Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Wychowanie.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:32, 10 Maj 2018    Temat postu:

Wychowanie przez krytykę – motywuje czy podcina skrzydła?
Anna Gębalska-Berekets | 10/05/2018
KRYTYKA W WYCHOWANU
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
W opinii psychologa ciągła krytyka nie jest motywująca. Zniechęca i uczy postawy, że cokolwiek nie zrobię i tak nie zadowolę nikogo. Z czasem pojawia się frustracja, złość, smutek i poczucie utraty sensu w robieniu czegokolwiek.

Każdy rodzic chciałby, by jego dziecko było mądre, lubiane i szczęśliwe. Życzenia można by mnożyć bez końca. Z tym wiążą się konkretne plany i marzenia. Gdy dziecko nie jest takie, jakiego oczekujemy, ma swój sposób na życie, pojawia się negatywna ocena jego wyborów. Owszem, umiejętne zwrócenie uwagi może motywować, co innego w przypadku nadmiernej krytyki, która nie zawsze powoduje zmianę postawy.



Krytykuj zachowanie, a nie osobę!
Udzielanie wskazówek, negacja pewnych zachowań są nieodłącznym elementem procesu wychowawczego. Krytyki nie jesteśmy w stanie całkowicie wyeliminować. Jednak, gdy to już nastąpi, należy pamiętać, by potępić zachowanie, które nam się nie spodobało, a nie osobę. To wspomaganie dobrych stron, nie skupianie się na słabościach. Tak ukierunkowane działanie daje poczucie bezpieczeństwa i wzmaga wiarę w siebie.

Długofalowe krytykowanie, bez miłości i zainteresowania, może przynieść opłakane skutki: wycofanie, brak wiary we własne siły czy zaburzenia lękowe. Niekoniecznie prowadzi do zmiany zachowania wedle powziętych wobec dziecka oczekiwań. Zanim cokolwiek powiemy, to warto byłoby zastanowić się nad tym, czy to naprawdę konieczne i co w rzeczywistości chcemy osiągnąć. Słowa potrafią zranić bardziej niż miecz. „Bardzo ważną rolą rodziców jest wytworzenie w dziecku tak zwanej motywacji wewnętrznej, czyli chęci robienia czegoś dla siebie i swoich potrzeb, a nie dla rodziców, byle tylko zasłużyć na nagrodę i dobre słowo” – mówi „Aletei” Tatiana Ostaszewska-Mosak, psycholog.

Czytaj także: Jak zdyscyplinować dziecko – siedem świątobliwych wskazówek ks. Bosko


Chwalić jak najczęściej
Pochwały są dla dziecka motywacją, o ile są wypowiadane z zainteresowaniem, jasnym, pozytywnym komunikatem i dotyczą konkretnej sytuacji. I jak zwraca uwagę psycholog, pochwała to także poświęcenie czasu, potraktowanie dziecka na poważnie i docenienie tego, czego dokonało, co zrobiło lub też co zamierza zrobić. Chwalenie jest budujące i miłe i każdy z nas, niezależnie od wieku, lubi docenienie i skupienie uwagi na tym, czego dokonaliśmy i z czego jesteśmy dumni.

Uogólnianie nie jest dobre. Warto też uwrażliwiać na konsekwencje działań. Każdemu z nas zdarzają się błędy. W sytuacjach niejasnych, niedopowiedzianych warto wyrazić swoje zdanie i zająć stanowcze stanowisko oraz powiedzieć, czego się oczekuje. „Mówmy dziecku, jakie zachowania są według nas w danej sytuacji pożądane” – dodaje Tatiana Ostaszewska-Mosak.

Doprecyzowane komunikaty, współpraca i wsparcie w dążeniu do realizacji zamierzeń to elementy motywujące. Czym innym jest zatem mówienie o zasadach i zachowaniach, których rodzice oczekują, a czym innym używanie sformułowań krytykujących i oceniających, z negatywnym wydźwiękiem. To na pewno nie wywoła chęci do zmiany. Czy komunikaty typu: jesteś bałaganiarzem, brudasem, fajtłapą mogą motywować do jakiejkolwiek zmiany?

Czytaj także: 2 pytania, które pomogą Wam stać się lepszymi rodzicami


Negatywne skutki krytyki
Krytyka nie polepsza relacji. Natomiast pocieszenie, szukanie rozwiązania i wsparcie działa odwrotnie. Dlatego jeśli mamy jako rodzice pewne oczekiwania, to powiedzmy dziecku o nich. W opinii psychologa ciągła krytyka nie jest motywująca. Zniechęca i uczy postawy, że cokolwiek nie zrobię i tak nie zadowolę nikogo. Z czasem pojawia się frustracja, złość, smutek i poczucie utraty sensu w robieniu czegokolwiek.

Wykształca się poczucie niższej wartości, „chory” perfekcjonizm, a nawet stany depresyjne. „Dziecko przyjmuje pewną etykietę, godzi się z nią i nie czuje żadnej chęci i motywacji do zmiany” – wyjaśnia Tatiana Ostaszewska-Mosak. Dziecko chętnie współpracuje z rodzicami, o ile komunikaty, które do niego docierają są jasne i konkretne, budowane w sposób zależny od wieku. Dziecko nie musi przejawiać podobnych do naszych zainteresowań. Dlatego chociażby przy wyborze szkoły niech samo zdecyduje, jaki profil czy kierunek odpowiada jemu/jej najbardziej.



Jak zapanować nad krytykowaniem?
Czy jest jakaś sprawdzona recepta na pokusę wyrażenia krytycznej opinii i niezadowolenia? „Sto razy zastanówmy się, czy faktycznie musimy ciągle coś mówić i komentować, i zwracać uwagę. Jak pokazuje nauka i życie, powtarzanie pewnych zdań niekoniecznie wpływa na poprawę zachowań” – radzi psycholog.

...

Trzeba z tym ostroznie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 7:52, 11 Maj 2018    Temat postu:

Czy mamy robić z dziecka człowieka sukcesu?
Maciej Gnyszka | 11/05/2018
DZIECKO, SUKCES
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Powinniśmy zmuszać dziecko do zabawek rozwijających je czy dać mu swobodę wyboru? Powinniśmy postawić na rozwój intelektualny dziecka przez zabawki „analogowe” czy tablet z milionem aplikacji? Jak sprawić, by nasza pociecha w przyszłości realizowała Boże wezwanie do pomnażania talentów i czynienia sobie ziemi poddaną?

Przyszłość naszego dziecka
Niejednokrotnie okazywało się, że hobby rozwijane na boku stawało się później sposobem na życie – i to nie tylko dostatnie, ale i twórcze, satysfakcjonujące życie!

Niestety, większość ludzi na rynku nie szuka pracy, przez którą mogliby realizować Boże wezwanie do pomnażania talentów i czynienia sobie ziemi poddaną. Czego szuka większość ludzi? Tak, większość ludzi szuka po prostu etatu, który zapewni przeżycie.

A dzieje się tak dlatego, że nie znają siebie, swoich talentów, mocnych – ale i słabych – stron. Nikt nigdy nie podsunął im testu osobowości MBTI czy innego Harrisona. Co więcej, sprawy zwykle zaszły już tak daleko, że sami twierdzą, iż nie mają żadnych talentów…

Takie jest życie – myślisz sobie? Niewątpliwie masz rację. Jednak jeśli przypomnimy sobie, jak niezwykłą istotą był taki człowiek za młodu – dzieckiem pełnym energii, żyłki odkrywcy, ciekawym świata – wszystko nabiera innych kolorów, prawda?

Przedsiębiorcy mają wiele problemów z ludźmi, którzy przyszli na etat. Na etat, ale nie do pracy. Na etat, czyli po ubezpieczenie społeczne i po to, by biernie siedzieć w biurze/magazynie/placu te ustawowe 8 godzin i mieć w miarę spokój. Problemów z ludźmi, którzy wykonują zadania, których nienawidzą, pracę traktują jako konieczne w dobie złego kapitalizmu zło, dzięki któremu można przeżyć. Problemów z ludźmi, którzy nie są twórczy w pracy, tylko dopiero w przydomowym warsztaciku albo w komputerze. Problemów z ludźmi, którzy na pytania:

A co Cię interesuje? W czym byś się najlepiej sprawdził? Jaka praca dawałaby Ci największą satysfakcję? Co chciałbyś razem ze mną osiągnąć na naszym rynku?

odpowiadają sakramentalną i pustą zarazem niczym garnek po obiedzie frazą:

Nie wiem.

Czy naprawdę życzymy takiej przyszłości naszemu dziecku? Tak, wiem, że w życiu nie wszystko toczy się po naszej myśli. Ktoś trafnie zauważył, że – żeby poznać przyszłość – trzeba ją przeżyć. Jednak historia opowiedziana przez Pawła Malinowskiego (pisałem o tym w tekście „Czy powinniśmy modlić się o pieniądze?” pokazuje coś bardzo ważnego. Nie wiemy, kim dziecko zostanie w przyszłości, ale możemy stworzyć mu takie warunki, w których będzie mogło rosnąć i wzrastać.

Czytaj także: Czy powinniśmy modlić się o pieniądze?


Co dziecko lubi?
Pytanie brzmi: czy należy zmuszać dziecko do tego, co je rozwija czy dać swobodę wyboru? To bardzo ważne pytanie, arcyważne wręcz. I musimy poczynić jedno założenie. Załóżmy, że dziecko jest małe i jeszcze nie zdążyło się od niczego uzależnić. Od czego może być uzależniony maluch? Trunki i środki wziewne to jeszcze nie ten etap, ale telewizja albo świat interaktywny to duże atraktory w tym wieku. Zróbmy to założenie na początek.

Jeśli dziecko jest jeszcze wolne, zwykle z całej puli zwykłych zabawek – od lalek/postaci, przez samochodziki, klocki i puzzle albo nawet i bardziej skomplikowane urządzenia rozwijające zdolności manualne – wybiera dość swobodnie. Jak łatwo zauważyć, to ma charakter fazowy z bardzo jasnymi granicami.

Moi Synowie potrafili katować jakąś zabawkę codziennie po parę razy dłuższymi interwałami, aż pewnego dnia nadszedł moment, że zabawka nie budziła już żadnego, najmniejszego, nawet tyciego, tyciutkiego zainteresowania. Patrząc na rozwój chłopaków, postawiłbym zdecydowanie na swobodę wyboru, wyłączając z niej mało angażujące i uzależniające formy rozrywki (zbyt wcześnie mutlimedia i telewizja).

Czytaj także: Mam uparte dziecko – jestem szczęściarzem


Zabawki rozwijające czy nierozwijające?
Czym się różni zabawka rozwijająca od nierozwijającej? Trudno powiedzieć. Pewnie kryterium leży gdzieś w okolicach odpowiedzi na pytanie: Czy zabawka angażuje w interakcję, czy może robi z dziecka biernego odbiorcę? Jednak to powierzchowne rozumowanie. Na pierwszy rzut oka gra komputerowa wciąga bardziej niż książka czytana przez rodzica, prawda? Ale czy jest lepsza? A nawet jeśli, to na pewno nie na każdym etapie rozwoju.

I tu chyba dochodzimy do kluczowej kwestii. Ważne jest dostosowanie zabawek do wieku, czy ściślej – etapu rozwoju, na którym jest dziecko (każdy rodzic wie, że bywa różnie). Czego innego potrzebuje apatyczny 3-latek, a czego innego nadpobudliwy 9-latek.

No, ale wróćmy jeszcze do definicji. Co to są te zabawki rozwijające? Moim zdaniem to jednak te, które angażują. Człowieka angażują – a więc różne jego sfery: od cielesnej, przez intelektualną, aż po ducha, jeśli można mówić o zabawkach w tym trzecim obszarze.

Tu jednak dodatkowa uwaga. Dziś każdy chce wychować geniusza (czy raczej pracownika idealnego korporacji) – stąd nagle okazuje się, że można nabyć specjalne, turbointeligentne klocki dla dzieci, zamiast takich zwyczajnych. Jest popyt – pojawi się i podaż, a czasem nawet na odwrót!

Uważam, że już wtedy, gdy nasze pociechy mają te swoje 1,5 roku i więcej, naszym – rodziców – zadaniem jest baczna obserwacja i zachęcanie do pogłębiania tego, co przynosi dziecku radość i satysfakcję. Nawet gdyby to było coś głupiego, niezrozumiałego według naszego rodzicielskiego, stetryczałego rozumu. Bo jeśli jest tylko moralnie godziwe, zasługuje na rozwój, jeśli tylko są po temu możliwości materialne. I warto tu pamiętać, że to, że dziecko powinno się rozwijać, nie znaczy, że rodzice powinni zbankrutować. Moja Mama lalki robiła sobie z kolb kukurydzy. Można? Można.



A co z tymi tabletami z milionem aplikacji?
Zdaje się, że z każdym kolejnym rokiem to pytanie będzie nabierało wagi. Jakie jest moje zdanie? Uważam, że z tabletami z milionem aplikacji jest tak samo, jak ze wszystkim – wszystko w swoim czasie (i tak, by nie uzależniało).

Warto puścić od czasu do czasu bajeczkę albo piosenkę i poprosić dziecko, by samo obsłużyło smartfona. To przecież wystarczy – klikanie palcem w ikonki i przewijanie ekranu to nie jest żadna rocket science.

Moim zdaniem warto najpierw pomóc dziecku rozwinąć wyobraźnię, poprzez zabawki, które wymagają jej użycia, a nie same ją zastępują. Gdy już widzimy, że dziecko jest w stanie tworzyć własne opowieści, wymyślać nowe zabawy – słowem, gotować zupę na gwoździu, coś z niczego – można podrzucić nowe narzędzia.

Na podstawie własnych doświadczeń mogę śmiało stwierdzić, że dzieci mogą rozwijać się bez telewizji, komputera, tabletu, a smartfony znając jako źródło filmików z angielskojęzycznymi piosenkami, pieśniami patriotycznymi i chorałem gregoriańskim (sic!).

Zastanawiasz się, czy to aby nie jest robienie krzywdy dziecku, które powinno od razu poznawać nowe technologie? No właśnie, czy aby na pewno powinno? Jak to samo w sobie pomoże mu (i nam) odkryć talent, który będzie mogło w przyszłości pomnażać?

Pamiętajmy o tym, że koniec końców to „tylko” narzędzia. Nie są celem samym w sobie, ale środkiem. Mają czemuś służyć. A im wcześniej będą służyć, tym lepiej, bo przecież czym skorupka na młodu nasiąknie, tym…

...

Dziecko powinno byc czlowiekiem sukcesu DUCHOWEGO!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 8:02, 14 Maj 2018    Temat postu:

Jak ciocie i wujkowie zmieniają życie dzieci na lepsze
Calah Alexander | 14/05/2018
AUNT,CHILD,CAR
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Ciocie są jak terapeutki. Zawsze wiedzą, kiedy ich siostrzeńcy czy bratanice są smutne, zdenerwowane lub źle się czują. Ciocia słucha i proponuje ramię, na którym mogą się wypłakać, aż poczują się lepiej.”

Po wielu latach mieszkania daleko od naszej rodziny, moje dzieci na nowo odkrywają skarb, jakim jest ich ciocia – a ja wraz z nimi.



Ciocie niezwykły skarb
Moja siostra jest ich jedyną ciocią z mojej strony dołączyła do klubu „cioci roku” od pierwszego dnia po przeprowadzce. Od wożenia dzieci na gimnastykę i na zajęcia wojowników ninja, po granie w softball w ogródku przed domem – zawsze jest gotowa rzucić to, co w danej chwili robi i biec na pomoc swoim siostrzeńcom. Ale nie chodzi tylko o to co robi, a raczej w jaki sposób to robi, że jest taką wyjątkową ciocią, o czym przypomniało mi się, kiedy czytałam ten post na You are Mom:

„Ciocie są cudownymi powierniczkami. Kiedy dzieci są starsze, czasem obawiają się rozmawiać o pewnych rzeczach z rodzicami. Zwracają się wtedy do cioci, a ta zawsze ma do zaoferowania jakąś dobrą radę.

Ciocie są jak terapeutki. Zawsze wiedzą, kiedy ich siostrzeńcy czy bratanice są smutne, zdenerwowane lub źle się czują. Ciocia słucha i proponuje ramię, na którym mogą się wypłakać, aż poczują się lepiej.”
Czytaj także: Rodzina na etacie: mama, tata, praca i dzieci
To takie prawdziwe… Wydawało mi się, że mam całkiem dobry kontakt z dziećmi, ale siostra ma dostęp do obszaru, którego nawet nie byłam świadoma. Przyjdzie powiedzieć mi, kiedy któreś czuje się zranione, zagubione lub złe i często całkowicie mnie tym zaskakuje. Jest super-empatyczna, potrafi dostrzec emocjonalne wskazówki, które mnie umykają, i potrafi rozmawiać z moimi dziećmi w inny sposób. Inaczej też więc otwierają się na nią i jest w stanie dać im prowadzenie i rady, o których ja nawet bym nie pomyślała.

Jest również absolutną czarodziejką w tych drobiazgach, które ja zawsze chcę robić dla moich dzieci, ale nigdy nie mam na nie czasu – jak podrzucanie motywujących karteczek do ich pudełek z drugim śniadaniem albo 20-minutowe rozgrywki piłki nożnej przed obiadem. Stała się nieocenioną pomocą dla nas wszystkich – moje dzieci wiedzą, że mają jeszcze jednego dorosłego, na którego mogą liczyć, że będzie miał czas na wszystkie te małe ważne rzeczy, które ich rodzice przegapiają w chaosie codzienności, a ja wiem, że mogę na nią liczyć w kwestii zaopatrzenia dzieci w dodatkową zabawę i dodatkowe doświadczenie.

Czytaj także: Dziadkowie zbyt hojni? Co zrobić, by nie zasypywali dzieci prezentami


Dbaj o kontakt swoich dzieci z ciociami i wujkami!
Jestem bardzo wdzięczna, że moje dzieci mają przy sobie taką ciocię, ale żałuję, że nie zrobiłam więcej, żeby pielęgnować ich relacje z ciociami i wujkami zanim przeprowadziliśmy się z powrotem do Teksasu. Jeśli masz siostrę lub brata, który nie ma bliskiej relacji z twoimi dziećmi, bardzo cię zachęcam, abyś pomógł/pomogła tym relacjom się nawiązać. Będziecie zaskoczeni, jak wielką różnicę zrobią one w życiu wszystkich, również w waszych!

Do cioć i wujków czytających ten tekst: nie bójcie się szukać waszych własnych sposobów na kontakt z siostrzenicami i bratankami. To może być coś równie prostego jak zabranie ich na lody i zapytanie, jak minął im dzień albo niespodziewany telefon z wideo-rozmową, jeśli mieszkacie daleko od siebie. Dzieci uwielbiają dostawać sporo uwagi i twój czas poświęcony wyłącznie im ma dla nich wielkie znaczenie. Mogą nawet otworzyć się i opowiedzieć o rzeczach, które ich trapią, o czymś, czego nie powiedzieliby rodzicom. Wasi siostrzeńcy i bratankowie potrzebują was w swoim życiu, i chociaż może jeszcze o tym nie wiecie, wy potrzebujecie ich także.

...

Trzeba znalezc wlasciwe proporcje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 7:35, 21 Maj 2018    Temat postu:

Dzieci potrzebują mądrych granic! Nie odbierajmy im ich…
Aneta Czerska | 21/05/2018
DZIEWCZYNKA
Joseph Gonzalez/Unsplash | CC0
Udostępnij 0 Komentuj
O ile wielu rodziców wprowadza reguły i zakazy, to niewielu jest konsekwentnych w ich egzekwowaniu. Tymczasem Dania znana jest z wolnościowego podejścia do wychowania, ale pedagodzy ubolewają, że rodzice nie wyznaczają dzieciom granic.

Skutki braku konsekwencji w egzekwowaniu granic
Każde dziecko testuje granice i negocjuje. Jeśli raz uda mu się je przekroczyć, to spróbuje ponownie. Nie wie jednak, kiedy spodziewać się kary, co wprowadza nerwowość. Nie jest też pewne, kiedy skończyć wymuszanie. Jednym razem udaje się płaczem coś wymusić już po minucie, a innym razem kilkuminutowy płacz nie pomaga. Zawsze pozostaje jednak wątpliwość, czy należało płakać o minutę dłużej, aby postawić na swoim.

W duńskim społeczeństwie, znanym z wolnościowego wychowania, łatwo zauważyć poczucie bezpieczeństwa i spokój, który wynika z przestrzegania prawa, na przykład drogowego. Ze względu na wysokość mandatów, nikt nie przekracza dozwolonej prędkości. Dlatego na ulicach i autostradach nie ma nerwowości czy wyprzedzania. Wszyscy jeżdżą wolno, leniwie, spokojnie, zupełnie bez emocji.

Duński pedagog wie, jak ważne są granice w wychowaniu dziecka. Nie tylko dają poczucie bezpieczeństwa, ale sprawiają, że dzieci są grzeczne, spokojne, chętnie współpracują i wykonują polecenia. Zastanawia mnie, jak w społeczeństwie, które dobrze zna teorię, nie sposób zobaczyć jej w praktyce.

Choć pedagog widzi problemy i zna sposoby ich rozwiązania, to nie wolno mu rodzica pouczać, ani zwracać mu uwagi. Większość rodziców nawet by nie słuchała, a tylko nieliczni przychodzą po radę. Sytuacja jest umacniana przez zagraniczne poradniki dla rodziców, które kreują wolnościowe wychowanie.

Warto sobie uświadomić, że brak egzekwowania reguł doprowadza do sytuacji znacznie gorszych, niż gdyby reguł nie było wcale.

Czytaj także: Do czego prowadzi wolnościowe wychowanie?


Poradniki o wychowaniu to nie wszystko
Książki te wynikają z zapotrzebowania europejskiego i amerykańskiego rynku. W zachodniej cywilizacji rodzice pracują na tyle długo i intensywnie, że nie spędzają z dzieckiem czasu i nie budują z nim relacji. Wtedy próby egzekwowania reguł doprowadzają do frustracji i kłótni. Tymczasem rodzic chciałby usłyszeć, że wszystko co robi jest dobre i nie musi nic zmieniać. Stąd wprowadza się nowe terminy takie jak bunt dwulatka, trzylatka itd. Autorzy poradników twierdzą, że wszyscy rodzice przeżywają podobne trudności i jest to zupełnie normalne.

Każdy lubi być chwalony, podczas gdy z krytyką mamy trudności, dlatego popularnością cieszą się takie artykuły i książki. Znajdziemy tam wyjaśnienie, że bunt dwu- czy trzylatka jest potrzebny dla rozwoju. To uspakaja rodzica i zwalnia z jakichkolwiek prób naprawy sytuacji, które i tak zakończyłyby się fiaskiem. Skoro brak konsekwencji w egzekwowaniu reguł jest gorszy niż zupełny brak reguł, to nie powinno dziwić, dlaczego wolnościowe wychowanie jest takie popularne.

Wolnościowe podejście do wychowania staje się na tyle popularne, że rozprzestrzenia się samoistnie. Wydaje się być jedyną poprawną koncepcją wychowawczą. Kolejni rodzice postępują zgodnie z jej zasadami, bo nie wypada inaczej.

Tymczasem rodzice, którzy nie rzucili się w pogoń za pieniądzem, a ich dziecko nie siedzi do godziny 18 w przedszkolu lub szkole, miewają nawet wyrzuty sumienia. Wydaje im się, że dziecko traci coś ważnego: nie uczestniczy w dodatkowych zajęciach edukacyjnych, nie ma buntu dwu-, trzy- ani czterolatka, który w opinii autorów poradników jest etapem rozwoju.

Wchodzimy w erę, w której bliskie relacje w rodzinie, pełne ciepła, wyrozumiałości i cierpliwości, połączone z patrzeniem sobie w oczy, są rzadkością. To, co było normalne, staje się na tyle rzadkie, że będzie wkrótce nienormalne.

Czytaj także: 11 sposobów na okazanie miłości dziecku


Wolnościowe wychowanie a stawianie granic
W każdym społeczeństwie obowiązują prawa i normy zachowań. Skoro dzieciństwo ma być okresem przygotowawczym do dorosłego życia, to powinniśmy uczyć poszanowania praw i norm. Przy rodzicu, który cierpliwie egzekwuje reguły, dziecko czuje się bezpieczne, bo wie, że istnieje osoba, która nad wszystkim czuwa.

Taka świadomość, daje duże poczucie komfortu. To dlatego tak często powtarzamy sobie „Jezu, ufam Tobie” lub „Jezu, Ty się tym zajmij”. Jeśli już uda nam się zaufać i powierzyć sprawy Bogu, czujemy spokój, bezpieczeństwo, odprężenie.

Tak jak Bóg dla nas dorosłych, tak rodzic dla dziecka powinien być ostoją – dawać poczucie komfortu. Niestety, rodzice nie mają przekonania do reguł, głównie dlatego, że nie wiedzą, jak humanitarnie i z miłością je egzekwować.

...

Brak regul anarchia to najszybsza droga do produkcji dziecka nieszczesliwego...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:56, 22 Maj 2018    Temat postu:

Jak nie radzić sobie z emocjami dziecka?
Mira Jakubowska | 22/05/2018
PŁACZĄCE DZIECKO
Brytny.com/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Przeżyj bliskość ze swoim być może smutnym, rozzłoszczonym, wystraszonym dzieckiem, które w takich chwilach najbardziej potrzebuje właśnie Ciebie.

Świat emocji dziecka – jak się w nim odnaleźć?
Jak nie radzić sobie z emocjami dziecka? Jak się im poddać? Tak, pytania na pewno są dobrze zadane i w nich zawarta jest część odpowiedzi, perspektywa, którą chcę Ci zaproponować. Można znaleźć wiele tekstów typu: pięć sposobów na to…, trzy rzeczy, które na pewno sprawią, że… dziewięć wskazówek, które pomogą… itd. Często ludzie sięgają po takie dobre rady, bo to jakiś konkret, liczba określonych działań, po których spodziewają się zamierzonego efektu. Czasem to się sprawdza, czasem nie.

Podobnie jest z emocjami dzieci, z reagowaniem na ich nie-zwyczajne zachowania – nie ma tutaj jednej gotowej recepty, jednej odpowiedzi, która będzie „instrukcją obsługi” każdego małego człowieka. Można oczywiście odnosić się do różnych teorii z psychologii rozwoju, dotyczących m.in. konfliktów i potrzeb właściwych dla danego wieku, jednak są to ogólne „klucze”, które nie zawsze pasują do drzwi wyjątkowego dziecięcego świata, który rozwija się z unikalnych wpływów genetycznych, wychowawczych i środowiskowych.

Jak więc pomóc w tym, aby dobrze, to znaczy z uważnością na siebie i na dziecko, przeżyć jego różne stany emocjonalne? Poddaj się! Tak, przyjmij dziecko z jego emocjonalnym poruszeniem, zachowując przy tym perspektywę dorosłego. Pamiętaj, że uczucia miną, co dla dziecka nie jest wcale oczywiste. Gdy ono coś przeżywa, to przeżywa całym sobą i wtedy całe jest smutkiem, radością, złością czy strachem. Twoja rola polega na tym, aby pomóc dziecku przeżyć to, co do niego przychodzi i nie zostawiać go samego, np. aż zrozumie albo sobie wszystko przemyśli.

Czytaj także: Jaka jest różnica między dzieckiem dobrym a grzecznym? Odpowiedź Janusza Korczaka da Ci do myślenia


Zaspokajaj
Zauważ podstawowe potrzeby Twojego dziecka. To pierwszy krok, zanim zaczniesz doszukiwać się popełnionych błędów wychowawczych, dziecięcych zaburzeń zachowania i innych poważnych historii. Skoncentruj się wiec na zaspokojeniu potrzeb fizjologicznych (w przypadku maluchów – chodzi m.in. o suchą pieluchę), potrzeby jedzenia, picia, odpoczynku, uwagi i akceptacji, poczucia pewnej stabilności i bezpieczeństwa (i tu sprawdza się wytyczanie granic, zachowywanie rytmu dnia, codziennych rytuałów związanych np. z posiłkami, toaletą, wspólnie spędzanym czasem).

Jeśli wspomniane potrzeby są niezaspokojone, trudno spodziewać się błogostanu. Wówczas może pojawić się złość, smutek, frustracja oraz inne nieprzyjemne reakcje, które są sygnałem wysyłanym przez dziecko.



Oswajaj
Zobacz, na ile świat zewnętrzny i jego bogactwo, różne bodźce takie jak kolory, zapachy, odgłosy czy nowe miejsca są korzystne dla Twojego dziecka, zauważ, co je ciekawi, co denerwuje, czego nie zna i się boi. Zarówno wielka cisza, jak też nadmierna stymulacja nie są wskazane.

Przypomina mi się sytuacja, gdy kilkumiesięczny synek moich gości reagował płaczem na widok mojej… firanki! W jego domu były akurat rolety. Bał się więc nieznanego. Po kilku dniach oswoił się i z ciekawością wyciągał rękę w stronę mojego okna. To intuicja rodzicielska podpowie, za którą potrzebą dziecka masz pójść – za ciekawością („ooo, moje dziecko ma okazję zapoznać się z firanką!”) czy poczuciem bezpieczeństwa („u nas tego nie ma, on tego nie zna i się boi, to nie podchodźmy do okna”).



Daj uważną obecność
Czasem maluch jednego dnia uwielbia marchewkę, a następnego nie może na nią patrzeć, raz nosi czapkę cały dzień i chce w niej zasypiać, a innym razem nie da nic sobie wcisnąć na głowę… Więc podążaj za dzieckiem, sprawdzaj, co mu naprawdę pomaga w jego dobrostanie. Przecież dziecko nie odpowie, dlaczego przeżywa złość, strach i smutek. Masz więc okazję, żeby wykazać się twórczym poszukiwaniem przyczyn takiego stanu rzeczy.

Czasem może tak być, że nie znajdziesz odpowiedzi na pytanie: „o co chodzi tym razem?”. Nie bierz na siebie poczucia winy, ale zaufaj rodzicielskiej intuicji (w końcu to Twoje dziecko, macie więc wspólne geny!) i jak nie zadziałają już wszystkie mądre wskazówki, rady, pomysły, sposoby… to po prostu bądź.

Poddaj się, nie radź sobie z emocjami i przeżyj bliskość ze swoim być może smutnym, rozzłoszczonym, wystraszonym dzieckiem, które w takich chwilach najbardziej potrzebuje właśnie Ciebie.

...

Kazde dziecko jest inne wiec trzeba dostosowac indywidualnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 8:35, 28 Maj 2018    Temat postu:

Jak zorganizować dziecku (pierwsze) urodziny i nie zwariować?
Marta Brzezińska-Waleszczyk | 28/05/2018
PIERWSZE URODZINY DZIECKA
Ruth Black/Stocksy United
Udostępnij 0 Komentuj
Nie należę do tych mam, które pierwsze urodziny swojego dziecka zaplanowały będąc jeszcze w ciąży. Szczerze mówiąc, w ogóle nie miałam pojęcia, jak się do tego zabrać!

Pierwsze urodziny dziecka to dzień wyjątkowy – tu chyba wszyscy się ze mną zgodzą. Dlatego chcemy przygotować na tę okazję coś specjalnego. Maluch raczej tego nie zapamięta, ale przecież zrobimy wtedy całą masę zdjęć, które mu później pokażemy. I wypada zaprosić babcie, dziadków, ciocie, wujków, chrzestnych… Uff, zbiera się dość pokaźna gromadka.

Przed mamą roczniaka stoi nie lada wyzwanie. Zorganizować przyjęcie w domu czy może wynająć lokal? Kogo zaprosić? Co kupić maluszkowi? I wreszcie, jaki tort przygotować – bardziej dla dziecka czy bardziej dla gości (zaraz wyjaśnię Ci, dlaczego jedno nie musi pokrywać się z drugim)?

Wydawać by się mogło, że urodzinowe przyjęcie to dość prosta, a z pewnością przyjemna sprawa. Tymczasem, kiedy zrywałam z kalendarza kolejne kartki przybliżające mnie do „godziny zero”, moje napięcie rosło, a przeglądane strony internetowe i fora jedynie je pogłębiały. W końcu nie należę do tych mam, które ten wyjątkowy dzień zaplanowały będąc jeszcze w ciąży (uwierz mi, znalazłam takie!).

Dlatego mając już za sobą pierwsze urodziny synka, postanowiłam spisać kilka sposobów, które mogą ułatwić Ci zadanie. Są raczej uniwersalne, więc mogą posłużyć także przy kolejnych urodzinowych przyjęciach.

Czytaj także: 3. urodziny Charlotte – jakie bajki mała księżniczka najbardziej lubi oglądać?


W domu czy w lokalu?
Chcąc ugościć wszystkie ciocie, babcie, wujków, dziadków, krewnych, którzy pielgrzymkami przybywają do małego jubilata, możemy zapomnieć o jednym – komforcie malucha. Część rodziny preferuje typowe domówki, inni spotykają się wyłącznie w lokalach. Jedni wolą spotkania w weekend w ciągu dnia, inni – wyłącznie wieczorami. Twoim priorytetem nie jest pogodzenie ich wszystkich preferencji, ale stworzenie najbardziej komfortowych warunków dla Twojego dziecka – to w końcu jego święto.

Roczny maluch najlepiej czuje się w domu, zna jego zakamarki, tu ma swoje zabawki, łóżeczko, krzesełko. Tu czuje się bezpiecznie i pewnie. Zamiast organizowania przyjęcia w obcym miejscu, co może być nieco stresujące dla dziecka, radziłabym urodziny w domu. Nawet jeśli masz niewielkie mieszkanie, możesz ugościć sporą liczbę osób – organizując kilka mniejszych spotkań. Będzie to znacznie lepsze rozwiązanie dla maluszka, dla którego nalot kilkunastu czy kilkudziesięciu obcych dla niego osób to dodatkowy stres.



Goście, goście
Gorączkowo przeszukując internet w poszukiwaniu podpowiedzi, jak zorganizować pierwsze urodziny dziecka natknęłam się na zasadę, by liczba gości, zwłaszcza dzieci, była dostosowana do wieku jubilata. Traktując ją restrykcyjnie, należałoby zaprosić na pierwsze urodziny… maksymalnie jedną osobę dorosłą i jedno dziecko, co oczywiście jest mało realne.

Dlatego uznałam, że to raczej nie reguła, ale wskazanie kierunku. I urodzinowe przyjęcie „rozbiłam” na kilka mniejszych spotkań. Ma to dodatkowe plusy – świętowanie trwa dłużej! A w mniejszym gronie zawsze można spokojniej porozmawiać z dawno niewidzianymi krewnymi czy znajomymi. Oczywiście, kiedy dziecko rośnie, można śmiało zwiększać liczbę biesiadników.

Czytaj także: Dlaczego nie chcę, żeby moje dziecko było grzeczne?


Prezenty
To chyba najprzyjemniejszy, choć jednocześnie najdelikatniejszy aspekt urodzinowych spotkań. Dlaczego? Bez jego omówienia maluszek może zostać obdarowany pięcioma drewnianymi kolejkami, podczas gdy Ty wiesz, że przydałby mu się pchacz, zestaw zabawek do kąpieli (bo uwielbia wodę) albo kilka nowych książeczek.

Kwestia podarunków jest delikatna, bo w końcu każdy chce dać maluszkowi coś z serca, ma na to swoją koncepcję (czasem rozbieżną od pomysłów rodziców), a do tego dochodzą jeszcze finanse. Dlatego dobrym pomysłem jest po prostu napisanie listy z propozycjami prezentów i „puszczenie” jej w obieg rodzinie/znajomym. Każdy będzie mógł wybrać z niej coś, na co pozwolą mu zasoby portfela (albo kupić prezent z kimś wspólnie). Lista pozwoli uniknąć też mało przyjemnej sytuacji, kiedy malec dostaje w prezencie np. chodzik, a Ty jesteś całkowitą, bezkompromisową przeciwniczką tego rodzaju zabawki.



Urodzinowy tort!
Wiadomo – bez niego nie ma urodzin. Ale jaki tort przygotować dla roczniaka? Przecież takie małe dziecko ma dość specyficzne preferencje smakowe, a w dodatku – nie jada cukru. Z kolei zaproszonym gościom może średnio przypaść do gustu wypiek z cyklu „BEZ” (bez cukru, bez mąki pszennej, bez jajek, bez tłuszczu zwierzęcego, etc.). Oczywiście, jeśli nie boisz się cukierniczych wyzwań, znajdziesz wyjście z tej sytuacji! Ja zrobiłam ciasto marchewkowe przełożone kokosowym kremem, które absolutnie mógł zjeść roczny maluch, a które smakowało obłędnie.

Jeśli jednak Twoi krewni są bardziej tradycjonalistyczni w kwestii tortów, możesz zrobić dwa ciasta – jedno dla dziecka, drugie dla dorosłych. Ważne jednak, żeby wypiek numer jeden był możliwy do zjedzenia dla malucha, czyli np. zwykłe ciasto (jeśli nie przeszkadza Ci, że malec dostanie trochę cukru), ale bez alkoholu. W końcu to święto maluszka i średnio wyobrażam sobie sytuację, że dziecko patrzy, jak wszyscy zajadają się tortem, w który ono nie może włożyć swoich pulchnych paluszków i wymazać się nim od stóp do głów.



Dziecko ma fun
To takie last, but not least. Właściwie najważniejsza zasada, ale zamieszczam ją na końcu, by była absolutnym priorytetem w przygotowaniu urodzinowej zabawy. To maluszek ma w tym wyjątkowym dniu bawić się świetnie, a nie jego goście (choć jedno nie wyklucza drugiego). Warto, jeśli oczywiście jest taka możliwość, by tego dnia rodzice wzięli wolne w pracy i przeznaczyli go całkowicie dla dziecka (to tym bardziej ważne, jeśli oboje pracują). Można nawet przełożyć spotkania z krewnymi na inny termin po to właśnie, żeby maksymalnie wykorzystać czas z jubilatem.

Wycieczka do zoo? Wyprawa na basen? Wspólny spacer z mamą i tatą? Niespieszne śniadanie, kiedy maluch może wymazać się owsianką? Turlanie się na dywanie? Długaśna kąpiel z puszczaniem baniek mydlanych? Możliwości jest wiele, a ograniczeniem jest wyłącznie Twoja wyobraźnia.

Jestem ciekawa Twoich pomysłów!

...

Widze ze teraz jesli cos ma byc wyjatkowe to od razu robi sie z tego wesele. Bo przeciez w domu ciezko trzeba by zatrudnic obsluge to juz taniej wynajc lokal a potem na godzine to za malo. Pare godzin. I mamy prawie wesele. Zalezy co kto lubi. Jesli rodzina lubi spedzac czas w lokalu za stolem czy nawet z muzyka i tancami to nie ma przeszkod. Ale oczywiscie nie zawsze tak jest.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:20, 28 Maj 2018    Temat postu:

6 typów odchodzenia dorosłych dzieci od rodziców i budowania nowej więzi
Sabina Zalewska | 28/05/2018
RODZICE Z DZIEĆMI
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Przedstawiamy sześć typów odchodzenia dzieci od rodziców i budowania nowej więzi i nowej tożsamości rodzicielskiej oraz małżeńskiej. Odnajdujesz się w którymś z nich?

W języku codziennym, jeżeli mówimy o procesach zostawiania rodziców przez dzieci, to mamy przede wszystkim na myśli ludzi młodych, którzy wyprowadzają się z domu rodzinnego i podejmują samodzielne życie.

W tym procesie rozwiązania więzi w wieku młodzieńczym chodzi raczej o „odcinanie” się dzieci od rodziców. Rodzice natomiast uczą się w tym czasie poszukiwania „nowych siebie”. Są to podstawowe działania, nieodłączne w każdej ludzkiej relacji.

Wyodrębniono sześć typów relacji między rodzicami a dorosłymi już dziećmi. Można również powiedzieć, że jest to sześć etapów odchodzenia dzieci od rodziców i budowania nowej więzi i nowej tożsamości rodzicielskiej oraz małżeńskiej.



Nieprzerwana pępowina
Pierwszy typ daje się określić stwierdzeniem „nieprzerwana pępowina”. Ten termin charakteryzuje relacje, w których rodzice nie chcą pogodzić się z dorosłością dzieci. Nie przyjmują do wiadomości ich odejścia czy odchodzenia. Traktują to jako etap przejściowy. Żyją minionym czasem, gdy dzieci były w domu.

Wydaje im się, że ten etap wróci. Krytykują dzieci za ich decyzje. Mają pretensje do zięciów i synowych. Nie potrafią wycofać się z dawnych ról rodzicielskich. Taką postawę widać zwłaszcza u kobiet. Towarzyszy temu strach przed opuszczeniem, pustka, brak oparcia ze strony dzieci i małżonka.



Uzależniająca pomoc
Inny typ relacji charakteryzuje rodziny, w których rodzice pomagają dzieciom finansowo lub zajmują się opieką i wychowaniem wnuków. Takie związki umożliwiają rodzicom bliski kontakt z dziećmi, oparty na miłości i pomocy. A jednak jest ona często źródłem niezadowolenia rodziców i dzieci. Pomoc ta jest oparta na starych typach relacji.

Rodzice nie dostrzegają zmiany, jaka zachodzi w ich relacjach z dziećmi i ich obecnym życiu. Usiłują się ciągle posługiwać dawnym autorytetem, nie rewidując tych związków i relacji. Pomoc finansowa jest wyrazem ich miłości rodzicielskiej, ale i ubezwłasnowolnienia dzieci.

Czytaj także: Nie wychowuj swojego sobowtóra. Daj dzieciom ich życie


Zawiedzione rodzicielstwo
W tej grupie znajdują się małżeństwa, których dzieci rozwiodły się, żyją bez ślubu lub w inny sposób nie realizują oczekiwań rodziców. Małżonkowie odpowiedzialność za nieudane życie swoich dzieci przenoszą na siebie. Traktują to jako swoją porażkę wychowawczą i rodzicielską.

Starają się nadal pomagać swoim dzieciom, interesują się ich życiem prywatnym. Odczuwają jednak cierpienie z powodu porażek życiowych i błędów, które popełniły w ich mniemaniu dzieci i wstydzą się tego.



W poszukiwaniu nowej aktywności
Czwarty typ relacji jest charakterystyczny dla małżeństw, które na nowo usiłują zbudować własną tożsamość, opartą na różnych formach aktywności (praca w spółdzielni, na działce, w kuchni, wyjazdy i wycieczki, praca malarska, uczestnictwo w Uniwersytetach Trzeciego Wieku).



Małżeńska pustka po odejściu dzieci
Jednym z aspektów pustki po odejściu dzieci z domu jest brak akceptacji rzeczywistości. Człowiek broni się, by uwierzyć, że dziecko rzeczywiście odeszło z domu, jest w szoku i stara się w taki sposób ratować przed uczuciem straty, wmawia sobie, że wszystko to tylko zły sen, z którego się obudzi.

Inny aspekt to pojawiające się chaotyczne emocje. Pojawia się w momencie, w którym rodzic wie, że nie może już odsunąć straty. Nazywa się te emocje chaotycznymi, ponieważ są wtedy przeżywane różne, również sprzeczne, mocne uczucia: troski, strachu, złości, winy, miłości, wdzięczności czy nawet radości.

Podczas tej fazy występują często zaburzenia snu i brak apetytu, może również wystąpić podwyższona podatność na infekcje. Cierpiącego ogarnia uczucie całkowitej straty. Należy do tego nieodwracalne wrażenie oddzielenia od ludzi i świata.

Czytaj także: Jesteśmy rodzicami na medal. Dlaczego więc dzieci nas nie słuchają?


Zwrot ku sobie
Każdy proces odchodzenia, każde rozstanie, każda strata zmusza człowieka do zastanowienia się nad sobą, nad swoją tożsamością w zależności od sytuacji życiowej. Dzięki tej refleksji i pracy nad sobą małżonkowie stają się coraz bardziej niezależni, autentyczni i przez to też bardziej zdolni do nawiązywania relacji. Pojawia się także w tym procesie aspekt poszukiwań, pokoju i dystansu.

Wzmacniają się wtedy relacje małżeńskie. Małżonkowie, którzy nie poddali się refleksji i nie przepracowali tego etapu cierpią, tracą zwykłą pewność siebie, pewność swojego losu. Czują, że w ich życiu nastąpiła poważna zmiana, której nie szukali. Zajmują się zatem sobą, by odnaleźć się w nowej sytuacji. Nawet wtedy, gdy stale myślą o dziecku, myślą również o sobie i relacjach, jakie powstały między nimi a dziećmi.

...

Fizyczne rodzicielstwo jest tylko czasowe. Przeciez nie bedzie prowadzenia do szkoly 40 latka. Jednakze rodzicielstwo duchowe bedzie na zawsze!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:31, 20 Cze 2018    Temat postu:

Warto ostrzec. Są różne książki Michael i Debi Pearl, twórców książki "Jak trenować dziecko. Trening czyni mistrza".

...

Juz sam tytul szokuje! Nie chodzi bynajmniej o sport! Tylko o tresurę! Metody tam podane są niebywale prostackie. Kary cielesne NIE SĄ METODĄ WYCHOWANIA! Chodzi o karcenie za przestepstwo! Gdyby dzieciak wybil szyby lub co gorsza uszkodzil w ataku rodzenstwo! Ale nie bicie przy kazdym problemie z nim! Tak sie nawet psow nie traktuje!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:16, 04 Lip 2018    Temat postu:

Jak wychowują nas nasze dzieci
Marcin Gomułka | 24/06/2018
POCZĄTEK WIECZNOŚCI
@poczatekwiecznosci.pl/Instagram
Udostępnij 315
Dzieci nie są dodatkiem do życia małżeńskiego. Nie są opcją, ale najcenniejszym darem, wpisanym w samą naturę związku małżeńskiego.

Jak wychowywać dzieci?
Czy wychowuję dzieci we właściwy sposób? Czy dzięki temu, jak postępuję, moje dziecko stanie się wolne i będzie postępować mądrze? Czy wreszcie będzie mieć szczęśliwe życie? Te i podobne pytania zadajemy sobie co dnia, starając się ukształtować dzieci. Łapię się jednak na tym, że paradoksalnie to moim dzieciom zdarza się bardzo często wychowywać mnie do bycia ojcem.



Tata? Obecny!
Nowe technologie, inne tempo i zasady życia, to wszystko może sprawić, że bycie tatą (mamą oczywiście też!) jest zadaniem niezwykle trudnym. Dość powiedzieć, że – biję się w pierś – zdarzają się momenty, w których przebywając z dzieckiem, tak naprawdę nie ma mnie z nim. Pół biedy, kiedy praca, pasja czy ogarnianie ogólnożyciowych spraw utrudnia nam budowanie relacji na linii rodzic-dziecko. Niestety, otwarcie musimy przyznać, że jak dla naszym ojców wrogiem numer jeden była telewizja, tak dla współczesnego ojca przeciwnikami w walce o dobro rodziny stały się: telefon, komputer, czy po prostu internet.

Choć u początków mojego ojcostwa bywało z tym różnie, a czasem nadal bywa źle, to po niespełna dwóch latach, teraz już z dwójką dzieci, wiem na pewno, że tata obecny to tata, który razem z dziećmi bawi się, wygłupia, dużo im czyta, często śpiewa, inicjuje gry, opowiada historie, modli się, angażuje.

Korzystając z nomenklatury współczesnych „trenerów”, obecny tata jest w stosunku do dzieci „proaktywny”. Przebywanie w jednym pomieszczeniu nigdy nie zastąpi obecności emocjonalnej, bliskości, aktywnego słuchania czy – w późniejszym okresie – wspólnych rozmów na każdy temat.


Czytaj także:
Jak skutecznie zniechęcić dziecko do wiary? Błędy wierzących rodziców


Jak w obrazek
Ciągle uczę się, empirycznie, a jakże, że jeśli chcę stać się wzorem do naśladowania dla swoich pociech, powinienem wyćwiczyć w sobie umiejętność przyznawania się do błędów i przepraszania za nie. Najpierw w sumieniu, przed sobą samym, następnie przed żoną, w wyniku czego przed dziećmi. Inaczej istnieje ryzyko, że wpatrzone w tatusia jak w obrazek zobaczą i zaczną naśladować, dla ich zguby, jedynie karykaturę prawdziwego ojca.

Do dzieci można mówić. Dzieciom można nawet wydawać polecenia. Ale na dłuższą metę dzieci nie będą robić tego, co usłyszą, ale tylko to zobaczą. Na nic wykłady, pogadanki i kazania, nawet bardzo rzeczowa, nienaszpikowana emocjami rozmowa, jeśli w ślad za tym nie pójdzie przykład rodzica.

Dzieci widzą o wiele więcej niż nam się wydaje i na nic zda się, przykład pierwszy z brzegu, przekonywanie o wyższości wody nad sokiem, kiedy rodzic na oczach dziecka będzie pił słodziutki, kolorowy napój. Jednak nawet potencjalna nadwaga czy próchnica jest niczym w porównaniu z wykrzywionym obrazem relacji międzyludzkich.



Dar i zadanie
Dziecko, obserwując relacje, jakie zachodzą między mamą i tatą, będzie realizowało je w życiu. Jeśli są zakorzenione w miłości, syn będzie kochał swoją dziewczynę (później żonę), córka z kolei nie będzie akceptować niedojrzałych zachowań kolegów i będzie chciała relacji z mężczyzną, który potrafi kochać.

Jak naucza Kościół, dzieci nie są dodatkiem do życia małżeńskiego. Nie są opcją, ale najcenniejszym darem, wpisanym w samą naturę związku małżeńskiego. To zarazem wielkie zadanie na całe życie. Bardzo podoba mi się metafora ojcostwa ukuta przez Kena Canfielda, doktora psychologii i autora książek o ojcostwie. Porównuje on ojcostwo do biegu maratońskiego. I podobnie jak w przypadku maratonu, ojcostwo to bieg bez przerw i odpoczynków.

Tak jak jednym z najgorszych pomysłów w trakcie długodystansowego biegu jest podjęcie decyzji o zatrzymaniu się, podobnie ma się rzecz z byciem tatą. Przyjęcie tego daru to praca 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Trudne zadanie pracy nad sobą. Pracy nad relacjami. Dlatego tak często od tego daru i zadania uciekamy.



Gdzie skarb Twój, tam serce Twoje
Odnoszę wrażenie, że w dzisiejszym świecie lęk przed ojcostwem sprowadzany jest często do technikaliów: nocnego wstawania, przewijania, zapewnienia bezpieczeństwa rodzinie. Tymczasem walka toczy się zupełnie gdzie indziej. Jak we wszystkich sferach życia, również w ojcostwie, czy szerzej – w byciu rodzicem – sądzę, że chodzi o budowanie więzi, wartościowej relacji na całe życie, chodzi o bezwarunkową, acz wymagającą miłość.

W powołaniu do ojcostwa (rodzicielstwa) otrzymujemy ogromny dar – diament, który możemy oddać światu i Bogu jako brylant. Jak to zrobić? W Ewangelii Jezus mówi (Mt 6, 19, 20): „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi (…), gromadźcie sobie skarby w niebie”.

Tymi słowami zachęca nas, abyśmy zwrócili uwagę naszych serc na prawdziwe skarby. Bo do nieba możemy zabrać tylko miłość. Chciejmy wzrastać w tej miłości – najpierw do Boga i współmałżonka, a w konsekwencji do tych, których wychowujemy i tych, którzy wychowują nas – powierzonych nam dzieci.

...

Dziecko uczy sie przykladu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:11, 07 Lip 2018    Temat postu:

Kiedy złość krzywdzi dzieci
Małgorzata Rybak | 26/06/2018
RODZIC KRZYCZY NA DZIECKO
Shutterstock
Udostępnij 97
Dziecko, którego rodzic jest na niego ciągle zły, zapamiętuje, że samo jest złe. Uczy się albo chodzić na palcach, by nie wzbudzić gniewu, albo dorównuje swoim zachowaniem do etykiety „złego dziecka”. Niepohamowana złość rodzica może je złamać albo pozbawić empatii czy przemienić w wiecznego buntownika. Dlaczego rodzice złoszczą się na dzieci?

Dzieci nie są złośliwe
Często przypisują im złe intencje, posądzając je o działanie złośliwe i podjęte z premedytacją. Zapominają, że dzieci są tylko dziećmi i nie mają ani wyobraźni, ani doświadczenia osób dorosłych. Dlatego piłka może trafić w okno, szklanka spada na podłogę, a wieczór – gdy ogłaszamy, że czas spać – okazuje się najlepszym czasem na wygłupy. Dziecko nie planuje uprzykrzania rodzicom życia, kłopotów i strat.

Zdarza się też, że trudne zachowanie dzieci jest efektem braku wysiłku rodzica tam, gdzie powinien był zaistnieć: przy ustalaniu jasnych zasad, tłumaczeniu, co wolno, a czego nie i dlaczego tak się dzieje. Wczoraj i przedwczoraj dziecko mogło drzeć swoje książeczki na kawałki, bo nie mieliśmy siły interweniować, dziś – wybuchamy, bo maluch podarł nasze ulubione czasopismo i czara się przelała. Dziś syn może grać na komputerze do oporu, ale trzy lata będziemy oczekiwali, że sam posprząta swój pokój, pozmywa albo wyniesie śmieci, bo już jest taki duży.


Czytaj także:
Trudne dzieciństwo może być źródłem siły. Jak zmienić swoje myślenie o traumie?


Własne frustracje
Pobłażanie daje chwilowy „święty spokój” obu stronom. Gorzej, gdy potem obarczamy dziecko winą za to, że mu ustępowaliśmy. „Ja dla ciebie zrobiłem wszystko, a ty tak mi odpłacasz!”. Wychowanie to jednak nie handel. Składa się z budowania więzi (dzięki akceptacji, czułości, byciu razem), a jednocześnie z towarzyszenia w rozwoju, do którego potrzebne są zasady i granice. Pomiędzy wychowaniem autorytarnym, opartym na karaniu i krzyku, a brakiem wychowania w ogóle (czyli pobłażliwością), znajduje się wychowanie oparte na szacunku i odpowiedzialności.

Złość na dzieci bywa jednak też nierozpakowanym pakunkiem własnych frustracji i przykrych przeżyć. Na zasadzie „podaj dalej” dorosły może odreagowywać na dzieciach upokorzenia doznane w relacjach z innymi dorosłymi osobami. To domino ma wiele odsłon. Szef upomina publicznie pracownika, a ten po powrocie do domu krzyczy na dziecko o tzw. byle co. Mąż robi przykrą uwagę żonie, a żona wścieka się na dzieci. One zresztą również gdzieś próbują odreagować przykrości – starszy brat bije młodszego albo rozdaje kuksańce dzieciom w przedszkolu czy szarpie za ogon psa.


Czytaj także:
Czy DDA mogą mieć normalne życie?


Weź odpowiedzialność za swoją złość
Często złość dorosłego sięga czasów, gdy sam był dzieckiem i doświadczał krzywdy czy wychowania przemocowego. Jako rodzic powiela te sytuacje, zamieniając się z dziećmi rolami: teraz to one zobaczą, jak to jest być poniżanym, szarpanym, obrzucanym wyzwiskami czy bitym. I tak w ramach przedziwnej dramy z udziałem żywych ludzi uobecniają się nieprzepracowane traumy i upokorzenia. Nawet słowa i gesty są te same, co kilka dekad wcześniej.

Przed podawaniem złości dalej naszym najbliższym chroni nas dotarcie do jej źródeł. Dlaczego aż tak się gniewam? Odtwarzam jakiś dawny dramat czy za mało śpię albo nie dbam o siebie kompletnie? Chroni nas także stawianie granic tam, gdzie powinny być postawione: szefowi, koleżance z pracy czy nawet mężowi lub żonie, by złości i wstydu z powodu własnych upokorzeń nie wyładowywać na najmłodszych. Jeśli ktoś narusza nasze granice czy zachowuje się w sposób niewłaściwy, to tam właśnie powinniśmy skierować energię złości – by rozwiązać problem. Dzięki niej możemy odezwać się lub zachować asertywnie.

W serialu Patrick Melrose, recenzowanym ostatnio na Aletei, ojciec głównego bohatera mówi o nim, że to „nieznośny chłopiec”. Widz jednak zdaje sobie sprawę, że z dzieckiem jest wszystko w porządku, a to w ojcu wydarza się jakiś nieznośny świat agresji i odwetu.

By być dobrym rodzicem, trzeba wziąć odpowiedzialność za swoją złość. Umieć powiedzieć „jestem na ciebie zły” zamiast „ty jesteś zły”. Wiedzieć jednak także, kiedy nasze emocje są tylko echem innych, niezwiązanych z naszymi dziećmi wydarzeń, a my sami chcemy dokonać jakiejś emocjonalnej zemsty, za które to one zapłacą cenę upokorzenia i bólu.

...

Nie przelewac na dziecko wlasnych niepowodzen.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:35, 07 Lip 2018    Temat postu:

Jak nauczyć dzieci, że mniej znaczy więcej. 1
Cerith Gardiner i Mathilde Dugueyt | 28/06/2018
LITTLE GIRL PLAYING GARDEN
By FamVeld | Shutterstock
Udostępnij
Poprzez powrót do podstaw dzieci uczą się, jak nadawać ważność temu, jak żyjemy, a nie co posiadamy.

Niedawny raport Dollar Street przyjrzał się ulubionym zabawkom dzieci z rodzin o różnym poziomie dochodów na całym świecie. Wyniki badań zostały udokumentowane w postaci zdjęć dzieci trzymających swoje najukochańsze drobiazgi. Podczas gdy obserwujemy bardzo widoczną nierówność wśród dzieci, dostrzegamy też, że mnóstwo radości mogą dać najprostsze przedmioty: plastikowa butelka, stara opona, nawet ręcznie zrobiona piłka. Dzieci, które mają mniej, są chętne i zmotywowane, aby stać się kreatywne i użyć swoich wynalazczych umiejętności. A wychodzi to nawet lepiej, jeśli cała rodzina dołącza do tego działania – tylko pomyśl o tych dniach, kiedy dzieci spędzały mnóstwo czasu, budując dom z kartonu, korzystając z pomocnej dłoni dorosłego.

..

Trzeba od dziecka uczyc ze w zyciu nie chodzi o ilosc materii dla siebie. Wyrzeczenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:25, 07 Lip 2018    Temat postu:

Dzieci toną po cichu… Jak zapobiegać nieszczęściom nad wodą
Redakcja | 30/06/2018
TONĄCE DZIECI
Shutterstock
Udostępnij
Utonięcia są drugą najczęstszą przyczyną śmierci, dotyczącą wypadków z udziałem dzieci poniżej 15. roku życia.

Sezon wakacyjny się zaczął, a wraz z nim fala smutnych informacji o tragediach nad wodą. Po każdym takim zdarzeniu padają retoryczne pytania: ale jak do tego doszło? Tyle osób na plaży i nikt nie zauważył, że on się topi?

Niestety, okazuje się, że osoba tonąca wygląda bardzo niepozornie.


Czytaj także:
5 niebezpieczeństw, przed którymi nie warto bronić małych dzieci!


Po czym poznać osobę tonącą?
Jeszcze z dawnych czasów pamiętam odcinki kultowego serialu „Słoneczny patrol”. Tam każda morska tragedia była bardzo spektakularna i przyciągająca gapiów. Niestety, w rzeczywistości wygląda to zupełnie inaczej. Osoba tonąca przede wszystkim nie krzyczy! Kiedy nasz układ oddechowy traci drożność (czyli w skrócie jest zalewany wodą), nie ma możliwości wydobywania z siebie odgłosów. Często panicznie macha rękoma, co niestety dla osób z boku nie zawsze wygląda jednoznacznie. Osoba tonąca oczy ma zamknięte albo patrzy pustym wzrokiem. Nogi są sztywne, oddech płytki i łapczywy.



Jak pomóc osobie tonącej
…by samemu nie utonąć? Przede wszystkim trzeba zadzwonić po pomoc, poprosić innych plażowiczów o asystowanie, poszukać ratownika. Osobie tonącej trzeba podać jakiś przedmiot: kijek, wiosło, gałąź czy nawet pustą zakręconą butelkę. Podanie własnej ręki może nas tylko zaprowadzić na dno. Ktoś kto walczy o życie, ma bardzo silny chwyt i ciągnie nieświadomie za sobą wszystko, co napotka na drodze.

A na koniec filmik ku przestrodze. Dwa lata temu na basenie w Finlandii 5-letni chłopczyk nagle stracił grunt pod nogami. Wśród tłumu dorosłych prawie nikt nie był świadom, że obok nich maluch walczy o życie. Na szczęście, w porę ktoś pośpieszył z ratunkiem i chłopca udało się uratować. A wszystko wyglądało tak niepozornie…

...

Tez trzeba tego dopilnowac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 8:58, 08 Lip 2018    Temat postu:

Jak skutecznie wymagać od dziecka? Porady od prowadzących szkolenia dla małżeństw
Jola Szymańska | 02/07/2018
DZIEWCZYNKA SIĘ UCZY
Shutterstock
Udostępnij 39
„Podstawą jest budowanie więzi z dzieckiem. Jakiekolwiek wymagania pozbawione więzi mijają się z celem” - z Magdaleną i Wiesławem Grabowskimi, autorami szkoleń i wykładów dla małżeństw i narzeczonych, rozmawia Jola Szymańska.

Jola Szymańska: Jakiego rodzicielstwa uczy Biblia?

Magdalena Grabowska*: Takiego, które uwzględnia specyfikę ludzkiej natury. Dlatego w naszych spotkaniach z rodzicami staramy się zacząć od tego, kim jest i skąd pochodzi człowiek. Wierzymy, że stworzył nas Bóg i że On najlepiej zna zasady działania ludzkiej natury. Od Niego więc chcemy dowiadywać się, jak postępować z dzieckiem.

Dlatego pytamy o Ojcostwo Boga. Boga bardzo bliskiego, który daje się poznać, chce być poznany, kocha swoje dzieci wielką miłością agape. Ale który jest też Bogiem konsekwentnym i wymagającym.

Wiesław Grabowski*: Nie jesteśmy zwolennikami tylko tej twardej strony, ale dziś niemal całkowicie się ją neguje. Biblia mówi, że człowiek jest stworzony na podobieństwo Boga, jest obdarzony Jego chwałą, ale też został zepsuty przez grzech pierworodny. Pytanie, jak to naprawić.

Taka perspektywa wydaje się dobra, ale uchyla drzwi nadużyciom. Wielu rodziców w imię dyscypliny zabija poczucie wartości i inność swoich dzieci.

MG: Kładziemy wielki nacisk na bliskość, ogrom miłości. Twardsza strona wychowania choć powinna istnieć, nie może nigdy oznaczać wrogości wobec dziecka.

Pismo Święte mówi, że rodzice nie mogą być przykrymi dla swoich dzieci, żeby nie łamać ich ducha [Ojcowie, nie rozdrażniajcie waszych dzieci, aby nie traciły ducha – Kol 3,21, przyp.red.]. Wszystko musi odbywać się w postawie szacunku, poszanowania godności dziecka.


Czytaj także:
Synu, spadaj na drzewo! Czyli dlaczego warto zabrać dziecko do lasu


Trzy kategorie zachowań
Jak wymagać, szanując dziecko i jego godność?

MG: Wiele zależy od temperamentu konkretnego dziecka. Kiedy mówimy o naturze ludzkiej, mamy bowiem do czynienia z trzema kategoriami. Pierwsza z nich, to cechy wynikające z niedojrzałości. Na przykład, kiedy dziecko pyta głośno: „Dlaczego ta pani jest taka gruba?” albo „Babciu kiedy umrzesz, bo już jesteś taka stara?”. Taką nieopanowaną szczerość czy naiwność trzeba doprowadzać do dojrzałości.

Druga kategoria to cechy wynikające z ludzkiej natury. Zmaga się z nimi każdy z nas, niezależnie od wieku. To zachowania egoistyczne, hedonistyczne, uleganie zachciankom, którym stawiamy czoła przez całe życie.

A trzecia?

MG: To cechy wynikające z niepowtarzalności danego człowieka – z jego temperamentu, konstrukcji psychicznej, z uzdolnień. To zachowania związane z jego osobowością.

WG: Dlatego przydatne jest rozpoznanie temperamentu i typu osobowości dziecka. Dzięki temu wiem, czy mam do czynienia z niedojrzałością, naturą ludzką czy niepowtarzalnością. Wiem też, jak motywować dziecko, jak je zachęcać, a w jaki sposób powstrzymywać. Jak wymagać, a jak okazać szacunek i miłość.

Żeby je rozpoznać, obie strony – rodzice i dzieci – muszą stać się w jakiś sposób partnerami?

MG: Muszą budować więź. Pracując z dziećmi nie możemy być ich partnerami. Jesteśmy przewodnikami, autorytetami, nadajemy kierunek i dopiero, kiedy dziecko staje się dorosłym człowiekiem, stajemy się jego partnerem. Pokazujemy rodzicom sześcioletnie etapy, przez które przechodzimy razem z dziećmi w ich rozwoju i każda z tych faz ma swoje wyzwania. W zależności od etapu jesteśmy w innej relacji z dzieckiem.

WG: Oczywiście, każde dziecko wymaga szacunku. Ale partnerstwo to cel, nie początek.

MG: Św. Jan w swoim pierwszym Liście pokazuje, że w relacji z Bogiem także jest się dzieckiem, potem młodzieńcem, a w końcu człowiekiem dojrzałym. Bóg ma cele, do których nas prowadzi i metody, które stosuje. Metody troski, opiekuńczości, czułości. Dba o nas, ale też wymaga, karci, dyscyplinuje.

Znowu!

WG: (uśmiech) Kiedy Izraelici weszli do Ziemi Obiecanej po przejściu przez Jordan, stanęli między dwoma górami Gerazim i Ebal. Z jednej strony wygłaszali zachęty, z drugiej „zniechęty”. Czyli to, co spotka ich, jeśli nie będą Bogu posłuszni. A my chcielibyśmy wychowywać ludzi, stosując tylko zachęty, rzeczy miłe i grzeczne…

MG: To ważne, żeby uczyć dzieci zasady przyczyny i skutku. Jako ludzie dorośli nieustannie funkcjonujemy w taki sposób. Jeżeli nie zapłacisz rachunków, zapłacisz procenty albo wyłączą ci prąd, jeśli zaparkujesz w niewłaściwym miejscu, zapłacisz mandat – to trudne konsekwencje, które warto uświadamiać dzieciom. Tylko wtedy będą odpowiedzialne i przygotowane do dorosłego życia.


Czytaj także:
Jak skutecznie zniechęcić dziecko do wiary? Błędy wierzących rodziców


Autorytet kontra autorytaryzm
Czym w takim razie różni się dobre i mądre budowanie autorytetu od egoistycznego autorytaryzmu, kontroli nad jego zachowaniem, oczekiwaniami?

WG: Podstawą jest budowanie więzi z dzieckiem. Jakiekolwiek wymagania pozbawione więzi mijają się z celem. Ciągle trzeba mieć ją na uwadze.

Czyli musimy mieć czas.

MG: Uczymy rodziców, że są dwa rodzaje czasu. Jest czas poświęcony dziecku, ale też czas „towarzyszenia” – taki, w którym dziecko nam towarzyszy podczas pracy w kuchni, ogrodzie czy na zakupach. Mówi się, że jakość czasu w weekend zastąpi brak czasu w tygodniu. To niezupełnie nieprawda. Dziecko cały czas musi mieć kontakt z rodzicami. To dziś niełatwe, ale konieczne.

Zbudowanie więzi nie jest więc możliwe bez wspólnego czasu, ale też bez zaufania, otwartości, szczerości, nieustannej komunikacji, okazywania miłości różnymi jej językami. To atmosfera, w jakiej wychowuje się dziecko jest kluczem. Bez niej nawet najlepsza teoria wychowania nie spełni swojej roli.

Atmosfera miłości?

MG: Tak, miłości między małżonkami i miłości do dziecka. Dziecko, które wzrasta w miłości między tatą i mamą, nasiąka nią. Nie potrzeba wtedy wielkich teorii. Dlatego tak ważne jest stworzenie rodziny, w której będzie się czuło bezpiecznie. W której będzie chciało być.


Czytaj także:
List otwarty do Rodziców pełnoletnich dzieci


Mama i tata – zadania rodziców
Jakie jeszcze zadania daje rodzicom Biblia?

WG: Mówimy, że celem wychowania jest przeprowadzenie dziecka od dziecięctwa do dorosłości tak, żeby stało się człowiekiem odpowiedzialnym. Odkrycie jego naturalnych talentów, możliwości, pomoc w rozwinięciu ich i nauczeniu się życia tak, żeby były miłe ludziom i Bogu.

MG: W tym procesie matka to lider emocjonalny. Wprowadza dziecko w świat uczuć, relacji. Ojciec jest przewodnikiem po świecie. Są komplementarni, nie są zamienni.

Czy to nie sztywny podział? W każdej rodzinie role wyglądają inaczej.

MG: I tak, i nie. Oczywiście, wiele zależy od osobowości każdego z rodziców. Właśnie dlatego potrzebują siebie, uzupełniają siebie. Czasem mama jest twardsza, tata bardziej uczuciowy. Ale zasadnicza linia jest ta sama. Lubię mówić, że matka jest jak powietrze – jest niezbędna do życia, ale zwykle niezauważalna. Ona po prostu jest. Natomiast ojciec, nawet jeśli prezentuje tę miękką stronę, jest kimś szczególnym. To zupełnie co innego, kiedy matka idzie na wywiadówkę, a kiedy idzie ojciec. Kiedy na jasełka czy na mecz idzie matka, a kiedy ojciec.

Ojciec jest tym, na którego dzieci będą patrzyły, żeby uzyskać poczucie wartości, przynależności, kierunku życiowego.


Czytaj także:
6 typów odchodzenia dorosłych dzieci od rodziców i budowania nowej więzi


Jak przekazać dziecku wiarę?
Wychowanie „po katolicku” to kolejny cel?

WG: Celem wychowania jest to, żeby dziecko mogło żyć w przyjaźni z Bogiem. Oczywiście, pobożni rodzice są w tym pomocni, ale nie są gwarancją wiary dziecka. Każde dziecko, każdy człowiek musi sam zdecydować, czy tego chce.

MG: Jako rodzice możemy doprowadzić dziecko do momentu, w którym samo będzie mogło wybrać Jezusa. To jeden z największych przywilejów rodzica. Dlatego tak ważne jest nasze życie z Bogiem, żywa relacja, którą widzi dziecko, czytanie Pisma Świętego, zaangażowanie we wspólnotę. Możemy też założyć dziecku zeszyt, w którym zapiszemy jego prośby do Boga.

W którym momencie zacząć takie rozmowy?

MG: Z naszej praktyki wynika, że dzieci wcale nie trzeba informować o istnieniu Boga. One mają świadomość Jego istnienia. Możemy pomagać dziecku poznawać Go i kształtować Jego obraz. Czasem niestety go deformujemy. Dlatego warto czytać dzieciom Biblię. Nie tylko przed snem. Przy tej okazji wywiązuje się wiele ciekawych pytań i odpowiedzi.

To, że Jezus za nas umarł, że możemy świadomie przyjąć go jako Pana i Zbawiciela, że jest drogą, prawdą i życiem – możemy powiedzieć bardzo wcześnie. Dzieci to rozumieją. Nie musimy stosować dziecięcego języka.

WG: Nie używamy słowa „Bozia”! (uśmiech)

MG: Mamy wychować człowieka dojrzałego. Jeżeli cokolwiek infantylizujemy, w końcu będziemy musieli wyprowadzić dziecko z infantylizmu. A po co? Infantylizm w żadnej dziedzinie nie pomaga wzrastać. To niepotrzebne.



*Magdalena i Wiesław Grabowscy – twórcy inicjatywy Służba Rodzinie (sluzbarodzinie.pl), realizującej konferencje małżeńskie, wczasy z Biblią oraz dyskusyjne grupy dla chrześcijańskich małżeństw. Absolwenci Studium Życia Rodzinnego, doradcy małżeńscy, autorzy książek i podręczników. Małżonkowie od 1979 roku. Rodzice trzech dorosłych synów. Mieszkają w Warszawie.

...

Wszystko ma zmierzac ku dobru.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:39, 29 Lip 2018    Temat postu:

5 sposobów, jak włączyć dziecko w domowe obowiązki (i 3 zalety)
Marta Brzezińska-Waleszczyk | 20/07/2018
Udostępnij
Dziecko od małego angażowane w domowe obowiązki nie wyrośnie na trzydziestoparolatka, który nie umie wstawić prania, a na obiad jada jedynie to, co da się ugrzać w mikrofali.
a początek mała rodzinna anegdotka. Moja babcia, patrząc (z nieskrywanym politowaniem) na moją małżeńską nieporadność (objawiającą się np. sporadycznym gotowaniem), powiedziała kiedyś, że w jej blisko 55-letnim (sic!) małżeństwie chyba nie było dnia, kiedy nie ugotowała dziadkowi obiadu.
Bravo, bravissimo , ale… efekty są takie, że dziadek – jak już go lajf zmusi (bo babcia jedzie na przykład na badania), potrafi sobie na obiad „ugotować” kanapkę (ewentualnie jajecznicę).
Postanowiłam, że w moim domu będzie inaczej
Nie tylko ze względu na przekorę czy feministyczne-genderowe ciągoty Przede wszystkim dlatego, że wychodzę z założenia, że DOM to nasza WSPÓLNA sprawa – moja i mojego małżonka, a teraz także naszego synka. A skoro wspólna, to znaczy, że o nią razem dbamy. Nie, nie od linijki („ja ostatnio prałam, teraz twoja kolej”), ale z otwartością i wyrozumiałością dla naszych możliwości w danej chwili. I oczywiście nie chcę, żeby kiedyś mój mąż został z dwiema lewymi rękoma, które potrafią jedynie zrobić kanapkę
Ale co ma do tego dziecko? Czy w ogóle angażowanie dzieci w domowe obowiązki ma sens?
3 korzyści z angażowania dzieci w domowe obowiązki
1. Samodzielność . To oczywiste. Każda z nas chce mieć zaradne, samodzielne dziecko, ale tego nie da się uzyskać bez dawania dziecku możliwości, by zrobiło coś SAMO. Jasne, to nie jest łatwe! Sama po stokroć walczę ze sobą, by nie rwać się do pomocy, kiedy mój synek łapie się za mopa (wylewając jego zawartość na dywan), chce zmywać (urządzając w kuchni potop) albo wywieszać pranie (które często po chwili nadaje się do ponownego wrzucenia w pralkę). Sprawniej, szybciej i w ogóle łatwiej, bez efektów ubocznych byłoby, gdybym to wszystko ogarnęła sama. Tylko wtedy mój chłopiec nie miałby szansy nauczenia się tego wszystkiego.
2. Życiowa zaradność. Brzmi górnolotnie, a to takie drobiazgi. Niby oczywiste, ale… ja naprawdę nadal spotykam gości (dodajmy – z ’30 na karku), którzy nie potrafią zrobić prania, a na obiady jeżdżą do mamusi. I robi mi się słabo. I smutno. Ale mam nadzieję, że mojemu synowi już nieco ułatwiłam zadanie. Dowody są niezbite – on, odkąd tylko sprawnie chodzi, pomaga mi w domowych, drobnych obowiązkach – wstawiamy i rozwieszamy pranie, rozładowujemy zmywarkę, odkurzamy, myjemy podłogi…
3. Relax. Hygge . Wolne. Jakkolwiek to nazywasz. Obowiązki domowe ogarnięte, a to znaczy, że wysypujące się ze zlewu brudne naczynia was nie rozpraszają i macie czas na to, by po prostu ze sobą być i robić to, na co tylko macie ochotę. Ale to oczywista oczywistość, więc zostawiłam na koniec
Oczywistym za to nie jest, jak dojść do tego znakomitego punktu. Dlatego podzielę się z wami moimi kilkoma, bardzo prostymi rozwiązaniami, które w moim domu się sprawdziły.
5 sposobów na zaangażowanie dzieci w domowe obowiązki
1. Sprzątanie razem. Absolutna podstawa, bez której nie pójdziecie dalej. Włączanie dziecka w domowe prace na miarę jego możliwości (i z wiekiem poszerzanie ich zakresu). Ważne przy tym jest pokazywanie, że to nie smutny obowiązek, nieprzyjemność czy kara za jakieś złe zachowanie, ale po prostu – wspólnie dbamy o miejsce, w którym żyjemy.
2. Ten straszny gender Piszę z przymrużeniem oka, ale niektórym nadal trzeba powtarzać, że pranie, prasowanie czy zmywanie to nie jest coś, do czego natura w specjalny sposób predysponowała kobiety (a i tak niektórzy robią wielkie oczy ze zdziwienia). U nas maluch sprząta raz z mamą, raz z tatą, wtedy, kiedy ktoś może, ma czas albo zwyczajnie potrzebny mu reset od kompa przy mopie (polecam!).
3. Zestaw małego sprzątacza. Wiadomo, że dzieciaki lubią gadżety, a te akurat są całkiem pomocne. Małe wiadereczko, mop dla człowieka o wysokości poniżej 1 metra, minizmiotka. To wszystko znajdziesz w sklepie albo w necie. Ale wystarczą też kolorowe szmatki, ściereczki, gąbki… – gwarantuję, zabawa przednia!
4. Drobiazgi, ale razem. Od tego się zaczyna – po śniadaniu odnosimy naczynia do kuchni, rozpakowujemy zmywarkę, składamy pranie, nastawiamy kolejne… Niczego nie nakazuję, nie narzucam. Robimy to wspólnie. I tu nie chodzi tylko o to, że robimy porządek w chacie, ale że jesteśmy wtedy RAZEM. Bo przecież w tle można posłuchać muzyki, porozmawiać z dzieckiem czy nawet… potańczyć między jednym a drugim machnięciem mopem
5. MasterChef junior . Dzieciaki uwielbiają zabawy w gotowanie. Dlaczego zatem nie dać im plastikowego noża, obieraczki, łyżek i… nieco PRAWDZIWYCH produktów? Mój synek ma wielką radochę, kiedy może coś pomieszać albo podziabać. Oczywiście, często kończy się to dekoracją z buraków na ścianie, ale… czyż nie jest to stosunkowo niewielka cena za tyle radości (w dodatku z pożytkiem!)?
A wy, jakie macie sposoby na angażowanie dzieciaków w domowe obowiązki? Dajcie znać w komentarzach, chętnie wypróbuję nowe rozwiązania!

...

Niech np. sprzatanie bedzie zabawa. Trzeba tez ukazac dziecku sens tego ze jest lepiej po niz przed.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:50, 15 Sie 2018    Temat postu:

List do rodziców, którzy zabierają na mszę swoje niesforne dzieci. W każdą niedzielę
Obraz Anna O'Neil | 26/07/2018
Udostępnij
Chrystus miał do powiedzenia coś bardzo ważnego o ludziach takich jak my.
rodzy wyczerpani, zniechęceni rodzice,
a więc wasze dzieci są nieznośne podczas mszy świętej. Chaotyczne, nieposłuszne i przeszkadzające, tydzień w tydzień. To tak, jakby przez cały czas oświetlał was ogromny, stary reflektor. Was i wasze rodzicielstwo.
Czytaj także: Zaskakująca instrukcja dla rodziców przychodzących z dziećmi do kościoła
Jestem w tym z wami. Zaczęłam bać się niedziel. To znaczy, próbowałam już wszystkiego. Chodzenia na poranną mszę, chodzenia na wieczorną mszę, książek na temat mszy, tłumaczenia szeptem, grożenia szeptem, siedzenia z przodu, siedzenia z tyłu, maszerowania prosto do pokoju płaczu… i może niektóre z tych sztuczek pomogły, ale rezultat jest taki, że nigdy nie wychodzimy z budynku bez krzyku, wściekłego rzucania się w kierunku ołtarza czy Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze.
Ale bez względu na to wszystko, co tydzień ja i moja głośna, bezładna rodzina będziemy tam (z tyłu!), kręcąc się i każdego rozpraszając, poddając się osądowi wielu ludzi, którzy mogą nie rozumieć, jak trudno nauczyć malucha siedzenia w spokoju przez 45 minut. To wygląda na szaleństwo. Ale mimo to zakładamy nasze pogniecione niedzielne ubrania i idziemy pod ten dach, tak jak Matka Kościoła nas prosi .
Chciałabym, żebyś wiedział, że jeśli tak również wygląda twoja rzeczywistość, to w porządku. A nawet bardziej niż w porządku. Chrystus miał do powiedzenia coś bardzo ważnego o ludziach takich jak my:
[Jezus] Podniósłszy oczy, zobaczył, jak bogaci wrzucali swe ofiary do skarbony. Zobaczył też, jak pewna uboga wdowa wrzuciła tam dwa pieniążki, i rzekł: «Prawdziwie, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła więcej niż wszyscy inni. Wszyscy bowiem wrzucali na ofiarę Bogu z tego, co im zbywało; ta zaś z niedostatku swego wrzuciła wszystko, co miała na utrzymanie». (Łk 21, 1-4)
Czyż to nie jest dokładnie to, co my robimy? Dajemy dosłownie wszystko co mamy, przestrzegając prośby Kościoła, by uczestniczyć w niedzielnej mszy. (Czysty wstyd nie jest, niestety, dostatecznie dobrym powodem, by zostać w domu ). Świat zewnętrzny widzi to w ten sposób, że ledwo daliśmy z siebie minimum. Dotarliśmy do budynku, jasne, ale czy się koncentrujemy? Czy doświadczamy duchowego przeżycia? Czy dociera do nas choć słowo z pieśni Gospel, na litość boską? Nie wygląda na to. Tylko my wiemy, ile w rzeczywistości ofiarowujemy. Ale Chrystus również wie.
Tak jak dwa małe pieniążki kobiety wrzucone do skarbonki wyglądały jak nic, w porównaniu z ogromnymi torbami złota bogaczy, nasz wkład wydaje się tak mały, że ktoś mógłby się zastanowić po co w ogóle zawracamy sobie głowę. Czemu w ogóle przychodzić na mszę, jeśli cały ten czas spędzisz na kontrolowaniu swojego malucha, by nie wyrządził szkody sobie i innym? Ale Chrystus jest tam, aby przypomnieć nam, że on nie widzi tego, co widzi cały świat.
Bardzo często wychodzę z mszy z uczuciem, że było to kompletne fiasko . Nie byłam nawet w stanie za nią podążać, a wyszłam tak szybko, że zapomniałam przyklęknąć. Jaka ze mnie katoliczka? Jeśli czujesz się tak samo, nie zapominaj – małe dzieci lub dzieci wymagające szczególnej opieki, czy jakakolwiek sytuacja, w której się znajdujesz i która uniemożliwia ci uklęknięcie w spokoju i uważne słuchanie, to
wyjątkowy rodzaj ubóstwa . I my, w naszym ubóstwie, naprawdę dajemy wszystko co mamy, po prostu robiąc co w naszej mocy. Nawet jeśli w naszej mocy jest tylko pojawienie się w Kościele.
Więc nie przestawaj. I proszę, nie przejmuj się nadto, jak twoja rodzina wygląda z boku. Nawet jeśli to nigdy nie stanie się łatwiejsze, rób dalej to co robisz i nawet, jeśli świat tego nie dostrzega, to Bóg widzi, jak wartościowe jest twoje poświęcenie.

...

Jak najszybciej uczyc dziecko waznosci modlitwy i kosciola. Jesli odkladamy bo 2 latek to za wczesnie totez i on uznaje ze to ,,czas stracony". Chodzmy do domu bedzie w tej sytuacji pierwszym slowem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:39, 29 Paź 2018    Temat postu:

Brak czasu dla dzieci wpływa szkodliwie na ich rozwój! Sprawdź, jak się to objawia
Luz Ivonne Ream | 20/09/2018
CHILD
Africa Studio - Shutterstock
Udostępnij 142
Niektóre dzieci skazane są na życie w warunkach określanych przez pedagogów mianem „sieroctwa emocjonalnego”: ich rodzice żyją i są przekonani o tym, że wywiązują się ze swoich rodzicielskich obowiązków. Rzeczywistość wygląda jednak inaczej...

Poczucie bycia kochanym i otaczanym opieką przez rodziców nosimy głęboko w sobie. Nie opuszcza nas ono ani w wieku dorosłym, ani nawet po śmierci naszych rodziców, gdyż w sferze emocjonalnej zwyczajnie potrzebuje go nasza dusza. Nawet jako dorosłym ludziom czasami brakuje nam uścisku silnych ojcowskich ramion, stosownej rady czy dotyku miękkich dłoni mamy na naszym policzku.

Żywa obecność kochających rodziców wyposaża nas w poczucie bezpieczeństwa i pozwala pewnie kroczyć przez życie. Cóż z tego, że zwątpi w nas cały świat, jeżeli mamy rodziców, którzy – pomimo wszystko – wciąż ślepo w nas wierzą i nam kibicują. W równym stopniu ważna jest dla nas miłość ojca, jak i miłość matki, jedna nie może zastąpić drugiej.



Kiedy rodzice nie mają czasu dla swoich dzieci…
Aby człowiek mógł osiągnąć psychologiczną dojrzałość, potrzebuje wiedzieć, kim byli jego rodzice – ojciec i matka, dzięki temu bowiem odkrywa swoje korzenie oraz odpowiedź na pytanie: „skąd pochodzę?, a także „kim jestem”. W ten sposób utwierdza się we własnej tożsamości. Ta świadomość jest ważna, aby nie wchodzić w dorosłość z balastem w postaci deficytów emocjonalnych, który będzie nam ciążył przez całe życie. Przekonanie, że jesteśmy owocem miłości, owocem cudownego spotkania naszych rodziców, którzy się pokochali i że pochodzimy z prawdziwej rodziny, daje nam ogromne poczucie bezpieczeństwa.

Moim zdaniem, prawdziwy dramat rozgrywa się wtedy, kiedy wiemy, że nasi rodzice żyją, ale absolutnie nie możemy na nich liczyć. Nie chodzi mi tutaj o wsparcie finansowe czy materialne, ale o ich obecność, o świadomość, że jesteśmy przez nich kochani, upragnieni, chciani i akceptowani. Nasze poczucie przynależności i bezpieczeństwa znika, a w jego miejsce pojawia się niepewność i niespełnienie. Wewnętrznie doświadczamy przemożnej samotności, a wywołaną przez nią pustkę próbujemy za wszelką cenę zapełnić, najczęściej niestety zupełnie nieodpowiednimi ludźmi.


Czytaj także:
Balet, języki, gra na skrzypcach. Witajcie w koszmarnym świecie korpo-dzieciństwa


Poczucie pustki i osamotnienia
Rozpaczliwie poszukujemy miłości i opieki przekonani, że nie ma czasu do stracenia. Narażamy się na ryzyko, że zadowolimy się pierwszą lepszą osobą, która powie nam coś miłego i zaoferuje choćby namiastkę miłości, bezpieczeństwa i przynależności. Niestety, poczucie osamotnienia jest częstsze niż nam się wydaje: moi rodzice żyją, ale wygląda na to, że ja dla nich nie istnieję.

Poświęcam dziecku mało czasu, ale jest to czas wyłącznie dla niego – czy to wystarczy?

Rodzice, nieważne ile pieniędzy wydajemy na dzieci, ponieważ kluczowy jest czas, jaki im poświęcamy. Spędzanie czasu z dzieckiem pokazuje, co nosimy w sercu, co tak naprawdę jest dla nas ważne i o co zabiegamy.



Nie tylko jakość, ale również ilość się liczy
Nie wolno nam dać się zwieść mitowi, że to nie ilość wspólnie spędzanego czasu jest ważna, ale jakość. To nieprawda, gdyż człowiek poświęca czas temu, co kocha i ceni. Jeżeli jesteśmy nieobecnymi rodzicami, sygnał, jaki odbierają nasze dzieci to: skoro tata i mama nie podarowują mi swego czasu, oznacza to, iż nie jestem wiele wart. W takiej sytuacji samemu dziecku zaczyna się wydawać, iż nie zasługuje ono na uwagę rodziców. Znacznie obniża się jego samoocena, a w sercu dominuje uczucie porzucenia.

Ilość spędzanego czasu z dzieckiem jest równie ważna co jakość. W miarę możliwości trzeba zapewnić dziecku swoją obecność. Współcześni rodzice, pamiętajcie, że nieustannie kształtujemy naszą miłość, to pełnowymiarowe zajęcie, w którym nie ma mowy o przerwach. Praktycznie wszystko można czymś zastąpić, z wyjątkiem naszej obecności w życiu naszych dzieci. W tym nikt ani nic nie zdoła nas wyręczyć. Oboje rodzice wyposażają swoje dzieci w poczucie bezpieczeństwa, tożsamości i przynależności.


Czytaj także:
12 sposobów na lepsze zarządzanie czasem


Jak objawia się sieroctwo emocjonalne?
Kiedy doświadczamy opuszczenia ze strony osoby, której zadaniem było troszczyć się o nas, a także kochać nas bezwarunkowo, odciska się to bardzo mocno na naszym wnętrzu i utrudnia osiągnięcie życiowego spełnienia. Dlatego też dzieci nie można kochać na odległość, ponieważ o miłości nie mamy wyłącznie mówić, ale ją okazywać i budować. Nie wystarczą czułe słowa, od nich trzeba przejść do czynów.

Następstwa sieroctwa emocjonalnego lub nieobecności rodziców są bardzo poważne. Oto lista zaledwie kilku z nich:

Kiedy w wieku dorosłym będziemy przeżywali jakieś trudności, zacznie nas dopadać irracjonalny lęk, paniczny wręcz strach przed samotnością i porzuceniem. Będziemy odczuwali wewnętrzny ból, który może doprowadzić do stanów lękowych i depresji. Rozpaczliwie będziemy pragnęli poczuć, że należymy do kogoś i za akceptację oraz szacunek będziemy gotowi naprawdę wiele zapłacić. Będziemy przekonani, że musimy coś zrobić, by otrzymać ciepło, akceptację czy czułość i będzie nam bardzo trudno zrozumieć, że zasługujemy na miłość i szacunek z samego już tylko faktu istnienia.
Brak korzeni, poczucia przynależności i niestabilność emocjonalna. Zważywszy, że poczucie przynależności zalicza się do naszych emocjonalnych potrzeb, będziemy rozpaczliwie szukali poczucia przynależności do czegokolwiek bądź kogokolwiek, byle tylko doświadczyć tego zakorzenienia. Niestety, nic i nikt nie zdoła zapewnić nam tego poczucia, co jedynie wzmocni naszą emocjonalną niestabilność.
Trudności w nawiązaniu relacji z Bogiem Ojcem. Jeżeli przez rodziców (których widzimy i od których mamy prawo oczekiwać bezwarunkowej miłości) czujemy się odrzuceni, uciskani, zaniedbywani i ignorowani, tym trudniej będzie nam uwierzyć w Boga, którego nie widzimy.
Kompleks niższości. Samoocena to wartościujące uczucie, jakie żywimy do samych siebie. Jeżeli ci, którzy z założenia powinni nas doceniać i całkowicie akceptować nie uczynili tego, jak i skąd mielibyśmy nauczyć się kochać i akceptować samych siebie.
Brak wzorców do naśladowania. Pozbawieni rzeczywistych wzorców nie zdołamy stworzyć zdrowych relacji małżeńskich ani rodzicielskich. U mężczyzn doświadczenie nieobecnej matki może w życiu dorosłym przerodzić się w mizoginię.
Nic nie jest warte więcej od naszych dzieci. Jakikolwiek rodzaj opuszczenia czy porzucenia ograbia nasze dzieci z prawa do miłości i jest jednym z najpoważniejszych objawów przemocy. Dzieci potrzebują czuć, że poświęcamy im czas, dlatego, że są dla nas ważne. Czas bowiem poświęcamy tylko na to, co naprawdę uważamy za wartościowe. Jeżeli pragniemy nieustannie wzrastać w miłości, budować nasz moralny autorytet i zdobywać szacunek w oczach naszych dzieci, bądźmy coraz bardziej obecnymi rodzicami. Wszystko to znika w momencie, kiedy one nas z tych oczu tracą.

...

Oczywistosc. Tylko dlaczego ludzie tego nie naprawiaja!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:52, 27 Lis 2018    Temat postu:

„Żadna podróż nie jest tak ekscytująca jak życie z 7 dzieci pod jednym dachem” (wywiad)
Anna Salawa | 21/09/2018
FAMILYFUNBYMOM, INSTAGRAM
fot. Magda Hanik
Udostępnij 3k
Agnieszka – żona i mama siódemki dzieci. Pół roku temu założyła konto na Instagramie "Family fun by mum". Pokazuje na nim, jak piękne i wesołe może być życie w rodzinie wielodzietnej. W rozmowie dla Aletei zdradza, po co założyła ten profil, jak daje radę ogarnąć tak liczną gromadę i co robi, że ciągle wygląda jak… nastolatka.

Kliknij tutaj, by przejrzeć galerię

Mama na Instagramie
Anna Salawa: Jakiś czas temu za pośrednictwem Twojego konta na Instagramie wpuściłaś do Waszego domu obcych ludzi. Nie bałaś się przekroczenia tej intymności? Że za dużo nieznanych osób nagle wkroczy do Waszego domu?

Agnieszka (Family fun by mum) – Oj, miałam bardzo dużo obaw. Konto na Instagramie założyłam pół roku temu. Do tej pory nie istniałam w żadnych portalach społecznościowych. Brałam udział w różnych inicjatywach związanych z rodziną i wychowywaniem dzieci, miałam realnych znajomych, ale nigdy nie miałam ani czasu, ani potrzeby, żeby prowadzić konto w social mediach np. na Facebooku. Dzień nie jest z gumy. Przedkładałam przyjaźnie i osobisty kontakt nad te w wirtualnym świecie.



To skąd ten pomysł na profil „Family fun by mum”?

Ciągle wracały do mnie słowa papieża Franciszka, że świat bardzo potrzebuje świadectwa rodzin – zwykłego rodzinnego ciepła. Jest coraz więcej rozwodów, dużo pokrzywdzonych dzieci. Wiele smutku i rozpadu bierze się stąd, że rodzina jako komórka tak ważna dla społeczeństwa – bo to tu dziecko przez przykład rodziców uczy się kochać innych, by w przyszłości stać się odpowiedzialnym obywatelem – jest zaniedbana, zostawiona różnym wpływom współczesnych ideologii, takim jak materializm, a w konsekwencji niepohamowany konsumpcjonizm.

Od wielu lat działałam w różnych inicjatywach społecznych, których celem było wspieranie i promowanie rodziny. Ale wszystkie te społeczności miały charakter lokalny, co więcej byli to ludzie o wartościach zbliżonych do moich. I któregoś dnia doszłam do wniosku, że nie możemy żyć tylko w tym cieplutkim środowisku, że jako rodzina musimy się pokazać. Bo wiem, że są już niestety takie środowiska, gdzie widok pełnej, szczęśliwej rodziny to rzadki widok.

Impulsem był też pewien blog, jednej mamy ze Stanów Zjednoczonych, która ma 10 dzieci. Pamiętam, że było to dla mnie szokujące – że tak można się przez internet uzewnętrzniać, pokazywać zdjęcia swoich dzieci. Byłam tak zaintrygowana tym zjawiskiem, że nawet napisałam do niej maila z pytaniem, jak to się stało, że wizerunek jej dzieci jest upubliczniony w sieci. I ona opowiedziała, że zrobiła sobie listę zagrożeń, jakie mogą ją spotkać w związku z pokazywaniem dzieci w internecie oraz listę korzyści, jakie mogą przyjść w związku z taką działalnością. I doszła do wniosku, że lista korzyści była znacznie dłuższa. Ja też taką listę zrobiłam z mężem i zdecydowaliśmy się na ten krok. Ale to nie jest łatwe.

FAMILYFUNBYMOM, INSTAGRAMGaleria zdjęć


Myślisz, że Twój profil może mieć realny wpływ na czyjeś życie?

Kiedy obserwuję swoje życie, to wiem, że wiele moich decyzji wzięło się stąd, że coś u kogoś zobaczyłam i się zachwyciłam. Wiadomo, w życiu pociągają nas przykłady.

Bardzo często dostaję komentarze w stylu, że to niesamowite, że przy takiej gromadce dzieci można ciągle się uśmiechać. Niektóre mamy piszą, że one przy jednym dziecku są wykończone, a jak obserwują naszą rodzinę, to się dziwią, skąd w nas taka radość i entuzjazm.

Albo dostaję prywatne wiadomości od kobiet, które bardzo chciałyby mieć kolejne dziecko, ale niestety się boją powiedzieć o tym swojemu mężowi, mamie, szefowi. Więc ja staram się im dodawać otuchy, że skoro pojawia się taka myśl i nie ma żadnych przeciwwskazań medycznych, to żeby nie bać się. Lęk nie jest najlepszym doradcą.



I nie dziwi Cię to, że obcej pani z internetu piszą o swoich problemach i wątpliwościach?

Social media mają taką właściwość, która jest może nie do końca bezpieczna i rozsądna, ale bardzo szybko zbliżają ludzi. Sama jestem tym zaskoczona. Czuję, że one się mnie pytają o te sprawy, bo nie znają innej mamy z taką gromadką, a poza tym proszę je o to i ośmielam do takiego kontaktu.

Ostatnio jedna z moich czytelniczek napisała do mnie, że właśnie zrobiła test ciążowy, wynik jest pozytywny i że jestem pierwszą osobą, z którą chciała się tą wiadomością podzielić. Mam taką obserwację, że kobiety są bardzo społeczne i lubimy „gadać” o naszych sprawach z przyjaciółkami i koleżankami, jak mówimy to lepiej nam się to układa w głowie i znajdujemy rozwiązania problemów.

Jak nie było social media, kobiety spotykały się, by porozmawiać. Teraz są czasy czatów i Instagrama, ale to ciągle ten sam czynnik gna je do kontaktu między sobą. Dodatkowym czynnikiem jest oderwanie od naturalnego środowiska – czyli np.: większość moich followerek jest z Warszawy. Wiele z nich to dziewczyny, które wyjechały ze swojego rodzinnego miasta, są z dala od rodziny. Mąż cały dzień w pracy, one tylko z dzieckiem. Nie mają z kim pogadać, kogo się poradzić… Wydaje mi się, że to świetne, że można się poradzić kogoś, komu się ufa albo daje taki kredyt zaufania. Ja za ten kredyt bardzo dziękuję i jestem szczęśliwa z tego powodu, że mogę pomagać. To jest dla mnie naturalne i daje mi dużo radości.


Czytaj także:
„Jesteśmy pobłogosławieni!”. Mają 16 dzieci, działają charytatywnie, biegają i…
Jak ogarnąć 9 osobową rodzinę?
A dzieci się nie buntują, że mama publikuje ich zdjęcia na Instagramie?

Ja to nazywam apostolstwem rodzinnym. Dzieciom tłumaczę, po co to robię. Że jesteśmy wyjątkową rodziną, że mamy dużo szczęścia i że możemy innym pomóc, pokazując to, w jaki sposób żyjemy.

Za pomocą naszego profilu chcę się z innymi dzielić naszymi trickami organizacyjnymi czy różnymi poradami odnośnie wychowania, które wiem, że sprawdziły się w naszej rodzinie.

Staram się też rozprawiać z takimi mitami, że np. jako mama wielodzietnej rodziny nie mam okazji się rozwijać. A przecież nigdzie tak świetnie nie uczymy się organizacji czasu, cierpliwości, sumienności jak przy naszych dzieciach. Nikt inny nas tak nie szlifuje jak nasze własne pociechy.

Wiadomo, wszystko też zależy od nas. Bo można też być obrażonym i zbuntowanym i nic z danej sytuacji nie wyciągnąć. A można też z każdej chwili się czegoś uczyć, brać coś dla nas.



To zdradź parę Twoich sekretów, jak logistycznie dajecie sobie radę w tak licznej rodzinie?

W wychowaniu dzieci jestem dużą zwolenniczką wolności i odpowiedzialności. Jeśli dziecko już coś potrafi samo zrobić, to już ono to robi. Mój dom nie jest pedantycznie czysty. Staram się koordynować prace w domu i do każdej angażować dzieci. Wiadomo, w zależności od wieku. Np. chłopaki u nas w domu są odpowiedzialni za kupowanie rano dla wszystkich pieczywa i oni sami między sobą uzgadniają, czyja jest kolej. Zmywarkę po kolei rozpakowuje każde dziecko (a włączamy ją po każdym posiłku). Delegujemy zadania, ale my, jako rodzice, musimy nad tym czuwać i pilnować, żeby wszystko grało.



Ale przyznaj się, na pewno macie kogoś, kto pomaga Wam ogarnąć to wszystko?

Był taki czas, że przychodziła do nas pani, która pomagała mi ogarnąć porządki. Teraz, kiedy wróciłam do pracy, możliwe że znowu będę kogoś potrzebowała. Nie uciekam od takiej pomocy.

Choć mam takie doświadczenie, że wcześniej jak pracowałam zawodowo, to zatrudnialiśmy panią do sprzątania i do opieki nad dziećmi. I okazywało się, że ja pracowałam tylko po to, żeby dwie obce panie opiekowały się moim domem. Więc jak poszłam na wychowawczy to mogłam spokojnie zwolnić te panie, bo sama mogłam się tym zająć. Świadomie przeszłam na urlop wychowawczy. Wiedziałam, że moja rodzina tego potrzebuje. Że tego potrzebuje mój dom, który wykańczaliśmy. Bo chcieliśmy, żeby to było ciepłe, przytulne i radosne miejsce z duszą.

Co więcej, miałam taką refleksję, że jak pomagały nam te panie, to nasze dzieciaki traktowały dom bardziej jak hotel. Dużo mniej angażowały się w porządki, w obowiązki domowe. Po angielsku mówi się, że to kobieta zmienia „HOUSE” w „HOME”, a każdy człowiek w naturalny sposób potrzebuje domu pełnego czułości, ciepła, spokoju.



Widziałam, że macie na Instagramie taki zwyczaj, że wrzucacie jedno odświętne zdjęcie przy niedzieli. Dużo macie takich rodzinnych rytuałów?

Jednym z takich naszych rodzinnych zwyczajów jest to, że staramy się przynajmniej jeden posiłek dziennie jeść razem. Teraz to jest zawsze śniadanie. Z kolacjami już jest znacznie trudniej, bo np. starsze dzieciaki mają swoje zajęcia dodatkowe. A wspólne śniadanie jemy już… o 6.30, dlatego wstaję wcześnie rano. I przyznaję się, że jest to dla mnie ogromne wyzwanie. Bo ja bardzo lubię spać. Ale ten wspólny posiłek jest dla nas bardzo ważny. Patrzę dzieciom w oczy i widzę, czy wszystko gra czy są zmartwienia. To moment, by pogawędzić i ustalić plan na dzień. Nie wyobrażam sobie, że nie mamy takiego „spotkania zarządu”.


Czytaj także:
Oni postawili na dużą rodzinę (galeria)


Na szczęście miłość i czas się dzieli
Czy przy takiej gromadzie macie czas na randki z mężem?

Jesteśmy 16 lat po ślubie, a już mamy 7 dzieci. Jakoś mam wrażenie, że ten czas razem bardzo szybko nam zleciał. I niestety przyznaję się, że wiele razy ta nasza relacja była spychana na dalszy plan ze względu na dzieci. A nie powinno tak być, bo małżeństwo to inwestycja na całe życie. Teraz ludzie nie umierają jak mają 40, 50 lat. Tylko bliżej 80-tki. Także mamy jeszcze przed sobą sporo czasu razem, dlatego trzeba dbać o miłość, by zakochiwać się w sobie na nowo.

Staramy się łapać wspólne chwile, drobne przysługi, uśmiech zamiast gderania, żart, by rozładować napiętą sytuację. Choć przyznaję, że na randce ostatnio byliśmy w lipcu. A mamy już… wrzesień. Na szczęście to nie jest tak, że musimy wyjść z domu, żeby być razem. Maluchy są już na tyle duże, że jak się je położy spać, możemy posiedzieć razem na tarasie i mamy czas, by porozmawiać albo po prostu pobyć razem.

Trochę żałuję z perspektywy czasu, że za mało walczyliśmy o ten czas tylko dla siebie. Czasem kosztem dzieci, czasem własnego zmęczenia. Kiedy po całym dniu przy małych dzieciach nie miałam czasu i siły wyjść gdzieś sama z mężem. Idealnie jest, by rodzice przynajmniej raz w tygodniu mieli wyjście we dwoje choćby tylko na 15-minutowy spacer. Taka miłość w czynach rodziców to piękny przykład dla dzieci, chociaż docenią to pewnie dopiero jak podrosną. Małe dzieci są zazdrosne o rodziców, wolą być z nimi non stop, ale to błędne koło. Warto zainwestować w małżeństwo, to profilaktyka na wszelkie kryzysy!



Czy Wasze dzieci cieszą się, że są z tak licznej rodziny? Nigdy nie skarżyły się, że macie dla nich za mało czasu?

Mówiąc o relacjach międzyludzkich, nie mówi się o ilości, tylko o ich jakości. Możesz spędzić z dzieckiem pół dnia, tak fizycznie. Ale możesz tego czasu mu nie dać. Możesz też porozmawiać z nim zaledwie przez 10 minut i okaże się, że to będzie znacząca rozmowa w jego życiu.

Często młodzi rodzice sobie myślą, że skoro mają jedno dziecko i dają mu swoją całą miłość i cały swój czas, to kiedy pojawi się kolejne, nie będą już mogli dać mu tyle, ile pierwszemu, będą zmuszeni dzielić miłość i czas. Na szczęście tak się dzieje tylko ze sprawami materialnymi. Pokój faktycznie trzeba będzie podzielić, zabawkami trzeba będzie się podzielić. Natomiast szczęście, miłość i czas się pomnaża! Wie to doskonale każda dzielna mama, która zdecydowała się na drugie dziecko. A ja dodam, że tak dzieje się bez względu na liczbę potomstwa.



A ekonomicznie jak sobie radzicie? 7 dzieci to jednak spory wydatek!

No przyznaję, że z wielu rzeczy też musimy rezygnować. Np. nie jeździmy na wczasy zagraniczne, wakacje spędzamy w domu dziadka na Mazurach. Kupujemy w dyskontach, nosimy ubrania po dzieciach moich koleżanek etc. To jest jednak kwestia priorytetów w wydatkach. Co oznacza dobra sytuacja materialna? Dla każdego co innego. Trzeba kierować się w życiu rozsądkiem i umiarem. Wiem, że dzieci są tak wielkim darem, że nigdy tego nie pożałuję. Żadna podróż nie jest tak ekscytująca jak życie z gromadką dzieci pod jednym dachem.



A dzieciaki nie buntują się? Ich koledzy właśnie wrócili z Bali, a oni znowu te Mazury?

Ale ja im zawsze tłumaczę, że będą podróżować. Nie muszą robić tego z mamą i tatą jak mają 10 lat. W dzisiejszych czasach jest mnóstwo możliwości, różnych work campów, wolontariatów zagranicznych i ja swoim dzieciom powtarzam, że będą mogły z tego w przyszłości korzystać.

Argument, że nie pokazuję dzieciom świata zawsze trochę mnie śmieszy. Bo takim maluchom niewiele potrzeba. Dzieci chcą być tam, gdzie są rodzice. Jeśli chodzi o starsze dzieci, ja zawsze się staram, żeby na wyjazdach miały jakąś grupę rówieśniczą, żeby mogły spędzać ze sobą aktywnie, wesoło czas. Bo co z tego, że zabiorę ich na koniec świata, jak oni cały czas spędzą go z komórkami dowiadując się, co słychać u znajomych.


Czytaj także:
Bizneswoman z szóstką dzieci. „Mnożymy miłość”


Mama na Instagramie, a dzieci bez smartfonów…
Ale z tego co się dowiedziałam z Waszego profilu, Twoje dzieci nie mają dostępu do komórek. Ty taka Instagramowa mama, a dzieci wychowujesz bez smartfonów….

Uważam, że portale społecznościowe, zwłaszcza dla nastolatek mogą być bardzo szkodliwe. I to nie jest tak, że my naszym dzieciom zabraniamy posiadania konta na Facebooku, my z nimi dużo rozmawiamy i tłumaczymy, dlaczego takie konto jest im niepotrzebne.



Ale Twoja najstarsza córka ma już 15 lat, jest w liceum. Jak ona odnajduje się w klasie? Skąd wie o klasówce z matematyki czy jakimś spotkaniu?

Przede wszystkim ma przyjaciółkę, która też jest poza social mediami i to na pewno bardzo jej pomaga. Owszem, pewne sprawy jej umykały, ale z drugiej strony znajomi szybko się zorientowali, że z Anią trzeba kontaktować się i umawiać w inny sposób. O klasówkach dowiaduje się na lekcjach. Nawet nie wiedziałam, że można z Facebooka! To kolejny dowód na to, że szkoła jest do nauki, a smartfony zaburzają trochę to wszystko.

Wielu zdziwionych rodziców pyta mnie, czy nie boję się o dzieci, że jak im się coś stanie w drodze do szkoły, to nawet nie będą miały jak do mnie zadzwonić. Zawsze ze spokojem odpowiadam, że przecież jak się stanie to i tak się dowiem. Że telefony przed niczym nie chronią. A ja chcę, żeby moje dzieci miały czas na przemyślenia, na refleksje. Bo mam wrażenie, że jak masz telefon to już przestajesz myśleć. Ciągle gapisz się w ekranik. Widzę sama, jak jeżdżę kolejką, jak wszyscy siedzą nad telefonami.

Teraz, gdy codziennie dojeżdżam do pracy i prowadzę konto na Instagramie, też muszę walczyć z pokusą, żeby spojrzeć, co tam słychać w telefonie… Ale staram się ten czas wykorzystywać na modlitwę, na przemyślenia. Mimo tego Ania i mój mąż czasem zwracają mi uwagę, że za często zaglądam na Instagrama. Szukam takich rozwiązań, by ta moja działalność jak najmniej wpływała na czas z rodziną. Nagrywam spontanicznie i puszczam do sieci. Na razie tak to wygląda.

Na koniec pytanie: co robisz, że pomimo 7 dzieci nadal wyglądasz jak nastolatka?

Trzeba ćwiczyć! Owszem, mam dobre geny. Jestem zdrowa i dziękuję Bogu za to. I też czuję taki społeczny obowiązek, że skoro tak dobrze znosiłam wszystkie ciąże i porody, i mam fajne, zdrowe, ładne dzieci… to czemu nie mieć kolejnych.

Ale to, co powtarzam wszystkim kobietom: trzeba się ruszać i dbać o siebie! Rok temu zrobiłam sobie uprawnienia instruktora fitnessu. Spotykałam się z innymi mamami i razem ćwiczyłyśmy. I to było bardzo ważne i potrzebne dla ciała i ducha, bo miałyśmy przy tym sporo śmiechu.

....

Zdecydowanie nie nalezy ulegac zludzeniu ze fajny swiat w tv a u nas w domu to nudy. Ci goscie z tv sami sami sie oszukuja ze robia cos super waznego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:20, 05 Gru 2018    Temat postu:

Dzieciaki z Ośrodka Wychowawczego we Włocławku czyszczą zapomniane schrony!

W piątek 30 listopada 2018 r. w Ludwinowie robiliśmy „porządki w twierdzy Włocławek”. Dzięki pomocy wychowanków z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego we Włocławku i za zgodą Nadleśnictwa Włocławek udało się oczyścić trzy schrony pozycji Ludwinowo i wytyczyć prowizoryczną ścieżkę, która...

...

Wspaniale!



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 4 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy