Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Ukraina między przeszłością a teraźniejszością .

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:02, 30 Sie 2013    Temat postu:

Ukraina: w Kijowie odsłonięto popiersie polskiego uczonego

W Kijowie odsłonięto w piątek popiersie polskiego naukowca prof. Wojciecha Świętosławskiego, absolwenta Politechniki Kijowskiej i rektora Politechniki Warszawskiej, który – w ocenie inicjatorów jego upamiętnienia - „łączy narody Polski i Ukrainy”.

Uroczystość odbyła się przed gmachem wydziału chemii Politechniki Kijowskiej, gdzie uczony studiował. W ceremonii uczestniczyły władze tej uczelni i Politechniki Warszawskiej, a także wicepremier Ukrainy Kostiantyn Hryszczenko.

„Składamy dziś hołd człowiekowi, który rzeczywiście łączy nasze dwa narody. Swą służbą dla nauki stał się przykładem dla wielu pokoleń ludzi” – powiedział w swym przemówieniu Hryszczenko.

Rektor Politechniki Kijowskiej Mychajło Zhurowski wyraził nadzieję, że działalność Świętosławskiego będzie inspiracją dla młodzieży kształcącej się w jego uczelni. „Naszym zadaniem jest wychowywanie kolejnych pokoleń uczonych i działaczy państwowych. Możemy to robić wyłącznie powołując się na tak wielkich ludzi, jakim był Świętosławski” – podkreślił.

Idea upamiętnienia profesora Świętosławskiego wyszła od Janusza Fuksa z polskiej Sekcji Wychowanków Politechniki Kijowskiej, która liczy ponad 300 osób. Poparły ją następnie władze politechnik w Kijowie i Warszawie oraz polska fundacja edukacyjna "Perspektywy", która zajmuje się promocją polskich uczelni na Ukrainie.

Wojciech Alojzy Świętosławski urodził się w 1881 roku na Wołyniu. W 1899 roku ukończył gimnazjum w Kijowie, a następnie otrzymał dyplom inżyniera na wydziale chemii Politechniki Kijowskiej.

W 1918 roku, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, przeprowadził się do Warszawy. Wykładał na Uniwersytecie Warszawskim i Politechnice Warszawskiej, której był rektorem w latach 1928-1929.

W latach 1935-1939 był ministrem wyznań religijnych i oświecenia publicznego. Zmarł w 1968 roku w Warszawie.

Świętosławski - jeden z twórców współczesnej termochemii - był dwukrotnie zgłaszany do Nagrody Nobla.

....

Bardzo wazny gest .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:13, 28 Lut 2014    Temat postu:

Mateusz Zimmerman | Onet
Georgij Gongadze. Śmierć reportera

Umarł makabryczną śmiercią – lecz jego sprawa okazała się dla Ukrainy jednym z najważniejszych impulsów do „pomarańczowej rewolucji”.

Rozmowa pierwsza:

- Załatwcie go jak należy.

- Już ja mu pokażę, gdzie jego miejsce.

Rozmowa druga:

- Mówię: wywieźć, wyrzucić na ch…, oddać Czeczenom, a potem wykupić. Albo przywieźć tu, rozebrać, zostawić bez spodni, niech siedzi.

- Pomyślimy. Zrobimy wszystko jak należy. Już ja mam odpowiednich orłów. Oni się tym zajmą.

Tak rozmawiał Leonid Kuczma, ówczesny prezydent Ukrainy, ze swoimi podwładnymi: Leonidem Derkaczem, szefem bezpieki, oraz Jurijem Krawczenką, ministrem spraw wewnętrznych. Człowiekiem, o którym mówili, był niezależny dziennikarz Georgij Gongadze. Była połowa roku 2000.

Trzy miesiące później ciało Gongadzego, okrutnie okaleczone i pozbawione głowy, znaleziono w lesie pod Kijowem. Śmierć dziennikarza miała się okazać jednym z kamieni, które poruszyły lawinę „pomarańczowej rewolucji”.

Zawód: reporter

Georgij Gongadze nie był kandydatem na bohatera ani męczennika. W czasie „jesieni ludów” zostawił uczelnię w Tbilisi i pojawił się we Lwowie (miał ojca Gruzina i matkę Ukrainkę), by obserwować dojrzewającą ukraińską rewolucję niepodległościową. Ale wtedy, jak mówił jeden z jego ówczesnych znajomych, Georgija „bardziej niż rozważania o rewolucji interesowały dziewczyny przychodzące na spotkania”.

Nieoczekiwanie pojawił się znów w Gruzji w czasie wojny domowej. To wtedy zdobywał – zresztą z karabinem na ramieniu – reporterskie szlify. Jego migawki, kręcone amatorską kamerą, trafiały do materiałów ukraińskiej telewizji, a reportaże – na łamy „Postupu”, czyli gazety, z którą był wcześniej związany. W drugiej połowie lat 90. stał się na Ukrainie jednym z najbardziej znanych i najlepiej poinformowanych reporterów.

Nie był bynajmniej kryształowo czysty – zdarzało mu się pisać materiały na zgoła PR-owe zlecenie, jak zresztą większości dziennikarzy na Ukrainie tego czasu. W kraju rozrastał się oligarchiczny system, którego patronami byli właśnie Kuczma i premier Paweł Łazarenko. W atmosferze rosnącego społecznego niezadowolenia, ale i marazmu – ubiegał się jednak Kuczma o drugą kadencję prezydencką, obiecując Ukraińcom „nowe rozdanie”.

Ale te wybory Kuczma musiał najpierw wygrać. To oznaczało fałszerstwa, korupcję i naciski na zwalnianie niepokornych dziennikarzy. Gongadze był jednym z nich – stracił pracę w ogólnokrajowej telewizji i trafił w ten sposób do Radia Kontynent. Wprawdzie ta rozgłośnia miała tylko stołeczny zasięg, ale i tak Gongadze znów był tu kimś w rodzaju gwiazdy.

Stał się nieprzejednanym krytykiem i wrogiem obozu Kuczmy, prowadząc w eterze swoistą antykampanii wyborczą. Dyskutował ze słuchaczami, dokumentował przypadki nieprawidłowości wyborczych, ostrzegał, że Ukraina może się stać drugą Białorusią. Ale Kuczma wygrał wybory i załamany Gongadze wyjechał z kraju. W Stanach szukał zarówno poparcia organizacji praw człowieka, jak i źródeł finansowania dla niezależnej od rządu gazety (potem ludzie Kuczmy oskarżali go przez to o współpracę z zachodnim wywiadem).

Ale wielkich pieniędzy nie zdobył, a sam kierować normalną redakcją nie umiał.

Śledzony, straszony, zaginiony

Dlatego w 2000 r. założył Gongadze portal internetowy. Nazwał go „Ukraińska Prawda”. Redakcją było kilka biurek w wynajętym mieszkaniu. Serwis miał ascetyczną szatę graficzną, zatykały się serwery, a grant wystarczał na zaspokojenie potrzeb redakcji ledwie przez parę miesięcy. Ale „Ukraińska Prawda” przyciągnęła dziennikarzy, którzy mieli sporo zapału, świetne kontakty i nie zamierzali dać się władzy zastraszyć.

Serwis nigdy nie był przesadnie popularny, lecz zawsze był dobrze poinformowany. Pisał o tym, o czym milczały gazety zblatowane z władzą: o ciemnych powiązaniach biznesowo-korupcyjnych urzędników w Kijowie czy audiencjach u Kuczmy, jakie za łapówki załatwiał jego doradca. Sprzedajni członkowie ukraińskich elit mieli powody do wściekłości. W dodatku tuż przed wizytą Kuczmy w USA Gongadze głośno powiedział, że dla ukraińskich dziennikarzy walka z cenzurą, anonimowe pogróżki i zwolnienia za próbę pisania prawdy – to codzienność.

Georgij Gongadze od lata 2000 r. był śledzony. Jeździła za nim łada, która – jak się potem okazało – należała do MSW. W różnych redakcjach pytali o niego milicjanci w mundurach i po cywilnemu, szukając na dziennikarza haków, np. insynuując jego współpracę z czeczeńską mafią.

Innych dziennikarzy też rewidowano i też im grożono. Ale to Gongadze we wrześniu 2000 r. zapadł się pod ziemię. Ostatnia widziała go Ołena Prytuła – współpracowniczka z redakcji „Ukraińskiej Prawdy”, która była też od jakiegoś czasu jego kochanką (jego drugie małżeństwo już się rozpadało, choć był w relatywnie dobrych relacjach z żoną i dziećmi).

Milicja niechętnie przyjęła zgłoszenie rodziny o zaginięciu. Kazała dzwonić po rodzinie i znajomych, dając do zrozumienia, że pewnie sam się znajdzie. O zaginięciu Gongadzego zrobiło się głośno dopiero wtedy, gdy zaczęły o niej mówić działające na Ukrainie zachodnie organizacje praw człowieka. I choć współpracownicy dziennikarza wskazywali na przesłuchaniach, że mógł on zostać porwany i że mogą za tym stać konkretni politycy, znudzeni śledczy odpowiadali, że przecież ten czy ów minister i tak nie przyjdzie na przesłuchanie do prokuratury…

Znikające zwłoki i blizna na ręce

Ciało znalazł na początku listopada rolnik pod Kijowem. Leżało pod kupą liści.

Zwłoki były pozbawione głowy i wyglądały, jakby ktoś polał je kwasem (w rzeczywistości sprawcy oblali je substancją łatwopalną i bezskutecznie próbowali spalić). Przyjaciele Gongadzego, którzy pojechali do lokalnej kostnicy, zdołali go wstępnie rozpoznać tylko po srebrnej bransolecie i bliźnie na ręce (po wybuchu granatu – pamiątka z wojny domowej w Gruzji).

Dla rodziny Gongadzego – formalnie ciągle zaginionego – zaczął się festiwal upokorzeń. Ciało zamordowanego rozkładało się przez kolejne dwa tygodnie, bo zepsuła się chłodnia. Potem zwłoki w ogóle znikły (miały się odnaleźć dopiero w Kijowie), a tajniacy skonfiskowali dokumentację medyczną i straszyli lekarza, że straci uprawnienia – dlatego, że pokazał ciało przyjaciołom i rodzinie ofiary.

Jednocześnie urzędnicy odmawiali wydania aktu zgonu, bo tożsamość ofiary nie była potwierdzona. Matka i żona w początkowym szoku nie były w stanie przystąpić do identyfikacji zwłok i dopiero po dojściu do siebie zażądały ich oględzin. Propaganda obozu Kuczmy wykorzystała to później, rozsiewając plotki, że Gongadzego „ktoś” widział w Moskwie czy Lwowie.

Prokuratura to ogłaszała, że „zamordowany to na 99,6 procent” Gongadze, to insynuowała, że znalezione zwłoki leżały w ziemi „przynajmniej dwa lata”. Milicja i prokuratura z ostentacyjnym poczuciem bezkarności manipulowały też przy zeznaniach świadków. Nikt mimo wszystko nie podejrzewał, że zlecenie zabójstwa dziennikarza mogło wyjść od najwyższych władz – i wtedy w parlamencie wybuchła bomba.

Taśmy czyli dowód z gabinetu

Dwa miesiące po śmierci Gongadzego Ołeksandr Moroz, szef socjalistów, ogłosił z trybuny w parlamencie, że porwanie i zabójstwo reportera zlecił Kuczma – a on ma na to dowody. Puścił dziennikarzom taśmy ze wspomnianymi na wstępie rozmowami. Głos, sposób wysławiania się, charakterystyczna mieszanka ukraińskiego i rosyjskiego – każdy, kto kiedykolwiek rozmawiał z Kuczmą, musiał przyznać, że rzeczywiście nagrano prezydenta!

Taśmy przekazał Morozowi major Mykoła Melnyczenko, do niedawna szef ochrony Kuczmy. Ten miał twierdzić, że zaczął nagrywać rozmowy z gabinetu prezydenta, bo przerażała go postępująca „prywatyzacja” państwa przez Kuczmę i jego zauszników. Robił to przez dwa lata. Najważniejsze nagranie, cytowane na wstępie, miało zostać zrobione na trzy miesiące przed zniknięciem Gongadzego.

Przekazawszy taśmy Morozowi, Melnyczenko uciekł wraz z rodziną do USA. Nie zostały dostatecznie wyjaśnione jego intencje i powiązania (do momentu upadku ZSRR pracował dla Michaiła Gorbaczowa). Najważniejsze było jednak to, co znajdowało się na taśmach – a co zwykli Ukraińcy od dawna podejrzewali.

Melnyczenko nagrał bowiem nie tylko dowody na powiązania ludzi Kuczmy ze śmiercią Gongadzego, ale również na fałszerstwa wyborcze, naciski na urzędników, prokuratorów i sędziów, łapówki czy przekręty przy prywatyzacji. Nagrania były wstrząsem dla kraju. Tyle że gazety, które próbowały o nich pisać, były uciszane represjami, a dziennikarze – kolejnymi pogróżkami.

Im bardziej jednak Kijów próbował zamieść sprawę pod dywan, tym więcej ludzi domagało się prawdy o śmierci dziennikarza. Kuczma miał problem, bo przed wyborami zapowiadał otwarcie na Zachód i przyspieszenie reform, a teraz Zachód zaczynał go naciskać w sprawie Gongadzego. Gdy z kolei zbliżał się Kuczma ku objęciom Rosji (Moskwę los ukraińskich dziennikarzy naturalnie mało obchodził) – coraz bardziej wściekli Ukraińcy zaczynali się burzyć na ulicach.

Mur z opozycji

Wiosną 2001 r. uliczne demonstracje zamieniły się w bitwę z oddziałami porządkowymi. Dochodziło do pierwszych aresztowań, pobić i porwań opozycjonistów. Zaczynała się rozpadać parlamentarna większość, będąca zapleczem obozu Kuczmy. Gdy Julia Tymoszenko, wtedy wicepremier, zbyt głośno domagała się, aby Kuczma wytłumaczył się z zarzutów, trafiła na dwa miesiące za kraty.

Kuczma chciał jednak pokazać zachodniej opinii publicznej, że śledztwo w sprawie Gongadzego toczy się normalnym torem. Pod naciskami zaprosił do kraju grupę dochodzeniową organizacji pozarządowej Reporterzy Bez Granic. A jej przedstawiciele, po zapoznaniu się z aktami sprawy, bez ogródek orzekli, że dziennikarza zabił najprawdopodobniej oddział specjalny złożony z pracowników MSW.

Okazało się, że „orły”, o których mówił Kuczmie Krawczenko, to nie licentia poetica ministra, ale nazwa prawdziwej jednostki. Resort rekrutował po prostu kryminalistów, którymi kierowali milicjanci. Ta grupa miała odpowiadać za najbrudniejsze zlecenia: porwania, wymuszenia, zastraszanie dziennikarzy, przedsiębiorców i polityków. Także za zabójstwa.

Krawczenkę usunięto w cień, ale dziwnym trafem nadal nie można go było przesłuchać – cieszył się nieformalnym immunitetem. Prokuratora generalnego, który chciał sprawę wyjaśniać, wyrzucono. Matka Gongadzego upominała się o badania genetyczne prawie trzy lata – potem się okazało, że można je zrobić w trzy dni.

Opozycja weszła w sojusz, który miał być zaczątkiem „pomarańczowego obozu”. Na jej nowego lidera wyrastał już w tym czasie bezbarwny z początku Wiktor Juszczenko. A Kuczma mianował premierem wicegubernatora Doniecka i członka tamtejszego klanu oligarchicznego: Wiktora Janukowycza. To był początek „operacji: sukcesja”: Kuczma chciał, aby Janukowycz jako następny prezydent był dlań gwarantem nietykalności i wygodnej emerytury.

Nie pytajcie, kto będzie następną ofiarą

Na krótko przed wyborami prezydenckimi 2004 r. również ubiegającego się o urząd Juszczenkę. Otruto dioksynami. Ledwie uszedł z życiem. Dał jednak pokaz hartu ducha, gdy wyszedł na parlamentarną trybunę i z częściowo sparaliżowaną, oszpeconą twarzą mówił do Ukraińców: „Nie pytajcie, kto będzie następną ofiarą. To może być każdy z nas”. Gdy „pomarańczowa rewolucja”, wbrew tej próbie zamachu i fałszerstwom wyborczym, wyniosła Juszczenkę do władzy, śledztwo w sprawie Gongadzego drgnęło błyskawicznie.

Okazało się, że przez dwa miesiące był śledzony przez funkcjonariuszy elitarnego wydziału ds. przestępczości zorganizowanej MSW. Tego wieczora, gdy znikł, porwano go spod jego własnego domu i wywieziono do magazynów na skraju Kijowa.

Mordercy prawdopodobnie chcieli wyciągnąć od Gongadzego, kto w Kijowie był jego informatorem – wszak dziennikarz zbyt dobrze się orientował niejasnych interesach Kuczmy. Reportera bito, zdarto mu skórę z pleców. Nie jest jasne, czy udusił się własną krwią podczas bestialskiego przesłuchania, czy któryś z oprawców strzelił mu w głowę (było ich na pewno ponad 10 – na ogół wysocy oficerowie milicji).

Mordercy nie wiedzieli, jak pozbyć się ciała. Najpierw je zakopali, potem – gdy nieoczekiwanie sprawa zrobiła się głośna – wydobyli zwłoki i porzucili je pod Kijowem.

W 2005 r. aresztowano trzech wysokich oficerów milicji, którzy mieli być współwykonawcami morderstwa (skazano ich trzy lata później). Jurij Krawczenko, były już wówczas minister, także miał trafić przed sąd – jego wiedza o okolicznościach zbrodni byłaby nieoceniona. Ale Krawczenko tuż przed przesłuchaniem strzelił sobie w głowę we własnym garażu – taka przynajmniej była oficjalna wersja. Zostawił list, w którym uznawał siebie za „ofiarę politycznych intryg Kuczmy i jego otoczenia”.

Są zabójcy, nie ma zleceniodawców

Kilka lat temu schwytano ukrywającego się Ołeksija Pukacza – eksgenerała z wydziału śledczego MSW. Wskazał, gdzie ukryto głowę odciętą od ciała dziennikarza. Na początku ubiegłego roku skazano go na dożywocie za to zabójstwo.

Sąd ustalił, że zleceniodawcą mordu miał być Krawczenko. Ale choć Pukacz podczas procesu wspominał o tym, że „zlecenie na Gongadzego” przyszło z samej góry, zarzutów nie udało się postawić Kuczmie. W 2011 r. sąd uznał, że nagrania Melnyczenki są niewystarczające jako dowód, za to zastępca prokuratora generalnego wyznał, że dowodów, by oskarżyć byłego prezydenta, było aż nadto.

Kuczma nigdy się do tego nie przyznał. Oskarżenia nazywa „prowokacjami” i dziś jeszcze przysięga na „Biblię i konstytucję”, że rozkazu zabicia Gongadzego nie wydawał.

Spośród kilkunastu przypadków tajemniczych zabójstw dziennikarzy na Ukrainie od początku lat 90. zdecydowana większość miała miejsce przed „pomarańczową rewolucją”.

W ostatnich miesiącach władzy Janukowycza niezależni dziennikarze znów drżeli o własne życie – otrzymywali telefony z pogróżkami, byli porywani i bici, czasem musieli uciekać z kraju, tak jak Witalij Portnikow. Nieustraszona dziennikarka śledcza i opozycjonistka Tatiana Czornowoł w grudniu została brutalnie pobita – prawdopodobnie dlatego, że ujawniła przekręty związane z budową rezydencji Janukowycza. Kilka dni temu dołączyła do rządu Jaceniuka jako szefowa biura antykorupcyjnego.

Georgij Gongadze pośmiertnie otrzymał od Juszczenki tytuł Bohatera Ukrainy. Ma w Kijowie własną ulicę i pomnik. Internetowa gazeta „Ukraińska Prawda”, jego dziennikarskie dziedzictwo, działa do dzisiaj.
Wykorzystałem i cytowałem m.in. „Pomarańczowy Majdan” (aut. Marcin Wojciechowski) oraz materiały „Ukraińskiej Prawdy”.

....

Z takiego szamba Ukraina wyszla ! Porownajmy rok 2004 i 2014 ! INNY KRAJ ! Kto mowi ze ,,nadal sa patologie" bredzi . Bo tam nastapil olbrzymi skok na lepsze wlasnie mimo patologii .



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:54, 15 Paź 2020    Temat postu:

„Sława Ukrainie”. Dzieje ukraińskiego zawołania narodowego
PRZEMYSŁAW ŻURAWSKI VEL GRAJEWSKI 14.10.2020, 11:26 |aktualizacja: 15:26 Udostępnij:


Wizyta Pana Prezydenta RP Andrzeja Dudy w Kijowie i jego zgodne z protokołem i z ukraińskim ceremoniałem wojskowym powitanie kompanii honorowej Armii Ukraińskiej zawołaniem „Sława Ukrainie”, jak zwykle posłużyło opozycji spod znaku narodowców do rozdzierania szat pod hasłem: „Prezydent wykrzykując banderowskie hasło napluł na pamięć o Wołyniu”. W ujęciu narodowców okrzyk ten jest bowiem „tradycyjnym zawołaniem UPA” i jako taki symbolizuje „antypolski krwiożerczy nacjonalizm ukraiński”. Hołdowanie tej tradycji jest zatem rzekomym „dowodem żywych nastrojów antypolskich na Ukrainie” i takichże „niecnych zamiarów rezunów szykujących się do powtórzenia rzezi”. Każde z tych stwierdzeń to wierutne brednie.

„Sława Ukrainie!” – początki hasła

Hasło „Sława Ukrainie!” po raz pierwszy pojawiło się w wierszu największego ukraińskiego wieszcza narodowego Tarasa Szweczenki „Do Osnowjanenki”, napisanym w 1840 r. i zmodyfikowanym w 1860 r. Powstało zatem 98 lat przed powstaniem UPA, a jego autorem był człowiek, który w innym swym wierszu - „Do Lachów” pisał: „…Lachu, druhu, bracie (…) Podajże rękę kozakowi i serce swe do niego przychyl i razem w imię Chrystusowe odbudujemy raj nasz cichy”.


„Sława Ukrainie!” jako element ukraińskiego ceremoniału wojskowego 1917-1922

Hasło i pozdrowienie – „Sława Ukrainie” jako element ukraińskiego ceremoniału wojskowego powstało w wojsku Ukraińskiej Republiki Ludowej (URL) w latach 1917-1921 – tej samej, która była sprzymierzeńcem Polski w wojnie z bolszewikami w 1920 r. Po raz pierwszy rozbrzmiało w 12 lipca 1917 r. w czasie powitania okrętu „Wola” zawijającego do portu w Sewastopolu. W wojskach lądowych pozdrowienie to wprowadzono najpierw w 1 Konnym Pułku „Czarnych Zaporożców” pułkownika Armii URL Petra Djaczenki (późniejszego majora Wojska Polskiego, służącego w 3 Pułku Szwoleżerów im. Józefa Piłsudskiego, rannego w walce z Sowietami w obronie Polski we wrześniu 1939 r. w starciu nad Niemnem). Brzmiało ono wówczas: „Sława Ukrainie – Kozakom sława!”.

W wojskach URL doby hetmanatu (tzn. władzy hetmana Pawła Skoropadśkoho – 29 IV-14 XII 1918 r.) przybrało ono formę: „Sława Ukrainie – Hetmanowi sława!”. Na mocy rozkazu gen. Armii URL Mychajły Omeljanowycza Pawlenki z 19 kwietnia 1920 r. (a zatem wydanego dwa dni przed podpisaniem sojuszu URL z Polską) wprowadzony został przepis regulaminowy stanowiący, iż „Wszystkim żołnierzom armii (ukraińskiej P.Ż.G.) na chwałę i w podzięce za służbę Ukrainie (na powitanie P.Ż.G.) odpowiadamy Sława Ukrainie!”.

Kilka dni później w wyniku wspólnego uderzenia Wojska Polskiego i Armii URL na Kijów doszło do dezercji dwóch brygad służących w wojskach bolszewickich oddziałów Czerwonej Ukraińskiej Halickiej Armii (tak nazwano wcielone do armii sowieckiej oddziały dawnej armii Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej – tej z którą Polska w latach 1918-1919 walczyła o Lwów i Galicję Wschodnią) i ich przejścia na stronę polsko-ukraińską. Żołnierze Armii URL (Petlurowcy) i żołnierze dawnej HA (Halickiej Armii), spotkawszy się 6 maja 1920 r., świętowali połączenie sił ukraińskich u boku Wojska Polskiego, wznosząc okrzyk „Sława Ukrainie i głównemu atamanowi Petlurze”.
#wieszwiecejPolub nas

Wśród partyzantów ukraińskich Hołodnoho Jaru (rejonu, w którym zbrojny opór Ukraińców, kontynuujących już samotnie walkę z bolszewikami po rozejmie polsko-sowieckim trwał aż do 1922 r.) zawołanie to przybrało formę „Sława Ukrainie – Ukrainie sława!”. Partyzancka natura walk powodowała rozmaitość form owego hasła, stosownie do obyczaju panującego w danym oddziale. Występowało zatem ono także w formie „Sława Ukrainie – na wieki sława” i tak je stosowano w okresie od 3 kwietnia 1921 r. do początków 1922 r. w walczącym z bolszewikami oddziale atamana Jakiwa Wodiannoho, zaś w działającej w okolicy Chersonia Stepowej Dywizji brzmiało ono „Sława Ukrainie – Sława!” oraz „Sława Ukrainie – Wiara!”.

„Sława Ukrainie – Herojam sława!” – powstanie hasła

Zawołanie i odzew – „Sława Ukrainie – Herojam sława!” (Chwała Ukrainie – bohaterom chwała) powstało w 1925 r. w Podebrażach w trakcie spotkania założycielskiego Legii Ukraińskich Narodowców. Obecny na nim dawny chorąży 2 Zaporoskiego Pułku Armii URL Jurij Artjuszenko wraz z byłym pułkownikiem Armii URL Mykołą Sciborśkym zaproponowali przyjęcie pozdrowienia wspomnianych wyżej „Czarnych Zaporożców” – „Sława Ukrainie – kozakom sława!”. Zebrani propozycję przyjęli, ale zmienili odzew, nadając mu do dziś popularną formę „Herojam sława!” Ta właśnie forma została przejęta przez powstałą w 1929 r. OUN, a po rozłamie w jej łonie w 1940 r. - przez OUN(b) – banderowców, a w 1942 r. przez UPA i ruch nacjonalistyczny. Zwalczający OUN(b) menlykowcy z OUN(m) stosowali zaś formę „Sława Ukrainie – na wieki sława!”

Współczesność

Zawołanie „Sława Ukrainie!” towarzyszyło ważnym momentom narodzin i umacniania się państwowości ukraińskiej po 1991 r. W 1995 r. w czasie swego wystąpienia w Kijowie 13 maja użył go prezydent USA Bill Clinton w zbitce: „Sława Ukrainie – God bless America”. Zawołanie nabrało popularności w trakcie Pomarańczowej Rewolucji z 2004 r., Rewolucji Godności z 2013-2014 r. i w trakcie wojny z Rosją w Donbasie, przybierając ostatnią historyczną formę z 1925 r. - „Sława Ukrainie – Herojam sława”.

5 lutego 2018 r. rząd ukraiński przedłożył Radzie Najwyższej projekt ustawy nr 7549, na mocy której zawołanie „Sława Ukrainie – Herojam sława” miało stać się oficjalnym powitaniem w Siłach Zbrojnych Ukrainy. W tej formie zostało ono 24 sierpnia 2018 r. zastosowane po raz pierwszy jako element ukraińskiego ceremoniału wojskowego podczas obchodów 27. rocznicy odzyskania niepodległości i 100. rocznicy odrodzenia się państwowości ukraińskiej. 4 października 2018 r. Rada Najwyższa Ukrainy uchwaliła wyżej wspomnianą ustawę, zatwierdzając prawnie ten stan rzeczy.

Komentarz

Narody mają zwykle skomplikowaną historię, a wytworzone w jej toku symbole pozostają częścią drogiej im tradycji, choćby były okresy, w których używane były przez zbrodniarzy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wymaga od prezydenta Polski, by odmawiał uczestniczenia w ceremonii powitania w Berlinie, gdy zagrają hymn RFN, a jest nim nic innego jak tylko melodia (choć nie słowa) „Deutschland, Deutschland über alles”.

Podobnie nikt nie oczekuje takiej reakcji na dźwięk Marsylianki, która wszak towarzyszyła ludobójstwu w Wandei. Hymn Rosji ma melodię hymnu ZSRR – państwa z całą pewnością zbrodniczego. W nim się narodził i do żadnej innej tradycji nie nawiązuje. Rosyjski ceremoniał wojskowy jest mieszaniną carskiego i sowieckiego i jakoś polskim narodowcom nie przeszkadza.

Ceremoniał ukraiński, ukształtowany w zaciętej walce z Rosją i w znacznej mierze w okresie sojuszu z Polską, budzi zaś ich głębokie oburzenie. Środowisko to od lat usiłuje bowiem torpedować jakiekolwiek poprawne relacje polsko-ukraińskie, co obiektywnie stawia je w jednym szeregu z wysiłkami Moskwy, z którą zresztą ma to samo zdanie w większości kwestii dotyczących polityki zagranicznej (obecności wojsk USA w Polsce i generalnie stosunków polsko-amerykańskich, wzmacniania wschodniej flanki NATO, państwowej przynależności Krymu i Donbasu, rewolucji na Białorusi, stosunków polsko-litewskich, wojny czeczeńskiej, rosyjsko-gruzińskiej, ormiańsko-azerskiej, Syrii, Iranu itd.).

Ukraina, jako bezpośredni sąsiad Polski i kraj o kluczowym znaczeniu dla układu sił w naszym regionie interesuje jednak to środowisko szczególnie i nie traci ono żadnej okazji, by podkreślić swą niechęć do jakiejkolwiek współpracy polsko-ukraińskiej. Pretekst do ataku na każdy jej przejaw jest przy tym rzeczą drugorzędną i nie musi mieć nic wspólnego z rzeczywistością. Tak jest i w tym wypadku.

Każdy naród ma prawo kształtować swój ceremoniał wojskowy zgodnie z własnym upodobaniem. Sugerowanie, że celem polityki polskiej wobec Ukrainy powinno być nadanie ceremoniałowi wojska ukraińskiego takiego kształtu, który odpowiadałby gustom polskich narodowców i że do czasu spełnienia tego postulatu wszelkie inne zagadnienia (współpraca wojskowa, polityczna, energetyczna, transportowo-komunikacyjna, naukowa, etc., ect., etc.) powinny zejść na plan dalszy, a przedstawiciele Rzeczypospolitej powinni odmawiać kontaktów z władzami ukraińskimi na szczeblu wymagającym asysty wojskowej, jest postulatem groteskowym.

Narodowcy, reklamujący się jako jedyni „politycy realni”, zdolni do „chłodnej kalkulacji interesów Polski”, ośmieszają się w ten sposób prezentując swą ignorancję historyczną i infantylizm polityczny. Biorąc pod uwagę ich „dogłębne wykształcenie” i „bogate doświadczenie życiowe” większości z nich, nie powinno to nikogo dziwić. Warto jednak fakt ten jasno ukazywać, by nie uwodzili swą retoryką naszych współobywateli, szkodząc nie tylko Ukrainie, ale przede wszystkim Rzeczypospolitej.

...

Ciekawe. Nie znam oczywiscie genezy kazdego zawolania na swiecie takze i tego. Żurawski akurat jest tu kompetentny. Uzywali go jednak w UPA zatem jest w tym polprawda. Tylko ze UPA tego nie wymyslilo.

Oczywiscie rozwijana przez neoendecje intensywna propaganda jest widoczna i ma coraz wiekszy wplyw
bo ogol ,uczy sie historii' z jutuba. Jak sobie wpisze Piłsudski to wyskakuja jakies rzygi typu ,wywiad z Ziemkiewiczem'. Po prostu algorytmy jutuba statycznie to daja bo tyle tego syfu jest!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy