Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Ekonomia PRL w dekadzie Gierka !

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wybić się na Niepodległość! / Polska wzorem dla Świata.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:28, 27 Sty 2011    Temat postu: Ekonomia PRL w dekadzie Gierka !

Warto poruszyc temat ekonomiki PRL w czasach Gierka.
Temat ten oczywiscie jest ciekawy a dla wielu ludzi starszych pokolen byly to najlepsze lata.Zatem zacznijmy od mieszkan:

Edward Gierek największym deweloperem w historii kraju
Bartosz Turek

W latach siedemdziesiątych budowano ponad 270 tys. mieszkań rocznie. Ten niedościgniony wynik jest dwa razy lepszy niż rezultat 2010 roku. W latach 1971 - 78 wybudowano tyle lokali ile w ciągu ostatnich dwóch dekad. Obecnie kupujący chcą mieszkań o 14,8 m kw. mniejszych niż dostarczane przez deweloperów, czyli dokładnie takich jak budowane w latach siedemdziesiątych.

Czterdzieści lat temu – w styczniu 1971 roku Edward Gierek objął stanowisko pierwszego sekretarza KC PZPR. Jego rządy trwały do 1980 roku. W społeczeństwie można znaleźć osoby wspominające ten okres pozytywnie przez pryzmat wzrostu poziomu życia i modernizację kraju. Krytycy podkreślają natomiast, że zmiany te w dużej części wynikały z zadłużania kraju, co doprowadziło do załamania gospodarki i czego skutki odczuwać będziemy jeszcze długie lata. Bez wątpienia jednak rodzime budownictwo mieszkaniowe jeszcze nigdy nie przeżywało aż tak dynamicznego rozwoju jak w latach siedemdziesiątych.

Ponad dwa miliony w osiem lat

Statystyki GUS pokazują bowiem, że w latach 1971 – 1978 wybudowanych zostało ponad 2,2 mln mieszkań czyli niewiele mniej niż w sumie w ciągu ostatnich 20 lat. W latach siedemdziesiątych oddawano do użytkowania przeciętnie 270 tys. lokali rocznie. Jest to wynik dwukrotnie lepszy niż w całym 2010 roku oraz o ponad 60% wyższy niż w rekordowym 2008 roku, kiedy to powstało 165 tys. nowych mieszkań. Warto ponadto zauważyć, że obecnie największa część budownictwa mieszkaniowego pochodzi od inwestorów indywidualnych. W ostatnich latach deweloperzy nigdy nie zbudowali więcej niż połowę mieszkań w danym roku. W rekordowym 2009 oddali oni bowiem do użytkowania 72,3 tys. lokali, co w porównaniu do wyników lat siedemdziesiątych jest rezultatem mizernym.

Cytat:
Budynki mieszkalne wybudowane w latach 1971 - 78
Lokalizacja Liczba mieszkań Łączna powierzchnia mieszkań Przeciętna powierzchnia lokalu
Łódź 75 843 3 698 100 48,8
Warszawa 131 048 6 526 649 49,8
Kraków 51 281 2 580 733 50,3
Katowice 24 062 1 275 690 53,0
Lublin 25 642 1 370 275 53,4
Rzeszów 11 860 625 711 52,8
Białystok 19 682 1 024 052 52,0
Kielce 18 349 912 386 49,7
Gorzów Wielkopolski 9 677 492 531 50,9
Zielona Góra 8 708 456 903 52,5
Poznań 40 796 2 238 398 54,9
Szczecin 22 508 1 182 738 52,5
Wrocław 39 615 2 208 365 55,7
Opole 9 257 499 325 53,9
Bydgoszcz 26 957 1 381 063 51,2
Toruń 14 909 760 471 51,0
Gdańsk 35 244 1 744 180 49,5
Gdynia 18 108 898 560 49,6
Sopot 2 483 115 979 46,7
Olsztyn 13 921 699 067 50,2
Cały kraj 2 157 319 135 065 987 62,6
* dane ze spisu powszechnego GUS


„Wielka” jakość

Jakość mieszkań budowanych w latach siedemdziesiątych jest oczywiście odmienna od obecnie obowiązujących standardów, a trzonem ówczesnego budownictwa była „wielka płyta”. Wiele osób odpychają w niej skrajnie modernistyczna architektura, krzywe ściany, problemy z wentylacją, akustyką i termoizolacyjnością, czy chociażby wielkość i wysokość pokoi. Nie brakuje też osób wątpiących w trwałość budynków wzniesionych w technologii wielkopłytowej wskazujących na wątpliwą jakość połączeń między płytami. Po drugiej stronie barykady stoją natomiast zwolennicy budynków tego typu budownictwa, którzy wskazują na dobrze rozwiniętą infrastrukturę, często atrakcyjną lokalizację i dobrą komunikację, a także duże przestrzenie między poszczególnymi blokami na terenie osiedli budowanych w technologii wielkopłytowej. Po wybuchu gazu w Gdańsku w 1995 roku zwolennicy tego typu budownictwa zyskali także argument wskazujący na trwałość betonowych bloków. W wyniku tej tragicznej w skutkach katastrofy trzy kondygnacje budynku znalazły się pod ziemią, a mimo to nie doszło do zawalenia bloku. Często za wyborem mieszkania w budynku z wielkiej płyty przemawia niska cena. Pewnie też dlatego w 2010 roku co trzecie mieszkanie sprzedane na rynku wtórnym znajdowało się w budynku z „wielkiej płyty”.

Towarzysz budował zgodnie z potrzebami dzisiejszych nabywców

Warto też zauważyć, że mieszkania obecnie oddawane do użytkowania są większe niż wynikałoby to z potrzeb kupujących. W całym 2010 roku, w największych miastach, kupujący zgłaszali potrzebę zakupu lokali o przeciętnej powierzchni 51,5 m kw. W tym samym czasie deweloperzy oddawali do użytkowania lokale o przeciętnej powierzchni 66,3 m kw. Bliżej popytu plasowała się podaż dostarczana przez spółdzielnie. Przeciętnie w 2010 roku oddawali oni do użytkowania mieszkania o powierzchni 58,7 m kw. Warto ponadto zauważyć, że w październiku mieszkania oddane do użytkowania przez spółdzielnie miały przeciętną powierzchnię 50 m kw., a więc nieznacznie poniżej wielkości preferowanej przez nabywców.

Obecnie zgłaszany popyt w sferze wielkości mieszkań jest więc najbliższy wynikom budownictwa mieszkaniowego z lat siedemdziesiątych. Dane GUS pokazują bowiem, że co prawda przeciętne mieszkanie zbudowane na obszarze całego kraju miało wtedy powierzchnię 62,6 m kw., ale już w miastach wojewódzkich było to 51,2 m kw. a więc tyle ile chcą dziś kupić mieszkańcy największych miast.

Cytat:
Porównanie średniego metrażu (popyt i podaż)
Okres Preferowany przez nabywców w m kw. Oddawany do użytkowania:
przez deweloperów przez spółdzielnie
sty-10 52,6 68,3 58,1
lut-10 50,5 69,0 68,3
mar-10 51,2 61,2 57,0
kwi-10 51,7 73,2 55,6
maj-10 52,1 67,5 57,7
cze-10 51,0 65,7 62,3
lip-10 51,7 67,3 60,1
sie-10 51,4 63,4 60,9
wrz-10 51,3 60,4 55,1
paź-10 51,6 64,6 50,0
lis-10 51,4 61,2 62,2
gru-10 51,4 74,4 60,3
Średnio 51,5 66,3 58,7


Od razu trzeba zadac pytanie : Gdze tkwi blad???

BRAK SZAREJ STREFY!A tam w latach 1988 -2002 powsatwalo np. 48,3 % !!!!! powierzchni mieszkalnej.Statystyki GUS sa smieszne.
Ale wstrzymajmy sie z ta kwestia.W roku 2011 ma SPIS Powszechny i poznamy faktyczna powierzchnie mieszkan to porownamy.Zatem zawieszam na razie ten temat!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:05, 27 Wrz 2013    Temat postu:

Gierek chciał zbudować bombę atomową

Sen o nuklearnej potędze PRL, w tajemnicy przed Sowietami, zaczął wprowadzać na początku swego urzędowania I sekretarz KC PZPR Edward Gierek. Na program atomowy łożył miliardy złotych - czytamy w "Super Expressie". Marzenie jednak szybko prysło! Bo okazało się, że w niewyjaśnionych do końca okolicznościach zginął gen. prof. Sylwester Kaliski. A to on sprawował pieczę nad całym projektem nuklearnym.

Prof. Paweł Bożyk, który przez osiem lat był doradcą ekonomicznym Gierka, opowiedział w "Super Expressie", że ciągu kilku lat poszło na program atomowy kilka miliardów złotych. - Gierek chyba uwierzył, że możemy przybliżyć się do potęg światowych, jeśli idzie o moc atomową - mówił.

Kaliski próbę jądrową chciał przeprowadzić w specjalnie wybudowanej w Bieszczadach sztolni. W tym czasie Sowieci dowiedzieli się o polskich badaniach nad bombą. Ale podobno przyjmowali to ze stoickim spokojem. Jednak potem zginął w wypadku samochodowym. Wraz z jego śmiercią umarł sen o potędze nuklearnej PRL.

...

Co jak widac i tak nie pomoglo w przetrwaniu sowietow . Polacyich obalili .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:31, 23 Sty 2014    Temat postu:

TNS Polska: w półwieczu najlepiej ocenialiśmy rok 1975, najgorzej 1981

Polacy w ostatnim półwieczu najlepiej oceniali mijające lata w pierwszej połowie lat 70., najgorszą ocenę wystawili rokowi 1981, po wprowadzeniu stanu wojennego - wynika z zestawienia sondaży OBOP i TNS Polska z lat 1963-2013, dokonanego przez TNS Polska.

Zestawienie to efekt corocznych sondaży, w ramach których Ośrodek Badania Opinii Publicznej (jego kontynuatorem jest TNS Polska) zwracał się do Polaków z prośbą o podsumowanie starego roku. Pytano, jaki był mijający rok z perspektywy osobistych wydarzeń, jaki był dla kraju, a jaki dla świata.

"Uzyskane oceny mijających lat pokazują społeczne konsekwencje ważnych wydarzeń z najnowszej historii Polski. W lustrze opinii odbija się obraz sytuacji kraju" - napisano w podsumowaniu.

Z zestawienia wynika, że bardzo dobrze oceniono 1975 r., ale już wydarzenia z Czerwca 1976 spowodowały drastyczny spadek wskaźników, na poziom poniżej zera. "Mimo strajków, brutalnych pacyfikacji, podwyżek i problemów z zaopatrzeniem, w wymiarze osobistym badanych, którzy 1976 r. oceniali pozytywnie, było nadal więcej niż tych, którzy oceniali go negatywnie" - wskazano.

Najgorszy rok w półwieczu

Najgorzej na skali oceniony został 1981 r., gdy wprowadzono stan wojenny. "Wszystkie oceny uległy znaczącemu pogorszeniu i nawet wskaźnik wymiaru osobistego osiągnął wartość mniejszą niż zero. Stan wojenny był więc doświadczeniem o dużym zasięgu oddziaływania i znacząco wpłynął na oceny związane z życiem osobistym" - komentuje TNS Polska.

Z badania wynika, że zmierzch komunizmu przyniósł polepszenie ocen, co widać szczególnie w 1989 r. (obrady okrągłego stołu i wybory czerwcowe). "Optymizm nie trwał jednak długo. Reformy Balcerowicza, znaczący wzrost bezrobocia czy kryzysy gospodarcze wywołały kolejne pogorszenia nastrojów. Początek lat 90. to kolejny okres, w którym wskaźnik wymiaru osobistego spadł poniżej zera. W historii wszystkich pomiarów taka sytuacja zdarzyła się po raz drugi" - czytamy w komunikacie z badania.

Od końca lat 90. zwiększał się dystans między ocenami sytuacji osobistej w danym roku a sytuacją w kraju czy na świecie. "Oznacza to, że powodzenie w życiu prywatnym w coraz mniejszym stopniu związane jest z wydarzeniami spoza sfery osobistej" - komentują autorzy zestawienia.

Pozytywne i negatywne wydarzenia

TNS Polska zestawił też wymieniane przez respondentów pozytywne i negatywne wydarzenia mijającego roku. "Odpowiedzi traktować można jako świadectwo 'ducha czasu'" - podkreślono w komunikacie.

W latach 60. pozytywnym wydarzeniem w oczach mieszkańców Polski było otwarcie rurociągu "Przyjaźń", a także liczne sukcesy przemysłowe. "Polacy byli zadowoleni z elektryfikacji kolei, przeprowadzenia zaplanowanych działań, zakończenia inwestycji. Były to jednak lata niezadowolenia z kosztów utrzymania. Respondenci skarżyli się na wzrost cen, złe zaopatrzenie oraz ogólne obniżenie się stopy życiowej.

Z lat 70. w pamięci Polaków zapisały się szczególnie pozytywy związane z wyborem papieża Polaka oraz pierwsza wizyta Jana Pawła II w ojczyźnie. Natomiast jako niepomyślne wydarzenia niezmiennie podkreślane były problemy dotyczące złego zaopatrzenia w sklepach.

Powstanie Solidarności, wprowadzenie stanu wojennego, zniesienie go, wzrost cen, powołanie rządu i wygrana Solidarności - to najważniejsze wydarzenia, które kształtowały opinie ludzi żyjących w latach 80.

W kolejnych dwóch dziesięcioleciach Polacy za pomyślne wydarzenia uznawali te związane z polityką. W latach 90. były to sprawy dotyczące wolnych wyborów, a także wstąpienie Polski do NATO.

W pierwszej dekadzie XXI wieku pozytywnie w pamięci wielu Polaków zapisywały się sprawy związane z wstąpieniem do Unii Europejskiej.

"Coraz częściej jako niepomyślne wydarzenia Polacy wskazywali bezrobocie. Na ten problem po raz pierwszy zaczęto zwracać szczególną uwagę na początku lat 90., a w latach 2001-02, kiedy stopa bezrobocia wynosiła około 20 proc., problem ten zyskał na znaczeniu. Poza bezrobociem, Polacy często wyrażali swe niezadowolenie z sytuacji gospodarczej, korupcji oraz afer, które przedefiniowały świat mediów (np. afera Rywina).

W 2013 r. zdecydowana większość Polaków uważała, że nie wydarzyło się nic pozytywnego lub nie potrafiło wskazać takiego wydarzenia. Pytani o negatywy, Polacy wskazują bezrobocie, wzrost cen i podwyżki.

...

Najlepszy rok Gierka . Istotnie wtedy bylo relatywnie bogato ale wylacznie materialnie . Natychmiast sie zreszta posypalo .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:53, 26 Kwi 2014    Temat postu:

"Rzeczpospolita"
Jerzy Eisler: Gierek był radzieckim agentem. Bardzo wiele na to wskazuje

"Gierek był radzieckim agentem"

- Bardzo wiele wskazuje na to, że Edward Gierek był przez lata radzieckim agentem. To tylko hipoteza, ale pewne jest, że Gierek cieszył się wyjątkowymi względami w Moskwie – twierdzi w rozmowie z "Rzeczpospolitą" historyk Jerzy Eisler.

!!!!

Bardzo dziwne stwierdzenie . Przeciez wszyscy oni byli agentami . Tylko ze Gierek byl patriota przy okazji . Dziwne pokrecenie ale to fakt .

- Od lat 60. stawiano na niego jednoznacznie i otwarcie, ale to się zaczęło dużo wcześniej, bo w latach 40. – twierdzi rozmówca Roberta Mazurka. Na sugestię, że "przecież Gierek był wtedy robotnikiem w Belgii", odpowiada: "Właśnie! Tam przyjeżdżali z Moskwy kominternowscy inspektorzy, na których świetne wrażenie zrobił prawdziwy komunista, górnik, Edward Gierek. Właśnie w Belgii, zdaniem znanego historyka i działacza komunistycznego Andrzeja Werblana, zadzierzgnęły się szczególne więzy łączące Gierka z towarzyszami radzieckimi".

...

Po prostu zwrocili na niego uwage .

Następnie Eisler przypomina, jak w 1956 roku do Warszawy przyleciał Nikita Chruszczow i wymieniał przyjaciół sojuszu polsko-radzieckiego, a wśród nich Edwarda Gierka. – Nagle wymienia 40-latka, który jest członkiem Biura Politycznego od raptem trzech miesięcy. Tylu starych, doświadczonych towarzyszy z KPP, a gwarantem trwałości ma być człowiek, który pół życia spędził na Zachodzie? – mówi historyk w "Rz".

Eisler zaznacza także, że "młody sekretarz komitetu wojewódzkiego w Katowicach był zapraszany na wakacje na Krym, tak by spotkać tam Leonida Breżniewa i ważnych towarzyszy z Moskwy". - Naprawdę nie każdy, nawet z centrali, był dopuszczany tak blisko – wyjaśnia. Dodatkowym argumentem jest także fakt, że "ten młody człowiek" cały czas awansował, wspinał się po szczeblach partyjnej hierarchii w Katowicach".

... Byl fawortem Brezniewa to oczywiste dlatego gdy obalali Gomulke on wszedl na to miejsce .

Historyk przywołuje także słowa Gierka ze spotkania z Breżniewem w 1971 roku. Chodzi o deklarację, że Polska chce "bardziej zacieśnić współpracę z ZSRR, oderwać się od niedobrych praktyk orientowania się na Zachód". - Gierek zdecydowanie wyprzedził w hołdach wobec Moskwy Gomułkę – podkreśla Eisler.

Cała rozmowa w najnowszej "Rzeczpospolitej".

!!!!

OTOZ TO !!! Zwroccie uwage Gierek grzmial o koniecznosci zerwania z Zachodem ... Brezniew byl zachwycony ... i GDY DOSZEDL DO KORYTA ZACIESNIL ZWIAZKI Z ZACHODEM JAK ZADEN KOMUCH ! Zwroccie uwage na przebieglosc Gierka . Dodatkowo po cichu robil bron jadrowa ! TAK KOCHAL RADZIECKICH SmileSmileSmile Majac atom inaczej by z nimi rozmawial !
Gierek dzialal bardzo po cichu dyskretnie to jest bizancjum ! Widac u niego kulture polityczna . Patologiczna bo bizantyjska ale to jest kultura a Brezniew to rosyjskie zdziczenie brak kultury .
Historycy polscy musza pamietac jak to wszystko bylo skryte i tajne . Co innego mowili co innego mysleli co innego robili . Przeciez agentow bylo pelno . Trzeba naprawde byc detektywem aby to rozszyfrowac .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:39, 27 Kwi 2014    Temat postu:

Dyplomaci PRL w 1978 r.: wybór Wojtyły możemy zdyskontować

Niezbędne bardzo pilne, ciepłe gratulacje od naszych najwyższych władz - pisali tuż po wyborze Karola Wojtyły na papieża dyplomaci PRL z Rzymu do komunistycznych władz w kraju. Oceniali, że wybór można zdyskontować z punktu widzenia krajowego i ustrojowego.

MSZ opublikował na swojej stronie internetowej teksty kilkunastu szyfrogramów, jakie dyplomaci PRL wysyłali w związku z konklawe i wyborem Jana Pawła II w październiku 1978 r. Odtajniono je w 2008 r.

"Mamy wszelkie przesłanki, aby wybór dyskontować zarówno z punktu widzenia interesów ogólnokrajowych, jak i ustrojowych" - pisali do Warszawy w dzień po wyborze Karola Wojtyły na papieża ambasador PRL w Rzymie Stanisław Trepczyński i nieformalny ambasador przy Watykanie Kazimierz Szablewski.

Oceniali, że wybór Jana Pawła II to "kolejny element umocnienia autorytetu Polski na arenie międzynarodowej" i wskazuje na "widoczny dalszy wzrost prestiżu Polski we Włoszech". "Tutejsze komentarze dotyczące Polski wyważone, ogólnie dla Polski socjalistycznej życzliwe" - napisali.

"Pierwszym papieżem nie-Włochem został przedstawiciel kraju socjalistycznego. Fakt ten jest interpretowany jako uznanie przez Kościół katolicki realiów socjalistycznych w świecie" - pisali Trepczyński i Szablewski. Podkreślali, że wybór nastąpił w okresie "konstruktywnie układających się stosunków państwo-Kościół i Polska-Watykan".

"Niezbędne bardzo pilne, ciepłe gratulacje od naszych najwyższych władz" - podkreślili.

18 października Szablewski w depeszy do wiceszefa MSZ Józefa Czyrka opisał kulisy konklawe na podstawie relacji sekretarza Rady ds. Publicznych Kościoła abp. Agostino Casaroli. Podkreślił, że wybór Wojtyły był całkowitym zaskoczeniem, a "przed konklawe nikt nie miał wątpliwości, że papieżem zostanie Włoch".

Szablewski napisał, że zdaniem Casaroli sensacyjny wybór Wojtyły jest przede wszystkim wynikiem bardzo ostrych sprzeczności w gronie kardynałów włoskich, którzy "nie stanęli na wysokości zadania" i "nie potrafili zjednoczyć się wokół jednej kandydatury".

W depeszy poruszona została też sprawa polityki wschodniej Watykanu, w tym stosunków z Polską. Szablewski napisał, że Casaroli liczy na kontynuację linii Pawła VI. Zaznaczył również, że arcybiskup jest ostrożny i podkreśla, że w tym zakresie trzeba poczekać na stanowisko nowego papieża. "Ta ostrożność jest w pełni uzasadniona, rzeczywiście problem perspektywy polsko-watykańskich kontaktów przedstawia się dzisiaj w jakościowo nowym układzie. Inne cele, inne warunki" - zaznaczył Szablewski.

19 października sekretarz KC PZPR Stanisław Kania i szef MSZ Emil Wojtaszek nakazali Szablewskiemu, by spotkał się z Casarolim i przedstawił m.in. skład polskiej delegacji na uroczystości inauguracyjne. Szablewski miał w "sposób taktowny załatwić" spotkanie przewodniczącego Rady Państwa Henryka Jabłońskiego z papieżem - "tak, by propozycja wyszła od strony watykańskiej".

20 października Szablewski pisał do Kani i Wojtaszka, że złożył wizytę prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu, który powiedział, że papież "bardzo serdecznie i ze wzruszeniem przyjął życzenia od najwyższych władz polskich". "Wybór interpretował Wyszyński przed wszystkim w kategoriach uznania i znaczenia dla Polski" - pisał Szablewski. Według jego depeszy, powołującej się na słowa abp. Casaroli, papież "bardzo szybko dochodzi do siebie po sensacyjnym wyborze; »wolniej inni«".

Natomiast przed konklawe w depeszy do Warszawy Szablewski zauważył, że "dość niespodziewanie" kardynałowie chętnie wdawali się w publiczne rozważania, jaki powinien być przyszły papież, wręcz wymieniając nazwiska. "Aktywność propagandowa kardynałów przed konklawe jest niewątpliwie próbą podpowiedzenia Duchowi Świętemu odpowiedniej kandydatury na papieża" - napisał nie bez złośliwości dyplomata.

...

Jezyk prymitywnych imbecyli ktorzy w ogole nie pojmuja wymiaru duchowego tylko kalkulacje ,,jak wykorzystac na swoje" . Widzimy cywilizacje bizantyjska a Polska przypominam ma ŁACIŃSKĄ ! Dla nas to degradacja miec takie wladze .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:08, 28 Lis 2014    Temat postu:

Wydano 20. jubileuszowy tom polskich dokumentów dyplomatycznych

Listy, notatki i szyfrogramy autorstwa pracowników polskich służb zagranicznych znalazły się w 20. jubileuszowym tomie polskich dokumentów dyplomatycznych z roku 1979 wydanym przez Polski Instytut Spraw Międzynarodowych.

Cykl wydawany od 2005 r. zawiera korespondencję polskich służb dyplomatycznych z władzami w kraju. Materiały przedstawione w tomie zostały wytworzone głównie przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Urząd Rady Ministrów i Komitet Centralny PZPR. Większość nie była wcześniej publikowana. Dokumenty uzupełnia indeks osobowy i rzeczowy oraz aneks ilustrujący strukturę MSZ w 1979 r.

Uczestniczący w dzisiejszej prezentacji publikacji podsekretarz stanu w MSZ Artur Nowak-Far dziękując PISM za wydanie kolejnego tomu dokumentów dyplomatycznych podkreślił, że z jego lektury można wyciągnąć kilka istotnych wniosków. - Tom dotyczy okresu kiedy dość poważnie popsuły się stosunki między Wschodem a Zachodem, co było wynikiem dłuższego procesu, którego ważny akcent stanowiła agresja ZSRR na Afganistan. Drugą istotną przedstawioną kwestią były początki pontyfikatu Jana Pawła II znajdujące odzwierciedlenie w tych dokumentach, które przecież nie były tworzone przez administrację specjalnie przyjazną papieżowi. Trzeci wątek dotyczy aktywności przedstawicieli polskiej kultury za granicą, która w tym okresie była bardzo wysoka m.in. podczas Dni Kultury Polskiej w Moskwie - mówił Nowak-Far.

W jego ocenie publikacja zawiera także szereg wątków innego typu tzw. "smaczków". Jednym z nich jest sam język dokumentów, pełen wyjątkowo ciężkiej nowomowy. Cechuje je także spora liczba informacji dla nas obecnie zadziwiających np. dotyczących prognoz pogody tworzonych przez służby meteorologiczne USA i przekazywanych w drodze informacji tajnej przez nasze placówki dyplomatyczne do Polski.

Wśród ciekawych informacji jest również ślad interwencji dyplomatycznych w sprawie dostaw wózków golfowych do jednego z krajów. - Zadziwiła mnie też informacja ilustrująca pewien ówczesny bałagan dyplomatyczny, w ramach którego nasza ambasada w Nowej Zelandii była podporządkowana ministrowi handlu zagranicznego - powiedział podsekretarz.

Jak zaznaczył współautor publikacji, historyk MSZ Piotr Długołęcki z dokumentów widać wyraźnie załamanie się polityki Edwarda Gierka, a na pierwszy plan wysuwają się kwestie gospodarcze, przede wszystkim starania o pozyskanie kolejnych kredytów, a także np. obniżenie polskiej składki członkowskiej w ONZ.

- Z kwestiami finansowymi związana jest też sprawa opłaty, jaką strona polska chciała wprowadzić za akredytacje na obsługę prasową pielgrzymki papieża. Pod naciskiem krytyki na Zachodzie z tego pomysłu się jednak wycofano. Udało się tu też znaleźć i zamieścić kilka dokumentów pokazujących zależność Polski od ZSRR. Rok 1979 był także rokiem okrągłych rocznic - utworzenia PRL i wybuchu II wojny, co też znalazło odzwierciedlenie w dokumentach, podobnie jak kwestie działalności opozycji demokratycznej dotyczące np. Jacka Kuronia czy Władysława Bartoszewskiego. Ze spraw lżejszych możemy zapoznać się pismami związanymi z przygotowywaniem przez polską ambasadę wizyty Stanisławy Gierek w paryskim salonie Diora - dodał Długołęcki.

Polski Instytut Spraw Międzynarodowych zapowiada już kolejne publikacje polskich dokumentów dyplomatycznych. W przygotowaniu są m.in. dwa tomy za rok 1919 i kolejne z lat 30.

...

Bardzo ciekawe dla poznania historii .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:09, 16 Gru 2014    Temat postu:

Historii Malucha nie można oderwać od polityki
Mateusz Zimmerman

Z dzisiejszej perspektywy widzimy Malucha jako samochód zbudowany z samych mankamentów. Musimy się cofnąć do roku 1972 i wczuć się w sytuację człowieka, który dosłownie nie ma czym jeździć. Chciałby pojechać gdziekolwiek i czymkolwiek. Maluch wydaje się w takiej sytuacji spełnieniem marzeń – mówi Przemysław Semczuk w rozmowie z Onetem.

Ta historia wydaje mi się ciekawa nie tylko jako opowieść o Maluchu. To również portret systemu, który ekonomista János Kornai nazwał "gospodarką niedoboru". Świadomie połączył Pan te dwie perspektywy?

Przemysław Semczuk*: Opowiadanie o tym samochodzie bez szerszego tła nie miałoby sensu. Od początku zamierzałem je pokazać. Zastanawiałem się, kim będzie odbiorca tej książki – i pomyślałem, że chciałbym się zwrócić do "dwóch czytelników".

Jeden żył w tamtym systemie, może sporo z tamtej rzeczywistości pamięta, ale niekoniecznie był świadomy mechanizmów, które za nią stały. Chciałem o nich opowiedzieć. Jedni ludzie o nich nie wiedzą, inni zapominają – do dziś przecież pokutuje stereotyp, że w PRL-u "było fajnie".

Drugi czytelnik to ktoś, kto rzeczywistość sprzed 1989 roku – a więc i czasy świetności Malucha – zna tylko z opowiadań. Nie można byłoby mu opowiedzieć o Maluchu bez kontekstu, bo nic by nie zrozumiał. W trakcie pisania dotarła do mnie jeszcze inna ważna refleksja: historii "małego fiata" po prostu nie da się oderwać od polityki.

I to praktycznie od początku. Charakterystyczna scena z lat 60.: przyszły dyrektor Fabryki Samochodów Małolitrażowych nieśmiało rzuca pomysł auta "dla Kowalskiego", żeby ten mógł np. jechać na urlop. Na to Gomułka w swoim stylu wypala z trybuny: "Niech ludzie myślą o pracy, a nie o odpoczywaniu. A jeździć to mogą autobusami".

Siermiężny stosunek Gomułki do szeroko pojętej konsumpcji obrósł legendą. Motoryzacji też to dotyczyło. Gdyby nie Grudzień’70 i usunięcie Gomułki właśnie wówczas, to pewnie w końcu zbudowano by w Polsce masowy samochód, ale nie byłby to na pewno "mały fiat". Wszystko zależało od toczonych już rozmów z Włochami – gdyby one się odbyły parę miesięcy później, to oni mieliby już uruchomioną produkcję Malucha u siebie i nie mieliby żadnego interesu, aby z Polakami dobijać targu.

Ten sposób na wyprodukowanie własnego samochodu, czyli licencja zagraniczna, został już jednak przetestowany w latach 60. Mam na myśli "dużego fiata" – jak Gomułkę do tego przekonano?

Związek Radziecki podpisał wtedy umowę na swoją ładę. Jednocześnie miał sporo środków na tzw. sublicencje – a sam nie był w stanie wszystkiego wyprodukować. Polsce dostało się więc trochę inwestycji finansowanych z Moskwy twardą walutą: fabryka reflektorów, produkcja akumulatorów, ogumienia itd. Kiedy zsumować wszystkie rozliczenia, wychodzi na to, że Polacy koniec końców zdołali swojego "dużego fiata" wyprodukować dużo taniej niż Moskwa mogła wyprodukować ładę.

A sam Gomułka został przekonany jednym argumentem: dano mu do zrozumienia, że samochodu takiego jak Fiat 125p potrzebują średnia kadra urzędnicza i milicja. Sam z siebie zapewne by się na to nie zgodził.

Jeszcze za rządów Gomułki zaczyna działać grupa nazywana "bandą Pol-Mota" – to partyjne lobby samochodowe?

Liderem tej grupy był Cyrankiewicz. Ówczesny premier był entuzjastą motoryzacji, i to czynnym. Rozmawiałem nawet kiedyś z jego kierowcą – Cyrankiewicz często wsiadał do samochodu i mówił: siadaj z boku, ja poprowadzę.

W tej grupie był też Tadeusz Wrzaszczyk, który w czasach rządów Gierka miał zostać ministrem przemysłu maszynowego. To on jeszcze przed zmianą ekipy został wysłany, właśnie jako człowiek Gierka, na rozmowy do Włoch. Chciał zdobyć licencję na mały samochód, nie wiedząc jeszcze dokładnie, co to będzie za auto. To właśnie takie postaci w kręgach rządowych najsilniej dążyły do zmotoryzowania Polski.

Kiedy po raz pierwszy pada ta nazwa: Maluch? Ona się rodzi spontanicznie, czy zostaje przechwycona z "góry"?

Premiera samochodu była ważnym wydarzeniem. Trudno sobie to dzisiaj wyobrazić, ale kiedy Fiat 126p został pokazany na placu Defilad, to z całej Polski zjechały się autokary pełne ludzi, którzy chcieli to auto zobaczyć. Sporo o nim pisali dziennikarze i to na ogół właśnie w takim pieszczotliwym tonie: "maluch", "maluszek". To trafiło na podatny grunt. Zadziałała pewnie zasada kontrastu: Fiat 125p, o którym mówiliśmy, był w porównaniu "dużym fiatem" – no to nowy samochód został "maluchem".

Pierwsze rozdziały Pańskiej książki to jest właściwie relacja ze zbiorowego entuzjazmu, związanego z wyprodukowaniem Malucha. Do jakiego stopnia ten entuzjazm był spontanicznym i oddolnym zjawiskiem, a do jakiego – propagandowo sterowanym?

Zadałem kiedyś podobne pytanie dziennikarzowi Włodzimierzowi Zientarskiemu. On twierdził, że żadnego "sterowania" nie było – ludzie zarazili się entuzjazmem od dziennikarzy takich jak on, a dziennikarzom ten samochód się podobał. Zientarski opowiadał, że jak po latach jazdy trabantem wsiadł do Malucha, to czuł się jak w mercedesie.

To jest kluczowe. My z dzisiejszej perspektywy widzimy Malucha jako samochód zbudowany właściwie z samych mankamentów, a sami mamy raczej problem nadmiaru, bo jak ktoś chce kupić samochód, to nie wie, co wybrać. Aby to zrozumieć, musimy się cofnąć do roku 1972 i wczuć się w sytuację człowieka, który dosłownie nie ma czym jeździć. Chciałby pojechać gdziekolwiek i czymkolwiek – i rzeczywiście Maluch wydaje się w takiej sytuacji spełnieniem marzeń.

Wreszcie: sprawa pewnego prestiżu i statusu. Polak wreszcie mógł mieć samochód, którym można się było bez wstydu pokazać na europejskich drogach. Syrenka taka z wiadomych powodów nie była. A "małego fiata" sprzedawano przecież również we Włoszech, więc Polak w Maluchu nie musiał się wyróżniać jako "ubogi krewny". No i wreszcie mógł liczyć na pomoc, kiedy coś mu się w samochodzie zepsuło – a w przypadku Syrenki nie było to takie oczywiste.

Kiedy na rynku pojawiał się "duży fiat", to kosztował 140 tys. złotych przy średnich zarobkach na poziomie 2,2 tys. Ta relacja wydaje się kosmiczna – tak jakby dzisiaj kupować nieduże mieszkanie. Maluch miał kosztować 69 tys. To było dużo czy mało?

To zależy, z czyjej perspektywy na tę cenę patrzymy. Dla kupujących – nadal dużo. To było spore rozczarowanie. Jeszcze przed premierą auta czytelnicy np. "Motoru" spekulowali na łamach, że jeśli to rzeczywiście ma być "samochód dla Kowalskiego", to nie powinien kosztować więcej niż 50 tys. Nie zdołałem ustalić, dlaczego właściwie cenę ustalono na takim a nie innym poziomie. Na pewno ona nijak się nie miała do kosztów produkcji, bo te były znacznie niższe.

Podejrzewam, że z punktu widzenia władz ta cena była narzędziem, aby "ściągać" z rynku bezwartościowe pieniądze – albo oszczędzane w gotówce, albo zamrażane na książeczkach oszczędnościowych. Trzeba było to robić, bo pieniądze obywateli nie miały pokrycia w towarze, który był dostępny na rynku. Maluch nie mógł być zbyt łatwo dostępny, więc i cena nie mogła być zbyt niska. A i tak ludzie latami czekali na niego w kolejkach, bo chętnych nawet przy tej cenie było więcej niż aut.

Istniały jeszcze inne narzędzia reglamentacji, takie jak talony. Może Pan to jakoś wyjaśnić młodszym czytelnikom? – bo założę się, że niewielu rozumie, co to w ogóle był talon.

Z tej niewiedzy często rodzi się takie stereotypowe przekonanie, że talony to było coś w rodzaju "nagrody dla dygnitarzy" – ktoś dostawał papier, bo był uprzywilejowany, szedł i wymieniał go na samochód.

W rzeczywistości talony służyły do "podziału" uprawnień do zakupu. Trzeba było iść z talonem do Polmozbytu, zapłacić te 69 tys. i rzeczywiście można było odebrać samochód. Dość dokładnie pilnowano na przykład, żeby jedna osoba nie mogła skorzystać z talonu częściej niż raz na cztery lata.

Owszem, zdarzało się, że talony były rozprowadzane po kumotersku, ale to jednak była marginalna mniejszość. Warto zaznaczyć, że kiedy z taśmy zeszła pierwsza partia Maluchów, to talony otrzymali robotnicy z FSM i fabryk, które z nią kooperowały – władzom zależało, żeby te samochody trafiały do zwykłych ludzi i żeby było je widać na ulicach.

Ale w kolejkach po Malucha i tak byli równi i równiejsi. Jak ktoś płacił w dolarach, to dostawał go poza kolejnością.

Władze szukały twardej waluty. Malucha można też było kupić od ręki na giełdzie, poza dystrybucją państwową, ale był dwa razy droższy. System talonowy w końcu zlikwidowano, bo prowadził do nieuchronnych absurdów.

Ktoś dostawał talon, a nie chciał mieć samochodu. No to szybko pożyczał od rodziny i znajomych 69 tysięcy – wtedy łatwiej było takie pieniądze pożyczyć u bliskich – i jechał do Polmozbytu po swojego Malucha. Potem błyskawicznie spieniężał go na giełdzie. Wracał do domu, błyskawicznie oddawał dług i 50 tys. zostawało mu w kieszeni.

Państwo się w końcu zorientowało, że daje zarabiać "spekulantom" i samo wprowadziło tzw. sprzedaż ekspresową. Nazwano ją zresztą najpierw "komercyjną", ale ktoś się połapał, że ten przymiotnik fatalnie brzmi. Taka cena "ekspresowa" miała wynosić 115 tys. – nieznacznie mniej niż na giełdzie. Ale na to z kolei zareagowała również giełda – i tam cena Malucha szybko spadła do 110 tys. Opowiadam o tym, aby pokazać, że spętany rynek reagował na te absurdy w zaskakująco "kapitalistyczny" sposób.
Na Malucha było pół roku gwarancji. O jego niedoróbkach opowiadano dziesiątki dowcipów

Skoro mowa o "kapitalistycznym" podejściu w tamtych realiach: personalnym bohaterem Pańskiej książki jest w pewnym sensie Ryszard Dziopak – dyrektor bielskiej Fabryki Samochodów Małolitrażowych, właściwie inicjator całej "operacji Maluch". To wieloznaczna postać.

Dziopak podpadał w Komitecie Centralnym właśnie swoją prorynkową postawą. Dostrzegano w Warszawie, że FSM jest perełką na tle innych zakładów, więc jej dyrektor słyszał: "No towarzyszu Dziopak, ta wasza fabryka to ładnie prosperuje". A on na to odpowiadał: "Dajcie mi ją w ajencję, to wam dopiero pokażę, jak może prosperować".

To z jednej strony sprawny dyrektor, ale z drugiej – autokratyczny szef, bezwzględny dla podwładnych. To, jak ich traktował, dzisiaj nazwalibyśmy po prostu mobbingiem. Tak czy inaczej nie za to wyleciał z FSM – usunięto go po Sierpniu’80, bo był człowiekiem Gierka, i próbowano wmontować w aferę. Pan go w pewnym sensie rehabilituje.

W normalnej gospodarce byłby prawdopodobnie świetnym menedżerem, a w tamtych warunkach radził sobie jak mógł. Mam na myśli te wszystkie historie z manipulowaniem wynikami czy ukrywaniem produkcji, która się nagle znajdowała na koniec kwartału i pozwalała zgarnąć premie.

Dziopak sporo ryzykował, wedle peerelowskich standardów mógł za to nawet trafić do więzienia. A jednocześnie robił to wszystko dla własnych pracowników. W FSM ludzie naprawdę chcieli pracować, bo zarabiali pieniądze – mimo wszystko coś można było za nie kupić, nawet jeśli nie na państwowym rynku… Krótko mówiąc: uważam Dziopaka raczej za pozytywną postać. Chyba urodził się za wcześnie.

Na Malucha było pół roku gwarancji. O jego niedoróbkach opowiadano dziesiątki dowcipów. Pan pisze, że niemal cała partia samochodów, wysłana na eksport RFN, została niemal cofnięta, bo niemieccy inżynierowie nie byli w stanie znaleźć auta, które byłoby od początku do końca w porządku.

Dopiero po tej historii wprowadzono w Polsce jakąkolwiek kontrolę jakości samochodów, które schodziły z taśmy. Wcześniej powszechnie wiedziano, że Maluchy opuszczają fabrykę z usterkami. Nie usuwało się tych usterek przed przekazaniem samochodu do dystrybucji – to klient musiał stwierdzić defekt i z tym samochodem do Polmozbytu wrócić. A Polmozbyt naprawiał usterki gwarancyjne z wielką ochotą.

Jak to: z ochotą?

Procedura wymiany części generowała patologie. Ma się rozumieć – zyskowne.

Przyjeżdżał do Polmozbytu klient niemal nowym Maluchem i mówił: "coś nie tak z aparatem zapłonowym". Aparat natychmiast wymieniano na nowy, bo fabryka gwarantowała Polmozbytowi części w systemie "sztuka za sztukę". Sama powinna była zatem otrzymać niemal niezużytą część, tyle że uszkodzoną.

Ale mechanicy z Polmozbytu nie odsyłali tych "niemal niezużytych". Wielu z nich łapało różne fuchy po godzinach, czasem prowadzili własny warsztat. No więc taką "prawie nową" część sami naprawiali, by zamontować ją potem w innych samochodach, już poza gwarancją. Kasowali za to oczywiście rynkowe stawki. A do fabryki wysyłano stare, sfatygowane podzespoły z dwu-trzyletnich samochodów – jako formalną "podkładkę".

Ten system świetnie funkcjonował aż do momentu, w którym zielonogórski Polmozbyt trochę przeszarżował. Z niemal nowych silników pozyskiwał części bez umiaru, a do fabryki wysyłał "na wymianę" całe egzemplarze tak wyprute, że zgadzały się tylko numery bloków silnika. W Bielsku w końcu się wściekli i od tego momentu naprawy w każdym województwie były zatwierdzane przez fabrykę.

Z częściami zamiennymi i tak był problem. Pan przytacza w całości kultowy list Jacka Maziarskiego, dziennikarza "Polityki", który niemal błagał o nowy pasek klinowy do swojego Malucha. To jest scena z Barei na piśmie.

Tak się żyło z Maluchem. Nie można było kupić paska klinowego, opony czy akumulatora. Powszechne było to, że samochody w zimie po prostu stały – albo w garażu, albo pod chmurką, "zapakowane" w specjalną plandekę. Przesiadano się do autobusów. Wyobraża Pan sobie, żeby dzisiaj przesiadać się do autobusu, kiedy jest zima i gorsza pogoda? Robi się coś dokładnie odwrotnego.

Zabrakło mi w Pańskiej książce jednego wątku: "bezpieczeństwo w Maluchu". I mam tu na myśli ten poważny wymiar – dowcipy chyba nie mówią nam wszystkiego. Zapytam więc, odkładając żarty na bok: ludzie się tym samochodem po prostu nie bali jeździć?

Bali się. I jeździli. Nie lekceważyłbym prawdy ukrytej w dowcipach – choćby w tym, że w testach zderzeniowych maluch wypada podobnie jak mercedes, bo strefa zgniotu też kończy się przed silnikiem…

Trudno to zagadnienie w ogóle odnieść do dzisiejszych realiów bezpieczeństwa za kierownicą – kto wtedy słyszał o pasach bezpieczeństwa z tyłu czy o foteliku dla dziecka? Dziś niby mamy bezpieczniejsze samochody, za to jeździmy szybciej. Skłaniałbym się ku tezie, że zabijamy się na drogach nie mniej skutecznie niż kierowcy i pasażerowie ówczesnych Maluchów.

Oczywiście każdy kierowca Malucha potrzebował sporo szczęścia. Mogę o tym zaświadczyć osobiście. Swoim pierwszym Maluchem jeździłem bodaj miesiąc. Któregoś razu wyleciałem z drogi. Frunąc nad jakąś skarpą, cudem minąłem się z drzewem – bo gdybym się nie minął, to byśmy dzisiaj nie rozmawiali. Samochód koziołkował bokami, zdemolowało go doszczętnie: szyby wypadły gdzieś po drodze, silnik wyrwany, koła podwinięte pod spód. A mnie się nic nie stało…

Ta momentami mocno zabawna opowieść o Maluchu ma bardzo smutną pointę – mam na myśli szeroko opisywaną przez Pana prywatyzację FSM już w wolnej Polsce. Z jednej strony wyśmiewa Pan absurdy peerelowskiej gospodarki, z drugiej – nie jest Pan bezkrytyczny wobec tego, co zaczęło wyrastać na jej gruzach.

Bo nie chodzi tylko o FSM.

Raz na Dolnym Śląsku, koło Bolesławca, rozmawiam z mieszkańcem jakiejś wsi. Opowiada: tu była cementownia, dwa tysiące ludzi tu pracowało. Pytam – ale gdzie? Wsiadł ze mną do samochodu, podjeżdżamy na miejsce i pokazuje: tu była. Ale tu jest pole – mówię. A on: no właśnie, tak to sprywatyzowali.

Pojawił się jakiś Turek, który kupił tę cementownię. Zapłacił za nią mniej niż był wart cement, który znajdował się w magazynie. Turek cement sprzedał, a cementownię dosłownie pociął na złom. Dwa tysiące miejsc pracy były – i nie ma.

Nie chciałbym, abyśmy brnęli zbyt mocno w politykę. Ale mam taką refleksję, że chyba zbyt mocno ulegliśmy łatwym wyjaśnieniom, który nam zostały w spadku po PRL: że jak coś jest państwowe, to jest po pierwsze: nie nasze, a po drugie: nic nie warte. Gospodarka PRL stała absurdami – to jest oczywiste, ale nie płynie dla mnie z tego oczywisty wniosek, że należało zamknąć oczy i prywatyzować wszystko za bezcen. Przypadek FSM pokazuje zresztą, że często robiono to z naruszeniem prawa.

Cytuje Pan piosenkę "Fiat 126p". Jan Krzysztof Kelus w latach 70. śpiewa m.in.: "Inni przeciwko nam za szybą…" czy "Stań tutaj, bo zajmie ci miejsce ten kretyn". My tę bezinteresowną agresję Polaka za kółkiem przerabiamy dzisiaj na co dzień – ona jest niechcianym dziedzictwem "ery Malucha", który był przecież narzędziem masowej motoryzacji Polaków?

Nie winiłbym za to Malucha. Sam Kelus, cytowany zresztą w książce, mówi, że to właściwie nie jest piosenka o Maluchu. I ma rację – ona mówi o pewnej mentalności, czymś w rodzaju "charakteru społecznego" i rzeczywiście idealnie opisuje to, co się na polskich drogach dzieje dzisiaj. Samochody Polaków zmieniają się dużo szybciej niż ich zwyczaje.

...

Akurat maluch byl niezwykle ekonomicznie trafna decyzja skoro do dzis sie trafiaja a to juz dinozaury a raczej jaszczurki . W tych czasach byl to genialnie prosty tani i ekonomiczny samochod . To jest po prostu era motoryzacji w Polsce mocno spozniona . Koniec lat 70 tych .
Samochody osobowe w Polsce w roku :
1970 . 479,4 tys . Zenada ! na 32,5 mln ludzi .
1975. 1077,7 tys . skok ponad dwukrotny ale nadal nedza.
1980. 2383 tys . czyli 5 krotny . Okolo 10 mln ludzi na 35 mln .
Juz jest masowosc ale nadal mniejszosc .
1988 .4519,1 tys. okolo 18 mln ludzi na 38 mln . Nadal mniej niz polowa .
1989 . 4846,4 czyli 19,3 mln. na 38 mln. Czyli w chwili przelomu dopiero wiekszosc Polakow sie zmotoryzowala .

Ta motoryzacja to maluchy .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:12, 31 Sty 2015    Temat postu:

Chcą ocalić filmy o starachowickiej fabryce

Kilkadziesiąt taśm filmowych, głównie z lat 70. i 80. XX w. czeka na konserwację i digitalizację w Muzeum Przyrody i Techniki w Starachowicach. Wszystkie zawierają historyczne materiały dotyczące nieistniejącej już Fabryki Samochodów Ciężarowych "Star".

Pierwszy z nich, muzeum już zamieściło na swoim profilu na jednym z portali społecznościowych. - To ponad dwuminutowa reklama stara 742. Samochód został po raz pierwszy zaprezentowany w połowie lat 80. Na ten właśnie okres datujemy ten materiał filmowy – powiedział dyrektor Muzeum Przyrody i Techniki w Starachowicach Paweł Kołodziejski.

Dodał, że to dopiero wstęp do prac nad kilkudziesięcioma filmami, jakie do muzeum trafiły z jednej ze spółek powstałych w wyniku restrukturyzacji dawnej Fabryki Samochodów Ciężarowych "Star".

- Traktujemy te filmy jako cenne źródło historyczne, które może być dopełnieniem ekspozycji, jaką planujemy w naszym muzeum. Mamy zebrane niemal wszystkie samochody produkowane przez Stara. Chcemy, by w przyszłości zgromadzić je wszystkie pod dachem, w ogromnej hali, gdzie obok pojazdów będzie się znajdowała także część multimedialna – powiedział dyrektor.

Zanim to nastąpi, pracownicy muzeum chcą zabezpieczyć taśmy, a materiał jaki zawierają przenieść na nośniki cyfrowe. - Zdajemy sobie sprawę, że to długi proces. Rozpoczęliśmy także zbieranie informacji do skatalogowania, kto, w jakich okolicznościach i na czyje zamówienie tworzył dany film – zaznaczył Kołodziejski.

Opublikowana reklama z lat 80. jest barwnym filmem, realizowanym, jak można sądzić po zdjęciach, na ulicach Warszawy. Zawiera charakterystyczną dla tamtego okresu animację i muzykę. Dzięki napisom końcowym na filmie można się dowiedzieć, że jego producentem było stołeczne Studio Miniatur Filmowych.

- Oprócz materiałów z lat 80. w posiadaniu muzealników są także wcześniejsze filmy. Jak deklaruje Kołodziejski, również one z czasem będą upublicznione. Co ciekawe, niektóre materiały powstały w kilku wersjach językowych z myślą o promocji samochodów na rykach zagranicznych, na których z resztą starachowickie ciężarówki sprzedawały się z powodzeniem.

Muzeum Przyrody i Techniki w Starachowicach rozpoczęło działalność 1 stycznia 2001 roku. Na ośmiu hektarach można obejrzeć obiekty dwóch zakładów wielkopiecowych działających w latach 1841-1901 i 1899-1968. W muzeum można obejrzeć stałą wystawę paleontologiczną oraz wspomniane samochody produkowane w zakładach FSC Star w XX wieku.

Fabryka Samochodów Ciężarowych "Star" w Starachowicach powstała w 1948 roku na bazie starachowickich Zakładów Mechanicznych. W 1991 roku została przekształcona w Zakłady Starachowickie Star S.A. W latach 90. firma została sprywatyzowana i podzielona na dwie spółki.

Szacuje się, że w czasie istnienia FSC "Star" wyprodukowano w Starachowicach ponad 600 tys. samochodów ciężarowych.

...

Tak to tez historia nie tylko w Warszawie w gmachach panstwa jest tworzona .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wybić się na Niepodległość! / Polska wzorem dla Świata. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy