Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
4 X 40!!!!
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:26, 16 Kwi 2015    Temat postu:

Czy jesteśmy „rajem” czy „piekłem podatkowym”?
prof. Witold Modzelewski
Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych

Każdy zna pojęcie „raju podatkowego”, czyli państwa lub tylko terytorium o bardzo niskich, a przede wszystkich „przyjaznych” podatkach, co najczęściej również oznacza pełną dyskrecję miejscowych władz na temat majątku i dochodów „swoich” podatników. Gdy jest „raj” musi być również „piekło” podatkowe, które ma cechy przeciwstawne. A jak ocenić nasz kraj AD 2015 w tej sferze?

Mamy tu dwie sprzeczne narracje. Nieliczni, ale wpływowi dziennikarze oraz niektórzy doradcy z międzynarodowego biznesu podatkowego twierdzą (sam słyszałem ), że jesteśmy „rajem podatkowym”, a nasze przepisy są „dobre” dla podatników, w tym zwłaszcza obecna ustawa o VAT. Na drugim biegunie są niektóre organizacje przedsiębiorców, w tym często obecny w „liberalnych” mediach szef Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, charakteryzujący politykę podatkową resortu finansów w piekielnych barwach, a szefem tego piekła „dla uczciwych przedsiębiorców” ma być Lucyfer z ulicy Świętokrzyskiej, nieprzejednany wróg branży hazardowej, czyli jeden z obecnych wiceministrów finansów.

Jeśli dobrze rozumiem diagnozę wyznawców infernalnych teorii podatkowych, to resortowe diabły, opętane amokiem fiskalnym, chcą za wszelką cenę zwiększyć dochody budżetowe kosztem „uczciwych przedsiębiorców”. W tym celu świadomie gwarantują przepisy podatkowe, bo daje im to wielką władzę, której strzegą jak źrenicy oka. Nakazują małym diabłom z urzędów i izb skarbowych skuteczne gnębienie każdego, kogo dopadnie: na dziesięciu kontrolowanych aż w siedmiu przypadkach mają być „wyniki”, czyli domiar podatku. Jeżeli nie, to nieskuteczny personel piekła będzie musiał pożegnać się ze swoją funkcją, czyli zostanie wrzucony do gotujących beczek ze smołą (główny atrybut piekła) albo … przejść do świata aniołów.

A jak jest naprawdę? Czy jesteśmy „piekłem podatkowym” dla uczciwych i „rajem” dla oszustów, szarej strefy i innych przestępców? Jak zawsze prosty, manichejski podział na dobrych, którym się dzieje krzywda i złych, których nic nie zagraża, jest naiwnym, chciałoby się rzec „liberalnym” uproszczeniem. Chcąc możliwie najwierniej przedstawić swoją ocenę obecnego stanu rzeczy w naszym kraju trzeba na wstępie zanegować dwa założenia, przyjęte zarówno przez krytyków jak i apologetów naszego piekła (raju) podatkowego. Otóż nieprawdą jest założenie, że:

- współczesne państwo (w tym nasze) działa w interesie fiskalnym budżetu państwa, a jego represyjność ma na celu zwiększenie dochodów podatkowych,
- można dziś precyzyjnie odróżnić „uczciwego” podatnika od „oszusta podatkowego”.

Podejrzewanie, że ludzie sprawujący rzeczywiste rządy nad systemem podatkowym są bezwzględni, ale jednak są sługami interesu publicznego jest współcześnie dowodem wyjątkowej naiwności. Może kiedyś tak było, a nawet dziś wśród pracujących tam urzędników jest oczywiście wielu (większość?) przyzwoitych i fachowych ludzi, którzy wiedzą po co jest powołany aparat skarbowy. Ale od naszego „wuniowstąpienia” (może już wcześniej, na pewno za czasów „drugiego” Balcerowicza) nie oni nadają ton przygrywającej nam na co dzień orkiestrze fiskalnej, w skład której wchodzi kilkadziesiąt tysięcy „warszawskich” i „terenowych” wykonawców. Gdyby tak było, to mimo strat i ofiar, budżet opływałby w środki, dług publiczny co rok byłby mniejszy, a o deficycie budżetowym zapomnielibyśmy przed wielu laty – w końcu 3% PKB (czyli „racjonalny” poziom deficytu), jest znacznie niższy od corocznych strat budżetu w dochodach podatkowych, a poziom tych strat - według raportu Komisji Europejskiej – wynosi rocznie tylko w podatku od towarów i usług około 50 mld zł.

Jednak wpływy podatkowe budżetu państwa od lat realnie, a nawet nominalnie spadają, mimo że nikt w sposób istotny nie obniża opodatkowania. Powiem więcej: można mówić nawet o trwałej, formalnej stabilizacji poziomu stawek (z wyjątkiem małej, jednoprocentowej podwyżki VAT-u w 2011 r. oraz jednorazowego, skokowego wzrostu akcyzy w 2014 roku). W niczym nie uzasadnia to jednak ciągłego spadku efektywności fiskalnej całości systemu podatkowego oraz utraty rokrocznie ponad 50 mld zł.

Czy powyższy skutek polityki podatkowej ostatnich dziesięciu (15?) lat jest wynikiem indolencji działających w dobrej wierze niezbyt fachowych polityków? A może jest zupełnie inaczej? Może warto zadać pytanie, czy w rzeczywistości mamy w Polsce ministra finansów, który faktycznie wykonuje swoje funkcje i czy mieliśmy go przez ostatnie lata?

Dziś na to pytanie prawie każdy zna odpowiedź i jest ona raczej negatywna: szefem resortu jest nie mający żadnej siły politycznej były „główny ekonomista” jakiegoś dużego banku stający twardo w obronie ich interesów w „aferze frankowej”, a o genezie jego kariery dowiedzieliśmy się pośrednio dzięki podsłuchanej rozmowie między byłym ministrem spraw wewnętrznych i szefem NBP.

Ale czy wcześniej mieliśmy ministra finansów? Przecież o znajomość problematyki podatkowej nie podejrzewali poprzedniego wieloletniego ministra nawet najbardziej gorliwi wyznawcy jego geniuszu, a tymi sprawami zajmował się wtedy były oficer pokładowy nieistniejącej już („zrestrukturyzowanej”) polskiej floty morskiej, nazywany przez podwładnych z ulicy Świętokrzyskiej „nawigatorem”. Wszystkie ówczesne salony (nawet niektóre uczelnie) przyjmowały wówczas pewną damę, która przedstawiała się jako „społeczny doradca ministra finansów”, a na wizytówce miała dane podmiotów: resort finansów i … międzynarodową firmę doradczą zajmującą się optymalizacją podatkową.

I tu przybliżamy się do rzeczywistego obrazu naszego raju (piekła?) podatkowego. Wiemy dobrze, że w publicznym światku nikogo zbytnio nie obchodzi interes fiskalny naszego kraju (przecież „więcej pieniędzy zostanie w kieszeni podatników”), a polityka fiskalna jest miejscem starcia tych interesów, które z dobrem budżetu państwa nie mają wiele wspólnego.

Pierwsze skrzypce tu gra międzynarodowy biznes konsultingowy, który pisze projekty ustaw „korzystne dla podatników”, reorganizuje aparat skarbowy oraz „doradza” na co dzień władzy chwaląc się publicznie „świetnymi relacjami z urzędnikami”. Za nimi stoją potężni gracze: instytucje finansowe, tzw. międzynarodowe koncerny i inni lobbyści, którzy dbają - bo przecież nikt im tego nie może zabronić - o swoje interesy podatkowe w sferze legislacji. Wiemy nawet ile kosztuje opracowanie zmian w ustawach podatkowych, które później uchwala nasz parlament. „Grupa trzymająca władzę” co najwyżej lawiruje między sprzecznymi interesami poszczególnych firm, godząc ich roszczenia najczęściej kosztem interesu publicznego. A jak można wytłumaczyć, że wielkie sieci handlowe mogą przez lata nie płacić ani grosza podatku dochodowego i jakoś nikt nie kwestionuje różnych „wehikułów optymalizacyjnych”, które w innych krajach ściągnęłyby na ich autorów nawet represje karne?

Prawdą jest jednak, że wobec małych i nieważnych władze skarbowe potrafią być bezwzględne, choć motywy tych działań są niejasne prawdopodobnie będąc jednak bardzo dalekie od działań w imię interesu fiskalnego. A jakie są one w rzeczywistości? Oczywiście nikt nikogo nie złapał za rękę, ale często jest tak, że gdy ktoś nieustosunkowany odniesie sukces rynkowy zaraz staje się „przestępcą podatkowym”, a w pustkę po jego firmie wchodzą ci, którzy już nie mają kłopotów z fiskusem. Najczęściej są to firmy zagraniczne, ale bywają również tu krajowe wyjątki.

Nieprawdą jest również, że dziś precyzyjnie wiemy, kto jest „uczciwym”, działającym legalnie podatnikiem, a kto godnym napiętnowania „oszustem”. Aby zatrzeć tę podstawową różnicę zrobiono wiele, przy czym dwa posunięcia mają tu najważniejsze znaczenie:

- zastąpienie bezpośredniego stosowania przepisów prawa przez podatników setkami tysięcy interpretacji urzędowych, które są dziś głównym „drzewem wiadomości złego i dobrego”, na którym rosną głównie zgniłe owoce,

- połączenie organizacyjne i finansowe organów podatkowych obu instancji tak, aby nie było jakiegokolwiek sensu odwoływania się od ich decyzji; tak zrobiono z organami celnymi zajmującymi się akcyzą, a teraz łączy się urzędy z izbami skarbowymi.

W tym systemie nie istnieje prawo podatkowe w tradycyjnym, czyli formalnym tego słowa znaczeniu: jest tylko gra tysięcy sprzecznych poglądów na dany temat, które – w zależności od tego, co chce się osiągnąć – mogą każdego „legalnie” zniszczyć lub błogosławić każdej „legalnej optymalizacji podatkowej”. W tej mętnej wodzie państwo polskie zawsze będzie słabe i śmieszne dla tych, których trzeba, oraz bezwzględne i skuteczne dla tych, którzy mają skończyć jako „przestępcy podatkowi”.

Czy jesteśmy więc „rajem” czy „piekłem” podatkowym? Mimo że na naszych podatkach zarabia się prywatnie kwoty liczone w dziesiątkach miliardów, a nawet tradycyjni przestępcy przerzucali się z wymuszeń rozbójniczych na wyłudzanie VAT-u, a większość międzynarodowego biznesu prywatnie chwali nasz kraj, bo tu uchodzą na sucho takie pomysły, których nie da się prowadzić w „starej Europie”, jesteśmy jednak bliżej „piekła”. Bo nikt nie ma gwarancji, czy jutro np. pod wpływem wrednych konkurentów ktoś nie wyciągnie na nas wrogiej nam interpretacji urzędowej, która zrobi z nas bankrutów i przestępców. Oczywiście tych obaw nie mają ci, którzy dużo zainwestowali w biznes legislacyjny tworzący dla nich korzystne przepisy. Ale i te przepisy można również wrogo zinterpretować, a zwykła cicha zmowa nieznanych ludzi sięgających po ten oręż może mieć zabójcze skutki również dla tych, którzy dziś żyją w „raju podatkowym”. Tak – cytując Janusza Koftę – jesteśmy „wynalazcami swoich własnych piekieł”.

...

Po prostu państwo polskie nie istnieje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:42, 29 Kwi 2015    Temat postu:

Polski fiskus lepiej traktuje pracujących sezonowo za granicą niż w Polsce

Bardziej opłaca się sezonowa praca za granicą niż w Polsce. I nie tylko dlatego, że za granicą można uzyskać wyższe stawki, ale także ze względów podatkowych. Polski fiskus bowiem daje zarabiającym za granicą dodatkowe zwolnienie.

Zgodnie z przepisami, każdy podatnik mający tzw. centrum interesów życiowych w Polsce, musi się rozliczyć w naszym kraju z dochodów uzyskanych za granicą. Nie muszą tego robić osoby, które zarabiały wyłącznie poza krajem albo spędziły za granicą, pracując u niepolskiego przedsiębiorcy więcej niż 180 dni.

Jeśli jednak ktoś pracował za granicą tylko przez kilka miesięcy, wykonując prace sezonowe, powinien rozliczyć się w kraju. Zwłaszcza, jeśli uzyskał jeszcze inne dochody w Polsce. Na szczęście dla takich osób, będą one potraktowane ulgowo w stosunku do pracujących w kraju.

Odliczenie równe 30% diety

Aby wyjaśnić, sięgnijmy do przykładu. Jan wyjechał na 4 miesiące do pracy do Niemiec. Zarabiał tam po 440 euro miesięcznie. Krzysztof zaś został w Polsce i też pracował za równowartość tej kwoty, a więc za 1760 zł miesięcznie. Po 4 miesiącach Jan wrócił do Polski i został przyjęty do tej samej firmy, w której pracował Krzysztof, i przepracował w niej miesiąc za 1760 zł razem z Krzysztofem.

Przy kursie euro w wysokości 4 zł, dochód Jana i Krzysztofa był identyczny i wyniósł 8800 zł. Tyle że Krzysztof zapłaci prawie 928 zł podatku, zaś Jan zapłaci 0 zł.

Wyjaśnienie tej sytuacji tkwi w art. 21 ust. 1 pkt. 20 ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych. Zgodnie z nim bowiem, pracujący za granicą przy rozliczeniu w Polsce mogą pomniejszyć swój przychód o 30% diety przypadającej na dany kraj. W przypadku Niemiec dieta wynosi 49 euro dziennie, a więc (dla 30-dniowego miesiąca) – 1470 euro miesięcznie. 30% z tej kwoty to 441 euro, czyli 1764 zł.

Jako że dochody zagraniczne Jana są z podatku zwolnione, to z punktu polskiego fiskusa zarobił on wyłącznie owe 1760 zł, które otrzymał za pracę w Polsce. To mniej niż wynosi kwota wolna, a więc nie zapłaci ani grosza. Nie zapłaci także podatku w Niemczech. Tamtejsza kwota wolna od podatku wynosi bowiem 8130 euro, tymczasem Jan zarobił zaledwie 1760 euro.

Polska praca sezonowa droższa

Diety obowiązują także w przypadku osób podróżujących służbowo po kraju. Stawka w tym przypadku wynosi 30 zł dziennie. Gdyby zastosować tę samą zasadę, która została przyjęta dla pracujących za granicą, miesięczne odliczenie wyniosłoby 270 zł. Tymczasem wg obecnych przepisów, osoba pracująca poza miejscem zamieszkania może ryczałtowo zaliczyć do kosztów uzyskania przychodów 139,02 zł miesięcznie.

Takie rozwiązania podatkowe uderzają w osoby, które wykonują prace sezonowe, w wielu przypadkach będące jedną z niewielu możliwości zwiększenia budżetu domowego czy rodzinnego. Ale dodatkowo uderzają także w krajowych przedsiębiorców, którzy nie tylko muszą często rywalizować ze stawkami oferowanymi przez firmy z innych krajów, ale także muszą uwzględniać żądania fiskusa.

Zwłaszcza, że to korzystne dla pracujących za granicą zwolnienie nie dotyczy wyłącznie Niemiec. Może korzystać z nich każdy, kto zatrudnił się poza Polską. Różnica polega wyłącznie na wysokości stawek, które są uzależnione od poziomu diet obowiązujących dla danego kraju. Najniższa dieta dla krajów europejskich została ustalona przez Ministerstwo Pracy i Polityki Socjalnej dla Rumunii (38 euro dziennie)oraz Litwy i Macedonii (39 euro). Najwyższa zaś przypadła na Łotwę, gdzie jest to 57 euro.

Lepiej za granicą niż w Polsce

Efekt jest taki, że Polakom pracującym w wakacje nad Bałtykiem bardziej opłaca się pracować na niemieckim, łotewskim czy nawet rosyjskim wybrzeżu niż na polskiej plaży. Podobnie wygląda sytuacja np. osób, które uczą Polaków jazdy na nartach. Lepiej opłaca się zostać instruktorem na Słowacji niż w kraju.

Marek Siudaj, Tax Care

...

Znowu burdel.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:43, 29 Kwi 2015    Temat postu:

Polski fiskus lepiej traktuje pracujących sezonowo za granicą niż w Polsce

Bardziej opłaca się sezonowa praca za granicą niż w Polsce. I nie tylko dlatego, że za granicą można uzyskać wyższe stawki, ale także ze względów podatkowych. Polski fiskus bowiem daje zarabiającym za granicą dodatkowe zwolnienie.

Zgodnie z przepisami, każdy podatnik mający tzw. centrum interesów życiowych w Polsce, musi się rozliczyć w naszym kraju z dochodów uzyskanych za granicą. Nie muszą tego robić osoby, które zarabiały wyłącznie poza krajem albo spędziły za granicą, pracując u niepolskiego przedsiębiorcy więcej niż 180 dni.

Jeśli jednak ktoś pracował za granicą tylko przez kilka miesięcy, wykonując prace sezonowe, powinien rozliczyć się w kraju. Zwłaszcza, jeśli uzyskał jeszcze inne dochody w Polsce. Na szczęście dla takich osób, będą one potraktowane ulgowo w stosunku do pracujących w kraju.

Odliczenie równe 30% diety

Aby wyjaśnić, sięgnijmy do przykładu. Jan wyjechał na 4 miesiące do pracy do Niemiec. Zarabiał tam po 440 euro miesięcznie. Krzysztof zaś został w Polsce i też pracował za równowartość tej kwoty, a więc za 1760 zł miesięcznie. Po 4 miesiącach Jan wrócił do Polski i został przyjęty do tej samej firmy, w której pracował Krzysztof, i przepracował w niej miesiąc za 1760 zł razem z Krzysztofem.

Przy kursie euro w wysokości 4 zł, dochód Jana i Krzysztofa był identyczny i wyniósł 8800 zł. Tyle że Krzysztof zapłaci prawie 928 zł podatku, zaś Jan zapłaci 0 zł.

Wyjaśnienie tej sytuacji tkwi w art. 21 ust. 1 pkt. 20 ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych. Zgodnie z nim bowiem, pracujący za granicą przy rozliczeniu w Polsce mogą pomniejszyć swój przychód o 30% diety przypadającej na dany kraj. W przypadku Niemiec dieta wynosi 49 euro dziennie, a więc (dla 30-dniowego miesiąca) – 1470 euro miesięcznie. 30% z tej kwoty to 441 euro, czyli 1764 zł.

Jako że dochody zagraniczne Jana są z podatku zwolnione, to z punktu polskiego fiskusa zarobił on wyłącznie owe 1760 zł, które otrzymał za pracę w Polsce. To mniej niż wynosi kwota wolna, a więc nie zapłaci ani grosza. Nie zapłaci także podatku w Niemczech. Tamtejsza kwota wolna od podatku wynosi bowiem 8130 euro, tymczasem Jan zarobił zaledwie 1760 euro.

Polska praca sezonowa droższa

Diety obowiązują także w przypadku osób podróżujących służbowo po kraju. Stawka w tym przypadku wynosi 30 zł dziennie. Gdyby zastosować tę samą zasadę, która została przyjęta dla pracujących za granicą, miesięczne odliczenie wyniosłoby 270 zł. Tymczasem wg obecnych przepisów, osoba pracująca poza miejscem zamieszkania może ryczałtowo zaliczyć do kosztów uzyskania przychodów 139,02 zł miesięcznie.

Takie rozwiązania podatkowe uderzają w osoby, które wykonują prace sezonowe, w wielu przypadkach będące jedną z niewielu możliwości zwiększenia budżetu domowego czy rodzinnego. Ale dodatkowo uderzają także w krajowych przedsiębiorców, którzy nie tylko muszą często rywalizować ze stawkami oferowanymi przez firmy z innych krajów, ale także muszą uwzględniać żądania fiskusa.

Zwłaszcza, że to korzystne dla pracujących za granicą zwolnienie nie dotyczy wyłącznie Niemiec. Może korzystać z nich każdy, kto zatrudnił się poza Polską. Różnica polega wyłącznie na wysokości stawek, które są uzależnione od poziomu diet obowiązujących dla danego kraju. Najniższa dieta dla krajów europejskich została ustalona przez Ministerstwo Pracy i Polityki Socjalnej dla Rumunii (38 euro dziennie)oraz Litwy i Macedonii (39 euro). Najwyższa zaś przypadła na Łotwę, gdzie jest to 57 euro.

Lepiej za granicą niż w Polsce

Efekt jest taki, że Polakom pracującym w wakacje nad Bałtykiem bardziej opłaca się pracować na niemieckim, łotewskim czy nawet rosyjskim wybrzeżu niż na polskiej plaży. Podobnie wygląda sytuacja np. osób, które uczą Polaków jazdy na nartach. Lepiej opłaca się zostać instruktorem na Słowacji niż w kraju.

Marek Siudaj, Tax Care

...

Znowu burdel.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:47, 06 Maj 2015    Temat postu:

Nieprzemyślana darowizna może skutkować podatkiem

Nietrafiony podarunek może być kłopotliwy. Ale może okazać się również kosztowny, jeśli daruje się nieruchomość, a w grę wchodzą podatki. Przekonało się o tym małżeństwo, które oddało potomstwu dom, tyle że dzieci postanowiły z darowizny zrezygnować.

Historia jakich wiele – rodzice postanowili przekazać córkom dom, który wybudowali za kredyt. Warunkiem, który postawili, było zagwarantowanie im dożywotniego zamieszkania. Zwykle na tym sprawa się kończy, jednak tym razem obdarowane po pewnym czasie postanowiły z prezentu zrezygnować i oddać rodzicom dom.

Po wymianie darowizn będzie podatek

Zgodnie z planem, jedno z rodziców ma otrzymać 2/3 wartości domu, a drugie 1/3. Po otrzymaniu darowizny chcą oni sprzedać dom, część środków przeznaczyć na spłatę kredytu zaciągniętego na budowę, a za część kupić jeden lub dwa lokale mieszkalne. Przy czym właścicielem nowo nabytych nieruchomości będzie jedno z małżonków.

Nim doszło do przekazania darowizny, rodzice zapytali fiskusa, jakie będą konsekwencje podatkowe tych czynności. We wniosku o interpretację podatkową jeden z małżonków uznał, że spłatę kredytu zaciągniętego na budowę domu należy uznać za koszt uzyskania przychodu, zaś zakup mieszkania czy mieszkań za pozostałe środki za czynność zwolnioną z podatku.

Ale Dyrektor Izby Skarbowej w Katowicach w interpretacji z 27 kwietnia 2015 r. (sygnatura IBPBII/2/4511-115/15/ŁCz) uznał to stanowisko za nieprawidłowe. To oznacza, że jeśli córki wnioskujących dokonają całej operacji w taki sposób, jak został opisany, trzeba będzie płacić podatek. A wszystko w sumie przez darowiznę.

Koszty mają znaczenie

Kiedy kupujemy dom lub budujemy, pojawiają się koszty jego nabycia. Jeśli później zaś decydujemy się na sprzedaż (w terminie krótszym niż 5 lat od zakupu), o te koszty możemy pomniejszyć uzyskany przychód. Tyle że w przypadku darowizny nie ma żadnych kosztów nabycia. I nie ma znaczenia, że rodzice wcześniej ponieśli wydatki na budowę, gdyż – z punktu podatkowego – te koszty zniknęły już przy pierwszej darowiźnie, kiedy to budynek został przekazany dzieciom. I fakt, że dar zostanie zwrócony, nie spowoduje, że znowu się pojawią. Ten element wskazali urzędnicy fiskusa w interpretacji, pisząc, że przy darowiźnie jedynym kosztami podlegającymi odliczeniom są wydatki związane z nabyciem, a więc np. podatki, a także wydatki na ulepszenie rzeczy, czyli np. remont.

Inna rzecz, że wnioskujący popełnił błąd, pytając, czy spłata kredytu stanowi koszt. Generalnie bowiem koszt podatkowy stanowią wydatki, poniesione na nabycie nieruchomości – a to, czy zostały sfinansowane z kredytu, czy gotówką, nie ma już znaczenia. To oznacza, że kredyt jako taki kosztem nie jest. Odpowiedź fiskusa mogłaby być inna, gdyby zapytali, czy spłata kredytu zaciągniętego na budowę domu byłaby zwolniona z podatku. Zgodnie z przepisami, takie zwolnienie dotyczy środków uzyskanych ze sprzedaży nieruchomości a przeznaczonych na spłatę zobowiązań, zaciągniętych na realizację potrzeb mieszkaniowych przed datą zbycia.

Trzeba kupować dla siebie

Urzędnicy odrzucili też stanowisko wnioskującej, że wydatek na zakup mieszkania czy mieszkań będzie zwolniony z podatku. Jednak powodem jest fakt, że wnioskujący miał zamiar wydać środki na nieruchomości, których właścicielem miałby zostać małżonek.

Tymczasem, wg przedstawicieli izby skarbowej, do zwolnienia konieczne jest, aby wnioskujący nabył prawo własności do kupowanego lokalu. W innym wypadku bowiem nie będzie można tego uznać za realizację własnych potrzeb mieszkaniowych, tylko za sfinansowanie zakupu nieruchomości dla kogoś innego. To zaś zwolnieniu z podatku nie podlega.

Najlepiej poczekać

Jak widać, nieprzemyślana darowizna może być źródłem problemów, jeśli dochodzi do jej zwrotu – czyli do powtórnej darowizny. Nieco inaczej sytuacja wyglądałaby, gdyby rodzice doprowadzili do unieważnienia umowy darowizny – wówczas jej skutki zniknęłyby, a zainteresowani mogliby swobodnie dysponować środkami ze sprzedaży domu (minąłby wówczas ustawowy okres 5 lat karencji). Podobnie byłoby, gdyby córki, zamiast zwracać nieruchomość od razu, wstrzymały się z dysponowaniem nią, aż upłynąłby okres 5 lat kalendarzowych od końca roku, w którym doszło do nabycia. Wówczas bowiem mogłyby sprzedać dom, a uzyskane środki w ramach darowizny przekazać rodzicom bez podatku.

Jeśli jednak unieważnienie nie jest możliwe a córki nie chcą czekać z oddaniem domu, to rodzice przynajmniej powinni zmienić sposób nabywania lokali uzyskanych za środki ze sprzedaży. Gdyby oboje stali się współwłaścicielami nowych mieszkań, wówczas doszłoby do zaspokojenia własnych celów mieszkaniowych, dzięki czemu uniknęliby przynajmniej części podatku.

Marek Siudaj, Tax Care

...

Kolejne patologie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:04, 17 Maj 2015    Temat postu:

Część prezentów komunijnych trzeba opodatkować

Kład, kucyk czy biżuteria. To tylko część prezentów, które młodzi otrzymują z okazji pierwszej komunii. Cześć z tych prezentów, szczególnie tych drogich, trzeba jednak zgłosić fiskusowi i zapłacić od nich podatek.

Zastępca naczelnika Trzeciego Urzędu Skarbowego w Warszawie, Iwona Potyralla zaznacza, że rodzice powinni znać wartość prezentów, które dostaje ich dziecko. Jeżeli darowizna pochodzi od najbliższej rodziny, czyli od rodziców, dziadków czy rodzeństwa to nie trzeba jej zgłaszać do urzędu, jeżeli jej wartość nie przekracza 9 tysięcy 637 złotych. Jeżeli na prezent składa się kilka osób z rodziny to wartość, od której nie trzeba zgłaszać informacji urzędowi skarbowemu wynosi 19 tysięcy 274 złote.

Inaczej liczone są prezenty, które przekazuje dalsza rodzina. Jeżeli darowiznę przekazuje wujek, czy ciocia wartość nieopodatkowanego prezentu nie powinna przekroczyć 7 tysięcy 276 złotych. W przypadku osób niespokrewnionych wartość ta wynosi 4 tysiące 902 złote. Wtedy każda kwota powyżej oznacza konieczność zapłacenia podatku.

Opiekunowie osoby, która idzie do pierwszej komunii powinni zgłosić taką darowiznę na specjalnym druku SD-Z2. Trzeba to zrobić najpóźniej pół roku po otrzymaniu prezentu. Podatek w zależności od stopnia pokrewieństwa wynosi o 3 do 12 procent.

Według różnych szacunków biznes komunijny może być wart od około 800 milionów do nawet 3 miliardów złotych rocznie.

...

Bezczelnosc. Ten kto kupował prezent już zapłacił podatki. TO NIE JEST DOCHÓD! Jak kupi dla siebie to nie płaci jak da to podatek. NIE DAJMY SIĘ ZWARIOWAC!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:30, 25 Maj 2015    Temat postu:

Prof. Modzelewski: odwrócony VAT to fikcja, a unijne regulacje - katastrofa
Poniedziałek, 25 maja 2015, źródło:PAP
Przepisy o tzw. odwróconej stawce VAT w rzeczywistości prowadzą do likwidacji tego podatku - mówi PAP ekspert od prawa podatkowego i były wiceminister finansów prof. Witold Modzelewski. Jako "katastrofę" określa unijne regulacje dot. VAT, bo umożliwiają one ogromne wyłudzenia tej daniny.


PAP: W polemice do wywiadu PAP z ekspertem podatkowym Romanem Namysłowskim, skrytykował Pan mechanizm odwróconego VAT. Jakiś czas temu wprowadzono go na pręty stalowe. Zdaniem Ministerstwa Finansów rozwiązanie się sprawdziło - spowodowało, że skończyły się wyłudzenia VAT w tym obszarze.

Witold Modzelewski: To nieprawda. Odwrócony VAT to kolejny sposób na unikanie podatków, a nie działanie w interesie publicznym. Tyle że podatki są po to, żeby pieniądze wpływały do budżetu.

Gdy nie ma podatku, to nie ma się od czego uchylać, zgoda. I to jedyny punkt zbieżny w poglądach moich i Ministerstwa Finansów. Ten, co sprzedaje towar, nie płaci VAT należnego, za to ma zwrot VAT. Nie musi wywozić stali za granicę, żeby mieć zwrot VAT. Nabywca nalicza formalnie podatek należny i zaraz go sobie odlicza. Nie ma więc żadnego odwrotnego obciążenia, w słowie jest nieprawda. To jest tylko akcja medialna.

PAP: Jednak w obrocie prętami stalowymi były wyłudzenia. Importowano je z Łotwy, przez co polscy producenci popadli w kłopoty - właśnie z powodu różnic w VAT.

W.M.: Dlaczego ten import był bez VAT? Bo między 1 kwietnia 2011 a 31 marca 2013 roku zwolniono, w ten sam sposób, przywóz towarów z Łotwy. Wprowadzono właśnie odwrotne obciążenie. Jeżeli łotewska firma tylko się zarejestrowała, sprzedawała bez VAT. Tych przepisów jednak nikt nie stworzył przez przypadek, to stworzył polski ustawodawca. W efekcie polska hurtownia musiała wystawić faktury na 123 zł, a wszyscy inni wystawili na 100 zł.

PAP: Czym to było spowodowane?

W.M.: Prywatyzacją prawa podatkowego. Prawo podatkowe tworzone jest w interesie interesariuszy, a nie w interesie publicznym.

PAP: Uważa Pan zatem, że tzw. odwrócony VAT nie został wprowadzony w interesie publicznym?

W.M.: Oczywiście. Można zapytać ludzi, którzy to chwalą, ile na tym zarobili. Czy na pewno bronią tego, bo mają takie przekonania? Zwolniono w ten sposób z VAT całe branże. Teraz od 1 lipca zwalnia się następne - wszystkie metale kolorowe i elektronikę. Może też pierogi powinniśmy dopisać do tej listy, bo jednym z hitów wyłudzania VAT są pierogi. Skoro są nieprawidłowości, powinniśmy wprowadzić odwrotne obciążenie na pierogi.

PAP: A jakie są konsekwencje tego zjawiska dla budżetu?

W.M.: Straty. Od 2008 roku spadają nam dochody budżetowe, w tym z VAT. Dochody realne, czyli w relacji do PKB, a także nominalnie. Teraz jest kolejna grupa - paliwa. Już powstał raport, że trzeba na dwa lata wprowadzić odwróconą stawkę VAT na paliwa, bo tam są największe przekręty. Bo są. Ale mówiąc serio, co to jest za argument? Bo jeżeli mamy do czynienia ze złem, wtedy należy je zalegalizować? I zła nie ma? Oczywiście to jest w jakimś stopniu zgodne z doktryną liberałów, twierdzącą, że jeżeli więcej pieniędzy zostaje w kieszeni podatników, to jest lepiej. Ale czy na pewno jest lepiej, gdy więcej pieniędzy zostaje w kieszeni oszustów, a mniej w budżecie państwa? Ja jestem po stronie państwa.

Tymczasem ci oszuści takie duże pieniądze muszą gdzieś schować. Nie kupują za to 100 ha ziemi na Pomorzu, bo wtedy by ich spytano, skąd te pieniądze mają. Oni je po prostu transferują za granicę. Jeżeli straty na VAT i akcyzie szacujemy na 3 proc. PKB, to jest to 50 mld złotych.

PAP: Podobny mechanizm działa w całej Unii Europejskiej?

W.M.: Tak. VAT unijny jest katastrofą. Daje tak łatwe możliwości tak ogromnych wyłudzeń, że ci, którzy operują tymi pieniędzmi, są po prostu groźni. Pieniądze dają wszystko - ekspertów, polityków. Jeżeli Unia szacuje, że na VAT traci jedną piątą dochodów, to są to kwoty liczone w setkach miliardów euro. Ale te pieniądze gdzieś są i one nas deprawują. A my dalej funkcjonujemy w świecie słabej władzy.

PAP: Chciałbym też przy okazji spytać o pomysł prezydenta, by w referendum zadać pytanie o Ordynację podatkową i wpisanie do niej zasady "in dubio pro tributario"? Wcześniej prezydent złożył swój projekt noweli Ordynacji z wpisaną tą zasadą.

W.M.: Jeżeli odnosimy się do zapisu, który zaproponował pan prezydent, to zgódźmy się, że ten zapis będzie martwy, nawet jeśli będzie uchwalony. Dlaczego? Przepisów nie interpretuje się w czyimś interesie. Przepis interpretuje się tak, żeby jego wykładnia była zgodna z prawem. Prawo ma godzić sprzeczne interesy, ma być wobec tych interesów niezależne. Jeżeli mamy zapisać, że interes konkretnego podatnika ma być rozstrzygający, to można zapytać, jak on ma być rozstrzygający? Ktoś odpowie, że należy przesłuchać podatnika i spytać, jaki jest jego interes. Ale on może zmienić zdanie za pół roku i powiedzieć: przepraszam bardzo, ja źle rozumiałem swój interes, porozmawiałem z żoną i teraz rozumiem go inaczej. Dlatego ten przepis będzie martwy. Na tej samej zasadzie w systemie prawnym nie można zadekretować dobroci ani mądrości. Zresztą nawet zwolennicy tej zasady mówią, że ona już jest przestrzegana, bo wynika z orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego. To po co ją wpisywać?

PAP: Jak Pan uważa?

K.M.: Po to, żeby o tym mówić. Bo ma to znaczenie polityczne. Może nawet dobrze, że się o tym dyskutuje, a nie dyskutuje się np. o konieczności wybudowania okopu Świętej Trójcy pod Przemyślem. Z tej dyskusji może wyniknąć coś mądrego. Oczywiście rządząc, czasami trzeba odpuścić, brać pod uwagę interes podatnika. Jak podatnik przyjdzie i powie: mam do zapłacenia 100 tysięcy, ale zapłacę tylko pięćdziesiąt, albo wcale, to należy mu odpowiedzieć, dobrze, zapłać pięćdziesiąt, a resztę ci odpuszczamy. Ale w przepisach nie zadekretujemy tego, co indywidualizuje rzeczywistość. Natomiast co do referendum, to ja akurat jestem zwolennikiem referendum. Takie referendum mogłoby mieć nawet znaczenie edukacyjne, choć nic by nie rozstrzygnęło. Prośmy tylko polityków o jedno: żeby działali w dobrej wierze i by to referendum jakoś nas wzbogaciło, a nie służyło tylko ruchom na szachownicy politycznej.

Rozmawiał Piotr Śmiłowicz

...

UE niszczy nas od kazdej strony...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:34, 29 Maj 2015    Temat postu:

Skarbówka: umorzenie kary za przetrzymanie książki z biblioteki to korzyść majątkowa. Trzeba płacić podatek
24.05.2015
Tagi:
podatki
biblioteka
izba skarbowa

Zaskakujące stanowisko zajął Dyrektor Izby Skarbowej w Katowicach windywidualnej interpretacji podatkowej. Z wnioskiem o jej wydanie wystąpiła jedna z bibliotek, która w uzasadnionych przypadkach rezygnuje z kary dla spóźnialskich czytelników. Chciała się ona upewnić, czy nie musi w takiej sytuacji wydawać danemu czytelnikowi deklaracji PIT-8C. Izba Skarbowa w Katowicach uznała, że biblioteka ma obowiązek przesłania do czytelnika druku PIT-8C, a podatnik musi przychód z takiej deklaracji rozliczyć przy okazji wypełniania zeznania rocznego na początku kolejnego roku.

W interpretacji czytamy: „.. korzyści jakie osiąga dłużnik z tytułu umorzenia opłat za przetrzymywanie wypożyczonych książek stanowią dla niego realne przysporzenie majątkowe, a tym samym przychód podlegający opodatkowaniu podatkiem dochodowym od osób fizycznych.”

Podatek do zapłacenia, zgodnie z tą interpretacją, stanowić powinien 18 proc. wartości umorzonej kary.

[link widoczny dla zalogowanych]

...

I po co sie pytala?
Jeszcze lepiej! To nie jest korzysc tylko nieponiesienie straty. Co mi przybylo w majatku?
To jak biznesmen wyszedl na zero a moglby poniesc strate to podatek? Bo ,,korzysc".
A jeszcze lepiej wiezien. Umorzyli mu 8 lat w wyniku amnestii. TO JEST DOPIERO KORZYSC! OPODATKOWAC!

ZAJMIJCIE SIE MOZE MARKETAMI CZY KONCERNAMI!
Owszem podatki placic trzeba ale te godziwe. Takich wymyslow w zadnym wypadku!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:56, 10 Cze 2015    Temat postu:

Liberalny bełkot na temat podatków wiedzie do klęski w jesiennych wyborach
prof. Witold Modzelewski
Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych

- Shutterstock

Od ponad dziesięciu lat wszyscy (nawet lewica) mówią na temat podatków tym samym językiem. Znamy te formułki i szkoda je powtarzać. Nie będę się więc pastwić nad wszystkimi orędownikami „uproszczenia” i „obniżenia” podatków (że o „podatku liniowym” nie wspomnę), bo nie sądzę, aby ktoś w te zapewnienia jeszcze wierzył. Bo co się za nimi w rzeczywistości kryje?

Z perspektywy przedsiębiorcy obraz liberalnego systemu podatkowego „a’ la Polonais” wygląda mniej więcej tak:
REKLAMA


- nikt nie wie, co tu w rzeczywistości obowiązuje, bo przepisy prawa nie mają w praktyce większego znaczenia: liczy się tylko ICH URZĘDOWA INTERPRETACJA, która może być w rzeczywistości zupełnie dowolna, w tym skrajnie wroga,

- wciąż zmieniające się przepisy prawa są niezrozumiałe nawet dla specjalistów, pisane są BYLE JAK a ich twórcy często nie znają ustawy, którą nowelizują,

- dla wybranych tworzy się enklawy przywilejów, które pozwalają „optymalizować obciążenia podatkowe”: oznacza to, że twój konkurent może nie płacić nic, gdyż zalicza się do tych LEPSZYCH, hołubionych przez prawodawcę przedsiębiorców,

- najbardziej efektywnym biznesem jest uchylanie się od podatków a przede wszystkim WYŁUDZANIE ZWROTÓW, bo Państwo Polskie wypłaci dowolną kwotę owych zwrotów: musisz tylko stworzyć pozory „rzeczywistych transakcji”, a pieniądze bez jakiegokolwiek wysiłku będą same wpływać na twoje konto,

- pełna „LIBERALIZACJA” usług księgowych i doradczych pozwala znaleźć „specjalistów”, którzy spreparują dowolnie wysokie „koszty” uzasadniające potrzebny poziom dochodów, czy też stratę, aby niepłacenie podatków miało „uzasadnienie w prowadzonej ewidencji podatkowej”.

Jeżeli ktoś odważyłby się skontrolować głównych beneficjentów tego systemu, od razu podniesie się krzyk, że „niszczy się uczciwych przedsiębiorców”, co zawsze znajdzie swój oddźwięk w mediach. Bo nasze państwo wpadło w klasyczną, znaną z przeszłości i teraźniejszości wielu innych krajów pułapkę: gdy możliwości uchylania się od podatków są pozornie w zasięgu ręki, a zmuszeni przez nieuczciwą konkurencję rzetelni podatnicy wiedzą, że płacąc podatki wychodzą na frajerów, zwycięstwo wyborcze tych, którzy będą chcieli naprawić istniejący stan rzeczy jest niemożliwe. Dlaczego? Bo każdy w tym systemie musi mieć „coś za uszami” i dla swojego bezpieczeństwa będzie popierać tych, którzy będą obrońcami status quo. Nie raz słyszałem „prywatne” wypowiedzi oficjeli, którzy z troską pochylali się nad degradacją systemu podatkowego, twierdząc jednocześnie, że ktoś, kto chciałby oczyścić tę Stajnię Augiasza nie ma żadnych szans, a o tym problemie lepiej nie mówić, bo beneficjenci liberalnego bajzlu podatkowego są bardzo wpływowi, mają wielkie pieniądze – trzeba być „realistą”.

Nikt jednak nie przewidział, że pojawi się wreszcie bunt pokoleniowy, który wymknie się spod kontroli, odrzucając in statu nascendi obecny stan rzeczy. Jedno jest wówczas tylko pewne: to co jest nadaje się na śmietnik, a każda przyszła niewiadoma jest lepsza od wstrętnej teraźniejszości. Bunt nigdy nie jest udziałem „realistów”, a potrafi zmienić nawet najbardziej zasiedziałych pieczeniarzy. Bo czy nie biorą nas wszystkich diabli, gdy widzimy, że „oszczędności podatkowe” beneficjentów tego systemu szacuje się rocznie na 4% PKB, czyli ponad 60 mld zł?. Ile to daje za ostatnie pięć lat? Wychodzi, że owe 300 mld (w cenach bieżących), czyli tyle, ile jakoby przeciwnicy Prezydenta Elekta obliczyli jako skutek proponowanych przez niego zmian. Nawet gdy ten szacunek jest zbyt pesymistyczny i utracone kwoty wynoszą tylko połowę, to przecież ktoś zarobił te pieniądze kosztem nas wszystkich, a przede wszystkim tych, którzy nie chcą lub nie umieją „optymalizować” swoich podatków.

Na bunt młodego pokolenia nie ma mocnych i do nich nie trafia liberalne trajkotanie o „upraszczaniu” i „obniżaniu” podatków. Ten język już jest i na wiele przyszłych lat został skompromitowany w naszym kraju. Każdy, kto będzie przy jego pomocy zjednywać sobie wyborców, podzieli los rządzącej dziś większości. Jeżeli w tym duchu będzie wypowiadała się opozycja – niezależnie od tego, czy uważa się za prawicę czy lewicę – będzie skazana na wieczną w tym również pozaparlamentarną opozycyjność.

...

Podatksterzy brzmi topornie. Taxters juz bardziej da sie wymowic.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:12, 30 Cze 2015    Temat postu:

Policja musi wystawić ponad 2 miliony mandatów w 2015 roku
- Shutterstock

Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju wydało Policji zalecenia dotyczące liczby wykroczeń drogowych, które powinny być przez nią ujawnione w 2015 roku. Wytyczne te określają m.in. minimalną liczbę mandatów, które policjanci powinni wystawić kierowcom do końca roku wraz z podziałem na rodzaj tych wykroczeń. Czy działanie to ma na celu poprawę bezpieczeństwa na polskich drogach czy raczej kondycji państwowego budżetu?

Policyjne normy dotyczące liczby mandatów

Amatorzy szybkiej jazdy po publicznych drogach nie mają lekkiego życia. Najpierw rząd wprowadził przepis zezwalający Policji na zatrzymanie prawa jazdy kierowcy, który przekroczył dopuszczalną prędkość w terenie zabudowanym o więcej niż 50 km/h, a teraz narzucił policjantom "normy", które muszą wyrobić do końca 2015 roku. Normy te dotyczą liczby wykroczeń kierowców jakie funkcjonariusze muszą wykryć.

O ile walka z drogowymi piratami jaką rozpoczął rząd ma sensowne uzasadnienie, o tyle określanie tak szczegółowych celów jakie Policja ma osiągnąć w 2015 roku wydaje się tego uzasadnienia nie mieć. Dlaczego? Bowiem narzucanie policjantom norm dotyczących ujawnienia danej liczby wykroczeń może tworzyć swoiste patologie w systemie. Zamiast ograniczać liczbę wypadów śmiertelnych, policjanci będą szukać miejsc, w których najłatwiej o zarejestrowanie wykroczenia drogowego, bez względu na stopień tego wykroczenia i zagrożenia, jakie może ono powodować.

Wytyczne dla Policji dotyczące liczby wykroczeń w 2015 roku

Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju dokładnie zaplanowało ilu kierowców i za jakie wykroczenia ma ukarać Policja w 2015 roku. Dane te zostały przedstawione zaskakująco szczegółowo. Policjanci muszą:

• ujawnić więcej niż 420 tys. wykroczeń popełnionych przez pieszych,

• ujawnić więcej niż 38 tys. wykroczeń popełnionych przez kierujących wobec pieszych,

• ujawnić więcej niż 1,7 mln wykroczeń kierujących nieprzestrzegających przepisów dotyczących prędkości,

• wylegitymować więcej niż 685 tys. pieszych,

• wylegitymować więcej niż 6,3 mln kierujących

Więcej mandatów to większe wpływy do budżetu państwa

Warto zauważyć, że po wprowadzeniu przepisów zezwalających na zatrzymanie kierującemu pojazdem prawa jazdy za przekroczenie prędkości o więcej niż 50 km/h w terenie zabudowanym, wyraźnie spadła liczba wykroczeń dotyczących jazdy z niedozwoloną szybkością. Ruch w miastach zwolnił, stał się bardziej płynny, a kierowcy zaczęli jeździć po prostu bezpieczniej.

Jeśli sytuacja się utrzyma, normy nałożone przez rząd mogą spowodować, że Policja jeszcze mocniej "dokręci śrubę" i zacznie kontrolować kierowców z chorą wręcz dokładnością. Zapowiedzi kontrolowania kierujących z dokładnością do 1 km/h są tego najlepszym dowodem. Następne w kolejce czekają miejsca ze znakami pozostawionymi po robotach drogowych, które ograniczają prędkość pojazdu bez żadnego, konkretnego uzasadnienia. Tylko czekać aż w ich okolicach pojawią się patrole Policji...

Czemu ma służyć taka polityka władz? Być może na początku tworzenia nowych regulacji prawnych, jednym z głównych celów była poprawa bezpieczeństwa na drogach. Wydaje się jednak, że z czasem rachunek ekonomiczny wygrał z rozsądkiem, a przepisy zostały tak zmodyfikowane, by ich głównym beneficjentem był budżet Państwa, a nie jego obywatel.

>>>

Zalozmy ze wszyscy nagle zechca zostac swietymi i nikt nie zlamie zadnego przepisu. A tu i tak 2 mln. mandatow bedzie... Zaplanowana skala lamania prawa... Nie kasy do budzetu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:34, 02 Lip 2015    Temat postu:

"Rzeczpospolita": fiskus ściga na oślep

"Rzeczpospolita": fiskus ściga na oślep - Shutterstock

Drobna elektronika użytkowa od dawna jest narzędziem wyłudzeń VAT. Dlatego w poszukiwaniu oszustów policja i służby skarbowe często kontrolują firmy handlujące telefonami, tabletami czy konsolami do gier – informuje "Rzeczpospolita".

Na koniec pierwszego kwartału tego roku resort finansów przeprowadził aż 627 postępowań kontrolnych u dystrybutorów elektroniki. Szacuje się, że pozwolą one odzyskać ok. 4 mld niezapłaconego podatku.
REKLAMA


Jednak zdaniem kontrolowanych nie zawsze fiskus kieruje swój oręż przeciwko prawdziwym oszustom. Często jego ofiarą padają firmy uczciwe. Gazeta podaje przykłady takich działań.

...

To trzeba z głową.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:44, 08 Lip 2015    Temat postu:

Eksperci: Nowe Prawo o zamówieniach publicznych jest napisane 'na kolanie'

- Shutterstock

Nowe Prawo zamówień publicznych jest tekstem w znaczącej części przepisanym wprost z dyrektyw unijnych i sprawia wrażenie napisanego "na kolanie", uważa mecenas Sebastian Pietrzyk z Kancelarii Pietrzyk, Wójtowicz, Dubicki. W jego ocenie, konieczne jest wprowadzenie lepszych praktyk oraz większy nacisk na sensowność projektu, a nie tylko trzymanie się sztywno litery ustawy.

"Nowe prawo zamówień publicznych to regulacja, która w dużej części jest tekstem przepisanym wprost z dyrektyw unijnych. To nie jest dobry sposób na procedowanie i legislację" - powiedział ISBnews.tv Pietrzyk podczas podczas XIV Debaty Eksperckiej ISBnews.
REKLAMA


W jego ocenie, cały proces został rozpoczęty za późno, a fakt, że w dopiero kwietniu otrzymujemy nową regulację, która zawiera prawie dwukrotnie więcej przepisów i to często niespójnych, nie prowadzi do niczego dobrego.

"Tak kolokwialnie trochę wydaje się, że to ustawa napisana 'na kolanie'. Wolałbym jednak, aby ta ustawa została napisana w trochę inny sposób. Na pewno w tym kształcie wymaga dalszej dyskusji, większej liczby debat i zastanowienia się, które regulacje powinny być tam opisane, które nie i w jaki sposób" - dodał Pietrzyk.

Według niego, wszyscy uczestnicy rynku oczekują przede wszystkim lepszych praktyk, korekty istniejących przyzwyczajeń. Przede wszystkim - zwrócenia uwagi na sens danej inwestycji, a nie tylko sztywne trzymanie się procedur w procesie wyboru oferty.

"Wiele osób, nawet także przedstawiciele Urzędu Zamówień Publicznych twierdzi, że ustawa ma charakter proceduralny, chce prowadzić krok po kroku do wyboru pewnej oferty. Tymczasem sens wydatkowania środków publicznych czy istota realizacji projektu, potrzeba i korzyści wynikające z realizacji projektu pozostają na marginesie" - wskazał Pietrzyk.

Ekspert podkreśla, że sektor prywatny, czy też komercyjny jest przyzwyczajony do trochę innego sposobu ofertowania. Postuluje przede wszystkim większą dyskusję, większe zrozumienie, otwartość i uczciwość pomiędzy dwoma stronami tego procesu inwestycyjnego.

...

TE DZIADY TAK ŻE WSZYSTKIM! NA LISTACH MATOŁY I NIC NIE POTRAFIĄ! I DLATEGO KRAJ W RUINIE!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:31, 10 Lip 2015    Temat postu:

Pikieta pracowników ropczyckich Zakładów Magnezytowych


Ponad 200 pracowników Zakładów Magnezytowych Ropczyce pikietowało w przed siedzibą Izby Skarbowej w Rzeszowie. Protestujący domagali się umorzenia niesłusznie, ich zdaniem, naliczonych ponad 6 mln zł podatków od strat na opcjach walutowych.

Urząd Kontroli Skarbowej (UKS) w Rzeszowie wydał niekorzystną dla spółki decyzję w sprawie rzetelności deklarowanych podstaw opodatkowania oraz prawidłowości obliczania i wypłacania podatku dochodowego od osób prawnych za rok 2009 i 2010 r. Chodzi o uznanie przez zarząd ZM Ropczyce strat na opcjach walutowych za koszty uzyskania przychodu. UKS to zakwestionował i naliczył firmie podatek w sumie ponad 6,2 mln zł plus odsetki. Zarząd firmy złożył odwołanie od tej decyzji UKS.
REKLAMA


Jak powiedział wiceprezes zarządu ds. finansowych ZM Ropczyce Robert Duszkiewicz, do złożonego w ub. poniedziałek odwołania dołączona została opinia biegłych sądowych z zakresu instrumentów finansowych. - Opinia ta, naszym zdaniem, całkowicie obala argumentację UKS - dodał. Według Duszkiewicza, ewentualna zapłata tak dużej kwoty "nie doprowadzi do katastrofy w spółce".

- Niewątpliwie spowoduje duże turbulencje, bo m.in. ograniczone zostaną środki na inwestycje. Nie będzie też pieniędzy na planowane podwyżki dla pracowników, bo chcemy, żeby mieli udział w lepszych wynikach firmy. Po trzecie ograniczone zostaną też środki na wypłatę dywidendy - podkreślił.

Wiceprezes firmy potwierdził w rozmowie, że od poniedziałku zakłady mają nową siedzibę w Warszawie. - Powodem jest chęć bliższego kontaktu z naszymi akcjonariuszami i instytucjami rynku finansowego. Pozostałe powody i argumenty pozostawiam bez komentarza - dodał Duszkiewicz.

Zmiana siedziby oznacza, że zakład prawdopodobnie nie będzie kontrolowany przez pracowników rzeszowskiej skarbówki. Wiceprezes firmy zaznaczył, że zarząd nie potrafi wyjaśnić, dlaczego firma jest "przedmiotem tak skomasowanego ataku władz skarbowych".

- Nie wiemy, dlaczego tak się dzieje. Dajemy pracę ponad 800 osobom, dodatkowo ok. 2 tys. osób pracuje w firmach, które kooperują z nami. Jesteśmy całkowicie polską firmą. Nie zatrudniamy na tzw. umowach śmieciowych. Średnia pensja jest wyższa niż średnia płaca na Podkarpaciu. Dlatego trudno to sobie racjonalnie wytłumaczy - powiedział. Duszkiewicz liczy jednak, że w końcu podjęte zostaną "sprawiedliwe decyzje".

Jak powiedział podczas piątkowego protestu zastępca przewodniczącego NSZZ "Solidarność" w ropczyckich zakładach Andrzej Czochara, pikieta to "walka o życie" dla ponad 800 pracowników firmy. Dodał, że trudno mu zrozumieć, dlaczego urzędnicy dążą do zniszczenia firmy.

Obecny na pikiecie szef rzeszowskiej Solidarności Roman Jakim podkreślił w przemówieniu, że już wiele firm z Podkarpacia zmieniło swoje siedziby z powodu "problemów z rzeszowską izbą skarbową". - Decyzje urzędników nie mogą prowadzić do likwidacji zakładów - dodał Jakim.

Pikietujący trzymali transparenty m.in. "Panie Kopernik, wstrzymaj ziemię. Ja wysiadam"; "Stop samowoli urzędników skarbowych", "Nie dla podatku od strat"; "Kto zapłaci wasze pensja jak zniszczycie ostatnią polską firmę".

Protestujący wręczyli dyrektorowi Izby Skarbowej w Rzeszowie Wiesławowi Kuśnierzowi swoje stanowisko. Zdaniem dyrektora, decyzja czy stanowisko UKS zostanie podtrzymanie zapadnie za ponad dwa miesiące.

- Obecnie dyrektor UKS odnosi się do odwołania wniesionego przez zarząd firmy. Ma na to dwa tygodnie, po tym czasie odwołanie trafi do mnie. Dyrektor UKS, jeśli zgodzi się z argumentami podanymi w odwołaniu może zmienić swoją decyzję, jeśli tak się nie stanie, będę miał dwa miesiące na zajęcie stanowiska - dodał Kuśnierz.

Zapewnił delegację pracowników firmy, że do czasu podjęcia prawomocnej decyzji "nie zostanie wyegzekwowana nawet złotówka z konta spółki".

Na szczegółowe pytania wysłane drogą mailową rzeszowska izba skarbowa nie odpowiedziała, zasłaniając się tajemnicą skarbową. Temat podatku, jaki mają zapłacić ropczyckie zakłady będzie też poruszany na posiedzeniu sejmowej komisji finansów, które odbędzie się za dwa tygodnie.

Zakłady Magnezytowe Ropczyce są producentem m.in. ceramicznych materiałów ogniotrwałych stosowanych jako elementy konstrukcyjne pieców i urządzeń cieplnych pracujących w wysokich temperaturach.

...

A czy państwo bierze podatek od zysków z opcji? Nie może być tak że jak zysk to podatek a jak strata to nie jest koszt. Albo albo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:08, 20 Lip 2015    Temat postu:

Nie będzie chętnych na "liberalne" pomysły adresowane do frankowiczów
prof. Witold Modzelewski
Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych

- Shutterstock

Po przeczytaniu ustawowych propozycji posłów z rządzącej partii, które adresowane są do frankowiczów w sprawie kredytów denominowanych lub indeksowanych w walutach obcych można dojść do dwóch wniosków: potencjalnym beneficjentem tych rozwiązań mogą być wyłącznie banki, jeżeli oczywiście ktoś z kredytodawców będzie chciał pójść na ten układ.

Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: warunek udzielenia tej pomocy - kwota długu przekraczająca 120% wartości nieruchomości – jest wprowadzony tylko w interesie kredytodawców, bo ten stan oznacza dla nich potencjalną niewypłacalność dłużnika. To prawda, że odpowiada on również innym majątkiem za swój kredyt, ale w części formalnie niezabezpieczonej (20% wartości nieruchomości) kredyt ten jest już niespłacalny. Przecież dłużnik może on już nie mieć (co zupełnie racjonalne) jakiegokolwiek innego majątku.
REKLAMA


Władza więc – jak dotychczas – stoi po stronie banków. Żadnych złudzeń. W dodatku chce z budżetu im pomóc, bo umorzenie połowy różnicy kursowej (denominowana lub indeksowana kwota długu pomniejszona o kwotę udzielonego faktycznie kredytu) nie będzie wywoływać skutków w podatku dochodowym.

Jest również rzeczą oczywistą, że niewielu kredytobiorców (nikt?) nie skorzysta z tej propozycji, bo warunki prawne jej udzielenia są wyjątkowo nieprzyjazne. Nie chcę pastwić się nad wielkością powierzchni lokalu, która ma uprawniać do owego układu, a zwłaszcza powierzchni domu, bo po co? Przecież wybudowanie domu o powierzchni 101 m2 będzie wykluczać zastosowanie tych „dobrodziejstw”. Skąd te liczby? Chyba tylko po to, aby ogłoszenie tego projektu wywołało tylko szum medialny i stworzyło wrażenie, że nawet liberałowie „pochylają się z troską” nad losem frankowiczów.

My też pochylmy się bezstronnie nad tym pomysłem i zanalizujmy jego treść. Kredytobiorca ma tu uznać swoje długi na poziomie zindeksowanym (denominowanym) po bieżącym kursie, zgodzić się na spłatę połowy różnicy kursowej naiwnie uznając, że jest to w jego interesie. Twórcom tej propozycji zabrakło jednak wiedzy i wyobraźni. Przecież tylko rzeczywiście udzielona kwota złotówkowa kredytu odpowiadała z grubsza wartości zabezpieczenia na nieruchomości. A wielkość długu po indeksacji lub denominacji przy zastosowaniu obecnego kursu będzie z reguły większa o drugie tyle, a nawet więcej. Gdy dłużnik brał kredyt przy kursie franka szwajcarskiego w wysokości 1,8 zł, to dziś jego dług jest wyższy o ponad 100%. Zmniejszając ową różnicę kursową o połowę, jego bezsporny dług wzrasta również o ponad połowę, czyli jest w dalszym ciągu znacznie wyższy niż 120% wartości nieruchomości, na której był zabezpieczony. Najważniejsze, że w dalszym ciągu jest obiektywnie niespłacalny. Czyli tworzy się złe prawo, które ma być pułapką dla naiwnych. Czy ktoś o zdrowych zmysłach powinien skorzystać z tych „dobrodziejstw”? Na pewno nikt, choć większość frankowiczów jest w stanie takiej desperacji, że mogą wpaść w zastawione sidła. Zgodnie z okrutnym przysłowiem tonący brzytwy się chwyta, bo to, co proponuje im władza, jest ową brzytwą.

Najważniejszy jest ukryty cel tych propozycji: dłużnik, który chciałby zastosować te zasady, musi bezpośrednio lub pośrednio zrezygnować z wszelkich innych roszczeń w stosunku do kredytodawcy, a przede wszystkim z możliwości unieważnienia klauzul indeksacyjnych (denominacyjnych), na podstawie których jego dług zwiększył się w stosunku do kwoty udzielonej. I o to chyba tylko tu idzie.

Problem ma już swoją historię. Prezydent Elekt zwyciężył urzędującego prezydenta w drugiej turze liczbą 518 tys. głosów. Traf chce, że tylu jest w naszym kraju kredytobiorców, którzy wzięli kredyty frankowe. Z tego co wiem większość frankowiczów zagłosowała na kandydata Prawa i Sprawiedliwości, bo on jednoznacznie obiecał, że ich kredyty zostaną „przewalutowane” według kursu z dnia udzielenia, czyli przywróci się im charakter kredytu bankowego, bowiem umowy te mają dziś cechy zakładu bukmacherskiego, w dodatku nieudolnie legalizowanego z mocą wsteczną w 2011 roku – czy już po ich udzieleniu. Stawia to wyjątkowo złe świadectwo polskiemu ustawodawcy, który być może działa pod dyktando i w interesie kilku zagranicznych banków. Ustępujący Prezydent nie miał w zasadzie nic do zaoferowania tej grupie wyborców, bo ogólne stwierdzenie, że trzeba pomóc tym, którzy stracili pracę i nie są w stanie spłacać swoich kredytów, wynika z nieznajomości rzeczy: tu prawie wszyscy nie są w stanie spłacić swoich długów i nie ma jakiegokolwiek racjonalnego powodu, aby tak asymetryczna i niesprawiedliwa umowa, w dodatku ubrana bezzasadnie w formę kredytu bankowego, mogła funkcjonować w państwie prawa, którym jest nasza Ojczyzna.

Nie sprawdziły się również prognozy liberalnych politologów, że Frankowicze i tak zagłosują na kandydata Platformy. On kojarzył się z interesami banków, a przysłowiowym gwoździem do trumny było masowe poparcie dla tego kandydata ze strony głównych ekonomistów wszystkich banków na finiszu kampanii wyborczej. Widać strach w bankach przed koniecznością zwrócenia osiągniętych tą drogą zysków jest już tak duży, że postanowili „utopić swojego kandydata”, bo przecież każdy wie, że poparcie banków, nawet „w najbardziej cywilizowanych krajach”, jest pocałunkiem śmierci w kampanii wyborczej. Trzeba było siedzieć cicho i nie stroić się w obrońców interesu publicznego przed „księżycowymi propozycjami jednego z kandydatów” (takiego określenia użył publicznie jeden ze znanych ekonomistów z międzynarodowego biznesu doradczego). Urzędujący Prezydent też trochę pogubił się w tym wszystkim, bo „na odchodne” odznaczył wysokimi orderami państwowymi – obok polityków Platformy Obywatelskiej – jednego ze znanych i wieloletnich prezesów banków. Czy był to najlepszy moment? Stało się to już po wyborach, więc idzie to na rachunek kolejnej – jesiennej kampanii wyborczej. O jej wyniku mogą również zdecydować Frankowicze, bo szansa aby parlament zdominowany przez liberalno-ludową większość w rzeczywistości zrobił coś przeciw bankom – jak widać z omawianego tu projektu - jest mało prawdopodobna. Liberałowie są już zakładnikami swojego języka i politycznych interesów i będą dalej stać wiernie przy ich boku, mimo że nawet prezes NBP publicznie sugerował, że banki muszą powstrzymać się od wypłat dywidend i przygotować na przewalutowanie, bo jest to raczej nieuniknione. Będzie to być może wiązać się z koniecznością dokapitałowania – jak on to powiedział – „kilku słabszych banków”, ale jeżeli cały ich zysk pochodzi z wystrychnięcia na dudka frankowych kredytobiorców, to nie są to „słabe banki”, lecz bardzo złe banki, które są faktycznie nierentowne i trzeba było je dawno dokapitałować.

Przy okazji warto zauważyć, że nieco skompromitowały się w oczach wyborców nie tylko banki i reprezentujące je organizacje, bo rozsyłając na lewo i prawo apologie na cześć swojego „sektora”, dodatkowo przysparzały wyborców Andrzejowi Dudzie. Ale to nie moje zmartwienie, choć po raz kolejny powtarza się znana prawda, że największym wrogiem banków są one same.

Jaki będzie dalszy scenariusz frankowej choroby w naszym kraju? Jeżeli którakolwiek z partii jednoznacznie poprze Prezydenta Elekta w jego działaniach na rzecz frankowiczów i złoży wiarygodną deklarację, że będzie głosować za prezydenckim projektem „przewalutowania”, wskazując zwłaszcza termin uchwalenia tej ustawy, ma szanse zdobyć wielu wyborców. Jeszcze większe szanse będzie mieć gdy sama wystąpi z tego rodzaju projektem, wyprzedzając tu nawet Prezydenta Elekta (wtedy już Prezydenta) w jego inicjatywie ustawodawczej. Gdy ten ostatni zgłosi do obecnego parlamentu ów projekt, który z oczywistych względów spotka się z atakiem lobby bankowego i powiązanych z nim liberalnych polityków, może to zaważyć na wyniku wyborów, bo Frankowicze poznają dokładnie kto przyjaciel, a kto wróg. Oczywiście problem rozstrzygnie się w nowym parlamencie, bo tam może znaleźć się wielu sojuszników działań proobywatelskich, które z istoty są sprzeczne z interesami instytucji finansowych. Sądzę, że wejdą do Sejmu „Kukizowcy”, na których bankrutujący Frankowicze, w większości byli wyborcy Platformy, mogą chyba liczyć. Jeżeli ludowcy będą chcieli jeszcze istnieć na scenie politycznej, muszą oczyścić się z liberalnej przeszłości ostatnich ośmiu lat. A mogą to osiągnąć odcinając się od probankowej gadaniny rządzących polityków. Ciekawe jaki język tu przyjmie „neoplatforma” Ryszarda Petru, gdzie jest wielu prawdziwych frankowiczów: przecież oni – jeżeli są ruchem autentycznym – powinni opowiedzieć się w interesie poszkodowanych obywateli, choć jest to mało prawdopodobne ze względu na cień byłego szefa Unii Wolności, który swoim poparciem pogrążył już niejedną partię.

Jedno jest pewne: kto zlekceważy problem frankowiczów, ten zmniejsza swoje szanse w drodze po parlamentarne laury: a omawiany tu ustawowy pomysł liberałów spotkał się już z ich jednoznaczną krytyką. A sens polityczny tej inicjatywy ze strony Partii Rządzącej jest bardzo prosty: uchwalona przez obecny Sejm ustawa ma trafić do Prezydenta Andrzeja Dudy; a jego podpis albo odmowa podpisu będzie zawsze sukcesem władzy:
gdy podpisze, będzie to dowodem jego rezygnacji z dalej idących zmian,
gdy nie podpisze, będzie to oznaczać działanie na szkodę frankowiczów.

Prawda, że przebiegłość polityczna liberałów jest najwyższej próby?

...

PO zawsze z tymi którzy są przy kasie i władzy. Zero złudzeń.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:34, 21 Lip 2015    Temat postu:

Nowy eksperyment fiskusa. Wysyłają prośby, a nie rozkazy. O dziwo, to działa
Wtorek, 21 lipca 2015, źródło:PAP
fot.Fotolia / shutterfil77
Zamiast trudnych do zrozumienia paragrafów oraz urzędniczego bełkotu, urzędnicy podatkowi wysłali napisane po ludzku prośby o spłatę zadłużenia. Eksperyment się powiódł. Zadłużenie spłacono szybciej.


Sprawę opisuje "Rzeczpospolita". Izby skarbowe w Poznaniu i Zielonej Górze, we współpracy z ekspertami Banku Światowego, testowały nowy rodzaj ściągania podatków w maju i czerwcu.

W listach m.in. zamiast tradycyjnych urzędowo-ustawowych zwrotów użyto odwołań do przyzwoitości i obywatelskiego obowiązku. Znalazła się ogólna informacja o możliwości wszczęcia egzekucji administracyjnej i prosta zapowiedź, że będzie weryfikowana reakcja na pismo.

Wezwanie sformułowano w łagodnym tonie oraz wysyłano zwykłą pocztą, a nie listem poleconym.

W reakcji na takie pismo wpłat dokonało 1058 podatników, na tradycyjne wezwanie - 708. Co istotne, osoby wezwane "po ludzku" płaciły najczęściej już w pierwszym tygodniu po otrzymaniu listu. Ministerstwo Finansów zapowiada kontynuację eksperymentu.

Szczegółowe dalsze działania zostaną określone po przedstawieniu przez Bank Światowy końcowych wyników badania, co ma nastąpić we wrześniu - zastrzega Małgorzata Szafoni z MF.

...

Tak tylko że gdyby prośby nie poskutkowaly to... I bo ją się tego to...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:32, 01 Sie 2015    Temat postu:

Płać albo trać (zwrot podatku)

- Shutterstock

Jeśli ktoś zalegał z abonamentem RTV, mógł nie dostać pełnego zwrotu podatku od dochodów osobistych – donosi "Gazeta Wyborcza".

"Nadpłata podatku jest wierzytelnością pieniężną w rozumieniu art. 89 ustawy z dnia 17 czerwca 1966 r. o postępowaniu egzekucyjnym w administracji. W związku z tym wierzytelność ta może być ściągnięta od podatnika w trybie egzekucji administracyjnej należności pieniężnych, m.in. opłaty abonamentowej bądź grzywny wynikającej z mandatu karnego" – wyjaśnia Wiesława Dróżdż, rzeczniczka prasowa Ministerstwa Finansów.
REKLAMA


KRRiT może ściągać zaległy abonament rtv do pięciu lat wstecz. Daje to z odsetkami około 1,4 tys. zł. W 2015 roku abonament za 1 miesiąc za radioodbiornik wynosi 6,50 zł (lub od razu za cały rok 70,20 zł). Abonament rtv za 1 miesiąc za odbiornik telewizyjny lub telewizyjny i radiofoniczny wynosi 21,50 zł (lub od razu za cały rok 232,20 zł).

..

Co to ma znaczyc? A jak ktos nie placil z przyczyn pornograficznych? Homoporno bylo? To ma prawo bojkotowac demoralizacje!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:35, 03 Sie 2015    Temat postu:

Nie otrzymałeś zwrotu podatku? Może skarbówka zapłaciła za ciebie abonament
Poniedziałek, 3 sierpnia 2015, źródło:Krzysztof Janoś, Money.pl
fot.Fotolia / shutterfil77
Miałeś otrzymać zwrot nadpłaconego podatku, ale ciągle nie ma tych pieniędzy na koncie? Sprawdź, może fiskus w ten sposób wyegzekwował pieniądze za mandat od drogówki albo zaległy abonament RTV.


Polskę obiegła ostatnio historia pana Jana, który czekał na zwrot 1600 złotych, ale otrzymał tylko 400 zł, bo resztę zajął fiskus na poczet niezapłaconego abonamentu RTV. Pan Jan otrzymał pismo z informacją od Urzędu Skarbowego, że jeśli nie godzi się na uznanie tej wierzytelności, to może skierować sprawę na drogę sądową. Wszystko wskazuje na to, że nie będzie to odosobniony przypadek.



Zgodnie z ustawą Urząd Skarbowy powinien zwrócić kwotę nadpłaconego podatku w ciągu trzech miesięcy od złożenia oświadczenia podatkowego. Poślizg może być spowodowany kłopotami technicznymi lub zwykłą pomyłką, ewentualnie nieprzekazaniem skarbówce aktualnego numeru konta. Jednak coraz bardziej jest prawdopodobne, że podatnik został w ten sposób zmuszony do opłacenia zaległości w abonamencie lub mandacie drogowym.

Potrącanie należności z nadpłaconego podatku nie jest rzeczą nową, lecz jeżeli chodzi o regulowanie w ten sposób zaległości związanych z opłacaniem abonamentu RTV, to dopiero niedawno urzędnicy zaczęli wykorzystywać blisko 50-letnie przepisy. Artykuł 89 ustawy z 1966 roku o postępowaniu egzekucyjnym w administracji pozwala na takie działania i ten właśnie przepis skarbówka wskazuje jako ich podstawę. Chodzi o niemałe pieniądze. Według ostrożnych szacunków zaległości Polaków za nieopłacony abonament RTV przekraczają 2 mld zł.

Do tej pory najczęściej tak wspierane było ściganie piratów drogowych, ale może to też dotyczyć grzywien za zakłócanie porządku publicznego, innych drobnych wykroczeń lub niezapłaconych alimentów. - Mogą to być wszelkie zaległości podatkowe, bieżące lub zaległe zobowiązania wobec ZUS czy gminy. Możemy się liczyć też z takim rozliczeniem, kiedy nie zapłaciliśmy podatku od spadku czy nawet sprzedaży samochodu - mówi Katarzyna Miazek z Tax Care.

Jeszcze inaczej rzecz wygląda w przypadku przedsiębiorców. W sytuacji, kiedy zalegają oni z zapłatą VAT, muszą się oni liczyć z odpowiednio mniejszym przelewem na konto bądź też jego całkowitym brakiem.

W każdym przypadku do zaległych kwot doliczane są jeszcze odsetki i koszty takiego postępowania, a więc im starsze zaległości, tym wyższe mogą to być kwoty. Obecne podstawowe ustawowe odsetki to 8 procent rocznie, ale to jeszcze nie wszystko. - Dodatkowe obciążenia mogą być różne. Wszystko zależy od tego, jakiego rodzaju są to zaległości i jakimi odsetkami obarczone. Każdorazowo też może być do tego doliczona kwota związana z obsługą zadłużenia, kosztami powiadomienia, czyli tak zwanymi kosztami manipulacyjnymi - wyjaśnia Katarzyna Miazek.

Za każdym razem dłużnik powinien dostać stosowną informację od fiskusa, określającą, w jaki sposób i na jakiej podstawie zwrot nadpłaconego podatku został pomniejszony. Jeżeli tak się nie stało pozostaje nam skontaktować się z właściwą dla naszego miejsca zamieszkania skarbówką.

...

Kolejne niespodzianki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:39, 10 Sie 2015    Temat postu:

Instytut Studiów Podatkowych Modzelewski i Wspólnicy

Modzelewski: Polska może zyskać miliardy złotych
prof. Witold Modzelewski
Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych

- Shutterstock

Wreszcie wspólnotowi urzędnicy raczyli dostrzec największą patologię współczesnego systemu podatkowego, o której piszę od ponad 10 lat: jest nią związek władzy z biznesem doradczym, który zajmuje się m.in. optymalizacją podatkową. Przecięcie związków władzy z międzynarodowym biznesem podatkowym może dać Polsce kilkadziesiąt miliardów złotych.

Sytuacja taka dotyczy zwłaszcza międzynarodowych struktur tego biznesu, ale również typowo miejscowej działalności. Owe związki są rakiem, którego niszczący charakter dotyczy:
REKLAMA

efektywności fiskalnej prawa podatkowego, gdyż nie jest ważne, co napisał ustawodawca, lecz to, co pod ochroną władzy „zoptymalizowały” firmy doradcze,
zasad uczciwej konkurencji, bo firmy korzystające z usług optymalizacyjnych zyskują niczym nieuzasadnioną przewagę konkurencyjną nad uczciwymi przedsiębiorcami,
procesu legislacyjnego, gdyż biznes doradczy tworzy projekty „przepisów optymalizacyjnych”, które podrzuca – w roli „ekspertów” – rządzącym, korzystając z „wyśmienitych relacji z urzędnikami” (to cytat z wypowiedzi miejscowego celebryty podatkowego),
rynku doradczego, który dzieli się na uprzywilejowanych oferentów, mających odpowiednią pozycję w systemie władzy, zdolnych „wszystko załatwić”, oraz całą resztę, która jest skazana na uczciwość.

Piszę o tym od lat, ale bez jakiegokolwiek odzewu, ponieważ ów toksyczny związek władzy z biznesem doradczym jest fundamentem liberalnego rządzenia, choć warto przypomnieć, że równie liberalna lewica zapoczątkowała ten proces w cieniu naszego wuniowstąpienia.

Teraz problem ten podjęto na szczeblu wspólnotowym przez Komisję Specjalną, zwaną Komisją Tax, która została powołana w lutym tego roku. Ostateczną wersję jej raportu poznamy dopiero na jesieni, ale już dziś wiemy z jego wstępnej wersji, że powtarza on oceny, które w Polsce znamy aż nadto dobrze. Działalność doradcza firm powiązanych z władzą jest sprzeczna z interesem publicznym i muszą być radykalnie przecięte wszelkie związki władzy z tym biznesem: albo – jeśli doradzasz jak nie płacić podatków, to drzwi politycznych i urzędowych gabinetów muszą być dla ciebie zamknięte. Tego nie da się pogodzić. Polska pod tym względem jest przykładem klinicznym, który wymaga natychmiastowej hospitalizacji a przede wszystkim chirurgicznych cięć. Bo kontredans władzy z międzynarodowym biznesem doradczym jest już sposobem rządzenia. Jego przedstawiciele zasiadają w radach konsultacyjnych rządu i resortu finansów, urzędujący wiceministrowie finansów rozdają nagrody firmom z tej półki, projekty ustaw podatkowych tworzone są przez ekspertów zatrudnianych w tych firmach, a w Sejmie każda istotna nowelizacja jest „opiniowana” głównie przez tych, którzy następnie będą na niej zarabiać.

Czy w związku z tym mogą rosnąć dochody budżetowe? Wolne żarty – będą spadać, a dług publiczny będzie coraz większy, bo tu istnieje strategiczna współpraca biznesu doradczego z międzynarodowymi instytucjami finansowymi i zgodność ich interesów: czym gorzej z dochodami budżetowymi w naszym kraju, tym większy popyt na pożyczki i kredyty udzielane przez te instytucje. Sztandarowym przykładem naszych potworków legislacyjnych, będących wynikiem współpracy władzy z biznesem doradczym, jest akcyza węglowa, która po ponad trzech latach obowiązywania daje rocznie… 55 mld zł. Ciekawe, ile zarobili na niej ci, którzy stworzyli ten system?

Mam nieśmiałą prośbę do rządzących: jeżeli miejscowa, polska wiedza jest dla was niewiarygodna, to przeczytajcie ten raport i wyrzućcie z waszych gabinetów wszystkich ludzi powiązanych z tym biznesem. Gwarantuję wam, że dochody budżetowe wzrosną i to bardzo szybko. Żadna firma zajmująca się optymalizacją podatkową nie może mieć jakichkolwiek związków z władzą, bo to jest dla władzy kompromitujący a nawet haniebny związek. Tylko tyle i aż tyle. Już teraz wszyscy mówią (nawet liberałowie) o potrzebie „uszczelnienia systemu podatkowego”: podstawowym warunkiem powodzenia tej operacji jest całkowite odcięcie się, również personalne, od działalności biznesu podatkowego – niech to robi na swoje ryzyko. Będą również z tego pieniądze i to wielkie. Komisja Tax postuluje, aby Komisja Europejska pozbawiła beneficjentów usług optymalizacyjnych korzyści jakie osiągnęli kosztem państw członkowskich. Zwrot tych korzyści ma nastąpić do budżetów państw, które ucierpiały z powodu ich działań. Ile dzięki temu uzyska nasz kraj? Co najmniej kilkanaście a nawet kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie. Jest się o co bić, bo o tyle można będzie zmniejszyć obciążenia tym podatnikom, którzy dzisiaj płacą podatki, bo są ludźmi przyzwoitymi.

...

Na Zachodzie zlodziejstwa nie ma sa tylko banki tantiemy i optymalizacja podatkowa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:55, 20 Sie 2015    Temat postu:

Fotoradary znoszą złote jaja nie tylko samorządom. Kto jeszcze zarabia na kierowcach?
Michał Fabisiak
18 sierpnia 2015, 10:41
Fotoradary są maszynką do zarabiania pieniędzy nie tylko dla samorządów. Świetny biznes dzięki nim robią również prywatne firmy, które wydzierżawiają urządzenia gminom. Jak ustaliła Wirtualna Polska, niektóre z nich inkasują tym sposobem nawet 40 proc. rocznego przychodu z mandatów. - Straże gminne w tych miejscowościach funkcjonują na korzyść prywatnych firm - tłumaczy WP Emil Rau, znany jako łowca fotoradarów.

Sprawa fotoradarów obsługiwanych przez samorządy już od dłuższego czasu wzbudza wiele kontrowersji. Wpływy z pozyskiwanych w ten sposób mandatów zasilają budżet gmin i miast, na terenie których znajdują się urządzenia. I może nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że wielu lokalnych włodarzy tylko w tym celu powołało straż miejską, a w budżecie z góry założyło, jaką kwotę przyniosą wpływy pochodzące z tego źródła. Warto też wiedzieć, że nie wszystkie samorządy, które postanowiły mieć u siebie fotoradar, zdecydowały się na jego zakup. Niektóre z nich urządzenia te dzierżawią, a robią to na zasadach budzących kontrowersje.

W Nowym Miasteczku w województwie lubuskim za każdy wyegzekwowany mandat z fotoradaru do prywatnej firmy odprowadzane są 73 złote. Zgodnie z nowym taryfikatorem za przekroczenie prędkości o 10 km/h w terenie zabudowanym kierowcy grozi kara pieniężna w wysokości 114 złotych. Oznacza to, że 64 proc. wartości takiego mandatu miasto przekazuje prywatnej firmie. To i tak lepiej niż jeszcze kilka miesięcy temu. Przed zmianą taryfikatora najniższa kwota mandatu wynosiła 50 zł. Łatwo policzyć, że wtedy najtańsze mandaty były dla tego samorządu nieopłacalne, bo koszt ich uzyskania przewyższał przychód.

Nowe Miasteczko nie jest jedynym samorządem w Polsce, dzięki któremu stałe źródło dochodu z fotoradaru uzyskuje prywatna firma. Kolejny przykład to gmina Jeżów w województwie łódzkim, w której od każdego opłaconego mandatu prywatna firma świadcząca tę usługę, otrzymuje od samorządu 57 zł. Nieco inną metodę rozliczania przyjęto w gminie Niechanowo w województwie Wielkopolskim. Tutaj samorząd płaci za fotoradarową sesję. Czas jej trwania to najczęściej dziesięć godzin. Koszt jednej sesji wynosi 3444 zł. Aby gmina mogła wyjść na zero, ukaranych najniższym mandatem w ciągu jednej sesji musi zostać co najmniej 31 kierowców.

40 proc. przychodu idzie do prywatnej firmy

W skali roku wspomniane gminy przekazują prywatnym firmom środki, za które spokojnie byłyby w stanie kupić fotoradar i to nie jeden. Niechanowo w 2014 roku pozyskało z fotoradarów ponad 924 tys. złotych, z czego ok. 227 tys. złotych zapłaciło właścicielowi urządzenia za dzierżawę. Jeżowo, które może pochwalić się najwyższymi przychodami z mandatów pochodzących z fotoradarów, w ubiegłym roku uzyskało w ten sposób 1 mln 495 tys 500 zł. 1/4 tej sumy trafiła jednak nie do lokalnego budżetu, a do prywatnej firmy, która udostępnia urządzenie gminie. Jeszcze większą część swojego przychodu przekazują w Nowym Miasteczku. W pierwszym półroczu 2015 roku z fotoradarów miasto pozyskało ok. 325 tys. złotych, z czego 145 tys. złotych będzie musiało przekazać do właściciela urządzenia. To ponad 40 proc. uzyskanego przychodu.

- Gdyby ktoś podszedł do sprawy pod kątem logicznym lub matematycznym, to jest to temat dla CBA lub CBŚP - mówi WP Emil Rau, znany jako łowca fotoradarów. Jego zdaniem wspomniane gminy nie działają racjonalnie. - To tak jakby wójt wynajął ogólnodostępny samochód, który jest wart 100 tys. złotych, i co miesiąc płacił za niego 20 tys. zł. Myślę, że za taki biznes zostałyby zlinczowany przez opozycję. W przypadku fotoradarów taka irracjonalność nikogo jednak nie dziwi i wszyscy się do niej przyzwyczaili - tłumaczy Rau.

Zdaniem łowcy fotoradarów, dla gmin bardziej opłacalny byłby zakup fotoradarów. Te środki - jak pokazują powyższe dane - zwróciłyby się w bardzo szybkim tempie. Ceny wspomnianych urządzeń zaczynają się już od 80-100 tys złotych. To mniej niż każdego roku wymienione samorządy płacą za dzierżawę. Dlaczego więc nie podjęto decyzji o zakupie fotoradarów?

"Decyzję podjął mój poprzednik"

- Decyzję podjął mój poprzednik. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego zastosowano takie rozwiązanie, ponieważ nie pracowałam tu wtedy - tłumaczy WP Anna Szeligowska, wójt gminy Jeżów. Stanowisko to piastuje od końca 2014 roku. Dlaczego nie zdecydowała się na zakup własnego fotoradaru, tylko utrzymała mało korzystną dla gminy umowę? - Obowiązki wójta objęłam w grudniu. W ubiegłym roku miałam więc zbyt mało czasu na zajęcie się tą sprawą. Były zresztą ważniejsze tematy. Teraz słyszymy, że fotoradary zostaną odebrane gminom, więc sprawa najprawdopodobniej umrze śmiercią naturalną - tłumaczy Szeligowska. I dodaje, że jej poprzednik silnie lobbował za tym, aby nie kupować fotoradaru, tylko wynająć od firmy zewnętrznej.

Nieco inaczej decyzję o wydzierżawianiu fotoradaru tłumaczą w Nowym Miasteczku. - Nie mogliśmy sfinansować tego z wydatków majątkowych, ponieważ nie jest to inwestycja. Musielibyśmy skorzystać z wydatków bieżących, a te w każdych gminach są ograniczone. Jak nie ma bieżących dochodów, to nie ma również wydatków - wyjaśnia WP urzędniczka z Nowego Miasteczka. Dlatego podjęto decyzję o tym, aby fotoradar wynająć od firmy zewnętrznej. A co one mówią o swojej działalności?

- Ktoś to musi robić skoro jest na to zapotrzebowanie - tłumaczy właściciel jednej z dużych spółek świadczących usługi m.in. dzierżawy fotoradaru. Jego firma przez siedem lat obsłużyła w tym czasie blisko 60 straży miejskich i gminnych. Średnio każdego roku z jej usług korzysta ich około 20. - Częstotliwość użytkowania fotoradaru zależy tylko i wyłącznie od zamawiającego - wyjaśnia rozmówca WP. Jego firma, w przeciwieństwie do innych, nie pobiera od gmin opłaty za każdy wyegzekwowany mandat. Rozmówca WP krytykuje taką procedurę: - Wiadomo, że takiej firmie będzie zależeć na tym, aby tych zdjęć było jak najwięcej, ponieważ dzięki temu zarabia. W przypadku małej liczby mandatów koszty związane z przywiezieniem urządzenia oraz jego obsługą nie zwrócą się.

Rau zwraca uwagę na jeszcze jeden bulwersujący w tej sprawie fakt. Chodzi o haniebne jego zdaniem zachowanie straży gminnych. - We wspominanych miejscowościach funkcjonują one na korzyść prywatnych firm udostępniających fotoradary - tłumaczy Rau. Podobną opinię prezentują kierowcy, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska. - Uważam, że fotoradary służą jedynie do okradania właścicieli samochodów. Gdy dostaję mandat, zawsze pocieszam się tym, że z pieniędzy tych skorzystają mieszkańcy jakiejś gminy. Jak słyszę, że część zysku trafia do kieszeni prywatnych firm, a w zbieraniu haraczu pomaga im straż gminna, to mnie krew zalewa - mówi Paweł, kierowca tira z Mazowsza.

Paweł jako zawodowy kierowca dużo jeździ po Polsce i niejeden mandat w życiu już zapłacił. Tłumaczy, że zdarza mu się maksymalnie przekraczać prędkość o 10 km/h, więc kwoty grzywien nie są duże. Jego zdaniem fotoradary, z których korzystają samorządy, zwłaszcza te niestacjonarne, są ustawiane w miejscach, które wcale nie należą do niebezpiecznych. - Strażnicy czają się przeważnie w miejscach najbardziej ruchliwych. To zwiększa prawdopodobieństwo nałożenia dużej liczby mandatów. Innego powodu nie dostrzegam - tłumaczy kierowca.

Sejm odbiera fotoradary. Prezydent zwleka z podpisem.

Do takich sytuacji już wkrótce nie będzie dochodzić. Przypomnijmy, że pod koniec lipca Sejm przyjął zmiany przepisów, które odbierają strażom miejskim i gminnym możliwość przeprowadzania kontroli fotoradarowych. Z tych uprawnień będą mogły korzystać wyłącznie policja i Główny Inspektorat Transportu Drogowego. Do tego wpływy z mandatów będą zasilać budżet centralny, a nie lokalny. Zmiany w prawie przegłosował już również Senat. Teraz dokument trafił do prezydenta. Jeśli Andrzej Duda go podpisze, to przepisy wejdą w życie już 1 stycznia 2016 roku.

Zmiany przygotowane przez posłów nie podobają się samorządowcom. Lokalni włodarze tłumaczą, że w ten sposób stracą oni pokaźne źródło dochodów. Z powodu zmiany przepisów w wielu gminach najprawdopodobniej zlikwidowane zostaną również formacje straży. A to oznacza, że nawet około dwóch tysięcy osób może stracić pracę. Samorządowcy liczą, że przygotowane zmiany uda się jeszcze powstrzymać. W tym celu skierowali oni list do prezydenta Andrzeja Dudy, w którym proszą o pomoc.

Nowe prawo przygotowane przez posłów to pokłosie listopadowego raportu Najwyższej Izby Kontroli. Autorzy dokumentu stwierdzili w nim, że straż miejska nie powinna mieć dostępu do mobilnych fotoradarów, ponieważ są one wykorzystywane nie w celu podnoszenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym, a pozyskiwania pieniędzy do gminnej kasy. Z ustaleń Wirtualnej Polski wynika, że nie tylko samorządy odnoszą z tego tytułu korzyści finansowe.

- Ponosimy duże koszty związane z obsługą fotoradarów. W efekcie jesteśmy w stanie finansować się z tych usług. Jest to dla nas opłacalny biznes - tłumaczy właściciel spółki zajmującej się dzierżawą fotoradarów. - Jestem ciekaw, czy te pieniądze trafiają w całości na konto zewnętrznych firm? Czy może w jakiś dziwny sposób wracają pod stołem? - pyta z kolei łowca fotoradarów Emil Rau, który przyznaje, że ma swoją odpowiedź na to pytanie.

...

Kasa kasa. Wszedzie tylko kasa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:34, 26 Sie 2015    Temat postu:

Sola scriptura – czas skończyć z feudalizmem interpretacyjnym w prawie podatkowym
prof. Witold Modzelewski
Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych

- Shutterstock

Tak naprawdę, to nikt nie wie, jakie są prawa i obowiązki podatkowe. Fakt, że obowiązuje jakiś przepis, nawet jednoznaczny w swojej treści, nie ma żadnego znaczenia. Prawodawca jest nieważny - rządzi bowiem „interpretacja”, która w praktyce traktowana jest rodzajem feudalnego zezwolenia: chcesz zastosować przepis, musisz najpierw uzyskać błogosławieństwo ministra finansów, a w rzeczywistości dyrektora izby skarbowej.

On rozdziela pańską ręką przywileje – temu da, temu nie da, bo jak zawsze jego łaska na pstrym koniu jeździ. Możesz oczywiście potem szarpać się z nim w sporach sądowych i nawet wygrać. Ale co ci po tym? Przepis trzeba zastosować dziś, a na wynik sporu musisz czekać kilka lat.
REKLAMA


Dla zwykłych, uczciwych podatników jest to stan absurdalny, nie mający nic wspólnego z PAŃSTWEM PRAWA, bo przecież tu nie ma żadnego PRAWA: są zezwolenia - „korzystne interpretacje”, albo zakazy, czyli „niekorzystne interpretacje”, a reszta jest niewiadomą. Najgorzej jest tam, gdzie mamy do czynienia z przepisami harmonizowanymi w ramach Unii Europejskiej. Tu feudalni władcy często instrumentalnie posługują się wyrokami Trybunału Sprawiedliwości, które służą do udowodnienia każdej, nawet całkowicie przeciwstawnej tezy.

Mamy tu również wiele nowych zachowań i zjawisk. Gdy pojawia się jednoznaczny w swojej treści przepis prawa, wszyscy modlą się aby jakiś „bałwan” (tu padają dużo cięższe określenia) nie wystąpił o interpretację potwierdzającą jego treść, bo to wróży tylko kłopoty: dyrektor izby, który miałby się podpisać pod „zezwoleniem” na korzystne stosowanie jego treści, zwłaszcza gdy jest to przepis uprawniający lub obniżający opodatkowanie, wie, że nie może się „podłożyć”. Dlaczego? Bo jego „zezwolenie” oznacza korzyść dla beneficjenta interpretacji (i nie tylko), czyli to dyrektor izby będzie „winny utraty dochodów budżetowych”. A on wie gdzie żyje, zna tragiczny stan kasy państwa, więc woli powiedzieć NIE: bo przecież przepis nie ma żadnego znaczenia – liczy się „zezwolenie” lub „brak zezwolenia” na jego stosowanie.

Istniejący stan rzeczy jest zmorą dla uczciwych i rajem dla kombinatorów: ci ostatni od dawna wykorzystują owe „zezwolenia” w celu uchylania się od opodatkowania. Scenariusz ich działań jest dość dobrze znany: najpierw podstawiony, nie budzący podejrzeń „podatnik”, przedstawia swoją interpretację po to, aby uzyskać zezwolenie na jej stosowanie. Gdy dyrektor izby nie połapie się w czym uczestniczy, wydaje ów przywilej, a obdarzony nim podatnik rośnie w siłę i staje się „centrum optymalizacyjnym”, bo posiadanie spółki z takim błogosławieństwem jest skarbem, który ma wartość rynkową. Trzeba tylko przenieść do tego podmiotu, najczęściej tylko na papierze, określone interesy, a potem korzystać z przyznanych zezwoleń. I wszystko jest pozorne lege artis poza pewnym szczegółem, że ów beneficjent przywileju jest w sumie podmiotem fikcyjnym - nie jest nawet „podatnikiem”, bo w rzeczywistości czynności rodzące skutki podatkowe wykonuje ktoś zupełnie inny. W dużych operacjach optymalizacyjnych jest to już normą: aby uzyskać wielkie oszczędności podatkowe, trzeba mieć „zezwolenie” na ich stosowanie, a dopiero potem dorabia się stosowne papiery. W ofercie rynkowej pojawiły się również „spółki z korzystną interpretacją”: kupujesz ją tylko po to, aby mieć przywileje podatkowe. Są już oferenci, którzy specjalizują się w „produkcji” tego rodzaju spółek. Zapewne dzięki temu rośnie nasz PKB.

Pora na wnioski: jest to stan patologiczny, który wymaga natychmiastowej zmiany. Nasz kraj zgodnie z Konstytucją jest PAŃSTWEM PRAWA, również podatkowego, a nie feudalnych zezwoleń na stosowanie przepisów, wydawanych po uważaniu lokalnych baronów interpretacyjnych. Ten stan przypomina okres rozdrobnienia feudalnego, gdy możliwość stosowania królewskich dekretów była uzależniona od zgody miejscowych baronów. Potrzebna nam jest nowa REFORMACJA PODATKOWA - trzeba wrócić do bezpośredniego stosowania treści przepisów prawa, niezależnie od tego, jakie one są, choć oczywiście powinny być dużo lepsze – ale to odrębna opowieść. Wymaga to uchylenia przepisów Ordynacji podatkowej dotyczących wydawania tychże interpretacji. Sejm wciąż nowelizuje tę ustawę, więc okazji do zrobienia czegoś dobrego mamy aż nadto. Oczywiście cały biznes optymalizacyjny podniesie wrzask, ale wtedy będzie jasne, kto jest faktycznym beneficjentem istniejącego stanu rzeczy. Przypomnę, że przed czterema laty opozycyjny projekt nowego podatku dochodowego przewidywał likwidację wydawania w tym zakresie indywidualnych interpretacji urzędowych. W ich obronie wystąpił ówczesny minister finansów, co powinno dać wszystkim coś do myślenia.

...

Imbecyle majacza o ,,panstwie prawa" gdy w realu decyduje interpretacja. A ta zalezy od poziomu moralnego czlowieka. JAK ZAWSZE!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:33, 31 Sie 2015    Temat postu:

Podatek obrotowy od hipermarketów: czy władza będzie silniejsza od lobbystów?
prof. Witold Modzelewski
Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych

- Shutterstock

Opozycja chce i zapewne po dojściu do władzy wprowadzi podatek obrotowy od sklepów wielkopowierzchniowych. Jest to zgodne z powszechnym i nieodbiegającym zbytnio od prawdy przekonaniem, że podmioty te są relatywnie niżej obciążone podatkami niż ich detaliczni konkurenci, zaliczający się do grupy małych i średnich przedsiębiorców, dysponujących niewielkimi powierzchniami handlowymi.

Mało kto wierzy, że jest jakaś inna droga zachowania na tym rynku porównywalnych warunków podatkowych dla dużego, średniego i małego biznesu handlowego. Czy to oznacza, że podatek ten w pewnym sensie wypełni lukę w opodatkowaniu dochodów (nie obrotów!) dużych firm?
REKLAMA


W sensie ekonomicznym tak, bo udział wpłat z tytułu podatku dochodowego w przychodach małego i średniego biznesu zajmującego się handlem detalicznym, jest istotnie wyższy, niż w sklepach wielkopowierzchniowych, a sytuację dodatkowo pogarsza tzw. czwarty sektor, czyli sprzedaż detaliczna podmiotów niepłacących żadnych podatków, który w małych miastach i na wsi stanowi już liczącą się konkurencję właśnie dla małych i średnich firm; one tam walczą o przetrwanie będąc w kleszczach dwóch nieopodatkowanych, lub niżej opodatkowanych, konkurentów.

Istotne znaczenie mają tu lata „liberalnych” zaniedbań, a zwłaszcza dziwnej wyrozumiałości władz państwowych zarówno dla „działalności optymalizacyjnej” dużych struktur ekonomicznych, jak – co ciekawe – „czwartego sektora”. Nikt również nie chronił płacących podatki małych i średnich firm, których nie stać na doradztwo optymalizacyjne „zagranicznego biznesu podatkowego”. Reprezentacja wspólnych interesów małego i średniego biznesu detalicznego faktycznie nie istnieje, za to przedstawiciele sklepów wielkopowierzchniowych są na co dzień obecni w mediach i na politycznych salonach. Czy związali swoje interesy z obecnym układem władzy?

Zapewne tak, a wielu dość dawno zrozumiało charakter swoiście liberalnej państwowości naszego kraju – władza najczęściej nie reprezentuje interesu publicznego i nie realizuje jakiejkolwiek pozytywnej koncepcji polityki gospodarczej. Za to jest otwarta na współpracę z każdym, kto działając w swoim interesie zrobi za nich robotę, czyli napisze odpowiednie przepisy (dla siebie), zapewni poparcie mediów i pozwoli jej szczycić się kolejnym „sukcesem” naszego kraju. Bo tak od lat funkcjonuje nasza państwowość, czego nie dostrzegają lub nie chcąc widzieć ekonomiczni celebryci i wolnorynkowi oficjele. Oni w kółko powtarzają bezsensowną tezę o konieczności „wyeliminowania etatyzmu” oraz „interwencjonizmu państwowego”, bo on (jakoby) „daje władzę politykom nad gospodarką”, a to jest – ich zdaniem – bardzo złe. W ich ocenie ministerialni dygnitarze (jakoby) tylko czyhają, aby wbrew prawom rynku rządzić gospodarką i zniekształcić „naturalne procesy ekonomiczne”; prośbą i groźbą trzeba wciąż powstrzymywać ich w tych zapędach.

Mogę nawet uwierzyć, że część naiwnych, nieznających polskich realiów wyborców, wierzy w te bzdury i stanie w obronie wolnej gospodarki. Kłopot w tym, że ów obraz nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Tu role są całkowicie odwrócone: to silne i wpływowe firmy rządzą w ministerialnych gabinetach, gdzie czeka się na dyspozycję z ich strony. Nie musi się za tym kryć korupcja w rozumieniu prawnokarnym, która w sumie nie jest potrzebna. Niedawno jeden z wysokich dygnitarzy szczycił się przyciągnięciem kolejnego zagranicznego inwestora, a „ceną” jego zainteresowania naszym polskim padołem były przyznane mu zwolnień podatkowych, których wartość była wyższa (co nawet oficjalnie przyznano) od wartości jego nakładów. Ciekawe, czy gdyby jakiś polski podatnik (z wyjątkiem kilku oligarchów) ośmielił się zaproponować władzy podobny układ: zainwestuje np. w handel detaliczny pół miliarda złotych w zamian za zwolnienie podatkowe w tej samej kwocie.

Jaki byłby tego finał? Funkcjonariusze CBA zaprowadziliby go w kajdankach do aresztu śledczego. I słusznie, ale innym – jak widać – więcej wolno. Czy też taka była geneza „rynkowej ekspansji” tych, które dysponują środkami i odpowiednim know how, aby szybko podporządkować sobie „politykę gospodarczą” naszego państwa? Może ktoś to kiedyś sprawdzi i dzięki temu dowiemy się, na czym polega współczesny, w dodatku liberalny kapitalizm.

Należy pamiętać, że prawo UE stworzyło dość precyzyjne ramy dla nowego podatku obrotowego od tych podmiotów: przede wszystkim musi to być podatek jednokrotny, niepotrącalny i nieproporcjonalny do ceny towarów. Powstałe w 2012 i 2013 roku projekty ustaw w większości (choć nie wszystkie) spełniały te warunki. Najważniejsze są przedmiot i podstawa opodatkowania tym podatkiem. Tu rozwiązań może być kilka, a najprostsze z nich dotyczy odpłatnej sprzedaży towarów na rzecz podmiotów niebędących przedsiębiorcami oraz osobami prawnymi nieprowadzącymi działalności gospodarczej. Przedmiotem opodatkowania mogą być również niektóre usługi świadczone na rzecz konsumentów, jeżeli są ściśle związane ze sprzedażą detaliczną towarów.

W przypadku, gdy detaliczny nabywca zażądałby następnie faktury na podmiot gospodarczy, podstawa opodatkowania byłaby korygowana, lecz tu musiałyby istnieć zabezpieczenie przed nadużyciami, które dziś np. występują w handlu paliwami. Ich istota jest dość dobrze znana: zebrane od znajomych lub w koszu na śmieci paragony fiskalne zamieniane są na faktury, które następnie wrzucane są w koszty, a podatek naliczony podlega w całości lub w części odliczeniu w rozliczeniach podatkowych „nabywców” tych towarów. Dlatego też – aby wykluczyć tę pokusę – należy wprowadzić zasadę, że gdy faktura byłaby wystawiona w związku ze zwrotem paragonów fiskalnych na podmiot fikcyjny lub podmiot, który w rzeczywistości nie wykorzystał tych towarów do działalności gospodarczej, podstawa opodatkowania nie będzie korygowana dla potrzeb podatku obrotowego.

Należy również uwzględnić skutki zastosowania przez sprzedawcę różnego rodzaju „wynalazków”, które formalnie ograniczają przedmiot i podstawę opodatkowania sprzedaży detalicznej, a zwłaszcza różnego rodzaju dopłat i rabatów, które są faktycznie finansowane przez podmioty gospodarcze: nie mogą one mieć wpływu na podstawę opodatkowania. Tylko te rabaty, które udzielono bezpośrednio nabywcy i na jego rzecz do dnia wykonania czynności będą obniżać jej wysokość. Otrzymane zwroty towarów będą wywoływać ten sam skutek, podobnie jak generalnie rabaty potransakcyjne i obniżki cen związane z reklamacjami ilości lub jakości nabywanych towarów.

Spornym problemem jest opodatkowanie podatkiem obrotowym zaliczek i przedpłat. Inaczej niż w podatku od towarów i usług należy przyjąć zasadę, ze przedmiotem opodatkowania są realnie wykonane czynności dostawy (świadczenia usługi), a nie zjawisko kasowe poprzedzające to zdarzenie.

Otrzymana kwota poniesionego zobowiązania w tym podatku musi być oczywiście kosztem uzyskania przychodów podatnika, ale będzie to potwierdzeniem oczywistych skutków jego wprowadzenia.

Wielkość dochodu budżetu państwa z tego tytułu zależeć będzie od wysokości stawek: ale o tym innym razem. Na koniec pewna refleksja: lobbyści ufni w swoje wpływy w systemie politycznym podjęli kampanię przeciw opozycji twierdząc, że podatek obrotowy od sklepów wielkopowierzchniowych spowoduje wszelkie kataklizmy, w tym nawet spadek dochodów Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i podatku dochodowego od osób fizycznych. Dlaczego? Bo właściciele tychże firm „nie godzą się na obniżkę swoich zysków”, więc ciężar tego podatku przerzucą na pracowników i dostawców. Mam pytanie: o ile spadną dochody? Proszę o podanie kwoty. Za rok sprawdzimy, czy to prawda.

...

Poblazliwosc dla gigantow jest okrucienstwem dla malych i slabych. Widzimy skutki tej ,,polityki" po 89 roku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:03, 29 Wrz 2015    Temat postu:

Fiskus da radę, czyli co by tu jeszcze opodatkować
Tomasz Michalski
Redaktor serwisów ekonomicznych Onetu i Biznes.pl

- Shutterstock

Opodatkowane są benefity pozapłacowe w firmach, imprezy integracyjne, nawet jeśli w nich nie uczestniczymy, czy niektóre (droższe)... prezenty urodzinowe lub komunijne. To jednak nie koniec zakusów skarbówki na nasze pieniądze. Zobacz, na co jeszcze fiskus ostrzy sobie zęby!

Wirtualna waluta, realny podatek
REKLAMA


Bitcoiny zyskują dużą popularność. Płacić wirtualną walutą można w coraz większej liczbie punktów handlowych. Kryptowalutą zapłacimy w kawiarni, sklepie internetowym, a nawet kupimy bilet lotniczy w LOT. W Warszawie działa też bankomat, w którym wymienimy realną gotówkę na wirtualne monety. A co z opodatkowaniem? Ministerstwo Finansów stoi na stanowisku, że wymiana Bitcoina na walutę krajową lub zagraniczną, albo na inne towary, to przychód, który trzeba rozliczyć. Opodatkowanie wtedy następuje zgodnie ze stawkami 18 lub 32 proc.

Bitcoin nie jest oficjalną walutą, stąd pojawiają się też pomysły, by transakcje kupna i sprzedaży kryptowaluty obłożyć podatkiem VAT, tak jak w przypadku obrotu innymi towarami.

Podatkiem w Ubera i Bla Bla Car

Ostatni protest taksówkarzy w Warszawie pokazał, jak wiele emocji wywołuję pojawienie się na naszym rynku Ubera i innych aplikacji do zamawiania przewozów osób spoza licencjonowanych sieci. Główny zarzut przeciwko nim, to unikanie opodatkowania. Rzeczywiście, większość kierowców niezrzeszonych w korporacjach taksówkarskich, nie ma kas fiskalnych, co utrudnia fiskusowi oszacowanie przychodów. Stąd pomysł partii rządzącej, by zakazać świadczenia usług transportowych osobom, które nie posiadają odpowiedniej licencji. Taka zmiana uderzyłaby jednak najbardziej w Bla Bla Car, czyli społeczny system do organizowania wspólnych przejazdów.

Można też wprowadzić nową opłatę. Przykład dało Chicago, gdzie za każdy przejazd Uberem będzie pobierana dodatkowa opłata w wysokości 1 dolara.

Opodatkować internet

Fiskus zdaje sobie sprawę z tego, że rozwój szerokopasmowego internetu może być niezłym źródłem dochodów. Dwa lata temu pojawił się nawet pomysł, by obłożyć podatkiem od nieruchomości kable, którymi jest dostarczany szerokopasmowy internet. Kable te, ułożone pod ziemią, na mocy "megaustawy telekomunikacyjnej" z 2010 roku nie stanowią budowli, a więc nie podlegają opodatkowaniu. Zmianę tego zapisu proponowało Ministerstwo Finansów dwa lata temu. Nie zostało to jednak wprowadzone w życie.

Nie oznacza to, że internetu nie można już opodatkować. Przykład dały Węgry, gdzie rząd Wiktora Orbana planował wprowadzić podatek od sieci. Za każdy gigabajt przesyłanych danych dostawca internetu miał płacić fiskusowi 150 forintów (ok. 2 złotych).

Orban z pomysłu opodatkowania internetu wycofał się po gorących protestach na Węgrzech. Podatek ten może jednak wrócić w innej formie, bo wprowadzenie go proponuje OECD. "Podatek bitowy" miałby dotyczyć jednak tylko firm.

Korzystasz z telefonu komórkowego? Płać więcej

Podatek od rozmów telefonicznych, to kolejny węgierski przykład na dopinanie budżetu. Parlament Węgier uchwalił ustawę, zgodnie z którą operatorzy telekomunikacyjni muszą płacić podatek w wysokości 2 forintów (ok. 3 groszy) za każdą rozpoczętą minutę rozmowy. Są jednak limity: klienci indywidualni mogą przeprowadzić w ciągu miesiąca 10 minut nieopodatkowanej rozmowy, a maksymalny podatek od rozmów osób prywatnych nie może przekroczyć 700 forintów miesięcznie (9,45 zł); maksymalny podatek od rozmów firm nie może przekroczyć 2500 forintów (ok. 34 złotych).

Podatek od deszczu

Zarabiać można też na pogodzie. Jednym z przykładów takiego podatku jest hiszpańska Majorka, która wprowadziła podatek od słońca. U nas słońca jest mało, za to częściej pada. Stąd pomysł, by wprowadzić opłatę deszczową. Zasada miała być prosta - opłata byłaby pobierana za deszczówkę, która z posesji prywatnej spływa do gminnej kanalizacji. Wprowadzenia opłaty za deszcz chciały m.in. Bytom i Poznań, ale wątpliwości prawne skutecznie zablokowały ich plany.

Za złe nawyki płać dodatkowo

Podatki nakładane przez państwo nie muszą mieć wyłącznie celu fiskalnego. Cześć z nich ma charakter pro zdrowotny. Tak jest w przypadku podatku od niezdrowej żywności. Pomysł na wprowadzenie tego podatku w Polsce pojawia się za każdym razem przy okazji publikacji raportu o otyłości dzieci. Podatek od niezdrowej żywności dotyczyłby takich produktów, jak chipsy, słodycze, żywności sprzedawana w fast-foodach, słodkie i gazowane napoje. Różne formy podatku od niezdrowej żywności wprowadziły już Francja, Finlandia, czy Węgry. Bułgaria i Wielka Brytania rozważają jego wprowadzenie. Ministerstwo Finansów zapewnia jednak, że żadne prace nad jego wprowadzeniem w Polsce się nie toczą.

Innym przypadkiem podatku pro zdrowotnego jest danina pobierana za korzystanie z solarium. Taki podatek został wprowadzony w USA przez administrację Baracka Obamy. Korzystający z solarium muszę płacić 10 proc. więcej - właśnie tyle wynosi stawka odprowadzana do budżetu.

W Polsce na pomysł opodatkowania korzystania z solarium jeszcze nikt nie wpadł, za to jest pomysł Platformy Obywatelskiej, by zakazać sztucznego opalania przez osoby nieletnie. Polacy kochają jednak opaleniznę, nie zawsze naturalną, więc podatek od korzystania z solariów na pewno przyniósłby fiskusowi dodatkowe dochody.

...

Szalenstwo podatkowe. Ale i tak Ruskich nie przescigniecie.
ONI MIELI PODATEK ... OD BRODY! Car Piotr psychol chcial zeby wygladali jak Holendrzy. Gladko ogoleni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:29, 12 Paź 2015    Temat postu:

Polski fiskus najbardziej nieudolny. Przez wycieki z budżetu jesteśmy najgorsi w Europie
Poniedziałek, 12 października 2015, źródło:(PAP), (TS)
fot.WP.PL / Pixabay.com/Domena publiczna
Na działanie aparatu skarbowego wydajemy w Polsce aż 1,6 proc. tego, co zbiera on z podatków. To najgorszy wynik w Unii Europejskiej - wynika z najnowszego raportu Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) "Tax Administration 2013".


Jak czytamy w "Rzeczpospolitej", która ów raport omawia, np. w Niemczech jest to 1,35 proc., w Czechach - 1,13 proc., a w Wielkiej Brytanii - zaledwie 0,73 proc.



Wśród 56 krajów, które bada OECD, wyższy wskaźnik kosztu poboru podatków jest tylko w Japonii (1,7 proc. przychodów) i Arabii Saudyjskiej (1,62 proc.) To oznacza, że spośród europejskich krajów objętych analizą jesteśmy najgorsi.

Pobór podatków jest u nas tak drogi, bo dochodzi do ogromnych wycieków z budżetu z powodu oszustw i nadużyć podatkowych, z którymi urzędnicy skarbowi walczą nieskutecznie - czytamy w gazecie.

- Jest mnóstwo legalnych sposobów na to, by nie oddać fiskusowi ani grosza. Trzeba uprościć przepisy, a wpływy do budżetu będą większe - wyjaśniał w maju tego roku w rozmowie z moneypl prof. Marian Noga, dawniej zasiadający w Radzie Polityki Pieniężnej.

- Zwłaszcza VAT jest bardzo kryminogenny. I to nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Dziś mafie nie zajmują się zabójstwami czy pobieraniem haraczu, a wymuszaniem VAT-u właśnie. Warto się zastanowić, czy świat nie powinien wrócić do podatku obrotowego, gdzie pobiera się jeden procent od obrotu i nie ma żadnych zwrotów - oceniał wówczas Marian Noga.

Do tego dochodzą problemy ze ściągalnością CIT, czyli podatku dochodowego od firm. - Większość dużych firm to zagraniczne podmioty. Nie płacą podatków u nas, tylko w krajach, w których mają siedziby. Dlatego tylko kilka państwowych dużych spółek zapewnia poważne wpływy z CIT do naszego budżetu - tłumaczył money.pl w maju Marek Dietl, ekspert z Instytutu Sobieskiego.

O skali problemu oszustw VAT-owskich mówiły m.in. zaprezentowane ostatnio szacunki PwC. Według nich w tym roku luka VAT urosła w naszym kraju aż do 53 mld zł, czyli 3 proc. PKB. Zdaniem ekspertów PwC walka z tym zjawiskiem będzie kluczowym zadaniem dla ministra finansów w nowym rządzie, wyłonionym po zbliżających się wyborach.

...

I TAKIE SA REALIA! MAMY NAJGORSZA ADMINISTRACJE WSROD TYCH GDZIE SA WIARYGODNE DANE! Nie porownujemy sie z Rosja Donieckiem itp. tworami. Otaczajace nas kraje TEZ PO KOMUNIE maja lepsza administracje. TAKIE SA PRAWDZIWE SUKCESY OKRAGLEGO STOLU!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:14, 13 Paź 2015    Temat postu:

Jak prostytutka wbiła szpilę w polski system podatkowy

- Shutterstock

Dochody z nierządu nie są w Polsce opodatkowane. Sprawa pani Ilony, prostytutki z Katowic, zaszła dalej, niż ktoś mógłby się spodziewać. Zaczęło się od kupna mieszkania, a skończyć się może na uchyleniu ogromnych wrót w naszym systemie podatkowy.

Pani Ilona, prostytutka z Katowic, postanowiła rozstać się z najstarszym zawodem świata i ułożyć sobie życie. Jak podaje serwis natemat.pl, za zgromadzone przez 9 lat pracy oszczędności postanowiła kupić sobie dom. I w tym miejscu pojawił się pewien zgrzyt, bo pani za dom chciała zapłacić środkami gromadzonymi od lat na koncie. Problem w tym, że kwotę, za którą kupić można było dom, ciężko zarobić w jeden rok przepracowany na etacie, a tylko takimi osiągnięciami pani Ilona mogła pochwalić się w swoim CV. Co zrozumiałe, tego typu transakcja wzbudzić mogła uzasadnioną troskę naszego fiskusa. W takim przypadku mogła pojawić się przecież możliwość, że za dom zapłacono pieniędzmi pochodzącymi z dochodów, które wcześniej nie były opodatkowane.
REKLAMA


Przepisy w Polsce mówią wprost, jeżeli pieniądze pochodzą z nieujawnionego źródła, zostają opodatkowane 75 proc. stawką. Przed tym chciała uchronić się właśnie pani Ilona i postanowiła drogą oficjalną wysłać swoje pytanie do dyrektora Izby Skarbowej w Katowicach z prośbą o interpretację. - Czy środki pieniężne na pokrycie wydatków na zakup nieruchomości mogą podlegać opodatkowaniu jako nieujawnione źródła przychodu stawką 75 proc., jeżeli zostały uzyskane z uprawiania nierządu? – pytanie niby proste, ale gdy rozkłada się je na czynniki pierwsze, to już takie nie jest.

W Polsce prostytucja nielegalna nie jest. Nielegalne za to jest czerpanie z niej korzyści przez osoby trzecie, to już stręczycielstwo. Skoro tak, to i Skarb Państwa czerpać korzyści z pracy pań nie może. Tak w największym skrócie streścić można ducha obowiązujących w Polsce przepisów. Z drugiej strony jasne stwierdzenie, że dochody z prostytucji nie podlegają opodatkowaniu otwierać może niebezpieczny precedens. W końcu każdy, przy odrobinie pewnej śmiałości, powiedzieć może, że nieujawnione do tej pory dochody posiada właśnie z tego źródła. I co wtedy miałby zrobić fiskus?

Pani Ilona na decyzję z katowickiej Izby Skarbowej czekała kilka miesięcy, po czym dyrektor odmówiła odpowiedzi. Formalne odmówienie odpowiedzi, to w końcu też jakaś odpowiedź, więc pani Ilona decyzję zaskarżyła. Sprawa trafiła do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Krakowie. - W zaskarżonym zakresie, skarżąca zarzuciła organowi naruszenie art. 14b oraz art. 165a ordynacji podatkowej, poprzez nieuzasadnioną odmowę wszczęcia postępowania w sprawie wydania interpretacji indywidualnej, podczas gdy podany stan faktyczny i prawny był wystarczający do odpowiedzi na zadane we wniosku pytanie – czytamy w uzasadnieniu wyroku.

W sądzie pani Ilona przedstawiła dowody na to, że w branży przez lata pracowała. Podobno dowodami były np. ogłoszenie na stronie internetowej, wyciągi z kont bankowych, na które klienci wpłacali pieniądze. Oprócz tego pani przedstawiła przed sądem umowę najmu mieszkania, gdzie świadczyła usługi oraz cennik samych usług.

Okazało się, że sprawa pani Ilony rzuciła słup światła na bezradność polskiego prawa w przypadku osób, które same czerpią korzyści z tytułu świadczenia przez siebie usług seksualnych. Katowicka Izba Skarbowa również musiała ulec i stwierdzić, że dochody ze świadczenia tego typu usług nie podlegają opodatkowaniu.

Skoro luka w prawie istniała już wcześniej, to czemu sprawa pani Ilony jak aż tak przełomowa? W największym skrócie chodzi o to, że otwiera drogę do uniknięcia opodatkowania dla innych kobiet, które tak jak kiedyś pani Ilona, pracowały w branży. Do tej pory, żeby udowodnić, że pieniądze pochodzą z nierządu, trzeba było przedstawić fiskusowi pisemne zeznania klientów, co z wielu powodów było trudne do egzekwowania. Teraz będzie o wiele prościej – panie będą mogły powołać się na oficjalne orzecznictwo katowickiej Izby Skarbowej. Tak oto z małej chmury spadł całkiem spory deszcz, bo do tej pory śmierć i podatki były nieuniknione, a teraz okazuje się, że przynajmniej te drugie to nie zawsze. Przynajmniej nie dla wszystkich.

...

UDOWDNILA W SADZIE NIC WAM DO TEGO! JEST ZGODNIE Z PRAWEM! Tu nic nie ma do poprawiania. Ani panstwo ani nikt nie ma zarabiac na tym. Te kobiety traca godnosc za pieniadze. TO NIE JEST DOCHOD A ODSZKODOWANIE!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:15, 13 Paź 2015    Temat postu:

Prof. Modzelewski: potrzebna nie nowa Ordynacja podatkowa, a obudowa systemu

- Shutterstock

W tej chwili potrzebna jest nie nowa ordynacja podatkowa, ale odbudowa systemu podatkowego, która polepszyłaby katastrofalny stan dochodów budżetowych - mówi prof. Witold Modzelewski o założeniach nowej Ordynacji podatkowej przyjętych we wtorek przez rząd.

Jego zdaniem założenia ordynacji nie wnoszą wiele nowego do obecnego stanu prawnego.
REKLAMA


Ekspert prawa podatkowego i były wiceminister finansów prof. Witold Modzelewski w rozmowie z PAP podkreślił, że przy analizowaniu przyjętych przez rząd założeń nowej ordynacji podatkowej trzeba sobie najpierw odpowiedzieć na trzy pytania: Czy ordynacja podatkowa akurat dzisiaj jest potrzebna? Czy rządowy dokument "zmienia istniejący stan rzeczy na lepszy"? Co jest dziś najważniejszym problemem w relacjach obywatel-władza w kontekście podatków?

"Odpowiadając na pytanie pierwsze, mogę powiedzieć, że dziś nowa ordynacja podatkowa nie jest nam potrzebna" - mówi prof. Modzelewski. "Mamy dziś katastrofalny stan dochodów budżetowych, rok ten jest najgorszy w dochodach z podatku VAT od wprowadzenia tego podatku, a stan potencjalnych dochodów, które można by zebrać, czyli tak zwana dziura Szczurka, szacowany jest na ok. 60 mld zł w tym roku, i to według ostrożnych szacunków" - zaznaczył.

W tej sytuacji władze odpowiedzialne za dochody budżetowe powinny, zdaniem Modzelewskiego, przede wszystkim "odbudować system podatkowy w części materialnej". "Trzeba stworzyć nowy VAT, nowy podatek dochodowy, naprawić akcyzę, której nie płaci 20-25 proc. rynku" - podkreślił profesor. To, zdaniem eksperta, jest znacznie ważniejsze niż przygotowywanie ordynacji.

Poza tym, twierdzi Modzelewski, ordynacja "nie wnosi żadnej istotnej zmiany jakościowej do tego, co jest obecnie", mimo że obecna ordynacja, z 1997 roku, została "bardzo popsuta" przez szereg nowelizacji. "Pytanie, czy te nowe założenia wnoszą jakąś zasadniczą różnicę koncepcyjną? Moim zdaniem nie" - ocenił ekspert. "Ten projekt właściwie zasadniczo nie różni się od stanu obecnego. Jedyną rzeczą nową jest to, że w drobnych sprawach będą uproszczone procedury podatkowe" - zauważył.

Prof. Modzelewski uważa, że nowa ordynacja nie znosi tego, co jest największym problemem systemu podatkowego - zalewu interpretacji podatkowych, po kilkadziesiąt tysięcy w każdym roku. "Ten talmud interpretacyjny już właściwie zasłonił prawo" - podkreślił.

"Cenię prof. Leonarda Etela (szef komisji, która przygotowała założenia nowej ordynacji), uważam go za jednego z najwybitniejszych ekspertów prawa podatkowego, ale nie wierzę w zespoły w takich sytuacjach. W prawie powinna być zasada jednego pióra, istnienie zespołu wymusza zbyt dużo kompromisów" - powiedział Modzelewski.

Jego zdaniem "nadmuchanym problemem" jest też zawarta w założeniach ordynacji klauzula o unikaniu opodatkowania. "Jakby władza chciała w podatku dochodowym zwalczać agresywne planowanie podatkowe, wystarczyłoby prawo, które jest" - mówi. "Władza jednak nie chce i jest wyjątkowo wyrozumiała dla biznesu optymalizacyjnego" - dodał ekspert.

Prof. Modzelewski uważa także, że dziś najważniejszym problemem w relacjach obywatel - władze podatkowe jest odpowiedź na pytanie, czy ważniejszy jest interes obywatela, czy interes publiczny. Jak zaznaczył, ma świadomość, iż z jednej strony są "zgnojeni przez absolutną wszechwładzę organów podatkowych uczciwi ludzie", a z drugiej jest "międzynarodowy biznes optymalizacyjny, który nie szanuje prawa i jest w stanie zawsze załatwić sobie korzystne interpretacje oraz przychylność władzy".

"W sytuacji, w której jesteśmy, po okresie degradacji interesu publicznego, ważniejszy jest właśnie ten interes" - ocenia ekspert. "By ten, kto zarabia na niepłaceniu podatków, nie czuł się bezkarny" - dodał.

Natomiast założenia nowej ordynacji, jego zdaniem, na ten dylemat nie odpowiadają w sposób zadowalający.

...

Stara zasada. Systemu podatkowego ktory sie zuzyl nie da sie naprawic. Trzeba nowego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:47, 21 Paź 2015    Temat postu:

Absurdy podatkowe w Polsce. Co można wliczyć do kosztów podatkowych, zależy tylko od fiskusa
Środa, 21 października 2015, źródło:PAP
fot.WP.PL / Fotolia
Przedsiębiorcy inwestujący w rozwój nie mogą zaliczyć wydatków do podatkowych kosztów, alarmuje "Rzeczpospolita". Dziennik podaje przykłady uznaniowości urzędników fiskusa, którzy według własnego widzimisię przesądzają, co można zaliczyć do kosztów, a co nie.


Na przykład angielski nie przyda się według nich do działalności notariusza. Urzędnicy uznali, że to wydatek osobisty i nie można go zaliczyć do podatkowych kosztów. Podobnie było z doktoratem z prawa autorskiego, który chciał zrobić radca prawny. Usłyszał, że kancelarię może prowadzić bez tytułu naukowego.



To zaledwie dwa z przykładów podanych przez gazetę. Pozostaje głęboką tajemnicą fiskusa dlaczego kurs angielskiego mógł sobie wpisać do kosztów wytwórca ... szczudeł.

...

Bo moralnosc jest wszystkim prawo niczym. Trzeba prawdziwych Polakow i katolikow wszedzie a natychmiast bedzie dobrze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:10, 28 Paź 2015    Temat postu:

Kwota wolna od podatku niezgodna z Konstytucją

Trybunał Konstytucyjny orzekał ws. kwoty wolnej od podatku - Tomasz Szeląg / Materiały OnetDB

Przepisy ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych ustalające kwotę wolną od podatku w wysokości 3089 zł są niezgodne z konstytucją i tracą moc 30 listopada 2016 r. - uznał w środę Trybunał Konstytucyjny. O zbadanie przepisów zwrócił się do TK Rzecznik Praw Obywatelskich.

Przepisy - według TK - są niezgodne z konstytucją w zakresie, w jakim nie przewidują mechanizmu korygowania kwoty zmniejszającej podatek (czyli kwoty wolnej) gwarantującego co najmniej minimum egzystencji.
REKLAMA


Zdaniem RPO regulacje dotyczące kwoty wolnej od podatku naruszają przepis, który mówi, że Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej, są też niezgodne z konstytucyjnym prawem ochrony własności.

Rzecznik wskazał, że ustalenie kwoty wolnej na poziomie 3089 zł powoduje, iż opodatkowane są dochody niewystarczające na zapewnienie minimum egzystencji. Granicę tę prawo określa na poziomie 6504 zł rocznie, czyli w wysokości ponad dwukrotnie wyższej od kwoty wolnej od podatku w obecnej wysokości. Zdaniem RPO należy zastanowić się, czy osoby żyjące poniżej granicy ubóstwa są w stanie ponosić ciężary płacenia podatków.

Zwrócił również uwagę, że w przeszłości kwota wolna od podatku podlegała waloryzacji, ale ostatni raz miało to miejsce w 2006 r. Tymczasem od marca 2008 r. do marca 2014 r. ceny wzrosły o 17,9 proc.

Według Ministerstwa Finansów system podatkowy nie jest najlepszym narzędziem służącym zwalczaniu ubóstwa. Podczas rozprawy wskazywano także na kwestie związane z równowagą budżetową i na koszty ewentualnej zmiany kwoty wolnej od podatku lub jej waloryzacji.

...

Brak waloryzacji TO REALNE OBNIZENIE TEJ KWOTY!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:08, 11 Gru 2015    Temat postu:

Udział w firmowej wigilii nie jest przychodem. Dlatego pracownik nie musi płacić za to podatku
Piątek, 11 grudnia 2015, źródło:Newseria.pl

Przyjęcie świąteczne nie jest świadczeniem pozapłacowym. Pracownik nie musi więc płacić od tego podatku. Firma z kolei może uznać wydatki związane z imprezą za koszt uzyskania przychodów. Ważne jest jednak, aby w komunikacji podkreślić, że celem wydarzenia jest integracja i wzrost motywacji personelu.


- Przepisy fiskalne przewidują, że podatnik ma prawo zaliczyć do kosztów wszystkie wydatki zmierzające do osiągnięcia przychodów, również takie, które służą zachowaniu lub zabezpieczeniu źródła przychodów - podkreśla Paweł Szymański, doradca podatkowy w kancelarii MDDP Michalik Dłuska Dziedzic i Partnerzy. - W każdym przypadku poszukujemy związku przyczynowo-skutkowego danego kosztu z działalnością płatnika.



Zdaniem eksperta warto więc zaznaczyć, np. w komunikacji z pracownikami, że wigilia firmowa czy innego rodzaju wewnętrzne spotkania i uroczystości, taki związek mają.

- Podatnicy bardzo często wskazują na kwestie motywacji, integracji pracowników, budowania więzi z firmą, poczucia solidarności i komunikacji między pracownikami - tłumaczy Paweł Szymański. - Imprezy świąteczne na pewno takim celom służą.

Organy podatkowe mogą wymagać od podatników wykazania, że organizacja wigilii taki warunek spełniła.

- Wydatki związane z wigilią mogą dotyczyć zakupu środków spożywczych, usług gastronomicznych, jak również wynajęcia sali - przekonuje Paweł Szymański. - Wszystkie nakłady związane z wydarzeniem można jak najbardziej zaliczyć wtedy do kosztów uzyskania przychodu. Nie są to wydatki traktowane jako reprezentacja, która do kosztów podatkowych nie może być zaliczona.

Kwestią sporną jednak mogą być wydatki na alkohol.

- Organy podatkowe podkreślają, że w przypadku wydatków na alkohol poza usługami gastronomicznymi, ale w trakcie wigilii, takiego związku przyczynowo-skutkowego nie ma. Dlatego podatnicy nie mogą wliczyć tego rodzaju nakładów do kosztów podatkowych. Na pewno byłaby to kwestia sporna - podkreśla Paweł Szymański.

Przez wiele lat kwestią sporną było również to, czy udział w wigilii jest świadczeniem dla pracownika i stanowi dla niego podlegający opodatkowaniu przychód. Jak wyjaśnia Szymański, wątpliwości te rozwiał w ubiegłym roku Trybunał Konstytucyjny.

W ocenie sędziów TK obiektywne kryterium wystąpienia po stronie zatrudnionych przysporzenia majątkowego (korzyści) nie jest spełnione, nawet gdy wydarzenie zostało zorganizowane poza miejscem pracy (imprezy wyjazdowe), a zatrudniony uczestniczył w nim dobrowolnie. Nie sposób bowiem zakładać, że gdyby impreza się nie odbyła, pracownik wydałby na podobny cel własne pieniądze.

- Ważne jest wykazanie, że wigilia nie była organizowana w osobistym interesie pracownika, a stanowiła cel pracodawcy. Liczy się więc podkreślenie motywacji i dążenie do integracji - tłumaczy Paweł Szymański. - Dodatkowo w przypadku konkretnego pracownika nie jesteśmy w stanie oszacować wartości tego świadczenia, czyli jaką kwotę przychodu możemy mu przypisać. Jest to drugi element, który zwalnia pracownika z obowiązku oszacowania wartości takiego świadczenia i wykazania jako przychodu pracownika.

...

Niedlugo trzeba bedzie rozliczac imieniny urodziny sluby jako przychod... Nie dajmy sie zwariowac. Codzienne swiadczenie sobie rozych uslug nie podlega podatkom to musi byc praca stala zarobkowa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:14, 28 Gru 2015    Temat postu:

TaxCare
Sprzedaż domowej żywności poza działalnością


Nadchodzący nowy rok przyniesie sporo zmian w prawie podatkowym. Jedną z korzyści odczują m.in. podatnicy, którzy nie będą musieli zakładać działalności pod sprzedaż konsumentom produktów roślinnych czy zwierzęcych wytworzonych samodzielnie w domu. Rozwiązane to ma jednak sporo warunków.

Z dniem 1 stycznia 2016 r. art. 20 ustawy o PIT zostanie dodany ust. 1c. To właśnie na jego podstawie katalog przychodów z innych źródeł zostaje poszerzony o przychody ze sprzedaży przetworzonych w sposób inny niż przemysłowy produktów roślinnych i zwierzęcych, które pochodzą z własnej uprawy, hodowli czy chowu, np. wędlin, pieczywa, serów czy konfitur. Wyjątkiem są przetworzone produkty roślinne i zwierzęce, jakie uzyskuje się w ramach prowadzonych działów specjalnych produkcji rolnej oraz produkty opodatkowane akcyzą.
REKLAMA Potencja
Wydłuża intymne zbliżenia nawet o 3 godziny, zwiększa moc doznań »
Potencja
Naturalny sposób na męskie dolegliwości. Sprawdzony sposób »


Obecnie, tj. jeszcze do końca 2015 r., bez konieczności rejestrowania działalności można sprzedawać jedynie nieprzetworzone produkty roślinne i zwierzęce (z własnych plonów), np. owoce czy warzywa. Innymi słowy, sprzedaż chleba czy dżemu bez posiadania własnego biznesu jest nielegalna.

Aby osoba sprzedająca np. na sobotnim targu jabłka z własnego sadu mogła zaliczyć w 2016 r. zarobek ze wspomnianej wyżej sprzedaży do przychodów z innych źródeł, sprzedaż ta musi spełnić kilka warunków.

Warunki sprzedaży

Po pierwsze chodzi o sprzedaż bezpośrednio do konsumentów, więc nie może ona być wykonywana na rzecz przedsiębiorców, osób prawnych czy jednostek organizacyjnych nieposiadających osobowości prawnej. Po drugie, musi ona następować albo w miejscu przetworzenia produktów albo na targowiskach rozumianych jako wszelkie miejsca przeznaczone do prowadzenia handlu (wyjątkiem jest sprzedaż wewnątrz budynków i ich części). Po trzecie, do przetwarzania produktów roślinnych i zwierzęcych nie mogą być zaangażowane osoby na podstawie umów o pracę, umów zlecenia, umów o dzieło czy innych o podobnym charakterze.

Dodatkowo, aby móc obrót ze sprzedaży takich domowych wyrobów uznać za przychody z innych źródeł, sprzedający je nie będzie mógł być przedsiębiorcą. Będzie za to musiał posiadać w miejscu sprzedaży jej ewidencję (i to odrębnie za każdy rok podatkowy) i zapisywać w niej co najmniej: numer kolejnego wpisu, datę uzyskania przychodu, kwotę przychodu i przychód narastająco od początku roku. Dzienne przychody będą musiały być zaewidencjonowane w dniu sprzedaży.

Katarzyna Miazek

...

Coraz bardziej sie zaciska. Niedlugo zeby zaprosic rodzine na obiad trzeba bedzie zarejestrowac gastronomie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:39, 08 Sty 2016    Temat postu:

Podatek od nieruchomości w górę. Stracą mieszkańcy bloków i kamienic
Czwartek, 7 stycznia 2016, źródło:PAP

W budynkach wielorodzinnych od 2016 roku podatek od nieruchomości będzie wyższy. Wszystko dlatego, że będzie naliczany "od całej powierzchni wspólnej, proporcjonalnie do wielkości mieszkania, a nie tylko od części tej powierzchni" - informuje "Dziennik Gazeta Prawna".

Na tych zmianach szczególnie ucierpią mieszkańcy starszych budynków, które zazwyczaj mają duże powierzchnie wspólne - ocenia "DGP".

Według szacunków firmy Admus zarządzającej 12,5 tys. mieszkań podwyżki podatku w przypadku kamienic mogą sięgnąć nawet 100 proc. Choć w skali roku nie są to duże sumy, dla niektórych "mogą stanowić problem" - mówi prezes firmy Mariusz Łubiński.

Jednak, jak pisze "DGP", obecnie sytuacja na rynku nowych mieszkań jest tak dobra, że wzrost wysokości podatku raczej nie wpłynie na decyzje klientów. Może za to zmienić wygląd bloków, zwłaszcza w tańszym budownictwie, gdzie właściciele będą starać się ograniczać powierzchnię przestrzeni wspólnej.

...

Niestety dostaniemy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:50, 19 Sty 2016    Temat postu:

Zapłacimy za błędy fiskusa
akt. 19 stycznia 2016, 05:24
• Podatnicy muszą regulować odsetki nawet gdy są wynikiem opieszałości urzędnika
• Takie przepisy obowiązują od 1 stycznia

Wcześniej obowiązywała uchwała Naczelnego Sądu Administracyjnego, w myśl której jeżeli od wszczęcia postępowania do wydania decyzji mijało więcej niż trzy miesiące, odsetki się fiskusowi nie należały.


Nowe regulacje stanowią jednak inaczej i dotyczą również sytuacji, w której urzędnicy pomylili się i po uchyleniu decyzji muszą ponownie rozpatrywać sprawę. Podatnikowi będą przez cały czas rosły odsetki od zaległości.

Zobacz także: 1 lutego mija termin rozliczenia się z fiskusem z przychodów z najmu nieruchomości

PAP

...

Kary za niewinnosc! Super! Panstwo prawa Wyborczej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 4 z 8

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy