Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Polska podróżniczą potęgą !

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wybić się na Niepodległość! / Polska wzorem dla Świata.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:18, 09 Mar 2016    Temat postu:

Rodzina z Torunia nominowana do Kolosów
Mikołaj Podolski
Dziennikarz Onetu
Rodzina z Torunia nominowana do Kolosów - lopacinskichswiat.pl

Toruńska rodzina Łopacińskich przemierzyła cały świat, a teraz ma szansę na najbardziej prestiżową nagrodę podróżniczą. Znalazła się w gronie nominowanych do Kolosów, które zostaną przyznane w najbliższy weekend.

Eliza i Wojciech Łopacińscy wybrali się w podróż wspólnie z dziećmi: Łucją i Wojtkiem. Przez ponad rok przemierzyli 114 tys. km i ani razu nie spali w hotelu. Korzystali z gościnności mieszkańców 40 krajów, a w zamian Łucja i Wojtek opowiadali w szkołach o Polsce i Toruniu.

- Nie spodziewaliśmy się tej nominacji. Traktujemy ją jako zwieńczenie naszej podróży. To fantastyczna wiadomość - cieszy się w rozmowie z Onetem Eliza Łopacińska. - Wzięliśmy na wyprawę dzieci i polecam to robić każdemu, obojętnie który kraj chce zwiedzić. Takie podróże bardzo łączą rodzinę. Dzieci zbliżyły się do nas, a my do nich. Poznaliśmy się od nowa, swoje słabości, wspieraliśmy się wzajemnie. Wiemy, że możemy na siebie liczyć. Jesteśmy teraz bardziej otwarci na siebie, łatwiej nam rozmawiać. I muszę podkreślić, że podróżowanie z dziećmi nie jest wcale trudne. Równie dużo niebezpieczeństw czeka na nie na podwórku.

Łopacińscy przemierzyli 5 kontynentów. Podróż zaczęli w czerwcu 2014 r. od Gwatemali, a skończyli na Chinach. W Toruniu nie było ich ponad rok. W tym czasie niekiedy nocowali pod namiotami i w parafiach, ale zdarzało im się trafiać na rodziny, które zapraszały ich do swoich domów.

- Przed tą wyprawą byłam miłośniczką Indii. W przeszłości trzykrotnie odbywałam samotne podróże po tym kraju - mówi Eliza Łopacińska. - Ale w trakcie naszej wycieczki zmieniłam swój stosunek do Ameryki Południowej. Przekonaliśmy się, że świat jest niesamowicie otwarty i wszędzie żyją ludzie z takimi samymi problemami jak w Polsce. Może żyją trochę biedniej, ale mają bardzo dobre serca. A sama Ameryka Południowa jest piękna, zielona. Jestem zakochana w tym kontynencie.

Rodzina toruńskich podróżników planuje już kolejną wyprawę. Jej celem najprawdopodobniej będzie niezwiedzona jeszcze Australia oraz Indonezja.

Kolosy to nazwa pierwszych polskich nagród za dokonania eksploracyjne. Są przyznawane podróżnikom od 2000 r., podczas corocznych Ogólnopolskich Spotkań Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów. W tym roku zaplanowano je na 11-13 marca. Nagrody zostaną wręczone w Gdyni podczas ostatniego dnia imprezy. Corocznie ściągają na nią tysiące fanów podróży z całego kraju.

Nominację do tegorocznych Kolosów ma również inny torunianin, Przemysław Wołoszyk, który latem przemierzył Polskę na rowerze. W ubiegłych latach odbył dwie podobne wyprawy przez cały kraj: najpierw pieszo, a potem kajakiem.

...

Brawa za pasje...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:41, 19 Lut 2017    Temat postu:

RMF 24
Rozrywka
Ciekawostki
Do tej wyprawy przygotowywali się 5 lat. Rodzina spod Wrocławia rusza w podróż dookoła świata
Do tej wyprawy przygotowywali się 5 lat. Rodzina spod Wrocławia rusza w podróż dookoła świata

1 godz. 55 minut temu

​Nie są milionerami, nie mają bogatych rodziców - po prostu pokazują, że jeśli się chce naprawdę czegoś chce, to można wszystko! Rodzina z okolic Wrocławia kończy przygotowania do podróży dookoła świata. Roczny wyjazd rozpocznie się w kwietniu. Rodzice, Michał i Dominika, w podróż zabiorą siedmioletnią Oliwię i czteroletniego Kacpra. Do wyjazdu przygotowywali się kilka lat.
Rodzina zamierza wyruszyć w podróż na początku kwietnia.
/Archiwum prywatne /


W ciągu roku chcą objechać cały świat - na spokojnie i bez pośpiechu. Odwiedzą pięć kontynentów: Europę, Amerykę Północną, Południową, Australię i Azję. Na czas wyjazdu rodzice wzięli bezpłatne urlopy. W czasie podróży będą uczyć swoją córkę, by ta nie straciła roku w szkole.

Podróżowaliśmy już od dawna. W podróży się poznaliśmy. Ten nasz pomysł był kolejną rzeczą w tych podróżach. Pojawiły się dzieci. Dalej podróżowaliśmy. Później zaczęliśmy marzyć o tak dużej podróży. Wcześniej wyjeżdżaliśmy maksymalnie na trzy tygodnie - mówi Michał Ociepka.

Rodzina przygotowywała się do wyjazdu kilka lat. To był okres wyrzeczeń i dokładnych wyliczeń na każdy rok, by odłożyć pieniądze na podróż. Trzeba było zadbać także o odpowiednie szczepionki. Rozwiązać problem nauki córki, która ostatecznie będzie się uczyć w czasie wyjazdu.
Rodzina zwiedzi 5 kontynentów.
/Archiwum prywatne /


W trasę Michał, Dominika, Oliwia i Kacper ruszą w kwietniu. Podróżnicy kupili bilet lotniczy dookoła świata. Taka opcja jest. Może ona jest nieco droższa, niż jakbyśmy sami chcieli to załatwiać. Natomiast daje nam to możliwość, że jesteśmy elastyczni. Możemy dowolnie, bez dodatkowych kosztów zmieniać loty. To jest super. Jeżeli chodzi o noclegi, to w większości będziemy spali u rodzin. Pozostałe noclegi pod namiotem. Zdecydowana mniejszość to hostele, głównie w Azji - mówi Michał Ociepka.

Para przygotowała sobie plan podróży z miejscami, które chcą odwiedzić. Najważniejsze dla nich jest jednak to, że będą mogli cały ten czas spędzić z dziećmi. Dodatkowo, mama Dominika, która jest fizjoterapeutą dziecięcym, w czasie podróży chce pomagać w rehabilitacji potrzebujących dzieci.

To projekt "Fizjoterapia na końcu świata". Na każdym kontynencie chcę popracować w jakiejś kliniec, szpitalu, bądź przychodni. Jestem na etapie łapania kontaktów i jest fajnie. Duża część fizjoterapeutów jest zainteresowana taką współpracą. Chcę wymieniać się doświadczeniami. Używam metod, które są znane na całym świecie, więc będziemy rozmawiać jednym językiem. To bardzo ciekawe doświadczenie - mówi Dominika Ociepka.

Oliwia w czasie podróży przerobi materiał trzecioklasisty. Po powrocie będzie musiała zdać specjalny egzamin. Natomiast my jej pokażemy, jak taka nauka może wyglądać nie w murach szkolnych, tylko razem z przygodą w czasie podróży - mówi pani Dominika. Codziennie rodzice z córką na naukę będą przeznaczać kilka godzin. Weekendy będą wolne.

Przygotowania trwały kilka lat. Na sam wyjazd rodzina zabierze jednak taką samą ilość rzeczy, jak na trzytygodniowy wyjazd. Zabieramy ze sobą namiot, śpiwory. Mamy kuchenkę na paliwo stałe, która pozwala nam iść w góry na kilka dni, gdzie możemy fajnie spędzić czas. Nie musimy mieć kontaktu z cywilizacją. Też filtr do wody się przydaje. W tym momencie możemy zaoszczędzić na wodzie butelkowej. Po prostu możemy wziąć wodę z kranu i ją przefiltrować, i jest wszystko dobrze, a oszczędność też jest spora - mówi Michał Ociepka.
Dzieci zabiorą w podróż książki i zabawki.
/Archiwum prywatne /

Dla dzieci trzeba zabrać oczywiście ubrania. Dla Oliwi kilka książek do nauki. Kacper będzie mógł zabrać zabawkę, która mu umili podróż. Wszystkie rzeczy w bagażu są jednak dokładnie wyliczone. Tylko czteroletni Kacper nie będzie miał swojego plecaka.

Jeżeli mamy marzenia to powinniśmy je spełniać. Wiadomo, to jest wiele wyrzeczeń, każdego dnia w naszym przypadku. Naprawdę jednak warto. Jest ta radość w sercu, że się udało. Każdy może to zrobić. Trzeba być odważnym i całkowicie zdeterminowanym, żeby ten cel osiągnąć - mówi Michał Ociepka.

Oliwia zapytania o to, jakiego miejsca w czasie podróży jest najbardziej ciekawa odpowiada krótko - Peru, bo tam jest Machu Picchu. Dziewczynka przyznaje, że lubi podróżować z rodzicami, a najbardziej lubi spędzać czas u rodzin, które odwiedzają w czasie różnych podróży.

Para przyznaje, że ciężko oszacować budżet całej wyprawy. Budżet na każde państwo jest inny i może być modyfikowany w czasie wyjazdu. Przyznają jednak, że koszt takiego wyjazdu porównywalny jest z kupnem średniej klasy auta.

(ag)
Bartek Paulus

...

Bardzo pieknie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:19, 13 Kwi 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Marek Kamiński: Wiele razy w życiu „umierałem”
Marek Kamiński: Wiele razy w życiu „umierałem”

Dzisiaj, 13 kwietnia (18:02)

„Wiele razy w życiu w pewnym sensie umierałem na wyprawach, czy byłem bliski tego, żeby mnie nie było” - mówił w przedświątecznym wydaniu Popołudniowej rozmowy w RMF FM Marek Kamiński. Podróżnika, zdobywcę obu ziemskich biegunów pytaliśmy o jego podejście do pustki, często towarzyszącej jego wyprawom. „W ciszy, braku zgiełku, braku zamętu, objawiają nam się nieraz bardzo ważne rzeczy, a nieraz ta pełnia, pełnia konsumpcyjnych wrażeń, pełnia wszystkiego, co chcielibyśmy mieć, okazuje się pustką. Życie jest pełne paradoksów, dlatego często odpycha mnie ta pozorna pełnia, a przyciąga mnie ta prawdziwa sensu pustka” - stwierdził. „Myślę, że w moim życiu było jednak więcej porażek niż sukcesów. Ludziom łatwo przychodzi myślenie o sukcesach i w tym widzą tylko miarę innego człowieka, natomiast jeśli chodzi o mnie, to sukcesy są wierzchołkiem góry lodowej porażek. Ja uważam, że generalnie lepsza jest mądra porażka, z której człowiek uczy się czegoś o życiu, niż głupi sukces, który powoduje, że wierzymy w siebie, że myślimy, że możemy wszystko” - mówił Kamiński.
Marek Kamiński
/Michał Dukaczewski /RMF FM
Marek Kamiński: Wiele razy w życiu "umierałem"
/Michał Dukaczewski, RMF FM

Marcin Zaborski: Dzień dobry. Są takie dni, kiedy czas płynie wolniej i dzięki temu możemy się na chwilę zatrzymać i trochę pomyśleć. Marek Kamiński jest naszym gościem - podróżnik, polarnik, zdobywca biegunów. Panie Marku, na co dzień przeciętny człowiek raczej od pustki ucieka. A w panu jest coś takiego, co pana do tej pustki ciągnie. Co to takiego?
W ciszy, w braku zgiełku, objawiają nam się nieraz bardzo ważne rzeczy

Marek Kamiński: Może pustka jest pełnią, a może pełnia jest pustką - w tym sensie, że w ciszy, w braku zgiełku, braku zamętu, objawiają nam się nieraz bardzo ważne rzeczy, a nieraz ta pełnia, pełnia konsumpcyjnych wrażeń, pełnia wszystkiego, co chcielibyśmy mieć, okazuje się pustką. Życie jest pełne paradoksów, dlatego często odpycha mnie ta pozorna pełnia, a przyciąga mnie ta prawdziwa sensu pustka.

To a propos tych poważnych spraw i tematów - w jednej z pana książek, "Alfabecie Kamińskiego", nie ma hasła "śmierć".

Łał.

Pisze pan o niej przy innej okazji, ale osobnego hasła "śmierć" nie ma, ono tam nie istnieje. To znaczy, że pan o śmierci nie myśli?

Rzadko, myślę to tym głównie, co jest tu i teraz. Nie jest tak, że się boję śmierci, jak każdy człowiek boję się jej, ale to nie jest tak, że obsesyjnie się jej boję. Wiele razy w życiu w pewnym sensie umierałem na wyprawach, czy byłem bliski tego, żeby mnie nie było, dlatego też nie uciekam przed tym tematem, ale to nie jest jakiś temat, który... Wiem, że ona kiedyś będzie, wiem, że... Bardziej mnie interesuje to, co jest tu i teraz. Takie życie...

I pisze pan: "Wierzę, że to będzie początek czegoś nowego, tak jak w piosence Włodzimierza Wysockiego - koniec mój, to jeszcze nie koniec, to zwiad nowego początku".
Na myślenie o tym, co będzie później - przyjdzie czas później, a teraz warto żyć

Tak jest. Myślę, że na myślenie o tym, co będzie później - przyjdzie czas później, a teraz warto żyć po prostu. Życie jest jakimś darem, jest przywilejem. Czemuś powinno służyć według mnie - nie wiem dokładnie, czemu, ale wiem, że każdego dnia żyjąc, nadajemy temu życiu sens. Bardziej się koncentruję na tym, co jest tu i teraz i bardziej staram się żyć uważnie tu i teraz, niż myśleć i śmierci, aczkolwiek temat śmierci też nie jest mi obcy, nie jest czymś, czego bym unikał. Po prostu w życiu nie ma tyle czasu, żeby myśleć o wszystkim.

A myślał pan o tym, o co zapytałby pan Boga, gdyby pan mógł? I gdyby miał pan świadomość, że on naprawdę panu odpowie?

Myślałem o tym. Teraz, właśnie jadąc do Izraela parę tygodni temu.

Był pan na Górze Synaj.

Byłem na Górze Synaj i przed samym wyjazdem zapytałem mojego syna - powiedziałem mu, że jadę do Izraela, miejsca, gdzie narodził się, gdzie żył Jezus Chrystus, i być może spotkam Chrystusa. Wierzę też, że Jezusa możemy spotkać w każdym człowieku i zapytałem syna, czy "jeżeli spotkam Chrystusa, to chciałbyś, żebym zadał mu jakieś pytanie?". I on mi powiedział, że tak, że chciałby, żebym zapytał "po co żyje człowiek". A zapytałem go wtedy - "Kaja, a czy chciałbyś zadać mu jakieś inne pytanie, drugie pytanie?". On mi powiedział: "Po co istnieje świat?". I w sumie pomyślałem, że myślałem o tym samym właśnie w wieku Kaja, nawet wcześniej. Te same pytanie były w mojej głowie. Myślę, że chyba bym o to zapytał właśnie - to samo, co mój syn, to samo, o czym dawno już myślałem. Po co żyje człowiek i po co istnieje świat?

No właśnie, ale jeśli syn pana o to pyta, jak syn pyta ojca, to co pan mu odpowiada? Po co żyje człowiek?

Musiałbym się zastanowić, to nie jest takie łatwe. Myślę, że przede wszystkim po to, żeby jego życie miało jakiś sens. Ale to jest trudne pytanie. Myślę, że - inaczej - odpowiedzią na to pytanie jest nasze życie. Trudno jest odpowiedzieć na to pytanie "po co?", ale na pewno jedną z odpowiedzi jest nasze życie. To, co robimy. To jest odpowiedź na to pytanie.

W tym alfabecie Kamińskiego jest hasło "starość". I o starości pisze pan tak...

Tak, jest! Nie czytam swoich książek, niestety.

...starość może być szansą. Bóg dał nam szansę, byśmy coś z nią zrobili. Nie wszyscy widzą starość jako szansę.
Każdy fragment życia jest szansą - życie dziecka jest szansą, życie dorosłego

Myślę, że każdy fragment życia jest szansą - życie dziecka jest szansą, życie dorosłego. Na pewno, kiedy mamy naście lat, albo kiedy mamy 20, 30 lat, to nie zastanawiamy się nad tym, co będzie, kiedy będziemy mieli 60, 70 albo 90 - jak dożyjemy. Natomiast ja czasami myślę o tym, rzeczywiście. Tym bardziej, że ta strzałka w moim wypadku się przesuwa coraz bardziej w tę drugą stronę. Więc myślę o tym, jak - tzn. nie wiem, czy dożyję, tak jak mówię - też nie lubię robić takich planów. Ale zakładam, że... Mnie się bardzo podoba książka Viktora Frankla "Człowiek w poszukiwaniu sensu". I myślę, że w każdej sytuacji, i w każdym fragmencie życia, można mu nadać sens. Tylko od nas zależy, jaki sens mu nadamy.

Panie Marku, ojciec Jan Góra kiedyś powiedział, że "gdyby miarą szczęścia był sukces, to mógłby uważać się za swoistego bogacza". Patrzę na pana i trzymając się tej definicji mogę przedstawić bogacza, tak mi się wydaje, no bo sukcesów na pana koncie wiele. Pytanie tylko, jak pan widzi miarę szczęścia, gdzie pan ją dostrzega?

Myślę, że w moim życiu było jednak więcej porażek niż sukcesów. Ludziom łatwo przychodzi myślenie o sukcesach i w tym widzą tylko miarę innego człowieka, natomiast jeżeli chodzi o mnie, to sukcesy są wierzchołkiem góry lodowej porażek. Ja uważam, że generalnie lepsza jest mądra porażka, z której człowiek uczy się czegoś o życiu, niż głupi sukces, który powoduje, że wierzymy w siebie, że myślimy, że możemy wszystko.

A kiedy pan zrozumiał, że te porażki mogą dać dużo więcej, niż właśnie sukces?
Jedną z miar szczęścia jest poczucie sensu, że człowiek wierzy, że jego życie ma sens

Ja myślę, że w dzieciństwie. Zawsze, jak było źle, to starałem się tłumaczyć, że to jednak czemuś służy, to ma jakieś znaczenie. Starałem się być z tą porażką - myślałem "ale pamiętaj o tej chwili, to jest ważne, nie uciekaj od tego" - tak sobie sam jakby do siebie mówiłem. Że możesz się z tego czegoś nauczyć, że to jest też ważne. Więc nie rozumiałem, dlaczego - to bardziej było intuicyjne, ale nawet sam siebie nie rozumiałem. Czemu ja tak "lubię" te porażki? Czemu ja tak - zamiast uciekać od tych porażek i zapominać o nich - to ja chciałem z nimi właśnie z nimi być, chciałem je przeżyć. Także to było gdzieś już od dzieciństwa, natomiast wracając do tego szczęścia - co jest miarą szczęścia? Myślę, że... Dla mnie jedną z miar szczęścia jest poczucie sensu, że człowiek wierzy, że jego życie ma sens. Jest głęboko przekonany o tym, że nie chciałby, żeby nic było inaczej - to jest miarą szczęścia - sens życia, wartości, podążanie za wartościami.

"Staram się iść naprzód, ale chcę też, żeby ta moja droga coś oznaczała" - tak pan mówi. No to jakie ślady chce pan na tej drodze zostawiać?

Czasami żadnych - na przykład kiedy tak sobie uświadomiłem, że kiedy szedłem na biegun północny i południowy, to nie pozostawiłem po sobie nic z wyjątkiem śladów nart, które zaraz zawiał wiatr, więc nie wiem, czy te ślady są takie ważne, trwałe. Ważne są pewnie takie ślady w ludzkich sercach i umysłach, które też odejdą z ludźmi - myślę, że te najbardziej ślady mnie interesują - w ludzkich sercach i umysłach. Bardziej, niż takie, które będą gdzieś wyryte w kamieniach czy gdzie indziej.
Marek Kamiński: Życie jest pokutą, życie jest drogą
/Michał Dukaczewski, RMF FM
Marek Kamiński: Szukanie Boga nigdy się nie skończy

"Życie jest pokutą, życie jest drogą" - mówił w internetowej części Popołudniowej rozmowy w RMF FM Marek Kamiński. Podróżnik i polarnik mówił o jego przeżyciach podczas pieszej pielgrzymki do Santiago de Compostela. "Nie było chętnych, żeby pójść 4000 km, ale bardzo mały promil moich wypraw był samemu" - żartował. Swoją wyprawę nazwał zdobywaniem "trzeciego bieguna" - tym razem nie geograficznego. "Podróże nigdy nie interesowały mnie w sensie przemieszczania się - raczej co się ze mną dzieje" - stwierdził Kamiński, dodając, że interesowała go duchowa strona wyprawy. "Szukanie Boga będzie trwało i trwało i nigdy się nie skończy" - podsumował swoje duchowe odczucia Kamiński.
Marcin Zaborski

...

Istotnie wszystko prowadzi do Boga...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 16:13, 11 Cze 2017    Temat postu:

Podróż poślubna znad Niemna do Chin. Na motorze. W 1934 r.
Marta Brzezińska-Waleszczyk | Lip 14, 2016

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nowożeńcy Halina Korolec i Stanisław Bujakowski chcą w ten sposób wejść w dorosłe, całkiem niezależne i samodzielne życie, a wyprawa do Szanghaju ma być symbolicznym jego początkiem.


D
ruskienniki – popularne uzdrowisko nad brzegiem Niemna. Przed II wojną światową znajdowało się na terytorium Polski i było rozsławione przez Józefa Piłsudskiego, który często tu wypoczywał. To właśnie stąd w daleką wyprawę wyrusza Halina Korolec-Bujakowska wraz z mężem.

To niezwykła podróż, nie tylko dlatego, że poślubna. Młodzi małżonkowie obierają sobie zaskakujący cel – Szanghaj. Zanim dotrą do Chin, przemierzą Turcję, Syrię, Irak, Persję, Indie, Birmę i Indochiny. Jeszcze bardziej niezwykły jest ich środek lokomocji – angielskiej produkcji motocykl B.S.A. o mocy 10 koni mechanicznych i numerze rejestracyjnym W 19-484 (PL).


Dlaczego do Szanghaju?

23 sierpnia 1934 roku. Halina i Stanisław, odziani w gustowne białe kombinezony, ruszają w drogę. On jako kierowca motoru (a także mechanik podczas licznych napraw pojazdu, logistyk i fotograf), ona jako pasażerka wózka oraz kronikarka na bieżąco relacjonująca kolejne etapy podróży dla kilku tytułów prasowych.

Dlaczego Szanghaj? Bo to „najdalsze miejsce, dokąd lądem można zajechać” – pisze nieco zuchwale Halina. A po co w ogóle ruszać w taką karkołomną podróż? W swoich zapiskach z drogi Bujakowska nie zdradza wprost motywów podjęcia wędrówki, można się ich natomiast domyślać.

Młodzi wiodą dostatnie, trochę salonowe życie. W końcu ojciec Haliny to prezes towarzystwa ubezpieczeniowego, zaś Stanisława – jeden z najbogatszych ludzi w Druskiennikach, właściciel okazałej willi, lekarz. Zapewne para rezygnuje z dostatków, by posmakować życia pod namiotem, w dżungli. Ważniejszy jest jednak inny powód.

Podróż może być dla młodych pewną formą inicjacji, trochę na wzór tej, którą opisuje Bujakowska, a którą nasi bohaterowie obserwowali pośród birmańskich Ików. „Chłopiec i dziewczyna, gdy się upatrzą, spodobają wzajemnie, idą w dżunglę, tam żyją jak ptaki niebieskie przez miesiąc. Gdy wrócą do wioski, są zaręczeni” – wspomina reportażystka. Zatem młodzi małżonkowie chcą po prostu wejść w dorosłe, całkiem niezależne i samodzielne życie, a wyprawa ma być symbolicznym jego początkiem.
Czytaj także: Podróż bez mapy. A gdyby tak zgubić się we własnym… życiu?


Dojedziecie najdalej do Konstantynopola

W powodzenie szalonego planu Bujakowskich wierzą właściwie chyba tylko oni sami. Odprowadzani przez nieliczne grono przyjaciół, żegnani przed budynkiem automobilklubu w Warszawie czują się „niczym wróble na gałęzi targanej wiatrem”.

„Stanęliśmy do walki z czasem, przestrzenią, drogą i ludźmi, na przekór wszystkim głosom rozsądku, które zamiast zachęty przynosiły oszczerstwa i nieustanne krakanie, że nie dalej dojedziemy jak do Wiednia, no co najwyżej do Konstantynopola. I nawet kiedy dobrnęliśmy do celu, nie zdołaliśmy wykrzesać z sybarytów naszego pokolenia bodaj iskry zapału i uznania” – ubolewa Halina.

Czarnowidztwo znajomych to jednak najmniejsza przeszkoda, z jaką zmagają się młodzi podróżnicy. Podczas tysięcy kilometrów przychodzi im się zmierzyć z typowymi dla travelerów trudnościami, jak niepogoda, ulewy, chłód w nocy i upał w dzień, niedostatek jedzenia czy choroby (m.in. złapana w dżungli malaria). Bujakowskim doskwiera także brak funduszy – honoraria za teksty w gazetach docierają z wielkim opóźnieniem, a i wsparcie finansowe od rodziny bywa przekierowywane nie tam, gdzie trzeba.


Motor Bujakowskich wciąż się psuje

Problemy generuje także motor, który – choć dobrej klasy i wielkiej mocy – zwyczajnie zaczyna się zużywać na tak długiej, a jednocześnie wymagającej trasie. Niezliczone wymiany zużytych części, naprawy (tylko nie u lokalnych mechaników!), ale również przepychanie maszyny przez błotniste, grząskie drogi czy wręcz przenoszenie go, jak przez pustynie Beludżystanu, to ich chleb powszedni. W kilku miejscach Bujakowscy są wręcz zmuszeni do zrobienia dłuższego postoju – albo ze względu na konieczne naprawy, albo w oczekiwaniu na finanse, albo wreszcie z konieczności przeczekania pory deszczowej.

Ale szalona podróż z Druskiennik do Szanghaju nie jest usłana wyłącznie trudami. Bujakowscy miewają też dużego farta, kiedy np. spędzają Wielkanoc w komfortowych warunkach pośród kolonii polskiej w Indiach czy dostają się pod opiekę siostry z wojskowego szpitalika, która ratuje życie choremu na dżumę Stanisławowi.

Młodzi podróżnicy zresztą w zadziwiająco łatwy sposób nawiązują kontakty ze spotykanymi na trasie ludźmi, niezależnie od tego, czy są to dystyngowani przedstawiciele lokalnych elit, biedacy z ulic Kalkuty czy nawet przedstawiciele nielicznych już egzotycznych azjatyckich plemion.
Czytaj także: Ona, on i… dron. Film z ich podróży poślubnej podbija internet


Bujakowscy w puszczy w Birmie

Ciekawym epizodem jest sześciomiesięczny pobyt w birmańskiej puszczy, podczas którego Bujakowscy opiekują się młodą samicą niedźwiedzia. Towarzyszce nadają imię Thai oznaczające „pannę z rodu wielkich i dumnych”. Halina wprawdzie przyznaje, że rola niedźwiedziej mamki jest „trudna, bardzo uciążliwa”, ale jednocześnie odkrywa coś na kształt instynktu macierzyńskiego.

Dlatego tym bardziej przeżywa rozstanie z Tajuszkiem (jak czule zdrabnia imię zwierzęcia), traci radość z podróżowania. Rozpaczliwie pyta w swoim pamiętniku: „Odeszłaś, bo nie mogłaś znieść więzienia? Złą byłam niedźwiedzicą dla ciebie? Obrzydło ci mieszkać z ludźmi i dzielić ich podły los?”.


„Mój chłopiec, motor i ja. Z Druskiennik do Szanghaju 1934-1936”

Wyprawa Bujakowskich dobiega końca. Ostatni krótki etap małżonkowie przemierzają statkiem. Są tak zmęczeni, a ich motor w tak opłakanym stanie, że to jedyne wyjście. 15 marca 1936 roku Bujakowscy osiągają cel podróży – Szanghaj.

Toczą się łzy po policzkach, duże, samotne, zatrzymać ich nie sposób. (…) trzeba wracać do ludzi, stanąć do walki o prawo do życia w bezimiennej ciżbie nędzy i nie paść na bruk. Zwyciężyć – takie słowa jako ostatnie zapisuje w swym dzienniku Halina.

Choć prowadziła go z zamiarem publikacji, to ze względu na wojenną zawieruchę moglibyśmy nigdy nie poznać tej niezwykłej historii. O dalszych losach małżonków dowiadujemy się z posłowia Łukasza Wierzbickiego, który zredagował i uporządkował notatki Haliny oraz fotografie Stanisława, dzięki czemu marzenie podróżniczki o wydaniu książki się spełniło (tyle, że 70 lat później).

Kobieta, chcąc uciec przed wojną japońską-chińską, wraca w 1937 roku do Druskiennik. Szybko orientuje się, że jest w ciąży. Stanisław na wieść o narodzinach syna wraca z Szanghaju. Ale nie na długo – we wrześniu 1939 roku wybucha przecież wojna. Stanisław znowu wyjeżdża, jest pilotem RAF. Halina odnajduje go dopiero po wojnie. Pakuje najpotrzebniejsze rzeczy, notatki z podróży zostawiając matce. We trójkę zamieszkują w Kalkucie. Zapewne spacerując po ulicach tego miasta w trakcie swojej szalonej podróży, przez myśl im nie przeszło, że spędzą tu resztę swojego życia…

*Korzystałam z książki „Mój chłopiec, motor i ja. Z Druskiennik do Szanghaju 1934-1936” Halina Korolec-Bujakowska, pod redakcją Łukasza Wierzbickiego

...

To dopiero pomysl!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:24, 11 Sty 2018    Temat postu:

Rowerem przez Afrykę. Jak Kazik Nowak dokonał niemożliwego
Dominika Cicha | 11/01/2018

ze zbiorów Narodowego Archiwum Centralnego
Udostępnij 0 0
„Trud nie do opisania. Rower brnie głęboko w lotnym piasku, to znów trzeba go ciągnąć poprzez skaliste gruzowiska. Zapas wody mały. Skwar taki, że tchu brak w piersi”. W takich warunkach – jako jedyny człowiek w historii - przemierzył całą Afrykę.

Mały Kazik lubił oglądać egzotyczne obrazki z ludźmi, jakich w rodzinnym Stryju nie miał szansy spotkać. Z wypiekami na policzkach wyobrażał sobie dzikie koty, wojowników z twarzami w bojowych barwach i piaszczyste pagórki. Po lekcjach geografii długo nie potrafił zasnąć. Wierzył, że kiedy dorośnie, zobaczy Czarny Ląd na własne oczy. I opowie innym, jak tam naprawdę jest.

Za spełnione marzenie zapłacił życiem. I choć dokonał niemożliwego, odszedł w ciszy, niedoceniony. Na szczęście zostawił po sobie tysiące zdjęć i listy, dzięki którym – w 121. rocznicę jego urodzin – możemy odbyć podróż po smakowanym przez niego świecie.



Afryka Kazika
Kiedy 4 listopada 1931 r. wyruszał do Afryki, miał przy sobie tylko wysłużony, siedmioletni rower, kilkanaście złotych, pióro, aparat fotograficzny i – jak sam pisał – sporą ilość silnej woli. „Zdawałem sobie sprawę, że przedsięwzięcie jest nie tyle śmiałe, co szalone, chęć poznania Afryki była jednak zbyt wielka, bym mógł się jej oprzeć”.

Mieszkańcy Poznania pukali się pewnie w czoła: ot, wariat z pustymi kieszeniami! Zostawia żonę z dwojgiem małych dzieci i sam – zamiast troszczyć się o ich utrzymanie – spełnia egzotyczne fantazje.

Czytaj także: Podróż poślubna znad Niemna do Chin. Na motorze. W 1934 r.
Kazik jednak, znużony wielomiesięcznym poszukiwaniem pracy (w czasie kryzysu w 1925 r. stracił posadę urzędnika w Poznaniu) stwierdził, że zostanie rowerowym korespondentem zagranicznym. Nie uciekał od problemów, jak myśleli niektórzy, ale próbując utrzymać rodzinę, szedł na całość! Dotarł do Włoch, Turcji, Holandii, Bułgarii, Węgier, Austrii, Rumunii i Grecji. Świetnie znał język włoski i arabski. Od 1928 r. marzył o przejechaniu Afryki, która – mało komu wówczas znana – kusiła swoją dzikością. Zaryzykował.

Pociągiem dostał się do Rzymu, dalej rowerem do Neapolu i statkiem przez Morze Śródziemne. 26 listopada 1931 r. postawił stopę w północnej Afryce. Maria Nowakowa została w domu z Elą i Romkiem, i to właśnie ona pośredniczyła między mężem a redakcjami gazet, w których drukowano teksty i zdjęcia podróżnika. A tych zdjęć, które zrobił wysłużonym Contaxem było – bagatela – 10 tysięcy!

Galeria zdjęć


Biały na Czarnym Lądzie
Był zupełnie inny, niż wielu przebywających w Afryce Europejczyków. Nie interesowało go poszukiwanie skarbów, polowanie na dzikie koty ani rozpusta. Zamiast pławić się w luksusie, wolał zaszywać się w namiocie. Fakt, na wysokie standardy nie było go stać. Ale gdyby nawet – brałby nogi za pas. Bo podczas podróży kierował nim szacunek do inności i przyrody. Otwarcie sprzeciwiał się kolonizacji. Chciał świat poznawać, a nie niszczyć. Własną wygodę spychał na daleki plan. Dowód? Pewnego razu, po wizycie w kawiarni w porcie Agheila zanotował:

Z ulicy dochodził warkot samochodu, gramofon charczał, brzęczało szkło z napojami, wokół siedzieli ludzie poubierani jak lalki, otoczył mnie znów tak dawno nie słyszany gwar cywilizacji z jej obłudą, hipokryzją, szowinizmem i Bóg wie czym jeszcze. W tym otoczeniu boso, w pokrytym pyłem stroju saharyjskim wyglądałem niczym strach na wróble. Całą duszą pragnąłem znaleźć się znów pośród cichej pustyni.
Ta pustynia, choć tak groźna, dawała mu upragnione poczucie wolności.

Czytaj także: Poznajcie s. Hanię, niezwykłą dyrektorkę szkoły z… dżungli!


Biedak na dziwacznym wehikule
Mimo że rower absolutnie nie nadawał się do przeprawy przez afrykańskie tereny, Kazik brnął, bo… nie miał innego wyjścia. Pisał: „nierzadko nieść musiałem rumaka mego na swoich barkach”.

Rower, który ochrzczono tu maszyną piekielną, piszczy i klekoce. Słabszy jest biedaczek ode mnie, zmęczyła go tułaczka i te słone drogi pustynne, i te wyboiste szosy ruchomym kamieniem pokryte. Przeżył tysiące napraw, aż w końcu naprawić już zużyte części trudno.
Rower wzbudzał wśród mieszkańców Afryki popłoch, ale i zaciekawienie. Kiedy orientowali się, że przybysz jest muskinem, czyli biedakiem, traktowali go jak gościa, a nie wroga. Targowali z nim żywność, opowiadali murzyńskie legendy, zapraszali do domów. „Gdy ruszał w dalszą drogę, rytm tam-tamów niósł innym osadom niebywałą wieść o samotnym białym na dziwacznym wehikule” – pisze Łukasz Wierzbicki, który zebrał i opracował teksty Nowaka.



Kazik Nowak. Król pustkowia
Podczas wyprawy Kazik chorował na malarię, anemię. Zmagał się z wysoką gorączką, omal nie stracił wzroku z powodu saharyjskiego słońca, które odbijało się od białych piasków. Głodował, konał z pragnienia i zbyt wysokiej temperatury. W porze deszczowej jego ubranie gniło. A mimo to podkreślał: „Gdy w noc myślę o Europie dalekiej, tęskno najwyżej za rodziną. Dziwne to może, ale dla miłośnika przyrody niestraszna wcale groza Afryki – przeciwnie! Wrażenie wolności upaja. Jestem przecież królem tego pustkowia!”.

Do wygód nie tęsknię. Jestem zadowolony sam z siebie, przebijam się przez Afrykę o własnych siłach, a nie prowadzony przez przewodników, jak pokojowy piesek przez swą panią.
Po 2,5 roku dotarł na Przylądek Igielny. I choć spotkał Brytyjczyków, którzy zaoferowali mu bilet do Europy pierwszą klasą, odmówił. Postanowił wrócić do domu na rowerze, inną drogą.

Czytaj także: 27 osób na rowerach. 7 dni. Ponad 1000 km. Jeden cel – obrona życia


40 tysięcy kilometrów
Niestety, jego wysłużony przyjaciel rozpadł się na kawałki. Kazimierz Nowak pokonywał więc drogę z południa Afryki na północ konno (Ryś i Żbik wieźli go 3 tys. km), na pożyczonym od pana Zamoyskiego rowerze, czółnem, pieszo, łodzią (ochrzczoną imieniem „Maryś”), na grzbiecie wielbłąda i znów rowerem. Jego podróż skończyła się 23 grudnia 1936 roku. W ciągu 5 lat i 4 tygodni pokonał 40 tysięcy kilometrów.

Po powrocie Kazimierz Nowak wygłaszał odczyty, m.in. na Uniwersytecie Jagiellońskim i w Wyższej Szkole Handlowej w Warszawie. Organizował pokazy zdjęć, snuł historie w kinie Apollo, marzył o wydaniu książki. Zaczął planować też kolejną wyprawę, do Indii i Azji Południowo-Wschodniej.

Niestety, trudy podróży zebrały swoje żniwo. Wycieńczony malarią Kazimierz Nowak dostał zapalenia okostnej lewej nogi, potem zapalenia płuc i 13 października 1937 r. zmarł. Miał zaledwie 40 lat.

Był pionierem polskiego reportażu. Jego tekstami zachwycał się sam Ryszard Kapuściński (który odsłonił tablicę poświęconą Kazikowi na dworcu kolejowym w Poznaniu). Jeśli chcecie przeżyć afrykańską przygodę na odległość, zajrzyjcie do zbioru listów „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd” (wyd. Sorus). Wszystkie cytaty w tekście pochodzą z tej absolutnie zniewalającej książki.

...

Piękna podróż.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wybić się na Niepodległość! / Polska wzorem dla Świata. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy