Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Taczka na złodziei spółdzielczych!!!To jest to!
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:37, 21 Sty 2016    Temat postu:

Wspólna sprawa miasta Warszawa
Wtorek, 16 czerwca 2015, źródło:Gazeta Bankowa
Na przykładzie kamienicy przy ulicy Wspólnej 54 w Warszawie jak w soczewce widać funkcjonowanie osobliwego syndykatu, który pod osłoną urzędu miasta, przejmuje stołeczne nieruchomości.


Dwadzieścia kilka lat temu powstała na Wspólnej 54A wspólnota mieszkaniowa. Jest w niej 17 właścicieli mieszkań i miasto z ponad 60-proc. udziałem. Miejskie są pustostany, lokatorów komunalnych (z 33 mieszkań znajdujących się w oficynie i na ostatnich piętrach) przeniesiono do lokali zastępczych. Od początku lat 90. mieszkańcy kamienicy starali się poprawić stan budynku. Osiem lat temu na własną rękę wykonali kilka remontów (m.in. klatek schodowych i prześwitu bramowego). Znaleźli też kilku inwestorów, ale – jak twierdzą – żaden z nich nie został zaakceptowany przez Urząd Miasta, który zobowiązał się co prawda do przeprowadzenia remontu, ale nigdy tej obietnicy nie zrealizował.



Bez majątku

Aż tu nagle w 2008 roku na Wspólnej pojawiła się Fundacja „Academia Initiatyva”. Dziś trudno ustalić, skąd się wzięła. Jedni mieszkańcy kamienicy wskazują na Urząd Miasta, inni na firmę administrującą budynkiem – „SOETO”. Tak naprawdę jedno drugiego nie wyklucza. Zbigniew Wronkowski z zarządu wspólnoty mieszkaniowej Wspólnej 54a, na łamach „Gazety Wyborczej” ujawnił, że fundację sprowadził Marek Woźnicki, szef firmy „SOETO”, która administruje budynkiem. Woźnicki jeszcze rok temu był członkiem zarządu Wspólnoty Mieszkaniowej Wspólna 54a, chociaż nie ma tam mieszkania.

Jego spółka od 14 lat zarządza i administruje budynkami w stolicy. „SOETO” to skrót o dawnej nazwy Stołecznego Ośrodka Elektronicznej Techniki Obliczeniowej, który powstał na podstawie Uchwały Prezydium Rady Narodowej m. St. Warszawy w dniu 4 października 1967 roku. 25 lat później miasto przekształciło przedsiębiorstwo państwowe w prywatną spółkę, a jej jedynym właścicielem i prezesem został Marek Woźnicki. Na swojej stronie internetowej „SOETO” chwali się, że zarządza i administruje powierzchnią ponad 100 tys. mkw w Warszawie.

Fundacja, którą miał sprowadzić na Wspólną Woźnicki została założona w roku 2003 przez Andrzeja Zozulę i Tadeusza Kałczyńskiego. Jest podmiotem o niezwykle szerokim zakresie działalności, zajmuje się m.in. „wspieraniem współpracy naukowo-technicznej pomiędzy Polską a Stanami Zjednoczonymi, Izraelem i krajami Unii Europejskiej, ochroną zabytków kultury Żydowskiej w Polsce”. Ale w statucie ma też wpisane takie działalności jak produkcja opakowań z tworzyw sztucznych, prowadzenie agencji obsługi nieruchomości czy wydawanie książek. Fundacja formalnie nie posiada żadnego majątku, nie ma nawet oficjalnego numeru telefonu. Jej siedziba to prywatne mieszkanie.

To nie my, to oni

Co przekonało mieszkańców ze Wspólnej 54A do współpracy z Fundacją? Mówią, że rekomendacja miasta. Miejscy urzędnicy zarzekają się jednak, że nie mają z tym nic wspólnego...

– Wspólnota sama znalazła inwestora i rekomendowała władzom dzielnicy ofertę złożoną przez fundację „Academia Initiatyva”. Wbrew obiegowej plotce urząd dzielnicy nigdy nie rekomendował tej fundacji właścicielom mieszkań przy ul. Wspólnej 54A – tłumaczy Mateusz Dallali, rzecznik Urzędu Dzielnicy Śródmieście.

Tak, czy inaczej w 2008 roku fundacja budziła zaufanie i robiła dobre wrażenie na lokatorach i na urzędnikach. Prezes fundacji Andrzej Zozula zasiadał jeszcze wówczas we władzach Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie oraz Związku Wyznaniowych Gmin Żydowskich RP. Należał w tych organizacjach do wąskiego grona osób trudniących się restytucją i wyprzedażą nieruchomości, należących przed II wojną światową do polskich gmin żydowskich.

Ten sam Zozula, rozmawiając z mieszkańcami Wspólnej 54A, często miał się powoływać na swoje koneksje i doświadczenie na rynku nieruchomości, mające umożliwić znalezienie odpowiedniego inwestora. Przedstawiciele fundacji opowiadali o renowacji kamienicy, wzroście wartości mieszkań, a nawet parkingu podziemnym za „symboliczną złotówkę”. Wiarygodności przedsięwzięciu dodawał fakt, że we władzach fundacji zasiadał Roman Comi – prawnik o dużym doświadczeniu na rynku nieruchomości, w tym w spółdzielczości mieszkaniowej. Razem z Zozulą współpracowali także przy sprawach związanych z odzyskiwaniem mienia żydowskiego.

Przepiękna legenda

Andrzej Zozula nie chce się spotkać. Twierdzi, że w sprawie Wspólnej nie ma nic do powiedzenia. W kamienicy trwają bowiem obecnie prace, którym ewentualny rozgłos w mediach mógłby jedynie zaszkodzić. Jego partner z fundacji, Tadeusz Kałczyński najpierw zgadza się udzielić odpowiedzi na pytania, potem jednak w jego imieniu odzywa się prawnik współpracujący z fundacją.

Ale jest jeszcze Artur Pasik, przez „Gazetę Wyborczą” przedstawiany jako doradca fundacji Zozuli. Jest rozmowny i pewny siebie. Jak twierdzi rok temu miał zostać wynajęty przez Zozulę do wykonania zlecenia, polegającego na odszukaniu dokumentów dotyczących kamienicy przy Wspólnej 54A i odtworzenia jej historii. Pasikowi udało się ustalić, że kamienica przy Wspólnej 54A ma żydowskie korzenie i wiąże się z nią legenda, która mówi że budynek przetrwał bombardowania i walki w czasie wojny 1939 roku i Powstania warszawskiego, bo... wybudowali go właśnie Dora i Josek. Imię Dora oznacza w języku hebrajskim dar od Boga, zaś Josek – niech pomnoży Jahwe.

– Inwestorzy, z którymi wiąże się ta przepiękna legenda albo też nadprzyrodzone wyjaśnienie ocalenia kamienicy z wojennej pożogi, już przed wojną nie byli jej właścicielami, a pozostali w pamięci jako inwestorzy i budowniczowie tej kamienicy – opowiada Pasik.

Ta legenda jest głównym powodem, dla którego fundacja tak bardzo zapragnęła włączyć się w ratowanie budynku. Potwierdza to prawnik, na którego przekierował nas Andrzej Zozula, czyli specjalista od reprywatyzacji adwokat Robert Nowaczyk.

– W historii Wspólnej 54A są wątki żydowskie i oczywiście miały one wpływ na podjęcie współpracy. Przewodniczący fundacji uznał, że warto pomóc w ratowaniu tej konkretnej nieruchomości. To jedyna w Śródmieściu kamienica, nienaruszona w czasie wojny – zaznacza Nowaczyk.

Przeniesienie własności

W 2009 roku uchwała wspólnoty upoważniła zarząd do podpisania z Fundacją umowy intencyjnej w zakresie rewitalizacji budynku. Przez długi czas na Wspólnej 54A nie działo się nic, co mogłoby wzbudzić niepokój mieszkańców. Zaiskrzyło gdy 3 stycznia 2011 roku zarząd Wspólnoty zawarł umowę z Fundacją o powierzeniu tej ostatniej funkcji inwestora zastępczego. 22 stycznia na zebraniu Wspólnoty zapis w uchwałach o brzmieniu: „oraz sprzedaż lokali na rzecz inwestora zastępczego” został zmieniony na: „przeniesienie własności lokali na rzecz inwestora”.

Motyw „przeniesienia własności” wykorzystywany jest od lat przez Związek Wyznaniowych Gmin Żydowskich RP, którego Andrzej Zozula do niedawna był przewodniczącym. Organizacja ta, nie będąc pełnoprawnym spadkobiercą przedwojennych gmin żydowskich, wylobbowała u polskiego ustawodawcy specjalny zapis w ustawie, umożliwiający przejmowanie żydowskich nieruchomości komunalnych. ZWGŻ uzyskał do nich dostęp do tego majątku poprzez ustawowy zapis o „przeniesieniu własności”.

Ale na Wspólnej samo „przeniesienie własności” było tylko jednym z elementów gry. W dniu 3 czerwca 2013 roku strony podpisały bowiem akt notarialny, sporządzony przez notariusza Piotra Sicińskiego, który okazał się bardzo niekorzystny dla członków wspólnoty. Fundacja wpisała do niego roszczenia do części wspólnych budynku. Akt ten podpisali dwaj członkowie zarządu wspólnoty, niebędący właścicielami mieszkań – lokator miejski Ireneusz Cieślak oraz wspomniany już na początku prezes firmy administrującej budynkiem Tadeusz Woźnicki. W tym samym czasie fundacja „Academia Initiatyva” negocjowała z mieszkańcami warunki podpisania umowy inwestycyjnej. Kiedy ci jednak przez przypadek dowiedzieli się o akcie notarialnym, odwołali zarząd wspólnoty został i próbowali renegocjować z fundacją warunki feralnego aktu. Fundacja na kolejne listy odpowiadała i do dziś uznaje, że w całym sporze jedynym winnym, jest wspólnota.

– W miarę rozwoju projektu i kolejnych koniecznych wydatków (na przykład projekty uzgodnień dotyczące mediów, instalacji i architektury), fundacja musiała otrzymywać nowe uprawnienia i zakres odpowiedzialności - tłumaczy w imieniu fundacji adwokat Robert Nowaczyk.

A co z podpisaniem aktu notarialnego za plecami członków wspólnoty? – Pytania o wewnętrzną komunikację członków wspólnoty i zarządu należy kierować do bezpośrednio do nich. Warto jednak pamiętać, że zmieniające się składy zarządu i nieporozumienia wewnątrz wspólnoty znacznie komplikowały współpracę – kwituje prawnik.

Nie byle jaki notariusz

W tej sytuacji zarząd kamienicy złożył skargę na czynność notarialną notariusza Piotra Sicińskiego do Prezesa Izby Notarialnej w Warszawie. W odpowiedzi Izba Notarialna stwierdziła, iż nie dopatrzyła się żadnych nieprawidłowości.

Piotr Siciński to kolejna nietuzinkowa postać, która w tej historii się pojawia. Otóż sędzia, notariusz Piotr Siciński to wieloletni, były przewodniczący Wydziału Ksiąg Wieczystych Sądu Rejonowego w Warszawie. Pod jego kierownictwem został wdrożony jeden z pierwszych i największych systemów informatycznych prowadzenia i zakładania ksiąg wieczystych w Polsce. Począwszy od czerwca 2005 roku prowadzi Kancelarię Notarialną w Warszawie, specjalizując się w obrocie nieruchomościami.

Dzięki swoim sądowemu doświadczeniu Piotr Siciński posiada unikalną wiedzę o stanie prawnym najatrakcyjniejszych nieruchomości w Warszawie. Od lat pojawia się, jako notariusz przy najtrudniejszych procesach, związanych z odzyskiwaniem przedwojennego mienia. Przez jego kancelarię przewinęły się jedne z największych transakcji nieruchomościowych w stolicy. Fakt, iż Siciński został zaangażowany w sprawę Wspólnej 54A może świadczyć o tym, że „cudowna” kamienica znalazła się na celowniku największych inwestorów w Warszawie.

Podejrzenie i skarga

W maju 2014 roku mieszkańcy złożyli wniosek do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, do tej pory nie otrzymali żadnej informacji o losach ich zgłoszenia. Złożyli też skargę do prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, dotyczącą niewłaściwego nadzoru nad nieruchomością przez Zakład Gospodarowania Nieruchomościami. Otrzymali odpowiedź, że komisja rewizyjna radnych gminy Śródmieście nie dopatrzyła się żadnych niedociągnięć – mimo iż mieszkańcy postawili pracownikom urzędu konkretne zarzuty, związane m.in. z rozpisanym przetargiem na zbycie nieruchomości, a w szczególności jego trybem – ustnym nieograniczonym.

Cytat ze skargi zarządu Wspólnoty do Hanny Gronkiewicz-Waltz z dnia 30 czerwca 2014 roku: „Wskazać należy, że działania Wspólnoty podejmowane w związku z ochroną praw właścicieli lokali i całej nieruchomości nie zostały poparte żadnymi działaniami Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami dla Dzielnicy Śródmieście m.st. Warszawy. Zaniedbania Zakładu w zakresie sprawowania nadzoru właścicielskiego nad realizacją inwestycji doprowadziły do sytuacji, w której zarówno miasto, jak i Wspólnota Mieszkaniowa są narażone na poniesienie znacznej szkody majątkowej.

Do chwili obecnej ze strony Zakładu nie zostały podjęte żadne działania, które pozwoliłyby na rozwiązanie problemu. Wręcz przeciwnie, pismem z dnia 14 maja 2014 r. Burmistrz Dzielnicy Śródmieście Miasta Stołecznego Warszawy poinformował Wspólnotę Mieszkaniową, że trwają czynności przygotowawcze mające na celu doprowadzenie do przeprowadzenia procedury zbycia udziału Miasta Stołecznego Warszawy w nieruchomości w drodze przetargu ustnego nieograniczonego.

Należy dodać, że przedstawiciel miasta na zebraniu właścicieli w czerwcu 2013 na pytanie: „Czy Fundacja Academia Initiatyva ma szansę wygrać przetarg na lokale będące własnością miasta?”, odpowiedział, iż „»przetarg jest tak skonstruowany, że Fundacja go wygra«. W związku z tym prosimy o wstrzymanie prac dotyczących realizacji wyżej wymienionego przetargu”.

Przetarg ustny nieograniczony

Warszawski ratusz milczy jak zaklęty w sprawie kamienicy na Wspólnej 54A. Biuro prasowe Hanny Gronkiewicz-Waltz nie udzieliło odpowiedzi na żadne z zadanych przez nas pytań. O przyszłości kamienicy chętnie opowiada za to rzecznik Urzędu Dzielnicy Śródmieście. – Z tego, co wiemy, przedstawiciele Fundacji „Academia Initiatyva” deklarują dalsze prowadzenie prac inwestycyjnych. Obecnie są na etapie uzgadniania projektu i liczą na współpracę ze Wspólnotą Mieszkaniową – optymistycznie opisuje sytuację Mateusz Dallali. Świetną komunikację z urzędem dzielnicy potwierdza też prawnik fundacji „Akademia Initiatyva”. Robert Nowaczyk uważa, że władze miasta (a dokładnie dzielnicy) wydawały decyzje dla tego projektu po wszystkich koniecznych uzgodnieniach. Warunki zabudowy, które są prawomocne. Wygląda więc na to, że fundacji nic już nie zatrzyma.

Ani skargi, ani odwołania, ani sprawa w prokuraturze nie są dla miasta wystarczającym powodem, by zatrzymać rozpędzoną machinę przygotowań do przetargu. Bo ten jest przesądzony, i ma się odbyć dokładnie tych samych zasadach, które w 2014 roku kwestionowali członkowie Wspólnoty. Tyle że teraz nie mówi się o tym wprost. – Zbycie udziału w nieruchomości odbędzie się w trybie i na zasadach określonych w zarządzeniu Prezydenta m.st. Warszawy – mówi Dallali i sypie jak z rękawa stosem rozporządzeń i aktów prawnych, pośród których znów ukryte są trzy słowa: „przetarg ustny nieograniczony”.

W tym kontekście warto krótko opisać zebranie właścicieli ze Wspólnej 54A z przedstawicielem miasta, które odbyło się w czerwcu 2013. Urzędnik na pytanie: „Czy Fundacja Academia Initiatyva ma szansę wygrać przetarg na lokale będące własnością miasta?”, odpowiedział: „przetarg jest tak skonstruowany, że Fundacja go wygra”. Dobre chęci

Obawy członków wspólnoty wzbudza także dziwna konstrukcja prawna umowy z fundacją, jaka ma zostać podpisana, by mogło dojść do remontu budynku – sprzedaż i odsprzedaż ich mieszkań. Bez żadnej gwarancji powrotu właścicieli do lokali. Dlatego mieszkańcy stracili już zaufanie do fundacji i na pewno nie zgodzą się na taki krok. Najbardziej jednak boją się sprzedaży części udziałów, które należą do miasta. Co ciekawe, fundacja „Akademia Initiatyva” zapewnia, że udziałami miasta nie jest zainteresowana. – Fundacja nie zamierza odkupić od miasta 60 proc. udziału w kamienicy – zapewnia adwokat Robert Nowaczyk.

Zaraz jednak dodaje, że być może miasto w przyszłości zechce je sprzedać, jednak musi zostać ogłoszony przetarg. A w takiej sytuacji, zdaniem Nowaczyka, fundacja w porozumieniu ze wspólnotą powinna znaleźć inwestora, który podjąłby się wystartowania w nim.

Wygląda więc na to, że pomimo zaawansowanych planów dotyczących remontu budynku, fundacja działa opierając się wyłącznie na dobrych chęciach. Jeśli zaś chodzi o samo zbycie udziałów przez miasto, to jest to znany mechanizm w Warszawie – np. w kamienicy przy ul. Poznańskiej 37 inwestor tak podniósł fundusz remontowy właścicielom mieszkań, że dla 60-metrowego mieszkania wyniósł on 1000 złotych miesięcznie. Inny scenariusz to katastrofa budowlana w trakcie remontu. Właściciele mieszkań posiadają prawo do użytkowania wieczystego. Oznacza to, że w przypadku zniszczenia budynku, inaczej niż w przypadku własności ziemi, stracą mieszkania. A procesy odszkodowawcze w sądach warszawskich trwają co najmniej kilka lat.

Jednak wygranie procesu niczego nie gwarantuje, ponieważ w tym przypadku najtrudniejsza będzie egzekucja odszkodowań od Fundacji „Academia Initiatyva”, która przecież oficjalnie nie ma majątku…

Wojciech Surmacz, Sandra Borowiecka

...

Warszawy nie znam ale w Łodzi to dziala tak jak tu pisza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:28, 04 Lut 2016    Temat postu:

Kraków: protest pod magistratem. "ZIKiT do kitu!"
Piotr Ogórek
Dziennikarz Onetu

Protest pod krakowskim magistratem przeciwko ZIKiT - Piotr Ogórek / Onet

Spora grupa mieszkańców protestowała w środę przed urzędem miasta na placu Wszystkich Świętych. W krakowianach skumulowała się złość w związku z zabudowywaniem kolejnych rejonów miasta i rosnących w związku z tym problemów komunikacyjnych. Oberwało się główni Zarządowi Infrastruktury Komunalnej i Transportu, ale i prezydentowi Jackowi Majchrowskiemu.

Impulsem do protestu części mieszkańców jest sytuacja na Podgórzu Duchackim, zwłaszcza w rejonie ulic Tuchowskiej i Bochenka. Powstaje tam coraz więcej nowych bloków, które utrudniają życie dotychczasowym mieszkańcom, ale i nowym. Na małych osiedlowych drogach coraz trudniej się poruszać, brakuje miejsc parkingowych, nie wszędzie są chodniki.
REKLAMA


- Chcemy przejezdnych dróg, bo drogi osiedlowe w rejonie Piasków Nowych i Piasków Wielkich były dostosowany do małego ruchu. Tam jest dużo domów jednorodzinnych, a teraz na ulicy Bochenka wybudowano bardzo duże osiedle. Ludzie nie mają gdzie parkować, karetki nie mogą dojechać do szpitala, matki z dziećmi biegają między samochodami. Podobnie jest na ulicy Tuchowskiej, gdzie postawiono kilka bloków, a będą kolejne – mówiła w zeszłym tygodniu Onetowi Agnieszka Mędrek, współorganizatorka protestu.

W środę popołudniu podczas sesji rady miasta przed magistratem na placu Wszystkich Świętych pojawił się spory tłum mieszkańców. Nie tylko tych z rejonu Bochenka czy Tuchowskiej. Byli mieszkańcy i innych rejonów, którzy borykają się z podobnymi problemami. Mieli ze sobą liczne transparenty, na których pokazywali, jak beznadziejnie wygląda sytuacja przy ich ulicach.

Nie chodzi bowiem tylko o ulice Bochenka i Tuchowską. W wielu miejscach jest ten sam problem. Deweloper dostaje zgodę na nową inwestycję i na czas budowy rodzą się problemy, bo w okolicy pojawia się ciężki sprzęt, który dojeżdżając do placu budowy utrudnia okoliczny ruch. Deweloperzy nie zawsze wywiązują się z porozumień z miastem – nie dochodzi do przebudowy układu drogowego, nie powstają nowe chodniki. Miasto samo też tego nie zapewnia, albo bardzo się z tym ociąga, co przy rozrastającej się zabudowie mieszkaniowej sprawia problemy. Tak jest właśnie przy Tuchowskiej, gdzie deweloper miał wybudować chodnik. Tego wciąż nie ma, a ZIKiT nie potrafi wyegzekwować jego powstania.

Kumulacja takich problemów doprowadziła do tego, że mieszkańcy pojawili się przed urzędem miasta, żeby pokazać swoje niezadowolenie. Skandowano m.in. "ZIKiT do kitu", ale dostało się i prezydentowi Majchrowskiemu.

Urzędnicy próbowali się tłumaczyć, że bardzo trudno jest wypracować kompromis w tego typu sytuacjach. - Część mieszkańców chciała, żeby ulica Tuchowska była jednokierunkowa, a inni chcieli, żeby pozostała dwukierunkowa. Staramy się jednak osiągać kompromisy – mówi Piotr Hamarnik z ZIKiT-u.

..

To samo robia spoldzielnie. Zageszczaja bo koszt nieduzy a kasa z czynszow taka sama. I wiecej ma administracja.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:08, 22 Lut 2016    Temat postu:

Kurier Poranny
Mieszkańcy spółdzielni idą do prokuratury. Płacą za dużo za rachunki
Mieszkańcy narzekają na system naliczania rachunków za ogrzewanie - Shutterstock

Lokatorzy SM Słoneczny Stok nie zgadzają się z regulaminem rozliczania kosztów ogrzewania mieszkań. Jeden z mieszkańców zgłosił sprawę prokuraturze – donosi "Kurier Poranny". Niektórzy z mieszkańców dostają wezwania do zapłaty kilku tysięcy złotych.

- Co roku pojawia się fala dopłat w wyniku systemowego błędu. (…), jeśli ktoś dostaje kilka tysięcy złotych dopłaty, to może to doprowadzić nawet do sytuacji, że straci mieszkanie - tłumaczy Stanisław Bartnik, inicjator akcji.
REKLAMA


Kilka dni temu, złożył zawiadomienie do prokuratury. Jerzy Cywoniuk, prezes SM jest zdziwiony takim działaniem. Ostatnia zmiana regulaminu miała miejsce w czerwcu poprzedniego roku.

- Te dane wzrosły nawet dziesięciokrotnie. A co za tym idzie - lokatorzy zapłacą mniej – dodaje Cywoniuk. Wszystkim, którzy dostali dopłaty system podwyższa zaliczkę. Każdy, kto chce, może zmniejszyć zaliczkę, gdy pójdzie do administracji.

"Kurier Poranny" informuje o rachunkach, jakie w przeszłości dostawali lokatorzy spółdzielni. Wynosiły one nawet 8 tys. złotych.

...

Tak to jest.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:30, 01 Mar 2016    Temat postu:

Poznań: działkowcy protestowali przed Urzędem Wojewódzkim
Janusz Ludwiczak
Dziennikarz Onetu
Poznań: działkowcy protestowali przed Urzędem Wojewódzkim - Janusz Ludwiczak / Onet

Wczoraj ponad stuosobowa grupa osób mieszkających na terenach ogródków działkowych protestowała przed gmachem wielkopolskiego Urzędu Wojewódzkiego przeciwko złemu traktowaniu ich przez Polski Związek Działkowców.

Zdaniem działkowców uchwalona przez sejm w grudniu 2013 r. nowa ustawa o Rodzinnych Ogrodach Działkowych jest niekorzystna dla osób mieszkających na terenach ogródków działkowych, a także posiadających ponadnormatywne altany. Ustawa wprowadziła całkowity zakaz zamieszkiwania na terenach ROD. Tymczasem według Okręgowego Zarządu Ogródków Działkowych na terenie poznańskich ogródków działkowych zamieszkanych jest 1787 działek, z czego 1721 z nich posiada osoby zameldowane na ich terenie.
REKLAMA


– Jesteśmy traktowani jak ludzie gorszej kategorii, zwłaszcza ci, co zamieszkują na ogrodach działkowych. Jesteśmy niewygodni dla Polskiego Związku Działkowców. Widzimy, że są marnotrawione pieniądze. Wiele spraw PZD tuszuje. Ogrody podupadają – mówi w rozmowie z Onetem Jacek Kaczmarek z Komitetu Organizacyjnego Stowarzyszenia Ogródków Działkowych "Kajka".

Przed wielkopolskim Urzędem Wojewódzkim protestowali działkowcy z Poznania, ale również ze Słupcy, Pobiedzisk i Słubic razem z członkami Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Działkowcy z transparentami "Oddajcie działki działkowcom" skandowali: "Nie oddamy naszych działek!". Zdaniem działkowców rodziny, które mieszkają na terenach ogródków działkowych, spotykają takie same szykany, jak lokatorów kamienic dręczonych przez tzw. "czyścicieli".

– Jesteśmy pozbawiani prądu. Działania dążą do tego, by ogród zadłużyć, nie płaci się za energię elektryczną. Na wielu ogrodach zakręcana jest woda. Pobiera się większą opłatę za zużycie prądu niż u operatora. Takie metody stosują też "czyściciele kamienic" – wyjaśnia Jacek Kaczmarek ze Stowarzyszenia Ogródków Działkowych "Kajka".

O swoją przyszłość obawiają się działkowcy z ul. Wrzesińskiej. Ich zdaniem na bruk może zostać wyrzuconych 220 rodzin.

– Działki to nie tylko zagonki z warzywami, ale majątek całego życia i ostatnia deska ratunku przed bezdomnością. Tutaj mamy swoje domy, dlaczego chce się nas wyrzucać na bruk. PZD planuje wypowiedzieć umowy dzierżawy działkowej osobom zamieszkującym, a także posiadającym nadmetrażowe altany. Tysiące ludzi znajdzie się bez dachu nad głową – wskazuje Anna, która mieszka na terenie ogrodów działkowych przy ul. Wrzesińskiej w Poznaniu.

Działkowcy wręczyli petycję wojewodzie wielkopolskiemu. Chcą, by zarządy PZD przede wszystkim powstrzymały się od wyrzucania mieszkańców.

– Chcielibyśmy, aby każdy ogród przejęło odrębne stowarzyszenie, by władzę miał prezydent, wójt. Płacimy normalnie podatki, nie chcemy napędzać kasy oligarchom z PZD i rozrośniętej administracji związku – podsumowuje Jacek Kaczmarek.

...

Kolejne ,,spoldzielnie".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:22, 08 Mar 2016    Temat postu:

5 lat po śmierci Jolanty Brzeskiej. "Będziemy pilnować, aby tej sprawy nie zawieszono na kołku"
Mateusz Zimmerman
dziennikarz i publicysta
Jolanta Brzeska (na zdjęciu) - Leszek Szymański / PAP

- Media pokazują "czyszczenie kamienic" i konflikty na tle reprywatyzacji jako jednostkową sensację, która się idealnie nadaje do odcinka programu interwencyjnego. Nie mówicie o tym, że to nie są incydenty, tylko skutki braku polityki mieszkaniowej w Polsce – mówi Piotr Ciszewski w rozmowie z Onetem.

1 marca 2011 roku na obrzeżach Lasu Kabackiego znaleziono na wpół spalone zwłoki Jolanty Brzeskiej, 64-letniej działaczki ruchów obrony lokatorów w Warszawie. Początkowo policja i prokuratura podejrzewały samobójstwo, szybko jednak stało się jasne, że kobieta została zamordowana. Śledztwo w sprawie trwało ponad dwa lata, przesłuchano ponad 40 świadków. Sprawców nie ustalono.
REKLAMA


Przez ostatnie kilka lat życia Brzeska toczyła spór z właścicielem praw do kamienicy przy ul. Nabielaka (gdzie od dawna mieszkała), który różnymi metodami próbował usunąć ją z zajmowanego lokalu. Dla ruchów lokatorskich Jolanta Brzeska stała się symboliczną ofiarą walki przeciwko tzw. dzikiej reprywatyzacji.

Z Piotrem Ciszewskim – prezesem Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów rozmawia Mateusz Zimmerman.

Pięć lat temu na wpół spalone zwłoki Jolanty Brzeskiej znaleziono na obrzeżach Lasu Kabackiego. Pierwsza teza policji: samobójstwo. Czy ktokolwiek w środowisku warszawskich lokatorów wierzył w taką wersję?

Absolutnie nikt – od samego początku. To było absurdalne, że policja może próbować iść w tym kierunku.

Po śmierci Joli my się wręcz musieliśmy domagać, aby policja i prokuratura przesłuchały jak najwięcej osób z naszego środowiska w roli świadków. Mam wrażenie, że musieliśmy funkcjonariuszom podpowiadać wzięcie pod uwagę scenariusza zabójstwa – bo z początku nas o to w ogóle nie pytano.

To o co pytano?

Na przykład: czy Jolanta Brzeska miała w domu łatwopalną ciecz. Albo czy zdradzała skłonności samobójcze.

Pan ją znał osobiście, prawda? Kogo Pan zapamiętał?

Poznaliśmy się w 2007 roku. Jola i jej mąż byli współzałożycielami Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Przez parę lat braliśmy wspólnie w wielu akcjach na sesjach Rady Warszawy, blokadach eksmisji, ale też w dyżurach prawnych – bo Jola zdobyła dużą wiedzę zarówno teoretyczną, jak i praktyczną, jeśli chodzi o prawa lokatorów. Mąż Jolanty Brzeskiej do samej śmierci też był w tę działalność bardzo zaangażowany.

Ona była motorem protestów, w kontaktach z urzędnikami i samorządowcami była niezwykle zdecydowana. Doradzała osobom, które znajdowały się w podobnej sytuacji jak ona. To już było po tym, jak się zaczęły problemy Brzeskich z tzw. prawowitym właścicielem kamienicy przy Nabielaka, w której mieszkali.

Może Pan pokrótce opowiedzieć, jak wyglądał początek tej sprawy?

Pewnego dnia w drzwiach mieszkania Brzeskich pojawiła się grupa nieznanych ludzi. Przedstawili się jako właściciele budynku. Do mieszkania weszli jak do siebie, przeszkadzając w obiedzie. Zaczęli opowiadać, jak budynek rzekomo wyglądał przed wojną.

Potem zaczęły się dziać w tej kamienicy dziwne rzeczy. Uprzykrzanie życia mieszkańcom na różne sposoby. Utrudnianie dostępu do części wspólnych budynku. Prowadzenie remontów tak, aby były dla lokatorów jak najbardziej uciążliwe. No i ciągłe straszenie eksmisjami. Krótko mówiąc: wywieranie nieustannej presji na lokatorów, aby się wynieśli.
Pewnego dnia w drzwiach mieszkania Brzeskich pojawiła się grupa nieznanych ludzi. Przedstawili się jako właściciele budynku. Do mieszkania weszli jak do siebie, przeszkadzając w obiedzie. Zaczęli opowiadać, jak budynek rzekomo wyglądał przed wojną.

Jeszcze wtedy w Polsce nie funkcjonowało to pojęcie: "czyściciele kamienic".

To prawda. Wciąż trudno zrozumieć takie historie ludziom, którzy nigdy się nie zetknęli z takim zjawiskiem, czy szerzej mówiąc: reprywatyzacją.

Przed pojawieniem się właściciela kamienicy Brzescy i inni lokatorzy od lat płacili regularny czynsz na podstawie umowy komunalnego najmu. Właściciel po "odzyskaniu" kamienicy zaczął im naliczać nawet nie podwyższony czynsz – prawdopodobnie wiedział, że nie tak łatwo będzie go narzucić zgodnie z prawem – tylko horrendalne opłaty za rzekomo bezumowne korzystanie z lokalu. Jolanta Brzeska toczyła o to paroletnią batalię sądową.

Człowiekiem, który odzyskał kamienicę przy Nabielaka, był Marek Mossakowski. To była tylko jedna z kilkudziesięciu nieruchomości w Warszawie, do których skupował roszczenia.

Zagadkowa postać. Mossakowski zajmował się do pewnego czasu handlem antykami w starej części Warszawy. W 2005 r. założył stowarzyszenie Poszkodowani. Ono miało pomagać dawnym właścicielom nieruchomości i ich spadkobiercom odzyskiwać budynki, załatwiać formalności itp., ale zważywszy na liczbę spraw reprywatyzacyjnych, z którymi potem występował sam Mossakowski, można mieć podejrzenia, że chodziło także o zdobywanie informacji: kontaktów do spadkobierców i danych o nieruchomościach, co do których można było zgłaszać roszczenia.

Jest swoją drogą bardzo ciekawe, w jaki sposób Marek Mossakowski pozyskiwał informacje o roszczeniach, które znajdowały się tylko w posiadaniu Biura Gospodarki Nieruchomościami.

Takich zagadek jest zresztą więcej. W pewnym momencie Marek Mossakowski zameldował się w mieszkaniu Brzeskich i któregoś wieczora próbował się tam włamać z paroma osiłkami. Twierdził, że jest u siebie.

Proszę?

Utrzymywał, że jest lokatorem. Policja wezwana przez Brzeskich w końcu uniemożliwiła mu wejście, byli też na miejscu członkowie naszego stowarzyszenia. Istotne jest jednak pytanie, kto Mossakowskiego w tym miejscu najpierw bezprawnie zameldował. Ten meldunek potem unieważniono, ale – o ile mi wiadomo – żaden urzędnik nie poniósł konsekwencji za to, że Mossakowskiemu w praktyce dano do ręki dokument umożliwiający coś w rodzaju włamania do Brzeskich.

Jakie były prawa Brzeskich do lokalu przy Nabielaka?

Te rodziny, które się stamtąd ostatecznie pod presją wyprowadziły, mieszkały tam od dziesięcioleci. Przydział komunalny. Ojciec Jolanty Brzeskiej własnymi rękami odbudowywał tę kamienicę po wojnie i w ramach zapłaty otrzymał taki przydział jednego z mieszkań.

Brzescy szukali pomocy. "Jak jeszcze tata żył, to poszliśmy we trójkę do urzędu dzielnicy zapytać, co mamy zrobić. I oni nas tam wszyscy traktowali, jakbyśmy śmierdzieli" – zapamiętałem tę wypowiedź córki Jolanty Brzeskiej, bo ona mi się wydaje charakterystyczna dla stosunku szeroko pojętego państwa do takich spraw.

Rzeczywiście rodzina Brzeskich wydeptywała ścieżki praktycznie do wszystkich urzędów czy ówczesnych parlamentarzystów warszawskich. Odsyłano ich z kwitkiem.

Odmawiano im prawa do lokalu komunalnego, tak jak innym ludziom w tamtym czasie, którzy znajdowali się w podobnej sytuacji. Z punktu widzenia samorządowców oni nadal mieli "własny" lokal, więc nie mogli się ubiegać o inny.

Miasto zachowywało się tak, jakby problem reprywatyzacji mieszkań z lokatorami w środku nie istniał. Dla urzędników było bardzo wygodnie traktować każdą taką sprawę jak pojedynczy spór między lokatorem a kamienicznikiem. Oczywiście lokator nie miał w nim żadnych szans. Ci, których nie było stać na wynajęcie mieszkania na wolnym rynku, byli zostawieni samym sobie.
Potem zaczęły się dziać w tej kamienicy dziwne rzeczy. Uprzykrzanie życia mieszkańcom na różne sposoby. Utrudnianie dostępu do części wspólnych budynku. Prowadzenie remontów tak, aby były dla lokatorów jak najbardziej uciążliwe. No i ciągłe straszenie eksmisjami. Krótko mówiąc: wywieranie nieustannej presji na lokatorów, aby się wynieśli.

Do momentu zabójstwa Jolanty Brzeskiej jej zmagania nie były czymś wyjątkowym. Co jeszcze było tu typowe dla sporów reprywatyzacyjnych?

Najważniejszym wspólnym mianownikiem dla tych spraw było właśnie to, że miasto zrzucało z siebie odpowiedzialność za sytuację lokatorów. Po prostu od momentu przekazania budynku właścicielowi kompletnie przestawało się nim interesować i w sytuacjach konfliktowych czy kryzysowych – właśnie takich jak "czyszczenie kamienic" – odsyłało do właściciela.

Inna charakterystyczna rzecz: nawet kiedy "czyściciele" właściwie otwarcie łamali prawo, to nie bardzo można było liczyć na pomoc policji. Kiedy się wzywało policjantów na miejsce, oni najczęściej się zachowywali, jakby to nie była "ich sprawa", tylko prywatny spór między lokatorem a właścicielem. Najczęściej – tak wynika z moich doświadczeń – nie mieli pojęcia, że dochodzi do łamania powszechnie obowiązującego prawa, przede wszystkim ustawy o ochronie praw lokatorów.

A co było nietypowego?

Na pewno bezwzględność działań. Od początku przy Nabielaka nie chodziło o podwyższenie czynszu, tylko o wyrzucenie wszystkich mieszkańców. To się zresztą udało – już po śmierci męża Jolanta Brzeska została tam jako ostatnia lokatorka.

Czy to prawda, że Brzeskim pomagał pro bono znany stołeczny prawnik, ale ze strachu zrezygnował?

Któregoś dnia ich przeprosił i powiedział, że już dłużej nie może pomagać. "Doradzono" mu, żeby się tym lepiej nie zajmował.

Grożono?

Doradzono, aby się wycofał z tej sprawy dla własnego dobra. Takie naciski potocznie nazywa się metodami mafijnymi.

Śledztwo w sprawie bestialskiego zabójstwa Jolanty Brzeskiej trwało ponad dwa lata. Policja i prokuratura do dzisiaj nie ustaliły sprawców. Dlaczego Pańskim zdaniem Brzeska zginęła?

Jej śmierć uważam za ewidentnie powiązaną z konfliktami na tle reprywatyzacji.

Mam wrażenie, że tę tragiczną historię toczy taki paradoks: z jednej strony było i jest głośno o samej zbrodni, z drugiej – zbyt cicho o walce Jolanty Brzeskiej, którą ona w ostatnich latach życia toczyła. Nie tylko we własnej sprawie.

Świadomość problemów i zagrożeń, jakie stwarza reprywatyzacja, długo była w ogóle publicznie nieobecna. Kiedy 10 lat temu, jeszcze jako grupa nieformalna, poruszyliśmy temat na sesji Rady Warszawy, to samorządowcy i urzędnicy twierdzili, że w stolicy żadnej reprywatyzacji nie ma i byli zdziwieni, że ktoś ma o coś pretensje.

Kamienicznicy i skupywacze roszczeń zabierali się za kolejne nieruchomości, a opinia publiczna nie miała nawet dostępu do dokładnych danych na temat tego, ile budynków i ilu mieszkańców jest "zagrożonych". Latami próbowaliśmy wydobyć od miasta listę nieruchomości objętych roszczeniami – i odpowiadano nam, że stowarzyszenia lokatorskie nie mają prawa dostępu do takich danych.

Taka lista wyciekła do mediów dopiero niedawno [koniec 2014 r. – przyp. MZ]. Liczy w tej chwili ok. 2 tys. budynków i to pewnie nie koniec.

Może Pan to wyjaśnić?

Problem z dekretem Bieruta polega na tym, że praktycznie każdy budynek znajdujący się w granicach przedwojennej Warszawy może zostać objęty roszczeniami. Nie ma czasowego ograniczenia dla zgłaszania roszczeń – za rok, za pięć lat może się znaleźć ktoś, kto stwierdzi, że ma roszczenia do danego budynku i w tym sensie każda dzisiejsza lista takich roszczeń jest nieaktualna.

Część samorządowców nie traktowała tego jak problemu, kiedy chodziło o budynki mieszkalne – przeciwnie, bardzo wygodnie było wypychać kolejne kamienice razem z lokatorami z zasobu komunalnego w ręce prywatne i w ten sposób łatwiej dopinać budżety. Nagle okazało się jednak, że skupowanie roszczeń może obejmować także szkoły, przedszkola, parki i skwery. Dopiero wtedy tu i ówdzie zaczęto bić na alarm.

Czy sprawa Jolanty Brzeskiej w jakiś sposób wpłynęła w ciągu tych paru lat na sytuację lokatorów, którzy – tak jak ona na kilka lat przed śmiercią – stają w obliczu utraty dachu nad głową?

Kiedy zaczynaliśmy działalność, istniało sporo niewielkich grupek, które próbowały walczyć o swoje prawa w odniesieniu tylko do jednego mieszkania czy budynku. Wiele osób zrozumiało, że trzeba występować nie tylko w swojej sprawie. Lokator jest stroną bezwzględnie słabszą wobec skupywaczy roszczeń czy kamieniczników, którzy dysponują olbrzymimi na ogół środkami i każda luka w prawie – a w Polsce prawo jest ich pełne – działa na ich korzyść. Lokator próbujący walczyć samotnie zawsze prędzej czy później przegra.
168dc23f-32eb-4953-9f18-7194fe0154ae Marsz Pamięci Jolanty Brzeskiej w 2012 roku - Albert Zawada / Agencja Gazeta
Marsz Pamięci Jolanty Brzeskiej w 2012 roku

Politykom sprawa Brzeskiej cokolwiek uświadomiła?

Oni sobie o sprawach lokatorów przypominają tylko wtedy, kiedy przychodzi do kampanii wyborczej – obojętnie czy chodzi o samorząd, czy o wybory prezydenckie. Nadal w Polsce nie można się doczekać ani ustawy reprywatyzacyjnej, ani poważnej polityki mieszkaniowej w ogóle. Nie widać też u polityków chęci, żeby się tym zajmować.

Natomiast bardzo się zmienia świadomość samych lokatorów. Parę lat temu rzeczywiście wiele osób wierzyło, że "dobrzy politycy" w którymś momencie coś zrobią. Doświadczenie było jednak w tej kwestii bolesne i to poskutkowało pewną radykalizacją – wprawdzie w takich organizacjach jak nasza mało kto wierzy w odpowiedzialność i chęć pomocy ze strony rządzących, ale to jest tylko powód, aby nie przestawać na nich naciskać.

"Dopóki mnie to nie spotkało, to ja nie wierzyłam, że takie rzeczy są możliwe. I nie dziwię się, że inni też nie wierzą" – taki cytat z ofiary "czyścicieli kamienic" sobie wynotowałem. Wspominam o tym, bo nie opuszczało mnie przed naszą rozmową takie poczucie, że ludzie "nie wierzą" głównie dlatego, że o tym wszystkim za mało się w mediach mówi i pisze.

Przynajmniej po latach można liczyć na trochę większe zrozumienie.

Latami o tych problemach rzeczywiście nie rozmawiano i w środowiskach lokatorskich zrodziła się nam się taka refleksja, że musi się pewnie przydarzyć jakaś spektakularna tragedia, aby w Polsce zaczęto mówić o kwestiach polityki mieszkaniowej. Niestety takie tragedie się wydarzyły: jedną było morderstwo Joli Brzeskiej.

Druga to pożar budynku socjalnego w Kamieniu Pomorskim [2009 – przyp. MZ]. Na krótki moment opinia publiczna zainteresowała się tym, w jakich warunkach mieszkają w Polsce ludzie, których nie stać na najem mieszkania na wolnym rynku.

Przez parę dni jest o tym głośno – i potem cisza. Pan ma żal do mediów?

Chciałbym, żeby zaczęły inaczej na ten temat mówić.

Kiedy już pojawiają się w telewizji czy gazecie kwestie lokatorskie: "czyszczenie kamienic", eksmisje, konflikty na tle reprywatyzacji – zawsze się to pokazuje jako jednostkową sensację, jakiś skrajny incydent, który się idealnie nadaje do odcinka programu interwencyjnego.

Nie mówicie o tym, że te sytuacje są elementem szerszego systemu. To nie są incydenty, tylko skutki braku polityki mieszkaniowej w Polsce. Dzika reprywatyzacja wynika przecież m.in. z tego, że do dzisiaj nie uregulowano tej materii ustawą.
Latami o tych problemach rzeczywiście nie rozmawiano i w środowiskach lokatorskich zrodziła się nam się taka refleksja, że musi się pewnie przydarzyć jakaś spektakularna tragedia, aby w Polsce zaczęto mówić o kwestiach polityki mieszkaniowej. Niestety takie tragedie się wydarzyły: jedną było morderstwo Joli Brzeskiej.

Czy to prawda, że parę miesięcy po śmierci Jolanty Brzeskiej Marek Mossakowski zaczął się domagać od jej córki spłaty kilkudziesięciu tysięcy złotych za wspomniane "bezumowne korzystanie z lokalu"?

O ile wiem – rzeczywiście Magdalena Brzeska kosztem olbrzymich wyrzeczeń spłacała taki "odziedziczony" dług.

Na ten aspekt też warto zwrócić uwagę. Sytuacje takie jak ta, w której znalazła się Jolanta Brzeska, to są na ogół nieszczęścia ludzi niezamożnych. Nie tylko nie stać ich na komercyjny najem, ale też na starcie takiego konfliktu są w praktyce odcięci od dostępu do pomocy prawnej. Zaczyna się "hodowanie" ich długów – na kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy złotych. Są wobec tego bezradni, nigdy nie będą w stanie podołać takiemu ciężarowi.

Czy sprawa bestialskiego morderstwa na Jolancie Brzeskiej jest zamknięta?

Choć sprawców nie wykryto – nie wykluczam, że coś się w tej sprawie nadal dzieje. Od stołecznych dziennikarzy docierają do nas takie sygnały, że nie wszystkie akta śledztwa są dla nich dostępne. Oczywiście będziemy nieustannie pilnować, aby tej sprawy nie zawieszono na kołku.

Kimkolwiek byli sprawcy – raczej nie ma wątpliwości, że chcieli zastraszyć ludzi związanych ze środowiskami lokatorskimi. Jak Pan sądzi – czy to się udało?

Sądzę, że jest dokładnie przeciwnie. Ta tragedia miała na nas wpływ mobilizujący i integrujący. Myślę, że słowem-kluczem jest tutaj "zdecydowanie" – chodzi po prostu o działanie, np. nasze stowarzyszenie zaczęło udzielać porad prawnych w pustostanie na Wilczej, zaadaptowanym na squat przez grupę życzliwych lokatorom ludzi – Kolektyw Syrena.

W pewnym sensie z tej wspólnej determinacji wzięło się hasło, które ukuto po śmierci Jolanty Brzeskiej: "Wszystkich nas nie spalicie".

Cytaty pochodzą z książki Filipa Springera "13 pięter".

...

SZOK! TO TAKIE RZECZY SIE DZIEJA?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 23:32, 10 Mar 2016    Temat postu:

RynekPierwotny.pl

Na jakiej podstawie można domagać się zwrotu nadpłaconych opłat eksploatacyjnych?
Aneta Mościcka
- istock

Właściciele lokali niebędący członkami spółdzielni mają prawo dochodzić zwrotu nadpłaconych opłat eksploatacyjnych na podstawie przepisów Kodeksu cywilnego o świadczeniu nienależnym – orzekł Sąd Najwyższy.

W sprawie, rozpoznanej przez Sąd Najwyższy w uchwale z 11 września 2014 r., sygn. akt III CZP 58/14 sąd rejonowy zasądził od spółdzielni mieszkaniowej na rzecz powodów (właścicieli mieszkań) kwoty od kilkuset do kilku tysięcy złotych z ustawowymi odsetkami, tytułem zwrotu nadpłaconych opłat za dostawę energii cieplnej za lata 2005 - 2010.
REKLAMA


Spółdzielnia mieszkaniowa złożyła apelację od wyroku sądu rejonowego. Przy rozpoznaniu sprawy sąd okręgowy miał wątpliwości, czy właściciele lokali niebędący członkami spółdzielni mają prawo dochodzić zwrotu nadpłaconych opłat eksploatacyjnych. Sąd okręgowy zwrócił się do Sądu Najwyższego o rozstrzygnięcie tych wątpliwości.

Orzeczenie Sądu Najwyższego

Sąd Najwyższy orzekł, że właściciele lokali niebędący członkami spółdzielni mają prawo dochodzić zwrotu nadpłaconych opłat eksploatacyjnych na podstawie przepisów o świadczeniu nienależnym.

W uzasadnieniu uchwały Sąd Najwyższy powołał się na art. 4 ust. 8 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych, zgodnie z którym członkowie spółdzielni, osoby niebędące członkami spółdzielni, którym przysługują spółdzielcze własnościowe prawa do lokali, oraz właściciele niebędący członkami spółdzielni mogą kwestionować zasadność zmiany wysokości opłat bezpośrednio na drodze sądowej. W przypadku wystąpienia na drogę sądową ponoszą oni opłaty w dotychczasowej wysokości. Ciężar udowodnienia zasadności zmiany wysokości opłat spoczywa na spółdzielni.

Z powyższego przepisu wynika po pierwsze, że zmianę wysokości opłat można kwestionować bezpośrednio na drodze sądowej, niezależnie czy kwestionującym jest członek spółdzielni czy właściciel lokalu niebędący członkiem, co w praktyce oznacza, że nie wiążą w tym zakresie ewentualne uchwały organów spółdzielni. Po drugie, w razie wystąpienia na drogę sądową osoby kwestionujące wysokość zmiany ponoszą opłaty w dotychczasowej wysokości.

Po trzecie, ciężar udowodnienia zasadności zmiany wysokości opłat eksploatacyjnych spoczywa na spółdzielni. Wskazany wyżej art. 4 ust. 8 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych nie rozstrzyga, w jakim terminie osoba uprawniona może zakwestionować zmianę opłaty eksploatacyjnej.

Prawo kwestionowania zmiany wysokości opłat nie jest uzależnione od wcześniejszego uzyskania wyroku uchylającego uchwałę rady nadzorczej określającą zmianę wysokości opłat lub ustalającą ich wysokość, a można je realizować zarówno w drodze zarzutu w procesie wytoczonym przez spółdzielnię o zasądzenie należności z tego tytułu, jak i w procesie wytoczonym spółdzielni przez uprawnionego o zasądzenie zwrotu już uiszczonej należności albo w drodze powództwa o ustalenie, że określone zobowiązanie z tego tytułu nie istnieje.

W przypadkach, gdy powódką będzie spółdzielnia dochodząca zapłaty zaległych opłat eksploatacyjnych podstawą żądania będzie art. 4 ust. 1-4 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Pozwany członek spółdzielni lub właściciel lokalu, niebędący członkiem spółdzielni mogą się bronić zarzutem, że dochodzona należność nie przysługuje spółdzielni lub przysługuje w innej wysokości, z uwagi na niezgodność zmiany wysokości opłaty z prawem, postanowieniami statutu, dobrymi obyczajami lub z powodu braku faktycznych podstaw uzasadniających zmianę opłaty. Gdy zaś powodem będzie osoba, której przysługuje lokal, podstawą prawną żądania jest art. 410 § 1 Kodeksu cywilnego o zwrot nienależnego świadczenia. Skoro art. 4 ust. 8 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych nie określa terminu do kwestionowania opłat na utrzymanie i eksploatację nieruchomości, roszczenie o zwrot nadpłaconych opłat nie jest w czasie ograniczone w czasie i można dochodzić go w każdym czasie. Ograniczeniem jest tu tylko termin przedawnienia roszczenia.

Podważanie wysokości należności z tytułu kosztów utrzymania nieruchomości w procesie o zwrot nadpłaconych opłat, przysługuje niezależnie od tego w jakiej wysokości opłaty uiszczał uprawniony i czy miał wiedzę o nienależności podwyższonej opłaty, ani też od wcześniejszego zgłoszenia spółdzielni wątpliwości co do wprowadzonej zmiany (podwyżki) opłaty. O tym, że opłata w danej wysokości spółdzielni nie przysługuje właściciel mieszkania może się bowiem dowiedzieć w terminie znacznie późniejszym niż data wprowadzonej zmiany (podwyżki opłat eksploatacyjnych).

..

Teoria prawa piekna tylko niestety realia... W ogole trudno cokolwiek od spoldzielni egzekwowac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:16, 02 Wrz 2016    Temat postu:

Gigantyczny rachunek za ogrzewanie 35-metrowej kawalerki. Dramat emerytek ze Świebodzina w "Interwencji" o 16:15
wjk/luq/
2016-09-02, 11:36
Ponad pięć tysięcy złotych za ogrzanie 35-metrowej kawalerki - taki rachunek otrzymała 88-letnia Stanisława Józefowicz ze Świebodzina. Jak twierdzi, cały sezon oszczędzała na ogrzewaniu i w jej mieszkaniu było chłodno. Podobnie wysoką dopłatę za ogrzewania otrzymała 80-letnia Maria Naumiec. Obie kobiety mają nadzieję, że uda im się udowodnić, że wysoki rachunek to wynik pomyłki spółdzielni.


Kraj
Matka odeszła, sąd odbiera od dziadków....

Wysoka dopłata do ogrzewania zszokowała Stanisławę Józefowicz, zwłaszcza, że zima była łagodna, a z ogrzewania korzystała sporadycznie. Z kolei Maria Naumiec otrzymała rachunek w wysokości prawie 4 tys. złotych. Kobieta już trzy lata temu dopłaciła 6 tys. zł i jak przyznaje, dopiero skończyła spłacać kredyt zaciągnięty na tamtą spłatę.



Obie emerytki mieszkają w tym samym bloku. Jak nieoficjalnie przyznają mieszkańcy, opłaty za ogrzewanie są tak wysokie, że większość zakręca grzejniki i z ogrzewania korzysta sporadycznie.



Spółdzielnia w tym roku wymieniła tzw. podzielniki ciepła. Nowe urządzenia zamontowano także w łazienkach, choć wcześniej ich tam nie było. Zdaniem mieszkanek, to dlatego opłaty za ogrzewanie za ubiegły rok są tak wysokie.



Według wiceprezesa spółdzielni mieszkaniowej wszystko jest w porządku, a kobiety powinny zapłacić rachunki za ogrzewanie, które zużyły. Sprawą wysokich dopłat za ogrzewanie zainteresował się Powiatowy Rzecznik Konsumentów w Świebodzinie.



O tym, dlaczego kobiety muszą zapłacić tak wysoki rachunek i czy może on być wynikiem pomyłki, dziś w "Interwencji" o 16:15 w Telewizji Polsat. Program poprowadzi Michał Bebło.



polsatnews.pl

...

Rozliczanie ciepla to horror w tzw. spoldzielniach od lat. W Łodzi to samo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 22:34, 27 Wrz 2016    Temat postu:

Lublin: Ruszył proces o eksmisję lokatorów. Właściciel kamienicy żąda nawet 400 tys. zł

Dzisiaj, 27 września (20:03)

​Ruszył proces o eksmisję lokatorów ze Skibińskiej 5 w Lublinie. Nowy właściciel, który kupił kamienicę w maju tego roku chce ich eksmitować. Zażądał też kwot sięgających nawet 400 tysięcy za bezumowne korzystanie z lokali przez 10 lat.
Blok przy Skibińskiej 5
/Krzysztof Kot /RMF FM


Na sali było bardzo nerwowo, za sprawą właściciela kamienicy. Widząc dziennikarzy i kamery stwierdził, że nie będzie uczestniczył w rozprawie i po prostu wyszedł. Przepraszam bardzo wysoki sądzie, ale źle się czuję - mówił.
Lublin: Kupił kamienicę i żąda setek tysięcy złotych od lokatorów

Po kilku minutach jednak wrócił na salę. Nie był w stanie jednak odpowiedzieć praktycznie na żadne z pytań, np. jak długo lokatorzy zamieszkiwali w budynku, na jakiej podstawie zostali wyeksmitowani, ani nie był nawet w stanie wskazać numerów lokali.

Do sprawy interwencyjnej przyłączył się lubelski ratusz. Jego pełnomocnik Aneta Jóźwiakowska uważa, że mieszkańców obejmuje ustawa o ochronie praw lokatorów, bo mieszkali tam przez co najmniej 10 lat, przed 2002 rokiem. Z uwagi na to, powództwo w tejże sprawie powinno być oddalone - powiedziała.

Kolejna rozprawa odbędzie się 17 listopada.

(az)
Krzysztof Kot

...

A skad ten wlasciciel?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:09, 10 Lis 2016    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Korupcja w spółdzielniach mieszkaniowych w Śląskiem
Korupcja w spółdzielniach mieszkaniowych w Śląskiem

Dzisiaj, 10 listopada (09:39)

Zarzuty za korupcję w spółdzielniach mieszkaniowych w Śląskiem. Policja zatrzymała 5 osób. W sumie postawiono im 14 zarzutów.
Policja zatrzymała 5 osób
/foto. Policja /

Zarzuty postawiono dwóm byłym i dwóm obecnym prezesom spółdzielni mieszkaniowych oraz kierownikowi działu zamówień. Korupcja ma związek z remontami prowadzonymi przez te spółdzielnie.

Wszyscy podejrzani mieli zgadzać się na wykorzystywanie tylko jednego rodzaju materiałów budowlanych wykorzystywanych do ociepleń.

Co w zamian? Wycieczki zagraniczne za ponad 55 tysięcy złotych.

Po przesłuchaniach i wpłaceniu od 5 do 15 tysięcy kaucji zatrzymanych zwolniono.

Podejrzanym grozi do 8 lat więzienia.

(j.)

Marcin Buczek

...

Tak. To jest koszmar.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:52, 09 Mar 2017    Temat postu:

Zapytała o wycinane drzewa. Została pobita
oprac.Filip Skowronek
9 marca 2017, 12:13
Katarzyna postanowiła wypytać drwali o wycinkę drzew, którą prowadzili na os. Podwawelskim w Krakowie. W odpowiedzi została pobita. Na ratunek musieli ruszyć jej syn i sąsiad.



Pani Katarzyna usłyszała warkot pił na swoim osiedlu w Krakowie. Postanowiła sfotografować pracujących przy wycince drzew drwali. Następnie wypytać, czy wiedzą, że trwa okres lęgowy ptaków i nie powinni prowadzić prac. Takiej odpowiedzi nie mogła się spodziewać.

Mężczyźni mieli być agresywni. Jeden z nich chwycił kobietę za szalik, dusił i szarpał. Pani Katarzyna uderzyła go w twarz. Wtedy drugi zaszedł ją od tyłu i skrępował ręce. Na ratunek ruszył 18-letni syn, który powalił jednego z napastników. Jeden z drwali miał zamachnąć się łopatą i krzyczeć do chłopaka, że go "znajdzie i zabije".

Wtedy do akcji wkroczył sąsiad. Pomógł obezwładnić jednego z agresorów. Pani Katarzyna otrzymała również cios pięścią w twarz. Na miejscu pojawiła się policja, która jedynie... uświadomiła napastników, że mieszkanka osiedla ma prawo do fotografowania, a on może złożyć skargę do sądu o naruszenie dóbr osobistych. Stanem pobitej kobiety mieli się nie przejmować.


Funkcjonariusze uspokoili strony konfliktu i pouczyli je, że przysługuje im podjęcie kroków prawnych. Wylegitymowali też wszystkie osoby, tak by w razie postępowania karnego znane były personalia uczestników zdarzenia - tłumaczył stanowisko policji rzecznik Sebastian Gleń. Pani Katarzyna zapowiedziała, że zgłosi sprawę prokuraturze. Prezes spółdzielni odmówił jej z kolei podania informacji o firmie, która zajmowała się wycinką.

gazeta.pl

...

,,Spoldzielnie".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:25, 17 Mar 2017    Temat postu:

Poseł Kukiz'15: szukają na nas haków, bo złożyliśmy projekt cywilizujący spółdzielnie mieszkaniowe
oprac.Violetta Baran
17 marca 2017, 07:33
Są szukane haki na nasz klub, bo złożyliśmy projekt cywilizujący spółdzielnie mieszkaniowe - tak poseł Kukiz'15 Jarosław Sachajko odniósł się w programie "Gość Poranka" w TVP Info do informacji o zakupie przez Pawła Kukiza mieszkania w Warszawie.



"Super Express" po raz kolejny opisuje w najnowszym numerze historię wykupu rodzinnego mieszkania w Warszawie przez lidera ugrupowania Kukiz'15. Muzyk, został najemcą mieszkania w 1993 roku - wcześniej mieszkały w nim jego mama i babcia. W 2003 roku zwrócił się do urzędu z prośbą o wykup lokalu z 90-procentową bonifikatą.

Jak stwierdza "SE" jednym z warunków przy wykupie jest oszacowanie wartości lokalu przez rzeczoznawcę, a także zamieszkiwanie w nim. Tymczasem, według dziennikarzy gazety, Kukiz w mieszkaniu tym nie mieszkał. Rzeczoznawca nie mógł więc oszacować jego wartości. Po kilku latach, w 2010 roku, muzyk wykupił jednak 37-metrowe mieszkanie za 25 tys. zł. Obecnie wycenia je na 350 tys. zł.

"To nie była transakcja życia. To się należało jak psu buda. Przez 65 lat moja Rodzina placiła czynsz.Babcia, Mama były najemcami tego mieszkania od 05.05.1945 roku. Od 1982 roku byłem w tym mieszkaniu zameldowany. W latach 90-tych zostałem najemcą. Całe studia, okres pracy z AYA RL, początki małzeństwa mieszkałem non stop w Warszawie. Potem - ze względu na pracę- stała sie moim drugim domem. Kiedy pojawila sie mozliwość wykupu za 10% wartosci - wykupiłem. Dziś mieszka tam moja średnia Córka" - tłumaczy na swoim profilu na Facebooku Paweł Kukiz.


- Spodziewaliśmy się tego. Jest to pokłosie tego, że złożyliśmy projekt ustawy cywilizujący spółdzielnie mieszkaniowe - czyniący je transparentnymi. Teraz prezesi spółdzielni w całej Polsce, bojąc się o to, że stracą lukratywne posady, bo tacy prezesi zarabiają częściej więcej niż prezydent Polski, rozpoczęli wielką akcję i szukają haków na nasz klub - stwierdził w programie "Gość Poranka" poseł Sachajko.
Super Express, TVP Info

..

Trzeba to szambo czyscic.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 7:57, 23 Sie 2017    Temat postu:

Oskarżenie za korupcję w spółdzielniach mieszkaniowych

Wczoraj, 22 sierpnia (21:31)

Jest akt oskarżenia dotyczący korupcji w kilku spółdzielniach mieszkaniowych w Śląskiem. Chodzi o sprawy związane z przeprowadzaniem remontów. Zarzuty na razie postawiono szefom spółdzielni z czterech miast. Przed sądem staną też 2 osoby wręczające łapówki.
zdj. ilustracyjne
/Józef Polewka /RMF FM


Łapówki były za to, aby przy remontowaniu budynków korzystać z materiałów proponowanych przez jedną z zagranicznych firm. Ma ona swoje przedstawicielstwo na Śląsku.

Dwaj jej szefowie mieli wręczać łapówki, a 6 kolejnych osób, czyli prezesi i kierownicy działów w spółdzielniach mieszkaniowych w Chorzowie, Sosnowcu, Czeladzi i Katowicach te korzyści przyjmowali. A były to głównie wycieczki, zarówno krajowe, jak i zagraniczne, np. na Kubę. I tak działo się przez cztery lata.

Część śledztwa już skończono, ale sprawa dalej będzie prowadzona, bo są podobne przypadki z innych województw.

(j.)

Marcin Buczek

...

Tak to ,,działa" w calym kraju. I trzeba zlodziei pogonic...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:55, 07 Lut 2018    Temat postu:

Kamienica sprzedana za bezcen z mieszkańcami. Spółdzielnia i miasto umywają ręce

video

- Jak można sprzedać budynek (12 mieszkań – red.) z gruntem w centrum miasta za 400 tysięcy złotych? – pyta jeden z lokatorów dwupiętrowej kamienicy w Gdańsku-Oliwie, gdzie jedno mieszkanie warte jest ok. 300 tys. zł. Transakcję przeprowadziła spółdzielnia mieszkaniowa, a nabywca szybko odsprzedał nieruchomość już za 1,2 mln zł. Mieszkańcy są w szoku, bo według nich i prokuratury… budynek należy do miasta. Tylko gdański ratusz do kamienicy się nie przyznaje.


Ponad 2 lata trwa dramat mieszkańców zabytkowej, dwupiętrowej kamienicy z 1936 roku z 12 komunalnymi mieszkaniami w Gdańsku-Oliwie. Jej lokatorzy w 2015 r. nagle zostali poinformowani o sprzedaży gruntu i domu przez spółdzielnię mieszkaniową Budowlani.
- To był szok, przychodzimy z pracy, a na drzwiach kartki, że jesteśmy sprzedani prywatnemu właścicielowi – wspomina Józef Wiśniewski.
- Grunt pod budynkiem został sprzedany za 400 tysięcy. Tu jest dwanaście mieszkań, gdzie jedno w tej lokalizacji kosztuje około 300 tys. zł – dodaje inny lokator Grzegorz Walukiewicz.
Zdziwienie wśród lokatorów wywołała nie tylko wiadomość o sprzedaży budynku wraz z mieszkańcami prywatnej osobie, ale także informacja, że zrobiła to spółdzielnia mieszkaniowa. Mieszkańcy byli przekonani że właścicielem ich budynku jest miasto Gdańsk.
- Zawsze płaciliśmy czynsz do Urzędu Miasta Gdańska, kaucję wpłacałam do urzędu miasta i remonty były przeprowadzane przez magistrat – opowiada Marianna Krasa., a jej mąż Krzysztof dodaje, że dowiedzieli się, że spółdzielnia ma coś wspólnego z ich budynkiem dopiero, gdy został sprzedany.
- Miasto kominy robiło (remontowało), rury kwasoodporne. Czyli to był prezent dla spółdzielni? – pyta Józef Wiśniewski.
Lokatorzy doznali kolejnego szoku, kiedy okazało się, że firma, która kupiła nieruchomość za 400 tys. zł, pół roku później odsprzedała ją deweloperowi z Warszawy za 1,25 mln zł.
Podwórko, na którym rosły drzewa, szybko stało się placem budowy. Nowy właściciel rozpoczął budowę Domu Akademickiego z mikroapartamentami na sprzedaż.
- Miesiąc temu dostaliśmy natychmiastowe wypowiedzenia. Dziś już jesteśmy tu nielegalnie wobec nowego nabywcy – tłumaczy Krzysztof Krasa.
Usiłowaliśmy porozmawiać z władzami spółdzielni. Głównego prezesa nie zastaliśmy w biurze.
W sekretariacie odesłano nas do zastępującego go prezesa technicznego. Okazuje się, że władze spółdzielni twierdzą, że z budynkiem mieszkalnym nie miały nic wspólnego.
Reporter: Jak można było sprzedać za 400 tysięcy taką parcele?
Prezes techniczny: Bo to dzierżawa wieczysta, budynek nie był nasz. Nie mogliśmy więc go sprzedać, bo nie został przez nas przejęty, wykupiony.
Innaczej ocenia to prokuratura.
- Nastąpiło przeniesienie własności gruntu, jak i własności budynku przez spółdzielnię – informuje Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Także gdański magistrat tłumaczy, że to nie on był właścicielem budynku. Utrzymuje, że jest nim spółdzielnia, a urzędnicy pełnili tam rolę zarządcy nieruchomości. Dlatego inkasowali czynsz i remontowali budynek.
- Od 1970 roku budynek położony przy ulicy Grunwaldzkiej 597 nie należy do miasta. Zarówno grunt, jak i budynek znajdujący się na działce został objęty umową użytkowania wieczystego. Tak więc spółdzielnia odpowiadała za budynek i lokatorów – mówi Alicja Bittner z Urzędu Miasta Gdańska.
- Myśmy wszyscy wyremontowali mieszkania: okna, drzwi, podłogi, ogrzewanie gazowe. To kosztowało mnie 16 tys. zł. Zgodę wydał Urząd Miasta Gdańska. Skoro urząd twierdzi, że nie było go, to czemu zgodę wydał? – pyta Józef Wiśniewski.
- Proszę pytać spółdzielnię, że nie informuje, kto jest właścicielem – odpowiada Alicja Bittner z Urzędu Miasta Gdańska.
Reporter: Pytam państwa jako zarządcę. Zarządca też powinien o tym poinformować.
- Jestem pewna, że mieszkańcy wiedzieli, kto jest właścicielem mieszkań.
Gdańska prokuratura nie zgadza się ze stanowiskiem miejskich urzędników. Jej zdaniem w 1970 roku przekazano spółdzielni jedynie grunt w wieczyste użytkowanie. Nigdy nie doszło do przejęcia budynku.
- Spółdzielnia sprzedała grunt i budynek, do którego nie miała prawa, a miasto jest cały czas właścicielem budynku. Prokuratura nie znalazła żadnego dokumentu, który przeniósłby własność na rzecz spółdzielni – mówi Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
- Nieprawidłowości są takie, że spółdzielnia nie mogła zbyć czegoś, czego nie miała, a miasto nie powinno zamykać na to oczu i doprowadzić do wyprowadzenia swojej własnej nieruchomości. Powinna reagować – podsumowuje senator Lidia Staroń.*
* skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki

...

No tak spol dzielnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:27, 15 Lut 2018    Temat postu:

Ponad trzy dekady pracowała dla spółdzielni. Teraz chcą ją eksmitować
Teresa Stawicka od 33 lat jest dozorczynią w spółdzielni, w której mieszka. Po tym, jak jej mąż stracił nogi, przestała płacić czynsz. Pracodawca nie pozwala odpracować jej długu. Sprawę skierowano do sądu, który zdecydował o eksmisji.
W 1985 roku państwo Sawiccy zamieszkali w jednym z bloków na warszawskiej Woli. Pani Teresa, jako dozorczyni, wprowadzała nowych lokatorów do ich mieszkań. Wszystko układało się do 2009 roku. Wtedy, niespodziewanie jej maż zachorował. Stracił obie nogi, teraz porusza się na wózku.

Pan Jan nie był ubezpieczony. Nie miał prawa do renty. Kalectwo wyeliminowała go z rynku pracy. Dostawał tylko zasiłek pielęgnacyjny w wysokości 150 złotych. Dopiero w październiku ubiegłego roku uzyskał prawo do najniższej emerytury.

50 tysięcy długu


Małżeństwo musiało żyć z jednej pensji. To nie wystarczało na zapłacenie rachunków.

- Żona dostawała 1000-1200 zł. Połowa to były opłaty. 13-stego szła do sąsiadki i pożyczała pieniądze – przyznaje pan Jan.

Przez dziewięć lat dług wraz z odsetkami urósł do ponad 50 tysięcy złotych. Zarząd spółdzielni skierował sprawę do sądu, ten zdecydował o eksmisji starszych ludzi.

Pani Teresa prosiła spółdzielnię o możliwość odpracowania zaległych pieniędzy. Chciała dostać większy rejon, sprzątać też inne bloki. Spółdzielnia powiedziała „nie”.

– Usłyszałam, że się nie nadaje – przyznaje.

Według Roberta Ambroziaka, prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej „Wola”, powodem odmowy jest „ocena pracy pani Teresy”.

Mieszkańcy bronią Sawickich

Mieszkańcy, po tym, jak się dowiedzieli o długach, stanęli murem za Sawickimi. Większość z nich podpisała się pod prośbą do prezesa spółdzielni o wycofanie się z eksmisji małżeństwa.

Ludzie są oburzeni postawą spółdzielni.

- Uwzięli się na nią z administracji. Taka jej kierowniczka przyszła któregoś razu, wzięła białą chusteczkę. I patrzyła, czy jest kurz. Do przesady. Żeby w ten sposób podchodzić do sprawy? – dziwi się sąsiadka Hanna Michalska.

Większość sąsiadów dobrze ocenia dotychczasową pracę pani Teresy.

- Uważam, że wywiązuje się ze swoich obowiązków. Dba o porządek na klatce i wokół niej. Bardzo sympatyczna kobieta. Zna tu wszystkich i nie boimy się, że jak wyjedziemy coś się tu stanie – chwali sąsiadka Izabela Nowik-Fryc.

- Jako mieszkańcy tego bloku mamy prawo oceniać swojego dozorcę i jakość sprzątania, a nie pana sekretarka z chusteczką – oburza się jeden z mieszkańców.

Porozumienie o spłacie ratalnej


Władze spółdzielni negatywnie odpowiedziały na prośbę lokatorów. Ci o pomoc i interwencje poprosili Piotra Ikonowicza z Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej oraz naszą redakcję.

- Należy zawiązać porozumienie o spłacie ratalnej. I dać możliwość zarobienia większej kwoty – podkreślał Ikonowicz w konfrontacji mieszkańców z prezesem Ambroziakiem.

- Obowiązują nas regulaminy, przepisy. Zgodnie z tymi regulaminami pracujemy – broni się prezes.

„Pieniądze ważniejsze od ludzi”

Zdaniem Piotra Ikonowicza cała sprawa pokazuje, że „pieniądze stały się ważniejsze od ludzi”.

- Zachwiała się nasza hierarchia wartości. Zaczęto uważać, że jeśli ktoś jest winny pieniądze, to jakby czegoś był winny. Po prostu nie ma pieniędzy, bo tak się potoczyło jego życie. W większości przypadków ludzie niewypłacalni to osoby, które przegrały w wyścigu szczurów: zachorowali, zbankrutowali, przeinwestowali. Powody są różne. Ale w którymś momencie człowiek nie ma jak zapłacić. Wtedy nie powinno się go wyrzucać na ulicę, tylko powinien przyjść pracownik socjalny i zapytać jak pomóc. Tak jest w większości krajów zachodniej Europy. Mamy u nas bardzo dziki kapitalizm – uważa Ikonowicz, który podczas spotkania z prezesem spółdzielni, starał się go przekonać do zmiany zdania.

- Są różne możliwości rozwiązania tej sprawy. Dług można odpracować, rozłożyć go na raty, umorzyć odsetki – proponował Ikonowicz.

Prezes spółdzielni jeszcze raz ma rozważyć sytuację Sawicki i podjąć decyzję, co dalej.

...

,, Wspaniali",, ludzie",, spoldzielni".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:45, 01 Mar 2018    Temat postu:

Sprzedali mieszkanie, po kilku latach kazano im dopłacić do rachunków.

Pod koniec zeszłego roku byli członkowie Mszczonowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, którzy w ciągu ostatnich kilku lat sprzedali swoje mieszkania, dostali pisma ze spółdzielni wzywające do zapłaty za wodę za lata 2007-11. Zdziwili się, bo płacili regularnie, zgodnie z odczytami licznika.
..
Tak dzialaja spoldzielnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:07, 20 Mar 2018    Temat postu:

nad głową
autor: Patryk Słowik20.03.2018, 07:05; Aktualizacja: 20.03.2018, 10:40
Facebook34Google Plus0Wykop0Tweet
blok, mieszkanie, nieruchomość
Nowelizacja ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych (Dz.U. z 2017 r. poz. 1596) weszła w życie 9 września 2017 r. Założeniem ustawodawcy było osłabienie pozycji prezesów, a wzmocnienie zwykłych lokatorów.źródło: ShutterStock
Nowelizacja prawa o spółdzielniach mieszkaniowych miała pomóc najsłabszym. W praktyce jednak wzmocnieni zostali prezesi – mogą wyrzucić ze spółdzielni około pół miliona osób. Czystki już się zaczęły.
Od 25 maja 2018 r. rewolucyjne zmiany w ochronie danych osobowych - przygotuj się już dziś
Nowelizacja ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych (Dz.U. z 2017 r. poz. 1596) weszła w życie 9 września 2017 r. Założeniem ustawodawcy było osłabienie pozycji prezesów, a wzmocnienie zwykłych lokatorów. O losach spółdzielni mieli decydować wyłącznie jej członkowie. A żeby być członkiem, trzeba być związanym ze spółdzielnią tytułem prawnym do lokalu, a nie np. znajomym prezesa.

Tyle że w przepisie przejściowym, art. 4, wpisano, że członkostwo w spółdzielni z dniem wejścia w życie ustawy tracą wszyscy, którym nie przysługuje:

a) spółdzielcze lokatorskie prawo do lokalu mieszkalnego,

b) spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu,

c) prawo odrębnej własności lokalu,
d) roszczenie o ustanowienie prawa odrębnej własności lokalu lub roszczenie o ustanowienie spółdzielczego lokatorskiego prawa do lokalu.

Zobacz także:
Cebula: Nowela o ochronie praw lokatorów korzystna dla całego rynku nieruchomości w Polsce »
Wpadka legislacyjna

Tu pojawia się problem, gdyż ustawodawca zapomniał o roszczeniu o ustanowienie spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu. Osób w takiej sytuacji (które mają roszczenie, ale nie zostały wymienione w ustawie) jest w Polsce około pół miliona.


Wideo
Wielka płyta, wielkie problemy
Jak stwierdził w uchwale z 2013 r. Sąd Najwyższy (sygn. III CZP 104/12), wszyscy, którzy mają spółdzielcze własnościowe prawo ustanowione w budynku, do którego spółdzielni nie przysługuje własność albo użytkowanie wieczyste, mają tak naprawdę zaledwie roszczenie (ekspektatywę). W samej Warszawie blisko 300 tys. mieszkań znajdujących się w zasobach spółdzielczych leży na gruntach nienależących do spółdzielni. Najczęściej to własność miasta. I nic nie stoi na przeszkodzie, by sprzedało ono grunt np. deweloperowi.

Mówiąc prościej: w myśl nowej ustawy członkami spółdzielni w jednej chwili przestało być kilkaset tysięcy osób. Zarządy już ich wykreślają. – Postępujemy zgodnie z prawem – komentują Andrzej Ślązak i Stanisław Tarnowski ze spółdzielni PAX, jednej z największych w kraju. Argumentują, że tylko realizują wolę ustawodawcy, który zdecydował, że część spółdzielców została pozbawiona należnych im do niedawna praw.

Zobacz także:
Gmina zapewni mieszkanie zamienne: Prezydent podpisał ustawę o ochronie praw lokatorów »
Eksperci nie mają wątpliwości. Ustawodawca po prostu zapomniał wpisać do art. 4 ekspektatywę spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu. Zapewne dlatego, że od 2007 r. prawo to już nie jest ustanawiane.

Beton i brzytwa

– W korzystnej z punktu widzenia spółdzielców nowelizacji przydarzyła się wielka wpadka legislacyjna. I może się ona okazać zabójcza dla wielu osób. Wielu prezesów spółdzielni mieszkaniowych zaczyna ją właśnie wykorzystywać. Dlatego potrzebna jest kolejna szybka nowelizacja, która ukróci te zapędy – uważa Cezary Meszyński, przewodniczący ruchu społecznego „Nasza jest Spółdzielnia”.

Wykreślenie spółdzielców z rejestru z jednoczesnym posiadaniem mieszkania na gruncie nienależącym do spółdzielni rodzi same problemy. – Generalna zasada prawa cywilnego jest taka, że czyja ziemia, tego budynek. Jeśli właściciele gruntów zarządzanych przez spółdzielnie postanowią wyrzucić ludzi z mieszkań, to możliwości obrony będą bardzo małe – przyznaje Meszyński.

– Ustawodawca powtarzał, że czas skończyć z betonem i złogami komunistycznymi w spółdzielniach, a w rzeczywistości dał przedstawicielom tego betonu brzytwę na spółdzielców – komentuje prof. Ewa Łętowska, pierwsza rzeczniczka praw obywatelskich, sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku. Jej zdaniem, jeśli właściciel gruntu postanowi przejąć budynki, to w pierwszej kolejności zatruje życie lokatorom wyrzucanym ze spółdzielni. Bo kto go zmusi do realizacji ekspektatywy?

Spółdzielnia ma możliwość powoływania się w stosunku do właściciela gruntu na art. 231 par. 1 kodeksu cywilnego („Samoistny posiadacz gruntu w dobrej wierze, który wzniósł na powierzchni lub pod powierzchnią gruntu budynek lub inne urządzenie o wartości przenoszącej znacznie wartość zajętej na ten cel działki, może żądać, aby właściciel przeniósł na niego własność zajętej działki za odpowiednim wynagrodzeniem”). Lokatorzy wyrzuceni ze spółdzielni będą bezbronni.

Bat na dociekliwych

– Przepis uchwalonej ustawy jest rażąco niekonstytucyjny, bo w praktyce osłabia ochronę lokatorów – uważa prof. Ewa Łętowska. Wykreśleni – nawet jeśli nikt nie odbierze im mieszkań – tracą na przykład wpływ na przeprowadzane przez spółdzielnię remonty bloku i nie mają wglądu w żadne dokumenty dotyczące kosztów (choć nadal muszą w nich partycypować). Zostają też pozbawieni prawa głosu w kwestiach dotyczących tego, kto zarządza budynkami, w których mieszkają.

Prezesi zyskali bat na niewygodnych z ich punktu widzenia spółdzielców. Nawet jeśli spółdzielnia nie wykreśli od razu osób z ekspektatywą (zdaniem prof. Łętowskiej prezesi nie powinni tego robić, bo popełniają wówczas błąd nadmiernego formalizmu; przecież nikt nie ma wątpliwości, że ustawodawca nie chciał pozbawić ochrony tysięcy obywateli), to zgodnie z ustawą ma prawo to zrobić w każdej chwili.

Zobacz także:
Ochrona lokatorów walących się bloków »
– Prezesi spółdzielni zyskali narzędzie do dyscyplinowania zbyt wnikliwych spółdzielców. Jeśli ktoś będzie zadawał zbyt wiele niewygodnych pytań, można go po prostu wykreślić spośród członków – przypuszcza Cezary Meszyński.

Zdaniem specjalistów ustawa powinna zostać jak najszybciej znowelizowana. Przy czym prof. Ewa Łętowska spostrzega, że to smutne, by jedną nowelizację po kilku miesiącach trzeba było poprawiać kolejną. I to tylko dlatego, że nikt w Sejmie i Senacie nie zwrócił uwagi na przepis przejściowy.

Wadliwy przepis był częścią projektu rządowego. Co teraz zrobi ustawodawca? Tego jeszcze nie wiadomo. Ministerstwo Inwestycji i Rozwoju nie odpowiedziało na nasze pytania.

..

Czyli wzmocnili mafie. A jak tak obserwuje to nigdzie nie ma problemu zalatwic nawet w ZUSie a w spoldzielni... Koszmar! Skamienilina z PRL. Te baby tez czesto wyglad radziecki... Jak spojrza to bazyliszek wydaje sie mily...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:34, 26 Mar 2018    Temat postu:

26.03.2018
Walczą ze spółdzielnią o ciepłe kaloryfery

video

Roman i Joanna Rusinowie walczą ze spółdzielnią o podłączenie mieszkania do sieci ciepłowniczej. Małżeństwo wyremontowało lokal, m.in. wykonując nową instalację grzewczą. Później, gdy spółdzielnia zdecydowała się podłączyć osiedle do centralnego ogrzewania, wykonawcy nie spodobała się instalacja w mieszkaniu Rusinów. Nie odpowiadały mu rury i grzejniki. W tej sprawie osiągnięto kompromis. Problem okazał się rozdzielnik ciepła.


W 2010 roku państwo Rusinowie postanowili kupić mieszkanie. Odpowiedni lokal dla siebie znaleźli na jednym z osiedli w Żychlinie niedaleko Kutna. Małżeństwo kupiło mieszkanie ogrzewane piecami kaflowymi, po atrakcyjnej cenie i do dziś próbuje je wyremontować.

- W każdym pokoju był piec kaflowy, podłogi były drewniane jeszcze, wszystko remontowaliśmy od początku. Piece zlikwidowaliśmy i założyliśmy centralne ogrzewanie. Wstawiliśmy piec, który ogrzewał przez kaloryfery całe mieszkanie – opowiada Joanna Rusin.

Rusinowie zamontowali kaloryfery i instalację centralnego ogrzewania. Mieszkanie ogrzewali za pomocą pieca węglowego. Gdy w życie weszła ustawa antysmogowa, spółdzielnia postanowiła zamontować swoje centralne ogrzewanie we wszystkich blokach. Podczas kontroli okazało się, że spółdzielni nie odpowiadają jednak kaloryfery zamontowane przez małżeństwo.

- Przyszedł wykonawca generalny zakładania tego centralnego ogrzewania i powiedział, że wszystko jest do wymiany. Kaloryfery, rurki, głowice nadkaloryferowe, a jeszcze dodał, że rurek doprowadzających nie można położyć, nie zbijając kafelków. Trafiło mnie to – mówi Roman Rusin.

- Remontu jeszcze nie skończyliśmy, a chcieli nam demolować kaloryfery, bo pan, który wygrał przetarg chciał zakładać swoje – komentuje Joanna Rusin.

Rusinowie za całą instalację grzewczą zapłacili ponad 7 tysięcy złotych i nie zgodzili się na demontaż jej i wymiennika ciepła. Spółdzielnia chciała zamontować swoją instalację i kaloryfery za 4 tysiące złotych, dewastując przy tym mieszkanie Rusinów. Władze spółdzielnie ostatecznie zgodziły się na zamontowaną przez małżeństwo instalację pod warunkiem, że Rusinowie sami będą ją konserwować i robić przeglądy. Kością niezgody został wymiennik, przez który spółdzielnia nie chce podłączyć rodziny do ogrzewania.

- To jest alternatywne źródło ciepła. To jest to samo, co piec gazowy, co piec węglowy, co `wężownica w kuchni węglowej. Tylko, że pół tego wymiennika to jest woda uzdatniona, która przychodzi z przedsiębiorstwa energii cieplnej, a ta druga połowa to jest własna woda w budynku – tłumaczy Andrzej Porębski, hydraulik i wykonawca instalacji w mieszkaniu Rusinów.

- Wymiennik dla nich, jeżeli mówimy o pieniądzach, nie rzutuje na nic, jest bez wpływu, bo nie uchylam się od płatności z części wspólnej całego centralnego ogrzewania – mówi Roman Rusin.

Rusinowie od 2 lat mają nieogrzewane mieszkanie, ponieważ spółdzielnia nie chce ich podłączyć do sieci ciepłowniczej. Poszliśmy na spotkanie z władzami spółdzielni zapytać, dlaczego nie chcą się zgodzić na zamontowaną przez Rusinów instalację.
Reporterka: Dlaczego on tego mieć nie może? Proszę się powołać na konkretny przepis, który zabrania tego.
Przedstawiciel spółdzielni: Bo to będzie precedens. To jest niezgodne z projektem.

Rusinowie zapowiedzieli skierowanie sprawy do sądu.*

* skrót materiału

Reporter: Klaudia Szumielewicz-Szklarska

..

Tak to jest. Az sie nie chce miec z nimi nic do czynienia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:27, 29 Mar 2018    Temat postu:

Koszalin. Chcieli zamienić mieszkanie.Teraz do lokalu nie mają żadnych praw

Stracił obie nogi(...) Rodzina zwróciła się z prośbą do prezesa o dokonanie zamiany. Ten stwierdził, że ma mieszkanie na parterze, jednak aby je otrzymać muszą zrzec się członkostwa w spółdzielni. Gdy to zrobili, okazało się, że otrzymali mieszkanie, ale nie na własność, a w najem..

...

Na spółdzielnie naloty sa potrzebne. To juz bandytyzm. Wprowadzeni w sposob przestepczy w blad.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:33, 04 Kwi 2018    Temat postu:

Jak założyć wspólnotę?
04
kwietnia
2018
Wróć
Trudno ukryć, że spółdzielnie mieszkaniowe nie cieszą się w Polsce zbyt dobrą opinią. Podmioty należące do tego sektora, są dość mocno zróżnicowane. Prócz niewydolnych molochów posiadających nawet kilkanaście tysięcy mieszkań, możemy znaleźć również niewielkie spółdzielnie, które potrafią sprawnie konkurować z deweloperami.

Andrzej Prajsnar
Autor
Andrzej Prajsnar
Ogólne statystyki są jednak nieubłagane. Według danych GUS-u, spółdzielnie wydają na remonty mniej niż wspólnoty mieszkaniowe i źle radzą sobie z egzekucją czynszów. Co gorsza, zarządy wielu spółdzielni niezbyt chętnie dzielą się informacjami o przychodach i wydatkach. Między innymi dlatego, wielu spółdzielców zastanawia się nad wyodrębnieniem lokalu i przystąpieniem do wspólnoty mieszkaniowej. Taka zmiana czasem zostaje zablokowana przez problemy ze stanem prawnym zabudowanego gruntu.
O utworzeniu wspólnoty może zdecydować większość lokatorów …
Osoba rozważająca wystąpienie ze spółdzielni, przede wszystkim powinna dowiedzieć się, czy istnieje możliwość przekształcenia lokalu spółdzielczego we własnościowy (tzw. wyodrębnienia mieszkania). Kluczowe znaczenie mają koszty takiej zmiany, która jest warunkiem koniecznym do opuszczenia spółdzielni. Osoba zainteresowana wyodrębnieniem lokalu, będzie musiała pokryć między innymi zaległe czynsze, koszty budowy mieszkania oraz opłaty związane z czynnościami notarialnymi i sądowymi. Nawet jeśli wnioskodawca może sobie pozwolić na pokrycie wszystkich wymienionych wydatków, to nierozwiązywalnym problemem bywa zawiły status prawny gruntu pod blokiem. Brak jasno określonej własności takiej działki, praktycznie uniemożliwia wyodrębnienie lokum i przystąpienie do wspólnoty mieszkaniowej.
Brak problemów z wyodrębnieniem mieszkania spółdzielczego lub jego wcześniejsze wyodrębnienie oznacza, że możliwe jest podjęcie dalszych działań w celu przystąpienia do wspólnoty mieszkaniowej. W przypadku budynków spółdzielczych, obowiązują szczególne zasady utworzenia wspólnoty. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, wspólnota mieszkaniowa powstanie automatycznie po wyodrębnieniu ostatniego lokalu w spółdzielczym bloku (niezależnie od dalszej przynależności właścicieli do spółdzielni). Niektóre spółdzielnie celowo blokują taką procedurę, poprzez przewlekłe rozpatrywanie wniosków i mnożenie biurokratycznych przeszkód.

Reklama

Osoby zainteresowane opuszczeniem spółdzielni, powinny jednak wiedzieć o tym, że istnieją alternatywne rozwiązania. Pierwsze z nich polega na przegłosowaniu utworzenia wspólnoty mieszkaniowej przez większość właścicieli wyodrębnionych lokali znajdujących się w danym budynku lub zespole budynków. O wyniku takiego głosowania decyduje udział każdego lokalu w częściach wspólnych. Alternatywny wariant zakłada podział spółdzielni na wniosek właścicieli części lokali i późniejsze utworzenie wspólnoty (poprzez wyodrębnienie wszystkich mieszkań lub głosowanie). Trzeba jednak pamiętać, że walne zgromadzenie spółdzielców, ze względu na ważne interesy gospodarcze spółdzielni lub jej członków, może podjąć uchwałę blokującą podział. W takiej sytuacji, często konieczna jest interwencja sądu.
Zasady działania nowej wspólnoty będą zależały od liczby mieszkań
Utworzenie wspólnoty mieszkaniowej nie oznacza, że spółdzielnia zostanie automatycznie wyrugowana z całego budynku i jego otoczenia. Spółdzielczy inwestor nadal będzie posiadał m.in. prawo własności do niewyodrębnionych lokali użytkowych oraz terenów niezabudowanych (np. parkingów).
Jeżeli chodzi o nową wspólnotę mieszkaniową, to trzeba pamiętać, że zasady działania takiego podmiotu będą zależały od liczby lokali przynależnych do budynku. Tak zwana mała wspólnota mieszkaniowa powstanie, jeżeli w danym bloku znajduje się nie więcej niż siedem wyodrębnionych lub przeznaczonych do wyodrębnienia lokali. Mała wspólnota mieszkaniowa jest niesformalizowanym tworem, który nie posiada zarządu i nie musi nawet zwoływać zebrań rocznych. Zarządzanie małą wspólnotą odbywa się na podstawie przepisów kodeksu cywilnego o współwłasności. Większa liczba lokali w danym budynku (przynajmniej osiem), skutkuje powstaniem tzw. dużej wspólnoty mieszkaniowej. Taka wspólnota posiada zarząd i musi przestrzegać zasad działania określonych w ustawie o własności lokali.

...

Ciezko ludzi zebrac do wspolnoty.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:34, 10 Kwi 2018    Temat postu:

Podzielniki ciepła elektroniczne
Witam

Dziś będzie o obróbce cieplnej, ale troszkę innej. Dziś będzie o tym jak we własnym domu jesteśmy obrabiani cieplnie przez kogo? W sumie nie wiem.

Podzielniki ciepła na kaloryferach.

Dawniej były podzielniki cieczowe, bardzo łatwe do oszukania, wiele sposób można najść na sieci, opisów i filmów.

Teraz hit to podzielniki elektroniczne, dwuczujnikowe, z odczytem radiowym. Cud, miód, malina, nie ma lepszych.

I o takich podzielnikach dziś będzie.

Minometer_M_7

Elektroniczny podzielnik ciepła (np. Minometer M7) wyposażony jest w:

dwa czujniki mierzące temperaturę od strony kaloryfera i od strony pomieszczenia,
algorytm, którego nikt nie zna, odpowiedzialny za naliczanie jednostek,
inne funkcje teraz nieistotne.
Cytując producenta:

„Nie powinno się zasłaniać grzejnika długimi zasłonami ani zasłaniać meblami. Nie stosowanie się do powyższych zasad zakłuci prawidłową cyrkulację ciepła, a szkoda byłoby nie korzystać z ciepła za które płacimy”

„Elektroniczna rejestracja prób manipulacji”

„Wysoka jakość zabezpieczeń przeciwko zakłóceniom termicznym, elektrycznym i magnetycznym”

Ale jak się dobrze poszuka, można też przeczytać takowy tekst:

„Każda próba nieautoryzowanej manipulacji (zerwanie plomby elektronicznej), próba demontażu grzejnika z podzielnikiem lub stosowanie przeszkód cieplnych przed grzejnikiem (meble, zasłony itp.), jest rejestrowana z dokładną datą jej wystąpienia. Informacja o manipulacji jest przesyłana podczas najbliższego odczytu radiowego.”

„Przy próbie manipulacji, podzielnik samodzielnie przełączy się na jednoczujnikowy system pracy”

Z uwagi na wcześniejsze doświadczenia z udanymi próbami oszukiwania podzielników wyparkowych, producent „zabezpieczył” urządzenie przed próbami manipulacji.

Teraz troszku teorii:

Przykład pierwszy: grzejnik ma temperaturę 70 st. C, temperatura przed grzejnikiem to 30 st. C. Podzielnik zliczy 2 umowne jednostki ciepła w jakimś okresie czasu.

Przykład drugi: grzejnik ma temperaturę 70 st. C, temperatura przed grzejnikiem to 20 st. C. Podzielnik zliczy 2,5 umownych jednostek ciepła w jakimś okresie czasu.

Przykład trzeci: grzejnik ma temperaturę 70 st. C, temperatura przed grzejnikiem to 40 st. C. Podzielnik zliczy 1,5 umownych jednostek ciepła w jakimś okresie czasu.

Niby wszystko dobrze, ale czujnik jest zabezpieczony przed nieautoryzowaną próbą manipulacji!

A z powyższych przykładów można wywnioskować, że obłożenie samego podzielnika styropianem spowoduje podwyższenie temperatury rejestrowanej czujnikiem od strony pomieszczenia i obniżenie ilości naliczonych jednostek! Czyli styropian i folia aluminiowa do dzieła.

Producent zna fizykę, przewidział taki sposób mojego myślenia i zastosował sprytny algorytm „zabezpieczający prze próbą manipulacji”. Co to oznacza w praktyce?

Jeśli czujnik zarejestruje zbyt wysoką temperaturę pomieszczenia (przy jednocześnie wysokiej temperaturze grzejnika) przełącza się w tryb jednoczujnikowy i założy temperaturę pomieszczenia na poziomie 20 st. C.

Czyli w takim przypadku jesteśmy „karani” dodatkowymi jednostkami ciepła, którego faktycznie nie zużyliśmy. I dobrze tak manipulantom!

A teraz przykład z życia wzięty, oczywiście termostat ustawiony na 3:

grzejnik zasłonięty firanką,
suszenie prania na grzejniku,
zasłonięcie grzejnika szafką czy fotelem.
I co się dzieje? Podzielnik rejestruje podwyższoną temperaturę pomieszczenia, wysoką temperaturę grzejnika: NASTĄPIŁA PRÓBA MANIPULACJI = KTOŚ KRADNIE CIEPŁO!

I pomimo tego, że nie ogrzewamy pomieszczenia do takiej temperatury jak byśmy tego chcieli, nie zużyliśmy tego ciepła, podzielnik nalicza nam KARNE jednostki ciepła faktycznie nie zużyte.

I teraz pragnę czytającym to i mającym w domu podzielniki elektroniczne dwuczujnikowe pogratulować:

JESTEŚCIE WE WŁASNYM DOMU, ZA WŁASNE PIENIĄDZE (wszak płacicie za te podzielniki, ale za to niedużo – raptem ok. 400 zł/szt!) TRAKTOWANI JAK ZŁODZIEJE BO:

MAŁŻONKA LUBI DŁUGIE FIRANKI,
BABCIA LUBI SIEDZIEĆ W FOTELU PRZY GRZEJNIKU I PRZYSYPIAĆ,
MACIE MAŁE MIESZKANIE I KOMODA STOI W SYPIALNI ZASŁANIAJĄC KALORYFER.
Skąd taki mądry jestem? Bo mój ojciec, który zawsze miał zwrot pieniedzy za centralne ogrzewanie, po pierwszym okresie zimowym z podzielnikami elektronicznymi dostał owszem, ale domiar: musiał dopłacić ok. tyle samo co przez kilka wcześniejszych lat co roku dostawał z powrotem. Niby nic, ale za te 600 zł dopłaty + 600 zł nadpłaty (jak bywało dawniej) kilka cydrów można zakupić, albo kwiatów dla Loli.

I na nic nie zda się kłócenie ze spółdzielnia mieszkaniową, liczenie, sprawdzanie, udowadnianie. Podzielnik ciepła spełnia normy EN, zlicza jednostki prawidłowo, jest podstawą prawną do rozliczeń.

W tym sezonie grzewczym mój ojciec już jest mądrzejszy, wszystkie firanki powędrowały do góry, meble pojechały na bok od grzejników.

Aaa, nie wiem, kiedy podzielnik przechodzi w tryb antyzłodziejowy, nie che mi się tego sprawdzać. Da się, teraz jak wiadomo czego szukać, wystarczy termometr, zegarek i oko by to ustalić.

A to, ż producenci, spółdzielnie mieszkaniowe łaskawie nie informują użytkowników o tak drobnym szczególe: mamy cię złodzieju! Widać nie muszą.

Acha, czy szukać sposobów na oszukanie elektronicznego podzielnika ciepła? Chyba nie warto. Wystarczy odsłonić grzejniki i nie dawać Panu Podzielnikowi Ciepła powodów by traktował nas jak oszustów.

Literatura:

Ulotka Minol m7radio-instrukcjadlalokatora.pdf
Ulotka Minol m7radio-kartakatalogowa.pdf
Ulotka Amator Powogaz e-itn-30-5.pdf

...

Jak zwykle z tymi spoldzielniami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:54, 16 Kwi 2018    Temat postu:

Odszkodowania grzewcze – porady
Kontakt
Jak złożyć pozew przeciwko spółdzielni o odszkodowanie grzewcze?
Strona główna » Odszkodowania grzewcze – porady radcy prawnego » Jak złożyć pozew przeciwko spółdzielni o odszkodowanie grzewcze?
View Larger ImageOdszkodowania za wysokie opłaty za ogrzewanie białystok
Jak złożyć pozew przeciwko spółdzielni o odszkodowanie grzewcze?

Problem zawyżanych opłat za centralne ogrzewanie staje się coraz powszechniejszy, a jednocześnie jest dla wielu mieszkańców bloków wielorodzinnych nowy. Jego źródłem są montowane w lokalach przez spółdzielnie i wspólnoty tzw. podzielniki kosztów, których obecność, zwykle fałszuje rzeczywiste zużycie energii. Spółdzielnie i wspólnoty nie robią nic, aby pomóc mieszkańcom. W takim wypadku pozostaje nam staranie się o odszkodowanie ze spółdzielni czy wspólnoty na drodze sądowej. Przy wsparciu wyspecjalizowanego radcy prawnego, wygrana nie powinna stanowić problemu.

Istota problemu z podzielnikami ze spółdzielni lub wspólnoty

Montowanie podzielników związane jest z prawem unijnym oraz krajowym prawem energetycznym, które uznają tę metodę jako jedną pośród innych za możliwą do stosowania z naliczaniu opłat za energię cieplną. Pierwotnie podzielniki miały chronić konsumenta i zgodnie z prawem energetycznym gwarantować, że zapłaci tylko za to, co zużywa. Faktem jest jednak, że zakup podzielników nie jest obowiązkowy i z tym wiąże się jeden z elementów problemu. Dużą liczbę odwołań notuje się właśnie w blokach, w których podzielniki od spółdzielni czy wspólnoty zakupiła jedynie część lokatorów. Drugim elementem problemu niezależnie od tego czy we wszystkich mieszkaniach zastosowano podzielniki jest nieumiejętność wykorzystanie danych z odczytu i błędne zasady rozliczeń.

Podzielniki same w sobie niewłaściwie naliczają zużytą energię cieplną z wielu powodów, np. zbyt dużej wrażliwości pomiaru. Nawet promienie słońca mogą fałszować odczyty. Tymczasem mieszkańcy, którzy ich nie zakupili narażeni są na zawyżane opłaty ryczałtowe. Opisywaliśmy tę problematykę w wielu innych artykułach na naszej stronie. W tym miejscu warto dodać, że nie tylko posiadacze podzielników, lecz również ryczałtowcy, których rachunki znacząco zmieniły się od czasu zamontowania w ich budynku podzielników, mogą liczyć na pomoc prawną i odszkodowanie od spółdzielni lub wspólnoty.

Kroki przed złożeniem pozwu o odszkodowanie ze spółdzielni

Nieliczne kancelarie radcowskie w kraju specjalizują się w prawie spółdzielczym. Niewiele jest przygotowana do profesjonalnego reprezentowania lokatorów przed sądem w temacie podzielników i nieuczciwego naliczania kosztów co. Przed wystąpieniem do sądu o odszkodowanie ze spółdzielni lub wspólnoty należy się odpowiednio przygotować, więc samodzielna walka z administratorem budynku istotnie obniża szanse na wygraną. Większość poszkodowanych decyduje się zaangażować prawnika. Do kancelarii można też przyjść po poradę, dzięki której zyskuje się szerszą ocenę sytuacji. W dalszym postępowaniu, już wraz z prawnikiem, można przygotować pozew do sądu. Istotne w tym względzie informacje to:

brak konieczności posiadania dowodów – nierzadko naliczenia za C.O. są skomplikowane, a pomoc prawna w tym względzie wyklaruje czy rzeczywiście dochodzi do nadużyć (wskazana jest zatem konsultacja),
w przypadku przekonania o nadużyciach w pobieraniu opłat można pominąć konsultację i od razu dostarczyć do kancelarii wszelką posiadaną dokumentację rozliczeniową, a także dodatkowe dokumenty, np. prośby o wyjaśnienie kierowane do spółdzielni czy wspólnoty i ich odpowiedzi,
na podstawie dokumentacji prawnicy oszacują skalę nieprawidłowości,
kolejną kwestią będzie wyliczenie strat i wysokości odszkodowania, które lokator może otrzymać od spółdzielni lub wspólnoty mieszkaniowej,
gdy dowody są wystarczające, a prognozowane odszkodowanie zadowalające dla lokatora, może on zlecić prowadzenie sprawy określonej kancelarii radcowskiej,
kancelaria składa do właściwego sądu pozew przeciwko administratorowi budynku, a gdy dowody są jednoznaczne, pomijane są niektóre rutynowe czynność jak powoływanie biegłych i sprawa sądowa toczy się szybko.
Istotną informacją wydaje się również fakt, iż odszkodowania spółdzielni czy wspólnoty liczone są do 10 lat wstecz i za cały ten okres wypłacona zostanie rekompensata, jeśli tylko zostaną w sądzie przedstawione dowody istnienia nadużyć w dłuższej perspektywie czasowej.

Co jeszcze warto wiedzieć?

W związku z tym, że wielu lokatorów rezygnuje z dochodzenia swoich praw, bo nie wierzy w powodzenie, należy wyjaśnić, że przez taki stosunek do sprawy lokator skazuje się na dalsze problemy. Spółdzielnie i wspólnoty nie pomagają mieszkańcom w przypadku zgłaszanych problemów rozliczeniowych i z podzielnikami, gdyż uznają je za sprawdzony sposób naliczania opłat, a jest tak tym bardziej, iż narzucony w swojej formie odgórnie. Tym samym jasne jest, że ze strony administratora rozwiązanie problemów nie nadejdzie.

Ten wyniesiony z kontaktu ze spółdzielnią czy wspólnotą mieszkaniową stosunek cechujący się bezsilnością i brakiem wiary w uzyskanie pomocy bywa generalizowany. Przez wielu lokatorów sąd jest kolejną instytucją, w której spodziewają się podobnej bagatelizacji problemu, a w dodatku takiej, za którą trzeba zapłacić. Należy jednak z całą stanowczością temu zaprzeczyć. Sąd jest instytucją niezależną i w przeciwieństwie do spółdzielni czy wspólnoty, których działania zależne są od zysków, działa bezstronnie. W przypadku dostarczenia dowodów na nadużycia w opłatach za C.O. i odpowiedniego poprowadzenia sprawy przy zastosowaniu optymalnych instrumentów prawnych każdy poszkodowany mieszkaniec bloku wielorodzinnego przeważnie otrzyma odszkodowanie od spółdzielni lub wspólnoty bez względu na argumentację strony pozwanej. Prawo energetyczne bowiem chroni nas i nakazuje, by lokator płacił wyłącznie za energię rzeczywiście zużytą. W tym tkwi istota by umiejętnie to wykazać przy zastosowaniu wiedzy prawniczej jak i fachowej z zakresu ciepłownictwa, budownictwa i fizyki.

16 kwietnia 2018
Najnowsze porady

Jak złożyć pozew przeciwko spółdzielni o odszkodowanie grzewcze?
Pierwsze kroki w walce ze spółdzielnią o odszkodowanie grzewcze
Pomoc prawna w odszkodowaniach grzewczych
Czemu przepłacamy za centralne ogrzewanie?
Kiedy najczęściej składa się pozew do sądu o odszkodowanie grzewcze?
ADRES

Odszkodowania grzewcze
ul. Grochowa 11/3
15-423 Białystok
ZADZWOŃ LUB NAPISZ

Tel: +48 85 744 66 88
Tel: +48 606 266 660
Email: [link widoczny dla zalogowanych]

...

Warto zapamietac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 0:54, 13 Maj 2018    Temat postu:

MAGDA MIEŚNIKwczoraj (09:51)
Mieszkańcy mają płacić za wejście do własnego domu. Spółdzielnia chce 260 zł miesięcznie
Czy mieszkańcy kamienicy przy ul. Kruczej 79 we Wrocławiu będą musieli płacić 260 zł miesięcznie za to, że wchodzą do własnego domu? Chodnik, który prowadzi do bramy budynku, należy do spółdzielni mieszkaniowej Metalowiec, która chce wprowadzić opłaty dla lokatorów, którzy nie są jej członkami.
Głosuj
Głosuj
Podziel się
Opinie
Kamienica przy ul. Kruczej 79 we Wrocławiu
Kamienica przy ul. Kruczej 79 we Wrocławiu (Google Earth)

Jak pisze se.pl, mieszkańcy domu przy ul. Kruczej 79 muszę przejść dwumetrowym chodnikiem, by wejść do bramy budynku. Spółdzielnia mieszkaniowa Metalowiec, która jest właścicielem przejścia, chce wprowadzić opłaty za korzystanie z chodnika. - Domagają się po 260 zł miesięcznie - mówi - Bolesław Białek, jeden z lokatorów. I dodaje, że zwłaszcza starszych mieszkańców kamienicy nie stać na taką opłatę.

Spółdzielnia tłumaczy, że zgodnie z prawem może domagać się opłat. – To nasz teren. Dbamy o niego, robimy remonty. Kwota została oszacowana przez rzeczoznawcę – mówi Dariusz Podroużek, dyrektor SM Metalowiec.

Sprawę dwumetrowego chodnika ma wkrótce rozstrzygnąć sąd. Mieszkańcy przekonują, że należące do spółdzielni przejście to jedyny sposób, by mogli dostać się do swoich mieszkań.

...

Bandyci chca ludzi zagonic do spoldzielni. Specjalnie tak dzialki wykrolili. Trzeba bylo pilnowac. Dzialka musi obejmowac troche terenu wokol domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:13, 04 Cze 2018    Temat postu:

Po tym wyroku opłaty w starych blokach pójdą w górę

Spółdzielnia musi stare i wysokie bloki dostosować do współczesnych wymogów przeciwpożarowych. Oznacza to podwyżkę opłat od lokatorów.

...

I juz tak zostana bo jest okazja podniesc...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:28, 24 Cze 2018    Temat postu:

„Drużyny prezesa” mają w nosie prawo. Cała prawda o spółdzielniach mieszkaniowych w Polsce
24 czerwca 2018, 09:00
Facebook34Google Plus0Wykop0Tweet
źródło:MAGAZYN DGP
blok, mieszkanie, nieruchomość
Blokźródło: ShutterStock
Zarządy spółdzielni mieszkaniowych mają w nosie prawo, przed mieszkańcami chronią ich nawet uzbrojeni ochroniarze. Organy państwa zaś mówią zwykłym ludziom, by radzili sobie sami.

Za kilka tygodni mija rok, odkąd wszystko miało się zmienić. Sytuacja niemal 10 mln Polaków mieszkających w obiektach zarządzanych przez spółdzielnie mieszkaniowe miała ulec w końcu radykalnej poprawie i przestać przypominać tę, o jakiej opowiada znany przez wszystkich serial „Alternatywy 4” z lat 80. (samowola prezesów, nieodpowiadanie na wnioski, obciążanie lokatorów opłatami, z którymi nie zgadza się większość spółdzielców, wykorzystywanie środków ze spółdzielczej kasy do realizacji własnych interesów). Dokładnie 20 lipca 2017 r. Sejm uchwalił nowelizację ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Politycy przekonywali, że to będzie rewolucja.

– Spółdzielnie mieszkaniowe są tworzone przez mieszkańców i dla mieszkańców. Dlatego sygnały Trybunału Konstytucyjnego o potrzebie zwiększenia ochrony członków spółdzielni i podniesieniu transparentności w zarządzaniu ich zasobami musiały się spotkać ze zdecydowaną reakcją ministerstwa – zapowiadał z pompą zmiany minister infrastruktury i budownictwa Andrzej Adamczyk. Kilkanaście tygodni później już przyznawał, że ustawa jest niedoskonała, ale zaznaczał, że to wina Sejmu, który wywrócił projekt do góry nogami.

Dziś niemal wszyscy przyznają – część oficjalnie, część nieoficjalnie – że nic się nie zmieniło.

Właśnie kończy się pierwszy poważny test – trwają walne zgromadzenia spółdzielców. Jest już oczywiste, że sprawdzian został oblany. W wielu betonowych molochach przyjmowane są uchwały wprost niezgodne z ustawą. A ograniczenia dotyczące opłat pobieranych od członków, które miała wprowadzić ustawa, w praktyce nie są respektowane.

Jakie domy kupują Polacy?

Demokracja inaczej

Nowelizacja miała przede wszystkim wprowadzić do spółdzielni mieszkaniowych realną demokrację. Bowiem przez lata rządy sprawowali prezesi, których nie sposób było odkleić od stanowisk. Wielu z nich kariery zaczynało w strukturach Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR). Demokracja była fasadowa. Na walne zgromadzenia spółdzielców, które decydują o najważniejszych sprawach, spraszani byli wszyscy pracownicy spółdzielni wraz z rodzinami. Istniały tzw. drużyny prezesa – ludzie zwożeni autokarami na zgromadzenia, często wynagradzani za to, że w odpowiednim momencie podniosą rękę. Ewentualnie, w przypadku pracowników spółdzielni, straszeni zwolnieniem z pracy, jeśli nie przyjdą na głosowania.

Ustawodawca – w ślad za Trybunałem Konstytucyjnym – postanowił to przeciąć. Wskazał, że członkiem spółdzielni może być tylko osoba, która jest związana z lokalem znajdującym się w zasobach spółdzielczych. Zatem tylko taka ma prawo głosu.

Większość polityków uznała, że to wystarczy, by w polskich spółdzielniach mieszkaniowych – a jest ich ok. 3,4 tys., z czego realnie funkcjonujących prawdopodobnie ok. 2,9 tys. – zaprowadzić normalność. Tylko nieliczni twierdzili, że nowelizacja ustawy z 20 lipca 2017 r. w takim kształcie, w jakim ją przyjęto, niczego nie zmieni.

– Ta ustawa jest skandaliczna – grzmiała senator Lidia Staroń, która od początku swojej kariery w parlamencie zajmuje się naświetlaniem nieprawidłowości w funkcjonowaniu spółdzielni mieszkaniowych i prawami spółdzielców oraz lokatorów. Zwracała uwagę, że politycy ulegli złudzeniu. – Nowe przepisy utwardzą spółdzielczy beton, zamiast ulżyć spółdzielcom – przekonywała.

Z naszych obserwacji wynika, że – niestety – miała rację.

– Jakkolwiek z uwagi na krótki czas obowiązywania nowych przepisów jest jeszcze za wcześnie na kompleksową ocenę skutków wejścia w życie ostatniej nowelizacji, która zakładała usprawnienie działalności spółdzielni oraz likwidację wielu niepożądanych zjawisk, to już teraz możemy stwierdzić, iż wbrew zapowiedziom oraz intencjom ustawodawcy nowe przepisy nie tylko nie przyniosły wystarczających, pozytywnych zmian dla lokatorów, lecz na skutek popełnionych błędów legislacyjnych wprowadziły dodatkowy chaos oraz stan niepewności prawnej – uważa radca prawny Łukasz Ozga, wspólnik w kancelarii Płonka Ozga, członek Konwentu Business Centre Club (BCC).

Tomasz Szynkiewicz, aktywista społeczny w Spółdzielni Mieszkaniowej „Bródno”, będącej jedną z największych tego typu podmiotów w Polsce, twierdzi z kolei, że przepisy prawa spółdzielczego i ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych same w sobie nie są złe. Problem w tym, że prezesi spółdzielni oraz osoby zarabiające w spółdzielniach solidne pieniądze w ogóle się nimi nie przejmują i robią swoje. Szynkiewicz twierdzi, że walne zgromadzenie, które się właśnie w spółdzielni skończyło, przypominało farsę i ze szczegółami opisuje jego przebieg.

– W SM „Bródno” walne zgromadzenie odbywa się w budynku, który znajduje się blisko 10 km od osiedli, w których mieszkają ludzie. To skutecznie zniechęca wiele osób do przybycia – twierdzi. Od lat prezes spółdzielni broni się przed tym, by organizować obrady na Bródnie, czyli tu, gdzie spółdzielcy mieszkają. Wielu mieszkańców składa o to apele, jednak kierownictwo jest nieugięte. Oficjalny powód? Na Bródnie nie ma sali, która byłaby w stanie pomieścić wszystkich chętnych.

Ale to dopiero początek. – Na ostatnim walnym było kilkunastu Ukraińców lub Białorusinów, którzy zajmują się zielenią na spółdzielczych terenach. Kiepsko mówili po polsku, więc wyznaczona przez kierownictwo spółdzielni osoba pokazywała im, kiedy mają podnosić rękę – opowiada jeden z obecnych na zgromadzeniu. Chodzi o to, że według ustawy osoba, która nie planuje iść na walne, może wysłać swojego pełnomocnika. Okazuje się, że gospodarze domów zbierają pełnomocnictwa od niezainteresowanych osób. Tacy „pełnomocnicy”, a także niemal wszyscy pracownicy spółdzielni, są przez zarządy obowiązkowo wysyłani na walne. Jeśli więc nawet zbierze się grupa lokatorów chcących skorzystać ze swoich praw i mieć wpływ na wyniki głosowań, nie ma zwykle szans z „drużynami prezesa”. Zwłaszcza gdy mowa o spółdzielniach molochach, takich jak SM „Bródno”, która liczy 26 tys. członków (czyli ok. 75 tys. mieszkańców), Spółdzielnia Mieszkaniowa „Osiedle Młodych” w Poznaniu (ok. 35 tys. członków, blisko 80 tys. mieszkańców mieszkających w niemalże 300 budynkach), upadła Śródmiejska Spółdzielnia Mieszkaniowa, która zarządzała terenami w centrum Warszawy, czy Katowicka Spółdzielnia Mieszkaniowa (16 tys. członków, 40 tys. mieszkańców, niemal 19 tys. mieszkań w zasobie).

Pytam, czy nie jest tak, że winę za taki stan rzeczy ponoszą sami mieszkańcy. Może gdyby przyszło ich 400, a nie 100, mieliby większość.

– Panie, a skąd! Gdyby przyszło nas 400, to kierownictwo spółdzielni odroczyłoby walne o tydzień i po tygodniu przyprowadziło 500 osób. Jaki problem im zapłacić za podnoszenie ręki, skoro prezes płaci nie z własnych pieniędzy, a ze środków należących do ogółu spółdzielców? – odpowiada mój rozmówca.

Gdzie pękną „mieszkaniowe bańki”

Ochroniarze na walnym

Zdaniem Tomasza Szynkiewicza należałoby do ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych wprowadzić zasadę, że większość głosowań jest tajna. Wówczas istniałaby szansa, że część przyprowadzonych przez prezesa osób, wiedząc, co się dzieje w spółdzielni, wyłamałoby się z dyscypliny w głosowaniu.

Coraz częściej podczas walnych iskrzy. Dochodzi do sytuacji, gdy prezesi – oczywiście na koszt spółdzielców – wynajmują ochronę, by ta usuwała krewkich mieszkańców.

O takim przypadku kilka dni temu napisał lokalny portal HaloUrsynow.pl.

„Na walnym zgromadzeniu spółdzielni »Stokłosy« mogą się pojawić ochroniarze z ostrą bronią i »tajniacy«. Mają czuwać nad bezpieczeństwem zgromadzenia i »tonować przejawy słownej agresji«. Tak wynika z oferty firmy ochroniarskiej, która wyciekła ze spółdzielni. Lokatorzy są oburzeni” – poinformował portal. Z relacji mieszkańców wynika, że zarząd obawia się odwołania. Ima się więc wszelkich metod, by zniechęcić ludzi do jawnego występowania przeciw obecnie zarządzającym.

Prezes spółdzielni Krzysztof Berliński twierdzi, że nie powinno dziwić, iż walne zgromadzenie spółdzielni będzie ochraniane. Tam bowiem gdzie są duże emocje, tam przydają się osoby, które będą potrafiły je tonować. Jak wyjaśniał: „Ochrona zgodnie z ofertą ma być sprawowana przez licencjonowanych pracowników, zgodnie z obowiązującymi w tym zakresie przepisami, część załogi firmy ochroniarskiej posiada pozwolenia na broń”. – Najlepiej tonować wymachując pistoletem – kpi jeden z mieszkańców osiedla Stokłosy.

„Drużyny prezesa” nie mają żadnego problemu z tym, by przegłosowywać rozwiązania wprost niezgodne z ustawą. W jednej z warszawskich spółdzielni, po zwróceniu przez mieszkańców na to uwagi, członek rady nadzorczej stwierdził, że „jak się komuś nie podoba, może spier…”.

Ci, którzy się nie godzą na bezprawne rozwiązania, mają jednak w praktyce związane ręce. Niezgodne z prawem uchwały walnego zgromadzenia spółdzielców można– zgodnie z przepisami – zaskarżyć do sądu. Za samo wniesienie powództwa trzeba zapłacić 200 zł. Gdy do tego dodamy koszty obsługi prawnej – kwota często przekroczy 1 tys. zł. I choćby sąd przyznał spółdzielcom rację, to nic z tego nie wynika. Dlaczego – najłatwiej pokazać na przykładzie.

Wyobraźmy sobie, że walne zgromadzenie spółdzielców, a w praktyce „drużyna prezesa”, przegłosuje przedłużenie kadencji zarządu, rady nadzorczej czy rady osiedla w trakcie jej trwania. Jest to w oczywisty sposób niezgodne z ustawą, a więc bezprawne. Spółdzielcy zaskarżają taką uchwałę do sądu. Po kilkunastu miesiącach wygrywają spór ze spółdzielnią (ta jest, jak to zwykle bywa, reprezentowana przed sądem przez świetnych prawników, opłacanych z pieniędzy spółdzielni, a więc z kieszeni wszystkich mieszkańców). Co wówczas robi kierownictwo? Najczęściej podczas najbliższego walnego wprowadza do porządku obrad uchwały o jednakowym brzmieniu z tymi, które sąd uznał za niezgodne z prawem. Przepychanki na salach sądowych mogą trwać latami, ale prezesi są w rzeczywistości nieusuwalni ze swych stanowisk. A koszty walki ponoszą zwykli spółdzielcy.

Trudno też jest udowodnić to, że podczas walnych zgromadzeń łamane są procedury. W wielu przypadkach prowadzący obrady nie dopuszcza do zabierania głosu przez przeciwników kierownictwa spółdzielni, udaje, że nie słyszy składanych wniosków formalnych (np. o utajnienie głosowania). W sądzie to, że ktoś nie został dopuszczony do głosu, jest w praktyce nie do wykazania. Tym bardziej że podczas wielu walnych obowiązuje zakaz nagrywania obrad. Tego, by ktoś nie rejestrował obrazu i dźwięku, pilnują ochroniarze.

Nowa opłata: na kulturę

Ustawodawca okazał się rozbrajająco naiwny. Na większości zakończonych już walnych zgromadzeń spółdzielców, którym przyglądaliśmy się z bliska, głównym tematem była opłata za działalność kulturalno-oświatową. Okazuje się, że taka opłata to sposób na powetowanie sobie strat wynikających z braku możliwości pobierania od nowych członków spółdzielni wpisowego. Ustawodawca postanowił bowiem wprowadzić zasadę, że członkostwo w spółdzielni przysługuje z mocy prawa. I tylko osobom, które są z nią związane węzłem prawnym (czyli najczęściej po prostu mają lokal w danym budynku). To zaś skutkuje brakiem obowiązku składania deklaracji członkowskiej oraz odebraniem spółdzielniom prawa do pobierania wpisowego od nowych członków. Spółdzielnie nie mogą naliczać go od 9 września 2017 r., gdy weszła w życie nowelizacja z lipca 2017 r. Pomysłowi prezesi znaleźli jednak wyjście z sytuacji. Pisaliśmy o nim na łamach DGP już we wrześniu 2017 r., zaledwie po 10 dniach obowiązywania nowych przepisów:

„– Dzień dobry, chciałbym zostać członkiem spółdzielni.

– Musi pan wnieść opłatę w wysokości 600 zł.

– Ale przecież zgodnie z nową ustawą już się nie płaci wpisowego.

– To prawda. Ale my pobieramy opłatę na prowadzenie działalności kulturalnej”.

To nie żart. W kilku dużych spółdzielniach na terenie całego kraju dosłownie na dniach powstały osiedlowe kluby seniora (spotkania w nich mają się odbywać co najmniej raz w kwartale), kółka plastyczne dla dzieci (raz w miesiącu), a w jednej powołano do życia koło sympatyków polowania na zwierzynę łowną.

Bo choć ustawodawca zabronił pobierania wpisowego, to nie zakazał ściągania od nowych członków spółdzielni opłat za działalność kulturalno-oświatową. Krótko po naszym tekście resort infrastruktury i budownictwa potwierdził, że w świetle prawa to dopuszczalne, choć wątpliwe etycznie.

W większości spółdzielni ludzie walczą o to, by znieść te opłaty. „Drużyny prezesa” jednak głosują za ich utrzymaniem.

– Gdy widzimy łatwość, z jaką obchodzone są niektóre przepisy nowelizacji, można już mówić o pewnej naiwności ustawodawcy – przyznaje mec. Łukasz Ozga. Podkreśla, że w Polsce nie brakuje dobrze zarządzanych spółdzielni mieszkaniowych, w których prezesi mają realne poparcie spółdzielców. Ale nowelizacja, w której pokładano tak duże nadzieje, okazała się daleko niewystarczająca.

Poza kontrolą

Problemy ze spółdzielczą demokracją biorą się w dużej mierze stąd, że tych podmiotów nikt nie kontroluje. W spółdzielniach mieszkaniowych zasadą jest, że majątkiem zarządza zarząd, zaś jego pracę weryfikuje rada nadzorcza. Sęk w tym, że gdy członkowie obu tych organów się kolegują – a tak jest najczęściej – nadzór staje się iluzoryczny. Z reguły zasiadający w radzie nadzorczej są zależni od prezesa spółdzielni. On gra pierwsze skrzypce, jako że posiada dostęp do spółdzielczych funduszy. W jednej z małopolskich spółdzielni kilka lat temu zarząd chciał przeforsować uchwałę o tym, że stanowisko prezesa po jego ewentualnej śmierci, na okres do zakończenia kadencji, przejmie jego żona. Absurdalną propozycję rada nadzorcza poparła bez słowa sprzeciwu. Pomysł upadł dopiero na ostatniej prostej, gdy sprawą zainteresowały się lokalne media. Nie jest jednak niczym niespotykanym, że rodzina przejmuje stanowiska lub sprawuje w jednym czasie większość z nich. W zadłużonej na kilkadziesiąt milionów złotych warszawskiej Śródmiejskiej Spółdzielni Mieszkaniowej zarząd nad majątkiem spółdzielni przejęła w pewnym momencie żona prezesa. W zielonogórskiej spółdzielni „Zastal” przez lata w administracji pracowały szwagierka i żony trzech członków rady nadzorczej, a żona przewodniczącego rady była główną księgową w spółdzielni.

Kontrola sprawowana przez podmioty zewnętrzne też jest iluzoryczna. Pisaliśmy o tym na łamach DGP wielokrotnie. Procedura lustracji opiera się na tym, że często ludzie rządzący w jednej spółdzielni sprawdzają prawidłowość działania innej. Nikt nikomu nie chce zrobić krzywdy.

„Jeśli lustrator będzie zbyt dociekliwy i wykaże w swoim raporcie nieprawidłowości, to następnym razem nie wezmą go na kontrolę i nie zarobi”, pisaliśmy jeszcze w 2010 r. Czy dziś coś się zmieniło? Nie. Dlatego od lat pojawia się postulat, by realna kontrola działalności spółdzielni mieszkaniowych została wyprowadzona na zewnątrz. Mogłaby ją sprawować np. Najwyższa Izba Kontroli (NIK). Prawo i Sprawiedliwość (PiS) 10 lat temu popierało ten pomysł. Teraz o nim nie pamięta.

Z kolei za kontrolę zgodności statutów, czyli najważniejszych aktów prawnych w ramach spółdzielni, z ustawami odpowiadają sądy rejestrowe. W praktyce ona jednak nie istnieje. Dowód? W połowie 2007 r. ustawodawca w jednej z nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych przesądził, że każdy spółdzielca powinien móc współdecydować o najważniejszych sprawach jego kooperatywy. I że trzeba skończyć z głosowaniem przez przedstawicieli, za to we wszystkich spółdzielniach najważniejszym organem stanie się walne zgromadzenie.

W połowie marca 2018 r. rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar w wystąpieniu do rządu wskazał, że nadal w części spółdzielni decydują zebrania przedstawicieli, czyli twór, który formalnie od ponad dekady w świetle prawa nie istnieje. Mimo to w niektórych betonowych molochach to właśnie on, zgodnie ze statutami, jest najwyższym organem spółdzielczym. Bodnar zresztą często pisze do polityków o spółdzielniach mieszkaniowych. Wskazuje, że prawo nie rozwiązuje problemów zwykłych ludzi, a często nawet kreuje dodatkowe. Eksperci z biura RPO do przepisów nowelizacji z 2017 r. mieli kilkanaście wątpliwości, jak należy interpretować prawo – które przecież powinno być klarowne.

Andrzej Adamczyk na jedno z pism rzecznika odpowiedział, że: „W obecnie złożonym systemie prawnym, przy wciąż rosnącej liczbie aktów prawnych, trudno jest uniknąć w przepisach niespójności” i „pewne rozwiązania przyjęte ostatecznie w powyższej ustawie zmieniającej mogą budzić wątpliwości interpretacyjne”.

Dobre praktyki? Jakie dobre praktyki?

– Powodem patologii w spółdzielniach mieszkaniowych jest to, że prokuratura i sądy nie zajmują się przekrętami prezesów. Zostawiają zwykłych mieszkańców samym sobie – uważa Jan Śpiewak, stołeczny aktywista związany ze stowarzyszeniem Wolne Miasto Warszawa.

Zdecydowana większość spraw zgłaszanych przez obywateli do prokuratury (najczęściej zarzucają kierownictwu spółdzielni niegospodarność) jest umarzana. Śledczy jako powód wskazują to, że trudno obwiniać osoby pełniące funkcje kierownicze w spółdzielni za to, że realizowały one wytyczne walnego zgromadzenia spółdzielców. Często w postanowieniach o umorzeniu podkreśla się, że skoro rada nadzorcza ani walne nie dopatrzyły się uchybień, to należy uznać, że do niegospodarności nie doszło.

Podobnie do tematu podchodzą sądy. W orzecznictwie – także Sądu Najwyższego – wykształcił się pogląd, że sąd nie powinien zastępować organów wewnątrzspółdzielczych. Sędziowie interweniować powinni jedynie w wyjątkowych sytuacjach, gdy już na pierwszy rzut oka widać, że np. została przyjęta przez walne zgromadzenie niezgodna z ustawą uchwała. Sąd Najwyższy w ostatnich kilku latach co najmniej kilkukrotnie podkreślał, że skoro ustawowo jest zagwarantowana demokracja w spółdzielniach mieszkaniowych, to wymiar sprawiedliwości nie powinien jej ograniczać.

– Niestety takie podejście do sprawy wzmacnia u prezesów spółdzielni poczucie bezkarności. Argument, że nie należy wyciągać konsekwencji wobec prezesa, ponieważ walne zgromadzenie popiera jego działania, podczas gdy istnieją dowody na to, iż w wątpliwy prawnie sposób przejmuje on kontrolę nad walnym zgromadzeniem i radą nadzorczą, jest pozbawiony sensu – spostrzega Jan Śpiewak.

Kłopotem jest też łagodność wymiaru sprawiedliwości, gdy przekręt jest ewidentny. Śpiewak, który przeanalizował nieliczne wyroki skazujące wydane w sprawach przeciwko kierownictwom spółdzielni, dostrzegł, że najczęściej kończy się na karach w zawieszeniu lub symbolicznych grzywnach. Wyprowadzony ze spółdzielni majątek sięga zaś niekiedy kilkudziesięciu milionów złotych.

– Sądy karne powinny być znacznie surowsze w sprawach spółdzielczych. Może to podziałałoby otrzeźwiająco na niektórych – uważa Jan Śpiewak.

Dużo do podziału

Dlaczego w spółdzielczości mieszkaniowej dochodzi do tylu nieprawidłowości? Dlaczego właśnie tu mamy do czynienia z wieloma patologiami oraz prezesami, którzy dążą do tego, by zajmować swoje stanowiska dożywotnio?

Spółdzielczość mieszkaniowa to wielki biznes. Na terenach zarządzanych przez spółdzielnie mieszka prawie 10 mln Polaków. A bycie prezesem dużego betonowego molocha to niekiedy coś więcej niż zarządzanie dużą spółką akcyjną. Zwłaszcza że nie mamy tu do czynienia z koniecznością wypełniania obowiązków informacyjnych emitenta, działalność spółdzielni nie podlega nadzorowi Komisji Nadzoru Finansowego (KNF), a zarządów nie obowiązują nawet żadne kodeksy dobrych praktyk. Gdy pytaliśmy pewien czas temu w kilku spółdzielniach o to, czy takie nieoficjalne regulacje posiadają, w stu procentach przypadków usłyszeliśmy, że nie ma takiego wymogu prawnego, więc takich kodeksów nie ma.

Przykładowo wspomniana na początku tekstu SM „Bródno” ma ok. 26 tys. członków. Zakładając, że przeciętnie w lokalu zamieszkują trzy osoby, łącznie w zasobach spółdzielczych mieszka ok. 75 tys. osób. To więcej niż w Gnieźnie, Ostrowcu Świętokrzyskim, Suwałkach czy Białej Podlaskiej. Niewiele mniej niż w Słupsku. Prezesa dużej spółdzielni mieszkaniowej można więc porównać do prezydenta przeciętnej wielkości miasta. Obraca też porównywalnym majątkiem, idącym w setki milionów złotych. Ma możliwość zatrudniania dziesiątek osób, zlecania prac wielu firmom, zawierania wielomilionowych kontraktów. Jest co dzielić.

..

Kaczyzm utwardzil komunistyczne patllogie. A wiec kolejny taki krok. Jaroslaw caly czas dzialal prokomunistycznie od poczatku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 14:34, 18 Sie 2018    Temat postu:

Poszło o 571 złotych. Taki dług mieli wobec swojej spółdzielni państwo Halina (73 l.) i Adam (75 l.) Nawojscy z Jarosławia na Podkarpaciu.

Wyrzucają nas z domu chociaż Wyrzucają nas z domu chociaż spłaciliśmy dług

..

Preziowie rzundzo...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 22:59, 28 Lis 2018    Temat postu:

Zapłacili za mieszkania, ale nie są ich właścicielami

Lokatorzy bloku przy ul. Waryńskiego w miejscowości Sława kupili swoje mieszkania, ale dziś okazuje się, że nie mogą się nimi spokojnie cieszyć. Okazało się bowiem, że spółdzielnia mieszkaniowa zbywając kotłownię w piwnicy ich klatki, oddała ją razem z ziemią, a więc i mieszkaniami.

....


Spoldzielnie! Tylko wysadzic dziadow!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:15, 29 Mar 2019    Temat postu:

Spółdzielnie mieszkaniowe: łakomy kąsek dla cwaniaków

Tysiące ludzi z mieszkań spółdzielczych bez własnej winy popadają w długi. A niebawem zaczną tracić mieszkania...

!!!

Nieustajacy skandal.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:58, 21 Maj 2019    Temat postu:

Spółdzielnia robi sobie piątki "dniem wolnym od petenta".

Czyż to nie jest piękne? Śląsko-Dąbrowska Spółka Mieszkaniowa Sp z o o gratulujemy podejścia do "petenta".

...

Vilyen 20 min. temu 0
Też mi coś, moja ma tak od kiedy pamiętam:P

"Poniedziałek-Piątek godż. 7:00 - 15:00
Wtorek godż 10:00 - 18:00p
Środa dzień bez przyjęć interesantów, za wyjątkiem zgłoszeń wszelkich awarii
Sobota dzień wolny od pracy"

...

Komuchy zrobily tam sobie PRL i tak pracuja jak w komunie.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
spółdzielca
Gość






PostWysłany: Pon 21:53, 05 Sie 2019    Temat postu: budynek na gruncie spółdzielców dla wybrańców prezesa

Prezes spółdzielni mkieszkaniowej METALOWIEC we Wrocławiu wybudował budynek na gruncie spółdzielców . Mieszkania są przeznaczone dla dyrektora spółdzielni, kierowników osiedli , pracowników administracji , Rady Nadzorczej i ich dzieci, i swoich znajomych . Mieszkania są w cenie ponad 4000 zł. za m2. Tym samym okradł wszystkich spółdzielców z gruntu , który utzymywany jest przez mieszkańców zasobów spółdzielczych. Beneficjenci mieszkań odsprzedają je w cenie przeciętnie 8900 zł.za m2., tyn samym odnoszą korzyści materialne kostem wszstkich spółdzielców. SPÓŁDZIELNIA MIESZKANIOWA METALOWIEC WE wROCŁAWIU OKRADŁA SPÓŁDZIELCÓW METALOWCA.
Powrót do góry
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 13:48, 18 Gru 2019    Temat postu:

Tanie mieszkania dla wybranych? Kolejna afera w SM Pojezierze. Co zrobi...

Dziennikarz śledczy Leszek Tekielski zrealizował wstrząsający reportaż z Olsztyna. Jak się okazuje nie tylko pensje prezesów mogą być bulwersujące. Spółdzielnia prawdopodobnie buduje kolejny blok dla „swojaków”.

...

Komuszki gospodarujo...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy