Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Peregrynacje, wojaże, turystyka...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:45, 27 Lip 2015    Temat postu: Peregrynacje, wojaże, turystyka...

Niemiecki dziennik ostrzega turystów: w Polsce raczej lepiej nie mówić po rosyjsku

Niemiecki dziennik ostrzega turystów: w Polsce raczej lepiej nie mówić po rosyjsku - Shutterstock

Dziennik "Der Tagesspiegel" udziela niemieckim czytelnikom wskazówek jak spędzić urlop w wybranych sześciu krajach. Najbardziej zachęcające są te, które dotyczą Polski.

"Der Tagesspiegel" ostrzega przed pewnymi zachowaniami w sześciu wybranych krajach i udziela "dobrych rad" Niemcom udającym się tam na urlop. Polska znajduje się w czołówce wybranej szóstki preferowanych celów urlopowych i jest jedynym krajem na wschód od Niemiec, do którego, poza Turcją, Francją, Hiszpanią i Austrią, warto pojechać na urlop.
REKLAMA


Niemiecki dziennik przypomina niemieckim czytelnikom, że Polska nie jest jeszcze członkiem strefy euro. Zwraca uwagę, że gotówką euro płacić można jedynie w supermarketach i targowiskach w strefie przygranicznej. "Tagesspiegel" poświęca sporo miejsca używaniu kart kredytowych w Polsce. Radząc, by wybierać płatność w złotych, gdyż jest to korzystniejsze. "Zwłaszcza, że złoty od lat jest stabilną walutą" - podkreśla dziennik.

W tym kontekście niemiecki dziennik ostrzega przed bankomatami na polskich lotniskach, które stosują niekorzystne przeliczniki i wskazuje, że "jest to praktyka w bankomatach Euronetu".

Poza kwestiami natury finansowej autorzy porad urlopowych dla Niemców udających się do Polski zwracają uwagę na kwestie językowe. Narzucony przez Moskwę komunizm pozostawił tam mniej śladów niż w innych krajach byłego bloku wschodniego, pisze dziennik, ale w Polsce "raczej lepiej nie mówić po rosyjsku" - zauważa "Der Tagesspiegel". I dodaje, że wielu Polaków i tak zna angielski i niemiecki.

Berliński dziennik zwraca uwagę także na to, że w Polsce bardzo ceni się uprzejmość i dobre maniery. Dlatego kobiety puszcza się przodem, a w środkach komunikacji ustępuje miejsca starszym osobom.

Zaś na samym końcu tego krótkiego poradnika dla wyjeżdżających na urlop do Polski "Der Tagesspiegel" podkreśla, że bardzo ważne jest, aby nie krytykować zmarłego papieża Jana Pawła II, który w Polsce jest bohaterem narodowym.

Rady dla osób udających się do Polski kontrastują z tym, co "Der Tagesspiegel" pisze o tak ulubionych przez Niemców krajach jak Francja czy Włochy, w przypadku których wyraźnie ostrzega przed złodziejami i oszustami.

...

Zabawne. Przed oszustami nalezy strzec sie wszedzie....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 12:44, 03 Wrz 2016    Temat postu:

„Niszczycie miasto, precz!”. Wenecjanie chcą kulturalnych turystów
wyślij
drukuj
bz, kaien | publikacja: 03.09.2016 | aktualizacja: 11:31 wyślij
drukuj
Obroty branży turystycznej i pokrewnych sektorów w Wenecji szacuje się na ponad 1 mld euro rocznie (fot. Flickr/Maëlick)
Więcej turystów w Wenecji, ale lepiej wychowanych – takie życzenie przedstawiła branża turystyczna z miasta odwiedzanego co roku przez 24 miliony gości z całego świata. Zarazem przyznano, że należy tam podnieść jakość usług, zapewnić bezpieczeństwo i czystość.

Karnawałowe szaleństwo w Wenecji. Maski, bale, parady
Szef wydziału turystyki w federacji przedsiębiorców z Wenecji, hotelarz Francois Droulers oświadczył w piątek, że problemem obleganego przez turystów historycznego centrum „jest nie tyle liczba turystów, ale to, kto je odwiedza”.

W ten sposób podsumował szeroko dyskutowane w mediach przypadki chuligańskich i niekulturalnych zachowań nad Canal Grande; zanieczyszczanie miasta, prezentowanie gołych torsów na ulicach, skoki do wody z mostów, bazgranie po murach, kradzieże gondoli na nielegalne przejażdżki nocą.

„Czy Wenecja nie jest miejscem kultu?”

Droulers, cytowany przez Ansę, zaproponował, by przy wszystkich wjazdach do Wenecji umieszczano tablice informacyjne ze wskazówkami dla turystów, także dotyczącymi wymaganego na ulicach ubrania oraz zachowań, jakich należy unikać, wraz z karami, jakie grożą za złamanie obowiązujących przepisów. Jest to, zaznaczył, praktykowane w wielu miejscach kultu na świecie. – Czyż Wenecja nie jest miejscem kultu? – zapytał prowokacyjnie właściciel kilku tamtejszych hoteli.

Jego zdaniem należy zrobić wszystko, by „uciszyć” głosy tych, także w prasie zagranicznej, którzy chcą przedstawiać miasto jako „słabe” i nieprzygotowane z turystycznego punktu widzenia. Dlatego, wskazał, należy podnieść poziom usług. – Turysta oczekuje tego, aby nasze miasto było bezpieczne, czyste i piękne, a to możemy zagwarantować – zapewnił.
#wieszwiecej | Polub nas

Restauratorzy idą na wojnę z mewami
Wenecjanie mają dość wandalizmu

Ten kolejny głos w dyskusji na temat przyszłości turystyki w Wenecji pojawił się w okresie masowego napływu zwiedzających. Zatłoczone są place i ulice oraz zaułki, a także tramwaje wodne – podstawowy środek komunikacji w mieście.

W sierpniu na murach domów pojawiły się tam plakaty piętnujące niekulturalnych turystów. Hasła zachęcające ich, by opuścili miasto i zostawili je w spokoju, uznano za kolejny etap w długiej batalii mieszkańców z pozbawionymi dobrych manier gośćmi.

– Niszczycie miasto, precz! – to jedno z haseł widocznych na plakatach. Media uznały je za wyraz desperacji mieszkańców, którzy mają dość wandalizmu i braku kultury ze strony wielu odwiedzających ich miasto cudzoziemców.

Obroty branży turystycznej i pokrewnych sektorów w Wenecji szacuje się na ponad 1 mld euro rocznie. Jednocześnie regularnie w dyskusjach powracają postulaty wprowadzenia limitów przebywających w nim turystów. Są one odrzucane. PAP

...

Istotnie Wenecja to nie jest karczma niskiej kategorii do chlania wódy. Tu faktycznie potrzebny wysoki poziom odbiorcy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:21, 10 Wrz 2016    Temat postu:

Uwaga na nogi, mam wózek!". Kolejny protest przeciw najazdowi turystów na Wenecję
prz/
2016-09-10, 16:26
Mieszkańcy Wenecji chcą "odzyskać" swoje miasto, w którym czują się przytłoczeni przez turystów. Na znak protestu przeciwko ich masowemu najazdowi zorganizowali w sobotę manifestację i zatarasowali uliczki wózkami na zakupy i dziecięcymi oraz walizkami.
Pixabay.com

Rozrywka
Wenecja: chcemy więcej turystów, ale lepiej...

Około tysiąca wenecjan z takim właśnie sprzętem wyruszyło wąskimi, zatłoczonymi uliczkami w kierunku oblężonego zawsze mostu Rialto, wznosząc okrzyki: „Uwaga na nogi, mam wózek!”.


Inicjatywa ta spotkała się z dużym poparciem ze strony mieszkańców, którzy od dawna mówią, że codzienne życie nad Canal Grande jest nie do zniesienia z powodu chaosu i tłoku.


Jak zauważają media, nie wiadomo, ile osób ma poobijane kostki i łydki po tym przemarszu. Organizatorzy zapewniają, że nikt z miejscowych nie narzekał.


"Niszczycie to miasto, precz!"


Tę oryginalną akcję zorganizował ruch Pokolenie’90, założony przez młodych Włochów po to, by bronić - jak się podkreśla - prawa do normalnego życia w Wenecji. Ich zdaniem władze nie potrafią uporać się z napływem turystów z całego świata i zapewnić normalnego funkcjonowania miasta. W rezultacie turystyka, uważają, zamiast być źródłem dochodów i bogactwa jest przeszkodą i zmorą dla mieszkańców.


Inicjatorzy przemarszu z wózkami i walizkami przyznali, że sukces happeningu przerósł ich wszelkie oczekiwania. Wyrazili zadowolenie, że razem z nimi szli także sędziwi wenecjanie.


To kolejny w ostatnich tygodniach wyraz protestu przeciwko masowemu napływowi turystów, których liczba przekracza rocznie 24 miliony. W sierpniu na murach domów w Wenecji mieszkańcy rozwiesili plakaty piętnujące niekulturalnych gości, którzy brudzą, śmiecą i dewastują zabytki.


“Niszczycie miasto, precz!" - to jedno z haseł, jakie wówczas zamieszczono na plakatach.



PAP

...

Najazd bezmyslnych turystow wcale nie jest blogoslawienstwem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:39, 21 Wrz 2016    Temat postu:

Turysta wydłubywał mozaikę w Pompejach. Chciał się popisać
wyślij
drukuj
łz, kaien | publikacja: 19.09.2016 | aktualizacja: 18:54 wyślij
drukuj
Amerykanin został złapany na gorącym uczynku (fot. Pixabay)
Włoscy karabinierzy zatrzymali amerykańskiego turystę, który na terenie wykopalisk w Pompejach pod Neapolem usiłować wydłubać butem fragment mozaiki z posadzki jednej z rezydencji. 31-latek tłumaczył, że nie chciał go wziąć na pamiątkę, a jedynie popisać przed towarzyszami wycieczki.


20 tys. euro za inicjały na ścianie Koloseum. Wandal z Rosji zostawił rzymską „pamiątkę”

Do incydentu doszło w jednej z najbardziej okazałych i najstarszych rezydencji na terenie Pompejów. Tzw. dom małej fontanny znajduje się przy ulicy Merkuriusza, niedaleko pompejańskiego forum. W maju ubiegłego roku zakończono jej kosztowną renowację.

Amerykanin został złapany na gorącym uczynku, wylegitymowany i spisany przez karabinierów. Będzie odpowiadał za próbę zniszczenia włoskiego dziedzictwa archeologii.

Leżące około 20 km na południe od Neapolu Pompeje to jedno z najważniejszych stanowisk archeologicznych w Europie. W 79. roku naszej ery miasto zostało zniszczone przez erupcję wulkanu Wezuwiusz.
#wieszwiecej | Polub nas
Popiół wulkaniczny, który zasypał Pompeje a także Herkulanum i Stabie, utrwalił budowle, przedmioty oraz niektóre ciała ludzi i zwierząt. Dzięki temu naukowcy otrzymali wgląd w życie mieszkańców starożytnego rzymskiego miasta. IAR

...

Debilne zniszczenia przez pseudoturystow to niestety stare zjawisko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:04, 11 Paź 2016    Temat postu:

Rzym: Mieszkańcy sami postanowili bronić Schodów Hiszpańskich przez turystami

1 godz. 46 minut temu

Mieszkańcy historycznego centrum Rzymu przystąpili do obrony wyremontowanych Schodów Hiszpańskich przed zniszczeniem. Przygotowali ulotki, które rozdają włoskim i zagranicznym turystom, siedzącym na stopniach.
Po remoncie Schody Hiszpańskie cały czas są pilnowane przez policjantów i strażników miejskich.
/ MAURIZIO BRAMBATTI /PAP/EPA


Remont rokokowych schodów na Placu Hiszpańskim skończył się pod koniec września. Cały czas są pilnowane przez policjantów i strażników miejskich. Funkcjonariusze nie pozwalają urządzać tam pikników, pić napojów, palić papierosów i śmiecić. Tym, którzy łamią te zakazy, wymierzają kary.

Stowarzyszenie mieszkańców historycznego centrum stolicy przygotowało ulotki w siedmiu językach, które rozdawane są tłumom zwiedzających. Można tam przeczytać, że Schody Hiszpańskie, nazywane po włosku Trinità dei Monti od nazwy znajdującego się na ich szczycie kościoła, "należą do całego świata". "Należą także do ciebie" - głosi odezwa do turystów, rozdawana przez mieszkańców okolicy.

Dalej podkreślono w niej: "Schodów nie można wykorzystywać jako restauracji, nie mogą też służyć jako popielniczka. To nie jest kosz na śmieci. To zabytek wzniesiony w 1726 przez architekta Francesco De Sanctisa".

Po tej informacji znajduje się apel: "Pomóż nam szanować zabytek i zostaw go jako dziedzictwo następnym pokoleniom".

Stowarzyszenie wyjaśnia, że taką akcję uznało za konieczną, bo "wielu turystów traktuje schody bardziej jako miejsce wypoczynku, gdzie można zjeść posiłek, lody, pizzę, a nie podziwiać piękną i delikatną architekturę".

...

Turystyka to nie jest takie calkowicie fajne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:04, 15 Lut 2017    Temat postu:

info.wiara.pl |Niekontrolowana turystyka zagraża dziedzictwu Włoch?
rss
newsletter
facebook
twitter
Niekontrolowana turystyka zagraża dziedzictwu Włoch?

Henryk Przondziono /Foto Gość
Dziedzictwo krajobrazowe i artystyczne Włoch jest zagrożone z powodu niekontrolowanego napływu turystów- pisze w środę publicysta dziennika "Corriere della Sera"

Dziedzictwo krajobrazowe i artystyczne Włoch jest zagrożone z powodu niekontrolowanego napływu turystów- pisze w środę publicysta dziennika "Corriere della Sera". Apeluje o ratowanie Wenecji, bo według niego to, co się tam dzieje, to "okropność" i "upadek".
Reklama

Komentator Ernesto Galli della Loggia wyraża opinię, że turystyka we Włoszech w obecnym kształcie, polegająca głównie na przyjmowaniu tłumów zwiedzających, nie jest dla kraju dobrodziejstwem, ale przynosi szkodę.

"Niech państwo ratuje Wenecję i całe Włochy"- wzywa na łamach gazety Galli della Loggia. Podkreśla, że niedopuszczalne jest to, że lokalne władze pozwalają na masowy napływ turystów, by mieć z tego pieniądze do swojego budżetu. Potrzebna jest rządowa instytucja, która będzie zarządzać turystyką we Włoszech - argumentuje autor komentarza.

"Powiedzmy to jasno i wyraźnie: dzisiaj to głównie turystyka zagraża przyszłości naszego kraju"- stwierdza Galli della Loggia. Jak przyznaje, sektor ten przynosi Włochom "rzekę pieniędzy", ale z drugiej strony to "dzikie wykorzystywanie zasobów turystycznych" wyrządza ogromne szkody.

Publicysta wyraził przekonanie, że największym symbolem braku kontroli nad napływem turystów jest Wenecja, odwiedzana co roku przez 30 milionów osób. To tyle, ile wynosi połowa ludności Włoch - podkreślił.

Tak opisuje to, co dzieje się w Wenecji: "Turyści depczą, obijają się o sobie, tłoczą się do granic możliwości, kładą się wszędzie- na stopniach każdego kościoła, na każdym moście, na najmniejszej wolnej przestrzeni".

"Miliarderzy z Ameryki Południowej, sprzedawcy z Macedonii, japońscy robotnicy, naprzód, jest miejsce dla wszystkich"- ironizuje komentator.

Nazywa Wenecję "Disneylandem" i "miastem-widmem". To, co się tam dzieje- ocenia - to "okropność".

Codziennie do miasta wpływają gigantyczne statki wycieczkowe , które mijają bazylikę świętego Marka w odległości 500 metrów. "To widowisko na granicy między fantasy a horrorem"- podkreśla "Corriere della Sera".

Dziennik krytykuje burmistrza Luigiego Brugnaro, którego zdaniem przeciwko obecności wielkich statków protestują tylko "ekstremiści" i który chce stawiać wieżowce i rozwijać infrastrukturę by przyjmować jak najwięcej zwiedzających.

W artykule podkreśla się, że zdumiewające jest to, że Włochy nie mają żadnego ogólnokrajowego urzędu odpowiedzialnego za turystykę. To zaś znaczy, wyjaśnia dziennik, że nie ma żadnego planowania, żadnej próby zarządzania napływem ludzi ani możliwości walki z powszechnym zjawiskiem wyrządzania szkód przez turystów.

Komentarz ukazał się w dniach masowego napływu gości z całego świata do Wenecji na karnawał, a także dzień po tym, gdy w rzymskim Koloseum służby porządkowe zatrzymały na gorącym uczynku francuską turystkę, która wyryła swoje imię na murze. Zrobiła to w obecności nieletniej córki.

Z Rzymu Sylwia Wysocka(PAP)

...

Niestety turystyka nie ma nic wspolnego z odbiorem kultury... Raczej zaliczanie aby sie pochwalic...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:44, 01 Kwi 2017    Temat postu:

RMF 24
Rozrywka
Ciekawostki
Zaskakujący finał podróży 18-latka do Sydney. Nie zgadzał się nawet... kontynent
Zaskakujący finał podróży 18-latka do Sydney. Nie zgadzał się nawet... kontynent

Wczoraj, 31 marca (22:07)

Zaskakujący finał miała dla 18-letniego Holendra samotna wyprawa do Sydney. Zamiast w gorącej Australii, do której chciał dotrzeć, chłopak wylądował w… mroźnym Sydney w kanadyjskiej Nowej Szkocji - podał portal BBC News. Nastolatek tłumaczył, że kupił właśnie taki bilet, bo był on dużo tańszy niż pozostałe…
Lotnicza podróż zakończyła się dla 18-letniego Milana zupełnie inaczej, niż planował... (zdjęcie ilustracyjne)
/Piotr Bułakowski /Archiwum RMF FM

W rozmowie z kanadyjskim portalem CBC Milan Schipper opowiedział, że zorientował się, że coś jest nie tak podczas postoju w Toronto: kolejny lot miał się bowiem odbyć małym samolotem linii Air Canada. Samolot był naprawdę mały, więc zastanawiałem się, czy doleci do Australii? - relacjonował.

Mimo obaw 18-latek wsiadł na pokład maszyny. Po wylądowaniu jednak nie wyruszył, jak planował, na gorącą australijską plażę - mając na sobie jedynie lekką kurtkę znalazł się bowiem w zaśnieżonym i... kanadyjskim Sydney.

Pracownicy linii lotniczych pomogli Milanowi w rezerwacji powrotnego biletu do Holandii, a z lotniska w Amsterdamie odebrał go ojciec, który - jak opowiadał 18-latek - "ogromnie się ubawił". Było mu przykro, ale powiedział, że tylko ja mogłem coś takiego zrobić. Ale nie ma racji. Na pokładzie samolotu była Amerykanka, która popełniła taki sam błąd - zaznaczył Milan.

Również BBC podkreśla, że do takiej pomyłki ze strony pasażera doszło nie po raz pierwszy. W 2002 roku para młodych Brytyjczyków również wylądowała w około 25-tysięcznym kanadyjskim Sydney, choć planowała dostać się do Australii. W 2009 roku identyczny błąd popełnił pochodzący z Holandii dziadek podróżujący z wnukiem, a w 2010 roku - para turystów z Włoch.

...

To jak? Co to ma byc?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:48, 13 Cze 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
"Starożytny Facebook". Zaskakujące odkrycie w grobowcu faraona
"Starożytny Facebook". Zaskakujące odkrycie w grobowcu faraona

1 godz. 19 minut temu

​Grobowiec Ramzesa VI w egipskiej Dolinie Królów już w starożytnych odwiedzali turyści, którzy podpisywali się imieniem i wymieniali uwagi, przypominające dyskusje na Facebooku czy forach turystycznych. Ściany grobowca "przemówiły" dzięki badaniom prof. Adama Łukaszewicza z UW.
Jeden z grobowców w Dolinie Królów (zdjęcie ilustracyjne)
/STR /PAP/EPA



Napisy autorstwa starożytnych turystów w grobowcu


"Odwiedziłem i nic mi się nie spodobało oprócz sarkofagu!"; "Podziwiałem!"; "Nie potrafię odczytać hieroglifów!" - to tylko niektóre z napisów, jakie odczytali polscy naukowcy pracujący wewnątrz grobowca faraona egipskiego Ramzesa VI w Dolinie Królów.

Wszystkie wykonali turyści, którzy odwiedzili to miejsce około dwóch tysięcy lat temu!

Dolina Królów w Górnym Egipcie to jedna z głównych atrakcji turystycznych tego kraju, obok piramid w Gizie. W wydrążonych w skałach grobowcach spoczęła większość faraonów z XVIII-XX dynastii, czyli władających od ok. 1550 do 1069 r. p.n.e. Najsłynniejszym faraonem pochowanym w tym miejscu jest Tutanchamon, którego grobowiec odkryto w 1922 r.

Dolina Królów była celem wycieczek już w starożytności. Tak jak dziś turyści często podpisywali się w odwiedzanych miejscach. Wśród ponad sześćdziesięciu grobowców w tej okolicy, co najmniej w dziesięciu znajdują się napisy wykonane już przez starożytnych podróżników - opowiada archeolog i papirolog z Instytutu Archeologii UW, prof. Adam Łukaszewicz.

Celem misji kierowanej przez naukowca jest grobowiec Ramzesa VI - miejsce, które w skali całej Doliny Królów jest wyjątkowo bogate w ślady obecności dawnych zwiedzających. W podłużnym, ponad stumetrowym grobowcu wykutym głęboko w skałach polski naukowiec naliczył ponad tysiąc zapisków.
"Największa liczba napisów pochodzi z okresu grecko-rzymskiego"

Największa liczba napisów pochodzi z okresu grecko-rzymskiego, czyli począwszy od czasów podboju Egiptu przez Aleksandra Wielkiego do podziału Cesarstwa Rzymskiego pod koniec IV w. - mówi prof. Łukaszewicz.

Najczęściej są to starożytne odpowiedniki wpisów w stylu "tu byłem - Jan Kowalski", czyli zapisane po grecku - lub rzadziej, po łacinie - imiona osób, które odwiedziły grobowiec. Można je dostrzec w różnych miejscach grobowca, czasem nawet w bardzo wysokich partiach kilkumetrowych ścian.

Nie znaczy to jednak, że starożytni turyści byli zaopatrzeni w drabiny. Przez długi czas korytarze grobowca były częściowo zasypane piaskiem, po którym stąpano. Pierwsi z nich, chcąc wejść do grobowca, zapewne musieli się tam wręcz wczołgiwać, dlatego napisy znajdują się tuż przy suficie - dodaje profesor.

Do dzisiaj w grobowcu świetnie zachowały się oryginalne zdobienia w postaci świętych wyobrażeń, pochodzących m.in. z Księgi Bram czy Księgi Jaskiń. Są to jedne z ważniejszych tekstów pogrzebowych, które znajdujemy na ścianach grobowców w starożytnym Egipcie.

Odwiedzający grób starali się umieszczać swoje podpisy, nie niszcząc wcześniejszych zdobień. Czasem robili to w sposób bardzo przemyślany - np. wpisywali swoje imiona w środek dysku słonecznego, który symbolizował jednego z bogów - mówi archeolog.

Oprócz swojego imienia starożytni turyści często dopisywali również miejsce pochodzenia czy zawód, którym się trudnili. Sporadycznie zdarzają się dłuższe teksty, w tym poetyckie. Dzięki temu wiadomo, że ponad 2 tys. lat temu grobowiec odwiedzali zarówno mieszkańcy Egiptu, jak również krajów ościennych. Byli wśród nich lekarze czy filozofowie różnych szkół - cyników i platoników.

W tym gronie są też osoby bardzo wysoko postawione w hierarchii społecznej - w tym prefekci Egiptu, czyli osoby, które w czasach rzymskich władały tym krajem w imieniu cesarza. Są też namiestnicy różnych części kraju - wylicza prof. Łukaszewicz.

Wśród bardziej znanych obcokrajowców, którzy zaznaczyli swoją wizytę w grobowcu, był armeński książę Chosroes (IV w.).

Naukowców zainteresowała też sygnatura Amrosa. W ten sposób po grecku odnotował swoją obecność w grobowcu w VII w. sam arabski zdobywca Egiptu - Amr Ibn al-As. To jedna z największych inskrypcji wykonanych przez osoby zwiedzające grobowiec Ramzesa VI. Litery mają ok. 25 cm wysokości - dodaje prof. Łukaszewicz. Ale grób odwiedzały też mniej znane osoby z Aten czy Syrii.
"Nie potrafię odczytać tego pisma!" - "Nie rozumiem twojego zmartwienia!".

Na ścianach niemal dosłownie toczyły się dyskusje. Naukowcy odnotowali nawet "dialog" między zwiedzającymi. W jednym miejscu odczytali, że przybysz podziwiał grób i przeczytał napisy hieroglificzne. Pod spodem kolejny napisał z kolei: "Nie potrafię odczytać tego pisma!". Poniżej tej inskrypcji dopisała się trzecia osoba: "Co się martwisz, że nie potrafisz odczytać hieroglifów; nie rozumiem twojego zmartwienia!".

Najwięcej z odkrytych napisów wydrapano, zdecydowanie mniejszą liczbę wykonano czerwoną farbą. Pierwsi europejscy podróżnicy we wspomnieniach napisali, że arabscy przewodnicy oferowali zwiedzającym ostre przedmioty, którymi turyści mogli się podpisywać. Podobnie mogło być dwa tysiące lat wcześniej - uważa naukowiec.

Grobowiec Ramzesa VI dla starożytnych gości nie był jedynie miejscem stanowiącym ciekawostkę historyczną. Odwiedziny w tym miejscu traktowano raczej jako przeżycie duchowe. Ówcześni sądzili bowiem, że grobowiec należy do legendarnego herosa - Memnona, uczestnika wojny trojańskiej - wskazuje prof. Łukaszewicz.

Warszawscy naukowcy, pracujący w Dolinie Królów pod egidą Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW (do niedawna dzięki wsparciu Fundacji na rzecz Nauki Polskiej), zakończyli właśnie prace nad kompletną trójwymiarową dokumentacją cyfrową wszystkich ścian grobowca. W listopadzie i grudniu tego roku wrócą do Doliny Królów, by dokładnie przeanalizować wszystkie napisy starożytnych turystów.

...

Turystyka byla juz w starozytnosci... I mazanie po zabytkach.
Byłem tu!
Burak (Co niszczy zabytki)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:14, 15 Cze 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
Kolejny krok w walce z brakiem kultury turystów. "Próbowaliśmy już wszystkiego"
Kolejny krok w walce z brakiem kultury turystów. "Próbowaliśmy już wszystkiego"

1 godz. 29 minut temu

​Władze Capri, wzorem tych z Florencji, przy użyciu wody zniechęcają turystów do siadania z prowiantem na schodach. "Próbowaliśmy już wszystkiego, ale nie udało nam się uniknąć zajmowania publicznej przestrzeni" - mówi burmistrz wyspy Giovanni De Martino.
Capri (zdjęcie ilustracyjne)
/Lars Halbauer/dpa /PAP/EPA


W maju szeroko komentowano decyzję burmistrza Florencji, który polecił służbom komunalnym polewać schody przed kościołami i zabytkami w historycznym centrum zawsze w porze obiadowej, gdy dotąd tysiące turystów siadały tam z jedzeniem.

Inicjatywa ta wywołała mieszane reakcje, także niekiedy protesty Włochów i cudzoziemców zwiedzających miasto. Pomysł uznano za trafiony, bo większość osób zrezygnowała z siadania na mokrych kamieniach na poczęstunek.

Tę samą metodę postanowił zastosować burmistrz wyspy Capri, obleganej przez turystów z całego świata. Tłumy gromadzą się tam zawsze na słynnych schodach koło placu, uważanym za jeden z najpiękniejszych salonów świata pod gołym niebem.

Często odpoczynek zamienia się w piknik czy drzemkę, czego zabrania rozporządzenie z lat 90. Nikt jednak go nie przestrzega; schody są ubrudzone resztkami jedzenia i zablokowane przez biwakujących tam ludzi. Nie pomogły ustawione tam donice ani tablice z zakazem siadania.

Poskutkowała natomiast pokaźna konewka - informują włoskie media. To z niej polewane są schody, łączące plac z centrum historycznym. Na widok pracownika polewającego schody ludzie wstają natychmiast, choć - jak zauważa prasa - niechętnie.

To kolejny krok podjęty przez lokalne włoskie władze w ramach walki z zachowaniem, które według nich jest wyrazem braku kultury i szacunku dla zabytków. W poniedziałek burmistrz Rzymu Virginia Raggi wydała rozporządzenie zabraniające jedzenia i picia koło historycznych fontann, siadania na ich marmurowych brzegach, moczenia nóg, kąpieli oraz mycia i pojenia zwierząt.

...

Oslawione miejsca moga byc przez turystow starte z powierzchni ziemi...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:01, 26 Cze 2017    Temat postu:

Wakacje 2017: Lekcja życia. 8 rzeczy, których nauczyłam się w podróży
Dominika Cicha | Czer 26, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nie bez przyczyny mówi się czasem, że podróże kształcą. Ale czego właściwie możemy nauczyć się z plecakiem i mapą?


K
ażda podróż – ta na drugi koniec świata, i ta do zakamarków rodzinnego miasta, może przerodzić się w niesamowitą lekcję. Lekcję o relacjach, cudach natury, sensie życia, drugim człowieku i samym sobie. Czasami wystarczy zastąpić nawigację mapą albo mapę intuicją i ruszyć przed siebie. Mimo obaw i lęków.

Moja podróż zaczęła się tak. Kończył się ciepły wrzesień. Niebieski plecak pękał w szwach, a ja z trudem dociskałam kolanem kolejną warstwę ciuchów na cztery pory roku. Mama dopytywała, czy spakowałam zestaw małego krawca (a nuż się przyda!), apteczkę (must have podróżnika), a tata ukradkiem sprawdzał, czy mam latarkę (podstawa!), scyzoryk (chleb pokroisz, szafkę skręcisz) i gaz pieprzowy (różne stworzenia chodzą po tej planecie!).

Pojechałam. Sama w nieznane. A roczna podróż (połączona ze studiami) zamieniła się w najcenniejszą lekcję życia. Choć od tego czasu minęło już kilka lat, wciąż pamiętam o rzeczach, których nauczyłam się z dala od domu.
Czytaj także: Komu w drogę, temu smartfon. Aplikacje podróżnicze


Ludzie są dobrzy

Jadłam to, czym się ze mną podzielili. Przemierzałam setki kilometrów w ich samochodach. Spałam w takiej pościeli, jaką mogli mi zaoferować (przyznaję, czasami starałam się nie myśleć, kto wcześniej w niej leżał). I wiecie co? Żadna z tych osób nie zrobiła mi krzywdy. Przeciwnie: doświadczyłam niesamowitej życzliwości! Giovanni pokazał mi Florencję w nocy, Sienę w dzień i smak makaronu z truflami. Vincent nadrobił 150 km, spóźniając się tym samym do pracy. Tylko po to, by nie wysadzić mnie z samochodu w dzielnicy prostytutek. Roberto wymienił mi dętkę (w białych rękawiczkach!). Szef ekskluzywnej kuchni umył owoce kupione w supermarkecie. Pani z recepcji sześciogwiazdkowego hotelu dała mi piękną mapę, gdy zagubiona stanęłam przed nią (na czerwonym dywanie) w zabłoconych trampkach. I wszystko za darmo.


Warto jeść śniadanie

Włochy o poranku pachną ciepłymi rogalikami z morelami, świeżą prasą i espresso popijanym w gronie przyjaciół. Mało kto je samotne śniadania w domowym zaciszu. Ludzie są ze sobą w kawiarniach i potrafią cieszyć się swoją obecnością. Zagadują nieznajomych. Są dla siebie mili (na poczcie, w sklepie, na ulicy też!). Oczywiście – na takie celebrowanie poranków nie zawsze jest czas. Ale raz kiedyś warto wstać wcześniej.
Czytaj także: Możesz zmienić swoje życie. 10 powodów, dla których warto przestać się bać


Bez pieniędzy można przeżyć

W końcu się doigrałam. Była lipcowa noc. Cinque Terre, portfel pusty, karta zablokowana. Tego dnia i tak planowałam spanie pod chmurką nad brzegiem morza, ale… byłam przekonana, że mam jeszcze 50 €. Musiałam dostać się do miejscowości oddalonej o kilka kilometrów, a było już po godz. 22. Dzięki bezinteresownej pomocy nieznanych ludzi – udało się.


Do życia nie potrzeba wiele

Co się wydarzy, jeśli przez kilka nocy będziesz spała na podłodze, przez 5 dni pochodzisz w jednej koszulce, nie wysuszysz włosów, umyjesz się w zimnym morzu i przez tydzień w twoim jadłospisie znajdą się tylko bagietki z szynką i pomidory? Nic. Naprawdę nie umrzesz. Odkryjesz za to prawdę o sobie i zobaczysz nagle, jak wiele niepotrzebnych przedmiotów cię otacza.
Czytaj także: Bez przesady! Umiar prostą drogą do szczęścia


Wszystko co mam, to łaska

Kiedyś nie lubiłam wychodzić poza swój uporządkowany świat, w którym sama ustalałam sobie harmonogram i robiłam to, na co miałam ochotę. Bałam się zmian i spontaniczności. Któregoś dnia po prostu skoczyłam na bardzo głęboką wodę. Zaczęłam działać bez planu, zdana na innych ludzi i pogodę. Doświadczyłam… niesamowitego prowadzenia Pana Boga. Stawiał na mojej drodze anioły i rozwiązywał każdy problem. Jego miłość przychodziła do mnie w życzliwości ludzi, w poczuciu pokoju, ufności i bezpieczeństwa. Przychodził we wschodzie słońca w Dolomitach, neapolitańskiej nocy na dachu kamienicy, w zapachu miasta kwiatów i ogrodu oliwnego w Umbrii… Nie mogłam uwolnić się od myśli: każdy dzień jest łaską.


Szkoda czasu na narzekanie

Nikt nie mówi, że codziennie musimy turlać się ze śmiechu po soczystej trawie. Nie zawsze są powody. Ja szukam radości głębokiej, prawdziwej, wypełniającej całą mnie. Takiej, która wykracza poza krótkotrwałą wesołość. Która rodzi się z zauważania prostych rzeczy, a potem we mnie zostaje. Szukam jej w zapachu kawy, w twarzach mijanych ludzi, spontanicznym pływaniu w ubraniu, w leśnym poszukiwaniu poziomek i cichej modlitwie w kościele.


Bez przyjaciół nie ma sensu

Szczęście jest naprawdę wtedy, kiedy możemy się nim dzielić. Co z tego, że widziałam piękne krajobrazy, robiłam zdjęcie i publikowałam je na Facebooku zbierając lajki? Wirtualne zachwyty nie miały żadnego znaczenia, jeśli nie mogłam krzyknąć do osoby obok: patrz, patrz, widzisz?! Ważne było to, z kim mogłam w danej chwili skakać z radości, próbować florenckich kanapek i rzymskich lodów o północy, z kim mogłam płakać ze zmęczenia, zasypiać na balkonie, kłócić się (!) do czerwoności albo milczeć. Ważni byli ludzie, którym mogłam przykleić plaster na otarte pięty i ci, którym zaparzałam herbatę z lipy na przeziębienie. Ważne były osoby, które siedziały przy mnie, kiedy w środku miasta dopadła mnie grypa jelitowa. I te, które tęskniąc przysyłały mi listy z Polski.
Czytaj także: Wakacje 2017: Najlepszy plan na letni odpoczynek? Czas dla siebie i rodziny


Warto pielęgnować wspomnienia

Patrzę często na mapę, lubię czytać o zwyczajach ludzi w różnych zakątkach i planować, że ich odwiedzę. Gdy długo siedzę w domu, dopada mnie potworny smutek. Powtarzam bez przerwy: Muszę gdzieś pojechać. Wtedy z pomocą przychodzą… wspomnienia. Sterty wywołanych zdjęć, pocztówki z każdego odwiedzonego miasta i mój niezawodny notatnik – chyba już czwarty z kolei. Zapisuję w nim wszystko: przeżycia, inspiracje, przepisy, adresy. Opisuję miejsca, łapię chwile, a czasem proszę też o wpisy spotkanych ludzi.

....

Pamietajmy ze Bóg troszczy sie o podroznika. Jest wiele swiadectw jak podroznicy doswiadczyli pomocy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:33, 28 Cze 2017    Temat postu:

Najbardziej niebezpieczne państwo świata. Możecie się zdziwić…
Karol Wojteczek | Czer 28, 2017
Shutterstock
Komentuj

0

Udostępnij 1    

Komentuj

0

Mimo że co dziesiąty obywatel jest tam mundurowym.


L
edwie dwa tygodnie temu Aleteia publikowała listę najniebezpieczniejszych krajów świata, a już pasowałoby ją uaktualnić. Jest bowiem taki kraj, gdzie na jednego mieszkańca przypada średnio jedno przestępstwo rocznie. Ktoś złośliwy mógłby jeszcze w tym miejscu dodać, że może ma to jakiś związek ze statystycznie najwyższym na świecie spożyciem wina na osobę.
Czytaj także: Kraj, w którym znajdują się schody do nieba

Statystyka ma jednak to do siebie, że, jak to mawiają socjologowie, wychodząc na spacer z psem statystycznie mamy po trzy nogi. Nikt bowiem chyba, poza najbardziej antyklerykalnymi obsesjonatami, nie podejrzewałby o zorganizowaną działalność przestępczą… mieszkańców Watykanu. I to oczywiście nie oni, a odwiedzający Stolicę Piotrową turyści (tudzież wykorzystujący ich nieuwagę kieszonkowcy) odpowiadają za nabijanie tej niechlubnej statystyki, która sytuuje Watykan nawet powyżej popadającej w anarchię Wenezueli (i 20 x powyżej średniej dla całych Włoch).

Jest na szczęście i jaśniejsza strona medalu. Watykański wymiar sprawiedliwości może pochwalić się niespotykaną w innych państwach szybkością procedowania (niespełna 4 dni dla spraw cywilnych i niecały miesiąc dla karnych). A jedyna istniejąca w Stolicy Piotrowej cela więzienna, nieużywana od dłuższego czasu, robi obecnie za… tymczasowy magazyn.

...

DLATEGO NALEZY WRESZCIE ZACZAC JEJ UZYWAC! Przeciez jedno z drugim ma zwiazek.

Milosierdzie to nie bezkarnosc!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Śro 15:33, 28 Cze 2017, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:00, 02 Lip 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
Kolejny protest przeciwko turystom. Spór się zaostrza
Kolejny protest przeciwko turystom. Spór się zaostrza

23 minuty temu

​Mieszkańcy Wenecji protestowali przeciwko masowemu napływowi turystów, który - jak podkreślali - zmusza wielu wenecjan do opuszczenia miasta. Ich zdaniem życie w pękającym w szwach historycznym centrum jest nie do zniesienia.
Wenecja
/Rafał Guz /PAP


"Ja nie wyjeżdżam", "Wenecja to moja przyszłość" - pod takimi hasłami uliczkami wzdłuż kanałów i po placach przeszła manifestacja z udziałem ponad tysiąca mieszkańców z dziećmi. W ten sposób dali oni wyraz swemu zaniepokojeniu z powodu wyludniania się miasta. W zeszłym roku liczba ludności spadła do rekordowo niskiego poziomu 55 tysięcy.

To kolejny taki protest w ostatnim czasie. Świadczy on, zauważają włoskie media, o rosnącej irytacji z powodu "inwazji" turystów z całego świata, wymykającej się zdaniem mieszkańców spod wszelkiej kontroli i utrudniającej codziennie życie.

Manifestanci nieśli transparenty, na których wymienili wszystkie bolączki mieszkania w mieście oblężonym przez turystów, m.in. wysokie ceny, brak sklepów z żywnością i podstawowymi artykułami, cały niemal handel nastawiony na potrzeby przybyszów, obecność gigantycznych statków wycieczkowych wpływających w pobliżu placu Świętego Marka.

Uczestnicy pochodu żądali od władz miejskich polityki, która zagwarantuje im możliwość normalnego życia w historycznym centrum. Zarzucili magistratowi, że nie robi nic w ich obronie.

W ostatnim czasie władze Wenecji ogłosiły, że podejmą starania, by uregulować sytuację i położyć kres chaosowi. Prowadzone jest eksperymentalne liczenie turystów, przybywających codziennie nad Canal Grande. Rozważana jest też możliwość ograniczenia napływu zwiedzających, zwłaszcza tych, którzy przyjeżdżają na kilka godzin.

Na początku czerwca zarząd miasta wydał rozporządzenie, na mocy którego zahamowany został rozwój bazy noclegowej i powstawanie kolejnych hoteli i pensjonatów. Jak stwierdzono, jest ich za dużo.

Z inicjatywy jednego z lokalnych stowarzyszeń w kilku strategicznych punktach zainstalowane zostały tablice elektroniczne, podające dane na temat liczby mieszkańców Wenecji. Oblicza się, że rocznie opuszcza ją około tysiąca osób.

W 2015 roku liczba ludności wynosiła 56 tysięcy. Rekordowo wysoką liczbę mieszkańców zanotowano w 1951 roku. Było ich wtedy 174 tysiące. Dwadzieścia lat później liczba ta spadła do 108 tysięcy. Obecnie w mieście mieszka trzy razy mniej osób niż 60 lat temu.

...

Pewnie mieszkania strasznie drogie bo wynajmuja a i ceny tez wysokie... bo podbijaja przeplacajac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:05, 06 Lip 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
Coraz mniej bezpiecznie we Włoszech. Wszystko przez turystów i... tłok
Coraz mniej bezpiecznie we Włoszech. Wszystko przez turystów i... tłok

Dzisiaj, 6 lipca (09:45)

Zatłoczona do granic możliwości Wenecja i Florencja, ścisk na Capri zagrażający bezpieczeństwu, oblężone plaże, chaos w Rzymie, gdzie zwiedzający są nagabywani przez obnośnych sprzedawców – taki obraz turystyki we Włoszech przedstawia prasa.
Wenecja
/ Rafał Guz /PAP


W wyjątkowo gorącej w tym roku dyskusji, jaka toczy się na początku sezonu letniego, dominuje alarmistyczny ton. Zwraca się też uwagę na apele lokalnych władz, które często są bezradne wobec niekontrolowanego napływu turystów i mówią o potrzebie jego uregulowania, czyli faktycznie ograniczenia.

Często powtarzane są też postulaty wprowadzenia limitów liczby osób zwiedzających historyczne miasta, wyspy i zabytki czy nawet wypoczywających na plażach. Na łamach gazet dominuje opinia, że obecny całkowity brak kontroli szkodzi wizerunkowi Włoch, obniża reputację branży turystycznej oraz poziom usług i jakość zwiedzania.

Listy z prośbą o pomoc w rozwiązaniu problemu wystosowali do ministerstwa kultury i turystyki burmistrzowie Rzymu, Florencji, Wenecji, Mediolanu i Neapolu.

Minister kultury Dario Franceschini stanowczo odrzucił pomysł ograniczenia napływu turystów poprzez wprowadzenie w miastach będących perłami architektury i sztuki biletu wstępu do rejonu najbardziej zatłoczonych zabytków. Miasta są otwarte, wolne, nie może być mowy o odpłatnym wstępie na place czy ulice - oświadczył we Florencji, która jak co roku zmaga się z napływem setek tysięcy ludzi.
Pomysł władz Rzymu: Nie zatrzymamy się przed fontanną di Trevi

Zdaniem ministra należy natomiast uregulować napływ ludzi do tych miast przy pomocy urządzeń najnowszej technologii, czyli - jak wynika z jego wypowiedzi - bramek kontrolnych zamykających się automatycznie w chwili przekroczenia wyznaczonego limitu.

Kiedy w zabytku kultury przebywa za dużo ludzi i staje się to kłopotliwe z punktu widzenia bezpieczeństwa i ochrony delikatnych dzieł sztuki, należy zatrzymać wstęp i wpuszczać następne osoby dopiero wtedy, gdy tłum się zmniejszy - podkreślił Franceschini. Przypomniał, że taka praktyka stosowana jest w innych europejskich miastach.
Protesty w Wenecji i na Capri

W Wenecji po raz kolejny wyszli na ulice na początku lipca mieszkańcy, by zaprotestować przeciwko stanowi oblężenia, w jakim żyją na co dzień w związku z masowym napływem turystów. Podczas manifestacji podkreślali, że życie w centrum staje się niemożliwe z powodu jego podporządkowania potrzebom przybyszów. Oni zaś nie mogą zrobić podstawowych zakupów, bo zwykłe sklepy zamieniono na punkty sprzedaży pamiątek, bary i restauracje.

Jako fatalną określa się sytuację na wyspie Capri, a przeciwko temu, co się tam dzieje, najgłośniej protestuje burmistrz Giovanni De Martino. W wywiadzie dla dziennika "La Repubblica" podał przykład obrazujący skalę oblężenia wyspy: w ciągu 8 minut rano przypływają trzy wielkie promy, które przywożą od 600 do 800 turystów. Jak zaznaczył, łamane są przepisy nakazujące, aby między zawinięciem kolejnych statków do portu było co najmniej 10 minut przerwy. Jak można uniknąć kryzysu wobec takich zaniedbań i braku kontroli? zapytał. Czy naprawdę chcemy, aby Capri eksplodowało? - dodał.
"Dusimy się, Włochy same sobie nie poradzą". Rzymianie są przytłoczeni liczbą uchodźców

Burmistrz poprosił o pomoc resort kultury i turystyki i podejmuje wszelkie starania, aby powstrzymać zjawisko, które otwarcie nazywa inwazją. Apeluje do armatorów i służb morskich o ograniczenie liczby rejsów na wyspę, pękającą każdego dnia w szwach.

Nie można dopuścić do tego, by piękny sezon letni zamienił się w zbiorowe samobójstwo wszystkich służb i usług - stwierdził dobitnie.

W ocenie De Martino zagrożone jest też bezpieczeństwo turystów, bo ludzie czekający w tłoku na wejście na statek na nabrzeżu mogą się nawzajem zadeptać i powpadać do wody.

Zdaniem burmistrza wprowadzenie limitu liczby osób przypływających na wyspę byłoby ostatecznością, ale należy poważnie wziąć to pod uwagę.
W Rzymie nagabywanie i nękanie turystów

Rzymska prasa alarmuje, że w Wiecznym Mieście turyści są nagabywani i dosłownie nękani przez grupy obnośnych sprzedawców, którzy opanowali wszystkie najczęściej odwiedzane miejsca. Cytowane są wypowiedzi cudzoziemców, którzy nazywają "hańbą" brak nadzoru ze strony służb miejskich i mówią, że nie są czasem w stanie przejść nawet paru kroków bez natarczywego wciskania im szali, kijków do selfie, okularów słonecznych czy nawet małych przenośnych maszyn do szycia.

Jesteśmy zakładnikami nielegalnych sprzedawców - mówią turyści na łamach gazet. Prasa zarzuca bezczynność straży miejskiej, która nie pilnuje okolic Watykanu, Placu Weneckiego, Panteonu i Koloseum.
Władze Rzymu mają nowy sposób na mafię taksówkową. "Turyście pomoże steward"

Przytaczane są też głosy przedstawicieli agencji turystycznych, którzy przyznają, że wśród obcokrajowców odwiedzających włoską stolicę rośnie irytacja i niezadowolenie.

Na razie władze Rzymu podjęły działania, by opanować chaos przy fontannie di Trevi. Zabroniono siadania na jej brzegach i urządzania pikników. Podobne zakazy dotyczą innych historycznych fontann w mieście.

Ograniczenie liczby przybyszów jest też postulatem kierowanym z krainy Cinque Terre w Ligurii, zmagającej się z tłumami. Nasilają się protesty branży turystycznej z miejscowości na Riwierze Liguryjskiej. Jej przedstawiciele wypowiedzieli wojnę tzw. taniej turystyce, to znaczy zjawisku przywożenia autokarami z miast na północy setek osób na wolne, bezpłatne plaże. W rezultacie brakuje miejsc dla gości z ich hoteli i pensjonatów.

APA

...

Jak widac to raczej nie islamisci sa problemem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:34, 28 Lip 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
Władze Sardynii zdecydowały: Turyści zapłacą kary za kradzież piasku
Władze Sardynii zdecydowały: Turyści zapłacą kary za kradzież piasku

Wczoraj, 27 lipca (21:46)

​Kary od 500 do 3000 euro grożą za kradzież piasku, kamyków i muszelek z plaż Sardynii. Wysokość kar ustaliła rada regionu. To kolejny krok, który ma odstraszyć turystów z całego świata od wywożenia na pamiątkę piasku w butelkach i workach.
Sardynia
/LAVAdinho/Panoramic /PAP/EPA


Śnieżnobiały, złoty lub mieniący się kwarcem piasek z sardyńskich plaż znajdowany jest w bagażach i konfiskowany na lotniskach na wyspie.

Władze regionalne uznały, że walka z jego wywozem przynosi jednak zbyt małe rezultaty, i zaostrzyły oraz ujednoliciły kary we wszystkich miejscowościach nadmorskich, a także zapowiedziały surowe ściganie takich powszechnych wśród turystów zachowań.

Zgodnie z przyjętym rozporządzeniem wysokimi grzywnami będą karani ci, którzy zabierają z plaży i z morza nawet niewielkie ilości piasku, kamyków i muszelek, a także ci, którzy je sprzedają bez wymaganego zezwolenia.

Czyny te uważane są za wyrządzanie szkody środowisku naturalnemu Sardynii.

Radni zaapelowali jednocześnie do dyrekcji wszystkich lotnisk o nasilenie kontroli bagaży turystów.

...

To dopiero!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:15, 09 Lis 2017    Temat postu:

Wyjazd za granicę jako opiekun? Zobacz, na co uważać
Elżbieta Wiater | 09/11/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Po przyjeździe meldujemy się najbliższym, zawsze podając adres. Przed wyjazdem poczytajmy, jak funkcjonują osoby starsze, zwłaszcza z demencją czy Alzheimerem – radzi wieloletnia opiekunka, Karolina Skowrońska.
Dokładnie sprawdź swój wyjazd

Elżbieta Wiater: Na stworzonej przez siebie stronie na Facebooku publikujesz cykl postów o tym, co trzeba wziąć pod uwagę, wyjeżdżając do pracy za granicę. Skąd ten pomysł?

Karolina Skowrońska: Chyba z wdzięczności. Może to dziwne, ale dopiero po jakimś czasie pracy w Niemczech odkryłam, jak duże szczęście miałam albo, patrząc z innej perspektywy, jak dużą szansę otrzymałam od Boga. Spotkałam na emigracji wiele osób (Polaków, ale i innych narodowości), które pokazały mi, jak się poruszać w nowym świecie.

Od prawie ośmiu lat pracuję jako opiekun osoby starszej i pomoc domowa. Poznałam środowisko opiekunek i opiekunów, wysłuchałam wielu historii. Myślę, że czas zrobił swoje – chciałam podzielić się tym, co wiem z innymi.
Czytaj także: Dusza pacjenta jest tak samo ważna jak ciało. Opieka duchowa w medycynie

Patrząc na swoje doświadczenie, jakie tematy wpisałabyś na swoją listę rzeczy do zrobienia przed wyjazdem?

Po pierwsze – trzeba wiedzieć, co jest moim celem, oczywiście poza zarobkiem. Zdobycie doświadczenia, podszkolenie języka? Jak szybko chcę zarobić? Jak długo chcę tak pracować?

Po drugie – umowa. Chcę pracować legalnie, czy ryzykuję i jadę pracować na czarno? Warto poznać różnice między ubezpieczeniem pracowniczym a turystycznym – państwowym lub prywatnym. Trzeba się wczytać w umowę ubezpieczenia i przede wszystkim sprawdzić, do jakiej kwoty zwracane są koszty leczenia, w jaki sposób to następuje i czy, na przykład, leczenie u dentysty czy pobyt w szpitalu trzeba opłacać samemu. Kwotę w złotówkach, która ma być nam w razie czego zwrócona, dzielimy na 4 (przelicznik euro). Pamiętajmy też, że opieka zdrowotna za granicą jest droższa niż w Polsce.

Przed wyjazdem warto pójść do dentysty, zrobić podstawowe badania, a jeśli chorujemy przewlekle, trzeba zapytać lekarza, czy wyjazd i praca są na moje możliwości zdrowotne.

Po trzecie – należy znać numery telefonów alarmowych, także do ambasady i konsulatu. Znać swoje prawa.

Po czwarte – bardzo ważna jest znajomość języka, przynajmniej najważniejszych słówek. Umożliwia to kontakt z policją, lekarzem, zarówno jeśli chodzi o nasze własne zdrowie, jak i podopiecznego. To możliwość rozmowy z zatrudniającą nas rodziną, negocjacji warunków, poczucie pewności. Osoby bez znajomości języka łatwiej wykorzystać i zastraszyć.

Bardzo ważna też jest pewność siebie i odwaga.
Czytaj także: Problem handlu ludźmi dotyczy także Polski. Co robić, aby temu przeciwdziałać?


Przede wszystkim bezpieczeństwo

Dużo uwagi poświęcasz kwestiom dotyczącym zdrowia i troski o siebie, skąd ten nacisk?

To naprawdę ważne. Czasem myślimy krótkoterminowo – muszę zarobić, najlepiej jak najszybciej i jak najwięcej. Dużo osób wyjeżdża, bo chce pomóc bliskim w kraju. Myśli się wtedy tylko o ich potrzebach, a zapomina się o sobie. Znam osoby, które pracują ponad miarę, bez odpoczynku. Tymczasem nastawienie: „Jestem silna/y, dam radę”, skutkuje uszkodzonymi ścięgnami, urazami barku, kręgosłupa. To, co zarobimy, oddamy potem na rehabilitację i lekarzy.

Ważne jest też zdrowie psychiczne. Przed wyjazdem poczytajmy, jak funkcjonują osoby starsze, zwłaszcza z demencją czy Alzheimerem. Zadbajmy, by zatrudniająca nas rodzina gwarantowała czas wolny, by było to w umowie. Zdarza się, że opiekunka nie może wychodzić z domu, bo nie ma z kim zostawić osoby starszej. Idźmy wtedy do swojego pokoju. Poczytajmy książkę, prześpijmy się, pouczmy się języka. Walczmy, by chociaż co jakiś czas wyjść na dłużej: na spacer, na zakupy.

Trzeba się też upominać, aby w domu był sprzęt ułatwiający opiekę nad osobą starszą czy chorą (dźwig, winda, wózek inwalidzki, przenośna toaleta). Jesteśmy pracownikami, nie niewolnikami. Mamy obowiązki, ale i prawa.


Umowa – na co uważać?

Na jakie rzeczy zwrócić uwagę w umowie? Jak zachować się po przyjeździe, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo?

Umowy z agencjami pracy trzeba uważnie czytać. Każda firma chce swoją ofertę sprzedać jak najlepiej. Stąd wysokie pensje, gwarantowane premie świąteczne lub za wprowadzenie nowych pracowników. Tyle, że są podawane zwykle brutto lub opatrzone hasłami typu: „nawet do”. Warto zapytać, co oznacza słowo brutto, jak się ma do netto, jak uzyskuje się premię, na jakiej zasadzie jest wypłacana.

Druga rzecz – ZUS. Często jest płacony od najniższej krajowej i to polskiej. Czasem firmy oferują też bezpłatne kursy języka, ale może być tak, że ukończenie go wiąże się z obowiązkiem kilkukrotnego wyjazdu do pracy z tej firmy albo trzeba jednak zapłacić.

Uważnie czytajmy umowę, dopytujmy, warto pokazać ją prawnikowi. Inaczej może się okazać, że podpisujemy dodatkowe klauzule. Przykłady? Po rozwiązaniu umowy z daną firmą utracimy na rok możliwość pracy w danym kraju albo nie będziemy mogli podpisać umowy bezpośrednio z rodziną, albo zobowiążemy się do reklamowania firmy i znajdywania nowych pracowników itp. Należy zawsze sprawdzić, czy dana firma jest zarejestrowana, jaką opinię ma na forach, co się o niej pisze lub mówi.

Co do samego wyjazdu, to trzeba wiedzieć, dokąd jedziemy. Po przyjeździe – meldujemy się najbliższym, zawsze podając adres. Można sprawdzić, czy nie ma w pobliżu np. Polskiej Misji Katolickiej, organizacji polonijnych. Za pośrednictwem internetowych grup Polaków w danym kraju jeszcze przed wyjazdem można znaleźć mieszkających w pobliżu rodaków.

Wychodźmy z domu. Dajmy poznać się sąsiadom, nawet jeśli pracujemy na czarno. Niech wiedzą, że do danego domu ktoś przybył. Jeśli jedziemy całkiem w ciemno, poprośmy kierowcę busa, który nas przywiózł, albo kogoś innego, by z nami poszedł pod wskazany adres. Po prostu zdarza się, że ktoś zamiast do osoby starszej zostaje wysłany do agencji towarzyskiej. Udzielmy bliskim jak najwięcej informacji o swoim miejscu pobytu.
Czytaj także: Czy praca może być powołaniem?


Poznaj innych opiekunów

Co mogą zrobić osoby pracujące za granicą, które nie mogą się wycofać z niekorzystnej umowy?

Duża część wyjeżdżających to osoby z trudną sytuacją finansową, z małych miast i wsi, gdzie nie ma pracy. Często nie są świadome tego, że mają prawa i że są instytucje, do których mogą się zgłosić. Są też prawnicy, ale oni kosztują. Z tego powodu wykorzystani nie zgłaszają tego.

To w ogóle temat-rzeka. Panuje przekonanie, że wykorzystuje każda firma. Firmy z kolei starają się wycisnąć z pracownika jak najwięcej. Czasem rodzina płaci im (według informacji na forach i od poznanych osób) 2–2,5 tys. euro, a opiekunka z tego dostaje kilkaset.

Jedyne wyjście widzę w solidarności. Jedna osoba nie wygra z firmą, ale dwadzieścia ma już szansę. Warto się poznać, razem dążyć do zmian w regulaminie, umowach. Wspólnie wynająć prawnika. Jeśli zaczniemy o tym mówić, żądać, by firmy przedstawiały szczegółowe rozliczenia – może coś się zmieni. Wymaga to jednak wyjścia z cienia, uczciwości samych opiekunów, chęci zrobienia czegoś nie tylko dla siebie, ale i dla innych.

...

Trzeba byc roztropnym.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 9:49, 25 Lis 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
Mieszkańcy Wenecji kontra "inwazja turystów". "Dosyć hoteli"
Mieszkańcy Wenecji kontra "inwazja turystów". "Dosyć hoteli"

28 minut temu

"Wenecja chce żyć. Dosyć hoteli" - ulotki z takim hasłem rozrzucono w tamtejszym teatrze La Fenice na gali z okazji inauguracji nowego sezonu. W ten sposób mieszkańcy protestują przeciwko rosnącej liczbie hoteli i zjawisku, które nazywają "inwazją turystów".
Turyści w Wenecji (zdj. ilustracyjne)
/Malwina Zaborowska /RMF24


Protest odbył się podczas opery "Bal maskowy" Giuseppe Verdiego w słynnym weneckim teatrze. Widzowie rozrzucili dziesiątki ulotek. Według protestujących rozwój infrastruktury turystycznej odbywa się kosztem wenecjan, pozbawionych np. normalnych sklepów w centrum.

W czerwcu władze miejskie postanowiły zahamować niekontrolowany rozwój bazy turystycznej. Zniesiony został obowiązujący dotąd mechanizm automatycznego wydawania zgody na przekształcenie nieruchomości w historycznym centrum w placówkę hotelową lub powiększenie już działającej struktury.

Teraz każdy taki wniosek jest rozpatrywany indywidualnie, a zgoda wydawana jest wyłącznie po spełnieniu bardzo surowych kryteriów, dotyczących między innymi wymaganego standardu.

W Wenecji jest 47 tys. miejsc hotelowych. Liczba stałych mieszkańców wynosi zaś mniej niż 55 tys. i stale spada.

...

Istotnie turystyka nie jest fajna gdy przewalaja sie miliony a wy jestescie mieszkancem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:39, 04 Sty 2018    Temat postu:

4 powody, dla których powinnaś wyruszyć w samotną podróż
Beata Tarasiuk | 04/01/2018
Archiwum prywatne autorki
Komentuj



Udostępnij




Komentuj



„Chyba oszalałaś! Ja bym tak nie potrafiła” – często słyszałam od znajomych, gdy mówiłam, że wyruszam w kilkumiesięczną samotną podróż.


W
iele osób nie potrafiło zrozumieć, dlaczego ktoś, kto ma stabilną pracę i wiedzie szczęśliwe życie, miałby porzucić wszystko na rzecz podróży w pojedynkę. Ludzie często odbierają taki pomysł jako bardzo ryzykowny lub co gorsze, jako nieuzasadnione widzimisię. Tymczasem samotna podróż oznacza coś znacznie głębszego.

To odpowiedź na nasze wewnętrzne potrzeby, których w żaden sposób nie potrafimy wygłuszyć. To ogromne pragnienie zmiany. To ciekawość poznania świata, ale przede wszystkim chęć odkrycia siebie na nowo.

Często słyszymy o tym, że samotne podróże niosą za sobą wiele niebezpieczeństw, a tak mało skupiamy się na tych pozytywnych aspektach. Najwyższa pora, żeby to zmienić.


Samotna podróż, czyli niezależność

Znasz to uczucie, kiedy niczego bardziej nie pragniesz niż wyjechać na długo wyczekiwane wakacje? Znajdujesz wymarzony kierunek i rozpoczynasz poszukiwanie towarzysza podróży. Nagle okazuje się, że połowa Twoich znajomych założyła rodziny i nie jest już zainteresowana wspólnymi wyjazdami, ktoś inny nie może, a Twoja przyjaciółka mówi, że będzie dostępna dopiero za kilka tygodni. Wybranie wspólnego terminu i dopasowanie potrzeb czasami graniczy z cudem.

Podróżując w pojedynkę, to Ty decydujesz o tym, gdzie pojedziesz i kiedy. Nikt nie mówi Ci, co masz robić. Możesz siedzieć godzinami na plaży, wylegiwać się w łóżku, czytać książki, włóczyć się bez celu lub całymi dniami robić zdjęcia przechodniom. To Ty jesteś panią swojego czasu i o wszystkim decydujesz sama.


Poznanie siebie

Chyba nie ma lepszej drogi do samopoznania niż samotna podróż. Codzienność potrafi nas na tyle przytłoczyć, że często zapominamy, kim w ogóle jesteśmy. Podążamy ślepo utartymi ścieżkami, nie zastanawiając się nawet, czy wiodą nas we właściwym kierunku.

Podróżowanie w pojedynkę pozwala odciąć się od rozpraszających nas bodźców, zweryfikować nasze plany i marzenia. Przemyśleć, czy nasze działania są zgodne z życiowym celem. Samotna podróż pozwala nabrać dystansu do wielu spraw i spojrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy. To również idealny czas na odnalezienie pasji, zainteresowań, tego co tak naprawdę sprawia nam radość.


Samorozwój

Człowiek, który nie stawia sobie nowych wyzwań, stoi w miejscu. Tak już zostaliśmy stworzeni, że nabywanie nowych umiejętności i wychodzenie poza strefę komfortu, pozwala kształtować nasz charakter i nadążać za błyskawicznie zmieniającym się światem.

Samotna podróż to najcenniejsza lekcja, jaką możemy przejść w drodze do naszego rozwoju. Można ją porównać do rzucenia na głęboką wodę bez kamizelki ratunkowej. Chcąc nie chcąc, musisz zmierzyć się z nadchodzącymi falami. Stanąć oko w oko z lękami i stawić im czoło. Podobnie jest z samotnymi podróżami.

Dokładnie pamiętam moment, w którym wylądowałam w Bangkoku. Byłam przerażona. W głowie rysowałam tysiące czarnych scenariuszy i czułam, że tonę w morzu moich obaw, obcej kultury i samotności.

Jednak bardzo szybko odnalazłam się w nowej rzeczywistości i co więcej, okazało się, że jestem dużo odważniejsza i silniejsza, niż mi się wydawało. Odkryłam w sobie ogromne pokłady otwartości na innych ludzi i nowe doświadczenia, których być może nie miałam okazji wykorzystać w codziennym życiu.
Galeria zdjęć


Poznanie ludzi z całego świata

Ludzie często pytają, czy podróżuję samotnie dlatego, że nie lubię towarzystwa. Wręcz przeciwnie! Podróżuję sama, bo kocham ludzi i wiem, że samotne podróże sprzyjają zawieraniu nowych znajomości.

Podróż z innymi, pomimo że ma wiele zalet, potrafi odciąć nas od świata, który przecież przyjechaliśmy poznać. Przebywając samotnie, otwierasz się na ludzi, a z drugiej strony innym jest łatwiej nawiązać z tobą kontakt.

Jonathan Raban w jednej ze swoich książek, „Driving home”, pisze:

Kiedy podróżujesz z kimś, nigdy nie jesteś wystarczająco samotny. Nikogo nie poznasz, nic nie zobaczysz i nie usłyszysz. To samotność sprawia, że dzieją się rzeczy.

Czasami trzeba się tylko na nie otworzyć. Zrobić pierwszy krok, a okaże się, że niezapomniane historie i ludzie są na wyciągnięcie ręki.

...

To jest wyzwanie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:10, 11 Sty 2018    Temat postu:

Koło Wenecji odkryto pozostałości hotelu sprzed 1700 lat


Dzisiaj, 11 stycznia (07:39)
Pozostałości hotelu sprzed 1700 lat znaleźli archeolodzy w mieście Jesolo - największym ośrodku turystycznym na wybrzeżu w rejonie Wenecji, odwiedzanym co roku przez 5 miliony osób. W czasach antycznych można było do niego dopłynąć tylko łodzią.


Odkrycia pierwszego hotelu w Jesolo, czyli w starożytnej osadzie Equilio, dokonali naukowcy z weneckiego uniwersytetu Ca Foscari po dwóch latach prac. Ich znalezisko dowodzi, że miejsce to było ważnym punktem, znanym podróżnym już w czasach Cesarstwa Rzymskiego.
Budynek został zbudowany około IV wieku na małej wysepce, w pobliżu ujścia rzeki. Teren ten znajduje się teraz w pobliżu starożytnych murów miejskich.

Kierujący wykopaliskami Sauro Gelichi wyjaśnił, że był to rodzaj pensjonatu, podobnego do przydrożnych gospód, gdzie zatrzymywali się głównie urzędnicy cesarscy. Ten zaś przeznaczony był dla tych, którzy płynęli wenecką laguną, na przykład do Rawenny.

Archeolodzy dotarli do fundamentów budynku, podzielonego na jednakowe pokoje; w każdym było palenisko. Obok znajdowała się sala będąca zapewne miejscem ceremonii religijnych.

Świadomość tego, że w Jesolo 1700 lat temu stała struktura, która była poprzedniczką hoteli, stanowiących dzisiaj motor naszej gospodarki, wywołuje wielkie emocje - mówią przedstawiciele lokalnych władz.


...

Dawniej tez bylo życie Surprised)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:48, 25 Kwi 2018    Temat postu:

Podróże – świetna przygoda czy ucieczka od problemów?
Magdalena Galek | 24/04/2018
PODRÓŻE
Fineas Anton/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Czasem podróż jest ucieczką, czasem ucieczka jest podróżą. Bywa różnie, bo jesteśmy różni, bo nasze historie są różne. Bo ja nie muszę mieć tak jak ty. Ty nie musisz mieć jak ja. Może ja właśnie nie uciekam?

Mówisz mi, żebym została tu, bo jeśli wyruszę, to moje problemy wyruszą ze mną. Że to nic nie zmieni. Bo wiesz jak to jest, bo sam to zrobiłeś i mówisz, że poczucie szczęścia nie zależy od miejsca, w którym jestem, ale od tego, co mam w sobie. Że szczęśliwym można być wszędzie. Pewnie tak, pewnie tak mają święci, co są już tak blisko Boga, że im wszystko odpowiada, bo miłość wypełnia ich serca, umysły i ciała. Może i Ty tak masz, może jesteś święty. Chwała Bogu za to.



Mówisz mi: „Nie uciekaj!”
Skąd wiesz, że uciekam? Skąd wiesz, że nie jadę „od”, a „do”? No właśnie. Nie wiesz. I nawet… nie pytasz. Zakładasz, że moja historia jest jak Twoja, że ja jestem jak Ty. I próbujesz mnie przestrzec. Dziękuję. Bo może wiele Cię kosztowało to doświadczenie i może chcesz mi oszczędzić cierpienia, rozczarowania, może nawet pieniędzy, które wydam na te „ucieczki”. Rozumiem, że intencje masz dobre. Chciałeś zabłysnąć. Ale powiem wprost… zadymiłeś. Wiem, odpaliła mi się apka o nazwie AROGANCJA. Wybacz, po prostu mam już dość. Gdy słyszę to od kolejnej osoby. Gdy nie słuchasz, gdy nie interesuje Cię moja historia albo zwyczajnie mi nie wierzysz. I mówisz „to nie jest dobre dla ciebie”.

Czytaj także: Jesteśmy powołani do… biegania!


Podróż czy ucieczka?
Czasem podróż jest ucieczką, czasem ucieczka jest podróżą. Bywa różnie, bo jesteśmy różni, bo nasze historie są różne. Bo ja nie muszę mieć tak jak ty. Ty nie musisz mieć jak ja. Może ja właśnie nie uciekam? Ale Ty, ty wiesz lepiej. Jednak, jeśli zechcesz mnie wysłuchać do końca, coś Ci wyznam. Masz rację – przed problemami nie da się uciec. Zgadnij, skąd wiem. Bo kiedyś właśnie to zrobiłam. Spakowałam plecak i uciekłam. Na Camino. I wiesz co, udało się.

Na chwilę zapomniałam. Przestało boleć. Przestało mnie dręczyć. Stanęłam na nogi. A po kilku dniach, tak jak u Ciebie, wróciło. Ale – nie miało już tej siły rażenia. A ja – ja miałam wreszcie odwagę, żeby powiedzieć sobie szczerze „trzeba coś z tym zrobić”. Nabrałam tej odwagi podczas mojej podróży – ucieczki.

Czytaj także: Sprzedałam wszystko i jadę na koniec świata. Po co?


Dzisiaj, gdy wyjeżdżam, nie uciekam
Ale kto wie, może jeszcze kiedyś będę? I wiesz co sobie wtedy powiem? Tak, jedź. Tak, uciekaj. Może naprawdę masz przed czym? Jedź i zobacz, jak to jest gdzie indziej. Jak gdzieś tam żyją ludzie. Ucieknij, bo może to właśnie sposób na to, by sobą obdarować ludzi tam daleko. Może ktoś na drugim końcu świata czeka na jeden twój uśmiech, na jedno twoje dobre słowo, które może zmienić jego życie na lepsze.

Może okaże się, że uciekniesz „do” – do ludzi „z twojego plemienia”, którzy sprawią, że rozwiniesz skrzydła i wzbijesz się do góry. Może znajdziesz rozwiązania na swoje problemy, odpowiedzi na pytania, zobaczysz widoki, na które czekasz całe swoje życie.

Czytaj także: 4 powody, dla których powinnaś wyruszyć w samotną podróż
A może nie. Może będzie się wydawać, że cały bilans jest na minusie. Jak dla mnie – te minusy będą „dodatnie”, bo będę bogatsza o doświadczenia – coś, przed czym właśnie próbujesz mnie „uchronić”, mówiąc „nie jedź”. Nawet jeśli podróż-ucieczka to błąd, proszę pozwól mi go popełnić, bo wtedy przynajmniej będzie okazja zbudować most między nami – porozmawiać o podobnych doświadczeniach. O ile będziesz chciał rozmawiać i… słuchać.

...

Gdyby to miala byc ucieczka to niedobrze. Odpoczynek tak ale ucieczka? Ta jest jakims tchorzostwem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 7:55, 02 Maj 2018    Temat postu:

Samotna podróż – lekarstwo dla duszy
Robin Murphy | 01/05/2018
PUSTA DROGA
Pgiam/Getty Images
Udostępnij 11 Komentuj 0
Tuż przed pięćdziesiątką Robin Murphy czuła się emocjonalnie i duchowo wyczerpana. Najlepszym lekarstwem na zniechęcenie okazała się samotna podróż samochodem po Stanach Zjednoczonych.

Autorka opowiada swoją historię w książce „Eat Pray Love Made Me Do It”, a my zamieszczamy fragment jej eseju.



Droga bez końca
W przededniu swoich pięćdziesiątych urodzin, pisarka Robin Murphy czuła się w niewytłumaczalny sposób wyczerpana fizycznie, emocjonalnie i duchowo. Choć miała kochającą rodzinę i udaną karierę, to nie czuła się szczęśliwa. Podobnie jak w przypadku wielu innych kobiet, większość życia Robin wypełniała troska o innych – wychowywanie czworga dzieci, opieka nad przewlekle chorym na zapalenie opon mózgowych mężem i prowadzenie szkolnych zajęć teatralnych w rodzinnym Kansas City.

Chciała nadal być aktywnym uczestnikiem społeczności, nadal pomagać bliskim, lecz jednocześnie czuła, że czegoś jej bardzo brakuje. „Wciąż myślałam i miałam nadzieję, że coś się zmieni, modliłam się, ale czułam się wypalona, pusta w środku – wspomina. – Jakby nie zostało tam nic, co mogłabym dać z siebie innym. Koniecznie musiałam coś zrobić, żeby zmienić ten stan rzeczy”.

Dzieci były odchowane, zaś mąż czuł się lepiej i nie potrzebował już stałej opieki, dlatego Robin mogła zacząć snuć plany podróży – wędrówki w poszukiwaniu samej siebie, wkrótce pięćdziesięcioletniej. Pomysł podróży częściowo zainspirowała w niej ulubiona książka, bestseller Elizabeth Gilbert „Jedz, módl się, kochaj” (Eat Pray Love). „Zdałam sobie sprawę, że muszę zrobić coś dla siebie, w przeciwnym razie nie będę w stanie dalej funkcjonować, pomagając innym. Już samo podjęcie tej decyzji zmieniło moje życie” – twierdzi Robin.

Czytaj także: Kobieto, chcesz żyć dla innych? Zadbaj najpierw o siebie!


Kiedy podróżujesz samotnie, dużo rozmawiasz. I z samą sobą, i z Bogiem.
Wsiadła do samochodu i wyruszyła w drogę. Z Kansas City, przez góry, aż do Nowego Jorku, gdzie mieszka jej najstarsza córka. Jechała przez osiem do dziesięciu godzin dziennie, po drodze zatrzymywała się u przyjaciół i znajomych. „Miałam wielkie szczęście, że na każdym etapie podróży, na każdym przystanku czekała na mnie bezpieczna przystań, każda wizyta była błogosławieństwem.

Zatrzymywałam się u przyjaciół, znajomych, których nie widuję zbyt często, i te spotkania pomogły wytworzyć głębsze i silniejsze więzi między nami – opowiada. – Każde spotkanie było pięknym doświadczeniem, wywołującym wdzięczność i pokorę zarazem. Czułam się, jakbym dostąpiła wielkiego zaszczytu, wchodząc w interakcje z ludźmi i ze światem, zawierając po drodze nowe przyjaźnie”.

W miarę jak Robin pokonywała kolejne etapy podróży i odwiedzała kolejne miejsca, czuła się coraz lepiej, jakby coraz bardziej „uleczona” ze zniechęcenia. „Kiedy podróżujesz samotnie, dużo rozmawiasz. I z samą sobą, i z Bogiem – wyznaje. – Zdałam sobie sprawę, ile miłości jest w moim życiu, nie tylko miłości rodziny i przyjaciół, ale także miłości, jaką mam wobec siebie i wobec natury. Bóg mówi do mnie właśnie przez piękno natury. Pierwiastek boski jawi się poprzez krajobraz, ptaki, zwierzęta, wodę”.

Czytaj także: 4 powody, dla których powinnaś wyruszyć w samotną podróż


Wielką Podróż Pięćdziesięciolatki
Kiedy pojawiła się sposobność podzielenia się swoją historią w zbiorze esejów zainspirowanych książką Elizabeth Gilbert, Robin nie zastanawiała się długo. „Napisałam całą opowieść jednym ciągiem, non stop. Jak skończyłam, zdawało mi się, że minęło zaledwie dziesięć minut od momentu, kiedy usiadłam do klawiatury!” – mówi, śmiejąc się. Esej Robin jest jednym z wielu głosów w zbiorze pod tytułem: Eat Pray Love Made Me Do It: Life Journeys Inspired by the Best-Selling Memoir („Zainspirowała mnie książka «Jedz, módl się, kochaj»: Podróże życia”). Zamieszczamy fragment eseju Robin, który pojawia się w książce:

„W maju 2010 roku znalazłam się w dołku i nie wiedziałam, jak się zeń wydobyć. Czułam się bezsilna, miałam poczucie straty. Moja zagubiona dusza wołała do Boga o pomoc. W odpowiedzi Bóg podsunął mi książkę Jedz, módl się, kochaj.

Rozczarowana, odarta z romantycznych złudzeń, zaległam w łóżku niemal jak bohaterka wiktoriańskiej powieści. I zaczęłam czytać książkę, której bohaterka, Liz, opowiada historię swojego życia – tak, jakby rozmawiała z przyjaciółką. Jakbyśmy siedziały obok siebie nad lampką wina – a ona pocieszała mnie i dodawała mi otuchy. Jej emocjonalne doświadczenia wydawały mi się echem moich własnych, aż do momentu, kiedy Liz przestała użalać się nad sobą i zaczęła wędrować po świecie. To mnie zainspirowało. Pomyślałam, może mnie także mogłoby to pomóc? Może ja także mogłabym wyruszyć w wędrówkę?

I tak zaczęłam planować swoją Wielką Podróż Pięćdziesięciolatki. Na cześć mojego półwiecza postanowiłam zafundować sobie przygodę – na własną rękę i tylko dla siebie. Nie miałam możliwości, żeby pojechać aż do Europy jak Liz, ale postanowiłam, że w lecie wyruszę w samotną podróż po Stanach Zjednoczonych moim wiernym cruiserem o imieniu Ruby. Miałam nadzieję, że pozwoli mi to poskładać rozsypane kawałki duszy i odpowiedzieć sobie na pytanie, które znają wszyscy członkowie klubu Tych, Którzy Znaleźli Się W Dołku: Co dalej?

Czytaj także: Zaplanuj rodzinne wakacje już zimą! 5 pomysłów na każdą kieszeń


Jak to jest robić wyłącznie to, na co mam ochotę?
Odczuwałam pewną tremę przed samotną podróżą, ale uczucie radosnego podniecenia było zdecydowanie silniejsze. Po tym, jak wychowałam czworo własnych dzieci, uczyłam setki cudzych, opiekowałam się przewlekle chorym małżonkiem, myślałam, jak to będzie robić tylko i wyłącznie to, na co mam ochotę? Jeść, kiedy chcę i to, na co akurat mam apetyt? Zatrzymywać się tam, gdzie podpowie mi fantazja, z sobie tylko znanych powodów? Oglądać rzeczy i miejsca, które interesują tylko mnie? Czy w ogóle będę wiedziała, czego chcę – ja i tylko ja, nie nikt inny? To były poważne przemyślenia. Czułam się winna, że zostawiam najmłodszą córkę samą z ojcem na całe lato, ale walczyłam z tym poczuciem winy – bo naprawdę desperacko potrzebowałam zmiany. Możliwie, że w pewnym sensie to była ucieczka przed bólem i zniechęceniem. Wiedziałam jednak, że jeśli nie ucieknę, to mogę tego nie przeżyć.

Kiedy już ogłosiłam mój plan, spotkałam się z bardzo różnymi reakcjami. Niektórzy myśleli, że oszalałam – to niebezpieczne, żeby kobieta podróżowała samotnie. Inni z kolei wspierali mnie w mojej decyzji. Mówili, że jestem odważna i silna – a ja przyjęłam te przymiotniki jako część mojej nowej tożsamości. Zajęłam się przygotowaniami i pakowaniem, ale nie zrobiłam dokładnego planu. Postanowiłam w dużej mierze zdać się na przypadek i improwizację. Za motto obrałam sobie znane powiedzenie: Nie cel jest najważniejszy, ale sama podróż.

W ciągu pierwszych dwóch tygodni przebyłam drogę z Kansas City przez Memphis, Tennessee, do Asheville w Północnej Karolinie, a potem do Virginia Beach. Nigdy dotąd nie widziałam tej części kraju i byłam kompletnie zauroczona. Zakochałam się w krajobrazie Great Smoky Mountains (łańcuch górski zachodnich Appalachów). Miałam wrażenie, że wróciłam do domu – choć przecież nie znałam wcześniej tych miejsc. Jadąc przez oszałamiająco piękne góry Smokies czułam, jak otwiera się moje serce. Otworzyłam okna w samochodzie i pozwoliłam, żeby wiatr rozwiewał mi włosy, prowadziłam na bosaka, włączyłam muzykę na pełny regulator. Nigdy dotąd w całym moim życiu nie czułam takiej wolności.



Płakałam, śmiałam się, uczyłam
Rozbiłam obozowisko u stóp Grandfather Mountain i weszłam na szczyt w szalejącej burzy. Widziałam, jak księżyc w pełni wschodził nad górami Smokies. Jadłam lokalne potrawy, piłam lokalne piwo i rozmawiałam z lokalnymi mieszkańcami. Odwiedzałam cudownych przyjaciół, zwiedzałam ciekawe miejsca historyczne, widziałam majestatyczny ocean. Słuchałam muzyki i wsłuchiwałam się w samą siebie. Płakałam, śmiałam się, uczyłam.

Prowadziłam blog z podróży, w którego pierwszym odcinku napisałam: «Jak dotąd, najbardziej cieszy mnie to, że potrafię żyć chwilą. To znaczy: mieć świadomość piękna wokół mnie, wiedzieć, że moja dusza znów zaczyna się czuć w moim ciele jak w domu, uczyć się zwalniać tempo, zatrzymać się, być obecną. To pierwszy dar, jaki otrzymałam w tej podróży».

Po opuszczeniu gór Smokies pojechałam dalej przez Kentucky, Maryland, Delaware, New Jersey, do Nowego Jorku. Podróż pozwoliła mi na nowo zachwycić się światem, radykalnie dodała mi odwagi i wzmocniła pewność siebie. Zrozumiałam, że najlepszy sposób, żeby zadbać o to, co we mnie święte, to jak najwięcej podróżować.

Czytaj także: Podróże – świetna przygoda czy ucieczka od problemów?
Teraz każdego lata wyruszam w samotną podróż. Byłam w stanach Montana, Wyoming, Waszyngton, Oregon, Idaho, Kalifornia, Utah i Kolorado. Jeszcze raz pojechałam na Wschodnie Wybrzeże. Wybrałam się na północ do Chicago i na południe do Austin, zawsze sam na sam z moją niezawodną Ruby. Odkryłam „house-sitting” – opiekę nad domem podczas nieobecności właścicieli – doskonały sposób na dłuższy pobyt i zbadanie konkretnego obszaru. Właśnie wróciłam z trzytygodniowego pobytu w ukrytym w górach w stanie Tennessee, rejonie strumieni, jezior i wodospadów, domku na drzewie. Planuję podróże po Anglii, Szkocji i Walii.

Dziś moje życie jest modlitwą wdzięczności. Wiem, że bez względu na to, co się stanie, natura jest zawsze blisko, wspiera i inspiruje mnie. Kiedy do niej powracam, znajduję Boga. To, że przeczytałam o życiu Liz, zmieniło moje życie.

...

W podrozowaniu moze by glebia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:23, 31 Maj 2018    Temat postu:

3 lekcje o życiu, które dostałam w… pociągu!
Kamila Magdalena Wysocka | 31/05/2018
PODRÓŻ POCIĄGIEM
Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj
Oboje biegliśmy, ile sił w nogach. I… dobiegliśmy, a konduktor wpuścił nas jako ostatnie dwie osoby do - i tak przepełnionego już - pociągu. Czułam wdzięczność, że ludzie potrafią sobie jeszcze pomagać. I ufać.

Puszka. Moje pierwsze skojarzenie z pociągiem. „Puszka” poruszająca się po torach.

Mam to szczęście, że właściwie zawsze w pociągu spotykam niesamowite osoby, za oknem widzę piękne krajobrazy, słyszę różne – czasami smutne – ludzkie historie.



Ludzie są dobrzy
Inspirują mnie sytuacje, na przykład taka: trasa Warszawa-Piła, przede mną siedzi zapłakana młoda dziewczyna. Słysząc prowadzoną przez nią rozmowę telefoniczną, orientuję się, że została na dworcu okradziona. Zabrali jej portfel z pieniędzmi, kartą do bankomatu, legitymacją uprawniającą do zniżki i innymi dokumentami. Bilet na pociąg jakoś się ostał, bo był w kieszeni.

Przychodzi konduktor i sprawdza bilety. Słyszy, że dziewczyna ma tylko bilet, legitymacja została w skradzionym portfelu. Tak, jak pieniądze. Dlatego nie może dopłacić różnicy wynikającej z braku dokumentu potwierdzającego uprawnienia do zniżki.

W tym momencie trochę starsza, siedząca naprzeciwko tej okradzionej, dziewczyna pyta konduktora jaka to kwota. I dokładnie tyle wyciąga z portfela. Dwie kompletnie obce osoby. Jedna chce pomóc drugiej. To pociąga. I „zaraża”, bo ktoś jeszcze pomaga dziewczynie, tym razem zablokować kartę do bankomatu. A konduktor? Nie bierze pieniędzy.

Czytaj także: Rozłóż ludzką złośliwość na łopatki i powal ją… dobrocią!


Każdy z nas buduje świat
Urzekają mnie widoki za oknem. Nie tylko przyroda. Któregoś razu zobaczyłam sporych rozmiarów szyld na płocie, a na nim napis „Demiurg”. Może większości nie wydałoby się to niczym niezwykłym. Ale mnie, filozofa z wykształcenia i zamiłowania, bardzo to zaintrygowało, bo w filozofii Platona Demiurg oznaczał budowniczego świata.

Daruję sobie jednak dalszy wykład z historii filozofii. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że to nazwa firmy zajmującej się obsługą inwestycji budowlanych. Motto firmy (ze strony internetowej) brzmiało: „DEMIURG to nie praca, DEMIURG to styl życia”. Tworzenie, budowanie, nadawanie kształtów, form… Każdy z nas jest więc Demiurgiem. Czy to nie wspaniałe?



Pomoc i zaufanie
Ludzie mnie wciąż zaskakują. Tak jak „odgórnie” przypisany mi towarzysz podróży („przypadkowa” osoba). Oboje byliśmy spóźnieni. Opóźnił się pociąg z Warszawy do Bydgoszczy, a przez to było wręcz niemożliwe, byśmy zdążyli na pociąg do Piły. Konduktor wiedział o sytuacji, w której się znaleźliśmy, jednak niewiele mógł pomóc, drugi bowiem pociąg należał do innego przewoźnika. Informacja została puszczona w „kolejowy” eter.

Wiedzieliśmy, na który peron wjedzie nasz pociąg i z którego będzie odjeżdżać ten drugi, ale dworzec w Bydgoszczy był w remoncie, co utrudniało wszelkie manewry. „Ty weźmiesz mojego laptopa, a ja Twoją walizkę” – padła propozycja z ust towarzysza podróży. Oboje biegliśmy, ile sił w nogach. I… dobiegliśmy, a konduktor wpuścił nas jako ostatnie dwie osoby do – i tak przepełnionego już – pociągu. Czułam wdzięczność, że ludzie potrafią sobie jeszcze pomagać. I ufać.

Tak pociąg stał się moją „puszką inspiracji”, miejscem rozmyślania, tworzenia. Bo tak jakoś wyjątkowo mnie nastraja, kołysze i uspokaja ten łoskot kół o szyny.

....

Podroze ksztalca dusze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:06, 17 Cze 2018    Temat postu:

Polak na dworze chanów
Łukasz Marczyk, 08.11.2017


Benedykta Polak i Jana da Pian del Carpiniego na miniaturze z XIV w.

Najazd Mongołów, który w 1241 r. spustoszył ziemie polskie wśród wielu na długo wzbudził trwogę przed azjatyckim barbarzyńcami. Wschód, skąd przybyli mógł się jedynie kojarzyć ze wszystkim co najgorsze. Jednak niedługo po tym straszliwym kataklizmie znalazło się kilku śmiałków, którzy wyruszyli poznać tę „piekielną krainę”. Jednym z nich był Polak.

Poznać przeciwnika

W XIII w. obszar azjatyckiego Wschodu był dla Europejczyków ziemią nieznaną. Nikt tam się nie wyprawiał, choć „goście” stamtąd często najeżdżali Europę. Z potęgą państwa chanów trzeba było się liczyć, ale warto było też spróbować ich choć trochę poznać. Może się przecież okazać, że da się ich przekonać do zaprzestania najazdów albo nawet nawrócić na chrześcijaństwo.


Bitwa pod Legnicą z Legendy o świętej Jadwidze (1353)
Z takich założeń wychodził papież Innocent IV organizujący wyprawę w 1245 r. do wielkiego chana. Była to pierwsza europejska wyprawa do Mongolii. Na jej czele stanął włoski franciszkanin Jan Plano del Carpino, uczeń św. Franciszka z Asyżu oraz prowincjał zakonu franciszkanów na Polskę. To on prawdopodobnie zaproponował papieżowi, aby w misji wziął udział również polski duchowny, Benedykt, gdyż ten jako znający język ruski, który znali prawdopodobnie też Mongołowie, mógł pełnić rolę tłumacza.

Mnich franciszkański Benedykt z Wrocławia, który do historii przeszedł jako Benedykt Polak urodził się ok. 1200 r. Niewiele wiadomo o jego pochodzeniu i życiu zakonnym przed wyprawą. Można domniemywać, że ze względu na znajomość języka ruskiego przez pewien czas mógł przebywać poza murami klasztoru, być może we wschodniej Polsce.

Z Lyonu nad Wołgę

Wyprawa wyruszyła 16 kwietnia 1245 r. z Lyonu, gdzie Jan Plano del Carpino otrzymał list od papieża do chana. Z Francji oprócz kierownika ekspedycji wyruszył też brat Stefan z Czech. Ich trasa wiodła przez Niemcy, Czechy, Polskę i Ruś. W Czechach dołączył do nich brat Czesław, a w Polsce Benedykt oraz tajemniczy C. de Bridia. Bliższych wiadomości o tym ostatnim mnichu niestety nie mamy. Bridia badacze odczytywali zarówno jako śląski Brzeg lub Bardo, jak i holenderską Bredę.

Z Polski wyprawa w listopadzie 1245 r. wyruszyła na Ruś. Kontakty z tamtejszymi książętami, a przez nich jak liczono z Mongołami, zapewniono dzięki wsparciu polski książąt, m.in. Bolesława Wstydliwego oraz Konrada Mazowieckiego, którzy również finansowo wsparli wyprawę.


Mapa trasy (szlak ciemnoniebieski) wyprawy Benedykta Polaka
Po niemal roku, 7 kwietnia 1246 r., mnisi dotarli do obozu Batu-chana nad dolną Wołgą. Batu-chan był tym właśnie tatarskim wodzem, który najechał Europę pięć lat wcześniej. Mongolski przywódca zgodził się w zamian za kosztowne podarki na dalszą podróż do wielkiego chana jedynie dla Jana Plano del Carpino oraz Benedykta Polaka. Dwaj mnisi otrzymawszy gwarancje opieki, świeże konie, tłumacza na język ruski oraz mongolskich przewodników wyruszyli w głąb mongolskiego państwa. Prawdopodobnie ich dalsza trasa biegła wzdłuż północnych wybrzeży Morza Kaspijskiego i Aralskiego, przez pustynię Gobi, obszary Chorezm i Wyżynę Monogolską.

Na dworze wielkiego chana

Do celu podróży, Karakorum, czyli usułu wielkiego chana w Mongolii mnisi dotarli 22 lipca 1246 r. Byli tu pierwszymi Europejczykami. Spędzili w Karakum ok. czterech miesięcy, z czego miesiąc zajęło czekanie na samą audiencję, gdyż w tym czasie odbywał się wielki kurułtaj, czyli wybieranie wielkiego chana. Pod względem dyplomatycznym wyprawa była porażką. Nowy wielki chan Gujuk zamiast, jak liczył na to papież, być skłonny do przejścia na chrześcijaństwo, zażądał hołdu władców chrześcijańskich na czele z ojcem świętym.


Chan Gujuk na XV-wiecznej miniaturze
Poza tym jednak Gujuk okazał się dość życzliwy dla przybyszów z daleka. Franciszkanie zostali zaproszeni na oficjalną intronizację nowego władcy. Ponadto mieli możliwość nawiązania kontaktów z wysłannikami innych azjatyckich państw. Wielki chan pozwolił im nawet na wygłoszenie mów misyjnych w czasie drugiej udzielonej im audiencji. Lecz wiary w Jezusa Chrystusa nie był raczej skłonny przyjąć.

Cenne okazały się również obserwacje kultury i zwyczajów Mongołów. Miejscowi, zdaniem podróżników, mieli jeść przede wszystkim mięso, być zabobonni i wierzyć w znaki, jakie daje im natura. Duże wrażenie zrobiła na papieskich posłach znakomicie prezentująca się armia wielkiego chana. Jak poddaje Benedykt Polak w swojej relacji Mongołowie są:

...doskonałymi wojownikami i mogą zdziałać więcej niż inni bo, gdy zajdzie potrzeba, to mogą i miesiąc nie jeść, a ich konie postępują naprzód zadowalając się tylko trawą. Nie masz na świecie wojska bardziej wytrzymałego na trud i znoje, bitniejszego i tańszego, mają doskonałą organizację wojskową a sprawiedliwość u nich jest prosta i szybka.
Franciszkanie odnotowali też, że władcy Mongolii mają dużą tolerancję dla chrześcijaństwa wynikającą z popularnego w tej części Azji kościoła nestoriańskiego. Wyznawcy tej religii mieli też dojść do dużego znaczenia w państwie chanów. Zwracano także uwagę na duże przywiązanie Mongołów do życia rodzinnego.

Powrót

13 listopada 1246 r. posłowie wyruszyli w drogę powrotną. Wielki chan wręczył im list napisany w czterech językach (po mongolsku, persku, turecku i łacinie), w którym domagał się całkowitego podporządkowania i hołdów. Podróż do Lyonu trwała ponad rok. W maju 1247 r. dotarli nad Wołgę do swoich dawnych towarzyszy podróży. Oni również nie zmarnowali tego czasu. C. de Bridia miał się nauczyć mongolskiego, a od miejscowych wojowników zakonnicy dowiedzieli się sporo o stosowanej taktyce walki.

Po przekroczeniu granic z księstwami polskimi mnisi zostali przywitani jak bohaterowie. Na licznych dworach podróżnicy opowiadali swoje przeżycia. 18 listopada 1247 r. stanęli w Lyonie przed obliczem papieża Innocentego IV, któremu przekazali list od wielkiego chana i zdali swoją relacje.

Benedykt Polak po powrocie do ojczyzny resztę życia spędził w klasztorze franciszkanów w Krakowie. Swoje spostrzeżenia z podróży opisał w „Historii Tatarorum”. Była to pierwsza tak ścisła relacja z obszaru dotąd dla Europejczyków całkowicie nieznanego. Wyprawa, w której brał udział polski mnich dała początek następnym podróżom w głąb Azji.

...

Niezwykla podroz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 8:19, 17 Sie 2018    Temat postu:

Jak zawsze latem lokalne władze na Sardynii walczą z masowym zjawiskiem zabierania piasku, muszelek i kamieni z tamtejszych plaż. Przyznają, że wysokie kary często nie skutkują. W miejscowości Cabras zwerbowano ochotników, by pilnowali plaż i zarazem turystów.

Wolontariusze na Sardynii pilnują Wolontariusze na Sardynii pilnują piasku i muszelek. Turyści ogołacają...

...

Realne problemy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:30, 19 Paź 2018    Temat postu:

Europie zagraża nowa inwazja. I wcale nie chodzi o imigrantów
Data publikacji: 2018-10-18 07:19
Data aktualizacji: 2018-10-18 19:34:00
OPINIE
Fot. Lukasz Dejnarowicz / FORUM
Istne hordy przemieszczają się po Europie niszcząc lokalne kultury i obciążając infrastrukturę. Zajmują malownicze miejscowości i publiczne place. A lokalni mieszkańcy nie mają wyboru – uciekają.

Można by pomyśleć, że to opis kryzysu imigracyjnego. Nie – ci nowi najeźdźcy wcale nie zostają w miejscach, do których przybyli. Nie są jak Cezar – przyjeżdżają, widzą i… wyjeżdżają. Mowa o… turystach.

Każdego roku Europę odwiedzają setki milionów turystów. W ubiegłym roku było ich rekordowe 670 milionów, a rok 2018 będzie zapewne kolejnym rekordowym rokiem. Turyści podróżujący po Europie pochodzą z całego świata – z Ameryki, Chin, Bliskiego Wschodu i oczywiście z samej Europy.

Zwykło się mówić, że tak wielu turystów to prognostyk rozwoju lokalnej gospodarki. Jednak większość z nich przebywa w odwiedzanych miejscach zbyt krótko i wydaje zbyt mało pieniędzy. Turyście przyczyniają się jednak do niszczenia miejsc do których przybywają, czyniąc je zatłoczonymi oraz wysiedlając miejscowych. Niektóre tętniące życiem atrakcje turystyczne bankrutują właśnie przez tłumy turystów podróżujących po Europie z kijem do selfie.

Turystyka drapieżna
Dziś turystyka straciła już wszelką powściągliwość. Niedrogie linie lotnicze, zniżkowe miejsca podróży i dalekobieżne autobusy dostarczają obecnie dziesiątki milionów ludzi do miejsc w Europie po naprawdę niskich cenach. Statki wycieczkowe mogą każdego dnia deponować tysiące turystów w popularnych portach, gdzie zostawiają za sobą śmieci wydając bardzo mało pieniędzy.

To już nie jest tradycyjna turystyka. Niektórzy nazywają ją turystyką drapieżną, która pożera cuda cywilizacji chrześcijańskiej, która przecież przyciąga ludzi do Europy.

Niegdyś turyści odwiedzali nowe miejsca, aby zobaczyć, jak żyją inni ludzie. Starali się mieszać z mieszkańcami, aby „doświadczyć” ich kultury. Podczas gdy tacy „tradycyjni” turyści byli często irytujący dla mieszkańców, to jednak na co dzień zajmowali się swoim codziennym życiem. Dziś o tym, jak żyją tubylcy, decydują zwiedzający. Nie „doświadczają” kultury, ale ją zmieniają!

Transformacja w parki tematyczne
Niemiecki magazyn „Der Spiegel” zamieścił pod koniec sierpnia obszerny i wstrząsający raport o tym, jak ta nowa turystyka grozi przytłoczeniem Europy, a nawet dalszym niszczeniem tożsamości narodowych.

Otóż nowa turystyka tworzy przepaść między turystami, którzy zajmują najpiękniejsze miejsca, a mieszkańcami, którzy dostarczają siły roboczej i mieszkają gdzie indziej. Raport opowiada o tym, jak popularne miejsca, niegdyś cenione przez mieszkańców, mogą z dnia na dzień zostać zmienione. Wystarczy korzystna strona internetowa, aby wspomnieć o miejscu, w którym gromadzą się miejscowi, a niedługo potem przyjeżdżają tam turyści. Wkrótce osobliwe miejsca stają się niczym innym jak tylko niesławnymi pułapkami na turystów.

W rzeczy samej, to turyści określają dziś rodzaj sklepów, które otwiera się w centrach miast i stają się specjalnymi strefami turystycznymi. Restauracje, dzięki którym od pokoleń rozwijali się lokalni przedsiębiorcy z charakterystycznymi lokalnymi potrawami, służą dziś obecnie głównie turystom, którzy jedzą razem z… innymi turystami. Niektóre niemieckie lokalizacje więc, na przykład, będą oferowały specjalne menu serwujące makaron, aby zaspokoić rosnącą liczbę azjatyckich turystów. Na przykład w jednej z małych austriackich wiosek restauracje oferują już e menu w języku arabskim, zawierające chleb pita i produkty halalowe.

To zupełna nowość i całkowita zmiana dla lokalnych społeczności, które mogą czuć się obco we własnej miejscowości.

Do Grecji, Portugalii, Hiszpanii i Francji rocznie przyjeżdża więcej turystów niż kraje te liczą sobie mieszkańców. Turyści zasypują europejskie miasta (i to każdej niemal wielkości) do tego stopnia, że miasta te przypominają już raczej muzea lub parki rozrywki. Brakuje im autentyczności bycia miejscami naturalnymi, w których ludzie gromadzą się, aby żyć intensywnym życiem społecznym. Fale turystów wdzierają się do nich nie pozostawiając w zamian nic (nawet niewiele pieniędzy). Następnie zwiedzający wycofują się, odbierając lokalne „kulturalne” życie w postaci osobliwych pamiątek i pocztówek.

„Przeturystycznienie”
Niektórzy zaczęli nazywać to zjawisko „przeturystycznieniem” (od angielskiego „overtourism”). „Przeturystycznienie” nie tylko zmienia charakter miejscowości, ale także obciąża infrastrukturę. Transport wykonywany do regularnego użytku jest często zatłoczony poza możliwości przewozowe. Lokalni mieszkańcy są wypychani z najpiękniejszych części swoich miast przez właścicieli lokali, którzy wolą wynajmować je turystom. Lokalni mieszkańcy stwierdzają coraz częściej, że turyści przejęli ich ulubione kawiarnie i restauracje. Czują się jak obcy w swojej własnej ziemi.

Biorąc pod uwagę dziwne zwyczaje związane z wydawaniem pieniędzy przez opisywanych nowych turystów, niewiele osób korzysta z pieniędzy, które wydają w okolicy poza właścicielami hoteli i sklepikarzami z pamiątkami. Reszta ma do czynienia z hałasem, wybrykami i obojętnością najeźdźców. Stres związany z tym obciążeniem potęguje presja imigrantów, którzy już naprężyli infrastrukturę i wywierają presję na lokalną kulturę.

Tania rozrywka
Przyczyna inwazji jest dość prosta – turyści podróżują, bo mogą. Podróże nie są już przecież w dzisiejszym świecie luksusem. Globalizacja zamieniła dostęp do świata niemal w prawo człowieka. Podróże, zakwaterowanie i bilety na imprezy można uzyskać kilkoma kliknięciami po okazyjnych cenach. Niedrogie linie lotnicze umożliwiają teraz ucieczkę niemal każdemu.

Kraje wschodzące w Azji, Rosji i na Bliskim Wschodzie dostarczą dziesiątki milionów nowych turystów w nadchodzących dziesięcioleciach. Oczekuje się, że do 2030 roku liczba ta wzrośnie o 500 milionów!

Branża turystyczna stała się ważnym sektorem gospodarki na całym świecie. Obecnie jest on większy niż przemysł motoryzacyjny, a nawet naftowy, o wartości znacznie przekraczającej 7 bilionów dolarów.

Boom napędzany jest przez ogromny popyt. Ludzie nie szukają już luksusowych i ekskluzywnych wnętrz. Turystyka opiera się na ogromnej ilości ludzi w poszukiwaniu tanich miejsc do zabawy, podniecenia i rozrywki.

Zniszczenie kultury
Nie ma nic złego w odwiedzaniu innych krajów – wszak ludzie zawsze podróżowali do odległych krain. Tradycyjni turyści nauczyli się wiele, doświadczając tego, jak inni żyli, jedli i jak się zachowywali. Miejscowa ludność również zyskiwała coś dzięki obcym i uczyła się od nich. Były to zdrowe wymiany, które sprzyjały lepszym relacjom między ludźmi.

Wszystko to zmieniło się wraz z początkiem nowoczesnej turystyki w XIX wieku. Turystyka od dawna była krytykowana za jej powierzchowność. Stwarza to iluzję, że człowiek „doświadczył” innej kultury tylko poprzez szybkie odwiedziny w danym miejscu. Taka turystyka kładzie nacisk na poznawanie faktów o miejscach, ale nie doceniając roli kultury. Służy również jako środek do poszukiwania przyjemności i ulgi w rutynowej pracy. W ten sposób turystyka celebruje osobę turysty, a nie odwiedzaną kulturę. Zachęca ludzi do stawiania się w centrum, ponieważ później mogą chwalić się przed innymi swymi podróżami.

Nowa turystyka w Europie idzie jednak jeszcze o krok dalej, niszcząc odwiedzane miejsca i kultury. A są to przecież skarby cywilizacji chrześcijańskiej, które od dawna przyciągają ludzi swoim pięknem i wielkością. Tragedia „przeturystycznienia” polega na tym, że skarby te odbierane są miejscowym mieszkańcom, do których należą.

Znacznie gorszy jest jednak aspekt kulturowy tej praktyki. Turystyka zatruwa glebę, w której rośnie kultura. W takim klimacie ludzie nie gromadzą się już w swoich miastach i nie rozwijają relacji społecznych tak potrzebnych do stworzenia sposobu życia. Przy tak wielu ludziach przychodzących i odchodzących, społeczeństwo traci tę intymność, która uczyniła życie tak malowniczym i interesującym. Piękne miejsca stają się teraz zwykłymi platformami rozrywki, ekscytacji i postów w mediach społecznościowych.

Dawni najeźdźcy zabijali mieszkańców i pozbawiali Europę jej bogactw. Nowi najeźdźcy turystyczni odbierają duszę kultury i zastępują ją szaleńczym nieumiarkowaniem zepsutego świata.

John Horvath II
Źródło: tfp.org
tłum. malk

...

Miejsca nastawione na turystyke staja sie sztucznymi plastikowymi gadżetami. Kraków w Polsce to istny dramat. Syf pod tym wzgledem! Ohyda! Toz to krolewskie miasto nie market!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:05, 26 Paź 2018    Temat postu:

Co za historia! Odkryli przewodnik turystyczny z Dolnego Śląska z 1660 roku

Okolice roku 1660. Na odwrocie mapy ktoś opisuje zwyczaje i życie Dolnoślązaków. Po hiszpańsku. Prawdopodobnie to najstarszy przewodnik turystyczny. Pracownicy Muzeum Regionalnego w Jaworze odkryli go w szczecińskim antykwariacie.

...

Sensacja! Najstarszy przewodnik!



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133592
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:44, 17 Gru 2023    Temat postu:

Pociągiem w Kongo « Kolej na kolej

W jakich warunkach podróżuje się pociągiem w w drugim co do powierzchni a trzecim pod względem liczby mieszkańców państwie Afryki.

„Podróż koleją przez DRK - historia i współczesność"

DRK, w latach 1885-1908 Wolne Państwo Kongo, później Kongo Belgijskie, a w latach 1971-1997 Zair, jest trzecim najludniejszym państwem w Afryce. Mimo powyżej 5000 km kolei, linie nie są połączone i wagony są z epoki kolonialnej. Warto zauważyć, że państwo to nie należy mylić z Republicką Kongo, podobną o nazwie. Pociągi są jedynym sposobem na dostanie się do odległych wiosek. Rozkład jazdy jest nieistotny, a pasażerowie czekają na wsiadanie na dachy. Oczywiście są też bogatsi, którzy kupują bilety, jednak dla dodatkowej opłaty oferowana jest jazda w kabinie lokomotywy. Niestety, obecnie podróż trwa średnio 8-9 godzin, a kiedyś zajmowała tylko 4 godziny. Film pokazuje również transport drogowy, jednak nie jest to realna alternatywa dla kolei.

...

Bo drogi tam to żart. Bardziej śmigłowce jak już. Jedynie kolej ma porządne drogi co oczywiste. Nawet pewnie nimi chodzą gdy nic nie jedzie.
Uwielbiam ten umęczony kraj. I te klimaty! Jakoś koleje u nas to się zrobiła nuda a od przymusowej klimatyzacji ludzie chorują.
A tam! To jest podróż! Naprawdę jest wesolo.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy