Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
,,Mamo, nie płacz. Niedługo będę w Niebie"
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:36, 27 Kwi 2017    Temat postu:

Dobre historie
„Jestem brzydki”. Piękna opowieść o miłości i akceptacji
Marta Brzezińska-Waleszczyk | Oct 08, 2016
Robert Hoge/Facebook
Comment


Share
Comment


Robert urodził się z wielkim guzem zamiast nosa. Jego mama tak się przeraziła, że zostawiła go w szpitalu. Ale miesiąc później wróciła, by zabrać synka do domu.


W
1972 roku badanie USG wykonywane ciężarnym nie było tak popularne jak dziś. Dlatego Australijka Mary Hoge nie wiedziała, że jej piąty synek urodzi się chory. Robert przyszedł na świat ze zniekształconymi nogami i wielkim guzem w miejscu nosa.

Chciałam, by umarł…

Kiedy lekarz opowiedział Mary o tym, jak wygląda jej dziecko, kobieta tak się przestraszyła, że nie chciała zobaczyć malucha. Dopiero po tygodniu znalazła w sobie siłę, by wziąć go na ręce. „Chciałam, żeby odszedł, umarł. Byłam wykończona tą sytuacją” – wspominała później. Mary zostawiła dziecko w szpitalu.

Jednak miesiąc po porodzie coś w niej pękło. Pogodziła się z wyglądem synka i zabrała go do domu. Mary zaczęła też pisać pamiętnik. Jeden z lekarzy polecił jej, by zapisywała myśli i emocje, jakie pojawiały się w związku z wyglądem synka.

Pisanie sprawiło, że Mary nauczyła się przyznawać do swoich uczuć przed samą sobą.

A także mówić o tym, czego doświadczyła. Nie tylko najbliższym, ale również publicznie. O szpitalu, porodzie i szoku, który spowodował, że wróciła do domu bez dziecka. Opowiadała bardzo szczerze, co mogło budzić kontrowersje. Ale uważała to za koniecznie, by ludzie wiedzieli, że to normalne, jeśli pojawiają się w nich takie emocje, że nie da się zaakceptować w kilka chwil.

Poczytaj mi, mamo

Kiedy Robert miał cztery lata, dowiedziała się o nim cała Australia. Został poddany niezwykle skomplikowanej, pionierskiej operacji rekonstrukcji twarzy. Odtąd rodzina Hoge’ów zaczęła publicznie opowiadać swoją historię. Dlaczego? Hoge’owie uznali, że na świecie jest wielu rodziców, którzy zmagają się z podobnymi historiami, a ich doświadczenie może im pomóc.

Mogli się dzielić bez skrępowania tym, co przeszli, bo temat ten nie był dla nich samych tabu. Niebieski notes leżał zawsze na wierzchu – w kuchni, przy łóżku Mary, na kanapie. Mały Robert czasem prosił mamę, by poczytała mu to, co w nim zapisywała. Tak dowiedział się o okolicznościach swoich narodzin. Łącznie z tym, że miesiąc spędził w szpitalu. Chłopiec prosił nawet: „Poczytaj mi o tym, jak nie chciałaś mnie zabrać do domu”.

Pamiętnik był dla Roberta cennym źródłem wiedzy o nim samym. A odkąd zmarła Mary (18 lat temu), także jedynym źródłem wspomnień matki. Teraz Hoge postanowił wydać te zapiski w formie książki, którą zatytułował po prostu… „Brzydki”. Tytuł może być dla niektórych szokujący. Ale sam Robert tłumaczy, że to w końcu jego historia i jego wspomnienia, a on naprawdę czuje się brzydalem. Dodaje, że kanony piękna są oczywiście różne, ale jego wygląd daleko odbiega od powszechnie akceptowalnych standardów. „Nie mam żadnego problemu z nazywaniem siebie brzydkim” – zapewnia.

Zrozumieć niepełnosprawnych

Dziś Hoge robi karierę jako dziennikarz i doradca polityczny. I aktywnie działa na rzecz osób niepełnosprawnych. Jego marzeniem jest świat, który lepiej rozumie niepełnosprawnych. „Mamy z tym problem. Pojęcie niepełnosprawności jest szerokie. Ja nie mam nóg, ale moje doświadczenie świata jest zupełnie inne, niż doświadczenie niewidomych” – mówi na łamach Huffington Post. Jego zdaniem, jedynym remedium jest po prostu rozmowa. Czasem nawet bardzo szczera i bolesna.

Robert mówi też ludziom, jak mają reagować na osoby niepełnosprawne czy z takimi deformacjami, jak jego. Ludzie nie wiedzą, jak się zachowywać. Uśmiechają się albo odwracają wzrok. Zastanawiają się, czy mogą o coś zapytać, czy lepiej tego nie robić. W mediach można czasem znaleźć artykuły, z cyklu „czego nie mówić niepełnosprawnym”. To, zdaniem Hoge’a, stwarza pewien dystans, powoduje lęk przed powiedzeniem czegokolwiek, nawiązaniem relacji. A on tego nie chce! I deklaruje, że nie obraża się na nikogo za pytania czy komentarze na temat jego wyglądu.

Hoge, jak deklaruje w rozmowie z „HP”, nie do końca zgadza się z tezą, że niepełnosprawność, z którą przychodzi się na świat, definiuje tożsamość człowieka. Owszem, choroba miała wpływ na to, jak potoczyły się jego losy, ale… „Czasem chciałbym zobaczyć, jak wyglądałoby moje życie, gdybym był normalny”. Życie Roberta wcale nie było pasmem nieszczęść. Jako pierwszy w swojej rodzinie skończył college. Oczywiście, los doświadczył go wieloma trudnościami, ale z drugiej strony – dostrzega on wiele pozytywów.

Historia Roberta to opowieść o akceptacji siebie, swojego wyglądu. A także wielki hołd oddany jego matce, Mary, która początkowo przeżyła szok i zostawiła dziecko w szpitalu. Robert zdaje się nie mieć jej tego za złe. Akceptuje jej decyzje tak, jak ona zaakceptowała jego.

*Artykuł napisany na podstawie wywiadu, którego R. Hoge udzielił „Huffington Post”

...

Jedyna brzydota to tak naprawde moralna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 12:06, 03 Maj 2017    Temat postu:

Dobre życie
Trzylatek pociesza umierającego braciszka
Cerith Gardiner | Mar 20, 2017
William Blanksby i jego młodszy brat Thomas, fot. Mschikee/Instagram

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Słowa, którymi przedszkolak pociesza braciszka, zachwycają i wzruszają.


S
tarszy brat, który nad tobą czuwa, to dar na całe życie. Możesz na niego liczyć w dzieciństwie i później, kiedy już dorośniecie. Pomoże w lekcjach, przypilnuje młodszego rodzeństwa, odstraszy łobuzów i zawsze wysłucha, kiedy nie udała się randka albo kiedy nikt cię nie rozumie. Owszem, nie daje ci do ręki pilota od telewizora, wyjada cały mrożony jogurt (i inne pyszności, jakie tylko są w domu), rządzi wszystkim i robi ci wstyd przed przyjaciółmi. Takie są uroki braterskiej miłości.

Najlepiej pokazuje tę miłość zdjęcie, które Australijka Sheryl Blanksby opublikowała na Instagramie – przedstawia ono jej synów, trzyletniego Williama i czteromiesięcznego Thomasa.

#Throwback to when we were on our holiday. I was getting ready in the bathroom and husband was in the kitchen. The kids were quiet, especially Mr preschooler. You know the rules about when kids are quiet. I tiptoed to the lounge with my camera ready to catch anything they are doing. I was expecting my baby to be covered in Nutella or something but instead I saw this. My preschooler is telling his baby brother "Kuya (big brother) is here. Everything is ok". #myboys #bestbigbrother #documentinglittlemoments #mybabyloves #myheartandsoul #luckymummy

A post shared by Sheryl (mschikee) (@mschikee) on Mar 6, 2017 at 1:08pm PST

Wydaje się, że to tylko słodka, ale poza tym całkiem zwyczajna rodzinna fotografia: William delikatnie dotyka na niej policzka swojego braciszka. Ale kiedy mama uchwyciła tę chwilę na zdjęciu, usłyszała, jak William pociesza Thomasa – u którego wykryto niedawno śmiertelny nowotwór – mówiąc: „Wszystko w porządku, starszy brat jest przy tobie”.
Czytaj także: Jak pięknie umierać? Nauczy was 6-latek chory na raka

Thomas urodził się z groźnie wyglądającą zmianą na skórze, a kiedy miał sześć tygodni, lekarze odkryli u niego guz, który okazał się złośliwym nowotworem nerki, zajął już płuca, kości biodrowe i odpowiadał za zmiany skórne, widoczne przy narodzinach.

Lekarze mogą już tylko łagodzić ból i w ten sposób jedynie zapewnić Thomasowi jakikolwiek komfort życia, bez względu na to, jak krótkie się ono okaże.

This smile makes me forget he's sick. It makes me believe I'm not going to lose him and that we got this and in one split second he will do something that pulls me back in reality, the saddest most painful truth that our time with him is definitely not forever. But then he smiles at me again and the cycle continues. #iwanthimforeverinmyarms #terminalcancerwarrior #mybabylove #mythomas #BabyThomas

A post shared by Sheryl (mschikee) (@mschikee) on Mar 2, 2017 at 8:44pm PST

Często zamartwiamy się drobiazgami… Zapominamy, jak być wdzięcznym za to, co mamy.



Patrząc na zdjęcia, które Blanksby umieszcza na Instagramie, nie możemy wyjść z podziwu nad tym, jak pogodna zdaje się ta rodzina. Sheryl i jej mąż Jon wyjaśniają: „Jako rodzina próbujemy się z tym uporać najlepiej, jak umiemy, ale to bardzo trudne”. Sheryl dodaje: „Jest płacz i ten ogromny ból utraty kogoś, kogo tak bardzo się kocha. Cały czas go filmujemy, patrzymy na niego, całujemy go”. Oboje z mężem nie chcą stracić ani chwili ze swoimi synami, chcą „zbierać owoce, oglądać filmy w plenerowym kinie, robić sobie razem zdjęcia, jeździć parków wodnych, a nawet polecieć balonem, jeśli można się wybrać w powietrze z trzymiesięcznym dzieckiem”.
Czytaj także: Mężczyzna po raz pierwszy mógł zobaczyć twarz żony i synka [wideo]

Wiedzą, że zostało im niewiele czasu. Mówią o tym, jak ta straszna choroba ustawiła im perspektywę: „Często grzęźniemy w naszych małych światach banalnych problemów, zamartwiamy się drobiazgami albo narzekamy na rzeczy, które nie mają znaczenia”. To wszystko wydaje się teraz mniej ważne niż wspólnie spędzony czas. Chcą wycisnąć życie jak cytrynę i mówią: „Zapominamy, jak być wdzięcznym za to, co mamy. Musimy żyć z celem, z wdzięcznością i wielką miłością”. Głębia tej miłości z pewnością emanuje z ich wspólnych zdjęć.

Day out @adventureworld today! Wish us luck #littlewarriorThomas likes the pool! #superkuyawilliam #mybabyloves #makingmemories #documentinglittlemoments #mummyblogger #myheartandsoul

A post shared by Sheryl (mschikee) (@mschikee) on Mar 9, 2017 at 8:28pm PST

Blanksby mówi, że choć William jest świadomy, że lekarze mogą nie uratować braciszka, to zasypuje go miłością w tym krótkim czasie, jaki im został. Cudownie jest patrzeć, jak trzylatek przypomina nam o tej specjalnej, braterskiej więzi, którą powinniśmy pielęgnować jak dar, a której często nie doceniamy. Niech wszyscy bracia i siostry pamiętają, że wiąże ich niezwykła bliskość, dzięki której ich miłość może tylko rosnąć.

...

Dzieci nie sa skazone Swiatem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 13:31, 23 Maj 2017    Temat postu:

Jak umierająca na raka dziewczynka wytłumaczyła, czym jest śmierć
Aleteia Brasil | Kwi 10, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jako onkolog z 29-letnim doświadczeniem zawodowym mogę potwierdzić, że dojrzałem i zmieniłem się, przeżywając dramaty moich pacjentów.


N
ie znamy naszych prawdziwych możliwości, dopóki nie skonfrontujemy się z przeciwnościami i nie odkryjemy, że możemy pójść o wiele dalej, niż nam się wydaje.
Spotkanie z aniołem

Ciepło wspominam Szpital Onkologiczny w Pernambuco w Brazylii, gdzie stawiałem pierwsze kroki jako lekarz. Zaczynałem na oddziale dla dzieci i zainteresowałem się onkologią dziecięcą. Przeżyłem wiele dramatów moich małych pacjentów, niewinnych ofiar raka. Kiedy urodziła się moja córka, drżałem na widok cierpienia dzieci.

Aż do dnia, kiedy anioł przeszedł obok mnie! Przybrał postać małej, 11-letniej dziewczynki, która miała za sobą lata różnych terapii, zabiegów, zastrzyków, chemioterapii i radioterapii. Nigdy nie widziałem, by mój mały aniołek się poddał. Widziałem ją płaczącą, widziałem strach w jej oczach, ale to ludzkie!

Pewnego dnia przyjechałem do pracy bardzo wcześnie. Była sama w pokoju. Zapytałem, gdzie jest jej mama. Nawet dziś, na wspomnienie tego, co odpowiedziała, nie mogę opanować wzruszenia.

– Wiesz – powiedziała – mama czasem wychodzi, żeby sobie w korytarzu popłakać, gdy nikt nie widzi… Kiedy umrę, będzie cierpiała, tęskniła. Ale ja się nie boję umrzeć. Ja nie urodziłam się do tego życia!

– A śmierć, co to jest dla ciebie, skarbie?

– Wiesz, kiedy jesteśmy mali, czasem zasypiamy w łóżku rodziców, a rano budzimy się w naszym własnym, prawda? (Przypomniałem sobie o moich córkach, wtedy w wieku 6 i 2 lat, z nimi dokładnie tak robiłem). To podobnie. Pewnego dnia zasnę i Pan mnie zabierze. Obudzę się w jego domu, w prawdziwym życiu!
Czytaj także: Synek pomógł mamie wykryć raka piersi. Gdyby nie on, mogłaby już nie żyć
Tęsknota to miłość, która zostaje

Byłem zaskoczony, ogłuszony, nie wiedziałem co powiedzieć. Poruszony tą przedwczesną dojrzałością, wykutą w cierpieniu, wizją i duchowością tej małej dziewczynki.

– A moja mama będzie bardzo cierpiała, tęskniła – mówiła dalej mała.

Poruszony, powstrzymując łzy, zapytałem:

– A tęsknota, co to dla ciebie znaczy, skarbie?

– Tęsknota, to miłość, która zostaje!

Dziś, mając 53 lata zakładam się, że nikt nie poda lepszej definicji tęsknoty. To miłość, która zostaje!

Mój mały anioł odszedł – minęło już tyle lat. Ale wielka lekcja, jaką mi dała, przyczyniła się do poprawy mojego życia. Dzięki niej stałem się bardziej ludzki, uważny i oddany w stosunku do moich pacjentów, przemyślałem swoją wartość. Nocą, jeśli niebo jest jasne i widzę gwiazdę, która błyszczy, nazywam ją „moim aniołem”. Wyobrażam sobie, że jest lśniącą gwiazdą w swoim nowym i wiecznym domu.

Dziękuję, mój aniele, za twoje piękne życie, za lekcję, jaką dałaś i za pomoc. Jak dobrze, że tęsknota istnieje! Miłość, która została, jest wieczna.
– dr Rogério Brandão, onkolog.
Tekst pojawił się w portugalskiej edycji Aletei

...

Tak lekarz ma sie rozwijac a nie grabic kase...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 23:05, 25 Maj 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Połowa rodziców dzieci z nowotworami krwi musi rezygnować z pracy
Połowa rodziców dzieci z nowotworami krwi musi rezygnować z pracy

Dzisiaj, 25 maja (14:29)

Prawie połowa rodziców dzieci z nowotworami krwi z powodu opieki nad chorym dzieckiem była zmuszona zrezygnować z pracy. Jeden na czterech chorych zostaje zwolniony z pracy lub zamyka działalność gospodarczą jeśli ją prowadzi - wynika z badania "Perspektywa społeczna leczenia i kosztów chorób nowotworowych krwi" Fundacji DKMS. Ponad 90 procent opiekujących się dziećmi chorymi onkohematologicznie to matki. Aż 59 proc. spośród nich zaprzestało jakiejkolwiek aktywności zawodowej, a 29,6 proc. poważnie ją ograniczyło.
Choroba dziecka dla ponad 59 proc. głównych opiekunów oznacza ograniczenie życia społecznego (zdj. ilustracyjne)
/Aneta Łuczkowska /RMF FM


Choroba dziecka dla ponad 59 proc. głównych opiekunów oznacza ograniczenie życia społecznego, a dla 28 proc. całkowite z niego wykluczenie. Choroba znacząco wpływa na życie rodzinne. Dla 36 proc. chorych dorosłych ogranicza zaangażowanie w codzienne funkcjonowanie rodziny. Jeśli dotyczy dziecka - aż 62 proc. głównych opiekunów doświadcza ograniczeń w codziennym funkcjonowaniu rodziny.

Często pojawiającym się tematem badania jest długotrwałe ograniczenie życia społecznego, lęk przed utratą zatrudnienia oraz ewentualny brak możliwości awansu zawodowego. Pojawił się również duży problem w relacjach rodzinnych, długotrwała hospitalizacja może doprowadzać do skomplikowania stosunków małżeńskich. Obawy rodziców niejednokrotnie mają przełożenie na poczucie bezpieczeństwa dziecka - pacjenta, oraz poczucie bezpieczeństwa psychicznego rodziców - wyjaśnia Tomasz Osuch, prezes Fundacji Spełnionych Marzeń.

78,2 proc. rodziców przyznaje że choroba dziecka wpłynęła negatywnie na sytuację materialną rodziny. 93 proc. badanych rodziców deklaruje, że ponosi dodatkowe, niefinansowane przez system koszty związane z leczeniem. Istotne miejsce w strukturze kosztów odgrywają koszty noclegu opiekuna dziecka poza szpitalem, szacowane na 525 złotych miesięcznie.

W związku z chorobą nowotworową krwi prawie 65 proc. dorosłych pacjentów wskazało, że ponosi dodatkowe koszty związane z koniecznością zakupów leków, preparatów lub terapii nierefundowanych, wskazanych przez lekarza jako niezbędne w procesie leczenia. Były to głównie leki wskazane do zażywania po opuszczeniu szpitala, a ich średni koszt miesięczny wynosi ok. 485 zł, opieka i terapie wymagane po przeszczepach ze średnim poziomem kosztów miesięcznych 650 zł oraz preparaty dietetyczne i pielęgnacyjne 714 zł miesięcznie. W przypadku chorych dzieci aż 81,7 proc. rodziców zadeklarowało dodatkowe wydatki na zakup leków i preparatów nierefundowanych.

Ponad 51 proc. dorosłych pacjentów i ponad 38 proc. chorych dzieci w ramach leczenia choroby onkohematologicznej korzystało z odpłatnych wizyt u specjalistów poza systemem refundacji NFZ. Głównym wskazywanym powodem (82 proc.) był szybki dostęp do świadczenia. Pacjenci najczęściej korzystali ze świadczeń rehabilitacyjnych, wizyt u psychologa lub psychiatry oraz dietetyka. Chorzy ponoszą też dodatkowe wydatki poza systemem zdrowia przeznaczone na diagnostykę i kontrolę choroby onkohematologicznej między innymi badania laboratoryjne, badanie PET, rezonans magnetyczny czy tomografię. Średni roczny poziom wydatków szacowany jest przez respondentów na 1350 zł.

Fundacja DKMS z okazji przypadającego na 28 maja - Międzynarodowego Dnia Walki z Nowotworami Krwi - postanowiła przyjrzeć się pomijanym dotychczas w debacie publicznej kosztom społecznym chorób onkohemetologicznych. Na zlecenie Fundacji DKMS Instytut Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego wraz z trzema partnerami społecznymi: Fundacją Urszuli Jaworskiej, Fundacją Spełnionych Marzeń oraz Fundacją Iskierka podjął się realizacji badania, które ujawnia olbrzymie koszty społeczne ponoszone przez pacjentów cierpiących na nowotwory krwi i układu chłonnego.

(mpw)
Michał Dobrołowicz

...

To jest poswiecenie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:56, 06 Cze 2017    Temat postu:

Dziewczynki obcięły włosy dla chorych na raka koleżanek
Anna Malec | Czer 06, 2017
Fundacja Przyjaźni "We Girls"/Facebook
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Dla małych dziewczynek utrata włosów po chemioterapii to często także utrata pewności siebie i radości. Dzięki pomocy ich zdrowych koleżanek wiedzą, że nie są same, i że nadal są piękne!


S
zkoła nr 4 w Bełchatowie. Dziewczynki zaplatają cienkie warkocze, po kilka na głowie, niektóre mają nawet pół metra! Za chwilę wszystkie zmienią fryzurę. Ich klasa stała się na chwilę profesjonalnym salonem fryzjerskim! Na ławkach zamiast książek i zeszytów, leżą suszarki, lokówki, lakiery do włosów. W tym sezonie krótkie włosy są przecież modne. Ale nie dlatego dziewczynki zdecydowały się na drastyczne cięcie. Postanowiły w ten sposób pomóc swoim chorym na raka koleżankom, by te mogły mieć piękne peruki.

To była bardzo wzruszająca akcja. Dzień Dziecka to ze swej natury dzień, w którym dorośli obdarowują swoje pociechy prezentami – chcemy im powiedzieć, że są dla nas ważne, że je kochamy, że cieszymy się z ich obecności, że chcemy dla nich jak najlepiej.

Tegoroczny 1 czerwca był jednak wyjątkowy. Poza milionami uśmiechniętych, obdarowanych przez dorosłych dzieci, uśmiech pojawił się także na twarzach dziewczynek, które swoje dzieciństwo przeżywają w cieniu choroby.

Inicjatywę od dawna promuje Fundacja Przyjaźni „We Girls”, która pomaga dzieciom i przeciwdziała ich społecznemu wykluczeniu. Zbiórka włosów na peruki dla dzieci po chemioterapiach i operacjach to ich główna akcja. We współpracy z firmą Rokoko, która bezpłatnie przerabia zebrane włosy na peruki, dzieci mogą dostać swoje „nowe włosy” za darmo.

Dla małych dziewczynek utrata włosów po chemioterapii to często także utrata pewności siebie i radości. Dzięki pomocy ich zdrowych koleżanek, które postanowiły obciąć dla nich włosy, wiedzą, że nie są same, i że ktoś poświęcił kawałek siebie, by choć trochę rozjaśnić ich świat.

Akcję w Bełchatowie zorganizowała mama Nikoli, Katarzyna Sztandera. Nikola zapuszczała włosy na komunię, a po niej postanowiła je obciąć i oddać na jakiś dobry cel. W akcję włączyli się nauczyciele, inni rodzice, a nawet absolwenci szkoły.

–Wynik 43 partii włosów, obciętych w części podczas akcji, a w części już wcześniej, przerosły nasze oczekiwania. To dowodzi, jak wiele dobrych serc mieszka w Bełchatowie i okolicach – podkreśla w rozmowie z portalem Nasze Miasto Katarzyna Sztandera. Mama Nikoli dodaje, że za rok chciałaby zorganizować kolejną odsłonę akcji.

Podobna inicjatywa odbyła się też w Warszawie. Tym razem za sprawą Zosi, która – podobnie jak Nikola z Bełchatowa – postanowiła oddać włosy chorym dzieciom. Miała też marzenie – chciała przybić piątkę Filipowi Chajzerowi. Dziennikarz Dzień Dobry TVN akcję podchwycił i w ten sposób nie tylko Zosia, ale też dziesiątki innych dziewczynek, usiadło na fotelu fryzjerskim, by swoje długo zapuszczane włosy (włosy powinny mieć min. 25 centymetrów) podarować bardziej potrzebującym.

– Chore dzieci bardzo potrzebują tych włosów, one dużo dla nich znaczą. Chcą je mieć, a nie mają i to jest ich marzenie, żeby dostać te włosy – mówiła Zosia Janus w materiale dla Dzień Dobry TVN.

Fundacja Przyjaźni „We Girls” włosy na peruki dla małych pacjentów przyjmuje cały rok. Na stronie organizacji można znaleźć listę salonów fryzjerskich, które bezpłatnie przekażą włosy na peruki. Nie trzeba czekać do kolejnego Dnia Dziecka, by spełnić te nietypowe, wzruszające dziecięce marzenia.

...

Wazna sprawa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:43, 24 Cze 2017    Temat postu:

„Idę do nieba, będę wam stamtąd pomagać”
Paola Belletti | Czer 23, 2017

Gloria Trevisan/Facebook
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Ostatnie słowa, jakie Gloria Trevisan wypowiedziała do mamy, to słowa nadziei: wielką łaską jest być gotowym na śmierć w tak młodym wieku.

Gloria Trevisan to przepiękna dziewczyna! Przepiękna i całkiem zwyczajna. Jej narzeczony, Marco, to też przystojny chłopak. Widzimy ich na zdjęciach profilowych w mediach społecznościowych, a teraz także na stronach największych gazet.

Po pożarze wieżowca Grenfell Tower w zachodnim Londynie, ich nazwiska ciągle jeszcze są na liście zaginionych, ale nie ma powodu, jak mówi adwokat rodziny, by wierzyć, że żyją.



Do końca

Nie udało mi się dowiedzieć, czy Marco także zatelefonował do rodziców, czy oni także – jak rodzice Glorii – otrzymali tę trudną łaskę towarzyszenia własnemu dziecku do kresu życia. Gloria zadzwoniła do rodziców późnym wieczorem, jak tylko zorientowała się, co się dzieje na niższych piętrach dwudziestosiedmiopiętrowego, od dawna nieremontowanego wieżowca, w którym mieszkali.

Od kiedy jestem matką i ja mogłam odkryć tę niewidzialną, nierozerwalną nić, która łączy nas z dziećmi i ich życiem. Na zawsze. Bez matki Gloria byłaby po prostu sierotą. Jej mama i tata bez niej zawsze pozostaną jej mamą i tatą. Ta tragiczna cecha stała się ich istotą.

Jak przeżyli te niekończące się godziny, minuty, między kolejnymi rozmowami?

Jestem pełna podziwu dla ich odwagi. Wytrwali na posterunku do ostatniej chwili, dodając sobie wzajemnie odwagi i nie tracąc nadziei. Blisko córki, o ile to tylko możliwe. A w tym wypadku możliwość oznaczała pół kontynentu i zimne morze. I wiele „jeśli”, „przykro mi” i „będziemy za tobą tęsknić, ale jedź i bądź szczęśliwa. Będziemy ci stąd pomagać”.
Czytaj także: Trzylatek pociesza umierającego braciszka


Umieram, ale będę żyć…

Myślę o wspaniałych słowach, które Gloria powiedziała mamie. Zaledwie kilka słów, ale właśnie takich, jak trzeba. Dziękuję. Idę. Umieram, ale będę żyć. Będę wam pomagać z nieba.

Kto wie, jak mocno wierzyła ta dziewczyna. Kto wie, jak opiekował się nią w tych chwilach jej anioł stróż, jak ją pocieszał. Kto wie, jak bardzo była zdziwiona, kiedy spotkała go twarzą w twarz.

Jeśli Gloria powiedziała „idę do nieba” w tak tragicznym, ostatecznym momencie, z całą świadomością (którą wyczuwam w jej słowach), to ja osobiście jestem skłonna jej wierzyć. Wierzyć w to, że wiedziała, co mówi.

To nie były słowa, które znajdziemy w komentarzach na Facebooku na przemian z „niech odpoczywa w pokoju”. Ani infantylny, przesłodzony tekst, rzucony na odczepnego jak moneta do kapelusza żebraka, byle tylko mieć to z głowy i odejść. Uciec od cierpienia i śmierci, które dla nas, przytłoczonych codziennością, niepamiętających o Chrystusie i Odkupieniu, brzmią absurdalnie. Ale jeśli Gloria powiedziała te słowa w takiej chwili, to wiedziała co mówi.

Najważniejszy moment

Mamy opanowaną sztukę narodzin: sprawnie obracamy się w odpowiednią stronę, zginamy głowę, żeby przejść przez drogi rodne, sami przemy na zewnątrz, do światła. I tak samo, kiedy już nasze życie dobiega końca, umiemy, a może powinniśmy umieć umierać. Cóż za wielką łaskę otrzymała Gloria, skoro umiała zdać sobie z tego sprawę i przygotować się do najważniejszego momentu w życiu!

Śmierć była już blisko, a ona potrafiła to sobie uświadomić. Był z nią narzeczony, który tak długo, jak potrafił, dodawał odwagi jej, samemu sobie i przyszłym teściom. Dym w czasie pożaru to coś przerażającego.

Wiem, ponieważ sama tego doświadczyłam. Ja, mój mąż i nasze pierwsze dziecko (byłam wtedy w ciąży). Ze snu wyrwały nas krzyki sąsiada (niech Bóg go błogosławi!). Nigdy nie zapomnę tych chwil: zrywam się, biegnę, nie mam czym oddychać, kaszlę, z oczu lecą mi łzy, nie widzę ścian, pełznę po schodach na czworaka. Głowę rozsadza mi bicie własnego serca. Powietrza! A przecież nasz pożar w porównaniu z londyńskim to była drobnostka.

Nawiasem mówiąc z tego powodu uważam za niegodne i tchórzliwe – choć w pełni zgodne z wszechobecnym teraz carpe diem – niemówienie osobie śmiertelnie chorej, że ma przed sobą niewiele czasu. Jak w takim razie ma się przygotować do śmierci? Kiedy pomyśli, co chce powiedzieć bliskim, co zostawić w pamięci tych, których kocha, co chce powiedzieć Bogu, którego istnienie i miłość być może tylko przeczuwa?
Czytaj także: Jak umierająca na raka dziewczynka wytłumaczyła, czym jest śmierć


Teraz i w godzinę śmierci naszej…

Powinniśmy być czujni, gotowi, świadomi. „Teraz i w godzinę śmierci naszej”. Te chwile są bliżej, niż sądzimy. Gloria była przecież w swoim „teraz” i chwila po chwili, pośród duszącego dymu wypełniającego jej mieszkanie, jej „teraz” stało się tą godziną.

Godziną jej śmierci. Państwo Gottardi mówią, że dopóki nie mają dowodów na śmierć syna, nie stracą nadziei, że on żyje. I Gloria też. Oczywiście, zawsze trzeba mieć nadzieję. Oby mogli znowu przytulić młodych lub przynajmniej przyjąć ich doczesne szczątki. Ciała bez życia. Nie mieć nawet ciała zmarłego dziecka to wielki ból, który czyni jeszcze bardziej nieznośnym i tak niewyobrażalne cierpienie. Maryja – Matka Boża Bolesna – dostała ciało Syna. Mam nadzieję, że i im będzie to dane.

Z zewnątrz mogę tylko przeczuwać cierpienie, rozpacz tych rodziców. Ich próżne wysiłki, rzucanie oskarżeń na cały kraj winny tego, że tchórzliwie przygniata i wypędza młodych ludzi, przynosząc udrękę rodzinom, matkom, ojcom, dzieciom.

Last April Italian architect Gloria Trevisan posted this view of London from #GrenfellTower on her Instagram account. She is feared dead pic.twitter.com/crhsqqE6sw

— Pierfrancesco Loreto (@pierloreto) June 15, 2017



Nadzieja

Rozumiem ich. Największy skarb, jaki mieli, piękna, inteligentna i pełna zapału córka była gdzieś daleko, z dyplomem studiów wyższych, pełna nadziei i planów. Wyjechała w poszukiwaniu godnej pracy i zarobku, na który przecież powinna móc liczyć tutaj, u siebie w kraju! I jak tu nie czuć złości!? Ale będą się musieli pogodzić z tym – i mam nadzieję, że nastąpi to szybko –, że ewidentna niesprawiedliwość społeczna, która uderza w młodzież, a wraz z nią w cały kraj i jego przyszłość, nie wystarczy, by wytłumaczyć ostatnie chwile życia Glorii.

Mam nadzieję, że to dzięki nim Gloria miała pewność, wcale nieoczywistą, że jest Niebo, że rodzimy się po to, żeby żyć, cieszyć się, budować coś pięknego, a przede wszystkim kochać i być kochanym. Ale rodzimy się także po to, by umrzeć, a umieramy po to, by żyć wiecznie.

I mam nadzieję, że będą pamiętali – teraz, kiedy wszystko straciło dla nich sens –, że szczęście istnieje i że jeśli dzięki Bożej łasce wejdziemy do Jego Królestwa, zobaczymy, że żaden pożar nie puści go z dymem.
Czytaj także: Modlitwa o dobrą śmierć


Idę do nieba…

Gloria podziękowała swojej mamie. Ostatnia rozmowa telefoniczna odbyła się o czwartej. Według Corriere Gloria miała powiedzieć: „Mamo, zdałam sobie sprawę, że niedługo umrę. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś”. Na koniec słowa pożegnania: „Idę do nieba, będę wam stamtąd pomagać”.

Jak to zwykle dzieci, szukała pomocy u rodziców, choć przecież było jasne, że są bezsilni. Bo cóż mogliby zrobić, będąc we Włoszech? Naraziła ich na niepojęty ból i stres, których jednak, jak sądzę, nie odrzuciliby za żadną cenę. Zresztą, o kim miałaby w takim momencie myśleć, jeśli nie o tej, która ją urodziła i kochała.

I na koniec, jak to zwykle dzieci przyparte do muru, powiedziała to, co najważniejsze: Idę, będę wam pomagać.

I to nieprawda, że nic nie można zrobić. Póki nie mamy pewności, że nie żyje, módlmy się o to, żeby żyła. A kiedy już będziemy mieć jakąś pewność, albo będziemy się radować i chwalić Boga, albo płakać i modlić się, nie rozpaczając, za jej młodą duszę. Jeśli płomienie ją zabrały, miejmy nadzieję, że spaliły także słomę grzechów, które mogła popełnić. Miejmy nadzieję, że pomyślała: „Maryjo, nadal potrzebuję mamy. Jesteś przy mnie?”.

A przecież dobrze wiemy, że „tak”, które zmieniło losy całej ludzkości, Najświętsza Maryja Panna, piękna dziewczyna z Nazaretu, opanowała do perfekcji.




Tekst pochodzi z włoskiego wydania portalu Aleteia

...

Jakze wielka naturalna madrosc maja dzieci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:54, 13 Lip 2017    Temat postu:

Trzylatek pociesza umierającego braciszka
Cerith Gardiner | Mar 20, 2017

William Blanksby i jego młodszy brat Thomas, fot. Mschikee/Instagram
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Słowa, którymi przedszkolak pociesza braciszka zachwycają i wzruszają.

Starszy brat, który nad tobą czuwa, to dar na całe życie. Możesz na niego liczyć w dzieciństwie i później, kiedy już dorośniecie. Pomoże w lekcjach, przypilnuje młodszego rodzeństwa, odstraszy łobuzów i zawsze wysłucha, kiedy nie udała się randka albo kiedy nikt cię nie rozumie. Owszem, nie daje ci do ręki pilota od telewizora, wyjada cały mrożony jogurt (i inne pyszności, jakie tylko są w domu), rządzi wszystkim i robi ci wstyd przed przyjaciółmi. Takie są uroki braterskiej miłości.

Najlepiej pokazuje tę miłość zdjęcie, które Australijka Sheryl Blanksby opublikowała na Instagramie – przedstawia ono jej synów, trzyletniego Williama i czteromiesięcznego Thomasa.

#Throwback to when we were on our holiday. I was getting ready in the bathroom and husband was in the kitchen. The kids were quiet, especially Mr preschooler. You know the rules about when kids are quiet. I tiptoed to the lounge with my camera ready to catch anything they are doing. I was expecting my baby to be covered in Nutella or something but instead I saw this. My preschooler is telling his baby brother "Kuya (big brother) is here. Everything is ok". #myboys #bestbigbrother #documentinglittlemoments #mybabyloves #myheartandsoul #luckymummy

A post shared by Sheryl Blanksby (mschikee) (@mschikee) on Mar 6, 2017 at 1:08pm PST

Wydaje się, że to tylko słodka, ale poza tym całkiem zwyczajna rodzinna fotografia: William delikatnie dotyka na niej policzka swojego braciszka. Ale kiedy mama uchwyciła tę chwilę na zdjęciu, usłyszała, jak William pociesza Thomasa – u którego wykryto niedawno śmiertelny nowotwór – mówiąc: „Wszystko w porządku, starszy brat jest przy tobie”.
Czytaj także: Jak pięknie umierać? Nauczy was 6-latek chory na raka

Thomas urodził się z groźnie wyglądającą zmianą na skórze, a kiedy miał sześć tygodni, lekarze odkryli u niego guz, który okazał się złośliwym nowotworem nerki, zajął już płuca, kości biodrowe i odpowiadał za zmiany skórne, widoczne przy narodzinach.

Lekarze mogą już tylko łagodzić ból i w ten sposób jedynie zapewnić Thomasowi jakikolwiek komfort życia, bez względu na to, jak krótkie się ono okaże.

This smile makes me forget he's sick. It makes me believe I'm not going to lose him and that we got this and in one split second he will do something that pulls me back in reality, the saddest most painful truth that our time with him is definitely not forever. But then he smiles at me again and the cycle continues. #iwanthimforeverinmyarms #terminalcancerwarrior #mybabylove #mythomas #BabyThomas

A post shared by Sheryl Blanksby (mschikee) (@mschikee) on Mar 2, 2017 at 8:44pm PST

Często zamartwiamy się drobiazgami… Zapominamy, jak być wdzięcznym za to, co mamy.



Patrząc na zdjęcia, które Blanksby umieszcza na Instagramie, nie możemy wyjść z podziwu nad tym, jak pogodna zdaje się ta rodzina. Sheryl i jej mąż Jon wyjaśniają: „Jako rodzina próbujemy się z tym uporać najlepiej, jak umiemy, ale to bardzo trudne”. Sheryl dodaje: „Jest płacz i ten ogromny ból utraty kogoś, kogo tak bardzo się kocha. Cały czas go filmujemy, patrzymy na niego, całujemy go”. Oboje z mężem nie chcą stracić ani chwili ze swoimi synami, chcą „zbierać owoce, oglądać filmy w plenerowym kinie, robić sobie razem zdjęcia, jeździć parków wodnych, a nawet polecieć balonem, jeśli można się wybrać w powietrze z trzymiesięcznym dzieckiem”.
Czytaj także: Mężczyzna po raz pierwszy mógł zobaczyć twarz żony i synka [wideo]

Wiedzą, że zostało im niewiele czasu. Mówią o tym, jak ta straszna choroba ustawiła im perspektywę: „Często grzęźniemy w naszych małych światach banalnych problemów, zamartwiamy się drobiazgami albo narzekamy na rzeczy, które nie mają znaczenia”. To wszystko wydaje się teraz mniej ważne niż wspólnie spędzony czas. Chcą wycisnąć życie jak cytrynę i mówią: „Zapominamy, jak być wdzięcznym za to, co mamy. Musimy żyć z celem, z wdzięcznością i wielką miłością”. Głębia tej miłości z pewnością emanuje z ich wspólnych zdjęć.

Day out @adventureworld today! Wish us luck #littlewarriorThomas likes the pool! #superkuyawilliam #mybabyloves #makingmemories #documentinglittlemoments #mummyblogger #myheartandsoul

A post shared by Sheryl Blanksby (mschikee) (@mschikee) on Mar 9, 2017 at 8:28pm PST

Blanksby mówi, że choć William jest świadomy, że lekarze mogą nie uratować braciszka, to zasypuje go miłością w tym krótkim czasie, jaki im został. Cudownie jest patrzeć, jak trzylatek przypomina nam o tej specjalnej, braterskiej więzi, którą powinniśmy pielęgnować jak dar, a której często nie doceniamy. Niech wszyscy bracia i siostry pamiętają, że wiąże ich niezwykła bliskość, dzięki której ich miłość może tylko rosnąć.

...

Znow piekno choc i dramat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:26, 21 Lip 2017    Temat postu:

Śmierć widziana oczami umierającej na raka małej dziewczynki
Rogério Brandão | Gru 12, 2016
Juegaterapia/Splash /EAST NEWS
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Kiedy umrę, myślę, że moja mama będzie tęsknić. A jednak nie boję się śmierci. Jestem przeznaczona do życia gdzie indziej”.


J
ako onkolog z 29 letnim stażem przyznaję, że dramaty przeżywane przez moich pacjentów, w których pośrednio uczestniczyłem, przyczyniły się do mojego osobistego rozwoju. Nie mamy świadomości, ile jesteśmy w stanie unieść, aż do chwili, kiedy w obliczu jakiejś trudności odkrywamy, że stać nas na więcej, niż przypuszczaliśmy.

Ze wzruszeniem wspominam Szpital Onkologicznym w Pernambuco, gdzie zaczynałem moją praktykę lekarską. Często zaglądałem na dziecięcy oddział, przez co onkologia dziecięca stała się moją pasją. Byłem tam świadkiem tragedii wielu małych pacjentów – niewinnych ofiar nowotworu.
Czytaj także: 13-latek szyje misie dla chorych na raka dzieci

Wraz z narodzinami mojej pierwszej córki coraz bardziej zaczęło mi doskwierać cierpienie dzieci. Aż do chwili, kiedy w moim życiu pojawił się pewien anioł! Przybrał on postać 11-letniej dziewczynki, która w ciągu ostatnich 2 lat znosiła przeróżne terapie, zabiegi, zastrzyki i inne uciążliwości, wynikające z chemio- i radioterapii. A jednak nigdy nie zauważyłem, by ten mały anioł się poddał. Nie był on jednak pozbawiony uczuć, często widziałem, jak płacze czy też dostrzegałem lęk w jego oczach.

Pewnego dnia przyszedłem do szpitala z samego rana i zastałem mojego małego aniołka samego w pokoju. Spytałem go o mamę. Odpowiedź, której mi udzielił, do tej pory przywołuję z głębokim przejęciem.

– Wujku – powiedziała – czasami moja mama wychodzi na korytarz, abym nie widziała, że płacze. Kiedy umrę, ona będzie za mną bardzo tęsknić. Ja jednak nie boję się śmierci, wujku. Jestem przeznaczona do życia gdzie indziej.

Zapytałem ją: A czym jest dla ciebie śmierć, kochana?

– Posłuchaj, wujku, kiedy jesteśmy mali, czasami idziemy spać do sypialni rodziców i zasypiamy u nich, a następnego dnia budzimy się we własnym łóżku. Zgadza się?

Uświadomiłem sobie, że z moimi córeczkami, które miały wtedy 6 i 2 lata, właśnie w ten sposób postępowałem. Dokładnie tak to wyglądało.

– Pewnego dnia zasnę i mój Ojciec po mnie przyjdzie. Obudzę się w Jego domu. W moim prawdziwym życiu!

Byłem kompletnie zaszokowany, nie wiedziałem, co powiedzieć. Zdumiała mnie dojrzałość – ludzka i duchowa, jaką poprzez cierpienie w przyspieszonym tempie osiągnęła ta dziewczynka.

– Wspomnieniom mojej mamy zawsze będzie towarzyszyć tęsknota – dodała.
Czytaj także: „Bóg postanowił mnie odwiedzić” – wzruszająca opowieść lekarza o chorej pacjentce

Byłem poruszony i zadałem jej kolejne pytanie, z trudem powstrzymując się od płaczu:

– A czym jest dla ciebie tęsknota, kochana?

– Tęsknota to miłość, która pozostaje.

Do dziś, a mam już teraz 53 lata, nie słyszałem, by ktoś trafniej, a jednocześnie tak prosto zdefiniował słowo „tęsknota”, jeżeli to w ogóle możliwe: miłość, która pozostaje!

Mój aniołek odszedł już wiele lat temu. Wcześniej jednak udzielił mi szczególnej lekcji życia i pomógł mi stawać się lepszym człowiekiem, bardziej troskliwym i empatycznym wobec pacjentów, a także na nowo zastanowić się nad moimi życiowymi priorytetami. Kiedy na bezchmurnym nocnym niebie zauważę gwiazdę świecącą wyjątkowo jasno, widzę w niej „mojego anioła”. Wyobrażam sobie, że jest ona właśnie taką błyszczącą gwiazdą w swoim nowym domu, w którym mieszka już na wieki.

Dziękuję Ci, aniołku za to piękne życie, które dzięki Tobie tak wyglądało, za wszystko, czego mnie nauczyłaś, za Twoją pomoc. Jak to dobrze, że istnieje tęsknota! Miłość, która pozostaje jest wieczna.

Ze wspomnień brazylijskiego onkologa, dr. Rogério Brandão

Artykuł pierwotnie ukazał się na blogu Pensador , a następnie w hiszpańskiej wersji na portalu Aleteia

...

To jest wspaniałe! Nie do wyrazenia Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:15, 25 Lip 2017    Temat postu:

Zion – najmłodszy na świecie pacjent, który otrzymał obie dłonie [wideo]
dk. Greg Kandra | Lip 25, 2017
Facebook/Mariya Aston
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Chłopiec stracił dłonie i nogi w wyniku infekcji. Po dwóch latach od operacji samodzielnie trzyma nożyczki i kredki, a nawet gra w baseball!


T
a historia jest niezwykła:

W 2015 r. Zion Harvey stał się znany jako najmłodszy na świecie pacjent, który przeszedł udany obustronny przeszczep dłoni.

8-letni wówczas chłopiec wystąpił w filmie, który udostępniło wielu internautów. Podbił ich serca radosnym podejściem do życia i zaskakującą – jak na swój wiek – dojrzałością. Film dokumentował jego życie przed operacją, a także skomplikowaną i bardzo ryzykowną procedurę, przez którą musiał przejść, by zyskać parę nowych dłoni.

Po dwóch latach od operacji Zion ma się dobrze. Jego postęp odnotowano niedawno w medycznym czasopiśmie Lancet Child & Adolescent Health. Pierwszy tego typu raport udokumentował 18 miesięcy postępów małego pacjenta. Dzięki niemu wiemy, że chłopiec jest dziś w stanie samodzielnie się ubrać, pisać i jeść.

Według danych z raportu, w ciągu kilku dni od operacji (która trwała ponad 10 godzin), Zion był w stanie poruszać palcami, wykorzystując wiązadła szczątkowych kończyn.

Dzięki „kompleksowej rehabilitacji”, Zion osiągał kolejne sukcesy. Po sześciu miesiącach był w stanie poruszać przeszczepionymi mięśniami w dłoniach i czuć dotyk. Mniej więcej wtedy nauczył się też samodzielnie jeść i trzymać pióro. W ósmym miesiącu potrafił używać nożyczek i kredek.

Po roku osiągnął jeden ze swoich początkowych celów, jakim było trzymanie kija baseballowego i wymachiwanie nim za pomocą obu dłoni.



Czytaj także: Mogę posłuchać, jak bije w Tobie serce mojej córki? [WIDEO]

Artykuł został opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia.

...

Cierpienie dzieci porusza szczegolnie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:36, 30 Sie 2017    Temat postu:

Gdy umiera córka Jaira. A gdyby to Twoje dziecko odchodziło?
Błażej Kmieciak | Sier 30, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Kapelan hospicjum opowiadał nam, jak pięknie umierają dzieci. Ich słowa są wówczas dużo dojrzalsze niż te, które wypowiadają dorośli. One są wówczas bliższe tej rzeczywistości, której my nie ogarniamy.


M
ówi się, że dzieci nie powinny umierać przed swoimi rodzicami. Czy mogą jednak przed nimi powrócić do życia?


Radosna śmierć dziecka?

Byłem kiedyś na konferencji. Wypowiadał się na niej pewien pedagog, będący jednocześnie terapeutą. Pracował z dziećmi, które umierały. Pomagał im oraz ich rodzicom. Pamiętam, że osoba prowadząca tę sesję musiała poprosić, by koleżanka ją zastąpiła. Zapłakana, nie potrafiła zapowiadać kolejnych wykładowców.
Czytaj także: Śmierć dziecka – czy to może mieć jakiś sens?

Przypominam sobie jednak także inne spotkanie. Pewien bliski mi ksiądz był kapelanem jednego z hospicjów. W trakcie pewnych rekolekcji opowiadał nam o tym, jak umierają dzieci. Na spotkanie przyszedł we fraku, pod muszką, a na głowie miał duży kapelusz. Miał ponadto w ręku wytworną laskę…

Z moją żoną zastanawialiśmy się, czy wszystko z nim w porządku. A on przez kolejną godzinę opowiadał nam, jak pięknie umierają dzieci. Ich słowa są wówczas dużo dojrzalsze niż te, które wypowiadają dorośli. One są wówczas bliższe tej rzeczywistości, której my nie ogarniamy. Moja żona słuchała tego raz śmiejąc się w głos, raz chowając twarz w chusteczkę.


Córka Jaira

Córka Jaira miała dwanaście lat. On był przełożonym synagogi. Zastanawiam się, czy zachorowała nagle. Św. Mateusz przywołuje jego słowa. „Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła”. To zdanie jest dla mnie niesamowite.

Niektórzy mówią, że gdyby niebezpieczeństwo groziło ich dzieciom, paktowaliby nawet z diabłem. Jair poszedł w inną stronę. Jak tonący, złapał się brzytwy. Padł u nóg Tego, którego jego koledzy prawdopodobnie bardzo nie lubili. Więcej, być może sam czasem źle wypowiadał się na temat Nazarejczyka. Cóż zatem się zmieniło?

Jest taka scena w filmie „Miasto Aniołów”, dosłownie na samym jego początku. Przerażona matka bierze termometr do ręki. Wcześniej sprawdzała nim wysokość gorączki u swojej córki. Z przerażeniem stwierdza, że temperatura nie spadła, ale przeciwnie, wzrosła. Reżyser pozwolił widzom usłyszeć, co myśli kobieta. Można było doświadczyć jej narastającego przerażenia. Prawdopodobnie właśnie tak czuł się Jair.

Mówią, że „Jak trwoga to do Boga”. To źle? A dokąd mamy iść?!


Szaleństwo wiary

Trudno wyobrazić sobie, co czuje rodzic, któremu umiera dziecko. Jair był w drodze, gdy powiedziano mu: „Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?”. Co zrobić w takiej sytuacji?
Czytaj także: Wybór Ewy. Kiedy ryzykujesz własne życie dla życia dziecka

Nagle zjawia się Jezus i mówi: „Nie bój się, tylko wierz”. Szaleństwo, totalne szaleństwo, ale Jair Mu uwierzył. Jeszcze wcześniej zdarzyło się coś ciekawego. Jezus trafiłby do jego domu wcześniej, gdyby nie pewna kobieta, która złapała się jego płaszcza, złapała się z wiarą. Jair „miał prawo” być na nią wściekły. Spowolniła Lekarza. Ale to właśnie na „jej przykładzie” mógł zrozumieć, że wybrał najlepiej, jak mógł. Gdy powiedziano mu, że córka zmarła, nagle zjawia się Jezus i mówi „Nie bój się”. Lęk bowiem zabija nadzieję, a cud wymaga odwagi, odwagi wiary.


Żałoba i inny, fajny świat

Św. Mateusz opisuje żałobę w domu Jaira. Wkracza w nią Chrystus. Idą za nim już nie tylko uczniowie, idzie także Jair, który chyba sam cudu w sobie doświadczył. Ewa Błaszczyk, opowiadając o pacjentach Kliniki Budzik, stwierdziła ostatnio, że „Pacjenci często opowiadają o świecie, w którym było fajnie. Nie chcą wracać do ciasnego ciała i tego świata”.

Córkę Jaira obudził Władca tego fajnego, innego świata. Co jednak dalej było z tą rodziną? Czy poszli za Jezusem? Czy słyszeli o Jego śmierci? Czy doszła do nich wieść o zmartwychwstaniu? Myślę, że do córki Jaira bardzo szybko ona dotarła.

...

Dzieci sa dobre bo nie zepsul ich jeszcze Swiat stad ich smierc jest podniosła...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 9:26, 09 Wrz 2017    Temat postu:

10 najważniejszych rzeczy, których nauczyłem się po śmierci synka
Dominika Cicha | Wrz 08, 2017
Richard Pringle | Facebook | Fair Use
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Urosły ci skrzydła i poleciałeś do Nieba. Mam nadzieję, że bawisz się tam dobrze, mój mały przystojniaku. Tęsknię za tobą każdego dnia, w każdej minucie” – pisze Richard Pringle.


M
ały Hughie odszedł zeszłego lata. Zupełnie nagle, w wyniku wylewu krwi do mózgu, choć miał zaledwie 3 lata. Przy chorobie, z którą dzielnie się zmagał, szanse na krwotok wynosiły zaledwie 5 procent. Niestety, stało się to, o czym jego rodzice próbowali wcześniej nie myśleć.

Był bardzo wrażliwy, spokojny, troskliwy i uroczy – wspomina jego tata Richard. – Zamieniał nudne rzeczy w zabawę. W ciągu tych trzech krótkich lat zostawił po sobie niesamowite wspomnienia, które będą z nami do końca życia.

Ostatnie kilkanaście miesięcy były dla Richarda Pringle’a trudną lekcją. Niedawno postanowił opowiedzieć internautom o tym, co zrozumiał przez ten czas. Jego lista 10. rzeczy, których nauczył się po śmierci Hughiego, jest zbiorem cennych wskazówek dla rodziców i nie tylko. Może warto ją zachować i zaglądać do niej, gdy bliscy dają nam w kość?






1. Nie można całować i kochać za bardzo.

2. Zawsze masz czas. Przestań robić to, co robisz i baw się, chociażby przez minutę. Nic nie jest tak ważne, żeby nie mogło zaczekać.
Czytaj także: Gdy umiera córka Jaira. A gdyby to Twoje dziecko odchodziło?

3. Rób tyle zdjęć i filmików, ile tylko jesteś w stanie. Pewnego dnia może okazać się, że to jedyna rzecz, która ci została.

4. Nie wydawaj pieniędzy, spędzaj czas. Myślisz, że liczy się to, ile wydałeś? Nie. Ważne jest to, co robisz. Wskakuj w kałuże, chodź na spacery. Pływaj w morzu, buduj fortece i baw się dobrze. To wszystko, czego chcą dzieci. Nie pamiętam, co kupiliśmy Hughiemu. Pamiętam, w jaki sposób spędzaliśmy razem czas.






5. Śpiewaj. Śpiewajcie razem piosenki. Moje najlepsze wspomnienia to te, w których Hughie siedzi mi na barana albo obok w samochodzie i śpiewa ze mną nasze ulubione piosenki. Wspomnienia są tworzone w muzyce.

6. Ciesz się najprostszymi rzeczami. Czasem spędzanym wieczorem, układaniem do snu, czytaniem bajek. Wspólnymi posiłkami. Leniwymi niedzielami. Doceniaj najprostsze momenty. To za nimi najbardziej tęsknię. Nie pozwól, żeby te chwile gdzieś ci umknęły.
Czytaj także: Śmierć dziecka – czy to może mieć jakiś sens?

7. Zawsze całuj na pożegnanie tych, których kochasz. A jeśli zapomniałeś – wróć i to zrób. Nigdy nie wiadomo, czy nie masz właśnie na to ostatniej szansy.

8. Spraw, żeby nudne rzeczy stawały się fajne. Wycieczki do sklepu, podróże samochodem, spacer po zakupy. Wygłupiaj się, opowiadaj dowcipy, wybuchaj śmiechem i czerp z tego radość. Obowiązki będą nudne, jeśli ty sam będziesz je tak traktował. Życie jest zbyt krótkie, żeby nie bawić się dobrze.

9. Prowadź dziennik. Zapisuj wszystko, co robią twoje szkraby, żeby rozjaśnić twój świat. Śmieszne rzeczy, które mówią i te urocze, które robią. My zaczęliśmy to robić dopiero po stracie Hughiego. Chcieliśmy o wszystkim pamiętać. Teraz robimy to dla Hettie i będziemy to robić dla Henniego. Zachowasz te spisane wspomnienia na zawsze i kiedy będziesz starszy, zajrzysz do nich i docenisz każdy moment.

10. Jeśli masz przy sobie dzieci, możesz je całować. Mówić im dobranoc. Jeść z nimi śniadania. Odprowadzać je do szkoły. Patrzeć, jak idą na studia. Jak biorą ślub. Zostałeś pobłogosławiony. Nigdy, przenigdy, o tym nie zapominaj.

...

To jest doswiadczenie budujace wiare...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:57, 15 Wrz 2017    Temat postu:

Nie ma rąk i nóg, ale jest starszym bratem na medal. Zobaczcie sami!
Cerith Gardiner | Wrz 14, 2017

Admirably Diverse A Sibling Adventure | Facebook
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Trzyletni Camden udowadnia, że niepełnosprawność nie zwalnia go z obowiązków starszego brata.

Jedną z najpiękniejszych rzeczy w byciu rodzicem kilkorga dzieci jest patrzenie, jak rozwija się więź między rodzeństwem. Jasne, czasami nie brakuje sprzeczek czy rywalizacji, ale ogólnie rzecz biorąc, przyświeca im przecież wzajemna miłość. Więc kiedy wideo zatytułowane „Camden nie pozwala, żeby jego niepełnosprawność powstrzymała go przed byciem wspaniałym starszym bratem” pojawiło się na Faceobooku, nie byliśmy gotowi na niezliczone emocje, które za tym idą.
Czytaj także: Trzylatek pociesza umierającego braciszka

Nie zdradzimy Wam, co się wydarzy. Ale wiedzcie, że 3-letni Camden zwali Was z nóg, pokazując swoją miłość, determinację i siłę, kiedy uspokaja 2-miesięcznego Jaxtona.







Na rodzinnym blogu jego mama Katie Whiddon wyjaśnia, że chłopiec urodził się bez nóg i części rąk. Ale niepełnosprawność nie powstrzymuje go przed korzystaniem z życia i byciem typowym trzylatkiem. Jako starszy brat 2-letniej Ryleigh, lubi się z nią bawić i potrafi „rysować, malować, samodzielnie siadać, jeść, myć twarz, szczotkować zęby, wspinać się po schodach i wiele innych rzeczy”. Naprawdę nie ma nic, co mogłoby zatrzymać tego kawalera!
Czytaj także: Nick Vujicic: Nie musisz być ideałem, żeby znaleźć miłość

Opiekuńcze zdolności Camdena są niesamowite, ale tym bardziej powinniśmy podziwiać jego mamę Katie! Nie tylko zarządza trójką dzieci poniżej 3. roku życia – wyzwanie dla każdego! – ale robi to doceniając wszystko, co w jej życiu cudowne. Niedawno rodzina wybrała się na spotkanie i modlitwę z Nickiem Vujicicem, który także urodził się „bez rąk, nóg i ograniczeń”. Vujicic jest prawdziwą inspiracją i świetnym przykładem, który pokazuje, jak pokonywać życiowe przeciwności. Jesteśmy przekonani, że mały Camden świetnie da sobie radę!




Tekst pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Dzieci maja wielka zywotnosc!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:42, 19 Wrz 2017    Temat postu:

O czym bym Ci opowiedział, Synku? List ojca do zmarłego dziecka
Tommy Tighe | List 01, 2016

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Byłeś taki piękny i silny, a Twoje krótkie życie odmieniło nas na zawsze.


O
statnio za każdym razem, kiedy kołyszę do snu nasze dziewiętnastomiesięczne dziecko, przymykam na chwilę oczy i wyobrażam sobie, że trzymam pięknego synka, którego wcześniej utraciliśmy. Kołyszę się do przodu i do tyłu, oczy mam zamknięte, a po policzkach spływają mi łzy. Myślę sobie wtedy, o czym bym mu opowiedział, gdyby dana mi była taka szansa.


Siła miłości

Opowiedziałbym mu, jak silna była jego mama. Udowodniła to już w momencie, kiedy usłyszała diagnozę. Nie zawahała się ani przez moment, czy donosić ciążę. Była odważna, kiedy jechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów do szpitala, ale najbardziej wtedy, gdy przygotowywano ją do porodu. A okazało się, że to poród pośladkowy.

Opowiedziałbym mu więc, jak mama ciężko łapała oddech podczas niesamowicie bolesnych skurczy. Mówiła wtedy, że przyjmuje to cierpienie dla niego.

A potem pochyliłbym się nad nim i opowiedział, jak wyglądały nasze wspólne chwile. O tych uczuciach nie do wypowiedzenia, które ogarnęły nas, kiedy lekarz położył go na piersiach mojej żony. O tym zapierającym dech wzruszeniu, kiedy wreszcie pierwszy raz zobaczyliśmy go po dziewięciu miesiącach, podczas których zdążyliśmy tak mocno go pokochać. Opowiedziałbym mu też o naszej rozpaczy i żalu, że nie będziemy mogli być jego rodzicami tak, jak tego pragnęliśmy.
Czytaj także: Henio żył rok. To był najpiękniejszy rok w naszym życiu


Obraz w sercu

Podzieliłbym się z nim tym, co czułem, chrzcząc go wodą z Lourdes. Po raz pierwszy w życiu poczułem zbawczą siłę chrztu, kiedy woda spłynęła po jego główce.

Opowiedziałbym mu, jakie miał piękne czarne włosy i mięciutkie policzki. I o tym, jak bardzo staram się to wszystko zapamiętać, i jak paraliżuje mnie myśl, że mógłbym uronić choćby najdrobniejszy szczegół.

Opisałbym mu, jak do końca życia będę miał w uszach wszystkie dźwięki, które z siebie wydobył. Nigdy nie zapomnę, jak starał się złapać pierwszy oddech. Pokazałbym mu, jak masowałem mu plecki, cały czas go całując i płacząc. Opowiedziałbym wreszcie, jak gorliwie modliłem się o cud, o to, by zaczął samodzielnie oddychać i wyzdrowiał, choć wiedziałem, że tak nie będzie.

Chciałbym, żeby wiedział, że byłem przy nim, kiedy położna kąpała go przed pierwszym i zarazem ostatnim spotkaniem z rodziną. I jak wielkie było zdziwienie położnej, że jego serduszko nadal biło. 45 minut po urodzeniu!

Był taki piękny i silny.
Czytaj także: Czapeczka, rożek i… niezapominajka – czyli żegnaj, dzieciątko


Wspólna chwila

Przypomniałbym mu moment, w którym do sali porodowej wbiegli jego bracia. Przed porodem oznajmili, że koniecznie muszą go zobaczyć. Kochali go i modlili się w jego intencji co wieczór. Wzięli go na ręce, robili wspólne zdjęcia.

Opowiedziałbym mu wreszcie, co czułem, kiedy go ubierałem. Jak płakałem przeciskając jego wiotkie ramionka przez malutkie rękawki. Wiedzieliśmy, że nie będziemy w stanie się z nim rozstać. Nadszedł jednak moment, kiedy już go z nami nie było. Zostało jedynie jego ciałko. Nasz wspólny czas się skończył, a on trafił w ramiona Pana Jezusa i Jego Matki.

Niecałe sześć godzin po jego urodzeniu wracaliśmy już do domu. W samochodzie panowała przenikliwa cisza, której nigdy nie zapomnę. Brakowało nam słów, ale nie mieliśmy też potrzeby rozmowy.

Powiedziałbym mu o łzach, wzruszeniu i bólu, ale także o tym, jak jego krótkie życie nas odmieniło. Żył zaledwie godzinę, ale osiągnął więcej tego, czego Bóg od nas wymaga, niż ja w swoim trzydziestoczteroletnim życiu.

Dzięki niemu ludzie, którzy odeszli od Boga, zaczęli się modlić. To on zjednoczył nas pokazując moc Ciała Chrystusa.

Dał swojej matce i mnie szansę doświadczenia miłości, której wcześniej nie znaliśmy. Spędzony z nim czas był przepełniony najczystszą z możliwych, najintensywniejszą miłością, jaką kiedykolwiek kogokolwiek obdarzyliśmy. Dzięki niemu przeżyliśmy głęboką przemianę. Wszyscy bez wyjątku.
Czytaj także: Żyła przez 5 dni. W tym czasie zdążyła zmienić życie swoich rodziców

Tekst opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia

...

To jest milosc!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:36, 26 Wrz 2017    Temat postu:

„Nie mogę chodzić ani mówić” – napisał papieżowi Gabriel. W piątek miał niespodziewaną wizytę
Beata Zajączkowska | Wrz 26, 2017

AP/EAST NEWS
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Kilkuletni Gabriel napisał do papieża w liście: „Nie mogę chodzić ani mówić. Bardzo chciałbym cię poznać”. Franciszek pojechał go odwiedzić.

W piątkowe popołudnie papież niespodziewanie opuścił Watykan i pojechał na południe Rzymu, gdzie znajduje się klinika rehabilitacyjna Świętej Łucji. Właśnie w tym miejscu przebywa sześcioletni Gabriel, który w maju napisał do Franciszka list.
Czytaj także: Franciszek: Szpitale są prawdziwymi „katedrami cierpienia”, gdzie ujawnia się moc miłości
Terapia z udziałem Franciszka

Korespondencja była częścią terapii prowadzonej z dziećmi, które mają trudności z komunikacją. Gabriel na skutek wrodzonej choroby neurologicznej ma całkowicie porażone nogi i w znacznej mierze ręce, a także poważne trudności z mówieniem.

Tak jak i inne dzieci w podobnej sytuacji uczy się komunikować za pomocą gestów i rysunków. I taki właśnie pisany malowanymi literkami list wysłał do Ojca Świętego:

„Nie mogę chodzić ani mówić. Bardzo chciałbym cię poznać. Wiem, że się za nas modlisz, my także pamiętamy o tobie w naszych modlitwach”.
Normalny papież

Gdy w drzwiach sali rehabilitacyjnej chłopiec zobaczył papieża, nie krył ogromnego zaskoczenia, a jeden z jego kolegów wręcz wypalił: „Niemożliwe żebyś był prawdziwym papieżem!” i… rozpłakał się.
Czytaj także: Pralnia papieża Franciszka już służy ubogim

„Godzinna wizyta była pełna wzruszeń i niesamowitych emocji” – mówi Antonio Salvia, dyrektor sanitarny Fundacji Świętej Łucji.

„Najmocniejsze było spotkanie z dziećmi na oddziale rehabilitacji pediatrycznej. Papież każdemu chciał uścisnąć rękę, objąć małych pacjentów i ich wzruszonych rodziców, którzy wspierają swe pociechy w czasie często niełatwych i bolesnych ćwiczeń. Ja osobiście jestem pod wrażeniem normalności i prostoty papieża” – podkreśla lekarz.
Wlewać nadzieję na lepsze życie

Doktor opowiada, że wizycie towarzyszyło wiele zabawnych sytuacji. „Jedna z matek próbowała przekonać synka, którego trzymała na rękach, by pozdrowił Franciszka, a ten uparcie powtarzał: „Nie chcę, nie chcę”.

Co papież skwitował ze śmiechem: „Mamy tu małego antyklerykała”. Salwa śmiechu zebranych sprawiła, że maluch w końcu nawet ucałował Franciszka” – wspomina lekarz.

„Papież prosił nas, byśmy jako personel przywracali tym dzieciom uśmiech i wspierali rodziców wlewając w ich serca nadzieję na lepsze życie ich dzieci, którym choroba mocno ogranicza codzienność. Zachęcał także do prowadzania dalszych badań naukowych” – mówi doktor Salvia.
Kolejny piątek miłosierdzia

„Wielu ćwiczeń papież nie zobaczył, ponieważ na jego widok nasi podopieczni od razu je przerwali i chcieli z nim spędzić chociaż chwilę. Na zakończenie powiedział nam, byśmy nie tylko byli odważni w swej pracy, ale przede wszystkim kochali naszych pacjentów” – dodaje lekarz.

Jak wyznała mama Gabriela, jej syn do końca nie mógł uwierzyć, że papież przyjechał do ośrodka właśnie w odpowiedzi na jego zapraszający list.

Franciszek był też na oddziale, na którym przebywa młodzież częściowo lub całkowicie sparaliżowana w wyniku m.in. wypadków drogowych. Był także w sali gimnastycznej, gdzie odbywały się zajęcia dla osób w podeszłym wieku. Fundacja Świętej Łucji, do której należy ośrodek, prowadzi także działalność naukowo-badawczą i zatrudnia – obok 126 lekarzy – 142 naukowców, pracujących w 61 laboratoriach. Co roku z pomocy ośrodka korzysta ponad 2 tys. pacjentów z czego połowę stanowią dzieci.

Papieska wizyta w rzymskiej klinice rehabilitacyjnej była kontynuacją „piątków miłosierdzia”, podczas których w czasie Jubileuszu Miłosierdzia Franciszek odwiedzał chorych, potrzebujących i ludzi często zapomnianych przez społeczeństwo.

...

Zawsze takie sytuacje podnosza na duchu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:16, 01 Paź 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Świętokrzyskie: Pies pogryzł dwie dziewczynki
Świętokrzyskie: Pies pogryzł dwie dziewczynki

48 minut temu

​Dwie dziewczynki w wieki 8 i 10 lat zostały pogryzione przez psa w miejscowości Miedziana Góra. Dzieci z ranami szarpanymi przewiezione zostały do szpitala w Kielcach.
Zdjęcie ilustracyjne
/Krzysztof Kot /RMF FM


Do zdarzenia doszło w sobotę około godziny 19:00 Dziewczynki zaatakował pies rasy Tosa Inu na ogrodzonej posesji. Z kojca wypuściła go ośmioletnia córka właściciela - poinformował w niedzielę rzecznik prasowy świętokrzyskiej policji kom. Kamil Tokarski.

Pies najprawdopodobniej zainteresował się kotem, którego jedna z sióstr trzymała na ręce. Chcąc się do niego dostać pogryzł starszą dziewczynkę w brzuch, plecy i rękę, a młodszą z nich m.in. w szyję - dodał. Dziewczynki z ranami szarpanymi zostały przewiezione do szpitala dziecięcego w Kielcach.

Sprawę bada kielecka policja. Wiadomo, że pies przeszedł ostatnie szczepienie w 2016 r.

...

Z duzymi psami trzeba uwazac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:36, 18 Paź 2017    Temat postu:

Ośmioletnia dziewczynka zjawiła się sama w aptece. To, co chciała kupić, rozczuliło farmaceutę do łez
Redakcja | 07/01/2017
Shutterstock
Komentuj

1

Udostępnij 4k    

Komentuj

1
 




Dzieci nieustannie nas zaskakują...


K
tóż z nas nie zrobiłby wszystkiego, aby pomóc choremu krewnemu, nawet gdyby miał oddać wszystkie swoje oszczędności lub gdyby miał się zadłużyć? Prawdą jest, że dbanie o zdrowie wymaga od nas bardzo dużych wydatków. A przecież nie wszystkich stać na dobrą opiekę medyczną.

Chociaż Tess ma zaledwie osiem lat, doskonale wie, co to znaczy. Mieszkająca w Stanach Zjednoczonych dziewczynka ma chorego braciszka. Kiedyś usłyszała rozmowę rodziców zaniepokojonych zdrowiem synka. Mówili, że przypadek Andrew jest ciężki i aby przeżyć, potrzebuje bardzo drogiej operacji.
Czytaj także: (Dlaczego) siostra jest najlepszą przyjaciółką chociaż na co dzień nie możesz jej znieść

Jednak rodziców nie było stać na taką operację. Tato Tess czuł się zupełnie bezradny, stwierdził nawet, że „jedynie cud mógłby uratować Andrew”. Słysząc to, dziewczynka natychmiast wpadła na pomysł, jak rozwiązać problem brata.


Proszę o cud

Udała się do swojego pokoju i otworzyła kuferek. Wyjęła z niego wszystkie monety i dokładnie przeliczyła, żeby wiedzieć ile ma pieniędzy. Następnie wyszła z domu, nikomu nic nie mówiąc. Przeszła sześć kwartałów aż wreszcie dotarła do celu – lokalnej apteki.

Poczekała na swoją kolejkę, jednak farmaceuta nawet nie zwrócił na nią uwagi – była tak mała. Wtedy Tess zaczęła tupać i pochrząkiwać, ale dopiero wówczas, gdy położyła na ladzie przyniesione monety, mężczyzna ją zauważył.

Farmaceuta, rozdrażniony jej zachowaniem, zapytał:

– Czego ty chcesz? Nie widzisz, że rozmawiam właśnie z bratem, którego już dawno nie widziałem?
Czytaj także: Nie ma rąk i nóg, ale jest starszym bratem na medal. Zobaczcie sami!

Tess odpowiedziała bez zwłoki:

– Ja też mam brata. On jest bardzo chory i przyszłam kupić dla niego cud.

Farmaceuta zmieszał się, usłyszawszy taką prośbę. Tess postanowiła mu wszystko wytłumaczyć:

– Mój brat ma na imię Andrew i coś strasznego rośnie mu w głowie. Mój tato mówi, że tylko cud może go uratować. Dlatego chciałabym się dowiedzieć, ile kosztuje cud.

Nagle zachowanie mężczyzny uległo radykalnej zmianie i już spokojnie odpowiedział:

– Przepraszam, ale my tutaj nie sprzedajemy cudów. Niestety, nie mogę ci pomóc.

Tess nalegała:

– Bardzo proszę, ja mam pieniądze. Jeśli to za mało, przyniosę więcej. Proszę mi tylko powiedzieć, ile to kosztuje!
Czytaj także: W papierach jestem niewidomy, ale widzę cuda


Ile kosztuje cud?

Wtedy włączył się do rozmowy brat aptekarza, zapytał dziewczynkę, jakiego typu cudu potrzebuje. Tess, mocno przyciskając do siebie skarbonkę, odpowiedziała:

– Tego ja nie wiem. Ale musi być operowany, a mój tato nie może zapłacić, więc ja zapłacę za niego.

Mężczyzna zapytał Tess, ile ma pieniędzy i dziewczynka nie zwlekając odpowiedziała:

– Dolara i osiemnaście centów, to wszystko co mam.

Mężczyzna uśmiechnął się i odpowiedział:

– Cóż za zbieg okoliczności! To dokładna cena cudu, jakiego potrzebuje twój brat!

Brat aptekarza przyjął pieniądze, schował je i odprowadził Tess do domu. Gdy dotarli na miejsce, poszedł porozmawiać z rodzicami dziewczynki. I to wówczas nastąpił zwrot akcji.

Mężczyzna był neurochirurgiem. Wzruszony postawą dziewczynki, zaproponował, że zoperuje Andrew bez wynagrodzenia. Rodzice byli w szoku i zapytali, jaka byłaby cena takiej operacji, gdyby lekarz nie zaofiarował swej pomocy.

Siostra chłopczyka roześmiała się – przecież nawet ona wiedziała, że operacja kosztowała dolara i jedenaście centów!

...

Dobro juz od dziecka!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 12:58, 21 Paź 2017    Temat postu:

Czego dowiedzieliśmy się, gdy Jonathan zaczął mówić
Cerith Gardiner | 01/04/2017
Zdjęcie dzięki uprzejmości Chantal Bryan.
Kilkuletni Jonathan z mama Chantal i siostrami.
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Ma 10 lat, jest niepełnosprawny. Od niedawna, dzięki determinacji swojej mamy porozumiewa się ze światem, a to co mówi jest niezwykłe. Przeczytajcie.


W
yobraź sobie życie w świecie, w którym jesteś pozbawiona głosu. Siedzisz, patrzysz, rozumiesz, co się do ciebie mówi, ale w żaden sposób nie jesteś w stanie wyrazić swoich myśli, idei, opinii czy nawet odrobiny poczucia humoru. Gorzej, większość ludzi zakłada, że nie jesteś w stanie tych rzeczy nawet doświadczyć.

Tak do niedawna wyglądało życie dziesięcioletniego Jonathana Bryana. Dwa lata temu jego matka, Chantal odkryła sposób na porozumiewanie się z synem. Historia Jonathana podnosi na duchu, kryje się w niej prawdziwa siła wewnętrzna mądrego i kochającego chłopca oraz determinacja całej rodziny, by „przywrócić mu głos”. I to jaki głos!
Czytaj także: Metoda Montessori zmieniła moje podejście do wychowania dzieci



Jonathan był wcześniakiem. Urodził się w 36. tygodniu ciąży przez cesarskie cięcie wykonane po tym, jak Chantal uległa wypadkowi samochodowemu. Jej łożysko oddzieliło się od ściany macicy, pozbawiając dziecko dopływu tlenu. Prognozy nie były dobre: Jonathan urodził się z niewydolnością nerek. Badania mózgu wskazywały, że chłopiec może być ciężko upośledzony, niezdolny mówić, chodzić czy jeść. W poście poświęconym historii Jonathana, Chantal pisze o reakcji jednego z lekarzy, który powiedział: „To jeden z najgorszych skanów mózgu, jakie radiolog kiedykolwiek widział”. Chantal i jej mąż Christopher, pastor anglikański, rozmawiali ze specjalistami o zaprzestaniu terapii, ale, jak ujmuje to Chantal: „W naszym synku było coś, co nie dawało nam spokoju. Rozumne spojrzenie. W środku ktoś był. W końcu Jonathan wrócił do domu, jednak regularnie był hospitalizowany z powodu niewydolności nerek. Przed czwartymi urodzinami chłopiec dostał nową nerkę, ale w wyniku powikłań wdała się poważna infekcja, przez którą Jonathan musiał być na stałe podłączony do tlenu”.

Walka trwała.

Rozumne spojrzenie… Kilkumiesięczny Jonathan. Zdjęcie dzięki uprzejmości Chantal Bryan

Z pozoru odcięty od świata, cierpiący na mózgowe porażenie dziecięce, z niesprawnymi płucami, Jonathan został zapisany do szkoły specjalnej, gdzie scharakteryzowano go jako dziecko „z wieloma poważnymi trudnościami w nauce”. Według Chantal to właśnie jest źródłem problemu, przynajmniej w jej ojczystej Anglii: dzieci niekomunikujące się językowo i niesprawne fizycznie są niesprawiedliwie wykluczane, chodzą do szkół głównie, by ktoś się nimi zajmował. Tu zaczyna się niesamowita opowieść matki i syna.
Czytaj także: Chcieli go abortować, bo prawie nie miał mózgu. Dziś chodzi do szkoły

Pewnego dnia, kiedy rodzina wróciła z letnich wakacji, a rodzeństwo bawiło się razem w dużym namiocie w ogródku, miałam szansę dłużej porozmawiać z Chantal. Zapytałam ją między innymi o to, jak radzi sobie np. podczas wyjazdów, biorąc pod uwagę, że Jonathan wymaga całodobowej opieki. Wytłumaczyła mi, że zawsze na wszelki wypadek zostają stosunkowo blisko domu. Jonathan towarzyszy rodzinie podczas przechadzek na swoim trójkołowym wózku. Stało się dla mnie jasne, że pomimo poważnej niepełnosprawności, chłopiec jest integralną częścią rodziny, niekoniecznie z uwagi na swoje dodatkowe potrzeby, ale właśnie opisywaną przez Chantal niesamowitą osobowość.
Odblokować się

Pomimo niepełnosprawności Jonathan był zawsze żywo zainteresowany światem zewnętrznym i skory do nauki. Wyrazem twarzy był w stanie przekazać proste i jasne komunikaty jak „tak” czy „nie”. Właśnie ta umiejętność pozwoliła na przełamanie milczenia.

Już od wczesnych lat Jonathan chciał się uczyć i spędzać czas w miejscowej szkole dla dzieci specjalnych. Chociaż Chantal była oczywiście bardzo szczęśliwa, że fizyczne potrzeby jej dziecka są zaspokojone, czuła, że czegoś mu brak w kwestii rozwoju intelektualnego. Kiedy chłopiec miał 7 i pół roku, zdecydowała się na krok, który odmienił świat Jonathana i całej rodziny. Postanowiła uczyć go w domu, codziennie przez ponad godzinę, przed rozpoczęciem lekcji.

Zdjęcie dzięki uprzejmości Chantal Bryan.

Bliska praca z Jonathanem pozwoliła zobaczyć, czy może on nauczyć się rozpoznawać litery. Chantal przytrzymywała mu lekko głowę, by pomóc w nauce czytania i pisania. Okazało się, że Jonathan był w stanie wskazywać na przytwierdzone do dużej, plastikowej tablicy słowa i frazy. Chantal zauważyła też, jak wiele radości daje mu możliwość nauki. Próbowali wykorzystać oprogramowanie śledzące ruchy gałek ocznych, które pozwala na komunikację, okazało się to niewystarczającym rozwiązaniem: maszyna nie nadążała za spojrzeniem Jonathana z uwagi na rozbieżnego zeza oraz wpływ leków na jego sprawność ruchową. Jednak próba ta udowodniła, że Jonathan jest w stanie wybierać i grupować litery, by tworzyć słowa. Chantal zdecydowała się stworzyć dla niego system fonemów, słów i liter, z których chłopiec mógł tworzyć przy pomocy ruchów oczu i mrugnięć dłuższe konstrukcje. (To bardzo uproszczony opis mechanizmu, który Chantal rozwinęła dla Jonathana korzystając z rad Marion Stanton, nauczycielki, która zajmuje się dziećmi ze złożonymi problemami komunikacyjnymi. Więcej szczegółów można zaleźć na blogu o Jonathanie.)
Czytaj także: Najtrudniejsza decyzja młodego małżeństwa. Mogli nie przyjąć córeczki

Kiedy powiedziałam Chantal, że musi mieć anielską cierpliwość, poprawiła mnie: „Nie cierpliwość, a determinację. Daleko mi do ideału”.

Jej starania zaczęły przynosić rezultaty. Rodzina zdecydowała, że Jonathan będzie uczył się tylko w domu przez następnych 5 miesięcy, a potem pójdzie do normalnej szkoły podstawowej na cztery popołudnia w tygodniu, do szkoły specjalnej będzie zaś przychodził raz w tygodniu, żeby spotkać się ze swoim najlepszym przyjacielem, którego według Jonathana również można „odblokować”. Tak zaczęła się przygoda.
Mocny i zdecydowany głos

Chantal zorientowała się, że słownictwo jej syna jest dość zaawansowane, z jednej strony dzięki wielu książkom, które rodzice czytali mu podczas jego długiej choroby. Jej tablica okazała się niewystarczająco skomplikowana, by mógł wyrazić to, co czuje. Szybko zauważyła, że woli sam literować, a wkrótce także tworzyć całe zdania, które zaskoczyłyby niejednego nauczyciela szkoły podstawowej. Świat Jonathana zmienił się – nareszcie mógł wyrazić swoje myśli, których nie komunikował przez długie 9 lat. To, o czym mówi świadczy o jego spostrzegawczości i zdolności do pogłębionej refleksji. Jak wyjaśnił mamie: „Obserwuję ludzi i modlę się, patrzę i widzę”. Przez lata doszedł do wielu przemyśleń, które niekoniecznie są typowe dla dzieci w jego wieku.

Rodzina na górskiej wycieczce. Zdjęcie dzięki uprzejmości Chantal Bryan.

Jonathan mógł wreszcie powiedzieć, jakich rzeczy nie lubi. Wyznał na przykład, że „to jak myjecie mi twarz jest strasznie frustrujące”. „Po raz pierwszy był też w stanie prosić o różne rzeczy” – wspomina Chantal, przywołując obraz Jonathana literującego mozolnie „chcę brata”.

Jonathan powiedział też, że chciałby „codziennie piec, już zawsze”, bo jak tłumaczy „kocha piec dla innych ludzi i czynić ich szczęśliwszymi”. Ta pasja, którą rozwinął dzięki rodzinie wskazuje, jak wyjątkowym jest dzieckiem, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że Jonathan nie jest w stanie jeść stałych pokarmów i jest karmiony przez rurkę. Wydaje się być chłopcem o ogromnym sercu i niesamowitym podejściu do życia, wykorzystującym do granic to, co zostało mu dane. Mimo ograniczeń ruchowych bierze również udział w szkolnych lekcjach tańca. Przyjaciele pomagają mu poruszać ramionami, dzięki czemu czuje się, jakby tańczył.
Ogród Jezusa

Jedną z piękniejszych rzeczy, które Jonathan mógł opowiedzieć swoim rodzicom była jego wizyta w ogrodzie Jezusa. Wyrastając w religijnej rodzinie, miał możliwość „poznać Jezusa”, jednak dopiero stworzenie systemu tablic pozwoliło jego mamie zadać mu ważne pytania.

Co można powiedzieć do syna po 9 latach milczenia? – pyta mnie, śmiejąc się. Jedną z pierwszych rzeczy, o które zapytała było: – Co jest dla ciebie najważniejsze w życiu? Odpowiedź Jonathana była zaskakująca: Mama, tata, Jezus i siostry.

Zapytany o to, jak po raz pierwszy dowiedział się o Jezusie, chłopiec podzielił się z nimi poruszającą historią: „Kiedy chorowałem, trafiłem do Domu Bożego. Wspinałem się po drzewach, a moje ciało było sprawne”.

Chantal i jej mąż połączyli ten incydent z doświadczeniem śmierci klinicznej, przez które przeszedł kilka lat wcześniej. „Jonathan lubi opowiadać o swoim pobycie w ogrodzie Jezusa, o tym, jaki jest tam szczęśliwy, przytacza też wiele szczegółów dotyczących dziecka, które tam spotkał” – tłumaczy Chantal. Pamięta też, że spotkany tam chłopiec miał na imię Noah. Tak samo miało na imię dziecko, które mieszkało w ich poprzedniej parafii i zmarło nagle na nowotwór mózgu.

Zdjęcie dzięki uprzejmości Chantal Bryan.

Chociaż rodzina sporo rozmawiała z nim o Niebie, w czym nie ma nic zaskakującego, biorąc pod uwagę, że chłopiec znalazł się kilka razy na granicy życia, Chantal mówi, że jego opisy są „świeże” i zupełnie niestereotypowe. Kiedy zapytała go skąd wiedział, że to właśnie ogród Jezusa, odpowiedź Jonathana była zaskakująco prosta i rzeczowa: „Ponieważ miałem sprawne ciało i zapytałem ludzi”.

Radość, jakiej Jonathan doświadczył w ogrodzie Jezusa wpłynęła na jego podejście do życia. Podczas swojego ostatniego poważnego epizodu chorobowego, napisał: „Wkrótce tam wracam, nie mogę się doczekać”.

Trudno sobie wyobrazić, jak ciężko musiało być rodzinie widzącej te słowa. Jonathan doświadczył tam wolności. Chantal rozumie jego radość i chce dla niego jak najlepiej, jednak siłą rzeczy ich samych smuci myśl o jego „powrocie do ogrodu”. „Najważniejsze, że Jonathan nauczył się być zadowolonym, a to coś, czego nie potrafi wielu z nas. Rozmawiamy z nim sporo o wierze i modlitwie” – komentuje mama.

Jonathan uwielbia modlić się na głos, używając swojej tablicy. Jego metoda jest wyjątkowa: „Nie myśli, używając słów, ale emocji, kolorów i rytmów. Modlitwa jest dla niego celowym działaniem, chłopiec zaprasza Jezusa do rytmu swojego życia i przynosi zdjęcia ludzi, w których intencji się modli. W listopadzie Jonathan podejdzie do bierzmowania. Chantal nie wie, ile zostało im jeszcze czasu” .

Pytam Chantal, czy religijność jej syna wpłynęła na jej stosunek do Boga.
Czytaj także: Modlitwa za dzieci. Do codziennego odmawiania



„Moja relacja z Bogiem jest głębsza, chyba nie mogłaby być inna, mając Jonathana za syna! Zaraz po urodzeniu, kiedy był bardzo chory, byłam blisko pytania Boga: «Dlaczego?» Nie, «dlaczego ja», ale dlaczego to małe dziecko, które tak bardzo cierpi. Bóg zesłał mi wtedy obraz, który został ze mną. Bóg ojciec spoglądający na syna na krzyżu ze łzami w oczach mówiącego: wiem. Podążam za Bogiem, który wie. Wie, jak to jest mieć syna, który cierpi i wie, czym jest cierpienie. Nie ma konfliktu między moją wiarą, a tym co mnie spotkało” – odpowiada. Chantal mówi także wiele o nadziei oraz o oczekiwaniach, które mamy wobec swoich dzieci, a także o tym, jak obecność Jonathana stała się dla niej prawdziwą lekcją życiową: „Bycie człowiekiem sprowadza się do bycia kochanym i kochania”.
Chłopiec z misją

Jonathan jest teraz skupiony na jednym celu. Na portalu change.org stworzył petycję. Chciałby, żeby dzieci takie jak on mogły zyskać dostęp do edukacji z prawdziwego zdarzenia. Marzy, by ludzie przestali postrzegać niepełnosprawność jako coś, co uniemożliwia naukę i rozwój.

Wystosował listy do przedstawicieli rządu, którzy odpowiadają za stanowienie prawa dotyczącego dzieci ze specjalnymi potrzebami. Jonathan wierzy, że to jego misja, jedna rzecz, którą chce zrobić przed śmiercią. Skontaktował się z mediami i sam napisał komunikat prasowy. Chciałby wpłynąć na postawy ludzi, pomóc im dostrzec, że dzieci takie jak on są zdolne realizować swoje pasje.

Jeśli zaś chodzi o jego młodsze siostry, Jonathan opowiada im o wierze i spisuje swoje myśli i wskazówki z myślą o czasie, gdy już go z nimi nie będzie. Czujny starszy brat.

Zapytaliśmy Chantal, czy Jonathan byłby skłonny napisać modlitwę dla nas i naszych Czytelniczek i Czytelników. Oto ona:

„Ojcze nasz,

Dziękuję, że kochasz dzieci takie jak ja, dajesz nam siłę, odwagę i pokój w naszym życiu. Wiedzieć, że oczekujesz nas w Niebie przynosi mi wielką radość. Proszę, pomóż wszystkim dzieciom takim jak ja odnaleźć swój głos, by mogły lepiej wyrażać to, czego chcą.

W imię naszego Pana Jezusa Chrystusa,
Amen”.

Jonathan Bryan – lat 10

Jeśli chciałabyś wiedzieć więcej o Jonathanie, na jego blogu, „Life Adventures of awesome Jonathan”, znajdziesz dodatkowe informacje. Możesz tam też zostawić dla niego wiadomość pod wpisem.

...

Wychowanie dziecka z ciezkimi wadami ciala czy umyslu to po prostu zadanie specjalne dla wybranych i tak to traktujcie. Gdy Jezus niedlugo powroci wszyscy oni ukaza sie w pelni sprawni. Po prostu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 23:17, 25 Paź 2017    Temat postu:

8-letni Antonio umiera na raka: „Mamo, Matka Boża przyszła po mnie”
Aleteia Italia | 25/10/2017
©Iotiperdono
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Mamo, kiedy pomyślę, ile Jezus wycierpiał na krzyżu, moje cierpienie wydaje mi się niczym”.


O
to wzruszająca opowieść włoskiej mamy o chorobie jej synka, który zmarł na raka, ale był szczęśliwy, że odszedł z „Drogą Matką Bożą”, która towarzyszyła mu do końca.


Dodatkowa kanapka dla głodnych

Antonio Terranova urodził się w 2004 roku w Palermo we Włoszech. Odszedł 23 lutego 2013 roku. Miał tylko 8 lat.

Można powiedzieć, że w dniu jego urodzin Jezus zstąpił z nieba. Był dzieckiem zdrowym i żywym, o blond włosach i niebieskich oczach, które w miarę jak rósł stawały się bardziej zielone. Był inteligentny i bardzo sympatyczny. Jako małe dziecko interesował się innymi dziećmi, zwłaszcza tymi najbardziej nieszczęśliwymi.

Każdego ranka przed pójściem do szkoły sprawdzał, czy ma dodatkową kanapkę, by móc podzielić się nią, jeśli któreś z dzieci będzie potrzebowało.

Podczas lekcji informatyki i angielskiego profesorowie sadzali go obok Alicji albo Enrico, dwojga dzieci, które miały problemy w szkole, nie radziły sobie z komputerami, ciągle coś psuły i czasem nie nadążały. Cierpliwie i delikatnie wyjaśniał im wszystko, poprawiał tak, by nauczyciel niczego nie zauważył.
Czytaj także: Ona umierała, a on stał pod krzyżem. Jego żona będzie błogosławioną


Straszna nowina i „Jezu, ufam Tobie”

21 maja 2011 roku okazało się, że Antonio wymaga przeszczepu wątroby. Zdiagnozowano u niego guz wielkości 10 cm, który uniemożliwiał normalne życie. Zaczęła się długa seria badań i pobyty w szpitalu.

Od początku lekarze byli pesymistami. Do tego stopnia, że nie chcieli wpisać go na listę oczekujących na przeszczep. Byliśmy zrozpaczeni, ale natychmiast zaczęliśmy się modlić. Modliliśmy się dzień i noc. Tworzył się łańcuch modlitw i postów, dołączało do niego wiele osób. To było niewiarygodne.

W centrum przeszczepów nauczyliśmy się koronki do Bożego Miłosierdzia, której nigdy potem nie opuszczaliśmy. Każdego popołudnia schodziliśmy do szpitalnej kaplicy, by ją odmówić. Antonio chciał być tam z nami codziennie i też odmawiać różaniec. Na końcu modlitwy milkł, patrzył na nas i mówił: „Zapomnieliście powiedzieć bardzo ważną rzecz: «Jezu, ufam Tobie»”.

Na początku każdego ranka, kiedy pielęgniarki przychodziły pobrać krew, zaczynał płakać. Kiedy słyszał, jak inne dzieci płaczą, mówił mi przez łzy: „Mamo, idź je pociesz, zajmij się nimi, żeby już nie płakały”. Kiedy przychodziła jego kolej, wciąż przejmował się innymi dziećmi.


Jezu, gdzie jesteś?

Pobrania krwi, tomografia komputerowa, wizyty lekarzy… To wszystko było dla niego torturą, dla nas też. Pewnego poranka Antonio wziął krzyż świętego Benedykta, ścisnął go mocno przed sobą i zaczął głośno krzyczeć: „Jezu, gdzie jesteś? Zawsze w Ciebie wierzyłem, ale jeśli teraz mi nie pomożesz, przestanę w Ciebie wierzyć”.

Scena rozegrała się na oczach pielęgniarek i rodziny. Nikt nie mógł go uspokoić. Ale powoli zdawał się akceptować sytuację i w końcu powiedział mi: „Mamo, bądź spokojna”.
Czytaj także: Przestałam czuć jego ruchy… Poruszające świadectwo mamy, która straciła dziecko w 37 tygodniu ciąży


Operacja się udała, ale…

Piętnaście dni po pierwszej hospitalizacji, ku zdumieniu zespołu lekarskiego przyszła wiadomość o dawcy wątroby do przeszczepu. Cierpiałam bardzo, nie umiałam się cieszyć, bo mój syn miał wyzdrowieć, ale inne dziecko, niespełna 11-letnie właśnie umarło na oczach bezradnych rodziców z powodu tętniaka mózgu. Dziecko, za które nawet nie mieliśmy czasu się pomodlić. W swoich modlitwach prosiłam o uzdrowienie mojego syna, ale w sercu czułam mocno ciężar śmierci tego dziecka, której czułam się przyczyną.

Przeszczep trwał 11 godzin. Operacja się udała. „Można by powiedzieć, że to jego wątroba – powiedział z niedowierzaniem chirurg. – To było prostsze niż się spodziewaliśmy”.

Piętnaście dni później wróciliśmy do domu pełni nadziei na nowe życie. Ale… niestety, to nie był koniec. Kilka dni później, po kontrolnym badaniu, odkryliśmy, że są przerzuty do płuc. Antonio został skierowany na oddział onkologii dziecięcej na cykl 20 chemioterapii.


Jezus tak blisko

Dni mijały, Antonio zaczął pytać: „Jak to możliwe, że ludzie nie wierzą w Jezusa, a ja czuję Jego bliską obecność?”. Pewnego dnia, o trzeciej po południu, po odmówieniu koronki do Miłosierdzia Bożego popatrzył na mnie uważnie. Zapytałam, co się stało. Odpowiedział: „Mamo, nie mów nic, módl się nadal, bo on odejdzie”.

Modliliśmy się nadal, potem powiedział: „Mamo, Matka Boża tu była. Widziałem ją w twoich oczach, przyszła mnie pobłogosławić”. Powiedział, że… z kielichem, tym samym kielichem, który rozpoznał później w dłoniach księdza, który dawał komunię jego ojcu podczas naszej wizyty w sanktuarium Matki Łez w Syrakuzach.

„A wiesz, co zrobiła Maryja? Mówiła do mnie, ale nie głosem, tylko mówiła w moim sercu, mówiła do mnie: teraz ufam wam”. Antonio nie wiedział, że w modlitwach mówiłam zawsze Maryi, by mi ufała, że ja też ufam jej.


Lourdes. Podróż nadziei

Wierzyliśmy, że Antonio wyzdrowieje, ale nagle sytuacja wymknęła się spod kontroli i choroba zaczęła szybko postępować. Rzadko się skarżył, tak rzadko, że gdy pewnego dnia pielęgniarka zobaczyła, jak płacze, powiedziała nam: „Antonio zachowuje się wreszcie jak dziecko, dotąd był jak dorosły”.

Dodawał nam odwagi. Któregoś dnia powiedział mi: „Mamo, dlaczego się martwisz, bądź spokojna, Maryja powiedziała mi, że to się wkrótce skończy”. Zapytałam, czy rozmawia często z Matką Bożą, odpowiedział, że tak, że ona mówi do niego w jego sercu. I więcej nie chciał już o tym opowiadać.

Pod koniec listopada 2012 roku stan zdrowia Antonia pogorszył się i onkolog uprzedził nas, że naszemu synowi został miesiąc życia. Postanowiliśmy pojechać do Lourdes. Podróż nadziei. Niełatwa. Przyjechaliśmy do Marsylii, wieczorem syn stał się dziwny, jakby dusza zaczęła w nim dygotać. Bardzo cierpiał, ale mimo to miał jakieś „piękne uczucie”.

„Tato, tato – mówił – jakie piękne uczucie, jakbym był w niebie, czuję ciepło w brzuchu i to jest przyjemne, mam ochotę tańczyć, śpiewać, krzyczeć. Tato, czuję się dobrze i będę się modlił, żebyś też mógł poczuć to, co ja”.

Po tysiącu perypetii dotarliśmy do Lourdes, gdzie Antonio modlił się za innych, ale nie za siebie. Kiedy mu przypomnieliśmy, że przyjechał modlić się o uzdrowienie do Matki Bożej, odpowiedział, że zrobi to później.
Czytaj także: Kiedy umiera dziecko… Czy naprawdę „wszystko będzie dobrze”?


Anioły sprzątają nasz dom

Zaczęliśmy nieustającą modlitwę, ale niestety wróciliśmy do domu z pustymi rękami. Nadeszło Boże Narodzenie, Nowy Rok i sytuacja się pogarszała. Nie mogliśmy złagodzić jego strasznych cierpień. W przeddzień święta Trzech Króli zostaliśmy na noc u mojej szwagierki.

To była straszna noc, nie zmrużyłam oka, ale nad ranem syn powiedział do mnie: „Mamo, jakie piękne uczucie! Jezus i Maria są u nas. Jezus jest ubrany w brązową szatę, ma linę przypiętą do ubrania, są też anioły, mamo, one sprzątają nasz dom, czyszczą wszystko. Ktoś dzwoni do drzwi, to Andre (kuzyn), chce wejść”.

W tym czasie Antonio nie brał żadnego leku, który mógłby spowodować halucynacje albo podobne objawy. Nie przechodził chemioterapii.

Jezus na krzyżu

Po południu przekonaliśmy go, byśmy pojechali do szpitala, gdzie, po nie wiem ilu dniach cierpienia, mógłby wreszcie odczuć ulgę. Gdy już nie cierpiał, wyszedł na korytarz wyczerpany, usiadł i zaczął płakać.

„Antonio – zapytałam – nigdy dotąd tak nie płakałeś i teraz, kiedy dobrze się czujesz, zaczynasz płakać?”. Odpowiedział: „Mamo, kiedy pomyślę, ile Jezus wycierpiał na krzyżu, moje cierpienie jest przy tym niczym”.

Poczułam, że umieram. Pytałam siebie, dlaczego mój syn mówił to do mnie, do mnie, która do tej pory widziała w krzyżu tylko przedmiot do zawieszenia na ścianie i przed którym modliła się w kościele. Wściekłam się i powiedziałam, że jego cierpienie wcale nie jest mniejsze niż Jezusa, ale popatrzył na mnie, jakby chciał powiedzieć: „Nie rozumiesz”. Nie nalegałam.


Załamanie i powrót sił

Sytuacja pogarszała się z dnia na dzień. Antonio był w coraz gorszym stanie i już nie mogliśmy poradzić sobie z jego bólem. Pewnego dnia nie chciał już nikogo widzieć, czego dotąd nie było. Zawsze chciał być otoczony przyjaciółmi i rodziną.

On, który do tej pory nas pocieszał, zaczął mówić, że Jezusa tu nie ma, bo mu nie pomaga, nie ma sensu się modlić. To się od czasu do czasu zdarzało, ale trwało krótko i szybko prosił Jezusa o przebaczenie, odnajdywał zaufanie do niego. Ale tym razem był naprawdę zniechęcony.

Któregoś popołudnia przyszedł do nas ojciec Marco Lupo z kościoła Acquasanta, do którego chodziliśmy z grupą modlitewną. Usiadł obok niego, rozbawił go, potem zaczęli się modlić, prosząc Ducha Świętego o wsparcie. Antonio już się nie skarżył i znów zaczął nas pocieszać.
Czytaj także: Wybór Ewy. Kiedy ryzykujesz własne życie dla życia dziecka


Wartość cierpienia dziecka

Pewnego dnia uklęknął, choć bardzo cierpiał i powiedział do mnie ściskając pięści: „Mamo, to nic, jeśli teraz Jezus mnie nie wyleczy, w każdym razie wiem, że przez moje cierpienie on uzdrawia dzieci w szpitalu”.

Nie dowierzałam i zadawałam sobie pytanie, co takiego się stało. Dlaczego mój 8-letni syn mówi w ten sposób, a ja, jego mama nie rozumiem? Ja, która nie byłam w stanie znieść bólów porodowych i wybrałam cesarkę, nie rozumiałam, jak może to wszystko znieść. Ta siła nie mogła pochodzić tylko od niego samego. Ode mnie też nie pochodziła, ale ja też ją czułam i pomaga mi to wszystko znieść do dzisiaj. Tylko Bóg może to zrobić, jedynie On.

Któregoś dnia znalazłam syna leżącego na łóżku z przymkniętymi oczami. Z kimś szeptem rozmawiał, mówił, robił pauzę – jakby czekał na odpowiedź i znów zaczynał: „Chciałbym tu zostać… pauza… jeśli on chce”. Zapytałam, z kim rozmawia. „Z nikim, mamo” – odpowiedział.


Chrystus jako jedyny pokarm

Przez dwa ostatnie miesiące Antonio nie żywił się niczym oprócz Eucharystii. Kiedy przychodził ksiądz z Najświętszym Sakramentem, pytałam jak Antonio przyjmuje komunię, gdy wydawało się, że jest w śpiączce. Kiedy duchowny mówił: „Antonio, ciało Jezusa”, chłopiec nagle otwierał oczy i usta i odpowiadał „Amen”.

Nie dowierzaliśmy, ale tyle razy zdaliśmy sobie sprawę, że mieliśmy u siebie niebo, mieliśmy Jezusa. Pewnego poranka ojciec Antonio d’Anna, nasz proboszcz zapytał go: „Antonio, chcesz Jezusa?”. Antonio podnosząc oczy ku Najświętszemu Sakramentowi, zaczął mówić:

„Jezu, Jezu, wybacz mi, wybacz mi, Jezu. Chcę Jezusa, oddaj mnie Jezusowi”. Mój mąż i ja byliśmy głęboko poruszeni. Co można było wybaczać naszemu synowi? Ksiądz też był poruszony. Postawił pudełko z hostiami na jego brzuszku. Antonio się uspokoił i zaczął mówić: „Dziękuję Jezu, znów czuję to ciepło, dziękuję. Tato, to właśnie to czułem w Lourdes”.

Po przyjęciu komunii uspokajał się. Przez nasz dom przewijali się księża, chcieli go poznać, posłuchać, co mówi. Niektórzy prosili nawet, byśmy pozwolili im pobyć sam na sam z Antonio w jego pokoju, a następnie wychodzili z płaczem. Antonio chciał, byśmy powtarzali słowa koronki do Miłosierdzia Bożego. Chciał, byśmy ją śpiewali i często w nocy budził mnie mówiąc, że musimy ją odmówić.


Matka Boża z Medjugorie

Dwa dni przed tym, jak dołączył do Jezusa i Najświętszej Panienki w niebie, ktoś przyniósł nam naturalnych rozmiarów figurę Matki Bożej z Medjugorie, która pielgrzymowała po kościołach w Palermo i na prowincji. Kobieta, która ofiarowała figurę Maryi powiedziała mi, że nie trafiła ona nigdy dotąd do prywatnego mieszkania. To nie było przewidziane.

Kiedy tamtego dnia, gdy wszyscy już sobie poszli, podeszłam do syna i zapytałam: „Antonio, po co przyszła do nas Matka Boża?”. Otworzył oczy i patrząc na mnie, powiedział: „Mamo, przyszła po mnie”.

Dwa dni później, w sobotę 23 lutego 2013 roku o 13.55 Antonio poszedł do nieba z Matką Bożą. Panie… Nie pytamy Cię, dlaczego go zabrałeś, ale dziękujemy Ci, że nam go dałeś.
Czytaj także: Śmierć dziecka – czy to może mieć jakiś sens?

Artykuł pochodzi z włoskiej edycji portalu Aleteia

...

To jest po prostu wspaniale! Nie piekniejszych opowiesci niz przemiana dziecka w Chrystusa!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:20, 03 Lis 2017    Temat postu:

„Boziu, daję Ci w prezencie mojego Spidermana, ale…”. Dziecięca ofiara poruszyła internet
Aleksandra Gałka | 03/11/2017

@BelenBonnard/Twitter
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Pewna nauczycielka szkoły podstawowej w miasteczku Guayaquil (w Ekwadorze) znalazła w nietypowym miejscu – na ołtarzu w szkolnej kaplicy – małą zabawkę, Spidermana. Zaczęła już wzdychać nad niefrasobliwością swoich uczniów, kiedy dostrzegła po chwili, że figurka pod pachą ma wetkniętą karteczkę.

Rozwinęła ją i przeczytała treść liściku:

Boziu, daję Ci w prezencie mojego Spidermana, ale wylecz mojego dziadziusia z raka.


„Ach, te dzieci!”

Nauczycielka religii Sol Yturralde w rozmowie z ACI Prensa wspomina moment odnalezienia zabawki z poruszającą prośbą:


W środy i piątki uczestniczymy we mszy w szkole. Pewnego dnia weszłam do kaplicy, aby przygotować wszystko dla księdza. Jednak wchodzę i widzę tego Spidermana na ołtarzu. Moją pierwszą reakcją było: „ach, te dzieci!”. Podeszłam i zobaczyłam papierek pod pachą. Przeczytałam to, wzruszyłam i zalałam się łzami.

[ߘ�Ҕ] Una amiga es profesora en una escuela y hoy entró a la capilla y encontró esto en el altar: pic.twitter.com/wCdaLduuFY

— Belen Bonnard (@BelenBonnard) October 26, 2017

Czytaj także: Mama, tata i dzieci klękają razem do modlitwy… i co dalej?


Ofiara ze Spidermana viralem

Nauczycielka znalazła Spidermana 25 października. Zdecydowała się zrobić mu zdjęcie i udostępnić je w sieciach społecznościowych. Natychmiast stało się viralem, docierając do tysięcy ludzi.

Sol nie spodziewała się, że jej post dotrze do tak ogromnej liczby osób. Relacjonuje, jak zaczęła czytać setki, tysiące komentarzy internautów. Nie mogła uwierzyć w to, jak wielu było poruszonych szlachetnością dziecka:


Zadziwia mnie, kiedy patrzę na to, jak Pan działa przy pomocy dzieci – mówi katechetka.

Kobieta dodała także, że zaskoczyła ją szczególnie ta „zdolność do poświęcenia, oddania za drugiego, oddania skarbu w imię miłości”, ale także „prostota dziecięcej miłości”.


Ile razy prosimy Boga o wiele rzeczy i nie jesteśmy gotowi zaoferować nic w zamian! Kiedy pojawia się taki akt, jak ten, dostrzegasz zdolność wyrzeczenia się siebie, włącznie z tym, co się lubi, w imię miłości do drugiego – podsumowała nauczycielka w rozmowie z ACI Prensa.

...

Dzieci znakomicie wiedza o co chodzi nawet male! To dorosli maja problemy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:07, 09 Lis 2017    Temat postu:

Ten nieuleczalnie chory chłopiec miał tylko jedno marzenie…
Dominika Cicha | 09/11/2017
Arun Police/Facebook
Komentuj

Udostępnij
Komentuj

Na dobry początek 7-letni Danny aresztował wandala, który rysował po samochodzie.


D
anny Herbert od zawsze chciał być policjantem. Wyobrażał sobie, że tropi złodziei, nosi kaburę z pistoletem, zapina przestępcom kajdanki i pędzi po ulicach na służbowym motocyklu. Niestety, zawodowym policjantem nie zostanie. Urodził się z bardzo rzadką wadą – atrezją płucną. Jego krew nie może być swobodnie pompowana do płuc, a to prowadzi do niedotlenienia.
Czytaj także: Dwie i pół tony! Po co dzielnicowemu aż tyle nakrętek?

Mama nieuleczalnie chorego chłopca zgłosiła się do fundacji Make a Wish. Jej wolontariusze (podobnie jak w polskiej fundacji Mam marzenie) starają się spełniać marzenia dzieciaków – żeby choć raz poczuły się wyjątkowe i zapomniały o szpitalu.


Dzień z życia policjanta

Udało się wszystko zorganizować i Danny na jeden dzień przemienił się w posterunkowego z prawdziwego zdarzenia. Na początek „aresztował wandala”, który rysował po samochodzie. Razem ze starszym aspirantem Markiem Clothierem założył mu kajdanki i zamknął przestępcę w celi.









Najmłodszy posterunkowy policji w hrabstwie Sussex kontrolował także prędkość kierowców na drodze. Dostał prawdziwą policyjną czapkę i odblaskową kamizelkę.









„Kiedy w sprawie Danny’ego skontaktowała się ze mną organizacja Make a Wish, bardzo chciałem, żeby udało się zrealizować jego marzenie. Wsparcie i entuzjazm, jakie okazywali moi koledzy było niesamowite. Wszyscy staraliśmy się, żeby ten dzień był tak wyjątkowy, jak to możliwe” – mówi Marc Clothier.
Czytaj także: Czapki z głów! Policyjna eskorta dla duszącego się noworodka

W końcu Danny zwiedził też zakamarki komendy głównej, zrobił kilka odcisków palców, zakolegował się z policyjnymi psami i… wylądował na dywaniku u samego szefa Gilesa Yorka.


Mama chłopca, Fran, była wzruszona postawą policjantów. Jak napisała na Facebooku, Danny codziennie wspomina tę wyjątkową przygodę. „Dziękuję wam z głębi mojego serca. Nie da się opisać, jak bardzo jestem wdzięczna. To było naprawdę coś niezwykłego”.


Źródło: sussex.police.uk

...

To jest życie PRAWDZIWE!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:54, 12 Lis 2017    Temat postu:

RMF 24
Ostatni taniec z umierającą córeczką. "Chcemy mieć jak najwięcej wypełnionych miłością wspomnień"
Ostatni taniec z umierającą córeczką. "Chcemy mieć jak najwięcej wypełnionych miłością wspomnień"

Wczoraj, 11 listopada (18:12)

Trudno powstrzymać łzy oglądając wzruszające nagranie tańca Kevina McGuire’a z małą Millie - ostatniego tańca ojca z córką. Millie nie ma jeszcze dwóch lat, jest śmiertelnie chora. Lekarze nie dają jej szans. Tym tańcem Kevin McGuire się z nią żegna.

Na filmie widać kochającego ojca trzymającego w ramionach kruche ciałko chorej córeczki. To ich ostatni, pożegnalny taniec.

Trudno powstrzymać łzy mając świadomość, że dla Millie nie ma ratunku. Urodziła się z uszkodzonym mózgiem i zaburzeniami metabolicznymi kości.

W przyszłym miesiącu ma obchodzić drugie urodziny. Została właśnie umieszczona na oddziale paliatywnym.

Pogodziliśmy się już z myślą, że stracimy Millie, ale nie poddajemy się, chcemy mieć jak najwięcej wypełnionych miłością wspomnień. Kiedyś dotarło do mnie, że nigdy nie zatańczę z moją córką na jej urodzinach, balu maturalnym, czy na weselu - mówi Kevin McGuire.

On, jego żona i dwójka starszych dzieci: 19-letni Tom i 10-letnia Annie od dnia narodzin małej Millie wzięli sobie za cel okazywanie jej każdego dnia całej swojej miłości.

Zawarliśmy wtedy pakt, że Millie będzie zawsze na pierwszym miejscu, a każdy jej dzień będzie wypełniony miłością. Dlatego nie zobaczysz na naszych buziach łez. Mimo swojego krótkiego życia, Millie dała nam wiele szczęścia - dodał ojciec dziewczynki.

(j.)

...

To jest najwspanialsze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 11:03, 13 Lis 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
"Najgrubsze niemowlę na świecie". Ma tylko 10 miesięcy, a waży tyle co 9-latek
"Najgrubsze niemowlę na świecie". Ma tylko 10 miesięcy, a waży tyle co 9-latek

Dzisiaj, 13 listopada (07:23)

"Początkowo myślałam, że to dlatego, iż mam dobre mleko" - mówi matka 10-miesięcznego Luisa Manuela Gonzalesa z Meksyku. Chłopczyk waży teraz 28 kg. Lekarze na razie nie są w stanie powiedzieć, co powoduje tak gwałtowny przyrost wagi u chłopca.

Luis ważył 3,5 kg, gdy się urodził - czyli tyle, ile przeciętny noworodek. Gdy miał trzy miesiące, ważył już 10 kg. Jego matka, Isabel Pantoja, przyznaje, że początkowo myślała, iż chłopiec przybiera na wadze, ponieważ jej pokarm jest bardzo wartościowy. W pewnym momencie rodzina zaczęła się jednak niepokoić stanem Luisa.

Rozpoczęło się poszukiwanie diagnozy. Lekarze podejrzewali, że chłopiec może mieć zespół Pradera-Williego, który powoduje, że osoba nieustannie odczuwa głód. Wykluczyli jednak to podejrzenie. Chłopczyk nie je bowiem więcej niż jego rówieśnicy.

Rodzice cały czas szukają odpowiedzi na pytanie, co dolega Luisowi. Chłopczyk kilka razy w tygodniu jest w szpitalu na testach krwi. To tak bardzo boli, gdy widzę, jak pielęgniarka szuka jego żył między fałdami tłuszczu - przyznaje matka malucha.


Pojawiła się jednak nadzieja, że lekarze postawią w końcu diagnozę. Jedna z lekarek przypuszcza, że kłopoty chłopczyka mogą wynikać z tego, że jego matka źle odżywiała się w ciąży i nie dostarczała płodowi odpowiednich składników. Z tego powodu został zaburzony jego metabolizm. Chirurg wysłała już próbki tkanek Luisa do Stanów Zjednoczonych i czeka teraz na wyniki badań. Gdyby potwierdziły się jej podejrzenia, chłopiec musiałby dostawać zastrzyki z hormonów.


Z powodu swojej wagi chłopczyk nie raczkuje, ma nawet problemy z siadaniem. Rodzice przyznają, że mają problem z noszeniem go. Kłopoty sprawia też znalezienie odpowiedniego wózka dla Luisa. Jeden już się złamał z powodu wagi niemowlaka.

"Daily Mail"

(mpw)

...

Juz od malego cierpienie. Grzech pierworodny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:26, 16 Lis 2017    Temat postu:

Nie mogę sprawić, żeby te dzieci nie umarły. Ale mogę je adoptować, żeby nie umierały samotnie
Ewa Rejman | 16/11/2017
Cori Salchert/Facebook
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Cori Salchert była pielęgniarką i matką ośmiorga dzieci. Kiedy zapadła na przewlekłą chorobę, okazało się, że musi zrezygnować z pracy zawodowej. Pytała Boga, czego od niej oczekuje. Krótko później otrzymała telefon, który zmienił jej życie.


D
zwonili pracownicy szpitala, którzy znali wcześniejsze zaangażowanie Cori w opiekę nad dziećmi hospicyjnymi i chcieli coś jej zaproponować. Na oddziale przebywała dwutygodniowa dziewczynka, urodzona z poważną wadą mózgu, nierokującą nadziei na przeżycie. Jej rodzice, odkrywszy chorobę dziecka, pozostawili ją w szpitalu, nie nadając jej nawet imienia.


Dziewczynka, która żyła 50 dni

Cori, razem z mężem i pozostałymi dziećmi, postanowili przyjąć do siebie dziewczynkę. Mała Emmalynn – od tej pory miała już imię – żyła przez 50 dni. Niemal cały ten czas spędziła na rękach Cori, jej męża lub któregoś z ich dzieci. Nawet w nocy nie zostawiali jej samej, tulili ją na zmianę całymi godzinami. Tego wieczoru, kiedy Emmalynn umarła, Cori czuwała przy niej razem ze swoją córką. Trzymając ją na rękach śpiewały jej cicho piosenkę „Jezus mnie kocha”. Dziewczynka nie cierpiała, nie bała się i przede wszystkim – nie była samotna.
Czytaj także: Żyła przez 5 dni. W tym czasie zdążyła zmienić życie swoich rodziców

Cała rodzina żegnała Emmalynn z wielkim bólem. Cori do tej pory mówiąc o niej płacze, bo tęskni i jednocześnie uśmiecha się – bo czeka na spotkanie po drugiej stronie.

Krótko później państwo Salchert otworzyli swój dom dla kolejnego dziecka.


Umierające dziecko. Dar miłości

W ich życiu pojawił się czteromiesięczny Charlie cierpiący na chorobę mózgu, która zwykle powoduje śmierć przed drugim rokiem życia. Chłopiec musi być przez cały czas podłączony do specjalistycznej aparatury, ale jego nowi rodzice postarali się o wózek, w którym mogą zabierać go na spacery i o łóżko, na którym mogą leżeć razem z nim i go przytulać. Charlie – wbrew prognozom medycznym – nadal żyje. Cały czas jest otoczony miłością.
Czytaj także: Henio żył rok. To był najpiękniejszy rok w naszym życiu

Ta miłość nie przyszła jednak ani łatwo, ani natychmiastowo. Choroba Charliego sprawiła, że chłopiec nie może w żaden sposób kontaktować się z otoczeniem, ma nienaturalnie wywrócone oczy, wykręconą sylwetkę.

Dokonałam wyboru, żeby go kochać. Działać tak, jak chciałam czuć. To nie wydarzyło się w ciągu jednej nocy, ale Bóg dał mi, całej naszej rodzinie, głęboką miłość do tego chłopca. Teraz, kiedy całuję jego policzki, moje serce wypełnia się uwielbieniem, które czasem doprowadza mnie nawet do łez. To dar, który otrzymałam prosto z serca Boga – pisze Cori na swoim profilu na Facebooku.





Dom dla siedmiorga umierających dzieci

Aktualnie rodzina opiekuje się też czternastoletnim TBearem będącym w podobnym stanie, co Charlie. Łącznie w ich domu w ciągu kilku lat znalazło schronienie siedmioro terminalnie chorych dzieci. Cori w tekście opublikowanym na stronie today.com pisze: „To błogosławieństwo, być częścią ich życia, mieć możliwość ulżyć im w cierpieniu, opiekować się i kochać mimo że w swoim stanie nie mogą nawet odwdzięczyć się uśmiechem”. W innym miejscu dodaje: „Zbyt wiele osób nie robi nic, ponieważ wiedzą, że nie mogą zrobić wszystkiego i nie mogą uratować każdego. Chociaż nie mogę pomóc każdemu dziecku, jestem szczęśliwa mogąc polepszyć życie chociaż tych kilku”.
Czytaj także: 8-letni Antonio umiera na raka: „Mamo, Matka Boża przyszła po mnie”


Czy pomoc nie jest czymś normalnym?

Cori i jej mąż Mark spędzają większość dni na zmienianiu pieluch, podawaniu lekarstw, przekładaniu dzieci z boku na bok, żeby uniknąć odleżyn, sprawdzaniu respiratorów, przygotowywaniu mieszanek odżywczych. Nie mają jak wyjechać na wakacje. „Dlatego właśnie uczyniliśmy nasz dom miejscem, w którym chcemy być i z którego nie chcemy nigdzie uciekać” – pisze Cori i dodaje, że spełniły się jej nastoletnie marzenia o „domu z otwartymi drzwiami”, do którego znajomi i (jeszcze) niezbyt znajomi przychodzą porozmawiać, popłakać, podzielić się radością.

Na wyrazy podziwu dla ich pracy Cori odpowiada zdziwieniem. Na Facebooku pisze: „Oboje uznaliśmy, że opieka nad chorymi dziećmi to coś, co jesteśmy w stanie zrobić. Dlaczego ma to być czymś niesamowitym? Czuję się zmieszana. Czy okazywanie współczucia tym, którzy są w potrzebie i wymagają pomocy nie jest czymś normalnym”?

...

Jak zwykle jest to wspaniale.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:45, 21 Lis 2017    Temat postu:

Marzył, żeby przeżyć jeszcze jedne święta. Jego Boże Narodzenie odbyło się w listopadzie
Marlena Bessman-Paliwoda | 21/11/2017
Jacob Thompson’s Journey/Facebook
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Rodzice w październiku dowiedzieli się, że ich dziewięcioletni syn nie dożyje Bożego Narodzenia. Postanowili zrobić wszystko, by spędzić razem ostatnie święta. W ten pomysł zaangażowało się ponad sto tysięcy ludzi.


C
ztery lata wcześniej rodzice małego Jacoba Thompsona dowiadują się, że ich pięciolatek cierpi na neuroblastomę – rzadki nowotwór dziecięcy. Od tego czasu ich życie dzieli się na to w domu i na to w szpitalu.

Mały Jacob dzielnie znosi chorobę. Ma swoje zainteresowania i ulubione bajki czy zwierzęta. Najbardziej lubi kolor pomarańczowy i pingwiny, dlatego nazywany jest pomarańczowym pingwinkiem. Ten kolor i znak pingwina towarzyszy mu cały czas.





Ostatnie święta Jacoba Thompsona

W październiku 2017 roku rodzice dowiadują się, że ich dziewięciolatek najprawdopodobniej nie dożyje Bożego Narodzenia (ma już bowiem neuroblastomę czwartego stopnia, czyli nowotwór rozsiany po węzłach chłonnych, innych organach i kościach). Co robią w takim wypadku?

Postanawiają zorganizować ostatnie święta, które spędzą razem. Przystrojono jego salę świątecznymi ozdobami, a w CNN pojawiła się prośba mamy chłopca, by przysyłać chłopcu karki z życzeniami. Tylko do 10 listopada dostał ich ponad 66 tysięcy z całego świata.
Czytaj także: Jak zawiodłem się na Bogu, a On zawiódł się na mnie. Wiara z rakiem w tle

Jacob dostawał nie tylko kartki, ale także filmiki z nagranymi życzeniami. Właśnie na taki pomysł wpadli między innymi strażacy z Miami:






Poszczególne zawody lub grupy łączyły się, aby małemu chłopcu powiedzieć „Wesołych Świąt” jeszcze w listopadzie. Kartki napływały od weteranów, policjantów, dzieci ze szkół, nauczycieli. Wysyłano Jacobowi zdjęcia z oznakami świąt z każdego kontynentu. Chłopca w szpitalu odwiedził nawet żywy pingwin, o co postarali się pracownicy ogrodu zoologicznego.

Jak zaznacza tata Jacoba, kartki, które otrzymał, wszystkie wiadomości, nagrania, życzenia utrzymywały chłopca w dobrym nastroju. Swoje ostatnie dni życia spędził radosnym otwieraniu kolejnych kartek i prezentów z rodzicami, z uśmiechem na twarzy.






Jacob zmarł w niedzielę, 19 listopada 2017 roku. 13 listopada za sprawą rodziny, personelu szpitala Meine Medical Center i tysięcy ludzi dobrej woli przeżył swoje ostatnie święta Bożego Narodzenia.

Rodzice chłopca dziękują wszystkim za każdą modlitwę, ale też proszą o coś więcej: „Zrób coś dla innych. Oddaj krew, użyj swoich talentów, by dać schronienie, jedzenie lub radość tym, którzy tego potrzebują – pamięci Jacoba”.

...

Wiele dobra z tego wyniklo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 1:02, 22 Lis 2017    Temat postu:

Każde dziecko z autyzmem jest inne. Zobacz ich "Światy"
Dzisiaj, 21 listopada (19:35)

"Nie szukałem sensacji, zależało mi na tym, by skupić się na jednej rzeczy i ją postarać się pokazać. Było to zatrzymanie się tych dzieci we własnych światach" - mówi RMF FM autor niezwykłej wystawy o dzieciach z autyzmem, Jan Jurczak. "Jeśli znasz jedno dziecko z autyzmem, znasz... jedno dziecko z autyzmem. Każde z nich jest inne" - podkreśla w rozmowie z Grzegorzem Jasińskim mama Mateusza, jednego z bohaterów zdjęć. "Mam nadzieję, że to co zostało pokazane, zachęci ludzi którzy są laikami w temacie autyzmu do tego, by przyjrzeć się temu bliżej" dodaje Katarzyna Rybicka, wiceprezes fundacji Autyzm Up.
Zajęcia grupowe
/Jan Jurczak /

Dla pana ta wystawa jest owocem długiej pracy, owocem pewnej podróży do świata, którego pan wcześniej nie znał...

Jan Jurczak: Tak można powiedzieć, samo zebranie materiału zajęło mi rok. Na początku trudno było wejść w ten świat. Jest on po prostu inny...

Co było największą niespodzianką?

JJ: Największym zaskoczeniem? Próbowałem znaleźć dla siebie słowa, żeby zrozumieć, dlaczego tam jest inaczej i te słowa to: "brak ciepła"...

Jak się to odczuwa?

JJ: Odczuwa się to jako brak emocji w dzieciach, które odwiedzałem. Może nie należy tego nazywać brakiem emocji, tylko nieadekwatnym ich wykorzystaniem. Może w ten sposób. Zwykle nie reagują na przywitanie...
Światy
/Jan Jurczak /

A to się w miarę upływu czasu zmieniało?

JJ: Nie, nie zmieniało się. To było dla mnie pewnym ułatwieniem. Zawsze, gdy fotografuje się ludzi, uważają jak wyjdą na zdjęciach. A tu dzieci nie reagowały na aparat, na moją obecność. To po prostu było inne...

To nie byłoby możliwe bez pomocy rodziców, bez akceptacji rodziców, ale też bez czegoś więcej, bez zaproszenia ze strony rodziców...

Katarzyna Rybicka: Ja miałam wątpliwości, czy wpuścić Janka do naszego domu, do naszego prywatnego życia. Zaufałam, że nie zrobi nam krzywdy.

Miała pani okazję go najpierw poznać, zanim wpuściła go pani do domu...

KR: Wszystko zaczęło się wcześniej. Janka zaangażowaliśmy do naszego projektu. Szukaliśmy fotografa, który pomógłby nam nakręcić teledysk świąteczny, taką kartkę świąteczną. I zaangażowaliśmy Janka. Janek przyszedł do nas do szkoły, nakręcił kartkę. I tak jak mówi, był w szoku, trafił w świat którego nie rozumiał. I ja myślałam po tym projekcie - a kartka świąteczna okazała się szałem i została przyjęta z wielkim entuzjazmem - że skończymy na tym. A po kilku tygodniach Janek do mnie zadzwonił i powiedział, że chciałby tam wrócić, że chciałby mieć możliwość wejścia i fotografowania dzieci. I pomyślałam sobie: wrócił. Czyli dostrzegł coś w naszych dzieciach. Janek powiedział, że nie widzi emocji w tych dzieciach, ja tych emocji widzę masę, oni są przepełnieni emocjami. Myślę, że to dlatego, że ja w tym świecie jestem już 10 lat i wiem, jak czytać różne rzeczy, Janek się pewnie dopiero uczy.

Jak ta nauka idzie? Czy projekt ma ciąg dalszy? czy wystawa jest podsumowaniem, zamknięciem, czy otwarciem na jeszcze nowe wrażenia i emocje?

JJ: Trochę to było tak, że zostałem poproszony, by postawić kropkę. Ja bardzo bym chciał do tego wracać, bo wcale nie uważam, żeby to było skończone. Mam nadzieję, że jeszcze będę miał coś do dopowiedzenia. O emocjach chyba najładniej powiedzieć, że to jest po prostu inny sposób wyrażania emocji. Nie brak uczuć, ale inny sposób wyrażania, do którego - jak Kasia powiedziała - trzeba przywyknąć, nauczyć się.
Światy
/Jan Jurczak /

Te zdjęcia na tej wystawie, to nie są wszystkie, nie tylko w oczywistym sensie liczebnym, ale także tematów, o których była mowa. Nie wszystkie sytuacje, z którymi pan miał do czynienia, zostaną pokazane...

JJ: Zostałem poproszony, by nie fotografować dzieci w trakcie napadów agresji, co jest problemem dla rodziców. Ja to w pełni zaakceptowałem, nie szukałem sensacji, nie chciałem tego fotografować. Zależało mi na tym, by skupić się na jednej rzeczy i ją postarać się pokazać. Było to zatrzymanie się dzieci we własnych światach. Stąd też nazwa wystawy...

Jaką część całego obrazu ta wystawa pokazuje?

KR: Ja myślę, że ta wystawa pokazuje całe spektrum. Takie jest moje odczucie. Czy pokazuje cały świat ludzi z autyzmem? Nie. To jest niewykonalne. Tak jak pokazanie na przykład całego mojego świata byłoby zadaniem nie do wykonania. Ale to co zostało pokazane, mam nadzieję, zachęci ludzi którzy są laikami w temacie autyzmu do tego, by przyjrzeć się temu bliżej...



Mateusz z Mamą
/Jan Jurczak /


Popatrzmy na konkretne zdjęcia, bo pani jest bohaterką niektórych z nich, wraz z synem. Na tym zdjęciu odrabiacie lekcje...

KR: Jesteśmy u nas w domu, w mieszkaniu, jest to sytuacja codzienna. Mateusz odrabia lekcje, potrzebuje w tym wsparcia. Robimy to razem...

A fotograf siedział na kanapie i czekał...

JJ: No trochę tak to wyglądało. Nasiedziałem się u Kasi w domu, za co bardzo chciałbym podziękować. To chyba nie było na początku łatwe, a dużo dla nas obojga znaczyło...

A kto się musiał bardziej przyzwyczaić, pani, czy syn?

KR: Ja. Wydaje mi się, że Mateusz nie miał z tym żadnego problemu.

A czekał na takie spotkania? Wyczuwała pani, że coś w jego zachowaniu się zmieniało, gdy miał się pojawić gość, a potem pewnie już trochę przyjaciel?

KR: Była to dla niego atrakcja. Do nas do domu rzadko przychodzą nowe osoby? Więc, była to dla niego atrakcja. Tutaj na jednym ze zdjęć jest większa grupa dzieci, które - wiem od terapeutów ze szkoły, że czekały i ich zachowanie zmieniało się, gdy wchodził Janek. One się starały dobrze wypaść.

Czyli na swój sposób stał się pan trochę terapeutą...

JJ: Wolałbym słowo: atrakcją...

To odrabianie lekcji zawsze tak wygląda?

KR: Tak. Jest dość rutynowe.

Ile trwa dziennie?

KR: To zależy ile Mateusz ma lekcji, na ile one wymagają mojego wsparcia. Bo są czasami zadania, z którymi mój syn sobie radzi bez mojego siedzenia przy nim. Myślę, że pół godziny do godziny, nie dłużej.
Przyjaciele
/Jan Jurczak /

To podejdźmy teraz do zdjęcia na którym Mateusz jest razem ze swoim przyjacielem. To nie jest scena tak zupełnie typowa. Dla niego tak, ale dla dzieci autystycznych nie. Mówi się, że dzieci z autyzmem...

KR: ... nie mają przyjaciół. Tak, że dzieci z autyzmem się nie przyjaźnią. Historia Mateusza i Janka zaczęła się 10 lat temu. Myślę, że to jest ciekawa historia, może ktoś będzie chciał to opisać. Oni spotkali się w przedszkolu, później uczyli się w edukacji wczesnoszkolnej, teraz są w szkole podstawowej. I oni się przyjaźnią. To nie jest definicja przyjaźni, którą my znamy. To jest relacja. Myślę, że to jest bardzo silna relacja. Oni się wspierają. To jest rzadkie, że dzieci z autyzmem mają kolegę z autyzmem, rosną z nim równolegle i dochodzą razem do jakiegoś wieku, pełnoletniego. Dlatego, że my rodzice często przenosimy dzieci z jednej placówki do drugiej, jest bardzo duża rotacja. A oni idą przez 10 lat razem i może dzięki temu mogą zaobserwować zmiany w sobie, pewnie się jakoś porównują. Ja myślę, że to jest bardzo cenne w ich życiu, że mają siebie.
W białych doniczkach
/Jan Jurczak /

Jak pan fotografował ich w takich wspólnych sytuacjach?

JJ: Ja starałem się zawsze wyodrębnić każdą osobę, ale akurat w tym przypadku oni byli przy sobie razem, że to mi pasowało. Niektóre zdjęcia wiszą tu przy sobie i to jest taka zabawa w łączenie zdjęć. Najlepiej zostawiać to wrażliwości oglądających osób, ale to połączenie bardzo lubię, więc mogę o nim powiedzieć. Tu jest zdjęcie dwóch białych doniczek z kwiatkami, chłopcy mają białe koszulki. I trochę łączą się te białe koszulki kwiatków i białe koszulki chłopców.

Tu mamy to zdjęcie większej grupy dzieci. To w szkole, na zajęciach?

KR: To jest zdjęcie u nas w szkole, dzieci mają chyba jakieś zajęcia grupowe, bo jest ich więcej.

Jak bardzo te dzieci się różnią? tak jak wszystkie dzieci? Trzeba jak rozumiem wyczulić się na te różnice miedzy nimi. Rodzice pewnie wyczuwają je bardzo dobrze...

KR: Jest takie popularne stwierdzenie, że jeżeli zna pan jedną osobę z autyzmem, to zna pan... jedną osobę z autyzmem. Każda osoba z autyzmem jest inna. Oni żyją trochę w cieniu swojej diagnozy, nie zauważamy często tego, że oni maja temperament, mają swój charakter. na przykład Laura tu na zdjęciu jest megapozytywną dziewczyną. Laura jest megapozytywną dziewczyną z autyzmem. Tobi, który jest bardzo rozgadany jest... gadatliwym człowiekiem z autyzmem. Każdy z nich ma swój własny temperament, własną osobowość, bardzo złożoną, tak jak ludzie neurotypowi. Bardzo różnią się między sobą, tak jak my różnimy się między sobą.
Światy
/Jan Jurczak /

Czyli rodzice, którzy nauczyli się czytać swoje dziecko - z autyzmem - potrafią tez lepiej czytać inne dzieci z autyzmem. To spektrum emocji, charakteru też się przed państwem otwiera...

KR: Myślę, że mamy już inny stopień wrażliwości. Ale to nie jest tak, że ja poznając Laurę od razu wiedziałam, o co jej chodzi. ja poznałam Laurę i dopiero wiem, o co chodzi. Każdego z dzieci, które trafia do nas do szkół uczę się na nowo. Z dzieckiem, które znam lata, mogłabym zostać, spędziłabym z nim czas, ponieważ znam jego zachowania, wiem, jak funkcjonuje. Natomiast w przypadku dziecka, które dopiero do nas przyszło, musiałabym je dopiero poznać.

A jak uczył się tych dzieci pan, spędzając z nimi dużo, ale jednak zdecydowanie mniej, czasu? Mimo wszystko trwało to rok...

JJ: Jak już się przebrnie przez tę ścianę inności, to bardzo widać, że świat każdego dziecka jest inny. Laura za każdym razem, jak przychodziłem, podbiegała i ściskając mi rękę mówiła dzień dobry. Każde z dzieci ma taką ładną, swoją "rzecz". I to naprawdę, niejedną. Trzeba użyć chyba tego słowa, że to jest piękne. Mateusz na przykład, jak idzie chodnikiem, najpierw zahacza o jedną stronę, potem drugą, chodzi takim zygzakiem. Zawsze prowadzi, zna na pamięć całą drogę i zawsze idzie bardzo szybko z przodu. Każde z dzieci ma swoje zachowania.

Co będzie dalej? Jak się będą zmieniać?

KR: Cały czas myślimy o ich przyszłości i o tym, by byli jak najbardziej samodzielni. Może za 10 lat Janek już nie będzie przyjeżdżał do mnie do domu, tylko przyjedzie do domu, czy mieszkania, w którym Mateusz będzie mieszkał samodzielnie. To jest moje marzenie. Nie wiadomo co będzie, zakładajmy dobre scenariusze...
Katarzyna Rybicka i Jan Jurczak
/Grzegorz Jasiński, RMF FM /

Wystawę można zobaczyć w godzinach otwarcia Instytutu Psychologii UJ. 7.00-21.00, od poniedziałku do piątku na pierwszym piętrze, przy ulicy Ingardena 6 w Krakowie. Będzie tam do 22 grudnia. Wstęp wolny.
Grzegorz Jasiński

...

Cierpienie dzieci naprawde nas uszlachetnia gdy je ogladamy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:19, 26 Lis 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
"Daliście Jacobowi radość". Rodzina zmarłego 9-latka dziękuje internautom
"Daliście Jacobowi radość". Rodzina zmarłego 9-latka dziękuje internautom

1 godz. 18 minut temu

Ta historia poruszyła tysiące internautów na całym świecie. 9-letni Jacob Thompson z USA od blisko czterech lat chorował na neuroblastomę (nowotwór współczulny układu nerwowego). Chłopiec i jego rodzice wiedzieli, że prawdopodobnie Jacob nie dożyje do świąt Bożego Narodzenia. Dlatego poprosili internautów, by przysyłali do niego świąteczne pocztówki. Chłopczyk zmarł tydzień temu.

Jacob Thompson zachorował na neuroblastomę w 2014 roku. W październiku tego roku lekarze powiedzieli jego rodzicom, że chłopiec ma przed sobą zaledwie miesiąc życia. Wtedy rodzina postanowiła, że specjalnie dla chłopca zorganizuje wcześniej święta Bożego Narodzenia.

Rodzice poprosili internautów, by przysyłali do Jacoba świąteczne kartki. Na ten apel zareagowały tysiące osób na całym świecie. Do szpitala, w którym leżał 9-latek nadeszły tysiące kartek. Do akcji włączyli się też celebryci, m.in. Arnold Schwarzenegger.

Chłopiec zmarł w ubiegłą niedzielę. Jego rodzina podziękowała wszystkim, którzy przysłali mu kartki i pozdrowienia. Daliście Jacobowi radość, a nam siłę, by optymistycznie spojrzeć w przyszłość. Dziękujemy, że wzięliście udział w podróży naszego synka - napisali na Facebooku rodzice 9-latka.

CNN

(mpw)

...

On dal im wiecej niz oni jemu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:41, 28 Lis 2017    Temat postu:

Mam na imię Matylda i mam 7 lat. Mój tata ma raka
Dominika Cicha | 28/11/2017

Materiały prasowe
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Matylda lubi balet i karate. Do niedawna skomplikowane figury ćwiczyła w zabawach z tatą. Ale 50-letni Robert Szlęk, który zawsze pomagał ludziom, teraz sam potrzebuje pomocy.

„Nie chcę, żeby umarł. To przecież mój tata i kocham go z całego serca” – mówi Matylda. Jej tata jest lekarzem rodzinnym, geriatrą i pediatrą. Jeszcze półtora miesiąca temu pędził na sygnale ulicami Krakowa. Pracował w karetkach, biorąc na siebie odpowiedzialność za ratowanie pacjenta.

Niedawno usłyszał diagnozę: ostra białaczka szpikowa. Dobrze wiedział, co to oznacza. Właśnie przechodzi drugą chemioterapię, a jego nazwisko znalazło się na liście oczekujących na przeszczep. Zostały mu może 3 miesiące…
Czytaj także: Jak zawiodłem się na Bogu, a On zawiódł się na mnie. Wiara z rakiem w tle


#TATAmaRAKA

„Jeśli tata umarnie, urnę z prochami będziemy zabierać ze sobą, aby zawsze był z nami” – mówi Matylda w rozmowie z dziennikarką styl.pl. Ale na razie robi wszystko, żeby do tego nie doszło. Nie może sama oddać tacie szpiku, więc postanowiła zachęcić do tego jak najwięcej dorosłych. Wymyśliła wyjątkowy spot.

„Mam na imię Matylda. Mam 7 lat. Chciałabym, żebyście kiedyś poznali mojego tatę Roberta. On teraz jest bardzo chory na białaczkę. A kocham go z całego, całego, najcalszego serca” – mówi, kreśląc różowe, kredowe serce.







To filmik promujący Wielką Akcję Ślinienia Patyczków, która odbędzie się 2 i 3 grudnia w Krakowie. Zorganizowali ją rodzina i przyjaciele Roberta, wraz z Fundacją DKMS (Baza Dawców Komórek Macierzystych). Żeby jak najwięcej osób się o niej dowiedziało, brat Matyldy, 14-letni Kacper, pisze kredą na chodnikach #TATAmaRAKA.


Wielka Akcja Ślinienia Patyczków

Jak można przyłączyć się do Wielkiej Akcji Ślinienia Patyczków? Wystarczy, że osoba między 18 a 55 rokiem życia zgłosi się do stoiska Fundacji DKMS (spis lokalizacji znajdziecie na stronie tatamaraka.pl). Na miejscu trzeba wypełnić ankietę i poślinić patyczek higieniczny. Cała procedura zajmie 15 min. „To nic nie boli!” – przekonuje Matylda.

Jeśli nie mieszkacie w Krakowie, możecie zostać potencjalnymi dawcami szpiku wypełniając formularz przez internet i odsyłając patyczki pocztą. Wszystkie informacje znajdziecie na stronie dkms.pl. Tam też przeczytacie np. o mitach związanych z dawstwem szpiku.
Czytaj także: Spotkałam się z człowiekiem, który ma twarz mojego męża


Jak wygląda oddawanie szpiku?

Jeśli okaże się, że Wasz genetyczny bliźniak czeka właśnie na przeszczep, dostaniecie telefoniczną informację. Następnie – jeżeli podtrzymacie decyzję – zostaniecie dokładnie przebadani i skierowani na pobranie komórek macierzystych szpiku.

Jak podkreślają organizatorzy Wielkiej Akcji Ślinienia Patyczków, sami jeszcze niedawno kojarzyli całą procedurę z wielką igłą wbijaną w kręgosłup. Nic bardziej mylnego.

Prawda jest taka, że istnieją dwie metody pozyskania krwiotwórczych komórek macierzystych. Pierwsza z nich to pobranie komórek macierzystych z krwi obwodowej. Metoda ta stosowana jest w 80% przypadków. Zazwyczaj wiąże się ona z jednodniową wizytą w klinice pobrania. (…) Drugą metodą jest pobranie komórek macierzystych z talerza kości biodrowej. Metoda ta wiąże się z 2-3 dniowym pobytem w szpitalu ze względu na konieczność znieczulenia ogólnego – piszą.

W Polsce co godzinę jedna osoba dowiaduje się, że jest chora na białaczkę. Dla wielu z nich przeszczep to jedyna szansa.

...

Dzieci tez cierpia bo rodzice chorzy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:17, 07 Gru 2017    Temat postu:

Umierający chłopiec miał tylko jedno marzenie: spotkać Luke’a Skywalkera
Dominika Cicha | 07/12/2017
Image supplied by Capital Pictures/EAST NEWS
Komentuj



Udostępnij



Komentuj



„Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi” trafi na ekrany kin dopiero za kilka dni. Ale Luke Skywalker już dziś doprowadzi Was do wzruszenia!


W
szystko zaczęło się od amerykańskiego scenarzysty, Eda Solomona. Synek jego przyjaciela umierał z powodu nieuleczalnej choroby. Chłopiec miał jeszcze tylko jedno marzenie: spotkać Luke’a Skywalkera, jednego z głównych bohaterów Gwiezdnych wojen.

Czułem, że to ja muszę wykonać telefon – jestem jedynym znajomym tej rodziny, który pracuje w przemyśle filmowym. Nie znam Marka, więc zadzwoniłem do jego agenta. Wytłumaczyłem mu, że ten kochany chłopiec codziennie ogląda „Gwiezdne wojny” i chciałby spotkać nie Marka Hamilla, ale raczej bohatera, którego on zagrał (choroba trawiła umysł chłopca do tego stopnia, że nie był w stanie zrozumieć, że Luke jest postacią fikcyjną) – tłumaczył na Twitterze.

Agent nie podzielał jednak entuzjazmu Solomona. Obiecał, że przekaże prośbę Hamillowi, ale polecił nie robić sobie większej nadziei.

„90 sekund później zadzwonił do mnie sam Mark Hamill, który od razu się zgodził i podał swój adres domowy” – napisał scenarzysta.
Czytaj także: Johnny Depp zrobił chorym dzieciom fantastyczną niespodziankę!

Aktor – a właściwie Luke Skywalker – spotkał się z chorym chłopcem i przez kilka godzin cierpliwie odpowiadał na jego pytania. Także wtedy, gdy po raz kolejny się powtarzały. „Nawet gdy piszę o tym teraz, mam łzy w oczach. Był współczujący, uprzejmy i cierpliwy. Dla tego chłopca i jego rodziny to spotkanie było wszystkim” – stwierdza Solomon.

A co o wzruszającym spotkaniu myśli sam Luke Skywalker? To znaczy… Mark Hamill? „Nie ma piękniejszego dźwięku niż śmiech dziecka” – stwierdza na Twitterze. – O wiele bardziej wolę odwiedzać szpitale niż programy talk-show. Ta historia rozdziera serce, ale jest inspirująca. Sprawia, że w porównaniu z nią moja kariera wydaje się trywialna. Mam nadzieję, że będę mógł robić więcej”.

...

Sztuka i kultura jak widac maja do odegrania wielka role. Dlatego musza byc dobre.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:01, 15 Gru 2017    Temat postu:

Maciuś, śpiący królewicz. Odszedłeś bez zapowiedzi…
Anna Salawa | 15/12/2017

Archiwum prywatne
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Kiedy jest nam bardzo źle, przypominamy sobie słowa Twojej siostry. Dzień po Twoim odejściu, z troską zaczęła się o Ciebie dopytywać. Czy w niebie miałeś już śniadanie, czy nie musisz jeść już przez rurę w nosku, czy jak mieszkasz z Aniołkami to znaczy, że jesteś zdrowy?

8 grudnia 2015. Papież w Watykanie otwiera Drzwi Święte Roku Miłosierdzia, a w naszym życiu otwiera się zupełnie nowy, nieznany etap. Na rutynowym badaniu USG lekarz stwierdza, że w Twojej małej główce brakuje wielu ważnych narządów, że jeśli w ogóle urodzisz się żywy, to będziesz bardzo chory i cierpiący. W jednej sekundzie mój stan błogosławiony zamienia się w stan wielkich lęków i niepewności. Ciągle dotykam brzucha, nerwowo sprawdzam, czy się jeszcze ruszasz.

Mario czy już wiesz, kim okaże się syn, twój mały chłopiec… – śpiewa Kuba Badach w tamte adwentowe dni. Bo my już wiemy. Wiemy, że choć nie mieliśmy jeszcze okazji się z Tobą przywitać, prawdopodobnie wkrótce będziemy musieli się z Tobą żegnać…


Papież Franciszek przytula Twoją główkę

1 kwietnia 2016. Tak, prima aprilis to najlepsza data na Twoje urodziny. Jeszcze dzień wcześniej lekarze dawali Ci 10% szans, że urodzisz się żywy. Dziś dostajesz 8 punktów w skali Apgar i masz się całkiem nieźle. Po raz pierwszy pokazujesz, jak bardzo lubisz sobie żartować z diagnoz lekarskich. Pierwszy i nie ostatni. W nas odradza się nadzieja. U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga; bo u Boga wszystko jest możliwe – czytamy w tamtych dniach w Ewangelii… I kurczowo łapiemy się tych słów.

Lipiec 2016. Razem z pielgrzymami z całego świata śpiewamy: Wznoszę swe oczy ku górom, skąd. Przyjdzie mi pomoc; Pomoc od Pana, wszak Bogiem On. Miłosiernym jest! W tym międzynarodowym tłumie Ty… prawdopodobnie najmłodszy wśród pielgrzymów. Modlimy się o cud. Bo skoro Pan pozwolił przyjść Ci na świat, chyba nie po to, żebyś na nim cierpiał… – tłumaczymy sobie po ludzku. Modli się również sam papież Franciszek. Mocno przytula Twoją małą, chorą główkę i błogosławi Ciebie, Twoją starszą siostrzyczkę i nas…
Czytaj także: Gdzie szukać pomocy po stracie dziecka?


Boże, po co cierpienie tych najmniejszych?

Jesień 2016. Boże, mój Boże… czemuś mnie opuścił – to jedyna modlitwa, jaka w tym czasie przechodzi nam przez gardło. Jedni rodzice chodzą z dziećmi na plac zabaw – my codziennie biegamy po lekarzach i rehabilitacjach. Inne matki mogą karmić swoje pociechy piersią, my walczymy, żeby w ogóle dać Ci jeść. Nie potrafisz ssać i każdy Twój posiłek trwa godzinami. I jeszcze te infekcje, które ciągle zatrzymują nas w szpitalu. Nie ma w nas zgody na Twoją chorobę. Jest złość, coraz większe zmęczenie. Boże, po co cierpienie tych najmniejszych? – krzyczymy z żalem… Odpowiedź nie przychodzi.

6 grudnia 2016. Świat obdarowuje się prezentami z okazji mikołajek, a my dostajemy nasz najpiękniejszy, ale też najtrudniejszy prezent. Z oddziału onkologii Centrum Zdrowia Dziecka, po tygodniach w szpitalach, wreszcie wracamy do domu. Trafiamy pod opiekę Warszawskiego Domowego Hospicjum Dziecięcego. Pod koniec listopada po prostu usnąłeś, a straszny rezonans wytłumaczył, że to przez poważne zmiany nowotworowe w okolicach pnia mózgu. Cios, którego się nie spodziewaliśmy. Świat czeka na Boże Narodzenie, a nasz Adwent zamienia się w czekanie na… śmierć dziecka. W ocenie lekarzy może się tak zdarzyć, że nie dożyjesz do świąt.
Czytaj także: Gdy umiera córka Jaira. A gdyby to Twoje dziecko odchodziło?
Galeria zdjęć


Twoja siostra najchętniej bawi się w szpital

1 kwietnia 2017. Twoje pierwsze urodziny. Jest tort i świeczka. Są balony i tłumy gości. I ogromna radość, że doczekałeś tego dnia… Wszak tyle razy już zapadał na Tobie śmiertelny wyrok. A Ty? A Ty nic sobie z tego nie robisz… słodko śpisz w swoim łóżeczku. My przeszliśmy przyśpieszony kurs pielęgniarstwa. Nawet Twoja starsza siostra najchętniej bawi się w szpital – cewnikuje swoje lalki, karmi je przez sondę. Powtarza wszystko to co robimy my, kiedy opiekujemy się Tobą.

Coraz rzadziej pytamy się, o co w tym wszystkim chodzi… Ufamy.

27 listopada 2017. Wczoraj, w niedzielę Chrystusa Króla, w Ewangelii czytaliśmy, że kto przyjmuje jednego z tych moich najmniejszych, mnie samego przyjmuje. Czuliśmy, że Kochany to o Tobie te słowa. Że wraz z Tobą, Tym najmniejszym i bezbronnym, do naszej rodziny przychodzi sam Chrystus.

Za kilka dni minie rok jak staliśmy się małym domowym szpitalem. Nawet przestaliśmy wierzyć Królewiczu w Twoją diagnozę, bo przecież z takim rozpoznaniem medycznym nie miałeś prawa już żyć…

I wtedy Ty, bez zapowiedzi, jak gdyby nigdy nic, odchodzisz…

Choć żegnaliśmy się z już z Tobą wielokrotnie, choć niejednokrotnie modliliśmy się o spokojną śmierć dla Ciebie, bo tak nieludzkie było Twoje cierpienie – okazało się, że nie da się oswoić umierania. Jesteśmy na to nieprzygotowani.
Czytaj także: Zamiast łóżeczka kupowaliśmy trumnę. Dzień Dziecka Utraconego


Czy Maciuś jadł już w niebie śniadanie?

30 listopada 2017. Na dworze biało. Twoja starsza siostra powiedziała, że to Ty od Aniołków ten śnieg nam zesłałeś. Białe są również ornaty księży, którzy sprawują Twój pogrzeb. I morze kwiatów, na Twojej trumience. Nie wypowiedziałeś nigdy żadnego słowa, nie miałeś konta na FB, a żeby się z Tobą pożegnać do kościoła przybyły tłumy. Żyłeś tylko 605 dni na tym świecie, a każdy z nich poruszał serca wielu. Choć w czasie Twojej choroby, nie raz było nam bardzo trudno, nigdy nie czuliśmy się w niej sami. A ja często siedząc przy Twoim łóżeczku nuciłam sobie pod nosem pieśń wielkanocną: Przychodzisz do nas Panie, mimo drzwi zamkniętych… Bo czułam, że nawet siedząc prawie cały czas w domu, dużo dobra nas ciągle spotyka.

Kochany! Tęsknimy. Tak nienaturalne jest pochować własne dziecko. Nawet słownik tego nie ogarnia. Są wdowy, sieroty. A jak nazwać rodziców w żałobie?

Kiedy jednak jest nam bardzo źle, przypominamy sobie słowa Twojej starszej siostry. Dzień po Twoim odejściu, przy śniadaniu z troską zaczęła się o Ciebie dopytywać. Czy w niebie miałeś już śniadanie, czy nie musisz jeść już przez rurę w nosku, czy masz otwarte oczka i czy jak mieszkasz z Aniołkami to znaczy, że jesteś zdrowy. Kiedy na wszystkie pytania uzyskała twierdzącą odpowiedź, odetchnęła z ulgą. Tak, wiary powinniśmy się od Was uczyć. Najmniejszych.

....

Grzechy zbrodniarzy powoduja cierpienie niewinnych. Dokladnie tak jak wojny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:58, 17 Gru 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
Chcieli, by umierający 2-latek po raz ostatni poczuł magię świąt. Zaprosili Świętego Mikołaja
Chcieli, by umierający 2-latek po raz ostatni poczuł magię świąt. Zaprosili Świętego Mikołaja

Dzisiaj, 16 grudnia (17:02)

​2-letni Miles Agnew z Salt Lake City zmagał się z kilkoma poważnymi chorobami. Od miesięcy przebywał w hospicjum. Jego matka zdała sobie sprawę, że dziecko nie dożyje świąt Bożego Narodzenia, więc zaprosiła Świętego Mikołaja, by jej synek poczuł magię tego wyjątkowego okresu.

Młody Amerykanin cierpiał na mikrocefalię, dziecięce porażenie mózgowe, epilepsję i inne choroby. Jego matka Michelle zdała sobie sprawę, że dziecko może nie dożyć świąt Bożego Narodzenia.

Rodzice - chcąc, by ich dziecko poczuło magię świąt po raz ostatni - zwrócili się o pomoc do organizacji "Secret Sleigh Project", która wysyła Mikołajów do chorych dzieci. Brodaty Mikołaj przyjechał do małego Milesa 5 grudnia.

Zdjęcie dziecka siedzącego na kolanach Świętego Mikołaja szybko rozeszło się po mediach społecznościowych. Było wiele wzruszeń. Nawet w oczach Mikołaja były łzy.

Niestety, to było ostatnie spotkanie 2-letniego Milesa ze Świętym Mikołajem. Kilka dni później stan dziecka się pogorszył. Tydzień po wizycie, 2-latek zmarł.

Pracownicy organizacji złożyli kondolencje rodzinie chłopca i podkreślili, że byli szczęśliwi, że mogli go poznać.

....

Widzimy ze nie ma wiekszego pocieszenia niz Bóg. Dziecko tez musi miec swiadomosc ze do Niego idzie! 2 letnie nie jest ,,za male". To nie filozofia!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 7 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy