Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Nawiązywanie relacji...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 8:34, 19 Sie 2017    Temat postu: Nawiązywanie relacji...

Jak zbudować bliską relację?
Marzena Święcicka | Sier 18, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Możemy być inni – wyjątkowi, odrębni, tak, jak zostaliśmy stworzeni, i jednocześnie być w relacji, być blisko. Tak rodzi się jedność, która nie oznacza jednolitości.
Poznaj i zaakceptuj

Przede wszystkim potrzebujesz poznać i zaakceptować siebie oraz osobę, z którą chcesz zbudować bliską relację. Poznając siebie, zaczynasz dostrzegać to, co posiadasz, następnie potrzebujesz to docenić i pragnąć ofiarować bliskiej osobie.

Z drugiej strony znajomość siebie pozwoli Ci zobaczyć to, czego nie masz. Jeżeli to zaakceptujesz, pojawi się w Tobie przestrzeń na przyjęcie tego od bliskiej osoby. Być może będzie Ci w stanie to dać. Bliskość z drugą osobą nie jest wówczas przeżywana jako strata, lecz jako ubogacenie.

Bez akceptacji tego, czego nie masz, jesteś zamknięty na to, co możesz otrzymać. Przeżywasz zazdrość w stosunku do osób, które mają coś, czego Ty nie posiadasz. Kierując się tym uczuciem, pragniesz zniszczyć to, co dobre u tej osoby – w ten sposób obie strony doświadczają braku. A miłość polega na wzajemnym dzieleniu się obdarowaniem, które każdy z nas ma, mimo że czasami trudno nam je dostrzec. Miłość to bycie wdzięcznym. Poprzez miłość każdy może posiadać to, czego potrzebuje.
Czytaj także: Ciała w miłosnym dialogu. Jak zbudujecie udaną małżeńską intymność


Być sobą to być blisko

Jeżeli dostrzegamy i akceptujemy u siebie zarówno mocne jak i słabe strony, podobnie postępujemy w stosunku do drugiej osoby. Pozwalamy jej wówczas być sobą, a to umożliwia bycie blisko. Jeżeli druga osoba otrzymuje od nas akceptację, pozwala nam poznać się taką, jaka jest naprawdę. To, że może być przy nas taka jaka jest, sprawia, że chce się do nas zbliżać – być przy nas, spędzać z nami czas, odkrywać przed nami coraz bardziej intymne cząstki siebie.

Z drugiej strony my też powinniśmy mieć na to przestrzeń. Pozwolić poznać się drugiej osobie i doświadczyć od niej akceptacji. Tak kocha nas Bóg. Jego nieskończona miłość oznacza przyjęcie nas w całości. Możemy być do niego podobni, gdyż zostaliśmy stworzeni na Jego obraz.

Poznanie i akceptacja siebie nie jest jednak łatwym zadaniem. Niekiedy wymaga to od nas wieloletniej pracy nad sobą. Wynika to z tego, że już od najmłodszych lat jesteśmy ranieni przez różne osoby, nie potrafiące nas kochać prawdziwą, zdrową miłością.

Być może będziemy w stanie sami uczyć się miłości, wchodząc w relacje i na zasadzie prób i błędów uczyć się tego, jak kochać. Dla niektórych z nas jest to jednak bardzo trudne, niekiedy niemożliwe. Warto zwrócić się wówczas o pomoc do specjalisty. Pomocna może okazać się psychoterapia lub inne formy pomocy psychologicznej. Wchodząc w relację z psychoterapeutą, możesz skorzystać z jego wiedzy i doświadczenia, które pomoże Ci w budowaniu bliskich relacji w Twoim życiu.


Buduj bliskość

Miłość może urzeczywistnić się nie tylko w relacji do siebie i do innych, ale również w szeroko rozumianej relacji do świata. A zatem trudności w budowaniu bliskości możemy rozważać w wymiarze szerszym niż jednostkowy.
Czytaj także: Dlaczego nie mogę się z nikim związać?

Możemy zadać sobie pytanie, ile jest w nas miłości do odmiennych kultur, ras, narodowości, religii czy w węższym zakresie do odmiennych wspólnot czy grup? Czy to, co inne staramy się poznać, zrozumieć i zaakceptować, nie tracąc wartości tego, w co sami wierzymy lub do czego należymy? Czy jednak jest inaczej – to, co inne odbieramy jako zagrażające? Jesteśmy przekonani, że akceptując to, co odmienne musimy zanegować swoją wartość, odrzucić to, co jest naszą częścią, z czym się utożsamiamy?


Różnorodność jest dobra

Bliskość nie oznacza bycia takimi samymi, pozbycia się tego, kim jesteśmy. Możemy być tym, kim jesteśmy, jednocześnie tolerując odmienność wokół nas. Coś obok mnie, co jest inne, nie musi być zagrażające. Wręcz przeciwnie – może mnie wzbogacić – poszerzyć moje myślenie, sposób odczuwania, spektrum reakcji i zachowań.

Nie musimy wówczas tworzyć sztucznych podziałów. Budować swoje JA na zasadzie – mamy inaczej niż WY. Wskazywać wyłącznie na to, czym się różnimy z jednoczesnym poczuciem, że coś mojego jest lepsze, a wobec tego to, co odmienne musi stać się gorsze. To rodzi konkretne działania – dyskryminację, konflikty, wojny.

A miłość polega na tym, że możemy być inni – wyjątkowi, odrębni, tak, jak zostaliśmy stworzeni, i jednocześnie być w relacji, być blisko, czerpać i dawać, aby wzajemnie się ubogacać, być lepszymi, szczęśliwszymi – do tego jesteśmy stworzeni, powołani. Tak rodzi się jedność, która nie oznacza jednolitości. Tak zaplanował to sam Bóg.

...

Kazdy jest inny bo produkacja ludzi wedlug sztancy bylaby potworna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:49, 29 Sie 2017    Temat postu:

Zanim znowu zapełnisz swój kalendarz
Małgorzata Rybak | Sier 29, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Wakacje dobiegają końca. Dla przeciętnej rodziny z dziećmi oznacza to koniec epoki późniejszego wstawania i wolności od zadań domowych, sprawdzianów i zajęć pozalekcyjnych. To dobry moment, żeby zdecydować, jakie wakacyjne odkrycia i rytuały warto wnieść w codzienność.


D
la przeciętnej rodziny z dziećmi koniec wakacji to koniec epoki beztroski: wysypiania się, leniuchowania, ekscytujących podróży i rekreacji. Wraz z piaskiem plaży, wysypywanym z toreb i kieszeni spodni wsadzanych do pralki, mija okres wolności od napiętego grafiku. Czas powoli przyspiesza.


Zachować dobre rytuały

Za moment już wejdziemy w rytm wyznaczany – poza pracą rodziców – planem lekcji i zajęć dodatkowych, sprawdzianami, wywiadówkami, wizytami u dentysty i wszystkimi urokami roku szkolnego. W gronie naszych znajomych utarło się słowo „kierat”, którego osobiście bardzo nie lubię, bo sugeruje odebranie wolności. A przecież wolność odebrać nam może coś zupełnie innego niż codzienne obowiązki: założenie, że w życiu trzeba „więcej robić” niż „bardziej być”.

Jeśli podczas wakacji urodziło się w nas cokolwiek, co ubogaca świat naszych relacji, trzeba to zdecydowanie zaprosić do codzienności, zanim zacznie się nasz bieg przez płotki.

Dla mnie była to na pewno stojąca papierowa lampa koło łóżka w apartamencie w Ustce, przy której mogłam wieczorem czytać. Pozostanie dla mnie symbolem wyłączenia się z krzątaniny po domu (którego tam ze mną nie było w sensie niekończącej się listy zadań) i jasnego określenia czasu wieczornego wyciszenia. Druga rzecz – młynek do kawy i filiżanki z fajansu na wsi, które miały kilkadziesiąt lat – a które wyciągaliśmy z mężem, by usiąść razem i pobyć ze sobą. Do kolekcji dołożę rozmowy z dziećmi o tym, co im leży na sercu. Wszystkie te rzeczy chciałabym przenieść w zwykłe dni.
Czytaj także: Daj sobie czas. 5 zasad koczownika, które pozwolą Ci zwolnić


Czas na budowanie więzi między ludźmi

Miewamy tak absurdalne wyobrażenia o efektywności. Często wynika z nich, że kto więcej biega, ten więcej osiąga. Kto nie odpoczywa, ten więcej zrobi. Kto robi coś nieustannie, jest człowiekiem sukcesu. To iluzje, które z obszaru samorealizacji wyłączają jej najważniejszy obszar – więzi między ludźmi.

Nie mogę ich budować, jeśli nie mam czasu na budowanie relacji, w tym również tej z samym sobą. Mogę nawet nie mieć pojęcia, co u mnie słychać, bo ciągle jestem zajęty.

„Co u ciebie?” „A, wiesz, ciągle w biegu” (i tu co najwyżej następuje wymiana wszystkich projektów i zajęć, które są w trakcie realizacji lub na nią właśnie czekają).

Na wakacje na wsi nasze dzieci zabrały ze sobą trzy świnki morskie i chomika, który dzięki przeprowadzce zyskał znalezioną na tamtejszym strychu klatkę – a właściwie pałac, w porównaniu z tym, w czym mieszkał wcześniej. Trzy piętra, zjeżdżalnia i oczywiście kołowrotek, którego w swoim pierwszym lokum nie posiadał. Wieczorem słyszeliśmy, jak w nim biega. „Ale nasz chomik się tutaj rozkręcił!”, rzucił kiedyś mój mąż, gdy zastanawialiśmy się, co to za dźwięk. Choć jednocześnie słowo „kołowrotek” odsłoniło dla mnie literalnie swoje pułapki. Można się w codziennym biegu tak rozkręcić, że nie wiadomo już wcale, dokąd się zmierza i co z tego wynika. Czy ta bieganina przybliża mnie do najważniejszych życiowych celów?
Czytaj także: Zadbaj o relacje – będziesz szczęśliwszy!


Najważniejsze życiowe cele

Jeśli wśród nich znajduje się tworzenie relacji z innymi ludźmi, od tych najbliższych poczynając, pękający w szwach kalendarz z setkami rzeczy do zrobienia – a potem bieg przez wszystkie punkty dnia – jest fatalną strategią.

„Kto przez życie biegnie, ten po innych depcze” – usłyszałam kilka lat temu na mszy, także w nadmorskiej Ustce. Nie da się budować wokół siebie rzeczywistości opartej na głębokim porozumieniu z innymi i szacunku, jeśli koncentrujemy się tylko na udowadnianiu własnej sprawczości poprzez odhaczanie kolejnych zadań.

I to nieważne, czy będą one wyznaczały kolejne szczeble kariery, czy kamienie milowe w nawet jakimś pobożnym dziele, czy zwykły grafik obowiązków domowych.

Nie da się „mnóstwo robić” i jednocześnie w pełni być: człowiekiem, żoną/mężem, mamą/tatą, przyjacielem. Nawet jako zalatany pracownik czy szef w końcu włączę sobie już tylko tryb „na przetrwanie” i zacznę używać innych ludzi, chodzić na skróty, zapominać, że ludzie są ważni.

Zwariowane tempo życia i głębia relacji z innymi ludźmi wzajemnie się wykluczają. Warto o tym pamiętać, gdy dopiero zaczynamy zapełniać nasze kalendarze. Może lepiej zacząć od znalezienia w nich stałego miejsca dla lampy koło łóżka i książki, filiżanek z kawą wypijaną z mężem czy żoną, spacer i rozmowę z dziećmi o tym, co w głębinach ich serc.

Może nie warto życia zamieniać w „kierat” ani kołowrotek – ale czynić z niego ścieżkę świadomych wyborów, co chcę zrobić, a z czego zrezygnuję, by „mieć czas” na wszystkie ważne sprawy pod słońcem.

...

Szybko i duzo nie znaczy wiecej szczescia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 5:33, 22 Wrz 2017    Temat postu:

Jak mówić „nie”, nie krzywdząc siebie i innych
Marzena Święcicka | Wrz 21, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Dlaczego tak trudno jest nam powiedzieć „nie”? Często zgadzamy się na spełnienie czyjejś prośby, bo uważamy, że musimy się zgodzić, nie mamy innego wyjścia. W dłuższej perspektywie ta „unikowa” strategia może nie wyjść Ci na zdrowie.

Być może zdarzyło Ci się kiedyś robić coś, na co zupełnie nie miałeś/aś ochoty, tylko dlatego, że bezrefleksyjnie zgodziłeś/aś się na spełnienie czyjejś prośby? Zabrakło asertywności, spontanicznie powiedziałeś/aś „tak”, a potem złościłeś/aś się na siebie lub nadawcę prośby, gdyż czas poświęcony na jej spełnienie chciałeś/aś przeznaczyć na istotniejsze dla Ciebie sprawy? Czy ten scenariusz brzmi dla ciebie znajomo?


Co inni powiedzą?

Dlaczego tak trudno jest nam powiedzieć „nie”? Możemy obawiać się negatywnych reakcji ze strony otoczenia – niezrozumienia, złości, krytycznych słów, pretensji, odrzucenia, rozluźnienia relacji. Chcemy uniknąć nieprzyjemnych uczuć, które wywołują nasz dyskomfort np. poczucia winy. Często nie jesteśmy świadomi swoich obaw.

Zgadzamy się na spełnienie czyjejś prośby, będąc przekonanym, że musimy się zgodzić, nie mamy innego wyjścia. Niestety ta „unikowa” strategia w dłuższej perspektywie może nie służyć twojemu szczęściu. Po jakimś czasie zauważysz, że twoje życie polega na spełnianiu oczekiwań innych osób. Nie robisz tego co chcesz, lecz to co dyktuje ci otoczenie. Nie realizujesz swoich planów i marzeń. Przestajesz być sobą. Narasta w tobie frustracja i rozgoryczenie, poczucie rozżalenia i pustki. Mogą pojawić się myśli typu: „lepiej być samemu – relacje z ludźmi zbyt dużo mnie kosztują”, „mam dość ludzi i ich potrzeb”, „po raz kolejny karzą mi zrobić coś na co nie mam ochoty” itd.
Czytaj także: Jesteś asertywny, agresywny czy uległy? Sprawdź!
Nasza odpowiedzialność

Bardzo często zdarza się tak, że nie chcemy uznać, że to my sami jesteśmy odpowiedzialni za to, jak wygląda nasze życie. Wolimy obwiniać innych za nasze trudności. Jesteśmy przekonani o nadmiernych wymaganiach i oczekiwaniach wobec nas. Żyjemy iluzją, że coś „musimy”. Czujemy się wykorzystywani. Tymczasem to ty dokonujesz wyboru, czy chcesz coś zrobić czy nie. Inni ludzie mogą prosić cię o różne sprawy, ale to ty decydujesz, czy chcesz spełnić ich prośbę. Zawsze jest tak, że powiedzenie „nie” lub „tak” ma swoje plusy i minusy. Najważniejsze, to być tego świadomym. Łatwiej jest nam wówczas pogodzić się z negatywnymi konsekwencjami naszej decyzji. Doświadczając ich, mamy przed oczami to, co zyskaliśmy.

Zgadzając się na coś, na co nie chcemy się zgodzić, tak naprawdę oszukujemy drugą stronę. Wprowadzamy innych w błąd, ponieważ nasza zgoda jest odbierana jako chęć spełnienia czyjejś prośby. Inni ludzie zakładają, że sprawi nam to radość, a tymczasem w nas narasta złość. Po jakimś czasie nagle „wybuchamy” lub rezygnujemy z relacji, zostawiając ukochaną osobę. Ona zaskoczona nie wie, co się stało…


Masz prawo do odmowy

Aby nauczyć się mówić „nie” wtedy gdy, czegoś nie chcesz zrobić potrzebujesz uznać swoje prawo do odmowy. Każdy człowiek może decydować o tym, na co się nie zgadza, na co przyzwala, a co wybiera, biorąc za to odpowiedzialność. Najważniejsze jest to, że uznając swoje prawo do powiedzenia „nie”, pozwalamy korzystać z tego prawa innym. Tak jak ja mogę odmówić bez poczucia winy, tak samo może odmówić mi osoba, którą proszę o spełnienie mojej prośby.

Zazwyczaj osoby, którym trudno jest odmówić, odbierają odmowy innych jako odrzucenie, nie jako informację, że ktoś nie może dla nas czegoś zrobić. Taka postawa obciąża naszą prośbę aspektem pretensji psychologicznej – w ten sposób niejako „wymuszamy” spełnienie naszej prośby. Budzi to niechęć ze strony drugiej osoby. Nawet jeśli do pewnego momentu ktoś postępuje zgodnie z naszymi oczekiwaniami, to po jakimś czasie zorientuje się, że jego prawa nie są szanowane i mniej lub bardziej świadomie zdecyduje się na zerwanie relacji z nami lub jej rozluźnienie.


„Nie” jest OK

To, co może ułatwić Ci odmawianie, to przekazywanie klarownego komunikatu dotyczącego odmowy. Przede wszystkim potrzebujesz w nim zawrzeć słowo „NIE” oraz informację o tym, jak zamierzasz postąpić np. „Nie, nie będę jutro na spotkaniu”. Wyrażenie odmowy wprost pozwoli Ci uniknąć zbędnych nieporozumień.
Czytaj także: Kolejny kieliszek wódki – potrafisz odmówić?

Aby zadbać o relację z rozmówcą warto też dodać krótkie wyjaśnienie przyczyny naszej odmowy, np. „ Nie, nie będę jutro na spotkaniu. Niedziela to czas, który spędzam z rodziną”. Zmniejszamy wówczas szansę na przypisanie nam negatywnych intencji. Słysząc naszą odmowę, ktoś mógłby pomyśleć, że nie chce nam się iść na spotkanie, że nam nie zależy albo jest to wyraz naszej złości czy niezadowolenia. Tymczasem zależy nam po prostu na spędzeniu czasu z rodziną.

Rozmówca jest wówczas bardziej skłonny do empatii – zrozumienia motywów naszego działania – a co za tym idzie przyjęcia bez żalu naszej odmowy. Pamiętajmy jednak, że wyjaśnienie nie jest formą „wymówki” – przykrywką na to, czego nie chcemy ujawnić. Wówczas nasze zachowanie jest próbą manipulacji otoczeniem. Jeżeli faktycznie nie chce nam się iść na spotkanie, powinniśmy ujawnić prawdziwy powód. W przeciwnym razie nasz komunikat nie będzie uczciwy, co jest podstawą budowania trwałych i bliskich relacji. W wyjaśnianiu nie chodzi również o usprawiedliwianie się. Pamiętajmy, że mamy prawo do odmowy!


Innym razem

Często bywa tak, że w danym momencie nie możemy spełnić czyjejś prośby, jednak jest to możliwe w innym czasie. Warto przekazać taką informację rozmówcy np. mogę przyjść na spotkanie w przyszłym tygodniu. Zwiększymy wówczas prawdopodobieństwo podtrzymania pozytywnych stosunków z daną osobą.

Drugą stroną medalu odmawiania jest proszenie. Tutaj również warto przyjąć kilka wskazówek. Przede wszystkich potrzebujesz tzw. zaplecza, zanim skierujesz do kogoś prośbę. Polega to na tym, że przygotowujesz plan B, z którego będziesz mógł skorzystać, jeżeli ktoś zdecyduje się na odmowę. Zadaj sobie pytania – co, jeśli nie uzyskam tego, co chcę? Co wtedy zrobię? Jeżeli nie umiesz odpowiedzieć na te pytania, Twoja prośba będzie zbyt obciążająca dla drugiej strony. Stanie się żądaniem. W ten sposób możesz odebrać komuś prawo do odmowy, a tym samym wolność w decydowaniu o swoim życiu.


Komunikat „Ja”

Gdy masz już zaplecze, możesz przejść do przedstawienia swojej prośby. Użyj w tym celu komunikatu JA. Możesz też krótko uzasadnić swoją prośbę np. chciałabym pożyczyć od Ciebie książkę, o której ostatnio mi opowiadałaś. Bardzo zaciekawiła mnie jej treść. Zapleczem dla tej prośby mogłoby by być możliwość zakupienia jej w księgarni. Powinieneś sprawdzić jej dostępność i upewnić się czy na pewno w danym momencie możesz pozwolić sobie na jej zakup. Prośbę warto zawsze dokończyć pytaniem o gotowość czy decyzję, np. czy możesz to dla mnie zrobić?
Czytaj także: Fascynująca podróż w głąb siebie – podejmij wyzwanie!

W sytuacji niejasnej odpowiedzi rozmówcy np. hmm, no nie wiem, warto dodać pytanie klaryfikujące – czy to znaczy, że nie zrobisz tego? Po otrzymaniu odpowiedzi cenne dla obu stron będzie również dokonanie konkretnych ustaleń, m.in. sprecyzowanie terminu wykonania prośby lub terminu, w którym uzyskamy odpowiedź np. czy możesz pożyczyć mi tą książkę już w ten weekend? Kiedy będziesz mógł dać mi odpowiedź?

A zatem zachęcam Cię do wzięcia odpowiedzialności za swoje życie i skorzystania ze swojego prawa do odmowy, jak również umożliwienia korzystania z tego prawa innym osobom. Pomoże ci to w zachowaniu zdrowych granic z otoczeniem. Zwiększysz swoje szansę na satysfakcjonujące relacje z innymi. Jeżeli mimo zastosowania wszelkich wskazówek okaże się, że odmawianie lub proszenie nadal sprawia ci dużą trudność, możesz skorzystać z różnych form pomocy psychologicznej. W tej sytuacji cenne mogą okazać się warsztaty w temacie asertywność, jak również pomoc terapeuty lub coacha.

...

Gdy ludzie zobacza ze jestescie gotowi do pomocy zwalą na was swoje problemy! Nie wolno do tego dopuscic! Oni maja je zalatwiac bo sa dla nich! Nie mozna wspierac wygodnictwa i egoizmu. Trzeba madrego wyczucia potrzeb blizniego. W wiekszosci nie sa to problemy osoby przykutej do łóżka wiec musi je przezyc sam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:56, 22 Wrz 2017    Temat postu:

Dlaczego powinniśmy mieć „niewygodnych” przyjaciół
Michael Rennier | Wrz 22, 2017
Westend61/Getty Images
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Najprościej jest szukać azylu wśród myślących podobnie, ale to też najbardziej sprzyja podziałom.


Z
auważyliście, że jesteśmy coraz bardziej podzieleni? Mamy lewicę i prawicę, tych, co chodzą do kościoła i tych, co nie chodzą, ludzi, którzy określają się jako „pro-jedno” albo „anty-drugie”, tych, co piją kawę czarną, jak Bóg przykazał i tych, co błądzą, mieszając ją z mlekiem. Ale zbaczam z tematu.

Dzięki internetowym forom i grupom dyskusyjnym łatwo jest dziś znaleźć podobnie myślących przyjaciół, możemy więc tworzyć więzi w oparciu o wspólne zainteresowania albo hobby. Dobrze jest znaleźć takie oazy na pustyni – grupy, w których można być sobą i budować przyjaźnie na bazie tego, co łączy. (Może jakaś grupa dla snobów kawowych, co?). Wiemy, o co chodzi.

Świat jest męczącym miejscem, kusi więc perspektywa ucieczki do swoich. Ciągłe spory o politykę i religię nie służą przyjaźniom, więc potrzeba nam więzi z podobnie myślącymi, schronienia przed oszalałym światem.
Czytaj także: Czego uczą mnie moi niewierzący przyjaciele?


Jak hobbici albo strusie

Kiedy dość mam nowin ze świata polityki albo historii o tym, że świat zmierza prosto do piekła, wycofuję się do mojej strefy komfortu i zakreślam obronny krąg wokół siebie. Bezpiecznie obwarowany, jestem jak hobbit radośnie spożywający drugie śniadanie w przytulnym domu w Shire, podczas gdy świat płonie wokół mnie. To działa; daje komfort i bezpieczeństwo, ale czy lepiej mi z tym? A wam?

Weźmy na przykład taką wieść: oto Facebook opracował algorytm, który szufladkuje nas według sympatii politycznych. Jakiekolwiek wiadomości czy historie sprzeczne z naszymi preferencjami przestaną być dla nas widoczne. Mówiąc wprost, Facebook uważa nas za strusie, chowające głowy w piasek, żeby nie widzieć, co robią ci wszyscy paskudni ludzie i ustrzec się załamania nerwowego z powodu przedawkowania faktów. Zapewne dzięki temu zyskamy przyjazne, bezstresowe media społecznościowe, ale ta izolacja działa w obie strony: my nie słuchamy innych, inni nie słuchają nas.
Czytaj także: Bądź przyjacielem, nie dręczycielem! „Przyjacielskie ławki” powinny się znaleźć w każdej szkole


Warto spojrzeć głębiej

Kiedy pali mnie potrzeba refleksji na ważny temat, mówię tylko do swoich. Nikt, kto się ze mną nie zgadza, nie zobaczy, co piszę i nie będzie miał okazji podyskutować. Moje życie jest uboższe z tego powodu, tracę okazję usłyszenia, co mogliby powiedzieć inni znajomi.

Znika szansa na zakwestionowanie moich poglądów. W rezultacie ucierpi moja zdolność empatii, bo poglądy różne od moich nie będą już przedstawiane mi przez kogoś, kogo znam i szanuję, a tylko przez jakąś abstrakcyjną grupę „innych”, których łatwo zlekceważyć.

Podtrzymywanie tylko tych przyjaźni, które są dla nas wygodne, pozbawia nas szans na rozwój.

Nie trzeba przyjaźnić się ze wszystkimi, ale gdzie jest granica? Na jaki poziom niewygody jesteśmy gotowi, żeby zaprzyjaźnić się z kimś o odmiennych poglądach? Co z sąsiadem, z którym nie mam nic wspólnego, który wyznaje inną religię, ma inny status społeczny, może nie podziela moich przekonań moralnych? Mam go ignorować, bo pochodzimy z innych światów?

Wszyscy zasługujemy na szacunek i o ile umiemy darzyć się nim nawzajem, przyjaźń jest możliwa.
Czytaj także: Najlepszym prezentem, jaki można dać przyjacielowi, jest modlitwa za niego.


Wszyscy zasługujemy na szacunek

Unikanie niezręcznych spotkań jest z pewnością łatwiejsze, ale nikt nie zasługuje na to, by go ignorować. Nawet jeśli nie mam pojęcia, co miałoby mnie łączyć ze wspomnianym sąsiadem, niewidzianym od lat znajomym albo którymś z milczących krewnych, warto spojrzeć głębiej. Nie muszą nas łączyć sprawy zewnętrzne, ale może wspólne spojrzenie na życie, doświadczenie, jakieś cechy osobowości. Jeśli nawet nie to, łączy nas przecież jedno – wszyscy zasługujemy na szacunek i o ile umiemy darzyć się nim nawzajem, przyjaźń jest możliwa.

Wyobraź sobie choćby tego gościa z pracy, którego nie znasz. Zamiast udawać, że patrzysz w telefon, kiedy go mijasz, zatrzymaj się na chwilę i zagadaj, o byle czym. Taka rozmowa może przerodzić się w coś istotnego.

Zaproś sąsiadów na kolację, żeby ich lepiej poznać. Jeśli nawet nie zostaniecie najlepszymi przyjaciółmi, nigdy nie wiadomo, może uda się nawiązać niespodziewanie dobrą znajomość. Nie martw się, ile to ciebie kosztuje, ludzie są tego warci.

Rozmaite bywają związki międzyludzkie, ja sam ciągle zastanawiam się, ile jestem gotów poświęcić dla przyjaźni z ludźmi, z którymi wiele mnie różni. Chcę chronić siebie i moją rodzinę przed przysłowiowymi „chuliganami z osiedla”, ale na taką postawę też trzeba uważać.

Może będę mógł jakoś na nich wpłynąć, ofiarować radę i pomoc. Albo pokorniej – może dowiem się czegoś, o czym nie miałem pojęcia, zobaczę świat z innej perspektywy, coś zyskam, a najważniejsze: przypomnę sobie, że nieważne, jaką częścią tej szalonej ludzkiej układanki jesteśmy, przez to życie idziemy razem.

...

Faktycznie. Zaciesnianie sie do wlasnego grona to sekciarstwo. Ale i nie nalezy za wszelka cene pchac sie do srodowisk patologicznych.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:30, 29 Wrz 2017    Temat postu:

Jesteś z kimś w konflikcie? Zobacz, jak rozmawiać
Zuzanna Górska-Kanabus | Wrz 29, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jeżeli wybuchasz, bo Twoja żona zapomniała kupić chleb albo Twój mąż zabłocił podłogę, to Twoje reakcje są nieproporcjonalne do problemu. A to może oddalić drugą osobę emocjonalnie od Ciebie i zniechęcić ją do podejmowania jakichkolwiek prób zmiany.


K
onflikty są nieodzownym elementem każdej relacji. To ich brak, a nie występowanie powinny Cię martwić. Dobrze poprowadzona i rozwiązana kłótnia może przyczynić się do rozwoju związku. Jednak aby tak się stało, spór trzeba prowadzić mądrze, bez oskarżeń, z użyciem komunikatów Ja, w duchu szukania rozwiązania, a nie wygranej.

W poprzednich artykułach opisałam sześć zasad dobrej kłótni oraz jakich zachowań unikać w konflikcie. Są tam wskazane zachowania i strategie, które pomagają przejść przez spór w sposób nieraniący i zwiększający szansę na znalezienie pozytywnego rozwiązania. Jednak są to tylko wskazówki, które sprawdzają się w większości wypadków, ale nie zawsze. Jak wskazują wyniki badań Nikoli Overall i Jamesa McNulty’ego, nie ma jednego idealnego stylu komunikacyjnego, który będzie się sprawdzał w każdej sytuacji konfliktowej.
Czytaj także: Zmień perspektywę z “ty” na “ja” – zasady skutecznej komunikacji cz. 2

Overall i McNulty wyróżnili dwa wymiary, które tworzą cztery style komunikacji w konflikcie. Pierwszy z nich zakłada, że komunikat może być bezpośredni lub niebezpośredni. Drugi zakłada, że w trakcie sporu może wystąpić współpraca lub opór. Te dwa wymiary tworzą cztery style komunikacji w konflikcie.


Bezpośrednia współpraca

Zakłada przeanalizowanie problemu i szukanie rozwiązania na drodze negocjacji. Na przykład w małżeństwie nie zgadzacie się na istniejący podział obowiązków, więc szukacie takiego wyjścia, które będzie dla Was kompromisem. Lub martwicie się zbyt dużymi wydatkami i decydujecie, że ograniczycie wyjścia na miasto.
Czytaj także: 6 zasad dobrej kłótni

Według Overall i McNulty’ego jest to dobra strategia do rozwiązywania kłopotów dnia codziennego. Nie sprawdza się za to w przypadku poważnych problemów, które zagrażają relacji. Dodatkowo aby zadziałała, obie strony muszą być otwarte na współpracę. Jeżeli jedna z osób wykazuje duży opór lub jest depresyjna, to z dużym prawdopodobieństwem ten styl komunikacji się nie sprawdzi.


Niebezpośrednia współpraca

W tym stylu najważniejsze jest poczucie humoru i okazywanie uczuć. Na przykład, jeżeli Twój mąż nie rozstaje się ze swoim telefonem, możesz zażartować i powiedzieć, że czujesz się jak w trójkącie. A także dodać, że wolałabyś mieć go całkowicie dla siebie. Jeżeli powiesz to z miłością i humorem, możesz osiągnąć bardzo dobry efekt. Uważaj jednak, aby w Twojej wypowiedzi nie było krytyki, oskarżenia, żalu czy ataku.

Nie używaj tej strategii w odniesieniu do poważnych problemów. Żartując ze spraw naprawdę dla Ciebie istotnych, możesz spowodować, że druga strona nie zauważy, że jest to dla Ciebie ważna kwestia.


Niebezpośredni opór

Badacze wskazują, że styl ten często wykorzystują osoby lękowe, ponieważ daje im on chwilowe poczucie bezpieczeństwa. Najogólniej mówiąc polega on na tym, że jedna osoba bierze na siebie całą winę i błaga o współczucie. Taki sposób zachowania jest najbardziej niszczący dla relacji, ponieważ rodzi niechęć jednej strony do drugiej.
Czytaj także: Jak się nie kłócić?


Bezpośredni opór

Osoby stosujące ten styl komunikacji pozwalają, aby ton ich głosu oddawał emocje gniewu czy złości, które czują. Dodatkowo oskarżają i obwiniają drugą stronę za problem oraz żądają zmiany. Prowadzi on do poważnej kłótni i jest dość ryzykowny. Jednak Overall i McNulty wskazują, że jest to najbardziej efektywny styl w sytuacji, gdy związek jest na granicy, czyli w poważnym kryzysie. Zastosowanie tej strategii może przynieść nieoczekiwany przełom. Siła przekazu może uświadomić drugiej stronie wagę problemu i konieczność jego rozwiązania.

W każdej innej sytuacji ten styl komunikacji przynosi więcej złego niż dobrego. Jeżeli wybuchasz, bo Twoja żona zapomniała kupić chleb albo Twój mąż zabłocił podłogę, to Twoje reakcje są nieproporcjonalne do problemu. A to może oddalić drugą osobę emocjonalnie od Ciebie i zniechęcić ją do podejmowania jakichkolwiek prób zmiany, czy wyjścia Ci naprzeciw.

Overall i McNulty w podsumowaniu swoich badań piszą, że efektywna komunikacja w konflikcie wymaga od Ciebie dużej samoświadomości, a także rozumienia tego, jaki Twój partner jest. Nie ma jednego, idealnego stylu komunikacji, który sprawdza się w każdej sytuacji. Raczej za każdym razem musisz tak się komunikować, aby odpowiadało to Twoim potrzebom i uwzględniało wrażliwość drugiej strony. Jeżeli jakaś strategia nie działa, to po prostu spróbuj innej.
Czytaj także: Chcesz mieć udane małżeństwo? Nie idź na kompromis

Jeśli zainteresował Cię ten tekst, odsyłam Cię do artykułu Nikoli Overall i Jamesa McNulty’eg „What type of communication during conflict is beneficial for intimate relationships?”, który ukazał się w czasopiśmie Current Opinion in Psychology nr 13/2017.

...

Trudno w tym zyciu przejsc je bez konfliktow chocby dlatego, ze grzech...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:42, 20 Paź 2017    Temat postu:

Bóg patrzy na Ciebie z miłością, która wyzwala. Ty też tak możesz. Porozumienie bez przemocy
Małgorzata Bilska | 20/10/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Z dr Joanną Barcik, filozofem religii, żoną i mamą, o programie Marshalla B. Rosenberga Porozumienie Bez Przemocy (PBP, ang. NVC), rozmawia Małgorzata Bilska


M
ałgorzata Bilska: Jak długo zajmujesz się Porozumieniem Bez Przemocy? I skąd ta fascynacja?

Dr Joanna Barcik: Razem z mężem jesteśmy związani z NVC od jakichś 5 lat. Zaczęło się od warsztatów dla rodziców w przedszkolu córki. Ten sposób budowania wzajemnych relacji okazał się zgodny z naszymi intuicjami, więc postanowiliśmy iść w tym kierunku dalej. Jeździmy na obozy rodzinne, uczestniczymy w warsztatach. Cały czas się uczymy. Paradoksalnie im dłużej to trwa, tym więcej wysiłku nas to kosztuje, ale też dostrzegamy w tej metodzie wielką wartość.

O co chodzi w NVC? Rosenberg rozróżnia empatyczny język żyrafy od języka szakala – oceniającego, zawierającego czasem elementy przemocy emocjonalnej.

Na pewno nie odpowiem tutaj na pytanie, czym „tak naprawdę” jest NVC. Dla mnie jest metodą komunikacji, ale też pewnym sposobem myślenia o relacji z drugim. I przede wszystkim jest praktyką dialogu. NVC to też krytyka kultury: sposobu, w jaki zostaliśmy wychowani do komunikowania się. Zwykle rządzi nim pytanie: kto ma rację? Kiedy walczymy o rację, oceniamy, osądzamy i obwiniamy siebie i innych, a przy tym tracimy z oczu drugą osobę. To Rosenberg nazywa językiem szakala. W języku żyrafy zaś skupiamy się na wyrażaniu własnych uczuć i stojących za nimi potrzeb, tak, by utrzymać kontakt.

Można przestać oceniać? Czym innym jest ocena osoby, a czym innym – zachowania lub słów. Każda kultura ma jednak etykę, odniesienie do doba i zła. Jakiś system ocen.

Oceniamy automatycznie, to pozwala nam zorientować się w świecie, poczuć bezpieczniej. Ale kiedy mówię drugiemu, co powinien zrobić, siebie ustawiam w pozycji tego, kto wie lepiej. Kto jednak ustanowił mnie sędzią drugiego?

Gdy dokonuję oceny drugiego, zakładam, że sam z siebie nie ma on zasobów, żeby postępować „właściwie” – potrzebuje wskazówek, wyznaczania drogi, stawiania granic, bez tego mógłby się kompletnie pogubić, a nasza cywilizacja uległaby zagładzie! Tymczasem Rosenberg uważa, że mamy w sobie potrzebę wzbogacania świata i siebie nawzajem, obdarzania się dobrem. Tym chętniej je realizujemy, im mniej jesteśmy do tego zmuszani. Kluczowa jest tu wolność i własny wybór.
Czytaj także: Czy wrażliwość może być siłą?

Jak wyrażać empatię i miłość bliźniego na co dzień? Lubimy szukać winnych, wytykamy grzechy. Krytykujemy, potępiamy.

I nic dobrego to nie przynosi, jedynie pogłębia konflikt. Rosenberg definiuje empatię inaczej niż czynimy to potocznie. To nie jest wczuwanie się w drugiego – tego realnie nie jesteśmy w stanie zrobić. Empatia to raczej zostawianie drugiej osobie przestrzeni, aby mogła bezpiecznie wyrazić swoje potrzeby i prośby o ich zaspokojenie. A potrzeby (współpracy, sensu, wolności, autonomii) są uniwersalne, niezależne od kultury i religii, zatem na ich poziomie otwiera się przestrzeń spotkania.

Dla mnie jest to perspektywa wyzwalająca. Rosenberg proponuje spojrzeć na drugiego człowieka jako na tego, który nie działa przeciwko mnie, ale próbuje zrealizować swoje potrzeby. Może niedoskonale, w sposób dla mnie nieakceptowalny. Kiedy jednak próbuję przebić się przez jego nieudolny język, usłyszeć uczucia i potrzeby, jakie za nimi stoją, pojawia się miejsce na relację.

Dla mnie najbardziej radykalnym zaprzeczeniem oceniania ludzi „z góry”, z wysokości bycia lepszym, jest wcielenie Boga.

Wcielenie jest najdoskonalszym wyrazem miłości Boga, stanięciem w autentycznym dialogu z człowiekiem. Jezus nie ocenia ludzi, z którymi się spotyka. Nawet przez najgorsze (z punktu widzenia żydowskiego Prawa) zachowania dostrzega konkretnego człowieka. Spojrzenie Jezusa nie jest spojrzeniem oceniającym, ale przyjmującym. Nie widzę u Jezusa moralizowania, tylko miłość i empatię. Żaden grzech nie jest w stanie zablokować tej miłości. Zbyt często patrzymy na chrześcijaństwo w kategoriach moralności, tymczasem u jego źródeł jest doświadczenie spotkania z żywym Bogiem.

Spotykam coraz więcej ludzi, którzy nie czują się już związani z Kościołem. Kiedy pytam o przyczyny tego zerwania zwykle słyszę: „zawsze czułem/am się oceniany/a”, „ciągle coś mi się każe lub czegoś zabrania”, „nie patrzy się na mnie jak na dojrzałą, mogąca decydować o sobie osobę”. Jeśli w Kościele zaczniemy od moralizowania, donikąd nie dojdziemy. Życie chrześcijańskie wyrasta z relacji, bez niej prawo może być postrzegane jedynie jako ograniczające. Jak kajdany.
Czytaj także: Jak zacząć rozmawiać z mężem? Przepis na sukces domowego dialogu

W czym pomaga Ci Rosenberg? Na przykładzie.

Wracam z pracy do domu w sobotę. Mąż i dziecko bawią się na podłodze, jest bałagan, obiad nieugotowany, jestem potwornie głodna. Przez kilka lat reagowałam złością. Myślałam sobie: nie liczę się dla nich. Teraz w takiej sytuacji robię wdech i… widzę Łukasza i Lolkę, którzy realizują swoje potrzeby zabawy, bycia razem. Nie działają przeciwko mnie. Wtedy jestem w stanie wspólnie z nimi poszukać strategii, która pozwoli zaspokoić moją potrzebę jedzenia, uwzględniając ich potrzebę zabawy. Bo, jak mówi Rosenberg, nasze potrzeby nie są w konflikcie. W konflikcie mogą być sposoby, w jakie chcielibyśmy je zaspokoić. Kiedy uda mi się dotrzeć do moich potrzeb, mogę poszukać różnorodnych strategii na ich zaspokojenie. Zdarza się, że jem, zanim wrócę do domu, czasem gotujemy coś wspólnie.

Gdy patrzę na innych poprzez pryzmat potrzeb, nie odczytuję działań innych jako raniących. Mogę dostrzec, że – mówiąc językiem religijnym – druga osoba jest tak samo kochana przez Boga, jak ja. Nie do mnie należy jej ocenianie i zmienianie. Jedyne, co mogę zmienić, to siebie.

Czyli zamiast pouczać i zmieniać innych, zaczynać od siebie? Inni pójdą za nami, jeśli nie będziemy ich do tego zmuszać?

Zazwyczaj chcemy zmieniać innych, na przykład wychowując przez kary i nagrody. To bywa doraźnie skuteczne, ale nie uczy dojrzałości. W komunikacji empatycznej rezygnuję z wywierania wpływu na rzecz prośby, mając świadomość, że gdy wypowiadam prośbę, pozostawiam drugiemu przestrzeń wolności.

Rosenberg twierdzi, że wszyscy chcemy żyć w pokoju, w miłości, w bezpieczeństwie, tylko czasem wybieramy strategie niemożliwe do zaakceptowania przez innych. To optymistyczne spojrzenie na człowieka, momentami brakuje mi dramatyzmu św. Pawła, który mówi „Widzę dobro, ale idę za złem”.

Rozumiem jednak, że gdy patrzę na drugiego przez pryzmat jego dążenia do dobra (tego zresztą uczy również np. św. Tomasz z Akwinu), pamiętając, że realizuje on swoje potrzeby w sposób najlepszy, w jaki umie, łatwiej jest mi otworzyć na niego serce niż wtedy, gdy zakładam, że w złośliwości chce mi zaszkodzić.

Jezus powiedział dość jasno: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”.

Bóg nie ocenia. Nie patrzy na człowieka przez pryzmat grzechu, ale od niego uwalnia. Wrzuca w głębokości morskie wszystkie nasze grzechy, jak mówi proroctwo Micheasza (Mi 7,19). Nie chce o nich pamiętać. Patrzy z miłością, która wyzwala.

...

Relacje z innym to tez orka na ugorze. Trzeba i umiejetnosci i wytrwalosci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:54, 25 Lis 2017    Temat postu:

Jak budować wystarczająco dobre relacje?
Dominika Kaźmierczyk | 25/11/2017

Komentuj


Udostępnij

Komentuj


O tym, jak radzić sobie z toksycznymi ludźmi i czy można próbować ich zmienić mówi Anna Zajenkowska, dr n. hum., psycholożka i psychoterapeutka z Centrum Terapii DIALOG.
Toksyczne relacje – na czym polegają

Dominika Kaźmierczyk: Dobre rady na listopad brzmią zazwyczaj tak: zrób sobie pyszne kakao z pianką, poczytaj dobrą książkę pod ciepłym kocem i odsuń od siebie toksycznych ludzi. Te sposoby na jesienną chandrę wydają się zbawienne. Ale co, jeśli do tych toksycznych osób należą mąż, mama, tata, szef w pracy, a nawet własne dziecko? Czy mamy odstawić na bok wszystkich przyjaciół, którzy kiedykolwiek nas zranili? Kim są tzw. „toksyczni” ludzie, znani np. z książek „Toksyczni Rodzice” Susan Forward i Craiga Bucka czy „Toksyczni Ludzie” Lilian Glass. Czy psychologowie obecnie często korzystają z takich pojęć?

Anna Zajenkowska: Na pewno jest to jakaś generalizacja, pomagająca ludziom zrozumieć negatywny wpływ innych na siebie. Jakie to są konkretnie zranienia, z czego wynikają – to temat do dalszej refleksji czy pracy z psychologiem.

Istnieją osoby, które nie miały w dzieciństwie dobrej, bezpiecznej więzi z rodzicami. Miały na przykład rodziców unikających, wycofujących się z relacji, „opuszczających” dziecko. Rodzic taki może być w depresji. Krytykujących, co też jest sposobem na stworzenie dystansu. Jeśli nie ma tych pierwszych, dobrych relacji z rodzicami, taka osoba ma trudności w zbudowaniu zdrowych więzi z innymi ludźmi w dorosłym życiu.

Mogła też przejść jakąś traumę. Dla Polaków taką traumą była na przykład II Wojna Światowa. Pokolenie obecnych 60-latków jest nią naznaczone poprzez swoich rodziców, którzy przeżyli lęk, strach, niepewnosć, śmierć bliskich, wywózki na Sybir, tortury, Powstanie, Oświęcim. Stąd często zerwane bądź niewystarczająco dobre więzi.

30, 40-latkowie mają szansę z tej traumy, tych złych wzorców wyjść. Widać, że bardzo pracują nad swoimi relacjami.
Czytaj także: Jak sobie radzić z toksycznymi ludźmi – przykład św. Tereski



Czy jest szansa, by nadrobić braki z dzieciństwa i zbudować z rodzicami nową, lepszą relację?

Wiele osób marzy o tym. Często im gorsza była ta relacja, tym bardziej chcemy w wieku dorosłym ją naprawić. Pragniemy, bo rodzic wynagrodził nam wszystkie dawne krzywdy. Rzadko się to udaje. Lepiej zainwestować w siebie, w to, żeby nasze życie było udane. Nauczyć się samemu tworzyć satysfakcjonujące kontakty. Zbudować wsparcie u przyjaciół.

Toksyczna osoba często sama nie ma świadomości, że rani innych.

I najlepsze, co możemy dla niej i dla siebie zrobić, to właśnie poinformować ją o tym. Za każdym razem, kiedy sprawia nam bół, trzeba mówić: to mnie zabolało.


Dobre więzi z dziećmi

Jak możemy sami stworzyć dobrą więź z naszymi dziećmi?

Dając im poczucie bezpieczeństwa i miłości w każdej sytuacji. Dzieci dopiero uczą się wyrażać uczucia. Muszą wiedzieć, że rodzice kochają je bezwarunkowo, nawet jeśli robią coś niewłaściwie czy broją.

Moja trzyletnia córeczka, jeśli nie może czegoś dostać, mówi od niedawna „nie kocham cię mamo”.

Jeśli odpowiemy dziecku tym samym, nie zbudujemy bezpiecznej więzi. Dziecko poczuje się osamotnione, opuszczone. Dziecko mówiąc „nie kocham cię” próbuje zakomunikować, że coś mu się nie podoba, że cierpi, czuje się niekomfortowo, chce się „oddzielić od rodzica”, tylko nie potrafi tego jeszcze wyrazić. Rodzic w takiej sytuacji może próbować nazywać przeżycia dziecka, żeby wiedziało i samo zrozumiało, co czuje i by nie dostało informacji, że w sytuacji, gdy się złości na opiekuna zostaje opuszczone.

Bardzo ważny jest też wiek nastoletni. Wtedy dzieci mocno pokazują swoją niezależność od rodziców. Ale rolą rodzicieli w tym czasie jest jednak pozostawanie przy dziecku. Muszą mu dać swobodę, ale nie mogą go całkowicie pozostawić samemu sobie.
Czytaj także: Czego możemy uczyć się od osób bardzo wrażliwych?


Mój mąż, moja żona mnie rani

A co, jeśli to nasza druga połowa nas rani? Zamiast budować relację opartą na miłości „bawi się” w festiwal zranień.

Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, co sprawiło, że to z nią postanowiliśmy dzielić życie. Jeżeli ktoś sprawia nam przykrość, to zazwyczaj od takiej osoby uciekamy. Coś jednak sprawiło, że związaliśmy się z kimś, kto może przypomina nam więź budowaną w dzieciństwie? Znów receptą jest uświadamianie małżonka, czy partnera o tym, że sprawia nam ból. Za każdym razem. Nie przechodzenie nad tym do porządku dziennego. Jeśli boimy się mówić, że coś nas rani, to sygnał dla nas samych, że my także sobie z czymś nie radzimy i potrzebujemy być może wsparcia specjalisty.

Sposobem na unikanie i niedoświadczanie relacji i różnych emocji z nią związanych są też różnego rodzaju ucieczki: w pracę, w używki, które pozwalają nie przeżywać uczuć. Dla osoby, która nie nauczyła się budować dobrych, bezpiecznych więzi mówienie o uczuciach i przeżywanie uczuć może wiązać się z bólem, z trudnościami.

Jeśli nie były traktowane podmiotowo, ich zdanie, uczucia, wolę tłamszono, sami nie zdają sobie sprawy z własnych potrzeb.

Jeśli wciąż w swoim otoczeniu natrafiamy na osoby toksyczne, to musimy sobie zadać pytanie, dlaczego tak się dzieje. Dobrze jest zapytać osobę postronną, co myśli o naszej relacji. Jeśli wciąż wikłamy się w związki raniące, niesatysfakcjonujące, to musimy popracować nad sobą.

Jednocześnie mam wrażenie, że jakieś zranienia w relacjach zawsze będą, bo przecież my, ludzie, nie jesteśmy doskonali, a prawdziwie doskonale może kochać tylko Bóg.

I dlatego jest w nas taka tęsknota za idealną miłością i nadzieja na nią. My jesteśmy tylko ludźmi i możemy tworzyć „wystarczająco dobre relacje”.

...

Nie marnujmy tu czasu na jakies absurdalne szkodnictwo. Tu jesr tylko proba zycie tak naprawde bedzie TAM!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:20, 04 Gru 2017    Temat postu:

Jak to jest z „Kobietami kochającymi za bardzo”?
Anna Gębalska-Berekets | 04/12/2017

Joshua Rawson/Harris Unsplash | CC0
Udostępnij



Komentuj

Drukuj

Czy można kochać zbyt mocno? Robin Norwood, autorka książki „Kobiety, które kochają za bardzo” przekonuje, że tak. I radzi, jak rozpoznać toksyczną relację i ją rozwiązać.

„Kobiety, które kochają za bardzo” to poradnik amerykańskiej psychoterapeutki Robin Norwood, który dzięki prostemu przekazowi, wspartemu przykładami z praktyki terapeutycznej wskazuje na destrukcyjne uczucia kobiet do niedojrzałych mężczyzn.


Nałóg kochania

Autorka analizuje historie pacjentek wskazując na przyczyny, poprzez które kobiety angażują się w związki, które tak naprawdę niszczą je psychicznie i fizycznie. Książka przedstawia wiele przykładów i wskazówek, które zainteresowane tym problemem osoby powinny wykonać, by uwolnić się z „nałogu” kochania za bardzo.

„Jeżeli kochanie oznacza dla was cierpienie, kochamy za bardzo” – pisze we wprowadzeniu do książki Norwood. W innym zaś miejscu wskazuje na istotę problemu – „okrutny, obojętny lub przewrotny partner staje się narkotykiem (…), pozwala oddalić się od własnego, niespokojnego wnętrza, to przynosi chwile ulgi i oszołomienia (…), bez tego coraz częściej nie sposób się obejść”.

Okazuje się, że kochanie za bardzo jest chorobą, która wymaga leczenia, pracy i zaangażowania, by móc ją przezwyciężyć i powrócić do normalności i szacunku wobec siebie, zamienić „ty” na „ja” i docenić siebie w każdym wymiarze. Uzależnienie od miłości niszczy. To związek, który nie przynosi satysfakcji i poczucia godności. Jest dokładnie odwrotnie – to niszcząca relacja, w której osoba, mimo że jest poniżana, nie potrafi odejść. Wybacza wszystko: zdrady, alkoholizm, przemoc. Czyni siebie winną i usprawiedliwia toksycznego partnera.
Czytaj także: Jesteś głodny szczęścia? Regina Brett podpowiada, co Cię nasyci [wywiad]


Kobiety wolą cierpieć, niż być samotne

Robin Norwood takiej toksycznej relacji mówi stanowcze „nie”. Autorka wskazuje na źródło takich problemów, które tkwią najczęściej w rodzinie pierwotnej, w dzieciństwie i zaburzonych relacjach z rodzicami. Takie osoby zostały zranione i nie uświadamiają sobie problemów.

Norwood powraca m.in. do wzoru Pięknej i Bestii. W bajce przemawia idea naprawy i przemiany drugiej osoby siłą miłości i poświęcenia. Przykład ten odnosi do osób kochających za bardzo, które pragną przemienić nieuczciwego partnera w wiernego, alkoholika w abstynenta. Robią wszystko perfekcyjnie. Cierpią, ale nie potrafią odejść. Autorka podkreśla: „Kochanie za bardzo może zabić”. Mimo to kobiety wolą cierpieć, niż być samotne.

Książka to dokonały poradnik, warto ją czytać etapami, by przeanalizować pewne zachowania. Publikacja może stać się początkiem terapii psychologicznej i zalążkiem decyzji o rozpoczęciu pracy nad sobą, by problem przezwyciężyć. Szczerze polecam!

...

Jest tez w tym chemia. Zakochanie jest przyjemne. Stan euforii. Tylko ze to nie jest milosc tylko narkotyk. Inne rodzaje to strach przed samotnoscia. Bardzo mocny! Tu tez jest jednak wlasna korzysc. Poczucie oparcia. I wszelkie motywy ,,zysku" teznie bardzo sa miloscia. Dbaniem o siebie raczej. Tylko niemadrym. Stad konkubinaty i inne takie patologie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Pon 13:21, 04 Gru 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:52, 05 Gru 2017    Temat postu:

Czy Twoi sąsiedzi wiedzą, że istniejesz?
Małgorzata Rybak | 05/12/2017
Landon Martin/Unsplash | CC0
Komentuj



Udostępnij



Komentuj



„Sąsiad z bliźniaka obok naszego powiedział mi, że z żoną nie wiedzą, jak wyglądasz” – zrelacjonował mi Andrzej pod koniec dnia jesiennych porządków w ogrodzie. Niesamowite. Mieszkamy tu już trzy lata. Wiem, jestem trochę, tego… introwertyczna? Ale że niewidzialna dla otoczenia – to już przesada! Dało mi to naprawdę do myślenia.
Jak wygląda mój sąsiad?

Mieszkamy tu już trzy lata. Wiem, jestem trochę, tego… introwertyczna? Może? Nie wiem, lubię ludzi. Zajęta w myślach rozmaitymi sprawami, a najczęściej zajęta dziećmi, domem, pisaniem? Chyba tak. Ale że niewidzialna dla otoczenia – to już przesada! Dało mi to naprawdę do myślenia.

Okazja do zrobienia czegoś z tym faktem nadarzyła się niedługo potem. Sąsiadka (także z bliźniaka obok, ale z jego drugiej połowy) przyszła zaprosić nas na integracyjne andrzejki. W gronie obecnych mieli się znaleźć mieszkańcy pobliskich domów. Wiedziałam, że nie ma odwrotu. I choć dopadły mnie wątpliwości, bo syn dostał ponad 39 stopni gorączki, postanowiliśmy z mężem, że przynajmniej jako delegacja pojawię się na spotkaniu.

Wieczorem w jedynym dużym sklepie w naszej wsi zakupiłam półprodukty na danie na ciepło, którego wykonanie zajmuje mi 10 minut. Przy kasie dostrzegłam człowieka, który przypominał mi sąsiada z naprzeciwka. Patrzyliśmy na siebie badawczo. Nie miałam jednak pewności. On też nie. I tak zostało.
Czytaj także: Czy my, Polacy, czujemy się samotni? Nowe badania CBOS
Sąsiedzi – oni naprawdę istnieją

Spotkaliśmy się w andrzejkowej kuchni przy bufecie. „Stałeś przy kasie naprzeciwko mnie godzinę temu?”– zapytałam. „Tak, to mogłem być ja. A gdzie ty mieszkasz?”. Tu poległam kompletnie. „Naprzeciwko ciebie”. Mówimy sobie dzień dobry kilka razy w miesiącu!

Wieczór był przeciekawy. Każdego po kolei informowałam, że pojawiłam się na przyjęciu, by udowodnić, że istnieję. Z pisarskiej jaskini wyrwana w sam środek towarzyskiego eventu, odkryłam, jak niezwykle ciekawi i życzliwi ludzie nas otaczają. Jak nietuzinkowe mają pasje. Jak długo znają się już między sobą. Jak budowali to miejsce i zamieniali je z pól i bezdroży w nasze osiedle domków. I jak dobrze bawić się razem na parkiecie, bo okazało się, że jest w nas także żywa potrzeba wspólnych wygłupów i żartów. Przed północą wymieniłam męża, czuwającego przy chorym synku, by też mógł chwilę pobyć z innymi (jako stary „powsinoga” jest znacznie łatwiej kojarzony).
Czytaj także: Wyobrażasz sobie tydzień bez rozmów? Bez Facebooka? Jak zrozumieć samotność seniorów


SMS-y łatwiejsze niż rozmowa

Tyle anegdoty. Wydarzenia te zapoczątkowały we mnie jednak poważne przemyślenia. Nie tylko z gatunku, że bliżej nam do podtrzymywania facebookowych znajomości (a tablica od chwili otwarcia portalu już prosi o danie znać innym, co u ciebie słychać i o czym myślisz). I że łatwiej dialogować poprzez SMS-y z drugim końcem miasta czy świata nawet z prawdziwymi przyjaciółmi, którzy – zajęci codziennością tak bardzo jak my, czas pozostający na spotkania towarzyskie muszą (jak i my) dzielić rozsądnie i trudno się fizycznie w jednym miejscu spotkać.

Pomyślałam o tym, że świat stał się tak nieludzki i samotny dlatego, że zanikły podstawowe, organiczne więzi tworzone wokół własnego obejścia. W promieniu metrów, nie kilometrów. Jak wydarzało się to dawniej, kiedy o to, co słychać, nie pytał Facebook, czerpiący zyski z odsłon strony, ale sąsiad. I gdy można było wejść do kogoś na pół godziny na kawę, pożyczyć szklankę cukru i obejrzeć razem mecz.


Sąsiad w naszym domu

Dlaczego tak się nie dzieje? Możemy narzekać na czasy, na media, na kulturę zapracowania, ale wydaje mi się, że są to bardziej wymówki i dla spokoju sumienia przytaczamy sprawy, na jakie rzeczywiście nie mamy wpływu. Myślę, że te więzi nie istnieją, bo po prostu nie zapraszamy sąsiadów do naszych domów. Bo nie otwieramy drzwi (może czekamy na kogoś odważnego, kto zrobi to pierwszy?). I nie podejmujemy ryzyka poznania kogoś, kto może myśleć inaczej niż my, mieć inne poglądy, lubić inny rodzaj muzyki i czytać inne gazety. Można tak bardzo szukać bezpieczeństwa, że przez mur własnego obejścia nikt nas nie dojrzy.

Oglądałam jakiś czas temu bardzo ciekawy wywiad z młodą amerykańską poetką. Zapytana o to, jaki dałaby przepis na spełnione życie, w którym rozwijamy wszystkie nasze pasje i nie marnujemy talentów, odpowiedziała coś, co wydawałoby się być zupełnie nie na temat: „Idź do swojego sąsiada, zwłaszcza tego, z którym dawno nie rozmawiałeś, i zapytaj, co u niego słychać”.

...

Trzeba do czlowieka wyjsc z dobrem...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:12, 07 Sty 2018    Temat postu:

Drugi człowiek to zawsze inny świat. Zwiedzaj go z delikatnością
Anna Malec | 07/01/2018
Rodolfo Sanches Carvalho/Unsplash | CC0
Komentuj



Udostępnij




Komentuj



„Mam tę moc”, by po spotkaniu ze mną ktoś miał w sobie pokój albo bałagan. By żegnając mnie w drzwiach, myślał o kolejnym spotkaniu albo o konieczności przeprowadzenia remontu.


N
ikt raczej nie oczekuje od Włochów jedzenia pizzy w absolutnym skupieniu i przy dźwiękach muzyki relaksacyjnej, od Skandynawów, by czule rzucali się sobie na szyję przy powitaniu, a od Japończyków, by wyjeżdżali na wakacje bez telefonów z obszerną kartą pamięci, która pomieści każdy kadr wycieczki.

Nie oczekujemy, bo wiemy, że ich natura jest po prostu inna – czasem ciekawa, czasem egzotyczna, czasem zaskakująca, czasem niezrozumiała, ale zawsze inna niż nasza.

A gdyby tak przyjąć, że każdy spotkany w życiu człowiek to zupełnie inny świat? Jakim jesteś w nim turystą?


Turysta niezadowolony

Wyobraź sobie, że wchodzisz do muzeum. Budynek na zewnątrz zachwycający, więc decydujesz się, by wejść do środka.

Wchodzisz i oczom nie wierzysz. Ten obraz zupełnie tu nie pasuje. Ta ściana ma nie taki kolor. Ławki przed ekspozycją niewygodne. Wychodzisz więc wcale nie po angielsku, dając do zrozumienia wszystkim wokół, że za żadne skarby tu nie wrócisz. Czego innego się spodziewałeś.

Nie zadajesz sobie trudu, by zrozumieć inność, odstawić na bok swoje oczekiwania, przyjrzeć się detalom i zapytać, dlaczego ten obraz wisi akurat tutaj, i dlaczego ta ławka jest taka twarda. Jaka historia się za tym kryje.
Czytaj także: Zadbaj o relacje – będziesz szczęśliwszy!


Turysta „dobra rada”

Wyjeżdżasz do Włoch na szalony weekend z przyjaciółmi. W Mediolanie odwiedzacie córkę cioci Irenki, która mieszka tam już od lat.

Wchodzisz do mieszkania i od razu widzisz, że jest jakoś tak… nie po Twojemu. Więc z dobrego serca radzisz. „Sprzedajesz” swoje pomysły, by wnętrze było bardziej funkcjonalne (przecież u mnie to rozwiązanie się sprawdziło).

Zależy Ci na cioci i jej córce, więc właściwie czemu miałbyś nie podpowiedzieć, jak mają się urządzić, by żyło im się lepiej.

Więc zanim dostaniesz herbatę, przechadzasz się po mieszkaniu i mówisz, że to krzesło przestawiłbyś w tamten kąt, ten plakat zupełni byś zdjął a firanki powinny być raczej w innym kolorze, bo teraz nie pasują do dywanu.

A można by po prostu delikatnie zapukać do drzwi, a jak już je ktoś otworzy, to wejść, zapytać, czy zdjąć buty, na którym krześle usiąść, dowiedzieć się, jaka jest historia tego obrazu, nawet jeśli nie chcielibyśmy mieć takiego w naszym wnętrzu, albo skąd wziął się tu ten stary fotel, kto go tu przyniósł.
Czytaj także: Jak zbudować bliską relację?


Turysta zaciekawiony

A jeśli ktoś naprawdę poprosi o radę, bo nie jest pewien, czy wybrać ten czy inny kierunek na wakacyjną wycieczkę, albo czy ta sofa lepiej wygląda pod oknem, czy może jednak pod ścianą, to jasne, doradźmy, ale to przecież intuicja gospodarza i jego gust decyduje o tym, czy tej rady posłucha.

My najwyżej możemy przyjąć lub nie zaproszenie na kolejną wspólną kawę. A wychodząc pamiętajmy, by zostawić po sobie porządek, bo ze sprzątaniem po bałaganie gospodarz zwykle zostaje sam.

Możemy ewentualnie zapytać, czy pomóc mu posprzątać bałagan po poprzednim gościu.


Postaw na delikatność

Moja najważniejsza lekcja od życia w minionym roku to ta, by w relacjach stawiać na delikatność. By „podróżować” po zawsze innym świecie drugiego człowieka z wyczuciem i zaciekawieniem, bez zbędnych „dobrych rad”.

Doświadczyłam tego, że „mam tę moc”, by po spotkaniu ze mną ktoś miał w sobie pokój albo bałagan. By, żegnając mnie w drzwiach, myślał o kolejnym spotkaniu albo o konieczności przeprowadzenia remontu… A ten, jak wiadomo, zawsze dużo kosztuje. W tej kwestii chyba warto być oszczędnym.

..

Dokladnie! Czlowiek to swiat! I to odrebny. Nie ma kopii.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:48, 22 Sty 2018    Temat postu:

katorem? Oto 5 zasad dobrego życia razem
Karolina Sarniewicz | 22/01/2018

Shutterstock
Udostępnij Komentuj 0
Życie ze współlokatorem bywa czasami cięższe niż małżeństwo. Mieszkasz z kimś, widujesz go bez przerwy, a jednak go nie kochasz.

Trudna sztuka wspólnego mieszkania
Współlokatorstwo to trudna sztuka i mimo nader wybitnych chęci potrafi okazać się dramatem w kilku aktach, gdzie pierwszy akt to burzliwe awantury, a ostatni – bolesne rozpady przyjaźni. A przecież było tak miło – lubiliście się, śmieszyły Was te same rzeczy.

Wcześniej chodziliście razem do kina i na kawę – i było świetnie. Co zatem się stało, że pod wspólnym dachem zadziałaliście na siebie jak zapalniczka i dynamit? Zadajesz sobie to pytanie za każdym razem, gdy w rozgoryczeniu szukasz kolejnego współlokatora. Myślałeś, że wyciągasz wnioski, a potem znowu kończycie tak samo.

Zjawisko nie jest jednak tak absurdalne, jak wydaje się w pierwszej chwili. Ma jedną podstawową przyczynę – zderzenie dwóch rodzinnych minikultur. I choćbyśmy nie wiem jak dobrze się znali i lubili, w domu zawsze będzie nam razem inaczej niż zwykle. Bo dom to przestrzeń, w której każdy odtwarza schematy z rodzinnej przeszłości – wszak tylko w takich czuje się komfortowo i bezpiecznie.

Rodzinna minikultura to nie tylko stosunek do porządku. To też pory posiłków i korzystania z łazienki, koncepcja, gdzie stawiać dzbanek, a gdzie toster, czy nawet zapachy, które tolerujemy lub nie. To lista z pozoru nieistotnych szczegółów, które potrafią doprowadzić do szału. Słyszeliście o współlokatorskich awanturach o to, gdzie ktoś położył mydło i czym wytarł lustro? Ja słyszałam.

Czytaj także: 3 miesiące gadania z przyjaciółką. Drogie Panie, czy to Was przeraża?


Zasada nr 1 – Budujemy wszystko od nowa
Tym samym już chyba połowa sukcesu zależy od czegoś tak prostego jak elastyczność. Na ile Ty i osoba, z którą mieszkasz, jesteście w stanie wyjść poza ramki, w których żyliście przez ostatnich paręnaście lat i zbudować wspólną przestrzeń domową od nowa. I nie wystarczy jedynie ustalić, kto myje toaletę, a kto podłogę w kuchni.

Zanim zaczniesz casting na współlokatora, zadaj sobie znamienne pytanie, czy możesz odejść od swoich przyzwyczajeń na rzecz ugody i kompromisu. Czy zniesiesz zapach mięsa w domu, choć od dziecka jesteś wegetarianinem? Czy przeżyjesz, jeśli współlokator zamiast gąbką będzie mył naczynia szczotką i nie będzie kupować twoich ulubionych worków na śmieci ze ściągaczką?

Jeśli w odpowiedzi na te proste pytania twoja silna wola przegrała z ego, zacznij zbierać fundusze na wynajem własnego mieszkania. Jeśli jednak nie zamierzasz przegrać walkowerem, upewnij się, czy Twój współlokator też jest elastyczny.

Elastyczność oznacza również empatię i wyrozumiałość. Jeśli kogoś upominasz, rób to – jak mawia ks. Piotr Pawlukiewicz – tylko na kolanach. Staraj się też rozumieć, że zasady, które uznaliście na początku wspólnego mieszkania, są dla Was, a nie Wy dla nich. Jeżeli przestrzegacie dyżurów, ale któreś z Was zachoruje, nie zajdziecie daleko, jeśli drugie zrobi mu karczemną awanturę o bałagan. Elastyczność współlokatorska to także działanie dla wspólnego celu, a nie niezdrowa rywalizacja.

Czytaj także: Sztuka przyjaźni. Zawsze trzeba zrobić pierwszy krok


Zasada nr 2 – Dwie połówki różnych owoców
Punkt drugi to dopasowanie. Przed uznaniem jednak, że to truizm i przejściem do kolejnej zasady, warto dokładnie przemyśleć, w jakich sferach życia odmienność jest dla Was obojga akceptowalna, a w jakich kompletnie nie.

Jeśli on lubi kawę, a Ty herbatę – to drobiazg. Ważne jest jednak, żebyście porównali, jak często robicie imprezy, miewacie gości i w jaki sposób lubicie się z nimi bawić. Czy jesteście nocnymi markami czy rannymi ptaszkami? Bierzecie prysznic rano czy wieczorem? O której wychodzicie do pracy i o której wracacie? Czy martwicie się o każdy grosz, czy zapalona w kuchni żarówka nie będzie doprowadzać was do histerii? W skali od 1 do 20, na ile Ty i on oceniacie swój stosunek do porządku? Nade wszystko dobrze jest wiedzieć, czy macie podobne sposoby rozwiązywania konfliktów.

To nie są rzeczy, które powinno się omawiać po podpisaniu umowy najmu. Może się bowiem wówczas okazać, że weszliście w układ ze skrajnie odmiennymi oczekiwaniami. A wtedy po pierwsze: trudno będzie z niego wyjść.

Po drugie: Nikt nie czyta w myślach. Nie licząc uniwersalnych standardów (które w rzeczywistości często okazują się wcale nieuniwersalne), nie możesz egzekwować od kogoś czegoś, czego mu nie powiedziałeś. Aby zatem osiągnąć ze współlokatorem dobre dopasowanie, trzeba być otwartym na rozmowę – mówienie, co nam nie pasuje, ale i słuchanie, co nie pasuje drugiej osobie. W praktyce nie jest to aż tak bolesna praktyka, jaką zdaje się w wyobraźni.

Czytaj także: Córeczka tatusia. Rozpieszczona królewna czy odważna wojowniczka?


Zasada nr 3 – Jak Kuba Bogu
Staraj się być takim współlokatorem, jakiego sam chciałbyś mieć. Jeśli nie cierpisz podbierania rzeczy, nie rób tego.

To niestety nie zawsze sprawi, że ktoś z miejsca stanie się twoim ideałem, bo każdy ma inny ideał, a ludzie niestety lubią się przyzwyczajać do ofiarności innych, więc znów bez szczerej rozmowy się nie obejdzie. Ale jeśli sam nie będziesz fair wobec własnych zasad, jakim prawem będziesz oczekiwać?

Obiektywnie trudno jest ocenić, jakie cechy powinien posiadać dobry współlokator. Jednak na przestrzeni swoich studenckich lat zaobserwowałam kilka, które działają na kryzysy w relacji jak lep na muchy.

Jeden – podwójne standardy (czyli „mój brudny talerz to zupełnie coś innego niż twój brudny talerz”), dwa – perfekcjonizm (osoba, która nigdy nie potrafi odczuć satysfakcji z istniejącego stanu rzeczy, bo jest on zawsze mniej doskonały, niż widziała go w swojej głowie, jest bardzo niezdrowa jako współlokator), trzy – małostkowość (na przykład rozliczanie się co do grosza za wspólne zakupy zabija empatię i chęć współdziałania), cztery – niezdolność przyjmowania krytyki.

Jeśli planujesz zamieszkać z osobą mającą jedna z tych cech, lepiej jeszcze dobrze się zastanów.



Zasada nr 5 – Co za dużo, to…
Jeżeli przyjaźniliście się wcześniej, prawdopodobnie na początku wpadniecie w radosny szał wspólnego spędzania każdej możliwej chwili. To pułapka. W przebywaniu ze sobą trzeba zachować umiar, bo i tak poza zaplanowanymi aktywnościami będziecie widywać się jeszcze mimochodem. Ludzie często przestają ze sobą mieszkać, bo mają już zwyczajny przesyt siebie nawzajem, a to, co ich dotychczas w sobie rozczulało, teraz nagle zaczęło drażnić.

Nie chodzi oczywiście o to, żebyście zamykali sobie przed nosem drzwi od pokoju, wręcz koniecznie czerpcie korzyści z bycia chwilową przyszywaną rodziną. Fajnie jest wszak przyjść do domu i móc komuś opowiedzieć, jak spędziło się dzień. Fajnie jest też zaproponować mu, żeby poczęstował się naszą kolacją albo przyłączył się do oglądania filmu na DVD. Ale rytuał codziennego gotowania, sprzątania, uczenia się i wychodzenia do pracy razem niekoniecznie pomoże Wam utrzymać zdrową relację.

...

To sa wlasnie relacje z drugim czlowiekierm.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:10, 05 Lut 2018    Temat postu:

Wiesz, co słychać u Twoich sąsiadów?
Ewelina Dmitrowicz-Pieczyńska | 05/02/2018

Shutterstock
Udostępnij Komentuj 0
Raczej nie wydaje nam się naturalne wpadanie do siebie na herbatkę i bycie na bieżąco z tym, co u sąsiada słychać. Owszem, wiemy kto jakim jeździ autem, czy ma psa albo kota, ale zwykle nie mamy już wiedzy o tym, co lubi robić czy jaką ostatnio czytał książkę.

Rozmawiasz z sąsiadami?
Jakiś czas temu brałam udział w spotkaniu dyskusyjnym na temat zaangażowania w życie społeczne. Przyszli oczywiście sami zaangażowani. Albo przynajmniej chadzający na spotkania dyskusyjne – to już coś. Świadomi tego, jak ważne jest działanie. Gotowi toczyć długie debaty na tematy polityczne. Gotowi przekonywać obecnych na sali przekonanych do tego, że warto być aktywnym. Warto się zrzeszać, pamiętać o inicjatywach oddolnych, samorządach, wolontariacie. Trzeba się starać zmienić coś w tym kraju na lepsze.

Na szczęście, nie zdążyliśmy się rozkręcić na całego i ubić jakiejś puszystej narodowej piany (na przykład przy okazji rozważań o tym, które sfery życia społecznego wymagają naszego największego zaangażowania).

Obawiam się, że w ogóle ta rozmowa mogłaby doprowadzić do mało konkretnego wniosku, że cała Rzeczpospolita jest do naprawy, gdyby nie głos, który zbił wszystkich zgromadzonych z pantałyku. I skierował naszą dysputę, a przede wszystkim chyba nasze myśli na zupełnie inne tory. Osiemdziesięcioletni, niezwykle ciepły i pogodny mężczyzna poradził, by każdy zadał sobie proste pytania: „Czy wiesz, jak mają na imię twoi sąsiedzi? Rozmawiacie czasami?”.

Czytaj także: Jak być gościnną, czyli kto pije tylko earl greya?


Lepiej być anonimowym?
Oczywiście, zbytnim uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że wszyscy żyjemy w społeczeństwie całkowicie anonimowi i nikt nigdy nie nawiązał żadnego kontaktu z sąsiadami. Myślę, że możemy się jednak zgodzić, że tendencja do anonimowości w obrębie bloku, kamienicy czy osiedla jest zauważalna.

Raczej nie wydaje nam się naturalne wpadanie do siebie na herbatkę i bycie na bieżąco z tym, co u sąsiada słychać. Owszem, wiemy kto jakim jeździ autem, czy ma psa albo kota, ale zwykle nie mamy już wiedzy o tym, co lubi robić czy jaką ostatnio czytał książkę. Niewiele o sobie wiemy, bo mijając się na klatkach schodowych czy spotykając w osiedlowym sklepie, nie angażujemy się w rozmowy.

Starszy pan zawstydził więc niejednego obecnego na sali, zaangażowanego w sprawy społeczne dyskutanta. Przede wszystkim przyczynił się jednak do refleksji. Jest coś paradoksalnego w tym, że ta sama osoba, która działa w organizacji pozarządowej albo wykonuje kawał dobrej roboty jako wolontariusz, dajmy na to w schronisku dla zwierząt, może przeoczyć, że ktoś, kto na co dzień jest tak blisko, potrzebuje pomocy.

Trudno się przecież otworzyć przed „tą babką spod siódemki”. O wiele łatwiej poprosić o coś na przykład „pana Leszka z drugiego piętra”, jeśli prowadzimy z nim czasem jakiś small talk, dzięki któremu wiemy, że starym oplem jeździ latem na działkę podlać ogóreczki.

Czytaj także: Kiedy ostatni raz pożyczałeś cukier od sąsiadów?


Jak ma na imię Twój sąsiad?
Pytanie „czy znasz imiona swoich sąsiadów?” szumiało mi w głowie jeszcze wiele razy. Raz, gdy z radia dowiedziałam się o istnieniu w Polsce hoteli dla roślin. Dziennikarz, jak gdyby nigdy nic, informował o tym, gdzie można zostawić pod opieką swoje rośliny na czas urlopu (by wykwalifikowana dłoń eksperta podlewała je fachowo za pieniądze). I ani słowa o tym, że niektórzy w czasie wakacji dają swoje kwiaty sąsiadom albo zostawiają im po prostu klucze i ci (za darmo!) godzą się zajść do ich mieszkania co dwa dni, żeby podlać… No jasne – pomyślałam – nikt nie będzie się przecież ładował ze swoimi doniczkami do „jakichś ludzi spod piątki”. A już na pewno nie damy kluczy do swojego mieszkania komuś obcemu – to jakieś szaleństwo! Czy jest ktoś, kto mógłby na urlopie spać spokojnie, wiedząc, że sąsiad ma jego klucze?



Dobry sąsiad – chcesz nim być?
Ja myślę, że tak, znaleźliby się tacy. Wierzę, że między nami sąsiadami nie jest tak źle. Mam bardzo miłe wspomnienie z czasów studenckich, kiedy mnie i moją przyjaciółkę przywitała radośnie około siedemdziesięciopięcioletnia pani Jadwiga, zaraz po tym, jak wynajęłyśmy mieszkanie.

Była tak otwarta, serdeczna i ciekawa ludzi, że zdarzyło nam się zachodzić do niej na herbatę i uśmiać do rozpuku, słuchając opowieści o jej młodości. Kolejnym pozytywnym przykładem jest Kasia, mieszkająca w dziesięciopiętrowym bloku. Od kilku lat przykleja przy windzie kartkę z informacją, że danego dnia organizuje przyjęcie urodzinowe i z góry przeprasza, jeśli wieczorem będzie nieco głośniej niż zwykle. Obiecuje (i zawsze dotrzymuje słowa!), że będzie to kulturalna impreza i „w razie uwag zaprasza do bezpośredniego kontaktu”.

Czytaj także: Czy Twoi sąsiedzi wiedzą, że istniejesz?
Reakcja sąsiadów jest zawsze fenomenalna. Wielu z nich sięga po długopisy i składa życzenia, pozdrawia, dziękuje za informację, dorysowuje jakieś minki, kwiatki i balony. Taki drobiazg, a powoduje duży uśmiech.

O wielu innych zaletach nawiązywania kontaktu ze swoimi sąsiadami można poczytać na stronie „Q-Ruchu Sąsiedzkiego”, którą odkryłam, gdy poszukiwałam informacji o Dniu Sąsiada. Tak, jest takie święto. I można je zorganizować na swoim podwórku. Czego życzę nie tylko amatorom inicjatyw prospołecznych. Bo świętowania i pozytywnych akcentów w życiu codziennym nigdy za wiele!

...

W zyciu rozne relacje nawiazujemy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 6:30, 18 Kwi 2018    Temat postu:

Dlaczego Facebook nas nie nasyci?
Małgorzata Rybak | 17/04/2018
ZDJĘCIE JEDZENIA
Unsplash | CC0
Udostępnij 23 Komentuj 0
„Księga twarzy”. Twarzy przyjaciół, ma się rozumieć. Gdy kilkanaście lat temu po raz pierwszy usłyszałam nazwę Facebook, tak mi się skojarzyła. Dziś automatycznie myślimy: social media. Wirtualne podwórko. A jednak nieustanny rozkwit Facebooka, portalu, który spienięża zbieranie naszych danych dla zysków z reklamy, możliwy jest dzięki temu ciepłemu skojarzeniu. Miejsce naszego odsłaniania twarzy, znajdowania przyjaźni. Dlatego tak łatwo uzależnia.

Nałóg czy zły nawyk zasadza się zawsze na próbie poradzenia sobie z jakąś ważną emocjonalną potrzebą. Nie uświadamiamy sobie tego najczęściej, sięgając po chipsy, by zajeść stres, po grę komputerową, by przeżyć przygodę lub zaglądając do Facebooka, by być w kontakcie. Jest jednak kilka potrzeb, których Facebook na pewno nie zaspokoi.



Potrzeba kontaktu z drugim człowiekiem
Godziny szczytowej aktywności na portalu to wieczór. Im jest on późniejszy, tym wzrasta w człowieku otwartość i gotowość do dzielenia się sobą. Wzrasta też głód obecności drugiego. Można powiedzieć, że scrollowanie wtedy Facebooka to czas bezpowrotnie stracony. Taka intymność, jakiej się spodziewamy, może wydarzyć się tylko w bezpośrednim spotkaniu, jak wieczór przegadany z przyjacielem lub przyjaciółką, spędzony na randce albo rozmowie z mężem czy żoną.

Ta potrzeba otwarcia to też normalnie miejsce na spotkanie z Bogiem w modlitwie, któremu pokażemy swoje serce. Ciężary całego dnia, lęki o przyszłość. To, co nas uwiera nawet w samej relacji z Nim – jak poczucie, że jest daleki czy nieobecny.

Facebook wetknięty w potrzebę relacji z sobą samym, drugim człowiekiem i Bogiem nie tylko nas z nich okrada, ale daje w zamian erzac, ubogi zastępnik, który pozornie syci. Tak naprawdę jednak im bardziej się nim karmimy, tym bardziej jesteśmy głodni i wycieńczeni.

Czytaj także: Prof. Monika Przybysz: Apostołowie na pewno mieliby konto na Facebooku!


Potrzeba sensu i bycia zauważonym
To wszystkie zdjęcia osiągnięć, trofeów i momentów, gdy mamy świetne ciuchy i piękny makijaż. Facebook spływa splendorem zagranicznych wojaży i ekskluzywnych wieczorów. Lajki wychodzą naprzeciw potrzebie dowartościowania i uznania. A przecież jesteśmy tylko punkcikiem na czyjejś tablicy newsów.



Potrzeba informacji
Facebook podaje jej mnóstwo i na wszelkie tematy, więc służy edukacji. Niestety, aż do przejedzenia. Bo czy naprawdę wszystko to musimy wiedzieć, przy okazji marnując czas na oglądanie live’a z czyjegoś picia kawy albo spaceru po parku?



Potrzeba wymiany poglądów
To ciągnące się kilometrami komentarze. O ile na żywo wymiana poglądów jest rozmową, Facebook stwarza tak naprawdę przestrzeń do prezentowania monologów, gdzie mało mnie obchodzi, co myślą inni. Gdy dodać do tego powszechny styl złośliwości i bezlitosnych uwag ad personam, nic w internecie nie będzie przypominało klasycznego areopagu. Nie chodzi bowiem o wymianę, gdzie coś wyrażam i przyjmuję punkt widzenia drugiego, ale o wylanie własnego słowotoku, pokazanie swojej racji.



Potrzeba wrażeń
Z Facebookiem nigdy się nie nudzisz. Nie zdążysz nieraz zescrollować jednego ekranu, gdy już w powiadomieniach pojawi się mnóstwo newsów. Są zdjęcia dalekich miejsc, egzotycznych zwierząt, najnowszych wynalazków i sportowych przygód. Wszystko świetnie, tylko może uciekać fakt, że to na niby. Zwiedzamy, oglądamy i przeżywamy przygodę na niby. Czas spędzony na byciu widzem moglibyśmy spieniężyć i zaoszczędzić na niejedną podróż i zwiedzanie w realu.

Sztab ludzi pracuje na to, by Facebook był nieodłącznym towarzyszem naszego stania w korku czy kolejce, zasypiania i wstawania rano. A jednak gdy zaczyna wypełniać tak wiele chwil, że nie umiem już być sam ze sobą – trzeba zdecydowanie go odłączyć.

Pewnie, że będzie bolało. Ten ból – to właśnie szansa. W bólu odkrywam mój głód i to, czego potrzebuję naprawdę. Może głębokich więzi. Może przejścia drogi mojego uzdrowienia, bym umiał je budować naprawdę? Może zamiast pokazywania światu swojej twarzy w słonecznym selfie – potrzebuję podzielić się z konkretnym człowiekiem moimi łzami z dna serca i dramatem mojej samotności?

...

Facebook to miniatura internetu. Internet sluzy do polaczenia wszystkiego ze wszystkim. A Fb robi to w formie wpisow. Jest oczywiscie wygodny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:30, 28 Maj 2018    Temat postu:

Czy opłaca się być asertywnym w pracy?
Ilona Przeciszewska | 28/05/2018
BIURO
Dylan Gillis/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Osoba asertywna wie, że ma prawo popełnić błąd, spędzić swój wolny czas tak jak lubi, odmówić spełnienia czyjejś prośby czy nie zaprosić kogoś na przyjęcie.

Asertywność jest często słusznie kojarzona z umiejętnością mówienia stanowczego „nie”. Kompetencją niezwykle pożądaną w miejscu pracy, w środowisku szczególnie rozbieżnych interesów, w którym jesteśmy zmuszeni współpracować z wieloma rożnymi osobami o odmiennych wartościach i osobowościach.



Co to znaczy być asertywnym?
Asertywność nie oznacza wyłącznie sztuki odmawiania. Jest pojęciem znacznie szerszym. Asertywność jest rodzajem postawy człowieka, która zakłada poszanowanie praw swoich oraz innych osób.

Asertywnie możemy wyrażać swoje uczucia, poglądy czy krytykę, jak również przyjmować negatywne komentarze lub pochwały. Niezależnie od rodzaju sytuacji i zachowania w asertywności chodzi o to, aby traktować siebie i innych z równoprawnym szacunkiem. W ten sposób jesteśmy w stanie budować dobre relacje z otoczeniem, a to właśnie ta zdolność jest coraz bardziej ceniona przez pracodawców.

Wśród wielu pożądanych cech, takich jak skrupulatność czy wytrwałość, to umiejętność pracy zespołowej ma kluczowe znaczenie. Liczne badania oraz doświadczenie wskazują, że bardzo często tak zwane miękkie umiejętności są istotniejsze dla efektywności pracy niż twarde kompetencje. Asertywność jest jedną z takich umiejętności.

Czytaj także: Jesteś asertywny, agresywny czy uległy? Sprawdź!


Asertywności możesz się nauczyć!
Nie jest to wrodzona umiejętność. Zacznij od zmiany swojego myślenia, gdyż to przełoży się na pożądane zachowania. Przede wszystkim uświadom sobie swoje prawa osobiste np. to, że masz prawo popełnić błąd, spędzić swój wolny czas tak jak lubisz, masz prawo odmówić spełnienia czyjejś prośby czy nie zaprosić kogoś na przyjęcie.

Pamiętaj, że to ty określasz swoje prawa, a jeżeli tego nie zrobisz, otoczenie zrobi to za ciebie. Jesteś wówczas skazany na frustrację, gdyż nie będzie to zgodne z twoimi potrzebami. Ponadto powtarzaj w myślach lub na głos, że jesteś osobą godną szacunku oraz że każdej osobie, którą spotkasz również należy się szacunek.

Czytaj także: Zadbaj najpierw o siebie, a potem zacznij spełniać oczekiwania innych!


Asertywność w pracy
Czasami trudno jest od razu stosować nowe umiejętności w miejscu pracy, jeżeli jesteś w niej narażony na stres. Lepiej zacząć od miejsc, gdzie czujesz się swobodnie, a następnie wdrożyć zdobyte kompetencje w bardziej wymagających środowiskach.

Stając się bardziej asertywny modelujesz takie zachowanie innym. Twoi koledzy i koleżanki „zza biurka” szybko się ich nauczą. I pamiętaj, że asertywności uczysz się przez całe życie. Zawsze możesz być bardziej asertywnym.

Czasami „zapędzamy” się w asertywności. Tak bardzo koncentrujemy się na swoich prawach, że zapominamy o tym, że takie same należą się innym. Nasze zachowania są pozornie asertywne, a tak naprawdę stają się agresją. Być może poprosiliśmy kolegę o pomoc i zrobiliśmy to w asertywny sposób, jednak gdy ten odmówił, wpadliśmy w nieuzasadnioną wściekłość.

Co zatem z jego prawem do odmowy? W innej sytuacji być może asertywnie wyraziliśmy krytykę, lecz tylko w treści, gdyż forma krzyku daleko odbiegała od standardów asertywności. Możemy też uczyć się identyfikować postawy pseudoasertywne u kolegów i koleżanek z pracy. Czy w pracy możesz wyrażać emocje? Dlaczego nie. To zgodne z duchem asertywności. Są one cennym drogowskazem w podejmowanych działaniach.



Asertywność wymaga odwagi
Bywa, że asertywność staje się formą manipulacji. Tak się dzieje wówczas, gdy komunikujemy coś niezgodnego z prawdą. Na przykład wymyślamy wymówki dotyczące odmowy lub formułujemy fałszywą opinię. Asertywność zakłada otwartość i uczciwość, nawet w miejscu pracy. Postawa asertywna zbliża cię do bycia sobą, a nie cię od tego oddala. Przyjęcie postawy asertywnej może wiązać się z konkretnymi kosztami.

Osoby z twojego otoczenia niekoniecznie mogą chcieć przyjąć to, że jesteś osobą asertywną. W środowisku pracy może się to wiązać ze specyficznymi kosztami, takimi jak brak podwyżki czy awansu, niekiedy zwolnienie lub z kosztami emocjonalnymi, na przykład wykluczeniem, odrzuceniem ze strony współpracowników. Asertywność wymaga więc ryzyka.

Pamiętaj jednak, że brak asertywności może być także związany z podobnymi kosztami. Ponadto przestajesz być sobą! Możesz zyskać opinię osoby, która nie ma swojego zdania, jest niejako na „usługach” otoczenia. Ludzie wokół ciebie szybko przyzwyczajają się do tego, że zawsze się zgadasz lub spełniasz każde ich żądanie, a to szybko doprowadzi cię do wypalenia.

Z drugiej strony, jeśli twoje zachowanie jest agresywne, możesz stać się osobą, której należy unikać. W reakcji na twoje działania otoczenie może również odpowiedzieć ci agresją, a jeżeli nie dopuszczasz odmiennych opinii, ludzie nie będą się chcieli z tobą dzielić swoimi myślami. Potrzebujesz zatem zdecydować, jaką postawę chcesz przyjąć w swoim miejscu pracy, mając świadomość kosztów i korzyści płynących z każdej z nich. To ten wybór, a nie postawa jaką wybierzesz, świadczy o twojej dojrzałości.

...

Czyli jest to zachowanie posrednie miedzy agresja a potulnoscia. Czyli rozsadne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:06, 23 Lip 2018    Temat postu:

,
Królestwo Boże przychodzi przez relacje. Komentarz do Ewangelii
Ks. Łukasz Kachnowicz | 15/07/2018

Shutterstock
Udostępnij 117
Bardzo lubię wchodzić do domów. Lubię spotykać ludzi w ich życiu, tam gdzie mieszkają, gdzie przeżywają swoją codzienność, gdzie czują się naturalnie, są u siebie.

Lubię zatrzymywać się u ludzi. Lubię siąść z nimi przy stole, zjeść razem jakiś posiłek. Jeśli mam możliwość, to lubię zostać na noc.

Z mojego doświadczenia wynika, że nocowanie u ludzi oznacza wejście w relację przyjaźni z nimi. Nagle ten dom staje się w jakimś stopniu moim domem, zaczynam się czuć domownikiem. Zdarza się tak, że Bóg wykorzystuje to do swoich celów. Jezus rozsyłając swoich uczniów na misję mówi im:

Gdy do jakiegoś domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie.
Królestwo Boże nie przychodzi urzędowo, ono przychodzi przez relacje. Bóg nie ogłosił zbawienia z nieba. On zszedł na ziemię, żeby być Emmanuelem – Bogiem z nami. Przez trzydzieści lat po prostu był wśród ludzi, a dopiero potem zaczął nauczać, czynić cuda.

Kiedy przechodził przez Jerycho zauważył człowieka siedzącego na drzewie i powiedział mu: „Zacheuszu zejdź prędko, bo dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zatrzymać się w czyimś domu, pozwolić sobie na bliskość. W ten sposób zbawienie może przekroczyć najpierw próg domu, a potem serca.


Czytaj także:
Za chwilę spotkasz Jezusa. Tak, ty. Komentarz do Ewangelii
Kiko Arguello w książce „Kerygmat. Z ubogimi w barakach” opowiada o tym, jak poczuł się wezwany do głoszenia Dobrej Nowiny mieszkańcom podmadryckich slumsów, głównie Cyganom. W pewnym momencie zrozumiał, że nie może do nich dotrzeć, jeśli będzie tylko kimś, kto przychodzi raz na jakiś czas, żeby wygłosić im „kazanie”. Zamieszkał w baraku razem z nimi. Zaczęli otwierać swoje serca na Ewangelię, a ona zaczęła sprawiać cuda. Któregoś razu do baraków w Palomeras Altas przyjechał arcybiskup Madrytu. Gdy zobaczył prostych, ubogich ludzi, także przestępców, prostytutki, ludzi zniszczonych, wśród których objawiało się Królestwo Boże, rozpłakał się i powiedział, że to jest właśnie Kościół. Kościół, który przychodzi do domu, aby stać się domem.

W swojej książce Kiko podsumowując swoje doświadczenie ewangelizacji mówi: „Zsekularyzowana Europa traci wiarę. Ludzie nie wierzą już w świątynie, nie wierzą w księży, w znaki religijne. Ale kiedy widzą miłość między nami – proszą o chrzest”. Królestwo Boże przychodzi przez relacje. Wierzę, że to jest droga Kościoła.



I czytanie: Am 7, 12-15

II czytanie: Ef 1, 3-14

Ewangelia: Mk 6, 7-13

,,,

Bóg zbawia nas razem z innymi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:27, 07 Paź 2018    Temat postu:

Bliskie relacje z ludźmi nie są łatwe. A jednak Bóg do nich wzywa. Dlaczego? [komentarz do Ewangelii]
Ks. Łukasz Kachnowicz | 07/10/2018
COUPLE,FIGHT
Shutterstock
Udostępnij 96
Dzisiejsze Słowo nie jest tylko dla małżeństw. Jest tak samo dla ludzi żyjących w celibacie czy dla singli.

Bóg przyprowadził wszystkie zwierzęta lądowe i ptaki powietrzne do Adama, żeby przekonać się, jak on je nazwie. Adam wszystko nazwał „istota żyjąca”. Wtedy Bóg podjął decyzję: Tu jednak potrzebna jest kobieta. To oczywiście żartobliwa interpretacja biblijnego opisu stworzenia kobiety. Choć Księga Rodzaju faktycznie mówi, że Bóg uczynił ją jako pomoc dla mężczyzny.

Czy to znaczy, że kobieta została powołana do tego, żeby sprzątać, gotować, prać, prasować koszule, zajmować się domem, itp. Nie. „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam”. Czemu? Bo samemu nie mógłby być sobą.


Czytaj także:
Kto jest „prawdziwym” katolikiem? Wiecie, jak nabywa się „prawa” do Jezusa? [komentarz do Ewangelii]
Bóg stwarzając człowieka, powiedział: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam”. Biblia używa w tym miejscu liczby mnogiej mówiąc o Bogu. Dla nas, chrześcijan, jest to oczywiste ze względu na wiarę w Trójcę Świętą. Bóg jest wspólnotą.

Św. Jan powie wprost, że Bóg jest miłością. Miłość jest możliwa tylko wtedy, kiedy jest ktoś, kto kocha i ktoś, kogo można kochać. „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam”, bo wówczas nie będzie podobny do Boga, nie będzie na Jego obraz.

Dzisiejsze Słowo nie jest tylko dla małżeństw. Jest tak samo dla ludzi żyjących w celibacie czy dla singli. Ono mówi w ogóle o potrzebie drugiego człowieka w naszym życiu. Potrzebujemy siebie nawzajem, żeby stawać się w pełni sobą.

To jest ta pomoc, o której mówi Bóg. Można doskonale funkcjonować w pojedynkę: gotować sobie, sprzątać, prać, prasować, itd. Różnych rzeczy można się nauczyć będąc samemu. Ale nie możemy nauczyć się kochać w pojedynkę.

W dzisiejszej Ewangelii Jezus mówi o nierozerwalności małżeństwa, o nieoddalaniu współmałżonka. Weźmy to Słowo szerzej, także do relacji pozamałżeńskich. Oczywiście, jest pewna szczególna wierność, którą mężczyzna i kobieta ślubują sobie w sakramencie małżeństwa. Jednak to może być zaproszenie dla nas wszystkich.

Są różnego rodzaju trudne sytuacje w naszych relacjach. Bywa tak, że zranimy siebie nawzajem, że się pokłócimy, że mamy do siebie jakiś żal, itp. Czasem przychodzi pokusa, żeby oddalić tego drugiego. To jest pokusa budowania łatwych relacji. Prawda jest taka, że żadne bliskie relacje nie są łatwe.

Jeśli kogoś spotykamy bardzo sporadycznie, jeśli możemy ograniczyć się do tzw. „small talk’ów”, czyli niezobowiązujących pogawędek, to faktycznie można zawsze mieć bezproblemowe relacje. Ale im bliżsi się sobie stajemy, tym trudniej utrzymać maski, grę pozorów. Prędzej czy później zaczynają wychodzić nasze słabości, wady, natrafiają się okazje do mniejszych czy większych konfliktów.

Ten drugi jest także dla nas pomocą. (Choć trzeba zaznaczyć, że istnieją takie sytuacje, w których należy oddalić tego drugiego lub się oddalić i takie relacje, które należy uciąć.) Jezus zaprasza, żeby zamiast go oddalać, spróbować mu przebaczyć, jeśli sytuacja wymaga przebaczenia. To jest okazja, żeby go kochać w tym momencie miłością nieprzyjaciół.

Może on nie jest jakimś prawdziwym wrogiem, ale w tym momencie jest kimś trudnym, nieprzyjaznym. To jest nasza szansa, żeby realizować w sobie podobieństwo do Jezusa, który tak właśnie kocha każdego z nas – jakże trudnych do kochania.

I czytanie: Rdz 2, 18-24
II czytanie: Hbr 2, 9-11
Ewangelia: Mk 10, 2-16

...

Relacje bliskie to ryzyko bólu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133512
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:27, 29 Paź 2018    Temat postu:

W relacji z mężczyzną odpuść rywalizację
Zuzanna Górska-Kanabus | 12/09/2018
RANDKA
Shutterstock
Udostępnij 33
Nie bój się doceniać osiągnięć mężczyzny, z którym się umówiłaś. One przecież w niczym ci nie zagrażają. Nie spinaj się, aby mu zaimponować. Lepiej pozwól, aby on zaimponował tobie!

O mężczyznach mówi się czasem, że mają rywalizację w krwi. Uwielbiają się sprawdzać, a niektórzy potwierdzają w ten sposób swoją wartość. Jest to pewna generalizacja i zapewne zdarzają się wyjątki, ale poobserwuj chłopaków i ich styl działania – oceń sama, ile w nim jest współzawodnictwa.



Imponować, a nie rywalizować
W tym wszystkim warto pamiętać o pewnym istotnym szczególe. Mężczyźni lubią współzawodniczyć między sobą, ale nie chcą rywalizować z kobietami. Oni chcą kobietom imponować. Dlatego opowiadają różne historie (czasem bardziej lub mniej przekoloryzowane) i bardzo bolesne jest dla nich, gdy w odpowiedzi słyszą No fajnie, ale wiesz, ja zrobiłam coś jeszcze lepszego.

Jedna z dziewczyn – Dagmara* – opowiedziała mi historię, która przydarzyła jej się ostatnio. Umówiła się na randkę z nowo poznanym chłopakiem – Piotrkiem – i zaczęli rozmawiać o podróżach. Na początek mówili ogólnie o miejscach, które chcieliby odwiedzić lub już odwiedzili. W pewnym momencie Piotrek zaczął opowiadać z entuzjazmem o podróży swojego życia. Dagmara słuchała, a gdy skończył zaczęła mówić o swojej wyjątkowej podróży. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie forma.

Dagmara opowiadała mi, że zaczęła porównywać jego podróż do swojej i nieświadomie podkreślać, co w jej podróży było lepsze, fajniejsze, bardziej wyjątkowe. Zdarzył jej się nawet skrytykować jakieś jego działanie. Im dłużej opowiadała, tym wyraźniej czuła, że coś się w Piotrku zmienia, że gaśnie jego entuzjazm.

Mimo że po spotkaniu wymienili się jeszcze kilkoma SMS-ami, to kolejna randka nie doszła do skutku. Gdy rozmawiałyśmy o całej tej sytuacji, Dagmara stwierdziła, że bardzo jej zależało na uzyskaniu akceptacji i udowodnieniu, że nie jest gorsza. Opowiadając tę historię i powtarzając słowa, które powiedziała do Piotrka, odkryła, że bezwiednie zaczęła rywalizować i w ten sposób spaliła tę relację.



Porównywanie prowadzi do rywalizacji
Jeżeli masz zdrowe poczucie własnej wartości, to nie jest ci ono do niczego potrzebne. Porównywanie się i rywalizowanie niszczy relacje, nie tylko te damsko-męskie, ponieważ zmienia charakter z partnerskiej na taką, w której ktoś jest lepszy, a ktoś gorszy.

Takie zachowanie działa szczególnie źle na mężczyzn.

Dlatego zarówno na pierwszych randkach, jak i później, gdy budujesz związek na wyłączność (etap przed narzeczeństwem), jesteś w narzeczeństwie lub małżeństwie unikaj tego typu zachowań. Nie licytuj się. Nawet jak wygrasz, to będziesz miała chwilową satysfakcję, ale nic więcej. Zamiast tego, opowiadaj o sobie i swoim życiu w duchu dzielenia się, a nie oceny.

Uważaj też, aby nie popaść w drugą skrajność, czyli lęk przed mówieniem o swoich osiągnięciach. Tak naprawdę, to wszystko zależy od sposobu, w jaki opowiadasz i wagi, jaką do tego przywiązujesz.

Najlepiej bądź sobą, daj się poznać i dziel się swoimi przemyśleniami, wiedzą, doświadczeniem. Dziel się, czyli nie rywalizuj, nie oczekuj docenienia czy oklasków. Dziel się, czyli dawaj się poznać tak po prostu. Nie bój się doceniać osiągnięć mężczyzny, z którym się umówiłaś. One przecież w niczym ci nie zagrażają. Nie spinaj się, aby mu zaimponować. Lepiej pozwól, aby on zaimponował tobie!

*Historia opowiedziana za zgodą bohaterki. Imię zostało zmienione.

..

Istotnie przekaz typu twoje przezycia w podrozy to slabizna. Ja to dopiero organizuje wyjazdy! To super sposob na doprowadzenie kogos do depresji. Wrazenia kogos sa jego skarbem i nic ci do tego! Ktos pojechal do Holandii i byl to fajny czas. To nie powiem mu przeciez ze ta sodoma zostanie zniszczona. Tylko ze sie ciesze. Chyba zeby cos bylo naprawde zle. Typu pojechal do Holandii zabawic sie w homosexdrugsandrocknroll! To oczywiscie nie powiem: Ciesze sie ze ci sie podobalo. Raczej zakoncze znajomosc...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy