Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Bieda, nędza i bezdomność ...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 73, 74, 75 ... 89, 90, 91  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:02, 04 Sie 2017    Temat postu:

Plaża papieża Franciszka
Ary Waldir Ramos Diaz | Sier 04, 2017
Mazur/catholicnews.org.uk-CC-Shutterstock/ChiccoDodiFC
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Franciszek zafundował plażę dostosowaną do potrzeb osób niepełnosprawnych. Plaża „Virgencita” nie jest „gettem” dla ludzi z ograniczeniami fizycznymi. Przeciwnie – ma służyć integracji.


P
apież Franciszek złożył ofiarę, by opłacić roczny wynajem prywatnej plaży w pobliżu Rzymu. Jest ona administrowana przez organizację charytatywną, która wspiera ludzi niepełnosprawnych oraz chce spełniać ich marzenia.


„Plaża Papieża Franciszka”

Jak do Franciszka dotarły informacje o plaży? „Ojciec Święty wiedział o tej inicjatywie z różnych źródeł, z tego, co przekazali nam pracownicy Urzędu Dobroczynności Stolicy Apostolskiej, którzy tu byli” – powiedział Aletei ks. Massimo Consolaro, 53-letni proboszcz kościoła w Foccene.

Znajduje się ona na terenie należącym do gminy Fiumicino w pobliżu Rzymu.

„Plaża nie ma zarabiać, jest to charytatywny projekt. Myśleliśmy, by służyła tym, którzy potrzebują jej najbardziej. Marginalizowanym i słabym, znajdującym się na dwóch krańcach: dzieciom i starszym” – mówił proboszcz.

Niektórzy żartobliwie nazywają ją „Plażą Papieża Franciszka”. Brzmi to trochę dziwnie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Ojciec Święty zrezygnował ze swojej letniej rezydencji w Castelgandolfo i przekazał ją do publicznego użytku oraz raczej nie wyjeżdża na wakacje.
Czytaj także: Rodziny z dziećmi z zespołem Downa na Instagramie. Rewolucja?


To nie getto

„My ją nazywamy plażą Dziewicy (zwanej przez Włochów Madonniną). To Ona ma nas pod swoim płaszczem” – zaznacza ksiądz z silnym północnowłoskim akcentem.

Ci, którzy korzystają z inicjatywy są podopiecznymi ośrodków socjalnych, domów pomocy społecznej, stowarzyszeń, bądź też są pod opieką instytucji miejskich.

Mimo to, ks. Massimo potwierdza, że tylko 10 proc. korzystających z plaży to ludzie niepełnosprawni. Grupy młodzieży szkolnej oraz ludzie starsi także się tu spotykają.

Miejsce jest odwiedzane przez „ludzi z rodzinami, tak jak to się dzieje w kilku innych miejscach. Dzięki temu nie jest to <<getto>> dla niepełnosprawnych ludzi, pracujemy na rzecz integracji”.

Na plaży łączy się także zdrową rekreację z opieką duszpasterską i życiem duchowym. „O trzeciej po południu, jeśli chcesz, jest to dobrowolne, możesz podejść do rzeźby Madonniny i pomodlić się z nami na różańcu” – komentuje ksiądz.

„Ludzie mówią do nas: <<nie wiecie, czego dokonaliście>>. Nie mogliśmy przypuszczać, że ta plaża przyciągnie tak dużą uwagę mediów. Od pracy dla niepełnosprawnych, nasz projekt nabrał charakteru duszpasterskiego ze specjalną misją dotarcia do najmłodszych, zgodnie ze śladami naszego patrona Luisa Gonzagi”.
Czytaj także: Proteza jest częścią mnie. Nie wstydzę się jej, bo nie wstydzę się siebie


Najlepsza plaża na rzymskim wybrzeżu

Rzeczywiście, darowizna papieża Franciszka za pośrednictwem apostolskiego Urzędu Dobroczynności została przesłana do Stowarzyszenia św. Luigiego Gonzagi, Dzieła Miłości.

„To miejsce poza parafią, które daje gwarancję ochrony i opieki dla naszych dzieci” – mówią rodzice.

Szeroki chodnik umożliwia dostęp do pryszniców, znajdują się tam przestronne łazienki, namioty, szatnia, stołówka, kawiarnia. Wszystko zostało zaprojektowane tak, by ułatwić przejście osobom na wózkach inwalidzkich i poruszającym się przy pomocy innych instrumentów. Są też specjalne stojaki na parasole i leżaki. Wolontariusze pomagają tym, którzy chcą wejść do wody.

„Ta plaża jest najlepiej wyposażona na całym rzymskim wybrzeżu. Celem jest umożliwienie tego, by osoby niepełnosprawne były niezależne. Wjeżdżając na wózku inwalidzkim mogą poruszać się, jak tylko im się podoba” – potwierdza ks. Consolaro.

Od 2012 roku plaża otwarta jest przez cały tydzień w godzinach od 9:00 do 19:00. Zamiast się zastanawiać, korzystajmy z tego, że wszyscy jesteśmy dziećmi, które są ogrzewane przez to samo słońce.
Czytaj także: Jesteś samotny lub chory? Zadzwoń! – Łukasz zakłada telefon dobra



Artykuł pochodzi z hiszpańskiej edycji portalu Aleteia

...

To inspiracja.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:00, 04 Sie 2017    Temat postu:

Ks. Stryczek: Gdy stajemy się fajniejsi i lubimy ludzi, oni też stają się fajniejsi
Konrad Sawicki | Sier 04, 2017

fot. Sabina i Paweł Labe
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
To nie tyle akcja, co pomysł na życie. Bo gdy my stajemy się fajniejsi, czyli lubimy ludzi, to wokół nas ludzie też stają się fajniejsi. Dzięki temu zmieniamy życie społeczne w Polsce.

Ksiądz Jacek Stryczek, prezes Stowarzyszenia WIOSNA, które od kilkunastu lat organizuje SZLACHETNĄ PACZKĘ, opowiada o nowej kampanii społecznej. „Lubię ludzi” ma zjednoczyć tak bardzo dziś podzielonych Polaków.



Konrad Sawicki: Skąd wziął się pomysł na akcję „Lubię ludzi” ?

Ks. Jacek Stryczek: Ten projekt ma dwa źródła. Przez całe życie uczyłem się tego, że kiedy pomagam, to chciałbym, żeby ludzie byli lepsi, a nie tylko, żeby było im lepiej. Z czasem nauczyłem się tak oddziaływać na ludzi, że stają się lepsi, np. potrafią sami radzić sobie w życiu. Dla mnie właśnie to jest „Lubię ludzi”.

Jest jeszcze drugie źródło. Ja mam w sobie mało negatywnych myśli, negatywnych emocji, ale w naszym kraju jest powszechne przyzwolenie na hejt, na mówienie źle o innych. Długo myślałem, że w mojej postawie jestem mniejszością, ale teraz widzę, że być może z tej mniejszości można zbudować większość.

Czym właściwie jest akcja „Lubię ludzi”? To kampania, manifest wartości?

„Lubię ludzi” to jest pomysł na życie, bo ja już od dawna uważam, że pomaganie jest słabe. Na przykład – mógłbym dać komuś jedzenie. Ale fajne jest to, kiedy ta osoba ma ze mną kontakt, po którym sama sobie poradzi, sama zdobędzie jedzenie, a jeszcze na dodatek będzie potrafiła być życzliwa dla innych. „Lubię ludzi” to pomysł na życie, który sprawia, że gdy my stajemy się fajniejsi, czyli lubimy ludzi, to wokół nas ludzie też stają się fajniejsi i całe życie społeczne w naszym kraju się przebudowuje. Tak naprawdę promujemy styl życia.







Życzliwość, wrażliwość, uczciwa praca, drużynowość – czyli hasła hasła towarzyszące akcji – to nowy zestaw wartości dla Polaka XXI wieku? Dlaczego uznaliście, że akurat teraz są potrzebne?

Ten wybór nie jest przypadkowy. To jest już praktykowane. Można powiedzieć, że SZLACHETNA PACZKA to Alternatywa Polska, to milion osób, które w duchu tych samych wartości działają, angażują się. Więc te wartości są już przetestowane. Sprawdziliśmy je na milionie osób – działają, bo SZLACHETNA PACZKA przynosi efekty. Więc może zamiast miliona – 36 milionów? Efekty byłyby jeszcze lepsze.

Wierzę, że warto ludzi chwalić, czyli w życzliwość; wierzę, że warto ludziom pomagać, czyli wrażliwość; że do sukcesu prowadzi uczciwa praca, a nie rozpychanie się łokciami; i wreszcie wierzę, że fajnie, gdy jesteśmy różni, bo możemy stworzyć jedną drużynę i wygrać.


Czytaj także: „Dziękuję wszystkim, że moja mama jest szczęśliwa”. Poznaj historie kilku cudów



Gdyby Ksiądz miał w kontraście do powyższych 4 wartości wymienić 4 antywartości, które blokują nas w pomaganiu i dobrym, owocnym życiu, to co znalazłoby się na tej liście?

Generalnie nie cierpię, gdy ludzie mówią źle o sobie nawzajem.

Na pewno głupie jest dbanie tylko o siebie i o swoich, z tego powodu, że nikt nie jest samotną wyspą, kiedyś każdy będzie miał problemy, z którymi sam sobie nie poradzi.

Według badań, biznesy zbudowane na oszustwie w 99% upadają w ciągu 10 lat, ale gdy pracuje się uczciwie, to są i wyniki, i satysfakcja.

Głupotą jest sprowadzanie wszystkiego do swojego punktu widzenia, patrzenie tylko przez siebie. O wiele mądrzej jest korzystać z różnorodności, bo to prowadzi do rozwoju i do prawdy.







Ksiądz i Stowarzyszenie WIOSNA reprezentujecie wrażliwość chrześcijańską oraz wspólnotę polskiego Kościoła. Czy i gdzie można się dopatrzeć odniesień nowej akcji do wartości ewangelicznych?

Od samego początku istnienia WIOSNY obowiązywała prosta zasada, że budujemy na wartościach ewangelicznych, przede wszystkim na przykazaniu miłości wzajemnej. Ale nasze projekty to projekty społeczne, nie epatujemy wiarą. Sam jestem zdania, że albo po mnie widać, że żyję Ewangelią, albo nie ma sensu się etykietować.

Oprócz przykazania miłości wzajemnej, które mówi, że trzeba kochać innych tak, żeby oni też umieli kochać, obowiązuje u nas więcej zasad ewangelicznych, np., pracujemy, patrząc na owoce, a nie na dobre chęci. Jak coś robimy, to nam wychodzi, a nie tłumaczymy się później, że się nie dało, że nie wiedzieliśmy jak itd.

Doświadczenie Szlachetnej Paczki jest dla Księdza pozytywnym obrazem tego, że jednak w Polsce jest mnóstwo osób, które faktycznie „Lubią ludzi” , czy wręcz przeciwnie – pokazuje, jak wiele moglibyśmy zrobić, bo potrzeby są ogromne, a jednak tego nie robimy?

Przez wiele lata byłem Syzyfem, który popychał taczkę pomagania do przodu, motywował ludzi, żeby sobie pomagali. To było jak koszmar, jesteśmy jednak krajem dorobkiewiczów, większość dba o siebie i swoich. Ale naraz wielu ludzi zaczęło się zmieniać, przechodzimy z mniejszości w większość. Widzę to nawet, jak jadę rowerem. Kiedyś, jadąc na rowerze, byłem dla wielu ludzi przeszkodą, a teraz nawet gdy zdarzy mi się wjechać na chodnik, to słyszę: Proszę, proszę przejechać. Jest zmiana w naszym kraju.
Czytaj także: „Wolontariat jak Harvard”. Szlachetna Paczka i Akademia Przyszłości rekrutują

Ty też „Lubisz ludzi”? Zostań wolontariuszem SZLACHETNEJ PACZKI lub AKADEMII PRZYSZŁOŚCI! Tylko tam, gdzie teraz znajdą się wolontariusze, Paczka i Akademia będą mogły dotrzeć do potrzebujących. To oferta dla tych, którzy chcą nie tylko pomagać, ale także rozwijać się i mieć wpływ na rzeczywistość. Wejdź na [link widoczny dla zalogowanych] i wypełnij formularz. Warto się spieszyć – kolejność zgłoszeń ma znaczenie.

...

Tak. Trzeba stawac sie lepszym Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:10, 12 Sie 2017    Temat postu:

Jak stawiać pierwsze kroki w dobroczynności?
Anna Stadnicka | Sier 12, 2017
EAST NEWS
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nie ma jednej dobrej odpowiedzi, bo z każdego działania może zadziać się wielkie dobro, które często niewiele ma wspólnego z intencją pomysłodawcy. Ważne, by w tym działaniu, spotkać drugiego człowieka.


T
rwa rok św. Brata Alberta. Adama Chmielowskiego. Artysty, który poszedł za głosem Chrystusa, poświęcił karierę i poświęcił swoje życie na rzecz potrzebujących. Czy Kościół stawiając nam za wzór kogoś, kto tak radykalnie zmienił swoje życie, aby być dla innych, mówi jednocześnie – „chcesz pomagać, poświęć temu wszystko”?


Motywacja i pomysł

Dużo się mówi, komu pomagać, jak pomagać, przed czym się w dobroczynności ustrzec, ale niewiele słyszymy o tym, skąd wziąć motywację i pomysł, jak zachęcić do tego innych. O tym, czy w dzisiejszym świecie bez Facebooka nie da się zrobić akcji społecznej, a skuteczna promocja działań dobroczynnych wymaga pieniędzy i medialnej osobistości.
Czytaj także: Dorota myje nogi bezdomnym. Bierze miskę z wodą, mydło i idzie

Prawdą jest, że nie każdy łatwo odnajduje się w strukturach już działających organizacji, a nie chce pozostać obojętny na potrzeby innych. Gdzie zatem szukać inspiracji?

Zeszła zima nareszcie była zimna. Ucieszyło to na pewno dzieciaki, podniosło poziom wód gruntowych, ale dało się we znaki bezdomnym i najbardziej potrzebującym. Z tej potrzeby zrodziła się Zupa na Plantach, czyli wspólne gotowanie i rozdawanie jedzenia.

Inicjatywę, w którą zaangażowali się krakowiacy, ludzie z całej Polski wspierali (i nadal wspierają) finansowo, a w kilku miastach z powodzeniem też rozdawane są posiłki. Tak jest w Rzeszowie (Zupa na Placu) czy w Sopocie (Zupa na Monciaku).

Jedna iskra. Chęć wsparcia tych, których większość z nas omija (niekiedy, zwłaszcza latem, szerokim łukiem). Potrzeba serca. Poświęcenie swojego wolnego czasu. Jak to się w mądrym psychologicznym języku mówi – wyjście poza strefę komfortu. W Rzeszowie z Zupy na Placu powstało Stowarzyszenie Zupełne DOBRO i stanęła pierwsza lodówka foodsharingowa.


Zupa i wieszak

Jedni gotowali zimą gary zupy, inni w tym czasie wystawili wieszaki. A na te wieszaki trafiły ciepłe ubrania, które ktoś zwyczajnie wyjął z szafy i oddał. Tak zrodziła się wymiana nie tylko ciepłych kurtek czy płaszczy, ale wymiana ciepła pomiędzy wrażliwymi z jednej strony, i potrzebującymi z drugiej strony. Pomysł zrodził się w Budapeszcie, ale w Warszawie szybko się przyjął i nawet dziś, kiedy temperatura sięga prawie 30 stopni, nadal można znaleźć ubrania (w wersji letniej).
Czytaj także: Miało być skromnie, wyszło jak z bajki. Niezwykły ślub bezdomnych

Po pierwsze, najważniejsze, kluczowe i decydujące jest pytanie: dlaczego chcę to robić? Mam za dużo wolnego czasu i dobrze byłoby go nie marnować? Szukam nowych przestrzeni samorealizacji? Marzy mi się własny dobroczynny projekt na dużą skalę? A może zwyczajnie chwyta mnie za serce bieda drugiego człowieka?

Nie ma jednej dobrej odpowiedzi, bo z każdego działania może zadziać się wielkie dobro, które często niewiele ma wspólnego z intencją pomysłodawcy. Ważne, by w tym działaniu, spotkać drugiego człowieka. Z jego historią, problemami, marzeniami, trudnościami. Na chwilę się zatrzymać. Poświęcić czas. Zostawić swoje motywacje na boku i posłuchać opowieści.


Zatrzymać się

To może być opowieść bezdomnego, który marznie, matki, która nie ma za co kupić butów zimowych dziecku, chorego nastolatka, który jest mistrzem w tańcu towarzyskim, świetnym uczniem, ale w domu brakuje pieniędzy na zapewnienie właściwej diety, korepetycje, obozy sportowe. Ile napotkanych osób, tyle też historii. Ile napotkanych osób, tyle też pomysłów na wsparcie.

Odważ się, bo zmiana może być wielka. Nie oczekuj jej jednak. Skup się na tym, co dzieje się tu i teraz. Nie rób wielkich planów, ot, takie zdroworozsądkowe. Tak, każdy projekt wymaga organizacji, ustaleń, wolontariuszy, promocji, ale wystarczy zacząć działać. Metoda drobnych kroków – to najlepsza podpowiedź.

Wśród znajomych na pewno jest mnóstwo ludzi o różnych talentach, zainteresowaniach i znajomościach. Po prostu porozmawiaj z nimi o swoim pomyśle.
Czytaj także: „Szafa Przyjaciół” – nowy ciucholand dla bezdomnych

Kup obiad dziecku, zrób proste zakupy, wykup leki starszej osobie, przewietrz swoją szafę (złota zasada – rok nie założyłam tego płaszcza czy sukienki – śmiało mogę się z nimi pożegnać), zorganizuj zbiórkę przyborów szkolnych w swojej pracy. To, co sam możesz zrobić, możesz też zorganizować ze swoimi znajomymi. Znajomymi, z którymi widujesz się na co dzień, znajomymi z pracy, znajomymi z Facebooka, rodziną, wspólnotą. Odważ się. Dobro powraca.


Spotkajmy się

13 sierpnia o godz. 16:00 zapraszamy do Klasztoru oo. Dominikanów przy ul. Freta 10 w Warszawie, na spotkanie pn. „Dobrozaczynanie, czyli o stawianiu pierwszych kroków w dobroczynności”. Jest to spotkanie organizowane przez grupę Charytatywni Freta w ramach Jarmarku św. Jacka. Gośćmi będą osoby – wcześniej szerzej nieznane – którym udało się rozwinąć różne inicjatywy charytatywne i zarazić innych chęcią pomagania: Wiktoria Siedlecka-Dorosz, jedna z organizatorek akcji Wymiana Ciepła, Aleksandra Kamińska, założycielka Zupa na Monciaku z Sopotu, Marzena Harasiuk ze Stowarzyszenie ZUPEŁNE DOBRO z Rzeszowa, Marzena M. Michałowska i Anna Stadnicka z grupy Charytatywni Freta.

...

Cenne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:49, 18 Sie 2017    Temat postu:

RMF 24
Rozrywka
Ciekawostki
Johnny Depp w przebraniu Jacka Sparrowa odwiedził chore dzieci w szpitalu
Johnny Depp w przebraniu Jacka Sparrowa odwiedził chore dzieci w szpitalu

55 minut temu

Johnny Depp wielokrotnie udowadniał, że ma rękę do dzieci. Gwiazdor po raz kolejny pojawił się w dziecięcym szpitalu, bo odwiedzić chorych podopiecznych. Wszystko oczywiście w przebraniu kultowego Jacka Sparrowa, bohatera „Piratów z Karaibów”.
Johnny Depp w przebraniu Jacka Sparrowa odwiedził chore dzieci w szpitalu
/US CBS/x-news


Aktor chętnie pozował do zdjęć i ucinał pogawędki z podopiecznymi szpitala w kanadyjskim Vancouver. Spędził tam około pięciu godzin i z pewnością spełnił wiele dziecięcych marzeń.


US CBS/x-news

...

Dobro jest dobre.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:05, 21 Sie 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Hania potrzebuje Waszego wsparcia! Mamy czas do końca sierpnia
Hania potrzebuje Waszego wsparcia! Mamy czas do końca sierpnia

Dzisiaj, 21 sierpnia (11:33)

Hania ma dopiero siedem lat, ale zamiast cieszyć się beztroskim dzieciństwem, musi zmierzyć się z ogromnym wyzwaniem, które przytłoczyłoby niejednego dorosłego - piszą na stronie siepomaga.pl bliscy chorej Hani. Dziewczynka ma złośliwego, nieoperacyjnego guza pnia mózgu. Jedyną szansą jest leczenie niestandardowe w USA. Pierwszy etap terapii kosztuje aż 150 tys. dolarów. Dlatego rodzina Hani bardzo prosi o wsparcie.
Jedyną nadzieją dla Hani jest kosztowna terapia eksperymentalna
/Archiwum rodzinne /

Jedynym standardowym leczeniem guza w pniu mózgu jest radioterapia. Hania 6-tygodniowy cykl ukończyła z początkiem lipca. I choć w tej chwili guz jest w defensywie, to w każdej chwili może znów zaatakować.

Jedyną nadzieją dla Hani jest kosztowna terapia eksperymentalna. Nowojorski szpital Memorial Sloan Kettering Cancer Center zaproponował wszczepienie do guza monoklonalnego przeciwciała 124I-8H9. Lekarze zgodzili się rozpocząć leczenie Hani już we wrześniu. Czas ma tu ogromne znaczenie.
Pomóżmy Hani znów cieszyć się beztroskim dzieciństwem
/Archiwum rodzinne /

Szansa na powodzenie zabiegu rośnie, jeśli odstęp między zakończeniem radioterapii a zabiegiem wszczepienia przeciwciała jest krótki; jeśli zdąży się przed powtórnym atakiem.

Wyjechać niestety nie można, dopóki nie przekaże się szpitalowi środków na sfinansowanie leczenia - piszą na stronie siepomaga.pl bliscy siedmioletniej Hani. W tym momencie jest to kwota 150 tys. USD, przy założeniu, że jednorazowe wszczepienie będzie wystarczające...

Hania bardzo chce kontynuować walkę z "ciamajdą". Tak siedmiolatka nazwała śmiertelnie niebezpiecznego guza w pierwszych dniach walki. Chciała w ten sposób - jak tłumaczy rodzina - podkreślić, że guz na pewno z nią nie wygra.
Hania ma złośliwego, nieoperacyjnego guza pnia mózgu
/Archiwum rodzinne /

Pomóżmy Hani wygrać i znów cieszyć się beztroskim dzieciństwem. Dziś (21 sierpnia) przed południem na koncie zbiórki było ponad 310 tys. złotych. To zaledwie połowa potrzebnej kwoty na pierwszy etap terapii. Wszystkie potrzebne szczegóły znajdziecie TUTAJ>>>>

Tata Hani jest lekarzem i pomaga ludziom na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Teraz pomocy potrzebuje jego ukochana córeczka, której sam nie zdoła uratować.

(MKam)

...

Dzieci pokutuja za wasze grzechy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:19, 22 Sie 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Gdy się urodził, ważył zaledwie 820 gramów. Kamil znów potrzebuje pomocy
Gdy się urodził, ważył zaledwie 820 gramów. Kamil znów potrzebuje pomocy

1 godz. 20 minut temu

Dwa lata temu usłyszał o nim cały świat. Kamil z okolic Legnicy na Dolnym Śląsku był skrajnym wcześniakiem, ważył zaledwie 820 gramów. Przeżył dzięki odważnej decyzji lekarzy, którzy podłączyli chłopca do sztucznej nerki. Dziś trzylatek znów potrzebuje pomocy. Jego rodzice do końca września muszą zebrać ponad sto tysięcy złotych na implant słuchowy.
Rodzice Kamila zbierają pieniądze na implant słuchu dla chłopca
/Materiały prasowe

Kamil urodził się pod koniec 2014 roku. Kilka miesięcy później lekarze ze szpitala w Legnicy opowiedzieli o jego historii. Maluch był prawdopodobnie najmniejszym na świecie dzieckiem, które podłączono do sztucznej nerki. Ważył zaledwie 820 gramów. Urodził się w 25. tygodniu ciąży, czyli 15 tygodni przed terminem. Jego stan był ciężki. Miał problemy z oddychaniem i krążeniem.

Dziś trzylatek wciąż potrzebuje całodobowej opieki i rehabilitacji. Nie chodzi, nie mówi i nie słyszy. Może jednak odzyskać słuch dzięki implantom ślimakowym. Kamil musi mieć implanty. W tej chwili ma aparaty, które mają pobudzić kanały słuchowe. Ciągle je jednak ściąga i jedynym rozwiązaniem są implanty - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM mama chłopca.

Narodowy Fundusz Zdrowia zrefunduje jedną sztukę implantu, pod warunkiem, że rodzice zbiorą pieniądze na drugą. Sto tysięcy złotych to ogromna kwota dla rodziny, która sama od blisko trzech lat pokrywa koszty rehabilitacji i leczenia chłopca.

Na początku listopada Kamil ma przejść komisję lekarską w Poznaniu. To tam ma zapaść decyzja o operacji. Do tego czasu rodzina musi zebrać pieniądze. Jeżeli jego stan i waga pozwolą na zabieg, ten zostanie przeprowadzony jeszcze w tym roku.

Pomóc chłopcu można wpłacając pieniądze na subkonto w Stowarzyszeniu Dać Nadzieję w Lubinie - nr konta 62 1090 2082 0000 0005 4601 2822 z dopiskiem POMOC DLA KAMILA WAWRUCHA - IMPLANT.


(mpw)
Bartek Paulus

...

Kolejny...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:11, 24 Sie 2017    Temat postu:

Drabina Jakubowa szuka aniołów dla niepełnosprawnych. Pomożecie?
Joanna Operacz | Sier 24, 2017

Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Jesteś po formacjach, kursach, duszpasterstwach i różnych rekolekcjach? Wspaniale. Ale dopiero takie doświadczenie może „przemeblować” Twoje życie. I właśnie nadarza się okazja.

Wolontariusze przyjeżdżają na rekolekcje Drabiny Jakubowej z założeniem, że chcą dać coś z siebie niepełnosprawnym. A kiedy wyjeżdżają, mówią, że sami dostali znacznie więcej.

Wieś Brańszczyk nad Bugiem, 60 km na północny-wschód od Warszawy. Tutaj latem księża orioniści organizują rekolekcje dla niepełnosprawnych połączone z rehabilitacją. Na turnusy przyjeżdżają osoby z różnymi rodzajami niepełnosprawności, w różnym wieku. Bo „niepełnosprawność” to wielki wór, w którym mieści się mnóstwo życiowych sytuacji.
Czytaj także: Spadł na nią samobójca. Teraz walczy o tytuł Miss Świata na Wózku

Niektóre osoby mają problemy z poruszaniem się, inne są nieznacznie upośledzone umysłowo, jeszcze inne nie potrafią mówić ani nawet samodzielnie jeść. Wszystkich podopiecznych łączą dwie rzeczy. Po pierwsze potrzebują pomocy w codziennym funkcjonowaniu. A po drugie – co jest nie mniej ważne – na co dzień często brakuje im towarzystwa. Wiele z nich spędza całe życie w domu, nigdzie nie wyjeżdża, ma niewielu znajomych.
Ubrać, pośpiewać, zatańczyć

Podczas wyjazdu niepełnosprawnymi zajmują się wolontariusze. To oznacza czasem pomoc we wszystkich codziennych czynnościach – ubieranie, karmienie, wożenie wózkiem itd.; a czasem tylko bycie razem, rozmawianie, organizowanie zajęć plastycznych i muzycznych. Nie trzeba mieć doświadczenia w żadnej z tych dziedzin, nawet w śpiewaniu.

„Przez pierwsze półtora dnia uczymy wszystkiego, co jest potrzebne – mówi orionista ks. Łukasz Mikołajczyk. – Na początku jest savoir vivre, czyli jak rozmawiać z osobą niepełnosprawną i jak ją traktować. Pokazujemy też, jak przenosić człowieka z łóżka na wózek i odwrotnie. Wbrew pozorom wcale nie trzeba do tego używać dużo siły – pod warunkiem, że wiemy, jak to zrobić. Chodzi też o to, żeby opiekun nie nabawił się kontuzji”. Jest też szkolenie z pierwszej pomocy przedmedycznej. Trzeba mieć skończone 16 lat.
Drabina łączy niebo z ziemią

Dlaczego „Drabina Jakubowa”? Nazwa pochodzi od opisanego w Księdze Rodzaju snu Jakuba, w którym zobaczył on olbrzymią drabinę sięgającą do nieba i aniołów, który po niej schodzili i wchodzili. „Turnusy w Brańszczyku to miejsce, w którym niebo styka się z ziemią” – mówi ks. Mikołajczyk.
Czytaj także: Kto przytuli niechciane dzieci?

Wolontariusze, którzy ofiarowują niepełnosprawnym swój czas i troskę, są trochę jak aniołowie. Większość z nich to studenci. Mogliby w tym czasie zwiedzać świat, pracować albo odpoczywać, ale wolą komuś pomóc.

„To są często ludzie zaangażowani w różne duszpasterstwa, po wielu rekolekcjach i kursach. Ale kiedy przyjeżdżają do Brańszczyka, mówią, że było to dla nich wyjątkowe przeżycie duchowe” – opowiada ksiądz. Przy takim spotkaniu pierwszy – i chyba naturalny – odruch to litość. Ale kiedy się pozna taką osobę i zobaczy jej radość życia, spontaniczność i umiejętność kochania, budzi się raczej podziw i zachwyt.

Taki wyjazd może „przemeblować” całe życie. Później zupełnie inaczej patrzy się na siebie samego, innych ludzi, życiowe trudności. „Wyjście z miłością do drugiego człowieka otwiera nas samych na Boga. Jeśli mówię, że Go kocham, ale nie potrafię wyciągnąć ręki do tego, kto jest obok mnie, to zwyczajnie ściemniam” – uważa ks. Mikołajczyk.
Galeria zdjęć


Jest okazja, by spróbować

Drabina Jakubowa organizuje we wrześniu jeszcze jeden wyjazd do Brańszczyka. Potrzeba ok. 20 opiekunów. Ale jeśli zgłosi się więcej osób, można by zorganizować więcej turnusów, bo nie brakuje niepełnosprawnych, którym bardzo by się one przydały. Poza tym przez cały rok są inne zajęcia: cotygodniowe spotkania, wspólne wyjścia do kawiarni albo kina, zabawa sylwestrowa.

Jeśli ktoś rozważa wyjazd, ale trochę się obawia, czy podoła takiemu zadaniu, może przyjechać do Brańszczyka 26 sierpnia na jednodniową imprezę plenerową Brama Nieba. Będzie można się pomodlić, posłuchać koncertu, zobaczyć ośrodek i pracę z niepełnosprawnymi. I poznać prawdziwe anioły, które chodzą po ziemi – wolontariuszy i podopiecznych Drabiny.

...

Warto pomagac!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:13, 26 Sie 2017    Temat postu:

Caritas Polska: Ponad 1 mln złotych na pomoc ofiarom wichury na Pomorzu
Katolicka Agencja Informacyjna | Sier 25, 2017

EAST NEWS
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Nadal pomocy potrzebuje kilka tysięcy rodzin, których domy zostały zniszczone. Ze względu na zbliżającą się jesień i zimę naprawy nie mogą czekać. Potrzebne są materiały budowlane. Jak możesz pomóc?

Ponad 1 mln złotych, dzięki ofiarności darczyńców, Caritas Polska przekaże na pomoc ofiarom sierpniowej wichury na Pomorzu. Środki zostaną udostępnione Caritas Diecezji Bydgoskiej, Caritas Archidiecezji Gnieźnieńskiej i Caritas Diecezji Pelplińskiej, które zajmują się bezpośrednią pomocą osobom poszkodowanym.

Oprócz doraźnej pomocy, czyli np. plandek do zabezpieczenia domów oraz środków czystości, zostaną przekazane agregaty prądotwórcze i paliwo do nich. Na miejscu pomocą służą również wolontariusze i pracownicy Caritas, którzy nadal docierają do kolejnych poszkodowanych i rozpoznają ich potrzeby.
Czytaj także: Polska podnosi się ze zniszczeń po wichurach. Ludzie błagają o pomoc

Skala zniszczeń jest ogromna, natychmiastowej pomocy potrzebuje kilka tysięcy rodzin, których domy i gospodarstwa zostały zniszczone. Ze względu na zbliżającą się jesień i zimę naprawy nie mogą czekać, dlatego dotkniętych kataklizmem trzeba wspomóc jak najszybciej.

„Zakończył się pierwszy etap podstawowych prac mających na celu usunięcie skutków wichury. Prace, które doprowadzą do stanu sprzed nawałnicy mogą potrwać nawet kilka lat. Docieramy w tej chwili do wszystkich potrzebujących, którzy w swej pokorze nie zwrócili się o pomoc. Wiele wiosek nie ma prądu. Dzięki Caritas Polska mogliśmy zakupić agregatory prądotwórcze, które są to bardzo potrzebne. Chciałbym bardzo podziękować wolontariuszom Caritas, którzy niosą pomoc na miejscu. Dziękujemy ofiarodawcom za dotychczasowe wsparcie.

Poszkodowani jednak wciąż potrzebują pomocy. Potrzeba materiałów budowlanych wykończeniowych i środków, żeby je zakupić. Zwracamy się również z prośbą o pomoc do firm budowlanych o wsparcie przy pracach remontowych” – mówi ks. Grzegorz Weis, dyrektor Caritas Diecezji Pelplińskiej.

Przypominamy, że poszkodowanych w wyniku nawałnic wciąż można wesprzeć: wysyłając SMS z hasłem WICHURA pod numer 72052 (koszt 2,46 zł z VAT) lub dokonując wpłaty na konto Caritas Polska PL 77 1160 2202 0000 0000 3436 4384 – z dopiskiem WICHURA. Akcja trwa do 31 sierpnia br.
Czytaj także: Franciszek: Wyrażam wielkie uznanie dla inicjatywy Caritas Polska!

Caritas Polska/KAI

...

Dobro.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:46, 29 Sie 2017    Temat postu:

Bezdomni, uchodźcy, byli alkoholicy i narkomani. Wszyscy na jednym boisku
Redakcja | Sier 29, 2017
Paulo Amorim/Sipa USA/East News
Piłkarze reprezentacji Irlandii cieszą się ze zdobytego pucharu po wygranym finale z Ukrainą, Amsterdam 2015
Komentuj

Udostępnij
Komentuj

Ponad 500 bezdomnych, uchodźców oraz byłych alkoholików i narkomanów z 50 krajów weźmie udział w tegorocznych Piłkarskich Mistrzostw Świata Bezdomnych. Turniej rozpoczyna się 29 sierpnia w Oslo, stolicy Norwegii oraz potrwa do 5 września.


H
omeless World Cup jest rozgrywany od 2003 roku. Według organizatorów, inicjatywa ta ma włączać sport jako jedną z form „pomocy dla samopomocy” w wychodzeniu z ubóstwa, uzależnień i bezdomności.

Piłkarskie Mistrzostwa Świata Bezdomnych sponsorują takie instytucje jak ONZ, Europejska Unia Piłkarska – UEFA, światowe koncerny artykułów sportowych oraz kościelne i świeckie organizacje pomocy.
Czytaj także: Miało być skromnie, wyszło jak z bajki. Niezwykły ślub bezdomnych
Homeless World Cup, czyli turniej z zasadami

Pomysłodawcą Homeless World Cup jest Harald Schmied, redaktor naczelny ulicznej gazety Caritas w Grazu, „Megaphon”. Pomysł, który przedstawił podczas spotkania Międzynarodowej Sieci Gazet Ulicznych INSP w Anglii, natychmiast znalazł zwolenników. W pierwszym turnieju w Grazu uczestniczyło 18 drużyn.


Turniej piłki nożnej bezdomnych ma swoje zasady. Trwa zwykle tydzień, rozgrywa się około 200 meczów po 14 minut. Boisko ma wymiary 20 metrów długości i 14 metrów szerokości. Drużyna ma też znacznie mniejszą liczbę zawodników – nie 11, a czterech.

Co ważne, zawodnik musi mieć przynajmniej 16 lat i być bezdomnym na rok przed rozgrywkami oraz utrzymywać się ze sprzedaży ulicznej gazet. Dodatkowo w turnieju brać udział mogą także uchodźcy oraz borykający się z uzależnieniami.

It's a life-changing experience, says @IrishStLeague founder Sean Kavanagh, as teams jet off to #HomelessWorldCup [link widoczny dla zalogowanych] pic.twitter.com/XO7RHmaMeM

— Today FM News (@TodayFMNews) August 28, 2017


W ostatnich latach turniej rozgrywany był m.in. w Mediolanie (2009), Rio de Janeiro (2010), Paryżu (2011), Meksyku (2012), Poznaniu (2013), Chile (2014), Amsterdamie (2015) i Glasgow (2016).

O przygotowaniu bezdomnych do międzynarodowych rozgrywek powstał film fabularny o tytule „Boisko bezdomnych”:

Czytaj także: Bezdomni, którzy wychodzą na prostą. Poznaj ich historie

Źródło: KAI/og

...

Ciekawa pomoc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 6:12, 30 Sie 2017    Temat postu:

Współorganizatorka Balu Debiutantów: nie przeliczam czasu wyłącznie na pieniądze
Anna Malec | Sier 29, 2017

Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Współorganizatorka Balu Debiutantów i Międzynarodowych Obozów Maltańskich, Maria Starowieyska mówi o wolontariacie „po godzinach”, który daje moralny kręgosłup, o zaangażowanym społecznie biznesie i roli rodziny w wychowaniu do dobroczynności.

Anna Malec: Jak wspominasz swój Bal Debiutantów*?

Maria Starowieyska**: Debiutowałam w 2008 roku i wspominam to do dziś. Byłam jedną z młodszych debiutantek i bardzo zależało mi na tym, żeby pokazać wszystkim, że jestem w stanie sprostać temu wydarzeniu.

Do dzisiaj mam bardzo ciepłe relacje z wieloma uczestnikami tamtego Debiutu. To prawie 70 osób, które przez dwa tygodnie poznały swoje łzy, pot, zły i dobry humor, momenty wzlotów i upadków, uwieńczone ostatecznie pięknym balem. Te dwa tygodnie przed balem budują prawdziwe, trwałe relacje. Później zajęłam się koordynacją Debiutu, dzięki czemu przy kolejnych edycjach poznawałam coraz więcej osób.

Co dla Was znaczy „debiutować”?

Historycznie debiut związany był z zaprezentowaniem młodej osoby na salonach towarzyskich. Teraz już nie do końca o to chodzi. Po balu nie ma kolejnych spotkań „na salonach”, na które debiutanci byliby automatycznie zapraszani.

Debiutować teraz, oznacza poznać swoich rówieśników z szerokich kręgów towarzyskich i stworzyć razem z nimi grupę przyjaciół i znajomych.

To wydarzenie, które tworzy również relacje międzynarodowe, wielu debiutantów mieszka na stałe za granicą. To później owocuje w bardzo różny sposób. Między innymi to właśnie debiutanci licznie angażują się w organizację międzynarodowych obozów maltańskich dla osób niepełnosprawnych, czym ja też się zajmowałam przez lata.


Dobroczynność – normalna rzecz

Spotykacie się i integrujecie nie tylko towarzysko, ale też po to, by potem działać razem dobroczynnie. Dla Ciebie bal był początkiem takiej działalności?

Dla mnie początek był tak naprawdę wcześniej. Kiedy miałam 14 lat, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, wskoczyłam na miejsce opiekunki osoby niepełnosprawnej z polskiej grupy na obozie maltańskim. Wtedy właśnie zobaczyłam, jak można tańczyć z wózkami, jak szerokie międzynarodowe grono młodych ludzi realizuje się w takim wolontariacie, jak istotna jest nauka języków. Obóz to 500 osób 25 krajów świata, z czego około 200 to młodzi niepełnosprawni.

Wiem, że kiedy ma się 14 lat to robi się różne rzeczy – harcerstwo, kluby sportowe, spływy kajakowe, różne inne wakacyjne atrakcje. Ja dostałam tę szansę, że pojechałam na obóz i dzięki temu, kiedy miałam 25 lat, czyli rok temu, podjęłam się zorganizowania takiego właśnie obozu w Polsce.

Obóz to intensywna praca. Program zaczyna się bardzo wcześnie rano, kończy późno w nocy, wymaga wytrwałości i zaangażowania. Dlatego tak ważne jest, żeby brały w nim udział osoby, na które można liczyć pod względem tego, jak zachowają się w trudnych sytuacjach i co będą sobą reprezentować. Nie oczekujemy, że będą mieli gotowe odpowiedzi na wszystkie pytania, że obóz przepłynie bezproblemowo, ale chodzi o formę w jakiej to się robi. Ogromnie istotna jest kultura bycia razem i uśmiech – niezależnie od pogody czy zmęczenia wszyscy gramy do jednej bramki.
Czytaj także: Na czym polega wolontariat misyjny?


Czy Twoja chęć pomagania i zaangażowanie w wolontariat mają związek z Twoim pochodzeniem, czy bez względu na to czujesz, że to Twoja naturalna potrzeba, którą realizowałabyś gdybyś była np. córką rolnika?

Jestem taka, a nie inna, bo to wyniosłam z domu. Moja rodzina często organizuje albo bierze udział w wydarzeniach charytatywnych i pomocowych. Rodzice działają dobroczynnie odkąd pamiętam. Dla nas od zawsze to była normalna rzecz, że jak na przykład rodzice robili koncert dobroczynny, to wszyscy się angażowali i dom zamieniał się w biuro koncertu.

Oczywiście, bardzo pomaga, kiedy twoje środowisko również bierze udział w tego rodzaju inicjatywach. Nie trzeba wtedy wybierać między pójściem na imprezę a pomocą w jakimś wydarzeniu dobroczynnym, bo właśnie tam są twoi znajomi i chcesz być z nimi. Podobnie jest z wyjazdami i wakacjami. Jeśli wiem, że na międzynarodowy obóz z niepełnosprawnymi jedzie dużo moich znajomych, to dodaje mi to motywacji.

Nie potrafię powiedzieć co by było, gdybym pochodziła z innej rodziny. Większość ludzi, z którymi mam do czynienia, to rodziny o ziemiańskie, inteligencja, Polonia. Kto wie, może bym robiła coś, czego nie robię teraz, czyli np. pomagałabym w schroniskach dla zwierząt albo w hospicjum.


Pomagać może każdy

Po co to robisz? Nie szkoda Ci czasu? Nie wolałabyś zająć się jakimiś swoimi pasjami, rozwojem?

Mam różne umiejętności – zarządzania, organizacyjne, towarzyskie, jestem empatyczna. Mam w sobie takie cechy, które sprawiają, że realizując te projekty jestem zadowolona, wręcz szczęśliwa. Dostałam w życiu bardzo wiele i mam takie poczucie, że nie tylko powinnam, ale że też mogę wiele oddać.


Wygląda na to, że wolontariat zajmuje Cię bardziej niż codzienna, zwyczajna praca.

I tak i nie. Pomimo tego, że nadal jestem bardzo młoda, mam już spore doświadczenie zawodowe. Nie jestem wieczną wolontariuszką. Nie budzę się rano i nie organizuję tylko obozów czy debiutów, wszystko to robiłam poza studiami i poza normalną pracą. To nigdy nie było jakkolwiek płatne zajęcie. Mam raczej biznesowe podejście do życia, wiem w jakim kierunku chcę się rozwijać zawodowo i ile pracy będzie to ode mnie wymagać.

Kończą się Twoje działania wolontariackie, zaczynasz normalną pracę. Na świecie Twoje środowisko angażuje się na rzecz lokalnych społeczności dając im pracę, wspierając rozwój. Jak widzisz swoją przyszłość w tym kontekście – zajmując się biznesem i mając na celu rozwój tej społeczności wśród której jesteś?

Pomagać może każdy. W szczególności przedsiębiorcy – ludzie, którzy mają podejście biznesowe, którzy są w stanie wypracować realny zysk z wybranej działalności. Jeżeli tacy ludzi będą się czuli odpowiedzialni za człowieka obok i za kontekst, w którym razem żyją, to będą tworzyć dobro wspólne. Czy to poprzez zatrudnianie osób wykluczonych, czy to oddając części zysku albo reinwestując go w mądre projekty społeczne.


Wolontariat kształtuje charakter

Czyli zamieniasz dawanie ryby na wędkę?

Bardzo nie lubię tego sformułowania, bo najbardziej na nim cierpią ci, którym najprościej i zarazem najtrudniej jest pomóc. To powiedzenie niesamowicie ogranicza postrzeganie wielu problemów społecznych, szczególnie związanych z krajami trzeciego świata. Są takie grupy, którym po prostu trzeba dostarczać jedzenie czy leki, albo wysyłać na ich konta stałe przelewy wspierające. Niektórzy po prostu potrzebują tej przysłowiowej ryby. Tam gdzie można, trzeba oczywiście dawać wędkę, ale też nie zamykać się na grupy, które potrzebują pomocy w formie ryby.


A co Tobie osobiście dało zaangażowanie w wolontariat? Jak to wpłynęło na Twój charakter?

Zdecydowanie ukształtowało mój charakter. Dało mi moralny kręgosłup. Przez to, że zaczęłam wolontariat tak wcześnie z ludźmi, których znałam i z projektem, w którym się zakochałam, to nigdy nie miałam takiego podejścia do wolontariatu, że to jest coś co trzeba gdzieś, przez ileś godzin zrobić czy zaliczyć.

Dla mnie to było zawsze aktywne spędzanie czasu, świetnie się przy tym bawiąc i non stop uświadamianie sobie, że prawie wszystkie bariery są tylko w naszej głowie. Inaczej spędzałam swój czas i miałam poczucie, że robię coś dobrego, co daje innym radość albo przynajmniej wytchnienie w jakichś codziennych trudnościach.

Nie przeliczam swojego czasu czy zaangażowania wyłącznie na pieniądze – to dał mi wolontariat. Bardzo wiele rzeczy robię nie patrząc na zyski finansowe.

Masz świadomość, że to nie jest bardzo popularna postawa wśród Twoich rówieśników?

Ona jest popularna wśród ludzi w moim gronie. To, że ja byłam często liderem tych projektów nie znaczy, że jeśli mnie by tam nie było, to z tego grona nie wyłoniłby się inny lider. Na pewno by się wyłonił. To są ludzie, którzy dobrowolnie oddają swój wolny czas, przygotowują się i pracują pełną parą na wspólny cel. Moim zdaniem jest ich dużo.
Czytaj także: Dlaczego emocjonujemy się, gdy słyszymy o sławnych katolikach?



**Maria Starowieyska – urodzona w Krakowie, od kilku lat pracuje w Warszawie. Absolwentka socjologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, wciela w życie idee przedsiębiorczości społecznej i współodpowiedzialności. Fanka serialu „Przyjaciele” i książek Terry’ego Pratchetta.



* Bal Debiutantów – organizowany przez Jolantę hrabinę Mycielską, należącą do Związku Polskich Kawalerów Maltańskich, bal ma w Polsce chlubną tradycję. Spotykają się na nim przedstawiciele arystokratycznych rodzin o polskich korzeniach. Potomkowie Potockich, Radziwiłłów, Zamoyskich, a także politycy, naukowcy, ludzie kultury, znani aktorzy i reżyserzy, na co dzień rozsiani po całym świecie. Historia bali debiutantów sięga drugiej połowy XIX wieku. Pierwsze bale na angielskim dworze królewskim były okazją do zaprezentowania córek brytyjskiej arystokracji potencjalnym kandydatom na mężów. Najbardziej znanym jest Wiedeński Bal Debiutantów. Następnie dołączyły Paryż, Stany Zjednoczone, Ameryka Południowa, a od niedawna Moskwa i Kijów. Nasza polska „tradycja” sięga dopiero 1998 roku. W polskiej edycji debiutują nie tylko panny, ale też kawalerowie. Podczas dwóch tygodni poprzedzających bal, oprócz codziennej intensywnej nauki tańca debiutanci korzystają z mini wykładów na temat savoir vivre, odpowiedzialności obywatelskiej czy wolontariatu. Pierwszy bal miał miejsce w Krakowie. Dziewiąta edycja Balu Debiutantów odbędzie się już 2 września w Warszawie. Patronat medialny nad wydarzeniem objęła Aleteia.

...

Pomagamy tak naprawde sobie. Jezus o tym mowil.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:49, 30 Sie 2017    Temat postu:

Pomoc dla hospicjum pilnie potrzebna! Skończyły się pieniądze z NFZ

Dzisiaj, 30 sierpnia (07:50)

Hospicjum onkologiczne św. Krzysztofa na warszawskim Ursynowie potrzebuje wsparcia. Do końca roku jeszcze daleko, a już skończyły się pieniądze z NFZ i placówki nie stać na najbardziej podstawowe i potrzebne artykuły.
Hospicjum
/Paweł Balinowski /RMF FM

Hospicjum rocznie ma pod opieką 3200 pacjentów - około 1000 z nich przebywa w placówce, a ponad 2 tysiące jest otoczonych opieką w domach. Hospicjum stara się nie odmawiać pomocy nikomu, więc miesiąc w miesiąc wypracowuje nadwykonania. W skali miesiąca pomagamy poza kontraktem około 80 pacjentom więcej niż jest to wymagane - opisuje Karolina Hajko-Bartoszko z ursynowskiego hospicjum.

Przez ostatnie lata NFZ płacił za te nadwykonania co pół roku, więc m.in. dzięki dotacjom od darczyńców udawało się dopiąć budżet. Tym razem pojawił się duży problem, bo po pierwsze pieniądze mają pojawić się dopiero pod koniec roku, a po drugie nie ma jeszcze oficjalnej decyzji funduszu w tej sprawie.

Pracownicy NFZ, z którymi rozmawialiśmy zapewniają, że i tym razem nadwykonania zostaną pokryte, tyle że właśnie z końcem roku. Tymczasem w hospicjum przy Pileckiego 105 na Ursynowie trwa zaciskanie pasa. Pilnie potrzebna jest pomoc - finansowa i rzeczowa.

Potrzebne są najbardziej podstawowe artykuły. Zawsze w pierwszej kolejności potrzebne są pieluchomajtki i podkłady higieniczne dla pacjentów przebywających na oddziale stacjonarnym, bo to ten oddział generuje największe koszty - wylicza Karolina Chojka-Bartoszko. Inne niezbędne rzeczy to choćby krem przeciwodleżynowy, ręczniki, prześcieradła, ale też baterie do aparatury medycznej, czy nawet worki na śmieci.

Nie chodzi o to, byśmy pomagali kwotą tysiąca złotych, ale każdy z nas może kupić choćby mokre chusteczki czy kilka ręczników przy okazji zakupów w markecie, a potem po drodze do domu przywieźć je do hospicjum. Dla każdego z osobna to są drobne wydatki, ale ich suma robi różnicę - przekonuje Iga Kazimierczyk z fundacji "Przestrzeń dla Edukacji", która organizowała zbiórkę na rzecz hospicjum w mediach społecznościowych.

Jeśli chcemy pomóc - warto zadzwonić do hospicjum i spytać, co w tym momencie jest najbardziej potrzebne. Dary można przynosić do samej placówki lub też do urzędu dzielnicy Ursynów przy stacji metra Imielin.

Strona internetowa hospicjum
[link widoczny dla zalogowanych]
telefon: (22) 643 57 08


(mal)
Paweł Balinowski

...

W Warszawie nie ma? To co maja powiedziec np. Suwałki?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:52, 02 Wrz 2017    Temat postu:

Czego najbardziej potrzebują bezdomni? Rozmowa z duszpasterzem Wspólnoty Betlejem
Małgorzata Bilska | Wrz 02, 2017
REPORTER
Komentuj


Udostępnij 19    

Komentuj

 




Dachu nad głową? Też, jednak jest coś ważniejszego. Ale gdybyście chcieli wesprzeć niezwykłą inicjatywę duszpasterza bezdomnych, to tu jest doskonała okazja.


Z
ks. Mirosławem Toszą – założycielem i duszpasterzem Wspólnoty Betlejem, domu w Jaworznie, w którym mieszka z osobami bezdomnymi, laureatem nagrody ks. Józefa Tischnera w kategorii inicjatyw społecznych (2016), gościem tegorocznej Lednicy Seniora – rozmawia Małgorzata Bilska.

Małgorzata Bilska: Tuż przed wyprawą na Lednicę dowiedzieliście się o tym, że wspólnota ma szansę poszerzyć się o drugi dom. Jakie macie plany?

Ks. Mirosław Tosza: Chcemy skończyć rozbudowę i remont domu, który jest naszą siedzibą. Ten nowy jest niespodzianką. Tak się poskładało, że pojawiła się możliwość nabycia domu po sąsiedzku. Bardzo nas to cieszy.

Czym dom różni się od budynku? Betlejem w Jaworznie ma już 21 lat, Ksiądz ma duże doświadczenie.

Mamy hasło: Dom to są ludzie, a nie ściany. Budynek oznacza ściany.

Czyli?

Są u nas osoby, które mieszkają w domu, pracują na jego terenie. Prowadzimy pracownię rękodzieła, stolarnię, robimy ikony. Razem się modlimy. Są też takie, które poszły do pracy na zewnątrz i pojawił się problem, bo sporo czasu tam spędzają. Nie mają sił lub ochoty prowadzić z nami życia wspólnego. Zastanawiamy się, jak to pogodzić.

Będę drążyć – czym dom jest?

Miejscem, w którym mieszkają ludzie, którzy w pewnym momencie zdecydowali się na to, że będą razem. Rodzinę tworzą małżonkowie z dziećmi. Razem mieszkają, żeby okazywać sobie miłość, towarzyszyć w rozwoju. Cieszyć się sobą i kłócić. My mamy podobnie. Czego najbardziej potrzebują osoby bezdomne?
Czytaj także: Bezdomni, uchodźcy, byli alkoholicy i narkomani. Wszyscy na jednym boisku

Często słyszymy, że ubrania, jedzenia, dachu nad głową. A podstawowym brakiem, co widać w samym sformułowaniu, jest brak domu. Nie w sensie materialnym, ale relacji – więzi, przyjaciół, osób bliskich. Można mieszkać w jednym budynku i nie rozmawiać, nie interesować się sobą. Być obcym. Żyć na własną rękę. Zależało nam na tym, żeby dom był przestrzenią, w której ludzie się poznają i wspierają.

Staramy się rozumieć dom w sposób absolutnie podstawowy. To jest wspólnota życia, modlitwy, posiłku. Wzajemna troska, też – odpowiedzialność. Jesteśmy tu nie tylko dla siebie, odpowiadamy za siebie nawzajem. Za to, w jakim kierunku pójdzie nasze życie.

To, co robię i czego nie robię, ma wpływ na tych, z którymi mieszkam. W największym skrócie. Dom nie jest przytułkiem czy noclegownią. Ma nas nauczyć normalnego, zwyczajnego funkcjonowania. Nie chcemy, żeby wszystko było podane na tacy pod nos.

W Ewangelii zażyłość jest ważniejsza od pokrewieństwa. Wynika ze słuchania Słowa Bożego i wprowadzania go w życie. Nie tylko w sensie literalnym, jako czytania słowa z księgi. Słowem jesteśmy jedni dla drugich. Bardzo ważne jest odczytywanie siebie nawzajem jako księgi. Braterstwo z drugim ma początek w tym, że jestem go ciekaw, chcę go czytać. Jego życie, opowieść, historię… A potem na nie odpowiedzieć.

Mówi Ksiądz o miłości braterskiej. Jak okazywać tę miłość osobom bezdomnym spotkanym na ulicy?

Zazwyczaj nic o nich nie wiemy. Najpierw zapytajmy o imię. Trzeba pokazać, że ta osoba nie jest dla nas tylko kłopotem, jakimś casusem do rozstrzygnięcia – dawać pieniądze, czy nie dawać? Jeśli ktoś chce, można mieć uniwersalną zasadę, że nie. Ale dużo się wyjaśnia w konkretnej rozmowie z taką osobą. Okażmy jej człowieczeństwo.

Dom stanowi antytezę ulicy. To tu stajemy się anonimowi, każdy jest na niej tylko okazjonalnym przechodniem.

Na ulicy w Ewangelii działo się dużo pięknych rzeczy. W drodze, w bramach, przy studni, nawiązywały się relacje. Nie były to zaplanowane wizyty w ustalonych godzinach. Jak w kancelarii parafialnej… To zależy od naszej wrażliwości, uważności na innych. Na ulicy Jezus powołał większość apostołów.

Wspólnota pokrewieństwa oznacza rodzeństwo, ojca i matkę. Gdzie jest miejsce dla kobiety w męskim Betlejem?

Naszą patronką jest św. Teresa z Lisieux. Słuchała dużo kazań, w których pod niebiosa wychwalano przywileje Matki Bożej. Nie była już w stanie słuchać o jej wyniesieniu, przywilejach… Trzeba mówić, że była jedną z nas, żyła z wiary tak, jak my (to są sformułowania Teresy). Przybliżać Ją.

W Polsce Matka Boża jest królową. To królowa decyduje w sferze publicznej. Maryi zdarzało się popełniać błędy? Trudno lubić kogoś, kto nigdy ani razu błędu nie popełnił.

Ciekawe… Na pewno nie grzeszyła.

Zgubiła syna podczas pielgrzymki do Jerozolimy na Święto Paschy, przez 3 dni szukała go z Józefem!

Jezus nie był chowany na maminsynka, przyspawanego do nogi mamy. Dawała mu wolność. Cały dzień szła z pielgrzymami, dopiero wieczorem się zorientowała, że go nie ma. A miała wyjątkowego synka. Jak mało kto miała tytuł do tego, żeby go pilnować.

Popełniała błędy? Jakikolwiek błąd wychowawczy? Przesoliła zupę?

Postawiłbym pytanie: Czy jest taki błąd, który nie jest grzechem? Wynika tylko z tego, że jesteśmy ludźmi, mylnie oceniamy daną sytuację? Bałbym się Matki Bożej, która była bezbłędna.

Nie była wszechwiedząca, to atrybut samego Boga.

No nie była (śmiech). Nie rozumiała wielu rzeczy. Anioł do niej mówił, a ona nie wiedziała dokładnie, o co chodzi. Wsypanie zbyt dużej ilości soli do zupy jest błędem z punktu widzenia sztuki kulinarnej (śmiech). Więc chyba mogła się mylić.

Teresa jest dla Was jak siostra. Relacja z matką może być – dla facetów po przejściach – znacznie trudniejsza.

Odkrywamy ją. Od początku dużo się uczymy od Teresy, jest naszą główną patronką. I jest inspirująca dla życia wspólnotowego. Opisała swoje problemy z traktowaniem osób, których się we wspólnocie nie znosi. 2 lata przed śmiercią nie bała się napisać, że jest w klasztorze siostra, której nie znosi… Ale za to już wie, jak sobie radzić z niechcianymi emocjami.

Maryja kogoś po ludzku nie znosiła?

Pod krzyżem spotkała się z krzywdzicielami syna. Zadali mu okrutne cierpienia, była ich świadkiem. Nie było w niej nieuporządkowania. Mógł być opór w sytuacji spotkania z krzywdą. Nienawiść? Nie. Czy mogła się denerwować, niecierpliwić? Bała się. Pan Jezus lękał się śmierci, pocił się krwawym potem. Czemu ona miałaby się nie bać?
Czytaj także: „Szafa Przyjaciół” – nowy ciucholand dla bezdomnych

Jeden z naszych mieszkańców, Marek, odmawia różaniec każdego dnia. Razem z siostrami klauzurowymi przez telefon. Chodzi wokół domu, tam i z powrotem. Praktykuje nie tylko osobistą pobożność maryjną, modli się za nas.

Być może dom, którego propozycję kupna dostaliśmy, on wymodlił. Teraz trzeba wymodlić pieniądze, żeby mógł należeć do nas. Wróciliśmy z pielgrzymki na Jasną Górę, powstała po niej oddolna grupa różańcowa. Założyły ją osoby bezdomne we wspólnocie. To dla mnie największa radość, bo w ogóle w tym nie maczałem palców. I nagle pojawia się nowy dom. Poświęcimy go Matce Bożej. Chłopy czasem o mamie zapominają, ale Ona z nami była.

Zachęcamy do finansowego wsparcia inicjatywy, o której tu mowa. Przelewy można wysyłać na konto podane na stronie internetowej Stowarzyszenia Betlejem. Z dopiskiem: „Darowizna na remont i rozbudowa domu”.

...

Zapomina sie o pomocy duchowej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:24, 06 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Raporty specjalne
Szlachetna Paczka
6 dowodów na to, że wolontariat daje pracę
6 dowodów na to, że wolontariat daje pracę

Dzisiaj, 6 września (13:56)

Z czym kojarzy Ci się słowo „wolontariusz”? Przychodzą Ci na myśl młodzi ludzie w kolorowych koszulkach na imprezach masowych czy starsze panie opiekujące się bezdomnymi kotami? Wolontariat to dla jednych fajna zabawa, dla innych sposób na spełnienie w życiu. Ale jest jeszcze jedna korzyść z bycia wolontariuszem, o której w ogóle się nie mówi. Przedstawiamy 6 dowodów na to, że doświadczenie w wolontariacie daje pracę!
Wolontariusze Szlachetnej Paczki
/Agnieszka Ozga-Woznica /
1. Nie magister, lecz chęć szczera!

Wiele osób narzeka, że po ukończeniu studiów nie może znaleźć pracy. Ja wciąż studiuję, a już przekonałem się na własnej skórze, że każdy wolontariat, staż czy praktyki pozwalają bardzo mocno wyprzedzić rówieśników na rynku pracy - mówi Damian Markowski. Został wolontariuszem na pierwszym roku studiów, nie mając żadnego doświadczenia zawodowego. Teraz jest już na trzecim roku i pracuje jako Project Manager w firmie IT. W swojej pracy robię praktycznie to samo, co robiłem podczas wolontariatu: rozpoznaję potrzeby klienta, ustalam plan działania, deleguję zadania i pilnuję, żeby wszystko było wykonane na czas. Bez doświadczenia zdobytego na wolontariacie w życiu nie dostałbym tej pracy! - uśmiecha się Damian. Wolontariat może być naprawdę bardzo mocnym punktem w CV, którym można chwalić się podczas rozmowy rekrutacyjnej. Z mojego doświadczenia wynika, że pracodawca mając do wyboru magistra, który ukończył super kierunek, ale nie ma żadnego doświadczenia oraz studenta z bogatym CV w wolontariacie, bez wahania zaprosi na rozmowę tego drugiego - podkreśla Damian Markowski.
2. Chcę pracować z ludźmi, nie z menadżerami!

Na rozmowy o pracę przychodzą do mnie bardzo ciekawi, młodzi ludzie, ale zwykle ich hobby, czyli to, co robią po pracy, polega raczej na inwestowaniu w siebie: jazda na koniu, gra w tenisa, turystyka... A tutaj młody człowiek napisał w CV, że swój wolny czas poświęca na aktywności społeczne. To jest coś niecodziennego - przyznaje Piotr Rak, który zatrudnił w swojej firmie byłego wolontariusza Szlachetnej Paczki. To nie była standardowa rozmowa kwalifikacyjna. Zamiast rozmawiać o wykształceniu i doświadczeniu zawodowym, Bartek przez 2 godziny z pasją i zaangażowaniem opowiadał mi o swoich przeżyciach w wolontariacie. Kompetencje to jest rzecz nabyta. Kompetencje można wypracować, można się ich wyuczyć. Z perspektywy pracodawcy można je nawet kupić, zatrudniając coraz lepszych pracowników. Ale ja chcę pracować przede wszystkim z ludźmi, dopiero później z menadżerami - mówi prezes Rak.
3. Jestem na studiach i rozkręcam własną firmę!

Klaudia od zawsze marzyła o prowadzeniu własnej firmy. Aby zrealizować swój cel, wybrała nawet specjalnie kierunek studiów. Co jednak zrobić z dużą ilością wiedzy teoretycznej bez jakiegokolwiek doświadczenia? Podczas studiów chciałam zdobyć wiedzę i umiejętności pozwalające na przełamanie się i zrobienie pierwszego kroku. Po praktykę zgłosiłam się na wolontariat: miałam sporo wolnego czasu i chciałam sprawdzić się jako osoba zarządzająca projektem. Jako Lider Paczki miałam trzydziestu wspaniałych wolontariuszy, którzy mi ufali, byli bardzo zaangażowani i robili wszystko na czas. Byłam bardzo dumna z siebie, bo to ja zarządzałam tym zespołem, więc każdy wielki sukces wolontariusza był także moim zwycięstwem. Skoro sprawiłam, że cały Rejon mógł wydajnie działać, czemu bałam się zrobić to samo z moją przyszłą karierą? Usiadłam, napisałam biznes plan i strategię rozwoju mojej firmy. Dostałam dotację dla młodych przedsiębiorców i już niedługo ruszam z własnym biznesem! - mówi Klaudia.
4. Nie chciałam pomagać, chciałam tylko wpisu w CV!

Ania od dziecka chciała zostać nauczycielką. Marzyła, by stojąc przy tablicy, opowiadać dzieciom o przygodach Tomka Sawyera i dzieci z Bullerbyn. Jednak na 4. roku studiów zdała sobie sprawę, że nie ma żadnego doświadczenia zawodowego. Na forum studenckim zobaczyła ogłoszenie o nowym wolontariacie w Bydgoszczy. Przeczytała opis: całoroczna praca z dzieckiem nad poprawą jego wyników w nauce i rozwojem osobistym. Wszystko pasowało jak ulał do doświadczenia przyszłego nauczyciela.

Moje podejście było wtedy bardzo praktyczne: nie chciałam pomagać, chciałam tylko wpisu w CV - mówi Ania. W styczniu wstąpiła do Akademii Przyszłości zaczęła pracę z 13-letnim Beniaminem. W międzyczasie zaczęła angażować się w różnorodne wydarzenia, jakie odbywały się w ramach wolontariatu. Organizowałam Dzień Dziecka i spotkania ze znanymi aktorami, znalazłam biuro dla zarządu Akademii w Bydgoszczy. I nagle okazało się, że organizowanie wydarzeń całkiem nieźle mi wychodzi. Wtedy traktowałam to tylko jako fajne wyzwanie, bo jednak cały czas chciałam być nauczycielem. Powtarzałam sobie: Doświadczenie, doświadczenie, doświadczenie... Nigdy nie wiadomo, do czego ci się to przyda - opowiada Ania.

Po skończeniu studiów Ania wywróciła swoje plany zawodowe do góry nogami i bez kompleksów wkroczyła na rynek pracy. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej w agencji PR-owej zapytano mnie, czym zajmowałam się w Akademii. Zaczęłam wymieniać jednym tchem: organizowanie dużych wydarzeń przy praktycznie zerowym budżecie, angażowanie mediów w projekty, o których wcześniej nawet nie słyszały, łączenie ludzi z różnych światów i środowisk wokół jednej idei. Sporo, jak na "zwykły" wolontariat, prawda? - opowiada z uśmiechem dziewczyna.
Szlachetna Paczka: Grzegorz Krychowiak odwiedził panią Aleksandrę i jej niepełnosprawną córkę
5. Rzuciłam etat i zostałam bizneswoman!

Jej przygoda z wolontariatem zaczęła się 10 lat temu. Wtedy była studentką pedagogiki, łapiącą dorywcze prace i szukającą swojego miejsca w życiu. Teraz jest żoną, mamą dwójki dzieci, początkującym przedsiębiorcą i... dalej jest wolontariuszką. Cały czas zastanawiam się, dlaczego nie potrafię zostawić tego wolontariatu. Ale on po prostu chyba zmienił całe moje życie - mówi Ewa. Chodzi przede wszystkim o mój rozwój bardzo osobisty: nabieranie odwagi, by coś zmieniać. To właśnie dzięki wolontariatowi ja - córka etatowców, która wyssała z mlekiem matki przekonanie o tym, że etat jest the best i to najlepiej jeden na całe życie, ja - mam odwagę podjąć próbę rozkręcenia swojej własnej firmy. Nie wiem, czy ta próba zakończy się sukcesem. Jednak gdziekolwiek mnie ta przygoda nie zaprowadzi - wygrałam, bo dałam sobie szansę i podjęłam wyzwanie! - mówi Ewa.
6. Dam panu pracę... po znajomości.

Jechałem przez miasto i nagle zobaczyłem, że pali mi się rezerwa. Otwieram portfel, a tam ostatnie 10 złotych. Pomyślałem: "I co dalej, Wojtek?". Następnego dnia poszedłem na zajęcia. Jak co rano mijałem po drodze uczelniany basen. Olśniło mnie. Mam papiery ratownika, więc może tam się jakoś zahaczę? Wchodzę z CV w ręku, ale pani w sekretariacie mówi, że nikogo nie potrzebują. Wtedy w otwartych drzwiach gabinetu staje dyrektorka ośrodka.
- Proszę, niech pan wejdzie do gabinetu - mówi, zapraszając mnie gestem do środka. - Co pana sprowadza?
- Jestem ratownikiem, szukam pracy - mówię. Dyrektorka przyjrzała mi się uważnie i po chwili odparła: - Nie mamy wolnych etatów, ale ja panu załatwię coś na umowę zlecenia.
- Ale podobno nie ma pracy.
- No nie ma, ale ja panu załatwię, powiedzmy, po znajomości.
- Ale... ja pani nie znam.
- Ale ja pana znam.
- Skąd?
- Bo ja z mężem robiłam Szlachetną Paczkę. I widziałam pana wczoraj w magazynie, był pan w takiej czerwonej koszulce wolontariusza.
Polscy modele, projektanci i artyści również wspierają Szlachetną Paczkę

Podejmij wyzwanie!

Oto prawdziwe historie wolontariuszy SZLACHETNEJ PACZKI i AKADEMII PRZYSZŁOŚCI. Chcesz dopisać swoją?
Zostań wolontariuszem SZLACHETNEJ PACZKI lub AKADEMII PRZYSZŁOŚCI. Wejdź na [link widoczny dla zalogowanych] i wypełnij krótki formularz. Liczba miejsc ograniczona - nie zwlekaj!

(adap)
Materiały prasowe

...

Tak. Porzuccie wyobrazenie pracy jako dzialania tylko dla kasiory.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:24, 06 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Raporty specjalne
Szlachetna Paczka
6 dowodów na to, że wolontariat daje pracę
6 dowodów na to, że wolontariat daje pracę

Dzisiaj, 6 września (13:56)

Z czym kojarzy Ci się słowo „wolontariusz”? Przychodzą Ci na myśl młodzi ludzie w kolorowych koszulkach na imprezach masowych czy starsze panie opiekujące się bezdomnymi kotami? Wolontariat to dla jednych fajna zabawa, dla innych sposób na spełnienie w życiu. Ale jest jeszcze jedna korzyść z bycia wolontariuszem, o której w ogóle się nie mówi. Przedstawiamy 6 dowodów na to, że doświadczenie w wolontariacie daje pracę!
Wolontariusze Szlachetnej Paczki
/Agnieszka Ozga-Woznica /
1. Nie magister, lecz chęć szczera!

Wiele osób narzeka, że po ukończeniu studiów nie może znaleźć pracy. Ja wciąż studiuję, a już przekonałem się na własnej skórze, że każdy wolontariat, staż czy praktyki pozwalają bardzo mocno wyprzedzić rówieśników na rynku pracy - mówi Damian Markowski. Został wolontariuszem na pierwszym roku studiów, nie mając żadnego doświadczenia zawodowego. Teraz jest już na trzecim roku i pracuje jako Project Manager w firmie IT. W swojej pracy robię praktycznie to samo, co robiłem podczas wolontariatu: rozpoznaję potrzeby klienta, ustalam plan działania, deleguję zadania i pilnuję, żeby wszystko było wykonane na czas. Bez doświadczenia zdobytego na wolontariacie w życiu nie dostałbym tej pracy! - uśmiecha się Damian. Wolontariat może być naprawdę bardzo mocnym punktem w CV, którym można chwalić się podczas rozmowy rekrutacyjnej. Z mojego doświadczenia wynika, że pracodawca mając do wyboru magistra, który ukończył super kierunek, ale nie ma żadnego doświadczenia oraz studenta z bogatym CV w wolontariacie, bez wahania zaprosi na rozmowę tego drugiego - podkreśla Damian Markowski.
2. Chcę pracować z ludźmi, nie z menadżerami!

Na rozmowy o pracę przychodzą do mnie bardzo ciekawi, młodzi ludzie, ale zwykle ich hobby, czyli to, co robią po pracy, polega raczej na inwestowaniu w siebie: jazda na koniu, gra w tenisa, turystyka... A tutaj młody człowiek napisał w CV, że swój wolny czas poświęca na aktywności społeczne. To jest coś niecodziennego - przyznaje Piotr Rak, który zatrudnił w swojej firmie byłego wolontariusza Szlachetnej Paczki. To nie była standardowa rozmowa kwalifikacyjna. Zamiast rozmawiać o wykształceniu i doświadczeniu zawodowym, Bartek przez 2 godziny z pasją i zaangażowaniem opowiadał mi o swoich przeżyciach w wolontariacie. Kompetencje to jest rzecz nabyta. Kompetencje można wypracować, można się ich wyuczyć. Z perspektywy pracodawcy można je nawet kupić, zatrudniając coraz lepszych pracowników. Ale ja chcę pracować przede wszystkim z ludźmi, dopiero później z menadżerami - mówi prezes Rak.
3. Jestem na studiach i rozkręcam własną firmę!

Klaudia od zawsze marzyła o prowadzeniu własnej firmy. Aby zrealizować swój cel, wybrała nawet specjalnie kierunek studiów. Co jednak zrobić z dużą ilością wiedzy teoretycznej bez jakiegokolwiek doświadczenia? Podczas studiów chciałam zdobyć wiedzę i umiejętności pozwalające na przełamanie się i zrobienie pierwszego kroku. Po praktykę zgłosiłam się na wolontariat: miałam sporo wolnego czasu i chciałam sprawdzić się jako osoba zarządzająca projektem. Jako Lider Paczki miałam trzydziestu wspaniałych wolontariuszy, którzy mi ufali, byli bardzo zaangażowani i robili wszystko na czas. Byłam bardzo dumna z siebie, bo to ja zarządzałam tym zespołem, więc każdy wielki sukces wolontariusza był także moim zwycięstwem. Skoro sprawiłam, że cały Rejon mógł wydajnie działać, czemu bałam się zrobić to samo z moją przyszłą karierą? Usiadłam, napisałam biznes plan i strategię rozwoju mojej firmy. Dostałam dotację dla młodych przedsiębiorców i już niedługo ruszam z własnym biznesem! - mówi Klaudia.
4. Nie chciałam pomagać, chciałam tylko wpisu w CV!

Ania od dziecka chciała zostać nauczycielką. Marzyła, by stojąc przy tablicy, opowiadać dzieciom o przygodach Tomka Sawyera i dzieci z Bullerbyn. Jednak na 4. roku studiów zdała sobie sprawę, że nie ma żadnego doświadczenia zawodowego. Na forum studenckim zobaczyła ogłoszenie o nowym wolontariacie w Bydgoszczy. Przeczytała opis: całoroczna praca z dzieckiem nad poprawą jego wyników w nauce i rozwojem osobistym. Wszystko pasowało jak ulał do doświadczenia przyszłego nauczyciela.

Moje podejście było wtedy bardzo praktyczne: nie chciałam pomagać, chciałam tylko wpisu w CV - mówi Ania. W styczniu wstąpiła do Akademii Przyszłości zaczęła pracę z 13-letnim Beniaminem. W międzyczasie zaczęła angażować się w różnorodne wydarzenia, jakie odbywały się w ramach wolontariatu. Organizowałam Dzień Dziecka i spotkania ze znanymi aktorami, znalazłam biuro dla zarządu Akademii w Bydgoszczy. I nagle okazało się, że organizowanie wydarzeń całkiem nieźle mi wychodzi. Wtedy traktowałam to tylko jako fajne wyzwanie, bo jednak cały czas chciałam być nauczycielem. Powtarzałam sobie: Doświadczenie, doświadczenie, doświadczenie... Nigdy nie wiadomo, do czego ci się to przyda - opowiada Ania.

Po skończeniu studiów Ania wywróciła swoje plany zawodowe do góry nogami i bez kompleksów wkroczyła na rynek pracy. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej w agencji PR-owej zapytano mnie, czym zajmowałam się w Akademii. Zaczęłam wymieniać jednym tchem: organizowanie dużych wydarzeń przy praktycznie zerowym budżecie, angażowanie mediów w projekty, o których wcześniej nawet nie słyszały, łączenie ludzi z różnych światów i środowisk wokół jednej idei. Sporo, jak na "zwykły" wolontariat, prawda? - opowiada z uśmiechem dziewczyna.
Szlachetna Paczka: Grzegorz Krychowiak odwiedził panią Aleksandrę i jej niepełnosprawną córkę
5. Rzuciłam etat i zostałam bizneswoman!

Jej przygoda z wolontariatem zaczęła się 10 lat temu. Wtedy była studentką pedagogiki, łapiącą dorywcze prace i szukającą swojego miejsca w życiu. Teraz jest żoną, mamą dwójki dzieci, początkującym przedsiębiorcą i... dalej jest wolontariuszką. Cały czas zastanawiam się, dlaczego nie potrafię zostawić tego wolontariatu. Ale on po prostu chyba zmienił całe moje życie - mówi Ewa. Chodzi przede wszystkim o mój rozwój bardzo osobisty: nabieranie odwagi, by coś zmieniać. To właśnie dzięki wolontariatowi ja - córka etatowców, która wyssała z mlekiem matki przekonanie o tym, że etat jest the best i to najlepiej jeden na całe życie, ja - mam odwagę podjąć próbę rozkręcenia swojej własnej firmy. Nie wiem, czy ta próba zakończy się sukcesem. Jednak gdziekolwiek mnie ta przygoda nie zaprowadzi - wygrałam, bo dałam sobie szansę i podjęłam wyzwanie! - mówi Ewa.
6. Dam panu pracę... po znajomości.

Jechałem przez miasto i nagle zobaczyłem, że pali mi się rezerwa. Otwieram portfel, a tam ostatnie 10 złotych. Pomyślałem: "I co dalej, Wojtek?". Następnego dnia poszedłem na zajęcia. Jak co rano mijałem po drodze uczelniany basen. Olśniło mnie. Mam papiery ratownika, więc może tam się jakoś zahaczę? Wchodzę z CV w ręku, ale pani w sekretariacie mówi, że nikogo nie potrzebują. Wtedy w otwartych drzwiach gabinetu staje dyrektorka ośrodka.
- Proszę, niech pan wejdzie do gabinetu - mówi, zapraszając mnie gestem do środka. - Co pana sprowadza?
- Jestem ratownikiem, szukam pracy - mówię. Dyrektorka przyjrzała mi się uważnie i po chwili odparła: - Nie mamy wolnych etatów, ale ja panu załatwię coś na umowę zlecenia.
- Ale podobno nie ma pracy.
- No nie ma, ale ja panu załatwię, powiedzmy, po znajomości.
- Ale... ja pani nie znam.
- Ale ja pana znam.
- Skąd?
- Bo ja z mężem robiłam Szlachetną Paczkę. I widziałam pana wczoraj w magazynie, był pan w takiej czerwonej koszulce wolontariusza.
Polscy modele, projektanci i artyści również wspierają Szlachetną Paczkę

Podejmij wyzwanie!

Oto prawdziwe historie wolontariuszy SZLACHETNEJ PACZKI i AKADEMII PRZYSZŁOŚCI. Chcesz dopisać swoją?
Zostań wolontariuszem SZLACHETNEJ PACZKI lub AKADEMII PRZYSZŁOŚCI. Wejdź na [link widoczny dla zalogowanych] i wypełnij krótki formularz. Liczba miejsc ograniczona - nie zwlekaj!

(adap)
Materiały prasowe

...

Tak. Porzuccie wyobrazenie pracy jako dzialania tylko dla kasiory.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:40, 07 Wrz 2017    Temat postu:

Zaczynali od faksów. Dziś budują szkoły, przychodnie i studnie. Salezjański Wolontariat Misyjny
Przemysław Radzyński | Wrz 06, 2017

SWM "Młodzi światu"
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Wolontariat misyjny nauczył mnie, że spotkanie z drugim człowiekiem jest najważniejsze. Bardzo trudno było mi się tego nauczyć, bo z natury jestem nastawiona tak, że to praca i działanie są najważniejsze. A nie są.

O 20-letniej historii Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego „Młodzi Światu” opowiada Joanna Stożek. Asia była w grupie pierwszych wolontariuszy, od których w 1997 roku zaczął się SWM. Była na misjach w Kenii, Rosji, Sudanie Południowym i Nigerii. Dziś jest wiceprezesem SWM-u.

Przemysław Radzyński: Jesteś jedną z osób, które były u początku Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego? Jak zaczęła się historia SWM-u?

Joanna Stożek: Szczerze mówiąc nigdy nie myślałam o misjach. Miałam 16 lat. Byłam w liceum. Bardzo mocno angażowałam się w różne działania salezjańskie w mojej parafii na krakowskich Dębnikach. Współpracowałam z „szalonym” księdzem – Andrzejem Polichtem. Pomagałam mu organizować m.in. wakacje dla dzieci. Z ok. 200-osobową grupą salezjańskiej młodzieży byliśmy razem na pielgrzymce do Częstochowy. Spotkaliśmy dwóch przyjaciół ks. Andrzeja – misjonarzy z Kenii i Zambii.
Czytaj także: Chcę wyjechać na misje. Co mnie tam czeka?

Widząc, że jesteśmy bardzo zainteresowani ich opowieściami stwierdzili: „Skoro tak bardzo się interesujecie, to sami przyjedźcie i zobaczcie jak tam jest”. Na początku wzięliśmy to za żart. Ale ks. Andrzej szybko podchwytywał szalone pomysły. Zaraz po wakacjach utworzyliśmy grupę misyjną. Sfinansowaliśmy pierwszy projekt misyjny, spotykaliśmy się z misjonarzami, którzy odwiedzali Polskę w czasie swoich urlopów i… zaczęliśmy przygotowywać się do wyjazdu.

To był rok 1997.

To był czas, kiedy nie było internetu… Kontaktowaliśmy się z misjonarzami jedynie za pośrednictwem faksu – tradycyjne listy bardzo długo dochodziły. Ponieważ oni też nie mieli stałego dostępu do faksu, to wymienialiśmy się informacjami co parę miesięcy.

Pamiętasz jakiś faks?

Do tej pory widzę przed oczami faks, na którym wymienionych jest kilka placówek, do których miało wyjechać pierwszych 10 osób. Wśród nich był opis placówki, która jest położona na półpustyni, gdzie nie ma regularnego dostępu do prądu. Pomyślałam, że to moje wymarzone miejsce. Później okazało się, że ja właśnie tam zostałam posłana.

Do Korr, na północy Kenii.

Tak, pośród bardzo tradycyjnych plemion – Samburu i Rendille. W tamtym czasie generator prądu w misji włączany był raz dziennie na dwie godziny. Nie było dostępu do żadnej komunikacji. Przez dwie godziny trzeba było jechać do miasta, gdzie z resztą świata można było skontaktować się przez radio.

To był wyjazd, który przemienił moje życie. Od tamtego czasu minęło 18 lat, a ja ciągle angażuję się w działalność misyjną. Spotkałam wspaniałych ludzi, którzy praktycznie nic nie mieli. Mieszkają w chatkach podobnych do igloo, tylko pokrytych skórami czy tekturą. Jedzą tylko raz dziennie. Bardzo ubodzy, ale równocześnie bardzo radośni i gościnni. Niesamowicie mnie to urzekło. Przychodziliśmy do nich, a oni dzielili się z nami wszystkim, co mieli. To było niesamowite przeżycie.
Czytaj także: Na czym polega wolontariat misyjny?

Ważnym elementem tego wyjazdu było dla mnie spotkanie z misjonarzami – salezjanami, którzy pracowali tam przez kilkadziesiąt lat. Dla mnie to było niesamowite świadectwo oddania życia. Myśmy wyjechali na dwa miesiące – oni wyjechali na całe życie. To ich świadectwo najbardziej skłoniło mnie do tego, żeby bardziej zaangażować się w misje.

Ten pierwszy wyjazd to miał być wasz cel…

Gdy zobaczyliśmy, jakie są potrzeby na miejscu, jak misjonarze potrzebują wsparcia ludzi świeckich, to postanowiliśmy, że będziemy robić to dalej i z większym zaangażowaniem. Powstało stowarzyszenie. Od tamtej pory na misje wyjechało już ponad 400 osób do Afryki, Ameryki Południowej, Azji i Europy Wschodniej.

To symptomatyczne, bo opowiadasz o ludziach, których tam spotkałaś, a nie powiedziałaś, co Ty tam robiłaś. To, co się robi na misji, jest drugorzędne? Ważniejsza jest sama obecność?

Ja mam naturę działaczki. Praca jest dla mnie ważna. Jak jestem skupiona na jakimś zadaniu, to działanie jest dla mnie najważniejsze. Ale – i myślę, że tego nauczyły mnie też misje – że to ludzie są najważniejsi. Tak naprawdę możemy zrobić tam na miejscu niewiele, ale najważniejsze jest to, co zostawimy w sercach ludzi. I też to, co oni zostawiają w naszych sercach. To przemienia życie.

Ale wrócę do tego pytania – czym się zajmowaliście na misji w Kenii?

Robiliśmy to, co było potrzebne na miejscu – wykonywaliśmy drobne prace remontowe w budynkach misji i organizowaliśmy czas dzieciom i młodzieży.

A dziś, 20 lat później, co robi się na wyjazdach misyjnych?

Praca wolontariuszy na misjach bardzo się sprofesjonalizowała. Nie wykonujemy już tylko drobnych prac, ale często jedziemy z konkretnym planem. Dziś staramy się dopasowywać umiejętności wolontariuszy do potrzeb placówek, do której jadą. Także pobyt jest dłuższy. Bo na początku to był miesiąc lub dwa, a teraz standardem jest rok. W tym czasie faktycznie można zrobić coś konkretnego.

SWM mocno w tym czasie się sprofesjonalizował.

Zatrudnionych jest kilkunastu pracowników, ale ciągle jest też wielu wolontariuszy, to oni są podstawą organizacji. Jest biuro. Są struktury, które na szczęście nie zabijają ducha. Zmieniła się też skala działań. Na początku robiliśmy bardzo drobne rzeczy. Dopiero później zaczęliśmy budować szkoły, przychodnie, studnie.
Czytaj także: W Helence była harmonia – poruszająca rozmowa z Teresą Kmieć

Zaczęliśmy tworzyć profesjonalne filmy. W Krakowie wybudowaliśmy Wioski Świata – Park Edukacji Globalnej. Działamy na większą skalę i staramy się dotrzeć do większej liczby ludzi.

Czego nauczył Cię Wolontariat?

Wszystkiego! Wszystkiego, co potrafię w sprawach zawodowych – od rozliczania projektów i zarządzanie pracownikami po kwestie prawne związane z umowami i bardzo wiele innych rzeczy – nauczył mnie właśnie Wolontariat.

Poza profesjonalnymi rzeczami – szczególnie będąc na misjach – doświadczyłam ważnych i bliskich spotkań z ludźmi, ale też głębokiego spotkania z Bogiem. Wolontariat misyjny nauczył mnie zwracania większej uwagi na drugiego człowieka, że to spotkanie z nim jest najważniejsze. Bardzo trudno było mi się tego nauczyć, bo tak jak mówiłam, z natury jestem nastawiona tak, że to praca i działanie są najważniejsze. A nie są.

...

To jest piekne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 8:31, 08 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Tona wełnianych czapek od "Włóczkersów" trafi do afgańskich dzieci
Tona wełnianych czapek od "Włóczkersów" trafi do afgańskich dzieci

Wczoraj, 7 września (23:53)

Tona czapek, a także mniejsze ilości rękawiczek, skarpetek, a nawet koców - taki transport wysyła z Poznania do Afganistanu fundacja Redemptoris Missio. Do Wrocławia transportuje je bezpłatnie XXIV Wojskowy Oddział Gospodarczy z Poznania, Ze stolicy Dolnego Śląska, po ocleniu, dary wyruszą do bazy wojskowej w Bagram w Afganistanie. Ubrania zdążą tam trafić przed zimą, która w Afganistanie jest niezwykle sroga.
Wełniane czapki
/Adam Górczewski /RMF FM


To już czternasty transport pomocy humanitarnej przygotowany przez Redemptoris Missio. Fundacja zebrała 10 tysięcy czapek wydzierganych przez kluby "Włóczkersów" z całej Polski. Dodatkowo do Afganistanu lecą przybory szkolne. Na wszystko trzeba było aż 240 pudeł o łącznej wadze ładunku dwóch ton. W pakowaniu transportu pomagała m.in. siostra Cecylia Śmiech - 80-letnia urszulanka, która od 6 lat robi na drutach czapeczki dla małych Afgańczyków.

To s. Cecylia dała przykład innym - za jej przykładem poszli ludzie, którzy zaczęli tworzyć kluby "Włóczkersow". Dziś istnieją w całej Polsce. W Fundacji znajduje się bank wełny - włóczka jest dostarczana do Poznania przez tych, którzy mają jej nadmiar, albo po prostu chcą się podzielić. "Włóczkersi" biorą druty w ręce i zamieniają kłębki wełny w m.in. czapeczki. Z tegorocznym transportem do Afganistanu w ramach tej akcji trafiło już 55 tys. czapek!

Czapeczki od "Włóczkersów" trafiają nie tylko do Afganistanu, ale również do krajów afrykańskich, gdzie służą niemowlętom urodzonym w misyjnych szpitalach. Od niedawna na misji w Kamerunie pracuje wolontariuszka fundacji, położna Sara Suchowiak. Oprócz leków, zabrała ze sobą wydziergane przez "Włóczkersów" czapeczki i kocyki. Już po tygodniu przysłała zdjęcie wcześniaka zawiniętego w taki kocyk. Misyjny szpital, w którym pracuje, nie dysponuje inkubatorem i dziecko dogrzewane jest plastikowymi butelkami z ciepłą wodą i... wełnianymi przesyłkami od "Włóczkersów".

(mn)
Adam Górczewski

...

Brawo! Pomagajmy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:32, 08 Wrz 2017    Temat postu:

Jola Szymańska: Czego ojciec Szustak uczy nas, przejmując YouTube
Jola Szymańska | Wrz 07, 2017
fot. Marek Straszewski
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Czy warto opanować cały YouTube i zrobić w nim jedną wielką masakrę? Otóż tak. Ale pod jednym warunkiem.


3
5 100 złotych miesięcznie. Macie pomysł na wykorzystanie takich pieniędzy? Szalona podróż, nowe meble, remont mieszkania. Kto wie. A gdyby ktoś zapłacił Wam tyle w zamian za regularne publikowanie filmów na YouTube? Bajka, co?


Zalanie YouTube’a Słowem

W niedzielę (3 września) ojciec Adam Szustak zaprosił widzów swojego kanału do zbiórki. Zresztą, nie po raz pierwszy. W kwietniu zeszłego roku zebrał na rzecz łódzkiego Domu Dziecka dla Dzieci Chorych prawie 400 tysięcy złotych. W zaledwie dwa tygodnie.

Tym razem jednak nie chodziło o akcję charytatywną. Zakonnik zaprosił swoich widzów do wsparcia planu „zalania YouTube’a Słowem Bożym”.






Należę do osób, które ojcu Adamowi zawdzięczają bardzo dużo. Gdyby nie jego konferencje, pewnie nie ośmieliłabym się na ryzyko. Nie szukałabym prawdy. Możliwe, że nie zaczęłabym czytać Pisma Świętego, a wiarę kojarzyłabym dalej z religijną tradycją i zagrożeniami duchowymi.

Oczywiście, Bóg mógł do mnie dotrzeć innymi kanałami, dotarł jednak przez internet. Ba, przez złego i strasznego YouTube’a. I tak, „tracąc” swoje życie na oglądanie filmików, zachowałam je. Podobnie jak 235 234 pozostałych subskrybentów Langusty.

Bo w Languście nie chodzi o ojca Adama. I on sam niemal w każdym filmie to powtarza. Chodzi o Boga. O to, żeby wreszcie zacząć do Niego gadać.


Głęboko czy płytko?

Ewangelizowanie w internecie stało się w ciągu ostatnich kilku lat niemal modne, a duchowość klikalna. Katolickich twórców – sama wpisuję się w tą kameralną grupę – ogłasza się „misjonarzami” internetu. Przeciwstawia się nas „płytkiemu” mainstreamowi. Ale, choć chętnie krytykujemy fotoszop na twarzach celebrytów, często fotoszopujemy sami siebie. Tyle, że od środka.

Pokazać, że jestem idealny? Jaki to bezpieczny pomysł! Za jednym zamachem zyskujemy podziw, uznanie, oklaski i inne kluczowe dla rozwoju duchowego gadżety.

Zresztą, dzieje się tak nie tylko w internecie.
Czytaj także: Kto jest najpopularniejszym katolikiem w Internecie? Zobaczcie ranking



Tymczasem ojciec Adam, zamiast zachłystywać się własną wspaniałością i nieomylnością, rozdaje narzędzia kolejnym braciom. Dzięki zbiórce powstaną dwa kolejne kanały na YouTube, które obok Szustaka poprowadzi czwórka dominikanów – o. Tomasz Nowak, o. Tomasz Zamorski, o. Jacek Szymczak i o. Wojciech Jędrzejewski.


Wspólnymi siłami

To, że zakonnik przegonił w swojej zbiórce i Gonciarza, i Grupę Filmową Darwin, nie jest dla mnie wielkim zaskoczeniem. To, że na moment publikacji tego felietonu 2110 osób zadeklarowało się wesprzeć go łączną kwotą 35 100 złotych miesięcznie, też nie.

Poruszyło mnie jego oddanie i skupienie na jedynym istotnym celu. Na głoszeniu Ewangelii drugiemu człowiekowi. Niekoniecznie dosłownie i literalnie. Niekoniecznie na poważnie. Nie na przekór bliźniemu, ale wspierając go. Nie w imię walki i uzasadnień, a z ludzkiej troski i miłości.

Nie na własną chwałę, ale wspólnymi siłami i na chwałę Boga.


Trzy umiejętności

Nie znam dobrze ojca Adama i nie mam potrzeby doszukiwania się czegokolwiek niejasnego w tym, co mówi i robi. A to dlatego, że on wcale nie udaje, że jest mistrzem świata wagi ciężkiej w wierze (choć, między nami mówiąc, dla mnie jest). Potrafi za to podziękować, przeprosić i poprosić. Stanąć bezradnie i przyznać, że zrobi wszystko, co się da, ale potrzebuje wsparcia.

I właśnie w ten sposób uczy nas, czym jest „dawanie świadectwa”.

...

Po prostu kazde dobro warto czynic.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:23, 08 Wrz 2017    Temat postu:

Sierpniową edycję konkursu „Lampa” wygrali studenci z Argentyny. Kolejny miesiąc to kolejna szansa!
Redakcja | Wrz 08, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Duszpasterstwo akademickie lansuje otwarty projekt skierowany zarówno do wierzących jak i niewierzących, którego celem ma być niesienie pomocy najbardziej potrzebującym mieszkańcom argentyńskiego miasta Rosario. Obecnie w inicjatywie bierze udział 400 młodych wolontariuszy reprezentujących najrozmaitsze kierunki studiów.


„D
o dzieła!” ( z hiszpańskiego „Manos a la Obra”) to tytuł zwycięskiej pracy w sierpniowej edycji organizowanego przez Aleteię konkursu fotograficznego „Lampa”.

Inicjatywa jest realizowana w mieście Rosario (Argentyna) i polega na świadczeniu przez studencką młodzież pomocy na rzecz najbardziej potrzebujących. Dzięki takiej pracy młodzi akademicy z różnych dziedzin wykorzystują swą specyficzną wiedzę i umiejętności w konkrecie trudnych sytuacji życiowych.


Studencki projekt z Argentyny

W projekcie „Do dzieła!” uczestniczy obecnie 400 młodych ludzi, studentów Architektury, Inżynierii, Psychologii, Pedagogiki, Sztuki, Prawa, Medycyny itp. Tworzą oni dwie grupy, które w ciągu pięciu styczniowych dni skonkretyzują tytułowe zawołanie projektu, pracując w dzielnicach, w których ludziom potrzebna jest ich pomoc.

Wcześniej ci sami młodzi ludzie dokonują rozpoznania terenu, realizując przynajmniej jedną wizytę przygotowawczą w celu zdiagnozowania rzeczywistych potrzeb i problemów środowiska, tak, aby w najbardziej efektywny sposób wykorzystać w terenie swoje wykształcenie i formację zawodową. Najbliższa edycja projektu „Do dzieła!” jest zaplanowana na 24-28 stycznia 2018 roku.

OTO ZWYCIĘSKA FOTOGRAFIA

Alejo audissio, Organización: Manos a la obra

Alejo Audissio, Organizacja: „Do dzieła!”
Czytaj także: KonkursFotograficznyLampa


Nie tylko dla wierzących

Projekt zrodził się w łonie Duszpasterstwa Akademickiego z Rosario, jednak mogą w nim uczestniczyć również niewierzący młodzi ludzie. W projekcie tym przeplatają się wątki społeczne z duchowymi; ważnym elementem są także działania o charakterze religijno-formacyjnym, w których uczestnictwo jest kwestią dobrowolnej decyzji każdego wolontariusza z osobna.

Codziennie odprawiana jest msza święta, a dzień pracy kończy adoracja Najświętszego Sakramentu – kto chce, może w ten sposób ofiarować wykonane przez siebie zadania Bogu. Projektowi towarzyszą wikary z archidiecezji w Rosario, Pablo Lasarte; świecki pomocnik oraz po dwóch koordynatorów dla każdej ze stref objętych pomocą studentów; wsparcia udziela także dwóch koordynatorów z ekip do spraw Promocji, Duchowości i Formacji, Środków, Składek i Infrastruktury (ten ostatni termin obejmuje także przygotowanie posiłków dla tak licznej grupy pracowników).

Alejo Audissio, członek „Do dzieła!” i autor nagrodzonej fotografii wyjaśnia, że ta inicjatywa wykracza daleko poza samą materialną pracę. „Dla nas oznacza to coś więcej, niż tylko pomagać” – twierdzi. Podczas kursu każda ekipa planuje i przygotowuje swoje dni pracy, wypracowując projekty, które ściśle korespondują ze studiowaną przez każdego z członków ekipy dziedziną akademicką. „Tutaj każdy z siebie coś daje; niektórzy w tym okresie biorą urlop, aby móc uczestniczyć w projekcie”.

Fotografia, która wygrała sierpniową edycję konkursu „Lampa” jest odkrywcza i sugestywna: ręka kogoś, kto pracuje w projekcie trzyma rękę dziecka. Istnieje przecież coś ponad samą pomocą materialną – to powstająca między ludźmi bliskość. „Życie uczestników projektu dzieli się na okres przed i po nim” – komentuje Alejo Audissio.

„Do dzieła!” jest finansowane wyłącznie ze składek uczestników inicjatywy oraz z uzyskanych darowizn, dzięki którym można obniżyć niezbędne koszty. Każdy projekt musi być samowystarczalny, a to wymaga wielkiej odpowiedzialności ze strony wolontariuszy – tylko tak ich marzenia mogą się spełniać! Ten stan rzeczy, wyjaśnia Audissio, „jest dla nas także powodem do dumy, gdyż dowodzi wysiłku i zaangażowania uczestników”.

Aby śledzić kolejne poczynania uczestników akcji „Do dzieła!” warto odwiedzić jej aktualizowane konta na profilach społecznościowych, jak również obejrzeć film z projektu z 2017 roku.

Facebook: [link widoczny dla zalogowanych]

Instagram: [link widoczny dla zalogowanych]

Film: https://www.youtube.com/watch?v=FbYN06IiqEw
Czytaj także: KonkursFotograficznyLampa zobacz ZOBACZ I GŁOSUJ NA WPISY


Weź udział w konkursie„Lampa”

Jeśli nie orientujesz się na czym polega konkurs fotograficzny Aletei „Lampa”, oto najważniejsze informacje:
Konkurs „Lampa” zrodził się z inspiracji Ewangelią Św. Mateusza 5,15 („Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu”).
Celem konkursu jest wydobycie na światło dzienne organizacji o charakterze dobroczynnym lub filantropijnym, aby w ten sposób dodać im odwagi do działania i nagrodzić za wykonywaną pracę.
Jest to konkurs o charakterze ogólnym, tak więc czytelnicy siedmiu wersji językowych Aletei są zaproszeni do wzięcia w nim udziału poprzez prezentację zdjęć, które najpełniej zilustrują ducha ich misji.
Tutaj można zgłaszać swoją kandydaturę
Zwycięzcy są wybierani przez czytelników klikających „Lubię to!” przy ulubionej fotografii. Zwycięża to zdjęcie, które zgromadzi najwięcej lajków.
Zachęcamy, aby organizacje, które nie zdobędą nagrody, przystępowały do kolejnych edycji konkursu w następnych miesiącach.

Konkurs „Lampa” będzie otwarty do końca 2017 roku. Co miesiąc pojawia się na nowo szansa wygrania przez Twoją ulubioną organizację dobroczynną 515 dolarów amerykańskich. Również Ty możesz zaprezentować swoją jadłodajnię dla ubogich, organizację charytatywną z Twojej parafii, pomocową grupę wspólnotową, itp. Wesprzyj Twoją organizację dobroczynną poprzez zamieszczenie fotografii ilustrującej jej pracę. Możesz bardzo łatwo zrobić to tutaj.

Pozdrawiamy i zachęcamy do powtórnego uczestnictwa tych, którzy w naszym konkursie już brali udział – umieśćcie kolejne zdjęcie! Nie ma nic do stracenia, a dobry przykład nakłania innych do działania!
Czytaj także: „Szafa Przyjaciół” – nowy ciucholand dla bezdomnych

Artykuł pojawił się w hiszpańskiej edycji portalu Aleteia

...

Bardzo dobrze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:50, 11 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Dzierga, by pomóc. Jej czapki trafią do uchodźców w Grecji
Dzierga, by pomóc. Jej czapki trafią do uchodźców w Grecji

46 minut temu

Ponad 100 wełnianych czapek od wiosny wydziergała na drutach pani Anna, emerytka z Gdańska. W ten sposób seniorka chce pomóc przebywającym w obozach dla uchodźców. Jej dary trafią do Grecji przez gdańskie Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek. Jak mówi w rozmowie z RMF FM, nie ma pieniędzy, by pomóc inaczej. Dlatego pomaga, jak potrafi.
Czapki, które trafią do obozów dla uchodźców
/Kuba Kaługa /RMF FM


To nie pierwszy raz, gdy pani Anna własnoręcznie produkuje czapki dla innych. Razem z koleżankami z klubu seniora pomagała już m.in. dzieciom. Wydziergane na drutach czapki trafiły do potrzebujących dzieci poprzez jedną z przykościelnych świetlic w Gdańsku-Wrzeszczu. Od sióstr zakonnych słyszała, że dzieci były bardzo zadowolone.
Pani Anna
/Kuba Kaługa /RMF FM

Pani Anna lubi i chce pomagać. Wpadła na pomysł dziergania czapek dla uchodźców, bo - jak mówi - nie stać jej na inną formę pomocy. Słyszała natomiast, że tym ludziom w obozach potrzeba dosłownie wszystkiego, że żyją tam w fatalnych warunkach, że niewiele mają.

Pani Anna sama ma natomiast problemy ze zdrowiem, jest niepełnosprawna. Ma kilkaset złotych emerytury. Cały czas chciałabym jakoś pomóc, w miarę możliwości. Pieniędzy nie mam. Mogę jednak coś dla innych zrobić. Akurat skarpetek nie potrafię robić, więc zaczęłam robić czapki. Już wiosną zaczęłam robić te czapeczki - mówi pani Anna. Dziergane są one głównie z myślą o dzieciach, ale w różnych rozmiarach. Dla małych dzieci, dla dużych dzieci. Także dla dorosłych. Przecież te dzieci mają też matki. Myślałam też o zbieraniu odzieży, ale ja sama nie mam do tego warunków, nie miałabym gdzie tego trzymać - dodaje w rozmowie z RMF FM.
Czapek jest już ponad sto

Zgromadzenie dzierganych na drutach rękodzieł w jednym miejscu zajęło kilka minut. Jak mówi ich autorka, czapek jest już ponad sto. Zaczęła, bo dostała włóczkę od koleżanki. Zresztą - jak twierdzi - także koleżanki wciągnęła w tę inicjatywę. Sama dzierga przeważnie jedną czapkę dziennie. Oczywiście mam normalne życie, nie pracuję, jestem emerytką. Chodzę na zajęcia do klubu seniora, robię zakupy, robię obiady, chodzę po lekarzach, bo zdrowie niestety nie dopisuje. Nie jestem w stanie sprzątać, bo pewnych ruchów nie mogę już wykonywać, ale mogę siedzieć i dziergać. Oczywiście ja ich nie robię ciągiem, że zaczynam i muszę skończyć. Trochę zrobię rano, potem w wolnych chwilach w ciągu dnia - przyznaje pani Anna.

Seniorka nie uważa też, że pomoc osobom w obozach, można postrzegać jako coś złego. Przyznaje, że nie zgadza się z takimi opiniami. Przecież można pomóc. Jeżeli są ludzie, którzy są tak zaparci, że uważają, że takie dziecko 10-cioletnie, czy młodsze czy starsze, jest złe z natury, to... Owszem! Ja też się boję terroryzmu. Tak jak każdy - mówi Pani Anna.
"Czy pomogę znajomemu, czy nieznajomemu, on się odpłaci tym samym"

Dodaje jednak, że pomoc z jej strony przeznaczona jest przede wszystkim dla ludzi, którzy utknęli w obozach w południowej Europie. Zamknięto granice i ci ludzie nie mogą się cofnąć, są jakby w pół drogi, a niewiele rzeczy zabrali w tę podróż. Płynąc pontonem przecież nie mieli warunków. Nie wsiadają w samolot, że bagaż mogą nadać. To są uciekinierzy, płacą tym, który wykorzystują ich. Nie będę ich krytykować. Każdy ma prawo żyć. Przecież jakby ktoś ich zapytał o Polskę, to nawet nie będą w stanie powiedzieć, gdzie taki kraj leży. Na pewno będą pamiętać, że z tego kraju dostali coś dobrego, jakąś pomoc. Dlaczego nie zrobić czegoś dla kogoś innego, kto potrzebuje? To są przecież ludzie. Jeśli ma się czas... nie mówię tylko o uchodźcach. Czy pomogę znajomemu, czy nieznajomemu, on się odpłaci tym samym - mówi pani Ann.

Nie liczyła, ile kłębów włóczki zużyła już na czapki. Część dostała od osób, które usłyszały o jej formie pomocy, choćby z pobliskiego sklepu z odzieżą. Partia jej czapek ma wkrótce trafić do Grecji. Raczej nie będzie to ostatni raz. Będę robić, dopóki mam włóczkę. I siłę - mówi pani Anna.

(ł)
Kuba Kaługa

...

Brawo! Pieknie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:21, 12 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Toruń: Ktoś podpalił bezdomnego? Mężczyzna jest w bardzo ciężkim stanie
Toruń: Ktoś podpalił bezdomnego? Mężczyzna jest w bardzo ciężkim stanie

Dzisiaj, 12 września (07:29)

W bardzo ciężkim stanie trafił do szpitala bezdomny 56-latek z Torunia. Przed utratą przytomności ujawnił, że ktoś oblał go łatwopalną cieczą.
Zdj. ilustracyjne
/md /Archiwum RMF FM


Płonący mężczyzna przed godz. 3 w nocy wybiegł z zarośniętego krzewami pasa zieleni przy ulicy Uniwersyteckiej w Toruniu.

Policja wylegitymowała cztery nietrzeźwe osoby, które próbowały ugasić ogień. Na razie nie wiadomo, jaki jest ich związek z tą sprawą.

...

Potwornosci wracaja...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:04, 13 Wrz 2017    Temat postu:

Owocem wysiłku jest lepsze życie. Rozmowa z Wielkim Szpitalnikiem Zakonu Maltańskiego
Konrad Sawicki | Wrz 13, 2017
Archiwum prywatne
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


"Starajcie się dawać coś od siebie. Jeśli uda wam się uzyskać balans na polu dawania i brania, wejdziecie na znacznie wyższy życiowy poziom" - mówi Dominique Książę de La Rochefoucauld-Montbel.

Kim jest Wielki Szpitalnik* Zakonu Maltańskiego?

Historycznie rzecz ujmując w Zakonie Szpitalników Świętego Jana od samego początku istniało stanowisko dla człowieka, który był odpowiedzialny za szpital, przytułek lub miejsce przyjmowania pielgrzymów. Zajmował się przyjmowaniem, udzielaniem gościny pielgrzymom oraz chorym.

Funkcja ta zbieżna jest zresztą z głównym powołaniem Zakonu Maltańskiego, czyli przyjmowaniem, goszczeniem i towarzyszeniem ludziom w potrzebie.

I tak jest do dziś. Każda lokalna struktura zakonu na całym świecie ma swojego szpitalnika, czyli osobę odpowiedzialną za działalność społeczną i medyczną. Natomiast wśród władz całego zakonu jest miejsce dla Wielkiego Szpitalnika, czyli można by językiem współczesnym powiedzieć: ministra zdrowia i spraw społecznych.



Powiedzmy więc może kilka zdań o tym, czym dziś zajmuje się Zakon Maltański.

Trudno jest to streścić w kilku zdaniach. Ale jeśli trzeba, to należałoby powiedzieć, że zakon prowadzi obecnie około 2 tysięcy różnych dzieł w 120 krajach na całym świecie. Pracuje dla nas około 100 tysięcy wolontariuszy oraz ponad 25 tysięcy osób zatrudnionych na stałe. To tylko cyfry, ale pokazują skalę naszej działalności.

Mówimy tu o takich aktywnościach jak przykładowo prowadzenie szpitali, domów dla osób starszych i niepełnosprawnych. Także o dziełach socjalnych dla osób bezdomnych, czy też uchodźców oraz edukacyjnych, jak prowadzenie szkół. Na kontynencie afrykańskim na przykład zakon bierze udział w wielkich kampaniach zwalczających AIDS, gruźlicę, malarię czy trąd.



A w Polsce?

Tu w Polsce również mamy swoje pole działalności, swoje domy i projekty, choćby te związane ze służbą zdrowia i ratownictwem medycznym. Przykładowo, gdy w sąsiedniej Ukrainie trwał tzw. majdan, około wiele osób poszkodowanych sprowadziliśmy tutaj na leczenie.



Pamiętam tę akcję, mówiono o niej w polskich mediach. Przypomina mi to również o innej znaczącej działalności zakonu w Polsce. Podczas II wojny światowe tu w Warszawie funkcjonował Szpital Maltański, który odegrał ważną rolę szczególnie podczas Powstania Warszawskiego.

Tak, to prawda. Jakiś czas temu byłem w regionie włoskiego Trento, gdzie przez całą wojnę funkcjonował nasz szpital na dwieście łóżek. Tak właśnie służymy.

Gdy poprzednim razem byłem w Polsce, miałem przyjemność uczestniczenia w uroczystości przekazania ratownikom medycznym ufundowanego przez zakon nowego ambulansu. Został wtedy pobłogosławiony przez duszpasterza i służy tu dziś. Oto misja naszego zakonu.



Jak zatem dziś można zostać rycerzem Zakonu Maltańskiego?

Odpowiedziałby tak: najpierw jest służba, służba i jeszcze raz służba. Jeśli faktycznie chcesz służyć, to masz szansę stać się członkiem tej bardzo specyficznej organizacji. Organizacji, która prowadzi szpitale w Afryce i jednocześnie uczestniczy w sesjach Organizacji Narodów Zjednoczonych. Co sam miałem okazję uczynić, mówiąc na forum o problemie migracji.

Zatem gdy służysz, jesteś na przykład wolontariuszem naszego zakonu, krok po kroku stajesz się częścią rodziny. A kiedy wchodzisz do tej rodziny, znów pragniesz więcej. Wszystko zatem zaczyna się od służby, pracy wolontariusza. Później pewnego dnia – choć nie jest to droga dla każdego – zdajesz sobie sprawę, że chciałbyś związać się takim powołaniem mocniej. Także na poziomie życia osobistego, rodzinnego i zawodowego. Ważny tu jest także czynnik wiary: jej rozwoju i przeżywania swojej wiary w służbie drugiemu człowiekowi.

Widzimy chorych, cierpiących czy też uchodźców tak jakbyśmy widzieli Chrystusa. Tak jak w Ewangelii: byłem głody, a daliście mi jeść; byłem spragniony, a daliście mi pić itp. To jest istota Zakonu Maltańskiego.

Jeśli tak chcesz żyć, możesz wejść na ścieżkę formacji, zostać członkiem zakonu. Ta ścieżka oznacza działanie na rzecz Kościoła oraz praktykowanie służby wobec chorych i ubogich. A to wszystko otoczone codzienną modlitwą.



Kawaler maltański bierze na siebie jakieś konkretne duchowe zobowiązania?

To trochę tak jak z pociągami: masz pierwszą klasę, drugą, czasami trzecią, co oznacza poziom komfortu. Tylko że w zakonie jest odwrotnie – im bliżej pierwszej klasy, tym mniej wygody, a więcej służby.

Bycie w Zakonie Maltańskim oznacza wejście do organizacji katolickiej. To oznacza, że oczekuje się od ciebie życia wiarą katolicką najlepiej jak potrafisz. Przykładowo pierwszy stopień formacji trwa półtora roku i związany jest ze specjalnym ślubem posłuszeństwa. Potem dochodzą kolejne obowiązki duchowe, na przykład związane z modlitwą brewiarzową i inne.

Ale zawsze najważniejsza będzie tu służba. To nie jest tylko czyste pomaganie ludziom potrzebującym. Gdy widzisz w nich cierpiącego Chrystusa, twoja działalność wchodzi w inny wymiar, duchowy wymiar. W ten sposób przyjmujesz drugiego człowieka całościowo, integralnie.



Jeśli dobrze rozumiem, to jest droga dla osób świeckich, żyjących w rodzinach.

Tak, ale w Zakonie Maltańskim istnieje również ścieżka dla powołania zakonnego, zakończona ślubami zakonnymi: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości. Tak było od samego początku, od XI wieku. Ale w XIII wieku dodany został czwarty ślub zakonny, który nie istnieje nigdzie indziej: ślubowanie służby chorym i ubogim.

To pokazuje również, czego oczekuje się od członka zakonu. Pójście tą drogą powołania oznacza, że musisz być świadkiem, musisz świadczyć konkretną służbą. Tego nie przysięga się w żadnym innym zakonie. Zobowiązujesz się służyć chorym i ubogim aż do śmierci.



Widzę, że członkowie zakonu noszą specjalne znaczki przypięte do marynarki.

Tak, a rodzaj tej odznaki zależy od klasy, którą jedziesz – by powrócić do naszego kolejowego porównania. Im wyższa tu klasa, tym mniej masz na swoim znaczku. Na przykład przechodząc do drugiej klasy, tracisz koronę z odznaki. To również coś mówi o naszej ścieżce powołania. Hierarchia ziemskiego bogactwa jest tu odwrócona.



Czy związki Zakonu Maltańskiego z Kościołem jako instytucją zawsze były tak ścisłe?

Od 900 lat jesteśmy instytucją Kościoła. Zatwierdzoną przez Stolicę Apostolską w 1113 roku. Na przestrzeni kolejnych stuleci zakon otrzymał rangę państwa, czy też quasi państwa. Dziś powiemy, że jesteśmy instytucją, podmiotem prawa międzynarodowego. Posiadamy więc niektóre przymioty państwa. Mało kto wie, że Zakon Maltański jest uznawany i utrzymuje oficjalne relacje ze 106 państwami na świecie. Z własnymi ambasadorami, z miejscem w organizacjach międzynarodowych takich jak ONZ, WHO, Czerwony Krzyż, FAO itp.

A jednocześnie pozostajemy instytucją religijną wewnątrz Kościoła. Stąd przywódca zakonu jest głową tej instytucji zarówno pod względem państwowym, jaki i religijnym. Posiada funkcję przełożonego religijnego, jak opat klasztoru czy generał zakonu. Jest tu podobieństwo do Watykanu i papieża, który jest zarówno szefem państwa, jak i przełożonym religijnym.



Gdy mówimy o głównym przełożonym Zakonu Maltańskiego, trudno nie wspomnieć o problemach, których doświadczyliście w ostatnim czasie. Były wielki mistrz z woli papieża musiał ustąpić, choć przełożeni zakonu wybierani są dożywotnio.

Tak, a w 900-letniej historii zakonu to dopiero trzeci taki przypadek. To był bardzo poważny kryzys. Miałem okazję w tym czasie dwukrotnie osobiście rozmawiać z papieżem Franciszkiem.

Teraz mamy tymczasowego przełożonego generalnego, na rok, a w tym czasie bardzo intensywnie pracujemy nad odbudowaniem zaufania oraz reformą zakonu.

Setki członków zakonu jest dziś zaangażowanych w proces gruntownej reformy, który można trochę porównać do reformy soborowej Vaticanum Secundum. I jednocześnie przygotowujemy się do wyboru nowego przełożonego generalnego.



Jakie byłoby przesłanie Wielkiego Szpitalnika dla czytelników polskiej edycji Aletei, szczególnie dla ludzi młodych.

To nie jest łatwa sprawa. Zwróciłby może uwagę na to, że w życiu człowieka bardzo ważny jest wysiłek, wymaganie od siebie. Chwilowo może być trudno, ale owocem wysiłku jest życie lepszej jakości. Radość z życia jest wtedy o wiele większa.

Młodych ludzi chciałbym więc zachęcić do tego, by unikali bycia egoistami, starali się zrozumieć innych. Ważna jest zdolność do słuchania drugiego człowieka i dostrzegania potrzebujących. Nie musisz od razu codziennie dawać im pieniędzy na ulicy, ale nie odwracaj od nich głowy. Jeśli cię ktoś biedny zaczepi, nie odwracaj głowy, tylko przywitaj się i może zapytaj o imię. Jeśli chcesz być godnym uwagi, sam musisz zwracać uwagę na tych, którzy tego potrzebują.

I na koniec: nie poprzestawiajcie na nieustannym proszeniu o coś, oczekiwaniu, że coś otrzymacie. Starajcie się dawać coś od siebie. Jeśli uda wam się uzyskać balans na polu dawania i brania, wejdziecie na znacznie wyższy życiowy poziom.

*Wielki Szpitalnik Zakonu Maltańskiego, Jego Eminencja Dominique Książę de La Rochefoucauld-Montbel, Baliw Wielkiego Krzyża Honoru i Dewocji w Posłuszeństwie.

...

Szpitale jak widzicie sa owocem oczywiscie Kościoła i dawniej byly polaczeniem opieki spolecznej i sluzby zdrowia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:13, 14 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Raporty specjalne
Szlachetna Paczka
6 mitów o wolontariacie, w które uwierzyłeś
6 mitów o wolontariacie, w które uwierzyłeś

Dzisiaj, 14 września (10:10)

Myślisz, że wolontariat to parzenie kawy i bezinteresowna praca za darmo? Dobrze zorganizowany daje ogromne możliwości rozwoju i wartościowe kontakty. Sprawdź najczęściej powtarzane mity na temat wolontariatu. A jeśli już się przekonasz, że warto pomagać innym - zostań wolontariuszem Szlachetnej Paczki. Potrzeba jeszcze 10 tysięcy osób, które wezmą udział w tegorocznej edycji projektu pomagającego najbiedniejszym polskim rodzinom.
Trwa rekrutacja wolontariuszy do Szlachetnej Paczki i Akademii Przyszłości
/Szlachetna Paczka/Facebook /
1: Wolontariat to strata czasu

Na rozmowy rekrutacyjne przychodzą do mnie bardzo ciekawi młodzi ludzie, ale ich hobby, czyli to, co robią po pracy, polega generalnie na inwestowaniu w siebie: jazda na koniu, gra w tenisa, pływanie... A tutaj młody człowiek napisał w CV, że swój wolny czas poświęca na aktywności społeczne. To jest coś niecodziennego - mówi Piotr Rak, prezes firmy Polargos. To nie była standardowa rozmowa kwalifikacyjna. Zamiast rozmawiać o wykształceniu i doświadczeniu zawodowym, Bartek przez 2 godziny opowiadał mi o swoich doświadczeniach w Szlachetnej Paczce. Robił to z taką pasją i zaangażowaniem, że zrozumiałem, że to właśnie takich ludzi potrzebuję - dodał prezes Rak. W wieku 27 lat Bartosz Płaszczyński został najmłodszym w historii firmy Polargos dyrektorem, obejmując kierownictwo w dziale logistyki.
2: Wolontariat jest bezinteresowny

Ania marzyła o tym, żeby zostać nauczycielką. Przed początkiem kolejnego roku akademickiego natrafiła na ogłoszenie o nowym wolontariacie: całoroczna praca z dzieckiem nad poprawą jego wyników w nauce i rozwojem osobistym. Moje podejście było wtedy bardzo praktycznie: nie chciałam pomagać, potrzebowałam po prostu wpisu w CV - mówi Anna Tatarewicz, obecnie menedżer ds. komunikacji w Fundacji "Teraz Polska". Jak to się stało, że nie została nauczycielką? Akademia Przyszłości to nie jest zwykły wolontariat. Oprócz świata dziecka, otwiera się na nas także świat dorosłych - nie tylko pracujemy z dzieckiem, ale współtworzymy naprawdę duży, ogólnopolski projekt. Tutaj buduje się sieć kontaktów z ludźmi z całej Polski, odkrywa się talenty, o których wcześniej nie miało się pojęcia. Niech wystarczy mój przykład: zostałam wolontariuszką, bo marzyłam o pracy nauczycielki. Po 5 miesiącach w Akademii wywróciłam swoje plany na życie do góry nogami i w ogóle tego nie żałuję! - mówi Ania.
3: Wolontariat jest dla młodych

Nigdy nie jest się tak bogatym, żeby nie przyjąć uśmiechu od innych i nigdy nie jest się tak biednym, żeby tego uśmiechu komuś nie dać - to motto Małgorzaty Kopaczewskiej, wolontariuszki Szlachetnej Paczki z Włodzimirowa, maleńkiej wsi w Wielkopolsce. Małgosia jest spełnioną żoną, matką i babcią, ma dwie wspaniałe wnuczki: Wiktorię i Sandrę. Jest sołtyską w swojej wsi, a także radną gminy Zagórów. Energiczna i bezkompromisowa, zwłaszcza jeśli chodzi o pomoc drugiemu człowiekowi. Do Paczki trafiła z powodu swojego uporu - zawracała głowę kierownikowi gminnego ośrodka pomocy społecznej sprawą Emilii, która jako niepełnosprawna 42-latka mieszkała z rodzicami w domu bez łazienki. Kierownik nie tylko zainteresował się losem Emilii, ale wykonał też telefon do Lidera rejonu Paczki w Zagórowie: Mam tu dla ciebie kandydatkę na wolontariuszkę. Pani Małgosia sprawdzi się idealnie! - powiedział.
4: Wolontariat jest dla cierpiętników

Podjąłem decyzję, że chcę coś zrobić dla świata. I oto - uwaga - idę! Ja, 35-letni właściciel firmy, idę poświęcać się niczym Prometeusz - mówi Radosław Tomaszewski, wolontariusz z Krakowa. Moje wyobrażanie na temat wolontariatu prysło już podczas pierwszego szkolenia. Tam usłyszałem, że nie chodzi o poświęcanie się, bo ja nie tylko coś daję z siebie, ale też zyskuję. Ja, Radek, 35-letni przedsiębiorca coś na wolontariacie zyskam! Po dwóch latach spędzonych w Paczce mogę z całą stanowczością stwierdzić, że to był mój najintensywniejszy okres rozwoju w życiu - dodaje Tomaszewski.
5: Wolontariat nic nie kosztuje

W powszechnej opinii wolontariat rozumiany jako darmowa praca, pozwala organizacji zredukować koszty do zera i nastawić się na same profity. Tyle, że taka sytuacja to po prostu wyzysk. Dobrze zorganizowany wolontariat daje wolontariuszom możliwość rozwoju osobistego. Inwestujemy bardzo dużo w system szkoleń i wdrożeń dla wolontariuszy. Powstają e-learningi, organizujemy zjazdy, podczas których wolontariusze mogą wziąć udział w specjalistycznych szkoleniach z zakresu zarządzania, marketingu, czy logistyki. Chcemy, aby nasi wolontariusze mieli poczucie, że rozwijają się pod naszymi skrzydłami - mówi Joanna Sadzik, Dyrektor Szlachetnej Paczki i Akademii Przyszłości.
6: Wolontariat jest dla tych, co mają dużo wolnego czasu

Im więcej się robi, tym bardziej czas się rozszerza - mówi Łukasz, wolontariusz Paczki. Łukasz wie, co mówi, bo poza pracą w korporacyjnym biurze rozwija swoją pasję jazdy na rowerze, który zastępuje mu komunikację miejską i samochód. Jest aktywny i nie marnuje cennego czasu. Często wyjeżdża. Przez kilka miesięcy przebywał w Tanzanii na misjach. Kiedy byłem w Afryce zrozumiałem, jak ważne jest, aby wykorzystać odpowiednio to, co mamy. Porównując ekonomię czy życie rodzinne, doszedłem do wniosku, że naprawdę żyjemy w uprzywilejowanej części świata. Dla nas chyba jedną z najcenniejszych rzeczy jest czas. A czas ogranicza jedynie umiejętność jego wykorzystania - mówi Łukasz.

6 dowodów na to, że wolontariat daje pracę



Trwa rekrutacja wolontariuszy do Szlachetnej Paczki i Akademii Przyszłości.

Dla 70 proc. wolontariuszy udział w tych projektach jest jednym z najważniejszych doświadczeń w ich życiu.

Sprawdź na sobie wartość dobrze zorganizowanego wolontariatu.

Wejdź na [link widoczny dla zalogowanych] i rozpocznij największą życiową przygodę!

...

To jest praca! Nie ma na lekko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:19, 19 Wrz 2017    Temat postu:

Anna Dymna, s. Chmielewska, s. Pawlak i Szymon Hołownia podają swoje recepty na dobroczynność
Przemysław Radzyński | Wrz 18, 2017

EAST NEWS
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Dlaczego s. Małgorzata Chmielewska nie lubi słowa „dobroczynność”? Dlaczego według Anny Dymnej najgorsza jest samotność? Zajrzyjcie do naszej relacji z Targów Dobroczynności.

W Krakowie odbyły się Targi Dobroczynności. Ich gości, którzy na co dzień zajmują się działalnością charytatywną i świadczeniem miłosierdzia zapytaliśmy o to, czym jest dobroczynność i czy Polacy są dobroczynni.

EAST NEWS
s. Teresa Pawlak
S. Teresa Pawlak: Polacy chętnie pomagają, ale czy są dobroczynni?

Dobroczynność dla mnie jako albertynki łączy się z dawaniem siebie. Bycie dobrym, to bycie jak chleb, czyli łamanie i dawanie części siebie innym.

W dobroczynności chodzi o to, żeby najpierw spotkać się z głodem człowieka, któremu pomagamy – to nie ma być spełnianie jego oczekiwań. Musimy dotrzeć do prawdziwej potrzeby człowieka, który staje przed nami, żeby nasze czyn, akcja, działanie były skuteczne, by były prawdziwą odpowiedzią na jego rzeczywisty głód. Stąd dobroczynność naturalnie związana jest ze spotkaniem z drugim człowiekiem i poznaniem jego historii.
Czytaj także: Arcybiskup, który oddał mieszkanie potrzebującym

My, Polacy, lubimy pomagać, co pokazują różne akcje i eventy. Ale nie wiem, czy to jest dobroczynność w tym sensie, w jakim ja ją rozumiem – spotkania z drugim człowiekiem i zaspokajaniem jego głodu. Nasza dobroczynność to często pomaganie samym sobie. Jesteśmy dobrzy, bo np. chcemy uspokoić swoje sumienie albo poczuć się lepszymi.

Żeby to zmienić, trzeba postawić sobie pytanie o własne motywacje. Trzeba stanąć w prawdzie. Oczywiście, nie jest tak, że w pomaganiu nie może być żadnych egoistycznych pobudek, ale dobrze jest być w tym prawdziwym; wiedzieć, że ja sam mam jakiś konkretny głód, który staram się zaspokoić pomagając komuś. Wtedy to pomaganie będzie mądrym, skierowanym bardziej na tego, któremu chcę pomóc, a nie na mnie.

EAST NEWS
s. Małgorzata Chmielewska
S. Małgorzata Chmielewska: nie lubię słowa „dobroczynność”

Nie lubię słowa „dobroczynność”. Jego źródłosłów „czynić dobrze” jest bardzo piękny. Ale dobroczynność kojarzy nam się z oddawaniem starego futra, od którego odpruwamy jeszcze guziki, i rzucaniem go człowiekowi ubogiemu.

W rzeczywistości powołaniem chrześcijanina jest budować świat jedności; tworzyć przestrzeń, w której każdy będzie miał prawo do życia i to życia godnego. I to już nie jest dobroczynność, ale wspólnota, która żyje solidarnie i wzajemnie się wspiera. Dlatego nie lubię tego słowa, bo „dobroczynność” zamyka słabszych w gettach. Natomiast wspólnota to jest bycie razem, chociaż nie zawsze pod jednym dachem, ale to jest zasadnicza różnica.

Wydaje mi się, że w stosunku do innych krajów jesteśmy daleko w tyle, jeśli chodzi o solidarność, ale i poczucie współodpowiedzialności nie tylko za innych współobywateli, ale także tych, którzy cierpią gdzieś daleko. Tu mamy wiele do nadrobienia. Sprawa uchodźców pokazała, jak bardzo jesteśmy zamknięci w sobie i jak niechętnie dzielimy się tym, co mamy, chociażby przestrzenią życiową.
Czytaj także: Dorota myje nogi bezdomnym. Bierze miskę z wodą, mydło i idzie

Jak to należy zmienić? Jeśli jesteśmy chrześcijanami, chodzimy do Kościoła, to powinniśmy zadać sobie pytanie, z czym to się wiąże. Wyznawanie Chrystusa wiąże się z traktowaniem drugiego człowieka jak brata czy siostry. Jeśli mój brat cierpi, to nie powinno mi to być obojętne. Jako Kościół w Polsce jesteśmy Kościołem kultu, a nie jesteśmy Kościołem wspólnoty. I to jest nasz podstawowy problem.

EAST NEWS
Anna Dymna
Anna Dymna: nie trzeba być bogatym, żeby pomagać

Dobroczynność to robić coś dobrego po to, żeby to robić. Nie pytać, dlaczego. Nie oceniać tego, któremu się pomaga. Po prostu robić coś dobrego, żeby świat był lepszy, żeby nam wspólnie lepiej się w nim żyło. A gdy to się robi, to człowiek dostaje takiej radości i siły, że znowu chce to robić.

Znam wielu ludzie tak chorych, tak cierpiących i samotnych, że przydałoby się, żeby ktoś do nich tylko zapukał i powiedział: „Dzień dobry, czy napije się pani ze mną herbatki?”. Najgorsza jest samotność. Niektórym się wydaje, że trzeba mieć kupę szmalu, żeby pomagać. Nieprawda. Czasami wystarczy jedno dobre słowo, życzliwość, uśmiech, drobny gest – to czasem ratuje ludziom życie. Od tego się zaczyna.

Jeśli chodzi o pomaganie, to Polacy są fantastyczni. Chociaż mamy w sobie coś takiego, że lubimy eventy i bicie rekordów. Owsiak to świetnie wyczaił. Robi jeden dzień, w którym zbiera się pieniądze. Oczywiście, to też jest ciężka praca.

Dużo gorzej jest jednak z tym, żeby pomagać na co dzień. Regularne, nawet małe wpłaty, o wiele bardziej pomogłyby funkcjonować fundacjom. Ale powtarzam: Polacy są świetni, bo pomagają i będę to mówić cały czas, bo nawet jeśli to do końca nie jest prawda, to za chwilę będzie. Bo jak się coś mówi głośno, to zaraz stanie się prawdą.
Szymon Hołownia: pomaganie to nie zwalczanie biedy, ale pomoc Jankowi

Nie jestem dobry w definicjach. Wydaje mi się, że to trzeba rozumieć praktycznie, czyli jako robienie rzeczy dobrych i zaniechanie robienia rzeczy złych. Ale to coś więcej niż robienie rzeczy dobrych, bo to także wychodzenie ze swojej neutralności i obojętności; próba konkretnej zmiany – malutkiego choćby – obszaru jeszcze dziś na lepszy niż był rano.

Czy przybierze to formę zorganizowanej działalności czy jednorazowej akcji, czy założy się fundację albo będzie się wrzucało 5 zł do puszki, to jest sprawa drugorzędna.
Czytaj także: „Szafa Przyjaciół” – nowy ciucholand dla bezdomnych

Myślę, że wielu z nas jest dobroczynnych i widzi, że ten świat domaga się zmiany, dlatego próbują zmieniać go na lepsze. Wielu jest też obojętnych, którzy zasklepili się w swoim komforcie i dobrobycie. Granica między dobrem a złem przebiega przez serce każdego człowieka.

Jak zachęcić tych obojętnych do pomagania? Każdy ma swój pomysł, żeby porwać ludzi z kanapy – używając określenia papieża Franciszka. Moim zdaniem jedną z najbardziej skutecznych metod jest zmiana w myśleniu, żebyśmy nie rozmawiali o tym, jak zwalczyć biedę albo bezrobocie, albo poradzić sobie z takim czy innym problem, ale jak zmienić życie Johna, Mary, Ivana czy Janka – jak zmienić życie bardzo konkretnej osoby.

Personalizacja tych zjawisk, sprowadzanie ich do konkretnych ludzkich historii, może być jedną z recept, która mogłaby choć jedną, dwie, pięć, dziesięć osób pobudzić do działania.

...

Dobro i tylko dobro.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:54, 19 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Raporty specjalne
Szlachetna Paczka
Wolontariat jest tylko dla studentów? To nieprawda!
Wolontariat jest tylko dla studentów? To nieprawda!

Dzisiaj, 19 września (15:04)

Kto ma czas na angażowanie się w wolontariat? Studenci i uczniowie. A co z osobami czynnymi zawodowo, bardzo często łączącymi pracę z wychowywaniem dzieci? Szlachetna Paczka i Akademia Przyszłości udowadniają, że rozwój poprzez wolontariat i czerpanie z niego rozmaitych korzyści to nie tylko domena studentów, ale też rodziców i osób pracujących. Przedstawiamy Wam listę korzyści płynących z bycia wolontariuszem.
Cieszysz się efektami

W pracy zawodowej często miesiącami, a nawet latami pracujemy na efekty naszych działań. Owoce obecnych starań są odsunięte w czasie. Wolontariat daje możliwość efektywności, której często brakuje nam w biznesie lub jest ona trudna do osiągnięcia.

Finał Paczki i zakończenie roku szkolnego w Akademii to nie tylko przeżycie emocjonalne i ukoronowanie wysiłków, ale też podsumowanie efektów pracy wolontariuszy. Masz szansę szybko przekonać się, że to naprawdę działa.
Odkrywasz swoją rodzinę na nowo, a ona odkrywa Ciebie

Pomagając rodzinom w Paczce czy wspierając dziecko w Akademii masz niepowtarzalną możliwość spojrzeć na swoją własną rodzinę z zupełnie innej perspektywy. Odkrywasz, jak cenne jest to, co macie. Możesz zaangażować całą rodzinę w wolontariat i już od najmłodszych lat uczyć swoje dzieci mądrego i skutecznego pomagania.
Testujesz swoje kompetencje zawodowe w innym środowisku

Wolontariat nie jest Ci potrzebny do zdobycia doświadczenia, bo od lat jesteś specjalistą w swojej branży? Sprawdź się! Dzięki wolontariatowi możesz przetestować swoje kompetencje w zupełnie nowym środowisku. Masz możliwość zweryfikować swoją wiedzę i doświadczenie, poznać działanie dużej organizacji czy system szkoleń. Pozwoli Ci to jeszcze lepiej wykonywać Twoją pracę zawodową. Często zdarza się, że po finale akcji wolontariusze patrzą z innej perspektywy na swoją sytuację na rynku pracy, osiągając większe sukcesy lub wyznaczając nowy kierunek kariery.
Pomagasz dzięki swoim kompetencjom. Mądrze i skutecznie

Doświadczenie w Twoim zawodzie jest pomocne nie tylko w pracy! Wiedza i umiejętności wypracowywane przez lata mogą wesprzeć działanie ogólnopolskiego i uznanego programu pomocowego. Twoje kompetencje w zarządzaniu ludźmi czy projektami przyczynią się do wspólnego sukcesu tysięcy wolontariuszy w całym kraju.
Uczysz młode pokolenie, kształtując przyszłość kraju

Możesz mieć realny wpływ na innych, młodszych wolontariuszy w Twoim mieście. Uczyć ich, przekazywać im swoje doświadczenie i wiedzę, pomagać. Uczniowie i studenci, z którymi zetkniesz się w pracy wolontariusza za kilka lat wykorzystają to, czego nauczyli się od Ciebie.
Rozwijasz sieć kontaktów biznesowych

Dzięki pracy wolontariusza masz okazję poznawać ludzi z pasją, również w biznesie. Liderów, trenerów, przedsiębiorców, pracowników rozmaitych branż i studentów różnych kierunków. Możesz znaleźć wśród nich swoich klientów, współpracowników czy inspirację i motywację do działania. A może Ty sam zaangażujesz się w ciekawy projekt, dzięki osobom przypadkowo poznanym w wolontariacie?
Masz więcej czasu

Jako mama, tata, pracownik dużej lub mniejszej firmy czy przedsiębiorca znasz doskonale to pragnienie, aby doba miała więcej niż 24 godziny, prawda? Angażując się w wolontariat paradoksalnie możesz zyskać więcej czasu, ucząc się lepszej organizacji, delegowania obowiązków członkom rodziny i harmonijnego łączenia kilku sfer swojego życia.
Dostajesz impuls do zmian i dalszego rozwoju

Nigdy nie jest tak, że nasza sytuacja jest idealna. W pracy, w życiu, w rodzinie. Wolontariat daje inspirację i impuls do zmian w każdej sferze. Pozwala spojrzeć na znane kwestie z innych perspektyw, poznawać fantastycznych ludzi o odmiennych poglądach i doświadczeniach, uczyć się od innych i poznawać siebie na nowo. Odkrywać w sobie niewyczerpany potencjał, nowe umiejętności i pomysły. Wolontariusze Szlachetnej Paczki i Akademii Przyszłości powtarzają, że wolontariat zmienił ich życie, a dla 70 proc. z nich był najważniejszym z doświadczeń życiowych.
Zostań wolontariuszem Szlachetnej Paczki lub Akademii Przyszłości. Wejdź na [link widoczny dla zalogowanych] zanim lista wolontariuszy zostanie zamknięta. Liczba miejsc jest ograniczona.

(adap

...

Piekna sprawa!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 5:01, 22 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
​Watykan: Żandarmeria usunęła bezdomnych z rejonu placu Świętego Piotra
​Watykan: Żandarmeria usunęła bezdomnych z rejonu placu Świętego Piotra

Wczoraj, 21 września (17:32)

Po raz pierwszy watykańska żandarmeria usunęła bezdomnych z rejonu placu Świętego Piotra - podała w czwartek Ansa. Powodem tego kroku, o którym poinformowany został papież Franciszek, była troska o godny i przyzwoity wygląd okolic Watykanu - wyjaśniono.
Zdjęcie ilustracyjne
/Grzegorz Jasiński /RMF FM

W ostatnim czasie w pobliżu placu zaczęło przebywać coraz więcej bezdomnych z wielu krajów, wśród nich grupa Polaków. Ludzie ci śpią i koczują pod arkadami kamienic, między innymi watykańskiego biura prasowego i kolumnady Berniniego.

Miejsca te są coraz bardziej zaniedbane i zanieczyszczone. Na barierach ochronnych suszą oni swoją bieliznę i ubrania, niektórzy żebrzą. Niekiedy, jak przyznali policjanci z pobliskiego posterunku, dochodzi tam do awantur i bójek między kloszardami.

O tym, co się tam dzieje, informuje często rzymska prasa, apelując o powstrzymanie "degradacji" okolic Watykanu, którą obserwują tysiące turystów z całego świata. Wielu z nich, jak się zauważa, oburzonych jest panującą tam sytuacją.

Interwencja żandarmerii w tych dniach była konieczna - podkreśla się. Funkcjonariusze usuwając bezdomnych umożliwili ekipom sprzątającym z Watykanu wykonanie prac porządkowych wokół placu Świętego Piotra.

Bezdomnym pozwolono nadal spać pod arkadami wokół placu w nocy. Muszą opuszczać te miejsca rano, by można było je posprzątać.

Media podkreślają, że pojawiła się nadzieja na to, że po tej interwencji w ciągu dnia rejon bazyliki watykańskiej będzie utrzymywany w porządku i nie będzie tam dochodzić do gorszących scen, jakie mają tam miejsce.

Wcześniej na polecenie papieża przy placu Świętego Piotra ustawiono łazienki i kabiny prysznicowe dla bezdomnych.

Włoscy policjanci odkryli, że niektórzy bezdomni zaczęli pobierać haracz za wstęp pod prysznic od innych osób.

...

Bezdomni to grzeszni ludzie. Tez naduzywaja dobroci. Nie potrzeby religijne kieruja do Watykanu a łagodnosc ktorej nie ma gdzie indziej. Nic nie usprawiedliwia bruzenia wszedzie skoro sa miejsca wyznaczone na odpady. Takze smierdzenia skoro sa kabiny a nie chce sie umyc... To sa trudy opieki nad potrzebujacymi. To nie raj. To realia...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 7:09, 22 Wrz 2017    Temat postu:

Rzucił swoją firmę i został stolarzem. 37-letni Radek dzięki Szlachetnej Paczce spełnia marzenia

Wczoraj, 21 września (18:1Cool

Chwycił do ręki telefon i wykręcił numer do pierwszego zakładu stolarskiego. Przedstawił się jako Radek, 37-letni właściciel firmy szkoleniowej, menadżer i coach, który chce zatrudnić się jako pomocnik stolarski. Dlaczego? Przeczytajcie reportaż o mężczyźnie, który praktycznie z dnia na dzień postanowił zmienić swoje życie. A w tym wszystkim pomogła mu... Szlachetna Paczka.
Radek - bohater reportażu Szlachetnej Paczki
/


Wydawałoby się, że Radek Tomaszewski nie różni się niczym od rówieśników żyjących w wielkich miastach. Ułożone życie trzydziestoparolatka: skończone studia i kursy menedżerskie, własna firma szkoleniowa, szczęśliwe małżeństwo i własne mieszkanie. I nagle taki facet, siedząc wygodnie na swojej kanapie stwierdza, że coś mu nie pasuje. Nagle poczułem, że moje życie jest już skończone, już nie mam na co w nim czekać.
Pora zostać "dorosłym facetem"

Dwudziestoparoletni Radek od zawsze był niespokojnym duchem. Studiował filozofię, którą traktował bardzo praktycznie - całymi nocami dyskutował z przyjaciółmi nad sensem istnienia świata. Wyróżniła go ciekawość, robił tysiąc rzeczy naraz: praca w organizacjach studenckich, politycznych i wszelkiej maści wolontariaty.

A potem uwierzyłem w coś, co słyszałem dookoła: że przychodzi taki moment, w którym trzeba zostać "dorosłym facetem". Po studiach zająłem się więc zarabianiem pieniędzy: założyłem jedną firmę, drugą firmę i tak wylądowałem w końcu na tej oto mojej własnej, wygodnej kanapie, z której już cholernie ciężko było się podnieść - opowiada Radek.
Stolarnia z YouTube'a

Kiedy Radek kupił z żoną mieszkanie, postanowił je samodzielnie wyremontować. Prowadzenie własnej firmy szkoleniowej wydawało się świetnym zajęciem, ale bardzo chciał poczuć jakiś namacalny efekt swojej pracy. Pojechał więc do sklepu z materiałami budowlanymi, a potem obładowany deskami, listwami, śrubami i gwoździami wrócił do domu, i... odpalił YouTube’a. Tak zrobił swój pierwszy w życiu mebel. To było niesamowite, kiedy postawiłem ten stół w salonie. Patrzyłem na efekt pracy swoich rąk i czułem się niesamowicie - opowiada Radek.

Od razu zabrał się znów do pracy. Tak powstało pierwsze krzesło. Po nim miała być komoda. Okazało się jednak, że to jest już bardzo skomplikowane zadanie: Przy robieniu komody popełniłem chyba wszystkie możliwe błędy. Ta nieoczekiwana przeszkoda doprowadzała mnie do takiej frustracji, że nie mogłem dać za wygraną. Chwyciłem do ręki telefon i wykręciłem numer do pierwszego zakładu stolarskiego. Przedstawiłem się, powiedziałem, że mam na imię Radek, mam 37 lat, jestem coachem, menadżerem i właścicielem firmy szkoleniowej i że chce się zatrudnić jako pomocnik stolarski, żeby nauczyć się fachu. Przy pierwszym telefonie facet się rozłączył, bo myślał, ze to żart. Dopiero za trzecim numerem dodzwoniłem się do Grześka, z którym teraz pracuję przez 10 godzin dziennie robiąc meble.
Jak trafić z korporacji do stolarni?

Co musi się wydarzyć, żeby 37-letni mężczyzna, właściciel dobrze prosperującej firmy, postanowił zostać pomocnikiem stolarskim? Nie byłoby mnie tutaj, w tej stolarni, gdyby nie Szlachetna Paczka. To właśnie Paczka zdjęła mi z pleców presję sukcesu i statusu społecznego. To tam nauczyłem się, że mogę po prostu robić to, co sprawia mi radość.

Radek do Paczki trafił w 2015 roku. Na wspólny obiad z przyjaciółmi przyszła przyjaciółka jego żony i zaczęła opowiadać o tym, że została wolontariuszką Szlachetnej Paczki. Ona nawet mnie nie zapytała, czy może ja bym chciał dołączyć. Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu opowiadała jak tam jest i jaką jej to sprawia radość. A ja w tamtym momencie siedziałem na tej mojej kanapie i nie wiedziałem, co z tym życiem dalej zrobić, czym się zająć. Pomyślałem, że mam dużo doświadczenia z wolontariatu z czasów studenckich, a do tego jestem przecież coachem, więc może pomogę tym studenciakom zmieniać świat naprawdę - opowiada Radek.
Myślałem, że rozwiną przede mną czerwony dywan

Jak sam przyznaje, okazał się najgorszym możliwym typem wolontariusza. To było takie: "Uwaga, idę! Ja idę! Radek, 37-letni właściciel firmy!". Myślałem, że na dzień dobry rozwiną przede mną czerwony dywan, bo ja postanowiłem wstać z kanapy i poświęcić swój cenny czas na wolontariat. Wyobrażałem sobie, że jestem jakimś Prometeuszem, który właśnie przychodzi się poświęcać i za "miliony cierpieć katusze". To wszystko prysło jak bańka mydlana już na pierwszym szkoleniu.

Każdy wolontariusz Szlachetnej Paczki przechodzi system wdrożeń i szkoleń, które mają go przygotować nie tylko do pracy z rodzinami, ale też wzbogacić go o nowe umiejętności przydatne w życiu zawodowym i prywatnym. Na pierwszym szkoleniu powiedziano mi, że w tym wolontariacie nie chodzi o to, żeby się poświęcać, ale żeby zyskać coś dla siebie. Na początku byłem oburzony - bo jak to zyskam coś dla siebie, kiedy ja przychodzę tu dla innych? Ale po tych 2 latach spędzonych w Paczce mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że to był mój najintensywniejszy okres rozwoju w życiu.
W Paczce nie tracę czasu, tylko go zyskuję

Moment zmiany w swoim życiu Radek porównuje do opadnięcia kurtyny w teatrze: To było tak, jakbym poszedł do teatru na sztukę o życiu. Na scenie dzieje się życie. I nagle opada kurtyna, ale nie na scenie, a na widowni, jakby każdy z widzów do tej pory siedział w osobnym boksie. I nagle zaczynam się rozglądać i dostrzegam obok siebie innych ludzi - wspólnie klaszczemy, przeżywamy spektakl, idziemy na przerwę. Zobaczyłem, że takich Radków, jak ja jest więcej. Dzięki nim zrozumiałem, że życie dzieje się dopiero w relacji z drugim człowiekiem.

Radek szczególnie wspomina swój pierwszy finał jako wolontariusz, kiedy z ojcem paczkowej rodziny patrzył jak przeszczęśliwi domownicy rozpakowują paczki. Mieliśmy taką chwilę dla siebie, dla dwóch facetów. Po prostu spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy płakać - mówi. Szlachetna Paczka nauczyła mnie, że ludzie są po prostu dobrzy. Ja jestem dobry i ludzie są dobrzy, a to, co robimy to odnowienie pierwotnych, prostych więzi społecznych, odbudowywanie społeczeństwa. W Paczce zobaczyłem lokalną społeczność dokładnie tak, jak sam bym chciał ją widzieć - że ludzie po godzinach pracy zawodowej spotykają się i razem coś tworzą. I jeśli ktoś mi powie, że nie ma na to czasu to odpowiem mu tak: będąc w Szlachetnej Paczce ja nie tracę czasu, tylko go zyskuję.
Trwa rekrutacja wolontariuszy do Szlachetnej Paczki i Akademii Przyszłości.

Dla 70 procent wolontariuszy udział w tych projektach jest jednym z najważniejszych doświadczeń w życiu. Sprawdź na sobie wartość dobrze zorganizowanego wolontariatu.

Wejdź na [link widoczny dla zalogowanych] i rozpocznij największą życiową przygodę!

(adap)
Materiały prasowe

rmffm
...

Wyzwalanie ze szponow corpo to tez pomoc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:10, 27 Wrz 2017    Temat postu:

W haniebny sposób wyłudzali zasiłki. Żerowali na tragedii ofiar kataklizmu

1 godz. 42 minuty temu

​120 mieszkańców Rzymu zmieniło adres zameldowania na zniszczone w trzęsieniu ziemi Amatrice i inne miasteczka, by pobierać pomoc od państwa w wysokości do 900 euro miesięcznie. Za oszustwo odpowiedzą przed sądem - informuje dziennik "Il Messaggero".
Rzymianie zmieniali meldunek, by otrzymać pomoc dla ofiar trzęsienia ziemi. Zdjęcie ilustracyjne
/Aneta Łuczkowska /RMF FM

Oszustwo popełnili przede wszystkim ci, którzy mieszkają na stałe w Rzymie i mieli lub nadal mają letnie domy w środkowych Włoszech, na terenach zniszczonych w serii trzęsień ziemi począwszy od sierpnia zeszłego roku.

Osoby zameldowane w Wiecznym Mieście po zmianie stałego adresu miały prawo do skorzystania z pomocy przyznawanej przez Obronę Cywilną tym, którzy stracili tam domy lub nie mogli do nich wrócić w oczekiwaniu na remont.

Zasiłek w wysokości od 200 do 900 euro, w zależności od liczby członków rodziny pozbawionej dachu nad głową, jest przeznaczony na pokrycie kosztów mieszkania zastępczego.
W Amatrice odsłonięto pomnik psa ratownika. "Stanowiła to, co najlepsze we Włoszech"

Gdy w urzędach odkryto budzące podejrzenia masowe zjawisko zmiany meldunku, lokalne władze rozpoczęły natychmiast kontrole. Ponieważ wykazały nieprawidłowości, prokuratura w mieście Rieti wszczęła śledztwo.

Okazało, że niektórzy rzymianie zmienili adres zameldowania po katastrofalnych wstrząsach, by w urzędach figurować jako mieszkańcy Amatrice, Accumoli i innych zburzonych miejscowości.

Odnotowano też, że liczba wniosków o pomoc była znacznie wyższa od liczby domów i mieszkających rodzin w miasteczkach i osadach, w których często - jak się podkreśla - znają się wszyscy.

W innych przypadkach osoby mające faktycznie tam meldunek mieszkały od dawna w Wiecznym Mieście, co zataiły we wnioskach o zasiłek na lokal zastępczy.

Rzymska gazeta podkreśla, że część osób objętych śledztwem już zwróciło nielegalnie pobrane pieniądze w nadziei na poprawę swojej sytuacji procesowej. Ale dla wymiaru sprawiedliwości oszustwo już zostało popełnione - przypomina dziennik.

(ph)

....

Niestety sa tez oszusci czatujacy na pomoc dla ofiar.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:34, 27 Wrz 2017    Temat postu:

"Drugiej szansy może już nigdy nie być". Mała Julia walczy z glejakiem i... z czasem

1 godz. 1 minuta temu

To nasza ostatnia i jedyna szansa na ratunek dla naszego dziecka, dlatego prosimy o pomoc - apelują rodzice sześcioletniej Julci. Dziewczynka toczy nierówną walkę z najbardziej zabójczą odmianą glejaka wielopostaciowego. W Polsce możliwości się wyczerpały. Niczego nie można zrobić, a czas ucieka - piszą na stronie fundacji Się Pomaga. Do niedzieli bliscy Julci muszą zebrać milion złotych!
Julka ma 6 lat, a już przyszło się jej zmierzyć z najbardziej zabójczą odmianą glejaka wielopostaciowego
/Archiwum domowe /

Jeśli nie zdążymy zdobyć środków i przystąpić do leczenia, drugiej szansy może już nigdy nie być. Prosimy o Waszą pomoc w walce o życie naszego dziecka - apelują za pośrednictwem strony [link widoczny dla zalogowanych]

Choroba Julci zaczęła się bardzo zwyczajnie - od bólu głowy, który szybko mijał, ale pojawiał się coraz częściej. Chcieliśmy sprawdzić, co się dzieje, czy wszystko jest w porządku. Skierowano Julię do okulisty i laryngologa, a gdy ból przestał ustępować, neurolog wysłał nas na tomograf i rezonans. Wtedy pierwszy raz usłyszeliśmy, że nasze dziecko ma guza mózgu! - opisują rodzice dziewczynki.

Pierwszą operację usunięcia guza Julcia przeszła 31 marca w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Wówczas wydawało się, że jest szansa, że z rakiem da się wygrać, że guz może mieć łagodną postać...
19 marca u Julii zdiagnozowano guza mózgu
/Archiwum prywatne

Niestety, tydzień później okazało się, że to guz pnia mózgu DMG, glejak w swojej najcięższej formie. Rokowania w takiej sytuacji są fatalne.

Guz naszej córeczki ma jedną z najgorszych możliwych mutacji, która sprawia, że przebieg choroby jest wyjątkowo agresywny - opowiadają rodzice.

Julka rozpoczęła chemioterapię, ale po trzech cyklach okazało się, że nie działa. Guz zaczął odrastać. Potem była radioterapia i kolejna chemioterapia. Guz się trochę zmniejszył.

Na to czekaliśmy, bo tylko regresja pozwalała nam szukać nowych możliwości ratunku - opowiadają bliscy Julci. Zaczęli wyścig z czasem w poszukiwaniu właściwego leczenia w Niemczech, Szwajcarii, USA. Odezwano się do nich z kilkunastu ośrodków, ale wszędzie dostali odmowy.

Zaczęliśmy szukać leczenia tej konkretnej mutacji nowotworu. Tak trafiliśmy do kliniki w San Francisco i Nowego Jorku, a stamtąd z powrotem do Europy. W Harley Street Clinic w Londynie, tylko w tej klinice w Europie stosuje się metodę CED w leczeniu nowotworu - tłumaczą za pośrednictwem strony w internecie.

Badania dowodzą, że taka terapia zatrzyma postęp choroby i pozwoli kupić nam czas dla naszego dziecka. Ten czas to obecnie wszystko, co mamy, bo daje nam nadzieję - podkreślają.

Operacja Julci jest możliwa do przeprowadzenia już w niedzielę - 1 października. Jednak wcześniej trzeba opłacić operację i pierwszą kurację lekami. To nasza ostatnia i jedyna szansa, na ratunek dla naszego dziecka, dlatego prosimy o pomoc.

Informacje, jak pomóc małej Julci w walce z glejkiem - ZNAJDZIECIE TUTAJ>>>
[link widoczny dla zalogowanych]

Czasu jest naprawę niewiele.
Guz Julci ma jedną z najgorszych możliwych mutacji, która sprawia, że przebieg choroby jest wyjątkowo agresywny.
/Archiwum prywatne

...

Niestety dramat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:40, 28 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Blogerka kłamała, że ma raka. Sąd ukarał ją grzywną
POLECANE
Uprowadził i napastował dziewczynkę. Pedofil...
Fakty z Twojego Miasta: Znamy tajemnicę...

Obraz ostry jak brzytwa? Zobacz sam!
Samolot rozbił się w pobliżu drogi w Seattle.
dostarczone przez plista
Blogerka kłamała, że ma raka. Sąd ukarał ją grzywną

Dzisiaj, 28 września (13:59)

Sąd ukarał australijską blogerkę Belle Gibson, która twierdziła, że wyleczyła się z zaawansowanego raka mózgu dzięki diecie i medycynie niekonwencjonalnej. Kobieta musi zapłacić grzywnę w wysokości 410 tys. australijskich dolarów (275 tys. euro).

Sąd federalny w Melbourne orzekł, że Gibson oszukała opinię publiczną, publikując w 2013 roku elektroniczną książkę kucharską i wprowadzając na rynek opracowaną przez siebie aplikację.

25-letnia blogerka twierdziła, że w wieku 20 lat zdiagnozowano u niej raka mózgu, a lekarze dawali jej cztery miesiące życia. Stała się sławna dzięki swej opowieści o udanej walce z nowotworem, którego miała pokonać nie dzięki konwencjonalnej medycynie, lecz naturalnym metodom - medycynie ajurwedyjskiej, tlenoterapii oraz diecie wolnej od oczyszczonego cukru i glutenu.

Jednak w 2015 roku Gibson przyznała w rozmowie z australijskim czasopismem, że był to jedynie wytwór jej wyobraźni i że nigdy nie chorowała na raka. Okazało się też, że nie przekazała swych zysków organizacjom charytatywnym, co wcześniej obiecała.

Jeśli można mówić o jakimś wzorze, który wyłania się z jej zachowania, to jest to nieustająca obsesja na własnym punkcie i na punkcie tego, co najbardziej służy jej interesom - oświadczyła sędzia Debra Mortimer.

Grzywna, na jaką skazano blogerkę, jest nieco niższa od zysków z książki i aktywności w mediach społecznościowych, które sięgały 420 tys. australijskich dolarów i których sporą część miała przekazać organizacjom charytatywnym. Sędzia podkreśliła, że wiele osób płaciło za aplikację, wierząc że finansują szlachetny cel.

Gibson zapewniała np., że przekaże swe tygodniowe zyski rodzinie dziecka, cierpiącego na guza mózgu. Zrobiła to, by zachęcić ludzi do płacenia za jej aplikację, aby generować zyski dla siebie samej i swej firmy. Celowo postanowiła wykorzystać śmiertelną chorobę małego chłopca - dodała sędzia.

W procesie Gibson ogłoszono wymiar kary. W marcu, kiedy uznano ją za winną, sędzia nie wykluczyła, że młoda kobieta "mogła paść ofiarą własnych urojeń na temat swego stanu zdrowia", gdyż nie można w pełni udowodnić, że Gibson nie myślała, iż ma nowotwór.

(m)

...

Albo chora albo oszustka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:13, 28 Wrz 2017    Temat postu:

Dziękujemy Wam za wsparcie. Udało się zebrać pieniądze na operację małej Julci
Dzisiaj, 28 września (16:47)

"24 godziny wystarczyły, by zmobilizować wszystkie wspaniałe serca! Zdążyliśmy i dzięki temu rodzice mogą oddać Julię w najlepsze ręce. Lekarze w Londynie zrobią wszystko, by Julia żyła" - napisała na swojej stronie Fundacja siępomaga, która pośredniczyła w zbiórce pieniędzy na operację sześcioletniej Julci. Dziewczynka toczy nierówną walkę z najbardziej zabójczą odmianą glejaka wielopostaciowego.
6-letnia Julka
/Archiwum domowe /

Guz naszej córeczki ma jedną z najgorszych możliwych mutacji, która sprawia, że przebieg choroby jest wyjątkowo agresywny - opowiadają rodzice.

Julka z chorobą zmaga się od wielu miesięcy. Pierwszą operację usunięcia guza przeszła 31 marca w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Potem była chemioterapia i radioterapia. Guz się trochę zmniejszył.

Tylko regresja pozwalała nam szukać nowych możliwości ratunku - opowiadają bliscy Julci. Wówczas to rodzice zaczęli wyścig z czasem w poszukiwaniu właściwego leczenia w Niemczech, Szwajcarii, USA.
6-letnia Julka
/Archiwum domowe /

Zaczęliśmy szukać leczenia tej konkretnej mutacji nowotworu. Tak trafiliśmy do kliniki w San Francisco i Nowego Jorku, a stamtąd z powrotem do Europy. W Harley Street Clinic w Londynie, tylko w tej klinice w Europie stosuje się metodę CED w leczeniu nowotworu - tłumaczą za pośrednictwem strony w internecie.

Podczas zabiegu lekarze umieszczą w główce Julii 4 cewniki, które skierują leki prosto do guza i w jego okolice. Lekarze dodatkowo zastosują inhibitory HDAC, które zablokują agresywną mutację genu i osłabią siłę, z jaką postępuje choroba. W terapii zaplanowana jest operacja, a następnie w odstępach 4-6 tygodniowych 8 cykli podawania leków bezpośrednio do guza.

Telefon z kliniki, że Julka może zostać poddana operacji, rodzice dziewczynki dostali we wtorek. Do niedzieli musieli zebrać prawie milion złotych. Udało się! Wszystko wskazuje więc na to, że Julka przejdzie zabieg zgodnie z planem - 1 października.
Ściskamy kciuki ze wszystkich sił! Walcz, Skarbie!!! Razem Wielką mamy Moc! Dziękujemy

I my podpisujemy się pod słowami Fundacji.

...

Znakomicie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 73, 74, 75 ... 89, 90, 91  Następny
Strona 74 z 91

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy