Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Sięgaj tam gdzie wzrok nie sięga !
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Tam gdzie nie ma już dróg...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:14, 23 Sie 2017    Temat postu:

Ks. Grzywocz oficjalnie uznany za zaginionego. „To nie jest tak, że został pozostawiony”
Aleksandra Gałka | Sier 23, 2017
@eKAI/Twitter
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Ks. Krzysztof Grzywocz - rekolekcjonista, spowiednik, duchowny z Opola został oficjalnie uznany za zaginionego. Poszukiwania w szwajcarskich górach trwały sześć dni, ale ratownicy podjęli decyzję o ich zakończeniu. „Nadzieja umiera ostatnia” - napisał na Twitterze biskup opolski Andrzej Czaja.
Informację o zakończeniu akcji potwierdziła w rozmowie z Polską Agencją Prasową Hanna Honisz z biura prasowego diecezji opolskiej.
„To nie jest tak, że został pozostawiony”
Akcja poszukiwawcza, co prawda, nie będzie już prowadzona przez ratowników górskich, ale wciąż będą ją kontynuowali wolontariusze.
Na swoim koncie na Twitterze głos zabrał także biskup opolski ks. Andrzej Czaja, który napisał:
Oficjalne poszukiwania ks. Krzysztofa zakończone. Otrzymał status zaginionego. „Nadzieja umiera ostatnia” – nie traćmy jej.
Na miejscu od kilku dni przebywa sekretarz biskupa opolskiego – ks. Joachim Kobienia, który deklaruje:
[Ks. Krzysztof – red. ] będzie osobą nadal poszukiwaną. To nie jest tak, że został pozostawiony. Są również wolontariusze, którzy dalej ks. Krzysztofa szukają. Urzędowo jednak akcja została zakończona.
Duchowny zaangażowanie ratowników ocenia bardzo wysoko. W rozmowie z opolską redakcją Gościa Niedzielnego przyznał:


Jestem naprawdę pełen uznania dla nich, ich pasji i poczucia misji, którą spełniają. Oni sami są bardzo przygnębieni tym, że nie znaleźli Krzysia. Traktowali te poszukiwania bardzo osobiście, tak jakby to była ich bliska osoba.


Czytaj także: W Alpach Szwajcarskich zaginął ks. Krzysztof Grzywocz
200 tysięcy złotych w trzy doby


Z
godnie z obowiązującym w Szwajcarii prawem akcja poszukiwawcza finansowana jest ze środków miejscowych władz tylko do pewnego momentu. Od niedzieli 20 sierpnia poszukiwania odbywały się już na prywatny koszt.

W związku z tymi wydatkami, Caritas Diecezji Opolskiej uruchomiła zbiórkę pieniędzy na sfinansowanie poszukiwań zaginionego w czwartek Alpach Szwajcarskich ks. Krzysztofa Grzywocza. Do środy 23 sierpnia, w niecałe trzy doby zebrano łącznie 200 tysięcy złotych. Wpłat dokonało 1 300 osób i zbiórka została wstrzymana, jako że suma okazała się być już wystarczająca.

Ks. Arnold Drechsler, dyrektor Caritas Diecezji Opolskiej, która udostępniła subkonto dla akcji, mówił w rozmowie z „Gościem Niedzielnym”.



W ciągu 26 lat bycia dyrektorem Caritas nie doświadczyłem takiej spontanicznej zbiórki. To jest ogromna kwota zebrana w tak krótkim czasie. I to trzeba podkreślić – zebranej dla pojedynczej osoby, dla ks. Krzysztofa Grzywocza. To zapierało dech w piersiach. Wpłaty napływały dosłownie z wszystkich stron Polski, także z zagranicy. Ofiarowały je zarówno pojedyncze osoby, jak i wspólnoty.

Dziękuję za Waszą wielką hojność [link widoczny dla zalogowanych]

— bp Andrzej Czaja (@bpAndrzejCzaja) August 23, 2017


Wciąż przyjaciele i bliscy ks. Grzywocza apelują o modlitwę oraz o udostępnianie tej informacji. Policja szwajcarska prosi z kolei o kontakt osoby, które mogą udzielić informacji w sprawie ks. Krzysztofa pod numerem telefonu: +41 27/ 326 56 56.
Ostatnio widziany w czwartek

Ks. Krzysztof Grzywocz jest duchownym diecezji opolskiej, cenionym rekolekcjonistą, kierownikiem duchowym, terapeutą i autorem książek.

Jak podała Katolicka Agencja Informacyjna, ks. Grzywocz po odprawieniu mszy świętej 17 sierpnia rano w Betten wyjechał szarym Renault o numerze rejestracyjnym OP 439OC w nieznanym kierunku i do tej pory nie wrócił. Ostatni raz widziano go w schronisku Bortelhorn w Alpach Szwajcarskich, gdzie poinformował personel o celu swojej wędrówki. Pisaliśmy o tym TUTAJ.

18 sierpnia miał tam ponownie odprawić mszę świętą, na którą się nie stawił. Wówczas zgłoszono jego zaginięcie.

Poszukiwania rozpoczęły się już w piątek. Uczestniczyły w nich grupy specjalnie przeszkolonych ratowników z psami oraz śmigłowce. Po załamaniu pogody akcję kontynuowano aż do środy 23 sierpnia.
Stały bywalec Alp


K
s. Joachim Kobienia zaznacza, że ta część Alp nie była dla ks. Grzywacza zupełnie obca. Przyjeżdżał on regularnie do wspólnoty w alpejskim regionie Valais na kilka tygodni w miesiącach letnich. Od ośmiu lat pracował w zastępstwie jednego z kapłanów w duszpasterstwie w Betten należącym do parafii Bettmeralp. Rzecznik opolskiej kurii w rozmowie z KAI przyznaje:



Ponieważ miał też chwile wolne, to chętnie chodził po górach, to była jego pasja. Czuł się tam blisko Pana Boga. Myślę, że stamtąd też płynęła cenna inspiracja dla jego duszpasterskich przemyśleń.



Źródło: Gość Niedzielny, KAI, PAP

...

Gory sa olbrzymie i trudno oczywiscie bez konca szukac tym bardziej jak juz nie ma szans na przezycie. Jesli ma byc cud to bedzie. Bóg pewnie dal smierc tam gdzie jego ulubione miejsce.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 7:49, 25 Sie 2017    Temat postu:

„Co do życia wiecznego ks. Krzysztofa jesteśmy raczej spokojni. Nie wiemy, co z życiem doczesnym”
Redakcja | Sier 24, 2017
POLICEVALAIS.CH
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Na kontynuowanie poszukiwań zaginionego w ubiegły czwartek ks. Krzysztofa Grzywocza opolska Caritas zebrała przez trzy dni 225 tys. zł. Diecezja chce, aby akcja poszukiwawcza była prowadzona w porozumieniu z Polskim Związkiem Alpinizmu i jedną ze znanych polskich himalaistek.


K
s. Krzysztof Grzywocz – ceniony rekolekcjonista, kierownik duchowy i terapeuta – zaginął w czwartek 17 sierpnia w okolicach szczytu Bortelhorn w Alpach na pograniczu szwajcarsko-włoskim. Wcześniej 54-letni kapłan odprawił poranną mszę św. w miejscowości Betten i po zakończeniu liturgii wyjechał w nieznanym kierunku swoim autem.


Urzędowo uznany za zaginionego

Oficjalna akcja ratownicza prowadzona przez miejscowe służby zakończyła się 23 sierpnia. Ks. Grzywocz został urzędowo uznany za zaginionego. Nadal jednak będą trwały poszukiwania prowadzone przez wolontariuszy. Zgodnie z obowiązującym w Szwajcarii prawem akcja poszukiwawcza finansowana jest ze środków prywatnych.

W diecezji opolskiej uruchomiono na ten cel zbiórkę, którą prowadziła miejscowa Caritas. Podczas dzisiejszej konferencji prasowej jej dyrektor ks. prał. dr Arnold Drechsler poinformował, że zebrano łącznie 225 tys. zł. Kapłan podkreślił, że apel o wsparcie zbiórki spotkał się z żywym odzewem wielu osób od pierwszych informacji o jej uruchomieniu.


Czytaj także: Ks. Grzywocz oficjalnie uznany za zaginionego. „To nie jest tak, że został pozostawiony”
Akcja zakończona

W kurii opolskiej zorganizowano specjalny briefing w sprawie zaginięcia i poszukiwań ks. Grzywocza.

Briefing prasowy w sprawie zaginięcia i poszukiwań ks. Krzysztofa Grzywocza #helpGrzywocz [link widoczny dla zalogowanych]

— bp Andrzej Czaja (@bpAndrzejCzaja) August 24, 2017


Diecezja opolska chce, aby akcja poszukiwawcza była prowadzona w porozumieniu z Polskim Związkiem Alpinizmu, którego członkiem był ks. Krzysztof Grzywocz. Księża opolscy skontaktowali się także z władzami TOPR oraz znaną polską himalaistką Kingą Baranowską (stanęła jako pierwsza Polka w historii na dwóch ośmiotysięcznikach) z prośbą o wsparcie.

Pytany o cel organizowanej wyprawy bp Andrzej Czaja zaznaczył:

Akcja ratownicza jest zakończona. Jeśli przyjaciele i alpiniści zdecydują się na wejście w góry, to bardziej będzie to przejście tamtejszym szlakiem i jak gdyby pożegnanie się i pozdrowienie z nadzieją, że może akurat…

Biskup opolski podczas briefingu zorganizowanego 24 sierpnia w kurii wypowiedział słowa:

Co do życia wiecznego ks. Krzysztofa jesteśmy raczej spokojni. Nie wiemy, co z życiem doczesnym.

.@bpAndrzejCzaja: Co do życia wiecznego ks. Krzysztofa jesteśmy raczej spokojni. Nie wiemy co z życiem doczesnym
2/2#helpGrzywocz

— ks. Mateusz Buczma (@ksMateuszBuczma) August 24, 2017

Także duchowe poszukiwania

Zaapelował też do wiernych, by niezależnie od efektu poszukiwań, starali się poszukiwać i poznawać na nowo ks. Grzywocza w jego duszpasterskim dorobku: dotychczasowych wystąpieniach, kazaniach, tekstach. Biskup dodał także:

Zauroczeni jego dotychczasową posługą, szukajmy go też w tym, co nam zostawił. Tam go znajdziemy, w jego twórczości. Zachęcałbym do tego w tym czasie, gdy nadziei nie tracimy.

Rzecznik kurii opolskiej ks. Joachim Kobienia, który przez kilka dni współuczestniczył w poszukiwaniach ks. Grzywocza w Szwajcarii podkreślił, że kwestie finansowe dla tamtejszych służb od początku były drugorzędne.

Ks. Joachim Kobienia zapewniał, że ratownicy byli bardzo zaangażowani w poszukiwania:

Koszty akcji są oczywiście bardzo wysokie, ale nie było o tym w ogóle mowy ani ze strony ratowników, ani szwajcarskiej policji. Tu chodziło o życie. Oni byli gotowi, aby akcję kontynuować.

Dodał, że do akcji poszukiwawczej z pewnością nie zabraknie wolontariuszy także ze strony mieszkańców szwajcarskiej wspólnoty, który znali ks. Grzywocza, gdyż od ośmiu lat przyjeżdżał on w te tereny, aby wspomagać duszpastersko miejscowego proboszcza.
Czytaj także: W Alpach Szwajcarskich zaginął ks. Krzysztof Grzywocz


Co mogło się wydarzyć?

Zapytany o możliwą wersję wydarzeń, ks. Kobienia podkreślił, że brany jest pod uwagę jedynie nieszczęśliwy wypadek. Najprawdopodobniej ks. Grzywocz pośliznął się i wpadł w szczelinę, która została następnie przysypana przez śnieżną lawinę. Być może także dlatego jego zegarek GPS nie daje żadnego sygnału, choć wiadomo, że miał go ze sobą, gdy wyruszył w góry.

.@bpAndrzejCzaja: Żyjmy dalej nadzieją, że jeśli ks. Krzysztof zaginał, to nie umarł. A jeśli umarł, to jest już u Boga.#helpGrzywocz

— ks. Mateusz Buczma (@ksMateuszBuczma) August 24, 2017


W czwartek 31 sierpnia o godz. 15.00, w godzinie miłosierdzia, w opolskim kościele seminaryjnym (ks. Krzysztof Grzywocz był ojcem duchownym tamtejszego seminarium duchownego) zostanie odprawiona specjalna liturgia w intencji odnalezienia kapłana. Bp Andrzej Czaja zapowiedział także, że w intencji zaginionego odprawione zostaną msze:

Będziemy sprawować tę liturgię do Bożej Opatrzności, powierzając w niej życie ks. Krzysztofa. Nie umiemy go znaleźć, ale wiemy, że jeśli Bóg zabrał go do siebie, to na pewno jest bezpieczny.

.@bpAndrzejCzaja: 31 sierpnia zapraszam wszystkich do kościoła seminaryjnego w Opolu na godz. 15.00 na liturgię w intencji ks. Krzysztofa

— ks. Mateusz Buczma (@ksMateuszBuczma) August 24, 2017


Źródło: KAI/og

...

Jak dla wielu ludzi gor jest to raczej smierc tam gdzie bylo mu najlepiej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:49, 30 Sie 2017    Temat postu:

Karaś przepłynął Bałtyk wpław. Sebastian Karaś
Aleksandra Gałka | Sier 30, 2017
Sebastian Karaś - 100 km wpław przez Bałtyk
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Dystans 100 kilometrów pokonany wpław. Wyczynu tego dokonał polski pływak Sebastian Karaś i zrobił to jako pierwszy na świecie. Samodzielne przepłynięcie Bałtyku zajęło mu 28 godzin i 30 minut.


I
nformację o imponującym dokonaniu młodego polskiego pływaka podał we wtorek 29 sierpnia, tuż przed północą Antoni Rokicki, menadżer sportowca oraz członek specjalnego zespołu wspierającego – Team Karaś.

Sebastian wystartował z plaży w Kołobrzegu dokładnie o godzinie 19:09. Do wyspy Bornholm, która stanowiła jego metę, dotarł we wtorek w nocy, ok. 23:30.



Podczas tego sportowego wyzwania, pływak cały czas był asekurowany przez zespół płynący tuż obok niego w łodzi. Nie nawiązywał jednak z nimi kontaktu, ani też nie mógł do tejże łodzi w chodzić. Posiłki za pomocą specjalnego „kija” otrzymywał w odstępach około 40-minutowych.
Czytaj także: Stulatek bije kolarskie rekordy. Większość z nas może pomarzyć o takiej formie…
Temperatura i zmęczenie

Antoni Rokicki, menadżer młodego pływaka przyznał, że największym wyzwaniem dla Karasia była niska temperatura wody w Morzu Bałtyckim oraz zmęczenie. Nie kryjąc wzruszenia, przyznał:



Kiedy był już bardzo blisko duńskiego brzegu, jakieś 5–6 km przed, zmęczenie dało mu się we znaki. Nie poddał się jednak. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że udało mu się przepłynąć Bałtyk jako pierwszemu człowiekowi na świecie.
Druga próba

Sebastian Karaś ma 26 lat oraz tytuł mistrza Polski w pływaniu. Na swoim koncie ma także rekord Polski z 2015 roku w przepłynięciu 41 kilometrów kanału La Manche w 8 godzin i 48 minut.

Pływakowi udało się także trzy razy przepłynąć 20 km z Helu do Gdyni w czasie 4 godzin i 14 minut.

Pierwszą próbę przepłynięcia Bałtyku Sebastian Karaś podjął już przed rokiem. W 2016 roku, po pokonaniu 30 km w 8 godzin przerwał swoją wyprawę z uwagi na niesprzyjające falę oraz chorobę morską.
Czytaj także: We Francji sport na receptę, czyli w zdrowym ciele zdrowy duch

Źródło: PAP, tvn24.pl

...

TO JEST WYCZYN!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 22:16, 30 Sie 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Warszawa: Wypadek na lotnisku, 1 osoba nie żyje
Warszawa: Wypadek na lotnisku, 1 osoba nie żyje

Dzisiaj, 30 sierpnia (19:11)

Na lotnisku na stołecznym Bemowie doszło do wypadku. Szybowiec pilotowany przez 31-letniego mężczyznę prawdopodobnie podchodząc do lądowania wpadł w zawirowania i uderzył w ziemię – powiedziała PAP kom. Monika Brodowska z Komendy Stołecznej Policji. Mężczyzna nie żyje.
Zdj. ilustracyjne
/Archiwum RMF FM

Kom. Brodowska przekazała, że mężczyzna zmarł mimo prowadzonej reanimacji. Poinformowała, że w drodze na miejsce zdarzenia jedzie prokurator i grupa dochodzeniowo-śledcza. Powiadomiona została także Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych.


Gorąca Linia RMF FM jest do Waszej dyspozycji! Przez całą dobę czekamy na informacje od Was, zdjęcia i filmy.

Możecie dzwonić, wysyłać SMS-y lub MMS-y na numer 600 700 800, pisać na adres mailowy [link widoczny dla zalogowanych] albo skorzystać z formularza [link widoczny dla zalogowanych]



(mn)
Michał Dobrołowicz
RMF/PAP

...

To nie zbrodnia to smierc podczas wykonywania swojej pasji jak w gorach...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:58, 18 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
"Nie jesteś drugi, jesteś wielki". 30 lat temu skompletował Koronę Himalajów i Karakorum
"Nie jesteś drugi, jesteś wielki". 30 lat temu skompletował Koronę Himalajów i Karakorum

Dzisiaj, 18 września (16:00)

​18 września 1987 roku Jerzy Kukuczka wszedł na wierzchołek Sziszapangma (8013 m n.p.m.), wytyczając nową drogę. Był to ostatni szczyt, dzięki któremu nasz największy himalaista zdobył jako drugi na świecie Koronę Himalajów i Karakorum. Realizując swój projekt, Kukuczka rywalizował z Reinholdem Messnerem o miano pierwszego człowieka, który zdobędzie wszystkie 14 ośmiotysięczników. Niestety, Tyrolczyk był szybszy. Jednak kiedy Kukuczka wrócił do Polski po zdobyciu swojego ostatniego brakującego mu do kolekcji ośmiotysięcznika, czekała na niego depesza od Messnera, która brzmiała: "Nie jesteś drugi, jesteś wielki."
Jerzy Kukuczka, polski alpinista i himalaista. Zdjęcie archiwalne
/Kazimierz Seko /PAP

Jerzy Kukuczka, jeden z najwybitniejszych himalaistów świata, przyszedł na świat 24 marca 1948 roku w Katowicach jako jedyny syn Józefa i Jadwigi Kukuczków. Ojciec przed wojną pracował jako urzędnik bankowy, a po wojnie znalazł zatrudnienie jako robotnik kolejowy. Matka Jadwiga pracowała w Katowickiej Fabryce Narzędzi Górniczych. Początkowo nic nie wróżyło mu tak wielkiej kariery.

Po szkole podstawowej - którą ukończył, jak sam mawiał, z różnymi ocenami - rozpoczął jednocześnie pracę w Zakładach Wytwórczych Urządzeń Sygnalizacyjnych i naukę w szkole zawodowej przy tych zakładach. Choć tata Jerzego w młodości zawodniczo uprawiał narciarstwo i to on małego 7-letniego chłopca zabierał na górskie wędrówki, to miłość do wspinania zainicjował w nim kolega harcerz, który namówił 17-latka na wyjazd w skałki do Podlesic.

Kukuczka tak wspomina pierwsze zetknięcie się ze wspinaczką: Dokonałem fantastycznego odkrycia. Skalna zabawa wciągnęła mnie tak bardzo, że wszystko inne przestało się dla mnie liczyć.

Szczerości tych słów dowiódł później, gdy nie zjawił się na zawodach w podnoszeniu ciężarów, gdzie miał reprezentować klub HKS Szopienice. Rozwścieczony trener postawił go przed wyborem: albo ciężary, albo góry. Wybrał góry.
Jako ostatni wspinał się z Kukuczką. „Jurek zaczął się zsuwać. Wiedziałem, że doszło do tragedii"

W tajniki działalności wysokogórskiej wprowadzali go wielcy polscy alpiniści, a zarazem instruktorzy J. Kurczab i K. Liszka.

Błyskotliwą karierę przerwał nieszczęśliwy wypadek podczas wspinaczki. Jerzy Kukuczka zginął 24 października 1989 roku na wysokości 8300 metrów podczas wejścia na Lhotse. Był żonaty z Celiną, z którą ma dwóch synów Macieja i Wojciecha.
Szczyty Kukuczki

Kukuczka swoją prawdziwą przygodę wspinacza rozpoczął w 1971 roku w Tatrach Słowackich. Od razu zaczął mocnym akcentem, dokonując m.in. pierwszego zimowego przejścia Kurtykówki na Małym Młynarzu. Po licznych sukcesach w Tatrach przyszła kolej na wyższe masywy górskie, jak Alpy czy Góry Alaski.
"Messner był pierwszy, ale Kukuczka lepszy". Film o "polskiej maszynie do wspinania" zachwyca świat

W roku 1976 i 1978 odwiedza Hindukusz, w którym dokonuje kilku wartościowych przejść m.in. nową drogą, samotnie zdobywa Kohe Awal (5800 m n.p.m.), a w zespole z T. Piotrowskim i M. Wroczyńskim wytyczają nową drogę na Tiricz Mir Wschodni (7692 m n.p.m.).

Wśród największych osiągnięć Jerzego jest zdobycie wszystkich ośmiotysięczników tzw. Korony Himalajów i Karakorum. Wyczyn Kukuczki jest wyjątkowy nie tylko dlatego, że osiągnął całą czternastkę w zaledwie 8 lat (1979-1987) i był drugim człowiekiem na świecie, który tego dokonał. Prawdziwa wyjątkowość tkwi w stylu, jakim tego dokonał.

Na jedenaście ośmiotysięczników wszedł nowymi drogami, na jednym stanął samotnie, a cztery zdobył zimą (trzy jako pierwszy w historii). Warto zwrócić uwagę, iż Kukuczka był przeciwnikiem stylu oblężniczego i jeśli się tylko dało wspinał się w stylu alpejskim. Doskonale potwierdza to fakt, iż na siedem szczytów wszedł właśnie w stylu alpejskim, czyli małym zespołem, szybko i bez zakładania pośrednich obozów. Wszystko rozpoczęło się od sukcesu 4 października 1979 roku, kiedy to Kukuczka zdobywa drogą klasyczną swój pierwszy ośmiotysięcznik - Lhotse (8516 m n.p.m.).

Niecały rok później wchodzi nową drogą na najwyższy szczyt świata - Mount Everest (8848 m n.p.m.). Doskonałą formę potwierdza niesamowitym wyczynem w 1981 roku, jakim jest samotne wejście i to w dodatku nową drogą na Makalu (8481 m n.p.m.). Rok później jego kolekcja powiększa się o Broad Peak (8051 m n.p.m.).

W 1983 roku Kukuczka zdobywa Gaszerbrum II (8035 m n.p.m.), a trzy tygodnie później Gaszerbrum I (8080 m n.p.m.), oba nowymi drogami prowadzonymi w stylu alpejskim. Rok 1985 przynosi Jerzemu siódmy, ósmy i dziewiąty wierzchołek Korony. Kukuczka jako pierwszy na świecie zimą wchodzi na dwa ośmiotysięczniki Dhaulagiri (8167 m n.p.m.) i Czo Oju (8201 m n.p.m.), a latem dorzuca jeszcze nową drogę na Nanga Parbat (8126 m n.p.m.), na którym staje 13 lipca. Kolejne trzy wierzchołki Jerzy zdobywa w 1986 roku. 11 stycznia dokonuje pierwszego zimowego wejścia na Kanczendzongę (8586 m n.p.m.), a parę miesięcy później tego samego roku wytycza nowe drogi na K2 (8611 m n.p.m.) i Manaslu (8156 m n.p.m.). W roku 1987 Jerzy Kukuczka finalizuje swój projekt Korony Himalajów i Karakorum. Dokonuje tego oczywiście w swoim niepowtarzalnym stylu, który do dzisiaj imponuje niejednemu alpiniście. 3 lutego jako pierwszy zimą zdobywa Annapurnę I (8091 m n.p.m.), a finalizuje swój projekt 18 września, wytyczając nową drogę na wierzchołek Sziszapangma (8013 m n.p.m.).

Za swoje osiągnięcia sportowe został nagrodzony srebrnym Orderem Olimpijskim (Igrzyska Olimpijskie Calgary, 1988). Jego imieniem nazwano wiele szkół i ulic. Jerzego Kukuczkę upamiętniają tablice: w Chukhung nieopodal południowej ściany Lhotse, a także na Symbolicznym Cmentarzu Ofiar Tatr pod Osterwą. Na swojego patrona wybrała go też Fundacja Wspierania Alpinizmu Polskiego.
Jerzy Kukuczka został upamiętniony także na Alei Podróżników, Odkrywców i Zdobywców, która powstała w Krakowie obok Tauron Areny.
Aleja Podróżników w Krakowie
/Krzysztof Nepelski /RMF FM

...

Trzeba przypomniec!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:32, 04 Paź 2017    Temat postu:

Gdy mężczyznom naprawdę zależy, potrafią zdobyć wszystko!
Stefan Czerniecki | Paźdź 04, 2017
Unsplash | CC0
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Gdy w ścianie ośmiotysięcznika zostaje uwięzionych sześciu mężczyzn, żarty muszą się skończyć. Zwłaszcza, gdy mają ze sobą tylko jeden namiot. A w głowach perspektywę zdobycia siódmego szczytu na świecie. I to najlepiej jak najszybciej. Bo przecież nikt na nim jeszcze nie był.
Wybitnie męska góra

Dhaulagiri to siódmy szczyt świata. Jego wierzchołek wznosi się na wysokość równo 8 167 metrów n.p.m. Sporo. Na tyle sporo, że przez długie lata góra była uważana za najwyższą na świecie. Od 1808 r., gdy to porucznik William Webb określił (jak się potem okaże, błędnie) jej wysokość na 8178 metrów n.p.m., góra przez trzy kolejne dekady dzierżyła zaszczytną palmę pierwszeństwa.

Dopiero możliwość pomiaru zaawansowanym sprzętem geodezyjnym sprawiła, że ją straciła. Wpierw na rzecz Kangchendzongi, a następnie Mount Everestu. Dziś wiemy, że również na rzecz kolejnych w rankingu K-2 i pozostałych trzech wyższych ośmiotysięczników. Nadal jednak mieści się w dziesiątce najwyższych na świecie punktów. Miejscowi przez lata nazywali ją „Biała Górą”. Po latach cały świat zaczął przejmować tę nazwę.

Tak naprawdę, w oryginale powinna ona brzmieć „Dhavala Giri”. Biali wspinacze nieco ją jednak uprościli. I dziś na siódmy szczyt świata mówimy po prostu: Dhaulagiri. Góra wybitnie męska. Przynajmniej w moim odczuciu.

Był czas, kiedy zapragnąłem zobaczyć tego kolosa na własne oczy. Pojechaliśmy we dwóch z ojcem. To miała być nasza wyprawa. Męska. Bez żadnego przewodnika, bez żadnego Szerpy, bez mułów i bez tragarzy. Z prostej przyczyny: na takie „wynalazki” nie było nas po prostu stać. Szliśmy więc we dwóch.
Czytaj także: Dariusz Kamys dla Aletei: Ojcostwo to najwyższa forma sztuki

– Namaste! – pozdrawiały nas mijane gromadki umorusanych dzieci w okolicznych wioskach położonych pod Białą Górą.

– Namaste! – odpowiadaliśmy zgodnie, nauczywszy się już najpopularniejszego z nepalskich słówka.

– A gdzie reszta grupy? – zapytał nas któregoś razu ojciec rodziny, który właśnie wrócił z uprawnych pól tarasowych.

– Przed tobą. Jest nas tylko dwóch.

– A przewodnik? A Szerpowie? Muły? – dopytywał.

– Nie mamy. To zbyt kosztowne. Wystarczy, że uzbieraliśmy na lot do Nepalu…

– A skąd?

– Z Polski…

– A, Polacy… – uśmiechnął się znacząco, dodając po chwili – Niedawno spod góry wycofała się jakaś wyprawa. Uważajcie. Tu jeszcze zima w pełni.


Surowo i groźnie

Faktycznie. Przekonaliśmy się o tym kilka dni później. Był przełom lutego i marca. Byliśmy sami pośrodku białej pustki. Między srogimi turniami pokrytymi śnieżnymi okapami i serakami. Przekraczaliśmy co i rusz zamarznięte strumienie. Wyposażeni w raki, pokonywaliśmy kolejne śnieżne nawisy. Walcząc z chłodem. Pieruńsko zimno było zwłaszcza w nocy. Temperatura spadała do minus 25 stopni. Zawilgotniałe od śniegu buty momentalnie twardniały, stając się niczym skorupy. Włożenie ich następnego dnia o poranku na poranione od wielodniowego marszu stopy graniczyło wręcz z masochizmem.

Pod siódmym szczytem świata nie ma szlaku. W zimowych warunkach trudno nawet doszukać się wydeptanej ścieżki. Ta pojawia się czasem w pozostawionej poniżej nas dżungli oraz w jednym z najgłębszych przełomów rzecznych świata: dolinie Kali Gandaki. Tutaj, wyżej, jest już tylko biała połać śnieżnego puchu. Ciągła walka z chorobą wysokogórską i sypkim materiałem skalnym osypującym się czasem na głowy. Oto prawdziwe Himalaje. Surowe. Groźne. Ale i jakże piękne.
Czytaj także: Jak być męskim? Wystarczą buty, szabla i ziarnko piasku

Dhaulagiri jak żaden inny ośmiotysięcznik miała szczęście do specyficznych wyczynów, jakie miały miejsce w trakcie prób jej zdobycia. Już 1954 r. argentyńska wyprawa wybierająca się na jej szczyt postanowiła wspomóc się… ładunkiem wybuchowym – zdetonowanym na wysokości ok. 7000 metrów n.p.m. Wszystko po to, by mieć gdzie rozstawić namioty (szczytowa partia Dhaulagiri cechuje się wyjątkową stromizną). Kolejny przykład „szalonych wspinaczy” góra miała okazję obserwować, gdy Niemcy i Szwajcarzy zorganizowali pierwszą w historii himalaizmu wyprawę… wegetariańską (ekspedycję sponsorowały firmy reklamujące tzw. zdrową żywność). Oczywiście, obie ekipy jakby „za karę” za eksperymentowanie na zboczach srogiej góry nie weszły na jej szczyt. Góra dzielnie się broniła.


6 mężczyzn i walka o życie

I wreszcie nadeszła pora na nich. Na międzynarodową ekipę, która zaatakowała szczyt w 1960 r. (z – i tu uwaga! – dwójką Polaków w składzie: Jerzym Hajdukiewiczem i Adamem Skoczylasem). Jak na eksploratorów Dhaulagiri przystało, także i ta wyprawa musiała wymyślić coś oryginalnego. Członkowie ekipy wpadli więc na pomysł, by w trakcie zdobywania wysokości posłużyć się… samolotem. Przy okazji ustanowiono ówczesny rekord wysokości lądowania. W efekcie ominięcia koniecznej w tych warunkach aklimatyzacji wysokościowej organizmu, część członków wyprawy trzeba było ratować sprowadzając na dół. Reszta ekipy rozdzieliła się na trzy grupki. Część się pogubiła, część się pochorowała od wysokości, część zaczęła schodzić.

W pewnym momencie zostało ich sześciu. I jak się okazało, mieli już tylko jeden, dwuosobowy namiot. Spróbowali spędzić tę noc razem. W środku. Z całym sprzętem, rakami, linami, czekanami. Grubymi kurtkami puchowymi. W sześciu. Sapiących ze zmęczenia, cuchnących potem, wyczerpanych mężczyzn. Ścisk w namiocie był tak koszmarny, że biorący udział w wyprawie Szerpa Nyima Dordjee nie wytrzymał. Po północy opuścił namiot, by resztę nocy spędzić na 30-stopniowym mrozie. W samym tylko śpiworze. W tych warunkach było to istnym wyzwaniem. I prawdopodobnie pierwszym w historii himalaizmu.

Dordjee przeżył. Mało tego. Był tak zziębnięty i prawdopodobnie spragniony szczytu, że następnego dnia był jednym z pierwszych, którzy wdrapali się na wierzchołek siódmego szczytu świata. Bo mu zależało.

...

To jest wyzwanie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:39, 10 Lis 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
Alpinista z Niemiec przez kilka dni był uwięziony w 30-metrowej szczelinie
Alpinista z Niemiec przez kilka dni był uwięziony w 30-metrowej szczelinie

Dzisiaj, 10 listopada (08:57)

​45-letni alpinista z Niemiec przez 5 dni był uwięziony w głębokiej na 30 metrów szczelinie na masywie górskim Dachstein w Alpach Salzburskich. Mężczyzna wpadł do niej podczas samotnej wyprawy na wysokości 2050 metrów - informują niemieckie media. Jego zaginięcie zgłosił ojciec.

Alpinista o swojej wyprawie powiedział ojcu 4 listopada, jednak od 6 listopada nie kontaktował się z nim. Wówczas ojciec 45-latka zgłosił jego zaginięcie.

Mężczyzna rozpoczął wyprawę w dobrych warunkach pogodowych, jednak wkrótce pojawiły się intensywne opady śniegu. Głęboka na około 30 metrów skalna szczelina była przykryta 1,5-metrową warstwą śniegu, która nie wytrzymała pod ciężarem człowieka. 45-latek wpadł do niej, raniąc się w ramię i kostkę u nogi.

Wiele razy próbował przez telefon wezwać pomoc - bezskutecznie. Dopiero w środę wieczorem nawiązał rozmowę telefoniczną, która - jak informuje Bernhard Magritzer z policji - "trwała mniej niż sekundę". Połączenie zostało zerwane ze względu na słaby sygnał sieci komórkowej.

Dyżurny ratownik, który odebrał telefon około godziny 23:00, usłyszał jedynie ciężki oddech i podjął natychmiastową reakcję. Już wtedy wiadomo było, że w regionie Dachstein mógł się znajdować 45-latek z Niemiec, ponieważ zgłoszono jego zaginięcie, w którym określono miejsce jego pobytu.

Postanowiono kontynuować rozmowę poprzez wiadomości. Uwięziony w szczelinie mężczyzna udostępnił swoją lokalizację GPS. Bez tego nigdy byśmy go nie znaleźli - mówił Magritzer.

Przed uratowaniem mężczyzny, na parkingu w Vorderen odnaleziono jego samochód.

Zespół ratownictwa górskiego wyruszył na pomoc 8 listopada wieczorem. Ze względu na złą pogodę i ryzyko zejścia lawiny, poszukiwań nie mogli rozpocząć od razu.

W akcji uczestniczyło 25 ratowników. 45-latek został śmigłowcem przetransportowany do szpitala. Lekarz stwierdził u niego hipotermię, a także niezagrażające życiu rany. Policja przyznała, że "ogólnie był w dobrym stanie, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znalazł".

Media podają, że do podobnego zdarzenia w tym samym miejscu doszło w listopadzie 1985 roku. Uratowano wówczas amerykańskiego żołnierza, który ze złamaną nogą był uwięziony w górach przez 19 dni. Aby przeżyć, po wyczerpaniu zapasów jedzenia, przez sześć ostatnich dni jadł śnieg. Mężczyzna stracił na wadze 15 kilogramów.

...

To dopiero przezycia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:28, 26 Lis 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Żeglarze z Polski zaginęli w drodze na Barbados
Żeglarze z Polski zaginęli w drodze na Barbados

Dzisiaj, 26 listopada (08:14)

Para żeglarzy z Gdańska zaginęła na Atlantyku. 74-letni Stanisław Dąbrowny i jego 67-letnia żona Elżbieta na początku listopada wypłynęli niewielkim jachtem z Wysp Kanaryjskich w kierunku wysp karaibskich. Od kilku dni nie ma z nimi kontaktu - alarmuje rodzina.

Żeglarze zaginęli około pięciuset mil na wschód od wyspy Barbados, gdzie zgodnie z planem, który przekazali rodzinie, mieli wpłynąć w sobotę. Ostatni raz rozmawiałam z rodzicami w czwartek - alarmuje córka pary Agnieszka Błażowska. Od czwartku nie mamy z nimi kontaktu i próbujemy ich w jakiś sposób namierzyć - dodaje.

Połączenie telefoniczne było bardzo krótkie i niepokojące, a od tego czasu telefon satelitarny żeglarzy nie ma sygnału - dodaje córka zaginionych.

O losie żeglarzy zostały poinformowane służby morskie i polski MSZ. Potwierdzamy, że trwają poszukiwania jachtu z polską załogą zaginionego na terytorium nadzorowanym przez żandarmerię na Martynice - usłyszał w resorcie spraw zagranicznych reporter RMF FM.

Akcje prowadzą służby morskie Martyniki i Barbados. O poszukiwaniach zostały także powiadomione służby przybrzeżne innych wysp w tym regionie i jednostki pływające należące do Francji, Wielkiej Brytanii i Holandii. Polskie służby konsularne pozostają w bieżącym kontakcie z właściwymi instytucjami na Martynice i Barbadosie, które realizują czynności poszukiwacze na wodach pozostających pod nadzorem tych terytoriów, w tym‎ z Centrum Operacyjnym Poszukiwań Morskich Żandarmerii na Martynice, a także z rodziną poszukiwanych żeglarzy - zapewnia MSZ. Poszukiwania utrudnia znaczna odległość od brzegów Barbadosu i Martyniki.

(mpw)

Grzegorz Kwolek

...

Niestety znow klopoty...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 23:29, 26 Lis 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Turyści znaleźli ciała dwojga narciarzy w Niżnych Tatrach
Turyści znaleźli ciała dwojga narciarzy w Niżnych Tatrach

Dzisiaj, 26 listopada (19:33)

​Ciała dwojga czeskich narciarzy skiturowych znaleziono w Niżnych Tatrach. 47-letnia kobieta i 60-letni mężczyzna prawdopodobnie zmarli z powodu wychłodzenia podczas złej pogody - informuje Górskie Pogotowie Ratunkowe (HZS).
Zdj. ilustracyjne
/Rafał Guz /PAP


Narciarze poszli na wycieczkę w sobotę. Ich ciała znaleźli polscy turyści w Niżnych Tatrach. Zwłoki ratownicy przetransportowali do doliny.

W Niżnych Tatrach panują obecnie warunki zimowe. Warstwa śniegu sięga 75 centymetrów.

(az)

Tatry to grozne pustkowie jakby nie bylo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 8:49, 27 Lis 2017    Temat postu:

Poszukiwania pary żeglarzy: 67-latka uratowana. Los jej męża nadal nieznany

Dzisiaj, 27 listopada (05:11)

Polka, która od wtorku samotnie dryfowała na jachcie na Atlantyku - uratowana. Jak powiedziała jej córka, pani Elżbieta czuje się dobrze. Zabrał ją na pokład kontenerowiec płynący do Brazylii. Mąż 67-latki jest nadal poszukiwany.
REKLAMA

74-letni Stanisław Dąbrowny i jego 67-letnia żona Elżbieta zaginęli w zeszłym tygodniu /Facebook /

Para gdańskich żeglarzy na początku listopada wypłynęła niewielkim jachtem z Wysp Kanaryjskich w kierunku Karaibów. We wtorek mąż 67-latki wypadł za burtę jachtu. Pani Elżbieta nie mogła mu pomóc, bo nie potrafi sterować taką jednostką.

Los 74-letniego pana Stanisława pozostaje nieznany. Jest traktowany jako zaginiony. Jak poinformowała córka żeglarzy, dziś do jego poszukiwań ma dołączyć Martynika.
"Moja mama rzuciła mojemu ojcu żagiel"

Przypomnijmy, że w czwartek 67-latce udało się na dodzwonić do córki. Po logowaniu telefonu komórkowego ustalono aktualną pozycją jachtu, który znajdował się blisko 500 mil morskich na wschód od Barbadosu. Samolot służby poszukiwania i ratownictwa zlokalizował poszukiwaną łódź.Ważną wiadomością jest to, że moja mama rzuciła mojemu ojcu żagiel. Jeżeli żagiel był rozłożony, on nie będzie tonął. Mam nadzieję, że mój ojciec na tym żaglu dryfuje - mówi córka pary żeglarzy.

Moja mama ma namiary, w którym miejscu mój ojciec wypadł z tego jachtu, także biorąc pod uwagę prąd, wody, prędkość z jakim taki człowiek się może poruszać, to jest około półtora węzła. Można obliczyć dokładnie, gdzie on mógłby się znajdować - mówiła też pani Agnieszka w rozmowie z naszym dziennikarzem.

(m)
Kuba Kaługa

...

50% sukces.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:16, 28 Lis 2017    Temat postu:

Trwają poszukiwania zaginionego żeglarza. „Mam nadzieję, że niebawem tata będzie z nami”
Aleksandra Gałka | 28/11/2017
Pexels | CC0
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Trwają poszukiwania gdańskiego żeglarza, 74-letniego Stanisława Dąbrownego, który tydzień temu wypadł za burtę. Wraz ze swoją żoną odbywał rejs dookoła świata na niewielkim jachcie.


P
oczątkowo do mediów dotarła informacja o zaginięciu całego jachtu, na którym płynęło małżeństwo Dąbrownych – 74-letni Stanisław oraz 67-letnia Elżbieta. Poinformowała o tym córka, która była zaniepokojona faktem, że nie otrzymuje przez dłuższy czas żadnego znaku życia od swoich rodziców.

Po kilku dniach udało się nawiązać kontakt z panią Elżbietą, która przekazała w krótkiej rozmowie telefonicznej, że jej mąż wypadł za burtę. Jacht ostatecznie udało się namierzyć – znajduje się na południe od wyspy Barbados. Trwa jego akcja ratunkowa.
„Mama próbowała zawrócić jacht”

„Gość Niedzielny” porozmawiał z córką żeglarzy – Hanną Kocan-Dąbrowną, której udało się skontaktować z mamą przy pomocy telefonu satelitarnego:

Obecnie moja mama płynie na kontenerowcu, który brał udział w akcji ratunkowej. Statek jest już w drodze do Brazylii, gdzie dotrze 7 grudnia. Służby konsularne są powiadomione i oczekują na przyjęcie mamy. Z Brazylii zostanie przetransportowana do Polski. Obecnie nie ma z nią kontaktu.

Nie wiadomo wciąż, co dzieje się z ojcem pani Hanny.

Tata wyszedł tylko na moment poprawić coś na pokładzie. Nie wiem, co dokładnie się stało. Wszystko działo się bardzo szybko.

Jak podaje „Gość Niedzielny”, Stanisław Dąbrowny nie był przypięty szelkami zabezpieczającymi do relingów, nie miał na sobie także kamizelki pneumatycznej, dzięki której mógłby się unosić na wodzie po tym, jak wypadł za burtę.

Mama próbowała zawrócić jacht. Uruchomiła bieg wsteczny, ale w silnik wkręciła się linka od koła ratunkowego, które płynęło za jachtem. W tej sytuacji mama rzuciła tacie drugie koło ratunkowe, a także obcięła spory kawałek żagla koloru różowo-fioletowego i również rzuciła w jego kierunku. Miejmy nadzieję, że ten żagiel na coś się przyda tacie. Przede wszystkim liczę, że dzięki mocnym kolorom uda się go zlokalizować.
Czytaj także: Ks. Grzywocz oficjalnie uznany za zaginionego. „To nie jest tak, że został pozostawiony”


Rodzina prosi o pomoc w poszukiwaniach żeglarza

Jacht wciąż dryfuje na morzu, a jednostki ratownicze płyną w jego kierunku. Jak informuje córka Dąbrownych, służby Barbadosu obliczyły, do którego miejsca mógł zdryfować jej ojciec po tym, jak wypadł za burtę. Wysłano w te okolice łódź ratunkową oraz samolot. Pomóc może także komputer pokładowy znajdujący się na jachcie – może pomóc w określeniu miejsca, w którym spadł z pokładu.

Hanna Kocan-Dąbrowna przekazała w rozmowie z „Gościem Niedzielnym”, że rodzina przy pomocy portali społecznościowych, telefonicznie oraz mailowo apeluje o pomoc:

Aktualnie cała nasza rodzina (…) prosi o pomoc różnego rodzaju jednostki, które pływają na południe od wyspy Barbados. Wiele prywatnych osób deklaruje chęć wsparcia – zmienia kurs i rusza na poszukiwania taty. Wiem też, że w okolicach organizowane są regaty. Ich organizatorzy skontaktowali się z nami i zapewnili, że wszyscy uczestnicy będą wypatrywać ojca.


To miał być rejs dookoła świata

Cytowana przez „Gościa Niedzielnego” córka żeglarzy zwraca się do wszystkich żeglarzy czy marynarzy, którzy mogliby znaleźć się w okolicy:

Apelujemy do wszystkich, którzy pływają w tamtej okolicy, by przekazywali sobie nawzajem informacje i bacznie wypatrywali dryfujące koło ratunkowe, żagiel i mojego tatę. Mam wielką nadzieję, że akcja ratunkowa zakończy się sukcesem i tata niebawem będzie z nami.

Jak podaje tygodnik, małżeństwo Dąbrownych wypłynęło z Górek Zachodnich, by odbyć rejs dookoła świata, który miał trwać trzy lata. Tegoroczne święta mieli spędzić na Dominikanie. Stanisław Dąbrowny to doświadczony żeglarz z ponad 50-letnim stażem.

....

Dramat trwa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:38, 02 Gru 2017    Temat postu:

Ks. Krzysztof Grzywocz. Czerpał z życia pełnymi garściami i dawał ludziom całego siebie
Anna Salawa | 02/12/2017
POLICEVALAIS.CH
Komentuj



Udostępnij



Komentuj



„Wydaje mi się, że ci którzy pięknie żyją czasem teraźniejszym, noszą też w sobie spokój na chwilę własnej śmierci” – opowiada o przyjacielu ks. Krzysztof Wons.

16 sierpnia wieczorem ks. Krzysztof Grzywocz wysłał do swojego wieloletniego przyjaciela ks. Krzysztofa Wonsa ostateczną wersję książki „W duchu i przyjaźni”. Jest to zapis jego konferencji, jakie wygłaszał w latach 2000-2014 w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie. Następnego dnia rano odprawił mszę świętą i udał się na wyprawę w swoje ukochane góry. Wyprawę, z której nigdy już nie powrócił.



Kiedyś swojemu bratu powiedział: „W razie wypadku w górach, szukajcie mnie, nie mojego ciała”. Przeczuwał, że góry mogą go zabrać?

Myślę, że ci którzy chodzą wyczynowo po górach, a ksiądz Krzysztof zaliczał się do tego grona, mają w sobie dużą świadomość ewentualnego ryzyka. Widzą, że nie wszyscy z tych gór wracają. Jeśli chodzi o ks. Krzysztofa, to ja miałem takie przeczucie, że on był człowiekiem zawsze przygotowanym na nagłe odejście z tego świata. Żył chwilą, tu i teraz.

Często powtarzam, że w gramatyce życia codziennego mamy największy problem z czasem teraźniejszym. Wspominamy to, co było wczoraj, planujemy, co będzie jutro. A ks. Krzysztof potrafił się skupić na dzisiaj. Zatrzymać. Zamyślić. Nigdy nie widziałem, żeby się śpieszył. Celebrował moment.

Wydaje mi się, że ci którzy pięknie żyją czasem teraźniejszym, noszą też w sobie spokój na chwilę własnej śmierci. Stąd może taka myśl u niego, którą się podzielił ze swoim bratem.
Czytaj także: Ks. Grzywocz oficjalnie uznany za zaginionego. „To nie jest tak, że został pozostawiony”



Czy są jakieś przypuszczenia, co się mogło wydarzyć wtedy w górach?

Było kilka akcji poszukiwawczych i żadna nie przyniosła odpowiedzi na to pytanie. Nie znaleziono nawet najmniejszych śladów, co może wskazywać (ale mówię to tylko czysto hipotetycznie), że mogło się wydarzyć coś bardzo nagłego.

Ktoś kto profesjonalnie chodzi po górach, nawet w obliczu zagrożenia, zostawia za sobą jakieś ślady, np. rzuca coś ze swoich rzeczy. Głowa człowieka z górskim doświadczeniem w chwilach kryzysowych mobilizuje się do jakiegoś działania. A po ks. Krzysztofie nie znaleziono nawet najmniejszego śladu…

Niedawno pewna pani, którą prowadził duchowo, podzieliła się ze mną swoim bólem. Powiedziała, że ból i żal ją ogarnia, na myśl, że ks. Krzysztof, który tak kochał spotykać się z drugim człowiekiem, prawdopodobnie odchodził w zupełnej samotności. Pomyślałem jednak, że czuł bliską obecność Boga. Mógł cierpieć w samotności, ale nie był osamotniony.



Zginął w górach, które tak bardzo kochał.

Tak, wyczynowo się wspinał, miał zaprzyjaźnioną grupę taterników. Powtarzał, że bycie na świeżym powietrzu „wewnętrznie integruje człowieka, nastraja”. Był bardzo wysportowany. Zapamiętam go jako osobę, która potrafiła czerpać z życia pełnymi garściami. Integralnie to wszystko przeżywał. Był człowiekiem żywiołowym, krewkim. A z drugiej strony niezwykle refleksyjnym, zadumanym.



Kolejną jego miłością była literatura i sztuka.

On jak poszedł do muzeum, to pięknie potrafił delektować się sztuką. Powtarzał, że np. koncert w filharmonii bardzo uszlachetnia człowieka. Zwracał uwagę na piękno, zachęcał, aby otaczać się rzeczami wartościowymi, dbać o swoje najbliższe otoczenie, bo to są takie drobiazgi, które bardzo zmieniają nasze życie.

A jeśli chodzi o literaturę, to powiedzieć, że był oczytany to za mało. On był w niej rozsmakowany. Kochał poezję. Często nawiązywał do literatury i sztuki w swoich rozważaniach i konferencjach. Tam szukał inspiracji. Odpowiedzi na różne pytania.



We wstępie do książki możemy przeczytać, że spotkania z ludźmi, zaraz po modlitwie były dla niego sensem życia.

Spotkanie z drugą osobą było dla niego czasem spotkania z samym Bogiem. Miał niesamowity dar zatrzymywania się na człowieku, potrafił słuchać. Po konferencjach przychodzili do niego ludzie, którzy chcieli z nim porozmawiać, podzielić się refleksjami. A on zawsze miał dla nich czas. Nawet konferencje, które wygłaszał, prowadził w taki sposób, że ludzie mieli wrażenie, że on się z nimi po prostu spotyka.

Potrafił się zamyślić, zadumać, zażartować. Wpadał w ton gawędziarski. Podawał przykłady z własnego życia. Zabawne, bo bardzo nie lubił występów przed kamerą. Raz jeden udało mi się go namówić na rozmowę przed kamerą. Wystarczyło cierpliwie, delikatnie go prosić, a najlepiej wytłumaczyć, że to będzie po prostu spotkanie dwóch przyjaciół, którzy ze sobą rozmawiają. Wtedy się zgodził.

Kiedyś, pamiętam, zapraszając mnie w odwiedziny, powiedział do mnie: „Przyjedź do mnie, spotkamy się jak człowiek z człowiekiem”. I myślę, że to powiedzenie świetnie go opisuje.
Czytaj także: Żonaty Czech księdzem? Zgodził się na to Benedykt XVI



Ks. Krzysztof znany jest z rekolekcji o uczuciach. Żartował nawet, że skoro powstała encyklika Wiara i rozum, powinna pojawić się również Wiara i uczucia. Tak ważną, a niedocenianą rolę pełnią w naszym życiu emocje.

Nasza cała znajomość zaczęła się od tej tematyki. W 1997 roku pierwszy raz się z nim skontaktowałem telefonicznie i poprosiłem o napisanie artykułu o uczuciach na modlitwie. Od 2000 roku zaczął przyjeżdżać do Centrum Formacji Duchowej z konferencjami. Pamiętam, że przy czwartym spotkaniu sam wyszedł z propozycją tematu „uczuć niekochanych”.

I z niezwykłym uczuciem o tych uczuciach opowiadał. Nawiązywał często do św. Tomasza z Akwinu, przypominając, że Bóg do człowieka woła od zewnątrz – czyli przez cały świat, który nas otacza, oraz od wewnątrz, czyli przez świat naszych uczuć. A ten świat bardzo słabo znamy, często źle go interpretujemy.

Do dziś zainteresowanie tą serią konferencji jest niezwykle żywe. Planowaliśmy kolejną sesję formacyjną, tym razem poświęconą „uczuciom kochanym”. Miała się odbyć w naszym Centrum w dniach 6-8 października 2017…



Ks. Grzywocz kojarzony jest również jako „ten kapłan od depresji”.

Pierwsze spotkanie, jakie się u nas odbyło poświęciliśmy duchowości i depresji. Nazwaliśmy tę konferencję „Ból ludzkich zranień i droga do przebaczenia”. Sesja była zatytułowana prawdziwie i przyjaźnie, z empatią.

Pamiętam, że kiedyś podeszła do mnie mama chłopaka, który cierpi na depresję. Powiedziała mi, że jej syn ciągle słucha tych konferencji, bo działają na niego niezwykle kojąco…

Ks. Krzysztof lubił mierzyć się z trudnymi tematami. Unikał zero-jedynkowych odpowiedzi. Powtarzał, że w świecie nie brakuje dobrych odpowiedzi, brakuje dobrych pytań. Wygłaszając konferencje sam stawiał dużo pytań i nieraz z pokorą odpowiadał, że nie zna odpowiedzi.



Jak Ksiądz radzi sobie ze stratą przyjaciela? Znaliście się 20 lat.

Pomaga mi myśl, że cokolwiek się wydarzyło, jest w rękach Boga. Od informacji o jego zaginięciu odbierałem niemało telefonów i e-maili od ludzi, którzy bardzo przeżywali jego stratę.

Uderzyła mnie rozmowa z pewną siostrą zakonną, która nigdy osobiście nie miała okazji spotkać się z ks. Krzysztofem, znała go tylko z konferencji. Mówiła mi, że przeżywa dużą stratę, płakała jak po stracie kogoś niezwykle bliskiego.

Myślę sobie, że w tym jego proroczym stwierdzeniu, żeby w razie wypadku w górach szukać jego, a nie jego ciała jest pewne wskazanie, prośba przyjaciela. Nie ma go z nami cieleśnie, ale jest duchowo: w nauczaniu, które zostawił, a nade wszystko w licznych przyjaźniach. Wielu ludzi bardzo go kochało, bliskich, znajomych i tych, którzy go jedynie słuchali i czytali.

Wydaliśmy księgę pamiątkową – zbiór niemal wszystkich sesji formacyjnych, które przeprowadził w naszym Centrum. Opatrzyliśmy ją tytułem ostatniej sesji, jaką u nas przeprowadził: „W duchu i przyjaźni”. Wydaliśmy tę księgę po to, aby nadal się z nim spotykać „w duchu i przyjaźni”.

Te słowa są jak przedłużenie jego prośby. Szukajmy go po śladach jego człowieczeństwa i kapłaństwa. Będziemy go dalej poznawali, a on będzie się cieszył ze spotkań z nami.

Ks. dr Krzysztof Wons SDS – od 1997 r. jest dyrektorem Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie.

...

Ewidentnie smierc taka jak lubil...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:59, 08 Gru 2017    Temat postu:

Zgubił się w zaśnieżonych górach. Pomoc dotarła ponad tydzień później
Dominika Cicha | 08/12/2017
Kadr z filmu
Komentuj



Udostępnij



Komentuj



Wyobraź sobie, że jest naprawdę mroźny, zimowy wieczór. Termometr pokazuje 15 kresek poniżej zera, a Ty właśnie zgubiłeś się w górach. Masz tylko jedno zadanie: przeżyć.


Z
apałki? Trzy ostatnie kruszą się przy próbie zapalenia. Telefon? Bateria wydała przed chwilą ostatnie tchnienie. Wołanie o pomoc? Odpowiada Ci tylko powarkiwanie (tak samo głodnych!) kojotów. Specjalistyczny sprzęt? W kieszeni masz tylko odtwarzacz MP3, klucze, gumę balonową. I wiesz co? O Twoim zniknięciu ktoś dowie się dopiero za… pięć dni.

Nie, nie. To nie wstęp do przerażającej opowiastki z morałem. To historia, która wydarzyła się naprawdę.


Eric LeMarque. Amerykański hokeista

Na pierwszy rzut oka, sportowej kariery nie zrobił. Dwa razy zagrał w Mistrzostwach Świata, występował w mniej znaczących ligach. Ale hokej dał mu coś o wiele cenniejszego: siłę do walki. W chwilach, w których niejeden człowiek dawno by odpuścił, Eric LeMarque udowadniał, że stać go na więcej.

W 1999 r. skończył treningi. Szukając adrenaliny, której doświadczał na lodzie, sięgnął po metamfetaminę. „To pozwalało mi czuć euforię, dawało niesamowity przypływ energii, haj, niesamowicie mnie podnosiło. Metamfetamina wpływała na moją ocenę sytuacji. Odciąłem się od rodziny, przyjaciół, robiłem co chciałem, jak chciałem, z kim chciałem i nic oprócz mnie się nie liczyło” – wspominał.

Wkrótce pokochał snowboard, który stał się jego pasją, ale i kolejnym uzależnieniem. Potrafił bez słowa wyjechać w niebezpieczne góry Sierra Nevada, oddalone o 500 km. Nie obchodziło go, że bliscy odchodzą od zmysłów.
Czytaj także: Sutanna zamiast łyżew. O polskim hokeiście, który poszedł za Jezusem


Zgubiłem się w górach. I co teraz?

Tamtego dnia usłyszał ostrzeżenie o burzy śnieżnej. Gdy wszyscy narciarze uciekali ze stoków, on postanowił zjechać… poza wyznaczoną trasą. Kiedy zorientował się, jak głupi błąd popełnił, było już za późno. Utknął na noc w lesie zasypanym śniegiem. Był przekonany, że następnego dnia wróci do wynajmowanego w okolicy domku. Był luty 2004 roku. Eric miał 34 lata.

Tamtej nocy nie zmrużyłem oka. Siedziałem cały się trzęsąc. Dreszcze nie skończyły się, dopóki nie opuściłem gór.

Nad ranem próbował chodzić tak długo, aż uda mu się znaleźć schronisko lub chociaż drugiego człowieka. Zaczął piąć się w górę, żeby wrócić trasą, którą wcześniej zjechał. Ale cała okolica wyglądała podobnie – drzewa, pagórki… Wszystko zaśnieżone. Żadnych śladów. Żadnych świateł. Cisza.

W końcu zabłądził nad rzekę. Ucieszył się, że w końcu może się napić. I wtedy przypomniał sobie, że ma w kieszeni torebkę z białym proszkiem. Wiedział, że jeśli go zażyje, sam siebie wykończy. Zdecydował, że wysypie metamfetaminę na śnieg i już nigdy więcej jej nie tknie.

Po chwili nachylił się nad wodą, żeby nabrać dłonią ostatni łyk wody. Sam nie wie, jakim cudem wpadł do rzeki. Udało mu się co prawda wydostać na brzeg, ale wiedział, że jedynym ratunkiem jest zdjęcie przemoczonych ubrań. Mimo mrozu rozebrał się do naga i wcisnął w skały.
Czytaj także: O Wandzie, która miała zostać na zawsze w górach


Trzeci dzień. „Stracę stopy”

„Przyszedł czas zmierzenia się z faktem, że już nie czuję stóp. Zdałem sobie sprawę, w jakiej sytuacji jestem, kiedy zdjąłem skarpety i zobaczyłem, że moje stopy są czarno-fioletowe” – wspomina. Upadł na śnieg. W głowie huczała mu tylko jedna myśl: stracę stopy. Stracę stopy…

Mimo to szedł. Piął się w górę, krok za krokiem. Kolejne dziesiątki kilometrów. Z każdym dniem opadał z sił i tracił kilogramy. Powoli nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Przy życiu utrzymywały go tylko kora, sosnowe igły, własny mocz i żelazna kondycja.

Czułem ból z powodu głodu, zacząłem mieć złudzenia. Odwróciłem się szybko z pytaniem: „Kto tu jest?”. I mógłbym przysiąc, że patrzy na mnie kostucha i śmieje się. Tego dnia zacząłem się modlić, żeby ktoś, kto mnie zna, dowiedział się, że zaginąłem.


„Usłyszałem, że ratownicy szukają mojego ciała”

Tym kimś okazała się jego mama, Susan LeMarque. Kiedy telefon Erica po raz kolejny nie odpowiedział, zaczęła się martwić na poważnie. „Wiedziałam, że stało się coś strasznego. Wyszłam na zewnątrz. Było czarno, jak smoła. Krzyczałam. Po prostu krzyczałam”.

Ojciec Erica i jego przyjaciel natychmiast ruszyli w góry. Potwierdzili tylko przypuszczenia: zaginął. „Czułam w ich głosach panikę i strach – wspomina Susan. – Po prostu płakałam i krzyczałam: Boże, opiekuj się nim, nieważne co, ale pozwól mu przeżyć”.

Właśnie mijał tydzień, odkąd Eric utknął w górach. Leżąc w śnieżnej jamie wydrążonej deską snowboardową, włączył radio w MP3. Usłyszał, że… trwają poszukiwania ciała amerykańskiego hokeisty. „Powiedziałem sobie: nieważne. Nawet jeśli będę miał się czołgać na rękach i kolanach, nie zamierzam się poddać. Nie ma opcji, że pozwolę swoim rodzicom się pochować” – mówi.

Czuł jednak, że zbliża się koniec. Chciał tylko spać. Spać… „Masz hipotermię. Umierasz” – powiedział sam do siebie.

W tym czasie jego mama modliła się z ręką na telefonie. Kiedy w końcu zadzwonił, usłyszała: „Jest nadzieja! Znaleźli coś i teraz wiedzą już, gdzie szukać!”.

Kiedy ratownicy układali Erica na noszach, w głowie miał jedną myśl. „Wrócę do każdej wartościowej relacji i sprawię, żeby znów nabrała znaczenia. Naprawię wszystko, co zostało zniszczone”.
Czytaj także: Baby w górach, czyli o ratowniczkach TOPR


Eric LeMarque: straciłem nogi. Dostałem życie

„Temperatura jego ciała wynosiła 30 stopni. Był poważnie odwodniony i stracił 18 kilogramów. Co gorsze, lekarze musieli amputować mu obie stopy” – wspomina Susan.

To te stopy, które zabrały mnie dookoła świata, które pomogły mi osiągnąć talenty i umiejętności, spełniać marzenia. Natychmiast je złapałem. Trzymałem tak długo, jak mogłem i płakałem – mówi Eric.

Tamtego dnia zaczął się modlić o siłę. „Pojechałem do kościoła na wózku inwalidzkim. Uklęknąłem. Zacząłem wychwalać Boga, poprosiłem, żeby przyszedł do mojego serca i tak się stało. To zmieniło moje życie – opowiada. – Do tej pory w takich warunkach ludzie żyli maksymalnie 2 dni. Ja przeżyłem 7 i to jest powód, dla którego jestem tutaj. Żyję, żeby chwalić Boga. Przeszedłem przemianę”.

Niedługo potem lekarze musieli amputować mu także łydki. Ale i to go nie złamało. 48-letni dziś Eric ma żonę, dwóch synów i… nadal śmiga na snowboardzie!

Jego historia zainspirowała twórców filmu „Siła przetrwania”.




Źródła: cbn.com, „Siła przetrwania” (reż. Scott Waugh, 2017), latimes.com

...

To sa przezycia ostateczne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 22:47, 02 Sty 2018    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Sport
​Polacy w drodze do bazy pod K2. Przed nimi kluczowa część podróży
​Polacy w drodze do bazy pod K2. Przed nimi kluczowa część podróży

Dzisiaj, 2 stycznia (16:26)

Najprawdopodobniej już w środę członkowie polskiej zimowej wyprawy na K2 (8611 m n.p.m.) wyruszą z karawaną do bazy pod ostatnim niezdobytym o tej porze roku 8-tysięcznikiem. Za naszymi himalaistami pierwsze etapy podróży. W piątek wylecieli z Warszawy do Islamabadu, a już dzisiaj dotarli do miasta Askole. To ostatni przystanek przed rozpoczęciem trekkingu do bazy przez lodowiec Baltoro.
Nasi himalaiści przywitali Nowy Rok w Skardu
/FB/Polski Himalaizm Zimowy 2016-2020 im. Artura Hajzera /


Polacy dojechali do Askole około godz. 17:40 lokalnego czasu (13:40 czasu polskiego - przyp. red.). Podróż trudną trasą jeepami zajęła im około 7 godzin. Przejazd wydłużyła jedynie naprawa jednego mostu.

Wcześniejsze dwa dni nasi himalaiści spędzili w mieście Skardu. Tam przywitali Nowy Rok. Pobyt w Pakistanie rozpoczęli natomiast od sobotniego spotkania z lokalnymi mediami, przedstawicielami władz i środowiskiem wspinaczkowym w polskiej ambasadzie w Islamabadzie.
Polacy ruszają na K2. Wielicki: Jest wiele niewiadomych

Przed zespołem kierowanym przez Krzysztofa Wielickiego teraz najważniejsza część podróży - trekking do bazy pod K2. Wtorek to ostatnia okazja do przepakowania. Udało się uniknąć problemów organizacyjnych, więc jeśli pozwoli na to między innymi pogoda, karawana ze sprzętem i tragarzami już w środę wyruszy w drogę. Liczący około 100 kilometrów trekking przez lodowiec Baltoro zajmuje zwykle około 6-7 dni. W przypadku dobrych warunków, możliwe jest więc zrealizowanie planu maksimum, czyli dojście do bazy około 10 stycznia.

Zespół liczy w sumie 13 osób. To: Krzysztof Wielicki (kierownik), Janusz Gołąb (kierownik sportowy), Piotr Snopczyński (kierownik bazy), Adam Bielecki, Rafał Fronia, Marek Chmielarski, Artur Małek, Dariusz Załuski (operator filmowy), Marcin Kaczkan, Maciej Bedrejczuk, Piotr Tomala, Jarosław Botor (ratownik medyczny) oraz pochodzący z Rosji Denis Urubko, który od lutego 2015 roku ma polskie obywatelstwo.
Marcin Kaczkan, Jarosław Botor i Krzysztof Wielicki przed wyjazdem do Askole
/FB/Polski Himalaizm Zimowy 2016-2020 im. Artura Hajzera /

[Więcej zdjęć z wyprawy znajdziecie na profilu Polskiego Himalaizmu Zimowego na Facebooku!]

W akcji górskiej i zakładaniu obozów pośrednich pod szczytem K2 ma pomagać Polakom trzech pakistańskich tragarzy wysokogórskich (tzw. HAP-sów - od angielskiego high altitude porter - przyp. red.).

Położony w Karakorum drugi szczyt Ziemi to ostatni ośmiotysięcznik niezdobyty jeszcze o tej porze roku. Przebieg polskiej wyprawy na bieżąco będziemy relacjonować w Faktach RMF FM i na RMF24.pl. Najnowsze informacje znajdziecie także na twitterowych profilach naszych dziennikarzy: Bartka Styrny i Michała Rodaka.
Michał Rodak

....

Rzeczywiscie wyprawa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 0:25, 10 Sty 2018    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Sport
Polscy himalaiści budują bazę pod K2. "Powinno to potrwać 2 dni i akcja górska się rozpocznie"
Polscy himalaiści budują bazę pod K2. "Powinno to potrwać 2 dni i akcja górska się rozpocznie"

Dzisiaj, 9 stycznia (21:11)

Pod K2 (8611 m n.p.m.) w Karakorum dotarł we wtorek zespół polskich himalaistów, którzy pod kierownictwem Krzysztofa Wielickiego podejmą próbę pierwszego zimowego zdobycia tego 8-tysięcznika. Za nimi trwający 7 dni trekking w karawanie, która wyruszyła z Askole. "Teraz będą urządzać bazę. Potrwa to pewnie dwa dni i akcja górska się rozpocznie" - mówi w rozmowie z RMF FM Janusz Majer, kierownik programu Polski Himalaizm Zimowy 2016-2020 im. Artura Hajzera.
Marcin Kaczkan, Jarosław Botor i Krzysztof Wielicki przed wyjazdem do Askole
/FB/Polski Himalaizm Zimowy 2016-2020 im. Artura Hajzera /
jj

Więcej zdjęć z wyprawy znajdziecie na profilu Polskiego Himalaizmu Zimowego na Facebooku!

Rozmawiałem we wtorek z Krzysztofem Wielickim. Na razie razem z nimi dotarło około 40 procent sprzętu - to 50 z około 130 ładunków. Część z nich transportowały konie. Tragarze będą teraz dostarczać resztę wahadłowo. W ciągu dwóch dni wszystko powinno dotrzeć - wyjaśnia Majer. Wszystko jest dobrze. Jest trochę zimno i wieje. Pewnie dwa dni potrwa urządzanie bazy i akcja górska się rozpocznie. Najpierw muszą ustawić mesę i namioty do spania - dodaje.

Razem z Polakami pod K2 są pakistański kucharz, jego trzech pomocników oraz czterech tragarzy wysokogórskich (tzw. HAP-sów - od angielskiego high altitude porter - przyp. red.), którzy będą wspierać naszych himalaistów w zakładaniu kolejnych obozów na drodze na szczyt.

Pogoda powinna wkrótce pozwolić na pierwsze wyjście w górę. Mimo silnego wiatru u góry, na dole można będzie działać. Tak zwykle bywa. Już w najbliższych dniach będzie szansa wyjść - przewiduje szef PHZ.

W planowaniu kolejnych etapów wyprawy pomogą najświeższe informacje pogodowe. Źródeł prognoz jest parę. Mamy w kraju człowieka, który dobrze zna się na ich analizie i opracowaniu, a na miejscu także Rafała Fronię, który się tym pasjonuje. Myślę, że te prognozy, którymi dysponujemy, będą dobrze wykorzystane - podsumowuje Janusz Majer.
Długa droga do bazy

Uczestnicy polskiej zimowej wyprawy na K2 wylecieli do Pakistanu 29 grudnia. Po spotkaniu z lokalnymi mediami, przedstawicielami władz i środowiskiem wspinaczkowym w polskiej ambasadzie w Islamabadzie, ruszyli w dalszą podróż i kolejne dwa dni spędzili w Skardu. Stamtąd jeepami dotarli do Askole, skąd dzięki dobrej organizacji i sprzyjającej pogodzie 3 stycznia wyruszyli w kierunku bazy pod K2. Trekking przez lodowiec Baltoro to około 100 kilometrów. W karawanie transportującej sprzęt uczestniczyło ponad 100 tragarzy.

Pokonując kolejne etapy, z przystankami między innymi w Urdukas, Gore II i na Concordii, nasza wyprawa dotarła pod K2 w 7 dni, zgodnie z założonym planem.
Kilkunastu członków zespołu

Polski zespół liczy w sumie 13 osób. To: Krzysztof Wielicki (kierownik), Janusz Gołąb (kierownik sportowy), Piotr Snopczyński (kierownik bazy), Adam Bielecki, Rafał Fronia, Marek Chmielarski, Artur Małek, Dariusz Załuski (operator filmowy), Marcin Kaczkan, Maciej Bedrejczuk, Piotr Tomala, Jarosław Botor (ratownik medyczny) oraz pochodzący z Rosji Denis Urubko, który od lutego 2015 roku ma polskie obywatelstwo.

Położony w Karakorum drugi szczyt Ziemi to ostatni ośmiotysięcznik niezdobyty jeszcze o tej porze roku. Przebieg polskiej wyprawy na bieżąco będziemy relacjonować w Faktach RMF FM i na RMF24.pl. Najnowsze informacje znajdziecie także na twitterowych profilach naszych dziennikarzy: Bartka Styrny i Michała Rodaka.

...

To jest wyzwanie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:57, 15 Sty 2018    Temat postu:

Pierwsze dni Polaków pod K2: Obóz pierwszy coraz bliżej, ale przeszkadza pogoda


Dzisiaj, 15 stycznia (16:35)
Na wysokość 5700 metrów dotarli dotychczas uczestnicy polskiej wyprawy na K2 (8611 m n.p.m.) w Karakorum, czyli ostatni niezdobyty zimą 8-tysięcznik. Polacy pod kierownictwem Krzysztofa Wielickiego w pełni wyposażyli już bazę i teraz szykują się do postawienia pierwszego obozu na wysokości 5900 metrów. Jak mówi jednak RMF FM rzecznik Narodowej Zimowej Wyprawy na K2 Michał Leksiński, w najbliższych kilku dniach prawdopodobnie uniemożliwi to silny wiatr.

Baza polskiej wyprawy pod K2 /FB/Polski Himalaizm Zimowy 2016-2020 im. Artura Hajzera /
Baza polskiej wyprawy pod K2/FB/Polski Himalaizm Zimowy 2016-2020 im. Artura Hajzera /
[Więcej zdjęć z wyprawy znajdziecie na profilu Polskiego Himalaizmu Zimowego na Facebooku!]
Polacy dotarli pod K2 w ostatni wtorek. Przez kilka dni budowali bazę i czekali na dostarczenie wszystkich ładunków ze sprzętem, które tragarze przenosili wahadłowo z Concordii, czyli ostatniego punktu na trasie trekkingu pod drugi co do wysokości szczyt świata.
Polscy himalaiści budują bazę pod K2. "Powinno to potrwać 2 dni i akcja górska się rozpocznie"
Polscy himalaiści budują bazę pod K2. "Powinno to potrwać 2 dni i akcja górska się rozpocznie"
Pierwszy zespół wyruszył w górę w piątek. Na wstępne rozpoznanie wyszli Dariusz Załuski, Denis Urubko i Maciej Bedrejczuk - mówi RMF FM rzecznik wyprawy Michał Leksiński. W tym samym dniu nasi himalaiści wrócili do bazy. Podobnie było w sobotę, gdy z bazy wyszli Artur Małek, Rafał Fronia i Piotr Tomala. Pogarszająca się pogoda utrudniła w niedzielę działanie zespołowi, w którym znalazł się m.in. Janusz Gołąb.
Dotychczas udało się zaporęczować drogę do wysokości 5700 metrów. Tam zostały liny i mały depozyt. Teraz nasz zespół czeka dalsze poręczowanie do 5900 metrów i postawienie tam obozu pierwszego - wyjaśnia Michał Leksiński. Wstępne informacje wskazywały, że może uda się ponownie ruszyć w górę już jutro. Pogoda zaczęła się jednak pogarszać i prawdopodobnie trzeba będzie przeczekać w bazie 3-4 dni - dodaje. Warunki mogą poprawić się w sobotę.

Jak mówi RMF FM rzecznik wyprawy, po niegroźnych przeziębieniach nie ma już śladu i wszyscy jej uczestnicy są już zdrowi.
Baza polskiej wyprawy pod K2 /FB/Polski Himalaizm Zimowy 2016-2020 im. Artura Hajzera /
Baza polskiej wyprawy pod K2/FB/Polski Himalaizm Zimowy 2016-2020 im. Artura Hajzera /
"Dziękujemy za wsparcie!"

Wcześniejszą część ekspedycji polscy himalaiści podsumowali w dzienniku opublikowanym 13 stycznia na profilu Polskiego Himalaizmu Zimowego na Facebooku. Teraz przed nami długi i żmudny proces aklimatyzacji i przygotowania drogi. Trzeba być zdrowym, a niektórzy z nas chorują, nie jesteśmy nadludźmi. Na zmianę to czujemy się dobrze, to gorzej - relacjonowali. O godz. 8:40 do bazy zagląda słońce. Wtedy budzimy się do życia, z -25 stopni robi się -15 i można zabrać się do pracy. A dzień krótki, już po godz. 15:40 żółta kula schowa się za kolejną grań i będziemy musieli uciekać do namiotów. I tak płynie życie u stóp "Góry Gór". Serdecznie wszystkich pozdrawiamy, dziękujemy za wsparcie - docierają do nas informacje o tym co robicie by nas dopingować, to dużo dla nas znaczy - napisali.
Długa droga do bazy

Krzysztof Wielicki o zimowej wyprawie na K2: Trzeba jakoś wykiwać tę górę
Krzysztof Wielicki o zimowej wyprawie na K2: Trzeba jakoś wykiwać tę górę
Uczestnicy polskiej zimowej wyprawy na K2 wylecieli do Pakistanu 29 grudnia. Po spotkaniu z lokalnymi mediami, przedstawicielami władz i środowiskiem wspinaczkowym w polskiej ambasadzie w Islamabadzie, ruszyli w dalszą podróż i kolejne dwa dni spędzili w Skardu. Stamtąd jeepami dotarli do Askole, skąd dzięki dobrej organizacji i sprzyjającej pogodzie 3 stycznia wyruszyli w kierunku bazy pod K2. Trekking przez lodowiec Baltoro to około 100 kilometrów. W karawanie transportującej sprzęt uczestniczyło ponad 100 tragarzy.

Pokonując kolejne etapy, z przystankami między innymi w Urdukas, Gore II i na Concordii, nasza wyprawa dotarła pod K2 w 7 dni, zgodnie z założonym planem.
Kilkunastu członków zespołu

Polski zespół liczy w sumie 13 osób. To: Krzysztof Wielicki (kierownik), Janusz Gołąb (kierownik sportowy), Piotr Snopczyński (kierownik bazy), Adam Bielecki, Rafał Fronia, Marek Chmielarski, Artur Małek, Dariusz Załuski (operator filmowy), Marcin Kaczkan, Maciej Bedrejczuk, Piotr Tomala, Jarosław Botor (ratownik medyczny) oraz pochodzący z Rosji Denis Urubko, który od lutego 2015 roku ma polskie obywatelstwo.

Położony w Karakorum drugi szczyt Ziemi to ostatni ośmiotysięcznik niezdobyty jeszcze o tej porze roku. Przebieg polskiej wyprawy na bieżąco będziemy relacjonować w Faktach RMF FM i na RMF24.pl. Najnowsze informacje znajdziecie także na twitterowych profilach naszych dziennikarzy: Bartka Styrny i Michała Rodaka.
Michał Rodak

...

Powodzenia!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:58, 22 Sty 2018    Temat postu:

Polski skialpinista zginął w słowackich Tatrach


Dzisiaj, 21 stycznia (19:33)
Polski skialpinista zginął w lawinie w słowackich Tatrach. Do tragedii doszło w Dolinie Żarskiej.

Polski skialpinista zginął w lawinie w słowackich Tatrach. Do tragedii doszło w Dolinie Żarskiej. Zdjęcie z miejsca zdarzenia/www.hzs.sk /
Dwójka Polaków wchodząc na Pośredni Groń wyzwoliła lawinę o szerokości ok. 300 metrów i długości ok. 200 m. Jeden z narciarzy został częściowo zasypany, a drugi znalazł się całkowicie pod śniegiem. Pierwszemu udało się samodzielnie wydostać z lawiny i wezwać pomoc. Następnie za pomocą detektora lawinowego odnalazł swego kolegę, który był zasypany 1,5 metra pod powierzchnią śniegu.
Na miejsce udało się 15 słowackich ratowników. Niestety, mimo reanimacji 26-letniego Polaka nie udało się uratować.
W słowackiej części Tatr obowiązuje trzeci stopień zagrożenia lawinowego.
Maciej Pałahicki


..

Niestety.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:53, 22 Sty 2018    Temat postu:

Polska zimowa wyprawa na K2: Stanął obóz drugi. Denis Urubko dotarł na 6300 metrów


58 minut temu
Obóz drugi na wysokości 6300 metrów założył Denis Urubko podczas polskiej zimowej wyprawy na K2 (8611 m n.p.m.). W najbliższych dniach warunki powinny pozwolić na dalsze działania polskich himalaistów na ostatnim niezdobytym zimą 8-tysięczniku. "Według aktualnej prognozy przed nimi teraz nawet 6 dni dobrej pogody" - mówi RMF FM rzecznik Narodowej Zimowej Wyprawy na K2 Michał Leksiński.

Obóz drugi na wysokości 6300 metrów założył Denis Urubko podczas polskiej zimowej wyprawy na K2 (8611 m n.p.m.). W najbliższych dniach warunki powinny pozwolić na dalsze działania polskich himalaistów na ostatnim niezdobytym zimą 8-tysięczniku. "Według aktualnej prognozy przed nimi teraz nawet 6 dni dobrej pogody" - mówi RMF FM rzecznik Narodowej Zimowej Wyprawy na K2 Michał Leksiński.Widok na K2 z polskiej bazy/FB/Polski Himalaizm Zimowy 2016-2020 im. Artura Hajzera /
Po jednodniowej przerwie, w piątek z bazy wyruszyli w górę Adam Bielecki, Artur Małek, Marek Chmielarski i Marcin Kaczkan. Dzień później poręczowanie drogi kontynuowali Piotr Tomala, Jarosław Botor, Dariusz Załuski i Rafał Fronia. W niedzielę niewielki obóz pierwszy na wysokości około 5900 metrów założył Rosjanin z polskim paszportem Denis Urubko. Spędził tam noc, po czym w poniedziałek pokonał kolejną część ściany i postawił obóz drugi na wysokości 6300 metrów. Do obozu pierwszego dotarli natomiast Artur Małek i Marek Chmielarski. Cała trójka przenocuje w obozach w ramach aklimatyzacji.
Krzysztof Wielicki z bazy pod K2 dla RMF FM: Są chętni do walki. Czekamy tylko na dobre wieści
Krzysztof Wielicki z bazy pod K2 dla RMF FM: Są chętni do walki. Czekamy tylko na dobre wieści
Zespoły będą się teraz rotowały - zapowiada Michał Leksiński. Kolejni członkowie wyprawy będą docierać do obozu drugiego, tam aklimatyzować się na dużej wysokości i wracać do bazy. We wtorek prawdopodobnie ruszą Adam Bielecki i Marcin Kaczkan, a w kolejnych dniach Rafał Fronia i Piotr Tomala - wyjaśnia.
W tym tygodniu naszym himalaistom powinny sprzyjać warunki. Przed nimi nawet 6 dni dobrej pogody, więc będzie dużo rotacji i walki o kolejne metry powyżej 6300 metrów - mówi RMF FM rzecznik wyprawy. Jak dodaje - następnym celem będzie zaporęczowanie kolejnych odcinków drogi do obozu trzeciego, który ma stanąć na wysokości około 7000 metrów.
Polacy wspinają się na K2 południowo-wschodnim filarem, czyli tak zwaną drogą Basków, nazywaną też drogą Cesena.

Wielicki: Zdają sobie sprawę, że to jedno z największych wyzwań i nie będą odpuszczać

O postępach wyprawy w czwartek w rozmowie z naszym dziennikarzem Michałem Rodakiem opowiadał z bazy pod K2 kierownik ekspedycji Krzysztof Wielicki. Mówił między innymi o przeziębieniach, które uniemożliwiały początkowo wyjście w górę części himalaistów oraz pogodzie panującej dotąd pod 8-tysięcznikiem. Gorsze warunki Polacy przeczekują w bazie, tam też regenerują siły. W bazie życie jest świetne. Według mojej oceny, jeśli porównam to do komfortu, kiedy tu byliśmy pierwszy raz w 1987 roku, to jest to niebo a ziemia - relacjonował Wielicki.
Czasem tu kolegom opowiadam jak to było. W tej chwili mamy piękną kopułkę, ciepłą, można poczytać książkę, jeszcze jakieś zaległe tygodniki, można zagrać w karty... Wszyscy, może nie wszyscy, ale większość ma przed sobą te przyrządy dzisiejszego dnia, czyli jakieś tablety, komputery. Trochę mamy wi-fi, więc można się komunikować z bliskimi, ze światem. To fajnie. Ja uważam, że komfort jest ważny. Oby tylko nie dekoncentrował, natomiast może też daje trochę sił do tego, żeby pomyśleć o wielkim wyzwaniu, bo wydaje mi się, że uczestnicy wyprawy zdają sobie sprawę, że jest to jedno z największych wyzwań i nie będą odpuszczać - podkreślał.
Kilkunastu członków zespołu

Polski zespół liczy w sumie 13 osób. To: Krzysztof Wielicki (kierownik), Janusz Gołąb (kierownik sportowy), Piotr Snopczyński (kierownik bazy), Adam Bielecki, Rafał Fronia, Marek Chmielarski, Artur Małek, Dariusz Załuski (operator filmowy), Marcin Kaczkan, Maciej Bedrejczuk, Piotr Tomala, Jarosław Botor (ratownik medyczny) oraz pochodzący z Rosji Denis Urubko, który od lutego 2015 roku ma polskie obywatelstwo.
Położony w Karakorum drugi szczyt Ziemi to ostatni ośmiotysięcznik niezdobyty jeszcze o tej porze roku. Przebieg polskiej wyprawy na bieżąco będziemy relacjonować w Faktach RMF FM i na RMF24.pl. Najnowsze informacje znajdziecie także na twitterowych profilach naszych dziennikarzy: Bartka Styrny i Michała Rodaka.
Michał Rodak
RMF FM

...

To jest wyzwanie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:06, 26 Sty 2018    Temat postu:

ckiewicz i Elisabeth Revol walczą o życie. Liczy się każda minuta
Aleksandra Gałka | 26/01/2018

@tomekmaz/Twitter
Udostępnij Komentuj 0
Bardzo niepokojące wieści docierają do nas z wyprawy polskiego himalaisty na Nanga Parbat. Tomasz Mackiewicz oraz jego francuska towarzyszka Elisabeth utknęli tuż pod szczytem i mają problemy ze zdrowiem – najprawdopodobniej ślepotę śnieżną oraz chorobę wysokościową.

Konieczna jest akcja ratunkowa, jednak ubezpieczenie nie pokrywa wykorzystania helikoptera pod K2. Trwa zbiórka pieniędzy, by móc zorganizować akcję samodzielnie. Według najnowszych informacji podawanych regularnie przez serwis Tatromaniak.pl, organizowana jest zbiórka pieniędzy na zorganizowanie helikoptera. Kwota stale rośnie.



Za zrzutce ponad 95 tysięcy złotych… Ludzie, jesteście wspaniali. Nie zapomną Wam tego. Zbieramy dalej #NangaParbat @czapkins @ZabRevol [link widoczny dla zalogowanych]

— Maciek (@osiemtysiecy) January 26, 2018


Wiadomo także, że wymagane jest poręczenie finansowe.

Tatromaniak.pl informuje, że himalaiści mieli przeprowadzić wczoraj atak szczytowy. Początkowo widziano ich na wysokości 8000 m, jednak w kolejnych godzinach górne partie Nangi zostały przysłonione przez chmury.

Nie wiadomo, czy himalaistom udało się dotrzeć na szczyt, ponieważ przez kilka godzin brakowało jakichkolwiek informacji o ich stanie oraz położeniu – pierwsze pojawiły się właśnie dzisiejszego ranka.

Asghar Ali Porik z agencji Jasmine Tours Pakistan przekazał, że Tomek utknął na wysokości 7400 m i ma poważne problemy zdrowotne – najprawdopodobniej ślepotę śnieżną i chorobę wysokościową – czytamy na Tatromanik.pl.
Początkowo z bazy nie widać było położenia Tomasza Mackiewicza. Widziana była jedynie Elisabeth, która schodziła bardzo wolno, wręcz się czołgając.

Podawano informacje, że himalaiści znajdują się na wysokości 7200 metrów. Polski Himalaizm Zimowy podał, że jest to raczej 7400 metrów. Elisabeth Revol, która ma problemy z odmrożeniami postanowiła pozostać z Tomaszem Mackiewiczem i wspólnie czekać na pomoc.



Kierownik komitetu organizacyjnego wyprawy na K2 Janusz Majer dla @PAPinformacje: oboje siedzą w szczelinie na 7400 m. Francuzka postanowiła pozostać przy Mackiewiczu, który nie jest w stanie schodzić. #NangaParbat pic.twitter.com/AQYl7RZmpq

— PAP (@PAPinformacje) January 26, 2018


Po raz pierwszy o problemach himalaistów poinformował za pomocą profilu „Polski Himalaizm Zimowy” Janusz Majer:

Wczoraj w godzinach nocnych otrzymaliśmy informacje z Francji. Elisabeth Revol i Tomasz Mackiewicz utknęli na wysokości ok. 7.400m pod kopułą szczytowa. Po nocy spędzonej na tej wysokości podejmują próbę zejścia niżej. Na chwilę obecna udało im się zejść 200m niżej.
Początkowo wydawało się, że użycie helikoptera do przeprowadzenia akcji ratunkowej będzie możliwe.

Zorganizowana została akcja ratunkowa koordynowana przez Ambasady Francji i Polski. W zespole koordynującym jest również Robert Szymczak – lekarz wysokogórski, himalaista. Baza pod K2 została powiadomiona o zaistniałej sytuacji. Podjęta została decyzja: 4 Himalaistów wyprawy (wyposażonych w sprzęt ratowniczy oraz tlen) oczekuje na informacje w sprawie helikoptera (możliwości przelotu), aby ruszyć z bazy pod K2 na akcję ratunkową pod Nanga Parbat. Będziemy informowali o kolejnych działaniach.
Po chwili uzupełniono komunikat o dodatkową informację:

Wiadomość sprzed chwili, otrzymana z Francji: Na chwilę obecna znajdują się nadal na wysokości ok. 7.400m w oczekiwaniu na pomoc – dodano po chwili w komunikacie.
Jak podaje Onet.pl, ostatnie doniesienia sugerują, że do akcji zostanie wykorzystany pakistański śmigłowiec. Należy się spieszyć, ponieważ w każdej chwili pogoda może się pogorszyć, a temperatura spaść nawet do -70 stopni Celsjusza.



Czekamy tylko na śmigłowiec i lecimy na Nangę. Tomek Eli 3majcie się. Idziemy po Was.

— Adam Bielecki (@AdamTheClimber) January 26, 2018


Sam Mackiewicz informował, że zarówno on, jaki i jego towarzyszka są skrajnie zmęczeni. Jak w rozmowie z portalem sport.pl podaje szwagierka polskiego himalaisty Małgorzata Suligowska: „Tomek nie przeżyje kolejnej nocy. Nie może się ruszać”.

Polsko-francuski duet próbował zdobyć pakistański szczyt o wysokości 8126 m n.p.m.



#NangaParbat: „Elisabeth Revol dostrzeżona przez lornetkę z BC – schodzi w dół, ale Tomek Mackiewicz jest w złym stanie” – info od Pakistan Mountain News po kontakcie z agencją obsługującą wyprawę. pic.twitter.com/KQqPFATWIP

— Tomek Mazur (@tomekmaz) January 26, 2018

...

Znow dramat...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:17, 26 Sty 2018    Temat postu:

Wesprzyj akcję ratunkową na Nanga Parbat!


Dzisiaj, 26 stycznia (09:43)
Na Nanga Parbat trwa akcja ratunkowa. Pod kopułą szczytową utknęli Elisabeth Revol i Tomasz Mackiewicz. W bazie pod K2 czekają himalaiści, którzy ruszą na ratunek Francuzce i Polakowi. Śmigłowiec zostanie wysłany, jeżeli będzie gwarancja, że akcja zostanie opłacona.

Na Nanga Parbat trwa akcja ratunkowa. Pod kopułą szczytową utknęli Elisabeth Revol i Tomasz Mackiewicz. W bazie pod K2 czekają himalaiści, którzy ruszą na ratunek Francuzce i Polakowi. Śmigłowiec zostanie wysłany, jeżeli będzie gwarancja, że akcja zostanie opłacona. Elisabeth Revol i Tomasz Mackiewicz/Materiały prasowe
Apel o pieniądze na profilu Tomasza Mackiewicza, wysłała jego żona.

Pieniądze można wpłacać za pomocą dwóch platform:

>>>ZRZUTKA.PL<<<

>>>GO FOUND ME<<<

O sytuacji została powiadomiona baza pod K2. Polscy himalaiści chcą ruszyć w kierunku Nangi Parbat. Czekają na śmigłowiec, który zabierze ich z bazy. Ma to być albo prywatny helikopter, albo maszyna armii pakistańskiej.

...

Kolejny dramat...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:29, 26 Sty 2018    Temat postu:

Dramat na Nanga Parbat. "Możemy liczyć tylko na ogromne doświadczenie Tomka"


Dzisiaj, 26 stycznia (11:40)
"Jeżeli Tomek nie jest w stanie zejść niżej, to sytuacja jest dosyć dramatyczna" - przyznał w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Leszek Cichy, himalaista, pierwszy zimowy zdobywa Mont Everest. "Możemy liczyć tylko na ogromne doświadczenie Tomka. On zna tę górę. Niejednokrotnie potrafił tydzień przeczekać (...) w lodowych jaskiniach. I to być może jest ta nadzieja, która nas wszystkich łączy".

Pod Nanga Parbat Polak Tomasz Mackiewicz i Francuzka Elisabeth Revol utknęli na wysokości około 7400 metrów po próbie ataku szczytowego. Trwa akcja ratunkowa. Najnowsze doniesienia w tej sprawie znajdziecie TUTAJ>>>
***
O dramatycznej sytuacji na Nanga Parbat nasz dziennikarz Michał Rodak rozmawiał z himalaistą Leszkiem Cichym.
Leszek Cichy /Jacek Turczyk /PAP
Leszek Cichy/Jacek Turczyk /PAP
POSŁUCHAJ ROZMOWY Z LESZKIEM CICHYM
Dramat na Nanga Parbat. Gość: Leszek Cichy
Michał Rodak: Ostatnie informacje są takie, że Tomek Mackiewicz i Elisabeth Revol czekają na pomoc na wysokości ok. 7400 m. Ma zostać uruchomiony śmigłowiec. Jak mogłaby wyglądać akcja, w której Polacy mają wyruszać z bazy pod K2?
Leszek Cichy: Nie jest to łatwa sytuacja, bo to jest po prostu olbrzymia odległość i dotarcie tam, już do samej bazy będzie trudne. Nie wiem, czy im się uda dzisiaj wylecieć. Śmigłowiec musiałby polecieć z pakistańskiej bazy do bazy na K2 i zabrać max. 3 osoby.
Tam podobno 4 osoby są gotowe, by wyruszyć...
Tak, ale czy helikopter ma taki udźwig, żeby tyle osób zabrać. Musiałby pewnie po drodze dobrać paliwo. Przy najszczęśliwszym zbiegu wszystkich okoliczności, terminach, helikopter może znaleźć się w bazie dzisiaj po południu.
Przy najbardziej optymistycznych założeniach, to jutro po południu (następnego dnia) mogliby się spróbować znaleźć na tej wysokości. Ale raczej stawiam na pojutrze. Jeżeli Tomek nie jest w stanie zejść niżej, to sytuacja jest dosyć dramatyczna. Możemy liczyć tylko na ogromne doświadczenie Tomka. On zna tę górę, niejednokrotnie potrafił tydzień przeczekać - ale na niższych wysokościach i po ataku szczytowym - w lodowych jaskiniach. I to być może jest ta nadzieja, która nas wszystkich łączy.
Na to liczymy. A ten śmigłowiec, jeśli realnie by ruszył, na jaką wysokość może dolecieć przy sprzyjających warunkach?

Normalnie on potrafi prawie z pełnym obciążeniem usiąść w bazie pod K2, czyli na 5300 metrów. Przypuszczam, że na 6000 metrów byłby w stanie wylecieć, ale nie wiem, czy z tą liczbą osób. Być może na raty po dwie osoby musiałby przerzucać. A powyżej 6 tysięcy to on jest w stanie polecieć wyżej, tylko nie będzie raczej w stanie wylądować. Chyba, że tylko np. z jedną-dwiema osobami może przyziemić - czy przyśnieżyć w tym przypadku - na chwilę zatrzymać się i muszą ludzie wyskoczyć, żeby on mógł odlecieć od razu.
To nie jest taka banalna sytuacja ratunkowa, bo duże odległości i nie wiem, w jaki jeszcze sposób ich chcą zlokalizować. No i do tego wszystkiego trzeba popatrzeć na prognozę pogody. Jest bardzo silny wiatr, tak jak sprawdzałem wczoraj, to ma być na tej wysokości około 70-80 kilometrów na godzinę. I jeszcze pytanie, czy będzie w ogóle widoczność. Wczoraj góra została zakryta chmurami. Jak sprawdzałem prognozy pogody na dzisiejszy dzień, to mniej więcej do południa ma być wietrznie, zimno, ale bez chmur, więc jest szansa, że może uda się ich szybko zlokalizować.
Pod K2 mamy najbardziej doświadczonych polskich himalaistów. Są w gotowości. Adam Bielecki zna Nanga Parbat, był na zimowej wyprawie 2 lata temu.
Nanga Parbat jest bardzo rozległym masywem i znajomość jednej drogi ni jest warunkiem, że zna się ją dostatecznie, że zna się cały rejon. A przecież nie do końca wiadomo, którą drogą Tomek z Elisabeth próbowali zdobyć szczyt. Jak była mgła, mogli pójść w bok. Jak nie będzie widoczności, przy tak rozległym masywie, ich lokalizacja może być trudna. Ale wszystko jest możliwe.
Pozostajemy w nadziei, że Tomek i Elisabeth się znajdą i szczęśliwie uda się ich zwieźć. Może są po szczycie już...
Michał Rodak

...

To sa nieludzkie warunki! Brak tlenu jest najgorszy nie zimno! Czlowiek traci sily! Na zimno da sie znalezc skafander i paliwo! Ale bez tlenu?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:45, 27 Sty 2018    Temat postu:

FAKTY
OPINIE
AKCJE RMF FM
ROZRYWKA
ZDJĘCIA
FILMY
RMF 24 Fakty Polska Janusz Majer o akcji pod Nanga Parbat: Dziś zaczną się wspinać. To może potrwać także nocą
Janusz Majer o akcji pod Nanga Parbat: Dziś zaczną się wspinać. To może potrwać także nocą


30 minut temu
"Tak planujemy, że ekipa podzieli się na dwa zespoły. Jeden, który powinien poruszać się szybciej, czyli Denis i Adam - oni będą bardziej na lekko, wezmą tylko niezbędne rzeczy, potrzebne, żeby pomóc Elisabeth i Tomkowi. Te rzeczy to tlen i właściwe lekarstwa. Druga dwójka idzie już bardziej na ciężko, będzie podążała za nimi, żeby ta akcja była sprawna" - tak o planie ratunku Tomasza Mackiewicza i Elisabeth Revol opowiadał dziennikarzowi RMF FM alpinista Janusz Majer. "Elisabeth z jamy, w której spędzili pierwszą noc, sprowadziła jeszcze Tomka do ich ostatniego namiotu. Potem postanowiła schodzić sama, może po to, żeby tę pomoc jakoś przyspieszyć" - mówił alpinista. Podobnie jak wiele Polaków, Majer wierzy w sukces akcji. "Zostały tu zmobilizowane wszystkie środki, jakimi dysponowaliśmy i miejmy nadzieję, że ich uratujemy" - mówił Majer.

Janusz Majer /Bartłomiej Zborowski /PAP
Janusz Majer/Bartłomiej Zborowski /PAP
Marcin Buczek, RMF FM: Co wiadomo o sytuacji tam na górze?
Janusz Majer: Dzięki polskiemu ministrowi spraw zagranicznych, który opłacił te koszty akcji helikopterowej, w końcu helikoptery doleciały dzisiaj do bazy pod K2. O 13:40 tamtego czasu (9:40 czasu polskiego - przyp. red.), biorąc na pokład czterech naszych członków wyprawy, poleciały do bazy nad Nanga Parbat. Po drodze muszą jeszcze zrobić międzylądowanie na tankowanie. Ta ekipa to jest Adam Bielecki, Piotr Tomala, Jarek Botor i Denis Urubko. Powinni za 1,5 godziny od czasu wylotu dolecieć do bazy pod Nanga Parbat i wtedy zacznie się właściwa akcja ratunkowa. Tak planujemy, że ekipa podzieli się na dwa zespoły. Jeden, który powinien poruszać się szybciej, czyli Denis i Adam - oni będą bardziej na lekko, wezmą tylko niezbędne rzeczy potrzebne, żeby pomóc Elisabeth i Tomkowi. Te rzeczy to tlen i właściwe lekarstwa. Druga dwójka idzie już bardziej na ciężko, będzie podążała za nimi, żeby ta akcja była sprawna.
Czy mogą jeszcze dzisiaj zacząć się wspinać?
Na pewno jeszcze dzisiaj zaczną się wspinać. W zależności od tego, jaka będzie pogoda, to wspinanie może trwać także nocą.
Ile mają do przejścia?
Ta ściana to jest 2,5 kilometra, gdzieś tak trzeba liczyć, bo jest trochę powyżej 4000 metrów ta baza.
Jak wysoko mogą dolecieć? Wiadomo?
Były takie rozważania, czy jest możliwy desant z helikoptera gdzieś wyżej, ale to nie jest możliwe. Helikopter wysadzi ich w bazie czy też troszeczkę powyżej bazy i stamtąd już muszą wspinać się sami.
Czyli na jakiej wysokości wylądują?
Powyżej 4000 metrów, jakieś 4100-4200.
Ile dalej mozolna wspinaczka po stromej, oblodzonej ścianie?
Ta droga Kinshofera została "zrobiona" późną jesienią przez Aliego Sadparę - tego partnera Alexa Txikona (razem z Simone Moro w lutym 2016 roku dokonali pierwszego zimowego wejścia na Nanga Parbat; Ali Sadpara wspinał się tam także w tym roku - przyp. red.). Tam powinny być świeże poręczówki. Mamy nadzieję, że nie będą za mocno wrośnięte w lód i że umożliwią szybsze poruszanie się w górę w ścianie.
Ile to może zająć czasu?
Liczyliśmy, że prawie 1,5 dnia, z 20 godzin ciągłego wspinania. Zobaczymy, jak warunki na to pozwolą.
Czyli jutro rano będą tam, gdzie oni są, gdzie mogą być?
Przypomnę, że oni są w dwóch miejscach. To są ostatnie wiadomości od męża Eli Revol. Mianowicie ona z tej jamy, w której spędzili pierwszy biwak, pierwszą noc, sprowadziła jeszcze Tomka do ich ostatniego namiotu. To jest na wysokości około 7200 metrów i sama zaczęła schodzić. Wczoraj osiągnęła wysokość 6670 metrów. Tak podaje GPS i tam czeka na pomoc.
Czy wiadomo, dlaczego się rozdzielili?
Tomek, tak jak ona to meldowała już wcześniej w SMS-ach, ponieważ ma śnieżną ślepotę, nie jest w stanie sam się poruszać, jest też osłabiony i poodmrażany. Dlatego ona postanowiła schodzić sama, może też po to, żeby tę pomoc jakoś przyspieszyć czy zaalarmować...
On został w namiocie? W szczelinie?
On został w namiocie. Tak jak mówiłem, ona go sprowadziła do tego namiotu około 200 metrów poniżej tej szczeliny.
A ona jak spędziła noc? W namiocie?
Właśnie tego dokładnie nie wiemy. Chyba drugiego namiotu nie miała, więc miała chyba kombinezon puchowy i tam w tym miejscu, w którym normalnie zakłada się trzeci obóz na tej drodze Kinshofera, może tam znalazła jakieś stare, podarte namioty i tam się jakoś od wiatru zabezpieczyła.
Co wiadomo o jego stanie zdrowia?
Nie wiadomo praktycznie nic, były tylko te pierwsze doniesienia, że jest słaby, nie potrafi schodzić sam i że ma tą śnieżną ślepotę.
Jest z nim jakikolwiek kontakt? Wiadomo gdzie jest?
Wiadomo gdzie jest, ale kontaktu żadnego z nim nie ma. Ten jedyny radiotelefon, przez który sporadycznie wysyła jakieś SMS-y ma Elisabeth i wysyła to do swojego męża i do swoich przyjaciół we Francji.
Czy to taka decyzja zapadła, że ona zabiera sprzęt łącznościowy?
Nie wiem, to jest ich decyzja. Nie wiem w jakim on jest stanie.
Pan zna tę górę. Co tam jest najtrudniejszego w tej akcji?
Generalnie ta droga Kinshofera jest trudna technicznie właśnie do tego miejsca, w którym przebywa teraz Elisabeth Revol. Mamy świetną ekipę, ci chłopcy są w stanie spokojnie te techniczne trudności pokonać, a jednocześnie osiągnąć dosyć duże tempo, także jesteśmy dobrej myśli.
To jest rzeczywiście walka z czasem?
Na pewno, bo jednak to nie jest tylko tak, że Tomek i Elisabeth przebywają tam 2-3 dni na tej wysokości. Oni mieli 11 dni do góry już jak szli w kierunku szczytu i teraz te kolejne noce już chyba bez właściwego jedzenia, nie wiem jak z tym piciem, bo to jest najważniejsze. Organizm może być już mocno wyczerpany.
Wiadomo, co on ma w tym namiocie ze sobą?
Nie wiemy, to są wszystko takie szczątkowe wiadomości. Wiemy jak oni organizowali te swoje wyprawy, że to były wyprawy niskobudżetowe, bez żadnego wsparcia, zabezpieczenia. Po prostu dwójka ludzi poszła w góry w stylu alpejskim, niosąc wszystko na grzbiecie usiłują wejść na ośmiotysięcznik. Wiemy, że oni wcześniej podczas aklimatyzacji osiągnęli 6300 m, wtedy wrócili się do bazy i potem już wyszli w kierunku szczytu, zakładając po drodze kolejne obozy. To co trzeba powiedzieć, to chyba nie mieli zbyt dobrej aklimatyzacji, a to się odbija na tym, że już tam między 7000 a 8000 m człowiek nie jest tak szybki, nie jest tak sprawny.
Co wiadomo o pogodzie? Jakie tam są teraz warunki?
Do tej pory były znośne, z tym, że nie wiadomo jak długo to okno pogodowe w rejonie Nanga Parbat będzie trwało w porównaniu np. z K2. Mieliśmy tam te parę dni dobrej pogody, ale już wczoraj zaczęło mocno wiać, a na Nandze te prognozy są takie pół na pół. Ale prognozy czasami się nie sprawdzają, także miejmy nadzieję, że pogoda pozwoli na to, żeby zespół ratowniczy poruszał się szybko w ścianie.
Czy technika tego wspinania się jest taka, że jak najszybciej do góry? Oczywiście dbając o bezpieczeństwo.
Oczywiście, ale oni muszą mieć ten drugi zespół, bo musi nieść też sprzęt biwakowy, namiot, bo wygląda na to, że w ciągu jednego dnia, tym bardziej krótkiego teraz, tego południa oni tam nie dotrą, więc jeżeli w nocy warunki nie pozwolą na wspinanie, to będą musieli zabiwakować w którymś miejscu.
A dlaczego poszły akurat cztery osoby?
Bo więcej się w tych helikopterach nie zmieściło i tyle. Ciągle mamy nadzieję, że ta akcja się powiedzie. Zostały tu zmobilizowane wszystkie środki jakimi żeśmy dysponowali i miejmy nadzieję, że ich uratujemy.
Tu na Śląsku zawsze ratownicy górniczy mówią: "idziemy po żywego".
Tak też trzeba powiedzieć.
Marcin Buczek

...

A gdyby zrobic lancuch obozow posrednich z zapotrzeniem? Bo najgorzej to jak dlugo trzeba isc tam i spowrotem to i ratownik lewie zywy! A tak z obozu do obozu to krocej i mozna rotacyjnie! Te najwyzsze sa najgorsze oczywiscie! Bo tylko sie traci sily! Pamietajcie zs powyzej limitu wysokosci NIE ODPOCZYWACIE JUZ W ZADEN SPOSOB! JEST TYLKO GORZEJ! I ratownicy moga byc kolejnymi ofiarami! Ale oczywiscie gory prowadza do Boga! Zawsze moze byc cud!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Sob 13:47, 27 Sty 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:53, 27 Sty 2018    Temat postu:

Janusz Majer o akcji ratunkowej na Nanga Parbat: Mogą wspinać się nawet nocą


Dzisiaj, 27 stycznia (12:00)
Aktualizacja: 54 minuty temu
"Tomek - jak meldowała w SMS-ach Elisabeth - ma śnieżną ślepotę i nie jest w stanie sam się poruszać. Jest też osłabiony i poodmrażany. Dlatego ona postanowiła schodzić sama" - mówi alpinista Janusz Majer o sytuacji Tomasza Mackiewicza i Elisabeth Revol na Nanga Parbat. Na pomoc dwójce himalaistów ruszyło czterech uczestników polskiej zimowej wyprawy na K2: Adam Bielecki, Denis Urubko, Piotr Tomala i Jarosław Botor. "Mamy świetną ekipę, ci chłopcy są w stanie spokojnie tamtejsze techniczne trudności pokonać, a jednocześnie osiągnąć dosyć duże tempo, tak że jesteśmy dobrej myśli" - podkreśla Majer. Jak zaznacza: "W zależności od tego, jaka będzie pogoda, wspinanie może trwać także nocą".

Janusz Majer /Bartłomiej Zborowski /PAP
Janusz Majer/Bartłomiej Zborowski /PAP
Marcin Buczek, RMF FM: Co wiadomo o sytuacji tam na górze?
Janusz Majer: Dzięki polskiemu ministrowi spraw zagranicznych, który opłacił koszty akcji helikopterowej, w końcu helikoptery doleciały dzisiaj do bazy pod K2. O 13:40 tamtego czasu (9:40 czasu polskiego - przyp. RMF FM), biorąc na pokład czterech naszych członków wyprawy, poleciały do bazy nad Nanga Parbat. (...) Ta ekipa to jest Adam Bielecki, Piotr Tomala, Jarek Botor i Denis Urubko. (...) Ekipa dzieli się na dwa zespoły. Jeden, który powinien poruszać się szybciej, czyli Denis i Adam - oni będą bardziej na lekko, mając ze sobą tylko niezbędne rzeczy, potrzebne, żeby pomóc Elisabeth i Tomkowi. Te rzeczy to tlen i właściwe lekarstwa. Druga dwójka idzie już bardziej na ciężko, podążając za nimi, żeby ta akcja była sprawna. (...) W zależności od tego, jaka będzie pogoda, to wspinanie może trwać także nocą.
Ile mają do przejścia?
Ta ściana to jest 2,5 kilometra, gdzieś tak trzeba liczyć. (...)
Mozolna wspinaczka po stromej, oblodzonej ścianie?
Ta droga Kinshofera została "zrobiona" późną jesienią przez Aliego Sadparę - partnera Alexa Txikona (razem z Simone Moro w lutym 2016 roku dokonali pierwszego zimowego wejścia na Nanga Parbat; Ali Sadpara wspinał się tam także w tym roku - przyp. RMF FM). Tam powinny być świeże poręczówki. Mamy nadzieję, że nie są za mocno wrośnięte w lód i że umożliwią szybsze poruszanie się w górę w ścianie.
Ile to może zająć czasu?
Liczyliśmy, że prawie półtora dnia, ze 20 godzin ciągłego wspinania. Zobaczymy, jak warunki na to pozwolą.
Czyli w niedzielę rano będą tam, gdzie mogą być Tomasz Mackiewicz i Elisabeth Revol?
Przypomnę, że oni są w dwóch miejscach - to są ostatnie wiadomości od męża Eli Revol. Mianowicie ona z tej jamy, w której spędzili pierwszy biwak, pierwszą noc, sprowadziła jeszcze Tomka do ich ostatniego namiotu - to jest na wysokości około 7200 metrów - i zaczęła schodzić sama. Wczoraj (w piątek) osiągnęła wysokość 6670 metrów - tak podaje GPS - i tam czeka na pomoc.
Czy wiadomo, dlaczego się rozdzielili?
Tomek - jak ona meldowała już wcześniej w SMS-ach - ponieważ ma śnieżną ślepotę, nie jest w stanie sam się poruszać. Jest też osłabiony i poodmrażany. Dlatego ona postanowiła schodzić sama, może też po to, żeby tę pomoc jakoś przyspieszyć czy zaalarmować...
On został w namiocie? W szczelinie?
On został w namiocie. Tak, jak mówiłem: ona go sprowadziła do tego namiotu około 200 metrów poniżej tej szczeliny.
A ona jak spędziła noc? W namiocie?
Właśnie tego dokładnie nie wiemy. Chyba drugiego namiotu nie miała, więc miała chyba kombinezon puchowy i w tym miejscu, w którym normalnie zakłada się trzeci obóz na drodze Kinshofera, może znalazła jakieś stare, podarte namioty i tam się jakoś od wiatru zabezpieczyła.
Co wiadomo o jego stanie zdrowia?
Nie wiadomo praktycznie nic, były tylko te pierwsze doniesienia, że jest słaby, nie potrafi schodzić sam i że ma tą śnieżną ślepotę.
Jest z nim jakikolwiek kontakt? Wiadomo, gdzie jest?
Wiadomo, gdzie jest, ale kontaktu żadnego z nim nie ma. Ten jedyny radiotelefon, przez który sporadycznie wysyła jakieś SMS-y, ma Elisabeth i wysyła to do swojego męża i do swoich przyjaciół we Francji.
AKTUALIZACJA: około 14:00 polskiego czasu pojawiła się informacja, że utracono kontakt z Elisabeth Revol - wyczerpała się bateria w jej telefonie.
Czy to taka decyzja zapadła, że ona zabiera sprzęt łącznościowy?
Nie wiem, to jest ich decyzja. Nie wiem, w jakim on jest stanie.
Pan zna tę górę. Co tam jest najtrudniejszego w tej akcji?
Generalnie ta droga Kinshofera jest trudna technicznie właśnie do tego miejsca, w którym przebywa teraz Elisabeth Revol. Mamy świetną ekipę, ci chłopcy są w stanie spokojnie te techniczne trudności pokonać, a jednocześnie osiągnąć dosyć duże tempo, tak że jesteśmy dobrej myśli.
To jest rzeczywiście walka z czasem?
Na pewno, bo jednak to nie jest tylko tak, że Tomek i Elisabeth przebywają tam 2-3 dni na tej wysokości. Oni mieli 11 dni do góry, już jak szli w kierunku szczytu, i teraz te kolejne noce - już chyba bez właściwego jedzenia, nie wiem, jak z piciem, a to jest najważniejsze. Organizm może być już mocno wyczerpany.
Wiadomo, co on ma w tym namiocie ze sobą?
Nie wiemy, to są wszystko takie szczątkowe wiadomości. Wiemy, jak oni organizowali te swoje wyprawy, że to były wyprawy niskobudżetowe, bez żadnego wsparcia, zabezpieczenia. Po prostu dwójka ludzi poszła w góry w stylu alpejskim, niosąc wszystko na grzbiecie, usiłując wejść na ośmiotysięcznik. Wiemy, że oni wcześniej podczas aklimatyzacji osiągnęli 6300 m, wtedy wrócili do bazy i potem już wyszli w kierunku szczytu, zakładając po drodze kolejne obozy. To, co trzeba powiedzieć, to chyba nie mieli zbyt dobrej aklimatyzacji, a to się odbija na tym, że już tam między 7000 a 8000 m człowiek nie jest tak szybki, nie jest tak sprawny.
Co wiadomo o pogodzie? Jakie tam są teraz warunki?
Do tej pory były znośne, z tym, że nie wiadomo, jak długo to okno pogodowe w rejonie Nanga Parbat będzie trwało w porównaniu na przykład z K2. Mieliśmy tam parę dni dobrej pogody, ale już w piątek zaczęło mocno wiać, a na Nandze te prognozy są takie pół na pół. Ale prognozy czasami się nie sprawdzają, tak że miejmy nadzieję, że pogoda pozwoli na to, żeby zespół ratowniczy poruszał się szybko w ścianie.
Czy technika tego wspinania się jest taka, że jak najszybciej do góry? Oczywiście dbając o bezpieczeństwo.
Oczywiście, ale oni muszą mieć ten drugi zespół, bo musi nieść też sprzęt biwakowy, namiot, bo wygląda na to, że w ciągu jednego dnia, tym bardziej krótkiego teraz, oni tam nie dotrą, więc jeżeli w nocy warunki nie pozwolą na wspinanie, to będą musieli zabiwakować w którymś miejscu.
A dlaczego poszły akurat cztery osoby?
Bo więcej się w tych helikopterach nie zmieściło i tyle. Ciągle mamy nadzieję, że ta akcja się powiedzie. Zostały tu zmobilizowane wszystkie środki, jakimi dysponowaliśmy, i miejmy nadzieję, że ich uratujemy.
Tu na Śląsku ratownicy górniczy zawsze mówią: "Idziemy po żywego".
Tak też trzeba powiedzieć.

(az, MRod, e)
Marcin Buczek


...

To jest dramat naprawde scinajacy krew w zylach jak sie nawet czyta! Pelnia zycia!
Drugi zespol moglby tez isc bo dwie osoby trzeba ratowac! To by ją wzial!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Sob 17:56, 27 Sty 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:37, 27 Sty 2018    Temat postu:

Wielicki o akcji na Nanga Parbat dla RMF FM: Muszą się wspinać non stop. Revol to odporna dziewczyna


36 minut temu
"Oni nie mają teraz już wyjścia, muszą iść do góry" - tak o prowadzonej na Nanga Parbat akcji ratunkowej mówi RMF FM z bazy pod K2 Krzysztof Wielicki. Adam Bielecki i Denis Urubko pokonują kolejne metry ogromnej ściany. Wkrótce prawdopodobnie dołączą do nich czekający niżej Jarosław Botor i Piotr Tomala. "W mojej opinii na pewno będą musieli wyruszyć, bo to jest za mały zespół, żeby pomóc Elisabeth Revol" - zaznacza Wielicki w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem. Czterech uczestników zimowej wyprawy na K2 po południu, dwoma śmigłowcami, zostało przetransportowanych pod Nanga Parbat. Teraz próbują dotrzeć do czekających na pomoc Francuzki Elisabeth Revol i Polaka Tomasza Mackiewicza.

Helikopter z ekipią ratunkową w bazie K2 /PAP/Narodowa Zimowa Wyprawa na K2 /
Helikopter z ekipią ratunkową w bazie K2/PAP/Narodowa Zimowa Wyprawa na K2 /
KRZYSZTOF WIELICKI W ROZMOWIE Z RMF FM. POSŁUCHAJ!
Michał Rodak: Panie Krzysztofie, czy był już jakiś kontakt chłopaków z bazą?

Krzysztof Wielicki: Tak, był kontakt.

I co mówią?

Mówią, że dwójka jest pod ścianą. Na razie została w odwodzie. Dwójka Urubko-Bielecki weszła w ścianę, w kuluar powyżej obozu pierwszego, w stronę obozu drugiego. Podobno dobrze im idzie. Nawet nie wieje za bardzo, bo to jest ten kuluar trochę przykryty, tak że sobie dobrze radzą. Oni nie mają wyjścia. Tam nie ma możliwości biwakowania. Muszą non stop się wspinać. Mam nadzieję, że do rana osiągną tak zwane "Gniazdo Orłów", gdzie można rozbić namiot ewentualnie, czy skąd będą próbowali dostrzec Revol schodzącą, ponieważ ona postanowiła podobno schodzić. Jest duża szansa, że jutro się spotkają i wtedy rozpoczną procedurę zabezpieczania jej.

"Orle Gniazdo" to - jak dobrze pamiętam - około 6000 metrów, tak?

Tak, gdzieś około 5900.

Rozumiem, że Jarek Botor i Piotr Tomala czekają na dole, tak? Tam rozstawili obóz.

Oni czekają na rozwój akcji, co się będzie działo. W mojej opinii na pewno będą musieli wyruszyć, bo to jest za mały zespół, żeby pomóc Revol. Nie mówiąc o tym, że my nie wiemy tak do końca, jaki jest stan Revol. Dopiero jak pierwsi do niej dotrą, to będą mogli przez radio pokierować następnymi.

Jest szansa, żeby ona mogła zejść dużo niżej? Czy to jest taki teren, gdzie ona w pewnym momencie utknie i będzie musiała na nich czekać?

No nie, do "Gniazda Orłów" nie jest tak prosto, ale wiemy, jak ona jest mocna, to odporna dziewczyna. I wszystko wskazuje na to, że ona da radę, będzie schodzić i spotka nasz zespół.

Czyli tak naprawdę teraz bez przerwy będą ciągnąć, ile się da, do góry - do rana?

Tak, oni nie mają teraz już wyjścia, muszą iść do góry.
Michał Rodak

...

Chodzi glownie o koniecznosc ciagniecia nieprzytmnego! Najlepiej kilka osob i na zmiany! Stad gdyby byl lancuszek to po dojsciu do punktu z namiotem ciagneli by nowi a ci zmordowani juz tylko by szli. Bo naprawde to nie sa Tatry! Tam nie dziala organizm! A tu jeszcze 2 osoby trzeba ratowac! Ktos kto idzie pierwszy toruje droge! Na niego np. Wieje ale i robi slady po ktorych ida! To juz jest ciezka praca! Drugi ma latwiej! Tam sie wszystko liczy! Dlatego grupce latwiej bo sie zmieniaja! Mniej zmeczeni! Wiecej to lepiej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:03, 27 Sty 2018    Temat postu:

Maja Revol!
Co teraz?
To jest dramat? Ida po Polaka? Jest tylko dwoch! Czy Revol wytrzyma sama? Jest dwu z tylu! Maja isc po nią. W jakim ona stanie? Dostanie tlen cieplo itd! To odzyje! Za malo ludzi! Trzech piwinno byc minimum! Jeden z Revol zostaje dwu po tamtego o ile tam sie da oczywiscie! Czy jeden zostaje drugi idzie? Mnie tam nie ma! Ja nie mam zadnego oczywiscie prawa decydowac! Jakas burza tez slysze? Co tam sie dzieje?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:08, 27 Sty 2018    Temat postu:

Maja ja opuscic do obozu w dole znaczy na linach? Czyli rozumiem ze pojdzie w miare szybko? I zostanie przejeta.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 0:53, 28 Sty 2018    Temat postu:

Co dalej? Rasno jakis lepszy smiglowiec moglby dokonac desantu tam gdzie Polak. 7248 m to podobno sa takie ze doleca. Wtedy z gorki niezmeczona ekipa miala by nieporownanie latwiej! Pakistan takich smiglowcow nie posiada, przynajmniej oficjalnie z tego co slysze.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 10:27, 28 Sty 2018    Temat postu:

Akcja ratunkowa na Nanga Parbat. Ekipa z Elisabeth Revol w obozie C1, czekają na helikopter


Dzisiaj, 28 stycznia (06:26) Aktualizacja: 8 minut temu
Ekipa ratunkowa z Francuzką Elisabeth Revol dotarła do obozu C1 na wysokości ok. 4800 m. Stamtąd ma ich zabrać śmigłowiec. Niestety, w związku z pogarszającymi się warunkami pogodowymi wstrzymano akcję ratowania Tomasza Mackiewicza, który znajduje się prawdopodobnie na wysokości ok. 7200 m.

Ekipa ratunkowa z Francuzką Elisabeth Revol dotarła do obozu C1 na wysokości ok. 4800 m. Stamtąd ma ich zabrać śmigłowiec. Niestety, w związku z pogarszającymi się warunkami pogodowymi wstrzymano akcję ratowania Tomasza Mackiewicza, który znajduje się prawdopodobnie na wysokości ok. 7200 m.
Helikoptery już są w drodze.

07:46

Najnowsze bardzo dobre informacje są takie, że zespół jest już cały, czyli Adam, Denis razem z Elisabeth dotarli z Piotrkiem i Jarkiem i wszyscy są w obozie tym pierwszym na wysokości 4850 m. Z informacji, które mamy wszyscy są cali i zdrowi, w związku z tym Piotrek Tomala napisał: "Jest dobrze". Teraz jest oczekiwanie na śmigłowiec, który powinien pojawić się lada moment, pewno godzina-dwie maksymalnie - mówił RMF FM Tomasz Leksiński, rzecznik narodowej zimowej wyprawy na K2.

Brawurowa akcja ratunkowa, absolutnie czegoś takiego w historii nie widzieliśmy. Wielkie poruszenie w narodowej zimowej wyprawie spod K2, żeby ruszyć na tą akcję, bieg dwóch himalajskich maszyn - Denisa i Adama - po Elisabeth - komentuje Leksiński całą akcję.
I niestety, to smutna wiadomość, że warunki pogodowe uniemożliwiły dalszą akcję ratunkową i działanie w stronę Tomka Mackiewicza - mówił rzecznik w rozmowie z naszym dziennikarzem Michałem Rodakiem.

...

Zatem juz w obozie! Istotnie blyskawicznie! Jednak pamietajmy ze Denis Urubko to nr1 w tej sztuce. Arcymistrz i z tego co widze talent. Normalnie nie ma szans na takie tempo! Zreszta widzicie kto poszedl! Gdybyscie byli chorzy to tez byscie chcieli lekarza nr1 a nie 123578. Tym bardziej gdy jest sytuacja krańcowa.
.....
Problemy byly najczesciej z miejscowymi wladzami ktore najpierw pytaly o kasę! Wyciagnac kasę przy okazji! Pierwsza mysl! Zalezy wam na ich zyciu? Ile jestescie w stanie zaplacic? A ze umra? Wielu umiera wielu sie rodzi a kase brac trzeba. Pakistan to kraj ciezko chory i patologia goni patologie. To nie zasobny kraj Zachodu. A korupcja szalona. Zreszta mordy chrzescijan i nie tylko sa nieustanne to przy tym korupcja blednie wrecz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:18, 28 Sty 2018    Temat postu:

Francuskie media o akcji na Nanga Parbat: Spektakularny wyczyn Polaków


Dzisiaj, 28 stycznia (09:55)
Spektakularna akcja ratunkowa ze strony Polaków, bardzo szybko wspinali się na Nanga Parbat, by uratować Francuzkę Elizabeth Revol. Niestety, nie udało się uratować Tomasza Mackiewicza - to komentarz zamieszczony na stronach internetowych znanej francuskiej stacji telewizyjnej LCI. Francuskie media podkreślają ryzyko, które podjęli Polacy.

Zdj. ilustracyjne /PAP/Narodowa Zimowa Wyprawa na K2 /PAP
Zdj. ilustracyjne/PAP/Narodowa Zimowa Wyprawa na K2 /PAP
Dziennik "Le Figaro" podkreśla, że akcja ratowania Elisabeth Revol była wyjątkowo niebezpieczna, nie bez kozery wielu alpinistów nazywa Nangę Parbat "górą, która zabija". Dziennik "Le Monde" sugeruje natomiast, że jeżeli polscy himalaiści kontynuowaliby akcję i próbowali ratować również Tomka Mackiewicza, to prawdopodobnie zakończyłoby się to ich śmiercią z powodu bardzo trudnych warunków, w jakich odbywałaby się ta operacja.
"Le Monde" podkreśla, że Revol mogła liczyć na piękną solidarność miłośników gór z różnych krajów. Najpierw udało się zebrać fundusze na akcję ratunkową w internecie, później natychmiast stworzono ekipę złożoną z polskich alpinistów, a helikoptery pakistańskiej armii wynajęły polskie władze.
Media nad Sekwaną prawie w ogóle nie mówią o działaniach francuskich władz, które nawet na pytanie dziennikarzy w tej sprawie odpowiadały w sposób bardzo ogólnikowy i zdawkowy.
Jeden z internautów zaproponował, by prezydent Emmanueal Macron odznaczył polskich himalaistów.
(az)
Marek Gładysz


....

Polacy uratowali Francuzke doslownie bez przenosni. Nawet panstwo polskie zadzialalo jak wiemy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:00, 28 Sty 2018    Temat postu:

Były heroinista uzależniony od gór. Poznajcie niezwykłą historię Tomasza Mackiewicza Aleksandra Gałka | 27/01/2018

[link widoczny dla zalogowanych]
Udostępnij Komentuj
Tomasz Mackiewicz, który po raz kolejny zawalczył o wejście na szczyt Nanga Parbat, już nie raz wyszarpywał swoje życie z sideł śmierci. Zanim uzależnił się od zdobywania wielotysięcznych szczytów, uzależniony był od heroiny. A w drodze do porzucania nałogu pomogła mu m.in. dr Helena Pyz, u której spędził pół roku życia w ośrodku dla trędowatych w Indiach.

Mackiewicz, mając 18 lat przeprowadził się z rodzinnego Działoszyna do Częstochowy. W nowym miejscu czuł się zagubiony, od razu popadł w nałóg.



Szukałem środowiska, gdzie będzie fajnie i bezpiecznie i to właśnie takim się okazało. Różnie przedstawia się dzisiaj w mediach wizerunek ćpuna, ale prawda jest taka, że to są bardzo często wyjątkowo wrażliwi ludzie. Tacy swojscy – poznajesz ich, rozmawiasz, próbujesz tego, co ci oferują i wsiąkasz od razu – tak, według relacji Przeglądu Sportowego, wspomina swoją młodość Mackiewicz.
Z Monaru do hinduskich trędowatych
15 lat temu jako zdegenerowany heroinista trafił do Monaru, gdzie spędził 2 lata. Przez ten czas był bardzo aktywny, dużo biegał. Udało mu się wyśrubować formę fizyczną. Przez kolejne dwa lata mieszkał na Mazurach. Potem, mając zaledwie 400 dolarów udał się w podróż autostopem – do Indii. Spotkał tam dr Helenę Pyz, która prowadzi ośrodek dla trędowatych. O niesamowitej lekarce opiekującej się hinduskimi trędowatymi pisaliśmy TUTAJ.

Spędził tam pół roku, zajmując dziećmi, ucząc ich angielskiego, prowadząc zajęcia integracyjne.

Tak narodziły się trzy wartości, które dziś mają dla niego wielkie znaczenie – wyczyn sportowy, podróżowanie i pomaganie innym – czytamy w „Przeglądzie Sportowym”.





Nanga Parbat – nie pierwsza próba
Tomasz Mackiewicz szczyt Nanga Parbat próbował zdobyć już wielokrotnie. Zachodnie Himalaje, zwłaszcza na tak dużych wysokościach uznaje się wręcz za „strefę śmierci”. Wielu doświadczonych himalaistów próbuje zdobyć ten szczyt, wielu zawraca. Mackiewiczowi udało się dotrzeć dużo wyżej – bez specjalistycznego, nowoczesnego sprzętu, samotnie. Znajdował się już na wysokości 7400 metrów – jako pierwszy człowiek od 1997 roku (wtedy nieco wyżej udało się dojść także dwóm Polakom: Zbigniewowi Trzmielowi oraz Krzysztofowi Pankiewiczowi).

To dokonanie sprawiło, że Mackiewicz zwrócił uwagę opinii publicznej. Choć równocześnie w alpinistycznym świecie ma opinię wariata i niepokornego typa.







Po tym, jak Mackiewicz zdobył samotnie siedmiotysięcznik Chan Tengri oraz w duecie z Markiem Klonowskim najwyższy szczyt Kanady – Mount Logan, postanowił podjąć się czegoś jeszcze większego – Nanga Parbat.

Dlaczego ludzie decydują się na zdobywanie tego szczytu zimą? Być może dlatego, że pozwolenie na próbę zdobycia szczytu o tej porze roku kosztuje 300 euro, natomiast latem 10 tysięcy euro.

Zacząłem się zastanawiać, jak to jest, że ludzie już po księżycu chodzą, a nie mogą wejść zimą na Nangę i K2 – komentował Mackiewicz cytowany przez „Przegląd Sportowy”.
Wyprawa była zorganizowana niskim kosztem, ledwie udało im się uzbierać na przelot. Realia przerosły wszystkich, szybko musieli wrócić.







Sprzęt Mackiewicza? Raczej nieprofesjonalny
Interesujące jest to, jak Mackiewicz kompletuje swój sprzęt. Bywało, że – z uwagi na oszczędności – wcale nie był profesjonalny. W internecie, w sklepie rolniczym kupił 2 km liny, która kosztowała 60 groszy za 2 metry. Po pierwszej wyprawie pozostało jej aż 600 metrów, więc Tomek postanowił oddać ją lokalnemu pasterzowi – Muratowi Khanowi, któremu chciał się odwdzięczyć za pomoc w kuchni.

Trzy lata później znaleźli się w tym samym miejscu. Okazało się, że zabrakło im liny. Włoski alpinista Simone Moro przekonywał, że ma kontakty na wsi i jest w stanie coś załatwić. W linie, którą przyniósł, Mackiewicz rozpoznał swoją, którą zostawił tu przed trzema laty. Z tym, że Moro zapłacił za nią jakieś 15 razy więcej.



Co Mackiewicza drażni w himalaizmie?
Jak czytamy w „PS”, Tomasz Mackiewicz przyznaje, że ludzie często pytają go, czy się boi:



Oczywiście, że w najwyższych górach zdarza mi się odczuwać strach, ale on jest produktem myśli i jako coś pozytywnego przekłada się na właściwe działanie. A jak coś się wydarzy, na przykład zerwie się pod tobą serak, to nawet nie masz czasu na strach. Włącza się instynkt, adrenalina i po prostu walczysz o życie – mówi polski himalaista cytowany przez „PS”.


Jak czytamy w sportowym dzienniku, w himalaizmie drażni go jedno: „Nastawienie na sukces za wszelką cenę i, co za tym idzie, wiele niepotrzebnych ofiar”.

!!!!

To nie byl wariat szukajacy sukcesu! Od tego trzeba zaczac! Akurat byl ostrozny! Jesli 7 razy rezygnowal to swiadczy ze nie szalał wbrew rozlicznym komentarzom! A zatem to bylo napisane z Góry!
Postac bardzo ciekawa jak czytamy! Wyszedl z nalogu! Zatem ciezkie zycie mial!
Gory go uratowaly od smierci narkotykowej!



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Tam gdzie nie ma już dróg... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 3 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy