Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Ratowanie żydów .
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wybić się na Niepodległość! / Powstanie to ofiarny stos ...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:44, 31 Paź 2016    Temat postu:

gosc.pl » Wiadomości » Bohaterka mówi o pomocy żydowskiemu sąsiadowi: Dla przyjaciela trzeba zrobić wszystko
Bohaterka mówi o pomocy żydowskiemu sąsiadowi: Dla przyjaciela trzeba zrobić wszystko

|
PAP |
dodane 30.10.2016 08:26

Ogród Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w muzeum Yad Vashem.
EdoM / CC 3.0


To był przyjaciel, a dla przyjaciela trzeba zrobić wszystko - mówi PAP Apolonia Zajączkowska z d. Krepska, Sprawiedliwa wśród Narodów Świata, której rodzina uratowała żydowskiego sąsiada. "W nocy przyszedł do nas i tak lekko pukał do okna, to ja jeszcze ten stuk pamiętam do dzisiaj" - opowiada.

"To przyjaciel był (...) rodzice mówili, że dla przyjaciela trzeba wszystko zrobić; nie myśleli o śmierci" - tłumaczy Zajączkowska.

Rodzina Krepskich mieszkała w Helenowie koło Nieświeża na terenie dzisiejszej Białorusi, gdzie prowadzili gospodarstwo rolne. Szymon Kantorowicz, żydowski krawiec, którego ocalili, mieszkał niedaleko nich, w Uznodze.

Gdy Niemcy rozpoczęli mordowanie Żydów w wiosce, Kantorowicz zbiegł do lasu. Była jesień 1942 roku.

Zajączkowska, moment przyjścia do ich domu Kantorowicza, pamięta do dzisiaj: "W nocy przyszedł do nas i tak lekko pukał do okna, to ja jeszcze ten stuk pamiętam do dzisiaj (...) - wspomina.

Krepscy zrobili dla niego w domu kryjówkę w podłodze. "W nocy tam spał. W dzień w domu był - szył, pomagał. My, jako dzieci, pilnowaliśmy, mieliśmy dookoła domu okna, także z każdej strony widzieliśmy wszystko i jak ktoś szedł, to dawaliśmy znaki i on od razu pod podłogę (schodził)" - opowiada Zajączkowska.

Szymon Kantorowicz był u nich w domu do końca wojny. Jego synowie do dziś mają kontakt z Zajączkowską.

Tytuł "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata" przyznawany jest przez jerozolimski instytut Yad Vashem osobom, które z narażeniem własnego życia i życia swoich bliskich ratowały Żydów z Zagłady podczas II wojny światowej. Wręczeniu odznaczenia (często przyznawanego pośmiertnie) towarzyszy uwiecznienie nazwiska na Ścianie Honoru w Ogrodzie Sprawiedliwych Yad Vashem oraz nadanie honorowego obywatelstwa Izraela.

Na medalu znajduje się sentencja: "Kto ratuje jedno życie, ten jakby ratował cały świat". W styczniu 2016 r. liczba odznaczonych na całym świecie wynosiła 26 120 osób. Polacy stanowią największą grupę wśród Sprawiedliwych - jest ich 6620.

...

W zadnym ludzie tylu nie bylo co wsrod Polaków.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:13, 18 Sty 2017    Temat postu:

W Berlinie otwarto wystawę o Polakach ratujących Żydów
PAP
dodane 18.01.2017 06:58

Żyd czytający Torę, Ziemia Święta
HENRYK PRZONDZIONO /Foto Gość


W Fundacji Konrada Adenauera w Berlinie otwarto we wtorek wystawę o Polakach ratujących Żydów w czasie okupacji. Uczestnicy dyskusji podkreślali, że w Polsce za pomoc Żydom groziła śmierć, a Niemcy stosowali odpowiedzialność zbiorową wobec pomagających.

"Ludzi pomagających i ratujących Żydów można było spotkać na obszarze całej okupowanej przez narodowych socjalistów Europy. Pochodzili z różnych warstw społecznych, kierowali się różnymi motywami, mieli różne poglądy polityczne" - powiedział kierownik Akademii Fundacji Konrada Adenauera, Andreas Kleine-Kraneburg.

Jak podkreślił, Polacy stanowią jedną czwartą spośród 24 tys. wszystkich uznanych przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie za Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. "A przecież to właśnie Polacy ryzykowali życiem - swoim i swych rodzin. W Polsce pomoc Żydom karana była śmiercią i kara ta była w drastyczny sposób stosowana. Udokumentowanych jest 700 wykonanych wyroków, prawdopodobnie jednak za pomoc udzieloną żydowskim współobywatelom zapłaciło życiem aż 2000 osób" - zaznaczył Kleine-Kraneburg.

Odnosząc się do dyskusji, czy Polacy mogli uratować więcej Żydów, ambasador RP w Berlinie Andrzej Przyłębski podkreślił, że ze względu na grożące represje taka pomoc była "czynem bohaterskim". "Kto może rościć sobie prawo do oceny i krytyki strachu przed śmiercią, który w tych okrutnych warunkach powstrzymywał ludzi od narażenia życia swojego i swoich najbliższych?" - pytał.

Szef polskiej placówki dyplomatycznej podkreślił, że wystawa nie pomija "pojedynczych przypadków", gdy "Polacy zdradzali swoich sąsiadów", a "szmalcownicy zarabiali pieniądze szantażując prześladowanych Żydów". "Mieszkańcy Polski nie są i wtedy też nie byli aniołami, lecz ludźmi, różnymi ludźmi, niestety także złymi ludźmi" - zauważył Przyłębski. "Nie istniało wtedy jednak polskie państwo, a stanowisko polskiego państwa podziemnego wobec kolaborantów i szmalcowników było jednoznaczne. Po procesie byli karani śmiercią, a wyroki były wykonywane" - podkreślił ambasador.

Wystawę przygotowało Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie oraz polskie ministerstwo spraw zagranicznych. Była wcześniej pokazywana w wielu krajach świata. W Niemczech można ją było oglądać wcześniej między innymi w Hamburgu, Dreźnie i Lipsku. W siedzibie Fundacji Konrada Adenauera będzie pokazywana do 15 lutego.

Ekspozycja składa się z 16 plansz, ilustrujących sytuację ludności żydowskiej w okupowanej przez Niemcy Polsce, kolejne etapy terroru stosowanego przez niemieckich okupantów oraz różne formy pomocy udzielanej Żydom przez polskich sąsiadów.

Jedna z plansz poświęcona jest działalności "Żegoty" - Rady Pomocy Żydom, konspiracyjnej organizacji społecznej, utworzonej XII 1942 przy Delegaturze Rządu RP na Kraj. Wśród współpracowników organizacji wymienieni zostali Irena Sendler i Władysław Bartoszewski.

Wicedyrektor muzeum Polin Dorota Keller-Zalewska wskazała w rozmowie z PAP na różne motywy pomocy. "Wielu Polaków pomagało swoim żydowskim znajomym, uważając to oczywistą reakcję na prześladowania. Inni, przede wszystkim duchowni i siostry zakonne, kierowali się wartościami religijnymi. Jeszcze innym motywem była walka z Niemcami" - tłumaczyła.

Uroczyste otwarcie wystawy zorganizowało istniejące od połowy lat 90. niemieckie Stowarzyszenie Wspierania Muzeum Historii Żydów w Polsce.

...

Szczegolnie wazne jest to w Niemczech gdzie znowu slychac brednie o polskich obozach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:34, 23 Lut 2017    Temat postu:

Uratowałam człowieka. Czekam na karę śmierci, ale takie są niemieckie prawa..."

ks. Rafał Pastwa
dodane 22.02.2017 14:55

Helena Pawluk z domu Błeszyńska - uratowała w czasie wojny lekarza Nauma Pryłuckiego, za co została skazana na karę śmierci
ks. Rafał Pastwa /Foto Gość
zobacz galerię

Ta kolekcja to najnowszy nabytek muzeum na Majdanku. Jednak za zbiorem dokumentów, fotografii i osobistych pamiątek kryje się niezwykła historia Heleny Pawluk.

Prawdopodobnie każdy słyszał choć raz w swoim życiu tak niezwykłą opowieść, że ta odcisnęła niezatarty ślad w pamięci. Zawsze za tak porywającą, wzruszającą i budującą historią stoi konkretna osoba. Dzięki przekazanym dokumentom i pamiątkom pracownicy Państwowego Muzeum na Majdanku z historii uczynili aktualny i żyjący temat.

Dokumenty Heleny Pawluk (ich reprodukcje są dostępne w galerii zdjęć pod artykułem), więźniarki Konzentrationslager Lublin i więzienia hitlerowskiego na Zamku w Lublinie przekazał jej wnuk – Wojciech Pawluk z Warszawy. Impulsem do tego gestu był program telewizyjny, w którym muzeum chwaliło się innym nabytkiem. Po jego obejrzeniu wraz z żoną podjęli decyzję by przekazać pamiątki i niezwykłe świadectwa muzeum, bo instytucja materiały zabezpiecza, konserwuje, bada a przede wszystkim popularyzuje. Anna Wójcik, z archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku podjęła kontakt telefoniczny, potem doszło do spotkania z wnukiem bohaterki.


Mimo otaczającego ją zła nie zrezygnowała z wiary w sensowność działania Boga, a w listach pożegnalnych zachęcała synów do tego, by się nie mścili - ale byli prawdziwymi chrześcijanami
ks. Rafał Pastwa /Foto Gość
- Mimo, że w naszych źródłach widniała jako więźniarka, to nie mieliśmy pojęcia o jej niezwykłym życiu. Znaliśmy jej datę urodzenia, numer obozowy, wiedzieliśmy, że otrzymywała paczki ale nic więcej – tłumaczy A. Wójcik. Dokumentacja jest obszerna. Znajduje się w niej chociażby akt oskarżenia, który niemiecka prokuratura przesłała do Sondergericht w Lublinie z opisanym powodem, dla którego powinno być wszczęte postępowanie przeciwko niej: Helena pomogła żydowskiemu więźniowi w ucieczce z obozu na Majdanku. Był nim lekarz Naum Pryłucki, którego poznała jeszcze przed wojną.

Helena Pawluk z domu Błeszyńska urodziła się w 1899 roku w Chmielu pod Lublinem. Miała dwie siostry: Annę i Różę. Swoje lata szkolne i młodość spędziła w Lublinie, mieszkała u rodziny na stancji. Uczęszczała do Żeńskiego Gimnazjum Filologicznego Heleny Czarnieckiej przy ul. Bernardyńskiej. W 1919 r. rozpoczęła studia na Uniwersytecie Lubelskim na Wydziale Prawa i Nauk Ekonomiczno-Społecznych. Na indeksie Heleny widnieje herb uniwersytetu z orłem, krzyżem i słowami: „Deo et Patriae” oraz podpis założyciela i pierwszego rektora KUL – ks. Idziego Radziszewskiego. Szybko podjęła pracę jako dyplomowany urzędnik pierwszej kategorii w kuratorium. Wyszła za mąż za inżyniera drogowego i wyjechała z nim w okolice Grajewa. Tam prawdopodobnie poznała doktora Pryłuckiego, który leczył jej męża i dzieci.

Początek wojny zastał ją w Suścu na Roztoczu. Spędzała tam wakacje ze swoimi dwoma synami. Dalsza część historii jest tak nieprawdopodobna i piękna, że warto ją pielęgnować i pokazywać jako przykład dla nas w podzielonym świecie.

Pełny, obszerny artykuł o tej wyjątkowej kobiecie, wraz z archiwalnymi fotografiami już w najbliższym lubelskim „Gościu Niedzielnym”. Przypominamy, że każdy nowy numer „Gościa Niedzielnego” ukazuje się czwartek i jest dostępny w kioskach, salonach prasowych i empikach. W niedzielę także w parafiach. Zachęcamy do lektury.

...

W Polsce bylo duzo takich osob jak nigdzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:30, 24 Mar 2017    Temat postu:

RMF 24
Ukrywali w zoo setki Żydów. "Gdy zbliżali się Niemcy, Żabińska grała arię z operetki Offenbacha"
Ukrywali w zoo setki Żydów. "Gdy zbliżali się Niemcy, Żabińska grała arię z operetki Offenbacha"

1 godz. 10 minut temu

"Gdy sytuacja stawała się niebezpieczna, Niemcy wchodzili do domu, narastało ryzyko odkrycia, że Żabińscy ukrywają u siebie ludzi, pani Antonina zasiadała przy fortepianie i grała ulubioną melodię. Była to aria z operetki "Piękna Helena" Offenbacha. To oznaczało, że należy zniknąć - opuścić dom poprzez tunel, który znajdował się w piwnicy" - mówi w rozmowie z RMF FM Olga Zbonikowka-Żmuda z warszawskiego zoo, gdzie podczas II wojny światowej Jan i Antonina Żabińscy ukrywali Żydów. Ocalili setki ludzi. Dziś do kin wchodzi zainspirowany tą historią film "Azyl" w reż. Niki Caro.
Organizator i dyrektor warszawskiego ZOO dr Jan Żabiński z żoną Antoniną przy karmieniu bączka na tarasie mieszkania
/Stanisław Dąbrowiecki /PAP
Jan Żabiński (1897-1974) - polski zoolog, fizjolog, popularyzator zoologii, wieloletni dyrektor Ogrodu Zoologicznego w Warszawie. W czasie okupacji wraz z wraz z żoną Antoniną (1908-1971) ukrywał Żydów w opustoszałych pomieszczeniach zoo. Żabiński osobiście brał udział w szmuglowaniu ludzi z warszawskiego getta. Był żołnierzem Armii Krajowej, powstańcem warszawskim. Ciężko ranny znalazł się w niewoli w oflagu. Pod koniec 1945 wrócił do Polski i podjął pracę naukową oraz popularyzatorską, głównie w Polskim Radiu. Wygłosił ponad 1500 pogadanek, stając się ulubieńcem słuchaczy.

Malwina Zaborowska, RMF FM: Ile osób łącznie uratowali państwo Żabińscy?

Wiemy dziś o 300 osobach, które w czasie okupacji przewinęły się przez dom Antoniny i Jana Żabińskich. Wiemy też, że tylko dwóm nie udało się przeżyć wojny.

To byli głównie ci, których Jan Żabiński wydostał w warszawskiego getta?

Tak, ale nie tylko. Żabińscy pomagali wszystkim tym, którzy tego potrzebowali, czyli np. Polakom zaangażowanym w działalność konspiracyjną. Ale Żydom przede wszystkim.

Jak to się stało, że podjęli się tak heroicznej działalności?

Jan Żabiński pytany o to po wojnie mówił, że widok tego, na co narażeni byli w Polsce ludzie, w tym ci pochodzenia żydowskiego, był dla niego wstrząsający. Nie wyobrażał sobie nie pomagać. Robił to, co należało robić. Nie widział dla siebie innej drogi.
Jan Żabiński
/archiwum /PAP

To właśnie zoo, którego był dyrektorem, stało się azylem dla ludzi, którzy prawdopodobnie bez takiej pomocy nie przeżyliby wojny. Zoo, które we wrześniu 1939 roku, po bombardowaniu, przestało praktycznie istnieć...

Zoo jako zoo przestało istnieć. Ale ocalały niektóre obiekty - przede wszystkim willa państwa Żabińskich, gdzie dawano ludziom schronienie. To była główna baza. Ale na terenie ogrodu było jeszcze wiele innych miejsc, gdzie można było przez jakiś czas ukrywać Żydów: stara lwiarnia, bażanciarnia, małpiarnia... Warunki pozwalały na to, żeby ci ludzie mogli tam wytrzymać przez jakiś czas.

Zoo stanowiło kolejny punkt przerzutowy? Jak długo ukrywano tam potrzebujących pomocy?

Bardzo różnie. Byli tacy ludzie, którzy spędzali w zoo zaledwie kilka godzin oczekując na przerzut w kolejne, bezpieczne miejsce. Byli tacy, którzy czekali na nowe dokumenty. Niektórzy mieszkali kilka dni, kilka tygodni. Rekordzistką była pani Magdalena Gross-Zielińska (rzeźbiarka - przy. red.), która mieszkała w zoo 17 miesięcy.

Czy to prawda, że ukrywający się na terenie ogrodu ludzie nic o sobie wzajemnie nie wiedzieli?

Był to ważny element konspiracji - by ci ludzie jak najmniej o sobie wiedzieli, by w razie "wsypy" ktoś mógł jednak przeżyć.

Jak jeszcze maskowano tę konspiracyjną działalność?

Można się dziś dziwić, że to w ogóle się udało, bo Niemcy byli częstymi gośćmi u Żabińskich. Niemcy stacjonowali w końcu na terenie ogrodu, przychodzili do Jana Żabińskiego, by porozmawiać z nim na tematy naukowe. Ale nigdy nie pomyśleli nawet o tym, że tam może się ktokolwiek ukrywać! Działalność Żabińskich w dużej mierze polegała na tym, że prowadzili dom otwarty, w którym były poodsłaniane oka i uchylone drzwi. Starali się sprawiać wrażenie, że cały czas jest dużo legalnych lokatorów: sprowadzali krewnych, znajomych, by cały czas coś się działo i nikt nowy nie zwracał niczyjej uwagi.

W myśl zasady: najciemniej pod latarnią.

Dokładnie tak.

A jaka w tym wszystkim była rola pani Antoniny Żabińskiej?

Kluczowa - można zaryzykować to stwierdzenie. Nie będzie przesadą, jeśli powiemy, że to ona była siłą sprawczą, napędową tej szeroko zakrojonej pomocy... Podział był jasny: pan Jan Żabiński przyprowadza ludzi z getta, wyciąga ich stamtąd, co oczywiście wymagało olbrzymiej odwagi i zimnej krwi, niezwykłego heroizmu (Żabiński odwiedzał getto pod pozorem poszukiwania odpadów do karmienia świń, hodowanych wówczas na terenie ogrodu - przyp. red.). Ale cała reszta, trud codziennego życia, był na głowie pani Antoniny. Do niej zgłaszali się wszyscy ci, którzy czegoś potrzebowali.

Pani Antoninie w tej działalności konspiracyjnej przydała się... umiejętność gry na fortepianie.

Fortepian rzeczywiście odegrał niebagatelną rolę w tej historii. Stanowił swego rodzaju skrzynką kontaktową między Żabińską a nielegalnymi lokatorami. Gdy sytuacja stawała się niebezpieczna, Niemcy wchodzili do domu, i narastało ryzyko, że odkryją spisek, Pani Żabińska zasiadała przy fortepianie i grała ulubioną melodię. Była to aria z operetki "Piękna Helena" Jacques'a Offenbacha. To oznaczało, że należy zniknąć - opuścić dom poprzez tunel, który znajdował się w piwnicy. Tam mieli czekać tak długo, aż nie rozlegnie się Chopin - jego dźwięki miały oznaczać, że sytuacja wraca do normy.
Antonina Żabińska
/Stanisław Dąbrowiecki /PAP

Państwo Żabińscy mieli dzieci - mowa tu głównie o synu, który był na tyle duży, że musiał zdawać sobie sprawę z tego, czego podejmują się jego rodzice...

Tak, córka urodziła się dopiero w 1944 roku, ale syn Ryszard od początku wiedział o działalności rodziców, był absolutnie pełnoprawnym członkiem tej machiny. Od niego zależało w dużej mierze logistyczne funkcjonowanie w domu, on był odpowiedzialny za przynoszenie jedzenia, ułatwianie ludziom załatwiania ich potrzeb fizjologicznych, był też ich dobrym duchem - przede wszystkim dla dzieci, które się tam ukrywały. Był absolutnie świadomy tego, co robi, czym to grozi, i jak należy zachować się w skrajnej sytuacji.

Zapewne w ciągu tych wielu miesięcy Żabińscy nie raz byli o krok od zdemaskowania ich działalności...

Można powiedzieć, że cały czas byli o krok od "wsypy". Żabiński był przed wojną znanym na całym świecie, a w Niemczech szczególnie cenionym, naukowcem. Chociaż Niemcy uważali, że Żabińskiego nie należy podejrzewać o żadną działalność konspiracyjną, to wchodzili do jego domu bez przerwy. Za każdym też razem, gdy Żabiński wchodził do getta i wychodził z kimś - groziła mu dekonspiracja. Być może był w mniejszym stopniu sprawdzany, ale jednak był...

Tę pomoc innym przerwał dopiero wybuch powstania warszawskiego?

Tak. Jan Żabiński poszedł walczyć. Został ciężko ranny, a następnie został wywieziony do Niemiec. Tuż przed powstaniem pani Antonina urodziła córkę. Potem wszyscy opuścili dom, z uwagi na niebezpieczeństwo... Ale można powiedzieć, że do ostatnich dni w ich domu mieszkali potrzebujący.

Po wojnie Żabińscy zostali za swoją działalność odznaczeni...

Tak, medalem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. W 1965 roku.

Dziś do polskich kin wchodzi film "Azyl" zainspirowany historią heroicznej postawy Państwa Żabińskich. Miała pani okazję już go zobaczyć?

Tak. Oczywiście film ma swoje prawa i nie będziemy mówić tu o tym, w jak dużym stopniu oddaje detale, czy jest ściśle oparty na faktach. Natomiast trzeba powiedzieć, że ideę, którą Żabiński miał w sercu, ten film przekazuje. W jakimś stopni unieśmiertelnia Żabińskich, daje możliwość, by nie zostali zapomniani. Myślę, że to jest najważniejsze.
Malwina Zaborowska

...

W Polsce bylo najwiecej ratujacych jak nigdzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:01, 02 Sie 2017    Temat postu:

Papież uznaje heroizm kardynała, który zorganizował siatkę ratującą Żydów
Jesús Colina | Sier 02, 2017
Public Domain
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Franciszkanie z Asyżu wyrabiali Żydom fałszywe dokumenty. Potem przewoził je zwycięzca Tour de France, Gino Bartali. Nad całą akcją czuwał florencki arcybiskup. Jakim cudem żołnierze ich nie złapali?


P
apież Franciszek oficjalnie uznał heroizm cnót kardynała Elii Dalli Costy (1872-1961), arcybiskupa Florencji, który podczas II wojny światowej zorganizował siatkę ratującą Żydów w środkowych Włoszech.


320 Żydów

To papieskie uznanie, które nastąpiło w maju, sprawiło, że Dalla Costa stał się lepiej znany poza granicami Włoch. W roku 2012 otrzymał już tytuł „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata” z Instytutu Jad Waszem w Jerozolimie „za to, że udzielił schronienia ponad 100 Żydom z Włoch i 220 z innych krajów”.

Decyzja papieża jest zdecydowanym krokiem w publicznym uznaniu świętości tego prałata, który był arcybiskupem Florencji od 1931 do 1958 roku. Teraz, by mogło dojść do beatyfikacji, trzeba udowodnić zdarzenie się cudu (naukowo niewytłumaczalnego wyzdrowienia) przypisanego jego wstawiennictwu.
Czytaj także: Ulmowie – Samarytanie z Markowej



Dochodzenie przeprowadzone przez Jad Waszem w celu nadania tytułu „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” (w którym świat żydowski wyraża swoją wdzięczność wobec kogoś, kto ryzykował życie, aby uratować Żydów podczas nazistowskich prześladowań), pomogło odkryć siatkę, którą stworzył kardynał, aby zapewnić schronienie prześladowanym Żydom.


Inicjatywa miłości

Rola kard. Elii Dalli Costy stała się szczególnie ważna po aresztowaniu naczelnego rabina Florencji, Nathana Cassuta (który zmarł później w Auschwitz) w listopadzie 1943 roku, wraz z całą konspiracyjną siecią wsparcia, którą zorganizowała społeczność żydowska.

Od tej chwili kardynał Florencji stał się punktem odniesienia dla osób, które szukały pomocy.

Wśród świadectw zgromadzonych przez Jad Waszem jest wspomnienie pani Laty Quitt, która pamięta, jak uciekając z Francji do Florencji na początku września 1943 roku, została zabrana do rezydencji arcybiskupa. Spędziła tam noc wraz z innymi Żydami, którzy otrzymali schronienie, a następnego dnia zabrano ją do jednego z florenckich klasztorów, które otworzyły swoje bramy dla Żydów na prośbę arcybiskupa.
Czytaj także: Babcia Nońcia uratowała ok. 50 dzieci. Historia Alfredy Markowskiej



Jad Waszem powołuje się również na świadectwo Giorgia La Piry, który po drugiej wojnie światowej został burmistrzem Florencji. Ujawnił on, że arcybiskup Dalla Costa był „duszą tej <<inicjatywy miłości>>, której celem było uratowanie tylu braci”.


Z pomocą mistrza kolarstwa

Aby pomóc prześladowanym Żydom, kardynał musiał dać im fałszywe dokumenty, które wyrabiali ojcowie franciszkanie w Asyżu, oddalonym o około 180 kilometrów.

W czasie okupacji hitlerowskiej przewożenie tych dokumentów stało się bardzo ryzykowne. Kardynał słyszał relacje o ludziach zastrzelonych przez żołnierzy w punktach kontrolnych za próbę pomocy Żydom.

Wpadł wtedy na świetny pomysł: był ktoś, kto mógłby uniknąć posterunków wojskowych i policyjnych – Gino Bartali, który wygrał wyścig kolarski Tour de France w roku 1938, a także Giro d’Italia w latach 1936 i 1937 .

Żaden żołnierz nie śmiałby zatrzymać największego sportowca we Włoszech podczas treningu na rowerze.
Czytaj także: Marceli Godlewski – ksiądz, który ratował Żydów – doceniony przez międzynarodową fundację



Kardynał wezwał Bartalego i poprosił go, żeby przewoził fałszywe dokumenty między Asyżem a Florencją w ramie swojego roweru. Arcybiskup dobrze wiedział, że robiąc to, zarówno on, jak i zwłaszcza Bartali ryzykowali życiem.

Bartali, głęboko wierzący katolik, przyjął misję powierzoną mu przez swojego arcybiskupa. Obydwu udało się uratować wiele istnień ludzkich, dlatego Bartali został również uznany za „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata”.

Tekst opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia.

...

Bohaterowie i to wielcy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 11:16, 17 Lut 2018    Temat postu:

Śmierć za bochenek chleba. Historia rodziny Lubkiewiczów

A jak Ty bys sie zachowal. Za pomoc Zydom zamorduja Ciebie, zabija Twoje dzieci, zamorduja Twoja zone. A jednak wielu Polakow narazalo wszystko co maja byle tylko im pomoc. Pomysl o tym jak wiele ryzykowali.

...

Przypominajmy. Okupacja hitlerowska to nie byl karnawal. A pomaganie zydom to nie bylo dawanie datku na organizacje charytatywna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:55, 21 Lut 2018    Temat postu:

Patryk Osowski08-02-2018
Przez lata oszukiwał nazistów. Sprytnym sposobem uratował tysiące Żydów
GŁOSUJ
GŁOSUJ
PODZIEL SIĘ
OPINIE
Eugeniusz Łazowski przekonywał nazistów, że w Rozwadowie (dziś Stalowa Wola) rozprzestrzenia się epidemia tyfusu. "Zakłamując" wyniki testów uchronił przed wywózką i rozstrzelaniem m.in. około 8 tysięcy Żydów. Jego życiorys to gotowy scenariusz na hollywoodzki hit!

REKLAMA

Łazowski urodził się w 1913 roku w Częstochowie. Gdy wybuchła II wojna światowa kończył akurat studia w Warszawie. Zamiast pisania egzaminów z medycyny został zmobilizowany i wysłany do szpitala w Brześciu nad Bugiem. W krótkim odstępie czasu został aresztowany przez Sowietów, a potem Niemców. Po ucieczce z niemieckiego obozu jenieckiego wrócił do Warszawy. W 1939 roku trafił do Stalowej Woli, gdzie rozpoczął pracę w Polskim Czerwonym Krzyżu. W ukryciu współpracował z oddziałem ZWZ por. Franciszka Przysiężniaka. Zaopatrywał żołnierzy w leki i środki opatrunkowe.


W międzyczasie poznał lekarza Stanisława Matulewicza, który podzielił się z nim niebywałym odkryciem. Matulewicz zauważył w czasie badań, że krew osób zakażonych zupełnie niegroźną bakterią Proteus OX19, w testach wygląda identycznie jak u osób zakażonych tyfusem plamistym. Łazowski postanowił zaszczepić mieszkańców Rozwadowa i okolicznych wsi wynalazkiem Matulewicza. Obaj lekarze mieli ręce pełne roboty szczepiąc różne osoby swoim "tyfusem". Następnie wysyłali Niemcom próbki krwi, które potwierdzały, że w okolicach trwa epidemia.

Tajemnicy nie zdradzili nawet swoim pacjentom

REKLAMA

Widząc dużą skalę epidemii Niemcy trzymali się z dala od tego regionu. Wstrzymali nawet wywózki z Rozwadowa do obozów koncentracyjnych. Sprytny plan nie był jednak w stanie zapewnić bezpieczeństwa Żydom. Gdyby Niemcy uznali, że większość z nich stanowi zagrożenie, Żydzi zostaliby po prostu rozstrzelani. Łazowski wpadł więc na sposób zanieczyszczenia próbek tak, by odczytanie dokładnych wyników stało się wręcz niemożliwe. Naziści nie wiedzieli jak z tego wybrnąć, czas płynął, a okoliczni mieszkańcy byli względnie bezpieczni.

Jak to możliwe, że przez tak długi okres spisek nie wyszedł na jaw? Aby uniknąć dekonspiracji Łazowski i Matulewicz ukryli fakt całkowitej nieszkodliwości bakterii OX19 także przed swoimi pacjentami. W 1943 roku podejrzenia nabrali Niemcy. Do Rozwadowa skierowana została specjalna komisja lekarska, która miała rozstrzygnąć o prawdziwości epidemii. Jej pracowników skierowano jednak do rzeczywiście chorych, a wyniki badań potwierdziły obecność tyfusu. Nie bez znaczenia był również lejący się podczas wizyty strumieniami... alkohol.

Stypendysta Fundacji Rockefellera
Nie wszystkie ślady udało się jednak zatuszować. Naziści odkryli w końcu, że Łazowski współpracuje z AK-owską partyzantką i wydali nakaz aresztowania. Lekarz uciekł do Warszawy, gdzie ukrywał się do końca wojny. Pracował w Klinice Akademii Medycznej oraz Instytucie Matki i Dziecka. W 1958 roku wyjechał z rodziną do USA jako stypendysta Fundacji Rockefellera.


W Stanach Zjednoczonych zrobił dużą karierę. Został profesorem i pracował na uniwersytecie. Wydał ponad sto prac naukowych w języku polskim i angielskim. Zmarł 16 grudnia 2006 roku w Eugene w stanie Oregon.

...

Polski charakter! Typowy. Warto podkreslic ze to pokolenie bylo bardzo przedsiebiorcze! W koncu zorganizowac AK to trzeba bylo byc przedsiebiorczym.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:53, 22 Lut 2018    Temat postu:

Ks. Ferdynand Machay senior (1889-1967)
W czasie I wojny światowej i tuż po niej działał na rzecz przyłączenia do Polski Orawy i Spisza. W II RP był proboszczem kościoła Najświętszego Salwatora w Krakowie, a później, archiprezbiterem Bazyliki Mariackiej.

Doskonale mówił po węgiersku, w czasie wojny zaangażował się w pomoc i ratunek Żydom z Węgier, zbiegłym z transportów do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Wielu pomógł wyrobić „aryjskie” papiery lub zaświadczenia o chrzcie. Odznaczony pośmiertnie medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.

Czytaj także: Prof. Szewach Weiss: nadzieja i wytrwałość pozwoliły mi przeżyć


Bp Albin Małysiak (1917-2011)

REPORTER
Jeszcze jako świeżo wyświęcony duchowny w 1941 roku zaangażował się w Krakowie wraz z szarytką, siostrą Bronisławą Wilemską w pomoc Żydom. Udokumentowano, że wspólnie uratowali 5 osób. Odznaczony pośmiertnie medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.



Ks. Stanisław Mazak (1906-1988)
Pochodził z Kresów. W czasach wojny był proboszczem w Szczurowicach i Łopatynie (dzisiejsza Ukraina) i znanym pszczelarzem. Pomógł uratować kilkanaście osób narodowości żydowskiej przechowując je na terenie parafii i wydając świadectwa chrztu. W 1984 roku odznaczony medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.



Ks. Jan Wolski (1887–1942) i ks. Władysław Grobelny (1887–1942)
Proboszcz i wikariusz parafii w Kobryniu (dzisiejsza Białoruś). Podczas wojny pomagali Żydom zamkniętym w miejscowym getcie, wydając im zaświadczenia chrztu i organizując ucieczki. Rozstrzelani przez hitlerowców w pierwszej kolejności, wraz z rabinem podczas likwidacji getta.



Ks. Jan Pyzikiewicz (1901-1943)
Pochodził z ziemi mieleckiej. W czasie wojny proboszcz w Lipnicy Wielkiej k. Nowego Targu. Prowadził zbiórki odzieży i żywności dla mieszkańców getta w Nowym Sączu. Aresztowany przez gestapo, nie skorzystał ze sposobności zwolnienia i trafił do obozu w Auschwitz, gdzie poniósł śmierć.

Czytaj także: Polak uratował setki Żydów, historia milczała. Świat po latach poznaje „drugiego Schindlera”


O. Emilian Kowcz (ukr. Омеля́н Ковч) (1884-1944)
Greckokatolicki proboszcz parafii w Przemyślanach k. Lwowa. Podczas wojny trafił do obozu na Majdanku, gdzie dał wzruszające świadectwo pomocy chrześcijanom różnych wyznań i Żydom.

Udzielał współwięźniom chrztów, dzielił się swoimi racjami żywnościowymi, dla każdego znajdował dobre słowo. Nazywano go „proboszczem Majdanka”. Zginął na krótko przed wyzwoleniem obozu. W 2001 roku beatyfikowany.



Archimandryta Grzegorz Peradze (1899-1942)

Wikipedia | Domena publiczna
Grzegorz Peradze
Duchowny i mnich prawosławny pochodzący z Gruzji. W latach międzywojennych mieszkał w Polsce, wykładał teologię prawosławną i historię Cerkwi w Gruzji na Uniwersytecie Warszawskim. Po wybuchu wojny nie skorzystał z możliwości wyjazdu z kraju.

Podczas okupacji pomagał ludziom niezależnie od wyznania. Istnieje kilka świadectw, że angażował się w pomoc osobom narodowości żydowskiej. Wywieziony do Auschwitz na skutek donosu, dobrowolnie zgłosił się na śmierć. Kanonizowany w Gruzji w 1995 roku, jest czczony również w Polskiej Autokefalicznej Cerkwi Prawosławnej.



Ks. Feliks Teodor Gloeh (1885-1960)
Duchowny Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Pełnił funkcję naczelnego kapelana ewangelickiego Wojska Polskiego oraz warszawskiego Gimnazjum im. Mikołaja Reja. Po zajęciu Polski przez hitlerowców działał w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego.

Dostarczył Armii Krajowej ponad 160 ostemplowanych świadectw chrztu w Kościele Ewangelicko-Augsburskim, które posłużyły do uratowania Żydów z gett na Mazowszu i Podlasiu. W 1984 roku odznaczony pośmiertnie medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.



S. Natalia Makryna Siuta (1895-1990)
Zakonnica, a później diakonisa Starokatolickiego Kościoła Mariawitów. Opiekowała się kaplicą mariawicką w Jędrzejowie Nowym k. Mińska Mazowieckiego, gdzie przez dziesięciolecia codziennie odprawiała adorację Najświętszego Sakramentu.

Jak głosi świadectwo złożone po wojnie w Żydowskim Instytucie Historycznym, podczas okupacji pomagała Żydom, których przechowywała w budynkach należących do kaplicy. Przebywając przypadkiem we wsi Rososz, w której doszło do hitlerowskiej obławy na ukrywających się Żydów, zdołała schować pod swoim habitem żydowskie dziecko i ocalić mu życie.

...

Im blizej ktos byl Jezusa tym bardziej pomagal.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:51, 25 Lut 2018    Temat postu:

Śmierć za pomoc sąsiadom
24.02.2018, godz. 10:00 A A A
Ten dzień mieszkańcy Paulinowa pamiętają do dziś. 24 lutego 1943 roku niemieccy żołnierze i policjanci przeprowadzili w mazowieckiej wsi pacyfikację. Jedenaście osób zapłaciło życiem za to, że pomagali Żydom zbiegłym z getta w pobliskiej Sterdyni. W namierzeniu Polaków pomógł nazistom prowokator – najpewniej żydowskiego pochodzenia.



–Mama wspominała, że 23 lutego wieczorem ludzie widzieli wyładowane Niemcami ciężarówki. Jechały gdzieś od strony Sterdyni i znikały w lesie. Następnego dnia okazało się, że Paulinów i sąsiednie miejscowości są otoczone ciasnym pierścieniem żołnierzy. Ruszyła obława – opowiada Stanisława Maciak, mieszkanka Paulinowa i sekretarz Towarzystwa Miłośników Ziemi Sterdyńskiej. W operacji wzięły udział dwa tysiące żołnierzy i policjantów. Wśród nich był sam Ernst Gramss, prominentny działacz NSDAP, starosta z pobliskiego Sokołowa, po wojnie uznany za zbrodniarza. Niemcy chcieli wyłapać ukrywających się po lasach Żydów, zaś przy okazji, a może przede wszystkim – przykładnie ukarać Polaków, którzy im pomagali.

Przed wojną Żydzi stanowili dwie trzecie mieszkańców Sterdyni. – Prowadzili oni większość sklepów i zakładów usługowych. Miejscowi Polacy dobrze się z nimi znali. Również ci z Paulinowa – wyjaśnia Stanisława Maciak. Kiedy przyszli Niemcy, ludność żydowska została zamknięta w getcie. Trafiło tam około tysiąca osób. We wrześniu 1942 roku rozpoczęła się jego likwidacja. Ponad 350 Żydów zginęło od razu, kilkuset zostało wywiezionych do obozu zagłady w Treblince, wielu zdołało jednak uciec. Ukrywali się w okolicznych lasach. Wkrótce część z nich pojawiła się w Paulinowie. Mieszkańcy postanowili im pomóc. Dawali chleb, pozwalali nocować w zabudowaniach miejscowego folwarku.

REKLAMA


Pewnego dnia wśród uciekinierów z getta pojawił się nieznajomy. Tłumaczył, że jest francuskim Żydem, który uciekł z transportu do Treblinki. Wkrótce zaczął przychodzić do Paulinowa w towarzystwie ukrywającego się Szymela Roskielenke, brata fryzjera ze Sterdyni. Mieszkańcy traktowali go z dystansem. Jak się okazało, słusznie. – Kiedy rozpoczęła się pacyfikacja, ten człowiek był widziany wśród niemieckich żołnierzy. Chodził z nimi od domu do domu i wskazywał rodziny, które pomagały Żydom. A Niemcy tych ludzi zabijali – opowiada Stanisława Maciak. W ten sposób zginęli między innymi folwarczny stróż Franciszek Kierylak oraz małżeństwo Ewa i Józef Kotowscy wraz z synem Stanisławem. Feralnego dnia Niemcy rozstrzelali 11 Polaków. Zginął też fryzjer Szlojme Roskielenke i dwaj sowieccy żołnierze, którzy uciekli z niewoli. Co się stało z innymi Żydami? – Tego nie wiemy. Najpewniej jednak zginęli zanim obława dotarła do wsi – przekonuje Stanisława Maciak.

– W przypadku Paulinowa Niemcy sięgnęli po klasyczną metodę stosowaną przez służby specjalne. Takich prowokatorów, w zależności od potrzeb byli w stanie wynaleźć zarówno wśród ludności polskiej, ukraińskiej, jak i żydowskiej. Rasowe uprzedzenia nie miały tu większego znaczenia. Do współpracy często zmuszali szantażem i przemocą – podkreśla dr hab. Grzegorz Berendt, wicedyrektor Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. – Wystarczy wspomnieć historie Żydów z Polesia schwytanych po aryjskiej stronie. W jednym ze znanych mi przypadków w ręce Niemców wpadła dwójka uciekinierów. Pierwszy został na miejscu zastrzelony, drugi, który to widział, dostał wybór: albo spotka go podobny los, albo zdecyduje się na współpracę. Innym razem, przesłuchanie zbiegów z getta, Niemcy rozpoczęli od wsadzenia im nóg w ognisko – dodaje. Jak było w przypadku prowokatora z Paulinowa? Można domniemywać, że podobnie, choć jak przyznaje Berendt, do dziś nie znamy ani personaliów tego człowieka, ani też jego wcześniejszych i późniejszych losów. – Niemcy potrzebowali żydowskich prowokatorów w gettach, by inwigilować działającą tam konspirację, ale też poza nimi, by wyłapywać zbiegów i karać osoby, które zdecydowały się im pomóc. Kara, jak w przypadku Paulinowa, musiała być spektakularna, ponieważ miała służyć jako przykład odstraszający – tłumaczy historyk.

W okupowanej Polsce za pomoc ukrywającym się Żydom groziła kara śmierci. Mówiło o tym Trzecie rozporządzenie o ograniczeniu pobytu w Generalnym Gubernatorstwie. Jesienią 1941 roku podpisał je Hans Frank, sprawujący najwyższą władzę w GG. Sprawy Polaków, którzy dopuścili się tego typu „przestępstw” rozpatrywać miały sądy specjalne. Od czasu do czasu Niemcy rezygnowali jednak z tej procedury, organizując pacyfikacje, takie jak w Paulinowie. Za pomoc Żydom na polskich terenach włączonych do Komisariatu Rzeszy Wschód i Komisariatu Rzeszy Ukraina (powstały po agresji Niemiec na ZSRR) karano bez powoływania się na jakiekolwiek przepisy (tu ich nie wydano). Z drugiej strony, Niemcy starali się zachęcić do wydawania uciekinierów z gett poprzez system gratyfikacji – zarówno pieniężnych, jak i materialnych.

Mimo to, znaczna część Polaków zdecydowała się Żydom pomagać. Wielu spotkały za to represje. – Nie podejmuję się określić, ilu ich było, bo to wymaga dokładnych badań. Tym trudniejszych, że często brakuje dokumentów potwierdzających takie wydarzenia, a historycy zdani są na ustne relacje – przyznaje dr hab. Berendt. W „Rejestrze faktów represji na obywatelach polskich za pomoc ludności żydowskiej w okresie II wojny światowej”, który w 2014 roku IPN wydał wspólnie z Instytutem Studiów Strategicznych (Grzegorz Berendt był jednym z redaktorów tej publikacji), figurują nazwiska 508 osób. – Ale jest to lista otwarta. W tym roku ukaże się kolejna edycja raportu, zawierająca następne nazwiska i historie – zapowiada Berendt. – Co ciekawe, natrafiliśmy na dokumenty świadczące o tym, że Hansowi Frankowi zdarzało się łagodzić wyroki sądów za pomoc Żydom. Kary śmierci zmieniane były na kilka lat obozu. Decyzje te pochodzą jednak z 1944 roku. Wówczas getta były już polikwidowane, zaś liczba ukrywających się uciekinierów znacznie spadła. Jak dotąd nie spotkałem się z podobnymi dokumentami za 1942, czy 1943 rok – dodaje. Oczywiście, jak zastrzega historyk, i w 1944 roku pomoc ludności żydowskiej często kończyła się egzekucjami. Przykład: rodzina Ulmów. – Niesienie pomocy Żydom było na ziemiach polskich szalenie ryzykowne przez całą wojnę – podsumowuje historyk.

Kilkanaście lat temu w Paulinowie staraniem Towarzystwa Miłośników Ziemi Sterdyńskiej stanęła kapliczka, upamiętniająca zamordowanych mieszkańców. – Ludzie zapalają tam znicze, składają kwiaty. Pamięć trwa – podsumowuje Stanisława Maciak.

Podczas pisania artykułu korzystałem z fragmentów prac Wacława Piekarskiego, Obwód Armii Krajowej Sokołów Podlaski, „Sęp”, „Proso”, (Warszawa 2012) oraz Joanny Kierylak, 12 Sprawiedliwych z Paulinowa, która znajduje się w zasobach Muzeum Walk i Męczeństwa w Treblince;

Łukasz Zalesiński

...

Zydowski szmalcownik wydawal Polakow ratujacych zydow! Tak tez bylo. Ulmow wydal pochodzenia ruskiego czyli,, Ukrainiec". O ile kanalie maja narodowosc. Co pokazuje ze im bardziej ktos byl Polakiem katolikiem tym mniejsza szansa na judasza. Kościół na szczescie jest jedynym kryterium moralnosci w Polsce i to powoduje wyzszy poziom moralny Polski wsrod wszystkich bo oczywiscie nie zadna rasa i biologia!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:06, 25 Mar 2018    Temat postu:

Patryk Osowski4 godziny temu
Mocne świadectwo Szewacha Weissa. "21 miesięcy żyliśmy w piwnicy"
GŁOSUJ
GŁOSUJ
PODZIEL SIĘ
OPINIE
"Cała moja rodzina się uratowała. To wszystko byłoby niemożliwe, gdyby nie Sprawiedliwi" - napisał na Facebooku były ambasador Izraela w Polsce Szewach Weiss. Nawiązał w ten sposób do obchodzonego w sobotę w Polsce Narodowego Dnia Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką.

24 marca po raz pierwszy w historii obchodziliśmy w Polsce Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów.


"Na początku ukrywaliśmy się w domu Państwa Góralów, a potem w domu Państwa Potężnych. To byli nasi polscy sąsiedzi z Borysławia. Potem przeszliśmy do kryjówki, do podwójnej ściany, którą mój tatuś dobrze przygotował w naszym domu. Byliśmy tam przez 7-8 miesięcy" - wspomina Weiss, były poseł i przewodniczący izraelskiego Knesetu.

"Poprosiliśmy Panią Lasotową (Ukrainkę, koleżankę mojej mamusi) aby przeniosła się do naszego domu. Bez jej pomocy nie moglibyśmy przeżyć. Potem Niemcy nauczyli się, że takie podwójne ściany kryją Żydów. Musieliśmy się przenieść w inne miejsce. Była to piwnica sąsiedniego domu. To była ochronka dla dzieci, która przed wojną zbudował mój dziadzio Icyk. 21 miesięcy żyliśmy w piwnicy" - dodaje.

W rocznicę zamordowania rodziny Ulmów
Weiss podkreślił, że uratować się udało całej jego rodzinie. "To wszystko było by niemożliwe, gdyby nie Sprawiedliwi. Rodzina Potężnych, Górali i Pani Lasotowa z Panem Romanem Szczepaniukiem. Kochani wspaniali ludzie. To są moi bohaterowie. Na zawsze w moim sercu" - zapewnił.

...

Szczegolnie cieszy ta Ukrainka. UPA nie jest twarza Ukraincow z tego czasu!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:28, 02 Kwi 2018    Temat postu:

Niemieckie zbrodnie na Żydach zbiegłych z gett

„każdy Polak, który przyjmuje Żyda, staje się winnym [...] Za ich pomocników uważa się również tych Polaków, którzy nie udzielając wprawdzie zbiegłym Żydom schronienia, dają im jednak wikt lub sprzedają żywność. We wszystkich wypadkach – konkludowano – Polacy ci podlegają karze śmierci”

...

Przypominajmy prawdziwa historie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:30, 17 Kwi 2018    Temat postu:

Konstanty Rokicki - polski dyplomata, który ratował Żydów od Zagłady
Konstanty Rokicki. Źródło: Ambasada RP w Bernie
Konstanty Rokicki. Źródło: Ambasada RP w Bernie
Konsul Konstanty Rokicki wystawiał podczas II wojny światowej fałszywe paszporty Paragwaju, czym uratował życie wielu Żydów przebywających w okupowanej Polsce - wynika z analizy źródeł przeprowadzonej przez ambasadę RP w Szwajcarii.

Wyniki analizy zostały zaprezentowane przez ambasadora RP w Szwajcarii Jakuba Kumocha podczas wystąpienia w Muzeum Pamięci Shoah w Paryżu w lutym br. Pełen tekst wystąpienia został opublikowany przez pismo "Polski Przegląd Dyplomatyczny".

Konstanty Rokicki był członkiem tzw. grupy berneńskiej – czyli zespołu dyplomatów, którzy podczas II wojny światowej produkowali w Szwajcarii paszporty latynoamerykańskie, aby ratować Żydów.

"W latach 1942–45 paszporty takie chroniły przed natychmiastową wywózką do niemieckich obozów i dawały znaczną szansę przeżycia Zagłady" - podkreślił Kumoch. Ważną rolę w działalności grupy berneńskiej odegrali pracownicy Poselstwa Polskiego, m.in. ówczesny ambasador Polski w Szwajcarii Aleksander Ładoś, działacz żydowski Juliusz Kuehl czy - jak wynika z najnowszych doniesień - właśnie Konstanty Rokicki.

Nie było jednego schematu postępowania w kwestii zdobywania fałszywych paszportów krajów Ameryki Łacińskiej. Jak jednak podkreśla w swoim wystąpieniu ambasador Kumoch, szczególnym przypadkiem wśród tych krajów był Paragwaj, ponieważ konsul honorowy tego kraju Rudolf Huegli sam nie wypisywał paszportów. Zamiast tego, paszporty in blanco były przekazywane do polskiego konsulatu i tam właśnie wypełniane.

Z analizy dokumentów wynika, że osobą, która "jest autorem paszportów Paragwaju i prawdopodobnie bezpośrednim sprawcą ocalenia wielu osób" był konsul Konstanty Rokicki. Urodził się w 1899 roku w Warszawie, a przed wstąpieniem do służby dyplomatycznej służył w polskim wojsku jako podoficer. Dwukrotnie odznaczono go za odwagę w czasie walk o niepodległość Polski w latach 1918–20.

Jak podkreśla ambasador Kumoch, analiza dostępnych dokumentów udowadnia, że autorem paszportów był właśnie Rokicki, a nie - jak głosiła inna teoria - Juliusz Kuehl. "Nic dziwnego, Rokicki był doświadczonym konsulem, Kuehl natomiast – niezwykle błyskotliwym organizatorem, biznesmenem, ale w pracy konsularnej nie miał doświadczenia. Paszport był zbyt drogi, by oddać go do obróbki osobie niedoświadczonej i ryzykować zniszczenie" - wyjaśnia Kumoch.

Wystąpienie ambasadora RP w Szwajcarii dr. Jakuba Kumocha w Muzeum Pamięci Shoah w Paryżu
Do rąk adresatów w okupowanej Polsce były szmuglowane przez organizacje żydowskie potwierdzone notarialnie przez konsula honorowego Paragwaju kopie paszportów; oryginały sfałszowanych dokumentów pozostawały w Szwajcarii.

Jak ocenia Kumoch, jeśli chodzi o liczbę ludzi ocalonych dzięki paszportom latynoamerykańskim, "mówimy o kilkuset, być może o kilku tysiącach ocalonych".

"Polska była – według mojej wiedzy – jedynym państwem alianckim, którego poselstwo poparło tę próbę ratowania Żydów i wzięło na siebie produkcję części dokumentów" - podkreśla Kumoch. Dodaje przy tym, że akcji przez większość czasu kategorycznie sprzeciwiało się np. poselstwo USA. Jak jednak stwierdza, akcja nie miałaby szans powodzenia bez zaangażowania organizacji żydowskich, które "potrafiły zbudować sieci przemytu dokumentów", lecz z kolei te organizacje "nie mogły funkcjonować bez protekcji Polski."

Ambasador Kumoch podkreśla przy tym ryzyko, które podejmowali polscy dyplomaci - jako że byli "dyplomatami państwa bez terytorium i odpowiadali przed rządem, który miał siedzibę w Londynie, wysyłka dokumentów zaś była obciążona ryzykiem dekonspiracji. Prawdopodobnie mój poprzednik (Aleksander Ładoś) nie informował rządu o tym, że placówka fałszuje paszporty innego kraju. Brał na siebie ryzyko uznania za persona non grata, a nawet wydalenia ze Szwajcarii" - stwierdza.

Polski rząd na uchodźstwie dowiedział się o fałszywych paszportach dopiero w czasie powstania w getcie warszawskim. W maju 1943 roku wystosował do ambasadora Ładosia depeszę, w której stwierdza: "Motywy natury ściśle humanitarnej każą nam pójść w tych sprawach na daleko idące ustępstwa"

"Jest to jedno z najmocniejszych zdań dotyczących paszportyzacji" - podkreśla Jakub Kumoch.

Ustalenia zaprezentowane przez ambasadora Kumocha powstały w wyniku zainicjowanej przez niego akcji zbierania na całym świecie dokumentów archiwalnych poświęconych udziałowi polskich dyplomatów w tym procederze. "Dlaczego w ogóle zebraliśmy te materiały? Ponieważ widzieliśmy determinację konsula (honorowego RP w Zurychu Markusa) Blechnera i jego chęć przedstawienia sprawy paszportów w mediach. Ponieważ wśród szwajcarskich Żydów funkcjonowała legenda o +dobrym polskim ambasadorze+ i chcieliśmy znać prawdę, a przede wszystkim wykluczyć możliwość, że którykolwiek z naszych dyplomatów działał dla zysku" - tłumaczył w Paryżu Kumoch.

"Gdyby tak było, musielibyśmy być przygotowani na konfrontację z trudną rzeczywistością. Stąd praca nad odtworzeniem akcji ratunkowej. Dopiero po zebraniu setek dokumentów wykluczyliśmy taką możliwość" - dodał dyplomata. (PAP)

autor: Katarzyna Florencka

...

Kolejna postac. Trzeba ich przypominac zwlaszcza teraz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:08, 12 Maj 2018    Temat postu:

Dobrzy sąsiedzi. Przypominamy jak Polacy pomagali Żydom zamkniętym w warszawskim getcie
ARTYKUŁ | 25.03.2018 | Autor: Paweł Stachnik
Przeludnienie, głód i choroby. Takie warunki panowały w gettach. Gdyby nie pomoc Polaków, żadne żydowskie dziecko nie przetrwałoby nazistowskiej okupacji.
fot.domena publiczna Przeludnienie, głód i choroby. Takie warunki panowały w gettach. Gdyby nie pomoc Polaków, żadne żydowskie dziecko nie przetrwałoby nazistowskiej okupacji.Cz
Często pisze się, że gdy Niemcy mordowali Żydów, Polacy obojętnie przyglądali się zbrodni. W rzeczywistości jednak wielu naszych rodaków z narażeniem życia starało się pomóc ofiarom zamkniętym za murem. Przypominamy o ich bohaterstwie.

1. Przemycanie żywności

Sytuacja aprowizacyjna w gettach od samego początku była tragiczna. Niemcy tak wyznaczyli racje żywnościowe, aby wywołać jak największą śmiertelność zamkniętych w nich ludzi. Średni przydział kartkowej żywności dla dorosłego w latach 1940-1942 nie przekraczał 400 kalorii dziennie. W niektórych okresach był zaś niższy niż 200 kalorii. „Trzy dni w tygodniu byłem bez chleba, bez kartofli, nic w domu nie było. Chodziłem spuchnięty z głodu” – wspominał Jakub Goldberg, który przeżył piekło życia w łódzkim getcie.

Dlatego jedną z najwcześniejszych form pomocy udzielanej Żydom przez Polaków było dostarczanie im jedzenia. I tak już pierwszego dnia po zamknięciu przez Niemców bramy warszawskiego getta (15 listopada 1940 roku), wielu mieszkańców stolicy przyniosło chleb dla swoich żydowskich przyjaciół i znajomych. Później, w miarę postępującej izolacji dzielnic żydowskich, opracowano najróżniejsze sposoby przemycania żywności. Tak robił to na przykład mieszkający w Warszawie Józef Ślązak, jeden z bohaterów najnowszej książki Davida Serrano Blanquera „Dziewczynka z walizki”:

W niedzielę, kiedy nie musiał iść do pracy, matka przyczepiała mu do paska woreczki z mąką, na wierzch zakładał konduktorski mundur i wsiadał do tramwaju mijającego getto. W umówionym miejscu rzucał woreczki za mur.

W getcie brakowało dosłownie wszystkiego. Ratunkiem była pomoc z zewnątrz, zwłaszcza w zakresie przemytu żywności. Na zdjęciu przeludnienie dzielnicy zamkniętej (1941 rok).
fot.Bundesarchiv, Bild 101I-134-0782-24/ Knobloch, Ludwig/ CC-BY-SA 3.0 W getcie brakowało dosłownie wszystkiego. Ratunkiem była pomoc z zewnątrz, zwłaszcza w zakresie przemytu żywności. Na zdjęciu przeludnienie dzielnicy zamkniętej (1941 rok).
A taki sposób stosował Jerzy Wiensko z Białegostoku:

Jako dziecko przemycaliśmy żywność do getta. Mama kilka razy w tygodniu chodziła po nią do podbiałostockich wsi i tam kupowała mąkę, kaszę, ziemniaki, a w maju truskawki. Pod płotem był wykopany dołek, w ten sposób, że jego jedna połowa była po stronie getta. Był on maskowany workiem wypełnionym szmatami i przysypany lekko ziemią. Kiedy chodzący wzdłuż płotu Niemiec był daleko i poza zasięgiem wzroku, szybko wyjmowaliśmy worek i przeciskaliśmy na drugą stronę żywność. Już górą w zawiniątku z kamieniem z tamtej strony przerzucano pieniądze.

Szacuje się, że 80 procent żywności dostarczanej do warszawskiego getta pochodziło z przemytu.

2. Dostarczanie leków

Prócz jedzenia do getta przerzucano także lekarstwa, których drastycznie tam brakowało. Zajmowała się tym między innymi Irena Sendlerowa (więcej na ten temat przeczytasz TUTAJ). Ona i jej koleżanki z Wydziału Opieki m.st. Warszawy pod pretekstem kontroli sanitarnych przemycały do warszawskiego getta pieniądze, żywność, lekarstwa oraz szczepionki przeciw tyfusowi plamistemu. Tak relacjonuje działania swojego ojca Danuta, siostra tytułowej „Dziewczynki z walizki”, której historię opisał David Serrano Blanquer:

Wiedziała, że ojciec pomaga żydowskim dzieciom, ukrywającym się w zajezdni tramwajowej niedaleko getta. Dawał im żywność i leki.

Artykuł powstał z inspiracji najnowszą książką Davida Serrano Blanquera "Dziewczynka z walizki" (Bellona 2018), w której autor opisał historię wyniesionego z getta żydowskiego dziecka, które po latach odkrywa swoją przeszłość.
Artykuł powstał z inspiracji najnowszą książką Davida Serrano Blanquera „Dziewczynka z walizki” (Bellona 2018), w której autor opisał historię wyniesionego z getta żydowskiego dziecka, które po latach odkrywa swoją przeszłość.
Lecznicy w getcie w Kozienicach pomagał personel polskiego szpitala. Jego pracownicy wielokrotnie przemycali do getta lekarstwa, żywność i bieliznę. Podobnie było w Dęblinie, gdzie do leczniczego zakładu w getcie podczas epidemii tyfusu polscy lekarze przesyłali potrzebne środki. W przemycie pomagał proboszcz kościoła p.w. Wszystkich Świętych w Warszawie ks. Marceli Godlewski, nota bene znany przed wojną z antysemickich wystąpień.

3. Przerzucanie dzieci za mur

Śmiertelność w gettach była przerażająco wysoka, a w szczególny sposób dotykała najmłodszych. Dlatego wiele żydowskich rodzin decydowało się oddać swoje pociechy Polakom, by tylko ocalić im życie. Przemycanie dzieci było bardziej skomplikowane niż przerzucanie jedzenia. Liczyła się więc pomysłowość. I tak na przykład grupa Ireny Sendlerowej miała na to kilka sposobów.

Jednym była sanitarka, która do warszawskiego getta przywoziła codziennie detergenty i inne rzeczy potrzebne do zachowania chociaż podstaw higieny. Dzieciom podawano środki nasenne, potem wkładano je do worków i wywożono z getta jako ofiary tyfusu. Druga droga wiodła przez budynek sądowy przy ul. Leszno, do którego wejść można było zarówno od strony miasta, jak i getta. Dzieci wyprowadzano także przez piwnice domów stojących po obu stronach muru.

Kolejna droga prowadziła przez zajezdnię tramwajową po żydowskiej stronie. Mąż jednej z łączniczek był tam motorniczym. Rano znajdował w wagonie pod ławką karton z uśpionym dzieckiem i przewoził je na aryjską stronę. Dzieci szmuglowano również przez bramę getta w workach i kubłach na śmieci. Elżbieta Ficowska, jako sześciomiesięczne dziecko, została wywieziona w drewnianej skrzynce, ukrytej przez przedsiębiorcę budowlanego na wozie w stercie cegieł. Zdarzało się, że sama Sendlerowa wynosiła niemowlęta w swojej pielęgniarskiej torbie.

Nieistniejąca zajezdnia tramwajowa „Muranów” wykorzystywana przez Polaków do przerzucania żydowskich dzieci na stronę „aryjską”.
fot.autor nieznany/ domena publiczna Nieistniejąca zajezdnia tramwajowa „Muranów” wykorzystywana przez Polaków do przerzucania żydowskich dzieci na stronę „aryjską”.
„I tak oto dzięki odwadze Ireny Sendler i organizacji, dla której pracowała, ciężko chora ośmiomiesięczna Giza Alterwajn opuściła getto. W pielęgniarskiej torbie (…)” – relacjonuje uratowanie tytułowej „Dziewczynki z walizki” David Serrano Blanquer.

4. Pomaganie w ucieczkach z getta

Pomocy udzielano również dorosłym, którzy zdecydowali się opuścić getto. Zdarzały się na przykład ucieczki ludzi przywiązanych od spodu do furmanek śmieciarzy, którzy przyjeżdżali do getta, a przy okazji zajmowali się szmuglowaniem żywności i uciekinierów. Innym często stosowanym sposobem było opuszczenie getta w ambulansie albo karawanie wywożącym zwłoki rzekomego konwertyty na chrześcijański cmentarz. Zanotowano przypadek, gdy do szpitala w Kozienicach z warszawskiego getta przetransportowano Żydów w sanitarce z napisem „Achtung Typhus”.

Większość ucieczek wymagała wręczenia ogromnej ilości łapówek, ale zdarzała się również pomoc bezinteresowna. Tak było na przykład z polskim policjantem Franciszkiem Banasiem, który podczas likwidacji krakowskiego getta uratował Różę Jakubowicz i jej synka Tadeusza. „Szła wprost na bramę, gdzie stali esesmani, słaniała się na nogach” – wspominał. Banaś przekupił esesmana stojącego na warcie i wyprowadził Różę oraz jej synka za bramę getta.

5. Organizowanie kryjówek po aryjskiej stronie

Ci, którym udało się wymknąć z getta musieli zatroszczyć się o kryjówkę. Tutaj też niezbędna była pomoc Polaków. Wsparcie w tej kwestii świadczyli indywidualnie życzliwi ludzie, a od końca 1942 roku Rada Pomocy Żydom „Żegota”. Uciekinierów ukrywano w mieszkaniach, domach, klasztorach, stodołach, specjalnie przygotowanych schowkach, kryjówkach i bunkrach.

Prócz ratowania dzieci z warszawskiego getta, Żegota we współpracy ze wspólnotami zakonnymi, zaopatrywała Żydów w katolickie metryki chrztu, a także pomagała znajdować kryjówki po aryjskiej stronie. Na ilustracji głodujące żydowskie dzieci.
fot.Bundesarchiv, N 1576 Bild-003/ Herrmann, Ernst/ CC-BY-SA 3.0 Prócz ratowania dzieci z warszawskiego getta, Żegota we współpracy ze wspólnotami zakonnymi, zaopatrywała Żydów w katolickie metryki chrztu, a także pomagała znajdować kryjówki po aryjskiej stronie. Na ilustracji głodujące żydowskie dzieci.
Rzemieślnik Staszek Jackowski w Stanisławowie przechował żydowskie małżeństwo za piecem, a 30 innych Żydów w trzech bunkrach wyposażonych w łóżka, piece, kanalizację i prąd. Pracownik lwowskich zakładów oczyszczania miasta Leopold Socha ukrywał przez ponad rok kilkanaścioro Żydów w kanałach. Szewach Weiss zamelinował się natomiast w skrytce między ścianą rodzinnego sklepu a magazynem. Krewni przyrodniej siostry „Dziewczynki z walizki” „przetrwali okupację w specjalnie zrobionym schowku za lodówką. Ukrywali się tam przez cztery lata”.

Wielu Żydów zbiegłych z getta przechowywali w warszawskim ogrodzie zoologicznym dyrektor Jan Żabiński i jego żona Antonina. Ukrywali ich w klatkach dla zwierząt, w przejściach podziemnych, kanałach, w specjalnie wykopanych schronach, na zapleczu lwiarni i w wewnętrznych pomieszczeniach, do których normalnie nie było dostępu. Według historyka Gunnara Paulssona, autora cenionej książki „Utajone miasto”, po aryjskiej stronie Warszawy w ukryciu przebywało łącznie 28 tysięcy Żydów, a pomagało im 70-90 tysięcy Polaków.

6. Dostarczanie fałszywych dokumentów

Każdy uciekinier z getta potrzebował z pół tuzina dokumentów i zmieniał miejsce zamieszkania przeciętnie siedem i pół raza, nic zatem dziwnego, że w latach 1942-1943 w podziemiu wyprodukowano około 50 tysięcy fałszywych dokumentów – czytamy w książce Diane Akerman „Azyl”, opowiadającej o pomocy udzielanej Żydom przez Jana i Antoninę Żabińskich.

Rzeczywiście, by móc oficjalnie egzystować poza gettem, potrzebne były odpowiednie papiery. Tylko dzięki działalności „Żegoty” wystawiono Żydom około 50 tysięcy dokumentów potwierdzających chrześcijańskie pochodzenie.

Kenkarty były dokumentami tożsamości wydawanymi obligatoryjnie przez okupacyjne władze niemieckie wszystkim nieniemieckim mieszkańcom GG, którzy ukończyli 15 lat. Polska konspiracja fałszowała je dla uratowanych Żydów.
fot.domena publiczna Kenkarty były dokumentami tożsamości wydawanymi obligatoryjnie przez okupacyjne władze niemieckie wszystkim nieniemieckim mieszkańcom GG, którzy ukończyli 15 lat. Polska konspiracja fałszowała je dla uratowanych Żydów.
Stało się tak poprzez wciągnięcie do współpracy księży, którzy wystawiali świadectwa chrztu. I tak na przykład jedna z bohaterek książki „Dziewczynka z walizki”, która przygarnęła żydowskie dziecko

(…) udała się prosto do księdza z pobliskiej parafii. – Poszła poprosić o wystawienie fałszywego aktu urodzenia na nazwisko zmarłej kuzynki, żeby uniknąć kłopotów z policją. Chyba ten ksiądz też działał w konspiracji.

Z kolei polska konspiracja dostarczała kenkart, kart pracy, świadectw zameldowania i wszystkich innych licznych dokumentów wymaganych przez Niemców.

7. Pomoc militarna

Polskie podziemie wspierało żydowskie organizacje wojskowe, które zamierzały stawić Niemcom zbrojny opór. Żydowskiemu Związkowi Wojskowemu i Żydowskiej Organizacji Bojowej dostarczono pewne ilości broni, amunicji i granatów. Było to między innymi 90 pistoletów, 600 granatów ręcznych, jeden erkaem, jeden pistolet maszynowy i 165 kg materiałów wybuchowych. Broń przekazała także inna podziemna organizacja – Korpus Bezpieczeństwa.

Na rozkaz gen. Grota-Roweckiego warszawski Kedyw przeprowadził szkolenie członków ŻOB w robieniu bomb, granatów i butelek zapalających. Gdy zaś w warszawskim getcie wybuchło w 1943 roku powstanie, AK przeprowadziła kilka prób wysadzenia muru getta oraz kilkanaście akcji przeciwko niemieckim jednostkom rozlokowanym wokół dzielnicy żydowskiej. Podobnie uczyniła Gwardia Ludowa, Socjalistyczna Organizacja Bojowa i Milicja Ludowa RPPS. Istnieją również przekazy, że oddział Korpusu Bezpieczeństwa wziął udział w walce z Niemcami u boku żydowskich powstańców z ŻZW.

Ulotka z sierpnia 1943 wydana przez „Żegotę” i podpisana przez Polskie Organizacje Niepodległościowe, potępiająca szmalcownictwo oraz zapowiadająca kary dla osób, którym zostanie ono udowodnione.
fot.domena publiczna Ulotka z sierpnia 1943 wydana przez „Żegotę” i podpisana przez Polskie Organizacje Niepodległościowe, potępiająca szmalcownictwo oraz zapowiadająca kary dla osób, którym zostanie ono udowodnione.
8. Zwalczanie szmalcowników

Formą pomocy było także zwalczanie szmalcowników. Wydawanie ukrywających się Żydów, Polskie Państwo Podziemne uznawało za formę kolaboracji i karało śmiercią. W konspiracyjnej prasie piętnowano takie zachowania, rozprowadzano odpowiednie ulotki i plakaty. Podziemne sądy wydawały wyroki na szmalcowników, egzekucje nadzorowały oddziały Kedywu, a informacje o tym upubliczniano w prasie i komunikatach radiowych nadawanych z Londynu.

Bibliografia:

Diane Akerman, Azyl, Warszawa 2017.
David Serrano Blanquer, Dziewczynka z walizki, Warszawa 2018.
Gunnar S. Paulsson, Utajone miasto. Żydzi po aryjskiej stronie Warszawy (1940-1945), Kraków 2007.
Teresa Prekerowa, Konspiracyjna Rada Pomocy Żydom w Warszawie 1942-1945, Warszawa 1982

...

Przypomnijmy fakty. Nie musze chyba tlumaczyc ze organizowanie zbiorki na pomoc zydom nie bylo mozliwe. A Panstwo Podziemne nie mialo na uzbrojenie dla siebie co dopiero zydom. Za pomoc zydzi tez placili bo tez przeciez zywnosc czy ubiory trzeba bylo kupic. Piekarz nie mogl dac chleba darmo a krawiec ubioru bo z czego by zyl? Pomoc w transporcie srodkow materialnych nie oznacza ze te srodki szly za darmo. Co innego dokumenty czy przerzut ludzi a co innego zywnosc. To juz kosztuje. Kilka jablek czy torba kartofli nie zalatwialy sprawy a duze przerzuty to juz i koszt.
W ogole duza pomoc nie byla mozliwa. Przeciez i Polacy byli w obozach i tez pomoc nie byla mozliwa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:31, 22 Maj 2018    Temat postu:

Żydów masowo nie ratowali Niemcy, Rosjanie czy Amerykanie. Żydów ratowali Polacy, co dla wielu jest dziś bardzo niewygodne
wtorek, 22.05.2018 r.


foto: wikipedia / twitter

Irena Sendlerowa, Eugeniusz Łazowski, Aleksander Ładoś, rodzina Ulmów, członkowie Rady Pomocy Żydom i tysiące Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Wszyscy oni w ciemnych i okrutnych latach niemieckiej okupacji, wykazali się niezwykłym wręcz bohaterstwem. Historie wielu z nich mogłyby być kanwą hollywodzkich produkcji. To Polacy w sposób masowy i instytucjonalny ratowali Żydów przed Zagładą. Nie Niemcy. Nie Rosjanie. Nie Amerykanie. Lecz Polacy. I to właśnie jest dziś dla wielu bardzo niewygodną informacją.

Historie Ireny Sendlerowej, Eugeniusza Łazowskiego, Aleksandra Ładosia, rodziny Ulmów czy ponad 6,7 tys. Polaków odznaczonych medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata (najwyższe izraelskie odznaczenie cywilne nadawane nie-Żydom, przyznawane za ratowanie Żydów podczas II wojny światowej) pokazują, że w mrocznych latach II wojny światowej obywatele naszego kraju byli fenomenem na skalę Europy. Mimo, iż sami byliśmy w egzystencjalnym zagrożeniu ze strony niemieckiego okupanta, to wielu naszych przodków decydowało się podjąć dodatkowe ryzyko, aby uratować lub pomóc jak największej grupie Żydów.

Warto podkreślić szczególnie, że to w Polsce, a nie we Francji, Wlk. Brytanii czy USA powstała Rada Pomocy Żydom (potocznie zwana Żegotą), tj. organizacja humanitarna stworzona przez polski rząd na uchodźstwie, która jako jedyna na świecie w latach 1942-1945 w sposób instytucjonalny organizowała pomoc dla Żydów prześladowanych i eksterminowanych przez Niemców. Warto odnotować, że tylko dzięki działalności członków Żegoty udało się uratować przed śmiercią z rąk Niemców dziesiątki tysięcy Żydów. Warto odnotować, że w samej tylko Warszawie referat dziecięcy Żegoty, kierowany od jesieni 1943 przez Irenę Sendlerową, udzielił pomocy ok. 2500 żydowskim dzieciom z warszawskiego getta.

Kiedy na terenie naszego kraju zakładano Żegotę, w takiej np. Francji - która zupełnie oficjalnie podjęła kolaborację z Niemcami - zamiast zinstytucjonalizowanej pomocy dla Żydów państwo organizowało im wywózki do obozów śmierci. Szacuje się, że w ten sposób deportowano na śmierć ok. 76 tysięcy francuskich Żydów, z czego 11 tys. było dziećmi.

Jest całe mnóstwo historii, na bazie których Polacy mogą budować swój pozytywny wizerunek - szczególnie w kontekście II wojny światowej. Jedną z nich jest sprawa pomocy Żydom w przetrwaniu organizowanego przez Niemców Holocaustu. Niestety, temat ten dla wielu stał się ostatnio bardzo niewygodny, bowiem przeczy narracji - kreowanej częściowo przez władze Izraela, a częściowo przez amerykańskich polityków oraz organizacje próbujące przejąć bezspadkowe mienie - jakoby Polacy byli współodpowiedzialni za organizację Shoah.

...

Mimo usilowan syjonistow ciagle Polacy maja duzo tych drzewek. Mimo wyciagania roznych Schindlerow. Ale dadza rade. Jak nagrodza kazdego szemranego typa ktory za ciezka kase wywiozl jednego zyda do Szwajcarii to w koncu Polacy beda stanowic maly procent.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:10, 29 Maj 2018    Temat postu:

Paszporty Paragwaju
Dział: Polityka, Temat: Wiadomości ze świata
1991 25 0 A A A

Z protokołów przesłuchań Juliusza Kuhla sporządzonych w 1943 roku przez policje szwajcarską wynika, że pomysł fabrykowania paszportów powstał na przełomie 1939 i 1940 roku. Kilkadziesiąt wyprodukowanych wtedy paszportów paragwajskich zostało przekazanych Żydom, którzy po aneksji ponad połowy terytorum Polski przez Związek Sowiecki, szukali możliwości wydostania się z „ojczyzny światowego proletariatu”. Nawiązano wtedy kontakt z konsulem honorowym Paragwaju, berneńskim adwokatem Rudolfem Hügli, który zgodził się odsprzedać 30 paszportów in blanco. Po wypełnieniu zostały one dostarczone Żydom w Związku Sowieckim, którzy posługując się nimi zdołali wyjechać do Japonii.

W 1941 roku powrócono do współpracy z Rudolfem Hüglim, który sprzedawał poselstwu blankiety paszportowe in blanco. Ich wypełnianiem zajmował się wicekonsul RP Konstanty Rokicki. Transportem blankietów i pieniędzy, kontaktami z organizacjami żydowskimi oraz koordynacją przemytu kopii dokumentów do Generalnego Gubernatorstwa zajmował się pracownik konsulatu dr Juliusz Kūhl. Bezpośrednim przemytem kopii paszportów do Generalnej Guberni zajmowały się dwie organizacje żydowskie: RELICO Abrahama Silberscheina i szwajcarska filia Agudat Israel, kierowana przez Chaima Eissa. W proceder zaangażowany był też zastępca posła Ładosia, radca Stefan Ryniewicz.

W latach 1942 - 43 paszporty latynoamerykańskie, głównie dokumenty Paragwaju, Salwadoru, Hondurasu, Boliwii, Peru i Haiti, chroniły swoich posiadaczy w gettach okupowanej Polski przed wywózką do niemieckich obozów zagłady. Ich właścicieli kierowano do obozów dla internowanych, gdzie pewna część z nich doczekała końca wojny. Według jednej z notatek Silberscheina z początków 1944 roku, w obozach takich znalazło się łącznie ok. 10 tys. osób. Historycy nie są zgodni co do liczby osób, które doczekały końca wojny.

Ocenia się, że konsulowie państw latynoamerykańskich wydali kilka tysięcy takich dokumentów, wiele z nich dla całych rodzin. Prawie wszyscy konsulowie honorowi państw latynoskich uczestniczyli w tym procederze, biorąc za to niemałe sumy. Według znanych dokumentów, jedynie Polacy oraz konsul Salwadoru, podjęli się nielegalnej i niebezpiecznej działalności z pobudek czysto humanitarnych. Działania "grupy berneńskiej" finansowane było albo przez skarb polskiego państwa, albo przez organizacje żydowskie, jak Światowy Kongres Żydów i Joint.

Początkowo „akcja paszportowa” nie miała charakteru masowego, dotyczyła pojedynczych osób. Po konferencji w Wansee w 1942 roku proceder nabrał szerszego charakteru. Pracownik polskiego konsulatu w Bernie Juliusz Kūhl, chodził do konsula honorowego Paragwaju, wręczał mu prawdopodobnie łapówki, brał paszporty in blanco, które następnie zanosił do polskiego konsulatu. Z kolei konsul Konstanty Rokicki starannie je wypełniał nazwiskami, które otrzymywał od organizacji żydowskich. Następnie wypełnione paszporty wracały do konsula honorowego Paragwaju w Szwajcarii, który je podstemplowywał, wydawał potwierdzone notarialnie kopie, po czym organizacje żydowskie je brały i przemycały do gett. W ambasadzie w Bernie odnaleziono listy ze zdjęciami przemycane z getta, danymi paszportowymi, a także korespondencję między konsulatem a organizacją żydowską.

W depeszy z 12 maja 1943 r. Silberschein informował polski MSZ i Światowy Kongres Żydów w USA:

Na podstawie zupełnie wiarygodnych informacyj zaledwie 10% ludności żydowskiej na terenie Generalnego Gubernatorstwa pozostało przy życiu. Wobec tego uważałem za pierwszy obowiązek zorganizować ratunek tej resztki, w szczególności wybitnych jednostek oraz młodzieży, w pierwszym rzędzie halucowej. Akcja polega na uzyskiwaniu od przyjaznych nam konsulów południowoamerykańskich paszportów, w szczególności Paragwaju i Hondurasu; dokumenty te pozostają u nas, a fotokopie wysyła się do kraju; ratuje to ludzi od zguby, bo jako „cudzoziemcy” umieszczani są w niezłych warunkach w specjalnych obozach, gdzie mają pozostać do końca wojny i gdzie mamy z nimi kontakt listowy. Konsulom składamy pisemne zobowiązanie, że paszport służy do ratowania człowieka i nie będzie wykorzystany inaczej.

Posiadacze tych paszportów uniknęli w większości wywózek do niemieckich obozów zagłady i skierowani zostali do obozów dla internowanych w Niemczech (Tittmoning, Liebenau, Bölsenberg) oraz okupowanej Francji (Vittel) . Niewątpliwie paszporty w znacznym stopniu chroniły przed wywózką do Auschwitz i Treblinki w 1942 i 1943 r. Posiadacze dokumentów przedłużyli sobie życie, lecz wiele zależało od miejsca, do którego ich skierowano.

W 1942 roku szwajcarska policja rozpracowała zorganizowaną przez organizacje żydowskie sieć przemytu dokumentów. Przeciwko głównym osobom zaangażowanym w „akcję paszportową” wszczęto dochodzenie. Policja przesłuchała konsula honorowego Paragwaju Rudolfa Hügliego, Juliusza Kühla, Chaima Eissa oraz Abrahama Silberscheina. Dwaj ostatni zostali na krótko aresztowani. Przesłuchiwani przez policję przekonywali, że to pracownicy polskiej placówki konsularnej w Bernie przydzielali zadania i organizowali cały proces. W styczniu 1943 roku konsul honorowy Hügli przesłuchany przez policję, zeznał:

Udostępniać paszporty zacząłem około połowy 1942 r. Dr Kuhl był tą osobą, która wpadła na pomysł, aby wydawać je ludziom, którzy nie posiadali żadnych dokumentów tożsamości i byli bezpaństwowcami. (…) Większość spraw była załatwiana przez polskie poselstwo, tj. przez jego urzędnika dra Kühla (…). To on był tym który mi płacił. Nie wiem, czy odbywało się to za wiedzą posła. W każdym razie, o wszystkim wiedział I sekretarz S. Ryniewicz, który sam wypełniał paszporty i tylko przesłał mi je do podpisu i opieczętowania.

Z przesłuchania Silberscheina, aresztowanego na krótko we wrześniu 1943 r.:

„Mieliśmy do czynienia z prawdziwym «czarnym rynkiem» paszportowym. Panowie z Poselstwa wyrazili życzenie, żebym to ja wziął odpowiedzialność za tę sprawę, co też uczyniłem w imieniu «RELICO»”

Poseł Ładoś podjął wtedy interwencję u ministra spraw zagranicznych Szwajcarii Marcela Pilet-Golaza. Argumentował, że działania pracowników polskiego poselstwa w żadnym wypadku nie narażały interesów Szwajcarii, a ich celem było ratowanie życia ludzi. Natomiast Pilet-Golaz utrzymywał, ze władze szwajcarskie musiały wkroczyć, widząc, ze dyplomatyczni i konsularni urzędnicy zajmują się działalnością niedającą się pogodzić z ich statusem.

Interwencja posła Ładosia doprowadziła do uwolnienia aresztowanych działaczy żydowskich oraz zatuszowania sprawy. Wyraziwszy głębokie niezadowolenie działaniami konsula Rokickiego, Pilet-Golaz zażądał aby zaprzestał on podejmowania takich akcji w przyszłości. Poinformował również, ze Juliusz Kūhl nie będzie uznawany za pracownika polskiego poselstwa; z punktu widzenia policji ds. cudzoziemców jest on etranger toléeré i jeżeli będzie kontynuował dotychczasowe działania, będzie podlegał odpowiednim restrykcjom. Implikacją tego dochodzenia było cofnięcie exeqatur (zgody na wykonywanie funkcji konsula) Rudolfowi Hügli. Silberschein, mimo przyznania się do „winy”, nie został postawiony w stan oskarżenia, ani nawet po wojnie nie wydalono go ze Szwajcarii.

Po ujawnieniu procederu fabrykowania paszportów, państwa Ameryki Łacińskiej odmówiły uznania nowych posiadaczy paszportów za swoich obywateli. W wyniku akcji dyplomatycznej Polski i Stolicy Apostolskiej wobec Paragwaju i Salwadoru, oba kraje ostatecznie uznały paszporty, ale dla wielu ich posiadaczy było za późno. Niemcy od wiosny 1944 r. systematycznie wywozili więźniów obozu w Vittel do Auschwitz. Z 200–300 osób ocalało jedynie kilkanaście. Więcej przeżyło w Bergen-Belsen, choć część zmarła w czasie epidemii tyfusu tuż przed wyzwoleniem.

Dokumenty, wytworzone podczas dochodzenia prowadzonego przez szwajcarska policję w 1943 roku, zwłaszcza protokoły przesłuchań, są ważnym źródłem informacji o przebiegu „akcji paszportowej”. Innym źródłem informacji są archiwa: Archiwum Federalnego Konfederacji Szwajcarskiej, archiwum Szwajcarskiego Instytutu Policji, Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego – dawnego archiwum polskiego rządu w Londynie, Archiwum Akt Nowych w Warszawie, dokąd po wojnie trafiła dokumentacja poselstwa w Bernie, a także tzw. Archiwum Juliusza Kühla, które po jego śmierci zostało przekazane Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie. Część paszportów można oglądać w archiwum Silberscheina, przekazanym Instytutowi Yad Waszem, część pozostaje własnością rodzin, których przodkom ocaliły życie. Podczas kwerendy prowadzonej w archiwach udało się odnaleźć korespondencję berneńskiego poselstwa z Silberscheinem i Eissem, a także ślady produkcji paszportów, odręczne notatki Rokickiego, który był twórcą paragwajskich dokumentów.

Liczbę paszportów przygotowanych przez Rokickiego określono na podstawie ich numerów seryjnych i w oparciu o materiały z tzw. archiwum Silberscheina znajdującego się w Instytucie Yad Vashem w Izraelu. Trafiły tam po śmierci Abrahama Silberscheina w 1951 roku.

Jakie były losy „grupy berneńskiej po wojnie?

W lipcu 1945 r. rząd Federacji Szwajcarskiej uznał oficjalnie istnienie Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Ładoś złożył rezygnację ze stanowiska, a wraz z nim kilku pracowników. W tym samym czasie do polskiego MSZ wpłynął list z podziękowaniami za działalność Ładosia, Rokickiego, Kühla i Ryniewicza od organizacji Aguda Yisrael.

Aleksander Ładoś zamieszkał w Lozannie, a następnie w Clairmont pod Paryżem. Nie udzielał się politycznie. W 1960 r. zdecydował się na powrót do Warszawy; zmarł 29 grudnia 1963 roku; pochowany na Cmentarzu Powązkowskim.

Konsul Konstanty Rokicki, jeden z największych bohaterów akcji paszportowej, zmarł w biedzie w 1958 r., nie pozostawiając żadnych wspomnień. Został pochowany za darmo na cmentarzu w Lucernie, ale jego nagrobek już został zlikwidowany.

Stefan Ryniewicz po wojnie wyemigrował najpierw do Francji, a później do Argentyny, gdzie otrzymał obywatelstwo. Zmarł w 1987 r. w Buenos Aires, został tam pochowany, a jego liczna rodzina mieszka w Argentynie i Stanach Zjednoczonych.

Juliusz Kūhl wyjechał w 1945 roku do USA, gdzie został agentem nieruchomości. Zmarł w 1982 r. Pozostawił wspomnienia, w których opisał „akcję paszportową”.

Abraham Silberschein pozostał w Genewie, gdzie ożenił się ze swoją sekretarką Fanny Hirsch, również uczestniczką „akcji paszportowej”. Zmarł w grudniu 1951 roku i został pochowany na tamtejszym cmentarzu żydowskim. Zgromadzone przez niego dokumenty rodzina przekazała do instytutu Yad Vashem w Jerozolimie.

W latach 90. rodzina Aleksandra Ładosia podjęła starania o przyznanie mu odznaczenia „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Starania nie przyniosły skutku, ze względu na brak zeznań uratowanych Żydów. Większość z nich prawdopodobnie nawet nie wiedziała, że zawdzięcza przetrwanie dyplomatom zatrudnionym w Poselstwie RP w Bernie.

***

W lutym 2018 roku na ścianie gmachu dawnego konsulatu RP w Bernie została odsłonięta tablica upamiętniająca Juliusza Kühla i Konstantego Rokickiego. W uroczystości wzięli udział: marszałek Senatu Stanisław Karczewski, wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej Mateusz Szpytma, ambasador RP w Szwajcarii Jakub Kumoch i prezydent Berna Alec von Graffenried. Jest to pierwsze upamiętnienie członków sześcioosobowej grupy berneńskiej.

Wcześniej, 4 lutego 2018 roku na międzynarodowym kolokwium naukowym "Szwajcaria wobec ludobójstwa", zorganizowanym przez Muzeum Pamięci Shoah w Paryżu, ambasador Kumoch przedstawił referat pt. „Grupa Berneńska – dyplomaci Rzeczypospolitej Polskiej z pomocą Żydom”, w którym zwrócił uwagę, że do dziś historycy nie znaleźli odpowiedzi na podstawowe pytania:

1. Jaka była struktura operacji paszportowej 1941–43? Zarówno państwu, historykom, jak i dziennikarzom, a także nam, dyplomatom, nie udało się jednoznacznie stwierdzić, kto był inicjatorem akcji paszportowej i czy była ona skoordynowana. Nie jesteśmy też w stanie w pełni odtworzyć jej finansowania oraz modus operandi jej głównych aktorów niedyplomatycznych – w szczególności organizacji żydowskich, które wzięły na siebie przemyt dokumentów i fundraising, czyli Vaad Hatzalah, Aguda Yisrael oraz RELICO.

2. Nie znamy ani liczby ocalonych, ani wystawionych paszportów. W jednym z polskich opracowań znajduje się informacja o 4 tys. dokumentów, a liczba ocalonych szacowana jest na 400. Aguda Yisrael pisała w 1945 r. do polskiego rządu o „wielu setkach” ocalonych, zaś Abraham Silberschein w raporcie z 7 stycznia 1944 r. ocenił, że posiadaczy paszportów mogło być 9,5 tys. Przebywali oni w kilku obozach dla internowanych – były to osoby wciąż narażone na śmierć. Kilka miesięcy przed wyzwoleniem obozu w Bergen-Belsen doliczono się z kolei ponad 1100 posiadaczy paszportów. Obawiam się, że mamy do czynienia z tym samym problemem badawczym, który spotykają państwo w swojej pracy: z brakiem jednoznacznej metodologii szacowania liczby ocalonych z Zagłady.

Brak odpowiedzi na te pytania nie jest winą historyków. Wynika on z samej natury akcji, która miała charakter konspiracyjny. Produkcja paszportów, podobnie jak ich przemyt, były działalnością nielegalną, którą większość konsulów latynoamerykańskich ukrywała przed swoimi rządami. Niestety w żadnym stopniu nie są tu pomocne materiały retrospektywne. We wspomnieniach Juliusza Kühla znajdujemy jedynie ogólne odwołania do paszportyzacji, zaś Aleksander Ładoś w nieopublikowanych wspomnieniach zapowiedział dokładne opisanie procederu, ale zmarł w trakcie prac. Nie pozostawił na ten temat wspomnień Abraham Silberschein, ani – o ile mi wiadomo – żaden z zaangażowanych konsulów, co jest zrozumiałe, bo ich działalność miała zasadniczo charakter dochodowy.

[…]

W polskim piśmiennictwie paszporty latynoamerykańskie przedstawiane są zazwyczaj od strony ich nabywców i postrzegane nierzadko jako niemiecka prowokacja mająca wydobyć ukrywających się w Warszawie Żydów. […] Tworzenie paszportów przypisywano ponadto organizacjom żydowskim. […]

Wszyscy bohaterowie grupy berneńskiej, a więc Silberschein, Ładoś, Eiss, Rokicki, Kühl, Ryniewicz, […]działali w ścisłej konspiracji. Dlatego też według konspiracyjnej zasady każdy z nich był przekonany o swojej centralnej roli. Stąd w publicystyce żydowskiej bardzo dużą rolę odgrywają Juliusz Kühl i Chaim Eiss, podczas gdy bagatelizowany jest Ładoś i zupełnie nieznany Rokicki. W publicystyce polskiej z kolei Ładoś jest głównym bohaterem, podczas gdy Eiss i Silberschein jedynie jego klientami. Oba te obrazy – w świetle przedstawionych tu dokumentów – są fałszywe. […]Grupa berneńska była konspiracją polsko-żydowską, a produkcja paszportów obejmowała zarówno ich wytwarzanie, zdobywanie funduszy, zarówno z polskiego skarbu państwa, z pieniędzy rodziny Sternbuch, jak i od Światowego Kongresu Żydów i z innych źródeł, oraz przemyt dokumentów.

Polska była – według mojej wiedzy – jedynym państwem alianckim, której poselstwo poparło tę próbę ratowania Żydów i wzięło na siebie produkcję części dokumentów. Przez większość czasu kategorycznie sprzeciwiało się jej np. poselstwo USA. Akcja byłaby jednak całkowicie bezcelowa, gdyby nie Silberschein, Eiss i inne organizacje żydowskie, które potrafiły zbudować sieci przemytu dokumentów, które z kolei nie mogły funkcjonować bez protekcji Polski.



***

Przy pisaniu notki autorka korzystała z następujących publikacji:

1. Władysław Szlengel, Paszporty, [link widoczny dla zalogowanych]

2. Paul Stauffer, Dyplomaci - tajni agenci ratujący Żydów. Emisariusze „Polski emigracyjnej w Szwajcarii (1939-1945) [w] Polacy, Żydzi, Szwajcarzy, tłum. Krystyna Stefańska-Müller, PIW, Warszawa 2008,

3. Agnieszka Haska, „Proszę Pana Ministra o energiczną interwencję”. Aleksander Ładoś (1891–1963) i ratowanie Żydów przez Poselstwo RP w Bernie, Zagłada Żydów. Studia i Materiały, 2015 r., [link widoczny dla zalogowanych]

4. [link widoczny dla zalogowanych]

5. [link widoczny dla zalogowanych]

6. [link widoczny dla zalogowanych]

7. Jakub Kumoch, Grupa Berneńska – dyplomaci Rzeczypospolitej Polskiej z pomocą Żydom, Polski Przegląd Dyplomatyczny, nr 2 (730, 2008 r. [link widoczny dla zalogowanych]

...

Bezcenne! Tylko Polacy i konsul Salwadoru (Salwador = Zbawiciel tak dokladnie nazwa kraju oznacza Chrystusa - kraj bardzo oddany Bogu) robili to z pobudek sumienia. Pokazuje to znow decydujaca role Kościoła w sumieniach ludzi pomagajacych wtedy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:53, 01 Cze 2018    Temat postu:

Eugeniusz Łazowski- Polak, który uratował tysiące Żydów
Napisała Aldona Zaorska
wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
Wydrukuj
Email
Skomentuj jako pierwszy!
Oceń ten artykuł
1
2
3
4
5
(13 głosów)
fotografia archiwalna fotografia archiwalna
Eugeniusz Łazowski – człowiek, który wykorzystując paniczny strach Niemców przed tyfusem, przekonał ich, że w Rozwadowie (dziś Stalowa Wola) panuje epidemia tej choroby. Niemcy omijali Rozwadów szerokim łukiem, a Łazowski ratował Żydów. Uratował ich ok. 8 tys.

Film Lista Schindlera powstawał w Polsce. Kiedy Spielberg skończył kręcenie Listy…, pokazał jeszcze „roboczą” wersję filmu pewnemu polskiemu Żydowi – człowiekowi powszechnie szanowanemu, pamiętającemu bardzo dobrze lata II wojny światowej i znającemu wielu Żydów, którzy przeżyli Holocaust. Po pokazie zaprosił go do słynnej krakowskiej restauracji i zapytał o wrażenia. Jakże się zdziwił, gdy od swego rozmówcy usłyszał „to jest ***, a nie film”. Nie mając żadnych argumentów w dyskusji z polskim Żydem, który znał prawdę o Schindlerze, słynny amerykański reżyser… uciekł, dosłownie uciekł z restauracji, zostawiając swego rozmówcę nad niedokończonym obiadem.

Spielberg oczywiście z filmu się nie wycofał ani po tej rozmowie nie dokręcił żadnych scen. Świat łyknął bajeczkę o Oskarze Schindlerze – dobrym Niemcu ratującym Żydów w Polsce. Tymczasem Lista Schindlera jest tak bezczelnym łgarstwem, że aż każe się zastanawiać, czy ktoś aby nie zapłacił Spielbergowi, by je nakręcił. Dziś wszystko wskazuje, że ten film wcale nie służył pamięci uratowanych Żydów, tylko był początkiem wybielania Niemców i kampanii oskarżeń wobec Polaków. Gdyby bowiem Spielbergowi chodziło o prawdę, o pokazanie prawdziwych bohaterów, to było wielu ludzi, którzy uratowali znacznie więcej Żydów niż jego nazistowski pupilek, który robił to za ciężkie pieniądze i inne świadczone mu „usługi”. Nie tylko Raoul Wallenberg. Nie tylko Irena Sendlerowa. Nie tylko polscy dyplomaci ze Szwajcarii. Nie tylko Henryk Sławik, który uratował 5 tys. Żydów. Ale także Eugeniusz Łazowski. Człowiek, który wykorzystując paniczny strach Niemców przed tyfusem, przekonał ich, że w Rozwadowie (dziś Stalowa Wola) panuje epidemia tej choroby. Niemcy omijali Rozwadów szerokim łukiem, a Łazowski ratował Żydów. Uratował ich ok. 8 tys.

Łazowski urodził się w 1913 r. w Częstochowie. Po odzyskaniu niepodległości wyjechał z rodzicami do Warszawy. Tu ukończył liceum i wstąpił do Szkoły Podchorążych Sanitarnych. Już jako jej uczeń studiował na Uniwersytecie Józefa Piłsudskiego medycynę. Zdawał właśnie końcowe egzaminy, gdy wybuchła wojna. Łazowski został wysłany do szpitala w Brześciu nad Bugiem, następnie ewakuował się z transportem sanitarnym na południe kraju. Aresztowany przez Sowietów, uciekł z transportu na Syberię i… wpadł w łapy Niemców. Trafił do niemieckiego obozu jenieckiego, skąd uciekł i wrócił do Warszawy. I to wszystko w ciągu dwóch miesięcy 1939 r. W listopadzie 1939 r. wziął ślub i wyjechał do Stalowej Woli, rodzinnej miejscowości żony, gdzie zaczął pracę w PCK w Rozwadowie. Wkrótce potem skontaktował się z oddziałem ZWZ por. Franciszka Przysiężniaka. Zaopatrywał oddział w leki i środki opatrunkowe i udzielał pomocy medycznej żołnierzom. A potem wpadł na genialny pomysł.

Otóż na początku wojny jego znajomy, dr Stanisław Matulewicz, odkrył, że krew osób zakażonych niegroźną bakterią Proteus OX19 daje podczas testów wyniki identyczne jak przy zakażeniu tyfusem plamistym. Obaj lekarze zaczęli szczepić swoich pacjentów niegroźną bakterią i wysyłać próbki krwi do niemieckich laboratoriów. W efekcie Niemcy, którzy na punkcie tyfusu mieli prawdziwą paranoję, ogłosili okolice Stalowej Woli terenem objętym zarazą i czym prędzej ewakuowali z niej swoich. Siłą rzeczy ustały wywózki ludności na roboty i do obozów koncentracyjnych.



Łazowski i Matulewicz oczywiście widzieli, jak niebezpieczną grę prowadzą, ukryli więc fakt całkowitej nieszkodliwości bakterii OX19 także przed pacjentami. Ludzie byli więc przekonani, że chorują na tyfus, chociaż obaj lekarze wiedzieli, że nic im nie jest. Aby chronić Żydów zaszczepionych tą niegroźną bakterią, Łazowski zaczął dodawać do próbek ich krwi odczynniki, które czyniły wynik badania niejasnym. Było to konieczne, gdyż jednoznaczne wykrycie tyfusu u Żyda oznaczało dla niego natychmiastową egzekucję. W tym czasie Łazowski często przedostawał się także do stalowowolskiego getta, by leczyć przebywających tam chorych Żydów.

Niemcy nie byli jednak idiotami i w końcu zorientowali się, że jak na teren objęty zarazą, to śmiertelność jest na nim za mała. Łazowski fałszował dane w raportach, zawyżając ilość zużytych leków zwalczających tyfus, ale i to nie pomogło. Pod koniec 1943 r. (według innych źródeł – w lutym 1944) do Rozwadowa przybyła komisja kontrolna SS, złożona z gestapowskiego lekarza i jego dwóch praktykantów, która miała rozstrzygnąć o prawdziwości epidemii. Polacy i z nimi sobie poradzili. Jak? Bardzo prosto – gestapowskiego lekarza podejmowali tak „gościnnie”, że zwyczajnie upili go do tzw. zerwania filmu, a jego praktykantów zaprowadzili do prawdziwych chorych na tyfus. W ten sposób komisja potwierdziła występowanie epidemii. A Niemcy przestali węszyć. Przynamniej jeśli chodzi o tyfus. Postanowili jednak pozbyć się samego Łazowskiego, podejrzewając go o działalność w AK. Przed aresztowaniem ostrzegł go w ostatniej chwili niemiecki żandarm, którego polski lekarz wyleczył z pewnej wstydliwej choroby. W 1944 r. Łazowski z żoną i małym dzieckiem uciekł przed gestapo. Do tego czasu uratował przed śmiercią co najmniej 8 tys. Żydów.

W 1945 r. wrócił z rodziną do Warszawy i podjął pracę w Klinice Akademii Medycznej oraz Instytucie Matki i Dziecka. W 1958 r. wyjechał z rodziną do USA jako stypendysta Fundacji Rockefellera. W USA został profesorem pediatrii na Uniwersytecie Stanowym w Illinois. W latach 80. przeszedł na emeryturę i zamieszkał w Oregonie.

Autor ponad 100 prac naukowych w języku polskim i angielskim oraz wspomnień Prywatna wojna. Wspomnienia lekarza-żołnierza 1933–1944, zmarł 16 grudnia 2006 r.

Nie doczekał się ani drzewka, ani tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, ani filmu o sobie. W sumie – nic dziwnego. W takim filmie Spielberg musiałby sławić genialnych polskich lekarzy. On woli pokazywać jako dobroczyńcę Żydów niemieckiego nazistę, a Polaków jako zbrodniarzy. Taka „nagroda” środowisk żydowskich dla Łazowskiego za to, że 8 tys. razy „uratował świat”.

...

Przypomnijmy bohatera. Pominmy co zrobil Spielberg i jego motywy ktorych nie znam. Trzeba oczywiscie tepic nazywanie kazdego bohatera Schindlerem. Pojawily sie juz takie potworki jezykowe jak,, polski schindler". Takie numery wycinam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:44, 04 Lip 2018    Temat postu:

Zatuszowany bohater wydarzeń Kieleckich z 4 lipca 1946

Mateusz Machnicki Historie • Publicystyka
Mieczysław Winiarski urodził się 9 grudnia 1917 roku w Łoniowie. Zmarł 15 czerwca 1990 roku. Służył w 38 p.p. Strzelców Lwowskich w Przemyślu. Prawdopodobnie w 1943 roku wstąpił do NSZ. Działał w ramach placówki w Łoniowie. W tym czasie był robotnikiem. 7 stycznia 1945 roku został zatrzymany przez UB. Orzeczeniem PUBP w Sandomierzu z 20 lutego 1945 postanawia go internować. Na razie tyle wiadomo o jego wojennej przeszłości.

Fot. Zdjęcie Mieczysława Winiarskiego z Kenkarty
Fot. Zdjęcie Mieczysława Winiarskiego z Kenkarty

Po wojnie Mieczysław Winiarski pracował na kolei. Wiadomo, że początkowo był zatrudniony we Włoszczowie, a następnie – w czerwcu 1946 przeniesiony na stanowisko dyżurnego ruchu na stacji Kielce-Herbskie. 4 lipca 1946 roku pełnił służbę. O godzinie 14.20 na stację przybył pociąg nr 713 relacji Wrocław-Lublin. Mieczysław Winiarski był wtedy w biurze mieszczącym się w drewnianym baraku, gdyż budynek stacji został zniszczony w czasie wojny. W pewnej chwili, do jego biura przyszedł młody człowiek o semickich rysach. Za nim kroczył strażnik. Jak się okazało, powstrzymywał on ludzi, którzy chcieli dostać się do baraku. Mieczysław Winiarski otrzymał informację o zabójstwie trzech Żydów na stacji. Zapytał się przybyłego człowieka, czy jest Żydem. On potwierdził. Dyżurny niezwłocznie zgłosił do dyspozytora ruchu fakt zabójstw Żydów na stacji oraz pobyt jednego w biurze, prosząc, aby powiadomił on UB w celu zapewnienia ocalałemu bezpieczeństwa. UB jednak nie przyjeżdżało. Po jakimś czasie, Mieczysław Winiarski skontaktował się z centralą stacji Kielce, która przełączyła go do Urzędu Bezpieczeństwa. Jednak dyżurny musiał wykonać kolejny telefon, gdyż znów nie doczekał się reakcji służb. W międzyczasie przyjął na stację transport wojska. Poprosił wtedy komendanta transportu o pomoc. Najprawdopodobniej dopiero wtedy sytuacja uspokoiła się. Reakcja UB nastąpiła około 2 godziny po zdarzeniu. Wtedy funkcjonariusze zabrali zabitych Żydów oraz ocalałego samochodem ciężarowym z plandeką.

W aktach głównych procesu dot. Pogromu znaleźć można relację Jana Kurczyńskiego – kancelisty przy dyżurnym ruchu na stacji Kielce-Herbskie. Zeznał, że z okna kancelarii widział, „jak nieznani sprawcy, czy byli wśród nich mundurowi nie wiem, z wagonów tego pociągu wypędzali pasażerów, słychać było przy tym strzały. Kto strzelał tego nie wiem. Na stacji było dużo ludzi. Zajście to obserwowałem z okna kancelarii. Widziałem wśród cywilów uzbrojonych osobników. Osobnicy ci strzelali do uciekających z pociągu ludzi”. Jan Kurczyński widział również grupę osób zbliżających się do kancelarii. Nie pamiętał, czy te osoby były uzbrojone. Grupa tych osób chciała wyważyć drzwi do kancelarii. Obecni w kancelarii strażnicy ochrony kolei zaczęli krzyczeć, aby napastnicy odstąpili od drzwi, które pracownicy starali się utrzymać. Dopiero po groźbie użycia broni, ludzie zaczęli odchodzić. Po jakimś czasie Winiarski opowiadał mu, że został zwolniony z więzienia, gdyż w areszcie

pojawił się ukrywany Żyd, który nalegał, aby go zwolnić, bo Mieczysław Winiarski uratował mu życie.

Ocalałym był krawiec – Józef Zilberman, urodzony 25 grudnia 1923 roku w Szedliszczach koło Chełma, do którego najprawdopodobniej zmierzał pociągiem relacji Wrocław-Lublin. Istotnie – zeznania złożył 8 lipca. Potwierdził on relację dyżurnego ruchu. Prawdopodobnie ten fakt spowodował, że Winiarski jako osoba, w kartotece której widniała przynależność do Narodowych Sił Zbrojnych, nie był sądzony w późniejszym pokazowym procesie. Zilberman wspomniał, że strażnik uzbrojony w karabin również bezskutecznie dzwonił na UB. Dookoła budynku byli obecni ludzie, którzy nawoływali do zabicia Zilbermana, a dyżurny ruchu zachowując zimną krew, uratował mu życie. 20 lipca 1946 roku oficer WUBP w Kielcach Bogdan Janusiewicz umorzył śledztwo w sprawie Mieczysława Winiarskiego. Ustalił on, że: „Winiarski Mieczysław pełniąc służbę na stacji kolejowej Herby Kieleckie jako dyżurny ruchu w dniu 4 lipca 1946 roku, gdzie miało miejsce zamordowanie trzech Żydów, a czwarty ocalał, ponieważ Winiarski Mieczysław ukrył go u siebie w biurze”.

Tym bardziej należy przypominać postawę byłego żołnierza Narodowych Sił Zbrojnych Mieczysława Winiarskiego, który w tym dniu uratował Józefa Zilbermana. Ten jednoznacznie zeznał, że życie zawdzięcza postawie dyżurnego ruchu. Prawdopodobnie to zeznanie ocaliło życie Mieczysławowi Winiarskiemu. NSZ był jedną z głównych organizacji obarczonych winą za Pogrom już tego samego dnia przez propagandę PPR. Do dziś jego postawa nie jest wspominana, co również jest co najmniej zastanawiające i budzi zdziwienie w obliczu istnienia stowarzyszeń, które na co dzień zajmują się kwestią tragicznych wydarzeń w Kielcach oraz pomocy udzielanej Żydom. Czyżby w 2018 roku żołnierz NSZ ratujący Żyda z pogromu nie mógł przejść przez usta pewnych środowisk kreujących własną narrację, w tak wielu punktach tożsamą z propagandą komunistów z 1946 roku?

...

Warto przypomniec prawde w czasie ohydnego klamstwa. NSZ mordowala zydow stalo sie juz nagminnym belkotem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:22, 12 Lip 2018    Temat postu:

Śledz nas na:
Polska Agencja Prasowa, ul. Bracka 6/8, 00-502 Warszawa, tel.: (+48 22) 509 22 22, e-mail: [link widoczny dla zalogowanych]
O Agencji
BIP
Kontakt
Kontakt handlowy
Redakcje
PolskiEnglish12 lipca 201810:18

Polski rząd na uchodźstwie uczestniczył w negocjacjach ws. ewakuacji 300 tys. Żydów z Europy
08:27, 11.07.2018 Zapisz
Polski rząd na uchodźstwie brał udział w 1944 roku w negocjowaniu 20 mln franków łapówki dla Heinricha Himmlera w zamian za uwolnienie 300 tys. pozostających przy życiu Żydów z całej Europy - wynika z dokumentów archiwalnych, do których dotarła PAP.
"Po pertraktacjach z Himmlerem, nasz przedstawiciel donosi, że za 20 milionów franków można by ewakuować do państw neutralnych 300.000 Żydów partiami po 15.000 osób miesięcznie" – czytamy w depeszy wysłanej w listopadzie 1944 roku z poselstwa polskiego w Bernie do ambasady RP w Waszyngtonie.

Autorem depeszy skierowanej do Unii Rabinów Ortodoksyjnych jest Isaac Sternbuch, przywódca żydowskiego komitetu Vaad Hatzalah, którego organizacja podjęła pod koniec 1944 roku próbę wykupu Żydów.

W bezpośrednich negocjacjach wspierał ją najprawdopodobniej Jean-Marie Musy, były prezydent Szwajcarii, który prywatnie znał Himmlera sprzed wojny.

Negocjacje te były już w znacznym stopniu opisane przez historyków. Zajmował się nimi między innymi kanadyjski badacz Max Wallace w nieprzetłumaczonej na język polski książce "In The Name of Humanity: The Secret Deal to End the Holocaust".

Jak twierdzi Wallace, to właśnie w fakcie prowadzenia owych tajnych rozmów można szukać przyczyn zatrzymania komór gazowych i krematoriów w Auschwitz w listopadzie 1944 roku.

Jednak w materiałach historycznych, które do tej pory się ukazały na ten temat, wątek polski traktowany był najczęściej jako drugorzędny. Tymczasem depesza nr 102 z 21 listopada 1944 roku, do której dotarła PAP, pokazuje, że to polska dyplomacja była przekaźnikiem najbardziej poufnej informacji o negocjacjach między Himmlerem a środowiskiem amerykańskich Żydów, umożliwiając zbieranie pieniędzy na łapówkę dla Reichsfuehrera.

"Pieniądze deponowalibyśmy w banku szwajcarskim też ratami po milion franków po ewakuacji odnośnej grupy. Projekt w zasadzie przyjęliśmy; zaznaczamy, że nasz przedstawiciel jest osobistością bardzo poważną i wpływową" - pisał w depeszy nr 102 Isaac Sternbuch. PAP dotarła także do innych depesz dotyczących negocjacji z Himmlerem i udziału w nich strony polskiej.

W jednej z nich znajduje się informacja, że Reichsfuehrer w ramach negocjacji obiecał wstrzymać akcję eksterminacyjną w obozach zagłady.

"(…) p. Sternbuch donosi telegraficznie za pośrednictwem poselstwa R.P. w Bernie, iż delegat Panów przywiózł z Berlina propozycję złożenia większej sumy na stopniową ewakuację wszystkich Żydów z Niemiec. Na razie obiecano wstrzymać akcję eksterminacyjną w obozach, z tym, że pertraktacje są w toku i p. Sternbuch zapowiada nadesłanie wkrótce szczegółów akcji. Na interwencję przeprowadzoną za pośrednictwem nuncjatury w Bernie rząd niemiecki potwierdził to samo Watykanowi. Zgodził się ponadto poddać kontroli Międzynarodowego Czerwonego Krzyża obozy na Górnym Śląsku" – napisano w depeszy MSZ z 23 listopada 1944 r. Dokument opatrzono klauzulą "tajne".

Heinrich Himmler po I wojnie światowej związał się z kierowaną przez Hitlera Narodowosocjalistyczną Niemiecką Partią Robotniczą (NSDAP). Uczestniczył w nieudanym puczu nazistów 9 listopada 1923 roku w Monachium. Był twórcą, a potem szefem SS - oddziałów stanowiących gwardię przyboczną Hitlera odpowiedzialną za największe zbrodnie III Rzeszy. Po zdobyciu przez narodowych socjalistów władzy w 1933 roku, kierował całym aparatem policyjnym III Rzeszy, odpowiadając za zbrodnie na terenach okupowanych przez Niemców, w tym za Holokaust. Od 1943 roku kierował MSW. Popełnił samobójstwo po aresztowaniu przez Amerykanów w maju 1945 roku.

Małżeństwo Isaac i Recha Sternbuchowie, liderzy Vaad Hatzalah, uważani są za jednych z największych żydowskich bohaterów akcji ratowania ofiar Zagłady. Po wojnie docenili oni również rolę polskiego posła (ambasadora) w Bernie Aleksandra Ładosia i udostępnienie przez niego szyfrów. "Bez ambasadora Ładosia nie uratowałby się prawie nikt" - pisała o nim Recha Sternbuch.(PAP)

autor: Daria Porycka

...

Coraz wiecej rzeczy wychodzi i oczywiscie Polska blyszczy na ogolnie ciemnym tle. Co bylo wiadomo od zawsze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:17, 28 Lip 2018    Temat postu:

Jan Żabiński - jego azyl dla ludzi i zwierząt
POLSKIE RADIO
- Na świecie jego nazwisko w kołach dyrektorów ogrodów zoologicznych jest do dzisiaj swoistą świętością. Ja jego imię powinienem wymawiać na stojąco – mówił o Janie Żabińskim Antoni Gucwiński, wieloletni dyrektor Wrocławskiego Ogrodu Zoologicznego.
Jan Żabiński w 1967 roku Foto: Źr. Wikimedia Commons/dp
44 lata temu zmarł Jan Żabiński , zoolog, fizjolog, organizator i dyrektor Ogrodu Zoologicznego w Warszawie. Razem z żoną w czasie II wojny światowej ukrywał Żydów na obszarze zoo, za co otrzymali oni tytuł Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.
Od szczenięcych lat
- Dziedzicznie zostałem przez matkę obciążony zamiłowaniami hodowlanymi. Pasjonowałem się zwierzętami, od kiedy tylko sięgnę pamięcią. Jednak pech chciał, że ojciec miał wręcz przeciwne predylekcje, nie znosił żadnych zwierząt w mieszkaniu, czemu matka podporządkowała się całkowicie – wspominał Żabiński w radiowym felietonie.
Wszystko zmieniło się za sprawą oszustwa, na które pozwolił sobie mały Jaś Żabiński wobec ojca i kilku kijanek. Jakie były początki obserwacji przyrody przez przyszłego dyrektora warszawskiego zoo? Posłuchaj w audycji.
Józef Żabiński, ojciec Jana, liczył na to, że syn przejmie po nim kancelarię rejencką. Tak się jednak nie stało. Zamiast o studiach prawniczych, przyszły dyrektor warszawskiego zoo marzył o biologii. Plany studiowania tego kierunku poza Warszawą pokrzyżowała I wojna światowa. Zamiast biologii, Żabiński zaczął studia na kierunku rolniczym.
- Pracując w zoo przez 23 lata miałem sposobność przekonać się, jak bardzo w tym fachu dopomogły mi właśnie wiadomości zdobyte na kursach przemysłowo-rolniczych na późniejszej Wyższej Szkole Gospodarstwa Wiejskiego, gdyż na zoologii uniwersyteckiej w moich czasach w dobrym tonie było kłaść nacisk tylko na zwierzęta, które w całości mieściły się pod obiektywem mikroskopu – zaznaczał.
Zwierzęta w radiu słowem malowane
Po ukończeniu studiów i zdobyciu doktoratu zajął się działalnością popularyzatorską i edukacyjną. Przez ponad 40 lat popularyzował wiedzę zoologiczną na antenie Polskiego Radia. Swoje pogadanki wygłaszał niemal od początku istnienia radia. Od 1926 roku powstało ponad 1500 jego pogadanek. Posłuchaj, jak Jan Żabiński wspominał swoje radiowe początki.
- W audycji radiowej potrafił namalować słowem zwierzę tak, że niewidomy widział je w kolorach – podkreślał Antoni Gucwiński w audycji Ewy Bobcińskiej z cyklu "Cztery pory roku".
W 1929 roku rozpoczęła się jego największa życiowa przygoda. Po zmarłym Wenantym Burdzińskim przejął posadę dyrektora warszawskiego ogrodu zoologicznego. Pod jego zarządem zoo odnotowało duże sukcesy, m.in. udało się rozmnożyć słonie (narodzona w Warszawie Tuzinka była dwunastym słoniem, który przyszedł na świat w niewoli na całym świecie) i karakale.
Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata
Warszawskie ZOO zostało w pierwszych dniach września 1939 roku zbombardowane przez niemiecką artylerię. Wiele zwierząt nie przeżyło ataku, część uciekła z klatek i została zastrzelona. Obawiano się, że drapieżniki mogą stanowić zagrożenie dla ludności Warszawy. Pozostałe przy życiu zwierzęta miały trafić do ogrodów zoologicznych w Rzeszy. Sam Żabiński wkrótce trafił do aresztu, z którego w brawurowy sposób uwolnił go dyrektor poznańskiego zoo. Jak do tego doszło? Posłuchaj audycji.
Jan i Antonina Żabińscy wykorzystali puste pomieszczenia dla zwierząt i piwnice willi znajdującej się na terenie ogrodu zoologicznego do ukrywania osób zagrożonych likwidacją w okupacyjnej rzeczywistości, głównie Żydów, których szmuglowano z warszawskiego getta. Jan dostawał się tam pod pozorem wywożenia odpadków, którymi karmił hodowane na terenie zoo świnie.
- Spektrum osób, które ukrywały się w ZOO i willi było ogromne. Wśród nich byli Żydzi i chorzy psychicznie – podkreślała Teresa Żabińska-Zawadzka, córka Jana i Antoniny w audycji Pawła Siwka z cyklu "O wszystkim z kulturą".
Jan podkreślał, że prawdziwą bohaterką była jego żona. To na barkach Antoniny spoczywało zajmowanie się ukrywanymi ludźmi aż do wyrobienia im fałszywych aryjskich dokumentów. Przez willę Żabińskich przewinęło się według różnych rachunków między ponad setką a trzema setkami Żydów.
Żabiński jako żołnierz Armii Krajowej wziął udział w randze porucznika w Powstaniu Warszawskim. Walczył w rejonie Śródmieście Północ. Został ciężko ranny i dostał się do niemieckiej niewoli. Do końca wojny przebywał w oflagu.
Powojenne losy
Po powrocie z niewoli zajął się odbudową warszawskiego zoo. Poświęcił się również ratowaniem żubrów, których populacja po wojnie wynosiła zaledwie 44 sztuki.
Swoją funkcję pełnił do marca 1951 roku. Został z niej odwołany ze względu na jego jednoznacznie negatywny stosunek do rozbuchanej do ogromnych rozmiarów biurokracji. Nie bez znaczenia była też prawdopodobnie jego akowska przeszłość.
Do końca życia zajmował się popularyzacją nauki. Czynił to na antenie Polskiego Radia, za co otrzymał Złoty Mikrofon oraz w licznych publikacjach, których liczba przekracza 60. Zmarł cztery lata po swojej żonie, 26 lipca 1974.
Na ekranach kin gości obecnie hollywoodzki film "Azyl", który opowiada historię Jana i Antoniny Żabińskich.
bm
Zobacz więcej na temat: historia zoo warszawa
ostatnia aktualizacja:
26.07.2018 06:00
"Azyl" - prawdziwa historia małżeństwa Żabińskich
JEDYNKA
Hollywoodzki film pt. "Azyl" w reżyserii Niki Caro opowiada historię małżeństwa Żabińskich, którzy podczas II wojny światowej ukrywali na terenie warszawskiego zoo kilkuset Żydów.
ostatnia aktualizacja:
08.03.2017 13:00
rozwiń 
Prawdziwy "Azyl". Z wizytą w willi warszawskiego zoo
JEDYNKA
Od dziś w kinach "Azyl", film o Żydach ukrywanych w warszawskim zoo przez dyrektora Jana Żabińskiego i jego żonę Antoninę (w tej roli Jessica Chastain).
ostatnia aktualizacja:
24.03.2017 10:30
rozwiń 
Antonina Żabińska - niezwykła bohaterka działająca w cieniu
TRÓJKA
Antonina Żabińska była żoną Jana Żabińskiego - legendarnego twórcy i dyrektora warszawskiego zoo. Chociaż żyła w cieniu męża, jej życiorys pełen jest dowodów odwagi, nieprzeciętnej siły charakteru i bohaterstwa.

...

Fascynujaca historia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:35, 28 Lip 2018    Temat postu:

Przy domu prowincjalnym Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi na Hożej powstanie Muzeum Ratowania Dzieci Żydowskich im. matki Matyldy Getter. W czasie II wojny światowej ta przełożona wraz z siostrami ocaliła życie kilkuset dzieciom z warszawskiego getta. Kamień węgielny pod budowę muzeum zostanie poświęcony 8 sierpnia, w 50. rocznicę jej śmierci
Franciszkanki Rodziny Maryi zamierzają zbudować muzeum, w którym znajdzie się wystawa stała poświęcona wciąż mało znanej historii ratowania dzieci żydowskich przez żeńskie zgromadzenia zakonne i księży. Znajdzie się tam również sala konferencyjna i biblioteka. Placówka będzie ogólnodostępna.
Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi podjęło już pierwsze formalne kroki związane z uzyskaniem pozwoleń na budowę Muzeum Ratowania Dzieci Żydowskich. Gotowy jest już wstępny projekt muzeum ale dalsze formalności i budowa – jak przewidują – potrwają 2-3 lata.
To jest przesłanie dla każdego człowieka – troska o pamięć historyczną o tym, że nasze poprzedniczki w tak trudnym czasie wojny ratowały dzieci – podkreśla s. Barbara Król, przełożona warszawskiej prowincji Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. – Nie patrzyły na narodowość, liczyło się to, że ratują człowieka – dodała.
„Do tej pory odzywają się osoby, które zostały uratowane przez nasze siostry. Przyjeżdżają też potomkowie ocalonych. Czasem w archiwum zgromadzenia nawet udaje się odnaleźć podrabiane przez siostry metryki, dzięki którym udało się uratować konkretne dziecko.” – opowiada przełożona franciszkanek Rodziny Maryi.
Z danych zgromadzenia wynika, że ponad sto sióstr brało udział w ratowaniu dzieci żydowskich. Część z zakonnic została odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Szczególną postacią w ich gronie była przełożona prowincjalna matka Matylda Getter, której imię będzie nosiło nowe muzeum.
Przed wojną założyła ponad 20 placówek opiekuńczych i edukacyjnych, wielokrotnie była honorowana wysokimi odznaczeniami państwowymi za osiągnięcia w pracy oświatowo-wychowawczej. W 1936 została wybrana przełożoną warszawskiej prowincji zgromadzenia.
W czasie wojny w domu prowincjalnym na Hożej zakonnice prowadziły punkt sanitarny i kuchnię dla najbiedniejszych, a w czasie Powstania Warszawskiego – szpital. Tam też trafiały dzieci wyprowadzone z getta, którym m. Matylda Getter organizowała schronienie w prowadzonych przez zgromadzenie sierocińcach i domach dziecka.
W 1985 r. została pośmiertnie odznaczona medalem i tytułem Sprawiedliwej wśród Narodów Świata. Według InstytutuYad Vashem franciszkanki Rodziny Maryi z narażeniem własnego życia uratowały kilkaset żydowskich dzieci.
W środę 8 sierpnia przypada 50. rocznica śmierci m. Matyldy Getter. W tym dniu na Cmentarzu Powązkowskim zostanie odsłonięta i poświęcona tablica nagrobna m. Gettter.
Od tego dnia na dziedzińcu domu prowincjalnego franciszkanek Rodziny Maryi przy ul. Hożej 53 będzie można oglądać wystawę mobilną poświęconą bohaterskiej zakonnicy i jej współsiostrom.

Franciszkanki otwierają Muzeum Ratowania Dzieci Żydowskich

...

Znakomita inicjatywa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:20, 01 Sie 2018    Temat postu:

"New York Times" opisuje w dzisiejszym wydaniu losy zmarłego niedawno w USA Hermana Shine'a, który w dramatycznych okolicznościach zdołał uciec z obozu koncentracyjnego Auschwitz. Gazeta podkreśla, że pomógł mu w tym narażając swoje życie Polak, Józef Wrona.
Auschwitz-Birkenau - Thinkstock
Według nowojorskiego dziennika Shine należał do nielicznych osób, które zbiegły z obozu w Auschwitz. Podczas niemieckiej okupacji deportowano tam co najmniej 1,3 mln ludzi, a zginęło - blisko 1,1 mln. Tylko nielicznym, mniej niż 200 więźniom, udało się stamtąd uciec i przeżyć – przypomina "NYT".
Gazeta opisuje historię urodzonego w 1922 roku w Berlinie Hermana Shine'a, który zmarł w czerwcu w kalifornijskim San Mateo w wieku 95 lat. Jego ojciec, Gerson Scheingesicht, wyjechał po pierwszej wojnie światowej z Polski do Niemiec.
Zaraz po ataku hitlerowskich Niemiec na Polskę Shein, który wówczas nazywał się Mendel Scheingesicht, wraz z innymi Żydami, w tym przyjacielem Maxem Drimmerem, został osadzony w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. W roku 1942 trafili oni do obozu pracy Monowitz (Monowice) .
Według polskich źródeł obóz ten początkowo był podobozem Auschwitz. W roku 1943 został przemianowany na KL Auschwitz III-Aussenlager. Stanowił jednostką nadrzędną nad wszystkimi podobozami. Zmuszeni do ciężkiej pracy więźniowie szybko tracili tam siły i umierali.
"Dopóki byłeś wystarczająco zdrowy, miałeś szansę przeżyć kolejny dzień" – mówił Shine w 2001 roku w wywiadzie dla kalifornijskiego "County Times".
Desperacki plan
W Monowitz jako robotnik cywilny zatrudniony był Józef Wrona, który zaprzyjaźnił się z Drimmerem. Polak ostrzegł go w roku 1944, że podsłuchał SS-manów, którzy nie wiedząc, że zna niemiecki, rozmawiali o planach zabicia więźniów obozu.
"Pan Wrona wymyślił sposób na wywiezienie pana Drimmera z obozu, co mogło być śmiertelnym przedsięwzięciem. Polacy ukrywający uciekinierów mogli zostać zabici wraz z swoimi rodzinami" – podkreśla "New York Times". Jak dodaje, na prośbę Drimmera Polak zgodził się, aby planem ucieczki objąć także Hermana.
"Pan Wrona zrobił małą kryjówkę na placu budowy w pobliżu Monowitz, a podczas przerwy na lunch wskoczyli do niej pan Shine i pan Drimmer. Tłoczyli się tam przez ponad dzień, ukryci pod izolacją budynku, dopóki pan Wrona nie wrócił nocą z cywilnymi ubraniami" – opisuje ryzykowne przedsięwzięcie gazeta.
Zwraca też uwagę na dramatyzm sytuacji, ponieważ kiedy mężczyźni przedostali się przez wycięty przez Polaka w ogrodzeniu otwór i byli w drodze do jego oddalonego o ponad dziewięć kilometrów domu, zatrzymał ich niemiecki żołnierz. Na szczęście uwierzył Wronie, że wszyscy są polskimi robotnikami i puścił wolno.
Niemcy otoczyli dom
"W domu pan Wrona ukrył uciekinierów w stodole i przyniósł im jedzenie. Zgodził się również, by wysłali pocztą listy do przyjaciół, usługę, która mogła stać się ich zgubą. Raz pan Drimmer nieświadomie naraził wszystkich na niebezpieczeństwo, pisząc do przyjaciółki, Herty Zowe" – relacjonuje "NYT".
Niemcy faktycznie odkryli list, zatrzymali Zowe, po czym z psami otoczyli i przeszukali dom Wrony a także stodołę. Nie dotarli jednak do schowka na poddaszu, gdzie schronili się przerażeni zbiegowie. Zdali sobie oni wówczas sprawę, że nie mogą tam dłużej zostać.
Dotarli oni do odległego o niemal 100 kilometrów domu w Gliwicach poznanej wcześniej przez Hermana Marianne Schlesinger. Została ona zmuszona do pracy dla Niemców. Ponieważ była tylko w połowie Żydówką pozwolono jej jednak mieszkać poza obozem. Po wojnie obaj mężczyźni wyemigrowali do USA i osiedlili się w pobliżu San Francisco wraz z żonami, Marianne Schlesinger i Hertą Zowe.
Spotkanie po latach
Nie widzieli Polaka do 1990 roku, kiedy przybył do Los Angeles. Wzięli tam wszyscy udział w ceremonii uhonorowania go najwyższym izraelskim odznaczeniem cywilnym nadawanym nie-Żydom, medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Wyróżnienie przyznaje Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Jad Waszem. Józef Wrona zmarł w rok później.
"Chcemy, aby naszą historię poznało jak najwięcej ludzi. (…) Józef nie tylko ryzykował swoje życie - nasze życie i tak nie było nic warte - ale ryzykował życie całej swojej rodziny i całej wioski" - przytacza nowojorska gazeta pochodzącą z 1990 roku wypowiedź Hermana Shine'a w "Los Angeles Times".

...

Kolejna taka historia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:46, 04 Sie 2018    Temat postu:

Uwolnienie Żydów z niemieckiego obozu koncentracyjnego dzięki czołgowi zdobytemu przez powstańców to ewenement w historii II wojny światowej.
Teren na Woli, gdzie Niemcy utworzyli latem 1943 r. Konzentrationslager Warschau, warszawiacy nazywali Gęsiówką, ponieważ mieścił się przy ul. Gęsiej. Dzisiaj jej śladem biegnie ul. Mordechaja Anielewicza, a na terenie koszar z końca XVIII w., gdzie sto lat później utworzono więzienie wojskowe, dziś stoi Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Podczas okupacji Gęsiówkę podobnie jak pobliski Pawiak (przy ul. Pawiej) objęły mury getta. Po upadku powstania żydowskiego do założonego tu obozu koncentracyjnego Niemcy zwozili sukcesywnie Żydów z różnych krajów Europy. Wykorzystywali ich do robót w ruinach getta -rozbiórek rumowisk, wyszukiwania kosztowności, palenia zwłok. W ciągu niespełna roku z tych komand roboczych śmierć poniosło 20 tys. ludzi – zagłodzonych, zakatowanych, rozstrzelanych. W kwietniu 1944 r. było ich jeszcze 4,5 tys. Latem większość pogoniono w marszu śmierci do Łowicza, a na terenie obozu pozostawiono tylko kilkuset. Wkrótce i oni – wedle planów komendantury KL Warschau – mieli zginąć w zbiorowej egzekucji. (...)
O tym, że w Gęsiówce znajduje się „kacet” z żydowskimi więźniami, powstańcy mogli dowiedzieć się od 50 z nich, których wyzwolili już 1 sierpnia, zdobywając magazyny wojskowe na Stawkach (stąd słynne „panterki”, w których od tego dnia walczyli). Rychło też w ręce „zośkowców” wpadł zastępca komendanta obozu. Jego zeznania oraz rozpoznanie przeprowadzone przez kpt. „Jerzego” i jego zastępcę kpt. Eugeniusza Stasieckiego „Piotra Pomiana” pozwoliło poznać topografię i system obrony Gęsiówki. Kontakt ogniowy z jej załogą nawiązała już wcześniej 2. kompania Batalionu „Zośka” pod dowództwem plut. pchor. Andrzeja Romockiego „Morro”. Kompanię tę, nazwaną „Rudy” – od pseudonimu kolejnego z trzech bohaterów „Kamieni na szaniec”, dowództwo AK uzna za najlepszą wśród wszystkich powstańczych oddziałów. (...)
„Radosław” postawił – zapewne pro forma – ostatni warunek: uczestnicy ataku muszą zgłosić się na ochotnika. Zgłosili się wszyscy żołnierze harcerskiego oddziału. Wspominając tę chwilę, „Wacek” zwraca jednak uwagę, że to ratowanie Żydów od śmierci było głównym powodem akcji: „Przed obozem stał harcerski batalion Armii Krajowej »Zośka«, harcerzy Szarych Szeregów, którzy pamiętali statut harcerstwa polskiego z roku 1920 mówiący, iż harcerz jest przyjacielem każdego człowieka. Nikt z nas nie myślał wtedy o sytuacji strategicznej, że otworzy nam to pewne linie, ani o tym, że silne stanowiska niemieckie miano izolować, a nie zdobywać w pierwszym okresie walk. Chcieliśmy od razu wszyscy atakować, ratować tych więźniów." (...)
Stanisław Sieradzki „Świst”:
„5 sierpnia rano prawym skrzydłem poszła kompania »Giewont«, lewym kompania »Rudy«. Z plutonem »Felek« kompanii »Rudy« posuwała się moja sekcja karabinu maszynowego, a ulicą dojazdową, dzisiaj Anielewicza, jechał do bramy obozu nasz czołg. Niemcy, jak zobaczyli czołg, to krzyczeli: »unsere Panzern!«. A »unsere Machine« stanęła naprzeciw bramy, gruchnęła w nią i nasz czołg wjechał na teren obozu. Wpadliśmy do obozu za czołgiem." (...)
Jak wyglądało uwolnienie Żydów? Jak potoczyły się dalsze losy powstańców, którzy brali udział w tej akcji?

..

Akcja mowi sama za siebie. Tu musze pochwalic znakomity obraz pokazujac symbolicznie te chwile. Wymowa bardzo poruszajaca. Brawa dla twórcy! Znakomicie wygladajace kolory pasujace do sytuacji i rysunek to samo. Tak sie ilustruje historie!



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:27, 10 Sie 2018    Temat postu:

Matka Matylda Getter - zakonnica, która ratowała Żydów
POLSKIERADIO.PL
Matka Matylda Getter była przełożoną warszawskiej prowincji Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Dzięki jej działaniom oraz zaangażowaniu sióstr ze Zgromadzenia, w czasie okupacji niemieckiej udało się uratować życie ponad 750 Żydów, głównie dzieci.

Uroczystości poświęcone matce Matyldzie Getter (1870-1968) odbyły się 8 sierpnia 2018 roku. Na Cmentarzu Powązkowskim, gdzie spoczywa zmarła przed 50 laty siostra Getter, została odsłonięta nowa tablica nagrobna. - Ratowanie Żydów to była ogromna współpraca, nie tylko między siostrami, ale także z osobami świeckimi i instytucjami – mówiła siostra dr Teresa Antonietta Frącek.
Matylda Getter, dzięki rozbudowanej sieci sierocińców kierowanych przez Zgromadzenie, prowadziła szeroką akcję ukrywania żydowskich dzieci z warszawskiego getta. Swoim współpracowniczkom wydała proste zalecenie: "Nikogo nie wydać, nikogo nie zdradzić. Jeżeli ktoś przychodzi na nasze podwórze i prosi o pomoc to, w imię Chrystusa, nie wolno nam odmówić".
W 1942 matka Getter zadecydowała, że Zgromadzenie przyjmie każde potrzebujące dziecko z getta. Dzięki polskim franciszkankom udało się ocalić kilkaset osób skazanych na zagładę, w większości narodowości żydowskiej. Matylda Getter współpracowała również z Polskim Państwem Podziemnym, zaangażowała się też w wystawianie nowych dokumentów dla osób ściganych przez Niemców. Wspierała ludność cywilną podczas Powstania Warszawskiego.
Jednym z żydowskich dzieci, które uratowała matka Matylda Getter wraz z innymi siostrami ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, była Lea Balint. W czasie wojny ukrywano ją w klasztorze w Brwinowie. – Klasztor był dla mnie rajem w piekle – wspominała po latach ocalała Lea Balint.
- Szacujemy, że siostry uratowały życie ponad 750 osób. Uważały one, że ratowanie drugiego człowieka jest obowiązkiem sumienia, to jest też podanie ręki temu, któremu grozi śmierć – tłumaczyła siostra dr Teresa Antonietta Frącek.
W 1985 roku matka Matylda Getter otrzymała medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Po niej medal otrzymało jeszcze sześć sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi.
Według słów obecnej przełożonej generalnej Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, matki Janiny Kierstan, matkę Matyldę Getter prócz odwagi cechowała niezwykła skromność. - Nie mówiła wiele o swej odważnej, gigantycznej działalności podejmowanej na wielu odcinkach życia okupacyjnego - zaznaczyła matka Janina Kierstan. Była to pomoc Żydom, Polakom, osieroconym dzieciom czy osobom zaangażowanym w działalność konspiracyjną przeciwko Niemcom.
W Domu Prowincjalnym Zgromadzenia przy ulicy Hożej poświęcono kamień węgielny pod budowę Muzeum Ratowania Dzieci Żydowskich im. matki Matyldy Getter.
Na dziedzińcu Domu Prowincjalnego Zgromadzenia przy ul. Hożej 53 można także obejrzeć wystawę plenerową poświęconą matce Matyldzie.

...

Kolejna postac z wielu pomagajacych. Widzimy ze im blizej ktos byl Boga tym bardziej pomagal.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:48, 23 Sie 2018    Temat postu:

Jest pierwsza lista Żydów ocalonych dzięki Grupie Berneńskiej. Setki depesz pokazują ogrom polskiej pomocy
POLSKIE RADIO
Badacze Instytutu Pileckiego stworzyli pierwszą listę Żydów ocalonych z Holokaustu w wyniku działalności polskich dyplomatów i działaczy żydowskich z tzw. Grupy Berneńskiej - dowiedział się reporter Polskiego Radia Karol Darmoros. To 115 osób, które trafiły do niemieckich obozów przejściowych, ale dzięki dokumentom dyplomatycznym państw latynoamerykańskich, w tym Hondurasu, przeżyły wojnę.
Zdjęcia Żydów, uratowanych przez polskich dyplomatów Foto: IAR
To pierwsze efekty projektu badawczego powołanego przez Instytut Pileckiego i Ambasadę RP w Bernie w celu zbadania powojennych losów Żydów ocalonych przez przedstawicieli polskiego MSZ. Obie instytucje zaznaczają, że ostateczna lista ocalonych wymaga prowadzenia dalszych badań.
Polskie Radio dotarło też do setek niepublikowanych depesz, które pokazują ogrom pomocy polskiej dyplomacji dla Żydów w czasie II wojny światowej.
To część liczącego ok. 8 tysięcy szyfrogramów archiwum depesz polskich placówek dyplomatycznych, które analizują Instytut Pileckiego i Ambasada RP w Bernie.
Przeprowadzona do tej pory kwerenda dokumentów z Archiwum Akt Nowych w Warszawie i archiwum Instytutu Sikorskiego w Londynie pokazuje, że polscy dyplomaci wspólnie z przedstawicielami żydowskich organizacji działali w sposób nieszablonowy: pozyskali i sfałszowali tysiące południowoamerykańskich paszportów w celu ratowania Żydów przed Zagładą, ale także nieustannie zabiegali o uznanie tych dokumentów i koordynowali gigantyczne przepływy pieniężne przeznaczane na pomoc indywidualną i zbiorową.
Badacze Instytutu we współpracy z pracownikami Ambasady RP w Bernie ustalili szczegółowe metody pracy tej tajnej organizacji nazywanej Grupą Berneńską.
Historycy, z którymi rozmawiało Polskie Radio, po lekturze wybranych depesz podkreślali, że ten zbiór pokazuje, iż pomoc polskiego rządu na uchodźstwie dla zagrożonych Holokaustem Żydów była stale realizowanym zadaniem całej dyplomacji, a nie działaniami akcyjnymi. Badacze zaznaczają również, że choć są to znane historykom dokumenty, to dzięki nowej wiedzy dotyczącej Grupy Berneńskiej, można je odczytać inaczej.
Szczegóły depesz opisujących wysiłki polskich dyplomatów na rzecz ratowania Żydów jutro od rana w serwisie Informacyjnej Agencji Radiowej oraz na portalu i antenach Polskiego Radia. a także w "Dzienniku Gazecie Prawnej".
IAR/agkm

...

Znakomicie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:04, 09 Wrz 2018    Temat postu:

Badania naukowe pokazują, że ok. 75 proc. biskupów polskich pomagało Żydom..

- w czasie holokaustu. Aktywność pozostałych 25 proc. jest w trakcie analizy naukowców. Tysiące księży oraz sióstr zakonnych w pełnej konspiracji ratowało osoby wyznania mojżeszowego. Ponad 150 księży, którzy pomagali Żydom, zostało zamordowanych.

...

Ksiezom trudno byloby to robic gdyby biskupi powiedzieli. Nie narazajcie wiernych na odwet. Rabini by tak zrobili natychmiast. Nie wolno narazac zadnego zyda dla jakichs Polakow... Tu widzimy zupelnie inny poziom moralny. Prawdziwa moralnosc wyplywajaca z Ewangelii.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133167
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:51, 22 Gru 2018    Temat postu:

Otwock: w stodole odnaleziono skrytkę, gdzie podczas wojny ukrywano Żydów
Skrytka, w której Sabina i Aleksander Smolakowie ukrywali podczas II wojny Moshe Bajtla. Fot. Łukasz Kubacki z Działu Zbiorów MHP
Skrytka, w której Sabina i Aleksander Smolakowie ukrywali podczas II wojny Moshe Bajtla. Fot. Łukasz Kubacki z Działu Zbiorów MHP
Wykonaną z cegieł, głęboką na 135 cm skrytkę pod posadzką stodoły odkryto przypadkowo podczas prac porządkowych wz. z budową autostrady w Otwocku pod Warszawą. Sabina i Aleksander Smolakowie ukrywali tam podczas wojny Żyda Moshe Bajtla. Elementy skrytki trafią do Muzeum Historii Polski.

O odkryciu skrytki poinformowała wnuczka Sabiny i Aleksandra Smolaków, Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Skrytka znajdowała się w stodole w gospodarstwie jej dziadków w Otwocku, w której podczas II wojny ukrywali oni Żydów. "Było to dla niej zaskoczeniem, ponieważ do tej pory rodzina uważała, że Moshe Bajtel, bo tak nazywał się ocalony przez państwa Smolaków, był ukrywany tylko na strychu" - powiedział PAP Szpytma. Dodał, że na znalezisko natrafiono podczas prac porządkowych związanych z oczyszczaniem terenu pod budowę autostrady.

Jak wyjaśnił Szpytma, okazało się, że to była to profesjonalna skrytka umiejscowiona pod powierzchnią stodoły. "Ze wstępnych oględzin wynika, że było to rezerwowe miejsce na ukrywanie się w szczególnie niebezpiecznych momentach. Informację o znalezisku przekazałem Muzeum Historii Polski, które gromadzi przedmioty związane z naszą historią do swej powstającej ekspozycji. Jednocześnie wysłałem ekipę filmową IPN, by udokumentowała wygląd kryjówki przed jej rozmontowaniem. To niesamowite znalezisko, wykonana z cegieł, ze stropem kryjówka, poniżej linii posadzki stodoły. Należy podkreślić, że w Otwocku wyjątkowo wielu Żydów zostało uratowanych przez Polaków podczas II wojny" - mówił.

Wnuczka Sprawiedliwych Joanna Bąk przyznała, że skrytka została odnaleziona zupełnie przez przypadek. "Mój dziadek zmarł w 1967 r. i przypuszczam, że od tego czasu nikt do tego miejsca nie zaglądał. Ta skrytka była ukryta i dopiero teraz przy sprzątaniu stodoły ją odnaleźliśmy. Dla mnie to był szok. To miejsce, w którym byłam tysiące razy, odwiedzając dziadków, i nie miałam świadomości, co się tam znajduje. I teraz dosłownie w ostatniej chwili udało się ją odnaleźć. Wejście do kryjówki było ukryte pod stosem drewna. Była tam taka skrzynka na stałe zrobiona i w tej skrzynce był zabity gwoźdźmi właz do tej kryjówki" - opowiadała.

"Od razu zostały zrobione zdjęcia i wysłałam do syna ocalonego pytanie, czy słyszał o tej kryjówce. Potwierdził, że słyszał o niej od ojca, ale nie miał wiedzy, gdzie się znajdowała. Pan Moshe uciekał z Treblinki właściwie dwa razy. Trafił tam wraz z rodziną z otwockiego getta. Raz uciekł już z samego obozu, kiedy przez chwilę wyłączono prąd w drutach kolczastych go ogradzających. Niestety został ponownie złapany i znów wysłany do Treblinki. Tym razem udało mu się uciec z transportu. Szedł nocami przez trzy doby i dotarł do domu moich dziadków, których znał jeszcze sprzed wojny. Ponieważ był w opłakanym stanie, babcia od razu dała mu ubranie dziadka i ukryli pana Moshe" - relacjonowała Bąk.

Jak mówiła, w domu oprócz dziadków i ich córki mieszkali jej pradziadkowie i dwóch braci babci, w sumie siedem osób, które ryzykowały życiem, pomagając. "Podstawowym miejscem ukrycia pana Moshe był strych, niewielka przestrzeń między sufitem a więźbą dachową, gdzie właściwie mógł głównie leżeć. Wieczorem kiedy wydawało się względnie bezpiecznie schodził na dół i spędzał czas z naszą rodziną. W odnalezionej skrytce ukrywał się zapewne w takich momentach wyjątkowego zagrożenia, ponieważ dom stał przy uczęszczanej trasie Warszawa-Lublin. W sumie dziadkowie ukrywali pana Moshe od lata 1942 do lata 1944 r. Po wojnie przeniósł się on do Łodzi, później wyjechał do Izraela, a następnie do Niemiec Zachodnich. Zmarł w 1997 r. W 2004 r. dziadkowie zostali uhonorowani medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata" - powiedziała.

Elementy odnalezionej skrytki trafią do Muzeum Historii Polski. "To niezwykle rzadkie znalezisko. Pod stertą drewna znaleziono taką drewnianą +wypustkę+, z zewnątrz wyglądającą jak takie pudło z desek. Okazało się, że jest też klapa, pod którą ukazało się pomieszczenie. Udało nam się wymontować właz do tej skrytki, czyli tę drewnianą klapę z okuciami, fragment futryny, do której były zamontowane i kawałki drabiny, która była w środku. Wewnątrz pomieszczenie było obmurowane cegłami, na górze miało takie żeliwne sztaby jako wzmocnienie stropu, na których położono cegły, podłoga była klepiskiem. Skrytka ma długość ok. dwa metry, szerokość ok. 160 cm, głębokość ok. 135 cm" - wyjaśnił Łukasz Kubacki z działu wystawienniczego MHP.

Jak zaznaczył z punktu widzenia muzealnej kolekcji to wspaniały eksponat. "Teraz musimy jego elementy oczyścić i poddać konserwacji, bo drewno jest jednak w kiepskim stanie. Chcemy, by obiekt stał się częścią naszej wystawy stałej" - dodał Kubacki. (PAP)

autor: Anna Kondek-Dyoniziak

...

Cenny dokument historii.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wybić się na Niepodległość! / Powstanie to ofiarny stos ... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy