Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Cywilizacja Bizantyjska .
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:18, 10 Paź 2014    Temat postu:

Potomkowie nazisty najbogatsi w Niemczech

Według rankingu "Manager Magazine" w tym roku na szczycie listy najbogatszych Niemców znalazła się rodzina Quandt kontrolująca prawie 47 proc. akcji koncernu BMW, która majątku dorobiła się w okresie Trzeciej Rzeszy - do­nosi serwis TheLocal.

"Manager Magazine" oszacował majątek 88-letniej Johanny Qu­andt oraz jej dzieci - 52-letniej Susanne Klatten oraz 48-letniego Stefana Quandt na 31 mld euro. Główne aktywa najbogatszej ro­dziny w Niemczech to 46,7 proc. akcji BMW.

Serwis TheLocal przypomina, że Quandtowie są potomkami nazi­sty, który zbudował fortunę w okresie Trzeciej Rzeszy. Mowa o Güntherze Quandt, który wykorzystywał w swojej firmie 50 tys. pracowników przymusowych - więźniów obozów koncentracyj­nych.

Rodzina Quandtów w 2011 roku zleciła analizę historyczną, z której wynikało, że Günther jest "nierozerwalnie związany ze zbrodniami nazistów.

Firmę po Güntherze Quandt odziedziczył jego syn - Herbert, który uratował ją przed bankructwem. Obecnie Herbert Quandt już nie żyje, a majątek odziedziczyła jego żona Johanna i dwoje dzieci, Susanne i Stefan.

Awans rodziny Quandtów na pierwsze miejsce najbogatszych Niemców oznacza detronizację dotychczasowych liderów rankin­gu - właścicieli handlowego giganta, sieci supermarketów Aldi Nord i Aldi Süd, którzy niezmiennie od 10 lat zajmowali pierw­sze miejsce. W tym roku członkowie rodzin Albrecht i Heister zo­stali zepchnięci na drugie, trzecie i czwarte miejsce na liście nie­mieckich milionerów.

...

I co z tego jak koles w piekle pewnie . Owszem na tym swiecie nikczemnosc daje kase patrzmy chocby na tzw. politykow tylko ze potem po smierci jest potepienie ... Tylko glupi idzie na takie uklady .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:56, 14 Paź 2014    Temat postu:

Der Spiegel

Naznaczeni na całe życie

W Trzeciej Rzeszy około 360 tys. ludzi poddano przymusowej sterylizacji. Do dziś nie uznano ich za ofia­ry nazistowskiego reżimu. Z braku woli politycznej – oceniają prawnicy.

Są chwile, w których przeszłość staje się znów teraźniejszością. Kiedy Dorothea Buck odchyla kołdrę, jest to właśnie ten moment. 97-letnia kobieta ostrożnie dotyka swego brzucha. – Tutaj – mówi. – Jest tu .

Jej palce gładzą sześciocentymetrową bliznę. – Byłam wtedy dzie­więtnastolatką i nie miałam pojęcia, co ze mną zrobili.

Horst, 93 lata, był dwunastolatkiem, kiedy chwycili go pielęgnia­rze, a lekarz wziął do ręki nóż. Wcześniej matka z płaczem zosta­wiła go w klinice w Poczdamie. – Jeszcze ją pocieszałem. Nie wie­działem przy tym, o co tu w ogóle chodzi – wspomina mężczyzna. Wzrok 93-latka utkwiony jest na kwiecistym obrusie na stojącym przed nim stole, wargi ma zaciśnięte, wygląda na równie podatne­go na zranienie jak na czarno-białym zdjęciu, ukazującym go jako chłopca.

Dwoje ludzi, Dorothea Buck z północnego Hamburga i Horst S. z południowego Monachium, zanurza się w swoich bolesnych wspomnieniach. Nigdy się nie spotkali, ale łączy ich ten sam los: w czasach Trzeciej Rzeszy zostali poddani przymusowej steryliza­cji, byli gnębieni i męczeni, bo uznano ich za niepełnowartościo­wych, a tym samym szkodliwych dla aryjskiej rasy. Około 360 tys. osób w latach 1933-45 spotkało to samo, co Dorotheę i Horsta. Większość z nich dziś już nie żyje, ale skutki potwornych czynów nazistów są wciąż obecne. Każde dziecko w wieku szkolnym zo­staje skonfrontowane z pełnymi przemocy wyczynami Hitlera, cierpieniem, jakie spowodował, zbrodniami, jakich nazistowski reżim dokonywał głównie na Żydach, ale również na cudzoziem­cach, ludziach innej wiary i inaczej myślących.

Niemiecka ustawa o odszkodowaniach wymienia wiele grup nazi­stowskich ofiar. Ludzi, którzy wbrew swojej woli zostali pozba­wieni płodności, jednak ona nie obejmuje. Tak więc również Horst S. i Dorothea Buck do dziś nie zostali uznani prawnie za osoby prześladowane przez reżim nazistowski.

Od lat przedstawiciele ofiar domagają się, by naprawić to niedo­patrzenie. Mają teorię wyjaśniającą, dlaczego stale są odprawiani z kwitkiem – bo w przeciwnym wypadku roszczenia zgłosiłyby kolejne grupy: prześladowani homoseksualiści, dezerterzy lub lu­dzie napiętnowani jako aspołeczni. Ustawa, która wymienia po­szczególne grupy ofiar hitlerowskiej dyktatury, została zamknię­ta w 1969 roku – wyjaśniają politycy – i to ostatecznie.

Czy rzeczywiście? Specjaliści w dziedzinie prawa karnego z uni­wersytetu w Kolonii niedawno po raz kolejny zajęli się tym tema­tem – i w sporządzonym komunikacie prawnym doszli do zupeł­nie innych wniosków. Otwarcie ustawy, a tym samym prawne uznanie ofiar przymusowej sterylizacji są jak najbardziej możli­we. Brakuje wyłącznie jednej rzeczy: woli politycznej.

Dorothea Buck wychowywała się w Oldenburgu. Córka pastora chciała zostać przedszkolanką. Ale potem, wczesnym rankiem 2 marca 1936 roku, kiedy akurat namaczała pranie, doznała napa­du schizofrenii. – Ogarnęło mnie przeczucie, że zbliża się wielka wojna, a ja jestem oblubienicą Chrystusa i będę miała coś do po­wiedzenia – opowiada kobieta. Została umieszczona w diakonac­kim zakładzie Bethel w Bielefeld, gdzie już wtedy opiekowano się ludźmi cierpiącymi na epilepsję, niepełnosprawność intelektual­ną i zaburzenia psychiczne.

Od tamtej pory minęło prawie 80 lat. Dzisiaj Dorothea Buck mieszka w domu opieki. Cienki golf, który ma na sobie, jest w ko­lorze jej oczu, które pomimo jej podeszłego wieku jeszcze jasno patrzą na świat. Rodzice specjalne zawieźli ją wtedy do Bielefeld – opowiada. – Chrześcijański dom, jak wierzyli, uchroni mnie przed najgorszym.

Mylili się. Po pięciu miesiącach w Bethel przyszła do niej siostra. Rozebrała ją i ogoliła włosy łonowe. – Pytałam, co ma się ze mną stać – wspomina Dorothea. – Mały, niezbędny zabieg – brzmiała odpowiedź. Następnego dnia miała na brzuchu taką samą bliznę "po wyrostku robaczkowym" jak dziewczynki i kobiety w łóżkach obok niej.

Naziści opierali się na uchwalonej w 1934 roku "ustawie o zapo­bieganiu rodzeniu się potomstwa z chorobami dziedzicznymi" – był to główny element narodowosocjalistycznej polityki zdrowot­nej i rasowej. Przez sterylizowanie "osób małowartościowych" i "egzystencji będących balastem" aryjska rasa miała zostać na długo oczyszczona.

Pod mianem "egzystencji będących balastem" ustawa wymienia­ła ludzi cierpiących na rzekome choroby dziedziczne, jak niedoro­zwój umysłowy, schizofrenia, padaczka, ślepota czy głuchota. Do tej grupy zaliczały się również deformacje ciała i alkoholizm.

Przez lata kobiety i mężczyzn z ośrodków leczniczych i pielęgna­cyjnych zwożono całymi autobusami do szpitali, gdzie mieli zo­stać poddani sterylizacji. To samo robiono z dziećmi ze szkół spe­cjalnych. Lekarze mieli obowiązek zgłaszać w urzędzie zdrowia wszystkie przypadki, które podpadały pod ustawę. W końcu już każdy mógł zadenuncjować każdego.

Tak zwany sąd do spraw zdrowia dziedzicznego decydował osta­tecznie o przymusowej sterylizacji. Istniała wprawdzie możli­wość wniesienia sprzeciwu, ale głównie na papierze. Wiele osób przywożono do szpitali pod policyjnym przymusem. Po zabiegu często musiały podpisywać zobowiązanie, że nie będą tej sprawy rozgłaszać.

W archiwach w całych Niemczech, szczególnie w szpitalach gine­kologicznych, do dziś znajdują się akta ofiar. Na wielu uczelniach studenci wybierali owe przypadki jako temat swoich prac magi­sterskich. Ujawniają one, na podstawie jakich diagnoz legitymizo­wano w praktyce zabiegi sterylizacji. W Monachium na przykład młodą kobietę uczyniono bezpłodną, ponieważ po śmierci swojej matki cierpiała na melancholię. W Moguncji na karcie jednej z pacjentek znajduje się jedynie adnotacja: cygański mieszaniec. Wskazaniem do operacji było również posiadanie nieślubnego dziecka – albo bycie nim. Niedorozwój umysłowy mierzono za pomocą testu na inteligencję. Kto odpowiadał zbyt mądrze, zosta­wał uznany za niedorozwiniętego moralnie.

Horst S. chodził do czwartej klasy, kiedy po raz pierwszy dostał ataku padaczki. Szkolny lekarz doniósł o tym przypadku. Jako niemowlę spadł z kanapy – tłumaczyła w urzędzie zdrowia jego matka. Również ojciec walczył o niego przed sądem do spraw zdrowia dziedzicznego – opowiada stary mężczyzna. – Był ofice­rem. Ale nawet to nic nie pomogło.

Dwa tygodnie po tym, jak rodzice otrzymali sądową decyzję, Horst musiał pojechać do kliniki. – Podczas operacji byłem w pełni przytomny – mówi, kręcąc głową. Jak gdyby musiał odpę­dzić natychmiast to wspomnienie, przywołując pozytywne prze­życie, chwyta dłoń swojej żony Elfriede. – Pamiętasz, kiedy zoba­czyliśmy się po raz pierwszy? – pyta. – Od razu między nami za­iskrzyło, nieprawdaż?

Żona spogląda na niego promiennym wzrokiem. – Pragnęłam cię bezwarunkowo – odpowiada 87-latka. Niedawno obchodzili żela­zne gody, 65. rocznicę ślubu.

– Poniosła dla mnie wielką ofiarę – mówi o swojej żonie Horst S. – Ale był czas, gdy miałem około czterdziestki, że i ja sam bardzo cierpiałem z tego powodu, że nigdy nie będę mógł zostać ojcem. Tak bardzo chciałem przychodzić wieczorem do domu i widzieć rozgardiasz przy stole nakrytym do kolacji.

Jego żona, jakby słyszała to po raz pierwszy, mówi bardzo cicho: – O mój Boże, Horst.

W latach 1940-41 w ramach programu eutanazji wymordowano systematycznie około 70 tysięcy ludzi. W wyniku przymusowej sterylizacji zmarło, jak się szacuje, 6 tysięcy osób. Zabieg ten był niebezpieczny zwłaszcza dla kobiet, którym przez cięcie na brzu­chu zgniatano lub odcinano jajowody. W niektórych szpitalach wprowadzano im do pochwy radioaktywny rad, na 50 godzin.

Naziści poddawali zabiegom nawet ciężarne kobiety. Do siódme­go miesiąca usuwano ciążę – wszystko to dla czystości rasy.

Dopiero kilka tygodni po zabiegu Dorothea Buck dowiedziała się od innej pacjentki, że została pozbawiona płodności. – Byłam wy­kończona – wspomina. Aby utrudnić im kontakty z innymi ludź­mi, osobom przymusowo wysterylizowanym zabroniono wyko­nywania zawodów społecznych. – Tak skończyło się moje marze­nie, żeby zostać przedszkolanką – wspomina.

Po niecałym roku spędzonym w Bethel została wypisana. Ani razu nie rozmawiał ze mną żaden lekarz – wspomina. Ze swojej psychozy wyleczyła się, jak mówi, w końcu sama. – Traktowałam po prostu taki atak nie jak część rzeczywistości, lecz jak sen – opo­wiada. Nigdy natomiast nie zdołała już pozbyć się poczucia, że jest kimś niepełnowartościowym. – Potwierdzenie tego było zbyt bolesne.

Cierpienie z powodu niemożności posiadania dzieci przyszło do­piero później. Pocieszała się myślą, że być może został jej oszczę­dzony jeszcze większy ból. – Nie wszystkie dzieci są przecież zdro­we i udane – zauważa.

Nic jednak nie mogło pocieszyć jej po utracie wielkiej miłości. Po­znali się na koncercie organowym w górach Harz. Nic więcej Do­rothea nie chce na ten temat powiedzieć. Jako że przymusowo wy­sterylizowanym kobietom nie wolno było wychodzić za mąż, ich miłość nie miała żadnych szans.

Dorothea Buck wyjechała do Hamburga i poświęciła się rzeźbiar­stwu. Wiele jej prac przedstawia matkę z dzieckiem. Ale zamiast zamilknąć w swojej sztuce, wraz z upływem lat mówiła coraz gło­śniej. Napędzała ją głównie złość, w swoich książkach i listach walczyła z "głupimi psychiatrami" o nowoczesną, przyjazną lu­dziom formę tej gałęzi medycyny. I o to, że niesprawiedliwe jest upokarzać ludzi, nazywając ich niepełnowartościowymi.

Eugeniczne sterylizacje jeszcze przez wiele lat po zakończeniu wojny traktowane były jako uprawniona metoda kontroli zdro­wia. Dopiero w 1974 roku nazistowska ustawa została ostatecz­nie pozbawiona mocy w całych Niemczech. W 1980 roku, w ra­mach debaty na temat zapomnianych ofiar nazizmu, takich jak Dorothea Buck i Horst S., poszkodowani otrzymali jednorazowo 5 tysięcy marek – pod warunkiem, że podpiszą, iż nie będą docho­dzić dalszych roszczeń. W 1988 roku przyznano im miesięczne wypłaty. W tym samym roku Bundestag uznał przymusowe stery­lizacje za nazistowskie bezprawie, a dziesięć lat później unieważ­nił wyroki sądu zdrowia dziedzicznego.

Nie doszło jednak do prawnego uznania ich cierpień, jak w przy­padku innych grup ofiar przewidywał paragraf 1. Federalnej Ustawy o Odszkodowaniach. Argument był zawsze ten sam: wasze cierpienia nie były typowym nazistowskim bezprawiem, ponieważ nie chodziło tu o powody rasowe czy światopoglądowe. Kontrargument, że sterylizacje służyły tak zwanej czystości raso­wej, do dziś nie został wysłuchany.

"Oburzające i haniebne" – tak nazywa to Michael Wunder, czło­nek Niemieckiej Rady Etyki oraz grupy roboczej badającej nazi­stowską eutanazję i przymusową sterylizację. – Przez to ofiary są nadal wykluczone. Naprawienie tego jest od dawna spóźnionym moralnym i etycznym obowiązkiem ustawodawcy.

Wunder i inni fachowcy oraz przedstawiciele ofiar nalegają na otwarcie ustawy o odszkodowaniach i rozszerzenie je o osoby poddane przymusowej sterylizacji oraz krewnych ludzi, na któ­rych przeprowadzono eutanazję.

Fakt, że jest to jak najbardziej możliwe, mają od niedawna po­twierdzony na piśmie. Na początku roku Wunder poprosił o opi­nię swego kolegę z Rady Etyki, Wolframa Helinga, kolońskiego specjalistę w dziedzinie prawa karnego. Jego ocena jest jedno­znaczna: "Końcowa ustawa nie oznacza definitywnego końca. Z mojego punktu widzenia to zasłanianie się owym argumentem. Rozszerzenie ustawy z punktu widzenia prawa konstytucyjnego byłoby możliwe bez jakichkolwiek trudności, wydaje mi się jed­nak, że brakuje po temu woli politycznej".

Opinię, która zawiera również proponowane brzmienie rozsze­rzenia ustawy, Wunder i jego sprzymierzeńcy wykorzystali w kwietniu w swoim apelu skierowanym między innymi do nie­mieckiego prezydenta, premierów landów i przewodniczących frakcji w Bundestagu.

Prezydent Joachim Gauck do tej pory nie zareagował. Przewodni­czący frakcji nie widzą potrzeby zmiany, landy wskazują na fede­rację, ta zaś na ministerstwo finansów. Stamtąd nadeszła odpo­wiedź od sekretarza stanu Wernera Gatzera, dla którego cała sprawa jest, jak się wydaje, jedynie kwestią odszkodowania. "Nawet jeśli nie udaje się osiągnąć prawnego zrównania z inny­mi grupami ofiar, materialne różnice zostały w przeszłości wy­równane".

Od 2011 roku poszkodowani otrzymują miesięczną rentę w wyso­kości 291 euro. Jak podaje ministerstwo finansów, taką rentę po­bierają obecnie trzy osoby poszkodowane w wyniku eutanazji oraz 364 przymusowo wysterylizowane.

Nie tylko ministerstwo ma problemy ze sprawą Wundera. Rów­nież Detlef Scheele (SPD), senator do spraw społecznych z Ham­burga, nie widzi szans sukcesu inicjatywy członka Rady Etyki. – Politycy stawiają na rozwiązanie biologiczne – replikuje gorzko Michael Wunder.

...

W ogole rozliczenie z nazizmem bylo takie ze rzygac sie chce ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:08, 20 Paź 2014    Temat postu:

Nazista zgromadził miliony z amerykańskiego programu pomocowego

W Chorwacji odnaleziono niemieckiego oficera, który był strażnikiem w nazistowskich obozach śmierci. Mężczyznę od wielu lat poszukiwano za dokonanie rzezi na kilkudziesięciu tysiącach Żydów w Aushwitz.

Dziewięćdziesięcioletni Jakob Frank Denzinger był strażnikiem w kilku nazistowskich obozach koncentracyjnych, w tym w cieszącym się najgorszą sławą obozie Aushwitz-Birkenau. W latach 1940 - 1945 zamordowano tam milion Żydów.

Denzinger był jednym z kilkunastu nazistowskich przestępców wojennych i strażników SS, który zgromadził miliony dolarów z wypłat świadczonych mu z amerykańskiego programu Social Security po tym, jak opuścił Stany Zjednoczone.

Wypłaty, które Denzinger otrzymywał w wysokości 1 500 dolarów miesięcznie, były realizowane w oparciu o wykorzystanie luki prawnej, która pozwalała amerykańskiemu Departamentowi Sprawiedliwości na wypłatę świadczeń podejrzanym o nazizm w zamian za to, że zdecydowali się oni na opuszczenie kraju i nigdy do niego nie powrócili.

...

Czyli korzystal z programu kasa dla naziola realizowanego przez administracje USA ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:45, 21 Paź 2014    Temat postu:

Agencja AP: USA wypłacały emerytury wydalonym nazistom

Co najmniej 38 spośród 66 ludzi wydalonych od roku 1979 z USA w związku z zarzutami udziału w niemieckich zbrodniach wojennych otrzymywało nadal amerykańskie państwowe emerytury - poinformowała w poniedziałek agencja AP.

Według niej co najmniej cztery z tych osób wciąż żyją na terenie Europy. Są to: przebywający obecnie w Osijeku w Chorwacji były strażnik obozu Auschwitz, 90-letni Jakob Denzinger; zamieszkały w Berlinie były strażnik obozowy z Sachsenhausen, 95-letni Martin Hartmann; 90-letni pensjonariusz domu opieki w Wormacji, a przedtem strażnik obozu koncentracyjnego Natzweiler we Francji Peter Mueller oraz 93-letni Wasyl Łytwyn, który po wyszkoleniu w obozie SS w Trawnikach uczestniczył w likwidacji warszawskiego getta, a teraz najprawdopodobniej mieszka na Ukrainie.

Jak wynika ze zbadanych przez AP materiałów archiwalnych, zawierane z tymi osobami ugody przewidywały, że opuszczą one dobrowolnie terytorium USA przy zachowaniu swych praw do świadczeń emerytalnych. Świadczenia te, wypłacane przez państwowy fundusz socjalny Social Service, wynoszą obecnie po około 15 tys. dolarów rocznie, co w przebiegu lat zebrało się w miliony dolarów.

By ułatwić deportowanie z terytorium USA nie podlegających amerykańskiej jurysdykcji osób podejrzanych o udział w niemieckich zbrodniach wojennych, utworzone w 1979 roku Biuro Śledztw Specjalnych (OSI) ministerstwa sprawiedliwości zachęcało te osoby do dobrowolnego wyjazdu i zrzeczenia się obywatelstwa Stanów Zjednoczonych - przy zagwarantowaniu nabytych tam uprawnień emerytalnych.

Uważano to za rozwiązanie korzystniejsze od długotrwałej procedury pozbawiania obywatelstwa ze względu na zatajenie własnej wojennej przeszłości przy jego nadawaniu.

Praktyka ta, określana jako "wyrzucanie nazistów na śmietnik", należy już do przeszłości, ale umożliwiające ją przepisy pozostają w mocy.

- Jest absolutnie oburzające, że nazistowscy przestępcy wojenni wciąż otrzymują świadczenia Social Service, skoro zostali prawnie usunięci z naszego kraju wiele, wiele lat temu - powiedziała AP demokratyczna członkini Izby Reprezentantów Carolyn Maloney. Jak zaznaczyła, zamierza wystąpić z inicjatywą ustawodawczą, która by to ukróciła.

...

To ponury biurokratyczny absurd ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:53, 24 Paź 2014    Temat postu:

Rząd: pozwy odszkodowawcze przeciwko Niemcom niedopuszczalne

W przeciwieństwie do włoskiego TK, rząd Niemiec uważa pozwy odszkodowawcze osób prywatnych poszkodowanych przez III Rzeszę przeciwko niemieckiemu państwu za niedopuszczalne – oświadczyła w piątek rzeczniczka MSZ w Berlinie.

Z punktu widzenia Niemiec nadrzędne znaczenie zachowuje orzeczenie Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze z 3 lutego 2012 roku, zgodnie z którym państwa posiadają immunitet także wobec skarg dotyczących zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości – powiedziała rzeczniczka niemieckiego MSZ Sawsan Chebli.

Jak zaznaczyła, z orzeczenia haskiego trybunału wynika, że pozwy przeciwko Niemcom przed sądami obcych państw są niedopuszczalne. „Sytuacja prawna nie uległa zmianie” – dodała Chebli. Znamy wyrok włoskiego TK, jednak dla nas podstawą pozostaje orzeczenie MTS – wyjaśniła przedstawicielka MSZ. Niemieccy eksperci analizują uzasadnienie wyroku TK w Rzymie.

Włoski Trybunał Konstytucyjny orzekł w środę, że osoby prywatne poszkodowane przez III Rzeszę mogą ubiegać się przed włoskimi sądami o odszkodowanie od niemieckiego państwa.

Dziennik "Sueddeutsche Zeitung", który poinformował w piątek o wyroku, wyjaśnia, że zdaniem włoskich sędziów zasada prawa międzynarodowego gwarantująca państwom immunitet wobec skarg ze strony osób cywilnych nie obowiązuje w przypadku zbrodni wojennych oraz zbrodni przeciwko ludzkości. W nadzwyczajnych przypadkach pierwszeństwo mają prawa człowieka gwarantowane przez włoską konstytucję - zdecydował TK w Rzymie.

Jak podkreśla "SZ", najwyższy włoski sąd sprzeciwił się tym samym najwyższemu trybunałowi międzynarodowemu. Sędziowie z haskim trybunale nakazali wówczas włoskim sądom, by oddalały cywilne pozwy odszkodowawcze przeciwko Niemcom. Władze w Rzymie ugięły się wtedy przed orzeczeniem z Hagi. W 2013 roku włoski parlament przyjął uchwałę, która wprowadziła ustalenia z Hagi do włoskiego ustawodawstwa krajowego. Obecnie Trybunał Konstytucyjny zakwestionował zapisy tej ustawy.

Zdaniem "SZ" orzeczenie włoskiego TK grozi poważnym konfliktem między Berlinem a Rzymem. Następstwem orzeczenia TK może być, zdaniem autora materiału, fala pozwów. Szanse na odszkodowanie mieliby między innymi Włosi, których deportowano do niemieckich obozów koncentracyjnych, gdzie zmuszano ich do pracy. O rekompensatę mogą też występować krewni ofiar masakr ludności cywilnej. Jeżeli Niemcy zignorują wyroki włoskich sądów, osoby, które wygrają proces, mogą zająć niemiecką własność we Włoszech.

Włochy były początkowo sojusznikiem Hitlera, jednak w 1943 roku po obaleniu Benito Mussoliniego, wypowiedziały Niemcom wojnę, co doprowadziło do okupacji włoskiego terytorium przez Wehrmacht.

Władze w Berlinie obawiają się, że przykład z Włoch wezmą obywatele innych krajów, które ucierpiały w wyniku niemieckiej okupacji. „SZ” wymienił w tym kontekście Ukrainę, Rosję i Grecję.

"Sueddeutsche Zeitung” przytacza wypowiedź włoskiego prokuratora wojskowego Marco de Paolisa: "To nadzwyczaj ważna decyzja. Uważam, że wspólnota międzynarodowa nie może jej zignorować".

...

Niby potepiaja nazim ale ... Widzicie . Polsce nic nie zaplacili . Zydzi tam wyciagneli miliardy zaraz po wojnie ale tez sie zobowiazali ze na tym koniec .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:56, 25 Paź 2014    Temat postu:

"FAZ" o włoskich roszczeniach wobec Niemiec: niczego nie damy

Niemiecki dziennik z oburzeniem pisze o włoskich roszczeniach - AFP

Niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" w ostrych słowach krytykuje włoski Trybunał Konstytucyjny za uznanie za dopuszczalne pozwów odszkodowawczych przeciwko państwu niemieckiemu od osób prywatnych poszkodowanych przez III Rzeszę. Odszkodowania mogą się wiązać z koniecznością wypłacania olbrzymich pieniędzy. Autor artykułu chwali za to Polskę - "która doznała od Niemców »bezgranicznych cierpień«, a nie podnosi oficjalnie roszczeń wobec Niemiec".

W komentarzu zatytułowanym "Niczego nie damy" "FAZ" podkreśla, że orzeczenie włoskiego TK stoi w jaskrawej sprzeczności z wyrokiem Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze, który dwa lata temu przyznał rację Niemcom, potwierdzając immunitet państw wobec roszczeń indywidualnych obywateli innych krajów, także w przypadku nazistowskich zbrodni.

"Dlaczego Władimir Putin powinien przestrzegać prawa międzynarodowego?", "Dlaczego domagamy się tego od Chin i USA?" - pyta autor komentarza Reinhard Mueller. Jak stwierdza, włoski TK dostarczył mocnego argumentu tym wszystkim, którzy mają międzynarodowy porządek prawny w nosie.

Zdaniem Muellera na zachowaniu zasady immunitetu państw powinno właściwie zależeć także Włochom. "Rzym chyba nie pragnie fali pozwów z krajów, przeciwko którym sam kiedyś prowadził wojnę?" - zastanawia się "FAZ".

Autor komentarza sugeruje, że jeśli jakiś kraj uważa, że otrzymał od Niemiec zbyt małe zadośćuczynienie, to może to być przedmiotem negocjacji. Zastrzega jednak, że traktat 2+4 (z 1990 roku) - będący jego zdaniem "w zasadzie traktatem pokojowym" - nie daje takich możliwości.

"Niemcy zapłacili odszkodowania i mają prawo do ufności, że szczególnie kraje UE po wielu dekadach partnerstwa nie zaczną teraz rekwirować budynków Instytutu Goethego" - czytamy w "FAZ", który dodaje, że "uznanie historycznej winy to jedno, a formułowanie na tej podstawie dziś roszczeń to coś innego".

Komentator uznał za "godne uwagi", że Polska i Rosja - kraje, które doznały od Niemców "bezgranicznych cierpień", nie podnoszą oficjalnie roszczeń wobec Niemiec. Natomiast były sojusznik wojenny - Włochy wybrał inna drogę, sprzeczną z prawem międzynarodowym.

"Przesłanie pod adresem Rzymu (brzmi): Musimy rozmawiać. Ale niczego nie damy" - konkluduje "Frankfurter Allgemeine Zeitung".

...

Glodujacy Niemcy nie maja kasy dla utuczonej Polski . Jeszcze nas ofiare porownali z Sowietami ktorzy byli agresorem i powinni placic bo do odszkodowan prawa nie maja . Widzicie tutaj prawdziwa twarz Niemiec obecnych . Histeria o troche kasy NALEZNEJ !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:29, 13 Lis 2014    Temat postu:

Naziści, porwanie i proszek do pieczenia. Historia Dr. Oetkera
August Oetker - Onet

Właściciel Dr. Oetkera był wielbicielem Hitlera, zatrudniał w swoich fabrykach robotników przymusowych oraz produkował na potrzeby niemieckiej armii. Ale w historii najsłynniejszego producenta budyniów fajerwerków jest o wiele więcej.

Historia firmy znanej ze słodkości i swojej 120-letniej tradycji zaczęła się w 1893 roku. Wtedy to 31-letni dr August Oetker, aptekarz z niemieckiego Bielefeld, mając do dyspozycji wagę kuchenną, moździerz i wachlarz chemicznych specyfików, opracował proszek do pieczenia według własnego przepisu. Udoskonalił tym samym, poprawiając walory smakowe i wydłużając czas przechowywania, produkt opracowany wcześniej przez niejakiego Justusa Liebiga. Proszek Backin, jak go nazwał (od niemieckiego czasownika "backen" - piec), pakował w małe 10-gramowe torebeczki i sprzedawał w swojej aptece. Produkt szybko zaczął cieszyć się dużym powodzeniem u gospodyń domowych.

Nieoczekiwany popyt zachęcił Oetkera do opracowania innych sproszkowanych dodatków: cukru waniliowego, budyniu i zagęszczacza do potraw. Aptekarz postanowił ruszyć z produkcją na skalę przemysłową. Otworzył małą fabryczkę w rodzinnym Bielefeld i ogłosił konkurs na znak graficzny firmy. Na logotyp wybrał zarys jasnej kobiecej głowy na ciemnym tle. Hasło z kolei wymyślił sam: "Roztropna głowa używa tylko wyrobów dr Oetkera". Wykazał się przy tym wszystkim niemałą dalekowzrocznością, rejestrując w porę znak towarowy i zabezpieczając patentem recepturę swojego produktu.

Firma na tyle dobrze się rozwijała, że dr August Oetker przyjął do jej kierownictwa swoich dwóch braci, Eduarda Oetkera i Louisa Oetkera. Powierzył im prowadzenie spraw handlowych, sam zaś zajął się opracowywaniem nowych receptur. Po pięciu latach od uruchomienia produkcji na rynek trafiło już 50 mln opakowań Backinu i innych proszków, galaretek i budyniów. W 1908 roku otwarto pierwszą zagraniczną filię firmy pod Wiedniem.

Po śmierci dr. Augusta Oetkera w 1918 roku biznes bez zmiany znaku towarowego przeszedł w ręce dr. Richarda Kaselowsky’ego, przyjaciela rodziny, który poślubił wdowę po zabitym pod Verdun synu założyciela. Pod jego zarządem firma zatrudniała 600 osób i zbudowała zakłady produkcyjne za granicą - w Holandii, Belgii, Luksemburgu, Danii, Norwegii i Włoszech. W 1921 roku niemiecka firma otworzyła fabrykę na terenie Gdańska. Produkowała w niej m.in.: proszek do pieczenia, cukier wanilinowy, żelatynę "Regina" oraz aromaty i desery w proszku.

Przez całe dwudziestolecie międzywojenne Dr. Oetker podejmował intensywne i nowatorskie działania promocyjne - ustawiał na ulicach samochody z reklamą firmy, umieszczał przepisy na opakowaniach oraz organizował prezentacje z pieczenia ciast i wykłady. Wypuścił nawet na rynek zeszyt z przepisami oraz "Książkę kucharską Dr. Oetkera", która w krótkim czasie stała się bestsellerem. Ta historia traci niestety swoją słodycz wraz z przejęciem władzy w Niemczech przez nazistów…

Alians z nazistami

Gdy w 1933 roku NSDAP przejęła władzę w Niemczech, właściciel Dr. Oetkera, podobnie jak właściciele kilku innych niemieckich firm (Hugo Boss czy Krupp), nie ukrywał swojej sympatii dla niemieckiego reżimu. Richard Kaselowsky był wielbicielem Hitlera i należał do Kręgu Przyjaciół Reichsfuehrera SS Heinricha Himmlera - grupy przemysłowców wspierających nazistów co roku kwotą miliona marek. Dzięki kontaktom z nazistami miał możliwość zakupu za bezcen browaru Groterjan odebranego wcześniej żydowskim właścicielom. W 1937 roku Adolf Hitler nadał nawet jego firmie tytuł "wzorowego narodowosocjalistycznego zakładu pracy".

W czasie II wojny światowej Kaselowsky zatrudniał w swoich fabrykach robotników przymusowych oraz produkował na potrzeby niemieckiej armii. Również pasierb Kaselowsky’ego, Rudolf (wnuk założyciela firmy), sympatyzował z nazistami. W obawie przed wysłaniem na front wschodni dobrowolnie zapisał się do Waffen SS. Jego biograf Sven Keller napisał o nim jako o człowieku "przekonanym o słuszności nazizmu". Jego syn August nie tak dawno podobnie skomentował jego postawę: "Nie mam żadnych wątpliwości, że on do ostatnich swoich dni był nazistą i myślał tak, jak naziści". Podobnie zresztą jak wielu innych Niemców.

Kilka lat temu, już po śmierci Rudolfa Oetkera, rodzina postanowiła rozliczyć się z przeszłością. Sfinansowała badania historyczne i otworzyła przed historykami swoje archiwa. Odkryto w nich, że nawet po wojnie Rudolf Oetker zatrudniał dawnych nazistów, wśród których był m.in. Rudolf von Ribbentrop, syn byłego ministra spraw zagranicznych Rzeszy. Wspierał też finansowo weteranów elitarnej formacji Leibstandarte Adolf Hitler.

Prezes z przeszłością

W 1944 roku podczas nalotu bombowego aliantów Kaselowsky zginął wraz z żoną i córkami. Trzy lata później, już po denazyfikacji, firmę przejął 30-letni Rudolf Oetker - jedyny, który ocalał w bombardowaniu. Na powojennych zgliszczach podjął się zadania obudowy fabryki. Działał z rozmachem. Już wtedy Bernt Engelmann w książce "Rzesza rozpadła się... bogacze pozostali" umieścił Dr. Oetkera wśród największych zachodnioniemieckich firm.

Pod zarządem Rudolfa firma nawiązała intratne kontrakty zagraniczne, przejęła kilka firm z branży spożywczej i zadebiutowała z nowymi produktami m.in. lodami w proszku. W latach 50. wyprodukowała 750 mln opakowań proszku do pieczenia i innych produktów spożywczych. W tym czasie Rudolf Oetker, jako pierwszy z rodziny, odważył się wyjść poza dobrze mu znaną branżę spożywczą. Stał się bowiem właścicielem, a w niektórych przypadkach udziałowcem, zachodnioniemieckich browarów, statków przewożących towary na Bliski i Daleki Wschód, luksusowych hoteli, a także kilku instytucji finansowych, firm reklamowych i zakładów chemicznych.

"Trudno zliczyć w ilu przedsiębiorstwach posiadam udziały" - mawiał. Jednocześnie cały czas poszerzał spożywczy asortyment. W 1970 roku wprowadził na niemiecki rynek pierwszą mrożoną pizzę. Koncernem kierował do 1981 roku, kiedy stery firmy przekazał najstarszemu synowi, urodzonemu w 1944 roku Augustowi. Przed odejściem podzielił po równo udziały w spółce między ośmioro swoich dzieci i ich rodziny. Aż do śmierci w 2007 roku doradzał zarządowi i rozwijał sieć luksusowych hoteli.

Tymczasem nowy prezes wycenianej na 12 mld euro firmy kładł szczególny nacisk na umiędzynarodowienie przedsiębiorstwa. W 2010 roku firmę przejął młodszy brat Augusta, urodzony w 1951 roku Richard, dotychczasowy członek zarządu. Ma on na swoim koncie tragiczne doświadczenie. W grudniu 1976 roku porwano go dla okupu. Wolność odzyskał po trzech dniach tortur i zapłaceniu porywaczom 21 mln marek. Do jego osiągnięć należy ekspansja firmy na rynki wschodnioeuropejskie w latach 90., w tym na polski rynek.

Dziś koncern posiada fabryki w wielu miejscach na świecie (w Europie, Rosji, Kanadzie, Australii, Indiach, Chinach, Brazylii, Afryce Płd i Malezji). Flagowymi produktami Dr. Oetkera nadal są głównie słodkości: budynie, kisiele, galaretki i ciasta w proszku. Jednak Oetkerowie działają również w sektorze piwa, napojów bezalkoholowych i szampana, a także w branży bankowej, transportu morskiego i wydawniczej. Wielopokoleniowy rodzinny biznes ma się dobrze i rośnie jak na drożdżach. Czy raczej, jak na starym, dobrym proszku Backin.

>>>

Cale Niemcy cuchna ! Porownajcie z Polska ! Kompletna przepasc moralna .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:09, 16 Lis 2014    Temat postu:

Izraelski dyplomata: Niemcy wzorem rozliczeń ze zbrodniami

Były ambasador Izraela w Niemczech Avi Primor w Bundestagu wyraził uznanie dla władz niemieckich za według niego wzorowe rozliczenie się ze zbrodniami popełnionymi w III Rzeszy przez nazistów.

- Żaden inny naród nie wzniósł pomników, aby przypominać o własnych zbrodniach i o własnej narodowej hańbie - powiedział Primor podczas obchodów Dnia Żałoby Narodowej po ofiarach wojen i dyktatury. - W dziedzinie kultury pamięci Niemcy mogą służyć całemu światu za przykład - podkreślił izraelski dyplomata. - Z takimi Niemcami chętnie obchodzę żałobę - dodał były ambasador Izraela w Niemczech.

Primor był gościem honorowym podczas uroczystego spotkania parlamentu z okazji obchodzonego od lat 20. Dnia Żałoby. W obchodach uczestniczył prezydent Niemiec Joachim Gauck, który powiedział, że Niemcy poczuwają się do odpowiedzialności za pokój.

Primor kierował ambasadą Izraela w Berlinie w latach 1993-1999. 79-letni dyplomata jest obecnie przewodniczącym Izraelskiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej.

...

Taa wzor . Naziole maja swoje ulice i umieraja ze starosci otoczeni szacunkiem wspolobywateli jak burmistrzowie miast. Izraelici i Niemcy czuja do siebie pociag a do milosci do nienawisci jeden krok . Za to Polakow Izraelici nienawidza . Za dobro jakiego doznali . Sado maso .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:50, 18 Gru 2014    Temat postu:

Niemcy: rząd przyjął projekt ustawy ws. rent za pracę w gettach

W Polsce żyje jeszcze około 500 osób uprawnionych do otrzymania renty z tytułu pracy w getcie

Rząd Niemiec przyjął dzisiaj projekt ustawy umożliwiającej realizację umowy polsko-niemieckiej o wypłacie Polakom rent za pracę w niemieckich gettach w czasie wojny. Dotychczas poszkodowani mieszkający w Polsce byli ze świadczeń wykluczeni.

Projekt został zaaprobowany bez żadnej dyskusji - powiedział po posiedzeniu gabinetu Angeli Merkel rzecznik rządu Steffen Seibert.

Polsko-niemiecką umowę o eksporcie rent dla mieszkających w Polsce osób, które wykonywały pracę w getcie, przedstawiciele ministerstw pracy Polski i Niemiec podpisali 5 grudnia. Aby mogła wejść w życie, musi zostać ratyfikowana przez parlamenty obu krajów.

Ustawa zostanie wprowadzona na szybką ścieżkę legislacyjną, co pozwoli na wejście w życie umowy przed końcem pierwszej połowy przyszłego roku - zapewniło niemieckie ministerstwo pracy i spraw socjalnych w swoim komunikacie.

Od ponad 10 lat świadczenia za pracę w gettach otrzymują ofiary Holokaustu mieszkające na terenie Niemiec i innych krajów. W Polsce żyje jeszcze około 500 osób uprawnionych do otrzymania renty z tytułu pracy w getcie.

Niemiecki sąd do spraw socjalnych po raz pierwszy uznał prawo byłych pracowników gett do emerytury w 1997 roku. Uchwalona w 2002 roku przez Bundestag ustawa stworzyła wiele biurokratycznych barier, utrudniających uzyskanie świadczenia. 90 proc. składanych wniosków było odrzucanych. Dopiero w 2009 roku Federalny Trybunał Socjalny zliberalizował przepisy, rozszerzając krąg uprawnionych. W czerwcu br. Bundestag znowelizował ustawę.

Poszkodowani mieszkający w Polsce byli zupełnie wykluczeni z grupy uprawnionych. Niemieckie władze powoływały się na zawartą w 1975 roku przez Polskę i RFN umowę o ubezpieczeniach społecznych. Zdaniem Berlina umowa uniemożliwiała transfer świadczeń emerytalnych z Niemiec do Polski, a osoby mieszkające w Polsce powinny otrzymywać świadczenia od polskiego ZUS.

Pod naciskiem opozycyjnej partii Lewica (Die Linke), która wielokrotnie interweniowała w tej sprawie w Bundestagu, niemiecki rząd podjął negocjacje ze stroną polską w celu zmiany przepisów.

Przepisy znowelizowane przez Bundestag w czerwcu tego roku zawierają szereg udogodnień dla poszkodowanych. Umożliwiają im staranie się o świadczenie wstecz aż do pierwszego wyroku sądowego, czyli 1997 roku. Zniesione zostały terminy składania wniosków. - To gest przeciwko zapomnieniu - mówiła w parlamencie sekretarz stanu w ministerstwie pracy Gabriele Loesekrug-Moeller.

...

Brak odszkodowan dla Polski to zbrodnia .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:19, 09 Sty 2015    Temat postu:

Heroina, aspiryna i cyklon B. Historia koncernu Bayer
Sylwia Cisowska

Niepozorna tabletka z krzyżykiem odmieniła życie milionów ludzi. Dzięki Aspirynie o koncernie Bayer usłyszał cały świat, jednak nie wszyscy zdają sobie sprawę z faktu, iż w historii firmy znajdziemy również czarne karty.

Gdy w 1863 roku Friedrich Bayer założył wraz ze swoim przyjacielem Johannem Weskottem niewielką firmę farbiarską, żaden z nich nie przypuszczał, iż stanie się ona gigantem, którego produkty będą rozpoznawalne na każdym kontynencie. Początkowo przedsiębiorstwo noszące nazwę „Fried. Bayer et comp.” działało chałupniczo – pierwszą siedzibą firmy był prywatny dom Bayera w Wuppertalu. Wkrótce wokół niego zaczęto dobudowywać budynki fabryczne. Wzrastała również liczba pracowników – po dwudziestu latach załoga Bayer z trzech osób wzrosła do ponad trzystu.

Na początku partnerzy produkowali jedynie barwniki syntetyczne, które zaczynały wypierać drogie barwniki naturalne. Firma zaczęła również intensywnie badania nad niekonwencjonalnym wykorzystaniem ich produktów. Wkrótce okazało się, iż jedna z substancji będąca produktem ubocznym przy wytwarzaniu barwników posiada właściwości przeciwbólowe.

W ten sposób Bayer wkroczył w na rynek farmaceutyczny. Fenacetyna – bo tak nazywała się ta substancja – była sprzedawana jako środek na kaca, który poprawia samopoczucie i sprawność. Stała się niezwykle popularna wśród Niemców, jednak bardzo szybko okazało się również, iż powoduje ona wiele skutków ubocznych, przez co firma została zmuszona do jej wycofania. Nie powstrzymało jej to jednak przed dalszą ekspansją na rynku farmaceutyków.

Spór o aspirynę

Jedno z najbardziej przełomowych wydarzeń w historii przedsiębiorstwa nastąpiło w 1899 roku, gdy naukowcy firmy zdecydowali się skupić swoje badania na kwasie acetylosalicylowym. Lecznicze właściwości salicylanów były znane od setek lat – uśmierzały ból, obniżały gorączkę i pomagały leczyć różnorakie infekcje. Dzięki tym właściwościom oraz opracowaniu metody ich skutecznej syntezy preparaty na bazie salicylanów stały się w XIX wieku bardzo popularne. Niestety osoby, które przez dłuższy czas stosowały tego typu leki, uskarżały się na bolesne i bardzo silne podrażnienia żołądka. Badacze firmy Bayer skoncentrowali się na poprawie jakości życia osób zmuszonych do częstego zażywania leków zawierających salicylany, dążąc do stworzenia ich syntetycznej i łagodniejszej wersji.

Najważniejszą rolę w wynalezieniu nowego specyfiku – popularnej dziś aspiryny – przypisuje się Felixowi Hoffmanowi, który podobno pragnął ulżyć w cierpieniach choremu ojcu. Jednak nie wszyscy podzielają tę wersję wydarzeń. Prawdziwa bomba wybuchła 50 lat od momentu wynalezienia aspiryny, a zdetonował ją Arthur Eichengrün – chemik, który również na zlecenie firmy Bayer badał możliwości zastąpienia salicylanów. W artykule z 1949 roku zebrał on wszystkie wątpliwości, które od dziesięcioleci pojawiały się w kwestii autorstwa leku. Jego zdaniem udział Felixa Hoffmana w wynalezieniu aspiryny miał być znikomy i ograniczał się jedynie do wykonywania poleceń Eichengrüna.

Niedoceniony chemik uznawał się za jedynego ojca popularnej tabletki i do końca swoich dni walczył o to, aby tak zapamiętała go historia. Niestety na walkę z wielkim koncernem zabrakło mu dowodów, funduszy oraz czasu, gdyż zmarł jeszcze w 1949 roku. Jego wersję wydarzeń potwierdzili w 1999 roku badacze z University of Strathclyde, którzy ponownie przeanalizowali zapomniane dokumenty i zapiski. Ich zdaniem twórcą aspiryny był Arthur Eichengrün. Jednak te doniesienia nie przekonały koncernu Bayer, który wynalezienie aspiryny przypisuje yłącznie Felixowi Hoffmanowi.
Ojcowie heroiny

Aspiryna stawała się jednym z najpopularniejszych leków na świecie. Chociaż różni producenci próbowali podpiąć się pod sukces koncernu Bayer, wypuszczając swoje wersje leku, firmie skutecznie udało się ochronić przed konkurencją. Stało się tak przede wszystkim za sprawą charakterystycznego logotypu z krzyżykiem, który wybijano na każdej tabletce.

Tymczasem w laboratoriach koncernu Bayer nieustannie trwały badania nad nowymi lekami. W wyniku jednego z doświadczeń Felix Hoffman – ten sam, któremu przypisano odkrycie aspiryny – zdołał wyprodukować syntetyczną heroinę. Miał to być tak zwany „wunder drug”, który leczył większość dolegliwości, nie powodując niemal żadnych skutków ubocznych. Wszystkie osoby, które testowały nową substancję, zapewniały, że po jej zażyciu czuły się „heroicznie” – stąd też nazwa leku. Zwracano uwagę, iż nowy lek doskonale zwalcza kaszel oraz znacznie skuteczniej niż morfina uśmierza ból, przy czym zakładano, iż niemal w ogóle nie powoduje uzależnień.

Jak się wkrótce okazało Bayer wcale nie wyprodukował cudownego leku, a substancję, która stała się jednym z najbardziej popularnych narkotyków. Heroinę powoli zaczęto wycofywać z obiegu.

W służbie diabła

W okresie dwudziestolecia międzywojennego oraz w czasie II wojny światowej przedsiębiorstwo funkcjonowało jako element koncernu I.G. Farben. Został on powołany do życia przez dyrektora firmy Bayer, a w jego skład wchodziło sześć największych niemieckich firm przemysłu chemicznego, kontrolujących ponad 80 proc. produkcji w tej branży. Monopoliści ściśle współpracowali z nazistami już od momentu przejęcia przez nich władzy w 1933 roku – to właśnie w tamtym okresie firma przekazała na działalność NSDP ponad 84 mln marek. Dzięki takim zabiegom kierownictwo I.G. Farben mogło liczyć na specjalne traktowanie, a wiele osób związanych z koncernem obejmowało strategiczne funkcje państwowe. Stale wzrastało również znaczenie samego koncernu, który wkrótce stał się jednym z filarów nazistowskiej machiny wojennej.

Większość zakładów I.G. Farben produkowało na potrzeby niemieckiej armii, wytwarzając między innymi materiały wybuchowe oraz gazy bojowe. To również w laboratoriach I.G. Farben wyprodukowano cyklon B – substancję wykorzystywaną do uśmiercania ludzi w komorach gazowych. Firma dostarczała również metanol, dzięki któremu mogły funkcjonować obozowe krematoria. Ponadto pracownicy koncernu uczestniczyli w pseudomedycznych eksperymentach przeprowadzanych na więźniach obozów koncentracyjnych.

Koncern uczestniczył również w zagrabianiu mienia wielu przedsiębiorstw znajdujących się na terenie państw zajętych przez nazistów. Wielokrotnie zdarzało się, że fabryki wskazywane przez pracowników I.G. Farben były rozmontowywane, a następnie przewożone w głąb Rzeszy.

Po dzień dzisiejszy najwięcej kontrowersji budzi wykorzystywanie przez koncern robotników przymusowych oraz stworzenie sieci zakładów przy obozach koncentracyjnych, gdzie pracowali ich więźniowie. Szacuje się, że tylko przez fabrykę zlokalizowaną w okolicach obozu Auschwitz przewinęło się około pół miliona więźniów, spośród których większość nie doczekała końca wojny.

Według szacunków w ciągu sześciu lat wojennej zawieruchy I.G. Farben zarobiło blisko 6 mln marek. Przedsiębiorstwo uznano za tak istotny element nazistowskiego systemu, iż alianci zadecydowali o jego podzieleniu na mniejsze spółki – w ten sposób powstały, funkcjonujące po dziś dzień Agfa, BASF, Bayer oraz Hochest AG. Dwa lata po zakończeniu wojny, w ramach procesów norymberskich, przeprowadzono tzw. proces I.G. Farben, w trakcie którego sądzono dwudziestu czterech dyrektorów przedsiębiorstwa. Część z nich została skazana na kary więzienia, jednak po kilku latach znów wrócili do życia publicznego, obejmując intratne stanowiska.

Po latach bycia jednostką składową I.G. Farben pod koniec lat 40. Bayer znów zaczął funkcjonować jako osobna firma. Przez cały XX wiek, nieustannie rozwijał się i pomnażał zgromadzony kapitał, otwierając kolejne oddziały, zajmujące się różnymi dziedzinami pokrewnymi branży chemicznej. Obecnie szacuje się, że koncern zatrudnia ponad 100 tys. ludzi na całym świecie, a jego przychody sięgają blisko 35 mld dolarów rocznie. Dzisiaj trudno zliczyć towary wytwarzane przez to przedsiębiorstwo, wśród których znajdują się m.in. barwniki, tworzywa sztuczne oraz leki. Jednak najpopularniejszym produktem firmy Bayer w dalszym ciągu pozostaje wynaleziona blisko 120 lat temu niewielka tabletka z krzyżykiem.

...

Takie sa dzieje niemieckich firm tych sztandarowych .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:36, 13 Sty 2015    Temat postu:

Niemcy: rząd uważa roszczenia finansowe Grecji za bezzasadne

Niemieckie ministerstwo finansów uznało wszelkie roszczenia finansowe Grecji wynikające z II wojny światowej za bezzasadne. Grecka izba obrachunkowa wyliczyła, że Niemcy są winne Grekom 11 mld euro za przymusową pożyczkę.

- 70 lat po zakończeniu wojny roszczenia odszkodowawcze nie mają żadnego uzasadnienia - powiedział rzecznik resortu finansów Martin Jaeger. Jak podkreślił, zdaniem niemieckiego rządu wszystkie kwestie związane z zadośćuczynieniem dla Grecji za straty wojenne zostały dawno temu rozwiązane. Jaeger dodał, że Berlin nie otrzymał od rządu Grecji żadnego oficjalnego wniosku w tej sprawie.

Grecka gazeta "To Vima" poinformowała w niedzielę o tajnym raporcie opracowanym przez izbę obrachunkową na polecenie rządu. Podczas okupacji Grecji przez Wehrmacht Grecja zmuszona została do udzielenia III Rzeszy pożyczki oraz wyemitowania obligacji w wysokości 476 mln reichsmarek, co odpowiada obecnie kwocie 11 mld euro.

Jaeger zaznaczył, że zgodnie z oceną resortu finansów Niemcy nie muszą spłacać tego kredytu.

Strona niemiecka zwraca uwagę, że RFN zawarła pod koniec lat 50. umowę odszkodowawczą z 12 krajami zachodnimi. Z Grecją umowa została podpisana w roku 1960. Porozumienie zawiera klauzulę, że wszystkie roszczenia odszkodowawcze uznaje się za załatwione.

Pierwsza wersja greckiego raportu rządowego ws. odszkodowań od Niemiec powstała na wiosnę 2013 roku. Ówczesny rząd nie wystąpił jednak z roszczeniami wobec Niemiec. W przypadku zwycięstwa w wyborach 25 stycznia radykalnej lewicowej partii Syriza sytuacja może się zmienić. Dziennik "Die Welt" przypomina, że czołowy ekonomista Syrizy John Milios napisał niedawno, że Grecja uczestniczyła w 1953 roku w zmniejszeniu niemieckich długów o połowę, a obecnie nadszedł czas, by Berlin zrewanżował się Grekom za tamten gest.

>>>>

Oczywiscie ze sa winni to byla bestialska agresja .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:03, 14 Sty 2015    Temat postu:

Dlaczego Europa nigdy nie rozliczyła się z nazizmu?
Marcin Makowski
dziennikarz i specjalista ds. social media oraz marketingu

Podobno gdybyśmy wyciągali wnioski z własnych błędów, historia byłaby najnudniejszą z nauk. Nawet jeśli coś w tym jest, istnieje duża różnica między nieuctwem, a celowym zapominaniem. Szczególnie, gdy w grę wchodzą nie tyle losy jednego człowieka, co sumienie całych narodów.

Dokładnie takie wrażenie odniosłem po lekturze książki Christophera Hale "Kaci Hitlera". Choć traktuje ona o zagranicznych sojusznikach III Rzeszy walczących w jednostkach Waffen-SS, w rzeczywistości jest czymś więcej niż kolejną, pozbawioną emocji militarną monografią. W miejsce prostego schematu zbrodnicza III Rzesza vs. nieskalana reszta Europy, Brytyjczyk proponuje spojrzeć na dzieje II wojny światowej szerzej, odsłaniając "brudny sekret" starego kontynentu, a tym samym jego podwójną moralność.

Zagraniczni kaci Hitlera

Na początku warto wyjaśnić pewną niezręczność w tłumaczeniu, która pozwoli spojrzeć na problem z właściwej perspektywy. "Hitler’s Foreign Executioners" - bo tak brzmi właściwy tytuł monografii - stawia nacisk, po pierwsze, na zagranicznych oprawców w armii Hitlera, po drugie, jest bezpośrednim nawiązaniem i w jakimś sensie polemiką ze słynną książką Daniela Goldhagena "Hitler’s Willing Executioners". Obecna w książce Goldhagena hipoteza o typowo niemieckim i mieszczańskim charakterze Holocaustu, jest u Hale’a nie tyle obalona, co uzupełniona o konieczny i często marginalizowany kontekst międzynarodowego (oraz w większości przypadków dobrowolnego) zaciągu do Waffen-SS.

Wystarczy bowiem wspomnieć, że w 1944 r. już połowa z tych elitarnych oddziałów nie była pochodzenia niemieckiego. Z biegiem lat coraz luźniej traktowana teoria przynależności do rasy aryjskiej i naglącą potrzebą formowania nowych dywizji, pozwoliła Himmlerowi zwerbować ochotników z większości krajów naszego kontynentu i nie tylko. Hiszpanie, Francuzi, Norwegowie, Duńczycy, Belgowie, Finowie, Łotysze, Estończycy, Ukraińcy, Rosjanie, Chorwaci, Arabowie a nawet Tybetańscy mnisi - wszyscy oni znaleźli się w wielonarodowej armii III Rzeszy. Ta smutna i dla wielu narodów niewygodna prawda, każe brytyjskiemu pisarzowi i producentowi filmowemu użyć mocnych słów o "kontynencie zbrodniarzy", który dzięki przedziwnej powojennej amnezji przerzucił ciężar winy na zmitologizowanych i dawno zapomnianych "nazistów".

Moralna amnezja

W niektórych fragmentach książki, gdzie Christopher Hale jedzie np. na obchody upamiętniające Legion Łotewski SS, wyraźnie można wyczuć osobiste zaangażowanie Autora w tropienie przejawów zacierania historii. Konsekwentnie dowodzi on, że nie ma czegoś takiego jak niewinni ochotnicy, którzy motywowani chęcią walki z bolszewizmem bez wiedzy o dokonywanych zbrodniach bili się za swoje ojczyzny. Choć motywacje ludzi były różne - od strachu przed "żydoboszewizmem" po zwykłą chciwość - wszystkie one splatały się w więzy uwikłania i zbrodnie ludobójstwa dokonywane na froncie.

Kwestia polska

Jednocześnie jest w tej książce coś, co powinno nas cieszyć. Wreszcie któryś z zagranicznych badaczy jasno i dobitnie opisał skalę zbiorowego zamroczenia narodowym socjalizmem, jednocześnie zachowując odpowiednie proporcje w szafowaniu oskarżeniami. Pytany o rolę Polski i jej współudział w zbrodniach nazistów odparł: "Ze 100% pewnością można powiedzieć, że Polacy nie uczestniczyli w Holokauście jako sprawcy. Holokaust to zupełnie coś innego niż lokalne pogromy. Idea, że możesz zniszczyć cały naród różni się od idei przemocy skierowanej w kierunku najbliższych sąsiadów". Wobec skali Europejskiego uwikłania w machinę wojenną III Rzeszy, na ponury żart zakrawa panujący w wielu krajach stereotyp Polaka-antysemity.

Lektura książek takich jak ta nie jest łatwa, i nie może być. Historia nie jest tylko zbiorem faktów, ale również opowieścią o ludziach i moralnych konsekwencjach ich wyborów. Razi mnie, panująca w obecnej Europie ignorancja i zadziwiające poczucie etycznej wyższości nad resztą świata. Wielu naukowców, oskarżając np. Piusa XII o milczenie w obliczu wojny, przymyka jedno oko na fakt, że walczyło w niej prawe milion ochotników spoza III Rzeszy. Wielu z nich wróciło do domów w aurze bohaterskich bojowników z bolszewizmem. Niestety nie chce się przy tym pamiętać, że wielu - jak gdyby przy okazji - kopało przy tym doły dla Żydów, którzy byli przecież "komunistyczną V kolumną każdego zachodniego kraju".

Być może teza, do której ostatecznie doszedł Brytyjczyk nie jest nowa, ale jak mało kto przed nim, udowodnił on pieczołowicie i z klasą, że Holocaustu, czy generalnie jakiejkolwiek zbrodni dokonanej na cywilach przez ochotnicze jednostki Waffen-SS, nie da się nazwać po prostu zbrodnią niemiecką.

"Niemcy bardzo sprawnie administrowali innymi grupami narodowymi, które wcielali do SS, a które potem często brudziły sobie ręce za nich" - stwierdził w wywiadzie. Niestety po lekturze "Katów Hitlera" odnosi się wrażenie, że w dużej mierze owych "brudnych rąk" wiele osób w Europie nadal nie umyło.

>>>

Nazizm i komunizm to IDEOLOGIE a zatem ogolnoswiatowe . Nie ograniczaja sie do Niemiec . Oczywiscie na szczescie o malym zasiegu . Byl to margines . Nie mozna powiedziec ze nazizm byl znaczaca sila polityczna w Europie . Tylko gdy kraj zajmowal Hitler . To juz komunizm wiecej mial imbecyli jako zwolennikow .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:54, 03 Lut 2015    Temat postu:

Księgowy Auschwitz stanie przed sądem
Paweł Strawiński
Dziennikarz Onetu i Biznes.pl

Równo po 70 latach od wyzwolenia obozu na ławie oskarżonych zasiądzie esesman nazywany księgowym Auschwitz. Był on odpowiedzialny za zbieranie pieniędzy ofiar, ich liczenie, sortowanie i wysyłkę do Berlina. Dziś żyje mu się lepiej niż wielu ofiarom Holokaustu.

Zdradza go mały, koślawy tatuaż. Gdyby nie on, nikt by nie zgadł, że ten cichy człowiek był nazistą z Auschwitz. W obozie tatuowano bowiem nie tylko więźniów, ale i personel. Tyle że w pierwszym przypadku chodziło o numer obozowy, w drugim – o grupę krwi. Dlatego 93-letni Oskar Gröning ma nad łokciem wytatuowane niebieskie „0”. Ale poza tatuażem ma jeszcze jedną pamiątkę z Auschwitz. Sny.

Z banku do SS

Oskar Gröning urodził się w Saksonii w 1921 roku. Ze słynnej książki Laurence’a Reesa „Auschwitz. Naziści i »ostateczne rozwiązanie«” wiemy, że jego ojciec był robotnikiem w branży tekstylnej. Jednak firma, w której pracował, upadła w 1929 roku. Stało się tak jego zdaniem za sprawą traktatu wersalskiego, który spowodował niedobór kapitału w Niemczech. Pielęgnował więc w sobie złość i nacjonalizm. Swój jad i niechęć do zastanego systemu przelewał na syna. Po tym, gdy w 1933 roku naziści przejęli władzę, młody Oskar wstąpił do Hitlerjugend. Był przekonany, że nazizm to najlepsze rozwiązanie dla upokorzonych w Wersalu Niemiec. Z wymalowaną na twarzy złością palił książki napisane przez Żydów. Niedługo potem patrzył, jak płonęli ich autorzy.

Pierwszą pracę dostał w banku. Ale jego karierę przerwała wojna. Chociaż pozwolono mu zatrzymać dotychczasowe stanowisko, chciał walczyć. Dostał się do Waffen SS. Ze względu na swoje kwalifikacje miał zajmować się księgowością. Tak też było aż do 1942 roku. Wtedy SS zdecydowała, że tego typu pracę będą wykonywać weterani, a on wraz z kolegami miał dostać trudniejsze zadania. O tym, na czym one miały polegać, dowiedział się już po przyjeździe do Auschwitz.

Pierwszego dnia mu się tu podobało, był pod wrażeniem dobrych warunków życia obozowego personelu. Drugiego dnia zaczęła się praca. Jeden z oficerów uznał, że doświadczenie Gröninga w banku będzie przydatne. Zabrał go do baraku, gdzie trzymano pieniądze więźniów. Podobno powiedziano mu wówczas, że majątek osób przybywających do obozu jest deponowany na czas ich pobytu, a potem jest im zwracany. Niedługo potem Gröning dowiedział się jednak, że trudno o bardziej chore kłamstwo. Koledzy zdradzili mu, że więźniowie Auschwitz są po prostu mordowani.

Księgowy w fabryce śmierci

Gröning sortował waluty i liczył pieniądze osób trafiających do Auschwitz. Wysyłał je potem do Berlina. Brał też udział w procesie selekcji. Nie był jednak jednym z tych oficerów, którzy bawili się w Boga, decydując, kto zginie, a kto nie. Pilnował kosztowności. Według Reesa, Gröning początkowo był wstrząśnięty tym, co widział, ale z czasem się przyzwyczaił. Dał się ponieść rutynie. Był księgowym w fabryce śmierci.

Przy wykonywaniu swoich obowiązków słyszał krzyki wydobywające się z komór gazowych. Najpierw był hałas przeradzający się we wrzask. Potem wrzask zmieniał się w szum. A szum w ciszę. W rozmowie z „Der Spiegel” w 2005 roku wyznał, że ta sekwencja śni mu się do dziś. - Widziałem komory gazowe. Widziałem krematoria. Widziałem otwarty ogień. Widziałem rampę, kiedy odbywała się selekcja. Chcę, żebyście uwierzyli, że te okropności miały miejsce, bo je widziałem – powiedział w wywiadzie dla BBC w tym samym roku.

Jak wynika z książki Laurence’a Reesa, Gröning w końcu pękł. Gdy zobaczył esesmana opróżniającego puszkę cyklonu B, a potem płonący stos ciał, które przez gazy wyglądały, jakby się ruszały, poszedł do swojego przełożonego złożyć skargę. Ale ten tylko przypomniał Gröningowi o przysiędze lojalności, którą złożył. I to był koniec dyskusji.

Jednak już w 1944 roku przystano na jego prośbę o przeniesienie na front. Trafił do Francji, gdzie został ranny, a potem do brytyjskiej niewoli. Gdy Brytyjczycy go przepytywali, czym się zajmował w czasie wojny, ukrył swoją pracę w Auschwitz. Wiedział, że to, co się tam działo, było sprzeczne z jakimikolwiek konwencjami międzynarodowymi. Wiedział, że prawda może mu zaszkodzić. W 1946 roku trafił do Wielkiej Brytanii, gdzie prowadził spokojne życie. Zarabiał, podróżował. Do Niemiec wrócił w 1948 roku. W związku z pracą w SS nie mógł zostać ponownie zatrudniony w banku. Zatrudnił się więc z fabryce szkła. Tam awansował nawet na szefa personelu.

Z fotela na ławę

Teraz jednak spokój jego błękitnych oczu chcą zburzyć ofiary Holokaustu i ich bliscy. Nieco przed 70. rocznicą wyzwolenia obozu i po zmianie przepisów z 2011 roku, umożliwiających skazywanie za współudział w Holokauście, pięćdziesięciu pięciu z nich złożyło pozew przeciw Gröningowi. Jak podaje BBC, rozpocznie się on w kwietniu tego roku. Były esesman jest oskarżony o pomocnictwo w mordzie przynajmniej 300 tys. osób. Prokuratorzy zarzucają Gröningowi, że poza liczeniem pieniędzy i pomocą nazistom w czerpaniu korzyści finansowych, chował także bagaże ofiar przed osobami z nowych transportów, co miało służyć ukryciu przed nimi losu, jaki ich czeka. Podkreślają też, że był świadom tego, że osoby, które nie nadawały się do pracy w obozie, były mordowane.

Sprawa Gröninga może się wydawać o tyle kontrowersyjna, że oskarżony buntował się przeciw obozowym praktykom i zażądał przeniesienia, a po wojnie działał na rzecz podtrzymania pamięci o tym, co się działo w Auschwitz. Z drugiej strony, jak zauważa Laurence Rees, Gröning nie protestował przeciwko samej idei masowego mordowania, ale z powodu procedur, które mu nie odpowiadały. Wydaje się, że Gröning nie mówił „nie” masowej zagładzie, ale raczej „nie róbmy tego w taki sposób”. Jego tłumaczenia, że był po wpływem nazistowskiej propagandy, wydają się zawstydzająco naiwne. Według Reesa, Gröning opisuje siebie z czasów obozu, jakby mówił o kimś innym. To bardzo komfortowa pozycja, która jednak w ostatecznym rozrachunku nie powinna mieć znaczenia.

Nie wiadomo, czy Gröning w ogóle dotrwa do ogłoszenia wyroku. A nawet jeśli zostanie uznany winnym, pewnie dostanie kilka lat więzienia, jak w podobnych przypadkach. Wydaje się jednak, że niemiecki wymiar sprawiedliwości, tak ułomny w kwestii rozliczania zbrodni nazistowskich, jest to winny ofiarom Holokaustu. Jedna czwarta z tych mieszkających dziś w Izraelu, według Stowarzyszenia Na Rzecz Szybkiej Pomocy Ofiarom Holokaustu, żyje poniżej granicy ubóstwa. Gröning ma się dobrze. Niepokoją go tylko sny. Przeszłość wspomina zatopiony w miękkim fotelu przy kominku, muskany delikatnym wiatrem z ogrodu, przy śpiewie ptaków. Teraz przynajmniej zamieni go na twardą ławę oskarżonych.

...

Ten wyjatkowo zaluje wiec pewnie do piekla nie pojdzie ... Sam zreszta WOLAŁ FRONT ! A to cos mowi o nim .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:50, 10 Lut 2015    Temat postu:

Niemcy nie widzą podstaw dla greckich roszczeń o reparacje wojenne

Wicekanclerz i minister gospodarki Niemiec Sigmar Gabriel odrzucił możliwość uznania greckich roszczeń o nowe odszkodowania wojenne. Uznał, że kwestia ta jest pod względem prawnym zamknięta.

Gabriel, który jest również przewodniczącym współrządzącej Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD), zadeklarował "zerowe prawdopodobieństwo" zaakceptowania tych roszczeń. Wskazał, iż kwestia reparacji została całkowicie i ostateczne uregulowana w trakcie rokowań poprzedzających zjednoczenie Niemiec w 1990 roku.

Niemieckie władze, w tym ministerstwo finansów, zaznaczają, że w 1960 roku Grecji wypłacono 115 mln marek z tytułu szkód wyrządzonych jej w czasie wojny. Porozumienia w tej sprawie, zawarte przez Bonn - także z 11 innymi państwami zachodnimi, zawierały klauzulę, iż beneficjenci odszkodowań nie będą występować z dalszymi roszczeniami.

Grecja chce reparacji wojennych

Już w swoim pierwszym obszerniejszym wystąpieniu - przed parlamentem - nowy lewicowy premier Grecji Aleksis Cipras przedstawił w niedzielę plany anulowania przedsięwzięć oszczędnościowych, wykluczył jakiekolwiek rozszerzenie opiewającego na 240 mld programu międzynarodowej pomocy finansowej oraz obiecał domaganie się od Berlina reparacji wojennych.

Żądanie nowych niemieckich odszkodowań postawił publicznie w 2013 roku poprzedni grecki rząd, ale konkretnych działań w kierunku ich uzyskania nie podjął.

...

W ogole Niemcy widza wzwiazku z Druga Wojna jeden problem . Dlaczego nam sie nie udalo wygrac ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:11, 13 Lut 2015    Temat postu:

Niemcy: 70. rocznica zniszczenia Drezna przez aliantów - mity i fakty

W lutym 1945 r. alianckie lotnictwo zbombardowało Drezno, niszcząc niemal doszczętnie miasto wraz z zabytkową starówką. Mit "miasta-ofiary", pielęgnowany najpierw przez nazistów, a potem przez komunistów, przetrwał mimo wysiłku historyków do dziś.

W przeciwieństwie do Kolonii czy Hamburga, Drezno pozostawało niemal przez całą wojnę poza zasięgiem alianckiego lotnictwa. Władze miasta przekonane, że Zachód nie odważy się na zniszczenie "nadłabskiej Florencji", nie zatroszczyły się o odpowiednie zabezpieczenie przez atakiem z powietrza.

Tym większe zaskoczenie wśród świętujących karnawał Drezdeńczyków wzbudziło pojawienie się w nocy z 13 na 14 lutego na niebie alianckich samolotów. Pierwszy atak z udziałem 250 brytyjskich bombowców rozpoczął się o 22.03, w drugim nalocie, zaraz po północy, uczestniczyło ponad 500 maszyn. W ciągu kilku godzin na miasto zrzucono 2,5 tys. ton bomb. W następnych dwóch dniach doszło do kolejnych ataków, tym razem lotnictwa USA.

Stolica Saksonii z jej barokowymi zabytkami z czasów Augusta Mocnego, w tym z będącą symbolem metropolii protestanckim kościołem Frauenkirche przestała istnieć. Pastwą płomieni padło 25 tys. domów i 90 tys. mieszkań.

- Celem ataku było wywołanie paniki i chaosu w mieście – mówi brytyjski historyk Frederick Taylor. - Akcja przebiegła nadspodziewanie gładko. Widoczność była dobra, miasto było bezbronne – dodaje autor monografii o zniszczeniu Drezna.

- Moja rodzina miała szczęście, bo nikt z nas nie zginął – powiada Eberhard Renner – wówczas 12-letni chłopiec. - Siedzieliśmy w piwnicy. Myślałem tylko o tym, by uratować moje białe myszki – wspomina. - Było potwornie gorąco, chciało mi się pić. Na zewnątrz palił się asfalt – opowiada Renner.

- Z mojej klasy przeżyło tylko trzech kolegów - mówi o dwa lata starszy Gerhard Zimmermann. Hans-Joachim Dietze, wówczas 15-latek, utrwalał z aparatem fotograficznym w ręku skalę zniszczeń. - Z piwnicy wybiegła kobieta z dzieckiem. Chociaż krzyczeliśmy, by biegła w lewo, ona skręciła w prawo, w stronę płonącej hali dworca. Gorąca fala uniosła ją w górę, sprawiała wrażenie jakby płynęła w powietrzu, po czym stała się żywą pochodnią - wspomina Dietze w rozmowie z telewizją ARD.

"Moral bombing" nazywali Brytyjczycy strategię obowiązującą od 1942 roku, której celem były dywanowe naloty na niemieckie miasta w celu złamania morale niemieckiej ludności. Twórcą tego sposobu walki był Arthur Harris - RAF Bomber Command. - Chodziło o to, by nie niszczyć fabryk, lecz zabijać pracujących w nich ludzi - opisuje brytyjską taktykę historyk Matthias Neutzner.

Szef hitlerowskiej propagandy Joseph Goebbels wykorzystał bombardowanie do bezpardonowego ataku na aliantów. "To był mord, zbrodnia" - mówił Goebbels w przemówieniu radiowym. - Diabelska żądza niszczenia cechująca naszych wrogów zgładziła kwitnące życie - mówił hitlerowski dygnitarz, określając Drezno mianem "miasta-ofiary".

To wtedy nazistowski władze nakazały niemieckim ambasadom w innych państwach forsować wyssaną z palca liczbę 200 tys. ofiar nalotów. W obiegu pojawiły się pogłoski o pół milionie, a nawet 750 tys. zabitych.

Upadek III Rzeszy nie oznaczał kresu mitologizacji martyrologii Drezna. W czasach zimnej wojny komunistyczna propaganda NRD wykorzystywała tragedię miasta do walki z "amerykańskimi imperialistami", którzy zniszczyli "niewinne miasto". "Odczuwamy ból i nienawiść wobec sprawców tej masowej zbrodni" – komentował uroczystość złożenia wieńca ofiarom drezdeńskich nalotów dziennikarz enerdowskiego radia w 1950 roku. Mieszkańców Drezna utożsamiano z wietnamskimi chłopami - ofiarami napalmu, stosowanego przez oddziały USA w Wietnamie.

Po zjednoczeniu kraju temat zniszczenia Drezna odkryły dla siebie środowiska nazistowskie. Rocznica bombardowań 13 lutego stała się dla skrajnej prawicy pretekstem do organizowania marszów i wieców z udziałem tysięcy neonazistów z Niemiec i innych krajów europejskich.

Joerg Friedrich - autor książki "Pożoga", w której napiętnował naloty alianckie na niemieckie miasta jako niepotrzebne, sugeruje, że zniszczenie Drezna było - podobnie jak zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę - rezultatem niepotrzebnego pokazu siły Wielkiej Brytanii wobec Stalina.

W nalotach alianckich w czasie wojny zginęło pół miliona Niemców. Większe straty niż Drezno poniósł Hamburg, gdzie w 1943 roku ciągu dwóch dni zginęło 35 tys. mieszkańców. Również Kolonia, Berlin i Pforzheim oraz Kassel ucierpiały równie mocno jak Drezno. Nigdzie jednak, poza Dreznem, nie doszło do powstania kultu ofiar na taką skalę.

Dopiero w 2004 roku władze miasta powołały komisję historyków, której celem była weryfikacja obiegowych danych o liczbie ofiar i ustalenie prawdziwej liczby. Po pięcioletnich badaniach historycy ustalili, że podczas lutowych nalotów zginęło od 18 do 25 tys. osób.

Przeciwnicy teorii o "niewinnym mieście" podkreślają, że Drezno było bastionem nazistów. To w stolicy Saksonii hitlerowska NSDAP szybko zdobyła władzę, tu odbyło się pierwsze publiczne palenie nieprawomyślnych książek i tu po raz pierwszy zorganizowano wystawę sztuki wynaturzonej. Drezno było poza tym ważnym węzłem kolejowym oraz siedzibą ważnych zakładów zbrojeniowych.

- Roztkliwianie się nad sobą jest typową postawą drezdeńczyków, którzy uważają się za coś szczególnego, lepszego od innych - mówi historyk Thomas Widera, członek komisji badającej liczbę ofiar. Apeluje, aby nie zapominać, że atak na Drezno był następstwem rozpętanej przez Niemcy wojny. Jak zaznacza, bombardowanie zmusiło SS do przerwania deportacji Żydów do obozów koncentracyjnych. Dzięki temu przeżył m.in. Victor Klemperer - autor demaskującej językowe manipulacje nazistów książki "LTI-notatnik filologa".

Od pięciu lat burmistrz Drezna Helma Orosz wzywa mieszkańców miasta do utworzenie 13 stycznia wokół drezdeńskiej starówki łańcucha ludzkiego na znak sprzeciwu wobec wykorzystywaniu rocznicy zniszczenia miasta przez skrajną prawicę. Tak będzie i w tym roku. W tegorocznych obchodach weźmie udział prezydent Niemiec Joachim Gauck. - Fakty są znane i dostępne dla każdego, ale mit "niewinnego miasta" żyje nadal - mówi Widera.

>>>

Warto wiedziec . Jak gdzies uslyszycie o ludobojstwie Zachodu i 200 tys. ofiarach to prawda jest taka ze to bylo 20 tys.
Niewatpliwie byl to terror . Ale naprawde NIE BYLO WTEDY OSOBY ktora by miala dla Niemcow JAKAKOLWIEK litosc . Nie musze mowic dlaczego .
Oczywiscie nie powinni tego robic z przyczyn moralnych . Wszystko co bylo militarne tak ale zalozenie ze bedziemy zabijac cywili celowo aby wystraszyc to sie niczym nie rozni od Rosji czy islamistow . Bylo to nawiasem mowiac bezsensowne strategicznie bo marnowali bomby a np. obiekty militarne ZWIEKSZALY PRODUKCJE !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:32, 18 Lut 2015    Temat postu:

Krytyczne wydanie "Mein Kampf" Hitlera ukaże się w 2016 r.

W br. wygasną prawa autorskie władz Bawarii do książki Hitlera "Mein Kampf". W związku z obawami, że na rynku pojawią się jej komercyjne wydania bez krytycznego komentarza, historycy przygotowują na początek stycznia 2016 r. wydanie naukowe książki.

- Chcemy, by krytyczne wydanie "Mein Kampf" ukazało się 4 stycznia – powiedział wczoraj wieczorem Magnus Brechtken - historyk z Instyturu Historii Najnowszej z Monachium, członek zespołu ekspertów przygotowujących publikację. Do tej pory władze Bawarii posiadające od zakończenia wojny prawa autorskie do "Mein Kampf" skutecznie blokowały wszystkie próby wydania kontrowersyjnego dzieła. Po upływie 70 lat prawa te wygasają, co oznacza, że książkę będzie mógł wydać każdy.

Niemiecki historyk zademonstrował w Berlinie po raz pierwszy publicznie projekt publikacji. Ma ona zawierać oprócz oryginalnego tekstu przypisy oraz komentarze wyjaśniające kontekst historyczny i demaskujące manipulacje stosowane przez Hitlera. - Naszym zadaniem jest zaoferowanie czytelnikom naukowych wyjaśnień i odmitologizowanie tej książki – wyjaśnił Brechtken.

Hitler napisał pierwszą część "Mein Kampf" w więzieniu w Landsbergu, gdzie odbywał karę więzienia za próbę puczu monachijskiego w listopadzie 1923 roku. Pierwszy tom ukazał się w 1925 roku, a drugi rok później. Od 1929 roku oba tomy traktowano jako całość.

Przyszły wódz III Rzeszy zawarł w nich swój rasistowski i antysemicki program, zapowiadając między innymi zdobycie "przestrzeni życiowej" na Wschodzie. Do końca wojny sprzedano ponad 12 mln egzemplarzy "Mein Kampf", co przyniosło autorowi krociowe dochody.

Opracowanie naukowego wydania książki zasugerował w 2012 roku bawarski parlament uchwalając w tej sprawie jednomyślnie rezolucję. Jednak rok później władze Bawarii wycofały swoje poparcie dla tego projektu. Bawarski minister nauki Ludwig Spaenle uzasadniał zmianę decyzji odczuciami ofiar Holokaustu. Jak tłumaczył, wydanie przy wsparciu władz hitlerowskiego paszkwilu sprawiłoby im wielki ból.

Dyrekcja Instytutu Historii Najnowszej oświadczyła wówczas, że jako niezależna placówka naukowa będzie pomimo zmiany decyzji władz Bawarii kontynuować prace nad krytycznym wydaniem "Mein Kampf".

Brechtken powiedział na spotkaniu w Berlinie, że rozumie zastrzeżenia ofiar, jednak książka jest ważnym źródłem historycznym, bez której nie sposób zrozumieć historii 20. wieku. Oryginalne egzemplarze książki dostępne są w antykwariatach, a tekst można też ściągnąć bez większych trudności z internetu. Książka wydawana była m. in. w Turcji, w Indiach, a także w Polsce. Nie można dopuścić do tego, by rynek został zdominowany przez wydania bez naukowego komentarza – zaznaczył Brechtken.

"Mein Kampf" jest symbolen negatywnym, ale nie każdy, kto przeczyta tę książkę, staje się od razu rasistą czy nazistą – uspokaja Brechtken. "Mein Kampf" zostanie wydany przez Instytut Historii Najnowszej, gdyż nikt nie powinien zarobić na tej publikacji. Historycy zapowiadają przystępną cenę, aby każdy zainteresowany mógł nabyć tę pozycję.

....

DO TEJ PORY NIE BYLO ! CO ZA GLUPOTA ! Sa to nudne brednie zreszta . Zadna sensacja .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:35, 21 Lut 2015    Temat postu:

"Der Spiegel": rząd Niemiec kluczył, by uniknąć reparacji wojennych

"Der Spiegel" zarzuca rządowi RFN, że w procesie zjednoczenia Niemiec w 1990 roku stosował kontrowersyjne chwyty, aby uniemożliwić Grecji i innym krajom poszkodowanym przez III Rzeszę dochodzenie roszczeń z tytułu reparacji wojennych.

Niemiecki tygodnik zwraca uwagę na dwuznaczność postępowania władz niemieckich wobec Grecji. Prezydent Niemiec Joachim Gauck płakał podczas wizyty w zeszłym roku w greckiej wiosce Lingiades, gdzie niemieccy żołnierze w 1943 roku zamordowali ponad 80 kobiet, dzieci i starców; równocześnie jednak, gdy Grecy domagają się odszkodowań, przedstawiciele władz w Berlinie "zbywają ich półsłówkami" - czytamy w najnowszym, dostępnym od soboty wydaniu magazynu politycznego.

Ówczesny kanclerz Helmut Kohl i minister spraw zagranicznych Hans-Dietrich Genscher robili wszystko, co w ich mocy, by nie dopuścić do roszczeń, blokując udział Grecji i innych poszkodowanych krajów w negocjacjach o zjednoczeniu Niemiec i "zmieniając sformułowania (traktatu) tak długo, aż ich treść była zgodna z ich założeniami" - pisze "Der Spiegel".

Redakcja przeanalizowała dokumenty z lat 1989-1990 dotyczące procesu zjednoczenia Niemiec.

"Der Spiegel" przypomina, że w 1945 roku Grecja domagała się od Niemiec odszkodowań w wysokości blisko 14 mld dolarów - więcej niż alianci przeznaczyli dla wszystkich poszkodowanych krajów. Pod naciskiem USA Ateny zgodziły się obniżyć roszczenia o połowę. Zamiast 7 mld dolarów Grecy dostali jednak w rzeczywistości towary i sprzęt o wartości tylko 25 mln dolarów.

Przy okazji podpisania umowy londyńskiej w 1953 roku, w której alianci zachodni wyrazili zgodę na anulowanie części niemieckiego długu, RFN obiecała Grecji ponowne rozpatrzenie kwestii reparacji wojennych w ramach przyszłego "traktatu pokojowego lub równoważnej umowy" (w tym samym roku ZSRR i Polska zrezygnowały z pobierania reparacji; prawomocność decyzji jest przez część ekspertów kwestionowana - red.).

Jak pisze "Der Spiegel", w latach 1989 i 1990, gdy kwestia zjednoczenia Niemiec stała się aktualna, Kohl i Genscher bardzo obawiali się zwołania konferencji pokojowej, na której przedstawiciele 53 krajów będących przeciwnikami Niemiec w II wojnie światowej mieliby okazję do przedstawienia dawnych rachunków.

Aby nie dopuścić do koordynacji działań poszkodowanych krajów, Genscher zabiegał o jak najszybsze załatwienie tej kwestii. "Trzeba się spieszyć, bo krąg tych, którzy chcą uczestniczyć w dyskusji, stale rośnie" - napominał w jednej z notatek, do których dotarła redakcja. Na szczęście dla Niemców również zwycięskie mocarstwa chciały ograniczyć liczbę uczestników negocjacji. Brytyjczycy, Amerykanie, Francuzi i Rosjanie zdecydowali, że tylko oni będą prowadzić negocjacje z RFN i NRD. Gdy włoski szef dyplomacji domagał się udziału w rozmowach, Genscher zbył go obcesowym "nie ma cię w grze" - czytamy w "Spieglu".

Z dokumentów wynika, że tylko Rosjanie naciskali początkowo na reparacje wojenne, jednak zmienili zdanie po interwencji strony niemieckiej u ówczesnego szefa dyplomacji ZSRR Eduarda Szewardnadzego. Genscher argumentował, że "traktat pokojowy" byłby krokiem wstecz, i prosił o rezygnację z tego terminu. Już w kwietniu 1990 roku Niemcy przeforsowali swoje stanowisko - termin "traktat pokojowy" zniknął, a zamiast niego pojawił się "Traktat o ostatecznej regulacji w odniesieniu do Niemiec". Według "Spiegla" w maju 1990 roku Moskwa ostatecznie zrezygnowała ze sprzeciwu. Finlandia i inne kraje oficjalnie zrezygnowały z roszczeń - zaznacza autor materiału.

Według "Spiegla" władze Grecji wówczas nie zajęły oficjalnego stanowiska. Dopiero po pięciu latach grecka ambasada wystąpiła w tej sprawie z werbalną notą do MSZ w Bonn. Zdaniem strony niemieckiej po upływie 70 lat roszczenia greckie straciły jakiekolwiek uzasadnienie. Zespół prawników Bundestagu ocenił, że Ateny powinny były w 1990 roku zgłosić formalny protest, jeżeli nie chciały, by roszczenia uległy przedawnieniu.

"Der Spiegel" podważa argument niemieckiego rządu, że po tylu latach zgłaszanie roszczeń jest sprawą bezprecedensową, i przypomina, że Berlin dopiero w 2010 roku spłacił ostatnią ratę zobowiązań finansowych dotyczących I wojny światowej.

Ateny domagają się od Niemiec m.in. 11 mld euro jako odszkodowania za przymusową pożyczkę narzuconą Grecji przez niemieckie władze okupacyjne w czasie wojny. Rząd w Berlinie stoi na stanowisku, że wszystkie greckie roszczenia zostały zaspokojone. Twierdzi, że do władz niemieckich nie wpłynął żaden oficjalny wniosek w tej sprawie.

...

A Polska ? Najwieksze zbrodnie byly tu .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:57, 13 Mar 2015    Temat postu:

Centrum PAN w Berlinie przypomniało o antypolskich dekretach Himmlera

Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie przypomniało o uchwalonych 75 lat temu w III Rzeszy tzw. dekretach Heinricha Himmlera. Rasistowskie przepisy dyskryminowały polskich robotników przymusowych i wprowadzały drakońskie kary za ich nieprzestrzeganie.

Dziesięć dekretów reichsfuehrera SS i szefa niemieckiej policji dotyczących polskich robotników przymusowych weszło w życie 8 marca 1940 roku.

Dekrety pozbawiały Polaków deportowanych do pracy w III Rzeszy prawa do korzystania z publicznej komunikacji, wchodzenia do restauracji, uczestniczenia w mszy świętej, jeżdżenia rowerem, fotografowania i samowolnego opuszczania miejsca zamieszkania. Wprowadzały ponadto obowiązek noszenia naszytej w widocznym miejscu na ubraniu litery "P".

- Był to pierwszy przypadek w Rzeszy, gdy grupa ludzi została zmuszona do noszenia znaku odróżniającego ich od innych i wykluczającego ich tym samym ze wspólnoty - mówił historyk Cord Pagenstecher, współpracownik internetowego archiwum gromadzącego relacje byłych pracowników przymusowych Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. Rok później władze hitlerowskie nałożyły na Żydów obowiązek noszenia żółtej gwiazdy.

- Celem była totalna kontrola nad robotnikami przymusowymi, a także upokorzenie ich - mówi Katarzyna Woniak z CBH w Berlinie.

Jak podkreśliła, dekrety przeciwko Polakom zostały uchwalone z pobudek rasistowskich. Władze niemieckie stanęły na początku lat 40. przed dylematem - z jednej strony niemiecka gospodarka potrzebowała polskiej siły roboczej, z drugiej strony nazistowscy ideolodzy obawiali się "rasowych kontaktów" z Polakami, co byłoby naruszeniem zasad ideologii niemieckiej "wspólnoty narodowej". - Byłoby lepiej, gdybyśmy ich (Polaków) nie mieli, lecz potrzebujemy ich. Polacy zostaną sprowadzeni i będą traktowani jak Polacy - oświadczył w lutym 1940 roku, cytowany przez Woniak, Himmler.

W roku 1940 na terenie III Rzeszy przebywało 300 tys. polskich robotników przymusowych. Do końca wojny ich liczba wzrosła do ponad 2 mln.

Przyjęte w marcu 1940 roku dekrety uzupełniane były w późniejszym czasie o kolejne, jeszcze ostrzejsze przepisy. Zakazano m.in. wszelkich kontaktów intymnych między Polakami a Niemkami. Polacy, którzy dopuścili się "hańby rasowej", byli bez sądu rozstrzeliwani.

Woniak zwróciła uwagę na akceptację represji wobec Polaków w niemieckim społeczeństwie. - Dekrety nie wywołały protestów ani oburzenia. Fakt dyskryminowania tej grupy został przyjęty bez szemrania - stwierdziła. Co więcej władze wezwały pracodawców i całe społeczeństwo do "bacznego obserwowania" Polaków zatrudnionych w Rzeszy.

Niemiecki historyk Kurt Schilde przypomniał, że niemiecki prawnik Josef Oermann - twórca prawniczego komentarza do antypolskich przepisów, w tym nałożenia na Polaków dodatkowego 15-procentowego podatku dochodowego - nie tylko nie został po wojnie ukarany, lecz zrobił błyskotliwą karierę. W 1958 roku został sekretarzem stanu w ministerstwie sprawiedliwości Nadrenii Północnej-Westfalii.

Dyrektor CBH PAN w Berlinie Robert Traba zwrócił uwagę, że dekrety Himmlera "niemal nie istnieją w świadomości niemieckiego społeczeństwa". Jego zdaniem jedną z przyczyn braku wiedzy w Niemczech o okupacji Polski była zimna wojna. Żelazna kurtyna stanowiła rozgrzeszenie dla sprawców; powodowała, że cierpienia narodów w Europie Środkowej i Wschodniej zeszły na dalszy plan - mówił polski historyk. Podkreślił, że upokorzenia, jakich doświadczyli deportowani do Niemiec Polacy, miały długotrwały wpływ na ich życie.

Relacje byłych robotników przymusowych dostępne są na portalu internetowym [link widoczny dla zalogowanych] .

...

Tak III Rzesza byla panstwem prawa ! To jest charakterystyczne dla Bizancjum . Najgorsz zbrodnia ale przepis jest . Dlatego panstwo ma sie opierac na Ewangelii nie na ,,prawie" .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:24, 25 Mar 2015    Temat postu:

Argentyna: Tajemnicze bunkry w dżungli. Ukrywali się w nich naziści?

W środku argentyńskiej dżungli, tysiące kilometrów od Niemiec po II wojnie światowej mogli ukrywać się zbiegli z Niemiec naziści. Fakt ten potwierdzają ostatnie badania naukowców z Buenos Aires. W tajemniczych bunkrach odnaleziono niemieckie monety i porcelanę z napisem: "Made in Germany".

Archeolodzy z Buenos Aires odkryli w argentyńskiej dżungli tajemnicze budowle, które prawdopodobnie były przygotowane jako kryjówki dla niemieckich nazistów. Znajdują się one w niedostępnym miejscu w pobliżu granicy z Paragwajem. O sprawie informuje BBC.

Eksperci postanowili zbadać tajemnicze budynki ze względu na lokalne legendy, według których, bunkry były wykorzystane jako kryjówka m.in. dla Martina Bormanna - bliskiego współpracownika Adolfa Hitlera.

Na terenie ruin, naukowcy znaleźli m.in. niemiecką porcelanę i monety z okresu III Rzeszy. Bardzo charakterystyczne są też same budowle, które ze względu na grubość ścian, przywodzą na myśl fortece. Ich usytuowanie też jest nieprzypadkowe - z jednej strony znajdują się one w głębi dżungli - z drugiej, blisko granicy z Paragwajem - na wypadek, gdyby naziści musieli uciekać z Argentyny.

Archeolodzy podkreślają jednak, iż mało prawdopodobne jest to, żeby kiedykolwiek przebywał tam Martin Bormann. Badania DNA potwierdziły bowiem, że to jego szczątki znaleziono w 1972 roku w Berlinie. Prawdopodobnie popełnił on samobójstwo 2 maja 1945 roku.

Naukowcy twierdzą też, że naziści nie musieli się tam ukrywać, bo okazało się, że mogą oni swobodnie żyć w argentyńskich miastach. Według szacunków, do Argentyny uciekło nawet kilka tysięcy hitlerowców.

...

NAZIPOLIS !
I nie zbudowali tego potajemnie . Klika rzadzaca Argentyna musiala zezwolic ... A Putin tam czasem cos nie buduje obok ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:35, 30 Mar 2015    Temat postu:

W Niemczech zmarł poszukiwany hitlerowiec. Sören Kam był oficerem w SS
akt. 30 marca 2015, 17:34
Poszukiwany w Danii, hitlerowski przestępca, oficer SS Sören Kam zmarł w Niemczech w wieku 93 lat. Donoszą o tym wszystkie dzisiejsze duńskie media w wydaniach internetowych. Powołują się na nekrolog zmieszczony w jednej z prowincjonalnych gazet niemieckich. Wynika z niego, że Sören Kam zmarł 23 marca.

Zmarły Sören Kam był Duńczykiem. W 1940 roku wstąpił na ochotnika do SS i po ukończeniu szkoły oficerskiej SS w Bad Tölz skierowany został do służby w swym kraju. Zapamiętano go tam głównie z powodu bestialskiego zamordowania w 1943 roku Carla Henrika Clemmensena - znanego dziennikarza jednej z ukazujących się do dzisiaj gazet kopenhaskich.

Kam służył do końca wojny w szeregach SS i jeszcze w 1945 roku odebrał osobiście z rąk od Adolfa Hitlera w Berlinie wysokie odznaczenie. Po wojnie ukrywał się na terenie Niemiec zachodnich i w 1956 roku otrzymał niemieckie obywatelstwo. W oparciu o to władze niemieckie odmawiały jego ekstradycji do Danii przyjmując wersję Kama, iż zabił Clemmensena w obronie własnej. Po kolejnych próbach duńskiej prokuratury dosięgnięcia Kama sprawę zakończył w 2007 roku uniewinniający go wyrok sądu w Monachium.

Na temat działalności i licznych innych przestępstw Kama ukazało się w Danii kilka publikacji. Jego nazwisko znalazło się też na liście poszukiwanych za zbrodnie wojenne przez Centrum Szymona Wiesenthala.

Sören Kam jeszcze do niedawna, mieszkając na południu Niemiec brał udział w spotkaniach weteranów SS oraz w imprezach organizowanych przez neonazistów.

...

Czyli nie żałował . Kolejny do piekła ... To jest największy horror ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:25, 13 Kwi 2015    Temat postu:

Ormianie chcą przeprosin Berlina

Niemiecki rząd unika mówienia o ludobójstwie w kontekście Ormian i konsekwentnie używa określenia masakra, aby nie narażać się Ankarze. Krótko przed rocznicą Rzezi Ormian potomkowie ofiar oczekują od Berlina przeprosin.

Wydarzenia w latach 1915-1916 przeszły do historii jako tzw. Rzeź Ormian. Na terenach dzisiejszej Anatolii - dawniej regionu Imperium Osmańskiego, który zamieszkiwali Ormianie - rozpoczęła się 24 kwietnia 1915 roku masakra, w wyniku której zginęło od 300 tys. do 1,5 mln osób.

Wśród historyków panuje zgoda, że wydarzenia te można określić mianem ludobójstwa. Politycy jednak są powściągliwi. Do tej pory ponad 20 krajów uznało masakrę z 1915-1916 za ludobójstwo, ale nie Niemcy.

Niemiecki rząd wie, ale nie powie

Niemiecka historyk Christina Pschichholz z uniwersytetu w Poczdamie uważa, że rząd Niemiec był informowany przed stu laty o zagładzie Ormian w Imperium Osmańskim. Opiera się ona na źródłach z archiwum niemieckiego MSZ. Niemieccy dyplomaci mieli tam notować informacje na temat marszów śmierci, masowych egzekucji oraz niewolniczej pracy, do jakiej byli zmuszali Ormianie.

Mimo to niemiecki rząd najwyraźniej nie zamierza się otwarcie do tego przyznać. W 100. rocznicę wydarzeń Bundestag zdecydował wprawdzie poświęcić masakrze 1915 roku godzinną debatę, ale zamiast uroczystości upamiętniających ludobójstwo, szykuje się raczej godzinny spór na temat rozbieżności poglądów. Podczas gdy liderzy koalicji rządzącej prawdopodobnie będą ponownie unikać słowa ludobójstwo, opozycja wytknie im obłudę i zarzuci umniejszanie wyrządzonych krzywd.

Tchórzostwo czy polityka?

Tylko nieliczni politycy SPD i CDU przyznają, że nadszedł czas na przyznanie się do błędu. - Jestem rozczarowany brakiem odwagi, aby otwarcie powiedzieć, co się wydarzyło, mówi Dietmar Nietan z SPD. Z reguły to jednak głównie Zieloni oraz Lewica domagają się, aby rząd Niemiec nazwał ludobójstwo Ormian po imieniu. Rząd jednak obawia się, że narazi tym na uszczerbek i tak już nadszarpnięte relacje z Turcją.

Tymczasem do debaty włączyli się teraz potomkowie ormiańskich ofiar i wezwali Berlin o nazwanie rzeczy po imieniu. Dziś żyją oni w mieście Diyarbakir w Anatolii, na południu Turcji. - Wystarczyłyby przeprosiny, powiedział Ergün Ayik, przewodniczący Fundacji Kościoła St-Giragos w rozmowie z niemiecką agencją prasową dpa. Także armeński historyk Ashot Hayruni z Uniwersytetu Erywań uważa, że na Niemcach spoczywa obowiązek: - Jest ważne, aby niemiecki parlament przyjął uchwałę, która uzna i potępi masakrę na Ormianach za ludobójstwo, powiedział.

Już w 2005 roku Bundestag zajmował się podczas uroczystego posiedzenia tematem Rzezi Ormian. Już wtedy obawiano się reakcji Ankary na ewentualne nazwanie ludobójstwem masakry z lat 1915-1916 i ograniczono się do przeprosin za "niechlubną rolę Rzeszy Niemieckiej".

Niechlubna rola Niemiec

To, że Niemcy w latach 1915-1916 wiedzieli o deportacjach Ormian, uchodzi wśród historyków za niezaprzeczalny fakt. Spór toczy się o rolę Niemiec. Historycy zastanawiają się, czy Berlin był świadkiem, czy też współsprawcą wydarzeń.

Faktem jest, że przedstawiciele niemieckiego rządu do dziś unikają w armeńskim kontekście słowa "ludobójstwo". W zamian mówią o "masakrze" oraz "wypędzeniu". Berlin zasłania się stwierdzeniem, że nie chce zaszkodzić procesowi armeńsko-tureckiego pojednania. "Kwestie określeń pozostawia się naukowcom", brzmi pozycja rządu.

W Armenii Rzeź Ormian nazywana jest określeniem "Aghet", czyli ludobójstwo. W Turcji natomiast używa się opisu: "wypędzenie i środki bezpieczeństwa w wyniku wojny". Także liczba ofiar podawana w Turcji daleko odbiega od danych liczbowych w armeńskich źródłach. To uniemożliwia do dziś pojednanie obydwu krajów.

Mała delegacja na uroczystościach

Ludobójstwo Ormian uznało tymczasem ponad 20 krajów. Przed rokiem prezydent Turcji Recep Tyyyip Erdogan przerwał długie milczenie ze strony Turcji i przeprosił ofiary oraz ich potomków za "nieludzkie skutki" wypędzeń Ormian przed stu laty. O ludobójstwie nie wspomniał.

Obecnie trwają przygotowania do oficjalnych uroczystości upamiętniających ofiary wydarzeń 1915/1916. Z Niemiec pojedzie do Erywaniau mała delegacja, w której skład wejdzie pełnomocnik rządu ds. ochrony praw człowieka oraz parlamentarny sekretarz stanu w niemieckim MSZ. Kanclerz Merkel i szef dyplomacji Steinmeier przyjmą tego dnia prezydenta Francji w Berlinie.

W marcu 2015 odwiedził Armenię polityk Zielonych Cem Özdemir. Po powrocie ostro skrytykował stanowisko niemieckiego rządu. "Z błędnie rozumianego respektu wobec pana Erdogana rząd RFN pomniejsza ludobójstwo na ormiańskim narodzie - godne zachowanie wobec ofiar i ich potomków wygląda inaczej", powiedział.

...

Takie układy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:59, 22 Kwi 2015    Temat postu:

Niemcy: "buchalter z Auschwitz" uznał swoją współwinę za ludobójstwo

Oskara Groeninga, "buchaltera z Auschwitz" oskarżony o wsppółudział w zamordowaniu 300 tys. osób, uznał swoją współwinę za ludobójstwo. Niemieccy dziennikarze, komentując proces esesmana, krytykują wymiar sprawiedliwości.

- Nie było ani przyznania się do winy, ani skruchy, ani prośby o wybaczenie – pisze "Sueddeutsche Zeitung", komentując inne procesy o ludobójstwo. Śledzący procesy nazistowskich zbrodniarzy z reguły mają nadzieję, że oskarżeni nie tylko uznają swoje winy, ale także wyrażą skruchę. Te nadzieje jednak się nie spełniają.

Nazistowscy siepacze albo odmawiali zeznań, albo twierdzili, że są niewinni lub powoływali się na rozkazy – czytamy w komentarzu. Groening postąpił inaczej. Oskarżony przynajmniej uznał "z pokorą i skruchą" swoją moralną współwinę za masowe mordy w Auschwitz. To nowy akcent w niedobrej historii prawnych rozliczeń z nazistowskimi zbrodniami - podkreśla autor komentarza.

Historia procesów przeciwko nazistom jest "straszna i smutna", a składa się z opornego wymiaru sprawiedliwości, "kar polegających na głaskaniu nazistowskich morderców", jak powiedział filozof Ernst Bloch, i reguły, że "jeden zabity odpowiada 10 minutom więzienia", jak powiedziała jedna z prokuratorów.

Ten proces jest ważny i potrzebny, choćby z powodu przyznania się oskarżonego do winy i jego prośby o wybaczenie – konkluduje "Sueddeutsche Zeitung".

Zdaniem "Die Welt" proces wytoczony 93-latkowi nie ma właściwie większego sensu. Czyn i kara powinny być czasowo ze sobą powiązane – przypomina autor Henryk Broder. Jak można ukarać sprawcę, oskarżonego o pomocnictwo w zabiciu 300 tys. ludzi, jeżeli jego wiek nie pozwoli zapewne na to, by odczytać mu w całości uzasadnienie wyroku? – pyta komentator. Dodaje, że sprawca nie popełnił od 1945 roku żadnego przestępstwa, można więc uznać go za osobę zresocjalizowaną, a przecież system karny nie powinien służyć zemście lecz resocjalizacji.

Jedyny sens tego procesu polega na przypomnieniu, że niemiecki wymiar sprawiedliwości niewiele uczynił, by ukarać zbrodniarzy, kiedy jeszcze mógł to zrobić - pisze Broder. Przypomina, że w 1967 roku "z powodu braku dowodów" umorzono postępowanie przeciwko esesmanowi, który 18 dni przed końcem wojny pomógł powiesić na rurze od centralnego ogrzewania w piwnicy w Hamburgu 20 żydowskich dzieci. To hańba niemieckiej sprawiedliwości, której nie zmaże spóźniona akcyjność – ocenia "Die Welt".

W dotychczasowych procesach nazistów z Auschwitz obowiązywała zasada "zapomnieć, wypchnąć z pamięci, milczeć" – pisze "Volksstimme" z Magdeburga. Proces w Lueneburgu już pierwszego dnia przekazał inny obraz. Chociaż Groening nie posunął się tak daleko, by uznać swoją indywidualną karną odpowiedzialność, to przynajmniej podjął próbę zmierzenia się ze swoją winą - czytamy w komentarzu. Dla ofiar, które przeżyły obóz, jego postawa może stanowić "małe zadośćuczynienie". Choćby dlatego ważne jest, że 70 lat po Holokauście doszło jednak do tego procesu.

W tym roku obchodzimy 70. rocznicę zakończenia II wojny światowej – pisze "Berliner Zeitung". Niemcy nauczyli się po wojnie "w sposób odpowiedni i z należytą pokorą" wspominać o przeszłości. Przykładem są prezydenci – od Richarda von Weizsaeckera do Joachima Gaucka. - To dobrze. Lecz czasami ogarnia człowieka niepokój, że w perfekcyjnym obchodzeniu rocznic zanika okrucieństwo niemieckich zbrodni - zwraca uwagę autor komentarza. Dzisiejsi 15- i 30- latkowie nie są w stanie wyobrazić sobie, że kraj, który jest dziś "wzorem cywilizacji i demokracji, kiedyś podniósł okrucieństwo do rangi racji stanu".

Jak pisze "Berliner Zeitung", dobrze stało się, że nie tylko pamięć, ale i żywa historia "wdziera się w rzeczywistość" pod postacią 93-letniego mężczyzny, który uczestniczył w mordach w Auschwitz. Dla tych, którzy nie wierzą, do czego kiedyś Niemcy byli zdolni, ważne jest usłyszeć, że Groening, żywy Niemiec, przyznał się, że brał w tym udział.

- Z niemiecką pedanterią Oskar Groening zarządzał pieniędzmi i walizkami ofiar. Troszczył się o to, aby przybyli (do obozu) i nie przeczuwając niczego szli do komór gazowych. Tym ważniejsze jest to, by równie pedantycznie rozliczyć jego czyny - uważa komentator. W ten sposób nie można niczego naprawić, jednak należy przynajmniej zachować pamięć. Jeżeli morderstwo nie ulega przedawnieniu, to tym bardziej ludobójstwo - pisze "Berliner Zeitung".

...

Dlatego idą do piekła. Mnóstwo Niemców jest w piekle. Najwięcej z wszystkich ludów...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:34, 02 Maj 2015    Temat postu:

Gauck sugeruje możliwość odszkodowania za zbrodnie wojenne w Grecji

Prezydent Niemiec Joachim Gauck zasugerował na łamach dziennika "Sueddeutsche Zeitung" możliwość wypłacenia przez Niemcy odszkodowania za zbrodnie popełnione przez nazistów w Grecji. Rząd w Berlinie uważa tę kwestię za definitywnie zamkniętą.

- Nie żyjemy tylko dniem dzisiejszym, lecz jesteśmy też potomkami tych, którzy podczas II wojny światowej pozostawili po sobie w Europie, między innymi w Grecji, ślady spustoszenia, o których zawstydzająco długo niewiele wiedzieliśmy - powiedział Gauck w wywiadzie dla weekendowego wydania "SZ". Fragmenty wywiadu monachijska gazeta opublikowała w piątek na swojej stronie internetowej.

- Świadomy swojej historii kraj powinien wysondować, jakie możliwości zadośćuczynienia istnieją - zaznaczył prezydent Niemiec.

Gauck zastrzegł, że jako głowa państwa nie zajmuje innego stanowiska niż rząd, który odrzuca możliwość wypłacenia reparacji czy odszkodowań. Jak dodał, śledzi jednak z zainteresowaniem dyskusję o różnych propozycjach, których celem jest spełnienie postulatów wielu Greków domagających się zadośćuczynienia. Prezydent zauważył, że rząd grecki powinien w tej kwestii wypowiadać się "bardziej zobowiązująco niż dotychczas".

Grecja domaga się od Niemiec odszkodowań w wysokości 278,7 mld euro. Taką kwotę wymienił grecki wiceminister finansów Dimitris Mardas na początku kwietnia w parlamencie. Greckie roszczenia obejmują zarówno odszkodowania dla rodzin osób zamordowanych przez nazistów w czasie wojny, jak i spłatę przymusowej pożyczki udzielonej przez Grecję w 1942 roku niemieckim władzom okupacyjnym. W Atenach przedstawiciele rządu niższego szczebla grozili też konfiskatą majątku instytucji niemieckich w Grecji.

Zdaniem rządu w Berlinie kwestia odszkodowań wojennych dla Grecji jest politycznie i prawnie ostatecznie załatwiona. Niemcy odmawiają podjęcia na nowo rozmów w tej sprawie. Zgodnie z podpisaną w 1960 roku dwustronną umową, władze RFN wypłaciły Grecji tytułem zadośćuczynienia 115 mln marek niemieckich.

...

Serce rośnie gdy się słucha Gaucka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:56, 31 Maj 2015    Temat postu:

Raport: byli naziści korzystali ze świadczeń socjalnych w USA


Amerykańska Administracja Ubezpieczeń Społecznych (Social Security Administration - SSA) wypłaciła 20,2 mln dolarów ponad 130 osobom, podejrzanym o udział w nazistowskich zbrodniach w czasie drugiej wojny światowej - pisze w niedzielę Associated Press.

Agencja powołuje się na raport Inspektora Generalnego SSA, mający się ukazać w najbliższych dniach i odnotowuje, że impulsem do opracowania tego raportu było jej własne śledztwo w tej sprawie. AP dodaje, że w zeszłym roku SSA odmówiła jej dostępu do danych na temat wypłacania świadczeń socjalnych podejrzanym o związki z nazizmem.
REKLAMA


Według AP świadczenia wypłacone takim podejrzanym są znacznie większe niż pierwotnie przypuszczano. Sprawa dotyczy okresu od lutego 1962 do stycznia 2015 roku, kiedy weszła w życie nowa ustawa No Social Security for Nazis Act (Żadnych świadczeń socjalnych dla nazistów), w wyniku której wstrzymano wypłacanie świadczeń czterem osobom. W raporcie Inspektora Generalnego SSA nie wymienia się nazwisk podejrzanych.

Associated Press pisze, że okres i wielkość świadczeń wypłacanych osobom podejrzanym o udział w zbrodniach nazistowskich pokazuje, że amerykańska opinia publiczna była nieświadoma napływu byłych nazistów do USA. Ich liczbę szacuje się nawet na 10 tysięcy. Wielu kłamało, zatajając swą nazistowską przeszłość, żeby dostać się do Stanów Zjednoczonych i zdobyć obywatelstwo.

Władze USA późno na to zareagowały. Dopiero w 1979 roku w resorcie sprawiedliwości utworzono specjalną komórkę, której zadaniem było wykrywanie byłych nazistów.

AP pisze też, że ustaliła, iż ministerstwo sprawiedliwości wykorzystywało lukę prawną, by nakłaniać podejrzanych o związki z nazizmem do opuszczenia USA w zamian za nieodbieranie im świadczeń socjalnych. Jeśli zgadzali się wyjechać dobrowolnie lub po prostu uciekli z USA, mogli zatrzymać świadczenia. Resort sprawiedliwości zaprzeczył jednak, jakoby wykorzystywał świadczenia socjalne do pozbywania się byłych nazistów.

Raport Inspektora Generalnego SSA stwierdza, że 38 byłym nazistom wypłacono 5,6 miliona dolarów, zanim zostali deportowani. Dziewięćdziesięciu pięciu podejrzanym o związki z nazizmem, którzy nie zostali deportowani, ale wobec których utrzymały się, bądź potwierdziły podejrzenia, otrzymało świadczenia łącznej wysokości 14,5 mln dolarów.

...

Niebywale kretactwo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:46, 03 Lip 2015    Temat postu:

Rekordy przerostu biurokracji na Sycylii

- Shutterstock

Na Sycylii padają rekordy przerostu biurokracji - potwierdził kolejny ogłoszony we Włoszech raport. We władzach regionu co dziewiąty pracownik jest dyrektorem lub kierownikiem. Dochodzi do paradoksów; są biura tylko z kadrą kierowniczą, ale bez personelu.

We władzach regionalnych na wyspie zatrudnionych jest łącznie 20 tysięcy osób. Kierownik lub dyrektor przypada średnio na 8,6 pracownika.
REKLAMA


Działają tam też biura i wydziały, w których nie ma żadnego pracownika - podkreślono w sprawozdaniu prokuratora włoskiego Trybunału Obrachunkowego.

Na pensje całej armii urzędników i personelu technicznego wydaje się z budżetu regionu ponad 1,5 miliarda euro rocznie. Zauważono w raporcie, że w zeszłym roku udało się tę kwotę obniżyć o 3 procent.

Mimo tak ogromnej liczby kadr władze Sycylii borykają się z problemem braku ludzi do pracy, co z kolei utrudnia obywatelom załatwienie wielu spraw. Wciąż, mimo apeli o oszczędność i racjonalizację wydatków, tworzone są kolejne urzędy, biura i referaty, których jedynymi pracownikami są kierownicy.

Prokurator włoskiego odpowiednika Najwyższej Izby Kontroli uznał sytuację we władzach Sycylii za “krytyczną”, a sposób zarządzania regionem za fatalny.

Sycylia uchodzi od lat za najbardziej jaskrawy we Włoszech przykład szastania publicznymi pieniędzmi, zarówno przez władze regionu, jak i tamtejszy sejmik, mający status lokalnego parlamentu. Przed kilkoma laty ujawniono, że zatrudniony w regionie pracownik techniczny otrzymywał specjalne dodatki za odśnieżanie ulic w Palermo w lipcu i sierpniu. Składane przez niego wnioski o taki dodatek były akceptowane przez liczne zastępy pionu finansowego.

...

Sycylia długie wieki należała do Bizancjum. Południe Włoch to inna cywilizacja niż Północ.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:07, 28 Lip 2015    Temat postu:

Der Spiegel

Justitia drży

Oskar Gröning - AFP

Chciał "tłuc Polaczków i Francuzów", dlatego zgłosił się na ochotnika do SS. Po wojnie jako jeden z nielicznych przyznał się do moralnej odpowiedzialności i wyraził skruchę. Zapadł wyrok w głośnej sprawie Oskara Gröninga, strażnika z Auschwitz: 94-letni dziś były esesman, oskarżony o współudział w zamordowaniu 300 tysięcy ludzi, został skazany na cztery lata więzienia. Ów proces dowodzi jednego: że wymiar sprawiedliwości wciąż nie jest pewien, jak postępować w takich przypadkach.

Jaka kara jest odpowiednia? Czy inna byłaby bardziej sprawiedliwa? Na te pytania nie ma łatwej odpowiedzi.
REKLAMA


Sędzia przewodniczący Franz Kompisch z sądu okręgowy w Lüneburgu skazał Oskara Gröninga na cztery lata więzienia. Cztery lata za współudział w zamordowaniu 300 tysięcy ludzi? Oskarżony ma 94 lata. W tym wieku czas liczy się inaczej.

Justitia, bogini sprawiedliwości, jest niepewna. Justitia drży. Jaka kara jest sprawiedliwa? Mimo wszystko wyrok ten to kamień milowy w historii sądownictwa. Wszelkie rachunki i porównania są tu nie na miejscu. Chodzi o ludzi, którzy przeżyli, i o to, co ów proces dotyczący Auschwitz dla nich oznacza. W Lüneburgu zebrało się 72 oskarżycieli posiłkowych. Przez wiele lat czekali na to, by niemiecki sąd ich wysłuchał i uznał Auschwitz za zbrodnię przeciwko ludzkości.

Odświętnie ubrani, drżący ze zdenerwowania, wnieśli swoje pozwy. 86-letni dziś Max Eisen pamięta esesmanów przy rampie jako "budzącą przerażenie sforę z trupimi czaszkami na czapkach“. Krzyczeli: "Raus, raus! Schneller, schneller! Weiter, weiter!". Wrzask funkcjonariuszy stojących w światłach reflektorów i wściekłe ujadanie psów byli więźniowie słyszą do dziś. Niektórzy znają z języka niemieckiego jedynie słowa: "raus, raus, schneller, schneller".

Waffen SS - dziarska grupa okryta sławą

Oskarżony nie przeczuwał tego wszystkiego, gdy w wieku dwudziestu lat postanowił zostać skarbnikiem Waffen-SS. Jak powiedział przed sądem, uważał SS za "dziarską grupę, która zawsze angażuje się na pierwszej linii i wraca okryta sławą“. Chciał do niej należeć. "Wreszcie tłuc Polaczków i Francuzów. Po to porzuciłem dotychczasową pracę w kasie oszczędnościowej“.

Owa euforia nie trwała jednak długo. Naziści wysłali go do Auschwitz, gdzie stał się jednym z tych, którzy dbali o sprawny przebieg jedynego w swoim rodzaju w całej historii ludzkości masowego mordu.

"Skoro Żydzi byli wrogami niemieckiego narodu – wyjaśniał swoją ówczesną postawę – to musieli zostać wytępieni. Uważaliśmy, że to rozsądne. Nie wiedzieliśmy, że sprawa nabierze takich rozmiarów“.

Zasługą Gröninga jest to, że z piekła Auschwitz nie robił nigdy tajemnicy. Mówił tym, którzy negowali Holokaust, ilu ludzi i w jaki sposób tam zabito – co najmniej 1,1 miliona. I dlaczego.

Od maja 1944 roku w ramach "akcji węgierskiej" przyjeżdżały jeden po drugim kolejne wagony bydlęce z ponad 400 tysiącami węgierskich Żydów. W każdym z nich przewożono od 2600 do 4 tysięcy osób. Robiono zdjęcia i wysyłano je do Berlina jako dowód sprawności SS w perfekcyjnym prowadzeniu akcji zagłady. Na jednej z fotografii rampy w tle można rozpoznać wielką górę bagaży.

Gröning widział kłęby dymu i czuł zapach palonych ludzkich ciał, jaki dobywał się z krematorium. Słyszał krzyki matek, które wraz z dziećmi w ramionach lub trzymając je za rękę wchodziły do rzekomych łaźni i nagle spostrzegały, że stąd nie ma już wyjścia. Wiedział, że bagaże, których miał pilnować przy rampie, muszą zostać natychmiast "przetworzone", podobnie jak ludzie. Następny pociąg czekał już na wjazd do piekła.

Biegły opowiedział o działaniu cyklonu B, o duszeniu się i skurczach, "jak przy ataku epilepsji". O walce o życie, która trwała aż pół godziny. Niektóre ciała były tak wczepione w siebie nawzajem, że trzeba było rozdzielać je siekierami.

"Ja tylko zamawiałem cyklon B"

W Auschwitz Gröning pracował w dziale "zarządzania pieniędzmi więźniów". Przeliczał dewizy i przechowywał biżuterię deportowanych, zaszytą niekiedy w ubraniach lub ukrytą w otworach ciała. Lecz robił nie tylko to.

Historyk Stefan Hördler, przedstawiając przed sądem sposób organizacji służby na rampie, mówił o "klasycznej rotacji". Latem 1944 roku potrzebny był każdy – dzięki temu wielu esesmanom udało się później uwolnić z odpowiedzialności. "Ja tylko jeździłem ciężarówką do pieców", "Ja tylko zamawiałem cyklon B" – tłumaczyli się. "Ja byłem raczej widzem stojącym na uboczu – powiedział Oskar Gröning. – Postawiono mnie tam tylko po to, żebym pilnował walizek". Tylko?

W grudniu 1943 roku ożenił się z narzeczoną swojego starszego brata, który poległ pod Stalingradem, pełnoetatową przewodniczką w nazistowskim Związku Niemieckich Dziewcząt BMD. We wrześniu 1944 roku przyszedł na świat ich najstarszy syn. Kiedy jego żona była w ciąży, Gröning zobaczył na rampie, jak esesman rozbija o śmieciarkę główkę niemowlęcia, które jego matka ukryła w walizce. "Serce na chwilę przestało mi bić" – powiedział.

"Co jeszcze zaobserwował pan na rampie?" – spytał przewodniczący. "Nie było żadnych ekscesów" – odparł Gröning. Żydzi nie musieli nawet sami nieść swego bagażu. O to zatroszczy się personel – mówiono. Dostawał nawet za to napiwki.

"Był pan przydatny – stwierdził sędzia przewodniczący w uzasadnieniu wyroku. – Aparatu zagłady nie da się utrzymać jedynie z pomocą ludzi, którzy chcą znaleźć ujście dla swoich sadystycznych skłonności".

Prokuratura uwzględniła fakt, że oskarżony odgrywał jedynie "podrzędną rolę“. Jak ważni byli jednak ludzie tacy jak on, pokazuje pewne zdarzenie z Treblinki. W 1942 roku pierwszy komendant tego obozu, Irmfried Eberl, po kilku tygodniach od rozpoczęcia masowego mordu został zwolniony ze swoich obowiązków, ponieważ nie dorósł do zadania, które tak sprawnie wykonywał Gröning i jemu podobni.

W Treblince panowały warunki nie do opisania. Zwłoki ludzi, którzy zmarli w wagonach bydlęcych, niektóre już nabrzmiałe i bliskie rozkładu, leżały tam jeszcze, gdy wjeżdżały kolejne pociągi. Nowo przybyłych więźniów z najwyższym trudem dawało się więc zapędzić do komór gazowych.

Widma z przeszłości nie dają spokoju

Gröning przyznał, że nie powinien był robić tego, co robił. Widma z przeszłości nie dają mu spokoju. Jaka kara byłaby dla niego sprawiedliwa?

Dla starań o sprawiedliwość istnieje wielki wzorzec: podczas pierwszego procesu dotyczącego Auschwitz, jaki odbył się w 1963 roku we Frankfurcie nad Menem, ówczesny prokurator generalny Hesji Fritz Bauer chciał uznać prawnie owe morderstwa za zorganizowaną masową zbrodnię. Wówczas każdy członek obozowego personelu mógłby zostać skazany za samą przynależność. Również Federalny Trybunał Sprawiedliwości w postępowaniu przeciwko strażnikom obozu zagłady w Chełmnie uznał, że "oskarżeni przez samą przynależność do sonderkommando świadczyli pomoc w zabijaniu ofiar".

Bauer nie zdołał jednak przeforsować swego zamiaru. Sąd, któremu przewodniczył Hans Hofmeyer – w 1944 roku sędzia głównego sztabu nazistowskiego sądownictwa wojskowego – rozłożył przemysłowo zorganizowany masowy mord na poszczególne części. Tym samym kwestia, komu należy udowodnić popełnienie konkretnego czynu, na przykład zabicie określonej osoby, zniknęła z pola widzenia. Było to celowe działanie.

Sąd we Frankfurcie, odpowiadający za sprawy z Auschwitz, wytyczał wówczas kierunek działania. Sytuacja prawna była przez cały czas ta sama, zmieniała się jednak praktyka. Masowe morderstwo popełnione na Żydach przestało być ścigane na poważnie.

W 1977 roku we Frankfurcie toczyło się śledztwo przeciwko 62 esesmanom, w tym przeciwko Oskarowi Gröningowi. Oskarżony powiedział to samo, co mówi przez cały czas. W 1985 roku postępowanie zostało umorzone. Z powodu "natłoku spraw" prokuratora nie podała nawet uzasadnienia, aż do dziś. W tamtym czasie w Hesji rządzili socjaldemokraci. Potem przyszła CDU. Nic się nie zmieniło.

6500 domniemanych sprawców z Auschwitz znanych jest z nazwiska. 49 z nich zostało skazanych – wylicza sędzia Kompisch. Porównuje tę liczbę z 300 tysiącami postępowań, jakie co roku przypadają na Lüneburg.

Obecnie do sądu we Frankfurcie trafił akt oskarżenia przeciwko 92-letniemu byłemu strażnikowi SS z Auschwitz. O rozpoczęciu postępowania zadecyduje sąd dla nieletnich w Hanau, ponieważ mężczyzna ten w chwili popełnienia zarzucanych mu czynów był osobą młodocianą. Prawo karne dla nieletnich wysuwa na pierwszy plan kwestie wychowawcze i oddziaływanie na młodego człowieka.

Justitia nadal drży.

...

Szczerze sie przyznal? Czy to byly kombinacje adwokatow zeby zmniejszyc kare?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:46, 17 Sie 2015    Temat postu:

Der Spiegel

W chińskiej pułapce

- AFP

Niemiecki przemysł przez lata osiągał rekordowe zyski dzięki niezwykłej prosperity w Chinach. Dopiero teraz firmy dostrzegają, jak bardzo uzależniły się od tamtejszej gospodarki i w jak wielką wpadły pułapkę.

Kiedy firmowy samolot wylądował na lotnisku Brunszwik-Wolfsburg, Martnin Winterkorn, szef Volkswagena, wciąż jeszcze był zły. Wracał z Chin, jednego z najważniejszych rynków swego koncernu, i przywoził stamtąd same złe wiadomości.
REKLAMA


Wiedział wprawdzie, że wyniki są kiepskie, że Volkswagen po raz pierwszy od dziesięciu lat nie jest w stanie zwiększyć zbytu, że ma do czynienia już nie ze stagnacją, lecz prawdziwym załamaniem. W czerwcu koncern sprzedał w Chinach o 22 procent mniej samochodów niż w tym samym miesiącu ubiegłego roku. Jego spółce-córce Audi też nie wiodło się wiele lepiej – tu spadek wyniósł 5,8 procenta.

Ale tego, że chińscy menedżerowie przyjmują zaistniałą sytuację, jak gdyby było to nieuniknione prawo natury, Winterkorn zrozumieć nie potrafi. Trend rynkowy to jedno – stwierdził szef Volkswagena – ”ale co mamy zrobić, żeby go zmienić? Nie możemy przecież bezczynnie się temu przyglądać”.

Co trzecie auto sprzedawane przez koncern pod marką Volkswagen, Audi, Škoda, Porsche, Bentley i Lamborghini znajduje odbiorcę w Chinach. Tamtejsi klienci kupują przede wszystkim drogie modele, takie jak Audi A8, Porsche Panamera czy Bentley Mulsanne. Dzięki interesom z Chinami koncern osiąga, według wyliczeń eksperta branży motoryzacyjnej Arndta Ellinghorsta z firmy analitycznej Evercore ISI, ponad 60 procent całego swojego zysku netto.

W zarządzie koncernu trwa obecnie dyskusja: czy mamy tu do czynienia jedynie z krótkotrwałą zapaścią, czy też jest to na razie koniec rozwoju? Czy spadek sprzedaży w Chinach zastopuje Volkswagena – a może rzeczywiście winna jest jedynie niewłaściwa strategia?

Tego rodzaju debaty prowadzone są w tej chwili nie tylko w Wolfsburgu. Również w drugiej wzorcowej niemieckiej branży – przemyśle maszyn i urządzeń – wielu przedsiębiorców odczuwa niepokój. W zeszłym roku odnotowali wzrost sprzedaży w Chinach o 3,8 procenta, obecnie zaś zapanowała stagnacja. – Aktualnie poruszamy się po linii zerowej – mówi Ulrich Ackermann ze związku branżowego. Poszczególne segmenty wprawdzie szybko rosną, mimo to jednak ”nie jest już tak, jak w ubiegłych latach”.

Chiny słabną – i jest to całkiem nowe doświadczenie dla obu wiodących gałęzi niemieckiego przemysłu. Przez ponad dwadzieścia lat stale osiągały one rekordowe wyniki. "Go east" – tak brzmiało hasło konstruktorów maszyn i producentów samochodów. Dzisiaj w Chinach działa ponad 5 tysięcy niemieckich firm. Niektóre postawiły na ten kraj niemal wszystko, ignorując fakt, że na świecie są również inne, choć nie tak wielkie regiony wzrostu, jak Indonezja. Meksyk czy Turcja.

Niemal z niczego owa republika ludowa wyrosła na najważniejszego partnera handlowego poza obrębem Europy, w ciągu dziesięciu lat obroty zwiększyły się niemal trzykrotnie. Biznes z Chinami po 2007 roku przyczynił się krok po kroku do wzrostu gospodarki Niemiec o 0,5 punktu procentowego – szacuje Mercator Institute for China Studies (Merics) w Berlinie. Jednym słowem – jest bardzo wiele do stracenia.

Ostatni krach na giełdzie i utrzymujące się osłabienie rynku nieruchomości pokazują, że również w Chinach nie można liczyć na stały wzrost. ”Z powodu ogromnego zwiększenia się zadłużenia wewnętrznego” występuje „zwiększona podatność na zakłócenia chińskiej gospodarki” – ostrzega Niemiecki Bank Federalny. Według analizy banku centralnego problemy w sektorze finansowym mogą przenieść się również do realnej gospodarki, a ich skutki będzie można zauważyć także w Niemczech.

Dyrektor Mericsa Sebastian Heilmann znalazł trafne określenie dla sytuacji, w jakiej obecnie znalazły się Niemcy. Siedzą w indyczej pułapce – mówi. Podobnie jak indyk, którego codziennie karmi rolnik, również niemiecki przemysł czuje się bezpiecznie w złudnej pewności, że wszystko to będzie trwać nadal. Pewnego dnia jednak ptak ląduje na talerzu. Niektóre firmy nie są przygotowane na nagle zmiany – ostrzega Heilmann. – Musimy nastawić się na to, że kiedyś może nastąpić krach.

Szczególnie wrażliwy jest przemysł samochodowy. Nigdzie indziej Volkswagen, Audi czy BMW nie sprzedaje więcej aut niż w Chinach, osiągając w tym kraju ważną część swoich zysków. Szefowie koncernów robią się więc nerwowi, zwlekają z inwestycjami, niektórzy zmniejszają moce produkcyjne. BMW na przykład zdecydowały się obniżyć produkcję w Chinach o 10 tysięcy pojazdów.
Powodzenie na chińskim rynku zadecyduje o przyszłości ThyssenKrupp?

W Volkswagenie jednak za pomocą takich stosunkowo niewielkich korekt nie da się nic zdziałać. Koncern ten jest tak bardzo zależny od biznesu w Chinach, jak żaden inny w Niemczech.

– Chiński rynek dojrzewa i rośnie już nie tak dynamicznie, jak dotychczas – przyznaje Martin Winterkorn. Szef Volkswagena w swoich planach liczy jednak na dalszy wzrost. Jego firma zamierza wraz ze swoimi partnerami nadal inwestować w tym kraju. Chce otworzyć tam pięć nowych fabryk i zwiększyć produkcję z trzech do pięciu milionów samochodów, choć w tej chwili nie jest w stanie sprzedać nawet obecnej liczby.

Winę za to ponosi również złe zarzadzanie w Wolfsburgu. – Przy planowaniu produkcji nie zauważono ważnego trendu na chińskim rynku – uważa analityk Ellinghorst. Chińczycy chętnie kupują kompaktowe samochody terenowe w przystępnej cenie. Volkswagen nie ma jednak w swojej ofercie takich modeli. Zarząd po trwającej przez wiele lat dyskusji zgodził się wprawdzie na produkcję takiego ”budget car”, ale pojawi się on na rynku dopiero za trzy lata. Dla koncernu oznacza to długi okres posuchy.

Menedżerowie Volkswagena w Chinach przeprowadzają analizy mające odpowiedzieć na pytanie, czy w tamtejszych fabrykach nie należałoby prowadzić produkcji jedynie przez 270 dni w roku, zamiast, jak dotychczas, przez trzysta. – To nie wystarczy – stwierdził Winterkorn podczas swojej inspekcji w Chinach. Oczekuje większej elastyczności, na przykład programów zbytu dla handlowców. Ale widzi jedynie rozpieszczony przez długoletni wzrost sposób zarządzania, który teraz, gdy na rynek stał się trudniejszy, niemal zastygł w szoku.

Koncern nie może sobie na to pozwolić. Gdy stopnieją zyski w Chinach, ucierpi na tym całe przedsiębiorstwo, a także ogromna liczba jego kooperantów. Jeśli pojawią się problemy, oni odczują je jako pierwsi. ThyssenKrupp w swoich zakładach w Dalian, mieście położonym o godzinę lotu samolotem od Pekinu, produkuje wały korbowe. Z powodu problemów u niemieckich odbiorców chciałby jeszcze bardziej intensywnie wejść w interes z chińskimi producentami. To jednak nie wystarczy, żeby zniwelować spadek – mówi wysoki rangą menedżer.

Również inny priorytetowy biznes koncernu ThyssenKrupp – sprzedaż ruchomych schodów i wind – przeżywa stagnację. Tu daje się zauważyć załamanie chińskiego rynku nieruchomości. Firma z Essen zaledwie dwa lata temu mocno rozbudowała swój zakład w pobliżu Szanghaju, by sprostać rosnącemu popytowi. W dwóch potężnych betonowych wieżach, wysokich jak kościelne, testowane są kabiny wind. ThyssenKrupp dostarczył wyposażenie do prestiżowych budowli, takich jak 492-metrowe Shanghai World Financial Center czy Olympic Park Observation Tower w Pekinie.

Na razie zyski osiągane w Chinach nie są jeszcze powodem do niepokoju – twierdzi kierownictwo. Stawka jest jednak wysoka. Szef koncernu Heinrich Hiesinger nastawił produkcję na Chiny i pomimo finansowych trudności inwestuje wiele w zakłady i urządzenia w tym kraju. W ciągu ostatnich czterech lat przeznaczył na ten cel grubo ponad 400 milionów ero. Powodzenie na chińskim rynku zadecyduje o przyszłości ThyssenKrupp.

Podobnie wygląda obecnie sytuacja w wielu koncernach w Niemczech. Według wyliczeń firmy doradczej EAC dziesięć wielkich niemieckich firm właśnie w Chinach osiąga jedną siódmą swoich obrotów. Do owego trendu przyłączyło się również sporo firm średniej wielkości, które musza teraz przyzwyczaić się do nowych warunków. I do nowej konkurencji. – Wzmaga się nacisk ze strony chińskich rywali – mówi doradczyni z EAC Daniela Bartscher-Herold.

Na przykład monachijska firma Giesecke & Devrient, znana z drukowania pieniędzy, która od ponad dwudziestu lat działa w Chinach, była niegdyś jedyną na tym rynku i odpowiednio do tego rosły jej zyski. Teraz jest zupełnie inaczej – zauważa Stefan Rosenbohm, dyrektor finansowy w Shenzhen. Trzeba ostro liczyć, bo liczba rywali znacznie wzrosła. – Teraz są tu już wszyscy.

Konkurencja staje się zacięta, zwłaszcza że Chińczycy nadrabiają zapóźnienia technologiczne. W produkcji samochodów, samolotów czy lekarstw nadal przodują firmy zachodnie. Inaczej jednak sprawa wygląda w przypadku artykułów elektronicznych, takich jak smartfony, czy w oprogramowaniu – tutaj chińscy producenci dotrzymują kroku lub są nawet bardziej zaawansowani. W energetyce słonecznej już przejęli prowadzenie, spychając na margines firmy niemieckie.

Pekińskie ministerstwo nauki wyznaczyło konkretny cel: pod koniec roku miejscowi konstruktorzy maszyn mają opanować 45 procent technologii. – Politycy wymienili dokładnie, jakie rodzaje maszyn są potrzebne – mówi doradczyni Bartscher-Herold.
Nikt nie może już pominąć tego rynku

W równie systematyczny sposób Chińczycy rozwijają rynek pociągów szybkobieżnych. Najpierw tamtejsi producenci podpatrzyli sporo od swoich partnerów zagranicznych, w tym od Siemensa. Teraz sami są gotowi do najwyższych osiągnięć. Stworzyli specjalne wagony do szybkich pociągów, które wytrzymują ogromne wahania temperatur na długich trasach. Produkty przemysłu kolejowego mają znaleźć zastosowanie również poza granicami republiki ludowej. Trwają już rozmowy z 28 państwami – informuje najnowszy raport amerykańskiej firmy konsultingowej McKinsey.

Doradcy zbadali 20 tysięcy chińskich zakładów pod kątem ich innowacyjności. Dawniej kraj ten ”jak gąbka” wysysał technologie z zagranicy, teraz zaś nastąpił kolejny krok: rozwój własnych idei. ”Chiny mają potencjał, by stać się globalnym przywódcą w dziedzinie innowacji” – brzmi wniosek z owych badań.

Im lepiej kraj ten rozwinie się ekonomicznie, tym bardziej zmniejszy się jednak jego przewaga kosztów wobec Europy. Od 2010 roku chińskie pensje wzrastały co roku średnio o jedenaście procent. Równie gwałtownie rosły wydatki osobowe – zauważa Jörg Westphal, członek zarządu produkującej telewizory firmy Schüco z Bielefeld. – Mógłbym już niemal pozwolić sobie na zatrudnianie pracowników z Niemiec – stwierdza.

Zwłaszcza w takich metropoliach, jak Pekin i Szanghaj, zarobki wciąż idą w górę. Pewien doradca przedsiębiorstw opowiadał niedawno o sekretarce ze znajomością chińskiego i niemieckiego, która zażądała w przeliczeniu 2500 euro netto miesięcznie oraz dodatku na budowę domu i szkołę dla dziecka. Niewielka firma nie miała takich możliwości, przelicytował ją Volkswagen.

To pokazuje, że warunki w Chinach uległy gruntownej zmianie – dlatego też niektóre firmy korygują swoją dotychczasowa strategię. HeidelbergCement zamierza w większym stopniu wziąć pod uwagę inne rynki. Podczas gdy w Chinach zużycie cementu przekroczyło już punkt szczytowy, w Indonezji pozostaje jeszcze spore pole do działania.

Również ThyssenKrupp dopasowuje się do nowej sytuacji, zmieniając dotychczasowy kurs w polityce personalnej: poszukuje innego rodzaju kadry zarządzającej. Do tej pory ów stalowy koncern zatrudniał menedżerów, którzy odpowiadali za rozwój i ekspansję, przedsiębiorców, jakich można znaleźć w USA. Teraz natomiast potrzebni są ludzie nastawieni na wydajność, oszczędność i produktywność – typ niemieckiego menedżera. Tego rodzaju umiejętności są teraz w Chinach bardziej istotne.

Tak oto niemieccy biznesmeni zostali więźniami chińskiej przygody, w jaką rzucili się przed wielu laty. Niektórzy najchętniej by się teraz wycofali, lecz znaczenie tego rynku jest tak wielkie, że nie mogą już z niego zrezygnować.

– Żaden z krajów sąsiadujących z Chinami nie ma nawet w przybliżeniu takiego potencjału – mówi Stephan Luerssen, dyrektor finansowy firmy Bitzer wytwarzającej urządzenia chłodzące. Na przykład w Indiach produkuje się rocznie około 20 tysięcy autobusów, w Chinach zaś blisko 150 tysięcy, z czego 90 tysięcy wyposażonych jest w klimatyzację.

Nikt nie może już pominąć tego rynku. Ale ten, kto tam jest, musi – inaczej niż dotąd – liczyć się również z możliwością porażki. Owa niepewność to część ”nowej normalności”, o jakiej często mówi się obecnie w Chinach. Parabanki, bańka nieruchomościowa, góra firmowych długów – wszędzie czai się koniunkturalne ryzyko.

Choćby dlatego kraj ten w przyszłości nie będzie już pełnić roli ratownika, jak było to podczas kryzysu finansowego przed siedmiu laty. Wtedy Niemcy dzięki eksportowi swoich towarów na Daleki Wschód mogły uniknąć recesji. – Dostarczaliśmy dokładnie to, czego potrzebowali Chińczycy: maszyny i symbole statusu – mówi szef firmy Merics Sebastian Heilmann.

Drugi raz coś takiego już się nie uda. Kiedyś wprawdzie znowu pojawi się kryzys, ale wtedy nie będzie już drugich Chin.

Frank Dohmen, Dietmar Hawranek, Alexander Jung, Bernhard Zand

...

Gdzie zlo tam Niemcy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:30, 08 Wrz 2015    Temat postu:

Unikatowe znalezisko w stolicy. Wydobyto 350 butli z okresu I wojny światowej
Piotr Halicki
Dziennikarz Onetu

W Forcie Chrzanów znaleziono ponad 350 zabytkowych butli z czasów I wojny światowej - fot. Mazowiecki Urząd Wojewódzki / Materiały prasowe

To prawdopodobnie używane 100 lat temu pojemniki na bojowe środki trujące. W warszawskim Forcie Chrzanów znaleziono dużą liczbę butli pochodzących z czasów I wojny światowej. Wszystkie zostały już wydobyte. Większość trafiła do Muzeum Wojska Polskiego. – To unikatowe odkrycie – zapewniają służby.

Historyczne obiekty zostały znalezione wiosną tego roku. - Dokonane przez nieuprawnione osoby wykopaliska w Forcie Chrzanów odsłoniły początkowo około 20 metalowych butli w różnym stanie. Po wizji lokalnej, dokonanej przez służby wojewody mazowieckiego, odgrodzono teren wzdłuż ulicy Kopalnianej, do czasu całkowitego wydobycia butli. Akcja była prowadzona w ścisłym porozumieniu z konserwatorem zabytków, aby szanse na zachowanie ich do celów muzealnych były jak największe – poinformowała Onet Ivetta Biały, rzeczniczka wojewody mazowieckiego.
REKLAMA


W trakcie prac służby przestrzegały wszystkich procedur, aby zapewnić bezpieczeństwo okolicznym mieszkańcom. Od końca marca do końca sierpnia teren był zabezpieczony. Prace były prowadzone pod kierownictwem Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, a działania koordynował wojewoda mazowiecki. Teren fortu jest pod ochroną konserwatora zabytków. Użytkowany jest obecnie przez prywatnego dewelopera.

Wszystkie butle zostały już wydobyte. 335 rozszczelnionych, czyli bezpiecznych, zostało przewiezionych do Muzeum Wojska Polskiego. Natomiast 17 szczelnych butli zostało zabranych przez wojsko. Konieczne będzie sprawdzenie ich zawartości. Pojemniki mogły być wykorzystywane w 1915 roku do działań wojennych.

Dokładne oględziny, które zostaną teraz przeprowadzone, pozwolą określić właściwy sposób konserwacji obiektów, a następnie udostępnienie ich zwiedzającym MWP. - Odkrycie jest unikatowe. W polskich muzeach nie ma pojemników na bojowe środki trujące z I wojny światowej – tłumaczy Ivetta Biały.
f880ac92-fe50-43b3-bd7a-8f6525e850bd W Forcie Chrzanów znaleziono ponad 350 zabytkowych butli z czasów I wojny światowej - Materiały prasowe
W Forcie Chrzanów znaleziono ponad 350 zabytkowych butli z czasów I wojny światowej

Wszystkie prace w Forcie Chrzanów zostały już zakończone. Jego teren nie jest skażony. Saperzy nie wykryli pod ziemią więcej przedmiotów.

Służby wojewody przypominają, że zgodnie z Ustawą o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami, każdy, kto bez pozwolenia poszukuje ukrytych lub porzuconych zabytków, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny. Może narażać też siebie i innych na niebezpieczeństwo, jak to miało miejsce w przypadku znaleziska w Forcie Chrzanów. W razie przypadkowego znalezienia przedmiotu, który może być zabytkiem archeologicznym, należy niezwłocznie zawiadomić konserwatora zabytków.

...

Niemiecki wklad w cywilizacje. To Niemcy sa wynalazcami trucia na wojnie. Oczywiscie tylko kraj wysokiej techniki byl w stanie sobie z tym poradzic...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:20, 24 Lis 2015    Temat postu:

Kaliningrad otwiera się na turystów i dawne tradycje wschodniopruskie

Panorama Kaliningradu - Thinkstock

W jednej z galerii w Kaliningradzie otwarto nietypową wystawę - na marcepanowej masie malowane są dawne widoki miasta. Wystawa - jak informują lokalne gazety - ma służyć przypominaniu miasta, którego dziś nie ma i jego dawnych tradycji cukierniczych.

Czołowa gazeta Kaliningradu - "Kaliningradzka prawda" - poinformowała, że wystawa "Słodki Królewiec" ma przypominać "słodkie oblicza przedwojennego Królewca. Miasta tajemniczego, którego dziś już nie ma. Z jego cudem ocalonymi kościołami, bramami i mostami". Na wystawę składają się widokówki dawnego Królewca namalowane na masie marcepanowej. Wystawie towarzyszą też warsztaty malowania na marcepanie.
REKLAMA


"Kaliningradzka prawda" poinformowała, że prace nad wystawą rozpoczęły się w 2013 roku, a niektóre z prezentowanych na niej "słodkich widokówek" były wcześniej pokazywane na wystawach w całej Rosji.

Informacji o wystawie towarzyszy także wzmianka o tym, że marcepan gościł w Królewcu od czasów średniowiecza, a pierwsza fabryka marcepanu powstała w mieście w 1809 roku. Marcepan miał być ulubionym przysmakiem mieszkańców, a marcepanowe wyroby - najlepszą pamiątką z Królewca.

Od kilku lat Rosjanie coraz śmielej nawiązują do przedwojennych tradycji Kaliningradu, który przed wojną był stolicą Prus Wschodnich i nosił miano Królewca. Z inicjatywy rodziny Toropowych w 2011 roku powstało muzeum marcepanu, ale nie ma ono swojej stałej siedziby ani wystawy, tylko czasami prezentuje marcepanowe rarytasy, korzystając z gościnności innych muzeów, czy galerii.

W Kaliningradzie i obwodzie (zwłaszcza nadmorskich kurortach) można też kupić pocztówki z dawnymi widokami Królewca, czy pamiątkowe magnesy. Wiele z nich jest podpisanych "Królewiec" lub "Keningsberg" (niemiecka przedwojenna nazwa miasta).

Nawiązywanie do dawnych tradycji miasta idzie w parze także z otwieraniem się Kalinigradu na turystów. Podczas niedawnej konferencji o małym ruchu granicznym, która odbywała się w Giżycku, minister turystyki obwodu kaliningradzkiego Andriej Jermak przyznał, że rocznie obwód odwiedza ok. miliona turystów, którzy średnio przebywają tam od 3 do 10 dni i wydają w czasie pobytu - w przeliczeniu na złotówki - ok. 2 tys. Jermak podał wówczas, że 87 porc. turystów to Rosjanie, ale w minionym roku do Kaliningradu miało przyjechać 25 tys. Niemców - głównie potomków ludzi, którzy mieszkali w przedwojennych Prusach Wschodnich.

Jermak przyznał też, że do Kaliningradu przyjeżdża w celach turystycznych coraz więcej Chińczyków, którzy są zainteresowani bursztynem. W obwodzie, w mieście Jantarnyj, działa ogromna kopalnia bursztynu, w samym Kalinigradzie działa też bogate w unikatowe eksponaty muzeum bursztynu. Według szacunków pokłady bursztynu w obwodzie kaliningradzkim są największe na świecie.

...

Tylko zeby mi nie powrocil kult prusactwa! Ten ohydny rozdzial historii jest jua SKONCZONY!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:01, 22 Gru 2015    Temat postu:

"Sueddeutsche Zeitung": polityka migracyjna Niemiec niewiarygodna


Niemcy same ponoszą odpowiedzialność za to, że wiele krajów Unii Europejskiej zarzuca im podwójną moralność w polityce migracyjnej - pisze historyk Heinrich August Winkler na łamach dzisiejszego wydania "Sueddeutsche Zeitung".

"Niemiecki apel o solidarność europejską (w kwestii uchodźców) byłby bardziej wiarygodny, gdyby decyzje podejmowane w Berlinie w lecie 2015 roku – rezygnacja z indywidualnego rozpatrywania wniosków uciekinierów z syryjskiej wojny domowej oraz uzgodnione z Wiedniem otwarcie granicy dla uchodźców, którzy utknęli na Węgrzech – były wcześniej uzgodnione z UE" – pisze historyk.
REKLAMA


"Działania (Niemiec) na własną rękę sprawiły, że ich europejscy sąsiedzi stali się nieufni" - stwierdza Winkler, dodając, że jeszcze większy niesmak za granicą wywołują działania niemiecko-austriackie.

Europa stała się dla wielu Niemców po 1945 roku "zastępczą ojczyzną" ze względu na to, że niemiecki agresywny nacjonalizm doprowadził wcześniej do nazistowskiej dyktatury - pisze historyk i przypomina termin ukuty przez jego kolegę po fachu, Karla Dietricha Brachera, który określał RFN mianem "postnarodowej demokracji" wśród państw narodowych.

Republika Bońska (RFN) jako jedyny kraj UE nie była państwem narodowym - przypomina Winkler. Jak zaznacza krytycznie, zachodnioniemieccy intelektualiści wykazywali tendencję do pojmowania przymiotnika "postnarodowy" jako cechy całej epoki i zmierzali do "przezwyciężenia narodów w procesie integracji europejskiej". Poza RFN ta "teologia" znalazła jednak niewielu zwolenników – zauważa Winkler.

"Niemiecka skłonność do patrzenia na Europę przez pryzmat tego, czego w realnie istniejącej Europie nie ma, ciągle istnieje" - pisze historyk. Niebezpieczeństwo tej "niemal religijnej" przesadnej postawy polega na tym, że jest skazane na rozczarowanie. "Wobec skali niemieckich oczekiwań inne kraje nie mogą dotrzymać kroku. Ponieważ Niemcy dają im to odczuć, kraje te czują się moralnie postawione pod pręgierzem" - wyjaśnia Winkler.

Odnosząc się do historycznych analogii, Winkler przypomina słowa biskupa Chartres Johanna von Salisbury z 1160 roku, "Kto uczynił Niemców sędziami narodów", postawione podczas obrad w zdominowanym przez niemiecki episkopat zgromadzeniu kościelnym w Pawii.

Instrumentalizacja Europy do celów narodowych nie jest jedynie niemiecką specyfiką - podkreśla Winkler. Bardzo niemieckie jest natomiast wierzyć w Europę jako "Świat jako wola i przedstawienie" (tytuł dzieła Arthura Schoppenhauera). To, że w polityce migracyjnej niemal wszystkie inne kraje UE mają inne stanowisko niż Niemcy, nie jest dowodem na to, że mają rację. Ale dobrze jest wiedzieć, dlaczego właśnie w tej dziedzinie różnice między partnerami europejskimi są tak duże - pisze.

Winkler należy do najwybitniejszych niemieckich historyków. Jest autorem monografii "Długa droga na Zachód", w której opisał proces wchodzenia RFN do wspólnoty zachodniej. Był głównym mówcą podczas tegorocznego uroczystego posiedzenia Bundestagu z okazji 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej 8 maja. W przemówieniu apelował do Niemców o solidarność z Polską i innymi krajami Europy Środkowej.

...

Niemcy sa egoistycznymi nacjonalistami. Rury sa przeciez tylko dla nich. Innym szkodza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy