Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Miłość i małżeństwo .
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:04, 21 Paź 2017    Temat postu:

Jak wspierać własnego męża?
Katarzyna Matusz-Braniecka | 21/10/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Mówi się, że mężczyzna pozostaje zazwyczaj bardzo długo pod wrażeniem, jakie zrobił na kobiecie.


S
zanuj siebie, a będziesz szanowana, to bardzo ważne w życiu i miłości – napisał kiedyś Jacek Pulikowski*, podpisując swoją książkę „Krokodyl dla ukochanej”. Dziś wracając do niej, muszę przyznać, że ma rację. Co zatem robimy nie tak, drogie Panie i co można zmienić?


Kochajmy dżentelmenów

Uwielbiam ten moment, gdy mąż otwiera mi drzwi samochodu, podaje rękę przy wysiadaniu z tramwaju czy przytrzymuje windę, żebym mogła do niej spokojnie wsiąść. Zachwyca mnie, gdy widzę u męża przyjaciółki, że podaje jej płaszcz, gdy wychodzą. Widzę zachwyt w jej oczach i radość w jego twarzy.

„Doświadczenie uczy, że sposób codziennego traktowania siebie w ogromnym stopniu decyduje o atmosferze w domu i ostatecznie o zadowoleniu z małżeństwa” – podpowiada Pulikowski i trudno się z nim nie zgodzić, bo życie przecież składa się z drobiazgów.
Czytaj także: Dla mężczyzny ciało jest bardzo ważne


Nie bójmy się konfliktów

Może masz w głowie taką myśl, że „w czasie konfliktu ludzie się ranią, obrażają wzajemnie, są agresywni, używają przemocy. Tymczasem konflikt jest sprawą jak najbardziej ludzką, a jedynie nieludzkie mogą być sposoby jego rozwiązania” – podpowiada Pulikowski. Co robić? Mimo strachu wchodzić w sytuacje konfliktowe. Sprawy zamiatane pod dywan i tak kiedyś wyjdą, a im dłużej rośnie strach, tym jest większy. Bądź jak saper, rozbrajaj.


Szukajmy rady

Czasami dajemy się zwieść kulturze, która mówi nam, że musimy być samodzielne, a przecież wiadomo, że „kobiecie jest trudniej podjąć decyzję z tego względu, że dużo więcej widzi i czuje, dużo więcej elementów musiałaby uwzględnić i wobec tego w naturalny sposób, bardziej się waha” – zauważa autor. To nie jest tak, że my tej decyzji podjąć nie umiemy, my mamy po prostu za dużo danych, żeby ją podjąć szybko, żeby nie wynikała ona tylko z emocjonalnych pobudek. Co w takiej sytuacji? Zapytać swojego mądrego mężczyznę. Mężczyźni chcą być wysoko oceniani i godni zaufania, a cóż lepszego może się zdarzyć, niż ich ukochana, która pragnie i potrzebuje ich rady?

„Mężczyzna powinien czuć, że jest potrzebny, że jest podporą, nawet wtedy, kiedy kobieta sądzi, że dałaby sobie radę sama. Taka świadomość jest bardzo pomocna jemu samemu, dzięki niej on może się wzmocnić” – dodaje Pulikowski.
Czytaj także: Kto jest ważniejszy: mąż czy Bóg?


Powierzajmy im odpowiedzialność

„Wszelkie przeszkody na drodze rozwoju duchowego małżeństwa i rodziny powinien pokonywać w pierwszym rzędzie mąż. Oby żona nie próbowała go w tym wyręczać”. Jak dalej dodaje Pulikowski – nie chodzi tylko o wiarę, ale także o sprawy bytowe, zdrowie, wykształcenie itd. To on, jako mąż i ojciec jest „stworzony do walki, stawiania czoła przeciwnościom. To on w żywiole walki z przeszkodami rozwija się, wznosi się na szczyty swych umiejętności, możliwości”.

A sukces dodaje mu sił i ochoty do dalszych wysiłków. Pulikowski przestrzega przed braniem przez kobiety ciężaru pokonywania trudności stojących przed małżeństwem, gdyż prowadzą one do noszenia ciężarów nie do udźwignięcia.


Módlmy się za nich

Nasza wytrwała modlitwa o nich i za nich jest koniecznie potrzebna do ich wzrostu duchowego i osobistego, nie zaniedbujmy tego. Jest październik, może dziesiątka różańca w intencji męża?

Na koniec: Jemu naprawdę zależy na Twojej opinii
Czytaj także: Twój mąż nie musi modlić się tak, jak Ty

„Mężczyzna pozostaje zazwyczaj bardzo długo pod wrażeniem, jakie zrobił na kobiecie” – pisał Julian Tuwim. Mężczyzna jest gotów na trudy, abyś dobrze o nim myślała. Wykorzystaj to dla dobra Waszego związku, a oboje na tym skorzystacie. Więcej w książce „Krokodyl dla ukochanej”, z której pochodzą powyższe cytaty.

*Jacek Pulikowski jest szczęśliwym mężem i ojcem. Popularnym mówcą i autorem poczytnych książek i artykułów w licznych czasopismach katolickich. Uczestnikiem audycji radiowych i telewizyjnych na tematy rodzinne: miłość, czystość, płciowość, ojcostwo, rodzicielstwo. Wszystkie jego książki wielokrotnie wznawiano w wielotysięcznych nakładach, a niektóre przetłumaczono na języki obce (angielski, rosyjski, łotewski, litewski, białoruski).

...

Poswiecenie sie dla kogos to nie ponizenie! Jak pijak bije a ona milczy TO NIE JEST POSWIECENIE! Gdyby np. podjela 2 prace aby np. on mogl sie uczyc to tak! Taka jest roznica miedzy wysilkiem a utrata godnosci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:47, 22 Paź 2017    Temat postu:

Poród okiem mężczyzny – emocje, które zapamiętam na zawsze
Jacek Kalinowski | 22/10/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jechałem do szpitala, w którym moja żona miała pierwsze skurcze. Dotknąłem zimnej kierownicy, wrzuciłem jedynkę, dwójkę i... pojechałem poznać małego człowieka, który zostanie z nami już do końca życia.


B
yłem przy porodach swoich dwóch córek. I gdy któryś z moich bezdzietnych kolegów pyta, jakie to uczucie, rozkładam ręce i nie siląc się na wyszukane słowa odpowiadam, że to trzeba samemu przeżyć. I że ciężko to opisać.

Bo naprawdę ciężko. Ale spróbuję.

Pamiętam, jak w zimną końcówkę marca 2013 zatrzymałem się wczesnym rankiem pod bankomatem. Wybrałem stówę, wsiadłem do auta i chwilę wpatrywałem się w linię horyzontu. Łapałem chwile, ostatnie w świecie, który znałem do tej pory. Ostatnie, w których jesteśmy tylko we dwójkę. Wiem, że brzmi to poważnie, ale miałem świadomość, że jutro mój świat będzie już całkowicie inny. Bo jechałem do szpitala, w którym moja żona miała pierwsze skurcze. Dotknąłem zimnej kierownicy, wrzuciłem jedynkę, dwójkę i… pojechałem poznać małego człowieka, który zostanie z nami już do końca życia.

To uczucie złapało mnie za gardło, kiedy wysiadłem pod szpitalem i z całą siłą poczułem, że to „już”. Że fajnie i bezpiecznie było, kiedy żona nosiła dziecko w brzuchu, ale czas na rozwiązanie. A więc najpierw…


Na porodówce poczułem strach

Po 9 miesiącach oczekiwania poród wreszcie stał się dla mnie czymś realnym.

Strach zjeżył mi włosy. Nie z powodu tego, że będę miał noworodka w domu i będę musiał teraz przeorganizować swoje życie. To najczystszy strach o dziecko i żonę. Że podczas porodu może pójść coś nie tak. Czy w XXI wieku może? Jasne, wiele rzeczy. Wśród naszych znajomych większość par miała przy porodzie jakieś komplikacje. Trudności z przeciśnięciem się dziecka, krwotoki, problemy z łożyskiem… Podobno poród to moment, w którym statystyczna kobieta i dziecko są najbliżej śmierci w całym swoim życiu. Miałbym się nie bać?


Poczułem ulgę

Ależ to była ulga! Poczułem się lekki, jakby ktoś mi zdjął z barków plecak obładowany kamieniami. Bo w końcu udało się – dziecko było już z nami na świecie. Szybko zostało wytarte ręcznikiem, udrożnienie dróg oddechowych i pierwszy płacz małego fioletowo-różowego stworka o wadze 3550 g. Wziąłem trzy głębokie wdechy i poczułem, jak rozluźniają mi się mięśnie ramion i nóg. Wieczorem tego dnia wziąłem długą kąpiel, a na drugi dzień miałem… zakwasy. Takie to są emocje.

Ale póki co miałem łzy w oczach, a w gardle utknęła mi piekąca gula, ponieważ…
Czytaj także: Mąż był ze mną przy porodzie. Całym porodzie


Poczułem dumę

Nie z siebie. To była duma z żony – że dała radę, że się nie bała porodu, nie narzekała. Ja mam problem, żeby iść oddać krew, a ona wykonała swoją robotę bez zająknięcia. To spowodowało, że musiałem wytrzeć sobie oczy, trzymając pierwszy raz swoje dziecko na rękach.

Mało kto mi kiedykolwiek tak zaimponował jak żona, która przeszła dwie ciąże, zwłaszcza ich końcowe etapy. Jej siła i odwaga spowodowała, że patrzę teraz na nią inaczej i tak chyba będzie już do końca naszych wspólnych dni.


Noworodek na rękach – poczułem szczęście

Wymieszane z całą resztą. Z ulgą, troską, satysfakcją, znowu strachem. Pełnię szczęścia poczułem, kiedy na sali porodowej zrobiło się w końcu cicho, lekarze wyszli, a ja trzymałem na rękach mojego noworodka owiniętego w biały ręcznik. To jest właśnie moment, którego nie da się opisać, nie wiem nawet, jak. Przepiękna chwila, niepowtarzalna.

Opisane wyżej emocje nie są jakieś unikalne, nie występują tylko podczas narodzin własnego dziecka. Ale w takim kontekście, z taką intensywnością i ładunkiem – chyba tylko tu – na sali porodowej.

Wiem, że wielu mężczyzn nie decyduje się na wspólny poród. Boją się, uważają, że nie dadzą rady, że nie będą potrzebni albo że to wpłynie na relacje z żoną. Nie oceniam takich decyzji, choć uważam, że mężczyźni wtedy bardzo, bardzo dużo tracą.

Bo wszystkie emocje można nadrobić, nie teraz – to później. Strach, ulga, duma, szczęście – w różnych sytuacjach, z różną intensywnością. Ale obecność przy porodzie własnego dziecka to wydarzenie, które więcej się nie powtórzy, nie będzie drugiej szansy. To jednorazowe emocje.

I najpiękniejsze.

...

Pobyt przy porodzie tez rozwija dusze i pomaga pozniej w budowani relacji z dzieckiem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:14, 27 Paź 2017    Temat postu:

Biblia może zmienić każde małżeństwo. Każde
Maciej Jabłoński | 27/10/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nie trzeba oglądać zbyt długo TV lub czytać popularnych magazynów, aby dostrzec, że instytucja małżeństwa przeżywa wielki kryzys, a zasady, jakie panują w świecie, są przerażające.


B
iblia może zmienić KAŻDE życie i małżeństwo. Niezależnie od tego, w jakim miejscu i na jakim etapie się ono znajduje. Wiele jednak zależy od naszego podejścia – możemy patrzeć na Biblię jak na list miłosny od Boga, pełen instrukcji dotyczących naszego życia. Można również po prostu traktować ją jako przestarzały relikt.

Zachęcam do przeczytania poniższych wersów. One mają wpływ na moje życie i małżeństwo. Wierzę, że mogą okazać się pomocne również dla Ciebie.


Przede wszystkim – miłość

„Wszystkie wasze sprawy niech się dokonują w miłości!” (1 Kor 16,14).

Spróbujmy sobie wyobrazić, jak wyglądałoby małżeństwo, gdyby każde nasze słowo i zachowanie było motywowane miłością. Nie padłoby wiele przykrych słów i nie byłoby tylu kłótni wynikających z egoizmu. Te zostałyby zastąpione wzajemnym szacunkiem, życzliwością oraz prawdziwą intymnością.

Takie małżeństwo jest możliwe tylko wówczas, kiedy jego źródłem będzie prawdziwa miłość, a małżonkowie będą czerpać ją „z góry”.

„Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą” (1 Kor 13,4).

To tylko jeden krótki fragment, ale jest w nim zawarta kwintesencja małżeńskiej miłości i tego, jacy powinniśmy być w stosunku do żony czy męża.

Brzmi to dość prosto, jednak ludzki egoizm często to komplikuje. Wystarczy tak niewiele, żeby małżeństwo zmieniało się na naszych oczach – kochać cierpliwie, łaskawie, bez zazdrości i z pokorą. Prawda, że proste?

Małżonkowie, którzy to czytają zapewne nie raz doświadczyli, że wcale tak nie jest. Jednak to słowo jest świeże i aktualne każdego dnia, więc każdego dnia możemy próbować na nowo w taki właśnie sposób kochać siebie nawzajem.
Czytaj także: Co Biblia tak naprawdę mówi o seksie?
Intymność w małżeństwie – nie unikajcie jej!

„Mąż niech oddaje powinność żonie, podobnie też żona mężowi. Żona nie rozporządza własnym ciałem, lecz jej mąż; podobnie też i mąż nie rozporządza własnym ciałem, ale żona. Nie unikajcie jedno drugiego, chyba że na pewien czas, za obopólną zgodą, by oddać się modlitwie; potem znów wróćcie do siebie, aby – wskutek niewstrzemięźliwości waszej – nie kusił was szatan” (1 Kor 7,3-5).

W obecnym świecie pełnym haseł o wolności, swobodzie itp., mało kto chce traktować seks w kategoriach jednego z małżeńskich priorytetów, ale Biblia wyraźnie mówi, że potrzeby seksualne współmałżonka powinny być traktowane priorytetowo. Powyższy fragment mówi wyraźnie o tym, że usprawiedliwienia: „nie jestem w nastroju”, „jestem zmęczona”, „miałem ciężki dzień w pracy” nie powinny być używane często i nagminnie.

„Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe” (Ga 6,2).
Niezwykle ważnym elementem małżeństwa jest wzajemna pomoc i wsparcie. Problemy mojej żony są również moimi problemami i odwrotnie. Jeśli niesiemy ciężary we dwoje, to stają się one dużo lżejsze.
Czytaj także: Co Biblia tak naprawdę mówi o seksie?


Akceptuj swojego współmałżonka we wszystkim

„Chociaż mężczyzna i jego żona byli nadzy, nie odczuwali wobec siebie wstydu” (Rdz 2,25).
Oryginalny pomysł Boga dla małżeństwa był doskonały, zakładał on wiele czasu nago. Nie tylko pod względem cielesnym, ale również emocjonalnym i duchowym. Nagość to przejrzystość, uczciwość, a także akceptacja i miłowanie drugiej osoby takiej, jaka jest, mimo poznania jej w pełni.

„Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” (Rz 12,2).

Nie trzeba oglądać zbyt długo TV lub czytać popularnych magazynów, aby dostrzec, że instytucja małżeństwa przeżywa wielki kryzys, a zasady, jakie panują w świecie są przerażające. Ten werset Listu do Rzymian przypomina, że moje życie i małżeństwo nie mogą opierać się na światowych standardach, tylko na Słowie Bożym i rozeznawaniu poszczególnych decyzji z Bogiem.


Żadnych romansów! Chyba, że z żoną…

„Lecz kto cudzołoży, ten jest niemądry: na własną zgubę to czyni” (Prz 6,32).
Biblia ma wiele do powiedzenia o cudzołóstwie, ponieważ powoduje ono wiele bólu. Ten konkretny punkt wskazuje, że cudzołóstwo nie tylko szkodzi człowiekowi, który został oszukany, ale także powoduje wielką szkodę dla osoby, która oszukuje. Nikt nie wychodzi z romansu jako zwycięzca.

„A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa” (Mt 5,2Cool.

W tym fragmencie Jezus jeszcze bardziej podnosi poprzeczkę wierności małżeńskiej. Nasze myśli i fantazje mają znaczenie i jeśli nieczysto patrzę lub myślę o innej osobie, niż moja żona/mąż to popełniam cudzołóstwo.

To tylko niektóre fragmenty Pisma Świętego, które mogą uczynić każde małżeństwo szczęśliwym i pełnym miłości.

...

Biblia pomaga we wszystkim.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 8:10, 28 Paź 2017    Temat postu:

Szymon Majewski: „Róża w lodzie”, czyli Sztuka Podrywu wujka Szymona. Lekcja 1
Szymon Majewski | 27/10/2017
Archiwum prywatne / Getty Images / East News
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Moja żona do dziś to wspomina. Może to właśnie przesądziło o sukcesie Operacji Magda? Kto wie? Oczywiście, ona mi tego nie powie – musi mieć przecież jakieś swoje tajemnice.


Z
akochanie czyniło ze mnie MacGyvera miłości. Znacie ten stan, kiedy unosisz się na obłoczku miłości i masz wrażenie, że wszyscy są zakochani tak jak ty – milicjant, motorniczy, a nawet warszawska Syrenka. Wszyscy to widzą i zdają się mówić: „Oj, chłopie, wiemy, jakie cudo spotkałeś, podzielamy twój zachwyt, fruń dalej”.

Masz wrażanie, że w tych dniach żaden autobus się nie spóźnia, nie dostajesz mandatów, a dwójki w szkole smakują jak piątki.

Byłem tak wniebowzięty, że mogłem nie jeść, nie pić i nie spać.
Czytaj także: Szymon Majewski: Pokochać i polubić, jak się nie da pewnych cech zgubić



Byłem zakochany po uszy, a nawet wyżej. Kiedy spotkałem Magdę, wszystko poszło na bok. Jako pierwsza – szkoła. Madzia była moją historią, matematyką i literaturą, szczególnie romantyczną.

Między randkami snułem plany, jak tu jeszcze bardziej zadziwić i zachwycić ukochaną. Mieliśmy po osiemnaści lat, był PRL, w sklepach nie było gotowych prezentów dla zakochanych, nie było też funduszy. Trzeba było sobie radzić jak Słodowy albo wspomniany MacGyver.

Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, zima trzymała w najlepsze i to właśnie zainspirowało mnie do realizacji akcji pod tytułem „Róża w lodzie”. Bo jak tu nie kochać najmocniej zimą, kiedy miłość smakuje jak pocałunki na klatkach schodowych na Bielanach.

Jadąc autobusem linii 157 (trasa z Gwiaździstej na Szczęśliwice, jak mogło być inaczej: ukochana z Gwiaździstej, to zakochany ze Szczęśliwic), wpadłem na pomysł podarowania Madzi róży… w lodowej bryle, jakby znalezionej na Antarktydzie.
Czytaj także: Szymon Majewski: Najpiękniejszy dzień w życiu



Do realizacji przystąpiłem parę dni przed świętami. Kupiłem piękne róże i skróciłem tak, żeby zmieściły się do miski (wtedy to był chyba garnek).

Następnie, nalałem wodę do połowy i na powierzchni położyłem róże. Garnek wstawiłem na noc do zamrażarki, a rano miałem róże już do połowy zatopione w lodzie. Teraz nalałem wody po brzegi i znowu na noc wstawiłem garnek do zamrażarki.
Galeria zdjęć

Następnego dnia rano, konkretnie 24 grudnia, miałem piękne róże w lodzie – jeszcze tylko musiałem pod ciepłą wodą potrzymać garnek, żeby blok lodowy wypadł.

Tak przygotowany prezent znowu schowałem do garnka i po rodzinnej Wigilii pojechałem autobusem do Madzi…

Wręczając jej prezent pod choinkę, powiedziałem: „Zobacz, jakie cudo znalazłem w lesie…”.

Mówię Wam (a raczej piszę): efekt murowany! Trwa do dziś…

...

Zdecydowanie warto przezyc takie chwile tym bardziej gdy trwa do dzis.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:48, 29 Paź 2017    Temat postu:

Małżeństwo na drodze do wybaczenia
Marie De Ménibus | 23/04/2017

©Charles Plumey Faye
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Intymna opowieść o doświadczeniu pewnego małżeństwa, którego spokój zburzyło odkrycie od lat skrywanej tajemnicy. Lorène d'Elissagaray poszukała wsparcia w wierze, by sobie poradzić z tym problemem. Dla Aleteia For Her wraca do trudnych chwil, które zmieniły życie jej i męża.

Ta historia mogła przydarzyć się każdemu z nas. Historia wielkiej tajemnicy, która na jaw wychodzi po wielu latach. Ale przede wszystkim to zapis wielkiego i pięknego przeżycia: wybaczenia – darowanego i otrzymanego. To opowieść napisana na cztery ręce przez Lorène et Jean-Renaud d’Elissagaray: „Grâce à toi, du secret au pardon” (Dzięki Tobie, o tajemnicy w wybaczeniu), wyd. Salvator, 2016 r. Książka opowiada o tym, jak dziewięć lat po ich spotkaniu wyszło na jaw, że Jean-Renauld ma syna w Chile. Ale to nie istnienie syna poczętego przed ich małżeństwem zachwiało związkiem, tylko sama tajemnica, toksyczność tej tajemnicy. Lorène poszukała wsparcia w wierze, by poradzić sobie z życiową próbą. Opowiada, jak przeszła tę drogę wybaczania.


Gdy do małżeństwa wkrada się podejrzliwość

Po sześciu latach małżeństwa poczuliście potrzebę, by skonsultować się z przewodniczką duchową, dlaczego?

Bez konkretnego powodu stałam się bardzo zazdrosna. Pojawiła się we mnie jakaś wątpliwość, tak podstępnie. Myślałam, że mój mąż coś przede mną ukrywa. Im bardziej byłam podejrzliwa, tym bardziej on się denerwował. Powiedziałam sobie więc, że może źle go postrzegam, niewłaściwie oceniam, powinnam to zmienić zamiast go atakować. Zwróciłam się więc do duchowej przewodniczki, wolontariuszki, która była z wykształcenia psychologiem. To okazało się istotne, bo mogła ze mną „przepracować” moje życie (moją historię, reakcje, ważne wybory, ograniczenia, porażki…) i oddzielić to, co wypływało z duchowości od tego, co było do rozwiązania pod kątem psychologicznym. Dzięki niej, zrozumiałam wiele spraw, zwłaszcza tych, które sięgają dzieciństwa i które mnie uwrażliwiły.

Co dały ci rekolekcje w La Flatière spędzone na „przemyśleniu życia w kontekście swojej wiary”?

Spędziłam tam tydzień. Rekolekcje pogłębiły efekty pracy z psychologiem, zagłębiły mnie w lekturę Pisma Świętego i modlitwę. Wiele się we mnie wyciszyło, uspokoiłam się, ale pozostał wciąż jakiś węzeł do rozwiązania i niewłaściwe reakcje. Wróciłam więc do pani psycholog, która powiedziała: „Tak czy inaczej, dopóki nie dojdziesz do prawdy, nie uwolnisz się”. Potwierdziła, że mój problem nie został rozwiązany, że moje reakcje są nadal nieadekwatne, że nie uspokoiłam się całkowicie i zachęciła mnie, bym dalej dążyła do prawdy. Rok później zabrałam Jean-Renauda na weekendowe warsztaty poświęcone komunikacji w małżeństwie, organizowane przez przyjaciół, m.in. Nadine Grandjean, która jest chrześcijańskim doradcą małżeńskim i rodzinnym. Poza wykładami, w drugiej części zajęć małżeństwa zadawały sobie i odpowiadały na pytania. W niedzielę, w trakcie takiego ćwiczenia we dwoje, musieliśmy zapytać się wzajemnie, czy sobie o czymś nie mówimy, czy coś ukrywamy. Wobec tego zamkniętego pytania Jean-Renaud nie mógł się wycofać. Wyznał, że jest coś, czego mi nigdy nie powiedział. Ani mi, ani komukolwiek, i że nosi pewien krzyż od zbyt dawna. Byłam poruszona, dotknięta, wiedziałam, że to wyznanie było dla niego trudne, ale też przyniosło ulgę mnie: a więc nie byłam szalona, rzeczywiście coś było na rzeczy! Pomyślałam o jakimś bólu z dzieciństwa, ale nie odważyłam się drążyć. Miesiąc później zaproponował mi, byśmy się spotkali w Bazylice na Montmartre, przed Najświętszym Sakramentem. Chciał wpisać swoje wyznanie w kadr naszej wiary, brał Boga za świadka, zapraszał Jezusa… Chciał, żebyśmy się wspólnie pomodlili, zanim coś mi wyzna… Ale nie wyznał… Dopiero miesiąc później zdecydował się wszystko mi powiedzieć, po tym – jak mówi – gdy został „przywołany do porządku”: dostał mail od swojego syna, który prosił go spotkanie.
Czytaj także: Obrazić się czy wybaczyć? Ocenić czy próbować zrozumieć? Wybór należy do Ciebie


Brak zaufania dzieli

Dlaczego to było takie istotne, że wyjawił ci swoją tajemnicę w oratorium waszej parafii?

Bardzo lubimy naszą parafię, jest dla nas obojga intymnym miejscem. A oratorium, bo tam często modlę się przed Najświętszym Sakramentem. Kiedyś nawet poświęcałam godzinę tygodniowo na adorację. Spotkaliśmy się w oratorium, napięcie było ogromne, czułam, że nie będzie mi łatwo przyjąć jego wyznania, ale modliłam się, by przygotować serce i zareagować najlepiej, jak to możliwe. Bez satysfakcji, litości, złości czy gniewu. Chciałam patrzeć na Jean-Renauda oczami Jezusa, jak on go wysłuchać, jego słowami odpowiedzieć. Ale kiedy powiedział mi, że ma 14-letniego syna Vicenta, poczułam się tak, jakbym dostała cios w plecy, obecność Najświętszego Sakramentu nie złagodziła tego uderzenia. Nie to, że on (Vicent) istniał zabolało mnie najbardziej, ale że nic o tym nie wiedziałam, że nie zostało to powiedziane. Dlaczego wątpił w moją miłość? Nie miał zaufania? Dlaczego tak wiele mówił o prawdzie i przejrzystości zanim się pobraliśmy? Ale najświętszy Sakrament dał mi promyk nadziei: wreszcie Jean-Renaud stanął w prawdzie.

Mówi Pani o wsparciu Jezusa, Matka Boża też jest obecna na pani drodze, w jaki sposób?

Kiedy zaczęły się moje kryzysy zazdrości, poszłam do księgarni La Procure kupić dwie książki: „Conquérir sa liberté intérieure” (Odzyskać wewnętrzną wolność) et „Guérison intérieure” (Uzdrowienie wewnętrzne) zakonnika Anselma Grüna. Kiedy ich szukałam, zatrzymałam się przed obrazem „Maryi rozwiązującej węzły”. Pomyślałam, że Maryja mogłaby mi pomóc rozwiązać moje węzły. Ta nowenna towarzyszyła mi przez te wszystkie lata wątpliwości i zazdrości. I rzecz zupełnie niewiarygodna, na drzwiach mojego pokoju w domu rekolekcyjnym La Flatière był napis „Maria, Matka Pięknej Miłości”, to pierwsze słowa jednej z modlitw tej nowenny. Czułam się przez nią wspierana. Maryja mnie nie opuściła. A Jean-Renaud zabronił mi komukolwiek mówić o Vicencie. Bał się reakcji dzieci, naszych rodzin. Chciał je chronić. Ale dla mnie z kolei, chronić ich oznaczało być z nimi szczerą, prawdziwą, oszczędzić im niepotrzebnej trucizny, jaką w ich sercach może być taki rodzinny sekret. Dochowanie tajemnicy było więc nie do zniesienia.

Miałam wrażenie, ze niosę ten krzyż razem z nim, że stałam się wspólniczką. Na szczęście, po trzech latach wszystko się wyjaśniło.

Mówi Pani, że musiała się Pani ukorzyć w wierze, to znaczy?

Na niektórych etapach mojej drogi, kiedy chciałam przyspieszyć bieg spraw, czułam, że Bóg mnie blokuje. Żadne z moich działań, by Jean-Renaud spotkał syna albo by mój ojczym poznał sprawę nie przynosiły efektów. Działałam szybciej niż mój mąż mógł nadążyć. Z perspektywy czasu, to narzucone milczenie pozwoliło mi się przygotować na istnienie jego syna i dało czas, by odżałować ten pierwszy schemat idealnej rodziny, jaki miałam.
Czytaj także: Dwoje w ciemnościach… Co robić, gdy związek przechodzi kryzys


Trudna droga do wybaczenia

I otrzymała Pani wiele łask…

Tak: piękna reakcja naszych dzieci, wspaniała osobowość Vicenta, ich spontaniczne porozumienie, nie było zazdrości pomiędzy Lourdès, matką Vicenta a mną. Serdeczne przyjęcie ze strony jej rodziny (jej ojczym, siostry, babcia…). Ale też to, że moja rodzina utrzymała ciepłe relacje z moim mężem. Ze strony bliskich było wiele życzliwości, ludzie się za nas modlili. To szczęście, że doświadczyliśmy tak wielu łask, bo droga wybaczenia, miłości i zaufania jest bardzo długa. Trzeba mu było wybaczyć to zatajenie, niepotrzebne zatruwanie się zazdrością i trzy lata wymuszonego milczenia.

Jaki wpływ miał ten sekret na pani małżeństwo i wiarę?

Ta historia nas zbliżyła, uwrażliwiła na nas samych, uprościła nasze relacje. Między nami jest teraz więcej prostoty, humoru, wyrozumiałości i czułości. To, że wszystko wyjaśniliśmy umocniło nasze małżeństwo, ale też ożywiło naszą rodzinę: dzieci rozwinęły skrzydła.

Co do wiary, ta historia naprawdę nauczyła mnie odpuszczać. Nauczyłam się pokory, dotknęłam miłosierdzia i przekonałam się, jak ważne jest milczeć, gdy druga osoba przechodzi trudności. Zrozumiałam, że byłam istotą wrażliwą, zależną od swojego stwórcy, ale w dobrym sensie: zależną od jego miłości. A potem poznałam drugie oblicze Pana: jego poczucie humoru. Bardzo mnie… „nawrócił” – zwłaszcza gdy Vicent poprosił, bym była jego świadkiem przy bierzmowaniu.

Więcej na graceatoi.fr

...

Zyc pelnia zycia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:48, 31 Paź 2017    Temat postu:

Szukasz klucza do udanego małżeństwa? Popracuj nad samooceną!
Luz Ivonne Ream | 31/10/2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Są tacy, którzy wchodzą w związek tylko po to, by nie być sami. Tego błędu można uniknąć, jeżeli przed ślubem zaleczymy emocjonalne zranienia z przeszłości.
Pracuj nad sobą przed ślubem!

Jeżeli przed ślubem nie rozpoznamy i nie uporamy się z własnymi zranieniami emocjonalnymi, przeniesiemy je na grunt małżeństwa. Rany mogą dawać o sobie znać w postaci niskiej samooceny, niewierności, agresji, etc. Wywołują one bardzo poważne problemy nie tylko pomiędzy małżonkami, ale również w szerszym gronie rodzinnym.

Aby nie stanąć w obliczu rozwodu, należy zrozumieć, że mamy do czynienia z chorobą duszy i skutecznie poszukać wsparcia – duchowego, emocjonalnego, psychologicznego – zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i dla par. Bez żadnej przesady można powiedzieć, że w podobnych sytuacjach uzdrowienia potrzebuje cała rodzina.

Właściwa samoocena i świadomość własnej godności i wartości jako osoby, są szczególnie ważne na etapie początku związku, gwarantują bowiem, że u progu relacji podejmiemy najlepszą decyzję co do kogoś, z kim będziemy dzielić życie.

Kiedy nie do końca mam świadomość własnej tożsamości i wartości, mój wybór będzie przypadkowy, zwiążę się z kimś jedynie po to, by wyrwać się z samotności. Nie zdołam wyznaczyć zdrowych granic w relacji i zadowolę się pierwszym napotkanym człowiekiem, który się do mnie odezwie, sprawiając, że poczuję się wyjątkowo, ponieważ uznam, że właśnie na coś takiego zasługuję. Grozi mi wtedy, że stanę się ofiarą przemocy, fizycznej bądź emocjonalnej, przy błędnym założeniu, że kiedy się pobierzemy, „uda mi się wpłynąć na postawę współmałżonka”.
Czytaj także: Masz niskie poczucie własnej wartości? Postaw na wrażliwość i autentyczność

Gdybyśmy przed ślubem wyleczyli wszystkie te zranienia, które od dzieciństwa w sobie nosimy, sprawy miałyby się zupełnie inaczej. Często jednak nie zdajemy sobie sprawy z tego, z jakim balastem funkcjonujemy, ani z tego, że te obciążenia emocjonalne wnosimy do małżeństwa na podobieństwo „posagu”, niczym drobne „podarunki” w postaci naszych wad. Ponadto nie przywiązujemy należytej wagi do negatywnych sygnałów płynących z drugiej strony, ponieważ sądzimy, że dzięki naszej wielkiej miłości nie będą nam doskwierać.
Przekonanie, że zmienimy drugą osobę

Jeżeli mój narzeczony jest skąpy, nie szkodzi. Moja miłość uczyni go hojnym. Jeżeli moja piękna narzeczona jest zazdrosna, to na pewno dlatego, że mnie kocha. Moja miłość sprawi, że będzie mnie pewna. Na tym właśnie polega ta wielka ułuda – na przekonaniu, że zdołamy zmienić drugą osobę.

I nie dość, że nie udaje nam się na kogoś wpłynąć, to w małżeństwie problem się jeszcze nasila. Wady, które wydały się drobnostkami okazują się bombami zegarowymi, gotowymi eksplodować w jakimś kryzysowym momencie, a to odbije się na naszym związku.

Wygląda na to, że wszyscy wstępujemy w związek małżeński z takim oto przeświadczeniem: „Miłość może wszystko i będziemy szczęśliwi in secula seculorum”.

Lekceważymy głos rozsądku i nawet przez myśl nam nie przejdzie, że być może nie zawsze będzie się między nami dobrze układać. Przed ołtarzem kierują nami tak silne emocje, że mamy ochotę wprost wykrzyczeć słowa przysięgi: „Tak, tak, tak… Chcę z tobą być na zawsze… W dobrej i złej doli, w zdrowiu i w chorobie…!”.

Stop! Nie tak szybko! Padły słowa: „w zdrowiu i w chorobie?”, dlaczego zatem mamy ochotę rzucić się do ucieczki, kiedy naszego współmałżonka dotknie jakaś choroba? To jest właśnie objaw niskiej samooceny, choroby duszy powstającej z niezaleczonych ran na płaszczyźnie emocjonalnej.

Miłość nie jest jedynym prezentem, jakim zostaniemy obdarowani przed ołtarzem. Osoba, którą poślubimy, podzieli się z nami również całym swoim doświadczeniem emocjonalnym, zarówno tym budującym, jak i toksycznym.

Obowiązkowo powinniśmy uzmysłowić sobie, że zawieramy związek małżeński nie tylko z taką osobą, jaką jest ona w danym momencie, pozostaje ona bowiem nierozłączna ze swoją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością; z własnymi słabościami, grzechami, dobrymi uczynkami, wadami i zaletami i ze wszystkim tym, co może uczynić w przyszłości, nawet dopuścić się niewierności.
Czytaj także: Odrzucenie nie odbiera Ci wartości

Istnieje ścisła zależność między niską samooceną (określaną w psychiatrii jako kompleks niższości) a rozwodem. Niezwykle przykre jest to, jak niewiele par małżeńskich ma tego świadomość. Większości z nich, niestety, życie mija na obwinianiu współmałżonka o wszelkie krzywdy, niepowodzenia i brak miłości.

„Jeżeli jestem zazdrosny, to dlatego, że ty mnie do tego popychasz. Jeżeli jestem niewierna, to dlatego, że ty nie dajesz mi tego, czego potrzebuję. Jeżeli reaguję agresją i przemocą, to dlatego, że ty doprowadzasz mnie do takiego stanu…”. Zaobserwować można u nich częsty mechanizm przerzucania odpowiedzialności za własne impulsy, postawy i postępowanie na osoby trzecie.
Obarczanie innych osobistą frustracją

Ludzie pozostający w tym schemacie postrzegają się jako ofiary i dają upust swojemu rozgoryczeniu w relacji ze współmałżonkiem oraz dziećmi, gdyż wiedzą, że najbliższym nie pozostaje nic innego jak tolerować ich wybryki, obelgi i upokarzające zachowanie. W głębi duszy są bowiem przekonane o tym, że miłość jakiej doświadczają od otoczenia jest bezwarunkowa.

Niska samoocena jest źródłem wielu problemów, między innymi tego, że człowiek czuje się nieszczęśliwy i niegodny, wykazuje negatywne nastawienie do świata, przechodzące nawet w depresję. Kompleks niższości nakazuje mu myśleć: „nie dam rady” i swoim postępowaniem konsekwentnie utwierdza się w tym przekonaniu, całkowicie tracąc z oczu te wspaniałe cele, do jakich przeznaczył go Bóg. Jeżeli taki ktoś radykalnie nie zmieni swojego podejścia, przez całe życie będzie sabotował własne działania i znajdował potwierdzenie wykrzywionego obrazu samego siebie.

Prawdą jest, że niskie poczucie własnej wartości to owoc zranień emocjonalnych zadanych nam najczęściej przez naszych rodziców. Borykamy się z takim balastem od dzieciństwa. Potrzebujemy trzeźwo przyjrzeć się sobie, by zrozumieć, że to obciążenie jest konsekwencją naszego dobrowolnego wyboru, ponieważ z uwagi na nasz dorosły wiek i rozwinięty intelekt bez przeszkód możemy zwrócić się o pomoc w procesie uzdrowienia tych ran. Wtedy przestaniemy krzywdzić samych siebie, współmałżonka i dzieci.
Czytaj także: Samodyscyplina – jaki ma wpływ na poczucie wolności?


Każdy potrzebuje miłości, uznania i szacunku

Niezwykle ważna jest refleksja nad potrzebnym każdemu człowiekowi poczuciem akceptacji. Nie chodzi o to, by szukać aprobaty dla własnego ego, pożywki dla naszej pychy, ale o wpisaną w ludzką kondycję potrzebę miłości, uznania i szacunku.

Kiedy czujemy się nieakceptowani, nie doświadczamy życia w całej jego pełni, brakuje nam bowiem tego ożywczego podmuchu, który pobudziłby nas do działania i wydaje nam się, że w oczach innych niewiele znaczymy.

Jeżeli samych siebie postrzegamy jako niegodnych, będziemy mieli trudności z przyjęciem miłości, jaką obdarza nas współmałżonek. Skończy się na tym, że ją odrzucimy, ponieważ wewnętrzny głos będzie nam podpowiadał: „Nie zasługujesz na nią”.

Poczucie, że jest się niegodnym widać również u tych, którzy nie pozwalają się kochać, przytulić czy otaczać troską. Rany emocjonalne są w nich tak wielkie, że instynktownie wzbraniają się przed wszystkim, co ma znamiona szczęścia, czułości, bliskości i miłości.
Odkryć ponownie małżeński raj

Wiele konfliktów w małżeństwie bierze swój początek właśnie z tego, że czuję, że nie zasługuję, czuję się niekochany. Współmałżonek może na wszelkie sposoby zapewniać mnie o swojej miłości, okazywać mi ją w niezliczonych gestach czułości, jeżeli jednak nie uznam, że to ja potrzebuję uzdrowienia, a w kolejnym etapie, że owszem „zasługuję” i nie przyjmę ofiarowanego mi daru, to ostatecznie swoją lekceważącą postawą sprawię, że się ode mnie odsunie.

Jeżeli obie strony w małżeństwie uznają odpowiedzialność za popełnione błędy i opatrzą własne rany, które wymagają uzdrowienia, wspólne życie stanie się rajem. W przeciwnym razie będzie przypominało prawdziwe piekło, z którego, oczywiście, zapragną się wydostać przez rozwód.

Dobra wiadomość jest taka, że każdą ranę można wyleczyć, szczególnie jeżeli pozwolimy się prowadzić Bogu. Warto prosić Go, by nauczył nas dawać i przyjmować miłość w dojrzały i świadomy sposób, szczególnie w relacji małżeńskiej.

Uświadomienie sobie własnych zranień jest kluczem do wewnętrznego uzdrowienia i przyjęcia odpowiedzialności za to, co w małżeństwie stoi po naszej stronie. Rozwód nigdy nie będzie dobrym rozwiązaniem. Pozostaje pytanie, jak miałby uśmierzyć nasz wewnętrzny ból.



Tekst pochodzi z hiszpańskiej edycji portalu Aleteia

...

Czlowiek nie bedzie inny w malzenstwie niz byl przed nim!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:55, 02 Lis 2017    Temat postu:

Jak być świętym małżonkiem? Pomoże Ci… karmelitanka!
Marlena Bessman-Paliwoda | 02/11/2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Swoją świętość rozbijamy o ścianę zwaną codziennością. Myślę, że w postanowieniach jesteśmy „święci”, bo pragniemy dobra, nie chcemy niczyjej krzywdy, ale wielkie postanowienia tłuczemy jak porcelanową filiżankę na betonie o drobne gesty w codzienności. Jak w tej sprawie małżonkom może pomóc karmelitanka?
Świętość a codzienność

Jako dziecko usłyszałam w kościele, że święte żony nawrócą swoim przykładem mężów. Widziałam żony chodzące z dziećmi do kościoła bez mężów i ojców. Czekałam na te nawrócenia mężów. Nie wiem, czy zobaczyłam wówczas choć jedno. Długo zastanawiałam się, dlaczego obietnica tych słów się nie wypełnia. W końcu jednak przeniosłam ciężar swojej uwagi ze słów „nawrócą swoim przykładem” na „święte żony”. Poszerzę jednak diagnostykę – dodajmy też „święci mężowie”.

Swoją świętość rozbijamy o ścianę zwaną codziennością. Myślę, że w postanowieniach jesteśmy „święci”, bo pragniemy dobra, nie chcemy niczyjej krzywdy, ale wielkie postanowienia tłuczemy jak porcelanową filiżankę na betonie o drobne gesty w codzienności.

Jako dziecko widziałam „święte żony” i „świętych mężów” w niedziele. Obserwowałam ich na mszy, kiedy się modlą, układają postanowienia, proszą, uwielbiają. W tygodniu jednak „świętość” pryskała jak bańka mydlana. Może to kwestia miejsca zamieszkania? Widziałam mężów pod sklepem i żony krzyczące rzeczy, których jako dziecko słyszeć nie powinnam. Nie widziałam miłości w małżeństwach, a świętości? Nie. Tym bardziej nie.
Czytaj także: Myśli Matki Teresy, które pomogą Wam z radością przeżywać małżeństwo
Jak być świętą żoną i świętym mężem?

Św. Teresa z Lisieux obserwowała przez cztery lata (do śmierci mamy) święte małżeństwo rodziców. Doskonale wiedziała, że miłość kryje się w małych rzeczach, czego upust odnajdujemy w jej „Dziejach duszy”*. Pisze w nich o miłości bliźniego, a czy mąż albo żona to nie jest nasz najbliższy bliźni?

„Ach! Teraz pojmuję, że doskonała miłość bliźniego polega na tym, by znosić błędy innych, nie dziwić się wcale ich słabościom, budować się nawet najdrobniejszymi aktami cnót, które u nich spostrzegamy”.

„Przede wszystkim jednak zrozumiałam, że miłość bliźniego nie powinna pozostawać zamknięta w głębi serca. Nikt, powiedział Jezus, nie zapala pochodni, by ją wsadzić pod korzec, ale stawia ją na świeczniku, aby oświecała WSZYSTKICH, którzy są w domu. Zdaje mi się, że ta pochodnia wyobraża miłość bliźniego, która winna oświecać, rozweselać, nie tylko moich najdroższych, ale WSZYSTKICH, którzy są w domu, nie wyłączając nikogo”.

Znosić błędy, mieć świadomość, że miłość mojego życia ma słabości i zawsze będzie je miała, doceniać małe gesty miłości ze strony ukochanej osoby, głośno chwalić, wyrażać podziw – to sukces miłości w małżeństwie od Małej Tereski. Od siebie dodałabym jeszcze tylko, że świętość żony pobudza święty mąż i odwrotnie. Panowie! Nie osiadajcie zatem na laurach.
Czytaj także: Mamy, które zostały świętymi dzięki… swoim dzieciom


Modlitwa o coraz większą miłość do współmałżonka

„Ach! Panie, ja wiem, że Ty nie nakazujesz rzeczy niemożliwych, znasz lepiej ode mnie moją słabość, moją niedoskonałość, wiesz dobrze, że nigdy nie mogłabym kochać mych sióstr [mojego męża, mojej żony, teściowej, teścia, mamy, taty – przyp. MBP] tak, jak Ty ich kochasz, jeżeli Ty sam, o mój Jezu, nie będziesz ich kochał we mnie. Chcąc mi udzielić tej łaski, dałeś przykazanie nowe. O! jakże jest mi ono drogie, ponieważ daje mi pewność, że chcesz kochać we mnie tych wszystkich, których rozkazałeś mi miłować…”.

*Cytaty pochodzą z: św. Teresa od Dzieciątka Jezus, „Dzieje duszy”, Wyd. Karmelitów Bosych, Kraków 2014

...

Od niej rady sa oczywiscie madre.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:17, 03 Lis 2017    Temat postu:

Jeśli istnieje ten jedyny… to może tego potrzebować!
Iwona Jabłońska | 03/11/2017
@powolanidoswietosci.pl/Instagram
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Wiele osób poszukujących współmałżonka, modli się o niego. A co z modlitwą za niego?


W
iele lat samotności doprowadziło mnie do momentu, w którym zaczęłam modlić się o dobrego męża. Nic w tym dziwnego, internet i moje najbliższe otoczenie pełne jest świadectw, w których taka modlitwa przyniosła owoce. Jednak przyszedł czas, kiedy zaczęło mi się wydawać, że to za mało.


Czy ktoś jest nam przeznaczony?

Kiedyś głosiliśmy z Maciejem konferencję, w której mówiliśmy o tym, że według nas nie ma czegoś takiego jak „przeznaczona osoba”. Owszem, Pan Bóg składa pewne „propozycje”, ale w swojej miłości dał nam wolną wolę i możemy decydować sami – czy wchodzimy w relację z człowiekiem, którego stawia na naszej drodze, czy też nie.

Głęboko wierzę w to, że ma On plan na życie każdego – najlepszy plan, stąd często nawoływanie w Kościele do szukania Jego woli. Zresztą nie trzeba daleko szukać – w modlitwie powszechnej codziennie wypowiadamy słowa: „Bądź wola Twoja”. Postanowiłam więc, otworzyć się na wolę Pana Boga.
Czytaj także: Modlitwa za mojego przyszłego męża


Powołanie czy fakty?

Przygotowując się do pielgrzymki na Światowe Dni Młodzieży w Brazylii, dużo myślałam o swoim powołaniu. W sercu od zawsze miałam pragnienie bycia żoną i mamą. Jednak fakty przez długi okres mojego dorosłego życia były takie, że nie zapowiadało się, że zostanie ono zrealizowane.

Modliłam się często o dobrego męża, szczególnie „gorąco” tuż przed wyjazdem do Brazylii. Nie zamykałam się jednak na to, co Bóg będzie mówił do mnie podczas pielgrzymowania. Jeśli jednak Jego wolą jest, żebym służyła Mu w inny sposób – na misji, w zakonie czy w samotności – prosiłam, aby dał mi takie pragnienie. Jednak nic się w tym temacie nie zmieniło, nie ustawałam więc w modlitwie o współmałżonka.

Pewnego dnia zaczęłam myśleć o człowieku, który będzie moim mężem. Nie wyobrażałam sobie jak wygląda, gdzie pracuje czy nawet jaki jest. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy on nie potrzebuje mojej modlitwy? Może jest w trudnej sytuacji? Może jest niewierzący albo przeżywa kryzys wiary?

Te i wiele innych pytań sprawiły, że zaczęłam modlić się za niego. Między innymi prosiłam Boga, żeby przybliżał Go do siebie, jeśli jest daleko (od zawsze chciałam, żebyśmy tworzyli rodzinę opartą na Bogu). Ta moja modlitwa trwała jakiś czas…
Czytaj także: Nietypowa modlitwa o męża


Znaki i odpowiedzi

Kiedy poznałam mojego męża, byłam zauroczona kimś innym. W związku z tym, nawet przez myśl mi nie przeszło, że ta relacja „zakończy się” małżeństwem. Spotykaliśmy się często, nasza znajomość w moich oczach była czysto koleżeńska. Jednak poruszaliśmy bardzo wiele tematów związanych z życiem, wiarą, rodziną…

Po jakimś czasie zauważyłam, że staję się dla Niego kimś więcej niż tylko znajomą. Zaczęłam więc pytać Pana Boga, o co chodzi. Dobrze pamiętam moment, kiedy rozmawialiśmy o nawróceniu. (Wspomnę, że tego dnia, w którym się poznaliśmy, Maciej był w kościele pierwszy raz od bardzo wielu lat…).

Nasza rozmowa dotyczyła tego, kiedy poczuł, że Bóg zaczyna o Niego walczyć. Okazało się, że to był czas, kiedy ja zaczęłam modlić się za mojego przyszłego męża. Nie znając Go jeszcze, prosiłam przede wszystkim o wiarę dla Niego.

Trochę byłam zdziwiona, że akurat wtedy zaczęła się Jego „przygoda” z Panem Bogiem. To był jeden z wielu znaków, jakie dostawałam z Nieba. Znaków, które potwierdzały, że razem z Maciejem możemy stworzyć rodzinę, która będzie podążać za Bogiem.

Ta historia potwierdziła mi potrzebę modlitwy nie tylko o przyszłego współmałżonka, ale przede wszystkim za niego. Polecam wszystkim „singlom”, którzy mają pragnienie małżeństwa i chcą budować je na Bogu. Owoce są niesamowite!

...

Bo to chodzi o ODPOWIEDNIA osobe nie jakakolwiek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 23:51, 03 Lis 2017    Temat postu:

Szymon Majewski: Polecam bycie razem, czyli magia podpórki
Szymon Majewski | 03/11/2017
Archiwum autora / East News / Getty Image
Komentuj

Udostępnij
Komentuj

Jakby mnie teraz nagle zapytał ktoś wątpiący w bycie razem: „Co jest najfajniejsze w małżeństwie?” to bym odpowiedział, że najlepsze jest być sobie podpórką, podbudówką, oparciem.


T
akim krzesłem wg ogólnie przyjętego schematu powinien być facet, ale na szczęście to już się skończyło i w miarę jak panie nam się wzmocniły, a my, panowie osłabliśmy, podpórką już może być każdy.

Wiecie, z czym się najbardziej męczyłem na pierwszych randkach? Że się wzruszam w kinie albo na koncercie. A jak tu się miałem nie wzruszać, gdy obok mnie siedziała Madzia i byliśmy na koncercie ukochanego Marka Grechuty? Łzy same ciekną wtedy z podwójnego szczęścia. W kinie to jeszcze ciemność mnie ratowała, zresztą zawsze udawałem, że mam uczulenie. W sumie to jednak był rodzaj uczuciowego uczulenia, przeczulenia na uczucie.

Pamiętam, jak na koncercie Hanny Banaszak siedziałem z ręką na głowie, łokciem zasłaniając twarz od strony Magdy. Facet przecież nie płacze! Ten waleczno-podwórkowy stereotyp trzymał mnie za spojówki. Nie ryknę i już. Choćbym utopił się łzami.

Teraz po 25 latach małżeństwa moja żona wie, kiedy „siąpię”, które momenty i jakie sytuacje zwilżają oczy męża. Jest parę takich tematów, Mama, zawsze Dziadek i nasze powstania, na warszawskim skończywszy.

I ja też dobrze wiem, kiedy moja Madzia słabnie, traci magnez i popada w niekorzystny biomet.
Czytaj także: Szymon Majewski: Spowiedź pantofla!

Archiwum autora



I to jest fajnie w starym małżeństwie, że buduje się system wzajemnego ostrzegania, bezprzewodowy, pozawerbalny, czytamy się „między wierszami” i wiemy, kiedy iść sobie z pomocą. Nie chodzi tu bynajmniej o szybkie dobiegnięcie z chustką i podanie ziółek.

Bo życie wraz z tym, jak maluje nas siwizną, podrzuca nam przeróżne przeszkody do pokonania. I są one czasami za trudne dla mnie, a czasami dla mojej żony.

Pamiętam, jak moja Madzia była mi podpórką, gdy odeszła moja mama, a ja w ferworze Szymon Majewski Show, nawet nie czułem, że się zapadam. Ja z kolei (mam nadzieję) byłem jej zbroją, gdy spaliło nam się mieszkanie, co dla niej, kobiety, dla której nasze gniazdko było szczególnie ważne, było wielkim dramatem.

Czasami jedno spojrzenie na żonę lub męża i drugie już wie, że czas przejąć pałeczkę w tej sztafecie małżeńskiej.

To dotyczy tych wielkich przeszkód i tych mniejszych, które tka nam życie. Pamiętam, jak moja żona próbowała załatwiać sprawę w PINB-e, chodziło o dokument zezwalający na zamieszkanie w dopiero co zbudowanym domu. Ilość papierów urosła pod sufit, druczki się zmieniały, nie różniąc się od siebie niczym, punkty, podpunkty, paragrafy, ustępy. Któregoś dnia moja żona weszła i usiadła na kanapie. Minę miała taką, że bez słowa wziąłem karton z papierami i ruszyłem w gąszcz urzędów.

Los plecie się różnie, moje doświadczenie to obraz mojej samotnej mamy próbującej sobie poradzić z życiem. Brak taty był dla nas bardzo odczuwalny. Widząc to, obiecałem sobie, że moja Magda będzie zawsze obok miała swojego Szymona.

Tak, na problemy stanowczo polecam mebel dla dwojga zwany małżeństwem.

Z podwójnym oparciem, na czterech nogach.

Nic tylko się opierać wzajemnie.

...

Dokladnie. A jakby ktos bredzil ze w konkubinacie tez dwoje... TU CHODZI O PUNKT OPARCIA!
Konkubent chce sie oprzec o ,,partnera" a ten juz w innym konkubinacie i leci na twarz. Takie ,,oparcie". W malzenstwie to zupelnie inny poziom. A jeszcze jak w Obliczu Boga! TO JUZ MOCNE!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:17, 04 Lis 2017    Temat postu:

„Kiedy straciłam dziecko, poczułam się winna”. Małżeństwo pokazuje kilka poruszających dni
Dominika Cicha | 04/11/2017
Shawn Johnston East via Facebook | Fair Use
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Ktoś mógłby zapytać, czy jest sens pokazywać światu tak intymne wideo. Ale Shawn i Andrew robią to z myślą o rodzicach, którzy czują się w podobnym cierpieniu sami.


N
ajpierw były łzy. Nie, nie radości, ale raczej strachu. Shawn Johnson East, trzykrotna mistrzyni świata w gimnastyce, czuła się jak w emocjonalnym rollercoasterze. „Jestem zdezorientowana, szczerze przerażona, przytłoczona, zmęczona i głodna” – mówiła do kamery. Kupiła wszystkie rodzaje testów ciążowych, jakie tylko znalazła w sklepie. I wszystkie wyszły pozytywne.

Będę mamą. Noszę w sobie rosnącego człowieka… Co takiego? Czy są grupy wsparcia dla przyszłych mam? Jak AA? O mój Boże, będę mamą… Mamą…
Czytaj także: Bicie serca, które 10 dni po poronieniu lekarz usłyszał w łonie kobiety


Nie jesteśmy gotowi na dziecko

Zadzwoniła do męża. Obiecała, że za kilka dni, kiedy tylko się spotkają, przywiezie mu niespodziankę. Andrew, amerykański futbolista, zaczął coś podejrzewać. Zareagował podobnie – strachem. Oboje chcieli mieć dzieci, ale nie teraz, nie już. Może za kilka lat… Małżeństwem są dopiero półtora roku i znaczną większość tego czasu – jako sportowcy – spędzili osobno. Andrew nagrał wideo:

Do mojego przyszłego dziecka: jeśli jesteś w drodze, kocham cię. Nie mam pojęcia kim jesteś i jaki będziesz. Ale nie mogę doczekać się, żeby cię poznać. Twoja mama jest fenomenalną osobą. Jestem podekscytowany, że urośniesz i docenisz, jaka jest świetna. Ja nie jestem już taki super, ale będę najlepszym tatą, jakim tylko zdołam.

Kiedy Shawn w końcu wraca do domu, wręcza mężowi malutkie buciki. Następnego dnia budzą się spokojniejsi. Dużo rozmawiają, planują. Ale nagle Shawn zaczyna czuć się źle. Bóle brzucha i krwawienie nie zwiastują raczej nic dobrego. Opcje są dwie: albo dziecku nic nie grozi, albo… nie ma go już pod sercem. Jadą do lekarza. „Co będzie, jeśli jesteś w ciąży? – pyta Andrew. „Będziemy płakać” – mówi cicho Shawn. „A jeśli nie jesteś w ciąży?”. „Też będziemy płakać”.
Czytaj także: Gdzie szukać pomocy po stracie dziecka?

Niestety – Shawn poroniła. „Ostatnie 48 godzin było najszczęśliwszym, najbardziej przerażającym i najsmutniejszym czasem w moim życiu” – napisała na stronie YouTube.





Poronienie. To nie wina matki

Lekarz, który potwierdził poronienie, powiedział:

Chcę podkreślić dwie rzeczy, ponieważ mamy tu wiele poronień. Po pierwsze: nic nie zrobiłaś. Twój poziom aktywności, lekarstwa, które przyjmujesz, przebywanie przy osobach palących czy robienie rzeczy, których nie powinno się robić, nie spowodowały tego. Prawdopodobnie chromosomalnie było coś nie w porządku. Słyszysz mnie? Ludzie często nie słyszą, gdy mówię do nich takie rzeczy. Nie ma tu kogo obwiniać.
Czytaj także: Ubranka dla dzieci z poronień. Dlaczego szyje je właścicielka domu pogrzebowego?

Mimo to Shawn czuła się odpowiedzialna za to, co się stało. „W dniu, w którym powiedziano mi, że poroniłam, poczułam się winna. Byłam smutna. Pamiętam, że powiedziałam mężowi: przepraszam, że straciłam twoje dziecko”. Zarzucała sobie, że za bardzo się stresowała. Że nie przyjmowała właściwych witamin. Że zawiodła jako matka.



Thank you all so much for the support. @shawnjohnson your courage awes me. See the full story with link in bio #baby #marriage

A post shared by Andrew East (@andrewdeast) on Oct 21, 2017 at 3:00pm PDT


Utrata dziecka. Nie jesteście w tym sami

Na szczęście, nie brakło internautów, którzy słali do Shawn i Andrew tysiące słów wsparcia. Wielu z nich podzieliło się własnymi historiami.

Niech Bóg wam błogosławi, tak mi przykro. Ja poroniłam 11 lat temu i to było bardzo traumatyczne. Miałam 20 lat, byłam świeżo upieczoną mężatką. Teraz mam 31 lat, nie mam dzieci, ale nie mogę się doczekać, aż pewnego dnia zostanę mamą. Radzicie sobie o wiele lepiej niż ja (Meldoesmakeup).

17 października minął rok, odkąd straciłam swoje dziecko. Stało się to w 8. tygodniu. Dziękuję, że podzieliliście się waszą historią, to pomogło mi czuć się mniej samotną. Wiedzcie, że nie jesteście sami. Czułam dokładnie to samo, co wy. Przykro mi z powodu waszej straty i wiem, że oboje przez to przejdziecie. (Morgan Greenwood).

Poroniłam w 12 tygodniu, to było straszne! Ale skończyło się poczęciem mojego syna, który jest naszym tęczowym dzieckiem i ma dziś 3 lata! Mnóstwo kobiet doświadcza poronienia podczas pierwszej ciąży. 1 na 4 ciąże kończy się poronieniem, więc trzymajcie się i wiedzcie, że nie jesteście sami! (Ashley Compton).
Czytaj także: Zamiast łóżeczka kupowaliśmy trumnę. Dzień Dziecka Utraconego

I dreamt of the day I’d find a man that looked at me this way…. @andrewdeast you hold my heart forever #love #marriage #knightandshiningarmor #truelove #tbt

A post shared by Shawn Johnson East (@shawnjohnson) on Oct 19, 2017 at 1:42pm PDT

...

Tez sie zdarza. Te dzieci ida do nieba wiec nie tragizujmy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:31, 05 Lis 2017    Temat postu:

Nie uwierzycie, co zrobił dla żony na 40-stą rocznicę ślubu
Anna Malec | 05/11/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Od lat nie robili już sobie prezentów, nie było za co. Ale na taką rocznicę pan Tadek chciał przygotować coś specjalnego. Zaczął kombinować. I wykombinował. Cała „tajna operacja” trwała jakieś 4 miesiące. Plan był szczegółowy i przemyślany, krok po kroku.
Sielsko, anielsko nigdy nie było

Małżeństwo, jakich wiele. Mówienie o życiu sielskim i anielskim raczej do nich nie pasuje. Od lat żyją od pierwszego do pierwszego. Dość szybko zaczęli chorować, przeszli na rentę, dziś oboje są już na emeryturze.

Pobrali się, gdy mieli po 21 lat. Tak, wtedy to była wielka miłość. On z drugiego końca Polski przyjechał za nią na Pomorze, by po kilku miesiącach znajomości stanąć przed ołtarzem i ślubować sobie miłość i wierność, dopóki śmierć ich nie rozłączy.

A potem przyszła proza życia, częste wyjazdy – taka praca, długie rozłąki, śmierć trzeciego, ukochanego syna, potem ich problemy ze zdrowiem. Ona dość wcześnie zaczęła zmagać się z chorobą kości, była jeszcze przed 50-tką, kiedy przeszła na rentę. On musiał zrezygnować z pracy kilka lat później, choć, żeby utrzymać rodzinę, dorabiał tu i ówdzie. A to jako stróż, a to jako ochroniarz, raz zatrudnił się nawet jako wujek-niania. To lubił najbardziej. Zresztą, do dziś jego ulubione zajęcie to spędzanie czasu z wnukami.
Czytaj także: Jak być świętym małżonkiem? Pomoże Ci… karmelitanka!


W domu się nie przelewało

Co roku trzeba było kupić dwie tony węgla, żeby wystarczyło na zimę. To duże obciążenie dla domowego, skromnego budżetu. Na wakacjach ostatni raz byli chyba wtedy, kiedy ich pierwszy syn nie chodził jeszcze do szkoły. Dziś jest już po 40-stce.

„Trudno się kochać, kiedy nie starcza do pierwszego” – mówi Tadek. W domu najczęściej kłócili się właśnie o pieniądze. Że za mało, że źle wydane, że nie ma czego pod choinką położyć.

Od lat nie robili już sobie prezentów, ani na święta, ani na urodziny czy imieniny. „Dla siebie pieniędzy zawsze było szkoda” – mówi Basia. Kupowali więc tylko synom i swoim rodzicom, dopóki żyli.

Ale „nie ma tego złego” – mówi Tadek. Przez lata nauczył się okazywać miłość w inny sposób. Odkurza, myje okna, podłogi, zmywa po obiedzie, ściera jarzyny na zupę, „bo Basię bolą ręce”. Taki mają podział domowych obowiązków. Tak się dogadali i tak jest dobrze, choć, jak mówią, trochę to wymuszone specyfiką ich niedomagań. Basia gotuje, wyciera kurze. Na większe zakupy chodzą razem.


40. rocznica ślubu to jest coś!

Przed rokiem, na Boże Narodzenie, mieli świętować 40-stą rocznicę ślubu. Wiedzieli, że synowie szykują dla rodziców przyjęcie. Zresztą, z synów są bardzo dumni. „To dobre chłopaki są. Skończyli studia, pracują, pożenili się” – mówi Basia.

Tym razem i Tadek chciał coś przyszykować. „Kiedy jeszcze pracowałem, to zawsze coś Basi z trasy przywiozłem. A potem już nie było za co” – mówi.

Ale taka rocznica ślubu, to przecież coś! Kilka miesięcy wcześniej Tadek zaczął kombinować, skąd wziąć pieniądze na prezent dla żony. I wykombinował. Cała „tajna operacja” trwała jakieś 4 miesiące. Plan był szczegółowy i przemyślany, krok po kroku. Tak po męsku.
Czytaj także: 14 etapów małżeństwa, na które warto cierpliwie czekać


Za aluminium lepiej płacą

Akurat z piętra niżej wyprowadzali się sąsiedzi. Okazało się, że w ich łazience jest pokaźny składzik… złomu! A że z sąsiadami dobrze żyli, ci nie mieli nic przeciwko, a nawet było im to na rękę, by ten składzik opróżnić.

„Wszystko tam było. Stare części samochodowe, stary hełm wojskowy, jakieś rury – wszystko to sprzedałem. Dołożyłem jeszcze swoje, z komórki – stare gary, zużyte patelnie, łopaty, które już były przerdzewiałe i popękane, dziurawe wiadra od węgla”. Wszystko zapakował na metalowy wózek i zawiózł do skupu złomu. Sprzedał za ok. 300 zł. „Miałem jeszcze trochę aluminium, ono jest droższe niż złom, dlatego tyle wyszło” – mówi Tadek.

Miał też swoje „zaskórniaki”. „Trochę miałem odłożone – końcówki z emerytury, raz trafiłem trójkę w totka. W sumie, z tym złomem, wyszło tego z 500 zł”.

Wystarczyło, by pójść do jubilera i zapłacić za piękny, złoty pierścionek.

„Bywało różnie, ale zawsze byliśmy razem. A po tylu latach znowu mogłem coś żonie kupić” – mówi z dumą i z łezką w oku. Basia też ją w oku miała, kiedy otworzyła małe, zupełnie nieoczekiwane, pudełeczko.

...

Trzeba wzmacniac dobro.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:25, 07 Lis 2017    Temat postu:

Jak terapia małżeńska uratowała naszą miłość
Katherine Willis Pershey | 07/11/2017
Oliver Rossi/Getty Images
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Myślę, że jednym ze sposobów w jaki Bóg zbawia i uzdrawia, jest współpraca z naprawdę dobrymi terapeutami i psychologami.


K
ilka tygodni temu przeglądałam profile przyjaciół na portalach społecznościowych. Nagle moją uwagę przykuł pewien twitt: „Specjalne podziękowania dla terapeutów” – napisał Jes Kast. „Wykonujecie świętą pracę. Dziękuję Bogu za mojego terapeutę każdego tygodnia. Jestem wdzięczny za wszystko, co robicie!”. Zanim wyszeptałam szczere amen i kliknęłam na ikonę serduszka, przypomniałam sobie, że kiedyś na podobne wyznanie zareagowałabym zupełnie inaczej…

W trakcie dyskusji na studiach jedna z koleżanek odwołała się do swojego terapeuty. Byłam wówczas, jednym słowem, zażenowana. Wszystko dobrze, jeśli potrzebujesz terapii i spotkania z psychologiem, pomyślałam. Ale powinnaś mieć choć trochę przyzwoitości, by zachować tę wstydliwą tajemnicę dla siebie.
Czytaj także: Smutek i lęk, które dominują. Te zaburzenia trzeba oddać Bogu… na terapii


Skąd wiadomo, że potrzebna jest pomoc terapeuty?

Przeszłam długą drogę. Pamiętam, jak prawie dziesięć lat temu jechaliśmy z mężem na plażę. Nasza kłótnia rozwinęła się do takiego momentu, że dalsza jazda samochodem stała się zbyt niebezpieczna. Żeby było jasne – nie była to fizyczna konfrontacja. Ale oboje byliśmy już tak wściekli, że mój mąż cudem zdołał skręcić w boczną ulicę i zaparkować auto.

Nasza wściekłość stłumiła się wraz z wyłączeniem silnika. Ale cisza, która nastała, wcale nie przyniosła ukojenia. Nie pomogło nawet to, że na siedzeniu spało nasze 6-miesięczne dziecko. Cisza była ciężka jak kamień i zimna jak lód.

Wszystko stało się jeszcze bardziej absurdalne przez fakt, że siedzieliśmy w cieniu palmy zaledwie kilka kilometrów od oceanu. Wtedy wzbudziło się we mnie nowe, okropne pytanie: czy powinniśmy się rozwieść?

Nie pamiętam już, o co się kłóciliśmy, ale to nieistotne. Ważne było to, że nigdy nie przestawaliśmy ze sobą walczyć. Oburzenie i wrogość między nami nie były niczym nowym. Tak wyglądała codzienność od początku naszego małżeństwa. Ale stres i wyczerpanie związane z pierwszymi miesiącami życia naszego dziecka całkowicie zagroziły naszej więzi. Musieliśmy zrobić coś z naszą patologiczną relacją – jeśli nie dla siebie, to dla naszej córki.
Czytaj także: Chodzisz na terapię? Zobacz, kiedy możesz spodziewać się zmiany


Najpierw terapeuta, potem prawnik

W ciągu tygodnia znalazłam dwa numery telefonów: do prawnika zajmującego się rozwodami i do psychologa małżeńskiego. Gdy wracam do tych dni, drżę na myśl o tym, co by się stało, gdybym najpierw zadzwoniła do prawnika… Ale zadzwoniłam do psychologa z duszpasterstwa, który zorganizował naszą pierwszą wizytę. A właściwie: wizytę mojego męża.

Ja byłam przekonana, że to on jest odpowiedzialny za problemy w naszym małżeństwie i miałam czelność nie stawić się w poradni małżeńskiej. Na szczęście psycholog mnie rozgryzł. Po jednej czy dwóch indywidualnych sesjach z moim mężem przekonali mnie, że też powinnam się tam pojawić.

Tak zaczęła się nasza podróż do uzdrowienia i pojednania. W ciągu kolejnych 18 miesięcy uczestniczyliśmy na przemian w terapii indywidualnej i dla par. Jak się okazało, mieliśmy sporo pracy do wykonania. Szybko zdałam sobie sprawę, że byłam tak samo zraniona jak mój mąż, zdrowiejący alkoholik. Po prostu łatwiej było mi ukrywać swój ból.
Czytaj także: Terapia kolorowankami – to naprawdę działa!


Nie wciąż zamężna, ale szczęśliwie zamężna

Nasze dobre samopoczucie jako pary kosztowało nas niewiarygodną ilość czasu i pieniędzy. Ale wstydzę się tego w bardzo niewielkim stopniu. Jestem raczej dumna z naszej ciężkiej pracy, dumna z ofiary, którą złożyliśmy, by zainwestować w nasze małżeństwo.

Minęło kilka lat, od kiedy skończyliśmy naszą wspólną terapię. Mimo że nie ma już regularnych wizyt u psychologa, a nasze wspomnienia z czasu spędzonego na kanapie w gabinecie powoli się zacierają, nadal korzystamy z tego doświadczenia.

Jest w nas mądrość, której nie było wcześniej. W naszych sercach jest też miłość, która poprzednio została wyparta przez rozgoryczenie i żal. Nie jesteśmy już jedynie: wciąż małżeństwem. Jesteśmy szczęśliwym małżeństwem.

Nawet teraz wciąż potrzebujemy pomocy. Mój mąż korzysta z regularnych wizyt u psychologa. Ja z kolei odkryłam, że dla mojego dobrego samopoczucia kluczowe są comiesięczne spotkania z kierownikiem duchowym w lokalnej parafii.

Ta terapeutyczna praca, którą wykonujemy indywidualnie, przynosi niewiarygodne korzyści naszemu małżeństwu.
Czytaj także: Nie uwierzycie, co zrobił dla żony na 40-stą rocznicę ślubu


Rekolekcje dla małżeństw

Nie tak dawno w naszej parafii odbyły się rekolekcje dla małżeństw. Poszłam na nie zainfekowana moim ulubionym grzechem pychy: w poprzednim roku poświęciłam wiele czasu na czytanie i pisanie o małżeństwie. Wątpiłam, czy uda mi się wynieść coś nowego z tego doświadczenia. Myliłam się. Zawartość rekolekcji była przekonująca, ale najbardziej podobały mi się sesje, podczas których małżeństwa odsyłano z listą pytań do zmierzenia się. Jak zawsze pytania te skłoniły nas do rozważenia naszego życia pod zupełnie nowym kątem, który wcześniej nie był nam dostępny na własną rękę.

Myślę, że jednym ze sposobów, w jaki Bóg zbawia i uzdrawia, jest współpraca z naprawdę dobrymi terapeutami i psychologami. Nie ma powodów do wstydu – to naprawdę święta robota.

...

Roznie w zyciu moze byc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:31, 08 Lis 2017    Temat postu:

Kurs tańca to także lekcja miłości. Chcesz się przekonać?
Chloe Mooradian | 08/11/2017

BraunS/iStock
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Do małżeństwa, jak do tanga trzeba dwojga. Ale także cierpliwości, zaufania, oddania, jasnych reguł i... godzin praktyki.

Podczas ostatniego semestru na studiach postanowiłam wyjść ze swojej strefy komfortu i zapisałam się na kurs tańca country oraz swing. Zawsze uwielbiałam oglądać pokazy taneczne, dlatego byłam podekscytowana i jednocześnie odrobinę przestraszona.

Pewnie wielu ludzi obawia się tańczyć publicznie, ale ja na dodatek jestem typem osoby, która potyka się chodząc po płaskiej powierzchni. Nie wiedziałam, czy kurs przyniesie mi jakąkolwiek radość.
Czytaj także: Czy taniec może być modlitwą?



Jak się okazało, z lekcji wyniosłam o wiele więcej niż zabawę. W ciągu 16 tygodni nauczyłam się ponad 20 tańców, a także… poznałam się kilka życiowych prawd, które przydają się w moim małżeństwie.


1. Pozwól mężczyźnie prowadzić

Jeśli któraś z dziewczyn na kursie przejmowała prowadzenie, nauczycielka podchodziła i stukała ją w ramię. Delikatnie przypominała jej w ten sposób, że powinna zaufać mężczyźnie i uwierzyć, że on ma na uwadze jej dobro i także chce poprawnie zatańczyć. Regularnie zachęcała nas, byśmy nie bały się pozwolić partnerowi poprowadzić.

Nie będę kłamać – w pierwszych tygodniach instruktorka musiała stukać mnie w ramię kilka razy. Pozwolić komuś prowadzić to naprawdę trudne dla ludzi, którzy tak jak ja lubią być liderami. Czujesz, że stajesz się ślepy na to, co się za chwilę wydarzy, a zatem odrobinę bezbronny. Ale zarówno w tańcu, jak i w małżeństwie, dobrze jest oddać czasem mężczyźnie ster.


2. Granice są dobre

Tańce, których się uczyliśmy, miały standardowy układ kroków i styl, w którym powinny być wykonywane. Tak długo jak tańczyłam według wytycznych, wszystko szło dobrze. Partnerzy wiedzieli, czego oczekują od siebie nawzajem. A przez to zdarzało się coraz mniej kolizji na parkiecie.

Zasady w tańcu są bardzo ważne. Podobnie w związku. Nie bój się ustanowić fizycznej, mentalnej i duchowej granicy w swojej relacji. Ja odkryłam, że mój związek jest znacznie spokojniejszy, kiedy razem z narzeczonym wiemy, jakie są nasze wzajemne oczekiwania i granice.
Czytaj także: Nazwisko po ślubie – swoje czy męża? Która wersja jest bardziej… chrześcijańska?


3. Komunikacja jest kluczem

Każdy taniec, którego się uczyliśmy, miał trzy „punkty połączenia”: dłoń mężczyzny na plecach kobiety, dłoń kobiety na ramieniu mężczyzny, dłoń mężczyzny i dłoń kobiety złożone w standardowej pozycji tanecznej.

Gdyby nie było „punktów połączenia” ani napięcia między nimi, kobieta nie wiedziałaby, co mężczyzna planuje zrobić dalej w tańcu. W uczuciach, jeśli brakuje „punktów połączenia”, czyli komunikacji, może nastąpić niezłe zamieszanie. Dokładnie tak, jak na parkiecie.


4. Cierpliwość jest koniecznością

Nikt na moim kursie nie był profesjonalnym tancerzem. Mnóstwo razy pokładaliśmy się z partnerem ze śmiechu, bo nie potrafiliśmy odszukać rytmu w piosence. Stopy bolały nas nie tylko od tańca, ale też od wzajemnego deptania.

Ale to było w porządku. Potrzebowaliśmy jednak dużo cierpliwości. W uczuciach także potrzeba tej cnoty – nie ma przecież relacji idealnych. Jeśli potrafisz być cierpliwa wobec ukochanego, będziesz lepszą tancerką. Potrzebujesz jedynie… mnóstwo, mnóstwo praktyki.

...

Tez pozytywny rytual.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:42, 09 Lis 2017    Temat postu:

Kobiety krytykują, a mężczyźni cierpią. 6 prostych rad, jak zmienić sposób rozmowy
Bénédicte De Dinechin | 09/11/2017
PhotoAlto/Frederic Ciru | Getty Images
Komentuj


Udostępnij    

Komentuj

 




Jak rozmawiać szczerze, nie raniąc przy tym swojego męża i nie doprowadzając go do depresji?


M
ężczyźni, którzy trafiają do poradni małżeńskiej są często załamani i zniechęceni ciągłymi wymaganiami swoich żon i nieustającą krytyką. Mają poczucie, że nie są w stanie sprostać ich oczekiwaniom. Kobiety, po kilku latach wspólnego życia, nie poznają się w lustrze: „Jestem oschła, ciągle tylko narzekam, nic mnie nie cieszy”.


Ciągła krytyka nie motywuje

Jak to możliwe? Wiele młodych kobiet wchodzi w związek małżeński z poczuciem misji ulepszenia swojego współmałżonka. Rozczarowują się, nie mogąc temu sprostać i nie potrafią kochać męża takiego, jakim jest naprawdę.

Spadający z piedestału ideał jest źródłem wzajemnych żali. Małe złośliwości, lekceważenie, ciągłe wbijanie szpili. Mężczyźni pragną, aby doceniano ich umiejętności i nie znoszą, gdy robi się im wyrzuty.

Czasem cierpią w milczeniu, potem jednak zniechęcają się, popadają w depresję i znajdują schronienie przed komputerem lub w ramionach pierwszej lepszej osoby, która okaże im zrozumienie. Inni dają wyraz swojemu rozdrażnieniu w atakach gniewu, które prowadzą czasem wręcz do przemocy fizycznej.
Czytaj także: Dlaczego powinnaś chwalić męża


Mężczyznę ranią zdania pozornie nieszkodliwe

Niewinne stwierdzenie: „Straszny hałas w tej restauracji” on może odebrać jako zarzut: „Wybrałeś beznadziejne miejsce na naszą randkę”. W konsekwencji nie będzie miał motywacji, by organizować wyjścia we dwoje. Ale jeśli nic nie powiesz, a z powodu hałasu nie tkniesz posiłku, wcale nie będzie lepiej.

Pomyśl o sytuacjach, gdy mówisz:

– „Naprawdę? Letnia sukienka na jesień?” – gdy ma wybrać ubranie dla waszej córki.

– „Przecież widzisz, że jestem zajęta” – gdy prosisz, żeby obudził dzieci.

– „W tym tempie dotrzemy tam za rok” – gdy wybieracie się z wizytą do teściowej.

– „Przecież wiesz, że jestem na diecie” – gdy przygotował makaron na obiad.

– „Tobie tylko jedno w głowie” – gdy proponuje romantyczną kolację przy świecach.

– „Przynajmniej chleba nie zapomniałeś kupić” – gdy poszedł po zakupy.
Czytaj także: Nie bój się łagodności. Może być Twoją siłą


Jak wyrazić swoje zdanie nie raniąc drugiej osoby?

Postępuj zgodnie ze swoim temperamentem. Rozmawiajcie, a inspiracją niech będzie tych kilka rad (dostosowanych, oczywiście, do waszej relacji).

Zastanów się nad tym co chcesz powiedzieć. Zgodnie z radą Sokratesa, której udzielił swemu przyjacielowi, gdy ten chciał mu zwrócić uwagę.

Czy to, co chcesz mi powiedzieć jest prawdą? Czy przyniesie to coś dobrego? I na końcu czy to, co chcesz mi powiedzieć jest pożyteczne?



Zastosuj metodę kanapki, na którą składają się dwie kromki chleba i plaster szynki. Jeśli musisz coś skrytykować, nie zapomnij o docenieniu dwóch pozytywnych zachowań. Psychologowie twierdzą, że potrzeba nawet pięciu komplementów, aby zrównoważyć słowa krytyki.



Odłóż kłótnię na później. Poczekaj na dobry moment, aby wypowiedzieć to, co leży ci na sercu. Spójrz na daną sytuację z pewnego dystansu. To wymaga zarezerwowania czasu dla was obojga. Dyskutujcie o newralgicznych kwestiach przynajmniej raz w tygodniu. Tak samo, jak robi się to w biurach. Wyznaczenie czasu na rozmowę sprawi, że nie będziesz odkładać jej w nieskończoność i nie zakopiesz urazy głęboko w sobie (a ze starymi urazami jest jak z odpadami radioaktywnymi – potrzeba wielu lat, aby je unieszkodliwić). Pozwala to też uniknąć eksplozji, gdy kipisz od emocji, które mogą „poparzyć” innych.
Czytaj także: Zanim powiesz do męża: nawet nie wiesz, co ja czuję…



Przejdź od narzekania do działania: to prawda, twój ukochany zupełnie nie zna się na restauracjach. I wszystkie pretensje świata tego nie zmienią. Możesz jednak zdecydować, aby kochać go, takim jaki jest, włączając w to jego wady. Dzięki temu rozwiniesz swoją dojrzałość emocjonalną, nie pozwolisz sobie na rozpamiętywanie rozczarowania i, po odżałowaniu swojego ideału, przejdziesz do działania. Co stoi na przeszkodzie, abyś to ty wybrała restaurację? W małżeństwie twoich rodziców było inaczej? Co z tego? Jeśli nie lubisz hałasu zamówcie sushi! Zamiast narzekać na to, co wam się nie podoba, bądźcie kreatywni, a znajdziecie sposób, aby to zmienić. Możecie tylko zyskać!



Mów „ja”, nie „ty”. Zamiast robić wymówki: „Nigdy nie pomagasz mi posprzątać po obiedzie, gdy wracam zmęczona po pracy”, mów o sobie, o swoich emocjach, o swoich potrzebach. Możesz powiedzieć na przykład: „Nie mam siły, patrząc na ten bałagan. Potrzebuję pomocy”. To wszystko zmieni! Twój irytujący ukochany nie poczuje się atakowany, a opuszczając pogardę i mówiąc o sobie, zachęcisz go do współpracy. Nie oczekuj, że on się domyśli, to do ciebie należy, by mówić o swoich oczekiwaniach.



Mów o konkretach. Gniew prowadzi czasem do generalizowania, co ubliża męskiej inteligencji. Stwierdzenie „zawsze się spóźniasz” może cię zdyskredytować, bo nie zawsze jest prawdziwe. Spróbuj powiedzieć raczej: „Nie lubię przychodzić ostatnia, gdy jesteśmy zaproszeni na obiad”. Podając konkretne przykłady możesz rozmawiać o faktach.

Widzisz siebie w opisanych tu sytuacjach i trudno ci to zaakceptować? Spróbuj odnieść to rozczarowanie, poczucie winy, wstydu i gniewu do samej siebie. Odwagi! Możemy zmienić tylko to, co uznamy w samych sobie. Nie ma idealnych małżeństw.

Gratulacje, wykonałaś właśnie pierwszy krok na drodze do odnowienia waszej relacji małżeńskiej.

...

Mowic o problemie nie o osobie. Ty jestes glupi - niczego nie rozwiaze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:25, 10 Lis 2017    Temat postu:

Czy mogę gniewać się na żonę?
Marcin Gomułka | 10/11/2017
@poczatekwiecznosci.pl/Instagram
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nie wiem, czy każdy mężczyzna ma podobnie, ale ja całe lata utożsamiałem gniew jedynie z nieuzasadnioną agresją. Tymczasem w większości przypadków gniew to neutralna moralnie emocja i potwierdzenie naszej… wrażliwości. Czy zatem mogę gniewać się np. na moją żonę?
Dysonans

Każdy katolik wie, że gniew jest jednym z siedmiu grzechów głównych, zresztą w pierwszej kolejności kojarzy nam się zwykle z jakąś namiętnością, czymś nieuporządkowanym, niepożądanym. Już nie każdy jednak zdaje sobie sprawę, że św. Tomasz z Akwinu uważał gniew za… cnotę, rozumianą jako czynną reakcję przeciwko złu.

Jednak wyrażanie emocjonalnego gniewu może być czasem wręcz potrzebne, zwłaszcza wobec tych, którzy nie reagują na słuszne upomnienia, ani na żadne rzeczowe argumenty. Wiedzą o tym, a przynajmniej powinni, rodzice czy nauczyciele.


Gniewajcie się, a nie grzeszcie

Nie trzeba długo szukać, by w Piśmie Świętym odnaleźć fragmenty traktujące o gniewie. Jonasz rozgniewał się, gdy Bóg oszczędził Niniwę. Pozostali uczniowie Jezusa oburzyli się na Jakuba i Jana, kiedy ci poprosili o specjalne miejsce w Królestwie. Wreszcie apel Pawła, który swego czasu zdekomponował mój sposób myślenia o gniewie, pisząc do Efezjan: „Gniewajcie się, a nie grzeszcie!”.

Okazuje się, że istnieje tyle przyczyn gniewu, ile ludzkich motywacji. Można jednak umieścić te różnorodne motywy pod kilkoma nagłówkami. Prekursor chrześcijańskiej psychologii Gary R. Collins wymienia 4 z nich.
Czytaj także: Trzech świętych gniewnych i wściekłych
Niesprawiedliwość

Niesprawiedliwość to przyczyna gniewu Bożego i powinna wzbudzać gniew w ludziach wierzących. Pismo Święte nie mówi, że Jezus w świątyni był zagniewany, ale wywracanie stołów handlarzy i krytyka braku poszanowania dla Domu Bożego wskazuje jednoznacznie na gniew.

Gniew wywołany czynieniem zła. Jest to najbardziej właściwy powód gniewu (w zasadzie jedyny właściwy), a jednak stanowi najrzadszą przyczynę gniewu ludzkiego.


Frustracja

Naukowcy z Uniwersytetu Yale doszli do wniosku, że gniew i agresja powstają głównie jako reakcja na frustrację. Frustracja jest udaremnieniem dążenia człowieka do osiągnięcia celu, które napotyka na przeszkodę niedającą się pokonać.

Jak bardzo czujemy się sfrustrowani zależy od wagi celu, rozmiarów przeszkody i czasu trwania frustracji. Kiedy spóźniamy się z powodu „złapania gumy”, jesteśmy lekko sfrustrowani. Kiedy oblewamy ważny egzamin czy cierpimy na przewlekłą chorobę, frustracja jest większa. Nie zawsze jest tak, że gniew wzrasta w miarę wzrostu poziomu frustracji, ale prawdopodobieństwo wpadnięcia w gniew wzrasta w miarę jej wzrostu.


Zagrożenie albo zranienie

Kiedy człowiek doznaje odtrącenia, poniżenia, upokorzenia, niesprawiedliwej krytyki albo przeżywa zagrożenie innego typu, powstaje w nim gniew. Zagrożenie jest wyzwaniem dla naszego poczucia własnej godności i sprawia, że jesteśmy podatni na zranienie, że agresja i gniew stają się sposobami odwetu.
Czytaj także: Kobiety krytykują, a mężczyźni cierpią. 6 prostych rad, jak zmienić sposób rozmowy

To odwraca uwagę od nas samych i pozwala nam poczuć się lepiej kosztem drugiego człowieka. Uraza i gniew niemal zawsze występują razem. Gniew pojawia się tak szybko i jest tak wyraźny, że często można przeoczyć urazę, która jest jego przyczyną.

Do pewnego stopnia gniew może być reakcją wyuczoną. Większość ludzi doświadczyła w życiu tego, że mowa czy działanie innej osoby doprowadziły ich do gniewu. Przyjmuje się powszechnie, że przemoc ukazywana w telewizji wzmaga tendencję widzów do tolerowania i angażowania się w akty agresji. Przez słuchanie i obserwacje innych, ludzie uczą się szybszego popadania w gniew i okazywania agresji.


Czy mogę gniewać się na żonę?

(J 2, 15) Wówczas, sporządziwszy sobie bicz ze sznurów, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał.

Gniew jest naszą emocjonalną reakcją, zatem może niejednokrotnie – jako wyraz naszej miłości – powinien występować, ale potrzeba dużej dozy odpowiedzialności i łagodności, by gniewem nie grzeszyć.

Najlepszym sposobem jest modlitwa i codzienny rachunek sumienia, by pokazywać i oddawać Bogu nasze reakcje, emocje i intencje, wszak samych siebie poznajemy naprawdę dopiero w odbiciu Jego miłości.

W małżeństwie zaś wzięcie sobie do serca Pawłowej rady: „Niech nad Waszym gniewem nie zachodzi słońce”. Idąc za tym, jednocześnie mając za sobą wiele doświadczeń w związku z małżeńskim gniewem, i rozpoznając przyczyny pojawiania się własnego gniewu, mogę odpowiedzieć: można gniewać się na żonę, ale… krótko.

...

Rzecz jasna gdy zona dokona np. aborcji! to tylko gniew! Jak moze nie byc gniewu! Podobnie jak nie zabijaj oznacza NIE MORDUJ a nie ze nigdy nikogo zabic nie mozna w zadnej sytuacji. Wtedy wojsko to by byli mordercy... Tak samo gniew oznacza wpadanie w furie szalu bo ktos stoi nam na drodze! A NIE OBURZENIE BO KOGOS SKRZYWDZILI! To jest dobre i swiete. Motywuje do dzialania. Ja gniewam sie na forum co sekunda srednio bo zajmuja sie polityka a tam najgorsi...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 11:15, 11 Lis 2017    Temat postu:

Być jednym ciałem. Ale jak?
Maciej Jabłoński | 11/11/2017
Pexels | CC0
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Małżeństwo jest czymś o wiele piękniejszym i głębszym niż to, co oferuje nam dzisiaj świat. Boskie instrukcje dla małżonków są jasne – mamy być jednym ciałem. Oto 5 ważnych obszarów do przeanalizowania i omówienia ze współmałżonkiem, aby być jednością.


S
tać się jednym ciałem z drugim człowiekiem – to może kojarzyć się jednoznacznie. Ale to nie tylko akt intymnej bliskości fizycznej, też coś więcej. Małżeństwo jest czymś o wiele piękniejszym i głębszym niż to, co oferuje nam dzisiaj świat. Boskie instrukcje dla małżonków są jasne – mamy być jednym ciałem. Tylko jak?

„Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” Rdz 2,24

Co to znaczy być jednym ciałem? Oto 5 ważnych obszarów do przeanalizowania i omówienia ze współmałżonkiem, aby być jednością.


Emocje, czyli jesteśmy różni

Jest to obszar, w którym małżeństwo ma „problemy” na samym początku. Kobieta i mężczyzna są bardzo różni w sferze emocjonalnej. Na ogół płeć piękna jest wrażliwsza, ma większe skłonności do analizowania sytuacji na różne strony, a także jej zbiornik empatii jest przeważnie pełny. My, mężczyźni nieco inaczej podchodzimy do tych samym sytuacji – bardziej z dystansem i mniej emocjonalnie. Zatem jak być tu jednością?
Czytaj także: Co daje małżeństwu bycie we wspólnocie? Oto (co najmniej) 5 dobrych owoców

Zanim zwiążemy się z kimś, jesteśmy często przywiązani emocjonalnie do rodziców czy przyjaciół, ponieważ w naturalny sposób dają nam wsparcie, którego potrzebujemy.

Problem pojawia się wówczas, gdy jeden z małżonków daje precedens starym przyzwyczajeniom również po ślubie. Być emocjonalnie jednym ciałem ze swoim mężem/żoną to dzielić z nim jako pierwszym swoje radości i smutki. Można powiedzieć, że to swego rodzaju wierność. Mój małżonek może być moim przyjacielem, wówczas stajemy się jednym ciałem w sferze emocji.

Warto zadać sobie następujące pytanie: do kogo zwracasz się po emocjonalne wsparcie – współmałżonka czy osób trzecich?


Duchowość, czyli małżeństwo jest „trójcą”

Małżeństwo to nie ceremonia ślubna lub instytucja w świetle prawa. Małżeństwo jest „trójcą” i relacją między małżonkami a Bogiem.

Jeśli małżeństwo jest tak ważne w oczach Boga, że ofiarowuje On siebie, to powinno być również wystarczająco ważne, abyśmy oddali nasze Bogu.

Znowu wspomnę, że małżonkowie nie muszą mieć identycznej duchowości i pewnie mało jest takich, które mają (jeśli w ogóle są!). Nasza duchowość kształtuje się na podstawie indywidualnych doświadczeń od okresu wczesnodziecięcego, zatem niemożliwe jest, aby duchowość małżonków była identyczna.
Mówiąc o jedności w sferze duchowej, mam na myśli coś innego – chodzi o duchowość małżeńską. Zarówno ja, jak i moja żona mamy czas swojej intymnej relacji z Bogiem, ale codziennie też przedstawiamy mu wspólnie nasze prośby, dziękujemy za wiele rzeczy i błogosławimy siebie nawzajem i dzieci. Oprócz wspólnej modlitwy codziennej staramy się rozwijać naszą duchowość we wspólnocie, jak również czytać razem Pismo Święte. Podejmując ważne dla nas decyzje pytamy też o wolę Boga. Na tym polu i w wielu innych sytuacjach kształtuje się nasza wspólna, małżeńska duchowość.

Czy kultywujecie duchową bliskość i „jedność” z Bogiem poprzez wspólną modlitwę i studiowanie Biblii?

Fizyczność – bardzo ważna sfera!

Święty Paweł w Liście do Koryntian (1 Kor 7,5) mówi, że nie powinniśmy unikać zbliżeń, ponieważ wróg może wykorzystać ten czas, aby nas kusić. Ale jak zwykle Bóg bardziej troszczy się o sedno sprawy.

W wersetach 3 i 4 tego rozdziału Pismo Święte mówi nam, abyśmy nie uważali naszych ciał za własne. Boski zamiar wobec współżycia seksualnego jest czymś dużo wspanialszym, niż samo zaspokajanie własnych potrzeb! Więcej o tym można przeczytać na naszej stronie.

Czy w swoim małżeństwie podchodzisz do seksu samolubnie, czy patrzysz również na potrzeby i oczekiwania współmałżonka?


Finanse w małżeństwie

Obszar, który zazwyczaj bywa ostatnim, który małżonkowie oddają Bogu, może być czasem pierwszym, który spowoduje małżeńskie problemy. Tak było w naszym przypadku. Musieliśmy zawalczyć o jedność w tym temacie i wciąż to robimy.

Może zdarzyć się, że jeden z małżonków przechowuje gotówkę lub nawet oddzielny rachunek bankowy w tajemnicy przed współmałżonkiem.

Jeśli mamy być jednością w tym obszarze naszego małżeństwa, musimy doprowadzić do pełnej wiedzy o sobie nawzajem. Dobrze jest omówić i uzgodnić, w jaki sposób wykorzystujemy środki, które dał nam Bóg. Musimy współpracować i szanować się nawzajem w tym procesie.

Jaki masz stosunek do pieniędzy w swoim małżeństwie? Czy mówisz „moje pieniądze”, czy „nasze pieniądze”?

Każde małżeństwo ma obszary w swoim związku, które wymagają poprawy. Nie ma takich, które są idealne. Mam nadzieję, że powyższe pytania pozwolą Wam rozpocząć małżeńską dyskusję na te tematy i sprawią, że obierzecie „kurs na jedność”. Powodzenia!

...

Jak wodzimy bardzo duzo zagadnien. Bo przeciez spoleczenstwo to tylko rodziny...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:53, 12 Lis 2017    Temat postu:

Randki małżeńskie? Zdecydowanie tak!
Dominika Kaźmierczyk | 12/11/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Szczęśliwa rodzina powinna opierać się przede wszystkim na dobrych relacjach pomiędzy rodzicami. Nawet pół godziny spędzone wspólnie, tylko we dwoje, może zdziałać cuda.
Randki małżeńskie – jak to zrobić?

Kiedy atmosfera w naszej rodzinie coraz bardziej sięga zenitu, przed wyjściem do przedszkola brakuje zaginionej skarpetki, samochód stoi w korkach, a autokar na wycieczkę do ZOO zaraz odjedzie i rozpoczynają się wymówki, czyja to wina, kto zaspał, kto nie zrobił kawy, kto wyprał za mało skarpetek, myślami odpływam do hotelu „Posejdon” w pewnej nadmorskiej miejscowości, której nazwy już nie pamiętam.

To miejsce naszej ostatniej „aż”, „prawie” weekendowej randki. Słabo? Znam małżeństwa, które od kiedy urodziły się dzieci, nigdzie nie wyjechały razem. A także takie, które robią to regularnie. Wszystko zależy od możliwości, potrzeby, chęci. Z kimś trzeba zostawić dzieci, jedno, dwoje, troje lub więcej.

Dzieci często są za małe, by zostać same, potem kolejne jest za małe, chorują akurat w momencie, w którym zaplanowaliśmy wyjazd.

Bardzo ważna jest zaufana osoba, której powierzymy opiekę nad dzieckiem/dziećmi. Patrząc z perspektywy czasu myślę, że warto zaufać dobrej, doświadczonej, sprawdzonej niani, jeżeli nie mamy chętnych dziadków, rodzeństwa, przyjaciół.

My kolejny weekend razem planujemy pod koniec tego miesiąca i mimo różnorakich obaw, jak babcia poradzi sobie z dwójką rozbrykanych maluchów, czekam na ten czas z utęsknieniem.
Czytaj także: 10 sposobów na randki dla rodziców małych dzieci
Odważ się wyskoczyć na randkę

Oczywiście, nie namawiam do ciągłego podrzucania latorośli innym opiekunom, ponieważ obecnie maluchy już i tak spędzają sporo czasu poza domem, w przedszkolu, szkole, na zajęciach dodatkowych i bardzo potrzebują obecności rodziców.

Ale jak wiemy, szczęśliwa rodzina powinna opierać się przede wszystkim na dobrych relacjach pomiędzy rodzicami. Dzieci od nas uczą się relacji, miłości, czerpią poczucie bezpieczeństwa od pary, która wydała je na świat. „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę”. (ks. Rdz 1.27)

Jesteśmy tak różni, ale powinniśmy być jednością. Nie wystarczy być małżeństwem, trzeba być dobrym małżeństwem.

A jak tą jedność budować? Właśnie przez czas spędzony razem. Właśnie poprzez randki małżeńskie, jak bardzo egzotycznie miałoby to nie brzmieć.

Wielkim propagatorem randek małżeńskich jest Jerzy Grzybowski, twórca Spotkań Małżeńskich, które też są takimi randkami, tylko w grupie, w towarzystwie osoby duchownej i doświadczonych małżeństw. A mówiąc bardziej poważnie, Spotkania Małżeńskie to rekolekcje, które pomagają małżeństwom w kryzysie i nie tylko. Ich podstawą jest nauka dobrego dialogu.

Ciężko jednak o dialog ponad głowami rozkrzyczanych dzieci, w pośpiechu, gdy jesteśmy zmęczeni i marzymy tylko, żeby pójść spać.
Czytaj także: Tata zabiera córkę na randki, żeby nauczyć ją, kim jest dżentelmen
Adorujmy się wzajemnie!

Ciężko o odpowiednią atmosferę w sypialni, jeśli wieczór spędziliśmy na prasowaniu ubrań na następny dzień albo usypiając nasze słodkie pociechy. Wtedy często zasypiamy też sami, bo tak niezwykle relaksująco działa na nas własny głos opowiadający mrożące krew w żyłach przygody Jasia i Małgosi.

Dlatego chodźmy na randki z własnym mężem/żoną tak często, jak tylko się da! Nawet pół godziny spędzone wspólnie, tylko we dwoje może zdziałać cuda.

A jak powinna wyglądać dobra randka?

Z Wikipedii:

Randka (z franc. rendez-vous (d’amour) – umówione spotkanie (miłosne) – spotkanie dwóch osób mające na celu nawiązanie lub rozwinięcie znajomości, inicjowane z zamiarem stworzenia lub umocnienia relacji emocjonalnych, seksualnych lub małżeńskich pomiędzy uczestniczącymi w randce osobami. W szerszym znaczeniu randką będzie także każde spotkanie osób, które łączą tego rodzaju relacje.

A więc nie będą to wspólnie robione w pośpiechu zakupy czy wspólne załatwianie spraw urzędowych. Choć nawet takie, wyrwane z codzienności wspólne chwile mają swój urok dla zabieganych małżonkówSmile

Chodzi raczej o wcześniej umówione, miłe spotkanie, jakich nie brakowało za narzeczeńskich czasów. Wtedy, gdy jeszcze nie mieszkaliśmy razem, chcieliśmy się natomiast pokazać sobie nawzajem w jak najlepszym świetle. Seksualnych relacji przed czy też pozamałżeńskich oczywiście nie polecamy, ale muszę powiedzieć, że definicja randki z wikipedii podoba mi się.

Czytajmy bowiem dalej:

Nieodłącznymi elementami randki są: adoracja, wymiana informacji na swój temat oraz określenie oczekiwań w stosunku do (potencjalnego) partnera.

I to jest genialne, i to jest właśnie dialog małżeński, i takich randek, obojętnie w jakim entourage’u, Wam życzę.

...

Zdecydowanie zycie tak jakby malzenstwo bylo koncem milosci a sluzylo do wygodniejszego zycia codziennego niz samotnosc to absurd.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:57, 15 Lis 2017    Temat postu:

Narzeczeństwo to piękny czas w życiu. Ale w sumie dlaczego?
Katarzyna Skrzypek | 15/11/2017

Bekir Dönmez/Unsplash | CC0
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Dobrze przeżyte narzeczeństwo powinno weryfikować, czy naprawdę wybraliśmy TĘ właściwą osobę i jeśli okaże się, że nie, to naprawdę można zerwać zaręczyny – lepiej postanowić o rozstaniu przed ślubem niż po.

Jesteście już w związku od dłuższego czasu. Wiecie o sobie coraz więcej, poznajecie nawzajem zarówno swoje zalety, jak i najgorsze wady. A mimo to chcecie być razem dalej. Podróżujecie, studiujecie, pracujecie, spotykacie się, kiedy tylko możecie, poznaliście już swoje rodziny. I nagle on wykazuje się największą odwagą w swoim życiu i pyta ją, czy spędzi z nim całe swoje życie, a ona jest na tyle szalona, że się zgadza. Łzy wzruszenia, szczęście i wrażenie, że właśnie zdecydowaliście się oboje na skok na głęboką wodę.


Skok na głęboką wodę

Zapewniam Was, że teraz oboje będziecie słyszeć od Waszych znajomych i rodziny na przemian: gratulacje – „Wspaniała wiadomość!”, „Cieszę się Waszym szczęściem!”, zdziwienie – „Już?”, „Jesteście pewni?”, ulgę – „No wreszcie!” i stały tekst – „Zaczyna się najpiękniejszy czas w Waszym życiu!”

I pełna zgoda, tylko w sumie… dlaczego?
Czytaj także: A co, jeśli mój współmałżonek zmieni się po ślubie?


Podjęliście najważniejszą decyzję w życiu

Jesteście „po słowie”, więc dużo bliżej niż przed, ale nadal macie czas na utwierdzenie się w decyzji albo jej zmianę. Mówię całkiem poważnie, dobrze przeżyte narzeczeństwo powinno weryfikować, czy naprawdę wybraliśmy TĘ właściwą osobę i jeśli okaże się, że nie (bo podjęliśmy decyzję pod presją rodziny, wzruszenia chwili czy konwencji społecznych, bo wypada wreszcie zalegalizować związek,), to naprawdę m o ż n a z e r w a ć z a r ę c z y n y – lepiej postanowić o rozstaniu przed ślubem niż po.

W każdym razie macie czas, by jeszcze lepiej się poznać. Odwaga i decyzja, że chcecie być ze sobą w zdrowiu i chorobie, na dobre i złe, jest bardzo ważna. Perspektywa, że spędzi się z drugą osobą całe życie, naprawdę nasuwa ogrom pytań i wątpliwości – spokojnie, właśnie teraz możecie się sobie przyjrzeć.


Ile powinno trwać narzeczeństwo?

364 dni i 20 godzin. Nieeee, oczywiście nie ma uniwersalnej odpowiedzi na to pytanie. Nie musi wcale trwać rok. Dajcie sobie tyle czasu, ile potrzebujecie. Nie musicie spełniać niczyich oczekiwań. Może jesteście w związku od 8 lat i chcecie się pobrać za 6 miesięcy? Świetnie!

A może wolicie wziąć ślub za 2 lata, bo kończycie studia? Wspaniale! Ja z moim narzeczonym wybraliśmy dłuższe narzeczeństwo, bo nie chcieliśmy od razu wpadać w szaleństwo przemysłu ślubno-weselnego. Dobrze dać sobie czas, by przegadać to, co trzeba omówić, zanim się stanie na ślubnym kobiercu i znaleźć solidne kursy przedmałżeńskie. A dopiero w następnej kolejności myśleć o sukni, oprawie muzycznej na ślubie i kolorze kwiatów na stołach weselnych.
Czytaj także: Jola Szymańska: Narzeczeńskie zderzenia z realem i trzy źródła ratunku


Kiedy ślub? Kiedy dzieci?

Pomyślcie tylko! Znajdujecie się w tym szczęśliwym czasie, między niekończącym się dopytywaniem: „Kiedy ślub?” (tak, podjęliście decyzję i teraz wszyscy powinni grzecznie czekać na zaproszenie), a kolejnym maratonem pytań: „Kiedy dzieci?”.

Macie naprawdę unikatowy moment w Waszym życiu, kiedy nie musicie odpowiadać na setki pytań rodziny i znajomych. Także zanim ustalicie pieśni ślubne, zabukujecie salę weselną, zamówicie kapelę, kupicie wódkę i ubijecie świniaka, z którego po przecięciu wylecą przepiórki – skoncentrujcie się na tym, co najważniejsze – na Was. Na Waszej relacji, planach na przyszłość i uczeniu się kompromisu.

Cieszcie się Waszą decyzją, świętujcie z przyjaciółmi, zignorujcie kąśliwe uwagi rozczarowanych i… korzystajcie z tego czasu, bo jest tylko Wasz, jedyny taki w życiu.

...

To jest proces poznanie-poznawanie-narzeczenstwo-slub. Sluzy stopniowemu dochodzeniu do powaznej zmiany w zyciu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:23, 16 Lis 2017    Temat postu:

Ratowanie małżeństwa ze względu na dzieci. Czy to ma sens?
Błażej Kmieciak | 15/11/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


"Przyszliśmy do pana, bo chcemy się rozwieść. Mamy jednak dzieci i zdecydowaliśmy się jeszcze raz spróbować..."


S
iedząc w gabinecie terapeuty lub mediatora, wiele razy usłyszeć można stwierdzenie: „Chcemy ratować małżeństwo dla naszych dzieci”. Zdanie to w zasadzie powinno cieszyć osoby prowadzące tego typu spotkania. Mężczyzna i kobieta mają bowiem jakąś motywacje do pracy nad sobą. Chcą dokonać zmiany.

Tutaj jednak pojawiają się dwa istotne pytania: Po pierwsze, czy dzieci to dobra motywacja? A po drugie, czy wystarczy ona, by ocalić związek?

By odpowiedzieć na te pytania, warto podać pewne przykłady. Pierwszy z nich ciekawie przedstawia film „Tylko miłość”. Małżonkowie, grani przez Bruce’a Willisa i Michelle Pfeiffer, przeżywają kryzys małżeński. Są rodzicami dwójki nastolatków. Chodzą od terapeuty do terapeuty, szukając rozwiązania swoich problemów. Gdy dzieci wyjeżdżają na obóz harcerski, decydują się rozstać.


Ratowanie małżeństwa

W filmie widzimy mnóstwo łączących głównych bohaterów wspomnień, zarówno tych dobrych, jak i złych. Generalnie jednak decyzję o separacji oddalali ze względu na obecność dzieci. Rozmawiając z małżeństwami, które myślą o rozstaniu, bardzo często trafić można na podobne argumenty. W trakcie dyskusji małżonkowie w zasadzie całkowicie pomijają kwestie uczuć, jakie do siebie żywią. Najważniejsze dla nich są uczucia dzieci. Wydaje im się, że nie jest ważne, jaka będzie rodzina, ważne, by pozostała cała.

Niestety, scenariusz łączenia małżonków wyłącznie w oparciu o interes dzieci najczęściej kiepsko się kończy. Doskonale pokazuje to fabuła innej hollywoodzkiej produkcji pt. „Dwoje do poprawki” z Meryl Streep i Tommym Lee Jonesem w rolach głównych. Są oni małżeństwem od kilkudziesięciu lat – małżeństwem, które, dodajmy, odchowało już dzieci i całkowicie straciło jakiekolwiek wzajemne zainteresowanie. Żona i mąż żyją w utartych, pozornie bezpiecznych schematach, każde zajęte swoimi zainteresowaniami. Patrząc na nich można pomyśleć: Czy chcieli kiedyś się rozstać? Być może zostali ze sobą właśnie tylko dla dzieci?





Zostać razem czy się rozstać?

Kilkukrotnie w trakcie rozmowy z małżeństwami znajdującymi się w kryzysie słyszałem, że to dzieci są głównym elementem motywującym ich do terapii lub mediacji. Najczęściej w takiej sytuacji zmieniam ton z delikatnego na lekko stanowczy. Jest to konieczne. Zwracam wówczas uwagę, że w takim razie nasze spotkanie nie ma sensu.

Małżonkowie są wówczas zdziwieni. Wydawało im się bowiem, że przecież to dzieci są najważniejsze. Ale w małżeństwie najważniejsze jest jednak samo małżeństwo, relacja kobiety i mężczyzny, i to ma być motywacją do zmiany.

To może zabrzmieć brutalnie, ale niejeden rozwód rozpoczął się od… narodzin pierwszego dziecka. To w tym okresie kreują się szczególnie ważne postawy. To w tym czasie dochodzi niekiedy do pierwszego małżeńskiego rozstania – bo kobieta, zupełnie skupiona na pielęgnacji dziecka, zapomina o mężu albo mężczyzna, obawiając się odpowiedzialności za rodzinę, ucieka w pracę.

Dziecko w momencie narodzin, oczywiście, staje się głównym tematem. Jeśli jednak tak zostanie przez następne lata, wówczas okaże się, że w chwili, gdy pociechy opuszczą dom, małżonkowie uświadomią sobie, iż właściwie nic więcej już ich nie łączy, wspólne tematy zniknęły czy lepiej: „wyprowadziły się” z domu.

Tak właśnie było we wspomnianym filmie „Dwoje do poprawki”. Przedstawiona w nim terapia małżeńska była w zasadzie procesem ponownego poznawania się dwojga ludzi, którzy kiedyś się znali, a potem już tylko ze sobą byli…
Czytaj także: Jak terapia małżeńska uratowała naszą miłość


Dzieci – ratunek przed rozwodem?

W filmie „Tylko miłość” widzimy w pewnym momencie zmianę w podejściu skłóconych bohaterów. Pojawia się ona jednak dopiero wtedy, gdy zdają sobie sprawę, jak ważni są dla siebie nawzajem, jak ważne jest dla nich ich małżeństwo i tysiąc wspólnych wspomnień, których chcą mieć więcej.

Każda sytuacja jest inna. Bywają pary, których kłótnie osiągają taki poziom, że żadne porozumienie nie jest teoretycznie możliwe. Wtedy temat dzieci czasem jest tym ostatnim elementem, o który mediator bądź terapeuta może się zaczepić. Jedności małżeństwa nie da się jednak trwale budować na fakcie posiadania dzieci.

Nie ulega wątpliwości, że mają one prawo do miłości oraz do wychowania w rodzinie. Nie chodzi tutaj jednak o jakąkolwiek rodzinę, o jakikolwiek poziom istniejącej w niej relacji. Czesiem uważamy, że każda rodzina jest lepsza niż żadna. To błąd. Istnieją bowiem rodziny, w których ludzie perfekcyjnie nauczyli się ranić. Znają swoje słabe punkty i wzajemnie się krzywdzą.

Widok takich dorosłych nie utrwala w dzieciach poczucia bezpieczeństwa. Utrwali je natomiast na pewno widok rodziców, którzy walczą o siebie. Janusz Wardak, mąż i ojciec dziesięciorga dzieci, stwierdził podobno kiedyś, że nie zna małżeństwa, którego dzieci byłyby nieszczęśliwe z powodu miłości rodziców. Trudno z nim polemizować.

...

Kazdy dobry motyw jest dobry.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 22:22, 17 Lis 2017    Temat postu:

3 kroki, by rozpalić intymność i pasję w małżeństwie
Maciej Jabłoński | 17/11/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Teraz jest najlepszy moment, żeby podjąć decyzję o odbudowaniu Twojej małżeńskiej relacji.


C
zasami w małżeństwie pojawiają się okresy „suszy”, w których ciężko nam okazywać sobie uczucia, rozmawiać i traktować się nawzajem z miłością. To się zdarza w każdym małżeństwie, a powodów może być kilka. Najczęstszym z nich jest zachwiana równowaga pomiędzy rodziną a pracą, bycie zbyt zajętym, aby znaleźć czas dla swojej ukochanej osoby. Jeśli jednak czytając ten tekst, znajdujesz się właśnie na takiej pustyni, to teraz jest najlepszy moment, żeby podjąć decyzję o odbudowaniu Twojej małżeńskiej relacji.

Kluczem do tego jest codzienne inwestowanie. Musisz zainwestować w swoje małżeństwo, jeśli chcesz ponownie rozpalić intymność i pasję między Tobą i współmałżonkiem.
Małżeństwo – inwestuj emocje

Czy zależy Ci na rzeczach, które są ważne dla Twojego współmałżonka? Czy słuchasz z uwagą, kiedy opowiada Ci o rzeczach, na których mu/jej zależy? Czy zachęcasz i motywujesz, kiedy jest zniechęcony/a? Czy jesteś pierwszą osobą, z którą Twój współmałżonek chce rozmawiać, kiedy dzieje się coś ważnego?

Jeśli odpowiedziałeś „nie” na którekolwiek z powyższych pytań, to ta inwestycja powinna stać się dla Ciebie priorytetem. Emocjonalna bliskość jest niezwykle ważna dla intymności w Twoim małżeństwie.
Czytaj także: Ratowanie małżeństwa ze względu na dzieci. Czy to ma sens?


Inwestuj w małżeństwo fizycznie

Jak często siadacie na kanapie i się przytulacie? Kiedy ostatni raz uprawialiście seks? Czy często się całujecie? Czy pamiętacie o okazywaniu sobie małych czułych gestów?

Jeśli nie, to dobrym sposobem na wznowienie intymności w małżeństwie będzie nawiązanie kontaktu fizycznego. Nie bój się wykonać pierwszego ruchu, bez względu na to, jak długo trwa przerwa. Przytulajcie i całujcie się tak często, jak możecie. Trzymajcie się za ręce, spędzajcie czas obejmując się nawzajem.
Czytaj także: Facet musi walczyć do końca. Pokazał mi to prawdziwy chłop ze wsi


Inwestuj finansowo

To trudne pytanie, ale… gdzie inwestujesz swoje pieniądze? Czy Twoje hobby/zainteresowanie/pasje powodują „więcej zmian” na koncie bankowym niż Twoje małżeństwo? Czy często zdarza Ci się reagować na planowane małżeńskie wydatki – „nie, to jest za drogie”?

Zastanów się nad tym w następujący sposób: czy jeśli Twój współmałżonek byłby poważnie chory, czy nie wzięłabyś go do najlepszego lekarza i zapłaciła za najlepsze leczenie? Absolutnie, więc jeśli małżeństwo jest chore, dlaczego nie szukamy pomocy i sposobów jego wyleczenia?

Jest na to wiele możliwości – randki, weekendowe wyjazdy we dwoje, rekolekcje dla małżeństw, poradnia małżeńska.

Nadszedł czas, aby działać. Nie jutro, nie za tydzień. TERAZ.

...

To przypomina rosliny. Trzeba pielegnowac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:29, 22 Lis 2017    Temat postu:

Problemy w związku – kiedy warto skorzystać z profesjonalnej pomocy?
Małgorzata Kwiecińska | 22/11/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Czasem, pomimo wspólnego celu i usilnych obustronnych prób, trudno znaleźć satysfakcjonujące rozwiązania. Pamiętajcie wtedy, że to żaden wstyd czy porażka zwrócić się do specjalisty, który zadba o to, by wasza energia była właściwie spożytkowana.
Początek związku to nie koniec problemów

Wchodząc w małżeństwo, czy w ogóle związek, wiele osób wierzy, że ich problemy właśnie się rozwiązały. Że jeśli ta druga osoba to „ten jedyny” lub „ta jedyna”, to teraz wszystko będzie szło pięknie i gładko, będziemy rozumieli się bez słów, odgadywali i spełniali wszystkie swoje potrzeby oraz akceptowali wzajemne niedoskonałości.

Tymczasem prawda zazwyczaj jest daleka od tej wizji. Gdy mija już pierwszy okres zauroczenia i motyli w brzuchu, a związek wkracza na poważne tory, zaczynają pojawiać się trudności…

Na początku relacji oboje się staramy, chcemy pokazać się z jak najlepszej strony. Oczywiście, mamy też oczekiwania, ale jesteśmy wciąż pełni nadziei, że zostaną one magicznie zrealizowane. W pewnym momencie, w miarę zacieśniania się więzi, coraz bardziej wychodzimy z wyidealizowanych ról, aż w końcu pokazujemy swoje prawdziwe twarze.

Równocześnie zdajemy sobie sprawę z wzajemnych ograniczeń. Ten etap w każdej relacji jest nieuchronny. Jednak wbrew temu, co mogłoby się wydawać, zazwyczaj jest to proces pozytywny. Odsłonięcie się stwarza możliwość do konfrontacji punktów widzenia i wypracowania wspólnych rozwiązań. Czasem jednak okazuje się to niemożliwe, a próby dogadania się prowadzą do jeszcze większych konfliktów. Wtedy warto rozważyć skorzystanie z pomocy specjalisty.
Czytaj także: Dlaczego odwołałam ślub i dlaczego chcę o tym opowiadać


Problemy w związku. Kiedy szukać pomocy?

Pierwszym obszarem, któremu warto się przyjrzeć, jest komunikacja. Wśród par, które decydują się na skorzystanie z pomocy psychologicznej jest to najczęściej zgłaszany problem. Choć to naturalne, że nie we wszystkich kwestiach musimy zgadzać się z partnerem, czasem zdarza się, że w ogóle nie potrafimy zrozumieć jego lub jej punktu widzenia.

Co gorsza, niektórym wręcz trudno dopuścić do siebie myśl, że druga strona ma prawo takowy posiadać. Jeśli zaś skupiamy się na tym, jak przeforsować własne zdanie bez chęci zrozumienia partnera, to zamiast konstruktywnego dialogu mamy do czynienia z oskarżaniem, obwinianiem i ciągłą walką o rację (zwłaszcza, jeśli obie osoby są podobnie usposobione). W takiej sytuacji warto zwrócić się do specjalisty, który wskaże błędy w komunikacji i nakieruje na rozwiązania.


Nierozwiązane problemy z przeszłości

Kolejnym istotnym źródłem trudności w związku są nierozwiązane problemy z przeszłości, które wpływają na aktualne funkcjonowanie w relacji. Pierwszy aspekt dotyczy trudnych doświadczeń, które rzutują negatywnie na nasz sposób interpretacji obecnych sytuacji i nierzadko prowadzą do nieadekwatnych reakcji.

Są to takie przypadki, w których bieżąca, z pozoru niewinna sytuacja, poprzez skojarzenie z bodźcem z przeszłości, uruchamia nierozbrojoną wcześniej bombę emocjonalną. Terapia par może pomóc w odkrywaniu, a następnie neutralizowaniu tych połączeń. Drugim aspektem są deficyty umiejętności i w związku z tym destrukcyjne strategie radzenia sobie z trudnościami. Niestety, często dzieje się tak, że osoby z podobnymi deficytami w zakresie rozwiązywania problemu łączą się w pary, co utrudnia poszukiwanie konstruktywnych rozwiązań. W takich przypadkach pomoc osoby trzeciej jest nieodzowna.
Czytaj także: Szukasz klucza do udanego małżeństwa? Popracuj nad samooceną!


On nie spełnia moich oczekiwań!

Trzecim obszarem, który prowadzi do niezadowolenia z relacji, są niezrealizowane oczekiwania. W pewnym stopniu oczywiście jest to naturalne zjawisko, ponieważ niemal niemożliwe jest, by partner idealnie wpasowywał się w nasze wyobrażenie o nim. Konstruktywne jest więc zarówno wyrażanie oczekiwań, jak i godzenie się z tym, że nie wszystkie zostaną spełnione. Dla wielu osób jednak nie jest to proste. Co więcej, czasem sami nie znamy swoich potrzeb, a oczekujemy od partnera, że nie tylko je odgadnie, ale i spełni.

Tym, co dodatkowo może utrudniać docieranie się w tym obszarze, mogą być nieracjonalne wyobrażenia co do związku, na przykład, że partner nie będzie się zmieniał w trakcie trwania relacji (co jest niemożliwe), że będzie realizował nasze wyobrażenie o męskiej/kobiecej roli (które może odbiegać od jego/jej rozumienia tej roli) lub że powinien mieć takie same zainteresowania i potrzeby jak my (co jest rzadkością i nie decyduje o jakości relacji). Terapia może pomóc w odkrywaniu oczekiwań (zarówno swoich, jak i drugiej osoby) i weryfikowaniu destrukcyjnych przekonań.


Seks i intymność w związku

Następna kategoria, to seks i intymność. Obszar ten jest o tyle trudny do samodzielnej pracy, że często jest tylko symptomem trudności dotyczących innych sfer funkcjonowania relacji. Szczególnym zagrożeniem dla życia seksualnego jest wrogość i brak poczucia bezpieczeństwa.

Z kolei trudno budować przyjaźń i bliskość w relacji bez intymności. Koło się więc zamyka. Pamiętajmy, że sfera seksualna ma inne znaczenie dla kobiety niż dla mężczyzny. U kobiet warunkiem udanego życia seksualnego jest poczucie bliskości emocjonalnej, zaś u mężczyzn to aktywność seksualna prowadzi do zacieśnienia więzi. Może to prowadzić do zapętleń, z których trudno wyjść bez wsparcia z zewnątrz.
Czytaj także: Ratowanie małżeństwa ze względu na dzieci. Czy to ma sens?


A co, jeśli pojawia się zdrada?

Problemem, o którym wspomnę w ostatniej kolejności – nie dlatego, że ma najmniejsze znaczenie, ale dlatego, że zwyke jest to konsekwencją innych, wcześniejszych trudności – jest zdrada i niewierność. Prawdą jest, że szczęśliwe i spełnione w małżeństwie osoby rzadko szukają zaspokojenia w innej relacji, a zdrada często służy szybkiej poprawie samopoczucia.

Jednak ta chwilowa ucieczka od problemów powoduje kolejne, często poważniejsze problemy, związane z utratą zaufania i poczucia bezpieczeństwa. W pracy z tym tematem warto więc zająć się zarówno pierwotną przyczyną, która doprowadziła do niewierności – po to, by maksymalnie ograniczyć jej ryzyko w przyszłości, jak skutkami w postaci bolesnych uczuć związanych z samym aktem zdrady.

Te pięć obszarów, to tematy najczęściej poruszane podczas terapii par. Nie oznacza to jednak, że jeśli któryś z nich dotyczy twojego związku, to bezwzględnie potrzebujecie pomocy. Są pary, w których nawet przez największe problemy udaje się rozwojowo przejść tylko we dwoje.

Jednak czasem, pomimo wspólnego celu i usilnych obustronnych prób, trudno znaleźć satysfakcjonujące rozwiązania. Pamiętajcie wtedy, że to żaden wstyd czy porażka zwrócić się do specjalisty, który zadba o to, by wasza energia była właściwie spożytkowana. Jedno jest pewne – to musi być wspólna decyzja dwóch osób. Zastanówcie się więc wspólnie, czy takie wsparcie mogłoby wam pomóc. Powodzenia w pracy nad relacją (z pomocą lub bez)!

...

Ta profesjonalna pomoc tez musi byc przemyslana. Seksuolog ktorego zgarna za chwile za peddofilie nie pomoze. Trzeba byc ostroznym bo pod pozorem nauki moze gyc ideologia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:21, 23 Lis 2017    Temat postu:

6 pomysłów na randkę, które ucieszą każdego faceta
Maciej Piech | 23/11/2017
Shamim Nakhai/Unsplash | CC0
Komentuj


Udostępnij    

Komentuj

 




Zdarza mi się usłyszeć od małżeństw w różnym wieku, że nie chodzą na randki, gdyż nie wiedzą, jak to ma wyglądać. Poniżej 6 pomysłów na kreatywną randkę, które spodobają się obojgu z Was i dodatkowo poprawią Waszą relację.
Taniec zbliża

Są dwa typy osób – te, które na parkiecie czują się jak ryby w wodzie i te, które twierdzą, że nie mają poczucia rytmu. Genialnym pomysłem zarówno dla jednych, jak i drugich jest kurs tańca. Taniec w parze daje możliwość poznania drugiej osoby w naprawdę wyjątkowy sposób. Pomiędzy pracującymi razem tancerzami wytwarza się specyficzny rodzaj partnerstwa, który przekłada się na relację w związku.


Wieczory gier planszowych

Rynek gier planszowych bardzo prężnie się rozwija. Pojawia się coraz więcej nowych tytułów o różnych poziomach trudności, zasadach i tematyce. Nowoczesne gry planszowe często nie mają nic wspólnego z mechanicznym rzucaniem kostką i przesuwaniem pionków. Planszówki to pomysł na spędzenie długich jesiennych wieczorów, bez smartfonów, telewizora czy komputera – do tego trochę rywalizacji i satysfakcja gwarantowana.
Czytaj także: Jak randkować, żeby nie przekraczać granic? Nie tylko tych fizycznych…


Spacery, które mają cel

Twojego męża nudzą długie spacery? Nadaj im cel i rzuć mu wyzwanie. Coraz popularniejszą formą spędzania wolnego czasu jest geocaching, czyli gra terenowa z użyciem GPS, polegająca na poszukiwaniu tzw. skrytek. Chowane one są przeważnie w interesujących miejscach. Zawierają dziennik odwiedzin, do którego wpisują się kolejni znalazcy, a także drobne upominki na wymianę. Jak zacząć? Odwiedź jakikolwiek serwis geocachingowy, wybierz współrzędne i wyrusz w drogę.


Nietuzinkowy sport

Lubicie uprawiać sport, ale w czasie kiedy on jest na piłce nożnej, ty trenujesz zumbę? Genialnym pomysłem na aktywne spędzenie czasu jest znalezienie sportu, który możecie wykonywać wspólnie. Pomysłów mogą być setki: tenis, łyżwy, squash, trampoliny, badminton, park linowy, ping pong, narty… Jak wiadomo, każdy facet lubi rywalizować – rozgrywka z własną żoną nie tylko umocni więzi, ale i poprawi wasze kondycje.
Czytaj także: Randki małżeńskie? Zdecydowanie tak!


Domowe SPA

Któż nie chciałby się zrelaksować po ciężkim tygodniu pracy? Zorganizowanie SPA we własnym domu nie jest trudne – internet jest pełen przepisów na kosmetyki DIY. Oprócz gorącej kąpieli i maseczki, dobrym pomysłem jest masaż. To jest coś, co mężczyźni uwielbiają. Jak nauczyć faceta czułości – dać mu pomasować stopy. Taki rodzaj bliskości wzmacnia relację i daje niesamowite przeżycia. Może wydawać się to błahe, ale to lekcja prawdziwej miłości, gdyż nie jesteście skupieni tylko na sobie.


Smaki kuchni świata

Odkąd na półkach dyskontów można znaleźć produkty z różnych zakątków ziemi, mamy możliwość podróżować nie wychodząc z kuchni. Wybierzcie kraj, jakiego potraw chcecie spróbować i zacznijcie gotować. Mówi się, że przez żołądek do serca – i ta maksyma niech Wam przyświeca. A jeśli nie do końca wyjdzie tak, jak planowaliście, zawsze możecie zamówić chińszczyznę.

Jak mawia klasyk, nie ma miłości bez obecności. Ja dopowiem do tego, że nie ma relacji, bez poświęcania czasu. Dlatego na koniec zachęcam Was do przetestowania opisanych pomysłów i wymyślenia swoich własnych.

...

Duzo pieknych rzeczy mozna robic a niestety mamy tylko model. Urznac sie dopalaczami i seks. Jakie to wstretne. W ogole jak mozna tak spedzac ten czas?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:46, 24 Lis 2017    Temat postu:

Odtwórzcie Wasz ślubny film… Zdziwicie się, kiedy usłyszycie czytania mszalne!
Iwona Jabłońska | 24/11/2017
@powolanidoswietosci.pl/Instagram
Komentuj


Udostępnij 0    

Komentuj

 




Pan Bóg traktuje na serio naszą relację, my też, ale czasem zachowujemy się inaczej. Wtedy zawsze na ratunek może przyjść „nasze” Słowo.
Czytania na ślub

Od jakiegoś czasu prowadzimy na blogu cykl weekendowych „Miłosnych wyzwań”. Wśród nich znalazło się między innymi: odtworzenie płyty ze ślubu i powrót do czytań i homilii oraz rozmowa ze współmałżonkiem na temat tego, jak to Słowo ma się do ich obecnej sytuacji.

Wybór czytań na ślub często jest nieprzypadkowy. Narzeczeni ustalają takie, które w jakiś sposób są im bliskie. Niektórzy zaś celebrują ten wyjątkowy czas ze Słowem z danego dnia. Zarówno jedno, jak i drugie rozwiązanie jest bardzo istotne.
Czytaj także: Burza przed ślubem


Co dziś dla Was znaczą te słowa?

Warto jest czasem powrócić wspólnie do tej chwili i posłuchać raz jeszcze z jakim Słowem Boga weszliśmy w ten wyjątkowy okres naszego życia.

Nam zdarzyło się dwukrotnie (przez 2 i pół roku małżeństwa) przypomnieć sobie „nasze” czytania oraz homilię. Za każdym razem byliśmy bardzo poruszeni tym, że słowo jest wciąż aktualne i żywe, a wskazówki w nim zawarte adekwatne do naszej sytuacji.


Czytania ślubne to nie przypadek

Można o wielu rzeczach myśleć, że są przypadkowe (chociaż ja osobiście wątpię w przypadki), ale słowo, jakie dostajemy w dniu ślubu jest pewną wskazówką z nieba dla dobra i szczęścia małżeńskiej relacji.

Sama widzę, że gdybyśmy żyli nim na co dzień, to byłoby „łatwiej” i piękniej.

Pan Bóg traktuje na serio naszą relację, my też, ale czasem zachowujemy się inaczej. Wtedy zawsze na ratunek może przyjść „nasze” Słowo. W liście do Kolosan (fragment z naszej Eucharystii ślubnej) jest jasno powiedziane: „Słowo Boże niech w Was przebywa z całym swym bogactwem”.

Zatem jeszcze bardziej wierzę, że musimy wracać często z mężem do czytań ślubnych, żeby to Słowo mogło się w nas zakorzenić i przynosić owoce w naszej małżeńskiej relacji.

Jednocześnie jest to piękny sposób na spędzenie wspólnie czasu, na małżeńską randkę.
Czytaj także: Narzeczeństwo to piękny czas w życiu. Ale w sumie dlaczego?


Homilia ślubna – wracajcie do niej!

Słowo Boże z dnia ślubu jest bardzo istotne, ale homilia także nie pozostaje bez znaczenia… W osobie kapłana Pan Bóg przychodzi pobłogosławić naszą relację, zatem przez Niego też do nas mówi.

Naszej mszy przewodniczył znajomy ksiądz. Kiedy głosił homilię, dwukrotnie padły z Jego ust słowa, które były nam bardzo bliskie, lecz On pomimo znajomości, nie miał o tym pojęcia. My natomiast doskonale wiedzieliśmy, że przez Niego mówi do nas sam Bóg.

Dostaliśmy też piękną naukę na całe życie. Między innymi o tym, aby często mówić sobie słowa: kocham, przepraszam, dziękuję… Ciągle się tego uczymy, być może będziemy zawsze, ale słowa z tego dnia są niezmienne, jedyne i unikatowe, specjalnie dla nas.

Jeśli czytają to narzeczeni, polecam wsłuchać się w treść każdego wypowiedzianego słowa w trakcie ślubnej Eucharystii i zachować głęboko w sercu. Często się przydają.

Czasem ze względu na stres trudno je zapamiętać, więc fajnie jest zrobić nagranie i wracać do niego wspólnie z małżonkiem. Szczególnie zaś, gdy przychodzi trudniejszy czas. Potraktujmy to jako rekolekcje na całe życie, do których można wracać zawsze.

..

Faktycznie. To moze byc cos wiecej niz zwyczajowe zyczenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:50, 25 Lis 2017    Temat postu:

Recepta na szczęśliwe małżeństwo od bł. Marii i Ludwika Quattrocchich
Dorota Szumotalska | 25/11/2016

Komentuj


Udostępnij    

Komentuj

 




Życie pogodne, interesujące i spokojne, pozbawione konfliktów i napięć. Zawsze świeża radość z bycia razem.

Nasza historia zaczęła się, gdy mięliśmy dwadzieścia i dwadzieścia cztery lata. Powoli, powoli w nasze życie opromienione światłem ludzkiej miłości zaczęło przenikać światło nadprzyrodzone.


T
o pierwsze słowa Radiografii małżeństwa – wspomnień o życiu małżeńskim, napisanych przez bł. Marię Beltrame Quattrocchi. Czytałam je pierwszy raz w dniu swoich 23. urodzin. Od czterech miesięcy znałam wspaniałego chłopaka. Maria i Luigi towarzyszyli nam w naszych pierwszych krokach jako para. Ich duchowość wpisała się na stałe w naszą relację, teraz już w nasze małżeństwo. Dziś, dokładnie w 111. rocznicę ich ślubu, obchodzimy ich wspomnienie. Czego uczy nas relacja pary małżonków o wymownym nazwisku „cztery oczy” (z języka wł. quattro occhi)?
Czytaj także: (Nad)zwyczajna kobieta. 8 rzeczy, których możemy nauczyć się od mamy Małej Tereski
Nie mieli sielankowego życia

Po ślubie zamieszkali razem z rodzicami i dziadkami Marii. Jak wspominają biografowie, jej ojciec miał wybuchowy charakter, a matka władczy. Z pewnością Luigi nie miał łatwych teściów. W niecały rok po ślubie pojawiło się pierwsze dziecko. Maria określała je „niechcianym”, ponieważ nie czuła się gotowa do macierzyństwa. Delikatna, trochę histeryczna, niecierpliwa. Niechętnie rezygnowała z wcześniejszych rozrywek kulturalnej młodej damy – koncertów i przedstawień teatralnych.

Ciągłe delegacje męża nie koiły jej nerwów, ale za to nam pozostawiły sporą spuściznę ich listów. Kilka lat później, będąc już w czwartej ciąży, Maria walczyła o życie. Swoje i dziecka. Luigi, jak wspominają po latach starsze dzieci, szukał pomocy przed Najświętszym Sakramentem. Wszystko skończyło się dobrze, a wycieńczeni małżonkowie stali się sobie jeszcze bliżsi. Po wielu wspólnych latach życia jako pierwszy umarł Luigi. Maria jako wdowa przeżyła jeszcze na tym świecie 14 lat bez ukochanego.

Małżonkowie Quattrocchi wiedzieli, skąd czerpać siłę do owocnego i spokojnego przeżywania swojego życia.

Dzień zaczynał się dla obojga Mszą świętą i Komunią. Zamiłowanie Gino do liturgii wyrażało się tym, że czytał mi teksty z danego dnia, gdy się ubierałam (…). Po wyjściu z kościoła całował mnie na dzień dobry. Potem wracaliśmy do domu, zaczynając codzienne zajęcia (…). Każde osobno, ale jedno było nieustannie w pamięci (…) drugiego.

Jednak nie było tak od zawsze. Na początku ich relacji to Maria była duchowym przewodnikiem swojego narzeczonego. Modlitwą i przykładem gorliwego życia rozkochała Luigiego w sobie i w Bogu. W domku letniskowym o urokliwej nazwie „Madonnina” mieli własną, prywatną kaplicę. Podczas wakacji często towarzyszył im znajomy ksiądz, który pomógł im także stworzyć „Regulamin duchowy” – ideał życia, który realizowali na co dzień.

Miłość to pragnienie przyniesienia ulgi, pocieszenia, sprawienia przyjemności ukochanemu i nieustanna troska o zaspokojenie jego najskrytszych i niewyrażalnych pragnień. Gdy to wszystko nie przytłumi życia wewnętrznego, (…) ale stanie się niemal modlitwą w uwielbieniu ukochanego (…), wszystko to będzie wyrażać prawdziwą miłość.

W ten sposób Maria rozumiała rolę obu małżonków. Ich wzajemne poświęcenie w prostych, codziennych czynnościach, ciągła pamięć o drugim, częsta wymiana myśli w listach i rozmowach, zaangażowanie w wychowanie dzieci i służba bliźniemu – to wiele elementów, które budowały jedność małżeńską tych błogosławionych. Jak opisał ich Jan Paweł II w homilii podczas beatyfikacji: „Przeżywali swoje zwyczajne życie w sposób nadzwyczajny”. Owocem ich miłości było czworo dzieci, które poświęciły swoje życie Bogu jako księża i osoby konsekrowane.
Czytaj także: Ta modlitwa może zmienić Twoje małżeństwo


Modlitwa do błogosławionych Marii i Luigiego Beltrame Quattrocchi

Panie Jezu, Wezwałeś Luigiego i Marię, małżonków i rodziców, do przeżywania dzień po dniu, w nieustannej wierności dnia codziennego, uświęcającej łaski sakramentu małżeństwa. Ty, który swoją obecnością uświęcasz dom w Nazarecie, spraw, aby ich świadectwo i wstawiennictwo, z pomocą Dziewicy Maryi, przyczyniły się do umocnienia wytrwałości rodzin, do przeniknięcia młodych małżeństw łaską Twojej obecności, aby z wdzięcznością otworzyły się na Boży dar życia, aby stały się głosicielami Ewangelii wśród rodzin i osób będących w potrzebie. Spraw, aby chrześcijańskie rodziny, naśladując ich przykład, mogły żyć pełnią swojego powołania do świętości. Amen.

Cytaty pochodzą z książki Ludmiły Grygiel „Świętość dwojga”, Biblioteka Więzi, Warszawa 2002.

...

Uczyc sie od tych ktorym sie udalo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 23:18, 26 Lis 2017    Temat postu:

Każdemu małżeństwu przyda się mentor. Ale inny, niż myślisz!
Brad & Tami | 26/11/2017
Kristen Curette Hines/Stocksy United
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jeśli chcesz poprawić i wzmocnić swój związek może warto poszukać wsparcia i rady, niekoniecznie u specjalisty.


G
dy się zakochujemy i postanawiamy spędzić ze sobą resztę życia wydaje nam się, że to będzie proste. Miłość wystarczy. Potem okazuje się, że niekoniecznie. Niemal wszystkie najpiękniejsze filmy o miłości kończą się w momencie, gdy on i ona postanawiają się pobrać… Potem, myślimy: „żyli długo i szczęśliwie”. A tak naprawdę właśnie wtedy wszystko się zaczyna. Codzienne życie, obowiązki, wzajemne docieranie się. Małżeństwo.
Czytaj także: Dlaczego odwołałam ślub i dlaczego chcę o tym opowiadać


Jak poradzić sobie ze stresem codziennego życia, nie obarczając nim siebie nawzajem?

Pojawiają się konflikty. Nie zawsze wiemy, jak je rozwiązywać. Jak ułożyć sobie np. relacje z teściami, zwłaszcza gdy różnią nas charaktery, zainteresowania, doświadczenia? Kochamy nasze dzieci, ale jak mamy z żoną czy mężem znaleźć w tym kołowrocie czas tylko dla siebie, skoro one potrzebują ciągle naszej uwagi?

Gdy się pobraliśmy, życie stało się bardziej skomplikowane. Oboje pracowaliśmy, chcieliśmy rozwijać nasze kariery. Staraliśmy się poświęcać na to tyle samo czasu. Mieliśmy kredyty do spłacenia. Pojawiły się pewne trudności z rodzicami, mieli żal, że nie możemy spędzać z nimi tyle czasu, ile by chcieli. W pewnym momencie mieliśmy wrażenie, że świat wali nam się na głowę. I jeszcze ta ciągła opieka nad dziećmi…

Czułem się wyczerpany, miałem wrażenie, że nie podołam temu dłużej, a wiem, że Tami czuła się dokładnie tak samo. Jakbyśmy byli na jakiejś rozpędzonej karuzeli i nie mieliśmy pojęcia, jak ją zatrzymać. Próbowaliśmy sobie z tym jakoś radzić, ale zrozumieliśmy, że powtarzamy wciąż te same argumenty i to nie działa.

Konflikty narastały, pęczniały. Zamiast iść do przodu, grzęźliśmy w nich. Problemy się nawarstwiały, praca, dom, rachunki do opłacenia, dalsza rodzina. Gdy już byłem naprawdę zdesperowany, pomyślałem, że nie można tego ciągnąć dłużej w ten sposób. Że trzeba poszukać pomocy, zacząć działać inaczej. W pierwszej chwili chciałem poprosić kogoś z rodziny o pomoc, ale oni też mieli problemy w związkach, dotarło do mnie, że skoro sami nie potrafią pomóc sobie, nie będą w stanie wesprzeć nas.
Czytaj także: Problemy w związku – kiedy warto skorzystać z profesjonalnej pomocy?


Mentor. Ktoś, kto jest po naszej stronie

Pomoc nadeszła z zupełnie nieoczekiwanej strony. W kościele spotkaliśmy starsze małżeństwo. Widywaliśmy się przy okazji różnych kościelnych uroczystości. Oni byli od nas o dwadzieścia lat starsi. Spokojni, mądrzy, wyważeni. Często zabierali do siebie nasze dzieci, żebyśmy mogli chwilę odetchnąć.

Zaczęli z nami rozmawiać, szczerze i otwarcie o wielu codziennych sprawach. Okazało się, że tak proste gesty mogą być wielką pomocą. Zobaczyliśmy, jak byliśmy samotni zmagając się z życiem tylko we dwoje. I poczuliśmy, że mamy kogoś po swojej stronie. Zaopiekowali się nami w ten sposób, pytali po prostu jak się mamy, czy czegoś nie potrzebujemy…

W pewnym momencie zapytaliśmy, czy nie mogliby nam pomóc w rozwiązaniu kilku problemów. Jak oni sobie radzili z tym, by pogodzić pracę i dom. Albo co robili w tak prozaicznych sprawach jak np. przekonanie dzieci do porządków… Albo jak je namówić, by chodziły wcześniej spać… Jak to zrobić, by nie tracić czasu, nerwów itd. Spotykaliśmy się regularnie, po pewnym czasie już nie mogliśmy się doczekać tych spotkań. Patrząc wstecz, zdajemy sobie z Tami sprawę, że po prostu uznaliśmy ich za naszych mentorów, a właściwie za mentorów naszego małżeństwa. To okazało się genialne! Oni poczuli się potrzebni, chcieli być dla nas emocjonalnym wsparciem, sami zaczęli wychodzić z inicjatywą.
Czytaj także: Co pociąga kobiety w ich własnych mężach? Zwierzenia 27 żon z wieloletnim stażem


Ktoś, kto ma doświadczenie

Potem nasze grono powiększyło się o jeszcze jedną parę. Wymieniamy się doświadczeniem, staramy się pomagać. Kiedy rozważaliśmy przeprowadzkę, nasi mentorzy podsuwali nam pytania, na które trzeba sobie wcześniej odpowiedzieć, by uniknąć rozczarowania. Oni już to kiedyś przerabiali… Wiele razy służyli dobrą radą: a to w sprawie wyboru szkoły dla dzieci albo innych problemów wychowawczych. Kiedy nasza córka zaczęła się z kimś spotykać, wiedziałem, że muszę zadzwonić do mentorów, zanim wpadnę w panikę.

Niedawno moja dużo młodsza przyjaciółka zapytała mnie, jaką rolę odegrało to starsze małżeństwo w naszym życiu.

Wzięłam głęboki oddech i odpowiedziałam: Nie masz pojęcia, jaka to wielka sprawa w życiu mieć tak dobrych mentorów.
Czytaj także: Co chciałybyście wiedzieć na temat seksu w małżeństwie, ale bałyście się zapytać…


Wsparcie starszych, doświadczonych par

Myślę, że w boskim planie dla rodziny mieści się to, by mieć wsparcie starszych, doświadczonych par. Dlatego też tak ważne jest, by rodziny trzymały się razem, a pokolenia wspierały swoimi doświadczeniami i wiedzą.

Kogo wybrać na mentora? Oczywiście, kogoś komu możecie zaufać, bo dopuszczacie go do serca swojej rodziny i domu. Rozważcie jeszcze te kryteria:

– Czy naprawdę szanujesz tę/te osoby?

– Jak on sam radzi sobie w życiu z problemami i kryzysami. Czy wychodzi z nich obronną ręką?

– Małżeństwo, z którym chcecie się zaprzyjaźnić powinno być szczęśliwe. Nie idealne, ale szczęśliwe.

– Najlepiej, by był to ich jedyny, sakramentalny związek. Jeśli tak nie jest, dowiedz się, jakie są tego powody i czy nie stoją za tym poważne, nierozwiązane problemy.

– Najlepiej, byście dobrze się poznali i spotykali, czuli się ze sobą dobrze zanim podejmiecie decyzję, że chcecie być w bliższych relacjach.



Obserwujcie pary wokół siebie. W kościele, wśród rodziny, przyjaciół. Naprawdę warto korzystać z rad ludzi, którzy poradzili sobie z problemami, jakie stają teraz przed wami. Dbajcie o spotkania: zaproście na kawę, kolację, może do teatru albo na spacer. Szukajcie takich okazji do spotkań!

...

Wszystko co pomaga jest dobre.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:49, 28 Lis 2017    Temat postu:

Podchodzi Franciszek do grupy licealistek i opowiada anegdotę o św. Antonim
Beata Zajączkowska | 28/11/2017
CPP / Polaris/East News
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Pożartować sobie z papieżem – super sprawa. Obejrzyjcie sami na załączonym filmiku. A przy okazji przeczytajcie, jak to się stało, że św. Antoni uważany jest dziś za patrona pomagającego w znalezieniu dobrego małżonka. Piękna historia!
Papieskie żarty na placu św. Piotra

„Chcesz wyjść za mąż? Módl się do św. Antoniego z Padwy”. Taką wywodzącą się z argentyńskiej pobożności radę papież Franciszek dał licealistkom pochodzącym z miasta, w którym ten święty mieszkał pod koniec swego życia. I choć głównie przywołuje się go prosząc o znalezienie zagubionych rzeczy, to jak podkreślił Franciszek, skutecznie pomaga też w znalezieniu dobrego męża.

W Argentynie św. Antoni jest bardzo czczony i jest patronem dziewcząt, które szukają narzeczonego – mówił papież do licealistek, z którymi spotkał się na zakończenie jednej z audiencji środowych w Watykanie. – Gdy mają dwadzieścia lat proszą św. Antoniego, by narzeczony się pojawił, został i zapewnił dobry byt. Gdy mają na karku trzydziestkę, a wciąż są same, wracają do św. Antoniego i proszą, by narzeczony pojawił się i został. Czterdziestolatki wciąż modlą się do św. Antoniego, ale proszą już tylko, by narzeczony się pojawił. W tym wieku trzeba brać, co jest!
Czytaj także: „Narzekanie zabronione”. Taka tabliczka wisi na drzwiach mieszkania Franciszka
Dlaczego św. Antoni jest patronem od szukania męża?

Nakręcony telefonem filmik bije rekordy popularności. Rada Franciszka tym bardziej przypadła dziewczynom do serca, że św. Antoni jest we Włoszech najpopularniejszym świętym i we wszelkich rankingach bije na głowę nawet Maryję, Jezusa i ukochanego ojca Pio.






Mówi się o nim Antoni z Padwy, choć urodził się w Lizbonie, a w Padwie spędził tylko ostatni rok życia. Żył zaledwie 36 lat. Zasłynął jako wybitny kaznodzieja. W swych kazaniach nie mówił wiele o małżeństwie, mimo to już w średniowieczu głośno było o tym, że pomaga znaleźć dobrego męża.

Wszystko zaczęło się od ubogiej dziewczyny z Neapolu, której rodziców nie było stać na przygotowanie dla córki obowiązkowego w tamtych czasach posagu. Zdesperowana zaczęła błagać o pomoc właśnie św. Antoniego. Legenda głosi, że w cudowny sposób przekazał on jej bilecik i kazał z nim iść do jednego z neapolitańskich kupców. Napisane na nim było, że ten miał dać dziewczynie tyle srebra, ile ważyła karteczka. Kupiec niewiele się zastanawiając przystał na tę prośbę w przekonaniu, że papierek przecież nic nie waży. Jakież było jego zaskoczenie, gdy na wadze musiał położyć aż 400 srebrnych monet, by zrównoważyć ciężar kartki. Przypomniał sobie wówczas, że za pomoc w pewnej sprawie obiecał św. Antoniemu właśnie owe 400 monet, ale nigdy mu ich nie dał. Święty upomniał się o swoje, a po ślubie dziewczyny, której pomógł zebrać posag został okrzyknięty „świętym od małżeństwa”.
Św. Antoni działa. Czasem bardzo namacalnie

I choć ten przydomek nigdy mu przez Kościół nie został oficjalnie nadany, to świadectwa z całego świata pokazują, że skutecznie odpowiada na zanoszone do niego prośby o znalezienie męża.

Jedna z historii opowiada o młodej Włoszce, która przez kilka lat z rzędu modliła się o narzeczonego. Zrobiła nawet w domu św. Antoniemu maleńki ołtarzyk, przy jego figurce paliła świeczki i stawiała kwiaty. Wszystko na próżno. Narzeczony się nie pojawiał.

Rozłoszczona brakiem reakcji na swe modlitwy wyrzuciła figurkę Antoniego przez okno, a ta trafiła w głowę przechodzącego mężczyznę. Wszedł na górę, by oddać dziewczynie zgubę i… żyli długo i szczęśliwie.

Innymi słowy coś jest na rzeczy: „Chcesz wyjść za mąż? Módl się do św. Antoniego z Padwy”.

...

Dobrze wyjsc za maz oczywiscie. Wyjsc to za malo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:31, 30 Lis 2017    Temat postu:

Jak jeden słoik może zmienić małżeństwo
Marlena Bessman-Paliwoda | 30/11/2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
„Postawiłam mój słoik z karteczkami w kuchni, w widocznym miejscu. Nie mówiłam mężowi, co w nim jest. Codziennie sumiennie wkładałam tam jedną karteczkę. Kiedy ósmego dnia wróciłam z pracy, zobaczyłam, że obok mojego pojawił się drugi słoik…”.
Podziękuj za jedną rzecz dziennie

Prawie dwa lata temu zaproponowałam małżeństwom robienie słoika wdzięczności. Polegał on na tym, że do dość dużego słoika codziennie wrzuca się karteczkę z podziękowaniem współmałżonkowi za jedną rzecz w ciągu dnia. Niech to będzie bodaj wpis: „Dziękuję za wyniesienie śmieci”, które i tak zostały dosłownie tej drugiej osobie wciśnięte do ręki – ale zapisz to, podziękuj.

Było to dość ryzykowne. Powszechnie znane były słoiki wdzięczności dla samego siebie, ale małżeński? Dobrze wiem, że to trudne, szczególnie w małżeństwach, które przeżywają trudności. Co się okazało?

Małżeński słoik wdzięczności okazał się strzałem w dziesiątkę. Najczęściej oczywiście jego zrobienia podjęły się żony. Początek wymagał od nich nieco trudu, ale niektóre dość szybko zobaczyły efekty. Przedstawiam Ci trzy takie historie.
Czytaj także: Wdzięczność jest wtedy, gdy pamięć jest przechowywana w sercu, a nie w umyśle.
Wdzięczność jest zaraźliwa

„Postawiłam mój słoik z karteczkami w kuchni, w widocznym miejscu. Nie mówiłam mężowi, co w nim jest. Codziennie sumiennie wkładałam tam jedną karteczkę. Kiedy ósmego dnia wróciłam z pracy, zobaczyłam, że obok mojego pojawił się drugi słoik, do którego mój mąż wkładał karteczki dla mnie! Raz w tygodniu zaczęliśmy rozmawiać o słoiku, a dokładniej o tych wszystkich dobrych rzeczach, jakie dla siebie robimy.

Czego chcieć więcej? Widzę, jak zmieniło się moje patrzenie – zaczęłam częściej wychwytywać dobre rzeczy, jakie robi mój mąż, a te negatywne przestały mnie tak bardzo dotykać. Wcześniej denerwowałam się błahostkami i reagowałam na nie wybuchowo.

Teraz mam jakby serce naładowane tym, co pozytywne. Inna pozytywna rzecz to taka, że nie oceniam męża tak, że on robi coś specjalnie. Słoik sam nas popchnął do tego, co chyba w małżeństwie najważniejsze – do rozmowy. Dzięki temu dużo rozmawiamy o intencjach, o tym, jak coś miało wyglądać, a jak ostatecznie wyszło. Taka drobnostka wyniosła moje małżeństwo na inny poziom. Cieszę się, że poszłam za taką propozycją”. Kasia, 5 lat po ślubie.
Czytaj także: Rytuały pomagają budować relacje. Spróbujcie tego w Adwencie


Przestałam zrzędzić na męża

„Jestem mężatką dłużej, Marlenko, niż Ty masz lat. Poszłam jednak za tym, co napisałaś na swojej stronie. Córka mi to pokazała. Po jakiś dwóch tygodniach mój mąż powiedział, że mniej na niego zrzędzę i więcej się uśmiecham. Pokazałam mu słoik, a on wierzyć nie chciał, że to dlatego. Wiem jednak, że codziennie patrzy, co tam dorzuciłam i on też się więcej uśmiecha. To dziękowanie ma sens. Wcześniej myślałam, że to taka gadka. Będę młodych do tego zachęcać”. Hanna, 32 lata po ślubie.


Słoiki nie tylko dla męża

Jedna z uczestniczek wyzwania poszła dalej. Zrobiła słoiki dla męża i dla czwórki swoich dzieci, w tym nastolatków. Początkowo nie widziała, aby coś się zmieniło. Widziała, że każdy podczytuje karteczki i ukradkiem tam zagląda. Po pewnym czasie jednak pojawił się szósty słoik – dla niej.


Jak zrobić małżeński słoik wdzięczności?
Przygotuj słoik. Możesz go ozdobić lub kupić już ozdobiony. Postaw w widocznym dla Ciebie miejscu, aby przypominał Ci o nowym, codziennym rytuale.
Przygotuj karteczki, na których będziesz zapisywać swoje podziękowania dla męża/żony.
Codziennie opisz JEDNĄ rzecz, za którą chcesz podziękować swojemu partnerowi/swojej partnerce. Karteczkę wrzuć do słoika. I tyle!
Zaproś swoją połówkę do przygotowania dla Ciebie podobnego słoika – dowolnie.
Codziennie przypominajcie sobie, by do słoików wrzucać kolejne kartki.

Dziś, po prawie dwóch latach od ogłoszenia tego wyzwania, nadal dostaję takie maile. Słoik nie zajmuje dużo czasu (to ok. minuty w ciągu dnia), a zmienia gruntownie i spojrzenie na małżonka, i na samego siebie. Może podejmiesz się stworzenia takiego słoika?

...

Pomaga bo to po prostu dobro.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:38, 01 Gru 2017    Temat postu:

Chcesz mieć szczęśliwą żonę? Wprowadź te zasady do Waszego małżeństwa
Maciej Jabłoński | 01/12/2017
Brooke Cagle/Unsplash | CC0
Komentuj



Udostępnij



Komentuj



Większość facetów świetnie radzi sobie przed ślubem – jesteśmy romantyczni i wychodzący z inicjatywą. A bywa, że po ślubie stajemy się leniwi i nieaktywni.
Żona – skarb od Boga

Ostatnie tygodnie w moim życiu to bardzo aktywny czas. Pomoc żonie przy „ogarnianiu” dwójki małych dzieci, praca zawodowa, wspólnota, pisanie bloga oraz rozkręcanie internetów na coraz większą skalę zabiera prawie całą dobę.

Reszta, która zostaje sprawia, że nie myślę o niczym innym, tylko o wypoczynku. A szkoda, bo ze wszystkich powyższych rzeczy moim priorytetem powinien być skarb otrzymany od Boga – moja Żona.

Niestety, nie zawsze tak się dzieje i zdarza mi się zaniedbywać naszą relację oraz zapominać okazywać Jej, jak wiele dla mnie znaczy i jak bardzo ją kocham. Moje reakcje i zachowanie wobec niej nie zawsze są budujące.

Zastanawiałem się, co mogę zrobić, aby to poprawić. W jaki sposób, zamiast „burzyć”, mogę „budować” moją żonę. Poniżej efekty tych przemyśleń, za wcielanie których w życie zabieram się od teraz.
Czytaj także: Jak jeden słoik może zmienić małżeństwo
Być aktywnym mężem

Większość facetów świetnie radzi sobie przed ślubem – jesteśmy romantyczni i wychodzący z inicjatywą. Po ślubie stajemy się leniwi i nieaktywni. Kiedy trzeba wstać w nocy do dziecka, wynajdujemy miliony powodów, by tego nie robić, z najbardziej absurdalnym – wstawanie do pracy (jakby żona zostająca w domu z dziećmi cały dzień była na wczasach all inclusive).

Kiedy trzeba zrezygnować z oglądania meczu ukochanej drużyny na rzecz wspólnego czasu z żoną, również nie przychodzi to łatwo. Panowie, dawajmy naszym żonom 100% siebie, zamiast resztek.
Czytaj także: #BądźJakLewandowscy! „Gdyby nie Ania, nie byłoby mnie tutaj”


Wspierać marzenia żony

Mężczyzna okazuje szacunek swojej żonie, kiedy jej marzenia są dla niego ważne. Wspieranie Jej w tych dużych, jak i małych rzeczach sprawia, że czuje motywację ze strony męża do realizowania się i rozwijania swoich pasji.

Tak ciężko nam, mężczyznom przychodzi „dawanie” żonie wolnego wieczoru i zostanie samemu z dziećmi. A to najlepszy sposób, aby po całym dniu w domu mogła zająć się swoimi pasjami. Realizowanie marzeń wydobywa z żony radość. A szczęśliwa żona zwiększa szanse na szczęśliwe małżeństwo. Bo przecież „dobrego męża można poznać po uśmiechu na twarzy jego żony”.


Pracować ciężko, żeby zapewnić byt rodzinie vs. pracować ciężko nad byciem jak najwięcej w domu

Wielu z nas szuka „złotego środka” między pracą, a życiem domowym. Pamiętajmy jednak, że równowaga tutaj nie jest priorytetem. Mniej czasu spędzanego w pracy może oznaczać, że rodzina będzie mogła pozwolić sobie na mniej rzeczy, ale jednocześnie zyska coś bezcennego – więcej Ciebie w domu.
Czytaj także: Rytuały pomagają budować relacje. Spróbujcie tego w Adwencie


Nie oczekuj, że żona wykona całą pracę w domu

Każde gospodarstwo domowe jest inne i obowiązki domowe są różnie podzielone. Ale Panowie, nie oszukujmy się – mycie naczyń, składanie prania, prasowanie czy odkurzanie nie wymaga specjalnych szkoleń, a jest prostym sposobem okazania szacunku, uznania i miłości Twojej żonie.

Mąż powinien potrafić wspierać i motywować żonę. Nasze słowa mogą budować lub burzyć. Kochajmy, szanujmy i służmy swoim żonom – to jest najprostszy sposób na szczęśliwą żonę i małżeństwo.

...

Ciekawe refleksje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:03, 03 Gru 2017    Temat postu:

On zdradził, a ona się nie poddała. Potem wspólnie zawalczyli o swoje małżeństwo. Świadectwo
Dawid Gospodarek | 03/12/2017
Shutterstock
Komentuj



Udostępnij



Komentuj



Wiedziałam, że mam dwa wyjścia. Albo pójść za dumą i zranieniem, wnosząc o rozwód, albo być wierną miłości, którą ślubowałam przed ołtarzem i nawet gdy nasze małżeństwo zaatakowała „choroba” zdrady, to i w tej chorobie chcę być wierna, kochać i walczyć o miłość. Modliłam się i walczyłam.


W
tegorocznym Adwencie skupiamy się na temacie wierności swojemu powołaniu: do małżeństwa, do kapłaństwa lub życia konsekrowanego, do wymagającego zawodu lub do określonej służby. W cyklu „Wytrwaj w powołaniu” pokazujemy autentyczne historie ludzi, którzy mimo kolosalnych przeszkód nie poddali się i zawalczyli lub nadal walczą, by nie zdradzić drogi, na którą posłał ich Bóg.



Dawid Gospodarek: Jak się zaczęła Wasza wspólna droga?

Paweł: Tak naprawdę to chyba Monika ją zaczęła…

Monika: Podczas pielgrzymki maturzystów na Jasną Górę usłyszałam, że dobrze jest modlić się o dobrego męża za przyczyną św. Józefa. I od tamtego czasu chyba aż do ślubu codziennie modliłam się, żeby mi jakiegoś porządnego faceta św. Józef znalazł.



Ale chyba mąż Ci nie spadł z nieba?

M: Dosłownie nie, ale nie miałam wątpliwości, że to właśnie ma być Paweł.

P: Poznaliśmy się podczas integracyjnego wyjazdu w duszpasterstwie akademickim, to naprawdę była miłość od pierwszego wejrzenia. Zobaczyłem piękną dziewczynę, radosną, była bardzo empatyczna, ale najbardziej chyba ujęła mnie tym, że mnie chwaliła.

M: Mama mi zawsze powtarzała, że facetów trzeba chwalić. Paweł mi też jawił się jako ideał. Wyższy ode mnie tak, że nawet w obcasach patrzę mu w oczy spoglądając w górę. Ścisły umysł, wybrał studia techniczne. Miał dużą wiedzę historyczną, długo potrafił opowiadać o różnych wydarzeniach, i to językiem żywcem z Sienkiewicza! W dodatku był bardzo szarmancki i czuły.

P: Z tego integracyjnego wyjazdu wróciliśmy jako para, ale w duszpasterstwie już się nie pojawiliśmy.
Czytaj także: Życie po zdradzie. Czy da się posklejać rozbite małżeństwo?



I po paru miesiącach ślub?

M: Aż tak szybko nie poszło. Po prostu byliśmy razem, cieszyliśmy się sobą. Czas bardzo szybko mijał. Ale po dwóch latach pomyślałam, że jeszcze rok i Paweł będzie inżynierem. Ja miałam pięcioletnie jednolite studia, ale już zarabiałam. Uznałam, że to idealny czas na narzeczeństwo i ślub.

P: I znowu sięgnęła po stare, sprawdzone metody…

M: Tak, po prostu spontanicznie zaczęłam odmawiać nowennę do św. Józefa, żeby mi się Paweł oświadczył w najlepszym dla nas czasie.

P: I oświadczyłem się dokładnie ostatniego dnia nowenny. Oczywiście, nie wiedząc, że Monika znowu na mnie nasłała tak wielkiego patrona…



Ale jak to – nagle pomyślałeś: o, kupię pierścionek?

P: Nie, pierścionek już od jakiegoś miesiąca miałem schowany u przyjaciela. Od dawna planowałem się oświadczyć. Ale się wszystko tak ładnie nam zbiegło.

M: Nie chciałam wprost ruszać tematu ślubu, żeby nie odczuwał żadnej presji…

P: Wolałaś o tę presję dla mnie modlić się do Józefa!



Dwa lata romantycznej znajomości, 1,5 roku narzeczeństwa, ślub. Piękna historia!

M: Tak, to wszystko naprawdę było piękne. Byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Miałam dobre małżeństwo, rok szybciej udało mi się skończyć studia, znalazłam pracę o jakiej marzyłam, zaczęłam kolejne szkolenia…

P: Ja też nie wiem, czy widziałem dookoła siebie szczęśliwsze osoby niż ja. Świetnie nam się z Moniką układało. Podczas studiów magisterskich zacząłem programować. Szybko byliśmy w stanie, też dzięki pomocy rodziców i wsparciu gości weselnych, kupić sobie dom.



Stworzyliście świetne warunki dla dzieci.

M: Przyznam, że myśl o dzieciach odkładaliśmy aż do czasu, kiedy kupimy i urządzimy dom. Z dzisiejszej perspektywy uważam, że to nie było potrzebne.

P: Było pewnie rozsądne, ale widzimy już, że to zamknięcie na dzieci jakoś nas też od siebie odsunęło. Ciężko mi to konkretniej opisać.



Gdy wykańczaliście dom, dostałeś nową pracę.

P: Tak! To było dla mnie duże wydarzenie. Po pierwsze, nie starałem się o nią, po prostu doceniono moje osiągnięcia. Po drugie, mogłem rozwijać się nie tylko w dziedzinie swoich zainteresowań, ale też w zarządzaniu grupą, co dawało mi dużo radości. I dumy, bo sam byłem dużo młodszy od osób, z którymi pracowałem. Wreszcie, co też oczywiście ważne, odczuwalnie wzrosły moje zarobki.

M: Bardzo się cieszyłam tym sukcesem Pawła i starałam się go wspierać. Praca, kolejny zaoczny kierunek studiów, różne dodatkowe zaangażowania. Było go coraz mniej. Mnie zresztą też, poza tym często nie radziłam sobie z problemami i emocjami ludzi, z którymi pracowałam, i te kwestie męczyły mnie też w domu.



Dopiero zbliżał się pierwszy kryzys?

P: Oj nie pierwszy, już wcześniej zdarzały się nam oczywiście bardziej czy mniej poważne spory, czasem jakieś ciche dni. Ale Monika jako świetny psycholog potrafiła zawsze to wszystko dobrze i mądrze rozwiązać.

M: Razem to rozwiązywaliśmy!
Czytaj także: Afera z nianią, czyli jak nie dopuścić do zdrady



Idealne małżeństwo!

P: Tak było. Aż w nowej pracy zakochałem się. Tak po prostu. Sam byłem zaskoczony tymi emocjami. Szybko znaleźliśmy wspólny język, idealnie się rozumieliśmy, już po 3 tygodniach znajomości wyznawaliśmy sobie miłość. To było niesamowicie ekscytujące, czułem się młodszy, pełen energii i zapału, bardziej męski…



Zapomniałeś, że masz żonę?

P: Nie, ale jakoś zupełnie wtedy o Monice nie myślałem. Zresztą tamta dziewczyna miała narzeczonego, z którym mieszkała od paru lat. Zacząłem prowadzić podwójne życie, przy czym w życie z Moniką już aż tak nie byłem w stanie się angażować…



Kiedy zauważyłaś, że coś jest nie tak?

M: O tym, że ktoś w życiu Pawła mógł się pojawić, myślałam już zanim znalazłam dowody. To widać w zachowaniu, w zaangażowaniu emocjonalnym, a raczej jego braku. Nagle pojawili się jacyś nowi „koledzy”, z którymi jeździł spędzać wieczory. Więcej czasu poświęcał pracy, ale mimo tego zapracowania miał dość energii, żeby trzy razy w tygodniu jeździć na siłownię, mimo że wcześniej nie przychodziło mu do głowy takie dbanie o siebie. Oznak było sporo, najpierw je odrzucałam, bo przecież codziennie patrzył mi w oczy, chodziliśmy do kościoła, rozmawialiśmy. Potem wszystko się zbyt nasiliło, aż wreszcie trafiłam na ich SMS-y. Byłam w szoku. Przeżyłam jakiś atak, jakby paniki, nie mogłam oddychać, miałam wrażenie, że przestaje mi bić serce. Jak się uspokoiło, to chciałam, żeby wróciło, żeby to mnie bolało i zagłuszyło ból mojej zranionej i odrzuconej miłości. Nie wiedziałam, co z sobą zrobić, czułam na zmianę rozpacz i złość, ból i agresję. Rozchorowałam się, dostałam tydzień wolnego.



Powiedziałaś Pawłowi, że wiesz?

M: Nie, nie chciałam nic robić w takich emocjach. Musiałam się uspokoić, potrzebowałam czasu. Na szczęście miałam też mądrą przyjaciółkę i księdza, którzy mnie wspierali.

P: Mi wtedy do głowy nawet nie przyszło, że Monika może coś wiedzieć, że może tak cierpieć, że to wszystko przeze mnie. Byłem pewny, że moje kłamstwa i historyjki są wystarczające, co ciekawe, nie czułem nawet na bieżąco jakichś wyrzutów sumienia, nie miałem wrażenia, że postępuję nieetycznie. Te emocje związane z zakochaniem jakoś dziwnie przytłumiły mi racjonalne patrzenie na te rzeczywistości.

M: Parę dni po upewnieniu się, że jest inna kobieta, gdy już się uspokoiłam, zapytałam Pawła wprost o to. I udawał zaskoczonego podejrzeniem, mówił, że to absurd, że ma koleżanki, ale to normalne. Wiedziałam, że kłamie, nie mogłam już tych kłamstw słuchać i już nie poruszałam tego tematu.



Poddałaś się?

M: Wiedziałam, że mam dwa wyjścia. Albo pójść za dumą i zranieniem, wnosząc o rozwód z jego ewidentnej winy, albo być wierną miłości, którą ślubowałam przed ołtarzem i nawet gdy nasze małżeństwo zaatakowała „choroba” zdrady, często śmiercionośny dla relacji nowotwór, to i w tej chorobie chcę być wierna, kochać i walczyć o miłość. Modliłam się i walczyłam.

P: Widziałem, że Monika się stara. Że gotuje, sprząta, rozmawia, proponuje jakieś wspólne spędzanie czasu, wspólne rozrywki. Wtedy też dopiero zaczęła do mnie dochodzić myśl o tym, jak bardzo ją skrzywdziłem. Ale tu emocje już mi wygasły, a z tamtą dziewczyną cały czas były podsycane, zaczęliśmy planować wspólną przyszłość. Nawet jeśli mi przychodziła czasem jakaś myśl, że może jednak Monika, to uświadamiałem sobie, że jestem za bardzo zaangażowany w tamtą relację, że już się nie da.
Czytaj także: Patronka osób zdradzonych, porzuconych i cierpiących z powodu małżonka



Co było punktem zwrotnym?

P: Pobił mnie mój kolega z pracy. Widział, co się dzieje, wyzwał mnie od najgorszych, ja nie pozostałem oczywiście dłużny, doszło do rękoczynów. Chyba nawet pierwszy go uderzyłem. Ale on był w tym lepszy. I jak taki pobity wracałem do domu, zacząłem myśleć o tym, co mi mówił ten facet. Że rzeczywiście przysięgałem miłość i wierność aż do śmierci. I że nie przysięgałem podtrzymywania zakochania, ale że będę codziennie chciał dobra dla Moniki i naszej relacji. Nie miałem pojęcia, co robić, czułem się zagubiony. Bałem się iść do spowiedzi, duma nie pozwalała mi na psychologa. Ale w końcu uznałem, że pójdę, bo sam sobie nie radzę. Z gabinetu psychologa wyleciałem jak poparzony, wzbudził we mnie tyle złości. Ale, jak już ochłonąłem, zaczęło dochodzić do mnie, co próbował mi pokazać. Prawdę o mnie, która mnie tak zabolała. Że jestem niedojrzały, nieodpowiedzialny, niewierny, nie umiem kochać.



To wystarczyło, żeby wrócić do Moniki z kwiatami?

P: Skąd, byłem zbyt dumny, a może raczej tchórzliwy. Minęło jeszcze trochę czasu, doszła sucha kalkulacja co do tamtej dziewczyny – że skoro ona się ze mną spotyka mimo że ma narzeczonego, i mimo że wie od początku o moim małżeństwie, to ta relacja nie ma żadnych perspektyw.



Co zrobiłeś?

P: Najpierw rozstałem się z tamtą dziewczyną. Zacząłem się też starać o przesunięcie mnie do innego działu w pracy, ale w końcu ona się przeniosła. Potem po prostu porozmawiałem z Moniką. Przygotowywałem się chyba aż za długo. Zdecydowałem, że o wszystkim jej powiem, nie wiedziałem, że ona wie. Pierwszy raz od tylu lat tak płakałem. Uświadamiając sobie, jak przeze mnie cierpiała, i też jak bardzo mnie kocha. Doszło do mnie, że tu naprawdę mam największe szczęście, że tak niewiele brakowało, żeby to zniszczyć.



Minęło już kilka lat, co się zmieniło?

P: Tym, co najbardziej chyba wpłynęło na jakościową zmianę, było postanowienie wspólnej modlitwy. Wcześniej tego nie robiliśmy, mimo że wierzymy. Ja się mało modliłem, to dla mnie było krępujące. Ale nauczyliśmy się razem modlić.

M: Ten kryzys, który dla mnie był naprawdę ogromnym cierpieniem, czego pamiątką jest kilka siwych włosów, jakby pozwolił odkryć nam na nowo, czym jest miłość i małżeństwo. No i wreszcie pojawiły się dzieci.

P: One są kolejną pozytywną rewolucją w naszej relacji.



Macie jakieś rady dla małżeństw?

M: Módlcie się razem, chociaż raz w tygodniu. To trudne, szczególnie na początku, ale naprawdę sprzyja wzajemnej bliskości.

P: Przynajmniej raz w roku, np. w rocznicę ślubu, odnawiajcie przysięgę i rozmawiajcie o tym, co ona dla was znaczy.



Dla zachowania anonimowości bohaterów tego świadectwa imiona i niektóre szczegóły opowieści zostały zmienione.

...

Malzenstwo jest na dobre ale i na złe. Jak wydarzy sie zło to przeciez od razu nie anulujemy z tego powodu rodziny! Nikt zreszta nie porzuci dobrej pracy bo cos tam zle sie dzieje z ludzmi. Tak to by nigdzie nie mogl pracowac bo wszedzie grzech... Dopiero gdyby nastapilo zagrozenie bezposrednie np. ktos wymaga przestepstw czy oczywiscie grozi skrzydzeniem... Ale tu chodzi o inne sprawy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:32, 05 Gru 2017    Temat postu:

Jak mnie kochasz, to… wynajmij sobie inne mieszkanie
Barbara Stefańska | 05/12/2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Wszyscy tak robią, rodzina akceptuje. Przecież trzeba się dobrze poznać, sprawdzić, dopasować. Zresztą to nasza sprawa, jak sobie układamy życie. I po co mielibyśmy czekać aż do ślubu, żeby razem zamieszkać?
Mieszkanie przed ślubem – tak czy nie?

Panuje moda na wspólne mieszkanie z chłopakiem/dziewczyną. Żeby iść pod prąd, potrzebne jest głębokie przekonanie, że czekanie jest warte wysiłku i procentuje w przyszłym małżeństwie. Taką drogę przeszły trzy małżeństwa, które dzielą się swoim doświadczeniem.

Monika i Ignacy są małżeństwem niecały rok i z niecierpliwością oczekują pierwszego dziecka. Wynajęli mieszkanie kilka miesięcy przed ślubem i… zamieszkał w nim tylko Ignacy. Monika pozostała w swoim wynajętym pokoju. Starali się za dużo nie przebywać razem w przyszłym mieszkaniu. Urządzili je dopiero po ślubie. „Fizyczny dystans pozwala bardziej «na trzeźwo» patrzeć na drugą osobę. Dzięki temu, że po spotkaniu każdy wraca do siebie, jest czas, aby przemyśleć to, co jest między nami, pozachwycać się tym, co nam się podoba, ale też zastanowić nad tym, co nas martwi” – uzasadnia Monika.
Czytaj także: Mieszkamy razem przed ślubem, ale żyjemy w czystości. Dostaniemy rozgrzeszenie?

„Umawiając się z narzeczonym, wykorzystywaliśmy maksymalnie czas na wzajemne poznanie się. Mieszkając wspólnie, nieraz trudniej o rozmowę, bo jesteśmy zajęci swoimi sprawami albo sprawami domowymi”.

Zdaniem Ignacego dla mężczyzny zamieszkanie razem z dziewczyną to wygodne rozwiązanie. „Dziewczyna pomaga prowadzić dom lub wręcz prowadzi za niego, a jednocześnie on nie musi dawać zbyt wiele od siebie w kwestii zaangażowania emocjonalnego i duchowego. Pozostaje furtka, możliwość ucieczki”.


Seks w narzeczeństwie to dla nas strata

Anna i Wojciech związali się dziesięć lata temu, mają czwórkę dzieci. Miło wspominają okres narzeczeństwa. Pisali do siebie wtedy listy, które do dziś mają w domu i czasami wspólnie czytają. „Gdybym z nim mieszkała, nie chciałoby mi się pisać listów! Jeśli się wejdzie w relację intymną, to gubi się cenne momenty w narzeczeństwie. Bo pewne emocje można przeżywać tylko pierwszy raz” – mówi Anna.

„Chcemy budować na wartościach chrześcijańskich, a tego trzeba się nauczyć: delikatności w obcowaniu ze sobą, wstrzemięźliwości, panowania nad sobą. To jest potem ważne w małżeństwie, w naturalnym planowaniu rodziny. Daje świeżość miłości! Nie możesz, kiedy chcesz, gdy nie stosujesz antykoncepcji, ale to pokazuje wielką wartość tego spotkania, na które się czeka” – dodaje.
Czytaj także: „Nie wyglądasz jak katoliczka”, czyli jak nie przejmować się stereotypami?

Jej mąż, Wojciech, podkreśla: „Mężczyźni szanują dziewczyny, na które muszą poczekać. I nawet jeśli jest im trudno, ta dziewczyna rośnie w ich oczach. Zna swoją wartość”.

Na argument o potrzebie „sprawdzenia siebie” Anna odpowiada: „Miłość jest bezwarunkowa. Oddajesz się drugiej osobie, a nie masz gwarancji, że on będzie zawsze przystojny czy zdrowy. Poza tym do momentu ślubu nie ma pewności, czy ślub się odbędzie. Dziewczyny boją się nieraz, że on je zostawi. A niech zostawi! Może nie jest tego wart”.


Po co się sprawdzać przed ślubem?

Monika i Kamil zawarli związek małżeński dwa lata temu, teraz cieszą się pierwszym dzieckiem.

„Każdy mężczyzna fizycznie pasuje do każdej kobiety. Psychicznie – żaden. I dopiero małżeństwo jest po to, żeby się dopasować” – Monika cytuje Jacka Pulikowskiego. Dodaje: „Nasze małżeństwo to sacrum. Pomimo częstych utarczek słownych, czasami nawet kłótni, wiemy, że łączy nas «coś» o wiele głębszego niż drobne nieporozumienia. Czekanie na siebie i wspólne wchodzenie w pełny wymiar małżeństwa jest wielkim przeżyciem i powinno mieć w sobie tę nutkę niepewności, ekscytacji i pokory, by uczyć się od siebie nawzajem”.

Kamil podkreśla, że to narzeczona przekonała go, że jest to inwestycja warta wysiłku. „W ten sposób uczyliśmy się do siebie szacunku oraz odpowiedzialności za nasz związek”.

A nie można po prostu razem mieszkać, bez wchodzenia w relację intymną? Do takiego pomysłu pary podchodzą sceptycznie. „Eee, to jakieś nierealne, chyba że coś jest nie tak z tym chłopakiem” – podsumowuje Anna.

...

Upadek moralnosci to taize upadek kultury. Przeciez malzenstwo nawet u dzikich ma swoje rytualy a tu po dziadosku. I to niby ,,kukturalny" Zachod. Dzicy moga ich uczyc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 4 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy