Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Powstanie Warszawskie - Po drugiej stronie - siewcy zła !

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wybić się na Niepodległość! / Powstanie to ofiarny stos ...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:42, 01 Cze 2011    Temat postu: Powstanie Warszawskie - Po drugiej stronie - siewcy zła !

Doktor Potwór i jego brygada prawdziwych bydlaków



Okrucieństwo oddziału Oskara Dirlewangera robiło wrażenie nawet na największych zbrodniarzach wojennych - pisze "Polska Zbrojna". Gwałty, mordy i rabunku były wizytówką tej brygady "prawdziwych bydlaków".

Inteligentny i odważny do szaleństwa. Doktor politologii. Odznaczony Krzyżem Żelaznym w czasie I wojny światowej. Te informacje nie mówią jednak całej prawdy o Oskarze Dirlewangerze, jednym z największych ludobójców, jakich znał świat. Był on bowiem także wyjątkowym sadystą, dla którego okrucieństwo nie miało granic. Zanim w 1940 roku trafił do SS, został skazany na dwa lata więzienia za gwałt na 13-letniej dziewczynce. Kryminalna przeszłość nie przeszkodziła jednak Dirlewangerowi w późniejszej karierze. Wręcz przeciwnie - psychopatyczna osobowość pomogła mu w szybkim awansie. Dowodzona przez niego jednostka wszędzie pozostawiała po sobie niezliczone ofiary gwałtów, mordów i rabunków.

Prawdziwe bydlaki

Nawet jak na obyczaje SS, według których zbrodnia była normą, Dirlewanger i jego ludzie wyróżniali się szczególnymi "osiągnięciami". Wielokrotnie różni dowódcy niemieccy interweniowali u szefa SS Heinricha Himmlera, by odwołał jednostkę z ich terenu z uwagi na jej nieporównywalną z niczym brutalność. Okrucieństwo dirlewangerowców robiło wrażenie nawet na innych zbrodniarzach wojennych. Na przykład obergruppenführer SS Hermann Fegelein (ożenił się z siostrą partnerki Adolfa Hitlera, Evy Braun) tak opisywał swemu wodzowi ludzi Dirlewangera: "Mein Führer, to prawdziwe bydlaki". "Doktor Potwór" miał jednak potężnych protektorów, cieszył się sympatią samego Himmlera, a także generalnego gubernatora okupowanej Polski Hansa Franka. Według nich znakomicie wywiązywał się ze swojego zdania, którym była "eliminacja bandytów", czyli wrogów III Rzeszy.

W 1940 roku powierzono Dirlewangerowi sformowanie karnej jednostki złożonej z niemieckich kryminalistów. Na początku byli to sami kłusownicy, potem jednak, w miarę jak rosły straty oddziału, wcielano do niego kogo popadnie - głównie przebywających w obozach koncentracyjnych niemieckich przestępców. Dawano im wybór: wstąpić do oddziału albo zginąć w obozie. Kadra jednostki była całkowicie pozbawiona morale i dyscypliny, ale Dirlewanger poradził sobie i z tym. Aby utrzymać porządek, był dla swoich ludzi równie bezwzględny jak dla wrogów. Podczas natarcia jechał w czołgu i strzelał w plecy tym, którzy jego zdaniem poruszali się zbyt opieszale. Co czwartek urządzał pokazowe egzekucje - kazał wieszać jeńców i swoich podkomendnych, którzy akurat czymś mu się narazili. Dla ludzi Dirlewangera sprawa była jasna: idziesz do ataku, być może przeżyjesz, nie chcesz iść, zginiesz na pewno.

Przed wybuchem powstania warszawskiego banda Dirlewangera zwalczała partyzantkę sowiecką na Białorusi, dała też o sobie znać na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Działania te polegały głównie na tym, że dirlewangerowcy otaczali wioskę, spędzali wszystkich mieszkańców do stodoły, którą następnie podpalali. Są relacje świadków mówiące o tym, że Dirlewanger osobiście wyrwał kobiecie niemowlę i rzucił je w ogień.

W sierpniu 1944 roku, po wybuchu powstania, wzmocniony dodatkowymi kilkuset kryminalistami oddział skierowano na Wolę. Członkom formacji, którzy w walce z Polakami zasłużą na Krzyż Żelazny II klasy, obiecano po zakończeniu wojny wolność. W składzie brygady znaleźli się też tak zwani hiwisi, czyli sowieccy jeńcy, którzy w zamian za darowanie życia przeszli na stronę Niemców. Inna sprawa, że jednostka była wyjątkowo źle zaopatrzona. Nie miała nowoczesnej broni i amunicji, nie brakowało jej tylko alkoholu. Zamroczeni wódką, słabo wyszkoleni i wyekwipowani degeneraci, gnani przez swojego dowódcę do nieskoordynowanych ataków na polskie barykady, ponosili kolosalne straty, które szybko uzupełniano kolejnymi skazańcami. Jeśli odnosili jakiekolwiek sukcesy, to tylko w sytuacjach, gdy pędzili przed sobą ludność cywilną z okolicznych domów, w charakterze żywych tarcz. W ten sposób opanowali wiele barykad, gdyż polscy żołnierze w takich sytuacjach wycofywali się bez walki.

Oskar Dirlewanger (pierwszy z lewej) (fot. Polska Zbrojna) - widać bestialską twarz ale znajdę lepsze zdjęcie ...

Świadectwo zbrodni

Ogrom zbrodni Dirlewangera i jego hord znany jest między innymi dzięki relacji Mathiasa Schencka, z pochodzenia Belga, przymusowo wcielonego do Wehrmachtu. Był on saperem szturmowym, który torował zwyrodnialcom drogę podczas ich ataków, wysadzając drzwi, bramy i inne przeszkody. Pod koniec wojny życie uratowała mu polska rodzina, która przygarnęła go po tym, jak złamał nogę, uciekając przez czerwonoarmistami. Gdy szczęśliwie wrócił do domu, postanowił dać świadectwo zbrodni popełnionych przez esesmanów w czasie powstania. - Za każdym razem, kiedy szturmowaliśmy piwnicę, a były w niej kobiety, dirlewangerowcy je gwałcili, często nie wypuszczając broni z rąk - wspominał.

Opisy Schencka są tak drastyczne, że mogą wydawać się nieprawdopodobne. Zostały one jednak w większości potwierdzone przez historyków. Choćby relacja o zbrodni dokonanej na Woli w ochronce dla prawosławnych dzieci, gdzie Niemcy zatłukli kolbami około pięciuset maluchów. W trakcie pacyfikacji polowego szpitala na Starym Mieście, gdzie Polacy opiekowali się również rannymi Niemcami, dirlewangerowcy wymordowali wszystkich polskich pacjentów. Ranni Niemcy błagali rodaków, by darowali życie Polakom, niestety – bez skutku. Oszczędzono tylko pielęgniarki i lekarza, których jednak później spotkał znacznie gorszy los.

Oto inna relacja Schencka: Wdrapaliśmy się z kolegą po gruzach, żeby zobaczyć, co się dzieje. Żołnierze wszystkich formacji: Wehrmacht, SS, kozacy od Kamińskiego, chłopcy z Hitlerjugend; gwizdy, nawoływania. Dirlewanger stał ze swoimi ludźmi i śmiał się. Przez plac pędzili pielęgniarki z tego lazaretu, nagie, z rękami na głowie. Po nogach ciekła im krew. Za nimi ciągnęli lekarza z pętlą na szyi. Miał na sobie kawałek szmaty, czerwonej, może od krwi, i kolczastą koronę na głowie. Szli pod szubienicę, na której kołysało się już kilka ciał. Kiedy wieszali jedną z sióstr, Dirlewanger kopnął cegły spod jej nóg. Nie mogłem na to patrzeć. Pobiegliśmy z kolegą do kwatery, ale na ulicach kozacy Kamińskiego pędzili cywilów. (...) Obok upadła Polka w ciąży. Jeden z kozaków zawrócił i zdzielił ją pejczem. Próbowała uciekać na czworakach. Stratowali ją końmi.

Jak ryba w wodzie

W czasie powstania Dirlewanger czuł się jak ryba w wodzie. Z dumą meldował Himmlerowi o swoich kolejnych "sukcesach". Widocznie na przełożonych jego raporty zrobiły duże wrażenie, gdyż 30 września otrzymał Krzyż Rycerski, a w październiku Hans Frank wydał na cześć "bohatera" uroczysty obiad na Wawelu.

Po stłumieniu powstania oddział Dirlewangera skierowano do pacyfikacji zrywu niepodległościowego na Słowacji.

W lutym 1945 roku brygada rozrosła się do rozmiarów dywizji (36 Dywizja Grenadierów SS "Dirlewanger"), ale sam jej patron nie zdążył nacieszyć się dowództwem, gdyż został, po raz dwunasty, ranny i odesłany na tyły. Jego następca nie potrafił utrzymać dyscypliny i został przez swoich podkomendnych zlinczowany.

Wkrótce po zakończeniu wojny, na początku czerwca 1945 roku, Dirlewangera zatrzymano we francuskiej strefie okupacyjnej i osadzono w areszcie. 7 czerwca znaleziono w celi jego zmasakrowane zwłoki. Prawdopodobnie został pobity na śmierć przez pilnujących go polskich żołnierzy, służących w armii francuskiej, choć oficjalnie nigdy nie potwierdzono tej informacji.

Szacuje się, że oddział Oskara Dirlewangera zamordował około stu tysięcy ludzi, głównie w Polsce i na Białorusi. Była to formacja, którą trudno nazywać wojskiem. Jej członkowie nie nosili dystynkcji, mieli jedynie naszywki z godłem formacji (dwa skrzyżowane karabiny i granat) oraz dwie błyskawice na kołnierzach. Oprócz niesłychanej brutalności ich cechą rozpoznawczą był niechlujny wygląd, wieczny stan upojenia alkoholowego oraz bardzo niski poziom wyszkolenia (ogółem w czasie powstania warszawskiego jednostka straciła 2733 ludzi, co stanowiło 315% stanu wyjściowego z 1 sierpnia).

Żaden z członków zbrodniczej brygady nie odpowiedział przed polskim sądem za swoje czyny, gdyż władze PRL nie zabiegały o ich wydanie.

Jakub Czarniak, "Polska Zbrojna"

>>>>

Tutaj jednak musimy sprostowac jedna rzecz... To ze byli to przestepcy to jest to okolicznosc wrecz LAGODZACA !!!! Czego po nich wymagac ?
Winni sa ci ktorzy ich wyslali... Znacznie wieksza jest wina ,,porzadnych Niemcow'' popierajacych Hitlera niz bandziorow z wiezien...
To wlasnie jest podkreslone w Ewangelii w odniesieniu do przestepcow ktorzy nierzadko predzej beda usprawiedliwieni ze ze zbrodni niz ,,porzadni ludzie'' na codzien robiacy swinstwa...

Tak to byl DOKTOR !!! Tego sie nie podkresla bo jakos naukowcy wstydza sie braci w zawodzie... A jednak hitlerowcy to najbardziej wyksztalcony rezim i to na PRESTIZOWYCH niemieckich uczelniach nie jakichs tam radzieckich... Tych od Einsteina Plancka Bohra Heideggera I ILEZ JESZCZE NAZWISK !!! Nie ma sie co oszukiwac to byla inteligencja...
Upada mit ze oswiecenie likwiduje zbrodnie... Podnosi zbrodniczosc na wyzszy poziom... Niemcy wymyslali NAJNOWOCZESNIEJSZE BRONIE stosowali naukowe metody DO ZBRODNI !!! Armia niemiecka majac wysoki poziom wyksztalcenia prezentowala tez wysoki poziom techniczny przewyzszajac wszystkich innych ! Tylko Wojsko Polskie mozna uznac za lepsze z powodu patriotyzmu rzecz jasna... Dlatego aby pokonac Niemcow trzeba bylo miec i wiecej ludzi i sprzetu ! Zadni tam 4 pancerni !

Co do strat oddzialu Dirlewangera to jednak wydaje mi sie ze to jest blad...
Wzial sie on stad ze Polacy znalezli wzmianke ze Dirlewanger otrzymal 2500 ludzi uzupelnienia...
Stan poczatkowy 881 + 2500 = 3381 minus
Stan koncowy 648 rowna sie straty 2733 czyli 315 %

Jednakze jako oddzialy Dirlewangera wystepowala takze ,,gupa Dirlewangera'' ... A ta miala 2500 ludzi srednio...
Czyli stan poczatkowy 3000
uzupelnienia 2500
Stan koncowy 2200
Straty 3300
Czyli 110 % i ten wynik wydaje mi sie prawdziwy bo jest zgodny z innymi danymi o stratach oddzialow hitlerowskich... Oscylowaly wokol 100 % a nie 300 % ....

A tutaj lepsze zdjecie Dirlewangera ... Ta twarz mowi wszystko ! Łajdak wygladem upodabnia sie do diabla . Jesli ktos szuka jak wyglada demon to tutaj ma ,,znakomite'' przedstawienie ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:02, 05 Mar 2012    Temat postu:

Mateusz Zimmerman

Krwawy kat z getta. Boga nazwał Wotanem

Pół­to­rej go­dzi­ny wcze­śniej za­padł zmrok. Osa­dze­ni w mo­ko­tow­skim wię­zie­niu są już w swo­ich ce­lach. Wszy­scy poza jed­nym. Ska­za­ny cze­kał na ten dzień za kra­ta­mi przez pięć lat. Miał na su­mie­niu plamę krwi. Nie za­mie­rzał jej zmyć.

60 lat temu za­wisł na szu­bie­ni­cy. Do sa­me­go końca po­zo­stał fa­na­tycz­nym hi­tle­row­cem, który trak­to­wał za­gła­dę war­szaw­skie­go getta jak dzie­ło swo­je­go życia. Jest 6 marca 1952 r., za chwi­lę wy­bi­je siód­ma wie­czo­rem. Ska­za­ny cze­kał na ten dzień za kra­ta­mi przez pięć lat. Ale wczo­raj był ponoć nieco za­sko­czo­ny, kiedy do celi przy­szedł pro­ku­ra­tor i po­in­for­mo­wał Jürgena Stro­opa, że nie­ba­wem zo­sta­nie stra­co­ny. Po chwi­li miał jed­nak Stro­op po­wie­dzieć, że wresz­cie jego duch "po­łą­czy się z żoną i córką w Niem­czech".

Drogę z celi do miej­sca stra­ceń prze­mie­rza pew­nym, żoł­nier­skim kro­kiem. Wstę­pu­je na szu­bie­ni­cę, nie oka­zu­jąc stra­chu. A przede wszyst­kim zdą­żył jesz­cze po­wie­dzieć, że nie czuje żad­nych wy­rzu­tów su­mie­nia.

Al­bert Speer chciał ucho­dzić za "do­bre­go Niem­ca". Bio­gra­fia Adol­fa Eich­man­na po­słu­ży­ła za pre­tekst do roz­wa­żań o "ba­nal­no­ści zła". Jürgena Stro­opa można tym­cza­sem uznać za "typ ide­al­ny" na­zi­stow­skie­go zbrod­nia­rza.

"Roz­kaz to roz­kaz, synku!"

Stro­op wy­cho­wy­wał się w księ­stwie Lip­pe-Det­mold (dziś to te­re­ny Nad­re­nii Pół­noc­nej-West­fa­lii) w ro­dzi­nie po­li­cjan­ta. "Roz­kaz to roz­kaz!... Bij, synku, nie­przy­ja­ciół jak naj­moc­niej i bez li­to­ści…" – sły­szał od ojca. Wzra­stał w at­mos­fe­rze kultu mun­du­ru i po­słu­szeń­stwa.

W jego ro­dzin­nych oko­li­cach po­wstał po­mnik Her­man­na Che­ru­ska. Stro­op za­chwy­cał się od naj­młod­szych lat nie tylko mo­nu­men­tem, ale i mitem. Hi­sto­ria sto­czo­nej w IX wieku bitwy w Lesie Teu­to­bur­skim, w któ­rej ger­mań­ski­mi ple­mio­na­mi do­wo­dził wła­śnie Her­mann, była w cza­sach Stro­opa jed­nym z klu­czo­wych mitów wiel­ko­nie­miec­kie­go na­cjo­na­li­zmu.

Kiedy wy­bu­chła wojna, krót­ko wal­czył na fron­cie za­chod­nim. Zo­stał ranny, a po re­kon­wa­le­scen­cji prze­nie­sio­no go na wschód (Ga­li­cja, Ru­mu­nia, Węgry) i był tam po pro­stu ty­ło­wym pod­ofi­ce­rem. Ale klę­skę ka­ise­row­skich Nie­miec prze­żył bo­le­śnie i umiał ją wy­ja­śnić tylko tym, że jego oj­czyź­nie we­wnętrz­ni wro­go­wie wbili "nóż w plecy".

Jak miało się oka­zać po la­tach, nie był to je­dy­ny do­gmat, jaki Stro­op przy­swo­ił sobie z na­zi­stow­skie­go ka­te­chi­zmu. Na za­cho­dzie trze­ba było zrzu­cić jarz­mo trak­ta­tu wer­sal­skie­go, a na wscho­dzie za­pew­nić Niem­com Le­ben­sraum. "Wojna jest se­lek­cyj­nym za­bie­giem bio­lo­gicz­nym i psy­cho­lo­gicz­nym, ko­niecz­nym dla każ­de­go na­ro­du" – nie­mal­że cy­to­wał "Mein Kampf".

Do par­tii na­zi­stow­skiej i SS wstą­pił przy tym sto­sun­ko­wo późno, bo na pół roku przed doj­ściem Hi­tle­ra do wła­dzy. Ale kiedy już Him­m­ler do­strzegł jego gor­li­wość, Stro­op za­czął w hie­rar­chii szyb­ko awan­so­wać, nawet o dwa stop­nie. Po roz­bio­rze Cze­cho­sło­wa­cji objął do­wódz­two SS w Kar­lo­wych Wa­rach, potem w Po­zna­niu do­wo­dził Selb­st­schut­zem – czyli pa­ra­mi­li­tar­ną for­ma­cją, od­po­wie­dzial­ną za zbrod­nie na Po­la­kach i Ży­dach. Oczy­wi­ście i Su­de­ty, i Wiel­ko­pol­skę uwa­żał za "pra­ger­mań­skie" zie­mie.

Bóg zna­czy Wotan, czło­wiek zna­czy Aryj­czyk

Neo­po­gań­ski kult i ry­tu­ały SS, które wy­ku­wa­ły się z ini­cja­ty­wy He­in­ri­cha Him­m­le­ra, nawet Hi­tler przyj­mo­wał z roz­ba­wie­niem. Za to Stro­op szyb­ko od­rzu­cił ka­to­li­cyzm na rzecz wiary w "na­szych bogów ger­mań­skich".

Chry­stus w oczach Stro­opa był "blon­dy­nem, pół-nor­dy­kiem", bo jego matka "za­szła w ciążę z ja­sno­wło­sym Ger­ma­ni­nem". Chrze­ści­jań­stwo – "in­sty­tu­cją po­wsta­łą z in­spi­ra­cji ży­dow­skiej". Uznał się Stro­op za got­tgläubig, czyli krót­ko mó­wiąc: wy­znaw­cę pseu­do­re­li­gij­nych bajań Him­m­le­ra o "wyż­szo­ści krwi ger­mań­skiej" i "wspól­no­cie krwi i ziemi".

Na­rze­kał, że dał córce na imię Re­na­te, bo im bar­dziej za­głę­biał się po jej na­ro­dzi­nach w na­zizm, tym więk­szym był "zwo­len­ni­kiem imion nor­dyc­kich". Kiedy przy­szedł na świat syn Stro­opa, do­stał już "godne" w prze­ko­na­niu ojca imię: Olaf. Jako ośmio­la­tek miał już es­es­mań­ski mun­dur, szty­let i ostrą broń.

Swoje imię Stro­op też zmie­nił. Przez więk­szość życia był Jó­ze­fem, ale uwa­żał to za "za­prze­cze­nie nor­dyc­ko­ści". Stąd wziął się Jürgen.

Do­świad­czo­ny lu­do­bój­ca w "faj­nym in­te­re­sie" Him­m­le­ra

Pro­tek­cji Him­m­le­ra za­wdzię­czał Stro­op ko­lej­ne awan­se. Kiedy jesz­cze Rze­sza no­to­wa­ła w woj­nie z ZSRR po­stę­py, szy­ko­wa­no go na do­wód­cę SS na Kau­ka­zie. Je­sie­nią 1942 r. objął tym­cza­sem taką funk­cję w Mi­ko­ła­jo­wie, Ki­ro­wo­gra­dzie i Cher­so­niu (środ­ko­wa i po­łu­dnio­wa Ukra­ina).

Wkrót­ce Him­m­ler zna­lazł dla niego nowe za­da­nie w Ga­li­cji. To tutaj trwa­ła już wtedy od do­brych paru mie­się­cy ope­ra­cja "Re­in­hard" – naj­bar­dziej krwa­wa od­sło­na całej Za­gła­dy. Do obo­zów śmier­ci w Bełż­cu, So­bi­bo­rze i Tre­blin­ce skie­ro­wa­no w tym cza­sie 1,5-2 mln Żydów, głów­nie z Ge­ne­ral­ne­go Gu­ber­na­tor­stwa i włą­czo­nej do niego Ga­li­cji.

We Lwo­wie całą akcją kie­ro­wał lo­kal­ny szef SS i po­li­cji Fritz Kat­zmann. Stro­op do niego do­łą­czył – wła­ści­wie już wów­czas, kiedy getto było zli­kwi­do­wa­ne, a z jego miesz­kań­ców po­zo­sta­ły nie­do­bit­ki. Naj­sil­niej­szych kie­ro­wał Stro­op do obo­zów przy bu­do­wie stra­te­gicz­nej au­to­stra­dy. Za­mę­cza­nie ludzi nie­wol­ni­czą pracą prze­li­czał na marki i na­zy­wał "faj­nym in­te­re­sem Him­m­le­ra".

Sło­wem: kiedy więk­szość Żydów z getta była już po­mor­do­wa­na, Stro­op zaj­mo­wał się li­kwi­do­wa­niem resz­ty. W oczach swo­je­go zwierzch­ni­ka ucho­dził za "spe­cja­li­stę". Po­sta­no­wił go więc Him­m­ler skie­ro­wać do War­sza­wy. Wio­sną 1943 r. war­szaw­skie getto do­go­ry­wa­ło – pół roku wcze­śniej, w ciągu do­słow­nie paru ty­go­dni, wy­wie­zio­no stąd do komór ga­zo­wych Tre­blin­ki ponad 300 tys. ludzi. Zo­sta­ła może piąta część tej licz­by – głów­nie ci, któ­rych Niem­cy uzna­li za zdat­nych do pracy. Było jasne, że ich zgła­dze­nie jest kwe­stią czasu.

Ale w stycz­niu hi­tle­row­cy pró­bo­wa­li wy­wieźć pa­ro­ty­sięcz­ny trans­port i wów­czas po raz pierw­szy od­po­wie­dzia­ły im strza­ły. Him­m­ler uznał, że kogoś ta­kie­go jak Stro­op warto mieć pod ręką. 18 kwiet­nia nad ranem we­szły do getta od­dzia­ły SS i na­dzia­ły się na opór kil­ku­set ży­dow­skich bo­jow­ni­ków. Uzna­no, że do­wód­ca ope­ra­cji, Oberführer Fer­di­nand von Sam­mern-Fran­ke­negg, jako "mięk­ki au­striac­ki in­te­li­gent", z li­kwi­da­cją getta sobie nie po­ra­dzi.

"Nie ma już dziel­ni­cy ży­dow­skiej w War­sza­wie!"

Stro­op był w po­go­to­wiu, za­stą­pił von Sam­mer­na po paru go­dzi­nach. Do­sko­na­le wie­dział, co na­le­ży zro­bić. Niem­cy za­czę­li uży­wać cięż­kiej ar­ty­le­rii i mio­ta­czy pło­mie­ni. Pod­pa­la­no i wy­sa­dza­no bu­dy­nek po bu­dyn­ku, kwar­tał po kwar­ta­le. Z ludź­mi w środ­ku. "Ol­brzy­mie po­ża­ry za­my­ka­ją całe ulice. Morze pło­mie­ni za­le­wa domy, po­dwó­rza. Po­wie­trza nie ma. Jest tylko czar­ny, gry­zą­cy dym i cięż­ki, pa­rzą­cy żar" – pisał Marek Edel­man, wtedy jeden z przy­wód­ców ży­dow­skie­go po­wsta­nia.

Był jed­nym z nie­licz­nych, któ­rzy prze­ży­li. Kil­ku­set po­wstań­ców, kry­ją­cych się w ru­inach i pro­wi­zo­rycz­nych bun­krach, mogło wal­czyć z bro­nią w ręku tylko o godną śmierć. Ty­sią­ce miesz­kań­ców getta nie miały szans nawet na to. Stro­op kpił z ży­dow­skich "spa­do­chro­nia­rzy" (tak ich okre­ślał), któ­rzy z okien pło­ną­cych domów ska­ka­li na pewną śmierć.

Nie krył po­dzi­wu dla stra­ceń­czej de­ter­mi­na­cji ży­dow­skich bo­jow­ni­ków, w tym i dziew­cząt. Ale nie prze­szka­dza­ło mu to wy­ro­ko­wać: "Żydzi nie mają po­czu­cia ho­no­ru i god­no­ści… Żyd nie jest peł­nym czło­wie­kiem… Żydzi to pod­lu­dzie" itp.

W ob­ra­ca­nym na po­piół get­cie życie stra­ci­ło 60-70 ty­się­cy ludzi. Sam Stro­op licz­bę za­bi­tych osza­co­wał na 56065, a licz­bę tę uwa­żał za "astro­lo­gicz­ną, pra­ger­mań­ską kon­ste­la­cję"… Mie­siąc wy­star­czył, by getto zmie­ni­ło się w "ka­mien­no-ce­gla­ną pu­sty­nię". Wy­bi­jał się z niej tylko ko­ściół św. Au­gu­sty­na – oca­lał, bo Niem­cy po­trze­bo­wa­li miej­sca na ma­ga­zyn. Ruiny na­to­miast jesz­cze przez dłu­gie mie­sią­ce miały im słu­żyć jako do­god­ne miej­sce do eg­ze­ku­cji.

"Nie ma już dziel­ni­cy ży­dow­skiej w War­sza­wie" – mógł za­mel­do­wać Stro­op Him­m­le­ro­wi. Za­koń­czył dzie­ło znisz­cze­nia do­nio­słym, w swoim prze­ko­na­niu, ak­cen­tem. Bli­sko mie­siąc po roz­po­czę­ciu "Wiel­kiej Akcji" Niem­cy wy­sa­dzi­li Wiel­ką Sy­na­go­gę przy ul. Tło­mac­kie. Parę dni trwa­ły przy­go­to­wa­nia sa­per­skie, wresz­cie Stro­op do­stał de­to­na­tor do ręki.

"Krzyk­ną­łem Heil Hi­tler! – i na­ci­sną­łem guzik. Ależ to był pięk­ny widok! Z punk­tu wi­dze­nia ma­lar­skie­go i te­atral­ne­go obraz fan­ta­stycz­ny!" – pod­nie­cał się tym bar­ba­rzyń­skim aktem po la­tach, już w wię­zien­nej celi.

Zbrod­niarz-pół­in­te­li­gent i jego urzęd­ni­cza do­kład­ność

Tę zbrod­nię uwa­żał za swój opus ma­gnum. "Po­tra­fił sypać na wy­ryw­ki da­ta­mi i go­dzi­na­mi zda­rzeń, licz­bą schwy­ta­nych w każ­dym dniu i za­bi­tych Żydów" – pisał Ka­zi­mierz Mo­czar­ski, bo­ha­ter pol­skiej kon­spi­ra­cji, który dia­lo­gi ze Stro­opem we wspól­nej celi ko­mu­ni­stycz­ne­go wię­zie­nia opi­sał w "Roz­mo­wach z katem".

Pisał Mo­czar­ski: "Nie pa­mię­tał czę­sto nic z tego, czego go po­przed­nie­go dnia na­uczy­łem po pol­sku". Miał po­wo­dy, by uwa­żać Stro­opa za mier­ny umysł.

Od naj­młod­szych lat Stro­op nie miał żad­nych aspi­ra­cji in­te­lek­tu­al­nych. Sam przy­zna­wał, że dość późno na­uczył się czy­tać. Nie znał nawet ro­dzi­mej li­te­ra­tu­ry. Chlu­bił się, że sprze­dał bi­blio­te­kę zmar­łe­go te­ścia, uzu­peł­nia­ną przez parę po­ko­leń, za kilka ty­się­cy marek. "Nigdy nie my­śla­łem, że taki szajs może być tyle wart" – opo­wia­dał.

Hu­ma­ni­stów na­zy­wał po­gar­dli­wie "czy­ta­cza­mi i tal­mu­dy­sta­mi", któ­rzy mają skłon­ność do dzie­le­nia włosa na czwo­ro. Sam był za to, jak twier­dzi Mo­czar­ski, ko­pal­nią ko­mu­na­łów. To po­łą­cze­nie aro­gan­cji i igno­ran­cji znamy też z bio­gra­fii Hi­tle­ra.

A w przy­pad­ku Stro­opa mier­ny in­te­lekt wcale nie stał w sprzecz­no­ści z men­tal­no­ścią skru­pu­lat­ne­go urzęd­ni­ka. Bo zrazu pra­co­wał w Lip­pe-Det­mol­dzie wła­śnie jako skrom­ny urzęd­nik. Kiedy zaś po la­tach wszedł ze swo­imi es­es­ma­na­mi do war­szaw­skie­go getta, kazał od po­cząt­ku pro­wa­dzić do­kład­ne sta­ty­sty­ki: tyle zdo­by­tych bun­krów, tylu zła­pa­nych, tylu za­mor­do­wa­nych itd.

Te dane, wraz z licz­ny­mi fo­to­gra­fia­mi, zna­la­zły się w osła­wio­nym ra­por­cie Stro­opa z Gros­sak­tion War­schau. Ów do­ku­ment miał być w pro­ce­sie no­rym­ber­skim jed­nym z naj­waż­niej­szych do­wo­dów hi­tle­row­skich zbrod­ni na Ży­dach.

Że­la­zny Krzyż na ostat­nią drogę

Za zbu­rze­nie getta Stro­op do­stał wy­ma­rzo­ny Że­la­zny Krzyż I klasy. W uzna­niu "za­sług" wy­sła­no go nie­ba­wem do Aten, by był do­wód­cą SS i po­li­cji w całej Gre­cji. Przy­ło­żył rękę rów­nież do de­por­ta­cji ty­się­cy tam­tej­szych Żydów do Au­schwitz.

Wró­cił do Rze­szy jako po­tęż­na fi­gu­ra w apa­ra­cie pań­stwa. Rzą­dził SS i po­li­cją na te­re­nie trzech okrę­gów, miał się też stać do­wód­cą armii re­zer­wo­wej. Czy­ni­ło go to kimś w ro­dza­ju lo­kal­ne­go dyk­ta­to­ra. "Trzy­ma­łem lud­ność w gar­ści" – chwa­lił się. Do­stał też, w ob­li­czu klę­ski Nie­miec, po­le­ce­nie or­ga­ni­zo­wa­nia na swoim te­re­nie We­rwol­fu – czyli par­ty­zant­ki. W końcu jed­nak zde­cy­do­wał się pod­dać alian­tom w prze­bra­niu żoł­nie­rza re­gu­lar­ne­go woj­ska.

Kiedy tylko Ame­ry­ka­nie zo­rien­to­wa­li się, kim jest, tra­fił pod sąd. Ale nie za zbrod­nie na wscho­dzie. Jego pro­ces był jedną z tzw. flyer cases – czyli przy­pad­ków mor­do­wa­nia wzię­tych do nie­wo­li ame­ry­kań­skich pi­lo­tów. Stro­opo­wi udo­wod­nio­no, że jako do­wód­ca okrę­gu woj­sko­we­go pod­że­gał do ta­kich mor­derstw. Wyrok mógł być tylko jeden. Ale nim osta­tecz­nie go za­twier­dzo­no, Ame­ry­ka­nie już zdą­ży­li wydać Stro­opa Po­la­kom.

Hi­tle­ro­wiec od żłob­ka do na­grob­ka

Tu ska­za­no go na śmierć po raz wtóry – nie tylko za za­gła­dę getta, ale rów­nież za zbrod­nie na pol­skiej lud­no­ści. W sumie na eg­ze­ku­cję miał cze­kać pięć lat. Przez osiem mie­się­cy z tego okre­su mógł opo­wia­dać o swo­ich czy­nach Ka­zi­mie­rzo­wi Mo­czar­skie­mu.

Ale nie czuł skru­chy, swoje zbrod­nie uzna­wał za za­słu­gi. W celi de­mon­stro­wał z prze­ję­ciem krok de­fi­la­do­wy. "Ma­sze­ru­je­my jak ma­chi­na! Wszyst­ko musi ustą­pić!" – na­krę­cał się tymi wspo­mnie­nia­mi z no­rym­ber­skich Par­te­ita­gów. A jed­nak świat nie ustą­pił – choć we­dług sa­me­go Stro­opa Niem­cy prze­gra­li tę wojnę dla­te­go tylko, że byli zbyt "ła­god­ni i li­be­ral­ni".

Ra­port z za­gła­dy getta jest świa­dec­twem ol­brzy­miej wagi, ale gdyby nie Mo­czar­ski, wie­dzie­li­by­śmy o Stro­opie dużo mniej. Bio­gra­fia, którą nie­miec­ki es­es­man opo­wie­dział pol­skie­mu akow­co­wi, mówi nam po sze­ściu de­ka­dach, jak ro­dził się i umie­rał wzor­co­wy na­zi­stow­ski fa­na­tyk, od żłob­ka do na­grob­ka. Wie­lo­krot­nie przy­wo­ły­wa­łem "Roz­mo­wy z katem" Ka­zi­mie­rza Mo­czar­skie­go; ko­rzy­sta­łem też ze zbio­ru tek­stów "I była dziel­ni­ca ży­dow­ska w War­sza­wie" Wła­dy­sła­wa Bar­to­szew­skie­go i Marka Edel­ma­na.

>>>>

Tak Moczarski stworzyl niezapomniane dzielo na kanwie tej postaci ...
Znakomita analiza . I kolejny raz okazalo sie ze ZŁO JEST NUDNE ... Hitlerowcy to nie pasjonujcy demoniczni aniolowie zla . To nedzne urzedasy w stylu pruskiej biurokacji typu . Gora kaze ja wykonuje . Myslenie nie nalezy do mnie . Przy czym charakterystyczna tutaj jest niemiecka schizofrenia . Nie mysla tylko ogolnie nad tym czy to moralne ...
Natomiast przy wykonaniu wykazuja rzecz jasna inteligencje . To nie jest tepactwo . Sa jak INTELIGENTNE maszyny a nie jak tepe narzedzia . Stad przybralo to rozmiary ,,przemyslu''... W Niemczech Boga zastapila ,,nauka'' a ta sama z siebie nie jest moralna . Mozna nauke wykorzystac do zbrodni . Dopiero Bóg ustawia wszystko na pierwszym miejscu . Dlatego Bogu sa potrzebni przyzwoici a nie uczeni ...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:30, 03 Wrz 2012    Temat postu:

Krwawa niedziela w Bydgoszczy.

3 września 1939 roku w Bydgoszczy doszło do strzelaniny pomiędzy wycofującymi się polskimi żołnierzami a niemieckimi cywilami, w wyniku której zginęło blisko 250 Niemców i około 30 Polaków. Do dziś trwają dyskusje i spory pomiędzy niemieckim a polskimi historykami co do znaczenia i interpretacji tamtych wydarzeń. Dla Niemców była to krwawa masakra, w której Polacy mordowali niewinnych Niemców, dla Polaków – tłumienie antypolskich działań dywersyjnych.

W niedzielę 3 września około godz. 10.00 „nieznani sprawcy” zaczęli ostrzeliwać żołnierzy na tyłach polskiej Armii Pomorze. Strzały padały również w kierunku polskich cywilów. Zginęło wówczas około 30 Polaków. Według relacji naocznego świadka księdza Goździewicza „rozpoczęli Niemcy strzelać z wież zborów ewangelickich, ze schronów i z dachów swych domów do cofających się oddziałów Wojska Polskiego. Nieliczni w Bydgoszczy Niemcy odważyli się na takie powstanie, gdyż przypuszczali, że za cofającym się Wojskiem Polskim następuje zaraz armia niemiecka (...) Jawna prowokacja Niemców bydgoskich nie mogła pozostać nieukarana. Wzburzona ludność wskazywała żołnierzom polskich Niemców, którzy strzelali”.

Działania te polscy wojskowi zinterpretowali jako klasyczną działalność tzw. V kolumny i szybko przystąpili do tłumienia buntu. Sytuacja została opanowana już o 12.30 - schwytano i rozstrzelano kilkuset Niemców podejrzewanych o udział w dywersji (wg różnych relacji liczbę tę szacuje się od 160 do 400 osób). Dochodziło też do samosądów, w wyniku których mogli zginąć Niemcy nie mający nic wspólnego z działalnością dywersyjną. Niezwykle obrazowo całą sytuację opisał w swoim meldunku gen. Bortnowski: „ciągłe strzelanie na tyłach (...) samosądy natomiast w stosunku do ludności niemieckiej dokonywane przez żołnierzy wspólnie z ludnością cywilną są nie do opanowania, gdyż policji na większości obszaru już nie ma. Dokoła pożary wzniecone albo bombardowaniem, albo podpaleniem, zresztą dało się zauważyć, że podpalenia są dziełem Niemców, którzy w ten sposób sygnalizują kierunek późniejszych uderzeń”.

Joseph Goebbels, minister propagandy III Rzeszy, szybko ukuł dla tych wydarzeń efektowną nazwę Bromberger Blutsonntag – bydgoska krwawa niedziela – by wykorzystać ją do działań propagandowych jako dowód na polskie bestialstwo na mniejszości niemieckiej. Według hitlerowskiej propagandy Polacy zabili blisko 1000 Niemców, a całą akcją kierował dowódca Armii Pomorze – gen. Władysław Bortnowski. Niemieckie działania wojenne miały być zatem odwetem oraz próbą ochrony niemieckiej ludności przed okrucieństwami Polaków. Niemcy zajęli Bydgoszcz już 5 września i przystąpili do represji polskiej ludności w zemście za wydarzenia sprzed dwóch dni. W pierwszym tygodniu okupacji rozstrzelano ok. 400-800 osób, w miesiącach następnych zginęło blisko 1500 osób.

Do niedawna w społecznym odbiorze w Niemczech 3 września 1939 był uważany za dzień krwawej masakry na niewinnych przedstawicielach mniejszości niemieckiej w Polsce. Wyłomem była wydana w 1989 roku książka dziennikarza Güntera Schuberta „Bydgoska krwawa niedziela. Śmierć legendy” (polskie wydanie: Miejski Komitet Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa 2003). Jednak wciąż istnieją różnice w interpretacji „wydarzeń bydgoskich” wśród niemieckich i polskich historyków, które wynikają głównie z odmiennego dostępu do źródeł historycznych oraz niekompletności i nieprecyzyjności samych relacji naocznych świadków.

Jak pisał Wojciech Pięciak w „Tygodniku Powszechnym” 43/2003: „Na temat tego, co stało się wtedy w Bydgoszczy, powstały dwie odrębne legendy - polska i niemiecka - a każdą z nich wspierały relacje świadków i prace historyków. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że nie ma drugiego wydarzenia w polsko-niemieckiej historii najnowszej, co do którego istniałyby tak nie przystające do siebie wersje nie tylko na płaszczyźnie interpretacji, ale także faktów”.

W wyniku badań polskich historyków okazało się, iż strzelanina w Bydgoszczy mogła być inspirowana, a nawet kierowana, przez Abwherę i SS. Stanowiła też prawdopodobnie część większego planu działań dywersyjnych (m.in. prowokacje graniczne w Gliwicach, Stodołach i Byczynie), które miały w oczach świata usprawiedliwić niemiecką agresję na Polskę. Była to tzw. taktyka konia trojańskiego, którą opisał dr Tomasz Chinciński w swojej książce „Forpoczta Hitlera”: „Niemcy mieszkający w Polsce mieli stać się teraz instrumentem polityki Hitlera, zmierzającej do pokonania i podporządkowania sobie sąsiedniego kraju”.

Przygotowaniem i przebiegiem dywersji i sabotażu zajęły się niemieckie tajne służby tak samo jak w przypadku inwazji na Czechosłowację. Działania te wynikały z strategii Hitlera, który wśród niemieckiego dowództwa forsował „koncepcję zaskakującego uderzenia poprzedzonego prowokacją lub incydentem, sprokurowanym przez samego siebie”.

Żywotność niemieckiej wersji legendy „bydgoskiej krwawej niedzieli” wydaje się być zatem triumfem zza grobu hitlerowskich jednostek specjalnych, które postarały się również o to, by nie pozostawić żadnych konkretnych dokumentów, które autorstwo bydgoskiej prowokacji pozwoliłyby jednoznacznie przypisać Niemcom.

Marta Tychmanowicz

Źródła:
Tomasz Chinciński „Forpoczta Hitlera. Niemiecka dywersja w Polsce w roku 1939”, Warszawa 2010
Paweł Machcewicz „Spory o historię 2000-2011”, Kraków 2012
Eugeniusz Guz „Zagadki i tajemnice kampanii wrześniowej”, Warszawa 2009

>>>>

Jak widzicie Niemcy DO TEJ PORY nie przyznaja sie do swoich zbrodni i bredza o ,,rzezi niewinnych Niemców'' jak kazal Hitler . Tymczasem jak widzicie V kolumna urzadzila atak na Polaków . To mialo byc ,,powstanie'' pokazujace jak to ,,uciskana'' Niemiecka ludnosc zrzuca Polską ,,okupacje''... Rzecz jasna Niemcow bylo niewielu bo przytalczajaca wiekszosc ludnosci stanowili Polacy . Strzaly do Wojska Polskiego od tyłu naloty pozary wywolaly tylko wscieklosc Polaków . Nie wiadomo ilu Niemcow zginelo . Oczywiscie winni sa hitlerowcy bo majac taka przewage nawet z punktu widzenia ich agresji niepotrzebnie prowokowali .
Agresor ponosi wine za wszelkie bestialstw ktore prowokuje . Absurdem byloby zarzucac np. Polakom ze strzelajac do hitlerowcow zabijali ich . Za ta smierc ponosza wine tez hitlerowcy a nie Polacy ! Ale oczywiscie nie dotyczy to kazdej sytuacji . Wszak zlo moze tez wynikac z wnetrza czlowieka po prostu chce ukrasc czy cos . Ale kto rozpetuje bezprawie takze odpowiada za to co ono ze soba przynosi ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:32, 08 Kwi 2013    Temat postu:

Sylwia Cisowska | Onet
Nieboszczyk na ślubnym kobiercu

Ge­ne­rał SS, Franz Kut­sche­ra, w hi­tle­row­skiej Rze­szy był nie­mal ide­al­nym kan­dy­da­tem na męża. Na ślub­nym ko­bier­cu sta­nął zimą 1944 roku, a w za­war­ciu związ­ku mał­żeń­skie­go nie prze­szko­dzi­ła mu nawet jego wła­sna śmierć.

Ogrod­nik na czele SS

Po­cho­dzą­cy z Au­strii, nie­po­zor­ny ogrod­nik - Franz Kut­sche­ra - zro­bił w Trze­ciej Rze­szy za­wrot­ną ka­rie­rę. Do SS - eli­tar­nej na­zi­stow­skiej for­ma­cji - wstą­pił na po­cząt­ku lat 30. i od tam­te­go czasu wier­nie słu­żył hi­tle­row­skim ide­ałom. Swoje od­da­nie führe­ro­wi i Rze­szy po­twier­dził w trak­cie kam­pa­nii fran­cu­skiej oraz pod­czas służ­by w okrę­gu mo­hy­lew­skim, gdzie po raz pierw­szy ujaw­nił swoje sa­dy­stycz­ne skłon­no­ści. Nawet brak woj­sko­we­go wy­kształ­ce­nia nie sta­nął mu na prze­szko­dzie by stale awan­so­wać w sze­re­gach armii. Takie man­ka­men­ty Kut­sche­ra nad­ra­biał gor­li­wo­ścią, od­da­niem i rzad­ko spo­ty­ka­nym okru­cień­stwem. Jego rządy nad oku­po­wa­ną War­sza­wą za­pi­sa­ły się czar­ną kartą w hi­sto­rii mia­sta.

Him­m­ler, szu­ka­jąc w 1943 roku kan­dy­da­ta na sta­no­wi­sko do­wód­cy SS i po­li­cji w dys­tryk­cie war­szaw­skim wie­dział, że po­trze­bu­je osoby, która bez skru­pu­łów ster­ro­ry­zu­je mia­sto i bez­względ­nie stłu­mi wszel­kie prze­ja­wy oporu. Wybór Kut­sche­ry wy­da­wał się być oczy­wi­sty. Do­wód­ca SS szyb­ko prze­ko­nał się, że Au­striak z na­wiąz­ką zre­ali­zo­wał po­kła­da­ne w nim na­dzie­je.

Rządy Kut­sche­ry to czas szcze­gól­ne­go ter­ro­ru, na­zna­czo­ny pu­blicz­ny­mi eg­ze­ku­cja­mi oraz co­dzien­ny­mi ła­pan­ka­mi. Nie­mal każ­de­go dnia w mie­ście roz­wie­sza­no ob­wiesz­cze­nia za­wie­ra­ją­ce listę Po­la­ków, któ­rzy będą roz­strze­la­ni w razie za­ma­chu na ja­kie­go­kol­wiek nie­miec­kie­go funk­cjo­na­riu­sza. Wszyst­kie te po­su­nię­cia były ele­men­tem szer­sze­go planu wpro­wa­dza­ne­go na te­re­nie ca­łe­go Ge­ne­ral­ne­go Gu­ber­na­tor­stwa, miały one na celu psy­chicz­ne za­ła­ma­nie i za­stra­sze­nie Po­la­ków oraz zdła­wie­nie wszel­kich prób oporu. Nie było po­trze­ba wiele czasu by do SS-ma­na przy­lgnął, tytuł kata War­sza­wy. Rów­nie szyb­ko sąd Pol­skie­go Pań­stwa Pod­ziem­ne­go wydał na Fran­za Kut­sche­rę wyrok śmier­ci.

Śmierć kata

Pol­skie pod­zie­mie dą­ży­ło do li­kwi­da­cji Kut­sche­ry od sa­me­go po­cząt­ku jego służ­by w dys­tryk­cie war­szaw­skim. Było to szcze­gól­nie trud­ne gdyż do­wód­ca SS, zna­jąc me­to­dy dzia­ła­nia pol­skie­go wy­wia­du, ukry­wał swoją toż­sa­mość oraz wszel­kie in­for­ma­cje, które umoż­li­wi­ły­by jego iden­ty­fi­ka­cję. Mimo tak da­le­ko po­su­nię­tych środ­ków ostroż­no­ści kat War­sza­wy, po pię­ciu mie­sią­cach służ­by, zo­stał wy­tro­pio­ny przez Alek­san­dra "Ray­skie­go" Ku­nic­kie­go - człon­ka grupy "Agat", która zaj­mo­wa­ła się li­kwi­da­cją szcze­gól­nie szko­dli­wych funk­cjo­na­riu­szy po­li­cji i ad­mi­ni­stra­cji nie­miec­kiej.

De­kon­spi­ra­cja Kut­sche­ry na­stą­pi­ła przy­pad­ko­wo, w trak­cie roz­pra­co­wy­wa­nia przez Ku­nic­kie­go szefa Ge­sta­po na dys­trykt war­szaw­ski - Wal­te­ra Stam­ma. Pod­czas ru­ty­no­wej ob­ser­wa­cji "Ray­ski" za­uwa­żył nie­zna­ne­go hi­tle­row­skie­go ge­ne­ra­ła, co­dzien­nie przy­jeż­dża­ją­ce­go do pa­ła­cu przy Ale­jach Ujaz­dow­skich. Po kilku ty­go­dniach, gdy pew­nym było, iż jest to jedna z naj­bar­dziej po­szu­ki­wa­nych przez pod­zie­mie osób, do­wódz­two AK prze­sta­ło zwle­kać z wy­da­niem de­cy­zji o eg­ze­ku­cji kata.

Za­mach prze­pro­wa­dzi­ło 12 żoł­nie­rzy pod­zie­mia, ran­kiem 1 lu­te­go 1944 roku. Po za­ta­ra­so­wa­niu drogi sa­mo­cho­do­wi ge­ne­ra­ła, do­wód­cy akcji wy­ko­na­li wyrok śmier­ci, od­da­jąc do niego kilka strza­łów. Sta­cjo­nu­ją­ce w po­bli­żu odzia­ły nie­miec­kie, bar­dzo szyb­ko za­re­ago­wa­ły na nie­zwy­kłą sy­tu­ację, roz­po­czy­na­jąc walkę z za­ma­chow­ca­mi. W trak­cie ope­ra­cji pol­skie pod­zie­mie utra­ci­ło 4 ludzi oraz sporą ilość sprzę­tu, jed­nak głów­ny cel akcji - uśmier­ce­nie kata sto­li­cy - zo­stał osią­gnię­ty.

Pan młody w trum­nie

Re­pre­sje po za­ma­chu do­tknę­ły nie tylko spraw­ców, ale nie­mal wszyst­kich miesz­kań­ców dys­tryk­tu war­szaw­skie­go. Oku­pan­ci na­ło­ży­li na mia­sto kon­try­bu­cję, wy­no­szą­cą sto mi­lio­nów zło­tych. Dzień po śmier­ci Kut­sche­ry, w po­bli­żu miej­sca gdzie zgi­nął, roz­strze­la­no stu więź­niów Pa­wia­ka, eg­ze­ku­cje ko­lej­nych dwu­stu prze­pro­wa­dzo­no w ciągu naj­bliż­szych dni w mu­rach war­szaw­skie­go getta.

Ge­ne­rał w dniu śmier­ci miał 40 lat, był to wiek, w któ­rym zgod­nie z za­le­ce­nia­mi He­in­ri­cha Him­m­le­ra, es­es­man po­wi­nien mieć już co naj­mniej trój­kę dzie­ci i być około 15 lat po ślu­bie. Kut­sche­ra, po­mi­mo ofi­cjal­nej groź­by wy­rzu­ce­nia z SS, suk­ce­syw­nie uchy­lał się przed tym obo­wiąz­kiem. Co praw­da po­sia­dał nor­we­ską na­rze­czo­ną, która od­po­wia­da­ła wszel­kim wy­mo­gom sta­wia­nym przed przy­szłą żoną hi­tle­row­ca, jed­nak nigdy nie kwa­pił się do sfor­ma­li­zo­wa­nia tego związ­ku. To czego nie do­peł­nił za życia, wbrew prze­ciw­no­ściom, zo­sta­ło zre­ali­zo­wa­ne po jego śmier­ci.

Tuż przed ofi­cjal­ny­mi uro­czy­sto­ścia­mi po­grze­bo­wy­mi, w sie­dzi­bie SS, znaj­du­ją­cej się przy Ale­jach Ujaz­dow­skich, zor­ga­ni­zo­wa­no jesz­cze jedną ce­re­mo­nię - za­ślu­bi­ny ge­ne­ra­ła. Nawet w tak eks­tre­mal­nym przy­pad­ku za­cho­wa­no wszel­kie pro­ce­du­ry obo­wią­zu­ją­ce przy le­ga­li­za­cji związ­ków es­es­ma­nów. Zgod­nie z "De­kre­tem o za­rę­czy­nach i mał­żeń­stwie" wy­da­nym w 1931 roku, pań­stwo mło­dzi mu­sie­li uzy­skać zgodę na ślub z Głów­ne­go Urzę­du Oso­bo­we­go SS. Wcze­śniej ich prze­szłość i drze­wa ge­ne­alo­gicz­ne zo­sta­ły bar­dzo do­kład­nie zba­da­ne pod kątem czy­sto­ści ra­so­wej, a ich aryj­skość mu­sia­ła zo­stać kil­ku­krot­nie po­twier­dzo­na. W tym celu urzęd­ni­kom przed­kła­da­no mię­dzy in­ny­mi zdję­cia w stro­jach ką­pie­lo­wych oraz wy­ni­ki badań prze­pro­wa­dzo­nych przez le­ka­rza SS.

Przy­szła pani Kut­sche­ra także mu­sia­ła speł­nić sze­reg wy­mo­gów. By stać się wzor­co­wą żoną po­win­na być wy­kształ­co­na w za­kre­sie hi­sto­rii, wła­dać ję­zy­ka­mi ob­cy­mi, jeź­dzić konno, pro­wa­dzić sa­mo­chód i strze­lać z pi­sto­le­tu, ponad to ocze­ki­wa­no, że bę­dzie go­to­wać i po­tra­fić za­opie­ko­wać się go­spo­dar­stwem do­mo­wym. Także jej wy­gląd mu­siał spro­stać wszyst­kim wy­mo­gom aryj­sko­ści.

Duży pro­blem ze speł­nie­niem tych kry­te­riów miał pan młody, jed­nak tak jak w przy­pad­ku wielu in­nych hi­tle­row­ców, przy­mknię­to na to oko. Fi­zjo­no­mia Fran­za Kut­sche­ry w żaden spo­sób nie od­po­wia­da­ła nor­dyc­kie­mu ide­ało­wi lan­so­wa­ne­mu przez hi­tle­row­skie wła­dze. Jak wspo­mi­na­ją jego współ­pra­cow­ni­cy śnia­da cera i ciem­ne włosy upo­dab­nia­ły go ra­czej do Cy­ga­na niż Aryj­czy­ka z praw­dzi­we­go zda­rze­nia.

Zgod­nie z re­la­cja­mi świad­ków upior­na ce­re­mo­nia miała odbyć się 4 lu­te­go w Domu Nie­miec­kim - dzi­siej­szym Pa­ła­cu Pre­zy­denc­kim. W roli ka­pła­na wy­stą­pił naj­wyż­szy na tym te­re­nie do­wód­ca SS, krążą plot­ki, że w tym wy­pad­ku był to sam Him­m­ler. Nor­weż­ka, sto­jąc przy ka­ta­fal­ku, przy­się­ga­ła mi­łość i wier­ność mar­twe­mu Kut­sche­rze. Za­ślu­bi­ny nie były je­dy­nie prze­ja­wem nie­zwy­kłe­go przy­wią­za­nia na­zi­stów do sym­bo­lów i mi­sty­ki. W tym wy­pad­ku praw­do­po­dob­nie prze­wa­ży­ły wzglę­dy prak­tycz­ne, bo­wiem panna młoda w dniu ślubu była już w za­awan­so­wa­nej ciąży. Tylko tak dra­ma­tycz­ny krok mógł za­pew­nić jej i dziec­ku fi­nan­so­we za­bez­pie­cze­nie, na­leż­ne ro­dzi­nom hi­tle­row­skiej elity. He­nirch Him­m­ler w li­ście do przy­szłej matki zo­bo­wią­zał się do opie­ki nad nią i jej po­tom­kiem, jed­nak hi­sto­ria nie dała mu oka­zji do wy­wią­za­nia się z tej obiet­ni­cy. Po 1945 roku za­gi­nął słuch za­rów­no o pani Kut­sche­rze jak i dziec­ku kata War­sza­wy.

>>>>

Te systemy z wiecznie zywymi przy wódcami sa upiorne ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 23:15, 23 Gru 2013    Temat postu:

60. rocznica rozstrzelania Ławrientija Berii, współsprawcy zbrodni katyńskiej

23 grudnia 1953 r. po osądzeniu przez sąd wojskowy w Moskwie rozstrzelany został Ławrientij Beria, jeden z najbliższych współpracowników Józefa Stalina; w latach 1939-1945 komisarz ludowy spraw wewnętrznych ZSRS, współodpowiedzialny za zbrodnię katyńską.

"Nie ma chyba bardziej złowieszczego symbolu epoki sowieckiej niż Beria" – pisze rosyjski historyk Nikita Pietrow w książce "Psy Stalina". Jak dodaje, czołowy sowiecki zbrodniarz nazywany "rzeźnikiem łubiańskim" był nie tylko ślepo oddanym Stalinowi cynikiem, który własnoręcznie torturował i zabijał "wrogów ludu", ale uważano go także za karierowicza i maniaka seksualnego.

Ławrientij Beria przyszedł na świat 29 marca 1899 r. we wsi Mercheuli w obwodzie suchumskim (Abchazja).

Do partii bolszewickiej wstąpił w 1917 r. W czasie wojny domowej w Rosji działał w wywiadzie. Od 1921 r. był członkiem siejącej terror Czeka – Wszechrosyjskiej Komisji Nadzwyczajnej do Walki z Kontrrewolucją, Spekulacją i Nadużyciami Władzy. W 1924 r., stojąc na czele gruzińskiej Czeka, brał udział w bezwzględnej pacyfikacji powstania w Gruzji. W 1931 r. został I sekretarzem KC Gruzji, a w 1932 r. I sekretarzem KC Zakaukaskiej SFRR.

Należał do najbardziej zaufanych współpracowników Stalina. W grudniu 1938 r. zastąpił na stanowisku ludowego komisarza spraw wewnętrznych Nikołaja Jeżowa.

Od 1939 r. Beria był zastępcą członka Biura Politycznego KC WKP(b). 19 września tego roku powołał Zarząd do Spraw Jeńców Wojennych i Internowanych przy NKWD oraz nakazał utworzenie sieci obozów.

Jako szef NKWD Beria był odpowiedzialny za pracę wywiadu i kontrwywiadu, nadzorował pracę GUŁAG-u – sieci sowieckich obozów pracy przymusowej. Ponosi on także odpowiedzialność za miliony ofiar "czystek", terroru i głodu, w tym za wysiedlenia i represje wobec setek tysięcy obywateli polskich, zamieszkujących w latach 1939-1941 tereny Rzeczypospolitej włączone do Związku Sowieckiego.

Na jego wniosek skierowany do Stalina Biuro Polityczne KC WKP(b) 5 marca 1940 r. podjęło decyzję o zamordowaniu 14 587 polskich jeńców wojennych z sowieckich obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz ponad 7 300 Polaków przetrzymywanych w więzieniach NKWD.

W 1941 r. Beria został zastępcą przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych. Podczas wojny, będąc zastępcą przewodniczącego Państwowego Komitetu Obrony, nadzorował działalność bezpieczeństwa, wywiadu, kontrwywiadu i milicji.

Po 1945 r. jako członek Biura Politycznego kontrolował Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego (MGB) i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (MWD).

W okresie powojennym Beria wciąż był nieformalnie drugą po Stalinie osobą w ZSRS; z czasem jednak jego relacje ze Stalinem uległy pogorszeniu. W książce "Beria. Prawa ręka Stalina" amerykańska historyczka Amy Knight pisze, że Beria popadł w niełaskę dyktatora około roku 1950. Stalin nie zdążył jednak wyeliminować przeciwnika – zmarł w niejasnych okolicznościach 5 marca 1953 r.

Jak podkreśla biografka szefa NKWD, fakt, że śmierć Stalina przeszkodziła w jego aresztowaniu, sprawiła, że Berię oskarżano o spisek na życie dyktatora. Świadkowie ostatnich chwil życia Stalina wspominają, że Beria był pewien, że dyktator wkrótce umrze i nie krył z tego powodu radości.

Córka Stalina Swietłana Alliłujewa wspominała, że nawet przy jej umierającym ojcu Beria wykazywał się dwulicowością: "Tylko jedna osoba zachowywała się niemal obrzydliwie. Osobą tą był Beria. Był niezwykle podniecony... W tym kryzysowym momencie starał się usilnie znaleźć optymalną linię postępowania i wykazać się przebiegłością, a równocześnie nie wydać się człowiekiem zbyt przebiegłym" – pisała Alliłujewa.

Wraz ze śmiercią Stalina, który nie wyznaczył swojego następcy, rozgorzała zacięta walka o władzę. Jednym z kandydatów do przejęcia schedy po Stalinie był właśnie Beria; oprócz niego liczyli się Grigorij Malenkow, Wiaczesław Mołotow i Nikita Chruszczow. Zwłaszcza temu ostatniemu zależało na usunięciu Berii.

Do jego aresztowania doszło 26 czerwca 1953 r. na Kremlu podczas posiedzenia prezydium rządu. W lipcu Plenum Komitetu Centralnego KPZR pozbawiło go członkostwa w partii. Odwołano go także z funkcji przewodniczącego Rady Ministrów i ministra spraw wewnętrznych.

"Prezydium wahało się nad wymiarem kary, jaką miałby otrzymać Beria i jego współpracownicy, ale Mołotow zażądał kary śmierci, przekonany, że w innym przypadku możliwe byłoby polityczne odrodzenie się Berii. Należy pamiętać o tym, że Beria posiadał dokumenty kompromitujące wszystkich przywódców partyjnych i że budził powszechny strach" – przypomina David R. Marples w „Historii ZSRR”.

Proces Berii miał charakter tajny i toczył się od 18 do 23 grudnia przed Kolegium Wojskowym Sądu Najwyższego w Moskwie. Pozbawionego prawa do obrony Berię oskarżono o działalność antypartyjną i antypaństwową, w tym m.in. o szpiegostwo na rzecz obcych mocarstw. Zarzucono mu, że stał na czele grupy spiskowców "w celu zdobycia władzy, likwidacji robotniczo-chłopskiego ustroju radzieckiego, odbudowy kapitalizmu i przywrócenia dominacji burżuazji".

Ostatecznie Kolegium skazało Berię na karę śmierci; wyrok poprzez rozstrzelanie wykonano 23 grudnia. Dokładne okoliczności śmierci Berii nie są jednak do końca znane. Istnieją relacje (m.in. syna Berii Serga) mówiące o tym, że Beria został zabity już podczas zatrzymania 26 czerwca; podkreśla się przy tym, że w procesie mógł brać udział podstawiony przez władze sobowtór Berii.

Po 1953 r. nazwisko Berii wymazano z pamięci publicznej. "Symbolem »nieistnienia« stała się dyskretna notatka, jaką wysłali wydawcy »Wielkiej encyklopedii radzieckiej« do wszystkich subskrybentów; sugerowali w niej, by wyciąć hasło Beria »scyzorykiem lub żyletką« i wkleić w to miejsce załączony tekst, dotyczący Morza Beringa" – przypomina Knight.

Jak tłumaczy, choć Beria był niewątpliwie czarnym charakterem, nie można odmówić mu inteligencji, a także zmysłu organizacyjnego. "Nie ulega wątpliwości, że Beria był zbrodniarzem, który popełnił potworne przestępstwa, ale mity i legendy krążące na jego temat zaciemniły skomplikowane dzieje jego kariery i przesłoniły ważną rolę, jaką grał w radzieckiej polityce wewnętrznej i zewnętrznej, poczynając od okresu międzywojennego" – pisze o Berii Knight.

Według Pietrowa, Beria, ze względu na cyniczne usposobienie, "zbrodniczy" życiorys i służebną postawę wobec Stalina, doskonale nadawał się na szefa NKWD. "Stalin cenił go szczególnie nie tylko jako partyjnego kolegę (...). Dał się również poznać jako człowiek twardego czekistowskiego chowu. W latach 1937-1938, kiedy Beria stał jeszcze na czele gruzińskiego KC, osobiście uczestniczył w przesłuchaniach i biciach więźniów. Wykazał się niezwykłą gorliwością w demaskowaniu »wrogów ludu« i przenosił na lokalny grunt styl relacji Stalina z NKWD" – tłumaczy rosyjski historyk.

...

Tak skonczyla kolejna swolocz ktora zreszta spowodowala ze Polacy maja w niebie mnostwo meczennikow ! Paradoks zla ktore ginie . Ofiary sa zwyciezcami ! Tak to uczynil Bóg SmileSmileSmile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:52, 23 Cze 2014    Temat postu:

Na Ratuszu zawiśnie tablica. Niemcy przeproszą warszawiaków za Heinza Reinefartha

Podczas ostatniej rady Miejskiej zatwierdzono treść tablicy, która zawiśnie wkrótce na jednej ze ścian Ratusza. Upamiętniać ona będzie warszawiaków zamordowanych przez hitlerowców pod dowództwem Heinza Reinefartha podczas Powstania Warszawskiego. Tablicę ufundowało miasto Westerland na wyspie Sylt, którego burmistrzem po wojnie był Reinefarth.

Ufundowanie tablicy ma być gestem pojednania pomiędzy Westerland a Warszawą. Miejscowi politycy postanowili bowiem rozliczyć się z niechlubną historią.

Na tablicy będzie można przeczytać:

"Warszawa 1 sierpnia 1944 r. Polscy bojownicy ruchu oporu powstają przeciwko niemieckim okupantom. Reżim narodowo-socjalistyczny każe powstanie zdusić. Ponad 150 tys. ludzi zostaje zamordowanych, niezliczona rzesza mężczyzn, kobiet i dzieci odnosi rany. Burmistrz Heinz Reinefarth jako dowódca grupy bojowej był odpowiedzialny za te zbrodnie. Zawstydzeni oddajemy pokłon ofiarom i mamy nadzieję na pojednanie".

Wymieniony w tekście Heinz Reinefarth to zmarły w 1979 roku niemiecki wojskowy, odpowiedzialny za liczne zbrodnie wojenne popełnione przez wojska niemieckie podczas tłumienia Powstania Warszawskiego. Po wybuchu powstania otrzymał polecenia sformowania oddziału wojskowego złożonego z 16 kompanii policji i innych mniejszych jednostek oraz przybycia do Warszawy. Zwany był "Katem Woli".

Od 5 sierpnia 1944 oddziały Reinefartha brały udział w walkach na Woli. W ciągu kilku dni wymordowały one w masowych egzekucjach ok. 50 tysięcy cywilnych mieszkańców Warszawy. W jednym z raportów do dowództwa Reinefarth donosił, iż "nie ma już amunicji do dalszych rozstrzeliwań".

Po brutalnej pacyfikacji Woli jego oddziały brały następnie udział w ciężkich walkach z Armią Krajową na Starym Mieście. We wrześniu 1944 zostały one przeniesione do walki z powstańcami na Powiślu i Czerniakowie. Dokładna liczba ofiar zamordowanych przez dowodzone przez Reinefartha jednostki nie jest znana, a oprócz mordowania cywilów, zajmowały się one także likwidacją jeńców wojennych i rannych schwytanych w szpitalach wojskowych. W sumie liczba ofiar tych zbrodni może wynosić nawet 100 tysięcy ludzi.

Po wojnie władze polskie zażądały od Brytyjczyków i Amerykanów ekstradycji zbrodniarza, jednak zachodni alianci uznali, że może on być przydatny jako świadek w procesach norymberskich i odmówili spełnienia prośby. Mimo licznych wezwań do ekstradycji zbrodniarza, władze RFN konsekwentnie odmawiały jego wydania. Mało tego - przyznały Reinefarthowi generalską rentę.

W 1954 r. został burmistrzem miasta Westerland na wyspie Sylt. Był bardzo ceniony przez mieszkańców, bo jako zarządca miasta spisywał się doskonale. Dlatego też przez długi czas przymykano oczy na jego wojenną przeszłość.

"Kat Woli" zmarł w 1979 roku w swojej rezydencji na wyspie Sylt. Nigdy nie poniósł odpowiedzialności za popełnione zbrodnie.

Jak dowiedział się serwis WawaLove.pl w Ratuszu, tablica zostanie odsłonięta tuż przed obchodami 70. rocznicy wybuchu Powstania.

...

I tu jest pieklo po smierci. Zeby go chociaz powiesili . Kompletnie nic . Jeszcze zaszczyty ... Zreszta typowy zyciorys naziola w RFN ... I typowy koniec . Duzo ich jest w piekle . BEZKARNOSC TO JEST BIZNES DIABLA !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:34, 31 Lip 2014    Temat postu:

Niemcy: gmina Sylt złożyła hołd Polakom pomordowanym przez Reinefartha

W przeddzień 70. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego władze gminy Sylt, na północy Niemiec, złożyły hołd Polakom za­mordowanym na rozkaz generała SS Heinza Reinefartha, który po wojnie był burmistrzem leżącego na terenie gminy miastecz­ka Westerland.

Reinefarth nie odpowiedział przed sądem za zbrodnie.

W czwartek została odsłonięta tablica pamiątkowa, wmurowana w ścianę ratusza w Westerlandzie – największej miejscowości wyspy, będącej najbardziej znanym niemieckim kurortem nad Morzem Północnym, przy granicy z Danią.

"Zawstydzeni pochylamy się nad ofiarami z nadzieją na pojedna­nie" – głosi napis wykuty na tablicy. Treść napisu była przez wiele miesięcy przedmiotem sporu. Kontrowersyjna była przede wszystkim kwestia, czy należy odnieść się bezpośrednio do osoby Reinefartha i jego powojennej kariery. "Heinz Reinefarth, od 1951 do 1963 burmistrz Westerlandu, był jako dowódca grupy bo­jowej współodpowiedzialny za tę zbrodnię" – brzmi ostateczna wersja napisu.

Przed zabytkowym ratuszem z przełomu XIX i XX wieku zawisła w czwartek polska flaga.

Przewodniczący rady gminy Peter Schnittgard powiedział, że od­słonięcie tablicy jest "dobitnym, jasnym znakiem pamięci". Jak podkreślił, "ze wstydem" myśli o tym, że "jeden z nas" – "jeden z naszego ratusza" uczestniczył w okrutnych zbrodniach w Warsza­wie. Zdaniem przewodniczącego gest pojednania przychodzi „późno, ale nie za późno”.

Pastor Anja Lochner z Kościoła ewangelicko-luterańskiego zazna­czyła, że "stawiając czoło" wydarzeniom z przeszłości, pytaniom i także zarzutom, mamy nadzieję, że - jeśli Bóg tak chce - "cierpie­nie, wina i zaniechanie przemienią się w pojednanie".

Jak wyjaśniła, na zbrodniczą działalność Reinefartha podczas wojny zwróciła uwagę dopiero dzięki e-mailowi, otrzymanemu od anonimowego "historyka-amatora" z Warszawy.

Niemieccy protestanci z gminy Sylt od dawna domagali się potę­pienia przez władze splamionego zbrodniami byłego burmi­strza. To oni apelowali też o upamiętnienie ofiar Reinefartha.

Gruppenfuehrer SS Reinefarth brał udział w pacyfikacji Warsza­wy podczas powstania. Podległe mu oddziały wymordowały w pierwszych dniach walk na Woli ponad 50 tys. mieszkańców sto­licy, w większości cywili. Uczestniczył też w tłumieniu powstania na Starym Mieście, Powiślu i Czerniakowie.

Po wojnie Reinefarth zrobił polityczną karierę w RFN. W 1951 roku został burmistrzem Westerlandu. Siedem lat później zdobył mandat do parlamentu Szlezwiku-Holsztyna z listy Bloku Wszech­niemieckiego/Bloku Wypędzonych ze Stron Ojczystych. Urząd burmistrza sprawował do 1963 roku; z landtagu odszedł w 1967 roku.

Były nazista miał opinię znakomitego administratora – prze­kształcił wyspę w czasach "cudu gospodarczego" lat 50. w wiodą­cy kurort na wybrzeżu Morza Północnego, preferowany przez snobistyczne kręgi RFN. Po zakończeniu kariery politycznej pra­cował jako adwokat. Zmarł w 1979 roku, nie niepokojony przez zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości, mimo interwencji ze strony Polski i NRD.

Wcześniej, na początku lipca uchwałę w sprawie Reinefartha przyjął parlament kraju związkowego Szlezwik-Holsztyn. "Głębo­ko ubolewamy nad tym, że po 1945 roku w naszym landzie zbrodniarz wojenny mógł zostać posłem do landtagu” – oświad­czyli deputowani. Napisali, że „potępiają zbrodnie popełnione przez esesmana, a w szczególności brutalne stłumienie powsta­nia warszawskiego" i poprosili ofiary o przebaczenie.

Wysiłki gminy Sylt, by po latach rozliczyć się z niechlubną prze­szłością, docenił prezydent RP Bronisław Komorowski. W prze­mówieniu na otwarciu wystawy o powstaniu warszawskim we wtorek w Berlinie prezydent mówił o „godnej postawie” inicjato­rów tego projektu, którzy gotowi są spojrzeć krytycznie na prze­szłość Reinefartha – "jednego z największych katów ludności cy­wilnej" podczas walk w Warszawie w 1944 roku.

W pomieszczeniach ratusza w Westerlandzie otwarto wystawę "W obiektywie wroga – niemieccy fotoreporterzy w okupowanej Warszawie 1939-1945". 1 sierpnia odbędzie się spektakl literac­ko-muzyczny, a tydzień później wieczór autorski Philippa Martie­go – autora wydanej niedawno książki o Reinefarcie.

Schnittgard, Lochner i kilku innych przedstawicieli Westerlandu przyjadą 1 sierpnia do Warszawy, gdzie wezmą udział w obcho­dach rocznicy powstania na Woli.

...

Taka Niemcy mają spuściznę ... Dzieci muszą pokutować . To samo będzie z Rosja ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:21, 04 Sie 2014    Temat postu:

Wystawa "Reinefarth w Warszawie. Dowody zbrodni" w Muzeum Woli

Nieznane dokumenty ze śledztwa w sprawie "kata Warszawy" - Heinza Reinefartha, zdjęcia i relacje świadków "rzezi na Woli", czyli najtragiczniejszego wydarzenia powstania warszawskiego, od 5 sierpnia będzie można obejrzeć na wystawie w Muzeum Woli w Warszawie.

Muzeum Woli przygotowało wystawę, której celem jest zobrazo­wanie zbrodni dokonanych przez Niemców podczas powstania w stolicy. Główną jej ideą jest przypomnienie postaci generała SS Heinricha Reinefartha, znanego jako Heinz Reinefarth, który do­wodził oddziałami biorącymi udział w masowych mordach w Warszawie i nigdy za tę zbrodnie nie odpowiedział.

Kuratorka i autorka scenariusza ekspozycji Hanna Nowak-Ra­dziejowska podkreśla, że współczesne pokolenia mają moralny obowiązek mówienia o tym, co wydarzyło się przed 70 laty. - W KL Auschwitz w latach 1940-1945, zamordowano 75 tys. Pola­ków. Podczas rzezi Woli w ciągu kilku dni od 5 sierpnia 1944 r. zamordowano prawdopodobnie między 30 tys. a 60 tys. osób. Jest to wielka zbrodnia, która nosi znamiona mordu ludobójcze­go. Rzeź ludności cywilnej nie była wynikiem walk, tylko rozka­zu Hitlera o mordowaniu wszystkich, który przez kilka dni wła­śnie na Woli był systematycznie wykonywany - mówiła.

Kuratorka zaznacza, że dotąd nie pojawiła się żadna książka na ten temat. - Relacje i świadectwa o rzezi Woli pojawiały się do­tychczas w narracji o powstaniu warszawskim, ale nie miały swo­jego samodzielnego ujęcia. Dopiero teraz powstanie książka, która zmierzy się z próbą opisania tych kilku dramatycznych dni. My natomiast robimy pierwszą wystawę, w której chcemy tę historię opowiedzieć w sposób pełny - zaznaczyła Nowak-Radzie­jowska.

Wystawa przypomina również wybitną filozofkę i pisarkę Hannę Arendt. - To autorka eseju "Eichmann w Jerozolimie", w którym podjęła temat odpowiedzialności za zbrodnie totalitarne, będzie intelektualnym przewodnikiem po ekspozycji. Poprzez tę problematykę spojrzymy na śledztwo Reinefartha z lat 60. Dlacze­go zostało tak poprowadzone? Dlaczego nie został on postawiony przed sądem? Jest to też historia o tym, jaka jest pamięć wyda­rzeń świadków niemieckich, a jaka polskich – opowiada kurator­ka. - Z jednej strony prezentujemy problem-zagadkę prawną, a z drugiej strony opowiadamy o znaczeniu pamięci - dodaje.

Widzowie zobaczą m.​in. nieznane dotychczas w Polsce dokumen­ty, dotyczące przebiegu i zamknięcia śledztwa w sprawie Reine­fartha. Niemieckiemu dowódcy został postawiony zarzut "uczest­nictwa w masowych zabójstwach" przez prokuraturę we Flens­burgu w latach 1963–1967. Śledztwo to było "zakrojone na szero­ką skalę; organizatorzy ekspozycji podają, że przesłuchano w nim ponad tysiąc świadków niemieckich oraz ponad dwustu pięć­dziesięciu świadków z Polski". Mimo tych zeznań niemiecki sąd umorzył postępowanie "z powodu braku wystarczających dowo­dów".

Dokumentacja dotycząca śledztwa i przedstawiona na wystawie trafiła do Muzeum Powstania Warszawskiego z Centrali Badań Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu w Niem­czech. Oprócz tych dokumentów widzowie będą mogli zapoznać się z relacjami świadków, wizją lokalną z miejsc masowych egze­kucji oraz współczesną ekspertyzą historyczną i prawną. Pokaza­ne zostaną również niepublikowane dotąd sceny rozgrywające się na Woli oraz zdjęcia dowódców SS.

Wystawa porusza także kontrowersje wokół powojennych losów Heinza Reinefartha, który w latach 50. i 60. - jak głosi wystawa - "był burmistrzem Westerlandu na wyspie Sylt i szanowanym ad­wokatem i obywatelem". W związku z tym na wernisażu mają po­jawić się obecna burmistrz Westerlandu Petra Reiber i przewod­niczący rady Sylt Peter Schnittgard.

Wydarzeniu będzie towarzyszyć również program edukacyjny. Organizatorzy ekspozycji zaznaczają, że "jego wyróżnioną czę­ścią będzie międzynarodowa konferencja, planowana na listo­pad, podczas której grono prawników rozważy możliwość kwali­fikacji zbrodni dokonanych na Woli jako zbrodni przeciwko ludz­kości".

Hanna Nowak-Radziejowska podkreśla, że wystawa jest trauma­tyczną opowieścią, z którą powinni zmierzyć się wszyscy. - Uwa­żam, że każdy z nas ma obowiązek usłyszeć tę historię. To jest wa­runek współodczuwania z ofiarami. To również okazja, by w świetle dokumentów ze śledztwa zastanowić się, czym są sprawie­dliwość oraz odpowiedzialność. To podjęcie pewnego wysiłku in­telektualnego: przemyślenia, nazywania za pomocą adekwat­nych sformułowań tego, co się wydarzyło - twierdzi kuratorka.

Do zbrodni na ludności cywilnej na Woli doszło w dniach 5-7 sierpnia 1944 r. W masowych egzekucjach dokonywanych przez oddziały niemieckie w celu "oczyszczenia Warszawy z ludności cywilnej" zginęło od 40 do 60 tys. osób. Podczas eksterminacji ludzi mordowano z broni maszynowej lub wrzucano granaty do zamieszkałych domów, które później podpalano.

...

Kolejny potwór .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:22, 05 Sie 2014    Temat postu:

70. rocznica rzezi Woli, najtragiczniejsze wydarzenie w dziejach stolicy

To było naj­bar­dziej tra­gicz­ne wy­da­rze­nie w dzie­jach War­sza­wy. 70 lat temu w ciągu kilku dni wy­mor­do­wa­no około 50 ty­się­cy miesz­kań­ców sto­li­cy. Dziś ob­cho­dzo­na jest rocz­ni­ca rzezi war­szaw­skiej Woli.

5 sierp­nia 1944 roku Niem­cy za­czę­li re­ali­zo­wać zbrod­ni­czy roz­kaz Hi­tle­ra. Mia­sto miało być zbu­rzo­ne, a każdy jego miesz­ka­niec miał zgi­nąć. Hi­tle­row­cy ten plan za­czę­li re­ali­zo­wać od za­chod­niej dziel­ni­cy mia­sta - Woli. Wi­ce­dy­rek­tor Mu­zeum Po­wsta­nia War­szaw­skie­go hi­sto­ryk Paweł Ukiel­ski pod­kre­śla, że 5 sierp­nia od­dzia­ły nie­miec­kie wkro­czy­ły do Woli i za­czę­ły re­ali­za­cję zbrod­ni­czych za­mie­rzeń. Nie tylko wal­czy­ły z po­wstań­ca­mi, ale zor­ga­ni­zo­wa­ły ma­so­we eg­ze­ku­cje lud­no­ści cy­wil­nej - mor­do­wa­no także ko­bie­ty, dzie­ci, du­chow­nych i ran­nych w szpi­ta­lach. "W ten spo­sób w ciągu pierw­szych kilku dni wy­mor­do­wa­no ponad 40 ty­się­cy miesz­kań­ców" - mówi hi­sto­ryk.

Z peł­nej re­ali­za­cji tego roz­ka­zu zre­zy­gno­wa­li sami nie­miec­cy do­wód­cy, bo nie mogli sku­pić się na dzia­ła­niach wo­jen­nych. Poza tym za­czę­to też wy­ko­rzy­sty­wać lud­ność cy­wil­ną na przy­kład jako żywe tar­cze. Mimo to, tylko 5 sierp­nia za­mor­do­wa­no 20 ty­się­cy bez­bron­nych miesz­kań­ców Woli.

Po za­koń­cze­niu wojny nie wszy­scy spraw­cy rzezi na Woli zo­sta­li uka­ra­ni. Głów­no­do­wo­dzą­cy pa­cy­fi­ka­cją Woli Heinz Re­ine­fahrt do­cze­kał końca swo­ich dni w spo­ko­ju jako bur­mistrz nie­miec­kie­go mia­stecz­ka We­ster­land.

Głów­ne ob­cho­dy rocz­ni­cy rzezi Woli roz­pocz­ną się o 18:00 przy Po­mni­ku Pa­mię­ci 50 Ty­się­cy Miesz­kań­ców Woli Za­mor­do­wa­nych przez Niem­ców pod­czas Po­wsta­nia War­szaw­skie­go 1944. W Mu­zeum War­sza­wy można bę­dzie obej­rzeć nie­zwy­kłą wy­sta­wę na temat zbrod­nia­rza nie­miec­kie­go He­in­za Re­ine­far­tha.

>>>

Malo znany fakt olbrzymiego ludobojstwa na Woli . Powstrzymane tylko dlatego ze ... POWSTANCY DALEJ WALCZYLI I BRAKLO IM EGZEKUTOROW !!! Bo nie mieli kogo rzucic na powstancow ... Niemcy 1944 to juz takie zwyrodnienie ze brak kategorii opisujacych . Jest Glebokie zlo . Czlowiek czyniac zlo jaqkby sie zanurza i osiaga kolejne poziomy zwyrodnienia i zdolny jest do coraz wiekszych potwornosci .
A Hitler to byl polamany zamachem i ogarniety furia . Chcial jakos rozladowac agresje .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:55, 06 Sie 2014    Temat postu:

Niemiecka burmistrz prosi o przebaczenie za "kata Woli"

- Proszę Polaków o przebaczenie za krzywdy wyrządzone im przez gen. Reinefartha i innych zbrodniarzy nazistowskich - po­wiedziała w Warszawie burmistrz Westerlandu Petra Reiber z wyspy Sylt, gdzie po wojnie odpowiedzialny za rzeź Woli w po­wstaniu Heinz Reinefarth był burmistrzem.

Burmistrz uczestniczyła w uroczystości przed pomnikiem poświę­conym mieszkańcom Woli, zamordowanym w powstaniu war­szawskim.

Jak mówiła burmistrz Woli Urszula Kierzkowska, historycy oce­niają, że najwięcej Polaków w czasie okupacji w tak krótkim cza­sie - z wyłączeniem obozów zagłady - zginęło właśnie na Woli, na początku powstania. - Mówimy tu o mieszkańcach, którzy ginę­li nie w wyniku walk i działań wojennych, lecz masowych egze­kucji dokonywanych przez armię okupanta. Mówi się, że Hitler w sposób szczególny nienawidził Warszawy, a wybuch powsta­nia wykorzystał jako pretekst, by ostatecznie rozprawić się z nie­pokorną polską stolicą. Wola 70 lat temu spłynęło krwią, stała się morzem ruin, pogorzeliskiem i zbiorową mogiłą - powiedziała Kierzkowska.

Reiber przybyła z Niemiec wraz ze współpracownikami - prze­wodniczącym rady gminy Sylt Peterem Schnittgardem i panią pa­stor Anją Lochner, aby zapewnić, że chcą "stawić czoła przeszło­ści, że sprawa Reinefartha nie będzie już wymazywana z pamięci ani wypierana ze świadomości". Dodała również, że jako praw­nik uświadomiła sobie, iż prawnik, którym był również Reine­farth, "doskonale wiedział, jakie zeznania powinien złożyć, aby nie obciążać samego siebie".

- Nie możemy naprawić krzywd wyrządzonych Polakom. Może­my jednak wyznać winę naszych przodków, niemieckich nazi­stów, i poprosić zmarłe oraz żyjące ofiary, a także rodziny oraz przyjaciół tych ofiar – o przebaczenie - powiedziała Reiber.

Podkreśliła, że pragną, aby ich dzieci i wnuki "głęboko uświado­miły sobie swą odpowiedzialność za to, by podobne bestialskie zbrodnie nigdy już nie miały miejsca". - Aby historia się nie po­wtórzyła, w imię pokoju między naszymi narodami, pragniemy nawiązać z państwem długofalową partnerską współpracę - zade­klarowała burmistrz.

....

Tak zastanowcie się jakie wy przekazuję dziedzictwo dzieciom . Niemcy mają potworny spadek .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:11, 12 Wrz 2014    Temat postu:

70. rocznica wysiedlenia i zniszczenia Jasła

Widowisko historyczne oraz otwarcie wystawy przypomni jutro 70. rocznicę wysiedlenia i zburzenia Jasła. W 1944 r. Niemcy po wysiedleniu mieszkańców zburzyli miasto. Spośród 1200 budyn­ków ocalały trzy; m.​in. spalono lub wysadzono wszystkie kościo­ły.

- Miasto przygotowało kilka propozycji, by przypomnieć ten trud­ny dla mieszkańców czas. Jedną z nich jest widowisko historycz­ne obrazujące wysiedlenie; odbędzie się jutro. Wcześniej nastąpi otwarcie plenerowej wystawy obrazującej tamte chwile – powie­działa rzeczniczka jasielskiego magistratu Agata Koba.

Według pomysłodawcy i organizatora widowiska Jana Urbana, w rekonstrukcji weźmie udział ponad 100 osób. - W trwającej 30 minut inscenizacji chcemy zwrócić uwagę na trzy elementy tam­tych wydarzeń. Pokażemy życie przed wysiedleniem; sam mo­ment wysiedlania oraz niszczenie miasta – podkreślił Urban.

Po rekonstrukcji mieszkańcy miasta będą mogli pozować do wspólnej fotografii. - Zdjęcie jaślan ustawionych w kształcie herbu będzie znakomitym symbolem tego, że miasto potrafiło od­rodzić się po tych trudnych chwilach, a my jesteśmy dumni, że w nim mieszkamy – zaznaczyła rzeczniczka.

Kiedy 15 stycznia 1945 r. Jasło opuszczały wojska niemieckie, spo­śród 1200 budynków 15-tysięcznego miasta ocalały tylko trzy. Po­zostałe, jesienią 1944 r., bez uzasadnienia militarnego, zostały zniszczone. Pomysłodawcą zniszczenia miasta najprawdopodob­niej był jego niemiecki starosta Walter Gentz.

10 lat temu władze miasta zleciły opracowanie na ten temat. Jego autorem jest prof. Mieczysław Wieliczko, który korzystał m.​in. z odkrytych wtedy materiałów archiwalnych. Dramat rozpoczął się we wrześniu 1944 r., kiedy do odległego o 20 km Krosna dotar­ły wojska sowieckie. 13 września 1944 r. Gentz nakazał wysiedle­nie. W ciągu 48 godzin wszystkie osoby cywilne musiały opuścić miasto.

Po wysiedleniu przez wrzesień, październik i listopad specjalne niemieckie komando, zwane w nomenklaturze Wehrmachtu od­działem ratowniczym, wchodziło do poszczególnych domów i ra­bowało pozostawione mienie. Rzeczy niepotrzebne palili. Budyn­ki zaminowywali i wysadzali w powietrze lub podpalali. Zrabo­wane przedmioty wędrowały na potrzeby III Rzeszy.

Z list przewozowych wiadomo, gdzie trafiała własność jaślan. 30 października 1944 r. wysłano np. wagon oleju sojowego i sody kaustycznej do Berlina, a dwa wagony różnych artykułów domo­wych trafiły do Osanbrueck i Hanoweru. Na potrzeby wojska lub mieszkańców III Rzeszy trafiły urządzenia fabryczne, rafineryj­ne, ale także pościel i słodycze. Według kolejowych list przewozo­wych, najczęściej za ich dzielenie odpowiedzialni byli lokali lide­rzy NSDAP.

To, co robili Niemcy, nie podobało się nawet ich rodakom. W opracowaniu prof. Wieliczki znajduje się list niemieckiego koleja­rza katolika, który z burzonego i rabowanego kościoła gimnazjal­nego wyniósł m.​in. ornaty. Widząc bezczeszczony kościół w li­ście z 22 listopada 1944 r., który później zostawił w kościele w Nowym Sączu, niemiecki kolejarz Heinrich Musch napisał, że będąc w Jaśle "wstydził się, iż jest Niemcem".

Po wojnie straty Jasła, według kursu złotego w 1939 r., oszacowa­no na 70 mln zł. Jasło z trudem wracało do życia, choć w maju 1945 r. hutnicy szkła z miejscowej huty pierwsze wyprodukowa­ne przez siebie szkło okienne bezpłatnie wysłali do zburzonej Warszawy. Transport odprawiono ze zniszczonej i spalonej stacji kolejowej.

Autor prawdopodobnego zniszczenia Jasła został w 1969 r. w Niemczech rozpoznany przez mieszkańca Jasła. W trakcie śledz­twa popełnił samobójstwo.

...

Czyli diabeł go osaczył i dorwał . Bo to nie jest skrucha tylko ucieczka przed odpowiedzialnością jak Judasz . Skrucha by była gdyby przyjął wyrok i pokutowal ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:47, 17 Wrz 2014    Temat postu:

Hinrich Wilhelm Kopf konfiskował majątki Polaków i Żydów. Nie będzie już patronem placu w Hanowerze

Radni jednej z dzielnic Hanoweru zmienili nazwę placu przed miejscowym parlamentem po ujawnieniu przez historyków, że dotychczasowy patron zasłużony polityk SPD Hinrich Wilhelm Kopf uczestniczył w czasie wojny w konfiskacie majątku Polaków i Żydów.

Jak podał dziennik "Sueddeutsche Zeitung", radni dzielnicy Śródmieście przemianowali skwer przed parlamentem na plac Hannah Arendt, amerykańskiej filozofki pochodzenia żydowskiego, autorki prac o totalitaryzmie.

Kopf był pierwszym powojennym premierem kraju związkowego Dolna Saksonia. Socjaldemokrata objął urząd w 1946 roku i sprawował go - odnosząc duże sukcesy w procesie demokratyzacji kraju - przez 11 lat. Uważany jest za jednego z ojców założycieli Republiki Federalnej Niemiec.

Opublikowana w 2013 roku praca politolog Teresy Nentwig przypomniała o niechlubnej działalności polityka SPD w czasie II wojny światowej, wywołując burzliwą dyskusję o jego odpowiedzialności.

Kopf - starosta z ramienia SPD, po dojściu Hitlera do władzy w 1933 roku został zmuszony do rezygnacji z działalności politycznej. Założył prywatną firmę zajmującą się zarządzaniem nieruchomościami, w tym także przejmowaniem majątków Żydów. Od 1939 roku pracował w Chorzowie na terenie okupowanej Polski, zajmując się przejmowaniem mieszkań odebranym Żydom przed wysłaniem ich do obozów śmierci.

Następnie był pracownikiem Głównego Urzędu Powierniczego Wschód (Haupttreuhandstelle Ost) zajmującego się konfiskatą mienia obywateli Polski. Zdaniem historyka Martina Sabrowa była to "największa firma rabunkowa w okupowanej Polsce".

W 1948 roku Kopf zapewniał na forum dolnosaksońskiego parlamentu, że nigdy nie był powiernikiem majątku polskiego i żydowskiego. Strona polska starała się po wojnie bezskutecznie o uznanie Kopfa za zbrodniarza i jego ekstradycję.

"Sueddeutsche Zeitung" zwraca uwagę, że władze rodzinnego miasta Kopfa, Neuenkirchen koło Cuxhaven, nie zdecydowały się na zmianę nazwanego jego nazwiskiem przedszkola. Ze względu na brak dzieci placówka i tak zostanie zapewne niebawem zamknięta - pisze autor artykułu.

...

Kolejny szanowany obywatel RFN . Tak ile Niemcy nakradli I NIE ZWRÓCILI !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:33, 21 Sie 2015    Temat postu:

Zaciśnięte usta Blanki
Emilia Padoł
Dziennikarka Onetu

Blanka Kaczorowska (po prawej, w tle Ludwik Kalkstein) - Newsweek Historia

Oszałamiająca uroda i kamienne serce po latach zdają się charakteryzować Blankę Kaczorowską najbardziej treściwie. Jako agentka Gestapo i wieloletnia współpracowniczka SB, wydała na śmierć wiele osób. Do historii przeszła jako jedna z trójki konfidentów, obok Ludwika Kalksteina i Eugeniusza Świerczewskiego, którzy 30 czerwca 1943 roku oddali w ręce Gestapo dowódcę Armii Krajowej, generała Stefana "Grota" Roweckiego.

Pytanie o to, co skłoniło Blankę do wejścia na drogę zbrodni, wciąż pozostaje aktualne. Czy była to miłość, strach, pragnienie wygody, niczym niezmącona bezwzględność? Czy kiedykolwiek chciała zrezygnować? Czy zmęczona donoszeniem, a może dręczona wyrzutami sumienia, popadła w obłęd? Jaką rolę odegrała w planie swojego męża Ludwika Kalksteina – człowieka niejednej biografii?
REKLAMA


- Z osób odpowiedzialnych za zdradę szczególnie motywacja Blanki Kaczorowskiej pozostaje niejasna. Pamiętajmy, że denuncjacja na Gestapo to oczywiste morderstwo, jeszcze bardziej jednoznaczne niż podanie ofierze śmiertelnej trucizny. Czy tylko strach mógł być wystarczającym powodem, niejednej przecież, zbrodniczej denuncjacji - zarówno zdrady samego przywódcy Armii Krajowej, któremu konfidenci składali dobrowolną przysięgę, jak i dziesiątek swoich niedawnych współtowarzyszy w walce z okupantem? Nie wiem… - mówi mi historyk Witold Pronobis, autor książki "Generał Grot. Kulisy zdrady i śmierci", wieloletni współpracownik Radia Wolna Europa i krewny zdradzonego 72 lata temu generała Roweckiego.

Piękna, zdolna, sprytna

Blanka urodziła się 13 października 1922 roku w Brześciu nad Bugiem jako pierworodna sędziego Jana Kaczorowskiego i jego żony – Janiny. Zanim wybuchnie wojna, z rodzicami i dwójką młodszego rodzeństwa przeprowadza się do Siedlec – tam kończy pierwszą klasę liceum, wynosząc ze szkoły m.in. znajomość francuskiego.

W 1940 roku 18-letnia Blanka zaczyna współpracę z wywiadem ofensywnym ZWZ – siedleckim oddziałem "Straganu". W konspiracji niepodległościowej nie tylko odnosi sukcesy, ale daje się też poznać jako wyjątkowo zdolna i odważna agentka. Żeby wypełnić zadanie, jest gotowa na wiele poświęceń. Podejmuje pracę w kantynie niemieckiej jednostki wojskowej – w charakterze pomocy kuchennej. Tam poznaje szalenie przystojnego oficera Wehrmachtu, Johannesa Berenta, pochodzącego ze Szczecina syna pocztowego urzędnika. Blanka – skromna, niepozorna, acz nieprzeciętnej urody – szybko wpada w oko Niemcowi. Porozumiewają się po francusku, snując plany sielskiej przyszłości.

Berent chętnie widziałby ją jako swoją żonę. Blanka jest onieśmielona, może naiwnie zakochana – bo przyjmuje oświadczyny Niemca – ale nie daje się ponieść emocjom, nie pozwala, by ją zaślepiły. Nie marnuje wywiadowczych szans, a zdobywane informacje skrupulatnie przekazuje swoim dowódcom. Jej największy sukces? Pozyskanie informacji na temat uzbrojenia niemieckich oddziałów na siedleckim lotnisku, w tym rozeznanie, jak często przylatuje tam Luftwaffe. Szpiegostwo ma jednak swoją cenę – ukochany zaczyna coś podejrzewać, lecz nawet, gdy zyskuje pewność, nie dekonspiruje Blanki. Ta i tak wpada w ręce Gestapo. Z więzienia jakoś udaje się jej wydostać, ale w Siedlcach nie jest już bezpieczna. Musi wyjechać.

Sroka poznaje Hankę

Na początku listopada 1941 roku Blanka jest już w Warszawie. Ponad miesiąc później, 24 grudnia, za swoje zasługi zostaje odznaczona Krzyżem Walecznych.

Niemiecki oficer za miłość do Kaczorowskiej zapłacił przymusowym wyjazdem na front wschodni. Zginął, ale Blanka szybko o nim nie zapomniała. Po dwóch dekadach w rozmowie z Krzysztofem Kąkolewskim, autorem słynnego reportażu "Barwy hetmanów i czerń SS" (1964), przyznała, że Berenta kochała naprawdę. Kolejne uczucie, którym obdarzyła Ludwika Kalksteina, było już tylko odpryskiem pierwszej miłości.

Gdy się poznają, Kalkstein – także świeżo odznaczony Krzyżem Walecznych – dowodzi grupą "H". To skrót od "Hanki", jego kryptonimu. Do "H" trafia Blanka – w konspiracji znana jako "Sroka". Kalkstein nie potrzebował wiele czasu, by zakochać się w dziewczynie bez pamięci, wkrótce żyją już razem w konspiracyjnym mieszkaniu przy al. Niepodległości. Zazwyczaj surowy i wymagający Ludwik, dla Kaczorowskiej, która niezmiennie zwracała uwagę urodą, był ponoć wyjątkowo łaskawy, pilnował, by nie miała zbyt wiele pracy.

Czarne chmury

W kwietniu 1942 roku do mieszkania Ludwika i Blanki wpada ojciec Kalksteina i jego siostra – Nina. Mówią, że brat cioteczny Ludwika, Jerzy Kopczewski, został schwytany przez Gestapo. Kalkstein wybiega z domu – tak rozgorączkowany, że zapomina wziąć ze sobą pistolet i truciznę…

Kiedy dobiega do tajnego mieszkania kuzyna przy ulicy Opoczyńskiej 4, zostaje pojmany. Trafia za mury Pawiaka, jest torturowany. W ciągu kolejnych dwóch miesięcy aresztowani są też jego rodzice i siostra – żona Eugeniusza Świerczewskiego. Ludwik jest świadkiem ich cierpienia. Wreszcie łamie się – jak sam twierdził, po czterech miesiącach – nie mogąc znieść katuszy bliskich. Ale jest coś jeszcze. Gestapowcy nie ustają w próbach ożywienia u Kalksteina pamięci o jego niemieckich przodkach. Wymachują propagandową broszurą NSDAP, której tematem jest wschodniopruska szlachta. Kalskteinowie to pierwszy wypunktowany w niej ród. Ludwik przyznaje, że czuje się Niemcem.

Przeniesiony w międzyczasie do specjalnej celi aresztu śledczego Gestapo w alei Szucha, sypie – wydaje agentów, zdradza lokalizacje punktów kontaktowych. Ale Erichowi Mertenowi, oficerowi przesłuchującemu Ludwika, to nie wystarcza. Chce przywódcy AK – generała Stefana "Grota" Roweckiego.

V-97, V-98, V-100

W październiku 1942 roku Kalkstein zostaje uwolniony. Jako tajny agent nosi teraz kryptonim "V-97" i zupełnie nową tożsamość – Paul Henschel. Jego krewni zostają na Pawiaku – Ludwik musi wywiązać się z powierzonego mu zadania. Wśród wielu bliskich, których zdradził, Kalkstein nie zadenuncjował Blanki i swojego szwagra – Eugeniusza Świerczewskiego, męża uwięzionej Niny. Oboje są potrzebni Mertenowi.

W czasie, gdy Kalkstein był w areszcie, Blanka ani na moment nie zrezygnowała z pracy w konspiracji. W lipcu 1942 została sekretarką Karola Trojanowskiego "Radwana" – dowódcy zachodniej sekcji wywiadu ofensywnego. Gdzie krążyły jej myśli, gdy Ludwik przebywał w areszcie, co AK sądziło o ujęciu Kalksteina? Wśród zwierzchnictwa chodziły słuchy, że Kalkstein nie wytrzymał przesłuchań, ktoś przyznał, że widział nawet jego akt zgonu. Kiedy więc Blanka Kaczorowska zobaczyła w drzwiach Ludwika z rozjaśnionymi na blond włosami, musiał to być dla niej wstrząs. Niebawem Kalkstein oświadcza się jej i wykłada swój plan – chce dotrzeć do Hitlera, zabić go, stać się bohaterem. Chce być jak Mickiewiczowski Wallenrod – stąd pozorna, jak twierdzi, zamiana stron.

Czy Blanka mu wierzy? Co dokładnie jej powiedział? Czy ma być jego wierną Aldoną? Tego nie dowiemy się już nigdy. 14 listopada 1942 rok Kaczorowska bierze ślub z Ludwikiem. W kolacji weselnej uczestniczy Merten, a państwo młodzi dostają mieszkanie w niemieckiej dzielnicy – przy ulicy Śniegockiej.

Nic w życiu Blanki nie będzie już jak dawniej. Dziewczyna zasila szeregi okupanta, stając się agentką Gestapo o kryptonimie "V-98". W maju 1943 roku zadenuncjuje swojego przełożonego, kapitana Karola Trojanowskiego. Działając z Kalksteinem będzie odpowiedzialna za śmierć ponad 200 osób. Nie zdradziła tylko jednego człowieka – Stanisława Jankowskiego "Agatona", który w AK kierował wydziałem zajmującym się podrabianiem dokumentów.

Jeszcze w listopadzie 1942 Merten wypuszcza z Pawiaka siostrę i ojca Kalksteina – Ludwikowi udało się przekonać swojego szwagra, Eugeniusza Świerczewskiego, do współpracy. Niestety, wolnością swojej rodziny Ludwik nie cieszy się długo – oboje umierają w kilka tygodni po wyjściu z więzienia.

30 czerwca 1943 roku Eugeniusz Świerczewski – działając jako "V-100" w nadzorowanej przez Mertena grupie Kalksteina – tropi generała Stefana "Grota" Roweckiego, o czym niezwłocznie powiadamia Gestapo. Komendant główny AK zostaje ujęty w konspiracyjnym mieszkaniu na warszawskiej Ochocie przy ulicy Spiskiej 14. Niezwłocznie przewieziony do Berlina, w lipcu tego samego roku zostaje osadzony w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. Zginie w sierpniu kolejnego roku, tuż po wybuchu powstania warszawskiego.

Co o tym wszystkim myśli Blanka?

Niewykonane wyroki

25 marca 1944 na trójkę konfidentów zostaje wydany wyrok Wojskowego Sądu Specjalnego AK. Mają zginąć. Blankę ratuje zaawansowana ciąża – etos AK nie pozwala na zlikwidowanie jej. 16 kwietnia rodzi Ludwikowi syna – Wojciecha. Z trójki konfidentów śmierć, 20 czerwca tego roku, poniesie tylko Eugeniusz Świerczewski, bezpośrednio odpowiedzialny za wydanie generała. W połowie lipca 1944 roku Ludwik zakłada na siebie mundur SS i po raz kolejny zmienia tożsamość – teraz jest Konradem Starkiem. Munduru nie ściąga w powstaniu, wybierając pasującą do niego stronę.

Co myśli Blanka?

I ona ukrywa swoją tożsamość. Ludwik przynosi jej kenkartę, na której widnieją personalia Elżbiety Walter. Na początku powstania Kalkstein przenosi Blankę i syna do Łowicza, sam już w drugiej połowie sierpnia trafi do Grójca, potem do Skierniewic. Wokół niego cały czas jest Merten. Nowy rok witają wszyscy razem – Ludwik, Blanka i Erich – w Skierniewicach. Ale już w styczniu Blanka rozstaje się z mężem, choć formalny koniec ich związku zostanie ogłoszony dopiero w 1955 roku.

Jak pisał Krzysztof Kąkolewski, Blanka po wojnie pojechała do Szczecina, szukając rodziny swojej pierwszej, utraconej miłości – Johannesa Berenta. Tam podobno otwarcie przyjęła Blankę jedna z sióstr Niemca, druga siostra i matka okazały się bardziej nieufne, niemniej pod dachem ich domu Kaczorowska spędziła noc.

Także w Szczecinie na kilka kolejnych lat życia schronił się Kalkstein, przybierając jeszcze niejedną tożsamość. Zaczął karierę pisarza i został nawet przyjęty do tamtejszego Związku Literatów Polskich. W 1953 roku jego przeszłość jako agenta Gestapo stała się jawna, został skazany na dożywocie, ale już po 12 latach wyszedł z więzienia w Strzelcach Opolskich. Będzie się imać różnych zajęć, znowu zmieni personalia. Ostanie lata spędzi w Monachium jako Edward Ciesielski, pracując w bibliotece Polskiej Misji Katolickiej. Umrze w 1994 roku.

Do dzisiaj krążą pogłoski, że to Kalkstein jest autorem scenariusza do serialu "Czarne chmury". Główny bohater produkcji nosi przypomina pułkownika Chrystiana Ludwika Kalksteina-Stolińskiego, żyjącego w XVII wieku przodka Ludwika, który opowiedział się przeciwko elektorowi brandenburskiemu w imię połączenia Prus Książęcych z Polską. Kosztowało go to życie.

Niespokojne noce Katarzyny

Blanka po wojnie odnajduje w Łodzi ojca, sędziego, który zdaje się całkowicie przystosowany do nowej rzeczywistości. W marcu 1946 roku Kaczorowska wiąże się z – zapoznanym zapewne przez ojca – znacznie starszym od siebie adwokatem Romanem Rawiczem-Voglem. Jesienią tego roku dziewczyna zaczyna studia na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Łódzkiego, a od 1948 roku kontynuuje naukę w Warszawie – chce być historykiem sztuki. Jeszcze na studiach zapisała się do PPR, a z dyplomem magistra objęła posadę w Państwowym Instytucie Sztuki Ludowej.

Jednak ani wpływy ojca, ani własna zapobiegliwość nie uchroniły Blanki przed więzieniem. 12 czerwca 1953 roku zostaje skazana na dożywocie za kolaborację z Gestapo. Jednak wolność odzyskuje już po 5 latach.

Dlaczego? Blanka wkracza na konfidencką ścieżkę, donosi na współwięźniarki. Od 1959 przez kolejne cztery lata Kaczorowska współpracuje z kontrwywiadem UBP, zyskując trzeci już w swoim życiu pseudonim – "Katarzyna". W latach 60. pracuje kolejno w: Centrali Importu i Eksportu Chemikaliów, Państwowym Instytucie Wzornictwa Przemysłowego, Orbisie, wreszcie Centrali Importowo-Exportowej "Foto-Kino-Film". Ale szczęśliwa nie jest. Krzysztofowi Kąkolewskiemu w 1963 roku opowiada o niespokojnych nocach: "Czasem budzę się nagle pod silnym wrażeniem, ale nie wiem nigdy, co mnie zbudziło". Nie ma przyjaciół, nawet znajomych. Ludzie, gdy tylko dowiadują się o jej przeszłości, odwracają się od niej. O żadnych związkach, także z mężczyznami, nie może być mowy. Także syn Kalksteina i Kaczorowskiej cierpi za grzechy rodziców. Wojtek ma prawie 19 lat i nie rozumie, dlaczego ojciec nie utrzymuje z nim kontaktu, nie próbuje wyjaśnić swojego postępowania.

W maju 1967 roku Blanka odnawia swoją współpracę z SB, ale już niecały rok później – w marcu 1968 roku – wyjeżdża z Polski. W kieszeni ma turystyczny paszport z możliwością wielokrotnego przekraczania polskiej granicy. We Francji ma pracować naukowo. Wiadomo, że do kraju przyjeżdżała nieraz. Wiadomo też, że w Polsce dostawała wynagrodzenie – wypłacał je "Foto-Kino-Film".

Odsunąć przeszłość za wszelką cenę

W latach 70. mieszka z synem w Paryżu. W drugiej połowie dekady jest aktywna jako agentka SB, ale jej kondycja zdrowotna zaczyna się pogarszać. Dręczą ją stany depresyjne. Na początku lat 80. leczy się w szpitalu psychiatrycznym. W 1984 zostaje zdemaskowana w zlokalizowanym w zamku Fontpertuis Domu Polskim w Lailly-en-Val – żyła tam wśród kombatantów i weteranów. Co ciekawe, do tego szczególnego domu spokojnej starości trafiła wprost ze szpitala psychiatrycznego – jako Polka z problemami depresyjnymi. A jak została rozpoznana? Zdradziło ją jej piękne, zapadające w pamięć imię, z którego nigdy nie zrezygnowała.

Witold Pronobis, w toku swojego wieloletniego dziennikarskiego śledztwa, zdemaskował Ludwika Kalksteina w Monachium i odtworzył losy zdrajców generała Roweckiego. Odnalazł Blankę Kaczorowską, ale nigdy z nią nie porozmawiał. Przystał na słowa Tadeusza Żenczykowskiego, prawnika, redaktora i zasłużonego działacza politycznego, który w czasie okupacji był członkiem Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK. To on powiedział Pronobisowi: "Nie wykonamy już na niej wyroku śmierci, ale ona musi odczuć, że nie istnieje dla nikogo, kto czuje się polskim patriotą, że w ogóle jest nikim".

Dzisiaj Witold Pronobis, odpowiadając na pytanie, czy żałuje, że nie porozmawiał z Kaczorowską, przyznaje: - Jestem w 95 proc. przekonany, że na jakiekolwiek moje pytanie ona po prostu by się pospiesznie, bez słowa, oddaliła. Myślę też, że każdy, kto zobaczyłby jej ówczesny wygląd – twarz, zaciśnięte usta i oczy, w których można było dostrzec jakąś tragiczną determinację w odsuwaniu od siebie własnej przeszłości – nie miałby wątpliwości, że rozmowa z nią o tamtych czasach wywołałaby w najlepszym wypadku jej ucieczkę. Dużo bardziej prawdopodobny mógł być atak histerii lub inna gwałtowna reakcja o nieprzewidywalnych następstwach. Więc raczej nie żałuję, że zrezygnowałem z rozmowy z nią. Żałuję natomiast, że była w takim właśnie stanie. Bo gdyby miała szczerą ochotę wyrzucenia z siebie win, z całą pewnością pomogłaby mi zrozumieć dziesiątki wątpliwości, których już nigdy nie da się wyjaśnić.

Od połowy lat 80. Blanka Kaczorowska przebywała w kilku domach opieki. Zmarła 25 sierpnia 2002 roku we Francji.

...

To kwestia Judasza. Dlaczego oni to robia? Dla korzysci. Tak jak oni to rozumieja.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 8:21, 06 Sie 2016    Temat postu:

„Raus, raus! Tak się zaczęła ta droga na miejsce straceń”. Ocalały od śmierci wspomina rzeź Woli
wyślij
drukuj
adom, bz | publikacja: 05.08.2016 | aktualizacja: 21:31 wyślij
drukuj
Po roku do niemieckiej zbrodni książeczka zdrowia nadal leżała na miejscu zabójstwa (fot. TVP1)
To była największa masakra ludności cywilnej w Europie w czasie II wojny światowej. 5 sierpnia 1944 roku Niemcy rozpoczęli masową eksterminację mieszkańców warszawskiej Woli. Ofiary zbrodni zostały upamiętnione m.in. przez Marsz Pamięci, który ruszył ulicami Woli.

„Niemcy rzucali w tłum granaty ręczne”. 72 lata od Rzezi Woli
– Raus, raus! Tak się zaczęła ta droga na miejsce straceń – wspominał pierwszy dzień masowych mordów na Woli Wiesław Kępiński.

Był sobotni sierpniowy poranek. Kilkunastoletni Wiesław idzie na śmierć, a z nim sześćdziesiąt osób. Nie pomogło schronienie w cerkwi. Niemcy zabili jego rodzeństwo i rodziców.

– Matka mówiła tak jak w obłędzie. Ja to nazywam, pęknięta Płyta: zabiją nas... zabiją nas...” – mówił „Wiadomościom” TVP1 Wiesław Kępiński.

Przeżył tylko on. Szedł ostatni, co umożliwiło ucieczkę. Został postrzelony, ale biegł dalej – przez cmentarz – na pobliskie pole. Niemcy już go nie znaleźli.

Po prawie roku tułaczki wrócił do Warszawy. Na miejscu zbrodni znalazł rzecz, którą traktuje jak relikwie – przestrzeloną książeczkę zdrowia ojca. – Leżała tam, tak jakby na mnie czekał – wspominał.

Trzy lata po Powstaniu Warszawskim zamieścił w gazecie ogłoszenie, że szuka rodziny zastępczej. Zgłosił się pisarz Jarosław Iwaszkiewicz, a Wiesław – jak sam mówi – zamieszkał w pałacu.
„ Matka weszła pierwsza i widziałam, jak SS-man strzelił jej w tył głowy i jak upadła. Weszłam za nią i upadłam, nie czekając, aż żołnierz do mnie strzeli ”

Zmowa milczenia wokół kata Woli. Ilu nazistowskich zbrodniarzy uniknęło kary?
Zapisy terroru

W pierwszych dniach sierpnia 1944 r. Niemcy w Warszawie zabijali wszystkich i wszędzie. W piwnicy, szpitalu, kościele. Burzyli kamienice. Organizowali egzekucje na ulicach. Bezwzględni i cyniczni. Świadectwo ocalałych dzięki portalowi Zapisyterroru.pl może przeczytać każdy.

W jedne z relacji czytamy: „Kazano mi wejść do oddziału, gdzie leżał stos trupów wysokości metra i kałuże krwi. Mnie i matce kazano wejść na zwłoki. Matka weszła pierwsza i widziałam, jak SS-man strzelił jej w tył głowy i jak upadła. Weszłam za nią i upadłam, nie czekając, aż żołnierz do mnie strzeli. Strzelił jednak, raniąc mnie w prawe ramię. Po mnie około dwudziestu osób musiało wchodzić na stos, zanim je rozstrzelano”.

I kolejna z wielu historii: „W pewnej chwili jakiś ranny spośród trupów zaczął śpiewać »Jeszcze Polska nie zginęła«, znów posłyszałem kroki, strzał, charkot, a potem zrobiło się zupełnie cicho”.

Odtworzą Rzeź Woli. Wyjątkowa rekonstrukcja w niedzielę w Warszawie
„To było przemysłowe mordowanie ludzi”

Po wybuchu powstania Warszawa miała być zrównana z ziemią – tak brzmiał rozkaz Hitlera. Na Woli zbrodniczy plan realizowała grupa dowodzona przez generała SS Heinza Reinefartha. I robiła to z wyjątkowym okrucieństwem.

– Wszystko było robione na zimno. To był po prostu wydany rozkaz. Nie było w tym żadnego elementu żywiołowej reakcji. To było przemysłowe mordowanie ludzi, tak jak w Holokauście – powiedział Piotr Gursztyn, szef TVP Historia, publicysta, autor książki „Rzeź Woli. Zbrodnia nierozliczona”

Dziś przy pomniku ofiar Rzezi Woli oddano hołd pomordowanym. Następnie ulicami Warszawy po godz. 19. ruszył Marsz Pamięci ofiar cywilnych Powstania Warszawskiego.

Od rzezi Woli minęło 72 lata. Jej sprawcy pozostali bezkarni. „Wiadomości” TVP1

...

Pzmietajmy ze Niemcy w roku 1942 robili rzecay ktorych by nie zrobili w 1939 a w 1944 takie ktorych nie robili w 1944. Praktykowanie bestialstwa tez podnosi ,,umiejetnosc" jego wykonywania...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:04, 06 Mar 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
65 lat temu powieszony został Jürgen Stroop, kat warszawskiego getta
65 lat temu powieszony został Jürgen Stroop, kat warszawskiego getta

Dzisiaj, 6 marca (12:47)

65 lat temu, 6 marca 1952 roku, w więzieniu mokotowskim w Warszawie powieszony został Jürgen Stroop - kat warszawskiego getta, odpowiedzialny za śmierć dziesiątek tysięcy Żydów. W uzasadnieniu wyroku skazującego Stroopa na śmierć napisano m.in.: "Czyny jego świadczą, iż jest on osobnikiem wyzutym z wszelkich ludzkich uczuć, katem faszystowskim, pastwiącym się nad swoimi ofiarami, którego całkowita eliminacja ze społeczeństwa ludzkiego jest konieczna".
Zbrodniarz hitlerowski, likwidator warszawskiego getta, gen. SS Jürgen Stroop przed sądem
/b /PAP


Jürgen Stroop urodził się 26 września 1895 roku w Detmold jako Josef Stroop, syn oficera policji. Imię zmienił dopiero w 1941 roku na bardziej "nordyckie" Jürgen.

W "Rozmowach z katem" Kazimierz Moczarski wspomina, że Stroop opisywał swoje dzieciństwo jako "pogodne, sielskie, w mieszczańskim stylu", podkreślając, że "twarde wychowanie ojca i reżim matki, która rządziła domem, miały go ochronić przez ‘nadmiernym rozrostem indywidualizmu’". Stroop, zwierzając się Moczarskiemu, mówił również, że "nie uważał za stosowne, aby kiedykolwiek przeciwstawić się władzy", i twierdził, że "władza ma rację, a Bóg to popiera".

Przed wybuchem I wojny światowej Stroop rozpoczął pracę w urzędzie katastralnym w rodzinnym mieście. W 1914 roku zaciągnął się, jako ochotnik, do armii niemieckiej. Walczył na froncie wschodnim i w Rumunii. Za odniesione rany odznaczony został Krzyżem Żelaznym II klasy. Po wojnie wrócił do pracy w biurze. Aktywnie działał w organizacjach kombatanckich, redagując m.in. pismo dla kombatantów z jego rodzinnego księstwa Lippe.

Stroop miał jedynie podstawowe wykształcenie, które w następnych latach uzupełniał kursami partyjnymi i wojskowymi.

W lipcu 1932 roku wstąpił do SS i później systematycznie w organizacji tej awansował, uzyskując pod koniec wojny stopień SS-Gruppenführera.

We wrześniu 1932 roku został członkiem nazistowskiej partii NSDAP. W 1933 w czasie wyborów do Reichstagu, które przyniosły nazistom zwycięstwo i umożliwiły Adolfowi Hitlerowi objęcie urzędu kanclerza, Stroop z powodzeniem kierował kampanią NSDAP w regionie Lippe. W tym czasie poznał osobiście Hitlera, Heinricha Himmlera, Hermanna Göringa i innych nazistowskich przywódców.

W 1938 roku, po zajęciu przez III Rzeszę należącego do Czechosłowacji tzw. Sudetenlandu, Stroop został dowódcą SS w Karlowych Warach.

Po wybuchu II wojny światowej, jako Oberführer-SS i pułkownik policji, brał udział w mordowaniu polskiej i żydowskiej ludności Poznania i innych miast Wielkopolski.

Od września 1942 roku Stroop kierował akcjami przeciwko partyzantom na Ukrainie i na Kaukazie. Do jego zadań należało także zabezpieczenie budowy autostrady Lwów-Donieck (wówczas Stalino). W okresie tym przygotowywał się również do objęcia dowództwa nad Gruzją i Armenią, których ostatecznie wojska niemieckie nie zdołały zająć.

W lutym 1943 Stroop objął stanowisko komendanta policji w dystrykcie Galicja, brał udział w eksterminacji Żydów.
Zbrodniarz hitlerowski, likwidator warszawskiego getta, gen. SS Jürgen Stroop przed sądem
/Stanisław Dąbrowiecki/CAF /PAP

W kwietniu 1943 roku został skierowany do Warszawy z zadaniem nadzorowania deportacji ludności żydowskiej do obozu zagłady w Treblince. Tuż po jego przyjeździe, 19 kwietnia, w warszawskim getcie wybuchło powstanie. Stroop, jako dowódca SS i policji, otrzymał rozkaz jego stłumienia. W wyniku przeprowadzonej przez niego "Grossaktion in Warschau" getto zostało zrównane z ziemią.

Według raportów samego Stroopa, od 20 kwietnia do 16 maja 1943 roku w wykrytych i zlikwidowanych bunkrach znajdowało się ponad 56 tysięcy Żydów. Około 6 tysięcy zginęło na miejscu w walce, na skutek pożarów czy zaczadzenia. 7 tysięcy Żydów naziści zamordowali na terenie getta, tyle samo wysłano do Treblinki. Pozostała grupa około 36 tysięcy została wysłana do innych obozów zagłady, przede wszystkim do Auschwitz i Majdanka.

Za akcję likwidacji getta Stroop został odznaczony Krzyżem Żelaznym I klasy.

We wrześniu 1943 roku przeniesiono go do Aten, gdzie objął stanowisko szefa SS i policji. Działając w Grecji, przeprowadził m.in. deportację kilkunastu tysięcy Żydów do Auschwitz i kilku tysięcy do obozu w Warszawie.

Od listopada 1943 do marca 1945 roku Stroop pełnił funkcję dowódcy policji i SS w Wiesbaden. W ostatnich tygodniach wojny realizował rozkaz Himmlera dotyczący utworzenia w Alpach twierdzy SS.

Kat warszawskiego getta, SS-Grupenführer Jürgen Stroop, przebrany w mundur oficera piechoty, został zatrzymany przez Amerykanów 8 maja 1945 roku w alpejskiej miejscowości Rottau.

W marcu 1947 amerykański Najwyższy Trybunał Wojskowy w Dachau skazał go na karę śmierci za wydanie rozkazu mordowania alianckich spadochroniarzy.

Wyrok nie został wykonany, ponieważ Amerykanie podjęli decyzję o przekazaniu Stroopa władzom polskim, które miały osądzić jego zbrodnie na ludności polskiej i żydowskiej - przede wszystkim likwidację warszawskiego getta.

30 maja 1947 roku na lotnisku Tempelhof w Berlinie Stroop został przejęty przez oficerów Polskiej Misji Wojskowej. Po przewiezieniu do Polski osadzono go w więzieniu na warszawskim Mokotowie. Od marca do listopada 1949 przebywał w celi z Kazimierzem Moczarskim, uczestnikiem powstania warszawskiego i szefem Biura Informacji i Propagandy KG AK, aresztowanym przez władze komunistyczne.

Owocem ich rozmów były napisane przez Moczarskiego "Rozmowy z katem" - zdaniem Leszka Kołakowskiego, "najlepszy portret autentycznego hitlerowca, który do samego końca trwał przy swoim makabrycznym credo; był przekonany, że powodem przegrania wojny przez hitlerowców był fakt, iż byli oni zbyt dobrzy i nie dość zdecydowani w wykorzenianiu szkodliwych tendencji w Niemczech".

Proces przeciwko Stroopowi za zbrodnie popełnione w Polsce rozpoczął się przed Sądem Wojewódzkim dla m. st. Warszawy 18 lipca 1951 roku. Stroop oskarżony został o przynależność do organizacji przestępczej SS, zlikwidowanie getta warszawskiego i spowodowanie "wymordowania tam co najmniej 56 065 osób" oraz śmierć dalszych dziesiątek tysięcy Żydów. W akcie oskarżenia zarzucono mu również zarządzenie rozstrzelania stu Polaków 16 lipca 1943 roku oraz udział w masowych zabójstwach i prześladowaniach ludności polskiej na terenie tzw. Warthegau.

Stroop nie przyznał się do przestępstw zarzucanych mu w akcie oskarżenia.

W "Rozmowach z katem" Moczarski, analizując jego linię obrony, pisał: Generalna teza Stroopa, przedstawiona w wielu wariantach podczas przewodu sądowego, opierała się na dwóch elementach: 1) jego przynależność do SS, do NSDAP i policji była służbą żołnierską, wojskową; 2) jako żołnierz i funkcjonariusz III Rzeszy oraz jako Niemiec Stroop musiał skrupulatnie i wiernie wypełniać rozkazy dowódców.

23 lipca 1951 roku Stroop został skazany na karę śmierci z pozbawieniem praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze.

W uzasadnieniu wyroku napisano m.in.: Charakter i rozmiar zbrodni dokonanych przez Stroopa, jego butna postawa i wykrętne wyjaśnienia, świadczące nie tylko o braku skruchy, lecz przeciwnie - o tym, że trwa on nadal przy hitlerowskim światopoglądzie, nie pozwoliły Sądowi dopatrzeć się w postępowaniu oskarżonego Stroopa żadnych okoliczności łagodzących. Czyny jego świadczą, iż jest on osobnikiem wyzutym z wszelkich ludzkich uczuć, katem faszystowskim, pastwiącym się nad swoimi ofiarami, którego całkowita eliminacja ze społeczeństwa ludzkiego jest konieczna.

Wyrok śmierci na Jürgenie Stroopie wykonany został przez powieszenie 6 marca 1952 roku w więzieniu mokotowskim w Warszawie.

(e)

Mariusz Jarosiński/PAP
...

Prymityw, ktory gdyby nie nazizm bylby nikim. Kolejny taki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 7:59, 22 Maj 2018    Temat postu:

20 maja 1942 roku niemieckie i litewskie oddziały rozstrzelały około 400 mieszkańców Święcian i okolic na Wileńszczyźnie. Był to odwet za zabicie trzech Niemców przez partyzantkę sowiecką z oddziału Fiodora Markowa
20 maja 2018 00:01
Rozstrzelani byli głównie polskimi inteligentami i rolnikami, zamordowano ich na miejscowym cmentarzu żydowskim oraz w paru innych miejscach. Dokładna liczba zabitych nie została ustalona, w masakrze brały udział: niemiecka policja bezpieczeństwa powiatu święciańskiego i świrskiego, kolaboracyjne litewskie oddziały policji ze Święcian, Nowych Święcian i Łyntup oraz Wileński Oddział Specjalny. Akcją kierował litewski major Jonas Maciulewičius, który po wojnie został aresztowany i skazany na karę śmierci m.in. za udział w zbrodni święciańskiej.

...

Widzimy ze sojusznicy Hitlera nawet z musu (Litwini bynajmniej nie pragneli Niemcow ale po zbrodniach sowieckich rzecz jasna woleli Niemców) szybko byli wciagani w zbrodnie.
Jasnieje madrosc Polski ktora nie wydala zadnych kolaborantow. W sensie nurtu politycznego przypominam. Kolaboracja nazywamy sytuacje gdy znaczna grupa spoleczna opowiada sie za nia i powstaje ich nurt polityczny bo jesli jest zapotrzebowanie jest i podaz. Matka uchronila.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:57, 26 Sie 2019    Temat postu:

Ze wściekłością zabijał Polaków i Żydów. Po wojnie wrócił w rodzinne...

Heinrich Hamann, nazywany 'niemieckim katem Sądecczyzny', mimo wyroku dożywocia ostatnich siedem lat życia spędził w domu spokojnej starości w uzdrowisku Bad Neuenahr..

...

Typowe losy tych zwyroli...
Teraz jednak maja BAAARDZO niespokojna starosc... w piekle...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:20, 05 Sty 2020    Temat postu:

75 lat temu Niemcy skazali w Auschwitz na śmierć ponad 100 Polaków

Ponad stu Polaków skazał na śmierć policyjny sąd doraźny katowickiego gestapo, który 5 stycznia 1945 r. zebrał się w obozie Auschwitz na ostatnim posiedzeniu. Skazanych zastrzelono następnego dnia przy krematorium V w Auschwitz II-Birkenau.

...

Niebywale znamienny pokaz w jakim amoku dzialali Niemcy pod Hitlerem. Obled tego psychopaty przeszedl na masy! Zamiast sie ratowac i uciekac jeszcze ,mieli czas' na jakies sądy mordy! Tu jeszcze egzekucja tu jeszcze transport do gazu a tu juz sowiecka dzicz o milimetr! Na tej zasadzie zburzyli Warszawe! Zlo jest jak narkotyk i nie podlega racjonalnej analizie z zasady. Logiczne jest tylko dobro.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wybić się na Niepodległość! / Powstanie to ofiarny stos ... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy