Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Sztuka wobec zagłady ...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Tam gdzie nie ma już dróg...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:15, 23 Sie 2011    Temat postu: Sztuka wobec zagłady ...

Auschwitz ...

Wkrótce ukaże się unikalny szkicownik

Zbiór szkiców nieznanego więźnia, wykonanych prawdopodobnie w 1943 roku w niemieckim obozie Auschwitz II–Birkenau, ukaże się wkrótce - po raz pierwszy w całości - nakładem Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau.
- To wstrząsający obraz życia codziennego więźniów oraz ludzi wysyłanych na zagładę - powiedział rzecznik placówki Jarosław Mensfelt.

Rysunki przedstawiają między innymi los deportowanych Żydów, którzy byli przywożeni do obozu na śmierć. Ofiary wysiadały na rampie kolejowej między Auschwitz I a Auschwitz II – Birkenau, zwaną Judenrampe. Funkcjonowała ona do wiosny 1944 roku, czyli do czasu, gdy Niemcy uruchomili nową rampę, już na terenie obozu. Jeden z rysunków przedstawia selekcję.

Mensfelt powiedział, że szkicownik został odnaleziony w 1947 roku przez byłego więźnia Auschwitz Józefa Odi, który pełnił w tym czasie funkcję wartownika na terenie Miejsca Pamięci. 22 kartki tkwiły w butelce ukrytej w fundamentach baraku odcinka BIIf obozu Birkenau. Mieścił się tam obóz szpitalny dla mężczyzn założony w lipcu 1943 roku. Nieopodal niego znajdowały się komory gazowe i krematoria IV i V. Rysunki są wykonane głównie ołówkiem; autor częściowo podkolorował je kredką oraz tuszem.

Zbiór ukaże się we wrześniu w polskiej i angielskiej wersji językowej.

Wydawnictwo Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau powstało w 1957 roku. Wydało dotychczas ponad 400 pozycji w nakładzie około 8 milionów egzemplarzy w różnych wersjach językowych, w tym publikacje popularno-naukowe, wspomnienia, albumy, katalogi oraz przewodniki w ponad 20 językach.

>>>>>

Tak to jest znakomity dokument tego symbolu satanizmu XX wieku... Nic nie zastapi autentycznych swiadectw !

Mickey Kaplan art- Auschwitz Calvary 1990


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Wto 18:16, 23 Sie 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:08, 21 Paź 2011    Temat postu:

Wystawa "Sztuka zakazana"

Wy­sta­wa "Sztu­ka za­ka­za­na", po­ka­zu­ją­ca zdję­cia przed­mio­tów wy­ko­na­nych nie­le­gal­nie i z na­ra­że­niem życia przez więź­niów w nie­miec­kich na­zi­stow­skich obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych. Wy­sta­wę można oglą­dać do końca paź­dzier­ni­ka w bu­dyn­ku pral­ni obo­zo­wej w byłym nie­miec­kim obo­zie Au­schwitz I. Fot. PAP/Jacek Bed­nar­czyk

>>>>

Tak ! To jest dopiero sztuka o nieosiagalnej normalnie sile wyrazu ! Pokazujaca ze sztuka to domena ducha ! Duchowosc jest podstawa sztuki a umiejetnosci techniczne sa ewidentnie drugorzedne!






I oczywiscie fotografa bardziej zainteresowało Dzieło Sztuki stworzone przez Boga niz przez ludzi co oczywiste :


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Pią 17:09, 21 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:00, 29 Lut 2012    Temat postu:

Konkurs poświęcony twórczości więźniarek

Kon­kurs re­cy­ta­tor­ski po­świę­co­ny po­ezji i pro­zie two­rzo­nej przez pol­skie więź­niar­ki, które w cza­sie II wojny świa­to­wej tra­fi­ły do nie­miec­kie­go obozu kon­cen­tra­cyj­ne­go Ra­vens­bru­eck, zo­sta­nie zor­ga­ni­zo­wa­ny w szko­łach wo­je­wódz­twa ślą­skie­go.

Kon­kurs jest skie­ro­wa­ny do uczniów gim­na­zjów i szkół po­nad­gim­na­zjal­nych, a jego celem jest po­pu­la­ry­za­cja po­ezji i prozy, która po­wsta­ła na te­re­nie obozu - po­in­for­mo­wa­ło we wto­rek PAP biuro pra­so­we Urzę­du Mia­sta w Ru­dzie Ślą­skiej. Po­my­sło­daw­czy­nią i or­ga­ni­za­tor­ką kon­kur­su jest dy­rek­tor­ka Szko­ły Pod­sta­wo­wej nr 24 w Ru­dzie Ślą­skiej, Maria Lo­rens, któ­rej matka była jedną z więź­nia­rek obo­zo­wych. Lo­rens po­wie­dzia­ła PAP, że kiedy jej matka tra­fi­ła do obozu była har­cer­ką i miała za­le­d­wie 21 lat. - Dla­te­go kiedy Senat ogło­sił kwie­cień 2012 roku mie­sią­cem pa­mię­ci o ofia­rach tego nie­miec­kie­go, na­zi­stow­skie­go obozu kon­cen­tra­cyj­ne­go po­sta­no­wi­łam z tej oka­zji zor­ga­ni­zo­wać kon­kurs po­etyc­ki - wy­ja­śni­ła Lo­rens.

Za­da­niem uczniów, który wezmą udział w kon­kur­sie, bę­dzie re­cy­ta­cja jed­ne­go wier­sza z twór­czo­ści obo­zo­wych po­etek oraz frag­men­tu prozy z wy­da­nych wspo­mnień i bio­gra­fii by­łych więź­nia­rek, m.​in. Wandy Pół­taw­skiej, Ur­szu­li Wiń­skiej.

Motto kon­kur­su brzmi: "Czło­wiek w nie­wo­li staje się jak ptak, któ­re­mu po­ła­ma­no skrzy­dła. Taki ptak naj­czę­ściej umie­ra". Są to słowa więź­niar­ki Marii Rut­kow­skiej-Kur­cy­usz.

Kon­kurs prze­pro­wa­dzo­ny zo­sta­nie w dwóch eta­pach. Pół­fi­na­ły zo­sta­ną zor­ga­ni­zo­wa­ne przez de­le­ga­tu­ry te­re­no­we Ku­ra­to­rium Ślą­skie­go. Do 23 marca z każ­dej z sied­miu de­le­ga­tur zo­sta­nie wy­ło­nio­nych po 2 uczniów z gim­na­zjów i szkół po­nad­gim­na­zjal­nych. Finał od­bę­dzie się 19 kwiet­nia w Miej­skim Cen­trum Kul­tu­ry w Ru­dzie Ślą­skiej.

- W obo­zie było wię­zio­nych 40 tys. Polek. Były wśród nich bar­dzo czę­sto ko­bie­ty wy­bit­ne, pro­fe­sor­ki uni­wer­sy­te­tów, pi­sar­ki, po­et­ki, na­uczy­ciel­ki, ale także bar­dzo młode dziew­czy­ny. Warto oca­lić ich twór­czość od za­po­mnie­nia - po­wie­dzia­ła Lo­rens.

Or­ga­ni­za­to­rów kon­kur­su wspie­ra­ją Ślą­skie Ku­ra­to­rium Oświa­ty, wła­dze Rudy Ślą­skiej, Ośro­dek Ca­ri­tas w Ru­dzie Ślą­skiej-Ha­lem­bie, Pol­ski Zwią­zek by­łych Więź­niów Po­li­tycz­nych i Obo­zów Kon­cen­tra­cyj­nych oraz Mię­dzy­na­ro­do­wy In­sty­tut Dia­lo­gu im. Jana Kar­skie­go w Ru­dzie Ślą­skiej. Pod­czas II wojny świa­to­wej do obozu Ra­vens­bru­eck w Niem­czech tra­fi­ło ponad 132 tys. ko­biet 27 na­ro­do­wo­ści. Zgi­nę­ło ok. 92 tys. z nich. Naj­więk­szą grupę et­nicz­ną, około 40-ty­sięcz­ną, sta­no­wi­ły Polki i to nie­mal wy­łącz­nie na nich hi­tle­row­cy wy­ko­ny­wa­li pseu­do­me­dycz­ne eks­pe­ry­men­ty.

>>>>

Inny rodzaj sztuki ale koszmar miejsca ten sam !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:39, 02 Sty 2013    Temat postu:

Süddeutsche Zeitung
Ocaliła mnie muzyka

Po­zna­ła oso­bi­ście Fran­za Kafkę i pi­sarz za­bie­rał ją na dłu­gie spa­ce­ry ulicz­ka­mi Pragi. Obec­nie 109-let­nia Alice Som­mer miesz­ka w Lon­dy­nie i jest naj­star­szą na świe­cie ży­ją­cą osobą oca­la­łą z Ho­lo­kau­stu. Mimo sę­dzi­we­go wieku za­cho­wa­ła nie­zwy­kłą po­go­dę ducha i zdu­mie­wa­ją­cą trzeź­wość umy­słu.

Ra­pha­el Som­mer tra­fił do obozu kon­cen­tra­cyj­ne­go w wieku sze­ściu lat. Prze­ra­żał go świat za dru­ta­mi i czę­sto pytał matkę: "Dla­cze­go mu­si­my miesz­kać w obo­zie? Kiedy wró­ci­my do domu?". Ra­pha­el spę­dził w Te­re­sien­stadt dwa dłu­gie lata, od 1943 roku do końca wojny. Zimą do­ku­czał chłód, latem pa­li­ło pra­gnie­nie i cały czas przy­mie­rał gło­dem. Spał na sien­ni­ku wy­pcha­nym słomą, a w ba­ra­ku roiło się od ka­ra­lu­chów i szczu­rów. (...)

Po la­tach Ra­pha­el Som­mer zo­stał sław­nym wio­lon­cze­li­stą i opu­bli­ko­wał wspo­mnie­nia obo­zo­we. "Mia­łem cu­dow­ne, szczę­śli­we dzie­ciń­stwo. Matka stwo­rzy­ła mi raj­ski ogród w środ­ku obo­zo­we­go pie­kła. Nie za­cho­wa­łem mrocz­nych wspo­mnień z po­by­tu w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym". Matka wy­my­śla­ła naj­róż­niej­sze za­ba­wy, aby syn za­po­mniał o doj­mu­ją­cym gło­dzie. Prze­ko­ny­wa­ła, że wod­ni­sta zupa jest kró­lew­ską ucztą. Jeśli był zmę­czo­ny w każ­dej chwi­li mógł po­ło­żyć głowę na mat­czy­nych ko­la­nach i po­grą­żyć się w bło­gim śnie. Matka nie chcia­ła, żeby Ra­pha­ela drę­czy­ły kosz­ma­ry na widok wy­chu­dzo­nych więź­niów obo­zo­wych, dla­te­go za­bie­ra­ła syna na próby or­kie­stry. W Te­re­sien­stadt ist­nia­ła or­kie­stra sym­fo­nicz­na z praw­dzi­we­go zda­rze­nia. Na­zi­ści chcie­li wmó­wić ca­łe­mu świa­tu, że lu­dzie uwię­zie­ni za dru­ta­mi kol­cza­sty­mi pro­wa­dzą nor­mal­ne życie.

Ra­pha­el Som­mer nie żyje od 11 lat. Zmarł w 2001 roku w Izra­elu po jed­nym z kon­cer­tów. Zabił go tęt­niak mózgu. We wspo­mnie­niach obo­zo­wych na­pi­sał: "Matka stwo­rzy­ła mi szczę­śli­we dzie­ciń­stwo w środ­ku obo­zo­we­go pie­kła. Do dzi­siaj nie poj­mu­ję, jak do­ko­na­ła tej sztu­ki".

Matka zmar­łe­go wir­tu­oza wio­lon­cze­li Alice Som­mer-Herz jest nie­zwy­kłą osobą. Nie­daw­no ob­cho­dzi­ła 109 uro­dzi­ny. Przy­szła na świat w Pra­dze w 1903 roku. Ucho­dzi za naj­star­szą na świe­cie ży­ją­cą osobę oca­la­łą z Ho­lo­kau­stu. Trud­no zwe­ry­fi­ko­wać tę in­for­ma­cję, ale jedno jest pewne: Alice Som­mer jest naj­bar­dziej opty­mi­stycz­ną i po­god­ną osobą oca­la­łą z Za­gła­dy, jaką było mi dane kie­dy­kol­wiek po­znać. Pew­ne­go dnia za­dzwo­ni­łem do jej lon­dyń­skie­go miesz­ka­nia z proś­bą o spo­tka­nie. Alice Som­mer od­par­ła: "Pro­szę mnie od­wie­dzić, kiedy tylko przyj­dzie panu ocho­ta. Bę­dzie pan mile wi­dzia­nym go­ściem". I odło­ży­ła słu­chaw­kę.

Go­spo­dy­ni sadza go­ścia po pra­wej stro­nie (źle sły­szy na lewe ucho). Co kilka minut na jej twa­rzy po­ja­wia się pro­mien­ny uśmiech, kła­dzie po przy­ja­ciel­sku rękę na moim ra­mie­niu, choć znamy się za­le­d­wie od kilku minut i wy­po­wia­da różne mądre zda­nia. Pod­kre­ślam je na czer­wo­no, żeby ko­niecz­nie zna­la­zły się w re­por­ta­żu. Pod ko­niec roz­mo­wy w no­tat­ni­ku za­pi­sa­łem mnó­stwo zdań, pod­kre­ślo­nych czer­wo­nym fla­ma­strem. Przy­kła­do­wo takie: "Wro­dzo­ny opty­mizm po­mógł mi prze­trwać na­mrocz­niej­szy okres w moim życiu. In­te­re­su­ję się tylko pięk­ny­mi rze­cza­mi. Pew­nie dla­te­go do­cze­ka­łam póź­nej sta­ro­ści".

Pod ko­niec li­sto­pa­da w po­nie­dzia­łek rano idę uli­ca­mi ele­ganc­kiej lon­dyń­skiej dziel­ni­cy Bel­si­ze Park, są­sia­du­ją­cej ze wzgó­rzem Prim­ro­se Hill. Tu miesz­ka Jamie Oli­ver, a Gwy­neth Pal­trow cho­dzi na za­ję­cia jogi. Dzi­siaj Alice Herz-Som­mer koń­czy 109 lat. Drzwi wej­ścio­we do miesz­ka­nia otwie­ra czar­no­skó­ra opie­kun­ka. Nie ma po­ję­cia, że star­sza dama, któ­rej po­ma­ga w po­ran­nej to­a­le­cie, ob­cho­dzi dzi­siaj uro­dzi­ny. - Oh, re­al­ly? - dziwi się.

- Po­pro­szę o szklan­kę go­rą­cej wody - mówi Alice Som­mer z uśmie­chem do opie­kun­ki. Sę­dzi­wa ju­bi­lat­ka nie pije kawy, ani her­ba­ty, tylko wrzą­tek. Nie chce hucz­nych uro­dzin ani pre­zen­tów. - W dniu uro­dzin za­wsze wra­cam my­śla­mi do dzie­ciń­stwa i matki - opo­wia­da. - Dzię­ki niej przy­szłam na świat.

Alice Som­mer sie­dzi w sa­lo­nie przy nie­wiel­kim sto­li­ku, opa­tu­lo­na w weł­nia­ny koc - pre­zent od syna, przy­wie­zio­ny z jed­nej z tras kon­cer­to­wych. Przy sto­li­ku, ni­czym w cen­tra­li do­wo­dze­nia przyj­mu­je gości. Czę­sto od­wie­dza­ją ją różni nie­zna­jo­mi lu­dzie. Pra­gną wie­dzieć, jak spę­dza czas, skąd bie­rze nie­wy­czer­pa­ny opty­mizm i ener­gię ży­cio­wą.

- Dla­cze­go je­stem tak po­god­na? - za­sta­na­wia się Alice Som­mer. - Bo żyję na prze­kór wszel­kim prze­ciw­no­ściom losu! Mogę pa­trzeć przez okno w sa­lo­nie, jak pięk­nie kwit­nie wio­sną drze­wo przez domem. Życie jest pełne naj­róż­niej­szych cudów, jest nim choć­by pań­ska wi­zy­ta i nasza po­ga­węd­ka. Pro­szę uważ­nie ro­zej­rzeć się do­oko­ła. Świat jest taki pięk­ny.

Alice Som­mer jesz­cze w wieku 97 lat co­dzien­nie cho­dzi­ła na basen, nie­da­le­ko sta­cji metra Swiss Cot­ta­ge, stu­dio­wa­ła fi­lo­zo­fię i hi­sto­rię ju­da­izmu na Uni­wer­sy­te­cie Trze­cie­go Wieku. Nadal w nie­dzie­lę grywa w scrab­ble z przy­ja­ciół­ką, latem cho­dzi na spa­cer z wnu­kiem Arie­lem. (…) Zimą, kiedy na uli­cach jest zbyt śli­sko, spa­ce­ru­je po przed­po­ko­ju. Z jej ust nie pada słowo skar­gi, że nie może już wię­cej pły­wać, a palce nie są tak spraw­ne jak kie­dyś. - Na­rze­ka­nie i bia­do­le­nie nie po­mo­że. Czło­wiek czuje się tylko jesz­cze go­rzej - stwier­dza.

Alice Som­mer gra na for­te­pia­nie od pią­te­go roku życia. Lek­cji gry udzie­la­ła jej mama na prze­mian z bab­cią. Jako szes­na­sto­let­nia pa­nien­ka roz­po­czę­ła stu­dia w kla­sie for­te­pia­nu w kon­ser­wa­to­rium nie­miec­kim w Pra­dze. Była naj­młod­szą stu­dent­ką. Szyb­ko zdo­by­ła sławę naj­lep­szej pia­nist­ki w sto­li­cy. Na po­cząt­ku lat trzy­dzie­stych była znana także w wielu kra­jach eu­ro­pej­skich. Max Brod, wy­daw­ca po­wie­ści Kafki, wy­so­ko oce­niał ta­lent Som­mer, czemu dał wyraz w wielu po­chleb­nych fe­lie­to­nach pra­so­wych.

Som­mer oso­bi­ście po­zna­ła Fran­za Kafkę. Pi­sarz, po­dob­nie jak Gu­stav Mah­ler, był przy­ja­cie­lem ro­dzi­ców. Do dzi­siaj pa­mię­ta, jak Kafka za­brał Alice i sio­strę Mizzi nad We­łta­wę, aby po­plu­ska­ły się w rzece albo na dłu­gie spa­ce­ry ulicz­ka­mi Pragi.

Wcze­śniej, czy póź­niej go­ście Alice Som­mer py­ta­ją pia­nist­kę o czas spę­dzo­ny w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym. - Myślę, że za­gra­łam w sumie 150 kon­cer­tów. Słu­cha­li nas cho­rzy i nie­szczę­śli­wi lu­dzie. Nasza mu­zy­ka była dla nich stra­wą du­cho­wą i po­cie­sze­niem - opo­wia­da. Ze 156 tys. więź­niów de­por­to­wa­nych do Te­re­sien­stadt prze­ży­ło 17,5 tys. do­ro­słych. Z 15 tys. dzie­ci uwię­zio­nych w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym wy­zwo­le­nia do­cze­ka­ło za­le­d­wie 130 ma­lu­chów. Był wśród nich jej syn Ra­pha­el.

Czę­sto grali razem, on na wio­lon­cze­li, ona na for­te­pia­nie. Spę­dzi­li wiele go­dzin na roz­mo­wach o mu­zy­ce. Alice Som­mer po raz ostat­ni zmie­ni­ła miej­sce za­miesz­ka­nia mając 83 lata. Prze­pro­wa­dzi­ła się do Lon­dy­nu z Je­ro­zo­li­my, gdzie przez 40 lat uczy­ła w kon­ser­wa­to­rium w kla­sie for­te­pia­nu.

Na py­ta­nie, kto jest jej ulu­bio­nym mu­zy­kiem, od­po­wia­da bez wa­ha­nia: – Mój syn. Na­tu­ra ob­da­rzy­ła go nie­zwy­kłym ta­len­tem. Kto jesz­cze? - Da­niel Ba­ren­bo­im. Był praw­dzi­wym wir­tu­ozem. Zna­ko­mi­ty dy­ry­gent i świet­ny pia­ni­sta - przy­zna­je. Alice Som­mer ma jedną radę dla wszyst­kich po­cząt­ku­ją­cych pia­ni­stów: – Mu­si­cie ćwi­czyć osiem go­dzin dzien­nie. W prze­ciw­nym razie za­po­mnij­cie o ka­rie­rze mu­zycz­nej! (...)

Nurit Vak­schal jest jedną z uczen­nic Alice Som­mer. Miesz­ka w Gi­wa­ta­jim pod Tel Awi­wem. Do­bie­ga do 77 lat i od 50 lat jest na­uczy­ciel­ką gry na for­te­pia­nie. Nie­daw­no umarł jej mąż. W gło­sie Nurit po­brzmie­wa smu­tek, ale na­tych­miast znika, gdy dawna uczen­ni­ca za­czy­na opo­wia­dać o swo­jej na­uczy­ciel­ce. Nurit przy­naj­mniej raz w ty­go­dniu dzwo­ni do Lon­dy­nu, po raz ostat­ni od­wie­dzi­ła Alice trzy lata temu. - To nie­zwy­kła osoba - przy­zna­je. Spę­dzi­ła z Alice Som­mer całe przed­po­łu­dnie cze­ka­jąc na pra­cow­ni­ka opie­ki spo­łecz­nej, roz­wo­żą­ce­go obia­dy. Alice bez chwi­li wa­ha­nia za­pro­si­ła go­ścia do wspól­ne­go po­sił­ku. - Po­dzie­li­ła się ze mną odro­bi­ną mięsa, puree ziem­nia­cza­ne­go i fa­sol­ki, któ­ry­mi nie naja­dła­by się nawet jedna osoba - wspo­mi­na Nurit.

Po za­ję­ciu Cze­cho­sło­wa­cji przez woj­ska hi­tle­row­skie Alice Som­mer, jej mąż Le­opold i syn Ra­pha­el mu­sie­li nosić żółtą gwiaz­dę Da­wi­da. Aryj­scy przy­ja­cie­le ze­rwa­li z nimi wszel­kie kon­tak­ty, Ra­pha­el nie mógł cho­dzić na plac zabaw. Pa­mięt­ne­go wie­czo­ru przed de­por­ta­cją do Te­re­sien­stadt przez ich pra­skie miesz­ka­nie w Pra­dze prze­wi­nę­ły się tłumy przy­ja­ciół i zu­peł­nie ob­cych ludzi. Za­bie­ra­li ob­ra­zy, dy­wa­ny, meble. - Nie po­wie­dzie­li słowa współ­czu­cia. Trak­to­wa­li nas jak umar­łych - wspo­mi­na Alice Som­mer. W ich miesz­ka­niu miał za­miesz­kać wy­so­kiej rangi dy­gni­tarz na­zi­stow­ski. Po­ja­wił się ostat­nie­go wie­czo­ru z cia­stem i sło­wa­mi otu­chy: "Mam na­dzie­ję, że po­wró­ci pani razem z ro­dzi­ną. Nie wiem, co jesz­cze mogę po­wie­dzieć w tej sy­tu­acji, ale pani gra na for­te­pia­nie była dla mnie praw­dzi­wą ucztą du­cho­wą". - To za­dzi­wia­ją­ce, ale na­zi­sta oka­zał się naj­bar­dziej ludz­kim czło­wie­kiem w tych dra­ma­tycz­nych chwi­lach - przy­zna­je Alice Som­mer.

Te­le­fon sę­dzi­wej pia­nist­ki ma spe­cjal­ne, duże przy­ci­ski i na­sta­wio­no go na mak­sy­mal­nie gło­śne dzwo­nie­nie. Ka­lo­ry­fe­ry pra­cu­ją na peł­nych ob­ro­tach. Alice Som­mer czeka na te­le­fon od naj­lep­szej przy­ja­ciół­ki, na­uczy­ciel­ki gry na for­te­pia­nie, także de­por­to­wa­nej do Te­re­sien­stadt. Edith Kraus do­bie­ga do 99 lat i miesz­ka w Je­ro­zo­li­mie. Oby­dwie damy dzwo­nią do sie­bie przy­naj­mniej raz w ty­go­dniu i uci­na­ją sobie po­ga­węd­kę po cze­sku. Te­le­fon w miesz­ka­niu Alice Som­mer dzwo­ni bez prze­rwy. Go­spo­dy­ni roz­ma­wia po nie­miec­ku, an­giel­sku, he­braj­sku. (…)

Sa­lo­nik wy­peł­nia dźwięcz­ny śmiech Alice. W po­ko­ju stoi for­te­pian Ste­in­way'a i pro­ste, wą­skie łóżko. Ran­kiem po prze­bu­dze­niu, wzrok Alice Som­mer za­wsze pada na por­tret Ra­pha­ela, na­ma­lo­wa­ny przez jedną z uczen­nic Alice z oka­zji jej set­nych uro­dzin. Matka mówi: – Pa­trząc na obraz, sły­szę jak gra mój syn. Nawet pod­czas roz­mo­wy palce pia­nist­ki są w nie­ustan­nym ruchu, jakby grała na wy­ima­gi­no­wa­nym for­te­pia­nie. Czy ćwi­czy utwór ja­kie­goś kon­kret­ne­go kom­po­zy­to­ra? – Na­tu­ral­nie, Bacha.

Jest prze­ko­na­na, że Cho­pin ura­to­wał jej życie, to zna­czy jego 24 etiu­dy uwa­ża­ne za naj­trud­niej­sze ar­cy­dzie­ła mu­zy­ki for­te­pia­no­wej. Latem 1942 roku Alice Som­mer od­pro­wa­dzi­ła 72-let­nią matkę do punk­tu zbiór­ki w śród­mie­ściu Pragi, skąd de­por­to­wa­no Żydów do obozu kon­cen­tra­cyj­ne­go. Wtedy wi­dzia­ły się po raz ostat­ni. W mil­cze­niu padły sobie w ra­mio­na. - Mama nie od­wró­ci­ła się ani razu idąc do po­cią­gu - wspo­mi­na Alice. - Po przyj­ściu do domu my­śla­łam, że zwa­riu­ję.

Nagle jakiś we­wnętrz­ny głos na­ka­zał jej: ucz się etiud Cho­pi­na, ura­tu­ją ci życie! Jesz­cze tego sa­me­go wie­czo­ru Alice za­czę­ła ćwi­czyć trud­ne utwo­ry for­te­pia­no­we. Co­dzien­nie przez cały rok sia­da­ła do for­te­pia­nu. Opo­wia­da, że "mój świat legł w gru­zach, ale dzię­ki mu­zy­ce cią­gle czu­łam się wolna".

Mu­zy­ka nie po­zwo­li­ła jej po­paść w obłęd. Grała Cho­pi­na, kiedy matkę de­por­to­wa­no do obozu za­gła­dy. Grała Bacha, Beetho­ve­na i Schu­man­na po pracy w obo­zo­wej pral­ni w Te­re­sien­stadt. Grała Schu­ber­ta, kiedy je­de­na­ście lat temu wnu­ko­wie Ariel i David prze­ka­za­li jej tra­gicz­ną wia­do­mość o śmier­ci je­dy­ne­go syna.

Ariel i David Som­mer co­dzien­nie od­wie­dza­ją bab­cię. Ariel opo­wia­da, że roz­mo­wę za­czy­na za­wsze od sa­kra­men­tal­nej proś­by: "Bab­ciu nie za­po­mnij wziąć rano bia­łej ta­blet­ki, a po po­łu­dniu brą­zo­wej". Ariel Som­mer jest me­ne­dże­rem mu­zycz­nym, miesz­ka w Ham­mer­smith, na przed­mie­ściach Lon­dy­nu. Od­wie­dza bab­cię przy­naj­mniej trzy razy w ty­go­dniu. (...) Tłu­ma­czy, że musi ją chro­nić przed nad­mier­nym za­in­te­re­so­wa­niem świa­ta. Alice Som­mer nie ma już tak do­bre­go zdro­wia jak dzie­sięć lat temu i sły­szy coraz go­rzej. Co to zna­czy mieć taką sę­dzi­wą i mądrą bab­cię? - To wiel­ki dar losu - od­po­wia­da.

Ariel Som­mer uczył się gry na for­te­pia­nie, ale nie osią­gnął ta­kiej wir­tu­oze­rii jak oj­ciec Ra­pha­el i bab­cia. Aku­rat był we Wło­szech, kiedy do­tar­ła do niego wia­do­mość o śmier­ci ojca. Naj­bar­dziej bał się o to, jak bab­cia przyj­mie wia­do­mość o śmier­ci je­dy­ne­go dziec­ka. - Jej re­ak­cja była nie­sa­mo­wi­ta. Za­py­ta­ła tylko, czy oj­ciec bar­dzo cier­piał. Gdy po­wie­dzie­li­śmy, że zgon na­stą­pił na­tych­miast, od­par­ła: "To do­brze. Umarł z mu­zy­ką". A potem za­py­ta­ła z tro­ską w gło­sie, jak my czu­je­my się po śmier­ci ojca - opo­wia­da wnuk.

Alice Som­mer za­wsze za­przą­ta­ły po­trze­by in­nych ludzi. Naj­waż­niej­sze do­świad­cze­nie zdo­by­te w ciągu 109-let­nie­go życia? Pia­nist­ka udzie­la od­po­wie­dzi god­nej mni­cha bud­dyj­skie­go: – Nie przy­kła­dać zbyt wiel­kie­go zna­cze­nia do dóbr ma­te­rial­nych. Jeśli ży­jesz skrom­nie au­to­ma­tycz­nie je­steś szczę­śli­wy, bo nie trawi cię po­żą­da­nie za do­bra­mi, któ­rych i tak nigdy nie zdo­łasz po­siąść. (...)

Alice Som­mer żyje sama, ale nie sa­mot­nie. Nie ma dużej ro­dzi­ny. Mąż zmarł na tyfus w obo­zie w Da­chau, a więk­szość krew­nych nie prze­ży­ła Ho­lo­kau­stu. Po śmier­ci syna jej naj­wier­niej­szym to­wa­rzy­szem jest mu­zy­ka. Nigdy jej nie opu­ści­ła w po­trze­bie. Cza­sa­mi Alice Som­mer włą­cza ma­gne­to­wid i oglą­da na ka­se­cie wy­stę­py Ra­pha­ela. – Wtedy mam wra­że­nie, jakby cią­gle był wśród nas.

Mimo sę­dzi­we­go wieku co­dzien­nie gra na for­te­pia­nie. Jesz­cze nie­daw­no ćwi­czy­ła po trzy go­dzi­ny dzien­nie, od 10 rano do 13 po po­łu­dniu. Teraz gra pół go­dzi­ny, chwi­lę od­po­czy­wa i znowu siada do for­te­pia­nu aż przy­wio­zą obiad. Gra z pa­mię­ci, ma słaby wzrok i nie może czy­tać nut. Są­sie­dzi przy­wy­kli do dźwię­ków mu­zy­ki do­cho­dzą­cych z miesz­ka­nia na par­te­rze pod szóst­ką. Dzwo­nią do drzwi, jeśli w miesz­ka­niu pa­nu­je po­dej­rza­na cisza. Raz Alice bo­le­śnie się po­tłu­kła i tra­fi­ła do szpi­ta­la. Od tego czasu nawet w domu nosi spor­to­we buty, żeby nie po­śli­zgnąć się na dy­wa­nie.

Na sto­li­ku obok te­le­fo­nu stoi po­dróż­ny bu­dzik. Do­cho­dzi 10 rano. Alice Som­mer stwier­dza: – Je­stem naj­bo­gat­szym czło­wie­kiem na ziemi, bo mam moją mu­zy­kę. Nie boi się śmier­ci? – Śmierć jest czę­ścią życia. (...) Alice Som­mer mówi, że nie wie­rzy w Boga, choć lubi wiele ży­dow­skich świąt, choć­by Cha­nu­kę. "Świę­to świa­teł" upa­mięt­nia cu­dow­ne roz­mno­że­nie oliwy w Świą­ty­ni Je­ro­zo­lim­skiej. Alice Som­mer chęt­nie wie­rzy w cuda. Wska­zów­ki bu­dzi­ka po­ka­zu­ją za trzy mi­nu­ty dzie­sią­tą. Go­spo­dy­ni mówi, że musi prze­rwać miłą po­ga­węd­kę: – Czas usiąść do for­te­pia­nu. (...) Dzi­siej­szy po­ra­nek roz­po­czy­na jed­nym z pre­lu­diów Bacha. Tłu­ma­czy, że kiedy gra jego utwo­ry "czuje się jak w nie­bie".

Thor­sten Schmitz

Tłum: Iza­bel­la Ja­chim­ska-Pa­ech

>>>>

Tak . Przypomne ze sztuka jak wszystko prowadzi do Boga . Muzyka jako sama ABSTRAKCJA wyjatkowo dobrze nadaje sie do wyrazania ducha ! Bo np. malarstwo juz jest zbyt doslowne ! Stad pomaga . Oczywiscie dobra muzyka .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:36, 26 Sty 2015    Temat postu:

Skrzypce nadziei
Amnon Weinstein w swojej pracowni w Tel Awiwie -

Izraelski lutnik Amnon Weinstein kolekcjonuje i odrestaurowuje skrzypce ocalałe z Holokaustu. Instrumenty są świadkami dramatycznych kolei losu ich dawnych właścicieli. Berlińscy filharmonicy zagrają na "skrzypcach nadziei", by upamiętnić Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu, przypadający 27 stycznia.

Choć na dworze już dawno zapadł zmierzch, w pracowni Amnona Weinsteina ciągle pali się światło. Lutnik miesza pędzelkiem gęstą, brązową papkę i nakłada ją cienką warstwą na płytę rezonansową. - Instrument jest w bardzo, bardzo złym stanie - mruczy pod nosem. - Czeka mnie jeszcze sporo pracy.

Lutnik pracuje od rana do wieczora. Na pytanie, jak długo zajmuje się restaurowaniem skrzypiec, odpowiada ze śmiechem: - To było tak dawno, że już nie pamiętam. Z sufitu zwisają skrzypce i altówki. Pod ścianami stoją wiolonczele. Pracownia jest pełna pożółkłych ze starości plakatów i zdjęć. Między dłutami i pilnikami, strunami i gryfami stoją segregatory i afrykańskie rzeźby. W środku rozgardiaszu i twórczego chaosu króluje Amnon Weinstein z burzą siwych loków, pirackimi wąsami i zaokrąglonym brzuszkiem, rysującym się pod niebieskim fartuchem.

Atelier Weinstein położone przy ulicy Schaul Hamelech w Tel Awiwie odwiedziły nieprzebrane tłumy klientów, a wśród nich wielu wybitnych skrzypków, którzy zaufali rzemieślniczej wirtuozerii lutnika. Pracownię naprawy i budowy instrumentów smyczkowych założył Mosze Weinstein, ojciec Amnona. Ostatnio 75-letni syn jest tak bardzo zapracowany, że nie ma czasu nawet dla najwierniejszych klientów. - Przydałoby mi się ze trzech pomocników. Muszę zabrać się ostro do pracy. W przeciwnym razie będą nici z koncertu - mówi lutnik. Po chwili z koncentracją i oddaniem pochyla się nad skrzypcami. Instrument należał niegdyś do włoskiego Żyda, Gualtiero Morpurgo. Skrzypce zagrają solową partię w niezwykłym koncercie. Swym wyjątkowym brzmieniem opowiedzą dramatyczny epizod jednego z najmroczniejszych okresów w dziejach ludzkości.

Skrzypce przemówią w imieniu sześciu milionów zgładzonych istnień ludzkich

Skrzypce zagrają 27 stycznia w Berlinie, razem z 15 lub 16 innymi instrumentami smyczkowymi Weinsteina na koncercie muzyki kameralnej w wykonaniu Filharmoników Berlińskich pod batutą Simona Rattle'a. Niezwykły koncert odbędzie się w szczególnym dniu. 27 stycznia, dzień wyzwolenia obozu koncentracyjnego w Auschwitz ustanowiono Międzynarodowym Dniem Pamięci o Ofiarach Holokaustu. W tym roku przypada 70. rocznica oswobodzenia obozu. Koncert zainauguruje także ważny rok jubileuszowy. W tym roku przypada 50. rocznica nawiązania stosunków dyplomatycznych między RFN a Izraelem. Mimo pół wieku przyjacielskich stosunków dźwięk skrzypiec będzie echem dalekiej przeszłości, która położyła się cieniem na stosunkach między obydwoma państwami.

Przed koncertem zabierze głos szef niemieckiej dyplomacji Frank-Walter Steinmeier. Aktor Ulrich Matthes odczyta przesłanie amerykańskiego pisarza i dziennikarza Elie Wiesela. Na widowni zasiądzie Amnon Weinstein i posłucha, jak izraelski skrzypek Guy Braunstein wspólnie z Filharmonikami Berlińskimi zagra na jego instrumentach utwory niemieckich i izraelskich kompozytorów. - Skrzypce przemówią w imieniu sześciu milionów zgładzonych istnień ludzkich - mówi lutnik.

Powołaniem i misją Amnona Weinsteina jest zbieranie i odrestaurowywanie skrzypiec z czasów Holokaustu. - Po prostu robię to, co potrafię najlepiej - stwierdza. Ratując instrumenty przed zniszczeniem, ocala przed zapomnieniem cząstkę historii. Gdy skrzypce odzyskują dawne brzmienie, lutnik traktuje to jak osobiste zwycięstwo nad nazistami, a przede wszystkim akt upamiętnienia dramatycznych kolei życia i śmierci ich właścicieli. Instrumenty oddają hołd sześciu milionom europejskich Żydów. - Stanowią symboliczne mogiły bezimiennych ofiar nazistowskiego ludobójstwa - mówi cichym głosem.

Po raz pierwszy ocalałe od zagłady skrzypce zagrały piętnaście lat temu na koncercie w Stambule. Później Weinstein pojechał ze skrzypcami i przyjacielem, Schlomo Mintzem do Auschwitz, gdzie sławny wirtuoz zagrał przy drutach obozowych. Potem były koncerty w Jerozolimie, Paryżu, Londynie, Rzymie i Monako. Lutnik odwiedził ze swymi instrumentami Stany Zjednoczone i Kanadę i Niemcy. - Przyjazdy do Niemiec są ciągle traumatycznym doświadczeniem - przyznaje Weinstein. - Patrzę w twarze niemieckiej publiczności i bezwiednie zastanawiam się, co robili w czasie wojny.

Rodzina Weinsteina pochodzi z Wilna. Większość krewnych wymordowali hitlerowcy. Rodzice ocaleli, bo zdążyli wyemigrować w 1938 roku do Palestyny, znajdującej się wówczas pod władzą Brytyjczyków. Amnon Weinstein nigdy nie poznał wujków, ciotek, dziadka, czy babci. - Pewnego razu mama próbowała policzyć, ilu członków naszej rodziny zginęło w czasie wojny - wspomina lutnik. - Doszła do 380 osób.

"Próbuję niemożliwego"

Weinstein urodził się w 1938 roku na ziemi palestyńskiej. Upływ czasu zatarł w pamięci twarze i imiona krewnych. Cały czas nurtuje go jedno pytanie: "Jak możliwe, że esesman wstawał rano z czystym sumieniem, czule żegnał się z żoną, cały dzień mordował Żydów, a wieczorem siadał do fortepianu i grał utwory Chopina?" Nikt nie zdoła mu udzielić odpowiedzi. - Mimo to próbuję niemożliwego - odpowiada. - Usiłuję zrozumieć, jak mogło wydarzyć się, coś tak przerażającego.

Skrzypce mają pomóc Weinsteinowi i jego rodakom w tym karkołomnym zadaniu. - Czytając książki o czasach zagłady trudno uwierzyć, że człowiek człowiekowi zgotował taki straszny los - opowiada Amnon. - Skrzypce pozwalają spojrzeć na tamte czasy z innej perspektywy, bo muzyka wymowniej przemawia do wyobraźni człowieka.

Na pytanie, jak zaczął zbierać instrumenty ocalałe z Holokaustu, lutnik na chwilę przerywa pracę i mówi: - Całkiem zwyczajnie i prozaicznie.

W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Lutnik wraca pamięcią do 1936 roku, kiedy polski wirtuoz skrzypiec Bronisław Huberman założył w Tel Awiwie Palestyńską Orkiestrę Symfoniczną, zaczątek późniejszej izraelskiej orkiestry symfonicznej. Skrzypek pozyskał do współpracy dyrygenta Artura Toscaniniego. Za zgodą władz Brytyjskiego Mandatu Palestyny zaprosił najlepszych muzyków żydowskich z całej Europy wraz z rodzinami. Ci, którzy przyjęli zaproszenie Habermana, uniknęli piekła Holokaustu.

Muzycy przyjechali z własnymi instrumentami. - Niektórzy przywieźli po trzy, cztery skrzypce. W Palestynie nie było wówczas warsztatu lutniczego. Ojciec założył pracownię dopiero w 1938 roku - wspomina Weinstein. Skrzypce miały wspaniałe brzmienie, ale zbudowano je w znienawidzonych Niemczech, co okazało się sporym problemem. - Izraelczycy gardzili wszystkim, co niemieckie, gdy po wojnie świat usłyszał o zbrodniach nazistów. Nie chcieli kalać rąk niemieckimi samochodami i instrumentami muzycznymi - opowiada Weinstein.

Niektórzy muzycy roztrzaskali albo spalili cenne skrzypce. Wielu odwiedziło pracownię ojca Weinsteina. - Nie możemy na nich grać. Albo je odkupisz, albo je zniszczymy - komunikowali. Jakiż lutnik pozwoli na zniszczenie ukochanego instrumentu? Chcąc nie chcąc stary Mosze Weinstein zaczął skupować skrzypce.

Skrzypce Wagnera

Wtedy jeszcze nie wiedział, jak je spożytkować. Instrumenty nie znajdowały zbyt wielu nabywców i czekały na lepsze czasy w zaciszu pracowni. Po śmierci ojca warsztat przejął Amnon. - Popatrz - mówi i wyjmuje z szafy skrzypce. Napis zdradza, że instrument zbudował Michael Deutsch z berlińskiej dzielnicy Charlottenburg. - A to skrzypce Wagnera, wspaniały instrument z najwyższej półki, grały w orkiestrze Hubermana.

Jak na ironię losu do zainteresowania się historią instrumentów skłonił Weinsteina niemiecki miłośnik instrumentów smyczkowych. W latach dziewięćdziesiątych młody lutnik Daniel Schmidt z Saksonii terminował w pracowni i zasypywał Weinsteina pytaniami o historię instrumentów, przechowywanych w pracowni. Przekonał izraelskiego mistrza, aby na kongresie w Dreźnie opowiedział o instrumentach, uratowanych przez jego ojca. Podczas przygotowań do wystąpienia, Weinstein dokonał zaskakującego odkrycia: - Okazało się, że instrumenty uratowały wiele istnień ludzkich. Utorowały ich właścicielom drogę do wyjazdu z Europy i ucieczki przed prześladowaniami.

- Takie były początki mojej pasji. Potem wszystko potoczyło się niczym kula śniegowa - mówi Weinstein. Ojciec nigdy, nawet jednym słowem nie wspominał czasów Holokaustu. Amnon zagłębiając się w historię skrzypiec, zaczął szukać instrumentów, towarzyszących swym właścicielom w tamtych strasznych czasach. Wielokrotnie przekonywał się, że "wielu muzyków ocalało z zagłady". Często tylko dlatego, ponieważ hitlerowcy potrzebowali muzyki dla kamuflażu albo odwrócenia uwagi od swych zbrodni. Mimo mrocznych okoliczności skrzypce przede wszystkim symbolizują wolę przetrwania. Dlatego lutnik powołał do życia projekt o hebrajskiej nazwie "Kinorot schel tikwa", czyli "Skrzypce nadziei".

W trakcie opowieści Weinstein przywraca wysłużonym skrzypcom dawny blask. Bardzo mu zależy na tym, by zagrały na koncercie w Berlinie w dniu 27 stycznia. Lutnik pieczołowicie pokrywa werniksem drobne pęknięcia, zamalowuje niewielkie przebarwienia. Skrzypce wymagają wielu godzin żmudnej konserwacji.

Ich właściciel Gualtiero Morpurgo grał na nich w obozie pracy we Włoszech, do którego deportowano go za żydowskie pochodzenie. Po wojnie Morpurgo przerzucał statkami rodaków ocalałych z Holokaustu do Ziemi Obiecanej. Tych i innych historii dowiedział się Weinstein od potomków Morpurgo, którzy pewnego dnia zjawili się w pracowni ze skrzypcami pod pachą. Lutnik odbył z instrumentem długą podróż, odkrywając dramatyczną przeszłość ich właściciela.

Skrzypce z Auschwitz

Losy skrzypiec z kolekcji Weinsteina prowadzą do najmroczniejszych miejsc kaźni Żydów. - O, te trafiły do Auschwitz - opowiada Weinstein i ostrożnie wyjmuje z szafy inny instrument. - Grały w obozowej orkiestrze. W Auschwitz na rozkaz SS powstała orkiestra męska i kobieca. Salą koncertową był plac przy bramie wejściowej, gdy komin kremacyjny wyrzucał z siebie słodkawy swąd palonych zwłok. Muzyka towarzyszyła więźniom do samej śmierci.

Weinstein dowiedział się, że właściciel skrzypiec grał w męskiej orkiestrze w Auschwitz i przeżył pobyt w obozie. - Później za kawałek chleba sprzedał skrzypce żołnierzowi Brygady Żydowskiej powstałej w ramach armii brytyjskiej. Po wojnie wielu muzyków orkiestry obozowej nie było w stanie zagrać na żadnym instrumencie - opowiada Weinstein. Żołnierz przywiózł skrzypce do Izraela, a po wielu latach trafiły do pracowni lutniczej Weinsteina.

Tak wiele skrzypiec, tyle historii... Nie każda ma szczęśliwe zakończenie. W zbiorach Weinsteina znajdują się skrzypce z Drancy. Podczas II wojny światowej w miejscowości położonej na północny wschód od Paryża istniał obóz przejściowy, przez który przewinęło się 65 tys. francuskich Żydów, wywożonych pociągami do obozów zagłady. Jeden z deportowanych wyrzucił instrument z pociągu na peron z okrzykiem, że tam dokąd jedzie, skrzypce nie będą mu potrzebne.

Wiele starych instrumentów w zbiorach Weinsteina ozdabia gwiazda Dawida. Były dumą ich żydowskich właścicieli. W zbiorach lutnika znajduje się instrument, który mimo upływu lat przyprawia go o wściekłość. Dwie sparciałe gumki trzymają w całości rozpadające się ze starości skrzypce. Po rozłożeniu górnej i dolnej pokrywy w środku widać napis: "Heil Hitler, 1936", a pod spodem namalowaną swastykę oraz inicjały "J.W".

Makabryczny żart

Kupił je przed laty od handlarza staroci waszyngtoński lutnik z zamiarem odrestaurowania instrumentu. Po rozmontowaniu skrzypiec zobaczył inskrypcję, prawdopodobnie wykonaną przez niemieckiego lutnika, który w ramach makabrycznego żartu umieścił hitlerowskie pozdrowienie w instrumencie zamówionym przez żydowskiego klienta. W pierwszym odruchu amerykański lutnik chciał spalić skrzypce. Potem usłyszał o kolekcji Weinsteina i wysłał instrument do Izraela. - Te skrzypce zamilkną na zawsze - stwierdza Weinstein. - To hańba, że niczego nieświadomy muzyk grał na nich przez całe życie.

W skład kolekcji Weinsteina wchodzą skrzypce z całego świata. Niektóre tropi z energią godną detektywa, inne same wpadają mu w ręce. Czasami ludzie dają mu je w prezencie, czasami znajduje sponsora, przeważnie powiększa zbiory z własnej kieszeni. - Dzisiaj ludzie wolą sponsorować kluby piłkarskie niż sztukę - stwierdza bez cienia żalu. Wzbiera w nim wściekłość jedynie wówczas, gdy ktoś próbuje zarabiać na skrzypcach ocalałych z Holokaustu. Jak pewna rodzina, żądająca astronomicznej sumy za skrzypce z orkiestry obozowej w Auschwitz. - To obrzydliwe - skarży się Weinstein. - Ten instrumenty powinien zagrać na koncercie, upamiętniającym wyzwolenie obozu, a nie napychać kabzę ich obecnym właścicielom.

W posiadaniu lutnika znajduje się w sumie 55 "skrzypiec nadziei". Często wypożycza je instytutowi Yad Vashem. - Miałem w swoich zbiorach wyjątkowe skrzypce, jedne z pierwszych, które trafiły do mojej kolekcji i jako jedyne wypuściłem je z rąk - opowiada lutnik. Dramatyczna historia instrumentu mogłaby posłużyć za scenariusz hollywoodzkiego filmu.

Materiał wybuchowy w futerale

Jest to opowieść o "wujku Miszy", czyli Mosze Gildermanie, żydowskim dowódcy oddziału partyzanckiego. Pewnego dnia w lasach Białorusi znalazł śpiącego chłopca ze skrzypcami pod głową. Dwunastoletni Mordechaj "Motele" Schlein dołączył do partyzantów i wybrano go do wykonania niebezpiecznego zadania. W pobliskim Owruczu chłopak stawał na rynku i grał tak długo, aż zwrócił na siebie uwagę jednego z niemieckich oficerów stacjonujących w miasteczku. Mordechaj trafił do kasyna wojskowego, gdzie umilał czas żołnierzom. Przed każdym występem przemycał materiał wybuchowy w futerale - aż pewnego dnia kasyno wyleciało w powietrze.

Motele przeżył zamach, ale zginął rok później. Skrzypce przechował "wujek Misza". Później z Armią Czerwoną dotarł do Berlina, a potem wyemigrował do Izraela. Jego wnuk przyniósł skrzypce do pracowni Amnona Weinsteina, a lutnik przekazał je Instytutowi Yad Vashem. Wtedy nie miał pojęcia, że stworzy własny, prywatny projekt upamiętniający ofiary Holokaustu.

Dzisiaj nie zamierza przekazać żadnej placówce muzealnej instrumentów, zebranych z takim wysiłkiem. Tak długo, jak to możliwe pragnie je przechowywać w pracowni i wypożyczać na koncerty, by opowiadały historię Holokaustu. - Czasami dźwięki skrzypce ranią moją duszę, pozostawiając w sercu ból i smutek - dodaje Weinstein.

Częściej są źródłem dumy i satysfakcji. Gdziekolwiek lutnik pojawi się ze swymi instrumentami, widzi, ile pozytywnych emocji wywołują wśród publiczności, także niemieckiej. Amnon Weinstein przyznaje, że za każdym razem bardzo przeżywa przyjazdy do Niemiec. - Po jednym z występów publiczność burzą oklasków podziękowała za wspaniały koncert - wspomina. - To był drobny gest, ale napełnił me serce ogromną radością.

>>>

Niezwykle ! Co tu komentowac ?!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 14:28, 04 Lip 2015    Temat postu:

Ukazała się książka o twórczości artystycznej w gettach i obozach

MOCAK wydał książkę o twórczości z obozów zagłady - Onet

Twórczości artystycznej, powstającej w obozach zagłady i pracy, a także w gettach i kryjówkach ofiar nazistów, poświęcona jest książka "Śmierć nie ma ostatniego słowa", która właśnie się ukazała. Autorem publikacji jest niemiecki historyk sztuki Juergen Kaumkoetter.

"Śmierć nie ma ostatniego słowa. Sztuka w tragicznych latach 1933-1945" wydało krakowskie Muzeum MOCAK. - Publikację można już kupić w muzeum. W przyszłym tygodniu trafi ona do księgarń w całej Polsce - poinformowała Ewelina Czechowicz z Muzeum MOCAK.
REKLAMA


Wydawnictwo towarzyszy wystawie "Polska – Izrael – Niemcy. Doświadczenie Auschwitz", która potrwa w MOCAK-u do 31 października.

W języku niemieckim książka ukazała się na początku roku, równolegle z wystawą o tym samym tytule, zorganizowaną w Bundestagu z okazji 70. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz.

Publikacja zawiera ponad 300 kolorowych reprodukcji i stanowi przegląd twórczości artystów żyjących w gettach i obozach koncentracyjnych. Wiele z tych prac nie było znanych szerszej publiczności, po raz pierwszy też opisane zostało tło ich powstania.

Juergen Kaumkoetter zwraca uwagę, że dzieła ofiar nazizmu powstałe w obozie różnią się od prac powstałych po wyzwoleniu. - W obozie dzieła utraciły swój język symboliczny, stały się bezpośrednie, mówiły wprost, natomiast po wyzwoleniu artyści używali niemal wyłącznie symboli i metafor, które jednak były tak dobitne, że obrazy wyglądały niemal groteskowo - pisze autor.

Stawia też tezę, że artyści w obozach "stoją zrazu niemi wobec ludobójstwa i wszechniszczącej wojny; to, co przeżyli, pozostaje niewyrażalne".

Twórczość artystyczna uprawiana w obozach wiązała się z ryzykiem, ale zarazem dawała twórcom poczucie wewnętrznej wolności. Już samo zdobycie przyborów i materiałów malarskich stanowiło często problem.

Tylko nieliczni więźniowie żyli w warunkach pozwalających im tworzyć prace artystyczne. Strażnicy często dostrzegali talenty artystów: dzieła sztuki były pożądanym obiektem wymiany w handlu zarówno z więźniami funkcyjnymi, jak i z esesmanami.

Portrety i obrazy były w obozach częścią złożonego systemu przekupstwa i wynagradzania. Do tego dochodziły prace wykonane na zamówienie: np. w 1942 r. kierownik bloku więźniarskiego Ludwig Plagge zamówił portret u Wincentego Gawrona. Artysta wykonał rysunek na podstawie fotografii. W zamian za to otrzymał dwie kromki chleba i dziesięć niemieckich papierosów.

Rok wcześniej, jesienią 1941 r., z inicjatywy polskiego więźnia Franciszka Targosza w Auschwitz powstało obozowe muzeum. Komendant obozu Rudolf Hoess polecił wystawiać tam głównie przedmioty artystyczne zabrane więźniom. Muzeum dawało grupie więźniów skupionych wokół Targosza możliwość malowania we względnie swobodnych warunkach: Mieczysław Kościelniak tworzył tam zarówno prace na zlecenie SS, jak i potajemnie obrazy dla obozowego ruchu oporu.

Pośród przykładów sztuki obozowej szczególne wrażenie robi "teczka oświęcimska" Mariana Ruzamskiego. Zawiera ona 40 portretów, jakie powstały w nieludzkich warunkach. Wśród brudu, śmierci i chorób Ruzamski rysował swoich współwięźniów.

20 lat po wojnie młode pokolenie twórców znalazło swój język artystyczny, którym można było wyrazić tragedię II wojny światowej. Juergen Kaumkoetter uzupełnił swoją prezentację dzieł "genealogią tematu masowego mordu w historii sztuki" oraz opisem pokolenia młodych artystów, którzy starają się uporać z Holokaustem – jak tworząca instalacje Sigalit Landau czy autor komiksów Michel Kichka.

W książce "Śmierć nie ma ostatniego słowa" Juergen Kaumkoetter zaznacza, że sztukę powstałą w obozach należy uwolnić z "więzienia metafor". Odbiorcy tej sztuki nie powinni sprowadzać jej do statusu samego tylko świadectwa grozy. Kaumkoetter uznaje prace powstałe w obozie za pełnoprawną sztukę.

Juergen Kaumkoetter urodził się w 1969 r. Jest niemieckim historykiem sztuki, zajmuje się głównie pracami artystów tworzących w czasach Holokaustu i artystów przebywających na emigracji. Jest kuratorem wielu wystaw o tematyce historycznej, w tym trwającej w MOCAK-u "Polska – Izrael – Niemcy. Doświadczenie Auschwitz".

...

Tak. Ważna sprawa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:07, 09 Sie 2015    Temat postu:

Odsłonięcie kolejnych murali poświęconych dzieciom z łódzkiego getta


W Łodzi odbyło się oficjalne odsłonięcie czterech nowych murali, które przedstawiają postaci dzieci z łódzkiego getta. Namalowane dzieła znalazły się na ścianach łódzkich kamienic w ramach projektu "Dzieci Bałut - murale pamięci". Do tej pory powstało kilkanaście takich malowideł.

19Zobacz zdjęcia




Pomysłodawczynią i koordynatorką projektu jest Katarzyna Tośta ze Stowarzyszenia "Na co dzień i od święta", która przybliża cel przedsięwzięcia. - "Dzieci Bałut – murale pamięci" to nowatorski sposób przybliżania historii dzieci, które w getcie łódzkim doświadczyły okrucieństwa II wojny światowej. Wizerunki autentycznych dzieci polskich, żydowskich i romskich żyjących wówczas na Bałutach, odwzorowane zostały na podstawie archiwalnych fotografii. W 2012 roku powstały pierwsze malowidła, a do tej pory jest ich już 17 i tworzą Ścieżkę Murali Pamięci - powiedziała.

W ramach tegorocznej edycji projektu, murale malują artyści Piotr Saul i Damian Idzikowski. Malowidła powstają na budynkach przy ul. Zielnej 9, Berlińskiego 15, Spacerowej 8 oraz Przemysłowej 12.

...

Sztuka tez przezywa po swojemu zaglade jako temat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:42, 20 Sty 2016    Temat postu:

Była więźniarka ofiarowała Muzeum Auschwitz osobistą pamiątkę. To para malutkich pantofelków. Wykonała je więźniarka w niemieckim obozie
akt. 20 stycznia 2016, 10:34
• Muzeum Auschwitz otrzymało pamiątkę od byłej więźniarki Batszewy Dagan
• To para małych pantofelków, które wykonała w obozie niemiecka Żydówka
• Pantofelki mają ok. 1 cm, są wykonane z kawałka skóry zszytej nitką
• Batszewa Dagan przechowywała podarunek przez dwadzieścia miesięcy
• - To się urodziło w Auschwitz i to musi być w Auschwitz - podkreśliła Dagan
• Niemcy założyli obóz Auschwitz w 1940 r., aby więzić w nim Polaków
• W Auschwitz Niemcy zgładzili co najmniej 1,1 mln ludzi, głównie Żydów i Polaków

Osobistą pamiątkę ofiarowała Muzeum Auschwitz była więźniarka Batszewa Dagan. To para malutkich pantofelków. Wykonała je w niemieckim obozie Auschwitz inna więźniarka, niemiecka Żydówka - poinformowało w środę Muzeum.

- Była ze mną Żydówka z Niemiec o semickim wyglądzie. Miała śniadą skórę i smutne oczy. Była żoną policjanta, Niemca z Berlina, i miała córeczkę. Córka została razem z jej mężem, a ją posłali. Była smutna i opowiadała o tej córce, jak ona tęskni, i zastanawiała się czy wyjdzie stąd kiedyś. I ona mi zrobiła niespodziankę. Zrobiła mi te pantofelki. Powiedziała: "żeby one Ciebie na wolność zaniosły" - powiedziała Dagan wręczając dar dyrektorowi Muzeum Piotrowi Cywińskiemu podczas jego wizyty w Izraelu.

Pantofelki mają ok. 1 cm. Wykonane są z kawałka skóry zszytej nitką.

Batszewa Dagan przez dwadzieścia miesięcy przechowywała w obozie prezent narażając w ten sposób życie. - Jak ja te pantofelki utrzymałam, sama nie wiem. Znalazłam agrafkę i kiedy były odwszenia, to wtykałam agrafkę w siennik. Kiedy wracałam z odwszenia, to trzymałam je przy spodniach, które miałam. Tak one przeżyły Auschwitz - relacjonowała.

Po wojnie, zwłaszcza w związku z rolą, jaką Dagan odegrała w rozwoju edukacji o Zagładzie, wiele muzeów i instytucji zabiegało o tę pamiątkę. - Wszyscy chcieli te pantofelki mieć, ale ja powiedziałam: to się urodziło w Auschwitz i to musi być w Auschwitz - podkreśliła.

Zdaniem dyrektora Muzeum Auschwitz Piotra Cywińskiego to bardzo symboliczny dar. - Oby te pantofelki, które zgodnie z życzeniem ich twórczyni wyprowadziły Batszewę Dagan na wolność, uwolniły nas wszystkich od niepamięci, która tak bardzo utrudnia nam zrozumienie naszej wielkiej odpowiedzialności za przyszłość tego świata - mówił.

Dagan: w Izraelu dzieci, którymi się zajmowałam, pytały mnie, co za numer mam na ręku

Batszewa Dagan urodziła się w 1925 r. w Łodzi jako Izabella Rubinstein. Po wkroczeniu Niemców rodzina uciekła do Radomia. Tam trafili do getta, w którym kobieta związała się z tajną organizacją młodzieżową Haszomer Hacair. Z jej ramienia jeździła do getta warszawskiego, skąd szmuglowała do Radomia gazetkę "Pod Prąd".

W 1942 r. uciekła z getta i dzięki fałszywym dokumentom przedostała się na teren Niemiec. Po kilku miesiącach została aresztowana i wysłana do Auschwitz. Przebywała tam do początku 1945 r., kiedy wraz z innymi więźniarkami została ewakuowana do Ravensbrueck, a później do Malchow. 2 maja 1945 r. została wyzwolona przez armię brytyjską. Krótko potem przeniosła się do Palestyny, gdzie wraz z mężem Paulem przyjęła nazwisko Dagan.

Pracowała jako przedszkolanka, a następnie jako psycholog i wykładowca w seminarium nauczycielskim. Jej osiągnięciem jest stworzenie filozofii i unikalnej metody psychologiczno-pedagogicznej pomagającej przekazywać dzieciom i młodzieży wiedzę o Szoah. Batszewa Dagan jest autorką wielu publikacji dla dzieci i młodzieży wykorzystywanych w nauczaniu o Holokauście.

- W przeszłości pracowałam jako przedszkolanka. W Izraelu lato jest długie, przez większość roku chodzi się z krótkim rękawem. Dzieci, którymi się zajmowałam, pytały mnie, co za numer mam na ręku. Zastanawiałam się, jak mogę im odpowiedzieć na te pytania. Musiałam tłumaczyć to w bardzo prosty sposób - powiedziała Batszewa Dagan.

Niemcy założyli obóz Auschwitz w 1940 r., aby więzić w nim Polaków. Auschwitz II-Birkenau powstał dwa lata później. Stał się miejscem zagłady Żydów. W kompleksie obozowym funkcjonowała także sieć podobozów. W Auschwitz Niemcy zgładzili co najmniej 1,1 mln ludzi, głównie Żydów, a także Polaków, Romów, jeńców sowieckich i osób innej narodowości.

W 1947 r. na terenie byłych obozów Auschwitz I i Auschwitz II-Birkenau powstało muzeum. W ubiegłym roku zwiedziło je ponad 1,72 mln osób. Były obóz w 1979 r. został wpisany, jako jedyny tego typu obiekt, na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

...

To jest tworczosc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:43, 12 Lut 2016    Temat postu:

Kielce: wystawa dziecięcych rysunków dokumentujących obóz w Terezinie
Rynek w Kielcach - istock

Unikatowe rysunki Helgi Hoskovej-Weissovej, przedstawiające życie codzienne w niemieckim obozie dla Żydów funkcjonującym w czasie II wojny światowej w czeskim Terezinie, będzie można oglądać na wystawie w Kielcach. Ich autorka, pochodząca z żydowskiej rodziny, trafiła do obozu jako nastolatka.

Wystawę "Maluj co widzisz", we współpracy z Czeskim Centrum w Warszawie, przygotował kielecki Instytut Kultury Spotkania i Dialogu Stowarzyszenia im. Jana Karskiego. Wernisaż – w piątek.
REKLAMA


- Zachowała się ponad setka rysunków, a my będziemy prezentować ok. 70 z nich. To jedyna dokumentacja życia codziennego obozu, bo - poza propagandowymi – nie robiono tam innych zdjęć. Prace zostały zachowane dzięki temu, że Helga przekazała je wujowi, który zamurował je w ścianie budynku, a po wojnie je wydobył. Dzięki temu do dziś mogą zaświadczać, jak wyglądało życie w obozie - powiedział PAP dyrektor instytutu, Andrzej Białek.

Obóz koncentracyjny w Terezinie składał się z getta dla Żydów oraz tzw. obozu przejściowego. Istniał w latach 1941–1945. - Obóz był przygotowany jako +wzorcowy+ dla świata. Udostępniano go m. in. wizytatorom z Czerwonego Krzyża, by pokazać jak żyją zgromadzeni tu ludzie, i że obozy nie są budowane w celu zabijania Żydów, co było oszustwem – dodał Białek.

Helga Hoskova-Weissova – dziś znana czeska malarka - jest jednym z nielicznych dzieci, które przeżyły Terezin. Urodziła się w Pradze w 1929 r. w żydowskiej rodzinie. W 1941 r. wraz z rodzicami jednym z pierwszych transportów trafiła do terezińskiego obozu, w którym spędziła prawie trzy lata.

Zabrała ze sobą blok, pudełko z farbami wodnymi, pastele i ołówki. Pierwszy rysunek powstał krótko po przyjeździe do obozu - w grudniu 1941 r. Pokazała na nim dzieci lepiące bałwana. Ojciec powiedział jej wówczas "Helga, maluj, co widzisz".

- Stąd tytuł naszej wystawy. Ojciec Helgi jakby przewidywał, że to, co ona, narysuje może być ostatnim świadectwem ich życia. Rysunki są niezwykle, bo dotykają szczegółów, na które nie zwracają uwagi dorośli, jak np. guzik w ubraniu postaci. Helga z fotograficzną dokładnością malowała to, co widziała – opisywał Białek.

W 1944 r. dziewczynka razem z matką została deportowana do obozu w Auschwitz. W ostatniej chwili rysunki oraz dziennik, który prowadziła w getcie, przekazała stryjowi, Josefowi Polakovi. Przetrwały wojnę wmurowane w ścianę budynku.

Ojciec Helgi zginął w Auschwitz, a Helga razem z matką trafiły do obozów we Freibergu i Mauthausen. W maju 1945 r. odzyskały wolność i wróciły do Pragi.

Towarzyszące dziennikowi rysunki i obrazy Helgi z Terezina zostały opublikowane w 1998 r. w książce "Draw What You See" ("Rysuj, co widzisz"). W marcu 2013 r. okupacyjne wspomnienia Weissovej ukazały się w Polsce, w tłumaczeniu Aleksandra Kaczorowskiego – jako "Dziennik Helgi".

Na kieleckiej wystawie, poza rysunkami z czasów pobytu w obozie, będą prezentowane także grafiki Weissovej powstałe w latach 60. XX wieku – bardziej dramatyczne w wymowie od dziecięcych prac, powstałe po pobycie artystki w Izraelu.

Podczas wernisażu przedstawione będą też fragmenty "Dzienników…" i filmu dokumentalnego, w którym autorka opowiada o swoich pracach.

Wystawę będzie można oglądać w kamienicy przy ul. Planty 7 do końca lutego. Wstęp wolny.

Założone w 2005 r. kieleckie Stowarzyszenie im. Jana Karskiego działa na rzecz upowszechniania postaw otwartości i poszanowania dla osób i grup o odmiennej identyfikacji rasowej, etnicznej, narodowej, religijnej bądź kulturowej. Przeciwdziała wszelkim formom antysemityzmu, ksenofobii, rasizmu i innym postawom godzącym w godność człowieka.

Instytut Kultury Spotkania i Dialogu otwarto w kwietniu 2015 r. Odbywały się tu wystawy, spotkania i koncerty. Organizowano też warsztaty antydyskryminacyjne dla dziennikarzy, nauczycieli, pedagogów szkolnych, psychologów i studentów.

Siedziba instytutu mieści się w kamienicy przy Plantach – miejscu pogromu kieleckiego z 6 lipca 1946 r., podczas którego zginęło 37 osób narodowości żydowskiej i troje Polaków.

...

To straszny ale oczywiscie wazny temat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:43, 21 Mar 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Kultura
Jessica Chastain w RMF FM: Bohaterstwo to część waszej narodowej tożsamości
Jessica Chastain w RMF FM: Bohaterstwo to część waszej narodowej tożsamości

Dzisiaj, 21 marca (13:50)

Laureatka Złotego Globu, dwukrotnie nominowana do Oscara gra główną rolę w filmie "Azyl", który 24 marca trafi do naszych kin. Jessica Chastain wciela się w postać Antoniny Żabińskiej, żony dyrektora warszawskiego zoo, która wspólnie z mężem Janem w czasie niemieckiej okupacji ukrywała na terenie Ogrodu Zoologicznego setki Żydów. Ryzykując życie - osobiście wydostawali ich z getta. "Bohaterstwo to część waszej narodowej tożsamości" - mówi w RMF FM Jessica Chastain.
Jessica Chastain na planie filmu
/UIP /materiały prasowe

Katarzyna Sobiechowska-Szuchta, RMF FM: Witaj ponownie w Polsce. Jak zapamiętałaś poprzedni pobyt?

Jessica Chastain: Byłam tu na "badaniach terenowych" przed filmem. Odwiedziłam warszawskie zoo, wiele czasu spędziłam na rozmowach z Teresą, córką Jana i Antoniny. Poznałam wtedy fantastycznych ludzi, którzy poprosili mnie, żebym przyjechała z gotowym już filmem do Polski. Zrobiłam to z ogromną radością. To przecież wasza polska historia, a bohaterstwo to część waszej narodowej tożsamości.

Grasz w tym filmie główną rolę, ale jesteś też współproducentką "Azylu". Co w tej opowieści najmocniej cię poruszyło?

Ta historia jest niezwykła, inspirująca, przejmująca. Antonina Żabińska była bohaterką. Odrzuciła własną wygodę, bezpieczeństwo i postanowiła pomagać ludziom. Była odważną kobietą To również opowieść o ludzkiej dobroci, o ludzkiej życzliwości w tak nieludzkich czasach jak wojna. Ale Antonina chroniła przecież nie tylko życie, również duszę tych ludzi. Wlewała w ich serca nadzieję i miłość. Nawet jeśli to brzmi patetycznie, warto o tym opowiadać w dzisiejszych czasach.

Dla mnie to przede wszystkim opowieść o człowieczeństwie. Ale również historia wielkiej, wystawionej na ciężką próbę miłości.

Ta miłosna opowieść rzeczywiście jest bardzo przejmująca. Ale co ciekawe, trafia w dobry czas. To jest również opowieść o tym, jak silne są kobiety. Poznajemy Antonię w 1939 roku. Jest wtedy młodą kobietą, ale przypomina nieco małą dziewczynkę. Wiemy, że bardzo kocha męża. Ale próbuje go chronić, zataja pewne rzeczy. Kiedy on walczy w podziemiu, gdy walczy w powstaniu, gdy wyjeżdża, ona zostaje w zoo praktycznie sama. Całymi dniami pracuje w ogrodzie zoologicznym, chroni ludzi, którzy ukrywają się w piwnicach, ale żyje w strachu, bo dookoła jest pełno niemieckich żołnierzy. Czujemy, że ona rośnie w siłę, nabiera mocy. Jan widzi, jak jego żona dojrzewa, jak z bezbronnej staje się dzielna.

Antonina jest odważna, mądra, wierna, piękna, prawie jak anioł. To nie takie proste zagrać anioła...

To prawda, to nie jest proste. Ale bardzo pomogła mi córka Antoniny - Teresa, z którą przegadałam wiele godzin. Czytałam o niej, znałam książkę, ale to było za mało. Poprosiłam, żeby opowiedziała mi takie historie, których nikt nie zna, a które mogą mieć dla mnie znaczenie. Dowiedziałam się, że Teresa nigdy nie widziała matki w spodniach. Antonina nosiła bardzo kobiece sukienki. Malowała paznokcie. Przywiązywała wagę do tego, jak wygląda, nosiła się bardzo kobieco. Zapytałam też Teresę: "gdyby twoja mama mogła być zwierzęciem, to jakim?". "Byłaby kotem" - odpowiedziała. Jan mówił do żony "Punia", jak do małej pumy. Rozmawiając z rodziną Antoniny zdałam sobie sprawę, jak bardzo kobieca była. To były czasy macho, gdy rządziły przemoc, wojna, strach. A ona starała się uczynić świat pięknym, delikatnym, przyjaznym dla ludzi.

Mówi się, że na planie filmowym najgorsze i najtrudniejsze są dwie rzeczy - praca z dziećmi i praca ze zwierzętami. Wy mieliście obie opcje...

Kocham zwierzęta, ale wolę pracować z dziećmi, jeśli mam być szczera (śmiech). Choć w obu przypadkach musisz być bardzo cierpliwym człowiekiem. Staraliśmy się jak najmniej przeszkadzać zwierzętom. Gdy chcieliśmy pokazać je śpiące, czekaliśmy aż zasną. A potem czekaliśmy aż się zbudzą. Chodziło o to, żeby czuły się jak najbardziej swobodnie na planie. Jest taka dramatyczna scena, w której słonica, która ma na imię tak jak ty - Kasia - prawie traci swoje dziecko. Na ekranie wygląda to dramatycznie, słoniątko przestaje oddychać, a jego matka trąca mnie trąbą. Spędziłam z tym zwierzęciem mnóstwo czasu i dowiedziałam się, że uwielbia jabłka. Wpadłam więc na pomysł - schowałam jabłka w kieszeniach i poukładałam wokół siebie, a słonica zaczęła ich szukać, trącając mnie trąbą. O taki efekt nam chodziło.

Na twoim profilu na Instagramie napisałaś "Jessica Chastain - przyjaciółka wszystkich zwierząt". Myślisz, że zwierzę może być czasem lepszym przyjacielem niż człowiek?

To jest dokładnie tak jak mówi Antonina Żabińska w naszym filmie. "Patrzysz zwierzętom w oczy i od razu wiesz, co mają w sercu". Zwierzę nigdy cię nie oszuka. Czasem oczywiście próbuje tobą manipulować, ale zwykle jest szczere, autentyczne i wierne. Ich miłość jest czyta. Z tego powodu wolę zwierzęta. Mam taką zasadę, że nigdy nie wchodzę im w drogę. Czekam, aż mnie zaproszą do swojego świata, zaakceptują. Nie niszczę ich spokoju, nie chcę być intruzem.

Grasz w Hollywood w dużych produkcjach. Masz na koncie prestiżowe nagrody - jak Złoty Glob czy oscarowe nominacje. Ale każdy, kto uważnie śledzi twoją karierę wie, że bardzo często można cię zobaczyć w mniejszych filmach, na przykład na podstawie klasyki literatury.

Ten balans jest dla mnie bardzo ważny. Oscar Wilde, William Szekspir, August Strindberg. Salome, Koriolan, Panna Julia... Bardzo chciałabym, żeby wielka literatura trafiała do ludzi przez ekran. Więc oprócz dużych, budżetowych filmów wybieram te bardziej kameralne.

Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wiele osób u nas chce cię zobaczyć jako Polkę - Antoninę Żabińską.

A ty nawet sobie nie wyobrażasz, jaki to dla mnie zaszczyt zagrać Antoninę. Widzisz przecież, jaka jestem wzruszona, gdy o tym mówię. I zaraz, jak widzę, obie się popłaczemy. Bardzo emocjonalnie traktuję historię mojej bohaterki, waszą trudną historię i przesłanie, które miała Antonina. Ta niezwykła kobieta wierzyła, że ludzkie współczucie i wielka miłość są najlepszą odpowiedzią na przemoc.

(MN)
Katarzyna Sobiechowska-Szuchta

...

Istotnie Polska to bohaterstwo nie znane nigdzie w takiej skali...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 8:43, 09 Lip 2017    Temat postu:

Wystawa „Twarzą w twarz. Sztuka w Auschwitz”
Katolicka Agencja Informacyjna | Lip 09, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Oryginał napisu „Arbeit macht frei” oraz niemal 200 prac artystycznych stworzonych przez więźniów Auschwitz można od 7 lipca oglądać w Krakowie. Wstęp wolny.


W
ystawa „Twarzą w twarz. Sztuka w Auschwitz” została zorganizowana z racji 70. rocznicy powstania Muzeum na terenie byłego niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady.

Wystawa „Twarzą w Twarz. Sztuka w Auschwitz” jest efektem współpracy Muzeum Narodowego w Krakowie i Muzeum Pamięci Auschwitz. Oryginalne, wykonane przez więźniów prace można oglądać w Kamienicy Szołayskich – oddziale Muzeum Narodowego w Krakowie. Wiele z nich prezentowanych jest po raz pierwszy.
Czytaj także: Gwiazdor NBA od dawna uczy o Holocauście. Ale wizyta w Auschwitz była dla niego szokiem



„Nie ukrywam, że decyzji o zorganizowaniu tej wystawy od początku towarzyszyły kontrowersje” – przyznał dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie dr hab. Andrzej Betlej. Powodów było kilka. „Z wielu stron padały pytania: dlaczego pokazywać rysunki i obrazy, które z racji czasu i miejsca powstania stanowią temat szokujący i przerażający. Czy obiekty, które zaprezentujemy na wystawie, to rzeczywiście dzieła sztuki, czy po prostu świadectwa historyczne?” – wymieniał główne zastrzeżenia, podkreślając, że zadaniem Muzeum Narodowego w Krakowie jest gromadzenie świadectw przeszłości. „Naszą misją jest nie tylko przechowywanie dzieł, ale – może przede wszystkim – zwracanie uwagi na te zjawiska, które decydują o nas. Dlatego winniśmy pokazać te prace – i stanąć z nimi twarzą w twarz” – argumentował.

Muzeum Auschwitz posiada unikatową kolekcję blisko 2 tys. prac stworzonych w niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym i zagłady. Już w pierwszych transportach przybyłych do KL Auschwitz w 1940 r. znajdowali się ludzie, którzy dali początek obozowej twórczości plastycznej: Xawery Dunikowski, Jan Komski, Franciszek Targosz, Adam Bowbelski, Jan Machnowski, Marian Kołodziej, Włodzimierz Siwierski, Tadeusz Myszkowski, Bronisław Czech, Izydor Łuszczek i wielu innych.
Czytaj także: Franciszek zstąpił do piekieł Auschwitz-Birkenau



Ze względu na realia obozowe prace te wykonywane były w warunkach ciągłego zagrożenia życia oraz na wszelkich materiałach, które mogli zdobyć więźniowie. Dlatego też stanowią unikatowy przekrój przez niemal wszystkie techniki malarskie: ołówek, tusz, kredka na papierze, olej na płycie pilśniowej czy na płótnie z obrusa, pastel na papierze pakowym, akwarela na kartonie i wiele innych.

Na wystawie prezentowane są również prace wykonane oficjalnie, na rozkaz władz obozowych SS oraz dzieła wykonane przez więźniów na prywatny użytek SS. Dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau Piotr M. A. Cywiński mówił z kolei, że decyzja o pokazaniu tej sztuki nie była trudna. „Pytanie było, jak ją pokazać, żeby jej nie odrealnić, żeby nie została potraktowana wyłącznie jako sztuka, podczas kiedy są to zupełnie unikatowe dzieła powstałe w zupełnie niezwykłych okolicznościach” – zaznaczył Cywiński. „Chodziło o to, żeby pozwolić dzisiejszemu człowiekowi spojrzeć w oczy zarówno tej osoby, która była portretowana, jak i twórcy, zagrożonemu karą śmierci za tworzenie” – podkreślił.

Według kuratorki wystawy Agnieszki Sieradzkiej z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, ekspozycja nie jest zwykłą wystawą sztuki, bo prezentowane dzieła są przede wszystkim dowodem na „siłę i wolność ludzkiego ducha”. „Sztuka była ratunkiem i to chcieliśmy pokazać na tej wystawie” – dodała.

Wystawa „Twarzą w twarz. Sztuka w Auschwitz” prezentowana będzie od 7 lipca do 20 września w Kamienicy Szołayskich w Krakowie. Wstęp na wystawę jest wolny.

...

Tworczosc tak mocno jest w naturze czlowieka ze nawet tam nie mogli jej zabic...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:25, 17 Lut 2018    Temat postu:

Historia ludobójstwa ilustrowana rysunkami dzieci

Michalina Kupper 2 days ago 0 Zgłoś treść
Klinika kończy przyjmowanie pacjentów. Dzieci już kręcą się niedaleko bramy. Przywołuję je używając większości kurdyjskich słów, które udało mi się zapamiętać do tej pory. Pokazałam pastele i kartki, a one od razu wiedziały, jaki zrobić z tego użytek.

Nie było żadnych wskazówek ani zasad, prócz zakazu zabierania kredek do namiotów (pierwszego dnia zabrakło około połowy). Dzieci rysowały wybrane przez siebie kształty i przedmioty. Mimo braku nacisku i sugestii, co miałyby rysować, to pewne elementy często powtarzały się w kolorowych dziełach.

Dom.

Niektóre z dzieci nie mogą pamiętać domu w Sinjar. Były zbyt małe, albo urodziły się w obozie. Dla większości to mgliste wspomnienia budynku domu, lecz silne poczucie radości, bezpieczeństwa i ciepła dzielonego ze wszystkimi członkami rodziny. To też jedyna góra - symbol Sinjar - płaskiego rejonu Niniwy, zamieszkanego przez Jazydów od tysiącleci.

10

Sinjar

Latem 2014 roku ziemie Niniwy pokryły łzy. Daesz (ISIS) wkroczyło do wielu wiosek, rozdzielono mężczyzn i kobiety. Mieszkańcy ziem nie zdecydowali się przyjąć islamu według zasad fanatyków. Terroryści dokonali 74 udokumentowanego ludobójstwo na Jazydach.
Mężczyźni byli mordowani, paleni żywcem, pozbawiani głowy. Chłopcy, którzy przeżyli zostali werbowani i szkoleni do walki oraz pracy dla Państwa Islamskiego. Kobiety i dziewczynki sprzedawane jako niewolnice seksualne i żony. Jeżeli przeżyły gwałty i okrucieństwa dżihadystów.

Jazydzkie rodziny sprzedają cały dobytek, zapożyczają się u przyjaciół i dokonują prób wykupienia dziewcząt. Te bez szans na odkupienie przez rodzinę, najczęściej popełniają samobójstwa.

14.jpeg

Obóz

Ci, którzy przeżyli i zamieszkali w obozie, dzwigają najwięcej cierpienia. Chociaż żyją, mimo że w warunkach uwłaczających godności, to żyją rozpamiętując przeszłość. Niełatwo pozbyć się wspomnień egzekucji syna lub porwania córki. Wiadomo, co z nimi robią w niewoli. Każdy nowy dzień to szansa, że dotrze jakakolwiek informacja o porwanych najbliższych. Każdy nowy dzień to nadzieja.

W lipcu 2017 irackie siły odbijają Mosul. Kurdyjscy Peszmergowie wyzwalają rejony Sinjar. Dużo uchodźców wraca do domu. Tam niestety dociera też armia wyzwalająca Mosul (a wspierana m.in przez Iran). Kolejne utrudnienia, upominanie się o swój dom, gwałty... Dodatkowo zbombardowane szkoły, szpitale i miejsca pracy skłaniają Kurdów do powrotu do obozu.

Kolejny raz stają się uchodźcami. Kolejny raz każdy nowy dzień to nadzieja.

13Zachęcam do licytacji rysunków dzieci i nagród z Festiwalu Na Szagę na którym prezentacja o Jazydach zdobyła wyróżnienie: LINK DO RYSUNKÓW
[link widoczny dla zalogowanych]

...

Co oni tam przeszli...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133603
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:43, 20 Lut 2018    Temat postu:

Karol Wojteczek | 20/02/2018
fot. Piotr Markowski
Udostępnij 78 Komentuj 1
Kilka miesięcy po narysowaniu ostatniej pracy zmarł. Całą wystawę przekazał franciszkanom i miał ku temu szczególny powód...

Karol Wojteczek: Klasztor, w którym się znajdujemy, od Miejsca Pamięci i Muzeum Auschwitz-Birkenau dzielą według GPS-a równo 4 kilometry. Jak wielu spośród odwiedzających Auschwitz trafia do Harmęż?

Dr. Piotr Cuber OFMConv (gwardian klasztoru Niepokalanego Poczęcia NMP w Harmężach): Miejsce Pamięci i Muzeum Auschwitz-Birkenau zobaczyło w ubiegłym roku ok. 2 mln 100 tys. odwiedzających. Centrum św. Maksymiliana w Harmężach odwiedza rocznie od 5 do 8 tys. zwiedzających. Chcę jednak zaznaczyć, że nie mamy ani ambicji, ani możliwości, by równać się z Muzeum.

Czego zwiedzający oczekują po przyjeździe tutaj? W jakim celu zjawiają się w Harmężach?

Przyjeżdżają, aby dotknąć miejsc związanych z osobą św. o. Maksymiliana Kolbego, aby poznać jego świadectwo i zaczerpnąć z jego ducha. Ale też wielu z nich przyjeżdża tutaj ze względów artystycznych…

Właśnie… Podziemia Waszego klasztoru goszczą pewną szczególną wystawę, która niejako uzupełnia historię opowiadaną przez obozowe baraki i krematoria Auschwitz-Birkenau… Skąd się ona tu wzięła?

Ten niespodziewany prezent otrzymaliśmy jako franciszkanie w 1997 r. Były więzień niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau i pięciu innych obozów, pan Marian Kołodziej (numer obozowy 432), artysta-grafik, wybitny scenograf teatralny i filmowy, podarował nam dzieło swojego życia – wystawę zatytułowaną „Labirynty. Klisze pamięci”, która zawiera artystyczną wizję jego obozowych przeżyć.

Autor miał wcześniej jakieś związki z Harmężami bądź franciszkanami?

Na przełomie marca i kwietnia 1941 r. hitlerowcy wysiedlili wioski sąsiadujące z obozem tworząc tzw. „szeroką strefę wpływów obozowych”. W wioskach tych stworzyli podobozy pracy. Tu przychodzili więźniowie – tania siła robocza, tu pracowali, tu wielu z nich zginęło. Jako więzień KL Auschwitz Marian Kołodziej pracował w Harmężach na fermach kurzych i króliczych. Pewnego dnia, a było to późną jesienią, pracował przez pół dnia przy oczyszczaniu stawów, stojąc po pas w wodzie. Stracił przytomność. Gdyby nie koledzy, którzy przywlekli go ledwo żywego do obozu, pozostałby tu na zawsze. To pierwszy powód, dla którego Kołodziej swoją wystawę zainstalował właśnie tu, w Harmężach.

Drugim powodem była osoba św. Maksymiliana Kolbe. Autor twierdzi, że poznał go w obozie osobiście, że stał z nim na jednym placu, gdy o. Kolbe zgłosił się na śmierć za Franciszka Gajowniczka. Gdy więc Kołodziej dowiedział się, że franciszkanie budują w Harmężach centrum poświęcone postaci o. Maksymiliana, nie wahał się ani przez chwilę; postanowił przywieźć swoje prace właśnie tutaj.

Dlaczego Kołodziej zdecydował się na utrwalenie swoich przeżyć dopiero po 50 lat po zakończeniu wojny?

Zdecydowała o tym choroba, a konkretnie wylew krwi do mózgu, po którym został częściowo sparaliżowany. Miało to miejsce w 1992 r. Po 50 latach milczenia zaczął przelewać na papier swoje obozowe wspomnienia. Chciał w ten sposób zrealizować obietnicę, którą złożył swoim kolegom, zamordowanym i spopielonym w obozowych krematoriach. Za motto wystawy Kołodziej obrał słowa Zbigniewa Herberta z „Przesłania Pana Cogito”: „ocalałeś nie po to aby żyć / masz mało czasu trzeba dać świadectwo”. Rysowanie swojego „opus magnum” rozpoczął w roku 1993, a ostatnie prace powstały w roku 2009, na kilka miesięcy przed śmiercią autora. Łącznie powstało ich ponad 260, różnego rozmiaru, od miniatur po rysunki kilkumetrowe.

Na wielu pracach autor portretuje również samego siebie. Zarówno młodego, w scenach obozowych, jak i siebie rysującego, w podeszłym już wieku i w bardzo szczególnej pozie…

Jak wspomina sam Kołodziej, jego rysowanie zaczęło się od choroby. Była to forma rehabilitacji po wylewie. Nie chodziło jednak tylko o rehabilitację fizyczną. Była to także forma puryfikacji umysłu, wyrzucenia z pamięci obrazów, które niczym klisze utrwaliły się w jego pamięci i nie dawały spokoju przez 50 lat. Początkowo Kołodziej był bardzo słaby, nie był w stanie utrzymać w ręku ołówka i jego żona, Halina Słojewska-Kołodziej, musiała mu przywiązywać ołówek do palców, aby mógł rysować. Po rehabilitacji sprawność palców powróciła, jednak ciało pozostało słabe, stąd na wielu rysunkach widzimy Kołodzieja, który rysuje swoje „klisze” leżąc na podłodze swojego domu lub na stoliku w swojej pracowni. Bardzo charakterystycznym jest powtarzający się wielokrotnie na wystawie motyw starego Kołodzieja, który dźwiga na plecach… siebie samego z młodości. To symbol zmagania się z przeszłością, ze strasznymi wspomnieniami, których nie był w stanie pozbyć się do końca życia.

Jak na tę wystawę, wstrząsającą niezwykle w swej wymowie, reagują odwiedzający?

Przybywające do nas grupy rozpoczynają zwiedzanie wystawy od wnętrza wagonu bydlęcego. Taki był zamysł Kołodzieja. Chciał on, aby zwiedzający poczuli się choć przez chwilę jak więźniowie transportowani do obozu w okrutnych warunkach, ściśnięci w drewnianych wagonach służących do przewozu zwierząt. Pamiętajmy, że Kołodziej jest nie tylko autorem rysunków, ale całej scenografii, aranżacji wystawy, tworzącej niepowtarzalną atmosferę obozu.

Wielu odwiedzających przyjeżdża do Harmęż bezpośrednio po zwiedzaniu Miejsca Pamięci i Muzeum Auschwitz-Birkenau i wielu z nich stwierdza wręcz, że nasza wystawa jest „mocniejsza” od samego muzeum. Jeden ze zwiedzających pokusił się o porównanie, że w obozie czuł się jak w teatralnej scenografii, w której nie ma aktorów, a tutaj ich odnalazł; miał wrażenie, że tu, w Harmężach, rzeczywistość obozu ożywa.

Wśród grup przybywających do nas z zagranicy powszechne jest też zdziwienie – niektórzy dopiero tutaj dowiadują się, że do Auschwitz-Birkenau oprócz Żydów trafiali, i byli tam mordowani, ludzie innych narodowości, w tym duża liczba Polaków. KL Auschwitz powstało bowiem, o czym czasami zapominamy, jako obóz dla polskich więźniów politycznych w czerwcu roku 1940 r., a pierwsze transporty w ramach planu tzw. „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” rozpoczęły się dopiero wiosną 1942 r. po konferencji w Wannsee.

Warto o tym pamiętać, choć sam autor nie czyni w swych pracach rozróżnienia na Polaków, Żydów czy Niemców. Dzieli ludzi na tych, którzy w tych straszliwych czasach pozostali ludźmi, i na tych, którzy w obozie zatracili swoje człowieczeństwo.



Galeria zdjęć


A jak w takim razie i za co trafił do Auschwitz sam autor wystawy?

Marian Kołodziej trafił tu w pierwszym transporcie polskich więźniów politycznych 14 czerwca 1940 r. Jako harcerz, wychowany w duchu patriotycznym, po klęsce kampanii wrześniowej chciał walczyć o wolną Polskę i dlatego wraz ze swoim przyjacielem ze szkolnej ławy, Marianem Kajdaszem kilkakrotnie próbował przedostać się przez granicę, aby dołączyć do wojsk polskich formujących się we Francji. Niestety, podczas jednej z takich prób nastąpiła wpadka. Cała grupa, wraz z Kołodziejem, została aresztowana w mieszkaniu prof. Pigonia w Krakowie. Początkowo przetrzymywano ich w więzieniu na Montelupich, stamtąd więźniowie zostali przewiezieni na przesłuchanie do Tarnowa, skąd 728 więźniów pierwszym transportem przewieziono do KL Auschwitz.

W obozie Kołodziej dostał numer 432, a jego przyjaciel Kajdasz 179. Trafili do dwóch różnych komand pracy. Marian Kołodziej trafił na pewien czas do komanda „zbieraczy trupów”. Do jego zadań należało zbieranie ciał więźniów, którzy ginęli w obozie w różnych miejscach i sytuacjach. Zwłoki rzucano na stertę ciał na wóz, którym zawożono je do spalenia w dołach spaleniskowych albo krematorium. Po kilku miesiącach takiej pracy, gdy Kołodziej oswoił się już z widokiem trupów, z przerażeniem zauważył, że trzyma w ramionach zwłoki swojego kolegi, Mariana Kajdasza. „Jedyne, co mogłem zrobić – wspominał – to nie rzucić go na stos trupów, ale zanieść go samemu do krematorium. Mimo że umierałem z głodu, przez kilka dni po tym wydarzeniu nie byłem w stanie wziąć niczego do ust”.

Czytaj także: Tatuażysta z Auschwitz. Przez 50 lat jego sekret znali tylko najbliżsi
We wchodzących w skład wystawy rysunkach nie brakuje nawiązań biblijnych. Kołodziej stworzył m.in. cały cykl apokaliptyczny, jest też np. o. Kolbe jako anioł. Jak interpretuje Ojciec twórczość Kołodzieja w perspektywie teologicznej? Jak pobyt w obozie wpłynął na wiarę autora? I jak to, co on przedstawił wpływa na refleksję religijną odwiedzających?

Niewątpliwie Kołodziej był człowiekiem religijnym. To wiara pozwoliła mu przetrwać obóz. W jego twórczości wiele jest religijnych symboli, świętych postaci, biblijnych konotacji. Na wystawie „Klisze pamięci. Labirynty” dominuje postać Chrystusa cierpiącego, umęczonego, frasobliwego. „Chrystus umęczony” Mattiasa Grünewalda to pierwszy obraz, który widzimy po wyjściu z wagonu – to jakby próba odpowiedzi na pytanie: „Gdzie był Bóg w Auschwitz”; pytanie, które wielu ludziom odebrało wiarę. I Kołodziej próbuje odpowiedzieć na to pytanie w swoisty sposób: Chrystus był w obozie, cierpiał i umierał razem z więźniami. Na wystawie widać też aniołów, główną prócz Jezusa postacią jest jednak św. Ojciec Maksymilian Kolbe. Jak wyraził się sam Kołodziej: „Maksymilian był w obozie 100% człowiekiem. A być człowiekiem w obozie często graniczyło z heroizmem”.

Jest też na wystawie rysunek, na którym Kołodziej idzie po linie nad przepaścią piekła, pchając przed sobą taczkę wyładowaną dziecięcymi zabawkami. Nad nim unosi się anioł stróż. Kołodziej często wspominał, że czuł przez cały czas swojego pobytu w obozie czyjąś cichą obecność. Zupełnie tak, jakby komuś zależało, aby on przetrwał i opowiedział o tym, co przeżył. Sam autor utożsamiał tę obecność z osobą o. Maksymiliana, który „kazał” mu rysować coraz to kolejne sceny. Kołodziej bał się momentu, w którym ojciec Kolbe nie będzie miał już do niego więcej pytań, bo wtedy trzeba będzie odejść. Wielu zwiedzających pyta o wiarę Kołodzieja, dziwiąc się, że nie stracił jej w piekle obozu.

Obserwuję też często młodzież, która na wystawę wchodzi kolorowa, roześmiana, rozgadana. Po wejściu milkną zaskoczeni. Potem cisza się pogłębia. Staje się prawie sakralną. Wychodzą refleksyjni, jakby skurczeni w sobie, niosąc swoje pytania. Pytania, których być może do tej pory sobie nie zadawali. I to może być dodatkowa wartość wystawy Kołodzieja – zmuszenie współczesnego, żyjącego beztrosko człowieka do postawienia sobie egzystencjalnych pytań. Pośród nich muszą być też pytania o wiarę. Jakie? Tego nie wiem, choć bardzo bym chciał się dowiedzieć. Póki co brakuje nam jednak w Harmężach przestrzeni na spotkanie, dyskusje, głębszą refleksję. Choć może wkrótce się to zmieni, nosimy się bowiem z zamiarem wybudowania konferencyjnej sali multimedialnej, w której moglibyśmy wyświetlić filmy o Kołodzieju, zapytać zwiedzających o ich przeżycia, umożliwić dyskusję, odpowiedzieć na ich pytania, podzielić się naszymi refleksjami.

Czytaj także: Miłość za drutami. Uciekli z Auschwitz, spotkali się po 39 latach
Liczne przedstawienia pasyjne, w kontekście męczeństwa autora i innych więźniów obozu, wydają się zrozumiałe, Kołodziej jednak doczekał wyzwolenia obozu. Nie brakuje Ojcu na końcu tej wystawy rysunku z aniołem i kamieniem odsuniętym z obozowej bramy?

To prawda, nie ma rysunku z aniołem i odsuniętym kamieniem. Są jednak dwa obrazy, na których widać kolor i uśmiech na twarzach więźniów. Tak dzieje się wówczas, gdy Kołodziej opowiada o wyzwoleniu. Na rysunku traktującym o wyzwoleniu z obozu Mauthausen Ebensee widzimy obraz w połowie czarno-biały, w połowie kolorowy. Czarno-biały nienormalny świat, to świat obozu. Kolor, to pierwszy widok na wolności. Malownicze szczyty Alp, przepiękne, kolorowe austriackie doliny. Kolor oznacza powrót do normalności. Drugi obraz przedstawiający wyzwolenie, to obraz uśmiechniętych więźniów pokazujących sobie świat poza obozem.

Z drugiej strony, poznawszy Kołodzieja nigdy nie spodziewałem się odsuniętego kamienia i anioła zwycięzcy. Kołodziej tak naprawdę nigdy nie opuścił obozu. I to była jego najgłębsza trauma. Jest taki obraz, na którym autor rysuje sytuację więźnia, który chciał uciec z obozu, ale został złapany. Zanim zostanie powieszony, hitlerowcy przebierają go w strój błazna, który dostaje do ręki bęben i tabliczkę z napisem: „Hura, wróciłem, jestem znowu z wami”. Musi przejść z tymi „akcesoriami” przez cały obóz, aby pokazać współwięźniom, że nie opłaca się uciekać, bo i tak cię złapią. Potem zostaje zamordowany. I w tej roli Kołodziej umieszcza siebie. Jest to jednak stary Kołodziej, który próbował uciec od obozu przez całe swoje życie. Nie udało się – na starość do obozu wrócił. Gorzkie to przesłanie. Dla kogoś, kto przeżył obóz nie ma wyzwolenia. On pozostanie więźniem do końca swego życia. Wyzwolenie przyniesie dopiero śmierć.

Pod tym adresem można udać się na wirtualne zwiedzanie wystawy: [link widoczny dla zalogowanych]

Reportaż z Harmęż można obejrzeć w programie „Warto Rozmawiać„.

...

To jest najbardziej wstrzasajaca sztuka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Tam gdzie nie ma już dróg... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy