Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
O lewicy...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:09, 15 Lut 2008    Temat postu: O lewicy...

Coz za element nazywa sie w Polsce ,,lewica''???
To towarzystwo to sztuczna pseudolewica laczaca prymitywna propagande liberalizmu tzw. obyczajowego czyli niszczenie tradycji rodziny i kultury z podnoszeniem dla niepoznaki haselek socjalnych aby tylko zmiescic sie w lewicy bo jakby im te haselka zabrac to zostala tylko sodomia...
Jest to zenujaca uzurpacja lewicowosci niegodna nawet dyskusji.Dlatego z niechecia o nich mowie bo mnie brzydza...
>>>>
W ogole niedorzeczne jest kombinowanie roznych haselek tak jakby historia Polski zaczela sie od Okraglego Stolu...
Widac w tym degeneracje umyslowa wynikajaca z myslenia Agory...
>>>>
Tymczasem jak wiadomo Polska jest krajem o dlugiej i wielkiej tradycji i takze jest krajem o najdluzszej tradycji lewicowej...
Juz w 1918 zrealizowano w Polsce wszystkie hasla lewicowe od 8 godzin pracy,ustawodastwa pracowniczego az po wrecz szkodliwe pomysly jak drastyczne obnizki czynszow dla biednych 10 krotne! na szkode wlascicieli...
Gdyby tak Polska nie byla biedna i okradziona przez zaborcow to pewnie poszlo by jeszcze dalej w rozdawanie zasilkow...
Widzimy jakie to sa tempaki i nieuki nie znajace w ogole historii...Jakiz matol majac takie wielkie tradycje sciagal by jakies ideologie ze smietnika zachodu...
Tym bardziej ze lewizna zachodu upada i zdycha i wlasciwie koncentruje sie na pederastach...
>>>>
Co do niepodleglosci to rzecz jasna spory prawica-lewica sa glupie wobec likwidowania niepodleglosci przez Bruksele...
TOZ POLSKA NIE BEDZIE ANI PRAWICOWA ANI LEWICOWA ale taka jak kaze Bruksela Bizantyjska i chora bo zarazona obcymi ideologiami i niepasujacymi do narodu rozwiazaniami...
Jak powiedzial Pilsudski PIERWSZYM CELEM SOCJALIZMU W POLSCE JEST NIEPODLEGLOSC.I jak widzimy to sie sprawdzilo.Niepodlegla Polska w 1918 poszla ostro w kierunku socjalizmu ale tak aby nie zniszczyc narodu jak w Rosji ODWAZNIE ALE ROZWAZNIE...
Wszyscy lewusi ktorzy nie uznali tego co mowil Pilsudski skonczyli jako agenci sowieccy pozniej wymordowani przez ,,braci'' z Moskwy...
Warunkiem tego aby w Polsce mozna bylo zdecydowac czy kraj ma byc lewicowy czy prawicowy JEST STANOWIENIE O SOBIE.Czyli niepodleglosc.Jak stanowi Bruksela to juz konczy sie wybor...
Po drugie trzeba skonczyc z sitwa Okraglego Stolu ktora blokuje zdolnym ludziom mozliwosci zycia wciskajac swoje dzieci na stanowiska (rownie inteligentne jak oni) tak ze emigruja mlodzi zdolni...
Kto tego nie rozumie ten jest matolem i skonczy jak przedwojenni komunisci...
....
Licza sie czyny.To ze w jakims kraju duzo gadaja o lewicowosci ale nic nie wprowadzaja nie swiadczy o sile lewicy prawda?
Wrecz przeciwnie!Pokazuje to jak madrzy to byli socjalisci w Polsce.Nie dokryny dyskusje utopie brednie.Czyn konkret rzeczywiste dzialanie!A nie ple ple...
Pilsudski mial wrecz wstret do lewicowcow w Rosji ktorych dzialalnosc ograniczala sie do bredzenia...A pozniej zaskoczyly ich wydarzenia i wladze objeli najgorsi psychopaci-bolszewicy...
Poza tym to ,,wysiadanie z tramwaju socjalizmu''...To jest jakies PRLowskie bredzenie.Nikt nie wysiadal z tramwaju.To by sugerowalo jakas zdrade.Pilsudski po wprowadzeniu tych reform zostal Naczelnikiem Panstwa i sila rzeczy przywodca ogolnonarodowym.Nie mogl byc przywodca tylko lewicy...Ale to nie oznacza ,,wysiadania'' bo SPELNIL SWOJ PROGRAM.Isc dalej na lewo bylo by juz szalenstwem.
Poza tym pamietajcie ze slowo lewica wtedy bylo SZLACHETNE...
Jezyk nie byl zepsuty.Na haslo lewica obecnie co pojawia sie przed oczami?
Urban?Trinky Whisky?LaMadamma?Myller?Rywin?
Agora i inni sprostyuowali termin lewica okreslajac tak komunistyczne szambo.WTEDY NIE BYLO TAKICH SKOJARZEN!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:43, 30 Paź 2023    Temat postu:

WIECZNA INBA O LEWICĘ
TEKST ANTONI GRZEŚCZYK
ILUSTRACJA NATALIA PRZYBYSZ
Grafika oka 10 MIN CZYTANIA

„Wiecz­na le­wi­ca” to książ­ka ob­ję­to­ścio­wo nie­wiel­ka, ale ze znacz­ny­mi am­bi­cja­mi. Autor szki­cu­je pro­jekt re­kon­struk­cji praw­dzi­wej (jego zda­niem) le­wi­cy. Ta, wolna od he­re­zji li­be­ra­li­zmu i in­dy­wi­du­ali­zmu (choć też z pew­no­ścią nie na­iw­nie ko­lek­ty­wi­stycz­na), mod­nych i wspie­ra­nych przez glo­bal­ny ka­pi­tał tren­dów toż­sa­mo­ścio­wych, mia­ła­by po­wró­cić do swo­ich kla­so­wych ko­rze­ni. Gieł­zak chciał­by le­wi­cy jako sze­ro­kie­go, atrak­cyj­ne­go pro­jek­tu, który byłby w sta­nie wy­kro­czyć poza swoje do­tych­cza­so­we wiel­ko­miej­skie i in­te­li­genc­kie ogra­ni­cze­nia.

Po­zy­cje, które zaj­mu­je zdają się becz­ką pro­chu wrzu­co­ną w we­wnątrz­bań­ko­wą dys­ku­sję, zaś autor – nie tylko na po­zio­mie po­glą­dów wprost wy­ra­żo­nych w pracy, ale także całej dzia­łal­no­ści (a także ha­bi­tu­su, do któ­re­go jesz­cze przej­dzie­my) – znacz­ną część li­ble­ftu trig­ge­ru­je. Nie­przy­pad­ko­wo pa­tro­nat me­dial­ny nad książ­ką ob­ję­ły sy­tu­ują­cy się nieco z boku głów­ne­go nurtu le­wi­cy Nowy Oby­wa­tel czy ko­ja­rzo­na ra­czej z pra­wi­cą Nowa Kon­fe­de­ra­cja, a nie np. Kry­ty­ka Po­li­tycz­na. Kie­ru­nek my­śle­nia Gieł­za­ka, choć obec­ny w zna­nych nie­licz­nym od­le­glej­szych za­kąt­kach le­wi­co­wej bańki, dzię­ki „Wiecz­nej le­wi­cy” wresz­cie do­cze­ka się – być może – więk­sze­go roz­gło­su i uwagi. I mimo iż książ­ka wielu nie prze­ko­na czy wręcz od­rzu­ci, warto się z nią zmie­rzyć, choć­by po to, by móc au­to­ra hej­to­wać z uczci­wych i prze­my­śla­nych po­zy­cji.



O czym jest książ­ka

Li­czą­ca tro­chę ponad dwie­ście stron książ­ka Gieł­za­ka to – nie li­cząc krót­kie­go wstę­pu – po pro­stu zbiór afo­ry­zmów. Dzię­ki nu­me­ra­cji, za­cho­wu­ją­cej cią­głość mimo te­ma­tycz­ne­go po­dzia­łu, wiemy, że jest ich do­kład­nie 767. Część z nich to opi­nie au­to­ra na temat kon­kret­nych epi­zo­dów hi­sto­rii czy kul­tu­ry (na przy­kład afo­ryzm 179: „Re­wo­lu­cja Cha­gal­la jest rów­nie upior­na jak Gu­er­ni­ca Pi­cas­sa. Le­wi­cow­com pod roz­wa­gę”). Inne to ogól­niej­sze sfor­mu­ło­wa­nia, nie­osa­dzo­ne w kon­kret­nej hi­sto­rycz­nej czy geo­gra­ficz­nej rze­czy­wi­sto­ści, jak na przy­kład afo­ryzm 120: „Le­wi­ca jest silna, kiedy broni – sie­bie albo in­nych, ale na­tych­miast traci po­pu­lar­ność, kiedy ata­ku­je”.

To książ­ka nie­ty­po­wa w for­mie i przez to nie­oczy­wi­sta, chcia­ło­by się też po­wie­dzieć: nie­dzi­siej­sza. Sta­wia dość od­waż­ne tezy na temat tego „jak le­wi­ca po­win­na wy­glą­dać” (w do­my­śle: dla­cze­go obec­na nie dzia­ła do­brze i po­grą­żo­na jest w kry­zy­sie). Jed­no­cze­śnie z po­glą­da­mi wy­ra­żo­ny­mi w la­pi­dar­nej for­mie afo­ry­zmu trud­no po­le­mi­zo­wać czy od­no­sić się do nich na ta­kich sa­mych pra­wach, jakby wy­ra­żo­ne były ję­zy­kiem kla­sycz­ne­go eseju. Luźno ko­re­spon­du­ją­ce ze sobą bon moty wy­my­ka­ją się za­sa­dom kla­sycz­nej de­ba­ty pu­blicz­nej, choć jed­no­cze­śnie trud­no mieć złu­dze­nia, że praca nie zaj­mu­je sta­no­wi­ska w (nie­któ­rych) klu­czo­wych dla niej spo­rach (s. 9-10). Jed­no­cze­śnie autor wprost stwier­dza, że nie po­dej­mu­je się od­po­wie­dzi na słyn­ne „kan­tow­sko-le­ni­now­skie” py­ta­nie „co robić?”, a wy­pra­co­wa­nie po­glą­dów na tę spra­wę „zo­sta­wia czy­tel­ni­kom” jako swoim „współ­au­to­rom i współ­kon­spi­ra­to­rom” (s. 11-12).

To książka nietypowa w formie i przez to nieoczywista, chciałoby się też powiedzieć: niedzisiejsza

Gieł­zak we wstę­pie de­kla­ru­je jed­nak, że bę­dzie pró­bo­wał od­po­wie­dzieć na py­ta­nie mniej klu­czo­we, ale nie­rzad­ko bar­dziej roz­grze­wa­ją­ce po­le­mi­ki: „(…) co mogę spró­bo­wać przy­bli­żyć, to chwi­lę upo­rząd­ko­wa­nia pojęć i wy­ty­cze­nia fak­tycz­nych linii po­dzia­łu. Wtedy sta­nie się jasne, kto le­wi­cą jest, a kto je­dy­nie się nią mieni”. Kto zatem „je­dy­nie się nią mieni”? Wy­da­je się, że jed­nym z pod­sta­wo­wych za­gro­żeń jest li­be­ra­lizm i in­dy­wi­du­alizm.

404. Kon­ser­wa­tyw­no-li­be­ral­ny zna­czy li­be­ral­ny. Le­wi­co­wo-li­be­ral­ny zna­czy li­be­ral­ny. Li­be­ra­lizm to woda kró­lew­ska po­li­ty­ki. Roz­pu­ści się w nim wszyst­ko.

Scep­tycz­ny jest Gieł­zak także wobec oczy­wi­ste­go dla głów­ne­go nurty le­wi­cy hasła „po­stę­pu”. W cza­sach, kiedy jako bez­piecz­niej­szy dla me­dial­ne­go ma­in­stre­amu sy­no­nim le­wi­co­wo­ści umac­nia się sfor­mu­ło­wa­nie „o pro­gre­syw­nych po­glą­dach”, autor przy­po­mi­na o ma­now­cach po­stę­pu: pro­gra­mach eks­ter­mi­na­cji gło­szo­nych nie przez na­zi­stów, a „cy­wi­li­zo­wa­nych, an­glo­sa­skich li­be­ra­łów”.

Co zatem pro­po­nu­je czy­tel­ni­ko­wi praca? Myślę, że naj­kró­cej i naj­uczci­wiej można to ująć jako apel o re­de­fi­ni­cję po­grą­żo­nej w kry­zy­sie (toż­sa­mo­ści i dzia­ła­nia) le­wi­cy. Nie jest to jed­nak pro­po­zy­cja amor­ficz­ne­go, mod­ne­go w post-po­li­ty­ce „po­roz­ma­wia­nia”. Mimo for­mu­ły wy­my­ka­ją­cej się pro­stej kon­cep­tu­ali­za­cji praca ta, jak się wy­da­je, nie­sie ze sobą pe­wien pro­gram po­zy­tyw­ny, nawet jeśli nie jest on szcze­gó­ło­wy. Książ­ka sta­no­wi próbę wzbu­dze­nia dys­ku­sji o le­wi­cy pod ści­śle okre­ślo­nym kątem: etosu – jak na­zy­wa go Gieł­zak za Lesz­kiem Ko­ła­kow­skim – „ro­man­tycz­no-le­gio­no­wo-pe­pe­sow­skie­go”. Autor, czę­sto sa­mo­okre­śla­ją­cy się jako „so­cjal­de­mo­kra­ta”, de­kla­ru­je się przede wszyst­kim jako „bez­par­tyj­ny pe­pe­so­wiec”: i zdaje się, że to wła­śnie ta druga au­to­de­fi­ni­cja zdra­dza nam znacz­nie wię­cej na jego temat. To wła­śnie hi­sto­rii słyn­ne­go PPS-owskie­go mał­żeń­stwa Cioł­ko­szów po­świę­co­na była, wy­róż­nio­na m.​in. przez PAN, po­przed­nia pu­bli­ka­cja au­to­ra.



Sta­ro­świec­ki banał czy awan­gar­do­wy per­for­mans?

Za­pew­ne dla wielu z nas, wy­cho­wa­nych w kul­tu­rze in­ter­ne­to­wej post-iro­nii i dy­stan­su, pierw­szą i od­ru­cho­wą re­ak­cją by­ło­by wy­śmia­nie tak „pre­ten­sjo­nal­ne­go” i sta­ro­świec­kie­go wy­bo­ru li­te­rac­kiej kon­wen­cji. Czy można na serio na­zy­wać roz­dzia­ły nie tak dłu­giej znowu książ­ki „księ­ga­mi”? Gieł­zak jest sporo przed czter­dziest­ką, a wy­bra­na przez niego for­mu­ła pa­su­je ra­czej do któ­re­goś z ob­wo­żo­nych w lek­ty­ce pre­sti­żu „au­to­ry­te­tów” tej albo tam­tej post­so­li­dar­no­ścio­wej ko­te­rii bądź też wie­lo­krot­nie na­gra­dza­ne­go, sta­rze­ją­ce­go się poety.

Czy można na serio nazywać rozdziały nie tak długiej znowu książki »księgami«?

Można by pew­nie pracę Gieł­za­ka skwi­to­wać wy­łącz­nie uśmie­chem po­li­to­wa­nia; po­sze­ro­wać jako kon­cep­cyj­nie na­dę­tą krin­dżó­wę i ze­brać za to przy­zwo­itą ilość laj­ków. Takie roz­wią­za­nie wy­da­je się jed­nak nie­upraw­nio­nym pój­ściem na ła­twi­znę. Tro­chę także dla­te­go, że trud­no uwie­rzyć, by spraw­nie po­ru­sza­ją­cy się w świe­cie me­diów spo­łecz­no­ścio­wych autor pod­ka­stu „Dwie lewe ręce” nie zda­wał sobie spra­wy z kon­tro­wer­sji, jakie wybór ta­kiej for­mu­ły może wzbu­dzić. W swo­jej so­cial-me­dio­wej dzia­łal­no­ści od­no­to­wu­je w końcu re­gu­lar­ne re­ak­cje kry­ty­ków i hej­te­rów, a dy­na­mi­ka współ­cze­snej de­ba­ty spo­łecz­no-in­ter­ne­to­wej – także jej mniej for­mal­ne­go i bar­dziej do­sad­ne­go od­ga­łę­zie­nia – zde­cy­do­wa­nie nie jest mu obca. Jed­no­cze­śnie trud­no po­wie­dzieć, czy Gieł­zak wy­brał kon­tro­wer­syj­ną, pre­ten­sjo­nal­ną kon­wen­cję je­dy­nie po­mi­mo świa­do­mo­ści groź­by iro­nicz­nych re­ak­cji, czy ra­czej jako ce­lo­wą pro­wo­ka­cję i za­czep­kę. Przede wszyst­kim jed­nak oso­bli­wo­ści w po­sta­ci zbio­ru (po­li­tycz­nych) afo­ry­zmów 35-lat­ka nie na­le­ży igno­ro­wać, po­nie­waż mamy tu do czy­nie­nia z od­waż­nym i ory­gi­nal­nym szki­cem pro­jek­tu po­li­tycz­ne­go, który – choć­by­śmy mieli się z nim osta­tecz­nie nie zgo­dzić – warto po­trak­to­wać na uczci­wych wa­run­kach. Wybór nie­oczy­wi­stej kon­wen­cji z jed­nej stro­ny można zatem skwi­to­wać iro­nią, z dru­giej jed­nak uznać ją za – nie pierw­szą w hi­sto­rii kul­tu­ry – próbę po­wro­tu do nieco bar­dziej kla­sycz­nej for­mu­ły, by ujaw­ni­ła ona swoje awan­gar­do­we ob­li­cze wobec za­sta­ne­go ak­sjo­lo­gicz­ne­go i es­te­tycz­ne­go cha­osu i ma­ra­zmu. Gieł­zak rzuca bo­wiem wy­zwa­nie głów­ne­mu nur­to­wi li­ble­ftu, a po­zy­cje z któ­rych to robi – nie tyle kon­ser­wa­tyw­ne, co ra­czej sta­ro­świec­kie – wy­da­ją się uza­sad­niać wybór ta­kiej wła­śnie, po­zor­nie pre­ten­sjo­nal­nej, kon­wen­cji. Jego głos sta­no­wi po Janie Śpie­wa­ku i Ra­fa­le Wosiu trze­cie w ostat­nich la­tach tak do­nio­słe wo­ła­nie o próbę re­de­fi­ni­cji le­wi­cy. Jed­no­cze­śnie na przy­kład od Pio­tra Iko­no­wi­cza czy Re­mi­giu­sza Okra­ski – dzia­ła­ją­cych także z po­zy­cji „sta­ro­pe­pe­sow­skich” znacz­nie dłu­żej, ale nie ma­ją­cych tak moc­ne­go mo­men­tu we (względ­nym) ma­in­stre­amie – zdaje się Gieł­za­ka sporo róż­nić. Re­al­ną wagę głosu Gieł­za­ka mie­rzę tu ra­czej nie po­przez pry­zmat wy­da­nej w dość małym wy­daw­nic­twie „Wiecz­nej le­wi­cy”, a ra­czej w per­spek­ty­wie ca­ło­ści jego me­dial­nej dzia­łal­no­ści. Zanim bo­wiem po­dej­mę próbę zi­den­ty­fi­ko­wa­nia i in­ter­pre­ta­cji po­zy­cji Gieł­za­ka i jego sto­sun­ku do we­wnątrz­le­wi­co­wych sub­tel­no­ści i (wiecz­nych) inb, ko­niecz­nie trze­ba wspo­mnieć o kon­tek­ście, w któ­rym­pra­ca jest wy­da­wa­na.

Głos Giełzaka stanowi po Janie Śpiewaku i Rafale Wosiu trzecie w ostatnich latach tak doniosłe wołanie o próbę redefinicji lewicy

Otóż autor od pew­ne­go cza­suw­spół­pro­wa­dzi pod­cast Dwie lewe ręce, jest też jego współ­za­ło­ży­cie­lem. To zaś praw­do­po­dob­nie naj­bar­dziej udana – pod wzglę­dem me­dial­nej wi­docz­no­ści i dys­ku­sji, którą wzbu­dzi­ła – próba oży­wie­nia le­wi­co­we­go dys­kur­su od bar­dzo dawna. Mimo od­dol­ne­go fi­nan­so­wa­nia (Gieł­zak jest także spe­cja­li­stą od crow­fun­din­gu) wszyst­ko spra­wia bar­dzo pro­fe­sjo­nal­ne wra­że­nie; ko­lej­ne od­cin­ki pod­ca­stu uka­zu­ją się re­gu­lar­nie (zaś live wy­bor­czy za­czął się, ni­czym w głów­nych sta­cjach te­le­wi­zyj­nych, punk­tu­al­nie o 21:00). Pod­cast od­róż­nia się od głów­ne­go nurtu le­wi­cy nie tylko na po­zio­mie gło­szo­nych w nim po­glą­dów, ale także sub­tel­no­ści ha­bi­tu­sów jego twór­ców. Do tego kon­tek­stu jesz­cze przej­dzie­my, na razie wy­star­czy po­wie­dzieć, że znacz­nie bar­dziej po­zy­tyw­ny od­biór zdaje się zbie­rać on w krę­gach umiar­ko­wa­nej pra­wi­cy (jak, po­wiedz­my, czy­tel­ni­cy Klubu Ja­giel­loń­skie­go czy Nowej Kon­fe­de­ra­cji) niż – dajmy na to – Kry­ty­ki Po­li­tycz­nej. Dymek i Gieł­zak 12 paź­dzier­ni­ka ogło­si­li po­wsta­nie no­we­go le­wi­co­we­go me­dium (plat­for­my). Sze­ro­ko za­kro­jo­ny pro­jekt i duże am­bi­cje każą roz­pa­try­wać książ­kę nie jako afo­ry­zmy za­wo­do­wo za­ję­te­go czym innym, ra­tu­ją­ce­go le­wi­cę „z do­sko­ku” au­to­ra, czy też tym bar­dziej ma­rzy­cie­la, pa­trzą­ce­go na spra­wy z ze­wnątrz. Uka­za­nie się pracy Gieł­za­ka nie­mal rów­no­le­gle z ogło­sze­niem pla­nów po­wo­ła­nia po­waż­ne­go, le­wi­co­we­go me­dium każe są­dzić, że jest to może nie ma­ni­fest, ale prz­yn­ajmniej po­waż­ny szkic pro­gra­mo­wy no­we­go, in­sty­tu­cjo­nal­ne­go ak­to­ra pol­skie­go życia pu­blicz­ne­go. Nie spo­sób zatem – jak chyba z mało którą lek­tu­rą – czy­tać „Wiecz­ną le­wi­cę”, abs­tra­hu­jąc od po­zo­sta­łej dzia­łal­no­ści au­to­ra.



Kogo książ­ka może strig­ge­ro­wać?

Na pewno ura­że­ni mogą czuć się także zwo­len­ni­cy le­wi­cy jako sa­fe­spa­ce’u, w któ­rym „osoby ak­ty­wi­stycz­ne” za­spo­ka­ja­ją swoje emo­cjo­nal­ne po­trze­by, stop­nio­wo tra­cąc zdol­ność efek­tyw­nej ko­mu­ni­ka­cji (po­li­tycz­nej, ale nie tylko) z prze­wa­ża­ją­cą więk­szo­ścią nor­mal­ne­go spo­łe­czeń­stwa. Ten po­gląd wy­ra­żo­ny jest aku­rat wy­jąt­ko­wo jasno, w spo­sób czy­tel­ny także poza afo­ry­stycz­ną kon­wen­cją:

288. Celem le­wi­cy nie jest stwo­rze­nie kontr­spo­łe­czeń­stwa, w któ­rym jej ak­ty­wi­ści będą czuć się jak w domu, ale zmia­na spo­łe­czeń­stwa, które za­sta­li.

Nie jest też le­wi­ca przede wszyst­kim ko­bietą, a prz­yn­ajmniej nie aż w takim stop­niu, jakim chcia­ła­by wi­dzieć ją Par­tia Razem. W jed­nym z pod­ca­stów Dymek i Gieł­zak wprost po­sta­wi­li tezę, że Nowa Le­wi­ca i Kon­fe­de­ra­cja stop­nio­wo prze­cho­dzą na toż­sa­mo­ścio­we po­zy­cje par­tii (mło­dych) ko­biet i (mło­dych) męż­czyzn jed­no­cze­śnie. Sta­wiam, że bę­dzie to (o ile już nie jest) głów­ny punkt za­pal­ny mię­dzy he­ge­mo­nicz­nym, wiel­ko­miej­skim li­ble­ftem a pro­gra­mem Gieł­za­ka.

Trig­ge­ro­gen­ne może się także oka­zać swo­iste emloi au­to­ra „Wiecz­nej le­wi­cy”. Za­wsze ubra­ny w stylu ele­gan­ta z dwu­dzie­sto­le­cia Gieł­zak ma także ra­dy­kal­nie inne ob­li­cze es­te­tycz­ne od tego, do któ­re­go przy­wy­kła le­wi­ca. Autor z dumą (i pełną świa­do­mo­ścią we­wnątrz­le­wi­co­wej nie­po­praw­no­ści ta­kie­go stwier­dze­nia) pod­kre­śla, że jest przed­się­bior­cą. Jest za mało zme­cha­co­ny, za mało al­ter­na­tyw­ny. Można by po­wie­dzieć wręcz: es­te­tycz­nie drob­no­miesz­czań­ski. Znacz­nie bar­dziej pa­so­wał­by do pra­wi­cy. Nie­przy­pad­ko­wo zresz­tą wy­da­je się mieć z nią dobre re­la­cje. Pierw­sza – ra­czej przy­chyl­na – re­cen­zja „Wiecz­nej le­wi­cy” uka­za­ła się na por­ta­lu Klubu Ja­giel­loń­skie­go. Nie wiem do­kład­nie, jakie są kla­so­we i śro­do­wi­sko­we niu­an­se bio­gra­fii Gieł­za­ka, jed­nak moja in­tu­icja jest taka, że po­cho­dząc z – jak de­kla­ru­je – „łódz­kie­go blo­ko­wi­ska”, swoją es­te­ty­kę za­wdzię­cza wła­śnie kla­so­wym aspi­ra­cjom. Ta część le­wi­cy, która może sobie po­zwa­lać na styl ob­dar­to-swo­bod­ny bar­dzo czę­sto – my­śląc nieco w duchu Bo­ur­dieu – za­wdzię­cza go wy­nie­sio­ne­mu ze sta­ro­in­te­li­genc­kich domów po­czu­ciu es­te­tycz­nej swo­bo­dy, wy­ni­ka­ją­cej z braku re­al­ne­go lęku przed de­kla­sa­cją. Ci, któ­rzy na stu­dia hu­ma­ni­stycz­ne przy­cho­dzi­li w zbyt luź­nym t-shir­cie za­zwy­czaj re­al­nie kla­so­wo byli wyżej od nieco sztyw­niac­kich smart-ca­su­ali, bo to ci dru­dzy mu­sie­li spra­wiać „po­waż­ne” wra­że­nie. Być może zatem Gieł­za­ko­wi bę­dzie się nieco ła­twiej ze śro­do­wi­ska­mi spoza „war­szaw­ki” ko­mu­ni­ko­wać i uda mu się choć tro­chę prze­ła­mać do­tych­cza­so­wy impas ko­mu­ni­ka­cyj­ny le­wi­cy.

Giełzak jest za mało zmechacony, za mało alternatywny. Można by powiedzieć wręcz: estetycznie drobnomieszczański

Gdzie po­zy­cjo­nu­je się książ­ka?

Sądzę, że nie­upraw­nio­ne by­ło­by kla­sy­fi­ko­wa­nie świa­to­po­glą­du „Wiecz­nej le­wi­cy” w ob­rę­bie ja­kichś bar­dzo kon­kret­nych ram po­li­tycz­nych sta­no­wisk. W szcze­gó­łach sam autor wy­da­je się mieć ra­czej zniu­an­so­wa­ne po­dej­ście do stron­nictw po­li­tycz­nych: mimo re­gu­lar­nych ata­ków na (neo)li­be­ra­lizm do­strze­ga ele­men­tar­nie przy­zwo­ite pryn­cy­pia li­be­ral­nej wol­no­ści jed­nost­ki; mimo dużej sym­pa­tii do uni­wer­sa­li­zmu i wspól­no­to­wo­ści pro­po­no­wa­nej przez chrze­ści­jań­stwo wy­kpi­wa spo­łecz­ną naukę Ko­ścio­ła jako na­iw­nie za­kła­da­ją­cą do­bro­dusz­ność przed­się­bior­ców.

Na pierw­szej stro­nie książ­ki, wśród prób de­fi­ni­cji le­wi­cy, po­ja­wia się tria­da „bied­nych, wy­klu­czo­nych i uci­ska­nych”. Osta­tecz­nie w książ­ce i pu­blicz­nej dzia­łal­no­ści Gieł­za­ka nie jest ona jed­nak szcze­gól­nie prio­ry­te­to­wa. Być może naj­sil­niej­szym za­rzu­tem, jaki można sfor­mu­ło­wać prze­ciw­ko Gieł­za­ko­wi, jest wła­śnie to, że autor, od­że­gnu­jąc się ze wszyst­kich sił od do­mi­nu­ją­ce­go li­ble­ftu, sam pro­po­nu­je ra­czej ro­dzaj me­ta­po­li­tycz­nej czy hi­sto­rio­zo­ficz­nej toż­sa­mo­ści dla le­wi­cy. Klu­czo­we pro­ble­my współ­cze­snej pol­skiej rze­czy­wi­sto­ści nie zdają się spe­cjal­nie za­przą­tać jego uwagi. O obec­nym gło­dzie miesz­ka­nio­wym wzmia­nek nie znaj­dzie­my, zaś kwe­stia miesz­kal­nic­twa po­ja­wia się je­dy­nie w kon­tek­ście za­mierz­chłych osią­gnięć le­wi­cy, jak wie­deń­ski Karl-Marx Hof; związ­ki za­wo­do­we to­wa­rzy­szą ra­czej aneg­do­tom o bry­tyj­skiej Par­tii Pracy w la­tach 50. niż trwa­ją­cej re­or­ga­ni­za­cji tych struk­tur w no­wych wa­run­kach roz­pro­szo­nej, spre­ka­ry­zo­wa­nej pracy. Autor jest pe­pe­esow­cem, ale jed­no­cze­śnie nie do końca „bie­dy­stą” czy „iko­no­wi­czy­stą”: zdaje się szu­kać szer­szej, bar­dziej dia­lo­gicz­nej for­mu­ły dla nie­po­sia­da­ją­cych duszy ak­ty­wi­stów nor­mal­sów, któ­rzy w so­cjal­de­mo­kra­tycz­nym pro­jek­cie mo­gli­by po pro­stu od­na­leźć wła­sne in­te­re­sy.

Autor zdaje się szukać szerszej formuły dla normalsów, którzy w socjaldemokratycznym projekcie mogliby po prostu odnaleźć własne interesy

I jasne – Gieł­zak pisze o „wiecz­nej” a nie „do­cze­snej” le­wi­cy, zatem taki dobór mo­ty­wów wy­da­je się czę­ścio­wo uza­sad­nio­ny. Zresz­tą sam autor od am­bi­cji pi­sa­nia ma­ni­fe­stu pro­gra­mo­we­go (nowej) le­wi­cy się od­że­gnu­je. Nie można jed­nak nie po­sta­wić py­ta­nia, na ile le­wi­ca – nie pro­po­nu­jąc swoim wy­znaw­com życia wiecz­ne­go, a je­dy­nie po­pra­wę do­cze­sne­go bytu (by trzy­mać się lu­bia­nej przez Gieł­za­ka ko­ściel­nej ana­lo­gii) – może od kwe­stii bie­żą­cych ucie­kać i abs­tra­ho­wać. Życz­li­wie dla Gieł­za­ka można by przy­jąć, że o ile autor zdra­dza swoje bar­dziej szcze­gó­ło­we po­glą­dy po­li­tycz­ne i spo­łecz­ne tu-i-te­raz w pod­ca­stach czy tek­stach do­raź­nych, to „Wiecz­na le­wi­ca” słu­żyć ma za kom­ple­men­tar­ny do tego ma­ni­fest z po­zio­mu me­ta­po­li­ty­ki. Pod­cho­dząc do pracy mniej życz­li­wie, są­dzić można, że Gieł­zak – wy­cho­dząc z fru­stra­cji do­tych­cza­so­wą formą do­mi­nu­ją­cej le­wi­co­wo­ści – skry­wa brak kon­kret­nej al­ter­na­ty­wy za wo­alem afo­ry­zmu i nie­do­po­wie­dze­nia. Autor z wy­prze­dze­niem, już we wstę­pie broni się przed ta­ki­mi za­rzu­ta­mi, twier­dząc, że na kon­kret­ne roz­wią­za­nia po­trze­ba „nie jed­nej, ale stu pu­bli­ka­cji na­pi­sa­nych przez eks­per­tów w swo­ich dzie­dzi­nach” (s. 13). Mimo to brak do­raź­no-po­li­tycz­ne­go kon­kre­tu może po­zo­sta­wiać uczu­cie nie­do­stat­ku. Ta­kie­go stanu rze­czy nie zmie­nia obec­ność po­je­dyn­czych afo­ry­zmów prze­ła­mu­ją­cych ten sche­mat, na przy­kład afo­ryzm 41: „For­ma­cja post­ko­mu­ni­stycz­na w Pol­sce: ani So­jusz, ani Le­wi­cy, ani De­mo­kra­tycz­nej. Zmie­ni­li zatem nazwę na Nowa Le­wi­ca. Dwa słowa, dwa kłam­stwa” (s. 29).

Wróć­my do jed­nej z ulu­bio­nych ana­lo­gii Gieł­za­ka: le­wi­ca, mimo wszyst­kich po­do­bieństw, nie jest ko­ścio­łem, zaś nie obie­cu­jąc swoim wier­nym życia poza tym świa­tem, zo­bo­wią­za­na jest – w stop­niu nie­po­rów­ny­wal­nie więk­szym od tego pierw­sze­go – przed­sta­wić pro­jekt tego wła­śnie świa­ta do­ty­czą­cy. Będąc nieco zło­śli­wym, można by stwier­dzić, że autor pro­po­nu­je ra­czej ro­dzaj es­te­tycz­ne­go za­jaw­ko­wi­czow­stwa czy re­kon­struk­cji hi­sto­rycz­nej sta­re­go PPS-u albo bry­tyj­skiej par­tii pracy pierw­szych po­wo­jen­nych dekad. Z dru­giej stro­ny – być może tego ro­dza­ju es­te­tycz­na za­jaw­ka, wobec braku sil­nych, le­wi­co­wych sym­bo­li jest wła­śnie tym, czego roz­pacz­li­wie le­wi­ca po­trze­bu­je? Czy miej­sce oto­czo­nych ma­so­wym, także od­dol­nym kul­tem Żoł­nie­rzy Wy­klę­tych mo­gli­by zająć człon­ko­wie, dajmy na to, OB PPS, gdyby tylko le­wi­ca nie ob­ra­ża­ła się na każdą es­te­ty­kę, która nie osią­ga po­zio­mu wy­ra­fi­no­wa­nia do­stęp­ne­go dok­to­rant­kom so­cjo­lo­gii i stu­den­tom ASP? Być może wcale nie, a za­miast ko­pio­wa­nia pra­wi­co­wych stra­te­gii lep­sza by­ła­by kon­se­kwent­na i sku­tecz­na walka o by­to­we prio­ry­te­ty. Od­po­wiedź na to py­ta­nie naj­chęt­niej zo­sta­wię czy­tel­ni­kom książ­ki Gieł­za­ka – i tej re­cen­zji – do „współ­in­ter­pre­ta­cji”.

...

Ciekawe i wreszcie prawdziwe rozważania o lewicy. I jak widzimy jest problem co właściwie by miała ona robić?! Tu oczywiście znikła klasa robotnicza a o jej interesy materialne lepiej dbają związki zawodowe będące na miejscu niż nawet najbardziej wrażliwi teoretycy lewicy z dala od realnych problemów.

Oczywiście ruch polityczny jest od spraw ogólnych nie szczegółów. Czyli np. biorąc stronę odwrotna Konfederacja nie prowadzi firm tylko ogólnie walczy o ich dobrostan np. gdy był lockdown. Czyli ruch polityczny jest ogólny z zasady mało się zajmuje szczególami od czego są organizacje jeszcze i jego typu ,związki zawodowe' które wbrew nazwom przedsiębiorcy też mają.

Oczywiście to że XIX wieczne formy są przestarzałe było jasne już w 1918 co chyba pokazał Piłsudski. Po wprowadzeniu wszystkich postulatów odnośnie robotników w 1918 nie bardzo już było o co walczyć bo pójść dalej to już było demolowanie społeczeństwa. Co innego zabezpieczenie podstawowych praw pracowników co innego narzucenie firmom gorsetu ekonomicznego rzekomo ,dla dobra ludzi'. To kończyło się zastojem ekonomii po prostu. Czyli krzywa Laffera została przeskoczona z drugiej strony.

Partie socjalistyczne poszły w patologie w rozdawnictwo w deficyty budzetowe długi publiczne inflację i obłęd. Praktycznie wszystkie kraje Zachodu to miały i teraz leżą i kwiczą. Jak mówił Piłsudski czas socjalizmu przeminął a ci co się uparli nadal w to brnąć zdemolowali społeczeństwa zniszczyli etykę pracy rozbujali roszczeniowość potworzyli klasy żyjące tylko z zasiłków od pokoleń. Samo zło.

Zwyczajnie krzywa Laffera. Gdy w patologicznym kapitalizmie XIX wieku zaczęto wprowadzać podstawowe normy opieki społecznej efekt był piorunujący. Powszechny dobrobyt silna klasa średnia redukcja obszarów nędzy. Ale gdy zaczęto pakować na siłę więcej i więcej i więcej (jak to wygląda mieliście obrazek z PiSem) nastąpiła demolka. Nie tyle zaczęła się bieda co narosła patologia społeczna. Społeczeństwo się zdegenerowało. To było szkodliwe dla mas nie korzystne.

W ogóle jak definiować lewicę? Czy tyko jako obronę klas pracujących przed kapitalistami? Dzikiego kapitalizmu na Zachodzie nigdzie nie ma. Nie ma też zatem podstawowego sensu który był w XIX wieku. Gdzieś są patologie ktoś ma zle ale to nie jest paliwo bo zawsze będą patologie! Podstawowy problem ze kapitaliści się bogacą a masy ludu pracującego gniją w slumsach nie istnieje. A to był motor tego ruchu.

Niestety był to ruch mocno sezonowy. Podobnie jak partie rolników które po prostu wraz mechanizacja w sposób naturalny znikły gdy rolnicy stanowili 6% a nie 60% społeczeństwa. Podobnie znikła klasa robotnicza.

Jeśli jednak lewicowość pojąć szerzej jako w ogóle obronę grup słabych to zupełnie przewraca nam się wszystko. Bez wątpienia najsłabsze są dzieci? A zatem obrona dzieci przed LGBT przed sugerowaniem im ,zmian plci'! To jest potworne przecież? Czy to jest obrona najsłabszych? No chyba nie muszę mówić!

Inna grupa drobne firmy niszczone przez monopole. Czy to są najsłabsi? Wśród przedsiębiorców na pewno! To jest biedota. Paradoksalna. Trzeba by ich bronić!
Pracownicy najmni raczej mają to co mają i co tu bronić? Ponadto gdy zaczniemy walczyć o poprawę plac w monopolach to może nam uciec to że one rosną i znikają małe firmy. I w końcu nasza walka będzie bez sensu bo monopole będą tak silne że nie będzie szans na cokolwiek!

A zatem widzimy jak zmieniło się społeczeństwo i jak archaiczne są modele z 1850 roku. Tymczasem wielu tkwi w nich i uważa się za super postępowych!

Oczywiście podstawowym problemem jest lewactwo. Ewidentnie sztucznie pompowane przez wielkich kapitalistów które wycięło po prostu lewicę do zera. Są jakieś niszowe grupki natomiast nazwę lewicy przyjęła patologia totalna wrogowie normalności wręcz. Ale to jest problem nie ideowy lewicy tylko potwora który ją pożarł. Zatem jeszcze inny temat a muszę gdzies skończyc!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy