Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Taczka na złodziei spółdzielczych!!!To jest to!
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:21, 02 Paź 2014    Temat postu:

Reporter Polski

Rewolucja Osiedlowa

Mieszkańcy osiedla Kozanów IV we Wrocławiu od lat walczą z prezesem spółdzielni mieszkaniowej. Ich zdaniem prezes nie słu­cha ludzi, robi co chce, podnosi czynsze. Zainwestował w budowę nowego bloku a potem nie miał nabywców na drogie mieszkania i stoi budynek nie sprzedany. Tymczasem prezes za tą realizację wypłacił sobie nagrodę.

Tymczasem na osiedlu sypią się klatki schodowe, nie ma ławek, brakuje miejsc do parkowania ect. Mieszkańcy powiedzieli dość: zagłosowali za jego odwołaniem. Prezes ogłosił, że odwołanie było nieskuteczne. Wtedy ludzie się zdenerwowali i chcieli po­nownie przeliczyć głosy. Prezes odmówił, wezwał ochronę. Do­szło do szarpaniny. Ludzie wygrali, głosy przeliczyli, prezesa usu­nęli.

Kolejny krok to było walne zebranie członków spółdzielni. Nowy, tymczasowy prezes wynajął salę na stadionie i autokara­mi dowoził ludzi . Głosowało ponad pół tysiąca osób do 3 nad ranem aż wybrali nowe władze spółdzielni. Mają nadzieje, że teraz będzie dobrze. Został im jednak dług: 8 mln złotych po sta­rym zarządzie.

...

Dosc powszechne .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:30, 13 Paź 2014    Temat postu:

Ul. Sołtysowska: Gorsze życie lokatorów komunalnego bloku
Gorsze życie komunalnych

Mieszkańcy bloku komunalno-socjalnego przy ul. Sołtysowskiej skarżą się na zagrzybienie, wilgoć, zdewastowane klatki schodo­wej, wybijające studzienki. Urzędnicy uważają, że to wina najem­ców, którzy "niewłaściwie użytkują lokale".

– Czegoś takiego w życiu nie widziałem – mówi Wojciech Krzysz­tonek przewodniczący Dzielnicy XIV (Czyżyny), który nie kryje oburzenia po wizycie w bloku przy Sołtysowskiej.

Mieszkańcy niewielkiego budynku z 32 mieszkaniami komunal­nymi i socjalnymi z Sołtysowskiej 10c bezskutecznie proszą Za­rząd Budynków Komunalnych o gruntowny remont. Zarzucają zarządcy, że działania, które podejmuje są pozorne i nie przyno­szą żadnych efektów.

Wcześniej blok służył jako biurowiec, w 2004 roku miasto odkupi­ło budynek za 2 mln zł, który został wyremontowany i rok póź­niej zaczęło się zasiedlanie. Wówczas standard mieszkań określo­no jako „podwyższony”, jak to możliwe, że przez 10 lat stan tech­niczny tak się zmienił? Zdaniem ZBK odpowiedzialni są miesz­kańcy, którzy "niewłaściwie użytkują lokale".

Rzeczniczka ZBK Agnieszka Nowak przekonuje, że remonty były przeprowadzane. Jednak sytuacji nie ułatwia fakt, że mieszkańcy nie płacą regularnie czynszu, a zaległości sięgają 713 zł.

- W tej sprawie mamy do czynienia z brakiem szacunku i rutyną urzędniczą, która zabija jakąkolwiek empatię wobec mieszkań­ców. Wystąpiłem do prezydenta Jacka Majchrowskiego o to, by osobiście przekonał się, co tam się dzieje – mówi Krzysztonek.

...

Tak wyglada komuna ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:01, 15 Lis 2014    Temat postu:

Czują się jak niewolnicy. Zobacz, co spotkało mieszkańców bloku

Posiadanie własnych czterech kątów jest marzeniem większości Polaków. Niestety, czasem inwestycja w mieszkanie kończy się wielkim stresem i wieloletnią walką o swoje. Przekonali się o tym mieszkańcy Spółdzielni Mieszkaniowej Stokrotka na warszawskiej Pradze.

Do naszej redakcji zgłosili się mieszkańcy budynku przy ulicy Prochowej 31. Ten blok, wraz z sąsiednim przy ulicy Kobielskiej, należy do spółdzielni Stokrotka i praktycznie od początku swojego istnienia oba budynki są obłożone ogromnym zadłużeniem. W efekcie blok nie został nigdy dokończony (na korytarzach straszą gołe tynki i kartony zasłaniające skrzynki z zaworami), a teraz zdaniem mieszkańców powoli niszczeje.

Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu, gdy spółdzielnia musiała ogłosić upadłość. Czyją winą było wprowadzenie jej w długi, nadal badają śledczy. Przeciwko byłemu prezesowi spółdzielni toczy się w tym zakresie sprawa karna. Tymczasem mieszkańcy zostali z mieszkaniami, za których budowę wprawdzie zapłacili, ale które z powodu upadłości spółdzielni nigdy nie stały się oficjalnie ich własnością. Postawiona w stan upadłości spółdzielnia jest zarządzana przez zmieniających się co kilka lat syndyków.

Syndycy to funkcjonariusze publiczni powoływani przez sądy do przeprowadzania upadłości podmiotów gospodarczych. Zadaniem syndyków jest prowadzenie spraw i postępowań związanych z działaniami naprawczymi oraz restrukturyzacyjnymi.

Obecnie syndykiem Stokrotki jest Halina Lechmańska. Mieszkańcy twierdzą jednak, że zamiast im pomagać i walczyć z zadłużeniem, utrudnia im życie. Zdaniem lokatorów z Prochowej 31, pani syndyk od 6 lat robi zbyt mało w sprawie zmniejszenia długu. Narzekają, że pozbawiła ich dostępu do garaży i zdemontowała czujniki bezpieczeństwa w budynku. Zirytowani przeciągającymi się problemami ludzie podkreślają, że nie mając żadnego wpływu na zarządzanie budynkiem w którym mieszkają czują się jak niewolnicy. W dodatku nawet nie wiedzą, czy ich mieszkania w przyszłości nie zostaną im zabrane, aby spłacić długi spółdzielni.

Konflikt między mieszkańcami a syndykiem narósł do tego stopnia, że mieszkańcy domagają się jej usunięcia oraz nadzorującego ją sędziego komisarza. Rozprawa w tej sprawie odbędzie się pod koniec listopada.

Poprosiliśmy panią syndyk o skomentowanie zarzutów lokatorów. Halina Lechmańska w przesłanym nam mailu podkreśla, że swoje wypowiedzi musi konsultować z sędzią komisarzem. Syndyk zaznacza też, że odpowiedzi na wszystkie pytania o sprawę Stokrotki znajdują się w aktach sprawy upadłościowej prowadzonej przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Pragi Północ.

- Odpowiedzi nie mogą zawierać się w kilku zdaniach, bo problem jest bardzo szeroki i skomplikowany pod względem faktycznym i prawnym, obejmujący tomy akt sądowych, spraw prowadzonych nie tylko przed Sądem Upadłościowym – stwierdza syndyk.

Halina Lechmańska wypowiedziała się jednak w niektórych kwestiach. Jej zdaniem nic nie świadczy o tym, aby budynek był w złym stanie:

- Stan nieruchomości jest oceniany w trakcie obowiązkowych przeglądów przez osoby posiadające uprawnienia. Wyniki tych przeglądów zawarte są w stosownych dokumentach sporządzanych przez osoby posiadające uprawnienia budowlane oraz będących biegłymi sądowymi, które syndyk przedkłada Sędziemu Komisarzowi. Raporty te nie zawierają określenia, że nieruchomości znajdują się w złym stanie.

Mieszkańcy się jednak z panią syndyk zdecydowanie nie zgadzają. Do szeregu działań prawnych dołączyli ostatnio skargę do Rzecznika Praw Obywatelskich. W piśmie podkreślają, że zapłacili za prawa do lokali mieszkalnych, i to kilkanaście lat temu. Ale do dnia dzisiejszego, pomimo blisko 13-letniego okresu prowadzenia postępowania pod nadzorem Sądu Rejonowego dla Warszawy Pragi Północ w Warszawie, nie uzyskali zaspokojenia swoich roszczeń w toku postępowania upadłościowego.

Nasza redakcja będzie śledzić dalszy rozwój wydarzeń wokół spółdzielni Stokrotka.

....

I takie sie dzieja .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:04, 28 Lis 2014    Temat postu:

Drugi blok sprzedany. Razem z lokatorami
Katarzyna Nylec
W sierpniu mieszkańcy bloku przy ul. Roździeńskiego dostali pisma od komornika

Niepokój, rozgoryczenie i bezsilność - te emocje towarzyszą mieszkańcom budynków zarządzanych przez wrocławską spółkę Arrada. Lokatorzy tzw. osiedla awaryjnego w Piekarach Śląskich kilka miesięcy temu otrzymali od komornika pismo z nakazem spłaty długu. Chodziło o bajońską sumę ok. 300 tysięcy złotych. Teraz obawiają się o swoją przyszłość - już drugi blok sprzedano razem z lokatorami.

Dokumenty wywołały oburzenie wśród mieszkańców, bo ci regularnie uiszczali opłaty czynszowe i płacili za media. Arrada pobierała należność, ale nie opłacała rachunków za ogrzewanie, wodę, ścieki i wywóz śmieci. Władze Piekar Śląskich skierowały sprawę do prokuratury. Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji w Piekarach (spółka miejska-przyp.red.) złożyło do sądu wniosek o ogłoszenie upadłości firmy Arrada. - Może to prowadzić do przejęcia kontroli nad budynkami przez syndyka wskazanego przez sąd, wówczas żadnemu z lokatorów nie odetną mediów - usłyszeliśmy od jednego z urzędników.

Mieszkańcy osiedla zarzucają władzom Piekar, że zbyt późno zareagowały. - Jestem przekonany, że o długach pan prezydent doskonale wiedział. Przecież Arrada zalegała spółce miejskiej - twierdzi rozgoryczony mieszkaniec jednego z bloków przy ul. Roździeńskiego.

Jakby tego było mało, zarządca właśnie sprzedał kolejny z budynków. Kilka miesięcy temu prywatny właściciel kupił blok przy ul. Roździeńskiego 60. Blok sprzedano razem z lokatorami, a czynsze ostro poszybowały w górę. Podwyżka przekroczyła 82 procent! Za 50-metrowe mieszkanie mieszkańcy od 1 grudnia zapłacą 830 złotych miesięcznie. I to bez luksusów - bez centralnego ogrzewania i ciepłej wody. Wielu na taki wydatek nie stać i już pakują walizki. Teraz Arrada pozbyła się budynku przy ul. Bytomskiej 31. - We wtorek dowiedzieliśmy się o zmianie właściciela, z adnotacją, że opłaty za grudzień należy regulować na rzecz nowego właściciela. W jakiej wysokości będzie czynsz? Tego nie wiemy, ale obawiamy się najgorszego - podniosą je, by nikogo nie było stać na opłaty. I podobnie jak lokatorzy Roździeńskiego 60 będziemy pakować manatki - prognozuje pan Andrzej.

Władze miasta w jednym z programów telewizyjnych zapewniały, że usiłowały się skontaktować z przedstawicielem Arrady, ale ślad po nim zaginął. - Nikt nie odbiera telefonów, a każde z kierowanych do urzędu pism Arrady podpisuje inna osoba nie widniejąca w KRS-ie. Co rusz pojawiają się nowi pełnomocnicy spółki, która ciągle zmienia adres - przyznaje jeden z urzędników. Tymczasem otrzymaliśmy oświadczenie Stefana Jędrosza - pełnomocnika Arrady, który zadaje kłam tym twierdzeniom. - 4 tygodnie temu osobiście kontaktowałem się z Urzędem Miasta w Piekarach Śląskich. Dwie sekretarki pana prezydenta odpowiadały tylko, że pan prezydent nie ma czasu. Zostawiłem swój numer telefonu i do tej pory nikt się ze mną nie skontaktował - przyznaje Jędrosz.

- Udało nam się dogadać się z dostawcą ciepła, kilka razy spotkałem się z prezesem piekarskich wodociągów. Był skłonny do podpisania ugody, ale nie mógł podjąć żadnej decyzji bez zgody prezydenta - dodaje w rozmowie z Onetem pełnomocnik Arrady.

Piekarski ratusz: - Do Urzędu Miasta nie wpłynął jak dotąd akt notarialny, który świadczyłby o zmianie właściciela nieruchomości przy ulicy Bytomskiej 31. Dokument taki powinien zostać przesłany w terminie 14 dni od dnia podpisania aktu notarialnego.

W czwartek o godzinie 14. rozpoczęło się spotkanie prezydenta miasta z mieszkańcami bloku przy ulicy Bytomskiej 31.

...

Koszmar .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:09, 27 Gru 2014    Temat postu:

Lokatorzy z ul. Poznańskiej w strachu. Nie chcą wyrzucenia z kamienicy

Lokatorzy z ul. Poznańskiej w stolicy Wielkopolski boją się, że zostaną wyrzuceni z kamienicy. Mieszka w niej 11 rodzin zakwaterowanych przez miasto. O sprawie poinformowała "Gazeta Wyborcza".

- W umowie było zaznaczone, że kamienica ma nieuregulowany stan prawny, ale nikt nie mówił, że w każdej chwili może znaleźć się właściciel i budynek zostanie wydany. Gdyby ktoś mnie ostrzegł, nie wkładałabym oszczędności w remont mieszkania - mówiła poznańskiej "Gazecie" Agnieszka Marciniak, która wprowadziła się przed rokiem do kamienicy przy ul. Poznańskiej 5.

Kamienica od 1984 roku przeszła pod zarząd miasta. Jednak po latach odnaleźli się spadkobiercy, którzy później sprzedali swoje udziały. Po tym, jak nabywca - poznańska spółka Slint - zgłosiła się po nieruchomość, miasto musiało ją wydać. Wtedy - jeszcze we wrześniu - w kamienicy zaczął się remont.

Mieszkańcy skarżą się na podniesiony o 60 proc. czynsz oraz na rzekome groźby pod ich adresem, które mogłyby wskazywać, że właściciel chce ich wyrzucić z budynku. Jednak przedstawiciel dewelopera zaprzecza - jak to określa - "pomówieniom".

Więcej na portalu poznańskiej "Gazety Wyborczej".

...

Taki nam k raj zaltwili po 89 min. ludzie Wyborczej z UW ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 2:32, 19 Lut 2015    Temat postu:

Meldunek nadal funkcjonuje i straszy

Obowiązek meldunkowy to w powszechnym odczuciu anachronizm, który utrudnia nam życie. Ma zniknąć od 2016 r. ale już słuchać głosy ( Komitet Stały Rady Ministrów), że na razie musi nadal obowiązywać, bo samorządy i instytucje nie są przygotowane na jego wycofanie. Pojawiają się ostrożne szacunki, że może uda się go zlikwidować do końca 2018… Czym jest i po co nam meldunek? Dla osób wynajmujących mieszkania może on się wiązać z dodatkowymi komplikacjami, jeśli najemca okaże się nierzetelny i nie zechce się wymeldować.

Choć wg ustawy od stycznia 2016 kategoria „miejsce zameldowania’ ma być zastąpiona przez „miejsce zamieszkania” dziś już wiadomo, że raczej tak się nie stanie. Potrzeba byłoby zmienić masę ustaw, a wszystko to jest w powijakach. Na razie – od 2013 r. – funkcjonują jedynie pewne ułatwienia, które mają sprawić, że meldunek nie będzie tak dokuczliwy. Nie ma już kar grzywny za niedopełnienie obowiązku meldunkowego. Nie trzeba podawać informacji o wykształceniu i obowiązku wojskowym. Przy zmianie miejsca zameldowania można sprawę załatwić (wymeldować się z jednego adresu i zameldować pod nowym) w jednym urzędzie. Mamy na to nie 4 a 30 dni. Formalności może załatwić za nas pełnomocnik.

Meldunek więc nadal jest obowiązkiem, który może bardzo komplikować życie osobom wynajmującym nieruchomości. Bo choć nie ma nic wspólnego z prawem do lokalu, może blokować np. transakcje sprzedaży mieszkania, w sytuacji, gdy ktoś jest w nim zameldowany. Łatwo bowiem można się zameldować, o wiele trudniej wymeldować daną osobę, o ile ona sama tego nie zrobi.

Zgodnie z polskim prawem każdy, kto zmienia miejsce zamieszkania na okres powyżej 3 miesięcy powinien się zameldować w nowym miejscu. Jest to obowiązek. Wynajmując mieszkanie nie mamy żadnego wpływu na to, czy nasz lokator się zamelduje, czy nie. Może to zrobić samodzielnie, bez naszej wiedzy i nasza zgoda nie ma tu nic do rzeczy. Wystarczy że lokator przedstawi w urzędzie umowę najmu. Będzie ona podstawą do zameldowania, także na pobyt stały, o ile umowa jest zawarta na czas nieokreślony. Co prawda w tym drugim przypadku właściciel lokalu powinien pisemnie potwierdzić fakt przebywania lokatora w danym miejscu, ale jeśli tego nie zrobi, a z postępowania wyjaśniającego będzie wynikało, że lokator rzeczywiście mieszka pod danym adresem, to i tak na mocy decyzji administracyjnej zostanie zameldowany. Na nic są też wszelkie klauzule w umowach najmu o nieudzieleniu zgody na meldunek. Zgoda właściciela bądź jej brak nie ma tu nic do rzeczy.

Choć pozornie sam meldunek nic nie znaczy i jest jedynie ewidencyjnym potwierdzeniem przebywania w mieszkaniu, mogą wyniknąć z niego istotne problemy. Wiadomo że sprzedając nieruchomość musimy mieć ją „gołą”, tzn. bez osób zameldowanych. I tu już pojawiają się komplikacje. Jeśli nasz lokator, który się wyprowadził zapomniał się wymeldowa, bądź nie chce tego zrobić, przed nami długa droga do wymeldowania takiej osoby.

Musimy w takiej sytuacji jako właściciel złożyć wniosek o wymeldowanie decyzją administracyjną. We wniosku musimy podać szereg informacji, których możemy nie posiadać. M.in. od kiedy lokator nie mieszka w danym mieszkaniu, w jakich okolicznościach je opuścił itp. i gdzie obecnie mieszka. Jeśli tego nie wiemy, należy oświadczyć, że nie mamy informacji w tym zakresie. Oczywiście musimy dostarczyć dokument potwierdzający nasze prawo do mieszkania oraz umowę najmu i wnieść opłatę skarbową.

Dopiero po dostarczeniu tej dokumentacji urząd rozpocznie postępowanie, które sprawdzi, czy lokator rzeczywiście nie mieszka pod danym adresem. W trakcie mogą być przesłuchane strony, przeprowadzone oględziny lokalu i wizja lokalna. Łatwo się domyślić, że wszystko to będzie trwało długo, zwłaszcza, że jest jeszcze procedura odwoławcza. Maksymalny czas wymeldowania w trybie administracyjnym nie powinien być dłuższy, niż pół roku. Jeśli np. zamierzamy sprzedać mieszkanie, taki okres „zawieszenia” to po prostu koszmar.

Inna sprawa, która w tym zakresie się pojawia, to meldunek a kwestia eksmisji z mieszkania. Żaden urząd nie wymelduje naszego lokatora, jeśli przestał on np. płacić czynsz. Nie ma też znaczenia kwestia wypowiedzenia umowy najmu. Pół biedy jeśli została zawarta ona na czas określony – wtedy meldunek jest również czasowy i wygasa wraz z końcem trwania umowy. Jeśli jednak umowa jest zawarta na czas nieokreślony a lokator na jej podstawie zameldował się na stałe. Urząd go nie wymelduje, chyba, że udowodnimy, że taka osoba nie mieszka w tym lokalu przynajmniej od trzech miesięcy. Wymeldowanie administracyjne będzie możliwe dopiero przy eksmisji takiego lokatora, czyli po sprawie sądowej. Wbrew powszechnym opiniom sam meldunek nie ma żadnego wpływu na sprawę o eksmisje i nie jest przez sądy brany pod uwagę. Postępowanie odbywa się tak samo, jak w przypadku osoby niezameldowanej, która zajmuje nasze mieszkanie. Niestety w polskich realiach prawo dużo bardziej chroni nawet dzikich lokatorów od właścicieli mieszkań, ale jest to temat na inny tekst. Co do samego meldunku – by uniknąć późniejszych potencjalnych problemów, najlepiej podpisywać umowy najmu na wyraźnie określony i stosunkowo krótki czas, z możliwością ewentualnego przedłużenia.

Renata Żak

...

Czyli nie zmienia bo im sie nie chce ... Za duzo ustaw do zmiany ! Super !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:27, 12 Maj 2015    Temat postu:

Lokatorzy boją się, że stracą dorobek życia

W lutym Sąd Rejonowy w Gliwicach ogłosił upadłość likwidacyjną agencji Arrada, która zarządzała osiedlem w Piekarach Śląskich. Problem lokatorów zaczął się, kiedy okazało się, że agencja prawdopodobnie nie przekazywała pieniędzy z wnoszonych opłat dalej, na przykład za centralne ogrzewanie, czy ciepłą wodę.

Jak tylko postanowienie sądu o otwarciu postępowania likwidacyjnego się uprawomocni, syndyk zacznie sprzedaż mieszkań. Tym, których nie będzie stać na wykup mieszkania, pomóc zamierza miasto. Po zakończeniu wyceny przez sądowego rzeczoznawcę okaże się, czy czynsze pójdą w górę.

...

Takie ludzie mają problemy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:35, 12 Maj 2015    Temat postu:

Katowice: oskarżeni szefowie spółdzielni mieszkaniowej

Katowice: oskarżeni szefowie spółdzielni mieszkaniowej

Akt oskarżenia przeciw m.in. byłemu prezesowi spółdzielni mieszkaniowej i dwóm jego zastępcom przesłała do sądu katowicka prokuratura. Oskarżeni mieli przyjąć ponad 1,4 mln zł łapówek m.in. za przyznawanie firmom budowlanym robót na rzecz spółdzielni.

Akt oskarżenia objął też szefów trzech firm, którzy dawali łapówki. Właściciel czwartej firmy zgłosił sprawę organom ścigania i choć wcześniej też uczestniczył w procederze, skorzystał z tzw. "klauzuli bezkarności".

Jak poinformowała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach prok. Marta Zawada-Dybek, b. prezes katowickiej spółdzielni mieszkaniowej i dwaj jego zastępcy odpowiedzą przed sądem za przyjęcie korzyści majątkowych. Chodziło o okres od kwietnia 2007 do lipca 2012 r. Prokuratura wyliczyła wartość łapówek na 1,423 mln zł.

Łapówki dawali właściciele firm budowlanych z Siemianowic Śląskich, Mikołowa, Katowic i Ustronia, które wykonywały na rzecz spółdzielni prace budowlane, termomodernizacyjne czy malarskie.

Właściciele tych spółek płacili szefom spółdzielni za przyznawanie im zleceń. Według informacji śląskiej policji chodziło przede wszystkim o preferencyjne zlecanie robót termomodernizacyjnych. Łapówki były też wręczane za szybsze realizowanie płatności za faktury i - w jednym przypadku - za zwrot kwoty zabezpieczenia z tytułu nienależytego wykonania umowy.

Łapówki miały postać przede wszystkim pieniężną, ale też wyjazdów zimowych dla syna jednego z oskarżonych, sprzętu elektronicznego czy prac remontowo-budowlanych w domu córki jednego z oskarżonych. Według ustaleń śledczych jeden z wiceprezesów spółdzielni uczynił sobie wręcz z łapówek stałe źródło dochodu.

Podstawą wszczęcia śledztwa były zeznania właściciela firmy z Ustronia, który też wcześniej wręczał łapówki. Mężczyzna ten skorzystał z tzw. "klauzuli bezkarności", czyli nie został pociągnięty do odpowiedzialności karnej, opowiedział bowiem o okolicznościach popełnionych przestępstw.

Aktem oskarżenia objęto natomiast trzech pozostałych właścicieli firm. Dwóch oskarżono o wręczenie korzyści majątkowej odpowiednio w kwotach 25 tys. zł i 19 tys. zł, a trzecią osobę - o złożenie obietnicy wręczenia łapówki w wysokości 1,5 proc. wartości zleconych robót.

Prokurator jeszcze na początku śledztwa zawiesił w czynnościach szefów spółdzielni. Według policji zastosowano też warunkowe zwolnienie z aresztu za kaucją i dokonano zabezpieczeń majątkowych na łączną kwotę blisko 560 tys. zł. Oskarżeni tylko częściowo przyznali się do zarzucanych im czynów. W procesie będzie groziła im kara od trzech miesięcy do siedmiu i pół roku więzienia.

Śledztwo pod nadzorem Prokuratury Okręgowej w Katowicach prowadzili od 2012 r. policjanci z wydziału do walki z korupcją śląskiej komendy wojewódzkiej policji.

...

Spółdzielnie komunistyczne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:10, 11 Cze 2015    Temat postu:

Po 10 latach z Powiśla znika Tarabuk. Podniesiono im czynsz o 70 proc.
11 czerwca 2015, 09:02
- Niezgodnie z zapisami w umowie, władze Spółdzielni Mieszkaniowej "Radna" żądają od nas płacenia stawki czynszu podniesionego o prawie 70%. Czterokrotnie proponowaliśmy zwiększenie stawki do wysokości, która nie przekreślałaby egzystencji Tarabuka. Bez skutku - poinformowali właściciele popularniej na Powiślu klubokawiarni Tarabuk. Wygląda na to, że po 10 latach funkcjonowania, popularna księgarnia zniknie z kulturalnej mapy stolicy.

Tarabuk to niezależna księgarnia, alternatywna kawiarnia, mały dom kultury i niewielka firma rodzinna. Właśnie obchodzi 10-lcie istnienia. Przez ten czas odbyły się tu setki spotkań promujących nowości wydawnicze, mini koncertów, wieczorów poetyckich oraz spotkań różnych środowisk twórczych, a także organizacji pozarządowych. Od początku swego istnienia co tydzień organizowane były tu niedzielne spotkania dla dzieci, pozwalające im obcować z kulturą słowa. tzw. Tarabajania. Na te spotkania przychodzą dziesiątki małych warszawiaków.

- Przez 10 lat wpłaciliśmy spółdzielni prawie 900 tysięcy złotych czynszu, a nie możemy się doprosić wymiany nieszczelnych witryn okiennych - piszą poirytowani właściciele na swoich stronach. - Od 2013 roku władze spółdzielni wielokrotnie próbowały zastraszać nas i gnębiły wypowiedzeniami, groźbami kar finansowych i wyłączeniem prądu - dodają.

O tym, że klubokawiarnie Grawitacja i Tarabuk mają problemy, pisaliśmy jeszcze w marcu 2014 roku. Spółdzielnia mieszkaniowa "Radna" postanowiła wypowiedzieć wówczas umowę popularnemu klubowi studenckiemu, "Grawitacja". Zarząd Spółdzielni wypowiedział także umowy innym najemcom, nie mającym żadnych zaległości płatniczych, ani problemów z lokalną społecznością. Poza "Grawitacją", otrzymały je m.in. właśnie księgarnia "Tarabuk; "By the Way Bottega, sklep kolonialny z Browarnej 4, Sklep rowerowy 3Gravity z Leszczyńskiej oraz punkt XERO z Lipowej 7a.

Jak tłumaczyła wówczas prezes spółdzielni Teresa Konowska, "Grawitacja nie pasuje do polityki spółdzielni. Stawiam na rozwój kulturalny studentów, na kulturę fizyczną, na to, żeby czytali dużo książek, a nie pili po 16 piw do 6 rano". Poza tym "Powiśle stało się modne. Mam mnóstwo zapytań chętnych na lokale przy Browarnej i Lipowej". - stwierdziła prezeska.

Tyle że to właśnie dzięki klubom Grawitacja czy księgarni Tarabuk Powiśle stało się na powrót modne. Grawitacji już na Browarnej nie znajdziemy, a Tarabuk widocznie nie wpisuje się proponowane przez prezes Spółdzielni "czytanie książek". Nie udało nam się dodzwonić do Spółdzielni "Radna". Za to na głównej stronie znaleźliśmy list, jaki wystosował do pani prezes były już burmistrz Śródmieścia. Wojciech Bartelski, wychwalając w nim prezes Konowską pisze m.in.:

Pani praca i zaangażowanie wpływa na upiększenie terenów terenów tej części Powiśla, przez co mieszkańcom stolicy żyje się lepiej, zdrowiej i bardziej estetycznie. (...) Gratulujemy niełatwych osiągnięć, życzymy dalszej, owocnej działalności i nowych sukcesów.

Brakuje tylko, by ktoś zaśpiewał jeszcze "Łubu-dubu, łubu-dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu".

Właściciele lokalu zachęcają, by podpisywać petycję "TAK dla księgarni-kawiarni Tarabuk". Do tej pory zrobiło to ponad tysiąc osób. Można ją znaleźć tutaj.

[link widoczny dla zalogowanych]

Spoldzielnie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:30, 15 Cze 2015    Temat postu:

Tauron grozi wstrzymaniem dostaw ciepłej wody do mieszkań
68
- Shutterstock

Kilkanaście tysięcy mieszkań i lokali w Katowicach może być wkrótce pozbawionych dostaw ciepłej wody – grozi spółka Tauron Ciepło, domagająca się spłaty zadłużenia od Katowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej (KSM).

Według Tauronu, należności KSM wobec tej spółki sięgają blisko 25 mln zł oraz 6,7 mln zł odsetek. Spółdzielnia uważa, że nie ma długów wobec Tauronu Ciepło. Przed sądem toczy się spór w tej sprawie.
REKLAMA

Zgodnie z przepisami dotyczącymi rozliczeń za centralne ogrzewanie i ciepłą wodę, mieszkańcy wnoszą opłaty na rachunek zarządcy, który przekazuje je na konto dostawcy. Choć najemcy KSM regularnie wpłacali na konto spółdzielni pieniądze za wykorzystane media, zarząd spółdzielni od marca 2012 do marca 2014 r. kilkanaście razy nie przelał tych środków na konto Tauron Ciepło – podała spółka, która wysłała KSM kilkanaście oficjalnych próśb o uregulowanie należności.

„Spółdzielnia tłumaczyła się, że dostarczając ciepło do jej budynków, korzystamy bez opłaty z niewielkich pomieszczeń piwnicznych i fragmentów działek, po których przebiegają sieci ciepłownicze. W tym momencie tę kwestię rozstrzyga sąd. Jednak KSM jeszcze przed wyrokiem sądu zdecydował samowolnie, jak to ujął przedstawiciel spółdzielni, »odbierać sobie wynagrodzenie«, nie płacąc faktur za ciepło. To absolutnie niedopuszczalne” – wskazała rzeczniczka spółki Tauron Ciepło Małgorzata Kuś.

Jak dodają przedstawiciele Tauronu, po ubiegłorocznych publikacjach medialnych i poinformowaniu o szczegółach mieszkańców, spółdzielnia zaczęła terminowo regulować bieżące należności, jednakże nie spłaciła wcześniejszego długu. Stąd plany Tauronu dotyczące wstrzymania dostaw do budynków administrowanych przez KSM.

„Z realizacją tej decyzji czekaliśmy do rozpoczęcia sezonu letniego, kiedy wstrzymanie dostaw ograniczy się do braku ciepłej wody. Niestety, jesteśmy bez wyjścia (...). Jeśli do końca czerwca na konto spółki nie wpłyną należne środki, zgodnie z prawem będziemy zmuszeni wstrzymać dostawy” - zapowiedziała Kuś.

Rzeczniczka KSM, radca prawny Anna Duch wyraziła zaskoczenie poniedziałkowym stanowiskiem Tauronu Ciepło, rozesłanym mediom. W jej opinii to próba bezprawnego wywarcia presji na spółdzielnię.

Potwierdziła, że od trzech lat przed katowickim sądem okręgowym toczy się spór cywilny pomiędzy Tauronem Ciepło a KSM, którego przedmiotem są wzajemne należności. Spółdzielnia jest przekonana, że nie ma wobec Tauronu żadnych zobowiązań. Należności za dostawę ciepła przez Tauron i opłaty za wykorzystanie przez dostawcę nieruchomości spółdzielni wzajemnie umorzyły się – takie jest stanowisko KSM.

Rzeczniczka spółdzielni podała, że proces jest skomplikowany i nie wiadomo, kiedy się zakończy. Istotnymi dowodami w sprawie będą opinie biegłych, m.in. z zakresu geodezji. „Pismo Tauronu Ciepło, skierowane do mediów przed sądowym rozstrzygnięciem sprawy jest tym bardziej dziwne, że obie strony nie wykluczały zawarcia ugody” - wskazała mec. Duch.

>>>

Na styku spoldzielnie dostawcy, tam to dopiero jest..


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:36, 17 Cze 2015    Temat postu:

TK: zasady dziedziczenia udziałów po członku spółdzielni są zgodne z konstytucją


Trybunał Konstytucyjny uznał, że zasady dziedziczenia udziałów po członku spółdzielni zapisane w Prawie spółdzielczym są zgodne z konstytucją. Uznał zaś niekonstytucyjność części przepisów tej ustawy dot. procesu przekształcania spółdzielni pracy w spółki prawa handlowego.

Trybunał Konstytucyjny rozpatrywał wniosek grupy posłów SLD, którzy zaskarżyli szereg przepisów Prawa spółdzielczego, w tym dotyczące zasad dziedziczenia udziałów po członku spółdzielni, ale też dotyczące przekształcania spółdzielni pracy w spółki prawa handlowego.
REKLAMA


Wskazywali oni, że konstytucyjne zasady narusza m.in. przepis mówiący, że dziedziczenie po członku spółdzielni jest możliwe, jeżeli spadkobierca jest członkiem spółdzielni lub złoży deklarację o przystąpieniu do niej.

TK nie podzielił tych zarzutów. Przedstawiając uzasadnienie sędzia TK Maria Gintowt-Jankowicz podkreśliła, że zaskarżony przepis jest regulacją "szczególną", bo pozwala spadkobiercy lub spadkobiercom członka spółdzielni wstąpić w prawa związane z udziałami spółdzielni. W przypadku śmierci członka spółdzielni jego udziały nie podlegają umorzeniu, a przechodzą na spadkobiercę, jeśli ten jest lub zostanie członkiem spółdzielni. Oznacza to, że może on przejąć udziały po zmarłym, a nie tylko wartość tych udziałów.

Ponadto, zdaniem Trybunału, wszyscy spadkobiercy, a nie tylko jedna osoba, mogą skorzystać z prawa dziedziczenia udziałów, ponieważ możliwy jest ich podział.

"Warunek członkostwa w spółdzielni jest racjonalny i konieczny, bo udział w spółdzielni może przysługiwać tylko członkowi spółdzielni i udział ten bez członkostwa w spółdzielni traci rację bytu" - mówiła sędzia Gintowt-Jankowicz. Jak podkreśliła, jeśli ktoś nie chce być członkiem spółdzielni, albo nie będzie spełniać wymogów przystąpienia do spółdzielni (np. spółdzielni inwalidów), dziedziczy udziały na zasadach ogólnych, w tym wypadku przez przejęcie wartości udziałów spadkodawcy.

TK odniósł się też do - zaskarżonych w całości przez wnioskodawców - przepisów ustawy dotyczących przekształcania spółdzielni pracy w spółki prawa handlowego. W ocenie grupy posłów sprzyjają one likwidacji spółdzielczości i przez to są niezgodne z konstytucyjną zasadą społecznej gospodarki rynkowej.

Ponadto - argumentowali wnioskodawcy - kwestionowana regulacja narusza konstytucyjną zasadę równości, gdyż tylko wobec spółdzielni pracy przewidziano możliwość przekształcenia w spółkę prawa handlowego, bez uprzedniego przeprowadzenia likwidacji spółdzielni.

Jednak Trybunał stwierdził, że wniosek w tej części nie spełnia wymagań formalnych. Zarzuty wnioskodawców są zdaniem Trybunału zbyt ogólne i "są wyrazem przekonania o próbie eliminacji spółdzielczości pracy" bez przedstawienia dowodów. Dlatego w tej części wniosku - kwestionującego całość przepisów przekształceniowych - Trybunał postępowanie umorzył.

Zasygnalizował jednak, że część rozwiązań przyjętych w zaskarżonych przepisach jest niezgodna z konstytucją. Jak podkreślił, przekształcenie spółdzielni pracy w spółkę prawa handlowego jest dopuszczalne, to nie może jednak być dla członków spółdzielni w żaden sposób przymusowe - powinien to być proces zależny wyłącznie od woli członków spółdzielni pracy, a nie od woli jej organu wykonawczego, jakim jest zarząd, a tym bardziej od woli osób spoza spółdzielni.

Zdaniem TK gwarancja zrzeszania się wymaga też dostępu dla członków spółdzielni do pełnej informacji o procesie i celach przekształcania. Dlatego powinni być oni odpowiednio wcześniej i indywidualnie (a nie przez ogłoszenie jak jest ustalone obecnie) zawiadamiani o zwołaniu walnego zgromadzenia spółdzielni, które rozpoczyna proces przekształceniowy, a także tego walnego zgromadzenia, na którym ma zostać podjęta uchwała o przekształceniu.

Ponadto przepisy dotyczące takiego przekształcenia powinny - wskazał Trybunał - zapewniać równą ochronę wszystkich członków spółdzielni, zarówno tych, którzy uczestniczą w przekształceniach, jak i tych, którzy nie zdecydują się na uczestnictwo w przekształconej spółce.

Przepisy powinny również uwzględniać "ochronę pracy przekształcanej spółdzielni w postaci kontynuacji stosunków pracowniczych". Jeżeli przekształceniom podlega spółdzielnia pracy inwalidów lub niewidomych to członkom tej spółdzielni powinna zostać zapewniona "szczególna ochrona". Przekształcenie to musi być prowadzone na "zasadzie kontynuacji" - pokreślił TK.

Dlatego uznał niektóre artykuły Prawa spółdzielczego za niezgodne z konstytucją: są to m.in. art. 203n § 3 - w zakresie, w jakim dotyczy zawiadamiania przez ogłoszenie o zwołaniu walnego zgromadzenia dot. procesu przekształceniowego. W tym wypadku, zdaniem TK, spółdzielcy powinni być informowani indywidualnie oraz otrzymywać dokumenty dotyczące przekształcenia, m.in. projekt uchwały przekształceniowej oraz projekt statutu przyszłej spółki. Ma to im umożliwić podjęcie świadomej i racjonalnej decyzji podczas głosowania na walnym zgromadzeniu.

Innym, uznanym za niekonstytucyjny, przepisem jest art. 203o § 2 pkt 2 Prawa spółdzielczego. Przepis ten stanowi podstawę do zmniejszenia wypłat należnych członkom spółdzielni pracy nieuczestniczącym w spółce przekształconej z tytułu ich praw majątkowych w spółdzielni (tj. wpisowego, wpłaconych udziałów członkowskich oraz udziałów członkowskich z podziału nadwyżki bilansowej), gdyby suma tych wypłat miała przekroczyć 10 proc. wartości bilansowej spółdzielni.

Zdaniem TK przepis ten ingeruje w "konstytucyjnie chronione prawa majątkowe członków spółdzielni". Zmniejszenie wypłat należnych członkom spółdzielni nieuczestniczącym w spółce przekształconej oznacza bowiem wzbogacenie po stronie spółki przekształconej, a zatem również jej wspólników (akcjonariuszy), czyli członków spółdzielni pracy, którzy wzięli udział w przekształceniu.

Jak podkreśliła sędzia Maria Gintowt-Jankowicz wtorkowy wyrok powinien stanowić "impuls" dla ustawodawcy do zmiany tych przepisów, które wzbudziły zastrzeżenia Trybunału. Zmiany te powinny zostać uwzględnione w toku prowadzonych obecnie prac parlamentarnych nad nowym Prawem spółdzielczym - zasugerował Trybunał.

...

Widzicie jak komuchy pilnuja spoldzielczego koryta. Oni tam siedza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:19, 06 Lip 2015    Temat postu:

Wstrzymane dostawy ciepłej wody w Katowica– efekt konfliktu dostawcy ze spółdzielnią

- Shutterstock

Spółka Tauron Ciepło wstrzymała w poniedziałek dostawę ciepłej wody do budynków zarządzanych przez Katowicką Spółdzielnię Mieszkaniową (KSM) – podała rzeczniczka spółki Małgorzata Kuś.

To konsekwencja sporów Tauronu Ciepło i Katowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej. W połowie czerwca ciepłownicza spółka zagroziła, że jeśli do końca miesiąca spółdzielnia nie ureguluje zaległości, kilkanaście tysięcy mieszkań i innych lokali w Katowicach może wkrótce zostać pozbawionych dostaw ciepłej wody. Spółdzielnia uznaje, że nie ma długów wobec Tauronu Ciepło, domaga się natychmiastowego wznowienia dostaw.

Ciepła woda przestała płynąć o godz. 5 rano w kranach mieszkańców budynków przy ulicy Markiefki. „Bardzo przepraszamy mieszkańców, ale musieliśmy podjąć taką decyzję. Postępowanie zarządu spółdzielni nie pozostawiło nam wyboru” – powiedziała rzeczniczka prasowa Tauron Ciepło Małgorzata Kuś.

„Długo szukaliśmy rozwiązania minimalizującego konsekwencje dla mieszkańców, ale równocześnie wywierającego presję na zarząd spółdzielni. Dlatego zdecydowaliśmy o wstrzymaniu ciepła najpierw tylko do jednego kompleksu budynków” – dodała.

Według spółki, zaległości spółdzielni wobec niej sięgają blisko 25 mln zł, a odsetki ustawowe od tej kwoty - prawie 7 mln zł.

Rzeczniczka prasowa KSM Anna Duch poinformowała, że jeszcze tego dnia do prezesa Urzędu Regulacji Energetyki trafi wniosek o nakazanie wznowienia dostaw ciepła. Spółdzielnia ma nadzieję na szybką decyzję urzędu w tej sprawie.

"Uważamy, że spółka Tauron wykorzystując swoją pozycję monopolisty wywiera na nas niedopuszczalną presję. Spory o wierzytelności nie mogą być podstawą procedury wyłączeniowej, inaczej odbiorca nie mogły się nigdy procesować z dostawcą" - powiedziała PAP.

Piotr Furdzik z oddziału terenowego Urzędu Regulacji Energetyki w Katowicach potwierdził, że wniosek spółdzielni wpłynął do urzędu w poniedziałek po południu. "Decyzja w tej sprawie zapadnie zapewne w najbliższych dniach, ale na pewno nie dzisiaj. Obowiązują nas określone procedury, sprawę trzeba starannie przeanalizować" - powiedział PAP.

Konflikt sięga 2012 r., kiedy to Katowicka Spółdzielnia Mieszkaniowa przystąpiła do egzekucji należności za grunt i obiekty, z których korzysta dostawca ciepła - to 7 hektarów gruntów i ponad 60 lokali, w których znajdują się urządzenia. Kiedy dostawca nie chciał płacić, spółdzielnia potrąciła to z kwot, jakie płaciła Tauronowi za dostawy. Sprawa jest przedmiotem sporu toczącego się przed Sądem Okręgowym w Katowicach.

W skład Katowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej wchodzi blisko 19 tys. mieszkań, 28 pawilonów handlowych i ponad tysiąc garaży, a jej obszar przekracza 100 hektarów.

...

Kto jest winien?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:58, 01 Paź 2015    Temat postu:

Wielka afera w sosnowieckiej spółdzielni. "To mafia". Kto za to odpowie?
Robert Kulig
30 września 2015, 11:56
Mieszkańcy sosnowieckiej spółdzielni "Sokolnia" są zbulwersowani decyzją zarządców - lokale, w których mieszkali, zostały sprzedane za bezcen z nimi w środku. Teraz czekają na eksmisję, ponieważ nowy właściciel zadłużył nieruchomość.

W ubiegłym roku, część lokatorów spółdzielni "Sokolnia" zdecydowała o wykupie mieszkania. Wpłacili zaliczkę i czekali na dalsze procedury. Wtedy okazało się, że ponad 100 mieszkań zmieniło już właściciela - lokale te kupił za kilkaset złotych.

- To jakaś kpina. Jawne oszustwo. Czy notariusz nie zauważył tego, że ktoś kupił moje mieszkanie za 400 złotych, a jest warte 4 tys. za metr? To mafia - mówi Wirtualnej Polsce pani Alicja, jedna z lokatorek.

Teraz pani Alicja, jak i dziesiątki innych osób, czekają na eksmisję, ponieważ nie są w stanie płacić regularnie podwyższanych czynszów i obciążeń, które są na nieruchomości.

- Sprawa zaczęła się od tego, że od spółdzielni pan Ryszard kupił mieszkania za 400-500 złotych. Następnie je sprzedawał innym ludziom za dwa razy więcej, a druga osoba trzeciej. Ostatni właściciel brał kredyt na hipotekę i zaginął. Teraz komornik nam grozi licytacją - tłumaczy pani Alicja.

Sprawą zajmuje się prokuratura, ale na razie wszystkie wyroki są nieprawomocne.

- Zbycia dokonano z pominięciem prawa najemców do pierwszeństwa zakupu. Roszczenie to wynika z art. 48 ust 1 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Niezależnie od tego przed dokonaniem tych transakcji spółdzielnia podejmowała w tych samych datach i z tym samym numerem sprzeczne ze sobą uchwały. W obrocie prawnym pozostawały więc podwójne uchwały o różnobrzmiących treściach - co jest sprzeczne z prawem - przekazała Marta Zawada-Zdybek.

Postępowanie toczy się przeciwko Ryszardowi Sz. oraz byłej pani prezes spółdzielni, która usłyszała 9 zarzutów (kobieta dwa tygodnie temu zmarła).

Sprawa ma charakter rozwojowy, ale z czasem walczą również lokatorzy, którzy nie chcą dopuścić do eksmisji.

...

,,Spoldzielnie".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:35, 16 Lis 2015    Temat postu:

Mieszkańcy od lat płacą zawyżony czynsz

W boku może ginać średnio 8 tys. zł - Shutterstock

Mieszkańcy bloku przy ul. Śląskiej 15 w Jastrzębiu-Zdroju mają zawyżony czynsz. Metraż mieszkań jest większy od stanu faktycznego.

- Rocznie jestem stratny 240 zł, bo spółdzielnia mieszkaniowa, do której należę zawyżyła mi o dwa metry metraż mieszkania – mówi Andrzej Cichy, który od 46 lat mieszka w bloku przy ul. Śląskiej 15 w Jastrzębiu-Zdroju. Lokator sprawę wyjaśnia w spółdzielni mieszkaniowej Jas-Mos. Stoją za nim pozostali lokatorzy.
REKLAMA


- Byłem u znajomych, którzy mają identyczne mieszkanie. Oni płacą za 60 metrów kwadratowych. Wydało mi się do podejrzane – dodaje Cichy. - Zamurowało mnie. Wychodzi na to, że od lat płacę zawyżony czynsz. Na miesiąc to niewielka kwota, ale w skali roku, lat robią się grube tysiące – podsumowuje mieszkaniec.

Podobnie jest u Tadeusza Charęzy, którego mieszkanie powinno mieć 50 mkw a ma o metr więcej. - To 2 i 3 centymetry - nawet nie wiem jak to skomentować. Sprawa stanęła w miejscu. A ja przy okazji płacenia za czynsz w okienku, zawsze dopytuję jak tam mój metraż – mówi lokator.

Jeżeli mieszkania są faktycznie zawyżone, to oznacza, że w bloku gdzie mieszka 66 rodzi - co roku ginie średnio 8 tys. zł. Próbowaliśmy sprawę wyjaśnić w spółdzielni mieszkaniowej Jas-Mos. Zarząd nie odpowiedział na pytanie czy zamierza dokonywać nowych pomiarów.

...

Spoldzielnie i ich numery.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:02, 25 Lis 2015    Temat postu:

Fakt24

Dramat krakowskich lokatorów: prezes wyrzuca nas ze spółdzielni


Patrzyła władzom spółdzielni na ręce i rzadko przyklaskiwała, no to spotkała ją kara. Zbigniew R., prezes Spółdzielni Mieszkaniowej "Łobzów" na wniosek rady nadzorczej, pozbawił panią Irenę Pakiet (62 l.) członkostwa w spółdzielni. – To zemsta za krytykę – mówi kobieta.

Gdy piętnaście lat temu Irena Pakiet została członkiem spółdzielni mieszkaniowej, nawet nie przypuszczała, jakie ją z tego powodu spotkają kłopoty. Pani Irena zawsze miała w sobie żyłkę społecznika, dlatego od początku angażowała się we wszystkie sprawy osiedla, na którym mieszkała.
REKLAMA


Przez ten cały czas bacznie przyglądała się pracy prezesa i zarządu, obserwowała, w jaki sposób odbywają się przetargi na ważne inwestycje i czuwała nad podejmowanymi uchwałami. Kłopoty zaczęły się, kiedy pani Irena nie zgodziła się na założenie u siebie w mieszkaniu podzielników CO2 i wytknęła władzom spółdzielni nieprawidłowości przy wyliczaniu opłat za ogrzewanie. Już wtedy przypuszczała, że stała się dla nowej rady niewygodna. Przeczucie okazało się słuszne.

– Rada nadzorcza postanowiła więc pozbyć się niewygodnego członka. Przysłali mi pismo, że mnie i męża wyrzucają – opowiada pani Irena. Co to dla nich oznacza? Państwo Pakietowie będą musieli płacić wyższy czynsz i nie będą mieli żadnego wpływu na podejmowane w spółdzielni decyzje. Oto kara za branie na siebie odpowiedzialności za życie całej spółdzielni.

Czytaj więcej na: [link widoczny dla zalogowanych]

...

Spoldzielnie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:37, 21 Sty 2016    Temat postu:

Wspólna sprawa miasta Warszawa
Wtorek, 16 czerwca 2015, źródło:Gazeta Bankowa
Na przykładzie kamienicy przy ulicy Wspólnej 54 w Warszawie jak w soczewce widać funkcjonowanie osobliwego syndykatu, który pod osłoną urzędu miasta, przejmuje stołeczne nieruchomości.


Dwadzieścia kilka lat temu powstała na Wspólnej 54A wspólnota mieszkaniowa. Jest w niej 17 właścicieli mieszkań i miasto z ponad 60-proc. udziałem. Miejskie są pustostany, lokatorów komunalnych (z 33 mieszkań znajdujących się w oficynie i na ostatnich piętrach) przeniesiono do lokali zastępczych. Od początku lat 90. mieszkańcy kamienicy starali się poprawić stan budynku. Osiem lat temu na własną rękę wykonali kilka remontów (m.in. klatek schodowych i prześwitu bramowego). Znaleźli też kilku inwestorów, ale – jak twierdzą – żaden z nich nie został zaakceptowany przez Urząd Miasta, który zobowiązał się co prawda do przeprowadzenia remontu, ale nigdy tej obietnicy nie zrealizował.



Bez majątku

Aż tu nagle w 2008 roku na Wspólnej pojawiła się Fundacja „Academia Initiatyva”. Dziś trudno ustalić, skąd się wzięła. Jedni mieszkańcy kamienicy wskazują na Urząd Miasta, inni na firmę administrującą budynkiem – „SOETO”. Tak naprawdę jedno drugiego nie wyklucza. Zbigniew Wronkowski z zarządu wspólnoty mieszkaniowej Wspólnej 54a, na łamach „Gazety Wyborczej” ujawnił, że fundację sprowadził Marek Woźnicki, szef firmy „SOETO”, która administruje budynkiem. Woźnicki jeszcze rok temu był członkiem zarządu Wspólnoty Mieszkaniowej Wspólna 54a, chociaż nie ma tam mieszkania.

Jego spółka od 14 lat zarządza i administruje budynkami w stolicy. „SOETO” to skrót o dawnej nazwy Stołecznego Ośrodka Elektronicznej Techniki Obliczeniowej, który powstał na podstawie Uchwały Prezydium Rady Narodowej m. St. Warszawy w dniu 4 października 1967 roku. 25 lat później miasto przekształciło przedsiębiorstwo państwowe w prywatną spółkę, a jej jedynym właścicielem i prezesem został Marek Woźnicki. Na swojej stronie internetowej „SOETO” chwali się, że zarządza i administruje powierzchnią ponad 100 tys. mkw w Warszawie.

Fundacja, którą miał sprowadzić na Wspólną Woźnicki została założona w roku 2003 przez Andrzeja Zozulę i Tadeusza Kałczyńskiego. Jest podmiotem o niezwykle szerokim zakresie działalności, zajmuje się m.in. „wspieraniem współpracy naukowo-technicznej pomiędzy Polską a Stanami Zjednoczonymi, Izraelem i krajami Unii Europejskiej, ochroną zabytków kultury Żydowskiej w Polsce”. Ale w statucie ma też wpisane takie działalności jak produkcja opakowań z tworzyw sztucznych, prowadzenie agencji obsługi nieruchomości czy wydawanie książek. Fundacja formalnie nie posiada żadnego majątku, nie ma nawet oficjalnego numeru telefonu. Jej siedziba to prywatne mieszkanie.

To nie my, to oni

Co przekonało mieszkańców ze Wspólnej 54A do współpracy z Fundacją? Mówią, że rekomendacja miasta. Miejscy urzędnicy zarzekają się jednak, że nie mają z tym nic wspólnego...

– Wspólnota sama znalazła inwestora i rekomendowała władzom dzielnicy ofertę złożoną przez fundację „Academia Initiatyva”. Wbrew obiegowej plotce urząd dzielnicy nigdy nie rekomendował tej fundacji właścicielom mieszkań przy ul. Wspólnej 54A – tłumaczy Mateusz Dallali, rzecznik Urzędu Dzielnicy Śródmieście.

Tak, czy inaczej w 2008 roku fundacja budziła zaufanie i robiła dobre wrażenie na lokatorach i na urzędnikach. Prezes fundacji Andrzej Zozula zasiadał jeszcze wówczas we władzach Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie oraz Związku Wyznaniowych Gmin Żydowskich RP. Należał w tych organizacjach do wąskiego grona osób trudniących się restytucją i wyprzedażą nieruchomości, należących przed II wojną światową do polskich gmin żydowskich.

Ten sam Zozula, rozmawiając z mieszkańcami Wspólnej 54A, często miał się powoływać na swoje koneksje i doświadczenie na rynku nieruchomości, mające umożliwić znalezienie odpowiedniego inwestora. Przedstawiciele fundacji opowiadali o renowacji kamienicy, wzroście wartości mieszkań, a nawet parkingu podziemnym za „symboliczną złotówkę”. Wiarygodności przedsięwzięciu dodawał fakt, że we władzach fundacji zasiadał Roman Comi – prawnik o dużym doświadczeniu na rynku nieruchomości, w tym w spółdzielczości mieszkaniowej. Razem z Zozulą współpracowali także przy sprawach związanych z odzyskiwaniem mienia żydowskiego.

Przepiękna legenda

Andrzej Zozula nie chce się spotkać. Twierdzi, że w sprawie Wspólnej nie ma nic do powiedzenia. W kamienicy trwają bowiem obecnie prace, którym ewentualny rozgłos w mediach mógłby jedynie zaszkodzić. Jego partner z fundacji, Tadeusz Kałczyński najpierw zgadza się udzielić odpowiedzi na pytania, potem jednak w jego imieniu odzywa się prawnik współpracujący z fundacją.

Ale jest jeszcze Artur Pasik, przez „Gazetę Wyborczą” przedstawiany jako doradca fundacji Zozuli. Jest rozmowny i pewny siebie. Jak twierdzi rok temu miał zostać wynajęty przez Zozulę do wykonania zlecenia, polegającego na odszukaniu dokumentów dotyczących kamienicy przy Wspólnej 54A i odtworzenia jej historii. Pasikowi udało się ustalić, że kamienica przy Wspólnej 54A ma żydowskie korzenie i wiąże się z nią legenda, która mówi że budynek przetrwał bombardowania i walki w czasie wojny 1939 roku i Powstania warszawskiego, bo... wybudowali go właśnie Dora i Josek. Imię Dora oznacza w języku hebrajskim dar od Boga, zaś Josek – niech pomnoży Jahwe.

– Inwestorzy, z którymi wiąże się ta przepiękna legenda albo też nadprzyrodzone wyjaśnienie ocalenia kamienicy z wojennej pożogi, już przed wojną nie byli jej właścicielami, a pozostali w pamięci jako inwestorzy i budowniczowie tej kamienicy – opowiada Pasik.

Ta legenda jest głównym powodem, dla którego fundacja tak bardzo zapragnęła włączyć się w ratowanie budynku. Potwierdza to prawnik, na którego przekierował nas Andrzej Zozula, czyli specjalista od reprywatyzacji adwokat Robert Nowaczyk.

– W historii Wspólnej 54A są wątki żydowskie i oczywiście miały one wpływ na podjęcie współpracy. Przewodniczący fundacji uznał, że warto pomóc w ratowaniu tej konkretnej nieruchomości. To jedyna w Śródmieściu kamienica, nienaruszona w czasie wojny – zaznacza Nowaczyk.

Przeniesienie własności

W 2009 roku uchwała wspólnoty upoważniła zarząd do podpisania z Fundacją umowy intencyjnej w zakresie rewitalizacji budynku. Przez długi czas na Wspólnej 54A nie działo się nic, co mogłoby wzbudzić niepokój mieszkańców. Zaiskrzyło gdy 3 stycznia 2011 roku zarząd Wspólnoty zawarł umowę z Fundacją o powierzeniu tej ostatniej funkcji inwestora zastępczego. 22 stycznia na zebraniu Wspólnoty zapis w uchwałach o brzmieniu: „oraz sprzedaż lokali na rzecz inwestora zastępczego” został zmieniony na: „przeniesienie własności lokali na rzecz inwestora”.

Motyw „przeniesienia własności” wykorzystywany jest od lat przez Związek Wyznaniowych Gmin Żydowskich RP, którego Andrzej Zozula do niedawna był przewodniczącym. Organizacja ta, nie będąc pełnoprawnym spadkobiercą przedwojennych gmin żydowskich, wylobbowała u polskiego ustawodawcy specjalny zapis w ustawie, umożliwiający przejmowanie żydowskich nieruchomości komunalnych. ZWGŻ uzyskał do nich dostęp do tego majątku poprzez ustawowy zapis o „przeniesieniu własności”.

Ale na Wspólnej samo „przeniesienie własności” było tylko jednym z elementów gry. W dniu 3 czerwca 2013 roku strony podpisały bowiem akt notarialny, sporządzony przez notariusza Piotra Sicińskiego, który okazał się bardzo niekorzystny dla członków wspólnoty. Fundacja wpisała do niego roszczenia do części wspólnych budynku. Akt ten podpisali dwaj członkowie zarządu wspólnoty, niebędący właścicielami mieszkań – lokator miejski Ireneusz Cieślak oraz wspomniany już na początku prezes firmy administrującej budynkiem Tadeusz Woźnicki. W tym samym czasie fundacja „Academia Initiatyva” negocjowała z mieszkańcami warunki podpisania umowy inwestycyjnej. Kiedy ci jednak przez przypadek dowiedzieli się o akcie notarialnym, odwołali zarząd wspólnoty został i próbowali renegocjować z fundacją warunki feralnego aktu. Fundacja na kolejne listy odpowiadała i do dziś uznaje, że w całym sporze jedynym winnym, jest wspólnota.

– W miarę rozwoju projektu i kolejnych koniecznych wydatków (na przykład projekty uzgodnień dotyczące mediów, instalacji i architektury), fundacja musiała otrzymywać nowe uprawnienia i zakres odpowiedzialności - tłumaczy w imieniu fundacji adwokat Robert Nowaczyk.

A co z podpisaniem aktu notarialnego za plecami członków wspólnoty? – Pytania o wewnętrzną komunikację członków wspólnoty i zarządu należy kierować do bezpośrednio do nich. Warto jednak pamiętać, że zmieniające się składy zarządu i nieporozumienia wewnątrz wspólnoty znacznie komplikowały współpracę – kwituje prawnik.

Nie byle jaki notariusz

W tej sytuacji zarząd kamienicy złożył skargę na czynność notarialną notariusza Piotra Sicińskiego do Prezesa Izby Notarialnej w Warszawie. W odpowiedzi Izba Notarialna stwierdziła, iż nie dopatrzyła się żadnych nieprawidłowości.

Piotr Siciński to kolejna nietuzinkowa postać, która w tej historii się pojawia. Otóż sędzia, notariusz Piotr Siciński to wieloletni, były przewodniczący Wydziału Ksiąg Wieczystych Sądu Rejonowego w Warszawie. Pod jego kierownictwem został wdrożony jeden z pierwszych i największych systemów informatycznych prowadzenia i zakładania ksiąg wieczystych w Polsce. Począwszy od czerwca 2005 roku prowadzi Kancelarię Notarialną w Warszawie, specjalizując się w obrocie nieruchomościami.

Dzięki swoim sądowemu doświadczeniu Piotr Siciński posiada unikalną wiedzę o stanie prawnym najatrakcyjniejszych nieruchomości w Warszawie. Od lat pojawia się, jako notariusz przy najtrudniejszych procesach, związanych z odzyskiwaniem przedwojennego mienia. Przez jego kancelarię przewinęły się jedne z największych transakcji nieruchomościowych w stolicy. Fakt, iż Siciński został zaangażowany w sprawę Wspólnej 54A może świadczyć o tym, że „cudowna” kamienica znalazła się na celowniku największych inwestorów w Warszawie.

Podejrzenie i skarga

W maju 2014 roku mieszkańcy złożyli wniosek do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, do tej pory nie otrzymali żadnej informacji o losach ich zgłoszenia. Złożyli też skargę do prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, dotyczącą niewłaściwego nadzoru nad nieruchomością przez Zakład Gospodarowania Nieruchomościami. Otrzymali odpowiedź, że komisja rewizyjna radnych gminy Śródmieście nie dopatrzyła się żadnych niedociągnięć – mimo iż mieszkańcy postawili pracownikom urzędu konkretne zarzuty, związane m.in. z rozpisanym przetargiem na zbycie nieruchomości, a w szczególności jego trybem – ustnym nieograniczonym.

Cytat ze skargi zarządu Wspólnoty do Hanny Gronkiewicz-Waltz z dnia 30 czerwca 2014 roku: „Wskazać należy, że działania Wspólnoty podejmowane w związku z ochroną praw właścicieli lokali i całej nieruchomości nie zostały poparte żadnymi działaniami Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami dla Dzielnicy Śródmieście m.st. Warszawy. Zaniedbania Zakładu w zakresie sprawowania nadzoru właścicielskiego nad realizacją inwestycji doprowadziły do sytuacji, w której zarówno miasto, jak i Wspólnota Mieszkaniowa są narażone na poniesienie znacznej szkody majątkowej.

Do chwili obecnej ze strony Zakładu nie zostały podjęte żadne działania, które pozwoliłyby na rozwiązanie problemu. Wręcz przeciwnie, pismem z dnia 14 maja 2014 r. Burmistrz Dzielnicy Śródmieście Miasta Stołecznego Warszawy poinformował Wspólnotę Mieszkaniową, że trwają czynności przygotowawcze mające na celu doprowadzenie do przeprowadzenia procedury zbycia udziału Miasta Stołecznego Warszawy w nieruchomości w drodze przetargu ustnego nieograniczonego.

Należy dodać, że przedstawiciel miasta na zebraniu właścicieli w czerwcu 2013 na pytanie: „Czy Fundacja Academia Initiatyva ma szansę wygrać przetarg na lokale będące własnością miasta?”, odpowiedział, iż „»przetarg jest tak skonstruowany, że Fundacja go wygra«. W związku z tym prosimy o wstrzymanie prac dotyczących realizacji wyżej wymienionego przetargu”.

Przetarg ustny nieograniczony

Warszawski ratusz milczy jak zaklęty w sprawie kamienicy na Wspólnej 54A. Biuro prasowe Hanny Gronkiewicz-Waltz nie udzieliło odpowiedzi na żadne z zadanych przez nas pytań. O przyszłości kamienicy chętnie opowiada za to rzecznik Urzędu Dzielnicy Śródmieście. – Z tego, co wiemy, przedstawiciele Fundacji „Academia Initiatyva” deklarują dalsze prowadzenie prac inwestycyjnych. Obecnie są na etapie uzgadniania projektu i liczą na współpracę ze Wspólnotą Mieszkaniową – optymistycznie opisuje sytuację Mateusz Dallali. Świetną komunikację z urzędem dzielnicy potwierdza też prawnik fundacji „Akademia Initiatyva”. Robert Nowaczyk uważa, że władze miasta (a dokładnie dzielnicy) wydawały decyzje dla tego projektu po wszystkich koniecznych uzgodnieniach. Warunki zabudowy, które są prawomocne. Wygląda więc na to, że fundacji nic już nie zatrzyma.

Ani skargi, ani odwołania, ani sprawa w prokuraturze nie są dla miasta wystarczającym powodem, by zatrzymać rozpędzoną machinę przygotowań do przetargu. Bo ten jest przesądzony, i ma się odbyć dokładnie tych samych zasadach, które w 2014 roku kwestionowali członkowie Wspólnoty. Tyle że teraz nie mówi się o tym wprost. – Zbycie udziału w nieruchomości odbędzie się w trybie i na zasadach określonych w zarządzeniu Prezydenta m.st. Warszawy – mówi Dallali i sypie jak z rękawa stosem rozporządzeń i aktów prawnych, pośród których znów ukryte są trzy słowa: „przetarg ustny nieograniczony”.

W tym kontekście warto krótko opisać zebranie właścicieli ze Wspólnej 54A z przedstawicielem miasta, które odbyło się w czerwcu 2013. Urzędnik na pytanie: „Czy Fundacja Academia Initiatyva ma szansę wygrać przetarg na lokale będące własnością miasta?”, odpowiedział: „przetarg jest tak skonstruowany, że Fundacja go wygra”. Dobre chęci

Obawy członków wspólnoty wzbudza także dziwna konstrukcja prawna umowy z fundacją, jaka ma zostać podpisana, by mogło dojść do remontu budynku – sprzedaż i odsprzedaż ich mieszkań. Bez żadnej gwarancji powrotu właścicieli do lokali. Dlatego mieszkańcy stracili już zaufanie do fundacji i na pewno nie zgodzą się na taki krok. Najbardziej jednak boją się sprzedaży części udziałów, które należą do miasta. Co ciekawe, fundacja „Akademia Initiatyva” zapewnia, że udziałami miasta nie jest zainteresowana. – Fundacja nie zamierza odkupić od miasta 60 proc. udziału w kamienicy – zapewnia adwokat Robert Nowaczyk.

Zaraz jednak dodaje, że być może miasto w przyszłości zechce je sprzedać, jednak musi zostać ogłoszony przetarg. A w takiej sytuacji, zdaniem Nowaczyka, fundacja w porozumieniu ze wspólnotą powinna znaleźć inwestora, który podjąłby się wystartowania w nim.

Wygląda więc na to, że pomimo zaawansowanych planów dotyczących remontu budynku, fundacja działa opierając się wyłącznie na dobrych chęciach. Jeśli zaś chodzi o samo zbycie udziałów przez miasto, to jest to znany mechanizm w Warszawie – np. w kamienicy przy ul. Poznańskiej 37 inwestor tak podniósł fundusz remontowy właścicielom mieszkań, że dla 60-metrowego mieszkania wyniósł on 1000 złotych miesięcznie. Inny scenariusz to katastrofa budowlana w trakcie remontu. Właściciele mieszkań posiadają prawo do użytkowania wieczystego. Oznacza to, że w przypadku zniszczenia budynku, inaczej niż w przypadku własności ziemi, stracą mieszkania. A procesy odszkodowawcze w sądach warszawskich trwają co najmniej kilka lat.

Jednak wygranie procesu niczego nie gwarantuje, ponieważ w tym przypadku najtrudniejsza będzie egzekucja odszkodowań od Fundacji „Academia Initiatyva”, która przecież oficjalnie nie ma majątku…

Wojciech Surmacz, Sandra Borowiecka

...

Warszawy nie znam ale w Łodzi to dziala tak jak tu pisza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:28, 04 Lut 2016    Temat postu:

Kraków: protest pod magistratem. "ZIKiT do kitu!"
Piotr Ogórek
Dziennikarz Onetu

Protest pod krakowskim magistratem przeciwko ZIKiT - Piotr Ogórek / Onet

Spora grupa mieszkańców protestowała w środę przed urzędem miasta na placu Wszystkich Świętych. W krakowianach skumulowała się złość w związku z zabudowywaniem kolejnych rejonów miasta i rosnących w związku z tym problemów komunikacyjnych. Oberwało się główni Zarządowi Infrastruktury Komunalnej i Transportu, ale i prezydentowi Jackowi Majchrowskiemu.

Impulsem do protestu części mieszkańców jest sytuacja na Podgórzu Duchackim, zwłaszcza w rejonie ulic Tuchowskiej i Bochenka. Powstaje tam coraz więcej nowych bloków, które utrudniają życie dotychczasowym mieszkańcom, ale i nowym. Na małych osiedlowych drogach coraz trudniej się poruszać, brakuje miejsc parkingowych, nie wszędzie są chodniki.
REKLAMA


- Chcemy przejezdnych dróg, bo drogi osiedlowe w rejonie Piasków Nowych i Piasków Wielkich były dostosowany do małego ruchu. Tam jest dużo domów jednorodzinnych, a teraz na ulicy Bochenka wybudowano bardzo duże osiedle. Ludzie nie mają gdzie parkować, karetki nie mogą dojechać do szpitala, matki z dziećmi biegają między samochodami. Podobnie jest na ulicy Tuchowskiej, gdzie postawiono kilka bloków, a będą kolejne – mówiła w zeszłym tygodniu Onetowi Agnieszka Mędrek, współorganizatorka protestu.

W środę popołudniu podczas sesji rady miasta przed magistratem na placu Wszystkich Świętych pojawił się spory tłum mieszkańców. Nie tylko tych z rejonu Bochenka czy Tuchowskiej. Byli mieszkańcy i innych rejonów, którzy borykają się z podobnymi problemami. Mieli ze sobą liczne transparenty, na których pokazywali, jak beznadziejnie wygląda sytuacja przy ich ulicach.

Nie chodzi bowiem tylko o ulice Bochenka i Tuchowską. W wielu miejscach jest ten sam problem. Deweloper dostaje zgodę na nową inwestycję i na czas budowy rodzą się problemy, bo w okolicy pojawia się ciężki sprzęt, który dojeżdżając do placu budowy utrudnia okoliczny ruch. Deweloperzy nie zawsze wywiązują się z porozumień z miastem – nie dochodzi do przebudowy układu drogowego, nie powstają nowe chodniki. Miasto samo też tego nie zapewnia, albo bardzo się z tym ociąga, co przy rozrastającej się zabudowie mieszkaniowej sprawia problemy. Tak jest właśnie przy Tuchowskiej, gdzie deweloper miał wybudować chodnik. Tego wciąż nie ma, a ZIKiT nie potrafi wyegzekwować jego powstania.

Kumulacja takich problemów doprowadziła do tego, że mieszkańcy pojawili się przed urzędem miasta, żeby pokazać swoje niezadowolenie. Skandowano m.in. "ZIKiT do kitu", ale dostało się i prezydentowi Majchrowskiemu.

Urzędnicy próbowali się tłumaczyć, że bardzo trudno jest wypracować kompromis w tego typu sytuacjach. - Część mieszkańców chciała, żeby ulica Tuchowska była jednokierunkowa, a inni chcieli, żeby pozostała dwukierunkowa. Staramy się jednak osiągać kompromisy – mówi Piotr Hamarnik z ZIKiT-u.

..

To samo robia spoldzielnie. Zageszczaja bo koszt nieduzy a kasa z czynszow taka sama. I wiecej ma administracja.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:08, 22 Lut 2016    Temat postu:

Kurier Poranny
Mieszkańcy spółdzielni idą do prokuratury. Płacą za dużo za rachunki
Mieszkańcy narzekają na system naliczania rachunków za ogrzewanie - Shutterstock

Lokatorzy SM Słoneczny Stok nie zgadzają się z regulaminem rozliczania kosztów ogrzewania mieszkań. Jeden z mieszkańców zgłosił sprawę prokuraturze – donosi "Kurier Poranny". Niektórzy z mieszkańców dostają wezwania do zapłaty kilku tysięcy złotych.

- Co roku pojawia się fala dopłat w wyniku systemowego błędu. (…), jeśli ktoś dostaje kilka tysięcy złotych dopłaty, to może to doprowadzić nawet do sytuacji, że straci mieszkanie - tłumaczy Stanisław Bartnik, inicjator akcji.
REKLAMA


Kilka dni temu, złożył zawiadomienie do prokuratury. Jerzy Cywoniuk, prezes SM jest zdziwiony takim działaniem. Ostatnia zmiana regulaminu miała miejsce w czerwcu poprzedniego roku.

- Te dane wzrosły nawet dziesięciokrotnie. A co za tym idzie - lokatorzy zapłacą mniej – dodaje Cywoniuk. Wszystkim, którzy dostali dopłaty system podwyższa zaliczkę. Każdy, kto chce, może zmniejszyć zaliczkę, gdy pójdzie do administracji.

"Kurier Poranny" informuje o rachunkach, jakie w przeszłości dostawali lokatorzy spółdzielni. Wynosiły one nawet 8 tys. złotych.

...

Tak to jest.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:30, 01 Mar 2016    Temat postu:

Poznań: działkowcy protestowali przed Urzędem Wojewódzkim
Janusz Ludwiczak
Dziennikarz Onetu
Poznań: działkowcy protestowali przed Urzędem Wojewódzkim - Janusz Ludwiczak / Onet

Wczoraj ponad stuosobowa grupa osób mieszkających na terenach ogródków działkowych protestowała przed gmachem wielkopolskiego Urzędu Wojewódzkiego przeciwko złemu traktowaniu ich przez Polski Związek Działkowców.

Zdaniem działkowców uchwalona przez sejm w grudniu 2013 r. nowa ustawa o Rodzinnych Ogrodach Działkowych jest niekorzystna dla osób mieszkających na terenach ogródków działkowych, a także posiadających ponadnormatywne altany. Ustawa wprowadziła całkowity zakaz zamieszkiwania na terenach ROD. Tymczasem według Okręgowego Zarządu Ogródków Działkowych na terenie poznańskich ogródków działkowych zamieszkanych jest 1787 działek, z czego 1721 z nich posiada osoby zameldowane na ich terenie.
REKLAMA


– Jesteśmy traktowani jak ludzie gorszej kategorii, zwłaszcza ci, co zamieszkują na ogrodach działkowych. Jesteśmy niewygodni dla Polskiego Związku Działkowców. Widzimy, że są marnotrawione pieniądze. Wiele spraw PZD tuszuje. Ogrody podupadają – mówi w rozmowie z Onetem Jacek Kaczmarek z Komitetu Organizacyjnego Stowarzyszenia Ogródków Działkowych "Kajka".

Przed wielkopolskim Urzędem Wojewódzkim protestowali działkowcy z Poznania, ale również ze Słupcy, Pobiedzisk i Słubic razem z członkami Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Działkowcy z transparentami "Oddajcie działki działkowcom" skandowali: "Nie oddamy naszych działek!". Zdaniem działkowców rodziny, które mieszkają na terenach ogródków działkowych, spotykają takie same szykany, jak lokatorów kamienic dręczonych przez tzw. "czyścicieli".

– Jesteśmy pozbawiani prądu. Działania dążą do tego, by ogród zadłużyć, nie płaci się za energię elektryczną. Na wielu ogrodach zakręcana jest woda. Pobiera się większą opłatę za zużycie prądu niż u operatora. Takie metody stosują też "czyściciele kamienic" – wyjaśnia Jacek Kaczmarek ze Stowarzyszenia Ogródków Działkowych "Kajka".

O swoją przyszłość obawiają się działkowcy z ul. Wrzesińskiej. Ich zdaniem na bruk może zostać wyrzuconych 220 rodzin.

– Działki to nie tylko zagonki z warzywami, ale majątek całego życia i ostatnia deska ratunku przed bezdomnością. Tutaj mamy swoje domy, dlaczego chce się nas wyrzucać na bruk. PZD planuje wypowiedzieć umowy dzierżawy działkowej osobom zamieszkującym, a także posiadającym nadmetrażowe altany. Tysiące ludzi znajdzie się bez dachu nad głową – wskazuje Anna, która mieszka na terenie ogrodów działkowych przy ul. Wrzesińskiej w Poznaniu.

Działkowcy wręczyli petycję wojewodzie wielkopolskiemu. Chcą, by zarządy PZD przede wszystkim powstrzymały się od wyrzucania mieszkańców.

– Chcielibyśmy, aby każdy ogród przejęło odrębne stowarzyszenie, by władzę miał prezydent, wójt. Płacimy normalnie podatki, nie chcemy napędzać kasy oligarchom z PZD i rozrośniętej administracji związku – podsumowuje Jacek Kaczmarek.

...

Kolejne ,,spoldzielnie".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:22, 08 Mar 2016    Temat postu:

5 lat po śmierci Jolanty Brzeskiej. "Będziemy pilnować, aby tej sprawy nie zawieszono na kołku"
Mateusz Zimmerman
dziennikarz i publicysta
Jolanta Brzeska (na zdjęciu) - Leszek Szymański / PAP

- Media pokazują "czyszczenie kamienic" i konflikty na tle reprywatyzacji jako jednostkową sensację, która się idealnie nadaje do odcinka programu interwencyjnego. Nie mówicie o tym, że to nie są incydenty, tylko skutki braku polityki mieszkaniowej w Polsce – mówi Piotr Ciszewski w rozmowie z Onetem.

1 marca 2011 roku na obrzeżach Lasu Kabackiego znaleziono na wpół spalone zwłoki Jolanty Brzeskiej, 64-letniej działaczki ruchów obrony lokatorów w Warszawie. Początkowo policja i prokuratura podejrzewały samobójstwo, szybko jednak stało się jasne, że kobieta została zamordowana. Śledztwo w sprawie trwało ponad dwa lata, przesłuchano ponad 40 świadków. Sprawców nie ustalono.
REKLAMA


Przez ostatnie kilka lat życia Brzeska toczyła spór z właścicielem praw do kamienicy przy ul. Nabielaka (gdzie od dawna mieszkała), który różnymi metodami próbował usunąć ją z zajmowanego lokalu. Dla ruchów lokatorskich Jolanta Brzeska stała się symboliczną ofiarą walki przeciwko tzw. dzikiej reprywatyzacji.

Z Piotrem Ciszewskim – prezesem Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów rozmawia Mateusz Zimmerman.

Pięć lat temu na wpół spalone zwłoki Jolanty Brzeskiej znaleziono na obrzeżach Lasu Kabackiego. Pierwsza teza policji: samobójstwo. Czy ktokolwiek w środowisku warszawskich lokatorów wierzył w taką wersję?

Absolutnie nikt – od samego początku. To było absurdalne, że policja może próbować iść w tym kierunku.

Po śmierci Joli my się wręcz musieliśmy domagać, aby policja i prokuratura przesłuchały jak najwięcej osób z naszego środowiska w roli świadków. Mam wrażenie, że musieliśmy funkcjonariuszom podpowiadać wzięcie pod uwagę scenariusza zabójstwa – bo z początku nas o to w ogóle nie pytano.

To o co pytano?

Na przykład: czy Jolanta Brzeska miała w domu łatwopalną ciecz. Albo czy zdradzała skłonności samobójcze.

Pan ją znał osobiście, prawda? Kogo Pan zapamiętał?

Poznaliśmy się w 2007 roku. Jola i jej mąż byli współzałożycielami Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Przez parę lat braliśmy wspólnie w wielu akcjach na sesjach Rady Warszawy, blokadach eksmisji, ale też w dyżurach prawnych – bo Jola zdobyła dużą wiedzę zarówno teoretyczną, jak i praktyczną, jeśli chodzi o prawa lokatorów. Mąż Jolanty Brzeskiej do samej śmierci też był w tę działalność bardzo zaangażowany.

Ona była motorem protestów, w kontaktach z urzędnikami i samorządowcami była niezwykle zdecydowana. Doradzała osobom, które znajdowały się w podobnej sytuacji jak ona. To już było po tym, jak się zaczęły problemy Brzeskich z tzw. prawowitym właścicielem kamienicy przy Nabielaka, w której mieszkali.

Może Pan pokrótce opowiedzieć, jak wyglądał początek tej sprawy?

Pewnego dnia w drzwiach mieszkania Brzeskich pojawiła się grupa nieznanych ludzi. Przedstawili się jako właściciele budynku. Do mieszkania weszli jak do siebie, przeszkadzając w obiedzie. Zaczęli opowiadać, jak budynek rzekomo wyglądał przed wojną.

Potem zaczęły się dziać w tej kamienicy dziwne rzeczy. Uprzykrzanie życia mieszkańcom na różne sposoby. Utrudnianie dostępu do części wspólnych budynku. Prowadzenie remontów tak, aby były dla lokatorów jak najbardziej uciążliwe. No i ciągłe straszenie eksmisjami. Krótko mówiąc: wywieranie nieustannej presji na lokatorów, aby się wynieśli.
Pewnego dnia w drzwiach mieszkania Brzeskich pojawiła się grupa nieznanych ludzi. Przedstawili się jako właściciele budynku. Do mieszkania weszli jak do siebie, przeszkadzając w obiedzie. Zaczęli opowiadać, jak budynek rzekomo wyglądał przed wojną.

Jeszcze wtedy w Polsce nie funkcjonowało to pojęcie: "czyściciele kamienic".

To prawda. Wciąż trudno zrozumieć takie historie ludziom, którzy nigdy się nie zetknęli z takim zjawiskiem, czy szerzej mówiąc: reprywatyzacją.

Przed pojawieniem się właściciela kamienicy Brzescy i inni lokatorzy od lat płacili regularny czynsz na podstawie umowy komunalnego najmu. Właściciel po "odzyskaniu" kamienicy zaczął im naliczać nawet nie podwyższony czynsz – prawdopodobnie wiedział, że nie tak łatwo będzie go narzucić zgodnie z prawem – tylko horrendalne opłaty za rzekomo bezumowne korzystanie z lokalu. Jolanta Brzeska toczyła o to paroletnią batalię sądową.

Człowiekiem, który odzyskał kamienicę przy Nabielaka, był Marek Mossakowski. To była tylko jedna z kilkudziesięciu nieruchomości w Warszawie, do których skupował roszczenia.

Zagadkowa postać. Mossakowski zajmował się do pewnego czasu handlem antykami w starej części Warszawy. W 2005 r. założył stowarzyszenie Poszkodowani. Ono miało pomagać dawnym właścicielom nieruchomości i ich spadkobiercom odzyskiwać budynki, załatwiać formalności itp., ale zważywszy na liczbę spraw reprywatyzacyjnych, z którymi potem występował sam Mossakowski, można mieć podejrzenia, że chodziło także o zdobywanie informacji: kontaktów do spadkobierców i danych o nieruchomościach, co do których można było zgłaszać roszczenia.

Jest swoją drogą bardzo ciekawe, w jaki sposób Marek Mossakowski pozyskiwał informacje o roszczeniach, które znajdowały się tylko w posiadaniu Biura Gospodarki Nieruchomościami.

Takich zagadek jest zresztą więcej. W pewnym momencie Marek Mossakowski zameldował się w mieszkaniu Brzeskich i któregoś wieczora próbował się tam włamać z paroma osiłkami. Twierdził, że jest u siebie.

Proszę?

Utrzymywał, że jest lokatorem. Policja wezwana przez Brzeskich w końcu uniemożliwiła mu wejście, byli też na miejscu członkowie naszego stowarzyszenia. Istotne jest jednak pytanie, kto Mossakowskiego w tym miejscu najpierw bezprawnie zameldował. Ten meldunek potem unieważniono, ale – o ile mi wiadomo – żaden urzędnik nie poniósł konsekwencji za to, że Mossakowskiemu w praktyce dano do ręki dokument umożliwiający coś w rodzaju włamania do Brzeskich.

Jakie były prawa Brzeskich do lokalu przy Nabielaka?

Te rodziny, które się stamtąd ostatecznie pod presją wyprowadziły, mieszkały tam od dziesięcioleci. Przydział komunalny. Ojciec Jolanty Brzeskiej własnymi rękami odbudowywał tę kamienicę po wojnie i w ramach zapłaty otrzymał taki przydział jednego z mieszkań.

Brzescy szukali pomocy. "Jak jeszcze tata żył, to poszliśmy we trójkę do urzędu dzielnicy zapytać, co mamy zrobić. I oni nas tam wszyscy traktowali, jakbyśmy śmierdzieli" – zapamiętałem tę wypowiedź córki Jolanty Brzeskiej, bo ona mi się wydaje charakterystyczna dla stosunku szeroko pojętego państwa do takich spraw.

Rzeczywiście rodzina Brzeskich wydeptywała ścieżki praktycznie do wszystkich urzędów czy ówczesnych parlamentarzystów warszawskich. Odsyłano ich z kwitkiem.

Odmawiano im prawa do lokalu komunalnego, tak jak innym ludziom w tamtym czasie, którzy znajdowali się w podobnej sytuacji. Z punktu widzenia samorządowców oni nadal mieli "własny" lokal, więc nie mogli się ubiegać o inny.

Miasto zachowywało się tak, jakby problem reprywatyzacji mieszkań z lokatorami w środku nie istniał. Dla urzędników było bardzo wygodnie traktować każdą taką sprawę jak pojedynczy spór między lokatorem a kamienicznikiem. Oczywiście lokator nie miał w nim żadnych szans. Ci, których nie było stać na wynajęcie mieszkania na wolnym rynku, byli zostawieni samym sobie.
Potem zaczęły się dziać w tej kamienicy dziwne rzeczy. Uprzykrzanie życia mieszkańcom na różne sposoby. Utrudnianie dostępu do części wspólnych budynku. Prowadzenie remontów tak, aby były dla lokatorów jak najbardziej uciążliwe. No i ciągłe straszenie eksmisjami. Krótko mówiąc: wywieranie nieustannej presji na lokatorów, aby się wynieśli.

Do momentu zabójstwa Jolanty Brzeskiej jej zmagania nie były czymś wyjątkowym. Co jeszcze było tu typowe dla sporów reprywatyzacyjnych?

Najważniejszym wspólnym mianownikiem dla tych spraw było właśnie to, że miasto zrzucało z siebie odpowiedzialność za sytuację lokatorów. Po prostu od momentu przekazania budynku właścicielowi kompletnie przestawało się nim interesować i w sytuacjach konfliktowych czy kryzysowych – właśnie takich jak "czyszczenie kamienic" – odsyłało do właściciela.

Inna charakterystyczna rzecz: nawet kiedy "czyściciele" właściwie otwarcie łamali prawo, to nie bardzo można było liczyć na pomoc policji. Kiedy się wzywało policjantów na miejsce, oni najczęściej się zachowywali, jakby to nie była "ich sprawa", tylko prywatny spór między lokatorem a właścicielem. Najczęściej – tak wynika z moich doświadczeń – nie mieli pojęcia, że dochodzi do łamania powszechnie obowiązującego prawa, przede wszystkim ustawy o ochronie praw lokatorów.

A co było nietypowego?

Na pewno bezwzględność działań. Od początku przy Nabielaka nie chodziło o podwyższenie czynszu, tylko o wyrzucenie wszystkich mieszkańców. To się zresztą udało – już po śmierci męża Jolanta Brzeska została tam jako ostatnia lokatorka.

Czy to prawda, że Brzeskim pomagał pro bono znany stołeczny prawnik, ale ze strachu zrezygnował?

Któregoś dnia ich przeprosił i powiedział, że już dłużej nie może pomagać. "Doradzono" mu, żeby się tym lepiej nie zajmował.

Grożono?

Doradzono, aby się wycofał z tej sprawy dla własnego dobra. Takie naciski potocznie nazywa się metodami mafijnymi.

Śledztwo w sprawie bestialskiego zabójstwa Jolanty Brzeskiej trwało ponad dwa lata. Policja i prokuratura do dzisiaj nie ustaliły sprawców. Dlaczego Pańskim zdaniem Brzeska zginęła?

Jej śmierć uważam za ewidentnie powiązaną z konfliktami na tle reprywatyzacji.

Mam wrażenie, że tę tragiczną historię toczy taki paradoks: z jednej strony było i jest głośno o samej zbrodni, z drugiej – zbyt cicho o walce Jolanty Brzeskiej, którą ona w ostatnich latach życia toczyła. Nie tylko we własnej sprawie.

Świadomość problemów i zagrożeń, jakie stwarza reprywatyzacja, długo była w ogóle publicznie nieobecna. Kiedy 10 lat temu, jeszcze jako grupa nieformalna, poruszyliśmy temat na sesji Rady Warszawy, to samorządowcy i urzędnicy twierdzili, że w stolicy żadnej reprywatyzacji nie ma i byli zdziwieni, że ktoś ma o coś pretensje.

Kamienicznicy i skupywacze roszczeń zabierali się za kolejne nieruchomości, a opinia publiczna nie miała nawet dostępu do dokładnych danych na temat tego, ile budynków i ilu mieszkańców jest "zagrożonych". Latami próbowaliśmy wydobyć od miasta listę nieruchomości objętych roszczeniami – i odpowiadano nam, że stowarzyszenia lokatorskie nie mają prawa dostępu do takich danych.

Taka lista wyciekła do mediów dopiero niedawno [koniec 2014 r. – przyp. MZ]. Liczy w tej chwili ok. 2 tys. budynków i to pewnie nie koniec.

Może Pan to wyjaśnić?

Problem z dekretem Bieruta polega na tym, że praktycznie każdy budynek znajdujący się w granicach przedwojennej Warszawy może zostać objęty roszczeniami. Nie ma czasowego ograniczenia dla zgłaszania roszczeń – za rok, za pięć lat może się znaleźć ktoś, kto stwierdzi, że ma roszczenia do danego budynku i w tym sensie każda dzisiejsza lista takich roszczeń jest nieaktualna.

Część samorządowców nie traktowała tego jak problemu, kiedy chodziło o budynki mieszkalne – przeciwnie, bardzo wygodnie było wypychać kolejne kamienice razem z lokatorami z zasobu komunalnego w ręce prywatne i w ten sposób łatwiej dopinać budżety. Nagle okazało się jednak, że skupowanie roszczeń może obejmować także szkoły, przedszkola, parki i skwery. Dopiero wtedy tu i ówdzie zaczęto bić na alarm.

Czy sprawa Jolanty Brzeskiej w jakiś sposób wpłynęła w ciągu tych paru lat na sytuację lokatorów, którzy – tak jak ona na kilka lat przed śmiercią – stają w obliczu utraty dachu nad głową?

Kiedy zaczynaliśmy działalność, istniało sporo niewielkich grupek, które próbowały walczyć o swoje prawa w odniesieniu tylko do jednego mieszkania czy budynku. Wiele osób zrozumiało, że trzeba występować nie tylko w swojej sprawie. Lokator jest stroną bezwzględnie słabszą wobec skupywaczy roszczeń czy kamieniczników, którzy dysponują olbrzymimi na ogół środkami i każda luka w prawie – a w Polsce prawo jest ich pełne – działa na ich korzyść. Lokator próbujący walczyć samotnie zawsze prędzej czy później przegra.
168dc23f-32eb-4953-9f18-7194fe0154ae Marsz Pamięci Jolanty Brzeskiej w 2012 roku - Albert Zawada / Agencja Gazeta
Marsz Pamięci Jolanty Brzeskiej w 2012 roku

Politykom sprawa Brzeskiej cokolwiek uświadomiła?

Oni sobie o sprawach lokatorów przypominają tylko wtedy, kiedy przychodzi do kampanii wyborczej – obojętnie czy chodzi o samorząd, czy o wybory prezydenckie. Nadal w Polsce nie można się doczekać ani ustawy reprywatyzacyjnej, ani poważnej polityki mieszkaniowej w ogóle. Nie widać też u polityków chęci, żeby się tym zajmować.

Natomiast bardzo się zmienia świadomość samych lokatorów. Parę lat temu rzeczywiście wiele osób wierzyło, że "dobrzy politycy" w którymś momencie coś zrobią. Doświadczenie było jednak w tej kwestii bolesne i to poskutkowało pewną radykalizacją – wprawdzie w takich organizacjach jak nasza mało kto wierzy w odpowiedzialność i chęć pomocy ze strony rządzących, ale to jest tylko powód, aby nie przestawać na nich naciskać.

"Dopóki mnie to nie spotkało, to ja nie wierzyłam, że takie rzeczy są możliwe. I nie dziwię się, że inni też nie wierzą" – taki cytat z ofiary "czyścicieli kamienic" sobie wynotowałem. Wspominam o tym, bo nie opuszczało mnie przed naszą rozmową takie poczucie, że ludzie "nie wierzą" głównie dlatego, że o tym wszystkim za mało się w mediach mówi i pisze.

Przynajmniej po latach można liczyć na trochę większe zrozumienie.

Latami o tych problemach rzeczywiście nie rozmawiano i w środowiskach lokatorskich zrodziła się nam się taka refleksja, że musi się pewnie przydarzyć jakaś spektakularna tragedia, aby w Polsce zaczęto mówić o kwestiach polityki mieszkaniowej. Niestety takie tragedie się wydarzyły: jedną było morderstwo Joli Brzeskiej.

Druga to pożar budynku socjalnego w Kamieniu Pomorskim [2009 – przyp. MZ]. Na krótki moment opinia publiczna zainteresowała się tym, w jakich warunkach mieszkają w Polsce ludzie, których nie stać na najem mieszkania na wolnym rynku.

Przez parę dni jest o tym głośno – i potem cisza. Pan ma żal do mediów?

Chciałbym, żeby zaczęły inaczej na ten temat mówić.

Kiedy już pojawiają się w telewizji czy gazecie kwestie lokatorskie: "czyszczenie kamienic", eksmisje, konflikty na tle reprywatyzacji – zawsze się to pokazuje jako jednostkową sensację, jakiś skrajny incydent, który się idealnie nadaje do odcinka programu interwencyjnego.

Nie mówicie o tym, że te sytuacje są elementem szerszego systemu. To nie są incydenty, tylko skutki braku polityki mieszkaniowej w Polsce. Dzika reprywatyzacja wynika przecież m.in. z tego, że do dzisiaj nie uregulowano tej materii ustawą.
Latami o tych problemach rzeczywiście nie rozmawiano i w środowiskach lokatorskich zrodziła się nam się taka refleksja, że musi się pewnie przydarzyć jakaś spektakularna tragedia, aby w Polsce zaczęto mówić o kwestiach polityki mieszkaniowej. Niestety takie tragedie się wydarzyły: jedną było morderstwo Joli Brzeskiej.

Czy to prawda, że parę miesięcy po śmierci Jolanty Brzeskiej Marek Mossakowski zaczął się domagać od jej córki spłaty kilkudziesięciu tysięcy złotych za wspomniane "bezumowne korzystanie z lokalu"?

O ile wiem – rzeczywiście Magdalena Brzeska kosztem olbrzymich wyrzeczeń spłacała taki "odziedziczony" dług.

Na ten aspekt też warto zwrócić uwagę. Sytuacje takie jak ta, w której znalazła się Jolanta Brzeska, to są na ogół nieszczęścia ludzi niezamożnych. Nie tylko nie stać ich na komercyjny najem, ale też na starcie takiego konfliktu są w praktyce odcięci od dostępu do pomocy prawnej. Zaczyna się "hodowanie" ich długów – na kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy złotych. Są wobec tego bezradni, nigdy nie będą w stanie podołać takiemu ciężarowi.

Czy sprawa bestialskiego morderstwa na Jolancie Brzeskiej jest zamknięta?

Choć sprawców nie wykryto – nie wykluczam, że coś się w tej sprawie nadal dzieje. Od stołecznych dziennikarzy docierają do nas takie sygnały, że nie wszystkie akta śledztwa są dla nich dostępne. Oczywiście będziemy nieustannie pilnować, aby tej sprawy nie zawieszono na kołku.

Kimkolwiek byli sprawcy – raczej nie ma wątpliwości, że chcieli zastraszyć ludzi związanych ze środowiskami lokatorskimi. Jak Pan sądzi – czy to się udało?

Sądzę, że jest dokładnie przeciwnie. Ta tragedia miała na nas wpływ mobilizujący i integrujący. Myślę, że słowem-kluczem jest tutaj "zdecydowanie" – chodzi po prostu o działanie, np. nasze stowarzyszenie zaczęło udzielać porad prawnych w pustostanie na Wilczej, zaadaptowanym na squat przez grupę życzliwych lokatorom ludzi – Kolektyw Syrena.

W pewnym sensie z tej wspólnej determinacji wzięło się hasło, które ukuto po śmierci Jolanty Brzeskiej: "Wszystkich nas nie spalicie".

Cytaty pochodzą z książki Filipa Springera "13 pięter".

...

SZOK! TO TAKIE RZECZY SIE DZIEJA?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 23:32, 10 Mar 2016    Temat postu:

RynekPierwotny.pl

Na jakiej podstawie można domagać się zwrotu nadpłaconych opłat eksploatacyjnych?
Aneta Mościcka
- istock

Właściciele lokali niebędący członkami spółdzielni mają prawo dochodzić zwrotu nadpłaconych opłat eksploatacyjnych na podstawie przepisów Kodeksu cywilnego o świadczeniu nienależnym – orzekł Sąd Najwyższy.

W sprawie, rozpoznanej przez Sąd Najwyższy w uchwale z 11 września 2014 r., sygn. akt III CZP 58/14 sąd rejonowy zasądził od spółdzielni mieszkaniowej na rzecz powodów (właścicieli mieszkań) kwoty od kilkuset do kilku tysięcy złotych z ustawowymi odsetkami, tytułem zwrotu nadpłaconych opłat za dostawę energii cieplnej za lata 2005 - 2010.
REKLAMA


Spółdzielnia mieszkaniowa złożyła apelację od wyroku sądu rejonowego. Przy rozpoznaniu sprawy sąd okręgowy miał wątpliwości, czy właściciele lokali niebędący członkami spółdzielni mają prawo dochodzić zwrotu nadpłaconych opłat eksploatacyjnych. Sąd okręgowy zwrócił się do Sądu Najwyższego o rozstrzygnięcie tych wątpliwości.

Orzeczenie Sądu Najwyższego

Sąd Najwyższy orzekł, że właściciele lokali niebędący członkami spółdzielni mają prawo dochodzić zwrotu nadpłaconych opłat eksploatacyjnych na podstawie przepisów o świadczeniu nienależnym.

W uzasadnieniu uchwały Sąd Najwyższy powołał się na art. 4 ust. 8 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych, zgodnie z którym członkowie spółdzielni, osoby niebędące członkami spółdzielni, którym przysługują spółdzielcze własnościowe prawa do lokali, oraz właściciele niebędący członkami spółdzielni mogą kwestionować zasadność zmiany wysokości opłat bezpośrednio na drodze sądowej. W przypadku wystąpienia na drogę sądową ponoszą oni opłaty w dotychczasowej wysokości. Ciężar udowodnienia zasadności zmiany wysokości opłat spoczywa na spółdzielni.

Z powyższego przepisu wynika po pierwsze, że zmianę wysokości opłat można kwestionować bezpośrednio na drodze sądowej, niezależnie czy kwestionującym jest członek spółdzielni czy właściciel lokalu niebędący członkiem, co w praktyce oznacza, że nie wiążą w tym zakresie ewentualne uchwały organów spółdzielni. Po drugie, w razie wystąpienia na drogę sądową osoby kwestionujące wysokość zmiany ponoszą opłaty w dotychczasowej wysokości.

Po trzecie, ciężar udowodnienia zasadności zmiany wysokości opłat eksploatacyjnych spoczywa na spółdzielni. Wskazany wyżej art. 4 ust. 8 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych nie rozstrzyga, w jakim terminie osoba uprawniona może zakwestionować zmianę opłaty eksploatacyjnej.

Prawo kwestionowania zmiany wysokości opłat nie jest uzależnione od wcześniejszego uzyskania wyroku uchylającego uchwałę rady nadzorczej określającą zmianę wysokości opłat lub ustalającą ich wysokość, a można je realizować zarówno w drodze zarzutu w procesie wytoczonym przez spółdzielnię o zasądzenie należności z tego tytułu, jak i w procesie wytoczonym spółdzielni przez uprawnionego o zasądzenie zwrotu już uiszczonej należności albo w drodze powództwa o ustalenie, że określone zobowiązanie z tego tytułu nie istnieje.

W przypadkach, gdy powódką będzie spółdzielnia dochodząca zapłaty zaległych opłat eksploatacyjnych podstawą żądania będzie art. 4 ust. 1-4 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Pozwany członek spółdzielni lub właściciel lokalu, niebędący członkiem spółdzielni mogą się bronić zarzutem, że dochodzona należność nie przysługuje spółdzielni lub przysługuje w innej wysokości, z uwagi na niezgodność zmiany wysokości opłaty z prawem, postanowieniami statutu, dobrymi obyczajami lub z powodu braku faktycznych podstaw uzasadniających zmianę opłaty. Gdy zaś powodem będzie osoba, której przysługuje lokal, podstawą prawną żądania jest art. 410 § 1 Kodeksu cywilnego o zwrot nienależnego świadczenia. Skoro art. 4 ust. 8 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych nie określa terminu do kwestionowania opłat na utrzymanie i eksploatację nieruchomości, roszczenie o zwrot nadpłaconych opłat nie jest w czasie ograniczone w czasie i można dochodzić go w każdym czasie. Ograniczeniem jest tu tylko termin przedawnienia roszczenia.

Podważanie wysokości należności z tytułu kosztów utrzymania nieruchomości w procesie o zwrot nadpłaconych opłat, przysługuje niezależnie od tego w jakiej wysokości opłaty uiszczał uprawniony i czy miał wiedzę o nienależności podwyższonej opłaty, ani też od wcześniejszego zgłoszenia spółdzielni wątpliwości co do wprowadzonej zmiany (podwyżki) opłaty. O tym, że opłata w danej wysokości spółdzielni nie przysługuje właściciel mieszkania może się bowiem dowiedzieć w terminie znacznie późniejszym niż data wprowadzonej zmiany (podwyżki opłat eksploatacyjnych).

..

Teoria prawa piekna tylko niestety realia... W ogole trudno cokolwiek od spoldzielni egzekwowac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:16, 02 Wrz 2016    Temat postu:

Gigantyczny rachunek za ogrzewanie 35-metrowej kawalerki. Dramat emerytek ze Świebodzina w "Interwencji" o 16:15
wjk/luq/
2016-09-02, 11:36
Ponad pięć tysięcy złotych za ogrzanie 35-metrowej kawalerki - taki rachunek otrzymała 88-letnia Stanisława Józefowicz ze Świebodzina. Jak twierdzi, cały sezon oszczędzała na ogrzewaniu i w jej mieszkaniu było chłodno. Podobnie wysoką dopłatę za ogrzewania otrzymała 80-letnia Maria Naumiec. Obie kobiety mają nadzieję, że uda im się udowodnić, że wysoki rachunek to wynik pomyłki spółdzielni.


Kraj
Matka odeszła, sąd odbiera od dziadków....

Wysoka dopłata do ogrzewania zszokowała Stanisławę Józefowicz, zwłaszcza, że zima była łagodna, a z ogrzewania korzystała sporadycznie. Z kolei Maria Naumiec otrzymała rachunek w wysokości prawie 4 tys. złotych. Kobieta już trzy lata temu dopłaciła 6 tys. zł i jak przyznaje, dopiero skończyła spłacać kredyt zaciągnięty na tamtą spłatę.



Obie emerytki mieszkają w tym samym bloku. Jak nieoficjalnie przyznają mieszkańcy, opłaty za ogrzewanie są tak wysokie, że większość zakręca grzejniki i z ogrzewania korzysta sporadycznie.



Spółdzielnia w tym roku wymieniła tzw. podzielniki ciepła. Nowe urządzenia zamontowano także w łazienkach, choć wcześniej ich tam nie było. Zdaniem mieszkanek, to dlatego opłaty za ogrzewanie za ubiegły rok są tak wysokie.



Według wiceprezesa spółdzielni mieszkaniowej wszystko jest w porządku, a kobiety powinny zapłacić rachunki za ogrzewanie, które zużyły. Sprawą wysokich dopłat za ogrzewanie zainteresował się Powiatowy Rzecznik Konsumentów w Świebodzinie.



O tym, dlaczego kobiety muszą zapłacić tak wysoki rachunek i czy może on być wynikiem pomyłki, dziś w "Interwencji" o 16:15 w Telewizji Polsat. Program poprowadzi Michał Bebło.



polsatnews.pl

...

Rozliczanie ciepla to horror w tzw. spoldzielniach od lat. W Łodzi to samo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 22:34, 27 Wrz 2016    Temat postu:

Lublin: Ruszył proces o eksmisję lokatorów. Właściciel kamienicy żąda nawet 400 tys. zł

Dzisiaj, 27 września (20:03)

​Ruszył proces o eksmisję lokatorów ze Skibińskiej 5 w Lublinie. Nowy właściciel, który kupił kamienicę w maju tego roku chce ich eksmitować. Zażądał też kwot sięgających nawet 400 tysięcy za bezumowne korzystanie z lokali przez 10 lat.
Blok przy Skibińskiej 5
/Krzysztof Kot /RMF FM


Na sali było bardzo nerwowo, za sprawą właściciela kamienicy. Widząc dziennikarzy i kamery stwierdził, że nie będzie uczestniczył w rozprawie i po prostu wyszedł. Przepraszam bardzo wysoki sądzie, ale źle się czuję - mówił.
Lublin: Kupił kamienicę i żąda setek tysięcy złotych od lokatorów

Po kilku minutach jednak wrócił na salę. Nie był w stanie jednak odpowiedzieć praktycznie na żadne z pytań, np. jak długo lokatorzy zamieszkiwali w budynku, na jakiej podstawie zostali wyeksmitowani, ani nie był nawet w stanie wskazać numerów lokali.

Do sprawy interwencyjnej przyłączył się lubelski ratusz. Jego pełnomocnik Aneta Jóźwiakowska uważa, że mieszkańców obejmuje ustawa o ochronie praw lokatorów, bo mieszkali tam przez co najmniej 10 lat, przed 2002 rokiem. Z uwagi na to, powództwo w tejże sprawie powinno być oddalone - powiedziała.

Kolejna rozprawa odbędzie się 17 listopada.

(az)
Krzysztof Kot

...

A skad ten wlasciciel?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:09, 10 Lis 2016    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Korupcja w spółdzielniach mieszkaniowych w Śląskiem
Korupcja w spółdzielniach mieszkaniowych w Śląskiem

Dzisiaj, 10 listopada (09:39)

Zarzuty za korupcję w spółdzielniach mieszkaniowych w Śląskiem. Policja zatrzymała 5 osób. W sumie postawiono im 14 zarzutów.
Policja zatrzymała 5 osób
/foto. Policja /

Zarzuty postawiono dwóm byłym i dwóm obecnym prezesom spółdzielni mieszkaniowych oraz kierownikowi działu zamówień. Korupcja ma związek z remontami prowadzonymi przez te spółdzielnie.

Wszyscy podejrzani mieli zgadzać się na wykorzystywanie tylko jednego rodzaju materiałów budowlanych wykorzystywanych do ociepleń.

Co w zamian? Wycieczki zagraniczne za ponad 55 tysięcy złotych.

Po przesłuchaniach i wpłaceniu od 5 do 15 tysięcy kaucji zatrzymanych zwolniono.

Podejrzanym grozi do 8 lat więzienia.

(j.)

Marcin Buczek

...

Tak. To jest koszmar.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:52, 09 Mar 2017    Temat postu:

Zapytała o wycinane drzewa. Została pobita
oprac.Filip Skowronek
9 marca 2017, 12:13
Katarzyna postanowiła wypytać drwali o wycinkę drzew, którą prowadzili na os. Podwawelskim w Krakowie. W odpowiedzi została pobita. Na ratunek musieli ruszyć jej syn i sąsiad.



Pani Katarzyna usłyszała warkot pił na swoim osiedlu w Krakowie. Postanowiła sfotografować pracujących przy wycince drzew drwali. Następnie wypytać, czy wiedzą, że trwa okres lęgowy ptaków i nie powinni prowadzić prac. Takiej odpowiedzi nie mogła się spodziewać.

Mężczyźni mieli być agresywni. Jeden z nich chwycił kobietę za szalik, dusił i szarpał. Pani Katarzyna uderzyła go w twarz. Wtedy drugi zaszedł ją od tyłu i skrępował ręce. Na ratunek ruszył 18-letni syn, który powalił jednego z napastników. Jeden z drwali miał zamachnąć się łopatą i krzyczeć do chłopaka, że go "znajdzie i zabije".

Wtedy do akcji wkroczył sąsiad. Pomógł obezwładnić jednego z agresorów. Pani Katarzyna otrzymała również cios pięścią w twarz. Na miejscu pojawiła się policja, która jedynie... uświadomiła napastników, że mieszkanka osiedla ma prawo do fotografowania, a on może złożyć skargę do sądu o naruszenie dóbr osobistych. Stanem pobitej kobiety mieli się nie przejmować.


Funkcjonariusze uspokoili strony konfliktu i pouczyli je, że przysługuje im podjęcie kroków prawnych. Wylegitymowali też wszystkie osoby, tak by w razie postępowania karnego znane były personalia uczestników zdarzenia - tłumaczył stanowisko policji rzecznik Sebastian Gleń. Pani Katarzyna zapowiedziała, że zgłosi sprawę prokuraturze. Prezes spółdzielni odmówił jej z kolei podania informacji o firmie, która zajmowała się wycinką.

gazeta.pl

...

,,Spoldzielnie".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:25, 17 Mar 2017    Temat postu:

Poseł Kukiz'15: szukają na nas haków, bo złożyliśmy projekt cywilizujący spółdzielnie mieszkaniowe
oprac.Violetta Baran
17 marca 2017, 07:33
Są szukane haki na nasz klub, bo złożyliśmy projekt cywilizujący spółdzielnie mieszkaniowe - tak poseł Kukiz'15 Jarosław Sachajko odniósł się w programie "Gość Poranka" w TVP Info do informacji o zakupie przez Pawła Kukiza mieszkania w Warszawie.



"Super Express" po raz kolejny opisuje w najnowszym numerze historię wykupu rodzinnego mieszkania w Warszawie przez lidera ugrupowania Kukiz'15. Muzyk, został najemcą mieszkania w 1993 roku - wcześniej mieszkały w nim jego mama i babcia. W 2003 roku zwrócił się do urzędu z prośbą o wykup lokalu z 90-procentową bonifikatą.

Jak stwierdza "SE" jednym z warunków przy wykupie jest oszacowanie wartości lokalu przez rzeczoznawcę, a także zamieszkiwanie w nim. Tymczasem, według dziennikarzy gazety, Kukiz w mieszkaniu tym nie mieszkał. Rzeczoznawca nie mógł więc oszacować jego wartości. Po kilku latach, w 2010 roku, muzyk wykupił jednak 37-metrowe mieszkanie za 25 tys. zł. Obecnie wycenia je na 350 tys. zł.

"To nie była transakcja życia. To się należało jak psu buda. Przez 65 lat moja Rodzina placiła czynsz.Babcia, Mama były najemcami tego mieszkania od 05.05.1945 roku. Od 1982 roku byłem w tym mieszkaniu zameldowany. W latach 90-tych zostałem najemcą. Całe studia, okres pracy z AYA RL, początki małzeństwa mieszkałem non stop w Warszawie. Potem - ze względu na pracę- stała sie moim drugim domem. Kiedy pojawila sie mozliwość wykupu za 10% wartosci - wykupiłem. Dziś mieszka tam moja średnia Córka" - tłumaczy na swoim profilu na Facebooku Paweł Kukiz.


- Spodziewaliśmy się tego. Jest to pokłosie tego, że złożyliśmy projekt ustawy cywilizujący spółdzielnie mieszkaniowe - czyniący je transparentnymi. Teraz prezesi spółdzielni w całej Polsce, bojąc się o to, że stracą lukratywne posady, bo tacy prezesi zarabiają częściej więcej niż prezydent Polski, rozpoczęli wielką akcję i szukają haków na nasz klub - stwierdził w programie "Gość Poranka" poseł Sachajko.
Super Express, TVP Info

..

Trzeba to szambo czyscic.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 7:57, 23 Sie 2017    Temat postu:

Oskarżenie za korupcję w spółdzielniach mieszkaniowych

Wczoraj, 22 sierpnia (21:31)

Jest akt oskarżenia dotyczący korupcji w kilku spółdzielniach mieszkaniowych w Śląskiem. Chodzi o sprawy związane z przeprowadzaniem remontów. Zarzuty na razie postawiono szefom spółdzielni z czterech miast. Przed sądem staną też 2 osoby wręczające łapówki.
zdj. ilustracyjne
/Józef Polewka /RMF FM


Łapówki były za to, aby przy remontowaniu budynków korzystać z materiałów proponowanych przez jedną z zagranicznych firm. Ma ona swoje przedstawicielstwo na Śląsku.

Dwaj jej szefowie mieli wręczać łapówki, a 6 kolejnych osób, czyli prezesi i kierownicy działów w spółdzielniach mieszkaniowych w Chorzowie, Sosnowcu, Czeladzi i Katowicach te korzyści przyjmowali. A były to głównie wycieczki, zarówno krajowe, jak i zagraniczne, np. na Kubę. I tak działo się przez cztery lata.

Część śledztwa już skończono, ale sprawa dalej będzie prowadzona, bo są podobne przypadki z innych województw.

(j.)

Marcin Buczek

...

Tak to ,,działa" w calym kraju. I trzeba zlodziei pogonic...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:55, 07 Lut 2018    Temat postu:

Kamienica sprzedana za bezcen z mieszkańcami. Spółdzielnia i miasto umywają ręce

video

- Jak można sprzedać budynek (12 mieszkań – red.) z gruntem w centrum miasta za 400 tysięcy złotych? – pyta jeden z lokatorów dwupiętrowej kamienicy w Gdańsku-Oliwie, gdzie jedno mieszkanie warte jest ok. 300 tys. zł. Transakcję przeprowadziła spółdzielnia mieszkaniowa, a nabywca szybko odsprzedał nieruchomość już za 1,2 mln zł. Mieszkańcy są w szoku, bo według nich i prokuratury… budynek należy do miasta. Tylko gdański ratusz do kamienicy się nie przyznaje.


Ponad 2 lata trwa dramat mieszkańców zabytkowej, dwupiętrowej kamienicy z 1936 roku z 12 komunalnymi mieszkaniami w Gdańsku-Oliwie. Jej lokatorzy w 2015 r. nagle zostali poinformowani o sprzedaży gruntu i domu przez spółdzielnię mieszkaniową Budowlani.
- To był szok, przychodzimy z pracy, a na drzwiach kartki, że jesteśmy sprzedani prywatnemu właścicielowi – wspomina Józef Wiśniewski.
- Grunt pod budynkiem został sprzedany za 400 tysięcy. Tu jest dwanaście mieszkań, gdzie jedno w tej lokalizacji kosztuje około 300 tys. zł – dodaje inny lokator Grzegorz Walukiewicz.
Zdziwienie wśród lokatorów wywołała nie tylko wiadomość o sprzedaży budynku wraz z mieszkańcami prywatnej osobie, ale także informacja, że zrobiła to spółdzielnia mieszkaniowa. Mieszkańcy byli przekonani że właścicielem ich budynku jest miasto Gdańsk.
- Zawsze płaciliśmy czynsz do Urzędu Miasta Gdańska, kaucję wpłacałam do urzędu miasta i remonty były przeprowadzane przez magistrat – opowiada Marianna Krasa., a jej mąż Krzysztof dodaje, że dowiedzieli się, że spółdzielnia ma coś wspólnego z ich budynkiem dopiero, gdy został sprzedany.
- Miasto kominy robiło (remontowało), rury kwasoodporne. Czyli to był prezent dla spółdzielni? – pyta Józef Wiśniewski.
Lokatorzy doznali kolejnego szoku, kiedy okazało się, że firma, która kupiła nieruchomość za 400 tys. zł, pół roku później odsprzedała ją deweloperowi z Warszawy za 1,25 mln zł.
Podwórko, na którym rosły drzewa, szybko stało się placem budowy. Nowy właściciel rozpoczął budowę Domu Akademickiego z mikroapartamentami na sprzedaż.
- Miesiąc temu dostaliśmy natychmiastowe wypowiedzenia. Dziś już jesteśmy tu nielegalnie wobec nowego nabywcy – tłumaczy Krzysztof Krasa.
Usiłowaliśmy porozmawiać z władzami spółdzielni. Głównego prezesa nie zastaliśmy w biurze.
W sekretariacie odesłano nas do zastępującego go prezesa technicznego. Okazuje się, że władze spółdzielni twierdzą, że z budynkiem mieszkalnym nie miały nic wspólnego.
Reporter: Jak można było sprzedać za 400 tysięcy taką parcele?
Prezes techniczny: Bo to dzierżawa wieczysta, budynek nie był nasz. Nie mogliśmy więc go sprzedać, bo nie został przez nas przejęty, wykupiony.
Innaczej ocenia to prokuratura.
- Nastąpiło przeniesienie własności gruntu, jak i własności budynku przez spółdzielnię – informuje Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Także gdański magistrat tłumaczy, że to nie on był właścicielem budynku. Utrzymuje, że jest nim spółdzielnia, a urzędnicy pełnili tam rolę zarządcy nieruchomości. Dlatego inkasowali czynsz i remontowali budynek.
- Od 1970 roku budynek położony przy ulicy Grunwaldzkiej 597 nie należy do miasta. Zarówno grunt, jak i budynek znajdujący się na działce został objęty umową użytkowania wieczystego. Tak więc spółdzielnia odpowiadała za budynek i lokatorów – mówi Alicja Bittner z Urzędu Miasta Gdańska.
- Myśmy wszyscy wyremontowali mieszkania: okna, drzwi, podłogi, ogrzewanie gazowe. To kosztowało mnie 16 tys. zł. Zgodę wydał Urząd Miasta Gdańska. Skoro urząd twierdzi, że nie było go, to czemu zgodę wydał? – pyta Józef Wiśniewski.
- Proszę pytać spółdzielnię, że nie informuje, kto jest właścicielem – odpowiada Alicja Bittner z Urzędu Miasta Gdańska.
Reporter: Pytam państwa jako zarządcę. Zarządca też powinien o tym poinformować.
- Jestem pewna, że mieszkańcy wiedzieli, kto jest właścicielem mieszkań.
Gdańska prokuratura nie zgadza się ze stanowiskiem miejskich urzędników. Jej zdaniem w 1970 roku przekazano spółdzielni jedynie grunt w wieczyste użytkowanie. Nigdy nie doszło do przejęcia budynku.
- Spółdzielnia sprzedała grunt i budynek, do którego nie miała prawa, a miasto jest cały czas właścicielem budynku. Prokuratura nie znalazła żadnego dokumentu, który przeniósłby własność na rzecz spółdzielni – mówi Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
- Nieprawidłowości są takie, że spółdzielnia nie mogła zbyć czegoś, czego nie miała, a miasto nie powinno zamykać na to oczu i doprowadzić do wyprowadzenia swojej własnej nieruchomości. Powinna reagować – podsumowuje senator Lidia Staroń.*
* skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki

...

No tak spol dzielnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:27, 15 Lut 2018    Temat postu:

Ponad trzy dekady pracowała dla spółdzielni. Teraz chcą ją eksmitować
Teresa Stawicka od 33 lat jest dozorczynią w spółdzielni, w której mieszka. Po tym, jak jej mąż stracił nogi, przestała płacić czynsz. Pracodawca nie pozwala odpracować jej długu. Sprawę skierowano do sądu, który zdecydował o eksmisji.
W 1985 roku państwo Sawiccy zamieszkali w jednym z bloków na warszawskiej Woli. Pani Teresa, jako dozorczyni, wprowadzała nowych lokatorów do ich mieszkań. Wszystko układało się do 2009 roku. Wtedy, niespodziewanie jej maż zachorował. Stracił obie nogi, teraz porusza się na wózku.

Pan Jan nie był ubezpieczony. Nie miał prawa do renty. Kalectwo wyeliminowała go z rynku pracy. Dostawał tylko zasiłek pielęgnacyjny w wysokości 150 złotych. Dopiero w październiku ubiegłego roku uzyskał prawo do najniższej emerytury.

50 tysięcy długu


Małżeństwo musiało żyć z jednej pensji. To nie wystarczało na zapłacenie rachunków.

- Żona dostawała 1000-1200 zł. Połowa to były opłaty. 13-stego szła do sąsiadki i pożyczała pieniądze – przyznaje pan Jan.

Przez dziewięć lat dług wraz z odsetkami urósł do ponad 50 tysięcy złotych. Zarząd spółdzielni skierował sprawę do sądu, ten zdecydował o eksmisji starszych ludzi.

Pani Teresa prosiła spółdzielnię o możliwość odpracowania zaległych pieniędzy. Chciała dostać większy rejon, sprzątać też inne bloki. Spółdzielnia powiedziała „nie”.

– Usłyszałam, że się nie nadaje – przyznaje.

Według Roberta Ambroziaka, prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej „Wola”, powodem odmowy jest „ocena pracy pani Teresy”.

Mieszkańcy bronią Sawickich

Mieszkańcy, po tym, jak się dowiedzieli o długach, stanęli murem za Sawickimi. Większość z nich podpisała się pod prośbą do prezesa spółdzielni o wycofanie się z eksmisji małżeństwa.

Ludzie są oburzeni postawą spółdzielni.

- Uwzięli się na nią z administracji. Taka jej kierowniczka przyszła któregoś razu, wzięła białą chusteczkę. I patrzyła, czy jest kurz. Do przesady. Żeby w ten sposób podchodzić do sprawy? – dziwi się sąsiadka Hanna Michalska.

Większość sąsiadów dobrze ocenia dotychczasową pracę pani Teresy.

- Uważam, że wywiązuje się ze swoich obowiązków. Dba o porządek na klatce i wokół niej. Bardzo sympatyczna kobieta. Zna tu wszystkich i nie boimy się, że jak wyjedziemy coś się tu stanie – chwali sąsiadka Izabela Nowik-Fryc.

- Jako mieszkańcy tego bloku mamy prawo oceniać swojego dozorcę i jakość sprzątania, a nie pana sekretarka z chusteczką – oburza się jeden z mieszkańców.

Porozumienie o spłacie ratalnej


Władze spółdzielni negatywnie odpowiedziały na prośbę lokatorów. Ci o pomoc i interwencje poprosili Piotra Ikonowicza z Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej oraz naszą redakcję.

- Należy zawiązać porozumienie o spłacie ratalnej. I dać możliwość zarobienia większej kwoty – podkreślał Ikonowicz w konfrontacji mieszkańców z prezesem Ambroziakiem.

- Obowiązują nas regulaminy, przepisy. Zgodnie z tymi regulaminami pracujemy – broni się prezes.

„Pieniądze ważniejsze od ludzi”

Zdaniem Piotra Ikonowicza cała sprawa pokazuje, że „pieniądze stały się ważniejsze od ludzi”.

- Zachwiała się nasza hierarchia wartości. Zaczęto uważać, że jeśli ktoś jest winny pieniądze, to jakby czegoś był winny. Po prostu nie ma pieniędzy, bo tak się potoczyło jego życie. W większości przypadków ludzie niewypłacalni to osoby, które przegrały w wyścigu szczurów: zachorowali, zbankrutowali, przeinwestowali. Powody są różne. Ale w którymś momencie człowiek nie ma jak zapłacić. Wtedy nie powinno się go wyrzucać na ulicę, tylko powinien przyjść pracownik socjalny i zapytać jak pomóc. Tak jest w większości krajów zachodniej Europy. Mamy u nas bardzo dziki kapitalizm – uważa Ikonowicz, który podczas spotkania z prezesem spółdzielni, starał się go przekonać do zmiany zdania.

- Są różne możliwości rozwiązania tej sprawy. Dług można odpracować, rozłożyć go na raty, umorzyć odsetki – proponował Ikonowicz.

Prezes spółdzielni jeszcze raz ma rozważyć sytuację Sawicki i podjąć decyzję, co dalej.

...

,, Wspaniali",, ludzie",, spoldzielni".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:45, 01 Mar 2018    Temat postu:

Sprzedali mieszkanie, po kilku latach kazano im dopłacić do rachunków.

Pod koniec zeszłego roku byli członkowie Mszczonowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, którzy w ciągu ostatnich kilku lat sprzedali swoje mieszkania, dostali pisma ze spółdzielni wzywające do zapłaty za wodę za lata 2007-11. Zdziwili się, bo płacili regularnie, zgodnie z odczytami licznika.
..
Tak dzialaja spoldzielnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy