Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
PostWysłany: Pią 9:54, 16 Mar 2018    Temat postu:

Pomógł zaatakowanemu Hindusowi, w nagrodę leci do Indii. Powita go czerwony dywan
Dominika Cicha | 15/03/2018
TOMASZ PIKUŚ, BOHATER W INDIACH
Kartikey Johri - Konsul Honorowy Republiki Indii/Facebook
Udostępnij Komentuj 0
Gdy młody Hindus został zaatakowany przez chuliganów, 25-letni Tomasz Pikus natychmiast rzucił się na pomoc. I choć twierdzi, że wypełnił tylko obywatelski obowiązek, w Indiach jest bohaterem.

Wrocław, początek stycznia. Tomasz Pikus wysiada z tramwaju i widzi, jak trzej pijani mężczyźni popychają młodego Hindusa, który stoi na przystanku, pisząc SMS-a. Wykrzykują obelgi w języku polskim – chłopak nie rozumie. Grożą, że zrzucą go do tunelu, w którym jeżdżą samochody. W pobliżu przebywa ok. 20 osób. Nikt nie reaguje.

Jedynie 25-latek – który wie, jak żyje się w obcym kraju, bo sam mieszkał w Szwecji – natychmiast rzuca się na pomoc. Zostaje powalony na ziemię i mocno poturbowany. Czasowo traci słuch, po dwóch miesiącach nadal ma problemy z kręgosłupem. Bójkę przerywa przyjazd policji i karetki.

Napastnicy (w wieku 20-23 l.) słyszą prokuratorskie zarzuty. Nie przyznają się do winy. Jednemu grozi do pięciu, pozostałym do trzech lat więzienia.

Czytaj także: Hinduski ksiądz na misjach w Polsce: Każdy kraj potrzebuje posługi misyjnej
Odwaga i zimna krew Tomasza Pikusa wzbudzają podziw i wdzięczność Hindusów mieszkających we Wrocławiu. Są przekonani, że gdyby nie szybka reakcja Polaka, ich rodak dziś by nie żył.

– Dla nas, Hindusów pan Tomasz jest bohaterem – w rozmowie z Onet.pl mówi A.S. Takhi z Ambasady Republiki Indii w Polsce. – Nigdy nie zapomnę, jak pan Tomasz powiedział mi, że gdyby nie zareagował, to miałby wyrzuty sumienia do końca życia – dodaje Kartikey Johri, konsul honorowy Indii w Polsce.
25-latek przekonuje, że wypełnił jedynie obywatelski obowiązek. „Dla mnie bohaterem jest moja żona, gdyby nie ona, nikt by nie zadzwonił po pomoc. Poprosiła jakiegoś mężczyznę w garniturze, by zadzwonił na policję, a ten się odwrócił i odszedł” – mówi dla portalu wroclaw.pl.

Czytaj także: Uratował rodzinę z tonącego auta. Polak bohaterem w Irlandii
Hindusi ufundowali Tomaszowi Pikusowi bilet do Indii. Poleci tam na tydzień. „Pan ambasador Adam Burakowski w Indiach szykuje dla niego czerwony dywan, będzie witany nawet na lotnisku, oprócz tego będzie miał bardzo dużo niespodzianek – w rozmowie z TVN24 zdradza konsul Indii. – On jest bohaterem dla Indii”.

...

Poglebiajmy przyjazn! Maharadza wzorem!
BRMTvonUngern
PostWysłany: Sob 9:25, 24 Lut 2018    Temat postu:

uszkowie wrócą jeszcze do Indii?
Aleksandra Gałka | 23/02/2018

Alewis2388/Wikipedia | CC BY-SA 4.0
Udostępnij 52 Komentuj 0
Pojawił się pomysł, by „dzieci” ocalone przez Dobrego Maharadżę podczas II wojny światowej wyruszyły w tym roku w podróż do Indii i uczciły pamięć człowieka, dzięki któremu dożyły 90-tki.

Jak czytamy na portalu „The Better India”, pomysł, by ocaleni powrócili do Indii, zrodził się przy okazji pracy nad filmem dokumentalnym „A little Poland in India” (z ang. „Mała Polska w Indiach”). Anu Radha, która jest producentką tego dokumentu, wspominała, jak trudno było odnaleźć ostatnich ocalałych i porozmawiać z nimi o tym okresie życia, który spędzili w Indiach w latach 1942-1946.

To właśnie ona zaproponowała, by zorganizować ich podróż do Indii – dokładnie do szkoły w mieście Balachadi. Zaznaczyła, że z roku na rok liczba ocalonych maleje, więc takie spotkanie byłoby wyjątkowo cenne.

W setną rocznicę odzyskania niepodległości
Według inicjatorów, idealną okazją do zorganizowania takiej wyprawy wydaje się być 2018 rok, na który przypada setna rocznica odzyskania niepodległości w Polsce po zakończeniu I wojny światowej.

Wśród ocalałych bohaterów filmu znajduje się m.in. 90-letni dziś Wiesław Stypuła. Wspomina jak maharadża sprowadził 7 kucharzy z miasta Goa, aby ugotowali dla małych Polaków posiłki, bo dzieci nie mogły jeść pikantnych hinduskich potraw. Z kolei Roman Gutowski przypomina sobie, jak Maharadża uczył ich pływać w morzu. Natomiast Jadwiga i Jerzy Tomaszkowie, którzy poznali się w Indiach, pobrali się wiele lat później, za co są – podobno – Maharadży wdzięczni.

Nad obchodami przewodnictwo ma objąć ambasador Burakowski, który ciekawym zbiegiem okolicznośći, jest absolwentem szkoły imienia Maharadży w Warszawie.

Ocaleni z Balachadi mają zebrać się, świętować życie, koniec wojny oraz pamięć o Maharadży, który „robił wszystko, by złagodzić horror ich przesiedlonego dzieciństwa”.

Czytaj także: Warkocze pod maciejówką. Dziewczyny, które walczyły o niepodległość


Uchodźcy z Polski
W artykule wspomniane są historyczne okoliczności przesiedlenia polskich dzieci do Indii.

1 września 1939 roku Niemcy najechały Polskę, co wieszczyło początek II wojny światowej. Niemcy oraz Armia Czerwona zagarnęły ten mały kraj i podzieliły go między dwie swoje siły. Polacy desperacko musieli szukać ucieczki przez prześladowaniami.

Polscy emigranci wojenni odbywali morderczo długie podróże w wagonach, wzdłuż Turkmenistanu, Iranu, Afganistanu i Indii. Wiele polskich rodzin znalazło schronienie w obozach dla uchodźców w Nagpur, Kolhapur czy Bombaju.

Kiedy kontyngent właśnie dobił do Mombaju, brytyjski rząd odmówił im wstępu. Wtedy zareagował Maharadża Maharaja Digvijaysinhji Ranjitsinhji Jadeja z Nawanagaru, który miał już dość braku empatii ze strony brytyjskiego rządu. Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.

Zamówił łódź do swojej prowincji. Zanim ona dotarła, starał się i przygotowywał. Chciał, by jego gościom było tak wygodnie, jak to tylko możliwe.

Przyjął 1000 dzieci, wszystkie powyżej 15 roku życia, wymagające edukacji, miejsca do spania i opiekunów. Maharadża nie szczędził pieniędzy. Wybudował im szkołę oraz schronienie w pobliżu swojego pałacu.

Czytaj także: Dobry maharadża. Polskie dzieci nazywały go ojcem
Źródło: The Better India

...

Wszystko wspaniale tylko czy 90 latkowie dadza rade? Moze ich dzieci czy wnuki? To dosc daleko i nie wiem jak zmiana klimatu wplynie. A moznamozna sie transmisja z Polska.
Zawsze warto przypomniec to chlubne wydarzenie z historii Indii i Polski.
BRMTvonUngern
PostWysłany: Wto 15:42, 26 Gru 2017    Temat postu:

Dobry maharadża. Polskie dzieci nazywały go ojcem
Ewa Rejman | 26/12/2017
Wikipedia | Domena publiczna
Komentuj



Udostępnij




Komentuj



Jam sahib Digvijaysinhji, w Polsce zwany po prostu „dobrym maharadżą”, do dzieci pozbawionych rodziców mówił: „Nie uważajcie się za sieroty. Jesteście teraz Nawanagaryjczykami, ja jestem Bapu, ojciec wszystkich mieszkańców Nawanagaru, w tym również i wasz”.


P
rzed wojną mieszkał w Szwajcarii, a jego sąsiadem był Ignacy Paderewski, z którym toczył długie dyskusje na temat losów Polski. W Wielkiej Brytanii poznał Władysława Sikorskiego, a za jedną ze swoich ulubionych książek uznał „Chłopów” Reymonta. Kiedy w 1941 r. Stalin wydał zgodę na ewakuację z terenu ZSRR polskich sierot „dobry maharadża” nie wahał się ani przez chwilę.


Dobry maharadża przygarnia dzieci

Dzieci były skrajnie wygłodzone, chore i przerażone. Maharadża polecił wybudować dla nich, w pobliżu swojej letniej rezydencji, małe miasteczko z sześćdziesięcioma domami i powiewającą w centralnym miejscu biało-czerwoną flagą. Dzieci (a było ich około sześciuset), wycieńczone długą podróżą ciężarówkami, maharadża witał osobiście i prosił, aby od tej pory nazywały go po prostu ojcem.

Miasteczko miało być zorganizowane na wzór obozów harcerskich, po porannej gimnastyce i apelu z twarzami zwróconymi w stronę ojczyzny, przychodził czas na naukę. Dziecięce osiedle zyskało miano „Małej Polski”. Nauczycielkami były kobiety ocalone z sowieckich łagrów, którym udało się przedostać do Indii. Pilnych uczniów nagrodami obsypywał sam maharadża – zapraszał ich do pałacu i obdarowywał wielkimi ilościami słodyczy.
Czytaj także: Babcia Nońcia uratowała ok. 50 dzieci. Historia Alfredy Markowskiej


Jam sahib Digvijaysinhji. Duży człowiek

„Bardzo duży, wiecznie uśmiechnięty człowiek” – jak zapamiętali go najmłodsi – lubił przechadzać się po ulicach miasteczka, rozmawiać z jego mieszkańcami, pytać o to, czego się boją, z czego się cieszą i o czym marzą. Uczestniczył we wszystkich wystawianych przez dzieci przedstawieniach, szczególnie przypadły mu do gustu jasełka. Chętnie przyglądał się też polskim tańcom ludowym i wielokrotnie dziękował za podarowany jego synowi na piąte urodziny strój krakowski.

W czasie poświęcenia harcerskiego sztandaru zapewniał: „Zawsze będę wierny i lojalny wobec Polski, zawsze będę sympatyzował z przyszłością waszego kraju. Jestem pewien, że Polska będzie wolna, a wy powrócicie do waszych szczęśliwych domów, do kraju wolnego od ucisku”.
Czytaj także: Pielęgniarka, która uratowała kilkanaście tysięcy kobiet i dzieci


Przyjaciel Polski

Nie oczekiwał żadnych nagród, czy wyrazów wdzięczności. „Pragnąłem w jakiś sposób przyczynić się do polepszenia ich losu. Zaoferowałem im gościnę na ziemiach położonych z dala od zawieruchy wojennej. Może tam, w pięknych górach, nad brzegami morza, dzieci będą mogły powrócić do zdrowia, może uda im się zapomnieć o wszystkim, co przeżyły i nabrać sił do przyszłej pracy, jako obywatele wolnego już kraju” – tak tłumaczył swoje zaangażowanie w rozmowie z Władysławem Sikorskim.

Nie tylko hojnie wspierał Polaków ale także nakłonił do tego innych maharadżów i różne wpływowe środowiska w Indiach, które dorzuciły się do zbiorczego funduszu pomocowego. Dzięki temu wspólnymi siłami udało się uratować około pięciu tysięcy dzieci.
Czytaj także: „Zasług nie mam, służyć się starałam”. Wspomnienie Karoliny Lanckorońskiej


Trudne pożegnanie

Pod koniec wojny w miasteczku pozostało około dwustu dzieci. Nowe władze zażądały ich powrotu do kraju, a maharadża bardzo pragnął uchronić je od pobytu w komunistycznym sierocińcu. Te, które chciały zostać, a nie miały nikogo, kto by się nimi w Polsce zaopiekował zostały więc adoptowane przez zarządzającego miasteczkiem księdza Franciszka Plutę, brytyjskiego Jeffreya Clarka i samego maharadżę.

Pożegnanie z pozostałymi dziećmi przyszło mężczyźnie z wielkim trudem. Przyjechał na dworzec i każde z nich przytulał, z każdym chciał zamienić choć kilka słów. Po latach wspominały, że płakał rozstając się z nimi, pewnie przeczuwał, że już nigdy więcej ich nie zobaczy.

Dziś w Balachadi, na miejscu byłego miasteczka, stoi pomnik z wyrytymi słowami: „Bądź pozdrowiona ziemio daleka, ziemio przyjazna, ziemio ludzka, dobra ziemio”.

...

Bóg go zeslal. Polacy mieli pomoc on zasluge.
BRMTvonUngern
PostWysłany: Wto 20:02, 14 Paź 2014    Temat postu:

Twarze polskich sierot z Tengeru

Do Krakowa trafił album z portretami polskich sierot, które po zakończeniu II wojny z obozu przejściowego w Tengeru (dziś Tanzania) zabrał do Ameryki Pn. franciszkanin, ks. Łucjan Królikowski - pisze "Dziennik Polski".

- To niezwykły dar od niezwykłego człowieka. Jakby tableau, powiększone zdjęcia legitymacyjne, opisane tylko imionami i nazwiskami, ale o ogromnej dla historyków wartości - mówi dr Hubert Chudzio, dyrektor Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, które otrzymało album.

Gdy w 1949 r. zlikwidowano polskie obozy w Afryce, 150 sierotom w Tengeru groził powrót do Polski ludowej. - Ks. Królikowski doświadczył na własnej skórze metod komunistów, więc dzieciom, o które mocno upominały się polskie władze, chciał zapewnić lepszą przyszłość - opowiada dr Chudzio.

Duchowny przewiózł więc dzieci z Afryki, przez Włochy, Niemcy, aż do Kanady, gdzie zajmował się ich wychowaniem. Album to dar wdzięczności dla opiekuna.

Dr Chudzio mówi, że album pomoże m.in. opisać kilkuset zdjęć o życiu codziennym polskich sierot w Afryce. Ich kopie Centrum posiada dzięki Janinie Lewszuk z Anglii, która była jednym z dzieci uratowanych przez księdza.

...

Tak taki byl ich los .
BRMTvonUngern
PostWysłany: Pon 14:41, 22 Lip 2013    Temat postu:

Chicagowska premiera filmu o polskich uchodźcach w Meksyku

Film dokumentalny o polskich uchodźcach w Meksyku zatytułowany "Santa Rosa. Odyseja w rytmie mariachi" miał swoją premierę w Chicago. Pokazowi w sali widowiskowej Copernicus Center w sobotę wieczór (czasu lokalnego) towarzyszyło spotkanie z twórcami dokumentu.

Produkcję filmu wsparło finansowo polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. W Stanach Zjednoczonych w promocję dokumentu zaangażował się Konsulat Generalny RP w Chicago.

- W Chicago mieszka najwięcej osób, które przeszły tę drogę z Syberii do Meksyku - powiedział Sławomir Gruenberg, reżyser i autor scenariusza filmu o kolonii Santa Rosa.

Jedną z osób z grupy 1434 polskich uchodźców, którzy z terenów ZSRR przybyli do meksykańskiej kolonii Santa Rosa na zaproszenie ówczesnego prezydenta Meksyku Manuela Avila Camacho była Teresa Sokołowska. Polka, która do obozu Santa Rosa trafiła w wieku 9 lat, podkreśliła, że "Meksyk był dla niej drugą ojczyzną".

- O naszej historii nikt nie mówił i nie pisał. Byliśmy grupą zaginioną w historii po drugiej wojnie światowej - powiedziała Sokołowska, która mieszka dziś na przedmieściach Chicago, w miasteczku Niles.

- Byliśmy tam drugim transportem. To była mała Polska na obcej ziemi. Czuliśmy się szczęśliwi i wolni - dodała.

Sławomir Gruenberg, reżyser i autor scenariusza podkreśla specyfikę obozu Santa Rosa. - Ten obóz dla uchodźców, dla ludzi, którzy uciekli z nieludzkiej niewoli, z łagrów, z tyranii, która ich wcześniej spotkała, był dobrym i pozytywnym miejsce dla nich.

Producent i także współautor scenariusza, Piotr Piwowarczyk, który odpięciu lat mieszka w Meksyku, przypomniał, że 1 lipca minęło 70 lat od przybycia pierwszego transportu z Polakami do miasta Leon, położonego ok. 300 km na północ od meksykańskiej stolicy. Polscy uchodźcy, w tym wiele sierot, trafiali stamtąd do Santa Rosy, która przez kolejne trzy lata była ich domem. Obóz formalnie zlikwidowano w maju 1943 roku. Większość uchodźców wyjechała do Stanów Zjednoczonych.

- Ten film jest naszym osobistym wkładem w uczczenie tej 70. rocznicy i przypomnieniem tego bardzo pięknego, ale całkowicie zapomnianego epizodu historii stosunków polsko-meksykańskich - stwierdził Piwowarczyk.

Przygotowania i gromadzenie dokumentacji do filmu rozpoczęły się w 2011 roku, a rok później rozpoczęto jego produkcję w Polsce, w Chicago, następnie w Meksyku.

- Zdawaliśmy sobie sprawę, że jeżeli film o Santa Rosie ma powstać to musi się to stać jak najszybciej, dlatego że z tej grupy ok. 1500 Polaków, jedyne osoby, które pozostały przy życiu to te, które trafiły do obozu jako dzieci albo nastolatkowie. Dorosłych uchodźców przebywających w Santa Rosa już nie ma, bo już umarli - powiedział Piwowarczyk.

Jeden z bohaterów filmu, znany chicagowski milioner i filantrop, Czesław (Chester) Sawko zmarł 25 czerwca tego roku w wieku 83 lat. Sawko, który wraz rodzeństwem i innymi polskimi dziećmi-uchodźcami trafił do Meksyku, przebywał w obozie Santa Rosa przez trzy lata. W dowód wdzięczności dla Meksykanów ufundował szkołę i sierociniec. W filmie występuje także jego żona Stella Sawko (z domu Stanisława Grocka), która do Santa Rosy trafiła z Rosji ze starszą siostrą. Historię Czesława Sawko opisał obszernie w wydaniu z 18 lipca dziennik "Chicago Tribune".

Film "Santa Rosa. Odyseja w rytmie mariachi" po Chicago ma być pokazywany w innych amerykańskich miastach. Zainteresowani dokumentem są organizatorzy festiwali filmowych w Nowym Jorku i Los Angeles. Film będzie miał kolejne pokazy w Polsce i Meksyku.

- Wsparliśmy organizację chicagowskiego pokazu filmu, ale przede wszystkim Ministerstwo Spraw Zagranicznych wsparło finansowo cały projekt. Cieszę się, że film pokazywany jest w różnych krajach. Wiemy, że będzie kolejna prapremiera w Meksyku jesienią - powiedziała konsul generalna RP w Chicago Paulina Kapuścińska.

Dzień przed premierą filmu w Chicago w konsulacie RP zorganizowano konferencję prasową z udziałem Piotra Piwowarczyka (produkcja i scenariusz) i Sławomira Gruenberga (reżyseria, zdjęcia, scenariusz) oraz bohaterów dokumentu: Teresy Sokołowskiej, Stelli Synowiec i Tadeusza Pieczki, a także konsula generalnego Meksyku w Chicago, Carlosa Jimeneza Maciasa.

>>>>

Meksykanie tez wtedy pomagali !
BRMTvonUngern
PostWysłany: Czw 20:01, 17 Sty 2013    Temat postu:

Bollywood kręci film o polskich dzieciach przygarniętych przez indyjskiego maharadżę

Muzyka, piękne plenery i dużo emocji, a na tym tle wojenne losy Polaków. W Indiach i Polsce powstaje szczególny dokument o polskich dzieciach, które w czasie II wojny światowej ocalały z syberyjskiej tułaczki i znalazły schronienie u indyjskiego maharadży. Ekipa zaczęła właśnie zdjęcia w Polsce - informuje portal polska-zbrojna.pl.

- Historia polskich dzieci i maharadży Jam Saheba, który je przygarnął i wybudował dla nich osiedle w Balachadi, jest wyjątkowa i trzeba ją opowiedzieć - mówi portalowi polska-zbrojna.pl reżyserka i producentka filmu Anu Radha z indyjskiego studia Aakaar Films. Podkreśla, że to ostatnia chwila, aby porozmawiać z wiekowymi już dziś mieszkańcami "dziecięcego" osiedla.

Pierwsze ujęcia do filmu, który powstaje w koprodukcji z polskim Narodowym Instytutem Audiowizualnym, kręcono pod koniec listopada w Indiach. Ich bohaterem był Wiesław Stypuła, najstarszy żyjący mieszkaniec osiedla w Balachadi.

- Odwiedzaliśmy teren naszego obozu, gdzie teraz mieści się szkoła kadetów - opowiada pan Stypuła. Spotkał się on też przed kamerami z synem i córką nieżyjącego już maharadży i prezentował zaprojektowaną przez siebie tablicę, upamiętniającą pomoc Indii dla polskich dzieci.

- Jego losy są niezwykle ciekawe, podobnie jak jego droga z Polski przez Syberię do Indii - mówi Anu Radha. Ojca Wiesława Stypuły, żołnierza Korpusu Ochrony Pogranicza, NKWD zamordowało w lesie pod Bykownią. On zaś z matką i bratem trafili za Ural. W 1941 r. tylko jemu udało się dotrzeć do polskich wojsk. Matka i brat, chorzy na tyfus, zostali w radzieckim szpitalu. Po wojnie Wiesław Stypuła odnalazł ich w Polsce.

Indyjska ekipa filmowa rozpoczyna właśnie dwutygodniowe zdjęcia w Polsce. - Chcemy pokazać pana Stypułę w domu, z rodziną, będziemy też nagrywać rozmowy z czterema innymi mieszkańcami obozu w Balachadi - planuje Anu Radha.

Choć jej ekipa kręciła filmy dla Boolywood, tym razem nie będzie to typowa produkcja kinematografii indyjskiej. Zamiast filmu fabularnego powstanie dokument, tworzony jednak w indyjskiej konwencji. Dlatego nie zabraknie w nim emocji, pięknych plenerów i muzyki. Będzie nawet scena, w której Wiesław Stypuła tańczy z reżyserką filmu w dawnym pałacu maharadży.

Film, pod roboczym tytułem "Mała Polska w Kathiawar" (Kathiawar to dystrykt, w którym leży Balachadi), powstaje po polsku i w hindi. Premiera godzinnego dokumentu jest planowana na maj. Film będzie wyświetlany także w polskiej telewizji.

Spośród setek tysięcy Polaków, wywiezionych na wschód po wkroczeniu w 1939 r. do Polski Armii Czerwonej, dużą część stanowiły dzieci. Po ogłoszeniu w 1941 r. amnestii tysiące maluchów, często osieroconych, dotarło do tworzących się oddziałów gen. Władysława Andersa.

Na czas wojny schronienia udzieliło im kilka krajów, m.in. Meksyk i Nowa Zelandia. Jednak pierwsze z pomocą przyszły Indie. Wojnę przetrwało tam około pięciu tysięcy polskich dzieci. Blisko tysiąc mieszkało w osiedlu w Balachadi wybudowanym przez maharadżę Jam Saheba.

....

Brawo ! Wspanialy pomysl ! Tylko zeby byl dobry ! Proponuje aby zdjecia z sowieckiego piekla byly czarno biale a z Indii kolorowe . Taki kontrast pokaza bardzo dobrze to wyjscie z piekla :0)))
BRMTvonUngern
PostWysłany: Sob 16:08, 02 Cze 2012    Temat postu:

Wystawa o losach polskich dzieci z Kresów

Historii 733 dzieci wywiezionych w czasie II wojny światowej z okupowanych przez ZSRS terenów Polski na Syberię i do Kazachstanu, które trafiły potem do Nowej Zelandii, poświęcona jest otwarta w piątek w Płockiej Książnicy wystawa "Drugi dom na końcu świata".

Na wystawie prezentowane są zdjęcia archiwalne z pobytu dzieci w latach 1944-49 w nowozelandzkim kampusie Pahiatua oraz ich współczesne fotografie, osób już w podeszłym wieku.

"To część historii Polski pozostawiona daleko, na końcu świata" - powiedziała prof. Mirosława Jaworowska, socjolog z Uniwersytetu Gdańskiego, która w latach 2003-2008 odwiedziła Nową Zelandię i spotkała się z mieszkającymi tam "dziećmi z Pahiatua". Ich losy opisała w książce "Golgota i wybawienie", a wspomnienia - sfilmowała.

Grupa 733 dzieci została wywieziona przez sowietów z Kresów Wschodnich II Rzeczpospolitej na Syberię i do Kazachstanu wraz z rodzinami. Osierocone w wyniku chorób i głodu dzieci trafiły następnie do Persji (obecnie Iran) razem z opuszczającą Związek Sowiecki polską armią gen. Władysława Andersa. Tam zapadła decyzja o przetransportowaniu dzieci do Nowej Zelandii, skąd - jak sądzono - mogłyby powrócić do Polski po zakończeniu wojny.

W październiku 1944 r. na pokładzie amerykańskiego okrętu wojennego "General Randall" dzieci dotarły do portu w Wellington. Tamtejsze władze przygotowały dla nich i ich opiekunów kampus w Pahiatua. Dzieci rozpoczęły naukę, potem trafiły do rodzin zastępczych. Większość z nich pozostała w Nowej Zelandii i mieszka tam do dziś. Jednym z 733 "dzieci z Pahiatua" jest konsul honorowy Polski w Nowej Zelandii, Jan Roy-Wojciechowski.

Wystawa "Drugi dom na końcu świata" w Płockiej Książnicy została przygotowana we współpracy z Harcerskim Zespołem Pieśni i Tańca "Dzieci Płocka" w ramach 20. edycji Dni Historii Płocka, które rozpoczęły się w piątek i potrwają do niedzieli. W programie przewidziano m.in. turnieje i walki rycerskie, kiermasz rzemiosła artystycznego, występy zespołów muzyki dawnej. W tym roku mija m.in. 775 rocznica lokacji Płocka i 100-lecie harcerstwa płockiego.

Rok 2012 r. jest obchodzony w Płocku jako Rok Władysława Broniewskiego (1897-1962), poety urodzonego w tym mieście. Z tej okazji na rodzinnym domu Broniewskiego odsłonięta zostanie w sobotę tablica pamiątkowa, a w niedzielę odbędzie się uliczny happening Teatru PER SE poświęcony twórczości poety.

Od piątku do niedzieli zbierane będą również pieniądze na "ławeczkę Broniewskiego", która ma stanąć w parku na Wzgórzu Tumskim, opisywanym przez poetę w jednym z wierszy: "Z Tumskiej spoglądam góry na Królewski Las...".

>>>>

Kolejna opowiesc o polskich dzieciach z aczasow II wojny . O sierotach . Bo bestialstwo komunistycznych przesiedlen spowodowalo wiele sierot . Dorosli nie jedli a dawali dzieciom i umierali . Dzieci zostawaly ... Stad wlasnie ,,braly sie'' te dzieci ... To nie chodzi bynajmniej o sieroty z domow dziecka ! To byly ,,swize sieroty'' ktore jeszcze niedawno mialy oboje rodzicow ...
BRMTvonUngern
PostWysłany: Pią 20:34, 29 Sty 2010    Temat postu: Wspaniały Maharadża!

Tymczasem opiewajmy wspaniałych ludzi!
Wspanial historia:
http://blogbiszopa.blog.onet.pl/Polskie-dzieci-maharadzy,2,ID398867681,n
Los tych dzieci opisala Hanka Ordonowna w ksiazce ktorej tytulu nie moge znalezc...dalszy ciag dopisal jeden z uczniow Wiesław Stypuła w ksiazce ,,Polski Maharadża''...
Zastanawialiście się kiedyś co się stało z dziećmi, które w 1940 roku zostały wywiezione razem ze swoimi rodzicami z terenów wschodniej Polski do Związku Radzieckiego? Część z nich nie przeżyła nawet transportu - kilkutygodniowej gehenny w bydlęcych wagonach w drodze do Kazachstanu, czy na Syberię. Te, które przeżyły transport zostały zdziesiątkowane przez głód i liczne choroby. Inne zmarły w sowieckich sierocińcach, które swoim podopiecznym oferowały warunki niewiele lepsze od łagrowych baraków.
Niewielka garstka zdołała jednak przeżyć. Co się z nimi stało?
Otóż te dzieci trafiły do raju.
Nie, nie tego w niebie. Do jak najbardziej realnego raju, świata jakby żywcem wziętego z bajek Szeherezady.
Ale zacznijmy od początku...
Siedemnastego września 1939 roku armia sowiecka wkracza na wschodnie tereny Rzeczypospolitej. W roku następnym rozpoczynają się masowe deportacje ludności wgłąb Związku Radzieckiego. Kilkadziesiąt tysięcy polskich rodzin trafia do Kazachstanu, na Syberię i jeszcze dalej. Dorośli idą do łagrów i kołchozów, a dzieci do koszmarnych sowieckich dietskich domów.
W lipcu 1941 roku generał Sikorski podpisuje w Londynie z sowieckim ambasadorem Iwanem Majskim układ przywracający polsko-radzieckie stosunki dyplomatyczne i zapowiadający utworzenie polskiej armii w ZSRR. Polskich zesłańców obejmuje amnestia i masowo zaczynają zgłaszać się do punktów werbunkowych armii Andersa. Potem świeżo sformowana armia opuszcza nieludzką ziemię.
Dopiero niemal pół roku później, 24 grudnia 1941 roku Stalin wydał zgodę, by ze Związku Sowieckiego wyjechały także osierocone polskie dzieci. Do sierocińców ruszyli polscy ochotnicy w poszukiwaniu małych rodaków. W Aszchabadzie tuż przy granicy z Iranem zorganizowano polski sierociniec, do którego trafiały dzieci z całego Związku Radzieckiego. Olbrzymią rolę w jego utworzeniu odegrała słynna przedwojenna piosenkarka Hanka Ordonówna i jej mąż hrabia Michał Tyszkiewicz. Ordonka z poświęceniem przemierzała Związek Radziecki wyciągając z dietskich domów polskie sieroty i wysyłając je do Aszchabadu.
O gehennie polskich dzieci dowiedział się maharadża Jam Saheb Digvijay Sinhji, dziedzic księstwa Navanagar (Dobra Ziemia) w zachodnich Indiach. Był to człowiek wykształcony w Europie, przewodniczący Rady Książąt Indyjskich oraz jeden z dwóch hinduskich delegatów w gabinecie wojennym Wielkiej Brytanii, gdzie poznał generała Sikorskiego. Jego związki z Polską zaczęły się jednak znacznie wcześniej. W latach 20-tych mieszkał ze swoim ojcem w Szwajcarii, gdzie obydwaj bardzo zaprzyjaźnili się ze swoim sąsiadem - Ignacym Paderewskim.
Maharadża postanowił udzielić schronienia polskim sierotom i w pobliżu swojej letniej rezydencji w Balachadi (obecnie stan Gujarat) wybudował Polish Children Camp. Kiedy po długiej podróży w ciężarówkach, przez Iran i Pakistan polskie dzieci (a właściwie obleczone w skórę szkielety ledwo powłóczące nogami) stanęły na ziemi indyjskiej przywitał je widok sześćdziesięciu nowych domków krytych czerwoną dachówką i masztu, na którym powiewała biało-czerwona flaga.
W ich nowym domu powitał ich sam maharadża.
>>>>>
Jego slowa:
„Głęboko wzruszony, przejęty cierpieniami polskiego narodu, a szczególnie losem tych, których dzieciństwo i młodość upływa w tragicznych warunkach najokropniejszej z wojen, pragnąłem w jakiś sposób przyczynić się do polepszenia ich losu. Zaofiarowałem im więc gościnę na ziemiach położonych z dala od zawieruchy wojennej. Może tam w pięknych górach położonych nad brzegami morza dzieci te będą mogły powrócić do zdrowia, może tam uda im się zapomnieć o wszystkim co przeszły i nabrać sił do przyszłej pracy jako obywatele wolnego kraju (...) Jestem niezmiernie rad, że mam możliwość choć w części przyczynić się do ulżenia doli polskich dzieci...” - mówił w 1942 roku.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Następnie poprosił dzieci, by zwracały się do niego per "Babu", co znaczy "Ojciec".
Maharadża Jam Saheb Digvijay Sinhji 1895-1966
Po piekle sowieckich dietskich domów dzieci znalazły się więc w bajkowej rzeczywistości - w doskonałym klimacie, wśród palm, słoni, fakirów i pawi. Gdzie nie brakowało jedzenia i gdzie opiekował się nimi najprawdziwszy maharadża.
Komendantem obozu został ksiądz Franciszek Pluta. Zorganizował go na wzór harcerski - poranna gimnastyka, potem apel w szeregach zwróconych w stronę Polski. Dla starszych dzieci zorganizowano szkołę. W role nauczycielek wcieliło się kilka cudem ocalonych z sowieckich łagrów kobiet, które wraz z dziećmi przybyły do Indii. Była wśród nich także Hanka Ordonówna. Nagrodą za dobre wyniki w nauce były wycieczki do pałacu maharadży, skąd dzieci wracały obładowane słodyczami. Sam maharadża także często odwiedzał swoich gości, chodził uliczkami osiedla, zagadując dzieci i wysłuchując ich problemów i radości. Zapamiętały go jako bardzo dużego człowieka z olbrzymią, wiecznie uśmiechniętą twarzą. Byli mieszkańcy obozu wspominają, że często czytał "Chłopów" Reymonta w angielskim tłumaczeniu. Bardzo lubił tę powieść, tak samo jak polskie ludowe tańce. Był na wszystkich przedstawieniach zorganizowanych przez polskie dzieci. Szczególnie podobały mu się jasełka, podczas których na scenie oprócz tradycyjnych postaci wystepowali Hitler, Stalin i zniewolona Polska. Po spektaklach zapraszał aktorów na podwieczorek i częstował słodyczami.
"Zawsze będę sympatyzował z przyszłością Waszego kraju. Jestem pewny, że Polska będzie wolna, że Wy powrócicie do waszych szczęśliwych domów, do kraju wolnego od ucisku…” – mówił w czasie uroczystego poświęcenia sztandaru hufca harcerskiego w obozie.
Na piąte urodziny syna maharadży mieszkańcy polskiego osiedla sprezentowali mu strój krakowski z indyjskim - jak zauważył zachwycony ojciec solenizanta - motywem pawiego pióra.
Za przykładem Jama Saheba poszli inni maharadżowie i ogółem wojenną zawieruchę przetrwało w Indiach około pięciu tysięcy polskich dzieci.
Pod koniec wojny w Polish Children Camp zostało około dwustu najmłodszych mieszkańców. Wkrótce potem komuniści zażądali ich powrotu do Polski. Aby je od tego uchronić dzieci zostały hurtowo adoptowane przez maharadżę, brytyjskiego oficera łącznikowego Jeffreya Clarka oraz księdza Franciszka Plutę (który był potem ścigany przez komunistów listem gończym jako "international kidnapper").
Polski obóz został zlikwidowany w 1946 roku, a jego mieszkańcy przeniesieni do Valivade - polskiego miasteczka w Indiach. Zanim to jednak nastąpiło, na dworcu kolejowym rozegrała się wzruszająca scena. Maharadża żegnał się osobiście ze wszystkimi dorosłymi i dziećmi. Ze starszymi rozmawiał, młodsze głaskał lub przytulał do swego potężnego torsu. Widać było, że rozstanie sprawiało mu wielką przykrość. Bardzo wzruszony, co chwila wycierał zwilgotniałe oczy. Taki był ten polsko-indyjski maharadża...
W Valivade uchodźcy musieli zdecydować co dalej. Niektóre dzieci za pośrednictwem Czerwonego Krzyża odnalazły jedno lub oboje rodziców. Ojcowie wielu z nich walczyli w armii Andersa i teraz będąc w Wielkiej Brytanii rozpaczliwie szukali swoich żon i dzieci. Inni, osiągnąwszy w Indiach pełnoletność decydowali się na wyjazd do Kanady, Stanów Zjednoczonych, czy Australii. Niewielu zdecydowało się na powrót do Polski rządzonej przez komunistów.
Maharadża Jam Saheb Digvijay Sinhji rządził w Navanagar do 15 lutego 1948 roku. Po uzyskaniu przez Indie niepodległości pełnił różne funkcje publiczne. Był m.in. przedstawicielem Indii w ONZ. Zmarł w 1966 roku.
Do dzisiaj żyje około stu "dzieci maharadży" (albo "polskich Indian" jak sami siebie żartobliwie nazywają), z czego około dwudziestu w Polsce.
Pod koniec lat osiemdziesiątych delegacja "dzieci maharadży" pojechała jeszcze raz do Indii. Spotkali się z synem swojego wybawiciela (tym, który dostał od nich na urodziny strój krakowski) i odsłonili tablicę pamiątkową na miejscu Polskiego Obozu.
Imię maharadży Jama Saheba Digvijay Sinhji nosi Zespół Społecznych Szkół Ogólnokształcących "Bednarska" w Warszawie. To jedna z najlepszych i najbardziej obleganych szkół w stolicy. Stara się ona spłacić dług, jaki Polska zaciągnęła wobec jej patrona fundując stypendia najzdolniejszym dzieciom uchodźców szukających schronienia w Polsce.
>>>>>
Polakow poznal Maharadza na koncercie Jana Paderewskiego!Oto sila muzyki ktora jest zrodlem milosci...
Aby pokazac jaki byl mozna przytoczyc pytanie jakie mu zadano.
Jesli powstana wolne i demokratyczne Indie to straci Pan swoja wladze i panstewko.
-Trudno jesli Ojczyzna tego wymaga!Jestem przede wszystkim Hindusem!
Exclamation Exclamation Exclamation Exclamation Exclamation Exclamation Exclamation Exclamation Exclamation Exclamation
Nic dziwnego ze tak szlachetnego czlowieka Bog powolal do opieki nad sierotami ktore cudem wyprowadzil z sowiexkiego obozu niewoli!
Tacy sa ludzie prawdziwe szlachetni i to oni pokazuja droge innym jak powinni postepowac!Jak widzimy wielka wladza i bogactwo same z siebie NIGDY NIE SA ZLE.Wrecz przeciwnie!A gdy ludzie naprawde szlachetni sa gotowi w kazdej chwili je poswiecic na rzecz dobra to wlasnie tach mozemy nazwac prawdziwa arystokracja!
Bog jak widzimy opiekowal sie Polakami w kazdej sytuacji!
>>>>>
Posluchajmy na koniec slow Maradzy tak bardzo polskich.A wiemy ze obecni tubylcy w ogole nie wiedza o co chodzi w takiej mowie!Tym bardziej ja pielegnujmy!

Jest to dla mnie i mojej żony wielki zaszczyt, ze zostaliśmy rodzicami chrzestnymi tego polskiego sztandaru. Niechaj te srebrne gwoździe, które wbijamy w drzewce tej flagi będą gwoździami wbitymi w trumnę wrogów wolności i Waszych domów [...]

Ja zawsze pozostanę wierny i lojalny wobec Polski, zawsze będę sympatyzował z przyszłością Waszego kraju. Jestem pewny, że Polska będzie wolna, że Wy powrócicie do waszych szczęśliwych domów, do kraju wolnego od ucisku. Duch Polski, który jest znany w całym świecie, jak długo pozostanie takim, jakim jest teraz, wywalczy wolność kraju. Ochraniajcie ten sztandar nawet życiem własnym, ponieważ natchnieni takim duchem zawsze pokonacie wszelkie przeciwności

W historii Jamnagaru dzisiejsze wydarzenie pozostanie zawsze jako jedno z najpiękniejszych, które kiedykolwiek miało miejsce. Niech was Bóg błogosławi i pozwoli wrócić do prawdziwie wolnej i szczęśliwej Polski.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!



Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group