Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Peregrynacje, wojaże, turystyka...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 9:49, 25 Lis 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
Mieszkańcy Wenecji kontra "inwazja turystów". "Dosyć hoteli"
Mieszkańcy Wenecji kontra "inwazja turystów". "Dosyć hoteli"

28 minut temu

"Wenecja chce żyć. Dosyć hoteli" - ulotki z takim hasłem rozrzucono w tamtejszym teatrze La Fenice na gali z okazji inauguracji nowego sezonu. W ten sposób mieszkańcy protestują przeciwko rosnącej liczbie hoteli i zjawisku, które nazywają "inwazją turystów".
Turyści w Wenecji (zdj. ilustracyjne)
/Malwina Zaborowska /RMF24


Protest odbył się podczas opery "Bal maskowy" Giuseppe Verdiego w słynnym weneckim teatrze. Widzowie rozrzucili dziesiątki ulotek. Według protestujących rozwój infrastruktury turystycznej odbywa się kosztem wenecjan, pozbawionych np. normalnych sklepów w centrum.

W czerwcu władze miejskie postanowiły zahamować niekontrolowany rozwój bazy turystycznej. Zniesiony został obowiązujący dotąd mechanizm automatycznego wydawania zgody na przekształcenie nieruchomości w historycznym centrum w placówkę hotelową lub powiększenie już działającej struktury.

Teraz każdy taki wniosek jest rozpatrywany indywidualnie, a zgoda wydawana jest wyłącznie po spełnieniu bardzo surowych kryteriów, dotyczących między innymi wymaganego standardu.

W Wenecji jest 47 tys. miejsc hotelowych. Liczba stałych mieszkańców wynosi zaś mniej niż 55 tys. i stale spada.

...

Istotnie turystyka nie jest fajna gdy przewalaja sie miliony a wy jestescie mieszkancem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:39, 04 Sty 2018    Temat postu:

4 powody, dla których powinnaś wyruszyć w samotną podróż
Beata Tarasiuk | 04/01/2018
Archiwum prywatne autorki
Komentuj



Udostępnij




Komentuj



„Chyba oszalałaś! Ja bym tak nie potrafiła” – często słyszałam od znajomych, gdy mówiłam, że wyruszam w kilkumiesięczną samotną podróż.


W
iele osób nie potrafiło zrozumieć, dlaczego ktoś, kto ma stabilną pracę i wiedzie szczęśliwe życie, miałby porzucić wszystko na rzecz podróży w pojedynkę. Ludzie często odbierają taki pomysł jako bardzo ryzykowny lub co gorsze, jako nieuzasadnione widzimisię. Tymczasem samotna podróż oznacza coś znacznie głębszego.

To odpowiedź na nasze wewnętrzne potrzeby, których w żaden sposób nie potrafimy wygłuszyć. To ogromne pragnienie zmiany. To ciekawość poznania świata, ale przede wszystkim chęć odkrycia siebie na nowo.

Często słyszymy o tym, że samotne podróże niosą za sobą wiele niebezpieczeństw, a tak mało skupiamy się na tych pozytywnych aspektach. Najwyższa pora, żeby to zmienić.


Samotna podróż, czyli niezależność

Znasz to uczucie, kiedy niczego bardziej nie pragniesz niż wyjechać na długo wyczekiwane wakacje? Znajdujesz wymarzony kierunek i rozpoczynasz poszukiwanie towarzysza podróży. Nagle okazuje się, że połowa Twoich znajomych założyła rodziny i nie jest już zainteresowana wspólnymi wyjazdami, ktoś inny nie może, a Twoja przyjaciółka mówi, że będzie dostępna dopiero za kilka tygodni. Wybranie wspólnego terminu i dopasowanie potrzeb czasami graniczy z cudem.

Podróżując w pojedynkę, to Ty decydujesz o tym, gdzie pojedziesz i kiedy. Nikt nie mówi Ci, co masz robić. Możesz siedzieć godzinami na plaży, wylegiwać się w łóżku, czytać książki, włóczyć się bez celu lub całymi dniami robić zdjęcia przechodniom. To Ty jesteś panią swojego czasu i o wszystkim decydujesz sama.


Poznanie siebie

Chyba nie ma lepszej drogi do samopoznania niż samotna podróż. Codzienność potrafi nas na tyle przytłoczyć, że często zapominamy, kim w ogóle jesteśmy. Podążamy ślepo utartymi ścieżkami, nie zastanawiając się nawet, czy wiodą nas we właściwym kierunku.

Podróżowanie w pojedynkę pozwala odciąć się od rozpraszających nas bodźców, zweryfikować nasze plany i marzenia. Przemyśleć, czy nasze działania są zgodne z życiowym celem. Samotna podróż pozwala nabrać dystansu do wielu spraw i spojrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy. To również idealny czas na odnalezienie pasji, zainteresowań, tego co tak naprawdę sprawia nam radość.


Samorozwój

Człowiek, który nie stawia sobie nowych wyzwań, stoi w miejscu. Tak już zostaliśmy stworzeni, że nabywanie nowych umiejętności i wychodzenie poza strefę komfortu, pozwala kształtować nasz charakter i nadążać za błyskawicznie zmieniającym się światem.

Samotna podróż to najcenniejsza lekcja, jaką możemy przejść w drodze do naszego rozwoju. Można ją porównać do rzucenia na głęboką wodę bez kamizelki ratunkowej. Chcąc nie chcąc, musisz zmierzyć się z nadchodzącymi falami. Stanąć oko w oko z lękami i stawić im czoło. Podobnie jest z samotnymi podróżami.

Dokładnie pamiętam moment, w którym wylądowałam w Bangkoku. Byłam przerażona. W głowie rysowałam tysiące czarnych scenariuszy i czułam, że tonę w morzu moich obaw, obcej kultury i samotności.

Jednak bardzo szybko odnalazłam się w nowej rzeczywistości i co więcej, okazało się, że jestem dużo odważniejsza i silniejsza, niż mi się wydawało. Odkryłam w sobie ogromne pokłady otwartości na innych ludzi i nowe doświadczenia, których być może nie miałam okazji wykorzystać w codziennym życiu.
Galeria zdjęć


Poznanie ludzi z całego świata

Ludzie często pytają, czy podróżuję samotnie dlatego, że nie lubię towarzystwa. Wręcz przeciwnie! Podróżuję sama, bo kocham ludzi i wiem, że samotne podróże sprzyjają zawieraniu nowych znajomości.

Podróż z innymi, pomimo że ma wiele zalet, potrafi odciąć nas od świata, który przecież przyjechaliśmy poznać. Przebywając samotnie, otwierasz się na ludzi, a z drugiej strony innym jest łatwiej nawiązać z tobą kontakt.

Jonathan Raban w jednej ze swoich książek, „Driving home”, pisze:

Kiedy podróżujesz z kimś, nigdy nie jesteś wystarczająco samotny. Nikogo nie poznasz, nic nie zobaczysz i nie usłyszysz. To samotność sprawia, że dzieją się rzeczy.

Czasami trzeba się tylko na nie otworzyć. Zrobić pierwszy krok, a okaże się, że niezapomniane historie i ludzie są na wyciągnięcie ręki.

...

To jest wyzwanie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:10, 11 Sty 2018    Temat postu:

Koło Wenecji odkryto pozostałości hotelu sprzed 1700 lat


Dzisiaj, 11 stycznia (07:39)
Pozostałości hotelu sprzed 1700 lat znaleźli archeolodzy w mieście Jesolo - największym ośrodku turystycznym na wybrzeżu w rejonie Wenecji, odwiedzanym co roku przez 5 miliony osób. W czasach antycznych można było do niego dopłynąć tylko łodzią.


Odkrycia pierwszego hotelu w Jesolo, czyli w starożytnej osadzie Equilio, dokonali naukowcy z weneckiego uniwersytetu Ca Foscari po dwóch latach prac. Ich znalezisko dowodzi, że miejsce to było ważnym punktem, znanym podróżnym już w czasach Cesarstwa Rzymskiego.
Budynek został zbudowany około IV wieku na małej wysepce, w pobliżu ujścia rzeki. Teren ten znajduje się teraz w pobliżu starożytnych murów miejskich.

Kierujący wykopaliskami Sauro Gelichi wyjaśnił, że był to rodzaj pensjonatu, podobnego do przydrożnych gospód, gdzie zatrzymywali się głównie urzędnicy cesarscy. Ten zaś przeznaczony był dla tych, którzy płynęli wenecką laguną, na przykład do Rawenny.

Archeolodzy dotarli do fundamentów budynku, podzielonego na jednakowe pokoje; w każdym było palenisko. Obok znajdowała się sala będąca zapewne miejscem ceremonii religijnych.

Świadomość tego, że w Jesolo 1700 lat temu stała struktura, która była poprzedniczką hoteli, stanowiących dzisiaj motor naszej gospodarki, wywołuje wielkie emocje - mówią przedstawiciele lokalnych władz.


...

Dawniej tez bylo życie Surprised)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:48, 25 Kwi 2018    Temat postu:

Podróże – świetna przygoda czy ucieczka od problemów?
Magdalena Galek | 24/04/2018
PODRÓŻE
Fineas Anton/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Czasem podróż jest ucieczką, czasem ucieczka jest podróżą. Bywa różnie, bo jesteśmy różni, bo nasze historie są różne. Bo ja nie muszę mieć tak jak ty. Ty nie musisz mieć jak ja. Może ja właśnie nie uciekam?

Mówisz mi, żebym została tu, bo jeśli wyruszę, to moje problemy wyruszą ze mną. Że to nic nie zmieni. Bo wiesz jak to jest, bo sam to zrobiłeś i mówisz, że poczucie szczęścia nie zależy od miejsca, w którym jestem, ale od tego, co mam w sobie. Że szczęśliwym można być wszędzie. Pewnie tak, pewnie tak mają święci, co są już tak blisko Boga, że im wszystko odpowiada, bo miłość wypełnia ich serca, umysły i ciała. Może i Ty tak masz, może jesteś święty. Chwała Bogu za to.



Mówisz mi: „Nie uciekaj!”
Skąd wiesz, że uciekam? Skąd wiesz, że nie jadę „od”, a „do”? No właśnie. Nie wiesz. I nawet… nie pytasz. Zakładasz, że moja historia jest jak Twoja, że ja jestem jak Ty. I próbujesz mnie przestrzec. Dziękuję. Bo może wiele Cię kosztowało to doświadczenie i może chcesz mi oszczędzić cierpienia, rozczarowania, może nawet pieniędzy, które wydam na te „ucieczki”. Rozumiem, że intencje masz dobre. Chciałeś zabłysnąć. Ale powiem wprost… zadymiłeś. Wiem, odpaliła mi się apka o nazwie AROGANCJA. Wybacz, po prostu mam już dość. Gdy słyszę to od kolejnej osoby. Gdy nie słuchasz, gdy nie interesuje Cię moja historia albo zwyczajnie mi nie wierzysz. I mówisz „to nie jest dobre dla ciebie”.

Czytaj także: Jesteśmy powołani do… biegania!


Podróż czy ucieczka?
Czasem podróż jest ucieczką, czasem ucieczka jest podróżą. Bywa różnie, bo jesteśmy różni, bo nasze historie są różne. Bo ja nie muszę mieć tak jak ty. Ty nie musisz mieć jak ja. Może ja właśnie nie uciekam? Ale Ty, ty wiesz lepiej. Jednak, jeśli zechcesz mnie wysłuchać do końca, coś Ci wyznam. Masz rację – przed problemami nie da się uciec. Zgadnij, skąd wiem. Bo kiedyś właśnie to zrobiłam. Spakowałam plecak i uciekłam. Na Camino. I wiesz co, udało się.

Na chwilę zapomniałam. Przestało boleć. Przestało mnie dręczyć. Stanęłam na nogi. A po kilku dniach, tak jak u Ciebie, wróciło. Ale – nie miało już tej siły rażenia. A ja – ja miałam wreszcie odwagę, żeby powiedzieć sobie szczerze „trzeba coś z tym zrobić”. Nabrałam tej odwagi podczas mojej podróży – ucieczki.

Czytaj także: Sprzedałam wszystko i jadę na koniec świata. Po co?


Dzisiaj, gdy wyjeżdżam, nie uciekam
Ale kto wie, może jeszcze kiedyś będę? I wiesz co sobie wtedy powiem? Tak, jedź. Tak, uciekaj. Może naprawdę masz przed czym? Jedź i zobacz, jak to jest gdzie indziej. Jak gdzieś tam żyją ludzie. Ucieknij, bo może to właśnie sposób na to, by sobą obdarować ludzi tam daleko. Może ktoś na drugim końcu świata czeka na jeden twój uśmiech, na jedno twoje dobre słowo, które może zmienić jego życie na lepsze.

Może okaże się, że uciekniesz „do” – do ludzi „z twojego plemienia”, którzy sprawią, że rozwiniesz skrzydła i wzbijesz się do góry. Może znajdziesz rozwiązania na swoje problemy, odpowiedzi na pytania, zobaczysz widoki, na które czekasz całe swoje życie.

Czytaj także: 4 powody, dla których powinnaś wyruszyć w samotną podróż
A może nie. Może będzie się wydawać, że cały bilans jest na minusie. Jak dla mnie – te minusy będą „dodatnie”, bo będę bogatsza o doświadczenia – coś, przed czym właśnie próbujesz mnie „uchronić”, mówiąc „nie jedź”. Nawet jeśli podróż-ucieczka to błąd, proszę pozwól mi go popełnić, bo wtedy przynajmniej będzie okazja zbudować most między nami – porozmawiać o podobnych doświadczeniach. O ile będziesz chciał rozmawiać i… słuchać.

...

Gdyby to miala byc ucieczka to niedobrze. Odpoczynek tak ale ucieczka? Ta jest jakims tchorzostwem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 7:55, 02 Maj 2018    Temat postu:

Samotna podróż – lekarstwo dla duszy
Robin Murphy | 01/05/2018
PUSTA DROGA
Pgiam/Getty Images
Udostępnij 11 Komentuj 0
Tuż przed pięćdziesiątką Robin Murphy czuła się emocjonalnie i duchowo wyczerpana. Najlepszym lekarstwem na zniechęcenie okazała się samotna podróż samochodem po Stanach Zjednoczonych.

Autorka opowiada swoją historię w książce „Eat Pray Love Made Me Do It”, a my zamieszczamy fragment jej eseju.



Droga bez końca
W przededniu swoich pięćdziesiątych urodzin, pisarka Robin Murphy czuła się w niewytłumaczalny sposób wyczerpana fizycznie, emocjonalnie i duchowo. Choć miała kochającą rodzinę i udaną karierę, to nie czuła się szczęśliwa. Podobnie jak w przypadku wielu innych kobiet, większość życia Robin wypełniała troska o innych – wychowywanie czworga dzieci, opieka nad przewlekle chorym na zapalenie opon mózgowych mężem i prowadzenie szkolnych zajęć teatralnych w rodzinnym Kansas City.

Chciała nadal być aktywnym uczestnikiem społeczności, nadal pomagać bliskim, lecz jednocześnie czuła, że czegoś jej bardzo brakuje. „Wciąż myślałam i miałam nadzieję, że coś się zmieni, modliłam się, ale czułam się wypalona, pusta w środku – wspomina. – Jakby nie zostało tam nic, co mogłabym dać z siebie innym. Koniecznie musiałam coś zrobić, żeby zmienić ten stan rzeczy”.

Dzieci były odchowane, zaś mąż czuł się lepiej i nie potrzebował już stałej opieki, dlatego Robin mogła zacząć snuć plany podróży – wędrówki w poszukiwaniu samej siebie, wkrótce pięćdziesięcioletniej. Pomysł podróży częściowo zainspirowała w niej ulubiona książka, bestseller Elizabeth Gilbert „Jedz, módl się, kochaj” (Eat Pray Love). „Zdałam sobie sprawę, że muszę zrobić coś dla siebie, w przeciwnym razie nie będę w stanie dalej funkcjonować, pomagając innym. Już samo podjęcie tej decyzji zmieniło moje życie” – twierdzi Robin.

Czytaj także: Kobieto, chcesz żyć dla innych? Zadbaj najpierw o siebie!


Kiedy podróżujesz samotnie, dużo rozmawiasz. I z samą sobą, i z Bogiem.
Wsiadła do samochodu i wyruszyła w drogę. Z Kansas City, przez góry, aż do Nowego Jorku, gdzie mieszka jej najstarsza córka. Jechała przez osiem do dziesięciu godzin dziennie, po drodze zatrzymywała się u przyjaciół i znajomych. „Miałam wielkie szczęście, że na każdym etapie podróży, na każdym przystanku czekała na mnie bezpieczna przystań, każda wizyta była błogosławieństwem.

Zatrzymywałam się u przyjaciół, znajomych, których nie widuję zbyt często, i te spotkania pomogły wytworzyć głębsze i silniejsze więzi między nami – opowiada. – Każde spotkanie było pięknym doświadczeniem, wywołującym wdzięczność i pokorę zarazem. Czułam się, jakbym dostąpiła wielkiego zaszczytu, wchodząc w interakcje z ludźmi i ze światem, zawierając po drodze nowe przyjaźnie”.

W miarę jak Robin pokonywała kolejne etapy podróży i odwiedzała kolejne miejsca, czuła się coraz lepiej, jakby coraz bardziej „uleczona” ze zniechęcenia. „Kiedy podróżujesz samotnie, dużo rozmawiasz. I z samą sobą, i z Bogiem – wyznaje. – Zdałam sobie sprawę, ile miłości jest w moim życiu, nie tylko miłości rodziny i przyjaciół, ale także miłości, jaką mam wobec siebie i wobec natury. Bóg mówi do mnie właśnie przez piękno natury. Pierwiastek boski jawi się poprzez krajobraz, ptaki, zwierzęta, wodę”.

Czytaj także: 4 powody, dla których powinnaś wyruszyć w samotną podróż


Wielką Podróż Pięćdziesięciolatki
Kiedy pojawiła się sposobność podzielenia się swoją historią w zbiorze esejów zainspirowanych książką Elizabeth Gilbert, Robin nie zastanawiała się długo. „Napisałam całą opowieść jednym ciągiem, non stop. Jak skończyłam, zdawało mi się, że minęło zaledwie dziesięć minut od momentu, kiedy usiadłam do klawiatury!” – mówi, śmiejąc się. Esej Robin jest jednym z wielu głosów w zbiorze pod tytułem: Eat Pray Love Made Me Do It: Life Journeys Inspired by the Best-Selling Memoir („Zainspirowała mnie książka «Jedz, módl się, kochaj»: Podróże życia”). Zamieszczamy fragment eseju Robin, który pojawia się w książce:

„W maju 2010 roku znalazłam się w dołku i nie wiedziałam, jak się zeń wydobyć. Czułam się bezsilna, miałam poczucie straty. Moja zagubiona dusza wołała do Boga o pomoc. W odpowiedzi Bóg podsunął mi książkę Jedz, módl się, kochaj.

Rozczarowana, odarta z romantycznych złudzeń, zaległam w łóżku niemal jak bohaterka wiktoriańskiej powieści. I zaczęłam czytać książkę, której bohaterka, Liz, opowiada historię swojego życia – tak, jakby rozmawiała z przyjaciółką. Jakbyśmy siedziały obok siebie nad lampką wina – a ona pocieszała mnie i dodawała mi otuchy. Jej emocjonalne doświadczenia wydawały mi się echem moich własnych, aż do momentu, kiedy Liz przestała użalać się nad sobą i zaczęła wędrować po świecie. To mnie zainspirowało. Pomyślałam, może mnie także mogłoby to pomóc? Może ja także mogłabym wyruszyć w wędrówkę?

I tak zaczęłam planować swoją Wielką Podróż Pięćdziesięciolatki. Na cześć mojego półwiecza postanowiłam zafundować sobie przygodę – na własną rękę i tylko dla siebie. Nie miałam możliwości, żeby pojechać aż do Europy jak Liz, ale postanowiłam, że w lecie wyruszę w samotną podróż po Stanach Zjednoczonych moim wiernym cruiserem o imieniu Ruby. Miałam nadzieję, że pozwoli mi to poskładać rozsypane kawałki duszy i odpowiedzieć sobie na pytanie, które znają wszyscy członkowie klubu Tych, Którzy Znaleźli Się W Dołku: Co dalej?

Czytaj także: Zaplanuj rodzinne wakacje już zimą! 5 pomysłów na każdą kieszeń


Jak to jest robić wyłącznie to, na co mam ochotę?
Odczuwałam pewną tremę przed samotną podróżą, ale uczucie radosnego podniecenia było zdecydowanie silniejsze. Po tym, jak wychowałam czworo własnych dzieci, uczyłam setki cudzych, opiekowałam się przewlekle chorym małżonkiem, myślałam, jak to będzie robić tylko i wyłącznie to, na co mam ochotę? Jeść, kiedy chcę i to, na co akurat mam apetyt? Zatrzymywać się tam, gdzie podpowie mi fantazja, z sobie tylko znanych powodów? Oglądać rzeczy i miejsca, które interesują tylko mnie? Czy w ogóle będę wiedziała, czego chcę – ja i tylko ja, nie nikt inny? To były poważne przemyślenia. Czułam się winna, że zostawiam najmłodszą córkę samą z ojcem na całe lato, ale walczyłam z tym poczuciem winy – bo naprawdę desperacko potrzebowałam zmiany. Możliwie, że w pewnym sensie to była ucieczka przed bólem i zniechęceniem. Wiedziałam jednak, że jeśli nie ucieknę, to mogę tego nie przeżyć.

Kiedy już ogłosiłam mój plan, spotkałam się z bardzo różnymi reakcjami. Niektórzy myśleli, że oszalałam – to niebezpieczne, żeby kobieta podróżowała samotnie. Inni z kolei wspierali mnie w mojej decyzji. Mówili, że jestem odważna i silna – a ja przyjęłam te przymiotniki jako część mojej nowej tożsamości. Zajęłam się przygotowaniami i pakowaniem, ale nie zrobiłam dokładnego planu. Postanowiłam w dużej mierze zdać się na przypadek i improwizację. Za motto obrałam sobie znane powiedzenie: Nie cel jest najważniejszy, ale sama podróż.

W ciągu pierwszych dwóch tygodni przebyłam drogę z Kansas City przez Memphis, Tennessee, do Asheville w Północnej Karolinie, a potem do Virginia Beach. Nigdy dotąd nie widziałam tej części kraju i byłam kompletnie zauroczona. Zakochałam się w krajobrazie Great Smoky Mountains (łańcuch górski zachodnich Appalachów). Miałam wrażenie, że wróciłam do domu – choć przecież nie znałam wcześniej tych miejsc. Jadąc przez oszałamiająco piękne góry Smokies czułam, jak otwiera się moje serce. Otworzyłam okna w samochodzie i pozwoliłam, żeby wiatr rozwiewał mi włosy, prowadziłam na bosaka, włączyłam muzykę na pełny regulator. Nigdy dotąd w całym moim życiu nie czułam takiej wolności.



Płakałam, śmiałam się, uczyłam
Rozbiłam obozowisko u stóp Grandfather Mountain i weszłam na szczyt w szalejącej burzy. Widziałam, jak księżyc w pełni wschodził nad górami Smokies. Jadłam lokalne potrawy, piłam lokalne piwo i rozmawiałam z lokalnymi mieszkańcami. Odwiedzałam cudownych przyjaciół, zwiedzałam ciekawe miejsca historyczne, widziałam majestatyczny ocean. Słuchałam muzyki i wsłuchiwałam się w samą siebie. Płakałam, śmiałam się, uczyłam.

Prowadziłam blog z podróży, w którego pierwszym odcinku napisałam: «Jak dotąd, najbardziej cieszy mnie to, że potrafię żyć chwilą. To znaczy: mieć świadomość piękna wokół mnie, wiedzieć, że moja dusza znów zaczyna się czuć w moim ciele jak w domu, uczyć się zwalniać tempo, zatrzymać się, być obecną. To pierwszy dar, jaki otrzymałam w tej podróży».

Po opuszczeniu gór Smokies pojechałam dalej przez Kentucky, Maryland, Delaware, New Jersey, do Nowego Jorku. Podróż pozwoliła mi na nowo zachwycić się światem, radykalnie dodała mi odwagi i wzmocniła pewność siebie. Zrozumiałam, że najlepszy sposób, żeby zadbać o to, co we mnie święte, to jak najwięcej podróżować.

Czytaj także: Podróże – świetna przygoda czy ucieczka od problemów?
Teraz każdego lata wyruszam w samotną podróż. Byłam w stanach Montana, Wyoming, Waszyngton, Oregon, Idaho, Kalifornia, Utah i Kolorado. Jeszcze raz pojechałam na Wschodnie Wybrzeże. Wybrałam się na północ do Chicago i na południe do Austin, zawsze sam na sam z moją niezawodną Ruby. Odkryłam „house-sitting” – opiekę nad domem podczas nieobecności właścicieli – doskonały sposób na dłuższy pobyt i zbadanie konkretnego obszaru. Właśnie wróciłam z trzytygodniowego pobytu w ukrytym w górach w stanie Tennessee, rejonie strumieni, jezior i wodospadów, domku na drzewie. Planuję podróże po Anglii, Szkocji i Walii.

Dziś moje życie jest modlitwą wdzięczności. Wiem, że bez względu na to, co się stanie, natura jest zawsze blisko, wspiera i inspiruje mnie. Kiedy do niej powracam, znajduję Boga. To, że przeczytałam o życiu Liz, zmieniło moje życie.

...

W podrozowaniu moze by glebia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:23, 31 Maj 2018    Temat postu:

3 lekcje o życiu, które dostałam w… pociągu!
Kamila Magdalena Wysocka | 31/05/2018
PODRÓŻ POCIĄGIEM
Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj
Oboje biegliśmy, ile sił w nogach. I… dobiegliśmy, a konduktor wpuścił nas jako ostatnie dwie osoby do - i tak przepełnionego już - pociągu. Czułam wdzięczność, że ludzie potrafią sobie jeszcze pomagać. I ufać.

Puszka. Moje pierwsze skojarzenie z pociągiem. „Puszka” poruszająca się po torach.

Mam to szczęście, że właściwie zawsze w pociągu spotykam niesamowite osoby, za oknem widzę piękne krajobrazy, słyszę różne – czasami smutne – ludzkie historie.



Ludzie są dobrzy
Inspirują mnie sytuacje, na przykład taka: trasa Warszawa-Piła, przede mną siedzi zapłakana młoda dziewczyna. Słysząc prowadzoną przez nią rozmowę telefoniczną, orientuję się, że została na dworcu okradziona. Zabrali jej portfel z pieniędzmi, kartą do bankomatu, legitymacją uprawniającą do zniżki i innymi dokumentami. Bilet na pociąg jakoś się ostał, bo był w kieszeni.

Przychodzi konduktor i sprawdza bilety. Słyszy, że dziewczyna ma tylko bilet, legitymacja została w skradzionym portfelu. Tak, jak pieniądze. Dlatego nie może dopłacić różnicy wynikającej z braku dokumentu potwierdzającego uprawnienia do zniżki.

W tym momencie trochę starsza, siedząca naprzeciwko tej okradzionej, dziewczyna pyta konduktora jaka to kwota. I dokładnie tyle wyciąga z portfela. Dwie kompletnie obce osoby. Jedna chce pomóc drugiej. To pociąga. I „zaraża”, bo ktoś jeszcze pomaga dziewczynie, tym razem zablokować kartę do bankomatu. A konduktor? Nie bierze pieniędzy.

Czytaj także: Rozłóż ludzką złośliwość na łopatki i powal ją… dobrocią!


Każdy z nas buduje świat
Urzekają mnie widoki za oknem. Nie tylko przyroda. Któregoś razu zobaczyłam sporych rozmiarów szyld na płocie, a na nim napis „Demiurg”. Może większości nie wydałoby się to niczym niezwykłym. Ale mnie, filozofa z wykształcenia i zamiłowania, bardzo to zaintrygowało, bo w filozofii Platona Demiurg oznaczał budowniczego świata.

Daruję sobie jednak dalszy wykład z historii filozofii. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że to nazwa firmy zajmującej się obsługą inwestycji budowlanych. Motto firmy (ze strony internetowej) brzmiało: „DEMIURG to nie praca, DEMIURG to styl życia”. Tworzenie, budowanie, nadawanie kształtów, form… Każdy z nas jest więc Demiurgiem. Czy to nie wspaniałe?



Pomoc i zaufanie
Ludzie mnie wciąż zaskakują. Tak jak „odgórnie” przypisany mi towarzysz podróży („przypadkowa” osoba). Oboje byliśmy spóźnieni. Opóźnił się pociąg z Warszawy do Bydgoszczy, a przez to było wręcz niemożliwe, byśmy zdążyli na pociąg do Piły. Konduktor wiedział o sytuacji, w której się znaleźliśmy, jednak niewiele mógł pomóc, drugi bowiem pociąg należał do innego przewoźnika. Informacja została puszczona w „kolejowy” eter.

Wiedzieliśmy, na który peron wjedzie nasz pociąg i z którego będzie odjeżdżać ten drugi, ale dworzec w Bydgoszczy był w remoncie, co utrudniało wszelkie manewry. „Ty weźmiesz mojego laptopa, a ja Twoją walizkę” – padła propozycja z ust towarzysza podróży. Oboje biegliśmy, ile sił w nogach. I… dobiegliśmy, a konduktor wpuścił nas jako ostatnie dwie osoby do – i tak przepełnionego już – pociągu. Czułam wdzięczność, że ludzie potrafią sobie jeszcze pomagać. I ufać.

Tak pociąg stał się moją „puszką inspiracji”, miejscem rozmyślania, tworzenia. Bo tak jakoś wyjątkowo mnie nastraja, kołysze i uspokaja ten łoskot kół o szyny.

....

Podroze ksztalca dusze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:06, 17 Cze 2018    Temat postu:

Polak na dworze chanów
Łukasz Marczyk, 08.11.2017


Benedykta Polak i Jana da Pian del Carpiniego na miniaturze z XIV w.

Najazd Mongołów, który w 1241 r. spustoszył ziemie polskie wśród wielu na długo wzbudził trwogę przed azjatyckim barbarzyńcami. Wschód, skąd przybyli mógł się jedynie kojarzyć ze wszystkim co najgorsze. Jednak niedługo po tym straszliwym kataklizmie znalazło się kilku śmiałków, którzy wyruszyli poznać tę „piekielną krainę”. Jednym z nich był Polak.

Poznać przeciwnika

W XIII w. obszar azjatyckiego Wschodu był dla Europejczyków ziemią nieznaną. Nikt tam się nie wyprawiał, choć „goście” stamtąd często najeżdżali Europę. Z potęgą państwa chanów trzeba było się liczyć, ale warto było też spróbować ich choć trochę poznać. Może się przecież okazać, że da się ich przekonać do zaprzestania najazdów albo nawet nawrócić na chrześcijaństwo.


Bitwa pod Legnicą z Legendy o świętej Jadwidze (1353)
Z takich założeń wychodził papież Innocent IV organizujący wyprawę w 1245 r. do wielkiego chana. Była to pierwsza europejska wyprawa do Mongolii. Na jej czele stanął włoski franciszkanin Jan Plano del Carpino, uczeń św. Franciszka z Asyżu oraz prowincjał zakonu franciszkanów na Polskę. To on prawdopodobnie zaproponował papieżowi, aby w misji wziął udział również polski duchowny, Benedykt, gdyż ten jako znający język ruski, który znali prawdopodobnie też Mongołowie, mógł pełnić rolę tłumacza.

Mnich franciszkański Benedykt z Wrocławia, który do historii przeszedł jako Benedykt Polak urodził się ok. 1200 r. Niewiele wiadomo o jego pochodzeniu i życiu zakonnym przed wyprawą. Można domniemywać, że ze względu na znajomość języka ruskiego przez pewien czas mógł przebywać poza murami klasztoru, być może we wschodniej Polsce.

Z Lyonu nad Wołgę

Wyprawa wyruszyła 16 kwietnia 1245 r. z Lyonu, gdzie Jan Plano del Carpino otrzymał list od papieża do chana. Z Francji oprócz kierownika ekspedycji wyruszył też brat Stefan z Czech. Ich trasa wiodła przez Niemcy, Czechy, Polskę i Ruś. W Czechach dołączył do nich brat Czesław, a w Polsce Benedykt oraz tajemniczy C. de Bridia. Bliższych wiadomości o tym ostatnim mnichu niestety nie mamy. Bridia badacze odczytywali zarówno jako śląski Brzeg lub Bardo, jak i holenderską Bredę.

Z Polski wyprawa w listopadzie 1245 r. wyruszyła na Ruś. Kontakty z tamtejszymi książętami, a przez nich jak liczono z Mongołami, zapewniono dzięki wsparciu polski książąt, m.in. Bolesława Wstydliwego oraz Konrada Mazowieckiego, którzy również finansowo wsparli wyprawę.


Mapa trasy (szlak ciemnoniebieski) wyprawy Benedykta Polaka
Po niemal roku, 7 kwietnia 1246 r., mnisi dotarli do obozu Batu-chana nad dolną Wołgą. Batu-chan był tym właśnie tatarskim wodzem, który najechał Europę pięć lat wcześniej. Mongolski przywódca zgodził się w zamian za kosztowne podarki na dalszą podróż do wielkiego chana jedynie dla Jana Plano del Carpino oraz Benedykta Polaka. Dwaj mnisi otrzymawszy gwarancje opieki, świeże konie, tłumacza na język ruski oraz mongolskich przewodników wyruszyli w głąb mongolskiego państwa. Prawdopodobnie ich dalsza trasa biegła wzdłuż północnych wybrzeży Morza Kaspijskiego i Aralskiego, przez pustynię Gobi, obszary Chorezm i Wyżynę Monogolską.

Na dworze wielkiego chana

Do celu podróży, Karakorum, czyli usułu wielkiego chana w Mongolii mnisi dotarli 22 lipca 1246 r. Byli tu pierwszymi Europejczykami. Spędzili w Karakum ok. czterech miesięcy, z czego miesiąc zajęło czekanie na samą audiencję, gdyż w tym czasie odbywał się wielki kurułtaj, czyli wybieranie wielkiego chana. Pod względem dyplomatycznym wyprawa była porażką. Nowy wielki chan Gujuk zamiast, jak liczył na to papież, być skłonny do przejścia na chrześcijaństwo, zażądał hołdu władców chrześcijańskich na czele z ojcem świętym.


Chan Gujuk na XV-wiecznej miniaturze
Poza tym jednak Gujuk okazał się dość życzliwy dla przybyszów z daleka. Franciszkanie zostali zaproszeni na oficjalną intronizację nowego władcy. Ponadto mieli możliwość nawiązania kontaktów z wysłannikami innych azjatyckich państw. Wielki chan pozwolił im nawet na wygłoszenie mów misyjnych w czasie drugiej udzielonej im audiencji. Lecz wiary w Jezusa Chrystusa nie był raczej skłonny przyjąć.

Cenne okazały się również obserwacje kultury i zwyczajów Mongołów. Miejscowi, zdaniem podróżników, mieli jeść przede wszystkim mięso, być zabobonni i wierzyć w znaki, jakie daje im natura. Duże wrażenie zrobiła na papieskich posłach znakomicie prezentująca się armia wielkiego chana. Jak poddaje Benedykt Polak w swojej relacji Mongołowie są:

...doskonałymi wojownikami i mogą zdziałać więcej niż inni bo, gdy zajdzie potrzeba, to mogą i miesiąc nie jeść, a ich konie postępują naprzód zadowalając się tylko trawą. Nie masz na świecie wojska bardziej wytrzymałego na trud i znoje, bitniejszego i tańszego, mają doskonałą organizację wojskową a sprawiedliwość u nich jest prosta i szybka.
Franciszkanie odnotowali też, że władcy Mongolii mają dużą tolerancję dla chrześcijaństwa wynikającą z popularnego w tej części Azji kościoła nestoriańskiego. Wyznawcy tej religii mieli też dojść do dużego znaczenia w państwie chanów. Zwracano także uwagę na duże przywiązanie Mongołów do życia rodzinnego.

Powrót

13 listopada 1246 r. posłowie wyruszyli w drogę powrotną. Wielki chan wręczył im list napisany w czterech językach (po mongolsku, persku, turecku i łacinie), w którym domagał się całkowitego podporządkowania i hołdów. Podróż do Lyonu trwała ponad rok. W maju 1247 r. dotarli nad Wołgę do swoich dawnych towarzyszy podróży. Oni również nie zmarnowali tego czasu. C. de Bridia miał się nauczyć mongolskiego, a od miejscowych wojowników zakonnicy dowiedzieli się sporo o stosowanej taktyce walki.

Po przekroczeniu granic z księstwami polskimi mnisi zostali przywitani jak bohaterowie. Na licznych dworach podróżnicy opowiadali swoje przeżycia. 18 listopada 1247 r. stanęli w Lyonie przed obliczem papieża Innocentego IV, któremu przekazali list od wielkiego chana i zdali swoją relacje.

Benedykt Polak po powrocie do ojczyzny resztę życia spędził w klasztorze franciszkanów w Krakowie. Swoje spostrzeżenia z podróży opisał w „Historii Tatarorum”. Była to pierwsza tak ścisła relacja z obszaru dotąd dla Europejczyków całkowicie nieznanego. Wyprawa, w której brał udział polski mnich dała początek następnym podróżom w głąb Azji.

...

Niezwykla podroz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 8:19, 17 Sie 2018    Temat postu:

Jak zawsze latem lokalne władze na Sardynii walczą z masowym zjawiskiem zabierania piasku, muszelek i kamieni z tamtejszych plaż. Przyznają, że wysokie kary często nie skutkują. W miejscowości Cabras zwerbowano ochotników, by pilnowali plaż i zarazem turystów.

Wolontariusze na Sardynii pilnują Wolontariusze na Sardynii pilnują piasku i muszelek. Turyści ogołacają...

...

Realne problemy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:30, 19 Paź 2018    Temat postu:

Europie zagraża nowa inwazja. I wcale nie chodzi o imigrantów
Data publikacji: 2018-10-18 07:19
Data aktualizacji: 2018-10-18 19:34:00
OPINIE
Fot. Lukasz Dejnarowicz / FORUM
Istne hordy przemieszczają się po Europie niszcząc lokalne kultury i obciążając infrastrukturę. Zajmują malownicze miejscowości i publiczne place. A lokalni mieszkańcy nie mają wyboru – uciekają.

Można by pomyśleć, że to opis kryzysu imigracyjnego. Nie – ci nowi najeźdźcy wcale nie zostają w miejscach, do których przybyli. Nie są jak Cezar – przyjeżdżają, widzą i… wyjeżdżają. Mowa o… turystach.

Każdego roku Europę odwiedzają setki milionów turystów. W ubiegłym roku było ich rekordowe 670 milionów, a rok 2018 będzie zapewne kolejnym rekordowym rokiem. Turyści podróżujący po Europie pochodzą z całego świata – z Ameryki, Chin, Bliskiego Wschodu i oczywiście z samej Europy.

Zwykło się mówić, że tak wielu turystów to prognostyk rozwoju lokalnej gospodarki. Jednak większość z nich przebywa w odwiedzanych miejscach zbyt krótko i wydaje zbyt mało pieniędzy. Turyście przyczyniają się jednak do niszczenia miejsc do których przybywają, czyniąc je zatłoczonymi oraz wysiedlając miejscowych. Niektóre tętniące życiem atrakcje turystyczne bankrutują właśnie przez tłumy turystów podróżujących po Europie z kijem do selfie.

Turystyka drapieżna
Dziś turystyka straciła już wszelką powściągliwość. Niedrogie linie lotnicze, zniżkowe miejsca podróży i dalekobieżne autobusy dostarczają obecnie dziesiątki milionów ludzi do miejsc w Europie po naprawdę niskich cenach. Statki wycieczkowe mogą każdego dnia deponować tysiące turystów w popularnych portach, gdzie zostawiają za sobą śmieci wydając bardzo mało pieniędzy.

To już nie jest tradycyjna turystyka. Niektórzy nazywają ją turystyką drapieżną, która pożera cuda cywilizacji chrześcijańskiej, która przecież przyciąga ludzi do Europy.

Niegdyś turyści odwiedzali nowe miejsca, aby zobaczyć, jak żyją inni ludzie. Starali się mieszać z mieszkańcami, aby „doświadczyć” ich kultury. Podczas gdy tacy „tradycyjni” turyści byli często irytujący dla mieszkańców, to jednak na co dzień zajmowali się swoim codziennym życiem. Dziś o tym, jak żyją tubylcy, decydują zwiedzający. Nie „doświadczają” kultury, ale ją zmieniają!

Transformacja w parki tematyczne
Niemiecki magazyn „Der Spiegel” zamieścił pod koniec sierpnia obszerny i wstrząsający raport o tym, jak ta nowa turystyka grozi przytłoczeniem Europy, a nawet dalszym niszczeniem tożsamości narodowych.

Otóż nowa turystyka tworzy przepaść między turystami, którzy zajmują najpiękniejsze miejsca, a mieszkańcami, którzy dostarczają siły roboczej i mieszkają gdzie indziej. Raport opowiada o tym, jak popularne miejsca, niegdyś cenione przez mieszkańców, mogą z dnia na dzień zostać zmienione. Wystarczy korzystna strona internetowa, aby wspomnieć o miejscu, w którym gromadzą się miejscowi, a niedługo potem przyjeżdżają tam turyści. Wkrótce osobliwe miejsca stają się niczym innym jak tylko niesławnymi pułapkami na turystów.

W rzeczy samej, to turyści określają dziś rodzaj sklepów, które otwiera się w centrach miast i stają się specjalnymi strefami turystycznymi. Restauracje, dzięki którym od pokoleń rozwijali się lokalni przedsiębiorcy z charakterystycznymi lokalnymi potrawami, służą dziś obecnie głównie turystom, którzy jedzą razem z… innymi turystami. Niektóre niemieckie lokalizacje więc, na przykład, będą oferowały specjalne menu serwujące makaron, aby zaspokoić rosnącą liczbę azjatyckich turystów. Na przykład w jednej z małych austriackich wiosek restauracje oferują już e menu w języku arabskim, zawierające chleb pita i produkty halalowe.

To zupełna nowość i całkowita zmiana dla lokalnych społeczności, które mogą czuć się obco we własnej miejscowości.

Do Grecji, Portugalii, Hiszpanii i Francji rocznie przyjeżdża więcej turystów niż kraje te liczą sobie mieszkańców. Turyści zasypują europejskie miasta (i to każdej niemal wielkości) do tego stopnia, że miasta te przypominają już raczej muzea lub parki rozrywki. Brakuje im autentyczności bycia miejscami naturalnymi, w których ludzie gromadzą się, aby żyć intensywnym życiem społecznym. Fale turystów wdzierają się do nich nie pozostawiając w zamian nic (nawet niewiele pieniędzy). Następnie zwiedzający wycofują się, odbierając lokalne „kulturalne” życie w postaci osobliwych pamiątek i pocztówek.

„Przeturystycznienie”
Niektórzy zaczęli nazywać to zjawisko „przeturystycznieniem” (od angielskiego „overtourism”). „Przeturystycznienie” nie tylko zmienia charakter miejscowości, ale także obciąża infrastrukturę. Transport wykonywany do regularnego użytku jest często zatłoczony poza możliwości przewozowe. Lokalni mieszkańcy są wypychani z najpiękniejszych części swoich miast przez właścicieli lokali, którzy wolą wynajmować je turystom. Lokalni mieszkańcy stwierdzają coraz częściej, że turyści przejęli ich ulubione kawiarnie i restauracje. Czują się jak obcy w swojej własnej ziemi.

Biorąc pod uwagę dziwne zwyczaje związane z wydawaniem pieniędzy przez opisywanych nowych turystów, niewiele osób korzysta z pieniędzy, które wydają w okolicy poza właścicielami hoteli i sklepikarzami z pamiątkami. Reszta ma do czynienia z hałasem, wybrykami i obojętnością najeźdźców. Stres związany z tym obciążeniem potęguje presja imigrantów, którzy już naprężyli infrastrukturę i wywierają presję na lokalną kulturę.

Tania rozrywka
Przyczyna inwazji jest dość prosta – turyści podróżują, bo mogą. Podróże nie są już przecież w dzisiejszym świecie luksusem. Globalizacja zamieniła dostęp do świata niemal w prawo człowieka. Podróże, zakwaterowanie i bilety na imprezy można uzyskać kilkoma kliknięciami po okazyjnych cenach. Niedrogie linie lotnicze umożliwiają teraz ucieczkę niemal każdemu.

Kraje wschodzące w Azji, Rosji i na Bliskim Wschodzie dostarczą dziesiątki milionów nowych turystów w nadchodzących dziesięcioleciach. Oczekuje się, że do 2030 roku liczba ta wzrośnie o 500 milionów!

Branża turystyczna stała się ważnym sektorem gospodarki na całym świecie. Obecnie jest on większy niż przemysł motoryzacyjny, a nawet naftowy, o wartości znacznie przekraczającej 7 bilionów dolarów.

Boom napędzany jest przez ogromny popyt. Ludzie nie szukają już luksusowych i ekskluzywnych wnętrz. Turystyka opiera się na ogromnej ilości ludzi w poszukiwaniu tanich miejsc do zabawy, podniecenia i rozrywki.

Zniszczenie kultury
Nie ma nic złego w odwiedzaniu innych krajów – wszak ludzie zawsze podróżowali do odległych krain. Tradycyjni turyści nauczyli się wiele, doświadczając tego, jak inni żyli, jedli i jak się zachowywali. Miejscowa ludność również zyskiwała coś dzięki obcym i uczyła się od nich. Były to zdrowe wymiany, które sprzyjały lepszym relacjom między ludźmi.

Wszystko to zmieniło się wraz z początkiem nowoczesnej turystyki w XIX wieku. Turystyka od dawna była krytykowana za jej powierzchowność. Stwarza to iluzję, że człowiek „doświadczył” innej kultury tylko poprzez szybkie odwiedziny w danym miejscu. Taka turystyka kładzie nacisk na poznawanie faktów o miejscach, ale nie doceniając roli kultury. Służy również jako środek do poszukiwania przyjemności i ulgi w rutynowej pracy. W ten sposób turystyka celebruje osobę turysty, a nie odwiedzaną kulturę. Zachęca ludzi do stawiania się w centrum, ponieważ później mogą chwalić się przed innymi swymi podróżami.

Nowa turystyka w Europie idzie jednak jeszcze o krok dalej, niszcząc odwiedzane miejsca i kultury. A są to przecież skarby cywilizacji chrześcijańskiej, które od dawna przyciągają ludzi swoim pięknem i wielkością. Tragedia „przeturystycznienia” polega na tym, że skarby te odbierane są miejscowym mieszkańcom, do których należą.

Znacznie gorszy jest jednak aspekt kulturowy tej praktyki. Turystyka zatruwa glebę, w której rośnie kultura. W takim klimacie ludzie nie gromadzą się już w swoich miastach i nie rozwijają relacji społecznych tak potrzebnych do stworzenia sposobu życia. Przy tak wielu ludziach przychodzących i odchodzących, społeczeństwo traci tę intymność, która uczyniła życie tak malowniczym i interesującym. Piękne miejsca stają się teraz zwykłymi platformami rozrywki, ekscytacji i postów w mediach społecznościowych.

Dawni najeźdźcy zabijali mieszkańców i pozbawiali Europę jej bogactw. Nowi najeźdźcy turystyczni odbierają duszę kultury i zastępują ją szaleńczym nieumiarkowaniem zepsutego świata.

John Horvath II
Źródło: tfp.org
tłum. malk

...

Miejsca nastawione na turystyke staja sie sztucznymi plastikowymi gadżetami. Kraków w Polsce to istny dramat. Syf pod tym wzgledem! Ohyda! Toz to krolewskie miasto nie market!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:05, 26 Paź 2018    Temat postu:

Co za historia! Odkryli przewodnik turystyczny z Dolnego Śląska z 1660 roku

Okolice roku 1660. Na odwrocie mapy ktoś opisuje zwyczaje i życie Dolnoślązaków. Po hiszpańsku. Prawdopodobnie to najstarszy przewodnik turystyczny. Pracownicy Muzeum Regionalnego w Jaworze odkryli go w szczecińskim antykwariacie.

...

Sensacja! Najstarszy przewodnik!



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:44, 17 Gru 2023    Temat postu:

Pociągiem w Kongo « Kolej na kolej

W jakich warunkach podróżuje się pociągiem w w drugim co do powierzchni a trzecim pod względem liczby mieszkańców państwie Afryki.

„Podróż koleją przez DRK - historia i współczesność"

DRK, w latach 1885-1908 Wolne Państwo Kongo, później Kongo Belgijskie, a w latach 1971-1997 Zair, jest trzecim najludniejszym państwem w Afryce. Mimo powyżej 5000 km kolei, linie nie są połączone i wagony są z epoki kolonialnej. Warto zauważyć, że państwo to nie należy mylić z Republicką Kongo, podobną o nazwie. Pociągi są jedynym sposobem na dostanie się do odległych wiosek. Rozkład jazdy jest nieistotny, a pasażerowie czekają na wsiadanie na dachy. Oczywiście są też bogatsi, którzy kupują bilety, jednak dla dodatkowej opłaty oferowana jest jazda w kabinie lokomotywy. Niestety, obecnie podróż trwa średnio 8-9 godzin, a kiedyś zajmowała tylko 4 godziny. Film pokazuje również transport drogowy, jednak nie jest to realna alternatywa dla kolei.

...

Bo drogi tam to żart. Bardziej śmigłowce jak już. Jedynie kolej ma porządne drogi co oczywiste. Nawet pewnie nimi chodzą gdy nic nie jedzie.
Uwielbiam ten umęczony kraj. I te klimaty! Jakoś koleje u nas to się zrobiła nuda a od przymusowej klimatyzacji ludzie chorują.
A tam! To jest podróż! Naprawdę jest wesolo.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy