Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Z dziejów muzyki

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Tajne historie Mongołów
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rozum




Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:58, 07 Maj 2009    Temat postu: Z dziejów muzyki

Il Matrimonio segreto - konserwatywne Wesele Figara?

Wiadomo, że "Wesele Figara" Mozarta jest znane, popularne i niewątpliwie to jedna z najlepszych oper nie tylko klasycyzmu, ale w ogóle w historii opery. Oprócz strony muzycznej, co u Mozarta nie dziwi, niezła jest też strona tekstowa. Arie Figara czy Cherubina nie tylko nas zachwycają melodyjnością, ale też - jeśli wiemy o czym śpierwają - bawią tekstem.

Przynajmniej w szczegółach. Ogólne przesłanie "Wesela" raczej zachwycać nie może. Oparte na sztuce Beaumarchais i libretcie da Pontego, jest wyraźnie "postępowe" i "antyfeudalne". Eksploatacja "prawa pierwszej nocy" robi się już w okolicach trzeciego aktu nużąca, jawna dysproporcja w pokazywaniu klas społecznych (bogaci - źli, biedni - dobrzy) jest rażąca, a "deus ex machina" w III akcie jest zaskakująca chyba tylko dla kogoś, kto nigdy nie zetknął się z Molierowskim "Skąpcem". Nic dziwnego, że opera ta szybko stała się popularna w czasach porewolucyjnych, zresztą na ten sam temat szybko napisano kolejne bardzo znane dzieło - Cyrulika sewilskiego.

A "Il matrimonio segreto"? Choć jest najbardziej znaną operą tego autora, to nawet o samym autorze mało kto słyszał. Nazywał się Domenico Cimarosa i był kontynuatorem długich tradycji neapolitańskiej opery, sięgających jeszcze II połowy XVII w. W czasach Mozarta był w Wiedniu często wystawiany i bardzo poważany. "Sekretne małżeństwo" - bo tak tłumaczyć należy tytuł - powstało kilka miesięcy po śmierci Mozarta. Choć komentatorzy rzadko o tym piszą, to słuchając tej opery trudno oprzeć się wrażeniu, że jest odpowiedzią na "Wesele". Przekonują nas o tym nie tylko podobnie weselny temat (bo to spotyka się w co drugiej ówczesnej komedii), ale także ewidentne nawiązania muzyczne. Nie jest to jednak plagiat ani pastisz, choć i to w tamtych czasach byłoby dopuszczalne.

Co te opery różni? Przede wszystkim wydźwięk społeczny. U Cimarosy zamiast czarno-białego obrazu świata z przymrużeniem oka potraktowano wszystkich bohaterów, a najbardziej wykpiono nuworyszów, choć i tych nie przedstawiono jako ludzi jednoznacznie złych, ale raczej groteskowych. Dostało się też jednak zwykłemu (niższemu) mieszczaństwu i szlachcie, choć w finale wyraźnie powiązano szlachectwo ze szlachetnością. Dzięki temu dzieło jest bardziej neutralne i zamiast na rozważaniu polityki skupiamy się na muzyce.

Także bowiem muzyczna strona wypada w porównaniu z "Weselem" całkiem nieźle. Choć nie ma tak brawurowych arii jak słynne "Non piu adrai", to są momenty bardziej refleksyjne jak choćby kwartet z I aktu. Ponadto, słuchając Cimarosy, mamy cały czas pewność, że to ciągle ta sama opera. Słuchając "Wesela Figara" natomiast można odnieść niekiedy wrażenie, że to po prostu zbiór świetnych arii i duetów - z których niestety najlepsze zaserwowano na początek.

Na koniec uwaga o wykonastwie. Muzykę Mozarta możemy poznawać od najlepszych. Z nagrań "Wesela Figara" polecić można czy to niedawnego Harnoncourta (nagranie z festiwalu w Salzburskiego - z Anną Netrebko w roli Zuzanny), czy nagranie Zubina Mehty. Kogo w przypadku Cimarosy? Dobre pytanie, bo po prostu nie jest to twórca specjalnie często ani grany, ani nagrywany. Jeśli mimo to grany przez prowincjonalne włoskie zespoły wytrzymuje porównanie z Mozartem granym przez najlepszych - znaczy to, że jest kompozytorem wartym przypomnienia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rozum




Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:59, 07 Maj 2009    Temat postu:

Pierścień zreinterpretowany (cz. I)

Zgodnie z sugestią, Wagner. Szczęśliwie o nim mogę pisać długo.

"Pierścień Nibelunga" Ryszarda Wagnera - jeśli brać za jeden utwór jest niewątpliwie najdłuższym jaki kiedykolwiek powstał. Rozpoczyna się od ponaddwugodzinnego "preludium", jakim jest pierwszy z dramatów muzycznych "Złoto Renu". Potem następują monumentalne, trwające na ogół po ok. 4 godziny, trzyaktowe "Walkiria", "Zygfryd" i "Zmierzch bogów". Całość ogromna nie tylko długością, ale też tkanką muzyczną, potężną orkiestrą, bogactwem motywów, pomysłów harmonicznych, pisana była z przerwami ponad 20 lat. Budzi skrajne emocje, od uznawania za największe dzieło w historii muzyki po stwierdzenia, że to "książka telefoniczna", jak miał wyrazić się Claude Debussy, kiedy już przestał być wielbicielem Wagnera. O "Pierścieniu" można by pisać książki i dzieła takie powstawały, na skromnym blogu pozostaje więc skupić się na jakimś konkretnym zagadnieniu.

W swej znakomitej biografii Wagnera, Zdzisław Jachimecki stawia taką mniej więcej tezę. "Pierścień Nibelunga" interpretować należy na sposób antykapitalistyczny. Oto Wagner przedstawia w niej (oczywiście w dużym skrócie) walkę dwóch światów - "jasnego", nieprzejmującego się pieniędzmi i "ciemnego", owych nibelungów, ogarniętych chciwością złota - tytułowego dla pierwszej części (z którego wykuli pierścień - tytułowy dla całości). Kiedy pierwszy raz to przeczytałem, bardzo mnie uderzyło. Wagner antykapitalista? Owszem miał epizod rewolucyjny, ale trudno rewolucje niemieckie w czasach Wiosny Ludów traktować jako socjalizm. Owszem, znał się z Bakuninem, ale z kim on się nie znał? Na prawykonaniu w Bayreuth spotkać można było raczej dobrze sytuowane elity (muzyczne i polityczne) z cesarzem Wilhelmem I Hohenzollernem na czele.

A jednak, tak prosto się tej interpretacji nie pozbędziemy. Nie była to nowomowa komuny - choć wydanie jest z PRL, to Jachimecki napisał to w latach 20., w wolnej Polsce. Za komuny, zwłaszcza w ZSRR Wagnera zresztą traktowano jako "nazistę" (niewiele przejmując się tym, że umarł 6 lat wcześniej niż Hitler się urodził...) i w zasadzie nie grywano. Przyczyniło się do tego niewątpliwie wyeksploatowanie twórczości Wagnera i festiwalu z Bayreuth w czasach III Rzeszy dla celów propagandowych. O tym oczywiście Jachimecki wiedzieć nie mógł, jego spojrzenie jest zatem dużo świeższe i pozbawione celów propagandowych.

Rzeczywiście, jeśli już ktoś miałby wyobrażać kapitalistów, to jest pokazany w Pierścieniu najbardziej negatywnie jak się da. Jeśli ktoś miałby być pozytywny, to Zygfryd, a ten programowo w ogóle nie wie o co chodzi we własności i pieniądzu. Również rozwój akcji przekonuje nas, że posiadanie to zło i przynosi nieszczęście każdemu, kto się tego dotknie. Najpierw Wotan z chciwości (że chciał postawić sobie Walhallę) wpędza wszystkich bogów w kłopoty, następnie Fafner zabija Fasolta, bo pokłócili się o złoto i od tego momentu każdy, kto chce to złoto mieć ostatecznie z jego powodu traci życie, aż po Hagena, którego córy Renu zatapiają na koniec "Zmierzchu bogów". Broni się?

Broniłoby się, gdyby nie to, że 14 godzin akcji daje nam podstawy do snucia wielu takich teorii. Zacznijmy od tych najbardziej już znanych i "politycznych", by potem przejść do bardziej zniuansowanych, filozoficznych i moim zdaniem ciekawszych.

1. Nazizm. Oczywiście takie przeświadczenie wynika z tego, co potem zrobiono - z niemałym udziałem wnuczki Wagnera - z jego muzyką w czasach narodowego socjalizmu. Oczywiście jakieś potwierdzenie w treści dramatu też znajdziemy. Już same źródła, czyli twórcze poszukiwanie "germańskich starożytności" i sag budzić może pewne skojarzenia z tym, do czego potem odnosili się naziści. Również idea bohatera, łamiącego reguły i zastany porządek, a przywracającego porządek "powinny", przy tym nieznającego lęku - ucieleśnia ją najpierw Zygmunt, potem już w pełni Zygfryd. Wreszcie konkretne sceny - wraz z ich oprawą muzyczną - podkreślane są przez takich komentatorów, zwoływanie wojska w Zmierzchu bogów, a zwłaszcza kucie miecza pod koniec pierwszego aktu Zygfryda. Niektórzy wspominają przy tej okazji wykonanie Zygfryda w Bayreuth w roku 1914, gdzie gorący aplauz to tej scenie odebrano jako wezwanie do wojny przeciwko Francji (festiwal odbywa się na przełomie lipca i sierpnia). W czasie przerwy w transmisji z Bayreuth w Polskim Radiu kilka lat temu jeden z słuchaczy zechciał się też podzielić refleksją na temat II aktu Zygfryda, gdy ten zabija smoka Fafnera i karła Mimego. Zdaniem słuchacza jest to wezwanie do elimacji osób niepełnosprawnych. Częściej chyba można się dowiedzieć, że Mime po prostu jest Żydem. Nie wiem, czy się broni, ale generalnie jest to dość popularny pogląd.

2. Nietzscheanizm. W zasadzie wersja ta niewiele się różni od poprzedniej, ale jest bardziej rozsądna. Przede wszystkim nie abstrahuje od faktów, głównie takich, że w XIX wieku nazizmu nie było. Był za to młody przyjaciel Wagnera, Fryderyk Nietzsche, początkowo nim zafascynowany, później jego skrajny przeciwnik. Z jednej więc strony mamy Zygfryda jako nietzscheańskiego bohatera, z drugiej niechęć Nietzschego do samego Pierścienia, zwłaszcza tych dramatów, gdzie ów Zygfryd się pojawia. Wersja to jednak intelektualnie ciekawa, w przeciwieństwie do kolejnej.

3. Antysemityzm. Tu znów podstawa raczej w biografii Wagnera niż w samym Pierścieniu. Chodzi o skromną broszurę "Das Judentum in Musik", w której Wagner dość ostro komentuje twórczość przede wszystkim Meyerbeera i Mendelssohna, próbując przy tym udowadnić, że Żydzi ze względu na swoje środowisko cywilizacyjne po prostu nie potrafią pisać muzyki. W Pierścieniu oczywiście Żydów nie ma (tak jak nie ma ich w germańskich sagach), ale cóż to szkodzi uznać za takich nibelungów? Jak widać germańskie sagi były antysemickie już przed pojawieniem się w Niemczech Żydów.

4. Ekologizm. Zdziwieni przeskokiem? Choć znów nie uciekniemy od biografii Wagnera (wegetarianizm), to bardziej skupmy się na samym dziele. Oś akcji to wykradzenie przez nibelungów złota od cór Renu, brak którego oto złota powoduje permanentną "nierównowagę" w przyrodzie. Dopiero więc powrót złota na właściwe miejsce pozwala na "spokojne" skończenie akcji, a muzyce na powrót w finale Zmierzchu bogów do spokojnych, pogodnych akordów z vorspielu do Złota Renu. Ale i w Zygfrydzie mamy wiele odesłań - rozmowy Zygfryda z Mimem o przyrodzie, głos leśnego ptaszka, scenę z szumem lasu. Pierścień interpretowany od tej strony można uznać za jeden z piękniejszych obrazów przyrody, jaki zostawiła nam muzyka neoromantyzmu. I przypuszczalnie, jedyny taki obraz w operze. Romantyczna fascynacja przyrodą w twórczości Wagnera widoczna jest też w innych jego operach, szczególnie w Parsifalu. Ale czy wystarcza to na interpretację wszystkich wątków Pierścienia?

(cdn)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rozum




Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:00, 07 Maj 2009    Temat postu:

Na pograniczu kiczu i geniuszu.

Kolejną prośbą był Mahler.

Twórca bardzo specyficzny, w pewnym sensie niepowtarzalny. Żył na przełomie wieków, w czasach zwanych belle epoque albo dla odmiany fin de siecle. W czasach secesji, eklektyzmu, pozornego spokoju dekadenckiej już cywilizacji zachodu. Zwykło się mówić, że był Czechem wśród Austriaków, Austriakiem wśród Niemców, a Żydem wśród wszystkich. Należy także przypomnieć, że dobrowolnie przeszedł na katolicyzm, a część życia spędził w Nowym Jorku. W jego życiu i środowisku życia było więc wszystko - tak samo jak w jego muzyce, eklektycznej, pełnej nawiązań do romantyzmu ale i dawniejszych epok, a nawet do muzyki ludowej czy wojskowej. Zaraz obok trenów i marszy pogrzebowych frywolne scherza i walce.

Na ogół jego symfonie - bo z tego oprócz pieśni go pamiętamy - kojarzone są z długimi adagiowymi finałami, przepełnione "tragicznym obrazem ludzkiej egzystencji". Inna jest na pewno IV Symfonia G-dur, mniej kojarzona, rzadziej grywana i sprawiająca komentatorom czy słuchaczom trochę kłopotu. Kiedy usłyszałem ją pierwszy raz - w starym nagraniu Georga Szella i orkiestry Clevelandzkiej - nie zrobiła na mnie specjalnego wrażenia. A mówiąc bardziej dosadnie, uznałem ją za dzieło wręcz kiepskie. Pełne kiczu, niezrozumiałych skoków nastroju, agresywnej i nieumiejętnej instrumentacji. Jedynie trzecią część, adagio, uznałem za godną uwagi.

Jakiś czas temu wysłuchałem w radiu. Włączone miałem dla jakiejś wcześniejszej pozycji, po prostu nie chciało mi się wyłączać. Niech sobie leci, nie bez przerwy trzeba przecież słuchać arcydzieł. Ale po chwili wrażenia były już inne. Dało się słychać wyraźnie radosny taniec, lekko prowadzona orkiestra wręcz pulsuje radością, a motywy "smutne", które wcześniej wydawały się nie pasować do całości, potraktowane są ironicznie.

Skąd różnice? Można oczywiście wszystko sprowadzić czasem do indywidualnego nastroju, z powodu którego jednym razem mamy ochotę słuchać monumentalnych dzieł Brucknera, a innym razem sonat Corellego. Ale tu było chyba coś więcej, mianowicie wykonawstwo. W drugim przypadku dyrygował Pierre Boulez, znany z lżejszego niż inni dyrygenci prowadzenia orkiestr, pod batutą którego dzieła zawsze tracą ze swej "monumentalności". I taki właśnie sposób prowadzenia IV Symfonii, dzieła o wiele lżejszego niż pozostałe symfonie Mahlera, wydaje się właściwy. Grana ze zbytnią emfazą i przesadą nabiera cech kiczu, a grana lekko i beztrosko jest pięknym, z przymrużeniem oka potraktowanym, muzycznym obrazem tamtych czasów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rozum




Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:01, 07 Maj 2009    Temat postu:

Instrument w cieniu

To było jakieś 7 lat temu, nawet więcej. Nie miałem internetu, co skutkowało również permanentnym brakiem akualnego programu radiowego. Miało to oczywiste wady - wiele ciekawych rzeczy po prostu przegapiałem. Ale miało też zalety - czasem włączało się radio i odkrywało coś zupełnie nowego. Siedziałem tego wieczoru na werandzie domku letniskowego i włączyłem radio. Utworu tego nie znałem.

Pierwsza, monumentalna część, w tempie szybkim, ale nie za szybkim. Wyraźnie koncertujący instrument - ale jaki? Rozpoznawanie instrumentów zawsze szło mi z większą łatwością niż rozpoznawanie metrum, nie mówiąc o tonacji (bo te są na ogół dla ucha amatora nierozróżnialne), ale tym razem miałem problem. Na pewno był smyczkowy, a do tego piękna, neoromantycznie brzmiąca orkiestra. Druga część oczywiście spokojna, trzecia efektowne rondo. Sama konstrukcja więc utworu jak najbardziej klasyczna, także w obrębie poszczególnych części. Najpierw pierwszy temat gra orkiestra, potem dopiero instrument solowy. Układu nie powstydziliby się więc Haydn czy Mozart, ale już melodyka sugerowała, że napisano to sto lat później. Znowu coda, sprawiająca wrażenie, że utwór już się zaraz skończy, ale jeszcze raczeni jesteśmy kolejnymi "fanfarami" sugerował już twórczość Jeana Sibeliusa. Nie był to oczywiście ani Haydn, ani Mozart, ani Sibelius. Nie był to także Czajkowski, podobnie jak instrumentem niewątpliwie jednak nie były najbardziej popularne skrzypce. Brzmienie orkiestry sugerowało Dvořáka i ta wskazówka okazała się właściwa.

Koncert wiolonczelowy. Podsumowanie twórczości Dvořáka, z autocytatami, dzieło późne, będące swoistym komentarzem do własnej twórczości. Szczególny jest jednak wybór instrumentu. Przed napisaniem tego jakże znanego dzieła, kompozytor nie wyrażał się o instrumencie zbyt pochlebnie, co zresztą nie jest opinią w muzycznym świecie odosobnioną. Technicznie nieporęczny, a muzycznie z szorstką barwą, zdaniem wielu nadaje się jedynie jako element szerszego tła. Złośliwi mówią nawet, że gdy skrzypek złamie rękę, zostaje wiolonczelistą.

O wiolonczeli nie daje nam zapomnieć jednak kilka arcydzieł. 26 koncertów wiolonczelowych Vivaldiego nie jest grane zbyt często, z baroku pozostaje więc sześć suit na wiolonczelę solo Jana Sebastiana Bacha. Z klasycyzmu pozostały przede wszystkim koncerty Haydna i koncert potrójny Beethovena, z neoromantyzmu - oprócz Dvořáka - sonaty Brahmsa, później jeszcze koncerty Elgara i Szostakowicza. Niewiele, ale nawet tyle pozwala na pokazanie kunsztu przez wirtuozów takich jak Rostropowicz, Majski czy Navarra i przypomnienie niezwykłej, pełnej, ciemnej barwy wiolonczeli.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rozum




Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:02, 07 Maj 2009    Temat postu:

Między słowianofilstwem a okcydentalizmem

Terminy to znane i powiedziano o nich już wiele. Słowianofilów od okcydentalistów dzieliło wiele. Idee, upodobania, styl życia, szeroko rozumiana kultura i polityka, a symbolizowała nawet architektura - odpowiednio Petersburga i Moskwy. Z jednej strony Piotr Wielki z wizją uczynienia z Rosji kraju zachodniego, z drugiej bojarzy, którzy woleli płacić dodatkowe podatki niż zgolić brody.

W kulturze szeroko rozumianej... A w muzyce? Oczywiście jest problem od kiedy istnieje muzyka rosyjska? Do XVIII wieku mamy z jednej strony importowanych znanych muzyków, jak Cimarosa czy Paisiello, z drugiej rdzenna muzyka rosyjska jest się w stanie zdobyć na więcej niż rozwijanie tradycyjnej muzyki cerkiewnej.

Zmienia się to w XIX wieku. Pojawiają się znani twórcy muzyki świeckiej, najpierw Glinka, potem Bałakiriew, Musorgski, Borodin, Czajkowski, by wymienić najbardziej znanych. Czy są różnice? Niewątpliwie, nieprzypadkowo zresztą także regionalne. Muzyczni okcydentaliści koncentrują się wokół konserwatorium w Petersburgu, gdzie praktycznie cała kadra jest niemiecka. Potężna Gromadka, skupiająca twórców narodowych, zrodziła się wokół Wszechrosyjskiej Wystawy w Moskwie.

Okcydentaliści - w tym najbardziej z nich znany Piotr Czajkowski - tworzyli opierając się na zachodnich wzorcach, formach, szeroko czerpali z dziedzictwa klasycyzmu i romantyzmu, a nawet epok wcześniejszych, czego przykładem mogą być "Wariacje na temat rokoko" na wiolonczelę i orkiestrę. Z drugiej strony Potężna Gromadka skupiała się na wyszukiwaniu rosyjskiego czy w ogóle wschodniego folkloru, duże zainteresowanie przywiązywali też do rosyjskiej historii, stąd opery "Chowańszczyzna", "Borys Godunow" Musorgskiego, "Kniaź Igor" Borodina, a z drugiej strony uwertury koncertowe "Hamlet", "Burza" i "Romeo i Julia" Czajkowskiego.

A czy nie było drogi pośredniej? Taką zdaje się wytaczać Sergiusz Rachmaninow, któremu przyszło już żyć po tych wszystkich sporach kulturowo-ideowych, jego twórczość zaczyna się na początku XX wieku. Z jednej strony mamy w jego muzyce nawiązania do Czajkowskiego i zachodniej tradycji, "Wariacje na temat Pagininiego" czy niezbyt rosyjsko brzmiące koncerty fortepianowe, z drugiej wspaniałe utwory przeznaczone dla liturgii prawosławnej, głęboko zakorzenione w rosyjskiej kulturze. Piękną syntezą są "Dzwony" - kantata do poematu Edgara Alana Poe, ale także z nawiązaniami do muzyki tradycyjnej, dzieło, które sam Rachmaninow uważał za swoje najlepsze.

W ogóle zresztą muzyka Rachmaninowa to swoista synteza tego, co było najlepsze w muzyce rosyjskiej. Było, bo niestety po rewolucji tę neoromantyczną mieszankę pięknej melodyki, tanecznego rytmu, potężnych chórów i refleksyjnych miniatur zastąpiła hałaśliwa tworzona pod ideowe wzorce często przysyłane z politbiura. Sam Rachmaninow już w tym nie uczestniczył, a ostatnie 30 lat życia żył i tworzył w USA, nigdy nie zapominając o rosyjskiej tradycji w jakiej wyrósł. Taki symbol, nie tylko muzyki, ale i tej całej tragedii, która spotkała na początku wieku XX rosyjską kulturę...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rozum




Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:02, 07 Maj 2009    Temat postu:

Każdy ma swoje 4'33''

Niektórzy twierdzą, że jest jeszcze 27 sekund, ale bądźmy ostrożni. Podczas pamiętnego recitalu David Tudor usiadł przy fortepianie na 4 minuty 33 sekundy i nie zagrał ani jednej nuty. Była to nowatorska "kompozycja" Johna Cage'a, która zapewniła mu pamięć potomnych. Oczywiście było to wszystko głęboko uzasadnione i nieprzypadkowe, a kompozytor nie szczędził własnych komentarzy i filozoficznych uzasadnień.

No cóż, już o Wagnerze Rossini ironizował, że musi najpierw napisać traktat dlaczego napisze arcydzieło, co biorąc pod uwagę pisarski dorobek Wagnera było nie bez podstaw faktycznych. Nie da się jednak ukryć, że Wagner tworzył komentarze do własnych oper i dramatów, w których nuty były.

Prawdą jest też, że zawsze młodzież była nieco rozwydrzona. Tyle że nuty stawiała i to raczej zbyt dużo, co niekoniecznie podobało się ówczesnemu cesarzowi (zdaje mi się, że akurat ta scena z "Amadeusza" ma potwierdzenie w faktach). Wiek później też sobie eksperymentowała z instrumentacją, co dawało hałaśliwe (już nie tylko dla cesarskiego ucha) poematy w stylu "Wesołych figli Dyla Sowizdrzała", co nie przeszkadzało jej kończyć własnej twórczości spokojnymi, nostalgicznymi pieśniami, jak zrobił to Richard Strauss. Hałasowali nawet duchowni i to dużo wcześniej, jak np. w "Polowaniu" XVI-wiecznego francuskiego księdza-kompozytora Clementa Jannequina.

Ale w XX wieku już "zwykłe" zabawy z dźwiękiem nie wystarczały. Naturalnie cisza była tylko jednym ze sposobów. Innym było przytaszczenie na salę koncertową magnetofonu czy radioodbiorników. Dziś gdy urządzenia te zastąpił komputer (zredukowany do niewielkich rozmiarów), nie jest już to tak efektowne. Pewien dziś bardzo znany, ceniony i jeszcze w ramach rozmaitych muzycznych krytyk uznawany za "konserwatywnego" polski kompozytor nie podarował sobie nawet alarmowej syreny (a pomyśleć, że jeszcze na początku XX wieku Carl Nielsen pisał, że harfa w orkiestrze jest jak włos w zupie...).

Innym razem polecił nie przynosić nic nadzwyczajnego, ale uznał, że jednak jeżdżenie smyczkiem po strunach to już nie to co kiedyś. Polecił w związku z tym stukać nimi po pudłach rezonansowych, niestety chyba jednak sam nie był do końca przekonany, bo gdzieś w połowie utworu jednak smyczki (może niechcący) wpadają na struny.

Oczywiście trudno mu się dziwić, że chciał być w związku z tym bardzo popularny. Choćby pod wieloma imionami. Tak, Drodzy Czytelnicy, to nie FForumowe trolle, ale szanowani kompozytorzy pierwsi multiplikowali swoje tożsamości. Jedna kompozycja prawą ręką, druga lewą ręką, trzecia podpisana przez znajomego, w efekcie trzy pierwsze nagrody na konkursie, gdzie każdy mógł posłać jedną pracę.

Czy przy tym wszystkim poezja krytycznopolityczna może nas szokować? Czy awangarda kodeksowa jest awangardowa?

Z pewnością! Grunt to nie napisać dzieło, ale odpowiednio je skomentować. Tak jak 4'33'' ciszy kiedy na tyle akurat braknie prądu są banalne, ale skomentowane przez Johna Cage'a nabierają nowego, odkrywczego znaczenia dla historii muzyki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rozum




Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:03, 07 Maj 2009    Temat postu:

O czym nie dowiedzieliście się w szkole?

...o naszym narodowym wieszczu, a w szczególności o jednym z jego ważniejszych utworów.

"Dziady" przerabialiście na lekcjach polskiego na wszystkie sposoby. Co ma symbolizować jakie wydarzenie, jaka postać dramatu jaką postać historyczną, jakie tam mają być wydarzenia z życia Mickiewicza i gdzie się potem do "Dziadów" nawiązuje. Wszystko, a nawet niektóre rzeczy wymyślone przez komentatorów.

Pomija się to, co jest napisane wprost, a co w teatrze XIX-wiecznym odgrywało sporą rolę. Didaskalia. A pomiędzy nimi nawiązanie do najbardziej znanej opery Mozarta - "Don Giovanniego", czy też jak pisał Mickiewicz - "Don Juana". W scenie VIII "Pan Senator" mamy więc kolejno chór (trudno niestety powiedzieć który), menueta (to fragment finału I aktu) i wreszcie "arię Komandora" - a choć Komandor formalnej arii w tej operze nie ma, nie budzi wątpliwości, że chodzi o słynną scenę z posągiem w finale II aktu.

Sposób użycia tych fragmentów w tekście pokazuje, że Mickiewicz "Don Giovanniego" świetnie znał, a muzyka pojawia się nieprzypadkowo. Finał I aktu to jeszcze scena zabawy, tak samo w tym momencie w "Dziadach". Zupełnie inna jest słynna scena z posągiem Komandora (tu piękna, romantyczna - w końcu rozmawiamy o Mickiewiczu - interpretacja pod batutą Furtwänglera http://www.youtube.com/watch?v=jATcM8X29zc&feature=related). Zuchwale "zaproszony" wcześniej przez don Giovanniego posąg Komandora przychodzi na zabawę, po czym zabiera go do piekieł. W "Dziadach" pojawia się w momencie, gdy piorun ma razić Doktora, tak samo nadprzyrodzona moc znosi z tego świata złą postać.

Co z tego wynika? Dwie drobne kwestie. Jedna - że romantyzm niekoniecznie odcinał się od klasycyzmu - Mozart to wszak kwintesencja klasycyzmu wiedeńskiego, symbolu poprzedniej epoki w muzyce. Jest kontynuacja, a nie zerwanie. Druga - polski romantyzm jest częścią europejskiej kultury, do której świadomie (ale nie wtórnie - piorun to jednak nie posąg...) nawiązuje. Dzieła naszych twórców to nie jakiś prowincjonalny ewenement, ale żywa część europejskiego dziedzictwa.

Czy nie przekazuje się tego z powodów ideologicznych? Wątpliwe. Po prostu polonistki - w przeciwieństwie do Mickiewicza - "Don Giovanniego" po prostu nie znają. Teraz "Dziadów" też zresztą nie będą musiały, wszak z listy lektur III część ma zniknąć.

Została część druga. Tam niektórzy doszukują się nawiązań do innej wspaniałej opery - już romantycznej - "Wolnego strzelca" Webera. Wprost jednak odesłań nie mamy, choć oczywiście cała tematyka nocnego przywoływania duchów kojarzy się z finałem II aktu "Wolnego strzelca", kiedy to przy odlewaniu czarodziejskich kul pojawiają się kolejne duchy. Ale to może być po prostu szerszy topos romantyczny, który niezależnie wykorzystali Weber i Mickiewicz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rozum




Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:04, 07 Maj 2009    Temat postu:

Prima la musica

...czy primo le parole?

Taki jest dylemat ostatniej opery Richarda Straussa "Capriccio". I nawiasem mówiąc, ostatniej przyzwoitej opery w ogóle, bo od 1942 trudno mi wskazać jakieś wspaniałe dzieła tego gatunku. Akcja jest prosta i nieskomplikowana - o rękę symbolizującej operę hrabiny Madalaine starają się poeta Olivier i kompozytor Flamand. Pierwszy uosabia obecne w operze słowo, drugi - muzykę. Nie ma wartkiej rozmowy, jest za to najbardziej chyba fascynująca w historii opery rozmowa o sztuce. Na koniec wybór hrabiny ma więc być jasną deklaracją co w operze jest ważniejsze, Madalaine jednak w znakomitym finałowym monologu odpowiedzi nie daje, pozostając w miłosnych rozterkach.

Nie będę poświęcał całego wpisu "Capricciu", skupię się na dylemacie, który poruszono także ostatnio na FF.

Po co w zasadzie idziemy do opery? Co nas w niej porusza? Co powinno? Jak było kiedyś?

Pewnie moje widzenie problemu będzie skrzywione, bo z operą w przeważającej mierze miałem kontakt wyłącznie dźwiękowy. Z racji zainteresowań - najpierw Wagnerem, następnie Straussem i narodową operą rosyjską, a od jakichś dwóch lat także operą neapolitańską, ze zrozumiałych względów nie mogłem się z taką twórczością zapoznać "na żywo", pozostawały więc transmisje radiowe i nagrania. Zresztą jako osobie, która nie pałała nigdy przesadną miłością do teatru, specjalnie tego nie brakowało.

A czy innym osobom tego "słowa" rzeczywiście brakuje? Szczerze mówiąc - wątpię. Większość oper jest śpiewana po włosku - w języku dla większości melomanów nie tylko obcym, ale i nieznanym. Podobnie większość oper jest śpiewana w sposób uniemożliwiający - nawet przy dobrej znajomości języka - zrozumienie tekstu. Wreszcie zdecydowana większość librett pisana jest w sposób podporządkowany wymaganiom muzycznym - akcja nie jest naturalna, a dostosowana do odpowiedniej liczby arii i ensemble'ów. Nawet dzieła tak znakomitych dramaturgów jak Szekspir w odpowiedni sposób się przerabia, zamiast śpiewać bezpośrednio do tekstów autorskich (na ogół niekoniecznie w oryginale bardzo muzycznych). Niektóre libretta tworzone specjalnie od początku dla opery są tak skomplikowane, że w ogóle nie wiadomo o co w nich chodzi, by choćby wymienić słynnego Pietra Metastasia.

Oczywiście była też inna grupa kompozytorów, którzy uważali, że to muzyka ma być podporządkowana słowu, ma je dopełniać. Camerata Florencka, Monteverdi, Gluck, Wagner... Można nawet powiedzieć, że to była "siła napędowa" opery, jej kolejnych reform. Ale jakie w praktyce są te opery? Dłużyzny dzieł Glucka, a zwłaszcza Wagnera - gdyby spróbować je wystawić bez muzyki - zapewne nie cieszyłyby się jakąkolwiek popularnością.

Odpowiedź w dylemacie hrabiny jest więc jedna - prima la musica!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Wto 18:34, 12 Maj 2009    Temat postu:

Widzę, że umieściłeś tu sobie teksty z blogowiska F. Tyż piknie.
Powrót do góry
Rozum




Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 23:23, 12 Maj 2009    Temat postu:

Tak, część. Nie umieszczałem tych, które były robione na jakieś konkretne okazje, część (jak przegląd programu radiowego) są już passe, część trzeba przerobić, usunąć "dziś przypada" itd.

Na Frondę to nie wróci. Nie warto, musieliby wiele zmienić. Jak będę miał więcej czasu może się uda zrobić jakąś lepszą formę, bardziej eksponowaną itd. Szkoda, że to już nie będzie miejsce "ideowo" słuszne - ale czy tamto na pewno takie było?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Chrysotemis




Dołączył: 12 Maj 2009
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:14, 14 Maj 2009    Temat postu:

Powiedziałabym, że się wahają dość mocno pomiędzy obroną katolickości i chrześcijaństwa, a wolnością wypowiedzi. Wyrzucenie Z. i E. spotkałoby się ze sprzeciwem sekcji liberalnej, która chce by FF było - przynajmniej w założeniach - otwarte na wszystkich dyskutantów, z wyłączeniem oczywistych trolli. Tak to potem wygląda w praktyce: konkurencja tych dwóch wartości przynosi właśnie takie skutki.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rozum




Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:06, 14 Maj 2009    Temat postu:

Z sekcją "liberalną" w rodzaju Otisa, Podeta czy Sławusia można się nie zgadzać, ale to nie oni szkodzą. Ich zdanie jest takie - niech pisze każdy, będzie ciekawiej. No chyba, że baaaardzo przegnie. Będzie nawalanka - siadamy w fotelu z pop-cornem i obserwujemy.

Ostatni Papieże rozmawiali z przedstawicielami innych religii (no teraz Benedykt XVI jest w Izrealu), Jezus też rozmawiał z Żydami, samarytanami, apostołowie szli do pogan. Samo tolerowanie Ewolucjonisty na FF (choć u mnie miał plonka) daje się obronić jako niesprzeczne z katolickością.

Problemem jest sekcja "kolesiowska", której szefową jest Elita Elity, ale czarną robotę odwalają za nią klakierzy bez rzeczywistej władzy typu Spock. Oni mają zdanie takie - niech piszą nasi, cokolwiek. A inni niech spierdalają, pod byle pretekstem. Bycie "naszym" zależy od włażenia w 4 litery. Takimi metodami to można zbudować żenujący XIX-wieczny salonik (rodem z powieści Balzaka), gang osiedlowych żuli a w polskich warunkach niestety także partię polityczną. Ciekawego forum - nie.
I to postawa katolicka to akurat nie jest. Nie da się tego bronić.

To właśnie miałem na myśli pisząc o "słuszności ideowej".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Tajne historie Mongołów Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy