Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Wychowanie.
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:09, 29 Sie 2017    Temat postu:

Matko – a odpuść Ty sobie! Czy warto kontrolować konta społecznościowe dzieci?
Zyta Rudzka | Sier 28, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Po powrocie z wakacji, dwunastoletnia córka mojej koleżanki zamknęła jej dostęp do swoich kont społecznościowych. I się zaczęło.

Prośby i groźby. Basia tłumaczy jak dziecku. W końcu straszy, robi awanturę, a potem wyczerpana stresem – nie śpi po nocach.

– Co ta moja mała tam wypisuje?! Jakie selfie wkleja?! Pewnie poznała nowe towarzystwo na obozie. Ja nie wiem, co to za ludzie – dręczy się. – Bo, tych ze szkoły znam dobrze. Mogę za nich ręczyć. Czuję się spokojna. Wiem z jakich rodzin pochodzą. A tu pewnie nowi znajomi … Jacy?!

Stosowni do jej wieku, odpowiadam spokojnie. Basiu, zamiast się nakręcać, chyba lepiej szukać rozwiązań.


Strach o dorastające dziecko

„Zaaktualizuj” dane o dziecku. Mała nie jest już małą. Dorasta. Wykluwa się z domowego kokonu. Bardziej potrzebuje paczki przyjaciół, niż mamy-kwoki. Zmieniają się jej potrzeby. Wzrasta pragnienie niezależności, odrębności, intymności.

Basia to wszystko wie. Ale jakby tylko teoretycznie. Natychmiast ripostuje, że przecież ona jest bardzo nowoczesna, wyrozumiała, dużo rozumie. Chce być mamą-przyjaciółką. To fajnie zwierzyć się własnej matce. Przecież to osoba, która zawsze chce dla nas najlepiej.

– Czy to złe, że chcę być bliżej córki? Zachwycać się jej selfie, śmiesznie komentować. Przecież mam poczucie humoru.

No, masz, masz Basiu. Ale czy na swój temat?
Czytaj także: Czy to już? 5 symptomów dojrzewania Twojej córki


Matka czy przyjaciółka?

Matka niech będzie matką.

– Przyjaciółek, miejmy nadzieję, Matylda ma wiele. A matkę – jedną. Więc może nie staraj się być tym, kim nie musisz.

Nie jestem też pewna, czy chodzenie po wirtualnych śladach córki jest akurat tym wyrazem ciepłej miłości matki, jaką chciałabyś jej dać.

Basia chce kibicować a może jednak nadzorować?

Ustal zdrowy stopień oddalenia.

Zawsze jest coś o czym nasze dziecko nam nie powie, zatai, czy skłamie. To nie problem dla rodzica, ale normalny, naturalny proces rozwojowy. Wyodrębniania się. Wzrastania. Uczenia się kontaktów. Nabywania nowych umiejętności społecznych. To wszystko – rozwija.

Dzieci chcą mieć swoje tajemnice– i to jest zdrowe.

Starając się na siłę zaprzyjaźnić z własnym dzieckiem możemy tak się zagalopować zapomnieć w jakiej roli występujemy. W roli – rodzica.
Czytaj także: Jeżeli wykonujesz te 4 czynności, jesteś… genialnym rodzicem!


Nie rób dziecku, co tobie miłe nie było

Nie trzeba się wszystkiego bać. Dajmy trochę wolności. Kiedy my biegałyśmy po podwórku, nasze matki nie wołały nas co chwila przez okno. No chyba, że tak było… I jak się wtedy z tym czułyśmy?

Będąc matką chyba mądrze jest pamiętać, jak to było być córką.

Dasz za mało wolności – źle. Dasz za dużo – narażasz się na kłopoty. Tak źle, i tak niedobrze. Można się cały czas dręczyć, gdzie postawić granice. Mieć nieustanne wątpliwości – ta niepewność jest wpisana w macierzyństwo. Tylko, żeby ta uważność i bezradność nie była nasączona lękiem. Bardziej – ciekawością. Kim to moje dziecko się staje? Jak sobie radzi? Co mnie w nim zachwyca? Co niepokoi? Jak mu pomóc? Ale taktownie, żeby nie zamknęło się w sobie. Nie zareagowało kompleksem.

Nie rób dziecku, co tobie miłe nie było. Bądź uważna, ale nie wścibska. Rozmawiaj i obserwuj, ale nie wypytuj. Zapytaj: Dobrze się bawiłaś? To fajnie.

I koniec. To otwiera kontakt. Może będzie z tego rozmowa. Albo i nie. Jak mała nie chce mówić, to wcale nie znaczy, że ma złe tajemnice. Po prostu – ma prawo do prywatności.
Czytaj także: Zbuntowane nastolatki i stewardessy. 11 zaskakujących podobieństw


Profile społecznościowe to współczesne pamiętniki

I już, Basia wspomina, że sama miała fioletowy zeszyt, z który chowała w pudełko po butach i jeszcze pod łóżko.

Ty też nie czułabyś się dobrze, gdyby mama chciała ci to pudełko siłą otworzyć i zajrzeć, co jej w środku.

Czasami lęk i towarzyszące mu poczucie bezradności popychają nas do działań, których do końca nie pochwalamy, ale już je znamy i wiemy, że choć nie są idealne, to jednak…

Basia dzieli się opowieścią: – Nadmiar kontroli niczego złego mi nie zrobił. Wprost przeciwnie. Kiedy byłam w maturalnej klasie, ojciec przeszukał mój pokój i znalazł tam papierosy, które zostawiła koleżanka. I tak mnie chwycił za włosy i szarpał, że do dziś nie chce mi się palić.

Ale morał z tej opowieści wcale nie jest chyba taki, że cel uświęca środki?

Czyli – będę agresywna, to będzie bolało moje dziecko, ale potem jeszcze mi podziękuje.

No, tak udostępni ci wejście na swoje konto na FB, ale potem w sekrecie założy nowe, o któreym pojęcia nie będziesz miała.
Czytaj także: 6 rzeczy, których nie warto robić na Facebooku, żeby nie zniszczyć swojego związku


Zyskasz pozorny nadzór, stracisz zaufanie

Basiu – nie palisz, dobrze, ale czy masz dobre wspomnienia miłości ojcowskiej. Czy nadzór i rządy żelaznej ręki to jedyne, co ci przekazał? No i najważniejsze – jak się wtedy czułaś, kiedy cię szturchał, bił i naruszał prywatność twojego dziewczęcego pokoju?

Warto odpuścisz w pewnych sprawach, żeby nie stracić oczu tych ważniejszych.

Chcesz żeby dziecko miało do ciebie szacunek, traktuj je z szacunkiem. Prosta sprawa, banał dydaktyczny, ale czy o nim pamiętasz?

Zamiast szpiegować, inwigilować, dbaj o kontakt. Ty też nie wszystko mówisz swojemu dziecku. Nie dlatego, że w twoim życiu dzieją się strasznie wstydliwe rzeczy, ale po prostu masz swoje dorosłe sprawy. I twoje dziecko – ma swoje. Nastoletnie. Może szalone, głupie, nierozsądne. Ale daj mu to szaleństwo dorastania przeżyć. Niech ma jakieś wspomnienia. Niech się sparzy. Niech nie posłucha rad matki i zrobi co samo chce. Paradoksalnie, w tych porażkach młodości jest jakaś radość życia. To się wspomina, pamięta. Dawne nieszczęścia przetrwają w zabawnych anegdotach.
Czytaj także: 6 typów niezdrowych relacji z mamą, które wpływają na Twoją dorosłość


Zamiast nadzoru, okaż zainteresowanie

W rozmowie w cztery oczy, a nie poprzez wpisy. Na spacerze, a nie klikaniem pod zdjęciem. Obejmij dziecko, zamiast jego profil. Nastaw oczy i uszy – zamiast gapić się w zdjęcia. Nie jesteś awatarem mamuśki, jestem realną matką.

Po prostu bądź obok. Zaakceptuj brak poufałości czy czułości ze strony dzieciaka. To trudny czas, ale przejściowy. Dziecko nie wymaga już niańczenia, a jeszcze nie jest dorosłe.

Na przyjaźń przyjdzie czas, kiedy obie strony będą dorosłe. Ale na to pracuje się już teraz – byciem blisko, ale nie za blisko. Wspieraj samodzielność i niezależność. To jest inwestycja w życie twojego dziecka, kiedy cię zabraknie.

...

Zaleznie od wieku i zagrozen... Pedofile tez tam grasuja... To nie takie proste.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:56, 29 Sie 2017    Temat postu:

Czy zmuszać 16-latka do chodzenia na mszę?
Katrina Fernandez | Sier 29, 2017
Yakobchuk Viacheslav | Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Gdyby Twoje dziecko przyszło dziś do Ciebie i powiedziało, że chce rzucić szkołę, ponieważ uważa, że jest wystarczająco dorosłe, by podejmować decyzje za siebie, to co byś odpowiedział/odpowiedziała?


D
roga Katrino,
nasz 16-letni syn odmawia chodzenia do kościoła z rodziną i uważa, że jest wystarczająco dorosły, by sam mógł decydować, czy powinien tam chodzić. Nie chcę go zmuszać, bo obawiam się, że będzie dorastał w nienawiści do Kościoła, ale smuci mnie fakt, że już nie praktykuje. Powinnam mu odpuścić czy nie dawać za wygraną?
Julia

Droga Julio,
Nie możesz zmusić osoby do pokochania czegoś, ale możesz zmusić osobę do zrobienia czegoś. Zwłaszcza, jeśli ta osoba jest Twoim dzieckiem i żyje pod Twoim dachem. Jeśli Twój 16-letni syn przyszedłby dziś do Ciebie i powiedział, że chce rzucić szkołę, ponieważ uważa, że jest wystarczająco dorosły, by podejmować decyzje za siebie, nadal obawiałabyś się go zmuszać?

Nie? Dlaczego? Ponieważ wiesz, jak ważna jest edukacja, prawda?

Dzieci mogą nie kochać szkoły, pracy domowej, zadań czy nawet warzyw, ale napominamy je, by chodziły do szkoły, odrabiały pracę domową, sprzątały swój pokój oraz jadły te warzywa. Zdrowe jedzenie zapewnia silne ciało, a edukacja silny umysł. Kościół, poza tym, odżywia duszę.
Czytaj także: Nie wyobrażam sobie niedzieli bez Eucharystii

Naszym rodzicielskim obowiązkiem jest, by nie zaniedbywać duchowego rozwoju naszych dzieci. Położyłabym nawet większy nacisk na wiarę niż na warzywa, sprzątanie pokoju czy nawet dobre oceny.

Zatem, jeśli rodzic pyta mnie, czy powinien wymagać od dziecka, by poszło na mszę, moja odpowiedź zawsze brzmi „absolutnie tak”. Słyszałam argument, że jeśli zmusisz dziecko do chodzenia do kościoła, dorośnie nienawidząc go. Niemniej jednak odrzucamy przyjmowanie podobnej logiki w innych obszarach życia naszych dzieci.

Jeśli zmuszamy dziecko do pójścia do szkoły, dorośnie nienawidząc nauki – żaden rodzic by tego nie stwierdził. Myślę, że w tym przypadku różnica polega na tym, że dzieci wiedzą, dlaczego zmuszamy je do jedzenia warzyw czy pilnej nauki – zdają sobie sprawę, że to ostatecznie dla ich własnego dobra.

Co, jako rodzice robimy, by zapewniać nasze dzieci, że chodzenie na msze jest także dla ich dobra?

Czy wpajamy im, by doceniały mszę? Czy one widzą nas, swoich rodziców, modlących się codziennie i radośnie traktujących mszę jako priorytet? Czy raczej każdej niedzieli widzą nas niechętnie wypełzających z łóżka, narzekających, że nie możemy pospać dłużej? Czy dzieci wiedzą, po co chodzić na mszę, czy wiedzą też, że jeśli nie pójdą, znajdą się w stanie grzechu śmiertelnego… a może nie zdają sobie nawet sprawy, co on oznacza i jakie są jego konsekwencje?

Porozmawiaj ze swoim synem i zapytaj go, dlaczego nie chce iść do kościoła. Jeśli twierdzi, że jest wystarczająco dorosły, by podejmować decyzje za siebie, wówczas powinien być także na tyle dorosły, by wyrazić powody, dla których je podjął.

Uważa, że msza jest nudna? W takim razie może potrzebuje zrozumieć biblijny sens oraz symbolikę ukrytą w Eucharystii. Albo prawdopodobnie msza, na którą uczęszczasz nie jest bogata w tradycje Kościoła i powinieneś znaleźć parafię, która oferuje „ambitniejsze” msze. Młodzi ludzie działają intuicyjnie i wiedzą, kiedy są traktowani w sposób protekcjonalny. Stąd też może właśnie wielu z nich odpuszcza msze, podczas których zbyt mocno próbuje się odwoływać do młodszego pokolenia.
Czytaj także: Niedzielna msza z najmłodszymi dziećmi w 11 krokach

Całkiem możliwe, że Twój syn stawia sobie pytania na temat wiary i Boga, może nawet wątpi, że jest nieco zakłopotany, by przyznać to w rozmowie z Tobą. Zasugeruj mu, by porozmawiał z księdzem lub przewodnikiem duchowym.

Bez względu na to, jakie ma powody, uważnie go wysłuchaj i spróbuj odpowiedzieć na te wątpliwości. Równocześnie, bardzo ważne jest, by nadal uczęszczał na mszę. Zapewniaj go, że traktujesz jego wątpliwości poważnie i pomóż mu nad nimi pracować. Masz także prawo zażądać, by jako swojej matce zaufał Ci, że wiesz, co ostatecznie jest najlepsze dla niego.

Artykuł został opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia

...

W tym wieku nie jest dorosly i nie ma pelnej wladzy nad soba jednak wladza rodzicow nie jest tez juz pelna. Zupelnie nie mozna zatem odpuscic ale i zmusic tez.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:26, 30 Sie 2017    Temat postu:

Twoje dziecko jest bohaterem, tylko czy Ty o tym wiesz?
Katarzyna Wyszyńska | Sier 30, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Zastanawialiście się kiedyś, jak ważne jest chwalenie, docenienie „małych aktów miłości” u dzieci? Takie szczere i mocne, nie tylko poklepanie po główce czy zapewnienie jaki z Ciebie grzeczny chłopiec. Tak się buduje mocnych i dobrych ludzi, cegła po cegle dobrego słowa.
Na co dzień żyjemy w dwóch różnych miastach, więc co roku staramy się spędzić razem choć kilka dni wakacji. Tym razem mój brat i mój mąż nie dostali wolnego, więc do pomocy wzięłyśmy dziadków i z bratową i dziećmi ruszyliśmy na Mazury.
Prawie tydzień w składzie: jeden mężczyzna, trzy dorosłe kobiety i 5 dziewczynek w wieku 1 rok – 6 lat. Możecie więc z łatwością wyobrazić sobie jak wiele było głośnego śmiechu, tupotu małych stóp i radosnego przekrzykiwania. Każde dziecko jest jednak inne, więc na takim wesołym tle rozgrywały się małe dramaty: konflikty prawie zbrojne, ataki podjazdowe i jak na wojnie bywa, także prawdziwe bohaterstwa. Jakie? Posłuchajcie!
Czytaj także: Nastolatek z zespołem Downa, który uratował dziewczynkę przed utonięciem
Różowy widelec
Przygotowujemy obiad, a starsze dziewczynki mają rozłożyć sztućce. Z tarasu dobiegają nas odgłosy zażartej dyskusji. „To mój widelec!”, woła jeden głos, któremu wtóruje drugi „Nieprawda, jest wszystkich i ja też chcę nim jeść!”.
Oho, zdaje się że niejednolita zastawa stołowa może być źródłem poważnego sporu. Obie dziewczynki idą w zaparte, obu bardzo zależy na widelcu z różową rączką. My, dorośli z jednej strony nie chcemy ingerować, ale widzimy też, że do porozumienia im daleko, a całe zajście zmierza w szybkim tempie do płaczu jednej z nich. Tłumaczenia i negocjacje nie pomagają.
Babcia nie wytrzymuje i mówi: „Dziewczynki, widelec jest ważniejszy od Waszej przyjaźni? Może w takim razie ja powinnam go wziąć, a nie żadna z Was, by było sprawiedliwie?”. I wtedy staje się cud. Jedna z nich cichym głosem oznajmia: „Nie babciu, to niech ona weźmie widelec, ja wezmę inny”.
Czytaj także: Jak wychować dziecko, które sobie poradzi?
Cud na miarę
Uważasz, że cud to za mocne słowo? Że nic wielkiego się nie wydarzyło? Też tak najpierw pomyślałam. Powiedziałam tylko „to bardzo miłe z Twojej strony” i pogłaskałam ją po główce. A wtedy moja mama wzięła mądrą wnuczkę na kolana, mocno przytuliła i wyszeptała jej słowa, które i mnie poruszyły do głębi.
Jestem z Ciebie bardzo dumna. Umiałaś zrezygnować z tego, na czym Ci zależało, bo swoją kuzynkę kochasz bardziej. To wielkie bohaterstwo, wybrać coś słabszego dla siebie, by innym było lepiej, dlatego że ich kochamy. To takie małe-wielkie rzeczy, małe wielkie bohaterstwo.
Łzy wzruszenia chwyciły mnie za gardło. Te słowa tak proste, a zarazem tak trudne, bo przecież każdy z nas robi takie małe rzeczy na co dzień bez wielkiego aplauzu, bez uznania. A szkoda.
Bo to jest rzeczywiście prawdziwy cud. Pakujesz mężowi kanapkę na wyjazd, wstajesz rano do dzieci dając żonie odespać tydzień, a dziecko rezygnuje z różowego widelca. Cud bezinteresownej miłości. Miłości małego serca, które w trudzie wstaje na swoje wyżyny, choćby nam wydawało się, że to ledwie małe wzniesienie.
Czy to nie jest Ewangelia w czystej postaci? Czy to nie jest największy z możliwych cudów? Ja myślę, że jest. Że łatwiej jest komuś wyleczyć złamaną rękę, niż złamane serce. Łatwiej naprawić ułomność ciała, niż nauczyć kochać.
Czytaj także: Trzylatek pociesza umierającego braciszka
Wzmacniaj budowlę
Kilka godzin później do babci podbiega zdobywczyni widelca. Wtula się niepewnie i ściszonym głosem informuje: „Wiesz babciu, ja bardzo chciałam do toalety, ale Zosię puściłam pierwszą, mimo że mi się już bardzo chciało”.
Parsknęliśmy pod nosem śmiechem, ale nie moja mama. Ona otuliła, wycałowała i wlała w kolejną małą osóbkę siłę i wartość. „Tak kochanie, zachowałaś się jak bohaterka. Mała wielka bohaterka”.
Jak trudno dostrzec w takich błahostkach prawdziwy wyczyn… Więc nie dostrzegamy. Omijamy, ignorujemy, traktujemy jako obowiązkową normę, skupiając się raczej na wytykaniu odstępstw.
Jak ważne jest chwalenie, docenienie tych aktów miłości! Takie szczere i mocne, nie tylko poklepanie po główce czy zapewnienie jaki z Ciebie grzeczny chłopiec. Tak się buduje mocnych i dobrych ludzi, cegła po cegle dobrego słowa.
Jeszcze nie raz, nie dwa głupio się roześmieję, bo moje ślepe oczy zobaczą infantylność, a zamkną się na wielki cud. To wielka sztuka widzieć głębiej, ostrzej, szerzej. To sztuka uważności. Uważności wbrew pośpiechowi i narzucającej się powierzchowności. We własnym domu mamy codzienną praktykę – dostrzeż w swoim dziecku superbohatera i zostań jego największym fanem.

...

Rozsadne nagradzanie wychowuje...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:41, 31 Sie 2017    Temat postu:

Miłość nie zazdrości
Zyta Rudzka | Sier 31, 2017
Geber86/Getty Images
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


A co z miłością między rodzeństwem, kiedy brat czy siostra oskarża, że rodzice zawsze woleli ciebie?


W
moim pokoju dziecięcym to była wojna. Brat był o rok młodszy. Toczyliśmy nieustanne bitwy. O co? Chyba o wszystko. Wiem, że rodzeństwo zawsze się kłóci, ale z tego się wyrasta.

U nas jest inaczej. Ten konflikt cały czas jest żywy, wyznaje prawie czterdziestoletnia Joanna. – Mój brat gorzej sobie radzi w życiu. Odszedł od żony do młodszej kobiety, która go potem rzuciła. Płaci alimenty. Zapuścił się. Jest otyły i burkliwy. Pewnego dnia tata wygadał się, że pomagają mu finansowo. Mama jest na emeryturze, ale jako księgowa bierze dodatkowe prace. To mnie wzburzyło.

Nie chodzi o te pieniądze, ale o to, że mama nigdy nie ma czasu dla mojego kilkuletniego syna. Przecież wnuk może poczekać, a księgowość jakieś firmy nie. Kiedy wykrzyczałam rodzicom, że czuję się mniej kochana, byli oburzeni i próbowali się bronić.

Przecież „traktowaliśmy was jednakowo”, „nikogo nie wyróżnialiśmy”, „wszystko było po równo”, a ty „jesteś zazdrosna o rodzonego brata, zamiast mu współczuć, bo nie miał tyle szczęścia w życiu”. Nie wiem, na czym ma polegać to moje szczęście? Że się staram, nie poddaję się, że mąż ode mnie nie odszedł, że nie zostawiłam dzieci, że jestem zadbana… Oni nic nie rozumieją. Nie jestem zazdrosna. Czuję się pokrzywdzona. A oni w ogóle tego nie widzą! Ale dlaczego mnie to ciągle dziwi, przecież rodzice zawsze byli wpatrzeni tylko w mojego brata! – Joanna jest wyraźnie rozżalona.
Czytaj także: Jak przygotować dziecko na rodzeństwo?
Czekolada na pół, a co z uczuciami

No cóż, dzieciństwo nie kończy się w momencie, kiedy przestajemy być dziećmi. Potrafi mocno rezonować w dorosłym życiu, wpływa na nasze nastroje, na związki i na to, jak sobie radzimy w życiu.

Złe dzieciństwo nie musi boleć przez całe życie, a miłość do jednych rodziców może łączyć, a nie dzielić. Przeszłości nie uda nam się zmienić, ale można zacząć inaczej o niej myśleć.

Które dziecko bardziej kochasz? To pytanie brzmi niemądrze, ale niestety ma swoje realne przełożenie w codziennym życiu. Czekolada na pół. Dziś ty zmywasz, jutro brat. Właściwie większość rodziców stara się, żeby było sprawiedliwie. Z równym podziałem słodyczy nie ma większego problemu, ale troski, zrozumienia i uwagi często nie da się odmierzyć równą miarką. Niezależnie od dobrych zamiarów i intencji.


Każdy potrzebuje uwagi

Niekiedy jedno jest bardziej chorowite i czujemy, że wymaga od nas większej pomocy. Potem jest zdrowe, a my nadal na nie nadmiarowo chuchamy. A kiedy jeden maluch wymaga szczególnej, nadmiarowej obecności, niejako automatycznie możemy już nie być tak obecni w życiu drugiego dziecka.

To, które nie radzi sobie z nauką, dostaje złe oceny to dla nas znak, że musimy być bliżej. A kiedy dziecko nie sprawia problemów, jest grzeczne, nie zawodzi, to znaków nie daje. A może cierpi, bo to że sobie radzi w szkole wcale to nie oznacza, że nie ma problemów również z brakiem pochwały, komplementów. „Bezproblemowe” dziecko też wymaga dobrego słowa. To mu się należy. Bardziej niż równo odmierzona czekolada.
Czytaj także: Miłość cierpliwa jest… ale czym jest mądra cierpliwość?


Dramat dobrego dziecka jest niewidzialny

Rodzice całkiem nieświadomie stają się niedostępni emocjonalne. W domu Joanny nie było awantur i psychicznego nękania. To poczucie skrzywdzenia, które odczuwa dobre dziecko wcale nie są łatwiejsze do przepracowania, niż dorastanie w cieniu nałogu rodzica czy fizycznej przemocy. Zazwyczaj bagatelizuje się ten rodzaj cierpienia. Przecież nic takiego się nie stało. Nie ma siniaków. Nie ma płaczu, a więc o co ci chodzi?!

Rodzice Joanny mogą być za starzy, by zrozumieć swoje postępowanie. Nie potrafią dokonać roztropnego wglądu w swoje motywacje. W takich pozornie patowych sytuacjach zaproponowałabym nowe spojrzenie na rodziców. Oni też mieli swoje dzieciństwo, które ich tak a nie inaczej ukształtowało do bycia ojcem czy matką. Nie chcieli krzywdzić. Pragnęli jak najlepiej. Coś im się udało, a coś zepsuli. Jak to rodzice. Koszty ponoszą również oni.

Warto o tym pamiętać, bo często widzimy swoją dziecięcą krzywdę, a empatia w stosunku do rodziców pozwala ją w sposób naturalny zmniejszyć. I już jakby mniej boli.


Żal do rodziców

Joanna ma słuszny żal, że jej mama nie wchodzi w rolę babci tak bardzo jak ona by tego chciała. Nie ma czasu dla wnuka, bo mimo podeszłego wieku pracuje by pomóc synowi. To jest argument, by porozmawiać z rodzicami. Bez nadziei, że zobaczą że wspieranie finansowe syna może wzmacniać jego poczucie bezradności i depresyjne nastroje, o których może świadczyć spora nadwaga i zaniedbanie.

Myślę, że ten mężczyzna nie ma łatwo. A im bardziej będzie korzystał z pomocy rodziców tym będzie jeszcze trudniej. Rodzice znoszą mu do domu ryby, a to nie mobilizuje żeby zarobić na wędkę.

Brat Joanny czuje wsparcie rodziców, ale jednocześnie może czuć się przez nich psychologiczne krzywdzony. Wszystko zależy od tego atmosfery, jaka towarzyszy gestom pomocy. Mama przyniesie pieniądze i mimochodem, ale jednak z dumą powie, że Joasia to sobie kupiła nowy samochód. Joasię ta duma matki by uszczęśliwiła, a brat czuje się zawstydzony, gorszy, nieudany. Siostra ma zawsze lepiej. I już nie odbiera pieniędzy rodziców jako manifestacji miłości. To dla niego upokorzenie. Kolejne w życiu.

Nawet nie pomyśli: małżeństwo mi nie wyszło, dziecka prawie nie widuję, ukochana odeszła, ale za to to mnie rodzice kochają bardziej!
Czytaj także: Miłość nie unosi się pychą. Klucz do lepszego życia w małżeństwie


Trudno mówić o miłości, trudno ją równo okazywać

Często rywalizujemy z rodzeństwem o miłość rodziców, bo nie potrafimy wczuć się w niełatwe uczucia drugiej strony. A koszty emocjonalne takiej zaborczej miłości są zapewne większe, niż w przypadku dziecięcej wojny na poduszki.

I tak oto rodzice się lękają, starają, pracują, a mogliby odpocząć, a nadal żadna ze stron nie jest zadowolona.

Tak samo trudno mówić o miłości, jak trudno ją równo okazywać. A może zamienić słowa. Zamiast „sprawiedliwie” powiedzieć: „wyjątkowo”. Bo każde dziecko jest inne, wyjątkowe, niepowtarzalne. Dlatego wymaga innej troski wymaga, ale i innej pochwały. Innej uważności, innego gestu, który zapewni je, że jest najważniejsze na świecie dla rodziców.

Tę podstawową i najważniejszą potrzebę można zaspokoić, kiedy się zobaczy, że nie trzeba dziecku wynagrodzić tego, czego od świata nie dostało, ale żeby pokazać, co ma, z czego może być dumne.

Joanna zapewne była bardzo kochana, ale nie tak jak tego chciała. I tu jest ta subtelna, ale ważna różnica. Każde dziecko chce być kochane tak, jak tego pragnie. Ważne, żeby się nastroić na te dziecięce potrzeby. Zobaczyć każde dziecko w jego indywidualnym wymiarze. W jego unikalności. Niepowtarzalności.

To miał być tekst dla Joanny, ale jakby sam się zaadresował do jej rodziców. Ale tylko pozornie. Bo przecież Joanna zamiast wypominać im niesprawiedliwość i zaniedbanie, może im powiedzieć, że się cieszy, że ma ich obydwoje. I, że chce tylko, żeby pokazali, że i oni tak samo są szczęśliwi, że mają i córkę, i syna. Myślę, że to pozwoli zrozumieć, że Joanna nie jest zazdrosna o brata, ale stęskniona ich miłości. A to przecież różnica, prawda?

...

Zdecydowanie trzeba tego dopilnowac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:42, 03 Wrz 2017    Temat postu:

Jestem ojcem. Spędzam z dziećmi tyle czasu, ile się da. To chyba normalne, nie?
Jacek Kalinowski | Wrz 03, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Niedawno sąsiadka pytała (rodzinę dookoła, bo nie mnie), „a co ten Jacek robi i czy pracuje, bo cały czas go widuje z dziećmi o takich wczesnych porach dnia”.


P
okoleniu mam, pracujących całe życie od 8:00 do 16:00 w jednym zakładzie pracy, otwierają się oczy w czasach zdalnej pracy i klientów zza granicy obsługiwanych przez internet. Że można łączyć pracę z wychowaniem dzieci. Że są wolne zawody. Że można pracować z domu, wyjść o 11:00 do parku z dziećmi i wrócić za godzinę przed kompa dokończyć swoje zadania. Na szczęście mamy z żoną ten komfort.
Czytaj także: Dowód na to, że warto pozwolić mężowi zająć się dziećmi po swojemu


Facet na spacerze z dzieckiem

Myślałem, że widok faceta spacerującego z dziećmi przestał być czymś niecodziennym i pewnie tak jest wśród młodych ludzi. Ale tuż przed wakacjami mijałem z wózkiem klasę gimnazjalistów i gdy dwie panie nauczycielki (po pięćdziesiątce) znalazły się za moimi plecami, usłyszałem: „Ech, żeby kiedyś mój Wiesiek tak chodził z wózkiem…”

Coś, co jest absolutnym minimum, podstawą podstaw w ojcostwie, czyli zabieranie dzieci na spacer, żeby przewietrzyć roczniaka i żeby potrenować niewinne trash talking z 4,5-latką i żeby mama zrobiła w spokoju kupę, jest wciąż traktowane przez wiele osób z pokolenia naszych rodziców jako coś ekstra, ponad miarę.
Czytaj także: „Bądźcie obecni!” – list do Panów oczekujących potomka


Ojcowie ogarniają…

Wśród swoich znajomych mam sporo fajnych, świadomych i uczestniczących w życiu dzieci ojców. Którzy nie boją się okazywania emocji, są zakochani w swoich dzieciach i poświęcają im czas. Jednym słowem – ogarniają. Ich obecność stała się dla mnie na tyle normą, że przestałem uważać, że gość obok mnie z dwójką dzieci na placu zabaw, potrafiący mieć super kontakt i chemię z jednym i drugim dzieckiem, jest kimś na miarę supermena.

Bo nie jest. Jest ojcem. Jestem ojcem i najnormalniejszą rzeczą pod słońcem jest to, że spędzam z dziećmi tyle czasu, ile się da, znam je na wskroś i gadamy, przemierzając w trójkę po raz enty tę samą okolicę. W słońcu, w śniegu, na sankach, rolkach, na piechotę z miśkiem pod pachą, wózkiem czy hulajnogą.

Bo kto ma to robić jak nie ja?

I jeśli ja, to kiedy jak nie teraz? Jak dziewczynki dorosną…?

Tekst ukazał się na blogu OhmyDad!

[link widoczny dla zalogowanych]

...

Ci normalni stali sie ,,dziwni"... Tak jest nienormalnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:45, 04 Wrz 2017    Temat postu:

Niezastąpieni. Szkoła, Drogi Rodzicu, to nie wszystko!
Małgorzata Rybak | Wrz 04, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Nareszcie szkoła!” – wzdychają z ulgą rodzice. Czy czasami jednak pod hasłem „wyzwolenia” od dzieci z początkiem września nie kryje się drugie dno naszych własnych lęków i ograniczeń?


„N
areszcie zaczyna się szkoła!” – wzdychają rodzice, z których wielu wyglądało dnia, gdy wakacyjny luz ustępuje miejsca określonym ramom. Do tego trzeba by dodać przewidywalne momenty tak zwanego świętego spokoju i ciszy w domu. Czy czasami jednak pod hasłem „wyzwolenia” od dzieci z początkiem września nie kryje się drugie dno naszych własnych lęków i ograniczeń?
Czytaj także: Jeżeli wykonujesz te 4 czynności, jesteś… genialnym rodzicem!



Mając „wolny zawód” spędzam praktycznie całe lato z dziećmi, rezygnując z grafiku introwertyka na rzecz nomadycznego trybu życia. Pakując walizki w lipcu, wiem, że rozpakuję je dopiero pod koniec sierpnia. Podoba mi się wakacyjna beztroska i ta masa czasu na bycie razem, ale doskonale też rozumiem, że wrzesień dla wielu rodziców oznacza powrót do sytuacji, gdy można bardziej skupić się na „dorosłych” i ważnych sprawach.

Jednak fetowanie pierwszego dnia szkoły jako końca problemów z dziećmi zapalałoby mi czerwoną lampkę: jeśli tak jest, trzeba wzmocnić siebie jako mamę albo tatę, bo to jedna z naszych najważniejszych życiowych ról – i to z potencjałem na Oscara.


Rodzicielstwo wyczerpuje?

Co może w rodzicielstwie tak bardzo drenować siły? Wiele rzeczy, ale na pewno te, z którymi sami mamy kłopot. Jeśli mam problem z radzeniem sobie z trudnymi emocjami – smutkiem, lękiem czy gniewem, będzie mi bardzo trudno znosić te emocje przeżywane przez dzieci. Jeśli dziecko płaczę, a ja na nie krzyczę, to mam problem. Sama ze sobą. Jeśli słysząc krzyk dziecka, wrzeszczymy „nie krzycz”, także wysyłamy sprzeczne sygnały. Jako rodzic powinienem mieć zdolność akceptowania uczuć i wspierania dziecka w wyborze strategii, która jest konstruktywna i skuteczna (np. „Widzę, że się złościsz. Opowiedz mi, o co ci chodzi, zamiast krzyczeć”). Inaczej po każdym starciu z dzieckiem – zarówno dwulatkiem, jak nastolatkiem – będę emocjonalnym wrakiem.
Czytaj także: Twoje dziecko jest wyjątkowo uparte? Oto 5 cennych wskazówek



Jeśli mam problem z granicami i mówieniem „nie”, obawiam się momentów, gdy muszę podejmować decyzje niespecjalnie lubiane przez dzieci (np. wyłączenie wi-fi czy ustalenie czasu końca zabawy). Może spala nas wewnętrznie potrzeba oceniania i korygowania dzieci na każdym kroku, bo mamy konkretne oczekiwania, jak doskonałe powinny być – i stajemy się coraz bardziej gorzcy, a nasze dzieci coraz bardziej przekonane o tym, że nigdy nas nie zadowolą.

Bez względu na przyczyny, przeżywanie rodzicielstwa tylko w kategoriach ciężaru naprawdę zubaża i nas, i dzieci. Według tej wizji, gdyby nie dzieci, bylibyśmy wolnymi i spełnionymi ludźmi. Tymczasem bycie mamą i tatą – to nieustanny i fascynujący rozwój. Spotykasz się codziennie z sytuacjami, z którymi trudniej sobie poradzić niż z napisaniem artykułu czy sporządzeniem raportu. Nawet zresztą zarządzanie zespołem dorosłych ludzi jest dalece łatwiejsze niż radzenie sobie z dziećmi. Te wszystkie wyzwania można przeżywać jako pańszczyznę i podsumowywać słupki kosztów własnych, ale można także przyjąć zupełnie inną perspektywę.


Przykład idzie z góry

Dla naszych dzieci jesteśmy najważniejsi na świecie. To od nas czerpią fundamenty wiedzy o sobie. Nie tylko z tego, co o nich mówimy, ale także ze sposobu, w jaki reagujemy na ich błędy czy wszystkie prośby „nie w porę”.

Brak zainteresowania, agresję, zniecierpliwienie – dziecko odbiera jako wiadomość na własny temat („jestem nieważny”, „nie zasługuję na miłość”, „przeszkadzam”).

Dlatego kluczowe jest zbudowanie głębokiej i wspierającej więzi z własnym dzieckiem. To dopiero jest punktem wyjścia dla wszelkich działań wychowawczych. Bez tego nasze wysiłki sprowadzają się do pełnych irytacji połajanek, będących zasadniczo odreagowywaniem własnej bezradności. Wówczas rok szkolny rzeczywiście jawi się jako ziemia obiecana, gdy wychowywanie dzieci będziemy mogli zdelegować na szkołę i zajęcia pozalekcyjne.
Czytaj także: Pięć praktycznych wskazówek wychowawczych od rodziców św. Tereski



Nie da się jednak zdelegować relacji, tak jak nikt nie może kochać naszego syna czy córki w zastępstwie za mnie. Czy to znaczy, że dorośli dla dzieci mają poświęcić wszystko i zastąpić im cały świat? Jasne, że nie. Rodzice mają także dorosłe potrzeby, a dzieci swoje dziecięce i dla nich wszystkich powinno się znaleźć miejsce w grafiku. Jednak czas spędzany wspólnie, także ten, gdy mamy do rozwiązania jakiś problem, nie może być przeżywany w kategorii straty. To zawsze zysk budowania z dzieckiem więzi, która dla obu stron zaprocentuje na całe życie. Syn czy córka będzie wiedzieć, że zawsze może do nas przyjść i że jest dla nas kimś ważnym. My już niedługo będziemy się cieszyć z tego, że wyfrunąwszy z gniazda, chce być z nami w kontakcie i zalicza nas do grona ważnych osób w swoim życiu, od których nauczyło się najważniejszych spraw pod słońcem.

..

Wychowanie to tez trud.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:02, 05 Wrz 2017    Temat postu:

3 pytania, które chce usłyszeć każda kobieta
Cara Meredith | Wrz 05, 2017
Boris Jovanovic/Stocksy United
Komentuj

0

Udostępnij 3    

Komentuj

0
 




Musimy wiedzieć, o co pytać, jeśli chcemy kogoś naprawdę dobrze poznać.


P
ewnego dnia siedziałam wraz z 13-letnią Camillą na kocu przed jadalnią. Dziewczynka była podekscytowana rozpoczęciem nauki w nowej szkole. Ja miałam wtedy 26 lat i byłam dyrektorem lokalnego centrum pomocy dla nastolatków.


Trudny początek rozmowy

Tego dnia pracowałam jako doradca Camilli i kilku innych uczniów na obozie letnim. Zadawałam dziewczynce typowe pytania, jakie kieruje się do dzieci: o nią samą, o jej rodzinę czy o jej zwierzaki. Rozmowa się nie kleiła. Pomimo moich prób dowiedzenia się czegoś, Camilla siedziała w milczeniu.

Byłam sfrustrowana. Moim jedynym zadaniem tamtego dnia było przeprowadzenie rozmów z kilkoma dziewczynkami. Jednak nic, co mówiłam, nie miało żadnego wpływu na Camillę.

Wtedy przypomniałam sobie o „trzech pytaniach”, o których powiedziała mi moja znajoma, Anna. Praca z nastolatkami była jej prawdziwą pasją. Poświęciła im swoją karierę zawodową. Najpierw pracowała jako katechetka, następnie jako doradca w gimnazjum, aż w końcu została terapeutą.

Anna na pewno wiedziałaby, jak pomóc Camilli otworzyć się. Ja też chciałam to zrobić.
Czytaj także: Jak lepiej rozumieć innych?


Trzy pytania

„Mam do Ciebie trzy pytania” – powiedziałam i wzięłam głęboki oddech. Jeżeli to by nie pomogło, to już nie wiem, co.

Kim jesteś?

Kim są twoi przyjaciele?

Dokąd zmierzasz?

Nie zadałam tych pytań jedno po drugim. Każdemu poświęciłyśmy dużo czasu i powoli przechodziłyśmy do następnego. Ucieszyło mnie to, że wzbudziłam zainteresowanie dziewczynki. Może i nie dawała mi obszernych odpowiedzi jak jej rówieśnicy, ale już jej jednowyrazowe wypowiedzi udowodniły mi, że zmierzamy w dobrym kierunku. Tego popołudnia coś wreszcie zaiskrzyło. Może uwierzyła, że naprawdę mi na niej zależy. Może zaczęła mi ufać.


Każdy chce się czuć rozumiany

Dopiero po mojej przygodzie z Camillą regularnie zaczęłam zadawać te trzy pytania każdemu uczniowi, jakiego poznałam. Gdy zapytamy nastolatka o jego tożsamość, środowisko, w jakim żyje lub o przyszłość, w jakiej się widzi, jesteśmy w stanie do niego dotrzeć.

Dziecko czuję się wtedy naprawdę poznane i zrozumiane. Czuje się wysłuchane.

Wierzę, że taki sam wpływ te pytania mogą mieć na dorosłych.

Około roku temu wraz z rodziną przeprowadziliśmy się z jednego końca Zatoki San Francisco na drugi. Może i nie była to największa przeprowadzka, ale każda wiąże się ze zmianą środowiska. Wiedzieliśmy, że na nowo będziemy musieli odnaleźć się w labiryncie ulic i osiedli. Będziemy musieli znaleźć nowy sklep, nowy kościół i nowy plac zabaw dla dzieci.
Czytaj także: Chcesz zrozumieć, co mówi Twoje dziecko? Ten słownik jest dla Ciebie!


Sposób na nowych przyjaciół

Zdawaliśmy sobie sprawę także, że musimy na nowo zawrzeć przyjaźnie. Zaczynanie czegokolwiek od początku jest bardzo trudne. Nigdy nie wiesz, jak nowi ludzie zareagują na ciebie.

Na szczęście, wtedy poznałam moją sąsiadkę Julie.

Już wcześniej wiele o niej słyszałam. Wszyscy pytali mnie, czy spotkałam już Julie i zapewniali mnie, że na pewną ją polubię. – Musisz poznać Julie. Ma dzieci w wieku twoich synów – słyszałam ze wszystkich stron.

Jednak nie byłam na tyle odważna, aby zapukać do jej drzwi. To Julie zrobiła pierwszy krok.

Pewnego dnia wzięłam synów do miejscowej kawiarni. Potrzebowałam oddechu, a dzieciaki empanadas ze świeżo zapiekanym ananasem.

– Hej – usłyszałam obcy głos.

– Cześć – odpowiedziałam, nie będąc pewną, czyją dłoń uścisnęłam.

– Jesteś Cara, tak? Julie, twoja sąsiadka… – miała nadzieję, że rozpoznam jej imię i oszczędzę jej zbędnych tłumaczeń.

– Tak! Julie, tak, tak – zawstydził mnie trochę mój nadmierny entuzjazm, ale nie miało to większego znaczenia. Wymieniłyśmy się numerami i wkrótce zaprosiła mnie do siebie.
Czytaj także: A ile Ty masz przyjaciółek? Jak rozpoznać tę prawdziwą
Kim jesteś? Kim są twoi przyjaciele? Dokąd zmierzasz?

Gdy pewnego dnia siedziałam w salonie Julie, popijając pyszną herbatę, zadała mi podobne pytania, które ja 10 lat później skierowałam do młodych dziewczynek.

Naprawdę chciała mnie poznać. Chciała dowiedzieć się, co motywuje mnie w życiu. Chciała mnie zrozumieć. Pytała mnie o moich znajomych, rozumiejąc, jak ciężka jest przeprowadzka. Rozumiała, jak trudne jest bycie uwięzionym we własnym domu, gdy wychowuje się małe dzieci. Następnie zadała mi pytania o moje marzenia, o moje plany i o moją przeszłość.

„Brzmi świetnie! Nie mogę doczekać się, kiedy zostaniemy dobrymi przyjaciółmi” – stwierdziła na końcu naszej rozmowy.

Uśmiechnęłam się do niej, ponieważ sprawiła, że poczułam się ciekawa. Poczułam się poznana. Julie chciała zbudować prawdziwą przyjaźń i poznać moje wnętrze. Udało się jej to dzięki tym trzem pytaniom. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo chciałam, aby ktoś zapytał mnie:

Kim jesteś? Kim są twoi przyjaciele? Dokąd zmierzasz?

Nieważne, czy mamy 13 czy 30 lat. Wszyscy chcemy zostać poznani. Wszyscy chcemy być zrozumiani.

Trudno się z tym nie zgodzić.

...

Kazdy musi wypracowac wlasne metody.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:31, 11 Wrz 2017    Temat postu:

Magda Frączek: Już teraz ćwiczę, żeby kiedyś dać synowi wolność
Magda Frączek | Wrz 11, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Każda mama jest trochę jak Mojżesz, który nie wchodzi do Ziemi Obiecanej. Mimo że wkładamy w nasze zadanie tyle trudu i serca, nie jest nam dane zapuścić się dalej niż za naszą górę Nebo.


M
ój mały syn jest naprawdę mały. Ma trzy miesiące, ssie piąchę i cieszą go wiszące karuzele z samolotami. Zdaję sobie jednak sprawę, że kiedyś będzie duży, założy rodzinę, z pięści co najwyżej komuś przywali, a do samolotu wsiądzie jako pilot i poleci wysoko, wysoko.

Mój syn może też nie skończyć żadnych studiów albo być złotą rączką, mechanikiem, serialowym aktorem lub piekarzem, wstającym na trzecią w nocy do pracy. Generalnie, wybierze takie życie jakie chce. I oby nikt nie stanął mu na tej drodze, a zwłaszcza – ja sama.


Jesteśmy częścią w rakiecie

Od kilku miesięcy poznaję, jak to jest przywiązać się do człowieka tak blisko, że aż go usynowić. Używam frazy mój syn, choć tak naprawdę chodzi mi o wspólnego, mojego i mojego męża; chłopaka, który został nam podarowany na jakiś czas.

Już teraz pojawia się w mojej głowie pewna wyraźna intuicja – kiedyś będziesz musiała pozwolić mu odejść. Ten, który wyeksploatowuje Twoje ciało, siły i serce, po prostu wyjdzie i już nic nie będzie takie samo. Cały układ współczulny, jaki teraz tworzycie zostanie wystrzelony w zupełnie nową orbitę, a Ty będziesz tą częścią w rakiecie, która odłącza się w trakcie lotu.

Na własne oczy zobaczysz, jak ten, którego tuliłaś i uczyłaś wiązać sznurówki, przemknie Ci przed oczami w cudownym i przerażającym locie człowieka głodnego życia. I co? I świat, prawdopodobnie, będzie trwał nadal.

Być może te anachroniczne rozmyślania tłumaczy moja przezorność lub potrzeba oswajania się „za wczasu”. Prawdą jest, że już teraz myślę o tym, jak chciałabym, aby wtedy było. Układam swoje serce tak, aby nie przyduszać w uścisku i nie hodować wobec mojego – jak na razie – jedynaka, oczekiwań. Chcę żyć tak, aby nie czuć po tym koniecznym rozstaniu pochłaniającej mnie pustki. To jedno chciałabym sobie zafundować – nie gryźć bez końca ścian, nie żądać powrotu, nie mnożyć przed nim powodów przez które będzie musiał stale oglądać się wstecz. Nie chcę, aby kiedykolwiek usłyszał z moich ust, że czegoś beze mnie nie zdobędzie.
Czytaj także: Nie wychowuj swojego sobowtóra. Daj dzieciom ich życie


Ćwiczenie

Wymyśliłam sobie ku temu pewne wymagające kreatywności ćwiczenie, które uskuteczniam w przeróżnych momentach dnia i nocy. Angażuję w nie osobę mojego męża, gdyż takowa jest tu tak samo kluczowa jak moja. Ćwiczenie nosi roboczy tytuł: „Wszystkie rzeczy, które chcielibyśmy zrobić, gdy dzieci rozsypią się po świecie”. Wiem, nazwa przydługawa, jeszcze nad nią popracujemy. Na razie skupiam swoją uwagę na pomysłach.

I tak, jednym z nich jest podróż stylowym busem po Włoszech. W planach wycieczki mieści się spanie „na pace” oraz zatrzymywanie się w mniej lub bardziej znanych miastach i miasteczkach głównie po to, aby dobrze zjeść. Inną koncepcją jest nauka windsurfingu, oczywiście, jeżeli tylko stawy biodrowe pozwolą. Podejrzewam, że mój mąż spełni swoje marzenie życia i w końcu zatrudni się w ZOO, jako… Ktokolwiek, byleby tylko móc bez ograniczeń obcować ze wszystkimi gatunkami zwierząt na żywo i w jednym miejscu. Osobiście myślę, że całkiem prawdopodobne jest, iż to właśnie po wyjściu dzieci z domu napiszę album swojego życia (naprawdę, bardzo bym nie chciała żegnać się z tym światem płytą pt. „Magda Frączek: The best of”). Nie miałabym nic przeciwko przeczytaniu chociaż połowy z tych książek, które wiszą na mojej liście oraz napisaniu czegoś samej, czerpiąc z własnej mądrości popartej doświadczeniem.

Liczę się trochę z tym, że może nie być mi dane doczekać tych wszystkich chwil w małżeńskim tandemie (i to byłby największy cios, ponieważ oprócz tego, że mój mąż jest wspaniałym mężczyzną, jest też chłopakiem mojego życia!). Jeśli zdarzyłoby się tak, że zostałabym na tym świecie trochę dłużej, mimo wszystko chciałabym znaleźć w sobie siłę, aby cieszyć się życiem równie mocno, jak w czasach, gdy dom rozbrzmiewał głosami całego stada.
Czytaj także: Dlaczego „odcięcie pępowiny” jest konieczne?


W samą porę

Myślę, że piszę to wszystko z jednego powodu. Odkrywam w sobie konieczność widzenia własnej wartości poza horyzontem więzi, które teraz buduję. Szczególnie poza horyzontem relacji z moim synem.

To ponoć miara prawdziwej wielkości, móc w każdej chwili pożegnać się z dziełem swojego życia. Oddać, nieraz w cudze i nieznane ręce kogoś, na kim mocno nam zależy. Choć ten obraz mocno kłóci się z tym, jak traktuję swoje macierzyństwo – nie uważam że kiedykolwiek będę swojego syna oddawać, gdyż, po pierwsze, wyrażenie to przywołuje mi przed oczy handlowe, przekupcze praktyki, a po drugie i ważniejsze, najpierw trzeba coś mieć, żeby móc dać, a ja nie przypominam sobie chwili, w której mój syn stał się w jakikolwiek sposób moją własnością – jedno jest pewne: to zarówno zadanie, jak i łaska, umieć rozstać się z ukochanym człowiekiem w samą porę.

Cały czas uczę się godzić z czasem, ufając, że zawsze jest taki, jaki ma być. Uczę się iść za jego naturalnym rytmem. Być gotową na miarę potrzeb, a nie strachu o siebie. Krok za krokiem, ja i mój syn, każde z nas, we własnym tempie zbliża się do Wieczności. Choćbym nie wiem, jak się wyginała, niczego nie powstrzymam, a na pewno nie uniknę rozminięcia, jakie jest wpisane w życie dziecka i rodzica. W tej sytuacji najlepsze, co możemy sobie dać, to przestrzeń, aby każde z nas mogło przeżyć swoją historię w jedyny, niepowtarzalny i wspierany przez Boga sposób.
Czytaj także: Wolne kobiety rodzą wolnych ludzi – o macierzyństwie bez oczekiwań


Przykład Mojżesza

Gdybyśmy zrozumiały, że właśnie to jest wymierną naszych starań, byłybyśmy najszczęśliwsze na świecie. I pogodzone z sobą.

Bo każda mama jest trochę, jak Mojżesz, który nie wchodzi do Ziemi Obiecanej. Mimo że wkładamy w nasze zadanie tyle trudu i serca. Mimo że wyprowadzamy z Egiptu i innych ciemności, pomagamy przejść przez pustynię i niebezpieczeństwa, uparcie przedstawiamy Bogu potrzeby i bolączki naszych najbliższych, nie jest nam dane zapuścić się dalej, niż za naszą górę Nebo. W którymś momencie, nasza misja zmienia tempo i zastosowanie. Przestajemy być niezbędne, ponieważ nasi synowie zaczynają mówić sami za siebie. Domagają się dystansu i zaufania. Chcą toczyć bitwy, doświadczać porażek i zwycięstw. Stają się wolni.

Gdzieś w głębi serca, szykuję się na to, że nigdy nie przejdę na drugą stronę rzeki. Że nasze różnice coraz bardziej będą się pogłębiać, i to w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu. Jak to mówi ksiądz-klasyk z mojej parafii: „Panie Boże, na litość Boską!”, to i tak wiele, patrzeć własnymi oczami na to, jak nasi synkowie wychodzą na mężczyzn.

Czuję dumę, gdy o tym piszę: Mój syn zmierza w stronę niezależności. To wyprawa konieczna i jednokierunkowa. Czuję się wyróżniona faktem, że swych pierwszych, kluczowych starć doświadcza na podatnym i pełnym miłości gruncie mojego serca. Zanim wyruszy w nieznane. Zanim zacznie toczyć bitwy – o siebie i o tych, których kocha, a także o tych, którzy nie mogą sami się obronić. Zanim da innym to, co w sobie ma, co dzień przegląda się we mnie i coraz bardziej staje się pewny siebie.

Mimo że góra Nebo jeszcze daleko, już teraz wybrzmiewa we mnie Słowo: «Oto kraj, który poprzysiągłem Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi tymi słowami: Dam go twemu potomstwu. Dałem ci go zobaczyć własnymi oczami, lecz tam nie wejdziesz». (Pwp 34,4).

Obyśmy zatrzymały swoje stopy o czasie. Obyśmy ustały w biegu, wytrzymały moment, w którym postaci naszych synów będą nam się wymykać. Obyśmy pokochały ten widok z góry i szerszą perspektywę, jaką nam daje. Świat nie kończy się na naszych dzieciach. Cel jest o wiele bardziej wzniosły – to właśnie oznacza Nebo.

...

Nie mozna przeciez dziecka trzymac w stanie dziecinnosci wiecznie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:58, 12 Wrz 2017    Temat postu:

List do dziewczyny, która złamała serce mojemu synowi
Cerith Gardiner | Wrz 12, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij 136    

Komentuj

 




Mój dziewięcioletni syn nauczył mnie czegoś o uprzejmej odmowie. I o tym, że powinniśmy pokazać naszym córkom inną stronę rycerskości.


M
ój 9-letni syn Raffy wymachiwał kopertą. Z jego oczu bił blask. Właśnie napisał list – z własnej woli, nie była to praca domowa ani list do Świętego Mikołaja; napisał go sam. Być może Wam, rodzicom zwykłych dzieci, wydaje się to zupełnie normalne, ale mój syn ma problemy z koordynacją wzrokowo-ruchową i pisanie to dla niego męka.

Wszystkie zadania w szkole – od nauki ortografii po działania arytmetyczne – wykonuje w pamięci, żeby tylko uniknąć znienawidzonego ołówka i papieru. Zatem widząc syna z kopertą w dłoni, poczułam dumę i zachwyt, ale i zaciekawienie: co też mogło skłonić go do napisania listu?
Czytaj także: List do miłości mojego życia, której jeszcze nie spotkałem


List miłosny

Zapytałam wprost. Powiedział mi, że to wyznanie miłosne do ukochanej Juliette P. (zaadresował list właśnie tak, bo w jego klasie są aż trzy Julietty). Westchnął i dodał, że wolałby podpisać się jako Romeo, nie Raffy. W tym swoim zaaferowaniu, i w tym, ile wysiłku włożył w napisanie listu, był nieopisanie słodki.

By pocieszyć mojego małego romantyka, przypomniałam mu, że litera M nie najlepiej mu wychodzi, więc może dobrze się składa, że nie ma jej w jego prawdziwym imieniu. (A ponieważ sama mu je nadałam, uważam, że jest raczej niezłe).

Bardzo chciałam wiedzieć, co napisał. Może „Brdzo Cię koham”, jak stało w laurce na Dzień Matki? Postanowiłam jednak uszanować jego prywatność i nie dopytywać się więcej, choć umierałam z ciekawości.

Następnego ranka pojechaliśmy do szkoły. Po drodze zapytałam, czy pamiętał o liście. Poklepał się po kieszeni z miną drużby, który sprawdza, czy ma przy sobie obrączki państwa młodych. To był tak prawdziwy gest, pełen ekscytacji i nerwów. I w tym momencie wtrącił się mój starszy, 10-letni syn. Parsknął pod nosem i powiedział: „Wiesz przecież, że Juliette cię nie kocha”. Ech, bracia.
Czytaj także: Piszemy do siebie listy. Nie tylko miłosne!


Bolesne odrzucenie

Rzucając mojemu synowi spojrzenie pełne potępienia, zwróciłam się do Raffy’ego i łagodnie spytałam, czy sądzi, że Juliette odwzajemni jego uczucia, a jeśli nie, to dlaczego do niej napisał? Wyjął list i zupełnie zwyczajnie, wydawałoby się – bez namysłu – odparł: „Żeby otworzyć jej serce”. Co za odpowiedź! Po prostu piękna. A powiedział to mój syn, który nie sięga do górnych szafek w kuchni. W tamtej chwili otworzył moje serce jeszcze szerzej.

Nadeszło popołudnie: zbolały Raffy wrócił ze szkoły. Zaczęłam pytać i okazało się, że Juliette podarła list na jego oczach, nawet go nie czytając.

Byłam załamana, miał taką minę, że serce pękało. Wiedziałam oczywiście, że to tylko dziecinne zauroczenie, nieodwzajemniona szczeniacka miłość, na pewno pierwsza z wielu, ale widziałam też jego prawdziwy, szczery ból. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej stawało się dla mnie jasne: nie chodziło o to, że Juliette P. odrzuciła względy mojego syna, ale o to, w jaki gwałtowny, niedbały sposób to zrobiła.

Kilka dni później, mając nadal w świeżej pamięci sprawę z listem, wspomniałam o tym mamie innej koleżanki z klasy, imieniem Daisy. Ona także była przerażona takim rodzajem agresji. „Moja córka nigdy by tak nie zrobiła”, rzekła stanowczo. A ja już miałam przytaknąć, ale zatrzymałam się w pół gestu, Czasami, mimo szczerych rodzicielskich wysiłków, nauka idzie w las. Jak możemy mieć pewność?
Czytaj także: Pokolenie millenialsów a kodeks rycerski


Nie rób drugiemu…

Mama Daisy powiedziała mi, że jako matka czterech córek czuje ogromną odpowiedzialność, by wychować dziewczynki na młode damy, wrażliwe na uczucia obu płci. Zawsze próbuje je uczyć, by brały pod uwagę emocje drugiej strony. To złota zasada, którą chcemy wpajać dzieciom: muszą się nawzajem traktować tak, jak same chciałyby być traktowane.

Mając w domu małych mężczyzn, uczę ich głównie rycerskości, ale teraz, widząc drugą stronę medalu, zrozumiałam, że musimy także uczyć nasze córki, by umiały zachować się uprzejmie wobec prawdziwie dżentelmeńskich intencji.

Oczywiście, nie mówię o tym, by uczyć dziewczęta, że mają być miłe dla pijaków, którzy obmacują je w barze, ani dla durniów, którzy nie rozumieją słowa „nie”. Mówię o uprzejmości wobec mężczyzny, który zebrał się na odwagę, by zaprosić dziewczynę na randkę. Nastawia się przecież i tak na możliwą odmowę, więc jeśli chcesz odmówić, zrób to grzecznie. Wystarczy zwykłe „nie, dziękuję” albo „przykro mi, jestem już umówiona” (moje ulubione od zawsze), jakakolwiek inna, taktowna wymówka, która nie pozostawia wrażenia totalnego odrzucenia, nie sprawia, że gość w życiu już do żadnej dziewczyny nie podejdzie…
Czytaj także: Savoir-vivre dzisiaj? Kobiety coraz częściej zapominają o swoich przywilejach [wywiad]


Sztuka odmowy

Przyglądałam się mojemu synowi, który usłyszał swoje pierwsze „nie” (co gorsza, swoje pierwsze okrutne „nie”) i myślałam o tym, jak często mężczyźni w swoim życiu muszą zmierzyć się z odmową. Sama nigdy nie zaprosiłam chłopaka na randkę i jestem pewna, że nigdy tego nie zrobię. Na ostatnim spotkaniu z koleżankami okazało się, że ani jedna z nich również tego nie zrobiła. A jednak każda z nas odmówiła kilku propozycjom, lepiej się czując w roli osoby odrzucającej niż odrzucanej. Choć mam nadzieję, że każda z nas była przy tym uprzejma, szczerze mówiąc nigdy nie zastanawiałam się ani nad odwagą, ani nad miłymi intencjami, które każdy z tych odrzuconych panów mógł przecież mieć.

Musiałam dopiero zobaczyć złamane serce mojego syna, by zdać sobie sprawę, jak bardzo dzielni są chłopcy, gdy deklarują zainteresowanie kobietą (czy ośmioletnią koleżanką). Podziwiam tych, którzy decydują się na skok, wiedząc, że mogą boleśnie upaść. A jeszcze bardziej to, że umieją się potem pozbierać i próbować ponownie. Jako mama cieszę się, że pomagam w tym moim synom.

Dlatego przygotowałam listę rzeczy, które mogą być moim zdaniem pomocne w posklejaniu złamanego serca Raffy’ego:



1. Gratulacje

Pochwaliłam go za podjęcie ryzyka i zastosowanie filozofii „nie ryzykujesz, nie zyskujesz”, podpierając to kilkoma przykładami z własnego życia.



2. Wyjaśnienie

Zasugerowałam, że Juliette mogła być nieco zdenerwowana/zawstydzona; deklaracja uczuć to bardzo emocjonująca sytuacja! Dziewczynki i chłopcy są czasem okropni, ale to się zmienia. Na szczęście mogłam opowiedzieć o tym, jak dziadek nie spodobał się babci przy pierwszym spotkaniu, a przecież przeżyli razem 50 lat i mają dziś dziewięcioro wnuków!



3. Niedopasowanie

To, że ktoś cię odrzuca, nie oznacza, że coś z tobą nie tak, po prostu nie pasujecie do siebie. Zapoznałam go z pojęciem „mieć wspólne zainteresowania”. Na przykład moi rodzice – oboje uwielbiają ziemniaki i wiadomości w telewizji (rozumiecie, syn ma dopiero dziewięć lat!).



4. Nowe możliwości

Kiedy ktoś nas odrzuci – czy to „ukochana”, czy przyjaciel, który nie chce się z nami bawić, czy rzecz dotyczy jakiegoś szkolnego konkursu – dzieje się tak często nie bez powodu, a tuż za rogiem czeka na nas nowa, świetna okazja. Trzeba umieć powiedzieć „tak” w odpowiedniej chwili – ta rada przyda się każdemu, bez względu na wiek!



5. Miłość

Dla mnie mój syn jest, oczywiście, doskonały. I zawsze będę mu o tym przypominać.

A jak Raffy radzi sobie z tym wszystkim? No cóż, powiedzmy, że młody Pan Darcy zbiera ostatnio dużo stokrotek dla pewnej Daisy (po angielsku: stokrotka) o nieskazitelnych manierach. Ona zaś przyjmuje te bukieciki z wdziękiem, a także pomaga mu w ortografii. Prawdziwa love story.

Artykuł ukazał się w angielskiej wersji portalu Aleteia

...

Istotnie co by nie mowic chamstwo. Takze jest w tym wieku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:43, 14 Wrz 2017    Temat postu:

Chcesz spotykać się z moją córką? Oto zasady!
Dominika Cicha | Wrz 14, 2017
Jeff Welch/Instagram
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jeffrey Warren Welch opublikował niedawno zasady randkowania ze swoimi pięcioma córkami. Takich „zasad” raczej się nie spodziewaliście!


Z
nacie kabaretową piosenkę, w której ojciec śpiewa o potencjalnym zięciu: „Jeszcze go nie znam, już gościa [żeby nie powiedzieć dosadniej] nie lubię”? Tak to właśnie z niektórymi ojcami córeczek bywa. Kiedy na horyzoncie pojawia się ON – uruchamia się w nich duch walki. W mgnieniu oka mają ochotę wymyślać zadania i konkurencje. Żeby tylko przekonać się, czy pod zbroją nie siedzi klasyczny donżuan, który mógłby skrzywdzić księżniczkę. A jeśli kawaler ma niecne plany – strach pomyśleć. Dla ukochanej córki ojciec skoczy przecież w ogień.

Drogi tato! A gdyby tak zmienić strategię? I gdy pod drzwiami córeczki – która nie wiadomo kiedy przeistoczyła się w kobietę – stanie absztyfikant, nie robić… nic? Dokładnie: NIC.
Czytaj także: Mam fajnego tatę. Oto czego nauczyły mnie jego zakochane we mnie oczy

Receptę na ojcowskie dylematy znalazł poeta (spokojnie: współczesny!), Jeffrey Warren Welch, który wychowuje pięć córek w wieku od 6 do 16 lat. Niedawno w mediach społecznościowych opublikował wpis zatytułowany „Zasady randkowania z moimi córkami”. Oto one:

Będziecie musieli zapytać moje córki, jakie są ich zasady. Nie wychowuję moich małych dziewczynek na kobiety, które potrzebują tatusia zachowującego się jak odrażający i zaborczy skurczybyk po to, żeby ktoś traktował je z szacunkiem. Będziecie je szanować, a jeśli nie, obiecuję wam, że moje córki nie będą potrzebowały mojej pomocy, żeby pokazać wam, gdzie jest wasze miejsce. Powodzenia, panowie.

Tyle!


Welch przyznaje, że rozumie ojcowskie „pragnienie chronienia córek”, bo sam jest bardzo troskliwy, ale zbyt często dostrzega w nim drugie dno. Nadopiekuńczy ojciec wzmacnia w córce przekonanie, że ta potrzebuje mężczyzny, który się o nią zatroszczy. Taka kobieta czuje, że sama jest mniej wartościowa.

I nie chodzi tu wcale o to, by ojciec odcinał się od wychowania córki albo odwracał od niej, gdy coś idzie nie tak. Chodzi raczej o to, by był przy niej mądrze i przygotował ją na życiowe wyzwania. Tak, by poradziła sobie sama, gdy ojca przy niej zabraknie.
Czytaj także: Przystojny tata czterech córek dzieli się zabawnymi rodzicielskimi poradami [ZDJĘCIA]

„Moje córki nie będą potrzebowały mojej pomocy przy podejmowaniu ważnych związkowych decyzji. Są moimi bohaterkami!” – tłumaczy Welch. I podkreśla, że uważa siebie za feministę, ponieważ stara się wychowywać swoje córki tak, aby wierzyły, że mogą być takimi kobietami, jakimi tylko zapragną. Nie zamierza pisać dla nich scenariusza na życie – niech piszą go same. On może im jedynie pomóc się na to życie przygotować.


Jak zdradza, do napisania „Zasad randkowania ze swoimi córkami” (które udostępniło już ponad 38 tys. internautów) skłoniły go dwa powody. Pierwszym z nich była dyskusja z kolegami z pracy, którzy z przerażeniem i nadopiekuńczością opowiadali o chłopakach swoich córek. Drugim – wychowanie w konserwatywnej rodzinie, w której wszystkie kobiety były „uległe”.

Źródła: abcnews.go.com, news.com.au

...

Uległe kobiety to nie w Polsce. Widzicie tutaj wplyw protestantyzmu ktory jest podobny do islamu w rodzaju herezji. Tez sklonnosc do odrzucania Matki itd. Przy czym oczywiscie protedtantyzmow jest mrowie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 8:08, 15 Wrz 2017    Temat postu:

Nie chcę być rodzicem „zaraz, tylko…”
Marta Brzezińska-Waleszczyk | Wrz 14, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Oglądanie czyjegoś życia nie zmienia mojego. Po co więc mam to robić? Wolę zająć się tym, co rzeczywiście ma na nie wpływ, czyli byciem tu i teraz. Dla siebie i dla mojego dziecka.

„Zaraz, tylko sprawdzę pocztę…”.

„Chwilę, tylko odpiszę na ważnego maila…”.

„Sekunda, tylko skończę…”.

„Dobra, już idziemy na spacer, sprawdzę jeszcze pogodę”.

Magiczne zaklęcia

Ile razy dziennie powtarzasz takie formułki z nosem wlepionym w ekran smartfona?

Ja wypowiadałam te magiczne zaklęcia (które, nie oszukujmy się, niespecjalnie działały na moje dziecko) w najgorszym razie pewnie nawet kilka razy na godzinę.
Czytaj także: Grzechy z internetu


W końcu zawsze dopada nas coś piekielnie pilnego

To żadne odkrycie, ale odkąd mamy smartfony z nieustającym dostępem do sieci i nielimitowanym transferem danych, jesteśmy online non stop. Z wszystkimi tego konsekwencjami.

Dlatego nikogo już nie dziwi, że praca dopada nas na spacerze z dzieckiem, podczas rodzinnego obiadu czy nawet podczas romantycznego wieczoru w łóżku. Bo przecież ludzie wysyłają maile o różnych porach, skąd mają wiedzieć, że pikające powiadomienie o nowej wiadomości dopadnie Cię w… toalecie?
Czytaj także: Masz czas na… życie?


Będziemy w kontakcie!

Przez długi czas odpisywałam na większość z takich wiadomości niemal od ręki. W końcu mam nienormowany, dość elastyczny czas pracy. W dodatku wiedziałam, że jak nie zrobię tego od razu, to później może przeszkodzić mi jedna z dziesiątek pilnych potrzeb nielubiącego sprzeciwu blisko dwuletniego chłopca.

Wiele spraw „pracowniczych” ogarniam przez Facebooka, dlatego praca była ze mną także w weekendy, podczas wypraw do lasu, spacerów po plaży, oglądania zachodzącego nad Wrocławiem słońca. W końcu moi koledzy też pracują w różnych porach, nie dziwne więc, że kontaktują się ze mną w sobotnie popołudnie.

Po kilku miesiącach bycia nieustannie w kontakcie przyszedł czas, by powiedzieć STOP. Zorientowałam się, że ja praktycznie w ogóle nie odpoczywam. Tak całkowicie, w 100 proc. Bo konia z rzędem temu, kto zerknie na wiadomości związane z pracą, a później nie będzie o tym w ogóle myślał. Ze mną te myśli zostawały długo. Tak długo, że układałam grafiki publikacji tekstów próbując zasnąć i… nie mogąc zasnąć jeszcze dłużej.
Czytaj także: Czy możliwy jest zdrowy balans między domem a pracą?


Wyciągnąć wtyczkę

I zdałam sobie sprawę, że litania z początku tekstu stała się moją mantrą.

Wypowiadaną wiele razy dziennie.

Do męża, dziecka, bliskich.

Może to nic wielkiego, w końcu odpisanie na wiadomość, podczas gdy dziecko i tak jest pochłonięte układaniem klocków, nic nie kosztuje. To tylko chwila. A jednak.

Zobaczyłam, jak wiele kosztuje, kiedy podjęłam decyzję o odcięciu się od sieci, o wyłączaniu się na weekendy. Teraz, po trzech miesiącach odcinania się od sieci w piątkowe popołudnie i wyłączania trybu samolotowego w telefonie dopiero w poniedziałek rano, mogę zaręczyć, że to naprawdę działa.

Zwłaszcza w kontekście budowania relacji z bliskimi, bycia dla nich, poświęcania im czasu bez rozpraszania uwagi innymi ludźmi, którzy w końcu, bądźmy szczerzy, nie są tak istotni jak oni.
Czytaj także: Co mi dało odcięcie od sieci na kilka dni?


Centrum dowodzenia i piekło bycia w taczu

O tym, jak mobilny internet zepsuł (tak, właśnie!) nasze relacje pisze w felietonie w najnowszym „Zwierciadle” Szymon Majewski: A teraz kładę się z żoną do łóżka, oglądam film na laptopie, sprawdzam mejle, obok każdego z nas leży telefon. Centrum dowodzenia NASA.

Zdaniem Majewskiego, koniec świata nastał, kiedy do korzystania z sieci przestał być potrzebny… kabel: Ten drucik niczym pępowina trzymał nas przy ognisku domowym. Gdy dostaliśmy komórki, wyszliśmy z domu z telefonem i zaczęło się piekło. Piekło potrzeby kontaktu i bycia w taczu.

To sprawia, że łatwiej jest nam skomunikować się z kimś z drugiego końca świata, niż… z własnym mężem, dzieckiem, siostrą. Skontaktować się oczywiście via Fejs, a nie face to face. Jakby ten kontakt dotykowy był trudniejszy (bardziej gryzący?) niż bezdotykowy.
Czytaj także: Szymon Majewski: SmartWON! Czyli dziecko w komórce kontra dziecko w kopercie


Bycie tu i teraz

Czy myślałeś kiedyś, co czuje Twoje dziecko, kiedy słyszy po raz kolejny „Zaraz, tylko…”. Co czuje, kiedy chce Ci pokazać, że udało mu się samodzielnie przejechać na hulajnodze przez pół parku? Co czuje, kiedy wspięło się na fotel, by sięgnąć po ulubioną książeczkę (i zachęcić Cię do jej przeczytania)? Co czuje, kiedy próbuje usilnie zwrócić Twoją uwagę, podczas gdy Ty jesteś zapatrzony w ekran telefonu?

Nie wiem na pewno, bo dorastałam w zupełnie innych czasach, kiedy moi rodzice nie mieli sztywnego łącza z internetem, ale domyślam się, że czuje wielkie zawód i frustrację, bo widzi, że jest milion rzeczy ważniejszych niż ono. Podejrzewam, że z czasem wpisuje się w ten model funkcjonowania i przestaje już tak intensywnie zabiegać o zainteresowanie rodzica.

Podejrzewam też, że wkrótce zaczyna powielać schemat. Czy kogoś jeszcze szokują kilkulatki wpatrzone w ekrany smartfonów? Niby wszyscy wiemy (w teorii), jak to szkodliwe dla prawidłowego rozwoju dziecka, a jednak… Prawie nie ma dnia, kiedy nie spotkałabym w tramwaju czy parku dziecka, któremu rodzic daje – często jako uspokajacz – smartfon z włączoną bajką…

Co zatem? Internetowy detoks. Po to, żeby być z bliskimi i dla nich. Także dla siebie. W końcu oglądanie czyjegoś życia nie zmienia mojego. Po co więc mam to robić? Wolę zająć się tym, co rzeczywiście ma na nie wpływ, czyli byciem tu i teraz.

...

Przesada nie jest dobra. Rodzic na kazde kiwniecie dziecka to psujacy rodzic. Trzeba rozwazyc czy to kaprys czy pilna potrzeba. Dzis mamy raczej ,,dzieci wychowywane przez telewizor" niestety...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 8:32, 17 Wrz 2017    Temat postu:

Twoje dziecko kłamie lub nadmiernie się złości? Zrób sobie rachunek sumienia
Katarzyna Wyszyńska | Wrz 16, 2017
Shutterstock
Komentuj

0

Udostępnij 24    

Komentuj

0
 




Nie przepadam za tekstami w stylu "zasady złego wychowywania", ale ostatnio zobaczyłam kilka obrazków z podobnym przekazem, które zapadły mi w pamięć. Co ciekawe, dowodem naszych "grzechów", nie są nasze bezpośrednie czynny. Przeciwko nam świadczą zachowania naszych dzieci.
Jak każdy porządny rachunek sumienia, ten tekst ma skłonić do analizy naszych zachowań. Nie oskarżać, nie wytykać. Ma wzbudzić przemyślenia, zastanowienie nad naszymi postawami.
Opisane sytuacje mogą być tłumaczone na wiele innych sposobów, ma na nie wpływ etap rozwoju osobowości, wiek, sytuacja rodzinna… Ale nawet te fizjologiczne wybryki naszych dzieci my, rodzice, możemy zaostrzać lub łagodzić. Dlatego zachęcam, by rozważyć jaki udział mamy w tym, że nasze dziecko…
1. Kłamie
Pobrudziło nową koszulę, zgubiło czapkę, porwało korale, których miało nie ruszać. A może skala problemu jest większa, może wyszło na jaw, że pali lub ucieka z lekcji. Powodów tych sytuacji może być tak wiele jak ludzi, ale warto zadać sobie pytanie, dlaczego zamiast z nami uczciwie porozmawiać, dziecko wybiera kłamstwo.
Najprostszą odpowiedzią jest to, że się boi. Kary, krzyku, złości, a może niezrozumienia, niewysłuchania? Czyli naszej reakcji. Jakakolwiek by ona nie była – dziecko się jej obawia.
Czy to znaczy, że mamy przyklaskiwać absurdalnym lub groźnym pomysłom lub udawać, że wszystko jest super? Absolutnie nie! Ale bardzo ważny jest sposób, w jaki to przekazujemy.
Jeśli Twoje dziecko kłamie, jest to być może niezamierzony, ale efekt Twoich działań. Tego, w jaki sposób reagujesz na jego błędy. Który na dodatek nie sprawia, że dziecko tych błędów nie popełnia. Sprawia natomiast, że nie chce Ci o tym powiedzieć.
Czytaj także: Nie chcę, żeby moja córka kłamała
2. Nie wierzy w siebie
To trudne zadanie, zbudować własne poczucie własnej wartości. A co dopiero czyjeś?! A jednak przyjrzyjmy się małym dzieciom – wydaje im się, że są pępkiem świata. Dopominają się braw, pochwał, zachwytów, choćby tylko malowanych w naszych oczach i chętnie prezentują swoje najpiękniejsze na świecie malunki, tańce, akrobacje czy piosenki.
Nasze zadanie polega może więc bardziej nie na budowaniu, a raczej na nie zniszczeniu poczucia wiary w siebie, jaką już mają. Co wcale nie jest łatwe – im starsze dziecko, tym szybciej i łatwiej przychodzi nam krytyka. Wymagania rosną, a umorusana buzia już nie rozczula, a irytuje. Krytyka niewspółmierna do ilości słów uznania, słów budujących, doceniających.
Czasem nawet nie wprost, szczególnie my, kobiety specjalizujemy się w tej „sztuce” – dawania dobrych rad. Doradzamy, mówimy co i jak mają zrobić, dajemy wskazówki i uwagi zamiast dać naszą wiarę, że są w stanie to zrobić. Same. Tylko czy my w to naprawdę wierzymy?
Czytaj także: Mamo, po pierwsze nie porównuj!
3. Jest tchórzliwe
To pochodna tego co wyżej. Szczególnie gdy oprócz szeregu uwag, porad i poprawek, oczywiście zawsze w jak najlepszej wierze – pomagamy. Za szybko. Ratujemy nasze dzieci z opresji, nie dając im szansy się z nią zmierzyć. Dosłownie i w przenośni usuwamy wszelkie przeszkody spod ich nóg, aż w końcu przewrócenie się, choć rzeczywiście bolesne, urasta do rangi czegoś potwornego. Dużo bardziej strasznego niż otarcie i plaster.
W końcu i one się zniechęcą, zaczną się bać tego czegoś, co może się stać jak pobiegnę, wejdę wyżej, wezmę udział w konkursie, awansuję, zawalczę o miłość… Bo mama się bała, że to może zaboleć.
Czytaj także: Co byś zrobił, gdyby strach nie istniał?
4. Specjalnie Ci przeszkadza
Jesteś obok, a jednak wciąż Cię zaczepia. Po prostu przeszkadza i jesteś przekonany, że w dodatku robi to specjalnie. Możesz być fizycznie, ale to może być za mało. Sam wiesz, jak to jest mówić do kogoś kto wpatruje się w ekran telefonu, tabletu, komputera, telewizora, gazety – czegoś co zabiera nam jego uwagę tu i teraz.
Być może te przeszkadzanie „na złość” jest ukrytym wołaniem – jestem tu i potrzebuję Cię całego. Tylko Ty i ja, nikt więcej. Ukrytym wołaniem o Ciebie. Spróbuj to docenić i być za to wdzięcznym – Twoje dziecko walczy o kontakt jak lew, bo tak mu na Tobie zależy.
Czytaj także: Nie chcę być rodzicem „zaraz, tylko…”
5. Błyskawicznie wpada w złość
Podobnie jak wyżej – być może łatwiej zdobyć Twoją uwagę, będąc „niedobrym dzieckiem”. Krzyk i agresja budzą zdecydowaną i natychmiastową reakcję. Może łatwiej Cię zainteresować, grając Ci na nerwach. Sprawdź to! Daj dziecku siebie, swoją uwagę, czas, dobre słowo. A gdy wybuchnie złością, pomóż mu ją wyciszyć, nie odpłacając pięknym za nadobne. By zobaczyć efekt, potrzeba czasu, ale warto, bo jest duża szansa, że taka kochająca interwencja pomoże, a na pewno nie zaszkodzi…
Czytaj także: Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?
Chcę podkreślić, że to nie są gotowe diagnozy. To garść przemyśleń do rozważenia. Warto uczciwie podejść do tematu, ale nie po to, by pogrążać się w poczuciu winy, ale tak jak w rachunku sumienia, po to by zobaczyć, co możemy poprawić. Powodzenia!

..

Przede wszystkim sprawdz czy nie nasladuje ciebie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:30, 18 Wrz 2017    Temat postu:

10 lekcji, jakich udzielają nam… nasze dzieci
Redakcja | Wrz 18, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Która z tych lekcji jest najważniejsza w Twoim życiu?


D
zieci otwierają nas na nowy świat i przy nich zaczynamy rozumieć, że nie tylko mamy je uczyć, lecz także my sami musimy się od nich wiele nauczyć.

Gdy rodzą się dzieci, rodzice uważają się za nauczycieli: uczą dziecko jazdy na rowerze, czytania tego, co oni w dzieciństwie czytali, bycia wielkodusznym i uczciwym…

Nie wyobrażają sobie, jak wiele dadzą im ich własne dzieci, gdy przyjdzie stawić czoła setkom nowych sytuacji, dzięki którym zdobędą wiedzę o swej głębszej istocie, o swojej relacji z innymi i ogólnie ze światem.
Czytaj także: Wypalenie rodzica. Jak je zauważyć, pokonać i przeciwdziałać?



Rodzice uczą się od dzieci niezliczonych rzeczy, oto kilka z nich:


1. Miłość jest bezgraniczna

„Gdy urodziłam swoją pierwszą córkę, byłam taka szczęśliwa, że czułam, że nie mogłabym jej kochać bardziej, niż właśnie kochałam. Jednak z każdą nową rzeczą, jaką robiła i która czyniła z niej coraz bardziej osobę, kochałam ją jeszcze bardziej. Gdy urodził się mój syn, bałam się, że nie będę potrafiła kochać go tak bardzo jak pierwszą córeczkę. Ale jakżeż się myliłam! Dzisiaj mam czworo dzieci i wszystkie je uwielbiam!” – opowiada Patrícia, 34 lata.


2. Nie kontrolujemy wszystkiego

„Jedyne, czego pragnęłam, to urodzić moją córkę siłami natury. Jednak, ponieważ dziecko miało owiniętą wokół szyi pępowinę, potrzebowałam nagłej cesarki. Tego dnia zrozumiałam, że przy dziecku wiele spraw nie zależy od nas” – mówi Cláudia, 32 lata.


3. Wszyscy mamy swoją ciemną stronę

Dzieci wystawiają nas na nowe sytuacje, które wymagają od nas reakcji, których wcześniej byśmy sobie nie wyobrażali: wściekłość, niecierpliwość, frustracja. Na szczęście, uczymy się także, że możemy doświadczać pewnych emocji, bez jednoczesnego reagowania zgodnego z tymi negatywnymi uczuciami. Samokontrola to ważna lekcja, którą należy sobie przyswajać od urodzenia.


4. Nasze osobiste interesy nie są już najważniejsze

Przy dzieciach rodzice uczą się odkładać na później swoje osobiste plany. Dzieci wymagają od nas całego naszego czasu i poświęcenia. Bierzemy na siebie odpowiedzialność i wymagania. Nasze priorytety ulegają zmianie: teraz to dzieci są tym, co najdroższego mamy w naszym życiu.
Czytaj także: Modlitwa za własne dzieci. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo może pomóc


5. Dzieci nie są klonami, lecz jednostkami różnymi od nas

Należy nauczyć się szanować różnice, osobowości i charaktery poszczególnych dzieci. Nie możemy chcieć, by nasze dzieci były takie jak my. Należy poznać je takimi, jakimi są i takie je pokochać, pomagając im radzić sobie ze słabościami i szlifować cnoty.


6. Nikt nie oczekuje od nas doskonałości

Bezwarunkowa miłość naszych dzieci to rekompensata, jaką codziennie otrzymujemy. Musimy pamiętać, że nie jesteśmy doskonali i nikt od nas tego nie wymaga. Jutro będziemy bardziej nad sobą panować i staniemy się lepsi.


7. Nie wolno nam oceniać innych

Dzieci uczą nas, byśmy jako rodzice nie oceniali innych i ich zachowań. Uczą nas zrozumieć wiele postaw naszych własnych rodziców, które wcześniej krytykowaliśmy. W ten sposób przestajemy wymagać od innych czegoś, czego nie potrafimy wypełnić wobec naszych dzieci. To ważna lekcja, którą można stosować w każdej sferze życia.
Czytaj także: 6 typów niezdrowych relacji z mamą, które wpływają na Twoją dorosłość


8. Żyć chwilą obecną

Nasze dzieci, szczególnie w okresie dzieciństwa, są specjalistami w ukazywaniu nam, jak ważne jest spokojne podchodzenie do wielu spraw. Jeśli mamy z nimi spędzić wieczór, nie warto się stresować czy niepokoić kolejnymi zaplanowanymi zadaniami, należy podążać za rytmem naszych dzieci.


9. Nigdy nie przestajemy się uczyć

Każdy etap życia naszych dzieci jest inny i każde z dzieci ma swój własny sposób bycia; dlatego musimy się dostosować do każdego z nich. To ogromne wyzwanie dla rodziców, wspaniale nagradzane czułą miłością dzieci.


10. Dzieci budzą w nas zapomniane cnoty

Dzieci pomagają nam poznać lepiej samych siebie, odkrywają dla nas oblicza naszej osobowości, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia i motywują nas do stawania się coraz lepszymi ludźmi.
Czytaj także: Dlaczego warto czytać dzieciom?



Artykuł ukazała się w portugalskiej edycji portalu Aleteia

...

Wychowanie jest wzajemne!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:07, 20 Wrz 2017    Temat postu:

Szalony taniec w pustym domu, czyli nastolatki też chcą być kochane
Małgorzata Rybak | Wrz 19, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nastoletnie dzieci nie przestają testować rzeczywistości, nie ustają w badaniu prawdziwości relacji. Może się nam wydawać, że dorastając, pragną być całkowicie niezależne i mylnie czytamy ich sygnały.


O
puszczenie dziecka w tym wieku – pozostawienie samemu sobie – powoduje w nastolatku ogromne osamotnienie i przekonanie, że jest kimś nieważnym, niepotrzebnym, kto dopiero musi udowodnić swoją wartość. Często w ryzykowny sposób, by zauważył go ktokolwiek.


Zauważ mnie

Natknęłam się kiedyś na teledysk*, w którym występuje tylko jedna aktorka (znana z innych produkcji tej wykonawczyni). To drobna dziewczynka, baletnica, której szalony taniec wypełnia obskurne wnętrza pustego mieszkania. Krucha i z dziecięcą buzią, za to w siwej peruce, przez co trudno określić jej wiek. Niby dorosła, a jednak zbyt mała i na ten taniec, i na pustkę wokół niej.

Ciąg obrazów, oglądany przeze mnie wiele razy, odsłania we mnie jakąś bardzo wrażliwą strunę, która dotyczy relacji między rodzicami i dorastającymi dziećmi.
Czytaj także: Młodzi, zadziorni, agresywni. Skąd bierze się przemoc wśród nastolatków?


Dystans to pułapka

Pokonujemy razem z dziećmi drogę od pełnej zależności czasu niemowlęcego, tulenia i karmienia na żądanie, przez pierwsze kroki i pierwsze dni w przedszkolu. Pomaganie w odrabianiu lekcji w podstawówce. I potem nadchodzi moment, że dzieci potrzebują nas jakby mniej.

Rodzice, którzy przeżywają swoją rolę głównie jako dostarczycieli wiktu i opierunku – w miarę dorastania dzieci przeżywają coś w rodzaju uwolnienia. Dziecko przestaje prosić o czas wspólnej zabawy, a w jego miejsce oczekuje kieszonkowego na pizzę ze znajomymi czy najnowszego modelu smartfona, żeby nie było obciachu. Jeśli zaspokajanie potrzeb dzieci było pojmowane w sposób głównie materialny, to wiek nastoletni będzie oznaczał może większe wydatki, ale więcej tak zwanego świętego spokoju.

Jeśli rodzice skupiali się bardziej na budowaniu wzajemnej więzi z dzieckiem, dorastanie mogą przeżywać jako swego rodzaju odrzucenie ich towarzystwa i bliskości. Ważni stają się rówieśnicy, z którymi córka czy syn rozmawiają godzinami na żywo i przez internet, językiem coraz mniej dla nas zrozumiałym. Nie do wszystkich spraw jesteśmy dopuszczani i nie wszystkie są nam relacjonowane.

W tym zwiększeniu dystansu tkwi wielka pułapka tego okresu. Dzieci fizycznie wyglądają na „duże”, w ogromie spraw są już samodzielne; potrafią wydawać pieniądze i usmażyć jajecznicę, mogą zostać same w domu. Możemy pomyśleć, że nasza rola się skończyła. Jeśli rodzic nie lubił swojej tożsamości jako mamy czy taty, często z niej w tym czasie całkowicie rezygnuje. „Kłopot z głowy”. Inni, wyczerpawszy stare strategie kontaktu, kiedy dla dzieci byli całym światem, rezygnują z prób nauczenia się czegoś nowego i bardziej adekwatnego do nowej sytuacji.
Czytaj także: Zbuntowane nastolatki i stewardessy. 11 zaskakujących podobieństw


Nastolatek chce być rozumiany i …kochany

Tymczasem nastolatki odczuwają wielki głód relacji, troski, mądrego towarzyszenia. Żeby ktoś większy od nich – w nich wierzył. Żeby traktował ich poważnie, ale… nie przestawał kochać. Nasza córka kiedyś po kłótni, jaką ze sobą odbyłyśmy – zapytana, co się dzieje, odpowiedziała:

Mamo, przez dwa tygodnie nie powiedziałaś mi, że mnie kochasz.

Otworzyłam oczy ze zdumienia. Raz – nad tą kalkulacją, dwa – wydawało mi się, że cały czas mówię. Kupuję potrzebne rzeczy, gotuję, piorę. Przecież nie dla siebie.

A jednak nastolatki mówią:

Potrzebuję ciebie, mamo, tato. Potrzebuję ciebie prawdziwego, obecnego, nie – pouczającego na każdym kroku, ale jako mądrego przewodnika.

Gdy tego zabraknie, w dzieciach zostaje dramatyczne przeżycie osamotnienia i alienacji ze świata zajętych dorosłych. Ów metaforyczny opuszczony dom z teledysku, gdzie „samodzielne” dziecko tak naprawdę jest samo jak palec i szaleńczym tańcem stara się zwrócić na siebie uwagę kogokolwiek. Żeby udowodnić sobie, że jest kimś ważnym i wartościowym.

Z tego „pustego domu” – braku relacji z rodzicami – pozostaje na dorosłe życie bolesna pustka wewnętrzna. Dlatego tak bardzo potrzeba budować mosty z dorastającymi dziećmi: wychodząc od słuchania, uczyć się tego, kim są. I dawać znać, że zawsze mogą przyjść do nas ze swoimi małymi-dużymi zmartwieniami.
Czytaj także: Życie online – polskie nastolatki w sieci



*Sia, Chandelier

...

Dzieci raczej szukaja dobra dla siebie niz niezaleznosci dlatego wpdaja w gangi itp. jesli jest wadliwa relacja z rodzicami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:22, 27 Wrz 2017    Temat postu:

Mamo, daj spokój! Lepiej wyślij tatę
Katarzyna Wyszyńska | Wrz 27, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Dajmy naszym dzieciom być dziećmi. Dajmy poeksplorować świat, dajmy czasem się z kimś pokłócić, czasem się obronić, a czasem być pokonanym.
Kącik zabaw w restauracji. Dobrze pomyślany – w oddzielnej sali z kilkoma stolikami dla rodziców, którzy chcą mieć dzieci na oku. Można więc zjeść obiad czy wypić kawę w spokoju. Dzieci pod bokiem bawią się, chciałoby się dodać równie spokojnie, ale niestety – matki im w tym przeszkadzają.
Matki-krążowniki krążą z głośnym warkotem swej obecności. Majka zejdź, bo spadniesz. Wiola choć, weź gryza. Kajtek oddaj chłopcu zabawkę. Majka mówiłam ci zejdź! Kajtek nie skacz, bo kogoś potrącisz. Strażniczki praworządności zwracają uwagę również dzieciom, których rodziców nie ma na sali.
Gdzie jest granica?
To nawet szlachetne, że poczuwają się „czuwać” nad całą rozbrykaną zgrają. Gdyby moje dziecko źle się zachowywało, chciałabym, żeby ktoś zwrócił mu uwagę. Problem jednak w tym, że każdy rodzic gdzie indziej widzi tak zwane „niegrzeczne” zachowanie.
Skakanie w kałuży, bieganie i krzyki pod blokiem, zeskakiwanie z wysokiego płotu? Krzywdy nikomu nie robi, ale jeszcze się przeziębi, wkurzy sąsiadów albo skręci kostkę. Ktoś kogoś uderzył, sypnął piaskiem w oczy? I tu można dyskutować: kto zaczął, a kto się tylko bronił? Ktoś wyrwał komuś łopatkę i powinien ją zwrócić? Niby tak, ale jak ma 1,5 roku to trudno tego od niego oczekiwać. A od jakiego wieku już można? Od kiedy obowiązuje ścisłe przestrzeganie norm społecznych? To zależy. Czy na placu zabaw są matki, czy ojcowie.
Czytaj także: Chcesz spotykać się z moją córką? Oto zasady!
Ojcowie mają luz
Gdy na placu zabaw są ojcowie… Może nie jest to grupa reprezentatywna, ale szczerze mówiąc nie zdarzyło mi się widzieć taty, który by tak ingerował w zabawy i kontakty dziecka na placu zabaw.
Byłam za to kilka razy świadkiem, jak tata czytał książkę nie odrywając od niej wzroku ani na sekundę, a już największe emocje (mieszankę oburzenia, podziwu i zazdrości) budzą we mnie ojcowie, którzy niezależnie od miejsca, pory dnia, ani natężenia hałasu siadają i… natychmiast zasypiają.
Matki działają
Zgoła inaczej wygląda to z płcią piękną. Tu od najmłodszych lat będzie resocjalizacja „złodziei” cudzych zabawek. „Oddaj Kubie wiaderko, on pierwszy się nim bawił” – racja, tylko że Kuba nawet nie zauważył, że czegoś mu zabrakło. To po co się wtrącać?
A co, jeśli starsi chłopcy nie dogadali się i się popychają? Nie wiem. Wiem jednak, że nasza szybka reakcja nie da im nawet szansy, by nauczyli się rozwiązywać konflikty samodzielnie. I oczywiście, na pewno są sytuacje, w których powinniśmy, jako dorośli, ingerować. Szkoda tylko, że takich sytuacji jest po stokroć mniej, niż tych w których robimy to zupełnie niepotrzebnie.
Boimy się
Mogę się domyślać czemu. Jako mama wcale nie jestem tak wyluzowana, jak chciałabym być. Po pierwsze boję się konfrontacji z rodzicem, którego mogłabym (a raczej moje dziecko by mogło) urazić. Tym bardziej, że w sytuacjach konfliktowych moja asertywność waha się od -5 do 0.
Czytaj także: Czy dzieci naprawdę chcą się bawić smartfonami?
Dlatego uprzedzając pretensje, sama zwracam uwagę. Rozumiem lęk przed oceną mnie jako niekompetentnej, nie reagującej matki.
Wiem też, że odkąd urodziłam pierwsze dziecko, a ono zaczęło raczkować zjadając wszystko co napotka na swej drodze, moje spojrzenie na otoczenie zmieniło się radykalnie. Dość powiedzieć, że mój stosunek do otaczającego świata z pełnego akceptacji lub w najgorszym razie chłodnej obojętności, przerodził się w napięty detektor czyhających na każdym kroku kantów, szkieł stłuczonych butelek czy psich odchodów.
Gdy moje jeszcze wtedy małe córki wspinały się na konstrukcję przeznaczoną dla nieco starszych dzieci, zamierało mi serce. Rozumiem lęk przed bakteriami czy krzywdą i bólem, który może je spotkać.
Najwyższy sędzia
Na szczęście spotyka mnie czasem zbłąkana autorefleksja. Zastanawiam się wtedy, czy moje obaw są słuszne? Czy rzeczywiście chcę kierować się lękiem? I na co tak naprawdę moje komentarze mają wpływ?
Przed światem nie ochronią. Mogą za to osłabić charakter, zabijając ciekawość i odbierając wiarę we własne możliwości.
Czytaj także: Twoje dziecko kłamie lub nadmiernie się złości? Zrób sobie rachunek sumienia
Rozwiązywanie za dzieci sporów nie pomoże im radzić sobie z nimi bez naszej cichej, ale czuwającej obecności, a kiedyś nadejdą takie chwile, w których nawet tej cichej obecności nie będzie. Ponadto sami siebie wpędzamy w uciążliwą na dłuższą metę rolę sędziego. A w ostatecznym rozrachunku tracimy coś bardzo cennego – uwagę i szacunek. Dzieci po prostu przestają nas słyszeć. Bo ileż można! Nie sposób reagować na każde „ostrożnie, powoli, uważaj, to inaczej, trzeba było tak”, gdy pada w sytuacji żadnego zagrożenia. (Czy nie jest czasem podobnie z naszymi mężami?).
Dlatego błagam matki, weźmy się w garść. Sama biję się w piersi i apeluję: dajmy naszym dzieciom być dziećmi. Dajmy poeksplorować świat, dajmy czasem się z kimś pokłócić, czasem się obronić, a czasem być pokonanym. A jak to za duże wyzwanie na nasze nerwy, to módlmy się, by prawdziwa miłość usunęła lęk. A póki co, niech idzie z nimi tata.

...

Nadopiekunczosc tez oczywiscie szkodzi. Trzeba rozwagi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 8:11, 30 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Nauka
Zabierz dziecku telewizor z pokoju
POLECANE

W jej przepowiednie wierzy cały świat. Wizja po...

Zgwałcił swoją znajomą i sfilmował to. Jest wyrok

Nowe trendy w wystroju wnętrz! Sprawdź

Ciężarna nastolatka obudziła się we własnym grobie
dostarczone przez plista
Zabierz dziecku telewizor z pokoju

Wczoraj, 29 września (18:23)

Coraz bardziej rozpowszechniona praktyka, że dziecko ma w swoim pokoju telewizor i konsolę do gier ma poważne, negatywne konsekwencje dla jego zdrowia i postępów w nauce - przestrzegają naukowcy z Iowa State University. Pokazują to wyniki badań opublikowane przez nich na łamach czasopisma "Developmental Psychology". Okazuje się, że to, gdzie dziecko może korzystać ze sprzętu elektronicznego, ma istotne znaczenie. W swoim pokoju podlega znacznie mniejszej kontroli ze strony rodziców.
Zdj. ilustracyjne
/Monika Kamińska /RMF FM


Jak podkreśla pierwszy autor pracy, prof. Douglas Gentile, dzieci, które mają w pokoju telewizor czy konsolę do gier przeciętnie krócej śpią, mniej czytają, rzadziej uczestniczą w innych formach aktywności. To wszystko ma konkretne skutki. Te dzieci są bardziej zagrożone otyłością, gorzej radzą sobie w szkole, częściej uzależniają się od gier. Brak kontroli rodziców sprawia, że częściej grają w brutalne gry, co przyczynia się do ogólnego podniesienia poziomu ich agresji.

Gdy dzieci włączają telewizor w swoim pokoju, raczej nie oglądają programów edukacyjnych i nie grają w edukacyjne gry - mówi Gentile. Wstawienie im telewizora do pokoju daje im 24-godzinny dostęp i prywatność. Rodzice nie są w stanie tego kontrolować - dodaje.

Wcześniejsze badania pokazywały, że przeciętny czas spędzany przez dzieci przed telewizorem czy ekranem komputera stale rośnie i w USA sięga już blisko 60 godzin tygodniowo. Telewizor w pokoju ma już około 40 proc. dzieci w wieku od 4 do 6 lat, w przypadku dzieci 8-letnich to już zdecydowana większość.

Najnowsze badania, prowadzone w USA i Singapurze, po raz pierwszy koncentrują się właśnie na znaczeniu obecności telewizora w samym pokoju dziecka. Dla różnych grup dzieci badania prowadzono przez okres od 13 do 24 miesięcy. Potwierdziło się, że w tych warunkach dzieci spędzają przed ekranem jeszcze więcej czasu, co wpływa na ich wyniki w szkole i istotnie zwiększa ryzyko otyłości. Szkolne problemy, zdaniem badaczy, są przy tym związane głównie z tym, że wpatrzone w ekran dzieci mniej czytają.

Zdaniem prof. Gentile rodzice, którzy nie wstawili jeszcze telewizora do pokoju dziecka, nie powinni tego robić, w sytuacji gdy już tam jest warto przetrwać awantury i go zabrać. Rodzice powinni też zwrócić uwagę na smartfony i inne mobilne urządzenia, najlepiej byłoby zabierać je na noc do ładowania w innym pokoju. Czy to możliwe? Autorzy pracy przekonują, że warto spróbować.

(mpw)
Grzegorz Jasiński

...

Faktycznie, Dziecko zdazy jeszcze sie w zyciu zapoznac i z grami i z tv. Czy warto aby na to poszlo cale dziecinstwo? Trzeba ukazywac atrakcyjnosc np. jazdy rowerem lub innych zajec na dworze. Badz rysowania czy czytania ksiazek. Np. Karol May bo to tez musi byc ciekawe! Nie moze byc powiesc psychologiczna z ,,klasyki" bo dziecko uzna ze ksiazki to nuda.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:49, 01 Paź 2017    Temat postu:

11 sposobów na okazanie miłości dziecku
Fanny Leroux | Wrz 30, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Dziecko musi czuć się kochane, żeby się prawidłowo rozwijać. Obawiasz się, że niezręcznie mu to okazujesz? Mamy dla Ciebie kilka prostych wskazówek.

Bądźmy „zjednoczeni w miłości” (List do Kolosan 2:2). Oto krótkie zdanie, które podsumowuje ducha rodziny i miłości, jaką możemy dawać sobie nawzajem. Rzeczą oczywistą jest, że kocha się swoje dziecko, ale czasem trudno mu to okazać.

Ważne, by dziecko czuło, że jest kochane, a nie tylko słuchało, jak mu o tym mówimy. Istnieją pewne gesty i zachowania, które sprawią, że dziecko zrozumie, że je kochamy i że jest dla nas ważne.

Z okazywania sobie nawzajem miłości płynie wiele korzyści. Przyczynia się ono do budowania indywidualnej tożsamości i, podobnie jak w wielu innych sprawach, najbardziej decydującym okresem jest tu dzieciństwo.
Czytaj także: Czego dorośli powinni uczyć się z bajek dla dzieci?




Pierwotna miłość a rozwój psychiki

Dla rozwoju psychiki dziecka pewność miłości rodzicielskiej jest bardzo ważna. Potwierdza to Oscar Sambaa, profesor psychologii dziecięcej. Dodaje, że chodzi o miłość pierwotną, od poczęcia, już w życiu płodowym. W istocie, miłość przekazywana przez matkę i otoczenie od najmłodszych lat będzie miała duży wpływ na przyszłe zachowanie dziecka, jego rozwój, pewność siebie i budowanie własnej tożsamości.

Poza tym profesor Sambaa dodaje, że okazywanie miłości pomaga rozwinąć zdolność do kochania. Im bardziej kocha się dziecko, tym bardziej będzie ono umiało kochać i okazywać miłość na różne sposoby. Dziecko nabywa zaufania do siebie i do innych, uczy się umiłowania życia; zyskuje szacunek do samego siebie, czuje, że jego poglądy się liczą, będzie umiało działać i dokonywać wyborów. Miłość, jak cement, spaja wszystkie cechy osobowości.

Oczywiście, trzeba mówić dziecku „kocham cię”, ale jest też wiele innych, niewerbalnych sposobów. Oto niektóre z nich, gotowe do codziennego zastosowania.
Czytaj także: Miłość nie zazdrości. Chyba, że rodzice nie dzielą jej sprawiedliwie




1. Całuj i przytulaj swoje dzieci

Mowa ciała stanowi nawet 60 proc. komunikacji międzyludzkiej. Nic dziwnego, że dowody miłości są bardzo związane z naszymi relacjami fizycznymi. Całowanie dzieci, przytulanie ich to doskonałe sposoby na okazanie miłości. Patrz na dzieci z czułością, mów do nich łagodnie, a zrozumieją, jak bardzo są dla Ciebie ważne!


2. Bądź obecna

Sheya Tatizo, trenerka rozwoju osobistego, uważa, że obecność rodziców jest bardzo ważna. Bądźcie przy swoich dzieciach. Przyglądajcie się im, nie tylko spędzajcie z nimi czas, ale upewnijcie się, że dobrze te chwile wykorzystujecie. Nie wahajcie się odłożyć na później czegoś, co macie do zrobienia, poświęcając ten czas dziecku, bawiąc się z nim, okazując zainteresowanie tym, czym się zajmuje, pytając je o zdanie.


3. Słuchaj dziecka i miej dla niego czas

Smuteczek? Przytul dziecko, okaż mu współczucie, jeśli to uzasadnione. Kiedy dziecko widzi, że masz dla niego czas, czuje, że jest kochane. Bądź uważna, próbuj odpowiadać na wszelkie pytania, nawet jeśli nie masz gotowej odpowiedzi. Nie ma nic złego w słowach „nie wiem”, ważne, by dziecka nie ignorować. Spędzaj czas sam na sam z dzieckiem, kiedy tylko możesz, by mu pokazać, że może „mieć” Ciebie i Twojego męża tylko dla siebie i poczuć, że może naprawdę na Was polegać.
Czytaj także: Synu, spadaj na drzewo! Czyli dlaczego warto zabrać dziecko do lasu


4. Miej do niego zaufanie

Innym sposobem pokazania dziecku, że je kochasz jest zaufanie. Dając mu wolną wolę, udowodnisz mu, że wierzysz w nie. Pomimo obaw, często osobistych, nie wolno zapominać, że dzieci to istoty różne od nas i że mogą odnieść sukces tam, gdzie nam się nie powiodło. Kiedy zaufasz dziecku, zyska ono pewność siebie i będzie umiało zaufać innym. Lepiej powiedzieć dziecku: „Wiem, że ci się uda” niż „Uważaj, możesz nie dać rady”, nawet wtedy, gdy boimy się o nie. Zaufanie jest ogromnym darem miłości.


5. Szanuj swoje dziecko

Wzajemny szacunek to podstawa wszystkich relacji. Jednym z najpiękniejszych dowodów miłości jest umiejętność okazywania szacunku dziecku i pozostawienia go w spokoju, kiedy tego potrzebuje. Tolerancja, pobłażliwość, szacunek dla wyborów dziecka i umiejętność wysłuchania jego punktu widzenia, nawet jeśli się z nim nie zgadzamy: dzięki nim dziecko zrozumie, że kochasz je miłością bezwarunkową, niezależną od własnych potrzeb i poglądów.


6. Dodawaj mu odwagi

Kiedy będziesz dodawać dziecku odwagi, nawet w przypadku niepowodzeń, zyska ono nie tylko pewność siebie, ale będzie się też czuło kochane pomimo własnych słabości. Pokaż mu, że jesteś z niego dumna: z tego, jak jest pracowite, jakie ma pomysły, jakie motywacje. Bądź wdzięczna za to, co robi dla Ciebie i dla innych, wdzięczność jest wspaniałym przejawem miłości. Jesteś przewodnikiem dla Twoich dzieci, musisz umieć je zmotywować i dać im wiarę w siebie.
Czytaj także: Twoje dziecko kłamie lub nadmiernie się złości? Zrób sobie rachunek sumienia


7. Bądź opiekuńcza

Sheya Tatizo podkreśla, że dziecko musi czuć się bezpiecznie. Uważaj jednak na nadopiekuńczość – może wywołać w dziecku poczucie nieprzydatności. Dziecko pomyśli, że Twoim zdaniem nie da rady czegoś zrobić, wmówi to sobie i straci pewność siebie. Chodzi o znalezienie złotego środka, tak by dziecko czuło się bezpieczne, a nie ograniczane. Musicie dać mu i korzenie, i skrzydła.


8. Stawiaj granice

Uczymy się przez całe życie. Ale ta nauka wymaga ram i wzorców. Zadaniem rodziców jest ustalenie reguł i stawianie granic. Dziecko potrzebuje przewodnika, na którym może polegać. Kiedy zrozumie, że Ty i Twój mąż traktujecie poważnie rolę rodziców, doceni granice, które mu postawicie, nawet jeśli będzie się Wam wydawało inaczej. Stawiając granice, udowadniasz dziecku, jak ważne jest dla Ciebie bycie rodzicem.


9. Pozwól dziecku na swobodę

Ważne jest również, by dać dziecku szansę stać się tym, kim jest, a nie tym, kim chcielibyśmy, by było. Nie obciążajcie go własnymi ambicjami. Kochać to znaczy również umieć uwolnić dziecko od siebie. Nawet jeśli trudno Ci przyjąć do wiadomości, że dziecko oddala się od Ciebie, zyskuje niezależność, to pozwól mu wyruszyć we własną drogę. To jeden z najpiękniejszych dowodów miłości.
Czytaj także: Magda Frączek: Już teraz ćwiczę, żeby kiedyś dać synowi wolność


10. Bądź szczęśliwa i optymistyczna!

Widząc Twoją radość i pozytywną postawę, dziecko zrozumie, że jego obecność w Twoim życiu jest rzeczą wspaniałą. Okazując miłość całej rodzinie, w tym małżonkowi, nauczycie dziecko kochać; zobaczy ono, że w Waszej rodzinie jest miejsce dla każdego.


11. Bądź uczciwa

Nigdy nie okłamuj swojego dziecka. Ono Cię kocha i ufa, a kłamstwo może je boleśnie zranić. Może pomyśleć, że je oszukujesz, bo go nie kochasz. Kiedy coś obiecasz, dotrzymaj słowa. Nawet jeśli czasami trudno będzie wytłumaczyć coś dziecku, zawsze mów prawdę, dostosowaną do wieku – gdy dorośnie, zrozumie lepiej. Szczerość to kolejny dowód miłości i niezrównanego zaufania.
Czytaj także: 10 lekcji, jakich udzielają nam… nasze dzieci



Artykuł pochodzi z francuskiej edycji Aletei

...

Okazanie milosci to podstawa. I NIE OZNACZA ONA BRAKU KAR!!! Wrecz przeciwnie. Nie karze za zlo ten ktoremu nie zalezy! Czy to milosc?
Jednak milosci nie da sie zagrac jak w teatrze. Ona musi wyplywac ze szczerego serca


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:52, 12 Paź 2017    Temat postu:

Twoja dłoń jest większa, czyli jak dzieci uczą nas zaufania
Marcin Gomułka | 12/10/2017
@poczatekwiecznosci.pl/Instagram
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Papież Juliusz II tak bardzo zachwycił się, że otworzył podręczną szkatułkę i kazał chłopcu zaczerpnąć, ile tylko zechce. Chłopiec odpowiedział: „Zaczerpnij sam, Ojcze Święty, twoja dłoń jest większa”.
Proście, a otrzymacie! Czy ja w to wierzę?

Codziennie odpowiadam na różnorakie prośby mojego syna. Tak się składa, że ze względu na swój wiek, jeszcze bezgranicznie mi ufa, więc „jest pewny”, że jeśli poprosi, otrzyma. Dlatego z jednej strony boli mnie, kiedy jakiejś prośby, ze względu na jego dobro, niestety spełnić nie mogę, z drugiej natomiast zdarza mi się „złamać zasady” tylko dla jednego uśmiechu. Kto jest tatą, ten wie.

Święta Teresa od Dzieciątka Jezus mówiła: „Bóg ma jedną słabość: nie może się oprzeć sercu, które Mu ufa”. Z doświadczenia wiem, że Bóg daje nam zawsze więcej niż prosimy. Tak było w całym moim życiu. Wyrwanie z niewoli, talenty, małżeństwo, rodzina. Co więcej, jestem przekonany, że Bóg bardzo raduje się, kiedy może dawać! I tak, jak każdy dar od Stwórcy jest zdrojem łaski, tak nasze ufne serce jest doskonałym naczyniem. Tylko, czy ja w to wierzę?
Czytaj także: Jezu, ufam Tobie. Ale czy na pewno? Misja ewangelizacyjna zmieniała moje serce
Żądaj – tego pragnie Bóg!

Tydzień temu wspomniałem w tekście o św. Faustynie. W jej „Dzienniczku” możemy przeczytać: „Łaski z mojego miłosierdzia czerpie się jednym naczyniem, a nim jest — ufność. Im dusza więcej zaufa, tym więcej otrzyma. Wielką mi są pociechą dusze o bezgranicznej ufności, bo w takie dusze przelewam wszystkie skarby swych łask. Cieszę się, że żądają wiele, bo moim pragnieniem jest dawać wiele, i to bardzo wiele. Smucę się natomiast, jeżeli dusze żądają mało, zacieśniają swe serca” (Dz 1578).

Małe dziecko, które czuje, że jest kochane przez rodziców prosi spontanicznie. Nie zastanawia się, jaka będzie odpowiedź. Czy tata i mama wyrażą zgodę? Prosi, bo wie, że bez względu na decyzję, będzie ona najlepsza.

Z biegiem lat nasze pragnienia przygniatamy małodusznością, wstydem, lękiem. Nie ośmielamy się prosić. „Wiemy” jaka będzie odpowiedź. Te niewidzialne zranienia przenosimy na grunt relacji z Ojcem. Ojcem, którego „pragnieniem jest dawać wiele, i to bardzo wiele”.


Nie musisz się oskarżać

Moje 15-miesięczne dziecko, nawet jeśli zrobi coś, co nie jest po mojej myśli, co najwyżej sprawi, że przez chwilę poczuję złość. Odkąd jestem tatą, łapię się na tym, że moja relacja z synem powinna być podobna do mojej relacji z Panem Bogiem.
Czytaj także: 11 sposobów na okazanie miłości dziecku

Gniew Boży również trwa tylko przez chwilę i – doświadczam tego – nie zrywa mojego usynowienia. Nawet jeśli zgrzeszę i wybiorę drogę ku marnościom, Miłosierny Ojciec czeka, gotów, by – jeśli tylko zechcę wrócić – wyprawić ucztę.

Ta Boża logika nijak się ma do naszego ulegania wewnętrznym oskarżeniom, które sprawiają, że przestajemy prosić. Jesteśmy małoduszni i w naszym krytycznym myśleniu o nas samych bardzo często chcemy ograniczyć nieskończenie miłosiernego Boga. W skutek czego zachowujemy się jak natrętny petent, który chce „załatwić sprawę” u Wielkiego Urzędnika, miast z głębi serca, delikatnym głosem, nieustannie powtarzać: „Tatusiu, daj, proszę!”.


Bierzmy przykład z dzieci

„Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (Łk 11, 13) .

Jak opowiada jedna z renesansowych historii, włoski architekt Donato Bramante, ukończywszy plany katedry św. Piotra, wręczył je synowi i wysłał do papieża. Papież Juliusz II tak bardzo zachwycił się otrzymanym projektem, że otworzył podręczną szkatułkę i kazał chłopcu zaczerpnąć, ile tylko zechce. Chłopiec niewiele się namyślając odpowiedział: „Zaczerpnij sam, Ojcze Święty, twoja dłoń jest większa”.

Biorąc przykład z ufnej miłości dzieci, nie bójmy się powtarzać w naszych modlitwach: „Zaczerpnij sam, Ojcze, Twoja dłoń jest większa”. Jako synowie i córki dobrego Ojca powinniśmy dążyć do tego, by nasz wstyd, niewiara i małoduszność nie odrzucały Jego dłoni, które tylko czekają, by wypełniać po brzegi doskonałe naczynia naszych serc.

..

Dzieci tez nas ucza nie tylko na odwrot.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:31, 13 Paź 2017    Temat postu:

Jedno słowo, które poprawia relacje z dziećmi (i nie tylko!)
Jacek Kalinowski | 13/10/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Ale” dyskredytuje i tłamsi. Odwołuje wszystko, co zostało wcześniej wypowiedziane. „Jednocześnie” jest bardziej pokojowe i trudniej o jakikolwiek konflikt.
Słowo, które stawia mury

Są słowa, których nadużywam w rodzicielstwie. O tych dobrych, pozytywnych dzisiaj nie piszę. Gdybym zaś miał zrobić ranking tych mniej chlubnych, to pewnie w czołówce znalazłoby się: „nie”, „zaraz”, „później”.

Wypowiadane czasem bezrefleksyjnie, z przyzwyczajenia. Jest jednak niepozorne słowo, za to z ogromną mocą, słowo, którego w rozmowie powinniśmy unikać, gdziekolwiek jest to możliwe. To słowo to „ale”.

„Ale” potrafi stawiać mury, które ciężko obejść lub przeskoczyć. Wiecie, coś w stylu „Kocham cię, ale nie mogę ci tego kupić”. Albo „Wiem, że się dobrze bawisz, ale musimy już iść”. „Rozumiem, że masz ochotę na słodkie, ale ja chcę, żebyś miał zdrowe zęby”.

Pozornie bierzemy pod uwagę zdanie, potrzeby lub emocje naszego małego rozmówcy, ale tak naprawdę dajemy do zrozumienia, że… to nasze zdanie jest najważniejsze. Skreślamy to, co zostało powiedziane wcześniej, bo my mamy swoje ważniejsze „ale”. Brutalne. Nie patrzyłeś na to w ten sposób, prawda?
Czytaj także: Jak nauczyć dziecko sprzątania… 5 sprytnych zasad


Wychowanie „na czuja”

Przyznaję się, że nie jestem rodzicem, który namiętnie czyta poradniki na temat wychowywania dzieci. Działam intuicyjnie, obserwuję innych rodziców, wiem, jak wychowywali mnie moi. Może jestem w błędzie, ale uważam, że w dużej mierze z książek nauczyć się można fachu – mechanik, prawnik, architekt.

Bycie rodzicem to rola i to tak indywidualna i różna, jak różne są dzieci, dlatego działam głównie „na czuja”, tak, żeby pod wieczór mieć poczucie dobrze wypełnionego dnia i widzieć uśmiech na małej buzi. Zdarza się jednak, że trafię na artykuł, z którego chcę czerpać pełnymi garściami i wcielić w życie od zaraz. I w jednym z nich bardzo spodobała mi się koncepcja, żeby słowo „ale” zamienić słowem… „jednocześnie”.


„Jednocześnie”, zamiast „ale” – to działa!

„Wiem, że w piaskownicy jest fajnie, ale musimy iść na obiad”.

„Wiem, że w piaskownicy jest fajnie, jednocześnie pomyśl o mamie, która ugotowała nam obiad”.
Czytaj także: 5 rzeczy, których się boję, gdy zostaję sam z dzieckiem

„Kocham cię, ale nie mogę ci teraz kupić tej zabawki”.

„Kocham cię, jednocześnie musisz wiedzieć, że nie mogę kupić ci tej zabawki”. (najlepiej z argumentacją)



„Możesz uważać, że ABC, ale ja uważam, że XYZ”

„Możesz uważać, że ABC, jednocześnie moje zdanie to XYZ”.



Oczywiście dalszą część zdania też czasami trzeba lekko przebudować, żeby brzmiała jak najbardziej naturalnie.

To, co najbardziej podoba mi się w używaniu tego słowa, to stawianie dwóch rozmówców na równej pozycji – nie ma słabszego i mocniejszego, nie ma lepszego i gorszego punktu widzenia.

„Ale” dyskredytuje i tłamsi. Odwołuje wszystko, co zostało wcześniej wypowiedziane. „Jednocześnie” jest bardziej pokojowe i trudniej o jakikolwiek konflikt. Rozumiem twoje emocje. Jednocześnie weź pod uwagę moje.


To działa nie tylko z dziećmi

Co więcej, im trudniej przyjąć odmienny punkt widzenia niż ich własny. Sam na co dzień zmagam się z charakterną 4,5-latką, która oprócz tego, że jest najsłodszą i najwspanialszą dziewczynką pod słońcem, potrafi mi przez kilka minut udowadniać, że leżąca przed nami niebieska kredka wcale nie jest niebieska.

Nie jest i już. Zmiana przyzwyczajeń w wypowiadaniu zdań z „ale” i zastąpienie go słowem „jednocześnie” wprowadza rozmowę na inne tory ze wszystkimi: z naszą drugą połówką, klientem, współpracownikami, teściami.

Niedawno napisałbym: „Uważasz, że to nie zadziała, ale nie masz racji”.

Teraz napiszę: „Uważasz, że to nie zadziała, jednocześnie ja mam inne doświadczenia”.

Proste? Zacznij od jutra!

..

Jezyk komunikacji tez jest wazny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:24, 16 Paź 2017    Temat postu:

30 pytań, które możesz zadać dziecku, by zacząć rozmowę
Bem Mais Mulher | 14/10/2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Zamiast pytać: „Jak minął dzień?”, zapytaj na przykład: „Co cię dzisiaj rozśmieszyło?”. Oto 30 pytań, które zaskoczą twoje dziecko i ułatwią mu zwierzenia. Proste i nie trzeba się nad nimi długo zastanawiać.

Po długim dniu w szkole dzieci nie lubią o nim opowiadać i niełatwo zacząć rozmowę na ten temat. Dzieci jej unikają. Ale jeśli postawisz dziecku konkretne pytanie, zauważysz różnicę.

Poniżej sprawdzone 30 pytań, które ułatwiają nawiązanie prawdziwej rozmowy:


Co cię dzisiaj rozśmieszyło? Z czego się śmiałeś?
Widziałeś, by ktoś dzisiaj źle się odniósł do kogoś w szkole?
Wszystkie dzieci miały się z kim bawić na długiej przerwie?
Czy ktoś dzisiaj w szkole płakał?
Zrobiłeś dziś coś kreatywnego?
W jaka grę lubicie wszyscy grać na długiej przerwie?
Co najlepszego ci się dzisiaj przydarzyło?
Pomogłeś dziś komuś na ulicy?
Podziękowałeś komuś?
Czy wydarzyło się coś, czego nie rozumiałeś?
Ktoś zrobił coś, co cię zachwyciło?
Komuś dziś zrobiło się przykro?
Czy nauczycielka musiała z kimś dyskutować?
Jak oceniłbyś dzisiejszy dzień?
Musiałeś dać dziś jakiś dowód odwagi?
Jesteś zdenerwowany, bo czegoś potrzebujesz?
Jakiej zasady najtrudniej było dzisiaj w szkole przestrzegać?
Powiesz mi coś, czego nie wiem, nauczysz mnie czegoś, czego nie umiem?
Jeśli mógłbyś coś zmienić w swoim dniu, co by to było?
Czy coś cię martwi? Chciałbyś, żebyśmy o tym porozmawiali?
Podzieliłeś się z kimś cukierkiem, a może ktoś się z tobą czymś podzielił?
Było coś, co sprawiło, że poczułeś się szczęśliwy?
Kiedy poczułeś się z siebie dumny?
Było coś, dzięki czemu poczułeś się lubiany?
Nauczyłeś się dziś nowego słowa?
Jeśli mógłbyś się z kimś zamienić na miejsca w klasie, to z kim?
Są w szkole miejsca, które uwielbiasz albo nienawidzisz i dlaczego?
Jeśli byłbyś nauczycielem przez jeden dzień, czego byś nauczył innych uczniów?
Jak myślisz, co można by poprawić, ulepszyć w szkole?
Z kim nie chciałbyś w szkole rozmawiać?
Czytaj także: Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?



Artykuł jest tłumaczeniem z hiszpańskiej wersji Aletei

...

Rozmowa ma tez rozwijac wewnetrznie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:42, 16 Paź 2017    Temat postu:

Co tam w szkole? – pytasz. I słyszysz: Nic. Która mama nie zna tego dialogu?
Paola Belletti | 16/10/2017
Shutterstock
Komentuj

0

Udostępnij 8    

Komentuj

0
 




Jeśli naprawdę chcesz, by dzieci pozwoliły Ci uczestniczyć w swoim szkolnym życiu, nie pytaj ich o nic….


„N
o, to cześć!”, „Pa”, „Nara”, trzaśnięcie drzwi. Dotarły na miejsce zbiórki, a po drodze nie wydarzyła się żadna z tych okropności, które dzięki swojej bujnej wyobraźni i niemałej pomocy mediów potrafię sobie wyobrazić.

Są wszystkie. Przeliczam dzieci w samochodzie. A raczej busiku: trzy rzędy po trzy miejsca. Ileż to razy wykorzystałam ten szczęśliwy zbieg okoliczności do powtórek mnożenia przez 3.

„Mamo, daj spokój!”. Czy nie powinniśmy szukać przełożenia szkolnej wiedzy na codzienność?

Jak to możliwe, że potrafią zapamiętać najdrobniejsze szczegóły z życia filmowych gwiazdeczek, a nie są w stanie zmagazynować w swoich ślicznych główkach tabliczki mnożenia? Tajemnica.
Czytaj także: Jeżeli wykonujesz te 4 czynności, jesteś… genialnym rodzicem!


Co było w szkole?

Niemniej tajemnicza była dla mnie do niedawna kwestia odpowiedzi na kurtuazyjne, wydawałoby się, pytanie: „co tam w szkole?”, czy też w wersji numer dwa: „co dziś robiłaś/eś?”.

Ręka do góry, kto twierdzi, że najczęstsza odpowiedź nie brzmi: „nic”. Ewentualnie w nieco bardziej irytującej wersji: „phhh” ze wzruszeniem ramion. I jeszcze wersja pełnozdaniowa: „nie pamiętam”.

Jakoś nie widzę lasu rąk …

Próbowałam wszystkiego. Zmieniałam ton głosu, czekałam, aż dotrzemy do domu, a wszystkie plecaki, worki, kurtki, bluzy, karty pracy, rysunki i cały ten szkolny rynsztunek zostaną wdzięcznie rzucone na podłogę w korytarzu, kusiłam marchewką czy krakersem. Nic. Wywrócone oczy, wzruszenie ramion, jakieś chrumkania, chrząkania, a wszystko to okraszone lekko zjadliwymi uwagami najstarszej, nastoletniej latorośli.

A przecież rozwiązanie cały czas było w zasięgu ręki. Miałam je przed nosem, tylko nie umiałam go dostrzec.
Czytaj także: Twoje dziecko ma rację – „zadania domowe są głupie”


Dobry sposób na rozmowę

A ty co robiłaś, mamo, kiedy byliśmy w szkole?

Bingo! Oni chcą wiedzieć – tak, oni też! – co robię podczas ich nieobecności. I przecież ja też w odpowiedzi nie znoszę wyliczać kolejnych czynności, uważając, by niczego nie pominąć.

Ja też lubię, nawet bardzo, podzielić się jakąś ciekawostką czy małym odkryciem. Opowiedzieć o czymś zabawnym, czy lekko irytującym. O wpadkach, sprzeczkach i niespodziankach. O czym myślałam, kiedy szłam na zakupy, kogo spotkałam na bazarku, że kupiłam jajka, bo fajnie byłoby dziś upiec ciasto.

„A masło mamy?”. Jest, spoko.

I wyjaśnić, że znalazłam ten granatowy sweter, którego tak długo szukałam, niesłusznie oskarżając domowników o podstępne przywłaszczenie. I wiem już, z której torebki wylatywały mączniaki. Z tych nasion sezamowych, które kupiliśmy pięć lat temu, pamiętacie. Tak, wyrzuciłam.

Zauważyłam, że kiedy tak robię, kiedy opowiadam najpierw o sobie, dzielę się swoimi emocjami czy przemyśleniami na temat jakiegoś zdarzenia, choćby banalnego, innymi słowy, kiedy serwuję im moje codzienne życie, którego przecież są częścią, w ich oczach pojawia się błysk ożywienia. I to nie jest sztuczka, czy podstęp, żeby wyciągnąć z nich zeznania.

Po prostu traktuję ich jak równych sobie.
Czytaj także: 30 pytań, które możesz zadać dziecku, by zacząć rozmowę


Dzieci też chcą wiedzieć

Dzieci chcą wiedzieć, co robię, jak się czuję, co myślę, ale nie lubią – a kto lubi? – być zmuszane do zdawania szczegółowych sprawozdań z lekcji, które póki – dzięki Bogu – tego dnia już się skończyły.

Kiedy ja idę na pierwszy ogień, odważnie odkrywam siebie, swoje radości, małe sukcesy, ale i porażki i znużenie, one też to robią. I oto nagle, całkiem niespodziewanie (gdyby za punkt odniesienia brać znudzone spojrzenia z samochodu) dochodzi do przeciążenia serwera z powodu zbyt dużej ilości wejść, wylewają się emocje, bo kolega udaje, że mnie już nie zna, a ta nowa nauczycielka to – tak mamo, jest w porządku, ale przesadza, nie można nawet pisnąć….

No, właśnie, chciałam się z Wami podzielić tym wspaniałym odkryciem (prochu).

Chcecie wiedzieć, co Wasze dziecko robiło w szkole? Nie pytajcie go o to. Opowiedzcie o swoim dniu. I tyle.

...

Rozmowa jak widac to sztuka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:39, 22 Paź 2017    Temat postu:

Matka Polka do góry nogami. Zaufaj swojemu dziecku
Natalia Białobrzeska | 22/10/2017
Hero Images/Getty Images
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Pragniemy dorównać tempa instagramowym mamom. Chłoniemy z internetu jedną inspirację za drugą. Chcemy, by nasz dom był równie idealny jak ich na obrazku. Ale w ten ład wkracza ono – dziecko.


A
by każdego ranka szczelnie owinąć się w kołdrę obwieszczając światu, że wybierasz życie naleśnika. Aby snuć się po domu bez celu. Aby przestać darzyć siebie i swoje życie sympatią. Aby po prostu wpaść w depresję, wcale nie musisz zerwać kartki z kalendarza o nazwie „wrzesień”.


Życie innych jest ciekawsze?

Nie musisz mieć trudnego dzieciństwa. Wystarczy, że swoje życie będziesz przykładać jak kalkę do instagramowych hashtagów i pinterestowych pinezek na tablicach ludzi z całego świata. Jeśli podążysz za tym, możemy się założyć, że prędzej czy później poczujesz się niewystarczająca dla samej siebie.

Mówiąc między nami – wszystko postawiłyśmy do góry nogami. To diagnoza dla matki Polki. Zaczęło się od szału na skandynawski minimalizm scalony z blogowaniem. Czapki z głów tym, którzy potrafią do niego dołożyć coś od siebie i nadać wnętrzu niepowtarzalny charakter.

Ale wróćmy do szału. Białe ściany, białe meble, szare dodatki, przestronne czyste wnętrza są przyjemne, bo każdy lubi otaczać się pięknem. I chcemy tego bardzo, bardzo. Pragniemy dorównać tempa instagramowym mamom.

Chłoniemy jedną inspirację za drugą. Dokupujemy klimatyczne cotton ballsy, wiklinowe koszyczki i lustra. Wpisujemy kolejne hashtagi przeczesując internet wzdłuż i wszerz. Przypinamy pinezkę za pinezką na tablicy marzeń i oczekiwań. I docieramy do celu, wszystko w domu ma swoje miejsce i myślimy sobie: jest dobrze!
Czytaj także: Bez przesady! Umiar prostą drogą do szczęścia


Dzieci są albo czyste, albo szczęśliwe

A potem słyszymy poranne kwilenie i już wiemy, że za chwilę do naszej przestrzeni idealnej wtargnie ono – dziecko. I że jak domino, ten ład budowany każdego dnia na nowo, zamieni się w pobojowisko. Tu ręka z buraków odbita na ścianie, tu kredki rozrzucone na dywanie, tu sofa zabrudzona czymkolwiek. Auć! Zaczyna się nerwowe sprzątanie, strofowanie, latanie nad dzieckiem niczym helikopter z funkcją odkurzająco-myjącą. Chwytamy mimowolnie telefon, scrollujemy instagrama i znowu widzimy nieskażone niczym domy blogerek i ich wymuskane dzieci, wyrwane niczym z okładki modowego magazynu dziecięcego.

I zaczynamy się zastanawiać: co ze mną jest nie tak? Gdzie popełniłam błąd? Może nie umiem wychować dziecka? A może jestem totalnie niezorganizowana i w ogóle beznadziejna?

Doskonale wiem, co czujesz! Ale od kiedy sama zaczęłam blogować i vlogować zrozumiałam, że sekret tkwi w kreacji.
Czytaj także: Prawdziwy obraz macierzyństwa, czyli jaki?


Niedoskonała codzienność

Na zdjęciu nie widać buntu dziecka, które wcale nie ma ochoty zakładać sponsorowanych ciuszków do entej sesji zdjęciowej. Nie słychać godzinnego płaczu niemowlaka, który potem zostaje otagowany marką pudrowego kocyka i hashtagiem #lulajżelulaj. Nie widać zapchanej gratami szafy stojącej w przedpokoju. I chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiała: taka kreacja nie jest zła, bo często mobilizuje czytelników do zmian.

Ale żeby nie wpędziła nas w kompleksy, musimy być świadome, że życie po drugiej stronie obiektywu ulubionej blogerki jest nad wyraz podobne do naszego. Że pranie też często zalega, że dzieci bywają nieznośne, że nie chce się po raz setny w ciągu godziny przemywać lustra. I to jest piękne!

Uświadom sobie, że skandynawska harmonia funkcjonuje najlepiej z oryginalnym „elementem”, które nazywa się: Twoje dziecko. To jego obecność sprawia, że dom wychodzi z katalogowych ram i staje się miejscem szytym na miarę. Spróbuj spojrzeć na swoje cztery ściany właśnie z tej perspektywy, stwórz własny hashtag, którym będziesz się dzielić z innymi, za którym będziesz Ty i Twoja codzienność, niedoskonała, ale wystarczająca.

...

Istotnie absurdem jest dorownywanie poprawianym obrazkom z internetu!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 7:54, 24 Paź 2017    Temat postu:

Badania: więcej czasu przed ekranami niż z rodzicami
John Burger | 23/10/2017
Ian Eure CC
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Pojawia się coraz więcej wątpliwości nad tym, ile czasu dzieci spędzają nad urządzeniami mobilnymi. Badania udowadniają, że wykorzystywanie ich przez dzieci znacznie poszybowało w ciągu ostatnich sześciu lat.


A
merykańska organizacja pozarządowa Common Sense Media przeprowadziła w całym kraju ankietę wśród rodziców. Wynika z niej, że 98% rodzin z dziećmi, które mają przynajmniej 8 lat, posiadają urządzenia mobilne takie jak smartfony czy tablety. Jak podaje amerykańskie National Public Radio, jeszcze sześć lat temu odsetek ten wyniósł 52 proc.
Coraz więcej czasu przed ekranem

Jeszcze w 2011 roku dzieci spędzały z elektroniką średnio około 5 minut dziennie. Tymczasem w 2017 roku jest to już 48 minut.

Wyniki ankiety wskazują, że 43 proc. dzieci posiada swoje własne urządzenia elektroniczne. Cztery lata temu było to 7%, a w 2011 roku mniej niż 1%. Blisko połowa dzieci w wieku 8 lat lub młodszych „często lub czasami” korzysta z urządzeń tuż przed pójściem spać. Eksperci twierdzą, że ma to zły wpływ na ich nawyki senne.

Jednak nie tylko nowe technologie królują w amerykańskich domach, stwarzając problemy komunikacyjne. W 42% domów – telewizor jest uruchomiony „zawsze” lub „w większości przypadków” bez względu na to, czy ktoś go ogląda, czy też nie. Badania pokazały, że tzw. „telewizor w tle” redukuje interakcje między rodzicami a dziećmi. W ekstremalnych przypadkach może to opóźniać rozwój mowy.

Amerykańskie szkoły kupują miliony elektronicznych urządzeń. Te z kolei posiadają dziesiątki tysięcy aplikacji, które według założeń mają wspomagać naukę nawet najmniejszych dzieci.
Czytaj także: Uczymy dzieci nowoczesnych technologii


Wpływ na psychikę

Jak podaje NPR, pojawiają się jednak powracające obawy i ostrzeżenia, że korzystanie z takich urządzeń może mieć wpływ na młode umysły.

Badania opublikowane w magazynie naukowym Clinical Psychological Science nad nastolatkami (ale nie tymi przed wiekiem dojrzewania, które badano w ankiecie Common Sense Media) pokazują, że po 2010 roku nastolatkowie, którzy spędzają więcej czasu na korzystaniu z nowych technologii częściej zapadają na choroby psychiczne niż ci, którzy spędzają raczej czas na aktywnościach nie związanych z elektroniką.

Jean Twenge, profesor psychologii ze Stanowego Uniwersytetu w San Diego oraz autor tego opracowania obserwuje, jak współcześni „superskomunikowani” nastolatkowie mogą być mniej szczęśliwi oraz nie tak dobrze przygotowani do dorosłości, jak ich rówieśnicy z poprzednich pokoleń.
Czytaj także: Cuda fińskiej edukacji? W Polsce są już od lat!

Artykuł pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Moze to byc problem bo dziecko musi sie ksztaltowac wszechstronnie w tym czasie a tu zgarbione godzinami tkwi nad ekranem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 22:21, 24 Paź 2017    Temat postu:

Guzik na przytulanie. Sposób na stres dla każdego dziecka
Joanna Kiszkis | 24/10/2017
Louise Mallett/Facebook
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Kiedy przestajemy być dziećmi? Chyba wtedy, gdy w jakimś strasznym momencie olśnienia pojmujemy nagle, że sprawy tego świata mają się zupełnie inaczej, niż dotąd sądziliśmy.


W
dużym skrócie i bardzo umownie nazwałabym to „momentem świętego Mikołaja” – chwilą, w której okazuje się, że te wszystkie listy z prośbami o prezenty przechwytują rodzice, a za białą brodą kryje się w istocie rubaszny wuj. Czujemy potężne rozczarowanie i smutek, bo nagle zdajemy sobie sprawę, że trochę jednak nas oszukano, odebrano nam coś niezwykłego. Nie mam pojęcia, czy – i jak długo – dzieci wierzą dziś w świętego Mikołaja, zresztą przecież nie o tę całą sprawę z prezentami tutaj chodzi.
Czytaj także: Jeżeli wykonujesz te 4 czynności, jesteś… genialnym rodzicem!


Serduszko na ręce

Idzie o odarcie ze złudzeń, które może nastąpić przy innej całkiem okazji. Ta chwila osłupienia, że wszystko jest nie tak, nie tak! – jest chyba pierwszym krokiem ku cynicznej nastoletniości, czasem, gdy przestajemy wierzyć w baśnie i mozolnie, we własnej (i rodziców swoich) męce rozpoczynamy drogę do prawdziwego, dorosłego rozumu.

Jak to dobrze, że z czasem, już jako dorośli, odzyskujemy przynajmniej część tej naiwności. Nie ma na tym świecie innej magii niż to cudowne zawieszenie racjonalności, kiedy umiemy wciągnąć się znów w baśniową fabułę, cieszyć sprytnymi sztuczkami iluzjonistów, robić rzeczy naprawdę niemądre a dobre, śmiać się kompletnie bez sensu i kochać ludzi na przekór wszystkiemu. I dzielić się tym z własnymi dziećmi.

O tym wszystkim myślałam, kiedy zobaczyłam to zdjęcie.

Czytaj także: Elsa, Fiona, Merida Walcząca? Jaką księżniczką jesteś w oczach Twojej córki


Guzik na przytulanie

Chłopczyk szedł po raz pierwszy do szkoły i umierał ze strachu. A jego mama, Louise Mallet z Ispwich w Wielkiej Brytanii, wpadła na najlepszy pomysł świata: narysowała sobie i jemu na dłoni serduszko i powiedziała, że to specjalny „guzik na przytulanie”.

Kiedy będzie ci źle – wyjaśniła – naciśnij go. Poczujesz, jak cię przytulam i wszystko będzie dobrze.

Trzeba dodawać, że zadziałało? To chyba oczywiste. Mały wrócił ze szkoły spokojny i szczęśliwy. Louise opublikowała zdjęcie dłoni z serduszkami na Facebooku, media społecznościowe zachwyciły się, niebawem także brytyjska prasa podjęła temat, a rodzice maluchów piszą w komentarzach, że „kradną pomysł”.

Bierzcie i wy, skoro działa, przy każdej możliwej okazji. Wierzę w mądrych rodziców, którzy wiedzą, jak delikatnie obchodzić się z wrażliwością własnych dzieci, nie robiąc z nich głupków. Wierzę też, że nie wolno nam hodować „starych malutkich” pięciolatków, których gorycz i wiedza o sprawach tego świata wprawia w osłupienie. Oni i tak zaraz staną się ponurymi nastolatkami, dajmy im jeszcze czas i troszkę tej jedynej możliwej magii.

...

Trzeba dziecko wychowac w prawdziwej wierze! Wtedy nie takie cuda ujrzy jak Mikolaj z prezentem... nawet prawdziwy! Bóg da wiecej niz jest w stanie pomyslec.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:18, 29 Paź 2017    Temat postu:

Smutek nieodbytych rozmów
Zyta Rudzka | 29/10/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Moja koleżanka dzień Wszystkich Świętych zawsze spędza samotnie.


„M
ąż i dzieciaki zostają w Warszawie, tu idą na rodzinne groby, a ja jadę na drugi koniec Polski, żeby się spotkać z moim ojcem. Nie żyje od ośmiu lat, ale z roku na rok coraz bardziej za nim tęsknię. Bardzo mi go brakuje, ile historii chciałabym mu opowiedzieć, ile zdjęć pokazać, wyżalić się, pochwalić.”

To fajnie, że miałaś taką bliską więź z ojcem, komentuję.
Czytaj także: Tata jak z filmu. 3 wizerunki ojca w kinowych produkcjach


Nieobecny rodzic. Kontakt, którego nie da się nadrobić

Odpowiedź mnie zaskakuje:

„Ale ja mojego taty wcale nie znałam! To znaczy – znałam, przecież rodzice nie byli rozwiedzeni. Ale nie pamiętam, żebym kiedykolwiek z nim rozmawiała tak w cztery oczy. Mieszkaliśmy na wsi, w mieszkaniu służbowym w przychodni zdrowia. Tata był lekarzem. Takim typowym wiejskim, do którego się biegło w środku nocy i waliło w szybę, żeby otworzył, bo któraś rodzi albo chłop przyszedł pijany, z siekierą gania i trzeba było kogoś przenocować.

Tata był całkowicie oddany pacjentom, a oni go uwielbiali. Na jego pogrzebie płakali również mężczyźni.

Bardziej znałam tego lekarza, który był moim ojcem, niż jego samego.

Nie wiem, co było przyczyną, że on, chłopak z mieszczańskiej rodziny, zaraz po studiach rzucił wszystko i wyjechał daleko za Białystok, do małej wsi, tu założył rodzinę i całkowicie poświęcił się swojej pracy.

Jednak to piękne powołanie sprawiło, że go nie było ani dla żony ani dla dzieci. Był pięć metrów dalej, za ścianą, był z pacjentami. My z bratem i mamą – trzymaliśmy się razem”.
Czytaj także: Przystojny tata czterech córek dzieli się zabawnymi rodzicielskimi poradami [ZDJĘCIA]


Tata, który ma czas tylko na pracę

„Czasami mam żal, że kiedy była niedziela albo jakieś wolne chwile, kiedy byliśmy tylko w czwórkę, to mama kazała nam chodzić na paluszkach, ci, ci, tata śpi.

Nie dopuszczała nas do niego, a on sam też najwyraźniej nie miał potrzeby spędzania czasu z dziećmi. Był zbyt zmęczony albo tak wychowany”.

Figura nieobecnego ojca nie jest, oczywiście, zarezerwowana dla córek wiejskiego lekarza.

Istnieją badania pokazujące, że ojcowie małych dzieci często, i bez potrzeby, zostają dłużej w pracy. Najchętniej wróciliby do domu, jak dzieci będą już spały.

Ojciec obecny tylko fizycznie, to ojciec porzucający swoje dzieci. Tata kocha, ale nie okazuje. Zaspokaja potrzeby materialne, ale krzywdzi emocjonalnie.
Czytaj także: Nie chcę być jak mój ojciec/moja matka. Co mam robić?


Żal dziecka, które tęskni

Dziecko czuje się niedokochane, bezradne. Nic nie warte, bo przecież nie ma we mnie nic interesującego, skoro tata niby pyta: jak tam w szkole, ale odpowiedzi nie słucha. Sam o sobie też nic nie mówi.

Wycofany z życia domowego mężczyzna, bywa postrzegany przez domowników jak tykająca bomba zegarowa.

Zła ocena, coś się zbiło, coś złego się zdarzyło – i już pada niby niewinne zdanie: „Tylko nie mów tacie!”.

My, kobiety lubimy dbać o dobry nastrój w domu. Czasami aż do przesady. Coś tam zataimy przed mężem, niewinnie przekłamiemy, umniejszymy stratę, żeby nie denerwować, uniknąć kłótni, żeby nie bolało.

Ale ten ból wróci. Skumuluje się z innym bólem po innych małych kłamstwach i nie da się tego niczym zalepić. Odgradzanie się w rodzinie ma wysoką cenę.

Ojciec nie gniewa się, ale też nie pyta: „A z kim wracasz ze szkoły? A dlaczego ta Ola jest taka fajna?”. Oddalony ojciec nie krzyknie, ale też nie przytuli. Dzieci boją się gniewu ojca, a może się okazać, że on nawet muchy nie skrzywdzi.
Czytaj także: Jestem ojcem. Spędzam z dziećmi tyle czasu, ile się da. To chyba normalne, nie?


Niedostępność emocjonalna rodzica kładzie się cieniem na całe dorosłe życie

Córki takich mężczyzn mogą mieć trudności ze zbudowaniem małżeńskiej wspólnoty. Zabiegają o uwagę, ale też nie potrafią, obawiają się otworzyć z całym swoim bogactwem emocji, z kompleksami, lękami, porażkami, złymi doświadczeniami. Po prostu nie umieją emocjonalnie „poruszać się” w tym męskim świecie.

Moja koleżanka, córka wiejskiego lekarza pojedzie na grób ojca, żeby przynajmniej symbolicznie odtworzyć przymierze ojca z córką. Ale tej pustki tak do końca nie da się wypełnić.

Cisza jest gorsza niż ostra wymiana zdań. Lepiej się pokłócić – jest szansa, żeby się coś o sobie dowiedzieć. Rozczytać w sobie jakieś skargi, wzajemne pretensje, zmierzyć się z tym, coś pozmieniać. Unikając konfliktów buduje się obcość, która potrafi boleć przez całe życie.

Często nad grobami bliskich właśnie o tym myślimy, że nie zdążyliśmy się pożegnać, coś sobie powiedzieć, wyjaśnić, wykrzyczeć. Było w nas za mało odwagi albo za dużo wstydu. I pojawia się żal. Poczucie utraty. Nieodwracalności sytuacji. Cierpimy.
Czytaj także: Wszystkie błędy mojej mamy, których nie chciałabym powtórzyć


Cierpienie „niedokończonych rozmów”

Warto się nim zaopiekować. Masz w sobie wiele słów, które chciałabyś powiedzieć swoim ukochanym zmarłym, ale jednocześnie pewnie jest też w Tobie dużo zaniechania do żyjących.

Przecież ktoś jest obok. Ktoś z kim pójdziesz na rodzinne groby. Albo ktoś do kogo długo nie dzwoniłaś. Z kimś coś się łączyło, ale przez zwykły brak czasu, zaniedbanie, kłótnię – kontakt się urwał.

Dobrze jest rozpoznać tą przestrzeń niewypowiedzianych uczuć, nieuczynionych gestów, zaniechanych uścisków. Odbudowywanie relacji nie zawsze jest łatwe.

I wcale nie musi takie być. Przecież nie chodzi o to, żeby wszystko było jak w familijnym filmie, kiedy widowiskowo wyrzucamy z siebie wszystko, a potem rzucamy się w miłosnym uścisku i żyjemy sobie długo i szczęśliwie.

To napięcie, żeby wszystko skończyło się tandetnym happy endem – nie jest wcale dobre. Nawiązywanie głębszego, bardziej emocjonalnego kontaktu nie musi być zadośćuczynieniem. Gwarancją uwolnienia od poczucia krzywdy, żalu.

Nie wszystko musimy zrozumieć, przebaczyć, zapomnieć. Nie wynik dogadywania się liczy, ale sama próba podjęcia dialogu. To wystarczy, żeby było trochę lżej. Nie tylko w dzień Wszystkich Świętych.

...

Wszystko musi byc harmonijnie rozwiniete.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:27, 07 Lis 2017    Temat postu:

Po co Twojemu dziecku porażka
Zyta Rudzka | 07/11/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Chronisz dziecko przed każdą porażką? Chwalisz bez przerwy? Pochwały to naturalny doping, ale łatwo można go przedawkować.


„C
hodziłam wtedy do podstawówki, wspomina czterdziestoletnia Marianna. Pięknie zaśpiewałam solową partię w kościelnym chórze. Ze szczęścia fruwałam w powietrzu, ale tata szybko sprowadził mnie na ziemię.

Dopadł mnie po mszy i zasyczał:

– Cały czas szurałaś nogą! Nie dało się na to patrzeć!

Do dziś pamiętam każde słowo ojca, a nie pamiętam, jaka to była pieśń. To we mnie zostało: brutalne zderzenie piękna i czystości dziecięcego głosu z krytyką. Porażka.


Porażka – dobre czy złe doświadczenie?

Rodzice nie tyle mnie wychowywali, ile trenowali. Zawsze było coś źle. Wcale mnie to nie zahartowało. Jestem ciągle niezadowolona z siebie. W pracy źle znoszę konkurencję. Wolę się wycofać, niż ścigać. Jak mam zabrać głos na zebraniu, całą noc nie śpię. Rywalizacja, porównywanie się – to nie dla mnie. Nie umiem tego zwalczyć.

Zawsze znajdę jakieś ziarnko grochu, które mnie uwiera.

Dlatego moje dwie córki traktuję jak cudowne księżniczki. Chwalę. Komplementuję. Zawsze staram się patrzeć na to, co im się udało. To, co wychodzi im gorzej – bagatelizuję, umniejszam. Chcę, żeby wyrosły na silne i pewne siebie kobiety”.

Czuję emocje Marianny. Nie jestem przeciwniczką chwalenia dzieci, ale krytycznie podchodzę do pochwał. Tych stosowanych z automatu. Bez zastanowienia i umiaru.
Czytaj także: Szymon Majewski: Moja koleżanka Porażka


Chwalić czy nie chwalić?

Zachwyt rodzica jest szybkim i skutecznym środkiem wychowawczym, ale stosowany bez zdrowego rozsądku – przynosi szkody.

Pochwały to naturalny doping, ale łatwo można go przedawkować. I to, co doraźnie wyzwala dobry nastrój, zaczyna podstępnie szkodzić. Efekty – w dorosłym życiu.

Chowanie pod kloszem nie sprawi, że w dorosłym życiu dzieciaki będą miały równie cieplarniane warunki.

Obawiam się, że córki Marianny mogą mieć problemy podobne jak ich mama. Mimo że były wychowywane w skrajnie innej atmosferze.

Małe otrzymują bezwarunkowe wsparcie, akceptację i miłość. Marianna to taki zawsze życzliwy widz w domowym teatrzyku. Zawsze można liczyć na jej oklaski. To piękne, takie matczyne, ale świat to zdecydowanie większa scena, a widownia jakby bardziej zróżnicowana. Będą fani, klakierzy, ale też całkiem dużo krytyków, przeciwników. A gwizdy często są bardziej słyszalne niż oklaski.

Każda z nas grając z dzieckiem, daje mu wygrać. Dla świętego spokoju. Oczywiście. W dzieciństwie dobrze jest jednak przetrenować z dzieckiem nie tylko euforię zwycięzcy, ale nieprzyjemny smak bycia pokonanym.
Czytaj także: Codzienna dawka duchowej inspiracji na Instagramie. Polecamy!


Wyolbrzymione docenianie robi krzywdę, taką samą krzywdę jak nieustanne ganienie

Istnieją badania psychologiczne pokazujące, że rodzice nadmiernie skoncetrowani na dobrym samopoczuciu dziecka, prawdopodobnie wychowają go na człowieka nadwrażliwego. Bardziej kruchego emocjonalnie. Przeczulonego na swoim punkcie. Nastawionego boleśnie rywalizacyjnie i przesadnie biorącego wszystko do siebie.

Nie chodzi o to, żeby Marianna była dumna z siebie, bo jest wspierającą matką.

Chyba ważniejsze jest, by jej córki w trudnych chwilach nie czuły się beznadziejne i gorsze, bo zaznały niepowodzenia w miłości, przyjaźni. Bo ktoś inny dostał pracę, awans.

Dobrze jest pozwolić dzieciakowi wpaść w kłopoty i samemu się z nich wydostać. Zamiast bezmyślnie wmawiać: jesteś najlepszy, raczej zachęcać do odwagi i ryzyka.

Jednocześnie zapewniać, że nic się nie stanie, jak się nie uda. To nawet dobrze, że się czasami nie uda. Niech się nie uda.

Nie nauczysz się jeździć na koniu, jak pięć razy z niego nie spadniesz. Ta zasada obowiązuje nie tylko w szkółce jeździeckiej.
Czytaj także: Jak wychować dziecko, które sobie poradzi?


Mądra krytyka wzmacnia poczucie wartości tak, jak pochwała

Ważne, żeby była przekazywana razem z akceptacją, z ciepłym gestem. Dobrze przeżyta strata otwiera na większe możliwości w przyszłości. Przecież najbardziej rozwija nas to, co nam się nie udaje.

Dziecko, które przejdzie trening porażki, w dorosłym życiu będzie lepiej radziło sobie nie tylko z porażkami, ale też nie będzie wpadało w panikę w trakcie podejmowania wyborów, nie będzie dostosowywało się do innych, zwlekało z decyzjami albo podejmowało takie, jak przyjaciółka czy koleżanka. Zamiast być samosterowne – będzie papugowało.

Marianna wychwala i dziewczynki czują się wspaniale.

Potem jednak, już w dorosłym życiu mogą uzależnić się od szukania akceptacji w oczach innych ludzi. Będą czuły się zadowolone z siebie tylko wtedy, jak zostaną pochwalone, pozytywnie zauważone, oklaskane.

Szukanie tego błysku w oczach innych ludzi, powoduje że tracimy błysk w naszych oczach.

Życie nie zawsze szykuje dla naszego dziecka sytuacje z owacjami na stojąco. Z przyjęciem gratulacji i komplementów, zawsze sobie jakoś poradzi. To, czego musimy je nauczyć, to jak nie schodzić ze sceny, kiedy nie ma oklasków, a pojawiają się gwizdy. Jak przetrzymać ten trudny moment samotności. Z nadzieją i bez utraty wewnętrznej mocy.

...

Wszystko musi byc naturalne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:32, 13 Lis 2017    Temat postu:

Jak wychowywać dzieci, a nie hodować? Podpowiada autor „Elementarza dla rodziców”
Marta Brzezińska-Waleszczyk | 13/11/2017
Archiwum prywatne Jacka Mycielskiego
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jak dobrze wychować dzieci? To pytanie spędza sen z powiek niejednemu rodzicowi. Może warto zasięgnąć opinii tych, którzy mają „to” już za sobą? Na pytania Aletei odpowiada Jacek Mycielski.


M
ąż, ojciec trójki dzieci, dziadek dwanaściorga wnucząt – to chyba najlepsza rekomendacja „Elementarza dla rodziców” Jacka Mycielskiego. Nam autor opowiada o sprawdzonych radach (a właściwie jednej, najważniejszej), filozofii traktora, dzieciach iPhonowych, ale także o… błędach wychowawczych.



Marta Brzezińska-Waleszczyk: Wszelkie elementarze adresowane są do dzieci, tymczasem Pański jest dla rodziców. Potrzebujemy takich elementarnych wskazówek?

Jacek Mycielski: Tak, każde – nazwijmy to – abecadło, jest z założenia podręcznikiem dla początkujących. I taki był mój pierwotny zamysł, gdy pisałem pierwsze krótkie ABC – odpowiedzi na zadawane nam, rodzicom „Trzech Ma” (tak nazwaliśmy nasze małe wtedy dzieci) pytania. Miało więc być krótko, zwięźle, „elementarnie”. Bo też, moim zdaniem, chodziło o podstawowe zasady typu: nie stawiaj szklanki na brzegu stołu, bo prędzej czy później pożałujesz. Czysta praktyka. Jest dużo poradników, mądrych książek z dziedziny pedagogii, ale nasi ówcześni rozmówcy – rodzice z typowymi trudnościami i pytaniami – tego typu literatury nie brali do ręki. Stąd pomysł i nadzieja: taką krótką, nieskomplikowaną „instrukcję obsługi” może jednak do ręki wezmą? Faktem jest, że po pierwszych publikacjach, po serii pytań od czytelników i próśb o rozwinięcie tematów, nasz Elementarz się nieco rozrósł. Ale – według mnie – pozostał elementarzem.


Jak dobrze wychować dzieci?

Jak nie pogubić się w zalewie różnych porad i wizji rodzicielstwa? Czasem są to trendy bardzo rozbieżne…

Jak napisałem we wstępie do obecnego wydania, moją specjalnością była bardziej technika (samochody-ciągniki), niż psychologia. Pozwalam więc sobie na zadanie pytania: czy mogą być różne szkoły/metody obchodzenia się… z traktorem? Jedne szkoły zalecą tankowanie zgodnie ze wskazaniem strzałki poziomu paliwa, a inne będą przekonywać, że tankowanie jest sprawą drugorzędną? Jedne będą zakazywać wjeżdżania traktorem na autostradę, a inne będą krytykować wszelkie zakazy? Według mnie, nie ma tu różnych „szkół”, różnych metod. Jest jedna, która pozwala na bezpieczne i długotrwałe cieszenie się „Ursusem”, bez ryzyka utknięcia pojazdu gdzieś w polu. Porady i wizje rodzicielstwa? Nie przypominam sobie, żebym – w okresie naszych wychowawczych zmagań – zaglądał do książek pedagogicznych. Owszem potem, po pierwszych własnych wydaniach, przeczytałem kilka, gdy zaczęły się pytania i dyskusje. A na rynku można znaleźć dobre książki. Ja zostałem jednak przy mojej politechnice. I traktorze.

Co jest najważniejsze w wychowaniu małego dziecka? Taki absolutny must-have, który musimy przekazać progeniturze?

Pewnie wszyscy spodziewają się odpowiedzi: miłość. A ja odpowiadam: rozsądek. Rozsądek jest najlepszym katalizatorem autentycznej, niegasnącej miłości. Natomiast miłość, bez podbudowania rozsądkiem, może mieć krótkie nogi, a w skrajnych przypadkach prowadzić wręcz do patologii. I dotyczy to nie tylko małego dziecka.
Czytaj także: Rozmowa z Bohdanem Butenką, legendarnym rysownikiem, twórcą animacji i komiksów


Hodowanie zamiast wychowania i korpo-dzieci

Jak wychowywać dziecko, ale nie hodować?

No i tu odpowiedzią będzie właśnie Miłość. Ta rozsądna oczywiście. Hodowanie jest niestety częstą „metodą” zabieganych rodziców, którzy rozmijają się z życiowymi priorytetami. Wynikiem są dzieci „bezdomne”, zagubione, iPhonowe… W ich życiorysach pojawi się ryzyko licznych komplikacji.

Dziś rodzice stoją przed wielkim wyzwaniem – powinni zaszczepić w dziecku liczne pasje, zainteresowania, świetnie wykształcić, nauczyć kilku języków, perfekcyjnie dbać o zdrowie (dieta fit, bez cukru, glutenu…). Jak w tym wszystkim nie zatracić dzieciństwa i nie zafundować potomkowi dziecięcego korpo?

Wszyscy szukamy szczęścia, chyba co do tego nie ma wątpliwości. Zastanówmy się więc, co nam jest do niego niezbędne? Nigdy nie zapomnę „najszczęśliwszego dnia w życiu”, opisanego w pamiętniku pewnej byłej profesor uniwersytetu. W swojej karierze doświadczyła licznych przywilejów, żyła dostatnio, należała do „wierchówki” (jak można się domyślać – w stalinowskiej Moskwie). W najszczęśliwszym dniu… szła przez las, w mrozie, po śniegu, bez butów (stopy miała poowijane w szmaty). Cały swój „majątek” niosła w tłumoku na plecach. Tak, była wtedy szczęśliwa. Właśnie została zwolniona po dziesięciu latach Gułagu… Powyższy przykład jest wzięty z przeszłości, z serii sytuacji ekstremalnych. Ale każda uważna obserwacja życia nam podpowie, że szczęście nie tyle zależy od pozycji społecznej, majątku czy wiedzy, co od stanu ducha. Tak więc, przy typowych dzisiejszych wyzwaniach, o których Pani wspomina, o ten stan ducha naszego dziecka powinniśmy przede wszystkim zabiegać.
Czytaj także: Synu, spadaj na drzewo! Czyli dlaczego warto zabrać dziecko do lasu


Błędy wychowawcze rodziców

Jednocześnie, my – rodzice, mamy wiele wymagań względem… nas samych. Mamy się rozwijać, realizować swoje pasje, etc. Pan też pisze o tym „świętym czasie” dla siebie samych i nie-byciu na każde zawołanie dziecka. Jak zachować zdrowy balans, aby nie zaniedbać ani dziecka, ani siebie samego?

To jedno z ważniejszych pytań, na które staram się odpowiedzieć w Elementarzu. Chodzi o spełnienie serii warunków. Może zacytuję przykłady: „Dziecko potrzebuje ogromnej dozy miłości, rodzicielskiej uwagi. Ale wybór momentu, w którym mu tę uwagę poświęcamy, ma należeć do nas, rodziców. Nie do dziecka”. Śmiem powtórzyć: do rodziców, nie do dziecka. Albo kolejny: „Naszym celem niech będzie nie tyle wychowanie grzecznego dziecka, ile dziecka, które kocha i jest kochane”. Nie muszę dodawać, jak bardzo ważnym aspektem w tej dziedzinie jest współpraca między rodzicami, porozumienie obojga małżonków.

Pański Elementarz ukazuje się dwie dekady od pierwszego wydania, owoce jego stosowania najlepiej odzwierciedlają… Pańskie dzieci, które na pytanie o pedagogiczne błędy rodziców, mówią, że… mogłyby być jeszcze bardziej samodzielne. A przecież nauka samodzielności była Pana głównym celem!

Wśród reakcji, jakie dostawałem od czytelników pierwszych wydań, pojawiało się pytanie o błędy wychowawcze, jakie ewentualnie sami popełnialiśmy. Do tego był komentarz: przyznanie się do błędów uwiarygodniłoby przesłanie pańskiej książki! Tak, zadałem odnośne pytanie dorosłemu już synowi. I rzeczywiście, jego odpowiedź zaprzeczała jakby oczekiwanemu rezultatowi naszego pedagogicznego wysiłku. Wpadka? Porażka? Przecież to on najszybciej z całej trójki był zmuszony stać się samodzielny! Jako siedmioletnie dziecko gotował dla nas wszystkich obiady (w czasie dłuższej choroby mojej żony), jako czternastoletni chłopak samodzielnie poleciał do Ameryki, jako student mieszkał poza domem, a potem przez kilka lat pracował tysiące kilometrów (Ameryka, Azja) z dala od domu rodziców. Podobnie dwie nasze córki: studiowały i pracowały bez mammismo – z dala od mamusinej opieki. Stąd może pewna nostalgia u całej trójki do sweet home, odwrotna od typowych reakcji dorastającej młodzieży, która na ogół pragnie się z domu wyrwać. Tak, zadałem pytanie odnośnie naszych błędów pedagogicznych. Reakcja juniora, z której wynikało zbyt duże powiązanie z rodzicami ucieszyła mnie. Cóż, taka ojcowska słabość. Mam nadzieję, że mnie Pani rozumie…

Czy Pańskie dzieci też korzystają z tych samych zasad względem swoich dzieci? Ponoć Pan ma w planach elementarz dla… dziadków.

Tak, nie mamy z dziećmi pod tym względem istotnych różnic zdań. To dla nas, rodziców i dziadków, wielki komfort, wielka łaska. I na końcu pozwolę sobie dodać, że jestem wdzięczny Pani za tak żywe zainteresowanie naszą pracą i za inspirujące pytania. „Naszą” – bo chodzi rzecz jasna o pracę obojga rodziców. Zgłaszam też pierwszego klienta-czytelnika: nasz syn zamawia 6 egzemplarzy. Mają sześcioro dzieci. Dziękuję też wydawnictwu Rosikon Press za propozycję wydania kolejnych dwu elementarzy. A o czym tam będzie mowa? Przeczytacie to Państwo na okładce właśnie wydanego „Elementarza dla rodziców”.
Czytaj także: Nie chcę sterylnego dzieciństwa dla mojego synka

*„Elementarz dla rodziców” Jacka Mycielskiego ukazuje się nakładem wydawnictwa Rosikon Press

...

Zdecydowani tylko milosc mozna dac. Juz przekazywanie dzieciom naszych zainteresowan jest podejrzane. TO SA NASZE NIE ICH! NIE MOWIAC JUZ O HODOWANIU ADWOKATA OD 2 ROKU ZYCIA! Jak dzieciak bedzie chcial to sam w te gry co ojciec gral zagra Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:42, 13 Lis 2017    Temat postu:

Masz dziecko? To zaprzyjaźnij się z tym uczuciem
Jacek Kalinowski | 13/11/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Masz dziecko. Witaj strachu. Czasem będzie zapomniany, zakurzony gdzieś z tyłu, oddelegowany przez dobre, radosne chwile i zwykłą prozę życia. Ale w podświadomości zostanie z Tobą już na zawsze.


J
uż wiesz, co czuli Twoi rodzice, gdy zacząłeś wychodzić na pierwsze imprezy ze znajomymi. Miałeś do przejścia 200 metrów z przystanku do domu, trochę oświetlonym chodnikiem, trochę po ciemku, obok ogrodzenia i krzaków. Dla Ciebie nic wielkiego – myślałeś bardziej o tym, że jesteś głodny i że rano musisz wstać przed siódmą.

Wcześniej jechałeś na pierwsze, samodzielne kolonie. Dla Ciebie frajda. Kiedyś, gdy byłeś przedszkolakiem, miałeś zapalenie płuc i 39 stopni gorączki. A na początku swojej drogi, gdy byłeś jeszcze niczego nieświadomym niemowlakiem, miałeś serię szczepionek. Nie pamiętasz tego, ale bardzo dobrze pamiętają to rodzice. Teraz przeżyjesz ten cykl od nowa, ale z drugiej strony, bo… sam jesteś rodzicem.


Strach od narodzin, a nawet wcześniej

Strach dopadł Cię już wcześniej, na początku ciąży Twojej wybranki. Może wtedy był tylko kiełkującym niepokojem, obawą – o zdrowie, o prawidłowy rozwój płodu, o to, żeby z kolejnej wspólnej wizyty na badaniu USG wrócić w dobrych humorach i zadzwonić do bliskich, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Strach wzmaga się w dniu porodu – to nowa, nieznana Ci wcześniej sytuacja. Czy wszystko się uda? Czy żona będzie miała dobrą opiekę? Czy nie będzie groźnych dla dziecka komplikacji? Euforia i ulga po udanym porodzie to ostatnie takie beztroskie chwile. Masz dziecko. Witaj strachu. Czasem będzie zapomniany, zakurzony gdzieś z tyłu, oddelegowany przez dobre, radosne chwile i zwykłą prozę życia. Ale w podświadomości zostanie z Tobą już na zawsze.
Czytaj także: Twoja dłoń jest większa, czyli jak dzieci uczą nas zaufania
Zbyt wiele rzeczy może pójść nie tak

Jadąc z porodówki i wioząc obok żonę, a z tyłu kilkudniowe dziecko, byłeś najostrożniejszym i najbardziej przykładnym kierowcą w mieście. Ktoś Cię wyprzedził? Zauważyłeś wtedy jakiś ryzykowny manewr? Wszystkich miałeś za piratów drogowych jadąc dwupasmówką 50 km/h.

Dzieci rosną i się zmieniają. Lęki też rosną i się zmieniają. Na część rzeczy mamy wpływ, na część – w ogóle. Wiecie, czego się boję? Jeździć z moimi dziewczynkami w deszczu albo śniegu, boję się pijanych kierowców, reakcji organizmu na szczepienia, boję się parkingów, że stracę je z oczu w jakimś tłumie, że zaczną chorować i nie mówię tu o infekcji nosa, ale o historiach, które znam z reportaży. Zawsze je oglądam ze ściśniętym gardłem. Przecież mnie też to może spotkać.

Chciałbym trzeciego dziecka. Jednocześnie jednym z ważniejszych argumentów przeciwko jest lęk. Nie chcę się bać o kolejną istotę. Wystarczy, że patrzę na moje dwie dziewczynki i muszę się mierzyć z moimi ojcowskimi, czasami realnymi, czasami wyimaginowanymi lękami. Dziewczynki są piękne i zdrowe – czy trzecie dziecko nie będzie kuszeniem losu? Będą dorastać, jeździć, zwiedzać, chorować – miałbym to przeżywać potrójnie?
Czytaj także: 5 rzeczy, których się boję, gdy zostaję sam z dzieckiem


Na szczęście to tylko procent

To procent naszych myśli w ciągu dnia. Skupiasz się na szczęściu, śmiechu, zabawach, tym, co zrobisz na kolację, gdzie powiesić kolejny rysunek i dlaczego w przedszkolu, w jakiś magiczny sposób znikają wszystkie spinki z włosów Twojej córki. Ludzki umysł nie może wciąż krążyć wokół zagrożeń, inaczej wszyscy byśmy powariowali. Rytm dnia i wypracowane rytuały trzymają nas przy zdrowych zmysłach.

Ale teraz rozumiem, dlaczego moja mama nie spała, kiedy miałem 20 lat i wracałem z imprezy. Kiedyś się z tego śmiałem, dzisiaj doskonale to rozumiem. Nawet teraz, gdy jestem ponad 10 lat starszy i mam swoją rodzinę, dzwoni do mnie, żebym dał znać, gdy skończę jakąś dłuższą trasę samochodem. Kiedyś mnie to drażniło, dzisiaj sam wiem, że rodzicem jest się już zawsze i zawsze będzie się odczuwać strach.

Dziś było poważnie, ale za tydzień obiecuję napisać dla Was zabawny tekst.

...

To jetpst trud.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:48, 16 Lis 2017    Temat postu:

7-letnia dziewczynka napisała liścik do proboszcza. Pisze o „prezencie”, jaki zrobił jej Jezus
Kévin Boucaud-Victoire | 16/11/2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Ojcze Guillaume, proszę Cię o wybaczenie, że przez całą mszę chrząkałam. Ale opowiem Ci, jaki prezent dał mi Jezus”.
List z przeprosinami

O „ziarnie świętości” pisze na swoim profilu na Facebooku ks. Guillaume Soury-Lavergne, proboszcz parafii Figeac (departament Lot we Francji), zamieszczając zdjęcie ręcznie napisanego liściku. Rzeczywiście, jest wzruszający.

Napisała go do swojego proboszcza 7-letnia dziewczynka. Roi się w nim od błędów ortograficznych, jakie robią dzieci, które dopiero uczą się pisać, ale treść jest jasna – przeprasza w nim za swoje zachowanie. Żałuje, że przez całą mszę zbyt głośno się zachowywała („chrząkała”) i ofiaruje proboszczowi „prezent”, jaki Jezus dał jej tego dnia: „Zanim przyszłam do kaplicy, byłam zła, a kiedy wychodziłam, radość do mnie wróciła”.
Czytaj także: „Nie mogę chodzić ani mówić” – napisał papieżowi Gabriel. Niedługo potem miał niespodziewaną wizytę



Prezent od Jezusa

Gdy rozmawialiśmy z ks. Guillaumem, opowiedział nam, że na początku mszy w niedzielę, 5 listopada – widząc, że mała parafianka jest nie w sosie – zwrócił się w jej stronę z humorem: „Przestań chrząkać”, ale bez skutku. Nadal chrząkała – opowiada.

Nazajutrz dziewczynka zdecydowała się napisać list do proboszcza, który przekazała swojej mamie. „Cudowne, że pomimo młodego wieku zrozumiała, jaki prezent Jezus jej ofiarował” – podkreśla nie bez emocji proboszcz. „To szczególna nagroda za uwagę, jaką poświęcamy dzieciom” – dodaje.

Treść listu dziewczynki:

Ojcze Guillaume,

proszę Cię o wybaczenie, że przez całą mszę chrząkałam. Ale opowiem Ci, jaki prezent dał mi Jezus. Zanim przyszłam do kaplicy, byłam zła, a gdy wychodziłam, radość do mnie wróciła.


Czytaj także: Zabierać dziecko na mszę? A może lepiej zostawić je w domu?

Tekst opublikowany we francuskiej edycji portalu Aleteia

...

Bóg wychowuje od dziecka do starosci...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133458
Przeczytał: 57 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:58, 18 Lis 2017    Temat postu:

Czego mnie, psychologa, nauczył 7-letni chłopiec?
Mira Jakubowska | 18/11/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Tomek pokazał mi, że ważne jest to, abym chciała usłyszeć, co ma do powiedzenia, a także to, o czym nie chce mówić.
Dziecko w trakcie rozwodu

Tomek był siedmiolatkiem przyprowadzonym do mnie, ponieważ jego rodzice byli w trakcie rozwodu. Długa historia, i jak często bywa, niejednoznaczna, skomplikowana, pełna wzajemnych niedomówień, poświęcona wadom i błędom współmałżonków bardziej niż przeżyciom rozdartego dziecka.

Tomek raz mieszkał u mamy, raz u taty. Często pytał mnie, kto jest lepszy, czyj samochód jest szybszy, kto wygra w sądzie. Jego dziecięce serce było jak pole bitwy, na której wciąż toczyła się walka. Bardziej niż psychologa potrzebował raczej obydwojga rodziców, ale to nie było takie proste. Jedną z niewielu stałych i pewnych spraw było to, że czekam na niego w każdy wtorek niezależnie od tego, u którego z rodziców akurat będzie przebywał. Na pierwszym spotkaniu usłyszałam pytanie:

– Dlaczego jestem ważny? Czy dlatego, że moi rodzice się rozwodzą?

Zaskoczona odparłam:

– Nie, Tomku, jesteś ważny, bo jesteś tu teraz.

Po chwili dodałam:

– A wiesz, dla kogo tu pracuję?

– Dla taty? Dla mamy?

– Nie, pracuję dla ciebie. Pamiętaj.
Czytaj także: Ratowanie małżeństwa ze względu na dzieci. Czy to ma sens?


Serce dziecka to nie bazar

Ten dialog wybrzmiewał jeszcze na różne sposoby przez cały rok naszych spotkań. Gdy wyjaśniliśmy sobie sprawy podstawowe, rozpoczęliśmy podróż po fantastycznym, ale także, niestety, ponurym świecie dziecka. Widzieliśmy się co tydzień. Na początku miałam swój plan pracy z nim, ale Tomek uczył mnie uważności, słuchania go i bycia z nim w zabawie, fantazjowaniu, opowieściach.

Zawsze na koniec spotkania otrzymywałam to, czego chciałam – a więc opowiadał mi, jak się czuje, co się u niego wydarzyło. Zanim jednak podzielił się ze mną swoimi przeżyciami, uczył mnie cierpliwości i szacunku.

Pokazał mi, że serce dziecka nie jest jak bazar, na którym mogę sobie wybierać, co mi się podoba, czego akurat potrzebuję w swojej psychologicznej, profesjonalnej pracy. On zapraszał mnie, abym weszła do jego świata zabaw, pobyła z nim bez moich zadań i planów. Tomek pokazał mi, że ważne jest to, abym chciała usłyszeć, co ma do powiedzenia, a także to, o czym nie chce mówić.

Doskonale rozumiał moje standardowe pytania: „Jak się czujesz, co u ciebie”, jednak udzielał mi odpowiedzi w języku na początku dla mnie niezrozumiałym. Wprowadzał mnie w krainę swoich smutków, szczęśliwości, planów na bycie dorosłym…
Czytaj także: Małżonkowie do końca wierni przysiędze. Jak działa Wspólnota Sychar?


Jak odbudować swój świat

Podczas roku naszych spotkań nauczyłam się trochę jego świata, dałam się zaskakiwać, pozwalałam Tomkowi chować się, aby mógł być poszukiwany i zostać szczęśliwie znaleziony (był mistrzem ukrywania się, czego nauczył się w niezbyt przyjemnych okolicznościach swojego życia). To był czas tworzenia wspólnych rytuałów, poważnych rozmów, niespodzianek, ciekawych dialogów, żartów, a także kryzysów, nieufności, niechęci, niemówienia „do widzenia”, bo nie lubił pożegnań…

Dzięki temu małemu chłopcu przez chwilę mogłam zatracić się w dziecięcej radości i zabawie, towarzyszyłam w odkrywaniu nowych, ważnych spraw, pozwoliłam, aby wbiegł na podwórko mojej codzienności i trochę porozrzucał ten dorosły ład i skład. Ten mały człowiek poruszył dawno nieużywane struny serca, które wybrzmiały nową melodią – pragnień, tęsknot, wzruszeń.

Gdy nadszedł dzień ostatniego spotkania czułam, że to wzajemnie trudne rozstanie. To był jego ważny dzień i mógł zaproponować swoją zabawę. Chłopiec zaczął budować dom. Poprosił mnie, abym mu pomogła. Zaplanował każdy szczegół – kuchnię, salon, taras, garaż…

Ze skrywanym poruszeniem asystowałam mu w odbudowie jego świata, podając kolejne elementy. Sama nie wymyśliłabym lepszego zakończenia naszej pracy. Bezdomne dziecko budujące na nowo swoje miejsce na ziemi, swój własny dom. Gdy skończyliśmy, Tomek zaprosił mnie do środka. Chłopiec, którego serce było utkane z tęsknoty za mamą i tatą, rozdarty i na swój sposób samotny, marzył o tym, aby zostać inżynierem i budować domy. I zbudował swój dom. A ja mogłam na chwilę tam zamieszkać.

..

Rozwod to gigantyczna destrukcja.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 1 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy