Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Polscy męczennicy z Peru !

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiara Ojców Naszych
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133602
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:36, 19 Sty 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Relikwie Polaków trafią do sanktuarium w Rzymie
Relikwie Polaków trafią do sanktuarium w Rzymie

Dzisiaj, 19 stycznia (11:25)

Do sanktuarium męczenników XX i XXI wieku w rzymskiej bazylice św. Bartłomieja na wyspie Tyberyjskiej trafią w czwartek relikwie pierwszych polskich Błogosławionych Misjonarzy-Męczenników: koszula koloratkowa bł. Zbigniewa Strzałkowskiego i sandały bł. Michała Tomaszka. Uroczystość odbędzie się w obecności wyższych przełożonych (prowincjałów, kustoszów) i sekretarzy prowincji zakonu franciszkanów ze wszystkich kontynentów.
Sandały bł. Michała Tomaszka
/OO Franciszkanie /

Po raz pierwszy mieszkańcy Włoch będą mieli też możliwość otrzymania obrazków Błogosławionych z ich relikwiami II stopnia (cząstki ubrań) oraz obrazki z modlitwą papieża Franciszka o pokój i zachowanie od terroryzmu za ich przyczyną. W tym czasie każdy będzie mógł również nabyć różańce z relikwiami oraz materiały informacyjne o ich życiu, działalności i męczeństwie (książki, filmy i foldery).

W sanktuarium męczenników XX i XXI wieku w Rzymie znajdują się relikwie chrześcijan z całego świata, którzy w czasach współczesnych oddali życie za Chrystusa. Są również pamiątki po nich - rzeczy których używali.

Spośród polskich męczenników są już tam m.in. św. Maksymilian Maria Kolbe i bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Teraz dołączą do nich Błogosławieni Misjonarze-Męczennicy: Zbigniew Strzałkowski i Michał Tomaszek.

Polscy franciszkanie zginęli śmiercią męczeńską w Pariacoto w Peru w 1991 r., a w roku 2015 zostali wyniesieni na ołtarze - beatyfikowani.

..

Chluba i chwala.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133602
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:00, 05 Mar 2017    Temat postu:

gosc.pl → Wiadomości → Matka męczennika: Czuję tylko przebaczenie
Matka męczennika: Czuję tylko przebaczenie
KAI
dodane 05.03.2017 18:03

Relikwie ojców męczenników z Pariacoto - o. Michała Tomaszka o. Zbigniewa Strzałkowskiego w kościele pw. św. Jana Chrzciciela w Legnicy.
Jędrzej Rams /Foto Gość


- Życzę każdemu, żeby umiał przebaczyć, bo jak się żyje z darem przebaczenia, to się żyje piękną miłością – powiedziała Radiu Watykańskiemu Franciszka Strzałkowska, matka franciszkanina o. Zbigniewa Strzałkowskiego, męczennika z Peru.

O. Strzałkowski w 1991 r. został zabity w Peru przez terrorystów wraz ze swym współbratem o. Michałem Tomaszkiem. Dwa lata temu papież Franciszek ogłosił ich błogosławionymi.



RV: Chcę zapytać o czas, kiedy Pani wyszła za mąż. Jak wtedy żyliście?

- W biedzie i to dość dużej. Ale żyliśmy i zgadzaliśmy się, i przeżyliśmy sześćdziesiąt lat…

RV: Co dzisiaj chcielibyście przekazać młodym, małżeństwom?

- Żeby się po prostu zgadzali, żeby żyli tak, jak Pan Bóg przykazał, jak przysięgę składali na ślubie. A nie tak, że jak coś jest źle, to każdy idzie w inną stronę.

RV: Warto być wiernym w małżeństwie?

- Warto. I tylko tak trzeba. Przeżyliśmy z mężem sześćdziesiąt lat. Czasem się pokłóciliśmy. Ale tak żebyśmy się rozchodzili, to nigdy nie było. Małżeństwo zawiera w sobie też dni, kiedy trzeba się i pokłócić, ale nie można się złościć. I nie trzeba.

RV: Pamięta pani moment, kiedy Zbyszek przyszedł na świat?

- Zbyszek był trzeci. Najpierw byli Bogdan i Andrzej. Pamiętam. Jak chciał iść do seminarium, to ja chciałam, żeby poszedł tu, do Tarnowa, bo był u nas ksiądz, który tam uczył. Zbyszek powiedział, że jak nie pójdzie do franciszkanów, to nigdzie nie pójdzie. Powiedziałam mu, żeby robił jak chce, żeby później na mnie nie narzekał, że sam chciał inaczej.

RV: Pani nigdy nie wymuszała na nim powołania?

- Nie, to nie było wymuszone. Tak, jak sam powiedział: jak nie pójdzie do franciszkanów, to nie pójdzie nigdzie. Po tym, jak skończył technikum, dwa lata jeszcze pracował. On był taki, że kościół bardzo lubił. Do kościoła chodził bardzo chętnie, był ministrantem, potem był lektorem. Cieszyłam się, że w rodzinie będzie kapłan. Ja się modliłam za niego, żeby wszystko jakoś szczęśliwie poszło.

RV: Czy spodziewała się Pani, że podejmie decyzję o wyjeździe z Polski na misje?

- On o tym stale mówił. Misje mu się zawsze podobały. Jeszcze nie był w seminarium, ale już stale jakieś książki misyjne czytał, skądś on to wydobywał. Tej misji w Peru się bałam. Słychać było, że zabijają, więc się bałam.

RV: Czyli matczyne serce czuło jakiś lęk?

- Tak. Zawsze myślę: to co się stało, to się stało. Przykro mi bardzo, ale wola Boża się stała. Gdy usłyszałam o ich śmierci, to było straszne. Ale co było zrobić? Trzeba było się z losem pogodzić. Modliłam się zawsze i teraz też się modlę. Stała się wola Boża.

RV: W filmie „Życia nie można zmarnować” powiedziała Pani piękne zdanie, że to Pan Bóg dał dar przebaczenia…

- Zawsze myślę: „Niech im Pan Bóg daruje”. Ja się zgodziłam z wszystkim, a jak ich Pan Bóg osądzi, to już nie moja sprawa.

RV: Czy czuje Pani obecność syna? Pomaga?

- Jak nie śpię w nocy, to nie mam żadnej innej myśli, tylko to. Chciałabym zobaczyć, jak on wygląda teraz. To jest głupota, no nie?

RV: Wcale nie. Przyjdzie taki moment, że się spotkacie i będziecie się cieszyć znowu razem.

- Ja nie wiem, czy to przyjdzie, czy ja sobie na to zasłużę.

RV: Doznała Pani jakiejś łaski za przyczyną syna?

- Bolą mnie nogi. I jak już mi bardzo to dolega to się modlę, mam też obrazki z relikwiami. Zdaje mi się, że jakąś ulgę jednak mam. Modlę się za jego wstawiennictwem. Ufam w tej modlitwie, że się spełni. Ale nie mam wielkich wymagań, tylko jak wola Boża.

RV: A jak się czuje matka świętego? Bo jakby nie było Pani nią jest...

- Całkiem normalnie. Nie widzę nic nadzwyczajnego. Czasem myślę, że sobie przecież na to nie zasłużyłam.

RV: Ojciec Zbigniew w całym świecie wyprasza wiele łask, cudów dla wielu ludzi...

- Daj Boże, żeby jak najwięcej mógł tych łask wyprosić.

RV: Dzisiaj, w czasach terroryzmu, ginie dużo ludzi. Jak się rozmawia z rodzinami, które straciły syna, ojca, największym problemem jest dar przebaczenia. Czy mogłaby Pani dać jakąś receptę, co jest najważniejsze w przebaczaniu?

- Trzeba się pogodzić z losem i trzeba po prostu przebaczyć. Nie życzę nikomu nic złego, nawet tym zabójcom. Niech się dzieje wola Boża, niech ich Pan Bóg osądzi. Można tak zrobić. Nigdy nie życzyłam zabójcom źle i nie życzę. Niech Pan Bóg osądzi to wszystko, tak jak jest w oczach Bożych.

RV: Takie to wszystko proste...

- Proste, proste. Nie czuję żadnej złości do nikogo.

RV: To są tzw. relikwie pierwszego stopnia, czyli ich ciało. Jak się czuje Pani trzymając w dłoniach cząstkę swojego syna?

- Ja nie mogę tego wszystkiego pojąć, bo ja jestem już za stara. Daj Boże, żeby, jak ludzie proszą, coś wyprosił. Bo od niego to nie zależy, tylko od Pana Boga.

RV: A jak był w domu, to okazywał chęć do tego, by pomagać, leczyć ludzi?

- Pewnie, że tak. Tu była taka starsza kobieta, Curyłowa się nazywała. Chodziła od autobusu z Tarnowca jeszcze, bo do Zawady autobusy wówczas nie jeździły. On chodził wtedy do szkoły. A ona, to już była staruszka, już nie mogła chodzić i siadała co kawałek, i zakupy stawiała koło siebie na gościńcu. Chłopaczyska szli i śmiali się z niej, a on podobno podszedł, wziął ją pod rękę, te zakupy wziął i do domu odprowadził. Kawałek drogi było. Ale on tak pomóc lubił.

RV: I tak to życie zleciało…

- Tak zleciało. Szybko. Bardzo szybko.

RV: A jak się Pani czuła mając tylko synów?

- Nigdy nie miałam o to pretensji. Trzech ich było, ale wszyscy byli dobrzy. Wszyscy byli ministrantami, potem dwóch, Bogdan i Zbyszek zostali lektorami. Wszyscy byli dobrzy. Nie było z nimi żadnych kłopotów ani w szkole, ani w kościele. Nigdzie. Zgodne były dzieci. Nie można narzekać. Jak chodzili do szkoły średniej, to religia nie była w szkole, tylko osobno w kościele. I nigdy nie było tak, żeby nie poszli. Organizowane były wówczas czyny społeczne. Stale musieli w szkole odrabiać. Brali ich na czyn, gdzieś do kiosków sprzątać, zamki naprawiać. To było zawsze w niedzielę. Dwie, trzy niedziele był na tych czynach społecznych, aż w końcu nie pozwoliłam mu iść. Niedziela to jest niedziela, a nie żeby na czyny chodzić. No to znowu do szkoły dostałam wezwanie. Byłam ja, było z dziesięcioro innych rodziców. Poszłam sobie siąść do ostatniej ławki i chciałam słuchać, co mówią inni rodzice. A oni, że wszystkie dzieci były chore… Przyszło w końcu na mnie. To wstałam i mówię, że ja jestem wierząca i praktykująca, i uważam, że czyn nie powinien odbywać się w niedzielę. W powszedni dzień, a nie w niedzielę. Niedziela, jak uważam, jest na to, żeby iść do kościoła, odpocząć, przygotować się do szkoły na poniedziałek. I nie było już potem czynów w niedzielę.

RV: Czy z tego powodu Zbyszek miał jakieś problemy w szkole?

- Nie. Nie powiedzieli o tym dalej. Profesorowie go lubili i nie donieśli. Gdyby powiedzieli, może by i wyrzucili. Potem chcieli, żeby zapisał się do partii, mówiąc, że na jakie studia będzie chciał iść, to bez egzaminów pójdzie, bo się uczył dobrze. Ale się nie zapisał. Powiedział, że tatuś nie należy do partii, mamusia też nie należy, on też nie będzie należał. Nie zapisał się. A mówili, na jaki kierunek będzie chciał. Że na lekarza pójdzie bez egzaminu…

RV: Czyli miał swoje zasady. Nie sprzedał się tak łatwo. Później pozwoliło mu to w Peru stanąć w prawdzie wobec terrorystów, którzy w ten sam sposób się zachowywali...

- Tak było. Czasem coś powiedział, na komunę to był zły. My w domu też komuny nie popieraliśmy. Jak zdawali egzaminy końcowe w szkole, to byli powyznaczani uczniowie. On codziennie szedł, choć nie było jeszcze jego terminu. Tak byle jak ubrał się, ale czysto. „To po co przychodzisz” – mówili mu. „Pomagać kolegom” – odpowiadał. Nareszcie go wzięli na egzamin tak jak stał. I zdał. A z języka polskiego to potem mówiła profesorka, że było lepiej jak na bardzo dobry napisane. A ile brat ma lat?

RV: W tym roku dokładnie pięćdziesiąt.

- To młody jeszcze.

RV: Młody. Takie to wszystko proste.

- Proste, proste. Pozdrawiam wszystkich. Nie czuję żadnego żalu w sercu dla morderców, tylko przebaczenie. I życzę każdemu, żeby umiał przebaczyć, bo jak się żyje z darem przebaczenia, to się żyje piękną miłością.

Rozmawiał br. Jan Hruszowiec OFM Conv.

...

Wspaniali ludzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133602
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:35, 08 Cze 2017    Temat postu:

RMF 24
Opinie
Mission possible, czyli franciszkańskie szlaki
Mission possible, czyli franciszkańskie szlaki
Autor: Bogdan Zalewski

Wczoraj, 7 czerwca (21:11)


Ile ukrytych treści może zawierać dziennikarska depesza! Taka myśl pojawiła się w mojej głowie, budząc jednocześnie liczne obrazy, dźwięki, smaki, zapachy oraz żywe emocje w sercu. Na skrzynkę mailową otrzymałem informację, napisaną suchym, obiektywnym stylem, charakterystycznym dla komunikatów prasowych. Autorem był ojciec Jan Maria Szewek, franciszkanin, z którym mam bliski kontakt od lat.
W środę 7 czerwca o godz. 16.30 w Bazylice Franciszkanów w Krakowie odbędą się centralne obchody ku czci Błogosławionych Misjonarzy-Męczenników: Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka. Po raz pierwszy uroczystościom przewodniczyć będzie ordynariusz diecezji Chimbote w Peru, na terenie której ćwierć wieku temu franciszkanie posługiwali i ponieśli śmierć męczeńską. Arcybiskup Ángel Francisco Simón Piorno zwiedzi również franciszkańskie seminarium, w którym Błogosławieni przez sześć lat przygotowywali się do posługi misyjnej. Na zakończenie Eucharystii ordynariusz krakowskich franciszkanów o. Marian Gołąb pośle trzech braci na misje - dwóch do Uzbekistanu i jednego na Ukrainę.
Informacja przesłana przez ojca Jana Marię Szewka

Ojciec Jan Maria Szewek - krakowski franciszkanin- jest wykształconym dziennikarzem, więc trzyma się zawsze żurnalistycznych kanonów. Podziwiam jego aktywność, znajomość tematów i techniczną biegłość. Jak rasowy reporter natychmiast uzupełnił tę depeszę na Twitterze.

Byłem w peruwiańskim Chimbote. Znam to niezwykłe miejsce. Widziałem więc wiem, na czym polega franciszkańska misja w krajach tak odległych od naszej ojczyzny. Kto chce sobie przypomnieć moje peruwiańskie relacje albo pierwszy raz się z nimi zapoznać, polecam:

1. Droga Krzyżowa ::: Szlak Lucyfera

2. Błogosławieni w Peru

3. Drugi Chrystus

A tych, którzy chcą poznać trudy i radości misji w Afryce, polecam książkę ojca Bogusława Dąbrowskiego "Spalić paszport". To znakomita lektura na wakacje, nawet dla tych, którzy nie wierzą w Chrystusa, a więc i w sens ewangelizacji.
Fotografia zamieszczona w książce Bogusława Dąbrowskiego "Spalić paszport. Opowiadania misjonarza z Ugandy"
/Bogusław Dąbrowski /

Mission possible, czyli franciszkańskie szlaki. Bogdan Zalewski rozmawia z o. Bogusławem Dąbrowskim, misjonarzem z Ugandy (1)

Bogdan Zalewski: Moim i Państwa gościem jest franciszkański misjonarz Bogusław Dąbrowski. Pax et Bonum! Pokój i Dobro, ojcze!
Portret Bogusława Dąbrowskiego, zamieszczony w jego książce "Spalić paszport. Opowiadania misjonarza z Ugandy"
/Z archiwum Bogusława Dąbrowskiego /


Bogusław Dąbrowski, OFMConv: Pokój i Dobro!

Przede mną książka "Spalić paszport" - barwny, obfitujący w niesamowite zdarzenia- reportaż z misji w Afryce. Dalego powinienem inaczej ojca przedstawić. "Nze Kalungi Bugusław Ndi muzukuru wa Kasujja Ebusjja, ndi mutabani wa Kalungi Ebusere." Dobrze anonsowałem w języku luganda?

Tylko że ja to powinienem powiedzieć: "Nazywam się Kalungi Bogusław, moim przodkiem jest Kasujja, który mieszkał na ziemi Ebusujja. Jestem teraz synem Kalungiego, który zamieszkuje miejsce zwane Ebusere." To jest mój rodowód, kiedy przyjęto mnie do klanu. Tak się właśnie przedstawiłem królowi plemienia Baganda.

Cała taka genealogia. Drzewo genealogiczne. To dlatego na okładce jest Bogusław Kalungi Dąbrowski?

Tak, ponieważ kilka miesięcy po przybyciu ludzie przyjęli mnie do plemienia Baganda. Misjonarze mają duży autorytet wśród tego plemienia. Zatem zorganizowano po nabożeństwie taką uroczystość. Wszystkie imiona z 52 klanów położono na stoliku pod drzewem. Przyszedłem i wylosowałem sobie właśnie to imię i wówczas mnie przyjęto. To była pierwsza część tego przyjęcia do klanu. Później, za kilka miesięcy, przyjechał przedstawiciel tego klanu, też o imieniu Kalungi, i oficjalnie potwierdził moje klanowe członkostwo.

W książce mamy całą listę tych klanów i okazuje się, że one wszystkie są takie "totemiczne". Mają zwierzęta w swoich "godłach".

Tak, totemami są zwierzęta.

To niech nam teraz ojciec wytłumaczy, jak się w ogóle znalazł w Ugandzie?

Nasza prowincja w 1998 roku otrzymała propozycję założenia nowej misji w Ugandzie. Nasza franciszkańska prowincja jest krakowska, ale na przykład Franciszkanie z Warszawy mają misję w Tanzanii, już wcześniej założoną. Prowincja gdańska ma misję w Kenii. No i chodziło o to, żeby Uganda do tego jeszcze doszła, żebyśmy mogli wspólnie jedną afrykańską prowincję założyć. Myśmy się zgodzili, więc przełożony szukał chętnych. Ja się zgłosiłem, bo czułem ...

Że to jest powołanie?

Zgłosiłem się do wyjazdu jako jeden pierwszych. Pojechał jeszcze ze mną ojciec Stanisław Zagórski, starszy misjonarz, z doświadczeniem 28 lat w Zambii. Też z naszych terenów, z Gorlic pochodzi.

Góral z Gorlic.

Tak, góral. Dużo pomógł. Razem rozpoczynaliśmy tę misję w buszu.

Mówimy o powołaniu duchowym, ale też powołanie budowlańca się bardzo przydało. Tu w książce mamy taką porównawczą fotografię, widok świątyni przed ojca wizytą i po. To jest diametralna różnica.
Fotografia zamieszczona w książce Bogusława Dąbrowskiego "Spalić paszport. Opowiadania misjonarza z Ugandy"
/Bogusław Dąbrowski /

Tak się złożyło, że skończyłem technikum budowlane i rzeczywiście to było bardzo przydatne. Lubię budować. W budownictwie człowiek widzi od razu swoje efekty pracy. Więc ma zaraz satysfakcję. A rzeczywiście udało nam się zbudować i szpital i szkoły. Wygląda to okazale. Bardzo się cieszę z tego.

Ale czasami trzeba tam w Ugandzie uderzać głową w mur, mówiąc tak metaforycznie. Co było na początku największą barierą do pokonania? Język, o którym mówimy, luganda?

Rzeczywiście luganda to jest bardzo duża bariera. A także różne zwyczaje kulturowe, które trzeba dobrze poznać, żeby nie popełniać różnych faux pas.
Fotografia zamieszczona w książce Bogusława Dąbrowskiego "Spalić paszport. Opowiadania misjonarza z Ugandy"
/Bogusław Dąbrowski /

Czyli obca mentalność to też jest mur.

Oczywiście, to jest jedna z podstawowych rzeczy. Oprócz tego klimat.

A propos klimatu i natury... Co było takim najbardziej traumatycznym spotkaniem? Szczur, który przebiegł po ojcu i łapką wybrał w telefonie numer międzynarodowy, czy może krwiożercze mrówki w sutannie podczas Mszy świętej?

Mam lęki przed komarami. One są uzasadnione. To nie są jakieś fobie nerwicowe.

Po prostu malaria.

Tak, byłem 10 razy chory na malarię. Przez 3 ostatnie lata już nie byłem chory, więc się bardzo cieszę. Jednak, kiedy słyszę komary, to mam takie ... nie chciałbym być już chory. Ale pewnie będę.

Wcale się nie dziwię tym lękom. Opatulony w trzy koce, trzęsący się tak, że cały pokój się trząsł razem z ojcem.

Tak to właśnie wygląda. Przeszedłem trzy takie ostre malarie, mózgowe, tak że człowiek jest na granicy śmierci. Na szczęście byłem w szpitalu i podano mi leki. Więc się z tego wychodzi. Jednak najwięcej ludzi na świecie, najwięcej dzieci, umiera na malarię.

Mówimy o lekach, ale chinina powoduje głuchotę.

No, na przykład. Chinina już rzadziej jest stosowana, są już zamienniki. Część z tych ziół się używa w innych lekach. Są jednak medykamenty nowsze. W Afryce stosuje się obecnie szczepionkę, która na razie ma 60% skuteczności. Zobaczymy, jak będzie. Malaria, oprócz AIDS, jest wielkim problemem dla Afryki.

Bardzo się ojciec bał, kiedy ogłuchł od chininy, która była podawana przez kroplówkę?
Fotografia zamieszczona w książce Bogusława Dąbrowskiego "Spalić paszport. Opowiadania misjonarza z Ugandy"
/Z archiwum Bogusława Dąbrowskiego /

Tak, od chininy ogłuchłem. Od innych lekarstw, to znowu chodziłem jak pijany, kiedy byłem chory na brucelozę. Miałem sporo tych różnych doświadczeń z utratą zdrowia. Przez kilka miesięcy cały świat mi się poruszał, bo uszkodzono mi błędnik. Wtedy miałem obawy. Nie mogłem prowadzić samochodu. Nie wiedziałem, czy będę mógł pracować na misji, czy powrócę do zdrowia. Na szczęście wróciłem i cieszę się bardzo z tego.

Z tym samochodem to też były przygody, zwłaszcza z naprawianiem, pokątnym.

Wydawało mi się, że będę mógł oszczędzić, ponieważ wszystkie serwisy są bardzo drogie. Myślałem, że taniej będzie po znajomości. Gdzieś ktoś mi tam powiedział, że w slumsach jest dobry mechanik. Pojechałem do slumsów i... przepłaciłem. Straciłem cały dzień, cały czas pilnowałem, a do tego tam zrobili samochód, że...

...po wyjeździe odpadło koło.

Odpadło koło. Konsekwencje tego były znaczne. Później musiałem jechać do prawdziwego mechanika, serwisowego i zapłacić drugie tyle.

Co tanie, to drogie. A propos chorób, bo tutaj sporo mówiliśmy o malarii, miał ojciec też kontakt z chorymi na trąd. Bardzo się ojciec bał ich dotyku?

Na początek odwiedziliśmy parafianina i nie wiedziałem, że to jest trąd. Mogłem się domyślać. Chociaż wydawało mi się, że w dzisiejszych czasach nie jest problemem trąd w Afryce. Jednak zorientowałem się po ranach, po palcach, których nie było...

Widzimy to na drastycznych fotografiach.

Tak, umieściłem zdjęcia w książce. Byłem potem w szpitalu dla trędowatych, który założyła w latach 50. XX wieku pani doktor Wanda Błeńska, lekarka z Poznania, która 44 lata pracowała w Afryce, żyła tam, prowadziła badania. Ona właściwie wyleczyła wschodnią Afrykę z trądu. Zaleczyła, bo trąd się pojawia. Teraz, kiedy rozmawiałem z jej uczniem, który jest odpowiedzialny za leczenie tej wschodniej, równikowej Afryki, to mówił mi, że jak pani doktor Błeńska przyjechała, to miała 100 przypadków dziennie. A była jedynym lekarzem specjalistą w tej dziedzinie. Obecnie mamy w całej Ugandzie 100 zachorowań na rok.

Mission possible, czyli franciszkańskie szlaki. Bogdan Zalewski rozmawia z o. Bogusławem Dąbrowskim, misjonarzem z Ugandy (2)

Co było dla ojca taką największą pokusa do grzechu? Przepraszam za to intymne pytanie. Czy to był może demon ciekawości historycznej? Bo czytamy w książce "Spalić paszport", że ten demon podszeptywał ojcu do ucha, żeby choć na chwilę skraść z archiwum strzeżone dokumenty na temat historii Ugandy?

Sytuacja była taka. Kiedy byłem w archiwach i tego materiału rzeczywiście dotykałem ... pierwotnego wspaniałego materiału ... dotykałem i wiedziałem, że nie jestem w stanie go metodami, jakimi znałem, opanować. Później kupiłem aparat fotograficzny i zacząłem robić fotografie i powiększać je na komputerze. Z czasem wypracowałem sobie taką metodę. Na początku nie wiedziałem jednak, co robić. Dopiero ktoś później mi podpowiedział ten sposób. Ale najpierw przyszedłem do archiwum i pomyślałem: Boże, jak ja to wszystko wykorzystam? Przecież nie jestem w stanie przez te kilka godzin, które spędzałem w archiwach (a potem jeszcze zmęczony musiałem wrócić do misji) tego wszystkiego przepisać, tego wszystkiego zapamiętać, żeby potem zacytować w pracy. Trzeba przecież podać dokładne cytaty, jakoś to ułożyć.

I pojawiła się pokusa.

Na początku poprosiłem, czy mogą mi te dokumenty udostępnić. Odpowiedzieli, że nie mogą, bo się boją. Niektóre dokumenty były bardzo ważne. Pomyślałem sobie, że wezmę je sobie do domu, potem wrócę na drugi dzień i przyniosę; że nikt mnie może na tym nie przyłapie. Były takie myśli. Jednak nie zrobiłem tego. Później ktoś mi doradził aparat fotograficzny i na tym się oparłem. Fotografowałem teksty, tysiące, tysiące stron. I to przyniosło efekt.

A propos różnych pokus i grzechów, to na pewno w Ugandzie nie grozi grzech nieumiarkowania w jedzeniu i piciu. Często ojciec głodował?
Fotografia zamieszczona w książce Bogusława Dąbrowskiego "Spalić paszport. Opowiadania misjonarza z Ugandy"
/Bogusław Dąbrowski /

Ja nie głodowałem. Było tak, że sobie niedojadałem. W tej chwili nie mamy kucharki, i jest to problem, żeby dobrać kogoś, kto będzie dobrze nam gotował i nauczył się polskich potraw. Ale ja nie głodowałem. Natomiast widziałem głód. Widziałem ludzi, którzy umierają z głodu.

Czasami dzieci mają jedną miseczkę ryżu na dzień.

Dzieci tak mniej więcej tam jedzą. Jeden posiłek dziennie. Jeszcze, żeby to był ryż, to byłoby bardzo dobrze. Często są to niedojrzałe mango. Z drzew je same muszą sobie zrywać. Muszą sobie radzić. To jest bardzo bolesne, kiedy się na to patrzy.

A z piciem był duży problem? Myślę o wodzie.

Z wodą jest problem, oczywiście. Chociaż my, tak prawdę powiedziawszy, trzydzieści-czterdzieści kilometrów od Nilu jesteśmy w linii prostej. To jest dorzecze Nilu. Jednak, żeby dojechać do Nilu, żeby dotrzeć do wody, to trzeba ponad 120 kilometrów jechać. A ludzie nie przejdą przez bagna. Chociaż bagna wyschły i krowy tam się pasą ...

Krowy z wielkimi rogami.

Tak, to jest specyficzny rodzaj krów w tamtym rejonie. Zrobiliśmy tak projekt, że 60 studni żeśmy wyremontowali, oczyścili, część wywiercili. Tak, że to jest duża pomoc dla ludzi. Bo ludzie z bagien biorą wodę, a kiedy bagna wyschną, to rzeczywiście mają problem.

Ale nie samą wodą człowiek żyje. Jest też piwo ... z bananów.

Ale żeby było piwo z bananów, musi być deszcz. Teraz na przykład w Sudanie południowym, oprócz tego, że jest wojna, nie pada. Jeden z dziennikarzy, który odwiedził moją misję niedawno, opowiadał mi, że jest tam klęska. Jeszcze tego WHO nie ogłasza, bo chodzi o badania. Muszą sprawdzić statystyki, ile osób dziennie umiera. Jednak umiera tam wiele osób dzienne.
Fotografia zamieszczona w książce Bogusława Dąbrowskiego "Spalić paszport. Opowiadania misjonarza z Ugandy"
/Bogusław Dąbrowski /

Jak już ojciec wspomniał, Uganda to jest miejsce wojen. Na fotografiach widzimy wraki sowieckich czołgów. Wiele jest w tym państwie takich śladów kolonialnej przeszłości? Nie myślę tylko o tych materialnych śladach.

W tej chwili te materialne ślady się zacierają. Te czołgi zniknęły. Kiedy przyjechałem, to jeszcze je widziałem, teraz ich już nie ma. Są jeszcze oczywiście ludzie okaleczeni po tych wojnach, po wojnie domowej z lat 80. XX w. To była wojna pomiędzy Miltonem Obote a Yoweri Musevenim. Dopiero kilka lat temu uciekł z kolei generał Joseph Kony, który był rebeliantem. Zorganizował sobie wojsko z dzieci. Napadał na szkoły. Chłopców szkolił na "maszyny do zabijania", a dziewczynki sprzedawał do muzułmańskiego Sudanu.

Ksiądz spowiadał takiego chłopca.

O spowiedzi to nie możemy rozmawiać. Natomiast rzeczywiście kilkoro dzieci, które były w tej armii, spotkałem. To są tragiczne wspomnienia.

Uganda to jest ojczyzna krwawego psychopaty, dyktatora Idi Amina. Ojciec go bardzo barwnie opisuje. Porównałbym to z "Hebanem" Ryszarda Kapuścińskiego. Bardzo ciekawe opowieści.

Dziękuję.

Przypomnijmy tę postać naszym słuchaczom i czytelnikom.

W latach 70. XX wieku Idi Amin przejął władzę w Ugandzie i rządził przez 9 lat. Był on na początku żołnierzem w armii angielskiej. To był człowiek niewykształcony. Później kiedy przejął władzę, miał ją oddać. Jednak spodobało mu się zostać dyktatorem, więc sam sobie nadawał stopnie, sam sobie projektował różne odznaczenia, sam sobie je nadawał. Ogłosił się marszałkiem, ogłosił się Królem Szkocji. Pamiętamy to ze wspaniałego filmu "Ostatni król Szkocji". Bardzo ciekawie ukazuje jego fenomen. Jest też wiele obrazów dokumentalnych. O Aminie dużo wiemy. To był chory psychicznie człowiek, który zniszczył ten kraj.

Dawał do jedzenia ... ludzinę.

To są fakty. To są plemienne zwyczaje. Kanibalizm w niektórych plemionach funkcjonował.

Mission possible, czyli franciszkańskie szlaki. Bogdan Zalewski rozmawia z o. Bogusławem Dąbrowskim, misjonarzem z Ugandy (3)

Jaki jest ten katolicyzm miejscowy w Ugandzie? Ja tutaj na kapitalnym zdjęciu, jednym z wielu zamieszczonych w książce "Spalić paszport", widzę choinkę. Jednak zupełnie nie przypomina ona naszego drzewka bożonarodzeniowego. To jest taka kupa zeschłych liści bananowca.
Fotografia zamieszczona w książce Bogusława Dąbrowskiego "Spalić paszport. Opowiadania misjonarza z Ugandy"
/Bogusław Dąbrowski /

Na Boże Narodzenie z reguły ścinamy bananowca, bierzemy go i wsadzamy do jakiejś dużej doniczki, jakimiś wstążkami go dekorujemy. I taką szopkę robimy z suchych liści bananowych. Do tego figurki kupiliśmy, przywieźliśmy z Europy. Robimy to, żeby stworzyć klimat Bożego Narodzenia. Jasełka wystawiamy z dziećmi, z młodzieżą przed Mszą świętą. To też taki klimat tworzy. Przypominamy tę historię z Betlejem.

A propos młodzieży, to bardzo zabawny był dla mnie widok młodych Afrykanów, przystępujących do Komunii świętej w swoich najlepszych strojach, czyli... w piżamach.
Fotografia zamieszczona w książce Bogusława Dąbrowskiego "Spalić paszport. Opowiadania misjonarza z Ugandy"
/Bogusław Dąbrowski /

Zdarzyło się tak, ponieważ szkoły z Polski przysyłają nam czasem jakieś dary. Akurat był transport piżam. Rozdałem to w szkole. No i kilka osób przyszło do Pierwszej Komunii właśnie w piżamach.

Myślę, że rodzice w Polsce mogliby sobie popatrzeć na to. Myślę o tych rodzicach, którzy czasami swój ostatni grosz wydają na te bogate komunijne stroje.

Można sobie tę historię przeczytać, trochę się ubawić i zobaczyć jak to wygląda w innej kulturze.

Uganda to nie jest jedyny kraj, który poznał ojciec z autopsji. Jaki kawałek Afryki poznał ojciec naocznie, nausznie, nosem, smakiem, dotykiem?

To przede wszystkim sąsiednie kraje. Prowincja warszawska ma Tanzanię. Współpracujemy ze sobą, różne rekolekcje razem organizujemy. Miałem okazję zwiedzić jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie - Zanzibar. Łódką płynąłem z Dar Salam. Był sztorm. Pogoda niesamowita. Krańcowa przygoda, która rzadko komu się zdarza. Człowiek widzi, że to mogą być ostatnie chwile, że ocean może nas połknąć. Potem była historia wspaniałego wejścia na Rwenzori, cudowne góry, deszczowe.

Deszcz pada tam właściwie 360 dni w roku.

Tam mieliśmy deszcz oraz śnieg w wysokich partiach, na wysokości 5000 metrów. Również wspaniała jest Kenia. Miałem możliwość zwiedzenia parków narodowych. To są rzeczywiście takie wspaniałe rzeczy. To są plusy misji. Mamy wytchnienie, możemy podziwiać niesamowitą przyrodę, to co Bóg stworzył. To jest dla nas misjonarzy wspaniały przywilej.

Tych opowieści w książce jest ocean. Na koniec jeszcze jedna - ku zabawie.

Ku zabawie, ale i ku przestrodze. Dla młodych. Pewnego wieczora, gdy zamykałem misję, mój katechista powiedział, że chciałby poślubić kobietę, z którą przyszedł. Zapytałem, kiedy? Odpowiedział, że w święta Bożego Narodzenia. A to już było za dwa tygodnie, to był bardzo krótki czas. Zapytałem ją, czy jest katoliczką. Odparła, że nie. Chrześcijanką? Też nie. Ale chce mieć katolicki ślub, być katoliczką. Zacząłem tłumaczyć, że jeśli chce się wierzyć, to trzeba wiedzieć, w kogo się wierzy. Trzeba najpierw poznać. A dwa tygodnie to jest bardzo krótki czas, żeby poznać pana Jezusa i żeby w naszej religii zawrzeć małżeństwo. On wytaczał argumenty, że on ją nauczy. Tłumaczyłem, że dla mnie to jest niewystarczający czas, że ja nie mogę ich pobłogosławić, nie mogę formalnie zalegalizować tego związku w imię Kościoła, jako proboszcz parafii. Dyskusja była dość ostra. On argumentował, że już kupił krowy, że już we wsi ogłosił ten ślub, nie konsultując ze mną, co mnie bardzo podenerwowało. Powiedziałem, że się nie zgadzam i zamknąłem misję. Rozczarowany, został na lodzie, wrócił do swej wioski. Ale następnego dnia o tej samej porze znów się pojawił. To już było o zmroku, więc tę panią, z którą przyszedł nie bardzo rozpoznawałem. Wydawało mi się, że to inna osoba była. Pytam go o to. A on odparł, że dzisiaj to już przyprowadził taką kobietę, która jest gotowa. Jest dobrą katoliczką, ma w papierach, że była ochrzczona. Proszę, mogę z nią porozmawiać, by się przekonać, że ona wszystko wie. Ona jest przygotowana, by wyjść za niego za mąż. Sam już bowiem nie może żyć. Na święta chce wziąć ślub. Pobłogosławiłem. Jednak może nieroztropnie zrobiłem, bo żyli później razem tylko rok. Potem ona od niego uciekła.

Wiele walorów ma książka ojca Bogusława Dąbrowskiego "Spalić paszport". Jeszcze powiedzmy, na jaki cel ta książka jest przeznaczona.

Zbiór tych różnych historyjek, które mi się przytrafiły, i tych radosnych, i tych smutnych, i tych tragicznych, zebranych przeze mnie przez 16 lat, składa się na książkę "Spalić paszport". A sprowokowała mnie do tego konieczność utrzymania szkoły technicznej w Ugandzie. W tej szkole zawodowej młodzież ma się przygotowywać do życia, żeby mieć zawód, żeby sobie radzić. Las posadziliśmy, więc uczymy stolarzy. Zakupiliśmy komputery. Mamy kursy sekretarek, gotowania, fryzjerstwa. Mamy również kursy obróbki metalu dla chłopców. Będzie elektryczność. Rozwijamy działalność. Na razie mamy 80 studentów. Chciałbym, żeby było ich 200 w najbliższym czasie. Niektórzy nie mają możliwości zapłacenia, bo są albo sierotami, albo tam, gdzie mieszkają są prowadzone jakieś działania wojenne. Więc się boją. Nie ma im kto tych pieniędzy dać. Potrzebujemy też funduszy na opłacenie nauczycieli. Stąd powstał pomysł napisania tej książki. Część pieniędzy z jej sprzedaży zostanie przeznaczona na tę szkołę techniczną - Technical Institute in Kakooge imienia Jana Pawła II.

Bardzo dziękuję za rozmowę.


Sprawdź: pogoda długoterminowa
Bogdan Zalewski

...

Warto zawsze przypomniec tych swietych.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133602
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:34, 08 Cze 2017    Temat postu:

„Nasi” męczennicy. Błogosławieni Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski
Łukasz Kobeszko | Czer 08, 2017
AP/FOTOLINK
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Żyjemy w takich czasach, że o nowych chrześcijańskich męczennikach słyszymy regularnie. Egipt, Syria, Irak, Indie – tam wciąż zabija się z powodu wiary w Chrystusa. Zapominamy jednak, że w Polsce mamy „swoich własnych” współczesnych męczenników.


L
iturgiczne wspomnienie franciszkanów: Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego – zamordowanych w sierpniu 1991 roku w peruwiańskiej wsi Pariacoto – było obchodzone 7 czerwca w Polsce i Peru dopiero po raz drugi. Zgodnie z zasadami kanonicznymi kult błogosławionych w Kościele katolickim ma charakter przede wszystkim lokalny. Jednak postacie polskich franciszkanów stały się dzięki tej beatyfikacji tak znane, że ich kult daleko już wykroczył poza diecezje w Polsce i Peru.

Dzień wspomnienia najnowszych polskich męczenników powinien nie tylko wiązać się z przypomnieniem ich sylwetek, ale również uświadomieniem sobie, że droga oddania życia za Chrystusa nie jest zarezerwowana tylko dla chrześcijan na Bliskim Wschodzie, w Afryce lub Azji.
Zwykli chłopcy z Małopolski

Przyszli męczennicy należeli do pokolenia Polaków urodzonych na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, które w dorosłość wkraczało mniej więcej w 1980 roku. Pokolenie to dojrzewało w szczególnych okolicznościach: entuzjazmu po wyborze Karola Wojtyły na papieża, narodzinach „Solidarności”, ale też, po próbie zduszenia wolnościowych aspiracji społecznych po wprowadzeniu stanu wojennego. Wielu młodych ludzi, wzorując się na Janie Pawle II lub kardynale Stefanie Wyszyńskim, wybierało drogę życia kapłańskiego lub zakonnego.
Czytaj także: „Nie czuję żalu do morderców, tylko przebaczenie”. Rozmowa z matką bł. Zbigniewa Strzałkowskiego

Przyszli franciszkanie mieli dość podobne życiorysy. Pochodzili nawet z tego samego regionu: Małopolski, słynącej od dekad z religijności i licznych powołań. Michał Tomaszek urodził się Łękawicy na Żywiecczyźnie, Zbigniew Strzałkowski – w Tarnowie. Obydwaj przyszli na świat w wielodzietnych rodzinach rolniczych.

Michał, od dziecka był ministrantem i stosunkowo wcześnie zdecydował o byciu zakonnikiem, bo zaledwie po ukończeniu podstawówki wstąpił do franciszkańskiego niższego seminarium duchownego w Legnicy. Od razu po maturze, którą zdał w 1980 roku rozpoczął nowicjat w klasztorze w Smardzewicach na ziemi łódzkiej.

Ówcześni współbracia wspominają do dzisiaj jego radykalną postawę wiary: czasami spędzał całe noce na samotnej modlitwie w kaplicy, jak również mawiał, że nie zawahałby się oddać życia dla Chrystusa. Praktycznie nie rozstawał się też z przywiezioną z domu figurą Matki Bożej.

Trochę starszy Zbigniew przed wstąpieniem do zakonu ukończył technikum mechaniczne i przez krótki czas pracował w jednym z tarnowskich przedsiębiorstw budowlanych. Podobnie jak Michał, swój nowicjat zakonny odbył w Smardzewicach. Losy obydwu młodych franciszkanów ponowie splotły się podczas studiów w Wyższym Seminarium Duchownym Ojców Franciszkanów w Krakowie, znajdującym się przy słynnym kościele świętego Franciszka niedaleko Plantów.

Michał i Zbigniew w tym samym czasie – 7 czerwca 1986 roku – przyjęli święcenia we Wrocławiu z rąk kardynała Henryka Gulbinowicza, choć różnych stopni: Michał został diakonem (prezbiterem zostanie rok później), a Zbigniew kapłanem.
Na misyjnym szlaku

W Europie Wschodniej coraz bardziej zbliżały się przemiany polityczno-ustrojowe, jednak świeżo wyświęceni małopolscy franciszkanie czuli, że zostali powołani do głoszenia Ewangelii i sprawowania sakramentów wśród ludów na dalekich kontynentach, gdzie sytuacja społeczna była o wiele bardziej dramatyczna i niestabilna niż w zmieniającej się Polsce. Złożyli więc podanie do władz zakonnych o pozwolenia na wyjazd na misje.

Gdy przygotowywali się do wyjazdu, o. Michał pracował w Zgorzelcu z dziećmi niepełnosprawnymi, a o. Zbigniew pełnił funkcję wicerektora, wychowawcy i katechety w niższym seminarium franciszkańskim w Legnicy, tym samym, do którego przed laty wstąpił młody Michał.
Czytaj także: Krzysztof Hołowczyc ambasadorem akcji „Samochód dla Pariacoto”

Pierwszy opuścił Polskę o. Zbigniew, który w grudniu 1988 roku przez Moskwę poleciał do stolicy Ekwadoru. Tam trafił do małej miejscowości Pariacoto w Andach, należącej do peruwiańskiej Prowincji Franciszkańskiej świętego Antoniego i bł. Jakuba Strzemię. W lipcu następnego roku do Pariacoto dotarł o. Michał.

Gdy jeszcze w rodzinnym kraju ostrzegano duchownych, że sytuacja w Peru ma charakter przewlekłej wojny domowej pomiędzy rządem a maoistowską partyzantką skupioną wokół organizacji „Świetlisty Szlak” (hiszp. Sendero Luminoso), o. Zbigniew zwykł powtarzać: „Gdy się jedzie na misje, trzeba być gotowym na wszystko”.

Po intensywnym kursie hiszpańskiego zakonnicy przystąpili do rozbudowy punktu duszpasterskiego i parafii w Pariacoto. O. Zbigniew miał duże zdolności organizacyjne, ale również pomagał chorym i uczył dzieci odpowiedniego stosunku do przyrody i zwierząt. O. Michał z kolei niemal od razu złapał dobry kontakt z młodzieżą, prowadził dla niej katechezy, odprawiał codzienną mszę i liturgię godzin oraz grał na gitarze i organizował zajęcia sportowe.
Świadectwo zbrodniarza

Duchowni pomagali również miejscowej ludności indiańskiej w budowie infrastruktury i uczyli nowoczesnych metod gospodarowania na roli. Po niespełna dwóch latach ich misyjnej posługi, na początku 1991 roku parafia w Pariacoto gromadziła ogromną liczbę wiernych.

Działalność franciszkanów była solą w oku radykalnej partyzantki Świetlistego Szlaku, zarzucającej misjonarzom z Europy wspieranie „kolonizacji kraju przez Zachód” i odciąganie Peruwiańczyków od walki o wyzwolenie społeczne.

9 sierpnia 1991 roku uzbrojona grupa partyzantów wtargnęła do wioski po wieczornej liturgii. Po wkroczeniu do domu parafialnego pod lufami karabinów przez pół godziny próbowała „wyjaśnić” zakonnikom, że religia to „opium dla ludu” i „narzędzie międzynarodowego imperializmu”. Potem związanych ojców Michała i Zbigniewa zabrała samochodem na pobliski cmentarz, gdzie dokonano egzekucji strzałami w tył głowy. Gdy partyzanci odjechali, miejscowi zabrali ciała i szybko usypali na miejscu ich kaźni mogiłę z kamieni i prowizorycznym krzyżem.
Czytaj także: Ci Koptowie mogli wyrzec się wiary i przeżyć. Wszyscy odmówili…

Proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym w Peru rozpoczął się już w 1996 roku. W 2015 roku papież Franciszek promulgował dekret o męczeństwie obydwu zakonników (trzecim był ks. Alessandro Dordi) z powodu nienawiści do wiary (łac. odium fidei). Skazany w 2006 roku na dożywotnie więzienie lider Świetlistego Szlaku Abimael Guzmán niedługo przed beatyfikacją zeznał, że decyzja o zabiciu franciszkanów została podjęta na wysokim szczeblu organizacji, gdyż uznano ich działalność za szczególnie groźną.

Guzmán został jednym ze świadków podczas procesu beatyfikacyjnego, gdzie potwierdził, iż oo. Michał i Zbigniew byli ludźmi autentycznej i bezkompromisowej wiary. W ostatnich słowach swoich obszernych zeznań nagranych w peruwiańskim więzieniu i przesłanych do Watykanu przywódca partyzantów stwierdził, że zlecenie zabójstwa zakonników było wielkim błędem i poprosił Kościół i katolików o wybaczenie popełnionej przez jego ludzi zbrodni.

...

Przypominajmy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133602
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:40, 08 Cze 2018    Temat postu:

Ostatnie chwile przed śmiercią polskich męczenników z Peru. Świadek opowiada
Przemysław Radzyński | 07/06/2018

EAST NEWS
Udostępnij
Jak wyglądały ostatnie chwile życia bł. o. Michała Tomaszka i bł. o. Zbigniewa Strzałkowskiego? Jak wielki wpływ miała ich męczeńska śmierć na obecne życie lokalnego Kościoła? Opowiada s. Berta Hernandez, świadek wydarzeń z 9 sierpnia 1991 roku w Pariacoto.

Terroryści i polscy zakonnicy
9 sierpnia 1991 roku we franciszkańskiej parafii w Pariacoto pojawili się terroryści Świetlistego Szlaku (hiszp. Sendero Luminoso). Ukradli dwa parafialne samochody – w jednym był o. Michał Tomaszek OFMConv., w drugim – o. Zbigniew Strzałkowski OFMConv.

Czytaj także: „Nasi” męczennicy. Błogosławieni Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski
„Do jednego z samochodów przyszedł terrorysta i zaczął obrażać ojców, zarzucając im różne rzeczy. Z wielką agresją i nienawiścią pytał, czy ojcowie znają wszystkie okoliczne wioski i czy wiedzą, jaka tam panuje bieda. Chciał w ten sposób udowodnić, że misjonarze przyjechali do Peru pod pretekstem pomocy ubogim, a w rzeczywistości trzymają z burżuazją i bogatymi” – relacjonuje s. Berta*.

Terroryści zarzucali ojcom, że usypiają naród i oszukują go, mówiąc o Dobrej Nowinie i głosząc pokój. Świetlisty Szlak myślał zupełnie odwrotnie – nawoływano do agresji i przemocy, a – według nich – postawa franciszkanów miała opóźniać ich rewolucję.

„Mówili, że religia jest opium dla ludu. Zarzucali ojcom, że z zagranicy przywożą pieniądze i kupują samochody; że de facto należą do burżuazji. O. Michał z całkowitym spokojem powiedział: jeśli popełniliśmy jakiś błąd, to wykażcie to nam – powiedzcie, co złego zrobiliśmy. Nie odpowiedzieli” – wspomina s. Berta.



Jak baranki prowadzone na rzeź
Inny rzekomy dowód na imperialne wykorzystywanie ubogiej peruwiańskiej ludności? Mimo że zakonnicy dysponowali samochodami, prosili ludzi, żeby udostępnili im… konie. W rzeczywistości, do najwyżej położonych osad andyjskich nie można było dotrzeć inaczej, jak wierzchem. Na ten zarzut o. Zbigniew, także z wielkim spokojem powiedział: „Przyjacielu, Pan Jezus jeździł na ośle”.

„Podziwiałam ich spokój. Gdybym była na ich miejscu, wybuchłabym gniewem i agresją. Oni odpowiadali całkiem spokojnie. Widać było też w tym działanie łaski Bożej, że potrafili w takiej sytuacji się opanować. Podziwiałam ich spokój do końca. Patrzyłam na nich, jak na baranka prowadzonego na rzeź” – mówi s. Berta.

Atmosfera robiła się coraz bardziej niebezpieczna. Ojcowie spojrzeli na siebie porozumiewawczo. O. Michał wypowiedział do o. Zbigniewa bardzo krótkie stwierdzenie. S. Berta nie zrozumiała, bo to było po polsku. Po całym zajściu i konsultacji z innymi franciszkanami przypuszcza, że chodziło o „umrzemy” albo „zabiją nas”.

Czytaj także: Krzysztof Hołowczyc ambasadorem akcji „Samochód dla Pariacoto”
OSTATNIE GODZINY ŻYCIA STRZAŁKOWSKIEGO I TOMASZKAGaleria zdjęć


Strzały słyszane z oddali
Terroryści postanowili kierować się ku górze. Gdy zorientowali się, że w samochodzie jest też s. Berta, kazali jej wysiąść.

„Ja sama wtargnęłam do tego samochodu. Nie mogłam ich zostawić. To byli przecież bardzo młodzi kapłani. Przyjechali z dalekiego kraju, opuścili swoją ojczyznę, swoich bliskich, żeby przyjechać do mojego kraju, poświęcić się dla moich rodaków. Być z nimi – to był mój obowiązek. Z jednej strony zależało mi na tym, żeby wiedzieć, gdzie i po co ich wywożą, a z drugiej trochę ich pocieszyć, uspokoić, że nie są sami” – opowiada s. Berta.

O. Zbigniew w obawie o siostrę zaczął ją prosić, żeby wyszła z samochodu. Ona była nieugięta. Dopiero jeden z terrorystów wypchnął ją karabinem. Biegła jeszcze przez chwilę za samochodami, ale auta przyspieszyły. Zatrzymały się jeszcze przy jednym z mostów, ale tylko po to, żeby go podpalić, by nikt nie ruszył za porywaczami. Terroryści razem z ojcami jechali w górę, gdzie znajduje się cmentarz i stara część wioski (m.in. ze zniszczonym po trzęsieniu ziemi kościołem).

„Mniej więcej po godzinie, półtorej wróciłam do kościoła w Pariacoto. Ze strony, w którą pojechali terroryści z ojcami, dało się słyszeć strzały – około pięciu strzałów. Echo dobrze niosło ten głos z gór do parafii usytuowanej na dole” – relacjonuje s. Berta.



Pielgrzymki do franciszkańskich męczenników
Co stało się w Pariacoto po śmierci ojców Tomaszka i Strzałkowskiego? „Dużo się zmieniło. Wśród prostego ludu wzrosła wiara. Zobaczyli, że warto żyć dla wartości, a nawet poświęcić dla nich życie. Ojcowie pozostali wierni swoim wartościom, nie wycofali się, nie stchórzyli. To zmieniło mentalność miejscowej ludności. Wzmocniło ich” – wspomina s. Berta.

Rok później policja złapała Abimaela Guzmána, głównego ideologa Sendero Luminoso, a także innych przywódców Świetlistego Szlaku.

„Ludzie mogli wtedy odetchnąć. Nie widzieli już zagrożenia – nie było już napadów, wybuchów. Zobaczyli światełko nadziei. I to był wpływ męczenników” – mówi s. Berta i dodaje, że ludzie nabrali odwagi, przebudzili się z letargu.

Wzrasta też ich wiara. Do kościoła w Pariacoto, gdzie spoczywają ciała franciszkańskich misjonarzy-męczenników, pielgrzymują nie tylko miejscowi, ale także Peruwiańczycy, którym podróż zajmuje cały dzień.

Czytaj także: Bł. Anastazy Pankiewicz: męczennik, który stracił dłonie, gdy pomagał więźniowi


Błogosławieni, którzy działają od razu
„Widać, że nie tylko w tej okolicy, ale i w całym kraju zaczęto bardziej szanować duchowieństwo. Wielu ludzi modli się do Pana Boga przez ich wstawiennictwo. Za pośrednictwem o. Michała modli się dużo dzieci i młodzieży, a za pośrednictwem o. Zbigniewa – głównie ludzie starsi i chorzy, bo tym grupom szczególnie poświęcali się zakonnicy” – zauważa s. Berta.

Przełom nastąpił także w życiu s. Berty, która ma świadomość, że to, czego była świadkiem jest zobowiązaniem także dla niej – do ciągłego nawracania się i wzrastania w wierze:

Moje życie dzieli się na dwie części. Na to przed i to po męczeńskiej śmierci ojców Michała i Zbigniewa. To było dla mnie jak nowe narodziny. Mimo że jestem siostrą zakonną i wiem, że potrzeba ciągłego wzrostu w wierze, to u mnie to zadziało się dopiero po ich śmierci – do dziś to odczuwam. Czuję na co dzień ich obecność, to, że wstawiają się za mną i mi pomagają. To są błogosławieni, którzy działają od razu, nie czekają – proszę ich i praktycznie zaraz otrzymuję. Aż czasami nie chce się wierzyć, że są tak skupieni, że z uwagą mnie wysłuchują.


*S. Berta Hernandez ze Zgromadzenia Sług Najświętszego Serca Pana Jezusa. Peruwiańska zakonnica była świadkiem porwania i wywiezienia na miejsce egzekucji pierwszych polskich błogosławionych misjonarzy-męczenników: Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka. Od początku ewangelizowała z franciszkanami w Andach. Na początku czerwca na zaproszenie franciszkanów po raz pierwszy przyleciała do Polski.

...

Wspaniali ludzie. Obok w bratniej Boliwii (praktycznie ci sami Indianie) Helena Kmieć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133602
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 14:37, 09 Cze 2018    Temat postu:

Wspomnienie męczenników – oficjum
07.06.2018 Redakcja Z kraju
7 czerwca jest po raz drugi obchodzone wspomnienie liturgiczne Błogosławionych Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka, franciszkańskich misjonarzy męczenników z Peru. Jesteśmy w posiadaniu polskiego tłumaczenia formularza liturgicznego na ten dzień, które otrzymaliśmy z Kurii Prowincjalnej franciszkanów z Krakowa. Zachęcamy do skorzystania z niego w dzisiejszej liturgicznej modlitwie Koscioła.

Wspomnienie dowolne

Błogosławionych Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego

Teksty wspólne o wielu męczennikach

Zbigniew Strzałkowski urodził się w Tarnowie (Polska) w 1958 roku. Złożył pierwsze śluby w Zakonie Braci Mniejszych Konwentualnych w 1980 roku, a w roku 1986 przyjął święcenia kapłańskie; po okresie bycia wychowawcą w niższym seminarium w Legnicy, rozpoczął pracę misyjną w Peru. Michał Tomaszek urodził się w Łękawicy (Polska) w 1960 roku. Złożył pierwsze śluby w Zakonie Braci Mniejszych Konwentualnych w 1981 roku, a w roku 1987 przyjął święcenia kapłańskie; po okresie pracy duszpasterskiej w Pieńsku wyjechał na misję do Peru.

W rozległej parafii Pariacoto (diecezja Chimbote), powierzonej Zakonowi, przebywali niemal dwa lata, starając się realizować wspólnotę franciszkańską i służyć ludowi, odwiedzając wioski andyjskie oraz oddając się ofiarnie posłudze pastoralnej i charytatywnej. Wieczorem 9 sierpnia 1991 roku, po doraźnym procesie, zostali zamordowani niedaleko wioski przez partyzantów organizacji komunistycznej „Świetlisty Szlak”.

KOLEKTA

Boże, który powołałeś błogosławionych Michała i Zbigniewa, kapłanów, do naśladowania Chrystusa za wzorem św. Franciszka z Asyżu, † i dla dobra ludu im powierzonego umocniłeś ich Twoim Duchem aż do męczeństwa *, spraw, abyśmy za ich wstawiennictwem wzrastali w miłości do Ciebie i w łaskawej służbie wobec najmniejszych. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, † który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, * Bóg, przez wszystkie wieki wieków.

Godzina czytań

II Czytanie

Z Homilii bł. Zbigniewa, kapłana i męczennika

(Legnica, 5 czerwca 1988. Kraków, Archiwum Prowincjalne OFMConv)

W kapłanie, pośród ludzi, obecny jest Chrystus

Drodzy Bracia i Siostry, wszyscy jesteśmy zjednoczeni w jedną wspólnotę Bożą, w jednym kapłaństwie Chrystusa, jedną wiarą, tymi samymi ślubami zakonnymi.

Radość jest uczuciem i stanem, którego nie da się zamknąć w sobie, który potrzebuje wyrazu zewnętrznego, a wręcz domaga się dzielenia nim z innymi. To kapłaństwo Chrystusowe niesie człowiekowi i światu wolność, czyli wolność od grzechu, niesie człowiekowi i światu nadzieję, czyli nadzieję szczęścia wiecznego. Te właśnie wartości dla człowieka, dla chrześcijanina spływają z krzyża Chrystusowego, bo Chrystus jest najwyższym i jedynym kapłanem. Kapłani, którzy poprzez pokolenia znaczą historię rodzaju ludzkiego na ziemi, to tylko ci, na których spoczywa moc kapłaństwa Chrystusa. Przez nich Chrystus jest obecny w życiu człowieka i w dziejach świata. Każdy kapłan dzieli to, co przeżył Chrystus, każdy kapłan solidarnie ze swoim mistrzem doświadcza tego, co On zniósł dla naszego zbawienia. Przeglądając karty Ewangelii, wsłuchując się w to natchnione słowo czytane w kościele, widzimy Chrystusa-Kapłana samotnego, bo Chrystus przynosząc miłość człowiekowi pozostał samotny. Przynosząc dobrodziejstwo narodowi wybranemu i całemu rodzajowi ludzkiemu, spotkał się z niezrozumieniem. Jedynym, który Go zrozumiał, był Jego Ojciec Niebieski. Chrystus-Kapłan przyszedł, aby z miłości do Ojca i z miłości do człowieka złożyć ofiarę. To jest ofiara bezinteresowna, ofiara najwyższa, bo ofiara z samego siebie. Chrystus-Kapłan, głosząc Dobrą Nowinę doświadczał utrudzenia i zmęczenia. I tego wszystkiego będzie doświadczał każdy kapłan, który przyjmuje kapłaństwo Chrystusa, który decyduje się wiernie iść krok za krokiem za swoim Mistrzem Chrystusem.

Najważniejszym w życiu zakonnym pod przewodnictwem duchowym św. Franciszka, jest jego spojrzenie na kapłaństwo, jest jego postawa wobec kapłaństwa i wobec kapłanów. W pouczeniach dla braci powiedział jednoznacznie i kategorycznie, że w osobie kapłana trzeba przede wszystkim czcić Chrystusa obecnego wśród ludzi. Chrystus staje wśród nas w osobie kapłana, staje wśród nas, aby nadal przez usta kapłana głosić Dobrą Nowinę, żeby nam, małodusznym, mówić: „Odwagi!”, żeby nam mówić: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”; żeby do każdego z nas wątpiącego, załamującego się powiedzieć: „Starczy ci Mojej łaski”.

Responsorium J 12, 24-25; 18, 8. 9

W.Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. * Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne.

K.Jeżeli Mnie szukacie, pozwólcie tym odejść * Nie utraciłem żadnego z tych, których Mi dałeś.

W.Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne.

MODLITWA

Boże, który powołałeś błogosławionych Michała i Zbigniewa, kapłanów, do naśladowania Chrystusa za wzorem św. Franciszka z Asyżu, † i dla dobra ludu im powierzonego umocniłeś ich Twoim Duchem aż do męczeństwa *, spraw, abyśmy za ich wstawiennictwem wzrastali w miłości do Ciebie i w łaskawej służbie wobec najmniejszych. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, † który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, * Bóg, przez wszystkie wieki wieków.

...

Wspaniali ludzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133602
Przeczytał: 67 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:38, 14 Sie 2018    Temat postu:

Peru: zamordowano hiszpańskiego jezuitę
W Peru zamordowano hiszpańskiego jezuitę. Od 38 lat był misjonarzem w północnej cześci peruwiańskiej Amazonii posługując wśród tubylczych plemion. To już 22 kapłan zamordowany od 1 stycznia tego roku.
Tematy
2018.08.11 O. Carlos Riudavets Montes, zamordowany w Peru
Paweł Pasierbek SJ – Watykan
Pragniemy wyrazić nasze cierpienie i ból z powodu śmierci o. Carlosa Riudavetsa oraz potępić wszelkie przejawy przemocy – napisali w specjalnym oświadczeniu peruwiańscy jezuici. Jednocześnie wyrazili przekonanie, że władze cywilne zdołają wyjaśnić przyczyny tej zbrodni i okoliczności, które do niej doprowadziły.
Ciało 73. letniego hiszpańskiego jezuity znaleziono wczoraj rano, 10 sierpnia, w rezydencji, w której mieszkał. Na jego ciele widoczne są głębokie rany kłute, ręce były związane, a usta zakneblowane.

..

Poszedl sladami naszych...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiara Ojców Naszych Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy