Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Finansowanie kultury .

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Tam gdzie nie ma już dróg...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:41, 06 Lut 2012    Temat postu: Finansowanie kultury .

Protest zespołu "Mazowsze", upominają się o podwyżki

Artyści zespołu "Mazowsze" w strojach ludowych pikietują w poniedziałek stołeczny ratusz, w którym odbywa się sesja sejmiku mazowieckiego. Domagają się zwiększenia wynagrodzeń oraz dotacji dla zespołu. W tej sprawie od czwartku prowadzą strajk.

W pikiecie uczestniczy ok. 100 artystów - tancerzy, śpiewaków, muzyków - a także obsługa techniczna zespołu, związkowcy NSZZ "Solidarność", którzy przynieśli transparenty: "Kukułeczka kuka i pieniędzy szuka", "Mamy pretensje o nasze pensje", "Panie ministrze kultury, ambasadorze kultury, nasze kochane Mazowsze cicho umiera!", "Ambasador kultury a w portfelu dziury". Emitowane są nagrania "Mazowsza". Pikietę, która rozpoczęła się o godz. 10.30, zapowiedziano na dwie godziny.

Członkowie zespołu rozdają przechodniom ulotki: "Domagamy się podwyżki płac, której nie mieliśmy od wielu lat. Ambasador polskiej kultury, pracuje za pensję minimalną.(...)Jesteśmy zdeterminowani a zarazem bezsilni, gdyż nasze głosy trafiają do urzędników, rozkładających ręce w geście niemożliwości, interwencji w naszej sprawie" – napisano w nich.

Przewodnicząca Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" przy zespole "Mazowsze" Iwona Wieczorek powiedziała, że delegacja zespołu zostanie przyjęta na sesję sejmiku i złoży petycję.

Sejmik mazowiecki zmniejszył w tym roku dotacje dla wszystkich podlegających mu instytucji o 15 proc. Dotacja dla "Mazowsza" na 2012 rok wynosi 7,45 mln zł. Według urzędu marszałkowskiego, któremu zespół podlega, w obecnej sytuacji "realizacja postulatów płacowych nie jest możliwa".

Artyści "Mazowsza" od czwartku strajkują w podwarszawskiej siedzibie Centrum Promocji Kultury Regionalnej i Narodowej "Matecznik Mazowsze" w Karolinie. Artyści przerwali pracę, oflagowali budynek. Domagają się zwiększenia dotacji dla zespołu oraz wyższych wynagrodzeń. Pensje artystów wynoszą od 1400 zł brutto dla młodszych adeptów do 2000 zł brutto dla pracowników po 20 latach pracy. Od lipca 2011 r. artyści są w sporze zbiorowym z dyrekcją zespołu.

Zespół "Mazowsze" istnieje od ponad 60 lat. Założyli go kompozytor Tadeusz Sygietyński i jego żona, aktorka Mira Zimińska-Sygietyńska. Miał uchronić od zapomnienia i popularyzować polską kulturę ludową. Od lat nazywany jest ambasadorem polskiej kultury na świecie. Pion artystyczny "Mazowsza" - balet, chór i orkiestra - liczy około setki pracowników.

>>>>>

1400 zl ??? Toz to jest przestepstwo bo ponizej minimalnej krajowej ! Tuskowcy sami ja podniesli a teraz takie przestepstwo .
Poza tym jesli chodzi o tancerzy to jest ciezka praca fizyczna . To oni sie nawet nie wyzywia za taka kase ! Wiecej kalorii straca na tancach niz odzyskaja za te pensje !
Oczywiscie podwyzki sa konieczne a ponadto specjalne dodatki dla tanczacych za wysilek fizyczny zalezne od ilosci wytanczonych godzin .
Nie moga byc takie same pensje dla tych co stoja i spiewaja oraz dla tych co caly wystep tancza !
Widzicie tutaj ze sa to prostu grupy o malej liczebnosci i rzad ich sie nie boi . Poza tym mocno rozproszone bo pracownik muzeum nie czuje wiezi z tancerzem z zespolu mimo ze niby ta sama kultura ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:57, 24 Lut 2012    Temat postu:

Zespół ludowy Mazowsze wywalczył 200 zł podwyżki

Ar­ty­ści ze­spo­łu lu­do­we­go Ma­zow­sze za­wie­sza­ją strajk, ale nie mówią o suk­ce­sie - in­for­mu­je Radio dla Cie­bie.

Ze­spół do­stał pod­wyż­kę w wy­so­ko­ści 200 zło­tych. Na po­cząt­ku lu­te­go ze­spół ogło­sił strajk, do­ma­ga­jąc się więk­szych pen­sji. By osią­gnąć ten cel, pro­te­sto­wa­li m.​in. pod sto­łecz­nym ra­tu­szem.

Kom­pro­mis osią­gnię­to, ale o po­pra­wie na­stro­jów w ze­spo­le nie może być mowy - mówi Kon­rad Go­lia­nek, so­li­sta ze­spo­łu:

- Nie na­zy­wał­bym tego suk­ce­sem, a małym krocz­kiem do przo­du. Jeśli cho­dzi o spra­wy fi­nan­so­we je­ste­śmy w głę­bo­kim dołku. Jest to za­le­d­wie za­le­pie­nie dziu­ry. Tu nie cho­dzi tylko o nasze pen­sje, ale o bu­dżet. Je­stem prze­ko­na­ny, że nie star­czy on do końca roku. przed nami jesz­cze duża de­ba­ta, jak ze­spół ma być fi­nan­so­wa­ny. Przed­sta­wi­cie­le ar­ty­stów nadal wal­czą o więk­szy bu­dżet. Pod­pi­sa­li po­ro­zu­mie­nie w wła­dza­mi wo­je­wódz­twa ma­zo­wiec­kie­go, w któ­rym zo­bo­wią­za­li się do pro­wa­dze­nia dal­szych roz­mów.

>>>>

Ale im nadawali .

Czyli pensja wzrosnie z 1700 do 1900 brutto czyli ile to na reke ???? 1000 ??? 1200 ??? To nawet inflacji im od 2007 czy 2006 nie zwrocili ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:12, 24 Maj 2012    Temat postu:

Strajk muzeów i galerii; artyści domagają się rozmów z rządem.

Rozmów z rządem i rozpoczęcia prac nad systemem ubezpieczeń, w który włączeni byliby artyści, domagają się strajkujący twórcy kultury. W proteście galerii i muzeów pt. "Dzień bez sztuki" biorą udział m.in. Muzeum Narodowe w Krakowie i warszawska Zachęta.

Krytyk sztuki Karol Sienkiewicz przekonywał, że społeczeństwo w Polsce dzieli się na dwie grupy: osób zatrudnionych na etatach i tych, którzy etatów nie mają.

- Zatrudnieni na etatach są w pewien sposób uprzywilejowani, za nich ktoś opłaca regularnie składki, nie muszą się tym przejmować. Grupa "wolnych strzelców" i osób, które z racji wykonywanego zawodu, nie mogą pracować na etatach jest w pewien sposób pokrzywdzona, bo w Polsce nie istnieją żadne rozwiązania prawne, które pomagałyby im na rynku pracy - tłumaczył. Jego zdaniem w Polsce od 20 lat nikt nie zajął się kwestią ubezpieczeń społecznych twórców, artystów.

- Domagamy się od rządu, aby rozpoczął prace nad systemem, który włączy artystów, twórców kultury do systemu ubezpieczeń zdrowotnych i emerytalnych - podkreślił.

Zapowiedział, że jeżeli akcja nie przyniesie rezultatów, artyści podejmą dalsze działania. - Liczymy na to, że rząd podejmie z nami rozmowę, to jest nasz podstawowy postulat. Nie jest tak, że nagle rozpoczęliśmy akcję "zamykamy muzea". Od początku kwietnia wysyłaliśmy w tej sprawie listy do ministra kultury - nie było żadnej odpowiedzi. (...) Miasto nie odpowiedziało nam na listy ws. Muzeum Sztuki Nowoczesnej, a minister Zdrojewski - na apele w tej sprawie. To pokazuje, jak traktuje się nasze środowisko - mówił Sienkiewicz.

Artystka Katarzyna Górna zwróciła uwagę, że główną przyczyną akcji środowiska artystycznego były propozycje ograniczenia możliwości odliczania przez artystę 50% kosztów uzyskania przychodów. - Te 50% nie zostało zlikwidowane, ale ograniczone. Dlatego, że rząd stwierdził, że tam jest mnóstwo nadużyć i to powoduje straty budżetu. (...) Możliwość odpisu 50% to nie jest przywilej, ale prawo do odpisywania kosztów, które artysta ponosi - powiedziała Górna.

Zauważyła, że od wielu lat Polska chwali się sukcesami rodzimej sztuki i wybitnych polskich artystów na międzynarodowej arenie. - Jednak to właśnie w tym kraju większość artystów jest nieubezpieczona, bo ich po prostu na to nie stać. To nie może być tak, że artyści boją się zachorować, pójść do szpitala. My nie walczymy o jakieś specjalne traktowanie, chcemy podstawowego minimum; tego, aby stworzyć system, który umożliwiłby artystom samodzielne odprowadzanie składek. Chcemy, aby rząd rozpoczął z nami prace na stworzeniem systemu ubezpieczeń, który uwzględni specyfikę takiego zawodu, jakim jest artysta. Artysta nie jest biznesmenem, a proces twórczy to nie jest kalkulacja zysków - mówiła Górna.

Zgodził się z nią ekonomista Mikołaj Iwański. - Praca artysty to praca twórcza, która ma swoją specyfikę, jest pracą na rzecz dobra wspólnego, ale często nieopłacaną i niezauważaną przez system ubezpieczeń i przez system fiskalny- ocenił. Jego zdaniem system emerytalny w Polsce jest "koszmarnie niesprawiedliwy".

- Występują bardzo duże asymetrie: mamy doskonale zabezpieczoną sferę mundurową, fantastycznie zabezpieczonych księży, parlamentarzystów, trochę gorzej zabezpieczonych ludzi pracujących na etatach oraz grupę, która jest z systemu wykluczona - w tym artystów. (...) Ale to nie jest tylko ich problem, to także problem poważnej grupy ludzi pracujących w Polsce na umowach śmieciowych, którzy nie mają ubezpieczenia i nie będą mieli prawa do emerytury - tłumaczył.

Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdan Zdrojewski mówił w TOK FM: Jestem z artystami, muzealnikami, z osobami, które pracują w pocie czoła i nie mają wysokich wynagrodzeń i mają bardzo niskie świadczenia emerytalne. Mamy artystów - zwłaszcza w obszarze sztuk wizualnych - którzy nie są w stanie utrzymać rodzin i w związku z tym wykonują inne prace. I często odchodzą od zawodu. Ale mam wątpliwości co do formy protestu. Chciałbym, żeby placówki kultury szukały dialogu, a nie zamykały się na opinię publiczną.

Zdaniem dyrektor warszawskiej Zachęty Hanny Wróblewskiej, misją wielu instytucji kulturalnych, muzeów, galerii jest upowszechnianie sztuki współczesnej we wszystkich jej przejawach. - Misja ta rozpoczyna się od naszej współpracy z artystą. I rzeczywiście w łańcuchu artysta - kurator - dyrektor, to artysta jest - z jednej strony najmocniejszym graczem, bo to on tworzy dzieła; z drugiej strony - jest pokrzywdzony, bo najmniej ma z tego profitów - podkreśliła.

Inicjatorem strajku jest Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej - otwarte porozumienie różnych środowisk, organizacji i osób prywatnych z całej Polski, których łączy "pragnienie przyspieszenia koniecznych zmian w sferze kultury, zwłaszcza tej związanej ze sztuką współczesną".

W strajku udział zapowiedziało ok. 80 polskich instytucji kultury. Są wśród nich Galeria Miejska Arsenał w Białymstoku, Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia w Gdańsku, Muzeum Narodowe w Krakowie, Galeria Miejska Arsenał w Poznaniu, warszawskie: Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Muzeum Narodowe, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Muzeum Narodowe we Wrocławiu.

>>>

Owszem . Jednak kultura jest tak roznorodna ze trudno ja wziasc na ,,etat'' ... Sila rzeczy musza byc rozne formy ... Ogolnie albo kasa jest marnowana na pseudosztuke ale wartosciowe rzeczy sa niedofinansowane ...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:12, 20 Lut 2013    Temat postu:

W kryzysie oszczędzamy na duchowej strawie

Bilety do kina, teatru, ale też książki, prasa i muzyka stają się dobrem coraz bardziej luksusowym. Po raz pierwszy od 1993 r. spadają wydatki Polaków na kulturę - informuje "Dziennik Gazeta Prawna".

Jak wynika z raportu GUS w 2011 r. przeciętny Polak wydał na kulturę 405 zł, przy 406 zł w 2010 r. i 389 zł w 2009 r. Wcześniej z roku na rok wydawaliśmy coraz więcej, co jest normalne w bogacących się społeczeństwach - stwierdza "DGP".

Nominalne różnice w wydatkach nie wydają się duże, ale biorąc pod uwagę rosnące przez ten czas dochody, okazuje się, że dość znacznie zaczęliśmy oszczędzać na kulturze już w 2010 r.

Jednym z powodów obecnego spadku może być spowolnienie gospodarcze - wskazuje ekonomista z SGH dr Rafał Kasprzak. Jak dodaje, książka czy kino to nie chleb, więc łatwiej na nich zaoszczędzić.

Kasprzak wylicza, że oprócz kryzysu na mniejsze wydatki wpływa też zmiana w sposobie konsumpcji kultury czy konkurencja w postaci internetu.

Niezmiennie rosną tylko wydatki na abonament i TV kablową. Niestety coraz bardziej widoczne jest, że kultura staje się dobrem elitarnym i właśnie TV jest dla coraz szerszej grupy jej podstawowym źródłem - komentuje Kasprzak.

....

To nie kryzys tylko celowe schlodzenie . Oczywiscie kultura dostanie po glowie najmocniej bo jest luksusem . A luksusy obcina sie w pierwszej kolejnosci . Chleb w ostatniej . Kultura jak caly kraj jest w ruinie .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:28, 27 Mar 2013    Temat postu:

Sejmik zlikwidował siedem filii biblioteki pedagogicznej


Sejmik województwa opolskiego zlikwidował siedem z jedenastu filii Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Opolu. Uchwały o likwidacji radni przegłosowali we wtorek na sesji opolskiego sejmiku. Powody likwidacji to spadające czytelnictwo i oszczędności.

Zgodnie z przyjętą we wtorek uchwałą, z końcem lipca tego roku zlikwidowane zostaną filie Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Głubczycach, Grodkowie, Krapkowicach, Namysłowie, Oleśnie, Prudniku i Strzelcach Opolskich. Nadal działać mają placówki biblioteki w Nysie, Kluczborku, Kędzierzynie-Koźlu i Brzegu.

Członek zarządu województwa opolskiego Barbara Kamińska tłumaczyła, że jednym z głównych powodów przemawiających za likwidacją placówek było spadające czytelnictwo. Z zestawień przygotowanych na potrzeby zarządu wynika, że do bibliotek pedagogicznych w regionie zapisanych jest obecnie 31 proc. osób do tego uprawnionych - nauczycieli, studentów i maturzystów. "Czynnie korzystających z zasobów placówek wśród uprawnionych jest tylko 12 procent" - zauważyła Kamińska. "Wśród zapisanych nauczyciele stanowią 23 procent, z czego 7 procent z nich to czynni czytelnicy placówek" - dodała.

Według Kamińskiej, w ostatnich latach liczba zarejestrowanych czytelników spadła o 40 proc. - z 4,7 tys. osób do 2,8 tys.; liczba odwiedzin osobistych - o 32 proc., a wypożyczeń tradycyjnych o prawie 50 tys., czyli o połowę. "Wzrasta natomiast liczba wirtualnych odwiedzin bibliotecznych" - wyjawiła Kamińska.

Kolejny powód zamknięć to koszty utrzymania filii. W uchwale intencyjnej o likwidacji zapisano m.in., że samorząd województwa nie może dalej utrzymywać tak rozbudowanej sieci placówek biblioteki. Według Kamińskiej koszt utrzymania siedmiu likwidowanych placówek to 1 mln zł, jedna piąta kosztów utrzymania całej biblioteki.

Dane te nie przekonały radnego z klubu Prawa i Sprawiedliwości Jerzego Czerwińskiego. "Sprzeciwiałem się temu pomysłowi od samego początku, uważam, że to krok, który przyczyni się do jeszcze większej prowincjonalizacji prowincji" - argumentował we wtorek Czerwiński. Krytycznie o likwidacji wyrażali się też radni SLD.

Mimo to sejmik uchwalił likwidację. Radni głosowali w tej sprawie siedem razy, decydując o każdej z filii osobno. Za likwidacją poszczególnych placówek było od 13 do 15 radnych w kolejnych głosowaniach. Przeciwko w każdym z głosowań było 7-8 rajców, a część wstrzymała się od głosu.

Barbara Kamińska poinformowała, że gotowość przejęcia księgozbiorów z zamykanych filii zadeklarowało dotychczas sześć z siedmiu samorządów, a dwóch burmistrzów - Grodkowa i Prudnika - chce zatrudnić w sumie trzech pracowników. Jak podała Kamińska w likwidowanych bibliotekach na 19,5 etatach pracują obecnie 24 osoby, z czego dwoje ma uprawnienia emerytalne.

Dyrektorka Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Opolu Dagmara Kawoń-Noga przypomniała w rozmowie z PAP, że działalność bibliotek pedagogicznych polega nie tylko na udostępnianiu zbiorów. "Obecnie we wszystkich placówkach są wystawy, konkursy i konferencje" - podkreśliła zauważając, że po likwidacji zabraknie mieszkańcom nie tylko dostępu do książek, ale również oferty edukacyjnej. Zaznaczyła, że w najbliższym czasie zablokowany zostanie dla czytelników dostęp do zbiorów, by mogła być przeprowadzona ich inwentaryzacja i inwentaryzacja majątku.

Księgozbiory mają być przejęte przez biblioteki miejskie i gminne miast, w których znajdują się zamykane placówki. "W tej kwestii nie ma jeszcze ustaleń co do zbiorów z Głubczyc" - zastrzegła Kawoń-Noga.

W likwidowanych filiach znajduje się prawie 217 tys. woluminów, z 600 tys. będących w zbiorach opolskiej biblioteki pedagogicznej.

....

Czuje ze wiekszosc ksiazek pojdzie na makulature bo beda sie powtarzac a biblioteki nie maja magazynow . A nie trzeba bylo je zamienic na normalne biblioteki ? Zeby kazdy mogl korzystac !? Ale wtedy trzeba by utrzymac !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:47, 23 Maj 2013    Temat postu:

Boom gospodarczy i artystyczny w Turcji

W Turcji dzieła współczesnej rodzimej sztuki na ekskluzywnych aukcjach idą za miliony, powstają luksusowe galerie, artyści wystawiają za granicą. Boom artystyczny zbiegł się z dekadą stałego wzrostu gospodarczego. Zakupy dyktuje tradycja i dążenie do prestiżu.

Klientami aukcji i galerii są zwykle rodziny bogatych przemysłowców i potentatów. Stambuł, w którym żyje 11 mln ludzi, pod względem liczby milionerów na liście magazynu "Forbes" zajmuje 5. na świecie miejsce. Ale w sztukę inwestuje także rozrastająca się klasa młodych profesjonalistów. Dążą do prestiżu, szukając przy tym korzystnych inwestycji.

Od czasu, kiedy w 2001 roku finansowy krach powalił na kolana turecki sektor bankowy, gospodarka Turcji wzrosła ponad dwukrotnie pod względem wielkości, a nominalnie wartość PKB na głowę potroiła się.

W 2001 roku powstało w Stambule Muzeum Sakipa Sabanciego, tureckiego miliardera i filantropa, zmarłego trzy lata później. Holding Sabanci, w 61 proc. należący do rodziny, jest największą grupą turecką pod względem zysków. Zrzesza 70 firm, działa w 15 krajach. Jeden z Sabancich, Erol, jest milionerem, honorowym prezesem tureckiego banku Akbank. A rodzina, oprócz muzeum, założyła w Stambule prywatny Uniwersytet Sabanci w 1994 roku. Guler Sabanci, która w 2004 roku została prezesem holdingu, w 2007 roku została zaliczona przez "Forbesa" do 100 najpotężniejszych kobiet na świecie, a w 2009 roku "Financial Times" przyznał jej 5. miejsce wśród 50 najważniejszych kobiet świata.

W 2004 roku rodzina Eczacibasi założyła Stambulskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej - Istanbul Modern, a w rok później powstało Muzeum Pera, należące do Fundacji Suny i Inana Kiraców. Suna Kirac to córka tureckiego biznesmana Vehbiego Koca - jednego z najbogatszych ludzi w Turcji. Koc, który produkował żarówki, samochody, tkaniny, zapałki i elektronikę, stworzył grupę ponad 100 firm działających w sektorach spożywczym, energetycznym, turystycznym, technologicznym, motoryzacyjnym, o rocznych obrotach rzędu 40 mld dolarów. Grupa Koc jest jednym z 200 największych przedsiębiorstw na świecie.

Zapoczątkowanie w 1987 roku Biennale sztuki w Stambule części sceptycznie nastawionych Turków otworzyło oczy na walory współczesnego malarstwa i rzeźby. Ale przestrzeń dla artystów stworzyło dopiero otwarcie Istanbul Modern. Prezentuje ono wystawy stałe i czasowe, retrospektywy tureckich twórców, prowadzi galerię fotograficzną oraz programy edukacyjne i społeczne.

Dla artystów wystawa w tej placówce oznacza duży prestiż, a inwestorom daje gwarancję wysokiej jakości - mówi Levent Calikoglu, główny kurator Istanbul Modern.

Przy braku znaczącego wsparcia ze strony rządu artyści mogą liczyć na prywatnych mecenasów i zamówienia ze strony głównych tureckich banków: Ziraat Bankasi, Garanti, Akbank, Yapi Kredi, oraz łakomych na dzieła sztuki korporacji. A ostatnio wśród nabywców rzeźb zaczęli liczyć się także niezależni kolekcjonerzy.

W ciągu kilku ostatnich lat w środmieściu Stambułu pojawiło się kilkadziesiąt nowych galerii sztuki.

"Duża globalna płynność i ujemne realne stopy procentowe miały ogromny wpływ na zwiększenie inwestycji w sztukę - wyjaśnia Saltik Galatali, wicedyrektor Akibanku. - Inwestycje w dzieła sztuki stały się narzędziem zabezpieczania aktywów". Zespół ds. prywatnych klientów, którym kieruje, zarządza wynoszącym 9,5 mln dolarów portfelem 4,5 tys. bogatych ludzi.

Pelin Sandalli od założenia w marcu 2011 roku w Nisantasi (dzielnicy Stambułu) galerii Linart obserwuje ruch w interesie; wystawia różnorakie gatunki sztuki współczesnej, w tym wideoarty i instalacje. I coraz więcej młodych profesjonalistów pojawia się u niej, by nabyć pierwsze dzieło. Według niej również z dnia na dzień rośnie liczba bardziej świadomych kolekcjonerów, która poprzedza zakupy starannym rekonesansem i wkłada w to wiele energii.

Jako pierwszy międzynarodową aukcję wyłącznie tureckiej sztuki współczesnej zorganizował dom Sotheby's w 2009 roku. Od tego czasu aukcje nowej tureckiej sztuki przeprowadza też brytyjski dom aukcyjny Bonhams.

Padają kolejne rekordy cenowe za prace tureckich artystów. W 2010 roku dzieło "Bez tytułu" Fahrelnissy Zeid na aukcji Sotheby's przekroczyło milion dolarów. Zeid (1901-1991), która debiutowała w Nowym Jorku w 1950 roku, łączyła w swoim malarstwie elementy sztuki islamu i bizantyńskiej z abstrakcją. Retrospektywa jej malarstwa odbyła się dopiero po jej śmierci - w Stambule w 1994 roku. Malarka po śmierci swego drugiego męża, księcia Zeida bin Husejna, ambasadora Iraku w Ankarze i brata haszymickiego króla Iraku Fajsala I, od 1975 roku mieszkała w stolicy Jordanii Ammanie, gdzie założyła Instytut Sztuk Pięknych.

W budowę kolekcji sztuki czołowe rodziny tureckich przemysłowców - Koców, Sabancich, Eczacibasich, pompują milony lirów.

Dwa lata temu Murat Ulker, prezes Holdingu Yildiz, jednego z potentatów branży spożywczej, zapłacił ponad milion dolarów za dzieło "Błękitna symfonia" zmarłego kilka miesięcy temu Burhana Dogancaya. Ten legendarny w Turcji artysta, zafascynowany od samego początku widokiem łuszczących się miejskich murów pokrytych warstwami plakatów i afiszy, fotografował je w ponad 100 krajach świata i tworzył zainspirowane nimi kolaże. Dogancay, jeden z czołowych tureckich artystów, uważał, że "miejskie ściany są lustrami społeczeństwa". Jego wielką retrospektywę prezentowało jesienią Istanbul Modern.

Gust prezesa Ulkera jest jednak raczej eklektyczny: niedawno nabył dzieło "Pusta rama". Zgodnie z tytułem, jest to pusta rama. Pracę tę, autorstwa Bedriego Baykama wystawiano w Nowym Jorku na wystawie pod tytułem: "Duchamp byłby cholernie zazdrosny".

....

Niezbyt inteligentny tytul . Pewnie aby szokowac .
Ale widzicie kiedy kultura rozkwita . Gdy kraj sie rozwija i tyle .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:52, 02 Lip 2013    Temat postu:

Opera wydaje miliony na premierę. Brakuje na wypłaty

"Gazeta Współczesna": Premiera opery "Straszny Dwór" wystawiona przez Operę i Filharmonię Podlaską kosztowała ok. 2,5 mln zł netto. Brakuje natomiast pieniędzy na bieżące wydatki.

W tym m.in. dekoracje - 1,15 mln zł, obuwie - około 259 tys. zł, kostiumy - około 511 tys. zł, wynagrodzenia: chóru i muzyków - około 99,5 tys. zł, kierownika muzycznego i dyrygenta - około 35 tys. zł, reżysera - 50 tys. zł, asystentów reżysera - 20 tys. zł, scenografa - 60 tys. zł, choreografa - 10 tys. zł, fryzjera - około 40 tys. zł

Realizowanie premier za takie kwoty to szaleństwo - mówi Krzysztof Markiel, dyrektor departamentu kultury i dziedzictwa narodowego w małopolskim urzędzie marszałkowskim, odpowiedzialny m.in. za nadzór nad Operą Krakowską, komentując wydatki Opery i Filharmonii Podlaskiej.

- Realizacja takich widowisk musi wiązać się z niemałymi wydatkami, ale te koszty wydają się olbrzymie - komentuje. - Oczywiście można przygotowywać tak drogie premiery, ale to tak jakby urzędnik kupił sobie lamborghini, twierdząc, że tańszy służbowy samochód jest dla niego niewystarczający do codziennych wyjazdów.

W podlaskiej operze koszty brutto (związane z realizacją i wystawianiem) opery "Straszny Dwór" w 2012 r. sięgnęły ponad 2,8 mln zł. Przychody ze sprzedaży biletów w tym samym roku sięgnęły niewiele ponad 405,5 tys. zł. Straty wyniosły prawie 2,4 mln zł.

Podobnie było w przypadku "Korczaka". Tam koszty brutto w 2012 r. wyniosły prawie 1,4 mln zł, a przychody z biletów - niewiele ponad 300 tys. zł. Jeśli chodzi o "Jasia i Małgosię" straty były mniejsze, bo i wydatki na realizację dużo skromniejsze. Koszty brutto w 2012 r. wyniosły prawie 119,5 tys. zł, a przychody z biletów - niewiele ponad 15 tys. zł. Różnica to około 104 tys. zł. Straty te obecnie są oczywiście mniejsze, bo widowiska wystawiane były także w 2013 r.

Opera Krakowska także realizowała "Straszny Dwór", ale koszt był nieporównywalnie niższy niż białostockiej premiery.

- U nas na przygotowanie premiery - w zależności od tego, co wystawiamy - wydajemy od 150 do 600 tys. zł - wylicza Markiel. - Gdybyśmy wydawali po 2,5 miliona, to w pewnym momencie zabrakłoby nam pieniędzy na utrzymanie czystości w budynku.

OiFP, mimo zapewnień jej dyrekcji, może to grozić. - Koszty funkcjonowania OiFP zostały oszacowane zgodnie z założeniami budżetowymi i podlegają bieżącej analizie - zapewnia Damian Tanajewski, zastępca dyrektora Opery i Filharmonii Podlaskiej - Europejskiego Centrum Sztuki.

Jednak z ustaleń kontrolerów Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego wynika, że w OiFP prawdopodobnie nie doszacowano kosztów wynagrodzeń w 2013 r. Zaplanowano je na 604 tys. zł. Sporo, ale w budżecie opery na 2012 r. honoraria miały wynosić... 2,3 mln zł, a i tak kwota ta okazała się za mała. Przekroczono ją o kilkanaście tysięcy zł.

Budżet podlaskiej opery to ok. 27 mln zł (13 mln zł wykłada UMWP, 5 mln zł - minister kultury, 2 mln zł - miasto Białystok, a około 7 mln to przychód instytucji).

OiFP do instytucji tanich w utrzymaniu nie należy. Zresztą nikt nie spodziewał się, że będzie na siebie zarabiać. Przykład Opery Krakowskiej pokazuje jednak, że można funkcjonować taniej. Tam budżet zamyka się w 20 mln zł.

Na koszty przedstawień składają się też honoraria dyrektorów opery jako reżyserów i producentów. Trzeba zaznaczyć, że podobne procedury są normą w wielu placówkach kulturalnych, np. reżyserujący przedstawienia - nie za darmo - dyrektorzy teatrów to rzecz oczywista.

Jednak kwoty mogą bulwersować. Dyrektor Roberto Skolmowski za wyreżyserowanie "Korczaka" i "Strasznego Dworu" wziął 100 tys. zł (po 50 tys. zł za każde widowisko) plus 20 tys. zł za "Jasia i Małgosię". A jego zastępca Damian Tanajewski, jako świeżo upieczony kierownik produkcji (przed trafieniem do OiFP nie pracował on w instytucjach kulturalnych) na dwóch pierwszych premierach zarobił po 13,7 tys. zł, a na "Jasiu i Małgosi" - prawie 11 tys. zł. Oprócz tego obaj mają swoje dyrektorskie pensje.

W 2012 r. Skolmow ski zarobił na kontrakcie i zarządzaniu prawie 164 tys. zł.

>>>

Instytucje kultury tez musza rozumnie gospodarowac srodkami . Tu nie ma tlumaczen ze my to jestesmy od kultury nie ekonomii ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:23, 24 Wrz 2013    Temat postu:

Kosztowne premiery pożerają budżet opery podlaskiej

20 mln zł - taką dotację dostaje OiFP od samorządu i ministerstwa kultury

- Kredyt to konieczność, żeby ta instytucja na bieżąco mogła płacić swoje zobowiązania – mówi Henryk Gryko, skarbnik województwa podlaskiego. Przyznaje, że powodem złej sytuacji finansowej mogą być kosztowne premiery. Więcej będzie wiadomo po kontroli, którą w operze przeprowadza w tej chwili urząd marszałkowski - informuje "Kurier Poranny".

O sprawie kredytu nie wspomina, choć o pożyczkę dziennikarze "Kuriera" zapytali oficjalnie. Również bez echa pozostały pytania o realizację tegorocznego budżetu, czy o raport finansowy za lipiec. Takie plany kosztów i przychodów mają powstawać co miesiąc na polecenie urzędu marszałkowskiego. Powodem ma być utrata płynności finansowej przez operę. Tak wynika z pism, do których udało nam się dotrzeć. Wysłane zostały w sierpniu przez dyrektora departamentu kultury w urzędzie marszałkowskim do Roberto Skolmowskiego.

– Były problemy finansowe, ale sytuacja poprawiła się – mówi Jacek Piorunek, członek zarządu województwa odpowiedzialny za kulturę. Czy pomógł kredyt – na to pytanie już nie chce odpowiadać.

Nie jest jednak tajemnicą, że Roberto Skolmowski o pożyczkę zabiegał. Potwierdzają to pracownicy opery i urzędu marszałkowskiego. W grę wchodziły 2 albo 3 mln zł. Tak udało się dowiedzieć nieoficjalnie.

– Były problemy, bo banki kredytu udzielić nie chciały – mówi jeden z urzędników.

– Czy już dostała pieniądze, tego nie jestem pewien. Wzięcie kredytu to nic strasznego. Tak działa wiele instytucji kultury – podkreśla Henryk Gryko. – Sytuacja finansowa w OFiP jest skomplikowana. Wiele razy rozmawialiśmy z panem dyrektorem na ten temat, także o konieczności wzięcia kredytu. Urząd marszałkowski przekazuje rocznie operze 13 mln zł. Dodatkowych pieniędzy dać nie może – dodaje skarbnik.

I podkreśla, że więcej o finansach będzie wiadomo za kilka tygodni, kiedy zakończy się kontrola w operze. Przedstawiciele marszałka od pierwszych dni września sprawdzają koszty i przychody za 2012 i 2013 rok.

– Pan dyrektor trochę przesadził z finansami. Na premiery wydajemy miliony złotych. Tylko "Upiór w operze" pochłonął ponad 3 mln zł. Dlatego w przyszłym roku konieczny będzie reżim finansowy i realny program repertuarowy. Chodzi przecież o pieniądze publiczne – podkreśla urzędnik, który chce zachować anonimowość.

Tym bardziej że roczny budżet OiFP to blisko 30 mln zł, z tego około 20 mln zł to dotacja od samorządu województwa i ministra kultury, 2 mln zł od białostockiego magistratu i 7 mln zł z przychodów własnych opery.

Musi ona znaleźć jeszcze kilka mln zł na poprawę fatalnej akustyki.

Marta Gawina/"Kurier Poranny"

>>>

Finansowanie kultury tez musi byc EFEKTYWNE . Bo tu koszty mozna nabic nieograniczone . Scene mozna wylozyc zlotem diamentami platyna i twierdzic ze to taka sztuka . A pozniej nikt nie przyjdzie na takie widowisko . Sceny Podlasia raczej powinny wystawiac sztuke regionu plus dziala Wielkiego Ksiestwa Litewskiego a nie kopiowiac NjuJork co jest bez sensu .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:25, 05 Gru 2013    Temat postu:

Jacek Gądek | Onet
Konflikt w piśmie wydawanym od 1945 r.

Konflikt w wydawanym od 1945 r. "Ruchu Muzycznym". Część redakcji zarzuca wydawcy, że "nie rozumie treści" pisma, więc sądzi, że o jakości stanowi tylko "atrakcyjna" forma. W rozmowie z Onetem Grzegorz Gauden, dyrektor Instytutu Książki (wydawcy "RM"), odpowiada, że pisma w dotychczasowej formie nawet muzycy nie chcą brać do ręki.

Dwutygodnik "Ruch Muzyczny" ma ogromne tradycje. Wydawany jest od roku 1945. Zajmuje się muzyką poważną. Aktualnie sprzedaje się go ok. 500 egz. A finansuje go Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego - rocznie to ok. 700 tys. zł. W ostatnich miesiącach "RM" zmienił szatę graficzną, objętość, cenę, a do grona autorów dołączyły nowe osoby.

Teraz czterech członków redakcji opublikowało na stronie internetowej Glissando oświadczenie. Sygnują je Krzysztof Kwiatkowski, Kacper Miklaszewski, Monika Pasiecznik i Olgierd Pisarenko.

W piśmie tym ostro krytykują dyrektora Instytutu Książki (wydawca dwutygodnika) Grzegorza Gaudena (byłego red. nacz. "Rzeczpospolitej") i jego decyzje. - Jestem zniesmaczony treścią tego dokumentu - mówi Onetowi Gauden, dyrektor Instytutu Książki.

Autorzy oświadczenia krytykują Gaudena za podjętą bez konsultacji z redakcją decyzję o mianowaniu nowym red. nacz. pisma Tomasza Cyza oraz wprowadzane przez niego zmiany w piśmie. Redakcja miała innego kandydata - dr. Marcina Gmysa.

- "Ruch Muzyczny" nigdy nie miał nad sobą zwierzchników merytorycznych - stwierdzają sygnatariusze. I dodają, że "żaden wydawca nie próbował udowadniać, że ma dostateczne kompetencje". - Zmiana profilu pisma z fachowego periodyku muzycznego na popularne pismo literacko-muzyczne jest ze strony Gaudena niczym innym, jak uzurpowaniem sobie kompetencji, jakich nie posiada - czytamy.

W ocenie autorów oświadczenia Gauden unikał rozmów z redakcją ws. zmian w piśmie, bo chciał, aby wprowadził je dopiero jego "protegowany". A sam Tomasz Cyz jest według nich bez kompetencji do prowadzenia periodyku.

Gauden odpiera zarzuty. - Przez 2,5 roku, do chwili, kiedy podjąłem działania modernizujące, nikt z redakcji "RM" nie zgłosił mi żadnego projektu zmian w piśmie. Dopływały do mnie tylko sygnały, że wszystko jest w porządku, a redakcja trwa w przekonaniu, że niczego nie trzeba ruszać - mówi Onetowi dyrektor IK.

I nie ma on wątpliwości co do kompetencji Cyza, twórcy internetowego Dwutygodnika. - Ma wykształcenie muzykologiczne, jest krytykiem. Ale on jest jednocześnie z innego świata, współczesnego świata, jeśli chodzi o organizowanie pracy redakcji i planowanie pisma - dodaje Gauden.

Dowodem na brak kompetencji Cyza ma być - wedle autorów oświadczenia - m.in. "uwikłanie pisma w rozmaite międzyinstytucjonalne układy zależności i świadczeń wzajemnych, czego wyrazem jest podpisywanie umów o publikowaniu recenzji sponsorowanych, powstałych na zamówienie instytucji wobec pisma zewnętrznych".

- To jest kłamstwo, nie jedyne zresztą w tekście tego oświadczenia - kontruje Gauden.

Inne zarzuty? Jest ich cała plejada - np. prowadzenie wobec zespołu redakcyjnego polityki "zastraszania, represji i tłumienia wszelkiej krytyki". A także: - Ponieważ wydawca nie rozumie treści "Ruchu Muzycznego", najprawdopodobniej sądzi, że o jakości pisma stanowi jedynie "atrakcyjna" i "nowoczesna" forma.

Gauden: - Bez istotnych zmian w sposobie redagowania pisma, bez poszerzenia grupy czytelniczej, powiększenia grupy osób piszących do niego i bez poprawy formy graficznej "RM" skazany byłby na wegetację.

Jednocześnie rozmówca Onetu, naświetlając kondycję "Ruchu Muzycznego", wymienia szereg liczb. - Każdy numer "RM" sprzedaje się w ok. 500 egz., a koszt roczny jego wydawania to ok. 700 tys. zł ze środków ministerstwa. Jak wskazuje, ta nikła popularność pisma nie współgra z innymi liczbami.

Gauden przypomina bowiem, że w Polsce jest 25 filharmonii, 9 teatrów operowych, ponad 200 festiwali muzycznych, prawie 500 szkół muzycznych, 9 uczelni wyższych, na których studiuje ok. 5,5 tys. studentów i pracuje ponad 1,4 tys. wykładowców, są tysiące absolwentów tych uczelni.

- Do tego dochodzą dziesiątki tys. melomanów dysponujący wielką wiedzą muzyczną. Gdy pytam muzyków czy znawców muzyki o opinię o "RM", najczęściej słyszę odpowiedź, że nie czytają, nie biorą go do ręki - mówi nam Gauden.

W ocenie sygnatariuszy oświadczenia, zagrożeniem dla pisma jest jednak jego wydawca. - Zabezpieczeniem przeciw ingerencji osób niekompetentnych mogłoby być ustalenie i sformalizowanie zasad powoływania i odwoływania redaktora naczelnego, przy czym opinia zespołu redakcyjnego, który zawsze składał się z wysokiej klasy specjalistów, powinna mieć charakter wiążący - proponuję autorzy.

A Gauden odpowiada, że "RM" jest wydawany w oparciu o Prawo Prasowe, które to wydawcy daje mandat do mianowania red. naczelnego. - To standard powszechny w całej prasie na świecie. I daje naczelnemu duże uprawniania. A podyktowane jest to jego osobistą odpowiedzialnością, w tym karną i cywilną, za treści publikowane w piśmie. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której redaktor naczelny miałby podlegać redakcji. To tak jakby dyrygent podlegał orkiestrze - porównuje.

I mówi o własnych planach. - Właśnie zamykany jest następny numer. Nie wierzę w cuda i to z dnia na dzień, więc jest przed "RM" długa droga. Będę się wsłuchiwać w reakcje czytelników. Proces zmian trwa. Będę zadowolony, jeśli po roku sprzedaż pisma przebije tysiąc egzemplarzy - mówi.

Autorzy oświadczenia również ubolewają nad sytuacją w "RM". - Sytuacja, w której czasopismo patronackie, wydawane na zlecenie ministerstwa, podlega arbitralnym decyzjom podejmowanym przez osoby niemające większego pojęcia o muzyce (…), grozi poważnym obniżeniem poziomu krytyki i publicystyki muzycznej w Polsce - oceniają na koniec swojego pisma.

W ich opinii po wprowadzonych zmianach w piśmie pojawiły się "komunały i nonsensy".

...

Bez zarotow . Ministerstwo nie moze topic kasy w 500 egz. pisma ktory to naklad kupuja pewnie ... instytucje panstwowe typu biblioteki szkoly muzyczne itp . To perwersja .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:59, 31 Paź 2014    Temat postu:

Radom: kwesta na zabytkowym cmentarzu

Znani radomianie, przedstawiciele władz miejskich, radni oraz inni wolontariusze kwestować będą w sobotę i w niedzielę na zabytkowym cmentarzu przy ul. Limanowskiego w Radomiu. Na pilną renowację czeka osiemnaście zabytkowych nagrobków.

Kwestę organizuje Społeczny Komitet Ochrony Zabytkowego Cmentarza Rzymskokatolickiego w Radomiu. Jak poinformował jego wiceprzewodniczący Sławomir Adamiec, tegoroczne prace renowacyjne są już na ukończeniu. Ich efektem są odnowione nagrobki rodziny Kobierskich i Piotra Błochowicza oraz rodziny Mierzyńskich, na których renowacje zbierano fundusze rok temu. W sumie do puszek wolontariuszy trafiło wówczas 40 tys. zł.

Odnowiony nagrobek rodziny Kobierskich i Piotra Błochowicza uwieńczony jest unikatową żeliwną stelą z połowy XIX wieku. Pierwotnie została ona umieszczona w centrum dużej płyty, nakrywającej kryptę nisko nad gruntem. W jej ścianach zainstalowano tablice inskrypcyjne upamiętniające ośmioro członków rodziny Kobierskich i radomskiego kupca Piotra Błochowicza. Równie cenna jest otaczająca pole grobowe żeliwna balustradka z motywami strzał, wolut i łuków.

Renowacji poddano także pochodzący z XIX wieku nagrobek rodziny Mierzyńskich. Upamiętnia on m.in. Floriana Mierzyńskiego, sędziego pokoju w Radomiu. Zrealizowane w tym roku renowacje pochłonęły przeszło 60 tys. zł. - Podczas tegorocznej kwesty chcemy zebrać brakujące środki na uzupełnienie płatności dla wykonawców i renowację kolejnych zabytków. W kolejce czeka już 18 wytypowanych nagrobków – powiedział Adamiec.

Cmentarz Rzymskokatolicki przy dawnym Trakcie Starokrakowskim, obecnie ul. Limanowskiego w Radomiu, ma ponad 200 lat; powstał w 1812 r.

Według parafialnej inwentaryzacji na cmentarzu jest 28,5 tys. grobów. Spoczywa w nich ponad 200 tys. osób. Tutaj pochowany jest m.in. malarz batalista Józef Brandt i doktor Ludwik Przybyłko uznawany za twórcę polskiej szkoły kardiochirurgii.

>>>

To tez jest finansowanie kultury .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:01, 31 Paź 2014    Temat postu:

Rozpoczęła się kwesta na rzecz ratowania zabytków Starego Cmentarza

Na Starym Cmentarzu przy ul. Ogrodowej w Łodzi rozpoczęła się dzisiaj 20. kwesta na rzecz ratowania zabytków tej najstarszej łódzkiej nekropolii, gdzie pochowani są katolicy, ewangelicy i wyznawcy prawosławia. Tegoroczna zbiórka pieniędzy potrwa do niedzieli.

Jak poinformował Cezary Pawlak z Towarzystwa Opieki nad Starym Cmentarzem, w ubiegłym roku udało się zebrać rekordową kwotę ponad 105 tys. zł. Za te pieniądze przeprowadzono w tym roku łącznie 12 realizacji konserwatorskich. Zaznaczył, że w sumie - podczas dotychczasowych kwest - zebrano ponad 1 mln 90 tys. zł, co w połączeniu z pieniędzmi samorządowymi pozwoliło na odnowienie ponad 130 zabytków nekropolii; przeprowadzono także inwentaryzację jej zabytków.

W ramach projektu "Stary Cmentarz 2.0" powstała w ub. roku wirtualna mapa części ewangelicko-augsburskiej; daje ona możliwość wyszukiwania pochowanych osób i lokalizacji ich grobów.

Wśród odrestaurowanych w 2014 r. zabytków na części katolickiej jest m.in. okazały pomnik Aloisa Heine, a na części ewangelickiej m.in. pomnik Jana Greuelicha, ojca Romualda Greuelicha - rzeźbiarza i autora pomników nagrobnych na Starym Cmentarzu. Odnowiono także tablicę na grobie Biedermannów - jednego z rodów łódzkich fabrykantów oraz zakończono wieloetapowe prace konserwatorskie przy neobarokowym pomniku i ogrodzeniu miejsca pochówku Hermanna E. Guenzela.

Zdaniem Pawlaka najważniejszą jednak tegoroczną realizacją było odnowienie grobu bohatera wojny polsko-bolszewickiej z 1920 roku Stefana Pogonowskiego. Pomnik na grobie został wykonany przez Wacława Konopkę. Jest ozdobiony m.in. sylwetką rycerza w zbroi husarskiej, który w tym roku odzyskał utracone wcześniej skrzydła. Odnowiono też szablę i napis inskrypcyjny na płycie poziomej, który w okresie PRL został zamazany.

Porucznik Stefan Pogonowski w wieku 25 lat zginął pod Radzyminem prowadząc I batalion 28 Pułku Strzelców Kaniowskich do ataku na wojska sowieckie szykujące się do zajęcia polskiej stolicy. Zdaniem wielu historyków był to punkt zwrotny w bitwie warszawskiej. Pośmiertnie został odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari i awansowany do stopnia kapitana.

Koszt renowacji jednego pomnika to ok. 15 tys. zł. O tym, które z zabytków nekropolii są odnawiane w danym roku, decyduje specjalna rada złożona z członków Towarzystwa, historyków i konserwatorów zabytków.

Od wielu lat niewielką część pieniędzy ze zbiórki w dniu Wszystkich Świętych przekazywanych jest na ratowanie najcenniejszego zabytku nekropolii, unikatowego w skali światowej - neogotyckiej kaplicy-mauzoleum jednego z największych łódzkich fabrykantów Karola Scheiblera.

Kaplicę zbudowano w latach 1885-1888 według projektu Edwarda Lillpopa i Józefa Piusa Dziekońskiego, zalicza się ona do arcydzieł europejskiej architektury neogotyckiej. Po 1945 r. kaplica została zdewastowana i ograbiona. Prace przy jej renowacji rozpoczęto kilka lat temu. Ich łączny koszt szacowany jest na ok. 20 mln zł.

Tegoroczna kwesta zakończy się w niedzielę, 2 listopada. Rozpoczęli ją w piątek uczniowie łódzkich szkół wraz z nauczycielami. W sobotę kwestować mają aktorzy, dziennikarze, muzycy, politycy, sportowcy, a w niedzielę m.in. przewodnicy i członkowie różnych organizacji. Również w niedzielę na trasę prowadzącą z pl. Wolności na pętlę na Kozinach, która prowadzi m.in. wzdłuż Starego Cmentarza, wyjedzie zabytkowy tramwaj. Także w nim będzie odbywała się kwesta.

Stary Cmentarz w wielowyznaniowej Łodzi powstał w latach 1855-1858. W jego obrębie wyznaczono części dla katolików, protestantów i prawosławnych. Obecnie część katolicka zajmuje obszar 11 ha, ewangelicka (z kaplicą Scheiblera) 9 ha, a prawosławna - niespełna hektar powierzchni. Nekropolię wyróżnia bogactwo form i stylistyki pomników nagrobnych. Wśród jej zabytków jest ok. tysiąc kaplic grobowych, pomników nagrobnych, rzeźb i kutych ogrodzeń. Ich autorzy to często znakomici architekci i rzeźbiarze. Niemal 200 obiektów jest wpisanych do wojewódzkiego rejestru zabytków.

Stary Cmentarz jest miejscem pochówku przemysłowców, lekarzy, prawników, uczestników walk o niepodległość i ludzi zasłużonych dla rozwoju miasta, jego sztuki i oświaty. Znajdują się tu mauzolea łódzkich rodów fabrykanckich - Grohmanów, Geyerów, Kunitzerów, Kindermannów.

W tej nekropolii pochowani są również m.in. wybitny malarz i teoretyk sztuki z kręgu konstruktywizmu Władysław Strzemiński, aktor Leon Niemczyk czy tragicznie zmarła w smoleńskiej katastrofie mec. Joanna Agacka-Indecka.

Kwesta na Starym Cmentarzu została zainicjowana przez nieżyjącego już nestora łódzkich przewodników Stanisława Łukawskiego oraz łódzki ośrodek TVP. Pierwsza zbiórka odbyła się w 1995 r.

>>>

Njastarszy lodzki . Najbardziej zabytkowy .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:15, 12 Paź 2015    Temat postu:

Protest pracowników muzeów i instytucji kultury przy Śląskim Urzędem Marszałkowskim
Paweł Pawlik
Dziennikarz Onetu


Dziś pod hasłem "sztafeta dziadów kultury" protestować będą związkowcy z instytucji kultury. O godzinie 12 przekażą przedstawicielom władz regionalnych petycję, w której żądać będą podwyżek dla pracowników sektora kultury.

Petycja opracowana przez Ogólnopolski Komitet Protestacyjny Pracowników Muzeów i innych Instytucji Kultury NSZZ Solidarność trafi dziś m.in. do marszałków w większości miast wojewódzkich w Polsce, przewodniczących sejmików wojewódzkich oraz do szefów komisji kultury w urzędach marszałkowskich.
REKLAMA


– W ten sposób podziękujemy władzom lokalnym i ugrupowaniom rządzącym za te wszystkie lata upodlenia i finansowej dyskryminacji naszych zawodów. To wstyd, by pod ich rządami ludzie wykształceni, stojący na straży dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego, zarabiali niewiele ponad płacę minimalną – mówi Roland Dobosz, wiceprzewodniczący Solidarności w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu.

Akcję protestacyjną w Katowicach poprzedzi spotkanie przed wejściem do Urzędu Marszałkowskiego. Związkowcy zamierzają podczas pikiety m.in. zdementować informacje przekazywane przez dwóch ostatnich ministrów kultury i dziedzictwa narodowego, że w 2012 roku średnie pensje pracowników w tym sektorze wynosiły powyżej 4500 zł brutto. – Bardzo życzylibyśmy sobie, by nasze płace faktycznie dorównały do takiej średniej. Ale wówczas np. pracownicy bytomskiego Muzeum Górnośląskiego musieliby dostać podwyżkę w wysokości 2500 zł brutto – tłumaczy Roland Dobosz.

Na zakończenie wizyty w Śląskim Urzędzie Marszałkowskim związkowcy planują wręczyć marszałkowi województwa symboliczny prezent. – Na razie nie zdradzamy, co będzie tym suwenirem. Mamy nadzieję, że marszałek go przyjmie – mówi Roland Dobosz.

...

Rzadza chamy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:29, 21 Sty 2016    Temat postu:

Obrazy ze świata fikcji
Sobota, 16 maja 2015, źródło:Gazeta Bankowa
Od wielu lat plagą w Polsce jest ogłaszanie przez domy aukcyjne nieprawdziwych cen po licytacjach obrazów, gdyż faktycznie nie doszło do transakcji – twierdzi Janusz Miliszkiewicz, ekspert rynku sztuki.


Błażej Torański: Warto inwestować w polską sztukę?



Janusz Miliszkiewicz: Każdy inwestor chciałby kupić tanio i sprzedać drogo. Na inwestycję w ograniczonym stopniu nadają się dzieła, które mają wyśrubowane, rekordowe ceny. Opłaca się kupować takie, które naszym zdaniem są bezwzględnie wartościowe, a wyraźnie niedoszacowane. Ja, gdybym miał pieniądze, zainteresowałbym się twórczością świetnych malarzy dwudziestolecia międzywojennego: Włodzimierza Bartoszewicza, Antoniego Michalaka i Tadeusza Pruszkowskiego.

Zaskakujesz, gdyż w Polsce najczęściej sprzedaje się sztuka współczesna: Nowosielski, Beksiński, Duda-Gracz, Kantor. Przegrywają z nimi nawet Wyspiański, Chełmoński, Wyczółkowski i Gierymski. Wymieniłeś zdecydowanie mniej znane nazwiska.

Dokładnie tak. Ale dla inwestora najważniejszym jest, aby dzieła najbardziej znanych malarzy, osiągających najwyższe ceny, kupić jak najtaniej. Na przykład najwyższe ceny osiąga malarstwo Wojciecha Fangora.

Ucznia Pruszkowskiego. No dobrze, ale jak kupić najtaniej?

Posłużę się przykładem inwestora Bogdana Jakubowskiego z Francji, którego kolekcja sama zarabia na siebie. Przystąpił do działań kolekcjonerskich naukowo. Ustalił, gdzie na świecie, w krajach zachodnich – za czasów PRL – odbywały się wystawy polskich malarzy. Założył, że po kilkudziesięciu latach, np. w Stanach Zjednoczonych, w siedzibach dawno zlikwidowanych galerii, pozostały ich obrazy.

Odnalazł je na strychach?

Na strychach, w piwnicach. W ten sposób odkrył wiele sztandarowych obrazów Henryka Stażewskiego, konstruktywisty, jednego z niewielu polskich malarzy rozpoznawanych na świecie. Kupił je hurtowo, przeselekcjonował. Sobie zostawił te, które najbardziej mu się podobały, inne sprzedał w Polsce z zyskiem. Zastanawiał się, co będzie z kolekcją Ewy Pape, która trafiła do domu pomocy społecznej w Stanach Zjednoczonych i potrzebowała pieniędzy. W latach 70. i 80. masowo kupowała obrazy najlepszych polskich malarzy: Lebensteina, Nowosielskiego, Starowieyskiego, Kantora, Gierowskiego, Fangora … Od Ewy Pape Bogdan Jakubowski odkupił najlepsze prace tych malarzy. Szukanie po świecie polskich obrazów wymaga starań i inwestycji, ale jest najlepszym sposobem na znalezienie tanio dzieła, które w Polsce można drogo sprzedać.

Obrazy wspomnianego Wojciecha Fangora na aukcjach sztuki współczesnej w Polsce osiągają ceny pół miliona złotych. Czy nie dlatego, że jako jedyny dotychczas polski artysta miał w 1970 r. indywidualną wystawę w Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku?

Przez blisko 40 lat tworzył i mieszkał w Stanach Zjednoczonych, tam rozsiane są jego obrazy. Bogdan Jakubowski wykupił wiele z nich i z zyskiem sprzedał w Polsce. Kupił też obrazy Jana Lebensteina po likwidacji jego pracowni. Podam jeszcze jeden przykład. W ubiegłym roku najwybitniejszy polski marszand Andrzej Starmach z Krakowa na Międzynarodowych Targach Sztuki Art Basel w Bazylei wystawił po raz pierwszy dzieła Władysława Hasiora.

„Hasior lepszy niż sztabki złota” – napisałeś w „Parkiecie”.

Wystawa wywołała szok. Światowi marszandzi i krytycy sztuki byli zaskoczeni i mile zdziwieni, że już w latach 60. mieliśmy tak wybitnego artystę, porównywalnego ze światowymi geniuszami sztuki. Żeby oferować i wykreować na świecie dzieła Hasiora, Starmach musiał je najpierw zgromadzić. Kupował okazyjnie zwłaszcza w Skandynawii, gdzie Hasior miał wiele wystaw w latach 60. Obaj – Jakubowski i Starmach – zaczynali od gromadzenia informacji o wystawach polskich malarzy za granicą. Skupowali w antykwariatach katalogi, czytali prasę, aby namierzyć jak najwięcej śladów, gdzie można te dzieła odnaleźć „w terenie”. Jeżeli ktoś chce poważnie zarabiać na inwestowaniu w sztukę, powinien się temu zajęciu poświęcić bez reszty. To jest wielka życiowa przygoda, która się opłaca. Inwestowanie z doskoku jest o wiele trudniejsze.

A który, według ciebie, młody polski malarz ma potencjał, aby osiągnąć uznanie za granicą?

Żeby polski malarz, zwłaszcza młody, zaistniał za granicą, potrzebne są gigantyczne pieniądze na jego promocję. Na zorganizowanie mu wystawy w liczącej się galerii, na wydanie katalogu, opłacenie reklam.

W Polsce działa ten sam mechanizm promocji?

Od czasu krachu finansowego w 2008 r. rozpowszechniły się na polskim rynku Aukcje Młodej Sztuki, gdzie cena wywoławcza każdego dzieła wynosi 500 zł. Po ośmiu latach tego eksperymentu – jak wynika ze statystyk – średnia cena sprzedaży osiągnęła ok. 1200 zł. To nie jest wiele i dowodzi, że wśród najmłodszego pokolenia malarzy nie wykształciła się jeszcze czołówka artystów, którzy osiągaliby za swe płótna ceny wysokie i stabilne. Zdarza się wylicytowanie 10 tys. zł, jednak to są wyskoki. Ale wielu z nich ma bardzo obiecujący potencjał i – jak przypuszczam – ich sztuka nie zestarzeje się za 20 lat. Będą kupowani.

Na kogo stawiasz?

Szczególnie lubię Małgorzatę Jastrzębską, która komponuje obrazy w duchu abstrakcji geometrycznej. Ciekawe są obrazy Longina Szmyda, Janiny Zaborowskiej, czy duetu artystycznego Monstfur – Bartłomieja Stypki i Łukasza Gawrona.

Polski rynek sztuki ma potencjał? Jest obiecujący?

Podaż dawnej sztuki jest niska. Potencjał najmłodszej sztuki jest wysoki, gdyż do aukcji przystępują zwykle młodzi ludzie. Wolno sądzić, że rozsmakują się w sztuce i będą ją kupować nie tylko epizodycznie do dekoracji mieszkań.

A sztuka klasyków powojennych?

Najwybitniejsze dzieła Andrzeja Wróblewskiego, Wojciecha Fangora czy Jerzego Nowosielskiego są na wyczerpaniu, dlatego nadal będą intensywnie poszukiwane i kupowane przez kolekcjonerów, którzy chcą mieć to, co najlepsze. Wśród polskich klasyków powojennej sztuki kilku jest rozpoznawalnych na świecie. W ubiegłym roku rzeźbę Aliny Szapocznikow paryska Galeria Loevenbruck sprzedała za milion euro. Jej dzieła stale na zachodnich aukcjach osiągają ceny kilkuset tysięcy euro. Sprzyjającą okolicznością jest fakt, że cały jej dorobek jest na Zachodzie, nie ma więc kłopotów z legalnym wywożeniem dzieł z Polski.

Artur Kaliński, ekspert w dziedzinie promocji sztuki i doradca ds. inwestycji w sztukę napisał na portalu Onet.pl, że „średnia roczna stopa zwrotu z inwestycji na polskim rynku sztuki między 1989-2012 r. wyniosła 25,7 proc. (wykluczając inflację i koszty aukcyjne)”. Potwierdzasz?

Można publikować dowolne liczby. Są jednak poważne analizy ekspertów, z których wynika, że wiele cen ogłaszanych po polskich aukcjach jest nieprawdziwych, gdyż faktycznie nie doszło do transakcji. Od wielu lat jest to plaga na polskim rynku.

Po co ta maskarada?

Z różnych powodów, najczęściej wizerunkowych. Domom aukcyjnym chodzi o to, aby zagrać na nosie konkurencji i pokazać, że sprzedają więcej i drożej. Ogłaszając rekordowe ceny mają też nadzieję, że ściągną klientów z najlepszymi obrazami, że towar sam do nich przyjdzie. Dzięki temu dom aukcyjny oszczędza, bo nie musi zatrudniać pracowników do poszukiwania dzieł na sprzedaż. O fikcyjnych aukcjach mówił np. jeden z wielkich kolekcjonerów, a zarazem profesor prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego Jerzy Stelmach. W 2012 r. na łamach „Rzeczpospolitej” postulował powołanie agencji ratingowej na rynku sztuki, niezależnej od antykwariatów i banków zajmujących się art bankingiem. Miałaby ona dokonać analizy transakcji i ostrzec klientów, że wiele cen jest fikcyjnych. Liczne publikacje dowodzą, że rekordowe ceny w latach 1989-2012 często były nieprawdziwe. Opieranie się na takiej statystyce to droga donikąd.

Jak więc rozwiązać ten problem?

Powinniśmy budować rynek nie od zachłystywania się rekordami, a od fundamentów. Stworzenia mechanizmów logistyczno-prawnych, jakie sprawdzają się na zachodnim rynku już niemal od stu lat. Tam po każdej aukcji przychodzi do domu aukcyjnego urzędnik zaufania publicznego, np. notariusz, który pieczętuje protokół aukcji. Od kwot, jakie padły, płaci się podatek, co jest rzeczą świętą! W Polsce takich protokołów nie ma. Domy aukcyjne – rzecz jasna nie wszystkie – często podają fikcyjne ceny tylko po to, żeby zdobyć reklamę. Ceny rekordowe przykuwają bowiem uwagę mediów, zwłaszcza telewizji. Taka informacja na ekranie jest darmową reklamą. Prof. Jerzy Stelmach mówi, że po ogłoszeniu rzekomo rekordowej sprzedaży w krótkim czasie dostaje ofertę tego obrazu za o wiele niższą cenę, gdyż faktycznie transakcja nie doszła do skutku. Podobne oferty po takich fikcyjnych licytacjach dostają też inni kolekcjonerzy.

Chcesz powiedzieć, że „Śpiąca kobieta z kotem” Władysława Ślewińskiego nie poszła w 1998 r. w Polswiss-arcie za 630 tys. zł, a Rempex nie wystawił jej w 2012 r. za 4,6 mln zł?

Krótka piłka: to ja pisałem o tych rekordach. Rzeczywiście, obraz ten sprzedano za 630 tys. zł. Następnie w 2005 r. kupił go syn jednego z najbogatszych Polaków za równowartość miliona dolarów. Po latach oferował obraz w Rempeksie za 4,6 mln zł. O ile wiem obraz nie został sprzedany za taką cenę.

Ten sam obraz wisiał w Muzeum Narodowym w Warszawie, aby nabrać wartości?

Wisiał w warszawskim Muzeum Narodowym jako prywatny depozyt kolekcjonera z Wrocławia.

Podbijanie ceny w ten sposób nie jest kolejną maskaradą?

Nie. Wiele prywatnych obrazów wisi w muzeach jako depozyty i ich cena automatycznie rośnie, ale tak robi się na całym świecie.

Gdyby wprowadzić w Polsce protokoły aukcji, pieczętowane przez notariusza, banki dawałyby pożyczki pod zastaw obrazów i same inwestowały w sztukę?

Z czasem na pewno by tak się stało. Służę przykładem. Wspomniany przeze mnie wybitny marszand Andrzej Starmach chciał wziąć pożyczkę pod zastaw swoich najlepszych obrazów i nie dostał jej. Banki bowiem uważają, że ceny na polskim rynku nie są wiarygodne, nie da się ich sprawdzić.

Bankowość prywatna oferuje już w Polsce usługi w zakresie doradztwa obrotu dziełami sztuki, wycen, zarządzania kolekcjami. Nie jest to właściwy krok?

Od lat sponsorem Międzynarodowych Targów Sztuki Art Basel jest Union Bank of Switzerland. Ale jakby się wczytać w regulaminy, to w Bazylei robi się to inaczej niż w Polsce. Zacząłbym od prawnego uporządkowania rynku, wiarygodnych cen, potem realizował art banking. Najwybitniejsi polscy prawnicy analizują rynek sztuki i widzą w nim luki prawne, źródła patologii. W ostatnich latach wydano ciekawe monografie prawne na ten temat.

Jak niedoświadczony inwestor ma uniknąć falsyfikatów, jakimi zalany jest polski rynek? Masowo fałszuje się Maję Berezowską, Witkacego, Wojciecha i Jerzego Kossaków…

Po monograficznej wystawie Olgi Boznańskiej w Krakowie wzrosła produkcja jej „obrazów”. Są bowiem coraz częściej poszukiwane. W przypadku fałszerstw także konieczny jest porządek prawny. Powinien oficjalnie powstać zawód eksperta rynku sztuki, który stwierdzi, co jest, a co nie jest fałszywe. Dziś takiego zawodu nie ma. Przypadkowe osoby, zazwyczaj historycy sztuki, wydają ekspertyzy w poczuciu całkowitej bezkarności.

W 2005 r. dziennikarze „Rzeczpospolitej” i TVN zorganizowali prowokację. Do domu aukcyjnego podłożyli falsyfikat „Zjawy” Franciszka Starowieyskiego. Chodziło o udowodnienie, że tzw. eksperci są niefachowi i nierzetelni. Falsyfikat sprzedano jako autentyk!

Prowokacja ta ujawniła, że nawet w renomowanych domach aukcyjnych sprzedaje się falsyfikaty dopuszczane przez niefachowych, nierzetelnych ekspertów. Warunkiem wykonywania zawodu eksperta powinno być posiadanie przez niego ubezpieczenia OC. Z tego, co wiem, tylko jeden ekspert w Polsce takie ma. Oprócz polisy konieczne są ramy prawne, w których ten ekspert będzie działał. Na rynku mamy absurdalną sytuację: ekspertyzy dołączane do dzieł pochodzą od właścicieli oferowanych obiektów. Zdrowy rozsądek podpowiada, że właścicielowi nie zależy na tym, żeby mnożyć wątpliwości, co do autentyczności lub jakości artystycznej sprzedawanego obrazu. Dlatego też właściciel dobiera sobie takiego historyka sztuki, który za tysiąc złotych bez podatku jest gotów napisać każdą treść. I tak się dzieje. Dlaczego naiwni klienci wydają 100 tys. zł i godzą się z ekspertyzą właściciela sprzedawanego obrazu? To już jest zjawisko spoza obszaru ekonomii, a bardziej z dziedziny psychiatrii. Jeśli jest cień wątpliwości, kupujący powinni zamówić kontrekspertyzę. Zwłaszcza że u nas tak zwani eksperci ograniczają się do omiatania wzrokiem obrazu i do powiedzenia: „moim zdaniem to autentyk”. Tymczasem na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu w Instytucie Zabytkoznawstwa i Konserwatorstwa za około 1500 zł można przeprowadzić najnowocześniejsze badania fizyko-chemiczne. Pozwalają one jednoznacznie stwierdzić, czy obraz jest autentykiem. Ale wiedza o takich usługach jest niewielka. Korzysta z nich rocznie ledwie promil uczestników rynku sztuki.

Ok. 80 proc. transakcji dotyczy dzieł wartości poniżej pół tysiąca dolarów. Inwestowanie w obrazy wymaga cierpliwości. Co daje szybszy zysk? Numizmaty, starodruki, rzeźby, a może fotografia artystyczna?

Gdybym miał kupić coś wyłącznie w celach inwestycyjnych, byłyby to numizmaty. Mając milion złotych kupiłbym tylko monety. Dlaczego? Po pierwsze numizmatami łatwiej operować przy sprzedaży, zawsze mogę na bieżące potrzeby łatwo sprzedać monetę i wycofać z inwestycji jakąś kwotę. Sprzedać obraz od ręki bez strat jest bardzo trudno.

Po drugie, to jest największy dział rynku antykwarycznego w Polsce. Na tym rynku oferta jest bogata, na każdą kieszeń. Stale kupuje kilka tysięcy klientów. Najwięcej jest takich, którzy wydają na numizmaty kilkaset złotych miesięcznie. Kilkunastu kolekcjonerów licytuje – na przykład w warszawskim antykwariacie Michała Niemczyka – rzadkie monety, których cena wywoławcza wynosi 500 lub 800 tys. zł. Najwyższe ceny osiągają monety polskie. Na ostatniej aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego wypłynęły np. pieniądze zastępcze drukowane oficjalnie dla pacjentów Szpitala dla Psychicznie i Nerwowo Chorych w Branicach. Rynek monet w Polsce jest tak wielki, gdyż w odróżnieniu od obrazów jest przejrzysty. Tam nie ma fikcyjnych cen i monety bardzo drogie, kolekcjonerskie, kupują ludzie znani w branży. Ponadto numizmaty są dokładnie opisane i obfotografowane przez wielu – niezależnych od handlarzy – naukowców i instytucje. Dlatego ten rynek budzi zaufanie. Przejrzystość i wielka liczba klientów powodują, że rynek jest stabilny i gwarantuje, że ceny się nie załamią.

Janusz Miliszkiewicz – dziennikarz, specjalizuje się w pisaniu o kolekcjonerstwie, rynku sztuki i muzeach. Wydał m.in. książkę „Kolekcja Porczyńskich – genialne oszustwo?” (współautor Mieczysław Morka). Od 2001 r. w „Rzeczpospolitej” prowadzi cotygodniową autorską rubrykę „Moja Kolekcja” o inwestowaniu w sztukę.

...

Sztuka jednak zawsze byla dla bogaczy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:47, 20 Lut 2017    Temat postu:

Emilian Kamiński: Jeżeli chodzi o kulturę, tkwimy w pełnym socjalizmie

42 minuty temu

"Dwie piękne panie odeszły, dla mnie dwa pomniki aktorstwa. Były wspaniałymi aktorkami i wspaniałymi ludźmi" - stwierdził Emilian Kamiński, gość Porannej rozmowy w RMF FM mówiąc o zmarłych niedawno Krystynie Sienkiewicz i Danucie Szaflarskiej. "Znałem panią Danusię, wielokrotnie rozmawiałem. Miała dar opowiadania, była bardzo pozytywnym człowiekiem" - wspominał. "Jeżeli chodzi o kulturę, tkwimy w pełnym socjalizmie. To jest pełny PRL, nic się nie zmieniło. Jedyną propozycją w tej chwili są teatry prywatne - one powstały, jest ich sporo, one walczą - ocenił gość Roberta Mazurka. "Ja nie mam do nikogo żalu - każdy orze jak może. Wydaje mi się, że gdybym miał władzę, zwróciłbym uwagę na to, na co są wydawane pieniądze i jak są wydawane, czy jest kontrola nad wydawaniem" - dodał.



Robert Mazurek, RMF FM: Moim gościem jest Emilian Kamiński, wybitny aktor, obecnie dyrektor Teatru Kamienica. Warszawskiego teatru prywatnego...

Emilian Kamiński: Witam serdecznie.
Emilian Kamiński gościem Porannej rozmowy w RMF FM. Posłuchaj!

Zaczniemy od smutnej informacji. Przed kilkoma dniami zmarła Krystyna Sienkiewicz, wczoraj Danuta Szaflarska. Odchodzą wybitne aktorki.

Dwie piękne panie odeszły, dla mnie dwa pomniki aktorstwa. Zarówno Krysia, jaki i pani Danusia to wspaniałe aktorki, wspaniałe kobiety. Proszę zwrócić uwagę, jakie zawsze były kobiece, delikatne w rolach, w tym wszystkim, co robiły. Dla mnie to też jest bardzo ważne - były też wspaniałymi ludźmi. Obie. Wspaniałymi aktorkami i ludźmi. Odeszły...

Mówi pan: wspaniałymi ludźmi. Pan nie grał z Danutą Szaflarską, ale ją pan znał...

Znałem prywatnie panią Danusię, wielokrotnie z nią rozmawiałem, miała dar opowiadania. Dużo opowiadała o sobie, swoim losie. Była bardzo pozytywnym człowiekiem. I zresztą też Krysia. Miały zaprogramowany optymizm. To nieprawdopodobne, że kobiety, które tak strasznie dużo przeżyły, miały taki piękny piękny, optymistyczny stosunek do życia.

To były prawdziwe gwiazdy. Pan ostatnio narzekał, a właściwie konstatował z pewnym smutkiem, że teraz nazywa się gwiazdami osoby, które powiedzą dwie, trzy kwestie w serialu...

No tak, ale to jest też sprawa mediów, które po prostu pokażą kilka razy człowieka i on już jest przez inne media robiony na gwiazdę. Jakaś kobieta napisała sobie na podkoszulku, ktoś tam ją sfotografował, już się działo, i tak dalej... Oczywiście to jest taki słomiany ogień, później ta gwiazdka przestaje istnieć. Natomiast chodzi o to, że jak to kiedyś ktoś ładnie powiedział: każda aktorka chciała być gwiazdą, dziś każda gwiazda chce być aktorką. To jest ładne powiedzenie...

(śmiech) Skoro gwiazdy, to i pieniądze... A w Polsce pieniądze na kulturę, owszem, idą. Dowiedziałem się, że wydajemy ok. 10 mld złotych rocznie na kulturę, z czego prawie 80 proc. wydają samorządy. To są potężne pieniądze.

No właśnie. Mówi pan: wydajemy...

Znaczy wydajemy, dlatego że budżet państwa to są 4 mld, ale reszta to są inne, publiczne pieniądze...

Ja wiem, wydajemy. Ale kto wydaje i jak wydaje... To zasadnicza sprawa.

No ja nie wydaję.

No właśnie: zasadnicza sprawa, jak są te pieniądze rozdzielane i wydawane i czy jest kontrola nad wydawaniem tych pieniędzy.

A pana zdaniem jest?

Moim zdaniem nie ma. I to jest zasadnicza sprawa. Teatr, w ogóle kultura, tak jak szpitalnictwo, szkolnictwo, nie uległy reformie. Nie zostały zreformowane. A powinny być, dlatego że my, jeżeli chodzi o kulturę, tkwimy w pełnym socjalizmie. To jest pełny PRL. Nic się nie zmieniło. Proszę na to zwrócić uwagę. Jedyną propozycją w tej chwili są teatry prywatne, one powstały, jest ich sporo, one walczą...

No ale teatry publiczne funkcjonują bez zmian.

Tak, ja nie mam do nikogo żalu, żeby od razu powiedzieć: ja nie mam do nikogo żalu. Nie... Bo każdy orze, jak może, ze tak powiem. Natomiast wydaje mi się, że gdybym miał władzę jakąś - ja może nie chcę tej władzy - ale gdybym był przy władzy, to zwróciłbym uwagę na to, na co są wydawane pieniądze, jak są wydawane i czy jest kontrola nad wydawaniem. Ja mogę dać dużo przykładów. Przykład niemiecki jest bardzo dobry. nad teatrami są rady nadzorcze, które pilnują po prostu...

...

Pewnie pod kulture ida i sylwestry miejskie i swieta miast itd. Czesto sa to spiewy szolbiznesu wiec nie myslmy ze to na teatr opere itd.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:47, 16 Lis 2018    Temat postu:

Wytwórnia filmowa baranka Shauna w rękach pracowników

Właściciele spółki podjęli decyzję o przekazaniu większości udziałów jej pracownikom. Ma to być środek do zachowania integralności twórczej firmy i zabezpieczenia wolności twórców filmów.

...

Brawo! I to jest wzor! Tak ma wygladac tworczosc! A nie koncerny i ,,przemysl"! Przynajmniej rzemioslo jak juz! Nie zawsze sztuka wyjdzie wystarczy rzemioslo.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Tam gdzie nie ma już dróg... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy