Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
,,Mamo, nie płacz. Niedługo będę w Niebie"
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:19, 18 Sie 2016    Temat postu:

Pomyłka podczas zabiegu in vitro. Kobieta urodziła nie swoje dziecko. Wszczęto śledztwo
ml/
2016-08-18, 18:04
Postępowanie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Szczecinie. Do pomyłki przy zabiegu sztucznego zapłodnienia miało dojść w klinice w Policach (Zachodniopomorskie) w 2013 r. W jego następstwie pacjentka urodziła nie swoje dziecko, a nasienie jej męża, miało zostać połączone z komórką innej kobiety. Ta urodziło dziecko z wadami genetycznymi.
Polsat News

Kraj
Rzeszowscy radni chcą refundowania zabiegów...

Do pomyłki miało dojść w klinice ginekologii Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego.



"Prokuratura podjęła śledztwo w sprawie narażenia matki i dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utarty życia bądź uszczerbku na zdrowiu matki i dziecka w związku z nieprawidłowościami, które miały miejsce podczas procesu zapłodnienia pozaustrojowego w klinice w Policach w 2013 r." - poinformowała w czwartek rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Szczecinie Małgorzata Wojciechowicz.



300-stronnicowa opinia biegłych



"Do prokuratury wpłynęła opinia biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej w Łodzi. Obecnie trwa analiza obszernej dokumentacji obejmującej przeszło 300 stron" - dodała.



Jak podkreśliła Wojciechowicz, nikomu do tej pory nie przedstawiono zarzutów. "Śledztwo jest w toku. Nie informujemy o wnioskach" - wyjaśniła. Wcześniej w tej sprawie prokurator m.in. przesłuchał wszystkich świadków i zabezpieczył dokumentację.



Niezależnie od śledztwa prowadzonego przez szczecińska prokuraturę, od kwietnia br. w Okręgowym Sądzie Lekarskim we Wrocławiu trwa proces Tomasza B., lekarza obwinionego w sprawie tej pomyłki. Jest to trzeci sąd lekarski, do którego sprawę skierowano; dwa poprzednie się nią nie zajęły.



Proces utajniony



Na początku sprawę miał rozpatrywać Okręgowy Sąd Lekarski w Szczecinie, jednak uznał, że "może nie zachować bezstronności" i odesłał ją do Naczelnego Sądu Lekarskiego, który wyznaczył białostocki sąd lekarski. Ten odesłał ją z powrotem do naczelnego sądu uznając, że "może być niewystarczająco przygotowany merytorycznie". Ostatecznie w lutym tego sprawa trafiła do Wrocławia.



Rozprawy przed wrocławskim sądem są utajnione z powodu tajemnicy lekarskiej i dobra pokrzywdzonych.



PAP

...

KIEDY KONIEC BESTIALSTW INVITRO!!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 7:47, 25 Sie 2016    Temat postu:

Schetyna o "przesuwaniu PO": In vitro może spychać partię w lewo
Dodano wczoraj 22:08 11

Przewodniczący PO Grzegorz Schetyna / Źródło: Newspix.pl / JAKUB NICIEJA
Przewodniczący Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna mówił w programie "Gość Wydarzeń" w Polsat News o swoich słowach na temat "powrotu do źródeł, czyli liberalno-konserwatywnego charakteru PO".

Schetyna odniósł się do swojej wypowiedzi o "konserwatywnej kotwicy" Platformy. – Miałem na myśli to, że PO nie może być spychana. Takie działania jak wsparcie dla in vitro czy konwencji antyprzemocowej mogą spychać PO w lewą stronę – mówił. Przewodniczący PO ponownie podkreślił, że Platforma musi wrócić do korzeni, czyli być partią liberalno-konserwatywną, "centrowo z mocnym prawym, ale też liberalno-wolnościowym skrzydłem".

W związku z jego wypowiedziami, pojawiły się sugestie, że Schetyna może chcieć „dogadywać się z PiS-em”. Przewodniczący PO zapytany o ewentualną współpracę PO-PiS odpowiedział, że nie ma takiej możliwości. Wyjaśnił, że by do tego doszło, musiałaby zmienić się polityka rządu, a na to - jak stwierdził - się nie zanosi.

– Współpraca między PiS-em a PO, to jest absolutnie niemożliwe dzisiaj – zaznaczył Schetyna.

Grzegorz Schetyna w wywiadzie dla „Do Rzeczy” sprzed tygodnia stwierdził m.in, że Platforma Obywatelska musi być partią konserwatywną. Szef PO przekonywał, że jest „zwolennikiem utrzymania przez PO konserwatywnej kotwicy”. Zaznaczył, że chciałby powrotu do źródeł, czyli liberalno-konserwatywnego charakteru PO.

/ Źródło: Polsat News

...

Przede wszystkim to was spycha do piekla. Co wyzamierzacie robic po odejsciu z tego Swiata?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:24, 21 Wrz 2016    Temat postu:

Włochy: urodziła pierwsze dziecko w wieku 62 lat
ml/
2016-09-21, 06:26
Maria Rosaria jest jedną ze światowych rekordzistek, jeśli chodzi o wiek w jakim urodziła dziecko. - Wszystko poszło dobrze, ale nie jest powiedziane, że podobne ciąże tak samo się zakończą - powiedział Stefano Palmieri, ordynator oddziału ginekologii i położnictwa kliniki w mieście Castel Volturno. To pierwsze dziecko Rosarii. Wcześniej czterokrotnie poroniła.
AP

Kraj
12-latka została matką. Była zbyt drobna, by...

Gazety cytują lekarzy, którzy zapewnili, że ciąża przebiegała normalnie i to do tego stopnia, że przyszła matka w siódmym miesiącu uprawiała aktywność fizyczną. Przed zapłodnieniem kobieta przeszła tylko kurację hormonalną, nie poddała się zabiegowi in vitro.



Poród siłami natury był zbyt ryzykowny



Chłopiec o imieniu Elias przyszedł na świat we wtorek. Waży 3,5 kilograma i ma 50 centymetrów. Dziecko urodziło się w 34. tygodniu ciąży w wyniku cesarskiego cięcia, które - jak przyznali lekarze - okazało się konieczne, bo chłopiec szybko rósł, ale było też ryzykowne z powodu wieku matki i jej zdrowia. Obecnie ich stan określa się jako doskonały.



- Wszystko dobrze się skończyło, udało nam się przeprowadzić ten wyjątkowy poród. Ekipa medyczna promienieje ze szczęścia - powiedział ordynator Palmieri. Jak wyjaśnił, nie wiadomo jeszcze, czy matka będzie mogła karmić dziecko piersią.



"Ogromne ryzyko dla matki i dziecka"



Doktor Palmieri zastrzegł zarazem: to są przypadki nadzwyczaj rzadkie, które niosą za sobą ogromne ryzyko zarówno dla matki, jak i dziecka.



Jak odnotowuje "Corriere del Mezzogiorno", w tej samej klinice w Castel Volturno w zeszłym roku dzieci urodziły kobiety w wieku 54 i 57 lat.



PAP

...

Bestialscy zwyrodnialcy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:55, 22 Wrz 2016    Temat postu:

Leciał by umrzeć z godnością, a potraktowano go gorzej niż psa"
oprac.Karolina Wojdyna
21 września 2016, 18:09
• Śmiertelnie chory 15-latek o imieniu Napu mieszkał z rodzicami w Polsce
• Kiedy jego stan zdrowia uległ pogorszeniu, rodzice postanowili lecieć z nim do rodzinnego domu - Argentyny
• Lot z międzylądowaniem skończył się koszmarem z powodu braku profesjonalnej opieki na lotnisku Heathrow
• Chłopca położono na podłodze z rurką tracheostomijną. Jak twierdzi fundacja "Gajusz" opiekująca się Napu, chłopiec mógł umrzeć



Napu choruje na śmiertelną chorobę neurologiczną, która wciąż postępuje. Rodzina z Polski wraz z chorym synem udała się w podróż do Argentyny, skąd pochodzi chłopiec. Powodem podróży był pogarszający się stan Napu. Rodzice zadecydowali, by chłopiec ostatnie chwile życia spędził w rodzinnym domu w Argentynie.

Lot planowany był już od kilku miesięcy. Rodzice chłopca nie mieli pieniędzy na specjalistyczny transport medyczny. Podróż odbyła się dzięki linii lotniczej, która zafundowała przelot. Wraz z chłopcem lecieli rodzice, rodzeństwo oraz sanitariusz z fundacji "Gajusz", która opiekuje się Napu.

Podczas międzylądowania w Londynie na lotnisku Heathrow przeżyli dramat. Chłopca położono na podłodze i przez trzy godziny nie podawano nawet wody. Na podłodze spędził siedem godzin. Napu wymaga stałej profesjonalnej opieki, dlatego zachowanie obsługi lotniska jest skandaliczne.


Fundacja "Gajusz" opisała zdarzenie na swojej stronie:

Czy to czwarty świat? Nie... To lotnisko Heathrow Airport.
Tak pracownicy międzynarodowego portu potraktowali umierające dziecko
Pomimo wielomiesięcznych starannych przygotowań nie byli gotowi na nic! Położyli naszego Napu na podłodze na wiele godzin, nie mieli nawet koca, nie wspominając o noszach czy wózku. Przez trzy godziny nie podali wody!
Nie potrafili przetransportować dziecka do samolotu, co spowodowało przedłużenie podróży o DOBĘ!
Chłopiec z rurką tracheostomijną, PEGiem, w bardzo ciężkim stanie mógł umrzeć z powodu międzylądowania!!!


Samolot do Buenos Aires, w który rodzina maiła wsiąść, odleciał. W środku znajdowały się bagaże całej rodziny wraz ze specjalną żywnością. Pomógł dopiero przedstawiciel linii lotniczych, którymi lecieli. Chłopiec wyleciał do Argentyny następnego dnia. Niestety, z powodu skandalicznych warunków, w których przebywał, rozchorował się.

W związku ze skandalicznym zachowaniem obsługi lotniska, fundacja zamierza podjąć stosowne kroki prawne w imieniu rodziców chłopca.

...

Brytyjczycy to tacy Russcy. Ale brawo rodzice. Widzicie jak wazna jest godna smierc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:05, 26 Wrz 2016    Temat postu:

Wzruszający apel matki, której syn zachorował na zapalenie opon mózgowych przez kontakt z.. wózkiem sklepowym
oprac.Filip Skowronek
26 września 2016, 10:31
• Vivienne Wardrop udostępniła zdjęcia swojego syna, który zachorował na zapalenie opon mózgowych i salmonellę
• Stan dziecka jest efektem kontaktu z wózkiem sklepowym, w którym Vivienne posadziła syna podczas zakupów w supermarkecie
• Matkę zaalarmowały niepokojące objawy: gorączka, biegunka i wymioty
• Chłopiec spędził 10 dni w szpitalu, z czego 8 na intensywnej terapii



Vivienne Wardrop zaapelowała do rodziców, by zwrócili szczególną uwagę na stan wózków sklepowych, w których wożą swoje dzieci podczas zakupów. Australijka w poście na Facebooku załączyła zdjęcia swojego syna, który w wyniku kontaktu z wózkiem zaraził się adeno- i rotawirusami i salmonellą.

(fot. Facebook)



Syn pani Wardrop w wyniku zakażenia zachorował na zapalenie opon mózgowych. W 24 godziny po opuszczeniu supermarketu pojawiły się poważne objawy: wysoka gorączka, wymioty i biegunka. Lekarz pierwszego kontaktu zbagatelizował objawy i dopiero krew w pieluszce doprowadziła do umieszczenia dziecka w szpitalu.



(fot. Facebook)



Chłopiec spędził tam 10 dni, w tym 8 na intensywnej terapii. W ciągu 3 dni od zachorowania stracił 10% wagi. Szczęśliwie wrócił już do domu, jednak minie jeszcze sporo czasu nim w pełni wróci do zdrowia. Trudno uwierzyć, że tak poważne powikłania są efektem przejażdżki wózkiem sklepowym.


dailymail.co.uk

...

To moze zdarzyc sie wszedzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:48, 27 Wrz 2016    Temat postu:

Niesamowita reakcja malej dziewczynki, która po raz pierwszy zobaczyła swoją mamę wyraźnie
oprac.Ewa Popławska
27 września 2016, 17:46
Mała Tilly od momentu swoich narodzin miała wadę wzroku, przez co nie była w stanie widzieć wyraźnie. Jej rodzice postanowili nagrać moment, w którym ich córeczka dostaje swoje pierwsze okulary. Reakcja dziewczynki na ujrzenie wyraźnie po raz pierwszy swojej mamy przerosła wszelkie oczekiwania. Takiej ilości radości nie spodziewał się nikt.



Mała Tilly od urodzenia miała wadę wzroku. Jednak swoje pierwsze okulary mogła założyć dopiero, po ukończeniu trzech miesięcy. Ten wyjątkowy moment nagrali jej rodzice, którzy sami nie spodziewali się tak radosnej reakcji. Uśmiech jaki zobaczyli na jej twarzy rozczuli każdego.

"Myślę, że je lubi" - skomentował tata Tilly widząc reakcję swojej córki. Zobaczcie sami ten uroczy moment.

dailymail.co.uk

...

Slowa tego nie oddadza...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:53, 12 Lis 2016    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Rośnie liczba zachorowań na nowotwory u dzieci. Jak można temu zapobiec?
Rośnie liczba zachorowań na nowotwory u dzieci. Jak można temu zapobiec?

Dzisiaj, 12 listopada (13:03)

​Coraz więcej zachorowań na nowotwory u dzieci. Dane z Warmii i Mazur pokazują, że w 2015 r. w regionie zdiagnozowano 34 zachorowania. W tym roku do końca października odnotowano już 45 przypadków - podają specjaliści.
Zdjęcie ilustracyjne
/Archiwum RMF FM


Pierwszy szczyt zachorowań na nowotwory przypada na wiek przedszkolny - od 2. do 6. roku życia, drugi - na wiek nastoletni. Dlatego najważniejsze, żeby rodzice dokładnie obserwowali swoje dziecko i zgłaszali pediatrze wszystkie niepokojące objawy - mówi dr Wanda Badowska, ordynator Oddziału Klinicznego Onkologii i Hematologii Dziecięcej Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie.

Jak dodaje, pierwszą oznaką białaczki może być nagły spadek aktywności dziecka. Dziecko nie chce się bawić, czuje się zmęczone, a ponadto ma nawracające infekcje, krwawe wylewy, sińce, wybroczyny nieadekwatne do urazu.

Trudniej rozpoznać guzy w brzuchu, które w początkowym stadium trudno zauważyć gołym okiem i dlatego czasami diagnozujemy je, kiedy są już bardzo duże. Wówczas stadium rozwoju choroby jest wysokie, co skutkuje koniecznością zastosowania bardziej agresywnej chemioterapii i mniejszą szansą na pełne wyleczenie - podkreśla dr Badowska.
Należy uważnie obserwować dziecko

Apeluje jednocześnie, by bardzo dokładnie przyglądać się dziecku. Jeśli zauważymy, że dziecku powiększył się obwód brzucha, warto zrobić mu morfologię krwi i usg jamy brzusznej. Te badania najlepiej wykonywać profilaktycznie raz w roku, a w razie pojawienia się niepokojących objawów, częściej. Morfologia i usg brzucha dają mnóstwo informacji na temat stanu zdrowia dziecka, a jednocześnie są nieinwazyjne - wyjaśnia.

Obecnie w szpitalu dziecięcym w Olsztynie leczonych jest dwoje dzieci z rozpoznaniem bardzo złośliwego nowotworu - neuroblastomy. W obu przypadkach dzieci miały wykonane usg jamy brzusznej z innego niż nowotwór powodu i zostały zdiagnozowane na etapie małego guza.

Wojewódzki Specjalistyczny Szpital Dziecięcy w Olsztynie wspólnie z fundacją "Przyszłość dla Dzieci" organizuje akcję bezpłatnych badań profilaktycznych dla najmłodszych.

Przebadani zostaną pacjenci w wieku od 1. do 6. roku życia. Każde zapisane na akcję dziecko będzie miało wykonaną morfologię krwi i usg jamy brzusznej. Akcja odbędzie się podczas dwóch Białych Sobót - 19 i 26 listopada.

....

Niestety.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:41, 23 Gru 2016    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
Policja znalazła 3-latkę zamkniętą w drewnianej skrzyni. "Większość ludzi lepiej traktuje zwierzęta"
Policja znalazła 3-latkę zamkniętą w drewnianej skrzyni. "Większość ludzi lepiej traktuje zwierzęta"

Dzisiaj, 23 grudnia (14:3Cool

Prokurator z miasta North Judson w stanie Indiana oskarżył trzy osoby o znęcanie się na dzieckiem, gdy w jednym z domów policja przypadkowo odkryła 3-letnią dziewczynkę zamkniętą w drewnianej skrzyni. Nie wiadomo, dlaczego dziecko było zamykane. Sześć innych osób zostało oskarżonych o niezgłoszenie sprawy na policję.

Policja w Indianie znalazła 3-letnię dziewczynkę zamkniętą w drewnianej skrzyni. Zarzuty znęcania się dla opiekunów /US CBS/x-news

Policja zatrzymała 9 osób, które mieszkały w tym samym domu - w tym 25-letniego ojca dziewczynki.

Szeryf Jeffrey Richwine stwierdził, że to najgorszy przypadek znęcania się nad dzieckiem, z jakim miał do czynienia w trakcie swojej kariery.

Dziecko, kiedy je znaleziono, leżało na dnie skrzyni, na brudnym kocu. W rogach leżały martwe robaki.

Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. To jedna z takich rzeczy, kiedy jesteś tam i myślisz sobie: Boże, mam nadzieję, że to nie dzieje się naprawdę - oświadczył.

Jak dodał, dziecko było przetrzymywane w skrzyni już od dłuższego czasu. Czasami otwierano wieko i pozwalano dziewczynce opuścić "więzienie".

Większość ludzi lepiej traktuje zwierzęta. To jakiś koszmar, chciałbym się już obudzić - powiedział dziadek 3-latki ze strony matki. Mężczyzna twierdzi, że zięć od śmierci swojej żony nie pozwalał mu widywać się z wnuczką.

...

Dziecko meczennik. Jakis konkubinat?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:50, 28 Gru 2016    Temat postu:

Fatalna pomyłka kliniki in vitro. Wstrzykiwała kobietom spermę obcego mężczyzny
28 grudnia 2016, 17:47
Holenderska prokuratura prowadzi sprawę, w której pokrzywdzonych może być nawet 26 par. Klinika, w której doszło do zabiegów, przeprasza i deklaruje chęć pomocy swoim pacjentom. Zapewnia także, że ryzyko zapłodnienia obcą spermą jest niewielkie.



Sprawa poruszyła całą Holandię. W Uniwersyteckim Centrum Medycznym w Utrechcie doszło do pomyłki, która nie powinna się zdarzyć.

Jak doszło do pomyłki? Lekarz przed każdym zabiegiem zmieniał pipety na te z właściwą spermą, nie zmieniał jednak gumowej nasadki, na której znalazła się sperma innego mężczyzny. Nasadka nie miała też nałożonego filtra.

Pracownik, który zorientował się w sytuacji, poinformował władze kliniki, które następnie skontaktowały się z 26 parami. Wydały także oświadczenie, w którym przyznały się do błędu. Lekarze podkreślają, że ryzyko zapłodnienia niewłaściwą spermą jest niewielkie, ale istnieje.


Dziewięć z poszkodowanych par doczekało się już potomstwa. Cztery kobiety są w ciąży. W pozostałych przypadkach zarodki są zamrożone.

oprac. Patryk Skrzat
BBC

...

In vitro to nieustajaca zbrodnia. Bedziecie ukarani.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:45, 01 Lut 2017    Temat postu:

Stał się pierwszy cud, ale walka trwa

Monika Łącka
dodane 01.02.2017 12:43

Patryk to sześciolatek o mądrości dorosłego człowieka - rozumie wszystko, co się dzieje, i czeka na lot do USA, by tam powalczyć o zdrowie
Archiwum Patryka Galii

Sześcioletni Patryk z Dobczyc może wygrać z wyjątkowo ciężkim przypadkiem glejaka mózgu, bo dzięki hojności ogromnej liczby ludzi na jego leczenie w USA w kilka tygodni udało się zebrać ponad milion złotych!

- Jesteśmy bardzo szczęśliwi i wdzięczni każdemu, kto włączył się w akcję. Nie sądziliśmy, że uda się zebrać tak dużą kwotę, ale okazało się, że Patryk wyzwolił w ludziach ogromne pokłady dobra - mówi Agnieszka Stasik, wychowawczyni Patryka Galii z Przedszkola Samorządowego nr 1 w Dobczycach oraz współzałożycielka komitetu społecznego, który organizuje pomoc dla chłopca.

Dodaje jednak, że akcja nie zwalnia, bo choć pieniądze na podstawowe leczenie już są i Patryk za ocean poleci 18 lutego (w szpitalu musi być 20 lutego), to nie wiadomo, jaka kwota będzie jeszcze potrzebna po drodze - konieczne mogą być bowiem dodatkowe badania, dłuższy pobyt, a potem jeszcze rehabilitacja.

Z sukcesu cieszą się też rodzice Patryka, a on sam już odlicza dni do wylotu. Choć ma zaledwie 6 lat (urodziny świętował 29 stycznia, gdy okazało się, że na kontach dwóch fundacji jest już wymarzona kwota), to życiową mądrością i dojrzałością mógłby podzielić się z nie jednym dorosłym. Wie, jak dużo już przeszedł i jak wiele jeszcze przed nim, ale ma wolę walki i rozpiera go radość z tego, że dostał szansę na wygraną.

Wszystko zaczęło się dwa lata temu, gdy podczas rutynowego badania wzroku pielęgniarka zasłoniła Patrykowi prawe oko. Okazało się, że lewym nie jest w stanie poradzić sobie z rozpoznaniem obrazka. Okulista skierował więc chłopca do centrum okulistycznego w Katowicach, gdzie padła straszna diagnoza: glejak nerwu wzrokowego. Guz miał już 9 centymetrów! Nawet lekarze byli przerażeni jego wielkością i nie wiedzieli, jak to możliwe, że Patryk wygląda na okaz zdrowia. Samo to, że żył z takim "gościem" w głowie, uznali za cud.

Pierwszą operację w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach przeszedł w marcu 2015 roku. Drugą - guz zaczął bowiem odrastać - w kwietniu 2016 r. Niestety, jesienią choroba znów zaczęła atakować, a lekarze powiedzieli, że została już tylko chemia. Na to jednak rodzice nie chcieli się zgodzić, bo ciężkie leczenie nie dawało gwarancji na sukces, a wiązało się z wyniszczeniem organizmu dziecka. Szukając ratunku, dowiedzieli się natomiast o prototerapii, która wtedy w Polsce nie była dostępna. Wysłali więc dokumenty do USA, a lekarz, z którym został nawiązany kontakt, odpisał, że przypadek wymaga konsultacji, bo jest nietypowy. Ale da się go wyleczyć z szansami szacowanymi na 90 proc.

Problem pojawił się, gdy z USA przyszedł kosztorys leczenia: 271 tys. USD, czyli blisko 1,2 mln zł. Kwota astronomiczna. Rodzice Patryka zdecydowali się więc poprosić o pomoc. W ten sposób ruszyła zbiórka pieniędzy na [link widoczny dla zalogowanych] a chłopiec trafili pod opiekę fundacji "Wygrajmy siebie". Akcję trzeba było jednak nagłośnić. Tu do akcji wkroczyli najpierw przyjaciele i znajomi, a potem całe morze ludzi, na czele z Jerzym Dudkiem czy zespołem Zakopower. Na kolejne zbiórki pieniędzy zapraszali też proboszczowie z dekanatu Myślenice.

- Gdy wraz z koleżankami poszłyśmy odwiedzić Patryka dzień przed Wigilią, zobaczyłyśmy, że to już nie jest to dziecko, które znamy. Nie powiedział do nas ani słowa, tylko się przytulał. Pomyślałyśmy, że coś z tym trzeba zrobić i jakoś mu pomóc, bo rodzice sami tego nie udźwigną - wspomina Agnieszka Stasik.

Najpierw pojawiła się więc myśl, by założyć komitet i stanąć z puszkami przed którymś z kościołów. Na to potrzebna była jednak zgoda z ministerstwa. Gdy urzędnicze sprawy udało się pokonać, machina ruszyła i sprawczynie zamieszania z niedowierzaniem patrzyły, że pieniędzy przybywa w niesamowitym tempie. - Stał się cud - nie ma wątpliwości Paweł Piwowarczyk, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Dobczycach, który na rzecz leczenia chłopca organizuje bieg Piątka dla Patryka.

- Zaczęło się od naszego małego przedszkola, a okazało się, że w niewielkiej dobczyckiej społeczności drzemie wielka siła i inicjatyw charytatywnych wciąż przybywa. Gdy leczenie Patryka zostanie z sukcesem zakończone, to wszystkie niewykorzystane pieniądze przekażemy na rzecz innej potrzebującej osoby z powiatu myślenickiego - zapowiada Agnieszka Stasik.

W najbliższym czasie oprócz biegu dla Patryka zorganizowane zostaną też walentynkowy rajd, maraton zumby, kolejne zbiórki przy kościołach oraz wielki charytatywny bal, na który bilety rozeszły się jak świeże bułeczki.

Warto dodać, że przez cały czas rodzice i bliscy Patryka zawierzają jego zdrowie i życie Bogu, wierząc, że Opatrzność cały czas czuwa nad chłopcem. W końcu, gdyby było inaczej, to nie udało się osiągnąć tego, co jeszcze niedawno wydawało się być nierealne.

Szczegóły akcji można znaleźć na profilu "Patryk z Dobczyc walczy o życie" na Facebooku.

...

Bóg traktuje dzieci powaznie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:37, 02 Lut 2017    Temat postu:

Pierwszy żeński przypadek "człowieka-drzewo". Na rzadką chorobę cierpi 10-letnia Sahana

1 godz. 7 minut temu

Sahana Khatun to 10-letnia dziewczynka z Bangladeszu, która najprawdopodobniej cierpi na rzadką chorobę skóry - dysplazję Lewandowsky'ego-Lutza. Na jej twarzy pojawiają się wykwity przypominające korę drzewa.


Pierwsze wykwity zaczęły występować na twarzy dziewczynki 4 lata temu. Początkowo ojciec dziecka zignorował zmiany skórne. Gdy uległy powiększeniu, zawiózł Sahanę do pobliskiego szpitala.

Lekarze przypuszczają, że dziewczynka cierpi na syndrom "człowieka-drzewo". Jeśli najbliższe badania to potwierdzą, będzie pierwszą kobietą, u której zdiagnozowano tę chorobę. To jednak jej mniej agresywna odmiana - podkreślają medycy.

Pierwszym człowiekiem, u którego stwierdzono dysplazję Lewandowsky'ego-Lutza był obecnie 27-letni Abul Bajandar. Mężczyzna przeszedł 16 operacji i ostatecznie lekarze ogłosili, że został wyleczony.

Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę w stanie wziąć na ręce swoje dziecko - powiedział Bajandar w rozmowie z agencją AFP. Mogę potrzymać swoją córeczkę w dłoniach, mogę się z nią pobawić. Nie mogę się doczekać powrotu do domu.

BBC/RMF FM

...

Niestety to nie sa nasze ulubione drzewce...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:22, 13 Lut 2017    Temat postu:

Ma 23 miesiące i walczy z nowotworem. Uśmiech nie schodzi z jej twarzy
oprac.Filip Skowronek
13 lutego 2017, 13:39
Felicity Dawe ma 23 miesiące i od urodzenia walczy z groźnym nowotworem, który jest efektem choroby genetycznej. Dziewczynka znaczną część swojego życia spędziła w szpitalu, ale dumni rodzice podkreślają, że nie przestaje się uśmiechać.



Urodziła się z wyrokiem. Przerażającą diagnozę postawiono zaledwie kilka tygodni po narodzinach. Nerwiakowłókniakowatość to choroba dziedziczna i nieuleczalna. Jej konsekwencje to guzy pojawiające się w czaszce i kanale kręgowym, a także ataki padaczki i utrudnienia w poruszaniu się. U zaledwie 23-miesięcznej Felicity rozpoznano guzy pojawiające się w okolicach karku.

Dziewczynka znaczną część swojego życia spędziła w szpitalu. Jej nieodłącznym towarzyszem jest kołnierz ortopedyczny, dodatkowo poddawana jest chemioterapii. Chociaż guzy w okolicach karku udało się w większej części usunąć, to kolejne badania wykazały ich ponowny rozrost. A jednak - co z dumą podkreślają rodzice - dzielna Felicity Dawe nigdy nie przestaje się uśmiechać.

"Jest zawsze uśmiechnięta i nigdy się nie przejmuje. Ludzie mówią mi, że jest fantastyczna. Nie wiedziałam, że w tym wieku można tak radzić sobie z chemioterapią" - wyznaje Maria, mama Felicity. Dziewczynka jest leczona w szpitalu Alder Hey w Liverpoolu. Oczekuje na operację przy użyciu świeżo zakupionego i nowoczesnego sprzętu. Rodzice są dobrej myśli.


liverpoolecho.co.uk

...

Bóg traktuje dzieci powaznie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:56, 17 Lut 2017    Temat postu:

5-latka pomagała chorym dzieciom. Po kilku miesiącach sama potrzebuje wsparcia
Patryk Osowski
17 lutego 2017, 11:43
- Rodzice dzieci, które w wyniku chemioterapii straciły swoje włosy, szukają pomocy w NFZ. Tam jej nie znajdują, a czasami nie wiedzą niestety, że są inne opcje. Np. takie, jak dzisiejsza akcja "Z miłości do włosów". To z niej, może skorzystać m.in. 5-letnia Zuzia, która niedawno pomagała innym, a dziś sama marzy o włosach - mówi Wirtualnej Polsce Ewa Ozga ze Stowarzyszenia "Mówimy NIEboRAKOWI".



Organizowana w piątek w 104 miastach w całej Polsce akcja "Z miłości do włosów", ma na celu zebranie włosów na peruki dla dzieci. Jak podkreślają organizatorzy, peruki najczęściej przygotowują sobie dorośli, których taki problem dotknął, natomiast niestety, zbyt często zapomina się o dzieciach.

Ich trauma związana z ciężką chorobą i nietypowym wyglądem jest bowiem jeszcze większa, niż u dorosłych. Rodzice bardzo często, albo w ogóle o tym nie myślą, albo zaczynają się tym tematem interesować zbyt późno, gdy problem już się pojawił i narasta.

- Moja córka Zuzia, która zobaczyła kiedyś dzieci po chemioterapii pytała mnie, czemu nie mają włosków. Wytłumaczyłam, że są chore, ale można im pomagać. Zuzia natychmiast zaoferowała, że obetnie swoje włoski i odda na perukę. Miałam łzy w oczach - mówi w rozmowie z WP mama dziewczynki, Katarzyna Piekarska.


- To było we wrześniu ubiegłego roku, kiedy mała miała 5 lat. Po kilku miesiącach okazało się, że sama zachorowała na nowotwór. Teraz to ona marzy o peruce. Jak to dziecko, wymyśliła sobie, że chce, aby była różowa, ale oczywiście najważniejszy jest fakt, żeby główka nie była łysa - dodaje.

W odpowiedzi na potrzeby dziecka, znajomi pani Piekarskiej na własną rękę zaczęli szukać pomocy w internecie i organizować zbiórkę. "Jest prostsza droga" - alarmują organizatorzy wydarzenia "Z miłości do włosów".




Piątkową akcję mającą pomóc dzieciom takim jak Zuzia, zainicjowano w jednym z salonów fryzjerskich w Częstochowie. - My w dniu dzisiejszym działamy non-profit. Przez cały dzień ostrzyżemy 22 osoby. Nasi fryzjerzy ocenią dane włosy, zetną minimum 30 centymetrów, a następnie wyślemy je do Stowarzyszenia "Mówimy NIEboRAKOWI". Ich perukarz wykona następnie peruki, po które zgłoszą się rodzice chorych dzieci - informuje Ilona Nalewajka.

Jak dodaje, zależy jej, aby o akcji było jak najgłośniej, ponieważ "zbyt często rodzice nie wiedzą, że ich dziecko może dostać włoski lepsze i dużo szybciej, niż w ramach procedur Narodowego Funduszu Zdrowia".

(fot. WP)




"Naturalna? To koszt nawet 7 tys. zł"

Jak zgłosić się po taką perukę? Wystarczy zarejestrować się w Stowaryszeniu "Mówimy NIEboRAKOWI" i czekać na swoją kolej. - Jak dotąd, dzieciom po chemioterapii, ale również z łysieniem plackowatym, udało się nam już przekazać ponad 60 peruk - mówi WP Ewa Ozga.

Ona również podkreśla, że niestety wielu rodziców nie wie, jak łatwo i sprawnie może pomóc swojemu dziecku. - Oczekiwanie na refundację z NFZ to w najlepszym wypadku dofinansowanie w kwocie 250 zł. O ile syntetyczne peruki kosztują ok. 600 zł, te naturalne to już wydatek rzędu od 3 do 7 tys. zł. Pomoc z Funduszu to w takim wypadku kropla w morzu - ocenia.

Zachęca tym samym do włączenia się w akcję i podkreśla, że dzięki zaangażowaniu 164 salonów fryzjerskich, jest ona dostępna w piątek w wielu miastach Polski.

...

Już święta w tym wieku...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:18, 10 Mar 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Wielkopolskie: 6-latek dotkliwie pogryziony przez psa
Wielkopolskie: 6-latek dotkliwie pogryziony przez psa

1 godz. 37 minut temu

6-letni chłopiec został dotkliwie pogryziony przez psa w wielkopolskim Dubinie. Dziecko zabrano do szpitala ratowniczym śmigłowcem.
Zdj. ilustracyjne
/PAP/Darek Delmanowicz /PAP


Pies był na swoim ogrodzonym wybiegu, ale przegryzł siatkę. Wbiegł na podwórze, gdzie był chłopiec i zaatakował go.

Mieszaniec zbliżony do owczarka niemieckiego pogryzł dziecko głównie w twarz. Po wezwaniu służb pierwszy przyjechał policjant z uprawnieniami ratownika, który zaczął pomagać dziecku. Do szpitala zabrał chłopca śmigłowiec ratowniczy.

Lekarze walczą o zdrowie sześciolatka, a w Dubinie pracują policjanci. Już ustalili m.in., że pies miał wymagane szczepienia. Właściciel zwierzęcia mieszka na tej samej posesji co 6-latek, są dla siebie dalszą rodziną.
Gorąca Linia RMF FM jest do Waszej dyspozycji! Przez całą dobę czekamy na informacje od Was, zdjęcia i filmy.

Możecie dzwonić, wysyłać SMS-y lub MMS-y na numer 600 700 800, pisać na adres mailowy [link widoczny dla zalogowanych] albo skorzystać z formularza [link widoczny dla zalogowanych]

(mn)
Adam Górczewski

...

Niebywale! Dziecko meczennik.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:42, 12 Mar 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
6-latek pogryziony przez psa jest w śpiączce farmakologicznej
6-latek pogryziony przez psa jest w śpiączce farmakologicznej

Dzisiaj, 12 marca (11:57)

Stan 6-letniego chłopczyka pogryzionego przez psa w miejscowości Dubin jest bardzo poważny. Chłopiec utrzymywany jest w śpiączce farmakologicznej - poinformował anestezjolog z oddziału intensywnej terapii dziecięcej szpitala w Ostrowie Wlkp. dr Andrzej Wiśniewski.
Zdj. ilustracyjne
/Darek Delmanowicz /PAP

Utrzymujemy chłopca w śpiączce farmakologicznej ze względu na ogromny ból, jaki jest po operacji rany szarpanej, a właściwie kąsanej. Dlatego musimy mu dać odpocząć przez najbliższe dni - podkreślił dr Wiśniewski.

Według anestezjologa sytuacja jest praktycznie opanowana, ale wszystko musi być pod kontrolą na intensywnej terapii przez kilka dni. Jeżeli wszystko będzie dobrze, dziecko przekażemy na kolejny oddział - powiedział Wiśniewski.

Zdaniem lekarza szczęściem było, że pies nie naruszył dużych naczyń na szyi. Operacja chłopca trwała 5 godzin i polegała na pozszywaniu wygryzionej przez psa części ciała. Szyja dziecka będzie zniekształcona i przywrócenie jej w miarę naturalnego wyglądu będzie wymagało operacji plastycznych - dodał dr Wiśniewski.
Pies wydostał się z kojca

Do tragedii doszło w piątek w miejscowości Dubin (powiat rawicki). 6-letni chłopiec został pogryziony przez psa swojego wujka. Chłopiec przebywał sam na podwórzu, owczarek znajdował się w kojcu, z którego się wydostał.

Rzeczniczka rawickiej policji Beata Jarczewska poinformowała PAP, że pies wydostał się z kojca wygrzebując jamę pod siatką i zaatakował chłopca. Dziecko natychmiast przetransportowano śmigłowcem do ostrowskiego szpitala na oddział intensywnej terapii.

Właściciel psa usłyszał zarzut nieumyślnego narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia. Grozi za to do roku pozbawienia wolności - powiedziała Jarczewska

Powiatowy Lekarz Weterynarii w Rawiczu Marian Gross powiedział PAP, że pies obecnie będzie obserwowany przez 15 dni.

To 3-letni owczarek, który był zaszczepiony przeciwko wściekliźnie. Niezależnie od tego, co stwierdzimy u psa, po obserwacji wraca do właściciela. Jeżeli stwierdzimy u niego wściekliznę zostanie poddany leczeniu. Ale ja nie mam uprawnień do odebrania psa jego właścicielowi - dodał.

(mal)
RMF24-PAP

...

Meczenstwo dzieci. Bóg dzieci traktuje jak widzicie bardzo powaznie. Tez sa meczennikami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:36, 27 Kwi 2017    Temat postu:

Dobre historie
„Jestem brzydki”. Piękna opowieść o miłości i akceptacji
Marta Brzezińska-Waleszczyk | Oct 08, 2016
Robert Hoge/Facebook
Comment


Share
Comment


Robert urodził się z wielkim guzem zamiast nosa. Jego mama tak się przeraziła, że zostawiła go w szpitalu. Ale miesiąc później wróciła, by zabrać synka do domu.


W
1972 roku badanie USG wykonywane ciężarnym nie było tak popularne jak dziś. Dlatego Australijka Mary Hoge nie wiedziała, że jej piąty synek urodzi się chory. Robert przyszedł na świat ze zniekształconymi nogami i wielkim guzem w miejscu nosa.

Chciałam, by umarł…

Kiedy lekarz opowiedział Mary o tym, jak wygląda jej dziecko, kobieta tak się przestraszyła, że nie chciała zobaczyć malucha. Dopiero po tygodniu znalazła w sobie siłę, by wziąć go na ręce. „Chciałam, żeby odszedł, umarł. Byłam wykończona tą sytuacją” – wspominała później. Mary zostawiła dziecko w szpitalu.

Jednak miesiąc po porodzie coś w niej pękło. Pogodziła się z wyglądem synka i zabrała go do domu. Mary zaczęła też pisać pamiętnik. Jeden z lekarzy polecił jej, by zapisywała myśli i emocje, jakie pojawiały się w związku z wyglądem synka.

Pisanie sprawiło, że Mary nauczyła się przyznawać do swoich uczuć przed samą sobą.

A także mówić o tym, czego doświadczyła. Nie tylko najbliższym, ale również publicznie. O szpitalu, porodzie i szoku, który spowodował, że wróciła do domu bez dziecka. Opowiadała bardzo szczerze, co mogło budzić kontrowersje. Ale uważała to za koniecznie, by ludzie wiedzieli, że to normalne, jeśli pojawiają się w nich takie emocje, że nie da się zaakceptować w kilka chwil.

Poczytaj mi, mamo

Kiedy Robert miał cztery lata, dowiedziała się o nim cała Australia. Został poddany niezwykle skomplikowanej, pionierskiej operacji rekonstrukcji twarzy. Odtąd rodzina Hoge’ów zaczęła publicznie opowiadać swoją historię. Dlaczego? Hoge’owie uznali, że na świecie jest wielu rodziców, którzy zmagają się z podobnymi historiami, a ich doświadczenie może im pomóc.

Mogli się dzielić bez skrępowania tym, co przeszli, bo temat ten nie był dla nich samych tabu. Niebieski notes leżał zawsze na wierzchu – w kuchni, przy łóżku Mary, na kanapie. Mały Robert czasem prosił mamę, by poczytała mu to, co w nim zapisywała. Tak dowiedział się o okolicznościach swoich narodzin. Łącznie z tym, że miesiąc spędził w szpitalu. Chłopiec prosił nawet: „Poczytaj mi o tym, jak nie chciałaś mnie zabrać do domu”.

Pamiętnik był dla Roberta cennym źródłem wiedzy o nim samym. A odkąd zmarła Mary (18 lat temu), także jedynym źródłem wspomnień matki. Teraz Hoge postanowił wydać te zapiski w formie książki, którą zatytułował po prostu… „Brzydki”. Tytuł może być dla niektórych szokujący. Ale sam Robert tłumaczy, że to w końcu jego historia i jego wspomnienia, a on naprawdę czuje się brzydalem. Dodaje, że kanony piękna są oczywiście różne, ale jego wygląd daleko odbiega od powszechnie akceptowalnych standardów. „Nie mam żadnego problemu z nazywaniem siebie brzydkim” – zapewnia.

Zrozumieć niepełnosprawnych

Dziś Hoge robi karierę jako dziennikarz i doradca polityczny. I aktywnie działa na rzecz osób niepełnosprawnych. Jego marzeniem jest świat, który lepiej rozumie niepełnosprawnych. „Mamy z tym problem. Pojęcie niepełnosprawności jest szerokie. Ja nie mam nóg, ale moje doświadczenie świata jest zupełnie inne, niż doświadczenie niewidomych” – mówi na łamach Huffington Post. Jego zdaniem, jedynym remedium jest po prostu rozmowa. Czasem nawet bardzo szczera i bolesna.

Robert mówi też ludziom, jak mają reagować na osoby niepełnosprawne czy z takimi deformacjami, jak jego. Ludzie nie wiedzą, jak się zachowywać. Uśmiechają się albo odwracają wzrok. Zastanawiają się, czy mogą o coś zapytać, czy lepiej tego nie robić. W mediach można czasem znaleźć artykuły, z cyklu „czego nie mówić niepełnosprawnym”. To, zdaniem Hoge’a, stwarza pewien dystans, powoduje lęk przed powiedzeniem czegokolwiek, nawiązaniem relacji. A on tego nie chce! I deklaruje, że nie obraża się na nikogo za pytania czy komentarze na temat jego wyglądu.

Hoge, jak deklaruje w rozmowie z „HP”, nie do końca zgadza się z tezą, że niepełnosprawność, z którą przychodzi się na świat, definiuje tożsamość człowieka. Owszem, choroba miała wpływ na to, jak potoczyły się jego losy, ale… „Czasem chciałbym zobaczyć, jak wyglądałoby moje życie, gdybym był normalny”. Życie Roberta wcale nie było pasmem nieszczęść. Jako pierwszy w swojej rodzinie skończył college. Oczywiście, los doświadczył go wieloma trudnościami, ale z drugiej strony – dostrzega on wiele pozytywów.

Historia Roberta to opowieść o akceptacji siebie, swojego wyglądu. A także wielki hołd oddany jego matce, Mary, która początkowo przeżyła szok i zostawiła dziecko w szpitalu. Robert zdaje się nie mieć jej tego za złe. Akceptuje jej decyzje tak, jak ona zaakceptowała jego.

*Artykuł napisany na podstawie wywiadu, którego R. Hoge udzielił „Huffington Post”

...

Jedyna brzydota to tak naprawde moralna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 12:06, 03 Maj 2017    Temat postu:

Dobre życie
Trzylatek pociesza umierającego braciszka
Cerith Gardiner | Mar 20, 2017
William Blanksby i jego młodszy brat Thomas, fot. Mschikee/Instagram

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Słowa, którymi przedszkolak pociesza braciszka, zachwycają i wzruszają.


S
tarszy brat, który nad tobą czuwa, to dar na całe życie. Możesz na niego liczyć w dzieciństwie i później, kiedy już dorośniecie. Pomoże w lekcjach, przypilnuje młodszego rodzeństwa, odstraszy łobuzów i zawsze wysłucha, kiedy nie udała się randka albo kiedy nikt cię nie rozumie. Owszem, nie daje ci do ręki pilota od telewizora, wyjada cały mrożony jogurt (i inne pyszności, jakie tylko są w domu), rządzi wszystkim i robi ci wstyd przed przyjaciółmi. Takie są uroki braterskiej miłości.

Najlepiej pokazuje tę miłość zdjęcie, które Australijka Sheryl Blanksby opublikowała na Instagramie – przedstawia ono jej synów, trzyletniego Williama i czteromiesięcznego Thomasa.

#Throwback to when we were on our holiday. I was getting ready in the bathroom and husband was in the kitchen. The kids were quiet, especially Mr preschooler. You know the rules about when kids are quiet. I tiptoed to the lounge with my camera ready to catch anything they are doing. I was expecting my baby to be covered in Nutella or something but instead I saw this. My preschooler is telling his baby brother "Kuya (big brother) is here. Everything is ok". #myboys #bestbigbrother #documentinglittlemoments #mybabyloves #myheartandsoul #luckymummy

A post shared by Sheryl (mschikee) (@mschikee) on Mar 6, 2017 at 1:08pm PST

Wydaje się, że to tylko słodka, ale poza tym całkiem zwyczajna rodzinna fotografia: William delikatnie dotyka na niej policzka swojego braciszka. Ale kiedy mama uchwyciła tę chwilę na zdjęciu, usłyszała, jak William pociesza Thomasa – u którego wykryto niedawno śmiertelny nowotwór – mówiąc: „Wszystko w porządku, starszy brat jest przy tobie”.
Czytaj także: Jak pięknie umierać? Nauczy was 6-latek chory na raka

Thomas urodził się z groźnie wyglądającą zmianą na skórze, a kiedy miał sześć tygodni, lekarze odkryli u niego guz, który okazał się złośliwym nowotworem nerki, zajął już płuca, kości biodrowe i odpowiadał za zmiany skórne, widoczne przy narodzinach.

Lekarze mogą już tylko łagodzić ból i w ten sposób jedynie zapewnić Thomasowi jakikolwiek komfort życia, bez względu na to, jak krótkie się ono okaże.

This smile makes me forget he's sick. It makes me believe I'm not going to lose him and that we got this and in one split second he will do something that pulls me back in reality, the saddest most painful truth that our time with him is definitely not forever. But then he smiles at me again and the cycle continues. #iwanthimforeverinmyarms #terminalcancerwarrior #mybabylove #mythomas #BabyThomas

A post shared by Sheryl (mschikee) (@mschikee) on Mar 2, 2017 at 8:44pm PST

Często zamartwiamy się drobiazgami… Zapominamy, jak być wdzięcznym za to, co mamy.



Patrząc na zdjęcia, które Blanksby umieszcza na Instagramie, nie możemy wyjść z podziwu nad tym, jak pogodna zdaje się ta rodzina. Sheryl i jej mąż Jon wyjaśniają: „Jako rodzina próbujemy się z tym uporać najlepiej, jak umiemy, ale to bardzo trudne”. Sheryl dodaje: „Jest płacz i ten ogromny ból utraty kogoś, kogo tak bardzo się kocha. Cały czas go filmujemy, patrzymy na niego, całujemy go”. Oboje z mężem nie chcą stracić ani chwili ze swoimi synami, chcą „zbierać owoce, oglądać filmy w plenerowym kinie, robić sobie razem zdjęcia, jeździć parków wodnych, a nawet polecieć balonem, jeśli można się wybrać w powietrze z trzymiesięcznym dzieckiem”.
Czytaj także: Mężczyzna po raz pierwszy mógł zobaczyć twarz żony i synka [wideo]

Wiedzą, że zostało im niewiele czasu. Mówią o tym, jak ta straszna choroba ustawiła im perspektywę: „Często grzęźniemy w naszych małych światach banalnych problemów, zamartwiamy się drobiazgami albo narzekamy na rzeczy, które nie mają znaczenia”. To wszystko wydaje się teraz mniej ważne niż wspólnie spędzony czas. Chcą wycisnąć życie jak cytrynę i mówią: „Zapominamy, jak być wdzięcznym za to, co mamy. Musimy żyć z celem, z wdzięcznością i wielką miłością”. Głębia tej miłości z pewnością emanuje z ich wspólnych zdjęć.

Day out @adventureworld today! Wish us luck #littlewarriorThomas likes the pool! #superkuyawilliam #mybabyloves #makingmemories #documentinglittlemoments #mummyblogger #myheartandsoul

A post shared by Sheryl (mschikee) (@mschikee) on Mar 9, 2017 at 8:28pm PST

Blanksby mówi, że choć William jest świadomy, że lekarze mogą nie uratować braciszka, to zasypuje go miłością w tym krótkim czasie, jaki im został. Cudownie jest patrzeć, jak trzylatek przypomina nam o tej specjalnej, braterskiej więzi, którą powinniśmy pielęgnować jak dar, a której często nie doceniamy. Niech wszyscy bracia i siostry pamiętają, że wiąże ich niezwykła bliskość, dzięki której ich miłość może tylko rosnąć.

...

Dzieci nie sa skazone Swiatem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 13:31, 23 Maj 2017    Temat postu:

Jak umierająca na raka dziewczynka wytłumaczyła, czym jest śmierć
Aleteia Brasil | Kwi 10, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jako onkolog z 29-letnim doświadczeniem zawodowym mogę potwierdzić, że dojrzałem i zmieniłem się, przeżywając dramaty moich pacjentów.


N
ie znamy naszych prawdziwych możliwości, dopóki nie skonfrontujemy się z przeciwnościami i nie odkryjemy, że możemy pójść o wiele dalej, niż nam się wydaje.
Spotkanie z aniołem

Ciepło wspominam Szpital Onkologiczny w Pernambuco w Brazylii, gdzie stawiałem pierwsze kroki jako lekarz. Zaczynałem na oddziale dla dzieci i zainteresowałem się onkologią dziecięcą. Przeżyłem wiele dramatów moich małych pacjentów, niewinnych ofiar raka. Kiedy urodziła się moja córka, drżałem na widok cierpienia dzieci.

Aż do dnia, kiedy anioł przeszedł obok mnie! Przybrał postać małej, 11-letniej dziewczynki, która miała za sobą lata różnych terapii, zabiegów, zastrzyków, chemioterapii i radioterapii. Nigdy nie widziałem, by mój mały aniołek się poddał. Widziałem ją płaczącą, widziałem strach w jej oczach, ale to ludzkie!

Pewnego dnia przyjechałem do pracy bardzo wcześnie. Była sama w pokoju. Zapytałem, gdzie jest jej mama. Nawet dziś, na wspomnienie tego, co odpowiedziała, nie mogę opanować wzruszenia.

– Wiesz – powiedziała – mama czasem wychodzi, żeby sobie w korytarzu popłakać, gdy nikt nie widzi… Kiedy umrę, będzie cierpiała, tęskniła. Ale ja się nie boję umrzeć. Ja nie urodziłam się do tego życia!

– A śmierć, co to jest dla ciebie, skarbie?

– Wiesz, kiedy jesteśmy mali, czasem zasypiamy w łóżku rodziców, a rano budzimy się w naszym własnym, prawda? (Przypomniałem sobie o moich córkach, wtedy w wieku 6 i 2 lat, z nimi dokładnie tak robiłem). To podobnie. Pewnego dnia zasnę i Pan mnie zabierze. Obudzę się w jego domu, w prawdziwym życiu!
Czytaj także: Synek pomógł mamie wykryć raka piersi. Gdyby nie on, mogłaby już nie żyć
Tęsknota to miłość, która zostaje

Byłem zaskoczony, ogłuszony, nie wiedziałem co powiedzieć. Poruszony tą przedwczesną dojrzałością, wykutą w cierpieniu, wizją i duchowością tej małej dziewczynki.

– A moja mama będzie bardzo cierpiała, tęskniła – mówiła dalej mała.

Poruszony, powstrzymując łzy, zapytałem:

– A tęsknota, co to dla ciebie znaczy, skarbie?

– Tęsknota, to miłość, która zostaje!

Dziś, mając 53 lata zakładam się, że nikt nie poda lepszej definicji tęsknoty. To miłość, która zostaje!

Mój mały anioł odszedł – minęło już tyle lat. Ale wielka lekcja, jaką mi dała, przyczyniła się do poprawy mojego życia. Dzięki niej stałem się bardziej ludzki, uważny i oddany w stosunku do moich pacjentów, przemyślałem swoją wartość. Nocą, jeśli niebo jest jasne i widzę gwiazdę, która błyszczy, nazywam ją „moim aniołem”. Wyobrażam sobie, że jest lśniącą gwiazdą w swoim nowym i wiecznym domu.

Dziękuję, mój aniele, za twoje piękne życie, za lekcję, jaką dałaś i za pomoc. Jak dobrze, że tęsknota istnieje! Miłość, która została, jest wieczna.
– dr Rogério Brandão, onkolog.
Tekst pojawił się w portugalskiej edycji Aletei

...

Tak lekarz ma sie rozwijac a nie grabic kase...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 23:05, 25 Maj 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Połowa rodziców dzieci z nowotworami krwi musi rezygnować z pracy
Połowa rodziców dzieci z nowotworami krwi musi rezygnować z pracy

Dzisiaj, 25 maja (14:29)

Prawie połowa rodziców dzieci z nowotworami krwi z powodu opieki nad chorym dzieckiem była zmuszona zrezygnować z pracy. Jeden na czterech chorych zostaje zwolniony z pracy lub zamyka działalność gospodarczą jeśli ją prowadzi - wynika z badania "Perspektywa społeczna leczenia i kosztów chorób nowotworowych krwi" Fundacji DKMS. Ponad 90 procent opiekujących się dziećmi chorymi onkohematologicznie to matki. Aż 59 proc. spośród nich zaprzestało jakiejkolwiek aktywności zawodowej, a 29,6 proc. poważnie ją ograniczyło.
Choroba dziecka dla ponad 59 proc. głównych opiekunów oznacza ograniczenie życia społecznego (zdj. ilustracyjne)
/Aneta Łuczkowska /RMF FM


Choroba dziecka dla ponad 59 proc. głównych opiekunów oznacza ograniczenie życia społecznego, a dla 28 proc. całkowite z niego wykluczenie. Choroba znacząco wpływa na życie rodzinne. Dla 36 proc. chorych dorosłych ogranicza zaangażowanie w codzienne funkcjonowanie rodziny. Jeśli dotyczy dziecka - aż 62 proc. głównych opiekunów doświadcza ograniczeń w codziennym funkcjonowaniu rodziny.

Często pojawiającym się tematem badania jest długotrwałe ograniczenie życia społecznego, lęk przed utratą zatrudnienia oraz ewentualny brak możliwości awansu zawodowego. Pojawił się również duży problem w relacjach rodzinnych, długotrwała hospitalizacja może doprowadzać do skomplikowania stosunków małżeńskich. Obawy rodziców niejednokrotnie mają przełożenie na poczucie bezpieczeństwa dziecka - pacjenta, oraz poczucie bezpieczeństwa psychicznego rodziców - wyjaśnia Tomasz Osuch, prezes Fundacji Spełnionych Marzeń.

78,2 proc. rodziców przyznaje że choroba dziecka wpłynęła negatywnie na sytuację materialną rodziny. 93 proc. badanych rodziców deklaruje, że ponosi dodatkowe, niefinansowane przez system koszty związane z leczeniem. Istotne miejsce w strukturze kosztów odgrywają koszty noclegu opiekuna dziecka poza szpitalem, szacowane na 525 złotych miesięcznie.

W związku z chorobą nowotworową krwi prawie 65 proc. dorosłych pacjentów wskazało, że ponosi dodatkowe koszty związane z koniecznością zakupów leków, preparatów lub terapii nierefundowanych, wskazanych przez lekarza jako niezbędne w procesie leczenia. Były to głównie leki wskazane do zażywania po opuszczeniu szpitala, a ich średni koszt miesięczny wynosi ok. 485 zł, opieka i terapie wymagane po przeszczepach ze średnim poziomem kosztów miesięcznych 650 zł oraz preparaty dietetyczne i pielęgnacyjne 714 zł miesięcznie. W przypadku chorych dzieci aż 81,7 proc. rodziców zadeklarowało dodatkowe wydatki na zakup leków i preparatów nierefundowanych.

Ponad 51 proc. dorosłych pacjentów i ponad 38 proc. chorych dzieci w ramach leczenia choroby onkohematologicznej korzystało z odpłatnych wizyt u specjalistów poza systemem refundacji NFZ. Głównym wskazywanym powodem (82 proc.) był szybki dostęp do świadczenia. Pacjenci najczęściej korzystali ze świadczeń rehabilitacyjnych, wizyt u psychologa lub psychiatry oraz dietetyka. Chorzy ponoszą też dodatkowe wydatki poza systemem zdrowia przeznaczone na diagnostykę i kontrolę choroby onkohematologicznej między innymi badania laboratoryjne, badanie PET, rezonans magnetyczny czy tomografię. Średni roczny poziom wydatków szacowany jest przez respondentów na 1350 zł.

Fundacja DKMS z okazji przypadającego na 28 maja - Międzynarodowego Dnia Walki z Nowotworami Krwi - postanowiła przyjrzeć się pomijanym dotychczas w debacie publicznej kosztom społecznym chorób onkohemetologicznych. Na zlecenie Fundacji DKMS Instytut Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego wraz z trzema partnerami społecznymi: Fundacją Urszuli Jaworskiej, Fundacją Spełnionych Marzeń oraz Fundacją Iskierka podjął się realizacji badania, które ujawnia olbrzymie koszty społeczne ponoszone przez pacjentów cierpiących na nowotwory krwi i układu chłonnego.

(mpw)
Michał Dobrołowicz

...

To jest poswiecenie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:56, 06 Cze 2017    Temat postu:

Dziewczynki obcięły włosy dla chorych na raka koleżanek
Anna Malec | Czer 06, 2017
Fundacja Przyjaźni "We Girls"/Facebook
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Dla małych dziewczynek utrata włosów po chemioterapii to często także utrata pewności siebie i radości. Dzięki pomocy ich zdrowych koleżanek wiedzą, że nie są same, i że nadal są piękne!


S
zkoła nr 4 w Bełchatowie. Dziewczynki zaplatają cienkie warkocze, po kilka na głowie, niektóre mają nawet pół metra! Za chwilę wszystkie zmienią fryzurę. Ich klasa stała się na chwilę profesjonalnym salonem fryzjerskim! Na ławkach zamiast książek i zeszytów, leżą suszarki, lokówki, lakiery do włosów. W tym sezonie krótkie włosy są przecież modne. Ale nie dlatego dziewczynki zdecydowały się na drastyczne cięcie. Postanowiły w ten sposób pomóc swoim chorym na raka koleżankom, by te mogły mieć piękne peruki.

To była bardzo wzruszająca akcja. Dzień Dziecka to ze swej natury dzień, w którym dorośli obdarowują swoje pociechy prezentami – chcemy im powiedzieć, że są dla nas ważne, że je kochamy, że cieszymy się z ich obecności, że chcemy dla nich jak najlepiej.

Tegoroczny 1 czerwca był jednak wyjątkowy. Poza milionami uśmiechniętych, obdarowanych przez dorosłych dzieci, uśmiech pojawił się także na twarzach dziewczynek, które swoje dzieciństwo przeżywają w cieniu choroby.

Inicjatywę od dawna promuje Fundacja Przyjaźni „We Girls”, która pomaga dzieciom i przeciwdziała ich społecznemu wykluczeniu. Zbiórka włosów na peruki dla dzieci po chemioterapiach i operacjach to ich główna akcja. We współpracy z firmą Rokoko, która bezpłatnie przerabia zebrane włosy na peruki, dzieci mogą dostać swoje „nowe włosy” za darmo.

Dla małych dziewczynek utrata włosów po chemioterapii to często także utrata pewności siebie i radości. Dzięki pomocy ich zdrowych koleżanek, które postanowiły obciąć dla nich włosy, wiedzą, że nie są same, i że ktoś poświęcił kawałek siebie, by choć trochę rozjaśnić ich świat.

Akcję w Bełchatowie zorganizowała mama Nikoli, Katarzyna Sztandera. Nikola zapuszczała włosy na komunię, a po niej postanowiła je obciąć i oddać na jakiś dobry cel. W akcję włączyli się nauczyciele, inni rodzice, a nawet absolwenci szkoły.

–Wynik 43 partii włosów, obciętych w części podczas akcji, a w części już wcześniej, przerosły nasze oczekiwania. To dowodzi, jak wiele dobrych serc mieszka w Bełchatowie i okolicach – podkreśla w rozmowie z portalem Nasze Miasto Katarzyna Sztandera. Mama Nikoli dodaje, że za rok chciałaby zorganizować kolejną odsłonę akcji.

Podobna inicjatywa odbyła się też w Warszawie. Tym razem za sprawą Zosi, która – podobnie jak Nikola z Bełchatowa – postanowiła oddać włosy chorym dzieciom. Miała też marzenie – chciała przybić piątkę Filipowi Chajzerowi. Dziennikarz Dzień Dobry TVN akcję podchwycił i w ten sposób nie tylko Zosia, ale też dziesiątki innych dziewczynek, usiadło na fotelu fryzjerskim, by swoje długo zapuszczane włosy (włosy powinny mieć min. 25 centymetrów) podarować bardziej potrzebującym.

– Chore dzieci bardzo potrzebują tych włosów, one dużo dla nich znaczą. Chcą je mieć, a nie mają i to jest ich marzenie, żeby dostać te włosy – mówiła Zosia Janus w materiale dla Dzień Dobry TVN.

Fundacja Przyjaźni „We Girls” włosy na peruki dla małych pacjentów przyjmuje cały rok. Na stronie organizacji można znaleźć listę salonów fryzjerskich, które bezpłatnie przekażą włosy na peruki. Nie trzeba czekać do kolejnego Dnia Dziecka, by spełnić te nietypowe, wzruszające dziecięce marzenia.

...

Wazna sprawa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:43, 24 Cze 2017    Temat postu:

„Idę do nieba, będę wam stamtąd pomagać”
Paola Belletti | Czer 23, 2017

Gloria Trevisan/Facebook
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Ostatnie słowa, jakie Gloria Trevisan wypowiedziała do mamy, to słowa nadziei: wielką łaską jest być gotowym na śmierć w tak młodym wieku.

Gloria Trevisan to przepiękna dziewczyna! Przepiękna i całkiem zwyczajna. Jej narzeczony, Marco, to też przystojny chłopak. Widzimy ich na zdjęciach profilowych w mediach społecznościowych, a teraz także na stronach największych gazet.

Po pożarze wieżowca Grenfell Tower w zachodnim Londynie, ich nazwiska ciągle jeszcze są na liście zaginionych, ale nie ma powodu, jak mówi adwokat rodziny, by wierzyć, że żyją.



Do końca

Nie udało mi się dowiedzieć, czy Marco także zatelefonował do rodziców, czy oni także – jak rodzice Glorii – otrzymali tę trudną łaskę towarzyszenia własnemu dziecku do kresu życia. Gloria zadzwoniła do rodziców późnym wieczorem, jak tylko zorientowała się, co się dzieje na niższych piętrach dwudziestosiedmiopiętrowego, od dawna nieremontowanego wieżowca, w którym mieszkali.

Od kiedy jestem matką i ja mogłam odkryć tę niewidzialną, nierozerwalną nić, która łączy nas z dziećmi i ich życiem. Na zawsze. Bez matki Gloria byłaby po prostu sierotą. Jej mama i tata bez niej zawsze pozostaną jej mamą i tatą. Ta tragiczna cecha stała się ich istotą.

Jak przeżyli te niekończące się godziny, minuty, między kolejnymi rozmowami?

Jestem pełna podziwu dla ich odwagi. Wytrwali na posterunku do ostatniej chwili, dodając sobie wzajemnie odwagi i nie tracąc nadziei. Blisko córki, o ile to tylko możliwe. A w tym wypadku możliwość oznaczała pół kontynentu i zimne morze. I wiele „jeśli”, „przykro mi” i „będziemy za tobą tęsknić, ale jedź i bądź szczęśliwa. Będziemy ci stąd pomagać”.
Czytaj także: Trzylatek pociesza umierającego braciszka


Umieram, ale będę żyć…

Myślę o wspaniałych słowach, które Gloria powiedziała mamie. Zaledwie kilka słów, ale właśnie takich, jak trzeba. Dziękuję. Idę. Umieram, ale będę żyć. Będę wam pomagać z nieba.

Kto wie, jak mocno wierzyła ta dziewczyna. Kto wie, jak opiekował się nią w tych chwilach jej anioł stróż, jak ją pocieszał. Kto wie, jak bardzo była zdziwiona, kiedy spotkała go twarzą w twarz.

Jeśli Gloria powiedziała „idę do nieba” w tak tragicznym, ostatecznym momencie, z całą świadomością (którą wyczuwam w jej słowach), to ja osobiście jestem skłonna jej wierzyć. Wierzyć w to, że wiedziała, co mówi.

To nie były słowa, które znajdziemy w komentarzach na Facebooku na przemian z „niech odpoczywa w pokoju”. Ani infantylny, przesłodzony tekst, rzucony na odczepnego jak moneta do kapelusza żebraka, byle tylko mieć to z głowy i odejść. Uciec od cierpienia i śmierci, które dla nas, przytłoczonych codziennością, niepamiętających o Chrystusie i Odkupieniu, brzmią absurdalnie. Ale jeśli Gloria powiedziała te słowa w takiej chwili, to wiedziała co mówi.

Najważniejszy moment

Mamy opanowaną sztukę narodzin: sprawnie obracamy się w odpowiednią stronę, zginamy głowę, żeby przejść przez drogi rodne, sami przemy na zewnątrz, do światła. I tak samo, kiedy już nasze życie dobiega końca, umiemy, a może powinniśmy umieć umierać. Cóż za wielką łaskę otrzymała Gloria, skoro umiała zdać sobie z tego sprawę i przygotować się do najważniejszego momentu w życiu!

Śmierć była już blisko, a ona potrafiła to sobie uświadomić. Był z nią narzeczony, który tak długo, jak potrafił, dodawał odwagi jej, samemu sobie i przyszłym teściom. Dym w czasie pożaru to coś przerażającego.

Wiem, ponieważ sama tego doświadczyłam. Ja, mój mąż i nasze pierwsze dziecko (byłam wtedy w ciąży). Ze snu wyrwały nas krzyki sąsiada (niech Bóg go błogosławi!). Nigdy nie zapomnę tych chwil: zrywam się, biegnę, nie mam czym oddychać, kaszlę, z oczu lecą mi łzy, nie widzę ścian, pełznę po schodach na czworaka. Głowę rozsadza mi bicie własnego serca. Powietrza! A przecież nasz pożar w porównaniu z londyńskim to była drobnostka.

Nawiasem mówiąc z tego powodu uważam za niegodne i tchórzliwe – choć w pełni zgodne z wszechobecnym teraz carpe diem – niemówienie osobie śmiertelnie chorej, że ma przed sobą niewiele czasu. Jak w takim razie ma się przygotować do śmierci? Kiedy pomyśli, co chce powiedzieć bliskim, co zostawić w pamięci tych, których kocha, co chce powiedzieć Bogu, którego istnienie i miłość być może tylko przeczuwa?
Czytaj także: Jak umierająca na raka dziewczynka wytłumaczyła, czym jest śmierć


Teraz i w godzinę śmierci naszej…

Powinniśmy być czujni, gotowi, świadomi. „Teraz i w godzinę śmierci naszej”. Te chwile są bliżej, niż sądzimy. Gloria była przecież w swoim „teraz” i chwila po chwili, pośród duszącego dymu wypełniającego jej mieszkanie, jej „teraz” stało się tą godziną.

Godziną jej śmierci. Państwo Gottardi mówią, że dopóki nie mają dowodów na śmierć syna, nie stracą nadziei, że on żyje. I Gloria też. Oczywiście, zawsze trzeba mieć nadzieję. Oby mogli znowu przytulić młodych lub przynajmniej przyjąć ich doczesne szczątki. Ciała bez życia. Nie mieć nawet ciała zmarłego dziecka to wielki ból, który czyni jeszcze bardziej nieznośnym i tak niewyobrażalne cierpienie. Maryja – Matka Boża Bolesna – dostała ciało Syna. Mam nadzieję, że i im będzie to dane.

Z zewnątrz mogę tylko przeczuwać cierpienie, rozpacz tych rodziców. Ich próżne wysiłki, rzucanie oskarżeń na cały kraj winny tego, że tchórzliwie przygniata i wypędza młodych ludzi, przynosząc udrękę rodzinom, matkom, ojcom, dzieciom.

Last April Italian architect Gloria Trevisan posted this view of London from #GrenfellTower on her Instagram account. She is feared dead pic.twitter.com/crhsqqE6sw

— Pierfrancesco Loreto (@pierloreto) June 15, 2017



Nadzieja

Rozumiem ich. Największy skarb, jaki mieli, piękna, inteligentna i pełna zapału córka była gdzieś daleko, z dyplomem studiów wyższych, pełna nadziei i planów. Wyjechała w poszukiwaniu godnej pracy i zarobku, na który przecież powinna móc liczyć tutaj, u siebie w kraju! I jak tu nie czuć złości!? Ale będą się musieli pogodzić z tym – i mam nadzieję, że nastąpi to szybko –, że ewidentna niesprawiedliwość społeczna, która uderza w młodzież, a wraz z nią w cały kraj i jego przyszłość, nie wystarczy, by wytłumaczyć ostatnie chwile życia Glorii.

Mam nadzieję, że to dzięki nim Gloria miała pewność, wcale nieoczywistą, że jest Niebo, że rodzimy się po to, żeby żyć, cieszyć się, budować coś pięknego, a przede wszystkim kochać i być kochanym. Ale rodzimy się także po to, by umrzeć, a umieramy po to, by żyć wiecznie.

I mam nadzieję, że będą pamiętali – teraz, kiedy wszystko straciło dla nich sens –, że szczęście istnieje i że jeśli dzięki Bożej łasce wejdziemy do Jego Królestwa, zobaczymy, że żaden pożar nie puści go z dymem.
Czytaj także: Modlitwa o dobrą śmierć


Idę do nieba…

Gloria podziękowała swojej mamie. Ostatnia rozmowa telefoniczna odbyła się o czwartej. Według Corriere Gloria miała powiedzieć: „Mamo, zdałam sobie sprawę, że niedługo umrę. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś”. Na koniec słowa pożegnania: „Idę do nieba, będę wam stamtąd pomagać”.

Jak to zwykle dzieci, szukała pomocy u rodziców, choć przecież było jasne, że są bezsilni. Bo cóż mogliby zrobić, będąc we Włoszech? Naraziła ich na niepojęty ból i stres, których jednak, jak sądzę, nie odrzuciliby za żadną cenę. Zresztą, o kim miałaby w takim momencie myśleć, jeśli nie o tej, która ją urodziła i kochała.

I na koniec, jak to zwykle dzieci przyparte do muru, powiedziała to, co najważniejsze: Idę, będę wam pomagać.

I to nieprawda, że nic nie można zrobić. Póki nie mamy pewności, że nie żyje, módlmy się o to, żeby żyła. A kiedy już będziemy mieć jakąś pewność, albo będziemy się radować i chwalić Boga, albo płakać i modlić się, nie rozpaczając, za jej młodą duszę. Jeśli płomienie ją zabrały, miejmy nadzieję, że spaliły także słomę grzechów, które mogła popełnić. Miejmy nadzieję, że pomyślała: „Maryjo, nadal potrzebuję mamy. Jesteś przy mnie?”.

A przecież dobrze wiemy, że „tak”, które zmieniło losy całej ludzkości, Najświętsza Maryja Panna, piękna dziewczyna z Nazaretu, opanowała do perfekcji.




Tekst pochodzi z włoskiego wydania portalu Aleteia

...

Jakze wielka naturalna madrosc maja dzieci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:54, 13 Lip 2017    Temat postu:

Trzylatek pociesza umierającego braciszka
Cerith Gardiner | Mar 20, 2017

William Blanksby i jego młodszy brat Thomas, fot. Mschikee/Instagram
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Słowa, którymi przedszkolak pociesza braciszka zachwycają i wzruszają.

Starszy brat, który nad tobą czuwa, to dar na całe życie. Możesz na niego liczyć w dzieciństwie i później, kiedy już dorośniecie. Pomoże w lekcjach, przypilnuje młodszego rodzeństwa, odstraszy łobuzów i zawsze wysłucha, kiedy nie udała się randka albo kiedy nikt cię nie rozumie. Owszem, nie daje ci do ręki pilota od telewizora, wyjada cały mrożony jogurt (i inne pyszności, jakie tylko są w domu), rządzi wszystkim i robi ci wstyd przed przyjaciółmi. Takie są uroki braterskiej miłości.

Najlepiej pokazuje tę miłość zdjęcie, które Australijka Sheryl Blanksby opublikowała na Instagramie – przedstawia ono jej synów, trzyletniego Williama i czteromiesięcznego Thomasa.

#Throwback to when we were on our holiday. I was getting ready in the bathroom and husband was in the kitchen. The kids were quiet, especially Mr preschooler. You know the rules about when kids are quiet. I tiptoed to the lounge with my camera ready to catch anything they are doing. I was expecting my baby to be covered in Nutella or something but instead I saw this. My preschooler is telling his baby brother "Kuya (big brother) is here. Everything is ok". #myboys #bestbigbrother #documentinglittlemoments #mybabyloves #myheartandsoul #luckymummy

A post shared by Sheryl Blanksby (mschikee) (@mschikee) on Mar 6, 2017 at 1:08pm PST

Wydaje się, że to tylko słodka, ale poza tym całkiem zwyczajna rodzinna fotografia: William delikatnie dotyka na niej policzka swojego braciszka. Ale kiedy mama uchwyciła tę chwilę na zdjęciu, usłyszała, jak William pociesza Thomasa – u którego wykryto niedawno śmiertelny nowotwór – mówiąc: „Wszystko w porządku, starszy brat jest przy tobie”.
Czytaj także: Jak pięknie umierać? Nauczy was 6-latek chory na raka

Thomas urodził się z groźnie wyglądającą zmianą na skórze, a kiedy miał sześć tygodni, lekarze odkryli u niego guz, który okazał się złośliwym nowotworem nerki, zajął już płuca, kości biodrowe i odpowiadał za zmiany skórne, widoczne przy narodzinach.

Lekarze mogą już tylko łagodzić ból i w ten sposób jedynie zapewnić Thomasowi jakikolwiek komfort życia, bez względu na to, jak krótkie się ono okaże.

This smile makes me forget he's sick. It makes me believe I'm not going to lose him and that we got this and in one split second he will do something that pulls me back in reality, the saddest most painful truth that our time with him is definitely not forever. But then he smiles at me again and the cycle continues. #iwanthimforeverinmyarms #terminalcancerwarrior #mybabylove #mythomas #BabyThomas

A post shared by Sheryl Blanksby (mschikee) (@mschikee) on Mar 2, 2017 at 8:44pm PST

Często zamartwiamy się drobiazgami… Zapominamy, jak być wdzięcznym za to, co mamy.



Patrząc na zdjęcia, które Blanksby umieszcza na Instagramie, nie możemy wyjść z podziwu nad tym, jak pogodna zdaje się ta rodzina. Sheryl i jej mąż Jon wyjaśniają: „Jako rodzina próbujemy się z tym uporać najlepiej, jak umiemy, ale to bardzo trudne”. Sheryl dodaje: „Jest płacz i ten ogromny ból utraty kogoś, kogo tak bardzo się kocha. Cały czas go filmujemy, patrzymy na niego, całujemy go”. Oboje z mężem nie chcą stracić ani chwili ze swoimi synami, chcą „zbierać owoce, oglądać filmy w plenerowym kinie, robić sobie razem zdjęcia, jeździć parków wodnych, a nawet polecieć balonem, jeśli można się wybrać w powietrze z trzymiesięcznym dzieckiem”.
Czytaj także: Mężczyzna po raz pierwszy mógł zobaczyć twarz żony i synka [wideo]

Wiedzą, że zostało im niewiele czasu. Mówią o tym, jak ta straszna choroba ustawiła im perspektywę: „Często grzęźniemy w naszych małych światach banalnych problemów, zamartwiamy się drobiazgami albo narzekamy na rzeczy, które nie mają znaczenia”. To wszystko wydaje się teraz mniej ważne niż wspólnie spędzony czas. Chcą wycisnąć życie jak cytrynę i mówią: „Zapominamy, jak być wdzięcznym za to, co mamy. Musimy żyć z celem, z wdzięcznością i wielką miłością”. Głębia tej miłości z pewnością emanuje z ich wspólnych zdjęć.

Day out @adventureworld today! Wish us luck #littlewarriorThomas likes the pool! #superkuyawilliam #mybabyloves #makingmemories #documentinglittlemoments #mummyblogger #myheartandsoul

A post shared by Sheryl Blanksby (mschikee) (@mschikee) on Mar 9, 2017 at 8:28pm PST

Blanksby mówi, że choć William jest świadomy, że lekarze mogą nie uratować braciszka, to zasypuje go miłością w tym krótkim czasie, jaki im został. Cudownie jest patrzeć, jak trzylatek przypomina nam o tej specjalnej, braterskiej więzi, którą powinniśmy pielęgnować jak dar, a której często nie doceniamy. Niech wszyscy bracia i siostry pamiętają, że wiąże ich niezwykła bliskość, dzięki której ich miłość może tylko rosnąć.

...

Znow piekno choc i dramat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:26, 21 Lip 2017    Temat postu:

Śmierć widziana oczami umierającej na raka małej dziewczynki
Rogério Brandão | Gru 12, 2016
Juegaterapia/Splash /EAST NEWS
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Kiedy umrę, myślę, że moja mama będzie tęsknić. A jednak nie boję się śmierci. Jestem przeznaczona do życia gdzie indziej”.


J
ako onkolog z 29 letnim stażem przyznaję, że dramaty przeżywane przez moich pacjentów, w których pośrednio uczestniczyłem, przyczyniły się do mojego osobistego rozwoju. Nie mamy świadomości, ile jesteśmy w stanie unieść, aż do chwili, kiedy w obliczu jakiejś trudności odkrywamy, że stać nas na więcej, niż przypuszczaliśmy.

Ze wzruszeniem wspominam Szpital Onkologicznym w Pernambuco, gdzie zaczynałem moją praktykę lekarską. Często zaglądałem na dziecięcy oddział, przez co onkologia dziecięca stała się moją pasją. Byłem tam świadkiem tragedii wielu małych pacjentów – niewinnych ofiar nowotworu.
Czytaj także: 13-latek szyje misie dla chorych na raka dzieci

Wraz z narodzinami mojej pierwszej córki coraz bardziej zaczęło mi doskwierać cierpienie dzieci. Aż do chwili, kiedy w moim życiu pojawił się pewien anioł! Przybrał on postać 11-letniej dziewczynki, która w ciągu ostatnich 2 lat znosiła przeróżne terapie, zabiegi, zastrzyki i inne uciążliwości, wynikające z chemio- i radioterapii. A jednak nigdy nie zauważyłem, by ten mały anioł się poddał. Nie był on jednak pozbawiony uczuć, często widziałem, jak płacze czy też dostrzegałem lęk w jego oczach.

Pewnego dnia przyszedłem do szpitala z samego rana i zastałem mojego małego aniołka samego w pokoju. Spytałem go o mamę. Odpowiedź, której mi udzielił, do tej pory przywołuję z głębokim przejęciem.

– Wujku – powiedziała – czasami moja mama wychodzi na korytarz, abym nie widziała, że płacze. Kiedy umrę, ona będzie za mną bardzo tęsknić. Ja jednak nie boję się śmierci, wujku. Jestem przeznaczona do życia gdzie indziej.

Zapytałem ją: A czym jest dla ciebie śmierć, kochana?

– Posłuchaj, wujku, kiedy jesteśmy mali, czasami idziemy spać do sypialni rodziców i zasypiamy u nich, a następnego dnia budzimy się we własnym łóżku. Zgadza się?

Uświadomiłem sobie, że z moimi córeczkami, które miały wtedy 6 i 2 lata, właśnie w ten sposób postępowałem. Dokładnie tak to wyglądało.

– Pewnego dnia zasnę i mój Ojciec po mnie przyjdzie. Obudzę się w Jego domu. W moim prawdziwym życiu!

Byłem kompletnie zaszokowany, nie wiedziałem, co powiedzieć. Zdumiała mnie dojrzałość – ludzka i duchowa, jaką poprzez cierpienie w przyspieszonym tempie osiągnęła ta dziewczynka.

– Wspomnieniom mojej mamy zawsze będzie towarzyszyć tęsknota – dodała.
Czytaj także: „Bóg postanowił mnie odwiedzić” – wzruszająca opowieść lekarza o chorej pacjentce

Byłem poruszony i zadałem jej kolejne pytanie, z trudem powstrzymując się od płaczu:

– A czym jest dla ciebie tęsknota, kochana?

– Tęsknota to miłość, która pozostaje.

Do dziś, a mam już teraz 53 lata, nie słyszałem, by ktoś trafniej, a jednocześnie tak prosto zdefiniował słowo „tęsknota”, jeżeli to w ogóle możliwe: miłość, która pozostaje!

Mój aniołek odszedł już wiele lat temu. Wcześniej jednak udzielił mi szczególnej lekcji życia i pomógł mi stawać się lepszym człowiekiem, bardziej troskliwym i empatycznym wobec pacjentów, a także na nowo zastanowić się nad moimi życiowymi priorytetami. Kiedy na bezchmurnym nocnym niebie zauważę gwiazdę świecącą wyjątkowo jasno, widzę w niej „mojego anioła”. Wyobrażam sobie, że jest ona właśnie taką błyszczącą gwiazdą w swoim nowym domu, w którym mieszka już na wieki.

Dziękuję Ci, aniołku za to piękne życie, które dzięki Tobie tak wyglądało, za wszystko, czego mnie nauczyłaś, za Twoją pomoc. Jak to dobrze, że istnieje tęsknota! Miłość, która pozostaje jest wieczna.

Ze wspomnień brazylijskiego onkologa, dr. Rogério Brandão

Artykuł pierwotnie ukazał się na blogu Pensador , a następnie w hiszpańskiej wersji na portalu Aleteia

...

To jest wspaniałe! Nie do wyrazenia Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:15, 25 Lip 2017    Temat postu:

Zion – najmłodszy na świecie pacjent, który otrzymał obie dłonie [wideo]
dk. Greg Kandra | Lip 25, 2017
Facebook/Mariya Aston
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Chłopiec stracił dłonie i nogi w wyniku infekcji. Po dwóch latach od operacji samodzielnie trzyma nożyczki i kredki, a nawet gra w baseball!


T
a historia jest niezwykła:

W 2015 r. Zion Harvey stał się znany jako najmłodszy na świecie pacjent, który przeszedł udany obustronny przeszczep dłoni.

8-letni wówczas chłopiec wystąpił w filmie, który udostępniło wielu internautów. Podbił ich serca radosnym podejściem do życia i zaskakującą – jak na swój wiek – dojrzałością. Film dokumentował jego życie przed operacją, a także skomplikowaną i bardzo ryzykowną procedurę, przez którą musiał przejść, by zyskać parę nowych dłoni.

Po dwóch latach od operacji Zion ma się dobrze. Jego postęp odnotowano niedawno w medycznym czasopiśmie Lancet Child & Adolescent Health. Pierwszy tego typu raport udokumentował 18 miesięcy postępów małego pacjenta. Dzięki niemu wiemy, że chłopiec jest dziś w stanie samodzielnie się ubrać, pisać i jeść.

Według danych z raportu, w ciągu kilku dni od operacji (która trwała ponad 10 godzin), Zion był w stanie poruszać palcami, wykorzystując wiązadła szczątkowych kończyn.

Dzięki „kompleksowej rehabilitacji”, Zion osiągał kolejne sukcesy. Po sześciu miesiącach był w stanie poruszać przeszczepionymi mięśniami w dłoniach i czuć dotyk. Mniej więcej wtedy nauczył się też samodzielnie jeść i trzymać pióro. W ósmym miesiącu potrafił używać nożyczek i kredek.

Po roku osiągnął jeden ze swoich początkowych celów, jakim było trzymanie kija baseballowego i wymachiwanie nim za pomocą obu dłoni.



Czytaj także: Mogę posłuchać, jak bije w Tobie serce mojej córki? [WIDEO]

Artykuł został opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia.

...

Cierpienie dzieci porusza szczegolnie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:36, 30 Sie 2017    Temat postu:

Gdy umiera córka Jaira. A gdyby to Twoje dziecko odchodziło?
Błażej Kmieciak | Sier 30, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Kapelan hospicjum opowiadał nam, jak pięknie umierają dzieci. Ich słowa są wówczas dużo dojrzalsze niż te, które wypowiadają dorośli. One są wówczas bliższe tej rzeczywistości, której my nie ogarniamy.


M
ówi się, że dzieci nie powinny umierać przed swoimi rodzicami. Czy mogą jednak przed nimi powrócić do życia?


Radosna śmierć dziecka?

Byłem kiedyś na konferencji. Wypowiadał się na niej pewien pedagog, będący jednocześnie terapeutą. Pracował z dziećmi, które umierały. Pomagał im oraz ich rodzicom. Pamiętam, że osoba prowadząca tę sesję musiała poprosić, by koleżanka ją zastąpiła. Zapłakana, nie potrafiła zapowiadać kolejnych wykładowców.
Czytaj także: Śmierć dziecka – czy to może mieć jakiś sens?

Przypominam sobie jednak także inne spotkanie. Pewien bliski mi ksiądz był kapelanem jednego z hospicjów. W trakcie pewnych rekolekcji opowiadał nam o tym, jak umierają dzieci. Na spotkanie przyszedł we fraku, pod muszką, a na głowie miał duży kapelusz. Miał ponadto w ręku wytworną laskę…

Z moją żoną zastanawialiśmy się, czy wszystko z nim w porządku. A on przez kolejną godzinę opowiadał nam, jak pięknie umierają dzieci. Ich słowa są wówczas dużo dojrzalsze niż te, które wypowiadają dorośli. One są wówczas bliższe tej rzeczywistości, której my nie ogarniamy. Moja żona słuchała tego raz śmiejąc się w głos, raz chowając twarz w chusteczkę.


Córka Jaira

Córka Jaira miała dwanaście lat. On był przełożonym synagogi. Zastanawiam się, czy zachorowała nagle. Św. Mateusz przywołuje jego słowa. „Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła”. To zdanie jest dla mnie niesamowite.

Niektórzy mówią, że gdyby niebezpieczeństwo groziło ich dzieciom, paktowaliby nawet z diabłem. Jair poszedł w inną stronę. Jak tonący, złapał się brzytwy. Padł u nóg Tego, którego jego koledzy prawdopodobnie bardzo nie lubili. Więcej, być może sam czasem źle wypowiadał się na temat Nazarejczyka. Cóż zatem się zmieniło?

Jest taka scena w filmie „Miasto Aniołów”, dosłownie na samym jego początku. Przerażona matka bierze termometr do ręki. Wcześniej sprawdzała nim wysokość gorączki u swojej córki. Z przerażeniem stwierdza, że temperatura nie spadła, ale przeciwnie, wzrosła. Reżyser pozwolił widzom usłyszeć, co myśli kobieta. Można było doświadczyć jej narastającego przerażenia. Prawdopodobnie właśnie tak czuł się Jair.

Mówią, że „Jak trwoga to do Boga”. To źle? A dokąd mamy iść?!


Szaleństwo wiary

Trudno wyobrazić sobie, co czuje rodzic, któremu umiera dziecko. Jair był w drodze, gdy powiedziano mu: „Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?”. Co zrobić w takiej sytuacji?
Czytaj także: Wybór Ewy. Kiedy ryzykujesz własne życie dla życia dziecka

Nagle zjawia się Jezus i mówi: „Nie bój się, tylko wierz”. Szaleństwo, totalne szaleństwo, ale Jair Mu uwierzył. Jeszcze wcześniej zdarzyło się coś ciekawego. Jezus trafiłby do jego domu wcześniej, gdyby nie pewna kobieta, która złapała się jego płaszcza, złapała się z wiarą. Jair „miał prawo” być na nią wściekły. Spowolniła Lekarza. Ale to właśnie na „jej przykładzie” mógł zrozumieć, że wybrał najlepiej, jak mógł. Gdy powiedziano mu, że córka zmarła, nagle zjawia się Jezus i mówi „Nie bój się”. Lęk bowiem zabija nadzieję, a cud wymaga odwagi, odwagi wiary.


Żałoba i inny, fajny świat

Św. Mateusz opisuje żałobę w domu Jaira. Wkracza w nią Chrystus. Idą za nim już nie tylko uczniowie, idzie także Jair, który chyba sam cudu w sobie doświadczył. Ewa Błaszczyk, opowiadając o pacjentach Kliniki Budzik, stwierdziła ostatnio, że „Pacjenci często opowiadają o świecie, w którym było fajnie. Nie chcą wracać do ciasnego ciała i tego świata”.

Córkę Jaira obudził Władca tego fajnego, innego świata. Co jednak dalej było z tą rodziną? Czy poszli za Jezusem? Czy słyszeli o Jego śmierci? Czy doszła do nich wieść o zmartwychwstaniu? Myślę, że do córki Jaira bardzo szybko ona dotarła.

...

Dzieci sa dobre bo nie zepsul ich jeszcze Swiat stad ich smierc jest podniosła...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 9:26, 09 Wrz 2017    Temat postu:

10 najważniejszych rzeczy, których nauczyłem się po śmierci synka
Dominika Cicha | Wrz 08, 2017
Richard Pringle | Facebook | Fair Use
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Urosły ci skrzydła i poleciałeś do Nieba. Mam nadzieję, że bawisz się tam dobrze, mój mały przystojniaku. Tęsknię za tobą każdego dnia, w każdej minucie” – pisze Richard Pringle.


M
ały Hughie odszedł zeszłego lata. Zupełnie nagle, w wyniku wylewu krwi do mózgu, choć miał zaledwie 3 lata. Przy chorobie, z którą dzielnie się zmagał, szanse na krwotok wynosiły zaledwie 5 procent. Niestety, stało się to, o czym jego rodzice próbowali wcześniej nie myśleć.

Był bardzo wrażliwy, spokojny, troskliwy i uroczy – wspomina jego tata Richard. – Zamieniał nudne rzeczy w zabawę. W ciągu tych trzech krótkich lat zostawił po sobie niesamowite wspomnienia, które będą z nami do końca życia.

Ostatnie kilkanaście miesięcy były dla Richarda Pringle’a trudną lekcją. Niedawno postanowił opowiedzieć internautom o tym, co zrozumiał przez ten czas. Jego lista 10. rzeczy, których nauczył się po śmierci Hughiego, jest zbiorem cennych wskazówek dla rodziców i nie tylko. Może warto ją zachować i zaglądać do niej, gdy bliscy dają nam w kość?






1. Nie można całować i kochać za bardzo.

2. Zawsze masz czas. Przestań robić to, co robisz i baw się, chociażby przez minutę. Nic nie jest tak ważne, żeby nie mogło zaczekać.
Czytaj także: Gdy umiera córka Jaira. A gdyby to Twoje dziecko odchodziło?

3. Rób tyle zdjęć i filmików, ile tylko jesteś w stanie. Pewnego dnia może okazać się, że to jedyna rzecz, która ci została.

4. Nie wydawaj pieniędzy, spędzaj czas. Myślisz, że liczy się to, ile wydałeś? Nie. Ważne jest to, co robisz. Wskakuj w kałuże, chodź na spacery. Pływaj w morzu, buduj fortece i baw się dobrze. To wszystko, czego chcą dzieci. Nie pamiętam, co kupiliśmy Hughiemu. Pamiętam, w jaki sposób spędzaliśmy razem czas.






5. Śpiewaj. Śpiewajcie razem piosenki. Moje najlepsze wspomnienia to te, w których Hughie siedzi mi na barana albo obok w samochodzie i śpiewa ze mną nasze ulubione piosenki. Wspomnienia są tworzone w muzyce.

6. Ciesz się najprostszymi rzeczami. Czasem spędzanym wieczorem, układaniem do snu, czytaniem bajek. Wspólnymi posiłkami. Leniwymi niedzielami. Doceniaj najprostsze momenty. To za nimi najbardziej tęsknię. Nie pozwól, żeby te chwile gdzieś ci umknęły.
Czytaj także: Śmierć dziecka – czy to może mieć jakiś sens?

7. Zawsze całuj na pożegnanie tych, których kochasz. A jeśli zapomniałeś – wróć i to zrób. Nigdy nie wiadomo, czy nie masz właśnie na to ostatniej szansy.

8. Spraw, żeby nudne rzeczy stawały się fajne. Wycieczki do sklepu, podróże samochodem, spacer po zakupy. Wygłupiaj się, opowiadaj dowcipy, wybuchaj śmiechem i czerp z tego radość. Obowiązki będą nudne, jeśli ty sam będziesz je tak traktował. Życie jest zbyt krótkie, żeby nie bawić się dobrze.

9. Prowadź dziennik. Zapisuj wszystko, co robią twoje szkraby, żeby rozjaśnić twój świat. Śmieszne rzeczy, które mówią i te urocze, które robią. My zaczęliśmy to robić dopiero po stracie Hughiego. Chcieliśmy o wszystkim pamiętać. Teraz robimy to dla Hettie i będziemy to robić dla Henniego. Zachowasz te spisane wspomnienia na zawsze i kiedy będziesz starszy, zajrzysz do nich i docenisz każdy moment.

10. Jeśli masz przy sobie dzieci, możesz je całować. Mówić im dobranoc. Jeść z nimi śniadania. Odprowadzać je do szkoły. Patrzeć, jak idą na studia. Jak biorą ślub. Zostałeś pobłogosławiony. Nigdy, przenigdy, o tym nie zapominaj.

...

To jest doswiadczenie budujace wiare...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:57, 15 Wrz 2017    Temat postu:

Nie ma rąk i nóg, ale jest starszym bratem na medal. Zobaczcie sami!
Cerith Gardiner | Wrz 14, 2017

Admirably Diverse A Sibling Adventure | Facebook
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Trzyletni Camden udowadnia, że niepełnosprawność nie zwalnia go z obowiązków starszego brata.

Jedną z najpiękniejszych rzeczy w byciu rodzicem kilkorga dzieci jest patrzenie, jak rozwija się więź między rodzeństwem. Jasne, czasami nie brakuje sprzeczek czy rywalizacji, ale ogólnie rzecz biorąc, przyświeca im przecież wzajemna miłość. Więc kiedy wideo zatytułowane „Camden nie pozwala, żeby jego niepełnosprawność powstrzymała go przed byciem wspaniałym starszym bratem” pojawiło się na Faceobooku, nie byliśmy gotowi na niezliczone emocje, które za tym idą.
Czytaj także: Trzylatek pociesza umierającego braciszka

Nie zdradzimy Wam, co się wydarzy. Ale wiedzcie, że 3-letni Camden zwali Was z nóg, pokazując swoją miłość, determinację i siłę, kiedy uspokaja 2-miesięcznego Jaxtona.







Na rodzinnym blogu jego mama Katie Whiddon wyjaśnia, że chłopiec urodził się bez nóg i części rąk. Ale niepełnosprawność nie powstrzymuje go przed korzystaniem z życia i byciem typowym trzylatkiem. Jako starszy brat 2-letniej Ryleigh, lubi się z nią bawić i potrafi „rysować, malować, samodzielnie siadać, jeść, myć twarz, szczotkować zęby, wspinać się po schodach i wiele innych rzeczy”. Naprawdę nie ma nic, co mogłoby zatrzymać tego kawalera!
Czytaj także: Nick Vujicic: Nie musisz być ideałem, żeby znaleźć miłość

Opiekuńcze zdolności Camdena są niesamowite, ale tym bardziej powinniśmy podziwiać jego mamę Katie! Nie tylko zarządza trójką dzieci poniżej 3. roku życia – wyzwanie dla każdego! – ale robi to doceniając wszystko, co w jej życiu cudowne. Niedawno rodzina wybrała się na spotkanie i modlitwę z Nickiem Vujicicem, który także urodził się „bez rąk, nóg i ograniczeń”. Vujicic jest prawdziwą inspiracją i świetnym przykładem, który pokazuje, jak pokonywać życiowe przeciwności. Jesteśmy przekonani, że mały Camden świetnie da sobie radę!




Tekst pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Dzieci maja wielka zywotnosc!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:42, 19 Wrz 2017    Temat postu:

O czym bym Ci opowiedział, Synku? List ojca do zmarłego dziecka
Tommy Tighe | List 01, 2016

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Byłeś taki piękny i silny, a Twoje krótkie życie odmieniło nas na zawsze.


O
statnio za każdym razem, kiedy kołyszę do snu nasze dziewiętnastomiesięczne dziecko, przymykam na chwilę oczy i wyobrażam sobie, że trzymam pięknego synka, którego wcześniej utraciliśmy. Kołyszę się do przodu i do tyłu, oczy mam zamknięte, a po policzkach spływają mi łzy. Myślę sobie wtedy, o czym bym mu opowiedział, gdyby dana mi była taka szansa.


Siła miłości

Opowiedziałbym mu, jak silna była jego mama. Udowodniła to już w momencie, kiedy usłyszała diagnozę. Nie zawahała się ani przez moment, czy donosić ciążę. Była odważna, kiedy jechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów do szpitala, ale najbardziej wtedy, gdy przygotowywano ją do porodu. A okazało się, że to poród pośladkowy.

Opowiedziałbym mu więc, jak mama ciężko łapała oddech podczas niesamowicie bolesnych skurczy. Mówiła wtedy, że przyjmuje to cierpienie dla niego.

A potem pochyliłbym się nad nim i opowiedział, jak wyglądały nasze wspólne chwile. O tych uczuciach nie do wypowiedzenia, które ogarnęły nas, kiedy lekarz położył go na piersiach mojej żony. O tym zapierającym dech wzruszeniu, kiedy wreszcie pierwszy raz zobaczyliśmy go po dziewięciu miesiącach, podczas których zdążyliśmy tak mocno go pokochać. Opowiedziałbym mu też o naszej rozpaczy i żalu, że nie będziemy mogli być jego rodzicami tak, jak tego pragnęliśmy.
Czytaj także: Henio żył rok. To był najpiękniejszy rok w naszym życiu


Obraz w sercu

Podzieliłbym się z nim tym, co czułem, chrzcząc go wodą z Lourdes. Po raz pierwszy w życiu poczułem zbawczą siłę chrztu, kiedy woda spłynęła po jego główce.

Opowiedziałbym mu, jakie miał piękne czarne włosy i mięciutkie policzki. I o tym, jak bardzo staram się to wszystko zapamiętać, i jak paraliżuje mnie myśl, że mógłbym uronić choćby najdrobniejszy szczegół.

Opisałbym mu, jak do końca życia będę miał w uszach wszystkie dźwięki, które z siebie wydobył. Nigdy nie zapomnę, jak starał się złapać pierwszy oddech. Pokazałbym mu, jak masowałem mu plecki, cały czas go całując i płacząc. Opowiedziałbym wreszcie, jak gorliwie modliłem się o cud, o to, by zaczął samodzielnie oddychać i wyzdrowiał, choć wiedziałem, że tak nie będzie.

Chciałbym, żeby wiedział, że byłem przy nim, kiedy położna kąpała go przed pierwszym i zarazem ostatnim spotkaniem z rodziną. I jak wielkie było zdziwienie położnej, że jego serduszko nadal biło. 45 minut po urodzeniu!

Był taki piękny i silny.
Czytaj także: Czapeczka, rożek i… niezapominajka – czyli żegnaj, dzieciątko


Wspólna chwila

Przypomniałbym mu moment, w którym do sali porodowej wbiegli jego bracia. Przed porodem oznajmili, że koniecznie muszą go zobaczyć. Kochali go i modlili się w jego intencji co wieczór. Wzięli go na ręce, robili wspólne zdjęcia.

Opowiedziałbym mu wreszcie, co czułem, kiedy go ubierałem. Jak płakałem przeciskając jego wiotkie ramionka przez malutkie rękawki. Wiedzieliśmy, że nie będziemy w stanie się z nim rozstać. Nadszedł jednak moment, kiedy już go z nami nie było. Zostało jedynie jego ciałko. Nasz wspólny czas się skończył, a on trafił w ramiona Pana Jezusa i Jego Matki.

Niecałe sześć godzin po jego urodzeniu wracaliśmy już do domu. W samochodzie panowała przenikliwa cisza, której nigdy nie zapomnę. Brakowało nam słów, ale nie mieliśmy też potrzeby rozmowy.

Powiedziałbym mu o łzach, wzruszeniu i bólu, ale także o tym, jak jego krótkie życie nas odmieniło. Żył zaledwie godzinę, ale osiągnął więcej tego, czego Bóg od nas wymaga, niż ja w swoim trzydziestoczteroletnim życiu.

Dzięki niemu ludzie, którzy odeszli od Boga, zaczęli się modlić. To on zjednoczył nas pokazując moc Ciała Chrystusa.

Dał swojej matce i mnie szansę doświadczenia miłości, której wcześniej nie znaliśmy. Spędzony z nim czas był przepełniony najczystszą z możliwych, najintensywniejszą miłością, jaką kiedykolwiek kogokolwiek obdarzyliśmy. Dzięki niemu przeżyliśmy głęboką przemianę. Wszyscy bez wyjątku.
Czytaj także: Żyła przez 5 dni. W tym czasie zdążyła zmienić życie swoich rodziców

Tekst opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia

...

To jest milosc!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:36, 26 Wrz 2017    Temat postu:

„Nie mogę chodzić ani mówić” – napisał papieżowi Gabriel. W piątek miał niespodziewaną wizytę
Beata Zajączkowska | Wrz 26, 2017

AP/EAST NEWS
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Kilkuletni Gabriel napisał do papieża w liście: „Nie mogę chodzić ani mówić. Bardzo chciałbym cię poznać”. Franciszek pojechał go odwiedzić.

W piątkowe popołudnie papież niespodziewanie opuścił Watykan i pojechał na południe Rzymu, gdzie znajduje się klinika rehabilitacyjna Świętej Łucji. Właśnie w tym miejscu przebywa sześcioletni Gabriel, który w maju napisał do Franciszka list.
Czytaj także: Franciszek: Szpitale są prawdziwymi „katedrami cierpienia”, gdzie ujawnia się moc miłości
Terapia z udziałem Franciszka

Korespondencja była częścią terapii prowadzonej z dziećmi, które mają trudności z komunikacją. Gabriel na skutek wrodzonej choroby neurologicznej ma całkowicie porażone nogi i w znacznej mierze ręce, a także poważne trudności z mówieniem.

Tak jak i inne dzieci w podobnej sytuacji uczy się komunikować za pomocą gestów i rysunków. I taki właśnie pisany malowanymi literkami list wysłał do Ojca Świętego:

„Nie mogę chodzić ani mówić. Bardzo chciałbym cię poznać. Wiem, że się za nas modlisz, my także pamiętamy o tobie w naszych modlitwach”.
Normalny papież

Gdy w drzwiach sali rehabilitacyjnej chłopiec zobaczył papieża, nie krył ogromnego zaskoczenia, a jeden z jego kolegów wręcz wypalił: „Niemożliwe żebyś był prawdziwym papieżem!” i… rozpłakał się.
Czytaj także: Pralnia papieża Franciszka już służy ubogim

„Godzinna wizyta była pełna wzruszeń i niesamowitych emocji” – mówi Antonio Salvia, dyrektor sanitarny Fundacji Świętej Łucji.

„Najmocniejsze było spotkanie z dziećmi na oddziale rehabilitacji pediatrycznej. Papież każdemu chciał uścisnąć rękę, objąć małych pacjentów i ich wzruszonych rodziców, którzy wspierają swe pociechy w czasie często niełatwych i bolesnych ćwiczeń. Ja osobiście jestem pod wrażeniem normalności i prostoty papieża” – podkreśla lekarz.
Wlewać nadzieję na lepsze życie

Doktor opowiada, że wizycie towarzyszyło wiele zabawnych sytuacji. „Jedna z matek próbowała przekonać synka, którego trzymała na rękach, by pozdrowił Franciszka, a ten uparcie powtarzał: „Nie chcę, nie chcę”.

Co papież skwitował ze śmiechem: „Mamy tu małego antyklerykała”. Salwa śmiechu zebranych sprawiła, że maluch w końcu nawet ucałował Franciszka” – wspomina lekarz.

„Papież prosił nas, byśmy jako personel przywracali tym dzieciom uśmiech i wspierali rodziców wlewając w ich serca nadzieję na lepsze życie ich dzieci, którym choroba mocno ogranicza codzienność. Zachęcał także do prowadzania dalszych badań naukowych” – mówi doktor Salvia.
Kolejny piątek miłosierdzia

„Wielu ćwiczeń papież nie zobaczył, ponieważ na jego widok nasi podopieczni od razu je przerwali i chcieli z nim spędzić chociaż chwilę. Na zakończenie powiedział nam, byśmy nie tylko byli odważni w swej pracy, ale przede wszystkim kochali naszych pacjentów” – dodaje lekarz.

Jak wyznała mama Gabriela, jej syn do końca nie mógł uwierzyć, że papież przyjechał do ośrodka właśnie w odpowiedzi na jego zapraszający list.

Franciszek był też na oddziale, na którym przebywa młodzież częściowo lub całkowicie sparaliżowana w wyniku m.in. wypadków drogowych. Był także w sali gimnastycznej, gdzie odbywały się zajęcia dla osób w podeszłym wieku. Fundacja Świętej Łucji, do której należy ośrodek, prowadzi także działalność naukowo-badawczą i zatrudnia – obok 126 lekarzy – 142 naukowców, pracujących w 61 laboratoriach. Co roku z pomocy ośrodka korzysta ponad 2 tys. pacjentów z czego połowę stanowią dzieci.

Papieska wizyta w rzymskiej klinice rehabilitacyjnej była kontynuacją „piątków miłosierdzia”, podczas których w czasie Jubileuszu Miłosierdzia Franciszek odwiedzał chorych, potrzebujących i ludzi często zapomnianych przez społeczeństwo.

...

Zawsze takie sytuacje podnosza na duchu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:16, 01 Paź 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Świętokrzyskie: Pies pogryzł dwie dziewczynki
Świętokrzyskie: Pies pogryzł dwie dziewczynki

48 minut temu

​Dwie dziewczynki w wieki 8 i 10 lat zostały pogryzione przez psa w miejscowości Miedziana Góra. Dzieci z ranami szarpanymi przewiezione zostały do szpitala w Kielcach.
Zdjęcie ilustracyjne
/Krzysztof Kot /RMF FM


Do zdarzenia doszło w sobotę około godziny 19:00 Dziewczynki zaatakował pies rasy Tosa Inu na ogrodzonej posesji. Z kojca wypuściła go ośmioletnia córka właściciela - poinformował w niedzielę rzecznik prasowy świętokrzyskiej policji kom. Kamil Tokarski.

Pies najprawdopodobniej zainteresował się kotem, którego jedna z sióstr trzymała na ręce. Chcąc się do niego dostać pogryzł starszą dziewczynkę w brzuch, plecy i rękę, a młodszą z nich m.in. w szyję - dodał. Dziewczynki z ranami szarpanymi zostały przewiezione do szpitala dziecięcego w Kielcach.

Sprawę bada kielecka policja. Wiadomo, że pies przeszedł ostatnie szczepienie w 2016 r.

...

Z duzymi psami trzeba uwazac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 6 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy