Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Wychowanie.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:07, 01 Mar 2018    Temat postu:

Mathilde Dugueyt | 01/03/2018

By VGstockstudio | Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
Dziecko przed snem musi się wyciszyć i uspokoić, wtedy zapadnie w dobry i wzmacniający sen, który zapewni mu regenerację, ważną dla prawidłowego rozwoju fizycznego i psychicznego. Tak mówią specjaliści.

Dziecko, które ma mniej niż rok, powinno spać około 15 godzin, sześciolatek – przynajmniej dziewięć. Dobry sen jest dziecku niezbędny. To wtedy właśnie uaktywniają się hormony wzrostu i rozwija się układ nerwowy, by wspomnieć tylko te dwie korzyści.

Jakkolwiek ważny dla dobrego samopoczucia, spokojny sen nie zawsze jest dla dziecka priorytetem. Zbyt zmęczone szkolnym dniem, wzburzone kłótnią z przyjacielem, podekscytowane obejrzaną właśnie kreskówką, nie zawsze umie zasnąć od razu.

Oto kilka rad Pascale Pavy, terapeutki psychomotorycznej i autorki „Małego rytuału zen, 30 relaksujących opowieści do przeczytania przed snem” (to ilustrowane karty z opowiadaniami, z których dziecko może wybrać historyjkę w zależności od tego, co je trapi).

Czytaj także: Olejki eteryczne na dobry sen. Jakie wybrać?


Mathilde Dugueyt: Dlaczego dzieci mają kłopoty z zaśnięciem?

Pascale Pavy: Dzieci przeżywają czasem nerwowe napięcia pod koniec dnia z powodu szaleńczego tempa, nadużywania mediów elektronicznych … Mogą również mieć trudności z uwolnieniem napięcia mięśniowego. Czasem boją się ciemności, koszmarów, burzy, potworów itp. Niektóre pozostają pod wpływem emocji, które utrudniają zasypianie. Przyczyny problemów ze snem są złożone i trzeba dobrze znać swoje dziecko, aby pomóc mu zasnąć.

Jakie znaczenie mają dla dzieci wieczorne rytuały?

Wieczorny rytuał sprzyjający zasypianiu to „zaczarowany nawias” pomiędzy jawą a nocnym snem. To spokojne chwile, na które dziecko czeka każdego wieczoru, cenny czas dzielenia się, poświęcony mu kojący moment. Przyjemność z tych chwil jest ważna, żeby dziecko nauczyło się kłaść do łóżka, relaksować się, przywoływać miłe wrażenia, skupiać się na dobrych emocjach, znaleźć własną drogę do dobrego snu.

Czy może Pani podać przykłady takich rytuałów?

Historyjka, opowiedziana przez rodzica, gdy dziecko leży już w łóżku, jest przykładem bardzo skutecznego rytuału (o ile nie jest przerażająca!). To wspólnie spędzona chwila, która pozwala uspokoić się dziecku dzięki sile wyobraźni. Kiedy dziecko zawsze prosi o tę samą opowieść, dzieje się tak dlatego, że spełnia ona jego potrzeby. Dlatego lepiej uszanować jego wybór.

Jak zachęcić dzieci do pójścia spać?

Warunki sprzyjające zasypianiu są częścią rytuału. Dziecko musi wiedzieć, że wieczorem nie będzie mogło pograć w gry na swoim tablecie, że pójdzie spać o określonej porze, że dostanie swoją historyjkę lub ulubioną piosenkę… Światło w pokoju jest przygaszone, a w domu panuje spokój. Rodzic towarzyszący dziecku przed zaśnięciem także powinien być spokojny i odprężony.

Czasami trzeba porozmawiać z dzieckiem, pozwolić mu na wyrażenie jego lęków. Każde dziecko jest inne, nie ma dwóch takich samych wieczorów, towarzyszenie do snu może wyglądać za każdym razem inaczej, w zależności od charakteru dziecka, jego wieku, mniej lub bardziej wrażliwego okresu, w jakim się znajduje.

Czym jest dla dziecka dobry sen?

Podczas snu uruchamia się wiele funkcji fizjologicznych. Hormony wzrostu, procesy naprawcze w komórkach czy układ odpornościowy uaktywniają się szczególnie podczas fazy głębokiego snu.

Faza REM również sprzyja tworzeniu połączeń mózgowych, zapamiętywaniu, uporządkowaniu informacji uzyskanych w ciągu dnia, regulacji napięć. Sen regeneruje, o ile przestrzega się pięciu etapów od najlżejszego do najgłębszego. Nie liczy się ilość, ale jakość! Ważne jest, aby szanować rytm i potrzeby snu każdego dziecka.

...

Tez trzeba umiec...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:55, 11 Mar 2018    Temat postu:

Błędy dzieci – czy możemy je przed nimi uchronić?
Aneta Czerska | 11/03/2018
SMUTNY CHŁOPIEC
Shutterstock
Udostępnij 1 Komentuj 0
Im dziecko jest starsze, tym więcej decyzji podejmuje samodzielnie, nie pytając o radę rodzica. Wiemy, że niektóre z nich są błędne, a ich konsekwencje rozciągać się będą na całe życie. Zadajemy sobie wtedy pytanie, jak zawrócić je z niewłaściwie obranej ścieżki, jak nakłonić do zmiany zdania.

Począwszy od pierwszych klas szkoły podstawowej ścieżki dziecka i rodzica rozchodzą się coraz bardziej. Jako istoty niezależne, dokonują własnych wyborów. Tymczasem rodzic oczekuje, że dziecko będzie potrzebowało jego aprobaty, chociaż nie spodziewa się, że dziecko będzie akceptować jego decyzje. Mimo iż trudno odmówić rodzicowi racji, to taka jednostronna relacja nie będzie działać.



Dlaczego dzieci popełniają błędy?
Początkowo dziecko faktycznie o tę aprobatę zabiega, jednak czasem spotyka się z krytyką lub dobrymi radami, które są nieadekwatne do jego świata. Im więcej takich sytuacji się gromadzi, tym rzadziej dziecko opowiada o sobie. Niejako traci zaufanie do rodzica, który jego zdaniem rzadko docenia, zbyt często krytykuje, a dawanych rad nie można wykorzystać, ale trzeba ich wysłuchać.

Niekiedy dochodzi do sytuacji, kiedy o problemach naszej pociechy dowiadujemy się z mediów społecznościowych lub od rodziców rówieśników. Mamy świadomość, że każda próba pomocy spotka się z odrzuceniem. Kiedy dziecko już zupełnie wymyka się spod naszej kontroli, kiedy mimo naszych starań nic nie jest w stanie zmienić jego zachowania, wtedy prosimy Boga o pomoc. Czasem chcielibyśmy, aby, skoro nie rodziców, dziecko poradziło się chociaż Boga. Chcielibyśmy, aby to Bóg wskazał mu właściwą ścieżkę, ale czy nauczyliśmy go rozmawiać z Bogiem, słuchać i iść za Jego głosem?

Czytaj także: 7 mocnych rzeczy, które warto codziennie mówić swoim dzieciom


Jak dziecko uczy się mówić o problemach?
Wszystko, czego oczekujemy od dziecka, powinno ono wynieść z domu rodzinnego, a nauczyć się tego może jedynie przez obserwację rodzica. Jeśli więc chcemy, aby dziecko opowiadało o swoim dniu i problemach, sami to zróbmy. Jeśli chcemy, aby prosiło o radę, sami tak postępujmy. Jeśli chcemy, aby szło za głosem Boga, sami idźmy.

Okazuje się, że skoro dorośli nie dzielą się swoimi przeżyciami, dzieci również nie mają tego w zwyczaju. Tymczasem już od najmłodszych lat, matka czy ojciec wchodząc do domu, może opowiadać o swoim dniu. Wtedy dopiero możemy zapytać o dzień naszego dziecka. Najpierw dajmy przykład, pokażmy, jak to się robi, a następnie zachęćmy do tego samego malucha.



Jak rozmawiać o problemach?
Na rozmowę o problemach trzeba stworzyć dogodny czas. W zależności od powagi sprawy może to być podczas wspólnego posiłku lub po posiłku albo przed wspólną modlitwą. Kiedy moja rodzina co wieczór gromadzi się na czytanie Pisma Świętego, zaczynamy naszą modlitwę od podziękowania Bogu za to, co tego dnia się zdarzyło. Zastanawiamy się, czy Bóg starał się coś nam przekazać. Mówimy też o naszych problemach i prosimy wszystkich członków rodziny o modlitwę.

Nie oczekuję od dziecka, że rozwiąże moje problemy, ale pokazuje, że każdy z nas z nimi się boryka i zwierza się innym członkom rodziny. Liczę też na to, że Bóg do mnie przemówi przez słowa Pisma Świętego lub ustami drugiego człowieka. Swoim życiem i modlitwą daję przykład dziecku.

Ważne jest przy tym, aby nie narzucać swoich pomysłów i rozwiązań. Słuchając z wyrozumiałością i miłością, już niesiemy pocieszenie. Nie wiemy tymczasem, jaką drogą chce poprowadzić człowieka Bóg. Zamiast generować swoje własne rozwiązania, módlmy się z zaufaniem do Boga, aby zajął się wszystkim i pokazał najlepszą drogę.



Kto i jak może udzielać wskazówek?
Bóg z każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji, potrafi wyciągnąć dobro, dlatego powierzam Mu wszystkie trudności. Zna też moje pragnienia i najlepszy scenariusz na moje życie, w którym te marzenia realizuję. Pytam więc Go o drogę, którą powinnam zmierzać. Robię to na oczach moich dzieci, licząc na to, że na ten wzór zbudują swoją relację ze Stwórcą.

Kiedy otrzymam odpowiedź od Boga, opowiadam o tym moim bliskim. Pokazuję, jak interpretuję zdarzenia i myśli, przychodzące do mnie w trakcie modlitwy. Dzieci widzą, że niekiedy moi rodzice niedowierzają moim interpretacjom i inaczej, logicznie uzasadniają moje decyzje. Czasem nawet przekonują mnie do innego wyboru. Jestem wtedy wierna boskim wskazówkom, a po pewnym czasie okazuje się, że to była najlepsza decyzja.

Nie widzimy pełnego obrazu sytuacji, kiedy podejmujemy decyzję, ale Bóg widzi i prowadzi nas najlepszą możliwą ścieżką. Musimy ją tylko dostrzec, usłyszeć Jego wolę. Pokazując dzieciom, jak to działa w moim życiu, daję im fundament do budowania własnych sposobów komunikacji z Bogiem. Liczę, że nawet jeśli dziecko nie zapyta mnie o radę, to poprosi o to Boga oraz usłyszy i zrozumie Jego wskazówki. Każde dziecko ma przecież trzech rodziców. Zaprośmy więc Boga do wychowywania wraz z nami.

...

Nie da sie oczywiscie. Co innego przed bledami zyciowymi. To oczywiscie z pomoca Boga mozna uchronic przed złamanym zyciem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:59, 14 Mar 2018    Temat postu:

Nie wiesz, jak modlić się z dzieckiem? Poznaj Pacierz 2.0!
Jarosław Kumor | 14/03/2018
DZIEWCZYNKA Z RÓŻAŃCEM
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Mojemu 12-letniemu chrześniakowi najbardziej spodobała się prostota aplikacji i dział „Dziękuj”. Bo przecież dlaczego nie dziękować Bogu codziennie za to, że jest, za kolegów, z którymi można się razem pośmiać czy za tatę, dzięki któremu żyję.

Diakonia Ewangelizacji Ruchu Światło-Życie Diecezji Bydgoskiej stworzyła niecodzienną aplikację – „Pacierz 2.0”. Co może być niecodziennego w aplikacji służącej do modlenia się? Choćby to, że stworzono ją z myślą o dzieciach.

Czytaj także: Modlitwa za własne dzieci. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo może pomóc
Kiedy wpiszemy w popularną wyszukiwarkę z aplikacjami dla systemu operacyjnego Android hasło „modlitwa dla dzieci”, będzie to jedyna polska propozycja tego typu, którą znajdziemy w pierwszych dziesięciu wynikach (wśród których nota bene dostrzegłem w sumie tylko trzy aplikacje adresowane do dzieci). Widać więc, że twórcy zagospodarowali tym samym pewną niszę.



Nowy pacierz dla dzieci
„Pacierz 2.0” instaluje się błyskawicznie i już na samym początku aplikacja daje odpowiedź na pytanie jednego z oceniających w sklepie, który zaciekawił się w komentarzu: „A gdzie 1.0?”. Otóż nie znajdziemy tu standardowego układu dziecięcego pacierza, który nakazywałby np. odmówić po kolei „Ojcze Nasz”, „Zdrowaś Maryjo”, „Wierzę w Boga” i 10 przykazań.

Na ekranie głównym widzimy duże, ilustrowane przyciski, wzywające do uwielbienia Boga, przepraszania Go, dziękowania, wyrażenia prośby, a dopiero ostatni przycisk zatytułowany „Wołaj do Pana!” daje nam możliwość przeczytania standardowych formuł, jak „Ojcze Nasz”, „Wierzę w Boga” czy „Pod Twoją obronę”, ale też np. ośmiu błogosławieństw czy Kantyku Symeona.

W pozostałych działach mamy na ogół krótkie wezwania uwielbienia, dziękczynienia czy prośby, które łamią stereotyp standardowego pacierza i wprowadzają dziecko w świat spontanicznej modlitwy. „Pacierz 2.0” to swoisty „upgrade” dla dziecięcego pacierza, który znamy potocznie.

Program duchowych przygotowań do Światowych Dni Młodzieży 2016 nosił nazwę „Serce 2.0”. To była dla mnie inspiracja – potrzebujemy nowego serca i rozwoju w modlitwie, która nie powinna się kończyć jedynie na wyuczonych schematach. Aplikacja jest pewną podpowiedzią, jak modlitwa może wyglądać – mówi jeden z jej twórców ks. Paweł Rybka.
Czytaj także: Mama, tata i dzieci klękają razem do modlitwy… i co dalej?


Maszyna losująca gotowa do akcji
Modlitw czy wezwań nie wybieramy, a losujemy je. To główny zarzut do aplikacji, który usłyszałem od mojego 12-letniego chrześniaka Mateusza. O ile w działach służących, by podziękować czy uwielbić Boga nie jest to dla niego problem, o tyle gdy losuje za co przeprosić Pana, musi poklikać chwilę, by pojawił się tekst odnoszący się do jakiegoś jego grzechu.

Czy można to nazwać swoistym rachunkiem sumienia? Z jednej strony tak, bo jak przyznaje ks. Paweł Rybka, przygotowując ten dział sięgał do dziecięcych rachunków sumienia, ale może to być również okazja, by prosić Boga o wybaczenie grzechów dla naszych krewnych czy znajomych.

Co natomiast najbardziej spodobało się mojemu „testerowi”? Prostota aplikacji i dział „Dziękuj”. Ta grupa wezwań pomogła mu dostrzegać zwyczajne, codzienne sprawy i ludzi, za których można wyrażać Bogu wdzięczność i utrwalać w sobie taką postawę. Bo przecież dlaczego nie dziękować Bogu codziennie za to, że jest, za kolegów, z którymi można się razem pośmiać czy za tatę, dzięki któremu żyję.



Co ulepszyć?
„Kwestia losowania modlitw jest jeszcze do dopracowania. Wiele osób zwracało nam już uwagę, że przynajmniej dział «Wołaj do Pana!», w którym mamy teksty zwykłych modlitw, mógłby być również pewnym katalogiem modlitw do wyboru, a nie do losowania. Takie zmiany postaramy się wkrótce wprowadzić” – zapowiada ks. Rybka.

Inne zmiany, o których myślą autorzy to instrukcja obsługi, która na wstępie odpowiadałaby na najczęściej pojawiające się dziś pytania. Jak twierdzą autorzy, instrukcja przyda się bardziej dorosłym. Dzieci mają na ogół według nich większe wyczucie – szybko łapią pewną specyfikę tej aplikacji. Dorośli natomiast mają zdecydowanie więcej pytań, ale jak się okazuje również dla nich „Pacierz 2.0” może być narzędziem modlitwy.

„Określiliśmy dość umownie, że grupa wiekowa, do której adresowana jest aplikacja to klasy III – VIII szkoły podstawowej, ale potwierdziły się nasze przewidywania, że praktycznie każdy może korzystać z «Pacierza 2.0». Wielu dorosłym aplikacja pomaga w modlitwie” – mówi ks. Rybka.

Czytaj także: Modlitwa na smartfonie? Aplikacja „Magnificat” już dostępna w Polsce!


W mojej ocenie…
Prosto, zwięźle i na temat… To pierwsze zdanie, które przychodzi mi do głowy po testach „Pacierza 2.0”. Czy będę korzystał? Pewnie od czasu do czasu tak, a intensywniej wtedy, gdy moja starsza córka nauczy się czytać.

Bo wezwania z aplikacji widzę jako świetne przyczynki do rozmowy z dzieckiem o sprawach ważnych jak Miłość Boża, cierpienie, grzech, zbawienie czy Kościół. Jeśli tylko twórcy nie spoczną na laurach, aplikacja może na stałe wpisać się modlitewne życie wielu polskich rodzin.

...

Rozne metody moga byc dobre.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:43, 15 Mar 2018    Temat postu:

8 koncepcji Janusza Korczaka, które powinien znać każdy rodzic!
Mikołaj Foks | 15/03/2018
JANUSZ KORCZAK
akg-images / Israel Talby/EAST NEWS
Udostępnij Komentuj
Zapomnij na chwilę o heroicznej postawie w getcie i książce „Król Maciuś I”. Co, oprócz tych dwóch rzeczy wiesz o Januszu Korczaku? Czy potrafisz powiedzieć, co właściwie myślał o dzieciach? Oto 8 koncepcji Korczaka, które powinien znać każdy rodzic.

Wolność
Król Maciuś Pierwszy miał władzę. Kajtuś Czarodziej władał magią. Bankructwo małego Dżeka było możliwe, bo Dżek miał pieniądze. Młodzi bohaterowie książek Korczaka mogli uczyć się trudnej sztuki wolności, bo dane im było samemu o sobie stanowić. Janusz Korczak nie bał się dawać dzieciom wolność, a tym samym władzę nad swoim losem.



Człowiek
„Nie ma dzieci – są ludzie” – to chyba najbardziej znane zdanie Starego Doktora inspiruje wielu dorosłych. Ale uznając dzieci za ludzi równych dorosłym należy przestać: nimi manipulować, rozstrzygać za nie spory, wywierać na nie presję, narzucać im swoją wolę, a raczej należy uznać ich autonomiczne prawa. Janusz Korczak uznawany jest za światowego prekursora działań na rzecz praw dziecka.

Czytaj także: Jaka jest różnica między dzieckiem dobrym a grzecznym? Odpowiedź Janusza Korczaka da Ci do myślenia


Wspinaczka
Dorosły nie tyle ma zniżyć się do poziomu dziecka, co raczej wspiąć się do jego poziomu. Rozmowa z dzieckiem to przecież umiejętność zrozumienia jego specyficznej i złożonej sytuacji, jego emocji i przeżyć.

Niezwykle barwny świat dziecka wymaga uważnego słuchania. Infantylizacja i postawa pobłażliwego zniżania się jest drogą na manowce.



Dorośli
„My wychowujemy was, ale i wy nas wychowujecie” – mówił Korczak dzieciom o dorosłych. Dla dorosłych oznacza to, że powinni uznać równość dzieci. Dla dzieci oznacza to, że powinny wziąć na siebie część odpowiedzialności za relacje z dorosłym.

Dla obu stron oznacza to partnerskie omawianie tak banalnych codziennych, jak i niecodziennych trudnych wydarzeń oraz szczere mówienie prawdy. Relacji nie buduje się przez nadawanie nakazowych lub enigmatycznych komunikatów, które druga strona ma za zadanie tylko odbierać.



Sąd
Czy chcesz podać go do sądu? Pytał Korczak dzieci, które skarżyły się na przykrości wyrządzone im przez rówieśników. Tym pytaniem odcinał się od rozwiązywania sporów między swoimi podopiecznymi. A oni uczyli się samemu rozwiązywać konflikty.

Jeśli spór był błahy, to dzieci radziły sobie z nim same. Jeśli był poważny, to mogły liczyć na niezawisły sąd koleżeński. W uzasadnionej sprawie każdy mógł podać do sądu każdego. Zdążyło się, że sam Korczak był sądzony i nawet przegrał sprawę. Bo przecież wyrządzona krzywda nie jest mniejsza, jeśli jej sprawcą był dorosły…

Czytaj także: Korczak: Kto uderza dziecko, jest oprawcą


Zakład
Dzieciom, którym ciężko było zapanować nad swoim charakterem, Korczak proponował zakłady. Jeśli ktoś np. ciągle się bił, to Doktor proponował mu zakład, żeby w tym tygodniu bił się nie więcej niż 10 razy, a w następnym tylko 5 razy.

Nagrodą były np. 2 cukierki. Jeśli dziecko przegrało zakład, musiało oddać cukierki z przyszłej wygranej… W ten sposób nie nakazując dzieciom natychmiastowej i nierealnej przemiany charakteru, wprowadzał je na kolejne szczeble drabiny osiągnięć i pomagał uczyć się samokontroli.



Pełnia
Wiele osób traktuje dzieciństwo jako przygotowanie do życia właściwego i jak coś wstydliwego, co należy zostawić za sobą. Dlatego krzywdy wyrządzone dzieciom mogą wydawać się jakby mniejszym złem. A przecież radość i ból odczuwa się tak samo, bez względu na wiek! Korczak uważał, że już dzieciństwo jest pełnią życia. A chociaż dzieciństwo przemija, to dzieciństwa nie warto porzucać.



Apel
„Nie psuj mnie, dając mi wszystko, o co Cię proszę. Niektórymi prośbami jedynie wystawiam Cię na próbę. Nie obawiaj się postępować wobec mnie twardo i zdecydowanie. Daje mi to poczucie bezpieczeństwa. Nie pozwól mi utrwalić złych nawyków. Ufam, że Ty pomożesz mi się z nimi uporać”.

Te zdania to początek „Apelu Twojego Dziecka” – rodzaju manifestu, który stworzono na bazie dzieł Korczaka. Spopularyzowany przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę, dla wielu rodziców stał się zbiorem drogowskazów w budowaniu relacji z dziećmi.

Dociekliwym rodzicom warto też polecić dostępną za darmo w internecie książkę Janusza Korczaka „Jak kochać dziecko”. Choć po raz pierwszy ukazała się w 1919 roku, to jeszcze dziś mamy wiele do zrobienia, by dorosnąć do jej przesłania.

...

Jego metod specjalnie reklamowac nie trzeba. Wielki czlowiek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:02, 22 Mar 2018    Temat postu:

Mamo, muszę pójść własną drogą
Obvious | 22/03/2018
MOTHER AND DAUGHTER
Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
Nieważne, co będę robić, nieważne, gdzie będę, ty będziesz zawsze początkiem wszystkiego. Jednak ja muszę urosnąć, mamo, przyszedł czas, aby pójść własną drogą.

Mamo, muszę iść swoją drogą
Być może zrozumienie sytuacji zajmie Ci trochę czasu, być może z powodu opuszczonego gniazda wylejesz morze łez podczas niezliczonych nieprzespanych nocy, być może będziesz do mnie wydzwaniać, a w telefonie usłyszę ten stłumiony, zbolały głos kogoś, kto w zaciśniętym gardle skrywa tęsknotę wielką jak świat; jednak, mamo, ja muszę pójść własną drogą!

Muszę nauczyć się segregować ubrania ze względu na kolor przed włożeniem ich do pralki, muszę odkryć, że niewyjęte naczynia pozostają zamknięte w zmywarce do kolejnego dnia, muszę się przekonać, że wysprzątana łazienka ładnie pachnie, głównie wtedy, gdy to ja ją wymyję.

Muszę nauczyć się gotować coś więcej niż tylko makaron z parówkami i w tym zadaniu liczę na pomoc internetu. Muszę się nauczyć, że wypłata ma mi wystarczyć do pierwszego oraz że imprezy i piwo nie są dobrami pierwszej potrzeby.

Czytaj także: Bycie mamą to proces. Pozwól sobie na własne tempo


Mamo, muszę być samodzielna
Muszę poczuć własną samotność, muszę zacząć mówić do innych „moja mama zawsze mówi, że…” i odczuć dumę z tego mnóstwa rad, których mi udzieliłaś, a które ja nie zawsze potrafiłam należycie docenić. Muszę zacząć odróżniać dobre od złych przyjaźni – coś, co do tej pory Ty robiłaś za mnie. Muszę być silna i nie pozwolić, by wymsknęło mi się to obraźliwe miano, na które w pełni zasłużył sobie mój szef – jednak Ty nauczyłaś mnie, że poważny zawodowiec trzyma swe emocje na wodzy.

Muszę stworzyć moje własne rytuały sobotnich wieczorów – dawniej to było nasze wspólne, Twoje i moje, pieczenie ciasta i szaleńcze tańce w kuchni. Muszę w niedzielę wyskoczyć z piżamy, przygotować obiad, przygotować kolację, a nie jedynie czytać książki i czekać, aż Ty wszystko zrobisz za mnie.



Mamo, będę tęsknić
Muszę sama obejrzeć ten niesamowity film, bez żadnego towarzystwa, bez nikogo, kto by razem ze mną nieśmiało ronił łzy; muszę poczuć brak uścisku, który był niczym forteca – niezbędna i niezawodna w zły dzień. Muszę odczuć brak szczerości, która mnie uczyła być z dnia na dzień coraz lepszym człowiekiem.

Ale nie myśl, że to dla mnie łatwe. Będzie bolało każdego dnia życia to, że nie wracam do domu, aby ujrzeć twój spokojny uśmiech, że nie mogę opowiedzieć ci wszelkich szczegółów mijającego dnia, abyś Ty, bez cienia najlżejszego znudzenia na twarzy, wysłuchała mnie jak nikt inny na świecie.

Będę tęsknić nawet wtedy, gdy już urodzę dwoje dzieci, nawet po osiemdziesiątce, nawet po napisaniu najlepszej w historii literatury książki.

Mamo, muszę pójść własną drogą, ale Ty będziesz zawsze w moim sercu.

...

Przychodzi czas samodzielnosci i trzeba dziecko uwolnic...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 12:19, 24 Mar 2018    Temat postu:

Myślisz, że „dzieci kosztują”? Jest na to niezawodny sposób
Maciej Gnyszka | 23/03/2018
DZIECKO BIZNESMEN
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Chyba nie pomylę się zbytnio, jeśli powiem, że większość ludzi w naszych czasach boi się mieć gromadkę dzieci. Jedno. Góra dwoje. A i to tylko pod warunkiem, że skomplikowane kalkulacje, które wykonamy, dadzą pozytywny rezultat. Bo przecież dzieci kosztują. Niemało. Nie wolno ryzykować komfortu czy materialnego bezpieczeństwa rodziny, prawda? A może jednak nieprawda? Może takie podejście do sprawy wynika z przyjmowania błędnej perspektywy? Błędnej, ponieważ nie uwzględnia ona kilku ważnych faktów?

Białostocki Noe, który budując łódź, buduje więzi z synem
Dopadła mnie choroba. W grę wchodziła nawet taka ewentualność, że ku rozpaczy wielu fanów marcowy #GnyszkaLive się nie odbędzie. Można powiedzieć, że nie miałem wyjścia. Zrobiłem wszystko, żeby w poniedziałek 12 marca być co najmniej w stanie używalności. Udało się. Dzięki Bogu! – bo i tym razem miałem wielką przyjemność porozmawiać ze wspaniałymi ludźmi.

O niezwykłym człowieku z Białegostoku już kiedyś pisałem. Ba! Robert Tarantowicz – człowiek, który był o włos od śmierci – też wziął udział w marcowym #GnyszkaLive. Ale tym razem chodzi o inną osobę. Choć ów pan też jest Członkiem Towarzystwa Biznesowego Białostockiego, Cóż, nic na to nie poradzę, że Towarzystwa przyciągają tak ciekawych, tak wartościowych, tak fascynujących ludzi.

Z Maciejem Ejdysem – bo to o nim jest mowa – rozmawialiśmy przede wszystkim o jego pracy i o tym, jak to się stało, że w wieku 32 lat, będąc mężem i ojcem, postanowił pójść na kolejne studia. Ale tu chciałbym podzielić się z Tobą innym fragmentem rozmowy z Maciejem. Tym, w którym opowiada o realizacji szalonej idei, by zbudować jacht.

Żeglarstwo jest bliskie rodzinie Macieja. Na czym więc polega szaleństwo? Polega na tym, że jedna rzecz to pływać, a inna posiadać własny jacht. Że o budowie tegoż nie wspomnę. To – delikatnie mówiąc – niekoniecznie się kalkuluje. Dlaczego więc Maciej, człowiek, który potrafi spojrzeć na każdą sprawę kompleksowo, zdecydował się na zostanie Białostockim Noem?

Ponieważ uznał, że nawet jeśli pomysł sam w sobie jest szalony, to pomoże budować więzi z synem. To właśnie syn Macieja któregoś razu zaproponował, żeby razem zbudowali jacht. Czyż to nie wspaniały sposób na budowanie relacji z jedną z najważniejszych osób w naszym życiu – naszym dzieckiem? Jakby tego było mało, jest to fantastyczna lekcja życia, która z całą pewnością pomoże synowi Macieja w przyszłym, dorosłym życiu. Realizacja tak wielkiego i skomplikowanego projektu to rzecz, której nie nauczą w żadnej szkole.

Opowieść Macieja przypomniała mi pewną rozmowę, którą kiedyś odbyłem – i słowa, które wówczas usłyszałem od kolegi.

Czytaj także: Własna firma vs rodzina – da się to pogodzić?


Czego nauczył mnie Tomek
Ja dopiero spodziewałem się pierwszego spadkobiercy. Tomek, młody warszawski prawnik, trochę progenitury miał już na koncie. Spotkaliśmy się. Rozmowa szybko zeszła na dzieci (w tym ojcowie są podobni do matek – o czymkolwiek by gadali i tak zaraz zejdzie na dzieci). Tomek podzielił się wówczas ze mną swoim doświadczeniem. Jego słowa wryły mi się głęboko w pamięć:

Wiesz, to jest tak. Zauważyłem, że z każdym dzieckiem wyrasta mi spod pleców żagiel, dzięki któremu szybciej płynę. Żagiel albo nawet motorek.
Bardzo podoba mi się ta żeglarska metafora. I myślę, że Maciejowi też by przypadła do gustu. Jestem ciekaw, jakie jest Twoje zdanie w tej kwestii oraz – oczywiście – doświadczenia, bo w tej materii jabłko doświadczenia upadło bardzo daleko od jabłoni teorii.

Moje doświadczenia są bardzo podobne do Tomkowych. Dzięki narodzinom Maksia nauczyłem się bardzo wielu rzeczy istotnych w biznesie, np.: szybko podejmować ważne i pilne decyzje, których brak przynosi straty (jak rozstanie z nierentownym klientem czy słabym pracownikiem), czy selekcjonować sprawy tak, by zajmować się tylko najważniejszymi, albo wreszcie porzucić perfekcjonizm (o tym temacie być może jeszcze kiedyś napiszę). Z czasem do Maksia dołączył Antoś. A na początku tego roku Marysia. Jak się pewnie domyślasz, każde kolejne dziecko tylko pomaga mi te wszystkie umiejętności doskonalić.

Czy dzieci kosztują? To niewłaściwe pytanie. Ważne, ale nie można go wyrywać z kontekstu. Na życie nie można patrzeć inaczej niż kompleksowo. To skomplikowana całość. System. Właśnie tym jest. Bo co w naszym życiu nie kosztuje? Przy czym kosztem może być czas i włożony wysiłek. Czy dobre relacje z bliskimi nie kosztują? A utrzymywanie siebie w zdrowiu? Dbanie o czystość i porządek w domu? Prowadzenie firmy? Nawet sprawa z pozoru tak trywialna, jak utrzymanie w dobrej kondycji kwiatów w przydomowy ogródku – tak, jak najbardziej – kosztuje.

Problemem nie jest to, że dzieci kosztują. To oczywiste. Problem polega na priorytetach i jasnym zdefiniowaniu CELU (naprawdę warto poczytać Goldratta, nawet jeśli nie prowadzisz firmy produkcyjnej ani jakiejkolwiek innej. Główny bohater zmaga się jednocześnie z problemami w pracy i w domu. Zapewniam, że warto przejść cały proces myślowy wraz z nim).

Dzieci są cudowne z miliona powodów. Uważam, że jednym z nich jest to, jak bardzo zmieniają nas – rodziców. I jestem wdzięczny Maksiowi, Antosiowi i Marysi za to, że dzięki nim z każdym kolejnym dniem robię wszystko, żeby bezcenny zasób, którego nie da się ani magazynować, ani rycyklingować – CZAS – wykorzystać jeszcze pełniej. Ciebie gorąco zachęcam do tego samego.

„Ale mnie nie stać na dzieci!” – argumentują niektórzy. Zupełnie jakby to nie od nich zależało, że znajdują się w tym miejscu, w którym się znajdują. Może czas coś zmienić? Maciej Ejdys w wieku 32 lat poszedł na studia, żeby mieć nowe możliwości na polu zawodowym. Do tego doszła podyplomówka. Praca, rodzina, a do tego studia. Z całą pewnością nie było łatwo, prawda? A jednak człowiek skupiony na CELU potrafi przenosić nawet góry.

Czytaj także: Biznes z wiarą w tle, czyli jak dwaj polscy inżynierowie dokonali niemożliwego


Dlaczego warto chodzić na „randki” z dziećmi?
Oczywiście, nie da się rozwinąć siebie tylko dlatego, że na świat przychodzi nasze kolejne dziecko. Żeby to miało ręce i nogi, musimy działać z głową. O tym, jak ważne jest zarządzanie sobą w czasie już kiedyś pisałem. Punktem wyjścia jest „7 nawyków skutecznego działania” Stephena Coveya.

O Coveyu wspominam dlatego, że w tej właśnie książce w jednym z rozdziałów autor pisze o „randkach” z dziećmi (których miał pokaźną gromadkę, nota bene). Takim mianem określał spotkania jeden na jeden z dziećmi, kiedy spędzał z nimi czas, robiąc to, na co mają ochotę. To był jego sposób na budowanie relacji z dziećmi. Sposób genialny, choć z cała pewnością „kosztowny”, prawda?

CEL. Posiadanie gromadki dzieci dla samego posiadania jest bez sensu. A jeśli mamy dzieci tylko po to, żeby pomogły nam działać jeszcze sprawniej – kieruje nami egoizm. Pytanie brzmi: po co dzieci przychodzą na świat? Jaka jest nasza – rodziców – rola, kiedy już przyjdą na świat? Jaki jest – że się wyrażę – cel długofalowy?

I kiedy już znajdziemy odpowiedź na to pytanie, zrozumiemy, dlaczego opłaca się i warto chodzić na „randki” z dzieckiem, jak czynił to Stephen Covey, albo budować wspólnie z synem jacht, jak robi to Maciej Ejdys.

Wspomniałem o Robercie Tarantowiczu na początku, to i teraz wspomnę, bo i on dba o relacje z córkami. W marcowym #GnyszkaLive opowiada o warsztatach „Tato & Córka” (inicjatywa Tato.Net). Wyobraź sobie taki dzień dla córki (oczywiście córka ma wtedy cały dzień dla Ciebie). Budujecie relację. Robert mówi jasno: warto poświęcić cały dzień, żeby relacja z córką była jeszcze mocniejsza. Czy to kosztuje? Oczywiście. Ale, no właśnie, WARTO.



Podsumowując
Za każdym razem, gdy ktoś Ci powie, że tylko „dziecioroby” mają więcej niż 1, góra 2 dzieci, pokaż mu, jak bardzo się myli. UWAGA: nie warto słuchać jego „argumentów” – bredni się nie słucha (szkoda na to czasu) – brednie się przerywa (bo czas jest bezcenny). Taki człowiek widzi tylko wąski wycinek rzeczywistości.

Być może nie zmienisz jego podejścia, ale możesz udowodnić mu swoim życiem, że opłaca się i warto mieć gromadkę dzieci w domu. Dzieci pomagają nam stać się jeszcze lepszymi. Uczą nas wielu spraw, które pomagają sprawniej zarządzać domem i firmą. Stanowią „paliwo”, które napędza nasze działania (warto posłuchać Roberta, bo pięknie to ujął). Ubogacają nasze życie w każdym aspekcie.

...

Dziecko kosztuje bardziej w sensie wysilku niz wulgarnej kasy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:11, 25 Mar 2018    Temat postu:

STYL ŻYCIA
Biblia i dziecko – od czego zacząć?
Aneta Czerska | 25/03/2018
DZIEWCZYNKA Z BIBLIĄ
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Biblia dla dzieci, biblijne seriale animowane, książeczki do kolorowania – od czego zacząć zaznajamianie dziecka z prawdziwym Pismem Świętym?

Biblia nie jest lekturą łatwą, nawet dla dorosłego, szczególnie ze względu na użyty styl. Dodatkowo w Piśmie Świętym pełno jest przypowieści, które mają charakter przenośny, alegoryczny. Dopiero na lekcjach religii dzieci uczą się rozumienia symboliki tych historii.

Nie pomaga to jednak w zrozumieniu języka użytego w Biblii, który często jest archaiczny lub zawiera starohebrajskie idiomy niezrozumiałe dla współczesnego człowieka – na przykład „nerki i serce” w znaczeniu „uczucia i umysł”.

Gdybyśmy oczekiwali, że już przy pierwszym kontakcie czytelnik wszystko zrozumie, to należałoby zaczekać, aż dziecko skończy studia teologiczne.



Czytanie Biblii jak nauka mówienia
Kiedy rodzi się dziecko, wszyscy do niego mówią, nie przejmując się, że noworodek niczego nie rozumie. Jesteśmy przekonani, że im więcej i wyraźniej będziemy się do niego zwracać, tym szybciej dziecko zacznie rozumieć i używać mowy.

Czytaj także: Biblia może zmienić każde małżeństwo. Każde
Na myśl przychodzi mi opowieść uczestniczki jednego z moich szkoleń dla rodziców. Jako matka noworodka kupiła kilka bajek, aby czytać dziecku do snu. Tymczasem jej mąż – dziennikarz i historyk – wyśmiał ten pomysł, gdyż twierdził, że tak małe dziecko niczego nie rozumie. Dlatego brał książki, które z racji swojego zawodu musiał przeczytać, siadał przy łóżku i czytał na głos. Były to książki historyczne i polityczne. Kontynuował ten zwyczaj, a po kilku latach dziecko, już jako przedszkolak, zadziwiało wręcz niewiarygodnym zasobem słownictwa, dużo szerszym niż posługuje się większość dorosłych.

W ten sam sposób możemy zacząć czytać Biblię – od urodzenia. Najłatwiej spróbować kiedy dziecko jest tak małe, że nikt nie oczekuje, że cokolwiek zrozumie – ale z każdym dniem będzie rozumiało coraz więcej.

A co ze starszymi dziećmi? Zacznijmy jak najszybciej. To nieprawda, że później będzie łatwiej – teraz jest najłatwiej.

Sens duchowy Biblii trudno zrozumieć intelektem, dlatego módlmy się o łaskę rozumienia Pisma Świętego dla siebie i dla dziecka. Jeśli jednak chcemy, aby dziecko miało szansę rozumieć Boże Słowo, nie możemy go przed dzieckiem ukrywać, ale ułatwić mu do niego dostęp.



Czy Biblia dla dzieci to dobre rozwiązanie?
Obrazkowe Pismo Święte traktowane jest jako książka z bajkami – kupujemy ją już przedszkolakom i czytamy wieczorami na dobranoc. Mam jednak wrażenie, że taka Biblia przypomina bardziej książkę z bajkami – ma piękne, kolorowe ilustracje, a historie w niej opisane działy się dawno, dawno temu w dalekiej krainie, za wieloma górami… Te podobieństwa bardzo mnie martwią. W niedalekiej przyszłości dziecko zorientuje się, że bajki są fikcją literacką, a Święty Mikołaj nie przynosi prezentów. Wtedy będzie przekonane, że Jezusa nie ma i nigdy nie istniał.

Czytaj także: Warto czytać Pismo Święte na chybił trafił? Czy od deski do deski? Rozmowa z biblistką
Z powyższych powodów warto zacząć na odwrót – najpierw zapoznać dziecko z prawdziwym Słowem Bożym. To słowa, a nie obrazki są najważniejsze. To nie historia narodu wybranego, ale słowo, które Bóg kieruje dziś do każdego z nas, ma znaczenie.

Dopiero później możemy pokazać w książce, filmie, programie dokumentalnym lub Biblii dla dzieci, jak wyobrażamy sobie Jezusa, Mojżesza, czy inne wielkie postacie biblijne. Możemy pokazać, jak wyobrażamy sobie ich stroje, miejsca, w których przebywali, czasy w których żyli.

Biblia dla dzieci nie pomoże w prawidłowym czytaniu i rozumieniu Słowa Bożego, bo najczęściej Słowa Bożego w ogóle nie zawiera. Jest jedynie streszczeniem książki, jako pozycji literackiej.



Jak nie czytać Biblii
Biblia ma swoją chronologię i historie, dlatego mogłaby być czytana od początku do końca. Jednak biografie proroków czy królów żydowskich, ani nawet przypowieści Jezusa nie są jej główną wartością. Ma ona sens duchowy i szukamy w niej wskazówek, jak żyć.

Czytaj także: Nie widzisz działania Boga? Zacznij Go słuchać!
W tym celu nie czytamy całości, ale fragmenty. Nie musimy też znać historii narodu wybranego. Nie trzeba tłumaczyć dziecku, że Salomon był synem Dawida, aby zrozumiało piękno modlitwy króla Salomona, który prosił nie o sławę czy bogactwo, ale o mądrość, aby sprawiedliwie rządzić powierzonymi mu ludźmi. Odpowiedź Boga jest dowodem Jego hojności i dziecko to zrozumie, nie wiedząc, jak wyglądał Salomon.

Coraz więcej osób uczy się różnych sposobów pracy z Pismem Świętym. Zamiast czytać Biblię własnymi oczami i własnym intelektem, chcemy słyszeć, co mówi do nas Bóg w tej konkretnej sytuacji, w której teraz jesteśmy.

...

Zaczac od Księgi Rodzaju. Dziecko wszystko przyswoi bo dobrze sie czyta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:45, 26 Mar 2018    Temat postu:

STYL ŻYCIA
Jak przekazać dzieciom wiarę – 10 porad
Barbara Stefańska | 26/03/2018
MODLITWA Z DZIECKIEM
Shutterstock
Udostępnij 45 Komentuj 0
Wiara to nie ubranie czy smartfon, które można dziecku po prostu dać i będzie je miało. Wiara jest wolną odpowiedzią każdego człowieka na łaskę Boga. Rodzice pełnią jednak niezastąpioną i ogromną rolę w przekazywaniu wiary i wychowywaniu religijnym.

Czy w dzisiejszych czasach można przekazać wiarę swoim dzieciom, gdy koledzy i otoczenie mówią coś innego, a wszystkie prawdy wydają się relatywne? Oto kilka wskazówek praktyków, jak zaszczepić w swoim dziecku chęć życia we wspólnocie Kościoła.

Dajmy świadectwo
Najpierw przemawia postawa, potem słowa. A najlepiej, gdy słowa i czyny są ze sobą spójne. Dawanie przykładu to zarówno praktykowanie wiary, „oddychanie” nią na co dzień, jak i miłość do dzieci. Gdy dziecko widzi i czuje, że rodzice go kochają nad życie, wówczas łatwiej zrozumie, czym jest miłość Boga, który kocha je dużo bardziej. Złodziej nie będzie dobrym świadkiem tego, że istnieją ludzie uczciwi.

Trafiajmy do serca i do rozumu
Dajmy dzieciom racjonalne argumenty, z miłością tłumaczmy prawdy wiary (oj, to wymagające!) i jednocześnie pokażmy piękno pójścia śladami Chrystusa. Nie zapominajmy również o wymiarze społecznym – Kościół jest rodziną, a rodzina – cząstką Kościoła.
Celem wychowania religijnego jest nie tylko to, by dzieci chodziły do kościoła tylko by naprawdę wierzyły.

Czytaj także: Wiesz, jaki jest klucz do wychowania dziecka?
Wzmacniajmy autorytet taty
Wychowanie w wierze jest ważnym zadaniem obojga rodziców. Mówi się, że jeśli ojciec chodzi na mszę św., istnieje większe prawdopodobieństwo, niż w przypadku matki, że dzieci również będą praktykować.

Stopniowo wprowadzajmy w tajemnice wiary
Mówmy o wierze z naturalnością, nie na siłę; z dobrym humorem i pozytywnie (nie strasząc dzieci) oraz we właściwym momencie. Przekazujmy prawdy wiary stopniowo.

Wychowujmy
Wychowanie religijne niech będzie spójne z wychowaniem w ogóle. Uczmy dzieci bycia ludźmi posłusznymi, mężnymi, hojnymi, panującymi nad sobą, radosnymi, gdyż to ułatwia drogę do Boga.

Wyrabiajmy nawyki
Już maluchy angażujmy w uczestniczenie we mszy św. czy we wspólnej modlitwie. Jeśli sześciolatek nie chce iść na mszę św., to raczej nie jest to kryzys wiary, lecz zwykłe lenistwo. Wiek 1-8 lat jest właściwy, by kształtować praktyki religijne. Chodzi o to, by wiara stawała się stylem życia – stawała się kulturą. W miarę upływu lat, tłumaczmy dzieciom prawdy wiary i dajmy im więcej swobody.

Pielęgnujmy zwyczaje rodzinne
Wprowadzajmy do naszego rodzinnego życia nawyki religijne:
– rodzinna niedzielna i świąteczna msza św.,
– modlitwa przed posiłkiem i po nim,
– wspólny Anioł Pański,
– komentarz do Ewangelii w niedzielę,
– czytanie Pisma św. dla dzieci oraz dostęp do książek i filmów religijnych w domu,
– krzyżyki, obrazki Matki Bożej i innych świętych w pokojach,
– odwiedzanie sanktuariów (np. przy okazji wyjazdu na wakacje), rodzinne pielgrzymki,
– Różaniec (albo 1. dziesiątka),
– świętowanie Pierwszej Komunii, ale też Bierzmowania!,
– roraty, szopka w domu na Boże Narodzenie i odwiedzanie szopek w kościołach, wysyłanie kartek świątecznych,
– świętowanie niedzieli i innych świąt liturgicznych także w sposób „niereligijny”, np. poprzez dobre ciasto czy lody na podwieczorek.

Czytaj także: Jak zaplanować życie rodzinne i nie zwariować?
Dbajmy o dobre towarzystwo
Zwracajmy uwagę, z kim przyjaźni się dziecko i zachęćmy dzieci do angażowania się w np. skauting albo w życie parafii.

Twórzmy zdrowy klimat w naszym domu
Starajmy się dużo rozmawiać o sprawach głębszych, nie tylko o rzeczach materialnych, takich jak zakupy. Sami poznawajmy prawdy wiary, by móc przekazywać je innym. Rozmawiajmy z dziećmi o tym, co robią w internecie (korzystanie z pornografii silnie rzutuje na życie duchowe).

Nie lekceważmy przejawów kryzysu u dzieci
Głupie postępowanie zaczyna się od głupiego myślenia. Dlatego bądźmy czujni. A jeśli dziecko ma okres buntu – nie płaczmy przed nim, ale przed Bogiem i współmałżonkiem.

Czytaj także: „Tato, obserwuję Cię”. Spójrz na siebie oczami Twojego dziecka
Rady opracowane na podstawie treści konferencji „Moc wiary – przekaż dalej. Jak wychowywać w wierze w czasach postprawdy?” zorganizowanej przez szkoły Stowarzyszenia „Sternik”.

...

Trzeba od poczatku to wtedy jest latwiej. Podobnie jak trudno zaczynac cwiczenie spiewu w wieku 50 lat! A jesli od dziecka bylo to i w wieku 70 mozna miec świetny glos. To samo z wiara.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:45, 29 Mar 2018    Temat postu:

Kto ma lepiej, dorosły czy dziecko? Podsłuchałam rozmowę moich dzieci…
Katarzyna Wyszyńska | 28/03/2018
MAŁE DZIEWCZYNKI
Shutterstock
Udostępnij 5 Komentuj 0
Jak to mówi czasem moja pierworodna: „Wszystko ma swoje plusy i minusy!”, i podczas tej krótkiej „zabawy filozoficznej”, po raz kolejny się o tym przekonałyśmy.

Bez większych wyrzutów sumienia przyznaję, że należę do tych rodziców, którzy na placu zabaw wolą wykonać zaległe telefony, niż lepić babki z piasku. Albo poczytać gazetę, wystawiając twarz do słońca, podczas gdy dzieci latają samopas w bezpiecznych granicach wytyczonych przez ogrodzenie.

Rozsiadam się na ławeczce, zamykam oczy i słucham ich wesołych nawoływań lub snucia fantastycznych scenariuszy podboju zamku, w który magicznym sposobem zamieniła się nasza zjeżdżalnia. Tym razem podsłuchałam fenomenalną dyskusję, na iście akademicki temat – czy lepiej być dorosłym, czy może jednak dzieckiem?



Kto ma lepiej?
Dziewczynki huśtały się, gdy młodsza z nich rzuciła z radością:

– Super jest być dzieckiem, prawda? Dzieci mogą się huśtać, grać w gry i oglądać bajki!

– Dorośli też to mogą – odezwał się głos rozsądku starszej. – Oglądają filmy, a w dodatku decydują, czy lód będzie miał dwie czy trzy gałki! I nikt im nie każe iść spać w trakcie najlepszej zabawy…

– Masz rację! Chciałabym być dorosła! Zbudowałabym wtedy dla nas wszystkich duży dom!

– A ja będę miała cztery prace! Będę dentystką, piosenkarką, malarką i pianistką.



W tym miejscu postanowiłam bronić ciężkiego życia dorosłych i dołączyć do dysputy.

– Nie sądzisz, że będziesz wtedy wykończona? Poza tym, przy takiej ilości pracy, nie starczy Ci czasu dla męża i dzieci, jeśli zechcesz założyć rodzinę – pozwoliłam sobie na uwagę.

– Będę pracować tylko kilka krótkich godzin w każdym zawodzie. A jak będę malować, to mogę to robić w domu z dziećmi.

– O! A jak ja próbuję napisać przy Was artykuł, to nie jest to wcale takie proste – sama wiesz, że jak jesteśmy razem, to nie lubicie, gdy tatuś lub ja pracujemy. Nawet jedna praca jest wystarczająco męcząca, a jeszcze, żeby ją wykonywać dobrze, trzeba jej poświęcić dużo czasu i wiele lat nauki.

– No tak… To w takim razie najlepiej być od razu na emeryturze!



Zaraz jednak zreflektowałyśmy się, że na emeryturze ludzie są już starsi i często zaczynają chorować.

– W takim razie chcę być dzidziusiem. Mamusia będzie mnie tuliła i nosiła na rękach!

– Tylko że wtedy nie będziesz mogła się huśtać, grać w gry i oglądać bajek…

Zatem zatoczyłyśmy koło. Ponoć wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Jak to mówi czasem moja pierworodna: „Wszystko ma swoje plusy i minusy!”, i podczas tej krótkiej „zabawy filozoficznej”, po raz kolejny się o tym przekonałyśmy.

Czytaj także: W rodzinie jest siła! Ale tylko wtedy, kiedy nikt w domu nie czuje się bezsilny


Bądź sobą!
Wydaje się to może trochę błahe, zupełnie nic odkrywczego? Ot, takie dziecinne dywagacje? Mnie też wpierw cała sprawa jedynie rozbawiła, przecież to oczywiste, że nie będę już dzidziusiem (choć mam jeszcze szansę zostać emerytką!). Potem jednak złapałam się na tym, że wracam do tej sceny, bo daje mi do myślenia. Po pierwsze, że już nawet dzieciom zdarza się zauważyć, że byłoby lepiej gdyby… były kimś innym! W innym czasie, innym stanie, innej sytuacji. Ha, przecież to wcale nie jest dziecinne.

Myślę, że nie będzie przesadą jeśli napiszę, że każdy z nas złapał się na tym niejeden raz. Gdybym znowu był na studiach, byłbym najpilniejszym studentem… Gdybym była młodsza, zapisałabym się na kurs tańca… Czasem dwa kroki dalej. Gdybym nie był żonaty, to bym dopiero miał dobrze… Gdybym nie miała dzieci, wtedy dopiero mogłabym…

Konkluzja z tej pozornie błahej dysputy z moimi dziećmi jest więc wciąż zaskakująco życiowa. Nie ma innego czasu i nie będzie. Nie ma innych warunków i tak, tu także innych nie będzie. Jesteśmy tu i teraz, w tym czasie, w tym miejscu i gdybanie, co by było gdyby, nic nie zmieni.

Nie zasłaniajmy się więc okolicznościami zewnętrznymi – działajmy tu i teraz, róbmy to, co chcemy, dążmy do tego, o czym marzymy, a przede wszystkim bądźmy sobą i doceńmy to, co mamy. Skoro nawet 4-latek potrafi odnaleźć jakieś plusy aktualnej sytuacji, tym bardziej możemy to zrobić i my. Powodzenia!

Czytaj także: Sposób na szczęśliwą rodzinę? Wspólny obiad!
Czytaj także: Nie musisz być królową nadaktywności. Nie pomijaj siebie
Ponieważ tutaj jesteś…
…mamy do Ciebie małą prośbę. Liczba użytkowników Aletei szybko rośnie, czego nie można powiedzieć o naszych przychodach z reklam - ale to jest problem, z którym boryka się wiele mediów elektronicznych. Niektóre z nich oferują więc swoim odbiorcom płatny dostęp do treści. To nie jest dobre rozwiązenie dla Aletei - naszą misją jest ewangelizacja i inspirowanie do lepszego chrześcijańskiego życia, dlatego chcemy docierać do jak największej liczby osób. Natomiast bardzo byśmy chcieli zredukować liczbę reklam na naszym portalu, lecz to nie jest możliwe do czasu, kiedy pozwolą nam na taki ruch inne źródła przychodu. Jak widzisz, nadal potrzebujemy Twojego wsparcia. Dbanie o jakość Aletei wymaga od nas nie tylko ciężkiej pracy, ale także znaczących nakładów finansowych. Będziemy kontynuować naszą misję, jednak jeśli możesz nam w tym pomóc, wspierając nas finansowo, będziemy za to ogromnie wdzięczni, a Aleteia będzie się mogła dalej rozwijać.

...

Najlepiej byc wszystkim. Jak ja. Moge zarowno byc jak dziecko jak i przemawiac jakbym mial 200 lat doświadczenia. Z Bogiem to mozliwe. Tu macie okreslony wiek tam nie! Macie w sobie wszystkie etapy zycia na raz!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:46, 01 Kwi 2018    Temat postu:

Twoje dziecko nie radzi sobie z emocjami? Mamy na to rozwiązanie!
Calah Alexander | 01/04/2018
UPSET CHILD
Shutterstock
Udostępnij 4 Komentuj 0
Ta nowość w moim zachowaniu zaskoczyła mojego synka i przestał płakać. Następnie zaczął ze mną wdychać i wydychać powietrze. Był tak zajęty naszym nowo odkrytym zajęciem, że opuściliśmy plac zabaw i cała droga do domu minęła bez typowego w takich chwilach szlochania.

Kiedy moje czwarte dziecko wchodziło w wiek dwóch latek, postanowiłam zupełnie zmienić swoje metody wychowawcze.

Częściowo zainspirowała mnie moja niedawna walka z depresją poporodową, która sprawiła, że bardzo źle radziłam sobie z kontrolowaniem emocji, a częściowo zafascynowała mnie przyjaciółka, która uczyła swoją (również dwuletnią) córkę, żeby radzić sobie z frustracją poprzez tupnięcie stopą o ziemię. Podglądanie mojej przyjaciółki, która uczyła swojego szkraba, jak zarządzać trudnymi emocjami i je kontrolować sprawiło, że zrozumiałam, że sama nigdy się tego nie nauczyłam i na pewno nie nauczyłam tego moich dzieci.



Wiem, że powstrzymanie łez może być trudne…
Lincoln, mój dwuletni synek, nie tyle borykał się z frustracją, ile z rozczarowaniem. Dzielenie się zabawką albo opuszczenie placu zabaw niezmiennie kończyło się histerycznym płaczem i aż do tego momentu moją zwykłą reakcją było grożenie, karanie albo ignorowanie. Pewnego razu zdecydowałam się zachować zupełnie inaczej.

Kiedy znów zaczął swój lament, przyklęknęłam i spojrzałam mu prosto w oczy: „Lincoln, wiem, jakie to denerwujące, kiedy musisz opuścić boisko w momencie, gdy dobrze się bawisz. Wiem, że powstrzymanie łez może być trudne, więc pomogę ci się uspokoić. Weźmy razem głęboki wdech, a potem wypuśćmy powietrze tak mocno, jak tylko możemy”.

Ta nowość w moim zachowaniu go zaskoczyła i przestał płakać. Następnie zaczął ze mną wdychać i wydychać powietrze. Był tak zajęty naszym nowo odkrytym zajęciem, że opuściliśmy plac zabaw i cała droga do domu minęła bez typowego w takich chwilach szlochania.

Czytaj także: Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?


Twój krzyk nie rozwiązuje problemu
Powodzenie mojego eksperymentu doprowadziło do znaczącej zmiany w moim dotychczasowym podejściu do dzieci. Zaczęłam przesuwać się z krzyku i „dyscyplinowania” w kierunku uczenia i kształtowania. Chociaż w tamtym czasie tego nie wiedziałam, mój zwyczaj podnoszenia głosu nie tylko nie rozwiązywał problemów z dyscypliną, ale wręcz je wzmacniał (a może nawet tworzył). Według artykułu w „Simplemost”, krzyczenie na dzieci negatywnie zmienia ich mózgi…

Megan Leahy, matka trójki dzieci i coach parentingowy, wyjaśniła w „Washington Post”, że kiedy rodzic krzyczy na swoje dziecko, to „albo przyczynia się do wzrostu agresji, albo do zwiększenia poczucia wstydu. Nie są to cechy, które jakikolwiek rodzic chciałby widzieć u swoich dzieci”.

Badania przeprowadzone w 2013 roku na Uniwersytecie w Pittsburghu zasugerowały, że „surowa dyscyplina słowna” wobec nastolatków nie pomaga. Co więcej, ma tak samo szkodliwy wpływ jak kary cielesne. Konkluzja badań? Krzyk jedynie wzmacnia złe zachowanie i pogłębia depresję. Nawet domy, w których skądinąd panowała miłość, nie uniknęły niszczących skutków nawet sporadycznie podnoszonego głosu.



Rozmawiajcie o emocjach!
Nie będę udawać, że teraz już jestem idealna i nigdy nie krzyczę na swoje dzieci, bo to nieprawda. Wciąż krzyczę, ale nie tak dużo – i nie jest to moja pierwsza reakcja. Spędzam o wiele więcej czasu na rozmawianiu ze swoimi dziećmi o emocjach. Pokazuję, że są one prawdziwe i potężne i pomagam im znaleźć dobrą strategię, żeby ze swoimi emocjami sobie radziły. Niektóre strategie działają lepiej niż inne. U nas bardzo sprawdza się „rysowanie obrazka swojej złości zamiast bicia kogoś”.

Czytaj także: 10 rzeczy, które zdarzają się każdej mamie, ale do których nie każda się przyzna
W ciągu trzech krótkich lat zmieniło to krajobraz naszej rodziny pod wieloma względami. Lincoln od czasu mojej udanej interwencji tylko kilka razy wybuchnął płaczem. Wciąż praktykujemy wspólne uspokajanie się. Czasem to mój pomysł, gdy on jest smutny. Ale czasem jest to jego pomysł, kiedy ja staję się porywcza i uszczypliwa. Kładzie wtedy swoje małe rączki na moich policzkach i mówi: „Mamo, weź ze mną głęboki wdech, a potem wypuść powietrze tak mocno jak potrafisz, dobrze?”.

I za każdym razem, bez względu na to, jak poirytowana byłam przed chwilą, cała frustracja odpływa wraz z tym oddechem. Czasem to trudniejsze niż krzyczenie, ale to zawsze lepszy wybór.

Tekst pochodzi z amerykańskiej edycji portalu Aleteia

...

Nigdy nie wiadomo co moze pomoc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:41, 03 Kwi 2018    Temat postu:

Baw się z dziećmi, gdy one chcą się z Tobą bawić!
Papo de pai | 03/04/2018
DZIECKO Z OJCEM
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Gdy przegrywam jako inwestor, mogę stracić jakieś pieniądze i nieco dumy. Jednak gdy przegrywam jako ojciec, tracę miłość i wspólnie spędzany czas, czego nigdy nie uda się odrobić!”.

Zapytałem moją starszą córeczkę, co we mnie najbardziej lubi. Sześcioletnia Helen odpowiedziała bez zastanowienia: „Lubię się z tobą bawić”. „A czego najbardziej nie lubisz w tatusiu?” zaryzykowałem kolejne pytanie. „Gdy dużo pracujesz i nie masz czasu, by się ze mną bawić”.



Żyj tak, jakby był to ostatni dzień twojego życia…
Zawsze dużo pracowałem, również nocami i w weekendy, nie z powodu samego obowiązku, lecz dlatego, że zawsze bardzo lubiłem (i nadal lubię) to, co robię. Jednak pojawienie się dwóch córek zmusiło mnie do ponownego przemyślenia, czym jest robienie tego, co się lubi.

W mojej karierze bardzo pomagał mi cytat Steva Jobsa:

Gdy miałem 17 lat przeczytałem zdanie o takiej mniej więcej treści: Jeśli będę żył każdego dnia tak, jakby to miał być ostatni, pewnego dnia tak właśnie będzie. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie i przez kolejne 33 lata, każdego ranka patrzyłem w lustro i pytałem sam siebie: Jeśli dziś byłby mój ostatni dzień, czy chciałbym robić to, co właśnie dziś będę robił? A jeśli odpowiedź będzie negatywna przez wiele kolejnych dni, wiem, że muszę coś zmienić.
Ta logika pomogła mi robić to, co naprawdę chcę i lubię robić. I czułem się z tym szczęśliwy.

Jednak wraz z pojawieniem się pierwszej córki, a jeszcze silniej po narodzinach kolejnej, zdałem sobie sprawę, iż refleksja Steve’a Jobsa jest zbyt indywidualistyczna. I chociaż Jobs jako przedsiębiorca był geniuszem, to jako ojciec poniósł klęskę.

Czytaj także: 3 przesłania Steve’a Jobsa, z których katolik może zaczerpnąć


Kochaj tak, jakby był to ostatni dzień twojego życia…
Wtedy natknąłem się na inny cytat, tym razem autorstwa Johna Doerra, jednego z głównych inwestorów w Dolinie Krzemowej, który, przez przypadek, był także jednym z mentorów interesów samego Steve’a Jobsa. Podczas wykładu dla studentów Rice University w 2007 roku Doerr powiedział:

Dziesięć lat temu nie stawiałem rodziny na pierwszym miejscu. Wiele podróżowałem. A każda praca była ważniejsza niż bycie z rodziną. Gdy zacząłem opuszczać niektóre domowe obiady i kolacje, łatwo było dać kolejny krok ku nieobecności wśród bliskich. Pewnego dnia zdałem sobie sprawę, że moja córka Esther już chodziła, a Mary była przedszkolakiem. Natomiast u mojej żony, Anny, zdiagnozowano raka (później udało się ją wyleczyć).

Wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłem. Moja rodzina stała się dla mnie priorytetem. Podstawowym priorytetem stała się moja obecność w domu wieczorami. I nie chodziło tylko o samą obecność. Postanowiłem nie odpisywać na SMS-y między szóstą a dziesiątą wieczór. Wszystkie zebrania biznesowe, kolacje i podróże musiały przejść przez następujący test: Czy to jest ważniejsze od mojej obecności dziś wieczorem w domu? Odkąd przyjąłem tę regułę, niemal każdego wieczoru jem kolacje w domu z rodziną. Nie boję się porażki. Nie mogę jedynie zawalić w jednej sytuacji: w mojej rodzinie i z moimi córkami. Gdy przegrywam jako inwestor, mogę stracić jakieś pieniądze i nieco dumy. Jednak gdy przegrywam jako ojciec, tracę miłość i wspólnie spędzany czas, czego nigdy nie uda się odrobić!
To było najważniejsze świadectwo mojego życia. Od tego czasu staram się spędzać o wiele więcej czasu z moimi córkami. Teraz, gdy każdego ranka patrzę na siebie w lustrze, pytam sam siebie: Czy robię to, co chcę i co lubię; czy jestem dobrym i „obecnym” ojcem? A jeśli przez wiele kolejnych dni odpowiedź będzie negatywna, wiem, że trzeba coś zmienić.

Czytaj także: Ojcowie spędzają za mało czasu z dziećmi. 7 pomysłów na wspólne zajęcia


Walt Disney – wzór ojcostwa
Stąd mój coraz większy podziw dla przedsiębiorców, którzy nie tylko zbudowali potężne interesy (niezależnie od osiągniętych rozmiarów), lecz także starali się być wspaniałymi ojcami.

Z nich wszystkich za ikoniczny przykład należało by uznać Walta Disneya. Nie tylko dlatego, że stworzył „przedsiębiorstwo”, które stymuluje rodzinną rozrywkę, lecz również dlatego, że „gwiazdorstwo” zostawiał za drzwiami swojego domu. „Człowiek nigdy nie powinien zaniedbywać rodziny na rzecz interesów” – mawiał. Disney był zawsze dumny z tego, że jest ojcem obecnym i kochającym i że chronił swoje córki przed własną sławą. Na łonie rodziny był po prostu wesołym tatą, który przepadał za opowiadaniem historyjek i zabawą z dziećmi na miejskich placach zabaw. Dopiero w wieku sześciu lat jego pierwsza córka, Diane, zorientowała się, że jej tato to „ten” Walt Disney. Poprosiła go wtedy o autograf…

I gdy teraz idę z moimi córkami pobawić się na placu zabaw, przypomina mi się zawsze, że wszyscy ojcowie mogą być Waltami Disneyami.

Tekst pochodzi z portugalskiej edycji portalu Aleteia

...

A zabawe skierowac na dobre tory a wiec nie w zlodzei czy mafię.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:49, 04 Kwi 2018    Temat postu:

Moje dziecko dało mi lekcję pokory. Czyż Bóg nie jest subtelny, a zarazem wymagający?
Jarosław Kumor | 04/04/2018
OJCIEC Z CÓRKĄ
Shutterstock
Udostępnij Komentuj 0
Tym jednym zdaniem moja 3-letnia córka dotknęła trzech przestrzeni duchowych, w których zobaczyłem pole do pracy nad sobą…

Jemy z moją niespełna 3-letnią córką kolację – ja jak zwykle starannie przygotowane kanapki, moja córka swój ulubiony jogurt z czekoladowymi kulkami. Widzę, jak mała towarzyszka posiłku przypatruje mi się uważnie i nagle słyszę odkrywcze stwierdzenie: „Tatusiu, jak dorośniesz i będziesz taki mały, jak ja, też będziesz jadł taki jogurcik z kuleczkami!”.

Czytaj także: Siostry z Broniszewic: decyzja o oddaniu dziecka nigdy nie jest łatwa


Dorosnąć do poziomu dziecka
W pierwszej chwili wybuchłem śmiechem, ale kiedy opowiadałem godzinę później tę sytuację mojej żonie, nie uważałem już tego zdania jedynie za efekt pokrętnej dziecięcej logiki, ale przede wszystkim za poważny materiał do autorefleksji i konkretne wezwanie, które bije z Ewangelii i jest ciągle aktualne: „Zapewniam Was: Jeśli się nie zmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3).

Żeby stać się jak dziecko, trzeba do tego dorosnąć. Moja mała domorosła katechetka powiedziała mi to bez cienia pychy, mogącej się pojawić u kogoś, kto ma aspiracje, by świecić przykładem. Ona takich aspiracji nie ma. Nie przejdzie jej to nawet przez myśl. Po prostu jest dzieckiem.

By takim się stać, muszę wyrosnąć z iluzji samowystarczalności. Muszę dać sobie spokój z karmieniem pychy, uważaniem siebie za tytana wiary, modlitwy, prac domowych czy efektywności w pracy.



Być wpatrzonym w Ojca
Muszę w ogóle odwrócić wzrok od siebie i skierować go zdecydowanie na Kogoś większego. Tak jak moje dziecko, które mówiąc mi wspomniane zdanie, najpierw wnikliwie mi się przyjrzało, a w codzienności przecież wpatrzone jest w ojca cały czas.

Ja też muszę być wpatrzony w Ojca. Mogę rozważać Słowo Boże, modlić się, być codziennie na Eucharystii i ciągle być wpatrzonym w siebie, a nie w Boga. Mogę jak ten faryzeusz z przypowieści (Łk 18, 9-14), zachwycać się swoją pobożnością i rekompensować sobie w ten sposób jakieś wewnętrzne braki. Robię wtedy z Pana Boga narzędzie, by się pocieszyć, zbudować swoją wartość. Tak, jakby Bóg samodzielnie nie był w stanie pokazać mi mojej wartości, potwierdzić jej.

A dziecko? Ono nie ma wątpliwości, że tatuś potrafi. Dziecko wie, że tata je poprowadzi, wytłumaczy, potwierdzi tożsamość. Szuka tego. A ja próbuję być wobec Taty samowystarczalny. Po co?

Czytaj także: Małe TGD: Jak dzieci rozumieją wiarę, o której śpiewają? [wywiad]


Sam też mam upominać
To była też lekcja pokory w upominaniu. To było delikatne, radosne, pełne dziecięcej miłości stwierdzenie, które absolutnie mnie nie zblokowało, nie sprowadziło do parteru, tylko zainspirowało. Myślę, że to bardzo ważne bym był właśnie takim, gdy kogoś upominam czy komuś coś radzę – pełnym miłości.

Dzieci w swoim, czasami nieświadomym upominaniu, mają jeszcze jedną bardzo ważną cechę. One same są ciągle otwarte na upominanie ze strony dorosłych. Znowuż – jeśli tylko jest to upomnienie z miłością. Tego nie wolno mi zgubić.

Sam muszę być otwarty na upomnienie jeśli chcę tym samym służyć innym. Nie mogę się uważać za alfę i omegę, zwłaszcza wobec bliskich.



„Jogurcik” też ma znaczenie
Po czasie stwierdziłem, że Pan Bóg posłużył się moim dzieckiem, by powiedzieć mi jeszcze jedną, pozornie prozaiczną, ale jednak bardzo ważną rzecz: zbyt dużą wagę przywiązujesz, kolego, do jedzenia.

Rzeczywiście, gdybym „dorósł i był taki mały jak moja córka”, nie potrzebowałbym na kolację wychuchanych i obfitujących w składniki kanapek tylko wystarczyłby mi „jogurcik”. Nie chcę powiedzieć, że ładnie wyglądająca i obfita kolacja to grzech. Chodzi tu o moją osobistą postawę serca i zwyczajny brak umiaru w tamtej konkretnej sytuacji.

Zatem jednym zdaniem małe dziecko dotknęło trzech przestrzeni, w których zobaczyłem pole do pracy nad sobą. Czyż Bóg nie jest subtelny, a zarazem wymagający?

...

Piekne! Nie myślcie ze dziecko to klopot ktorym trzeba sie zajmowac i tracic czas. Ona wam tez duzo daje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 8:31, 06 Kwi 2018    Temat postu:

Aneta Czerska

Podczas niedzielnej mszy świętej, kiedy ksiądz nawoływał, aby rodzice uczyli posłuszeństwa i szacunku, nieustannie czułam i słyszałam uderzanie w ławkę. Siedział za mną chłopiec (chyba siedmioletni) ze swoimi rodzicami. Trzymał w dłoni zabawkę, którą nieustannie uderzał w oparcie. Odwracałam się kilkakrotnie ze złudną nadzieją, że rodzice zwrócą dziecku uwagę i zabiorą zabawkę.

W drugiej połowie mszy chłopiec upuścił przedmiot, który wpadł pod moją ławkę. Pomyślałam wtedy z radością, że wreszcie będzie spokój. Tymczasem matka zanurkowała pod ławkę i z wielkim trudem wyciągnęła zgubę. Kiedy podawała ją synowi, konspiracyjnym szeptem powiedziała: „Jeśli jeszcze raz to upuścisz…”, ale nie dokończyła, bo chłopiec wydarł się na nią: „A myślisz, że ja specjalnie to zrobiłem?”.

Czytaj także: Najlepsza Szkoła na świecie znajduje się… pod Warszawą!
Skandynawskie wychowanie
Działo się to na polskiej mszy świętej w Danii. Warto dodać, że msze te są organizowane raz w miesiącu, a Polacy za granicą nie integrują się i nie utrzymują ze sobą kontaktów. Dzieci chodzą zaś do duńskich, publicznych szkół. Dlatego dom rodzinny jest jedynym miejscem, gdzie dzieci mogą nauczyć się języka polskiego.

Z tych powodów scena ta obnażała nie tylko relacje między rodzicem a dzieckiem, ale także relacje między rodzicami. Od kogo innego, jak nie od rodziców, mogło się dziecko nauczyć takiej odzywki.

W kościele katolickim w Danii najpełniej można oglądać niemoc rodziców. Dzieci walą pięściami w ławkę, gadają, rysują, jedzą, ale też rozdeptują na podłodze jedzenie – bo to przełamuje nudę. Jest nawet przyjemne i ciekawe, bo hot dog tworzy na posadzce interesujące kształty.

Z powyższych powodów protestanci rzadko zabierają dzieci do kościoła. Do Polski od lat napływa ten skandynawski model wychowania: bez presji, bez nacisku, w poczuciu pełnej wolności i akceptacji dla jednostki i wszystkiego, co sprawia jednostce przyjemność.

Konsekwencje wolnościowej edukacji
Rodzice nastolatków doświadczają konsekwencji wolnościowego wychowania i edukacji, kiedy dziecko na rok przed maturą rezygnuje z nauki matematyki i oznajmia rodzicom, że zostanie aktorką lub piosenkarką. Następnie każdą wolną chwilę, zamiast na naukę, poświęca na młodzieżowe wyjazdy i warsztaty teatralne, gdzie świetnie się bawi i miło spędza czas.

Tymczasem nastolatka uzasadnia swoją decyzję tym, że prawie wszyscy uczniowie z jej klasy zrezygnowali z matematyki na maturze. Rodzice nie rozważają nawet korepetycji, gdyż wiedzą, że ich dziecko nie chce się uczyć.

Czytaj także: „Lady Bird” i cenna lekcja dla rodziców: Pomóż dziecku stać się najlepszą wersją siebie


Motywacja nastolatka
Zastanawia mnie, jak to się stało, że ukochane, rozpieszczane dziecko, któremu rodzice zapewniali najlepszą prywatną edukację, straciło motywację na rok przed maturą. Wspominam moją klasę w szkole średniej, gdzie nikt nie miał problemów z motywacją. Nasi rodzice musieli nakłaniać nas, abyśmy położyli się spać, kiedy zakuwaliśmy nawet do pierwszej w nocy.

Nikt z nas nie spodziewał się, że będzie łatwo. Wiedzieliśmy, że dobre drogi są trudne, ale przynoszą owoce. Zastanawia mnie, co robiło pokolenie moich rodziców, że potrafiło wychować takie zmotywowane dzieci.

...

Trudniejsze warunki zycia w Polsce! Do 2005 bylo bardzo trudne zycie w kraju od 2006 powoli sie poprawia i juz naplywaja patologie. Kochanie zwierzatek itd. W tym i patodziecinstwo pod haslem robta co chceta. Skutki antyewangelii zawsz sa takie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:52, 09 Kwi 2018    Temat postu:

Place zabaw? Czekam na dzień, w którym zostaną zlikwidowane
Mikołaj Foks | 09/04/2018
PUSTY PLAC ZABAW
Shutterstock
Udostępnij Komentuj 0
A może naprawdę zlikwidujemy place zabaw? Wymażemy je z naszych głów i zamiast pod blok pójdziemy do lasu. Tam już wszystko czeka najlepiej urządzone – najlepiej, bo przez naturę!

Wyobraź sobie, że znów jesteś dzieckiem, a Twoim największym marzeniem jest płynąć po morzu żaglowcem. I tak właśnie się dzieje! Każdego wieczora składasz kartkę papieru w łódeczkę i podczas kąpieli, z pomocą wyobraźni przenosisz się na morze. Bawisz się świetnie, mimo że to tylko proteza realnego świata. Place zabaw, nawet te najpiękniejsze, są taką właśnie namiastką marzeń… Ale dzieci zasługują na prawdziwe przygody!



Dziecięce pragnienia
Jakiś czas temu jechaliśmy rodziną w eleganckie miejsce, w którym kilka lat wcześniej byliśmy gośćmi na weselu. Kiedy starsze córki o tym usłyszały, bardzo się ucieszyły i niemal naraz krzyknęły: tam są takie świetne krzaki!

Dzieci często cieszy coś zupełnie innego, niż może się to wydawać dorosłym. Błotko w kałuży jest lepsze od ciastoliny. Fikuśny kij jest lepszy od ulubionej zabawki. Mirabelki są lepsze od banana z lodówki. A wrak samochodu jest lepszy od sali zabaw.

Czytaj także: Moje dziecko nie chce się przytulać do krewnych. I ma do tego prawo!


Rodzicom się wydaje
W naszym parku wichura przewróciła drzewo. Ktoś dorosły pewnie chciał je pociąć i usunąć, bo niebezpieczne… ale zostało. Zostało i w mgnieniu oka zaczęło przyciągać dzieci z pobliskiego placu zabaw. A na wiosnę okazało się, że wywrotka nie wyrwała korzeni i nie odebrała mu życia – leżąca na ziemi korona zazieleniła się!

W przestrzeniach tworzonych dla dzieci imitujemy realny świat, o którym one marzą i za którym tęsknią. W zamian drzew dajemy drabinki. Zamiast górek i dołków tworzymy metalowe pochylnie. W miejsce dzikich chaszczy stawiamy plastikowe domki. Czy słusznie?



Wolność przede wszystkim
W dzieciach następuje taki moment przełomu, który uwielbiam obserwować. Dzieje się to w parkach, w których dzieci mają wybór między placem zabaw, a otwartą przestrzenią z drzewami, krzakami, kamieniami, trawą.

Najpierw wpada im w oko błyskotka, jaką jest plac zabaw: zjeżdżalnie, huśtawki, pajączki. Chcą wszystkiego spróbować. A kiedy już to zrobią, kiedy już się im to trochę znudzi, wybierają otwartą przestrzeń. Mogą w niej być bez końca.

Ogrodzenie, które otacza plac zabaw daje spokój i bezpieczeństwo, ale głównie rodzicom. Dzieci przede wszystkim ogranicza. Ogranicza przestrzeń, w której mogą się wybiegać. Ogranicza pomysły na: zabawy, bazy, kryjówki, zagadki, bitwy i wiele innych niezwykłych spraw.



Ułuda bezpieczeństwa
Upadki, zderzenia, stłuczenia, przycięcia to dziecięca codzienność – również na placach zabaw. Nie da się stworzyć miejsca, w którym nie dojdzie do „niebezpiecznych” sytuacji. Nawet jeśli wszystko, co się tylko da obłożymy plastikiem, zaokrąglimy, wyłożymy miękką matą itd.

Tworząc miejsca zbyt sterylne, odgradzamy dzieci od realnych zagrożeń i nie uczymy ich, jak sobie radzić z opadającą gałęzią, wbitą drzazgą, ruchomą deską, śliskim kamieniem czy brudną kałużą. Odrywamy je też od tego co najlepsze: chropowatej kory, soczystej trawy czy pluszczącej wody.

Czytaj także: Gry komputerowe – szkodzą czy rozwijają dzieci?


Co dalej z placami?
Dobrym pomysłem jest zmiana starego (popsutego, niebezpiecznego, zużytego) placu zabaw na nowy. Jeszcze lepszym pomysłem jest zmiana myślenia o placach zabaw. Niektórzy już wybrali tę lepszą drogę, dlatego powstaje coraz więcej tak zwanych naturalnych placów zabaw.

Naturalny plac to jednak nie taki, w którym tylko rosną kwiatki. Nie taki, w którym nad miękką trawą nie może być rozpięta tyrolka, nie ma wiszącej opony, kuchni błotnej albo wraku samochodu. Naturalny to niestety nie taki, który zrobi się zupełnie sam.

A może naprawdę zlikwidujemy place zabaw? Wymażemy je z naszych głów i zamiast pod blok pójdziemy do lasu. Tam już wszystko czeka najlepiej urządzone – najlepiej, bo przez naturę!

..

Tez bardziej lubilem gorki dołki niz te piaskownice hustawki itd. Ale przesada byla by ich likwidacja.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 0:10, 12 Kwi 2018    Temat postu:

To, co dziecko ma w sercu, jest ważniejsze niż dobre maniery
Ashley Jonkman | 11/04/2018
Trójka małych dzieci siedząca razem w parku
Dejan Ristovski / Stocksy
Udostępnij Komentuj
Wolałabym, żeby moim dzieciom zależało na dobru innych. Nie chcę, żeby powtarzały jak papugi „przepraszam” i „dziękuję”, kiedy w rzeczywistości nie czują skruchy albo wdzięczności.

Czym jest dobre wychowanie?
Jestem mamą chłopaków. Całymi dniami słucham o „Gwiezdnych Wojnach”, „Transformersach” i „zabijaniu złych”. Ta przedszkolno-wojenna mentalność doprowadza mnie często do rozpaczy – mój starszy syn musi pokonać wszystko, co widzi. Obaj moi synowie (trzy i pół, i półtora roku) wykazują wprawdzie czasami dużo empatii – przynoszą mi pluszowe zwierzątka, koce i wodę, kiedy jestem chora – ale przed nami jeszcze wiele nauki.

Matkując małym wojownikom, często próbuję znaleźć równowagę między opanowaniem naturalnego instynktu obrony a dobrym wychowaniem. Ostatnio Sesame Workshop (instytucja edukacyjna związana z „Ulicą Sezamkową”) przeprowadziło ankietę wśród ponad 2000 rodziców i 500 nauczycieli, z którymi rozmawiano o wadze empatii i dobroci.

86 proc. nauczycieli i 70 proc. rodziców uważa, że nasze dzieci rosną w nieprzyjaznym świecie, a większość z nich twierdzi, że kształtowanie dobroci u dzieci jest ważniejsze niż ich osiągnięcia. Ale, o dziwo, nauczyciele i rodzice zupełnie inaczej rozumieją empatię.

Czytaj także: Nie ma idealnego modelu wychowania. Nie prześcigajmy się!


Rozdźwięk między rodzicami a nauczycielami
Nauczyciele definiowali empatię jako bycie pomocnym i uważnym, a rodzice twierdzili, że dzieci są dobre, ale niekoniecznie pomocne. Pomijając empatię, rodzice stawiali znak równości między dobrocią a grzecznością.

Rozumiem ich. Tyle razy martwię się zachowaniem dzieci poza domem, zawstydzona, że zachowują się jak dzieci (tak!) zwłaszcza w miejscach publicznych. Każę im siedzieć cicho, mówić dziękuję i „przestać się bić – jesteśmy w sklepie, litości!”. Zamiast poświęcić czas na uczenie ich empatii i troski o innych, często bardziej zależy mi na tym, żeby automatycznie wypluwały „właściwe” słowa i tym sposobem okazywały dobre maniery. To chyba w porządku (powinniśmy doceniać siłę właściwych słów), ale jeśli moje dzieci będą je tylko powtarzać jak papugi, to znaczy, że nie spisałam się jako matka.

Co tydzień chodzimy z dziećmi do kościoła i co wieczór czytamy Biblię dla dzieci, mamy wielu podobnie myślących przyjaciół, którzy pomagają nam wieść naszą trzódkę ku miłości i miłosierdziu, ale tak łatwo wpaść w zachęcanie dzieci do zachowania pozorów, zamiast zastanowić się, co dzieje się w tych małych głowach i sercach…



Nie oceniaj po pozorach
Dobroć, miłość, współczucie – to rzeczy dla mojej wiary najważniejsze, i wolałabym, żeby moim dzieciom zależało na dobru innych. Nie chcę, żeby powtarzały „przepraszam” i „dziękuję”, kiedy w rzeczywistości nie czują skruchy albo wdzięczności. Wielu rodziców przypuszcza, że empatii można nauczyć przez naukę dobrych manier. Tymczasem zdarza się, że najgorsze szkolne łobuzy umieją się świetnie zachowywać przy dorosłych.

Wiem, że ludzie oceniają po pozorach, ale Bóg widzi (i zważa na to), co jest w sercu. I choć nie mogę nikogo zmusić do empatii – bo to Bóg zmienia serca – mogę uczyć moich synów uprzejmości, która wykracza poza zachowanie spokoju w restauracji i bycie grzecznym, kiedy starsi patrzą.
Dostrzeganie potrzeb innych ludzi pomaga dzieciom zrozumieć, że empatia i współczucie płyną z serca i sięgają głębiej niż jakiekolwiek słowa. Każdy może powiedzieć „dziękuję” i nalegam, żeby moje dzieci to robiły, ale dużo też rozmawiamy o tym, że to, co najważniejsze, jest wewnątrz nas i o tym, jak pokazać tę miłość innym. I pozwalam im oglądać „Ulicę Sezamkową” – to dobra lekcja empatii i prawdziwej dobroci. Mnie też się przydaje.

...

Zdecydowanie. Hitler np. w stosunku do kobiet byl wyjatkowo kulturalny. I co tego? To kwestia wyuoczona. Nie czyni dobrym ze umiesz poprowadzic bal czy byc dyplomatą.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:59, 12 Kwi 2018    Temat postu:

A Ty, rodzicu, ile (nie) śpisz w nocy?
Marta Brzezińska-Waleszczyk | 12/04/2018
ŚPIĄCA RODZINA
Shutterstock
Udostępnij 32 Komentuj 1
„Rodzicielstwo nie kończy się, kiedy zachodzi słońce” – napisała Melanie Darnell, fitmomma4three. Film o jej nocnych przygodach z dwójką pociech obejrzało ponad milion osób!

Melanie Darnell, znana w sieci jako fitmomma4three, zrobiła eksperyment. Ustawiła kamerę z noktowizorem nad łóżkiem i zarejestrowała to, co dzieje się w nocy. Nagranie obejrzało ponad milion widzów. Co w nim takiego zabawnego? Otóż Melanie położyła się spać o 10, ale już półtorej godziny później obok niej pojawił się mały brzdąc. Najpierw nieco się pokręcił, zmienił pozycję „x” razy, kilka razy skorzystał z mlecznego baru, a następnie… do wesołej dwójki dołączyło starsze dziecko. A „chwilę” później zrobiło się jasno.


Rodzice-zombie i ich nieśpiące dzieci
Ok, postawmy sprawę jasno – rodzice nie śpią wiele. Zwykło się mawiać, że tylko na początku, bo przecież noworodki bywają najbardziej problematyczne i chcą ssać pierś po kilkanaście razy w ciągu nocy. Ale, ale… później wcale nie jest lepiej.

Jako doświadczona (o tak, bardzo!) matka nie wierzyłam w te wszystkie historie o rodzicach-zombie i nieśpiących całymi nocami dzieciach. Mój synek w miarę sprawnie załapał rytm dnia i nocy, i to, że kiedy jest ciemno normalni ludzie śpią. Przeważnie. I już, już, byłam bliska popadnięcia w euforię, że trafił mi się całkiem ludzki egzemplarz dziecia, kiedy mój syn wszedł w jakże problematyczny wiek… dwóch lat.

Nagle, z dnia na dzień, zaczął się budzić po kilkanaście razy w ciągu nocy. A to pić, a to przytulać, a to jeszcze coś… Ale dość szybko okazało się, że najlepszym lekarstwem na nocne przebudzenia jest… łóżko rodziców. I lokalizacja w jego centralnym punkcie, dokładnie pomiędzy rodzicem „A” a rodzicem „B”.

Czytaj także: Olejki eteryczne na dobry sen. Jakie wybrać?


Brak snu = katastrofa!
Tak więc już blisko od pół roku nie przespałam właściwie ani jednej nocy, jak Pan Bóg przykazał, od początku do końca bez żadnego „brejku”. I nie, nie chodzi o to, że jakoś specjalnie walczę z nocnymi preferencjami dziecka. Ja po prostu mam bardzo płytki sen.

A sen jest szalenie ważny, wpływa na nasze codzienne funkcjonowanie, kondycję zdrowia, a nawet relacje z innymi:

Nowotwory, wszelkie infekcje, choroby psychiczne, otyłość, cukrzyca, alzheimer. Droga do choroby zaczyna się od bezsenności. I jest zatrważająco krótka. Tylko po jednej zarwanej nocy liczba naturalnych komórek układu odpornościowego walczących m.in. z komórkami rakowymi, które codziennie pojawiają się w naszym ciele, spada o 70 proc. Krótki sen wpływa na nasze zdrowie na tyle źle, że Światowa Organizacja Zdrowia uznała każdy rodzaj pracy na nocną zmianę za prawdopodobnie kancerogenny. Po zaledwie czterech godzinach snu prawdopodobieństwo, że spowodujemy wypadek samochodowy, wzrasta 11-krotnie. Przede wszystkim jednak w wymiarze codziennym niewystarczająca ilość snu to po prostu zmora skutkująca podłym samopoczuciem.

[Michał Zaczyński, Wysokie Obcasy, 7 kwietnia 2018]
Dlatego postanowiłam się podzielić z Wami moimi skromnymi sposobami na przetrwanie.

Czytaj także: Nie chcę być rodzicem „zaraz, tylko…”


Nie walcz z tym, że Twoje dziecko nie śpi w swoim łóżeczku
W końcu nie będzie spało z rodzicami do 18. roku życia. Prędzej czy później, wróci do swojego łóżka (tak sądzę!), a to, że teraz w środku nocy człapie do Was, to po prostu etap przejściowy. Pomyślenie o tym w ten sposób zmienia nieco optykę spojrzenia na problem. I pozwala dostrzec światełko w tunelu 😉



Zainwestuj w duuuuże łóżko
Jeśli Twoje małżeńskie łóżko nie jest zbyt szerokie, a dziecko nagle pokochało spanie z rodzicami, co więcej – myślisz o kolejny potomku! – zainwestuj w szerokie łóżko. Ale takie naprawdę BIG SIZE. I przygotuj się na to, że i tak będzie za małe. Mam łóżko o szerokości ok. 2 metrów, a najczęściej ja śpię na jednym brzegu, mój Małż na drugim, a na całej szerokości – oczywiście w poprzek, wiadomo – nasz z metra cięty panicz. Taki los.



Odsypiaj, kiedy tylko się da!
Kiedy mój synek był malutki, w ciągu dnia spał kilka razy. Ja w tym krótkim czasie osiągałam szczyty możliwości wytwórczych. Pranie, sprzątanie, gotowanie, pisanie tekstów, słowem – wszystko, co trzeba ogarniać na bieżąco, a co byłoby trudne z bąblem na ręku. Nigdy nie słuchałam rad bardziej doświadczonych, by korzystać z drzemek dziecka inaczej. Dziś, kiedy mój 2-latek z trudem daje się namówić na choć jedną drzemkę, a laptop łypie na mnie spode łba, zaś zaległości zdają się wołać „Martaaaaaa….!”, to kiedy mam na koncie mniej niż 5 godzin spania w nocy… bez skrupułów kładę się obok młodego i chrapię razem z nim. Przynajmniej zregeneruję nieco sił.



Dziel się sprawiedliwie
Nie piszę, że po równo, bo nie mam złudzeń 😉 Poza tym, nigdy nie da się odmierzyć od linijki. I wiadomo, że jeśli mama zostaje z dziecięciem w ciągu dnia, a tata z rana biegnie do pracy, to jakoś tak odruchowo wychodzi, że w nocy wstaje mama. A co, kiedy oboje idą do pracy? Poza tym, żeby w ciągu dnia sensownie funkcjonować – nawet w domu – dobrze byłoby się nieco wyspać (ha, ha, ha, dobre!). Dlatego umówiliśmy się z Małżem, że to on wstaje w nocy do młodego. I albo go usypia w jego pokoiku (kiedy jeszcze się dało), albo przynosi go do naszego łóżka.



Podejdź z humorem, nawet czarnym!
Tak, tak, wiem, łatwo się pisze, ale są takie etapy (i doświadczenia) w życiu rodzica, przy których nie pozostaje nic innego, jak… wyśmiać to. Obśmiać samego siebie i sytuację. Bo co innego Ci zostaje, jeśli zupa z buraków albo sok z marchwii ląduje na Twojej nowej (kremowej!) sukience?Albo kiedy wyszłaś do łazienki tylko „na siku” (2 minuty z zegarkiem w ręku), a Twój malec zdążył udekorować połowę Waszego mieszkania farbami czy plasteliną. Albo kiedy nie pamiętasz już, kiedy ostatni raz przespałaś ciągiem dłużej niż 7 godzin.

Tak więc – dobrego humoru!

...

To jest ofiara...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:32, 15 Kwi 2018    Temat postu:

Dziecko w kościele. Przewodnik dla zestresowanych rodziców
Gosia Paculanka i Paige Kellerman | 15/04/2018
DZIECKO PRZY SAMOCHODZIE
Jessica Byrum/Stocksy United
Udostępnij 0 Komentuj 0
Maluch krzyczy na cały kościół? Dziecko wpełza pod ołtarz? Nie martw się. Trochę planowania i zmiana podejścia pomogą Wam przetrwać niedzielną mszę.

Z dzieckiem do kościoła
Zestresowana i zawstydzona matka goni za swoim przedszkolakiem, który nagle postanowił pobawić się w berka. Jak już go złapie, zdyszana wychodzi przed kościół, gdzie stoi grupka podobnych rodziców, którzy bezskutecznie próbowali uciszyć rozwrzeszczane dzieci, a teraz zrezygnowani przeczekują w nadziei, że za kilka lat los się odmieni. Głowa do góry, może być lepiej!

Nie oszukujmy się – wyjście z dziećmi do kościoła to wyprawa, do której trzeba się porządnie przygotować.

Poszukaj mszy dla dzieci. Podczas nich dzieci królują i nie trzeba się przejmować, że komuś może to przeszkadzać. W Polsce są już niemal w każdej parafii, problemem może być tylko ich jakość. Jak zwracają uwagę krytycy tego rozwiązania, nazywający je mszami świętymi infantylnymi, niebezpieczne jest to, że msze dla dzieci mogą się zamienić w show dla małych idoli wyrywających się do mikrofonu i nie każdy ksiądz umie sobie z tym poradzić.

Dlatego rodzice w wielu polskich miastach chodzą z dziećmi od kościoła do kościoła, poszukując godnych następców ks. Józefa Tischnera, na którego msze dla dzieci do niewielkiego kościoła św. Marka przychodził cały rodzicielski Kraków.



A może niedzielne miniprzedszkola?
Na Zachodzie popularne są przykościelne, działające w niedzielę miniprzedszkola.

W Kanadzie w polskiej parafii katolickiej p.w. św. Maksymiliana Kolbe w Mississaudze z tyłu kościoła jest specjalny pokój dla matek z dziećmi. Mogą one słuchać mszy przez głośniki i jednocześnie mieć oko na bawiące się ze sobą maluchy bez obaw, że będą przeszkadzać innym wiernym.

W Holandii w niedzielę przeważnie jest tylko jedna msza św., więc takie miniprzedszkole jest otwarte około półtorej godziny, uwzględniając czas na przyniesienie i odebranie najmłodszych dzieci. Rodzice przychodzą z dziećmi na plebanię, zostawiają dzieci pod opieką wolontariuszy i odbierają je po mszy. Starsze dzieci, 5 lub 6-letnie, idą z rodzicami, ale przed kazaniem wychodzą razem z katechetką do innego pokoju na plebanii i tam rysują, robią lampiony lub palmy, wracają przed komunią i chwalą się przy ołtarzu tym, co zrobiły i czego się nauczyły.



Kilka „przykazań” rodzica
Bez względu na to, czy uda Ci się znaleźć w pobliżu dobrze prowadzoną mszę dla dzieci, czy wolisz – albo nie masz wyboru – chodzić z całą rodziną na mszę dla wszystkich w swojej parafii, warto pamiętać o najprostszych „przykazaniach”:

Sprawdź, gdzie jest toaleta. Maluchy mają prawo do potrzeb fizjologicznych w najmniej dogodnej dla nas chwili. Lepiej jednak przewidywać niż gorączkowo szukać toalety. Przed wyjściem obowiązkowo posadź malucha na nocniku, nawet jeśli deklaruje, że nie potrzebuje. Jeśli nie jest w pełni samodzielny, możesz założyć dziecku pampersa. Sprawdź zawczasu w zakrystii, czy można gdzieś przewinąć malucha lub skorzystać z toalety.

Napój i nakarm. Głodne dziecko = marudzące dziecko. Przed wyjściem zjedzcie posiłek. Warto też zabrać małe przekąski, takie „na raz”: przygotowane zawczasu i schowane w hermetycznym pojemniku małe cząstki jabłek na patyczku od lodów lub drobne herbatniki. Jeśli dziecko będzie gryźć kilka razy, może nakruszyć, więc jeśli ciastka są za duże, przed wyjściem pokrój je lub połam. Z napojów najlepsza jest woda w butelce lub kubku z przykrywką – nawet jeśli się wyleje, nic nie szkodzi, bo to woda, a nie klejący sok.

Zajmij małe rączki. Weź ze sobą 3 lub 4 zabawki i książeczki. Gdy znudzi się jedną, zaproponujesz drugą. Oczywiście lepiej, żeby nie było to auto na resorach czy pozytywka lub zabawkowe instrumenty muzyczne. Niektóre mamy zabierają kredki i kartki – tylko gdzie znaleźć stolik do rysowania? Mojemu dziecku zawsze dobrze robiło zabranie do kościoła jakiegoś drobiazgu, maskotki, którą dostało od bliskiej, lubianej osoby, nawet jeśli był to mały, plastikowy robal – ale przypominał ukochaną ciocię.

Zabierz „zestaw podręczny”: chusteczki higieniczne oraz wilgotne chusteczki do wytarcia twarzy, rączek i pupy.



Wytrzymaj albo daj na luz
W zależności od tego jak podchodzisz do mszy św., masz dwa wyjścia. Maluch krzyczy na cały kościół? Dziecko wpełza pod ołtarz? Nie martw się. Trochę planowania i zmiana podejścia pomogą Wam przetrwać niedzielną mszę. Może teraz jest ciężko, ale za kilka lat wychowasz spokojne i pobożne dziecko. Jeśli msza św. jest dla Ciebie żywym spotkaniem z Jezusem, to włącz na luz. Poniżej parę przemyśleń, które mogą Ci w tym pomóc.

Jezus uwielbia dzieci takie, jakimi są – wesołe, płaczące, siedzące cicho w wózeczku lub biegające przy ołtarzu. Jezus kocha nas takimi, jakimi jesteśmy. Chcesz prawdziwie naśladować Jezusa? Ciesz się, kiedy maluszek wspina się pod ołtarz. Pozwól mu święcić imię Jego tak, jak potrafi najlepiej – całym sobą.

Inni ludzie też są tutaj, by wielbić Jezusa – głęboko rozmodleni, będą się cieszyć razem z Tobą, Twoim dzieckiem i Jezusem. Ksiądz patrzy na Ciebie krzywo, kiedy Twój maluch szarpie jego sutannę? Może nie jest tak źle. Być może kapłan jest tak rozmodlony, że nie zauważa takich rzeczy. A może nawet, jak Jan Paweł II, pozwoli mu na to?

Kobieta z boku zwraca Ci uwagę? Przyciszonym głosem nabożnie jej przypomnij, że Jezus sam upominał apostołów, by zawsze pozwalali dzieciom być blisko niego.



Wolność
Kiedyś wyjechałam na chrzest córki kuzyna do nieznanej parafii. Ponieważ byłam przemęczona i nie miałam siły, pozwoliłam małej biegać pod ołtarzem i kręcić się między rodzicami podającymi dzieci do chrztu. Nikogo oprócz rodziny nie znałam, więc z niespotykanym dotąd spokojem pozwoliłam dwulatce na swawolenie, oczywiście nie spuszczając jej z oka z miejsca, w którym stałam.

Choć niewiele się tego dnia namodliłam, jednak wiele się nacieszyłam. Po raz pierwszy z przyjemnością obserwowałam, jak mała radośnie odkrywa świat i ceremonie kościelne, jak uśmiecha się do księdza i wywołuje uśmiech na twarzach wiernych. Trochę czułam się skrępowana, zastanawiając się czy wypada, ale radość i miłość przepełniały mi serce i zdawałam sobie też sprawę, że o to tak naprawdę chodzi w ceremonii chrztu. Po obiedzie żona kuzyna powiedziała, że zachwyciła ją wolność, z jaką moja dwulatka buszowała po kościele.

Jakie Wy macie strategie na wyprawy z dziećmi do kościoła? A może nie macie dzieci i wolicie trzymać się od nich na mszy z daleka? Podzielcie się swoimi przemyśleniami w komentarzach.

..

To tez walka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 8:02, 16 Kwi 2018    Temat postu:

Miejcie dzieci! – najlepsza rada jaką mogłabym usłyszeć
Bruna Estrela | 16/04/2018
BABY,TUMMY TIME
CC0
Udostępnij Komentuj 0
To czego je nauczysz, to za mało. Miej dzieci po prostu dlatego, że sama możesz się tyle nauczyć. Miej dzieci, ponieważ świat potrzebuje, byśmy byli lepsi.

„Gdybym mogła dać moim przyjaciółkom tylko jedną radę, dałabym właśnie taką: miejcie dzieci. Co najmniej jedno. Ale jeśli to możliwe, miejcie dwoje, troje, czworo… Bracia są pomostem, który łączy nas z przeszłością i bezpieczną przystanią na przyszłość. Ale miejcie dzieci.

Dzieci czynią nas lepszymi ludźmi.

Tego co da Ci dziecko nie da się porównać z żadnym innym doświadczeniem. Podróże po świecie przemieniają Cię, udana kariera daje satysfakcję, niezależność jest cudowna. Jednak nic nie zmieni Cię tak trwale jak dziecko.



Dzieci sprawiają, że pokonujemy wszelkie granice
To nieprawda, że „mając dzieci zostaniesz bez grosza”. Dzieci sprawiają, że rozsądnie gospodarujesz pieniędzmi i pomagają Ci zastanowić się, jak je wydajesz: zaczynasz kupować ubrania u Rennera, a nie u Calvina Kleina, bo w końcu to tylko ubrania. A zeszłoroczne tenisówki, które wciąż są niezużyte i wygodne, mogą wytrzymać kolejne 5 lat … W końcu masz przecież inne priorytety i tylko dwie stopy.

Chodzisz do pracy z większą determinacją i oddaniem; istnieje niewielka istota całkowicie zależna od Ciebie, a to sprawia, że jesteś profesjonalistką z motywacją, której nie miałabyś w innej sytuacji. Dzieci sprawiają, że pokonujemy wszelkie granice.

Zaczyna Ci zależeć na zrobieniu czegoś dla świata. Zaczynasz segregować śmieci, robić coś na rzecz lokalnej społeczności, używać produktów o mniejszej zawartości plastiku… Jesteś wzorem dla swojego dziecka i to jest najwspanialsze.

Czytaj także: 109 powodów, dla których warto mieć dzieci


Twoje dziecko uczy Cię wiary i wdzięczności
To co jesz ma znaczenie. Nie jesz już czekolady i nie pijesz coca-coli. Teraz wybierasz banany i wodę. Bardziej dbasz o swoje zdrowie: zjadasz resztę owoców z talerza swojego dziecka, zakładasz ogród warzywny, aby mieć świeże przyprawy, nie pijasz w tygodniu napojów gazowanych. Dziecko daje Ci dodatkowe 25 lat życia.

Zaczynasz wierzyć w Boga i uczysz się modlitwy. Przy pierwszej chorobie Twojego syna prawie instynktownie zginasz kolana i prosisz Boga, aby na Ciebie wejrzał. A zatem Twoje dziecko uczy Cię wiary i wdzięczności, jakiej nigdy nie nauczyłby Cię żaden kapłan, pastor czy przywódca religijny.

Konfrontujesz się ze swoją ciemną stroną. Twoje dziecko postanawia pokazać swoją najgorszą stronę, robiąc scenę w supermarkecie, bo chce tamte ciasteczka. Masz ochotę krzyczeć. Myślisz, że jesteś agresywna, niecierpliwa i autorytarna. Odkrywasz więc, że możesz uczyć się czegoś tylko z miłości i z miłością. Uczysz się brać głęboki oddech, przykucnąć, wyciągnąć rękę do swojego dziecka i zobaczyć tę sytuację jego małymi oczkami.

Czytaj także: Myślisz, że „dzieci kosztują”? Jest na to niezawodny sposób


Miej dzieci, aby zobaczyć, że uśmiechają się tak samo jak Ty…
Syn sprawia, że stajesz się bardziej roztropna. Nigdy nie będziesz jeździć bez zapiętych pasów, bo teraz wiesz, że nie powinnaś umrzeć zbyt wcześnie… Kto by się zaopiekował Twoimi dziećmi i kochał je tak jak Ty, gdyby Ciebie zabrakło?! Dziecko sprawia, że chcesz żyć.

Ale jeśli nadal nie uważasz, by te powody były tego warte, pomyśl o tym tajemniczym czymś co mają dzieci.

Miej dzieci, by poczuć ich pachnące włosy, aby poczuć przyjemność małych ramion oplatających Twoją szyję, aby usłyszeć „mama” (albo „tata”) śpiewane tym cienkim głosikiem.

Miej dzieci, aby móc doświadczyć tego wszystkiego i jeszcze mocnego uścisku, gdy wracasz do domu, i poczuć, że jesteś dla tej małej istoty najważniejszą osobą na całym świecie. Miej dzieci, aby zobaczyć jak uśmiechają się tak samo jak Ty i chodzą tak samo jak Twój ojciec, i zrozumieć piękno tego, że po świecie krąży cząstka Ciebie. Miej dzieci, aby na nowo poznać radość kąpieli z pianą, miski z wodą w upale, zabawy z psem i jedzenia mango bez obawy, by nie zabrudzić przy tym rąk (i ubrania).

Czytaj także: Kto ma lepiej, dorosły czy dziecko? Podsłuchałam rozmowę moich dzieci…
Miej dzieci.

To czego je nauczysz, to za mało. Miej dzieci po prostu dlatego, że sama możesz się tyle nauczyć. Miej dzieci, ponieważ świat potrzebuje, byśmy byli lepsi.

Tekst pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Bez doswiadczenia tego nie da sie przezyc ani zrozumiec czym to jest.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:26, 17 Kwi 2018    Temat postu:

Dlaczego warto, by nasze dzieci doświadczały dyskomfortu?
Cynthia Dermody | 17/04/2018
BOY HUGGING MOTHER
Shutterstock
Udostępnij Komentuj 0
Rozwijanie u dziecka umiejętności samodzielnego radzenia sobie z trudnościami to jeden z najlepszych sposobów, by utrzymać je z daleka od narkotyków, alkoholu i innych ryzykownych zachowań.

Podczas pewnego wykładu o profilaktyce uzależnień nastolatków od narkotyków mówca pokazał slajd z listą wszystkich środków, które rodzice powinni podjąć, aby zmniejszyć ryzyko wejścia swoich dzieci w świat narkotyków i alkoholu. Obok bardziej intuicyjnych punktów, takich jak dobry kontakt z dzieckiem i stawianie im wymagań, był jeden nieoczekiwany: niech wasze dzieci doświadczają jak najwięcej dyskomfortu.

Większości rodzicom na sali zapaliło się światełko. Cóż to za dziwaczne zalecenie? A przecież w tym konkretnym kontekście miało sens.



Rodzic do usług
Rodzice pokolenia Z (lub pokolenia internetowego, jak się je czasami nazywa) – w tym i ja – należą wszyscy do (błędnej) szkoły rodzicielskiej, która starała się ułatwić życie naszym dzieciom, od karmienia ich, gdy były głodne, kupowania tenisówek na rzepy, by nie musiały uczyć się trudnej sztuki wiązania sznurowadeł, rozładowywania potencjalnych konfliktów na placu zabaw w momencie, gdy jedno z dzieci podniosło głos, do planowania zadań domowych, nadzoru i realizacji naszej drugiej (czy trzeciej, czy czwartej) pracy. Nigdy w życiu nie pozwolilibyśmy, by nasze dzieci dostały trójkę za pisemną pracę domową, którą powinniśmy byli mieć pod kontrolą.

„Nie pozwalamy naszym dzieciom poczuć się niekomfortowo” – powiedział do grupy doradca ds. nadużywania szkodliwych substancji. „Nasz naturalny instynkt opiekuńczy ma sprawić, by nasze dzieci były szczęśliwe, więc robimy dla nich wszystko. Ale robiąc to, pozbawiamy je możliwości budowania umiejętności potrzebnych do przetrwania trudnych sytuacji życiowych, również tych, gdy narażone są na kontakt z narkotykami”.

Czytaj także: Nie ma idealnego modelu wychowania. Nie prześcigajmy się!
Przemyślcie to. Nasze dzieci są tak bardzo przyzwyczajone do „natychmiastowych” rozwiązań w każdej dziedzinie, bez względu na to, czy rodzice wkraczają, by rozwiązać ich problemy lub po to, by poczuły się lepiej, czy też same uciekają w media społecznościowe, gdy tylko zaczynają się nudzić. To tylko krok od spróbowania jakiejś substancji, tylko dlatego, że czują presję ze strony kolegów lub potrzebują szybkiego „odreagowania”. Podsumowując, nasze dzieci nie mają wielu okazji, by poćwiczyć, jak to jest czuć się źle lub odczuwać cierpienie, a my robimy im w ten sposób krzywdę.



Pouczający dyskomfort
Dzieci muszą się nauczyć, że doświadczany na co dzień dyskomfort emocjonalny i fizyczny jest stanem przejściowym – on także minie, a twoi koledzy nie będą ciągle wściekli na ciebie (a jeśli tak, to czas poszukać nowych kolegów). Możecie je wspierać i doradzić im, by się pomodliły lub porozmawiały z Bogiem w tych stresujących chwilach, ale nie rozwiązujcie za nich wszystkich problemów. Mechanizmy radzenia sobie, które zastosują i zbudują w momentach stresu, będą dla nich kluczowe w radzeniu sobie z poważniejszymi problemami, z jakimi spotkają się w życiu.

„Jakże często my, jako rodzice, sami komplikujemy sobie życie i dezorientujemy nasze dzieci, ponieważ nie pozwalamy, aby nastąpiły naturalne konsekwencje (kiedy skutki są stosunkowo łagodne, ale pouczające) zanim owe naturalne konsekwencje (np. branie narkotyków) staną się naprawdę poważne” – dodaje Jim Schroeder, psycholog dziecięcy i ojciec siedmiorga dzieci. „Zasadniczo ciągle przeszkadzamy dzieciom w naturalnym zrozumieniu przyczyn i skutków, a później zastanawiamy się, dlaczego nasze dzieci są zdezorientowane w radzeniu sobie z sytuacjami, które mają miejsce każdego dnia”.

Czytaj także: Do czego prowadzi wolnościowe wychowanie?
Oczywiście, jeśli chodzi o narkotyki i alkohol oraz inne ryzykowne zachowania, takie jak seks, dużą role odgrywa rozwój mózgu. W przeciwieństwie do tego, w co wszyscy wierzyliśmy, kiedy dorastaliśmy, kora przedczołowa dziecka nie jest w pełni rozwinięta aż do mniej więcej 25. roku życia. Jest to część mózgu, która pozwala nam, jako dorosłym, powiedzieć „nie” temu trzeciemu kieliszkowi wina, o którym wiemy, że wywoła ból głowy i sprawi, że następnego dnia staniemy się całkowicie nieproduktywni. Dzieci po prostu nie posiadają zdolności myślenia o długofalowych konsekwencjach – są tu i teraz, i zajmują się tylko uruchamianiem bezpośredniego centrum przyjemności swoich mózgów.



Pozwól dziecku zawalić sprawdzian
Więc kiedy któryś z ich kolegów zaproponuje im super e-papierosa, aby poczuli się dobrze w chwili stresu, albo łyk piwa, ponieważ wszyscy pozostali w pokoju właśnie piją, jaka jest nadzieja, że nasze dzieci podejmą dobre decyzje? I tu jest rola dla poczucia dyskomfortu.

Rodzicom trudno jest rozwiązać ten problem, zwłaszcza jeśli dziecko jest starsze, a wasze role jako rodziców i jego oczekiwania są już pozornie ustalone – ale nigdy nie jest za późno, aby zacząć wprowadzać lekki dyskomfort, nawet w prosty sposób:

Pozwólcie mu zawalić sprawdzian.

Pozwólcie jej posmucić się z powodu rozstania z chłopakiem.

Nie odbierajcie jej tylko dlatego, że tęskni za domem.

Pozwólcie mu iść do szkoły w szortach i bez płaszcza, gdy za oknem jest minus 5 stopni.

Nie zawoźcie dziecku do szkoły drugiego śniadania, którego zapomniało wziąć.

Oczywiście, będzie głodne, ale przeżyje. Nauczy się, że może przetrwać cały dzień nawet o pustym żołądku, i być może będzie pamiętać, by następnym razem zabrać drugie śniadanie z blatu (a może nawet będzie to dla niego lekcja empatii dla innych, którzy codziennie obchodzą się bez jedzenia, co też by nie zaszkodziło).

Czytaj także: 4 rodzicielskie postawy, których uczy nas Maryja
Zatem niech się rozpocznie Operacja Dyskomfort. Pamiętajcie też, że im dłużej zdołacie powstrzymać wasze nastoletnie dziecko od eksperymentowania z używkami, tym radykalniej spada ryzyko, że się od nich uzależni. Innymi słowy, jeśli w jakiś sposób uda wam się doprowadzić je do magicznego wieku 21 lat względnie bez szwanku, możecie uznać, że jako rodzice odnieśliście sukces.

(Oczywiście, ta rada NIE ma zastosowania, jeśli podejrzewacie głębszy problem ze zdrowiem psychicznym lub nadużywaniem używek – w takim przypadku „dyskomfort” dziecka jest czymś znacznie większym i poważniejszym, i musicie natychmiast szukać pomocy).

Tekst pochodzi z angielskiej wersji portalu Aleteia

...

To tez jest wychowanie! Przz trudy. Bóg przeciez je daje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:43, 19 Kwi 2018    Temat postu:

Jedno pytanie, które powinieneś zadać swojemu dziecku, by polepszyć Waszą relację
Katarzyna Wyszyńska | 19/04/2018
MATKA Z SYNEM
Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
Rozmawiałyśmy o tym, jak można okazać komuś miłość. I wiecie, jaki między innymi przykład dały moje córki? „Jeśli ktoś zwróci Ci uwagę, a Ty to zmienisz, to pokażesz mu tym, że go bardzo kochasz”.

Pamiętacie jeszcze Wielkanoc? Mazurki, pisanki… A Wielki Post? To dziś go sobie nieco przypomnimy. Właśnie teraz jest dobry czas, by rozliczyć się z wielkopostnych postanowień! Czy zmieniły coś na stałe, czy były tylko corocznym zrywem? Wybaczcie więc, że wybiję Was na chwilę z wiosennego nastroju i powrócę do… środy popielcowej w naszym domu.



Nocne rozmowy z dzieckiem
Zaczęło się od niewinnej „nocnej” rozmowy. Nie zamierzałam dawać dzieciom postanowień, bo uważałam, że są na to za małe. Porozmawialiśmy więc o tym, czym jest Wielki Post, co to znaczy „nawracać się”, jaki jest sens wyrzeczeń. Nie był to wcale teologiczny wykład, ale ciekawa dyskusja, której kontynuacja naprawdę mnie zaskoczyła!

Otóż, po omówieniu teoretycznych założeń, te małe, rozpalone gorliwością serca, przekuły teorię na konkrety. Bardzo chciały mieć swoje postanowienia i tak się właśnie stało. Każdy dostał swoje zadanie na Wielki Post – co ważne, inspirowane przez współdomowników.

Każdy miał prawo głosu, mógł powiedzieć, co sprawia mu przykrość, drażni, przeszkadza, i poprosić, by inna osoba nad tym popracowała. Ustaliliśmy też, że za każde takie zwrócenie uwagi trzeba dodać co najmniej trzy pochwały, słowa wdzięczności lub coś, co w tej osobie lubimy.

Czytaj także: Kiedy założyć dziecku konto na Facebooku?


Zadanie dla mamy
Zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Jedna, że dzieci były wdzięczne za samą taką możliwość. Wypowiedzenia na głos swoich przykrości, pochylenia się nad ich problemami codzienności. Po drugie – zadanie, jakie wyznaczyły mi. „Byś na nas nie krzyczała, mamusiu”. „Ja?” – odpowiedziałam zaskoczona.

„Przecież ja w ogóle na was nie krzyczę”. Ale dobrze, niech tak będzie. Następnego dnia spisałyśmy postanowienia i przyczepiłyśmy je w widocznym dla nas miejscu. Zaczęliśmy je wprowadzać w czyn.



Ja – zapałka
I wiecie, piorunującym doświadczeniem było dla mnie to, że ja rzeczywiście często podnoszę głos. Gdy się zdenerwuję, zaraz wskakuję na wyższe tony. Może nie jest to jeszcze krzyk, ale jeden krok dalej i stracę panowanie. W emocjach trudno mi panować nad swoimi słowami.

Niewątpliwie mogę nieco usprawiedliwić się stwierdzeniem „taka już jestem”, bo temperament mam choleryka i działam jak zapałka. Szybko i efektownie płonę gniewem, równie szybko gasnę i jeśli nie spowoduję przy okazji pożaru, już jest po sprawie.

Nie chcę też i nie dam rady udawać, że nie przeżywam złości, zdenerwowania, że tych emocji nie ma. Jednak widać moim dzieciom przeszkadza mój ton, więc chcę coś zmienić. Ustaliłyśmy hasło, którym dziewczyny mogą doprowadzić mnie do pionu – hasło, które uświadamia mi, że podnoszę głos, gdy sama nawet nie zdaję sobie z tego sprawy.



Spróbuj i Ty
Nie jest to wcale dla mnie łatwe, ani przyjemne. Po Wielkim Poście wiem też, że przepracowanie tego tematu potrwa dużo dłużej niż 40 dni. Sposoby, jakimi się wspomagam, to temat na oddzielny artykuł. Dziś chcę przede wszystkim bardzo gorąco zachęcić Was, rodziców, do tego samego – do zapytania swoich dzieci, czy chciałyby coś w Waszym zachowaniu zmienić, czy coś sprawia im przykrość?

To wymaga odwagi, bo trzeba będzie skonfrontować się z odpowiedzią. Mimo to warto, to naprawdę ważne, bo… Rozmawiałyśmy po Wielkanocy o tym, jak można okazać komuś miłość. I wiecie, jaki między innymi dały przykład? „Jeśli ktoś zwróci Ci uwagę, a Ty to zmienisz, to pokażesz mu tym, że go bardzo kochasz”.

...

Jesli to nie jest zmiana na złe! Tak to jest okazanie milisci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:58, 22 Kwi 2018    Temat postu:

Nastolatki – zestresowane, pod presją. Jak możesz im pomóc?
Elisabeth Pardi | 22/04/2018
SAD TEENAGER
Shutterstock
Udostępnij 3 Komentuj 0
W tym codziennym pędzie jest najwyraźniej za mało czasu dla młodych ludzi na zwyczajne bycie młodymi. Oni potrzebują naszego przyzwolenia, by mogli zwolnić tempo i być niedoskonali.

Młodzi dorośli
Kilka tygodni temu brałam udział w długiej wymianie esemesów z moją przyjaciółką, która działa w duszpasterstwie młodzieży. Pisała o tym, z czym zmaga się regularnie ze swoimi nastolatkami i byłam zaskoczona, kiedy powiedziała: „Nie jest im dane być dziećmi. Wychowuje się ich na małych dorosłych… a oni nie są szczęśliwi i już teraz się wypalają”.

Słyszałam, jak inne osoby mówią to samo. W tym codziennym pędzie jest najwyraźniej za mało czasu dla młodych ludzi na zwyczajne bycie młodymi.

Postanowiłam, że skoro znam jeszcze dwie wyjątkowe kobiety z duszpasterstw młodzieży, zbiorę informacje od nich trzech w ramach próby zdefiniowania, z czym nastolatki – zwłaszcza dziewczyny – borykają się na co dzień i jak rodzice, czyli dorośli mający największy wpływ na ich życie, mogą im pomóc.

W oparciu o to, czego się dowiedziałam, usłyszałam dwie najważniejsze wiadomości, które nastoletnie dziewczynki potrzebują usłyszeć od swoich rodziców.

Czytaj także: Szalony taniec w pustym domu, czyli nastolatki też chcą być kochane


Zgoda na bycie niedoskonałym
Nastolatkowie potrzebują naszego przyzwolenia, by mogli zwolnić tempo i być niedoskonali.

Dwie na trzy z moich znajomych stanowczo twierdziły, że ich dziewczynki doświadczają ogromnego stresu o wiele częściej, niż „powinny”.

„One wszystkie mają zbyt wypełnione grafiki” – twierdzi Mary Nelson z kościoła metodystów w Ohio. „Jest na nich ogromna presja ze strony trenerów, rodziców, nauczycieli, że muszą być najlepsze, dawać z siebie wszystko i nie pozwalać sobie na nic innego, niż robienie wszystkiego najlepiej jak potrafią”.

W kulturze, gdzie każda pomoc, jakiej dziecko mogłoby tylko potrzebować, by osiągnąć sukces, oddalona jest zaledwie o kliknięcie, presja, aby radzić sobie nienagannie we wszystkich dziedzinach spoczywa na nich nieustannie.

„Jeden obraz szczególnie nasuwa mi się na myśl” – wyjaśnia Gina Cecutti z kościoła katolickiego Niepokalanego Poczęcia w Ohio. Opisuje dzielenie się w małych 10-osobowych grupkach dziewcząt w wieku 14-17 lat.

Były bardzo rozmowne, dopóki nie musiały sięgnąć nieco głębiej. Wtedy wszystkie siedziały w napięciu, wstrzymując oddech. W końcu najstarsza opowiedziała o paraliżującym stresie, jakiego doświadczała, próbując żonglować wszystkim, co miała do zrobienia. Jej odwaga przełamała lody, rozpłakała się, a niemal cała grupa przyłączyła się, dzieląc się doświadczeniami ataków paniki podczas przymierzania ciuchów, problemów z trawieniem spowodowanych przez szkolny stres, i wiele innych. Ciężar tego stresu był namacalny, tak jak i bezsilności, która mu towarzyszyła.

Ja osobiście byłam zaskoczona szerzącym się napięciem wśród współczesnych nastolatków. Wydawało mi się, że większym i częstszym problemem wśród nich jest apatia.

Czytaj także: Dlaczego nastolatki nie ufają rodzicom? Co można z tym zrobić?


Jak dorośli mogą pomóc?
Cecutti wspomina, że jedna z dziewczynek powiedziała grupie o swojej nauczycielce, która wyczuła napięcie klasy i zapewniła uczniów, że „nie muszą być idealni i dawać 100% z siebie we wszystkim… ponieważ ich fizyczne, psychiczne i emocjonalne dobre samopoczucie jest ważniejsze, i czasem warto dostać gorszą ocenę na poczet snu i zdrowia psychicznego”.

„I nagle zmienił się klimat w tej grupce – kontynuuje Cecutti – a ja zdałam sobie sprawę, że oni potrzebują tylko potwierdzenia i przyzwolenia na bycie człowiekiem, bo nie dostają tego nigdzie, co powoduje narastanie lęków i niepokojów”.

Wynika z tego, że ci zestresowani nastolatkowie mają potrzebę usłyszeć zapewnienie, że niedawanie z siebie 110% nie jest równe porażce. „Dajcie im czas na bycie dziećmi i zdejmijcie z nich przymus ogarniania wszystkiego” – podkreśla Nelson.

Mózg nastolatków nie działa jeszcze tak, jak mózg dorosłych. Nastolatki potrzebują znacznie więcej cierpliwości, wzmocnienia i zachęcania w procesie poznawania świata i znajdowania sobie w nim miejsca. Od nas potrzebują najbardziej wsparcia, a nie nacisków, zwłaszcza w obszarach, w których nie są wybitni.

Jak radzi Nelson, „dajcie im czas na zmaganie się w kochającym, troskliwym środowisku i nie oczekujcie od nich, żeby byli ideałami”.



Trzeba im pokazać, jak żyć wiarą
Wszystkie trzy liderki z duszpasterstw młodzieży jasno stwierdziły, że wiara zaczyna się w domu i „żaden program nie zastąpi wpływu rodzica na dziecko”, jak ujęła to Teresa Whiteside z kościoła katolickiego św. Andrzeja w Ohio. „Upewnij się, że jesteś autentyczny w swojej wierze – podkreśla. – Dzieci wszystko widzą”.

Jeśli chcemy, aby nasze córki miały oparcie w Jezusie, muszą najpierw widzieć nas polegających na Nim. Na tym powstaje fundament ich własnej osobistej relacji z Chrystusem. „Chcemy, aby nasza wiara stała się ich wiarą” – wyjaśnia Whiteside, nadal podkreślając, jak ważne jest traktowanie poważnie myśli, opinii i pytań nastolatków związanych z wiarą.

„Prawdopodobnie będą mieli pytania, a nawet wątpliwości dotyczące Chrystusa i Kościoła – przestrzega. – To normalne w procesie stawania się sobą… Nie gaśmy ich więc, ani nie reagujmy strachem. Słuchajmy ich. Dowiedzmy się, co stoi za danym pytaniem”.

Czytaj także: Życie online – polskie nastolatki w sieci
Nawet jeśli nasi nastolatkowie stawiają nam pytania, które wprawiają nas w osłupienie, są one okazją do wspólnego szukania odpowiedzi. „Zachęcajcie ich do zadawania pytań!” – nawołuje Cecutti. – „Bądźcie pokorni i szczerzy, jeśli nie znacie odpowiedzi”.

Podobnie Nelson zachęca do empatii i otwartości. „Zapewnijmy ich, że nawet jeśli tego nie czują, nie ma w tym nic złego – wszyscy przez to przechodzimy”. Innymi słowy, nie powinniśmy nigdy pozwolić im poczuć, że to coś złego, jeśli nie płonie w nich pasja do wiary.

Wszyscy przechodzimy przez okresy suszy w naszym życiu duchowym, kiedy to modlitwa i kościół wydają nam się pustą gadaniną. Nasze dzieci też muszą być na to gotowe i poznać na naszym przykładzie, że trzeba żyć wiarą również w tym czasie pustyni, ze świadomością, że on nie będzie trwał wiecznie.

Co najważniejsze, wszystkie trzy opiekunki duszpasterstw podkreślają wagę pomagania dziewczynkom w przyjęciu Bożej miłości dzięki naszej bezwarunkowej miłości, i to jest moja ulubiona porada.

„Dajcie im odczuć, jak mocno i bezwarunkowo je kochacie – radzi Whiteside. – Wasza miłość do nich pozwoli im zrozumieć, jak mocno i bezwarunkowo kocha je Bóg”.

Tłumaczenie z języka angielskiego

...

Zdecydowanie dzieci maja ciezko w tym nienaturalnym swiecie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:05, 24 Kwi 2018    Temat postu:

„Moje dziecko nie chce się uczyć!”. Kilka praktycznych rad, jak mu pomóc
Joanna Operacz | 23/04/2018
DZIECKO Z TABLETEM
Hal Gatewood/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Problemy szkolne - z tym chyba najczęściej zgłaszają się rodzice do psychologów i terapeutów dziecięcych. Czasem przyczyny mogą być zaskakujące.

Małe dziecko ma w sobie naturalną potrzebę poznawania świata, a rodzice i nauczyciele są jeszcze dla niego autorytetem, więc stosunkowo łatwo je zachęcić do nauki. No chyba, że jest jakiś problem. Na przykład maluch może być ponadprzeciętnie ruchliwy i energiczny. Wtedy konieczność wysiedzenia przez 45 minut w ławce może być dla niego torturą. Albo – przeciwnie – może być wyjątkowo delikatny i z trudem znosić szkolny hałas, tłok i zamieszanie. Przyczyną wielkich kłopotów może być na przykład taki „drobiazg” jak nadwrażliwość słuchowa. Jeśli każdy głośniejszy dźwięk wywołuje dyskomfort, szkolny dzwonek to za każdym razem wyrzut adrenaliny i przerażenie. Bylibyście wtedy zainteresowani rysowaniem szlaczków?



Zapytaj terapeutę
We wszystkich takich sytuacjach warto sprawdzić, czy maluch nie ma zaburzeń integracji sensorycznej albo niewygaszonych odruchów noworodkowych. Wtedy można pomóc dziecku specjalnie dobranymi ćwiczeniami, które wprawdzie bywają czasochłonne i kosztowne, ale są skuteczne. Z moich obserwacji wynika, że niedoceniane i często mylnie diagnozowane (np. uznawane za dysleksję) są problemy ortoptyczne, związane z nieprawidłową pracą mięśni, które poruszają gałkami ocznymi. A przecież kiedy oczy źle pracują, trudno nauczyć się czytać i w ogóle trudno się uczyć.

Przyczyny niepowodzeń szkolnych mogą być także poważniejsze, związane z uszkodzeniami jakichś obszarów w mózgu. Do tego dochodzą wszystkie problemy na „dys-” : dysleksja, dysgrafia, dyskalkulia. Jeśli podejrzewamy takie kłopoty albo jeśli dziecko pomimo intensywnej pracy ma kłopoty z nauką, trzeba jak najszybciej udać się do specjalisty.

Czytaj także: Twoje dziecko ma problemy z czytaniem? Zobacz, jak możesz mu pomóc


Nuda i przemoc
Warto pamiętać, że kiedy maluch się skarży, że w szkole jest nudno, często chodzi mu o to, że jest mu trudno. Dziecko nie zmyśla ani się próbuje wypaść przed rodzicami na bystrzejszego, niż jest, tylko tak właśnie odbiera swoje szkolne boje – nie rozumie, więc szybko zaczyna się nudzić.

Czasem jednak nasze dziecko ma rację – w szkole jest nudno, bo lekcje są źle prowadzone. Zdarza się też niestety, że nauczyciel nie nadaje się do tej pracy. Warto też sprawdzić, czy maluch nie jest w szkole ofiarą przemocy fizycznej albo werbalnej ze strony kolegów lub nauczycieli. Niektóre dzieci, także te otoczone miłością i troską, nie potrafią o tym powiedzieć rodzicom. Warto przyjrzeć się metodom pracy „pani” i klimatowi w klasie, a potem porozmawiać na ten temat z nauczycielką i dyrekcją. A jeśli to nie pomoże, rozważyć zmianę szkoły. Taka rewolucja to stres dla dziecka, ale katowanie go szkołą, w której cierpi, jest chyba jeszcze gorsze.



Mało snu, dużo słodyczy
Wreszcie przyczyna problemów szkolnych może być najbardziej banalna z banalnych – dziecko nie może podołać nauce, bo jest przemęczone. Ma zbyt wiele zajęć dodatkowych, godzinami odrabia pracę domową, za mało śpi.

Warto też przyjrzeć się jego diecie. My, rodzice, chyba nigdy nie uważamy, że nasze dzieci jedzą za dużo słodyczy i przetworzonej żywności, a znam kilkoro dzieciaków, które ewidentnie są nadpobudliwe dlatego, że żywią się głównie czekoladowymi kulkami i rozmrożoną pizzą.

Czytaj także: Jak wyrzuciłam z domu cukier? I co wyszło z tego eksperymentu…


Nie chce mi się
Dziecku, tak jak każdemu człowiekowi, może się czasem nie chcieć. Warto wykorzystywać takie sytuacje jako szanse wychowawcze i tłumaczyć mu, że wszyscy czasami pracujemy nie dlatego, że mamy na to wielką ochotę, tylko dlatego, że uważamy to za swój obowiązek. Masz już dosyć takich tłumaczeń? A może spróbujesz to powiedzieć inaczej, np. spokojniej, z poczuciem humoru albo wykorzystując nowe argumenty? Kiedy twoje dziecko miało dwa lata, tłumaczyłaś mu dwieście razy, że trzeba zamykać drzwi i myć ręce, prawda? Teraz przyszła pora na inne tematy.

Warto też angażować dziecko od małego w domowe obowiązki, takie jak sprzątanie, pranie i gotowanie. Jako rodzice mamy tendencję, żeby zwalniać dzieci z zajęć domowych, „bo się uczą”. To błąd. Czasem trzeba im odpuścić, np. przed ważnym egzaminem, ale takie obowiązki to bezcenny sposób na naukę pracowitości i zaradności. Paradoksalnie, zajęcia domowe pomagają więc dzieciom podołać obowiązkom szkolnym.



Nie, bo nie!
Nastolatki – zwłaszcza chłopcy – czasem przestają się uczyć w odruchu buntu przeciwko rodzicom. To trudny moment, ale normalny i potrzebny, stanowiący część procesu usamodzielniania się. Trzeba być gotowym na ten etap i nie wpadać w panikę. Młody człowiek musi przecież odkryć własne powody, dla których będzie się starał.

To oczywiście nie znaczy, że mamy go skreślić. Jeszcze zanim nastąpi faza burzy i naporu, warto zadbać o środowisko, które będzie mu pokazywało dobre wzorce, np. klub sportowy, harcerstwo, dobrą szkołę, katolicką wspólnotę. W wieku dojrzewania kluczowa jest – i dla chłopców, i dla dziewczyn! – relacja z ojcem. Poza tym nastolatkom pomaga to samo co młodszym dzieciom: emocjonalna bliskość z rodzicami, niespieszne rozmowy, wspólne zainteresowania, wspólne wyjazdy, dobre książki. Jeśli mamy wrażenie, że kompletnie nie możemy się dogadać ze swoim dzieckiem, warto zapytać o radę mądrego i doświadczonego psychologa. Najlepiej takiego, który ma już za sobą dojrzewanie własnych dzieci.

Czytaj także: 5 myśli twórcy harcerstwa, które powinieneś poznać


Internet
A propos dojrzewania… Rodzice często nie doceniają tego, jak fatalny wpływ może mieć na ich dzieci pornografia i nadużywanie internetu. Jeśli 15-latek spędza całe dnie w swoim pokoju, przeglądając strony internetowe, to nie ma możliwości, żeby nie zetknął się ze zdjęciami i filmami erotycznymi. Jeśli zacznie się onanizować, to dla jego młodej psychiki przyjemność towarzysząca tym doznaniom może skutecznie przyćmić wszystko inne, także ambicje, poczucie obowiązku i poczucie przyzwoitości. A i tak to będzie, niestety, nie największy z jego problemów! Nawet jeśli jakimś cudem nie trafi na pornografię, zwyczajnie zmarnuje mnóstwo czasu, który mógłby poświęcić na naukę.

Kiedy nastolatek nie chce się uczyć, warto dać mu okazję, żeby poznał ciężką pracę fizyczną, na przykład w wakacje. Przecież rezygnując z wykształcenia decyduje się na utrzymywanie się w przyszłości z pracy własnych rąk, więc powinien się upewnić, czy faktycznie tego chce.

...

Kazde dziecko jest inne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:46, 25 Kwi 2018    Temat postu:

Mam uparte dziecko – jestem szczęściarzem
Michael Rennier | 24/04/2018
UPARTE DZIECKO
Courtney Rust/Stocksy United
Udostępnij Komentuj
Niektóre cechy charakteru, które uznajemy za wady, mogą pomagać w osiąganiu wielkich rzeczy.

Nasza roczna córeczka Edie jest uparta jak osioł i w tym uporze tak cierpliwa, że mogłaby tresować koty. Jest najmłodsza z pięciorga naszych dzieci i zdecydowanie najmniejsza, ale w jakiś niewiarygodny sposób skupia na sobie uwagę i energię całej rodziny. Wszyscy – rodzice, bracia i siostry – koniec końców jej ulegają i robią to, czego sobie życzy, nawet jeśli żąda pięciu kąpieli dziennie. Uginamy się, spełniamy jej zachcianki, bo nie jesteśmy w stanie oprzeć się niezwykle groźnej mieszance, jaką stosuje – słodkości i nigdy niesłabnącego uporu.



Zrobiła naburmuszoną minkę, zacisnęła piąstki i…
Jeśli chce, żeby jej przeczytać książkę o kaczce, to na pewno przeczytasz jej książkę o kaczce. A na dodatek jeszcze się będziesz z tego cieszyć. Co więcej, z entuzjazmem będziesz naśladować kacze kwakanie. Spójrzmy prawdzie w oczy. Zdarzało się, że nie mieliśmy ani siły, ani ochoty na czytanie szkrabowi. Ale Edie miała to w nosie. Dopominała się do skutku, aż w końcu ktoś otwierał książkę i zaczynał czytać. Żeby się jej pozbyć, próbowałem wszystkiego. Udawałem na przykład, że nie wiem, o co chodzi, mając nadzieję, że zajmie się czymś innym. Mówiłem, że poczytam jej za chwilę, mając nadzieję, że zapomni. Czytałem, opuszczając niektóre strony albo nawet proponowałem, żebyśmy poczytali inną książkę, bo przecież tę o kaczce czytalismy ze sto razy z rzędu.

Najgorszą pomyłką, jaką kiedykolwiek zrobiłem, było powiedzenie jej: „Nie”. Byłem zmęczony, miałem dość i nie zamierzałem czytać jej książki, bez względu na to, ile razy tego zażąda i jakie sztuczki zastosuje. I wtedy ona… zrobiła naburmuszoną minkę, zacisnęła piąstki i rzuciła mi śmiercionośne spojrzenie. I… była to najsłodsza rzecz na świecie. A ja… zupełnie rozbrojony, natychmiast ustąpiłem i przeczytałem jej tę książkę o kaczce.

Czytaj także: Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?


Czy upór to cecha charakteru, z którą należy walczyć?
Czy należy próbować wyplenić upór, żeby pokazać, kto tu rządzi?

Dorastając, Edie zaczęła wykazywać zadziwiający upór w wielu rzeczach. Jestem pewny, że wszyscy rodzice mają swoje opowieści o upartych dzieciach (Bóg powinien mieć ich w opiece, jeśli mają więcej niż jedno!), które zapierają się przy swoim zdaniu z taką siłą i determinacją, że nawet muł by się poddał i ustąpił. Może to dotyczyć nawet tak drobnych i mało istotnych spraw jak to, w którym kierunku iść na spacer czy jaką koszulkę rano założyć. Ale jeśli wydaje ci się, że to bzdury, to z punktu widzenia małego uparciuszka – są to sprawy najwyższej wagi.

Pomimo tego, że Edi owinęła nas sobie wokół małego palca, ciągle są takie sprawy, w których nie wszystko idzie po jej myśli. 99 z jej 100 najlepszych pomysłów obejmuje: wspinanie się po czymś niestabilnym na niewiarygodną, a przede wszystkim niebezpieczną wysokość, uderzanie osób, którym nie podoba się, że są bite, jedzenie czegoś, co na pewno nie nadaje się do jedzenia i malowanie po wszystkim, z wyjątkiem papieru. Dla własnego bezpieczeństwa nie powinna tego robić, ale robi. Edie wcale nie uważa, że jest uparta – ona po prostu wie, że zawsze ma rację. Ona jest wszystkowiedząca.

Czytaj także: Jak kolejność przychodzenia na świat wpływa na charakter?


Co mają robić rodzice tak upartego dziecka?
Dobrym sposobem na upór może być dostrzeżenie w nim pozytywnych stron i pielęgnowanie właśnie ich.

Upór, z tej najgorszej strony, może być cechą negatywną. Może być znakiem ciasnego umysłu i egotyzmu. To zdecydowanie coś, na co trzeba zwracać uwagę, co trzeba obserwować. Ale nie chciałbym pozbawiać ani Edie, ani żadnego z naszych dzieci całego ich uporu. Oczywiście, mógłbym to zrobić, sprawić żeby stały się miłymi, perfekcyjnymi, potulnymi stworzeniami, które wykonują polecenia, choćby ze strachu przed karą. Tyle że ja nie chcę na siłę zmieniać ich charakterów, łamać ich osobowości.

Lepszym rozwiązaniem jest zobaczenie w uporze pozytywnych cech i rozwijanie właśnie ich. Każda wada, jak każdy medal, ma dwie strony. W przypadku uporu wadę możemy przekuć w zaletę, czyli siłę. Upór, użyty odpowiednio, w konkretnych sytuacjach, może być uznany za determinację i pewność siebie.

Są takie momenty, kiedy jest cechą pozytywną. Pozwala wytrwać w trudnej przyjaźni, walczyć z ciężką chorobą, pozostać wiernym swoim przekonaniom, nawet jeśli nie są popularne, żyć w zgodzie ze swoim sumieniem, być dobrym przywódcą, przełożonym, kierownikiem trwającym przy swoich racjach i niepoddającym się naciskom większości. Sprawia, że walczy się do końca i nigdy nie rezygnuje z marzeń.

Czytaj także: Do czego prowadzi wolnościowe wychowanie?
Właśnie teraz moja córeczka koncentruje cały swój upór na braniu możliwie największej liczby kąpieli, jaką może znieść istota ludzka w ciągu dnia i przeobrażaniu się w kaczkę. A my obserwujemy to z troską i delikatnością, mając nadzieję, że w przyszłości jej upór z wady zmieni się w siłę charakteru, dzięki której pozostawi ślad na ziemi. Wszyscy możemy się tego uczyć.

Tłumaczenie z języka angielskiego

...

Rozne sa charaktery i na pewno zawsze stoi za tym dobro nawet jak wydaja sie zle. Trzeba je odkryc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:33, 25 Kwi 2018    Temat postu:

Zajęcia dodatkowe czy obecność rodziców? Jak znaleźć złoty środek
Aneta Czerska | 25/04/2018
CHŁOPIEC W PRACY
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Czas spędzany przez dziecko poza domem, w przedszkolu czy szkole, powinniśmy traktować jako jego pracę. Często więc przedszkolaki pracują dłużej niż ich rodzice.

Dla dzieci znaleźć możemy coraz więcej zajęć dodatkowych. W trosce o rozwój dziecka wydajemy coraz więcej pieniędzy. Aby je zarobić, pracujemy coraz dłużej i coraz mniej czasu spędzamy z rodziną. Coraz bardziej potrzebujemy innych, aby zajęli się tym, co dla nas najważniejsze – dzieckiem. Jak zatrzymać to błędne koło? Gdzie się podział balans między rozwojem a budowaniem relacji w rodzinie?



Wybór przedszkola
Prywatne przedszkola i kluby dla dzieci oferują naukę języka angielskiego i hiszpańskiego, warsztaty naukowe, matematyczne, przyrodnicze, naukę gry na instrumencie, klub szachowy, warsztaty psychologiczne, teatralne, ceramiczne, plastyczne, budowanie z klocków, robotykę, programowanie, wschodnie sztuki walki, zumbę, taniec towarzyski, balet, rytmikę, zajęcia z logopedą. Wszystkie te zajęcia znajdują się w ofercie jednej placówki. Dodatkowo dzieci zabierane są na koncerty, przedstawienia teatralne, wycieczki, basen, a nawet na jazdy konne i lekcje tenisa. Taka oferta jest odpowiedzią na zapotrzebowanie rynku.

Własne przedszkole pamiętamy jako instytucję produkującą uspołecznione i wyrównane dzieci – grzeczne, spokojne, znające i respektujące zasady współżycia społecznego, wykonujące zalecone im czynności i działania. Kojarzymy je z nudą i przymusem bycia grzecznym. Wyboru przedszkola dla dziecka dokonujemy niezwykle starannie. Nie chcemy, aby było przechowalnią, w której dziecko jest pozostawione samo sobie. Chcemy, aby oczekiwano od niego kreatywności i samodzielności w myśleniu.

Czytaj także: Balet, języki, gra na skrzypcach. Witajcie w koszmarnym świecie korpo-dzieciństwa


Harmonogram dnia dziecka
Przedszkola i szkoły prywatne oferują coraz szerszą gamę zajęć, a dzieci zostają w przedszkolach do późnego popołudnia. Tymczasem czas spędzany przez dziecko poza domem, w przedszkolu czy szkole, powinniśmy traktować jako jego pracę. Często więc przedszkolaki pracują dłużej niż ich rodzice.

W wyniku zmęczenia dziecko może nie chcieć iść z rodzicem do domu, co jest dla rodzica dowodem, że dziecko chce zostać dłużej w przedszkolu, dzięki czemu rodzic ma więcej czasu po pracy na zakupy. W efekcie coraz mniej czasu spędzają razem w domu, nie mając czasu na umacnianie więzi rodzinnych i poznawanie siebie.

Większość rodziców, którzy są uczestnikami moich szkoleń, przyznaje, że ich małe dzieci chodzą spać między godziną 21 a 23, przy czym prawie wszyscy ci rodzice jako dzieci chodzili spać tuż po dobranocce, która była o godzinie 19. Propozycja, aby ich dzieci kładły się o takiej porze, często wydaje się im niedorzeczna lub niemożliwa. Niektórzy rodzice o tej porze wracają dopiero do domu.



Zajęcia dodatkowe a rozwój dziecka
Wielu rodziców, którzy dbają o edukację swojego małego dziecka, nie wie, co jest ważne dla jego rozwoju. Oferują oni dziecku poznanie świata i wielu umiejętności, które człowiek mógłby poznać również w późniejszym wieku. Jedne aktywności kształtują dziecko neurologicznie i mają znaczenie dla dalszego rozwoju i nauki kolejnych umiejętności, a inne jednak takiego znaczenia nie mają.

W nauce gry w tenisa lub pisaniu na klawiaturze korzysta się z wcześniej opanowanych umiejętności i z zakończonych cyklów rozwoju. Z tego powodu ich rola dla ogólnego rozwoju jest bardzo nikła. Tymczasem nauka czytania, matematyki lub kaligrafowania daje początek niezwykle złożonym cyklom rozwojowym. Zapoczątkowane procesy pociągają zmiany w umysłowości dziecka, podobnie jak opanowanie mowy we wczesnym dzieciństwie przenosi dziecko na nowy poziom intelektualny.

Mówiąc o wczesnym rozwoju dziecka należałoby skupić uwagę na rozwoju mózgu, na jego funkcjach i prawidłowym ich kształtowaniu. Nie inwestujmy w rozwijanie umiejętności, których człowiek może uczyć się w późniejszym wieku, wykorzystując przy tym sprawności, które nabył we wczesnym dzieciństwie.

Czytaj także: Macie dzieci i oboje jesteście aktywni zawodowo? Oto kilka porad dla Waszej rodziny!


Kluczowa rola rodzica w rozwoju dziecka
Wczesna edukacja jest zjawiskiem, które w wielkich miastach przybiera na sile od kilku lat. Dzieje się to często kosztem budowania relacji w rodzinie. Niestety wzrostowa tendencja liczby uczniów ze specyficznymi trudnościami w nauce pokazuje, że starania rodziców nie przynoszą oczekiwanych efektów. Kiedy więc wybieramy zajęcia dla dziecka, warto zastanowić się, jakich efektów oczekujemy i czy na pewno jest to najlepsza droga do ich osiągnięcia.

Wiemy, że ruch jest niezwykle ważny w rozwoju dziecka. Właściwie dobrane ćwiczenia mogą uzupełnić zaniedbane obszary rozwoju i zapobiec problemom szkolnym. Niestety większość zajęć dla przedszkolaków, choć zapewnia dziecku ruch, to nie ma istotnego znaczenia dla rozwoju neurologicznego. Nawet przedszkolak, który uczy się tańca, sztuk walki, tenisa i jazdy konnej nadal potrzebować będzie specjalnie ukierunkowanych ćwiczeń pod kątem jego potrzeb rozwojowych.

Wczesna nauka matematyki lub czytania może zapewnić dziecku lepszy rozwój intelektualny niż gra w szachy. Stanie się tak szczególnie wtedy, jeśli pozwolimy dziecku samodzielnie obserwować i wyciągać wnioski, zamiast dostarczać mu instrukcji i odpytywać z ich zastosowania. Taka wczesna edukacja zajmuje tylko pół minuty dziennie. Rodzic dostarcza dziecku informacji – ciekawych i ciągle nowych – stając się najważniejszą osobą w jego życiu.

Czytaj także: Dobry ojciec… Niech będzie prawdziwie obecny!
Dziecko najbardziej potrzebuje do rozwoju intelektualnego jednej osoby dorosłej. Najlepiej, aby był to rodzic, którzy otoczy dziecko ciepłem i akceptacją. Zamiast więc skupiać całą uwagę na wyborze przedszkola, zastanówmy się, jakie mamy cele i jak je najefektywniej osiągnąć, wspólnie spędzając przy tym czas i budując relację z dzieckiem.

...

Zbyt duzo rodzice mysla tylko o materii.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 14:54, 26 Kwi 2018    Temat postu:

Moje dziecko chce najnowszy telefon! Co powinniśmy zrobić?
Michelle DeRusha | 26/04/2018
Uśmiechnięty chłopiec siedzi na ławce i bawi się telefonem komórkowym
Philip Lee Harvey / Getty Images
Udostępnij Komentuj
Czy moje dzieci chciałyby dostać najnowszy model telefonu? Tak. Czy go dostaną? Nie.

Wybrałam już miejsce, w którym mogłabym umrzeć. Jest to dom handlowy Verizon.

W sobotni poranek wraz z moim 11-letnim synem wybraliśmy się, by kupić mu jego pierwszą komórkę. To taki mały rytuał w naszym domu: kiedy idziesz do czwartej klasy podstawówki, przysługuje ci własny telefon komórkowy. Jest tylko jeden haczyk. Zaczynasz od najprostszego modelu z klapką. Starszy brat Rowana także zaczął od takiego samego telefonu i wraz z pójściem do gimnazjum, „awansował” do smartfona. Młodszego syna czekało to samo.

Rowan rozumiał sytuację i akceptował ją, a nawet cieszył się na samą myśl, że będzie miał własny telefon.

Podważanie samej siebie
Wszystko jednak zmieniło się, gdy weszliśmy do sklepu. Przed nami wystawiona była cała masa najróżniejszych telefonów i tabletów wraz z ich błyszczącymi obudowami, kolorowymi słuchawkami i przenośnymi głośnikami. Rowan się złamał. Przez całe 45 minut kłócił się i błagał, żebym mu kupiła inny telefon. W końcu jednak wyszliśmy ze sklepu z tradycyjną komórką z klapką. Widziałam jednak, że mój syn walczył ze sobą, żeby nie płakać.

Przyznam się, że sama się zawahałam. I mnie zaskoczył ogromny wybór sprzętu. Zauważyłam także innych rodziców ze swoimi dziećmi wybierającymi modele. Wiem, że i Rowan ich widział. Nikt z nich natomiast nie zwracał uwagi na telefony z klapką. Zaczęłam podważać swoją decyzję. Zastanawiałam się, czy czasem nie pozbawiam swojego dziecka czegoś ważnego. Zmartwiłam się, czy też przestarzały telefon nie stanie się powodem do przezywania i wyśmiewania się z mojego syna.

Koniec końców, zostałam przy swoim.

Przez całą drogę powrotną Rowan nie odezwał się ani słowem. Gdy dojechaliśmy, poszedł bezpośrednio do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Położyłam się na kanapie i zamknęłam oczy. Nie wygrałam bitwy, ale zmęczyła mnie sama walka.

Czytaj także: Spędzasz z nim 3 godziny dziennie. Twój kochany smartfon…


Więcej, większe, lepsze
Mam wrażenie, że nasze życie sprowadza się tylko do jednego: wszystkiego musi być więcej i musi to być większe i lepsze.

Zaledwie po roku czy dwóch latach wymieniamy nasze laptopy, tablety, telefony i konsole na nowsze modele. Po co komu iPhone 5, kiedy można mieć iPhone’a 6? Nawet to nie wystarczy, kiedy możemy kupić iPhone’a 6 Plus! Nie ma sensu cieszyć się z Xboxa 360, kiedy Xbox One jest nowszy, lepszy, szybszy i silniejszy.

Odnawiamy nasze łazienki tylko po to, żeby potem dostrzec nowe modele mebli kuchennych w katalogach marek wnętrzarskich. Kupujemy dom naszych marzeń, a potem i tak pragniemy dwa razy większej willi, która znajduje się na tej samej ulicy. Gdy oglądamy najnowszy serial na naszym 50-calowym telewizorze, zaczynamy zazdrościć sąsiadom ich 65-calowego ekranu, który znajduje się w całkowicie odremontowanej piwnicy.

Nasze dzieci także chcą nowszych, lepszych i większych rzeczy. Wystarczy przejść się pod dowolne gimnazjum (lub nawet podstawówkę), żeby zauważyć, że większość dzieci opuszcza szkołę z telefonami w rękach. Niemal we wszystkich krajach Europy Zachodniej i w USA ponad połowa dzieci i nastolatków w wieku od 8 do 18 lat ma swój telefon. Według badań opublikowanych przez Daily Mail w Polsce aż 83%. W Wielkiej Brytanii ok. 73%. W Stanach Zjednoczonych własną komórką może pochwalić się 56% dzieci w wieku od 8 do 12 lat.

Potrzeba coraz większych i lepszych rzeczy nie ogranicza się do technologii. Nastoletni syn mojej przyjaciółki ma 10 par oryginalnych butów Nike. Na dziewięć z nich wydał własne zarobione pieniądze. Córka innej znajomej codziennie nosi torebkę ekskluzywnej marki Kate Spade.



Nie poddawajmy się presji
Presja, aby mieć więcej lepszych i większych rzeczy wzrasta z każdym dniem. Dzieci i nastolatki średnio oglądają około 40 tys. reklam telewizyjnych rocznie. Koszt tych wszystkich reklam kierowanych do dzieci to około 21 milionów dolarów. Wiadomość „więcej, większe, lepsze” otacza ich ze wszystkich stron. Obecna jest w mediach tradycyjnych, w internecie, na ekspozycjach sklepów oraz przekazywana jest przez ich rówieśników.

Dlatego właśnie teraz ważne jest, aby rodzice trzymali się zasady „mniej i mniejsze”. Dzieciom i nastolatkom potrzebny jest głos rozsądku. Potrzebują przypomnienia, że lepszy telefon lub kolejna para markowych butów nie sprawią, że będą szczęśliwi i usatysfakcjonowani. Tylko że będą chcieli mieć coraz więcej nowych rzeczy.

Tego dnia, po naszym powrocie ze sklepu, Rowan w końcu wyszedł ze swojego pokoju z komórką w ręce. Zdążył wybrać dzwonek, zmienić tapetę i wysłać SMS-a do dziadka w Massachusetts.

„Przyzwyczajam się do niego i chyba go polubię” – powiedział o swoim telefonie. Następnie wyciągnął rękę i zrobił nam selfie.

Czytaj także: Niedzielny obiad w rodzinnym gronie? Smartfonom wstęp wzbroniony!


5 zasad, jak zostać przy swoim
Stawianie czoła trendowi „więcej, większe, lepsze” nie jest proste. Szczególnie, że pojawia się tyle sprzecznych informacji i porad. Poniżej kilka wskazówek, które powinny naprowadzić Cię na dobrą drogę.

Wyjaśnij, dlaczego mniejsze może być cenniejsze. Twoja decyzja, aby nie kupować kolejnej większej i lepszej rzeczy na pewno nie jest przypadkowa. Jednak Twoje dziecko może odnieść wrażenie, że robisz to jedynie tylko po to, być upartym i kontrolującym. Warto wytłumaczyć swoje rozumowanie. W moim przypadku wytłumaczyłam synowi, że kupowanie kolejnego telefonu i abonamentu jest dużym wydatkiem. Dlatego też tak ważne jest, aby udowodnił, że jest odpowiedzialny, zanim „awansuje” do smartfona. Powiedziałam mu, że bezpośredni dostęp do internetu i mediów społecznościowych może być uzależniający, więc lepiej przyzwyczajać się do tego stopniowo.

Pracuj zespołowo. Upewnij się, że stoicie z mężem po tej samej stronie, żeby móc się wzajemnie wspierać. Kiedy z synem wróciliśmy ze sklepu (ja sfrustrowana, a on zawiedziony) mój mąż przypomniał mu o naszym „telefonicznym” rytuale, gdzie zaczynamy od najprostszego modelu. Poparł tym samym moją decyzję. O wiele łatwiej stawiać na swoim, gdy wiemy, że ktoś nas popiera.

Oprzyj się pokusie porównywania swojego dziecka do jego rówieśników. Ustal zasady i wyjaśnij je dziecku bez sugerowania, że „mogłeś mieć gorzej”. Muszę się przyznać, że sama złamałam tę regułę. Chcąc przekonać Rowana, wspomniałam mu o tym, że jeden z jego przyjaciół nie mógł mieć telefonu, dopóki nie poszedł do liceum. Jednak Rowana nie przekonał argument, że „ktoś ma gorzej niż ty”. Co więcej, nie było to sprawiedliwe w stosunku do innych rodziców, którzy też walczyli z „większym i lepszym”.

Zrozum zawód dziecka. Może to wydawać się mało znaczące, ale nieważne, co Twoje dziecko „musiało” w tym momencie mieć, prawdopodobnie było to dla niego wtedy ważne. Zamiast po prostu ignorować jego zawód, okaż trochę współczucia. Sama przyznałam Rowanowi, że rozumiem, jak to jest być tą osobą, która nie ma „tego czegoś”. Zapewniłam go także, że nie ma nic złego w czuciu się zawiedzionym i smutnym przez chwilę i że na pewno w końcu doceni swój nowy telefon. Byłam w tym bardzo przekonująca.

Trzymaj się swojego, ale zachowaj spokój. Stawianie na swoim, kiedy twoim przeciwnikiem jest dziecko, jest niezmiernie trudne i wyczerpujące (potem odleżałam swoje na kanapie…). Staraj się jednak powstrzymać gniew i poczekaj z tłumaczeniami i argumentami, aż znajdziecie się na jakimś neutralnym gruncie (w samochodzie lub w domu). Jeżeli musisz, po prostu powiedz, że porozmawiacie o tym później i spokojnie dokończ swoje obowiązki. Jak już znajdziecie się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, możecie wrócić do rozmowy.


...

Wyrzeczen trzeba uczyc od malego bo wyrosnie kretyn co sie zalamuje bo nie ma najnowszej komorki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 7:06, 03 Maj 2018    Temat postu:

Dzieci są jak przelotne ptaki, ale puste gniazdo nie musi być… puste
Deidra Riggs | 02/05/2018
DOJRZAŁE MAŁŻEŃSTWO
Johnny Greig/Getty Images
Udostępnij 8 Komentuj 1
Dzieciom trzeba dać siłę, ale nie mogą zabrać tego, co najważniejsze. Tego, co jest między wami. Tobą i twoim mężem. Dlatego tak ważne jest, żebyście się kochali, szanowali i opiekowali sobą.

Gdy mój mąż zmieniał pracę, my zmienialiśmy mieszkanie – przeprowadzaliśmy się z miasta do miasta. Wybierając nowy dom sprawdzaliśmy różne rzeczy, ale jedną z najważniejszych (o ile nie najważniejszą) było to, czy łazienka ma zamek w drzwiach. Niby mała rzecz, prawda? Dla mnie i mojego męża to zawsze był dodatkowy bonus – kiedy znajdowaliśmy dom, w którym zarówno drzwi do łazienki jak i do sypialni były zamykane na klucz. Każdy, kto kiedykolwiek dzielił mieszkanie z innymi zna wartość drzwi z działającym zamkiem i przyjemność bycia choćby chwilkę na osobności w ciągu przytłaczającego, wypełnionego harmidrem dnia.

Kiedy nasze dzieci były małe, pamiętam jak marzyłam o chwili, gdy będę mogła spokojnie się wykąpać, bez przerywania i przeszkadzania. I jak z mężem niecierpliwie wyglądaliśmy dnia, kiedy będziemy mogli spędzić razem nieco czasu w sypialni, nie nasłuchując odgłosu małych stópek. Wbrew prośbom i przypominaniom dzieci ciągle zapomniały „żeby zawsze najpierw zapukać”. Mimo wszystko nigdy nie przyszłoby mi do głowy, by pomyśleć, że moglibyśmy mieszkać bez dzieci. Prędzej – że mogłyby być z nami na zawsze.



Nieuchronność zmian
To mojemu mężowi zawdzięczam, że pewnego dnia zaczęłam myśleć o chwili, kiedy nasze gniazdko opustoszeje. To był zwykły dzień – jak zawsze trzeba było wysłać dzieci do szkoły. Najpierw upewnić się, że wstały z łóżka i poszły do kuchni. Potem, że wszystko do szkoły jest przygotowane, spakowane, śniadanie podane. Jak zwykle wpadaliśmy na siebie, jedno z dzieci skakało na jednej nodze w jednym bucie, usiłując drugą wbić w kolejny. Inne biegło ze szczoteczką do zębów w ręce przez kuchnię, starając się uniknąć zderzenia z psem, który właśnie wyczuł okazję do czmychnięcia przez tylne drzwi na podwórko.

Jak zawsze skończyło się tym, że w ostatniej chwili zdążyliśmy wypchnąć je z domu. Kiedy stałam w progu, patrząc jak idą do szkoły, mój mąż pojawił się za mną i powiedział: „Wiesz, przyjdzie taki czas, kiedy już nie będą chciały z nami mieszkać”.

„Tak” – odpowiedziałam, nawet nie próbując sobie tego wyobrazić. No cóż, powinnam mieć świadomość tego, o czym mówią wszyscy – że czas płynie niewiarygodnie szybko. „To dobrze” – odpowiedział mąż, stojąc za mną we frontowych drzwiach.W ten sposób uświadomił mi, co powinno być ważne w nadchodzących zmianach. Miał rację.

Czytaj także: Syndrom pustego gniazda, czyli o konsekwencjach przecinania pępowiny


Ważne elementy – cegiełki, dzięki którym dom stoi i trwa
Czasami podczas różnych spotkań opowiadam, jak bardzo kocham nasze puste gniazdo. Młodzi rodzice często wtedy mówią, że nie wierzą i nie mogą sobie tego wyobrazić. Bo jak wyobrazić sobie, że opuszcza nas dziecko, które teraz wtula swój mały, cieplutki nosek w zagłębienie pomiędzy naszym ramieniem a szyją?Ale puste gniazdo nie oznacza pułapki. Nie sprawia, że rodzice są bezradni i bezbronni.

Ponieważ ten dzień nadejdzie dla wszystkich rodziców, co jest pewne tak samo jak to, że musimy oddychać, trzeba się do niego przygotować. Tak, by puste gniazdo było tak samo szczęśliwym miejscem jak dom, który jest wypełniony ludźmi.

Módl się! Modlimy się o dobrą przyszłość naszych dzieci, dlaczego nie pomodlić się za naszą. Wyobraź sobie, jak najpiękniej mogłoby wyglądać Twoje życie z mężem – już bez dzieci – i poproś o nie Boga.

Postaw męża na pierwszym miejscu! Łatwo wierzyć, że dzieci powinny być na pierwszym miejscu w rodzinie, ale wszystkie dzieci w końcu zaczynają własne życie – osobno. Z drugiej strony, to męża poślubiam – dopóki śmierć nas nie rozłączy. Mąż zasługuje na moją uwagę, energię, współczucie, czas i miłość. Czasem to oznacza, że nasze dzieci muszą poczekać – i ta lekcja dobrze im zrobi.

Randkujcie! Uczyń z tego priorytet – umawiaj się ze swoim mężem na randki. Wpisz je w kalendarz i staraj się, aby doszły do skutku. Przyglądaj mu się. Postaraj się odkryć na nowo osobę, o której mówisz, że jest twoją bratnią duszą, przyjacielem, kochankiem.

Marzcie! Wspólnie snujcie plany na temat tego, co będziecie robić, gdy wasze gniazdo opustoszeje. Wyobraź sobie co będzie, kiedy nie będziesz już musiała podwozić swoich i zaprzyjaźnionych dzieci do szkoły, kiedy nie będziesz już musiała sprawdzać, czy drzwi na pewno są zamknięte na klucz i prawić bez końca o zasadach. Spiszcie marzenia i porozmawiajcie o nich.

Czytaj także: Małżeństwo z 30-letnim stażem zdradza sekret szczęśliwej relacji


Rytuał przejścia
Tuż przed tym, jak nasze najmłodsze dziecko wyjechało na studia, dokonaliśmy ostatniego zakupu. Obsługa sklepu z wyposażeniem domu pomogła nam znaleźć w zagraconej alejce tubę z PCW. Wtedy jeszcze nie mieliśmy pojęcia o tym, że studenci używają takich właśnie rurek do podnoszenia swoich łóżek. Sprzedawca odciął cztery równe kawałki i włożył w niecierpliwie wyciągnięte ręce naszej córki.

Mały gest, zwykła plastikowa rurka – a sygnalizowały ważne zmiany w naszym życiu. Kiedy wyszliśmy ze sklepu, pojechaliśmy do miasteczka studenckiego i zrobiliśmy to, co robiliśmy codziennie przed wyjściem dzieci do szkoły. Stanęliśmy w kółku, trzymając się za ręce i pomodliliśmy się.

Powiedzieliśmy ostatnie amen i przytuliliśmy się do siebie. Potem mąż wziął mnie za rękę i wyszliśmy, zostawiając za sobą pudła, ubrania, książki wypełniające mały pokój naszej córki w akademiku. Wsiedliśmy do auta i wróciliśmy do naszego opustoszałego domu.



Wyprowadzka dziecka to nie koniec świata
Od czasu, kiedy nasze najmłodsze dziecko poszło na studia, a my wróciliśmy do domu i rozpoczęliśmy życie bez nich, wiele razy dziękowałam mężowi za tę chwilę, kiedy stanął za mną w drzwiach naszego domu, i powiedział zdanie, które przygotowało mnie na zmiany. Nawet teraz, po wspólnie spędzonych latach uważam, że ta krótka rozmowa była niezwykle ważnym momentem w naszym życiu.

Jeśli jesteś rodzicem z małym dzieckiem, to o ile mogę coś doradzić – dobrze jest, nie zapominając o teraźniejszości spróbować sobie wyobrazić, jak to będzie, kiedy wasza pociecha lub pociechy opuszczą dom i jak może być wtedy pięknie. Bo wyprowadzka dzieci wcale nie oznacza, że świat się kończy, że kończą się wasze najlepsze dni. Można na tym skorzystać podwójnie – zachować wspomnienia pięknych chwil w domu wypełnionym dziećmi i wszystkiego, co się z nimi wiąże, ale jednocześnie cieszyć się tym, że teraz razem z ukochanym możecie w dowolnej chwili zamykać drzwi do sypialni na klucz albo nie.

To prawda, że wypuszczenie dzieci w świat porusza najczulsze struny. Płakałam, kiedy zaczynały naukę na uczelni, podobnie jak płakałam w pierwszym dniu szkoły. Ale jeśli troszczymy się o nasze dzieci i kochamy męża – z wyobraźnią – to wśród tych łez odnajdziemy radość.

Czytaj także: Jak zniszczyć mężczyznę swojego życia


Pobieracie się, żeby spędzić ze sobą życie
Kiedy byłam studentką, pojechałam na ślub koleżanki z roku, do miasteczka na drugim końcu kraju. Było Boże Narodzenie, nieduży kościółek wyglądał pięknie. Podczas uroczystości młody ksiądz zwrócił się do nowożeńców: „Zapamiętajcie ten dzień. Zapamiętajcie, jak bardzo jesteście szczęśliwi i jak bardzo się kochacie. Pielęgnujcie to uczucie codziennie. Bądźcie dla siebie najważniejsi – dzieci, jeśli się pojawią – są jak przelotne ptaki. Zagoszczą w waszym domu na chwilę… i odlecą, by rozpocząć samodzielne życie. Trzeba o nie zadbać, dać im siłę, ale nie mogą zabrać tego co najważniejsze, tego co jest między wami. Dlatego, tak ważne jest, żebyście się kochali, szanowali i opiekowali sobą – bo pobieracie się, żeby ze sobą spędzić życie”.

Moi znajomi chyba zapamiętali słowa młodego księdza. Są już 27 lat razem, ich dzieci są dorosłe, już się wyprowadziły. A oni snują marzenia o wspólnych podróżach, spacerach i rozmowach. To działa.

...

Wychowywanie dziecka jest czasowe i trzeba zawsze o tym pamietac. Natomiast milosc nie ma konca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 8:22, 03 Maj 2018    Temat postu:

Jak uczyć dziecko cierpliwości, wytrwałości i odwagi?
Marlena Bessman-Paliwoda | 02/05/2018
MATKA Z CÓRKĄ
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Cnoty to mało popularne obecnie słowo. Niektórym kojarzy się nawet negatywnie, bo oznacza dla nich sztuczne ćwiczenie, często wbrew swoim pragnieniom z podeptaniem wewnętrznej radości. Małe stopnie cnót dają jednak dziecku wielką satysfakcję, bo to przecież dobre pragnienie ich serca.

„Daleko jeszcze?”, „Nie dam rady!”, „Boję się” – jak ćwiczyć cnoty u dziecka?

Cnota to mało popularne obecnie słowo. Niektórym kojarzy się nawet negatywnie, bo oznacza dla nich sztuczne ćwiczenie, często wbrew swoim pragnieniom z podeptaniem wewnętrznej radości. Czy tak naprawdę jest? Myślę, że nie. Można je ćwiczyć w codziennych, zwykłych sytuacjach – schodzenia po schodach, zakładania butów czy jazdy samochodem.



„Daleko jeszcze?”
Wtedy można wyciągnąć telefon i puścić dziecku bajkę, prawda? I jest to dość częste. Sama bardzo długo w tym czasie starałam się zająć swoje dziecko czymkolwiek, gdy tylko zaczynało pokazywać, że dalsza podróż nie jest dla niego przyjemnością. Zajmowanie a to książeczką, a to pokazywaniem różnych rzeczy, jakie miałam. Wszystko to jednak w klimacie napięcia, bo przecież czas nagli, zaraz może być krzyk. Mnie samą to jednak męczyło. Czy to jest moja rola jako mamy? Czego w tym czasie uczę swoje dziecko?

Zaczęłam więc mówić bardzo konkretnie, ile drogi jest za nami, a ile nam zostało. Opowiadam na spokojnie o podróżach, jakie już są za nami i jak chłopcy dali sobie radę. Zmiana jest widoczna – chłopcy są spokojniejsi i wyczekują tego, że „przecież dadzą radę”. W pierwszej sytuacji pielęgnowałam niezadowolenie, w drugiej świadomość, że nawet jako mały człowiek można być i cierpliwym, i wytrwałym.

Czytaj także: Cierpliwość jest towarzyszem mądrości.


„Boooooję się”
Mam dwóch chłopców, nie dzieli ich wielka różnica wieku, a jednak cały czas zaskakuje mnie, jak maluchy z jednego domu od jednych rodziców mogą być różne. Jest to dobre, a dla mnie jako mamy to wyzwanie. Już zdołam znaleźć rozwiązanie do określonej sytuacji, a tu przede mną coś nowego, bo u młodszego chłopca to totalnie nie występuje. I tak oto jeden chłopczyk nie zwraca uwagi na wysokości, drugi – co jakiś czas ich nie akceptuje.

Wchodzimy po schodach, w nowym, nieznanym miejscu.

– Mamo, ja się boję.

– Zobacz, to są schody. Te nawet są niższe niż te, po których wchodziłeś u cioci. Jesteś dzielnym rycerzem, pamiętasz? Jestem blisko.

– No tak, jestem dzielny. Na chwilę zapomniałem.

Zszedł po schodach i z wielkim uśmiechem powiedział: „Znowu dałem radę. Jestem dzielny!”

Sama doskonale widzę po sobie, że można zapomnieć, że jest się odważnym.

Dopiero to światło w czasie schodzenia po schodach z chóru pokazało mi, jak się zachowywać w takich sytuacjach. Pokazanie, że już wcześniej pokonywał inne podobne przeszkody dodaje odwagi. Samo mówienie, że jest dzielny nie zawsze pomagało.

Czytaj także: Nie wolno nam się bać strachu.


„Nie dam rady”
Uczyć dziecko samodzielności i tego, że nie ma rzeczy niemożliwych było dla mnie ważne od początku także dlatego, że jest to element naszej wiary – bez Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli nie nauczę synów, że proste rzeczy nie stanowią dla nich przeszkody, jak wpoję im wiarę, że mogą z Jezusem góry przenosić? Jeszcze teraz rozbijam się o to.

– Spokojnie, dasz radę skarbie. Zobacz, jak robi to mama.

– Nie dam rady, jestem za mały! Łeeeee!

Małymi krokami – opowiadamy, jak my się czegoś uczyliśmy. Czy zawsze nam wychodzi? Zależy o czym mówimy. Każda sytuacja coś wnosi. Nie zawsze wynik musi być pomyślny, więc czasami mówimy, że następnym razem spróbujemy znowu.

Nie przekonuje mnie mówienie na siłę dziecku, że jest „naj” i na pewno da sobie radę. Czy ja radzę sobie ze wszystkim za pierwszym, drugim czy piętnastym razem? Nie. Chcę nauczyć dziecko, by próbowało. Nie poddawało się. Nie uczy się czegoś „teraz”, ale uczy się „w czasie”. To proces.

Czytaj także: Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?


Dziecko może poczekać, wytrwać, pokonać kolejny stopień
Zdaję sobie sprawę, że powinnam wspierać dziecko, ale nie za wszelką cenę. Napełnianie go nowymi rozrywkami w samochodzie, obiecankami, słowami wynoszącymi ponad innych nie wiem, jakie na dłuższą metę przyniesie efekty. U nas w krótkim czasie pojawiało się większe rozdrażnienie, rozleniwienie i niechęć do współpracy. Dziecko może poczekać, wytrwać, pokonać kolejny stopień. Często wolniej, nieco głośniej, ale widzę, że może. Z czasem samo zauważa, że może więcej.

...

Przywrocmy pojecie zdobywania cnót.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 8:36, 04 Maj 2018    Temat postu:

Dlaczego niemożliwe jest być jednocześnie matką i przyjaciółką własnych dzieci?
Luz Ivonne Ream | 04/05/2018
MOTHER AND DAUGHTER
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
“Rodzice nie mogą być kolegami swoich dzieci, gdyż [koledzy] nie są w stanie zagwarantować dwóch podstawowych reguł: ustanowienia granic i mówienia ‘nie’”.

Rozważania te dotyczą również ojców: nasze dzieci już mają wielu kolegów, jednak posiadają tylko jednego ojca i jedną matkę.

„Rodzice mogą zdecydować się na to, by zostać kolegami/przyjaciółmi swoich dzieci, jednak muszą być świadomi, że w ten sposób je osierocają” – Francisco Kovacs.

Rodzic bardziej cool
Wśród niektórych matek i ojców zapanowała moda na przekonanie, iż będą „bardziej cool”, gdy przyjmą na siebie rolę kolegów własnych dzieci.

Czasami można zobaczyć, iż rzeczeni rodzice ubierają się i zachowują jak ich własne dzieci. Robią tak po to, aby ani ich pociechy, ani tym bardziej koledzy ich pociech, nie uważali ich za „nudziarzy”.

Myślą, że w ten sposób odnajdują swoje miejsce w życiu dzieci i zdobywają ich zaufanie. Jednak jest to bardzo niebezpieczna postawa!

Psycholog Alicia Banderas wypowiada się na ten temat w sposób bardzo stanowczy: “Rodzice nie mogą być kolegami swoich dzieci, gdyż [koledzy] nie są w stanie zagwarantować dwóch podstawowych reguł: ustanowienia granic i mówienia ‘nie’”.

Takie zachowanie – postawa równego wobec równych – nie jest odpowiednie.

Czytaj także: Nie chcę być rodzicem „zaraz, tylko…”


Rodzic autorytetem
Nasze dzieci potrzebują w życiu kogoś, kto im zapewni bezpieczeństwo i nauczy je reguł. Pożegnaj się z waszą intymną zażyłością. Jasne granice są niezbędne, aby zapewnić właściwe funkcjonowanie relacji rodzic-dziecko.

Rodzice powinni z miłością i cierpliwością korygować błędy swoich dzieci. Musimy być przy nich, aby je prowadzić, wychowywać i wspierać; a nie po to, by być ich przyjaciółmi. Mamy być dla nich punktem odniesienia i granicą.

Zaufanie to nie to samo co przyjaźń czy koleżeństwo.

Oczywiście, że winniśmy zbudować z naszymi dziećmi mądrą relację pełną miłości, w której ofiarujemy im wszystko, co w nas najlepsze, aby one mogły osiągnąć wyżyny własnego potencjału. Musimy zapewnić otwartość w naszych wspólnych kontaktach, aby dzieci z nami rozmawiały, dzieliły się swymi problemami, obawami i wszystkim, co przepełnia ich serca.

Musimy być zdolni do słuchania, aby dzieci mogły nam zawierzyć swoje najintymniejsze sekrety i aby mogły z nami podzielić, wszystko to, co je niepokoi, niezależnie od ewentualnych konsekwencji, dobrych lub złych, których są świadome.

My, rodzice – mądrze, z miłością i cierpliwością – musimy sprawić, aby dzieci nas podziwiały do tego stopnia, by mogły nam w pełni zaufać. To w ten sposób staniemy się kimś, z kim one będą mogły i chciały dzielić swoje doświadczenia. Jednak nie znaczy to, że winniśmy stać się ich przyjaciółmi. Granica szacunku i autorytetu nie powinna zostać przekroczona.

Postawa ojca czy matki nie może się równać z rolą przyjaciela. Rodzice są czymś więcej, niż tylko przyjacielem/kolegą, i to my mamy za zadanie regularnie tę specyficzną relację modelować i kształtować tak, aby dzieci mogły w nas odnaleźć poczucie bezpieczeństwa.

Dzieci potrzebują punktu odniesienia, jakim jest ojciec i autorytetu, jaki dostarcza matka. Potrzebują tego, by móc ufać rodzicom, którzy zapewniają im spokój i pewność, którzy pozwalają im czuć, iż nawet gdyby popełniły jakiś bardzo poważny błąd, ich rodzice będą przy nich trwać bezwarunkowo, będą je prowadzić, ochraniać, podtrzymywać i pomagać im naprawić to, co wymaga jakiejkolwiek korekty.

Czytaj także: Czym się inspirujesz i gdzie szukasz autorytetów?


Rodzic i dziecko nie są na tym samym poziomie
Jeśli zamienimy relację ojca/matki na postawę jedynie przyjaciela/kolegi, pozostawimy nasze dzieci bez tego punktu odniesienia do autorytetu, który jest dla nich tak bardzo potrzebny, aby mogły wzrastać w sposób niezależny, zdrowy, pewny i szczęśliwy.

Relacja z przyjacielem jest przygodna i intymna, jednak relacja z rodzicami powinna mieć inny charakter. Nie znaczy to, że nie powinna być, jak już wcześniej zostało wspomniane, czuła, bliska, pełna miłości, otwarta, elastyczna, życzliwa, przyjemna, szczera i komunikatywna.

My, rodzice, musimy odkryć na nowo naszą wartość, wartość osób zapewniających swym dzieciom bezpieczeństwo i wytyczających, z troską i miłością, granice. Przypomnijmy sobie, że jesteśmy dla nich punktem odniesienia, że w pewnym sensie zawsze będziemy ponad nimi, a nigdy na tym samym poziomie!

Bądźmy więc bardziej rodzicami, niż przyjaciółmi naszych dzieci!

...

Takie zrownanie jest zdecydowanie destrukcyjne. Gwalci logike rzeczy. Nawet Jezus podlegal Rodzicom a nie byl na równi z Nimi! Nie ma lepszego wzorca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 8:24, 05 Maj 2018    Temat postu:

NIEbanalne zależności rodzicielskie
Iwona Jabłońska | 05/05/2018
RODZINA NAD MORZEM
Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
W życiu jest wiele banalnych zależności, które ze względu na swoją oczywistość często nie zmuszają nas do głębszej refleksji, a warto o nich pamiętać!

Już w okresie narzeczeństwa dobrze jest zainteresować się tematem rodzicielstwa, poruszyć ze swoim ukochanym/ze swoją ukochaną kilka ważnych aspektów dotyczących tego obszaru Waszego przyszłego życia.

Odkąd jestem mamą, dużo myślę o tym, jak moja postawa i moja relacja z innymi wpływa na kształtowanie naszych dzieci. Kiedy obserwuję moją Córeczkę – uwielbiam to! – często otwieram oczy szeroko, że Ona pomimo swojego indywiduum ciągle naśladuje nasze (moje i mojego męża) zachowania.
Wszyscy psychologowie wszem i wobec trąbią o tym, jak ważne są relacje małżeńskie w procesie (nazwijmy to tak) wychowywania dzieci. To oczywista oczywistość, ale bardzo często zapominana w natłoku codziennych obowiązków.

Czytaj także: 10 sposobów na bliską relację z córką
Jeśli chcesz, żeby Twoja córka była szczęśliwa w małżeństwie…
…kochaj jej mamę!
My kobiety często śledzimy wszystkie nowinki z dziedziny psychologii, skrupulatnie analizując co i jak. Panowie trochę mniej… 😉 dlatego małe przypomnienie.
Kobieta często poszukuje w swoim dorosłym życiu mężczyzny podobnego do swojego ojca. To nie jest żadna patologia. Po prostu mając pewien wzorzec mężczyzny w domu „przyzwyczaja się” do niego na tyle, że nawet jeśli jest on nie do końca poprawny to ona poszukuje kogoś „podobnego”. Dlatego tak ważne jest, aby twoja córka widziała, jak troszczysz się o swoją żonę i z jakim szacunkiem ją traktujesz.

…mów i pokazuj swojej córeczce, jak bardzo jest wartościowa!
Proste? Z mówieniem trochę prostsze, ale z pokazywaniem już trochę trudniej, bo miłość to czas, a tego czasu ciągle za mało. Chociaż słowa mają ogromną moc, to niepoparte czynami tracą tę wspaniałą właściwość. Żadne, nawet najpiękniejsze słowa nie dadzą tyle co wspólnie spędzony czas. Dla dziecka to sygnał, że jest kimś ważnym, że rodzic się nim interesuje, że nie musi ciągle próbować zwracać na siebie uwagi… Wzrastając w przekonaniu, że jest kimś ważnym i kochanym przez swoich rodziców wchodzi w dorosłość z poczuciem własnej wartości. To nie odnosi się tylko do córek, ale również do synów.

Czytaj także: 14 rzeczy, które każdy tato powinien robić dla swojej małej córeczki


Jeśli chcesz, żeby Twoje dziecko traktowało cię z szacunkiem…
…traktuj z szacunkiem swoich rodziców!
W końcu to ty dajesz im świadectwo, bądź antyświadectwo (your choice!) tego, jak należy traktować rodziców. To właśnie ciebie obserwują i od ciebie uczą się, w jaki sposób komunikować się i jaką przyjąć postawę w relacji z własnymi rodzicami.

…traktuj z szacunkiem swojego współmałżonka
Nie tylko z obserwacji rodzice – dziadkowie, ale także i chyba przede wszystkim dzieci uczą się szacunku i miłości właśnie od ciebie i twojego współmałżonka. Patrzą, w jaki sposób zwracacie się do siebie, jak reagujecie na potrzeby ukochanej osoby, jak okazujecie miłość. Kiedy wy jesteście sobie bliscy, potraficie odnosić się do siebie z szacunkiem i pomimo trudniejszych dni pokazujecie swoim dzieciom, że następuje pojednanie, to w ich oczach zyskujecie szacunek.


Jeśli chcesz, żeby twoje dziecko było traktowane z szacunkiem…
…sam traktuj je poważnie…
Wiadomo, że komunikacja z dziećmi odbywa się na Ich poziomie, ale to, co właśnie komunikują – tobie może wydawać się błahe, ale dla twojego dziecka to aktualnie coś bardzo ważnego.

Ostatnio, kiedy szłam z moją dwulatką na spacer, jakaś Pani wylewała wodę przez okno i myśląc, że już przeszłyśmy kontynuowała czynność. Jednak Amelka i tak bardzo się przestraszyła. Oczywiście, dałam Jej wsparcie w tym momencie i po chwili poszłyśmy na plac zabaw. Po powrocie do domu i fajnie spędzonym czasie rozmawiałam z Nią, pytając między innymi o to, co Jej się najbardziej podobało na dzisiejszym spacerze. Opowiadała o różnych rzeczach. Po chwili mówi zatroskana: „Pani kap kap”.

Ta i wiele innych sytuacji pokazują mi, w jaki sposób moje dziecko przeżywa rzeczywistość na poziomie swojego wieku i jaką ma potrzebę, żeby o tym powiedzieć. Pamięta to, komunikuje i oczekuje wsparcia, wyjaśnienia sytuacji, przytulenia.

Czytaj także: Wielkie emocje małego człowieka. Jak radzić sobie z napadami złości u dziecka?
Jako rodzic nie mogę podejść do sprawy na swoim poziomie. Mówiąc mojej córeczce w tej sytuacji np. „Daj spokój, nic takiego się nie stało, ta Pani tylko wylała trochę wody przez okno” – daję Jej komunikat, że to, co Ona przeżywa jest mało ważne. A to jest bardzo ważne i bardzo poważne w procesie budowania poczucia bezpieczeństwa i poczucia własnej wartości mojego dziecka.

To tylko trzy z wielu zależności, jakie dostrzegam w rodzicielstwie, o których warto pamiętać. Mając dwójkę małych dzieci prawie codziennie uczę się nowych, poznaję Ich potrzeby, osobowości i ten mały, wielki i interesujący świat.

...

Trzeba dziecko traktowac powaznie co nie znaczy dretwo i oficjalnie. Np. Bareja traktuje widza powaznie liczac na jego inteligencje. Czy jego filmy sa zatem dretwe i oficjalne? O to chodzi. Powazne traktowanie oznacza szacunek dla osoby a nie dretwote.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:30, 09 Maj 2018    Temat postu:

Jak zaprzyjaźnić nasze dzieci z Pismem Świętym? Porady biblisty, który sam jest ojcem
Piotr Kosiak | 09/05/2018
CZYTANIE PISMA ŚWIĘTEGO
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Coś, co może uatrakcyjnić naszą historię biblijną to „dźwięki”. A morał powinien być spersonalizowany do naszych dzieci.

Biblia jest pełna bardzo ciekawych i barwnych opowieści, które stają się ulubionymi i pamiętanymi opowieściami przez całe życie. Jak zaprzyjaźnić nasze dzieci z Pismem Świętym? Co zrobić, żeby dzieci chciały chętnie słuchać biblijnych historii?



Opowiadaj dzieciom biblijne historie
Pierwszą podpowiedzią jest zachęta do stworzenia rodzinnego zwyczaju opowiadania Biblii. Może to być stała godzina, np. pora przed zasypianiem, stałe specjalne miejsce, np. wspólnie zbudowany z koców i innych domowych przedmiotów „Namiot Spotkania” lub „Danielowa Jaskinia”.

Czytaj także: Biblia i dziecko – od czego zacząć?
Opowieści biblijne powinny dotyczyć opisów biblijnych wydarzeń, w których spotykamy znane postacie ze Starego i Nowego Testamentu, takie jak: Adam i Ewa, Noe, król Dawid i Salomon, Abraham, Jakub, Jezus, Maryja i apostołowie.

Istotnym elementem jest nastrój i realizm opowieści. Wtedy historia biblijna wprowadza młodych słuchaczy w świat wiary i chrześcijańskich wartości, a także sprzyja wyciszeniu i wpisuje się w atmosferę pory zasypiania. Każda z opowiadanych przez nas historii powinna zakończyć się krótką modlitwą na dobranoc.



Tak samo robił Jezus
Opowieści od samego początku istnienia świata były ulubioną formą wspólnie spędzanego czasu. Całe rodziny siadały wieczorami przy ogniskach, aby wysłuchać różnych historii, opowiadań, legend czy mitów, które miały różny charakter. Czasami dotyczyły rzeczy istotnych jak np. nauka lub przedstawiały sylwetki słynnych bohaterów. Innym razem dotyczyły spraw metafizycznych, religijnych, a czasami miały charakter rozrywkowy.

W taki sposób formowała się także Biblia. Tradycja Ustna Pisma Świętego trwała wiele wieków. Ludzie opowiadali sobie wielkie rzeczy, które uczynił Pan Bóg narodowi wybranemu.

Także Jezus korzystał z tej formy, nauczając swoich uczniów i wszystkich ludzi w przypowieściach. Fascynacja opowieścią trwa nieprzerwanie od pokoleń. Kochają ją dzieci, ale także i dorośli sięgają po nią chętnie, by znowu odnaleźć się w tej cudownej krainie radości i optymizmu.

Czytaj także: Warto czytać Pismo Święte na chybił trafił? Czy od deski do deski? Rozmowa z biblistką


Pomocne dodatki do opowieści biblijnej
Ważne jest, aby opowiadać dzieciom właśnie „opowieści biblijne” – czyli wybrane fragmenty ze Starego i Nowego Testamentu, będące integralną całością. Każda opowieść powinna zacząć się od wstępu, gdzie możemy przedstawić dzieciom: warunki przyrodnicze, wygląd postaci i inne potrzebne informacje.

Istotną sprawą jest to, aby wstęp był barwny i ciekawy, od niego zależy, czy dziecko zainteresuje się opowiadaną historią biblijną. Po wstępie przychodzi czas na zasadniczą część opowieści – to miejsce, w którym powinnyśmy przedstawić historię biblijną jak najwierniej z Pismem Świętym, ale należy pamiętać, że ma być ona atrakcyjna dla dzieci. Dlatego powinno się dostosować treść i język do wieku słuchających dzieci.

Coś, co może uatrakcyjnić historię biblijną to „dźwięki”. Przykładowo, gdy opowiadamy historię o Abrahamie i Izaaku, mówiąc o śnie, możemy zachrapać albo gdy wspominamy o śmiechu, to warto w tym miejscu się zaśmiać. Opowiadając o wyglądzie bohaterów biblijnych możemy wspomnieć np, że „Sara miała piękne czarne oczy tak jak Ty…” – to ważne, bo wtedy dziecko zaczyna się utożsamiać z opowiadaną historią i bohaterami.



To słowo Boże, które ma moc zmieniać
Każda historia powinna zakończyć się prostym i zrozumiałym morałem. Ma on mieć charakter pouczenia i wyciągnięcia wniosków z opowieści dla siebie. Morał powinien być spersonalizowany do naszych dzieci: np. jeśli mamy problem z kłamaniem przez nasze dzieci, opowiedzmy historię o Jakubie i Ezawie. Jeśli nasze dziecko jest nieśmiałe, opowiedzmy o wyborze Dawida na króla Izraela itp. Opowieść biblijna to słowo Boże, które ma moc zmieniać nas i nasze dzieci.

Najnowsze badania pedagogiczne stwierdzają, że rzeczywistość kreowana w opowieściach biblijnych jest zgodna z myśleniem dziecka, dzięki czemu pomaga mu zrozumieć świat i siebie, wprowadza porządek i ład, pokazując jakie reguły rządzą światem. Daje ona uporządkowany, przewidywalny obraz świata, a tym samym buduje w dzieciach poczucie bezpieczeństwa.

Postacie są jednowymiarowe – albo dobre, albo złe, piękne lub brzydkie; ich cele realizują się w działaniu.

Pomocą w opowiadaniu Biblii mogą być zilustrowane wersje Biblii dla dzieci, ale także audiobooki biblijne. Rynek wydawniczy ma przygotowaną bardzo ciekawą i obszerną ofertę biblijną dla dzieci.

Czytajmy, opowiadajmy lub słuchajmy Biblii wspólnie z naszymi dziećmi.
...

Biblia wciaga sama z siebie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 3 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy