Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Bohaterstwo podczas narodzin !
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:17, 11 Sie 2015    Temat postu:

Chroniła dziecko przed niebezpieczeństwem. Ich uścisk przetrwał 4000 lat

Chroniła dziecko przed niebezpieczeństwem. Ich uścisk przetrwał 4000 lat - dailymail.co.uk

Nietypowe i wzruszające odkrycie chińskich archeologów. Opiekuńczy uścisk matki i dziecka przetrwał 4 tys. lat - informuje "Daily Mail".

Naukowcy uważają, że matka chciała chronić swoje dziecko podczas silnego trzęsienia ziemi, jakie nawiedziło prowincję Qinghai około 2000 roku p.n.e. Ułożenie szkieletów jest nietypowe: prawdopodobnie matka przykucnęła i chciała ochronić dziecko własnym ciałem. Nieopodal znaleziono też drugą parę. Ludzie nie mieli szans na ratunek - zaraz po trzęsieniu ziemi wylała rzeka Huang He.
REKLAMA


Osada, zwana "Pompejami Wschodu" została odkryta w 2000 roku. Ma ogromne znaczenie historyczne - naukowcy mogą dzięki temu lepiej poznać zwyczaje ludności żyjącej w górnych odcinkach Huang He.

...

Symbol macierzyństwa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:46, 15 Sie 2015    Temat postu:

"Uwaga TVN": matka walczy o przyszłość syna, który zszedł na przestępczą drogę


Pani Aldona z Przemyśla rozpaczliwie walczy o swojego syna, który zszedł na przestępczą drogę. 16-letni Kuba jest kibolem, bierze narkotyki, kradnie. Matka jest już bezradna. Mówi, że nie chce nikomu wypowiadać wojny, chce tylko, by jej syn wrócił do rodziny, do normalnego życia. Jak twierdzi kobieta – policja niewiele robi, by jej pomóc.

Pani Aldona z Przemyśla rozpaczliwie walczy o swojego syna, który zszedł na przestępczą drogę. 16-letni Kuba jest kibolem, bierze narkotyki, kradnie. Matka jest już bezradna. Mówi, że nie chce nikomu wypowiadać wojny, chce tylko, by jej syn wrócił do rodziny, do normalnego życia. Jak twierdzi kobieta – policja niewiele robi, by jej pomóc.

Kuba ma 16 i pół roku. Pomimo sukcesów, porzucił szkołę mistrzostwa sportowego, zaczął sięgać po narkotyki i popełniać przestępstwa: pobicia i kradzieże. Gdy nie pomogła opieka kuratora, postanowieniem sądu dla nieletnich trafił do ośrodka wychowawczego, z którego uciekł po kilku dniach. Gdy go złapano, pogryzł policjanta, a potem w komisariacie na oczach matki uderzył kilkakrotnie głową w ścianę. Trafił do szpitala, z którego także uciekł po kilku godzinach.

- W wieku trzech lat Kuba przeszedł poważne zapalenie opon mózgowych. Już wtedy usłyszałam, że może to mieć jakieś konsekwencje w późniejszym okresie. Od samego przedszkola docierały do mnie sygnały o jego agresji, bił dzieci, rzucał się na nie. Był diagnozowany w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Okazało się, że to mądry chłopak z ADHD. W podstawówce sprawa zaczęła się zaostrzać. Uzyskał zachowanie naganne. Zaczęły się ustawki, agresja, bicie. Bardzo dużo z nim wtedy rozmawiałam, miałam stały kontakt z jego pedagogami. Poradnia psychologiczna wnioskowała o badanie. Poszłam na nie razem z nim. Powiedział tam, że to wszystko to jest moja wina. Ma żal do ojca, ma żal do mnie – opowiada Aldona Walczuk, matka Jakuba.

Po ucieczce Kuby z ośrodka wychowawczego a potem ze szpitala, matka starała się maksymalnie ułatwić policji odnalezienie syna. Przesłała jego zdjęcie, poinformowała o miejscach, o których wie, że Kuba może tam bywać. Kuba kilkakrotnie pojawił się też pod jej domem.

- Na własną rękę poszukiwałam Jakuba. Zadzwoniłam do panów z wydziału kryminalnego. Powiedzieli, że będą go szukać. To szukanie polegało na tym, że ja jako matka nie wiedziałam, co mam robić. Przychodził, pukał, chciał pieniądze. Za każdym razem próbowałam interweniować na policji. Funkcjonariusze przyjeżdżali jednak dopiero po 40 minutach. Ja nawet nie mam zielonego pojęcia, gdzie sypia mój syn. Ukrywa się – kontynuuje pani Aldona.

Jak to wszystko wygląda z punktu widzenia policji?

- Poszukujemy 16-letniego chłopaka, który permanentnie ucieka. Nie mamy do czynienia z osobą zaginioną. Poszukiwania polegają na tym, by go przechytrzyć i złapać. Są to poszukiwania tzw. trzeciej kategorii, czyli są to poszukiwania osoby, która nie chce być odnaleziona. To są poszukiwania, których nie widać. To on za wszelką cenę próbuje uciec nam, ukryć się. Ma też świadomość, że grozi mu odpowiedzialność – tłumaczy Paweł Międlar, rzecznik KWP w Rzeszowie.

Pani Aldona wniosła do sądu rodzinnego prośbę o zamknięcie syna w zakładzie odwykowym. Uważa, że jest uzależniony od narkotyków i alkoholu i odwyk to dla niego jedyna szansa.

- Jeżeli w grę wchodzi konieczność zmiany środka na środek o charakterze leczniczym, to jest wymagana opinia biegłych - psychiatry i psychologa. Jeżeli ten mężczyzna nie stawi się na wyznaczony termin, sąd może zlecić jego doprowadzenie do biegłych w celu przebadania i wydania opinii – mówi Joanna Moczarska-Szal, Wydział Rodzinny SR w Przemyślu.

Kuba został ujęty kilka dni po nakręceniu naszego reportażu. Na policję, z informacją, gdzie jest chłopak, zadzwoniła reporterka UWAGI!, po telefonie od matki. Został przewieziony do ośrodka wychowawczego, skąd uciekł po kilku dniach. Przed paroma dniami skontaktowała się z nami pani Aldona – Kuba przyszedł do domu, a jej udało się namówić syna na leczenie odwykowe.

...

Tak matka nie odpusci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:14, 23 Wrz 2015    Temat postu:

Ochroniła 9-miesięczną córkę przed atakiem rozwścieczonych psów własnym ciałem. Teraz potrzebuje pomocy

Bohaterska matka - [link widoczny dla zalogowanych]

Katarzyna ochroniła 9-miesięczną córkę przed atakiem trzech wściekłych psów. Teraz potrzebuje pomocy finansowej, by pokryć koszty drogich przeszczepów skóry - podaje "TVP Info".

Do wypadku doszło w styczniu. Katarzyna była na spacerze z maleńką Marysią. W pewnym momencie zaatakowały je trzy bardzo agresywne psy. Kobieta nie wahała się ani chwili i zrobiła wszystko, by ratować córkę.
REKLAMA


Minęło już kilka miesięcy, odkąd Katarzyna stoczyła dramatyczną walkę o życie. Konsekwencjami ataku psów są u niej m.in. osteoporoza, brak mięśni w łydce, problemy z krążeniem oraz głębokie rany, które utrudniają rehabilitację. Na portalu "TVP Info" czytamy, że kobieta schudła już 25 kilogramów i ma ciągłe obrzęki stopy.

Największym problemem, z jakim zmaga się jednak teraz jej rodzina, jest ciężka sytuacja finansowa. Koszty leczenia Katarzyny są ogromne. Kobieta przeszła kilkanaście przeszczepów skóry i codziennie zmaga się z niewyobrażalnym bólem. Potrzebne są specjalne opatrunki, maści i lekarstwa. Są jednak bardzo drogie.

Na stronie siepomaga.pl zbierane są pieniądze, które pomogą w leczeniu Katarzyny. "Do przyśpieszenia regeneracji otwartych ran potrzebne są specjalistyczne hydrożelowe opatrunki. Jedno opakowanie to koszt 530 złotych, starcza na zaledwie 2-3 dni" - czytamy na stronie. Pracownicy i wolontariusze apelują o pomoc.


Obok takiej prośby nie da się przejść obojętnie. Zachęcamy do pomocy Katarzynie. Wszystkie potrzebne informacje znajdziecie na stronie siepomaga.pl

...

To jest matka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:55, 26 Kwi 2016    Temat postu:

Pochowana z dzieckiem w objęciach. Osobliwe wykopalisko sprzed tysięcy lat
wyślij
drukuj
łz, pszl | publikacja: 26.04.2016 | aktualizacja: 19:04 wyślij
drukuj
Archeolodzy byli zszokowani odkryciem (fot. presstv.ir)
Archeolodzy pracujący na Tajwanie odkryli liczące 4,8 tys. lat skamieniałe szczątki matki obejmującej dziecko.

Cenne znalezisko. Biżuterię i broń sprzed trzech tysięcy znaleźli wielkopolscy policjanci
Naukowcy natrafili w regionie Taichung na groby 48 osób, w tym pięciorga dzieci. Datowanie radiowęglowe wskazało, że ciała pochowano około 4,8 tys. lat temu. To najstarszy ślad ludzkiej aktywności na terenie dzisiejszego Tajwanu.

Archeologami najbardziej wstrząsnął widok szczątków młodej matki trzymającej w objęciach małe dziecko. – Gdy odkopaliśmy tę skamieniałość wszyscy byli w szoku, widząc jak kobieta czule spogląda ma dziecko – opowiedział Chu Whei-lee, kurator departamentu antropologii tajwańskiego Muzeum Historii Naturalnej.
Reuters

....

Symbol odwiecznego macierzynstwa. To nie tylko archeologia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:19, 11 Sie 2016    Temat postu:

Motornicza odebrała poród na przystanku w Poznaniu
wyślij
drukuj
pch, dmilo | publikacja: 11.08.2016 | aktualizacja: 10:48 wyślij
drukuj
Mama nie zdążyła dojechać do szpitala i urodziła na przystanku (fot. Wikipedia)
Fabian – tak nazywa się maluch, który urodził się na przystanku na poznańskiej Starołęce – informuje Radio Merkury. Poród odebrała motornicza MPK, z zawodu położna. Pępowinę podwiązano sznurkiem od parasola.

Urodziła dziewczynkę w komisariacie. Poród odebrali policjanci
– Do dyspozytorni wbiegła zaaferowana motornicza krzycząc, że potrzebny jest sznurek. Dziewczyny dały jej sznurek od parasolki, który spełnił swoją rolę. Na świat przyszedł zdrowy i piękny Fabian – relacjonuje cytowana przez Radio Mercury rzeczniczka Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego Iwona Gajdzińska.

Fachowa pomoc

Wszystko działo się wcześnie rano. Mama wraz z ojcem dziecka pędziła samochodem na porodówkę. Nie zdążyli jednak dojechać do szpitala i zatrzymali się na przystanku. Zaczął się poród. Przy aucie stał mężczyzna, który próbował dzwonić po pomoc. Sytuację zauważyli pracownicy MPK i zorganizowali szybką pomoc.

Pani Dorota, motornicza, która odbierała poród, z zawodu jest położoną. Na przystanek szybko przyjechała karetka i zabrała dziecko oraz kobietę do szpitala.
#wieszwiecej | Polub nasRadio Merkury

...

Nie ma pracy dla poloznych to jezdza tramwajami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:35, 21 Sie 2016    Temat postu:

Niedawno urodziła piątą córeczkę, teraz walczy o życie. Potrzebny dawca szpiku
wyślij
drukuj
dmilo | publikacja: 21.08.2016 | aktualizacja: 08:27 wyślij
drukuj
Pani Barbara jest matką piątki dzieci (fot. TVP Info)
Trzy miesiące temu zdiagnozowano u niej ostrą białaczkę szpikową, niedawno szczęśliwie urodziła swoją piątą córeczkę. Pani Barbara Koszarek ze Szczedrzyka w woj. opolskim walkę o życie dziecka już wygrała, teraz walczy o swoje. Szansą jest dla niej przeszczep szpiku. Trwają poszukiwania genetycznego brata bliźniaka – dziś potencjalni dawcy mogą zgłaszać się w dwóch miejscach na terenie gminy: w świetlicy wiejskiej w Szczedrzyku oraz w domu kultury w Ozimku. Im więcej osób zarejestruje się w bazie dawców, tym większa szansa na uratowanie pani Barbary.
#wieszwiecej | Polub nasTVP Info

...

Malo kto traktuje to jako bohaterstwo a czym to sie niby rozni od wojny? I tu groza smierci i tu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:05, 15 Paź 2016    Temat postu:

Mężne czy szalone?

Joanna Jureczko-Wilk
dodane 14.10.2016 21:16

Matki, które spotkałam wiedziały, że swojego dziecka nie zabiją. Nie u wszystkich to przekonanie wynikało z moralności chrześcijańskiej, bo niektóre były niewierzące - mówi Marta Dzbeńska-Karpińska
Joanna Jureczko-Wilk/ Foto Gość

Nie zważając na ryzyko utraty zdrowia i życia, nie zgodziły się na aborcję. Czasami poniosły tego olbrzymie koszty. Ale jak mówią - dziś podjęłyby taką samą decyzję.

Maja, matka półtorarocznych bliźniąt, u której w początkach ciąży zdiagnozowano dużą narośl na nerce, od lekarza usłyszała: „Jutro się pani stawia w szpitalu, usuwamy ciążę, biopsja, operacja”. Aborcji w ogóle nie brała pod uwagę, zaczęli więc z mężem szukać informacji i lekarzy, którzy podjęliby się zoperować ciężarną pacjentkę. Operacja była wielogodzinna i trudna, ale zbawienna. Jak się okazało pod niegroźną naroślą, schował się spory guz nowotworowy, niezwykle paskudny, który najprawdopodobniej zabiłby matkę jeszcze przed porodem. To był ten rodzaj raka, który nie daje objawów. U Mai został wykryty tylko dlatego, że była w ciąży i bardzo źle się czuła. Donosiła ciążę i urodziła zdrową Joasię, a po niej jeszcze czworo dzieci.

Maja jest jedną z 27 bohaterek książki Marty Dzbeńskiej-Karpińskiej pt. „Matki. Mężne czy szalone?”. Bohaterek w pełnym tego słowa znaczeniu. To opowieść o kobietach, które mimo swojej choroby czy niepełnosprawności zaryzykowały i zaszły w ciążę albo przyjęły niespodziewany dar macierzyństwa z pełną otwartością. Bo bardziej od swojego zdrowia ceniły życie noszonych pod sercem dzieci. To historia matek, które będąc w ciąży, niespodziewanie poważnie zachorowały i stanęły przed decyzją o podjęciu leczenia, mogącego zaszkodzić dziecku lub nawet – jak Maja – usłyszały, że powinny dokonać aborcji. W tym dramatycznym wyborze stanęły po stronie zdrowia i życia nienarodzonych dzieci. I swojej decyzji z determinacją musiały czasami bronić: przed lekarzami, znajomymi, rodziną, a nawet własnym mężem.


Elżbieta i Kazimierz zdecydowali się na dziecko, mimo, że ciąża groziła matce utratą wzroku. Cztery i pół roku po porodzie Elżbieta straciła wzrok. Niczego nie żałuje. Cieszy się córką i trzyletnią wnuczką.
Marta Dzbeńska-Karpińska
Schorowana Wanda znalazła wsparcie w starszej córce. Mąż źle przyjął wiadomość o ciąży, komplikacjach i o tym, że ze względu na przyjmowane przez żonę leki, dziecko może urodzić się niepełnosprawne. Wanda nie zgodziła się, kiedy lekarka zaproponowała aborcję. Nie chciała nawet robić badań prenatalnych, bo była gotowa przyjąć każde dziecko - także chore. Kiedy zaczęła krwawić i myślała, że poroniła, lekarz na USG zobaczył ciążę bliźniaczą. Z tą radością też została sama. Dzisiaj kleryk Radosław i Tomasz, student politologii są dla niej dużą pomocą i radością.

- Moje rozmówczynie miały w sobie olbrzymi spokój i takie przekonanie, że w trudnej chwili, w krytycznym wyborze, postąpiły tak, jak należy. Nie było w nich walki w sensie decyzyjnym - mówi Marta Dzbeńska- Karpińska. - One po prostu wiedziały, że swojego dziecka nie zabiją. Nie u wszystkich to przekonanie wynikało z moralności chrześcijańskiej, bo niektóre były niewierzące. Przekonanie, że powinno się walczyć o życie drugiego człowieka, było silniejsze od lęku. Koszty tych trudnych ciąż, szczególnie u tych matek, których życie było zagrożone, były przeogromne. Kończyły się dla nich pogorszeniem zdrowia, dla jednej z moich bohaterek wręcz utratą wzroku, prawie wszystkie zmagały się potem z depresją. Ale kiedy dzisiaj z nimi o tym rozmawiam, mówią, że podjęłyby dokładnie taką samą decyzję. Ten ich koszt osobisty teraz wydaje im się marginalny w stosunku do dobra, które wynikło z urodzenia dziecka.

Matki, które spotkałam wiedziały, że swojego dziecka nie zabiją. Nie u wszystkich to przekonanie wynikało z moralności chrześcijańskiej, bo niektóre były niewierzące - mówi Marta Dzbeńska-Karpińska
Joanna Jureczko-Wilk/ Foto Gość

Nie zważając na ryzyko utraty zdrowia i życia, nie zgodziły się na aborcję. Czasami poniosły tego olbrzymie koszty. Ale jak mówią - dziś podjęłyby taką samą decyzję.

Agata, Sylwia, Joanna, Magda, Halina.... Okazuje się, że matek dzielnych jest wcale niemało. Dlatego powstała o nich już druga książka. Nakład pierwszych "Matek", które Marta Dzbeńska-Karpińska wydała w 2012 r., szybko się wyczerpał. Albumowi towarzyszyła wystawa, która przez ostatnie cztery lata podróżowała po Polsce i Europie. Była między innymi w Rzymie, podczas ubiegłorocznego Synodu Biskupów o Rodzinie.

- Podróżując z wystawą spotykałam osoby, które mają za sobą podobne doświadczenia, opowiadały mi swoje niezwykłe historie. Spotykałam też kobiety i młode dziewczyny, które były dziećmi cudowanie uratowanymi przez swoje dzielne matki – mówi autorka.

Drugie wydanie "Matek" zostało poszerzone o dalsze losy bohaterek poprzedniej edycji i o historie innych rodzin. Właśnie ukazało się nakładem Centrum Myśli Jana Pawła II, gdzie można je zamówić.

Krzysztof Łukaszewicz

...

Rodzenie od czasu grzechu pierworodnego wiaze sie z ryzykiem. Generalnie kobieta chce miec dziecko i lubi dzieci. Nic innego jej dziecka nie zastapi. Po prostu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:08, 22 Lut 2017    Temat postu:

Wasza córka urodzi się BEZ MÓZGU". Bohaterska matka i tak postanowiła urodzić. Z jednego powodu
oprac.Filip Skowronek
22 lutego 2017, 19:17
Royce Young opublikował wzruszający hołd dla swojej żony. Keri jest w siódmym miesiącu ciąży, którą postanowiła donosić, pomimo że jej dziecko z pewnością umrze. Lekarz zdiagnozował bowiem, że jej nienarodzona córka urodzi się bez mózgu.

Dla większości rodziców taka diagnoza to wyrok. Wasze dziecko urodzi się bez mózgu. Ale reakcja Keri Young była zaskakująca. Jak napisał jej mąż, Royce: "dosłownie 30 sekund po informacji od doktora: wasza córka nie ma mózgu i pomimo potwornego załamania, Keri spojrzała na lekarza i zapytała: Jeśli donoszę ciążę, będziemy mogli oddać organy do przeszczepu?" We wzruszającym hołdzie dla Keri, Royce pisze o niezwykłej kobiecie, która w pierwszej chwili od usłyszenia druzgocącej informacji nie myślała o swoim dramacie, tylko o dobru, które może z niego wyniknąć.

"Byłem zrozpaczony ale w ułamku sekundy zostałem podniesiony na duchu, zachwycony jej postawą" - pisze Royce. Dodaje, że w tym momencie czuł się jak widz we własnym życiu, który obserwuje superbohaterkę odkrywającą supermoce. Sam nie wyobraża sobie, co musi czuć jego żona, która "w każdej sekundzie każdego dnia przypomina sobie, że urodzi dziecko, które umrze".


Royce przyznaje, że podzielił się tą informacją, nie po to, by pochwalić się jaką heroiczną decyzję podjął wraz z żoną. Tłumacząc, dlaczego zdecydował się o wszystkim napisać, wspomina relację partnerki z ich pierwszym dzieckiem, synem Harrisonem. "Kiedy Harrison się zrani, albo musi zerwać plaster, Keri pyta go: Jesteś twardy? Jesteś dzielny?" - wspomina. Po czym dodaje: "Patrząc na Keri nawet nie muszę pytać. Jest TWARDA. Jest DZIELNA. Jest niesamowita. Jest niezwykła". Przyznaje, że zawsze o tym wiedział, ale tym razem musiał się tą wiedzą podzielić.

Facebook/Royce Young

...

NIE CHODZI O ORGANY! TO CZLOWIEK! Ale przynajmniej myslala ze moze pomoc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 14:25, 17 Cze 2017    Temat postu:

Dzień, w którym omal nie umarłam w czasie porodu
Calah Alexander | Czer 17, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Gdyby nie czujność pielęgniarek, dociekliwość lekarki i dobre wyposażenie szpitala, mogłam łatwo znaleźć się w gronie kobiet, którym nie udało się przeżyć porodu...


D
oskonale pamiętam mój ostatni poród. Prawie umarłam. Gdyby nie czujne pielęgniarki, roztropna lekarka i dobrze przystosowana sala, mogłabym łatwo wylądować w smutnych statystykach – tak jak Lauren Bloomstein, pielęgniarka noworodkowa, która zmarła w szpitalu, w którym pracowała. ProPublica napisała o niej obszerny artykuł alarmując, że liczba kobiet, które umierają w czasie porodu w USA niepokojąco rośnie.

W 35-sekundowym wideo Lauren trzyma córkę na klatce piersiowej, dotykając jej policzka wyćwiczonym gestem. Hailey jest zawinięta w szpitalną pastelową flanelę. Przygląda się twarzy swojej mamy, jakby próbowała zrozumieć tajemnicę, która nigdy nie będzie rozwiązana. Personel krząta się w tle dyskretnie – jak ludzie, którzy są przekonani, że wszystko poszło w porządku.

A potem Lauren spogląda prosto w kamerę. Jej oczy są pełne łez.

20 godzin później nie żyje.


Życie za życie?

Historia śmierci Lauren powinna nas przerazić, ponieważ zarówno ona (noworodkowa pielęgniarka), jak i jej mąż (chirurg ortopedyczny) nie tylko wiedzieli, że coś jest nie tak, ale byli nawet świadomi, że chodzi o stan przedrzucawkowy. Niemniej jednak, byli bezradni wobec uporczywego zaniedbania personelu w szpitalu, w którym Lauren pracowała: pielęgniarki i lekarze nie monitorowali jej odpowiednio, a także odmówili wzięcia na poważnie jej bólu i obaw męża, pozwalając umrzeć kobiecie bez potrzeby.
Czytaj także: Poród między ikoną, kanapą i telewizorem, czyli niezwykły Dom Narodzin



Mogli ją ocalić. Ta myśl często mnie nawiedza, ponieważ gdyby nie seria szczęśliwych zbiegów okoliczności w ostatniej chwili, moje życie mogło się skończyć tak samo, jak Lauren.

Planowałam poród w domu narodzin, kilka przecznic od szpitala. Wcześniej miałam już cztery nieskomplikowane ciąże i porody – zarówno noworodki, jak i ja, byliśmy zdrowi. Ale miałam też w ostatnim szpitalu traumatyczne doświadczenie i dlatego bałam się rodzić w jakimkolwiek szpitalu ponownie.


Potrzebny mądry lekarz

Na szczęście półtora tygodnia przed terminem pediatra powiedziała mi, że ma poważne obawy dotyczące mojego porodu poza szpitalem. Były na tyle mocne, że dokonała niewielkiego cudu i znalazła lekarkę-położnika, która nie tylko chciała się ze mną spotkać w tym samym dniu, ale przyjęła mnie jako pacjentkę w 38. tygodniu.

Lekarka była współczująca i imponująco dokładna – odpowiedziała na wszystkie moje pytania i obawy, obiecując, że będzie mnie wspierać w szpitalu. A co najważniejsze, chciała poznać wszystkie szczegóły dotyczące każdego z wcześniejszych porodów, krok po kroku, przez poszczególne etapy, żeby (jak to ujęła), „nie było żadnych niespodzianek”.

Podczas rekonstrukcji szczegółów przypomniałam sobie, że po poprzednich porodach krwawiłam więcej niż normalnie. Ale krwawienia szybko zostały wstrzymane, dlatego myślałam, że to nic wielkiego.

Lekarka zadzwoniła do szpitala i poleciła im zanotować w mojej karcie, żeby wyposażyły salę porodową w pitocin oraz inny lek, którego – jak zapewniła – prawdopodobnie nie będziemy potrzebować. Wolała być jednak zabezpieczona niż potem żałować.
Czytaj także: Jakie prawa mam na porodówce?


Nie tylko szczęście

Oprócz lekarki i męża, także pielęgniarki zostały dobrze poinformowane o moich doświadczeniach z przeszłości, dlatego były szczególnie uważne. Kiedy więc wspomniałam, że czuje się nieco dziwnie 20 minut po urodzeniu dziecka, odeszły od monitorów i przyszły mnie obejrzeć. Kiedy nie potrafiłam wyjaśnić, co miałam na myśli mówiąc „dziwnie”, przebadały mnie od stóp do głów: miałam krwotok.

Nie zadziałał pitocin, ani nawet drugi lek, przez co zaczęłam tracić świadomość. Pamiętam jak przez mgłę głośny alarm, podawanie kodów, przerażenie pielęgniarek spowodowane tym, że lek nie zadziałał, wpadnięcie mojej lekarki do pokoju i to, jak pielęgniarki pomagały jej w myciu się do operacji.

W końcu powstrzymała krwotok wykorzystując balon Bakri, niedawny wynalazek o wysokiej skuteczności, który nie jest jednak szeroko używany. Pielęgniarki mówiły mi, jakie miałam szczęście, unikając nagłej histerektomii, więc wiedziałam, że było poważnie. Ale tak naprawdę zdałam sobie z tego sprawę dopiero następnego poranka, gdy pediatra przyszła zbadać dziecko.

„Gdybyś poszła do domu narodzin, już byś nie żyła”, powiedziała mi szczerze. „Nawet w szpitalu jest to szczęśliwy wynik”.


Opieka okołoporodowa i statystyki

Miała rację. Podczas gdy śmiertelność noworodków jest teraz w najniższym punkcie w historii i wskaźniki spadły w pozostałej części rozwiniętego świata, śmiertelność matek w USA stopniowo wzrasta od 14 lat. Wiele czynników na to wpływa: bieda, otyłość, brak dostępu do opieki zdrowotnej, późny wiek rodzącej. Ale żaden z nich nie stanowi pełnej przyczyny takiej liczby Amerykanek umierających przy porodzie.

Niedawne analizy CDC wykazały, że 60 proc. macierzyńskich śmierci było możliwe do uniknięcia.

Ujmijmy to w kontekście: kobiety w Stanach Zjednoczonych umierają z powodu komplikacji podczas ciąży czy porodu trzy razy częściej niż kobiety z Kanady i sześć razy częściej niż mieszkanki Skandynawii. Także zdecydowanie częściej niż w Polsce. Jak mówi w wywiadzie dla Dziennika Polskiego dr Marek Kowalski, dyrektor Szpitala Ginekologiczno-Położniczego „Ujastek” w Krakowie: „Jeszcze kilkanaście lat temu nie do rzadkości należały pacjentki, dla których poród był pierwszym od 9 miesięcy kontaktem z lekarzem. Dziś takich przypadków nie mamy”.
Czytaj także: 10 zdjęć kobiet, które właśnie urodziły. Tak wygląda prawdziwa radość z bycia mamą



Od 50 lat amerykańska społeczność zdrowia publicznego skupia się na niemowlętach – na zredukowaniu wad wrodzonych i liczby przedwczesnych porodów; na poprawie wyników każdego wcześniaka. Ale ta koncentracja odbywa się kosztem wysokiego ryzyka powikłań zdrowia matek, jak wyszczególnia artykuł ProPublica.

Mary D’Alton, przewodnicząca OB-GYN z Columbia University Medical Center, podsumowuje macierzyńsko-płodowe szkolenie medyczne w USA w przerażających słowach: „Było kilkoro uczestników, którzy kończyli macierzyńsko-płodowe szkolenie medyczne, nie będąc nawet na oddziale porodowym”.

Czy jesteśmy w takim razie całkowicie zdane na łaskę szczęścia i okoliczności?

Nie całkiem. Moje doświadczenie pozwala mi wierzyć, że istnieją sposoby, którymi oczekujący rodzice mogą poprawić standardy opieki podczas porodu.


Po pierwsze, znajdź zaufanego położnika.

Moja była wyjątkowa – znalazła czas, żeby wszystko ze mną przedyskutować, a jej uważność na szczegóły uratowała mi życie. Jeśli lekarz cię ponagla i nie odpowiada na pytania lub nie słucha uważnie, znajdź kogoś jeszcze. Zapytaj go lub ją o objawy stanu przedrzucawkowego, zakrzepicy żył głębokich, krwotoku czy innych komplikacji, które mogą wystąpić w ciąży i podczas porodu. Zapytaj, kiedy i w jaki sposób wyleczą te objawy. A potem zasięgnij drugiej opinii i porównaj notatki.
Czytaj także: Pana dziecko to cud! Proszę zrobić zdjęcie!


Po drugie, weź na poważnie swoje własne zdrowie.

Nie wszystkim komplikacjom można zapobiec, ale niektórym tak. Pozostań aktywna, jedz tak zdrowo, jak to tylko możliwe i przygotowuj się do porodu tak samo, jakbyś przygotowywała się do jakiegokolwiek wyczerpującego wyzwania fizycznego.


Po trzecie, poznaj szpital, w którym będziesz rodzić.

Nie tylko się zarejestruj: idź do pielęgniarek i przedstaw się. Zapytaj, czy mają czas porozmawiać z tobą o twoich obawach. Bądź miła i przyjacielska. Wyjaśnij, że wiesz, jak bardzo ich obecność jest niezbędna dla twojego zdrowia i dobrego samopoczucia. Poproś męża, żeby poszedł razem z tobą, abyście oboje mieli znajome twarze, gdy wrócicie na poród.

Możesz się bać, ale nie rozpaczaj. Bycie świadomą ryzyka i pozostanie czujną już stawia cię w lepszej pozycji niż większość mam, które rodzą pierwszy (albo drugi czy trzeci) raz.



Artykuł został opublikowany w angielskiej edycji Aletei.
..

Tu trzeba ,,męstwa" ktore niby od nazwy jest meskie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:09, 04 Lip 2017    Temat postu:

Cała prawda o cesarskim cięciu. To nie jest „łatwiejszy” poród
Marta Brzezińska-Waleszczyk | Lip 04, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Cesarskie cięcie bywa uznawane za „łatwiejszy” poród, a matki, które się na nie decydują – za wygodnickie. Powiedzmy jasno – cesarka to nie jest gorszy poród, a Ty nie jesteś gorszą matką.


D
yskusje o porodzie – siłami natury czy przez cesarskie cięcie – zawsze wywołują gorące emocje. Z jednej strony lekarze alarmują, że coraz więcej porodów kończy się operacyjnie. Dane są zatrważające, ale to przecież odbicie wszechobecnego straszenia młodych mam bólem nie do zniesienia, pęknięciem krocza, etc. Z drugiej – w siłę rośnie ruch kobiet, które chcą za wszelką cenę rodzić naturalnie. A także lekarzy, którzy niechętnie godzą się na cięcie.

Nie jestem ginekologiem, dlatego nie będę pisać o medycznych aspektach cesarskiego cięcia. Wokół tej metody porodu narosło jednak tak wiele mitów, że chciałabym napisać o tym, jak to naprawdę wygląda.
Czytaj także: 10 zdjęć kobiet, które właśnie urodziły. Tak wygląda prawdziwa radość z bycia mamą


Łatwiejszy poród

Dobre sobie. Znieczulenie w kręgosłup (wyobraź sobie, jak to może boleć!), rozcięcie skóry, mięśni brzucha i macicy, a następnie „wyrwanie” dziecka (bo tak mniej więcej czuje się kobieta na operacyjnym stole – jakby wyszarpywano z niej nie tylko dziecko, ale przy okazji gros wnętrzności). To ma być lżejszy poród?

Owszem, całość trwa – jeśli nie ma żadnych komplikacji – około kwadransa (więcej czasu zajmuje nałożenie szwu), więc zdecydowanie krócej, niż naturalny poród. Ale dochodzenie do siebie po tej operacji (bo to jest poważna operacja) to kolejnych kilka dni, podczas których położnica nie ma siły wstać z łóżka, nie wspominając już o schyleniu się czy samodzielnym wejściu do wanny. Kobiety, które rodziły naturalnie (zwłaszcza kilkakrotnie), a jednocześnie mają za sobą doświadczenie cesarskiego cięcia, często przyznają, że to właśnie naturalny poród był dla nich o wiele łatwiejszy. Oczywiście, nie jest to regułą, bo każda z nas ma własny próg odczuwania bólu i są kobiety, które cesarskiego cięcia nie wspominają tak boleśnie.


Blizna miłości

Ciąża sprawia, że ciało kobiety nigdy nie będzie takie samo. Rozstępy, mniej jędrny biust, obwisły brzuch. Mogłabym długo wymieniać. Ale z tymi wszystkimi „pamiątkami” z czasu ciąży można w końcu mniej lub bardziej skutecznie walczyć – kremami, masażami, ćwiczeniami. Z blizną po cesarskim cięciu nie da się już nic zrobić. Ona zostaje z Tobą już na zawsze.

Owszem, z upływem lat może stać się mniej widoczna. Zresztą, jest tak nisko, że nie uniemożliwia noszenia nawet głęboko wyciętego stroju kąpielowego. Ale jest. I u każdej kobiety wygląda nieco inaczej. Jeśli decydujesz się na cesarkę, musisz się jednak przygotować na to, że pierwsze wrażenia estetyczne będą… co najmniej drastyczne. Rana, szew – to nie wygląda dobrze. Ale to też jest naturalne! A co więcej, kobiety coraz częściej pokazują swoje brzuchy tuż po operacji i obnoszą się z dumą z bliznami. W końcu to namacalne, widoczne dowody, że jeszcze chwilę temu, tam w środku znajdowało się przytulne lokum dla małego człowieczka.


Kontakt z dzieckiem

Pierwsze chwile z noworodkiem są magiczne i nawet nie zamierzam silić się na próbę ich opisania, bo byłaby to zaledwie namiastka. Pierwsze spojrzenie w oczy, dotyk cieplutkiej, delikatnej skóry, zapach… To niesamowite przeżycia, które podczas cesarskiego cięcia mogą być nieco ograniczone. Oczywiście, wszystko zależy od sytuacji i praktyk obowiązujących w danym szpitalu, ale… Nawet jeśli matka dostanie w ramiona noworodka tuż po wyjęciu z brzucha, to prędzej czy później, będzie musiała się z nim rozstać (choćby na czas zszycia rany).

Coraz więcej szpitali ułatwia kobietom rodzącym przez cesarskie cięcie ten pierwszy kontakt skóra do skóry, ale jeśli Twoim priorytetem jest spędzenie niczym niezmąconych pierwszych chwil z maluszkiem, to naturalny poród będzie tu zdecydowanie lepszym rozwiązaniem.
Czytaj także: Pana dziecko to cud! Proszę zrobić zdjęcie!


Obecność męża

Wiele kobiet nie wyobraża sobie porodu bez męża. I o ile w przypadku porodów naturalnych jest to już dziś całkiem oczywiste, o tyle w sytuacji cesarskiego cięcia mało która placówka publiczna (prywatne to jednak całkiem inna bajka) umożliwiają mężowi obecność na sali operacyjnej. Za takimi rozwiązaniami przemawia wiele względów, choćby fakt, że jest to właśnie poważny zabieg operacyjny wymagający zachowania standardów sterylności.

W tym przypadku wiele zależy po prostu od szpitala, w którym planujesz rodzić (warto się tego wcześniej dowiedzieć) i życzliwości personelu. W niektórych ojciec może przebywać w specjalnym pomieszczeniu i obserwować całą operację przez szybę, w innych – zobaczy żonę dopiero po 24 godzinach (wymagany czas przebywania w sali pooperacyjnej).
Czytaj także: Nie zemdlałem i bardzo sobie to chwalę. Jak przeżyć poród rodzinny


„Na życzenie”

Pokutuje przekonanie, że cesarskie cięcie (a więc ten „łatwiejszy poród dla leniwych”) to kwestia wyboru – że można pójść do szpitala i „zażyczyć” sobie takiego rozwiązania. Cóż – życzę powodzenia. Bez wyraźnych wskazań medycznych (czy komplikacji w trakcie samego porodu) nie wykonuje się cesarskiego cięcia. Jeśli kobieta panicznie boi się porodu naturalnego, może – po specjalnych konsultacjach lekarskich – uzyskać orzeczenie o tokofobii będące przesłanką do wykonania cięcia.

W całej dyskusji o sposobach porodu warto pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze, nic na siłę. Oczywiście, poród naturalny jest zdrowszy, bezpieczniejszy, lepszy dla matki i dziecka, ale… Bywa, że uparte nastawienie na wyłącznie naturalne rozwiązanie kończy się dramatycznie. A ponadto, jeśli kobieta naprawdę czuję, że nie da rady urodzić naturalnie, jest przerażona, panicznie się boi, a wszelkie lekcje w szkołach rodzenia czy spotkania z doulami wcale jej nie uspokajają, to – i tu druga rzecz warta zapamiętania – cesarskie cięcie to nie jest gorszy poród. A Ty nie powinnaś nawet przez sekundę pomyśleć, że jesteś gorszą matką, bo nie udało Ci się urodzić naturalnie. Pomyśl, że tylko dzięki tej interwencji lekarskiej Twój maluszek bezpiecznie wydostał się na świat.

...

Bólu na raz mniej ale potem rekonwalescencja BO TO OPERACJA! Naturalnie moze na raz wiecej bolu a sprawnosc organizmu caly czas nienaruszona. Zatem zostawmy operacje do przypadkow problemowych nie dla ,,wygody" bo nie ma tu wygody...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:28, 17 Lip 2017    Temat postu:

Jak przygotować się do porodu? Nietypowy poradnik
Marta Brzezińska-Waleszczyk | Lip 16, 2017
Shutterstock
Komentuj

0

Udostępnij 28    

Komentuj

0
 




To nie będzie tekst o takich oczywistościach, jak przygotowanie niezbędnych dokumentów (przecież każdy to wie!) czy odpowiednio wcześniej spakowana torba do szpitala.


D
ziewięć miesięcy mija szybko (serio, nie wierzyłam w to, dopóki nie przetestowałam na własnej skórze!). Dlatego wszystkie dobrze wiemy albo przynajmniej intuicyjnie czujemy, że przygotowania do przywitania na świecie nowego człowieka warto zacząć nieco wcześniej, niż w ostatnich tygodniach. Jeśli nie, bliscy, rodzina albo zajęcia w szkole rodzenia szybko sprowadzą nas na ziemię.

Te wszystkie osoby/instytucje podadzą nam obszerny przepis na szpitalną torbę (składniki: 2 koszule nocne, 3 zmiany bielizny, wyprawka dla malucha, dokumenty – wrzucić do torby mniej więcej w drugim trymestrze i trzymać w łatwo dostępnym miejscu), podpowiedzą, jak przygotować ciało do tego ważnego wydarzenia albo poinformują o formalnościach.
Reklama


Ale mało kto podpowie, jak przygotować się do porodu emocjonalnie, duchowo albo tak po prostu, „kobieco”.


Piękna mama!

Jeśli dla Ciebie to istotne, zadbaj odpowiednio o swoje ciało (uwierz mi, później nie będziesz miała za bardzo czasu, ale i ochoty na myślenie o kosmetyczce). Jeśli masz taką potrzebę, idź do fryzjera, zrób sobie świetną fryzurę i manicure. Chociaż z tym ostatnim to jednak odrobinę uważajcie, zwłaszcza jeśli poród ma zakończyć się cesarskim cięciem. Podczas takiej operacji dokonuje się badań za pomocą pulsykometru, który nie działa zbyt dobrze na hybrydowej warstwie lakieru.
Czytaj także: Cała prawda o cesarskim cięciu. To nie jest „łatwiejszy” poród



Poród jest na tyle niekomfortowym wydarzeniem, że zapewnienie sobie – na tyle, na ile to możliwe – poczucia komfortu, choćby powierzchownego, pomoże nieco odnaleźć się w sytuacji. Wiele mam wspomina porody jako wydarzenia odzierające je z godności i kobiecości. Takie drobiazgi, jak włosy czy paznokcie pozwalały im nadal czuć się sobą, czuć się kobieco.

Znam mamy, które – chyba w jakiś magiczny sposób! – potrafiły przetrwać pierwsze, jeszcze nie tak intensywne skurcze i zrobić sobie przed porodem profesjonalny make-up. Dziwactwo? Zupełny zbytek? Kto tam myśli o makijażu na porodówce? Cóż, w końcu świadomość, że szykujesz się na pierwsze spotkanie z jedną z najważniejszych osób w życiu, całkiem zmienia perspektywę.


Sukienka do rodzenia

Z tego samego powodu ważny jest strój, w którym zamierzasz wydać na świat nowego człowieka. Oczywiście, powinien być wygodny, wykonany z odpowiedniej jakości delikatnego materiału oraz funkcjonalny (by wygodnie nakarmić niemowlę niekoniecznie pokazując postronnym wszystko od piersi w dół).

Szczęśliwie czasy, w których kobiety rodziły w powyciąganych workach (albo koszulkach ledwie zakrywających pośladki) dawno odeszły do lamusa. Dziś możemy rodzić nie tylko w specjalnych koszulach do porodu (z ułatwiającymi sprawę rozcięciami przy biuście czy na plecach), ale także w pięknych sukienkach porodowych. Ich znalezienie to kwestia przeklikania kilku internetowych sklepów, a naprawdę warto. Pamiętaj też, że wcale nie musisz mieć ciuszka dedykowanego do rodzenia – możesz zabrać ze sobą po prostu ulubioną sukienkę, w której będzie Ci wygodnie.
Czytaj także: Jakie prawa mam na porodówce?


Miło, ciepło i przyjemnie

Tak samo ważne, jak to, co będziesz miała na sobie w tej wyjątkowej chwili, jest otoczenie. Wiem, że to pole nie pozostawia zbyt wiele do manewrów, ale… Jeśli wiesz, że będziesz rodzić w pojedynczej sali możesz – za pomocą drobiazgów – uczynić ją nieco przytulniejszą, na przykład przynosząc swój ukochany kocyk czy poduszkę.

Poród w tzw. pokojach narodzin to chyba najbardziej optymalne rozwiązanie dla tych mam, które chciałyby bardziej dopasować miejsce do swoich potrzeb. Tam – o ile oczywiście nie ma wyraźnych przeciwskazań lekarskich – może zrobić niemal domową atmosferę: zgasić ostre, szpitalne światła, zapalić przyniesioną z domu lampkę albo nawet zapachowe świece, włączyć ulubioną muzykę. Jeśli to wszystko jest dla Ciebie ważne i niezbędne, by poczuć się choć odrobinę lepiej w tej i tak dość trudnej sytuacji, to warto postarać się o takie „drobiazgi”.


Odpowiednie towarzystwo

To być może oczywiste, ale wiele par na sam koniec zostawia sobie kwestię tego, kto będzie obecny przy porodzie. Nie zawsze kobieta chce by był to jej mąż, czasem wolałaby przyjaciółkę, siostrę albo doulę. Warto o tym porozmawiać nieco wcześniej, niż w drodze na porodówkę. Także z tego powodu, by „szczęśliwcy” byli przygotowani na nieprzewidywalne – telefon w środku nocy czy konieczność urwania się w środku dnia z pracy.

Przemyślcie też wcześniej to, czy te magiczne chwile mają być uwiecznione – i przede wszystkim, w jaki sposób. Jeśli bardzo chciałabyś mieć choć krótki filmik, który uchwyci pierwsze przytulenie maluszka, koniecznie powiedz o tym mężowi. Wolisz jedynie zdjęcia? Też go uprzedź – porozmawiajcie na przykład, jakie kadry są w porządku, a których totalnie nie zaakceptujesz. A przede wszystkim miejcie spakowany sprzęt i naładowane baterie! Możecie też skorzystać z usług profesjonalnych fotografów, którzy coraz częściej oferują sesje porodowe – to zdjęcia bardzo subtelne, nie odzierające z godności i intymności. Pamiętajcie jedynie, aby odpowiednio wcześniej dokładnie określić, jakie są Wasze oczekiwania.
Czytaj także: 10 zdjęć kobiet, które właśnie urodziły. Tak wygląda prawdziwa radość z bycia mamą


Plan? Niczego nie planuj

Oczywiście, piszę to z przymrużeniem oka, bo wiadomo, że na wyjątkową chwilę, jaką jest przyjęcie dziecka na świecie, wszystkie przygotowujemy się szczególnie. W naszych głowach rysuje się niemal hollywoodzki scenariusz, jak to wszystko po kolei będzie wyglądało. Świetnie, pamiętaj jednak, że życie zwykle wymyka się wszelkim scenariuszom.

Nie chcę zabierać Ci frajdy z fantazjowania o porodzie, chcę jedynie przypomnieć, że warto zostawić sobie duuuuuuuży margines na to, co nieprzewidywalne. I wcale nie mam tu na myśli wyłącznie sytuacji trudnych (kiedy kobieta w ogóle nie bierze pod uwagę cesarskiego cięcia, a okazuje się, że jest to konieczność), ale po prostu fakt, że w tych magicznych chwilach scenariusz pisze przede wszystkim Życie.

...

To jest jak bitwa zwlaszcza gdy sa komplikacje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:22, 06 Sie 2017    Temat postu:

Porodówka dla kobiet, które rodzą śmiertelnie chore dziecko
Marta Brzezińska-Waleszczyk | Sier 06, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
„To, co trzeba zapewnić kobiecie, to intymność. I to, by jej dzieciątko mogło w godności odejść” – mówi o specjalnych miejsc dla kobiet rodzących dzieci z wadami letalnymi Nikoleta Broda, położna.

Kilka dni temu media obiegła informacja o utworzeniu w jednym z wrocławskich szpitali porodówki dla kobiet, które decydują się na urodzenie śmiertelnie chorego dziecka. O inicjatywie położnych z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego pisano z nutką ekscytacji jako o pierwszej takiej placówce w Polsce.

Tymczasem miejsc przygotowanych na takie porody jest więcej.

„To świetna inicjatywa, ale chyba nie pierwsza i nie jedyna” – mówi mi Nikoleta Broda, wieloletnia położna. Warto wymienić choćby placówkę Fundacji Gajusz w Łodzi, o której pisałam w ubiegłym roku przy okazji stworzenia pierwszego w Polsce Interwencyjnego Ośrodka Adopcyjnego Tuli Luli
Czytaj także: Tuli Luli. Pierwszy ośrodek dla porzuconych maluszków


Przygotować rodziców na śmierć dziecka…

„Widzę, choćby z lektury komentarzy w internecie, że wrocławska porodówka budzi ogromne zainteresowanie. To dobrze. Warto, żeby lekarze, położne wiedzieli, gdzie skierować kobietę w takiej sytuacji” – komentuje Broda.

Porodówka we Wrocławiu to element szerszego projektu, który działa już od trzech lat, a którego celem jest objęcie stosowną opieką rodziców oczekujących na narodziny śmiertelnie chorego dziecka. „Gdy wiedzieliśmy, że z dzieckiem jest bardzo źle, nie mogliśmy zaoferować matce nic innego poza przewidzianą w takich przypadkach w polskim prawie aborcją. Zaczęliśmy więc sprawdzać, co zagraniczne szpitale oferują swoim pacjentom w tego typu sytuacjach – mówiła w rozmowie z portalem edziecko.pl położna Joanna Krzeszowiak, jedna z inicjatorek programu.

W programie służą genetycy, kardiolodzy, diagnostycy, psycholodzy i inni specjaliści. Ich zadaniem jest przygotowanie rodziców na poród i śmierć dziecka. Towarzyszą im przez całą ciążę, od jak najwcześniejszego etapu zdiagnozowania nieprawidłowości. Po taką pomoc mogą się zgłosić rodzice z całej Polski. Po trzech latach funkcjonowania programu pojawiła się możliwość utworzenia porodówki (prawdopodobnie będzie ona funkcjonowała od września).
Czytaj także: Czapeczka, rożek i… niezapominajka – czyli żegnaj, dzieciątko


Zapewnić komfort rodzącej kobiecie

Co w sytuacji, kiedy w szpitalu nie ma takiego specjalnie wydzielonego miejsca dla mam rodzących dzieci, które umrą krótko po porodzie? Jak wygląda opieka nad nimi? Nikoleta Broda uspokaja: „Nie jest tak, że mamy na mapie Polski wyłącznie Wrocław i Łódź, a we wszystkich innych szpitalach kobiety rodzące dzieci z wadami letalnymi nie są otoczone właściwą opieką”.

Moja rozmówczyni zapewnia, że jest wiele szpitali ze świadomym, przeszkolonym personelem. „Staramy się, by kobieta rodząca chore dziecko miała zapewniony komfort nieprzebywania z kobietami, które rodzą zdrowe dzieci. W wielu szpitalach ta opieka jest zapewniona, kobieta po porodzie trafia na oddział ginekologiczny, a nie położnictwo” – mówi położna.

Broda zaleca skupienie się na pozytywnych stronach. Są szpitale powiatowe, wojewódzkie, gdzie takie standardy są przestrzegane. Co nie zmienia faktu, że w części placówek nadal postępuje się rutynowo. „Czytam komentarze kobiet, w prasie czy internecie, i jestem świadoma tego, że są sytuacje, kiedy personel niestety nie rozumie tego, że kobieta, która traci dziecko powinna być odizolowana, powinna być jej zapewniona opieka psychologiczna” – mówi mi położna.
Czytaj także: Tulić, tulić i jeszcze raz tulić. To bardzo ważne zadanie pracowników ośrodka preadopcyjnego Tuli Luli


Poród, który jest pożegnaniem

Jak przygotować się do porodu, który będzie powitaniem i jednocześnie pożegnaniem z dzieckiem? Bywają sytuacje, kiedy wady diagnozuje się wcześnie i jest dużo czasu na przygotowania. Ale są i takie, kiedy wszystko dzieje się bardzo szybko, kiedy choroba jest wykrywana na jednym z końcowych etapów ciąży.

„Na pewno ważne są regularne wizyty u lekarza prowadzącego, który sugeruje odpowiednie miejsce do porodu. Kiedy wiemy, że mamy taką pacjentkę na izbie przyjęć, organizujemy jej miejsce, by mogła spokojnie, komfortowo rodzić. W szpitalu im. Świętej Rodziny, gdzie pracowałam, wydzielałyśmy oddzielną salę porodową, raczej z dala od sal, gdzie kobiety rodziły zdrowe dzieci” – mówi Broda. Poza tym przygotowania są jak do normalnego porodu – środki higieniczne dla kobiety, ubranka i pielucha tetrowa dla dziecka…

„My, położne, traktujemy rodzące się dziecko jako dziecko. Jeśli jest żywe, matka karmi je, przytula. Jeśli jest martwe, ubieramy je i dajemy mamie, by mogła się z nim pożegnać. Rodzice mają czas, by pobyć z dzieckiem” – mówi położna.

Broda dodaje jednak, że trudno kategorycznie mówić, jak jest, gdyż każda placówka ma swoje zwyczaje i zasady. W przypadku wady letalnej, kiedy nie ma sensu przedłużać cierpienia dziecka, męczyć go dziesiątkami badań, włączane są leki przeciwbólowe. Zapewnia się cieplarkę, choć ramion mamy nic nie zastąpi. To kwestia ustalenia szczegółów. „To, co trzeba zapewnić kobiecie, to intymność. I to, by jej dzieciątko mogło w godności odejść” – kończy położna.

...

Bo kazdy czlowiek ma godnosc...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:14, 14 Sie 2017    Temat postu:

„Bądźcie obecni!” – list do Panów oczekujących potomka
Rafał Matuszewski | Sier 14, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Ciąża dla nas, facetów, to również wymagający i zdwojony czas pracy nad sobą. Każdą przeciwność dnia codziennego należałoby zwalczać przy pomocy hektolitrów spokoju ducha, kilogramów cierpliwości i kilometrów uśmiechów.


D
rodzy Panowie, przyszli ojcowie. Tak jak wy, czekam właśnie na potomka. I tak patrząc na swoją żonę, przychodzi mi do głowy kilka spraw, z którymi chciałbym się z Wami podzielić.

Ciąża to piękny czas dla kobiety. Mówi się, że kobieta w ciąży rozkwita i promienieje jak nigdy. Oczywistym jest również, że każda przyszła mama inaczej ten czas przeżywa zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym.

Moja żona obecnie jest na finiszu tego wspaniałego okresu. Widok ten napawa mnie pewnymi refleksjami. Ósmy i dziewiąty miesiąc w jej przypadku nie należy do najłatwiejszych. Wręcz nawet przybiera dosyć kłopotliwy wymiar. Brzuch na kształt balonika nabrał już dość pokaźnych rozmiarów. Najprostsze czynności dnia codziennego stają się małymi wyzwaniami. Noc nie zawsze daje upragniony odpoczynek. Pojawiają się problemy z chodzeniem, dolegliwości kręgosłupa.

Do tego wszystkiego jeszcze dochodzi trzyletni Karol, który nie zawsze potrafi zrozumieć, że mama nie może wziąć go na ręce albo potrzebuje chwili wytchnienia. Krótko mówiąc, te ostatnie miesiące kosztują moją żonę wiele wyrzeczeń. Myślę, że znaczna część mam, doskonale wie, co mam na myśli. Pewnie sami też to zauważacie.

Mnie, jako osobie, która widzi codziennie z jakimi bolączkami boryka się moja żona Dominika, przychodzą do głowy różne myśli. Pierwszą z nich jest normalne ludzkie współczucie. Czasem jest mi jej po prostu żal. Gołym okiem widać, że potrzebuje odpoczynku czy chwili spokoju. Chciałoby się jakoś pomóc. Co wtedy robić, drodzy panowie?

Raczej nie polecam ubolewać nad jej ciężkim losem, robiąc przy tym minę kota ze Shreka, co może nawet spotęgować kiepski już stan żony. Najlepiej byłoby odciążyć małżonkę z niektórych domowych obowiązków. Ogólnie rzecz biorąc, trzeba po prostu być, a skoro być, to naprawdę użytecznym.

Można ogarnąć kuchnię, odciągnąć starsze dziecko, zaproponować coś do jedzenia itd. Najważniejsze, żeby być. Najlepiej samemu wyłapywać obowiązki do ogarnięcia, nawet przed tym, jak zwróci na nie uwagę szanowna małżonka. Czasami nawet może nie zauważyć, że coś jest zrobione. Chodzi o to, żeby ściągnąć z niej chociaż część obowiązków. To najlepsza forma pomocy.

Musimy Panowie również dbać o komfort psychiczny naszych niewiast. Przyszłe mamy nie mogą się nadto denerwować. Może to źle wpływać na rozwijające się w brzuchu dziecko. Nasze podenerwowanie musimy zostawiać przed wejściem do domu.

Gorszy dzień? Najlepszym rozwiązaniem będzie uśmiech. Zmęczenie? Najlepiej wtedy wziąć się za wyciąganie naczyń ze zmywarki. Ciąża dla nas, facetów, to również wymagający i zdwojony czas pracy nad sobą. Każdą przeciwność dnia codziennego należałoby zwalczać przy pomocy hektolitrów spokoju ducha, kilogramów cierpliwości i kilometrów uśmiechów. Ktoś powie, że to nie jest takie łatwe. Ale nasze kobiety wcale nie mają lżej. Ja sam nie jestem święty, ale trzeba prosić Pana Boga o siły na każdy dzień z osobna, żeby ogarnąć ten czas próby.

Ostatnią rzeczą, co nie znaczy, że najmniej ważną jest zwykłe i czyste okazywanie uczuć. Kobieta raczej nie będzie miała nic przeciwko temu, jeśli słowa „kocham cię” usłyszy z większą niż do tej pory częstotliwością. Przytulenie z zaskoczenia nie spowodowane zupełnie niczym też jest na miejscu. Musimy pamiętać Panowie, że nasze żony potrzebują ciepła i poczucia bezpieczeństwa, więc trzeba im je zapewnić. Szczególnie w czasie, gdy do gry zaczyna dołączać jeszcze jedna mała osóbka.

Podziwiam moją żonę. Podziwiam ją za to, że daje radę. Za to, że jest dzielna. Każdego dnia zmaga się z różnymi dolegliwościami. Na pewno nie mówi mi o wszystkim. Część spraw dźwiga sama. Ciąża, a przynajmniej jej końcówka, jest trochę jak droga krzyżowa, kobieta musi (z)nosić ją sama. Spotyka po drodze różne osoby, które chcą i próbują ulżyć, ale ostatecznie cierpienie zarezerwowane jest tylko dla niej. Na końcu jednak jest zmartwychwstanie – nowe życie, które niweczy całe doznane cierpienie i pozostawia tylko radość.

Panowie, bądźcie blisko swoich kobiet. Sprawcie, aby w tym błogosławionym czasie czuły, że nie idą tą drogą same. Czuwajcie przy nich, gdy śpią, wynoście śmieci niepytani i mówcie im, że je kochacie. One tego wszystkiego potrzebują. I niech Wam już tak zostanie. Czego Wam i sobie życzę.

...

Widzialej siostre w trakcie ciazy z komplikacjami czyli trudna! Wymeczona ale jednak bije blask meczenstwa. To jest wlasnie taka walka. Dla kobiet to jak woojna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:59, 15 Sie 2017    Temat postu:

Wybór Ewy. Kiedy ryzykujesz własne życie dla życia dziecka
Natalia Białobrzeska | Sier 14, 2017
Facebook / @pomagamy.ewie
Komentuj

Udostępnij
Komentuj

Oddała życie za swoje dziecko. Zrezygnowała z radioterapii bo była w ciąży. Walkę o życie dziecka wygrała. Synek urodził się 24 kwietnia. Ewa Przybyło zmarła 8 sierpnia. Miała 25 lat.

1.

„W tamtym roku funkcjonowałam normalnie. Przyszła choroba i teraz nie umiem nawet opisać ile trzeba przetrwać (…)”. Rok 2016. Rdzeniak IV stopnia. Wielkimi krokami zbliża się Boże Narodzenie. «Gdy śliczna Panna syna kołysała». Ona też będzie kołysać. Pod jej sercem rozwija się 16-tygodniowe życie. Ale najpierw operacja. Potem czas szybko zleci.

2.

Co czuła, kiedy głaskała rosnący brzuch – mając świadomość, że nosi w głowie śmiertelne zagrożenie? Skąd brała siłę i odwagę, by każdego dnia robić dla siebie tylko to, co nie zaszkodzi temu małemu człowiekowi pod sercem, czyli robić dla niego wszystko?


3.

Kościół nikogo nie zobowiązuje do heroizmu. Ewa mogła zadecydować sama. Wybrała drogę nadludzką. „(…) wiecznie operacje, punkcje, inne wkłucia, chemia, osłabienie, ból przy chodzeniu czy kichnięciu, ból przy podnoszeniu rąk po operacji, bóle mięśni i stawów, przy jednoczesnej k o n i e c z n o ś c i o c h r o n y ciąży”. Tak pisała o swoim wyborze. Chronienie synka było dla niej czymś naturalnym. Czuła, że dając życie, musi o nie walczyć. Matka. Heroska.

4.

Ksiądz Jan Kaczkowski (śp.) uczył, jak umierać do życia wiecznego. Sam przeszedł przez śmierć, też z guzem mózgu. Jego ostatnie słowo, to „miłosierdzie”. Ponoć to imię Boga. A miłość karmi się miłością, pomnaża się z miłości. Ewa odnalazła ją w swoim mężu, który rzucił wszystko, by być przy niej w chorobie. „Moje szczęście, moja nadzieja. Kiedy leżę w łóżku z bólem, wtedy najlepszym znieczuleniem jest mój mąż, trzymający mnie za rękę”.

5.

Wielkanoc 2017. Święta nadziei. Czas wicia gniazda. W domu Ewy i Kamila pachnie normalnością: „odpoczywamy i zbieramy siły, ponieważ niewiele ponad tydzień zostało do przyjścia na świat naszego synka! Nie możemy się doczekać rozwiązania, gdzie nie spojrzeć leżą maleńkie ubranka, pieluszki, zabawki, smoczki. Ewa czuje się dobrze. Nieśmiało można powiedzieć, że wszystko zmierza w dobrym kierunku”.

6.

„24 kwietnia 2017. Upragniony syn! 1480 g czystej miłości i szczęścia, które ciężko opisać”. Dla Ewy to kolejny poziom heroizmu. (Można wyżej, można bardziej?). Rozpoczyna walkę o siebie, dla swojego męża i dziecka. Pisze: „Zaczęłam protonoterapię, jest ciężko. Jak pomyślę, że będę długo chora, to się załamuję, ale jak pomyślę o spacerze po łące z synem i z mężem, to od razu jest mi lepiej”. Przestrzeń, świeże powietrze, kwiaty, tupot małych stópek i mężczyzna życia tuż obok. Zwyczajność. Właśnie ona była jej marzeniem i motywacją.


7.

Nie. Bóg nie chciał jej śmierci. Nie chciał osierocić dziecka. On nie kolekcjonuje cierpienia. Jest Bogiem życia. Dopuszcza, ale nie robi w Niebie wyliczanek ene due. Jest ofiarą doskonałą. Nie potrzebuje już więcej ofiar. Jest Bogiem, który współcierpi. Właśnie przez ten pryzmat chcę patrzeć na to, na co nie znajduję odpowiedzi w googlach: jaki sens ma śmierć 25-letniej Ewy? Nie wszystko muszę rozumieć. Mogę „zachować i rozważać te sprawy w swoim sercu”.

8.

I wierzyć, że Ewo, nie brak Ci już niczego. Dobry Bóg pozwala Ci leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi Cię nad wody, gdzie możesz odpocząć: orzeźwia Twoją duszę. I że gdzieś tam czekasz na tych, za których oddałaś swoje życie. (por. Ps 23)
Czytaj także: Na kłopoty… Joanna Beretta Molla i jej „Hymn dziękczynienia”

*wszystkie cytaty pochodzą z fanpage’a Ewy Przybyło

...

Wlasciwie to dla kogo ryzykowac jesli nie dla wlasnego dziecka?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:27, 15 Wrz 2017    Temat postu:

Nie przyjmę chemii, wybieram dziecko. Do zobaczenia w niebie!
Dominika Cicha | Wrz 15, 2017
Ted Russel/Facebook
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Carrie i Nick postanowili, że jeśli kiedyś urodzi im się szóste dziecko, nazwą je Life, czyli Życie. Nie spodziewali się, jak bardzo to imię będzie pasowało do ich córki.


J
eszcze kilka miesięcy temu Carrie i Nick DeKlyenowie byli szczęśliwymi rodzicami pięciorga dzieci. Wydawało się, że niczego więcej im nie brakuje. Niestety, nagle Carrie zaczęła skarżyć się na uciążliwe bóle głowy. Przekonana, że boryka się z migreną, poszła do lekarza. Usłyszała: to guz. Ale spokojnie, wytniemy go.

Poddała się operacji z nadzieją, że wyzdrowieje. W domu czekała na nią przecież ukochana (i wymagająca!) gromadka. Niestety, guz okazał się glejakiem wielopostaciowym i wkrótce odrósł. Lekarze przekonywali, że przy odpowiednim leczeniu pacjentka ma szansę na kolejne 10 lub nawet 20 lat życia. Ale wtedy DeKlyenowie dowiedzieli się, że od 8 tygodni spodziewają się dziecka.
Czytaj także: Wybór Ewy. Kiedy ryzykujesz własne życie dla życia dziecka

Lekarze zalecali chemioterapię (która w tym przypadku doprowadziłaby do poronienia) lub terapię eksperymentalną (przed podjęciem której – ich zdaniem – pacjentka powinna zgodzić się na aborcję). Widząc jednak opór 37-letniej Carrie, przestali ją przekonywać. Kobieta postanowiła zrobić wszystko, żeby wytrzymać do 32. tygodnia ciąży.

Ja i żona jesteśmy ludźmi wiary. Kochamy Pana. Dużo o tym rozmawialiśmy, modliliśmy się. Zapytałem Carrie, co o tym myśli. Jej odpowiedź była stanowcza: nie zgadzała się na dalsze leczenie. Lekarz powiedział, że jeśli żona się go nie podejmie, umrze w ciągu 10 miesięcy. Nawet jej to nie zniechęciło. Wybrała dziecko – wspominał Nick.



Life, czyli życie

O tym, że szóste dziecko będzie miało na imię Life (ang. Życie), Nick i Carrie zdecydowali zanim dowiedzieli się o ciąży i chorobie…

To słodko-gorzkie. Bóg dał nam życie, ale moja żona umiera. Zdecydowaliśmy ocalić nasze dziecko zamiast mojej żony. To bolesne. Czuję, jakby moje serce wyrywało się z piersi – mówił Nick.

Kiedy nienarodzona jeszcze dziewczynka miała 19 tygodni, Carrie zapadła w śpiączkę. Stwierdzono silny udar. Nick prosił, by sztucznie utrzymywać ją przy życiu, aby córeczka miała szansę dalej się rozwijać. W 24. tygodniu ginekolog zadecydował o cesarskim cięciu. Gdy malutka i krucha dziewczynka (ważyła zaledwie 625 g) przyszła na świat, jej tata powiedział: „Carrie właśnie tego chciała, a ja ją popierałem. Nadszedł czas, żeby poszła do domu”.






Następnego dnia Carrie została odłączona od aparatury sztucznie podtrzymującej jej życie. Do ostatniej chwili czuwał przy niej mąż i najstarsze dzieci – Elijah, Isaiah i Nevaeh. Nick pocałował żonę i szepnął jej do ucha: „Kocham cię. Jestem z ciebie dumny. Dobrze zrobiłaś”. Carrie otworzyła oczy, uścisnęła dłoń męża i zmarła.


Do zobaczenia, żono!

Nick i Carrie byli małżeństwem 17 lat, ale znali się znacznie dłużej. Po raz pierwszy spotkali się w kościele, kiedy on miał 12 lat, a ona 10. Wspólnie wzrastali w wierze i dawali jej świadectwo. W wolnych chwilach Carrie pomagała ubogim albo gotowała dla sąsiadów.
Czytaj także: Na kłopoty… Joanna Beretta Molla i jej „Hymn dziękczynienia”

Kiedy nasza córka będzie wystarczająco duża, opowiem jej historię o jej dzielnej mamusi. Opowiem, że Bóg ofiarował jej dar życia ze wspaniałym planem i że nie jesteśmy pewni, dlaczego mamusia musiała być chora i umrzeć, ale taki właśnie był ten specjalny plan i musimy mu zaufać. Opowiem jej też, że mama zrobiła to z miłości do niej i że jest w niebie i już niedługo zobaczymy ją znowu – naprawdę niedługo.

W dniu śmierci żony Nick napisał: „Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół swoich (J 15,13). Carrie jest już w obecności Pana. Mogę sobie tylko wyobrazić, czego teraz doświadcza.

Carrie, kochamy cię i będziemy za tobą tęsknić, ale to, co pozostawiłaś, będzie żyło. Poruszyłaś tak wielu i twoja miłość do Jezusa była widoczna w tym, jak żyłaś. Ze względu na naszą wiarę wiemy, że zobaczymy się znowu”.

Źródła: usatoday.com, detroitnews.com, lifesitenews.com, people.com

...

Tego w ogole sie nie da wyrazic tyle dobra...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 11:53, 25 Wrz 2017    Temat postu:

O mało nie umarła przy porodzie. Ale żyje, bo zdarzył się cud
Redakcja | Wrz 25, 2017
AARONBELFORD INC/Stocksy United
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Przez 15 godzin ponad 150 tysięcy ludzi na całym świecie modliło się za Mélanie i jej córeczkę.


S
kurcze zaczęły się w 39. tygodniu ciąży. Coś, co wyglądało jak początek zwyczajnego porodu, stało się kwestią życia lub śmierci.

Kiedy Mélanie i Doug Pritchard przygotowywali się na przyjście swojego pierwszego dziecka, szukali kliniki pro-life. Chcieli mieć pewność, że w razie potrzeby lekarze będą walczyć o życie matki i dziecka. Decyzja okazała się słuszna – ich pierwszy syn, Brady, przyszedł na świat siłami natury i wszystko poszło dobrze.
Czytaj także: Chłopiec przyszedł na świat w dniu urodzin taty. Ale to nie koniec niespodzianek!


Śmierć kliniczna mamy

W 2010 roku Mélanie była w ciąży z drugą córeczką. Gdy poczuła pierwsze skurcze, jej mąż Doug zawiózł ją do miejscowego szpitala w Phoenix, w Arizonie. Tam, po sprawdzeniu, czy dziecko jest ułożone prawidłowo, położna czekała na przyśpieszenie skurczów i odejście wód. Ale w tym momencie wydarzyło się coś strasznego: mimo że wszystkie życiowe funkcje wyglądały normalnie, Mélanie zaczęła mieć zawroty głowy i mdłości, a po chwili zemdlała.

Kiedy pielęgniarka sprawdzała, co się wydarzyło, puls i ciśnienie krwi spadły do zera, Mélanie zrobiła się zupełnie sina. Bicie serca i ciśnienie jeszcze nienarodzonego dziecka także zaczęły gwałtownie spadać. Szpital wdrożył więc procedurę, znaną w USA jako Code Blue (Błękityny Kod), ogłaszając śmierć kliniczną Mélanie – podczs gdy jej córeczka ciągle jeszcze znajdowała się w łonie mamy. Rozpoczęto więc przygotowania do cesarskiego cięcia, by uratować małą.
Czytaj także: Przestałam czuć jego ruchy… Poruszające świadectwo mamy, która straciła dziecko w 37 tygodniu ciąży


Modlitwa męża

W tamtej chwili Doug zaczął modlić się o ocalenie żony i córeczki. Zdał sobie sprawę, że nigdy w życiu nie czuł takiego strachu i rozpaczy.

Modlił się mniej więcej tak:

Panie, wiesz, że to więcej, niż mogę udźwignąć; masz więc jakiś plan i to wszystko ma cel. Ufam Tobie. Ale proszę, jeśli taka jest Twoja wola, pozwól mi jeszcze raz wziąć w ramiona moją żonę.

Skontaktował się z rodzicami i przyjaciółmi, prosząc ich o modlitwę za żonę i córeczkę. Oni zaś podzielili się tą prośbą w mediach społecznościowych – wiadomość zaczęła się rozprzestrzeniać błyskawicznie.
Czytaj także: Miłość uchwycona na zdjęciu: mąż nie odstępuje chorej żony na krok


Walcz, kochamy cię

W szpitalu zebrał się tłumek. Tego dnia, 28 lipca 2010 roku, przypadek Mélanie i jej córeczki stał się jednym ze stu tematów, najszerzej komentowanych w Google i na Twitterze: w ciągu 15 godzin ponad 150 tysięcy osób modliło się za nie na całym świecie. Lekarzom udało się ocalić dziecko, podczas gdy drugi zespół próbował reanimować Mélanie poprzez wielokrotną defibrylację i masaż serca.

Bez skutku – uznano ją za martwą, ale po 10 minutach jeden z lekarzy usłyszał słabe bicie serca, jeszcze bez tętna. Medycy podjęli ponownie procedurę reanimacji, która trwała ponad półtorej godziny, aż ciśnienie krwi zaczęło powoli rosnąć.

O ile lekarzom udało się ustabilizować sytuację, Mélanie wciąż była w stanie krytycznym. Żeby ocalić jej życie, trzeba było operować.

W tym czasie Doug był już z dzieckiem na oddziale neonatologii – nie wiedział, czy żona żyje. Pielęgniarki zapytały go, jak da dziecku na imię. Odpowiedział: „Gabriella, boża bohaterka”. Lekarze wyjaśnili Dougowi, że jego żona miała zator wodami płodowymi. W wyniku rozerwania łożyska, wody płodowe dostały się do jej krwiobiegu, zatrzymując akcję serca i powodując zawał. Miała także krwotok wewnętrzny w wyniku cesarskiego cięcia.

Według lekarzy, należało spodziewać się u niej problemów neurologicznych, ponieważ organizm pozbawiony był tlenu przez ponad 10 minut. Doug podszedł do łóżka Mélanie, podtrzymywanej przy życiu przez aparaturę medyczną, wziął ją za rękę i powiedział do niej:

Kocham cię i zawsze będę cię kochał. Nasze dzieci, Brady i Gabriella, są wspaniałe i kochają cię. Jeśli tli się w tobie choćby maleńki płomyk, który pozwoli ci walczyć, walcz. Obiecaj mi, że – nieważne, na co ja mam nadzieję – pójdziesz za swoim aniołem stróżem wszędzie, gdzie cię poprowadzi. Zabierze Cię tam, gdzie Bóg chce, żebyś się znalazła.

Później sytuacja jeszcze się pogorszyła. Mélanie otrzymała dwie transfuzje i przeniesiono ją do innego szpitala. W trakcie cesarskiego cięcia przerwano jedną z arterii i w krwiobiegu powstał zakrzep. Potrzebna była kolejna trudna operacja. Serce działało na 5 proc. mocy, podczas gdy minimum niezbędne do przeżycia to 55-65 proc. W wyniku zawału płuca przestały działać. Mélanie była więc podłączona do respiratora, który oddychał za nią. Zaniepokojeni, że może nie przeżyć operacji, lekarze pokazali Mélanie zdjęcie Garbielli. Zareagowała, zaczęła się poruszać i rozpaczliwie płakać. Uśpiono ją i zawieziono na salę operacyjną. Nadzieja powróciła i rodzina zaczęła modlić się jeszcze intensywniej.
Czytaj także: Pana dziecko to cud! Proszę zrobić zdjęcie!


Cud

Operacja powiodła się i Mélanie przeżyła. Ksiądz, który kilka lat wcześniej udzielał im ślubu, przyszedł odwiedzić ją w szpitalu i przypomniał Dougowi:

To jest właśnie to, czemu powiedzieliście «tak» w dniu waszego ślubu: w radości i w bólu, w zdrowiu i w chorobie.

W 24 godziny po operacji Mélanie zaczęła oddychać swobodniej, odłączono ją więc od respiratora. W pełni świadoma, otworzyła oczy i powiedziała, że chce zobaczyć męża i córeczkę.

Pielęgniarki przyniosły jej Gabriellę i Mélanie mogła ją po raz pierwszy przytulić, po 48 godzinach od cesarskiego cięcia.
Czytaj także: Jak w lawinie nieszczęść znaleźć szczęście? Historia Chiary Corbelli Petrillo


Błyskawiczny powrót do zdrowia Mélanie zadziwił lekarzy

Po sześciu dniach mogła wyjść ze szpitala. W kolejnych tygodniach wyzdrowiała całkowicie, bez żadnych skutków ubocznych. Niedługo później, napisała książkę, w której opowiada swoją historię.

Oto fragment:

Choć nie pamiętam tego nieprawdopodobnego zdarzenia, wiem, że żyję i jestem w stanie co dzień tulić mojego męża i dzieci. Jestem wdzięczna za każdy wpis na Facebooku i Twitterze, za każdy tekst, który napisano i udostępniano na licznych stronach internetowych na całym świecie. Przede wszystkim zaś jestem nieskończenie wdzięczna tym, którzy modlili się i prosili innych o modlitwę za mnie, zwykłą nieznajomą. Słowa nie są w stanie oddać mojej wdzięczności za wszystkie modlitwy, które chroniły mnie podczas tych dramatycznych zdarzeń. Jestem szczęśliwa, mogąc wam powiedzieć, że wasze modlitwy były owocne.

Dziękuję rękom lekarzy, pielęgniarkom, tym, którzy oddali dla mnie krew i Bogu miłosiernemu; Gabriella i ja żyjemy, i mamy się dobrze. Wyzdrowiałam całkowicie.



W 2014 roku Mélanie napisała artykuł, w którym dzieli się takim świadectwem:

Nie ma dnia, w którym nie dziękowałabym Bogu za to, że pozwolił mi przeżyć i że natchnął mnie, bym wybrała szpital pro-life. Dziękuję Bogu, że pozwolił Dougowi, Brady’emu, Gabrielli i mnie na nowo ukształtować naszą rodzinę, i że dał mi okazję świadczyć o Jego nieskończonej łasce, miłosierdziu i miłości do każdego z nas. Bóg ma moc wyprowadzić nas z ciemności, nawet ze śmierci i powrócić do światła. I za to jestem Mu głęboko wdzięczna.

...

Kolejna historyczna walka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:42, 25 Lis 2017    Temat postu:

Przygotujcie się do porodu… psychicznie!
Małgorzata Chrapkiewicz | 25/11/2017
Lindsey Turner/Flickr
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jak oswoić strach przed porodem i towarzyszącym mu bólem? Swoim doświadczeniem dzielą się cztery mamy.


D
la każdej kobiety pierwsza ciąża to bardzo ważne wydarzenie w życiu. Towarzyszą nam różne odczucia: od radości poprzez błogi spokój aż po strach i niepewność. Wszędzie słyszymy, że w ciąży powinnyśmy unikać stresu. Co więc możemy robić, aby oswoić strach przed porodem, bólem? Jak psychicznie przygotować się do tego momentu? O swoich doświadczeniach opowiadają cztery mamy.


Wiedza o porodzie

Wiedza to podstawa. Szkoła rodzenia, książki o ciąży i porodzie oraz rzetelne portale internetowe. Obeznanie z medycznymi terminami, wiedza o kolejnych okresach i fazach porodu oraz procedurach medycznych daje nam poczucie bezpieczeństwa. Wiemy, co się będzie działo po kolei, będziemy w stanie lepiej wyczuć, czy wszystko idzie tak, jak powinno. Jeśli mamy wątpliwości – pytajmy lekarzy, pytajmy położne w szkole rodzenia. Mamy prawo wiedzieć.
Czytaj także: Wspólny poród? Tak, ale…


Doświadczenia innych mam

Rozmowy z bliskimi kobietami, które przeżyły już poród, pomagają najbardziej. U każdej z naszych koleżanek przebieg porodu był inny, różne były ich reakcje, odczucia i sposoby radzenia sobie.

Ania: „Pomogły mi rozmowy ze szwagierką i koleżankami, a także położnymi i lekarkami. Natomiast opowieści mojej mamy nie były uspokajające – inne pokolenie, inne warunki”.

Faktycznie, historie porodowe naszych mam, czy cioć mogą być odmienne od tych, które usłyszymy od koleżanek, ponieważ 30 lat temu opieka okołoporodowa była znacznie gorsza, ale niekoniecznie są to złe wspomnienia. Warto zapytać ogólnie i zdecydować, czy chcemy słuchać o szczegółach.

Ilona: „Pomocne były różne urealnienia, które dawali mi przyjaciele np. poród jest trudny, ale się kończy, prawie żadna kobieta nie umiera, więc da się przeżyć, komplikacje to rzadkość, a nie standard”.

Dla mnie dodatkowo pomocna była książka pt: „Położna. 3550 cudów narodzin” autorstwa Jeannette Kalyta. To autobiografia wspaniałej położnej, a jednocześnie opis wielu różnych scenariuszy porodowych. Pomogła mi zrozumieć, że przebiegu porodu nie da się zaplanować. Upewniłam się też, że poród siłami natury to właśnie to, czego chcę dla siebie i swojego dziecka.
Czytaj także: Piękno domowego porodu


Przygotowanie logistyczne

Miesiąc przed porodem lub nawet wcześniej warto spakować torbę szpitalną i ustalić wszystkie szczegóły logistyczne. Będziemy się czuły bezpieczniej, jeśli wyobrazimy sobie nasze działania w momencie pojawienia się pierwszych sygnałów zbliżającego się porodu.

Warto poznać drogę do szpitala, sprawdzić, ile czasu zajmuje nam dojazd, która droga jest najlepsza, a także zorientować się, gdzie można zaparkować (nie zawsze da się pod samym szpitalem). Dobrze jest wstąpić do Izby Przyjęć, porozmawiać z położną, zapytać jak wygląda procedura przyjęcia do szpitala oraz jakie są zasady działania, gdy brakuje miejsc. Ponieważ szpital, który wybraliśmy był bardzo oblegany, obejrzeliśmy także Izbę Przyjęć drugiego szpitala.

Przygotowałam sobie rozpiskę działań w momencie, kiedy pojawią się skurcze lub odejdą wody: co po kolei robić, co dopakować do torby szpitalnej. Mąż zapisał mi stacjonarne telefony do jego miejsca pracy i do kilku kolegów – gdyby jego telefon był nieosiągalny.

W okresie ciąży mamy też sporo spraw do ogarnięcia: zakupy wszystkich sprzętów, ubranek dla maluszka, przygotowanie mieszkania/sypialni/pokoju dla dziecka, zakup produktów potrzebnych w ciąży, podczas porodu i połogu.

Jednocześnie często w tym czasie pracujemy i dbamy o dom, planujemy logistykę wizyt lekarskich i badań, czytamy, czytamy, czytamy, aby wiedzieć jak najwięcej i być spokojną. To dużo jak na jedną osobę, która potrzebuje spokoju i odpoczynku.

Różnie też znosimy ciążę, czasem mierzymy się z cukrzycą ciążową albo różnymi dolegliwościami ograniczającymi naszą aktywność lub zmuszającymi do leżenia. Dlatego nie róbmy wszystkiego same. Pozwólmy mężowi wziąć na siebie część zadań, a jeżeli potrzebujemy pomocy – prośmy rodzinę czy przyjaciół.


Wsparcie męża podczas porodu

Jeżeli mamy możliwość, aby mąż wspierał nas podczas porodu (są też sytuacje, kiedy nie jest to możliwe z różnych przyczyn), warto z tego skorzystać. Porozmawiajcie wspólnie o tym, jak sobie wyobrażacie jego rolę. Ważne, aby mąż rozumiał, co się dzieje i był świadomy, że zachowanie, emocje i potrzeby jego rodzącej żony mogą być bardzo różne i zmienne.

Ania: „W moim przypadku, prawie każdy dotyk podczas porodu mnie rozpraszał, ale świadomość, że mąż jest obok była kojąca”.

Ewa: „Mąż był przy mnie cały czas. Wiedział czego się spodziewać i jak cały poród wygląda. Mieliśmy obmyślone różne scenariusze i byłam pewna, że podejdzie do sprawy zadaniowo. Cały czas mnie uspokajał, dodawał otuchy i celnie reagował, gdy czuł moje niepokoje”.

Mój mąż – umysł ścisły – sprawdzał na zegarku średni czas trwania skurczu i podczas każdego skurczu, gdy ja ściskałam jego rękę, on sprawdzał czas i mówił „już połowa, jeszcze 30 sekund, zaraz koniec”. Przyznam, że był to świetny pomysł! Czułam jego wsparcie, współprzeżywanie i naprawdę pomagało mi to przetrwać skurcze.
Czytaj także: Mąż był ze mną przy porodzie. Całym porodzie


Modlitwa przed porodem

Ewa: „Modliliśmy się razem o opiekę podczas obu porodów. Zwłaszcza przy drugim czułam Opatrzność Bożą. Chodziłam ze skurczami dwie doby i miałam wewnętrzny spokój, że będę wiedziała, kiedy pojechać. Byłam też tuż po uczestnictwie w komitecie organizacyjnym Światowych Dni Młodzieży i wszystkich prosiłam, aby wstawili się za nami. Mając wstawiennictwo chyba setki ludzi nie mogło się nie udać!”.

Ilona: „Starałam się zaufać – to mnie trzymało – świadomość, że Ktoś będzie się mną opiekował w trakcie, że będzie! Powtarzałam bez końca: Jezu, ufam Tobie”.




W czym tkwi Twoja siła?

Warto szukać własnych zasobów, które pomogą nam w porodzie: nasze mocne strony czy doświadczenia, które nas ukształtowały. Dla Ewy była to wiedza, że ma wysoki próg bólu. Ilona wiedziała, że pomoże jej dobra kondycja. Ja miałam poczucie, że potrafię sobie radzić z bólem, choć oczywiście nie doświadczyłam wcześniej takiego bólu, jak ten porodowy.

Pocieszające jest to, że ból porodowy nie oznacza, że coś jest w nas chore, tylko jest procesem fizjologicznym, który dzieje się po to, aby narodziło się dziecko. No i się kończy.

Jeśli to właśnie ból porodowy jest czymś, co nas niepokoi, warto jak najwięcej dowiedzieć się o naturalnych sposobach łagodzenia bólu, zacząć je ćwiczyć, a także przemyśleć kwestię znieczulenia (jak zawsze – są plusy i minusy).

A co po porodzie? Poród się kończy i dopiero wtedy wszystko się zaczyna! Wspomnienie o bólu i trudzie szybko mija. W trakcie przygotowań warto się równie mocno skupić na tematach takich jak: karmienie piersią, laktacja, dbanie o siebie podczas połogu, pielęgnacja noworodka, a także przemyśleć nasze rodzicielskie podejście do wychowania małego człowieka.

...

To jest bohaterstwo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:59, 09 Gru 2017    Temat postu:

„Boję się, że nie zobaczę, jak dorastają”. Młoda mama walczy o święta z dziećmi
Marta Brzezińska-Waleszczyk | 09/12/2017
YouTube
Komentuj



Udostępnij



Komentuj



U Amy w 6. miesiącu ciąży zdiagnozowano raka. Podjęła leczenie, ale nie ma poprawy. W emocjonalnym nagraniu mówi, że bardzo chciałaby spędzić Boże Narodzenie z dziećmi.


A
my Parkinson, będąc w drugiej ciąży, czuła się bardzo źle, często odwiedzała lekarzy, ale wiele objawów przypisywano po prostu jej stanowi. W szóstym miesiącu okazało się jednak, że ma raka. Dużych rozmiarów guz umiejscowił się pomiędzy jej płucami i znacznie utrudniał oddychanie.

Szybko wykonano niezbędne badania, by potwierdzić diagnozę. Lekarze rozpoczęli też leczenie i powiedzieli Amy, że to ona jest dla nich pacjentem priorytetowym, nie jej nienarodzone jeszcze dziecko. Dodali też, by przygotowała się na to, że być może ciąża nie będzie mogła być kontynuowana, co kompletnie rozłożyło emocjonalnie młodą kobietę.
Czytaj także: Córeczko, kiedy mnie już nie będzie…


Mam raka. Marzę, by dożyć do świąt

Choroba postępowała, więc lekarze zdecydowali się na chemioterapię niemal natychmiast. Szybko też podjęli decyzję o rozwiązaniu ciąży przez cesarskie cięcie, kiedy tylko będzie to możliwe, by podjąć konieczne dalsze leczenie.

Szczęśliwie chłopczyk o imieniu Finley urodził się zdrowy w 31. tygodniu ciąży. Ale to jedyna dobra informacja w tej historii. Amy, po krótkim pobycie w domu trafiła ponownie do szpitala na leczenie. Rozpoczęła chemioterapię. Zaczęły jej wypadać włosy, więc od razu poprosiła męża, by ogolił jej głowę. Najbardziej bolesna była dla niej świadomość, że nie może spędzać czasu ze swoimi dziećmi, że Finley’a nie może nawet nakarmić piersią, bo byłoby to dla niego zbyt niebezpieczne.

Choroba Amy nadal postępuje. Kolejne chemioterapie i radioterapie na niewiele się zdają. Młoda mama z nadzieją czeka na początek 2018 roku i możliwość przeszczepienia komórek macierzystych. Zrobiło się o niej głośniej, kiedy 29-latka opowiedziała swoją historię w Manchester Evening News z okazji tygodnia poświęconego kobietom, u których zdiagnozowano raka podczas ciąży (lub tuż po rozwiązaniu). Teraz nagrała wzruszający filmik w ramach akcji Mummy’s Star, która zbiera fundusze na pomoc takim kobietom, jak ona.
Czytaj także: „To już mój ostatni list”. 5 lat po śmierci ojca dostała niezwykły prezent


Boże Narodzenie będzie u nas smutne

W krótkim nagraniu, w którym w tle słychać „Cichą noc”, co przyprawia o dreszcze, opowiada m.in. o tym, że czeka na kolejną chemioterapię i ma wielką nadzieję, że wydobrzeje po niej na tyle szybko, by wrócić do domu na święta i spędzić je z najbliższymi (prócz małego Finleya, ma jeszcze 2-letniego synka Arthura).

Tym, co sprawia największą trudność Amy, jest obserwowanie jej rodziny i bólu, jakim sprawia im informacja o jej stanie zdrowia. Kobieta myśli też o nadchodzących świętach, które zwykle są przecież czasem pełnym radości, ludzi, śmiechu. A w tym roku Boże Narodzenie w jej domu będzie… raczej smutne.

Amy boi się najbardziej o przyszłość swoich dzieci. O to, że nie będzie przy nich, kiedy będą dorastać. O to, że jej synkowie nie będą pamiętać mamy, bo przecież są tacy mali. I też o to, że nie zdąży ich nauczyć tego wszystkiego, co chciałaby im przekazać.

Szybko jednak ucina te pełne emocji refleksje, by twardo powiedzieć, że życie jest tu i teraz. A ona robi wszystko, co tylko może, by nie dać się chorobie. „Mam to szczęście, że wciąż są przede mną jakieś opcje, jest nadzieja”. I dodaje dziarsko: „Radzę sobie z kolejną chemioterapią, bo muszę. Nie ma innego wyjścia”.
Czytaj także: Zawsze będę Cię kochać… Umierająca mama zostawiła córce niezwykły prezent

Zbliżają się święta i najważniejsze dla Amy jest to, by być dobrej myśli. Ktoś z Mummy’s Stars poradził jej, by skupiała się na przetrwaniu z dnia na dzień, a w najtrudniejszych dniach – po prostu z godziny na godzinę. Tak zrobiła. Nie było lekko. Ale kiedy budziła się następnego dnia, czuła wielką wdzięczność, że to kolejny dzień, w którym może przytulić swoje dziecko.

Amy zapowiedziała też, że kiedy w końcu pokona chorobę, już niczego w swoim życiu nie weźmie za pewnik. Po prostu czeka na dzień, w którym się obudzi i nie będzie musiała już brać żadnych tabletek…




*Korzystałam z: Manchester Evening News, Your Doctor Online

...

Jest to smutne ale tylko w mysl ateizmu. Smierc to konie . Do piachu i nic nie ma. Wtedy istotnie tragedia. Ale to bzdura i szatanskie oszustwo. ZYCIE JEST WIECZNE! Nie widza sie tylko chwile a potem beda z soba wiecznie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:16, 06 Mar 2018    Temat postu:

Jestem w ciąży i mam raka. Co dalej?
Katarzyna Wyszyńska | 06/03/2018

Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
U zdecydowanej większości chorych można skutecznie leczyć nowotwór złośliwy, unikając jednocześnie zagrożenia dla dziecka.

Wiadomość o ciąży jest zazwyczaj ogromnym wydarzeniem dla rodziców. Wiąże się z wieloma emocjami, przeważnie euforii i nadziei. Czasem jednak, nawet gdy dziecko było upragnione i wyczekane, sprawy się komplikują.

Tak było w przypadku Karoliny. Gdy wyczuła u siebie guzek w piersi, nie wiedziała jeszcze, że pod jej sercem przed kilkoma dniami ktoś zamieszkał. Udała się więc do lekarza, którego reakcja tylko wzmogła niepokój. Na skierowaniu napisał „PILNE”, więc diagnostyka ruszyła pełną parą.

Przed jednym z badań wymagany był test ciążowy. Badania przyniosły jej i mężowi dwie wiadomości. Dobrą i złą, życie i śmierć – ich starania o drugie dziecko okazały się owocne, ale niestety, równolegle do ciąży rozwija się rak piersi. „Co teraz będzie z dzieckiem, co ze mną?”, wciąż zadawała sobie te pytania. Co dalej?

Czytaj także: Ania Wyszkoni i Shannen Doherty szczerze o tym, jak wygrały z rakiem


Rak i ciąża. Co to PABC?
Rak piersi powiązany z ciążą, PABC (z ang. pregnancy associated breast cancer), dotyczy kobiet, u których wykryto raka piersi w trakcie ciąży lub podczas pierwszego roku od porodu (niektóre źródła rozszerzają definicję o całkowity okres karmienia piersią).

Z jednej strony wzrost ryzyka nowotworzenia z wiekiem, z drugiej ogólna tendencja do mniejszej liczby ciąż (ich większa ilość i długie karmienie piersią działają ochronnie), wpływa na rosnącą częstość występowania PABC. Rak piersi jest drugim po raku szyjki macicy nowotworem co do częstości występowania w ciąży. Dotyczy około 15-35 kobiet na 100 000 ciąż, co stanowi ok. 7% wszystkich raków piersi u kobiet poniżej 45. roku życia (większość kobiet między 32. a 38. rokiem życia). Jest to więc sytuacja rzadka, niemniej jednak to jedna na 5 kobiet chorujących na raka piersi przed 35. rokiem życia.

Czytaj także: Czy każdy nowotwór to rak? I jak zmniejszyć ryzyko zachorowania?


Co dalej?
Wystąpienie nowotworu złośliwego w okresie ciąży, tworzy skomplikowaną sytuację kliniczną. Pacjentka powinna znaleźć się pod opieką multidyscyplinarnego zespołu, w ośrodku, który ma doświadczenie w prowadzeniu tego typu chorych.

Leczenie, które proponujemy, nie odbiega bardzo od propozycji dla kobiet nie będących w ciąży, jest jednak zmodyfikowane do konkretnej, indywidualnej sytuacji, mając na względzie między innymi zaawansowanie choroby, wiek ciążowy, czy też dalsze plany prokreacyjne. Czy ciężarna czy nie, cel jest ten sam – kontrola lokalna i prewencja systemowego rozprzestrzeniania się. Co bardzo istotne, leczenie nie powinno być opóźniane ze względu na ciążę, ponieważ zdecydowanie obniża to rokowanie.

Czytaj także: Jak zawiodłem się na Bogu, a On zawiódł się na mnie. Wiara z rakiem w tle


Ciąża czy leczenie?
Czy leczenie zaszkodzi dziecku? Czy ciąża zaszkodzi matce? Najnowsze badania pokazują jednoznacznie, że terminacja nie polepsza rokowania kobiet z PABC. Co więcej, kobieta z PABC może być bezpiecznie prowadzona z dobrymi wynikami zarówno dla matki jak i dziecka.

U zdecydowanej większości chorych można skutecznie leczyć nowotwór złośliwy, unikając jednocześnie zagrożenia dla płodu. Możliwości leczenia wykluczają terapię hormonalną i przeciwciała monoklonalne. Zaleca się także unikanie radioterapii.

Pozostaje chirurgiczne wycięcie oraz chemioterapia, z wyłączeniem pierwszego trymestru (ryzyko malformacji na etapie organogenezy jest większe). Chemia od drugiego trymestru jest uważana za bezpieczną, ponieważ ryzyko wad wrodzonych nie odbiega od przeciętnego. Około 35. tygodnia ciąży lub na 3 tygodnie przed planowanym rozwiązaniem należy zaprzestać jej podawania (obawiamy się zmian w morfologii dziecka), i ponownie powrócić po upływie ok. tygodnia od porodu, który zazwyczaj wywołujemy przed terminem.

W momencie, gdy dziecko jest wystarczająco rozwinięte, by poradzić sobie poza organizmem mamy, indukujemy poród, co pozwala na przyspieszenie zastosowania np. nie podawanej w ciąży hormonoterapii.

Historia Karoliny skończyła się dobrze. Zarówno ona, jak i jej synek, są zdrowi. Choć od tego czasu minęło kilkanaście lat, wracając do niej pamięcią, ze wzruszenia traci głos. Jej opowieść, choć bolesna i trudna, niesie nadzieję. Matka, która walczy dla dwojga, ma ogromną siłę i motywację do życia. Ma tę moc, by zrobić wszystko co się da, by tę walkę wygrać.

...

Sytuacja typu nie przezyles to sie nie wymadrzaj...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy