Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Wychowanie.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:07, 16 Sty 2018    Temat postu:

Dziecko to nie obiekt, w który trzeba inwestować
Radosław Mokrzycki | 16/01/2018

emily reider/Unsplash | CC0
Udostępnij 0 Komentuj 0
Mam wrażenie, że dziś, w opinii wielu rodziców, dzieci muszą mieć zapewniony dobry start w dorosłe życie, w którym trzeba będzie okazać się bardziej wydajnym od rówieśników.

Inwestycja w dziecko?
Chciałbym podzielić się z Tobą, Drogi Czytelniku, pewnym moim spostrzeżeniem dotyczącym relacji rodziców z dziećmi. Obserwując w szkole moich dzieci różnorodne kadry z życia ich kolegów i koleżanek, odnoszę coraz mocniejsze wrażenie, że w dzisiejszych czasach ogromna część rodziców zwraca się ku swoim dzieciom tak, jak ku obiektom, w które warto inwestować.

Inwestycja, w jej ekonomicznym rozumieniu – a chyba takie jest najczęściej dziś stosowane, wymknęła się z pewnego obszaru i, jak niegdyś teoria ewolucji została żałośnie przetransponowana na wszelkie naukowe pomysły z różnych dziedzin, tak w ostatnim czasie inwestycyjne podejście do życia zostało przeniesione na relacje rodziców z dziećmi.

Czytaj także: Twoje dziecko ma rację – „zadania domowe są głupie”
Początek roku szkolnego był dla mnie dobrą okazją do zaobserwowania symptomów tego zjawiska. Kiedy w dniu inauguracji szkoły czekałem razem z innymi rodzicami przed salą na dzieci, które dreptały jeszcze, wracając z apelu, podeszła do mnie koleżanka, mama jednego chłopca.

Była zaniepokojona, jej sumienie zostało mocno poruszone – czy aby nie zaniedbuje swojego dziecka? Właśnie przed chwilką przysłuchiwała się rozmowom innych rodziców, którzy prześcigali się w opowiadaniu, na jakie dodatkowe zajęcia ich dzieci uczęszczają. Zajęć tych jest takie mnóstwo, że dzieci nie mają nawet czasu, żeby się ponudzić. Muszą mieć przecież zapewniony dobry start w dorosłe życie, w którym trzeba będzie okazać się bardziej wydajnym od rówieśników.



Nuda jest pożyteczna
A jednak pewna doza nudy jest niezwykle pożyteczna, bo narastając i osiągając poziom krytyczny, doprowadza młodą osobę do takiego stopnia sfrustrowania, że staje się dostateczną przyczyną erupcji kreatywności.

Zdaje się, że mimo to lepiej jest wypełnić młodej osobie czas aż po brzegi, przywieźć późnym wieczorem doinwestowane dziecko do domu, zamknąć za sobą bramę na pilota z pomarańczowym kogutem, zaciągnąć antywłamaniowe rolety…

Zabawne, że pewna babcia w szkole mojego syna wyznała, że jej wnuczek nie przejawia wcale zdolności manualnych, ani jakiejkolwiek predylekcji do pracy rękodzielniczej, a już po paru dniach chłopak ten zaczął uczęszczać na zajęcia z szycia i haftowania – a nuż się przyda, ambitne koleżanki chodzą, co będzie się nudził?

Czytaj także: Mężczyzno, przeczytaj, zanim urodzi Ci się dziecko


Trzeba jakoś wypełnić czas…
I tak trzeba jakoś zagospodarować czas, kiedy nie ma obojga zapracowanych rodziców w domu. Zdumiewa mnie brak zaufania do dziecka, które w wieku szkolnym przejawia już przecież pewne określone predyspozycje. Zastanawia brak zaangażowania, żeby przypatrzyć mu się wystarczająco uważnie, by dostrzec, jak nim pokierować. Przecież nie każdy od kołyski musi ćwiczyć z nianią trzy języki obce, jazdę konną, balet, aikido, skrzypce, sudoku, ściankę wspinaczkową etc.

Inna moja koleżanka z przerażeniem mi opowiedziała, że na zebraniu organizacyjnym rodziców w szkole jej syna, zapobiegliwi rodzice okazali tak wiele zapału do tego, by ich dzieci uczęszczały na dodatkowe zajęcia, że te zajęcia, które jeszcze do niedawna były nadobowiązkowe, dziś stały się już obligatoryjne, a miejsce nadobowiązkowych zajęły nowo wygenerowane pomysły służące lepszym inwestycjom w przyszłość.



Po co to wszystko?
Czy dziecko, które dorasta, powoli wkracza w dorosłość, może wpaść na to, po co w ogóle uczy się tego wszystkiego? Na ostatnim zebraniu rodziców wychowawczyni mojego syna powiedziała: proszę państwa, to nie przelewki, dzieci w piątej klasie muszą się dużo uczyć, mocno się starać, po to, żeby mieć dobre oceny. Bo o to przecież chodzi.

Tak, tak właśnie powiedziała: żeby mieć dobre oceny. Dobrze doinwestowane dziecko musi być dobrze ocenione teraz i w życiu dorosłym. Wówczas będzie zadowolone. A rodzice dobrze o tym wiedzą. Pewnie dlatego po tym, jak odbyłem z córką poważną rozmowę na temat uczciwego wykorzystania przez nią talentów, które otrzymała, zachęcając tym samym do systematycznej nauki, odpowiedziała mi z wyrzutem: ty się uczyłeś i co z tego masz?

Czytaj także: Edukacja narodowa? A może domowa?
Nie wiedziałem, jak jej odpowiedzieć. Nieźle mi przyłożyła tym pytaniem – faktycznie, nie zrobiłem w życiu kariery, oględnie mówiąc. Następnego dnia rano, po rozmyślaniu nad naszą rozmową, dane mi zostało (wyjątkowo szybko) znaleźć odpowiedź.

Czeka mnie teraz jeszcze jedna rozmowa z Kingą, w której wytłumaczę jej, że nie muszę z rozwijania talentów mieć czegoś konkretnego. Nauka prowadzi do pokory i mądrości, w której poznając swoją niedoskonałość otwieram się na Drugiego i Drugiego przyjmuję wraz z jego słabościami. Wiem też, jak mu służyć. Mądrość zaś prowadzi do bojaźni Bożej i wierzę, że jest to droga do prawdziwego szczęścia, którego nikt mi nie odbierze.

Trzeba nam dobrze przemyśleć, co chcemy w życiu zasiewać…

...

Zdecydowanie dziecko to czlowiek majacy poznac swiat a niie inwestycja! Ta tepa ekonomizacja wszystkiego brzydzi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:16, 19 Sty 2018    Temat postu:

ałkiem możliwe, że jest już po pierwszym papierosie
Aleksandra Gałka | 19/01/2018

Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Blisko połowa nastolatków w wieku od 13 do 15 lat wypaliła już swojego pierwszego papierosa – wynika z danych Światowej Organizacji Zdrowia. Organizatorzy kampanii antynikotynowej „Nie spal się na starcie” mają nadzieję, że uda im się zniechęcić młodych ludzi w Polsce do korzystania z nikotynowych używek.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jak twierdzą eksperci kampanii, młodzież chce próbować palenia papierosów, bo ta czynność kojarzy im się ze światem dorosłych

Spróbuj, ale nie zaczynaj palić na dobre!
Cytowany przez Polską Agencję Prasową, ekspert kampanii „Nie spal się na starcie”, prof. Adam Fronczak z Zakładu Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Warszawskiego wyjaśnia, jakie są cele akcji i nieco przewrotnie zachęca do próbowania papierosów:

Kampania ma przekonać do tego, żeby nastolatki jedynie spróbowały, jeśli już muszą, ale nie zaczęły palić papierosów.
Organizatorzy podkreślają, że dorastanie to okres, który ma kluczowe znaczenie dla uzależnienia się od nikotyny.

Podczas akcji „Nie spal się na starcie” w szkołach podstawowych i gimnazjach będzie prezentowany film edukacyjny przedstawiający szkodliwe skutki palenia papierosów.



Młodzież tonie w papierosowym dymie
W ramach międzynarodowego projektu ESPAD 2011 (European School Survey Project on Alcohol and Drugs) przepytano uczniów II klas gimnazjów oraz II klas szkół ponadgimnazjalnych w trzech dużych miastach Polski. Z badań wynika, że 57,2 proc. gimnazjalistów choć raz zapaliło papierosa, a blisko 30 proc. zrobiło to w ciągu ostatniego miesiąca.

Z danych przytoczonych przez prof. Fronczaka wynika, że w Polsce papierosy pali 8-10 proc. chłopców oraz 6-7 proc. dziewcząt w wieku 11-15 lat. Dodał także, że w jednej z lubelskich szkół średnich do palenia papierosów przyznało się 25 proc. chłopców i dwa razy więcej dziewcząt.



Papierosy nie pomagają w nauce
Magdalena Cedzyńska, która pełni funkcję kierownika Poradni Pomocy Palącym w Centrum Onkologii w Warszawie, poinformowała, że na całym świecie palenie papierosów jest powszechniejsze wśród ludzi uboższych i gorzej wykształconych.

W Polsce papierosy pali zaledwie 8 proc. z dyplomem wyższej uczelni oraz 40 proc. z podstawowym wykształceniem.

Ekspertka dodała również, że palenie papierosów ma silny wpływ na wyniki w nauce wśród dzieci i młodzieży. Podobno młodzi palacze znacznie gorzej wypadają w testach. Wszystko prawdopodobnie z powodu wdychanego przez nastolatków dymu tytoniowego, który powoduje niedotlenienie mózgu, zaburzając jego rozwój.

Znany z programu You Can Dance Maciej „Gleba” Florek jest jednym z ambasadorów kampanii. Przyznał, że choć ma 37 lat, to nadal jest aktywnym tancerzem. Wierzy, że udaje mu się to właśnie dzięki temu, że nie pali papierosów.

Wielu moich kolegów tancerzy było uzależnionych od nikotyny i wcześniej skończyło karierę – tłumaczył.
Szacuje się, że uzależnionych od papierosów jest 9 milionów Polaków. Każdego dnia swoją „przygodę” z nikotyną zaczyna 500 naszych nieletnich rodaków.

Organizatorzy kampanii zachęcają także do wzięcia udziału w konkursie na kolejną sekwencję filmu edukacyjnego, który zniechęci do sięgania po pierwszego papierosa. Nagroda główna wynosi 10 tysięcy złotych. Więcej szczegółów na temat konkursu znaleźć można na stronie niespalsienastarcie.pl.
[link widoczny dla zalogowanych]

Źródło: PAP

...

Niestety zly przyklad sie szybko szerzy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:08, 28 Sty 2018    Temat postu:

STYL ŻYCIA
Dlaczego nastolatki nie ufają rodzicom? Co można z tym zrobić?
Javier Fiz Pérez | 28/01/2018

Shutterstock
Udostępnij 1 0
Dobry kontakt rodziców z dziećmi ma kluczowe znaczenie dla ich rozwoju.

Autonomia i niezależność – potrzeba nastolatków
Okres dojrzewania jest punktem zwrotnym w relacjach między rodzicami i dziećmi. Relacje te zmieniają się zarówno jeśli chodzi o częstotliwość, jak i rodzaj kontaktów. Nastolatki są zazwyczaj mniej skłonne do dzielenia się swoimi sprawami z rodzicami i do ujawniania informacji o swoim coraz bogatszym życiu osobistym.

W rezultacie rodzice są zmuszeni próbować wydobywać informacje. Chcą wiedzieć, w co angażuje się ich dziecko i zachować kontrolę nad jego życiem. Może to prowadzić do narzucania reguł i ograniczania wolności swoim dorastającym dzieciom, które ze swej strony mają żywotną potrzebę poszukiwania autonomii i niezależności.

W obliczu tej sytuacji, która w wielu przypadkach wywołuje pewne konflikty, należy pamiętać, że rodzina nadal ma kluczowe znaczenie dla zdrowego rozwoju dziecka. Oznacza to, że należy dążyć do podtrzymywania komunikacji w rodzinie, ponieważ jest to kluczowy element rozwoju, który ma wpływ na rozwój fizyczny, psychiczny i emocjonalny dorastającego nastolatka.

Czytaj także: Szalony taniec w pustym domu, czyli nastolatki też chcą być kochane


Wielkie wyzwanie
Komunikacja między rodzicem i dzieckiem staje się wielkim wyzwaniem w okresie dojrzewania, dla obu stron.

Wzajemne relacje się zmieniają. Jest mniej okazji do kontaktu, ponieważ nastolatki spędzają więcej czasu ze swoimi przyjaciółmi – i, niestety, kiedy rodzice i dzieci wchodzą w interakcje, doświadczają większych trudności w komunikowaniu się. Wydaje się, że coś pękło, a więź emocjonalna słabnie.

Jednak problemy z komunikacją nie są nieuniknione; jej dynamika wewnątrz rodziny może się zmienić, ale relacje niekoniecznie muszą stać się złe. Będzie to w dużej mierze zależało od rodzaju relacji, jakie mieliśmy w dzieciństwie oraz od jakości więzi emocjonalnych.

Pozytywna komunikacja, uwzględniająca zmiany zachodzące w rodzinie, znacznie poprawi interakcję między rodzicami i dziećmi. Jednak nierzadko problemy z komunikowaniem wiązane są z problemami, z jakimi borykają się nastolatki w szkole, a także z kwestiami związanymi z ich rozwojem psychoemocjonalnym i społecznym.

Czytaj także: „Tarapaty” – to nie są zwykłe kłopoty. Przełomowa polska produkcja dla nastolatków


Problem nieufności
Bardzo często dorośli składają obietnice swoim dzieciom, ale nie zawsze ich dotrzymują. Oprócz złego przykładu, to ich od siebie oddala i niszczy więź między nimi. Dzieci czują, że nie mogą już wierzyć rodzicom.

Ponadto, w procesie dojrzewania nastolatki zaczynają czuć, że są bardziej samodzielne i odpowiedzialne za siebie, i mogą przyjąć skrajną postawę, uważając się za samowystarczalne, nie czując już potrzeby dzielenia się informacjami z rodzicami lub proszenia o pozwolenie czy zgodę na niektóre działania; chcą samodzielnie podejmować swoje decyzje.



Pozytywna komunikacja
Kluczem do poprawy zaufania jest rozmawianie z dziećmi w taki sposób, żeby nie czuły się atakowane. W tym celu należy wypowiadać się pozytywnie i aprobująco, zachęcając do dzielenia się i pobudzając rozmowę, zadając pytania, a nie tylko ustalając zasady i wydając polecenia.

Jako rodzice musimy nauczyć się słuchać z otwartością, pozostawiając naszym dzieciom przestrzeń, gdzie mogą przeżywać własne doświadczenia, a nawet popełniać błędy, aby wynosiły z tego naukę dla siebie, o ile konsekwencje błędu nie są niebezpieczne. W razie czego będziecie blisko, aby je wspierać.

Dzieci również potrzebują okazji, by poczuć, że im ufamy, wierzymy w nie i szanujemy. W końcu zaufanie jest ulicą dwukierunkową, a to, co dajemy, to też dostajemy. Dlatego dorośli muszą być pierwszymi, którzy promują zaufanie, ponieważ bez niego relacje z innymi nie będą miały sensu.

Czytaj także: Młodzi, zadziorni, agresywni. Skąd bierze się przemoc wśród nastolatków?


Wiara w siebie
Z tego powodu musimy zacząć wzmacniać u naszych dzieci pewność siebie.

Pewność siebie oznacza, do jakiego stopnia każdy wierzy, że jest zdolny do wykonania zadania, zdobycia jakiejś umiejętności czy rozwiązania określonego problemu.

Ludzie, którzy sobie ufają, wierzą, że są w stanie robić rzeczy dobrze i dlatego nie boją się robić tych rzeczy – a nawet próbować robić rzeczy nowe.

Co więcej, wiara w siebie jest powiązana z niektórymi aspektami życia, szczególnie istotnymi w okresie dojrzewania, kiedy nastolatkowie zaczynają odkrywać świat, granice swojej wolności, podejmować działania i rozwiązywać problemy, z jakimi nigdy wcześniej nie mieli do czynienia.

Niektóre z tych nowych przedsięwzięć mają związek z obrazem ciała, poczuciem kontroli czy samooceną młodego człowieka. Tak jak wtedy, gdy ich dzieci były małe, rodzice mogą pomóc swoim nastoletnim pociechom rozwinąć się i dojrzewać z pozytywną pewnością siebie, ucząc je, jak ją zachować.

Jest to, niemal z definicji, skomplikowane zadanie, biorąc pod uwagę, że nastolatki zazwyczaj chcą polegać na rodzicach mniej, niż naprawdę tego potrzebują, i często bronią swojej samodzielności ze szkodą dla innych, obiektywnie ważniejszych kwestii, jeśli tylko uznają, że jest ona zagrożona.

Czas dojrzewania to okres, który charakteryzuje się m.in. brakiem poczucia bezpieczeństwa osobistego, ze względu na konieczność mierzenia się z wieloma zmianami w życiu.

Tym bardziej należy zatem wzmacniać u nastolatków poczucie wiary w siebie, towarzysząc im na ścieżce dojrzewania – a to przede wszystkim wymaga pogody ducha i poczucia pewności ze strony dorosłych, rodziców i wychowawców.

Czytaj także: Niebezpieczna bierność nastolatków
Tekst pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Faza rozwojowa. Usamodzielnienie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:28, 31 Sty 2018    Temat postu:

prześcigajmy się!
Katarzyna Wyszyńska | 31/01/2018

Pexels | CC0
Udostępnij 0 Komentuj 0
Pełno wszędzie ocen, sądów, porównywania. Nie ma akceptacji czy zrozumienia dla indywidualnych doświadczeń. A przecież można inaczej. Nie gorzej, tylko inaczej.

Solidarność jajników
Kobiety-matki. Ich siłą jest solidarność doświadczenia, które zmienia na zawsze. Nie ma znaczenia wiek, kolor skóry czy religia, wszystkie mamy obawy przed porodem, podobnie nieporadnie obchodzimy się w pierwszych dniach z noworodkiem. Nikt tak jak druga mama nie zrozumie przez co przechodzisz, gdy Twoje dzieci mają gorączkę lub wracasz po macierzyńskim do pracy.

Dlatego tym bardziej boli, gdy ta matczyna siła jest obracana nie po to, by dawać życie, a po to, by wbijać igły w „konkurentki”. Rywalizujące ze sobą w konkursie na internetową najlepszą matkę.



Medal pierwszeństwa
W komentarzach na Facebooku, na portalach lub blogach parentingowych. W zależności od profilu strony, może być różny, ale w internecie istnieje jedyny słuszny model na wychowanie dziecka.

Istnieje też jedyny słuszny model matki. Wiele kobiet daje się wrobić w udział w tym konkursie, a medal dostaje: ta, która urodziła naturalnie i bez znieczulenia. Ta, która mimo cięcia cesarskiego wstała już po 5 godzinach. Ta, która nie ma czasu dla męża albo nie cierpi w połogu, bo to fanaberie, a przecież najważniejszy jest maluszek.

A ja myślę wtedy o podróży samolotem. Gdy stewardesa tłumaczy, że ze względów bezpieczeństwa maskę tlenową należy nałożyć najpierw sobie, potem dziecku. I że mama wcale nie jest mniej ważna niż maluszek, a po porodzie, nie powinna zapominać o własnym bezpieczeństwie czy zdrowiu.

Czytaj także: Metoda Montessori zmieniła moje podejście do wychowania dzieci


Matko niezłomna!
To nie wstyd powiedzieć prawdę.

To nie wstyd przeżywać słabości i trudności.

To nie znaczy, że nie kochasz swojego dziecka.

To nie znaczy, że jesteś złą matką.

Daj prawo sobie i innym, do różnych odczuć i doświadczeń.

To, że się różnią, może nas ubogacać, a na pewno nie oznacza to, że któreś są lepsze, a inne gorsze. Nie próbuj tego udowadniać wojenkami w internecie. Złośliwością ukrytą pod życzliwymi radami: „Jeszcze robi w pieluchy?”, „Kiedy przestaniesz w końcu karmić piersią?”, „Kiedyś nie było takich problemów, teraz to są fanaberie”.

Pełno wszędzie ocen, sądów, porównywania. Nie ma akceptacji czy zrozumienia dla indywidualnych doświadczeń. A przecież można inaczej. Nie gorzej, tylko inaczej.

Czytaj także: Spanie z otwartymi oczami, leczenie ran całuskiem… Supermoce każdej mamy


Nie ma dzieci…
Dlatego też przestałam czytać blogi parentingowe. Nie twierdzę, że nie ma wśród nich naprawdę wartościowych, bo są. Widzę jednak bez wątpienia, że dużo zdrowiej mi się żyje, gdy od czasu do czasu natrafię na coś mądrego, nie śledząc specjalnie nic na bieżąco. Łatwiej mi wtedy skupić się po prostu na moim dziecku i jego potrzebach, a nie na spełnianiu norm i wymogów, które sączą niepewność i lęk w moje rodzicielstwo. To rodzi tylko frustracje i poczucie winy.

Powtarzając za Korczakiem: „Nie ma dzieci, są ludzie”. Nie ma do nich uniwersalnych instrukcji i oby nie było! Nikt jakoś nie pisze o jednym, uniwersalnym stylu „jak przeżyć z dorosłymi” albo chociaż rówieśnikami czy współpracownikami.

Bo oczywistym jest, że byłaby to bzdura. Dlatego wszystkie te nurty rodzicielstwa, mogą być pomocne, ale mogą też stać się pułapką – i w „tresurze” i w rodzicielstwie bliskości można przesadzić. A przesadą jest dla mnie zrobienie z tego ideologii i bycie jej niewolnikiem, ślepo wpatrzonym w zasady. Dodatkowo zaciekle walczącym z przeciwnikami – krytykami wybranej metody lub wyznawcami innej.



Mam tę moc!
Myślę, że wszystkie czujemy się czasem zagubione, bezradne. Niepewne, czy dobrze wybieramy, przytłoczone odpowiedzialnością za drugiego człowieka. Tym bardziej, że na efekty, weryfikację naszych wychowawczych decyzji, trzeba czekać długie lata. Dzielmy się własnym doświadczeniem, nie negując cudzych.

Nie narzucajmy jedynych, poprawnych odpowiedzi, bo takich nie ma. Niech każda z nas robi swoje 100% normy, nie biorąc udziału w konkursie na lepsze lub gorsze mamy. Dzielmy się, ale nie dajmy się podzielić. Nie poniżanie innych, wytykanie błędów, a wzajemne wsparcie i zrozumienie – to da nam supermoc.


...

Trzeba przede wszystkim dostosowac do dziecka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 12:07, 07 Lut 2018    Temat postu:

sekrety przyjaźni z dorastającą córką
Katarzyna Wyszyńska | 07/02/2018

Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
Nigdy, ale to nigdy nie jest za późno, by stać się lepszym rodzicem. Zawsze jest nadzieja i szansa na poprawę, ocieplenie relacji, jaka Was łączy.

Na przyjęciu sylwestrowym, na którym byliśmy w tym roku, było około 70 osób. Dlatego, gdy w tym tłumie złapała mnie urocza, blondwłosa nastolatka, tylko po to, by wyszeptać mi na ucho „ma pani śliczne córeczki!”, totalnie zdobyła moje serca. Cóż to za inteligentna i kulturalna młoda dama, pomyślałam Wink.

Wszystko stało się zupełnie jasne i klarowne, gdy poznałam jej mamę. Bystrym okiem wyłowiłam ją bez trudu – tak jak córka miała długie złote włosy, i tak jak ona, non stop się uśmiechała. Przez chwilę przyglądałam się im obu, dojrzewająca i dojrzała kobieta, patrzące na siebie z radością i zaufaniem. W ich gestach i czułości widać było bliską więź.

Zaintrygowało mnie to, w końcu tyle się już nasłuchałam przestróg, jak to „się dopiero zacznie”, gdy moje córki wejdą w okres dojrzewania. Podeszłam więc czym prędzej się przedstawić. Moje zdumienie tylko wzrosło, gdy okazało się, że Waleria (tak miała na imię), to naprawdę Mama przez duże M – ma siedmioro dzieci.

Nie czekałam więc dłużej i zadałam nurtujące mnie pytanie: Jak Ty to robisz, że mimo tylu dzieci, masz tak bliską relację ze swoją córką, i to nastolatką?! Na przyjęciu było głośno, więc Waleria nachyliła się do mnie i z tajemniczym uśmiechem powiedziała: „Mam swoje sekrety… To trzy proste zasady”.

Jej odpowiedź, poparta naocznym świadectwem, bardzo do mnie trafiła, więc za jej zgodą postanowiłam podzielić się nią również z Wami.

Czytaj także: Córeczka tatusia. Rozpieszczona królewna czy odważna wojowniczka?


Nie stawiaj warunków
Wbrew pozorom, nie jest to nawoływanie do bezwarunkowej zgody na każdy, nawet najgłupszy pomysł naszego dziecka. To wezwanie do dialogu. A dialog zakłada podobne pozycje obu stron, bez narzucania siłą autorytetu – bo i cóż to za autorytet, zdobyty przemocą.

Niektórzy rodzice stawiają ultimatum w stylu: dopóki mieszkasz z nami, masz robić to, co ci każę. Jeśli nie będzie rozumiało czemu mu czegoś zabraniasz, pewnego dnia Twoje dziecko rzeczywiście dojdzie do wniosku, że lepiej po prostu będzie się wyprowadzić.



Rozśmieszaj je
Wiesz, co bawi Twoją córkę? Jeśli nie, koniecznie to wybadaj. I wykorzystaj! Doprowadzaj ją do śmiechu tak często, jak to tylko możliwe. Śmiejcie się razem, żartujcie, róbcie sobie małe psoty, opowiadajcie historie, które rozbawią Was do łez. Wspólne radości doskonale skracają dystans i rozładowują napięcie. Śmiech to w tym przypadku nie tylko zdrowie, ale też dobry cement przyjaźni i zaufania.

Czytaj także: Żona, mąż, córka, pracownik – to nie życiowa rola, to tożsamość


Bądź nocnym słuchaczem
To jest superważne – zaznaczyła Waleria – to mój najmocniejszy punkt. Wieczorem, tak, właśnie wtedy, gdy już marzysz tylko o swej cieplutkiej pościeli, udaj się do pokoju córki. Po prostu usiądź. Pogładź ją po włosach, zapytaj, co czyta. Jeśli nie jest przyzwyczajona do wieczornych odwiedzin, może nie będzie łatwo za pierwszym, drugim czy trzecim razem, ale za którymś Cię zaskoczy.

W nocnych rozmowach jest coś magicznego. Te przy zgaszonym świetle lub przy nocnej lampce. Dają jakąś wyjątkową intymność, tajemnicę, która otwiera na szczere zwierzenia.

Zapytałam ją, czy nie sądzi, że czwartym punktem powinno być – „buduj więź od małego”. Przecież nie zaprzyjaźnisz się z nastolatkiem z dnia na dzień. Jeśli nie będzie mógł liczyć na Twą obecność, gdy jest mały, czemu miałby zwrócić się do Ciebie, gdy będzie starszy?

Waleria odpowiedziała, że to prawda, że przyjaźń wymaga czasu. Trzeba jednak pamiętać, że nigdy, ale to nigdy nie jest za późno, by stać się lepszym rodzicem. Zawsze jest nadzieja i szansa na poprawę, ocieplenie relacji, jaka Was łączy, nie zasłaniaj się tym, że jest już za późno. Tak więc… do roboty!

...

Do kazdego inne podejscie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:14, 13 Lut 2018    Temat postu:

iecku dzieje się krzywda
Małgorzata Rybak | 13/02/2018

Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Odchodziłam od kasy, gdy usłyszałam przejmujący płacz dziecka. Zobaczyłam na końcu kolejki, obok wózka wypełnionego po brzegi zakupami, jak mężczyzna podnosi do góry chłopczyka, na oko dwuletniego, który bardzo płakał. Nie przytulił go jednak, ale zaczął wściekle nim potrząsać.

Przemoc wobec dziecka. Bezradność i wściekłość
Dziecko miało na sobie grubą kurtkę i czapkę. Sądząc po zasobności koszyka – musiało spędzić w sklepie już co najmniej godzinę. Było późne popołudnie. Gdyby nie barykada kolejki i kas, powiedziałabym coś. I pewnie gdybym miała w głowie jakiś zasób słów, co w tym wypadku powiedzieć. Był to bowiem widok wstrząsający – bezradność i zmęczenie tego malucha i wściekłość ojca, bo może dziecko nadszarpnęło wizerunek rodziny i zwróciło na siebie uwagę innych. A może nadszarpnęło zszargane już i tak wspólnymi zakupami nerwy.

Zaskakująca była także cisza. Mama dziecka stała obok, pilnując wózka, jak słup soli, jakby pewna, że najlepiej zdelegować sprawę na ojca. Jak gdyby nie mogła wyprowadzić malucha na dwór, porozmawiać z nim, uspokoić. Jakby nie dało się zdelegować na męża raczej kasowania zakupów.

Czytaj także: Przemoc domowa. Dlaczego na to pozwalałam?


Przemoc – przyzwolenie społeczne
Wiem, że różnie to bywa i nigdy nie wiemy do końca, co się dzieje, gdy jesteśmy świadkami agresywnych zachowań rodziców wobec dzieci. Trwoży mnie jednak myśl, że podobne sytuacje otacza milczące społeczne przyzwolenie, w ramach którego istnieje taki kontrakt, że „to moje dziecko i mogę z nim zrobić, co chcę”.

Jakby człowiek poniżej pewnego wzrostu nie był jeszcze człowiekiem, ale posiadanym na stanie przedmiotem. Wydawało mi się jednak, że takie podejście to relikt historii pedagogiki i poszliśmy do przodu. W praktyce wychodzi, że szarpanie i wyzywanie dorosłego, a tym bardziej bicie na ulicy, uprawnia do reakcji, ale takie same działania wobec dziecka – już nie. A przecież zdecydowanie to ono jest stroną bezbronną, które nie może ująć się za sobą samym.

Nie jest to całkiem bez znaczenia. Dotarły do mnie ostatnio w większej ilości opisy koszmarnych zajść. Matka próbowała popełnić rozszerzone samobójstwo, które wstrząsnęło opinią publiczną także z powodu metody – zadźgania nożem na śmierć dwójki córek. Sąsiedzi słyszeli okropne krzyki. W USA – mama wsadziła niemowlę do wanny wypełnionej wrzątkiem i pozostawiła je w niej aż do jego śmierci. Sąsiedzi opowiadali policji, że dziecko strasznie krzyczało. I przyznam, że przechodzące ludzkie pojęcie działania sprawców nie przykuły mojej uwagi tak bardzo, jak słowo „sąsiedzi”.

Gdy dochodzi do podobnych tragedii, często pytamy „gdzie był Bóg?”. Bo przecież niewinny, mały człowiek doznał po prostu kaźni. I nasuwa się odpowiedź: Bóg nie ma rąk. Może przyjść z pomocą tylko rękami osoby dorosłej. W tym wypadku – sąsiada.

Czytaj także: Nie reagujesz na przemoc wobec dzieci? Grożą Ci 3 lata więzienia


Jak zwrócić uwagę?
Wracając do sklepowego wózka. Po powrocie do domu zapytałam nastoletniej córki, czy uważa, że w takiej sytuacji można rodzicom zwrócić uwagę. Namyśliła się i odpowiedziała, że jest wysoce prawdopodobne, że ojciec wpadłby w jeszcze większą złość i ostatecznie wyżyłby się na dziecku ponownie po powrocie do domu.

Postanowiłam poszperać i poczytać, jak to jest. Rzeczywiście, reagowanie agresją na agresję to ślepa ulica – osąd, nieżyczliwe uwagi nie tylko spotkają się z gwałtowną reakcją, ale i nie trafią do rodzica w furii.

Można jednak zapytać, czy rodzic nie potrzebuje pomocy. Zwrócić uwagę na dziecko – że jest zmęczone, że każdy miałby dosyć, że potrzebuje już chyba spokoju. W przypadku poniżających wyzwisk, szarpania i bicia – poprosić spokojnie i stanowczo, by rodzic przestał. Opowiedzieć, jak czuje się dziecko i czego potrzebuje.

A gdy zza ściany dobiega rozdzierający płacz i krzyk – po prostu zapukać do drzwi i sprawdzić, co się dzieje. Jeśli dzieje się źle – zadzwonić także na policję. Ktoś naje się wstydu? Trudno. Czasem wstyd daje do myślenia. Jeśli w końcu całe społeczeństwo zacznie reagować na przemoc wobec najmłodszych, powstanie nowa etykieta. Taka, w której dziecko także zasługuje na szacunek. Dogonimy w końcu w tej dziedzinie postęp cywilizacyjny, jaki nastąpił gdzie indziej.

Ostatecznie – „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych, Mnie uczyniliście”. Albo nie uczyniliśmy.

...

Trudna sprawa. Jesli jest przemoc to juz raczej dziecko do odebrania takim. Trudno sobid wyobrazic ze ktos pobil dziecko a tylko mu zwrocic uwage.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:46, 15 Lut 2018    Temat postu:

Jak wycbować szczęśliwe dziecko
Redakcja | 15/02/2018

Shutterstock
Udostępnij 2 Komentuj 0
Oto kilka wartościowych i praktycznych wskazówek.

Przede wszystkim warto się skupić na budowaniu w dzieciach… postawy wdzięczności. Bo tam, gdzie jest wdzięczność, tam też jest radość i szczęście. Dlatego:



1. Pytajcie dzieci o najlepsze chwile, jakie im się przydarzyły w ciągu dnia
Dobrą okazją do tego rodzaju rozmów może być posiłek, wspólna jazda samochodem czy moment tuż przed snem. Starsze dzieci warto zachęcić do spisywania czegoś na kształt dzienniczka wdzięczności – to naprawdę skuteczny sposób na podnoszenie poziomu szczęścia u naszych pociech. Dowodzi tego choćby badanie przeprowadzone na 221 dzieciach z ostatnich klas szkoły podstawowej. Poproszono je o zapisywanie codziennie przez pięć tygodni tego, za co były wdzięczne innym ludziom. Już po trzech tygodniach u tych uczniów zaobserwowano bardziej optymistyczny stosunek do szkoły i wyższy poziom zadowolenia z życia niż u ich rówieśników, którzy w tym samym czasie mieli zapisywać przeżywane przez siebie niepowodzenia.

Czytaj także: Wdzięczność może być siłą. To pierwszy krok do szczęśliwego życia


2. Używajcie często słowa „dziękuję”
Oczywiście, nie wpoicie tego dzieciom, jeśli sami jako rodzice nie dacie im przykładu. Warto to „dziękuję” nieco rozbudować: Dziękuję ci, tato, za przygotowanie kolacji; Dziękuję ci, córeczko, za pomoc w sprzątaniu.



3. Nie dawajcie dzieciom zbyt dużego wyboru, a czasem zaskoczcie je niespodzianką
Niespodzianki sprawiają, że dzieci postrzegają coś jako dar, a nie coś, co im się po prostu należy. Natomiast zbyt wiele możliwości wyboru powoduje w nich niepokój – bo czy inne opcje nie byłyby przypadkiem lepsze?

Pewnego wieczoru próbowaliśmy ustalić z dziećmi, dokąd pojedziemy na wakacje. Oczywiście, wszyscy mieli mnóstwo pomysłów. W ten sposób, w ciągu zaledwie paru chwil, odrzucona została nawet propozycja wizyty w Disneylandzie. Szybko zakończyłam tę rozmowę, a tydzień później ogłosiłam niespodziankę: jedziemy w góry! Z entuzjazmem opowiedziałam o kempingu i parku narodowym, który znajduje się w jego pobliżu. Mój zapał i radość wszystkim się udzieliły. A wyjazd? Nie tylko nie obciążył za bardzo rodzinnego budżetu, ale okazał się absolutnym hitem.

Czytaj także: Dobre maniery, czyli dlaczego warto być uprzejmym


4. Przekonujcie dzieci, że dawanie może sprawiać więcej frajdy niż branie
Na przykład zabierzcie je na zakupy i zaproponujcie, żeby za określoną kwotę wybrały drobny upominek dla kogoś, kogo może to ucieszyć.



5. Opowiadajcie dzieciom historie rodzinne o pokonywaniu przeciwności losu
Każda rodzina takie ma. Prababka mojego męża zarabiała na życie prasowaniem. Używane przez nią żelazko do dziś trzymamy w domu – przypomina nam o wartości ciężkiej pracy. W okresie wielkiego kryzysu moja babcia, będąca wtedy dzieckiem, zmywała naczynia za kilka centów tygodniowo. Jej zdjęcie wisi u nas w gabinecie. Tego typu historie pomagają zrozumieć, że warto być wdzięcznym tym osobom, które się nie poddały, a jednocześnie być wdzięcznym za to wszystko, co my dziś mamy.

Czytaj także: Twoje dziecko jest wyjątkowo uparte? Oto 5 cennych wskazówek


6. Niech dzieci zaangażują się w pomoc konkretnej osobie
Chodzi o pomoc regularną, a nie okazyjną – np. w związku z jakąś zbiórką czy akcją prowadzoną w szkole. Chodzi też o taką pomoc, która będzie dawała możliwość bezpośredniego kontaktu. Jedna z naszych sąsiadek jest osobą samotną i bardzo ją cieszy, kiedy nasze dzieci przynoszą jej ciepły posiłek. Te spotkania są ważne i wartościowe zarówno dla niej, jak i dla naszych pociech.



7. Przydzielajcie dzieciom obowiązki w domu
Grafik naszych pociech bywa dość napięty, jednak warto wygospodarować w nim choćby 5-10 minut dziennie na prace domowe. Dzieci, które nie wykonują takich prac, nie są w stanie zrozumieć, na czym polega utrzymanie domu i będą traktowały czyste ubranie czy naczynia jako coś, co im się po prostu należy. Oczywiście, zlecone zadania powinny być adekwatne do wieku, a te bardziej wymagające lepiej zaplanować na weekend.

Czytaj także: Mamo, pomóż mi samemu to zrobić!


8. Obdarowujcie dzieci czymś, co poszerza ich doświadczenie
Macie w domu za dużo zabawek? Więc nie kupujcie kolejnych przedmiotów. Może lepiej podarować dziecku bilet na wystawę, która je zainteresuje, czy wykupić mu karnet na basen? Takie prezenty z jednej strony chronią dzieci przed postawą materialistyczną, ale przede wszystkim wzbogacają je o nowe relacje i nowe doświadczenia.

...

Od poczatku niech dziecko styka sie z dobrem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:25, 18 Lut 2018    Temat postu:

Aleksandra Nowak | 18/02/2018

Przedszkolna miłość – czy powinniśmy zabraniać jej naszym dzieciom?

Pierwsza miłość
Miłość to trudny temat dla wielu osób. Moim zdaniem tym trudniejszy, im mniej ma się lat. Dorośli ludzie z reguły mają już uporządkowane życie uczuciowe, żonę, męża, rodzinę. Kilkunastolatkowie i kilkulatkowie dopiero wchodzą w świat miłości i związków, mocno to przeżywając.

Pierwsza miłość w wieku dziecięcym jest wielkim przeżyciem – dla zakochanych, dla rodziców, dla wychowawców. Ci pierwsi przeżywają swoje uczucie, ci drudzy i trzeci często nie wiedzą, jak się wobec niego zachować. Do tego zazwyczaj dochodzi jeszcze grupa rówieśnicza, która bacznie obserwuje całą sytuację i na bieżąco donosi o tym, że „Michałek przyniósł czekoladę Emilce”.

Dzieci w wieku wczesnoszkolnym i przedszkolnym poznają reguły rządzące światem dzięki podglądaniu dorosłych i ich naśladowanie. Czasem poprzez zabawę w określone zawody, czy sytuacje (kto z nas nie bawił się „w sklep”, „w pocztę”, „w dom”, „w szkołę”), czasem poprzez powtarzanie zachowań dorosłych. Tak jak mama i tata, ciocia i wujek chcą tworzyć pary i być zakochani.

Czytaj także: Panie Boże, pamiętaj, że w piątek jest sprawdzian z historii! Dzieci piszą listy do Boga


Zakochane dziecko – co z tym zrobić?
Warto zwrócić uwagę na to, że przez takie „podglądanie” dzieci poniekąd „uczą się miłości”. Widząc, jak mama i tata wychodzą na randkę, jak przytulają się, jak się do siebie odzywają, kształtują w sobie pewien wzorzec zakochanej pary. Jako dorośli nie powinniśmy ukrywać się ze swoim uczuciem czy wstydzić się go przed dzieckiem – dla niego jest ono zupełnie naturalne, choć oczywiście, w pewnym wieku będzie nam zadawało wiele pytań na ten temat i wykaże się dużo większą chęcią poznania naszego związku niż niejeden terapeuta.

Gdy zauważymy, że nasze dziecko jest zakochane (lub gdy samo nam o tym powie), najgorsze co możemy zrobić, to zbagatelizować to wydarzenie i je wyśmiać. Dzieci już i tak są pod ostrzałem swoich kolegów, którzy bacznie ich obserwują, oceniają i nie boją się głośno wyrażać swoich myśli, że „Kacper jest głupi i jak może ci się podobać?”. Odrzucenie problemu przez rodzica spowoduje, że kiedy już jako nastolatek nasz syn lub córka będzie mieć problemy w związku, może bać się do nas zwrócić po pomoc. Na wiadomość o tym, że nasz czterolatek ma dziewczynę powinniśmy się ucieszyć i zainteresować jego opowieścią. Doradzić i pomóc, gdy o to poprosi.

Czytaj także: 3 książki, które pomagają mi stać się lepszą mamą


Rozmawiajcie o miłości
Warto jednak mieć taką młodą parę na uwadze i monitorować, czy ich zachowania nie przekraczają granic w okazywaniu uczuć odpowiednich do ich wieku. Jeżeli tylko zobaczymy, że kilkulatkowie naruszają swoją intymność, niewątpliwie należy z nimi porozmawiać o normach i prawach osób w ich wieku, nie zapominając o pozytywnym podejściu do uczuć odbiorców. O takiej sytuacji powinniśmy również poinformować rodziców sympatii naszego dziecka.

Na pewno warto rozmawiać z dziećmi o miłości. Przypomnieć im, że jesteśmy ich wsparciem, a nie wrogiem i zawsze mogą nam się zwierzyć ze złamanego serca, przyjść po poradę miłosną czy po prostu pochwalić się, że w czasie spaceru szli za rękę z najfajniejszą dziewczynką w grupie.

...

Juz wtedy dziecko ma te same cechy co dorosli mimo ze nierozwiniete.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:54, 19 Lut 2018    Temat postu:

Wiesz, jaki jest klucz do wychowania dziecka?
Magda Frączek | 19/02/2018

Gabby Orcutt/Unsplash | CC0
Udostępnij 0 Komentuj 0
To jest chyba moje największe odkrycie w ostatnim czasie i chciałabym się nim z Wami podzielić. Dostrzegłam antynomię w postrzeganiu sensu rodzicielskiej miłości (pisałam o tym tydzień temu, zachęcam do odświeżenia tekstu Smile. Co ciekawe, właśnie to, a nie milion wysłuchanych rekolekcji sprawiło, że inaczej spojrzałam na Boga.

Zauważyłam, że wciąż jeszcze miłość do dziecka zatrzymuje się – w mniejszym lub większym stopniu – na granicy trzymania go w uległości wobec siebie. W imię tzw. dyscypliny, dopuszczamy się różnego rodzaju manipulacji osadzonej na odmawianiu miłości, na czele których stoi kultowe „pójście do kąta” lub pozbawienie dziecka jakiejś przyjemności. O karach cielesnych nie wspomnę. Jak wiemy, są na nie paragrafy.



Więcej miłości, cierpliwości, delikatności to… słabość?
Tak naprawdę boimy się. Boimy się tego, co stanie się, gdy okażemy dziecku więcej miłości, cierpliwości, delikatności, spokoju. Prawdopodobnie nie ucichnie od razu i nie posłucha. O, to ostatnie najgorsze. Wyjdzie przecież na wierzch to, że nie daję sobie rady, że nie jestem traktowana na serio. Wiem to. Sama się tego boję i kilka razy na dzień zostaję „megaidiotką”.

Tak jak każdy rodzic, mam tendencję do snucia kombinacji o tym, jak przetrwać burzę w szklance wody. Jak uspokoić rozzłoszczonego małego człowieka. Jak znaleźć w sobie jeszcze kilka głębszych wdechów.
Nie pamiętam już, ile matek powiedziało mi na przestrzeni mojego życia: „Dzieci wyciągają ze mnie to, co najgorsze”. Patrząc na swoje doświadczenie, widzę, że problem nie leży po ich (często nieposkromionej) stronie. To nasze rodzicielstwo potrzebuje kierunku. Uświadomienia, czasem takiego do bólu.

Nastawiamy się na cele, szybkie utargi, zapominając o tym, że człowiek kształtuje się w indywidualnym procesie. Co to znaczy? Myślę, że coś, co obrazuje dialog, który usłyszałam w filmie pt. Exodus: Bogowie i królowie.

Czytaj także: Sztuka kochania dziecka


Potrzebujesz mnie?
Mojżesz po nieudanej walce o wolność swojego narodu, idzie spotkać się z Bogiem. Tam zadaje Mu proste pytanie:

Mojżesz: Nie potrzebujesz mnie?

Bóg: Może nie.

Mojżesz: Mam nic nie robić?

Bóg: Na razie możesz obserwować.
Zaraz rozkręca się wszystko, co znamy z Księgi Wyjścia – plagi, ucieczka Izraelitów, przejście przez Morze Czerwone. Widzimy, że pomysły Mojżesza (choć ambitne i nie pozbawione strategii) zupełnie nie wpisują się w historię ocalenia, którą proponuje Bóg. Mojżesz stoi z boku, a wielkie cuda przewijają mu się przed oczami. Udziela się tylko w kluczowych momentach. Jest do dyspozycji Boga.

Dla mnie to fenomenalny obraz rodzicielstwa, które dzień po dniu dojrzewa do tego, aby pozwolić dziecku być takim, jakim jest, zanim zaproponuje mu się szereg rozwiązań. Ciekawe, że w ekranizacji Ridleya Scotta Bóg przybiera postać… Dziecka.

Czytaj także: Jak wychować szczęśliwe dziecko


Obserwuj mnie
Obserwacja – to najwspanialsza rzecz, którą możemy manifestować naszą rodzicielską miłość. Jesteśmy tak mocno zaniepokojeni, tak mocno zawierzyliśmy działaniu, że nie starcza nam miejsca na zwyczajne bycie przy naszych dzieciach. „Poczekajmy chwilę i zobaczmy, co stanie się dalej” – napisałam sobie któregoś razu na lodówce, gdy sytuacja w domu mnie przerosła. Czy nie przypomina nam to stylem Kogoś, kto ciągle przy nas jest?

Narzucamy dzieciom zabawy, myślenie, sposób postrzegania i spędzania czasu, najeżdżamy ich dziewicze ziemie i budujemy na nich własne forty. Tymczasem wystarczy obserwować. Dać czas na postęp sytuacji. Stworzyć przestrzeń na nieoczekiwane rozwiązanie.

To trudne, bo przecież łatwiej, kiedy kontrolujemy. Rodzicielstwo stresuje nas do tego stopnia, że zamiast tworzyć własną historię, czujemy się więźniami pewnej roli, którą przyszło nam grać. Tak bardzo, że pomijamy nasze dzieci. Nawet o tym nie wiedząc, bo przecież wszystko robimy dla nich.

A chodzi o to, aby z nimi. To właśnie zrobił Jezus, stając się człowiekiem. Stał się Bogiem z nami. Nie dla nas.
To jest właśnie moje odkrycie, które pewnego dnia przyniosła mi lektura rozmyślań najzwyklejszego pod słońcem taty i socjologa, Alfiego Kohna („Wychowanie bez nagród i kar”) – miłość bezwarunkowa rodziców do swoich dzieci, to nic innego jak obraz miłości Tego, który jest naszym Ojcem.

Czytaj także: Mamo, po pierwsze nie porównuj!


Bezwarunkowa miłość Ojca
Wielu z nas odczuwa niemoc własnego rodzicielstwa, ponieważ nie wie, że sam jest aż tak bardzo kochanym przez Ojca. Bezwarunkowo, całkowicie, bez względu na okoliczności. Każdy z nas się z tym boryka. Nauczono nas walczyć o miłość, a nie ją przyjmować.

Alfie Kohn (prawdopodobnie o tym nie wiedząc) odpowiedział mi na pytanie, jaki jest Bóg, w sposób bardziej precyzyjny i dokładny niż niejeden rekolekcjonista. Więcej konkretów? Oto niektóre z nich:

Bóg nie stosuje kar cielesnych. Nie zsyła chorób lub wypadków po to, abyśmy cierpieli. Aby nas czegoś nauczyć. Bóg nie ma zawieszonego paska na firmamencie nieba i nie wymachuje nim w prawo i w lewo, gdy spóźnimy się w niedzielę do kościoła.

Bóg nie stosuje kar psychicznych – coming outów w postaci „specjalnego nie odzywania się do nas”. Nie szantażuje łaskami. Nie mówi – „Ty mi dasz to, a ja tobie co innego”. Bóg nie każe nas milczeniem. Nie ma takich intencji.

Bóg nie chce nas kontrolować. Nie jest policjantem. Nie dysponuje małym notesikiem wepchniętym za pazuchę, w którym notuje nasze słabości i grzechy. Potrafi być bardzo, bardzo cierpliwy, i przy tym wszystkim jeszcze nas nie oceniać.

Bóg nie zarywa sobie przez nas nocy, otwarcie mówi o swoich potrzebach. Nie jest nadopiekuńczy. Ufa nam, nawet wtedy, gdy my nie mamy o sobie zbyt dobrego zdania. Bóg nie wyolbrzymia naszych zalet, ani nie demonizuje naszych przywar. Już kiedyś dokonał Jednego Wyboru i mocno się go trzyma: „Umiłowałem cię odwieczną miłością, dlatego przyjaźnie przyciągnąłem cię do siebie” (Jr 31,3).

Bóg nie zawłaszcza sobie naszych decyzji. Nie wymusza posłuchu. Nie strzela piorunami. Daje silne oparcie. Szanuje naszą wolność.

Bóg nigdy nie odmówił swojemu dziecku miłości i nigdy nie pozwolił, aby ktoś na nią mógł zasłużyć. Nie działają na niego ofiary zewnętrzne i pochlebstwa, sam również ich nie rozsiewa. Interesuje Go serce. Relacja. Bliskość. Świadomość kochania i bycia kochanym. Życie z nim nie jest melodramatem, ale kto jak kto – On potrafi zapewnić o swojej miłości. Nieustannie i w najbardziej wymowny sposób.



O tym właśnie chciałam Wam napisać – mamy skąd czerpać siłę i inspirację. Niech nasz Ojciec nas przemienia.

...

Wychowujac dziecko uczysz sie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:39, 20 Lut 2018    Temat postu:

„Wypłakiwanie” dziecka – pomaga czy niszczy psychikę?
Małgorzata Rybak | 20/02/2018

Pexels | CC0
Udostępnij 0 Komentuj 0
W wychowaniu obecny jest nadal także i ten nurt: strach przed nadmiarem miłości, która rzekomo może zepsuć dziecko już od niemowlęctwa. Stąd należy nie nosić, nie przytulać nadmiarowo, a gdy dziecko płacze – dać mu się wypłakać.

Czekać, aż samo przestanie płakać?
Koncepcja „wypłakiwania się” niemowlęcia może brać się z przekonania, że płacz wynika z jego złej woli. Że ono przypisuje mu jakąś intencję – zwrócenia na siebie uwagi, zmuszenia nas do spełnienia jego zachcianki, zabrania nam chwili wytchnienia. To wielki błąd.

Niemowlę nie kieruje się przebiegłymi motywami. Płacze, ponieważ to jedyny dostępny dla niego sposób porozumiewania się ze światem. Zawiera w nim prośbę o wszystko: o gesty, które umożliwią mu i fizyczne przetrwanie (pozostawione samo – na pewno umrze), i dadzą ukojenie dzięki poczuciu bliskości, w jakim przecież istniało od początku, od czasu spędzonego pod sercem mamy.



Skąd się wzięło „wypłakiwanie” dzieci?
Dr Darcia Navarez, wykładowczyni uniwersytetu Notre Dame w Minnesocie, w swoim artykule na temat praktyki „wypłakiwania” dzieci przypomina, że historia tej idei sięga XIX wieku. Gdy odkryto istnienie zarazków odpowiedzialnych za infekcje, zaczęto postrzegać dotykanie niemowląt jako niebezpieczne dla ich zdrowia. Jednak znacznie bardziej zaszkodził w tej dziedzinie John Watson, twórca behawioryzmu, który w swojej głośnej książce z 1928 roku sformułował pogląd, że czułość i przytulanie skutkuje wychowaniem słabego, niesamodzielnego człowieka.

To właśnie z tamtego okresu pochodzą wychowawcze perełki jak ta, że potrzeby dziecka należy zaspokajać, ale wyłącznie wtedy, jeśli nie kolidują z komfortem dorosłego, albo że nie należy zwracać na malucha uwagi, a wówczas nie będzie o nią prosił. Albo że niemowlę noszone przyzwyczaja się do przebywania na rękach, powinno zaś grzecznie leżeć w łóżeczku czy wózku. A gdy płacze – powinno dostać nauczkę, że to kiepski sposób na przywołanie dorosłego. Ewentualnie wypłakiwanie się ma doprowadzić do samodzielnego zaśnięcia dziecka, które zmęczone łzami w końcu samotnie zapada w sen.

Czytaj także: Reaguj, gdy widzisz, że dziecku dzieje się krzywda


Koszmarne skutki „wypłakiwania”
Współczesne wyniki badań są bezlitosne dla tych poglądów i dyskredytują je całkowicie. Pokazują też koszmarne i długofalowe skutki „wypłakiwania” niemowląt i braku reagowania na ich sygnały. Mózg niemowlęcia skazanego na nieutulony płacz, produkuje ogromne ilości kortyzolu, hormonu stresu, który niszczy połączenia synaptyczne między neuronami. Powoduje także inne zaburzenia układu nerwowego. To tylko na poziomie biologicznym.

Z punktu widzenia psychologii rozwojowej jest dokładnie odwrotnie, niż mówił John Watson. Niemowlę, które zaznaje bliskości i bezpieczeństwa (tzn. przedłużenia warunków znanych z czasów przed narodzeniem), które jest tulone, kołysane i na płacz którego rodzic szybko reaguje – ma szansę wyrosnąć na człowieka, który potrafi radzić sobie ze stresem i mieć sprawne mechanizmy samoregulacji emocjonalnej. Odnosi się do otoczenia z ufnością, łatwiej nawiązuje relacje.

Czytaj także: Trudne dzieciństwo. Jak wybaczyć?


Depresja niemowlęca
Niemowlę pozostawiane do momentu, aż się „wypłacze”, nie ma szans uspokoić siebie samego. Może popaść w możliwą już na tym etapie rozwoju depresję niemowlęcą – ten stan apatii obserwowany jest na przykład w pogotowiach opiekuńczych i domach małego dziecka, kiedy maluchy w końcu przestają płakać. Nauczyły się, że ich głosu nikt nie słyszy i żałobie nie ma granic. Temu zjawisku towarzyszy zapamiętany wzorzec, że świat jest miejscem wrogim, a zaspokojenie podstawowych potrzeb psychicznych nie jest możliwe.

Drugi możliwy skutek „wypłakiwania się” – to wzmożenie reakcji gwałtownych, jak właśnie płacz i gniew, ponieważ sygnał wołania o obecność dorosłego musi być drastycznie donośny; w przeciwnym razie pozostanie niezauważony. Na podstawie reakcji niechęci ze strony dorosłego uczy się, że jest kimś złym, przeszkadzającym, niepotrzebnym. Są to przekonania wnoszone potem w dorosłość.

Aby dziecko mogło wyrosnąć na pewnego siebie i zdolnego do miłości człowieka, potrzebuje w niemowlęctwie tankowania swojego emocjonalnego baku do pełna poprzez więź z uważnym, bliskim dorosłym, który rozpoznaje w nim bezbronną i zależną istotę. Potrzebuje, jak tlenu, opiekuna gotowego przychodzić mu z pomocą i troszczyć się o jego potrzeby.

Pisząc tekst korzystałam z opracowania prof. Darci Navarez pt. „Dangers of ‘Crying It Out’. Damaging Children And Their Relationships for Longterm”.

...

Zalezy od skali. Nieustanna placzliwosc z byle powodu to moze wymagac konsultacji medycznej. Ale oczywiscie maluchy duzo placza z zasady.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:30, 20 Lut 2018    Temat postu:

swoim dzieciom
Jacek Kalinowski | 19/02/2018

Shutterstock
Udostępnij 63 Komentuj 0
Nic tak nie ułatwi dziecku życia jak komunikacja. A tę kształtujemy z dzieckiem od wczesnego dzieciństwa tym, co i kiedy mówimy. Słowa tworzą relacje z dziećmi. Co warto mówić?

Niedawno w Stanach Zjednoczonych duża firma badająca opinię publiczną pokazała wyniki ankiety, w której rodzice zostali zapytani: „Która umiejętność jest najważniejsza dla dziecka, aby osiągnąć sukces w dzisiejszym świecie?”. Dość zaskakujące było to, że nie zwyciężyły święcące wcześniej tryumfy „praca zespołowa” czy „zdolność logicznego myślenia”. Wygrała… „komunikacja”.

Choć mam mieszane uczucia co do ukierunkowania dziecka od małego na „osiąganie sukcesów”, a i Polska to nie Stany, to jednak co do zwycięskiej odpowiedzi w pełni się zgadzam, ale bardziej w kontekście dobrego życia i układania sobie relacji z kimkolwiek. Nic tak nie ułatwi dziecku życia jak komunikacja. A tę kształtujemy z dzieckiem od wczesnego dzieciństwa tym, co i kiedy mówimy. Słowa tworzą relacje z dziećmi. Co warto mówić?



Lubię cię
Celowo na mojej liście nie ma „Kocham cię”, choć to też często powtarzam swoim córkom. Ale „Lubię cię” ma inny wydźwięk. Nie brzmi jak frazes, jest bardziej partnerskie i pokazuje dzieciom, że lubię spędzać z nimi czas, że są dla mnie świetnymi kompanami. „Kocham cię”, choć równie ważne, nie ma tej mocy.



Opowiedz mi o tym
Każdy, kto ma przedszkolaka wie, czym może skończyć się taka zachęta. Kilkunastominutowe opowieści, w których końca nie widać albo puenta, która nie ma związku z początkiem historii. Czy jest jednak coś, co bardziej buduje relacje z dzieckiem i sprawi, że w dalszym życiu będzie chętniej dzieliło się swoimi emocjami, niż pokazanie, że jego świat nas interesuje?

Czytaj także: Gdy Michałek kocha Emilkę, czyli zakochane dziecko. Co z tym zrobić?


Tak
Proste, a czasem ciężko przechodzi przez gardło. Po męczącym dniu w pracy czy przy gorszym samopoczuciu, bardzo łatwo zbyć dziecko szybkim „nie”. Sam czasami łapię się na tym, że odmawiam dzieciom czegoś bez zupełnej przyczyny, ze zwykłego przyzwyczajenia, bo rodzic ma rację. Naprawdę, „tak” daje dużo więcej radości.



Poczytajmy
To powtarzam już coraz rzadziej, ale nie dlatego, że dziewczynki nie chcą czytać, ale właśnie dlatego, że same inicjują wieczorne czytanie. Jest to mój powód do dumy, bo niewiele rzeczy tak ubogaca jak książki i będę najszczęśliwszym ojcem na świecie, jeśli dziewczynki będą pożeraczkami książek, tak jak ja.



Wszyscy popełniamy błędy
Nikt nie jest idealny. Problemy się zdarzają. Dobrze to powiedzieć nie tylko wtedy, gdy dziecku coś nie wyszło. Prawdziwą nauką jest obserwacja rodziców, którzy zawiedli albo zrobili błąd i muszą się do tego przyznać i wziąć za to odpowiedzialność.

Inną sprawą są wysokie wymagania, które dzieci stawiają same sobie (być może pośrednio przez nas). Komunikat o tym, że każdy ma prawo do błędów, rozładowuje tę presję.

Czytaj także: Sztuka kochania dziecka


Co o tym myślisz?
Czy jest sens pytać 5-latki o zdanie w sprawach dotyczących dorosłych? Jasne, nikt tu nie mówi o planowaniu budżetu, ale co z prostymi, domowymi sprawami i organizacją czasu? Jeżeli dziecko ma się poczuć ważną stroną w części rodzinnych rozmów i jeśli nauczy się przez to wyrażania swojego zdania i brania odpowiedzialności za własne wybory, to myślę, że może z tego płynąć cenna nauka i umiejętność w dorosłym życiu.



Przepraszam
Często łapię się na tym, że to starsza córka przeprasza za swoje zachowanie, pośrednio (a także bezpośrednio) pod naszym przymusem. Później, gdy emocje już opadną, dochodzę do przekonania, że źródłem naszych codziennych utarczek jestem również ja sam. Dlatego niemal codziennie uczę się przepraszać małe dziecko. Bo czy istnieje lepsza nauka, niż dawanie właściwego przykładu swoim zachowaniem?

...

Oczywiscie! Dobra komunikacja elementem dobrego wychowania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:58, 22 Lut 2018    Temat postu:

Jak zainteresować dzieci historią?
Joanna Operacz | 22/02/2018

Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
Mówią, że historia jest nauczycielką życia. Jeśli chcesz, żeby Twoje dziecko miało dobre życie, to powinieneś dopilnować, żeby znało historię. No tak, ale jak to zrobić?

Jak zainteresować dzieci historią? Sylwia Jurkowska, która razem z mężem uczy dwie córki w domu, ma wątpliwości, czy to jest wykonalne. Sądzi raczej, że taką pasją można się tylko zarazić od kogoś, kto sam się tym interesuje. Najlepiej, jeśli „zarażanie” odbywa się w domu. Jeżeli rodzice interesują się światem (a więc także przeszłością), rozmawiają przy stole o tym, co ostatnio przeczytali, to dzieci chłoną wiedzę w naturalny sposób i chcą się dowiadywać więcej.

Warto też, żeby dzieciaki rozmawiały o przeszłości z dziadkami i innymi starszymi osobami. Dobrym pretekstem do rozmowy może być na przykład porządkowanie zdjęć albo pamiątek.

Czytaj także: Na Giewont się patrzy, czyli baśń o prawdziwym życiu


Historia. Przewodnik prawdę ci powie
Pomysł Jurkowskich na naukę historii w edukacji domowej to np. odwiedzanie muzeów, zabytków i skansenów. Starają się zawsze robić to z przewodnikiem, który tłumaczy im, co widzą i na jakim tle dziejowym powinni to umieścić. Wynajęcie przewodnika kosztuje – w zależności od miejsca – od kilkudziesięciu do 150 złotych. Najlepiej umówić się na zwiedzanie kilka tygodni przed wizytą, bo w sezonie przewodnicy często mają zapełnione grafiki.



Dotknąć historii
Filcowe kapcie i karteczki „Nie dotykać eksponatów” – na szczęście coraz mniej muzeów w Polsce funkcjonuje w taki sposób. Nowoczesne placówki to tzw. muzea narracyjne, czyli „opowiadające historie” z wykorzystaniem różnych środków – nie tylko przedmiotów z epoki, ale również słowa mówionego, filmów, muzyki i światła, metod interaktywnych. Warto odwiedzić z dziećmi np. Muzeum Powstania Warszawskiego, Muzeum Toruńskiego Piernika czy mało znane, a bardzo ciekawe Muzeum Starożytnego Hutnictwa Mazowieckiego w Pruszkowie. Nawet szacowne, znane muzea narodowe organizują bardzo ciekawe warsztaty dla dzieci i młodzieży.

Czytaj także: Dziewit-Meller: Dlaczego wygumkowaliśmy kobiety z historii?


Rusz w Polskę, by poznać historię
Może to zabrzmi banalnie, ale warto pokazać dziecku kraj, w którym mieszka. Moje dzieci mają koleżanki i kolegów, którzy jeździli do Indonezji i Meksyku i znają plaże chyba we wszystkich krajach leżących nad Morzem Śródziemnym, ale nigdy nie byli w Krakowie czy w Gdańsku. Fajnie jest odpocząć nad ciepłym morzem i obejrzeć marokańską architekturę, ale poznawanie świata najlepiej zacząć od tego, co się ma najbliżej i co jest naszym dziedzictwem.



Dwa nagie miecze
W Polsce bardzo prężnie rozwijają się grupy rekonstrukcyjne. Niemal w każdym większym mieście organizują rekonstrukcje i inscenizacje – z pokazami musztry, umundurowania, uzbrojenia i metod walki oraz z opowieściami na ten temat. Taki pokaz to nie tylko atrakcja, ale też spora dawka konkretnej wiedzy historycznej.

Nastolatki mogą być nie tylko widzami, ale też uczestnikami takich wydarzeń. Tomasz Karasiński, komendant Stowarzyszenia Grupa Historyczna „Zgrupowanie Radosław”, mówi, że do jego stowarzyszenia należą głównie młodzi ludzie – od studentów po uczniów szkół podstawowych. Upamiętniają bohaterów, biorą udział w uroczystościach, organizują m.in. Katyński Marsz Cieni, prowadzą zajęcia w szkołach. Jaki mają przepis na zainteresowanie dzieci historią? „Staramy się opowiadać młodym ludziom o bohaterach, którzy byli w podobnym wieku jak oni. Zwracamy uwagę na to, że mieli podobne problemy, pokazujemy ich przeżycia” – tłumaczy.

Czytaj także: Świąteczne opowieści o dziejach rodziny pomogą Ci zrozumieć siebie


Gry miejskie, gry wiejskie
Dobrą – choć chyba niedocenianą – okazją do nauki historii są obchody świąt i rocznic patriotycznych. Takie wydarzenia to często nie tylko oficjalne przemówienia i składanie kwiatów przez prezydenta albo wójta, ale również wspomnienia świadków i historyków, wystawy, gry miejskie, marsze. Kto choć raz był 1 sierpnia w centrum Warszawy i zobaczył, jak w Godzinie „W” stają samochody, wyją syreny, a przechodnie zatrzymują się na minutę, ten chyba już nigdy nie zapomni, co się wydarzyło 1 sierpnia 1944 roku.



Palec na pilocie
Kolejny bardzo dobry sposób na poznawanie historii to filmy. Młodszym dzieciom spodobają się filmy animowane, np. francuska seria „Było sobie…” z ponad dwudziestoma odcinkami o cesarstwie rzymskim, Wikingach, epoce elżbietańskiej itd. Starsze mogą oglądać poważniejsze rzeczy, np. serię „Sensacje XX wieku” Bogusława Wołoszańskiego. Uwaga! Nie każdy film nadaje się dla dzieci, więc trzeba je obejrzeć wcześniej albo oglądać razem z dziećmi (i z pilotem w ręce). Warto też zwrócić uwagę na ideologiczne przeinaczenia, bo i takie niestety się zdarzają w filmach historycznych dla dzieci. Każdy seans to okazja do rozmowy.

W naszym domu bardzo dobrze sprawdzają się też filmy fabularne osadzone w historycznych realiach. Polecam zwłaszcza hollywoodzkie produkcje z lat 60., takie jak „Ben Hur” i filmy o II wojnie światowej. Są może nieco oldskulowe, ale nie ma w nich seksu, wulgaryzmów ani przytłaczającej przemocy.

Czytaj także: Zwiastun „Hurricane”, brytyjskiego filmu o Dywizjonie 303, robi wrażenie!


Guzikowcy
Kilkuletnie dzieci uwielbiają zbierać różne rzeczy. Może zamiast kolekcjonować pokemony chciałyby zbierać stare monety, guziki albo plastikowe repliki dawnej broni? To jest zwłaszcza dobry pomysł dla chłopców. Nie da się takiej pasji nikomu zaszczepić na siłę, ale można spróbować młodego człowieka zainspirować. Znam kilku nastolatków, którzy kilka lat temu zaczynali od strugania karabinów z drewna, a dzisiaj wiedzą o I wojnie światowej albo epoce napoleońskiej więcej niż ich nauczyciele historii.



Atlas
Tomasz Karasiński mówi, że największy sukces zajęć, które prowadzi jego stowarzyszenie, jest wtedy, kiedy słuchacze sięgną później po książki na dany temat. Na rynku jest wiele publikacji dla dzieci, które opowiadają o historii w sposób mądry, ciekawy i dopasowany do wieku odbiorców. Dobry przykład to „Alfabet niepodległości” Anny Skowrońskiej – zbiór krótkich, ciekawych opowieści, które układają się w historię 20-lecia międzywojennego (premiera 19 marca, imieniny marszałka). Warto mieć w domu także encyklopedię (żeby dzieci wyrobiły sobie nawyk zaglądania do dobrego źródła, kiedy chcą sprawdzić jakieś informacje) i atlas historyczny, w którym można im pokazywać miejsca, gdzie działy się wydarzenia, o których słyszą lub czytają.

..

Historia to taka opowiesc dla dzieci co moze byc latwiejsze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 9:50, 24 Lut 2018    Temat postu:

„Moja miłość” – film o masakrze w Columbine High School
Ks. Artur Stopka | 24/02/2018

YouTube
Udostępnij 1 Komentuj 0
Oglądając „Moją miłość” łapałem się na myśli, że wcześniej czy później powinien powstać film o Helenie Kmieć, polskiej wolontariuszce, misjonarce, która zginęła rok temu w Boliwii.

„Moja miłość” to jeden z tych filmów, którym nie grożą spoilery. Jest oparty na prawdziwych wydarzeniach i łatwo z internetu dowiedzieć się, jakie będzie zakończenie. Można więc skupić się na przebiegu historii i na myślach, które przychodzą do głowy w czasie oglądania.

Obejrzałem film dokładnie tydzień po masakrze, do której doszło w szkole średniej w Parkland na Florydzie. Dziewiętnastolatek, były uczeń placówki, zastrzelił siedemnaście osób. W tragiczny sposób życie „zaktualizowało” wchodzący na ekrany polskich kin film „Moja miłość” (oryginalny tytuł: „I’m Not Ashamed”). To opowieść o pierwszej ofierze podobnej tragedii, która wydarzyła się dziewiętnaście lat temu w Columbine High School, w USA, w stanie Kolorado. Była nią dziewczyna, siedemnastoletnia Rachel Joy Scott. Sprawcy (uczniowie szkoły) zabili trzynaście osób. Sobie także odebrali życie.

Czytaj także: Przemoc w szkole: jak szybko ją rozpoznać?


Rachel Joy Scott chciała być światłem
Masakry w szkołach już nie są wyjątkiem. Zdarzają się co pewien czas, nie tylko w Ameryce. Media na całym świecie podają o nich informacje, liczbę zamordowanych, nazwiska sprawców, ale rzadko przyglądają się ofiarom. Ci ludzie giną w anonimowości. Nie wiemy, czy wśród zabitych w Walentynki w szkole na Florydzie nie znalazł się ktoś podobny do Rachel.

Filmowa opowieść o Rachel powstała m. in. na podstawie jej zapisków. Pokazują one zwykłą dziewczynę, która zbliżając się do dorosłości, usiłuje odkryć, zrozumieć, utwierdzić swoją tożsamość. Jednym z jej podstawowych elementów okazuje się chrześcijańska wiara. Ten fakt wcale nie ułatwia zadania. Rodzi kolejne pytania, dylematy. Nie umniejsza cierpienia. „Chcę być światłem, ale ogarnia mnie mrok” – napisała Rachel. Tłumiła w sobie towarzyszący jej płacz. Zmagała się z obecnym w jej życiu bólem.



Jeśli nie widzisz wideo kliknij TUTAJ



Dlaczego młodzi ludzie cierpią?
To fakt zwracający uwagę. Młodzi ludzie, pokazani w filmie, właściwie wszyscy odczuwają ból, cierpią. Szukają różnych sposobów, aby sobie z bólem poradzić. Jedni korzystając z uroków i przyjemności młodzieńczego życia, inni w sztuce. Niektórzy, jak sprawcy, masakry, remedium widzą w przemocy. Rachel, dzięki wierze w Jezusa, stawia na pomnażanie dobra.

Pragnienie pokonania cierpienia wydaje się jednym z głównych uzasadnień, dla których pokazani na ekranie młodzi pragną zmienić świat, w którym się znaleźli. Wszyscy chcą akceptacji, przyjęcia przez innych takimi, jacy są. Chcą być „chciani”. Tymczasem doświadczają dramatu rozbicia rodzin, samotności, wykorzystania przez innych, odrzucenia, wykluczenia. Popełniają błędy. Np. Rachel cierpi m.in dlatego, że nietrafnie ulokowała uczucia, źle zinterpretowała sygnały, jakie wysyłał do niej chłopak, który jej się podobał.

Czytaj także: Czego uczy nas zabójca?


„Moja miłość” – historia bez happy endu
Wydawałoby się, że nic w tym wszystkim nadzwyczajnego. Miliony nastolatków na świecie przeżywają podobne sytuacje, szukają swojego miejsca w świecie, decydują, co dla nich w życiu ważne, wybierają system wartości, którym chcą się kierować przy podejmowaniu życiowych decyzji, zasady, według których będą się mierzyć z życiowymi problemami. Okazuje się jednak, że to nie błahe sprawki, które przeminą, ale prawdziwe dramaty, które przynoszą dalekosiężne skutki, które owocują wielkim dobrem lub wielkim złem.

Rachel ponosi też konsekwencje faktu, że jest chrześcijanką i tego nie ukrywa. W pewnym momencie odkrywa, że dla bycia z Jezusem jest gotowa poświęcić wszystko. W filmie ostateczną konsekwencją jej wiary jest śmierć. Nie ma prostego happy endu. Jest zderzenie z nienawiścią. Ale też jest spełnienie głębokiego pragnienia, by dotknąć milionów serc.

Czytaj także: Ofiara matki. Oddała życie, ochroniła córki przed terrorystami


Kiedy film o Helenie Kmieć?
Oglądając „Moją miłość” wielokrotnie łapałem się na myśli, że wcześniej czy później powinien powstać film o Helenie Kmieć, polskiej wolontariuszce, misjonarce, która zginęła rok temu w Boliwii, pomagając w prowadzonej przez siostry zakonne ochronce. Powinien, ponieważ trzeba opowiadać takie historie, choć nie jest to łatwe. Łatwiej byłoby pokazać to, co się działo niemal dwadzieścia lat temu w Columbine High School skupiając uwagę na sprawcach masakry. Nie od dziś wiadomo, że zło prezentuje się ciekawiej niż dobro. Ale to nie znaczy, że należy się poddawać i rezygnować z jego pokazywania. Trzeba próbować, tak, jak próbowała Rachel Joy Scott.

Przyszła mi jeszcze jedna myśl do głowy w związku z filmem „Moja miłość”. Czy nie jest tak, że sposób, w jaki konkretny widz na niego reaguje, jest dla niego samego ważnym komunikatem? To trochę, jak spojrzenie w lustro.

...

Jak jest dobry madry film to zawsze jest radosc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:11, 25 Lut 2018    Temat postu:

rośnie na lidera!
Dena Deyr | 25/02/2018

Irina Efremova/Stocksy United
Udostępnij 6 Komentuj 0
Twoje dziecko ciągle chce stawiać na swoim? To dar, nie dopust Boży! Częściej stawiaj do kąta… siebie. I wcale nie chodzi o uległość!

Siedzę pod drzwiami pokoju mojego syna Jordana, trzymam je za klamkę, a on wali pięściami od środka i wrzeszczy, że mam go wypuścić. Wrzeszczy też inne rzeczy, ale nie pamiętam już, co. Pamiętam własny szloch i poczucie matczynej porażki.

To moje najżywsze wspomnienie z tej fazy rodzicielstwa, którą nazywam „mrocznymi latami”. Już jako małe dziecko Jordan miał wolę ze stali. Odmawiał siadania na nocniku (wiedziałam, że w przedszkolu będzie jedynym dzieckiem noszącym pieluchy), chciał sam wybierać ubranka i zamieniał każdą chwilę dnia w wyczerpującą i odbierającą ochotę do życia walkę.

Zastanawiałam się, co razem z jego ojcem zrobiliśmy źle, martwiłam się o jego charakter, pochłaniałam książki i artykuły o rodzicielstwie i nieustannie modliłam się o mądrość.
Czytaj także: Czujesz się Matką Klęską, a nie Matką Polką? Nie przejmuj się. To normalne!


Uparty jak osioł
Co gorsza, większość fachowych rad, które próbowaliśmy z moim mężem Careyem wprowadzać w życie, okazała się niewypałem. Kiedy na przykład napominaliśmy Jordana wersetami z Księgi Przysłów (co zalecało wielu autorów), mój syn czuł się atakowany i poniżany, a nie wspierany. Carey i ja próbowaliśmy więc innych metod, ale cały czas czułam się tak, jak gdybym brnęła pod górę w betonowych butach.

Nauczyłam się postrzegać upór Jordana jako dar do ukształtowania, a nie coś, co trzeba złamać.
Cień nadziei poczułam dopiero wtedy, kiedy moja matka (niech będzie za to błogosławiona!) wysłała mi radiowy wywiad z Cynthią Tobias. Mowa w nim była o tym, że rodzice nie powinni się obwiniać za upór dzieci. Powinni się raczej zmierzyć z ich niezależnym, danym przez Boga charakterem. W dalszym życiu te cechy: upór, wytrwałość i samoświadomość, bardzo się im przydadzą.

Jestem niezwykle wdzięczna specjalistom takim jak Tobias – nauczyli mnie postrzegać upór Jordana jako dar do ukształtowania, a nie coś, co trzeba złamać.

Czytaj także: Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?


Pokojowe rodzicielstwo
Dr Laura Markham, założycielka i redaktorka serwisu internetowego AhaParenting.com, mówi:

„Uparte dzieci mogą być wyzwaniem dla rodziców, ale wyrastają na świetnych nastolatków i dorosłych. Dobrze zmotywowani i zorientowani na siebie, znajdują w życiu to, czego chcą i są niemal impregnowani na presję rówieśników. O ile rodzice oprą się pokusie <złamania ich woli>, uparte dzieci często stają się przywódcami”.
Nie zdając sobie z tego sprawy, zaczęłam uprawiać coś, co Markham nazywa „pokojowym rodzicielstwem”. Według niej to złoty środek między nadmiernym przyzwalaniem na wszystko a autorytarnością. W pokojowym rodzicielstwie matki i ojcowie regulują swoje emocje, komunikują się z dzieckiem (zamiast wydawać rozkazy i wymagać posłuszeństwa), i uczą dzieci zamiast je kontrolować.

Kiedy szczerze przyznaję się do błędów – a także przepraszam dzieci za moje porażki – uczą się tego samego i zmieniają się na lepsze.

Przepowiednia dr Markham, dotycząca upartych dzieci, szczęśliwie sprawdziła się w przypadku Jordana. W wieku 18 lat jest bystrym, pracowitym, elokwentnym młodzieńcem. Nigdy nie poddawał się presji rówieśników. Stał się spokojnym przywódcą o dojrzałym charakterze. Jestem za to nieskończenie wdzięczna.

Czy także zmagacie się z upartymi dziećmi? Jest nadzieja. Nie poddawajcie się, nie desperujcie! Nie jest łatwo, ale warto się z tym zmierzyć, bo na końcu drogi czeka wspaniała nagroda. Oto kilka matczynych prawd, których nauczyłam się boleśnie na własnej skórze.

Czytaj także: Nareszcie, mamo! Zobacz wzruszający gest nowonarodzonej dziewczynki


1. „Do kąta” wysyłaj nie tylko dzieci
Tobias zachęca matki na skraju wytrzymałości (ich lub dziecka) do chwilowego wycofania się:

Oddalcie się od dziecka na jakiś czas, to pozwoli wam zyskać dystans i perspektywę.
Carey i ja ciągle to praktykujemy, bo dwójka naszych pełnych emocji i twórczych nastolatków często podgrzewa atmosferę u nas w domu.

Kiedy czuję, że dłużej nie dam rady, biorę głęboki wdech i mówię synom, że potrzebuję chwili dla siebie. Wychodzę z pokoju i uspokajam się, siedząc w ciszy albo rozmawiając z mężem. Kiedy dzieci są małe, można je na chwilę włożyć do kojca albo umieścić w jakiejś ograniczonej przestrzeni, a samemu stanąć w innej części pokoju. Kiedy już mama albo tato odzyskają równowagę emocjonalną, są w stanie podejmować mądre i nieszkodzące nikomu decyzje.

Nie zawsze pamiętam, żeby wysłać siebie samą „do kąta”, ale zawsze, kiedy to zrobię, jestem zadowolona. Kiedy o tym zapominam, mówię i robię rzeczy, których później żałuję.

Czytaj także: „Mamo, tato, chcę robić internety!” Youtuber nowym zawodem marzeń


2. Miej coś swojego
W rodzicielstwo wszyscy wchodzimy z bagażem. Jeśli chodzi o mnie, zmagałam się z lękiem, depresją i perfekcjonizmem jeszcze w wieku prawie trzydziestu lat (i nadal to mam, w pewnym stopniu). Moje własne obawy i zmagania odegrały dużą rolę w moim macierzyństwie, bo chciałam być matką doskonałą. Często więc ustawiałam Jordanowi poprzeczkę zbyt wysoko, mając nierealne oczekiwania co do jego zachowań i mojego macierzyństwa (o czym Carey co rusz mi przypomina). Ale byłam w stanie rozpoznać te skłonności, bo przez kilka lat po urodzeniu Jordana uczestniczyłam w terapii. Chodziłam do terapeuty z przerwami przez całe jego dzieciństwo i jestem wdzięczna za pomoc, jaką dostałam. Przyznanie się do tego, że nie dajemy sobie rady w rodzicielstwie, nie jest słabością – jest mądre.

Czytaj także: Jak wychować szczęśliwe dziecko


3. Komunikacja jest najważniejsza
Jedna z moich mentorek ma trzy dorosłe córki o przykładnym charakterze i wielkiej urodzie wewnętrznej. Kilka lat temu gratulowałam jej, jak wspaniale wychowali je z mężem. Zapytałam o radę, a w odpowiedzi usłyszałam:

Rozmawiaj cały czas. Rozmawiaj o wszystkim. Im bardziej szczerze i otwarcie rozmawiacie, tym lepiej.
Zgadzam się absolutnie. Komunikacja tworzy empatię, a ta sprzyja więziom. Im lepiej poznaję moje dzieci, tym lepszą jestem dla nich matką. Bóg stworzył rodzinę jako bezpieczne miejsce. Kiedy rozmawiamy o ważnych i błahych sprawach, dzieci mogą poznać moje zdanie. Uczą się, że jestem człowiekiem, nie tylko ich mamą, kiedy opowiadam im historie z mojej młodości i wyzwania, którym musiałam stawić czoła. Kiedy szczerze przyznaję się do błędów – a także przepraszam dzieci za moje porażki – uczą się tego samego i zmieniają się na lepsze.

I w końcu rzecz najważniejsza:

Czytaj także: 30 pytań, które możesz zadać dziecku, by zacząć rozmowę
4. Nie odrzucaj duchowości
Proś Boga o pomoc w rodzicielstwie. On dał ci dzieci, więc kto ma udzielać lepszych wskazówek? W każdym z nas jest uparte, niezależne dziecko, a Bóg jest nieskończenie cierpliwy i zawsze przebacza. Pokazuje nam drogę.

To dzieje się cały czas w naszym życiu, we wspólnotach i w piśmie: Ojciec Niebieski stawia przed nami wyzwania, które kształtują nasz charakter i pozwalają nam rosnąć w wierze. Małżeństwo, duszpasterstwo, rodzicielstwo często doprowadzały mnie do kresu, bywało, że chciałam się poddać, przyznać do słabości. Za każdym razem, kiedy tak się dzieje, wyobrażam sobie Boga, który mówi: „Nareszcie! Teraz mogę nad tobą popracować”.

Marc Yaconelli pięknie to wyjaśnia w swojej nowej książce „The Gift of Hard Things”: „Żeby nam pomóc, chrześcijaństwo (przypowieści, nauczanie, modlitwy i obrzędy) daje nam rodzaj alchemii, coś, w czym zrozpaczone serce, zalękniony umysł, zniechęcony duch stają wobec kochającej obecności i zmieniają się. W tym nowym miejscu powoli zamieniamy się w kochających i twórczych ludzi, którymi zawsze chcieliśmy być”.

Pomyślcie: w Biblii pełno jest upartych postaci, jak apostoł Paweł i uczeń Piotr. Z początku byli aroganccy, niecierpliwi, niemądrzy… a Bóg sprawił, że zaczęli głosić dobrą nowinę i założyli Kościół Nowego Testamentu.

Według boskiej ekonomii uparte dzieci mogą zmienić nie tylko nas, ale cały świat.

...

Tylko zeby sobie nie wmowic. Moje dziecko to urodzony lider! To moze zaszkodzic.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:22, 27 Lut 2018    Temat postu:

KOSTKI” MOGĄ POWODOWAĆ PROBLEMY Z PŁODNOŚCIĄ
BujasAleksandra Bujas ZDROWIE Wczoraj, 26 lutego (17:59)
Chodzą z gołą głową nawet przy trzaskającym mrozie, bo przecież czapki są obciachowe. Notorycznie „zapominają” o szalikach i rękawiczkach, a do tego jeszcze chętnie obnażają kostki. Ich kurtki ledwo sięgają pasa, wystawiając nerki na mróz. Zimowe upodobania konfekcyjne nastolatków budzą grozę wśród rodziców oraz coraz bardziej zaniepokojonych lekarzy.

Czy to odpowiedni strój na zimę? /123RF/PICSEL
Czy to odpowiedni strój na zimę? /123RF/PICSEL
Odsłaniając ciało przy ujemnych temperaturach można sobie poważnie zaszkodzić. I nie chodzi tu jedynie o ryzyko przeziębienia się (chociaż też). W takich okolicznościach, jak wiadomo, organizm szybko traci ciepło, a jego odporność spada. Stąd już krótka droga do infekcji wirusowych, które mogą wpakować młodego człowieka do łóżka na wiele dni. Bardzo łatwo też poważną chorobę, jaką jest zapalenie nerek.

REKLAMA
Advertisement
Mało tego, nad zbyt kuso odzianymi dziewczętami wisi jeszcze jedno zagrożenie.

Jak tłumaczy w rozmowie z serwisem Pomorska.pl dr Urszula Grata-Borkowska, pracująca w Katedrze i Zakładzie Medycyny Rodzinnej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, konsekwencją takiej niefrasobliwości mogą być nawet problemy z płodnością:

- Często dochodzi do zapalenia układu rodnego, na przykład do zapalenia jajników. Skutki mogą być długofalowe. Zdarza się, że na początku zapalenie przebiega bezobjawowo, a po latach może pojawić się problem z zajściem w ciążę.

Zbyt lekkie ubieranie się, niedostosowane do panujących warunków to zjawisko nienowe. Mimo wszystko można odnieść wrażenie, że z roku na rok odzież "zimowa" jest jakby coraz krótsza. Nie dotyczy to jedynie palt i płaszczyków, ale także... spodni. Gołe kostki prezentowane światu w środku sezonu grzewczego celem zadania szyku stanowią coraz częstszy widok na naszych ulicach. Zdaniem wielu to wyjątkowo nieestetyczna moda, ale co gorsza, również niebezpieczna. Wychłodzenia, odmrożenia czy bóle reumatyczne to tylko niektóre efekty bezkrytycznego podążania za trendami.

Obnażanie kostek ma swoich zagorzałych zwolenników, ale trudno to nazwać praktycznym rozwiązaniem /123RF/PICSEL
Obnażanie kostek ma swoich zagorzałych zwolenników, ale trudno to nazwać praktycznym rozwiązaniem /123RF/PICSEL
Podobnie wygląda sprawa z dziurami w dżinsach, przez które wyziera naga skóra. Właściciele takich spodni z pewnością czują się seksownie oraz stylowo - do czasu. Sina skóra i cieknący nos dopełniają całości.

Warto uświadomić młodzieży, że większość niepraktycznych modowych nowinek przywędrowała do nas z krajów, w których kilkunastostopniowe mrozy na przełomie lutego i marca raczej nie występują. A także, że nie warto zaniedbywać zdrowia w pogoni za przemijającą modą. Jak wynika ze słów cytowanej ekspertki, po latach można bardzo tego żałować.

...

Na razie mlody nie czuje ale potem tragedia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:07, 01 Mar 2018    Temat postu:

Mathilde Dugueyt | 01/03/2018

By VGstockstudio | Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
Dziecko przed snem musi się wyciszyć i uspokoić, wtedy zapadnie w dobry i wzmacniający sen, który zapewni mu regenerację, ważną dla prawidłowego rozwoju fizycznego i psychicznego. Tak mówią specjaliści.

Dziecko, które ma mniej niż rok, powinno spać około 15 godzin, sześciolatek – przynajmniej dziewięć. Dobry sen jest dziecku niezbędny. To wtedy właśnie uaktywniają się hormony wzrostu i rozwija się układ nerwowy, by wspomnieć tylko te dwie korzyści.

Jakkolwiek ważny dla dobrego samopoczucia, spokojny sen nie zawsze jest dla dziecka priorytetem. Zbyt zmęczone szkolnym dniem, wzburzone kłótnią z przyjacielem, podekscytowane obejrzaną właśnie kreskówką, nie zawsze umie zasnąć od razu.

Oto kilka rad Pascale Pavy, terapeutki psychomotorycznej i autorki „Małego rytuału zen, 30 relaksujących opowieści do przeczytania przed snem” (to ilustrowane karty z opowiadaniami, z których dziecko może wybrać historyjkę w zależności od tego, co je trapi).

Czytaj także: Olejki eteryczne na dobry sen. Jakie wybrać?


Mathilde Dugueyt: Dlaczego dzieci mają kłopoty z zaśnięciem?

Pascale Pavy: Dzieci przeżywają czasem nerwowe napięcia pod koniec dnia z powodu szaleńczego tempa, nadużywania mediów elektronicznych … Mogą również mieć trudności z uwolnieniem napięcia mięśniowego. Czasem boją się ciemności, koszmarów, burzy, potworów itp. Niektóre pozostają pod wpływem emocji, które utrudniają zasypianie. Przyczyny problemów ze snem są złożone i trzeba dobrze znać swoje dziecko, aby pomóc mu zasnąć.

Jakie znaczenie mają dla dzieci wieczorne rytuały?

Wieczorny rytuał sprzyjający zasypianiu to „zaczarowany nawias” pomiędzy jawą a nocnym snem. To spokojne chwile, na które dziecko czeka każdego wieczoru, cenny czas dzielenia się, poświęcony mu kojący moment. Przyjemność z tych chwil jest ważna, żeby dziecko nauczyło się kłaść do łóżka, relaksować się, przywoływać miłe wrażenia, skupiać się na dobrych emocjach, znaleźć własną drogę do dobrego snu.

Czy może Pani podać przykłady takich rytuałów?

Historyjka, opowiedziana przez rodzica, gdy dziecko leży już w łóżku, jest przykładem bardzo skutecznego rytuału (o ile nie jest przerażająca!). To wspólnie spędzona chwila, która pozwala uspokoić się dziecku dzięki sile wyobraźni. Kiedy dziecko zawsze prosi o tę samą opowieść, dzieje się tak dlatego, że spełnia ona jego potrzeby. Dlatego lepiej uszanować jego wybór.

Jak zachęcić dzieci do pójścia spać?

Warunki sprzyjające zasypianiu są częścią rytuału. Dziecko musi wiedzieć, że wieczorem nie będzie mogło pograć w gry na swoim tablecie, że pójdzie spać o określonej porze, że dostanie swoją historyjkę lub ulubioną piosenkę… Światło w pokoju jest przygaszone, a w domu panuje spokój. Rodzic towarzyszący dziecku przed zaśnięciem także powinien być spokojny i odprężony.

Czasami trzeba porozmawiać z dzieckiem, pozwolić mu na wyrażenie jego lęków. Każde dziecko jest inne, nie ma dwóch takich samych wieczorów, towarzyszenie do snu może wyglądać za każdym razem inaczej, w zależności od charakteru dziecka, jego wieku, mniej lub bardziej wrażliwego okresu, w jakim się znajduje.

Czym jest dla dziecka dobry sen?

Podczas snu uruchamia się wiele funkcji fizjologicznych. Hormony wzrostu, procesy naprawcze w komórkach czy układ odpornościowy uaktywniają się szczególnie podczas fazy głębokiego snu.

Faza REM również sprzyja tworzeniu połączeń mózgowych, zapamiętywaniu, uporządkowaniu informacji uzyskanych w ciągu dnia, regulacji napięć. Sen regeneruje, o ile przestrzega się pięciu etapów od najlżejszego do najgłębszego. Nie liczy się ilość, ale jakość! Ważne jest, aby szanować rytm i potrzeby snu każdego dziecka.

...

Tez trzeba umiec...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:55, 11 Mar 2018    Temat postu:

Błędy dzieci – czy możemy je przed nimi uchronić?
Aneta Czerska | 11/03/2018
SMUTNY CHŁOPIEC
Shutterstock
Udostępnij 1 Komentuj 0
Im dziecko jest starsze, tym więcej decyzji podejmuje samodzielnie, nie pytając o radę rodzica. Wiemy, że niektóre z nich są błędne, a ich konsekwencje rozciągać się będą na całe życie. Zadajemy sobie wtedy pytanie, jak zawrócić je z niewłaściwie obranej ścieżki, jak nakłonić do zmiany zdania.

Począwszy od pierwszych klas szkoły podstawowej ścieżki dziecka i rodzica rozchodzą się coraz bardziej. Jako istoty niezależne, dokonują własnych wyborów. Tymczasem rodzic oczekuje, że dziecko będzie potrzebowało jego aprobaty, chociaż nie spodziewa się, że dziecko będzie akceptować jego decyzje. Mimo iż trudno odmówić rodzicowi racji, to taka jednostronna relacja nie będzie działać.



Dlaczego dzieci popełniają błędy?
Początkowo dziecko faktycznie o tę aprobatę zabiega, jednak czasem spotyka się z krytyką lub dobrymi radami, które są nieadekwatne do jego świata. Im więcej takich sytuacji się gromadzi, tym rzadziej dziecko opowiada o sobie. Niejako traci zaufanie do rodzica, który jego zdaniem rzadko docenia, zbyt często krytykuje, a dawanych rad nie można wykorzystać, ale trzeba ich wysłuchać.

Niekiedy dochodzi do sytuacji, kiedy o problemach naszej pociechy dowiadujemy się z mediów społecznościowych lub od rodziców rówieśników. Mamy świadomość, że każda próba pomocy spotka się z odrzuceniem. Kiedy dziecko już zupełnie wymyka się spod naszej kontroli, kiedy mimo naszych starań nic nie jest w stanie zmienić jego zachowania, wtedy prosimy Boga o pomoc. Czasem chcielibyśmy, aby, skoro nie rodziców, dziecko poradziło się chociaż Boga. Chcielibyśmy, aby to Bóg wskazał mu właściwą ścieżkę, ale czy nauczyliśmy go rozmawiać z Bogiem, słuchać i iść za Jego głosem?

Czytaj także: 7 mocnych rzeczy, które warto codziennie mówić swoim dzieciom


Jak dziecko uczy się mówić o problemach?
Wszystko, czego oczekujemy od dziecka, powinno ono wynieść z domu rodzinnego, a nauczyć się tego może jedynie przez obserwację rodzica. Jeśli więc chcemy, aby dziecko opowiadało o swoim dniu i problemach, sami to zróbmy. Jeśli chcemy, aby prosiło o radę, sami tak postępujmy. Jeśli chcemy, aby szło za głosem Boga, sami idźmy.

Okazuje się, że skoro dorośli nie dzielą się swoimi przeżyciami, dzieci również nie mają tego w zwyczaju. Tymczasem już od najmłodszych lat, matka czy ojciec wchodząc do domu, może opowiadać o swoim dniu. Wtedy dopiero możemy zapytać o dzień naszego dziecka. Najpierw dajmy przykład, pokażmy, jak to się robi, a następnie zachęćmy do tego samego malucha.



Jak rozmawiać o problemach?
Na rozmowę o problemach trzeba stworzyć dogodny czas. W zależności od powagi sprawy może to być podczas wspólnego posiłku lub po posiłku albo przed wspólną modlitwą. Kiedy moja rodzina co wieczór gromadzi się na czytanie Pisma Świętego, zaczynamy naszą modlitwę od podziękowania Bogu za to, co tego dnia się zdarzyło. Zastanawiamy się, czy Bóg starał się coś nam przekazać. Mówimy też o naszych problemach i prosimy wszystkich członków rodziny o modlitwę.

Nie oczekuję od dziecka, że rozwiąże moje problemy, ale pokazuje, że każdy z nas z nimi się boryka i zwierza się innym członkom rodziny. Liczę też na to, że Bóg do mnie przemówi przez słowa Pisma Świętego lub ustami drugiego człowieka. Swoim życiem i modlitwą daję przykład dziecku.

Ważne jest przy tym, aby nie narzucać swoich pomysłów i rozwiązań. Słuchając z wyrozumiałością i miłością, już niesiemy pocieszenie. Nie wiemy tymczasem, jaką drogą chce poprowadzić człowieka Bóg. Zamiast generować swoje własne rozwiązania, módlmy się z zaufaniem do Boga, aby zajął się wszystkim i pokazał najlepszą drogę.



Kto i jak może udzielać wskazówek?
Bóg z każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji, potrafi wyciągnąć dobro, dlatego powierzam Mu wszystkie trudności. Zna też moje pragnienia i najlepszy scenariusz na moje życie, w którym te marzenia realizuję. Pytam więc Go o drogę, którą powinnam zmierzać. Robię to na oczach moich dzieci, licząc na to, że na ten wzór zbudują swoją relację ze Stwórcą.

Kiedy otrzymam odpowiedź od Boga, opowiadam o tym moim bliskim. Pokazuję, jak interpretuję zdarzenia i myśli, przychodzące do mnie w trakcie modlitwy. Dzieci widzą, że niekiedy moi rodzice niedowierzają moim interpretacjom i inaczej, logicznie uzasadniają moje decyzje. Czasem nawet przekonują mnie do innego wyboru. Jestem wtedy wierna boskim wskazówkom, a po pewnym czasie okazuje się, że to była najlepsza decyzja.

Nie widzimy pełnego obrazu sytuacji, kiedy podejmujemy decyzję, ale Bóg widzi i prowadzi nas najlepszą możliwą ścieżką. Musimy ją tylko dostrzec, usłyszeć Jego wolę. Pokazując dzieciom, jak to działa w moim życiu, daję im fundament do budowania własnych sposobów komunikacji z Bogiem. Liczę, że nawet jeśli dziecko nie zapyta mnie o radę, to poprosi o to Boga oraz usłyszy i zrozumie Jego wskazówki. Każde dziecko ma przecież trzech rodziców. Zaprośmy więc Boga do wychowywania wraz z nami.

...

Nie da sie oczywiscie. Co innego przed bledami zyciowymi. To oczywiscie z pomoca Boga mozna uchronic przed złamanym zyciem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:59, 14 Mar 2018    Temat postu:

Nie wiesz, jak modlić się z dzieckiem? Poznaj Pacierz 2.0!
Jarosław Kumor | 14/03/2018
DZIEWCZYNKA Z RÓŻAŃCEM
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Mojemu 12-letniemu chrześniakowi najbardziej spodobała się prostota aplikacji i dział „Dziękuj”. Bo przecież dlaczego nie dziękować Bogu codziennie za to, że jest, za kolegów, z którymi można się razem pośmiać czy za tatę, dzięki któremu żyję.

Diakonia Ewangelizacji Ruchu Światło-Życie Diecezji Bydgoskiej stworzyła niecodzienną aplikację – „Pacierz 2.0”. Co może być niecodziennego w aplikacji służącej do modlenia się? Choćby to, że stworzono ją z myślą o dzieciach.

Czytaj także: Modlitwa za własne dzieci. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo może pomóc
Kiedy wpiszemy w popularną wyszukiwarkę z aplikacjami dla systemu operacyjnego Android hasło „modlitwa dla dzieci”, będzie to jedyna polska propozycja tego typu, którą znajdziemy w pierwszych dziesięciu wynikach (wśród których nota bene dostrzegłem w sumie tylko trzy aplikacje adresowane do dzieci). Widać więc, że twórcy zagospodarowali tym samym pewną niszę.



Nowy pacierz dla dzieci
„Pacierz 2.0” instaluje się błyskawicznie i już na samym początku aplikacja daje odpowiedź na pytanie jednego z oceniających w sklepie, który zaciekawił się w komentarzu: „A gdzie 1.0?”. Otóż nie znajdziemy tu standardowego układu dziecięcego pacierza, który nakazywałby np. odmówić po kolei „Ojcze Nasz”, „Zdrowaś Maryjo”, „Wierzę w Boga” i 10 przykazań.

Na ekranie głównym widzimy duże, ilustrowane przyciski, wzywające do uwielbienia Boga, przepraszania Go, dziękowania, wyrażenia prośby, a dopiero ostatni przycisk zatytułowany „Wołaj do Pana!” daje nam możliwość przeczytania standardowych formuł, jak „Ojcze Nasz”, „Wierzę w Boga” czy „Pod Twoją obronę”, ale też np. ośmiu błogosławieństw czy Kantyku Symeona.

W pozostałych działach mamy na ogół krótkie wezwania uwielbienia, dziękczynienia czy prośby, które łamią stereotyp standardowego pacierza i wprowadzają dziecko w świat spontanicznej modlitwy. „Pacierz 2.0” to swoisty „upgrade” dla dziecięcego pacierza, który znamy potocznie.

Program duchowych przygotowań do Światowych Dni Młodzieży 2016 nosił nazwę „Serce 2.0”. To była dla mnie inspiracja – potrzebujemy nowego serca i rozwoju w modlitwie, która nie powinna się kończyć jedynie na wyuczonych schematach. Aplikacja jest pewną podpowiedzią, jak modlitwa może wyglądać – mówi jeden z jej twórców ks. Paweł Rybka.
Czytaj także: Mama, tata i dzieci klękają razem do modlitwy… i co dalej?


Maszyna losująca gotowa do akcji
Modlitw czy wezwań nie wybieramy, a losujemy je. To główny zarzut do aplikacji, który usłyszałem od mojego 12-letniego chrześniaka Mateusza. O ile w działach służących, by podziękować czy uwielbić Boga nie jest to dla niego problem, o tyle gdy losuje za co przeprosić Pana, musi poklikać chwilę, by pojawił się tekst odnoszący się do jakiegoś jego grzechu.

Czy można to nazwać swoistym rachunkiem sumienia? Z jednej strony tak, bo jak przyznaje ks. Paweł Rybka, przygotowując ten dział sięgał do dziecięcych rachunków sumienia, ale może to być również okazja, by prosić Boga o wybaczenie grzechów dla naszych krewnych czy znajomych.

Co natomiast najbardziej spodobało się mojemu „testerowi”? Prostota aplikacji i dział „Dziękuj”. Ta grupa wezwań pomogła mu dostrzegać zwyczajne, codzienne sprawy i ludzi, za których można wyrażać Bogu wdzięczność i utrwalać w sobie taką postawę. Bo przecież dlaczego nie dziękować Bogu codziennie za to, że jest, za kolegów, z którymi można się razem pośmiać czy za tatę, dzięki któremu żyję.



Co ulepszyć?
„Kwestia losowania modlitw jest jeszcze do dopracowania. Wiele osób zwracało nam już uwagę, że przynajmniej dział «Wołaj do Pana!», w którym mamy teksty zwykłych modlitw, mógłby być również pewnym katalogiem modlitw do wyboru, a nie do losowania. Takie zmiany postaramy się wkrótce wprowadzić” – zapowiada ks. Rybka.

Inne zmiany, o których myślą autorzy to instrukcja obsługi, która na wstępie odpowiadałaby na najczęściej pojawiające się dziś pytania. Jak twierdzą autorzy, instrukcja przyda się bardziej dorosłym. Dzieci mają na ogół według nich większe wyczucie – szybko łapią pewną specyfikę tej aplikacji. Dorośli natomiast mają zdecydowanie więcej pytań, ale jak się okazuje również dla nich „Pacierz 2.0” może być narzędziem modlitwy.

„Określiliśmy dość umownie, że grupa wiekowa, do której adresowana jest aplikacja to klasy III – VIII szkoły podstawowej, ale potwierdziły się nasze przewidywania, że praktycznie każdy może korzystać z «Pacierza 2.0». Wielu dorosłym aplikacja pomaga w modlitwie” – mówi ks. Rybka.

Czytaj także: Modlitwa na smartfonie? Aplikacja „Magnificat” już dostępna w Polsce!


W mojej ocenie…
Prosto, zwięźle i na temat… To pierwsze zdanie, które przychodzi mi do głowy po testach „Pacierza 2.0”. Czy będę korzystał? Pewnie od czasu do czasu tak, a intensywniej wtedy, gdy moja starsza córka nauczy się czytać.

Bo wezwania z aplikacji widzę jako świetne przyczynki do rozmowy z dzieckiem o sprawach ważnych jak Miłość Boża, cierpienie, grzech, zbawienie czy Kościół. Jeśli tylko twórcy nie spoczną na laurach, aplikacja może na stałe wpisać się modlitewne życie wielu polskich rodzin.

...

Rozne metody moga byc dobre.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:43, 15 Mar 2018    Temat postu:

8 koncepcji Janusza Korczaka, które powinien znać każdy rodzic!
Mikołaj Foks | 15/03/2018
JANUSZ KORCZAK
akg-images / Israel Talby/EAST NEWS
Udostępnij Komentuj
Zapomnij na chwilę o heroicznej postawie w getcie i książce „Król Maciuś I”. Co, oprócz tych dwóch rzeczy wiesz o Januszu Korczaku? Czy potrafisz powiedzieć, co właściwie myślał o dzieciach? Oto 8 koncepcji Korczaka, które powinien znać każdy rodzic.

Wolność
Król Maciuś Pierwszy miał władzę. Kajtuś Czarodziej władał magią. Bankructwo małego Dżeka było możliwe, bo Dżek miał pieniądze. Młodzi bohaterowie książek Korczaka mogli uczyć się trudnej sztuki wolności, bo dane im było samemu o sobie stanowić. Janusz Korczak nie bał się dawać dzieciom wolność, a tym samym władzę nad swoim losem.



Człowiek
„Nie ma dzieci – są ludzie” – to chyba najbardziej znane zdanie Starego Doktora inspiruje wielu dorosłych. Ale uznając dzieci za ludzi równych dorosłym należy przestać: nimi manipulować, rozstrzygać za nie spory, wywierać na nie presję, narzucać im swoją wolę, a raczej należy uznać ich autonomiczne prawa. Janusz Korczak uznawany jest za światowego prekursora działań na rzecz praw dziecka.

Czytaj także: Jaka jest różnica między dzieckiem dobrym a grzecznym? Odpowiedź Janusza Korczaka da Ci do myślenia


Wspinaczka
Dorosły nie tyle ma zniżyć się do poziomu dziecka, co raczej wspiąć się do jego poziomu. Rozmowa z dzieckiem to przecież umiejętność zrozumienia jego specyficznej i złożonej sytuacji, jego emocji i przeżyć.

Niezwykle barwny świat dziecka wymaga uważnego słuchania. Infantylizacja i postawa pobłażliwego zniżania się jest drogą na manowce.



Dorośli
„My wychowujemy was, ale i wy nas wychowujecie” – mówił Korczak dzieciom o dorosłych. Dla dorosłych oznacza to, że powinni uznać równość dzieci. Dla dzieci oznacza to, że powinny wziąć na siebie część odpowiedzialności za relacje z dorosłym.

Dla obu stron oznacza to partnerskie omawianie tak banalnych codziennych, jak i niecodziennych trudnych wydarzeń oraz szczere mówienie prawdy. Relacji nie buduje się przez nadawanie nakazowych lub enigmatycznych komunikatów, które druga strona ma za zadanie tylko odbierać.



Sąd
Czy chcesz podać go do sądu? Pytał Korczak dzieci, które skarżyły się na przykrości wyrządzone im przez rówieśników. Tym pytaniem odcinał się od rozwiązywania sporów między swoimi podopiecznymi. A oni uczyli się samemu rozwiązywać konflikty.

Jeśli spór był błahy, to dzieci radziły sobie z nim same. Jeśli był poważny, to mogły liczyć na niezawisły sąd koleżeński. W uzasadnionej sprawie każdy mógł podać do sądu każdego. Zdążyło się, że sam Korczak był sądzony i nawet przegrał sprawę. Bo przecież wyrządzona krzywda nie jest mniejsza, jeśli jej sprawcą był dorosły…

Czytaj także: Korczak: Kto uderza dziecko, jest oprawcą


Zakład
Dzieciom, którym ciężko było zapanować nad swoim charakterem, Korczak proponował zakłady. Jeśli ktoś np. ciągle się bił, to Doktor proponował mu zakład, żeby w tym tygodniu bił się nie więcej niż 10 razy, a w następnym tylko 5 razy.

Nagrodą były np. 2 cukierki. Jeśli dziecko przegrało zakład, musiało oddać cukierki z przyszłej wygranej… W ten sposób nie nakazując dzieciom natychmiastowej i nierealnej przemiany charakteru, wprowadzał je na kolejne szczeble drabiny osiągnięć i pomagał uczyć się samokontroli.



Pełnia
Wiele osób traktuje dzieciństwo jako przygotowanie do życia właściwego i jak coś wstydliwego, co należy zostawić za sobą. Dlatego krzywdy wyrządzone dzieciom mogą wydawać się jakby mniejszym złem. A przecież radość i ból odczuwa się tak samo, bez względu na wiek! Korczak uważał, że już dzieciństwo jest pełnią życia. A chociaż dzieciństwo przemija, to dzieciństwa nie warto porzucać.



Apel
„Nie psuj mnie, dając mi wszystko, o co Cię proszę. Niektórymi prośbami jedynie wystawiam Cię na próbę. Nie obawiaj się postępować wobec mnie twardo i zdecydowanie. Daje mi to poczucie bezpieczeństwa. Nie pozwól mi utrwalić złych nawyków. Ufam, że Ty pomożesz mi się z nimi uporać”.

Te zdania to początek „Apelu Twojego Dziecka” – rodzaju manifestu, który stworzono na bazie dzieł Korczaka. Spopularyzowany przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę, dla wielu rodziców stał się zbiorem drogowskazów w budowaniu relacji z dziećmi.

Dociekliwym rodzicom warto też polecić dostępną za darmo w internecie książkę Janusza Korczaka „Jak kochać dziecko”. Choć po raz pierwszy ukazała się w 1919 roku, to jeszcze dziś mamy wiele do zrobienia, by dorosnąć do jej przesłania.

...

Jego metod specjalnie reklamowac nie trzeba. Wielki czlowiek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:02, 22 Mar 2018    Temat postu:

Mamo, muszę pójść własną drogą
Obvious | 22/03/2018
MOTHER AND DAUGHTER
Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
Nieważne, co będę robić, nieważne, gdzie będę, ty będziesz zawsze początkiem wszystkiego. Jednak ja muszę urosnąć, mamo, przyszedł czas, aby pójść własną drogą.

Mamo, muszę iść swoją drogą
Być może zrozumienie sytuacji zajmie Ci trochę czasu, być może z powodu opuszczonego gniazda wylejesz morze łez podczas niezliczonych nieprzespanych nocy, być może będziesz do mnie wydzwaniać, a w telefonie usłyszę ten stłumiony, zbolały głos kogoś, kto w zaciśniętym gardle skrywa tęsknotę wielką jak świat; jednak, mamo, ja muszę pójść własną drogą!

Muszę nauczyć się segregować ubrania ze względu na kolor przed włożeniem ich do pralki, muszę odkryć, że niewyjęte naczynia pozostają zamknięte w zmywarce do kolejnego dnia, muszę się przekonać, że wysprzątana łazienka ładnie pachnie, głównie wtedy, gdy to ja ją wymyję.

Muszę nauczyć się gotować coś więcej niż tylko makaron z parówkami i w tym zadaniu liczę na pomoc internetu. Muszę się nauczyć, że wypłata ma mi wystarczyć do pierwszego oraz że imprezy i piwo nie są dobrami pierwszej potrzeby.

Czytaj także: Bycie mamą to proces. Pozwól sobie na własne tempo


Mamo, muszę być samodzielna
Muszę poczuć własną samotność, muszę zacząć mówić do innych „moja mama zawsze mówi, że…” i odczuć dumę z tego mnóstwa rad, których mi udzieliłaś, a które ja nie zawsze potrafiłam należycie docenić. Muszę zacząć odróżniać dobre od złych przyjaźni – coś, co do tej pory Ty robiłaś za mnie. Muszę być silna i nie pozwolić, by wymsknęło mi się to obraźliwe miano, na które w pełni zasłużył sobie mój szef – jednak Ty nauczyłaś mnie, że poważny zawodowiec trzyma swe emocje na wodzy.

Muszę stworzyć moje własne rytuały sobotnich wieczorów – dawniej to było nasze wspólne, Twoje i moje, pieczenie ciasta i szaleńcze tańce w kuchni. Muszę w niedzielę wyskoczyć z piżamy, przygotować obiad, przygotować kolację, a nie jedynie czytać książki i czekać, aż Ty wszystko zrobisz za mnie.



Mamo, będę tęsknić
Muszę sama obejrzeć ten niesamowity film, bez żadnego towarzystwa, bez nikogo, kto by razem ze mną nieśmiało ronił łzy; muszę poczuć brak uścisku, który był niczym forteca – niezbędna i niezawodna w zły dzień. Muszę odczuć brak szczerości, która mnie uczyła być z dnia na dzień coraz lepszym człowiekiem.

Ale nie myśl, że to dla mnie łatwe. Będzie bolało każdego dnia życia to, że nie wracam do domu, aby ujrzeć twój spokojny uśmiech, że nie mogę opowiedzieć ci wszelkich szczegółów mijającego dnia, abyś Ty, bez cienia najlżejszego znudzenia na twarzy, wysłuchała mnie jak nikt inny na świecie.

Będę tęsknić nawet wtedy, gdy już urodzę dwoje dzieci, nawet po osiemdziesiątce, nawet po napisaniu najlepszej w historii literatury książki.

Mamo, muszę pójść własną drogą, ale Ty będziesz zawsze w moim sercu.

...

Przychodzi czas samodzielnosci i trzeba dziecko uwolnic...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 12:19, 24 Mar 2018    Temat postu:

Myślisz, że „dzieci kosztują”? Jest na to niezawodny sposób
Maciej Gnyszka | 23/03/2018
DZIECKO BIZNESMEN
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Chyba nie pomylę się zbytnio, jeśli powiem, że większość ludzi w naszych czasach boi się mieć gromadkę dzieci. Jedno. Góra dwoje. A i to tylko pod warunkiem, że skomplikowane kalkulacje, które wykonamy, dadzą pozytywny rezultat. Bo przecież dzieci kosztują. Niemało. Nie wolno ryzykować komfortu czy materialnego bezpieczeństwa rodziny, prawda? A może jednak nieprawda? Może takie podejście do sprawy wynika z przyjmowania błędnej perspektywy? Błędnej, ponieważ nie uwzględnia ona kilku ważnych faktów?

Białostocki Noe, który budując łódź, buduje więzi z synem
Dopadła mnie choroba. W grę wchodziła nawet taka ewentualność, że ku rozpaczy wielu fanów marcowy #GnyszkaLive się nie odbędzie. Można powiedzieć, że nie miałem wyjścia. Zrobiłem wszystko, żeby w poniedziałek 12 marca być co najmniej w stanie używalności. Udało się. Dzięki Bogu! – bo i tym razem miałem wielką przyjemność porozmawiać ze wspaniałymi ludźmi.

O niezwykłym człowieku z Białegostoku już kiedyś pisałem. Ba! Robert Tarantowicz – człowiek, który był o włos od śmierci – też wziął udział w marcowym #GnyszkaLive. Ale tym razem chodzi o inną osobę. Choć ów pan też jest Członkiem Towarzystwa Biznesowego Białostockiego, Cóż, nic na to nie poradzę, że Towarzystwa przyciągają tak ciekawych, tak wartościowych, tak fascynujących ludzi.

Z Maciejem Ejdysem – bo to o nim jest mowa – rozmawialiśmy przede wszystkim o jego pracy i o tym, jak to się stało, że w wieku 32 lat, będąc mężem i ojcem, postanowił pójść na kolejne studia. Ale tu chciałbym podzielić się z Tobą innym fragmentem rozmowy z Maciejem. Tym, w którym opowiada o realizacji szalonej idei, by zbudować jacht.

Żeglarstwo jest bliskie rodzinie Macieja. Na czym więc polega szaleństwo? Polega na tym, że jedna rzecz to pływać, a inna posiadać własny jacht. Że o budowie tegoż nie wspomnę. To – delikatnie mówiąc – niekoniecznie się kalkuluje. Dlaczego więc Maciej, człowiek, który potrafi spojrzeć na każdą sprawę kompleksowo, zdecydował się na zostanie Białostockim Noem?

Ponieważ uznał, że nawet jeśli pomysł sam w sobie jest szalony, to pomoże budować więzi z synem. To właśnie syn Macieja któregoś razu zaproponował, żeby razem zbudowali jacht. Czyż to nie wspaniały sposób na budowanie relacji z jedną z najważniejszych osób w naszym życiu – naszym dzieckiem? Jakby tego było mało, jest to fantastyczna lekcja życia, która z całą pewnością pomoże synowi Macieja w przyszłym, dorosłym życiu. Realizacja tak wielkiego i skomplikowanego projektu to rzecz, której nie nauczą w żadnej szkole.

Opowieść Macieja przypomniała mi pewną rozmowę, którą kiedyś odbyłem – i słowa, które wówczas usłyszałem od kolegi.

Czytaj także: Własna firma vs rodzina – da się to pogodzić?


Czego nauczył mnie Tomek
Ja dopiero spodziewałem się pierwszego spadkobiercy. Tomek, młody warszawski prawnik, trochę progenitury miał już na koncie. Spotkaliśmy się. Rozmowa szybko zeszła na dzieci (w tym ojcowie są podobni do matek – o czymkolwiek by gadali i tak zaraz zejdzie na dzieci). Tomek podzielił się wówczas ze mną swoim doświadczeniem. Jego słowa wryły mi się głęboko w pamięć:

Wiesz, to jest tak. Zauważyłem, że z każdym dzieckiem wyrasta mi spod pleców żagiel, dzięki któremu szybciej płynę. Żagiel albo nawet motorek.
Bardzo podoba mi się ta żeglarska metafora. I myślę, że Maciejowi też by przypadła do gustu. Jestem ciekaw, jakie jest Twoje zdanie w tej kwestii oraz – oczywiście – doświadczenia, bo w tej materii jabłko doświadczenia upadło bardzo daleko od jabłoni teorii.

Moje doświadczenia są bardzo podobne do Tomkowych. Dzięki narodzinom Maksia nauczyłem się bardzo wielu rzeczy istotnych w biznesie, np.: szybko podejmować ważne i pilne decyzje, których brak przynosi straty (jak rozstanie z nierentownym klientem czy słabym pracownikiem), czy selekcjonować sprawy tak, by zajmować się tylko najważniejszymi, albo wreszcie porzucić perfekcjonizm (o tym temacie być może jeszcze kiedyś napiszę). Z czasem do Maksia dołączył Antoś. A na początku tego roku Marysia. Jak się pewnie domyślasz, każde kolejne dziecko tylko pomaga mi te wszystkie umiejętności doskonalić.

Czy dzieci kosztują? To niewłaściwe pytanie. Ważne, ale nie można go wyrywać z kontekstu. Na życie nie można patrzeć inaczej niż kompleksowo. To skomplikowana całość. System. Właśnie tym jest. Bo co w naszym życiu nie kosztuje? Przy czym kosztem może być czas i włożony wysiłek. Czy dobre relacje z bliskimi nie kosztują? A utrzymywanie siebie w zdrowiu? Dbanie o czystość i porządek w domu? Prowadzenie firmy? Nawet sprawa z pozoru tak trywialna, jak utrzymanie w dobrej kondycji kwiatów w przydomowy ogródku – tak, jak najbardziej – kosztuje.

Problemem nie jest to, że dzieci kosztują. To oczywiste. Problem polega na priorytetach i jasnym zdefiniowaniu CELU (naprawdę warto poczytać Goldratta, nawet jeśli nie prowadzisz firmy produkcyjnej ani jakiejkolwiek innej. Główny bohater zmaga się jednocześnie z problemami w pracy i w domu. Zapewniam, że warto przejść cały proces myślowy wraz z nim).

Dzieci są cudowne z miliona powodów. Uważam, że jednym z nich jest to, jak bardzo zmieniają nas – rodziców. I jestem wdzięczny Maksiowi, Antosiowi i Marysi za to, że dzięki nim z każdym kolejnym dniem robię wszystko, żeby bezcenny zasób, którego nie da się ani magazynować, ani rycyklingować – CZAS – wykorzystać jeszcze pełniej. Ciebie gorąco zachęcam do tego samego.

„Ale mnie nie stać na dzieci!” – argumentują niektórzy. Zupełnie jakby to nie od nich zależało, że znajdują się w tym miejscu, w którym się znajdują. Może czas coś zmienić? Maciej Ejdys w wieku 32 lat poszedł na studia, żeby mieć nowe możliwości na polu zawodowym. Do tego doszła podyplomówka. Praca, rodzina, a do tego studia. Z całą pewnością nie było łatwo, prawda? A jednak człowiek skupiony na CELU potrafi przenosić nawet góry.

Czytaj także: Biznes z wiarą w tle, czyli jak dwaj polscy inżynierowie dokonali niemożliwego


Dlaczego warto chodzić na „randki” z dziećmi?
Oczywiście, nie da się rozwinąć siebie tylko dlatego, że na świat przychodzi nasze kolejne dziecko. Żeby to miało ręce i nogi, musimy działać z głową. O tym, jak ważne jest zarządzanie sobą w czasie już kiedyś pisałem. Punktem wyjścia jest „7 nawyków skutecznego działania” Stephena Coveya.

O Coveyu wspominam dlatego, że w tej właśnie książce w jednym z rozdziałów autor pisze o „randkach” z dziećmi (których miał pokaźną gromadkę, nota bene). Takim mianem określał spotkania jeden na jeden z dziećmi, kiedy spędzał z nimi czas, robiąc to, na co mają ochotę. To był jego sposób na budowanie relacji z dziećmi. Sposób genialny, choć z cała pewnością „kosztowny”, prawda?

CEL. Posiadanie gromadki dzieci dla samego posiadania jest bez sensu. A jeśli mamy dzieci tylko po to, żeby pomogły nam działać jeszcze sprawniej – kieruje nami egoizm. Pytanie brzmi: po co dzieci przychodzą na świat? Jaka jest nasza – rodziców – rola, kiedy już przyjdą na świat? Jaki jest – że się wyrażę – cel długofalowy?

I kiedy już znajdziemy odpowiedź na to pytanie, zrozumiemy, dlaczego opłaca się i warto chodzić na „randki” z dzieckiem, jak czynił to Stephen Covey, albo budować wspólnie z synem jacht, jak robi to Maciej Ejdys.

Wspomniałem o Robercie Tarantowiczu na początku, to i teraz wspomnę, bo i on dba o relacje z córkami. W marcowym #GnyszkaLive opowiada o warsztatach „Tato & Córka” (inicjatywa Tato.Net). Wyobraź sobie taki dzień dla córki (oczywiście córka ma wtedy cały dzień dla Ciebie). Budujecie relację. Robert mówi jasno: warto poświęcić cały dzień, żeby relacja z córką była jeszcze mocniejsza. Czy to kosztuje? Oczywiście. Ale, no właśnie, WARTO.



Podsumowując
Za każdym razem, gdy ktoś Ci powie, że tylko „dziecioroby” mają więcej niż 1, góra 2 dzieci, pokaż mu, jak bardzo się myli. UWAGA: nie warto słuchać jego „argumentów” – bredni się nie słucha (szkoda na to czasu) – brednie się przerywa (bo czas jest bezcenny). Taki człowiek widzi tylko wąski wycinek rzeczywistości.

Być może nie zmienisz jego podejścia, ale możesz udowodnić mu swoim życiem, że opłaca się i warto mieć gromadkę dzieci w domu. Dzieci pomagają nam stać się jeszcze lepszymi. Uczą nas wielu spraw, które pomagają sprawniej zarządzać domem i firmą. Stanowią „paliwo”, które napędza nasze działania (warto posłuchać Roberta, bo pięknie to ujął). Ubogacają nasze życie w każdym aspekcie.

...

Dziecko kosztuje bardziej w sensie wysilku niz wulgarnej kasy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:11, 25 Mar 2018    Temat postu:

STYL ŻYCIA
Biblia i dziecko – od czego zacząć?
Aneta Czerska | 25/03/2018
DZIEWCZYNKA Z BIBLIĄ
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Biblia dla dzieci, biblijne seriale animowane, książeczki do kolorowania – od czego zacząć zaznajamianie dziecka z prawdziwym Pismem Świętym?

Biblia nie jest lekturą łatwą, nawet dla dorosłego, szczególnie ze względu na użyty styl. Dodatkowo w Piśmie Świętym pełno jest przypowieści, które mają charakter przenośny, alegoryczny. Dopiero na lekcjach religii dzieci uczą się rozumienia symboliki tych historii.

Nie pomaga to jednak w zrozumieniu języka użytego w Biblii, który często jest archaiczny lub zawiera starohebrajskie idiomy niezrozumiałe dla współczesnego człowieka – na przykład „nerki i serce” w znaczeniu „uczucia i umysł”.

Gdybyśmy oczekiwali, że już przy pierwszym kontakcie czytelnik wszystko zrozumie, to należałoby zaczekać, aż dziecko skończy studia teologiczne.



Czytanie Biblii jak nauka mówienia
Kiedy rodzi się dziecko, wszyscy do niego mówią, nie przejmując się, że noworodek niczego nie rozumie. Jesteśmy przekonani, że im więcej i wyraźniej będziemy się do niego zwracać, tym szybciej dziecko zacznie rozumieć i używać mowy.

Czytaj także: Biblia może zmienić każde małżeństwo. Każde
Na myśl przychodzi mi opowieść uczestniczki jednego z moich szkoleń dla rodziców. Jako matka noworodka kupiła kilka bajek, aby czytać dziecku do snu. Tymczasem jej mąż – dziennikarz i historyk – wyśmiał ten pomysł, gdyż twierdził, że tak małe dziecko niczego nie rozumie. Dlatego brał książki, które z racji swojego zawodu musiał przeczytać, siadał przy łóżku i czytał na głos. Były to książki historyczne i polityczne. Kontynuował ten zwyczaj, a po kilku latach dziecko, już jako przedszkolak, zadziwiało wręcz niewiarygodnym zasobem słownictwa, dużo szerszym niż posługuje się większość dorosłych.

W ten sam sposób możemy zacząć czytać Biblię – od urodzenia. Najłatwiej spróbować kiedy dziecko jest tak małe, że nikt nie oczekuje, że cokolwiek zrozumie – ale z każdym dniem będzie rozumiało coraz więcej.

A co ze starszymi dziećmi? Zacznijmy jak najszybciej. To nieprawda, że później będzie łatwiej – teraz jest najłatwiej.

Sens duchowy Biblii trudno zrozumieć intelektem, dlatego módlmy się o łaskę rozumienia Pisma Świętego dla siebie i dla dziecka. Jeśli jednak chcemy, aby dziecko miało szansę rozumieć Boże Słowo, nie możemy go przed dzieckiem ukrywać, ale ułatwić mu do niego dostęp.



Czy Biblia dla dzieci to dobre rozwiązanie?
Obrazkowe Pismo Święte traktowane jest jako książka z bajkami – kupujemy ją już przedszkolakom i czytamy wieczorami na dobranoc. Mam jednak wrażenie, że taka Biblia przypomina bardziej książkę z bajkami – ma piękne, kolorowe ilustracje, a historie w niej opisane działy się dawno, dawno temu w dalekiej krainie, za wieloma górami… Te podobieństwa bardzo mnie martwią. W niedalekiej przyszłości dziecko zorientuje się, że bajki są fikcją literacką, a Święty Mikołaj nie przynosi prezentów. Wtedy będzie przekonane, że Jezusa nie ma i nigdy nie istniał.

Czytaj także: Warto czytać Pismo Święte na chybił trafił? Czy od deski do deski? Rozmowa z biblistką
Z powyższych powodów warto zacząć na odwrót – najpierw zapoznać dziecko z prawdziwym Słowem Bożym. To słowa, a nie obrazki są najważniejsze. To nie historia narodu wybranego, ale słowo, które Bóg kieruje dziś do każdego z nas, ma znaczenie.

Dopiero później możemy pokazać w książce, filmie, programie dokumentalnym lub Biblii dla dzieci, jak wyobrażamy sobie Jezusa, Mojżesza, czy inne wielkie postacie biblijne. Możemy pokazać, jak wyobrażamy sobie ich stroje, miejsca, w których przebywali, czasy w których żyli.

Biblia dla dzieci nie pomoże w prawidłowym czytaniu i rozumieniu Słowa Bożego, bo najczęściej Słowa Bożego w ogóle nie zawiera. Jest jedynie streszczeniem książki, jako pozycji literackiej.



Jak nie czytać Biblii
Biblia ma swoją chronologię i historie, dlatego mogłaby być czytana od początku do końca. Jednak biografie proroków czy królów żydowskich, ani nawet przypowieści Jezusa nie są jej główną wartością. Ma ona sens duchowy i szukamy w niej wskazówek, jak żyć.

Czytaj także: Nie widzisz działania Boga? Zacznij Go słuchać!
W tym celu nie czytamy całości, ale fragmenty. Nie musimy też znać historii narodu wybranego. Nie trzeba tłumaczyć dziecku, że Salomon był synem Dawida, aby zrozumiało piękno modlitwy króla Salomona, który prosił nie o sławę czy bogactwo, ale o mądrość, aby sprawiedliwie rządzić powierzonymi mu ludźmi. Odpowiedź Boga jest dowodem Jego hojności i dziecko to zrozumie, nie wiedząc, jak wyglądał Salomon.

Coraz więcej osób uczy się różnych sposobów pracy z Pismem Świętym. Zamiast czytać Biblię własnymi oczami i własnym intelektem, chcemy słyszeć, co mówi do nas Bóg w tej konkretnej sytuacji, w której teraz jesteśmy.

...

Zaczac od Księgi Rodzaju. Dziecko wszystko przyswoi bo dobrze sie czyta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:45, 26 Mar 2018    Temat postu:

STYL ŻYCIA
Jak przekazać dzieciom wiarę – 10 porad
Barbara Stefańska | 26/03/2018
MODLITWA Z DZIECKIEM
Shutterstock
Udostępnij 45 Komentuj 0
Wiara to nie ubranie czy smartfon, które można dziecku po prostu dać i będzie je miało. Wiara jest wolną odpowiedzią każdego człowieka na łaskę Boga. Rodzice pełnią jednak niezastąpioną i ogromną rolę w przekazywaniu wiary i wychowywaniu religijnym.

Czy w dzisiejszych czasach można przekazać wiarę swoim dzieciom, gdy koledzy i otoczenie mówią coś innego, a wszystkie prawdy wydają się relatywne? Oto kilka wskazówek praktyków, jak zaszczepić w swoim dziecku chęć życia we wspólnocie Kościoła.

Dajmy świadectwo
Najpierw przemawia postawa, potem słowa. A najlepiej, gdy słowa i czyny są ze sobą spójne. Dawanie przykładu to zarówno praktykowanie wiary, „oddychanie” nią na co dzień, jak i miłość do dzieci. Gdy dziecko widzi i czuje, że rodzice go kochają nad życie, wówczas łatwiej zrozumie, czym jest miłość Boga, który kocha je dużo bardziej. Złodziej nie będzie dobrym świadkiem tego, że istnieją ludzie uczciwi.

Trafiajmy do serca i do rozumu
Dajmy dzieciom racjonalne argumenty, z miłością tłumaczmy prawdy wiary (oj, to wymagające!) i jednocześnie pokażmy piękno pójścia śladami Chrystusa. Nie zapominajmy również o wymiarze społecznym – Kościół jest rodziną, a rodzina – cząstką Kościoła.
Celem wychowania religijnego jest nie tylko to, by dzieci chodziły do kościoła tylko by naprawdę wierzyły.

Czytaj także: Wiesz, jaki jest klucz do wychowania dziecka?
Wzmacniajmy autorytet taty
Wychowanie w wierze jest ważnym zadaniem obojga rodziców. Mówi się, że jeśli ojciec chodzi na mszę św., istnieje większe prawdopodobieństwo, niż w przypadku matki, że dzieci również będą praktykować.

Stopniowo wprowadzajmy w tajemnice wiary
Mówmy o wierze z naturalnością, nie na siłę; z dobrym humorem i pozytywnie (nie strasząc dzieci) oraz we właściwym momencie. Przekazujmy prawdy wiary stopniowo.

Wychowujmy
Wychowanie religijne niech będzie spójne z wychowaniem w ogóle. Uczmy dzieci bycia ludźmi posłusznymi, mężnymi, hojnymi, panującymi nad sobą, radosnymi, gdyż to ułatwia drogę do Boga.

Wyrabiajmy nawyki
Już maluchy angażujmy w uczestniczenie we mszy św. czy we wspólnej modlitwie. Jeśli sześciolatek nie chce iść na mszę św., to raczej nie jest to kryzys wiary, lecz zwykłe lenistwo. Wiek 1-8 lat jest właściwy, by kształtować praktyki religijne. Chodzi o to, by wiara stawała się stylem życia – stawała się kulturą. W miarę upływu lat, tłumaczmy dzieciom prawdy wiary i dajmy im więcej swobody.

Pielęgnujmy zwyczaje rodzinne
Wprowadzajmy do naszego rodzinnego życia nawyki religijne:
– rodzinna niedzielna i świąteczna msza św.,
– modlitwa przed posiłkiem i po nim,
– wspólny Anioł Pański,
– komentarz do Ewangelii w niedzielę,
– czytanie Pisma św. dla dzieci oraz dostęp do książek i filmów religijnych w domu,
– krzyżyki, obrazki Matki Bożej i innych świętych w pokojach,
– odwiedzanie sanktuariów (np. przy okazji wyjazdu na wakacje), rodzinne pielgrzymki,
– Różaniec (albo 1. dziesiątka),
– świętowanie Pierwszej Komunii, ale też Bierzmowania!,
– roraty, szopka w domu na Boże Narodzenie i odwiedzanie szopek w kościołach, wysyłanie kartek świątecznych,
– świętowanie niedzieli i innych świąt liturgicznych także w sposób „niereligijny”, np. poprzez dobre ciasto czy lody na podwieczorek.

Czytaj także: Jak zaplanować życie rodzinne i nie zwariować?
Dbajmy o dobre towarzystwo
Zwracajmy uwagę, z kim przyjaźni się dziecko i zachęćmy dzieci do angażowania się w np. skauting albo w życie parafii.

Twórzmy zdrowy klimat w naszym domu
Starajmy się dużo rozmawiać o sprawach głębszych, nie tylko o rzeczach materialnych, takich jak zakupy. Sami poznawajmy prawdy wiary, by móc przekazywać je innym. Rozmawiajmy z dziećmi o tym, co robią w internecie (korzystanie z pornografii silnie rzutuje na życie duchowe).

Nie lekceważmy przejawów kryzysu u dzieci
Głupie postępowanie zaczyna się od głupiego myślenia. Dlatego bądźmy czujni. A jeśli dziecko ma okres buntu – nie płaczmy przed nim, ale przed Bogiem i współmałżonkiem.

Czytaj także: „Tato, obserwuję Cię”. Spójrz na siebie oczami Twojego dziecka
Rady opracowane na podstawie treści konferencji „Moc wiary – przekaż dalej. Jak wychowywać w wierze w czasach postprawdy?” zorganizowanej przez szkoły Stowarzyszenia „Sternik”.

...

Trzeba od poczatku to wtedy jest latwiej. Podobnie jak trudno zaczynac cwiczenie spiewu w wieku 50 lat! A jesli od dziecka bylo to i w wieku 70 mozna miec świetny glos. To samo z wiara.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:45, 29 Mar 2018    Temat postu:

Kto ma lepiej, dorosły czy dziecko? Podsłuchałam rozmowę moich dzieci…
Katarzyna Wyszyńska | 28/03/2018
MAŁE DZIEWCZYNKI
Shutterstock
Udostępnij 5 Komentuj 0
Jak to mówi czasem moja pierworodna: „Wszystko ma swoje plusy i minusy!”, i podczas tej krótkiej „zabawy filozoficznej”, po raz kolejny się o tym przekonałyśmy.

Bez większych wyrzutów sumienia przyznaję, że należę do tych rodziców, którzy na placu zabaw wolą wykonać zaległe telefony, niż lepić babki z piasku. Albo poczytać gazetę, wystawiając twarz do słońca, podczas gdy dzieci latają samopas w bezpiecznych granicach wytyczonych przez ogrodzenie.

Rozsiadam się na ławeczce, zamykam oczy i słucham ich wesołych nawoływań lub snucia fantastycznych scenariuszy podboju zamku, w który magicznym sposobem zamieniła się nasza zjeżdżalnia. Tym razem podsłuchałam fenomenalną dyskusję, na iście akademicki temat – czy lepiej być dorosłym, czy może jednak dzieckiem?



Kto ma lepiej?
Dziewczynki huśtały się, gdy młodsza z nich rzuciła z radością:

– Super jest być dzieckiem, prawda? Dzieci mogą się huśtać, grać w gry i oglądać bajki!

– Dorośli też to mogą – odezwał się głos rozsądku starszej. – Oglądają filmy, a w dodatku decydują, czy lód będzie miał dwie czy trzy gałki! I nikt im nie każe iść spać w trakcie najlepszej zabawy…

– Masz rację! Chciałabym być dorosła! Zbudowałabym wtedy dla nas wszystkich duży dom!

– A ja będę miała cztery prace! Będę dentystką, piosenkarką, malarką i pianistką.



W tym miejscu postanowiłam bronić ciężkiego życia dorosłych i dołączyć do dysputy.

– Nie sądzisz, że będziesz wtedy wykończona? Poza tym, przy takiej ilości pracy, nie starczy Ci czasu dla męża i dzieci, jeśli zechcesz założyć rodzinę – pozwoliłam sobie na uwagę.

– Będę pracować tylko kilka krótkich godzin w każdym zawodzie. A jak będę malować, to mogę to robić w domu z dziećmi.

– O! A jak ja próbuję napisać przy Was artykuł, to nie jest to wcale takie proste – sama wiesz, że jak jesteśmy razem, to nie lubicie, gdy tatuś lub ja pracujemy. Nawet jedna praca jest wystarczająco męcząca, a jeszcze, żeby ją wykonywać dobrze, trzeba jej poświęcić dużo czasu i wiele lat nauki.

– No tak… To w takim razie najlepiej być od razu na emeryturze!



Zaraz jednak zreflektowałyśmy się, że na emeryturze ludzie są już starsi i często zaczynają chorować.

– W takim razie chcę być dzidziusiem. Mamusia będzie mnie tuliła i nosiła na rękach!

– Tylko że wtedy nie będziesz mogła się huśtać, grać w gry i oglądać bajek…

Zatem zatoczyłyśmy koło. Ponoć wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Jak to mówi czasem moja pierworodna: „Wszystko ma swoje plusy i minusy!”, i podczas tej krótkiej „zabawy filozoficznej”, po raz kolejny się o tym przekonałyśmy.

Czytaj także: W rodzinie jest siła! Ale tylko wtedy, kiedy nikt w domu nie czuje się bezsilny


Bądź sobą!
Wydaje się to może trochę błahe, zupełnie nic odkrywczego? Ot, takie dziecinne dywagacje? Mnie też wpierw cała sprawa jedynie rozbawiła, przecież to oczywiste, że nie będę już dzidziusiem (choć mam jeszcze szansę zostać emerytką!). Potem jednak złapałam się na tym, że wracam do tej sceny, bo daje mi do myślenia. Po pierwsze, że już nawet dzieciom zdarza się zauważyć, że byłoby lepiej gdyby… były kimś innym! W innym czasie, innym stanie, innej sytuacji. Ha, przecież to wcale nie jest dziecinne.

Myślę, że nie będzie przesadą jeśli napiszę, że każdy z nas złapał się na tym niejeden raz. Gdybym znowu był na studiach, byłbym najpilniejszym studentem… Gdybym była młodsza, zapisałabym się na kurs tańca… Czasem dwa kroki dalej. Gdybym nie był żonaty, to bym dopiero miał dobrze… Gdybym nie miała dzieci, wtedy dopiero mogłabym…

Konkluzja z tej pozornie błahej dysputy z moimi dziećmi jest więc wciąż zaskakująco życiowa. Nie ma innego czasu i nie będzie. Nie ma innych warunków i tak, tu także innych nie będzie. Jesteśmy tu i teraz, w tym czasie, w tym miejscu i gdybanie, co by było gdyby, nic nie zmieni.

Nie zasłaniajmy się więc okolicznościami zewnętrznymi – działajmy tu i teraz, róbmy to, co chcemy, dążmy do tego, o czym marzymy, a przede wszystkim bądźmy sobą i doceńmy to, co mamy. Skoro nawet 4-latek potrafi odnaleźć jakieś plusy aktualnej sytuacji, tym bardziej możemy to zrobić i my. Powodzenia!

Czytaj także: Sposób na szczęśliwą rodzinę? Wspólny obiad!
Czytaj także: Nie musisz być królową nadaktywności. Nie pomijaj siebie
Ponieważ tutaj jesteś…
…mamy do Ciebie małą prośbę. Liczba użytkowników Aletei szybko rośnie, czego nie można powiedzieć o naszych przychodach z reklam - ale to jest problem, z którym boryka się wiele mediów elektronicznych. Niektóre z nich oferują więc swoim odbiorcom płatny dostęp do treści. To nie jest dobre rozwiązenie dla Aletei - naszą misją jest ewangelizacja i inspirowanie do lepszego chrześcijańskiego życia, dlatego chcemy docierać do jak największej liczby osób. Natomiast bardzo byśmy chcieli zredukować liczbę reklam na naszym portalu, lecz to nie jest możliwe do czasu, kiedy pozwolą nam na taki ruch inne źródła przychodu. Jak widzisz, nadal potrzebujemy Twojego wsparcia. Dbanie o jakość Aletei wymaga od nas nie tylko ciężkiej pracy, ale także znaczących nakładów finansowych. Będziemy kontynuować naszą misję, jednak jeśli możesz nam w tym pomóc, wspierając nas finansowo, będziemy za to ogromnie wdzięczni, a Aleteia będzie się mogła dalej rozwijać.

...

Najlepiej byc wszystkim. Jak ja. Moge zarowno byc jak dziecko jak i przemawiac jakbym mial 200 lat doświadczenia. Z Bogiem to mozliwe. Tu macie okreslony wiek tam nie! Macie w sobie wszystkie etapy zycia na raz!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:46, 01 Kwi 2018    Temat postu:

Twoje dziecko nie radzi sobie z emocjami? Mamy na to rozwiązanie!
Calah Alexander | 01/04/2018
UPSET CHILD
Shutterstock
Udostępnij 4 Komentuj 0
Ta nowość w moim zachowaniu zaskoczyła mojego synka i przestał płakać. Następnie zaczął ze mną wdychać i wydychać powietrze. Był tak zajęty naszym nowo odkrytym zajęciem, że opuściliśmy plac zabaw i cała droga do domu minęła bez typowego w takich chwilach szlochania.

Kiedy moje czwarte dziecko wchodziło w wiek dwóch latek, postanowiłam zupełnie zmienić swoje metody wychowawcze.

Częściowo zainspirowała mnie moja niedawna walka z depresją poporodową, która sprawiła, że bardzo źle radziłam sobie z kontrolowaniem emocji, a częściowo zafascynowała mnie przyjaciółka, która uczyła swoją (również dwuletnią) córkę, żeby radzić sobie z frustracją poprzez tupnięcie stopą o ziemię. Podglądanie mojej przyjaciółki, która uczyła swojego szkraba, jak zarządzać trudnymi emocjami i je kontrolować sprawiło, że zrozumiałam, że sama nigdy się tego nie nauczyłam i na pewno nie nauczyłam tego moich dzieci.



Wiem, że powstrzymanie łez może być trudne…
Lincoln, mój dwuletni synek, nie tyle borykał się z frustracją, ile z rozczarowaniem. Dzielenie się zabawką albo opuszczenie placu zabaw niezmiennie kończyło się histerycznym płaczem i aż do tego momentu moją zwykłą reakcją było grożenie, karanie albo ignorowanie. Pewnego razu zdecydowałam się zachować zupełnie inaczej.

Kiedy znów zaczął swój lament, przyklęknęłam i spojrzałam mu prosto w oczy: „Lincoln, wiem, jakie to denerwujące, kiedy musisz opuścić boisko w momencie, gdy dobrze się bawisz. Wiem, że powstrzymanie łez może być trudne, więc pomogę ci się uspokoić. Weźmy razem głęboki wdech, a potem wypuśćmy powietrze tak mocno, jak tylko możemy”.

Ta nowość w moim zachowaniu go zaskoczyła i przestał płakać. Następnie zaczął ze mną wdychać i wydychać powietrze. Był tak zajęty naszym nowo odkrytym zajęciem, że opuściliśmy plac zabaw i cała droga do domu minęła bez typowego w takich chwilach szlochania.

Czytaj także: Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?


Twój krzyk nie rozwiązuje problemu
Powodzenie mojego eksperymentu doprowadziło do znaczącej zmiany w moim dotychczasowym podejściu do dzieci. Zaczęłam przesuwać się z krzyku i „dyscyplinowania” w kierunku uczenia i kształtowania. Chociaż w tamtym czasie tego nie wiedziałam, mój zwyczaj podnoszenia głosu nie tylko nie rozwiązywał problemów z dyscypliną, ale wręcz je wzmacniał (a może nawet tworzył). Według artykułu w „Simplemost”, krzyczenie na dzieci negatywnie zmienia ich mózgi…

Megan Leahy, matka trójki dzieci i coach parentingowy, wyjaśniła w „Washington Post”, że kiedy rodzic krzyczy na swoje dziecko, to „albo przyczynia się do wzrostu agresji, albo do zwiększenia poczucia wstydu. Nie są to cechy, które jakikolwiek rodzic chciałby widzieć u swoich dzieci”.

Badania przeprowadzone w 2013 roku na Uniwersytecie w Pittsburghu zasugerowały, że „surowa dyscyplina słowna” wobec nastolatków nie pomaga. Co więcej, ma tak samo szkodliwy wpływ jak kary cielesne. Konkluzja badań? Krzyk jedynie wzmacnia złe zachowanie i pogłębia depresję. Nawet domy, w których skądinąd panowała miłość, nie uniknęły niszczących skutków nawet sporadycznie podnoszonego głosu.



Rozmawiajcie o emocjach!
Nie będę udawać, że teraz już jestem idealna i nigdy nie krzyczę na swoje dzieci, bo to nieprawda. Wciąż krzyczę, ale nie tak dużo – i nie jest to moja pierwsza reakcja. Spędzam o wiele więcej czasu na rozmawianiu ze swoimi dziećmi o emocjach. Pokazuję, że są one prawdziwe i potężne i pomagam im znaleźć dobrą strategię, żeby ze swoimi emocjami sobie radziły. Niektóre strategie działają lepiej niż inne. U nas bardzo sprawdza się „rysowanie obrazka swojej złości zamiast bicia kogoś”.

Czytaj także: 10 rzeczy, które zdarzają się każdej mamie, ale do których nie każda się przyzna
W ciągu trzech krótkich lat zmieniło to krajobraz naszej rodziny pod wieloma względami. Lincoln od czasu mojej udanej interwencji tylko kilka razy wybuchnął płaczem. Wciąż praktykujemy wspólne uspokajanie się. Czasem to mój pomysł, gdy on jest smutny. Ale czasem jest to jego pomysł, kiedy ja staję się porywcza i uszczypliwa. Kładzie wtedy swoje małe rączki na moich policzkach i mówi: „Mamo, weź ze mną głęboki wdech, a potem wypuść powietrze tak mocno jak potrafisz, dobrze?”.

I za każdym razem, bez względu na to, jak poirytowana byłam przed chwilą, cała frustracja odpływa wraz z tym oddechem. Czasem to trudniejsze niż krzyczenie, ale to zawsze lepszy wybór.

Tekst pochodzi z amerykańskiej edycji portalu Aleteia

...

Nigdy nie wiadomo co moze pomoc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:41, 03 Kwi 2018    Temat postu:

Baw się z dziećmi, gdy one chcą się z Tobą bawić!
Papo de pai | 03/04/2018
DZIECKO Z OJCEM
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Gdy przegrywam jako inwestor, mogę stracić jakieś pieniądze i nieco dumy. Jednak gdy przegrywam jako ojciec, tracę miłość i wspólnie spędzany czas, czego nigdy nie uda się odrobić!”.

Zapytałem moją starszą córeczkę, co we mnie najbardziej lubi. Sześcioletnia Helen odpowiedziała bez zastanowienia: „Lubię się z tobą bawić”. „A czego najbardziej nie lubisz w tatusiu?” zaryzykowałem kolejne pytanie. „Gdy dużo pracujesz i nie masz czasu, by się ze mną bawić”.



Żyj tak, jakby był to ostatni dzień twojego życia…
Zawsze dużo pracowałem, również nocami i w weekendy, nie z powodu samego obowiązku, lecz dlatego, że zawsze bardzo lubiłem (i nadal lubię) to, co robię. Jednak pojawienie się dwóch córek zmusiło mnie do ponownego przemyślenia, czym jest robienie tego, co się lubi.

W mojej karierze bardzo pomagał mi cytat Steva Jobsa:

Gdy miałem 17 lat przeczytałem zdanie o takiej mniej więcej treści: Jeśli będę żył każdego dnia tak, jakby to miał być ostatni, pewnego dnia tak właśnie będzie. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie i przez kolejne 33 lata, każdego ranka patrzyłem w lustro i pytałem sam siebie: Jeśli dziś byłby mój ostatni dzień, czy chciałbym robić to, co właśnie dziś będę robił? A jeśli odpowiedź będzie negatywna przez wiele kolejnych dni, wiem, że muszę coś zmienić.
Ta logika pomogła mi robić to, co naprawdę chcę i lubię robić. I czułem się z tym szczęśliwy.

Jednak wraz z pojawieniem się pierwszej córki, a jeszcze silniej po narodzinach kolejnej, zdałem sobie sprawę, iż refleksja Steve’a Jobsa jest zbyt indywidualistyczna. I chociaż Jobs jako przedsiębiorca był geniuszem, to jako ojciec poniósł klęskę.

Czytaj także: 3 przesłania Steve’a Jobsa, z których katolik może zaczerpnąć


Kochaj tak, jakby był to ostatni dzień twojego życia…
Wtedy natknąłem się na inny cytat, tym razem autorstwa Johna Doerra, jednego z głównych inwestorów w Dolinie Krzemowej, który, przez przypadek, był także jednym z mentorów interesów samego Steve’a Jobsa. Podczas wykładu dla studentów Rice University w 2007 roku Doerr powiedział:

Dziesięć lat temu nie stawiałem rodziny na pierwszym miejscu. Wiele podróżowałem. A każda praca była ważniejsza niż bycie z rodziną. Gdy zacząłem opuszczać niektóre domowe obiady i kolacje, łatwo było dać kolejny krok ku nieobecności wśród bliskich. Pewnego dnia zdałem sobie sprawę, że moja córka Esther już chodziła, a Mary była przedszkolakiem. Natomiast u mojej żony, Anny, zdiagnozowano raka (później udało się ją wyleczyć).

Wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłem. Moja rodzina stała się dla mnie priorytetem. Podstawowym priorytetem stała się moja obecność w domu wieczorami. I nie chodziło tylko o samą obecność. Postanowiłem nie odpisywać na SMS-y między szóstą a dziesiątą wieczór. Wszystkie zebrania biznesowe, kolacje i podróże musiały przejść przez następujący test: Czy to jest ważniejsze od mojej obecności dziś wieczorem w domu? Odkąd przyjąłem tę regułę, niemal każdego wieczoru jem kolacje w domu z rodziną. Nie boję się porażki. Nie mogę jedynie zawalić w jednej sytuacji: w mojej rodzinie i z moimi córkami. Gdy przegrywam jako inwestor, mogę stracić jakieś pieniądze i nieco dumy. Jednak gdy przegrywam jako ojciec, tracę miłość i wspólnie spędzany czas, czego nigdy nie uda się odrobić!
To było najważniejsze świadectwo mojego życia. Od tego czasu staram się spędzać o wiele więcej czasu z moimi córkami. Teraz, gdy każdego ranka patrzę na siebie w lustrze, pytam sam siebie: Czy robię to, co chcę i co lubię; czy jestem dobrym i „obecnym” ojcem? A jeśli przez wiele kolejnych dni odpowiedź będzie negatywna, wiem, że trzeba coś zmienić.

Czytaj także: Ojcowie spędzają za mało czasu z dziećmi. 7 pomysłów na wspólne zajęcia


Walt Disney – wzór ojcostwa
Stąd mój coraz większy podziw dla przedsiębiorców, którzy nie tylko zbudowali potężne interesy (niezależnie od osiągniętych rozmiarów), lecz także starali się być wspaniałymi ojcami.

Z nich wszystkich za ikoniczny przykład należało by uznać Walta Disneya. Nie tylko dlatego, że stworzył „przedsiębiorstwo”, które stymuluje rodzinną rozrywkę, lecz również dlatego, że „gwiazdorstwo” zostawiał za drzwiami swojego domu. „Człowiek nigdy nie powinien zaniedbywać rodziny na rzecz interesów” – mawiał. Disney był zawsze dumny z tego, że jest ojcem obecnym i kochającym i że chronił swoje córki przed własną sławą. Na łonie rodziny był po prostu wesołym tatą, który przepadał za opowiadaniem historyjek i zabawą z dziećmi na miejskich placach zabaw. Dopiero w wieku sześciu lat jego pierwsza córka, Diane, zorientowała się, że jej tato to „ten” Walt Disney. Poprosiła go wtedy o autograf…

I gdy teraz idę z moimi córkami pobawić się na placu zabaw, przypomina mi się zawsze, że wszyscy ojcowie mogą być Waltami Disneyami.

Tekst pochodzi z portugalskiej edycji portalu Aleteia

...

A zabawe skierowac na dobre tory a wiec nie w zlodzei czy mafię.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:49, 04 Kwi 2018    Temat postu:

Moje dziecko dało mi lekcję pokory. Czyż Bóg nie jest subtelny, a zarazem wymagający?
Jarosław Kumor | 04/04/2018
OJCIEC Z CÓRKĄ
Shutterstock
Udostępnij Komentuj 0
Tym jednym zdaniem moja 3-letnia córka dotknęła trzech przestrzeni duchowych, w których zobaczyłem pole do pracy nad sobą…

Jemy z moją niespełna 3-letnią córką kolację – ja jak zwykle starannie przygotowane kanapki, moja córka swój ulubiony jogurt z czekoladowymi kulkami. Widzę, jak mała towarzyszka posiłku przypatruje mi się uważnie i nagle słyszę odkrywcze stwierdzenie: „Tatusiu, jak dorośniesz i będziesz taki mały, jak ja, też będziesz jadł taki jogurcik z kuleczkami!”.

Czytaj także: Siostry z Broniszewic: decyzja o oddaniu dziecka nigdy nie jest łatwa


Dorosnąć do poziomu dziecka
W pierwszej chwili wybuchłem śmiechem, ale kiedy opowiadałem godzinę później tę sytuację mojej żonie, nie uważałem już tego zdania jedynie za efekt pokrętnej dziecięcej logiki, ale przede wszystkim za poważny materiał do autorefleksji i konkretne wezwanie, które bije z Ewangelii i jest ciągle aktualne: „Zapewniam Was: Jeśli się nie zmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3).

Żeby stać się jak dziecko, trzeba do tego dorosnąć. Moja mała domorosła katechetka powiedziała mi to bez cienia pychy, mogącej się pojawić u kogoś, kto ma aspiracje, by świecić przykładem. Ona takich aspiracji nie ma. Nie przejdzie jej to nawet przez myśl. Po prostu jest dzieckiem.

By takim się stać, muszę wyrosnąć z iluzji samowystarczalności. Muszę dać sobie spokój z karmieniem pychy, uważaniem siebie za tytana wiary, modlitwy, prac domowych czy efektywności w pracy.



Być wpatrzonym w Ojca
Muszę w ogóle odwrócić wzrok od siebie i skierować go zdecydowanie na Kogoś większego. Tak jak moje dziecko, które mówiąc mi wspomniane zdanie, najpierw wnikliwie mi się przyjrzało, a w codzienności przecież wpatrzone jest w ojca cały czas.

Ja też muszę być wpatrzony w Ojca. Mogę rozważać Słowo Boże, modlić się, być codziennie na Eucharystii i ciągle być wpatrzonym w siebie, a nie w Boga. Mogę jak ten faryzeusz z przypowieści (Łk 18, 9-14), zachwycać się swoją pobożnością i rekompensować sobie w ten sposób jakieś wewnętrzne braki. Robię wtedy z Pana Boga narzędzie, by się pocieszyć, zbudować swoją wartość. Tak, jakby Bóg samodzielnie nie był w stanie pokazać mi mojej wartości, potwierdzić jej.

A dziecko? Ono nie ma wątpliwości, że tatuś potrafi. Dziecko wie, że tata je poprowadzi, wytłumaczy, potwierdzi tożsamość. Szuka tego. A ja próbuję być wobec Taty samowystarczalny. Po co?

Czytaj także: Małe TGD: Jak dzieci rozumieją wiarę, o której śpiewają? [wywiad]


Sam też mam upominać
To była też lekcja pokory w upominaniu. To było delikatne, radosne, pełne dziecięcej miłości stwierdzenie, które absolutnie mnie nie zblokowało, nie sprowadziło do parteru, tylko zainspirowało. Myślę, że to bardzo ważne bym był właśnie takim, gdy kogoś upominam czy komuś coś radzę – pełnym miłości.

Dzieci w swoim, czasami nieświadomym upominaniu, mają jeszcze jedną bardzo ważną cechę. One same są ciągle otwarte na upominanie ze strony dorosłych. Znowuż – jeśli tylko jest to upomnienie z miłością. Tego nie wolno mi zgubić.

Sam muszę być otwarty na upomnienie jeśli chcę tym samym służyć innym. Nie mogę się uważać za alfę i omegę, zwłaszcza wobec bliskich.



„Jogurcik” też ma znaczenie
Po czasie stwierdziłem, że Pan Bóg posłużył się moim dzieckiem, by powiedzieć mi jeszcze jedną, pozornie prozaiczną, ale jednak bardzo ważną rzecz: zbyt dużą wagę przywiązujesz, kolego, do jedzenia.

Rzeczywiście, gdybym „dorósł i był taki mały jak moja córka”, nie potrzebowałbym na kolację wychuchanych i obfitujących w składniki kanapek tylko wystarczyłby mi „jogurcik”. Nie chcę powiedzieć, że ładnie wyglądająca i obfita kolacja to grzech. Chodzi tu o moją osobistą postawę serca i zwyczajny brak umiaru w tamtej konkretnej sytuacji.

Zatem jednym zdaniem małe dziecko dotknęło trzech przestrzeni, w których zobaczyłem pole do pracy nad sobą. Czyż Bóg nie jest subtelny, a zarazem wymagający?

...

Piekne! Nie myślcie ze dziecko to klopot ktorym trzeba sie zajmowac i tracic czas. Ona wam tez duzo daje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 8:31, 06 Kwi 2018    Temat postu:

Aneta Czerska

Podczas niedzielnej mszy świętej, kiedy ksiądz nawoływał, aby rodzice uczyli posłuszeństwa i szacunku, nieustannie czułam i słyszałam uderzanie w ławkę. Siedział za mną chłopiec (chyba siedmioletni) ze swoimi rodzicami. Trzymał w dłoni zabawkę, którą nieustannie uderzał w oparcie. Odwracałam się kilkakrotnie ze złudną nadzieją, że rodzice zwrócą dziecku uwagę i zabiorą zabawkę.

W drugiej połowie mszy chłopiec upuścił przedmiot, który wpadł pod moją ławkę. Pomyślałam wtedy z radością, że wreszcie będzie spokój. Tymczasem matka zanurkowała pod ławkę i z wielkim trudem wyciągnęła zgubę. Kiedy podawała ją synowi, konspiracyjnym szeptem powiedziała: „Jeśli jeszcze raz to upuścisz…”, ale nie dokończyła, bo chłopiec wydarł się na nią: „A myślisz, że ja specjalnie to zrobiłem?”.

Czytaj także: Najlepsza Szkoła na świecie znajduje się… pod Warszawą!
Skandynawskie wychowanie
Działo się to na polskiej mszy świętej w Danii. Warto dodać, że msze te są organizowane raz w miesiącu, a Polacy za granicą nie integrują się i nie utrzymują ze sobą kontaktów. Dzieci chodzą zaś do duńskich, publicznych szkół. Dlatego dom rodzinny jest jedynym miejscem, gdzie dzieci mogą nauczyć się języka polskiego.

Z tych powodów scena ta obnażała nie tylko relacje między rodzicem a dzieckiem, ale także relacje między rodzicami. Od kogo innego, jak nie od rodziców, mogło się dziecko nauczyć takiej odzywki.

W kościele katolickim w Danii najpełniej można oglądać niemoc rodziców. Dzieci walą pięściami w ławkę, gadają, rysują, jedzą, ale też rozdeptują na podłodze jedzenie – bo to przełamuje nudę. Jest nawet przyjemne i ciekawe, bo hot dog tworzy na posadzce interesujące kształty.

Z powyższych powodów protestanci rzadko zabierają dzieci do kościoła. Do Polski od lat napływa ten skandynawski model wychowania: bez presji, bez nacisku, w poczuciu pełnej wolności i akceptacji dla jednostki i wszystkiego, co sprawia jednostce przyjemność.

Konsekwencje wolnościowej edukacji
Rodzice nastolatków doświadczają konsekwencji wolnościowego wychowania i edukacji, kiedy dziecko na rok przed maturą rezygnuje z nauki matematyki i oznajmia rodzicom, że zostanie aktorką lub piosenkarką. Następnie każdą wolną chwilę, zamiast na naukę, poświęca na młodzieżowe wyjazdy i warsztaty teatralne, gdzie świetnie się bawi i miło spędza czas.

Tymczasem nastolatka uzasadnia swoją decyzję tym, że prawie wszyscy uczniowie z jej klasy zrezygnowali z matematyki na maturze. Rodzice nie rozważają nawet korepetycji, gdyż wiedzą, że ich dziecko nie chce się uczyć.

Czytaj także: „Lady Bird” i cenna lekcja dla rodziców: Pomóż dziecku stać się najlepszą wersją siebie


Motywacja nastolatka
Zastanawia mnie, jak to się stało, że ukochane, rozpieszczane dziecko, któremu rodzice zapewniali najlepszą prywatną edukację, straciło motywację na rok przed maturą. Wspominam moją klasę w szkole średniej, gdzie nikt nie miał problemów z motywacją. Nasi rodzice musieli nakłaniać nas, abyśmy położyli się spać, kiedy zakuwaliśmy nawet do pierwszej w nocy.

Nikt z nas nie spodziewał się, że będzie łatwo. Wiedzieliśmy, że dobre drogi są trudne, ale przynoszą owoce. Zastanawia mnie, co robiło pokolenie moich rodziców, że potrafiło wychować takie zmotywowane dzieci.

...

Trudniejsze warunki zycia w Polsce! Do 2005 bylo bardzo trudne zycie w kraju od 2006 powoli sie poprawia i juz naplywaja patologie. Kochanie zwierzatek itd. W tym i patodziecinstwo pod haslem robta co chceta. Skutki antyewangelii zawsz sa takie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:52, 09 Kwi 2018    Temat postu:

Place zabaw? Czekam na dzień, w którym zostaną zlikwidowane
Mikołaj Foks | 09/04/2018
PUSTY PLAC ZABAW
Shutterstock
Udostępnij Komentuj 0
A może naprawdę zlikwidujemy place zabaw? Wymażemy je z naszych głów i zamiast pod blok pójdziemy do lasu. Tam już wszystko czeka najlepiej urządzone – najlepiej, bo przez naturę!

Wyobraź sobie, że znów jesteś dzieckiem, a Twoim największym marzeniem jest płynąć po morzu żaglowcem. I tak właśnie się dzieje! Każdego wieczora składasz kartkę papieru w łódeczkę i podczas kąpieli, z pomocą wyobraźni przenosisz się na morze. Bawisz się świetnie, mimo że to tylko proteza realnego świata. Place zabaw, nawet te najpiękniejsze, są taką właśnie namiastką marzeń… Ale dzieci zasługują na prawdziwe przygody!



Dziecięce pragnienia
Jakiś czas temu jechaliśmy rodziną w eleganckie miejsce, w którym kilka lat wcześniej byliśmy gośćmi na weselu. Kiedy starsze córki o tym usłyszały, bardzo się ucieszyły i niemal naraz krzyknęły: tam są takie świetne krzaki!

Dzieci często cieszy coś zupełnie innego, niż może się to wydawać dorosłym. Błotko w kałuży jest lepsze od ciastoliny. Fikuśny kij jest lepszy od ulubionej zabawki. Mirabelki są lepsze od banana z lodówki. A wrak samochodu jest lepszy od sali zabaw.

Czytaj także: Moje dziecko nie chce się przytulać do krewnych. I ma do tego prawo!


Rodzicom się wydaje
W naszym parku wichura przewróciła drzewo. Ktoś dorosły pewnie chciał je pociąć i usunąć, bo niebezpieczne… ale zostało. Zostało i w mgnieniu oka zaczęło przyciągać dzieci z pobliskiego placu zabaw. A na wiosnę okazało się, że wywrotka nie wyrwała korzeni i nie odebrała mu życia – leżąca na ziemi korona zazieleniła się!

W przestrzeniach tworzonych dla dzieci imitujemy realny świat, o którym one marzą i za którym tęsknią. W zamian drzew dajemy drabinki. Zamiast górek i dołków tworzymy metalowe pochylnie. W miejsce dzikich chaszczy stawiamy plastikowe domki. Czy słusznie?



Wolność przede wszystkim
W dzieciach następuje taki moment przełomu, który uwielbiam obserwować. Dzieje się to w parkach, w których dzieci mają wybór między placem zabaw, a otwartą przestrzenią z drzewami, krzakami, kamieniami, trawą.

Najpierw wpada im w oko błyskotka, jaką jest plac zabaw: zjeżdżalnie, huśtawki, pajączki. Chcą wszystkiego spróbować. A kiedy już to zrobią, kiedy już się im to trochę znudzi, wybierają otwartą przestrzeń. Mogą w niej być bez końca.

Ogrodzenie, które otacza plac zabaw daje spokój i bezpieczeństwo, ale głównie rodzicom. Dzieci przede wszystkim ogranicza. Ogranicza przestrzeń, w której mogą się wybiegać. Ogranicza pomysły na: zabawy, bazy, kryjówki, zagadki, bitwy i wiele innych niezwykłych spraw.



Ułuda bezpieczeństwa
Upadki, zderzenia, stłuczenia, przycięcia to dziecięca codzienność – również na placach zabaw. Nie da się stworzyć miejsca, w którym nie dojdzie do „niebezpiecznych” sytuacji. Nawet jeśli wszystko, co się tylko da obłożymy plastikiem, zaokrąglimy, wyłożymy miękką matą itd.

Tworząc miejsca zbyt sterylne, odgradzamy dzieci od realnych zagrożeń i nie uczymy ich, jak sobie radzić z opadającą gałęzią, wbitą drzazgą, ruchomą deską, śliskim kamieniem czy brudną kałużą. Odrywamy je też od tego co najlepsze: chropowatej kory, soczystej trawy czy pluszczącej wody.

Czytaj także: Gry komputerowe – szkodzą czy rozwijają dzieci?


Co dalej z placami?
Dobrym pomysłem jest zmiana starego (popsutego, niebezpiecznego, zużytego) placu zabaw na nowy. Jeszcze lepszym pomysłem jest zmiana myślenia o placach zabaw. Niektórzy już wybrali tę lepszą drogę, dlatego powstaje coraz więcej tak zwanych naturalnych placów zabaw.

Naturalny plac to jednak nie taki, w którym tylko rosną kwiatki. Nie taki, w którym nad miękką trawą nie może być rozpięta tyrolka, nie ma wiszącej opony, kuchni błotnej albo wraku samochodu. Naturalny to niestety nie taki, który zrobi się zupełnie sam.

A może naprawdę zlikwidujemy place zabaw? Wymażemy je z naszych głów i zamiast pod blok pójdziemy do lasu. Tam już wszystko czeka najlepiej urządzone – najlepiej, bo przez naturę!

..

Tez bardziej lubilem gorki dołki niz te piaskownice hustawki itd. Ale przesada byla by ich likwidacja.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 0:10, 12 Kwi 2018    Temat postu:

To, co dziecko ma w sercu, jest ważniejsze niż dobre maniery
Ashley Jonkman | 11/04/2018
Trójka małych dzieci siedząca razem w parku
Dejan Ristovski / Stocksy
Udostępnij Komentuj
Wolałabym, żeby moim dzieciom zależało na dobru innych. Nie chcę, żeby powtarzały jak papugi „przepraszam” i „dziękuję”, kiedy w rzeczywistości nie czują skruchy albo wdzięczności.

Czym jest dobre wychowanie?
Jestem mamą chłopaków. Całymi dniami słucham o „Gwiezdnych Wojnach”, „Transformersach” i „zabijaniu złych”. Ta przedszkolno-wojenna mentalność doprowadza mnie często do rozpaczy – mój starszy syn musi pokonać wszystko, co widzi. Obaj moi synowie (trzy i pół, i półtora roku) wykazują wprawdzie czasami dużo empatii – przynoszą mi pluszowe zwierzątka, koce i wodę, kiedy jestem chora – ale przed nami jeszcze wiele nauki.

Matkując małym wojownikom, często próbuję znaleźć równowagę między opanowaniem naturalnego instynktu obrony a dobrym wychowaniem. Ostatnio Sesame Workshop (instytucja edukacyjna związana z „Ulicą Sezamkową”) przeprowadziło ankietę wśród ponad 2000 rodziców i 500 nauczycieli, z którymi rozmawiano o wadze empatii i dobroci.

86 proc. nauczycieli i 70 proc. rodziców uważa, że nasze dzieci rosną w nieprzyjaznym świecie, a większość z nich twierdzi, że kształtowanie dobroci u dzieci jest ważniejsze niż ich osiągnięcia. Ale, o dziwo, nauczyciele i rodzice zupełnie inaczej rozumieją empatię.

Czytaj także: Nie ma idealnego modelu wychowania. Nie prześcigajmy się!


Rozdźwięk między rodzicami a nauczycielami
Nauczyciele definiowali empatię jako bycie pomocnym i uważnym, a rodzice twierdzili, że dzieci są dobre, ale niekoniecznie pomocne. Pomijając empatię, rodzice stawiali znak równości między dobrocią a grzecznością.

Rozumiem ich. Tyle razy martwię się zachowaniem dzieci poza domem, zawstydzona, że zachowują się jak dzieci (tak!) zwłaszcza w miejscach publicznych. Każę im siedzieć cicho, mówić dziękuję i „przestać się bić – jesteśmy w sklepie, litości!”. Zamiast poświęcić czas na uczenie ich empatii i troski o innych, często bardziej zależy mi na tym, żeby automatycznie wypluwały „właściwe” słowa i tym sposobem okazywały dobre maniery. To chyba w porządku (powinniśmy doceniać siłę właściwych słów), ale jeśli moje dzieci będą je tylko powtarzać jak papugi, to znaczy, że nie spisałam się jako matka.

Co tydzień chodzimy z dziećmi do kościoła i co wieczór czytamy Biblię dla dzieci, mamy wielu podobnie myślących przyjaciół, którzy pomagają nam wieść naszą trzódkę ku miłości i miłosierdziu, ale tak łatwo wpaść w zachęcanie dzieci do zachowania pozorów, zamiast zastanowić się, co dzieje się w tych małych głowach i sercach…



Nie oceniaj po pozorach
Dobroć, miłość, współczucie – to rzeczy dla mojej wiary najważniejsze, i wolałabym, żeby moim dzieciom zależało na dobru innych. Nie chcę, żeby powtarzały „przepraszam” i „dziękuję”, kiedy w rzeczywistości nie czują skruchy albo wdzięczności. Wielu rodziców przypuszcza, że empatii można nauczyć przez naukę dobrych manier. Tymczasem zdarza się, że najgorsze szkolne łobuzy umieją się świetnie zachowywać przy dorosłych.

Wiem, że ludzie oceniają po pozorach, ale Bóg widzi (i zważa na to), co jest w sercu. I choć nie mogę nikogo zmusić do empatii – bo to Bóg zmienia serca – mogę uczyć moich synów uprzejmości, która wykracza poza zachowanie spokoju w restauracji i bycie grzecznym, kiedy starsi patrzą.
Dostrzeganie potrzeb innych ludzi pomaga dzieciom zrozumieć, że empatia i współczucie płyną z serca i sięgają głębiej niż jakiekolwiek słowa. Każdy może powiedzieć „dziękuję” i nalegam, żeby moje dzieci to robiły, ale dużo też rozmawiamy o tym, że to, co najważniejsze, jest wewnątrz nas i o tym, jak pokazać tę miłość innym. I pozwalam im oglądać „Ulicę Sezamkową” – to dobra lekcja empatii i prawdziwej dobroci. Mnie też się przydaje.

...

Zdecydowanie. Hitler np. w stosunku do kobiet byl wyjatkowo kulturalny. I co tego? To kwestia wyuoczona. Nie czyni dobrym ze umiesz poprowadzic bal czy byc dyplomatą.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 3 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy