Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Gdy nagle dotyka sstraszne cierpienie ...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10 ... 14, 15, 16  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:20, 15 Cze 2017    Temat postu:

Jak w lawinie nieszczęść znaleźć szczęście? Historia Chiary Corbelli Petrillo
Karolina Sarniewicz | Czer 15, 2017

Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Chiara Corbella Petrillo straciła dwoje dzieci, w trzeciej ciąży okazało się, że choruje na nowotwór. Mimo wszystkiego, co ją spotkało, była niesamowicie szczęśliwa. Nie skarżyła się na nic, bez przerwy dziękowała.

Chiarę Corbellę Petrillo pamiętam jeszcze z czasów studenckich wypadów do Włoch. Sporą część znajomości jej ojczystego języka zawdzięczam jej konferencjom, które chłonęłam wtedy jak gąbka.

Chiara nigdy nie skupiała się na sobie, mówiła o trójce swoich dzieci – o cudach, jakimi były, choć dwoje z nich żyło zaledwie kilkadziesiąt minut. Nie miałam pojęcia (lub nie wierzyłam), że za chwilę może umrzeć. Jej mąż Enrico też nie bardzo przyjmował to do wiadomości.

Byłem przekonany, że życie bez niej jest niemożliwe – powiedział niedawno w jednym z wywiadów. Tymczasem minęły już cztery lata i jakoś mi się to udaje. Chociaż to strasznie trudne.


Śmierć we śnie

Chiara Corbella Petrillo odeszła w 2012 roku. Pełna życia, modlitwy, radości – po prostu zasnęła, zostawiając męża Enrica i malutkiego synka Francesca praktycznie samym sobie. Miała 28 lat, za sobą trzy ciąże. Pierwsza córka Maria zmarła po 30 minutach od porodu z powodu zdiagnozowanego w okresie płodowym bezmózgowia. Davide, urodzony zaledwie dziesięć miesięcy później, urodził się bez nóg i zmarł ze względu na brak istotnych narządów wewnętrznych. Kiedy zaś Chiara zaszła w trzecią ciążę, zdiagnozowano u niej nowotworową zmianę na języku.

Mimo tego wszystkiego, co spotkało ją i jej męża, była niesamowicie szczęśliwa. Nie skarżyła się na nic, bez przerwy dziękowała. Za to, że pierwszą ciążę donosiła do końca i mogła osobiście pożegnać Marię, zanim – jak sama mówiła – „jej córka narodzi się dla nieba”. Za to, że trzeci syn przyszedł na świat zdrowy i że lekarze zgodzili się zaryzykować jej życie, wstrzymując na czas ciąży jej własne leczenie.
Czytaj także: Ratować żonę czy dziecko? Dziecko! Współczesna Joanna Beretta Molla?


Jaki sens ma nieszczęście

Mogłam przeżywać setki małych studenckich dramatów, ale jej przemówienia dawały napęd na cztery koła na następne kilka miesięcy. Wracało po nich zaufanie, że nawet największe nieszczęście dzieje się po coś. Trzeba po prostu żyć, ile się da, i niczego specjalnie nie kwestionować.

Jej śmierć wywołała we mnie złość, niezrozumienie i pustkę, bo szalenie życzyłam jej wreszcie – po ludzku rozumianego – szczęścia. Później jednak jej wiara w sens wszystkich wydarzeń sprawiła, że z jej historii zrobiłam sobie doraźny lek na własne bunt i brak pokory.

Chiara Corbella, kiedy wiedziała już, że choroba zaczyna pokonywać jej ciało, oznajmiła mężowi, że nie chce, by ktokolwiek przynosił na jej pogrzeb kwiaty. Wolała, żeby przeciwnie – każdy wrócił do domu z jakąś roślinką, co miało oznaczać, że życie ostatecznie wygrywa.
Czytaj także: Czy Bóg w ogóle zauważył, że mnie stworzył? Książki Reginy Brett


Boża logika

Chociaż tkwiła w beznadziejnej sytuacji (nie pierwszej przecież w jej życiu), uparcie wierzyła, że Boża logika jest inna niż jej własna. Ufała tak, że o poranku w dzień śmierci, ledwie łapiąc oddech, mówiła mężowi, że „Boże jarzmo jest słodkie jak żadne inne”.

Bóg nie jest oszustem – mówi teraz Enrico. Jeśli Mu zaufasz, On okaże ci wsparcie w cierpieniu. To dlatego Chiara twierdziła, że krzyż Pański jest słodki. My oczywiście modliliśmy się o fizyczne uzdrowienie dla niej, chcieliśmy go, potrzebowaliśmy. Ale kiedy ono nie nadchodziło, nigdy nie popadaliśmy w rozpacz. Żyliśmy tu i teraz – w takich okolicznościach cud zawsze może nadejść. Bóg jednak miał najwyraźniej większy plan dla Chiary.

Zanim plan ostatecznie się wypełnił, zdążyła zostawić synowi list, w którym wyjaśniała, żeby żył dla miłości. Takiej, której może go nauczyć jedynie Bóg.

Cokolwiek w życiu będziesz robił, będzie to miało sens, o ile będziesz to robił dla życia wiecznego. Jeśli będziesz prawdziwie kochał, w końcu spostrzeżesz, że nic tak naprawdę nie należy do Ciebie, wszystko jest darem. Jesteś wyjątkowy, masz wyjątkową misję do spełnienia. Pan chciał Twojego istnienia od zawsze i pokaże Ci, jaką ścieżką masz iść, jeśli otworzysz przed Nim serce. Zaufaj Mu – warto!

...

Kazde cierpienie ma sens...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:06, 20 Cze 2017    Temat postu:

Nigdy nie trać nadziei, czyli historia dzielnych dzieciaków z Houston
Przemysław Sałek | Czer 19, 2017

Pinterest
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Peter, Aaron i Willa Berry stracili w życiu bardzo wiele. Ale nigdy nie stracili nadziei, ducha walki i optymizmu.

Historię „herosów z Houston” – na którą natknąłem się przypadkiem, szukając programu o drużynie Houston Texans – chciałem opisać już od kilku miesięcy. Jednak za każdym razem, gdy zasiadałem z tą myślą do pracy, czułem wewnętrzną blokadę. Czy mam w ogóle prawo domyślać się, co czuli bohaterowie tej opowieści? Postanowiłem jednak podjąć finalną próbę, ponieważ ta historia często do mnie wraca i odcisnęła mocne piętno na moim życiu. Oto ona.


Wypadek samochodowy

Robin i Joshua Berry wracali samochodem z wakacji razem z trojgiem swoich małych dzieci. Podczas podróży przytrafił im się poważny wypadek samochodowy, w który Robin i Joshua Berry ponieśli śmierć. Dzieci (synowie Peter i Aaron oraz córka Willa) przeżyły, choć życie Petera i Aarona było poważnie zagrożone: obaj mieli wewnętrzne krwotoki oraz liczne złamania. Najmłodsza z rodzeństwa, 6-letnia Willa, wyszła z wypadku jedynie z drobnymi urazami fizycznymi.

Życie chłopców – dzięki skomplikowanym operacjom, a potem wymagającej rehabilitacji – zostało uratowane. Niestety, od tego momentu obaj muszą poruszać się na wózkach inwalidzkich (są sparaliżowani od pasa w dół). Wydawało się, że świat 9- i 8-latka rozpadł się na kawałki: stracili rodziców oraz władze w nogach.
Czytaj także: Miał się nie obudzić. Miłość uratowała mu życie


Jak pomóc sierotom

Ich historia wstrząsnęła całą lokalną społecznością.

Pierwszy raz usłyszałem o tym wypadku z Twittera. Ta historia złamała mi serce. Próbowałem sobie wyobrazić, co czują te dzieci oraz przez co przechodzi cała rodzina. Zacząłem się zastanawiać, co mógłbym zrobić, aby to rodzeństwo zapomniało, chociaż na sekundę, o tym, co je spotkało, wspomina gwiazda sportu z Houston JJ Watt, który postanowił spotkać się z osieroconym rodzeństwem.

W całej tej tragedii dzieci spotkały dwie ważne rzeczy. Pierwsza z nich to błyskawiczna pomoc ze strony pozostałych członków rodziny. Brat ich ojca, wspólnie z żoną, podjęli szybką decyzję o przejęciu opieki nad dziećmi. Teraz tworzą wspólny dom razem z dwójką ich własnych pociech, które są w podobnym wieku jak Peter, Aaron i Willa. Dodatkowo dzieci po spotkaniu swojego idola JJ Watta nabrały szczególnej motywacji do pokonania żmudnego i bardzo wymagającego procesu rehabilitacji (to pokazuje, jak wielkie znaczenie ma dodawanie komuś otuchy).


Mali fighterzy

„Chyba każdy w Houston słyszał o tym wypadku. To była straszna historia”, wspomina Amber Armsead, fizjoterapeutka. I od razu dodaje, że jej pierwszy kontakt z chłopcami był wyjątkowym wydarzeniem:

Byli najbardziej dynamicznymi i energetycznymi dziećmi, jakie widziałam. Chcieli, abym opowiedziała im o wszystkich sportach, które mogą uprawiać oraz o wszystkim innym, co mogą robić. Chłopcy bardzo szybko zaakceptowali, że nie mogą już chodzić i chcą robić jak najwięcej rzeczy, które nadal są w ich zasięgu.

„Byli niesamowici. To, jak ciężko pracowali oraz z jak dużą radością podchodzili do wyzwań i poczynionych postępów, dawało mi nadzieję”, dodaje do tego opiekująca się nimi ciocia.


Radość z małych rzeczy

Wypadek miał miejsce w 2011 roku. Jednak historia trójki rodzeństwa z Houston nadal jest mocno pamiętana wśród lokalnej społeczności. Wszystko dlatego, że dorastające dzieci są bardzo aktywne w różnych obszarach życia (angażują się m.in. w wiele akcji społecznych) i starają się przekazywać swój optymizm innym. Swoim życiem pomagają również zrozumieć, że trzeba nauczyć się maksymalnie wykorzystywać dany nam czas i cieszyć się z małych rzeczy – nigdy przecież nie wiadomo, kiedy się skończą.

Moje ulubione wspomnienie z ostatnich wakacji z rodzicami? Najmilej wspominam siedzenie z nimi w samochodzie i zwykłą rozmowę, mówi po latach najstarszy z rodzeństwa Peter.

...

Cierpienie rodzi dobro! Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:26, 22 Cze 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
Blogerka fitness zginęła w wyniku eksplozji dozownika z bitą śmietaną
Blogerka fitness zginęła w wyniku eksplozji dozownika z bitą śmietaną

6 minut temu

Tragiczna śmierć francuskiej blogerki fitness Rebecci Burger. Kobieta zginęła, gdy eksplodował używany przez nią dozownik z bitą śmietaną. 33-latka została uderzona w klatkę piersiową. Spowodowało to zatrzymanie krążenia.

O śmierci znanej blogerki poinformowała na Instagramie jej rodzina. Kobieta została uderzona w klatkę piersiową przez eksplodujący dozownik z bitą śmietaną. Siła rażenia była tak duża, że doszło do zatrzymania krążenia. Mimo reanimacji, 33-latki nie udało się uratować.

Rodzina Rebecci Burger opublikowała na Instagramie zdjęcie dozownika z apelem do internautów, by nie używali takich urządzeń.

W ciągu ostatnich lat we Francji doszło do kilku podobnych wypadków. Żaden jednak nie skończył się tak tragicznie.

...

Nie znacie dnia ani godziny. Z drugiej strony to zachodnie wygodnictwo. Jakby nie mozna bylo dozowac łyżką z kubka...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 10:14, 25 Cze 2017    Temat postu:

Kobieta z zespołem Downa startuje w konkursie piękności
Dominika Cicha | Czer 25, 2017
Mikayla Holmgren/Facebook
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


22-letnia Mikayla Holmgren jest pierwszą kobietą z zespołem Downa, która zawalczy o tytuł miss w Stanach Zjednoczonych. Na co dzień tańczy, uprawia gimnastykę, interesuje się sztuką i studiuje.


M
ikayla Holmgren z uśmiechem odgarnia długie blond włosy. Ostatnio intensywnie pracuje nad sylwetką do bikini i ćwiczy chodzenie na wysokich obcasach. Uczy się także, jak w błyskotliwy sposób odpowiadać na pytania jurorów. Wszystkie atuty zaprezentuje w listopadzie, walcząc o tytuł Miss Minnesoty. Tym samym stanie się pierwszą kobietą z zespołem Downa, która weźmie udział w konkursie piękności w USA.


Piękno to serce

Mikayla tańczy od 6. roku życia. Kocha muzykę i gimnastykę. Bez trudu staje na rękach i siada w szpagacie. Niestety, nie będzie mogła zaprezentować sportowych umiejętności w konkursie piękności, bo zmagania nie obejmą pokazu talentów. Ma jednak nadzieję, że jurorzy zachwycą się jej osobowością, którą opisuje jako „bardzo, bardzo radosną”. Jak mówi: „Bardzo dużo się śmieję. Jestem zawsze uśmiechnięta. Rozjaśniam komuś dzień”. Jest przekonana, że prawdziwe piękno kryje się w człowieku.
Czytaj także: Najlepsza żona i najlepszy mąż z… zespołem Downa. Są już 22 lata po ślubie!

Dlaczego postanowiła zawalczyć o tytuł Miss Minnesoty, a nawet Miss USA 2018?

Chcę, żeby cały świat zobaczył, że mogę robić trudne rzeczy i że ludzie z zespołem Downa są piękni i utalentowani.

Chcę być modelką, żeby inne młode kobiety z zespołem Downa wiedziały, że mogą zrobić wszystko, co tylko przyjdzie im do głowy.

Mikayla nie czuje tremy przed konkursem. „Jestem na to gotowa. Kiedy występuję na scenie, po prostu chcę, żeby ludzie mnie widzieli”, mówi.





Inna twarz piękna

Mama Mikayli, Sandi, jest pod wrażeniem osiągnięć córki. Kiedy dziewczynka przyszła na świat, nie wiedziała, czego się spodziewać. Oprócz zespołu Downa Mikayla miała epilepsję i brakowało jej części przełyku. Lekarze powiedzieli, że prawdopodobnie nigdy nie będzie chodzić i mówić. „Myślałam, jaka będzie jej przyszłość. Osiągnęła więcej, niż mogłam sobie wymarzyć”, przekonuje Sandi. Dziewczynka – na przekór przewidywaniom lekarzy – zaczęła chodzić w wieku 9 miesięcy i mówić w 13 miesiącu.

Myślę, jak bardzo jestem pobłogosławiona, że mam tę piękną córkę, która zmienia świat i pokazuje inną twarz piękna.

– Mikayla jest pionierką – mówi Denise Wallace, współorganizatorka konkursu Miss Minnesota USA, który jest częścią Miss Universe Organisation.
Czytaj także: Kobiety z zespołem Downa odpowiadają na Boże wezwanie. I idą do zakonu

To jednak nie pierwszy przypadek, kiedy organizatorzy tego konkursu zrywają z obrazem miss – 170 centymetrowej kobiety w rozmiarze XS, z uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów i błyszczącymi włosami do pasa. W 2016 r. o tytuł najpiękniejszej w stanie Minessota zawalczyła Halima Aden, muzułmanka, która urodziła się w obozie dla uchodźców w Kenii. Gdy inne dziewczyny przechadzały się po scenie w bikini, ona miała na sobie burkini.

– Chcę zakwestionować te definicje piękna. To mogą być blond włosy i niebieskie oczy, ale może też być coś innego – mówiła.

That surreal & dreamlike feeling the moment you see yourself on the cover of @VogueArabia cannot be explained! I'm beyond appreciative for the opportunity to grace the June cover! #covergirl

A post shared by Halima Aden (@kinglimaa) on Jun 1, 2017 at 2:47pm PDT


Talenty kobiet z zespołem Downa

Coraz częściej kobiety z zespołem Downa udowadniają, że mogą osiągnąć wszystko, o czym zamarzą. Kilka przykładów: Yulissa Arescurenaga pracuje jako instruktorka zumby.






Madeline Stuart przechadza się po wybiegach w ubraniach cenionych projektantów.






Isabella Springmuehl została pierwszą projektantką z zespołem Downa.






Mélanie Ségard spełniła swoje marzenie i na antenie telewizji zaprezentowała prognozę pogody, a Collette Divitto założyła własny ciasteczkowy biznes.





Czytaj także: Pierwsza komunia Michałka. Zespół Downa nie jest żadną przeszkodą

Źródło: startribune.com, today.com

...

Tez oczywiscie nie nalezy przesadzac. Jesli wystepuje powazna deformacja ciala to nie nalezy mowic ze wyglad jest piekny. Oszukiwanie nie pomaga. Przede wszystkim NIE OCENIAMY LUDZI PO WYGLADZIE! WSZYSTKICH! CI PIEKNI NIE SA AUTOMATYCZNIE WSPANIALI! I to jest prawda.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 13:56, 27 Cze 2017    Temat postu:

Jen Bricker – tancerka i akrobatka bez nóg. Inspiruje ludzi na całym świecie
Katarzyna Matusz | Czer 27, 2017

Komentuj

0

Udostępnij 16    

Komentuj

0

Jen chciałaby tańczyć podczas koncertu Adele, wystąpić przed prezydentem i jego żoną, znaleźć się na okładce czasopisma „Shape”, napisać książkę dla dzieci i wystąpić w filmie.


J
en Bricker, tancerka, akrobatka i mówca motywacyjny. Inspiruje ludzi na całym świecie, występuje na scenach jako tancerka i prelegentka. I jest naprawdę szczęśliwa. Niepełnosprawność jej w tym nie przeszkadza.


Nie ma przypadków

„Możecie mieć ufność, że każde doświadczenie – złe, dobre i brzydkie – kształtuje was i czyni kimś lepszym. Każda pomyłka albo nieszczęśliwe zdarzenie jest okazją do tego, aby wzrastać i się uczyć” – mówi Jen Bricker w swojej autobiografii.

Urodziła się bez nóg i mogłaby użalać się nad sobą, jak mówi, pewnie nikt by się temu specjalnie nie dziwił. Wybrała jednak takie patrzenie na siebie, na swoje życie, które pomimo trudności jest piękne i warte pięknego przeżycia.

Pokazuje, że jeśli jej udaje się być szczęśliwą i spełnioną, to jaką my, ludzie zdrowi, możemy mieć wymówkę?
Czytaj także: Najtwardszy ojciec świata. Przebiegł 72 maratony z niepełnosprawnym synem


Zrzeknij się kontroli

Jen radzi, by poddawać się Bogu i aby On zajął się naszymi sprawami. I przekonuje, że znacznie lepiej na tym wychodzi. „Jego dary, pomysły, błogosławieństwa są większe i wspanialsze niż wszystko, co mogłabym sobie wyobrazić! Moje życie wygląda tak dlatego, że pozwalam Mu się prowadzić i przestałam co pięć minut łapać za kierownicę” – zwierza się.

Co ta postawa jej przyniosła? Występowała z Britney Spears w czasie tournée promującego album Circus, gościła w wielu programach telewizyjnych, była prelegentem na konferencji TED Talks, przemawiała na olimpiadzie specjalnej w Południowej Kalifornii, występowała w wielu prestiżowych miejscach i przemawiała m.in. w Hong Kongu. Została też nazwana „legendą” i przyznano jej nagrodę Światowej Organizacji Akrobatyki. Dokonuje tego dziewczyna bez nóg.


Towarzysze Twojej drogi

Wypełnij swoje życie ludźmi, którzy będą dodawać Ci sił, zachęcać do próbowania nowych rzeczy i wychodzenia poza znaną i bezpieczną strefę komfortu. Oddal się od tych, którzy podcinają Ci skrzydła i będą ciągle narzekać. Podziel się swoimi myślami z tymi, którzy realnie patrzą na życie i powiedzą Ci prawdę.

„Wypełnij swoje życie ludźmi, którzy chcą, abyś był lepszą osobą. Ludźmi o wielkim sercu i prawym, mocnym charakterze. Wybieraj tych, którzy popchną cię do przodu, takich, którzy nie pozwolą Ci spocząć na laurach i się rozleniwić” – podpowiada Jen.
Czytaj także: Przeszedł camino… na jednej nodze!


Lista marzeń

„Pomyśl o czymś, co wywołuje na twojej twarzy uśmiech, co sprawia, że się śmiejesz, że zapalasz się entuzjazmem” – radzi Jen. Pozwól sobie na czas dla siebie, na pomyślenie o tym, co jeszcze chciałabyś w życiu zrobić, co zobaczyć, jakie są pragnienia twojego serca? Miej marzenia. Zdaj sobie z nich sprawę i koniecznie je zapisz, to ci pomoże w ich realizacji.

Jen chciałaby tańczyć podczas koncertu Adele, wystąpić przed prezydentem i jego żoną, znaleźć się na okładce czasopisma „Shape”, napisać książkę dla dzieci, wystąpić w filmie – jej lista jest długa i odpowiada pragnieniom jej serca. Jaka byłaby Twoja?


Módl się i ufaj

„Moje życie bez Boga byłoby puste – jakby w moim sercu i duszy zionęła ogromna dziura. Można próbować wypełniać ją różnymi rzeczami i ludzie starają się to robić. Wykorzystują w tym celu narkotyki, alkohol, jedzenie, pieniądze, niewłaściwe relacje” – mówi Jen. Daje jednocześnie świadectwo, że Bóg wypełnia nas radością, pokojem, mądrością, nadzieją i wdzięcznością. I nasze życie z Nim ma sens.
Czytaj także: Jak w lawinie nieszczęść znaleźć szczęście? Historia Chiary Corbelli Petrillo

Jak ona żyje?

Jen nie jest super bohaterką z nadludzką siłą ani fizyczną, ani psychiczną. Kiedy jest w domu, w Los Angeles, wstaje o szóstej lub siódmej rano, pije herbatę, wraca do pokoju i otwiera Biblię.

Modli się i wysyła znajomym wersety, które ją zainspirowały. Ćwiczy na siłowni, kładzie się spać między dziesiątą, a jedenastą wieczorem. Gdy ma czas wolny lubi chodzić do kina czy do kawiarni. Pragnie wyjść za mąż i zostać mamą.


Wszystko jest możliwe!

„Każdy kto ma pasję i poczucie celu, może zrealizować nawet największe marzenia” – mówi o Jen Eva Longoria, amerykańska aktorka, reżyser i działaczka społeczna. Jeśli dziś poszukujesz inspiracji, by zacząć żyć pragnieniami swojego serca, to znajdziesz je w książce „Wszystko jest możliwe”, Wydawnictwa Aetos Media.

...

Pojecie niepelnosprawnosci jest naprawde wzgledne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:23, 27 Cze 2017    Temat postu:

Helen Keller. Kobieta, która żyła w ciszy i mroku
Dominika Cicha | Czer 27, 2017
Wikipedia
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


W wieku 19 miesięcy straciła wzrok i słuch. Choć lekarze nie dawali jej szans na wyjście z zamkniętego świata, Helen Keller nauczyła się mówić, została sławną pisarką i działaczką społeczną. Dziś przypada 137. rocznica jej urodzin.


T
uscumbia, Alabama, 1882. Kate Keller pochyla się nad łóżeczkiem udręczonej gorączką córeczki. Szepcze: „Ojcze Niebieski, nie zabieraj mi mojej dzieciny!”. Helen dostaje zapalenia mózgu, rodzice przygotowują się na jej śmierć. Jednak kilka dni później gorączka nagle mija, pozbawiając dziecko wzroku i słuchu. Z życia dziewczynki znika to, co kochała – słońce, śpiew ptaków, muzyka. Zostaje tylko wspomnienie czułości matki.

Nim Helen Keller na nowo nauczy się komunikować ze światem, obroni tytuł naukowy i zostanie sławną pisarką, minie wiele trudnych lat. Jej życie jest świadectwem niezwykłej wytrwałości, miłości, poświęcenia i pasji silniejszej niż niepełnosprawność.


Małe dziecko, wielkie kłopoty

Dawniej rozkoszna i szczebiocząca Helen (ur. 27 czerwca 1880) zmienia się po chorobie w kapryśne dziecko, terroryzujące całe otoczenie. Bez przerwy gryzie, kopie, drapie, wyrywa się z objęć bliskich. Żeby uspokoić ją w atakach furii, bezsilni rodzice wciskają w jej usta cukierki. Ale to pomaga tylko na chwilę.





Dziewczynka rozpaczliwie próbuje porozumieć się ze światem. Gdy ma ochotę zjeść chleb, udaje, że kroi go w powietrzu i smaruje kromki. Uczy się odróżniać swoje ubrania od cudzych. Jeśli intuicyjnie wyczuwa, że przyjadą goście, stroi się. Niestety, wciąż pozostaje zamknięta w świecie, do którego nikt nie ma dostępu. Przysparza rodzicom nie lada kłopotów – w zazdrości wyrzuca maleńką siostrę z wózka, wkłada zawieszony na szyi fartuszek do ognia, zamyka domowników na klucz i ucieka. Jak wspomina po latach,

Nie pamiętam, kiedy sobie uświadomiłam po raz pierwszy, że nie jestem taka jak inni. (…) Zauważyłam, że ani matka, ani moi przyjaciele nie posługiwali się gestami tak jak ja, gdy sobie czego życzyli, lecz mówili ustami. Czasem stojąc między dwiema rozmawiającymi osobami, dotykałam ich warg. Nie mogłam nic zrozumieć i to mnie dręczyło. Poruszałam ustami i gestykulowałam zapamiętale – bez skutku.*


Nauczycielka

Gdy Helen kończy 7 lat, rodzice postanawiają poprosić o pomoc Grahama Bella, znanego fizyka i dyrektora Instytutu dla Niewidomych w Bostonie. Naukowiec poleca im młodą zdolną nauczycielkę, Annę Sullivan. Niedługo później kobieta staje się częścią rodziny Kellerów.





Praca z Helen jest dla Anny Sullivan szkołą przetrwania. Nauczycielka jest jednak stanowcza, wytrwała i silna. Wie, że istnieje jeden klucz do sukcesu: konsekwencja. Bez przerwy kreśli na dłoni dziewczynki tajemnicze znaki. To metoda Samuela Gridleya Howe’a, pierwszego nauczyciela głuchoniewidomych. Zgodnie z nią każda litera ma swój odpowiednik wyrażany dotykowym znakiem migowym. Przez kilka tygodni Helen nie potrafi zrozumieć tego alfabetu. Napisze potem: „Nie wiedziałam, że literuję słowo, nie wiedziałam nawet o istnieniu słów. Po prostu naśladowałam jak małpka grę palców nauczycielki”.
Czytaj także: Niesłysząca wokalistka podbiła serca widzów „Mam Talent”

Przełom następuje po kilku tygodniach. Jak co dzień Anna Sullivan kreśli na małej rączce znaki. Przy ogrodowej pompie, z której tryska strumień, wystukuje „w-o-d-a”. Nagle oczy Helen zaczynają błyszczeć. Rozumie! Od tej pory nie daje nauczycielce (i rodzinie) spokoju. Chce znać nazwy wszystkich pojęć, także abstrakcyjnych. Wkrótce poznaje też alfabet Braille’a i zaczyna czytać książki.

Helen uwielbia spędzać czas w ogrodzie. Karmi kury, szuka jajek, podgląda dłońmi krowy i koniki polne, biega po trawie, przytula kurczątka.

Każdy człowiek ma podświadomie w pamięci zieloną ziemię i szemrzące wody, więc ani ślepota, ani głuchota nie mogą pozbawić go tego poniekąd siódmego zmysłu — duchowego zmysłu, który jednocześnie widzi, słyszy, czuje.

Jako nastolatka dowiaduje się o Ragnhild Kaata – głuchoniewidomej dziewczynie, która nauczyła się mówić. Zainspirowana jej historią postanawia zdobyć tę umiejętność. Przykłada palce do krtani i ust nauczycielki, rozpoznając w ten sposób słowa. Po 11 dniach mówi pierwsze zdanie: „Jest ciepło”. Jej głos nie brzmi tak, jak u zdrowej osoby. Początkowo jest przykry dla uszu słuchających, ale zrozumiały. Po drodze dopada Helen wiele zniechęceń, ale bez przerwy ćwiczy. Z biegiem czasu wygłasza nawet publiczne przemówienia, których nagrania zachowały się do dzisiaj.
Czytaj także: Niepełnosprawne dziecko to nie koniec świata!

Uczy się języków obcych: francuskiego, greki, niemieckiego i łaciny. Kończy studia humanistyczne, a następnie broni doktorat. Poznaje wielu ludzi sztuki i nauki, m.in. Charliego Chaplina, Alberta Einsteina czy Marka Twaina, który powie później, że dwie najbardziej interesujące osobistości dziewiętnastego wieku to Napoleon i Helen Keller.






Pasja i poświęcenie

Jej największą pasją i marzeniem jest pisanie. Wydawcy przekonują, żeby tworzyła przede wszystkim o sobie. Tak powstaje „Historia mojego życia”, a następnie „Świat, w którym żyję”, „Nauczycielka” czy „Wyjście z ciemności”. Helen zaczyna także udzielać się społecznie. Poświęca swój czas głuchoniewidomym, walczy o prawa kobiet.

W 1936 r. umiera Anna Sullivan – nauczycielka, która oddała Helen całe życie. Choć wyszła za mąż, nie umiała całkowicie poświęcić się życiu rodzinnemu. Najważniejszą osobą w jej życiu była Keller, a to doprowadziło do rozpadu jej małżeństwa. Po śmierci nauczycielki Helen towarzyszy Polly Thompson. Podczas II wojny światowej obie wspierają oślepionych marynarzy i żołnierzy.
Czytaj także: Prawonożna. Historia pierwszej na świecie pilotki bez rąk

Helen korzysta z życia jak to tylko możliwe. Odwiedza kilkadziesiąt krajów, bierze udział w międzynarodowych konferencjach, wiosłuje, pływa, bawi się z dziećmi, chodzi po lesie, jeździ tandemem, gra w warcaby, szydełkuje i robi na drutach, chodzi do teatru. Stwierdza w końcu: „W cieniu upośledzenia stąpam pogodna i szczęśliwa”.

W l. 60. przechodzi udar mózgu i powoli wycofuje się z życia publicznego. Umiera 1 czerwca 1968 r.





Historia Helen Keller zainspirowała wielu artystów, m.in. Williama Gibsona, który napisał sztukę teatralną i otrzymał za nią Nagrodę Pulitzera. W 1962 r. powstał także film „Cudotwórczyni” – aktorki wcielające się w Helen (Patty Duke) i Annę (Anna Brancroft) otrzymały za te role Oscary.

* Cytaty pochodzą z książki H. Keller „Historia mojego życia”.

...

Ogladalem film. To naprawde wstrzasajace. I nakrecony w USA! Nie cale kino tam to dziadostwo w stylu Hollywood. Ten film naprawde byl holly!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:42, 28 Cze 2017    Temat postu:

Dziewczynka cierpiąca na rzadką chorobę porywa do tańca
Dominika Cicha | Czer 28, 2017
@audreynethery/Instagram
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


8-letnia Audrey Nethery jest prawdziwą gwiazdą. Śpiewa, tańczy i zaraża optymizmem. Udowadnia, że mimo choroby można żyć szczęśliwie.


A
udrey Nethery od urodzenia cierpi na bardzo rzadką niedokrwistość Blackfana-Diamonda. Organizmy osób chorujących na ten rodzaj anemii nie wytwarzają wystarczającej liczby czerwonych krwinek, dlatego wiele z nich musi poddawać się częstym transfuzjom krwi. Czasami – jak w przypadku Audrey – pomaga leczenie sterydowe.

„Co jakiś czas Audrey potrzebuje transfuzji. Problem polega na tym, że sterydy powodują tysiące skutków ubocznych, z których żadne nie są dobre”, tłumaczy Scott Nethery, ojciec Audrey. Z powodu takiego leczenia dziewczynka jest mniejsza niż rówieśnicy i zmaga się z osteoporozą.
Czytaj także: Masz dziś słabszy dzień? Spędź 2 minuty z Seanem. Nie pożałujesz

Mimo choroby nie traci radości życia. Kocha muzykę i taniec. Uczy się kolejnych układów, ćwiczy zumbę i salsę. Swoim optymizmem zaraża setki tysięcy internautów. Jej profil na Facebooku śledzi prawie 1,5 mln osób!

Trudno się dziwić, że pokochał ją także zespół New York City Ballet, który zorganizował dla małej gwiazdy niezwykłą niespodziankę. Audrey dostała pointy, body i paczkę baletową, a następnie wystąpiła na scenie w towarzystwie profesjonalnych baletnic.






Audrey kolekcjonuje lalki, lubi czytać i gotować. Nieustannie inspiruje się swoimi ukochanymi gwiazdami – Taylor Swift czy Seleną Gomez, z którą miała okazję wspólnie zatańczyć. Po tym spotkaniu piosenkarka zamieściła na swoim Instagramie wpis: „W końcu poznałam tego słodziaka!”.

Mała Audrey przekonuje, że życie jest piękne i jeśli naprawdę czegoś pragniemy, nic nie będzie w stanie nas zatrzymać.

...

Wszelkie dolegliwosci sa rodzajem walki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:25, 29 Cze 2017    Temat postu:

rawnością, aby inspirować
J-P Mauro
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Jeśli nie otrzymałeś cudu… stań się nim”.


N
ick Vujicic urodził się z rzadką chorobą genetyczną, zespołem tetra-amelii, który objawia się niewykształceniem rąk i nóg. W wieku dziesięciu lat próbował popełnić samobójstwo, jednak nie mógł targnąć się na swoje życie, o czym opowiada w tym teledysku.

W pewnym momencie odkrył, że Bóg miał dla niego plan. Stało się to po przeczytaniu artykułu o pewnym człowieku z ciężką niepełnosprawnością. Wtedy zaczął głosić konferencje w swojej grupie modlitewnej. Członkowie wspólnoty stwierdzili, że jego mowy są tak inspirujące, że zachęcono go do dzielenia się swoją historią podczas spotkań.

Nick ukończył Uniwersytet Griffith z podwójnym dyplomem z księgowości i planowania finansowego. Wykorzystuje swoje umiejętności zarządzania pieniędzmi, prowadząc firmę Life Without Limbs, organizację non-profit, w której dzieli się swoją wiarą i radością z dziećmi, nastolatkami i dorosłymi we wszystkich środowiskach. Misją organizacji jest:

Przekraczać granice i pokonywać bariery, budować mosty, które przynoszą ludziom miłość i nadzieję odnajdywaną w Jezusie Chrystusie.

Niesamowity entuzjazm życia urzeka słuchaczy Nicka. W 2007 roku założył drugą organizację Attitude is Altitude, która zrzesza mówców motywacyjnych, którzy występują podczas różnych eventów. Poruszane przez nich tematy mają bardziej świecki charakter, a występy są ich pracą zarobkową.

Nick dzieli się inspirującymi filmami przez kanał AIA na Youtube, gdzie można zobaczyć jak surfuje, czy skacze ze spadochronem. Obecnie mieszka w południowej Californii ze swoją żoną, która jest w ciąży oraz z dwoma synami.
Song: Something More | Singer: Nick Vujicic
Nick Vujicic
Urodzony z chorobą genetyczną, zespołem tetra-amelii, Nick zaczął dzielić się swoją historią mając 19 lat. W 2005 roku założył organizację non-profit Life Without Limbs.

...

Wstrzasajace...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:17, 01 Lip 2017    Temat postu:

Prawdziwe oblicza wojny. Wstrząsający projekt fotograficzny
Aleksandra Gałka | Lip 01, 2017
The Unknown Soldier
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Projekt „The Unknown Soldier” to seria wielkoformatowych zdjęć młodych żołnierzy, którzy powrócili do domu z wojny na Bliskim Wschodzie. Ich pokaleczone, zdeformowane ciała wydają się mówić: „wojna nie kończy się nigdy”.


B
ohaterowie projektu to żołnierze, którzy służyli w armii w Iraku i Afganistanie. Fotografowani w zaciszach swojego domu pokazują, że wojnę tak naprawdę zabrali ze sobą. Nawet jeśli fizycznie opuścili pole bitwy (o własnych siłach, bądź też nie), wielu z nich nosi ją w sobie, w domu, dzieli się nią z rodzinami i bliskimi.
Wojna się nie kończy

Wielu z weteranów to ludzie młodzi, którzy ze swoim inwalidztwem borykać się będą przez resztę całego swojego życia. Projekt zwraca uwagę m.in. na to, że ich walka nie kończy się wraz z zejściem z frontu, a to, co przeżywają dzisiaj po powrocie do USA, jest równie trudne.

Wśród autorów biorących udział w projekcie jest m.in. David Jay (fotograf, który ma na koncie The SCAR Project przedstawiający głównie zdjęcia kobiet po mastektomii), James Nachtway, The Alabama Project i wielu innych artystów. Zdjęcia tworzą wystawę pod tym samym hasłem „The Unknown Soldier” (z ang. „Nieznany żołnierz”), która objeżdża cały świat. Obecnie powstaje także film dokumentalny na ten temat.

Jeden z fotografów, James Nachtwey przyznaje:

Byłem świadkiem, a te zdjęcia są moim świadectwem.

Z kolei David Jay wierzy, że te obrazy otwierają nas na dialog dotyczący kwestii, z którymi niekoniecznie czujemy się komfortowo.

Zdjęcia mogą być nieprzyjemne dla widza. Zmuszają nas do skonfrontowania się z naszym strachem i zahamowaniami związanymi z życiem, śmiercią, seksualnością, chorobą, związkami, etc. Rzeczywistość nie zawsze jest piękna. To jest rzeczywistość.

...

A ci co maja ciało w calosci bynajmniej nie sa nienaruszeni... To jest cierpienie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 14:19, 08 Lip 2017    Temat postu:

Nie jestem hipsterem, jestem chora. Kiedy unikanie glutenu to walka o życie
Jola Szymańska | Lip 08, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Żarty o bezglutenowej modzie nie wszystkich bawią. Dla prawie 400 tysięcy Polaków restrykcyjna dieta wykluczająca gluten to konieczność, stojąca na półce ze zdrową żywnością.


N
a śniadanie naleśniki. Kilogram mąki bezglutenowej (14 zł) starcza na dziewięć dni. Do tego dżem bezglutenowy (6 zł), biały ser (3-4 zł) i herbata. Liściasta, ekologiczna (10 zł). Na obiad filet z kurczaka ze sprawdzonego sklepu mięsnego (7 zł), ryż bezglutenowy (5-6 zł) i szpinak świeży z czosnkiem (5 zł). Na wieczór cztery tosty (6,60 zł) z szynką bezglutenową (2,40 zł za sześć plastrów w Lidlu).

To nie hipsterski jadłospis bio, eko i fit, ani wegański pomysł na życie w zgodzie z naturą. To dieta, do której są zmuszone osoby chorujące na celiakię. Nieuleczalną chorobę układu pokarmowego.


Mam prawo zjeść chleb

„Czasem słyszę: Przecież nie trzeba jeść chleba. Ja też nie jem chleba, bo to zdrowiej. Ale ja mam prawo zjeść chleb. Jedzenie ryżu i kukurydzy przez całe życie nie jest spoko” – mówi Karolina, która na celiakię choruje od dziecka.

Z dzieciństwa pamięta wafelki szkolnych kolegów i wyśmiewanie jej ryżowych kanapek. Pamięta też klasowe urodziny i przyjęcia, na których nie mogła się niczym częstować, łzy mamy i specjalny chleb, który trzeba było sprowadzać na Śląsk aż z Poznania.


Osobne miejsca, osobne garnki

Od kiedy wyprowadziła się na studia, musi kontrolować każdy drobiazg, związany z jedzeniem. Życie z celiakią to nie używanie tych samych desek do krojenia, dokładnie mycie blatów, szorowanie pieca po jedzących gluten współlokatorach, własne garnki i stres, związany z jedzeniem poza domem. W restauracji nigdy nie wiadomo, czy kucharz umył ręce po urabianiu pszennego ciasta.

Po pół roku pracy w cukierni zachorowała na niedoczynność tarczycy. Od tego momentu wie, że gluten przesiąka do organizmu także przez pory w skórze. Jeśli nie przestrzegasz diety, umierasz.


Cena życia

Gorzej, jeżeli nie stać cię na nie umieranie. W ubogich domach dieta często nie jest przestrzegana, bo nie ma pieniędzy. „A dzieci chorują. Na depresję, schizofrenię i cały szereg chorób psychicznych, wynikających ze złego jedzenia” – wymienia.

Rzeczywiście „celiakowi” ciężko utrzymać się za normalną pensję. Na chleb, proszek do pieczenia i podstawowe produkty spożywcze dla jednej osoby zamiast 50 zł wydaje 200 zł. I mimo, że celiakia jest najpoważniejszą nietolerancją pokarmową człowieka, chory nie może liczyć na zasiłek.


Włoski raj

„W Bolońskiej restauracji dostałam dwie wersje menu: zwykłe i dla celiaków. Mieli osobny piec, pan umył ręce i zrobił nam specjalną pizzę. W innym miejscu podeszłam do stoiska z lodami. Usłyszałam: Dam pani inny kubek, bo nie wiem, czy jakiś wafelek mi tutaj nie wpadł” – wspomina Karolina.

We Włoszech chorzy mogą liczyć nie tylko na dofinansowanie, ale też na ludzką świadomość i wyrozumiałość, których bardzo brakuje w Polsce. Wielu z nas wciąż wydaje się, że gluten to makaron, mąka i jakieś ciastka. Nic więcej. A gluten jest też w oleju, szynce, herbacie Lipton i każdym skażonym w trakcie produkcji lub dystrubucji pokarmie.


Choroba, której nie widać

Chory na celiakię nie sprawia też wrażenia osoby chorej. Nie robi sobie zastrzyków. Najczęściej nie łyka tabletek. Lekiem na celiakię jest dieta, bez której gluten niszczy i rozregulowuje organizm od środka. Zaburzenia jelitowe i hormonalne nie rzucają się w oczy. Mają jednak ogromny wpływ na jakość życia chorych i ich zdrowie.
Czytaj także: Prawda czy fałsz? Oczyszczająca głodówka może być dobra dla zdrowia?

Niektórzy po kontakcie z glutenem czują się źle od razu. „To trochę prostsze, bo przewidując konsekwencje tracą ochotę na cokolwiek z glutenem. Ja musiałam kłócić się sama ze sobą, bo może lekarz się pomylił, może jestem zdrowa” – tłumaczy Karolina. Choruje na celiakię utajoną, która ma objawy psychosomatyczne. „Trzęsę się w nocy, kiedy przeżywam stres, mam stany depresyjne, obniżony nastrój. Hormony świrują i niszczą tarczycę”.

Jak sama mówi, ta choroba uświadamia, że „jedzenie może być największą przyjemnością, ale też największą w życiu karą”. Jedyne, co może więc robić, to jeść zdrowo i restrykcyjnie. A to ma niestety swoją cenę.


Niepotrzebna moda, niepotrzebny wstyd

„To, że hipsteriada wylansowała niejedzenie glutenu – spoko. Dzięki nim jest więcej produktów bezglutenowych. Ale wkurza mnie to, że zdrowi ludzie unikają glutenu. Dlaczego to robią? Nie wiedzą, jakie mają szczęście. Dałabym wiele, żeby zjeść świeży chleb z masłem.

Jest mi wstyd, że jestem chora. Jest mi wstyd w restauracji. W pracy. W lodziarni, kiedy proszę o bezglutenowego wafelka. Kiedy widzę pogardliwą minę sprzedawcy i odpowiadam: Wie pani co, ja nie jestem hipsterem. Jestem chora. Czasem już głupio mi dopytywać i upominać się o każdy drobiazg”.

Ale każdy drobiazg, który miał kontakt z glutenem, może poważnie zaszkodzić jej zdrowiu i życiu.


Fakty o celiakii

Zgodnie z informacjami na oficjalnej stronie Polskiego Stowarzyszenia Osób z Celiakią i na Diecie Bezglutenowej, celiakia to trwająca całe życie immunologiczna choroba o podłożu genetycznym, charakteryzująca się nietolerancją glutenu, białka zapasowego zawartego w zbożach. Nie jest alergią. Jest najpoważniejszą nietolerancją pokarmową człowieka.

Według badań na celiakię cierpi przynajmniej 1 procent populacji, także w Polsce. Jednocześnie wykrywalność choroby wynosi zaledwie 5 procent. To znaczy, że około 360 000 Polaków nie jest świadomych choroby.

Jedyną metodą leczenia celiakii jest stosowanie przez całe życie ścisłej diety bezglutenowej. W innym razie działający toksycznie gluten prowadzi do zaniku kosmków jelita cienkiego, maleńkich wypustek błony śluzowej, które zwiększają jego powierzchnię i są odpowiedzialne za wchłanianie składników odżywczych.

W efekcie toksycznego działania glutenu wchłanianie pokarmu jest upośledzone, co prowadzi do wystąpienia różnorodnych objawów klinicznych i dalszego postępowania choroby.

...

Koniecznosc brania lekow bo nie da sie inaczej przezyc czy tez jedzenia tylko okreslonych rzeczy to powazne ograniczenie typu przykucie do... To tez pokuta...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:24, 08 Lip 2017    Temat postu:

Życie to maraton. Niezwykła historia Jeffa Baumana
Przemysław Sałek | Lip 08, 2017

AP/FOTOLINK
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Gdyby choć jedną rzecz tego dnia Jeff Bauman zrobił inaczej, szybciej lub wolniej, prawdopodobnie nadal miałby obie nogi. Ale z drugiej strony – mógł przecież nie żyć. Poznajcie historię bohatera filmu „Stronger”.

Maratończycy często wspominają o zjawisku nazywanym „ścianą”. To olbrzymi kryzys – zarówno fizyczny, jak i psychiczny – który niekiedy dopada długodystansowców. Najczęściej po 30-35 kilometrze biegu. „Ściana” charakteryzuje się dramatyczną utratą siły oraz zwątpieniem, że uda się kontynuować bieg i zrealizować zakładany cel. „Co ja tu właściwie robię? Nie mam już siły, poddaję się…”, mówi zazwyczaj wewnętrzny głos maratończyka podczas kryzysu.

Aby przezwyciężyć „ścianę” – zdaniem ekspertów – warto m.in. zwolnić tempo biegu, aż do momentu, gdy ustaną największe bóle. Dodatkowo istotne jest odpowiednie wzmocnienie psychiczne. W takiej chwili warto mieć np. kogoś, kto doda nam otuchy.
Czytaj także: Najtwardszy ojciec świata. Przebiegł 72 maratony z niepełnosprawnym synem

Właśnie z tego powodu Jeff Bauman zjawił się wśród kibiców Maratonu Bostońskiego. Chciał udzielić wsparcia swojej dziewczynie, która zamierzała wziąć udział w słynnych zawodach. Postanowił być dla niej oparciem w momencie, w którym najbardziej będzie go potrzebowała.

Zawody odbyły się 15 kwietnia 2013 roku. Tego dnia rozpoczął się również maraton Jeffa Baumana. Nie były to jednak zmagania sportowe, lecz długa walka o własne życie. Podczas wspomnianego Maratonu Bostońskiego miał miejsce zamach (doszło do wybuchu dwóch bomb), w wyniku którego śmierć poniosły 3 osoby, a 264 zostały ranne. Jednym z poszkodowanych był Jeff Bauman, który ledwo uszedł z życiem.
Czytaj także: Przebiegła w sandałach 50 kilometrów. I w dodatku wygrała!

„Nie miał dwóch nóg. Były kompletnie porozrywane. Bez szybkiej pomocy wykrwawiłby się na śmierć”, wspomina w wywiadzie dla CNN Carlos Arredondo, inny z kibiców, który od razu udzielił pomocy nieznajomemu. M.in. dzięki jego szybkiej reakcji, lekarze mogli podjąć próbę uratowania życia dwudziestokilkulatka.

Na szczęście Jeff Bauman żyje. Nie ma jednak nóg. Jak wspomina, niejednokrotnie zastanawiał się „co by było gdyby…”. Gdyby choć jedną rzecz tego dnia zrobił inaczej, szybciej lub wolniej, albo stanął w innym miejscu, to prawdopodobnie nadal miałby obie nogi. Jednak dość szybko uświadomił sobie, że z takiego myślenia nic dobrego nie wynika. Przecież, z drugiej strony, gdyby np. Carlos Arredondo nie udzielił mu pomocy, mógłby już nie żyć.

Tę historię postanowiono zekranizować. Film „Stronger” („Silniejszy”) trafi do kin w drugiej połowie września. Postać Jeffa Baumana zagra słynny Jake Gyllenhaal.







Jak dziś wygląda życie Jeffa Baumana? Postanowiłem to sprawdzić. Bohater tej opowieści ma żonę i małą córeczkę. Jest także aktywnym mieszkańcem Bostonu – angażuje się w wiele inicjatyw społecznych i wspiera liczne akcje charytatywne.
Czytaj także: Tancerka bez nogi. „Czasem złe rzeczy przytrafiają się dobrym ludziom”

Wróciłem także do jednego ze starszych wywiadów z Jeffem Baumanem (został przeprowadzony w 2013 roku). Wtedy dziennikarz go zapytał: „Gdzie się widzisz za pięć lat?”. „Przede wszystkim chciałbym pomagać innym”, odpowiedział.

Jak widać, udaje mu się to. Ta historia pokazuje, że życie to prawdziwy maraton. Kiedy pojawi się „ściana” (wielki życiowy kryzys), zwolnijmy, poszukajmy wsparcia i spróbujmy – pomimo wielkiego bólu – biec dalej przez życie.

...

W sporcie mowienie ze cierpienie jest bez sensu to szczegolny absurd. Bo przeciez sport to cierpienie. Po co oni sie mecza? Dla krążka? Toz mozna sobie kupic na straganie dowolny do wyboru. Zdecydowanie nie medal jest celem. Teraz rozumiecie ze czy starsi czy chorzy czy inwalidzi ONI jakby sa podobni do sportowcow. Cierpia w wyzszym celu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:46, 12 Lip 2017    Temat postu:

Matka, która straciła dziecko w wypadku, mówi o fotelikach dla dzieci [WIDEO]
Cerith Gardiner | Lip 12, 2017

Growing Humans | YouTube
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Wypadki samochodowe są jedną z głównych przyczyn śmierci dzieci. Każdy rodzic powinien to przeczytać.

Kiedy stajemy się rodzicami, rozpoczynamy wielką, emocjonalną podróż. Także w dosłownym sensie – chcemy dokładnie wiedzieć, jak umieścić w aucie fotelik dla malucha. Kiedy Christine Miller opublikowała wstrząsającą historię śmierci swojego 3-letniego synka Kyle’a w wypadku samochodowym, zrozumieliśmy, że nie tylko musimy dokładnie przypinać nasze dzieci pasami, ale powinniśmy też wiedzieć, jaki fotelik jest odpowiedni do wieku i ciężaru tego najcenniejszego ładunku, który przewozimy.

Miller mówi, że „nie miała pojęcia, że ten poranek będzie ostatnim, w którym usłyszy śmiech i słodki głosik swojego synka, w którym zobaczy jego pełne życia i ciekawości spojrzenie”.

Tego dnia samochód, który przejechał na czerwonym świetle, uderzył w auto Millerów, wyrzucając Kyle’a z siedziska. Zginął na miejscu.
Czytaj także: Noc ciemna małżonków po stracie dziecka



Miller opowiada, że „śmierć Kyle’a była jak podróż na dno piekła, ból nie do opisania”. Wierzy też, że można było zapobiec tej tragedii, gdyby tylko Kyle miał pełny fotelik z pięciopunktowymi pasami bezpieczeństwa, zamiast zwykłego siedziska-podstawki, które – tak wtedy uważała – było już dla trzylatka opcją właściwą.

Podstawka jest dla przedszkolaków nieodpowiednią opcją. Kyle ważył 20 kg – sądziliśmy, że to odpowiedni moment, by przesiadł się z fotelika na podstawkę. Ale przecież istnieją foteliki, w których można wozić dzieci do wagi 45 kg. Większość maluchów, nawet do 4-5 roku życia może też bezpiecznie podróżować w fotelikach montowanych tyłem do jazdy. Kyle był na siedzisku-podstawce, przypięty pasami, kiedy zdarzył się ten wypadek. Sądziliśmy, że jest bezpieczny. Myliliśmy się.

Jeden błąd. Błąd, który sprawił, że Miller poświęciła całe swoje życie temu, żeby podobna tragedia nie spotkała już nikogo innego. Mówi, że wypadki samochodowe to główna przyczyna śmierci dzieci, a statystyki pokazują, że „80-90% fotelików samochodowych instaluje się lub używa niewłaściwie!”.

Małe dziecko może doznać poważnych wewnętrznych obrażeń od samych pasów – jego miednica nie jest wystarczająco rozwinięta, by wytrzymać nacisk zwykłych pasów w chwili uderzenia. Podobnie ich układ kostny: gdy w wyniku wypadku miękki kręgosłup dziecka ulegnie wygięciu choćby o 6 mm, może to grozić paraliżem na całe życie.

W dwunastą rocznicę śmierci Kyle’a Miller opublikowała wzruszający film, który przedstawia kadry z życia jej synka. Możemy sobie zaledwie wyobrazić, co czuje matka, która traci „najsłodsze, najmilsze stworzenie na świecie”. Ale poza matczynym bólem jest w tym filmie przesłanie – pełnych fotelików o pięciopunktowych pasów bezpieczeństwa trzeba używać jak najdłużej.





Na filmie można zobaczyć, co dzieje się w chwili wypadku z dzieckiem podróżującym w foteliku i na podstawce, a także różnice między fotelikiem montowanym przodem i tyłem do kierunku jazdy. To wstrząsające zdjęcia. Gdyby Kyle jechał w foteliku z pięciopunktowymi pasami, montowanym tyłem do jazdy, żyłby do dziś.

Film kończy się prostą prośbą: „Przyjmijcie te informacje jako dar od Kyle’a. Użyjcie ich. Podzielcie się nimi”. Niech ci, którzy mają małe dzieci – własne, w rodzinie czy wśród przyjaciół – udostępniają tę wiedzę, by zapobiec podobnym bezsensownym tragediom.



Artykuł pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Trzeba uwazac ale bez przesady. Gdy Bóg chce dziecko zabrac glupota jest to blokowac albo zmyslac ze ,,gdybym cos tam" to dziecko by zylo. Nie bo Bóg uznal ze tak jest najlepiej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:09, 14 Lip 2017    Temat postu:

Mogę posłuchać, jak bije w Tobie serce mojej córki? [WIDEO]
Cerith Gardiner | Lip 14, 2017

Donate Life Louisiana | Facebook | Fair Use
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Bill Conner pokonuje rowerem tysiące kilometrów. Po drodze opowiada ludziom, dlaczego warto dzielić się samym sobą. Zanim jednak rozpoczął swoją misję, doświadczył ogromnego cierpienia.

Kiedy 16-letnia Abbey Conner zdecydowała się zarejestrować w bazie potencjalnych dawców organów, nie mogła zdawać sobie sprawy, że uratuje życie czterem mężczyznom w wieku od 20 do 60 lat, a także ofiaruje swoje oczy i inne tkanki. Za sprawą tragedii stało się tak zaledwie kilka lat później.

Zeszłej zimy Abbey odpoczywała z rodziną na wakacjach w Meksyku. Nagle ją i jej brata Austina znaleziono nieprzytomnych, pływających w basenie plecami do góry. Brat 20-letniej Abbey przeżył, ale ona zmarła z powodu urazów. W tym samym czasie rodzina Jacka Jr. Loumontha otrzymała wiadomość, że serce 21-letniego mężczyzny za 10 dni odmówi posłuszeństwa. Jackowi zostało więc półtora tygodnia życia. W cudowny sposób, „dzięki Abbey i temu, jak potoczyły się wydarzenia – dzisiaj żyje”, wyjaśnia Bill Conner.
Czytaj także: Jej córeczka umrze po narodzeniu. Postanowiła się nią… „podzielić”

Po tak trudnej stracie pan Connor postanowił, że uczci życie swojej córki, podnosząc społeczną świadomość o potencjalnym dawstwie narządów. 22 maja, dzień po tym, jak Austin skończył college, wsiadł na rower. Postanowił, że przejedzie prawie 4,2 tys. kilometrów ze swojego domu w Wisconsin do Broward Health Medical Center w Fort Laudere, w którym pobrano organy Abbey. O swoich planach poinformował także organizację na Florydzie, która koordynowała transplantację. A ta w odpowiedzi wysłała listy do osób, które otrzymały narządy Abbey. Od nich zależało, czy będą miały ochotę poznać Billa. Jako pierwszy odezwał się Jack, który wyraził chęć spotkania.

Connor wskoczył więc na rower i pokonał ok. 2,2 tys. kilometrową trasę do domu Jacka w Baton Rouge. W Dzień Ojca mężczyźni wpadli sobie w ramiona. Po długim uścisku Jack podał Billowi stetoskop, aby ten mógł usłyszeć bicie serca, które kiedyś należało do Abbey. Ten wzruszający moment podniósł zasmuconego ojca na duchu. „Wiem, że on żyje dzięki Abbey… to jej serce pozwala mu stać prosto”, mówi Conner. „Cieszę się z nim i jego rodziną”.







Zanim Conner wyruszył w dalszą drogę, Jack wręczył mu nagranie z biciem serca, aby towarzyszyło mu w podróży. Nieustanne przypominanie o darze córki jest dla Billa dodatkowym impulsem podczas pedałowania. Bo, jak przypomina, w decyzji o zgodzie na dawstwo narządów chodzi o to, „żeby pomagać ludziom żyć albo żyć lepiej”.
Czytaj także: Oddała dziecku nerkę i kawałek wątroby. „To będzie Twój rok, synku”

W Stanach Zjednoczonych na przeszczep czeka w tej chwili 117 809 osób. Pamiętaj, że aby pomóc ocalić czyjeś życie, możesz ofiarować także szpik kostny albo osocze.

Jeśli tak, jak papież Benedykt XVI, chcesz zostać potencjalnym dawcą narządów (co prawda jego decyzja zmieniła się po wyborze na papieża, w związku z wymogami dotyczącymi papieskiego pogrzebu), możesz wypełnić oświadczenie woli. Warto jednak podkreślić, że w Polsce „oświadczenie woli nie ma żadnej mocy prawnej. Jest to wyłącznie druk informacyjny, głównie dla rodziny, aby wiedziała ona jakie jest stanowisko zmarłego odnośnie pobrania narządów. Należy je nosić przy sobie, najlepiej w portfelu razem z dowodem osobistym – nie trzeba go nigdzie wysyłać”.

Artykuł ukazał się w angielskiej edycji Aletei.

...

Tak to jest i dramat i podnosi na duchu!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:54, 17 Lip 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Nauczyć się żyć z chorobą dziecka
Nauczyć się żyć z chorobą dziecka

Dzisiaj, 17 lipca (12:05)

Zakończył się II turnus Urtica Dzieciom Camp. Trwa jednak zbiórka pieniędzy na kolejne takie terapeutyczne zajęcia dla dzieci zmagających się z chorobą nowotworową. Ambasadorem tegorocznej edycji Urtica Dzieciom Camp jest prof. Jerzy Stuhr, który spotyka się z uczestnikami obozów w Krakowie. "Nie mamy wsparcia z Narodowego Funduszu Zdrowia, żadnych dotacji. Musimy sami sobie radzić" - mówi Stuhr.
Ambasadorem tegorocznej edycji Urtica Dzieciom Camp jest prof. Jerzy Stuhr
/Przemysław Błaszczyk /RMF MAXXX

Podczas tzw. campów podopieczni Krakowskiego Centrum Psychoonkologii Unicorn spotkali się już z Mateuszem Damięckim, Jankiem Melą czy Jerzym Sthurem.

To zawsze jest wzajemny przekaz energii. Ja to przynajmniej tak traktuję; że musi we mnie być jakaś energia, która często wpływa pozytywnie na tych, którzy się ze mną spotykają. Ja przeżyłem dzięki ludziom. Ten zastrzyk energii, który mnie dano... całe właściwie Polskie społeczeństwo, bo tak to mogę powiedzieć... w trudnych dla mnie chwilach. Ja do dzisiaj mówię. Ja nie mogę zachorować, przecież ja bym zawiódł pół Polski, muszę być w formie. Może to żart, ale to daje straszną siłę, że ja nie mogę się poddać - mówi prof. Jerzy Sthur.
Z dziećmi oraz ich rodzicami spotkał się Jerzy Stuhr
/RMF MAXXX

Krakowskie Centrum Psychoonkologii Unicorn zorganizowało w 2016 roku pierwsze w Polsce turnusy rehabilitacyjne dla najmłodszych. Organizatorzy zakładają, że w tym roku z pomocy psychoonkologów, terapeutów, dietetyków czy instruktorów ruchu skorzysta 90 osób.

Turnusy rehabilitacyjne to nie tylko leczenie połączone z odpoczynkiem i dobrą zabawą. W programie są warsztaty z dietetykiem, animacje oraz zajęcia z psychologami i psychoonkologami, które zapewniają wsparcie zarówno małym pacjentom, jak i rodzicom.

Uczymy się razem być, dzielić doświadczeniem z różnych perspektyw. Takie wspólne bycie rodziców, dzieci i specjalistów owocuje takimi możliwości, których na co dzień nie mamy. Możemy jednocześnie bawiąc się, zwiedzając, będąc razem, pokazywać sobie i uczyć się od siebie tego w jaki sposób można lepiej funkcjonować w życiu, mimo trudności. Tutaj wiadomo, że ludzie ci doświadczyli bardzo trudnej sytuacji, czyli choroby swojego dziecka - mówi Iwona Nawara z Centrum Psychoonkologii UNICORN w Krakowie.
Zakończył się II turnus Urtica Dzieciom Camp
/Przemysław Błaszczyk /RMF MAXXX
Czego uczą się rodzice?

Mamy zajęcia z psychologiem, który w skrócie uczy nas jak żyć lepiej. Mamy z dietetykiem, który podpowiada jaką dietę zastosować dla naszych dzieci chorych onkologicznie. Są zajęcia ruchowe, gry i zabawy dla dzieci. Są też spotkania z takimi osobistościami jak Jerzy Stuhr. Program napięty, ale dzięki temu zapominamy, co nas spotkało, czyli o chorobie dziecka. Zapominamy o codzienności. Jesteśmy tutaj zrelaksowani, wypoczęci, tacy dopieszczeni - mówi Iwona, mama 5-letniej Oli, zmagającej się z białaczką limfoblastyczną.

To takie chwile radości, wspólnego walczenia, walki. To satysfakcja, że można sobie poradzić. To jest taki czas, kiedy zajęcia z psychologami pozwalają nam na uważność, na skupieniu się na sobie. Na zauważaniu pewnych mechanizmów, że to tak naprawdę wiele zależy od naszego podejścia. Od zmiany pewnych zachowań, pewnych schematów, które są gdzieś tam zakodowane. Dowiedzieliśmy się tego, że jeżeli nauczymy się tych mechanizmów, to naprawdę jesteśmy wstanie nawet bardzo ciężkie chwile, czy jakieś nieporozumienia rozwiązywać - dodaje w rozmowie z dziennikarzem RMF MAXXX.
Chodzi o to, żeby nie myśleć o chorobie?

Nie, żeby umieć się z nią pogodzić, żeby umieć z nią żyć i cieszyć się tym życiem. Nie zamartwiać się na zapas - mówią reporterowi Przemysławowi Błaszczykowi rodzice.
Turnusy rehabilitacyjne to nie tylko leczenie połączone z odpoczynkiem i dobrą zabawą
/Przemysław Błaszczyk /RMF MAXXX

Przemysław Błaszczyk

...

To tez rodzaj cierpienia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:30, 17 Lip 2017    Temat postu:

„Bóg postanowił mnie odwiedzić” – wzruszająca opowieść lekarza o chorej pacjentce
Aleteia Brasil | Lip 16, 2017
Facebook
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Miał wychudłe ciało, twarz opaloną słońcem, dłonie delikatnie szorstkie, typowe dla kogoś, kto przez całe życie ciężko pracował..." – pisze brazylijski onkolog.


D
oktor João Carlos Resende jest lekarzem onkologiem i pracuje w Szpitalu Onkologicznym w Barretos (stan Sao Paulo), jednym z największych w Ameryce Łacińskiej, leczącym pacjentów z całej Brazylii.

Kto już kiedyś był w tym szpitalu wie, jak zabiegani są tamtejsi lekarze z powodu ogromnej liczby przyjmowanych codziennie chorych. Kto zna ten szpital wie też, jak bolesna bywa codzienność pacjentów, szukających odpowiedniej instytucji, która zapewni im właściwe leczenie.
Czytaj także: Jak umierająca na raka dziewczynka wytłumaczyła, czym jest śmierć

Pośród tej wielkiej bieganiny i jeszcze większego bólu doktor João Carlos Resende znalazł trochę czasu, aby opowiedzieć, o swym „spotkaniu” z Bogiem. Tak, Bóg odwiedził doktora w przebraniu chorego. Tekst pojawił się na Facebooku i wzrusza użytkowników internetu humanitaryzmem i wiarą, jakimi wykazał się lekarz.

Oto pełna treść tekstu:

Tydzień krótki i męczący, serce wali, umysł w odmętach. Bóg postanowił złożyć mi dzisiaj wizytę. Miał wychudłe ciało, twarz opaloną słońcem, dłonie delikatnie szorstkie, typowe dla kogoś, kto przez całe życie ciężko pracował i zapach lawendy zmieszanej z dymem opalanego drewnem pieca. Mówił pięknie i zwyczajnie; nieco przeciągle, jak to mówią ludzie z Goiás. Miał na sobie najlepsze ubranie, jakie posiadał, kolorowe, zadbane, choć nieco poplamione zupą, którą pacjenci otrzymali przed obchodem lekarskim. Płócienne buty w prążki nie pasowały do bluzki w kwiaty… ale przecież On jest Bogiem i może wszystko. Jego oczy uciekały od mojego wzroku. Jak Bóg mógł tak bardzo się umniejszyć? Zaraz jednak sobie przypomniałem, że On potrafi bardzo dobrze to robić. On był człowiekiem, jest chlebem i zawsze będzie wielki, mały Bóg. Wydawał się zawstydzony, z niecierpliwością czekający na wieści…niestety niezbyt dobre. Był zmęczony podróżą, przepełnioną poczekalnią i latami walki z rakiem. W obliczu takiej wielkości, jeszcze bardziej się skurczyłem, aby zmieścić się w najmniejszej szczelinie, w jaką odważyłem się wcisnąć w tym życiu. Choroba uległa zmianie, postąpiła i ponownie zaatakowała. To lekarstwo wywołujące tak ogromne mdłości i zmęczenie tych niewielu kilogramów kruchego ciała kolejny raz stawało się niezbędne.

„Ależ Panie doktorze, proszę tego nie mówić!”.

Jego twarz zasnuł smutek – jakżeż bardzo bolało oglądanie Boga jako człowieka; był tuż tuż, naprzeciwko mnie.

„Pani Socorro, proszę się nie smucić. Tutejszy lekarz ma miękkie serce i może się rozpłakać”.

Spojrzał na mnie i mogłem dostrzec błysk mądrych oczu, które zdawały się mówić: „Popłaczę w domu, żeby pan doktor nie widział”.

Jakiż czułem się zaszczycony! Jak to możliwe, że Bóg przychodzi do mnie w taki sposób? Wtedy znikło zmęczenie. Pozostało jedynie bezgraniczne wzruszenie. Zbadałem to niewielkie ciało. Serce silne i głośno bijące, płuca, które wydmuchiwały w moją stronę tchnienie życia; ujrzałem też najpiękniejszy uśmiech wywołany łaskotkami podczas badania brzucha pacjentki. Myślałem sobie: jak bardzo bym chciał móc wyłuskać własnymi rękoma te wszystkie guzy, jeden po drugim; a jednocześnie czułem jak zalewało mnie niezwykłe wzruszenie na myśl, że to Bóg, dzięki swojej wizycie, usuwa po kolei wszystkie moje, nie fizyczne, lecz duchowe raki. W tej sytuacji moja recepta miała być czymś najmniej ważnym, ale ją wypisałem.

„Pani Socorro, przepiszę Pani to nieprzyjemne lekarstwo. Musimy spróbować zahamować pani chorobę”.

Odpowiedział pokornie: „Tak już jest”.

Na koniec wszystkiego, po trwających wieczność krótkich chwilach łaski, Bóg spojrzał na mnie i powiedział: „Panie doktorze, wszystko inne może być chore i do niczego, ale moje serce jest wielkie i dobre”. Mój Boże! I cóż za serce!

Rozczulony, poprosiłem jedynie o uścisk na pożegnanie i podziękowałem za wszystko. Dostałem więcej. Dostałem zdjęcie, pogłaskanie po twarzy i pewność, że Bóg zawsze jest przy mnie i że mnie nawiedza pod rozmaitymi postaciami. Dziś On mnie odwiedził, uzdrowił i dał siłę do dalszej pracy. Jak na ironię, pani Socorro wyszła z sali, mówiąc: „Proszę zostać z Bogiem, Doktorze”.

„Spotkałem się z Nim, Pani Socorro”.

(Zdjęcie i tekst autoryzowane przez pacjentkę)


W ciągu 12 dni tekst zyskał ponad 400 tys. polubień i był ponad 100 tys. razy udostępniany. Gdy obejrzymy facebookowe konto tego młodego lekarza odkryjemy, że zależy mu na podkreślaniu własnej wiary: zdjęcie otwierające jego stronę przedstawia piękne wyobrażenie Najświętszego Serca Jezusa. W jednym z albumów znajduje się także obraz Ostatniej Wieczerzy.
Czytaj także: Alessandro Nottegar. Lekarz, który przytulał trędowatych. Będzie błogosławionym

Artykuł został opublikowany w portugalskiej edycji Aletei.

...

To jest dobro plynace z cierpienia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:40, 20 Lip 2017    Temat postu:

„Byliśmy po prostu zwyczajni!” Niewidome małżeństwo przeżyło razem 72 lata
Łukasz Kobeszko | Lip 20, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nigdy nie zobaczyli swoich twarzy, choć przeżyli w sakramentalnym związku ponad 70 lat. Co więcej, sami wychowali dziesięcioro dzieci i doczekali się 25 wnuków! Poznaj budującą historię Roberta i Jennie Kubinger Mahoneyów.


W
czesną wiosną 2017 roku w wieku 95 lat zmarł Robert (Bob) Mahoney, wieloletni ławnik sądu stanowego w amerykańskim Michigan. Cztery lata wcześniej, po 72 latach małżeństwa zmarła jego żona, Jenny Kubinger. Pary, które przeżywają razem kilkadziesiąt lat wciąż nie są na świecie zjawiskiem rzadkim, niemniej Mahoneyowie to przypadek wyjątkowy. Obydwoje od wczesnej młodości byli niewidomi, ale niepełnosprawność nie stanęła na przeszkodzie do ich wspólnego i szczęśliwego życia. Świadectwo Roberta i Jennie ukazało się na łamach amerykańskiej prasy chrześcijańskiej jeszcze za życia małżonków, ale do dzisiaj cieszy się ogromną popularnością na całym świecie.
Czytaj także: Licia i Settimio Manelli. Święci małżonkowie oraz ich piękna droga do Boga

Para pochodziła z rodzin czeskich i irlandzkich imigrantów, którzy przybyli za Ocean na początku XX wieku. Jennie straciła wzrok w wieku zaledwie trzech lat, na skutek tragicznego wypadku. Uczęszczała do szkoły podstawowej dla dzieci niewidomych, gdzie tuż przed zakończeniem nauki poznała 15-letniego Roberta, który również dopiero co stał się niewidomym w wyniku wrodzonej wady neurologicznej. Po okresie narzeczeństwa, para zawarła ślub w 1941 roku. Jennie wspominała, że był to bardzo trudny czas nie tylko z uwagi na przystąpienie USA do II wojny światowej po japońskim ataku na bazę Pearl Harbor, ale również z powodu śmierci jej ojca, do którego była bardzo przywiązana. Młoda para nie była zasobna finansowo i musiała wynajmować mieszkanie za 37 dolarów miesięcznie.

Z ogromnym wysiłkiem (w l. 40. na uczelniach wyższych praktycznie nie spotykało się osób niepełnosprawnych) Robert ukończył studia prawnicze i powołany został na ławnika sądu stanowego Michigan. Był to pierwszy przypadek w historii Stanów Zjednoczonych, kiedy taką funkcję objął człowiek niewidomy. Sytuacja finansowa małżeństwa poprawiła się na tyle, że mogli kupić własne, niewielkie mieszkanie.

Łatwo nas pewnie było oszukać, bo nie mogliśmy ocenić na własne oczy stanu lokalu. Czy potraficie sobie wyobrazić dwójkę niewidomych, którzy przychodzą oglądać mieszkanie? Na szczęście Bóg postawił na naszej drodze uczciwego człowieka, który wszystko nam dobrze wytłumaczył – wspominała po latach Jennie.

Pierwsze ich dziecko, syn Gary, przyszło na świat po 2,5 latach małżeństwa. Jennie przeżywała ogromny stres, bała się bowiem kąpać chłopca i wykonywać przy nim zwykłe, codzienne czynności. Na samym początku pomogła jej mama, ale już po trzech tygodniach nauki była w stanie robić to samodzielnie. Sama również, ręcznie prała pieluchy i pościel. „Wiele osób pytało nas, jak się zmieniło nasze życie po urodzeniu dziecka i jak daliśmy sobie z tym radę. Otóż zmieniło się tylko tak, że nie mieliśmy już czasu podawać sobie śniadania do łóżka, co było regułą zaraz po ślubie” – żartobliwie tłumaczyła pani Mahoney. Po Garym, w niewidomym małżeństwie na przestrzeni ćwierćwiecza urodziło się jeszcze dziesięcioro dzieci. Wszystkie nie miały problemu z widzeniem.
Czytaj także: Niewidomy idzie na siedmiotysięcznik!

Aby sprawniej prowadzić dom, para przywiązywała do dziecięcych ubrań niewielkie, metalowe dzwoneczki, aby łatwiej je było znaleźć w mieszkaniu. Wszystkie przyrządy i środki czyszczące trzymali w jednym miejscu, na wysokości, która umożliwiała wygodne sięgnięcie ręką. Czasem tylko korzystali z pomocy elektryków lub hydraulików. Gdy pierwsze dzieci podrosły, prowadzenie domu stało się dużo mniej skomplikowane.

Para zawsze podkreślała, jakie znaczenie w ich życiu odegrała wiara. „Wierzę, że był przy nas cały czas Bóg, inaczej nie dalibyśmy rady. My po prostu byliśmy zwyczajni i żyliśmy normalnie, jak inni” – przypominała Jennie. Obydwoje przez wszystkie lata małżeństwa codziennie odmawiali różaniec, nie opuszczali niedzielnej liturgii, a wszystkie dzieci posłali do katolickich szkół. Małżonkowie potrafili również znaleźć czas na własne rozrywki, codziennie wygospodarowywali godzinę na grę w karty, wykonane systemem Braile’a. Małżeństwo przeżyło razem kilka epok, pod koniec życia zaś, liczne grono wnuków zapoznało ich z używaniem komputerów dla niewidomych.
Czytaj także: Nikifor – niewidzialny artysta. Co nam mówi o nas samych?

Gdy ludzie pytali Mahoneyów, za co są Bogu wdzięczni, ci najczęściej odpowiadali: „Za wszystko, mamy przecież wspaniałe życie, które nam podarował!”.

Źródła : bitno.net, rhema.hr, nfb.org

...

To dopiero cierpienie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:13, 21 Lip 2017    Temat postu:

Gdy tracę kontakt z własnym ciałem” – jak pomóc osobie z hipoglikemią
Katarzyna Wyszyńska | Lip 21, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Któryś przechodzień w końcu podchodzi i niepewnie zagaduje. Odpowiada mu bezładny bełkot, który potwierdza przypuszczenia – pewnie pijany!
Drżące ręce, szybki oddech
Widzisz człowieka, który podpiera się o ogrodzenie. Może bezwiednie odnotujesz jego płytki, przyspieszony oddech, drżące ręce, mokre od potu plamy na koszuli. Zatrzymasz się, zapytasz czy nie potrzebuje pomocy? O ile w ogóle zauważysz te dyskretne objawy…
Załóżmy, że nikt się w porę nie zatrzymał, a nasz pacjent dalej tam tkwi. Jest z nim coraz gorzej, osuwa się na ziemię, więc któryś przechodzień w końcu podchodzi i niepewnie zagaduje. Odpowiada mu bezładny bełkot, który potwierdza przypuszczenia – pewnie pijany! Przechodzień zostawia go półprzytomnego i odchodzi.
Właśnie nieświadomie doprowadził do śmierci chorego, którego mógł uratować bez większego wysiłku. By pomóc takiej osobie nie musisz mieć ukończonego kursu pierwszej pomocy, nie potrzebujesz nawet pamiętać o 30 uciśnięciach jak przy nagłym zatrzymaniu krążenia. By przywrócić do życia cukrzyka z hipoglikemią, bo o nim właśnie mowa, wystarczy uważność i kilka łyków coca coli lub soku.
Czytaj także: Upał w mieście? Te 6 drobiazgów pomoże nam przetrwać lato
Cukrzyca – co robić?
O cukrzycy słyszał każdy, ale nie każdy wie o niej coś więcej. Wyróżniamy kilka jej rodzajów, z czego najważniejsze to typ 1 i typ 2. Cukrzyca typu 1 jest chorobą o podłożu genetycznym, o początku zazwyczaj w młodym wieku, podczas gdy cukrzyca typu 2 ujawnia się raczej w dorosłości i ma dużo większy związek ze stylem życia danej osoby. W DM 1 (diabetes mellitus) dominującym zjawiskiem jest brak endogennej insuliny (stąd też leczenie podążą zewnętrznie produkowanej insuliny), podczas gdy w typie 2 problemem jest raczej brak reakcji komórek, insulinooporność (dlatego tu pierwszym uderzeniem są leki doustne).
Mimo tych znacznych różnic, leczenie obu typów DM możemy sprowadzić do jednego celu – utrzymania adekwatnego do zapotrzebowania poziomu glukozy. Co nie jest wcale łatwe – u zdrowej osoby poziom „reguluje się sam” będąc w normie, mimo zupełnie innego wyniku na czczo, bezpośrednio po posiłku, kilka godzin po nim, w trakcie czy po wysiłku fizycznym, a także podczas snu.
Czytaj także: Umiałbyś udzielić pierwszej pomocy? Od tego może zależeć czyjeś życie
Na równowagę pracuje nasza trzustka, wątroba, tarczyca, ale i całe nasze ciało – mięśnie, mózg i każdy inny narząd, który glukozy potrzebuje, by mieć siłę do dalszej pracy. Zarówno za wysoki poziom (hiperglikemia) jak i za niski (hipoglikemia) jest szkodliwy dla organizmu, a co gorsze stanowi zagrożenie dla życia.
Wróćmy do poszkodowanego z naszego przykładu. Duża część pacjentów nosi ze sobą kartę informacyjną lub opaskę na rękę, co jeśli jednak nie ma takiej opaski lub nie wiemy, czy przyczyną zaburzeń jest hipo czy hiperglikemia?
W pierwszej kolejności powinniśmy zadzwonić po pogotowie, które po przyjeździe postara się odkryć przyczynę tego stanu i jej zaradzić. Jeśli jednak osoba jest przytomna, podanie jej np. słodkiego napoju do picia, potencjalnie przynosi kolosalnie większe korzyści niż straty.
Jeśli nawet poziom glukozy jest u poszkodowanego za wysoki, kilka łyków soku, kolokwialnie mówiąc, nie zrobi pacjentowi już większej różnicy. Natomiast jeśli mamy do czynienia z hipoglikemią, zyskujemy cenny czas i w banalny sposób przywracamy cukrzyka „do żywych”. A dla kogoś kto przeżywa właśnie hipoglikemię, każda sekunda jest na wagę złota. Tak opisuje to doświadczenie Gabi, poczuj się przez chwilę jakbyś był w jej skórze:
Proszę o empatię
„Zaczynam się pocić, drżą mi rece i nogi, migają mi białe plamki przed oczami, tracę kontrolę nad emocjami, mową, ruchem. Być może dla osoby z zewnątrz wygląda to tylko jakbym kręciła się w kółko, a dla mnie to jest uczucie paniki i braku kontaktu ze swoim ciałem. A do tego nie potrafię wyartykułować swojemu otoczeniu co się ze mną dzieje. Pot, strach, migający obraz, niepokój, stres, a świat biegnie swoim tempem. Stop – chciałabym krzyknąć. Nie mam sił na nic.
Gdy zaczynam pić lub jeść, nadal świat wiruje, słabo mi, kręci się w głowie jeszcze przez dłuższą chwilę. Bardzo wtedy pomaga, gdy ktoś obok jest czuły, wyrozumiały, spokojny, daje pić i jeść, ale nie zarzuca komunikatami, które wtedy są niezrozumiałe.
A potem odzyskuję siły i jakby nigdy nic nie wracam do zajęć, podnoszę syna, kontynuuję spacer, pracę, rozmowę, jestem wdzięczna, że już po wszystkim. Dopóki czuję zbliżającą się hipoglikemię jestem bezpieczna. Zawsze noszę ze sobą sok i proszę bliskich o empatię, gdyż jest to chwila zapaści, której nie da się kontrolować. Oby jak najrzadziej”.

...

Kolejna odmiana cierpienia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:04, 24 Lip 2017    Temat postu:

Opiekujesz się bliskim chorym na Alzheimera? Zadbaj także o siebie!
Anna Gębalska-Berekets | Lip 24, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


W wielu rodzinach ten problem występował lub występuje. Ci, którzy doświadczyli choroby u swoich bliskich wiedzą, ile wysiłku i empatii potrzeba, by zapewnić takiej osobie godne życie.
Czym jest choroba Alzheimera i jakie są jej objawy?

Choroba Alzheimera jest postępującą chorobą ośrodkowego układu nerwowego, która charakteryzuje się otępieniem. W zasadzie niewiele wiadomo do końca skąd się bierze. Wśród czynników wymienia się m.in. tryb życia, uwarunkowania genetyczne. Trudno na pierwszy rzut oka rozpoznać objawy.

Kłopoty z koncentracją, pamięcią, problemy z wykonywaniem codziennych czynności często tłumaczy się wiekiem, zmęczeniem, nadmiarem obowiązków. Nie da się jej wyleczyć, ale można spowolnić jej rozwój. Osoby, które opiekują się chorymi są tak naprawdę zdane na siebie. Muszą mieć wiele cierpliwości, ale i zdrowia, by sprostać trudnej sytuacji, zwłaszcza gdy mama lub tata nie rozpoznają swoich dzieci, są wobec nich agresywni, a ich zachowania są niekontrolowane.
Czytaj także: Śpiewanie pomaga chorym na Alzheimera! Rozrywka i terapia w jednym


Trudy choroby

Darek, który opiekuje się mamą już 4 lata mówi, że trudno nauczyć się z nią żyć. „To moja mama, ale jakby zupełnie inna osoba, nieraz jak nikt nie widzi popłyną mi łzy”.

Jak zauważa Michał Gwiżdż z Małopolskiej Fundacji Pomocy Ludziom Dotkniętym Chorobą Alzheimera – kłopoty z pamięcią rozumiane jako konieczna dolegliwość starszych to błędny stereotyp. Schorzenie to, to nie tylko kłopoty z pamięcią, ale także dezorientacja w miejscu i czasie.

Najprostsze czynności zaczynają utrudniać życie i stwarzają kłopoty. „Moja mama potrafiła nazywać mojego męża obcym mężczyzną lub moim kochankiem, wychodziła na podwórze albo naga, albo ubrana tylko w bieliznę, przekonując, że jednak ma na sobie odzież” – wspomina Maria. Wszelkie jej uwagi powodowały agresję, a mama Marii krzyczała, że ta chce ją zamordować.
Czytaj także: Syn w niezwykły sposób pomaga choremu na Alzheimera ojcu!

Walka o jej godne życie zaczęła kobietę przerastać. Zaczęła odczuwać objawy depresji, częściej zapadała na infekcje, nie miała odporności. Ucierpiały także jej relacje z mężem i dziećmi. Czuli się zaniedbywani. „To była opieka 24 h na dobę, bez względu na wszystko. Nie chciałam oddać mamy do ośrodka, a ona traktowała mnie momentami jak obcego człowieka. Tłumaczyłam sobie jej zachowanie chorobą, ale mimo wszystko to sprawiało ogromny ból” – dodaje.

Mama Marii zmarła rok temu, a kobiecie mimo wszystko bardzo jej brakuje. Poświęcenie się opiece nad chorym powoduje, że zaczyna szwankować życie zawodowe, rodzinne, osobiste bliskich. Często jest też tak, że opieka non stop powoduje wypalenie emocjonalne i zdrowotne u opiekuna.


Nie tylko zapominanie i brak koncentracji

Ucieczki z domu czy też błądzenie, brak orientacji w czasie i przestrzeni to także jedne z głównych objawów choroby, z którymi trudno się pogodzić.

„Dziadek którejś nocy wyszedł z domu i dotarł do miejscowości oddalonej od miejsca zamieszkania o 30 km. Całe szczęście na tych częściach garderoby, które miał i często użytkował wszyliśmy naszywki z informacją o chorobie i numerem kontaktowym. Tak doradził nam psycholog” – mówi Sebastian. Okazuje się, że to był znakomity pomysł. Starszego pana przywiozła policja. „Ta choroba degraduje, wymaga ogromu cierpliwości, by nie generować konfliktów” – dodaje Sebastian.
Czytaj także: Kawa wydłuża życie! To już potwierdzone naukowo


Powrót do czasów młodości

Ważne jest też dostosowanie mieszkania do chorego i jego stopniowe adoptowanie do nowej sytuacji. Babcia Basi dobrze czuła się w pokoju wyklejonym jej zdjęciami z czasów młodości. W domu wprowadzono także codzienne rytuały, które usprawniły opiekę. Ciągle pytała, ile ma lat, ile ma dzieci, kim jest, gdzie jest jej mąż, śpiewała piosenki, które znała i lubiła.

Jak podkreślają psychologowie, w opiece nad chorym nie należy rezygnować z pomocy innych, by w wolniejszym czasie zadbać także o swój stan. W innym przypadku irytacja i wypalenie mogą postępować.


Gdzie szukać pomocy?

W większych miastach Polski działają Towarzystwa Alzheimerowskie, które służą pomocą i wsparciem. Najgorsze to zrozumieć osobowość chorych, która po prostu umarła, pozostało ciało. Trzeba rozpocząć opiekę jak nad dzieckiem, od podstaw. I liczyć się z tym, że za swój trud nie otrzymamy nieraz słowa dziękuję, czy ciepłego gestu. Taka jest ta choroba.

...

Walka jak kazda. Nie trzeba wojny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:22, 26 Lip 2017    Temat postu:

Biegnąc w ciemnościach… Opowieść o Joannie Mazur
Magdalena Galek | Lip 26, 2017
PAP/PA
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jej wada wzroku jest tak rzadka, że nie ma nawet nazwy. Mimo to Asia od 15 lat wytrwale trenuje i udowadnia, że „nie widzi przeszkód".


N
akręcono o niej film zatytułowany „Wyjątkowa”. Nie bez powodu. Właśnie zdobyła złoto w biegu na 1500 m w Londynie. Wyjątkowa, bo pokonuje o wiele więcej przeszkód i własnych ograniczeń niż „zwykły” sportowiec. Asia Mazur trenuje bieganie ok. 15 lat. Mniej więcej tyle samo żyje w ciemności.


Początki

Miała 7 lat, gdy zauważyła, że coś jest nie tak. Zamykała jedno oko – widziała ciemniej. Zamykała drugie – widziała jaśniej. Pewnego dnia na półce przy łóżku postawiła misia. Jak wyznaje w wywiadzie dla Michała Pola z „Przeglądu Sportowego” – „Z dnia na dzień przestawałam go widzieć…”.

Jej wada wzroku jest tak rzadka, że nawet nie ma nazwy. Cierpi na nią kilka osób na świecie i nie odnaleziono na nią jak dotąd lekarstwa.

Gdy osłabiony wzrok utrudniał jej funkcjonowanie w szkole, mimo że była w klasie integracyjnej, nie mogła liczyć na kolegów i koleżanki. Wręcz przeciwnie – szydzili z niej, podstawiali jej nogi.
Czytaj także: Niewidomy idzie na siedmiotysięcznik!



Pewnego dnia z płaczem powiedziała mamie, że więcej tam nie pójdzie. Wieczorem w telewizji usłyszała o szkole dla niewidomych i niedowidzących w Krakowie. Zdecydowała, że chce tam być. Mając 12 lat zamieszkała w internacie.

Taki był początek jej sportowej przygody. Choć przeżyła wtedy wiele strachu, bo świat znikał jej z oczu, to zmotywowała się do treningów. Tam każdy coś trenował, więc i Asia, która zawsze kochała sport, zamieniła piłkę na bieganie.

Na początku – podczas spacerów i truchtów – uczyła się słyszeć otoczenie. Nie obyło się bez siniaków i otarć. Ale jej determinacja była duża. Na tyle, by została zauważona przez nauczyciela WF-u. Zaczął zabierać Asię na zawody. Tam oswajała się ze stadionami.

Naukę w średniej szkole, a potem na studiach łączyła z bieganiem. Trenowała także będąc już pełnoetatową rehabilitantką i masażystką. Ale w którymś momencie ktoś widząc jej talent powiedział – Aśka albo będziesz robić to na poważnie, albo wcale.


Michał jest moimi oczami

Dzisiaj zawodniczka klubu Start Tarnów trenuje 2-3 razy dziennie. Poświęciła pracę na rzecz sportu. Jest to duże wyrzeczenie, zarówno dla niej, jak i jej przewodnika Michała Stawickiego – triathlonisty i byłego trenera kadry niepełnosprawnych. Michał zrezygnował z pracy w szkole, by wspierać karierę Asi. Trenują razem w sumie 270 dni w roku, więc na pracę zarobkową nie ma już czasu. Mają nadzieję, że za sukcesami przyjdą stypendia, które pozwolą im dalej trenować (za co oczywiście trzymamy kciuki).

Asia przyznaje, że bywają trudne momenty, bywają łzy. Wtedy zwraca się do Boga. „Żeby dał mi pomoc, żebym dała radę wytrwać w tym wszystkim, co się dzieje” – mówi w filmie „Wyjątkowa”. „Umiem też podziękować i staram się o tym pamiętać” – dodaje.
Czytaj także: Życie to maraton. Niezwykła historia Jeffa Baumana



Dziś, gdy cieszymy się z sukcesu Asi, wyrazy wdzięczności płyną także w stronę jej przewodnika i trenera, bez którego zwycięstwo kilka dni temu w Londynie nie byłoby możliwe. Michał jest czwartą osobą, z którą Asia trenuje. Poprzedni przewodnicy nie nadążali za nią, a w tej dyscyplinie ważne jest, by osoba towarzysząca była silniejsza niż zawodnik.

„Michał jest moimi oczami” – Asia często powtarza w wywiadach. To dzięki niemu wie, kiedy wejść w wiraż, kiedy z niego wyjść, kiedy biec po prostej. Ich ruchy muszą być zsynchronizowane, jak mówi Michał – tak jak w jeździe figurowej na lodzie.


Szarfa, złoto i brąz

Podczas wyścigu przewodnik nie może wyprzedzić zawodnika, więc Michał dba tylko o to, by Asia biegła po właściwym torze. Ich ręce są połączone szarfą, tak by ich ruchy były zsynchronizowane i nie utrudniały biegu.

Podczas Mistrzostw Świata Osób Niepełnosprawnych w Lekkiej Atletyce, które odbyły się w Londynie w dniach 14-23 lipca, mogliśmy zobaczyć ich idealne zgranie oraz taktykę, która zapewniła im złoto w biegu na 1500 m oraz brąz na 400 m.
Czytaj także: Najtwardszy ojciec świata. Przebiegł 72 maratony z niepełnosprawnym synem



Oprócz Asi, w zawodach wzięło udział 48 zawodników z Polski. Drużyna wróciła ze wspaniałym wynikiem – 26 medali! 4 złote, 10 srebrnych i 12 brązowych, co dało Polsce 11. miejsce w klasyfikacji.

Zawody oglądała rekordowa liczba kibiców – ok. 230 tysięcy. O aktywne wsparcie lekkoatletów apelował sam książę Harry, a także kampania w mediach społecznościowych #FillTheStadium (z ang. wypełnij stadion).

Wierzymy, że nawet po zawodach, wsparcia w każdej postaci dla Asi i Michała nie zabraknie i trzymamy kciuki za ich dalsze sukcesy!

A oto zwycięski bieg na 1500 m (dla niecierpliwych – akcja zaczyna się w 6:20).

...

Wspaniałe, choc niepelnosprawni oczywiscie nie musza od razu zdobywac Himalajow!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:19, 28 Lip 2017    Temat postu:

Proteza jest częścią mnie. Nie wstydzę się jej, bo nie wstydzę się siebie
Magdalena Bartoszewicz | Lip 28, 2017
Archiwum prywatne
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Klaudia jako dziecko zachorowała na rzadką chorobę. Jako 16-latka zgodziła się na amputację nogi. Mimo to, czuje się kobieco i nie ma problemu z akceptacją samej siebie. Poznaj jej historię.


M
agdalena Bartoszewicz: Jak to się stało, że straciłaś nogę?

Klaudia Kaniewska*: Kiedy miałam 3,5 roku zapadłam na chorobę Recklingahausena (Neurofibromatozę: postać kostną). Byłam leczona w kilku szpitalach, przeszłam 9 operacji, w tym 3 re-amputacje. To rzadka choroba. Dopiero po 12 latach usłyszałam ostateczną diagnozę. Brzmiała jak wyrok. Przez kilkanaście lat choroba rozwijała się i zrobiła ogromne spustoszenie w moim organizmie. W styczniu 2009 roku, wobec braku pomyślnych rokowań, podjęłam ciężką, życiową decyzję. Cierpienie, ból, z którym zmagałam się codziennie, brak perspektyw na poprawę zdrowia oraz zagrożenie mojego życia, doprowadziły do tego, że zgodziłam się na amputację nogi.

Byłaś wtedy bardzo młoda, a jednocześnie niezwykle dojrzała.

Miałam 16 lat, więc mogłam zdecydować sama. I faktycznie, to wymagało dojrzałości. To była dobra decyzja, dzięki niej mogę nadal żyć, choć nie ukrywam, że jest ciężko. Zmagam się z bólem, problemami w poruszaniu, brakiem pieniędzy na protezę. Wierzę jednak, że Bóg nie zostawi mnie samej.
Czytaj także: Jesteś samotny lub chory? Zadzwoń! – Łukasz zakłada telefon dobra

Mimo trudności studiujesz.

Skończyłam studia magisterskie na kierunku „Zdrowie Publiczne” na Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Obroniłam z wynikiem bardzo dobrym pracę dyplomową „Jakość życia osób poruszających się przy pomocy protezy”. Wcześniej skończyłam studia licencjackie na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Pragnę dalej rozwijać się i podjąć dalsze studia.

Archiwum prywatne

Skąd taki wybór?

Jest on związany moimi planami na przyszłość. „Zdrowie Publiczne” w połączeniu z wcześniej skończonymi „Naukami o rodzinie” ma być pomostem do niesienia pomocy innym ludziom. Chcę pomagać osobom w podobnej sytuacji, bo wiem, jak ciężko jest żyć bez nogi, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Staram się radzić ze swoją ułomnością najlepiej jak potrafię, nie poddawać się i z uśmiechem iść przez życie.
Czytaj także: Przeszedł camino… na jednej nodze!

Pomagasz ludziom na różne sposoby. Jak to się zaczęło? Czym dla Ciebie jest pomaganie innym?

To dla mnie niezwykle ważne! Sama doświadczyłam wiele pomocy od innych ludzi, więc chciałabym odwdzięczyć się za otrzymane wsparcie. Pomaganie innym ludziom to dla mnie misja, a nawet cel życiowy.

Nie wstydzisz się protezy, często chodzisz w spódnicach mini. Jesteś piękną, młodą kobietą. Jak nauczyłaś się akceptować swój wygląd?

Proteza jest częścią mnie. Nie wstydzę się jej, bo nie wstydzę się samej siebie. Poza tym, każdy ma jakieś słabości. Nikt nie jest idealny, taki jest świat. Chcę też, by inne osoby niepełnosprawne po amputacji nogi widziały, że nie jest to nic strasznego. Nie ma co się ukrywać. A ostatecznie nowoczesne protezy mają swój urok – mnie osobiście podobają się takie „robo-nogi”.

Archiwum prywatne

Co lubisz w byciu kobietą?

Uwielbiam być kobietą, daje mi to tyle radości! Lubię ładny makijaż, ubiór, to cieszy wzrok. Jednak najważniejsze jest piękno wewnętrzne, którym błyszczy każda kobieta.
Czytaj także: „Byliśmy po prostu zwyczajni!” Niewidome małżeństwo przeżyło razem 72 lata

Zbierasz pieniądze na nową protezę. Opowiedz o niej. Dlaczego jest Ci potrzebna?

Zbieram na protezę, która umożliwi mi chodzenie. Obecna jest już zwyczajnie stara i jak każda rzecz materialna codziennie używana ulega zniszczeniu. Odczuwam to podczas poruszania. Chcę normalnie funkcjonować, jak każdy człowiek. Pragnę podjąć kolejne studia, pracę. Do tego potrzebuję jednak dwóch nóg. Nowa proteza umożliwi mi nie tylko normalne funkcjonowanie, ale co najważniejsze, będzie bezpieczna. Będę mogła chodzić w niej po schodach. Bardzo ważne jest również to, że proteza będzie chlapoodporna – będę mogła wychodzić z domu bez względu pogodę. To takie drobiazgi, zwyczajne dla posiadacza dwóch nóg, a dla mnie to sfera marzeń. Nie chcę nic nadzwyczajnego – dzięki protezie będę mogła chodzić bez bólu. A życie bez bólu jest dla mnie najważniejsze.

Archiwum prywatne



*Klaudia Kaniewska – absolwentka UJ oraz UPJP II w Krakowie. Pragnie pomagać osobom niepełnosprawnym, ponieważ wie jak ciężko jest żyć z ograniczeniami

Zbiórkę na protezę Klaudii można wesprzeć w ramach akcji Caritas.
[link widoczny dla zalogowanych]

...

Wszelkie protezy itd sa znakiem waszego krzyza tu i chwaly w zyciu wiecznym!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:45, 29 Lip 2017    Temat postu:

Tragedia w Gorzowie Wielkopolskim. W studzience kanalizacyjnej znaleziono ciało dziewczynki

1 godz. 46 minut temu

​Ciało 7-letniej dziewczynki znaleziono w studzience kanalizacyjnej na terenie prywatnej posesji w Gorzowie Wielkopolskim. Okoliczności zdarzenia wyjaśnia policja i prokuratura.
Gorzów Wielkopolski: W studzience kanalizacyjnej znaleziono ciało dziewczynki. Zdjęcie ilustracyjne
/Piotr Bułakowski /RMF FM


Jak powiedziała Małgorzata Stanisławska z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie Wlkp., ok. godz. 15. matka dziewczynki zwróciła się do policji z prośbą o pomoc w odnalezieniu 7-letniej córki.

Matka tłumaczyła, że nie może znaleźć dziewczynki. Policjanci pojechali na miejsce. Przez jakiś czas nie mogliśmy jej znaleźć, po czym policjanci zajrzeli do studzienki kanalizacyjnej - tam znaleziono ciało dziewczynki - poinformowała Stanisławska.

Na miejscu są policjanci, którzy ustalą, jak do tego doszło, czy studzienka była zabezpieczona, czy dziecko samo odsunęło jej pokrywę (...), czy też była ona niezabezpieczona - podkreśliła w rozmowie z RMF FM.

...

Trzeba ufac Bogu... Trudno dziecko trzymac w domu. A TEZ KRADNA TE ZLOMIARZE POKRYWKI MOZNA WPASC! Zbydlecenie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:44, 04 Sie 2017    Temat postu:

Mam tę moc! O Dorocie, która walczy z mięsakiem
Karolina Sarniewicz | Sier 04, 2017
Archiwum prywatne
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


O tym, jak wiele osób złożyło się, żeby mogła wygrać z rakiem, Dorota będzie mogła opowiadać wnukom. Ale to niestety jeszcze nie koniec walki.


D
orotę Wiśniewską spotkałam na jednych z moich studiów w 2010 roku. Wiedziałam o niej mało, bo trudno było dobrze się poznać w tłumie stu sześćdziesięciu osób na roku, ale mijałyśmy się praktycznie codziennie.

Z tego mijania zapamiętałam parę detali. Była zawsze uśmiechnięta, zmotywowana, dowcipna, bezpretensjonalna, żywiołowa, śliczna. Kiedyś, wraz z naszą wspólną koleżanką Eweliną, postanowiła zorganizować wyjazd do Włoch dla ich mam. Zgłosiły się do mnie, żebym pomogła w załatwianiu pobytu. Siedziałyśmy w kawiarni, piłyśmy kawę, rysowałam im mapę Rzymu, opowiadałam o realiach, śmiałyśmy się, żartowałyśmy. To było zdrowe, żywe, piękne, energiczne, normalne.


Rak

Kiedy w tym roku dowiedziałam się, że Dorota przez cały ten czas walczyła z nowotworem, byłam w absolutnym szoku. Faktycznie – miewała czasem chustkę na głowie, ale ta jej radość i energia nigdy w życiu nie dałyby mi pomyśleć, że przechodzi sesje ciężkiej chemioterapii.
Czytaj także: „Bóg postanowił mnie odwiedzić” – wzruszająca opowieść lekarza o chorej pacjentce

Tymczasem ona, nosząc w żołądku dwunastocentymetrowy guz agresywnego mięsaka desmoplastycznego tkanek miękkich, zdała licencjat i szła przez życie dalej, bo już po operacji wycięcia zmniejszonego chemią guza wybrała się na wycieczkę szlakiem Orlich Gniazd. Potem napisała pracę magisterską.


Mam tę moc!

Niestety, choroba ponownie poważnie zakpiła sobie z marzeń Doroty. Nastąpił nawrót. Kolejny guz z kilkoma przerzutami pojawił się teraz w miednicy mniejszej i zaczął uciskać na okoliczne narządy. Dorota pisała: „Czy nigdy się już od tego nie uwolnię?!”. Z dnia na dzień stała się osobą leżącą, wymagającą stałej opieki. Jej mama, żeby opłacić leczenie, sprzedała już dwa mieszkania. W sumie kuracja pochłonęła już milion złotych. Wtedy do akcji wkroczyliśmy my – znajomi ze studiów.
Czytaj także: Jak umierająca na raka dziewczynka wytłumaczyła, czym jest śmierć

To, co działo się potem, to historia niezwykłej ludzkiej mobilizacji. Tłum mniej lub bardziej anonimowych osób w kilka dni zebrał kilkadziesiąt tysięcy złotych. Dorota mogła wykonać specjalistyczne badania w Niemczech, które określiły chemioodporność jej raka. I udało się – jeden lek zadziałał na komórki nowotworowe w jej krwi w 95% i można było wznowić leczenie. Jakiś czas potem wkleiła na facebooka zdjęcie z Centrum Onkologicznego i podpisała je: „Mam tę moc”. Jej wola walki jest do dzisiaj oszałamiająca. „W wieku 26 lat – pisze – naprawdę nie mogę zgasnąć w taki sposób”. Relacjonując swoje ciężkie przeżycia, sama daje nadzieję innym „Będzie dobrze, na pewno damy radę!”. Kiedy na nią patrzę, płonę z dumy i podziwu.


Chirurg gotowy, szpitala brak

Na happy end musimy niestety jeszcze poczekać. I tu: nie damy już sobie rady bez Państwa pomocy.

Lek, który tak świetnie zadziałał, wywołał ostrą reakcję alergiczną – pojawiły się opuchlizna, duszności i bóle. To nie wszystko. W zeszłym tygodniu operacja wycięcia mięsaka nie doszła do skutku. Odbyła się za to ratująca życie, odbarczająca nefrostomia, bo zatrzymanie wody było na tyle wielkie. Gdyby nie zbiórka, dzięki której Dorota znalazła się na czas w odpowiedniej klinice, już by jej z nami nie było.

Dziś, kiedy parametry życiowe ustabilizowały się na tyle, żeby można było operować Dorotę, zabiegu odmówiło już kilkanaście szpitali. Dlaczego? Bo tak rozległa i ryzykowna operacja może potencjalnie zepsuć statystki. Dorota znalazła wprawdzie chirurga, który zoperuje ją choćby zaraz (więc szansa na wyleczenie jest!), ale to na nic, skoro nie mamy sali operacyjnej. Poza tym pieniądze z pierwszej zbiórki dawno już stopniały.
Czytaj także: Jak poradziłam sobie z rakiem

Żeby uratować Dorotę, aktywnie szukamy szpitala w całym kraju. Uruchomiono też kolejną zrzutkę (której adres podaję na dole artykułu). Pieniądze są potrzebne nie tylko na aktualne leczenie Doroty w szpitalu, ale również mogą okazać się niezbędne, jeśli szpital, który ją zoperuje, będzie się znajdował zagranicą. A żebyśmy mogli ją uratować, liczą się dni. Parametry nie stoją w miejscu. To właśnie dziś, a nie jutro czy pojutrze Dorota ma świetne wyniki krwi, przy których może poddać się operacji.

Mobilizacja, która pozwoliła Dorocie na walkę, do tej pory była naprawdę niezwykła. Ale jak napisała nasza koleżanka Ewelina Nowakowska: „Skoro Dorota jest wyjątkowa, to i jej rak jest wyjątkowy”.

Wyjątkowo proszę o wyjątkową pomoc. Niewyjątkowo postarajmy się tak, żeby uratować to piękne, wyjątkowe życie.

Zbiórkę można znaleźć tutaj.
[link widoczny dla zalogowanych]
Więcej informacji można znaleźć tutaj.
[link widoczny dla zalogowanych]

...

Trudno komentowac nawet... Mowic jest latwo...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 11:39, 05 Sie 2017    Temat postu:

Pojedź z Karolem na wycieczkę! Niewidomy szuka partnera do tandemu
Dominika Cicha | Sier 05, 2017
Beata Czuma/Facebook
Komentuj

0

Udostępnij 0    

Komentuj

0
 




Stracił wzrok w wieku 17 lat. Mimo niepełnosprawności żyje pełnią życia. Nagrywa filmy, majsterkuje i planuje kolejne rowerowe wyprawy. Poznajcie Karola.


K
arol Kowalski stracił wzrok w wieku 17 lat. Jego rodzice także są niewidomi. Mimo przeszkód idzie przez życie z uśmiechem i wieloma pasjami. Jest YouTuberem, majsterkowiczem, strzela z broni palnej. Przede wszystkim kocha jednak wycieczki rowerowe. Ale ze względu na niepełnosprawność nie może jeździć na nie sam. Potrzebuje towarzystwa do tandemu. Najlepiej, gdyby znalazła się osoba z okolic miasteczka Ryn (k. Giżycka), w którym Karol mieszka.
Czytaj także: Niewidomy idzie na siedmiotysięcznik!

Apel o pomoc dla 29-latka zamieściła na Facebooku jego znajoma. Karolowi udało się już poznać kilka osób, które zadeklarowały wsparcie, ale wciąż szuka kolejnych. Warto podkreślić, że innej pomocy – a zwłaszcza finansowej – Karol przyjąć nie chce. Skromna renta wystarcza mu na zaspokojenie podstawowych potrzeb.

Karol prowadzi na YouTubie kanał „Ciemność! Widzę ciemność! Ciemność widzę”. W filmach pokazuje np. jak samodzielnie składa rower, strzela czy wymienia zamek w drzwiach.
Czytaj także: Jesteś samotny lub chory? Zadzwoń! – Łukasz zakłada telefon dobra

Aby skontaktować się z Karolem, najlepiej przesłać mu wiadomość za pośrednictwem Facebooka (mężczyzna korzysta z syntezatora mowy) lub zatelefonować pod numer podany w powyższym wpisie.

...

Rzeczywiscie piekne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:09, 10 Sie 2017    Temat postu:

Miłość sprawia, że ludzie szaleją. 5 powodów, dla których warto zobaczyć „Ponad wszystko”
Katarzyna Kulawik | Sier 10, 2017

Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Maddy od siedemnastu lat nie wyszła z domu, czyli od urodzenia. Choruje na rzadką chorobę. Jak jej życie odmieni nowy sąsiad, nastoletni Olly, który też nosi na barkach wielki ciężar?

Jestem świeżo po seansie filmu „Ponad wszystko”, ekranizacji bestsellerowej powieści, dlatego chcę przedstawić moje pięć powodów, dla których warto obejrzeć ten film!

Maddy jest zabawną, mądrą i piękną osiemnastolatką (dokładnie w tej kolejności). Jej cały świat to mama, pielęgniarka i choroba. Od 17 lat nastolatka nie wyszła z domu, gdyż cierpi na nieuleczalną chorobę układu immunologicznego. Każdy dzień Maddy wygląda prawie tak samo, aż do czasu, kiedy do sąsiedniego domu wprowadza się Olly z rodziną.

Chłopak właśnie przybył do Południowej Kalifornii, chociaż marzy o tym, aby wrócić do Nowego Jorku. Pomimo optymistycznej powierzchowności, Olly nosi na barkach ogromny ciężar, którym nie powinien być obarczony żaden nastolatek. Może to właśnie dzięki tej wrażliwości Olly zainteresował się dziewczyną z naprzeciwka, zamkniętą w sterylnym domu, niczym księżniczka w szklanej wieży? Czy Maddy będzie w stanie poświęcić wszystko, naprawdę wszystko, dla miłości?
Czytaj także: Pięć filmów o świętych, które nie są wybitne. Ale poprawią Twój nastrój


Film powstał na podstawie książki

Z mojego doświadczenia wynika, że na podstawie dobrych powieści z reguły powstaje doskonałe kino. Często zdarza mi się iść na seans tylko dlatego, że film jest ekranizacją wartościowej książki (nie zawsze udaje mi się najpierw przeczytać pierwowzór, ale potem to nadrabiam).




Autentyczni bohaterowie

W filmie wykreowano postacie, z którymi chcielibyśmy się zaprzyjaźnić lub po prostu ich przytulić, kiedy mają gorszy nastrój. Trójka głównych bohaterów, pomiędzy którymi toczy się akcja filmu, w kapitalny sposób przekazuje widzowi emocje, spojrzenie na świat i cierpienie.
Czytaj także: Monika Borzym: Odrobiłam lekcję historii


Zabawny, wzruszający i zaskakujący (dokładnie w tej kolejności)

Film ogląda się z wielką przyjemnością, bo dialogi głównych bohaterów napisano z wielkim poczuciem humoru, a na wielu scenach wprost uśmiechamy się od ucha do ucha. Owszem, niektóre momenty są wzruszające (bardziej wrażliwi widzowie powinni zaopatrzyć się w paczkę chusteczek higienicznych), ale bynajmniej nie łzawe czy przerysowane (zdecydowanie to nie jest melodramat). „Ponad wszystko” to poruszające – jedna ze scen dosłownie wbiła mnie w fotel z zaskoczenia! Trudno przewidzieć, w jaki sposób rozwinie się akcja, co jest wielkim atutem opowieści.


Po prostu miłość

Tytuł tej recenzji to parafraza cytatu z filmu, gdyż „Ponad wszystko” to przede wszystkim opowieść o miłości. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jedynie o miłości romantycznej między nastolatkami, ale to także film o miłości macierzyńskiej. To opowieść o rodzicielstwie, o stracie, strachu i odpowiedzialności, ale także decyzjach podejmowanych pod wpływem miłości i ich konsekwencjach.
Czytaj także: Chcesz się zakochać? Zapomnij o small talku – radzi psycholog


Film ma pozytywne zakończenie

Porównywano go do szeroko krytykowanego „Zanim się pojawiłeś”, ale to zupełnie inna historia… Maddy nie chce stracić życia, ona chce poznać jego smak!

..

Taki film musi byc dobry.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:29, 13 Sie 2017    Temat postu:

Chory na progerię Sammy Basso: Nie zmieniłbym niczego!
Ewa Rejman | Sier 13, 2017
Fotogramma / Splash News/EAST NEWS
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Nie zmieniłbym niczego” – to słowa dwudziestolatka w ciele staruszka, skierowane do litujących się nad nim ludzi.


S
ammy Basso cierpi na progerię, rzadką chorobę genetyczną, dotykającą jedno dziecko na osiem milionów przypadków. Objawia się ona przedwczesnym starzeniem organizmu i zahamowaniem wzrostu, nie istnieje skuteczna metoda jej leczenia. Sammy złości się jednak, kiedy ktoś definiuje go przez pryzmat choroby. „Między moją i waszą normalnością jest różnica tylko jednego zmutowanego genu” – mówi.


Łatwiej nie lubić pizzy niż Sammy’ego

Po urodzeniu Sammy wyglądał i zachowywał się jak każde inne zdrowe dziecko. Jednak w wieku sześciu miesięcy niemal zupełnie przestał rosnąć, jego skóra zaczęła zmieniać się i grubieć. Po niezliczonych wizytach u różnych specjalistów padła diagnoza: Sammy choruje na progerię, chorobę, której nie da się wyleczyć, można jedynie starać się kontrolować jej objawy. W pierwszym odruchu, drżący o życia syna rodzice, postanowili rozłożyć nad nim parasol ochronny, bali się zostawiać go z rówieśnikami, pozwalać mu na samodzielność. Szybko zrozumieli, że w ten sposób nie zapewnią mu szczęśliwego życia.

W szkole nikt nie dawał mu taryfy ulgowej, ale był bardzo lubiany i dzięki swojemu poczuciu humoru szybko zjednał sobie wielu przyjaciół. Do ewentualnych niepowodzeń podchodzi spokojnie. „Skoro istnieją ludzie, którzy nie lubią pizzy, mogą pojawić się też tacy, którzy nie lubią mnie” – żartuje. Łatwiej jednak jest znaleźć tych, którzy nie lubią pizzy niż tych, którzy nie lubią Sammy’ego. Nie obraża się na ciekawskie spojrzenia, chętnie odpowiada na pytania, także te dotyczące wyglądu. Przyznaje jednak, że czasami tęskni za tym, żeby być niewidzialnym, nie zwracać na siebie natychmiastowej uwagi.
Czytaj także: Może wyglądam jak potwór, ale nim nie jestem!


Route 66 i spełnione marzenia

Zamiast skupiać się na statystykach medycznych i zastanawianiu się nad tym, ile czasu mu pozostało, Sammy chce żyć pełnią życia i spełniać swoje marzenia. Jednym z nich była podróż słynną Route 66, trasą łączącą Chicago z Los Angeles, najsłynniejszą i najchętniej pokazywaną w filmach drogą Ameryki. To marzenie udało mu się zrealizować w 2014 roku, a podróż opisał w książce „Nie zmieniłbym niczego”. Przy okazji wyprawy spotkał się też ze swoim idolem James’em Cameronem, twórcą „Titanica” i „Avatara”, był wykonawcą pierwszego rzutu meczu bejsbolowego (zaszczyt zarezerwowany zwykle dla gwiazd lub polityków), na prośbę burmistrza otwierał sesję rady miejskiej Pontiac i otrzymał honorowe obywatelstwo tego miasta.

Sammy ledwie nadąża z realizacją swoich kolejnych planów. Podróżuje, studiuje fizykę i biologię, aktywnie działa w założonej razem z rodzicami fundacji pomagającej osobom chorującym na progerię. „Nie ma powodów, żeby wylewać nade mną łzy. Żyję życiem, które jest warte przeżycia” – mówi.
Czytaj także: Proteza jest częścią mnie. Nie wstydzę się jej, bo nie wstydzę się siebie


Telefon Franciszka

Twierdzi, że swoją siłę i radość czerpie z wiary i pewności, że śmierć nie jest końcem. Paradoksalnie, fragmentem Ewangelii, który niesie mu pociechę, są słowa Chrystusa wołającego z krzyża: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Ten moment pokazuje mu bliskość i człowieczeństwo Chrystusa ujawniające się w cierpieniu.

Sammy żywo interesuje się życiem Kościoła, mówi, że „wiara bez dzielenia jej z innymi traci na wartości”. Z okazji wyboru papieża Franciszka napisał do niego list, ale był przekonany, że zagubi się gdzieś w tysiącach podobnych i nie oczekiwał na niego żadnej reakcji. Jego zdziwienie nie miało granic, gdy pewnego dnia po powrocie ze szkoły, zszokowana mama poinformowała go, że dzwonił do niego papież, a nie zastawszy go w domu obiecał zadzwonić wieczorem. Tak też się stało, a szczęśliwy Sammy opowiada, że papież rozmawiał z nim tak serdecznie jak „stary przyjaciel”.

Czytaj także: Nick Vujicic posługuje się swoją niepełnosprawnością, aby inspirować


Trzeba żartować. Także z cierpienia

Nie chce, żeby ludzie się nad nim litowali, twierdzi, że warto samemu otworzyć się na innych, wykonać pierwszy krok, zamiast narzekać na bycie samotnym, niezrozumianym, odmiennym. „Trzeba mieć żartobliwe podejście również (i przede wszystkim) do cierpienia” – mówi. Od czasu do czasu wykorzystuje swój wygląd, żeby zrobić komuś żart. Podczas podróży po USA, w Roswell UFO Museum, miejscu odwiedzanym przez wiele osób szukających cywilizacji pozaziemskich, lekko ucharakteryzowany udawał przed zaskoczonymi zwiedzającymi przybysza z Kosmosu.

„Nie traktuję progerii jako wyroku ani tym bardziej jako Bożej kary. Nie zmieniłbym niczego w swoim życiu i wiem dlaczego: dlatego, że miałem siłę, by wziąć je, jakim jest i uczynić je wyjątkowym” – pisze Sammy w swojej książce „Nie zmieniłbym niczego”. Kiedy był jeszcze mały, wielu radziło mu, żeby modlił się o uzdrowienie. Nie chciał. Mówił, że Bóg musiał uczynić go takim, jaki jest, z konkretnego, ważnego powodu. „Nie zdecydowałem o czasie ani sposobie swoich narodzin, ale mogę wybierać, jak iść naprzód” – mówi.

*Sammy Basso, Nie zmieniłbym niczego, Edycja św. Pawła 2016

...

Rzadko sie zdarza aby ktos byl tak swiadomy... Oczywiscie postawa hurra jestem chory nieuleczalnie! Jakie to ssczescie jest absurdalna. To jest swiadomosc krzyza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:17, 14 Sie 2017    Temat postu:

Cyrk motyli i Nick Vujicic, czyli jak odnaleźć nadzieję
Adam Poleski | Sier 14, 2017

Komentuj

Udostępnij
Komentuj

Życie bez ograniczeń – takie hasło przyjął Nick Vujicic i uczynił tytułem swojej najważniejszej książki. Urodził się pozbawiony rąk i nóg, dlatego jego życiowe hasło daje nadzieję tak wielu ludziom.
Obrzucony pomidorami

Film „Cyrk motyli” w sposób metaforyczny opisuje jego zmaganie. Will, którego gra Nick Vujicic, jest wystawiony na widok publiczny, obok innych osób, które mogą „zainteresować” gawiedź. Jako pozbawiony rąk i nóg stanowi pewną atrakcję, jest regularnie obrażany przez kierownika, a nawet obrzucany pomidorami. Jednak pewnego dnia w cyrku zjawia się Mendez, który obdarzył Willa innym spojrzeniem, niż to do jakiego był przyzwyczajony. W końcu trafia do „Cyrku motyli”, którego Mendez jest właścicielem, i jego życie zmienia się diametralnie…

Film opowiada o nadziei i możliwości znalezienia wyjścia w sytuacji bez wyjścia, podobnie jak miało to miejsce w życiu Nicka Vujicica, głównego bohatera i aktora jednocześnie. W młodości próbował popełnić samobójstwo, nie wierzył, że jego życie może mieć jakikolwiek sens. A jednak pewnego dnia wszystko się zmienia: „Zdecydowałem, że moje piękno leży w mojej odmienności” – wyznaje.
Czytaj także: Przeszedł camino… na jednej nodze!
Przekleństwo zamienił w nadzieję

Nick Vujicic uświadomił sobie, że bardzo chce zostać mówcą. Cierpliwie, krok po kroku, zdobywał doświadczenie, aż w końcu stał się jednym z najbardziej znanych mówców motywacyjnych na świecie. To, co wydawało się jego przekleństwem, stało się narzędziem potrzebnym do dawania innym nadziei.

W filmie „Cyrk motyli” Mendez mówi do Willa: „Gdybyś tylko mógł dostrzec piękno, które może powstać z popiołów…”, pokazując innych członków trupy cyrkowej, którzy wyszli ze sporych życiowych tarapatów – jeden z nich był rzezimieszkiem, inny żebrakiem, a jedna z kobiet – prostytutką. Will powtarza wtedy „ale oni są inni niż ja”… Jednak wkrótce jego życie całkowicie się odmienia dzięki uporowi, wytrwałości i nadziei.

Dla Nicka Vujicica podstawowym horyzontem jest wiara w Chrystusa. Jeżdżąc po świecie głosi Ewangelię. Odkrył, że dla niego, podobnie jak dla Billy’ego Grahama, kluczowe są słowa z Ewangelii św. Marka: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu”. Gdy patrzymy na Nicka Vujicica mówimy: „Świetnie, ale jak to zrobić?”.


Marzenia domagają się realizacji

Jego przykład pokazuje: „Odważ się spróbować”. W filmie „Cyrk motyli” jest scena, gdy Will, pomimo braku kończyn, po prostu próbuje przejść po kłodach na drugi brzeg. Jest kryzys, upada do wody, ale to przełamanie sprawiło, że stał się innym człowiekiem. Warto podjąć takie ryzyko, nawet za cenę kryzysu czy niezrozumienia przez innych. Marzenia bowiem domagają się realizacji.
Czytaj także: Proteza jest częścią mnie. Nie wstydzę się jej, bo nie wstydzę się siebie

Według Nicka Vujicica mogą w tym pomóc mentorzy oraz osoby, które są dla nas wzorem. Ci pierwsi służą radą, doświadczeniem i wsparciem. Drugich zaś możemy podpatrywać, czytać ich książki oraz inspirować się ich życiową ścieżką.

Przykład Nicka Vujicica pokazuje jak ważna jest „działalność publiczna”. Jezus zdecydował się na jej rozpoczęcie po młodości spędzonej w Nazarecie, a za Jego przykładem od setek lat podąża wielu chrześcijan. Nick Vujicic założył organizację „Life without Limbs”, kieruje również innymi projektami, w ramach których pracuje jako mówca motywacyjny. W filmie „Cyrk motyli” główny bohater również staje w końcu przed publicznością, aby pokazać swój prawdziwy talent.


Logika Ewangelii

Jako chrześcijanie możemy nawykowo uznawać pewne rzeczy za dobre, a inne za niekorzystne. Niepełnosprawność z pewnością nie należy do tych bardziej pożądanych, gdyż – i to jest prawda – niesie mnóstwo bólu i trudności.

Jednak logika Ewangelii jest paradoksalna. Do ubogich należy królestwo niebieskie, smutni doznają pocieszenia, a łagodni posiądą ziemię. Paradoksalność Ewangelii pozwala obrócić każdy krzyż w zmartwychwstanie. Osią tego nie jest bezsilna wobec braku kończyn moc człowieka, ale łaska Boga.

W ostatniej scenie filmu z niezbyt dobrze wyglądającego kokonu wyłonił się motyl i odleciał. Do takiej Paschy, takiego przejścia przez krzyż do zmartwychwstania każdy chrześcijanin sam znajduje drogę – drogę prowadzącą do Ojca.

...

To jest wspaniałe!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:16, 15 Sie 2017    Temat postu:

Nick Vujicic: możesz przetrwać wszystko
J-P Mauro
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nick pokonuje swoje trudności radością.


N
ick Vujicic mimo, że nie ma nóg, podróżuje dalej niż wielu z nas. Na teledysku do piosenki I Can Get Through Anything widzimy Nicka na scenie, w studio, pływającego w oceanie i serfującego. Urodził się z rzadką chorobą genetyczną, zespołem tetra-amelii, który objawia się niewykształceniem rąk i nóg. Jego wiara w Jezusa i miłość do życia pozwoliły mu przejść przez wszystkie trudności (ang. get through anything).

Vujicic nie jest zawodowym wokalistą, ale w jego przypadku pozwala to na bardziej autentyczny i szczery przekaz poprzez tę prostą piosenkę uwielbienia.
Czytaj także: Cyrk motyli i Nick Vujicic, czyli jak odnaleźć nadzieję

Nagrał ten teledysk z pomocą Production Music Association (PMA) Music Foundation, organizacją non-profit, która promuje muzyczne programy edukacyjne w Hong Kongu i Chinach. Wcześniej współpracował z tym zespołem, tworząc serię spotkań, podczas których Nick głosił świadectwo z towarzyszeniem Hong Kong Metropolitan Youth Orchestra oraz Chóru Operowego. Nick jest także współtwórcą ilustrowanej książeczki dla dzieci pt. Give Me a Hug.

...

Zawsze warto go ukazywac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:18, 20 Sie 2017    Temat postu:

Niewidomy Piotr na Jasną Górę dotrze dziś na…. rowerze. Cud?
Redakcja | Sier 19, 2017
Tandem dla Piotra/Facebook
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Tak! Cud! Zdarzył się, dzięki dobrej woli ludzi, którzy pomogli mu w osiągnięciu tego wyzwania. 21-letni niewidomy Piotr Franiek z Kielc z grupą ponad 500 rowerzystów pielgrzymujących rowerami na Jasną Górę dotrze do sanktuarium w sobotę 19 sierpnia.


C
ała wyprawa jest częścią V Rowerowej Pielgrzymki Diecezji Kieleckiej na Jasną Górę. Pierwszy dzień trasy, liczący około 75 km, rozpościerał się między Kielcami a Wiślicą. By dotrzeć do celu, muszą pokonać 280 km. To jedna z największych pielgrzymek rowerowych w kraju.
Nowy, francuski tandem

Piotr jedzie na pielgrzymkę po raz drugi, ale po raz pierwszy – na nowiutkim tandemie sprowadzonym z Francji dzięki zbiórce społecznej.




Rower Lapierre kosztował ponad 10 tys. zł – tyle udało się zebrać podczas trwającej od maja do lipca 2017 r. zbiórki. Pieniądze zbierano poprzez Stowarzyszenie Wesoła 54 w Kielcach, prowadząc zbiórki do puszek – podczas koncertu Gospel, Wieczoru Uwielbienia, Rajdu Emeryk, Rajdu Suchedniowskiego i innych.

Aneta Winiarska – Syska, rzeczniczka pielgrzymki opowiada:

Puszki postawiliśmy także w serwisach rowerowych, pomogły firmy m.in. „Fajny rower” Piotra Zielińskiego, czy Sklep Rowerowy „Poręba”, który ten piękny tandem sprowadził.
Czytaj także: Pojedź z Karolem na wycieczkę! Niewidomy szuka partnera do tandemu


Codziennie inny towarzysz

Piotr na pielgrzymce rowerowej potrzebuje codziennie towarzysza – pilota prowadzącego tandem. Dzisiaj był nim Tomasz Dziarmaga. Codziennie będzie to inna osoba – chętnych nie brakowało.

Pierwszy dzień bardzo pozytywnie Piotra zaskoczył. W rozmowie z KAI wyznaje:

Jechało mi się zupełnie inaczej niż rok temu, bo rower jest idealny, a przed rokiem psuł się i bez przerwy coś w nim naprawialiśmy. Dużo lżej się jedzie, nie męczę się prawie wcale, a pilot to już zupełna rewelacja. Każdym przejechanym kilometrem dziękuję Bogu i ludziom za ten dar.

Opowiada, że najtrudniejszy odcinek prowadził z Chmielnika do Szańca, bo cały czas pod górę.

Ludzie wciąż nas pozdrawiali, słyszałem, jak pokazywali dzieciom tandem– opowiada Piotr.
Czytaj także: Grają w filmie, którego nigdy nie zobaczą. Niewidomi aktorzy na planie



Nie tylko rower

Rower to nie jego jedyna pasja. Żegluje i śpiewa w chórze gospel. Pracuje jako informatyk w Okręgu Świętokrzyskim Polskiego Związku Niewidomych, ucząc osoby niewidome elektroniki i obsługi codziennych urządzeń.

Pierwszy dzień pielgrzymi rowerowi zakończyli Mszą św. i Apelem Jasnogórskim w bazylice w Wiślicy. Była m.in. niespodzianka dla kierownika i pomysłodawcy rowerowej – ks. Tomasza Biskupa. Otrzymał od pielgrzymów ornat z logo pielgrzymki i dwie stuły, z symbolami i napisami nawiązującymi o pielgrzymki rowerowej.

Pielgrzymom towarzyszy 11 księży, 6 sióstr zakonnych i klerycy.
Czytaj także: Sierpień miesiącem… pielgrzymek. To fenomen na skalę europejską!

Dla społeczności pielgrzymkowej Biuro Prasowe KEP utworzyło facebookowy fanpage i twitterowy hashtag #PolskaPielgrzymuje. Zamieszczać na nich można pielgrzymkowe filmy, zdjęcia, relacje i intencje. Najnowsze informacje z pielgrzymiego szlaku dostępne są również w serwisie specjalnym KAI [link widoczny dla zalogowanych]

KAI/og

...

Prosty a jaki genialny pomysl!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:06, 24 Sie 2017    Temat postu:

Nie potrafiłam modlić się o uzdrowienie syna. Przyjaciele zrobili to za mnie
Colleen Duggan | Wrz 16, 2016
Robert Lawton/CC
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Wciąż czuję się taka mała, gdy pomyślę, jak wielkie zasługi oddali mojej rodzinie ci „wojownicy modlitwy”.


P
ewnego dnia mój trzyletni syn Patryk obudził się z popołudniowej drzemki ze sparaliżowaną prawą stroną ciała. Nie mógł chodzić. Na szpitalny oddział ratunkowy pędziłam jak rakieta. Patryk został przyjęty do szpitala, gdzie lekarze przeprowadzili wszystkie możliwe badania – tomografię komputerową, rezonans magnetyczny, badania płynu mózgowo-rdzeniowego i krwi oraz EEG.
Czytaj także: Ich dzieci są ciężko chore. Opowiadają, jak nie wkurzyć się na Pana Boga

Byliśmy w szpitalu kilka dni i zanim nas wypisali, pani neurolog wyjaśniła, że Patryk miał atak. Wskazała na nagrany film mózgu Patryka i powiedziała: „Rezonans magnetyczny wskazuje nieprawidłowość na lewym płacie ciemieniowym Patryka. To, tutaj, przypuszczam, powoduje, że Patryk ma problemy z chodzeniem. To może być infekcja. Nie sądzę, żeby to był guz, ale nie jestem pewna. W każdym razie, prawdopodobnie to spowodowało ten atak. Zapiszę mu sterydy, żeby zmniejszyć możliwość zapalenie mózgu i będę śledzić jego postępy”.

Następnie wypisała nas ze szpitala.

Wróciliśmy do domu i rozpoczęliśmy intensywny rok wypełniony pobytami w szpitalach, badaniami, lekarstwami i mnóstwem pytań bez odpowiedzi. Nawroty choroby nasilały się, a stan Patryka był coraz gorszy.

Zapisaliśmy go na różne sesje terapeutyczne, aby wspomóc jego rozwój. Odwiedzaliśmy neurologów, onkologów i innych specjalistów, aby ustalić przyczynę jego zaburzeń neurologicznych. Żaden z nich, pomimo najlepszych chęci, nie potrafił powiedzieć, gdzie leży problem.

Po jakichś ośmiu miesiącach poszukiwania odpowiedzi Patryk przeszedł biopsję mózgu, żeby wykluczyć najgorsze (tzn. nowotwór, guz itp.). Żadne z badań nie dało rozstrzygających rezultatów, a ataki nadal się zdarzały.

Lekarze mówili, że nigdy wcześniej nie spotkali się z takim przypadkiem, jak u Patryka i że nie potrafią określić, co mu dolega. Wszyscy przyznawali, że Patryk cierpi, ale żadna próba pomocy, póki co, nie działała.

Wpadłam w rozpacz.

Czy Patryk wyzdrowieje?

Czy te ataki i krótkotrwały częściowy paraliż powodowały u niego trwałe uszkodzenia?

Czy kiedykolwiek znajdziemy prawdziwą przyczynę?

Bywały dni, że ciężar choroby Patryka paraliżował mnie i nie potrafiłam się modlić. Bałam się prosić Boga, żeby dał zdrowie Patrykowi, bo… co jeśliby tego nie zrobił? Gdyby Bóg pozwolił, by moje dziecko umarło, choć prosiłam Go, by żyło – jak ja bym z tego wyszła?

Nie mogłam wydusić z siebie słów „Panie, proszę, ulecz mojego syna”. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że cudowne uleczenie może nie być częścią Bożego planu. Kiedy nie potrafiłam sama modlić się o uzdrowienia Patryka, prosiłam innych, aby modlili się za mnie.

Dzwoniłam do mojej przyjaciółki Katie i mówiłam, że mam zły dzień. Prosiłam, żeby pomodliła się słowami, których nie umiałam wypowiedzieć i ona się modliła. Następnie Katie siadała przy telefonie i prosiła innych o modlitwę.
Czytaj także: Chory na progerię Sammy Basso: Nie zmieniłbym niczego!

Wciąż czuję się taka mała, gdy pomyślę jak wielkie zasługi oddali mojej rodzinie ci „wojownicy modlitwy” za Patryka. Przyjaciele zorganizowali odmawianie różańca, przekazywali pieniądze na leczenie, pościli w intencji jego powrotu do zdrowia i zajmowali się moimi dziećmi, kiedy musiałam iść do lekarza.

Moja dobra znajoma, która też miała kiedyś ciężko chore dziecko, wsunęła mi banknot studolarowy. Kiedy potrząsnęłam głową, na znak że nie mogę go przyjąć, powiedziała: „Kup sobie za to książkę albo coś słodkiego w sklepiku szpitalnym. Będziesz potrzebować trochę pieniędzy dla siebie, jak będziesz miała zły dzień. Pamiętam, co to znaczy zamieszkać w szpitalu, kochana. Nie mów „nie”. Przytul mnie i zostaw to. Modlę się za Patryka codziennie” – powiedziała.

Kiedy czułam, że tonę, Bóg wypełniał mój dom ludźmi, którzy robili to, czego sama wtedy nie potrafiłam – gotowali, zajmowali się dziećmi, szli po zakupy i przesyłali pieniądze. Kiedy byłam przerażona, rozkojarzona i smutna, moi przyjaciele zapalali świeczki, klękali i szturmowali niebo w naszym imieniu. Zanosili to wszystko do Chrystusa. Oczywiście, On wysłuchiwał. Zawsze wysłuchuje.

Stan Patryka poprawił się. Właściwie to jestem przekonana, że to te modlitwy pomogły nam w końcu ustalić, że specjalna dieta była kluczem do wyeliminowania ataków Patryka. Kiedy zaczęliśmy ją stosować, ataki prawie ustały i odtąd Patryk jest względnie zdrowy.

Dziś wiem, że jego choroba była dla mnie ważną lekcję wiary.

Nauczyła mnie, że w obliczu trudności życiowych, można prosić innych, by nas podtrzymywali. Tak, jak mężczyźni w Piśmie Świętym, którzy spuścili sparaliżowanego przyjaciela przez dach, aby dostał się do Jezusa (Łk 5, 18-26), tak moi przyjaciele zanieśli Patryka i mnie do Pana i poprosili o nasze uzdrowienie.

Kiedy Jezus zobaczył ich wiarę, nie mógł nie wysłuchać ich prośby.

Tekst opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia.
Tłumaczenie: Aleteia.

...

Nieszczescie generuje tez wiele dobra.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:56, 28 Sie 2017    Temat postu:

Ten niewidomy znalazł klucz do szczęścia. Chętnie Ci o nim opowie!
Zelda Caldwell | Sier 28, 2017

Humans of Bombay | Facebook
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

„Często ludzie pytają mnie, z czym muszę się zmagać jako niewidomy. Ale ja nie mam żadnych zmagań, żadnych problemów”.

Kiedy życiowe trudności wydają się nie do pokonania, warto wysłuchać tych, którym udało się przezwyciężyć przeciwności losu. Historia opublikowana na facebookowym profilu Humans of Bombay (ang. Ludzie Bombaju) niesie właśnie takie, niesamowicie inspirujące przesłanie.

To historia Hindusa, niewidomego od urodzenia, któremu mimo przeszkód udało się odnaleźć w życiu szczęście.
Czytaj także: Helen Keller. Kobieta, która żyła w ciszy i mroku

Oprócz znalezienia satysfakcji w swojej karierze bankiera, jak mówi: „poślubiłem miłość swojego życia. Nigdy jej nie widziałem, ale wiem, że ma piękne serce. Nie ma dnia, w którym sprawiłaby, żebym czuł się tak, jakby mi czegoś brakowało. Żyjemy pięknym życiem, razem z naszą córką”.

Jego sekret na znalezienie szczęścia? „Mam miłość w swoim sercu i odczuwam ją wszędzie dookoła, począwszy od mojej żony w domu, po kolegów w pracy”.

Zapytany o to, jakiej rady udzieliłby innym, powiedział:

Po 55 latach życia bez wzroku, jedyną rzeczą, którą mogę powiedzieć, jest to, że życie jest piękne, jeśli chcesz, żeby takie było. W momencie kiedy kochasz i akceptujesz to, kim jesteś, świat staje się fantastycznym miejscem do życia. Ludzie często pytają mnie, jakie są moje zmagania, skoro jestem niewidomy. Ale ja nie mam żadnych zmagań, żadnych problemów… Kiedy słyszę historie ludzi cierpiących na depresję albo dzieci popełniających samobójstwo, czuję, że to właśnie tam leży problem. Brak miłości jest prawdziwą przeszkodą, z którą ktoś może się zmagać. I to właśnie ci ludzie potrzebują być kochani jeszcze mocniej.

Post na Facebooku zyskał 41 tys. polubień, a odpowiedź pod nim jest przytłaczająca.

„To najlepsza historia jaką przeczytałem… przechodzę przez trudny etap, ale to mnie podniesie… gdziekolwiek pan jest… dziękuję panu”, napisał jeden z internautów.
Czytaj także: Prof. Jérôme Lejeune. Odkrywca przyczyny Zespołu Downa, który walczył o swoich pacjentów

Inny stwierdził: „Nie widzi oczami… Ludzie, którzy widzą, są niewidomi w sercu… On nigdy nie poniósł porażki w dostrzeganiu piękna życia… My ponosimy porażkę, nawet jeśli mamy wzrok… Potrzebujemy ludzi takich, jak ty… Żeby patrzeć jak ty i być jak ty”.

Tekst pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

...

To moze byc zrodlem sukcesu gdy niedomagacie. Wszystko zalezy od was.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10 ... 14, 15, 16  Następny
Strona 9 z 16

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy