Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Wychowanie.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 8:11, 30 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Nauka
Zabierz dziecku telewizor z pokoju
POLECANE

W jej przepowiednie wierzy cały świat. Wizja po...

Zgwałcił swoją znajomą i sfilmował to. Jest wyrok

Nowe trendy w wystroju wnętrz! Sprawdź

Ciężarna nastolatka obudziła się we własnym grobie
dostarczone przez plista
Zabierz dziecku telewizor z pokoju

Wczoraj, 29 września (18:23)

Coraz bardziej rozpowszechniona praktyka, że dziecko ma w swoim pokoju telewizor i konsolę do gier ma poważne, negatywne konsekwencje dla jego zdrowia i postępów w nauce - przestrzegają naukowcy z Iowa State University. Pokazują to wyniki badań opublikowane przez nich na łamach czasopisma "Developmental Psychology". Okazuje się, że to, gdzie dziecko może korzystać ze sprzętu elektronicznego, ma istotne znaczenie. W swoim pokoju podlega znacznie mniejszej kontroli ze strony rodziców.
Zdj. ilustracyjne
/Monika Kamińska /RMF FM


Jak podkreśla pierwszy autor pracy, prof. Douglas Gentile, dzieci, które mają w pokoju telewizor czy konsolę do gier przeciętnie krócej śpią, mniej czytają, rzadziej uczestniczą w innych formach aktywności. To wszystko ma konkretne skutki. Te dzieci są bardziej zagrożone otyłością, gorzej radzą sobie w szkole, częściej uzależniają się od gier. Brak kontroli rodziców sprawia, że częściej grają w brutalne gry, co przyczynia się do ogólnego podniesienia poziomu ich agresji.

Gdy dzieci włączają telewizor w swoim pokoju, raczej nie oglądają programów edukacyjnych i nie grają w edukacyjne gry - mówi Gentile. Wstawienie im telewizora do pokoju daje im 24-godzinny dostęp i prywatność. Rodzice nie są w stanie tego kontrolować - dodaje.

Wcześniejsze badania pokazywały, że przeciętny czas spędzany przez dzieci przed telewizorem czy ekranem komputera stale rośnie i w USA sięga już blisko 60 godzin tygodniowo. Telewizor w pokoju ma już około 40 proc. dzieci w wieku od 4 do 6 lat, w przypadku dzieci 8-letnich to już zdecydowana większość.

Najnowsze badania, prowadzone w USA i Singapurze, po raz pierwszy koncentrują się właśnie na znaczeniu obecności telewizora w samym pokoju dziecka. Dla różnych grup dzieci badania prowadzono przez okres od 13 do 24 miesięcy. Potwierdziło się, że w tych warunkach dzieci spędzają przed ekranem jeszcze więcej czasu, co wpływa na ich wyniki w szkole i istotnie zwiększa ryzyko otyłości. Szkolne problemy, zdaniem badaczy, są przy tym związane głównie z tym, że wpatrzone w ekran dzieci mniej czytają.

Zdaniem prof. Gentile rodzice, którzy nie wstawili jeszcze telewizora do pokoju dziecka, nie powinni tego robić, w sytuacji gdy już tam jest warto przetrwać awantury i go zabrać. Rodzice powinni też zwrócić uwagę na smartfony i inne mobilne urządzenia, najlepiej byłoby zabierać je na noc do ładowania w innym pokoju. Czy to możliwe? Autorzy pracy przekonują, że warto spróbować.

(mpw)
Grzegorz Jasiński

...

Faktycznie, Dziecko zdazy jeszcze sie w zyciu zapoznac i z grami i z tv. Czy warto aby na to poszlo cale dziecinstwo? Trzeba ukazywac atrakcyjnosc np. jazdy rowerem lub innych zajec na dworze. Badz rysowania czy czytania ksiazek. Np. Karol May bo to tez musi byc ciekawe! Nie moze byc powiesc psychologiczna z ,,klasyki" bo dziecko uzna ze ksiazki to nuda.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:49, 01 Paź 2017    Temat postu:

11 sposobów na okazanie miłości dziecku
Fanny Leroux | Wrz 30, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Dziecko musi czuć się kochane, żeby się prawidłowo rozwijać. Obawiasz się, że niezręcznie mu to okazujesz? Mamy dla Ciebie kilka prostych wskazówek.

Bądźmy „zjednoczeni w miłości” (List do Kolosan 2:2). Oto krótkie zdanie, które podsumowuje ducha rodziny i miłości, jaką możemy dawać sobie nawzajem. Rzeczą oczywistą jest, że kocha się swoje dziecko, ale czasem trudno mu to okazać.

Ważne, by dziecko czuło, że jest kochane, a nie tylko słuchało, jak mu o tym mówimy. Istnieją pewne gesty i zachowania, które sprawią, że dziecko zrozumie, że je kochamy i że jest dla nas ważne.

Z okazywania sobie nawzajem miłości płynie wiele korzyści. Przyczynia się ono do budowania indywidualnej tożsamości i, podobnie jak w wielu innych sprawach, najbardziej decydującym okresem jest tu dzieciństwo.
Czytaj także: Czego dorośli powinni uczyć się z bajek dla dzieci?




Pierwotna miłość a rozwój psychiki

Dla rozwoju psychiki dziecka pewność miłości rodzicielskiej jest bardzo ważna. Potwierdza to Oscar Sambaa, profesor psychologii dziecięcej. Dodaje, że chodzi o miłość pierwotną, od poczęcia, już w życiu płodowym. W istocie, miłość przekazywana przez matkę i otoczenie od najmłodszych lat będzie miała duży wpływ na przyszłe zachowanie dziecka, jego rozwój, pewność siebie i budowanie własnej tożsamości.

Poza tym profesor Sambaa dodaje, że okazywanie miłości pomaga rozwinąć zdolność do kochania. Im bardziej kocha się dziecko, tym bardziej będzie ono umiało kochać i okazywać miłość na różne sposoby. Dziecko nabywa zaufania do siebie i do innych, uczy się umiłowania życia; zyskuje szacunek do samego siebie, czuje, że jego poglądy się liczą, będzie umiało działać i dokonywać wyborów. Miłość, jak cement, spaja wszystkie cechy osobowości.

Oczywiście, trzeba mówić dziecku „kocham cię”, ale jest też wiele innych, niewerbalnych sposobów. Oto niektóre z nich, gotowe do codziennego zastosowania.
Czytaj także: Miłość nie zazdrości. Chyba, że rodzice nie dzielą jej sprawiedliwie




1. Całuj i przytulaj swoje dzieci

Mowa ciała stanowi nawet 60 proc. komunikacji międzyludzkiej. Nic dziwnego, że dowody miłości są bardzo związane z naszymi relacjami fizycznymi. Całowanie dzieci, przytulanie ich to doskonałe sposoby na okazanie miłości. Patrz na dzieci z czułością, mów do nich łagodnie, a zrozumieją, jak bardzo są dla Ciebie ważne!


2. Bądź obecna

Sheya Tatizo, trenerka rozwoju osobistego, uważa, że obecność rodziców jest bardzo ważna. Bądźcie przy swoich dzieciach. Przyglądajcie się im, nie tylko spędzajcie z nimi czas, ale upewnijcie się, że dobrze te chwile wykorzystujecie. Nie wahajcie się odłożyć na później czegoś, co macie do zrobienia, poświęcając ten czas dziecku, bawiąc się z nim, okazując zainteresowanie tym, czym się zajmuje, pytając je o zdanie.


3. Słuchaj dziecka i miej dla niego czas

Smuteczek? Przytul dziecko, okaż mu współczucie, jeśli to uzasadnione. Kiedy dziecko widzi, że masz dla niego czas, czuje, że jest kochane. Bądź uważna, próbuj odpowiadać na wszelkie pytania, nawet jeśli nie masz gotowej odpowiedzi. Nie ma nic złego w słowach „nie wiem”, ważne, by dziecka nie ignorować. Spędzaj czas sam na sam z dzieckiem, kiedy tylko możesz, by mu pokazać, że może „mieć” Ciebie i Twojego męża tylko dla siebie i poczuć, że może naprawdę na Was polegać.
Czytaj także: Synu, spadaj na drzewo! Czyli dlaczego warto zabrać dziecko do lasu


4. Miej do niego zaufanie

Innym sposobem pokazania dziecku, że je kochasz jest zaufanie. Dając mu wolną wolę, udowodnisz mu, że wierzysz w nie. Pomimo obaw, często osobistych, nie wolno zapominać, że dzieci to istoty różne od nas i że mogą odnieść sukces tam, gdzie nam się nie powiodło. Kiedy zaufasz dziecku, zyska ono pewność siebie i będzie umiało zaufać innym. Lepiej powiedzieć dziecku: „Wiem, że ci się uda” niż „Uważaj, możesz nie dać rady”, nawet wtedy, gdy boimy się o nie. Zaufanie jest ogromnym darem miłości.


5. Szanuj swoje dziecko

Wzajemny szacunek to podstawa wszystkich relacji. Jednym z najpiękniejszych dowodów miłości jest umiejętność okazywania szacunku dziecku i pozostawienia go w spokoju, kiedy tego potrzebuje. Tolerancja, pobłażliwość, szacunek dla wyborów dziecka i umiejętność wysłuchania jego punktu widzenia, nawet jeśli się z nim nie zgadzamy: dzięki nim dziecko zrozumie, że kochasz je miłością bezwarunkową, niezależną od własnych potrzeb i poglądów.


6. Dodawaj mu odwagi

Kiedy będziesz dodawać dziecku odwagi, nawet w przypadku niepowodzeń, zyska ono nie tylko pewność siebie, ale będzie się też czuło kochane pomimo własnych słabości. Pokaż mu, że jesteś z niego dumna: z tego, jak jest pracowite, jakie ma pomysły, jakie motywacje. Bądź wdzięczna za to, co robi dla Ciebie i dla innych, wdzięczność jest wspaniałym przejawem miłości. Jesteś przewodnikiem dla Twoich dzieci, musisz umieć je zmotywować i dać im wiarę w siebie.
Czytaj także: Twoje dziecko kłamie lub nadmiernie się złości? Zrób sobie rachunek sumienia


7. Bądź opiekuńcza

Sheya Tatizo podkreśla, że dziecko musi czuć się bezpiecznie. Uważaj jednak na nadopiekuńczość – może wywołać w dziecku poczucie nieprzydatności. Dziecko pomyśli, że Twoim zdaniem nie da rady czegoś zrobić, wmówi to sobie i straci pewność siebie. Chodzi o znalezienie złotego środka, tak by dziecko czuło się bezpieczne, a nie ograniczane. Musicie dać mu i korzenie, i skrzydła.


8. Stawiaj granice

Uczymy się przez całe życie. Ale ta nauka wymaga ram i wzorców. Zadaniem rodziców jest ustalenie reguł i stawianie granic. Dziecko potrzebuje przewodnika, na którym może polegać. Kiedy zrozumie, że Ty i Twój mąż traktujecie poważnie rolę rodziców, doceni granice, które mu postawicie, nawet jeśli będzie się Wam wydawało inaczej. Stawiając granice, udowadniasz dziecku, jak ważne jest dla Ciebie bycie rodzicem.


9. Pozwól dziecku na swobodę

Ważne jest również, by dać dziecku szansę stać się tym, kim jest, a nie tym, kim chcielibyśmy, by było. Nie obciążajcie go własnymi ambicjami. Kochać to znaczy również umieć uwolnić dziecko od siebie. Nawet jeśli trudno Ci przyjąć do wiadomości, że dziecko oddala się od Ciebie, zyskuje niezależność, to pozwól mu wyruszyć we własną drogę. To jeden z najpiękniejszych dowodów miłości.
Czytaj także: Magda Frączek: Już teraz ćwiczę, żeby kiedyś dać synowi wolność


10. Bądź szczęśliwa i optymistyczna!

Widząc Twoją radość i pozytywną postawę, dziecko zrozumie, że jego obecność w Twoim życiu jest rzeczą wspaniałą. Okazując miłość całej rodzinie, w tym małżonkowi, nauczycie dziecko kochać; zobaczy ono, że w Waszej rodzinie jest miejsce dla każdego.


11. Bądź uczciwa

Nigdy nie okłamuj swojego dziecka. Ono Cię kocha i ufa, a kłamstwo może je boleśnie zranić. Może pomyśleć, że je oszukujesz, bo go nie kochasz. Kiedy coś obiecasz, dotrzymaj słowa. Nawet jeśli czasami trudno będzie wytłumaczyć coś dziecku, zawsze mów prawdę, dostosowaną do wieku – gdy dorośnie, zrozumie lepiej. Szczerość to kolejny dowód miłości i niezrównanego zaufania.
Czytaj także: 10 lekcji, jakich udzielają nam… nasze dzieci



Artykuł pochodzi z francuskiej edycji Aletei

...

Okazanie milosci to podstawa. I NIE OZNACZA ONA BRAKU KAR!!! Wrecz przeciwnie. Nie karze za zlo ten ktoremu nie zalezy! Czy to milosc?
Jednak milosci nie da sie zagrac jak w teatrze. Ona musi wyplywac ze szczerego serca


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:52, 12 Paź 2017    Temat postu:

Twoja dłoń jest większa, czyli jak dzieci uczą nas zaufania
Marcin Gomułka | 12/10/2017
@poczatekwiecznosci.pl/Instagram
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Papież Juliusz II tak bardzo zachwycił się, że otworzył podręczną szkatułkę i kazał chłopcu zaczerpnąć, ile tylko zechce. Chłopiec odpowiedział: „Zaczerpnij sam, Ojcze Święty, twoja dłoń jest większa”.
Proście, a otrzymacie! Czy ja w to wierzę?

Codziennie odpowiadam na różnorakie prośby mojego syna. Tak się składa, że ze względu na swój wiek, jeszcze bezgranicznie mi ufa, więc „jest pewny”, że jeśli poprosi, otrzyma. Dlatego z jednej strony boli mnie, kiedy jakiejś prośby, ze względu na jego dobro, niestety spełnić nie mogę, z drugiej natomiast zdarza mi się „złamać zasady” tylko dla jednego uśmiechu. Kto jest tatą, ten wie.

Święta Teresa od Dzieciątka Jezus mówiła: „Bóg ma jedną słabość: nie może się oprzeć sercu, które Mu ufa”. Z doświadczenia wiem, że Bóg daje nam zawsze więcej niż prosimy. Tak było w całym moim życiu. Wyrwanie z niewoli, talenty, małżeństwo, rodzina. Co więcej, jestem przekonany, że Bóg bardzo raduje się, kiedy może dawać! I tak, jak każdy dar od Stwórcy jest zdrojem łaski, tak nasze ufne serce jest doskonałym naczyniem. Tylko, czy ja w to wierzę?
Czytaj także: Jezu, ufam Tobie. Ale czy na pewno? Misja ewangelizacyjna zmieniała moje serce
Żądaj – tego pragnie Bóg!

Tydzień temu wspomniałem w tekście o św. Faustynie. W jej „Dzienniczku” możemy przeczytać: „Łaski z mojego miłosierdzia czerpie się jednym naczyniem, a nim jest — ufność. Im dusza więcej zaufa, tym więcej otrzyma. Wielką mi są pociechą dusze o bezgranicznej ufności, bo w takie dusze przelewam wszystkie skarby swych łask. Cieszę się, że żądają wiele, bo moim pragnieniem jest dawać wiele, i to bardzo wiele. Smucę się natomiast, jeżeli dusze żądają mało, zacieśniają swe serca” (Dz 1578).

Małe dziecko, które czuje, że jest kochane przez rodziców prosi spontanicznie. Nie zastanawia się, jaka będzie odpowiedź. Czy tata i mama wyrażą zgodę? Prosi, bo wie, że bez względu na decyzję, będzie ona najlepsza.

Z biegiem lat nasze pragnienia przygniatamy małodusznością, wstydem, lękiem. Nie ośmielamy się prosić. „Wiemy” jaka będzie odpowiedź. Te niewidzialne zranienia przenosimy na grunt relacji z Ojcem. Ojcem, którego „pragnieniem jest dawać wiele, i to bardzo wiele”.


Nie musisz się oskarżać

Moje 15-miesięczne dziecko, nawet jeśli zrobi coś, co nie jest po mojej myśli, co najwyżej sprawi, że przez chwilę poczuję złość. Odkąd jestem tatą, łapię się na tym, że moja relacja z synem powinna być podobna do mojej relacji z Panem Bogiem.
Czytaj także: 11 sposobów na okazanie miłości dziecku

Gniew Boży również trwa tylko przez chwilę i – doświadczam tego – nie zrywa mojego usynowienia. Nawet jeśli zgrzeszę i wybiorę drogę ku marnościom, Miłosierny Ojciec czeka, gotów, by – jeśli tylko zechcę wrócić – wyprawić ucztę.

Ta Boża logika nijak się ma do naszego ulegania wewnętrznym oskarżeniom, które sprawiają, że przestajemy prosić. Jesteśmy małoduszni i w naszym krytycznym myśleniu o nas samych bardzo często chcemy ograniczyć nieskończenie miłosiernego Boga. W skutek czego zachowujemy się jak natrętny petent, który chce „załatwić sprawę” u Wielkiego Urzędnika, miast z głębi serca, delikatnym głosem, nieustannie powtarzać: „Tatusiu, daj, proszę!”.


Bierzmy przykład z dzieci

„Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (Łk 11, 13) .

Jak opowiada jedna z renesansowych historii, włoski architekt Donato Bramante, ukończywszy plany katedry św. Piotra, wręczył je synowi i wysłał do papieża. Papież Juliusz II tak bardzo zachwycił się otrzymanym projektem, że otworzył podręczną szkatułkę i kazał chłopcu zaczerpnąć, ile tylko zechce. Chłopiec niewiele się namyślając odpowiedział: „Zaczerpnij sam, Ojcze Święty, twoja dłoń jest większa”.

Biorąc przykład z ufnej miłości dzieci, nie bójmy się powtarzać w naszych modlitwach: „Zaczerpnij sam, Ojcze, Twoja dłoń jest większa”. Jako synowie i córki dobrego Ojca powinniśmy dążyć do tego, by nasz wstyd, niewiara i małoduszność nie odrzucały Jego dłoni, które tylko czekają, by wypełniać po brzegi doskonałe naczynia naszych serc.

..

Dzieci tez nas ucza nie tylko na odwrot.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:31, 13 Paź 2017    Temat postu:

Jedno słowo, które poprawia relacje z dziećmi (i nie tylko!)
Jacek Kalinowski | 13/10/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Ale” dyskredytuje i tłamsi. Odwołuje wszystko, co zostało wcześniej wypowiedziane. „Jednocześnie” jest bardziej pokojowe i trudniej o jakikolwiek konflikt.
Słowo, które stawia mury

Są słowa, których nadużywam w rodzicielstwie. O tych dobrych, pozytywnych dzisiaj nie piszę. Gdybym zaś miał zrobić ranking tych mniej chlubnych, to pewnie w czołówce znalazłoby się: „nie”, „zaraz”, „później”.

Wypowiadane czasem bezrefleksyjnie, z przyzwyczajenia. Jest jednak niepozorne słowo, za to z ogromną mocą, słowo, którego w rozmowie powinniśmy unikać, gdziekolwiek jest to możliwe. To słowo to „ale”.

„Ale” potrafi stawiać mury, które ciężko obejść lub przeskoczyć. Wiecie, coś w stylu „Kocham cię, ale nie mogę ci tego kupić”. Albo „Wiem, że się dobrze bawisz, ale musimy już iść”. „Rozumiem, że masz ochotę na słodkie, ale ja chcę, żebyś miał zdrowe zęby”.

Pozornie bierzemy pod uwagę zdanie, potrzeby lub emocje naszego małego rozmówcy, ale tak naprawdę dajemy do zrozumienia, że… to nasze zdanie jest najważniejsze. Skreślamy to, co zostało powiedziane wcześniej, bo my mamy swoje ważniejsze „ale”. Brutalne. Nie patrzyłeś na to w ten sposób, prawda?
Czytaj także: Jak nauczyć dziecko sprzątania… 5 sprytnych zasad


Wychowanie „na czuja”

Przyznaję się, że nie jestem rodzicem, który namiętnie czyta poradniki na temat wychowywania dzieci. Działam intuicyjnie, obserwuję innych rodziców, wiem, jak wychowywali mnie moi. Może jestem w błędzie, ale uważam, że w dużej mierze z książek nauczyć się można fachu – mechanik, prawnik, architekt.

Bycie rodzicem to rola i to tak indywidualna i różna, jak różne są dzieci, dlatego działam głównie „na czuja”, tak, żeby pod wieczór mieć poczucie dobrze wypełnionego dnia i widzieć uśmiech na małej buzi. Zdarza się jednak, że trafię na artykuł, z którego chcę czerpać pełnymi garściami i wcielić w życie od zaraz. I w jednym z nich bardzo spodobała mi się koncepcja, żeby słowo „ale” zamienić słowem… „jednocześnie”.


„Jednocześnie”, zamiast „ale” – to działa!

„Wiem, że w piaskownicy jest fajnie, ale musimy iść na obiad”.

„Wiem, że w piaskownicy jest fajnie, jednocześnie pomyśl o mamie, która ugotowała nam obiad”.
Czytaj także: 5 rzeczy, których się boję, gdy zostaję sam z dzieckiem

„Kocham cię, ale nie mogę ci teraz kupić tej zabawki”.

„Kocham cię, jednocześnie musisz wiedzieć, że nie mogę kupić ci tej zabawki”. (najlepiej z argumentacją)



„Możesz uważać, że ABC, ale ja uważam, że XYZ”

„Możesz uważać, że ABC, jednocześnie moje zdanie to XYZ”.



Oczywiście dalszą część zdania też czasami trzeba lekko przebudować, żeby brzmiała jak najbardziej naturalnie.

To, co najbardziej podoba mi się w używaniu tego słowa, to stawianie dwóch rozmówców na równej pozycji – nie ma słabszego i mocniejszego, nie ma lepszego i gorszego punktu widzenia.

„Ale” dyskredytuje i tłamsi. Odwołuje wszystko, co zostało wcześniej wypowiedziane. „Jednocześnie” jest bardziej pokojowe i trudniej o jakikolwiek konflikt. Rozumiem twoje emocje. Jednocześnie weź pod uwagę moje.


To działa nie tylko z dziećmi

Co więcej, im trudniej przyjąć odmienny punkt widzenia niż ich własny. Sam na co dzień zmagam się z charakterną 4,5-latką, która oprócz tego, że jest najsłodszą i najwspanialszą dziewczynką pod słońcem, potrafi mi przez kilka minut udowadniać, że leżąca przed nami niebieska kredka wcale nie jest niebieska.

Nie jest i już. Zmiana przyzwyczajeń w wypowiadaniu zdań z „ale” i zastąpienie go słowem „jednocześnie” wprowadza rozmowę na inne tory ze wszystkimi: z naszą drugą połówką, klientem, współpracownikami, teściami.

Niedawno napisałbym: „Uważasz, że to nie zadziała, ale nie masz racji”.

Teraz napiszę: „Uważasz, że to nie zadziała, jednocześnie ja mam inne doświadczenia”.

Proste? Zacznij od jutra!

..

Jezyk komunikacji tez jest wazny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:24, 16 Paź 2017    Temat postu:

30 pytań, które możesz zadać dziecku, by zacząć rozmowę
Bem Mais Mulher | 14/10/2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Zamiast pytać: „Jak minął dzień?”, zapytaj na przykład: „Co cię dzisiaj rozśmieszyło?”. Oto 30 pytań, które zaskoczą twoje dziecko i ułatwią mu zwierzenia. Proste i nie trzeba się nad nimi długo zastanawiać.

Po długim dniu w szkole dzieci nie lubią o nim opowiadać i niełatwo zacząć rozmowę na ten temat. Dzieci jej unikają. Ale jeśli postawisz dziecku konkretne pytanie, zauważysz różnicę.

Poniżej sprawdzone 30 pytań, które ułatwiają nawiązanie prawdziwej rozmowy:


Co cię dzisiaj rozśmieszyło? Z czego się śmiałeś?
Widziałeś, by ktoś dzisiaj źle się odniósł do kogoś w szkole?
Wszystkie dzieci miały się z kim bawić na długiej przerwie?
Czy ktoś dzisiaj w szkole płakał?
Zrobiłeś dziś coś kreatywnego?
W jaka grę lubicie wszyscy grać na długiej przerwie?
Co najlepszego ci się dzisiaj przydarzyło?
Pomogłeś dziś komuś na ulicy?
Podziękowałeś komuś?
Czy wydarzyło się coś, czego nie rozumiałeś?
Ktoś zrobił coś, co cię zachwyciło?
Komuś dziś zrobiło się przykro?
Czy nauczycielka musiała z kimś dyskutować?
Jak oceniłbyś dzisiejszy dzień?
Musiałeś dać dziś jakiś dowód odwagi?
Jesteś zdenerwowany, bo czegoś potrzebujesz?
Jakiej zasady najtrudniej było dzisiaj w szkole przestrzegać?
Powiesz mi coś, czego nie wiem, nauczysz mnie czegoś, czego nie umiem?
Jeśli mógłbyś coś zmienić w swoim dniu, co by to było?
Czy coś cię martwi? Chciałbyś, żebyśmy o tym porozmawiali?
Podzieliłeś się z kimś cukierkiem, a może ktoś się z tobą czymś podzielił?
Było coś, co sprawiło, że poczułeś się szczęśliwy?
Kiedy poczułeś się z siebie dumny?
Było coś, dzięki czemu poczułeś się lubiany?
Nauczyłeś się dziś nowego słowa?
Jeśli mógłbyś się z kimś zamienić na miejsca w klasie, to z kim?
Są w szkole miejsca, które uwielbiasz albo nienawidzisz i dlaczego?
Jeśli byłbyś nauczycielem przez jeden dzień, czego byś nauczył innych uczniów?
Jak myślisz, co można by poprawić, ulepszyć w szkole?
Z kim nie chciałbyś w szkole rozmawiać?
Czytaj także: Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?



Artykuł jest tłumaczeniem z hiszpańskiej wersji Aletei

...

Rozmowa ma tez rozwijac wewnetrznie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:42, 16 Paź 2017    Temat postu:

Co tam w szkole? – pytasz. I słyszysz: Nic. Która mama nie zna tego dialogu?
Paola Belletti | 16/10/2017
Shutterstock
Komentuj

0

Udostępnij 8    

Komentuj

0
 




Jeśli naprawdę chcesz, by dzieci pozwoliły Ci uczestniczyć w swoim szkolnym życiu, nie pytaj ich o nic….


„N
o, to cześć!”, „Pa”, „Nara”, trzaśnięcie drzwi. Dotarły na miejsce zbiórki, a po drodze nie wydarzyła się żadna z tych okropności, które dzięki swojej bujnej wyobraźni i niemałej pomocy mediów potrafię sobie wyobrazić.

Są wszystkie. Przeliczam dzieci w samochodzie. A raczej busiku: trzy rzędy po trzy miejsca. Ileż to razy wykorzystałam ten szczęśliwy zbieg okoliczności do powtórek mnożenia przez 3.

„Mamo, daj spokój!”. Czy nie powinniśmy szukać przełożenia szkolnej wiedzy na codzienność?

Jak to możliwe, że potrafią zapamiętać najdrobniejsze szczegóły z życia filmowych gwiazdeczek, a nie są w stanie zmagazynować w swoich ślicznych główkach tabliczki mnożenia? Tajemnica.
Czytaj także: Jeżeli wykonujesz te 4 czynności, jesteś… genialnym rodzicem!


Co było w szkole?

Niemniej tajemnicza była dla mnie do niedawna kwestia odpowiedzi na kurtuazyjne, wydawałoby się, pytanie: „co tam w szkole?”, czy też w wersji numer dwa: „co dziś robiłaś/eś?”.

Ręka do góry, kto twierdzi, że najczęstsza odpowiedź nie brzmi: „nic”. Ewentualnie w nieco bardziej irytującej wersji: „phhh” ze wzruszeniem ramion. I jeszcze wersja pełnozdaniowa: „nie pamiętam”.

Jakoś nie widzę lasu rąk …

Próbowałam wszystkiego. Zmieniałam ton głosu, czekałam, aż dotrzemy do domu, a wszystkie plecaki, worki, kurtki, bluzy, karty pracy, rysunki i cały ten szkolny rynsztunek zostaną wdzięcznie rzucone na podłogę w korytarzu, kusiłam marchewką czy krakersem. Nic. Wywrócone oczy, wzruszenie ramion, jakieś chrumkania, chrząkania, a wszystko to okraszone lekko zjadliwymi uwagami najstarszej, nastoletniej latorośli.

A przecież rozwiązanie cały czas było w zasięgu ręki. Miałam je przed nosem, tylko nie umiałam go dostrzec.
Czytaj także: Twoje dziecko ma rację – „zadania domowe są głupie”


Dobry sposób na rozmowę

A ty co robiłaś, mamo, kiedy byliśmy w szkole?

Bingo! Oni chcą wiedzieć – tak, oni też! – co robię podczas ich nieobecności. I przecież ja też w odpowiedzi nie znoszę wyliczać kolejnych czynności, uważając, by niczego nie pominąć.

Ja też lubię, nawet bardzo, podzielić się jakąś ciekawostką czy małym odkryciem. Opowiedzieć o czymś zabawnym, czy lekko irytującym. O wpadkach, sprzeczkach i niespodziankach. O czym myślałam, kiedy szłam na zakupy, kogo spotkałam na bazarku, że kupiłam jajka, bo fajnie byłoby dziś upiec ciasto.

„A masło mamy?”. Jest, spoko.

I wyjaśnić, że znalazłam ten granatowy sweter, którego tak długo szukałam, niesłusznie oskarżając domowników o podstępne przywłaszczenie. I wiem już, z której torebki wylatywały mączniaki. Z tych nasion sezamowych, które kupiliśmy pięć lat temu, pamiętacie. Tak, wyrzuciłam.

Zauważyłam, że kiedy tak robię, kiedy opowiadam najpierw o sobie, dzielę się swoimi emocjami czy przemyśleniami na temat jakiegoś zdarzenia, choćby banalnego, innymi słowy, kiedy serwuję im moje codzienne życie, którego przecież są częścią, w ich oczach pojawia się błysk ożywienia. I to nie jest sztuczka, czy podstęp, żeby wyciągnąć z nich zeznania.

Po prostu traktuję ich jak równych sobie.
Czytaj także: 30 pytań, które możesz zadać dziecku, by zacząć rozmowę


Dzieci też chcą wiedzieć

Dzieci chcą wiedzieć, co robię, jak się czuję, co myślę, ale nie lubią – a kto lubi? – być zmuszane do zdawania szczegółowych sprawozdań z lekcji, które póki – dzięki Bogu – tego dnia już się skończyły.

Kiedy ja idę na pierwszy ogień, odważnie odkrywam siebie, swoje radości, małe sukcesy, ale i porażki i znużenie, one też to robią. I oto nagle, całkiem niespodziewanie (gdyby za punkt odniesienia brać znudzone spojrzenia z samochodu) dochodzi do przeciążenia serwera z powodu zbyt dużej ilości wejść, wylewają się emocje, bo kolega udaje, że mnie już nie zna, a ta nowa nauczycielka to – tak mamo, jest w porządku, ale przesadza, nie można nawet pisnąć….

No, właśnie, chciałam się z Wami podzielić tym wspaniałym odkryciem (prochu).

Chcecie wiedzieć, co Wasze dziecko robiło w szkole? Nie pytajcie go o to. Opowiedzcie o swoim dniu. I tyle.

...

Rozmowa jak widac to sztuka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:39, 22 Paź 2017    Temat postu:

Matka Polka do góry nogami. Zaufaj swojemu dziecku
Natalia Białobrzeska | 22/10/2017
Hero Images/Getty Images
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Pragniemy dorównać tempa instagramowym mamom. Chłoniemy z internetu jedną inspirację za drugą. Chcemy, by nasz dom był równie idealny jak ich na obrazku. Ale w ten ład wkracza ono – dziecko.


A
by każdego ranka szczelnie owinąć się w kołdrę obwieszczając światu, że wybierasz życie naleśnika. Aby snuć się po domu bez celu. Aby przestać darzyć siebie i swoje życie sympatią. Aby po prostu wpaść w depresję, wcale nie musisz zerwać kartki z kalendarza o nazwie „wrzesień”.


Życie innych jest ciekawsze?

Nie musisz mieć trudnego dzieciństwa. Wystarczy, że swoje życie będziesz przykładać jak kalkę do instagramowych hashtagów i pinterestowych pinezek na tablicach ludzi z całego świata. Jeśli podążysz za tym, możemy się założyć, że prędzej czy później poczujesz się niewystarczająca dla samej siebie.

Mówiąc między nami – wszystko postawiłyśmy do góry nogami. To diagnoza dla matki Polki. Zaczęło się od szału na skandynawski minimalizm scalony z blogowaniem. Czapki z głów tym, którzy potrafią do niego dołożyć coś od siebie i nadać wnętrzu niepowtarzalny charakter.

Ale wróćmy do szału. Białe ściany, białe meble, szare dodatki, przestronne czyste wnętrza są przyjemne, bo każdy lubi otaczać się pięknem. I chcemy tego bardzo, bardzo. Pragniemy dorównać tempa instagramowym mamom.

Chłoniemy jedną inspirację za drugą. Dokupujemy klimatyczne cotton ballsy, wiklinowe koszyczki i lustra. Wpisujemy kolejne hashtagi przeczesując internet wzdłuż i wszerz. Przypinamy pinezkę za pinezką na tablicy marzeń i oczekiwań. I docieramy do celu, wszystko w domu ma swoje miejsce i myślimy sobie: jest dobrze!
Czytaj także: Bez przesady! Umiar prostą drogą do szczęścia


Dzieci są albo czyste, albo szczęśliwe

A potem słyszymy poranne kwilenie i już wiemy, że za chwilę do naszej przestrzeni idealnej wtargnie ono – dziecko. I że jak domino, ten ład budowany każdego dnia na nowo, zamieni się w pobojowisko. Tu ręka z buraków odbita na ścianie, tu kredki rozrzucone na dywanie, tu sofa zabrudzona czymkolwiek. Auć! Zaczyna się nerwowe sprzątanie, strofowanie, latanie nad dzieckiem niczym helikopter z funkcją odkurzająco-myjącą. Chwytamy mimowolnie telefon, scrollujemy instagrama i znowu widzimy nieskażone niczym domy blogerek i ich wymuskane dzieci, wyrwane niczym z okładki modowego magazynu dziecięcego.

I zaczynamy się zastanawiać: co ze mną jest nie tak? Gdzie popełniłam błąd? Może nie umiem wychować dziecka? A może jestem totalnie niezorganizowana i w ogóle beznadziejna?

Doskonale wiem, co czujesz! Ale od kiedy sama zaczęłam blogować i vlogować zrozumiałam, że sekret tkwi w kreacji.
Czytaj także: Prawdziwy obraz macierzyństwa, czyli jaki?


Niedoskonała codzienność

Na zdjęciu nie widać buntu dziecka, które wcale nie ma ochoty zakładać sponsorowanych ciuszków do entej sesji zdjęciowej. Nie słychać godzinnego płaczu niemowlaka, który potem zostaje otagowany marką pudrowego kocyka i hashtagiem #lulajżelulaj. Nie widać zapchanej gratami szafy stojącej w przedpokoju. I chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiała: taka kreacja nie jest zła, bo często mobilizuje czytelników do zmian.

Ale żeby nie wpędziła nas w kompleksy, musimy być świadome, że życie po drugiej stronie obiektywu ulubionej blogerki jest nad wyraz podobne do naszego. Że pranie też często zalega, że dzieci bywają nieznośne, że nie chce się po raz setny w ciągu godziny przemywać lustra. I to jest piękne!

Uświadom sobie, że skandynawska harmonia funkcjonuje najlepiej z oryginalnym „elementem”, które nazywa się: Twoje dziecko. To jego obecność sprawia, że dom wychodzi z katalogowych ram i staje się miejscem szytym na miarę. Spróbuj spojrzeć na swoje cztery ściany właśnie z tej perspektywy, stwórz własny hashtag, którym będziesz się dzielić z innymi, za którym będziesz Ty i Twoja codzienność, niedoskonała, ale wystarczająca.

...

Istotnie absurdem jest dorownywanie poprawianym obrazkom z internetu!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 7:54, 24 Paź 2017    Temat postu:

Badania: więcej czasu przed ekranami niż z rodzicami
John Burger | 23/10/2017
Ian Eure CC
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Pojawia się coraz więcej wątpliwości nad tym, ile czasu dzieci spędzają nad urządzeniami mobilnymi. Badania udowadniają, że wykorzystywanie ich przez dzieci znacznie poszybowało w ciągu ostatnich sześciu lat.


A
merykańska organizacja pozarządowa Common Sense Media przeprowadziła w całym kraju ankietę wśród rodziców. Wynika z niej, że 98% rodzin z dziećmi, które mają przynajmniej 8 lat, posiadają urządzenia mobilne takie jak smartfony czy tablety. Jak podaje amerykańskie National Public Radio, jeszcze sześć lat temu odsetek ten wyniósł 52 proc.
Coraz więcej czasu przed ekranem

Jeszcze w 2011 roku dzieci spędzały z elektroniką średnio około 5 minut dziennie. Tymczasem w 2017 roku jest to już 48 minut.

Wyniki ankiety wskazują, że 43 proc. dzieci posiada swoje własne urządzenia elektroniczne. Cztery lata temu było to 7%, a w 2011 roku mniej niż 1%. Blisko połowa dzieci w wieku 8 lat lub młodszych „często lub czasami” korzysta z urządzeń tuż przed pójściem spać. Eksperci twierdzą, że ma to zły wpływ na ich nawyki senne.

Jednak nie tylko nowe technologie królują w amerykańskich domach, stwarzając problemy komunikacyjne. W 42% domów – telewizor jest uruchomiony „zawsze” lub „w większości przypadków” bez względu na to, czy ktoś go ogląda, czy też nie. Badania pokazały, że tzw. „telewizor w tle” redukuje interakcje między rodzicami a dziećmi. W ekstremalnych przypadkach może to opóźniać rozwój mowy.

Amerykańskie szkoły kupują miliony elektronicznych urządzeń. Te z kolei posiadają dziesiątki tysięcy aplikacji, które według założeń mają wspomagać naukę nawet najmniejszych dzieci.
Czytaj także: Uczymy dzieci nowoczesnych technologii


Wpływ na psychikę

Jak podaje NPR, pojawiają się jednak powracające obawy i ostrzeżenia, że korzystanie z takich urządzeń może mieć wpływ na młode umysły.

Badania opublikowane w magazynie naukowym Clinical Psychological Science nad nastolatkami (ale nie tymi przed wiekiem dojrzewania, które badano w ankiecie Common Sense Media) pokazują, że po 2010 roku nastolatkowie, którzy spędzają więcej czasu na korzystaniu z nowych technologii częściej zapadają na choroby psychiczne niż ci, którzy spędzają raczej czas na aktywnościach nie związanych z elektroniką.

Jean Twenge, profesor psychologii ze Stanowego Uniwersytetu w San Diego oraz autor tego opracowania obserwuje, jak współcześni „superskomunikowani” nastolatkowie mogą być mniej szczęśliwi oraz nie tak dobrze przygotowani do dorosłości, jak ich rówieśnicy z poprzednich pokoleń.
Czytaj także: Cuda fińskiej edukacji? W Polsce są już od lat!

Artykuł pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Moze to byc problem bo dziecko musi sie ksztaltowac wszechstronnie w tym czasie a tu zgarbione godzinami tkwi nad ekranem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 22:21, 24 Paź 2017    Temat postu:

Guzik na przytulanie. Sposób na stres dla każdego dziecka
Joanna Kiszkis | 24/10/2017
Louise Mallett/Facebook
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Kiedy przestajemy być dziećmi? Chyba wtedy, gdy w jakimś strasznym momencie olśnienia pojmujemy nagle, że sprawy tego świata mają się zupełnie inaczej, niż dotąd sądziliśmy.


W
dużym skrócie i bardzo umownie nazwałabym to „momentem świętego Mikołaja” – chwilą, w której okazuje się, że te wszystkie listy z prośbami o prezenty przechwytują rodzice, a za białą brodą kryje się w istocie rubaszny wuj. Czujemy potężne rozczarowanie i smutek, bo nagle zdajemy sobie sprawę, że trochę jednak nas oszukano, odebrano nam coś niezwykłego. Nie mam pojęcia, czy – i jak długo – dzieci wierzą dziś w świętego Mikołaja, zresztą przecież nie o tę całą sprawę z prezentami tutaj chodzi.
Czytaj także: Jeżeli wykonujesz te 4 czynności, jesteś… genialnym rodzicem!


Serduszko na ręce

Idzie o odarcie ze złudzeń, które może nastąpić przy innej całkiem okazji. Ta chwila osłupienia, że wszystko jest nie tak, nie tak! – jest chyba pierwszym krokiem ku cynicznej nastoletniości, czasem, gdy przestajemy wierzyć w baśnie i mozolnie, we własnej (i rodziców swoich) męce rozpoczynamy drogę do prawdziwego, dorosłego rozumu.

Jak to dobrze, że z czasem, już jako dorośli, odzyskujemy przynajmniej część tej naiwności. Nie ma na tym świecie innej magii niż to cudowne zawieszenie racjonalności, kiedy umiemy wciągnąć się znów w baśniową fabułę, cieszyć sprytnymi sztuczkami iluzjonistów, robić rzeczy naprawdę niemądre a dobre, śmiać się kompletnie bez sensu i kochać ludzi na przekór wszystkiemu. I dzielić się tym z własnymi dziećmi.

O tym wszystkim myślałam, kiedy zobaczyłam to zdjęcie.

Czytaj także: Elsa, Fiona, Merida Walcząca? Jaką księżniczką jesteś w oczach Twojej córki


Guzik na przytulanie

Chłopczyk szedł po raz pierwszy do szkoły i umierał ze strachu. A jego mama, Louise Mallet z Ispwich w Wielkiej Brytanii, wpadła na najlepszy pomysł świata: narysowała sobie i jemu na dłoni serduszko i powiedziała, że to specjalny „guzik na przytulanie”.

Kiedy będzie ci źle – wyjaśniła – naciśnij go. Poczujesz, jak cię przytulam i wszystko będzie dobrze.

Trzeba dodawać, że zadziałało? To chyba oczywiste. Mały wrócił ze szkoły spokojny i szczęśliwy. Louise opublikowała zdjęcie dłoni z serduszkami na Facebooku, media społecznościowe zachwyciły się, niebawem także brytyjska prasa podjęła temat, a rodzice maluchów piszą w komentarzach, że „kradną pomysł”.

Bierzcie i wy, skoro działa, przy każdej możliwej okazji. Wierzę w mądrych rodziców, którzy wiedzą, jak delikatnie obchodzić się z wrażliwością własnych dzieci, nie robiąc z nich głupków. Wierzę też, że nie wolno nam hodować „starych malutkich” pięciolatków, których gorycz i wiedza o sprawach tego świata wprawia w osłupienie. Oni i tak zaraz staną się ponurymi nastolatkami, dajmy im jeszcze czas i troszkę tej jedynej możliwej magii.

...

Trzeba dziecko wychowac w prawdziwej wierze! Wtedy nie takie cuda ujrzy jak Mikolaj z prezentem... nawet prawdziwy! Bóg da wiecej niz jest w stanie pomyslec.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:18, 29 Paź 2017    Temat postu:

Smutek nieodbytych rozmów
Zyta Rudzka | 29/10/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Moja koleżanka dzień Wszystkich Świętych zawsze spędza samotnie.


„M
ąż i dzieciaki zostają w Warszawie, tu idą na rodzinne groby, a ja jadę na drugi koniec Polski, żeby się spotkać z moim ojcem. Nie żyje od ośmiu lat, ale z roku na rok coraz bardziej za nim tęsknię. Bardzo mi go brakuje, ile historii chciałabym mu opowiedzieć, ile zdjęć pokazać, wyżalić się, pochwalić.”

To fajnie, że miałaś taką bliską więź z ojcem, komentuję.
Czytaj także: Tata jak z filmu. 3 wizerunki ojca w kinowych produkcjach


Nieobecny rodzic. Kontakt, którego nie da się nadrobić

Odpowiedź mnie zaskakuje:

„Ale ja mojego taty wcale nie znałam! To znaczy – znałam, przecież rodzice nie byli rozwiedzeni. Ale nie pamiętam, żebym kiedykolwiek z nim rozmawiała tak w cztery oczy. Mieszkaliśmy na wsi, w mieszkaniu służbowym w przychodni zdrowia. Tata był lekarzem. Takim typowym wiejskim, do którego się biegło w środku nocy i waliło w szybę, żeby otworzył, bo któraś rodzi albo chłop przyszedł pijany, z siekierą gania i trzeba było kogoś przenocować.

Tata był całkowicie oddany pacjentom, a oni go uwielbiali. Na jego pogrzebie płakali również mężczyźni.

Bardziej znałam tego lekarza, który był moim ojcem, niż jego samego.

Nie wiem, co było przyczyną, że on, chłopak z mieszczańskiej rodziny, zaraz po studiach rzucił wszystko i wyjechał daleko za Białystok, do małej wsi, tu założył rodzinę i całkowicie poświęcił się swojej pracy.

Jednak to piękne powołanie sprawiło, że go nie było ani dla żony ani dla dzieci. Był pięć metrów dalej, za ścianą, był z pacjentami. My z bratem i mamą – trzymaliśmy się razem”.
Czytaj także: Przystojny tata czterech córek dzieli się zabawnymi rodzicielskimi poradami [ZDJĘCIA]


Tata, który ma czas tylko na pracę

„Czasami mam żal, że kiedy była niedziela albo jakieś wolne chwile, kiedy byliśmy tylko w czwórkę, to mama kazała nam chodzić na paluszkach, ci, ci, tata śpi.

Nie dopuszczała nas do niego, a on sam też najwyraźniej nie miał potrzeby spędzania czasu z dziećmi. Był zbyt zmęczony albo tak wychowany”.

Figura nieobecnego ojca nie jest, oczywiście, zarezerwowana dla córek wiejskiego lekarza.

Istnieją badania pokazujące, że ojcowie małych dzieci często, i bez potrzeby, zostają dłużej w pracy. Najchętniej wróciliby do domu, jak dzieci będą już spały.

Ojciec obecny tylko fizycznie, to ojciec porzucający swoje dzieci. Tata kocha, ale nie okazuje. Zaspokaja potrzeby materialne, ale krzywdzi emocjonalnie.
Czytaj także: Nie chcę być jak mój ojciec/moja matka. Co mam robić?


Żal dziecka, które tęskni

Dziecko czuje się niedokochane, bezradne. Nic nie warte, bo przecież nie ma we mnie nic interesującego, skoro tata niby pyta: jak tam w szkole, ale odpowiedzi nie słucha. Sam o sobie też nic nie mówi.

Wycofany z życia domowego mężczyzna, bywa postrzegany przez domowników jak tykająca bomba zegarowa.

Zła ocena, coś się zbiło, coś złego się zdarzyło – i już pada niby niewinne zdanie: „Tylko nie mów tacie!”.

My, kobiety lubimy dbać o dobry nastrój w domu. Czasami aż do przesady. Coś tam zataimy przed mężem, niewinnie przekłamiemy, umniejszymy stratę, żeby nie denerwować, uniknąć kłótni, żeby nie bolało.

Ale ten ból wróci. Skumuluje się z innym bólem po innych małych kłamstwach i nie da się tego niczym zalepić. Odgradzanie się w rodzinie ma wysoką cenę.

Ojciec nie gniewa się, ale też nie pyta: „A z kim wracasz ze szkoły? A dlaczego ta Ola jest taka fajna?”. Oddalony ojciec nie krzyknie, ale też nie przytuli. Dzieci boją się gniewu ojca, a może się okazać, że on nawet muchy nie skrzywdzi.
Czytaj także: Jestem ojcem. Spędzam z dziećmi tyle czasu, ile się da. To chyba normalne, nie?


Niedostępność emocjonalna rodzica kładzie się cieniem na całe dorosłe życie

Córki takich mężczyzn mogą mieć trudności ze zbudowaniem małżeńskiej wspólnoty. Zabiegają o uwagę, ale też nie potrafią, obawiają się otworzyć z całym swoim bogactwem emocji, z kompleksami, lękami, porażkami, złymi doświadczeniami. Po prostu nie umieją emocjonalnie „poruszać się” w tym męskim świecie.

Moja koleżanka, córka wiejskiego lekarza pojedzie na grób ojca, żeby przynajmniej symbolicznie odtworzyć przymierze ojca z córką. Ale tej pustki tak do końca nie da się wypełnić.

Cisza jest gorsza niż ostra wymiana zdań. Lepiej się pokłócić – jest szansa, żeby się coś o sobie dowiedzieć. Rozczytać w sobie jakieś skargi, wzajemne pretensje, zmierzyć się z tym, coś pozmieniać. Unikając konfliktów buduje się obcość, która potrafi boleć przez całe życie.

Często nad grobami bliskich właśnie o tym myślimy, że nie zdążyliśmy się pożegnać, coś sobie powiedzieć, wyjaśnić, wykrzyczeć. Było w nas za mało odwagi albo za dużo wstydu. I pojawia się żal. Poczucie utraty. Nieodwracalności sytuacji. Cierpimy.
Czytaj także: Wszystkie błędy mojej mamy, których nie chciałabym powtórzyć


Cierpienie „niedokończonych rozmów”

Warto się nim zaopiekować. Masz w sobie wiele słów, które chciałabyś powiedzieć swoim ukochanym zmarłym, ale jednocześnie pewnie jest też w Tobie dużo zaniechania do żyjących.

Przecież ktoś jest obok. Ktoś z kim pójdziesz na rodzinne groby. Albo ktoś do kogo długo nie dzwoniłaś. Z kimś coś się łączyło, ale przez zwykły brak czasu, zaniedbanie, kłótnię – kontakt się urwał.

Dobrze jest rozpoznać tą przestrzeń niewypowiedzianych uczuć, nieuczynionych gestów, zaniechanych uścisków. Odbudowywanie relacji nie zawsze jest łatwe.

I wcale nie musi takie być. Przecież nie chodzi o to, żeby wszystko było jak w familijnym filmie, kiedy widowiskowo wyrzucamy z siebie wszystko, a potem rzucamy się w miłosnym uścisku i żyjemy sobie długo i szczęśliwie.

To napięcie, żeby wszystko skończyło się tandetnym happy endem – nie jest wcale dobre. Nawiązywanie głębszego, bardziej emocjonalnego kontaktu nie musi być zadośćuczynieniem. Gwarancją uwolnienia od poczucia krzywdy, żalu.

Nie wszystko musimy zrozumieć, przebaczyć, zapomnieć. Nie wynik dogadywania się liczy, ale sama próba podjęcia dialogu. To wystarczy, żeby było trochę lżej. Nie tylko w dzień Wszystkich Świętych.

...

Wszystko musi byc harmonijnie rozwiniete.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:27, 07 Lis 2017    Temat postu:

Po co Twojemu dziecku porażka
Zyta Rudzka | 07/11/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Chronisz dziecko przed każdą porażką? Chwalisz bez przerwy? Pochwały to naturalny doping, ale łatwo można go przedawkować.


„C
hodziłam wtedy do podstawówki, wspomina czterdziestoletnia Marianna. Pięknie zaśpiewałam solową partię w kościelnym chórze. Ze szczęścia fruwałam w powietrzu, ale tata szybko sprowadził mnie na ziemię.

Dopadł mnie po mszy i zasyczał:

– Cały czas szurałaś nogą! Nie dało się na to patrzeć!

Do dziś pamiętam każde słowo ojca, a nie pamiętam, jaka to była pieśń. To we mnie zostało: brutalne zderzenie piękna i czystości dziecięcego głosu z krytyką. Porażka.


Porażka – dobre czy złe doświadczenie?

Rodzice nie tyle mnie wychowywali, ile trenowali. Zawsze było coś źle. Wcale mnie to nie zahartowało. Jestem ciągle niezadowolona z siebie. W pracy źle znoszę konkurencję. Wolę się wycofać, niż ścigać. Jak mam zabrać głos na zebraniu, całą noc nie śpię. Rywalizacja, porównywanie się – to nie dla mnie. Nie umiem tego zwalczyć.

Zawsze znajdę jakieś ziarnko grochu, które mnie uwiera.

Dlatego moje dwie córki traktuję jak cudowne księżniczki. Chwalę. Komplementuję. Zawsze staram się patrzeć na to, co im się udało. To, co wychodzi im gorzej – bagatelizuję, umniejszam. Chcę, żeby wyrosły na silne i pewne siebie kobiety”.

Czuję emocje Marianny. Nie jestem przeciwniczką chwalenia dzieci, ale krytycznie podchodzę do pochwał. Tych stosowanych z automatu. Bez zastanowienia i umiaru.
Czytaj także: Szymon Majewski: Moja koleżanka Porażka


Chwalić czy nie chwalić?

Zachwyt rodzica jest szybkim i skutecznym środkiem wychowawczym, ale stosowany bez zdrowego rozsądku – przynosi szkody.

Pochwały to naturalny doping, ale łatwo można go przedawkować. I to, co doraźnie wyzwala dobry nastrój, zaczyna podstępnie szkodzić. Efekty – w dorosłym życiu.

Chowanie pod kloszem nie sprawi, że w dorosłym życiu dzieciaki będą miały równie cieplarniane warunki.

Obawiam się, że córki Marianny mogą mieć problemy podobne jak ich mama. Mimo że były wychowywane w skrajnie innej atmosferze.

Małe otrzymują bezwarunkowe wsparcie, akceptację i miłość. Marianna to taki zawsze życzliwy widz w domowym teatrzyku. Zawsze można liczyć na jej oklaski. To piękne, takie matczyne, ale świat to zdecydowanie większa scena, a widownia jakby bardziej zróżnicowana. Będą fani, klakierzy, ale też całkiem dużo krytyków, przeciwników. A gwizdy często są bardziej słyszalne niż oklaski.

Każda z nas grając z dzieckiem, daje mu wygrać. Dla świętego spokoju. Oczywiście. W dzieciństwie dobrze jest jednak przetrenować z dzieckiem nie tylko euforię zwycięzcy, ale nieprzyjemny smak bycia pokonanym.
Czytaj także: Codzienna dawka duchowej inspiracji na Instagramie. Polecamy!


Wyolbrzymione docenianie robi krzywdę, taką samą krzywdę jak nieustanne ganienie

Istnieją badania psychologiczne pokazujące, że rodzice nadmiernie skoncetrowani na dobrym samopoczuciu dziecka, prawdopodobnie wychowają go na człowieka nadwrażliwego. Bardziej kruchego emocjonalnie. Przeczulonego na swoim punkcie. Nastawionego boleśnie rywalizacyjnie i przesadnie biorącego wszystko do siebie.

Nie chodzi o to, żeby Marianna była dumna z siebie, bo jest wspierającą matką.

Chyba ważniejsze jest, by jej córki w trudnych chwilach nie czuły się beznadziejne i gorsze, bo zaznały niepowodzenia w miłości, przyjaźni. Bo ktoś inny dostał pracę, awans.

Dobrze jest pozwolić dzieciakowi wpaść w kłopoty i samemu się z nich wydostać. Zamiast bezmyślnie wmawiać: jesteś najlepszy, raczej zachęcać do odwagi i ryzyka.

Jednocześnie zapewniać, że nic się nie stanie, jak się nie uda. To nawet dobrze, że się czasami nie uda. Niech się nie uda.

Nie nauczysz się jeździć na koniu, jak pięć razy z niego nie spadniesz. Ta zasada obowiązuje nie tylko w szkółce jeździeckiej.
Czytaj także: Jak wychować dziecko, które sobie poradzi?


Mądra krytyka wzmacnia poczucie wartości tak, jak pochwała

Ważne, żeby była przekazywana razem z akceptacją, z ciepłym gestem. Dobrze przeżyta strata otwiera na większe możliwości w przyszłości. Przecież najbardziej rozwija nas to, co nam się nie udaje.

Dziecko, które przejdzie trening porażki, w dorosłym życiu będzie lepiej radziło sobie nie tylko z porażkami, ale też nie będzie wpadało w panikę w trakcie podejmowania wyborów, nie będzie dostosowywało się do innych, zwlekało z decyzjami albo podejmowało takie, jak przyjaciółka czy koleżanka. Zamiast być samosterowne – będzie papugowało.

Marianna wychwala i dziewczynki czują się wspaniale.

Potem jednak, już w dorosłym życiu mogą uzależnić się od szukania akceptacji w oczach innych ludzi. Będą czuły się zadowolone z siebie tylko wtedy, jak zostaną pochwalone, pozytywnie zauważone, oklaskane.

Szukanie tego błysku w oczach innych ludzi, powoduje że tracimy błysk w naszych oczach.

Życie nie zawsze szykuje dla naszego dziecka sytuacje z owacjami na stojąco. Z przyjęciem gratulacji i komplementów, zawsze sobie jakoś poradzi. To, czego musimy je nauczyć, to jak nie schodzić ze sceny, kiedy nie ma oklasków, a pojawiają się gwizdy. Jak przetrzymać ten trudny moment samotności. Z nadzieją i bez utraty wewnętrznej mocy.

...

Wszystko musi byc naturalne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:32, 13 Lis 2017    Temat postu:

Jak wychowywać dzieci, a nie hodować? Podpowiada autor „Elementarza dla rodziców”
Marta Brzezińska-Waleszczyk | 13/11/2017
Archiwum prywatne Jacka Mycielskiego
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jak dobrze wychować dzieci? To pytanie spędza sen z powiek niejednemu rodzicowi. Może warto zasięgnąć opinii tych, którzy mają „to” już za sobą? Na pytania Aletei odpowiada Jacek Mycielski.


M
ąż, ojciec trójki dzieci, dziadek dwanaściorga wnucząt – to chyba najlepsza rekomendacja „Elementarza dla rodziców” Jacka Mycielskiego. Nam autor opowiada o sprawdzonych radach (a właściwie jednej, najważniejszej), filozofii traktora, dzieciach iPhonowych, ale także o… błędach wychowawczych.



Marta Brzezińska-Waleszczyk: Wszelkie elementarze adresowane są do dzieci, tymczasem Pański jest dla rodziców. Potrzebujemy takich elementarnych wskazówek?

Jacek Mycielski: Tak, każde – nazwijmy to – abecadło, jest z założenia podręcznikiem dla początkujących. I taki był mój pierwotny zamysł, gdy pisałem pierwsze krótkie ABC – odpowiedzi na zadawane nam, rodzicom „Trzech Ma” (tak nazwaliśmy nasze małe wtedy dzieci) pytania. Miało więc być krótko, zwięźle, „elementarnie”. Bo też, moim zdaniem, chodziło o podstawowe zasady typu: nie stawiaj szklanki na brzegu stołu, bo prędzej czy później pożałujesz. Czysta praktyka. Jest dużo poradników, mądrych książek z dziedziny pedagogii, ale nasi ówcześni rozmówcy – rodzice z typowymi trudnościami i pytaniami – tego typu literatury nie brali do ręki. Stąd pomysł i nadzieja: taką krótką, nieskomplikowaną „instrukcję obsługi” może jednak do ręki wezmą? Faktem jest, że po pierwszych publikacjach, po serii pytań od czytelników i próśb o rozwinięcie tematów, nasz Elementarz się nieco rozrósł. Ale – według mnie – pozostał elementarzem.


Jak dobrze wychować dzieci?

Jak nie pogubić się w zalewie różnych porad i wizji rodzicielstwa? Czasem są to trendy bardzo rozbieżne…

Jak napisałem we wstępie do obecnego wydania, moją specjalnością była bardziej technika (samochody-ciągniki), niż psychologia. Pozwalam więc sobie na zadanie pytania: czy mogą być różne szkoły/metody obchodzenia się… z traktorem? Jedne szkoły zalecą tankowanie zgodnie ze wskazaniem strzałki poziomu paliwa, a inne będą przekonywać, że tankowanie jest sprawą drugorzędną? Jedne będą zakazywać wjeżdżania traktorem na autostradę, a inne będą krytykować wszelkie zakazy? Według mnie, nie ma tu różnych „szkół”, różnych metod. Jest jedna, która pozwala na bezpieczne i długotrwałe cieszenie się „Ursusem”, bez ryzyka utknięcia pojazdu gdzieś w polu. Porady i wizje rodzicielstwa? Nie przypominam sobie, żebym – w okresie naszych wychowawczych zmagań – zaglądał do książek pedagogicznych. Owszem potem, po pierwszych własnych wydaniach, przeczytałem kilka, gdy zaczęły się pytania i dyskusje. A na rynku można znaleźć dobre książki. Ja zostałem jednak przy mojej politechnice. I traktorze.

Co jest najważniejsze w wychowaniu małego dziecka? Taki absolutny must-have, który musimy przekazać progeniturze?

Pewnie wszyscy spodziewają się odpowiedzi: miłość. A ja odpowiadam: rozsądek. Rozsądek jest najlepszym katalizatorem autentycznej, niegasnącej miłości. Natomiast miłość, bez podbudowania rozsądkiem, może mieć krótkie nogi, a w skrajnych przypadkach prowadzić wręcz do patologii. I dotyczy to nie tylko małego dziecka.
Czytaj także: Rozmowa z Bohdanem Butenką, legendarnym rysownikiem, twórcą animacji i komiksów


Hodowanie zamiast wychowania i korpo-dzieci

Jak wychowywać dziecko, ale nie hodować?

No i tu odpowiedzią będzie właśnie Miłość. Ta rozsądna oczywiście. Hodowanie jest niestety częstą „metodą” zabieganych rodziców, którzy rozmijają się z życiowymi priorytetami. Wynikiem są dzieci „bezdomne”, zagubione, iPhonowe… W ich życiorysach pojawi się ryzyko licznych komplikacji.

Dziś rodzice stoją przed wielkim wyzwaniem – powinni zaszczepić w dziecku liczne pasje, zainteresowania, świetnie wykształcić, nauczyć kilku języków, perfekcyjnie dbać o zdrowie (dieta fit, bez cukru, glutenu…). Jak w tym wszystkim nie zatracić dzieciństwa i nie zafundować potomkowi dziecięcego korpo?

Wszyscy szukamy szczęścia, chyba co do tego nie ma wątpliwości. Zastanówmy się więc, co nam jest do niego niezbędne? Nigdy nie zapomnę „najszczęśliwszego dnia w życiu”, opisanego w pamiętniku pewnej byłej profesor uniwersytetu. W swojej karierze doświadczyła licznych przywilejów, żyła dostatnio, należała do „wierchówki” (jak można się domyślać – w stalinowskiej Moskwie). W najszczęśliwszym dniu… szła przez las, w mrozie, po śniegu, bez butów (stopy miała poowijane w szmaty). Cały swój „majątek” niosła w tłumoku na plecach. Tak, była wtedy szczęśliwa. Właśnie została zwolniona po dziesięciu latach Gułagu… Powyższy przykład jest wzięty z przeszłości, z serii sytuacji ekstremalnych. Ale każda uważna obserwacja życia nam podpowie, że szczęście nie tyle zależy od pozycji społecznej, majątku czy wiedzy, co od stanu ducha. Tak więc, przy typowych dzisiejszych wyzwaniach, o których Pani wspomina, o ten stan ducha naszego dziecka powinniśmy przede wszystkim zabiegać.
Czytaj także: Synu, spadaj na drzewo! Czyli dlaczego warto zabrać dziecko do lasu


Błędy wychowawcze rodziców

Jednocześnie, my – rodzice, mamy wiele wymagań względem… nas samych. Mamy się rozwijać, realizować swoje pasje, etc. Pan też pisze o tym „świętym czasie” dla siebie samych i nie-byciu na każde zawołanie dziecka. Jak zachować zdrowy balans, aby nie zaniedbać ani dziecka, ani siebie samego?

To jedno z ważniejszych pytań, na które staram się odpowiedzieć w Elementarzu. Chodzi o spełnienie serii warunków. Może zacytuję przykłady: „Dziecko potrzebuje ogromnej dozy miłości, rodzicielskiej uwagi. Ale wybór momentu, w którym mu tę uwagę poświęcamy, ma należeć do nas, rodziców. Nie do dziecka”. Śmiem powtórzyć: do rodziców, nie do dziecka. Albo kolejny: „Naszym celem niech będzie nie tyle wychowanie grzecznego dziecka, ile dziecka, które kocha i jest kochane”. Nie muszę dodawać, jak bardzo ważnym aspektem w tej dziedzinie jest współpraca między rodzicami, porozumienie obojga małżonków.

Pański Elementarz ukazuje się dwie dekady od pierwszego wydania, owoce jego stosowania najlepiej odzwierciedlają… Pańskie dzieci, które na pytanie o pedagogiczne błędy rodziców, mówią, że… mogłyby być jeszcze bardziej samodzielne. A przecież nauka samodzielności była Pana głównym celem!

Wśród reakcji, jakie dostawałem od czytelników pierwszych wydań, pojawiało się pytanie o błędy wychowawcze, jakie ewentualnie sami popełnialiśmy. Do tego był komentarz: przyznanie się do błędów uwiarygodniłoby przesłanie pańskiej książki! Tak, zadałem odnośne pytanie dorosłemu już synowi. I rzeczywiście, jego odpowiedź zaprzeczała jakby oczekiwanemu rezultatowi naszego pedagogicznego wysiłku. Wpadka? Porażka? Przecież to on najszybciej z całej trójki był zmuszony stać się samodzielny! Jako siedmioletnie dziecko gotował dla nas wszystkich obiady (w czasie dłuższej choroby mojej żony), jako czternastoletni chłopak samodzielnie poleciał do Ameryki, jako student mieszkał poza domem, a potem przez kilka lat pracował tysiące kilometrów (Ameryka, Azja) z dala od domu rodziców. Podobnie dwie nasze córki: studiowały i pracowały bez mammismo – z dala od mamusinej opieki. Stąd może pewna nostalgia u całej trójki do sweet home, odwrotna od typowych reakcji dorastającej młodzieży, która na ogół pragnie się z domu wyrwać. Tak, zadałem pytanie odnośnie naszych błędów pedagogicznych. Reakcja juniora, z której wynikało zbyt duże powiązanie z rodzicami ucieszyła mnie. Cóż, taka ojcowska słabość. Mam nadzieję, że mnie Pani rozumie…

Czy Pańskie dzieci też korzystają z tych samych zasad względem swoich dzieci? Ponoć Pan ma w planach elementarz dla… dziadków.

Tak, nie mamy z dziećmi pod tym względem istotnych różnic zdań. To dla nas, rodziców i dziadków, wielki komfort, wielka łaska. I na końcu pozwolę sobie dodać, że jestem wdzięczny Pani za tak żywe zainteresowanie naszą pracą i za inspirujące pytania. „Naszą” – bo chodzi rzecz jasna o pracę obojga rodziców. Zgłaszam też pierwszego klienta-czytelnika: nasz syn zamawia 6 egzemplarzy. Mają sześcioro dzieci. Dziękuję też wydawnictwu Rosikon Press za propozycję wydania kolejnych dwu elementarzy. A o czym tam będzie mowa? Przeczytacie to Państwo na okładce właśnie wydanego „Elementarza dla rodziców”.
Czytaj także: Nie chcę sterylnego dzieciństwa dla mojego synka

*„Elementarz dla rodziców” Jacka Mycielskiego ukazuje się nakładem wydawnictwa Rosikon Press

...

Zdecydowani tylko milosc mozna dac. Juz przekazywanie dzieciom naszych zainteresowan jest podejrzane. TO SA NASZE NIE ICH! NIE MOWIAC JUZ O HODOWANIU ADWOKATA OD 2 ROKU ZYCIA! Jak dzieciak bedzie chcial to sam w te gry co ojciec gral zagra Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:42, 13 Lis 2017    Temat postu:

Masz dziecko? To zaprzyjaźnij się z tym uczuciem
Jacek Kalinowski | 13/11/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Masz dziecko. Witaj strachu. Czasem będzie zapomniany, zakurzony gdzieś z tyłu, oddelegowany przez dobre, radosne chwile i zwykłą prozę życia. Ale w podświadomości zostanie z Tobą już na zawsze.


J
uż wiesz, co czuli Twoi rodzice, gdy zacząłeś wychodzić na pierwsze imprezy ze znajomymi. Miałeś do przejścia 200 metrów z przystanku do domu, trochę oświetlonym chodnikiem, trochę po ciemku, obok ogrodzenia i krzaków. Dla Ciebie nic wielkiego – myślałeś bardziej o tym, że jesteś głodny i że rano musisz wstać przed siódmą.

Wcześniej jechałeś na pierwsze, samodzielne kolonie. Dla Ciebie frajda. Kiedyś, gdy byłeś przedszkolakiem, miałeś zapalenie płuc i 39 stopni gorączki. A na początku swojej drogi, gdy byłeś jeszcze niczego nieświadomym niemowlakiem, miałeś serię szczepionek. Nie pamiętasz tego, ale bardzo dobrze pamiętają to rodzice. Teraz przeżyjesz ten cykl od nowa, ale z drugiej strony, bo… sam jesteś rodzicem.


Strach od narodzin, a nawet wcześniej

Strach dopadł Cię już wcześniej, na początku ciąży Twojej wybranki. Może wtedy był tylko kiełkującym niepokojem, obawą – o zdrowie, o prawidłowy rozwój płodu, o to, żeby z kolejnej wspólnej wizyty na badaniu USG wrócić w dobrych humorach i zadzwonić do bliskich, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Strach wzmaga się w dniu porodu – to nowa, nieznana Ci wcześniej sytuacja. Czy wszystko się uda? Czy żona będzie miała dobrą opiekę? Czy nie będzie groźnych dla dziecka komplikacji? Euforia i ulga po udanym porodzie to ostatnie takie beztroskie chwile. Masz dziecko. Witaj strachu. Czasem będzie zapomniany, zakurzony gdzieś z tyłu, oddelegowany przez dobre, radosne chwile i zwykłą prozę życia. Ale w podświadomości zostanie z Tobą już na zawsze.
Czytaj także: Twoja dłoń jest większa, czyli jak dzieci uczą nas zaufania
Zbyt wiele rzeczy może pójść nie tak

Jadąc z porodówki i wioząc obok żonę, a z tyłu kilkudniowe dziecko, byłeś najostrożniejszym i najbardziej przykładnym kierowcą w mieście. Ktoś Cię wyprzedził? Zauważyłeś wtedy jakiś ryzykowny manewr? Wszystkich miałeś za piratów drogowych jadąc dwupasmówką 50 km/h.

Dzieci rosną i się zmieniają. Lęki też rosną i się zmieniają. Na część rzeczy mamy wpływ, na część – w ogóle. Wiecie, czego się boję? Jeździć z moimi dziewczynkami w deszczu albo śniegu, boję się pijanych kierowców, reakcji organizmu na szczepienia, boję się parkingów, że stracę je z oczu w jakimś tłumie, że zaczną chorować i nie mówię tu o infekcji nosa, ale o historiach, które znam z reportaży. Zawsze je oglądam ze ściśniętym gardłem. Przecież mnie też to może spotkać.

Chciałbym trzeciego dziecka. Jednocześnie jednym z ważniejszych argumentów przeciwko jest lęk. Nie chcę się bać o kolejną istotę. Wystarczy, że patrzę na moje dwie dziewczynki i muszę się mierzyć z moimi ojcowskimi, czasami realnymi, czasami wyimaginowanymi lękami. Dziewczynki są piękne i zdrowe – czy trzecie dziecko nie będzie kuszeniem losu? Będą dorastać, jeździć, zwiedzać, chorować – miałbym to przeżywać potrójnie?
Czytaj także: 5 rzeczy, których się boję, gdy zostaję sam z dzieckiem


Na szczęście to tylko procent

To procent naszych myśli w ciągu dnia. Skupiasz się na szczęściu, śmiechu, zabawach, tym, co zrobisz na kolację, gdzie powiesić kolejny rysunek i dlaczego w przedszkolu, w jakiś magiczny sposób znikają wszystkie spinki z włosów Twojej córki. Ludzki umysł nie może wciąż krążyć wokół zagrożeń, inaczej wszyscy byśmy powariowali. Rytm dnia i wypracowane rytuały trzymają nas przy zdrowych zmysłach.

Ale teraz rozumiem, dlaczego moja mama nie spała, kiedy miałem 20 lat i wracałem z imprezy. Kiedyś się z tego śmiałem, dzisiaj doskonale to rozumiem. Nawet teraz, gdy jestem ponad 10 lat starszy i mam swoją rodzinę, dzwoni do mnie, żebym dał znać, gdy skończę jakąś dłuższą trasę samochodem. Kiedyś mnie to drażniło, dzisiaj sam wiem, że rodzicem jest się już zawsze i zawsze będzie się odczuwać strach.

Dziś było poważnie, ale za tydzień obiecuję napisać dla Was zabawny tekst.

...

To jetpst trud.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:48, 16 Lis 2017    Temat postu:

7-letnia dziewczynka napisała liścik do proboszcza. Pisze o „prezencie”, jaki zrobił jej Jezus
Kévin Boucaud-Victoire | 16/11/2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Ojcze Guillaume, proszę Cię o wybaczenie, że przez całą mszę chrząkałam. Ale opowiem Ci, jaki prezent dał mi Jezus”.
List z przeprosinami

O „ziarnie świętości” pisze na swoim profilu na Facebooku ks. Guillaume Soury-Lavergne, proboszcz parafii Figeac (departament Lot we Francji), zamieszczając zdjęcie ręcznie napisanego liściku. Rzeczywiście, jest wzruszający.

Napisała go do swojego proboszcza 7-letnia dziewczynka. Roi się w nim od błędów ortograficznych, jakie robią dzieci, które dopiero uczą się pisać, ale treść jest jasna – przeprasza w nim za swoje zachowanie. Żałuje, że przez całą mszę zbyt głośno się zachowywała („chrząkała”) i ofiaruje proboszczowi „prezent”, jaki Jezus dał jej tego dnia: „Zanim przyszłam do kaplicy, byłam zła, a kiedy wychodziłam, radość do mnie wróciła”.
Czytaj także: „Nie mogę chodzić ani mówić” – napisał papieżowi Gabriel. Niedługo potem miał niespodziewaną wizytę



Prezent od Jezusa

Gdy rozmawialiśmy z ks. Guillaumem, opowiedział nam, że na początku mszy w niedzielę, 5 listopada – widząc, że mała parafianka jest nie w sosie – zwrócił się w jej stronę z humorem: „Przestań chrząkać”, ale bez skutku. Nadal chrząkała – opowiada.

Nazajutrz dziewczynka zdecydowała się napisać list do proboszcza, który przekazała swojej mamie. „Cudowne, że pomimo młodego wieku zrozumiała, jaki prezent Jezus jej ofiarował” – podkreśla nie bez emocji proboszcz. „To szczególna nagroda za uwagę, jaką poświęcamy dzieciom” – dodaje.

Treść listu dziewczynki:

Ojcze Guillaume,

proszę Cię o wybaczenie, że przez całą mszę chrząkałam. Ale opowiem Ci, jaki prezent dał mi Jezus. Zanim przyszłam do kaplicy, byłam zła, a gdy wychodziłam, radość do mnie wróciła.


Czytaj także: Zabierać dziecko na mszę? A może lepiej zostawić je w domu?

Tekst opublikowany we francuskiej edycji portalu Aleteia

...

Bóg wychowuje od dziecka do starosci...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:58, 18 Lis 2017    Temat postu:

Czego mnie, psychologa, nauczył 7-letni chłopiec?
Mira Jakubowska | 18/11/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Tomek pokazał mi, że ważne jest to, abym chciała usłyszeć, co ma do powiedzenia, a także to, o czym nie chce mówić.
Dziecko w trakcie rozwodu

Tomek był siedmiolatkiem przyprowadzonym do mnie, ponieważ jego rodzice byli w trakcie rozwodu. Długa historia, i jak często bywa, niejednoznaczna, skomplikowana, pełna wzajemnych niedomówień, poświęcona wadom i błędom współmałżonków bardziej niż przeżyciom rozdartego dziecka.

Tomek raz mieszkał u mamy, raz u taty. Często pytał mnie, kto jest lepszy, czyj samochód jest szybszy, kto wygra w sądzie. Jego dziecięce serce było jak pole bitwy, na której wciąż toczyła się walka. Bardziej niż psychologa potrzebował raczej obydwojga rodziców, ale to nie było takie proste. Jedną z niewielu stałych i pewnych spraw było to, że czekam na niego w każdy wtorek niezależnie od tego, u którego z rodziców akurat będzie przebywał. Na pierwszym spotkaniu usłyszałam pytanie:

– Dlaczego jestem ważny? Czy dlatego, że moi rodzice się rozwodzą?

Zaskoczona odparłam:

– Nie, Tomku, jesteś ważny, bo jesteś tu teraz.

Po chwili dodałam:

– A wiesz, dla kogo tu pracuję?

– Dla taty? Dla mamy?

– Nie, pracuję dla ciebie. Pamiętaj.
Czytaj także: Ratowanie małżeństwa ze względu na dzieci. Czy to ma sens?


Serce dziecka to nie bazar

Ten dialog wybrzmiewał jeszcze na różne sposoby przez cały rok naszych spotkań. Gdy wyjaśniliśmy sobie sprawy podstawowe, rozpoczęliśmy podróż po fantastycznym, ale także, niestety, ponurym świecie dziecka. Widzieliśmy się co tydzień. Na początku miałam swój plan pracy z nim, ale Tomek uczył mnie uważności, słuchania go i bycia z nim w zabawie, fantazjowaniu, opowieściach.

Zawsze na koniec spotkania otrzymywałam to, czego chciałam – a więc opowiadał mi, jak się czuje, co się u niego wydarzyło. Zanim jednak podzielił się ze mną swoimi przeżyciami, uczył mnie cierpliwości i szacunku.

Pokazał mi, że serce dziecka nie jest jak bazar, na którym mogę sobie wybierać, co mi się podoba, czego akurat potrzebuję w swojej psychologicznej, profesjonalnej pracy. On zapraszał mnie, abym weszła do jego świata zabaw, pobyła z nim bez moich zadań i planów. Tomek pokazał mi, że ważne jest to, abym chciała usłyszeć, co ma do powiedzenia, a także to, o czym nie chce mówić.

Doskonale rozumiał moje standardowe pytania: „Jak się czujesz, co u ciebie”, jednak udzielał mi odpowiedzi w języku na początku dla mnie niezrozumiałym. Wprowadzał mnie w krainę swoich smutków, szczęśliwości, planów na bycie dorosłym…
Czytaj także: Małżonkowie do końca wierni przysiędze. Jak działa Wspólnota Sychar?


Jak odbudować swój świat

Podczas roku naszych spotkań nauczyłam się trochę jego świata, dałam się zaskakiwać, pozwalałam Tomkowi chować się, aby mógł być poszukiwany i zostać szczęśliwie znaleziony (był mistrzem ukrywania się, czego nauczył się w niezbyt przyjemnych okolicznościach swojego życia). To był czas tworzenia wspólnych rytuałów, poważnych rozmów, niespodzianek, ciekawych dialogów, żartów, a także kryzysów, nieufności, niechęci, niemówienia „do widzenia”, bo nie lubił pożegnań…

Dzięki temu małemu chłopcu przez chwilę mogłam zatracić się w dziecięcej radości i zabawie, towarzyszyłam w odkrywaniu nowych, ważnych spraw, pozwoliłam, aby wbiegł na podwórko mojej codzienności i trochę porozrzucał ten dorosły ład i skład. Ten mały człowiek poruszył dawno nieużywane struny serca, które wybrzmiały nową melodią – pragnień, tęsknot, wzruszeń.

Gdy nadszedł dzień ostatniego spotkania czułam, że to wzajemnie trudne rozstanie. To był jego ważny dzień i mógł zaproponować swoją zabawę. Chłopiec zaczął budować dom. Poprosił mnie, abym mu pomogła. Zaplanował każdy szczegół – kuchnię, salon, taras, garaż…

Ze skrywanym poruszeniem asystowałam mu w odbudowie jego świata, podając kolejne elementy. Sama nie wymyśliłabym lepszego zakończenia naszej pracy. Bezdomne dziecko budujące na nowo swoje miejsce na ziemi, swój własny dom. Gdy skończyliśmy, Tomek zaprosił mnie do środka. Chłopiec, którego serce było utkane z tęsknoty za mamą i tatą, rozdarty i na swój sposób samotny, marzył o tym, aby zostać inżynierem i budować domy. I zbudował swój dom. A ja mogłam na chwilę tam zamieszkać.

..

Rozwod to gigantyczna destrukcja.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:43, 19 Lis 2017    Temat postu:

Kto wychowa Twoje dzieci i dlaczego nie będziesz to Ty?
Jacek Kalinowski | 19/11/2017
Robert Collins/Unsplash | CC0
Komentuj


Udostępnij 0    

Komentuj

 




Staram się je wychować najlepiej jak umiem, dlatego wierzę, choć może to myślenie życzeniowe, że to ja mam decydujący wpływ na to, jakimi osobami będą moje córki. Ale wiem, że nie żyjemy w próżni i nie wszystko zawsze idzie po naszej myśli.
Czy dobrze wychowam swoje dzieci?

Wieczorami w naszym mieszkaniu natężenie decybeli spada w końcu do akceptowalnego poziomu. I kiedy odgruzujemy pokój dziewczynek po zabawie, kiedy ogarniemy kuchnię po wspólnym, dość dynamicznym robieniu kolacji i kiedy w końcu, po serii: „Tato, siku”, „Tato, pić”, „Tato, a pamiętasz…?” uda się je położyć spać, to siadam przy ich łóżeczkach.

Patrzę na te czarne łepetynki, które są jak pralinki mojego życia w markecie pełnym jedzenia wege albo jak mleczne „Merci” w pudełku, gdzie królują same marcepanowe i zastanawiam się – czy uda mi się je dobrze wychować? Czy będą dobre, empatyczne? Jakie wartości, jakie nauki, które codziennie staram im się przemycać, odrzucą, a jakie przyswoją?

Staram się je wychować najlepiej, jak umiem, dlatego wierzę, choć może to myślenie życzeniowe, że to ja mam decydujący wpływ na to, jakimi osobami będą moje córki. Że urodziły się jako czyste kartki, które mogę zapisać samymi dobrymi strofami, a ich osobowości lepić jak wilgotny śnieg, kiedy są trzy stopnie powyżej zera. Że kiedy ktoś powie, że fajnie wychowałem córki, będę mógł sobie z żoną przypisać te zasługi. Z drugiej strony wiem, że nie żyjemy w próżni i nie wszystko zawsze idzie po naszej myśli.
Czytaj także: Katolicki ksiądz, który dostał medal za wychowanie wielodzietnej rodziny
Wychowanie – czego się obawiam?

Że tak naprawdę to nie ja je wychowuję, że mogę co najwyżej skorygować jakieś ich zachowania, a tak naprawdę to, jakimi będą kobietami i ludźmi w ogóle, jest już przesądzone i gdzieś zapisane;

że nawet jeśli mamy duży wpływ na ich wychowanie, to tylko do pewnego wieku. Później atrakcyjniejszy może okazać się jakiś inny autorytet i wzorzec, niekoniecznie pozytywny;

a ja przeoczę albo zbagatelizuję ten moment i będzie już za późno;

że to, jak wychowuję córki, moje metody i sposoby – są tylko na pozór dobre, że właściwe są tylko w moim przeświadczeniu, a tak naprawdę wszystko robię na opak, tylko o tym nie wiem.


Kto tak naprawdę wychowa Twoje dzieci?

Rodzice

Kuszące, choć zwodnicze jest podejście „na trenera”. Jeśli drużyna wygrywa i wszystko układa się po naszej myśli (czyli dzieci wyrastają na dobrych, mądrych ludzi), to ojcami sukcesu są rodzice. Jeśli drużyna rozczarowuje, to winę zwala się na wszystko inne, na niesprzyjające czynniki, które są niezależne od nas. Bo choć przez pierwszych kilka lat to my jesteśmy głównym wzorem dla dzieci, to przecież do głosu mogą dochodzić:

Geny

Wrażliwość, umiejętność radzenia sobie ze stresem, podatność na wpływy – wszystko to, co sprawia, że ktoś okrucieństwo wobec zwierząt uważa za dobrą zabawę, a komuś innemu nie mieści się to w głowie – i nie potrzebuje tłumaczenia i dobrego przykładu innych osób. Po prostu, wie to sam z siebie. Ale czy dobra, kochająca rodzina wraz z dobrą osobowością to gwarancja dobrego, dorosłego człowieka? Nie byłbym tego taki pewien, bo przecież kształtuje nas jeszcze:

Środowisko

Na szczęście mam małe dzieci. Jedna ma 1,5 roku, druga 4,5 roku. Czy na starszą córkę środowisko ma jakikolwiek wpływ? Pewnie już tak, ale objawia się to tym, że co najwyżej córka będzie chciała mieć piórnik z Elsą, „bo inne dziewczynki mają”. Albo, jak ostatnio, nauczyła się od chłopaków rymowanki, jak to bomba wpadła do piwnicy, więc z dzikim rechotem i nieziemską frajdą wypowiadała wers: „SOS, głupi pies”.

A później? Szkoła? Uważam, że nie wychowuje – co innego znajomi, których nasze dzieci tam będą codziennie spotykać. Jeżeli będę powtarzał córkom jak mantrę, że palenie papierosów to głupota i marnotrawstwo zdrowia i pieniędzy, ale one mi odburkną, że ich znajomi wcale tak nie uważają, trzasną drzwiami i wyjdą zapalić – to czy jeszcze je wychowuję?

Póki co, nie znam do końca odpowiedzi na to pytanie. Ale może za trzydzieści lat, z siwizną na skroniach, w miękkim fotelu, będę oglądał o północy powtórki ulubionego serialu i cały proces wychowania będzie już za mną, to jako doświadczony i spełniony ojciec będę już wiedział – kto was, dzieciaki, tak naprawdę wychował…?
...

Dlatego dzieci trzeba oddac Bogu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:35, 30 Lis 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Nauka
Nastolatki nie do końca wiedzą, kiedy warto się starać
Nastolatki nie do końca wiedzą, kiedy warto się starać

Wczoraj, 29 listopada (21:00)

O tym, że nastoletni wiek nie jest łatwy ani dla samych dzieci, ani dla rodziców, doskonale wiemy. Najnowsze wyniki badań psychologów z Harvard University i University of Rochester pokazują jedną z możliwych przyczyn. Okazuje się, że mózg młodych ludzi w nastoletnim wieku nie jest dostatecznie dobrze rozwinięty, by byli w stanie dobrze rozróżnić, co jest ważne, a co nie. To sprawia, że czasem nie potrafią przyłożyć się do pracy tam, gdzie to ma dla nich istotne znaczenie, może też przyczyniać się do podejmowania ryzykownych zachowań. Pisze o tym w najnowszym numerze czasopismo "Nature Communications".
Zdj. ilustracyjne
/Sintesi /PAP/EPA


Dorośli zwykle dobrze sobie radzą z rozpoznawaniem, kiedy gra jest warta świeczki. Testy pokazują, że jeśli sytuacja tego wymaga, gotowi są poświęcić sprawie więcej czasu i wysiłku. To zwykle prowadzi do lepszych wyników. Jak pisze na swej stronie internetowej czasopismo "New Scientist" nastolatki mają z tym znacznie większy problem, owszem mogą nawet wiedzieć, że któryś egzamin jest szczególnie ważny, ale nie zmienia to faktu, że mogą przystąpić do niego przy minimum przygotowania. Wygląda na to, że ich mózg nie jest jeszcze dość dojrzały, by rozpoznawać znaczenie spraw i dopasowywać do tego swoje zachowanie.

Catherine Insel z Harvard University wraz z zespołem zaprosiła nastolatków w wieku od 13 do 20 lat do udziału w grze, w której za dobre odpowiedzi dostawali 20 centów, a za złe musieli oddać 10 centów. W niektórych rundach gry stawka byłą wyższa, dobra odpowiedź dawała dolara, zła kosztowała 50 centów. W trakcie gry uczestnicy byli umieszczeni w aparaturze funkcjonalnego rezonansu magnetycznego, która pozwalała na bieżąco analizować aktywność ich mózgu.

Okazało się, że starsi uczestnicy w rundach, w których stawka była wyższa osiągali przeciętnie lepsze rezultaty, w przypadku młodszych nastolatków wyniki były od wielkości stawki praktycznie niezależne. Analiza aktywności mózgu pokazała, że zdolność oceny znaczenia stawki była tym wyższa, im lepiej rozwinięte były połączenia rejonów mózgu odpowiadających za odczuwanie nagrody oraz kontrolę zachowania. Wiemy o tym, że ich rozwój postępuje zwykle aż do 25. roku życia, teraz lepiej widać, jakie to ma konsekwencje.

Naukowcy podejrzewają, że kłopoty z oceną ważności spraw mogą przyczyniać się do częstszych u nastolatków, ryzykownych zachowań. Mogą mieć jednak także pozytywne konsekwencje. Kiedy, jak nie w wieku nastoletnim, rozwijamy zainteresowania, które nic nam nie dają, ale w postaci hobby mogą potem cieszyć przez całe życie. Nieco lżejsze traktowanie obowiązków i upodobanie do spędzania czasu w gronie rówieśników może też pomagać w nabywaniu koniecznych w późniejszym życiu, umiejętności społecznych. Wniosek wydaje się prosty, w przypadku nastolatków niczego nie da się przyspieszyć, trzeba uzbroić się w cierpliwość. Kiedyś im przejdzie.
Grzegorz Jasiński

...

Nastolatek co oczywista nie ma jeszcze rozwinietego umyslu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:35, 30 Lis 2017    Temat postu:

Modlitwa za własne dzieci. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo może pomóc
Anna Gębalska-Berekets | 13/08/2017
Ruggiero Scardigno | Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nie tylko pacierz. Za swoje dzieci można modlić się w sposób bardziej uporządkowany i zorganizowany. Co ciekawe, taka modlitwa ma również „uboczne” skutki w małżeństwie.


K
ażdy z rodziców pragnie dla swojego dziecka wszystkiego, co najlepsze. Zabiegamy o ich byt, wykształcenie, zaspokojenie podstawowych potrzeb i rozwój pasji. Przeżywamy to, co jest ich udziałem. Staramy się być fizycznie obecni wtedy, gdy nas potrzebują. Mimo wszystko żaden człowiek nie jest w stanie zapewnić 24-godzinnej opieki. Ale jest ktoś kto może – Bóg.
Trudna rzeczywistość wychowawcza

Dzieci i młodzież z każdej strony atakowani są różnymi informacjami, które nie zawsze tożsame są z tymi, które były przekazywane w domu rodzinnym. Wartości promowane w świecie sprzeczne są niekiedy z tymi wpajanymi w procesie wychowania.
Czytaj także: Jak wychować dziecko, które sobie poradzi?

Młodzi spotykają się z rówieśnikami, dotykają ich używki, takie jak: alkohol, narkotyki, papierosy, dopalacze. Rodzice w niektórych sytuacjach są bezradni, nie potrafią wytłumaczyć zachowania swoich dzieci. Szukają więc wsparcia wśród rodziny, przyjaciół, specjalistów. Nie każdy jednak jest w stanie pomóc.
Powody rozpoczęcia modlitwy

Do modlitwy wielu rodziców sięga już w sytuacji krytycznej, gdy życie ich dzieci, a także po części ich samych, legło w gruzach. To nie jest złe, że dopiero w tym czasie sięgają po modlitwę. Nie chodzi o ocenę kogokolwiek.

A gdyby tak otoczyć modlitwą swoje pociechy już od najmłodszych lat? Nie zawsze rodzice są w stanie zaradzić całemu złu, które dotyka ich dzieci. Nie są w stanie tego wykonać. Ale jest Ktoś kto ich zna, Ktoś kto może wszystko. Nie jest w stanie jednak nic uczynić bez ludzkiej woli.
Róże Różańca Rodziców

Już jakiś czas temu powstały także Róże Żywego Różańca, które skupiają rodziców modlących się za swoje dzieci. Każda z osób odmawia tam w intencji swojego potomstwa jedną dziesiątkę różańca, rozważając przy tym jedną z tajemnic różańcowych przypadającą dla osoby w konkretnym miesiącu wspólnej modlitwy.

W ten sposób każdego dnia w intencjach róży odmawiany jest cały różaniec.
Czytaj także: Jestem facetem. I jestem w Róży Różańcowej
Owoce modlitwy widać gołym okiem

„Nieraz samemu trudno jest się modlić, natomiast we wspólnocie czuje się ogromne wsparcie, zresztą bliskie są mi wtedy słowa Jezusa, o tym, że gdzie dwóch lub trzech modli się w imię moje, tam i ja jestem” – mówi Anna.

W róży jest już 2 lata. Na początku, gdy zaczynali modlić się z mężem, założone były dwie róże, teraz jest już ich siedem. „Owoce modlitwy za nasze dzieci są niezwykłe i coraz więcej osób chciałoby do niej przystąpić” – dodaje Witek.

Nie powinno dziwić, że wierzący rodzice, oprócz nieraz nieuniknionej pomocy specjalistycznej, zwracają się także w modlitwie do Boga. Proszą o rozwiązanie trudnych spraw, wyjście z nałogów, rozeznanie woli Bożej w ich życiu.
Bóg daje łaskę modlitwy

Wobec zła żaden człowiek nie jest w stanie poradzić sobie sam. „Bóg daje łaskę i nawet jak wydaje się nam, że nie umiemy się modlić, to czujemy obecność Ducha Świętego, który nas umacnia, oświeca nas, jak powinniśmy postąpić w takiej czy innej sytuacji” – mówią Bogusia i Janek.

Jak potwierdzają, taka modlitwa dodaje nadziei i siły na pokonywanie trudności.
Uzdrowienie relacji w małżeństwie i rodzinie

Modlitwa daje także sposobność zachowania równowagi w procesie wychowania, by nie skupiać się jedynie na tym co zewnętrzne, ale zadbać o integralny rozwój, także w wymiarze duchowym.

To wyraz miłości, która realizuje się m.in. w działaniu, w odpowiedzialności, która ofiarowuje siebie. Modlitwa za dzieci uczy cierpliwości, pokory. Zmusza do zastanowienia się nad świadomie i nieświadomie popełnianymi błędami wychowawczymi.
Czytaj także: 5 minut codziennej walki o małżeństwo – dołączysz?

Podjęcie takiej modlitwy to także czas rozwoju rodziców, zwrócenia się ich ku Bogu, uzdrowienia relacji nie tylko między dziećmi, ale także i tych małżeńskich. Ona uczy wytrwałości.

W jednym z listów apostolskich „Rosarium Virginis Mariae” z 16 października 2002 roku, papież Jan Paweł II pisał: „Czymś pięknym i owocnym jest (…) powierzenie (…) modlitwie drogi wzrastania dzieci. Modlitwa różańcowa za dzieci (…) wychowuje od najmłodszych lat (…) stanowi pomoc duchową, której nie należy lekceważyć”.

Podjęcie modlitwy nie zwalnia z konkretnych działań, ale ona umacnia na tej drodze, to piękny prezent ofiarowany dzieciom. Nie chodzi też o magiczne i życzeniowe myślenie o modlitwie, ale o żywą relację z Bogiem, wypływającą z wiary. Doświadczenie Jego bliskości i zawierzenie mu swoich dzieci.
...

Bo to wplyw DUCHOWY! To dziala duchowo. Trzeba porzucic prymitywny materializm ze tylko jak materialnie to dziala a inaczej juz nie. To komorki juz nie powinny istniec Smile Bo na odleglosc dzialaja. DUSZE NAPRAWDE ISTNIEJA I ODBIERAJA NIEZALEZNIE OD ODLEGLOSCI A NAWET CZASU!!! Mozemy zwracac sie do przodkow a nawet nastepcow!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:41, 05 Gru 2017    Temat postu:

Nie diagnozujmy tak łatwo dysfunkcji u dzieci! To im nie pomaga…
Community La Croce | 05/12/2017
Shutterstock
Komentuj



Udostępnij



Komentuj



Nie niszczmy psychiki naszych dzieci, nie odbierajmy im witalności. Zanim zdecydujecie się na diagnostykę, zdobądźcie się na uczciwą ocenę waszej relacji z dzieckiem, przyjrzyjcie się relacji dziecka i nauczycieli. Pamiętajcie, że w oczach dziecka już sama diagnostyka oznacza chorobę - mówi Tiziana Critofari.
Rodzice są odpowiedzialni za stan psychiczny dziecka

Siedem miesięcy przed śmiercią słynny amerykański psychiatra Leon Eisenberg, twórca pojęcia zespołu nadpobudliwości z deficytem uwagi (ADHD), w wywiadzie dla tygodnika Der Spiegel stwierdził, że genetyczne przyczyny zespołu (na których opierało się wykluczenie odpowiedzialności rodziców i leczenie farmakologiczne) zdecydowanie przeceniano.

Jako pedagog zbyt często mam do czynienia z sytuacją, o której nie mogę milczeć (to zresztą nie pierwszy raz, kiedy o niej mówię).

Jestem oburzona tym, jak łatwo nasze dzieci są oceniane i torturowane psychologicznie. Nie, wcale nie przesadzam!
Czytaj także: Dysleksja. Jakie są jej przyczyny?
Nie oceniaj dziecka zbyt pochopnie

Żyjemy w bardzo powierzchownych czasach. Szybkie tempo życia i brak cierpliwości sprawiają, że jesteśmy skłonni pochopnie oceniać potencjał i zdolności poznawcze naszych dzieci, byle tylko zdjąć z siebie ciężar wspierania ich rozwoju.

Rodzice bardzo często przyprowadzają do mnie dzieci stłamszone emocjonalnie, przygnębione, zdemotywowane, o niskim poczuciu własnej wartości. Mówią, że ich dzieci mają kłopoty z nauką, że płaczą, bo nie chcą odrabiać lekcji, ani chodzić do szkoły. Mówią, że nauczyciel uznał, że dziecko ma z pewnością jakieś zaburzenia poznawcze i kiedy przychodzą do mojego gabinetu, zazwyczaj mają już za sobą cykl spotkań z logopedą, a najczęściej także z lekarzem, który te zaburzenia potwierdził.

I wiecie, co wam powiem?

W 99% przypadków te dzieci nie mają żadnych zaburzeń i są w stanie nadrobić wszelkie braki w ciągu jednego roku szkolnego!
Czytaj także: Jak pomóc dziecku z dysleksją?
Pomyśl, co czuje Twoje dziecko

Często zastanawiam się, czy zadaliście sobie pytanie, jak Wasze dzieci reagują na to całe zamieszanie wokół ich rzekomo obniżonych zdolności poznawczych. Czy pomyśleliście, co czują? Co myślą o tych wszystkich badaniach i alienujących ćwiczeniach, na które są skazane tylko dlatego, że bazgrzą w zeszytach? Czy patrząc na charakter pisma lekarza, też podejrzewacie u niego dysgrafię?

Powiem wam, co myślą nasze dzieci!

Myślą, że są gorsze, inne, głupie, mniej zdolne niż koleżanki i koledzy z klasy. I stopniowo ich psychika zaczyna się zmieniać. Tracą poczucie własnej wartości, stają się przygnębione, lękliwe i mają coraz gorsze wyniki w nauce. Przestają wierzyć we własne możliwości, nabierają przekonania, że nie dadzą sobie rady z nauką. W głębi duszy zastanawiają się, po co mają dalej chodzić do szkoły, uczyć się, jaki to ma sens.


Jestem oburzona!

Na niekompetentnych nauczycieli, za to, że roszczą sobie prawo do stawiania diagnoz, choć nie mają do tego żadnego przygotowania.

Jestem oburzona!

Na wspierających ich psychiatrów, za to, że za wszelką cenę doszukują się zaburzeń u dzieci, które po prostu potrzebują więcej czasu. Przypominam, że geniusz Alberta Einsteina objawił się dopiero, kiedy ten wielki uczony był na studiach. Przedtem przez wszystkie lata Einstein borykał się z trudnościami w nauce, szczególnie matematyki. I choć dziś mówi się, że był dyslektykiem, wtedy na szczęście nikt i nic nie przeszkodziło mu wierzyć we własne siły i stać się tym, kogo wszyscy znamy.

Swoje trzy grosze dokładają i logopedzi. Zamęczają dzieci ćwiczeniami, które skutkują przede wszystkim zniechęceniem i zabijają samodzielne myślenie. Byle tylko nie przyznać, że dziecko wcale nie potrzebuje ich pomocy, lecz skutecznej dydaktyki.
Czytaj także: Czy wiesz czym jest „bul dyslektyka”? Dowiedz się, jak mu zaradzić
Dziecko to nie „gorący ziemniak”

To jakieś przerzucanie gorącego ziemniaka: nauczyciel do rodziców, rodzice do lekarza, lekarz do logopedy. Na koniec winnym okaże się zdiagnozowane zaburzenie, które niestety można co najwyżej złagodzić, ale nie wyleczyć.

To prawda: wyleczenie nie jest możliwe. Dlatego, że nie ma czego leczyć!

Ale jestem też oburzona na Was, rodziców!



Bo istota problemu może leżeć w relacji z Wami, z nauczycielką lub koleżankami i kolegami z klasy. Prawie zawsze problemy z nauką wynikają z problemów w relacjach.

Nie niszczmy psychiki naszych dzieci, nie odbierajmy im witalności. Zanim zdecydujecie się na diagnostykę, zdobądźcie się na uczciwą ocenę waszej relacji z dzieckiem, przyjrzyjcie się relacji dziecka i nauczycieli. Pamiętajcie, że w oczach dziecka już sama diagnostyka oznacza chorobę, a przez to sprawia, że dziecko zaczyna się czuć inne. Chcę wam przypomnieć, że w dzisiejszych czasach dysleksja to w większości przypadków nadużycie terminologiczne i medykalizacja całkowicie zdrowych dzieci, za którą kryje się po prostu biznes.

Nie szukajmy dla trudności dydaktycznych i relacyjnych wymówek w postaci choroby. Choroby, której zresztą nikt organicznie nie stwierdził i która opiera się jedynie na statystykach.

A wtedy nasze dzieci przestaną być niepewne siebie, buntownicze, agresywne, zniechęcone, smutne, zalęknione i pozbawione poczucia własnej wartości.



*Tiziana Cristofari jest pedagogiem, mediatorem, biegłym sądowym, specjalistką w zakresie zaburzeń rozwojowych umiejętności szkolnych, ADHD, nauczycielką mianowaną przedmiotów humanistycznych, a także języka włoskiego jako języka obcego oraz pisarką.

Tekst pochodzi z włoskiej edycji portalu Aleteia

..

Istotnie. Dziecko sie nie uczy dysleksja czy dysortografia... Dzieci maja rozne dusze rozne tempo nauki i rozne zdolnosci. Nie ma standardowego dziecka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:24, 10 Gru 2017    Temat postu:

Pluszowy Jezus. Zagrożenie czy szansa na dziecięcego Przyjaciela?
Łucja Braun | 10/12/2017
dystrybucjakatolicka.pl
Komentuj



Udostępnij



Komentuj



Czy nie chcielibyśmy, aby nasze dzieci od początku swego życia zaprzyjaźniały się z Jezusem? Z drugiej strony: może to zatarcie granicy między tym co jest sacrum, a co profanum?


G
dy dziś przeglądałam strony internetowe, na dłuższą chwilę zatrzymałam się nad niczym innym jak pluszową maskotką przedstawiającą Jezusa. Mój starszy, pięcioletni syn akurat zajrzał mi przez ramię i stwierdził, że ta maskotka – która w pierwszej chwili mocno mnie zaskoczyła, może nawet lekko zniesmaczyła – bardzo mu się podoba. Zapytał też czy moglibyśmy taką kupić dla młodszego brata.
Czytaj także: Czy spinner to całkiem niewinna zabawka?
Jezus zamiast pluszowego misia?

Byłam zaskoczona, dlatego też stwierdziłam, że należałoby nad tematem pochylić się nieco bardziej niż uznać, że pierwsze wrażenie, negatywne zresztą, jest tym właściwym. Pluszowy Jezus to przecież nic innego jak smycze z rybą, koszulki z Jego wizerunkiem, figury, obrazy, czy też filmowe i animowane adaptacje. Po prostu część kultury popularnej, w której jesteśmy osadzeni. Taki chrześcijański gadżet. Z tym, że przeznaczony dla dzieci.

Jako matka wolałabym, aby moje dziecko bawiło się, przytulało takiego pluszowego Jezusa niż jakieś potworne zabawki, a jest ich na rynku całe mnóstwo. Co złego może być w tym, że małe dziecko wtuli się w pluszowego Przyjaciela? Czy nie chcielibyśmy, aby i ono od początku swego życia zaprzyjaźniało się z Jezusem? Taka zabawka mogłaby nam pomóc w oswajaniu wiary.
Sacrum czy profanum?

Z drugiej strony nieumiejętne wykorzystanie tejże zabawki mogłoby spowodować zatarcie się granicy między tym co jest sacrum, a co profanum. Tylko, że tak może stać się również bez udziału pluszowego Jezusa.

Jako dorośli zapominamy o dziecięcej prostocie. Bez doszukiwania się kolejnego dna, ukrytego przesłania i dopatrywania się wszędzie niebezpieczeństwa. A może wystarczy pomyśleć tak jak mój syn?

Taki pluszak mógłby być po prostu dobrym przyjacielem, pocieszycielem, powiernikiem trosk i radości zamiast pluszowego misia, który nie będzie miał odpowiednika w przyszłym dorosłym życiu. Może już od początku nasze dziecko uczyłoby się, że z radością i smutkiem warto zwrócić się do Jezusa? Mogą to być czcze życzenia, ale wszystko zależy od nas i od tego jak wykorzystamy dane nam środki.
Czytaj także: Ale niebo! Umieranie i Pokemony
Mądrość rodziców

Nie chcę w żaden sposób oceniać pomysłu na pluszowego Jezusa. Byłabym ostrożna ze stwierdzeniem, że jest to zagrożenie, ale także z myślą, że to najlepsza zabawka na świecie. Patrzyłabym na to raczej jako na element edukacyjny dziecięcego poznawania wiary, zaprzyjaźniania się z wiarą niż jako kolejną zabawkę w kolekcji.

Konieczna jest tu mądrość i dojrzałość rodziców w wykorzystaniu tego produktu, bo to od tego zależy czy nasze dziecko zrozumie z czym w istocie ma do czynienia.

...

NIE NIE NIE! Absolutnie nie. Pluszowy mis to jednak zwierzatko. Mila rzecz. RZECZ!!! W zadnym wypadku! Musi byc od poczatku wlasciwa proporcja!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:23, 13 Gru 2017    Temat postu:

Dlaczego wprowadziliśmy do Polski pluszowego Jezusa? Rozmowa z dystrybutorem
Wojciech Łapiński | 12/12/2017

Materiały promocyjne | Dystrybucja Katolicka
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Jest hejt, jest konstruktywna krytyka, są też pozytywne opinie. I ogromne zainteresowanie klientów. Zatem dyskutujmy. Bo niby koszulkę z Panem Jezusem Miłosiernym można po użyciu wrzucić do pralki ze skarpetkami i majtkami, a takiego pluszowego Jezusa już nie?

Z Marcinem Kucharczykiem – dyrektorem handlowym Dystrybucji Katolickiej, firmy, która na polski rynek wprowadziła pluszowego Jezusa – rozmawia Wojciech Łapiński.



Wojciech Łapiński: Skąd wziął się pomysł, żeby wprowadzić do sprzedaży pluszową maskotkę przedstawiającą Jezusa? Nie jesteście jej producentem?

Marcin Kucharczyk: Rzeczywiście, Dystrybucja Katolicka nie jest producentem oferowanego Pana Jezusa, a jedynie dystrybutorem. Ponieważ zaopatrujemy wiele hurtowni i sklepów religijnych w całej Polsce, a również posiadamy własny sklep internetowy, wielu wydawców i producentów zgłasza się do nas ze swoją ofertą.

Podobnie i w tym przypadku, gdzie zagraniczny producent, który odniósł sukces w swoim kraju, zgłosił się do nas z pytaniem, czy koncepcja pluszowych pomocy dydaktycznych dla dzieci przyjmie się również w Polsce? Nie mogliśmy udzielić żadnej odpowiedzi, bo nikt wcześniej nie wypuścił serii biblijnych postaci wykonanych w ten sposób, więc umówiliśmy się, że o opinie poprosimy naszych klientów oraz internautów.
Czytaj także: Pluszowy Jezus. Zagrożenie czy szansa na dziecięcego Przyjaciela?



Jakie jest przeznaczenie pluszowego Pana Jezusa?

Producent przekazał nam informacje, że pomoc dydaktyczna w formie Pana Jezusa ma przybliżyć dziecku postać prawdziwego Jezusa Chrystusa, który jest Emmanuelem. Może okazać się bardzo pomocna podczas katechezy z najmłodszymi dziećmi.

Dodatkowo w domu może mobilizować rodziców do rozmów z dzieckiem na temat wiary oraz towarzyszyć dziecku podczas codziennej modlitwy do Boga. Omawiając zagadnienia wychowawcze, rodzic może odwoływać się do postawy oraz nauczania Jezusa. Wśród wielu zabawek, które promują agresję i przemoc lub zniekształcają dzieciom prawidłowe postrzeganie świata, np. wpajając fałszywy obraz piękna kobiety, ten Pan Jezus może ukazywać dobre wartości.



Na pewno czytaliście krytyczne komentarze. Wiele osób dostrzega różne zagrożenia, np. takie, że pluszak będzie traktowany przez dzieci jak inne tego typu zabawki, może zostać uszkodzony, pobrudzony. Inni mówią o infantylizacji wiary. Spodziewaliście się takich reakcji?

Spodziewaliśmy się raczej słabego zainteresowania środowiska, ograniczającego się do kilku, może kilkunastu konstruktywnych uwag dotyczących samego produktu lub jego zastosowania w praktyce. Reakcja na post przerosła jednak jakiekolwiek nasze oczekiwania. Wszystkie komentarze podzieliłbym na trzy kategorie.

Pierwsza to fala tzw. hejtu ludzi, którzy, jak widać po ich profilach na Facebooku, niewiele mają wspólnego z Kościołem i życiem w relacji z Jezusem. Hejtując i oburzając się na ten produkt, jednocześnie chwalą się swoimi „wyczynami” podczas Halloween lub udostępniają posty mocno antyklerykalne i antykościelne.

Druga grupa to konstruktywne uwagi, które spodziewaliśmy się zebrać (chociaż z pewnością nie w takiej ilości, o czym już wspominałem). Jesteśmy za nie bardzo wdzięczni. Tutaj otwierają się tematy do szerokiej i długiej dyskusji, bo niby koszulkę z Panem Jezusem Miłosiernym można po użyciu ze skarpetkami i majtkami wrzucić do pralki, a takiego pluszowego Jezusa już nie?

Albo – czy taki pluszowy przyjaciel nie może być właśnie świetną okazją, aby nauczyć dziecko szacunku do osób i używanych przedmiotów? Czy musimy wychodzić z założenia, że dziecko będzie niszczyć to, co otrzyma? A jeśli zniszczy, to czy coś złego się stanie, skoro kolorowanki, Biblie dla dzieci, różnego rodzaju książeczki, modlitewniki i inne pomoce dydaktyczne też zostają zniszczone i trafiają do kosza?

Trzecia grupa to pozytywne opinie i komentarze osób, które popierają taką nowoczesną formę ewangelizacji dzieci. Uważają, że dzięki takiej pomocy dziecko już od pierwszych lat życia może, niejako w naturalny dla siebie sposób, zaprzyjaźniać się z Jezusem. Widzą w tym raczej wielką szansę niż potencjalne zagrożenie.
Czytaj także: Czy spinner to całkiem niewinna zabawka?



Czy dziś też zdecydowalibyście się na wprowadzenie tej zabawki do oferty?

Decyzja o wprowadzeniu pluszowego Pana Jezusa do dystrybucji nie została podjęta na etapie opublikowania postu na Facebooku, bo tak jak mówiłem, celem było jedynie zebranie opinii. W chwili obecnej ogromne zainteresowanie tym produktem na naszej stronie powoduje, że oczekujemy na pierwszą partię od naszego kontrahenta. Wielu ludzi już złożyło zapytania lub zamówienia i chcemy się z nich rzetelnie wywiązać.

Czy ten Pan Jezus będzie dostępny w stacjonarnych hurtowniach i księgarniach religijnych, tego jeszcze nie wiemy. Praktyka pokazuje, że jeśli ludzie będą w takich miejscach o niego pytać, to nasi kontrahenci będę się w ten produkt również zaopatrywać.



A może zrobilibyście to teraz inaczej?

Pytanie po fakcie, czy zrobilibyśmy tak samo, czy inaczej i ewentualnie jak, pozostawiam bez odpowiedzi. Liczę na to, że po tych burzliwych komentarzach pojawi się jakiś konkretny efekt. Może w tym roku dorośli, całując figurkę małego Jezuska w żłóbku w Boże Narodzenie, zastanowią się nad tym, co z tą figurką stanie się po świętach? Pewnie trafi w szarym kartonie na strych lub do piwnicy i przeleży tam kolejny rok, bo nikomu nie będzie potrzebna.

A gdzie teraz są figury Chrystusa leżącego w grobie lub Zmartwychwstałego? Czy oburzamy się, że zostały usunięte z kościoła po świętach i teraz się kurzą z innymi niewykorzystywanymi w tym okresie roku liturgicznego przedmiotami?

Jako osoby głęboko wierzące i związane z Kościołem katolickim całą firmę od jej założenia powierzamy Bogu przez ręce Częstochowskiej Pani. Jesteśmy przekonani, że – dzięki działaniu w zgodzie z własnym sumieniem – nasza praca przyniesie dobre owoce na większą chwałę Bożą.

...

Czym innym jest figura realnego Jezusa w szopkach a czym innym ,,przytulanka". Jezus nie moze byc jedna z zabawek! Od dziecka trzeba wpajac SZACUNEK DLA BOGA! Bo owszem Jezus jest obok i nie ma nikogo blizszego. CO NIE ZNACZY ZE MOZNA GO TRAKTOWAC LEKCEWAZACO! Nikogo zreszta nie mozna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:28, 14 Gru 2017    Temat postu:

Zaprojektowali własne klocki Lego, by zainteresować dziecko mszą
Anna Malec i Redakcja | 14/12/2017
YouTube
Komentuj



Udostępnij




Komentuj



Ich dziecko nie było zainteresowane mszą świętą, więc rodzice zaprojektowali całą gamę klocków Lego, zainspirowaną liturgią.
Przygotowanie do Pierwszej Komunii za pomocą Lego

Duchowe zainteresowania czasem spotykają się z duchem przedsiębiorczości. Co może wyniknąć z takiej hybrydy? Pewna amerykańska rodzina zaprojektowała gamę klocków Lego związanych z liturgią mszy świętej.

Wszystko zaczęło się w 2015 roku. „Różaniec i pobożne obrazki zupełnie nie interesowały naszego syna Leopolda, gdy przygotowywał się do pierwszej komunii świętej” – wspomina Stephen Maas, jego ojciec. Zdecydował więc z żoną, że zrobią synowi specjalny prezent, który będzie zarówno w jego, jak i ich guście: klocki Lego przedstawiające wszystko, co potrzebne do mszy świętej.

Leo jest zapalonym pasjonatem Lego, więc pomysł rodziców, którzy postanowili do Legolandu wprowadzić księdza i kilka innych pobożnych elementów, okazał się strzałem w dziesiątkę.
Czytaj także: Twoje dziecko jest bohaterem, tylko czy Ty o tym wiesz?


„Ojciec Leopold odprawia mszę”

I tak po półtorarocznym procesie majsterkowania powstał zestaw klocków pt. „Ojciec Leopold odprawia mszę”. Państwo Maas zdecydowali, że te nieprzeciętne klocki nazwą nie tyle imieniem swojego syna, co na cześć św. Leopolda Mandica, cenionego spowiednika.

Od tej pory misterium mszy świętej wprowadzono na salony! Albo raczej do salonów rodzin na całym świecie.

Państwo Mass chcieli, by klocki były jak najbardziej profesjonalne (Stephen jest zawodowym grafikiem) i, na ile to możliwe, jak najbardziej podobne do prawdziwych elementów, widocznych podczas mszy św. w kościołach. I tak Stephen zadbał o złotą farbę na lekcjonarzu i mszale, o białe koloratki przy czarnej koszuli księdza, o dobry materiał szat liturgicznych – specjalnie w tym celu chodził po sklepach, by wybrać najbardziej odpowiednią tkaninę.

Do pracy przy kolejnych wersjach klocków rodzina zaangażowała kolegów syna i swoich przyjaciół, którzy sprawdzali, czy ich pomysły faktycznie się sprawdzą.
Czytaj także: Montessori. Jak urządzić pokój, w którym dziecko będzie szczęśliwe?
Zestaw lego za 49 dolarów

Ołtarz, świece, szaty liturgiczne – w zależności od okresu liturgicznego, w kolorze zielonym, białym, czerwonym lub fioletowym, tabernakulum… Udało im się stworzyć cały świat Lego w 100% katolicki. I sukces na starcie: zainteresowanie było tak wielkie, że rodzice uregulowali sprawę praw autorskich i znaleźli sposób, by sprzedawać klocki… za 49 dolarów, za pośrednictwem swojej firmy Domestic Church Supply Co.

I tak zaczął się ich wielki rodzinny biznes. Państwo Mass początkowo składali kolejne zestawy klocków wieczorami, kiedy dzieci już spały.

Wprowadzili produkt na rynek w maju 2015 roku, podbijając najpierw rynek amerykański i brytyjski, a potem kolejno inne.

Każdy zestaw składa się ze 174 elementów. Klocki miały być z natury ewangelizacyjne, pokazujące, że wiara, msza i kapłaństwo to naturalne elementy codziennego życia.

Wiosną przyszłego roku państwo Mass planują rozszerzyć zestaw katolickich Lego o konfesjonały, a w przyszłości także o mini figurki świętych, papieża i biskupów.

Zobaczcie, jak za pomocą tych klocków przedstawiono Rok Miłosierdzia:
[link widoczny dla zalogowanych]

Korzystałam z tekstu, który ukazał się na stronie catholicherald.co.uk

..

Prawie gra. To ma sens...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:06, 17 Gru 2017    Temat postu:

Skąd się biorą „niegrzeczne dzieci”?
Mira Jakubowska | 17/12/2017

Hannah Tasker/Unsplash | CC0
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Wsłuchiwanie się w dziecięce sygnały nie jest trudne. Wystarczy odkryć dziecko, które także jest w każdym z nas, ono podpowie, jak mądrze i cierpliwie towarzyszyć w szczęśliwym dzieciństwie.
Niegrzeczne dziecko to problem?

Często spotykam zatroskanych rodziców, którzy mają „niegrzeczne dzieci”, a przynajmniej tak je nazywają. Zadziwieni, czasem bezradni, zawstydzeni albo zmęczeni ciągłymi wizytami w szkole, rodzice zadają mi pytania, które śmiało mogłyby się streścić w tym jednym: „Skąd się biorą TAKIE dzieci?”.

Temat grzeczności wydaje się niezwykle ważny z dorosłego i dziecięcego punktu widzenia, nie tylko w czasie przedświątecznym, jak bon na św. Mikołaja (bo do niegrzecznych dzieci nie przychodzi), ale w zwyczajnej codzienności – w domu, w przedszkolu, w szkole, w kościele, w sklepie…
Czytaj także: Niegrzeczne dziewczynki w Biblii – czego możemy się od nich nauczyć?


Co tak naprawdę oznacza bycie grzecznym?

Ostatecznie chyba to, że dziecko robi wszystko, o co poproszą je dorośli, a jeśli tak się nie dzieje, to sprawia tzw. trudności wychowawcze. Dziecko to mały, mądry człowiek, z ograniczonym wprawdzie myśleniem przyczynowo-skutkowym (to przejaw dziecięcej beztroski), jednak za to z myśleniem bezinteresownym, czasem magicznym, a przez to jakże innym od naszego logicznego pojmowania świata. Jako dorośli wzruszamy się historią Małego Księcia, podczas gdy każdego dnia mamy szansę go spotkać w dziecięcym kadrowaniu rzeczywistości. Miałam niedawno bardzo ciekawe spotkanie z pewną sześciolatką.

– Co mam zrobić z tą kredką, ciągle się łamie? – zapytałam trochę zniecierpliwiona.
– Spróbuj jeszcze raz (wskazała na temperówkę), daj jej szansę.
– Zobacz, nic to nie dało, chyba ma połamany gryf i będę musiała ją wyrzucić.
– Spróbuj jeszcze raz. Bo wiesz, mi się czasami też nie udaje, muszę próbować dużo razy i czekałabym całą noc. Lepiej jednak próbować, bo może się uda.
Czytaj także: Metoda Montessori zmieniła moje podejście do wychowania dzieci


Rozchorowałabym się, gdybym była ciągle grzeczna

Ta rozmowa miała ciąg dalszy i doprowadziła do delikatnego tematu bycia grzecznym, co w przypadku mojej rozmówczyni było prawie niemożliwe. Rozchorowałam się przez jeden dzień, kiedy byłam mocno grzeczna – wyznała zmartwiona.

Za każdym razem, gdy powracał temat dobrego zachowania kreatywna i odważna dziewczynka wstrzymywała oddech, nieruchomiała i mówiła ściszonym głosem. Skąd się wzięła jej niegrzeczność? W tej historii, jak w wielu innych jej podobnych, dzieci są owocem swoich rodziców – m.in. ich sposobu patrzenia na świat, przeżywania relacji małżeńskich, rodzicielskich, ich oczekiwań, trudnych decyzji, popełnionych błędów wychowawczych (kto ich nie ma?!).


Niegrzeczne dziecko – problem rodziny a nie dziecka

Zainspirowana rozmową o kredkach zapytałam innych dziecięcych ekspertów, co sądzą na ten temat. Ze smutkiem przyjęłam odpowiedź jednego siedmiolatka na pytanie o ciągle łamiącą się kredkę: Wyrzuć ją – najlepiej na wysypisko, do niczego się już nie nadaje.

To tylko odpowiedź dotycząca kawałka drewna, jednak zdradza spojrzenie na świat wynikające z własnych doświadczeń odrzucenia, niepasowania, bycia innym. Częściej jednak słyszałam odpowiedzi o dawaniu jeszcze jednej szansy…

Niedawno usłyszałam o Janku, który sprawiał codzienne problemy w szkole, szybko się złościł, nikogo nie chciał słuchać i długo by można jeszcze wymieniać listę jego niechlubnych zasług. Zmartwiony rodzic zapytał, jak może pomóc swojemu dziecku i okazało się, że interwencji i wsparcia wymagają najpierw sami rodzice.
Czytaj także: Jaka jest różnica między dzieckiem dobrym a grzecznym? Odpowiedź Janusza Korczaka da Ci do myślenia


Nawet najlepszy psycholog nie zastąpi rodzica

Dziecko w swojej mądrości i prostocie oddaje to, co otrzymuje. Może czasem w taki sposób, że trudno się doszukać podobieństwa do zachowań rodziców. Łatwo wtedy postąpić, jak z ciągle nie dającą się zatemperować kredką – skoro nie spełnia moich oczekiwań, mogę ją wyrzucić, ewentualnie zareklamować…

Czasem mam wrażenie, że takim punktem reklamacji jest gabinet psychologa. Rozumiem, że postawa rodziców wynika często z bezradności, nieotwartych oczu i potrzeby poznania i zrozumienia swojego dziecka. Ale nawet najlepszy psycholog nie zastąpi uważnego i kochającego rodzica.

Cieszą mnie takie chwile, gdy dorosły odważy się otworzyć oczy, zaczyna słuchać, co mówi jego pociecha, pozwoli sobie na wejście do dziecięcego świata… Porusza mnie to, gdy rodzice odkrywają, że ich dzieci mają mnóstwo innych cech niż tylko jedyna słuszna kategoria bycia grzecznym.

Wsłuchiwanie się w dziecięce sygnały nie jest trudne. Wystarczy odkryć dziecko, które także jest w każdym z nas, ono podpowie, jak mądrze i cierpliwie towarzyszyć w szczęśliwym dzieciństwie. Czasem dziecięcy przekaz może przyjść do nas nieoczekiwanie, jak dźwięk świątecznej melodii, rozbrzmiewający o trzeciej w nocy…

Czy to niegrzeczne dziecko, które nie szanuje ciszy nocnej? Nie, to Janek, żywe i szczęśliwe dziecko, które melodią opowiada swoją radość z wizyty świętego Mikołaja – takiego dorosłego, który przyszedł, choć nie należało się go spodziewać…

...

Niegrzeczne dzieci TO NIE TE RUCHLIWE I BARDZO AKTYWNE! To te co robia zle rzeczy!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 12:35, 27 Gru 2017    Temat postu:

Mamo, pomóż mi samemu to zrobić!
Joanna Kiszkis | 27/12/2017

Catherine Delahaye/Getty Images
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Chcesz nauczyć dziecko samodzielności i pewności siebie? Wykorzystaj kilka prostych zasad montessoriańskich. To edukacja przez zabawę. Wdzięczna i skuteczna.

System edukacji, który pozwala dzieciom na pełny i swobodny rozwój stworzyła jedna z pierwszych włoskich kobiet-lekarzy, Maria Montessori (1870-1952). Wychowanie po montessoriańsku sprowadza się do idei: edukacja przez zabawę.

Maria Montessori u początków swojej działalności pracowała z dziećmi upośledzonymi, wymagającymi wiele uwagi, troski i cierpliwości, ale szybko zorientowała się, że to, co pomaga opóźnionym w rozwoju maluchom, znakomicie stymuluje także dzieci zdrowe. Była przeciwniczką sadzania dzieci w szkolnych ławkach, nie wymagała skupienia i ciszy w klasie – wiedziała, że znacznie lepiej jest pozwolić dzieciom odkrywać świat przez zabawę, niż pouczać. Przedszkoli i szkół, pracujących w oparciu o jej idee, przybywa dziś na całym świecie.
Czytaj także: Metoda Montessori zmieniła moje podejście do wychowania dzieci


Montessori, Odkrywanie świata zawsze jest fascynujące

Jest kilka zasad, które każdy rodzic może wykorzystać w domu, stymulując rozwój swoich dzieci już od najmłodszych lat. Dzieli się nimi we francuskim magazynie Le Figaro dyrektorka jednej z montessoriańskich szkół w Marsylii, Marie Robert. W „przygotowanym otoczeniu”, gdzie wszystko jest proste i dostępne dla dziecka łatwiej nauczyć się pracy w grupie i odpowiedzialności.

Edukacja jest naturalnym procesem. Nie polega na słuchaniu, lecz na zdobywaniu doświadczenia. – Maria Montessori
Czytaj także: Dlaczego moje dzieci nie muszą mieć dobrych ocen


Dziecięcy pokój

Kiedy maluch zaczyna samodzielnie się poruszać, jego wszechświatem jest mieszkanie i własny pokój. Próbowaliście kiedyś zobaczyć świat z perspektywy raczkującego lub stawiającego pierwsze kroki niemowlęcia?

Wystarczy przykucnąć i rozejrzeć się. To może być naprawdę pouczające doświadczenie. Marie Robert zdecydowanie nie poleca łóżeczek ze szczebelkami ani kojców: lepiej, żeby dziecko spało nawet na materacu na podłodze i stamtąd, z bezpiecznego poziomu zero, eksplorowało swój „układ słoneczny”.

W pokoiku niech będzie nisko zawieszone lustro, które można zaopatrzyć też w poręcz z przodu, tak żeby mały Krzysztof Kolumb mógł się jej trzymać i patrzeć najpierw na siebie.

Otwarte szafki z zabawkami (tych niech będzie nie za wiele, i lepiej wybierać proste, stymulujące wyobraźnię) także powinny być w zasięgu małych rąk – niskie i bezpieczne.
Czytaj także: Montessori. Jak urządzić pokój, w którym dziecko będzie szczęśliwe?


Domowe obowiązki – nawet małe dziecko może być samodzielne

Kto powiedział, że dwulatek albo przedszkolak nie może uczestniczyć w pracach domowych? Oczywiście, na swoją miarę i możliwości.

Kiedy się już pozna zawartość szafek z garnkami i pokrywkami, skrupulatnie obejrzy wnętrze pralki i ma się na koncie co najmniej kilogram mąki, rozsypany na kuchennej podłodze, pora na poważniejsze obowiązki. Można na przykład – mówi Marie Robert – dać dwulatkowi dwa naczynia, jedno puste, drugie wypełnione na przykład ziarnami fasoli – oraz dużą łyżkę i poprosić o przełożenie zawartości.

Sześciolatek śmiało już może wyciskać sok z pomarańczy. W tym wieku amerykańskie dzieci robią swoje pierwsze ciasto – najprostsze pod słońcem muffinki.

A potem można namówić do wytarcia blatu albo pozamiatania po sobie. Kolorowy fartuszek, zmiotka i szufelka na pewno pomogą.

Czego nie ma najpierw w zmysłach, tego nie ma później w umyśle.
Czytaj także: Jak nauczyć dziecko sprzątania… 5 sprytnych zasad


Radość z mycia zęba

„A ząbki umyłeś?” – zamiast co wieczór zadawać dziecku prowokujące do buntu pytanie, lepiej sprawić, żeby mycie zębów i w ogóle cała skomplikowana kwestia higieny osobistej stały się jedną, wielką frajdą. Kubeczek i szczotka z ulubionym bohaterem z bajki, pachnące, kolorowe mydło, płyn do kąpieli w butelce w kształcie Kubusia Puchatka pomogą skojarzyć codzienną dbałość o higienę z zabawą, a nie nudną męczarnią. Warto też mieć w łazience bezpieczny schodek, tak żeby dziecko mogło swobodnie – i samodzielnie, to kolejne montessoriańskie słowo-klucz – sięgnąć do umywalki.



Chyba nikt oprócz świętego Franciszka nie potrafi zachwycać się skromnym robaczkiem lub zapachem tak jak czynią to dzieci.


Czytaj także: 8-latek piecze ciasteczka, żeby kupić dom dla siebie i mamy


Mały ogrodnik

Praca w ogródku to z kolei naturalna lekcja przyrody: drzewa i krzewy owocowe, mały warzywnik i zioła, jeże, ślimaki… Ogródek w miniaturze można też urządzić na balkonie. Maluch może podlewać rośliny (kolorowa konewka) czy skubać suche listki.

Przedszkola i szkoły pracujące metodą Montessori można znaleźć w internecie, są w wielu miastach i mniejszych miejscowościach w Polsce. Ale niezależnie od miejsca, w którym dziecko się uczy, te wskazówki warto wykorzystać w codziennym, domowym życiu. Są prostsze i skuteczniejsze niż mogłoby się wydawać.
...

Zdecydowanie dziecka nie mozna wyreczac we wszystkim. Przeciez nie zostanie np. analfabeta bo wy mu oszczedzicie trudu uczenia sie czytac czy pisac...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:53, 28 Gru 2017    Temat postu:

Czy mój syn ożeni się z kobietą podobną do mnie?
Luz Ivonne Ream | 28/12/2017
Shutterstock
Komentuj



Udostępnij




Komentuj



Czy na pewno chciałabym, żeby moi synowie ożenili się z kobietami podobnymi do mnie? Pod wieloma względami tak, ale wolałabym, żeby poślubili kogoś znacznie lepszego ode mnie.
Być wzorem do naśladowania

Modlę się za kobiety, które będą moimi synowymi – bo mam tylko synów – od momentu, kiedy byłam w ciąży.

Przez wiele lat było to moją wielką troską; aż wreszcie zdałam sobie sprawę, że zamiast się przejmować, muszę starać się być wzorem do naśladowania dla moich synów, ponieważ kiedy przyjdzie ten moment, wybiorą na swoją żonę kogoś bardzo podobnego do mnie.

Niesłychane, prawda? Ale tak jest. Nasze dzieci zwykle wybierają jako swoją drugą połówkę kogoś podobnego do swojej mamy lub swojego taty.

Tak więc zmieniłam swoje nastawienie: „Czy na pewno chciałabym, żeby moi synowie ożenili się z kobietami podobnymi do mnie?”. Pod wieloma względami tak, ale wolałabym, żeby poślubili kogoś znacznie lepszego ode mnie.
Czytaj także: Adam i Ewa – czy tak bardzo się od nich różnimy?


Małżonek podobny do rodzica?

Oczywiście, idealnie byłoby mieć takie nastawienie od momentu, kiedy dzieci są małe. Jednak nigdy nie jest za późno, żeby zacząć zmiany na lepsze.

Jeśli jesteś mężczyzną, zadaj sobie to samo pytanie: „Czy chciałbym, żeby moje córki wybrały na męża takiego człowieka, jakim ja sam jestem?”. Jeśli odpowiedź brzmi: „tak” – gratulacje. To śmiało, jak mówi młodzież: „Dawaj dalej! Nigdy się nie zmieniaj!”.

Myślę jednak, że wszyscy mamy pewne obszary, w których możemy być jeszcze lepsi. Każdy z nas powinien je odkrywać, w sposób szczery i odpowiedzialny, a następnie wprowadzać zmiany i niezbędne dostosowania, żeby być prawdziwie przykładnym rodzicem. I dokonać tego, by nasze dzieci wybierały swoich małżonków z obfitości, a nie z braku. To znaczy, z tego co mają; żeby nie musiały szukać albo udawać, że ktoś inny wypełni ich pustkę albo zapewni to, czego im brakuje.


Nie rady, a przykład

Kiedy nasze dzieci zbliżają się do wieku, w którym zwykło się zmieniać stan cywilny, my, rodzice, prześcigamy się w udzielaniu rad: uważaj na to, zwróć uwagę na coś innego, itd. Właśnie wtedy mówię, że to już nie czas na gadanie, ale na zaproszenie do obserwacji i do refleksji. Niech nam się przyjrzą i z dala od wydawania ocen i opinii zaczerpną z naszego przykładu wszystko, co im odpowiada i niech odrzucą to, co im się w nas nie podoba.
Czytaj także: Miłość to harmonijny taniec…

Ten typ refleksyjnych ćwiczeń pomoże nam wszystkim, zarówno rodzicom, jak i dzieciom, ponieważ zdamy sobie sprawę z tego wszystkiego, co wciąż jest do poprawy.

Oczywiście, jako rodzice musimy być gotowi i chętni, ażeby dowiedzieć się o tych obszarach, w których mamy możliwość poprawy i które nasze dzieci nam wskażą.

Szczęśliwie – a czasami niestety – poprzez wskazówki, które im dawaliśmy, nasze dzieci są już wychowane, dostały wzory zachowań, mają swoje wyuczone zwyczaje, skłonności, dążenia. Dzięki temu jaki my, rodzice, stworzyliśmy dom, nauczyły się czym jest miłość, życie w związku i w małżeństwie.

I w tym wieku nasze dzieci – dokładnie tak jak to było z nami – niosą wiele emocjonalnych ran, których nawet nie są świadome i na ogół wybiorą swoją parę przez pryzmat tych ran. Już wyjaśniam, co mam na myśli.


Związek, który uzupełni emocjonalne braki

Mimowolnie, pomiędzy innymi przesłankami, będą szukać związku z osobą, która uzupełni ich braki emocjonalne. To znaczy, będą wybierać parę albo szukać miłości w zgodzie z tym wszystkim, co otrzymały i tym wszystkim, czego im w dzieciństwie zabrakło.

Podam przykład: jeśli osoba otrzymała dużo miłości i opieki, ale tym, czego nie otrzymała, była uwaga i motywacja, kiedy „wyjdzie na świat”, w swoich relacjach nieświadomie będzie wysyłać sygnał: „ja daję Ci miłość i opiekę, a w zamian ty poświęcisz mi uwagę i będziesz mnie motywował”.

Oznacza to, że dana osoba będzie szukać na zewnątrz tego, czego jej brakuje, czego jest pozbawiona i gdy tylko to otrzyma, zaoferuje w zamian to, co dano jej w dzieciństwie.

Z tego samego powodu, rodzice, nigdy nie jest za późno na poprawę.

Jeśli jesteś mamą i żoną, która bez przerwy rządzi swoim mężem, kontroluje każdy jego ruch, jest zaborcza i zazdrosna: czy chciałabyś, żeby pewnego dnia, żona tak samo traktowała Twojego syna? Żeby go kontrolowała i pilnowała, tak jak Ty robisz to w stosunku do własnego męża?

Jeśli jesteś tatą i mężem, szowinistą, kobieciarzem i manipulantem, nieczułym albo brutalnym, zadaj sobie to samo pytanie. Czy chciałbyś, żeby Twoja córka wyszła za mąż za mężczyznę takiego jak Ty, który nigdy nie okazuje szacunku swojej żonie, odnosząc się do niej w sposób arogancki i dokuczliwy?


Miłość, szacunek i troska

Nie mówię o karmie czy innych rzeczach tego typu, w które nie wierzę, ale o zdrowym rozsądku. W ogromnej większości wolimy to, co znamy, chociaż w wielu przypadkach to, co znamy jest dla nas bolesne.

Dlatego nie należy martwić się zbytnio o to, kogo poślubią nasze dzieci, ale zająć się kształtowaniem prawych istot oraz tworzeniem pełnych domostw, obfitujących w miłość, szacunek i troskę.

Pracujmy nad tym, żeby wieść pobożne życie, pełne wartości i tego wszystkiego, co prawdziwie prowadzi człowieka do pełni. Kształtujmy istoty prawe i zdrowe emocjonalnie. W ten sposób jest mniej prawdopodobne, że dokonają niewłaściwego wyboru swojej pary.

I oczywiście, nie przestawajmy się modlić za nie i za tych, których poślubią.
Czytaj także: Każda miłość jest wyjątkiem od reguły. Również małżeńska

Tekst pochodzi z hiszpańskiej edycji portalu Aleteia

...

Wtlaczanie dziecka w obraz samego siebie tylko lepszego to krzywdzenie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:59, 29 Gru 2017    Temat postu:

Czy można mieć „wolne” od dzieci?
Dominika Kaźmierczyk | 29/12/2017
Shutterstock
Komentuj



Udostępnij




Komentuj



W pewnym momencie samotna wyprawa do sklepu, a właściwie gdziekolwiek, wydaje się rajem i najwyższą rozkoszą.


T
rudno się przyznać, nawet przed samym sobą, że pod koniec dnia (a często także na jego początku) nie marzymy o niczym innym, jak tylko o tym, by choć na chwilę wymknąć się z domu. Przy akompaniamencie płaczu naszych słodkich pociech toczymy wtedy skomplikowane, częściowo nieuświadomione gry.

– Kaszka dla dzieci się skończyła.

– Zaraz wyskoczę – oznajmia z radością ojciec.

– Nie, ja pójdę.

– Ja.

– Nie, ja.

– Przy okazji przyniosę coś z samochodu.

I tak dalej….
Czytaj także: Skąd się biorą „niegrzeczne dzieci”?


Potrzebna cała wioska

W pewnej szwedzkiej grze planszowej, która ma uczyć podziału obowiązków w domu najwięcej punktów otrzymuje się za opiekę nad dziećmi… I to nie tylko tymi najmniejszymi.

Wstydzimy się do tego przyznać (choć panowie jakby mniej), ale w pewnym momencie samotna wyprawa do sklepu, a właściwie gdziekolwiek, wydaje się rajem i najwyższą rozkoszą. „Potrzebna jest cała wioska, by wychować jedno dziecko”. A my już nie mieszkamy w wioskach. Zachwycamy się rodzicielstwem bliskości, ale często zapominamy, że nie oznacza ono jedynie relacji dziecko – rodzic.

W tej dawnej, afrykańskiej czy polskiej wiosce, każdy każdego znał, ludzie sobie nawzajem pomagali. Dzieci wychowywały się w dużych rodzinach, pełnej cioć, wujków, babć, dziadków, kuzynek, kuzynów, siostrzeńców, szwagrów…

Dziś wychowujemy zazwyczaj mniejszą liczbę dzieci. Dziadkowie są często wiele kilometrów od nas, często pracują, czasem ich nie ma, czasem są chorzy. Rodzeństwa też mamy mniej, również rozsianego. Mamy przedszkola, nianie, żłobki.

I często okazuje się, że nie mamy nawet czasu pobyć przez chwilę sami albo tylko we dwoje, bo dzieci chore, bo dzieci nas potrzebują, bo praca…
Czytaj także: Vivian Maier – niania z aparatem fotograficznym

Kiedy miałam urodzić drugie dziecko, koleżanka poleciła mi książkę pod tym właśnie tytułem, z groźnym podtytułem „Podręcznik przetrwania”. Ponieważ sama wychowywałam się właściwie jako jedynaczka (choć mam dwóch dużo młodszych, przyrodnich braci), postanowiłam się w tej kwestii podszkolić.

Brytyjska autorka Naia Edwards pokazuje, jak wyczerpująca (choć również wspaniała) może być opieka nad co najmniej dwójką dzieci w dzisiejszych czasach.


Mieć dzieci i przetrwać

Muszę przyznać, że mnie najbardziej męczą bójki, kłótnie, sceny zazdrości oraz hałas, jaki wytwarzają moje dwie córeczki, a który nie wiązał się (przynajmniej nie aż tak bardzo, bym marzyła o zatyczkach do uszu) z posiadaniem jednego dziecka. Plus obezwładniające zmęczenie, wynikające w dużej mierze z niewielkiej różnicy wieku między nimi.

Edwards uwalnia od poczucia winy, jeśli np. zostajesz w domu z młodszym dzieckiem, a starsze mimo to wysyłasz do przedszkola. Radzi korzystać z wszelkiej możliwej pomocy i na jakiś czas dać sobie spokój z dorównaniem perfekcyjnej pani domu.

Wszystkie mamy (i tatusiowie) pracujący na etat, których znam, korzystają z wydatnej pomocy dziadków (szczęściarze) lub niań, nawet pomimo uczęszczania dzieci do przedszkoli czy szkół ze świetlicą.

Czasem wystarczy po prostu poprosić przyjaciół lub rodzeństwo o pomoc. Przestać kłócić się o kaszkę, a zamiast tego wybrać się na randkę małżeńską, bo chociaż tyle już ich przeżyliśmy w okresie przedmałżeńskim, to teraz mają zupełnie inną wagę.

Nasi rodzice mieli na nie czas (przecież zawsze w domu rezydowała jakaś babcia lub dziadek). Dlaczego my mamy sobie tę przyjemność odbierać?

...

To jest oczywiscie trud bo inaczej nie bylo by zaslugi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:12, 05 Sty 2018    Temat postu:

Badacze sprawdzili, kim w dorosłym życiu chcą być japońskie dzieci

Wczoraj, 4 stycznia (23:52)

​Najbardziej pożądanym zajęciem zawodowym dla japońskich chłopców jest - po raz pierwszy od 15 lat - praca naukowa. Japońska firma ubezpieczeń na życie, która opublikowała w czwartek wyniki swojego badania, wiąże je z nagrodami Nobla dla japońskich naukowców.
Zdjęcie ilustracyjne
/PAP/Newscom

Dziewczynkom najbardziej pożądanym zajęciem wydaje się - od 21 lat z rzędu - praca w sklepie spożywczym, a dalej tradycyjne zajęcia kobiece - praca pielęgniarki i przedszkolanki.

Z badań wynika też, że chłopcy na drugim i trzecim miejscu chcieliby zawodowo grać w baseball i piłkę nożną. Ci, którzy chcieliby zostać naukowcami, podają jako powód tego wyboru chęć "całkowitego wyleczenia raka" lub "zbudowanie robota, z którym można się bawić".

Dziewczynki marzące o pracy w sklepach spożywczych najbardziej chciałyby pracować w ciastkarni. Jedna z nich powiedziała, że chce "robić słodycze, które nawet ludzie chorzy mogliby jeść z przyjemnością".

Ostatnim japońskim naukowcem nagrodzonym Noblem był w 2016 roku Yoshinori Ohsumi, biolog komórkowy, laureat w dziedzinie fizjologii lub medycyny za odkrycia dotyczące mechanizmów autofagii.

Rok wcześniej noblistami zostali Japończycy: biochemik Satoshi Omura i fizyk Takaaki Kajita. Omura dostał Nobla wspólnie z Irlandczykiem Williamem Campbellem za odkrycia dotyczące terapii infekcji powodowanych przez pasożytnicze nicienie, a Kajita wspólnie z kanadyjskim fizykiem Arthurem B. McDonaldem za odkrycie oscylacji neutrin.

Badaniem objęto w lipcu i sierpniu 1100 uczniów szkół podstawowych i przedszkoli w całej Japonii. Firma Dai-ichi Life Insurance badania takie prowadzi od 1989 roku.

...

Dosc typowe! Dziewczynki sa nastawione na kontakt z ludzmi a chlopcy na majsterkowanie w jakichs rzeczach. Takie sa roznice mozgu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:03, 06 Sty 2018    Temat postu:

5 powodów, dla których nie publikuję zdjęć dzieci na Facebooku
Jacek Kalinowski | 06/01/2018

Shutterstock
Udostępnij





Komentuj

Drukuj

Nie chcę lajków i komentarzy, choćby były same pozytywne. Otrzymuję codziennie werbalne komentarze od zachwyconych dziadków i najbliższych mi ludzi. Lajki sam wyrażam za pomocą buziaków, przytulasów i codziennych rozmów z córkami.

Prowadząc bloga ojcowskiego i aktywny fanpage, musiałem dokonać wyboru. Albo upublicznię wizerunek moich dzieci, albo będę jednym z tych twórców internetowych, którzy ten wizerunek chronią. W pełni rozumiałem argumentację rodziców, którzy umieszczają na portalach społecznościowych zdjęcia swoich dzieci. Bliższa była mi jednak filozofia tych, którzy nie zdecydowali się upubliczniać zdjęć swoich pociech.

Od razu napiszę, że ten tekst to nie jest zbiór narzucanych mądrości: „Dlaczego masz nie wrzucać zdjęć dzieci na Facebooka”. To subiektywna opinia ojca-blogera i próba wytłumaczenia, dlaczego wybrałem taką drogę zaistnienia w rodzicielskim i blogowym świecie.

Jakie są moje powody?


Nie da się tego cofnąć

Nawet gdybym wrzucał zdjęcia swoich dzieci na Facebooka, nawet gdybym zdawał relacje z wyjazdów, z pierwszych kroczków, urodzin i wspólnych zabaw, nawet gdybym uważał, że to świetna sprawa, że moi znajomi śledzą rozwój moich dzieci, to co by było, gdybym nagle zmienił zdanie?

Na przykład pod wpływem jakiegoś przykrego wydarzenia, jakie spotkało moich znajomych – kradzież czy przeróbka zdjęcia, szykany w szkole itp. Niestety, w internecie nic nie ginie, wrzuconego zdjęcia nie da się stamtąd wyciągnąć. Likwidacja konta na Facebooku to tylko pozorne wyjście z sytuacji.
Czytaj także: Jola Szymańska: 5 typów katolików na Facebooku


Nie mam do tego prawa

Ściślej mówiąc, po części mam, ponieważ nie wszystkimi prawami dziecko jest w stanie rozporządzać. Bardziej chodzi mi o przyzwoitość w stosunku do tego maleńkiego dziecka, które urośnie pewnie szybciej niż bym tego chciał i zapyta mnie, co robią jego zdjęcia w internecie.

Nie muszą być kompromitujące. Nie muszą być z kąpieli czy plaży. Co odpowiem wtedy nastoletniej córce? Wolałbym, żeby sama zadecydowała o obecności w internecie – wtedy, gdy zrozumie, czym on jest i jakie są zalety oraz wady umieszczania w nim swojego wizerunku.


To i tak nikogo nie obchodzi

Poprawka, obchodzi. Moich rodziców, najbliższą rodzinę i kilku przyjaciół. Czyli tych wszystkich, z którymi mam na tyle częsty kontakt, że i tak widzą moje dzieci na żywo. Ewentualnie podsyłam im MMS-y i filmiki z naszymi dzieciakami.

Cała reszta? Przescrolluje dalej, bo to nie ich dzieci i oczywiście, że nie są w nie tak zapatrzeni, jak my. Co więcej, nie przypominam sobie, żeby moja mama biegała z albumem po ulicy i pokazywała moje zdjęcia dalszym sąsiadom. Wrzucanie zdjęć dzieci na Facebooka bez przeklikania się przez zaawansowane ustawienia prywatności, są dla mnie właśnie takim narzucaniem się przypadkowym ludziom.
Czytaj także: Zmieniłeś już dziś status? Facebookowy nałóg – jak go pokonać?


Nie wiem, kto to ogląda

Zawsze uważałem, że argument o zboczeńcach oglądających zdjęcia dzieci na portalach społecznościowych jest trochę przesadzony i że to się dzieje głównie na filmach. Po części tak – w realnym życiu to są rzeczywiście skrajne przypadki. Zachowajmy zdrowy rozsądek.

Mimo wszystko nie publikuję zdjęć dzieci na Facebooku, ponieważ w realnym życiu również nie pokazuję zdjęć obcym osobom, nie przedstawiam im dzieci i nie zostawiam córek bez opieki. Cały czas mam poczucie, że zdjęcia moich dzieciaków byłyby zdjęciami właśnie bez opieki – nie wiem, kto je ogląda i co może z nimi zrobić.


Nie odczuwam takiej potrzeby

Po prostu. Nie chcę lajków i komentarzy, choćby były same pozytywne. Otrzymuję codziennie werbalne komentarze od zachwyconych dziadków i najbliższych mi ludzi. Lajki sam wyrażam za pomocą buziaków, przytulasów i codziennych rozmów z córkami. Nic więcej do szczęścia nie potrzebuję.

To moje zdanie. Jakie jest wasze?

...

Przede wszystkim zachowac godnosc. Jakies glupie matki wrzucaja zdejecia maluchow na nocnikach. Potem dziecko dorasta i ma takie ,,atrakcje" do poznania o sobie z sieci... Godny wyglad tych dzieci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:59, 11 Sty 2018    Temat postu:

Całowanie chleba, „czapkowanie”, o zmarłych tylko dobrze – te gesty mają głęboki sens
Alina Petrowa-Wasilewicz | 11/01/2018

Kate Remmer/Unsplash | CC0
Udostępnij 1 0
Jest z tymi męczącymi naukami i ciągłymi uwagami dorosłych pewien problem: dopiero po latach rozumie się ich sens. Bardzo głęboki sens. Gdy go odkrywamy i przychodzi zrozumienie, zazwyczaj jest już za późno na podziękowania.

Pocałuj chleb
– Podnieś bułkę i ją pocałuj.

– Dlaczego? – spytał mój czteroletni wnuk Józek.

Reklama
– Żeby ją przeprosić i poprosić, żebyśmy zawsze mieli chleb – wyjaśniłam.

Niewiele wyjaśniłam, ale zadziałał pewien automatyzm, bo tego uczyła mnie w dzieciństwie babcia. Gdy chleb spadał na podłogę, trzeba było go podnieść, ucałować, jednym słowem przeprosić. I prosić, by zawsze był z nami. Taki zahaczający o magię rytuał. Bo chleb otaczany był przez babcię i mamę szczególnym poważaniem, każdy bochenek zaczynał się od naznaczenia znakiem krzyża, a czasem opowiadały, co jadły w bombardowanej w 1939 roku Warszawie – w domu był większy i nie pasujący zestaw pierników i słoniny, który szybko się skończył.

Czytaj także: Nie tylko kreda. Znacie tradycję palenia kadzidła w domach na Trzech Króli?


Drobne gesty mają sens
Ale na tym nie kończy się lista drobnych gestów i zachowań, dyktowanych przez babcię. Przyznam, że gdy byłam mała, te wszystkie babci polecenia wkurzały mnie bardzo. A była ich cała masa. Mieliśmy koty, dużo kotów w naszym małym domu z ogrodem na przedmieściach. I nie wolno nam było nadawać im ludzkich imion. Był więc Czarnuszek, Siwuś, Mruk i wiele innych, nie pamiętam wszystkich, bo w szczytowym okresie było ich dziewięć sztuk. Ale ludzkich imion nie miały, bo porządku pilnowała babcia.

Reklama
Nie wolno było wyzłośliwiać się o wadach osób zmarłych. „Dziecko, nic nie mów, on już na Boskim sądzie jest” – blokowała wszystkie pośmiertne recenzje babunia.

Nie wolno było stawiać czegokolwiek na ludzkich podobiznach/fotografiach w gazetach czy książkach, bo babcia na to nie pozwalała. „To stworzenie boskie jest” – argumentowała, a gdy podjęła jakąś decyzję, cóż, nie było dyskusji.



Dziwactwa czy dobra nauka?
Moja rodzina określona byłaby dziś jako wielokulturowa, bo była bułgarsko-polska. Miałam dziesięć lat, gdy po raz pierwszy przyjechałam z mamą do Polski i skonfrontowałam pełne uwielbienia opowieści mamy, babci i cioci o utraconej ojczyźnie – raju, który bezpowrotnie utraciły z pierwszym dniem wojny.

Ja zobaczyłam tę krainę inaczej, bo widziałam strasznie wielu strasznie smutnych ludzi. Patrząc na nich z dzisiejszego punktu widzenia powiedziałabym: niemal wszyscy byli w depresji. Wielu nietrzeźwych, zalewających smutki, o których czasem opowiadali w środkach komunikacji miejskiej, na ławeczkach, w kolejce. A było już dwadzieścia lat po wojnie, już jedno pokolenie wyrosło, a rany tak ciężko się goiły i smutek nadal ludzi dławił i czułam to ja, dziesięcioletnie dziecko.

Reklama
Ciekawe oczy dziecka notowały także nieznane i dziwne zachowania. Od czasu do czasu mężczyźni w tramwaju czy autobusie „czapkowali”, jakby się z kimś witali. Z kim? – tego nie wiedziałam. A spotkani panowie całowali mamę w dłoń, kłaniając się nisko. Co to były za dziwactwa?

Tak więc opuszczona niechcący przez wnuka bułka przypomniała mi wszystko, wpajane przez mamę, a zwłaszcza babcię. Jest z tymi męczącymi naukami i ciągłymi uwagami dorosłych pewien problem: dopiero po latach rozumie się ich sens. Bardzo głęboki sens. Gdy go odkrywamy i przychodzi zrozumienie, zazwyczaj jest już za późno na podziękowania.

Czytaj także: Rodzinne tradycje – przywołują pamięć o tych, których już z nami nie ma


Sens zrozumiany po latach
Szacunek do chleba to wdzięczność Bogu za życie i żywność, ale też wiąże się z tym, że to chleb, choć inny, nie na zakwasie, staje się Jego Ciałem. Nadawanie zwierzętom odrębnych imion odsyła do prawdy, że tylko człowiek, żadna inna istota na ziemi, ma niepowtarzalne relacje ze Stwórcą, który stworzył go i pragnie dla niego samego. Zakaz mówienia źle o zmarłych to odstąpienie od wiecznej pokusy „bycia jak bogowie”, bo tylko Stwórca zna człowieka dogłębnie i potrafi sprawiedliwie, bezbłędnie, ale i z miłością podsumować jego życie. Stawianie czegoś na czyjejś fotografii też byłoby znieważeniem Pana Boga, który stworzył nas na swój obraz i podobieństwo.

A czapkowanie polskich mężczyzn – cóż, to było oddanie czci Najświętszemu Sakramentowi i jak później się zorientowałam, gest był wykonywany, gdy przechodziło się lub przejeżdżało obok kościoła. Czapkowanie, które dziś już całkowicie zanikło…

Reklama
Drobne gesty, które oplatają codzienność. Gdy uczymy się ich w dzieciństwie, nieraz się buntujemy. Owszem, wymagają dyscypliny i pamięci, wysiłku, choć niewielkiego, mogą nużyć swoją powtarzalnością. Ale nagroda jest nieproporcjonalna wobec tych drobiazgów. Jest nią łączność z Panem Bogiem, szarość dni stapia się ze złotem i błękitem wieczności, wpisuje nas, śmiertelnych i ułomnych w to, co nigdy nie przeminie.

To nasz grunt. I tworzą te gesty otulinę, dzięki której jesteśmy bliżej Stwórcy, bardziej bezpieczni, wypełnieni poczuciem sensu, z wytyczonym celem. I tworzą także cały nasz świat, ojczyznę małą, dużą i wieczną.

Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba

Podnoszą z ziemi przez uszanowanie

Dla darów Nieba…

Reklama
Tęskno mi, Panie.

To słowa poety, klasyka wieszcza. Warto go zrozumieć, bo poeci są szczególnie wrażliwi, ich przenikliwy wzrok dociera do podszewki rzeczywistości, ukrytych znaczeń.

Józiu, podnieś i pocałuj chleb. Kiedyś zrozumiesz o wiele więcej.

..

To oczywiste. Dlatego starsi wychowują dzieci bo te nie rozumieją. Nie na odwrót.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:14, 11 Sty 2018    Temat postu:

8 pomysłów na spędzanie czasu z nastoletnim synem – do realizacji przez cały rok
Magda Jakubiak | 11/01/2018

Rahul Anil/Unsplash | CC0
Udostępnij 21 0
Warto o tę relację zadbać. Wydaje się, że to takie trudne – znaleźć czas dla własnych dzieci, wyjechać z nimi na wycieczkę – ale to prawdopodobnie najlepszy prezent, jaki można im podarować.

Nastoletni synowie wciąż potrzebują kontaktu jeden na jeden ze swoim tatą. Taki „męski czas” pozwala im na zbudowanie realnej więzi.

Tata poznaje swojego syna – to, czym się interesuje, jakim jest człowiekiem, jakie ma marzenia. A syn uczy się od ojca – o życiu, może przejąć jego hobby, polubić te same książki, filmy, muzykę… Na pewno kreuje w ten sposób swoją osobowość. Tata często staje się dla syna autorytetem i wzorem męskości.

Dlatego warto o tę relację zadbać. Wydaje się, że to takie trudne – znaleźć czas dla własnych dzieci, wyjechać z nimi na wycieczkę – ale to prawdopodobnie najlepszy prezent, jaki można im podarować.

Oto kilka pomysłów dla ojców na spędzanie czasu ze swoimi dorastającymi synami*.



Wypad w góry
Czasem fajnie jest się razem zmęczyć. Szczególnie, jeśli nagrodą za wysiłek są widoki niczym z rozkładówki National Geographic. Na początek na pewno wystarczą polskie Tatry. Nocleg w schronisku, wczesna pobudka, żeby wyjść w góry zanim zjawią się „niedzielni turyści”, i wspólna wędrówka. Nie za szybko, nie za wolno, we własnych tempie. Zasięgu prawie nie ma (a co dopiero internetu), myśli płyną, to i tematy do rozmowy się znajdą. A przy odrobinie szczęścia można napotkać kozice albo i nieszczęścia – niedźwiedzia. To dopiero przygoda.

Czytaj także: Wolałem grać niż spędzać czas z dzieckiem i żoną. Pomogła mi… „Koronka”!


Wycieczka rowerowa
Wymaga większego technicznego przygotowania niż wyprawa w góry, ale wystarczy dobry sprzęt, mapa rowerowa, koniecznie kask i czas ruszać. Z rowerem jest o tyle łatwiej, że w podróży raczej nie przeszkodzi nam pogoda. Można jechać i w deszczu, i w słońcu. Pokonuje się dłuższe trasy niż pieszo, ale wciąż ma się dziką satysfakcję z wykonanego wysiłku, nie to co wtedy, gdybyśmy przejechali samochodem. Przy okazji można zwiedzać wszelakie miasteczka, mniejsze i większe, a przy tym poznawać ich historię.



Razem na koncert
Podobny gust muzyczny? Nic prostszego jak znaleźć koncert wykonawcy, którego utwory sprawiają przyjemność i tacie, i synowi. Trudniej, jeśli nic takiego nie przychodzi do głowy. Wtedy pewnie łatwiej będzie, jeśli ojciec dostosuje się muzycznie do syna – to świetny sposób, żeby wsłuchać się w to, co płynie z jego głośników. Ostatecznie muzyka, jakiej słuchamy, wiele o nas mówi.

Czytaj także: Szymon Majewski: Kurtka pokoleń, czyli kultowy kawałek jeansu


Realizowanie wspólnych pasji
Warto znaleźć takie zajęcie, które sprawia obu stronom nieograniczoną frajdę. Coś, przy czym ojciec i syn mogą razem odpoczywać albo dzielić się wszelkimi możliwymi nowinkami na dany temat. A różnorodność przykładów jest nieograniczona, czy będzie to pływanie łódką na radio, czy przemierzanie Polski, żeby zobaczyć pokaz samolotów.



„Męskie zajęcia” – majsterkowanie, rąbanie drzewa itp.
Chodzi o wszelkie obowiązki domowe, które zazwyczaj bardziej bawią mężczyzn niż kobiety. Majsterkowanie, wiercenie na haczyki dziur w ścianie, rąbanie drzewa, naprawianie odkurzacza – wszystko może okazać się szansą na budowanie więzi poprzez konieczność współpracy. Taka praca zespołowa, w której trzeba się jasno komunikować. A jednocześnie syn może się nauczyć wielu przydatnych umiejętności technicznych.



Sport/siłowanie się dla żartów
Zdrowa rywalizacja na boisku do koszykówki, siatkówki czy piłki nożnej to moment na przełamanie hierarchii patriarchalnej i szansa na wykazanie się, zarówno syna, jak i ojca. Obaj mogą zaimponować sobie zwinnością, kondycją i strategią pokonania przeciwnika. To samo dzieje się np. przy siłowaniu się dla żartów. Nie potrzeba rozmów, tylko skupienia, siły i przemyślanego podejścia.



Wydarzenia kulturalne – kino, teatr
To okazja do przeprowadzenia dyskusji światopoglądowych, uczenia kanonów kultury i poznawania wzajemnych upodobań artystycznych. Tata może podsuwać synowi książki warte przeczytania, zabierać go na festiwale filmowe, a potem pytać o refleksje, tłumaczyć niezrozumiałe wątki, poszerzać konteksty. Syn uczy się ogólnych prawd o świecie, staje się bardziej inteligentny i na pewno nie raz zaskoczy swojego rodzica błyskotliwością i przewrotnym ujęciem poruszanego tematu.



Planszówki
Propozycja prawdopodobnie najprostsza do zrealizowania, bo wystarczy wyciągnąć z szafy Monopoly, szachy, chińczyka czy Scrabble. Rozgrywka na poziomie intelektualnym pomaga oswoić się z przegraną (obu stronom!), ale i dać satysfakcję z wygranej. W planszówkach nie ma znaczenia, kto jest silniejszy, i czasami rządzi nimi przypadek, więc tutaj chodzi po prostu o przyjemne spędzanie wspólnego czasu. Także rodzinnie.

*Oczywiście nie oznacza to, że córki będą znudzone powyższymi propozycjami. Jedynie – przykłady zaczerpnięte zostały z męskich opowieści rodzinnych autorki.

...

Wazne aby nie bylo to tylko kupowanie zabawek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 2 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy