Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Wychowanie.
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:02, 12 Paź 2016    Temat postu: Wychowanie.

RMF 24
Fakty
Nauka
Odklej się od smartfona. Łatwiej dogadasz się z dzieckiem
Odklej się od smartfona. Łatwiej dogadasz się z dzieckiem

Dzisiaj, 12 października (18:45)

O tym, że uzależnienie od urządzeń mobilnych komplikuje relacje między rodzicami i dziećmi, już wiemy. Zwracamy jednak uwagę głównie na dzieci, które nie mogą oderwać się od ekranu. Naukowcy z Uniwersytetu Michigan przestrzegają teraz przed negatywnymi skutkami aktywności samych rodziców. Wyniki wstępnych badań pokazują, że przenoszenie do domu części zawodowych obowiązków, choćby odpowiadanie na pilne maile, ale też aktywność na portalach społecznościowych, również bliskości z dziećmi nie sprzyja.
zdj. ilustracyjne
/Alamy /PAP/EPA


Czasopismo "Journal of Developmental & Behavioral Pediatrics" publikuje pracę, która zwraca uwagę na dodatkowe pułapki współczesnego rodzicielstwa. Jej autorzy zauważają, że technologiczne nowinki, w tym urządzenia mobilne utrudniają rodzicom koncentracje w czasie opieki nad dziećmi, rodzą frustracje, napięcia i konflikty. Autorzy pracy sugerują, że rodzice powinni zdawać sobie z tego sprawę i w miarę możliwości te negatywne skutki ograniczać. Radzą też, co w tej sprawie można zrobić.

Współcześni rodzice coraz częściej czują się, jakby musieli być w kilku miejscach na raz, nawet kiedy opiekują się dziećmi, pozostają myślami w pracy i jeszcze próbują utrzymać stały kontakt ze znajomymi - mówi pierwsza autorka pracy, Jenny Radesky z University of Michigan C.S. Mott Children's Hospital - Granice między różnymi aspektami życia coraz silniej się zacierają i trudniej nam się co chwilę przestawiać. Urządzenia mobilne i związane z ich wykorzystywaniem możliwości nam tego nie ułatwiają.

Wyniki wstępnych badań, prowadzonych na grupie 35 opiekunów, matek, ojców i dziadków, pokazały, że dość powszechnie odczuwają związaną z łączeniem opieki nad dziećmi i "mobilnej pracy" presję. Emocje przenoszą się też na ich podopiecznych, którzy z łatwością dostrzegają objawy "dekoncentracji" i natychmiast domagają się większej uwagi. To może prowadzić do konfliktów. Oczywiście nikt nie neguje faktu, że dostęp do sieci w czasie opieki nad dziećmi, ma też swoje dobre strony, ale badacze z Michigan przestrzegają, by się jednak w sieci nadmiernie nie zapamiętać.

Co można z tym zrobić? Autorzy pracy sugerują, by przede wszystkim uświadomić sobie ile czasu nam ta mobilna aktywność zabiera. Po drugie, warto ustalić przedziały czasu i miejsca w domu, w których urządzeń mobilnych nie dotykamy. To może być pokój dziecinny, to może być pora tuż po przyjściu z pracy, czas posiłków, także czas tuż przed snem dzieci. Po trzecie wreszcie, jeśli już nie ma innego wyjścia - warto chwytać za smartfon, gdy dzieci same się sobą zajmują... Albo zajmują się swoimi smartfonami...
Grzegorz Jasiński

...

Jak sie straci odpowiedni okres to juz pozniej 13 czy 14 latek nie potrzebuje przytulania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:28, 09 Cze 2017    Temat postu:

5 kroków, by nie być nadopiekuńczym rodzicem
Patricia Bailey | Czer 09, 2017
Sergiu Birca | Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jest coraz więcej dowodów na to, że przytłaczające rodzicielstwo produkuje młodych dorosłych, którzy są krusi psychicznie, mniej odporni i brakuje im podstawowych umiejętności życiowych.


K
ilka niedawno opublikowanych książek skupia się na problemie nadopiekuńczości rodziców (ang. helicopter parents, czyli rodzice ‒ helikoptery), którzy zarządzają swoimi dziećmi w szalonym dążeniu do akademickiego i zawodowego sukcesu. Na krótką metę wzmacniające rodzicielstwo może pomóc dzieciom w zdobywaniu wysokich ocen i zbudowaniu imponującego CV.

Ale istnieje coraz więcej dowodów na to, że przytłaczające rodzicielstwo produkuje młodych dorosłych, którzy są krusi psychicznie, mniej odporni i brakuje im podstawowych umiejętności życiowych.

Jako rodzice chcemy być zaangażowani w życie naszych dzieci i wszyscy mamy dobre intencje. Ale czasami i my potrzebujemy przewodnictwa, drobnych wskazówek, które pomogą nam wspomóc dzieci w długotrwałym sukcesie osiąganym w najważniejszych dziedzinach.

Czworo różnych autorów pokazuje 5 prostych sposobów, które właściwie ukierunkują rodziców i pomogą uniknąć tego, co jeden ze specjalistów nazywa „przytłaczającą rodzicielską pułapką”.


1. Nie bój się powiedzieć „nie”

Dr Robin Berman, autor książki Permission to Parent: How To Raise Your Child with Love and Limits, pisze, że wielu nowych rodziców ‒ wciąż cierpiących z powodu surowego traktowania przez własnych rodziców i braku miłości ‒ przechodzi na skrajnie przeciwną stronę pobłażliwości.

W efekcie „cała rodzinna hierarchia upadła, dzieci są pozostawione bez kontroli i rozkazują rodzicom. Z jakiegoś powodu dawanie dzieciom poczucia własnej wartości rozumiane jest jako dawanie im nagród za pokazywanie się, unoszenie się nad ich każdym ruchem, wylewanie nadmiernych pochwał i niemówienie nie w obawie przed zranieniem ich uczuć. Próbując nieustannie im dogadzać i je uszczęśliwiać, osiągnęliśmy coś zupełnie przeciwnego. To wahadło stworzyła nową rasę kruchych dzieci”.

Dr Berman sugeruje, że istnieje „wdzięczne miejsce pośrodku tych rodzicielskich skrajności”, które łączy miłość i ograniczenia, autorytet i uczucia, szacunek i zaufanie. I które zawiera także słowo nie.


2. Pomóż przyjąć odpowiedzialność

Jako rodzice często chcemy wygładzić drogę dla naszych dzieci, usunąć przeszkody i dać im prostą okazję do sukcesu. Ale czasami idziemy za daleko. W książce „How to Raise an Adult: Break Free of the Overparenting Trap and Prepare Your Kid for Success” Julie Lythcott-Haims pisze o tendencji do „uwalniania naszych dzieci z obowiązków takich jak samodzielne budzenie się, pilnowanie własnych rzeczy, robienie posiłków ‒ po części żeby pokazać naszą miłość, po części uczynić życie łatwym i przyjemnym i prawdopodobnie upewnić się, że te rzeczy zostały zrobione poprawnie”, ale niebezpieczeństwo polega na tym, że młoda osoba, której każda potrzeba zostaje zapewniona, straci w końcu umiejętność bycia samodzielną.
Czytaj także: Dowód na to, że warto pozwolić mężowi zająć się dziećmi po swojemu

Jeden prosty sposób: daj swoim dzieciom domowe obowiązki i odpowiedzialności dopasowane do ich wieku i poziomu dojrzałości. (Bonus dla mam ‒ która nie chciałaby dodatkowej pary rąk do troszczenia się o pranie?).


3. Upraszczanie, upraszczanie, upraszczanie

Czy naprawdę potrzebujemy tych wszystkich harmonogramów w naszym domu? Kim John Payne i Lisa M. Ross w książce „Simplicity Parenting: Using the Extraordinary Power of Less to Raise Calmer, Happier, and More Secure Kids” sugerują inną formę odwagi: mówienie nie nadmiarowi, we wszystkich jego formach.

W oparciu o zasady edukacyjne Waldorfa, autorzy wskazują „cztery warstwy upraszczania”, zaczynając od zredukowania „zagracenia zbyt wielką liczbą zabawek, książek i wyborów”. Potem przechodzą do spowolnienia szalonego tempa życia dzieci, tak, żeby mogły mieć wolny czas na nieustrukturyzowaną zabawę. Trzecia warstwa polega na filtrowaniu dorosłych informacji, domowych zmartwień i świadomości naszych dzieci. I w końcu najważniejsza warstwa odnosi się do nadopiekuńczego rodzicielstwa i budowania naszej relacji z dziećmi w oparciu o zaufanie i łączność, a nie lęk.

Ogólny komunikat: mniej znaczy więcej. Nie bój się skracać, przycinać i odpuszczać, żeby coś lepszego i bardziej wartościowego mogło wyrosnąć w przestrzeni, którą uwolnisz.


4. Wartości i charakter, a nie oceny i osiągnięcia

Dzisiejsi rodzice mają często obsesję na punkcie ocen dzieci i zajęć pozalekcyjnych, co kończy się niepoświęcaniem zbyt wielkiej uwagi cnotom takim jak życzliwość i wdzięczność. Ale dr Berman podkreśla, że rodzice nie mogą zrzucać na innych swojej odpowiedzialności za udzielanie głębszych lekcji, dotyczących opieki nad innymi, skromnego posiadania, akceptowania błędów i bycia wdzięcznym za to, co inni robią dla nas.

Haczyk? Najlepszym sposobem na nauczenie tych cnót jest prezentowanie ich w codziennym życiu. Czas wcielić słowa w czyn.
Czytaj także: Emocje w naszym domu – dlaczego warto o nie dbać?


5. Pozwól dzieciom stawić czoła porażce i ją pokonać

Istnieją momenty, w których dziecko musi doświadczyć porażki ‒ nieudane zadanie domowe, oblany test, zwolnienie z wakacyjnej pracy. W książce „The gift of failure: How the Best Parents Learn to Let Go So Their Children Can Succeed” Jessica Lahey podkreśla, że niektórzy rodzice, napędzani potrzebą udowodnienia, że są kompetentnymi matkami i ojcami, próbują wyrzucić porażki z życia dzieci. W efekcie dzieci czują się „niekompetentne, niezdolne, niegodne zaufania i całkowicie zależne”.

Lahey, która jest jednocześnie nauczycielką angielskiego i mamą, wie, z jakim bólem patrzy się na dziecko walczące z porażką, ale radzi zachować cierpliwość i zaufanie: „Nasze dzieci piszą własne historie, we własnym imieniu, z punktami zwrotnymi wynikającymi z ich fantazji. Narracja nie jest moja i nie mogę perfekcyjnie jej zredagować”.

Tekst pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia.

...

Nie wolno z dziecka robic samego siebie. To co ja uwazam za szczyt to musi osiagnac dziecko. I juz od razu poslac go do żłobka o profilu prawniczym... Bo ma byc bogatym adwokatem..


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 13:52, 20 Cze 2017    Temat postu:

7 rzeczy, o których dzieci mówią psychologom, ale rodzicom już nie
Jim Schroeder | Czer 20, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jako psycholog dziecięcy słyszę o sprawach, o których dzieci bardzo chciałyby porozmawiać z rodzicami. Gdyby tylko mogły…


P
amiętasz, kiedy jako dziecko chciałeś powiedzieć o czymś rodzicom, ale za bardzo się bałeś? A może jest nawet coś, o czym chciałeś powiedzieć komuś w tym tygodniu, ale się powstrzymałeś?

Jako psycholog dziecięcy rozmawiam z wieloma dziećmi na mnóstwo tematów, które chciałyby poruszyć z rodzicami (i prawdopodobnie powinny), ale się boją.
Czytaj także: Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?

Nie mówię tu wcale o wymądrzaniu się albo próbie dostania czegoś, co chcą. Mówię o sprawach serca, umysłu, duszy i zagadnieniach, które wpływają na nasze życie przez pokolenia. To takie rodzaje tematów, o których chciałbym, żeby moje dzieci porozmawiały ze mną, gdyby czuły taką potrzebę.

A zatem: oto one. Być może twoje dzieciaki także myślą o podobnych sprawach?


1. „Dlaczego muszę przepraszać, skoro mój tata tego nie robi?”

Dzieci zaczynają uczyć się dobra i zła w ciągu pierwszych lat życia, na podstawie tego, co mówią im postawy rodziców lub innych autorytetów. Dorośli utrzymują się „na piedestale” jeszcze nieco po tym, jak u dzieci zacznie rozwijać się moralność. Nie jest to jednak na długo przed tym, jak zaczynają zauważać w jaki sposób my, rodzice, odpowiadamy na własne błędy. Dzieci w wieku szkolnym zwracają uwagę na to, czy rodzice przyznają się do swoich przeoczeń, nietaktów czy pomyłek. Z biegiem czasu wpływa to nie tylko na percepcję dziecka dotyczącą tego, jak nieprzystępni są rodzice w odniesieniu do własnych błędów. Ma to również wpływ na prawdopodobieństwo, że dziecko lub nastolatek będzie się usprawiedliwiać.


2. „Dlaczego on [chłopak mamy] mieszka w domu, skoro dopiero się rozwiedli?”

Od lat jestem porażony liczbą rodziców, którzy są szybcy w podejmowaniu decyzji dotyczących ich życiowej sytuacji i nawet nie wspominają dzieciom o nowych planach. Tak, jakby było to synonimem wstawienia nowego kredensu do sypialni. Jak powiedział mi jeden z rodziców: „to decyzja dorosłych”, a nie dzieci do podjęcia. Cóż, prawda, że to decyzja dorosłych, ale może w znacznym stopniu wpływać na dziecko i powinna być w taki sposób traktowana.
Czytaj także: Dowód na to, że warto pozwolić mężowi zająć się dziećmi po swojemu

Poza zmianami w sytuacjach życiowych, interesujące jest też to, że dzieci zauważają przyjaźnie zawierane przez rodziców i mogą dostrzegać niespójność w tym, z kim dorośli pozwalają im się umawiać. Jeśli Ty, dorosły, masz przyjaciela, który jest pijącym, przeklinającym i chamskim indywidualistą, a sam próbujesz przekonać dziecko do wejścia w „lepsze” towarzystwo, może być trudno.


3. „Nienawidzę, kiedy mama pali, bo nie chcę, żeby umarła”

Niezależnie od tego, czy chodzi o jedzenie, palenie, picie czy inny niekontrolowany nawyk, dzieci są zasmucone złą kondycją zdrowotną rodziców. Oprócz dyskomfortu czy zakłopotania, które ten nawyk może powodować, dzieci bez wątpienia nienawidzą patrzeć, jak rodzice zmagają się z nawykami, które przyprawiają ich o ból. I przeciwnie: dzieci kochają mówić i szerzyć wieści o tym, że ich rodzicom powodzi się na różne sposoby.


4. „Mama i tata ciągle się kłócą i złoszczą o wszystko”

To prawdopodobnie jedna z najczęstszych rzeczy, które słyszę. Teraz, przy każdej postrzeganej rzeczywistości, zawsze pojawia się pytanie, gdzie leży prawda. Czuję w niektórych przypadkach, że to zagadnienie nie zawsze odnosi się do klimatu gospodarstwa domowego. Jednak w niektórych domach tak się właśnie dzieje, co eksponuje poziom napięcia, które dzieci znają jako niezdrowe i przytłaczające. Dzieci są dobrze obeznane z naszymi drażliwościami i irytacjami, a także wyczuwają, że gniewne wypowiedzi przeważają w domu nad szczęśliwymi.


5. „On nigdy tego nie robi, więc dlaczego ja powinienem?”

Poznałem więcej niż jednego chłopca, który mówił, że jego ojciec nigdy nie wstaje z kanapy, żeby pomóc, więc dlaczego on powinien? Znowu, są przypadki, w których podwójne zasady postępowania u rodziców i dzieci są stosowane (np. nie możesz prowadzić samochodu, ale ja tak), i w których obowiązki nie muszą być zorganizowane w perfekcyjnej symetrii. Ale muszę sobie przypominać regularnie o tym, co wiem. Jeśli chcę, żeby moje dzieci rozwijały się w wybranych sferach i wykonywały nowe zadania, muszę pokazywać im swoją zdolność i regularność w ich robieniu. W innym razie z pewnością nie wspieram tego, co mówię tym, co robię.
Czytaj także: Jak nie mówić do dzieci: 6 krzywdzących zdań
6. „Nigdy nie słyszę nic o dobrych rzeczach, które robię”

Rodzic praktycznie bez refleksji komentuje kłótnie dzieciaków, zostawione ubrania na podłodze czy toaletę zatkaną obłędną ilością papieru. Ale już zauważenie przypadków, w których dzieci robią coś dobrze albo właściwie stosują się do przyziemnych próśb, nie jest zwykle pierwszą rzeczą, która przychodzi nam na myśl lub język. Jednak wszystkie dostępne badania potwierdzą, że regularne komentowanie, że coś poszło dobrze, nie tylko pomoże naszej relacji, ale także zmniejszy prawdopodobieństwo występowania rzeczy, które idą źle.


7. „Naprawdę ważne jest dla mnie to, co o mnie myślą”

Myślę, że ważne jest, żeby skończyć w pozytywnym tonie, nawet jeśli nasze dzieci (a zwłaszcza nastolatkowie) są niechętne, żeby to przyznać. Kiedy nasze dzieci dorastają, mogą zachowywać się tak, jakby wcale nie zależało im na tym, co myślimy o nich i ich zachowaniu. Ale jeśli etykiety mamy i taty odzwierciedlają czas i uwagę, które im ofiarowaliśmy, może im na tym zależeć bardziej, niż nam (a nawet im) się wydaje. To jest osadzone w głębokich zakamarkach ich umysłu, w manierach i wypowiedziach, które prawdopodobnie wydają się niesamowicie znajome. Może nie zawsze będą Cię lubić, ale jest nadzieja, że zawsze będą Cię kochać.

I może, tylko może, tym razem naprawdę Ci o tym powiedzą.

Artykuł został opublikowany w angielskiej edycji Aletei.
...

Dzieci chloną jak gąbka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:06, 29 Cze 2017    Temat postu:

2 pytania, które pomogą Wam stać się lepszymi rodzicami
Marlena Bessman-Paliwoda | Czer 29, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Dobre wychowanie dziecka tak naprawdę zależy od tego, jacy my jesteśmy. Nie musimy być idealni, ale po prostu prawdziwi.


P
ółka z książkami pełna poradników o wychowywaniu, w zakładkach na telefonie piętnaście otwartych blogów parentingowych z poradami, a obok małe dziecko, które na to wszystko… patrzy. Tylko, że dobre wychowanie dziecka tak naprawdę zależy od tego, jacy my jesteśmy. Nie musimy być idealni, ale po prostu prawdziwi.
Czytaj także: 5 kroków, by nie być nadopiekuńczym rodzicem



Gdyby Twoje dziecko było Twoim bardzo ważnym klientem, to czy…

…czytałabyś w jego obecności artykuł (może nawet ten;)), podczas kiedy ten klient do Ciebie mówi i szuka Twojej uwagi?

Kiedy stałam się „mamą karmiącą”, godziny (a początkowo niemal większość doby) karmienia uprzyjemniałam sobie czytaniem, odpisywaniem z telefonu na maile, modlitwą, szukaniem różności, gapieniem się (dosłownie) na zdjęcia na Pintereście, w nieskończoność trwające poszukiwanie inspiracji, potem odpisywanie czytelnikom.

O ile na początku telefon zastępował mi rozmowy, kiedy maluszek jeszcze nie mówił, tak teraz – kiedy moi mali mężczyźni szukają ze mną kontaktu non stop – widzę jak łatwo popaść w uciekanie… w telefon. Bo fajnie coś przeczytać, oderwać się od zabawek, które niekoniecznie mnie już pociągają, książeczek, które znam na pamięć.
Czytaj także: Macie dzieci i oboje jesteście aktywni zawodowo? Oto kilka porad dla Waszej rodziny!

Co z tego, jeśli jednak tracę spojrzenie w oczy dziecka, które szuka kontaktu z mamą? Taki maluch zamyka się wtedy na taką relację. Co nam wtedy po tych tonach książek na półkach o tym, jak emocjonalnie wspierać rozwój dziecka, co nam w końcu po lekturze blogów doświadczonych rodziców, jeśli tracimy coś najcenniejszego?

Dzieci literują słowo „miłość” o tak: c-z-a-s. Nie chodzi tu jednak o czas bycia obok w sensie fizycznym. Tutaj chodzi o to „bycie w kontakcie”.

Kiedyś na kazaniu słyszałam historię o chłopczyku, który opowiadał mamie, co działo się w przedszkolu. Mama w tym czasie obierała marchewkę, potem ziemniaki i tak przygotowywała cały obiad. Co jakiś czas przytakiwała i dalej robiła swoje. W końcu chłopczyk powiedział: „Mamo, ale proszę Cię. Słuchaj mnie”. Mama powiedziała, że przecież cały czas go słucha, zna całą historię, którą jej opowiedział. „Mamo, ale słuchaj mnie oczami”.

Te dwa zdania brzmią mi w moim macierzyństwie najbardziej: „Dzieci słowo miłość literują tak: c-z-a-s” i „Mamo, słuchaj mnie oczami”. Są jak rachunek sumienia.



Czy jesteś wzorem? Wymagasz czegoś i sam się do tego stosujesz?

Kiedy zostałam żoną, potem mamą, to zobaczyłam jak bardzo autentyzm i szczerość mogą zaboleć. Kiedy już o czymś mówię, to też chcę tak robić. Kiedy czegoś wymagam od bliskich, to siłą rzeczy, chcę dawać przykład swoim postępowaniem. To teoria. Teraz jak to jest w praktyce? Jakim wzorem jestem dla swoich dzieci? Doskonale widzę, że zbieram tu żniwo porażek i sukcesów.

By nie być gołosłowną. Zawsze chciałam, aby mój syn umiał wyrażać to, co czuje i przepraszać. Pewnego dnia miałam gorszy dzień: nieprzespana noc, zaległości w pracy, marudzący maluch. Starszak podbiega do mnie i pyta: „Mamo, zbudujemy wieżę jak wczoraj”? Na co ja, jako mama młodego pokolenia oczytanych rodziców powiedziałam, że nie teraz. Słowo pisane nie oddaje tonu słów.
Czytaj także: Jak mówić dzieciom o Bogu i uczyć je modlitwy?

W jednym momencie podekscytowany chłopiec spochmurniał. W momencie ochłonęłam i powiedziałam Franiowi, że go przepraszam. „Jestem po prostu teraz bardzo zmęczona i nie mam ochoty na budowanie wieży. Zbudujemy ją po obiedzie, a teraz we trójkę pooglądamy książeczki”. Błysk w oku wrócił. Efekt był jednak jeszcze lepszy. Od momentu, kiedy zaczęłam przepraszać za swoje złości czy niecierpliwość, słowo „przepraszam” słyszę po rozrzuceniu zabawek, wyrzuceniu ubrań z szafy. Zasada działa: dawaj to, co chcesz otrzymać.

Jako rodzice nie musimy być idealni, ale powinniśmy być na tyle dojrzali, by wymagać przede wszystkim od siebie. Zmieniać swoją postawę, wyrabiać w sobie cnoty, które potem nasze dziecko w dużej mierze wchłonie jak gąbka.

...

Fałsz jest szczegolnie destrukcyjny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:03, 07 Lip 2017    Temat postu:

Nie wychowuj swojego sobowtóra. Daj dzieciom ich życie
Michael Rennier | Lip 07, 2017
Michael H/Getty Image
Komentuj

0

Udostępnij    

Komentuj

0

Możemy pragnąć, żeby nasze dzieci okazały się podobnymi do nas, ale dobre rodzicielstwo oznacza pozwolenie im na rozwijanie swojej własnej, unikatowej osobowości.


T
o normalne, że rodzice chcą, by ich dzieci, rosnąc, stawały się podobne do nich. Nawet ojciec Luke’a Skywalkera starał się pomóc synowi wejść w rodzinny biznes. I choć moje zajęcie jest daleko mniej dramatyczne niż próba dominacji nad galaktyką i przyłączenie się do Ciemnej Strony Mocy, to nic tak nie zaspokoiłoby mojej rodzicielskiej dumy, jak wyobrażenie, że któregoś dnia będę w pracy tracił czas przy firmowym kubku kawy razem z moim synem.


Reklama

Dziecko takie jak ja?

Chyba jednak nawet bardziej niż to, żeby dzieci miały pracę taką jak moja, chciałbym żeby były takie jak ja, lubiły to, co ja lubię i żyły, tak jak ja żyję.

Moim koronnym osiągnięciem było przekonanie ich, że Vivaldi jest najlepszym muzykiem wszechczasów. (Jimmy Hendrix lub Beyonce baroku). Teraz, gdy jedziemy minivanem, zamiast w kółko powtarzanych kawałków Taylor Swift lub One Direction, albo i gorzej, doszliśmy do słuchania kojących skrzypcowych melodii jednego z największych muzyków świata. Wiem, że to nie może długo trwać, w końcu zorientują się, że ich wkręcam i żadne z pozostałych dzieci nie będzie kiwać się do barokowych przebojów sprzed kilkuset lat. Ale cieszę się tym, co mam teraz.
Czytaj także: Relacja córki z ojcem – jak wpływa na życie?

Moje własne dzieci też mnie tak naśladowały. Dawno temu, kiedy jeszcze łudziłem się, że zdołam wyrzeźbić muskulaturę, wieczorem po pracy codziennie robiłem pompki. Pewnego dnia odwróciłem się, a obok mnie na ziemi niemowlak robił własną wersję pompek, z uwzględnieniem stękania i sapania.


Naśladowanie dorosłych

– Poprzez naśladowanie dorosłych dzieci uczą się szerokiego wachlarza umiejętności -zauważa Chana Steifel, autorka książek dla dzieci i dziennikarka w magazynie „Rodzice”, opisując podobne doświadczenia z własnymi dziećmi i wyjaśniając, czemu naśladowanie jest tak ważne. Nabyte w ten sposób nowe umiejętności pomagają im budować pewność siebie i niezależność. Innymi słowy, naśladują nas, żeby później móc wykształcić własną, niepowtarzalną osobowość.

Jak zauważają eksperci, naśladowanie dorosłych rozwija wyobraźnię i pomysłowość dziecka, kształtuje jego uczuciowość, pozwala zrozumieć czynności wykonywane przez dorosłych, a nawet oswaja strach i lęk (np. zabawa w lekarza, dentystę).

Od pierwszych miesięcy życia odgrywa też wielką rolę w rozwoju mowy dziecka.

Moja dziewięciolatka jest znudzoną życiem cyniczką, co na pewno wzięła ode mnie, bo jeszcze niewiele przeżyła. Część moich dzieci wykształciła w sobie arogancję, która – chociaż bardzo chciałbym obwinić ich matkę o przekazanie im tej cechy – wiem, że bierze się z tego, co ja mówię i robię. Czasami gdy okropnie się kłócą, zastanawiam się, gdzie nauczyły się tak mówić, by zaraz potem zdać sobie sprawę, że podniosłem na nie głos nie dalej niż godzinę temu.

Trudne jest pogodzenie się z nabywaniem przez dzieci ich własnych, wyjątkowych nawyków, zwłaszcza, że potrafią nieraz niemal wyjść ze skóry, żeby pokazać nam, jak bardzo kwestionują nasze zdanie. Na dobre czy na złe, w pewnym momencie jednak wszystkie dzieci zaczynają różnić się od rodziców i stają się pełnoprawnymi osobami. Te lata dorastania mogą być ciężką przeprawą dla rodziców, którzy się martwią. Obawiamy się, bo nie wiemy przecież czy te nowe, rożne od naszych wybory zaprowadzą nasze dzieci do szczęścia, które nam się udało odnaleźć.
Czytaj także: Macie dzieci i oboje jesteście aktywni zawodowo? Oto kilka porad dla Waszej rodziny!

Najgorszą z możliwych reakcji byłoby jednak odrzucenie wyborów moich dzieci i próba zmuszenia ich do bycia takimi jak ja. Łatwo wpaść w tę koleinę, mógłbym delikatnie naciskać je poprzez krytykowanie rzeczy, których nie lubię, nagradzanie lub okazywanie czułości tylko wtedy, gdy ich wybory mnie zadowalają, czy ustanowienie ograniczających je, twardych zasad. Choć jestem pewny, że miałem najlepsze intencje, nie wątpię, że popełniałem takie błędy w przeszłości. Nie mogę jednak pójść na skróty i próbować kształtować osobowość moich dzieci. Każde z nich ma niepowtarzalne myśli i emocje. Nie posiadamy naszych dzieci i nie możemy zaprogramować ich tak, by wyrastały zgodni z naszym wyobrażeniem doskonałości.


Przyjaźń i szacunek

Istotne jest, żeby niezależnie od tego, jakich wyborów dokonają nasze dzieci, wiedziały, że je kochamy i wspieramy. Udana relacja rodzic-dziecko zawsze zawiera element przyjaźni. – W pewnym momencie rozwoju dziecka, rola rodzica musi wytworzyć element przyjaźni – pisze Phillip J. Watt w magazynie poświęconym uważnemu, świadomemu życiu.

Im wcześniej tym lepiej. Wielu rodziców czuje, że to nie powinno zdarzyć się wcześniej nim ich dzieci nie będą dorosłe, ale ja z całego serca się z tym nie zgadzam. Kiedy dziecko czuje, że jego poglądy są lekceważone, a uczucia nieważne – choćby błędne lub dziecinne – wtedy w odpowiedzi lekceważone będą poglądy i uczucia rodziców. Szacunek to jezdnia dwukierunkowa.

Nigdy nie jest za wcześnie, by zacząć budować przyjaźń ze swoim dzieckiem. Ja i moja żona regularnie włączamy dzieci do naszych, dorosłych dyskusji i pozwalamy im poczuć się przydatnymi w wyjątkowych sytuacjach, gdy na przykład trzeba pójść do sklepu po lekarstwa. Staram się też, żebyśmy mieli wspólne zainteresowania i razem spędzali czas. Pytam, co akurat czytają, kiedy to tylko możliwe pomagam w treningach sportowej drużyny szkolnej, w wolne dni jemy obiad wszyscy przy jednym stole.

Budowanie przyjaźni z dziećmi oznacza też, że nie roztaczam nad nimi kontroli. W zamian za to, gdy widzę jak rosną i się zmieniają, nie mogę myśleć o nich inaczej, jak o darze. Mam obowiązek ich wychować, ale one nie należą do mnie. Jeśli zechcą być takie jak ja, kiedy dorosną, świetnie. Jeśli będą mnie naśladować w tych paru moich nawykach, które są dobre, jeszcze lepiej. Najbardziej jednak życzę im, żeby w swoim życiu okazały się lepsze ode mnie i by były szczęśliwszymi, lepszymi ludźmi. Żeby tak się stało, muszę umieć wypuścić je spod moich skrzydeł. Kiedyś muszą wyfrunąć z gniazda.

...

Szczegolnie dzieci np. naukowcow ,,ktore musza byc naukowcami" czy dzieci adwokatow adwokatami. Żal patrzec na ich tresurę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:48, 10 Lip 2017    Temat postu:

Czy dzieci naprawdę chcą się bawić smartfonami?
Mikołaj Foks | Lip 10, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Popularny kanał dziecięcy włączony jest cały czas. Rodzice nie widzą w tym żadnej przesady. Przecież jeszcze nie ma swojego tabletu, tak jak jej kilkunastomiesięczni rówieśnicy.


D
ominika ma 10 miesięcy. Właściwie trudno powiedzieć od kiedy ogląda telewizję. Czas spędza w jasnym, przestronnym salonie, w którym dominuje duży ekran, znajdujący się dokładnie na wysokości jej wzroku. Popularny kanał dziecięcy włączony jest cały czas. Rodzice nie widzą w tym żadnej przesady. Przecież jeszcze nie ma swojego tabletu, tak jak jej kilkunastomiesięczni rówieśnicy.


Rozwój

Badania pokazują, że ze smartfonów lub tabletów korzysta połowa dzieci przed 3 rokiem życia. Dzieci korzystające z tych urządzeń spędzają przed ekranem średnio 6 godzin dziennie. Rodzice są przekonani, że w ten sposób ich pociechy będą szybciej się rozwijać. Wierzą, że dzięki aplikacjom mobilnym dziecko szybciej nauczy się np. obcych języków. Niestety, efekty są odwrotne: spowolnienie rozwoju, problemy w budowaniu relacji, trudności z mówieniem.

Małe dzieci rozwijają się doświadczając wszystkimi zmysłami świat, który je otacza. Ich fantastyczna ciekawość i dynamizm tylko to potwierdzają. Dlaczego milkną, gdy ustawi się przed nimi ekran? Bo gdy mózg zostanie „podłączony” pod strumień informacji, nie musi wytracać energii, żeby samemu je pozyskiwać. Jednak takie informacje są jak puste kalorie – są iluzją, a nie tym, czego dziecko naprawdę potrzebuje.
Czytaj także: Niedzielny obiad w rodzinnym gronie? Smartfonom wstęp wzbroniony!

Kiedy Dominika odwraca się od telewizora, zastyga i patrzy w przestrzeń przed sobą. Część jej rówieśników w takich chwilach nawet nie reaguje na swoje imię. Zjawisko „bezczynnych dzieci” często obserwują nauczyciele przedszkolni, bo w przedszkolach najmłodsi nie mają dostępu do urządzeń z ekranami dotykowymi. Ale w domu znów domagają się tabletu, ich przywiązanie jest tak duże, że często nie mogą bez niego zasnąć.


Odwyk

Otępienie dzieci może przerażać, ale dla zmęczonych rodziców jest bardzo praktyczne. Zabawa smartfonem błyskawicznie rozwiązuje problem hałasującego malucha. Młody mózg chętnie przyjmie lekkostrawną papkę. Dlatego krzyk i złość wracają spotęgowane, kiedy chcemy odebrać urządzenie. Ulegając roszczeniom w zamian za chwilę spokoju, wybieramy większe komplikacje w przyszłości. Konfrontując się z przywiązaniem do smartfonów od razu, mamy szansę wygrać coś bardzo ważnego.

Terapeuci twierdzą, że większość wspomnianych wcześniej problemów znika, gdy rodzice odłączą dzieci od ekranów. Wielu ekspertów twierdzi, że dostęp do nich powinien być możliwy nie wcześniej niż od 2 roku życia. Inni tę granicę przesuwają do ukończenia 3 lat.
Czytaj także: Czy Twój smartfon jest wart wojny?

Ale nawet wtedy czas korzystania z urządzeń elektronicznych powinien być mocno ograniczony. Tym bardziej, że dla dzieci znacznie ważniejsze jest bycie z mamą i tatą niż z tabletem. Dlatego odwyk od ekranów będzie skuteczny tylko wtedy, kiedy zdecydują się na niego również rodzice!


Wybór

Pierwsza zabawa smartfonem to zawsze następstwo przyzwolenia rodziców. To rodzice dają zgodę na godziny spędzone przed ekranem, a co ważniejsze dają przykład. Elektronika rozbija nasze relacje, bo my dorośli co kilka minut spoglądamy na telefon podłączony do internetu. Tylko od nas zależy, czy dziecko co chwilę słyszy „zaczekaj, jeszcze tylko napiszę ważną wiadomość” lub „moment, muszę odebrać ten pilny telefon”.

Telefony miały skrócić komunikację i pozwolić nam być bliżej siebie. Jednak stworzyły tylko namiastkę komunikacji. Nie da się budować głębokiej relacji, jeśli nie mamy dla siebie na wyłączność przynajmniej 2-3 godzin dziennie. To może być czas rozmów, wspólnych prac domowych lub innej aktywności. Ale żeby był owocny, nie może być poprzecinany sprawdzaniem powiadomień na telefonie…


Erozja

Jesper Jull – światowej sławy duński pedagog – wymienia cztery obszary doznające spustoszenia w życiu dzieci, których rodzice pozostają ciągle on-line. Pierwszym jest bezradność. Dzieci tracą w rodzicach powierników swoich spraw. Rodzic jest obecny w domu, ale w istocie zajmuje się sprawami poza domem – nie ma czasu dla dziecka.
Czytaj także: Twoje dziecko umie obsłużyć smartfon? Ze sprzątaniem też sobie poradzi!

Następnie przychodzi zagubienie. Przerywanie rozmowy co kilka minut przerywa strumień świadomości – umysł dziecka odpływa. Pojawiają się problemy z pamięcią krótkotrwałą. Dziecko nie pamięta, o czym mówiło i zaczyna myśleć o sobie, że jest głupie.

Tak pojawia się utrata zaufania. Dzieci widzą, że jest coś ważniejszego od nich. To wywołuje w nich zachwianie poczucia własnej wartości. Słyszą „kocham cię”, ale doświadczają „nie mam dla ciebie czasu”. Taki dysonans prowadzi do samotności.

Samotność jest następstwem utrwalonego przez lata przekonania, że dla rodziców jest coś ważniejszego. Małe dzieci tracą nadzieję, że mama lub tata zechce kiedyś poświęcić czas tylko dla nich. Natomiast nastolatki wycofują się z życia rodzinnego i zaczynają szukać uznania poza domem – przeważnie w świecie wirtualnym.


Lekarstwo

Jest bardzo prawdopodobne, że 10-miesięczna Dominika boleśnie doświadczy tych czterech obszarów na długo zanim zostanie nastolatką. Jest możliwe, że utonie w elektronicznym świecie jeszcze zanim zacznie świadomie budować relacje z bliskimi. Jednak tak wcale być nie musi.

Ludzie w każdym wieku chcą akceptacji w trwałych relacjach. A bycia w relacji nie nauczy nas nawet najlepsza aplikacja. Czy umiesz podjąć decyzję o tym, że w danym czasie jesteś tylko tu i teraz ze swoimi bliskimi? Zupełnie wyłączony telefon to wyłącznie twój wybór. Bo nie smartfony dają prawdziwy rozwój i satysfakcję z życia, ale trwałe relacje z tymi, na których nam najbardziej zależy. A dzieci od czasu ze smartfonem wolą spędzić czas z mamą i tatą.

...

Istotnie nie ma zadnej potrzeby dawac dziecku urzadzenie ktore jest mu niepotrzebne. Nawet 5 latek przeciez nigdzie sam nie chodzi zeby musial dzwonic co dopiero 3 latek... Dopiero zerowka czy podstawowka to sytuacja gdy dziecko samo moze wracac do domu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:41, 12 Lip 2017    Temat postu:

Marzysz o wakacyjnym hygge? Zrób grafik
Joanna Operacz | Lip 12, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Czy to możliwe, żeby dzieci w wakacje same pamiętały o pościeleniu łóżek i umyciu zębów? A potem przyszły i zapytały, co jeszcze mogą zrobić? Może pozmywać albo odkurzyć? Jeśli jesteście rodzicami, to pewno powiecie, że to niemożliwe. I tu Was zaskoczę. Podaję przepis, jak to zrobić.

Potrzebne będą: kartka i długopis, a jeśli macie małe dzieci, to również naklejki albo pieczątki. Na kartce robimy tabelkę. Z boku wpisujemy imiona dzieci, a na górze – obowiązki, które powinny wykonać. Jeśli zrobią to, co trzeba, dostają „zaliczenie” (wpis, naklejkę, pieczątkę). Na początku warto się umówić na coś w rodzaju gratyfikacji. Możemy na przykład ustalić, że po wykonaniu wszystkich obowiązków idziemy na spacer albo gramy w piłkę.
Czytaj także: Ciągle się spieszysz i poganiasz dzieci? Spróbuj tego


Odpoczynek to nie bezruch

Wakacje są wspaniałe. Dzieci mogą się wreszcie porządnie wyspać, mają dużo czasu na swobodną zabawę i pasje, dużo przebywają na świeżym powietrzu. Można poluzować śrubę, która w roku szkolnym bywa dokręcona aż za nadto, i przestać się spieszyć.

Można zaznać modnego ostatnio hygge. Ale w wakacje łatwo też popaść w marazm – zwłaszcza kiedy jesteśmy w domu. Tuż po zakończeniu roku szkolnego jest radość z wolności, ale po kilku dniach dzieciaki zaczynają się snuć z kąta w kąt i pytać: „Mogę pograć na komputerze?”.
Czytaj także: Hygge! Duński sposób na szczęście

Chociaż doceniam pedagogiczną i rozwojową wartość zaznania odrobiny nudy, to jednak obserwując swoje dzieci i siebie samą widzę, że nawet odpoczynek wymaga odrobiny organizacji. Niektóre rzeczy po prostu trzeba zrobić także wtedy, kiedy się ma wolne – przygotować posiłki, wypłukać wannę po kąpieli itd. Ale chodzi też o to, że odpoczywanie jest lepsze wtedy, kiedy ma jakieś ramy. Snucie się po domu w piżamie i skakanie po kanałach telewizyjnych na początku może brzmi kusząco, ale po jednym takim dniu czujemy się raczej przytłoczeni i zmęczeni niż wypoczęci, prawda?


20 minut

Dlatego nawet w spokojne, leniwe dni warto sobie zaplanować kilka stałych punktów. Chodzi też o to, żeby dzieci zobaczyły, że warto sprawnie zrobić to, co konieczne, żeby mieć więcej czasu na ciekawsze zajęcia. Jeśli w ciągu roku szkolnego brakuje czasu i sił na dopilnowanie, żeby dzieci miały swoje domowe obowiązki, wakacje są dobrym momentem, żeby to trochę nadrobić. Taka praca wcale nie musi zabierać im dużo czasu – kilkulatkowi wystarczy 10-20 minut dziennie. Ważne, żeby była regularna.
Czytaj także: Twoje dziecko umie obsłużyć smartfon? Ze sprzątaniem też sobie poradzi!


Po co grafik?

Bo działa mobilizująco i na rodziców, i na dzieci. „Odhaczanie” kolejnych zadań pomaga dziecku się zorganizować i zaplanować swoje zajęcia oraz daje mu satysfakcję z wykonania zadań. Oczywiście taki domowy „rozkład jazdy” nie jest rzeczą świętą i niepodważalną. Świat się nie zawali, jeśli któregoś razu o czymś zapomnimy. Ale mamy coś, co obiektywizuje nasze rodzicielskie ględzenie o ścieleniu łóżka i do czego możemy się odwoływać. Lista zajęć nie powinna być długa, żeby nas wszystkich nie przytłoczyła i nie zamieniła każdego dnia w listę punktów do zrealizowania.


Nasz domowy grafik na wakacje
Umyć zęby i pościelić łóżko (bez przypominania!).
Wstać można, o której się chce, ale śniadanie jemy do godziny 9.
Zrobić coś dla rodziny.
Zrobić coś kreatywnego.
Czytać co najmniej pół godziny.
Być na dworze co najmniej godzinę.

„Coś dla rodziny” to jakaś praca domowa – zlecona przez rodziców albo wybrana samodzielnie. Dlatego właśnie dzieci przychodzą do mnie i pytają, czy mogą pozamiatać (uwielbiam ten moment!). „Coś kreatywnego” to praca plastyczna, zrobienie bukietu z kwiatów, zbudowanie szałasu w lesie itp. (uwielbiam jeszcze bardziej!). Najbardziej widoczny efekt wprowadzenia w naszym domu wakacyjnego rozkładu jazdy to porozkładane wszędzie klocki Lego, bo dzieci szczególnie wzięły sobie do serc właśnie punkt 4. Wyciągnęły zapomniane klocki i całymi dniami budują pojazdy kosmiczne i pizzerie.

...

Metody sa zalezne od sytuacji.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:42, 20 Lip 2017    Temat postu:

Wypalenie rodzica. Jak je zauważyć, pokonać i przeciwdziałać?
Marlena Bessman-Paliwoda | Lip 20, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Boli Cię coś w środku, głęboko? Masz ochotę krzyczeć, bo naprawdę się rozpadasz?


M
am dość, po prostu. Zamykam oczy. Chciałabym zamknąć uszy, ale taką umiejętnością natura mnie nie obdarzyła. Zrobiła mi na złość, jak zwykle. Wybiegam z pokoju, ale słyszę tylko spotęgowany lament. „Bądź cicho!” – wrzeszczę w myślach. Powstrzymuję się, aby ten ryk nie wydobył się ze mnie w kierunku Małej Istoty. Zerkam na zegar. Rozpadam się z każdą sekundą. Kolejna cząstka mnie powoli oddziela się, odkształca, wypacza. Czy to jeszcze jestem ja? Jeśli miałabym definiować siebie za pomocą słowa „jestem”, mogłabym tylko dodać: „złą matką”. Jestem złą matką. To pewne. Nie daję rady.


Co się dzieje?

Mama zagrożona jest zmęczeniem, które przeradza się w wypalenie. To stan, w którym ta wszechstronna i wszechogarniająca istota (czytaj: Ty) czuje się przytłoczona nawet najprostszymi wydarzeniami dnia codziennego i nie jest w stanie poradzić sobie z nimi:

Czasami mam ochotę krzyczeć. Nie wiem nawet, dlaczego. Powody mogą być błahe. Wykipi mleko, a ja zaczynam płakać. Nie mam siły zetrzeć. Po prostu czuję się źle i płaczę.
Czytaj także: Matki też cierpią na syndrom wypalenia zawodowego!

Powodów popadania w stan wypalenia jest co najmniej kilka. Oczekiwania innych wobec matki – społeczeństwa, rodziny, znajomych – są często zbyt wysokie:

Kiedy ktoś chciał przyjechać, by zobaczyć naszą kruszynkę, pucowałam cały dom. Chciałam mieć wszystko posprzątane, łącznie z upieczeniem ciasta. Potem byłam tak zmęczona, że nie miałam siły nawet na wzięcie prysznica. Mimo to sytuacja powtarzała się, bo czułam jakąś presję. „Musiałam”. Widziałam te spojrzenia, lustrowanie całego mieszkania, sprawdzanie, czy wyprasowane, sprzątnięte.

Opieka nad dzieckiem często stanowi wystarczający wysiłek dla matki. Niezdrowy perfekcjonizm, chęć sprostania wymaganiom innych – niedorzecznym i nieuzasadnionym – mogą tylko potęgować odczucia typu „nie daję sobie rady”; odczucia dodatkowo wzmacniane oczekiwaniami matki, jakie stawia w stosunku do samej siebie, chcąc stać się supermamą:

Wyobrażałam sobie, że po porodzie będę wyglądać jak przed ciążą. Zmieniło się jednak wszystko. Nie wiedziałam, co robić. Nie miałam siły, energii, chęci. Marlena, ja chciałam być supermamą w każdym wymiarze – wyglądu, gospodarowania domem. Chciałam dokształcać się podczas urlopu macierzyńskiego, aby być na bieżąco. Chciałam być superżoną, supersynową, supercórką. To wszystko mnie przygniotło. Było tego za dużo. Miałam do siebie żal, gdy okazało się, że nagle jedyne, czego chcę, to sen.


STOP!

Daleko mi do zachęcania Cię, droga Czytelniczko, do tego, abyś przodowała w rankingu tych pań domu, jednak postaraj się dać sobie więcej luzu. Jako matka na co dzień masz i tak dużo na głowie, dodatkowo czując się przygnieciona oczekiwaniami, i właśnie dlatego: nie kręć sobie sama bata. Daj sobie odpocząć. Nie ma co ukrywać: nasza kondycja jako matek przekłada się na naszą kondycję jako żon. Kryzysy małżeńskie mogą mieć swój początek w tym, że nie dajemy sobie rady na innych polach. Czasami dlatego, że nie dajemy sobie… odpocząć.
Czytaj także: 9 sposobów na szczęśliwe lato z dziećmi

(…) Kobiety, które (…) uważa się za wzór kobiecości, są słodkie, chętne do pomocy, o włosach starannie przygładzonych; zapracowane, zdyscyplinowane, spokojne i… zmęczone – „Urzekająca. Odkrywanie tajemnic kobiecej duszy”, John i Stasi Eldredge

Każda kobieta to czuje – coś głębszego niż tylko odczucie niespełnienia w tym, co robi. Jakieś podświadome, instynktowne odczucie niespełnienia w tym, kim jest. Jestem jednocześnie za bardzo i zarazem nie dosyć. – „Urzekająca…”, John i Stasi Eldredge


Przepis na pokonanie wypalenia

Dla każdej jest inny, głównie dlatego, że mamy różne przyzwyczajenia, różne systemy prowadzenia domu i – co istotne – inne rodziny i inne modele rodzinne. Kiedy czujesz się wypalona, poproś kogoś o pomoc. Zbuntuj się i zrób coś tylko dla siebie. Niech mąż, babcia czy ciocia zajmą się dziećmi, a Ty – najzwyczajniej w świecie – uciekaj z domu. Na spacer, do fryzjera, do kosmetyczki, na zakupy (tu ważne: omijaj dział dziecięcy, kup coś dla siebie). Powodzenie przepisu tkwi w jego prostocie.

Potrzebujesz:
chwili tylko dla siebie – weź prysznic lub kąpiel, zrób makijaż, maseczkę, pomaluj paznokcie; wyśpij się;
zostawić bałagan – nie sprzątaj, jeśli nie masz na to siły; daj sobie odpocząć i ciesz się chwilami spędzanymi z rodziną;
poćwiczyć – nie musisz zamienić się w Chodakowską, ale zajrzyj na jej fanpage – znajdziesz na nim moc motywacji; tańcz – sama lub z dziećmi; słuchaj energicznej i optymistycznej muzyki;
zmienić otoczenie – unikaj tych, u których jest zawsze „stara bieda”; przestań narzekać; otaczaj się radosnymi ludźmi;
odkryć swoją pasję – może jeszcze jej nie znasz;
„teraz” – nie planuj zbyt dużo;
zapamiętać: wcale nie musisz, wcale nie powinnaś; Ty możesz! Ty masz prawo!


Przepis na niewypalanie się

Pamiętaj: macierzyństwo to nie jest konkurs. Z nikim się nie ścigasz, nie zdajesz egzaminu przed komisją. Liczą się Twoja rodzina, Ty, mąż, Twoje dziecko/Twoje dzieci. Podczas jednej z naszych dyskusji w grupie dla małżeństw Dorota napisała znakomite podsumowanie: „Macierzyństwo to wyzwanie, nie ograniczenie. Nie ograniczaj sama siebie, nie rób z macierzyństwa kagańca na swoje marzenia”. Nie przyzwyczajaj się do jednej wizji swojego życia. Twórz różne warianty, plany na dzień, tydzień, wakacje – unikniesz rozczarowania i zaczniesz łatwiej oddychać, a razem z Tobą – cała rodzina.

...

To jest walka...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:45, 23 Lip 2017    Temat postu:

Jak wychować dziecko, które sobie poradzi?
Katarzyna Matusz-Braniecka | Lip 23, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Zosia chodzi do trzeciej klasy. Jest uroczą, pełną wdzięku dziewczynką. Bije z niej radosna pewność siebie i wewnętrzne przekonanie, że jest kochana, zdolna i wspaniała. Jak jej rodzice to osiągnęli, jak to zrobić?
Przykład idzie z góry

Kim jesteśmy, jacy jesteśmy, co robimy, myślimy i czujemy ma największy wpływ na dziecko i dotyczy to zarówno tego, co pozytywne, jak i tego, co negatywne. Paula Honkanen-Schoberth, autorka książki „Silne dzieci potrzebują silnych rodziców”, zachęca by małżonkowie zadali sobie kilka pytań odnośnie swojego pomysłu na wychowanie dzieci, a następnie przedyskutowali je z rodziną, przyjaciółmi i samymi dziećmi. Jak zapowiada, może okazać się, że mają zupełnie inne patrzenie na wychowanie, ale konfrontacja z pewnością im się opłaci.


Ważne pytania dla niej i dla niego

„Co jest dla mnie ważne? Jakie wyznaję wartości? Jakie mam wychowawcze? Jak sam byłem wychowywany? Jakie wartości i cele wychowawcze były ważne dla moich rodziców? Co z tego chciałbym przekazać swoim dzieciom, a czego nie? Jakie wartości i cele wychowawcze ma moja żona/mój mąż? W czym się zgadzamy, w czym nie i kiedy możemy iść na kompromis? Jakie nasze wartości możemy przekazać dzieciom?”. Szczere zmierzenie się z tymi pytaniami ułatwi w przyszłości podejmowanie decyzji i wyeliminuje strach.
Czytaj także: 2 pytania, które pomogą Wam stać się lepszymi rodzicami
Budowanie poczucia własnej wartości u dziecka

Miłość i oddanie, akceptacja i zaufanie to filary poczucia własnej wartości u dziecka. „Miłość oznacza bycie dla drugiego, dawanie mu ciepła i czułości, okazywanie zrozumienia”. Autorka radzi: zapytajcie swoje dziecko: po czym poznajesz, że cię kocham?


Kwestia zaufania

„Dziecko potrzebuje zaufania do rodziców i od rodziców, a także zaufania do samego siebie. Potrzebuje prozaufania, że rodzice są dla niego, że próbują zrozumieć, co się z nim dzieje. Pragną wsparcia rodziców w swoim odkrywaniu świata”. Rozwój zaufania do samego siebie będzie oznaczał, że dziecko będzie otrzymywało od rodziców zadania, które wzmocnią jego wiarę w to, że samo wiele może zrobić i rozwiązać. Dwulatki mogą nakrywać same do stołu, znosić naczynia, dzieci w wielu szkolnym, jak pokazuje autorka, mogą angażować się w pomoc przy zakupach i gotowaniu.
Czytaj także: Jak nauczyć dziecko, że nikomu nie wolno dotykać jego ciała?


Poszukiwanie akceptacji

„Dziecko potrzebuje również podstawowej pewności, że zostanie zaakceptowane takie, jakie jest. Czując się akceptowanym przez rodzinę i znajdując jej uznanie, doświadcza, że jest ważnym, wartościowym członkiem grupy, że jest potrzebne, a rodzice cieszą się z jego istnienia. Dzięki temu dziecko łatwiej może zaakceptować samo siebie”. Przyjmując siebie takie jakie jest, ciesząc się tym i wykorzystując swoje predyspozycje i zdolności, będzie w przyszłości człowiekiem szczęśliwym, a przecież na tym nam zależy.


Jak pomóc dziecku w trudnych sytuacjach?

Jak przekonuje autorka książki, mieć: „Czas i gotowość poważnego traktowania problemu dziecka. Czas i gotowość dokładnego przyglądania się, słuchania i zrozumienia. Czas na zastanowienie, zanim się zareaguje. Cierpliwość wspólnego, stosownego do wieku dziecka poszukiwania możliwości rozwiązania. Zaufanie do umiejętności wytrzymywania przez dziecko nawet frustracji i wyciągania z niej nauki”.
Czytaj także: Twoje dziecko ma rację – „zadania domowe są głupie”


Konflikty

„Problemy i kłótnie to element życia każdej rodziny. Niejednego rozczarowania w życiu dałoby się uniknąć, gdyby rodzicie nastawili się, że w codzienności spokój, harmonia i bezproblemowa egzystencja nie są stanem permanentnym, ale raczej szczęściem krótkotrwałym”. I choć pewnie wolelibyśmy usłyszeć, że ten spokój byłby możliwy na dłużej, czyż nie lepiej zmęczyć się, ale mieć pewność, że dziecko nie będzie bało się konfliktowych sytuacji i że będzie potrafiło wyrazić swoją niezgodę, powiedzieć „nie”?


Dzieci mówią „nie”

Dzieci mogą się nie zgadzać, gdy, jak podkreśla autorka: „czegoś nie chcą, ktoś sprawia im ból, ktoś wbrew ich woli chciałby je pogłaskać lub dotknąć, coś je niepokoi lub przeraża”. Więcej rad i podpowiedzi w książce, z której pochodzą powyższe cytaty: „Silne dzieci potrzebują silnych rodziców”, autorstwa Pauli Honkanen-Schoberth, Wydawnictwa Homo Dei.

...

Problem jak dziecko ma sobie radzic z łajdactwem ktore napotka bo przeciez dobro to nie problem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:12, 25 Lip 2017    Temat postu:

Dlaczego nie wolno bić dzieci?
Małgorzata Rybak | Lip 25, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Od dziecka uczymy się, czym jest bliskość. To ważne, bo możemy ją mylić potem z tym, czym ona nie jest.


S
złam z nastoletnią córką przez centrum Wrocławia w stronę pasażu handlowego. Ulicę wraz z nami przemierzała dziewczyna z głębokim wózkiem, a w nim – malutkim dzieckiem. Obok niej szedł równie młody chłopak, który kopał ją po nogach. Towarzyszył im jeszcze kolega. Kopanie nie było żartobliwe i na niby. Było złośliwe i bezsensowne, mimo że w zamiarze chłopaka mogło być jakąś formą chorej zabawy.

Zażenowana dziewczyna prosiła, by przestał. On burczał, że wysyła co miesiąc dwieście złotych na dziecko, co jest dla niego niepotrzebnym ciężarem – jakby dając jej w ten sposób do zrozumienia, że skoro ona uprzykrza mu życie przez zobowiązania finansowe, on może dać jej odczuć swoją frustrację tak, jak mu się podoba.
Czytaj także: Młodzi, zadziorni, agresywni. Skąd bierze się przemoc wśród nastolatków?

Córka spojrzała na mnie przerażona, jak gdyby chciała sprawdzić, czy słyszymy to samo. Patrzyłam jeszcze długo za tą dziewczyną, zastanawiając się, czemu daje prawo temu człowiekowi iść obok niej, mówić o niej z lekceważeniem i w podobnie poniżający sposób ją traktować.


Zacisnąć zęby i wytrzymać

Nie bierze się to z powietrza, a o dziewczynie nie można na pewno powiedzieć, że „jeśli jest głupia, to tak ma”. Byłabym bardzo daleka od takich wniosków. Gdzieś nauczyła się, co to znaczy bliskość i na co w niej można pozwolić, a co jest już nadużyciem. Miejscem, gdzie tę wiedzę się zdobywa, jest własny dom, a uczą tego najpierw rodzice.

Dzieci bite albo te, których potrzeby są nieustannie unieważniane; dzieci poniżane i traktowane jak popychadła – zapamiętują, że jeśli w bliskiej relacji traktują cię poniżej tego, kim jesteś, trzeba zacisnąć zęby i wytrzymać.

To taki emocjonalny relikt sytuacji, gdy ta sama ręka rodzica, która karmi i utrzymuje przy życiu, może jednocześnie szarpać za włosy, zamykać w schowku na graty albo bić po twarzy. W pewnym sensie w przeżyciu dziecka wytrzymanie tych złych doświadczeń prowadzi do nagrody w postaci jakiegoś okruchu dobroci. Wczoraj tata spuścił lanie, a dzisiaj kupił bilet do kina. Godzinę temu mama szarpała za włosy, a teraz częstuje czekoladą.
Czytaj także: Przemoc w szkole: jak szybko ją rozpoznać?


Zdrowe granice

Dzieci nie potrafią budować granic. Dlatego tak absolutnie kluczowa odpowiedzialność leży po stronie rodziców: to oni mają stać na straży granic dziecka. Tą granicą na pewno jest nietykalność osobista. I nie chodzi o to, by nie móc złapać i przytrzymać dziecka, które w szale zabawy czy napadzie złości może zrobić sobie albo innym krzywdę. Chodzi o granice, które wyznacza w naturalny sposób szacunek do osoby.

Jeśli dorosłej koleżanki w pracy nie wyszarpalibyśmy za włosy, nie podejmujemy takich działań we własnym domu w stosunku do córki. Jeśli szefowi nie przyłożylibyśmy w siedzenie, nie róbmy tego własnemu synowi.

Dlaczego? Ponieważ zwolenników kar cielesnych trudno przekonać, pomijam pierwsze z brzegu logiczne argumenty, w rodzaju że przemoc i szacunek nie mają ze sobą nigdzie punktów stycznych albo że dzieci uczą się radzenia sobie z gniewem najpierw od nas (i nie zapamiętują naszych mądrych kazań, które wygłaszamy, ale nasze własne reakcje, począwszy od słów, jakie kierujemy w aucie do innych uczestników ruchu). Jeśli jako rodzic wyładowuję swój gniew przez bicie, jasno komunikuję, że przemoc jest narzędziem rozwiązywania konfliktów.


Czego chcesz nauczyć?

Dla tych, których to nie przekonuje – propozycja: warto wyobrazić sobie nasze dzieci za kilkanaście lat, kiedy – nauczone, że granice ich nietykalności i bezpieczeństwa można naruszać – będą na to pozwalać osobom, które zaproszą do swojego życia.
Czytaj także: Nie reagujesz na przemoc wobec dzieci? Grożą Ci 3 lata więzienia

Wyobraź sobie, że córka zgodzi się, by chłopak traktował ją byle jak, bo wystarczy, że zagrozi, że od niej odejdzie. Albo że syn będzie pozwalał nazywać siebie idiotą i prosił o więcej krytyki, by uniknąć konfrontacji. Wyobraź sobie, że ktoś ich wykorzystuje i upokarza, a z ich strony nie ma żadnego zdecydowanego postawienia granicy w obronie własnej godności.

Choć to nie wszystko: trzeba by jeszcze dołożyć do tych obrazów kanał „bezpiecznego” wyładowywania złości, bo przecież w przyrodzie nic nie ginie i złe traktowanie w końcu odreagowujemy – na najsłabszych spośród najbliższych. Wyobraź sobie, jak twoja córka szarpie za włosy swoją córkę albo jak twój syn krzyczy i popycha swoją żonę.

Tamtą dziewczynę, pchającą wózek, łączyła z głupim i okrutnym chłopakiem niewidzialna nitka. Tą nitką było przekonanie, że od człowieka sprawiającego krzywdę nie można odejść. Że się od niego zależy. Że bez jego dwustu złotych sobie nie poradzi. Że czasem jest przykry, ale ogólnie bywa też miły. Że trzeba znieść to uczucie bólu i poniżenia, które w środku cicho mówi, że wszystko jest nie tak, jak powinno być. Że warto, żeby obok mnie był ktokolwiek, a nie ktoś, na kim można polegać.

Dlatego nie wolno bić dzieci.

...

:"Nie kocha syna, kto rózgi żałuje".

Dlatego trzeba czytac Biblie i nie pieprzyc od rzeczy...
Emocjonalny belkocik jest od diabla...

HEREZJI NIE DARUJE!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:45, 25 Lip 2017    Temat postu:

„Ciąża to nie choroba”. Dlaczego właściwie ustępować miejsca ciężarnym?
Marta Brzezińska-Waleszczyk | Lip 25, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Nie prosiła. Jedzie jeden przystanek. Nie widać brzuszka. Albo wręcz przeciwnie – może ona jest po prostu gruba, a nie ciężarna. Powodów, by nie ustąpić miejsca brzemiennej jest wiele.

Wszyscy znamy teorię, a co więcej – jesteśmy całkowicie zgodni w tym, że ciężarnym kobietom powinno się ustępować miejsca w środkach komunikacji, kolejkach etc. Z praktyką jest zdecydowanie gorzej.

W sieci bez problemu można znaleźć fotografie kobiet ledwie stojących z ciążowym brzuszkiem w tramwaju czy metrze. Zwykle stojących nie nad obolałymi, schorowanymi staruszkami o kulach, ale nad… małolatami z pryszczatymi jeszcze nosami wetkniętymi w ekrany smartfonów czy „doświadczonymi ciężko” przez życie mężczyznami w średnim wieku. Dlaczego tak się dzieje? Wymieńmy kilka najczęściej powracających powodów.
Czytaj także: Jesteś w ciąży? Papież Franciszek ma Ci coś do powiedzenia


„Ciąża to nie choroba”

Ciąża to stan fizjologiczny, a kobiety rodzą przecież od wieków i znosiły znacznie większe trudy, niż stanie w tramwaju. Zgoda, ale to tylko jedna strona medalu. Bo tak samo, jak ciąża jest naturalna dla kobiety, tak samo naturalne są różne, mniej lub bardziej przykre, dolegliwości z nią związane. Przede wszystkim mdłości – zwłaszcza na początku czy pękający z bólu kręgosłup (to już pod koniec) sprawiają, że długie stanie w trzęsącym się autobusie czy kolejce w aptece bywa ponad siły ciężarnej.

Oczywiście, nie zawsze, bo są kobiety, które niemal do porodu biegają w podskokach niczym skowronki. Ale są i takie, którym trudność sprawiają najprostsze czynności. Dlatego jeśli kogoś nie przekonuje taki argument, może bardziej egoistycznie pomyśleć, że wolałby nie mieć na głowie zawartości żołądka stojącej nad nim kobiety.


Sama decydowałaś!

Nie, nie o zajściu w ciążę (chociaż to też). Kilka razy spotkałam się z argumentem, że „skoro jesteś w ciąży, to siedź w domu”. Nikt Ci nie każe telepać się tramwajem na drugi koniec miasta, włóczyć się po sklepach czy sapać w długaśnych kolejkach. To prawda, nikt nie kazał, ale czasem nie ma innego wyjścia.

Dlatego wystarczy odrobina wyobraźni (nie wspominając już o empatii), że wystawanie w kolejkach czy podróżowanie w mało komfortowych warunkach, to wcale nie jest widzi-mi-się ciężarnej, jej kaprys, a co gorsza – działanie z premedytacją obliczone na to, że „poświeci” brzuchem tu i tam, to załatwi coś szybciej, bo wszyscy ją przepuszczą. Uwierzcie mi, dopraszanie się o ustąpienie miejsca w każdej kolejce czy środku lokomocji przez dziewięć miesięcy nie jest niczym przyjemnym. A już szczególnie znoszenie wszelkich sapnięć czy fochów niezadowolonych ustępujących, jakbyśmy oczekiwały nie wiem jakich przywilejów. A przecież nasze prośby nie są efektem bycia „roszczeniowymi babami”, ale troską o bezpieczeństwo nasze i dziecka.
Czytaj także: Żona w ciąży? Twoja pomoc jest niezbędna!
Ojej, nie widać!

Tak, tak, dopraszanie się, bo przecież ciąży, zwłaszcza na początku „nie widać”. Później różnie z tym bywa – znałam mamy, u których (ba, sama tego doświadczyłam!), brzuszek stał się wyraźnie widoczny dopiero w trzecim trymestrze. Inna sprawa, że często pasażerowie czy towarzysze kolejkowej niedoli dostają nagłej (i chwilowej) utraty wzroku na widok ciężarnej wchodzącej do autobusu/sklepu.

To odwracanie głów, uporczywe wpatrywanie się w szybę, jakby za oknem można było dostrzec co najmniej zorzę polarną albo czytanie książki do góry nogami (tak, to też widziałam) jest naprawdę przykre.


Ona nie chce siadać!

Innym powodem, dla którego pasażerowie nie lubią ustępować miejsca nie jest wcale egoizm, brak wychowania czy lenistwo, ale… fakt, że zdarzyło im się zaproponować ustąpienie miejsca, a ciężarna odmówiła (jak mogła?!). Zrażeni taką „arcy-niekulturalną” odmową postanowili już więcej nie wyrywać się z szeregu. Jeszcze inni chcieli być uprzejmymi dla domniemanej ciężarnej, a wtedy okazywało się, że pani brzemienna wcale nie jest. Ups!

Dlatego mam gorący apel do każdej kobiety, niezależnie od tego, ciężarnej czy nie. Jeśli ktokolwiek chce Wam ustąpić miejsca (niezależnie od powodu), korzystajcie. Korzystajcie, bo później będziecie mieć na sumieniu te wszystkie kobiety, którym ludzie nie ustępują, bo myślą, że one wcale sobie tego nie życzą („skoro nie proszą”).
Czytaj także: Jak przygotować się do porodu? Nietypowy poradnik


Widoczna ciężarna

Last but not least. Bywa, że nieustępowanie ciężarnej wcale nie wynika ze złej woli, ale właśnie z przeoczenia czy niezauważenia (zwłaszcza na początku ciąży albo zimą, kiedy otulamy się obszernymi płaszczami). Dlatego warto zainwestować w widoczne emblematy, które dadzą otoczeniu jasny komunikat – jestem w ciąży, proszę, ustąp mi miejsca.

Jakiś czas temu pewna mama (jednocześnie lekarz-ginekolog) stworzyła specjalny pakiet dla mam, w skład którego wchodziły m.in. płócienne torby na zakupy czy przypinki z napisem „jestem w ciąży”. Na początku zastanawiałam się, czy takie produkty mają w ogóle sens. Ale szybko sięgnęłam pamięcią do czasów, kiedy sama wsiadałam z trwogą o mój brzuszek (a szczególnie jego lokatora!) do kołyszącego się tramwaju.

...

Szlachectwo zobowiazuje. Niestety mlodziez mamy chamska sowiecko zamerykanizowana nie polska.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:26, 13 Sie 2017    Temat postu:

Modlitwa za własne dzieci. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo może pomóc
Anna Gębalska-Berekets | Sier 13, 2017
Ruggiero Scardigno | Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nie tylko pacierz. Za swoje dzieci można modlić się w sposób bardziej uporządkowany i zorganizowany. Co ciekawe, taka modlitwa ma również „uboczne” skutki w małżeństwie.


K
ażdy z rodziców pragnie dla swojego dziecka wszystkiego, co najlepsze. Zabiegamy o ich byt, wykształcenie, zaspokojenie podstawowych potrzeb i rozwój pasji. Przeżywamy to, co jest ich udziałem. Staramy się być fizycznie obecni wtedy, gdy nas potrzebują. Mimo wszystko żaden człowiek nie jest w stanie zapewnić 24-godzinnej opieki. Ale jest ktoś kto może – Bóg.
Trudna rzeczywistość wychowawcza

Dzieci i młodzież z każdej strony atakowani są różnymi informacjami, które nie zawsze tożsame są z tymi, które były przekazywane w domu rodzinnym. Wartości promowane w świecie sprzeczne są niekiedy z tymi wpajanymi w procesie wychowania.
Czytaj także: Jak wychować dziecko, które sobie poradzi?

Młodzi spotykają się z rówieśnikami, dotykają ich używki, takie jak: alkohol, narkotyki, papierosy, dopalacze. Rodzice w niektórych sytuacjach są bezradni, nie potrafią wytłumaczyć zachowania swoich dzieci. Szukają więc wsparcia wśród rodziny, przyjaciół, specjalistów. Nie każdy jednak jest w stanie pomóc.
Powody rozpoczęcia modlitwy

Do modlitwy wielu rodziców sięga już w sytuacji krytycznej, gdy życie ich dzieci, a także po części ich samych, legło w gruzach. To nie jest złe, że dopiero w tym czasie sięgają po modlitwę. Nie chodzi o ocenę kogokolwiek.

A gdyby tak otoczyć modlitwą swoje pociechy już od najmłodszych lat? Nie zawsze rodzice są w stanie zaradzić całemu złu, które dotyka ich dzieci. Nie są w stanie tego wykonać. Ale jest Ktoś kto ich zna, Ktoś kto może wszystko. Nie jest w stanie jednak nic uczynić bez ludzkiej woli.
Róże Różańca Rodziców

Już jakiś czas temu powstały także Róże Żywego Różańca, które skupiają rodziców modlących się za swoje dzieci. Każda z osób odmawia tam w intencji swojego potomstwa jedną dziesiątkę różańca, rozważając przy tym jedną z tajemnic różańcowych przypadającą dla osoby w konkretnym miesiącu wspólnej modlitwy.

W ten sposób każdego dnia w intencjach róży odmawiany jest cały różaniec.
Czytaj także: Jestem facetem. I jestem w Róży Różańcowej
Owoce modlitwy widać gołym okiem

„Nieraz samemu trudno jest się modlić, natomiast we wspólnocie czuje się ogromne wsparcie, zresztą bliskie są mi wtedy słowa Jezusa, o tym, że gdzie dwóch lub trzech modli się w imię moje, tam i ja jestem” – mówi Anna.

W róży jest już 2 lata. Na początku, gdy zaczynali modlić się z mężem, założone były dwie róże, teraz jest już ich siedem. „Owoce modlitwy za nasze dzieci są niezwykłe i coraz więcej osób chciałoby do niej przystąpić” – dodaje Witek.

Nie powinno dziwić, że wierzący rodzice, oprócz nieraz nieuniknionej pomocy specjalistycznej, zwracają się także w modlitwie do Boga. Proszą o rozwiązanie trudnych spraw, wyjście z nałogów, rozeznanie woli Bożej w ich życiu.
Bóg daje łaskę modlitwy

Wobec zła żaden człowiek nie jest w stanie poradzić sobie sam. „Bóg daje łaskę i nawet jak wydaje się nam, że nie umiemy się modlić, to czujemy obecność Ducha Świętego, który nas umacnia, oświeca nas, jak powinniśmy postąpić w takiej czy innej sytuacji” – mówią Bogusia i Janek.

Jak potwierdzają, taka modlitwa dodaje nadziei i siły na pokonywanie trudności.
Uzdrowienie relacji w małżeństwie i rodzinie

Modlitwa daje także sposobność zachowania równowagi w procesie wychowania, by nie skupiać się jedynie na tym co zewnętrzne, ale zadbać o integralny rozwój, także w wymiarze duchowym.

To wyraz miłości, która realizuje się m.in. w działaniu, w odpowiedzialności, która ofiarowuje siebie. Modlitwa za dzieci uczy cierpliwości, pokory. Zmusza do zastanowienia się nad świadomie i nieświadomie popełnianymi błędami wychowawczymi.
Czytaj także: 5 minut codziennej walki o małżeństwo – dołączysz?

Podjęcie takiej modlitwy to także czas rozwoju rodziców, zwrócenia się ich ku Bogu, uzdrowienia relacji nie tylko między dziećmi, ale także i tych małżeńskich. Ona uczy wytrwałości.

W jednym z listów apostolskich „Rosarium Virginis Mariae” z 16 października 2002 roku, papież Jan Paweł II pisał: „Czymś pięknym i owocnym jest (…) powierzenie (…) modlitwie drogi wzrastania dzieci. Modlitwa różańcowa za dzieci (…) wychowuje od najmłodszych lat (…) stanowi pomoc duchową, której nie należy lekceważyć”.

Podjęcie modlitwy nie zwalnia z konkretnych działań, ale ona umacnia na tej drodze, to piękny prezent ofiarowany dzieciom. Nie chodzi też o magiczne i życzeniowe myślenie o modlitwie, ale o żywą relację z Bogiem, wypływającą z wiary. Doświadczenie Jego bliskości i zawierzenie mu swoich dzieci.

...

Wychowywanie to glownie modlitwa a nie tylko oddzialywanie na dzieci w jakis sposob...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:20, 20 Sie 2017    Temat postu:

Wychowujmy dzieci w duchu Bożym! [Sobotnia Ewangelia przy kawie]
Katarzyna Szkarpetowska i Ks. Przemek KAWA Kawecki SDB | Sier 19, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Ks. Przemek KAWA Kawecki SDB: „Zrobienie dziecku krzyżyka na czole jest jasnym komunikatem dla niego – oddaję cię w opiekę Komuś, kto będzie cię wspierał nawet wtedy, gdy mnie zabraknie. To bardzo mocny gest!”.

Katarzyna Szkarpetowska: Dlaczego uczniom nie spodobało się, że Jezus błogosławi dzieci?

Ks. Przemek KAWA Kawecki SDB: Uczniowie chcieli ochronić swojego Nauczyciela. Jezus był w drodze, całymi dniami nauczał, był zmęczony, a tu jeszcze rodzice – pewnie matki – podsuwają mu dzieci do błogosławieństwa. Apostołowie pomyśleli zapewne, że dzieci czy też ci, którzy je przynieśli, niepotrzebnie zawracają Mistrzowi głowę. Jezus nie głosił katechez dla dzieci, ale dla dorosłych.

Co słowa „pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie” mówią o roli tych, którym na tej ziemi dzieci są powierzane?

Dzieci to najbardziej delikatna tkanka społeczeństwa. To nasza przyszłość, ale też najłatwiej je skrzywdzić. Pojawia się tutaj wyzwanie – dla rodziców, wychowawców, kapłanów – żeby zająć się dziećmi, dać im solidne podstawy, w tym duchowe.

Jeżeli wychowamy dzieci na silnych ludzi, którzy będą żyli w duchu Bożym, to nie strach potem starzeć się i umierać, bo nie zostawią nas na pastwę losu w domu starców, nie poddadzą eutanazji, nie zrobią tego wszystkiego, co proponuje współczesna kultura. Łatwo zauważyć, do czego prowadzi wychowywanie dzieci poza Bogiem – kiedy na przykład zamiast jednego ojca mają trzech kolejnych wujków.
Czytaj także: Modlitwa za własne dzieci. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo może pomóc

Dziecko, widząc silnego ojca, który daje poczucie bezpieczeństwa, i słysząc, że Bóg jest Ojcem, mówi: „Wow! Może nie do końca to wszystko ogarniam, ale skoro mój ojciec jest OK, to Pan Bóg raczej też mi krzywdy nie zrobi”.

My, dorośli, potrafimy przeszkadzać dzieciom w spotkaniu z Bogiem?

Zdarza się. Jeżeli rodzic nie zaprowadzi dziecka w niedzielę do kościoła, to kto je tam zaprowadzi? Jeżeli nie nauczy modlitwy, nie pokaże swojego zaufania wobec Boga, to kto to zrobi? Młodzi ludzie nie odchodzą masowo od Kościoła dopiero po bierzmowaniu. Odchodzą dużo wcześniej, bywa, że po I Komunii Świętej.

Kiedy pracowałem w Niemczech, spotkałem wielu młodych ludzi, którzy nie mieli żadnych odniesień do wiary, nauki Kościoła. Człowiek bez takich odniesień jest naprawdę słaby i ubogi. Kiedyś pocieszyłem niemiecką nastolatkę po śmierci babci, mówiąc jej o niebie, nadziei spotkania, życiu wiecznym. Byłem przekonany, że odeszła podniesiona na duchu. Na drugi dzień przyszli do mnie jej rodzice i z pretensją zapytali, dlaczego karmię ich córkę głupotami o tym, że babcia żyje i jest w niebie. Przecież ona umarła i pochowaliśmy ją na cmentarzu – dokładnie dwa metry pod ziemią.

To konkretne sytuacje, które pokazują, że – może nawet nieświadomie – ale zdarza się, że my dorośli ograniczamy dzieciom możliwość nawiązania relacji z Bogiem.

Czy Jezusowy gest włożenia rąk na dzieci można traktować jako zaproszenie do tego, by rodzice swoje dzieci błogosławili?

To przede wszystkim nauka o tym, że lepiej jest swoje dzieci błogosławić niż przeklinać. I mówiąc „przekleństwo” nie mam nawet na myśli wulgaryzmów, ale przekleństwem może być dla dziecka na przykład negatywne, krytyczne porównywanie go z rodzeństwem czy z rówieśnikami. (Nie mylić ze zwróceniem uwagi!)
Czytaj także: Niedzielna msza z najmłodszymi dziećmi w 11 krokach

Takie zachowania wprowadzają w życie młodych wiele frustracji i problemów, które często odbijają się czkawką w życiu konkretnej osoby jeszcze w życiu dorosłym. Sporo naszych problemów zaczyna się w dzieciństwie, kiedy otrzymaliśmy wiele negatywnych komunikatów od dorosłych, a zabrakło dobrego słowa, potwierdzenia miłości. To może nie są przekleństwa stricte religijne, ale mają tę samą siłę oddziaływania.

A więc błogosławić dziecko to też dawać mu komunikaty wzmacniające, typu: jesteś dla mnie ważny, jestem z ciebie dumny?

Zdecydowanie. Myślę, że jeżeli dziecko słyszy od rodzica: jesteś silny, jesteś ważny, jestem z ciebie dumny, ma to konkretne przełożenie na jego życie, na poczucie własnej wartości. Staje się silne, ma zaufanie do siebie, do ludzi, ale też do Pana Boga.

Z drugiej strony, zrobienie dziecku krzyżyka na czole jest jasnym komunikatem dla niego – oddaję cię w opiekę Komuś, kto będzie cię wspierał nawet wtedy, gdy mnie zabraknie. To bardzo mocny gest!
Czytaj także: Jak wielką winę ponoszą rodzice za oddalanie się ich dzieci od Kościoła?

Ewangelia na sobotę: Mt 19, 13-15

„Sobotnia Ewangelia przy kawie” to przygotowany dla Aletei cykl rozmów Katarzyny Szkarpetowskiej z ks. Przemkiem KAWĄ Kaweckim SDB. Nasi rozmówcy co tydzień będą się dzielić z nami ciekawymi i nieoczywistymi myślami inspirowanymi fragmentem Ewangelii przeznaczonym w liturgii Kościoła na każdą sobotę.

...

Ilu ludzi pamieta ze dziecko to tez dusza?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:14, 20 Sie 2017    Temat postu:

Pięć praktycznych wskazówek wychowawczych od rodziców św. Tereski
Philip Kosloski | Sier 20, 2017
Mercy McNab Photography
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Ludwika i Zelia Martin to święci, którzy wychowali święte dzieci. Może warto posłuchać ich rad?


C
zy Twoje dziecko ma trudności z zachowaniem dyscypliny? Czy Twoje dzieciaki naśladują wszystkie Twoje złe nawyki? Martwisz się, że Twój maluch ma skłonność do ataków złości? Nie jesteś sam. Nie jesteś sama. Święci Ludwik i Zelia Martin, rodzice św. Teresy z Lisieux, mieli takie same problemy i też musieli rozeznawać, jak należy postępować.

Oczywiście, okazali się świętymi rodzicami świętych dzieci, ale bycie rodzicami dla nich też nie było łatwe i nie zawsze mieli właściwe odpowiedzi. Byli natomiast wytrwali i zawsze starali się zaspokajać potrzeby swoich dzieci, wychowując je w kochającej rodzinie.
Czytaj także: On zegarmistrz, ona koronczarka. Ludwik i Zelia Martin: święci rzemieślnicy codzienności

Oto pięć przydatnych wskazówek dla rodziców od świętych rodziców Małego Kwiatka, które mogą nam pomóc także dziś, kiedy staramy się wychować dzieci cnotliwie we współczesnym świecie.
1. Od samego początku ofiaruj Bogu każde ze swych dzieci

Zelia miała zwyczaj, że zaraz po urodzeniu każdego dziecka ofiarowywała je Bogu, odmawiając następującą modlitwę:

„Panie, daj mi łaskę, by to dziecko mogło być poświęcone Tobie i by nic nie zdołało zbrukać czystości jego duszy”.

I chociaż owoce tego poświęcenia nie były natychmiast widoczne, widać, że wiedziała od początku jak pragnie wychowywać swoje dzieci. Chciała, aby wszystkie jej dzieci zostały świętymi, ale nie czekała z założonymi rękami, tylko pracowała nad tym. Wiedziała, że ​​najlepiej zacząć od zaraz.
2. Kochaj swoje dzieci i obdarzaj je mnóstwem czułości

Łatwo jest zapomnieć jak bardzo dzieci potrzebują miłości i że potrzebują jej dużo. Ludwik i Zelia darzyli swoje dzieci wielkim uczuciem i zadbali, by dzieci o tym wiedziały. Celina Martin napisała o swoim ojcu:

„O ile od siebie wymagał, dla nas był zawsze tkliwy. Jego serce było dla nas wyjątkowo czułe. Żył tylko dla nas. Serce żadnej matki nie zdołałoby przewyższyć jego serca”.

Jednym ze sposobów okazywania uczuć przez Ludwika było nadanie swoim dzieciom zdrobniałych przezwisk, które świadczyły o jego szczególnej miłości do nich. Marię nazywał „diamencikiem”, Paulinę „perełką”, Celinę „dzielną”, Leonię „serduszkiem”, a Teresę „królewną” albo „bukiecikiem”.
Czytaj także: Jak św. Tereska z Lisieux zapoczątkowała kult Matki Bożej od Uśmiechu
3. Nie poddawaj się, jeśli Twoje dziecko jest trudne

Zelia uspokajała swego brata w liście, aby nie martwił się, jeśli trudno mu sobie poradzić z małym dzieckiem.

„Nie frasuj się, że Twoja mała Jeanne ma humory. To nie przeszkodzi jej być później wzorowym dzieckiem, a nawet Twoją pociechą. Pamiętam jak Paulina zanim skończyła dwa lata była taka sama i jaka byłam tym strapiona – a teraz jest moją najlepszą córką. Ale muszę ci powiedzieć, że jej też nie zepsułam. Chociaż była mała, nic nie uchodziło jej bezkarnie”.

Paulina nie była jedynym dzieckiem w rodzinie Martinów, która przysparzała zmartwień rodzicom. Zarówno Teresa jak i jej siostra Leonia bardzo niepokoiły Zelię. Jednak razem z mężem nie ustawała w wysiłkach wychowawczych, mimo że ich praca wydawała się wtedy bezowocna.
4. Bądź dla swych dzieci przykładem miłości dobroczynnej

Nasze dzieci śledzą każdy nasz ruch – i ten dobry, i ten zły. Ludwik i Zelia robili co mogli, by dawać przykład swoim dzieciom, jak traktować innych. Celina opisała, jak cierpliwy był jej ojciec wobec innych, nawet wtedy, gdy traktowali go nieuprzejmie.

„Kiedyś poszedł ze mną, aby odebrać czynsz od najemczyni domu; to było na głównej ulicy Lisiuex. Kobieta odmówiła zapłaty i pobiegła za nim, wykrzykując obelgi. Byłem przerażona, ale on pozostał spokojny i w ogóle nie zareagował, a później nie skarżył się na nią”.

Jak możemy oczekiwać, że nasze dzieci będą cierpliwe i życzliwe dla innych, gdy najpierw nie będziemy dla nich wzorem?
5. Baw się ze swoimi dziećmi

W dzisiejszych czasach tak łatwo można posadzić dziecko przed ekranem i prawie nigdy się z nim nie bawić. Jednak nasze dzieci potrzebują naszej uwagi, nawet w zabawie. Celina napisała o swojej matce: „Ona nawet bawiła się z nami chętnie, ryzykując, że jej dzień pracy wydłuży się do północy albo jeszcze bardziej”.

Ludwik także przyłączał się do zabaw, często robiąc małe zabawki dla swoich dzieci, wymyślając zabawy i śpiewając z nimi piosenki.
Czytaj także: 54 autentyczne zdjęcia św. Teresy od Dzieciątka Jezus

Tekst opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Bezcenne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:14, 21 Sie 2017    Temat postu:

Dwie duchowe rady od dziecka
Marlena Bessman-Paliwoda | Sier 21, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Ćwicz swoje słabości sumiennie, spokojnie, małymi krokami. Jest nad Tobą czujne i łagodne Oko Twojego Taty, który wspiera Cię radami i podpowiedziami.


M
amo, umiem już sam zakładać spodenki, umiem sam zakładać koszulkę. Umiem się dzielić i jeździć na rowerze. Umiem wybijać piłkę rakietką. Umiem biegać, a jeszcze niedawno byłem mały i nie umiałem chodzić – tak oto litanię swoich umiejętności przedstawiło mi czteroletnie dziecko.

Jeszcze dzień wcześniej był w domu wielki płacz, bo to wybijanie piłki rakietką nie szło chłopcu ani trochę. „Nigdy się tego nie nauczę!” – lamentował rzucając rakietką o ścianę. Jaki to ma związek z duchowym rozwojem? Otóż ma i to całkiem spory.


Rada pierwsza: Nie wymagaj sukcesu już TERAZ. Ćwicz siebie powoli

Kiedy się nawrócimy, myślimy, że oto złapaliśmy Pana Boga za nogi. Nie będę grzeszyć, wszystkim będę opowiadać o Bożej miłości, nie będę obgadywać, wszystkich będę bezwarunkowo kochać, więźniów będę nawiedzać… – i tak bez końca.

Wszystko jest dobrze do pierwszego upadku i zderzenia z tym, że jako ludzie… jesteśmy słabi. Nie mamy wrodzonej doskonałości, która była przykryta starym życiem bez lub obok Boga. I wtedy najczęściej pojawia się płacz, czasami nawet rozpacz. Wykrzykujemy wtedy jak dziecko nad rakietką: „Nigdy się tego nie nauczę! Nie pokonam swojej słabości. To jest bez sensu”.

Przed Panem Bogiem jesteśmy właśnie jak to dziecko, płacząc nad swoimi słabościami. Wpatrujemy się w nie i roztrząsamy, że nam się nie udało. Nasze ego zostało utarte, więc tak naprawdę odnosimy wielki sukces.
Czytaj także: Dzieci w podróży – 7 życiowych lekcji dla małych i dużych

A Jezus zachęca, aby nie skupiać się na swoich słabościach, a rozwijać miłość do Niego. Kiedy od samego początku zaczniemy wyrywać chwasty, możemy uszkodzić także te kwiaty miłości do Boga zapadając się w swój egoizm, samozadowolenie z rozwoju duchowego, pychę.

Kiedy zaś skupimy się na kochaniu Jezusa, On sam będzie wspierał nas w tym, aby chwasty znikały. Mój czterolatek ćwiczył z tatą wybijanie piłki, kiedy ochłonął po wielkim płaczu nad brakiem „wrodzonej umiejętności” operowania rakietką. Ćwiczył – sumiennie, spokojnie, małymi krokami, pod czujnym okiem taty, wspierany jego radami i podpowiedziami. Dał radę – dziś wybija piłkę za ogrodzenie do sąsiadów.

Ćwicz swoje słabości sumiennie, spokojnie, małymi krokami. Jest nad Tobą czujne i łagodne Oko Twojego Taty, który wspiera Cię radami i podpowiedziami.

„Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz [Pan] mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”. 2 Kor 12, 7-10

„Na to zaś wszystko [przyobleczcie] miłość, która jest więzią doskonałości”. Kol 3, 14
Czytaj także: Mamy, które zostały świętymi dzięki… swoim dzieciom


Rada druga: Spójrz na swoją duchowość z perspektywy czasu

„Umiem biegać, a jeszcze niedawno byłem mały i nie umiałem chodzić”. Są już może dziedziny życia, w których biegasz, ale są pewnie i takie, w których dopiero raczkujesz, a może nawet – idąc tropem porównania do niemowlęcia – nie podnosisz główki.

Po prostu leżysz i tyle. Zobacz, że wszystko dzieje się w czasie. Ten czterolatek potrzebował dwunastu miesięcy na to, by postawić pierwsze kroki. Dlaczego więc my, kiedy postanawiamy sobie pracę w danym obszarze, zatem „rodzimy się”, przebudzamy w danej dziedzinie życia, chcemy od razu biegać, brać udział w maratonach.

Przykładamy swój „poziom cnoty” w momencie startu do cnót świętych. Wszystko ma swój czas. Musimy leżeć, by potem podnosić główkę, itd. Będziesz biegać, ale zaakceptuj to, że może jeszcze dziś nie umiesz nawet chodzić. Spokojnie, nauczysz się, tylko próbuj do skutku.

...

Dorosli zupelnie nie maja w glowie ze im potrzeba WYCHOWANIA! Juz 18 lat skonczyli i koniec z wychowaniem... To jest glupota bo kto normalny uznaje sie za doskonalego?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:09, 29 Sie 2017    Temat postu:

Matko – a odpuść Ty sobie! Czy warto kontrolować konta społecznościowe dzieci?
Zyta Rudzka | Sier 28, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Po powrocie z wakacji, dwunastoletnia córka mojej koleżanki zamknęła jej dostęp do swoich kont społecznościowych. I się zaczęło.

Prośby i groźby. Basia tłumaczy jak dziecku. W końcu straszy, robi awanturę, a potem wyczerpana stresem – nie śpi po nocach.

– Co ta moja mała tam wypisuje?! Jakie selfie wkleja?! Pewnie poznała nowe towarzystwo na obozie. Ja nie wiem, co to za ludzie – dręczy się. – Bo, tych ze szkoły znam dobrze. Mogę za nich ręczyć. Czuję się spokojna. Wiem z jakich rodzin pochodzą. A tu pewnie nowi znajomi … Jacy?!

Stosowni do jej wieku, odpowiadam spokojnie. Basiu, zamiast się nakręcać, chyba lepiej szukać rozwiązań.


Strach o dorastające dziecko

„Zaaktualizuj” dane o dziecku. Mała nie jest już małą. Dorasta. Wykluwa się z domowego kokonu. Bardziej potrzebuje paczki przyjaciół, niż mamy-kwoki. Zmieniają się jej potrzeby. Wzrasta pragnienie niezależności, odrębności, intymności.

Basia to wszystko wie. Ale jakby tylko teoretycznie. Natychmiast ripostuje, że przecież ona jest bardzo nowoczesna, wyrozumiała, dużo rozumie. Chce być mamą-przyjaciółką. To fajnie zwierzyć się własnej matce. Przecież to osoba, która zawsze chce dla nas najlepiej.

– Czy to złe, że chcę być bliżej córki? Zachwycać się jej selfie, śmiesznie komentować. Przecież mam poczucie humoru.

No, masz, masz Basiu. Ale czy na swój temat?
Czytaj także: Czy to już? 5 symptomów dojrzewania Twojej córki


Matka czy przyjaciółka?

Matka niech będzie matką.

– Przyjaciółek, miejmy nadzieję, Matylda ma wiele. A matkę – jedną. Więc może nie staraj się być tym, kim nie musisz.

Nie jestem też pewna, czy chodzenie po wirtualnych śladach córki jest akurat tym wyrazem ciepłej miłości matki, jaką chciałabyś jej dać.

Basia chce kibicować a może jednak nadzorować?

Ustal zdrowy stopień oddalenia.

Zawsze jest coś o czym nasze dziecko nam nie powie, zatai, czy skłamie. To nie problem dla rodzica, ale normalny, naturalny proces rozwojowy. Wyodrębniania się. Wzrastania. Uczenia się kontaktów. Nabywania nowych umiejętności społecznych. To wszystko – rozwija.

Dzieci chcą mieć swoje tajemnice– i to jest zdrowe.

Starając się na siłę zaprzyjaźnić z własnym dzieckiem możemy tak się zagalopować zapomnieć w jakiej roli występujemy. W roli – rodzica.
Czytaj także: Jeżeli wykonujesz te 4 czynności, jesteś… genialnym rodzicem!


Nie rób dziecku, co tobie miłe nie było

Nie trzeba się wszystkiego bać. Dajmy trochę wolności. Kiedy my biegałyśmy po podwórku, nasze matki nie wołały nas co chwila przez okno. No chyba, że tak było… I jak się wtedy z tym czułyśmy?

Będąc matką chyba mądrze jest pamiętać, jak to było być córką.

Dasz za mało wolności – źle. Dasz za dużo – narażasz się na kłopoty. Tak źle, i tak niedobrze. Można się cały czas dręczyć, gdzie postawić granice. Mieć nieustanne wątpliwości – ta niepewność jest wpisana w macierzyństwo. Tylko, żeby ta uważność i bezradność nie była nasączona lękiem. Bardziej – ciekawością. Kim to moje dziecko się staje? Jak sobie radzi? Co mnie w nim zachwyca? Co niepokoi? Jak mu pomóc? Ale taktownie, żeby nie zamknęło się w sobie. Nie zareagowało kompleksem.

Nie rób dziecku, co tobie miłe nie było. Bądź uważna, ale nie wścibska. Rozmawiaj i obserwuj, ale nie wypytuj. Zapytaj: Dobrze się bawiłaś? To fajnie.

I koniec. To otwiera kontakt. Może będzie z tego rozmowa. Albo i nie. Jak mała nie chce mówić, to wcale nie znaczy, że ma złe tajemnice. Po prostu – ma prawo do prywatności.
Czytaj także: Zbuntowane nastolatki i stewardessy. 11 zaskakujących podobieństw


Profile społecznościowe to współczesne pamiętniki

I już, Basia wspomina, że sama miała fioletowy zeszyt, z który chowała w pudełko po butach i jeszcze pod łóżko.

Ty też nie czułabyś się dobrze, gdyby mama chciała ci to pudełko siłą otworzyć i zajrzeć, co jej w środku.

Czasami lęk i towarzyszące mu poczucie bezradności popychają nas do działań, których do końca nie pochwalamy, ale już je znamy i wiemy, że choć nie są idealne, to jednak…

Basia dzieli się opowieścią: – Nadmiar kontroli niczego złego mi nie zrobił. Wprost przeciwnie. Kiedy byłam w maturalnej klasie, ojciec przeszukał mój pokój i znalazł tam papierosy, które zostawiła koleżanka. I tak mnie chwycił za włosy i szarpał, że do dziś nie chce mi się palić.

Ale morał z tej opowieści wcale nie jest chyba taki, że cel uświęca środki?

Czyli – będę agresywna, to będzie bolało moje dziecko, ale potem jeszcze mi podziękuje.

No, tak udostępni ci wejście na swoje konto na FB, ale potem w sekrecie założy nowe, o któreym pojęcia nie będziesz miała.
Czytaj także: 6 rzeczy, których nie warto robić na Facebooku, żeby nie zniszczyć swojego związku


Zyskasz pozorny nadzór, stracisz zaufanie

Basiu – nie palisz, dobrze, ale czy masz dobre wspomnienia miłości ojcowskiej. Czy nadzór i rządy żelaznej ręki to jedyne, co ci przekazał? No i najważniejsze – jak się wtedy czułaś, kiedy cię szturchał, bił i naruszał prywatność twojego dziewczęcego pokoju?

Warto odpuścisz w pewnych sprawach, żeby nie stracić oczu tych ważniejszych.

Chcesz żeby dziecko miało do ciebie szacunek, traktuj je z szacunkiem. Prosta sprawa, banał dydaktyczny, ale czy o nim pamiętasz?

Zamiast szpiegować, inwigilować, dbaj o kontakt. Ty też nie wszystko mówisz swojemu dziecku. Nie dlatego, że w twoim życiu dzieją się strasznie wstydliwe rzeczy, ale po prostu masz swoje dorosłe sprawy. I twoje dziecko – ma swoje. Nastoletnie. Może szalone, głupie, nierozsądne. Ale daj mu to szaleństwo dorastania przeżyć. Niech ma jakieś wspomnienia. Niech się sparzy. Niech nie posłucha rad matki i zrobi co samo chce. Paradoksalnie, w tych porażkach młodości jest jakaś radość życia. To się wspomina, pamięta. Dawne nieszczęścia przetrwają w zabawnych anegdotach.
Czytaj także: 6 typów niezdrowych relacji z mamą, które wpływają na Twoją dorosłość


Zamiast nadzoru, okaż zainteresowanie

W rozmowie w cztery oczy, a nie poprzez wpisy. Na spacerze, a nie klikaniem pod zdjęciem. Obejmij dziecko, zamiast jego profil. Nastaw oczy i uszy – zamiast gapić się w zdjęcia. Nie jesteś awatarem mamuśki, jestem realną matką.

Po prostu bądź obok. Zaakceptuj brak poufałości czy czułości ze strony dzieciaka. To trudny czas, ale przejściowy. Dziecko nie wymaga już niańczenia, a jeszcze nie jest dorosłe.

Na przyjaźń przyjdzie czas, kiedy obie strony będą dorosłe. Ale na to pracuje się już teraz – byciem blisko, ale nie za blisko. Wspieraj samodzielność i niezależność. To jest inwestycja w życie twojego dziecka, kiedy cię zabraknie.

...

Zaleznie od wieku i zagrozen... Pedofile tez tam grasuja... To nie takie proste.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:56, 29 Sie 2017    Temat postu:

Czy zmuszać 16-latka do chodzenia na mszę?
Katrina Fernandez | Sier 29, 2017
Yakobchuk Viacheslav | Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Gdyby Twoje dziecko przyszło dziś do Ciebie i powiedziało, że chce rzucić szkołę, ponieważ uważa, że jest wystarczająco dorosłe, by podejmować decyzje za siebie, to co byś odpowiedział/odpowiedziała?


D
roga Katrino,
nasz 16-letni syn odmawia chodzenia do kościoła z rodziną i uważa, że jest wystarczająco dorosły, by sam mógł decydować, czy powinien tam chodzić. Nie chcę go zmuszać, bo obawiam się, że będzie dorastał w nienawiści do Kościoła, ale smuci mnie fakt, że już nie praktykuje. Powinnam mu odpuścić czy nie dawać za wygraną?
Julia

Droga Julio,
Nie możesz zmusić osoby do pokochania czegoś, ale możesz zmusić osobę do zrobienia czegoś. Zwłaszcza, jeśli ta osoba jest Twoim dzieckiem i żyje pod Twoim dachem. Jeśli Twój 16-letni syn przyszedłby dziś do Ciebie i powiedział, że chce rzucić szkołę, ponieważ uważa, że jest wystarczająco dorosły, by podejmować decyzje za siebie, nadal obawiałabyś się go zmuszać?

Nie? Dlaczego? Ponieważ wiesz, jak ważna jest edukacja, prawda?

Dzieci mogą nie kochać szkoły, pracy domowej, zadań czy nawet warzyw, ale napominamy je, by chodziły do szkoły, odrabiały pracę domową, sprzątały swój pokój oraz jadły te warzywa. Zdrowe jedzenie zapewnia silne ciało, a edukacja silny umysł. Kościół, poza tym, odżywia duszę.
Czytaj także: Nie wyobrażam sobie niedzieli bez Eucharystii

Naszym rodzicielskim obowiązkiem jest, by nie zaniedbywać duchowego rozwoju naszych dzieci. Położyłabym nawet większy nacisk na wiarę niż na warzywa, sprzątanie pokoju czy nawet dobre oceny.

Zatem, jeśli rodzic pyta mnie, czy powinien wymagać od dziecka, by poszło na mszę, moja odpowiedź zawsze brzmi „absolutnie tak”. Słyszałam argument, że jeśli zmusisz dziecko do chodzenia do kościoła, dorośnie nienawidząc go. Niemniej jednak odrzucamy przyjmowanie podobnej logiki w innych obszarach życia naszych dzieci.

Jeśli zmuszamy dziecko do pójścia do szkoły, dorośnie nienawidząc nauki – żaden rodzic by tego nie stwierdził. Myślę, że w tym przypadku różnica polega na tym, że dzieci wiedzą, dlaczego zmuszamy je do jedzenia warzyw czy pilnej nauki – zdają sobie sprawę, że to ostatecznie dla ich własnego dobra.

Co, jako rodzice robimy, by zapewniać nasze dzieci, że chodzenie na msze jest także dla ich dobra?

Czy wpajamy im, by doceniały mszę? Czy one widzą nas, swoich rodziców, modlących się codziennie i radośnie traktujących mszę jako priorytet? Czy raczej każdej niedzieli widzą nas niechętnie wypełzających z łóżka, narzekających, że nie możemy pospać dłużej? Czy dzieci wiedzą, po co chodzić na mszę, czy wiedzą też, że jeśli nie pójdą, znajdą się w stanie grzechu śmiertelnego… a może nie zdają sobie nawet sprawy, co on oznacza i jakie są jego konsekwencje?

Porozmawiaj ze swoim synem i zapytaj go, dlaczego nie chce iść do kościoła. Jeśli twierdzi, że jest wystarczająco dorosły, by podejmować decyzje za siebie, wówczas powinien być także na tyle dorosły, by wyrazić powody, dla których je podjął.

Uważa, że msza jest nudna? W takim razie może potrzebuje zrozumieć biblijny sens oraz symbolikę ukrytą w Eucharystii. Albo prawdopodobnie msza, na którą uczęszczasz nie jest bogata w tradycje Kościoła i powinieneś znaleźć parafię, która oferuje „ambitniejsze” msze. Młodzi ludzie działają intuicyjnie i wiedzą, kiedy są traktowani w sposób protekcjonalny. Stąd też może właśnie wielu z nich odpuszcza msze, podczas których zbyt mocno próbuje się odwoływać do młodszego pokolenia.
Czytaj także: Niedzielna msza z najmłodszymi dziećmi w 11 krokach

Całkiem możliwe, że Twój syn stawia sobie pytania na temat wiary i Boga, może nawet wątpi, że jest nieco zakłopotany, by przyznać to w rozmowie z Tobą. Zasugeruj mu, by porozmawiał z księdzem lub przewodnikiem duchowym.

Bez względu na to, jakie ma powody, uważnie go wysłuchaj i spróbuj odpowiedzieć na te wątpliwości. Równocześnie, bardzo ważne jest, by nadal uczęszczał na mszę. Zapewniaj go, że traktujesz jego wątpliwości poważnie i pomóż mu nad nimi pracować. Masz także prawo zażądać, by jako swojej matce zaufał Ci, że wiesz, co ostatecznie jest najlepsze dla niego.

Artykuł został opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia

...

W tym wieku nie jest dorosly i nie ma pelnej wladzy nad soba jednak wladza rodzicow nie jest tez juz pelna. Zupelnie nie mozna zatem odpuscic ale i zmusic tez.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:26, 30 Sie 2017    Temat postu:

Twoje dziecko jest bohaterem, tylko czy Ty o tym wiesz?
Katarzyna Wyszyńska | Sier 30, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Zastanawialiście się kiedyś, jak ważne jest chwalenie, docenienie „małych aktów miłości” u dzieci? Takie szczere i mocne, nie tylko poklepanie po główce czy zapewnienie jaki z Ciebie grzeczny chłopiec. Tak się buduje mocnych i dobrych ludzi, cegła po cegle dobrego słowa.
Na co dzień żyjemy w dwóch różnych miastach, więc co roku staramy się spędzić razem choć kilka dni wakacji. Tym razem mój brat i mój mąż nie dostali wolnego, więc do pomocy wzięłyśmy dziadków i z bratową i dziećmi ruszyliśmy na Mazury.
Prawie tydzień w składzie: jeden mężczyzna, trzy dorosłe kobiety i 5 dziewczynek w wieku 1 rok – 6 lat. Możecie więc z łatwością wyobrazić sobie jak wiele było głośnego śmiechu, tupotu małych stóp i radosnego przekrzykiwania. Każde dziecko jest jednak inne, więc na takim wesołym tle rozgrywały się małe dramaty: konflikty prawie zbrojne, ataki podjazdowe i jak na wojnie bywa, także prawdziwe bohaterstwa. Jakie? Posłuchajcie!
Czytaj także: Nastolatek z zespołem Downa, który uratował dziewczynkę przed utonięciem
Różowy widelec
Przygotowujemy obiad, a starsze dziewczynki mają rozłożyć sztućce. Z tarasu dobiegają nas odgłosy zażartej dyskusji. „To mój widelec!”, woła jeden głos, któremu wtóruje drugi „Nieprawda, jest wszystkich i ja też chcę nim jeść!”.
Oho, zdaje się że niejednolita zastawa stołowa może być źródłem poważnego sporu. Obie dziewczynki idą w zaparte, obu bardzo zależy na widelcu z różową rączką. My, dorośli z jednej strony nie chcemy ingerować, ale widzimy też, że do porozumienia im daleko, a całe zajście zmierza w szybkim tempie do płaczu jednej z nich. Tłumaczenia i negocjacje nie pomagają.
Babcia nie wytrzymuje i mówi: „Dziewczynki, widelec jest ważniejszy od Waszej przyjaźni? Może w takim razie ja powinnam go wziąć, a nie żadna z Was, by było sprawiedliwie?”. I wtedy staje się cud. Jedna z nich cichym głosem oznajmia: „Nie babciu, to niech ona weźmie widelec, ja wezmę inny”.
Czytaj także: Jak wychować dziecko, które sobie poradzi?
Cud na miarę
Uważasz, że cud to za mocne słowo? Że nic wielkiego się nie wydarzyło? Też tak najpierw pomyślałam. Powiedziałam tylko „to bardzo miłe z Twojej strony” i pogłaskałam ją po główce. A wtedy moja mama wzięła mądrą wnuczkę na kolana, mocno przytuliła i wyszeptała jej słowa, które i mnie poruszyły do głębi.
Jestem z Ciebie bardzo dumna. Umiałaś zrezygnować z tego, na czym Ci zależało, bo swoją kuzynkę kochasz bardziej. To wielkie bohaterstwo, wybrać coś słabszego dla siebie, by innym było lepiej, dlatego że ich kochamy. To takie małe-wielkie rzeczy, małe wielkie bohaterstwo.
Łzy wzruszenia chwyciły mnie za gardło. Te słowa tak proste, a zarazem tak trudne, bo przecież każdy z nas robi takie małe rzeczy na co dzień bez wielkiego aplauzu, bez uznania. A szkoda.
Bo to jest rzeczywiście prawdziwy cud. Pakujesz mężowi kanapkę na wyjazd, wstajesz rano do dzieci dając żonie odespać tydzień, a dziecko rezygnuje z różowego widelca. Cud bezinteresownej miłości. Miłości małego serca, które w trudzie wstaje na swoje wyżyny, choćby nam wydawało się, że to ledwie małe wzniesienie.
Czy to nie jest Ewangelia w czystej postaci? Czy to nie jest największy z możliwych cudów? Ja myślę, że jest. Że łatwiej jest komuś wyleczyć złamaną rękę, niż złamane serce. Łatwiej naprawić ułomność ciała, niż nauczyć kochać.
Czytaj także: Trzylatek pociesza umierającego braciszka
Wzmacniaj budowlę
Kilka godzin później do babci podbiega zdobywczyni widelca. Wtula się niepewnie i ściszonym głosem informuje: „Wiesz babciu, ja bardzo chciałam do toalety, ale Zosię puściłam pierwszą, mimo że mi się już bardzo chciało”.
Parsknęliśmy pod nosem śmiechem, ale nie moja mama. Ona otuliła, wycałowała i wlała w kolejną małą osóbkę siłę i wartość. „Tak kochanie, zachowałaś się jak bohaterka. Mała wielka bohaterka”.
Jak trudno dostrzec w takich błahostkach prawdziwy wyczyn… Więc nie dostrzegamy. Omijamy, ignorujemy, traktujemy jako obowiązkową normę, skupiając się raczej na wytykaniu odstępstw.
Jak ważne jest chwalenie, docenienie tych aktów miłości! Takie szczere i mocne, nie tylko poklepanie po główce czy zapewnienie jaki z Ciebie grzeczny chłopiec. Tak się buduje mocnych i dobrych ludzi, cegła po cegle dobrego słowa.
Jeszcze nie raz, nie dwa głupio się roześmieję, bo moje ślepe oczy zobaczą infantylność, a zamkną się na wielki cud. To wielka sztuka widzieć głębiej, ostrzej, szerzej. To sztuka uważności. Uważności wbrew pośpiechowi i narzucającej się powierzchowności. We własnym domu mamy codzienną praktykę – dostrzeż w swoim dziecku superbohatera i zostań jego największym fanem.

...

Rozsadne nagradzanie wychowuje...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:41, 31 Sie 2017    Temat postu:

Miłość nie zazdrości
Zyta Rudzka | Sier 31, 2017
Geber86/Getty Images
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


A co z miłością między rodzeństwem, kiedy brat czy siostra oskarża, że rodzice zawsze woleli ciebie?


W
moim pokoju dziecięcym to była wojna. Brat był o rok młodszy. Toczyliśmy nieustanne bitwy. O co? Chyba o wszystko. Wiem, że rodzeństwo zawsze się kłóci, ale z tego się wyrasta.

U nas jest inaczej. Ten konflikt cały czas jest żywy, wyznaje prawie czterdziestoletnia Joanna. – Mój brat gorzej sobie radzi w życiu. Odszedł od żony do młodszej kobiety, która go potem rzuciła. Płaci alimenty. Zapuścił się. Jest otyły i burkliwy. Pewnego dnia tata wygadał się, że pomagają mu finansowo. Mama jest na emeryturze, ale jako księgowa bierze dodatkowe prace. To mnie wzburzyło.

Nie chodzi o te pieniądze, ale o to, że mama nigdy nie ma czasu dla mojego kilkuletniego syna. Przecież wnuk może poczekać, a księgowość jakieś firmy nie. Kiedy wykrzyczałam rodzicom, że czuję się mniej kochana, byli oburzeni i próbowali się bronić.

Przecież „traktowaliśmy was jednakowo”, „nikogo nie wyróżnialiśmy”, „wszystko było po równo”, a ty „jesteś zazdrosna o rodzonego brata, zamiast mu współczuć, bo nie miał tyle szczęścia w życiu”. Nie wiem, na czym ma polegać to moje szczęście? Że się staram, nie poddaję się, że mąż ode mnie nie odszedł, że nie zostawiłam dzieci, że jestem zadbana… Oni nic nie rozumieją. Nie jestem zazdrosna. Czuję się pokrzywdzona. A oni w ogóle tego nie widzą! Ale dlaczego mnie to ciągle dziwi, przecież rodzice zawsze byli wpatrzeni tylko w mojego brata! – Joanna jest wyraźnie rozżalona.
Czytaj także: Jak przygotować dziecko na rodzeństwo?
Czekolada na pół, a co z uczuciami

No cóż, dzieciństwo nie kończy się w momencie, kiedy przestajemy być dziećmi. Potrafi mocno rezonować w dorosłym życiu, wpływa na nasze nastroje, na związki i na to, jak sobie radzimy w życiu.

Złe dzieciństwo nie musi boleć przez całe życie, a miłość do jednych rodziców może łączyć, a nie dzielić. Przeszłości nie uda nam się zmienić, ale można zacząć inaczej o niej myśleć.

Które dziecko bardziej kochasz? To pytanie brzmi niemądrze, ale niestety ma swoje realne przełożenie w codziennym życiu. Czekolada na pół. Dziś ty zmywasz, jutro brat. Właściwie większość rodziców stara się, żeby było sprawiedliwie. Z równym podziałem słodyczy nie ma większego problemu, ale troski, zrozumienia i uwagi często nie da się odmierzyć równą miarką. Niezależnie od dobrych zamiarów i intencji.


Każdy potrzebuje uwagi

Niekiedy jedno jest bardziej chorowite i czujemy, że wymaga od nas większej pomocy. Potem jest zdrowe, a my nadal na nie nadmiarowo chuchamy. A kiedy jeden maluch wymaga szczególnej, nadmiarowej obecności, niejako automatycznie możemy już nie być tak obecni w życiu drugiego dziecka.

To, które nie radzi sobie z nauką, dostaje złe oceny to dla nas znak, że musimy być bliżej. A kiedy dziecko nie sprawia problemów, jest grzeczne, nie zawodzi, to znaków nie daje. A może cierpi, bo to że sobie radzi w szkole wcale to nie oznacza, że nie ma problemów również z brakiem pochwały, komplementów. „Bezproblemowe” dziecko też wymaga dobrego słowa. To mu się należy. Bardziej niż równo odmierzona czekolada.
Czytaj także: Miłość cierpliwa jest… ale czym jest mądra cierpliwość?


Dramat dobrego dziecka jest niewidzialny

Rodzice całkiem nieświadomie stają się niedostępni emocjonalne. W domu Joanny nie było awantur i psychicznego nękania. To poczucie skrzywdzenia, które odczuwa dobre dziecko wcale nie są łatwiejsze do przepracowania, niż dorastanie w cieniu nałogu rodzica czy fizycznej przemocy. Zazwyczaj bagatelizuje się ten rodzaj cierpienia. Przecież nic takiego się nie stało. Nie ma siniaków. Nie ma płaczu, a więc o co ci chodzi?!

Rodzice Joanny mogą być za starzy, by zrozumieć swoje postępowanie. Nie potrafią dokonać roztropnego wglądu w swoje motywacje. W takich pozornie patowych sytuacjach zaproponowałabym nowe spojrzenie na rodziców. Oni też mieli swoje dzieciństwo, które ich tak a nie inaczej ukształtowało do bycia ojcem czy matką. Nie chcieli krzywdzić. Pragnęli jak najlepiej. Coś im się udało, a coś zepsuli. Jak to rodzice. Koszty ponoszą również oni.

Warto o tym pamiętać, bo często widzimy swoją dziecięcą krzywdę, a empatia w stosunku do rodziców pozwala ją w sposób naturalny zmniejszyć. I już jakby mniej boli.


Żal do rodziców

Joanna ma słuszny żal, że jej mama nie wchodzi w rolę babci tak bardzo jak ona by tego chciała. Nie ma czasu dla wnuka, bo mimo podeszłego wieku pracuje by pomóc synowi. To jest argument, by porozmawiać z rodzicami. Bez nadziei, że zobaczą że wspieranie finansowe syna może wzmacniać jego poczucie bezradności i depresyjne nastroje, o których może świadczyć spora nadwaga i zaniedbanie.

Myślę, że ten mężczyzna nie ma łatwo. A im bardziej będzie korzystał z pomocy rodziców tym będzie jeszcze trudniej. Rodzice znoszą mu do domu ryby, a to nie mobilizuje żeby zarobić na wędkę.

Brat Joanny czuje wsparcie rodziców, ale jednocześnie może czuć się przez nich psychologiczne krzywdzony. Wszystko zależy od tego atmosfery, jaka towarzyszy gestom pomocy. Mama przyniesie pieniądze i mimochodem, ale jednak z dumą powie, że Joasia to sobie kupiła nowy samochód. Joasię ta duma matki by uszczęśliwiła, a brat czuje się zawstydzony, gorszy, nieudany. Siostra ma zawsze lepiej. I już nie odbiera pieniędzy rodziców jako manifestacji miłości. To dla niego upokorzenie. Kolejne w życiu.

Nawet nie pomyśli: małżeństwo mi nie wyszło, dziecka prawie nie widuję, ukochana odeszła, ale za to to mnie rodzice kochają bardziej!
Czytaj także: Miłość nie unosi się pychą. Klucz do lepszego życia w małżeństwie


Trudno mówić o miłości, trudno ją równo okazywać

Często rywalizujemy z rodzeństwem o miłość rodziców, bo nie potrafimy wczuć się w niełatwe uczucia drugiej strony. A koszty emocjonalne takiej zaborczej miłości są zapewne większe, niż w przypadku dziecięcej wojny na poduszki.

I tak oto rodzice się lękają, starają, pracują, a mogliby odpocząć, a nadal żadna ze stron nie jest zadowolona.

Tak samo trudno mówić o miłości, jak trudno ją równo okazywać. A może zamienić słowa. Zamiast „sprawiedliwie” powiedzieć: „wyjątkowo”. Bo każde dziecko jest inne, wyjątkowe, niepowtarzalne. Dlatego wymaga innej troski wymaga, ale i innej pochwały. Innej uważności, innego gestu, który zapewni je, że jest najważniejsze na świecie dla rodziców.

Tę podstawową i najważniejszą potrzebę można zaspokoić, kiedy się zobaczy, że nie trzeba dziecku wynagrodzić tego, czego od świata nie dostało, ale żeby pokazać, co ma, z czego może być dumne.

Joanna zapewne była bardzo kochana, ale nie tak jak tego chciała. I tu jest ta subtelna, ale ważna różnica. Każde dziecko chce być kochane tak, jak tego pragnie. Ważne, żeby się nastroić na te dziecięce potrzeby. Zobaczyć każde dziecko w jego indywidualnym wymiarze. W jego unikalności. Niepowtarzalności.

To miał być tekst dla Joanny, ale jakby sam się zaadresował do jej rodziców. Ale tylko pozornie. Bo przecież Joanna zamiast wypominać im niesprawiedliwość i zaniedbanie, może im powiedzieć, że się cieszy, że ma ich obydwoje. I, że chce tylko, żeby pokazali, że i oni tak samo są szczęśliwi, że mają i córkę, i syna. Myślę, że to pozwoli zrozumieć, że Joanna nie jest zazdrosna o brata, ale stęskniona ich miłości. A to przecież różnica, prawda?

...

Zdecydowanie trzeba tego dopilnowac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:42, 03 Wrz 2017    Temat postu:

Jestem ojcem. Spędzam z dziećmi tyle czasu, ile się da. To chyba normalne, nie?
Jacek Kalinowski | Wrz 03, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Niedawno sąsiadka pytała (rodzinę dookoła, bo nie mnie), „a co ten Jacek robi i czy pracuje, bo cały czas go widuje z dziećmi o takich wczesnych porach dnia”.


P
okoleniu mam, pracujących całe życie od 8:00 do 16:00 w jednym zakładzie pracy, otwierają się oczy w czasach zdalnej pracy i klientów zza granicy obsługiwanych przez internet. Że można łączyć pracę z wychowaniem dzieci. Że są wolne zawody. Że można pracować z domu, wyjść o 11:00 do parku z dziećmi i wrócić za godzinę przed kompa dokończyć swoje zadania. Na szczęście mamy z żoną ten komfort.
Czytaj także: Dowód na to, że warto pozwolić mężowi zająć się dziećmi po swojemu


Facet na spacerze z dzieckiem

Myślałem, że widok faceta spacerującego z dziećmi przestał być czymś niecodziennym i pewnie tak jest wśród młodych ludzi. Ale tuż przed wakacjami mijałem z wózkiem klasę gimnazjalistów i gdy dwie panie nauczycielki (po pięćdziesiątce) znalazły się za moimi plecami, usłyszałem: „Ech, żeby kiedyś mój Wiesiek tak chodził z wózkiem…”

Coś, co jest absolutnym minimum, podstawą podstaw w ojcostwie, czyli zabieranie dzieci na spacer, żeby przewietrzyć roczniaka i żeby potrenować niewinne trash talking z 4,5-latką i żeby mama zrobiła w spokoju kupę, jest wciąż traktowane przez wiele osób z pokolenia naszych rodziców jako coś ekstra, ponad miarę.
Czytaj także: „Bądźcie obecni!” – list do Panów oczekujących potomka


Ojcowie ogarniają…

Wśród swoich znajomych mam sporo fajnych, świadomych i uczestniczących w życiu dzieci ojców. Którzy nie boją się okazywania emocji, są zakochani w swoich dzieciach i poświęcają im czas. Jednym słowem – ogarniają. Ich obecność stała się dla mnie na tyle normą, że przestałem uważać, że gość obok mnie z dwójką dzieci na placu zabaw, potrafiący mieć super kontakt i chemię z jednym i drugim dzieckiem, jest kimś na miarę supermena.

Bo nie jest. Jest ojcem. Jestem ojcem i najnormalniejszą rzeczą pod słońcem jest to, że spędzam z dziećmi tyle czasu, ile się da, znam je na wskroś i gadamy, przemierzając w trójkę po raz enty tę samą okolicę. W słońcu, w śniegu, na sankach, rolkach, na piechotę z miśkiem pod pachą, wózkiem czy hulajnogą.

Bo kto ma to robić jak nie ja?

I jeśli ja, to kiedy jak nie teraz? Jak dziewczynki dorosną…?

Tekst ukazał się na blogu OhmyDad!

[link widoczny dla zalogowanych]

...

Ci normalni stali sie ,,dziwni"... Tak jest nienormalnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:45, 04 Wrz 2017    Temat postu:

Niezastąpieni. Szkoła, Drogi Rodzicu, to nie wszystko!
Małgorzata Rybak | Wrz 04, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Nareszcie szkoła!” – wzdychają z ulgą rodzice. Czy czasami jednak pod hasłem „wyzwolenia” od dzieci z początkiem września nie kryje się drugie dno naszych własnych lęków i ograniczeń?


„N
areszcie zaczyna się szkoła!” – wzdychają rodzice, z których wielu wyglądało dnia, gdy wakacyjny luz ustępuje miejsca określonym ramom. Do tego trzeba by dodać przewidywalne momenty tak zwanego świętego spokoju i ciszy w domu. Czy czasami jednak pod hasłem „wyzwolenia” od dzieci z początkiem września nie kryje się drugie dno naszych własnych lęków i ograniczeń?
Czytaj także: Jeżeli wykonujesz te 4 czynności, jesteś… genialnym rodzicem!



Mając „wolny zawód” spędzam praktycznie całe lato z dziećmi, rezygnując z grafiku introwertyka na rzecz nomadycznego trybu życia. Pakując walizki w lipcu, wiem, że rozpakuję je dopiero pod koniec sierpnia. Podoba mi się wakacyjna beztroska i ta masa czasu na bycie razem, ale doskonale też rozumiem, że wrzesień dla wielu rodziców oznacza powrót do sytuacji, gdy można bardziej skupić się na „dorosłych” i ważnych sprawach.

Jednak fetowanie pierwszego dnia szkoły jako końca problemów z dziećmi zapalałoby mi czerwoną lampkę: jeśli tak jest, trzeba wzmocnić siebie jako mamę albo tatę, bo to jedna z naszych najważniejszych życiowych ról – i to z potencjałem na Oscara.


Rodzicielstwo wyczerpuje?

Co może w rodzicielstwie tak bardzo drenować siły? Wiele rzeczy, ale na pewno te, z którymi sami mamy kłopot. Jeśli mam problem z radzeniem sobie z trudnymi emocjami – smutkiem, lękiem czy gniewem, będzie mi bardzo trudno znosić te emocje przeżywane przez dzieci. Jeśli dziecko płaczę, a ja na nie krzyczę, to mam problem. Sama ze sobą. Jeśli słysząc krzyk dziecka, wrzeszczymy „nie krzycz”, także wysyłamy sprzeczne sygnały. Jako rodzic powinienem mieć zdolność akceptowania uczuć i wspierania dziecka w wyborze strategii, która jest konstruktywna i skuteczna (np. „Widzę, że się złościsz. Opowiedz mi, o co ci chodzi, zamiast krzyczeć”). Inaczej po każdym starciu z dzieckiem – zarówno dwulatkiem, jak nastolatkiem – będę emocjonalnym wrakiem.
Czytaj także: Twoje dziecko jest wyjątkowo uparte? Oto 5 cennych wskazówek



Jeśli mam problem z granicami i mówieniem „nie”, obawiam się momentów, gdy muszę podejmować decyzje niespecjalnie lubiane przez dzieci (np. wyłączenie wi-fi czy ustalenie czasu końca zabawy). Może spala nas wewnętrznie potrzeba oceniania i korygowania dzieci na każdym kroku, bo mamy konkretne oczekiwania, jak doskonałe powinny być – i stajemy się coraz bardziej gorzcy, a nasze dzieci coraz bardziej przekonane o tym, że nigdy nas nie zadowolą.

Bez względu na przyczyny, przeżywanie rodzicielstwa tylko w kategoriach ciężaru naprawdę zubaża i nas, i dzieci. Według tej wizji, gdyby nie dzieci, bylibyśmy wolnymi i spełnionymi ludźmi. Tymczasem bycie mamą i tatą – to nieustanny i fascynujący rozwój. Spotykasz się codziennie z sytuacjami, z którymi trudniej sobie poradzić niż z napisaniem artykułu czy sporządzeniem raportu. Nawet zresztą zarządzanie zespołem dorosłych ludzi jest dalece łatwiejsze niż radzenie sobie z dziećmi. Te wszystkie wyzwania można przeżywać jako pańszczyznę i podsumowywać słupki kosztów własnych, ale można także przyjąć zupełnie inną perspektywę.


Przykład idzie z góry

Dla naszych dzieci jesteśmy najważniejsi na świecie. To od nas czerpią fundamenty wiedzy o sobie. Nie tylko z tego, co o nich mówimy, ale także ze sposobu, w jaki reagujemy na ich błędy czy wszystkie prośby „nie w porę”.

Brak zainteresowania, agresję, zniecierpliwienie – dziecko odbiera jako wiadomość na własny temat („jestem nieważny”, „nie zasługuję na miłość”, „przeszkadzam”).

Dlatego kluczowe jest zbudowanie głębokiej i wspierającej więzi z własnym dzieckiem. To dopiero jest punktem wyjścia dla wszelkich działań wychowawczych. Bez tego nasze wysiłki sprowadzają się do pełnych irytacji połajanek, będących zasadniczo odreagowywaniem własnej bezradności. Wówczas rok szkolny rzeczywiście jawi się jako ziemia obiecana, gdy wychowywanie dzieci będziemy mogli zdelegować na szkołę i zajęcia pozalekcyjne.
Czytaj także: Pięć praktycznych wskazówek wychowawczych od rodziców św. Tereski



Nie da się jednak zdelegować relacji, tak jak nikt nie może kochać naszego syna czy córki w zastępstwie za mnie. Czy to znaczy, że dorośli dla dzieci mają poświęcić wszystko i zastąpić im cały świat? Jasne, że nie. Rodzice mają także dorosłe potrzeby, a dzieci swoje dziecięce i dla nich wszystkich powinno się znaleźć miejsce w grafiku. Jednak czas spędzany wspólnie, także ten, gdy mamy do rozwiązania jakiś problem, nie może być przeżywany w kategorii straty. To zawsze zysk budowania z dzieckiem więzi, która dla obu stron zaprocentuje na całe życie. Syn czy córka będzie wiedzieć, że zawsze może do nas przyjść i że jest dla nas kimś ważnym. My już niedługo będziemy się cieszyć z tego, że wyfrunąwszy z gniazda, chce być z nami w kontakcie i zalicza nas do grona ważnych osób w swoim życiu, od których nauczyło się najważniejszych spraw pod słońcem.

..

Wychowanie to tez trud.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:02, 05 Wrz 2017    Temat postu:

3 pytania, które chce usłyszeć każda kobieta
Cara Meredith | Wrz 05, 2017
Boris Jovanovic/Stocksy United
Komentuj

0

Udostępnij 3    

Komentuj

0
 




Musimy wiedzieć, o co pytać, jeśli chcemy kogoś naprawdę dobrze poznać.


P
ewnego dnia siedziałam wraz z 13-letnią Camillą na kocu przed jadalnią. Dziewczynka była podekscytowana rozpoczęciem nauki w nowej szkole. Ja miałam wtedy 26 lat i byłam dyrektorem lokalnego centrum pomocy dla nastolatków.


Trudny początek rozmowy

Tego dnia pracowałam jako doradca Camilli i kilku innych uczniów na obozie letnim. Zadawałam dziewczynce typowe pytania, jakie kieruje się do dzieci: o nią samą, o jej rodzinę czy o jej zwierzaki. Rozmowa się nie kleiła. Pomimo moich prób dowiedzenia się czegoś, Camilla siedziała w milczeniu.

Byłam sfrustrowana. Moim jedynym zadaniem tamtego dnia było przeprowadzenie rozmów z kilkoma dziewczynkami. Jednak nic, co mówiłam, nie miało żadnego wpływu na Camillę.

Wtedy przypomniałam sobie o „trzech pytaniach”, o których powiedziała mi moja znajoma, Anna. Praca z nastolatkami była jej prawdziwą pasją. Poświęciła im swoją karierę zawodową. Najpierw pracowała jako katechetka, następnie jako doradca w gimnazjum, aż w końcu została terapeutą.

Anna na pewno wiedziałaby, jak pomóc Camilli otworzyć się. Ja też chciałam to zrobić.
Czytaj także: Jak lepiej rozumieć innych?


Trzy pytania

„Mam do Ciebie trzy pytania” – powiedziałam i wzięłam głęboki oddech. Jeżeli to by nie pomogło, to już nie wiem, co.

Kim jesteś?

Kim są twoi przyjaciele?

Dokąd zmierzasz?

Nie zadałam tych pytań jedno po drugim. Każdemu poświęciłyśmy dużo czasu i powoli przechodziłyśmy do następnego. Ucieszyło mnie to, że wzbudziłam zainteresowanie dziewczynki. Może i nie dawała mi obszernych odpowiedzi jak jej rówieśnicy, ale już jej jednowyrazowe wypowiedzi udowodniły mi, że zmierzamy w dobrym kierunku. Tego popołudnia coś wreszcie zaiskrzyło. Może uwierzyła, że naprawdę mi na niej zależy. Może zaczęła mi ufać.


Każdy chce się czuć rozumiany

Dopiero po mojej przygodzie z Camillą regularnie zaczęłam zadawać te trzy pytania każdemu uczniowi, jakiego poznałam. Gdy zapytamy nastolatka o jego tożsamość, środowisko, w jakim żyje lub o przyszłość, w jakiej się widzi, jesteśmy w stanie do niego dotrzeć.

Dziecko czuję się wtedy naprawdę poznane i zrozumiane. Czuje się wysłuchane.

Wierzę, że taki sam wpływ te pytania mogą mieć na dorosłych.

Około roku temu wraz z rodziną przeprowadziliśmy się z jednego końca Zatoki San Francisco na drugi. Może i nie była to największa przeprowadzka, ale każda wiąże się ze zmianą środowiska. Wiedzieliśmy, że na nowo będziemy musieli odnaleźć się w labiryncie ulic i osiedli. Będziemy musieli znaleźć nowy sklep, nowy kościół i nowy plac zabaw dla dzieci.
Czytaj także: Chcesz zrozumieć, co mówi Twoje dziecko? Ten słownik jest dla Ciebie!


Sposób na nowych przyjaciół

Zdawaliśmy sobie sprawę także, że musimy na nowo zawrzeć przyjaźnie. Zaczynanie czegokolwiek od początku jest bardzo trudne. Nigdy nie wiesz, jak nowi ludzie zareagują na ciebie.

Na szczęście, wtedy poznałam moją sąsiadkę Julie.

Już wcześniej wiele o niej słyszałam. Wszyscy pytali mnie, czy spotkałam już Julie i zapewniali mnie, że na pewną ją polubię. – Musisz poznać Julie. Ma dzieci w wieku twoich synów – słyszałam ze wszystkich stron.

Jednak nie byłam na tyle odważna, aby zapukać do jej drzwi. To Julie zrobiła pierwszy krok.

Pewnego dnia wzięłam synów do miejscowej kawiarni. Potrzebowałam oddechu, a dzieciaki empanadas ze świeżo zapiekanym ananasem.

– Hej – usłyszałam obcy głos.

– Cześć – odpowiedziałam, nie będąc pewną, czyją dłoń uścisnęłam.

– Jesteś Cara, tak? Julie, twoja sąsiadka… – miała nadzieję, że rozpoznam jej imię i oszczędzę jej zbędnych tłumaczeń.

– Tak! Julie, tak, tak – zawstydził mnie trochę mój nadmierny entuzjazm, ale nie miało to większego znaczenia. Wymieniłyśmy się numerami i wkrótce zaprosiła mnie do siebie.
Czytaj także: A ile Ty masz przyjaciółek? Jak rozpoznać tę prawdziwą
Kim jesteś? Kim są twoi przyjaciele? Dokąd zmierzasz?

Gdy pewnego dnia siedziałam w salonie Julie, popijając pyszną herbatę, zadała mi podobne pytania, które ja 10 lat później skierowałam do młodych dziewczynek.

Naprawdę chciała mnie poznać. Chciała dowiedzieć się, co motywuje mnie w życiu. Chciała mnie zrozumieć. Pytała mnie o moich znajomych, rozumiejąc, jak ciężka jest przeprowadzka. Rozumiała, jak trudne jest bycie uwięzionym we własnym domu, gdy wychowuje się małe dzieci. Następnie zadała mi pytania o moje marzenia, o moje plany i o moją przeszłość.

„Brzmi świetnie! Nie mogę doczekać się, kiedy zostaniemy dobrymi przyjaciółmi” – stwierdziła na końcu naszej rozmowy.

Uśmiechnęłam się do niej, ponieważ sprawiła, że poczułam się ciekawa. Poczułam się poznana. Julie chciała zbudować prawdziwą przyjaźń i poznać moje wnętrze. Udało się jej to dzięki tym trzem pytaniom. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo chciałam, aby ktoś zapytał mnie:

Kim jesteś? Kim są twoi przyjaciele? Dokąd zmierzasz?

Nieważne, czy mamy 13 czy 30 lat. Wszyscy chcemy zostać poznani. Wszyscy chcemy być zrozumiani.

Trudno się z tym nie zgodzić.

...

Kazdy musi wypracowac wlasne metody.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:31, 11 Wrz 2017    Temat postu:

Magda Frączek: Już teraz ćwiczę, żeby kiedyś dać synowi wolność
Magda Frączek | Wrz 11, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Każda mama jest trochę jak Mojżesz, który nie wchodzi do Ziemi Obiecanej. Mimo że wkładamy w nasze zadanie tyle trudu i serca, nie jest nam dane zapuścić się dalej niż za naszą górę Nebo.


M
ój mały syn jest naprawdę mały. Ma trzy miesiące, ssie piąchę i cieszą go wiszące karuzele z samolotami. Zdaję sobie jednak sprawę, że kiedyś będzie duży, założy rodzinę, z pięści co najwyżej komuś przywali, a do samolotu wsiądzie jako pilot i poleci wysoko, wysoko.

Mój syn może też nie skończyć żadnych studiów albo być złotą rączką, mechanikiem, serialowym aktorem lub piekarzem, wstającym na trzecią w nocy do pracy. Generalnie, wybierze takie życie jakie chce. I oby nikt nie stanął mu na tej drodze, a zwłaszcza – ja sama.


Jesteśmy częścią w rakiecie

Od kilku miesięcy poznaję, jak to jest przywiązać się do człowieka tak blisko, że aż go usynowić. Używam frazy mój syn, choć tak naprawdę chodzi mi o wspólnego, mojego i mojego męża; chłopaka, który został nam podarowany na jakiś czas.

Już teraz pojawia się w mojej głowie pewna wyraźna intuicja – kiedyś będziesz musiała pozwolić mu odejść. Ten, który wyeksploatowuje Twoje ciało, siły i serce, po prostu wyjdzie i już nic nie będzie takie samo. Cały układ współczulny, jaki teraz tworzycie zostanie wystrzelony w zupełnie nową orbitę, a Ty będziesz tą częścią w rakiecie, która odłącza się w trakcie lotu.

Na własne oczy zobaczysz, jak ten, którego tuliłaś i uczyłaś wiązać sznurówki, przemknie Ci przed oczami w cudownym i przerażającym locie człowieka głodnego życia. I co? I świat, prawdopodobnie, będzie trwał nadal.

Być może te anachroniczne rozmyślania tłumaczy moja przezorność lub potrzeba oswajania się „za wczasu”. Prawdą jest, że już teraz myślę o tym, jak chciałabym, aby wtedy było. Układam swoje serce tak, aby nie przyduszać w uścisku i nie hodować wobec mojego – jak na razie – jedynaka, oczekiwań. Chcę żyć tak, aby nie czuć po tym koniecznym rozstaniu pochłaniającej mnie pustki. To jedno chciałabym sobie zafundować – nie gryźć bez końca ścian, nie żądać powrotu, nie mnożyć przed nim powodów przez które będzie musiał stale oglądać się wstecz. Nie chcę, aby kiedykolwiek usłyszał z moich ust, że czegoś beze mnie nie zdobędzie.
Czytaj także: Nie wychowuj swojego sobowtóra. Daj dzieciom ich życie


Ćwiczenie

Wymyśliłam sobie ku temu pewne wymagające kreatywności ćwiczenie, które uskuteczniam w przeróżnych momentach dnia i nocy. Angażuję w nie osobę mojego męża, gdyż takowa jest tu tak samo kluczowa jak moja. Ćwiczenie nosi roboczy tytuł: „Wszystkie rzeczy, które chcielibyśmy zrobić, gdy dzieci rozsypią się po świecie”. Wiem, nazwa przydługawa, jeszcze nad nią popracujemy. Na razie skupiam swoją uwagę na pomysłach.

I tak, jednym z nich jest podróż stylowym busem po Włoszech. W planach wycieczki mieści się spanie „na pace” oraz zatrzymywanie się w mniej lub bardziej znanych miastach i miasteczkach głównie po to, aby dobrze zjeść. Inną koncepcją jest nauka windsurfingu, oczywiście, jeżeli tylko stawy biodrowe pozwolą. Podejrzewam, że mój mąż spełni swoje marzenie życia i w końcu zatrudni się w ZOO, jako… Ktokolwiek, byleby tylko móc bez ograniczeń obcować ze wszystkimi gatunkami zwierząt na żywo i w jednym miejscu. Osobiście myślę, że całkiem prawdopodobne jest, iż to właśnie po wyjściu dzieci z domu napiszę album swojego życia (naprawdę, bardzo bym nie chciała żegnać się z tym światem płytą pt. „Magda Frączek: The best of”). Nie miałabym nic przeciwko przeczytaniu chociaż połowy z tych książek, które wiszą na mojej liście oraz napisaniu czegoś samej, czerpiąc z własnej mądrości popartej doświadczeniem.

Liczę się trochę z tym, że może nie być mi dane doczekać tych wszystkich chwil w małżeńskim tandemie (i to byłby największy cios, ponieważ oprócz tego, że mój mąż jest wspaniałym mężczyzną, jest też chłopakiem mojego życia!). Jeśli zdarzyłoby się tak, że zostałabym na tym świecie trochę dłużej, mimo wszystko chciałabym znaleźć w sobie siłę, aby cieszyć się życiem równie mocno, jak w czasach, gdy dom rozbrzmiewał głosami całego stada.
Czytaj także: Dlaczego „odcięcie pępowiny” jest konieczne?


W samą porę

Myślę, że piszę to wszystko z jednego powodu. Odkrywam w sobie konieczność widzenia własnej wartości poza horyzontem więzi, które teraz buduję. Szczególnie poza horyzontem relacji z moim synem.

To ponoć miara prawdziwej wielkości, móc w każdej chwili pożegnać się z dziełem swojego życia. Oddać, nieraz w cudze i nieznane ręce kogoś, na kim mocno nam zależy. Choć ten obraz mocno kłóci się z tym, jak traktuję swoje macierzyństwo – nie uważam że kiedykolwiek będę swojego syna oddawać, gdyż, po pierwsze, wyrażenie to przywołuje mi przed oczy handlowe, przekupcze praktyki, a po drugie i ważniejsze, najpierw trzeba coś mieć, żeby móc dać, a ja nie przypominam sobie chwili, w której mój syn stał się w jakikolwiek sposób moją własnością – jedno jest pewne: to zarówno zadanie, jak i łaska, umieć rozstać się z ukochanym człowiekiem w samą porę.

Cały czas uczę się godzić z czasem, ufając, że zawsze jest taki, jaki ma być. Uczę się iść za jego naturalnym rytmem. Być gotową na miarę potrzeb, a nie strachu o siebie. Krok za krokiem, ja i mój syn, każde z nas, we własnym tempie zbliża się do Wieczności. Choćbym nie wiem, jak się wyginała, niczego nie powstrzymam, a na pewno nie uniknę rozminięcia, jakie jest wpisane w życie dziecka i rodzica. W tej sytuacji najlepsze, co możemy sobie dać, to przestrzeń, aby każde z nas mogło przeżyć swoją historię w jedyny, niepowtarzalny i wspierany przez Boga sposób.
Czytaj także: Wolne kobiety rodzą wolnych ludzi – o macierzyństwie bez oczekiwań


Przykład Mojżesza

Gdybyśmy zrozumiały, że właśnie to jest wymierną naszych starań, byłybyśmy najszczęśliwsze na świecie. I pogodzone z sobą.

Bo każda mama jest trochę, jak Mojżesz, który nie wchodzi do Ziemi Obiecanej. Mimo że wkładamy w nasze zadanie tyle trudu i serca. Mimo że wyprowadzamy z Egiptu i innych ciemności, pomagamy przejść przez pustynię i niebezpieczeństwa, uparcie przedstawiamy Bogu potrzeby i bolączki naszych najbliższych, nie jest nam dane zapuścić się dalej, niż za naszą górę Nebo. W którymś momencie, nasza misja zmienia tempo i zastosowanie. Przestajemy być niezbędne, ponieważ nasi synowie zaczynają mówić sami za siebie. Domagają się dystansu i zaufania. Chcą toczyć bitwy, doświadczać porażek i zwycięstw. Stają się wolni.

Gdzieś w głębi serca, szykuję się na to, że nigdy nie przejdę na drugą stronę rzeki. Że nasze różnice coraz bardziej będą się pogłębiać, i to w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu. Jak to mówi ksiądz-klasyk z mojej parafii: „Panie Boże, na litość Boską!”, to i tak wiele, patrzeć własnymi oczami na to, jak nasi synkowie wychodzą na mężczyzn.

Czuję dumę, gdy o tym piszę: Mój syn zmierza w stronę niezależności. To wyprawa konieczna i jednokierunkowa. Czuję się wyróżniona faktem, że swych pierwszych, kluczowych starć doświadcza na podatnym i pełnym miłości gruncie mojego serca. Zanim wyruszy w nieznane. Zanim zacznie toczyć bitwy – o siebie i o tych, których kocha, a także o tych, którzy nie mogą sami się obronić. Zanim da innym to, co w sobie ma, co dzień przegląda się we mnie i coraz bardziej staje się pewny siebie.

Mimo że góra Nebo jeszcze daleko, już teraz wybrzmiewa we mnie Słowo: «Oto kraj, który poprzysiągłem Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi tymi słowami: Dam go twemu potomstwu. Dałem ci go zobaczyć własnymi oczami, lecz tam nie wejdziesz». (Pwp 34,4).

Obyśmy zatrzymały swoje stopy o czasie. Obyśmy ustały w biegu, wytrzymały moment, w którym postaci naszych synów będą nam się wymykać. Obyśmy pokochały ten widok z góry i szerszą perspektywę, jaką nam daje. Świat nie kończy się na naszych dzieciach. Cel jest o wiele bardziej wzniosły – to właśnie oznacza Nebo.

...

Nie mozna przeciez dziecka trzymac w stanie dziecinnosci wiecznie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:58, 12 Wrz 2017    Temat postu:

List do dziewczyny, która złamała serce mojemu synowi
Cerith Gardiner | Wrz 12, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij 136    

Komentuj

 




Mój dziewięcioletni syn nauczył mnie czegoś o uprzejmej odmowie. I o tym, że powinniśmy pokazać naszym córkom inną stronę rycerskości.


M
ój 9-letni syn Raffy wymachiwał kopertą. Z jego oczu bił blask. Właśnie napisał list – z własnej woli, nie była to praca domowa ani list do Świętego Mikołaja; napisał go sam. Być może Wam, rodzicom zwykłych dzieci, wydaje się to zupełnie normalne, ale mój syn ma problemy z koordynacją wzrokowo-ruchową i pisanie to dla niego męka.

Wszystkie zadania w szkole – od nauki ortografii po działania arytmetyczne – wykonuje w pamięci, żeby tylko uniknąć znienawidzonego ołówka i papieru. Zatem widząc syna z kopertą w dłoni, poczułam dumę i zachwyt, ale i zaciekawienie: co też mogło skłonić go do napisania listu?
Czytaj także: List do miłości mojego życia, której jeszcze nie spotkałem


List miłosny

Zapytałam wprost. Powiedział mi, że to wyznanie miłosne do ukochanej Juliette P. (zaadresował list właśnie tak, bo w jego klasie są aż trzy Julietty). Westchnął i dodał, że wolałby podpisać się jako Romeo, nie Raffy. W tym swoim zaaferowaniu, i w tym, ile wysiłku włożył w napisanie listu, był nieopisanie słodki.

By pocieszyć mojego małego romantyka, przypomniałam mu, że litera M nie najlepiej mu wychodzi, więc może dobrze się składa, że nie ma jej w jego prawdziwym imieniu. (A ponieważ sama mu je nadałam, uważam, że jest raczej niezłe).

Bardzo chciałam wiedzieć, co napisał. Może „Brdzo Cię koham”, jak stało w laurce na Dzień Matki? Postanowiłam jednak uszanować jego prywatność i nie dopytywać się więcej, choć umierałam z ciekawości.

Następnego ranka pojechaliśmy do szkoły. Po drodze zapytałam, czy pamiętał o liście. Poklepał się po kieszeni z miną drużby, który sprawdza, czy ma przy sobie obrączki państwa młodych. To był tak prawdziwy gest, pełen ekscytacji i nerwów. I w tym momencie wtrącił się mój starszy, 10-letni syn. Parsknął pod nosem i powiedział: „Wiesz przecież, że Juliette cię nie kocha”. Ech, bracia.
Czytaj także: Piszemy do siebie listy. Nie tylko miłosne!


Bolesne odrzucenie

Rzucając mojemu synowi spojrzenie pełne potępienia, zwróciłam się do Raffy’ego i łagodnie spytałam, czy sądzi, że Juliette odwzajemni jego uczucia, a jeśli nie, to dlaczego do niej napisał? Wyjął list i zupełnie zwyczajnie, wydawałoby się – bez namysłu – odparł: „Żeby otworzyć jej serce”. Co za odpowiedź! Po prostu piękna. A powiedział to mój syn, który nie sięga do górnych szafek w kuchni. W tamtej chwili otworzył moje serce jeszcze szerzej.

Nadeszło popołudnie: zbolały Raffy wrócił ze szkoły. Zaczęłam pytać i okazało się, że Juliette podarła list na jego oczach, nawet go nie czytając.

Byłam załamana, miał taką minę, że serce pękało. Wiedziałam oczywiście, że to tylko dziecinne zauroczenie, nieodwzajemniona szczeniacka miłość, na pewno pierwsza z wielu, ale widziałam też jego prawdziwy, szczery ból. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej stawało się dla mnie jasne: nie chodziło o to, że Juliette P. odrzuciła względy mojego syna, ale o to, w jaki gwałtowny, niedbały sposób to zrobiła.

Kilka dni później, mając nadal w świeżej pamięci sprawę z listem, wspomniałam o tym mamie innej koleżanki z klasy, imieniem Daisy. Ona także była przerażona takim rodzajem agresji. „Moja córka nigdy by tak nie zrobiła”, rzekła stanowczo. A ja już miałam przytaknąć, ale zatrzymałam się w pół gestu, Czasami, mimo szczerych rodzicielskich wysiłków, nauka idzie w las. Jak możemy mieć pewność?
Czytaj także: Pokolenie millenialsów a kodeks rycerski


Nie rób drugiemu…

Mama Daisy powiedziała mi, że jako matka czterech córek czuje ogromną odpowiedzialność, by wychować dziewczynki na młode damy, wrażliwe na uczucia obu płci. Zawsze próbuje je uczyć, by brały pod uwagę emocje drugiej strony. To złota zasada, którą chcemy wpajać dzieciom: muszą się nawzajem traktować tak, jak same chciałyby być traktowane.

Mając w domu małych mężczyzn, uczę ich głównie rycerskości, ale teraz, widząc drugą stronę medalu, zrozumiałam, że musimy także uczyć nasze córki, by umiały zachować się uprzejmie wobec prawdziwie dżentelmeńskich intencji.

Oczywiście, nie mówię o tym, by uczyć dziewczęta, że mają być miłe dla pijaków, którzy obmacują je w barze, ani dla durniów, którzy nie rozumieją słowa „nie”. Mówię o uprzejmości wobec mężczyzny, który zebrał się na odwagę, by zaprosić dziewczynę na randkę. Nastawia się przecież i tak na możliwą odmowę, więc jeśli chcesz odmówić, zrób to grzecznie. Wystarczy zwykłe „nie, dziękuję” albo „przykro mi, jestem już umówiona” (moje ulubione od zawsze), jakakolwiek inna, taktowna wymówka, która nie pozostawia wrażenia totalnego odrzucenia, nie sprawia, że gość w życiu już do żadnej dziewczyny nie podejdzie…
Czytaj także: Savoir-vivre dzisiaj? Kobiety coraz częściej zapominają o swoich przywilejach [wywiad]


Sztuka odmowy

Przyglądałam się mojemu synowi, który usłyszał swoje pierwsze „nie” (co gorsza, swoje pierwsze okrutne „nie”) i myślałam o tym, jak często mężczyźni w swoim życiu muszą zmierzyć się z odmową. Sama nigdy nie zaprosiłam chłopaka na randkę i jestem pewna, że nigdy tego nie zrobię. Na ostatnim spotkaniu z koleżankami okazało się, że ani jedna z nich również tego nie zrobiła. A jednak każda z nas odmówiła kilku propozycjom, lepiej się czując w roli osoby odrzucającej niż odrzucanej. Choć mam nadzieję, że każda z nas była przy tym uprzejma, szczerze mówiąc nigdy nie zastanawiałam się ani nad odwagą, ani nad miłymi intencjami, które każdy z tych odrzuconych panów mógł przecież mieć.

Musiałam dopiero zobaczyć złamane serce mojego syna, by zdać sobie sprawę, jak bardzo dzielni są chłopcy, gdy deklarują zainteresowanie kobietą (czy ośmioletnią koleżanką). Podziwiam tych, którzy decydują się na skok, wiedząc, że mogą boleśnie upaść. A jeszcze bardziej to, że umieją się potem pozbierać i próbować ponownie. Jako mama cieszę się, że pomagam w tym moim synom.

Dlatego przygotowałam listę rzeczy, które mogą być moim zdaniem pomocne w posklejaniu złamanego serca Raffy’ego:



1. Gratulacje

Pochwaliłam go za podjęcie ryzyka i zastosowanie filozofii „nie ryzykujesz, nie zyskujesz”, podpierając to kilkoma przykładami z własnego życia.



2. Wyjaśnienie

Zasugerowałam, że Juliette mogła być nieco zdenerwowana/zawstydzona; deklaracja uczuć to bardzo emocjonująca sytuacja! Dziewczynki i chłopcy są czasem okropni, ale to się zmienia. Na szczęście mogłam opowiedzieć o tym, jak dziadek nie spodobał się babci przy pierwszym spotkaniu, a przecież przeżyli razem 50 lat i mają dziś dziewięcioro wnuków!



3. Niedopasowanie

To, że ktoś cię odrzuca, nie oznacza, że coś z tobą nie tak, po prostu nie pasujecie do siebie. Zapoznałam go z pojęciem „mieć wspólne zainteresowania”. Na przykład moi rodzice – oboje uwielbiają ziemniaki i wiadomości w telewizji (rozumiecie, syn ma dopiero dziewięć lat!).



4. Nowe możliwości

Kiedy ktoś nas odrzuci – czy to „ukochana”, czy przyjaciel, który nie chce się z nami bawić, czy rzecz dotyczy jakiegoś szkolnego konkursu – dzieje się tak często nie bez powodu, a tuż za rogiem czeka na nas nowa, świetna okazja. Trzeba umieć powiedzieć „tak” w odpowiedniej chwili – ta rada przyda się każdemu, bez względu na wiek!



5. Miłość

Dla mnie mój syn jest, oczywiście, doskonały. I zawsze będę mu o tym przypominać.

A jak Raffy radzi sobie z tym wszystkim? No cóż, powiedzmy, że młody Pan Darcy zbiera ostatnio dużo stokrotek dla pewnej Daisy (po angielsku: stokrotka) o nieskazitelnych manierach. Ona zaś przyjmuje te bukieciki z wdziękiem, a także pomaga mu w ortografii. Prawdziwa love story.

Artykuł ukazał się w angielskiej wersji portalu Aleteia

...

Istotnie co by nie mowic chamstwo. Takze jest w tym wieku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:43, 14 Wrz 2017    Temat postu:

Chcesz spotykać się z moją córką? Oto zasady!
Dominika Cicha | Wrz 14, 2017
Jeff Welch/Instagram
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jeffrey Warren Welch opublikował niedawno zasady randkowania ze swoimi pięcioma córkami. Takich „zasad” raczej się nie spodziewaliście!


Z
nacie kabaretową piosenkę, w której ojciec śpiewa o potencjalnym zięciu: „Jeszcze go nie znam, już gościa [żeby nie powiedzieć dosadniej] nie lubię”? Tak to właśnie z niektórymi ojcami córeczek bywa. Kiedy na horyzoncie pojawia się ON – uruchamia się w nich duch walki. W mgnieniu oka mają ochotę wymyślać zadania i konkurencje. Żeby tylko przekonać się, czy pod zbroją nie siedzi klasyczny donżuan, który mógłby skrzywdzić księżniczkę. A jeśli kawaler ma niecne plany – strach pomyśleć. Dla ukochanej córki ojciec skoczy przecież w ogień.

Drogi tato! A gdyby tak zmienić strategię? I gdy pod drzwiami córeczki – która nie wiadomo kiedy przeistoczyła się w kobietę – stanie absztyfikant, nie robić… nic? Dokładnie: NIC.
Czytaj także: Mam fajnego tatę. Oto czego nauczyły mnie jego zakochane we mnie oczy

Receptę na ojcowskie dylematy znalazł poeta (spokojnie: współczesny!), Jeffrey Warren Welch, który wychowuje pięć córek w wieku od 6 do 16 lat. Niedawno w mediach społecznościowych opublikował wpis zatytułowany „Zasady randkowania z moimi córkami”. Oto one:

Będziecie musieli zapytać moje córki, jakie są ich zasady. Nie wychowuję moich małych dziewczynek na kobiety, które potrzebują tatusia zachowującego się jak odrażający i zaborczy skurczybyk po to, żeby ktoś traktował je z szacunkiem. Będziecie je szanować, a jeśli nie, obiecuję wam, że moje córki nie będą potrzebowały mojej pomocy, żeby pokazać wam, gdzie jest wasze miejsce. Powodzenia, panowie.

Tyle!


Welch przyznaje, że rozumie ojcowskie „pragnienie chronienia córek”, bo sam jest bardzo troskliwy, ale zbyt często dostrzega w nim drugie dno. Nadopiekuńczy ojciec wzmacnia w córce przekonanie, że ta potrzebuje mężczyzny, który się o nią zatroszczy. Taka kobieta czuje, że sama jest mniej wartościowa.

I nie chodzi tu wcale o to, by ojciec odcinał się od wychowania córki albo odwracał od niej, gdy coś idzie nie tak. Chodzi raczej o to, by był przy niej mądrze i przygotował ją na życiowe wyzwania. Tak, by poradziła sobie sama, gdy ojca przy niej zabraknie.
Czytaj także: Przystojny tata czterech córek dzieli się zabawnymi rodzicielskimi poradami [ZDJĘCIA]

„Moje córki nie będą potrzebowały mojej pomocy przy podejmowaniu ważnych związkowych decyzji. Są moimi bohaterkami!” – tłumaczy Welch. I podkreśla, że uważa siebie za feministę, ponieważ stara się wychowywać swoje córki tak, aby wierzyły, że mogą być takimi kobietami, jakimi tylko zapragną. Nie zamierza pisać dla nich scenariusza na życie – niech piszą go same. On może im jedynie pomóc się na to życie przygotować.


Jak zdradza, do napisania „Zasad randkowania ze swoimi córkami” (które udostępniło już ponad 38 tys. internautów) skłoniły go dwa powody. Pierwszym z nich była dyskusja z kolegami z pracy, którzy z przerażeniem i nadopiekuńczością opowiadali o chłopakach swoich córek. Drugim – wychowanie w konserwatywnej rodzinie, w której wszystkie kobiety były „uległe”.

Źródła: abcnews.go.com, news.com.au

...

Uległe kobiety to nie w Polsce. Widzicie tutaj wplyw protestantyzmu ktory jest podobny do islamu w rodzaju herezji. Tez sklonnosc do odrzucania Matki itd. Przy czym oczywiscie protedtantyzmow jest mrowie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 8:08, 15 Wrz 2017    Temat postu:

Nie chcę być rodzicem „zaraz, tylko…”
Marta Brzezińska-Waleszczyk | Wrz 14, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Oglądanie czyjegoś życia nie zmienia mojego. Po co więc mam to robić? Wolę zająć się tym, co rzeczywiście ma na nie wpływ, czyli byciem tu i teraz. Dla siebie i dla mojego dziecka.

„Zaraz, tylko sprawdzę pocztę…”.

„Chwilę, tylko odpiszę na ważnego maila…”.

„Sekunda, tylko skończę…”.

„Dobra, już idziemy na spacer, sprawdzę jeszcze pogodę”.

Magiczne zaklęcia

Ile razy dziennie powtarzasz takie formułki z nosem wlepionym w ekran smartfona?

Ja wypowiadałam te magiczne zaklęcia (które, nie oszukujmy się, niespecjalnie działały na moje dziecko) w najgorszym razie pewnie nawet kilka razy na godzinę.
Czytaj także: Grzechy z internetu


W końcu zawsze dopada nas coś piekielnie pilnego

To żadne odkrycie, ale odkąd mamy smartfony z nieustającym dostępem do sieci i nielimitowanym transferem danych, jesteśmy online non stop. Z wszystkimi tego konsekwencjami.

Dlatego nikogo już nie dziwi, że praca dopada nas na spacerze z dzieckiem, podczas rodzinnego obiadu czy nawet podczas romantycznego wieczoru w łóżku. Bo przecież ludzie wysyłają maile o różnych porach, skąd mają wiedzieć, że pikające powiadomienie o nowej wiadomości dopadnie Cię w… toalecie?
Czytaj także: Masz czas na… życie?


Będziemy w kontakcie!

Przez długi czas odpisywałam na większość z takich wiadomości niemal od ręki. W końcu mam nienormowany, dość elastyczny czas pracy. W dodatku wiedziałam, że jak nie zrobię tego od razu, to później może przeszkodzić mi jedna z dziesiątek pilnych potrzeb nielubiącego sprzeciwu blisko dwuletniego chłopca.

Wiele spraw „pracowniczych” ogarniam przez Facebooka, dlatego praca była ze mną także w weekendy, podczas wypraw do lasu, spacerów po plaży, oglądania zachodzącego nad Wrocławiem słońca. W końcu moi koledzy też pracują w różnych porach, nie dziwne więc, że kontaktują się ze mną w sobotnie popołudnie.

Po kilku miesiącach bycia nieustannie w kontakcie przyszedł czas, by powiedzieć STOP. Zorientowałam się, że ja praktycznie w ogóle nie odpoczywam. Tak całkowicie, w 100 proc. Bo konia z rzędem temu, kto zerknie na wiadomości związane z pracą, a później nie będzie o tym w ogóle myślał. Ze mną te myśli zostawały długo. Tak długo, że układałam grafiki publikacji tekstów próbując zasnąć i… nie mogąc zasnąć jeszcze dłużej.
Czytaj także: Czy możliwy jest zdrowy balans między domem a pracą?


Wyciągnąć wtyczkę

I zdałam sobie sprawę, że litania z początku tekstu stała się moją mantrą.

Wypowiadaną wiele razy dziennie.

Do męża, dziecka, bliskich.

Może to nic wielkiego, w końcu odpisanie na wiadomość, podczas gdy dziecko i tak jest pochłonięte układaniem klocków, nic nie kosztuje. To tylko chwila. A jednak.

Zobaczyłam, jak wiele kosztuje, kiedy podjęłam decyzję o odcięciu się od sieci, o wyłączaniu się na weekendy. Teraz, po trzech miesiącach odcinania się od sieci w piątkowe popołudnie i wyłączania trybu samolotowego w telefonie dopiero w poniedziałek rano, mogę zaręczyć, że to naprawdę działa.

Zwłaszcza w kontekście budowania relacji z bliskimi, bycia dla nich, poświęcania im czasu bez rozpraszania uwagi innymi ludźmi, którzy w końcu, bądźmy szczerzy, nie są tak istotni jak oni.
Czytaj także: Co mi dało odcięcie od sieci na kilka dni?


Centrum dowodzenia i piekło bycia w taczu

O tym, jak mobilny internet zepsuł (tak, właśnie!) nasze relacje pisze w felietonie w najnowszym „Zwierciadle” Szymon Majewski: A teraz kładę się z żoną do łóżka, oglądam film na laptopie, sprawdzam mejle, obok każdego z nas leży telefon. Centrum dowodzenia NASA.

Zdaniem Majewskiego, koniec świata nastał, kiedy do korzystania z sieci przestał być potrzebny… kabel: Ten drucik niczym pępowina trzymał nas przy ognisku domowym. Gdy dostaliśmy komórki, wyszliśmy z domu z telefonem i zaczęło się piekło. Piekło potrzeby kontaktu i bycia w taczu.

To sprawia, że łatwiej jest nam skomunikować się z kimś z drugiego końca świata, niż… z własnym mężem, dzieckiem, siostrą. Skontaktować się oczywiście via Fejs, a nie face to face. Jakby ten kontakt dotykowy był trudniejszy (bardziej gryzący?) niż bezdotykowy.
Czytaj także: Szymon Majewski: SmartWON! Czyli dziecko w komórce kontra dziecko w kopercie


Bycie tu i teraz

Czy myślałeś kiedyś, co czuje Twoje dziecko, kiedy słyszy po raz kolejny „Zaraz, tylko…”. Co czuje, kiedy chce Ci pokazać, że udało mu się samodzielnie przejechać na hulajnodze przez pół parku? Co czuje, kiedy wspięło się na fotel, by sięgnąć po ulubioną książeczkę (i zachęcić Cię do jej przeczytania)? Co czuje, kiedy próbuje usilnie zwrócić Twoją uwagę, podczas gdy Ty jesteś zapatrzony w ekran telefonu?

Nie wiem na pewno, bo dorastałam w zupełnie innych czasach, kiedy moi rodzice nie mieli sztywnego łącza z internetem, ale domyślam się, że czuje wielkie zawód i frustrację, bo widzi, że jest milion rzeczy ważniejszych niż ono. Podejrzewam, że z czasem wpisuje się w ten model funkcjonowania i przestaje już tak intensywnie zabiegać o zainteresowanie rodzica.

Podejrzewam też, że wkrótce zaczyna powielać schemat. Czy kogoś jeszcze szokują kilkulatki wpatrzone w ekrany smartfonów? Niby wszyscy wiemy (w teorii), jak to szkodliwe dla prawidłowego rozwoju dziecka, a jednak… Prawie nie ma dnia, kiedy nie spotkałabym w tramwaju czy parku dziecka, któremu rodzic daje – często jako uspokajacz – smartfon z włączoną bajką…

Co zatem? Internetowy detoks. Po to, żeby być z bliskimi i dla nich. Także dla siebie. W końcu oglądanie czyjegoś życia nie zmienia mojego. Po co więc mam to robić? Wolę zająć się tym, co rzeczywiście ma na nie wpływ, czyli byciem tu i teraz.

...

Przesada nie jest dobra. Rodzic na kazde kiwniecie dziecka to psujacy rodzic. Trzeba rozwazyc czy to kaprys czy pilna potrzeba. Dzis mamy raczej ,,dzieci wychowywane przez telewizor" niestety...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 8:32, 17 Wrz 2017    Temat postu:

Twoje dziecko kłamie lub nadmiernie się złości? Zrób sobie rachunek sumienia
Katarzyna Wyszyńska | Wrz 16, 2017
Shutterstock
Komentuj

0

Udostępnij 24    

Komentuj

0
 




Nie przepadam za tekstami w stylu "zasady złego wychowywania", ale ostatnio zobaczyłam kilka obrazków z podobnym przekazem, które zapadły mi w pamięć. Co ciekawe, dowodem naszych "grzechów", nie są nasze bezpośrednie czynny. Przeciwko nam świadczą zachowania naszych dzieci.
Jak każdy porządny rachunek sumienia, ten tekst ma skłonić do analizy naszych zachowań. Nie oskarżać, nie wytykać. Ma wzbudzić przemyślenia, zastanowienie nad naszymi postawami.
Opisane sytuacje mogą być tłumaczone na wiele innych sposobów, ma na nie wpływ etap rozwoju osobowości, wiek, sytuacja rodzinna… Ale nawet te fizjologiczne wybryki naszych dzieci my, rodzice, możemy zaostrzać lub łagodzić. Dlatego zachęcam, by rozważyć jaki udział mamy w tym, że nasze dziecko…
1. Kłamie
Pobrudziło nową koszulę, zgubiło czapkę, porwało korale, których miało nie ruszać. A może skala problemu jest większa, może wyszło na jaw, że pali lub ucieka z lekcji. Powodów tych sytuacji może być tak wiele jak ludzi, ale warto zadać sobie pytanie, dlaczego zamiast z nami uczciwie porozmawiać, dziecko wybiera kłamstwo.
Najprostszą odpowiedzią jest to, że się boi. Kary, krzyku, złości, a może niezrozumienia, niewysłuchania? Czyli naszej reakcji. Jakakolwiek by ona nie była – dziecko się jej obawia.
Czy to znaczy, że mamy przyklaskiwać absurdalnym lub groźnym pomysłom lub udawać, że wszystko jest super? Absolutnie nie! Ale bardzo ważny jest sposób, w jaki to przekazujemy.
Jeśli Twoje dziecko kłamie, jest to być może niezamierzony, ale efekt Twoich działań. Tego, w jaki sposób reagujesz na jego błędy. Który na dodatek nie sprawia, że dziecko tych błędów nie popełnia. Sprawia natomiast, że nie chce Ci o tym powiedzieć.
Czytaj także: Nie chcę, żeby moja córka kłamała
2. Nie wierzy w siebie
To trudne zadanie, zbudować własne poczucie własnej wartości. A co dopiero czyjeś?! A jednak przyjrzyjmy się małym dzieciom – wydaje im się, że są pępkiem świata. Dopominają się braw, pochwał, zachwytów, choćby tylko malowanych w naszych oczach i chętnie prezentują swoje najpiękniejsze na świecie malunki, tańce, akrobacje czy piosenki.
Nasze zadanie polega może więc bardziej nie na budowaniu, a raczej na nie zniszczeniu poczucia wiary w siebie, jaką już mają. Co wcale nie jest łatwe – im starsze dziecko, tym szybciej i łatwiej przychodzi nam krytyka. Wymagania rosną, a umorusana buzia już nie rozczula, a irytuje. Krytyka niewspółmierna do ilości słów uznania, słów budujących, doceniających.
Czasem nawet nie wprost, szczególnie my, kobiety specjalizujemy się w tej „sztuce” – dawania dobrych rad. Doradzamy, mówimy co i jak mają zrobić, dajemy wskazówki i uwagi zamiast dać naszą wiarę, że są w stanie to zrobić. Same. Tylko czy my w to naprawdę wierzymy?
Czytaj także: Mamo, po pierwsze nie porównuj!
3. Jest tchórzliwe
To pochodna tego co wyżej. Szczególnie gdy oprócz szeregu uwag, porad i poprawek, oczywiście zawsze w jak najlepszej wierze – pomagamy. Za szybko. Ratujemy nasze dzieci z opresji, nie dając im szansy się z nią zmierzyć. Dosłownie i w przenośni usuwamy wszelkie przeszkody spod ich nóg, aż w końcu przewrócenie się, choć rzeczywiście bolesne, urasta do rangi czegoś potwornego. Dużo bardziej strasznego niż otarcie i plaster.
W końcu i one się zniechęcą, zaczną się bać tego czegoś, co może się stać jak pobiegnę, wejdę wyżej, wezmę udział w konkursie, awansuję, zawalczę o miłość… Bo mama się bała, że to może zaboleć.
Czytaj także: Co byś zrobił, gdyby strach nie istniał?
4. Specjalnie Ci przeszkadza
Jesteś obok, a jednak wciąż Cię zaczepia. Po prostu przeszkadza i jesteś przekonany, że w dodatku robi to specjalnie. Możesz być fizycznie, ale to może być za mało. Sam wiesz, jak to jest mówić do kogoś kto wpatruje się w ekran telefonu, tabletu, komputera, telewizora, gazety – czegoś co zabiera nam jego uwagę tu i teraz.
Być może te przeszkadzanie „na złość” jest ukrytym wołaniem – jestem tu i potrzebuję Cię całego. Tylko Ty i ja, nikt więcej. Ukrytym wołaniem o Ciebie. Spróbuj to docenić i być za to wdzięcznym – Twoje dziecko walczy o kontakt jak lew, bo tak mu na Tobie zależy.
Czytaj także: Nie chcę być rodzicem „zaraz, tylko…”
5. Błyskawicznie wpada w złość
Podobnie jak wyżej – być może łatwiej zdobyć Twoją uwagę, będąc „niedobrym dzieckiem”. Krzyk i agresja budzą zdecydowaną i natychmiastową reakcję. Może łatwiej Cię zainteresować, grając Ci na nerwach. Sprawdź to! Daj dziecku siebie, swoją uwagę, czas, dobre słowo. A gdy wybuchnie złością, pomóż mu ją wyciszyć, nie odpłacając pięknym za nadobne. By zobaczyć efekt, potrzeba czasu, ale warto, bo jest duża szansa, że taka kochająca interwencja pomoże, a na pewno nie zaszkodzi…
Czytaj także: Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?
Chcę podkreślić, że to nie są gotowe diagnozy. To garść przemyśleń do rozważenia. Warto uczciwie podejść do tematu, ale nie po to, by pogrążać się w poczuciu winy, ale tak jak w rachunku sumienia, po to by zobaczyć, co możemy poprawić. Powodzenia!

..

Przede wszystkim sprawdz czy nie nasladuje ciebie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:30, 18 Wrz 2017    Temat postu:

10 lekcji, jakich udzielają nam… nasze dzieci
Redakcja | Wrz 18, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Która z tych lekcji jest najważniejsza w Twoim życiu?


D
zieci otwierają nas na nowy świat i przy nich zaczynamy rozumieć, że nie tylko mamy je uczyć, lecz także my sami musimy się od nich wiele nauczyć.

Gdy rodzą się dzieci, rodzice uważają się za nauczycieli: uczą dziecko jazdy na rowerze, czytania tego, co oni w dzieciństwie czytali, bycia wielkodusznym i uczciwym…

Nie wyobrażają sobie, jak wiele dadzą im ich własne dzieci, gdy przyjdzie stawić czoła setkom nowych sytuacji, dzięki którym zdobędą wiedzę o swej głębszej istocie, o swojej relacji z innymi i ogólnie ze światem.
Czytaj także: Wypalenie rodzica. Jak je zauważyć, pokonać i przeciwdziałać?



Rodzice uczą się od dzieci niezliczonych rzeczy, oto kilka z nich:


1. Miłość jest bezgraniczna

„Gdy urodziłam swoją pierwszą córkę, byłam taka szczęśliwa, że czułam, że nie mogłabym jej kochać bardziej, niż właśnie kochałam. Jednak z każdą nową rzeczą, jaką robiła i która czyniła z niej coraz bardziej osobę, kochałam ją jeszcze bardziej. Gdy urodził się mój syn, bałam się, że nie będę potrafiła kochać go tak bardzo jak pierwszą córeczkę. Ale jakżeż się myliłam! Dzisiaj mam czworo dzieci i wszystkie je uwielbiam!” – opowiada Patrícia, 34 lata.


2. Nie kontrolujemy wszystkiego

„Jedyne, czego pragnęłam, to urodzić moją córkę siłami natury. Jednak, ponieważ dziecko miało owiniętą wokół szyi pępowinę, potrzebowałam nagłej cesarki. Tego dnia zrozumiałam, że przy dziecku wiele spraw nie zależy od nas” – mówi Cláudia, 32 lata.


3. Wszyscy mamy swoją ciemną stronę

Dzieci wystawiają nas na nowe sytuacje, które wymagają od nas reakcji, których wcześniej byśmy sobie nie wyobrażali: wściekłość, niecierpliwość, frustracja. Na szczęście, uczymy się także, że możemy doświadczać pewnych emocji, bez jednoczesnego reagowania zgodnego z tymi negatywnymi uczuciami. Samokontrola to ważna lekcja, którą należy sobie przyswajać od urodzenia.


4. Nasze osobiste interesy nie są już najważniejsze

Przy dzieciach rodzice uczą się odkładać na później swoje osobiste plany. Dzieci wymagają od nas całego naszego czasu i poświęcenia. Bierzemy na siebie odpowiedzialność i wymagania. Nasze priorytety ulegają zmianie: teraz to dzieci są tym, co najdroższego mamy w naszym życiu.
Czytaj także: Modlitwa za własne dzieci. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo może pomóc


5. Dzieci nie są klonami, lecz jednostkami różnymi od nas

Należy nauczyć się szanować różnice, osobowości i charaktery poszczególnych dzieci. Nie możemy chcieć, by nasze dzieci były takie jak my. Należy poznać je takimi, jakimi są i takie je pokochać, pomagając im radzić sobie ze słabościami i szlifować cnoty.


6. Nikt nie oczekuje od nas doskonałości

Bezwarunkowa miłość naszych dzieci to rekompensata, jaką codziennie otrzymujemy. Musimy pamiętać, że nie jesteśmy doskonali i nikt od nas tego nie wymaga. Jutro będziemy bardziej nad sobą panować i staniemy się lepsi.


7. Nie wolno nam oceniać innych

Dzieci uczą nas, byśmy jako rodzice nie oceniali innych i ich zachowań. Uczą nas zrozumieć wiele postaw naszych własnych rodziców, które wcześniej krytykowaliśmy. W ten sposób przestajemy wymagać od innych czegoś, czego nie potrafimy wypełnić wobec naszych dzieci. To ważna lekcja, którą można stosować w każdej sferze życia.
Czytaj także: 6 typów niezdrowych relacji z mamą, które wpływają na Twoją dorosłość


8. Żyć chwilą obecną

Nasze dzieci, szczególnie w okresie dzieciństwa, są specjalistami w ukazywaniu nam, jak ważne jest spokojne podchodzenie do wielu spraw. Jeśli mamy z nimi spędzić wieczór, nie warto się stresować czy niepokoić kolejnymi zaplanowanymi zadaniami, należy podążać za rytmem naszych dzieci.


9. Nigdy nie przestajemy się uczyć

Każdy etap życia naszych dzieci jest inny i każde z dzieci ma swój własny sposób bycia; dlatego musimy się dostosować do każdego z nich. To ogromne wyzwanie dla rodziców, wspaniale nagradzane czułą miłością dzieci.


10. Dzieci budzą w nas zapomniane cnoty

Dzieci pomagają nam poznać lepiej samych siebie, odkrywają dla nas oblicza naszej osobowości, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia i motywują nas do stawania się coraz lepszymi ludźmi.
Czytaj także: Dlaczego warto czytać dzieciom?



Artykuł ukazała się w portugalskiej edycji portalu Aleteia

...

Wychowanie jest wzajemne!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:07, 20 Wrz 2017    Temat postu:

Szalony taniec w pustym domu, czyli nastolatki też chcą być kochane
Małgorzata Rybak | Wrz 19, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nastoletnie dzieci nie przestają testować rzeczywistości, nie ustają w badaniu prawdziwości relacji. Może się nam wydawać, że dorastając, pragną być całkowicie niezależne i mylnie czytamy ich sygnały.


O
puszczenie dziecka w tym wieku – pozostawienie samemu sobie – powoduje w nastolatku ogromne osamotnienie i przekonanie, że jest kimś nieważnym, niepotrzebnym, kto dopiero musi udowodnić swoją wartość. Często w ryzykowny sposób, by zauważył go ktokolwiek.


Zauważ mnie

Natknęłam się kiedyś na teledysk*, w którym występuje tylko jedna aktorka (znana z innych produkcji tej wykonawczyni). To drobna dziewczynka, baletnica, której szalony taniec wypełnia obskurne wnętrza pustego mieszkania. Krucha i z dziecięcą buzią, za to w siwej peruce, przez co trudno określić jej wiek. Niby dorosła, a jednak zbyt mała i na ten taniec, i na pustkę wokół niej.

Ciąg obrazów, oglądany przeze mnie wiele razy, odsłania we mnie jakąś bardzo wrażliwą strunę, która dotyczy relacji między rodzicami i dorastającymi dziećmi.
Czytaj także: Młodzi, zadziorni, agresywni. Skąd bierze się przemoc wśród nastolatków?


Dystans to pułapka

Pokonujemy razem z dziećmi drogę od pełnej zależności czasu niemowlęcego, tulenia i karmienia na żądanie, przez pierwsze kroki i pierwsze dni w przedszkolu. Pomaganie w odrabianiu lekcji w podstawówce. I potem nadchodzi moment, że dzieci potrzebują nas jakby mniej.

Rodzice, którzy przeżywają swoją rolę głównie jako dostarczycieli wiktu i opierunku – w miarę dorastania dzieci przeżywają coś w rodzaju uwolnienia. Dziecko przestaje prosić o czas wspólnej zabawy, a w jego miejsce oczekuje kieszonkowego na pizzę ze znajomymi czy najnowszego modelu smartfona, żeby nie było obciachu. Jeśli zaspokajanie potrzeb dzieci było pojmowane w sposób głównie materialny, to wiek nastoletni będzie oznaczał może większe wydatki, ale więcej tak zwanego świętego spokoju.

Jeśli rodzice skupiali się bardziej na budowaniu wzajemnej więzi z dzieckiem, dorastanie mogą przeżywać jako swego rodzaju odrzucenie ich towarzystwa i bliskości. Ważni stają się rówieśnicy, z którymi córka czy syn rozmawiają godzinami na żywo i przez internet, językiem coraz mniej dla nas zrozumiałym. Nie do wszystkich spraw jesteśmy dopuszczani i nie wszystkie są nam relacjonowane.

W tym zwiększeniu dystansu tkwi wielka pułapka tego okresu. Dzieci fizycznie wyglądają na „duże”, w ogromie spraw są już samodzielne; potrafią wydawać pieniądze i usmażyć jajecznicę, mogą zostać same w domu. Możemy pomyśleć, że nasza rola się skończyła. Jeśli rodzic nie lubił swojej tożsamości jako mamy czy taty, często z niej w tym czasie całkowicie rezygnuje. „Kłopot z głowy”. Inni, wyczerpawszy stare strategie kontaktu, kiedy dla dzieci byli całym światem, rezygnują z prób nauczenia się czegoś nowego i bardziej adekwatnego do nowej sytuacji.
Czytaj także: Zbuntowane nastolatki i stewardessy. 11 zaskakujących podobieństw


Nastolatek chce być rozumiany i …kochany

Tymczasem nastolatki odczuwają wielki głód relacji, troski, mądrego towarzyszenia. Żeby ktoś większy od nich – w nich wierzył. Żeby traktował ich poważnie, ale… nie przestawał kochać. Nasza córka kiedyś po kłótni, jaką ze sobą odbyłyśmy – zapytana, co się dzieje, odpowiedziała:

Mamo, przez dwa tygodnie nie powiedziałaś mi, że mnie kochasz.

Otworzyłam oczy ze zdumienia. Raz – nad tą kalkulacją, dwa – wydawało mi się, że cały czas mówię. Kupuję potrzebne rzeczy, gotuję, piorę. Przecież nie dla siebie.

A jednak nastolatki mówią:

Potrzebuję ciebie, mamo, tato. Potrzebuję ciebie prawdziwego, obecnego, nie – pouczającego na każdym kroku, ale jako mądrego przewodnika.

Gdy tego zabraknie, w dzieciach zostaje dramatyczne przeżycie osamotnienia i alienacji ze świata zajętych dorosłych. Ów metaforyczny opuszczony dom z teledysku, gdzie „samodzielne” dziecko tak naprawdę jest samo jak palec i szaleńczym tańcem stara się zwrócić na siebie uwagę kogokolwiek. Żeby udowodnić sobie, że jest kimś ważnym i wartościowym.

Z tego „pustego domu” – braku relacji z rodzicami – pozostaje na dorosłe życie bolesna pustka wewnętrzna. Dlatego tak bardzo potrzeba budować mosty z dorastającymi dziećmi: wychodząc od słuchania, uczyć się tego, kim są. I dawać znać, że zawsze mogą przyjść do nas ze swoimi małymi-dużymi zmartwieniami.
Czytaj także: Życie online – polskie nastolatki w sieci



*Sia, Chandelier

...

Dzieci raczej szukaja dobra dla siebie niz niezaleznosci dlatego wpdaja w gangi itp. jesli jest wadliwa relacja z rodzicami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133562
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:22, 27 Wrz 2017    Temat postu:

Mamo, daj spokój! Lepiej wyślij tatę
Katarzyna Wyszyńska | Wrz 27, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Dajmy naszym dzieciom być dziećmi. Dajmy poeksplorować świat, dajmy czasem się z kimś pokłócić, czasem się obronić, a czasem być pokonanym.
Kącik zabaw w restauracji. Dobrze pomyślany – w oddzielnej sali z kilkoma stolikami dla rodziców, którzy chcą mieć dzieci na oku. Można więc zjeść obiad czy wypić kawę w spokoju. Dzieci pod bokiem bawią się, chciałoby się dodać równie spokojnie, ale niestety – matki im w tym przeszkadzają.
Matki-krążowniki krążą z głośnym warkotem swej obecności. Majka zejdź, bo spadniesz. Wiola choć, weź gryza. Kajtek oddaj chłopcu zabawkę. Majka mówiłam ci zejdź! Kajtek nie skacz, bo kogoś potrącisz. Strażniczki praworządności zwracają uwagę również dzieciom, których rodziców nie ma na sali.
Gdzie jest granica?
To nawet szlachetne, że poczuwają się „czuwać” nad całą rozbrykaną zgrają. Gdyby moje dziecko źle się zachowywało, chciałabym, żeby ktoś zwrócił mu uwagę. Problem jednak w tym, że każdy rodzic gdzie indziej widzi tak zwane „niegrzeczne” zachowanie.
Skakanie w kałuży, bieganie i krzyki pod blokiem, zeskakiwanie z wysokiego płotu? Krzywdy nikomu nie robi, ale jeszcze się przeziębi, wkurzy sąsiadów albo skręci kostkę. Ktoś kogoś uderzył, sypnął piaskiem w oczy? I tu można dyskutować: kto zaczął, a kto się tylko bronił? Ktoś wyrwał komuś łopatkę i powinien ją zwrócić? Niby tak, ale jak ma 1,5 roku to trudno tego od niego oczekiwać. A od jakiego wieku już można? Od kiedy obowiązuje ścisłe przestrzeganie norm społecznych? To zależy. Czy na placu zabaw są matki, czy ojcowie.
Czytaj także: Chcesz spotykać się z moją córką? Oto zasady!
Ojcowie mają luz
Gdy na placu zabaw są ojcowie… Może nie jest to grupa reprezentatywna, ale szczerze mówiąc nie zdarzyło mi się widzieć taty, który by tak ingerował w zabawy i kontakty dziecka na placu zabaw.
Byłam za to kilka razy świadkiem, jak tata czytał książkę nie odrywając od niej wzroku ani na sekundę, a już największe emocje (mieszankę oburzenia, podziwu i zazdrości) budzą we mnie ojcowie, którzy niezależnie od miejsca, pory dnia, ani natężenia hałasu siadają i… natychmiast zasypiają.
Matki działają
Zgoła inaczej wygląda to z płcią piękną. Tu od najmłodszych lat będzie resocjalizacja „złodziei” cudzych zabawek. „Oddaj Kubie wiaderko, on pierwszy się nim bawił” – racja, tylko że Kuba nawet nie zauważył, że czegoś mu zabrakło. To po co się wtrącać?
A co, jeśli starsi chłopcy nie dogadali się i się popychają? Nie wiem. Wiem jednak, że nasza szybka reakcja nie da im nawet szansy, by nauczyli się rozwiązywać konflikty samodzielnie. I oczywiście, na pewno są sytuacje, w których powinniśmy, jako dorośli, ingerować. Szkoda tylko, że takich sytuacji jest po stokroć mniej, niż tych w których robimy to zupełnie niepotrzebnie.
Boimy się
Mogę się domyślać czemu. Jako mama wcale nie jestem tak wyluzowana, jak chciałabym być. Po pierwsze boję się konfrontacji z rodzicem, którego mogłabym (a raczej moje dziecko by mogło) urazić. Tym bardziej, że w sytuacjach konfliktowych moja asertywność waha się od -5 do 0.
Czytaj także: Czy dzieci naprawdę chcą się bawić smartfonami?
Dlatego uprzedzając pretensje, sama zwracam uwagę. Rozumiem lęk przed oceną mnie jako niekompetentnej, nie reagującej matki.
Wiem też, że odkąd urodziłam pierwsze dziecko, a ono zaczęło raczkować zjadając wszystko co napotka na swej drodze, moje spojrzenie na otoczenie zmieniło się radykalnie. Dość powiedzieć, że mój stosunek do otaczającego świata z pełnego akceptacji lub w najgorszym razie chłodnej obojętności, przerodził się w napięty detektor czyhających na każdym kroku kantów, szkieł stłuczonych butelek czy psich odchodów.
Gdy moje jeszcze wtedy małe córki wspinały się na konstrukcję przeznaczoną dla nieco starszych dzieci, zamierało mi serce. Rozumiem lęk przed bakteriami czy krzywdą i bólem, który może je spotkać.
Najwyższy sędzia
Na szczęście spotyka mnie czasem zbłąkana autorefleksja. Zastanawiam się wtedy, czy moje obaw są słuszne? Czy rzeczywiście chcę kierować się lękiem? I na co tak naprawdę moje komentarze mają wpływ?
Przed światem nie ochronią. Mogą za to osłabić charakter, zabijając ciekawość i odbierając wiarę we własne możliwości.
Czytaj także: Twoje dziecko kłamie lub nadmiernie się złości? Zrób sobie rachunek sumienia
Rozwiązywanie za dzieci sporów nie pomoże im radzić sobie z nimi bez naszej cichej, ale czuwającej obecności, a kiedyś nadejdą takie chwile, w których nawet tej cichej obecności nie będzie. Ponadto sami siebie wpędzamy w uciążliwą na dłuższą metę rolę sędziego. A w ostatecznym rozrachunku tracimy coś bardzo cennego – uwagę i szacunek. Dzieci po prostu przestają nas słyszeć. Bo ileż można! Nie sposób reagować na każde „ostrożnie, powoli, uważaj, to inaczej, trzeba było tak”, gdy pada w sytuacji żadnego zagrożenia. (Czy nie jest czasem podobnie z naszymi mężami?).
Dlatego błagam matki, weźmy się w garść. Sama biję się w piersi i apeluję: dajmy naszym dzieciom być dziećmi. Dajmy poeksplorować świat, dajmy czasem się z kimś pokłócić, czasem się obronić, a czasem być pokonanym. A jak to za duże wyzwanie na nasze nerwy, to módlmy się, by prawdziwa miłość usunęła lęk. A póki co, niech idzie z nimi tata.

...

Nadopiekunczosc tez oczywiscie szkodzi. Trzeba rozwagi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 1 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy