Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Wychowanie.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:43, 19 Lis 2017    Temat postu:

Kto wychowa Twoje dzieci i dlaczego nie będziesz to Ty?
Jacek Kalinowski | 19/11/2017
Robert Collins/Unsplash | CC0
Komentuj


Udostępnij 0    

Komentuj

 




Staram się je wychować najlepiej jak umiem, dlatego wierzę, choć może to myślenie życzeniowe, że to ja mam decydujący wpływ na to, jakimi osobami będą moje córki. Ale wiem, że nie żyjemy w próżni i nie wszystko zawsze idzie po naszej myśli.
Czy dobrze wychowam swoje dzieci?

Wieczorami w naszym mieszkaniu natężenie decybeli spada w końcu do akceptowalnego poziomu. I kiedy odgruzujemy pokój dziewczynek po zabawie, kiedy ogarniemy kuchnię po wspólnym, dość dynamicznym robieniu kolacji i kiedy w końcu, po serii: „Tato, siku”, „Tato, pić”, „Tato, a pamiętasz…?” uda się je położyć spać, to siadam przy ich łóżeczkach.

Patrzę na te czarne łepetynki, które są jak pralinki mojego życia w markecie pełnym jedzenia wege albo jak mleczne „Merci” w pudełku, gdzie królują same marcepanowe i zastanawiam się – czy uda mi się je dobrze wychować? Czy będą dobre, empatyczne? Jakie wartości, jakie nauki, które codziennie staram im się przemycać, odrzucą, a jakie przyswoją?

Staram się je wychować najlepiej, jak umiem, dlatego wierzę, choć może to myślenie życzeniowe, że to ja mam decydujący wpływ na to, jakimi osobami będą moje córki. Że urodziły się jako czyste kartki, które mogę zapisać samymi dobrymi strofami, a ich osobowości lepić jak wilgotny śnieg, kiedy są trzy stopnie powyżej zera. Że kiedy ktoś powie, że fajnie wychowałem córki, będę mógł sobie z żoną przypisać te zasługi. Z drugiej strony wiem, że nie żyjemy w próżni i nie wszystko zawsze idzie po naszej myśli.
Czytaj także: Katolicki ksiądz, który dostał medal za wychowanie wielodzietnej rodziny
Wychowanie – czego się obawiam?

Że tak naprawdę to nie ja je wychowuję, że mogę co najwyżej skorygować jakieś ich zachowania, a tak naprawdę to, jakimi będą kobietami i ludźmi w ogóle, jest już przesądzone i gdzieś zapisane;

że nawet jeśli mamy duży wpływ na ich wychowanie, to tylko do pewnego wieku. Później atrakcyjniejszy może okazać się jakiś inny autorytet i wzorzec, niekoniecznie pozytywny;

a ja przeoczę albo zbagatelizuję ten moment i będzie już za późno;

że to, jak wychowuję córki, moje metody i sposoby – są tylko na pozór dobre, że właściwe są tylko w moim przeświadczeniu, a tak naprawdę wszystko robię na opak, tylko o tym nie wiem.


Kto tak naprawdę wychowa Twoje dzieci?

Rodzice

Kuszące, choć zwodnicze jest podejście „na trenera”. Jeśli drużyna wygrywa i wszystko układa się po naszej myśli (czyli dzieci wyrastają na dobrych, mądrych ludzi), to ojcami sukcesu są rodzice. Jeśli drużyna rozczarowuje, to winę zwala się na wszystko inne, na niesprzyjające czynniki, które są niezależne od nas. Bo choć przez pierwszych kilka lat to my jesteśmy głównym wzorem dla dzieci, to przecież do głosu mogą dochodzić:

Geny

Wrażliwość, umiejętność radzenia sobie ze stresem, podatność na wpływy – wszystko to, co sprawia, że ktoś okrucieństwo wobec zwierząt uważa za dobrą zabawę, a komuś innemu nie mieści się to w głowie – i nie potrzebuje tłumaczenia i dobrego przykładu innych osób. Po prostu, wie to sam z siebie. Ale czy dobra, kochająca rodzina wraz z dobrą osobowością to gwarancja dobrego, dorosłego człowieka? Nie byłbym tego taki pewien, bo przecież kształtuje nas jeszcze:

Środowisko

Na szczęście mam małe dzieci. Jedna ma 1,5 roku, druga 4,5 roku. Czy na starszą córkę środowisko ma jakikolwiek wpływ? Pewnie już tak, ale objawia się to tym, że co najwyżej córka będzie chciała mieć piórnik z Elsą, „bo inne dziewczynki mają”. Albo, jak ostatnio, nauczyła się od chłopaków rymowanki, jak to bomba wpadła do piwnicy, więc z dzikim rechotem i nieziemską frajdą wypowiadała wers: „SOS, głupi pies”.

A później? Szkoła? Uważam, że nie wychowuje – co innego znajomi, których nasze dzieci tam będą codziennie spotykać. Jeżeli będę powtarzał córkom jak mantrę, że palenie papierosów to głupota i marnotrawstwo zdrowia i pieniędzy, ale one mi odburkną, że ich znajomi wcale tak nie uważają, trzasną drzwiami i wyjdą zapalić – to czy jeszcze je wychowuję?

Póki co, nie znam do końca odpowiedzi na to pytanie. Ale może za trzydzieści lat, z siwizną na skroniach, w miękkim fotelu, będę oglądał o północy powtórki ulubionego serialu i cały proces wychowania będzie już za mną, to jako doświadczony i spełniony ojciec będę już wiedział – kto was, dzieciaki, tak naprawdę wychował…?
...

Dlatego dzieci trzeba oddac Bogu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:35, 30 Lis 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Nauka
Nastolatki nie do końca wiedzą, kiedy warto się starać
Nastolatki nie do końca wiedzą, kiedy warto się starać

Wczoraj, 29 listopada (21:00)

O tym, że nastoletni wiek nie jest łatwy ani dla samych dzieci, ani dla rodziców, doskonale wiemy. Najnowsze wyniki badań psychologów z Harvard University i University of Rochester pokazują jedną z możliwych przyczyn. Okazuje się, że mózg młodych ludzi w nastoletnim wieku nie jest dostatecznie dobrze rozwinięty, by byli w stanie dobrze rozróżnić, co jest ważne, a co nie. To sprawia, że czasem nie potrafią przyłożyć się do pracy tam, gdzie to ma dla nich istotne znaczenie, może też przyczyniać się do podejmowania ryzykownych zachowań. Pisze o tym w najnowszym numerze czasopismo "Nature Communications".
Zdj. ilustracyjne
/Sintesi /PAP/EPA


Dorośli zwykle dobrze sobie radzą z rozpoznawaniem, kiedy gra jest warta świeczki. Testy pokazują, że jeśli sytuacja tego wymaga, gotowi są poświęcić sprawie więcej czasu i wysiłku. To zwykle prowadzi do lepszych wyników. Jak pisze na swej stronie internetowej czasopismo "New Scientist" nastolatki mają z tym znacznie większy problem, owszem mogą nawet wiedzieć, że któryś egzamin jest szczególnie ważny, ale nie zmienia to faktu, że mogą przystąpić do niego przy minimum przygotowania. Wygląda na to, że ich mózg nie jest jeszcze dość dojrzały, by rozpoznawać znaczenie spraw i dopasowywać do tego swoje zachowanie.

Catherine Insel z Harvard University wraz z zespołem zaprosiła nastolatków w wieku od 13 do 20 lat do udziału w grze, w której za dobre odpowiedzi dostawali 20 centów, a za złe musieli oddać 10 centów. W niektórych rundach gry stawka byłą wyższa, dobra odpowiedź dawała dolara, zła kosztowała 50 centów. W trakcie gry uczestnicy byli umieszczeni w aparaturze funkcjonalnego rezonansu magnetycznego, która pozwalała na bieżąco analizować aktywność ich mózgu.

Okazało się, że starsi uczestnicy w rundach, w których stawka była wyższa osiągali przeciętnie lepsze rezultaty, w przypadku młodszych nastolatków wyniki były od wielkości stawki praktycznie niezależne. Analiza aktywności mózgu pokazała, że zdolność oceny znaczenia stawki była tym wyższa, im lepiej rozwinięte były połączenia rejonów mózgu odpowiadających za odczuwanie nagrody oraz kontrolę zachowania. Wiemy o tym, że ich rozwój postępuje zwykle aż do 25. roku życia, teraz lepiej widać, jakie to ma konsekwencje.

Naukowcy podejrzewają, że kłopoty z oceną ważności spraw mogą przyczyniać się do częstszych u nastolatków, ryzykownych zachowań. Mogą mieć jednak także pozytywne konsekwencje. Kiedy, jak nie w wieku nastoletnim, rozwijamy zainteresowania, które nic nam nie dają, ale w postaci hobby mogą potem cieszyć przez całe życie. Nieco lżejsze traktowanie obowiązków i upodobanie do spędzania czasu w gronie rówieśników może też pomagać w nabywaniu koniecznych w późniejszym życiu, umiejętności społecznych. Wniosek wydaje się prosty, w przypadku nastolatków niczego nie da się przyspieszyć, trzeba uzbroić się w cierpliwość. Kiedyś im przejdzie.
Grzegorz Jasiński

...

Nastolatek co oczywista nie ma jeszcze rozwinietego umyslu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:35, 30 Lis 2017    Temat postu:

Modlitwa za własne dzieci. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo może pomóc
Anna Gębalska-Berekets | 13/08/2017
Ruggiero Scardigno | Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nie tylko pacierz. Za swoje dzieci można modlić się w sposób bardziej uporządkowany i zorganizowany. Co ciekawe, taka modlitwa ma również „uboczne” skutki w małżeństwie.


K
ażdy z rodziców pragnie dla swojego dziecka wszystkiego, co najlepsze. Zabiegamy o ich byt, wykształcenie, zaspokojenie podstawowych potrzeb i rozwój pasji. Przeżywamy to, co jest ich udziałem. Staramy się być fizycznie obecni wtedy, gdy nas potrzebują. Mimo wszystko żaden człowiek nie jest w stanie zapewnić 24-godzinnej opieki. Ale jest ktoś kto może – Bóg.
Trudna rzeczywistość wychowawcza

Dzieci i młodzież z każdej strony atakowani są różnymi informacjami, które nie zawsze tożsame są z tymi, które były przekazywane w domu rodzinnym. Wartości promowane w świecie sprzeczne są niekiedy z tymi wpajanymi w procesie wychowania.
Czytaj także: Jak wychować dziecko, które sobie poradzi?

Młodzi spotykają się z rówieśnikami, dotykają ich używki, takie jak: alkohol, narkotyki, papierosy, dopalacze. Rodzice w niektórych sytuacjach są bezradni, nie potrafią wytłumaczyć zachowania swoich dzieci. Szukają więc wsparcia wśród rodziny, przyjaciół, specjalistów. Nie każdy jednak jest w stanie pomóc.
Powody rozpoczęcia modlitwy

Do modlitwy wielu rodziców sięga już w sytuacji krytycznej, gdy życie ich dzieci, a także po części ich samych, legło w gruzach. To nie jest złe, że dopiero w tym czasie sięgają po modlitwę. Nie chodzi o ocenę kogokolwiek.

A gdyby tak otoczyć modlitwą swoje pociechy już od najmłodszych lat? Nie zawsze rodzice są w stanie zaradzić całemu złu, które dotyka ich dzieci. Nie są w stanie tego wykonać. Ale jest Ktoś kto ich zna, Ktoś kto może wszystko. Nie jest w stanie jednak nic uczynić bez ludzkiej woli.
Róże Różańca Rodziców

Już jakiś czas temu powstały także Róże Żywego Różańca, które skupiają rodziców modlących się za swoje dzieci. Każda z osób odmawia tam w intencji swojego potomstwa jedną dziesiątkę różańca, rozważając przy tym jedną z tajemnic różańcowych przypadającą dla osoby w konkretnym miesiącu wspólnej modlitwy.

W ten sposób każdego dnia w intencjach róży odmawiany jest cały różaniec.
Czytaj także: Jestem facetem. I jestem w Róży Różańcowej
Owoce modlitwy widać gołym okiem

„Nieraz samemu trudno jest się modlić, natomiast we wspólnocie czuje się ogromne wsparcie, zresztą bliskie są mi wtedy słowa Jezusa, o tym, że gdzie dwóch lub trzech modli się w imię moje, tam i ja jestem” – mówi Anna.

W róży jest już 2 lata. Na początku, gdy zaczynali modlić się z mężem, założone były dwie róże, teraz jest już ich siedem. „Owoce modlitwy za nasze dzieci są niezwykłe i coraz więcej osób chciałoby do niej przystąpić” – dodaje Witek.

Nie powinno dziwić, że wierzący rodzice, oprócz nieraz nieuniknionej pomocy specjalistycznej, zwracają się także w modlitwie do Boga. Proszą o rozwiązanie trudnych spraw, wyjście z nałogów, rozeznanie woli Bożej w ich życiu.
Bóg daje łaskę modlitwy

Wobec zła żaden człowiek nie jest w stanie poradzić sobie sam. „Bóg daje łaskę i nawet jak wydaje się nam, że nie umiemy się modlić, to czujemy obecność Ducha Świętego, który nas umacnia, oświeca nas, jak powinniśmy postąpić w takiej czy innej sytuacji” – mówią Bogusia i Janek.

Jak potwierdzają, taka modlitwa dodaje nadziei i siły na pokonywanie trudności.
Uzdrowienie relacji w małżeństwie i rodzinie

Modlitwa daje także sposobność zachowania równowagi w procesie wychowania, by nie skupiać się jedynie na tym co zewnętrzne, ale zadbać o integralny rozwój, także w wymiarze duchowym.

To wyraz miłości, która realizuje się m.in. w działaniu, w odpowiedzialności, która ofiarowuje siebie. Modlitwa za dzieci uczy cierpliwości, pokory. Zmusza do zastanowienia się nad świadomie i nieświadomie popełnianymi błędami wychowawczymi.
Czytaj także: 5 minut codziennej walki o małżeństwo – dołączysz?

Podjęcie takiej modlitwy to także czas rozwoju rodziców, zwrócenia się ich ku Bogu, uzdrowienia relacji nie tylko między dziećmi, ale także i tych małżeńskich. Ona uczy wytrwałości.

W jednym z listów apostolskich „Rosarium Virginis Mariae” z 16 października 2002 roku, papież Jan Paweł II pisał: „Czymś pięknym i owocnym jest (…) powierzenie (…) modlitwie drogi wzrastania dzieci. Modlitwa różańcowa za dzieci (…) wychowuje od najmłodszych lat (…) stanowi pomoc duchową, której nie należy lekceważyć”.

Podjęcie modlitwy nie zwalnia z konkretnych działań, ale ona umacnia na tej drodze, to piękny prezent ofiarowany dzieciom. Nie chodzi też o magiczne i życzeniowe myślenie o modlitwie, ale o żywą relację z Bogiem, wypływającą z wiary. Doświadczenie Jego bliskości i zawierzenie mu swoich dzieci.
...

Bo to wplyw DUCHOWY! To dziala duchowo. Trzeba porzucic prymitywny materializm ze tylko jak materialnie to dziala a inaczej juz nie. To komorki juz nie powinny istniec Smile Bo na odleglosc dzialaja. DUSZE NAPRAWDE ISTNIEJA I ODBIERAJA NIEZALEZNIE OD ODLEGLOSCI A NAWET CZASU!!! Mozemy zwracac sie do przodkow a nawet nastepcow!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:41, 05 Gru 2017    Temat postu:

Nie diagnozujmy tak łatwo dysfunkcji u dzieci! To im nie pomaga…
Community La Croce | 05/12/2017
Shutterstock
Komentuj



Udostępnij



Komentuj



Nie niszczmy psychiki naszych dzieci, nie odbierajmy im witalności. Zanim zdecydujecie się na diagnostykę, zdobądźcie się na uczciwą ocenę waszej relacji z dzieckiem, przyjrzyjcie się relacji dziecka i nauczycieli. Pamiętajcie, że w oczach dziecka już sama diagnostyka oznacza chorobę - mówi Tiziana Critofari.
Rodzice są odpowiedzialni za stan psychiczny dziecka

Siedem miesięcy przed śmiercią słynny amerykański psychiatra Leon Eisenberg, twórca pojęcia zespołu nadpobudliwości z deficytem uwagi (ADHD), w wywiadzie dla tygodnika Der Spiegel stwierdził, że genetyczne przyczyny zespołu (na których opierało się wykluczenie odpowiedzialności rodziców i leczenie farmakologiczne) zdecydowanie przeceniano.

Jako pedagog zbyt często mam do czynienia z sytuacją, o której nie mogę milczeć (to zresztą nie pierwszy raz, kiedy o niej mówię).

Jestem oburzona tym, jak łatwo nasze dzieci są oceniane i torturowane psychologicznie. Nie, wcale nie przesadzam!
Czytaj także: Dysleksja. Jakie są jej przyczyny?
Nie oceniaj dziecka zbyt pochopnie

Żyjemy w bardzo powierzchownych czasach. Szybkie tempo życia i brak cierpliwości sprawiają, że jesteśmy skłonni pochopnie oceniać potencjał i zdolności poznawcze naszych dzieci, byle tylko zdjąć z siebie ciężar wspierania ich rozwoju.

Rodzice bardzo często przyprowadzają do mnie dzieci stłamszone emocjonalnie, przygnębione, zdemotywowane, o niskim poczuciu własnej wartości. Mówią, że ich dzieci mają kłopoty z nauką, że płaczą, bo nie chcą odrabiać lekcji, ani chodzić do szkoły. Mówią, że nauczyciel uznał, że dziecko ma z pewnością jakieś zaburzenia poznawcze i kiedy przychodzą do mojego gabinetu, zazwyczaj mają już za sobą cykl spotkań z logopedą, a najczęściej także z lekarzem, który te zaburzenia potwierdził.

I wiecie, co wam powiem?

W 99% przypadków te dzieci nie mają żadnych zaburzeń i są w stanie nadrobić wszelkie braki w ciągu jednego roku szkolnego!
Czytaj także: Jak pomóc dziecku z dysleksją?
Pomyśl, co czuje Twoje dziecko

Często zastanawiam się, czy zadaliście sobie pytanie, jak Wasze dzieci reagują na to całe zamieszanie wokół ich rzekomo obniżonych zdolności poznawczych. Czy pomyśleliście, co czują? Co myślą o tych wszystkich badaniach i alienujących ćwiczeniach, na które są skazane tylko dlatego, że bazgrzą w zeszytach? Czy patrząc na charakter pisma lekarza, też podejrzewacie u niego dysgrafię?

Powiem wam, co myślą nasze dzieci!

Myślą, że są gorsze, inne, głupie, mniej zdolne niż koleżanki i koledzy z klasy. I stopniowo ich psychika zaczyna się zmieniać. Tracą poczucie własnej wartości, stają się przygnębione, lękliwe i mają coraz gorsze wyniki w nauce. Przestają wierzyć we własne możliwości, nabierają przekonania, że nie dadzą sobie rady z nauką. W głębi duszy zastanawiają się, po co mają dalej chodzić do szkoły, uczyć się, jaki to ma sens.


Jestem oburzona!

Na niekompetentnych nauczycieli, za to, że roszczą sobie prawo do stawiania diagnoz, choć nie mają do tego żadnego przygotowania.

Jestem oburzona!

Na wspierających ich psychiatrów, za to, że za wszelką cenę doszukują się zaburzeń u dzieci, które po prostu potrzebują więcej czasu. Przypominam, że geniusz Alberta Einsteina objawił się dopiero, kiedy ten wielki uczony był na studiach. Przedtem przez wszystkie lata Einstein borykał się z trudnościami w nauce, szczególnie matematyki. I choć dziś mówi się, że był dyslektykiem, wtedy na szczęście nikt i nic nie przeszkodziło mu wierzyć we własne siły i stać się tym, kogo wszyscy znamy.

Swoje trzy grosze dokładają i logopedzi. Zamęczają dzieci ćwiczeniami, które skutkują przede wszystkim zniechęceniem i zabijają samodzielne myślenie. Byle tylko nie przyznać, że dziecko wcale nie potrzebuje ich pomocy, lecz skutecznej dydaktyki.
Czytaj także: Czy wiesz czym jest „bul dyslektyka”? Dowiedz się, jak mu zaradzić
Dziecko to nie „gorący ziemniak”

To jakieś przerzucanie gorącego ziemniaka: nauczyciel do rodziców, rodzice do lekarza, lekarz do logopedy. Na koniec winnym okaże się zdiagnozowane zaburzenie, które niestety można co najwyżej złagodzić, ale nie wyleczyć.

To prawda: wyleczenie nie jest możliwe. Dlatego, że nie ma czego leczyć!

Ale jestem też oburzona na Was, rodziców!



Bo istota problemu może leżeć w relacji z Wami, z nauczycielką lub koleżankami i kolegami z klasy. Prawie zawsze problemy z nauką wynikają z problemów w relacjach.

Nie niszczmy psychiki naszych dzieci, nie odbierajmy im witalności. Zanim zdecydujecie się na diagnostykę, zdobądźcie się na uczciwą ocenę waszej relacji z dzieckiem, przyjrzyjcie się relacji dziecka i nauczycieli. Pamiętajcie, że w oczach dziecka już sama diagnostyka oznacza chorobę, a przez to sprawia, że dziecko zaczyna się czuć inne. Chcę wam przypomnieć, że w dzisiejszych czasach dysleksja to w większości przypadków nadużycie terminologiczne i medykalizacja całkowicie zdrowych dzieci, za którą kryje się po prostu biznes.

Nie szukajmy dla trudności dydaktycznych i relacyjnych wymówek w postaci choroby. Choroby, której zresztą nikt organicznie nie stwierdził i która opiera się jedynie na statystykach.

A wtedy nasze dzieci przestaną być niepewne siebie, buntownicze, agresywne, zniechęcone, smutne, zalęknione i pozbawione poczucia własnej wartości.



*Tiziana Cristofari jest pedagogiem, mediatorem, biegłym sądowym, specjalistką w zakresie zaburzeń rozwojowych umiejętności szkolnych, ADHD, nauczycielką mianowaną przedmiotów humanistycznych, a także języka włoskiego jako języka obcego oraz pisarką.

Tekst pochodzi z włoskiej edycji portalu Aleteia

..

Istotnie. Dziecko sie nie uczy dysleksja czy dysortografia... Dzieci maja rozne dusze rozne tempo nauki i rozne zdolnosci. Nie ma standardowego dziecka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:24, 10 Gru 2017    Temat postu:

Pluszowy Jezus. Zagrożenie czy szansa na dziecięcego Przyjaciela?
Łucja Braun | 10/12/2017
dystrybucjakatolicka.pl
Komentuj



Udostępnij



Komentuj



Czy nie chcielibyśmy, aby nasze dzieci od początku swego życia zaprzyjaźniały się z Jezusem? Z drugiej strony: może to zatarcie granicy między tym co jest sacrum, a co profanum?


G
dy dziś przeglądałam strony internetowe, na dłuższą chwilę zatrzymałam się nad niczym innym jak pluszową maskotką przedstawiającą Jezusa. Mój starszy, pięcioletni syn akurat zajrzał mi przez ramię i stwierdził, że ta maskotka – która w pierwszej chwili mocno mnie zaskoczyła, może nawet lekko zniesmaczyła – bardzo mu się podoba. Zapytał też czy moglibyśmy taką kupić dla młodszego brata.
Czytaj także: Czy spinner to całkiem niewinna zabawka?
Jezus zamiast pluszowego misia?

Byłam zaskoczona, dlatego też stwierdziłam, że należałoby nad tematem pochylić się nieco bardziej niż uznać, że pierwsze wrażenie, negatywne zresztą, jest tym właściwym. Pluszowy Jezus to przecież nic innego jak smycze z rybą, koszulki z Jego wizerunkiem, figury, obrazy, czy też filmowe i animowane adaptacje. Po prostu część kultury popularnej, w której jesteśmy osadzeni. Taki chrześcijański gadżet. Z tym, że przeznaczony dla dzieci.

Jako matka wolałabym, aby moje dziecko bawiło się, przytulało takiego pluszowego Jezusa niż jakieś potworne zabawki, a jest ich na rynku całe mnóstwo. Co złego może być w tym, że małe dziecko wtuli się w pluszowego Przyjaciela? Czy nie chcielibyśmy, aby i ono od początku swego życia zaprzyjaźniało się z Jezusem? Taka zabawka mogłaby nam pomóc w oswajaniu wiary.
Sacrum czy profanum?

Z drugiej strony nieumiejętne wykorzystanie tejże zabawki mogłoby spowodować zatarcie się granicy między tym co jest sacrum, a co profanum. Tylko, że tak może stać się również bez udziału pluszowego Jezusa.

Jako dorośli zapominamy o dziecięcej prostocie. Bez doszukiwania się kolejnego dna, ukrytego przesłania i dopatrywania się wszędzie niebezpieczeństwa. A może wystarczy pomyśleć tak jak mój syn?

Taki pluszak mógłby być po prostu dobrym przyjacielem, pocieszycielem, powiernikiem trosk i radości zamiast pluszowego misia, który nie będzie miał odpowiednika w przyszłym dorosłym życiu. Może już od początku nasze dziecko uczyłoby się, że z radością i smutkiem warto zwrócić się do Jezusa? Mogą to być czcze życzenia, ale wszystko zależy od nas i od tego jak wykorzystamy dane nam środki.
Czytaj także: Ale niebo! Umieranie i Pokemony
Mądrość rodziców

Nie chcę w żaden sposób oceniać pomysłu na pluszowego Jezusa. Byłabym ostrożna ze stwierdzeniem, że jest to zagrożenie, ale także z myślą, że to najlepsza zabawka na świecie. Patrzyłabym na to raczej jako na element edukacyjny dziecięcego poznawania wiary, zaprzyjaźniania się z wiarą niż jako kolejną zabawkę w kolekcji.

Konieczna jest tu mądrość i dojrzałość rodziców w wykorzystaniu tego produktu, bo to od tego zależy czy nasze dziecko zrozumie z czym w istocie ma do czynienia.

...

NIE NIE NIE! Absolutnie nie. Pluszowy mis to jednak zwierzatko. Mila rzecz. RZECZ!!! W zadnym wypadku! Musi byc od poczatku wlasciwa proporcja!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:23, 13 Gru 2017    Temat postu:

Dlaczego wprowadziliśmy do Polski pluszowego Jezusa? Rozmowa z dystrybutorem
Wojciech Łapiński | 12/12/2017

Materiały promocyjne | Dystrybucja Katolicka
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Jest hejt, jest konstruktywna krytyka, są też pozytywne opinie. I ogromne zainteresowanie klientów. Zatem dyskutujmy. Bo niby koszulkę z Panem Jezusem Miłosiernym można po użyciu wrzucić do pralki ze skarpetkami i majtkami, a takiego pluszowego Jezusa już nie?

Z Marcinem Kucharczykiem – dyrektorem handlowym Dystrybucji Katolickiej, firmy, która na polski rynek wprowadziła pluszowego Jezusa – rozmawia Wojciech Łapiński.



Wojciech Łapiński: Skąd wziął się pomysł, żeby wprowadzić do sprzedaży pluszową maskotkę przedstawiającą Jezusa? Nie jesteście jej producentem?

Marcin Kucharczyk: Rzeczywiście, Dystrybucja Katolicka nie jest producentem oferowanego Pana Jezusa, a jedynie dystrybutorem. Ponieważ zaopatrujemy wiele hurtowni i sklepów religijnych w całej Polsce, a również posiadamy własny sklep internetowy, wielu wydawców i producentów zgłasza się do nas ze swoją ofertą.

Podobnie i w tym przypadku, gdzie zagraniczny producent, który odniósł sukces w swoim kraju, zgłosił się do nas z pytaniem, czy koncepcja pluszowych pomocy dydaktycznych dla dzieci przyjmie się również w Polsce? Nie mogliśmy udzielić żadnej odpowiedzi, bo nikt wcześniej nie wypuścił serii biblijnych postaci wykonanych w ten sposób, więc umówiliśmy się, że o opinie poprosimy naszych klientów oraz internautów.
Czytaj także: Pluszowy Jezus. Zagrożenie czy szansa na dziecięcego Przyjaciela?



Jakie jest przeznaczenie pluszowego Pana Jezusa?

Producent przekazał nam informacje, że pomoc dydaktyczna w formie Pana Jezusa ma przybliżyć dziecku postać prawdziwego Jezusa Chrystusa, który jest Emmanuelem. Może okazać się bardzo pomocna podczas katechezy z najmłodszymi dziećmi.

Dodatkowo w domu może mobilizować rodziców do rozmów z dzieckiem na temat wiary oraz towarzyszyć dziecku podczas codziennej modlitwy do Boga. Omawiając zagadnienia wychowawcze, rodzic może odwoływać się do postawy oraz nauczania Jezusa. Wśród wielu zabawek, które promują agresję i przemoc lub zniekształcają dzieciom prawidłowe postrzeganie świata, np. wpajając fałszywy obraz piękna kobiety, ten Pan Jezus może ukazywać dobre wartości.



Na pewno czytaliście krytyczne komentarze. Wiele osób dostrzega różne zagrożenia, np. takie, że pluszak będzie traktowany przez dzieci jak inne tego typu zabawki, może zostać uszkodzony, pobrudzony. Inni mówią o infantylizacji wiary. Spodziewaliście się takich reakcji?

Spodziewaliśmy się raczej słabego zainteresowania środowiska, ograniczającego się do kilku, może kilkunastu konstruktywnych uwag dotyczących samego produktu lub jego zastosowania w praktyce. Reakcja na post przerosła jednak jakiekolwiek nasze oczekiwania. Wszystkie komentarze podzieliłbym na trzy kategorie.

Pierwsza to fala tzw. hejtu ludzi, którzy, jak widać po ich profilach na Facebooku, niewiele mają wspólnego z Kościołem i życiem w relacji z Jezusem. Hejtując i oburzając się na ten produkt, jednocześnie chwalą się swoimi „wyczynami” podczas Halloween lub udostępniają posty mocno antyklerykalne i antykościelne.

Druga grupa to konstruktywne uwagi, które spodziewaliśmy się zebrać (chociaż z pewnością nie w takiej ilości, o czym już wspominałem). Jesteśmy za nie bardzo wdzięczni. Tutaj otwierają się tematy do szerokiej i długiej dyskusji, bo niby koszulkę z Panem Jezusem Miłosiernym można po użyciu ze skarpetkami i majtkami wrzucić do pralki, a takiego pluszowego Jezusa już nie?

Albo – czy taki pluszowy przyjaciel nie może być właśnie świetną okazją, aby nauczyć dziecko szacunku do osób i używanych przedmiotów? Czy musimy wychodzić z założenia, że dziecko będzie niszczyć to, co otrzyma? A jeśli zniszczy, to czy coś złego się stanie, skoro kolorowanki, Biblie dla dzieci, różnego rodzaju książeczki, modlitewniki i inne pomoce dydaktyczne też zostają zniszczone i trafiają do kosza?

Trzecia grupa to pozytywne opinie i komentarze osób, które popierają taką nowoczesną formę ewangelizacji dzieci. Uważają, że dzięki takiej pomocy dziecko już od pierwszych lat życia może, niejako w naturalny dla siebie sposób, zaprzyjaźniać się z Jezusem. Widzą w tym raczej wielką szansę niż potencjalne zagrożenie.
Czytaj także: Czy spinner to całkiem niewinna zabawka?



Czy dziś też zdecydowalibyście się na wprowadzenie tej zabawki do oferty?

Decyzja o wprowadzeniu pluszowego Pana Jezusa do dystrybucji nie została podjęta na etapie opublikowania postu na Facebooku, bo tak jak mówiłem, celem było jedynie zebranie opinii. W chwili obecnej ogromne zainteresowanie tym produktem na naszej stronie powoduje, że oczekujemy na pierwszą partię od naszego kontrahenta. Wielu ludzi już złożyło zapytania lub zamówienia i chcemy się z nich rzetelnie wywiązać.

Czy ten Pan Jezus będzie dostępny w stacjonarnych hurtowniach i księgarniach religijnych, tego jeszcze nie wiemy. Praktyka pokazuje, że jeśli ludzie będą w takich miejscach o niego pytać, to nasi kontrahenci będę się w ten produkt również zaopatrywać.



A może zrobilibyście to teraz inaczej?

Pytanie po fakcie, czy zrobilibyśmy tak samo, czy inaczej i ewentualnie jak, pozostawiam bez odpowiedzi. Liczę na to, że po tych burzliwych komentarzach pojawi się jakiś konkretny efekt. Może w tym roku dorośli, całując figurkę małego Jezuska w żłóbku w Boże Narodzenie, zastanowią się nad tym, co z tą figurką stanie się po świętach? Pewnie trafi w szarym kartonie na strych lub do piwnicy i przeleży tam kolejny rok, bo nikomu nie będzie potrzebna.

A gdzie teraz są figury Chrystusa leżącego w grobie lub Zmartwychwstałego? Czy oburzamy się, że zostały usunięte z kościoła po świętach i teraz się kurzą z innymi niewykorzystywanymi w tym okresie roku liturgicznego przedmiotami?

Jako osoby głęboko wierzące i związane z Kościołem katolickim całą firmę od jej założenia powierzamy Bogu przez ręce Częstochowskiej Pani. Jesteśmy przekonani, że – dzięki działaniu w zgodzie z własnym sumieniem – nasza praca przyniesie dobre owoce na większą chwałę Bożą.

...

Czym innym jest figura realnego Jezusa w szopkach a czym innym ,,przytulanka". Jezus nie moze byc jedna z zabawek! Od dziecka trzeba wpajac SZACUNEK DLA BOGA! Bo owszem Jezus jest obok i nie ma nikogo blizszego. CO NIE ZNACZY ZE MOZNA GO TRAKTOWAC LEKCEWAZACO! Nikogo zreszta nie mozna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:28, 14 Gru 2017    Temat postu:

Zaprojektowali własne klocki Lego, by zainteresować dziecko mszą
Anna Malec i Redakcja | 14/12/2017
YouTube
Komentuj



Udostępnij




Komentuj



Ich dziecko nie było zainteresowane mszą świętą, więc rodzice zaprojektowali całą gamę klocków Lego, zainspirowaną liturgią.
Przygotowanie do Pierwszej Komunii za pomocą Lego

Duchowe zainteresowania czasem spotykają się z duchem przedsiębiorczości. Co może wyniknąć z takiej hybrydy? Pewna amerykańska rodzina zaprojektowała gamę klocków Lego związanych z liturgią mszy świętej.

Wszystko zaczęło się w 2015 roku. „Różaniec i pobożne obrazki zupełnie nie interesowały naszego syna Leopolda, gdy przygotowywał się do pierwszej komunii świętej” – wspomina Stephen Maas, jego ojciec. Zdecydował więc z żoną, że zrobią synowi specjalny prezent, który będzie zarówno w jego, jak i ich guście: klocki Lego przedstawiające wszystko, co potrzebne do mszy świętej.

Leo jest zapalonym pasjonatem Lego, więc pomysł rodziców, którzy postanowili do Legolandu wprowadzić księdza i kilka innych pobożnych elementów, okazał się strzałem w dziesiątkę.
Czytaj także: Twoje dziecko jest bohaterem, tylko czy Ty o tym wiesz?


„Ojciec Leopold odprawia mszę”

I tak po półtorarocznym procesie majsterkowania powstał zestaw klocków pt. „Ojciec Leopold odprawia mszę”. Państwo Maas zdecydowali, że te nieprzeciętne klocki nazwą nie tyle imieniem swojego syna, co na cześć św. Leopolda Mandica, cenionego spowiednika.

Od tej pory misterium mszy świętej wprowadzono na salony! Albo raczej do salonów rodzin na całym świecie.

Państwo Mass chcieli, by klocki były jak najbardziej profesjonalne (Stephen jest zawodowym grafikiem) i, na ile to możliwe, jak najbardziej podobne do prawdziwych elementów, widocznych podczas mszy św. w kościołach. I tak Stephen zadbał o złotą farbę na lekcjonarzu i mszale, o białe koloratki przy czarnej koszuli księdza, o dobry materiał szat liturgicznych – specjalnie w tym celu chodził po sklepach, by wybrać najbardziej odpowiednią tkaninę.

Do pracy przy kolejnych wersjach klocków rodzina zaangażowała kolegów syna i swoich przyjaciół, którzy sprawdzali, czy ich pomysły faktycznie się sprawdzą.
Czytaj także: Montessori. Jak urządzić pokój, w którym dziecko będzie szczęśliwe?
Zestaw lego za 49 dolarów

Ołtarz, świece, szaty liturgiczne – w zależności od okresu liturgicznego, w kolorze zielonym, białym, czerwonym lub fioletowym, tabernakulum… Udało im się stworzyć cały świat Lego w 100% katolicki. I sukces na starcie: zainteresowanie było tak wielkie, że rodzice uregulowali sprawę praw autorskich i znaleźli sposób, by sprzedawać klocki… za 49 dolarów, za pośrednictwem swojej firmy Domestic Church Supply Co.

I tak zaczął się ich wielki rodzinny biznes. Państwo Mass początkowo składali kolejne zestawy klocków wieczorami, kiedy dzieci już spały.

Wprowadzili produkt na rynek w maju 2015 roku, podbijając najpierw rynek amerykański i brytyjski, a potem kolejno inne.

Każdy zestaw składa się ze 174 elementów. Klocki miały być z natury ewangelizacyjne, pokazujące, że wiara, msza i kapłaństwo to naturalne elementy codziennego życia.

Wiosną przyszłego roku państwo Mass planują rozszerzyć zestaw katolickich Lego o konfesjonały, a w przyszłości także o mini figurki świętych, papieża i biskupów.

Zobaczcie, jak za pomocą tych klocków przedstawiono Rok Miłosierdzia:
[link widoczny dla zalogowanych]

Korzystałam z tekstu, który ukazał się na stronie catholicherald.co.uk

..

Prawie gra. To ma sens...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:06, 17 Gru 2017    Temat postu:

Skąd się biorą „niegrzeczne dzieci”?
Mira Jakubowska | 17/12/2017

Hannah Tasker/Unsplash | CC0
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Wsłuchiwanie się w dziecięce sygnały nie jest trudne. Wystarczy odkryć dziecko, które także jest w każdym z nas, ono podpowie, jak mądrze i cierpliwie towarzyszyć w szczęśliwym dzieciństwie.
Niegrzeczne dziecko to problem?

Często spotykam zatroskanych rodziców, którzy mają „niegrzeczne dzieci”, a przynajmniej tak je nazywają. Zadziwieni, czasem bezradni, zawstydzeni albo zmęczeni ciągłymi wizytami w szkole, rodzice zadają mi pytania, które śmiało mogłyby się streścić w tym jednym: „Skąd się biorą TAKIE dzieci?”.

Temat grzeczności wydaje się niezwykle ważny z dorosłego i dziecięcego punktu widzenia, nie tylko w czasie przedświątecznym, jak bon na św. Mikołaja (bo do niegrzecznych dzieci nie przychodzi), ale w zwyczajnej codzienności – w domu, w przedszkolu, w szkole, w kościele, w sklepie…
Czytaj także: Niegrzeczne dziewczynki w Biblii – czego możemy się od nich nauczyć?


Co tak naprawdę oznacza bycie grzecznym?

Ostatecznie chyba to, że dziecko robi wszystko, o co poproszą je dorośli, a jeśli tak się nie dzieje, to sprawia tzw. trudności wychowawcze. Dziecko to mały, mądry człowiek, z ograniczonym wprawdzie myśleniem przyczynowo-skutkowym (to przejaw dziecięcej beztroski), jednak za to z myśleniem bezinteresownym, czasem magicznym, a przez to jakże innym od naszego logicznego pojmowania świata. Jako dorośli wzruszamy się historią Małego Księcia, podczas gdy każdego dnia mamy szansę go spotkać w dziecięcym kadrowaniu rzeczywistości. Miałam niedawno bardzo ciekawe spotkanie z pewną sześciolatką.

– Co mam zrobić z tą kredką, ciągle się łamie? – zapytałam trochę zniecierpliwiona.
– Spróbuj jeszcze raz (wskazała na temperówkę), daj jej szansę.
– Zobacz, nic to nie dało, chyba ma połamany gryf i będę musiała ją wyrzucić.
– Spróbuj jeszcze raz. Bo wiesz, mi się czasami też nie udaje, muszę próbować dużo razy i czekałabym całą noc. Lepiej jednak próbować, bo może się uda.
Czytaj także: Metoda Montessori zmieniła moje podejście do wychowania dzieci


Rozchorowałabym się, gdybym była ciągle grzeczna

Ta rozmowa miała ciąg dalszy i doprowadziła do delikatnego tematu bycia grzecznym, co w przypadku mojej rozmówczyni było prawie niemożliwe. Rozchorowałam się przez jeden dzień, kiedy byłam mocno grzeczna – wyznała zmartwiona.

Za każdym razem, gdy powracał temat dobrego zachowania kreatywna i odważna dziewczynka wstrzymywała oddech, nieruchomiała i mówiła ściszonym głosem. Skąd się wzięła jej niegrzeczność? W tej historii, jak w wielu innych jej podobnych, dzieci są owocem swoich rodziców – m.in. ich sposobu patrzenia na świat, przeżywania relacji małżeńskich, rodzicielskich, ich oczekiwań, trudnych decyzji, popełnionych błędów wychowawczych (kto ich nie ma?!).


Niegrzeczne dziecko – problem rodziny a nie dziecka

Zainspirowana rozmową o kredkach zapytałam innych dziecięcych ekspertów, co sądzą na ten temat. Ze smutkiem przyjęłam odpowiedź jednego siedmiolatka na pytanie o ciągle łamiącą się kredkę: Wyrzuć ją – najlepiej na wysypisko, do niczego się już nie nadaje.

To tylko odpowiedź dotycząca kawałka drewna, jednak zdradza spojrzenie na świat wynikające z własnych doświadczeń odrzucenia, niepasowania, bycia innym. Częściej jednak słyszałam odpowiedzi o dawaniu jeszcze jednej szansy…

Niedawno usłyszałam o Janku, który sprawiał codzienne problemy w szkole, szybko się złościł, nikogo nie chciał słuchać i długo by można jeszcze wymieniać listę jego niechlubnych zasług. Zmartwiony rodzic zapytał, jak może pomóc swojemu dziecku i okazało się, że interwencji i wsparcia wymagają najpierw sami rodzice.
Czytaj także: Jaka jest różnica między dzieckiem dobrym a grzecznym? Odpowiedź Janusza Korczaka da Ci do myślenia


Nawet najlepszy psycholog nie zastąpi rodzica

Dziecko w swojej mądrości i prostocie oddaje to, co otrzymuje. Może czasem w taki sposób, że trudno się doszukać podobieństwa do zachowań rodziców. Łatwo wtedy postąpić, jak z ciągle nie dającą się zatemperować kredką – skoro nie spełnia moich oczekiwań, mogę ją wyrzucić, ewentualnie zareklamować…

Czasem mam wrażenie, że takim punktem reklamacji jest gabinet psychologa. Rozumiem, że postawa rodziców wynika często z bezradności, nieotwartych oczu i potrzeby poznania i zrozumienia swojego dziecka. Ale nawet najlepszy psycholog nie zastąpi uważnego i kochającego rodzica.

Cieszą mnie takie chwile, gdy dorosły odważy się otworzyć oczy, zaczyna słuchać, co mówi jego pociecha, pozwoli sobie na wejście do dziecięcego świata… Porusza mnie to, gdy rodzice odkrywają, że ich dzieci mają mnóstwo innych cech niż tylko jedyna słuszna kategoria bycia grzecznym.

Wsłuchiwanie się w dziecięce sygnały nie jest trudne. Wystarczy odkryć dziecko, które także jest w każdym z nas, ono podpowie, jak mądrze i cierpliwie towarzyszyć w szczęśliwym dzieciństwie. Czasem dziecięcy przekaz może przyjść do nas nieoczekiwanie, jak dźwięk świątecznej melodii, rozbrzmiewający o trzeciej w nocy…

Czy to niegrzeczne dziecko, które nie szanuje ciszy nocnej? Nie, to Janek, żywe i szczęśliwe dziecko, które melodią opowiada swoją radość z wizyty świętego Mikołaja – takiego dorosłego, który przyszedł, choć nie należało się go spodziewać…

...

Niegrzeczne dzieci TO NIE TE RUCHLIWE I BARDZO AKTYWNE! To te co robia zle rzeczy!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 12:35, 27 Gru 2017    Temat postu:

Mamo, pomóż mi samemu to zrobić!
Joanna Kiszkis | 27/12/2017

Catherine Delahaye/Getty Images
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Chcesz nauczyć dziecko samodzielności i pewności siebie? Wykorzystaj kilka prostych zasad montessoriańskich. To edukacja przez zabawę. Wdzięczna i skuteczna.

System edukacji, który pozwala dzieciom na pełny i swobodny rozwój stworzyła jedna z pierwszych włoskich kobiet-lekarzy, Maria Montessori (1870-1952). Wychowanie po montessoriańsku sprowadza się do idei: edukacja przez zabawę.

Maria Montessori u początków swojej działalności pracowała z dziećmi upośledzonymi, wymagającymi wiele uwagi, troski i cierpliwości, ale szybko zorientowała się, że to, co pomaga opóźnionym w rozwoju maluchom, znakomicie stymuluje także dzieci zdrowe. Była przeciwniczką sadzania dzieci w szkolnych ławkach, nie wymagała skupienia i ciszy w klasie – wiedziała, że znacznie lepiej jest pozwolić dzieciom odkrywać świat przez zabawę, niż pouczać. Przedszkoli i szkół, pracujących w oparciu o jej idee, przybywa dziś na całym świecie.
Czytaj także: Metoda Montessori zmieniła moje podejście do wychowania dzieci


Montessori, Odkrywanie świata zawsze jest fascynujące

Jest kilka zasad, które każdy rodzic może wykorzystać w domu, stymulując rozwój swoich dzieci już od najmłodszych lat. Dzieli się nimi we francuskim magazynie Le Figaro dyrektorka jednej z montessoriańskich szkół w Marsylii, Marie Robert. W „przygotowanym otoczeniu”, gdzie wszystko jest proste i dostępne dla dziecka łatwiej nauczyć się pracy w grupie i odpowiedzialności.

Edukacja jest naturalnym procesem. Nie polega na słuchaniu, lecz na zdobywaniu doświadczenia. – Maria Montessori
Czytaj także: Dlaczego moje dzieci nie muszą mieć dobrych ocen


Dziecięcy pokój

Kiedy maluch zaczyna samodzielnie się poruszać, jego wszechświatem jest mieszkanie i własny pokój. Próbowaliście kiedyś zobaczyć świat z perspektywy raczkującego lub stawiającego pierwsze kroki niemowlęcia?

Wystarczy przykucnąć i rozejrzeć się. To może być naprawdę pouczające doświadczenie. Marie Robert zdecydowanie nie poleca łóżeczek ze szczebelkami ani kojców: lepiej, żeby dziecko spało nawet na materacu na podłodze i stamtąd, z bezpiecznego poziomu zero, eksplorowało swój „układ słoneczny”.

W pokoiku niech będzie nisko zawieszone lustro, które można zaopatrzyć też w poręcz z przodu, tak żeby mały Krzysztof Kolumb mógł się jej trzymać i patrzeć najpierw na siebie.

Otwarte szafki z zabawkami (tych niech będzie nie za wiele, i lepiej wybierać proste, stymulujące wyobraźnię) także powinny być w zasięgu małych rąk – niskie i bezpieczne.
Czytaj także: Montessori. Jak urządzić pokój, w którym dziecko będzie szczęśliwe?


Domowe obowiązki – nawet małe dziecko może być samodzielne

Kto powiedział, że dwulatek albo przedszkolak nie może uczestniczyć w pracach domowych? Oczywiście, na swoją miarę i możliwości.

Kiedy się już pozna zawartość szafek z garnkami i pokrywkami, skrupulatnie obejrzy wnętrze pralki i ma się na koncie co najmniej kilogram mąki, rozsypany na kuchennej podłodze, pora na poważniejsze obowiązki. Można na przykład – mówi Marie Robert – dać dwulatkowi dwa naczynia, jedno puste, drugie wypełnione na przykład ziarnami fasoli – oraz dużą łyżkę i poprosić o przełożenie zawartości.

Sześciolatek śmiało już może wyciskać sok z pomarańczy. W tym wieku amerykańskie dzieci robią swoje pierwsze ciasto – najprostsze pod słońcem muffinki.

A potem można namówić do wytarcia blatu albo pozamiatania po sobie. Kolorowy fartuszek, zmiotka i szufelka na pewno pomogą.

Czego nie ma najpierw w zmysłach, tego nie ma później w umyśle.
Czytaj także: Jak nauczyć dziecko sprzątania… 5 sprytnych zasad


Radość z mycia zęba

„A ząbki umyłeś?” – zamiast co wieczór zadawać dziecku prowokujące do buntu pytanie, lepiej sprawić, żeby mycie zębów i w ogóle cała skomplikowana kwestia higieny osobistej stały się jedną, wielką frajdą. Kubeczek i szczotka z ulubionym bohaterem z bajki, pachnące, kolorowe mydło, płyn do kąpieli w butelce w kształcie Kubusia Puchatka pomogą skojarzyć codzienną dbałość o higienę z zabawą, a nie nudną męczarnią. Warto też mieć w łazience bezpieczny schodek, tak żeby dziecko mogło swobodnie – i samodzielnie, to kolejne montessoriańskie słowo-klucz – sięgnąć do umywalki.



Chyba nikt oprócz świętego Franciszka nie potrafi zachwycać się skromnym robaczkiem lub zapachem tak jak czynią to dzieci.


Czytaj także: 8-latek piecze ciasteczka, żeby kupić dom dla siebie i mamy


Mały ogrodnik

Praca w ogródku to z kolei naturalna lekcja przyrody: drzewa i krzewy owocowe, mały warzywnik i zioła, jeże, ślimaki… Ogródek w miniaturze można też urządzić na balkonie. Maluch może podlewać rośliny (kolorowa konewka) czy skubać suche listki.

Przedszkola i szkoły pracujące metodą Montessori można znaleźć w internecie, są w wielu miastach i mniejszych miejscowościach w Polsce. Ale niezależnie od miejsca, w którym dziecko się uczy, te wskazówki warto wykorzystać w codziennym, domowym życiu. Są prostsze i skuteczniejsze niż mogłoby się wydawać.
...

Zdecydowanie dziecka nie mozna wyreczac we wszystkim. Przeciez nie zostanie np. analfabeta bo wy mu oszczedzicie trudu uczenia sie czytac czy pisac...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:53, 28 Gru 2017    Temat postu:

Czy mój syn ożeni się z kobietą podobną do mnie?
Luz Ivonne Ream | 28/12/2017
Shutterstock
Komentuj



Udostępnij




Komentuj



Czy na pewno chciałabym, żeby moi synowie ożenili się z kobietami podobnymi do mnie? Pod wieloma względami tak, ale wolałabym, żeby poślubili kogoś znacznie lepszego ode mnie.
Być wzorem do naśladowania

Modlę się za kobiety, które będą moimi synowymi – bo mam tylko synów – od momentu, kiedy byłam w ciąży.

Przez wiele lat było to moją wielką troską; aż wreszcie zdałam sobie sprawę, że zamiast się przejmować, muszę starać się być wzorem do naśladowania dla moich synów, ponieważ kiedy przyjdzie ten moment, wybiorą na swoją żonę kogoś bardzo podobnego do mnie.

Niesłychane, prawda? Ale tak jest. Nasze dzieci zwykle wybierają jako swoją drugą połówkę kogoś podobnego do swojej mamy lub swojego taty.

Tak więc zmieniłam swoje nastawienie: „Czy na pewno chciałabym, żeby moi synowie ożenili się z kobietami podobnymi do mnie?”. Pod wieloma względami tak, ale wolałabym, żeby poślubili kogoś znacznie lepszego ode mnie.
Czytaj także: Adam i Ewa – czy tak bardzo się od nich różnimy?


Małżonek podobny do rodzica?

Oczywiście, idealnie byłoby mieć takie nastawienie od momentu, kiedy dzieci są małe. Jednak nigdy nie jest za późno, żeby zacząć zmiany na lepsze.

Jeśli jesteś mężczyzną, zadaj sobie to samo pytanie: „Czy chciałbym, żeby moje córki wybrały na męża takiego człowieka, jakim ja sam jestem?”. Jeśli odpowiedź brzmi: „tak” – gratulacje. To śmiało, jak mówi młodzież: „Dawaj dalej! Nigdy się nie zmieniaj!”.

Myślę jednak, że wszyscy mamy pewne obszary, w których możemy być jeszcze lepsi. Każdy z nas powinien je odkrywać, w sposób szczery i odpowiedzialny, a następnie wprowadzać zmiany i niezbędne dostosowania, żeby być prawdziwie przykładnym rodzicem. I dokonać tego, by nasze dzieci wybierały swoich małżonków z obfitości, a nie z braku. To znaczy, z tego co mają; żeby nie musiały szukać albo udawać, że ktoś inny wypełni ich pustkę albo zapewni to, czego im brakuje.


Nie rady, a przykład

Kiedy nasze dzieci zbliżają się do wieku, w którym zwykło się zmieniać stan cywilny, my, rodzice, prześcigamy się w udzielaniu rad: uważaj na to, zwróć uwagę na coś innego, itd. Właśnie wtedy mówię, że to już nie czas na gadanie, ale na zaproszenie do obserwacji i do refleksji. Niech nam się przyjrzą i z dala od wydawania ocen i opinii zaczerpną z naszego przykładu wszystko, co im odpowiada i niech odrzucą to, co im się w nas nie podoba.
Czytaj także: Miłość to harmonijny taniec…

Ten typ refleksyjnych ćwiczeń pomoże nam wszystkim, zarówno rodzicom, jak i dzieciom, ponieważ zdamy sobie sprawę z tego wszystkiego, co wciąż jest do poprawy.

Oczywiście, jako rodzice musimy być gotowi i chętni, ażeby dowiedzieć się o tych obszarach, w których mamy możliwość poprawy i które nasze dzieci nam wskażą.

Szczęśliwie – a czasami niestety – poprzez wskazówki, które im dawaliśmy, nasze dzieci są już wychowane, dostały wzory zachowań, mają swoje wyuczone zwyczaje, skłonności, dążenia. Dzięki temu jaki my, rodzice, stworzyliśmy dom, nauczyły się czym jest miłość, życie w związku i w małżeństwie.

I w tym wieku nasze dzieci – dokładnie tak jak to było z nami – niosą wiele emocjonalnych ran, których nawet nie są świadome i na ogół wybiorą swoją parę przez pryzmat tych ran. Już wyjaśniam, co mam na myśli.


Związek, który uzupełni emocjonalne braki

Mimowolnie, pomiędzy innymi przesłankami, będą szukać związku z osobą, która uzupełni ich braki emocjonalne. To znaczy, będą wybierać parę albo szukać miłości w zgodzie z tym wszystkim, co otrzymały i tym wszystkim, czego im w dzieciństwie zabrakło.

Podam przykład: jeśli osoba otrzymała dużo miłości i opieki, ale tym, czego nie otrzymała, była uwaga i motywacja, kiedy „wyjdzie na świat”, w swoich relacjach nieświadomie będzie wysyłać sygnał: „ja daję Ci miłość i opiekę, a w zamian ty poświęcisz mi uwagę i będziesz mnie motywował”.

Oznacza to, że dana osoba będzie szukać na zewnątrz tego, czego jej brakuje, czego jest pozbawiona i gdy tylko to otrzyma, zaoferuje w zamian to, co dano jej w dzieciństwie.

Z tego samego powodu, rodzice, nigdy nie jest za późno na poprawę.

Jeśli jesteś mamą i żoną, która bez przerwy rządzi swoim mężem, kontroluje każdy jego ruch, jest zaborcza i zazdrosna: czy chciałabyś, żeby pewnego dnia, żona tak samo traktowała Twojego syna? Żeby go kontrolowała i pilnowała, tak jak Ty robisz to w stosunku do własnego męża?

Jeśli jesteś tatą i mężem, szowinistą, kobieciarzem i manipulantem, nieczułym albo brutalnym, zadaj sobie to samo pytanie. Czy chciałbyś, żeby Twoja córka wyszła za mąż za mężczyznę takiego jak Ty, który nigdy nie okazuje szacunku swojej żonie, odnosząc się do niej w sposób arogancki i dokuczliwy?


Miłość, szacunek i troska

Nie mówię o karmie czy innych rzeczach tego typu, w które nie wierzę, ale o zdrowym rozsądku. W ogromnej większości wolimy to, co znamy, chociaż w wielu przypadkach to, co znamy jest dla nas bolesne.

Dlatego nie należy martwić się zbytnio o to, kogo poślubią nasze dzieci, ale zająć się kształtowaniem prawych istot oraz tworzeniem pełnych domostw, obfitujących w miłość, szacunek i troskę.

Pracujmy nad tym, żeby wieść pobożne życie, pełne wartości i tego wszystkiego, co prawdziwie prowadzi człowieka do pełni. Kształtujmy istoty prawe i zdrowe emocjonalnie. W ten sposób jest mniej prawdopodobne, że dokonają niewłaściwego wyboru swojej pary.

I oczywiście, nie przestawajmy się modlić za nie i za tych, których poślubią.
Czytaj także: Każda miłość jest wyjątkiem od reguły. Również małżeńska

Tekst pochodzi z hiszpańskiej edycji portalu Aleteia

...

Wtlaczanie dziecka w obraz samego siebie tylko lepszego to krzywdzenie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:59, 29 Gru 2017    Temat postu:

Czy można mieć „wolne” od dzieci?
Dominika Kaźmierczyk | 29/12/2017
Shutterstock
Komentuj



Udostępnij




Komentuj



W pewnym momencie samotna wyprawa do sklepu, a właściwie gdziekolwiek, wydaje się rajem i najwyższą rozkoszą.


T
rudno się przyznać, nawet przed samym sobą, że pod koniec dnia (a często także na jego początku) nie marzymy o niczym innym, jak tylko o tym, by choć na chwilę wymknąć się z domu. Przy akompaniamencie płaczu naszych słodkich pociech toczymy wtedy skomplikowane, częściowo nieuświadomione gry.

– Kaszka dla dzieci się skończyła.

– Zaraz wyskoczę – oznajmia z radością ojciec.

– Nie, ja pójdę.

– Ja.

– Nie, ja.

– Przy okazji przyniosę coś z samochodu.

I tak dalej….
Czytaj także: Skąd się biorą „niegrzeczne dzieci”?


Potrzebna cała wioska

W pewnej szwedzkiej grze planszowej, która ma uczyć podziału obowiązków w domu najwięcej punktów otrzymuje się za opiekę nad dziećmi… I to nie tylko tymi najmniejszymi.

Wstydzimy się do tego przyznać (choć panowie jakby mniej), ale w pewnym momencie samotna wyprawa do sklepu, a właściwie gdziekolwiek, wydaje się rajem i najwyższą rozkoszą. „Potrzebna jest cała wioska, by wychować jedno dziecko”. A my już nie mieszkamy w wioskach. Zachwycamy się rodzicielstwem bliskości, ale często zapominamy, że nie oznacza ono jedynie relacji dziecko – rodzic.

W tej dawnej, afrykańskiej czy polskiej wiosce, każdy każdego znał, ludzie sobie nawzajem pomagali. Dzieci wychowywały się w dużych rodzinach, pełnej cioć, wujków, babć, dziadków, kuzynek, kuzynów, siostrzeńców, szwagrów…

Dziś wychowujemy zazwyczaj mniejszą liczbę dzieci. Dziadkowie są często wiele kilometrów od nas, często pracują, czasem ich nie ma, czasem są chorzy. Rodzeństwa też mamy mniej, również rozsianego. Mamy przedszkola, nianie, żłobki.

I często okazuje się, że nie mamy nawet czasu pobyć przez chwilę sami albo tylko we dwoje, bo dzieci chore, bo dzieci nas potrzebują, bo praca…
Czytaj także: Vivian Maier – niania z aparatem fotograficznym

Kiedy miałam urodzić drugie dziecko, koleżanka poleciła mi książkę pod tym właśnie tytułem, z groźnym podtytułem „Podręcznik przetrwania”. Ponieważ sama wychowywałam się właściwie jako jedynaczka (choć mam dwóch dużo młodszych, przyrodnich braci), postanowiłam się w tej kwestii podszkolić.

Brytyjska autorka Naia Edwards pokazuje, jak wyczerpująca (choć również wspaniała) może być opieka nad co najmniej dwójką dzieci w dzisiejszych czasach.


Mieć dzieci i przetrwać

Muszę przyznać, że mnie najbardziej męczą bójki, kłótnie, sceny zazdrości oraz hałas, jaki wytwarzają moje dwie córeczki, a który nie wiązał się (przynajmniej nie aż tak bardzo, bym marzyła o zatyczkach do uszu) z posiadaniem jednego dziecka. Plus obezwładniające zmęczenie, wynikające w dużej mierze z niewielkiej różnicy wieku między nimi.

Edwards uwalnia od poczucia winy, jeśli np. zostajesz w domu z młodszym dzieckiem, a starsze mimo to wysyłasz do przedszkola. Radzi korzystać z wszelkiej możliwej pomocy i na jakiś czas dać sobie spokój z dorównaniem perfekcyjnej pani domu.

Wszystkie mamy (i tatusiowie) pracujący na etat, których znam, korzystają z wydatnej pomocy dziadków (szczęściarze) lub niań, nawet pomimo uczęszczania dzieci do przedszkoli czy szkół ze świetlicą.

Czasem wystarczy po prostu poprosić przyjaciół lub rodzeństwo o pomoc. Przestać kłócić się o kaszkę, a zamiast tego wybrać się na randkę małżeńską, bo chociaż tyle już ich przeżyliśmy w okresie przedmałżeńskim, to teraz mają zupełnie inną wagę.

Nasi rodzice mieli na nie czas (przecież zawsze w domu rezydowała jakaś babcia lub dziadek). Dlaczego my mamy sobie tę przyjemność odbierać?

...

To jest oczywiscie trud bo inaczej nie bylo by zaslugi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:12, 05 Sty 2018    Temat postu:

Badacze sprawdzili, kim w dorosłym życiu chcą być japońskie dzieci

Wczoraj, 4 stycznia (23:52)

​Najbardziej pożądanym zajęciem zawodowym dla japońskich chłopców jest - po raz pierwszy od 15 lat - praca naukowa. Japońska firma ubezpieczeń na życie, która opublikowała w czwartek wyniki swojego badania, wiąże je z nagrodami Nobla dla japońskich naukowców.
Zdjęcie ilustracyjne
/PAP/Newscom

Dziewczynkom najbardziej pożądanym zajęciem wydaje się - od 21 lat z rzędu - praca w sklepie spożywczym, a dalej tradycyjne zajęcia kobiece - praca pielęgniarki i przedszkolanki.

Z badań wynika też, że chłopcy na drugim i trzecim miejscu chcieliby zawodowo grać w baseball i piłkę nożną. Ci, którzy chcieliby zostać naukowcami, podają jako powód tego wyboru chęć "całkowitego wyleczenia raka" lub "zbudowanie robota, z którym można się bawić".

Dziewczynki marzące o pracy w sklepach spożywczych najbardziej chciałyby pracować w ciastkarni. Jedna z nich powiedziała, że chce "robić słodycze, które nawet ludzie chorzy mogliby jeść z przyjemnością".

Ostatnim japońskim naukowcem nagrodzonym Noblem był w 2016 roku Yoshinori Ohsumi, biolog komórkowy, laureat w dziedzinie fizjologii lub medycyny za odkrycia dotyczące mechanizmów autofagii.

Rok wcześniej noblistami zostali Japończycy: biochemik Satoshi Omura i fizyk Takaaki Kajita. Omura dostał Nobla wspólnie z Irlandczykiem Williamem Campbellem za odkrycia dotyczące terapii infekcji powodowanych przez pasożytnicze nicienie, a Kajita wspólnie z kanadyjskim fizykiem Arthurem B. McDonaldem za odkrycie oscylacji neutrin.

Badaniem objęto w lipcu i sierpniu 1100 uczniów szkół podstawowych i przedszkoli w całej Japonii. Firma Dai-ichi Life Insurance badania takie prowadzi od 1989 roku.

...

Dosc typowe! Dziewczynki sa nastawione na kontakt z ludzmi a chlopcy na majsterkowanie w jakichs rzeczach. Takie sa roznice mozgu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:03, 06 Sty 2018    Temat postu:

5 powodów, dla których nie publikuję zdjęć dzieci na Facebooku
Jacek Kalinowski | 06/01/2018

Shutterstock
Udostępnij





Komentuj

Drukuj

Nie chcę lajków i komentarzy, choćby były same pozytywne. Otrzymuję codziennie werbalne komentarze od zachwyconych dziadków i najbliższych mi ludzi. Lajki sam wyrażam za pomocą buziaków, przytulasów i codziennych rozmów z córkami.

Prowadząc bloga ojcowskiego i aktywny fanpage, musiałem dokonać wyboru. Albo upublicznię wizerunek moich dzieci, albo będę jednym z tych twórców internetowych, którzy ten wizerunek chronią. W pełni rozumiałem argumentację rodziców, którzy umieszczają na portalach społecznościowych zdjęcia swoich dzieci. Bliższa była mi jednak filozofia tych, którzy nie zdecydowali się upubliczniać zdjęć swoich pociech.

Od razu napiszę, że ten tekst to nie jest zbiór narzucanych mądrości: „Dlaczego masz nie wrzucać zdjęć dzieci na Facebooka”. To subiektywna opinia ojca-blogera i próba wytłumaczenia, dlaczego wybrałem taką drogę zaistnienia w rodzicielskim i blogowym świecie.

Jakie są moje powody?


Nie da się tego cofnąć

Nawet gdybym wrzucał zdjęcia swoich dzieci na Facebooka, nawet gdybym zdawał relacje z wyjazdów, z pierwszych kroczków, urodzin i wspólnych zabaw, nawet gdybym uważał, że to świetna sprawa, że moi znajomi śledzą rozwój moich dzieci, to co by było, gdybym nagle zmienił zdanie?

Na przykład pod wpływem jakiegoś przykrego wydarzenia, jakie spotkało moich znajomych – kradzież czy przeróbka zdjęcia, szykany w szkole itp. Niestety, w internecie nic nie ginie, wrzuconego zdjęcia nie da się stamtąd wyciągnąć. Likwidacja konta na Facebooku to tylko pozorne wyjście z sytuacji.
Czytaj także: Jola Szymańska: 5 typów katolików na Facebooku


Nie mam do tego prawa

Ściślej mówiąc, po części mam, ponieważ nie wszystkimi prawami dziecko jest w stanie rozporządzać. Bardziej chodzi mi o przyzwoitość w stosunku do tego maleńkiego dziecka, które urośnie pewnie szybciej niż bym tego chciał i zapyta mnie, co robią jego zdjęcia w internecie.

Nie muszą być kompromitujące. Nie muszą być z kąpieli czy plaży. Co odpowiem wtedy nastoletniej córce? Wolałbym, żeby sama zadecydowała o obecności w internecie – wtedy, gdy zrozumie, czym on jest i jakie są zalety oraz wady umieszczania w nim swojego wizerunku.


To i tak nikogo nie obchodzi

Poprawka, obchodzi. Moich rodziców, najbliższą rodzinę i kilku przyjaciół. Czyli tych wszystkich, z którymi mam na tyle częsty kontakt, że i tak widzą moje dzieci na żywo. Ewentualnie podsyłam im MMS-y i filmiki z naszymi dzieciakami.

Cała reszta? Przescrolluje dalej, bo to nie ich dzieci i oczywiście, że nie są w nie tak zapatrzeni, jak my. Co więcej, nie przypominam sobie, żeby moja mama biegała z albumem po ulicy i pokazywała moje zdjęcia dalszym sąsiadom. Wrzucanie zdjęć dzieci na Facebooka bez przeklikania się przez zaawansowane ustawienia prywatności, są dla mnie właśnie takim narzucaniem się przypadkowym ludziom.
Czytaj także: Zmieniłeś już dziś status? Facebookowy nałóg – jak go pokonać?


Nie wiem, kto to ogląda

Zawsze uważałem, że argument o zboczeńcach oglądających zdjęcia dzieci na portalach społecznościowych jest trochę przesadzony i że to się dzieje głównie na filmach. Po części tak – w realnym życiu to są rzeczywiście skrajne przypadki. Zachowajmy zdrowy rozsądek.

Mimo wszystko nie publikuję zdjęć dzieci na Facebooku, ponieważ w realnym życiu również nie pokazuję zdjęć obcym osobom, nie przedstawiam im dzieci i nie zostawiam córek bez opieki. Cały czas mam poczucie, że zdjęcia moich dzieciaków byłyby zdjęciami właśnie bez opieki – nie wiem, kto je ogląda i co może z nimi zrobić.


Nie odczuwam takiej potrzeby

Po prostu. Nie chcę lajków i komentarzy, choćby były same pozytywne. Otrzymuję codziennie werbalne komentarze od zachwyconych dziadków i najbliższych mi ludzi. Lajki sam wyrażam za pomocą buziaków, przytulasów i codziennych rozmów z córkami. Nic więcej do szczęścia nie potrzebuję.

To moje zdanie. Jakie jest wasze?

...

Przede wszystkim zachowac godnosc. Jakies glupie matki wrzucaja zdejecia maluchow na nocnikach. Potem dziecko dorasta i ma takie ,,atrakcje" do poznania o sobie z sieci... Godny wyglad tych dzieci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:59, 11 Sty 2018    Temat postu:

Całowanie chleba, „czapkowanie”, o zmarłych tylko dobrze – te gesty mają głęboki sens
Alina Petrowa-Wasilewicz | 11/01/2018

Kate Remmer/Unsplash | CC0
Udostępnij 1 0
Jest z tymi męczącymi naukami i ciągłymi uwagami dorosłych pewien problem: dopiero po latach rozumie się ich sens. Bardzo głęboki sens. Gdy go odkrywamy i przychodzi zrozumienie, zazwyczaj jest już za późno na podziękowania.

Pocałuj chleb
– Podnieś bułkę i ją pocałuj.

– Dlaczego? – spytał mój czteroletni wnuk Józek.

Reklama
– Żeby ją przeprosić i poprosić, żebyśmy zawsze mieli chleb – wyjaśniłam.

Niewiele wyjaśniłam, ale zadziałał pewien automatyzm, bo tego uczyła mnie w dzieciństwie babcia. Gdy chleb spadał na podłogę, trzeba było go podnieść, ucałować, jednym słowem przeprosić. I prosić, by zawsze był z nami. Taki zahaczający o magię rytuał. Bo chleb otaczany był przez babcię i mamę szczególnym poważaniem, każdy bochenek zaczynał się od naznaczenia znakiem krzyża, a czasem opowiadały, co jadły w bombardowanej w 1939 roku Warszawie – w domu był większy i nie pasujący zestaw pierników i słoniny, który szybko się skończył.

Czytaj także: Nie tylko kreda. Znacie tradycję palenia kadzidła w domach na Trzech Króli?


Drobne gesty mają sens
Ale na tym nie kończy się lista drobnych gestów i zachowań, dyktowanych przez babcię. Przyznam, że gdy byłam mała, te wszystkie babci polecenia wkurzały mnie bardzo. A była ich cała masa. Mieliśmy koty, dużo kotów w naszym małym domu z ogrodem na przedmieściach. I nie wolno nam było nadawać im ludzkich imion. Był więc Czarnuszek, Siwuś, Mruk i wiele innych, nie pamiętam wszystkich, bo w szczytowym okresie było ich dziewięć sztuk. Ale ludzkich imion nie miały, bo porządku pilnowała babcia.

Reklama
Nie wolno było wyzłośliwiać się o wadach osób zmarłych. „Dziecko, nic nie mów, on już na Boskim sądzie jest” – blokowała wszystkie pośmiertne recenzje babunia.

Nie wolno było stawiać czegokolwiek na ludzkich podobiznach/fotografiach w gazetach czy książkach, bo babcia na to nie pozwalała. „To stworzenie boskie jest” – argumentowała, a gdy podjęła jakąś decyzję, cóż, nie było dyskusji.



Dziwactwa czy dobra nauka?
Moja rodzina określona byłaby dziś jako wielokulturowa, bo była bułgarsko-polska. Miałam dziesięć lat, gdy po raz pierwszy przyjechałam z mamą do Polski i skonfrontowałam pełne uwielbienia opowieści mamy, babci i cioci o utraconej ojczyźnie – raju, który bezpowrotnie utraciły z pierwszym dniem wojny.

Ja zobaczyłam tę krainę inaczej, bo widziałam strasznie wielu strasznie smutnych ludzi. Patrząc na nich z dzisiejszego punktu widzenia powiedziałabym: niemal wszyscy byli w depresji. Wielu nietrzeźwych, zalewających smutki, o których czasem opowiadali w środkach komunikacji miejskiej, na ławeczkach, w kolejce. A było już dwadzieścia lat po wojnie, już jedno pokolenie wyrosło, a rany tak ciężko się goiły i smutek nadal ludzi dławił i czułam to ja, dziesięcioletnie dziecko.

Reklama
Ciekawe oczy dziecka notowały także nieznane i dziwne zachowania. Od czasu do czasu mężczyźni w tramwaju czy autobusie „czapkowali”, jakby się z kimś witali. Z kim? – tego nie wiedziałam. A spotkani panowie całowali mamę w dłoń, kłaniając się nisko. Co to były za dziwactwa?

Tak więc opuszczona niechcący przez wnuka bułka przypomniała mi wszystko, wpajane przez mamę, a zwłaszcza babcię. Jest z tymi męczącymi naukami i ciągłymi uwagami dorosłych pewien problem: dopiero po latach rozumie się ich sens. Bardzo głęboki sens. Gdy go odkrywamy i przychodzi zrozumienie, zazwyczaj jest już za późno na podziękowania.

Czytaj także: Rodzinne tradycje – przywołują pamięć o tych, których już z nami nie ma


Sens zrozumiany po latach
Szacunek do chleba to wdzięczność Bogu za życie i żywność, ale też wiąże się z tym, że to chleb, choć inny, nie na zakwasie, staje się Jego Ciałem. Nadawanie zwierzętom odrębnych imion odsyła do prawdy, że tylko człowiek, żadna inna istota na ziemi, ma niepowtarzalne relacje ze Stwórcą, który stworzył go i pragnie dla niego samego. Zakaz mówienia źle o zmarłych to odstąpienie od wiecznej pokusy „bycia jak bogowie”, bo tylko Stwórca zna człowieka dogłębnie i potrafi sprawiedliwie, bezbłędnie, ale i z miłością podsumować jego życie. Stawianie czegoś na czyjejś fotografii też byłoby znieważeniem Pana Boga, który stworzył nas na swój obraz i podobieństwo.

A czapkowanie polskich mężczyzn – cóż, to było oddanie czci Najświętszemu Sakramentowi i jak później się zorientowałam, gest był wykonywany, gdy przechodziło się lub przejeżdżało obok kościoła. Czapkowanie, które dziś już całkowicie zanikło…

Reklama
Drobne gesty, które oplatają codzienność. Gdy uczymy się ich w dzieciństwie, nieraz się buntujemy. Owszem, wymagają dyscypliny i pamięci, wysiłku, choć niewielkiego, mogą nużyć swoją powtarzalnością. Ale nagroda jest nieproporcjonalna wobec tych drobiazgów. Jest nią łączność z Panem Bogiem, szarość dni stapia się ze złotem i błękitem wieczności, wpisuje nas, śmiertelnych i ułomnych w to, co nigdy nie przeminie.

To nasz grunt. I tworzą te gesty otulinę, dzięki której jesteśmy bliżej Stwórcy, bardziej bezpieczni, wypełnieni poczuciem sensu, z wytyczonym celem. I tworzą także cały nasz świat, ojczyznę małą, dużą i wieczną.

Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba

Podnoszą z ziemi przez uszanowanie

Dla darów Nieba…

Reklama
Tęskno mi, Panie.

To słowa poety, klasyka wieszcza. Warto go zrozumieć, bo poeci są szczególnie wrażliwi, ich przenikliwy wzrok dociera do podszewki rzeczywistości, ukrytych znaczeń.

Józiu, podnieś i pocałuj chleb. Kiedyś zrozumiesz o wiele więcej.

..

To oczywiste. Dlatego starsi wychowują dzieci bo te nie rozumieją. Nie na odwrót.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:14, 11 Sty 2018    Temat postu:

8 pomysłów na spędzanie czasu z nastoletnim synem – do realizacji przez cały rok
Magda Jakubiak | 11/01/2018

Rahul Anil/Unsplash | CC0
Udostępnij 21 0
Warto o tę relację zadbać. Wydaje się, że to takie trudne – znaleźć czas dla własnych dzieci, wyjechać z nimi na wycieczkę – ale to prawdopodobnie najlepszy prezent, jaki można im podarować.

Nastoletni synowie wciąż potrzebują kontaktu jeden na jeden ze swoim tatą. Taki „męski czas” pozwala im na zbudowanie realnej więzi.

Tata poznaje swojego syna – to, czym się interesuje, jakim jest człowiekiem, jakie ma marzenia. A syn uczy się od ojca – o życiu, może przejąć jego hobby, polubić te same książki, filmy, muzykę… Na pewno kreuje w ten sposób swoją osobowość. Tata często staje się dla syna autorytetem i wzorem męskości.

Dlatego warto o tę relację zadbać. Wydaje się, że to takie trudne – znaleźć czas dla własnych dzieci, wyjechać z nimi na wycieczkę – ale to prawdopodobnie najlepszy prezent, jaki można im podarować.

Oto kilka pomysłów dla ojców na spędzanie czasu ze swoimi dorastającymi synami*.



Wypad w góry
Czasem fajnie jest się razem zmęczyć. Szczególnie, jeśli nagrodą za wysiłek są widoki niczym z rozkładówki National Geographic. Na początek na pewno wystarczą polskie Tatry. Nocleg w schronisku, wczesna pobudka, żeby wyjść w góry zanim zjawią się „niedzielni turyści”, i wspólna wędrówka. Nie za szybko, nie za wolno, we własnych tempie. Zasięgu prawie nie ma (a co dopiero internetu), myśli płyną, to i tematy do rozmowy się znajdą. A przy odrobinie szczęścia można napotkać kozice albo i nieszczęścia – niedźwiedzia. To dopiero przygoda.

Czytaj także: Wolałem grać niż spędzać czas z dzieckiem i żoną. Pomogła mi… „Koronka”!


Wycieczka rowerowa
Wymaga większego technicznego przygotowania niż wyprawa w góry, ale wystarczy dobry sprzęt, mapa rowerowa, koniecznie kask i czas ruszać. Z rowerem jest o tyle łatwiej, że w podróży raczej nie przeszkodzi nam pogoda. Można jechać i w deszczu, i w słońcu. Pokonuje się dłuższe trasy niż pieszo, ale wciąż ma się dziką satysfakcję z wykonanego wysiłku, nie to co wtedy, gdybyśmy przejechali samochodem. Przy okazji można zwiedzać wszelakie miasteczka, mniejsze i większe, a przy tym poznawać ich historię.



Razem na koncert
Podobny gust muzyczny? Nic prostszego jak znaleźć koncert wykonawcy, którego utwory sprawiają przyjemność i tacie, i synowi. Trudniej, jeśli nic takiego nie przychodzi do głowy. Wtedy pewnie łatwiej będzie, jeśli ojciec dostosuje się muzycznie do syna – to świetny sposób, żeby wsłuchać się w to, co płynie z jego głośników. Ostatecznie muzyka, jakiej słuchamy, wiele o nas mówi.

Czytaj także: Szymon Majewski: Kurtka pokoleń, czyli kultowy kawałek jeansu


Realizowanie wspólnych pasji
Warto znaleźć takie zajęcie, które sprawia obu stronom nieograniczoną frajdę. Coś, przy czym ojciec i syn mogą razem odpoczywać albo dzielić się wszelkimi możliwymi nowinkami na dany temat. A różnorodność przykładów jest nieograniczona, czy będzie to pływanie łódką na radio, czy przemierzanie Polski, żeby zobaczyć pokaz samolotów.



„Męskie zajęcia” – majsterkowanie, rąbanie drzewa itp.
Chodzi o wszelkie obowiązki domowe, które zazwyczaj bardziej bawią mężczyzn niż kobiety. Majsterkowanie, wiercenie na haczyki dziur w ścianie, rąbanie drzewa, naprawianie odkurzacza – wszystko może okazać się szansą na budowanie więzi poprzez konieczność współpracy. Taka praca zespołowa, w której trzeba się jasno komunikować. A jednocześnie syn może się nauczyć wielu przydatnych umiejętności technicznych.



Sport/siłowanie się dla żartów
Zdrowa rywalizacja na boisku do koszykówki, siatkówki czy piłki nożnej to moment na przełamanie hierarchii patriarchalnej i szansa na wykazanie się, zarówno syna, jak i ojca. Obaj mogą zaimponować sobie zwinnością, kondycją i strategią pokonania przeciwnika. To samo dzieje się np. przy siłowaniu się dla żartów. Nie potrzeba rozmów, tylko skupienia, siły i przemyślanego podejścia.



Wydarzenia kulturalne – kino, teatr
To okazja do przeprowadzenia dyskusji światopoglądowych, uczenia kanonów kultury i poznawania wzajemnych upodobań artystycznych. Tata może podsuwać synowi książki warte przeczytania, zabierać go na festiwale filmowe, a potem pytać o refleksje, tłumaczyć niezrozumiałe wątki, poszerzać konteksty. Syn uczy się ogólnych prawd o świecie, staje się bardziej inteligentny i na pewno nie raz zaskoczy swojego rodzica błyskotliwością i przewrotnym ujęciem poruszanego tematu.



Planszówki
Propozycja prawdopodobnie najprostsza do zrealizowania, bo wystarczy wyciągnąć z szafy Monopoly, szachy, chińczyka czy Scrabble. Rozgrywka na poziomie intelektualnym pomaga oswoić się z przegraną (obu stronom!), ale i dać satysfakcję z wygranej. W planszówkach nie ma znaczenia, kto jest silniejszy, i czasami rządzi nimi przypadek, więc tutaj chodzi po prostu o przyjemne spędzanie wspólnego czasu. Także rodzinnie.

*Oczywiście nie oznacza to, że córki będą znudzone powyższymi propozycjami. Jedynie – przykłady zaczerpnięte zostały z męskich opowieści rodzinnych autorki.

...

Wazne aby nie bylo to tylko kupowanie zabawek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:07, 16 Sty 2018    Temat postu:

Dziecko to nie obiekt, w który trzeba inwestować
Radosław Mokrzycki | 16/01/2018

emily reider/Unsplash | CC0
Udostępnij 0 Komentuj 0
Mam wrażenie, że dziś, w opinii wielu rodziców, dzieci muszą mieć zapewniony dobry start w dorosłe życie, w którym trzeba będzie okazać się bardziej wydajnym od rówieśników.

Inwestycja w dziecko?
Chciałbym podzielić się z Tobą, Drogi Czytelniku, pewnym moim spostrzeżeniem dotyczącym relacji rodziców z dziećmi. Obserwując w szkole moich dzieci różnorodne kadry z życia ich kolegów i koleżanek, odnoszę coraz mocniejsze wrażenie, że w dzisiejszych czasach ogromna część rodziców zwraca się ku swoim dzieciom tak, jak ku obiektom, w które warto inwestować.

Inwestycja, w jej ekonomicznym rozumieniu – a chyba takie jest najczęściej dziś stosowane, wymknęła się z pewnego obszaru i, jak niegdyś teoria ewolucji została żałośnie przetransponowana na wszelkie naukowe pomysły z różnych dziedzin, tak w ostatnim czasie inwestycyjne podejście do życia zostało przeniesione na relacje rodziców z dziećmi.

Czytaj także: Twoje dziecko ma rację – „zadania domowe są głupie”
Początek roku szkolnego był dla mnie dobrą okazją do zaobserwowania symptomów tego zjawiska. Kiedy w dniu inauguracji szkoły czekałem razem z innymi rodzicami przed salą na dzieci, które dreptały jeszcze, wracając z apelu, podeszła do mnie koleżanka, mama jednego chłopca.

Była zaniepokojona, jej sumienie zostało mocno poruszone – czy aby nie zaniedbuje swojego dziecka? Właśnie przed chwilką przysłuchiwała się rozmowom innych rodziców, którzy prześcigali się w opowiadaniu, na jakie dodatkowe zajęcia ich dzieci uczęszczają. Zajęć tych jest takie mnóstwo, że dzieci nie mają nawet czasu, żeby się ponudzić. Muszą mieć przecież zapewniony dobry start w dorosłe życie, w którym trzeba będzie okazać się bardziej wydajnym od rówieśników.



Nuda jest pożyteczna
A jednak pewna doza nudy jest niezwykle pożyteczna, bo narastając i osiągając poziom krytyczny, doprowadza młodą osobę do takiego stopnia sfrustrowania, że staje się dostateczną przyczyną erupcji kreatywności.

Zdaje się, że mimo to lepiej jest wypełnić młodej osobie czas aż po brzegi, przywieźć późnym wieczorem doinwestowane dziecko do domu, zamknąć za sobą bramę na pilota z pomarańczowym kogutem, zaciągnąć antywłamaniowe rolety…

Zabawne, że pewna babcia w szkole mojego syna wyznała, że jej wnuczek nie przejawia wcale zdolności manualnych, ani jakiejkolwiek predylekcji do pracy rękodzielniczej, a już po paru dniach chłopak ten zaczął uczęszczać na zajęcia z szycia i haftowania – a nuż się przyda, ambitne koleżanki chodzą, co będzie się nudził?

Czytaj także: Mężczyzno, przeczytaj, zanim urodzi Ci się dziecko


Trzeba jakoś wypełnić czas…
I tak trzeba jakoś zagospodarować czas, kiedy nie ma obojga zapracowanych rodziców w domu. Zdumiewa mnie brak zaufania do dziecka, które w wieku szkolnym przejawia już przecież pewne określone predyspozycje. Zastanawia brak zaangażowania, żeby przypatrzyć mu się wystarczająco uważnie, by dostrzec, jak nim pokierować. Przecież nie każdy od kołyski musi ćwiczyć z nianią trzy języki obce, jazdę konną, balet, aikido, skrzypce, sudoku, ściankę wspinaczkową etc.

Inna moja koleżanka z przerażeniem mi opowiedziała, że na zebraniu organizacyjnym rodziców w szkole jej syna, zapobiegliwi rodzice okazali tak wiele zapału do tego, by ich dzieci uczęszczały na dodatkowe zajęcia, że te zajęcia, które jeszcze do niedawna były nadobowiązkowe, dziś stały się już obligatoryjne, a miejsce nadobowiązkowych zajęły nowo wygenerowane pomysły służące lepszym inwestycjom w przyszłość.



Po co to wszystko?
Czy dziecko, które dorasta, powoli wkracza w dorosłość, może wpaść na to, po co w ogóle uczy się tego wszystkiego? Na ostatnim zebraniu rodziców wychowawczyni mojego syna powiedziała: proszę państwa, to nie przelewki, dzieci w piątej klasie muszą się dużo uczyć, mocno się starać, po to, żeby mieć dobre oceny. Bo o to przecież chodzi.

Tak, tak właśnie powiedziała: żeby mieć dobre oceny. Dobrze doinwestowane dziecko musi być dobrze ocenione teraz i w życiu dorosłym. Wówczas będzie zadowolone. A rodzice dobrze o tym wiedzą. Pewnie dlatego po tym, jak odbyłem z córką poważną rozmowę na temat uczciwego wykorzystania przez nią talentów, które otrzymała, zachęcając tym samym do systematycznej nauki, odpowiedziała mi z wyrzutem: ty się uczyłeś i co z tego masz?

Czytaj także: Edukacja narodowa? A może domowa?
Nie wiedziałem, jak jej odpowiedzieć. Nieźle mi przyłożyła tym pytaniem – faktycznie, nie zrobiłem w życiu kariery, oględnie mówiąc. Następnego dnia rano, po rozmyślaniu nad naszą rozmową, dane mi zostało (wyjątkowo szybko) znaleźć odpowiedź.

Czeka mnie teraz jeszcze jedna rozmowa z Kingą, w której wytłumaczę jej, że nie muszę z rozwijania talentów mieć czegoś konkretnego. Nauka prowadzi do pokory i mądrości, w której poznając swoją niedoskonałość otwieram się na Drugiego i Drugiego przyjmuję wraz z jego słabościami. Wiem też, jak mu służyć. Mądrość zaś prowadzi do bojaźni Bożej i wierzę, że jest to droga do prawdziwego szczęścia, którego nikt mi nie odbierze.

Trzeba nam dobrze przemyśleć, co chcemy w życiu zasiewać…

...

Zdecydowanie dziecko to czlowiek majacy poznac swiat a niie inwestycja! Ta tepa ekonomizacja wszystkiego brzydzi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:16, 19 Sty 2018    Temat postu:

ałkiem możliwe, że jest już po pierwszym papierosie
Aleksandra Gałka | 19/01/2018

Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Blisko połowa nastolatków w wieku od 13 do 15 lat wypaliła już swojego pierwszego papierosa – wynika z danych Światowej Organizacji Zdrowia. Organizatorzy kampanii antynikotynowej „Nie spal się na starcie” mają nadzieję, że uda im się zniechęcić młodych ludzi w Polsce do korzystania z nikotynowych używek.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jak twierdzą eksperci kampanii, młodzież chce próbować palenia papierosów, bo ta czynność kojarzy im się ze światem dorosłych

Spróbuj, ale nie zaczynaj palić na dobre!
Cytowany przez Polską Agencję Prasową, ekspert kampanii „Nie spal się na starcie”, prof. Adam Fronczak z Zakładu Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Warszawskiego wyjaśnia, jakie są cele akcji i nieco przewrotnie zachęca do próbowania papierosów:

Kampania ma przekonać do tego, żeby nastolatki jedynie spróbowały, jeśli już muszą, ale nie zaczęły palić papierosów.
Organizatorzy podkreślają, że dorastanie to okres, który ma kluczowe znaczenie dla uzależnienia się od nikotyny.

Podczas akcji „Nie spal się na starcie” w szkołach podstawowych i gimnazjach będzie prezentowany film edukacyjny przedstawiający szkodliwe skutki palenia papierosów.



Młodzież tonie w papierosowym dymie
W ramach międzynarodowego projektu ESPAD 2011 (European School Survey Project on Alcohol and Drugs) przepytano uczniów II klas gimnazjów oraz II klas szkół ponadgimnazjalnych w trzech dużych miastach Polski. Z badań wynika, że 57,2 proc. gimnazjalistów choć raz zapaliło papierosa, a blisko 30 proc. zrobiło to w ciągu ostatniego miesiąca.

Z danych przytoczonych przez prof. Fronczaka wynika, że w Polsce papierosy pali 8-10 proc. chłopców oraz 6-7 proc. dziewcząt w wieku 11-15 lat. Dodał także, że w jednej z lubelskich szkół średnich do palenia papierosów przyznało się 25 proc. chłopców i dwa razy więcej dziewcząt.



Papierosy nie pomagają w nauce
Magdalena Cedzyńska, która pełni funkcję kierownika Poradni Pomocy Palącym w Centrum Onkologii w Warszawie, poinformowała, że na całym świecie palenie papierosów jest powszechniejsze wśród ludzi uboższych i gorzej wykształconych.

W Polsce papierosy pali zaledwie 8 proc. z dyplomem wyższej uczelni oraz 40 proc. z podstawowym wykształceniem.

Ekspertka dodała również, że palenie papierosów ma silny wpływ na wyniki w nauce wśród dzieci i młodzieży. Podobno młodzi palacze znacznie gorzej wypadają w testach. Wszystko prawdopodobnie z powodu wdychanego przez nastolatków dymu tytoniowego, który powoduje niedotlenienie mózgu, zaburzając jego rozwój.

Znany z programu You Can Dance Maciej „Gleba” Florek jest jednym z ambasadorów kampanii. Przyznał, że choć ma 37 lat, to nadal jest aktywnym tancerzem. Wierzy, że udaje mu się to właśnie dzięki temu, że nie pali papierosów.

Wielu moich kolegów tancerzy było uzależnionych od nikotyny i wcześniej skończyło karierę – tłumaczył.
Szacuje się, że uzależnionych od papierosów jest 9 milionów Polaków. Każdego dnia swoją „przygodę” z nikotyną zaczyna 500 naszych nieletnich rodaków.

Organizatorzy kampanii zachęcają także do wzięcia udziału w konkursie na kolejną sekwencję filmu edukacyjnego, który zniechęci do sięgania po pierwszego papierosa. Nagroda główna wynosi 10 tysięcy złotych. Więcej szczegółów na temat konkursu znaleźć można na stronie niespalsienastarcie.pl.
[link widoczny dla zalogowanych]

Źródło: PAP

...

Niestety zly przyklad sie szybko szerzy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:08, 28 Sty 2018    Temat postu:

STYL ŻYCIA
Dlaczego nastolatki nie ufają rodzicom? Co można z tym zrobić?
Javier Fiz Pérez | 28/01/2018

Shutterstock
Udostępnij 1 0
Dobry kontakt rodziców z dziećmi ma kluczowe znaczenie dla ich rozwoju.

Autonomia i niezależność – potrzeba nastolatków
Okres dojrzewania jest punktem zwrotnym w relacjach między rodzicami i dziećmi. Relacje te zmieniają się zarówno jeśli chodzi o częstotliwość, jak i rodzaj kontaktów. Nastolatki są zazwyczaj mniej skłonne do dzielenia się swoimi sprawami z rodzicami i do ujawniania informacji o swoim coraz bogatszym życiu osobistym.

W rezultacie rodzice są zmuszeni próbować wydobywać informacje. Chcą wiedzieć, w co angażuje się ich dziecko i zachować kontrolę nad jego życiem. Może to prowadzić do narzucania reguł i ograniczania wolności swoim dorastającym dzieciom, które ze swej strony mają żywotną potrzebę poszukiwania autonomii i niezależności.

W obliczu tej sytuacji, która w wielu przypadkach wywołuje pewne konflikty, należy pamiętać, że rodzina nadal ma kluczowe znaczenie dla zdrowego rozwoju dziecka. Oznacza to, że należy dążyć do podtrzymywania komunikacji w rodzinie, ponieważ jest to kluczowy element rozwoju, który ma wpływ na rozwój fizyczny, psychiczny i emocjonalny dorastającego nastolatka.

Czytaj także: Szalony taniec w pustym domu, czyli nastolatki też chcą być kochane


Wielkie wyzwanie
Komunikacja między rodzicem i dzieckiem staje się wielkim wyzwaniem w okresie dojrzewania, dla obu stron.

Wzajemne relacje się zmieniają. Jest mniej okazji do kontaktu, ponieważ nastolatki spędzają więcej czasu ze swoimi przyjaciółmi – i, niestety, kiedy rodzice i dzieci wchodzą w interakcje, doświadczają większych trudności w komunikowaniu się. Wydaje się, że coś pękło, a więź emocjonalna słabnie.

Jednak problemy z komunikacją nie są nieuniknione; jej dynamika wewnątrz rodziny może się zmienić, ale relacje niekoniecznie muszą stać się złe. Będzie to w dużej mierze zależało od rodzaju relacji, jakie mieliśmy w dzieciństwie oraz od jakości więzi emocjonalnych.

Pozytywna komunikacja, uwzględniająca zmiany zachodzące w rodzinie, znacznie poprawi interakcję między rodzicami i dziećmi. Jednak nierzadko problemy z komunikowaniem wiązane są z problemami, z jakimi borykają się nastolatki w szkole, a także z kwestiami związanymi z ich rozwojem psychoemocjonalnym i społecznym.

Czytaj także: „Tarapaty” – to nie są zwykłe kłopoty. Przełomowa polska produkcja dla nastolatków


Problem nieufności
Bardzo często dorośli składają obietnice swoim dzieciom, ale nie zawsze ich dotrzymują. Oprócz złego przykładu, to ich od siebie oddala i niszczy więź między nimi. Dzieci czują, że nie mogą już wierzyć rodzicom.

Ponadto, w procesie dojrzewania nastolatki zaczynają czuć, że są bardziej samodzielne i odpowiedzialne za siebie, i mogą przyjąć skrajną postawę, uważając się za samowystarczalne, nie czując już potrzeby dzielenia się informacjami z rodzicami lub proszenia o pozwolenie czy zgodę na niektóre działania; chcą samodzielnie podejmować swoje decyzje.



Pozytywna komunikacja
Kluczem do poprawy zaufania jest rozmawianie z dziećmi w taki sposób, żeby nie czuły się atakowane. W tym celu należy wypowiadać się pozytywnie i aprobująco, zachęcając do dzielenia się i pobudzając rozmowę, zadając pytania, a nie tylko ustalając zasady i wydając polecenia.

Jako rodzice musimy nauczyć się słuchać z otwartością, pozostawiając naszym dzieciom przestrzeń, gdzie mogą przeżywać własne doświadczenia, a nawet popełniać błędy, aby wynosiły z tego naukę dla siebie, o ile konsekwencje błędu nie są niebezpieczne. W razie czego będziecie blisko, aby je wspierać.

Dzieci również potrzebują okazji, by poczuć, że im ufamy, wierzymy w nie i szanujemy. W końcu zaufanie jest ulicą dwukierunkową, a to, co dajemy, to też dostajemy. Dlatego dorośli muszą być pierwszymi, którzy promują zaufanie, ponieważ bez niego relacje z innymi nie będą miały sensu.

Czytaj także: Młodzi, zadziorni, agresywni. Skąd bierze się przemoc wśród nastolatków?


Wiara w siebie
Z tego powodu musimy zacząć wzmacniać u naszych dzieci pewność siebie.

Pewność siebie oznacza, do jakiego stopnia każdy wierzy, że jest zdolny do wykonania zadania, zdobycia jakiejś umiejętności czy rozwiązania określonego problemu.

Ludzie, którzy sobie ufają, wierzą, że są w stanie robić rzeczy dobrze i dlatego nie boją się robić tych rzeczy – a nawet próbować robić rzeczy nowe.

Co więcej, wiara w siebie jest powiązana z niektórymi aspektami życia, szczególnie istotnymi w okresie dojrzewania, kiedy nastolatkowie zaczynają odkrywać świat, granice swojej wolności, podejmować działania i rozwiązywać problemy, z jakimi nigdy wcześniej nie mieli do czynienia.

Niektóre z tych nowych przedsięwzięć mają związek z obrazem ciała, poczuciem kontroli czy samooceną młodego człowieka. Tak jak wtedy, gdy ich dzieci były małe, rodzice mogą pomóc swoim nastoletnim pociechom rozwinąć się i dojrzewać z pozytywną pewnością siebie, ucząc je, jak ją zachować.

Jest to, niemal z definicji, skomplikowane zadanie, biorąc pod uwagę, że nastolatki zazwyczaj chcą polegać na rodzicach mniej, niż naprawdę tego potrzebują, i często bronią swojej samodzielności ze szkodą dla innych, obiektywnie ważniejszych kwestii, jeśli tylko uznają, że jest ona zagrożona.

Czas dojrzewania to okres, który charakteryzuje się m.in. brakiem poczucia bezpieczeństwa osobistego, ze względu na konieczność mierzenia się z wieloma zmianami w życiu.

Tym bardziej należy zatem wzmacniać u nastolatków poczucie wiary w siebie, towarzysząc im na ścieżce dojrzewania – a to przede wszystkim wymaga pogody ducha i poczucia pewności ze strony dorosłych, rodziców i wychowawców.

Czytaj także: Niebezpieczna bierność nastolatków
Tekst pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Faza rozwojowa. Usamodzielnienie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:28, 31 Sty 2018    Temat postu:

prześcigajmy się!
Katarzyna Wyszyńska | 31/01/2018

Pexels | CC0
Udostępnij 0 Komentuj 0
Pełno wszędzie ocen, sądów, porównywania. Nie ma akceptacji czy zrozumienia dla indywidualnych doświadczeń. A przecież można inaczej. Nie gorzej, tylko inaczej.

Solidarność jajników
Kobiety-matki. Ich siłą jest solidarność doświadczenia, które zmienia na zawsze. Nie ma znaczenia wiek, kolor skóry czy religia, wszystkie mamy obawy przed porodem, podobnie nieporadnie obchodzimy się w pierwszych dniach z noworodkiem. Nikt tak jak druga mama nie zrozumie przez co przechodzisz, gdy Twoje dzieci mają gorączkę lub wracasz po macierzyńskim do pracy.

Dlatego tym bardziej boli, gdy ta matczyna siła jest obracana nie po to, by dawać życie, a po to, by wbijać igły w „konkurentki”. Rywalizujące ze sobą w konkursie na internetową najlepszą matkę.



Medal pierwszeństwa
W komentarzach na Facebooku, na portalach lub blogach parentingowych. W zależności od profilu strony, może być różny, ale w internecie istnieje jedyny słuszny model na wychowanie dziecka.

Istnieje też jedyny słuszny model matki. Wiele kobiet daje się wrobić w udział w tym konkursie, a medal dostaje: ta, która urodziła naturalnie i bez znieczulenia. Ta, która mimo cięcia cesarskiego wstała już po 5 godzinach. Ta, która nie ma czasu dla męża albo nie cierpi w połogu, bo to fanaberie, a przecież najważniejszy jest maluszek.

A ja myślę wtedy o podróży samolotem. Gdy stewardesa tłumaczy, że ze względów bezpieczeństwa maskę tlenową należy nałożyć najpierw sobie, potem dziecku. I że mama wcale nie jest mniej ważna niż maluszek, a po porodzie, nie powinna zapominać o własnym bezpieczeństwie czy zdrowiu.

Czytaj także: Metoda Montessori zmieniła moje podejście do wychowania dzieci


Matko niezłomna!
To nie wstyd powiedzieć prawdę.

To nie wstyd przeżywać słabości i trudności.

To nie znaczy, że nie kochasz swojego dziecka.

To nie znaczy, że jesteś złą matką.

Daj prawo sobie i innym, do różnych odczuć i doświadczeń.

To, że się różnią, może nas ubogacać, a na pewno nie oznacza to, że któreś są lepsze, a inne gorsze. Nie próbuj tego udowadniać wojenkami w internecie. Złośliwością ukrytą pod życzliwymi radami: „Jeszcze robi w pieluchy?”, „Kiedy przestaniesz w końcu karmić piersią?”, „Kiedyś nie było takich problemów, teraz to są fanaberie”.

Pełno wszędzie ocen, sądów, porównywania. Nie ma akceptacji czy zrozumienia dla indywidualnych doświadczeń. A przecież można inaczej. Nie gorzej, tylko inaczej.

Czytaj także: Spanie z otwartymi oczami, leczenie ran całuskiem… Supermoce każdej mamy


Nie ma dzieci…
Dlatego też przestałam czytać blogi parentingowe. Nie twierdzę, że nie ma wśród nich naprawdę wartościowych, bo są. Widzę jednak bez wątpienia, że dużo zdrowiej mi się żyje, gdy od czasu do czasu natrafię na coś mądrego, nie śledząc specjalnie nic na bieżąco. Łatwiej mi wtedy skupić się po prostu na moim dziecku i jego potrzebach, a nie na spełnianiu norm i wymogów, które sączą niepewność i lęk w moje rodzicielstwo. To rodzi tylko frustracje i poczucie winy.

Powtarzając za Korczakiem: „Nie ma dzieci, są ludzie”. Nie ma do nich uniwersalnych instrukcji i oby nie było! Nikt jakoś nie pisze o jednym, uniwersalnym stylu „jak przeżyć z dorosłymi” albo chociaż rówieśnikami czy współpracownikami.

Bo oczywistym jest, że byłaby to bzdura. Dlatego wszystkie te nurty rodzicielstwa, mogą być pomocne, ale mogą też stać się pułapką – i w „tresurze” i w rodzicielstwie bliskości można przesadzić. A przesadą jest dla mnie zrobienie z tego ideologii i bycie jej niewolnikiem, ślepo wpatrzonym w zasady. Dodatkowo zaciekle walczącym z przeciwnikami – krytykami wybranej metody lub wyznawcami innej.



Mam tę moc!
Myślę, że wszystkie czujemy się czasem zagubione, bezradne. Niepewne, czy dobrze wybieramy, przytłoczone odpowiedzialnością za drugiego człowieka. Tym bardziej, że na efekty, weryfikację naszych wychowawczych decyzji, trzeba czekać długie lata. Dzielmy się własnym doświadczeniem, nie negując cudzych.

Nie narzucajmy jedynych, poprawnych odpowiedzi, bo takich nie ma. Niech każda z nas robi swoje 100% normy, nie biorąc udziału w konkursie na lepsze lub gorsze mamy. Dzielmy się, ale nie dajmy się podzielić. Nie poniżanie innych, wytykanie błędów, a wzajemne wsparcie i zrozumienie – to da nam supermoc.


...

Trzeba przede wszystkim dostosowac do dziecka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 12:07, 07 Lut 2018    Temat postu:

sekrety przyjaźni z dorastającą córką
Katarzyna Wyszyńska | 07/02/2018

Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
Nigdy, ale to nigdy nie jest za późno, by stać się lepszym rodzicem. Zawsze jest nadzieja i szansa na poprawę, ocieplenie relacji, jaka Was łączy.

Na przyjęciu sylwestrowym, na którym byliśmy w tym roku, było około 70 osób. Dlatego, gdy w tym tłumie złapała mnie urocza, blondwłosa nastolatka, tylko po to, by wyszeptać mi na ucho „ma pani śliczne córeczki!”, totalnie zdobyła moje serca. Cóż to za inteligentna i kulturalna młoda dama, pomyślałam Wink.

Wszystko stało się zupełnie jasne i klarowne, gdy poznałam jej mamę. Bystrym okiem wyłowiłam ją bez trudu – tak jak córka miała długie złote włosy, i tak jak ona, non stop się uśmiechała. Przez chwilę przyglądałam się im obu, dojrzewająca i dojrzała kobieta, patrzące na siebie z radością i zaufaniem. W ich gestach i czułości widać było bliską więź.

Zaintrygowało mnie to, w końcu tyle się już nasłuchałam przestróg, jak to „się dopiero zacznie”, gdy moje córki wejdą w okres dojrzewania. Podeszłam więc czym prędzej się przedstawić. Moje zdumienie tylko wzrosło, gdy okazało się, że Waleria (tak miała na imię), to naprawdę Mama przez duże M – ma siedmioro dzieci.

Nie czekałam więc dłużej i zadałam nurtujące mnie pytanie: Jak Ty to robisz, że mimo tylu dzieci, masz tak bliską relację ze swoją córką, i to nastolatką?! Na przyjęciu było głośno, więc Waleria nachyliła się do mnie i z tajemniczym uśmiechem powiedziała: „Mam swoje sekrety… To trzy proste zasady”.

Jej odpowiedź, poparta naocznym świadectwem, bardzo do mnie trafiła, więc za jej zgodą postanowiłam podzielić się nią również z Wami.

Czytaj także: Córeczka tatusia. Rozpieszczona królewna czy odważna wojowniczka?


Nie stawiaj warunków
Wbrew pozorom, nie jest to nawoływanie do bezwarunkowej zgody na każdy, nawet najgłupszy pomysł naszego dziecka. To wezwanie do dialogu. A dialog zakłada podobne pozycje obu stron, bez narzucania siłą autorytetu – bo i cóż to za autorytet, zdobyty przemocą.

Niektórzy rodzice stawiają ultimatum w stylu: dopóki mieszkasz z nami, masz robić to, co ci każę. Jeśli nie będzie rozumiało czemu mu czegoś zabraniasz, pewnego dnia Twoje dziecko rzeczywiście dojdzie do wniosku, że lepiej po prostu będzie się wyprowadzić.



Rozśmieszaj je
Wiesz, co bawi Twoją córkę? Jeśli nie, koniecznie to wybadaj. I wykorzystaj! Doprowadzaj ją do śmiechu tak często, jak to tylko możliwe. Śmiejcie się razem, żartujcie, róbcie sobie małe psoty, opowiadajcie historie, które rozbawią Was do łez. Wspólne radości doskonale skracają dystans i rozładowują napięcie. Śmiech to w tym przypadku nie tylko zdrowie, ale też dobry cement przyjaźni i zaufania.

Czytaj także: Żona, mąż, córka, pracownik – to nie życiowa rola, to tożsamość


Bądź nocnym słuchaczem
To jest superważne – zaznaczyła Waleria – to mój najmocniejszy punkt. Wieczorem, tak, właśnie wtedy, gdy już marzysz tylko o swej cieplutkiej pościeli, udaj się do pokoju córki. Po prostu usiądź. Pogładź ją po włosach, zapytaj, co czyta. Jeśli nie jest przyzwyczajona do wieczornych odwiedzin, może nie będzie łatwo za pierwszym, drugim czy trzecim razem, ale za którymś Cię zaskoczy.

W nocnych rozmowach jest coś magicznego. Te przy zgaszonym świetle lub przy nocnej lampce. Dają jakąś wyjątkową intymność, tajemnicę, która otwiera na szczere zwierzenia.

Zapytałam ją, czy nie sądzi, że czwartym punktem powinno być – „buduj więź od małego”. Przecież nie zaprzyjaźnisz się z nastolatkiem z dnia na dzień. Jeśli nie będzie mógł liczyć na Twą obecność, gdy jest mały, czemu miałby zwrócić się do Ciebie, gdy będzie starszy?

Waleria odpowiedziała, że to prawda, że przyjaźń wymaga czasu. Trzeba jednak pamiętać, że nigdy, ale to nigdy nie jest za późno, by stać się lepszym rodzicem. Zawsze jest nadzieja i szansa na poprawę, ocieplenie relacji, jaka Was łączy, nie zasłaniaj się tym, że jest już za późno. Tak więc… do roboty!

...

Do kazdego inne podejscie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:14, 13 Lut 2018    Temat postu:

iecku dzieje się krzywda
Małgorzata Rybak | 13/02/2018

Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Odchodziłam od kasy, gdy usłyszałam przejmujący płacz dziecka. Zobaczyłam na końcu kolejki, obok wózka wypełnionego po brzegi zakupami, jak mężczyzna podnosi do góry chłopczyka, na oko dwuletniego, który bardzo płakał. Nie przytulił go jednak, ale zaczął wściekle nim potrząsać.

Przemoc wobec dziecka. Bezradność i wściekłość
Dziecko miało na sobie grubą kurtkę i czapkę. Sądząc po zasobności koszyka – musiało spędzić w sklepie już co najmniej godzinę. Było późne popołudnie. Gdyby nie barykada kolejki i kas, powiedziałabym coś. I pewnie gdybym miała w głowie jakiś zasób słów, co w tym wypadku powiedzieć. Był to bowiem widok wstrząsający – bezradność i zmęczenie tego malucha i wściekłość ojca, bo może dziecko nadszarpnęło wizerunek rodziny i zwróciło na siebie uwagę innych. A może nadszarpnęło zszargane już i tak wspólnymi zakupami nerwy.

Zaskakująca była także cisza. Mama dziecka stała obok, pilnując wózka, jak słup soli, jakby pewna, że najlepiej zdelegować sprawę na ojca. Jak gdyby nie mogła wyprowadzić malucha na dwór, porozmawiać z nim, uspokoić. Jakby nie dało się zdelegować na męża raczej kasowania zakupów.

Czytaj także: Przemoc domowa. Dlaczego na to pozwalałam?


Przemoc – przyzwolenie społeczne
Wiem, że różnie to bywa i nigdy nie wiemy do końca, co się dzieje, gdy jesteśmy świadkami agresywnych zachowań rodziców wobec dzieci. Trwoży mnie jednak myśl, że podobne sytuacje otacza milczące społeczne przyzwolenie, w ramach którego istnieje taki kontrakt, że „to moje dziecko i mogę z nim zrobić, co chcę”.

Jakby człowiek poniżej pewnego wzrostu nie był jeszcze człowiekiem, ale posiadanym na stanie przedmiotem. Wydawało mi się jednak, że takie podejście to relikt historii pedagogiki i poszliśmy do przodu. W praktyce wychodzi, że szarpanie i wyzywanie dorosłego, a tym bardziej bicie na ulicy, uprawnia do reakcji, ale takie same działania wobec dziecka – już nie. A przecież zdecydowanie to ono jest stroną bezbronną, które nie może ująć się za sobą samym.

Nie jest to całkiem bez znaczenia. Dotarły do mnie ostatnio w większej ilości opisy koszmarnych zajść. Matka próbowała popełnić rozszerzone samobójstwo, które wstrząsnęło opinią publiczną także z powodu metody – zadźgania nożem na śmierć dwójki córek. Sąsiedzi słyszeli okropne krzyki. W USA – mama wsadziła niemowlę do wanny wypełnionej wrzątkiem i pozostawiła je w niej aż do jego śmierci. Sąsiedzi opowiadali policji, że dziecko strasznie krzyczało. I przyznam, że przechodzące ludzkie pojęcie działania sprawców nie przykuły mojej uwagi tak bardzo, jak słowo „sąsiedzi”.

Gdy dochodzi do podobnych tragedii, często pytamy „gdzie był Bóg?”. Bo przecież niewinny, mały człowiek doznał po prostu kaźni. I nasuwa się odpowiedź: Bóg nie ma rąk. Może przyjść z pomocą tylko rękami osoby dorosłej. W tym wypadku – sąsiada.

Czytaj także: Nie reagujesz na przemoc wobec dzieci? Grożą Ci 3 lata więzienia


Jak zwrócić uwagę?
Wracając do sklepowego wózka. Po powrocie do domu zapytałam nastoletniej córki, czy uważa, że w takiej sytuacji można rodzicom zwrócić uwagę. Namyśliła się i odpowiedziała, że jest wysoce prawdopodobne, że ojciec wpadłby w jeszcze większą złość i ostatecznie wyżyłby się na dziecku ponownie po powrocie do domu.

Postanowiłam poszperać i poczytać, jak to jest. Rzeczywiście, reagowanie agresją na agresję to ślepa ulica – osąd, nieżyczliwe uwagi nie tylko spotkają się z gwałtowną reakcją, ale i nie trafią do rodzica w furii.

Można jednak zapytać, czy rodzic nie potrzebuje pomocy. Zwrócić uwagę na dziecko – że jest zmęczone, że każdy miałby dosyć, że potrzebuje już chyba spokoju. W przypadku poniżających wyzwisk, szarpania i bicia – poprosić spokojnie i stanowczo, by rodzic przestał. Opowiedzieć, jak czuje się dziecko i czego potrzebuje.

A gdy zza ściany dobiega rozdzierający płacz i krzyk – po prostu zapukać do drzwi i sprawdzić, co się dzieje. Jeśli dzieje się źle – zadzwonić także na policję. Ktoś naje się wstydu? Trudno. Czasem wstyd daje do myślenia. Jeśli w końcu całe społeczeństwo zacznie reagować na przemoc wobec najmłodszych, powstanie nowa etykieta. Taka, w której dziecko także zasługuje na szacunek. Dogonimy w końcu w tej dziedzinie postęp cywilizacyjny, jaki nastąpił gdzie indziej.

Ostatecznie – „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych, Mnie uczyniliście”. Albo nie uczyniliśmy.

...

Trudna sprawa. Jesli jest przemoc to juz raczej dziecko do odebrania takim. Trudno sobid wyobrazic ze ktos pobil dziecko a tylko mu zwrocic uwage.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:46, 15 Lut 2018    Temat postu:

Jak wycbować szczęśliwe dziecko
Redakcja | 15/02/2018

Shutterstock
Udostępnij 2 Komentuj 0
Oto kilka wartościowych i praktycznych wskazówek.

Przede wszystkim warto się skupić na budowaniu w dzieciach… postawy wdzięczności. Bo tam, gdzie jest wdzięczność, tam też jest radość i szczęście. Dlatego:



1. Pytajcie dzieci o najlepsze chwile, jakie im się przydarzyły w ciągu dnia
Dobrą okazją do tego rodzaju rozmów może być posiłek, wspólna jazda samochodem czy moment tuż przed snem. Starsze dzieci warto zachęcić do spisywania czegoś na kształt dzienniczka wdzięczności – to naprawdę skuteczny sposób na podnoszenie poziomu szczęścia u naszych pociech. Dowodzi tego choćby badanie przeprowadzone na 221 dzieciach z ostatnich klas szkoły podstawowej. Poproszono je o zapisywanie codziennie przez pięć tygodni tego, za co były wdzięczne innym ludziom. Już po trzech tygodniach u tych uczniów zaobserwowano bardziej optymistyczny stosunek do szkoły i wyższy poziom zadowolenia z życia niż u ich rówieśników, którzy w tym samym czasie mieli zapisywać przeżywane przez siebie niepowodzenia.

Czytaj także: Wdzięczność może być siłą. To pierwszy krok do szczęśliwego życia


2. Używajcie często słowa „dziękuję”
Oczywiście, nie wpoicie tego dzieciom, jeśli sami jako rodzice nie dacie im przykładu. Warto to „dziękuję” nieco rozbudować: Dziękuję ci, tato, za przygotowanie kolacji; Dziękuję ci, córeczko, za pomoc w sprzątaniu.



3. Nie dawajcie dzieciom zbyt dużego wyboru, a czasem zaskoczcie je niespodzianką
Niespodzianki sprawiają, że dzieci postrzegają coś jako dar, a nie coś, co im się po prostu należy. Natomiast zbyt wiele możliwości wyboru powoduje w nich niepokój – bo czy inne opcje nie byłyby przypadkiem lepsze?

Pewnego wieczoru próbowaliśmy ustalić z dziećmi, dokąd pojedziemy na wakacje. Oczywiście, wszyscy mieli mnóstwo pomysłów. W ten sposób, w ciągu zaledwie paru chwil, odrzucona została nawet propozycja wizyty w Disneylandzie. Szybko zakończyłam tę rozmowę, a tydzień później ogłosiłam niespodziankę: jedziemy w góry! Z entuzjazmem opowiedziałam o kempingu i parku narodowym, który znajduje się w jego pobliżu. Mój zapał i radość wszystkim się udzieliły. A wyjazd? Nie tylko nie obciążył za bardzo rodzinnego budżetu, ale okazał się absolutnym hitem.

Czytaj także: Dobre maniery, czyli dlaczego warto być uprzejmym


4. Przekonujcie dzieci, że dawanie może sprawiać więcej frajdy niż branie
Na przykład zabierzcie je na zakupy i zaproponujcie, żeby za określoną kwotę wybrały drobny upominek dla kogoś, kogo może to ucieszyć.



5. Opowiadajcie dzieciom historie rodzinne o pokonywaniu przeciwności losu
Każda rodzina takie ma. Prababka mojego męża zarabiała na życie prasowaniem. Używane przez nią żelazko do dziś trzymamy w domu – przypomina nam o wartości ciężkiej pracy. W okresie wielkiego kryzysu moja babcia, będąca wtedy dzieckiem, zmywała naczynia za kilka centów tygodniowo. Jej zdjęcie wisi u nas w gabinecie. Tego typu historie pomagają zrozumieć, że warto być wdzięcznym tym osobom, które się nie poddały, a jednocześnie być wdzięcznym za to wszystko, co my dziś mamy.

Czytaj także: Twoje dziecko jest wyjątkowo uparte? Oto 5 cennych wskazówek


6. Niech dzieci zaangażują się w pomoc konkretnej osobie
Chodzi o pomoc regularną, a nie okazyjną – np. w związku z jakąś zbiórką czy akcją prowadzoną w szkole. Chodzi też o taką pomoc, która będzie dawała możliwość bezpośredniego kontaktu. Jedna z naszych sąsiadek jest osobą samotną i bardzo ją cieszy, kiedy nasze dzieci przynoszą jej ciepły posiłek. Te spotkania są ważne i wartościowe zarówno dla niej, jak i dla naszych pociech.



7. Przydzielajcie dzieciom obowiązki w domu
Grafik naszych pociech bywa dość napięty, jednak warto wygospodarować w nim choćby 5-10 minut dziennie na prace domowe. Dzieci, które nie wykonują takich prac, nie są w stanie zrozumieć, na czym polega utrzymanie domu i będą traktowały czyste ubranie czy naczynia jako coś, co im się po prostu należy. Oczywiście, zlecone zadania powinny być adekwatne do wieku, a te bardziej wymagające lepiej zaplanować na weekend.

Czytaj także: Mamo, pomóż mi samemu to zrobić!


8. Obdarowujcie dzieci czymś, co poszerza ich doświadczenie
Macie w domu za dużo zabawek? Więc nie kupujcie kolejnych przedmiotów. Może lepiej podarować dziecku bilet na wystawę, która je zainteresuje, czy wykupić mu karnet na basen? Takie prezenty z jednej strony chronią dzieci przed postawą materialistyczną, ale przede wszystkim wzbogacają je o nowe relacje i nowe doświadczenia.

...

Od poczatku niech dziecko styka sie z dobrem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:25, 18 Lut 2018    Temat postu:

Aleksandra Nowak | 18/02/2018

Przedszkolna miłość – czy powinniśmy zabraniać jej naszym dzieciom?

Pierwsza miłość
Miłość to trudny temat dla wielu osób. Moim zdaniem tym trudniejszy, im mniej ma się lat. Dorośli ludzie z reguły mają już uporządkowane życie uczuciowe, żonę, męża, rodzinę. Kilkunastolatkowie i kilkulatkowie dopiero wchodzą w świat miłości i związków, mocno to przeżywając.

Pierwsza miłość w wieku dziecięcym jest wielkim przeżyciem – dla zakochanych, dla rodziców, dla wychowawców. Ci pierwsi przeżywają swoje uczucie, ci drudzy i trzeci często nie wiedzą, jak się wobec niego zachować. Do tego zazwyczaj dochodzi jeszcze grupa rówieśnicza, która bacznie obserwuje całą sytuację i na bieżąco donosi o tym, że „Michałek przyniósł czekoladę Emilce”.

Dzieci w wieku wczesnoszkolnym i przedszkolnym poznają reguły rządzące światem dzięki podglądaniu dorosłych i ich naśladowanie. Czasem poprzez zabawę w określone zawody, czy sytuacje (kto z nas nie bawił się „w sklep”, „w pocztę”, „w dom”, „w szkołę”), czasem poprzez powtarzanie zachowań dorosłych. Tak jak mama i tata, ciocia i wujek chcą tworzyć pary i być zakochani.

Czytaj także: Panie Boże, pamiętaj, że w piątek jest sprawdzian z historii! Dzieci piszą listy do Boga


Zakochane dziecko – co z tym zrobić?
Warto zwrócić uwagę na to, że przez takie „podglądanie” dzieci poniekąd „uczą się miłości”. Widząc, jak mama i tata wychodzą na randkę, jak przytulają się, jak się do siebie odzywają, kształtują w sobie pewien wzorzec zakochanej pary. Jako dorośli nie powinniśmy ukrywać się ze swoim uczuciem czy wstydzić się go przed dzieckiem – dla niego jest ono zupełnie naturalne, choć oczywiście, w pewnym wieku będzie nam zadawało wiele pytań na ten temat i wykaże się dużo większą chęcią poznania naszego związku niż niejeden terapeuta.

Gdy zauważymy, że nasze dziecko jest zakochane (lub gdy samo nam o tym powie), najgorsze co możemy zrobić, to zbagatelizować to wydarzenie i je wyśmiać. Dzieci już i tak są pod ostrzałem swoich kolegów, którzy bacznie ich obserwują, oceniają i nie boją się głośno wyrażać swoich myśli, że „Kacper jest głupi i jak może ci się podobać?”. Odrzucenie problemu przez rodzica spowoduje, że kiedy już jako nastolatek nasz syn lub córka będzie mieć problemy w związku, może bać się do nas zwrócić po pomoc. Na wiadomość o tym, że nasz czterolatek ma dziewczynę powinniśmy się ucieszyć i zainteresować jego opowieścią. Doradzić i pomóc, gdy o to poprosi.

Czytaj także: 3 książki, które pomagają mi stać się lepszą mamą


Rozmawiajcie o miłości
Warto jednak mieć taką młodą parę na uwadze i monitorować, czy ich zachowania nie przekraczają granic w okazywaniu uczuć odpowiednich do ich wieku. Jeżeli tylko zobaczymy, że kilkulatkowie naruszają swoją intymność, niewątpliwie należy z nimi porozmawiać o normach i prawach osób w ich wieku, nie zapominając o pozytywnym podejściu do uczuć odbiorców. O takiej sytuacji powinniśmy również poinformować rodziców sympatii naszego dziecka.

Na pewno warto rozmawiać z dziećmi o miłości. Przypomnieć im, że jesteśmy ich wsparciem, a nie wrogiem i zawsze mogą nam się zwierzyć ze złamanego serca, przyjść po poradę miłosną czy po prostu pochwalić się, że w czasie spaceru szli za rękę z najfajniejszą dziewczynką w grupie.

...

Juz wtedy dziecko ma te same cechy co dorosli mimo ze nierozwiniete.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:54, 19 Lut 2018    Temat postu:

Wiesz, jaki jest klucz do wychowania dziecka?
Magda Frączek | 19/02/2018

Gabby Orcutt/Unsplash | CC0
Udostępnij 0 Komentuj 0
To jest chyba moje największe odkrycie w ostatnim czasie i chciałabym się nim z Wami podzielić. Dostrzegłam antynomię w postrzeganiu sensu rodzicielskiej miłości (pisałam o tym tydzień temu, zachęcam do odświeżenia tekstu Smile. Co ciekawe, właśnie to, a nie milion wysłuchanych rekolekcji sprawiło, że inaczej spojrzałam na Boga.

Zauważyłam, że wciąż jeszcze miłość do dziecka zatrzymuje się – w mniejszym lub większym stopniu – na granicy trzymania go w uległości wobec siebie. W imię tzw. dyscypliny, dopuszczamy się różnego rodzaju manipulacji osadzonej na odmawianiu miłości, na czele których stoi kultowe „pójście do kąta” lub pozbawienie dziecka jakiejś przyjemności. O karach cielesnych nie wspomnę. Jak wiemy, są na nie paragrafy.



Więcej miłości, cierpliwości, delikatności to… słabość?
Tak naprawdę boimy się. Boimy się tego, co stanie się, gdy okażemy dziecku więcej miłości, cierpliwości, delikatności, spokoju. Prawdopodobnie nie ucichnie od razu i nie posłucha. O, to ostatnie najgorsze. Wyjdzie przecież na wierzch to, że nie daję sobie rady, że nie jestem traktowana na serio. Wiem to. Sama się tego boję i kilka razy na dzień zostaję „megaidiotką”.

Tak jak każdy rodzic, mam tendencję do snucia kombinacji o tym, jak przetrwać burzę w szklance wody. Jak uspokoić rozzłoszczonego małego człowieka. Jak znaleźć w sobie jeszcze kilka głębszych wdechów.
Nie pamiętam już, ile matek powiedziało mi na przestrzeni mojego życia: „Dzieci wyciągają ze mnie to, co najgorsze”. Patrząc na swoje doświadczenie, widzę, że problem nie leży po ich (często nieposkromionej) stronie. To nasze rodzicielstwo potrzebuje kierunku. Uświadomienia, czasem takiego do bólu.

Nastawiamy się na cele, szybkie utargi, zapominając o tym, że człowiek kształtuje się w indywidualnym procesie. Co to znaczy? Myślę, że coś, co obrazuje dialog, który usłyszałam w filmie pt. Exodus: Bogowie i królowie.

Czytaj także: Sztuka kochania dziecka


Potrzebujesz mnie?
Mojżesz po nieudanej walce o wolność swojego narodu, idzie spotkać się z Bogiem. Tam zadaje Mu proste pytanie:

Mojżesz: Nie potrzebujesz mnie?

Bóg: Może nie.

Mojżesz: Mam nic nie robić?

Bóg: Na razie możesz obserwować.
Zaraz rozkręca się wszystko, co znamy z Księgi Wyjścia – plagi, ucieczka Izraelitów, przejście przez Morze Czerwone. Widzimy, że pomysły Mojżesza (choć ambitne i nie pozbawione strategii) zupełnie nie wpisują się w historię ocalenia, którą proponuje Bóg. Mojżesz stoi z boku, a wielkie cuda przewijają mu się przed oczami. Udziela się tylko w kluczowych momentach. Jest do dyspozycji Boga.

Dla mnie to fenomenalny obraz rodzicielstwa, które dzień po dniu dojrzewa do tego, aby pozwolić dziecku być takim, jakim jest, zanim zaproponuje mu się szereg rozwiązań. Ciekawe, że w ekranizacji Ridleya Scotta Bóg przybiera postać… Dziecka.

Czytaj także: Jak wychować szczęśliwe dziecko


Obserwuj mnie
Obserwacja – to najwspanialsza rzecz, którą możemy manifestować naszą rodzicielską miłość. Jesteśmy tak mocno zaniepokojeni, tak mocno zawierzyliśmy działaniu, że nie starcza nam miejsca na zwyczajne bycie przy naszych dzieciach. „Poczekajmy chwilę i zobaczmy, co stanie się dalej” – napisałam sobie któregoś razu na lodówce, gdy sytuacja w domu mnie przerosła. Czy nie przypomina nam to stylem Kogoś, kto ciągle przy nas jest?

Narzucamy dzieciom zabawy, myślenie, sposób postrzegania i spędzania czasu, najeżdżamy ich dziewicze ziemie i budujemy na nich własne forty. Tymczasem wystarczy obserwować. Dać czas na postęp sytuacji. Stworzyć przestrzeń na nieoczekiwane rozwiązanie.

To trudne, bo przecież łatwiej, kiedy kontrolujemy. Rodzicielstwo stresuje nas do tego stopnia, że zamiast tworzyć własną historię, czujemy się więźniami pewnej roli, którą przyszło nam grać. Tak bardzo, że pomijamy nasze dzieci. Nawet o tym nie wiedząc, bo przecież wszystko robimy dla nich.

A chodzi o to, aby z nimi. To właśnie zrobił Jezus, stając się człowiekiem. Stał się Bogiem z nami. Nie dla nas.
To jest właśnie moje odkrycie, które pewnego dnia przyniosła mi lektura rozmyślań najzwyklejszego pod słońcem taty i socjologa, Alfiego Kohna („Wychowanie bez nagród i kar”) – miłość bezwarunkowa rodziców do swoich dzieci, to nic innego jak obraz miłości Tego, który jest naszym Ojcem.

Czytaj także: Mamo, po pierwsze nie porównuj!


Bezwarunkowa miłość Ojca
Wielu z nas odczuwa niemoc własnego rodzicielstwa, ponieważ nie wie, że sam jest aż tak bardzo kochanym przez Ojca. Bezwarunkowo, całkowicie, bez względu na okoliczności. Każdy z nas się z tym boryka. Nauczono nas walczyć o miłość, a nie ją przyjmować.

Alfie Kohn (prawdopodobnie o tym nie wiedząc) odpowiedział mi na pytanie, jaki jest Bóg, w sposób bardziej precyzyjny i dokładny niż niejeden rekolekcjonista. Więcej konkretów? Oto niektóre z nich:

Bóg nie stosuje kar cielesnych. Nie zsyła chorób lub wypadków po to, abyśmy cierpieli. Aby nas czegoś nauczyć. Bóg nie ma zawieszonego paska na firmamencie nieba i nie wymachuje nim w prawo i w lewo, gdy spóźnimy się w niedzielę do kościoła.

Bóg nie stosuje kar psychicznych – coming outów w postaci „specjalnego nie odzywania się do nas”. Nie szantażuje łaskami. Nie mówi – „Ty mi dasz to, a ja tobie co innego”. Bóg nie każe nas milczeniem. Nie ma takich intencji.

Bóg nie chce nas kontrolować. Nie jest policjantem. Nie dysponuje małym notesikiem wepchniętym za pazuchę, w którym notuje nasze słabości i grzechy. Potrafi być bardzo, bardzo cierpliwy, i przy tym wszystkim jeszcze nas nie oceniać.

Bóg nie zarywa sobie przez nas nocy, otwarcie mówi o swoich potrzebach. Nie jest nadopiekuńczy. Ufa nam, nawet wtedy, gdy my nie mamy o sobie zbyt dobrego zdania. Bóg nie wyolbrzymia naszych zalet, ani nie demonizuje naszych przywar. Już kiedyś dokonał Jednego Wyboru i mocno się go trzyma: „Umiłowałem cię odwieczną miłością, dlatego przyjaźnie przyciągnąłem cię do siebie” (Jr 31,3).

Bóg nie zawłaszcza sobie naszych decyzji. Nie wymusza posłuchu. Nie strzela piorunami. Daje silne oparcie. Szanuje naszą wolność.

Bóg nigdy nie odmówił swojemu dziecku miłości i nigdy nie pozwolił, aby ktoś na nią mógł zasłużyć. Nie działają na niego ofiary zewnętrzne i pochlebstwa, sam również ich nie rozsiewa. Interesuje Go serce. Relacja. Bliskość. Świadomość kochania i bycia kochanym. Życie z nim nie jest melodramatem, ale kto jak kto – On potrafi zapewnić o swojej miłości. Nieustannie i w najbardziej wymowny sposób.



O tym właśnie chciałam Wam napisać – mamy skąd czerpać siłę i inspirację. Niech nasz Ojciec nas przemienia.

...

Wychowujac dziecko uczysz sie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:39, 20 Lut 2018    Temat postu:

„Wypłakiwanie” dziecka – pomaga czy niszczy psychikę?
Małgorzata Rybak | 20/02/2018

Pexels | CC0
Udostępnij 0 Komentuj 0
W wychowaniu obecny jest nadal także i ten nurt: strach przed nadmiarem miłości, która rzekomo może zepsuć dziecko już od niemowlęctwa. Stąd należy nie nosić, nie przytulać nadmiarowo, a gdy dziecko płacze – dać mu się wypłakać.

Czekać, aż samo przestanie płakać?
Koncepcja „wypłakiwania się” niemowlęcia może brać się z przekonania, że płacz wynika z jego złej woli. Że ono przypisuje mu jakąś intencję – zwrócenia na siebie uwagi, zmuszenia nas do spełnienia jego zachcianki, zabrania nam chwili wytchnienia. To wielki błąd.

Niemowlę nie kieruje się przebiegłymi motywami. Płacze, ponieważ to jedyny dostępny dla niego sposób porozumiewania się ze światem. Zawiera w nim prośbę o wszystko: o gesty, które umożliwią mu i fizyczne przetrwanie (pozostawione samo – na pewno umrze), i dadzą ukojenie dzięki poczuciu bliskości, w jakim przecież istniało od początku, od czasu spędzonego pod sercem mamy.



Skąd się wzięło „wypłakiwanie” dzieci?
Dr Darcia Navarez, wykładowczyni uniwersytetu Notre Dame w Minnesocie, w swoim artykule na temat praktyki „wypłakiwania” dzieci przypomina, że historia tej idei sięga XIX wieku. Gdy odkryto istnienie zarazków odpowiedzialnych za infekcje, zaczęto postrzegać dotykanie niemowląt jako niebezpieczne dla ich zdrowia. Jednak znacznie bardziej zaszkodził w tej dziedzinie John Watson, twórca behawioryzmu, który w swojej głośnej książce z 1928 roku sformułował pogląd, że czułość i przytulanie skutkuje wychowaniem słabego, niesamodzielnego człowieka.

To właśnie z tamtego okresu pochodzą wychowawcze perełki jak ta, że potrzeby dziecka należy zaspokajać, ale wyłącznie wtedy, jeśli nie kolidują z komfortem dorosłego, albo że nie należy zwracać na malucha uwagi, a wówczas nie będzie o nią prosił. Albo że niemowlę noszone przyzwyczaja się do przebywania na rękach, powinno zaś grzecznie leżeć w łóżeczku czy wózku. A gdy płacze – powinno dostać nauczkę, że to kiepski sposób na przywołanie dorosłego. Ewentualnie wypłakiwanie się ma doprowadzić do samodzielnego zaśnięcia dziecka, które zmęczone łzami w końcu samotnie zapada w sen.

Czytaj także: Reaguj, gdy widzisz, że dziecku dzieje się krzywda


Koszmarne skutki „wypłakiwania”
Współczesne wyniki badań są bezlitosne dla tych poglądów i dyskredytują je całkowicie. Pokazują też koszmarne i długofalowe skutki „wypłakiwania” niemowląt i braku reagowania na ich sygnały. Mózg niemowlęcia skazanego na nieutulony płacz, produkuje ogromne ilości kortyzolu, hormonu stresu, który niszczy połączenia synaptyczne między neuronami. Powoduje także inne zaburzenia układu nerwowego. To tylko na poziomie biologicznym.

Z punktu widzenia psychologii rozwojowej jest dokładnie odwrotnie, niż mówił John Watson. Niemowlę, które zaznaje bliskości i bezpieczeństwa (tzn. przedłużenia warunków znanych z czasów przed narodzeniem), które jest tulone, kołysane i na płacz którego rodzic szybko reaguje – ma szansę wyrosnąć na człowieka, który potrafi radzić sobie ze stresem i mieć sprawne mechanizmy samoregulacji emocjonalnej. Odnosi się do otoczenia z ufnością, łatwiej nawiązuje relacje.

Czytaj także: Trudne dzieciństwo. Jak wybaczyć?


Depresja niemowlęca
Niemowlę pozostawiane do momentu, aż się „wypłacze”, nie ma szans uspokoić siebie samego. Może popaść w możliwą już na tym etapie rozwoju depresję niemowlęcą – ten stan apatii obserwowany jest na przykład w pogotowiach opiekuńczych i domach małego dziecka, kiedy maluchy w końcu przestają płakać. Nauczyły się, że ich głosu nikt nie słyszy i żałobie nie ma granic. Temu zjawisku towarzyszy zapamiętany wzorzec, że świat jest miejscem wrogim, a zaspokojenie podstawowych potrzeb psychicznych nie jest możliwe.

Drugi możliwy skutek „wypłakiwania się” – to wzmożenie reakcji gwałtownych, jak właśnie płacz i gniew, ponieważ sygnał wołania o obecność dorosłego musi być drastycznie donośny; w przeciwnym razie pozostanie niezauważony. Na podstawie reakcji niechęci ze strony dorosłego uczy się, że jest kimś złym, przeszkadzającym, niepotrzebnym. Są to przekonania wnoszone potem w dorosłość.

Aby dziecko mogło wyrosnąć na pewnego siebie i zdolnego do miłości człowieka, potrzebuje w niemowlęctwie tankowania swojego emocjonalnego baku do pełna poprzez więź z uważnym, bliskim dorosłym, który rozpoznaje w nim bezbronną i zależną istotę. Potrzebuje, jak tlenu, opiekuna gotowego przychodzić mu z pomocą i troszczyć się o jego potrzeby.

Pisząc tekst korzystałam z opracowania prof. Darci Navarez pt. „Dangers of ‘Crying It Out’. Damaging Children And Their Relationships for Longterm”.

...

Zalezy od skali. Nieustanna placzliwosc z byle powodu to moze wymagac konsultacji medycznej. Ale oczywiscie maluchy duzo placza z zasady.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:30, 20 Lut 2018    Temat postu:

swoim dzieciom
Jacek Kalinowski | 19/02/2018

Shutterstock
Udostępnij 63 Komentuj 0
Nic tak nie ułatwi dziecku życia jak komunikacja. A tę kształtujemy z dzieckiem od wczesnego dzieciństwa tym, co i kiedy mówimy. Słowa tworzą relacje z dziećmi. Co warto mówić?

Niedawno w Stanach Zjednoczonych duża firma badająca opinię publiczną pokazała wyniki ankiety, w której rodzice zostali zapytani: „Która umiejętność jest najważniejsza dla dziecka, aby osiągnąć sukces w dzisiejszym świecie?”. Dość zaskakujące było to, że nie zwyciężyły święcące wcześniej tryumfy „praca zespołowa” czy „zdolność logicznego myślenia”. Wygrała… „komunikacja”.

Choć mam mieszane uczucia co do ukierunkowania dziecka od małego na „osiąganie sukcesów”, a i Polska to nie Stany, to jednak co do zwycięskiej odpowiedzi w pełni się zgadzam, ale bardziej w kontekście dobrego życia i układania sobie relacji z kimkolwiek. Nic tak nie ułatwi dziecku życia jak komunikacja. A tę kształtujemy z dzieckiem od wczesnego dzieciństwa tym, co i kiedy mówimy. Słowa tworzą relacje z dziećmi. Co warto mówić?



Lubię cię
Celowo na mojej liście nie ma „Kocham cię”, choć to też często powtarzam swoim córkom. Ale „Lubię cię” ma inny wydźwięk. Nie brzmi jak frazes, jest bardziej partnerskie i pokazuje dzieciom, że lubię spędzać z nimi czas, że są dla mnie świetnymi kompanami. „Kocham cię”, choć równie ważne, nie ma tej mocy.



Opowiedz mi o tym
Każdy, kto ma przedszkolaka wie, czym może skończyć się taka zachęta. Kilkunastominutowe opowieści, w których końca nie widać albo puenta, która nie ma związku z początkiem historii. Czy jest jednak coś, co bardziej buduje relacje z dzieckiem i sprawi, że w dalszym życiu będzie chętniej dzieliło się swoimi emocjami, niż pokazanie, że jego świat nas interesuje?

Czytaj także: Gdy Michałek kocha Emilkę, czyli zakochane dziecko. Co z tym zrobić?


Tak
Proste, a czasem ciężko przechodzi przez gardło. Po męczącym dniu w pracy czy przy gorszym samopoczuciu, bardzo łatwo zbyć dziecko szybkim „nie”. Sam czasami łapię się na tym, że odmawiam dzieciom czegoś bez zupełnej przyczyny, ze zwykłego przyzwyczajenia, bo rodzic ma rację. Naprawdę, „tak” daje dużo więcej radości.



Poczytajmy
To powtarzam już coraz rzadziej, ale nie dlatego, że dziewczynki nie chcą czytać, ale właśnie dlatego, że same inicjują wieczorne czytanie. Jest to mój powód do dumy, bo niewiele rzeczy tak ubogaca jak książki i będę najszczęśliwszym ojcem na świecie, jeśli dziewczynki będą pożeraczkami książek, tak jak ja.



Wszyscy popełniamy błędy
Nikt nie jest idealny. Problemy się zdarzają. Dobrze to powiedzieć nie tylko wtedy, gdy dziecku coś nie wyszło. Prawdziwą nauką jest obserwacja rodziców, którzy zawiedli albo zrobili błąd i muszą się do tego przyznać i wziąć za to odpowiedzialność.

Inną sprawą są wysokie wymagania, które dzieci stawiają same sobie (być może pośrednio przez nas). Komunikat o tym, że każdy ma prawo do błędów, rozładowuje tę presję.

Czytaj także: Sztuka kochania dziecka


Co o tym myślisz?
Czy jest sens pytać 5-latki o zdanie w sprawach dotyczących dorosłych? Jasne, nikt tu nie mówi o planowaniu budżetu, ale co z prostymi, domowymi sprawami i organizacją czasu? Jeżeli dziecko ma się poczuć ważną stroną w części rodzinnych rozmów i jeśli nauczy się przez to wyrażania swojego zdania i brania odpowiedzialności za własne wybory, to myślę, że może z tego płynąć cenna nauka i umiejętność w dorosłym życiu.



Przepraszam
Często łapię się na tym, że to starsza córka przeprasza za swoje zachowanie, pośrednio (a także bezpośrednio) pod naszym przymusem. Później, gdy emocje już opadną, dochodzę do przekonania, że źródłem naszych codziennych utarczek jestem również ja sam. Dlatego niemal codziennie uczę się przepraszać małe dziecko. Bo czy istnieje lepsza nauka, niż dawanie właściwego przykładu swoim zachowaniem?

...

Oczywiscie! Dobra komunikacja elementem dobrego wychowania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:58, 22 Lut 2018    Temat postu:

Jak zainteresować dzieci historią?
Joanna Operacz | 22/02/2018

Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
Mówią, że historia jest nauczycielką życia. Jeśli chcesz, żeby Twoje dziecko miało dobre życie, to powinieneś dopilnować, żeby znało historię. No tak, ale jak to zrobić?

Jak zainteresować dzieci historią? Sylwia Jurkowska, która razem z mężem uczy dwie córki w domu, ma wątpliwości, czy to jest wykonalne. Sądzi raczej, że taką pasją można się tylko zarazić od kogoś, kto sam się tym interesuje. Najlepiej, jeśli „zarażanie” odbywa się w domu. Jeżeli rodzice interesują się światem (a więc także przeszłością), rozmawiają przy stole o tym, co ostatnio przeczytali, to dzieci chłoną wiedzę w naturalny sposób i chcą się dowiadywać więcej.

Warto też, żeby dzieciaki rozmawiały o przeszłości z dziadkami i innymi starszymi osobami. Dobrym pretekstem do rozmowy może być na przykład porządkowanie zdjęć albo pamiątek.

Czytaj także: Na Giewont się patrzy, czyli baśń o prawdziwym życiu


Historia. Przewodnik prawdę ci powie
Pomysł Jurkowskich na naukę historii w edukacji domowej to np. odwiedzanie muzeów, zabytków i skansenów. Starają się zawsze robić to z przewodnikiem, który tłumaczy im, co widzą i na jakim tle dziejowym powinni to umieścić. Wynajęcie przewodnika kosztuje – w zależności od miejsca – od kilkudziesięciu do 150 złotych. Najlepiej umówić się na zwiedzanie kilka tygodni przed wizytą, bo w sezonie przewodnicy często mają zapełnione grafiki.



Dotknąć historii
Filcowe kapcie i karteczki „Nie dotykać eksponatów” – na szczęście coraz mniej muzeów w Polsce funkcjonuje w taki sposób. Nowoczesne placówki to tzw. muzea narracyjne, czyli „opowiadające historie” z wykorzystaniem różnych środków – nie tylko przedmiotów z epoki, ale również słowa mówionego, filmów, muzyki i światła, metod interaktywnych. Warto odwiedzić z dziećmi np. Muzeum Powstania Warszawskiego, Muzeum Toruńskiego Piernika czy mało znane, a bardzo ciekawe Muzeum Starożytnego Hutnictwa Mazowieckiego w Pruszkowie. Nawet szacowne, znane muzea narodowe organizują bardzo ciekawe warsztaty dla dzieci i młodzieży.

Czytaj także: Dziewit-Meller: Dlaczego wygumkowaliśmy kobiety z historii?


Rusz w Polskę, by poznać historię
Może to zabrzmi banalnie, ale warto pokazać dziecku kraj, w którym mieszka. Moje dzieci mają koleżanki i kolegów, którzy jeździli do Indonezji i Meksyku i znają plaże chyba we wszystkich krajach leżących nad Morzem Śródziemnym, ale nigdy nie byli w Krakowie czy w Gdańsku. Fajnie jest odpocząć nad ciepłym morzem i obejrzeć marokańską architekturę, ale poznawanie świata najlepiej zacząć od tego, co się ma najbliżej i co jest naszym dziedzictwem.



Dwa nagie miecze
W Polsce bardzo prężnie rozwijają się grupy rekonstrukcyjne. Niemal w każdym większym mieście organizują rekonstrukcje i inscenizacje – z pokazami musztry, umundurowania, uzbrojenia i metod walki oraz z opowieściami na ten temat. Taki pokaz to nie tylko atrakcja, ale też spora dawka konkretnej wiedzy historycznej.

Nastolatki mogą być nie tylko widzami, ale też uczestnikami takich wydarzeń. Tomasz Karasiński, komendant Stowarzyszenia Grupa Historyczna „Zgrupowanie Radosław”, mówi, że do jego stowarzyszenia należą głównie młodzi ludzie – od studentów po uczniów szkół podstawowych. Upamiętniają bohaterów, biorą udział w uroczystościach, organizują m.in. Katyński Marsz Cieni, prowadzą zajęcia w szkołach. Jaki mają przepis na zainteresowanie dzieci historią? „Staramy się opowiadać młodym ludziom o bohaterach, którzy byli w podobnym wieku jak oni. Zwracamy uwagę na to, że mieli podobne problemy, pokazujemy ich przeżycia” – tłumaczy.

Czytaj także: Świąteczne opowieści o dziejach rodziny pomogą Ci zrozumieć siebie


Gry miejskie, gry wiejskie
Dobrą – choć chyba niedocenianą – okazją do nauki historii są obchody świąt i rocznic patriotycznych. Takie wydarzenia to często nie tylko oficjalne przemówienia i składanie kwiatów przez prezydenta albo wójta, ale również wspomnienia świadków i historyków, wystawy, gry miejskie, marsze. Kto choć raz był 1 sierpnia w centrum Warszawy i zobaczył, jak w Godzinie „W” stają samochody, wyją syreny, a przechodnie zatrzymują się na minutę, ten chyba już nigdy nie zapomni, co się wydarzyło 1 sierpnia 1944 roku.



Palec na pilocie
Kolejny bardzo dobry sposób na poznawanie historii to filmy. Młodszym dzieciom spodobają się filmy animowane, np. francuska seria „Było sobie…” z ponad dwudziestoma odcinkami o cesarstwie rzymskim, Wikingach, epoce elżbietańskiej itd. Starsze mogą oglądać poważniejsze rzeczy, np. serię „Sensacje XX wieku” Bogusława Wołoszańskiego. Uwaga! Nie każdy film nadaje się dla dzieci, więc trzeba je obejrzeć wcześniej albo oglądać razem z dziećmi (i z pilotem w ręce). Warto też zwrócić uwagę na ideologiczne przeinaczenia, bo i takie niestety się zdarzają w filmach historycznych dla dzieci. Każdy seans to okazja do rozmowy.

W naszym domu bardzo dobrze sprawdzają się też filmy fabularne osadzone w historycznych realiach. Polecam zwłaszcza hollywoodzkie produkcje z lat 60., takie jak „Ben Hur” i filmy o II wojnie światowej. Są może nieco oldskulowe, ale nie ma w nich seksu, wulgaryzmów ani przytłaczającej przemocy.

Czytaj także: Zwiastun „Hurricane”, brytyjskiego filmu o Dywizjonie 303, robi wrażenie!


Guzikowcy
Kilkuletnie dzieci uwielbiają zbierać różne rzeczy. Może zamiast kolekcjonować pokemony chciałyby zbierać stare monety, guziki albo plastikowe repliki dawnej broni? To jest zwłaszcza dobry pomysł dla chłopców. Nie da się takiej pasji nikomu zaszczepić na siłę, ale można spróbować młodego człowieka zainspirować. Znam kilku nastolatków, którzy kilka lat temu zaczynali od strugania karabinów z drewna, a dzisiaj wiedzą o I wojnie światowej albo epoce napoleońskiej więcej niż ich nauczyciele historii.



Atlas
Tomasz Karasiński mówi, że największy sukces zajęć, które prowadzi jego stowarzyszenie, jest wtedy, kiedy słuchacze sięgną później po książki na dany temat. Na rynku jest wiele publikacji dla dzieci, które opowiadają o historii w sposób mądry, ciekawy i dopasowany do wieku odbiorców. Dobry przykład to „Alfabet niepodległości” Anny Skowrońskiej – zbiór krótkich, ciekawych opowieści, które układają się w historię 20-lecia międzywojennego (premiera 19 marca, imieniny marszałka). Warto mieć w domu także encyklopedię (żeby dzieci wyrobiły sobie nawyk zaglądania do dobrego źródła, kiedy chcą sprawdzić jakieś informacje) i atlas historyczny, w którym można im pokazywać miejsca, gdzie działy się wydarzenia, o których słyszą lub czytają.

..

Historia to taka opowiesc dla dzieci co moze byc latwiejsze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 9:50, 24 Lut 2018    Temat postu:

„Moja miłość” – film o masakrze w Columbine High School
Ks. Artur Stopka | 24/02/2018

YouTube
Udostępnij 1 Komentuj 0
Oglądając „Moją miłość” łapałem się na myśli, że wcześniej czy później powinien powstać film o Helenie Kmieć, polskiej wolontariuszce, misjonarce, która zginęła rok temu w Boliwii.

„Moja miłość” to jeden z tych filmów, którym nie grożą spoilery. Jest oparty na prawdziwych wydarzeniach i łatwo z internetu dowiedzieć się, jakie będzie zakończenie. Można więc skupić się na przebiegu historii i na myślach, które przychodzą do głowy w czasie oglądania.

Obejrzałem film dokładnie tydzień po masakrze, do której doszło w szkole średniej w Parkland na Florydzie. Dziewiętnastolatek, były uczeń placówki, zastrzelił siedemnaście osób. W tragiczny sposób życie „zaktualizowało” wchodzący na ekrany polskich kin film „Moja miłość” (oryginalny tytuł: „I’m Not Ashamed”). To opowieść o pierwszej ofierze podobnej tragedii, która wydarzyła się dziewiętnaście lat temu w Columbine High School, w USA, w stanie Kolorado. Była nią dziewczyna, siedemnastoletnia Rachel Joy Scott. Sprawcy (uczniowie szkoły) zabili trzynaście osób. Sobie także odebrali życie.

Czytaj także: Przemoc w szkole: jak szybko ją rozpoznać?


Rachel Joy Scott chciała być światłem
Masakry w szkołach już nie są wyjątkiem. Zdarzają się co pewien czas, nie tylko w Ameryce. Media na całym świecie podają o nich informacje, liczbę zamordowanych, nazwiska sprawców, ale rzadko przyglądają się ofiarom. Ci ludzie giną w anonimowości. Nie wiemy, czy wśród zabitych w Walentynki w szkole na Florydzie nie znalazł się ktoś podobny do Rachel.

Filmowa opowieść o Rachel powstała m. in. na podstawie jej zapisków. Pokazują one zwykłą dziewczynę, która zbliżając się do dorosłości, usiłuje odkryć, zrozumieć, utwierdzić swoją tożsamość. Jednym z jej podstawowych elementów okazuje się chrześcijańska wiara. Ten fakt wcale nie ułatwia zadania. Rodzi kolejne pytania, dylematy. Nie umniejsza cierpienia. „Chcę być światłem, ale ogarnia mnie mrok” – napisała Rachel. Tłumiła w sobie towarzyszący jej płacz. Zmagała się z obecnym w jej życiu bólem.



Jeśli nie widzisz wideo kliknij TUTAJ



Dlaczego młodzi ludzie cierpią?
To fakt zwracający uwagę. Młodzi ludzie, pokazani w filmie, właściwie wszyscy odczuwają ból, cierpią. Szukają różnych sposobów, aby sobie z bólem poradzić. Jedni korzystając z uroków i przyjemności młodzieńczego życia, inni w sztuce. Niektórzy, jak sprawcy, masakry, remedium widzą w przemocy. Rachel, dzięki wierze w Jezusa, stawia na pomnażanie dobra.

Pragnienie pokonania cierpienia wydaje się jednym z głównych uzasadnień, dla których pokazani na ekranie młodzi pragną zmienić świat, w którym się znaleźli. Wszyscy chcą akceptacji, przyjęcia przez innych takimi, jacy są. Chcą być „chciani”. Tymczasem doświadczają dramatu rozbicia rodzin, samotności, wykorzystania przez innych, odrzucenia, wykluczenia. Popełniają błędy. Np. Rachel cierpi m.in dlatego, że nietrafnie ulokowała uczucia, źle zinterpretowała sygnały, jakie wysyłał do niej chłopak, który jej się podobał.

Czytaj także: Czego uczy nas zabójca?


„Moja miłość” – historia bez happy endu
Wydawałoby się, że nic w tym wszystkim nadzwyczajnego. Miliony nastolatków na świecie przeżywają podobne sytuacje, szukają swojego miejsca w świecie, decydują, co dla nich w życiu ważne, wybierają system wartości, którym chcą się kierować przy podejmowaniu życiowych decyzji, zasady, według których będą się mierzyć z życiowymi problemami. Okazuje się jednak, że to nie błahe sprawki, które przeminą, ale prawdziwe dramaty, które przynoszą dalekosiężne skutki, które owocują wielkim dobrem lub wielkim złem.

Rachel ponosi też konsekwencje faktu, że jest chrześcijanką i tego nie ukrywa. W pewnym momencie odkrywa, że dla bycia z Jezusem jest gotowa poświęcić wszystko. W filmie ostateczną konsekwencją jej wiary jest śmierć. Nie ma prostego happy endu. Jest zderzenie z nienawiścią. Ale też jest spełnienie głębokiego pragnienia, by dotknąć milionów serc.

Czytaj także: Ofiara matki. Oddała życie, ochroniła córki przed terrorystami


Kiedy film o Helenie Kmieć?
Oglądając „Moją miłość” wielokrotnie łapałem się na myśli, że wcześniej czy później powinien powstać film o Helenie Kmieć, polskiej wolontariuszce, misjonarce, która zginęła rok temu w Boliwii, pomagając w prowadzonej przez siostry zakonne ochronce. Powinien, ponieważ trzeba opowiadać takie historie, choć nie jest to łatwe. Łatwiej byłoby pokazać to, co się działo niemal dwadzieścia lat temu w Columbine High School skupiając uwagę na sprawcach masakry. Nie od dziś wiadomo, że zło prezentuje się ciekawiej niż dobro. Ale to nie znaczy, że należy się poddawać i rezygnować z jego pokazywania. Trzeba próbować, tak, jak próbowała Rachel Joy Scott.

Przyszła mi jeszcze jedna myśl do głowy w związku z filmem „Moja miłość”. Czy nie jest tak, że sposób, w jaki konkretny widz na niego reaguje, jest dla niego samego ważnym komunikatem? To trochę, jak spojrzenie w lustro.

...

Jak jest dobry madry film to zawsze jest radosc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:11, 25 Lut 2018    Temat postu:

rośnie na lidera!
Dena Deyr | 25/02/2018

Irina Efremova/Stocksy United
Udostępnij 6 Komentuj 0
Twoje dziecko ciągle chce stawiać na swoim? To dar, nie dopust Boży! Częściej stawiaj do kąta… siebie. I wcale nie chodzi o uległość!

Siedzę pod drzwiami pokoju mojego syna Jordana, trzymam je za klamkę, a on wali pięściami od środka i wrzeszczy, że mam go wypuścić. Wrzeszczy też inne rzeczy, ale nie pamiętam już, co. Pamiętam własny szloch i poczucie matczynej porażki.

To moje najżywsze wspomnienie z tej fazy rodzicielstwa, którą nazywam „mrocznymi latami”. Już jako małe dziecko Jordan miał wolę ze stali. Odmawiał siadania na nocniku (wiedziałam, że w przedszkolu będzie jedynym dzieckiem noszącym pieluchy), chciał sam wybierać ubranka i zamieniał każdą chwilę dnia w wyczerpującą i odbierającą ochotę do życia walkę.

Zastanawiałam się, co razem z jego ojcem zrobiliśmy źle, martwiłam się o jego charakter, pochłaniałam książki i artykuły o rodzicielstwie i nieustannie modliłam się o mądrość.
Czytaj także: Czujesz się Matką Klęską, a nie Matką Polką? Nie przejmuj się. To normalne!


Uparty jak osioł
Co gorsza, większość fachowych rad, które próbowaliśmy z moim mężem Careyem wprowadzać w życie, okazała się niewypałem. Kiedy na przykład napominaliśmy Jordana wersetami z Księgi Przysłów (co zalecało wielu autorów), mój syn czuł się atakowany i poniżany, a nie wspierany. Carey i ja próbowaliśmy więc innych metod, ale cały czas czułam się tak, jak gdybym brnęła pod górę w betonowych butach.

Nauczyłam się postrzegać upór Jordana jako dar do ukształtowania, a nie coś, co trzeba złamać.
Cień nadziei poczułam dopiero wtedy, kiedy moja matka (niech będzie za to błogosławiona!) wysłała mi radiowy wywiad z Cynthią Tobias. Mowa w nim była o tym, że rodzice nie powinni się obwiniać za upór dzieci. Powinni się raczej zmierzyć z ich niezależnym, danym przez Boga charakterem. W dalszym życiu te cechy: upór, wytrwałość i samoświadomość, bardzo się im przydadzą.

Jestem niezwykle wdzięczna specjalistom takim jak Tobias – nauczyli mnie postrzegać upór Jordana jako dar do ukształtowania, a nie coś, co trzeba złamać.

Czytaj także: Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?


Pokojowe rodzicielstwo
Dr Laura Markham, założycielka i redaktorka serwisu internetowego AhaParenting.com, mówi:

„Uparte dzieci mogą być wyzwaniem dla rodziców, ale wyrastają na świetnych nastolatków i dorosłych. Dobrze zmotywowani i zorientowani na siebie, znajdują w życiu to, czego chcą i są niemal impregnowani na presję rówieśników. O ile rodzice oprą się pokusie <złamania ich woli>, uparte dzieci często stają się przywódcami”.
Nie zdając sobie z tego sprawy, zaczęłam uprawiać coś, co Markham nazywa „pokojowym rodzicielstwem”. Według niej to złoty środek między nadmiernym przyzwalaniem na wszystko a autorytarnością. W pokojowym rodzicielstwie matki i ojcowie regulują swoje emocje, komunikują się z dzieckiem (zamiast wydawać rozkazy i wymagać posłuszeństwa), i uczą dzieci zamiast je kontrolować.

Kiedy szczerze przyznaję się do błędów – a także przepraszam dzieci za moje porażki – uczą się tego samego i zmieniają się na lepsze.

Przepowiednia dr Markham, dotycząca upartych dzieci, szczęśliwie sprawdziła się w przypadku Jordana. W wieku 18 lat jest bystrym, pracowitym, elokwentnym młodzieńcem. Nigdy nie poddawał się presji rówieśników. Stał się spokojnym przywódcą o dojrzałym charakterze. Jestem za to nieskończenie wdzięczna.

Czy także zmagacie się z upartymi dziećmi? Jest nadzieja. Nie poddawajcie się, nie desperujcie! Nie jest łatwo, ale warto się z tym zmierzyć, bo na końcu drogi czeka wspaniała nagroda. Oto kilka matczynych prawd, których nauczyłam się boleśnie na własnej skórze.

Czytaj także: Nareszcie, mamo! Zobacz wzruszający gest nowonarodzonej dziewczynki


1. „Do kąta” wysyłaj nie tylko dzieci
Tobias zachęca matki na skraju wytrzymałości (ich lub dziecka) do chwilowego wycofania się:

Oddalcie się od dziecka na jakiś czas, to pozwoli wam zyskać dystans i perspektywę.
Carey i ja ciągle to praktykujemy, bo dwójka naszych pełnych emocji i twórczych nastolatków często podgrzewa atmosferę u nas w domu.

Kiedy czuję, że dłużej nie dam rady, biorę głęboki wdech i mówię synom, że potrzebuję chwili dla siebie. Wychodzę z pokoju i uspokajam się, siedząc w ciszy albo rozmawiając z mężem. Kiedy dzieci są małe, można je na chwilę włożyć do kojca albo umieścić w jakiejś ograniczonej przestrzeni, a samemu stanąć w innej części pokoju. Kiedy już mama albo tato odzyskają równowagę emocjonalną, są w stanie podejmować mądre i nieszkodzące nikomu decyzje.

Nie zawsze pamiętam, żeby wysłać siebie samą „do kąta”, ale zawsze, kiedy to zrobię, jestem zadowolona. Kiedy o tym zapominam, mówię i robię rzeczy, których później żałuję.

Czytaj także: „Mamo, tato, chcę robić internety!” Youtuber nowym zawodem marzeń


2. Miej coś swojego
W rodzicielstwo wszyscy wchodzimy z bagażem. Jeśli chodzi o mnie, zmagałam się z lękiem, depresją i perfekcjonizmem jeszcze w wieku prawie trzydziestu lat (i nadal to mam, w pewnym stopniu). Moje własne obawy i zmagania odegrały dużą rolę w moim macierzyństwie, bo chciałam być matką doskonałą. Często więc ustawiałam Jordanowi poprzeczkę zbyt wysoko, mając nierealne oczekiwania co do jego zachowań i mojego macierzyństwa (o czym Carey co rusz mi przypomina). Ale byłam w stanie rozpoznać te skłonności, bo przez kilka lat po urodzeniu Jordana uczestniczyłam w terapii. Chodziłam do terapeuty z przerwami przez całe jego dzieciństwo i jestem wdzięczna za pomoc, jaką dostałam. Przyznanie się do tego, że nie dajemy sobie rady w rodzicielstwie, nie jest słabością – jest mądre.

Czytaj także: Jak wychować szczęśliwe dziecko


3. Komunikacja jest najważniejsza
Jedna z moich mentorek ma trzy dorosłe córki o przykładnym charakterze i wielkiej urodzie wewnętrznej. Kilka lat temu gratulowałam jej, jak wspaniale wychowali je z mężem. Zapytałam o radę, a w odpowiedzi usłyszałam:

Rozmawiaj cały czas. Rozmawiaj o wszystkim. Im bardziej szczerze i otwarcie rozmawiacie, tym lepiej.
Zgadzam się absolutnie. Komunikacja tworzy empatię, a ta sprzyja więziom. Im lepiej poznaję moje dzieci, tym lepszą jestem dla nich matką. Bóg stworzył rodzinę jako bezpieczne miejsce. Kiedy rozmawiamy o ważnych i błahych sprawach, dzieci mogą poznać moje zdanie. Uczą się, że jestem człowiekiem, nie tylko ich mamą, kiedy opowiadam im historie z mojej młodości i wyzwania, którym musiałam stawić czoła. Kiedy szczerze przyznaję się do błędów – a także przepraszam dzieci za moje porażki – uczą się tego samego i zmieniają się na lepsze.

I w końcu rzecz najważniejsza:

Czytaj także: 30 pytań, które możesz zadać dziecku, by zacząć rozmowę
4. Nie odrzucaj duchowości
Proś Boga o pomoc w rodzicielstwie. On dał ci dzieci, więc kto ma udzielać lepszych wskazówek? W każdym z nas jest uparte, niezależne dziecko, a Bóg jest nieskończenie cierpliwy i zawsze przebacza. Pokazuje nam drogę.

To dzieje się cały czas w naszym życiu, we wspólnotach i w piśmie: Ojciec Niebieski stawia przed nami wyzwania, które kształtują nasz charakter i pozwalają nam rosnąć w wierze. Małżeństwo, duszpasterstwo, rodzicielstwo często doprowadzały mnie do kresu, bywało, że chciałam się poddać, przyznać do słabości. Za każdym razem, kiedy tak się dzieje, wyobrażam sobie Boga, który mówi: „Nareszcie! Teraz mogę nad tobą popracować”.

Marc Yaconelli pięknie to wyjaśnia w swojej nowej książce „The Gift of Hard Things”: „Żeby nam pomóc, chrześcijaństwo (przypowieści, nauczanie, modlitwy i obrzędy) daje nam rodzaj alchemii, coś, w czym zrozpaczone serce, zalękniony umysł, zniechęcony duch stają wobec kochającej obecności i zmieniają się. W tym nowym miejscu powoli zamieniamy się w kochających i twórczych ludzi, którymi zawsze chcieliśmy być”.

Pomyślcie: w Biblii pełno jest upartych postaci, jak apostoł Paweł i uczeń Piotr. Z początku byli aroganccy, niecierpliwi, niemądrzy… a Bóg sprawił, że zaczęli głosić dobrą nowinę i założyli Kościół Nowego Testamentu.

Według boskiej ekonomii uparte dzieci mogą zmienić nie tylko nas, ale cały świat.

...

Tylko zeby sobie nie wmowic. Moje dziecko to urodzony lider! To moze zaszkodzic.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:22, 27 Lut 2018    Temat postu:

KOSTKI” MOGĄ POWODOWAĆ PROBLEMY Z PŁODNOŚCIĄ
BujasAleksandra Bujas ZDROWIE Wczoraj, 26 lutego (17:59)
Chodzą z gołą głową nawet przy trzaskającym mrozie, bo przecież czapki są obciachowe. Notorycznie „zapominają” o szalikach i rękawiczkach, a do tego jeszcze chętnie obnażają kostki. Ich kurtki ledwo sięgają pasa, wystawiając nerki na mróz. Zimowe upodobania konfekcyjne nastolatków budzą grozę wśród rodziców oraz coraz bardziej zaniepokojonych lekarzy.

Czy to odpowiedni strój na zimę? /123RF/PICSEL
Czy to odpowiedni strój na zimę? /123RF/PICSEL
Odsłaniając ciało przy ujemnych temperaturach można sobie poważnie zaszkodzić. I nie chodzi tu jedynie o ryzyko przeziębienia się (chociaż też). W takich okolicznościach, jak wiadomo, organizm szybko traci ciepło, a jego odporność spada. Stąd już krótka droga do infekcji wirusowych, które mogą wpakować młodego człowieka do łóżka na wiele dni. Bardzo łatwo też poważną chorobę, jaką jest zapalenie nerek.

REKLAMA
Advertisement
Mało tego, nad zbyt kuso odzianymi dziewczętami wisi jeszcze jedno zagrożenie.

Jak tłumaczy w rozmowie z serwisem Pomorska.pl dr Urszula Grata-Borkowska, pracująca w Katedrze i Zakładzie Medycyny Rodzinnej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, konsekwencją takiej niefrasobliwości mogą być nawet problemy z płodnością:

- Często dochodzi do zapalenia układu rodnego, na przykład do zapalenia jajników. Skutki mogą być długofalowe. Zdarza się, że na początku zapalenie przebiega bezobjawowo, a po latach może pojawić się problem z zajściem w ciążę.

Zbyt lekkie ubieranie się, niedostosowane do panujących warunków to zjawisko nienowe. Mimo wszystko można odnieść wrażenie, że z roku na rok odzież "zimowa" jest jakby coraz krótsza. Nie dotyczy to jedynie palt i płaszczyków, ale także... spodni. Gołe kostki prezentowane światu w środku sezonu grzewczego celem zadania szyku stanowią coraz częstszy widok na naszych ulicach. Zdaniem wielu to wyjątkowo nieestetyczna moda, ale co gorsza, również niebezpieczna. Wychłodzenia, odmrożenia czy bóle reumatyczne to tylko niektóre efekty bezkrytycznego podążania za trendami.

Obnażanie kostek ma swoich zagorzałych zwolenników, ale trudno to nazwać praktycznym rozwiązaniem /123RF/PICSEL
Obnażanie kostek ma swoich zagorzałych zwolenników, ale trudno to nazwać praktycznym rozwiązaniem /123RF/PICSEL
Podobnie wygląda sprawa z dziurami w dżinsach, przez które wyziera naga skóra. Właściciele takich spodni z pewnością czują się seksownie oraz stylowo - do czasu. Sina skóra i cieknący nos dopełniają całości.

Warto uświadomić młodzieży, że większość niepraktycznych modowych nowinek przywędrowała do nas z krajów, w których kilkunastostopniowe mrozy na przełomie lutego i marca raczej nie występują. A także, że nie warto zaniedbywać zdrowia w pogoni za przemijającą modą. Jak wynika ze słów cytowanej ekspertki, po latach można bardzo tego żałować.

...

Na razie mlody nie czuje ale potem tragedia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 2 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy