Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Zaufać Bogu.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiara Ojców Naszych
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:34, 27 Kwi 2017    Temat postu: Zaufać Bogu.

Jola Szymańska: 5 decyzji, w których zaufałam intuicji. I kompletnie zmieniły moje życie
Jola Szymańska | Apr 27, 2017

fot. Marek Straszewski
Share
Comment
Print
Najgorsza rzecz, jaką możemy sobie zrobić, to zanegować własne marzenia. One nigdy nie są ani głupie, ani zbyt śmiałe.

Od zawsze byłam ciekawa zmian. Kiedy byłam dzieckiem, średnio co trzy lata zmienialiśmy mieszkania. W każdym nowym miejscu szukałam nowych znajomych i nowych „ważnych” miejsc. Może dlatego życie na każdym kroku mnie ekscytowało. Co wydarzy się za rok? Gdzie będę? – zadając sobie te pytania, miałam pewność, że spotka mnie coś, czego dziś kompletnie się nie spodziewam.

Niektórzy straszą, że nie powinno się zmieniać dziecku szkoły, a przeprowadzka może być dla niego traumą. U mnie tak nie było. Dzięki wsparciu i wierze bliskich w moje możliwości, miałam odwagę zmieniać swoje życie także kiedy byłam już dorosła.
Decyzja pierwsza

Pewnie dlatego, kiedy miałam 17 lat, bardzo poważnie i z przekonaniem podeszłam do przygotowywania się do matury. Mimo, że od początku podstawówki uczyłam się w ogólnokształcącej szkole muzycznej, w której przedmioty niemuzyczne były traktowane po macoszemu, zdecydowałam, że będę studiować prawo. Musielibyście zobaczyć minę mojej nauczycielki historii, kiedy jej to oznajmiłam. Myślała, że żartuję.

Osiągnięcie mojego celu kosztowało mnie półtora roku nauki. O dziwo pochłaniała mnie ona tak bardzo, że bałam się tylko jednego – że mama nie żartuje i naprawdę zabroni mi nauki w weekendy lub w wakacje.

Byłam przeszczęśliwa, studiując i analizując podręczniki historyczne i książki Normana Daviesa, a kiedy mi się nie chciało, przypominałam sobie o moim („nierealnym” według mojej nauczycielki) celu.
Read more: Jola Szymańska: Rewolucyjny sposób na… „bogatego młodzieńca”
Decyzja druga

Na czwartym roku studiów zafascynowało mnie prawo gospodarcze i handlowe. Postrach wszystkich rozsądnych studentów mojego wydziału. W tym samym roku otrzymałam list z kliniki ortopedycznej. Siedem lat po zdiagnozowaniu u mnie dosyć dużej skoliozy, zapytali, czy wciąż jestem chętna na jej zoperowanie. Moja mama powiedziała mi o przesyłce mimochodem, sugerując, że na pewno nie chcę tego robić. Chciałam.

To była jedna z pierwszych poważnych decyzji w moim życiu, które podjęłam zupełnie niezależnie, a nawet wbrew woli najbliższych. Zoperowano mój kręgosłup z góry na dół. Długo wracałam do siebie, ale nigdy tego nie żałowałam.
Decyzja trzecia

Zaraz po obronie zaczęłam staż w kancelarii, o której nigdy nie śmiałam marzyć. Analizowałam umowy dla bardzo znanych marek, ale po ośmiu godzinach siedzenia w papierach, czułam się kompletnie wypruta. Dni były długie jak tygodnie, a w weekendy nie potrafiłam wstać z łóżka. Zdecydowałam, że to najlepszy moment, żeby spróbować czegoś kompletnie innego.

Zrezygnowałam z kancelarii i złożyłam całą masę swoich CV w miejscach, w których mogłabym zająć się dziennikarstwem albo public relation. Udało się. Ale zanim znalazłam się w miejscu, w którym odczułam komfort pracy, minął prawie rok.
Decyzja czwarta

Jeszcze na studiach, dla rozrywki, założyłam bloga. O wierze. O tym, jak trudno byłoby mi bez Boga. Jak bardzo jestem Mu wdzięczna za działanie. Jak bardzo czuję Jego opiekę. To była bardzo ważna decyzja. Kolejne lata pokazywały mi, jak wiele osób czuje podobnie i utwierdzały w tym, że mój dziwny pomysł na niepoważnego bloga ma sens, a selfie wrzucane na Instagrama to żaden obciach, skoro mogą poprawić komuś humor i sprawiają, że staję się coraz bardziej sobą.

Te i wiele innych moich decyzji wiązało się z pracą i wyrzeczeniami, ale też z niesamowitą satysfakcją i ufnością Bogu. Wszystkie sprawiły, że ze skrajnie zalęknionej osoby (nie przesadzam!) stałam się świadomą siebie i spełnioną kobietą, która docenia swoje życie takim, jakie ono jest.
Read more: Jola Szymańska: O byciu Bożą wroną, czyli kilka spraw, które chciałabym przegrać
Decyzja piąta

Te decyzje nie wynikały z mojej brawury. Były bardzo przemyślane. Ciągle się bałam, momentami paraliżował mnie strach. Długo byłam załamana i nieszczęśliwa, ale starałam się wyjść z miejsc, w których nie czułam się dobrze.



Ale jest jedna decyzja, która z wszystkimi poprzednimi nie może się równać. Żadna decyzja świata nie może się równać tej, kiedy świadomie i otwarcie oddawałam swoje życie Chrystusowi.

To dzięki Niemu miałam siły i nadzieję, żeby jeszcze raz spróbować i dać samej sobie szansę. Dzięki Niemu nie zwariowałam. Dzięki Niemu nauczyłam się cieszyć nie tylko z wielkich celów, ale też z prostej codzienności. W końcu, dzięki Niemu byłam spokojna. Wiedziałam, że moje ewentualne niepowodzenie, skoro jest Jego wolą, zawsze będzie najlepszą możliwą opcją.

...

Tak doslownie. Zaufać Bogu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:45, 29 Kwi 2017    Temat postu:

Dziecka nie będzie. Choćbyście się leczyli czterdzieści lat
Alina Petrowa-Wasilewicz | Jul 23, 2016
Ludmiła, Łucyjka i Mieczysław, fot. archiwum prywatne
Comment


Share
Comment


Kiedy Ludmiła zobaczyła na teście ciążowym dwie kreski, nie mogła w to uwierzyć. Lekarze już dawno pozbawili ją złudzeń.

– Lekarz zapytał o imię dziecka. – Łucja – odpowiedziałam. Bo była męczennicą z Syrakuz, która miała przepiękne oczy, a malutka ma przepiękne oczy. Ale jest i druga patronka – Łucja z Fatimy, bo to dziecko wymodlone na różańcu. Wymodlone. Nikt nie wierzył, że się uda. Gdy powiedziałam lekarzowi, że jestem w ciąży, nie uwierzył. Wcześniej jego kolega powiedział nam wprost: Możecie czterdzieści lat się leczyć, a dziecka nie będzie.

Ludmiła Jaskułowska rozkłada albumy, bo chce pokazać, jak wyglądała córeczka tuż po urodzeniu, gdy była maleńką kruszynką, pachnącą i cudną… A tu wygląda jak mnich buddyjski pogrążony w kontemplacji – komentuje. – Pan Bóg musi mieć do człowieka ogromne zaufanie, skoro powierza mu taką kruszynkę…

„Cześć” z nadzieją na ciąg dalszy

To romantyczna historia, choć musiało upłynąć trochę czasu, nim „zatrybiła”. Ludmiła urodziła się w Samborze na Ukrainie, pochodzi z polskiej rodziny, która przekazała jej wiarę, język, kulturę. Na studia przyjechała do Krakowa, korzystając ze stypendium polonijnego. Kraków był świadomym wyborem – chciała uczyć się i mieszkać w tak wyjątkowym mieście. Wybrała psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Mietek też studiował psychologię i mieszkał w mieszkaniu babci po drugiej stronie ulicy, niemal naprzeciwko jej akademika. Na zajęcia jechali tym samym tramwajem, więc spotykali się na przystanku, czekali, on zawsze mówił jej „cześć”. A Ludmiła się odkłaniała i dalej nic się nie działo. Aż na trzecim roku koledzy wystawiali „Małego Księcia”. Na pierwszą próbę jej przyszły mąż wszedł do sali i na nikogo nie zważając, podszedł prosto do niej i zapytał: A ty kogo tu grasz?
Launch the slideshow 

Dopiero teraz zaczęła się ich wspólna opowieść. Dziewczyna zorientowała się, że on już dawno jej wypatrywał, bo mu się bardzo podobała, mówił „cześć” z nadzieją na ciąg dalszy. Pobrali się w św. Annie w Krakowie, jej ulubionym kościele. Ludmiła skończyła jeszcze dziennikarstwo w Warszawie. On pracuje jako psycholog, ona pracowała w TVP2, obecnie prowadzi firmę reklamową. Mieszkają na nowoczesnym osiedlu, na weekendy wyjeżdżają nad morze lub zagranicę, mogą mówić o sukcesie zawodowym i finansowym.

Trudne słowa

Najpierw jest wyczekiwanie. Mija rok po ślubie, drugi, jest wypatrywanie, wsłuchiwanie się we własny organizm. Zaczynają się wątpliwości i pytania. Szukanie informacji w Internecie. Trzy lata, cztery po ślubie… Wizyty u lekarzy i badania, nieskończona ilość badań, jego i jej. I kolejne pytania, badania. I od nowa wyczekiwanie.

W końcu diagnoza. Hiperprolaktynemia – tym chłodnym medycznym terminem określa się przyczynę, z powodu której nie mogła zajść w ciążę. W końcu ustalili – Ludmiła ma guza – mikrogruczolaka w przysadce mózgowej, która odpowiedzialna jest także za produkcję prolaktyny w organizmie, w efekcie jej poziom jest znacznie wyższy niż normalnie, a to działa jak środek antykoncepcyjny.

Wiedzą już rodzina i znajomi, nie wszyscy znają szczegóły, ale wiadomo, że się coś dzieje. – Szukaliśmy specjalisty, ale nikt nie dawał szansy… – wspomina Ludmiła. To na tym etapie padły słowa wbijające w fotel. – Możecie przychodzić nawet czterdzieści lat… i dziecka nie będzie. In vitro? – Nie wchodziło w rachubę, było poza horyzontem ich myślenia.

To Bóg daje dziecko

W czwartym roku małżeństwa zaczął się kryzys, coś się między nimi psuło i zazgrzytało. W tym samym czasie wstąpili na Drogę Neokatechumenalną i zaczęli we wspólnocie czytać Pismo Święte. I przeżyli olśnienie, bo zaczęli odnajdywać się w postaciach biblijnych.

Słuchali o bezpłodności i tęsknocie Abrahama i Sary, Zachariasza i Elżbiety. I nadziei, która nigdy nie opuszcza kobiety i mężczyzny. Dzięki Biblii zrozumieli, że mogliby obejść wszystkich lekarzy świata, a i tak to Bóg daje dziecko, bo On jest dawcą życia.

Zaczęli się modlić na różańcu. Wieczorami. Mietek był znacznie bardziej wytrwały od niej, bo ona odpadała i zasypiała, a on się modlił, modlił i modlił. Napisali list do Jana Pawła II – adres: Niebo. Koleżanka zawiozła go do Watykanu i położyła na płycie grobu Wielkiego Rodaka – Orędownika Rodzin. Przez telefon przekazała: „Miejcie nadzieję w Panu! Włoszki ją mają i po urodzeniu dziecka zostawiają malutkie dziergane buciki na grobie Jana Pawła II, po tym jak wbrew wszystkiemu zajdą w ciążę!”.

Zgłosili się do Ośrodka Adopcyjnego przy ulicy Grochowskiej w Warszawie. Byli gotowi zostać rodzicami adopcyjnymi.

Cud, a właściwie wyjątek w medycynie

We wspólnocie neokatechumenalnej mówili o swoim życiu, dawali świadectwo. Któregoś dnia byli w kościele we Włochach. Po wyjściu zatrzymała ich nieznajoma kobieta i powiedziała: Czy byliście u doktor Beaty Śladowskiej?

To bardzo ważne, do jakiego lekarza się trafi. Gdy weszła do gabinetu, Ludmiła zdziwiła się, że nie ma w nim fotela ginekologicznego. Okazało się, że polecona lekarka jest endokrynologiem. I zażyczyła sobie stanowczo, żeby przy rozmowie był obecny mąż. Bo to jest problem pary, a nie kobiety i mężczyzny z osobna – wyjaśniła. Zorientowała się w sytuacji i stwierdziła, że nie daje nadziei, ale spróbuje ten problem ruszyć, czyli oszukać mózg. Przepisała Ludmile amerykański lek, skrupulatnie dawkowany. Wizyta odbyła się w październiku.

Po pół roku, w kwietniu, na teście ciążowym zobaczyła dwie kreski! Nie uwierzyła. Zrobiła kolejny test. I znowu pojawiły się dwie kreski. Stał się cud, po prostu cud. – A właściwie nie cud, a wyjątek w medycynie. I mikrogruczolak na przysadce nie był ku śmierci, a ku chwale Pana.

Lekarze też nie uwierzyli, gdy zgłosiła się do szpitala z tak nietypową ciążą, ze swoim wyjątkiem medycznym. Czuła się znakomicie. Jakie imię da pani dziecku? – spytał położnik, gdy już rodziła. – Łucja – odpowiedziała. – Jak będzie pani na nią mówić? – dociekał. Łucyjka, Łucyjeczka – odpowiedziała. Urodziła się 9 stycznia, w Godzinie Miłosierdzia. I w imieniny Marcjanny. Takiego imienia pragnął Mietek dla córeczki, żeby uczcić prababcię.

Lata chude, lata tłuste

Ludmiła jest bardzo aktywna. Opiekuje się córeczką, prowadzi firmę, bierze udział w spotkaniach mam, które odbywają się przy parafii. Udziela porad psychologicznych matkom oraz tym, które matkami bardzo chcą zostać, ale mają trudności.

I głoszą z Mietkiem świadectwa. Ludmiła nie może tego nie robić. Doskonale pamięta chwilę olśnienia, kiedy zrozumiała, że wszyscy lekarze świata nic nie pomogą, bo jedynym dawcą życia jest Bóg. I gdy powiedziała Mu: Niech się dzieje tak, jak zechcesz, przyjmę każdą Twoją decyzję. Punkt zwrotny, gdy człowiek daje Bogu wolną rękę.

Łucyjka urodziła się po siedmiu latach małżeństwa. Ludmiła mówi, że było to siedem chudych lat. Kolej na lata tłuste, bo Dawca życia niesamowicie im zaufał.

...

Dokladnie. To Bóg daje. Jesli zechce to 80latka urodzi i WYCHOWA! Dla Boga nie ma nic niemozliwego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:54, 03 Maj 2017    Temat postu:

Modliła się o dzieci i mieszkanie. Dostała to i wiele więcej
Katarzyna Matusz | Maj 03, 2017
UVgreen/Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Doświadczam, że Maryja jest obecna, a przez nią możemy prosić. Tak jak stała pod krzyżem swojego Syna, tak zawsze jest z nami, kiedy i my doświadczamy krzyży naszego życia.


P
rosili Państwo o wstawiennictwo w sprawie dzieci?

Hanna: Po naszym ślubie okazało się, że nie zachodziłam w ciążę. Bóg tak pokierował naszymi drogami, że przez pół roku mieszkaliśmy w miasteczku rodzinnym mojego męża.

Tuż przed powrotem do Warszawy obraz Matki Bożej Częstochowskiej, który nawiedziliśmy przed naszym ślubem, przybył do tego miasteczka. Sama Maryja, matka naszego Zbawiciela nawiedziła nasz dom. Modliliśmy się w ciszy przed jej wizerunkiem i prosiliśmy o potomstwo. Jak się potem okazało i ja, i mój mąż prosiliśmy o to samo – choć o jedno dziecko. Dziś mamy trzech synów.

Maryja pomagała Państwu także w sprawach mieszkaniowych.

Kiedy miał przyjść na świat nasz najstarszy syn, byliśmy kilka dni bezdomni. Modliłam się gorąco. To był listopad, zbliżał się termin porodu. Pamiętam, że siedziałam w małym pokoiku cały dzień. Płakałam i modliłam się, żeby Maryja koniecznie załatwiła nam choć mały pokój, szopę, cokolwiek, żeby to mogło być nasze, żebyśmy mogli być razem.

Byłam sama w tym domu i nagle słyszę telefon. Odebrałam, to był nasz kuzyn, który dzwonił, żeby powiedzieć, że ma dla nas mieszkanie. To był znak, że ona naprawdę czuwa.

Jak jest dziś?

Mam świadomość jej obecności. Codziennie proszę Maryję o wstawiennictwo w różnych trudnych sytuacjach. Najmłodszy syn miał maturę. Przed wyjściem, tak jak i wcześniej jego braciom, dałam mu różaniec. Jego koledzy jeszcze na chwilę przed egzaminem powtarzali materiał, a on, jak mi potem opowiadał „robił różaniec” (śmiech). Odmówił więc cały różaniec, wszedł na egzamin i dostał właśnie te pytania, które chciał.

Maryja prowadzi do Jezusa – jak to Pani rozumie? Czy nie lepiej zwracać się bezpośrednio?

Pan Jezus dał nam ją pod krzyżem, powiedział, że będzie naszą matką. Mnie to pomaga. Doświadczam, że Maryja jest obecna, a przez nią możemy prosić. Tak jak stała pod krzyżem swojego Syna, tak zawsze jest z nami, kiedy i my doświadczamy krzyży naszego życia. Nie odmawia pomocy. Ona nas prowadzi przez wydarzenia, tak jak historia jej życia. Powiedziała „Amen” i narodził się Bóg Zbawiciel. Ona ma taką rolę w naszym życiu – jest pośredniczką.

Jakie miejsce zajmuje w Pani życiu Bóg?

Zawsze wiedziałam, że Bóg jest, że mnie kocha. Jednak nie od razu doszłam do tego, że Bóg kocha mnie taką jaką jestem, miłością bezinteresowną, że kocha mnie nawet wtedy, gdy upadam. Był taki czas, w którym nie zdawałam sobie sprawy, że Bóg oddał dla mnie swoje życie. Trwało to 33 lata.

Przychodzi doświadczenie choroby dziecka i co się dzieje?

W swoje drugie urodziny nasz syn zachorował i umierał. Pamiętam, że w tym ogromnym cierpieniu modliłam się, żebym mogła cierpieć za niego. Byłam w szpitalu na Niekłańskiej, potem w Międzylesiu. Pamiętam moment, gdy wybierałam łóżeczko dla niego, kiedy się do niego zbliżyłam, zauważyłam tam obrazek Jezusa Miłosiernego. Poczułam miłość Boga i zaczęły dziać się cuda.

Prośba została wysłuchana?

Dwa lata wcześniej bardzo cierpiałam z powodu grzechu, z powodu zerwania relacji z Bogiem Ojcem. Byłam bardzo dręczona myślami, miałam stany depresyjne. Myślałam, że nie ma dla mnie zbawienia, że czeka mnie piekło. Miałam takie myśli, że Bóg powinien mi zabrać mojego kochanego męża, naszych synów. Takie miałam wyobrażenie o Bogu.

Synek wraca do zdrowia, a co dzieje się z Panią?

Kiedy wyszliśmy ze szpitala, bałam się iść do spowiedzi. To był Wielki Post i w szkole, do której uczęszczali nasi starsi synowie, właśnie odbywały się rekolekcje. Nagle, sama nie wiedząc jak to się stało, wstałam i poszłam do spowiedzi.

Usłyszałam to, o co się modliłam przeszło dwa lata. Prosiłam Jezusa, żeby mi powiedział, że mnie kocha. I to usłyszałam podczas spowiedzi, miałam pewność, że to sam Jezus do mnie mówi. Dziś wiem, że On zawsze słyszy moje wołanie, nie opuszcza mnie, widzi moje udręczenie. Kocha mnie taką, jaką jestem, przebacza wszystko. I ratuje przez fakty mojego życia.

...

Doslownie tak! Wielu mysli ze zaufac Bogu to tak ale mieszkanie to juz samemu sie zalatwia. BZDURA! To co to za zawierzenie? Wyraznie Jezus mowi aby nie tracic czasu na zamartwianie sie codziennymi potrzebami. Tylko myslec o WYZSZYCH DUCHOWYCH!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:31, 19 Cze 2017    Temat postu:

5 krótkich westchnień do Matki Boskiej
Hanna Sawicka | Czer 19, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Gdy zamykałam Pismo Święte po modlitwie, natrafiłam na pożółkłą karteczkę. Rozłożyłam. I moim oczom ukazały się równe literki pisane ręką mojej zmarłej 8 lat temu Babci. Tak jakby w ten sposób do mnie przyszła. A w prezencie podrzuciła mi 5 krótkich westchnień do Matki Boskiej.


G
dy zamknę oczy, widzę ją siedzącą wygodnie w fotelu, ze śnieżnobiałą głową opartą na małym zagłówku. Ma przymknięte oczy, dłonie oparte na podołku, w palcach trzyma różaniec. Mieniące się odblaskami przezroczyste kryształki. Przesuwa je miarowo w takt szeptu modlitwy.

Odkąd pamiętam, była codziennie na porannej mszy świętej, w ciągu dnia znajdowała czas na odmawianie kolejnych tajemnic różańca, codziennie o 15.00 zawsze modliła się koronką do Miłosierdzia Bożego. Mówiła, że zawsze ma tak wiele intencji, tyle do zawierzenia. W określonych momentach dnia po prostu siadała cichutko, z grzechoczącym delikatnie różańcem w dłoni, wycofywała się i tak trwała. Moja Babcia.

Trwa tak w moich wspomnieniach. Odeszła 8 lat temu, gdy miała 87 lat. Po jej śmierci na podstawie zapisanego przez nią prostego testamentu otrzymałam w darze kilka obrazów i książki, które miała.

Biblię, którą zawsze trzymała przy łóżku wzięłam do ręki jako pierwszą. Oprawiona w bordową, nieco już na brzegach ukruszoną, chropowatą okładkę Biblia Tysiąclecia z 1980 r., wydanie trzecie poprawione. Drukowana w roku mojego urodzenia. Do kompletu – wystająca ze środka, wykonana najpewniej przez nią ręcznie zakładka, wyszyta haftem krzyżykowym na lnianym płótnie, zakończona czerwono-czarnymi frędzelkami. Elegancka.

Pismo Święte żyjące, które miała w rękach setki, tysiące razy – widać to po brzegach stron. Wiem, że sama przeczytała je całe dwukrotnie. W 2009 roku ta Biblia zamieszkała z nami. Teraz razem z mężem korzystamy z niej w codziennej modlitwie. Dotykam stron, zakładki i często myślę o Babci. O tym, że gdy żyła, ja nie dorosłam do rozmowy z nią o modlitwie, towarzyszyłam jej, ale nie wypytywałam, a ona też nie robiła niczego na siłę w stosunku do mnie.

Wczoraj, gdy zamykałam Pismo Święte po modlitwie, odruchowo palcami przewertowałam kilka stron. I natrafiłam na małą, pożółkłą karteczkę. Wyjęłam ją spomiędzy kartek Starego Testamentu. Rozłożyłam. I moim oczom ukazały się równe literki pisane niebieskim atramentem, ręką mojej Babci. Pismo, które rozpoznam wszędzie.

Tak jakby w ten sposób do mnie przyszła. Niespodziewanie. I połączyła nas modlitwa. A w prezencie podrzuciła mi 5 krótkich westchnień do Matki Boskiej.


5 krótkich westchnień do Matki Boskiej

Pośredniczko nasza przez Bogiem, żywa krynico rozlewająca strumienie łask, o Maryjo!
– módl się za nami.
Wspomożenie wiernych, źródło wiecznego pokoju, o Maryjo!
– módl się za nami.
Oświecenie grzeszników, pochodnio łaski i zbawienia, o Maryjo!
– módl się za nami.
Uzdrowienie chorych, skuteczne lekarstwo zranionej duszy, o Maryjo!
– módl się za nami.
Pocieszycielko strapionych, osłodo w boleściach życia, o Maryjo!
– módl się za nami.

...

Bardzo wazny jest przekaz rodzinny. Aby ufac Bogu. Wyrazem tego sa modlitwy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:07, 09 Gru 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Chłopiec w Czechach przyczepił do balonów list „do Jezuska”. Wiadomość znaleziono w Poznaniu
Chłopiec w Czechach przyczepił do balonów list „do Jezuska”. Wiadomość znaleziono w Poznaniu

Dzisiaj, 9 grudnia (16:40)

​Listy od dzieci nie zawsze trafiają do adresatów. Pewien chłopiec z Czech napisał list do Jezuska z prośbą o prezenty na Boże Narodzenie i przywiązał wiadomość do czterech żółtych balonów. List znaleziono obok Poznania.

Młoda para z Poznania - Magdalena i Kamil - natknęli się na list podczas przechadzki po lesie. Poszliśmy na spacer z psami. One zobaczyły balony. Podeszliśmy bliżej i zobaczyliśmy list - mówi Kamil Legieć w rozmowie z TVN24.

Wiadomość była napisana po czesku. Dzięki pomocy translatora udało się jednak go przetłumaczyć. "Miły Jezusku, chciałbym, żeby to Boże Narodzenie było niezapomniane. Chciałbym: auto zdalnie sterowane VaporizR, Lego City dżungla, laboratorium chemiczne, cukierki i ubrania. Dziękuję, Tomas Slavik" - napisano w liście.

Problematyczne było znalezienie nadawcy, gdyż mały Tomas nie zaznaczył napisał żadnego adresu. Polacy wysłali więc informacje o tym do ambasad, a także do czeskiego radia.

Udało się ustalić, że mały Tomas pochodzi z niewielkiej miejscowości Sezimova Usti, na południu Czech. List z balonami wysłał 1 grudnia - wtedy podczas rozświetlania choinki mieszkańcy wypuścili dziesiątki baloników. Skontaktowałem się z jego mamą, bo Tomasa Slavika znam osobiście. Jest dobrym chłopcem, sportowcem, dołączył do harcerstwa - powiedział w rozmowie z czeską telewizją Martin Dolezal, burmistrz miejscowości.

To wspaniała świąteczna historia. Nikt nie przypuszczał, że balony polecą do Poznania. To 530 kilometrów - powiedziała mama chłopca, Jitka Slavikova w rozmowie z Ceska televize.

...

Absolutnie wspaniałe! Taka historia! Do młodej pary! Tu jest reka Boga! Dary od Boga to on dostanie tylko wieksze niz matetialne! Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:10, 05 Gru 2019    Temat postu:

Wszystkie albertynki świata modliły się za chorego chłopca. Rodzice myśleli, że umarł
ALBERT SZULCZYŃSKI
fot. archiwum rodzinne
Anna Gębalska-Berekets | 03/12/2019
Był w agonii. W szpitalu został ochrzczony. Gdy jego rodzice przybyli, by go zobaczyć, zastali puste łóżeczko. W tym czasie trwała zmasowana modlitwa za wstawiennictwem Brata Alberta.

„Kościół jest dobry” to adwentowa akcja portalu Aleteia.pl. W czasie, gdy w naszej wspólnocie braci i sióstr wierzących doświadczamy tak wielu trudności, skandali i zgorszenia, chcemy pozostać przestrzenią, która nie zapomina o tym, co dobre i piękne w Kościele. To tu – mimo wszystko – płynie Źródło życia i nadziei. Na naszych stronach znajdziecie więc artykuły i historie o akcjach, wspólnotach, organizacjach i osobach świeckich lub duchownych, które – jak światła w świątyni – rozświetlają przestrzeń Kościoła.
Został cudownie uzdrowiony, a jego historia przyczyniła się do kanonizacji św. Brata Alberta w 1989 roku. Aktualnie Albert Szułczyński ma 33 lata, jest nauczycielem muzyki, ma żonę, dzieci i jest w trakcie doktoratu na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.



Nikt nie spodziewał się najgorszego
Albert Szułczyński urodził się 19 marca 1986 roku w warszawskim szpitalu wojskowym. Nic nie zwiastowało najgorszego. Maluch dostał 10 na 10 w skali Apgar. Dopiero po opuszczeniu szpitala okazało się, że będzie musiał do niego powrócić.

Po dwóch dniach pobytu w rodzinnym domu zaczęły się kłopoty ze zdrowiem. Całą noc marudził i płakał.

Rankiem jego mama Barbara zauważyła, że noworodek jest cały żółty. Znajoma lekarka natychmiast skierowała go ponownie do szpitala w trybie pilnym.



„Pani myśli, że on w ogóle przeżyje?”
Na miejscu mamie Alberta kazano pójść do pielęgniarki po przepustkę. Kobieta zdziwiła się, że musi wziąć dokument aż na 10 dni.

Pielęgniarka zaś odpowiedziała: „Pani myśli, że on w ogóle przeżyje?”. Z każdą godziną stan chłopca się pogarszał. Kolejne narządy przestawały funkcjonować. Diagnoza była fatalna: poważne zakażenie całego organizmu, sepsa. Wskaźnik bilurbiny był u niego tak wysoki, że powinien doprowadzić do zażółcenia szarych komórek. Poziom mocznika przekroczył jakiekolwiek normy i mógłby zabić dorosłego człowieka, a co dopiero maleńki organizm.

Na nieszczęście dziecku podano jeszcze jod. Okazało się, że maluch był na niego uczulony.



Brat Albert na ratunek chłopcu
Sytuacja była dramatyczna. Pani Barbara Szułczyńska poszła po poradę do zaprzyjaźnionej siostry zakonnej – Marii Niklewicz. Była ona wówczas przełożoną klasztoru sióstr wizytek w Warszawie. Ona pomagała mamie Alberta w wyborze imion dla pozostałych jego braci. Zakonnica była lekarką i wielką orędowniczką Brata Alberta Chmielowskiego. Stwierdziła jednak, że nic nie jest w stanie pomóc chłopcu. Powiedziała, że rodzinie pozostaje jedynie modlitwa i oczekiwanie, aż zdarzy się jakiś cud. Nie było wiadomo też, jakie imię nadać chłopcu.

Zakonnica zaproponowała imię Maksymilian, z powodu bliskiej odległości Niepokalanowa od miejsca zamieszkania państwa Szułczyńskich. Pani Barbara jednak stwierdziła, że tak długie imię wraz z równie długim nazwiskiem nie zmieści się w dzienniku lekcyjnym. Siostra Maria zadzwoniła do sióstr albertynek, do Krakowa, by zaczęły się modlić w intencji uzdrowienia dziecka.

„Chcą mieć świętego, to niech się modlą” – powiedziała siostra Niklewicz. Wówczas też potrzebny był cud do kanonizacji Brata Alberta Chmielowskiego. Wszystkie siostry albertynki w klasztorach znajdujących się w różnych regionach świata rozpoczęły modlitwę za chorego chłopca z okolic Warszawy.

Do wszczęcia procesu kanonizacyjnego wymagany jest cud. Brat Albert został ogłoszony błogosławionym w roku 1983. Od tego czasu siostry albertynki zanosiły modlitwy o rychłą kanonizację swojego założyciela. O tej samej godzinie, uwzględniając zmiany czasu, modliły się nowenną do Brata Alberta. Lekarze wciąż walczyli o życie dziecka, a jego mamie brakowało już łez. Chciała być silna przed pozostałymi dziećmi, ale nie potrafiła.



Chrzest w szpitalu
Rodzice postanowili ochrzcić dziecko. Albert znajdował się już w namiocie tlenowym, bo jego stan był krytyczny. Wezwano księdza. Niestety, były to czasy, kiedy duchowni nie byli, delikatnie mówiąc, mile widziani w publicznych instytucjach.

Ksiądz zjawił się w szpitalu w świeckim stroju, przebrał się w sutannę dopiero w łazience. W tym czasie bracia Alberta wraz z tatą Walerianem siali kukurydzę. Na pole przyjechał sołtys i poinformował mężczyznę, że otrzymał telefon z Warszawy o chrzcie syna i Walerian ma natychmiast udać się do szpitala.

Pan Szułczyński szybko dojechał do Warszawy. Spotkał w toalecie mężczyznę, który właśnie zakładał koloratkę. Był to paulin, ojciec Jan Wolny, który przybył, by ochrzcić małego Alberta.

Pielęgniarka, Halina Sus, która pełniła tego dnia dyżur, zgodziła się zostać matką chrzestną. Szukała w pośpiechu kogoś, kto mógłby zostać ojcem chrzestnym. Po namowach zgodził się nim pozostać rodzic jednego z pacjentów, żołnierz Janusz Kukier.



Cud
Cud nastąpił w piątym dniu odmawiania nowenny do Brata Alberta Chmielowskiego. Dokładnie w nocy z 2 na 3 maja. Wszystkie dolegliwości ustąpiły. Sprawę w szpitalu chciano zatuszować. Ale udało się skopiować dokumenty medyczne i zostały one wysłane do Watykanu.

„Po wielu latach, gdy już byłem na studiach, zwrócił się do mnie jeden z braci zakonnych. Napisał do mnie na portalu społecznościowym wiadomość, że jeśli jestem tym Albertem ochrzczonym przez ojca Jana Wolnego, to on prosi mnie o kontakt. Ojciec Jan był wtedy już bardzo chory, leżał w hospicjum na Jasnej Górze. Pojechałem więc, by z nim porozmawiać przed śmiercią. Dwa tygodnie później zmarł. Opowiedział o moich chrzcinach. Przyznał się wówczas, że podczas chrztu prosił Boga, bym odziedziczył po nim jakiś talent” – opowiada Aletei Albert Szułczyński. Paulin powiedział również Albertowi, że podczas chrztu zobaczył, że zmieniają mu się oczy, z chorych na zdrowe.

Po latach mężczyzna zrozumiał swój muzyczny talent i to, że jako jedyny z rodziny gra na instrumencie i ładnie śpiewa. Okazuje się, że ojciec Jan Wolny, będąc jeszcze klerykiem w seminarium na Skałce w Krakowie, grał na organach.



Kanonizacja
Uzdrowienie Alberta było nagłe, bez nawrotów choroby.

12 listopada 1989 roku odbyła się uroczystość kanonizacyjna Brata Alberta w Rzymie. Wówczas Jan Paweł II uśmiechał się do chłopca, widział w nim żywy cud Bożej pomocy.

Dziś 33-letni mężczyzna ma świadomość tego, że gdyby nie interwencja z niebios, to by go nie było. „W codziennym życiu staram się polecać nawet najbardziej prozaiczne sprawy św. Bratu Albertowi. Proszę o to, bym umiał spojrzeć na drugiego człowieka jego oczami” – mówi w rozmowie z nami Albert Szułczyński.

W jego domu stoi figurka świętego, znajdują się również relikwie. Co roku Albert, wraz ze swoją rodziną, pojawia się na odpuście w Krakowie u sióstr albertynek.

Ze świętym ma wiele wspólnego, nie tylko imię. „Chodziłem do szkoły rolniczej w Sochaczewie oraz studiowałem na SGGW. Brat Albert również uczęszczał do takiego typu szkoły w Puławach, chociaż jej nie ukończył. Święty zawsze z bochenkiem chleba w ręku, dzielił się tym co miał z innymi. Ja zaś pracowałem w DPS, poświęcałem się dla osób starszych i robiłem to z przyjemnością. Moją rodzinę nie dosięga głód. Czuję jego moc. Nieraz nie wpadłbym na pewne pomysły i nie jestem w stanie wytłumaczyć, skąd się biorą one w mojej głowie. Jestem na studiach doktoranckich na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, obecnie na trzecim roku i cieszy mnie to, że na kolejnych wykładach profesorowie zaczynają od tematu św. Brata Alberta i jego wspaniałego miejsca w historii” – wyjaśnia Albert Szułczyński.

Podkreśla, że relacja ze świętym jest dla niego bardzo ważna. Chce, by śladem swojego patrona był dla innych dobry jak chleb. Pracuje w szkole jako nauczyciel muzyki oraz jako organista w parafii Mikołajew, ma żonę i dwoje dzieci. „Ja mu zawdzięczam życie, a on mi świętość. Trzymamy razem przyjacielską sztamę” – dodaje z uśmiechem Albert.


...


StefanKosa 2 dni temu +2
Chociaż sepsa to nie przelewki, ale IMO cudem by była odrastająca kończyna a nie wyleczenie infekcji z którą organizm sam mógłby sobie poradzić.
udostępnij

waydack 2 dni temu +3
@StefanKosa: Też uważam, że wszystkie cudowne uzdrowienia nowotworów i innych chorób które nie dają wyraźnych zewnętrznych objawów to wynik samoregeneracji organizmu, ewentualnie źle postawiona diagnoza.

...

I znowu jak przy okazji kazdego cudu siermiezno buraczani ateisci kompromituja sie! Dlaczego ludzie wychodza z raka zawalu smierci mozgowej a nie odrasta im noga czy reka! Po pierwsze kto wam powiedzial ze ciezki rak to lzejsza choroba niz brak reki? Bez reki dozywacie starosci! Koncowego raka nie przezywa nikt. ,Sam sie nie cofa'... Po drugie jest slynny cud z Calandry gdzie ucieta noga sie pojawila! A w XVI wieku nie bylo zadnej takiej medycyny! Wtedy ,leczyli' piciem wody i upuszczaniem krwi jakby ktos nie wiedzial!
...>
XVI stuleciu w cudowny sposób dokonała się samoistna reimplantacja części kończyny;
Cud z Calandy ma znamiona "naukowości", poddany był szczegółowym dociekaniom i niejako "laboratoryjnie" przebadany, a wszystkie dokumenty badania zostały przez Messori'ego wyszczególnione, z podaniem miejsca gdzie leżą.

...

Ateisci nie osmieszajcie sie wiecej tymi ,nigdy nie odrastajacymi konczynami' bo to wylacznie rozsmiesza... Bóg moze wszystko! A tu byl jeszcze dowcipny bo zrobil to w sposob tak wyrafinowany ze nie ma watpliwosci i jakby specjalnie zeby zbic wasze argumenty!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:40, 03 Sie 2020    Temat postu:

Ksiądz od kościoła autostradowego „Matki Boskiej chroniącej podróżnych" zginął..

...w wypadku na autostradzie. Złapał gumę, ustawił trójkąt ostrzegawczy, podmuch przejeżdżającego auta zdmuchnął trójkąt, ksiądz wysiadł aby go poprawić i w tym samym momencie odczepiła się przyczepa przejeżdżającego samochodu zabijając zakonnika na miejscu.

..

To juz klasyczny przyklad jak prostacy nie powinni interpretowac teologii. Ateisci daja to jako dowod ze Matka nie chroni a Boga nie ma bo nawet ksiadz i zginal!
Ateisci w swej ignorancji mysla ze chodzi o ochrone przed wypadkiem! Czyli materialna! Absurd! Zawsze i wszedzie Ona chroni przed pieklem! Nie przed smiercia! Przeciez kazdy umiera! Matka od autostrad ma chronic przed pojsciem do piekla w zwiazku z autostrada! Czyli np ktos sie upije wsiadzie i zabije pieszego! To zasluguje na kare piekla! I przed tym chroni Matka. A i owszem o szczesliwa podroz tez sie modlmy! Tylko znow to Bóg wie lepiej co to znaczy szczesliwa! Moze ona oznaczac ze np. przy drodze ktos lezy i wzywacie pogotowie. Co dla was jest klopotem i np. spozniacie sie ale dobry uczynek jest waszym szczesciem!
Widzicie jak teologia jest trudna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:40, 28 Gru 2021    Temat postu:

Fragmenty autobiografii Tysona Fury'ego, gdzie wspomina o wierze w Boga. Mówi jak Bóg pomógł mu się podnieść po ciężkich przejściach.

Tyson Fury o Bogu

...

O nic innego w tym zyciu nie chodzi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:05, 31 Sty 2023    Temat postu:

Pustelnicy, dziewice i wdowy – coraz więcej indywidualnych konsekracji.

Indywidualne formy życia konsekrowanego, istniejące w starożytności, od czasów Soboru Watykańskiego II zaczynają się odradzać w Polsce i cieszą się rosnącą popularnością. W ostatnich latach obserwujemy wręcz spektakularny wzrost.

...

Tak wielu ludzi znużonych konsumpcjonizmem wraca do Boga i to na całego! Pamiętajmy o tym że mówiąc że młodzi odchodzą to zobaczymy tych 20 Latków 20 lat później z chorobami problemami bez pomocy znikąd! To nie jest tak że odeszli i koniec! Dla wielu po 40ce rozpocznie się nowy rozdział...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiara Ojców Naszych Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy