Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Polscy wynalazcy !

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wybić się na Niepodległość! / Polska wzorem dla Świata.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133625
Przeczytał: 65 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:55, 27 Wrz 2012    Temat postu: Polscy wynalazcy !

Tomasz Augustyniak
Polski Edison

Był wy­na­laz­cą pier­wo­wzo­ru te­le­wi­zo­ra, ka­mi­zel­ki ku­lo­od­por­nej i pio­nie­rem barw­ne­go filmu. Zo­stał opi­sa­ny przez Marka Twa­ina i od­zna­czo­ny przez hisz­pań­skie­go króla. Hi­sto­ria sa­mo­uka z Pod­kar­pa­cia, któ­re­go po­my­sły są wy­ko­rzy­sty­wa­ne do dziś.

Dzwo­ny ko­ścio­ła San Je­ró­ni­mo el Real w Ma­dry­cie biją, a spod świą­ty­ni od­jeż­dża pro­ce­sja z kró­lew­ską ka­re­tą. Jest 31 maja 1906 roku. Król Hisz­pa­nii Al­fons XIII wła­śnie oże­nił się z an­giel­ską księż­nicz­ką Vic­to­rią. Na tra­sie prze­jaz­du, mię­dzy ko­ścio­łem a kró­lew­skim pa­ła­cem, na mał­żon­ków cze­ka­ją wi­wa­tu­ją­ce tłumy pod­da­nych. Tego dnia nikt nie spo­dzie­wa się już bar­dziej elek­try­zu­ją­ce­go wy­da­rze­nia, kiedy z okna jed­ne­go z bu­dyn­ków na dach ka­re­ty spada bomba rzu­co­na przez za­ma­chow­ca-anar­chi­stę.

Sły­chać huk wy­bu­chu. Konie roz­bie­ga­ją się w po­pło­chu, kilku gwar­dzi­stów i ga­piów pada mar­twych na zie­mię, ale po­jazd nie ulega znisz­cze­niu, a mo­nar­cho­wie wy­cho­dzą z za­ma­chu cało. Póź­niej okaże się, że ka­re­ta Al­fon­sa XIII była wy­bi­ta pan­ce­rzem ku­lo­od­por­nym skon­stru­owa­nym we­dług sys­te­mu nie­ja­kie­go Jana Szcze­pa­ni­ka, pol­skie­go wy­na­laz­cy, który w na­gro­dę zo­stał od­zna­czo­ny Or­de­rem Iza­be­li Ka­to­lic­kiej i hoj­nie wy­na­gro­dzo­ny. Ka­mi­zel­ka ku­lo­od­por­na Szcze­pa­ni­ka, któ­rej roz­wi­nię­ciem był pan­cerz skła­da­ła się z wielu warstw je­dwa­biu i cien­kich sta­lo­wych blach. Spraw­dza­ła się do­sko­na­le za­rów­no prze­ciw­ko kulom re­wol­we­ro­wym, jak i szty­le­tom. Nie była jed­nak ani pierw­szym ani naj­waż­niej­szym wy­na­laz­kiem Jana Szcze­pa­ni­ka, o któ­rym jeden z hi­sto­ry­ków na­pi­sał, że był naj­więk­szym pol­skim wy­na­laz­cą. Opra­co­wał co naj­mniej kil­ka­set pa­ten­tów, zaj­mo­wał się au­to­ma­tycz­ną pro­duk­cją tka­nin i go­be­li­nów, prze­sy­ła­niem dźwię­ku i ko­lo­ro­wy­mi fo­to­gra­fia­mi, skon­stru­ował au­to­ma­tycz­ny ka­ra­bin i urzą­dze­nie uła­twia­ją­ce pracę rzeź­bia­rzom. Był także jed­nym z pio­nie­rów te­le­wi­zji.

Kon­struk­tor i wiej­ski na­uczy­ciel

Jan Szcze­pa­nik uro­dził się w 1872 roku w Rud­ni­kach koło Mo­ścisk na Pod­kar­pa­ciu jako nie­ślub­ne dziec­ko Ma­rian­ny Szcze­pa­nik, która osie­ro­ci­ła go, gdy miał za­le­d­wie rok. Jego wy­cho­wa­niem za­ję­li się dziad­ko­wie, rol­ni­cy z pod­kro­śnień­skiej wsi i ciot­ka Sa­lo­mea z mężem Waw­rzyń­cem Gra­do­wi­czem. Mały Janek był cie­ka­wy świa­ta, a jego wy­obraź­nię roz­pa­la­ły żoł­nier­skie opo­wia­da­nia przy­bra­ne­go ojca. W wieku kilku lat roz­krę­cał za­baw­ki, z cza­sem także je bu­du­jąc. W la­tach osiem­dzie­sią­tych XIX wieku w oko­li­cach Kro­sna bu­do­wa­no kolej pod­kar­pac­ką, którą chło­pak się za­in­te­re­so­wał, wy­my­śla­jąc wła­sny spo­sób ukła­da­nia torów.

Zbu­do­wał też wtedy wła­sny model po­cią­gu od­ku­pio­ny póź­niej przez jed­ne­go z ko­le­gów. Po ukoń­cze­niu szko­ły w Kro­śnie przy­szły wy­na­laz­ca po­je­chał do gim­na­zjum w Jaśle, któ­re­go jed­nak nie skoń­czył z po­wo­du kło­po­tów z greką. Je­dy­nym wyj­ściem dla nie­za­moż­ne­go mło­dzień­ca po­zo­sta­wa­ło ukoń­cze­nie se­mi­na­rium na­uczy­ciel­skie­go w Kra­ko­wie, po któ­rym zo­stał wiej­skim na­uczy­cie­lem uczą­cym głów­nie mu­zy­ki i śpie­wu. Jak pisze bio­graf Szcze­pa­ni­ka, pro­fe­sor Wła­dy­sław Jew­sie­wic­ki, pod­czas lek­cji przy­szły wy­na­laz­ca za­po­mi­nał cza­sem o uczniach i kre­ślił ry­sun­ki tech­nicz­ne, zaś po go­dzi­nach uczył swo­ich wy­cho­wan­ków przy­ro­dy, maj­ster­ko­wa­nia i zasad hi­gie­ny.

Młody Szcze­pa­nik był po­wszech­nie uzna­wa­ny za dzi­wa­ka, ale lu­bia­ny. Tak wspo­mi­nał go jeden z pe­da­go­gów pra­cu­ją­cych we wsi Lu­ba­tów­ka: "Po­stać Szcze­pa­ni­ka zro­bi­ła na mnie wtedy tak silne wra­że­nie, że do dziś widzę ją w wy­obraź­ni. Był to smu­kły, dość wy­so­ki męż­czy­zna, skrom­nie ale gu­stow­nie ubra­ny w ciem­ny gar­ni­tur, przez prawe ramię miał prze­wie­szo­ną na rze­my­ku lor­net­kę. Nie sie­dział, a roz­ma­wiał cho­dząc stale po miesz­ka­niu. Wy­ra­żał się krót­ko i la­ko­nicz­nie, ro­biąc czę­sto pauzy, gdyż miał minę czło­wie­ka, któ­re­go zaj­mu­ją waż­niej­sze rze­czy niż oma­wia­nie dro­bia­zgów".

Fak­tycz­nie, Szcze­pa­nik miał bar­dziej da­le­ko­sięż­ne plany niż ucze­nie wiej­skiej mło­dzie­ży, zwłasz­cza, że pen­sja ledwo wy­star­cza­ła mu na utrzy­ma­nie. W końcu zre­zy­gno­wał z po­sa­dy i prze­niósł się do zna­ne­go sobie Kra­ko­wa, gdzie zajął się pro­duk­cją i sprze­da­żą przy­bo­rów fo­to­gra­ficz­nych. Do­ra­biał jako ko­re­pe­ty­tor, jed­no­cze­śnie zaj­mu­jąc się stu­dia­mi nad stat­ka­mi po­wietrz­ny­mi: naj­pierw ste­row­ca­mi, póź­niej zaś – sa­mo­lo­ta­mi, któ­rym wró­żył wiel­ką przy­szłość. Nie były to jed­nak wszyst­kie rze­czy, które za­przą­ta­ły jego umysł.

Od ma­szy­ny tkac­kiej do te­le­wi­zo­ra

Pierw­szy po­waż­ny wy­na­la­zek Jana był zwią­za­ny z prze­my­słem tkac­kim. W oko­li­cach Kro­sna pro­du­ko­wa­no wów­czas duże ilo­ści tka­nin ża­kar­do­wych. Do ich wy­twa­rza­nia po­trzeb­ne były sza­blo­ny, któ­rych przy­go­to­wa­nie zaj­mo­wa­ło wiele ty­go­dni. Szcze­pa­nik zbu­do­wał więc ma­szy­nę, która ska­no­wa­ła wzór i prze­twa­rza­ła go na im­pul­sy elek­trycz­ne, które z kolei tra­fia­ły do ma­szy­ny dziur­ku­ją­cej tka­ni­nę. Dzię­ki temu to, co wcze­śniej zaj­mo­wa­ło ty­go­dnie teraz uda­wa­ło się zro­bić w nie­ca­łą go­dzi­nę.

Mimo, że To­wa­rzy­stwo Tkac­kie za­in­te­re­so­wa­ło się wy­na­laz­kiem, przed­się­bior­cy oba­wia­li się, że jeśli za­sto­su­ją wy­na­la­zek, to ceny spad­ną, a oni stra­cą znacz­ną część do­cho­dów. Nie­zra­żo­ny nie­po­wo­dze­niem kon­struk­tor, za­in­spi­ro­wa­ny fo­to­gra­fią, za­czął eks­pe­ry­men­to­wać z mie­sza­niem świa­teł i barw­nych ciał, co do­pro­wa­dzi­ło do wy­na­le­zie­nia te­lek­tro­sko­pu – pro­to­ty­pu współ­cze­sne­go te­le­wi­zo­ra. Prze­ka­zu­ją­ce ko­lo­ro­wy obraz i dźwięk rzą­dze­nie zo­sta­ło opa­ten­to­wa­ne w 1897 roku w bry­tyj­skim urzę­dzie pa­ten­to­wym jako "apa­rat do re­pro­duk­cji ob­ra­zów na od­le­głość za po­śred­nic­twem elek­trycz­no­ści".

Sta­cja nadaw­cza, wy­po­sa­żo­na w mi­kro­fon, za­mie­nia­ła obraz na im­pul­sy elek­trycz­ne, zaś od­bior­nik ze słu­chaw­ką skła­dał je po­now­nie w barw­ną ca­łość. W roku 1898 Szcze­pa­nik otwo­rzył pra­cow­nię w Wied­niu, gdzie zbu­do­wał inne urzą­dze­nie za­mie­nia­ją­ce obraz na im­pul­sy elek­trycz­ne. W za­ło­że­niu miało być ono uży­wa­ne do prze­sy­ła­nia przez ocean gazet za po­śred­nic­twem kabla te­le­fo­nicz­ne­go. Ubocz­nym efek­tem prac nad tymi kon­struk­cja­mi było wy­na­le­zie­nie fo­to­ko­mór­ki, którą uzna­no jed­nak za nie­przy­dat­ną cie­ka­wost­kę, jak się póź­niej oka­za­ło - nie­łusz­nie.

Po­dró­żu­ją­cy po Eu­ro­pie ame­ry­kań­ski pi­sarz Mark Twain od­wie­dził w tym cza­sie Au­strię i usły­szaw­szy o Szcze­pa­ni­ku spo­tkał się z nim, ten z kolei prze­pro­wa­dził dla niego pokaz dzia­ła­nia swo­je­go te­lek­tro­sko­pu. W za­mian za­in­te­re­so­wa­ny po­stę­pem tech­nicz­nym Twain opi­sał Szcze­pa­ni­ka w dwóch tek­stach na­pi­sa­nych dla no­wo­jor­skie­go "The Cen­tu­ry Il­lu­stra­ted Ma­ga­zi­ne" w sierp­niu i li­sto­pa­dzie 1898 roku. Na­zwał go "au­striac­kim Edi­so­nem", zwra­cał uwagę na nie­do­brą sy­tu­ację ma­te­rial­ną mło­de­go wy­na­laz­cy i wró­żył mu cie­ka­wą przy­szłość.

U szczy­tu sławy

W 1900 roku Szcze­pa­nik otrzy­mał we­zwa­nie do od­by­cia za­le­głej służ­by woj­sko­wej. Tra­fił w ten spo­sób do Prze­my­śla, gdzie po­znał swoją przy­szłą żonę, Wandę Dzi­kow­ską. 8 li­sto­pa­da 1902 wziął z nią ślub w Tar­no­wie, po któ­rym mło­dzi mał­żon­ko­wie za­miesz­ka­li w sto­li­cy Au­stro-Wę­gier. Oprócz wie­deń­skiej pra­cow­ni Jan był już wów­czas wła­ści­cie­lem trzech fa­bryk go­be­li­nów, które przy­no­si­ły pewne do­cho­dy i miał opi­nię czło­wie­ka bar­dzo za­moż­ne­go. Mał­żon­ko­wie po­dró­żo­wa­li po Eu­ro­pie, byli w Lon­dy­nie i Pa­ry­żu, ka­rie­rą Szcze­pa­ni­ka in­te­re­so­wa­ły się au­striac­kie media. Praw­dzi­wa sy­tu­acja wy­na­laz­cy nie była jed­nak tak dobra, na jaką wy­glą­da­ła.

Licz­ba zgro­ma­dzo­nych przez niego kosz­tow­nych urzą­dzeń była ol­brzy­mia, a wszyst­kie bar­dzo dro­gie w utrzy­ma­niu. W do­dat­ku pro­mo­wa­nie wy­na­laz­ków tkac­kich szło jak po gru­dzie, więc w końcu ich twór­ca około 1904 roku po­padł w ta­ra­pa­ty, mu­siał wy­pro­wa­dzić się z Wied­nia i za­miesz­kać u ro­dzi­ców żony. Nie dał jed­nak za wy­gra­ną. W Tar­no­wie za­pro­jek­to­wał elek­trycz­ny ka­ra­bin i zaj­mo­wał się zdję­cia­mi oraz ko­lo­ro­wy­mi od­bit­ka­mi. Po­nie­waż chciał mieć kon­takt z nie­miec­ki­mi wy­na­laz­ca­mi, kiedy tylko po­zwo­li­ły na to fi­nan­se, za­in­we­sto­wał w nie­wiel­kie la­bo­ra­to­rium w Dreź­nie.

Prze­pro­wa­dziw­szy dzie­siąt­ki ty­się­cy do­świad­czeń che­micz­nych wy­pro­du­ko­wał w końcu ko­lo­ro­wą kli­szę i pa­pier od­po­wied­ni do ro­bie­nia od­bi­tek. Choć udało mu się nawet uru­cho­mić jego małą fa­bry­kę w Szwaj­ca­rii, to za­mó­wień było nie­wie­le i in­te­res trze­ba było zwi­nąć. W mię­dzy­cza­sie stał się po­pu­lar­ny w Hisz­pa­nii, któ­rej król, wdzięcz­ny za ra­tu­nek od śmier­ci w za­ma­chu, od któ­rej oca­li­ła go ku­lo­od­por­na tka­ni­na Szcze­pa­ni­ka, przy­znał mu medal i na­gro­dę. Mimo to w 1907 roku wy­na­laz­ca na dłuż­szy czas prze­rwał pracę. Przy­czy­ną była ro­dzin­na tra­ge­dia: trzy­let­ni synek Szcze­pa­ni­ków, An­drzej, pod­czas wi­zy­ty u ro­dzi­ny w pod­tar­now­skiej wsi uto­pił się w stud­ni.

Po­grą­żo­ny w ża­ło­bie oj­ciec pod­jął pracę do­pie­ro po ko­lej­nych trzech la­tach i zajął się pracą nad fil­mem dźwię­ko­wym. W 1914 zdo­był au­striac­ki pa­tent na urzą­dze­nie do za­pi­su dźwię­ku i apa­rat re­pro­duk­cyj­ny, a póź­niej za­czął pro­wa­dzić ba­da­nia nad fil­mem barw­nym, z któ­re­go miał być wkrót­ce znany. Żeby uspraw­nić prace, prze­niósł la­bo­ra­to­rium z Dre­zna do Ber­li­na, gdzie było ła­twiej o od­po­wied­nie che­mi­ka­lia. Skon­stru­owa­na przez Po­la­ka ka­me­ra na­gry­wa­ła filmy z uży­ciem trzech barw­nych fil­trów, dzię­ki czemu pro­jek­tor od­twa­rzał zapis w na­tu­ral­nych ko­lo­rach. Ko­lo­ro­wa ki­ne­ma­to­gra­fia stała się ostat­nią i naj­więk­szą pasją kon­struk­to­ra te­lek­tro­sko­pu.

Pra­co­wał nad nią rów­nież pod­czas I wojny świa­to­wej. Po­pu­lar­ność przy­niósł mu ko­lo­ro­wy film do­ku­men­tal­ny z ope­ra­cji chi­rur­gicz­nej w szpi­ta­lu Lan­gen­beck-Vir­chow. Z po­wo­du re­ali­stycz­nych, barw­nych efek­tów pod­czas pro­jek­cji do­cho­dzi­ło do omdleń. Fir­mie Szcze­pa­ni­ka udało się zre­ali­zo­wać jesz­cze kilka ko­lo­ro­wych na­grań, jed­nak ich kosz­ty były bar­dzo duże, a sam Szcze­pa­nik pod­upadł na zdro­wiu. W 1926 ber­liń­scy le­ka­rze wy­kry­li u niego raka. Żona i syn Zbi­gniew, któ­rych we­zwa­no na miej­sce, zdą­ży­li jesz­cze prze­wieźć ciało wy­na­laz­cy do Tar­no­wa, gdzie zmarł 18 kwiet­nia. Na jego po­grzeb przy­szły tłumy miesz­kań­ców mia­sta.

Ro­dzi­na wal­czy o dzie­dzic­two

Po śmier­ci Jana Szcze­pa­ni­ka jego do­rob­kiem za­ję­ła się żona Wanda i naj­star­szy syn Zbi­gniew, choć od sa­me­go po­cząt­ku to­wa­rzy­szy­ły im kło­po­ty fi­nan­so­we. Chcie­li do­pro­wa­dzić do końca ostat­ni za­mysł wy­na­laz­cy po­przez po­pu­la­ry­za­cję i roz­wi­nię­cie jego po­my­słów do­ty­czą­cych ko­lo­ro­we­go kina. Nie­ste­ty świa­to­we kon­cer­ny fil­mo­we nie dały się prze­ko­nać do ich pla­nów – w tym cza­sie w kinie za­czy­na­ła się re­wo­lu­cja dźwię­ko­wa i to na tym sku­pia­ły się wy­sił­ki bran­ży. Dzię­ki upo­ro­wi i przed­się­bior­czo­ści spad­ko­bier­com w 1928 roku w Ber­li­nie udało się jed­nak zor­ga­ni­zo­wać pokaz barw­nych fil­mów. Mimo do­brych re­cen­zji i po­wszech­ne­go uzna­nia nikt nie chciał za­in­we­sto­wać w kosz­tow­ny wy­na­la­zek.

Mó­wi­ło się, że ame­ry­kań­ski Tech­ni­co­lor Mo­tion Pic­tu­re Cor­po­ra­tion przy­go­to­wu­je już tań­sze roz­wią­za­nie, zaś w tym samym roku firma Kodak za­pre­zen­to­wa­ła sys­tem na­gry­wa­nia fil­mów "Ko­da­co­lor", w któ­rym wy­ko­rzy­sty­wa­ła mię­dzy in­ny­mi osią­gnię­cia Szcze­pa­ni­ka. Ro­dzi­nie nie po­mo­gło to jed­nak ma­te­rial­nie. Z po­wo­du wy­so­kich kosz­tów pa­ten­tów i wła­snych trud­no­ści fi­nan­so­wych wdowa mu­sia­ła sprze­dać wiele po­zo­sta­łych po mężu urzą­dzeń. Część wy­po­sa­że­nia wie­deń­skie­go la­bo­ra­to­rium, mię­dzy in­ny­mi in­duk­to­ry, ba­te­rie kon­den­sa­to­row i trans­for­ma­tor Tesli otrzy­ma­ła Po­li­tech­ni­ka Lwow­ska. Pod­czas li­kwi­da­cji pra­cow­ni jej dawny wła­ści­ciel za­dzi­wił po raz ko­lej­ny. Oprócz ko­lo­ro­wych pro­jek­tów wi­tra­ży i go­be­li­nów zna­le­zio­no tam skrzyp­ce Stra­di­va­riu­sa, które wdowa uzna­ła za jedną z po­pu­lar­nych wów­czas pod­ró­bek i jako taką sprze­da­ła w Kra­ko­wie. Po pew­nym cza­sie an­ty­kwa­riusz przy­słał jej po­now­nie tę samą sumę, którą po­cząt­ko­wo za­pła­cił wy­ja­śnia­jąc, że in­stru­ment był ory­gi­nal­ny i za­ro­bił na nim wię­cej, niż się spo­dzie­wał.

Tym­cza­sem sy­no­wie Szcze­pa­ni­ka, Zbi­gniew i Bog­dan, stu­den­ci Po­li­tech­ni­ki Lwow­skiej, któ­rzy od 1928 roku zbie­ra­li z przy­ja­ciół­mi fun­du­sze, zbu­do­wa­li z ich po­mo­cą ama­tor­skie la­bo­ra­to­rium fil­mo­we i razem ze zna­jo­my­mi za­czę­li krę­cić krót­ko­me­tra­żo­we filmy. Na kil­ku­dzie­się­ciu me­trach taśmy uwiecz­ni­li sceny ruchu ulicz­ne­go we Lwo­wie, prze­jazd po­cią­gu i frag­men­ty wy­ści­gów sa­mo­cho­do­wych. Jeden z przy­ja­ciół za­in­te­re­so­wał ich dzia­łal­no­ścią pol­skie media. Ar­ty­kuł, który na­pi­sał do war­szaw­skie­go ty­go­dni­ka ilu­stro­wa­ne­go "Na­oko­ło Świa­ta" przy­cią­gnął uwagę przed­się­bior­ców, a mło­dzi Szcze­pa­ni­ko­wie po­szli za cio­sem. W stu­denc­kim miesz­ka­niu zor­ga­ni­zo­wa­li pokaz dla pro­fe­so­rów po­li­tech­ni­ki.

Ka­bi­nę pro­jek­cyj­ną zbu­do­wa­no w kuch­ni, a okien­ka wy­cię­to drzwiach. Wi­dzo­wie byli za­chwy­ce­ni. Jeden z pro­fe­so­rów dał stu­den­tom listy po­le­ca­ją­ce do dwóch ban­ków, dzię­ki czemu udało im się uzy­skać do­ta­cję w wy­so­ko­ści 15 ty­się­cy zło­tych. W 1932 roku na­wią­za­li ko­lej­ne kon­tak­ty z biz­nes­me­na­mi, dzię­ki któ­rych po­mo­cy firma „La­bo­ra­to­rium do­świad­czal­ne Szcze­pa­nik-Film” prze­nio­sła się na Mar­szał­kow­ską w War­sza­wie. W kilka lat mło­dzi przed­się­bior­cy zbu­do­wa­li nowe ka­me­ry, a cią­gle nie­wy­star­cza­ją­ce fi­nan­se uzu­peł­nia­li ro­biąc filmy krót­ko­me­tra­żo­we, które war­szaw­skie kina Atlan­tic i Sty­lo­wy wy­świe­tla­ły jako cie­ka­wost­ki przed głów­ny­mi se­an­sa­mi. W ten spo­sób sto­łecz­na wi­dow­nia obej­rza­ła takie ko­lo­ro­we dzieł­ka jak "Ogród zoo­lo­gicz­ny", "Gdy­nia" czy "Spław w Cze­re­mo­szu". Te fil­mo­we do­dat­ki po­wszech­nie na­zy­wa­no "szcze­pa­ni­ka­mi". W 1934 roku Zbi­gniew i Bog­dan in­ten­syw­nie szu­ka­li in­we­sto­rów, roz­ma­wia­jąc z nie­miec­ki­mi przed­się­bior­ca­mi, ale nie przy­nio­sło to efek­tów. Rok póź­niej pre­mie­ra ame­ry­kań­skie­go filmu "Becky Sharp" zre­ali­zo­wa­ne­go w tań­szej tech­no­lo­gii Tech­ni­co­lo­ru ozna­cza­ła dla ich firmy ka­ta­stro­fę.

La­bo­ra­to­rium było odtąd ska­za­ne na po­wol­ną de­ge­ne­ra­cję, a dzie­ła znisz­cze­nia do­peł­ni­la druga wojna świa­to­wa. Po­miesz­cze­nia firmy zo­sta­ły znisz­czo­ne, a reszt­ki sprzę­tu za­ję­ła nie­miec­ka Agfa – na po­czet przed­wo­jen­nych dłu­gów za taśmę fil­mo­wą. Ostat­nie pa­miąt­ki po dzia­łal­no­ści Szcze­pa­ni­ków spło­nę­ły w po­wsta­niu war­szaw­skim. O po­sta­ci wiel­kie­go wy­na­laz­cy za­czę­to po­now­nie mówić do­pie­ro w ostat­nich la­tach. W 2003 roku w Tar­no­wie po­wsta­ła Fun­da­cja imie­nia Jana Szcze­pa­ni­ka, która za za­da­nie sta­wia sobie pie­lę­gno­wa­nie jego pa­mię­ci i or­ga­ni­zu­je warsz­ta­ty dla mło­dzie­ży. Wy­da­no też kilka pu­bli­ka­cji, dzię­ki któ­rym pod­kar­pac­ki kon­stuk­tor nie zo­stał za­po­mnia­ny.

>>>>

Tak ! Herosi techniki ! Technika tez ma swoj wymiar bohaterski ! :O)))



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133625
Przeczytał: 65 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:22, 11 Paź 2012    Temat postu:

Tomaszewski
Projekt Orion

Bu­do­wa ato­mo­we­go stat­ku ko­smicz­ne­go, który pro­jek­to­wał mię­dzy in­ny­mi pol­ski ma­te­ma­tyk, mogła znacz­nie skró­cić po­dró­że mię­dzy­pla­ne­tar­ne i umoż­li­wić wy­pra­wę do gwiazd. Choć po­jazd nigdy nie po­wstał, to z prac nad nim nie zre­zy­gno­wa­no.

Sta­tek ko­smicz­ny wiel­ko­ści wie­żow­ca i o ła­dow­no­ści trans­atlan­ty­ku, na­pę­dza­ny wy­bu­cha­mi ty­się­cy bomb ato­mo­wych – taki prze­ra­ża­ją­cy po­mysł mógł po­wstać tylko pod­czas zim­nej wojny. Pra­co­wa­li nad nim twór­cy ame­ry­kań­skiej bomby ter­mo­ją­dro­wej, w tym Sta­ni­sław Ulam, czło­nek lwow­skiej szko­ły ma­te­ma­tycz­nej, który na stałe do USA wy­je­chał w 1939 roku. Stwo­rzo­ny przez nich pro­jekt nie tylko po­wstał, ale także o mało nie zo­stał zre­ali­zo­wa­ny. Ulam i jego ko­le­dzy roz­po­czę­li swoje prace już pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej, kiedy mieli za za­da­nie pro­jek­to­wać sa­mo­lo­ty i ra­kie­ty na­pę­dza­ne ener­gią ją­dro­wą. Po­trze­ba po­ko­jo­we­go wy­ko­rzy­sta­nia śmier­cio­no­śne­go wy­na­laz­ku, jakim była bomba ato­mo­wa jesz­cze się wzmo­gła po zrzu­ce­niu bomb na Hi­ro­szi­mę i Na­ga­sa­ki, ale o bu­do­wie stat­ków ko­smicz­nych na­pę­dza­nych ener­gią nu­kle­ar­ną za­czę­to na serio my­śleć do­pie­ro w 1957 roku, kiedy Zwią­zek Ra­dziec­ki wy­strze­lił Sput­ni­ka 1 – pierw­sze­go sztucz­ne­go sa­te­li­tę Ziemi.

Mię­dzy­gwiezd­na arka

Ame­ry­kań­ska opi­nia pu­blicz­na była wy­stra­szo­na wy­strze­le­niem pierw­sze­go Sput­ni­ka. Po­wszech­nie oba­wia­no się, że Ro­sja­nie swoją prze­wa­gę na or­bi­cie wy­ko­rzy­sta­ją mi­li­tar­nie i za­pa­nu­ją nad świa­tem, więc po­my­sły Sta­ni­sła­wa Ulama, który udo­wad­niał, że bu­do­wa ra­kiet z ato­mo­wym na­pę­dem jest moż­li­wa, padły na po­dat­ny grunt. Po­mógł także przy­pa­dek. W 1957 roku eks­plo­zja nie­wiel­kiej bomby ato­mo­wej te­sto­wa­nej w ra­mach ope­ra­cji "Plumb­bob" wy­rzu­ci­ła w górę wa­żą­cą pra­wie tonę sta­lo­wą po­kry­wę. Z da­nych ze­bra­nych przez na­ukow­ców wy­ni­ka­ło, że osią­gnę­ła ona pręd­kość co naj­mniej dwu­krot­nie prze­wyż­sza­ją­cą pręd­kość po­trzeb­ną do opusz­cze­nia Ziemi. Ulam razem ze swoim ko­le­gą, C. J. Eve­ret­tem, mieli już wów­czas go­to­wą kon­cep­cję pul­sa­cyj­ne­go na­pę­du ter­mo­ją­dro­we­go. Ich prace otrzy­ma­ły sta­tus taj­ne­go eks­pe­ry­men­tu, a sys­tem za­pro­jek­to­wa­ny przez twór­ców ame­ry­kań­skiej bomby ato­mo­wej miał kon­ku­ro­wać z tra­dy­cyj­ny­mi ra­kie­ta­mi pro­jek­to­wa­ny­mi przez Wer­n­he­ra von Brau­na. Prace, pro­wa­dzo­ne pod kryp­to­ni­mem "Orion", zo­sta­ły roz­po­czę­te po wy­strze­le­niu Sput­ni­ka, ale jesz­cze zanim za­twier­dzo­no ame­ry­kań­ski pro­gram ko­smicz­ny opar­ty na che­micz­nych ra­kie­tach. Kie­ro­wa­li nim fi­zy­cy Ted Tay­lor i Fre­eman Dyson, któ­rzy za­trud­ni­li do­dat­ko­wo około pięć­dzie­się­ciu na­ukow­ców i in­ży­nie­rów. Sta­tek ko­smicz­ny Ulama i Eve­ret­ta miał być na­pę­dza­ny bom­ba­mi ato­mo­wy­mi wy­rzu­ca­ny­mi z po­kła­du i de­to­no­wa­ny­mi za po­jaz­dem. Ener­gia wy­bu­chu miała ude­rzać w spe­cjal­ną płytę umiesz­czo­ną z tyłu. Mimo, że każda z bomb ge­ne­ro­wa­ła­by tem­pe­ra­tu­rę wie­lo­krot­nie więk­szą niż pa­nu­ją­ca na po­wierzch­ni Słoń­ca, to eks­pe­ry­men­tal­nie udo­wod­nio­no, że takie wy­bu­chy mogą po­py­chać sta­tek, nie nisz­cząc go. Po­wi­nien być jed­nak od­po­wied­nio duży. Po­sta­no­wio­no zatem zbu­do­wać ol­brzy­mi sta­tek ko­smicz­ny ze stali i alu­mi­nium, wa­żą­cy co naj­mniej kilka ty­się­cy ton. Naj­więk­szy z pro­jek­to­wa­nych po­jaz­dów miał ważyć 8 mi­lio­nów ton i móc po­mie­ścić małe mia­sto. Na­zy­wa­no go mię­dzy­gwiezd­ną arką i nie było w tym ani odro­bi­ny prze­sa­dy, bo am­bi­cje jego twór­ców się­ga­ły da­le­ko. Dzię­ki po­tę­dze ener­gii ją­dro­wej mię­dzy­gwiezd­na wer­sja "Orio­na" miała osią­gać 10 pro­cent pręd­ko­ści świa­tła. In­ży­nie­ro­wie ro­bi­li wszyst­ko, żeby za­pro­jek­to­wać kon­struk­cję, która mogła być zbu­do­wa­na przy uży­ciu tech­no­lo­gii z prze­ło­mu lat pięć­dzie­sią­tych i sześć­dzie­sią­tych. Taki po­jazd mógł­by bar­dzo tanio wy­no­sić w prze­strzeń ty­sią­ce ton ła­dun­ku, sta­no­wią­ce­go aż po­ło­wę jego masy. Pod­czas gdy koszt wy­nie­sie­nia na or­bi­tę oko­ło­ziem­ską jed­ne­go ki­lo­gra­ma tra­dy­cyj­ny­mi me­to­da­mi wy­no­si od kilku do kil­ku­dzie­się­ciu ty­się­cy do­la­rów, to mię­dzy­pla­ne­tar­ny "Orion" do­ko­nał­by tego za kilka do­la­rów, zaś koszt w wy­pad­ku wer­sji mię­dzy­gwiezd­nej wy­no­sił­by za­le­d­wie 30 cen­tów. Te wy­li­cze­nia cał­ko­wi­cie de­kla­so­wa­ły ra­kie­ty von Brau­na.

Mars i Wenus na po­czą­tek

Plany były bar­dzo am­bit­ne. Nowa tech­no­lo­gia miała po­zwo­lić nie tylko na wy­sy­ła­nie w prze­strzeń sond i sztucz­nych sa­te­li­tów. Do 1968 roku twór­cy "Orio­na" za­mie­rza­li wy­słać za­ło­go­we wy­pra­wy na Marsa, Wenus i do księ­ży­ców Sa­tur­na za nie­wiel­ką część tego, co wy­da­no póź­niej na pro­gram Apol­lo. Pierw­sze plany lą­do­wa­nia na Mar­sie za­kła­da­ły wy­sła­nie tam ato­mo­we­go stat­ku z około 50 oso­ba­mi na po­kła­dzie. Pro­gram wy­da­wał się re­ali­stycz­ny. Ted Tay­lor, pro­jek­tant bomb ato­mo­wych i jeden z kie­row­ni­ków pro­jek­tu, po­wie­dział w 2002 roku te­le­wi­zji BBC, że człon­ko­wie jego ekipy świę­cie wie­rzy­li, że bę­dzie im dane oso­bi­ście oglą­dać z bli­ska pier­ście­nie Sa­tur­na. Kon­struk­to­rzy mieli jed­nak do roz­wią­za­nia pe­wien po­waż­ny pro­blem. Cho­dzi­ło o moż­li­we na­pro­mie­nio­wa­nie ziemi i opad ra­dio­ak­tyw­ny po star­cie "Orio­na". Ob­li­cze­nia do­ty­czą­ce opa­dów pro­mie­nio­twór­czych nie były za­chę­ca­ją­ce. Sza­co­wa­no, ze każdy start spo­wo­du­je śmierć po­pro­mien­ną sta­ty­stycz­nie od jed­nej do dzie­się­ciu osób. Ozna­cza­ło to pew­ność, że każda misja kogoś za­bi­je. Żeby temu prze­ciw­dzia­łać, pro­po­no­wa­no, by sta­tek w pierw­szej fazie lotu był wy­no­szo­ny w górę za po­mo­cą kon­wen­cjo­nal­nych ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych, żeby wy­strze­lać go z jed­ne­go z bie­gu­nów Ziemi lub na jej or­bi­cie po to, by pro­mie­nio­wa­nie nie do­tar­ło na po­wierzch­nię. Ob­li­czo­no jed­nak, że wy­strze­le­nie tak po­tęż­nej ra­kie­ty z ni­skiej or­bi­ty wy­two­rzy­ło­by im­puls elek­tro­ma­gne­tycz­ny zdol­ny znisz­czyć wiele kom­pu­te­rów i sa­te­li­tów. Start mu­siał­by więc na­stą­pić z dala od Ziemi, jed­nak i to było tech­nicz­nie osią­gal­ne już w la­tach sześć­dzie­sią­tych.

Śmierć pro­jek­tu

Mimo, że re­ali­za­cja Pro­jek­tu Orion umoż­li­wi­ła­by loty ko­smicz­ne dużo tań­sze, niż te re­ali­zo­wa­ne obec­nie, to twór­cy pro­jek­tu stra­ci­li po­par­cie po­li­ty­ków. Cho­dzi­ło o moż­li­wą szko­dli­wość ener­gii ato­mo­wej, wokół któ­rej zmie­nił się wów­czas kli­mat. Ty­sią­ce ludzi na całym świe­cie pro­te­sto­wa­ły w ulicz­nych de­mon­stra­cjach prze­ciw­ko dal­szym eks­pe­ry­men­tom z bom­ba­mi ato­mo­wy­mi, a rządy za­czy­na­ły im ule­gać. Osta­tecz­nie z prac nad na­pę­dem ją­dro­wym w lo­tach ko­smicz­nych zre­zy­gno­wa­no po pod­pi­sa­niu an­ty­ato­mo­we­go trak­ta­tu w 1963 roku.​Jego au­to­rzy wy­ra­ża­li ab­sur­dal­ne obawy przed za­nie­czysz­cze­niem pro­mie­nio­wa­niem próż­ni ko­smicz­nej i tak wy­peł­nio­nej prze­cież cząst­ka­mi ra­dio­ak­tyw­ny­mi.

Dwa lata póź­niej pro­gram de­fi­ni­tyw­nie za­mknię­to, a roz­go­ry­czo­ny Fre­eman Dyson pisał w na­uko­wym ma­ga­zy­nie "Scien­ce" o jego śmier­ci, pod­kre­śla­jąc, że zo­stał za­mknię­ty z po­wo­dów po­li­tycz­nych. W ar­ty­ku­le opu­bli­ko­wa­nym w 1968 w mie­sięcz­ni­ku "Phy­sics Today" do­da­wał, że twór­cy "Orio­na" nigdy nie do­sta­li zie­lo­ne­go świa­tła, nikt nie może być więc pe­wien, czy ich ob­li­cze­nia były wła­ści­we. "Nie je­stem prze­ciw­ni­kiem pro­gra­mu Apol­lo. Lep­szy taki, niż żaden. Cią­gle jed­nak uwa­żam, że ra­kie­ta Sa­turn V tak się ma do stat­ku Orion jak stat­ki po­wietrz­ne z lat trzy­dzie­stych do Bo­ein­ga 707. Pierw­sze la­ta­ją­ce stat­ki były wiel­kie, wątłe i mogły za­brać ab­sur­dal­nie mało ła­dun­ku w sto­sun­ku do swo­je­go roz­mia­ru, po­dob­nie, jak stat­ki Apol­lo" – twier­dził. Ra­kie­ty von Brau­na osta­tecz­nie zwy­cię­ży­ły jed­nak w po­li­tycz­nej roz­gryw­ce. Dyson po­cie­szał się myślą, że po­dróż do gwiazd przy­szłym od­po­wied­ni­kiem "Orio­na" z pew­no­ścią bę­dzie warta za­cho­du dla miesz­kań­ców prze­lud­nio­nej Ziemi XXII wieku.

Szan­sa na zmar­twych­wsta­nie

Tym­cza­sem pod ko­niec XX i na po­cząt­ku XXI wieku po­mysł wy­ko­rzy­sta­nia na­pę­du ato­mo­we­go w po­dró­żach ko­smicz­nych był wiele razy udo­sko­na­la­ny. W la­tach sie­dem­dzie­sią­tych Ame­ry­ka­nie te­sto­wa­li sys­tem NERVA. Zgod­nie z jego za­ło­że­nia­mi sil­nik po­jaz­du ko­smicz­ne­go miał opie­rać się na pracy re­ak­to­ra ją­dro­we­go, który z kolei pod­grze­wał­by gazy na­pę­dza­ją­ce ra­kie­tę. Eks­pe­ry­men­tal­ne sil­ni­ki zo­sta­ły zbu­do­wa­ne, prze­te­sto­wa­ne i nawet przy­go­to­wa­ne do mon­ta­żu w praw­dzi­wych stat­kach ko­smicz­nych, jed­nak ad­mi­ni­stra­cja pre­zy­den­ta Ni­xo­na anu­lo­wa­ła pro­gram. Nie­dłu­go póź­niej nad po­my­słem po­dob­nym do "Orio­na" pra­co­wa­li człon­ko­wie Bry­tyj­skie­go To­wa­rzy­stwa Mię­dzy­pla­ne­tar­ne­go. Pro­jekt Dedal za­kła­dał wy­sła­nie bez­za­ło­go­wej sondy do od­le­głej o nie­ca­łe 6 lat świetl­nych Gwiaz­dy Bar­nar­da. Zbu­do­wa­ny na ziem­skiej or­bi­cie sta­tek miał osią­gnąć aż 12 pro­cent pręd­ko­ści świa­tła i do­trzeć do celu w ciągu około 50 lat. Na po­kła­dzie miało się znaj­do­wać kil­ka­na­ście prób­ni­ków, które miały zo­stać wy­strze­lo­ne w kie­run­ku gwiaz­dy lub pla­net wokół niej krą­żą­cych. Dane by­ły­by na­stęp­nie prze­sła­ne na ma­cie­rzy­sty sta­tek, a stam­tąd – na Zie­mię. Bry­tyj­czy­cy przy­go­to­wa­li jed­nak czy­sto teo­re­tycz­ny model – ani do­stęp­ne wtedy, ani współ­cze­sne tech­no­lo­gie nie są wy­star­cza­ją­ce do re­ali­za­cji tych pla­nów, więc pro­jekt wy­lą­do­wał w szu­fla­dzie i czeka na lep­sze czasy.

Kiedy wy­da­wa­ło się, że bu­dow­ni­czy sond ko­smicz­nych i za­ło­go­wych stat­ków już za­wsze będą ska­za­ni na kon­wen­cjo­nal­ny napęd, nad­szedł rok 1989. Po­mysł Sta­ni­sła­wa Ulama od­ku­rzy­ła NASA i ame­ry­kań­scy woj­sko­wi. Nowy pro­jekt otrzy­mał nazwę Long­shot. Nie było już wpraw­dzie mowy o misji za­ło­go­wej, ale w za­mian za­pro­po­no­wa­no wy­sła­nie au­to­ma­tycz­nej sondy do ukła­du Alpha Cen­tau­ri. Prób­nik z pul­sa­cyj­nym na­pę­dem ter­mo­ją­dro­wym miał roz­wi­nąć 4,5 pro­cent pręd­ko­ści świa­tła i zna­leźć się u celu po stu la­tach od roz­po­czę­cia po­dró­ży. Być może to wła­śnie tak długi pla­no­wa­ny czas misji za­de­cy­do­wał o tym, że nigdy nie zde­cy­do­wa­no się na jej re­ali­za­cję. Mimo prze­śla­du­ją­ce­go twór­ców „Orio­na” pecha cią­gle two­rzy się ko­lej­ne, coraz bar­dziej no­wo­cze­sne kon­cep­cje ba­zu­ją­ce na ich od­kry­ciach. Od lat dzie­więć­dzie­sią­tych na­ukow­cy z Uni­wer­sy­te­tu Pen­syl­wa­nii opra­co­wu­ją dwie ko­lej­ne wer­sje pro­jek­tu Dedal. Jedna z nich za­kła­da wy­ko­rzy­sta­nie jako ka­ta­li­za­to­ra an­ty­ma­te­rii. Na­pę­dza­ny z jej udzia­łem po­jazd miał­by osią­gnąć od­le­głość od Słoń­ca 10 ty­się­cy razy więk­szą niż Zie­mia w ciągu 50 lat.

Do gwiazd za sto lat

Wy­sy­ła­nie sond na tak wiel­kie od­le­gło­ści wy­mu­si­ło­by na in­ży­nie­rach opra­co­wa­nie bar­dzo za­awan­so­wa­nych sys­te­mów sztucz­nej in­te­li­gen­cji. Ro­bo­ty mu­sia­ły­by same wy­bie­rać cele swo­ich badań i ana­li­zo­wać wy­ni­ki. Opóź­nie­nie trans­mi­sji da­nych na Zie­mię, nawet przy wy­ko­rzy­sta­niu świa­tła la­se­ro­we­go, by­ło­by li­czo­ne w la­tach. Może dla­te­go w 2003 roku NASA za­czę­ła pla­no­wać nieco bliż­sze wy­pra­wy. Roz­po­czę­ty wtedy Pro­jekt Pro­me­te­usz, ko­rzy­sta­jąc z naj­now­szych osią­gnięć tech­ni­ki, miał – po­dob­nie jak "Orion" – wy­ko­rzy­sty­wać napęd ją­dro­wy. NASA za­mie­rza­ła go użyć przy bu­do­wie sond ba­da­ją­cych księ­ży­ce Jo­wi­sza. Na przy­go­to­wa­nia wy­da­no ponad 400 mi­lio­nów do­la­rów, jed­nak i tym razem z pro­jek­tu zre­zy­gno­wa­no – już po dwóch la­tach. Roz­po­czy­na­niu ko­lej­nych nie sprzy­ja trwa­ją­cy kry­zys go­spo­dar­czy, ale na­ukow­cy wciąż mają w za­na­drzu wiel­kie plany. W tym roku ame­ry­kań­ski De­par­ta­ment Obro­ny i NASA roz­po­czę­ły pro­gram "100 Year Star­ship" – chcą fi­nan­so­wać po­my­sły pry­wat­nych firm i osób, które umoż­li­wią mię­dzy­gwiezd­ne loty w ciągu naj­bliż­sze­go stu­le­cia. Na wrze­śnio­wym spo­tka­niu en­tu­zja­stów tego po­my­słu na­ukow­cy roz­ma­wia­li o tym, jak wcie­lić w życie po­my­sły rodem ze „Star Treka”, a Pro­jekt Orion zaj­mo­wał w ich dys­ku­sjach po­cze­sne miej­sce. Do tej pory od­taj­nio­no tylko część do­ty­czą­cych go do­ku­men­tów i nie­wy­klu­czo­ne, że wła­dze USA nadal biorą pod uwagę wy­ko­rzy­sta­nie osią­gnięć jego twór­ców. Takie kraje jak Chiny czy Indie in­te­re­su­ją się wy­ko­rzy­sta­niem na­pę­du ją­dro­we­go w swo­ich pro­gra­mach ko­smicz­nych, dla­te­go le­piej trzy­mać rękę na pul­sie.

>>>>

Tak Lwow to byla naukowa potega !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133625
Przeczytał: 65 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:56, 18 Paź 2012    Temat postu:

Skłodowska PRL-u

Matka taki miała cha­rak­ter, że zaj­mo­wa­ła się swoją ro­bo­tą, nie wtrą­ca­ła się do po­li­ty­ki, nie dbała o splen­dor, czy pań­stwo­we od­zna­cze­nia. Image nie był dla niej naj­waż­niej­szy, dla­te­go tak nie­wie­lu wie, jak dużo zro­bi­ła. Myślę, że nawet dzi­siaj mu­sia­ła­by mieć me­na­dże­ra – mówi Jerzy, syn Ja­ni­ny Adam­czyk, le­ci­wej che­micz­ki, która wy­my­śli­ła for­mu­łę płynu "Lu­dwik", a klej ze sło­ików prze­la­ła do tubek.

O Ja­ni­nie Adam­czyk gło­śniej zro­bi­ło się tylko na chwi­lę. W ubie­głym roku pani Ja­ni­na Skoń­czy­ła sto lat. Do kra­kow­skie­go Domu Po­mo­cy Spo­łecz­nej, gdzie obec­nie miesz­ka, tra­dy­cyj­nie (przy ta­kich oka­zjach) przy­je­cha­li przy­ja­cie­le, te­le­wi­zja, przed­sta­wi­cie­le lo­kal­nych władz. Z po­zo­ru zwy­kła uro­czy­stość, którą ob­cho­dzą stu­lat­ko­wie. Kwia­ty, tort, ży­cze­nia ko­lej­nych stu lat, bły­ski fo­to­gra­ficz­nych fle­szy i krót­kie wzmian­ki w ga­ze­tach. Tym razem było ina­czej. Były rzecz jasna kwia­ty i ży­cze­nia, ale krót­kie notki w po­ran­nych dzien­ni­kach ustą­pi­ły miej­sca dużym re­por­ta­żom w po­waż­nych, opi­nio­twór­czych ty­go­dni­kach. W sumie nic dziw­ne­go, bo prze­cież sto lat koń­czy­ła matka "Lu­dwi­ka" - jak na­zwa­li ją dzien­ni­ka­rze - po­pu­lar­ne­go płynu do mycia na­czyń.

Z tym "Lu­dwi­kiem" to nie do końca wia­do­mo jak jest. Ja­ni­na na po­cząt­ku lat sześć­dzie­sią­tych roz­po­czę­ła pracę w kra­kow­skim za­kła­dzie Inco, a pierw­szy "Lu­dwik" nie­wie­le póź­niej opu­ścił mury tego przed­się­bior­stwa, ale nie w Kra­ko­wie, a w Górze Kal­wa­rii. Pro­duk­cja "Lu­dwi­ka" w Kra­ko­wie roz­po­czę­ła się do­pie­ro w la­tach 80., kiedy pani Ja­ni­na była już na eme­ry­tu­rze. Pa­tent na "śro­dek do mycia na­czyń sto­ło­wych i ku­chen­nych" na­le­ży nie do Ja­ni­ny, a do in­ży­nie­rów z Góry Kal­wa­rii - Hanny Maj­chert i Zbi­gnie­wa Kordy.

Jerzy, syn Ja­ni­ny Adam­czyk, do­ku­men­tom nie prze­czy, ale jest prze­ko­na­ny, że mię­to­wa for­mu­ła tak dziś po­pu­lar­ne­go płynu do mycia na­czyń, po­wsta­ła w Kra­ko­wie, w la­bo­ra­to­rium jego matki. Potem rze­czy­wi­ście kie­row­nic­two Inco pod­ję­ło de­cy­zję, by płyn robić w Górze Kal­wa­rii, a tam za­trud­nie­ni in­ży­nie­ro­wie opa­ten­to­wa­li wy­na­la­zek.

- Matka nigdy o to nie dbała. Poza tym nie mogła opa­ten­to­wać swo­ich wy­na­laz­ków, bo wy­my­śla­nie no­wych for­muł miała wpi­sa­ne w umowę o pracę i do­sta­wa­ła za to pre­mię. Zresz­tą nigdy jej na tym nie za­le­ża­ło. Myślę, że i dziś mu­sia­ła­by mieć me­na­dże­ra – mówi Jerzy Adam­czyk.

Jak było do­kład­nie ra­czej się już nie do­wie­my. Ja­ni­na Adam­czyk za kilka mie­się­cy skoń­czy 102 lata. Trzy­ma się cał­kiem do­brze. Fi­zycz­nie – nie jest przy­ku­ta ca­ły­mi dnia­mi do łóżka, w asy­ście to nawet na krót­ki spa­cer wyj­dzie, po­sie­dzieć na ławce na świe­żym po­wie­trzu. Ale pa­mięć już szwan­ku­je, jak do­kład­nie było z "Lu­dwi­kiem" se­nior­ka już nie powie. Jerzy mówi, że to też nie takie ważne, że firma ład­nie się za­cho­wa­ła, pa­mię­ta­ła o set­nych uro­dzi­nach matki i przy­sła­ła kosz upo­min­ków swo­jej byłej pra­cow­ni­cy. A "Lu­dwik" to tylko epi­zod, bo matki ży­cio­ry­sem można ob­da­ro­wać kilka osób. I tu aku­rat ma rację.

Czas oku­pa­cji

Ja­ni­na na świat przy­szła w 1911 roku i wła­ści­wie od razu zo­sta­je pół­sie­ro­tą. Kilka mie­się­cy po uro­dze­niu córki umie­ra matka Ja­ni­ny, gdy dziew­czyn­ka skoń­czy pięć lat bę­dzie już pełną sie­ro­tą, bo w cza­sie pierw­szej wojny świa­to­wej stra­ci ojca. Wy­cho­wu­je ją ciot­ka, potem wspie­ra wuj - były le­gio­ni­sta. Wuj umie­ra na no­wo­twór, wy­so­ko ubez­pie­czo­ny na życie, ale Ja­ni­na nie­wie­le z tego sko­rzy­sta. Jest 1939 rok, wła­śnie Hi­tler rusza na Pol­skę, wy­bu­cha ko­lej­na wojna. Ja­ni­na wła­śnie skoń­czy­ła stu­dia na Wy­dzia­le Che­mii Uni­wer­sy­te­tu Ja­giel­loń­skie­go, co już jest dużym suk­ce­sem, jak na tamte lata.

Udzie­la ko­re­pe­ty­cji, ale kiedy Niem­cy na­pa­da­ją na Pol­skę, od razu scho­dzi do pod­zie­mia. Nie zdą­ży­ła jesz­cze za­ło­żyć ro­dzi­ny, zna bie­gle nie­miec­ki, nie­źle fran­cu­ski, więc jesz­cze w 1939 roku zo­sta­je ku­rie­rem Ko­men­dy Głów­nej Związ­ku Walki Zbroj­nej w ran­dze pod­po­rucz­ni­ka. Wozi pie­nią­dze i broń rów­nież przez gra­ni­cę. Do 1941 roku jest dla Niem­ców nie­uchwyt­na. W cza­sie tzw. wiel­kiej wsypy, w marcu 1941 roku, wpada na ko­lej­nym trze­cim kotle. Ona i naj­bliż­sza ro­dzi­na tra­fia­ją do wię­zie­nia.

- To był temat tabu, matka nie­chęt­nie i nie­du­żo roz­ma­wia­ła o la­tach kon­spi­ra­cji. Na po­cząt­ku tra­fi­ła na Mon­te­lu­pich, była tor­tu­ro­wa­na, ale na prze­słu­cha­niach ni­ko­go nie wsy­pa­ła. Potem wy­wieź­li ją do Ra­vensbrück – opo­wia­da Jerzy Adam­czyk.

Ko­niec wojny za­sta­nie Ja­ni­nę wła­śnie w obo­zie. To też był przez lata temat tabu, nie była zbyt wy­lew­na, nie wra­ca­ła do przy­krych wspo­mnień. Jerzy sporo do­wie­dział się od jej zna­jo­mych, ludzi ze szpi­ta­la dla kom­ba­tan­tów, gdzie le­czy­ła się matka. Le­ka­rze na każ­dym kroku pod­kre­śla­ją, że "każdy dzień ma da­ro­wa­ny". W Ra­vensbrück na­zi­ści pod­da­wa­li więź­niar­ki eks­pe­ry­men­tom me­dycz­nym. Ja­ni­nie wstrzy­ki­wa­li wszy z ty­fu­sem do nóg. Szu­ka­li szcze­pion­ki.

- Matce udało się prze­żyć. W obo­zie spę­dzi­ła czte­ry lata. Nie chcia­ła na le­cze­nie na Za­chód, wró­ci­ła do Pol­ski. Na pie­cho­tę. Przez Mag­de­burg, Frank­furt, Krzyż. Do Kra­ko­wa – opo­wia­da syn.

Jerzy na świat przy­szedł w 1947 roku. Matka ma wtedy 36 lat i pra­cu­je w Kra­kow­skim Przed­się­bior­stwie Aptek. Przy­go­to­wu­je go­to­we leki dla aptek w La­bo­ra­to­rium Ga­le­no­wym, potem nad­zo­ru­je wy­ko­ny­wa­nie leków spe­cja­li­stycz­nych w ap­te­kach. Tak do końca lat 50., z dala od bie­żą­cej po­li­ty­ki i kło­po­tów. Lu­do­wa wła­dza też jakoś daw­nej ku­rier­ce ZWZ daje spo­kój. Co praw­da zde­gra­do­wa­li ją z kie­row­ni­cze­go sta­no­wi­ska, ale nie wzy­wa­ją na prze­słu­cha­nia, nie męczą. Może pro­cen­tu­je jesz­cze przed­wo­jen­na zna­jo­mość z cza­sów stu­diów z Jó­ze­fem Cy­ran­kie­wi­czem i Edwar­dem Ocha­bem?

Spe­cja­li­za­cja: eks­pe­ry­men­ty

Przy­cho­dzą lata 60. Pani Ja­ni­na prze­no­si się z aptek do Zjed­no­czo­nych Za­kła­dów Che­mii Go­spo­dar­czej Inco. Szu­ka­ją tam che­mi­ków do la­bo­ra­to­rium kon­tro­li ja­ko­ści, mają wy­my­ślać lep­sze for­mu­ły swo­ich pro­duk­tów. Ja­ni­na zna ję­zy­ki, ma śle­dzić za­chod­nie tren­dy i szu­kać no­wych opra­co­wań. To czas roz­wo­ju dla ca­łe­go INCO, które roz­sze­rza asor­ty­ment pro­duk­cji.

W kra­kow­skim Inco robią wtedy m.​in. pasty do pod­łóg i do butów. Te do pod­łóg nie­po­ręcz­ne,tra­dy­cyj­ne, sprze­da­wa­ne w me­ta­lo­wych pusz­kach. Im lep­sze tym tward­sze, jak skała - naj­pierw trze­ba roz­grzać w wo­dzie, do­pie­ro potem na­kła­dać na pod­ło­gę. Prze­kleń­stwo nie­jed­nej go­spo­dy­ni do­mo­wej. Ja­ni­na Adam­czyk eks­pe­ry­men­tu­je i wy­my­śla pastę, któ­rej nie trze­ba roz­grze­wać, od razu jest w emul­sji, ale z dobrą ja­ko­ścią wosku.

Z kolei te do butów prze­kła­da do tub, wy­my­śla ko­lo­ry­stycz­ne wa­ria­cje. Na Za­cho­dzie jed­nak trwa che­micz­na re­wo­lu­cja, no­wo­cze­sne de­ter­gen­ty wcho­dzą do domów. I Ja­ni­na sku­pia na nich swoją uwagę.

Wtedy też po­wsta­je "Lu­dwik". Dla­cze­go "Lu­dwik"? Le­gen­da mówi, że dla­te­go, bo chwi­lę wcze­śniej "Prze­krój" ru­szył z kam­pa­nią, która miała za­chę­cić panów do po­ma­ga­nia w domu. Hasło "Lu­dwi­ku do ron­dla" ład­nie się przy­ję­ło. Na­zwać płyn "Lu­dwi­kiem" miało więc sens.

Wcze­śniej jed­nak trze­ba było do­brze do­brać skład­ni­ki, żeby płyn nie szko­dził lu­dziom. A róż­nie wtedy mie­sza­li, Jerzy Adam­czyk pa­mię­ta jak lu­dzie wtedy kpili, że taki i taki szam­pon po­wi­nien sto­so­wać ten, kto chce wy­ły­sieć, takie to były mik­stu­ry. "Lu­dwik" był inny. W skła­dzie ole­jek mię­to­wy – dla za­pa­chu olej ko­ko­so­wy – żeby płyn nie nisz­czył rąk. Pro­duk­cja płynu rusza w 1964 roku w Górze Kal­wa­rii. Pa­tent, jak wiemy, na­le­ży do kogoś in­ne­go. Rze­czy­wi­ście in­ży­nie­ro­wie coś po­pra­wi­li w for­mu­le Ja­ni­ny.

Jerzy Adam­czyk: - "Lu­dwik" to był tylko epi­zod. I wcale nie naj­waż­niej­sze od­kry­cie matki

Były jesz­cze pasty do butów w tu­bach, były też pasty do to­re­bek, ale z la­no­li­ną do skór i ga­lan­te­rii luk­su­so­wej, oraz pasty ko­lo­ry­zu­ją­ce, ale tak, żeby nie bru­dzić ubrań. Dużym osią­gnię­ciem były pasty płyn­ne oraz emul­sje sa­mo­po­ły­sko­we. Do­brze do dzi­siaj jest znana wśród kie­row­ców pasta ścier­na "Au­to­max", uży­wa­na np. do re­no­wa­cji la­kie­rów. Ja­ni­na prze­la­ła też klej ze sło­ików do tubek, po sze­ściu la­tach eks­pe­ry­men­tów. W Bo­le­sław­cu zbu­do­wa­no cały za­kład, który pro­du­ko­wał kleje biu­ro­we w tub­kach. Ale i to nie było naj­waż­niej­sze.

- Matka, wraz z całym ze­spo­łem wy­my­śli­ła tar­cze do szli­fo­wa­nia i cię­cia me­ta­li na szli­fier­kach wy­so­ko­obro­to­wych. To był jej naj­więk­szy i naj­waż­niej­szy wy­na­la­zek. Do­sta­ła za to Na­gro­dę Pań­stwo­wą I Stop­nia i je­dy­ne od­zna­cze­nie pań­stwo­we – mówi syn pani Ja­ni­ny.

Na od­zna­cze­nie mó­wi­ło się "chle­bo­we", bo kto go miał, do­sta­wał wyż­szą eme­ry­tu­rę. W Pol­sce Lu­do­wej był to do­da­tek dzie­się­cio­pro­cen­to­wy, dziś – zło­tów­ka. Pro­fi­tów za wy­my­śla­nie no­wych pro­duk­tów Ja­ni­na Adam­czyk też nie ma, na swoje na­zwi­sko nie opa­ten­to­wa­ła żad­ne­go wy­na­laz­ku. Po­my­sły nie były jej wła­sno­ścią, ona – za wy­my­śla­nie no­wych for­muł – do­sta­wa­ła pre­mie. I nie na­rze­ka­ła.

Czas gieł­dy

Syn: Była już na eme­ry­tu­rze, to była jakaś po­ło­wa lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Mama za­in­te­re­so­wa­ła się gieł­dą, za­in­we­sto­wa­ła pięć ty­się­cy. W domu ma­kler­skim była naj­star­szym gra­czem, wpa­da­ła tam z kon­kret­ny­mi zle­ce­nia­mi, sama do­ko­ny­wa­ła wszyst­kich ana­liz. W pół­to­ra roku po­mno­ży­ła tę kwotę do pra­wie 28 ty­się­cy zło­tych, a nie był to już czas ła­twych za­rob­ków.

Od kil­ku­na­stu lat Ja­ni­na Adam­czyk miesz­ka w Domu Po­mo­cy Spo­łecz­nej. W ubie­głym roku skoń­czy­ła sto lat. Gdy przy­je­cha­li dzien­ni­ka­rze i sa­mo­rzą­dow­cy, gdy były ży­cze­nia, kwia­ty i bły­ski fo­to­gra­ficz­nych fle­szy Ja­ni­na tro­chę cho­ro­wa­ła. Grypa co chwi­la wra­ca­ła, nie da­wa­ła jej spo­ko­ju. Ale teraz od pół­to­ra roku pani Ja­ni­na nie miała nawet ka­ta­ru. Za kilka mie­się­cy skoń­czy 102 lata.

>>>>

I prosze ! W dodatku kobieta ! Kobiety z natury sa mniej wynalazcze bo wynalzczosc to nic innego jak zdobywanie i opanowywanie swiata zewnetrzenego . A to rola meska . Co nie znaczy ze nie ma kobiet wynjadujacych czy nawet ze jest ich malo . Mniej .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133625
Przeczytał: 65 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:26, 14 Kwi 2013    Temat postu:

USA: zmarł prof. Koprowski, twórca szczepionki przeciw polio


Twórca pierwszej na świecie szczepionki przeciw wirusowi polio, urodzony w Polsce profesor Hilary Koprowski zmarł w czwartek w swoim domu w Filadelfii. Miał 96 lat - podała w niedzielę agencja AP, cytując jego syna.

Christopher Koprowski powiedział AP, że ojciec od kilku miesięcy chorował. Zmarł w czwartek w domu, w którym mieszkał od 1957 roku.

Profesor Hilary Koprowski urodził się w Warszawie 5 grudnia 1916 r. Był lekarzem wirusologiem i immunologiem.

Studia medyczne ukończył, uzyskując dyplom na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też w konserwatorium muzycznym w Warszawie oraz w Akademii Św. Cecylii w Rzymie. Od 1939 r. przebywał poza Polską, od 1944 r. - w USA. Tam opracował pierwszą w świecie szczepionkę przeciwko wirusowi polio, wywołującemu chorobę Heinego-Medina.

Po raz pierwszy szczepionka Koprowskiego została podana 27 lutego 1950 r., zaś pierwsze masowe szczepienie miało miejsce w roku 1958 r. w Kongo. Dzięki wygodnej, doustnej formie podawania, w ciągu zaledwie sześciu tygodni zaszczepiono ponad 250 tysięcy dzieci i niemowląt.

W 1959 r. prof. Koprowski zorganizował akcję przekazania Polsce 9 milionów dawek tej szczepionki, dzięki czemu liczba zachorowań zmniejszyła się z ponad tysiąca w 1959 r. do 30 w 1963 r. Opublikował ponad 880 prac naukowych, był członkiem licznych prestiżowych stowarzyszeń naukowych, od 1957 r. do 1991 r. kierował Instytutem Wistar w Filadelfii.

Jak pisze AP, pod jego kierownictwem ta niezależna instytucja badawcza opracowała szczepionkę przeciw różyczce, dzięki której udało się zwalczyć tę chorobę w wielu częściach świata. W tym okresie Instytut opracował również skuteczniejszą szczepionkę przeciw wściekliźnie.

Prof. Koprowski był dyrektorem Instytutu Biotechnologii i Zaawansowanej Medycyny Molekularnej oraz Centrum Neurowirusologii na Uniwersytecie Thomasa Jeffersona w Filadelfii. Założył Fundację Koprowskich, której zadaniem jest wspieranie polsko-amerykańskiej współpracy naukowej. Był również autorem utworów muzycznych.

W roku 1998 został odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Doktorat honoris causa przyznały mu m.in. Akademia Medyczna w Poznaniu (1998) i w Warszawie (2000). Rada Miasta Stołecznego Warszawy w dniu 24 maja 2007 r. przyznała mu tytuł Honorowego Obywatela. Był też kawalerem Orderu Uśmiechu. 28 listopada 2008 r. został doktorem honoris causa Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.

Choć profesor mieszkał i pracował na stałe w Stanach Zjednoczonych, uważał się za Polaka, który jedynie pracuje za granicą. Wspierał polską naukę, ufundował stypendium na pobyty dla młodych naukowców z Polski w czołowych instytutach badawczych w USA. 4 września 2008 roku odbyła się uroczystość nadania imienia Profesora Hilarego Koprowskiego Gdańskiemu Parkowi Naukowo-Technologicznemu. Głównym gościem honorowym był sam patron.

Prof. Koprowski był członkiem zagranicznym PAN, profesorem nadzwyczajnym Thomas Jefferson University. Jego żoną była cytolog i lekarka Irena Koprowska, zmarła w sierpniu ub.r.

- Był świetnym ojcem, oryginalnym i charyzmatycznym - powiedział Christopher Koprowski. - To najwspanialszy człowiek, którego kiedykolwiek poznałem - dodał.

....

Kolejny zasluzony wynalazca .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133625
Przeczytał: 65 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:10, 24 Wrz 2015
PRZENIESIONY
Pią 17:07, 27 Lis 2015    Temat postu:

Józef Brożek. Para w ruch
Emilia Padoł
Dziennikarka Onetu
Józef Brożek - Materiały prasowe

Nowoczesny samochód, łódź parowa, automatyczny warsztat tkacki, protezy rąk i nóg, do tego liczne zegary – wszystkie te innowacje zrodziły się w umyśle i dłoniach jednego człowieka. Sławiony przez Czechów, którzy uznali go za swojego krajana, przy tym niemal zupełnie zapomniany nad Wisłą – w swojej ojczyźnie. Kto? Józef Brożek: wynalazca, konstruktor, Polak.

Przyszedł na świat w 1782 r. - rok później niż George Stephenson, brytyjski inżynier, znany twórca lokomotywy parowej. Brożek często nazywany jest jego "polskim", "czeskim" czy "śląskim" odpowiednikiem. Obaj prawie w tym samym czasie zaprojektowali maszyny parowe: Stephenson w 1814 swoją lokomotywą, Brożek, rok później, samochód osobowy – bo tak dzisiaj należałoby nazwać jego innowacyjny powóz z napędem parowym. I faktycznie, Brożek w Europie kontynentalnej był porównywalnym, jeśli nie większym geniuszem. Nie mógł jednak liczyć na wsparcie majętnych sponsorów, jego praca nie trafiła na podatny grunt. Schyłek życia polskiego wynalazcy był rozpaczliwy.

Natomiast z brakiem zrozumienia Józef musiał oswajać się już od najmłodszych lat. Urodzony w Bierach na Śląsku Cieszyńskim, jako syn miejscowego młynarza Mikołaja i jego żony Marii, od dzieciństwa interesuje się mechaniką. Majsterkuje przy kołach młyńskich, za każdym razem wywołując irytację ojca. Ten, nie potrafiąc docenić pomysłowości syna, niszczy jego konstrukcje. Talent chłopca dostrzega jednak jezuita ks. Leopold Szersznik, wizytator szkolny. Dzięki jego pomocy Józek ma szansę uczyć się w gimnazjum w Cieszynie, gdzie rozwija swoje zainteresowania, m.in. konstruuje drewniane zegary, starannie odmierzające rytm mijających minut.

W 1803 roku rozpoczyna kolejny etap swojego życia – wędruje pieszo do Brna. Tam przez dwa lata studiuje mechanikę i matematykę. W 1805 roku dociera do Pragi, znowu na własnych nogach. Jest słuchaczem na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Praskiego, na życie zarabia naprawiając zegarki. Rok później znajduje zatrudnienie w praskim Instytucie Politechnicznym (późniejsza Politechnika Czeska w Pradze) – jako mechanik i zegarmistrz. Placówką kieruje Franciszek Józef Gerstner, fizyk i inżynier, konstruktor maszyn parowych. Trudno przecenić te okoliczności. To dzięki nim Brożek zapisze się w historii nie tylko jako utalentowany konstruktor zegarów (także bardzo precyzyjnych, jak ten dla praskiego Instytutu Astronomicznego), autor automatycznego warsztatu tkackiego, maszyny do szlifowania zwierciadeł, wreszcie konstruktor zaawansowanych protez rąk i nóg, dla inwalidów i weteranów wojennych, ale także architekt nowoczesnego samochodu.

17 września 1815 r. Józef Brożek prezentuje swoje przełomowe dzieło – pierwszy czterokołowy wóz z napędem parowym, pionierski pojazd o zwartej budowie, z lekkim, nowoczesnym silnikiem, pozwalającym na start maszyny bez uprzedniego rozruchu ręcznego czy użycia koła zamachowego. Pojazd za każdym razem może poruszać się przez kilkanaście minut, co i tak jest nie lada przełomem. Pokaz wynalazku gromadzi tłumy gapiów, ale brakuje wśród nich chętnych do okazania finansowego wsparcia polskiemu wynalazcy. "Samochód Brożka" nie ma szans trafić do produkcji.

Dwa lata później Józef demonstruje inny rewolucyjny pojazd – łódź z silnikiem parowym. Jednak w czasie kolejnego, organizowanego z bodaj jeszcze większą pompą pokazu, ginie szkatułka, do której Brożek chował zbierane za wstęp publiczności pieniądze. Pogrążony w długach wynalazca popada w rozpacz – pieniądze choć w części mogły pokryć piętrzące się należności, będące oczywistą konsekwencją budowy tak skomplikowanych maszyn. W akcie desperacji Józef niszczy swoje parowe wynalazki, na zawsze już porzucając pomysł ich konstruowania.

Umiera w 1835 roku w stolicy Czech, pogrążony w biedzie i zapomnieniu. Zostaje pochowany na Cmentarzu Olszańskim w Pradze.

Józef Brożek był bohaterem jednego z opowiadań Zofii Kossak-Szczuckiej, krótką formę poświęcił mu też Gustaw Morcinek. W Polsce dedykowano mu jeden szlak turystyczny i tablicę pamiątkową w Gminnym Ośrodku Kultury w Bierach. Niewiele. Czesi pamiętają o nim lepiej, z dumą uznając za swojego rodaka. Nadają jego nazwisko szkołom, nakręcili film o polskim wynalazcy (poprzedzony książką), dekadę temu powstał tam także krótki dokument o Brożku.

Często podkreśla się, że Józef Brożek nie mógł wiedzieć o pracach nad maszynami parowymi, które prowadził Georg Stephenson, bo Polak zaczął konstruować je wcześniej niż Brytyjczyk. Co by było, gdyby znalazł się sponsor chętny wesprzeć wynalazki Brożka? Czy głośno mówiłoby się o tym, że Polak zbudował pierwszy nowoczesny samochód? Pozostaje nam tylko gdybanie. I pamięć, którą winni jesteśmy Józefowi Brożkowi.

>>>

Nieznana historia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133625
Przeczytał: 65 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:10, 24 Wrz 2015
PRZENIESIONY
Pią 17:08, 27 Lis 2015    Temat postu:

Stefan Bryła . "Trzeba myśleć i trzeba pracować"
Jakub Sarna
Redaktor Onet Wiadomości
Stefan Bryła - Materiały prasowe

W 1929 roku do małej miejscowości w okolicy Łowicza ciągnęły pielgrzymki budowniczych i konstruktorów z całego świata. I choć ciężko było im wymówić nazwę miejscowości, przyjeżdżali, by zobaczyć znajdującą się tam przeprawę, która została zbudowana w zupełnie nieznany wówczas sposób. Most w Maurzycach na rzece Słudwi zaprojektowany przez Stefana Bryłę był pierwszym mostem na świecie o konstrukcji spawanej. Była to prawdziwa rewolucja techniczna.

Zastosowana przez wybitnego polskiego inżyniera metoda pozwalała na znaczne obniżenie wagi konstrukcji, oszczędność surowca oraz szybszą realizację inwestycji. Most był lżejszy o 20 procent od budowli o podobnych parametrach wykonanych metodą nitową. Fakt ten nie uszedł uwadze największych światowych firm budowlanych. Bryła zyskał międzynarodowe uznanie w dziedzinie spawania. Zaowocowało to powołaniem do elitarnego grona członków międzynarodowej Komisji Mostów i Konstrukcji Inżynierskich. Ale zainteresowania polskiego inżyniera były znacznie szersze.

Pionier z Krakowa

Stefan Bryła urodził się w Krakowie w 1886 roku. Był czołowym inżynierem swoich czasów. Jego pionierska praca w dziedzinie spawalnictwa zmieniła myślenie konstruktorów. Wykształcenie uzyskał na lwowskiej politechnice. Doktorat obronił w wieku 23 lat. Swoje umiejętności doskonalił na uczelniach w Paryżu i Londynie oraz w zakładach konstrukcji stalowych w całej Europie, a także w Kanadzie i USA. W 1921 roku został mianowany profesorem zwyczajnym na swojej macierzystej uczelni. Przez lata kierował tam Katedrą Budowy Mostów. Związany był także z Politechniką Warszawską, gdzie prowadził Katedrę Budownictwa Konstrukcyjnego, a potem był dziekanem Wydziału Architektury.

Był tytanem pracy, co odzwierciedla jego motto: "trzeba myśleć i trzeba pracować". Jego dorobek obejmuje ponad 250 prac naukowych. Stworzył pierwsze na świecie przepisy spawania konstrukcji stalowych dla Ministerstwa Robót Publicznych, na których wzorowały się kraje całego świata. Spod jego pióra wyszły też pierwsze podręczniki spawalnictwa.

Od Nowego Jorku po Warszawę

Jego prace znane były na całym świecie. Był autorem budynku angielskiego Towarzystwa Ubezpieczeń "Prudential", który stał się symbolem nowoczesnej Warszawy lat 30. ubiegłego wieku. 66-metrowy budynek był wówczas najwyższym budynkiem w Polsce i drugim w Europie. Mimo że podczas wojny został trafiony ponad tysiącem pocisków, przetrwał.

Cieszący się międzynarodowym uznaniem profesor Bryła współpracował przy budowie najwyższych w tamtych czasach budynków, m.in. nowojorskiego drapacza chmur Woolworth Building, który wówczas nie miał sobie równego na całym świecie. Do tej pory wieżowiec ze swoimi 241 metrami jest w dwudziestce najwyższych budynków Nowego Jorku.

Wiele dzieł konstruktora mijamy codziennie w drodze do pracy. Poza wspomnianym "Prudentialem", spod jego ręki wyszły budynki Muzeum Narodowego oraz Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, a także Dom Bez Kantów przy Krakowskim Przedmieściu. Profesor Bryła zaprojektował również gmach Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie. Budynki jego autorstwa znajdziemy ponadto w Łodzi, Katowicach czy w Mielcu.

Inżynier i żołnierz

Światowej sławy inżynier był też gorącym patriotą. Brał udział w walkach o Lwów w 1918, bronił Warszawy przed Armią Czerwoną w 1920 roku. Po wybuchu II wojny światowej zaangażował się w działalność podziemną. Należał do Związku Walki Zbrojnej oraz do Armii Krajowej, dla której opracował instrukcję, jak burzyć stalowe mosty. Przygotował także plan odbudowy Polski z powojennych zniszczeń. Nie porzucił działalności dydaktycznej. Prowadził tajne kursy z zakresu architektury. Bryła od wczesnych lat 20. był związany z lwowskim środowiskiem chrześcijańskiej demokracji. W latach 1926–1935 sprawował mandat poselski. Końcem 1943 roku został zadenuncjowany przez jednego ze swoich studentów, który okazał się być politycznym przeciwnikiem znakomitego inżyniera oraz zapalonym komunistą. Hitlerowcy rozstrzelali go wraz z rodziną 3 grudnia 1943 roku.

W 1964 roku Polski Związek Inżynierów i Techników Budownictwa ustanowił nagrodę imienia Stefana Bryły. Wyróżnienie przyznawane jest za innowacyjność oraz osiągnięcia w dziedzinie konstrukcji budowlanych. Amerykańskie Towarzystwo Spawalnicze w 1995 roku uhonorowało profesora Bryłę za spawany most na rzece Słudwi. Konstrukcja, która dala mu przepustkę do światowej sławy, stoi do dziś. Znajduje się przy drodze krajowej nr 92 między Łowiczem a Kutnem. Most używany był do 1977 roku. Obecnie przesunięto go nieco w górę rzeki, a jego miejsce zajęła nowa przeprawa. Dzieło profesora Bryły spełnia rolę pomnika techniki.

>>>

Ciekawy temat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133625
Przeczytał: 65 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:24, 10 Cze 2018    Temat postu:

Zmarł Juliusz Łukasiewicz. Jego tunele aerodynamiczne pomogły USA zdobyć Księżyc

Jednym z jego najważniejszych osiągnięć był projekt unikalnej, stosowanej do dziś konstrukcji pierwszego na świecie hipersonicznego tunelu aerodynamicznego Mach 4.5. Od powstania tunelu na początku lat 60. ubiegłego wieku wykonano w nim ponad 50 tys. testów.

...

To osiagniecie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133625
Przeczytał: 65 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:49, 31 Sty 2020    Temat postu:

Henryk Magnuski - to on wymyślił walkie-talkie

Dokładnie dzisiaj przypada 111 rocznica urodzin Henryka Magnuskiego, polskiego inżyniera i wynalazcy, właściciela 30 patentów i wielu publikacji w USA, który często określany jest ojcem krótkofalówki. (...) Henryk Magnuski urodził się 30 stycznia 1909 roku w Warszawie.

...

Wart przypomnienia...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wybić się na Niepodległość! / Polska wzorem dla Świata. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy