Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Miłość i małżeństwo .
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:04, 28 Wrz 2017    Temat postu:

Małżonkowie do końca wierni przysiędze. Jak działa Wspólnota Sychar?
Anna Gębalska-Berekets | Wrz 28, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Sychar zajmuje się ratowaniem związków małżeńskich. I to nie tylko tych będących w kryzysach, ale również po rozwodzie.


W
spólnota niesie parom duchową pomoc i wsparcie, którego potrzebują opuszczeni małżonkowie trwający przy złożonej w dniu ślubu przysiędze. Charyzmatem jest tu wiara w to, że każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania, każdy bowiem może się nawrócić. Potrzeba jedynie aktu woli.
Czytaj także: Mediacje rodzinne. Żeby rozwodów było mniej…

Historie „Sycharków” pokazują, że z Bożą pomocą dzieją się sytuacje niewytłumaczalne – na przykład świadectwo Ani i Andrzeja, którzy wrócili do siebie po 13 latach, pozostając przez ten czas w sformalizowanych związkach cywilnych.
Sychar: skąd taka nazwa?

Nazwa wzięła się od miasteczka Sychar, gdzie według Ewangelii św. Jana (J 4,6-1Cool Samarytanka rozmawiała przy studni z Jezusem. Kobieta miała pięciu mężów, a później żyła z mężczyzną, który nie był jej mężem.

Wspólnota świadczy o tym, że jakkolwiek sytuacje: rodzinna czy osobista nie byłyby skomplikowane, możliwe są do rozwiązania na mocy sakramentu, jaki małżonkowie wzajemnie nakładają na siebie przed Bogiem, czyniąc także i Jego świadkiem przysięgi małżeńskiej.
Co robią „Sycharki”

Założycielami wspólnoty Sychar byli Andrzej Szczepaniak oraz ks. Jan Pałyga SAC. Pierwsze spotkanie odbyło się w grudniu 2003 roku w parafii pw. św. Wincentego Pallotiego w Warszawie przy ulicy Skaryszewskiej.

„Sycharki” czekają na swych mężów i żony nie będąc biernymi. Podejmują codzienne obowiązki, dbają o własny rozwój, zajmują się dziećmi i modlą się za swoich współmałżonków, którzy ich opuścili i weszli w inne związki.
Czytaj także: Adwokat uratował małżeństwo swojego klienta za pomocą kartki papieru…

Wielu z członków wspólnoty doświadczyło, że kryzys i odejście współmałżonka pomimo wszystko może okazać się łaską, czasem zrozumienia siebie i zbliżenia się do Boga oraz wejścia z Nim w głębszą i bardziej osobistą relację.
W Polsce i za granicą

Mimo orzeczonych jednostronnych rozwodów (członkowie nie zgadzają się na rozwód, będąc wiernymi złożonej przysiędze) trwają w miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej. Niektórzy 2 lata, inni 20 lat, jeszcze inni przez całe życie aż do śmierci, która rozdziela małżonków. Bóg bowiem widzi małżonków zawsze razem od momentu ich ślubu – „a tak nie są już dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył tego człowiek niech nie rozdziela”.

Ogniska Sycharu działają m.in. w Warszawie, Poznaniu, Żorach, Zielonej Górze, Opolu, Gdańsku, Krakowie, Szczecinie, Bydgoszczy, Rychwałdzie k. Żywca, Lublinie, Skierniewicach, a nawet u Polonii w Bonn (przy Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech) i w Chicago.
Formy pomocy są różnorodne

„Sychar” prowadzi różne formy pomocy dla małżonków sakramentalnych, m.in. warsztaty „Wreszcie żyć – 12 kroków ku pełni życia”, spotkania w ogniskach Wiernej Miłości Małżeńskiej, rekolekcje lokalne i ogólnopolskie, organizuje pielgrzymki, modlitwy za pomocą Skype’a, turnusy „Wakacje z Sycharem”, z którego korzystają także dzieci.
Czytaj także: To jedno proste pytanie ocaliło moje małżeństwo

Działania wspólnoty zostały pobłogosławione przez abp. Henryka Hosera, a także przez biskupów poszczególnych diecezji, w których działają ogniska. 14 marca 2012 roku decyzją Episkopatu Polski na krajowego duszpasterza wspólnoty został powołany ks. Paweł Dubowik z diecezji opolskiej.
Rekolekcje dla „niesakramentalnych”

W maju 2017 roku wraz z Misjonarzami Krwi Chrystusa zostały zorganizowane rekolekcje dla małżonków sakramentalnych żyjących w związkach niesakramentalnych, którzy pragną powrócić na drogę wypełnienia przysięgi.

„Towarzyszenie małżonkom sakramentalnym żyjącym w związkach niesakramentalnych powinno być ukierunkowane na pojednanie i powrót do siebie małżonków sakramentalnych. Ważne, by to pojednanie dotyczyło partnerów z związków niesakramentalnych i całych rodzin” – zauważa Andrzej Szczepaniak. „Zerwanie z grzechem jest tu najważniejsze” – dodaje.
Czytaj także: Niesakramentalni, którzy znaleźli swoje miejsce w Kościele

Wspólnota „Sychar” stara się prowadzić takie osoby na spotkanie z Jezusem, na drogę pojednania z Nim, współmałżonka sakramentalnego. Prowadzi rekolekcje, połączone z modlitwą, świadectwami i pomocą psychologiczną.

Tegoroczne ogólnopolskie rekolekcje „Sycharu” odbędą się w połowie października. Pierwsze z nich w Porszewicach koło Łodzi, drugie zaś na Górze św. Anny. Prelegentem będzie ks. Grzegorz Polok. Tematem przewodnim: „Zrozumieć siebie, pokochać innych”. Szczegóły dostępne są na stronie internetowej wspólnoty: [link widoczny dla zalogowanych]

...

Cenna dzialalnosc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:14, 28 Wrz 2017    Temat postu:

Pan młody w akcji! Zniszczył garnitur, uratował człowieka
Dominika Cicha | Wrz 28, 2017

Hatt Photography | Facebook | Fair Use
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Clayton i Brittany na długo zapamiętają swoją ślubną sesję zdjęciową. Bilans: zniszczony garnitur, uratowany chłopiec i dwa świetne zdjęcia. Było warto!

Kanadyjski park położony nad rzeką, dobre światło i wpatrzona w siebie para – warunki do sesji zdjęciowej były idealne. Ale kiedy nowożeńcy omawiali z fotografem ostatnie szczegóły, w pobliżu pojawiła się grupka dzieciaków.

Clayton Cook czuł, że zabawa niesfornej trójki bez opieki dorosłego (i to nad brzegiem rzeki!) nie wróży nic dobrego. Gdy jego żona sama pozowała do portretów, ukradkiem spoglądał więc na dzieciaki. Nagle zdał sobie sprawę, że zamiast trojga z nich, na brzegu stoi tylko dwoje.
Czytaj także: Gdy panna młoda usłyszała pytanie fotografa, zalała się łzami [zdjęcie]

Najmłodszy chłopiec wpadł do wody. Nie było widać jego twarzy, walczył z całych sił, żeby utrzymać się na powierzchni. Clayton nie zastanawiał się ani chwili. Wskoczył do rzeki i wyciągnął malca. Na szczęście dziecko czuło się dobrze i niedługo potem odeszło ze starszym rodzeństwem.

W chwili, w której pan młody wskoczył do wody, fotograf Darren Hatt wcisnął spust migawki. Zdjęcie, które (wraz z gratulacjami dla Claytona) opublikował na Facebooku, obiega internet. Użytkownicy mediów społecznościowych nie szczędzą pod nim wyrazów szacunku i podziwu.

Panna młoda w pierwszej chwili pomyślała, że skok męża to tylko ślubny żart. Kiedy zdała sobie sprawę, co naprawdę się stało, była w szoku. W wywiadzie dla CTV News stwierdziła, że bezinteresowność Claytona i jego szybkie działanie to jedne z cech, które sprawiły, że się w nim zakochała. Błyskawiczna akcja w parku tylko utwierdziła ją w małżeńskim wyborze.

Szkoda tylko, że Brittany i jej reakcja nie zmieściły się w kadrze. Cookowie mieliby jedną z najpiękniejszych ślubnych fotografii w historii!
Czytaj także: Miało być skromnie, wyszło jak z bajki. Niezwykły ślub bezdomnych

Źródła: ctvnews.ca, bbc.com, huffingtonpost.com

...

Takie to przezycia!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 8:54, 29 Wrz 2017    Temat postu:

Myśli Matki Teresy, które pomogą Wam z radością przeżywać małżeństwo
Gelsomino del Guercio | Wrz 29, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Proste pytania i jeszcze prostsze odpowiedzi bywają najlepszym drogowskazem. Chcesz się przekonać?


M
odlitwa i kilka myśli św. Matki Teresy z Kalkuty na temat małżeństwa. Drobne „rady” dla par, które postanowiły wspólnie zmierzyć się z przyszłością, zostały wybrane z listów i wystąpień Świętej.


Modlitwa za rodzinę

Ojcze Niebieski, dałeś nam na wzór Świętą Rodzinę z Nazaretu. Umiłowany Ojcze, pomóż nam przemienić naszą rodzinę na Jej wzór, by panowała w niej miłość i pokój, by była do głębi kontemplacyjna, w pełni eucharystyczna i pełna radości.

Pomóż nam wytrwać razem w radości i w cierpieniu poprzez modlitwę w rodzinie. Naucz nas dostrzegać Jezusa w członkach naszej rodziny, a szczególnie odkrywać Twoje oblicze ukryte w ich ubóstwie.

Niech Eucharystyczne Serce Jezusa uczyni nasze serca łagodnymi i pokornymi jak Jego i pomoże nam spełniać nasze rodzinne obowiązki w świętości.

Spraw, byśmy się wzajemnie kochali tak, jak Bóg kocha nas, każdego dnia bardziej i byśmy sobie wzajemnie wybaczali tak, jak Ty przebaczasz nasze grzechy.

Umiłowany Ojcze, pomóż nam przyjmować to wszystko, co dostajemy od Ciebie i z wielkim uśmiechem oddawać to wszystko, co nam zabierasz.

Niepokalane serce Maryi, przyczyno naszej radości, módl się za nami.

Święty Józefie, módl się za nami.

Święci Aniołowie Stróże, stójcie zawsze przy nas, prowadźcie i chrońcie nas.

Amen
Czytaj także: Zaskakujące pytanie dziennikarza i doskonała riposta Matki Teresy


Zgadnij …

Jaki dzień jest najpiękniejszy? Dzisiaj.

Co najłatwiej zrobić? Błąd.

Co jest największą przeszkodą? Strach.

Co jest największym błędem? Poddać się.

Co jest źródłem całego zła? Egoizm.

Co jest najlepszą rozrywką? Praca.

Co jest największą porażką? Zniechęcenie.

Kto jest najlepszym nauczycielem? Dzieci.

Jaka potrzeba jest najsilniejsza? Komunikowania się.

Co czyni nas najszczęśliwszymi? Poczucie, że jesteśmy potrzebni innym.

Co jest największą tajemnicą? Śmierć.

Co jest najgorszą wadą? Zły humor.

Kto jest najniebezpieczniejszy? Kłamca.

Jakie uczucie jest najbardziej niszczące? Uraza.

Co jest najpiękniejszym darem? Przebaczenie.

Co jest najniezbędniejsze? Ciepło.

Jaka droga jest najszybsza? Właściwa.

Jakie uczucie jest najprzyjemniejsze? Wewnętrzny spokój.

Jak najlepiej się bronić? Uśmiechem.

Co jest najskuteczniejszym lekarstwem? Optymizm.

Co przynosi największą satysfakcję? Spełnienie obowiązku.

Co jest największą siłą na świecie? Wiara.

Kto jest najbardziej potrzebny? Rodzice.

Co jest najpiękniejsze ze wszystkiego? Miłość.
Czytaj także: Anna Dymna: Pomaganie to jest zwykła rzecz [wywiad]




Znajdź czas …

Znajdź czas na zastanowienie.

Znajdź czas na modlitwę.

Znajdź czas na śmiech. Śmiech jest źródłem siły. Jest największą siłą na świecie. Jest muzyką duszy.

Znajdź czas na zabawę.

Znajdź czas na kochanie i bycie kochanym.

Znajdź czas na dawanie. W nim tkwi tajemnica wiecznej młodości. Dawanie jest przywilejem, który dał nam Bóg. Dzień jest zbyt krótki, by być egoistą.

Znajdź czas na czytanie.

Znajdź czas na przyjaźń.

Znajdź czas na pracę. Praca jest źródłem mądrości. Jest drogą do szczęścia. Jest ceną sukcesu.

Znajdź czas na dobroczynność. Ona jest kluczem do raju.

(Napis znaleziony na ścianie Domu Dzieci w Kalkucie)
Czytaj także: Do czego została stworzona kobieta?




Lata lecą…

Pamiętaj zawsze, że na skórze pojawiają się zmarszczki, włosy siwieją, a dni stają się latami.

Ale to, co jest ważne, nie zmienia się; twoja siła i twoje przekonania nie mają wieku. Twój duch jest klejem dla każdej pajęczyny.

Za każdą linią mety jest linia startu.

Za każdym sukcesem jest inne rozczarowanie.

Dopóki żyjesz, czuj się żywą.

Jeśli brakuje ci tego, co robiłaś dotąd, wróć do tego.

Nie żyj pożółkłymi fotografiami. Bądź wytrwała nawet wtedy, gdy wszyscy oczekują, że się wycofasz.

Nie pozwól zardzewieć żelazu, które masz w sobie.

Żyj tak, żeby ludzie darzyli cię nie współczuciem, lecz szacunkiem.

Kiedy z racji upływu lat nie będziesz w stanie biegać, chodź szybkim krokiem.

Kiedy nie będziesz mogła chodzić szybkim krokiem, po prostu chodź. A kiedy nie będziesz mogła chodzić, podpieraj się laską. Pamiętaj, nigdy się nie zatrzymuj!
Czytaj także: Chcesz odnieść mądry sukces? Nie popełnij błędu króla Salomona


Artykuł pochodzi z włoskiej edycji portalu Aleteia

...

Ekspertka od dobra...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:51, 01 Paź 2017    Temat postu:

A co, jeśli mój współmałżonek zmieni się po ślubie?
Anna Gębalska-Berekets | Wrz 30, 2017
Pexels | CC0
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Gdy jesteśmy zakochani widzimy same zalety tej drugiej osoby. Nawet jeśli dostrzegamy wady, próbujemy je sobie wytłumaczyć.
Marzenia kontra rzeczywistość

Stojąc na ślubnym kobiercu jesteśmy pełni nadziei, dobrych myśli, marzeń, nie tylko co do tego, co nas spotka, ale również w stosunku do drugiej osoby. Rzeczywistość nie raz płata figla. Wymarzony książę z bajki przemienia się w siedzącego na kanapie z piwem w ręku lenia, a księżniczka w zrzędzącą istotę stawiającą wymagania i nieakceptującą jakichkolwiek starań.


Domowe pielesze

Anna spotykała się Łukaszem około 4 lat. Po rocznym okresie narzeczeństwa wzięli ślub. Piękna biała suknia, garnitur, kwiaty, ceremonia ślubna, cudowne wesele. Przed ślubem razem spędzali każdy wolny czas, weekendy.

Mieszkali w miejscowościach oddalonych od siebie o 10 km. Łukasz traktował Anię jak księżniczkę: kwiaty, prezenty, czułe słówka, odwoził z pracy do domu. Po ślubie okazało się, że słabo się tak naprawdę znali. Ania gorzej radziła sobie z przyzwyczajeniami męża: bałaganiarstwem, lenistwem i upodobaniem do gier komputerowych, nad którymi przesiadywał do późnych godzin nocnych.
Czytaj także: „Początek Wieczności”: Dla nas źródłem radości jest miłość!

Sytuacja pogorszyła się, gdy na świat przyszło dziecko. Łukasz wracał później do domu, nie angażował się w opiekę nad dzieckiem, tłumacząc, że: „od wychowywania jest żona”. Unikał bliskości, był stale nieobecny. „Zagroziłam rozwodem i przeniosłam się do rodziców” – mówi Ania. Przez miesiąc rozmawiali na neutralnym gruncie, poza domem.

„Powiedziałam wprost, co mnie boli, zaproponowałam rozmowy i terapię. Wiele moich znajomych było tak rozczarowanych po ślubie, że się rozwiodło. My postanowiliśmy nie poddać się tak łatwo. Ta praca wciąż trwa”. Łukasz, jak sam przyznaje, zaczął traktować Anię jako własność i służącą, a nie jak żonę i partnerkę. Jak zauważa specjalista Radosław Jerzy Utnik, ślub może wzmacniać dotychczasową relację, jeśli jest świadomą deklaracją, tak chcę być z Tobą, nikogo nie szukam. Wtedy daje poczucie bezpieczeństwa. O związek jednak trzeba dbać, bo nie jest dany raz na zawsze. Problem pojawia się wówczas, gdy partnera traktujemy jako własność a małżeństwo jak więzienie i ograniczenie.


Czy można poprawić jakoś nadszarpnięte relacje?

Zawsze warto dbać o swojego współmałżonka. Kupić jakiś prezent, przygotować niespodziankę. Czemu nie? Randki małżeńskie to ciekawa inicjatywa na ponowne zainteresowanie się sobą, możliwość opuszczenia domu i codziennych, rutynowych obowiązków.
Czytaj także: Małżeńskie „fair play”. Jak się zdrowo spierać

Docenienie współmałżonka nie tylko w wyjątkowych sytuacjach, ale i codziennych sprawach. Podstawą w krytycznych wydawałoby się sytuacjach niech będzie szczera rozmowa. Nie chodzi o ostrą wymianę zdań, ale spokojne wytłumaczenie tego, co nas boli, irytuje, czego nam brakuje. Jeśli pojawią się emocje, to dobrze – rzecz ludzka. Przed ślubem widzimy często wyobrażenie tej drugiej osoby, tego co nam się podoba. Ale nie do końca zdajemy sobie sprawę, czym jest prawdziwa miłość. Kierują nami bardziej oczekiwania i traktowanie relacji jako swojego rodzaju transakcji. W małżeństwie także mamy prawo mieć własną przestrzeń, a jeśli z czegoś rezygnujemy to w sposób wolny, z miłości dla drugiej osoby.


Dlaczego trudniej sobie radzimy po ślubie?

Zaczynamy traktować drugą osobę jak własność. Tzw. osiadanie na laurach nie poprawia sytuacji. Terapeuci zauważają trzy zasadnicze kwestie, wokół których narasta najwięcej sporów: seks, pieniądze i dzieci.

Harville Hendrix, terapeuta małżeński, zauważa, że wszelkie niewypowiedziane oczekiwania i potrzeby piętrzą się i narastają. Chodzi więc o to, by przede wszystkim rozmawiać, szukać rozwiązań i poświęcać uwagę zamiast żyć marzeniami i iluzją.

Nierealne wyobrażenia, narastające frustracje są prawdziwymi przeszkodami w wypracowaniu wspólnego celu. Konflikty czy różnice zdań są nieuniknione (jak w każdej relacji), ale ważne jest zaufanie, szczerość, stworzenie mimo wspólnego życia, także małej, indywidualnej przestrzeni zapewniającej samorealizację. Samorozwój jest również ważny, by kroczyć wspólną drogą życiowego spaceru ramię w ramię, a nie przeciwko sobie. Potrzebny jest złoty środek, a już szczególnie jest potrzebny właśnie w małżeństwie.

...

Nie tyle sie zmieni co ukaze w prawdzie! Dlatego trzeba naprawde poznac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:38, 01 Paź 2017    Temat postu:

Wspólny poród? Tak, ale…
Pola Madej-Lubera | Wrz 29, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Nie ulegajmy presji, że mężczyzna musi zostać przy porodzie do końca.

Czy naprawdę obecność męża przy porodzie niesie ze sobą same korzyści?


Facet będzie rodził z Tobą

Dobrze pamiętam swój pierwszy poród. Podobnie jak niejedna przyszła matka, spędziłam 9 miesięcy na przygotowaniach merytorycznych. Wkraczając w progi szpitala ze skurczami czułam się więc doskonale przygotowana i uzbrojona w wiedzę – tyle przeczytanych książek, blogów, zaliczona szkoła rodzenia i rozmowy z koleżankami. Głowę miałam pełną wyobrażeń o rodzeniu dzieci i… roli mężów w tym procesie. Oczywiście, zgodnie z panującym ostatnio trendem, uległam sugestii i uznałam, że mój mąż MUSI uczestniczyć w całym porodzie, jakżeby inaczej. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby wcześniej zapytać go o zdanie.
Czytaj także: Mąż był ze mną przy porodzie. Całym porodzie


Mąż pielęgniarką

Wkrótce czeka mnie trzeci poród, więc ponownie zainteresowałam się tematem udziału faceta w narodzinach dziecka. Zgadzam się z ogólną tezą, wzięcie spraw narodzin dziecka w ręce przez obojga małżonków wzmacnia więzi pomiędzy nimi i że pomaga mężczyźnie odnaleźć się w nowej ojcowskiej roli, a także docenić wysiłek kobiety. Ale czy na pewno twój facet musi brać na siebie rolę pielęgniarza?


Myślałam, że poród będzie bolał, ale nie wiedziałam jak bardzo będzie krępujący

Dużo się mówi o bólu, krzyku, odejściu wód płodowych. Nikt natomiast nie mówi o NAPRAWDĘ KRĘPUJĄCYCH sytuacjach, które się w czasie porodu mogą przytrafić.

Każdy człowiek, każdy facet ma inną wrażliwość na sprawy fizjologiczne, na widok krwi, na… naturalne zapachy czy dźwięki. I nie każdy jest na tyle wyluzowany, by czuć się komfortowo w sytuacji, gdy jego żona rodzi.

Znam małżeństwa, które granice swobody mają mocno przesunięte w stosunku do mojej własnej rodziny. Korzystają wspólnie z toalety, mężowie golą swoje żony „tam” w zaawansowanej ciąży, bo przecież ona sama nie dosięgnie.

Inny z kolei kolega stał przez cały poród z kamerą przy kroczu małżonki i dumnie wszystko filmował. Wierzę, że tym ludziom takie doświadczenia dają szczęście i budują pomiędzy nimi bliskość.

Ale nie oznacza to, że każdy powinien tego spróbować, bo taka aktualnie jest tendencja. W mediach społecznościowych napotykamy głównie wyidealizowane relacje z porodów domowych, czy nawet sesje zdjęciowe stylizowane na reportaż z porodowych sal. Najczęściej pokazują one pełne emocji twarze, pary trzymające się za ręce, i wzruszonego faceta pochylonego nad mokrym noworodkiem. Tego typu obrazy wraz z narracją promowaną w szkołach rodzenia utrwalają tylko w nas fałszywe przeświadczenie, że poród rodzinny to fantastyczna przygoda pełna emocji i zbawienna rzecz dla małżeństwa. A przecież nie zawsze tak to wygląda…
Czytaj także: Nie zemdlałem i bardzo sobie to chwalę. Jak przeżyć poród rodzinny


Zamiast obmywać krew, podaj jej szklankę wody

Są rzeczy, które mężowie wykonują w czasie narodzin dziecka dużo lepiej od przecinania pępowiny, podawania podpasek czy wycierania krwi cieknącej po łydkach żony. Jakie? Zacznijmy od transportu. To naprawdę istotny element porodu! Ja do pierwszego porodu zawiozłam się sama. Do dziś nie rozumiem, dlaczego to zrobiłam, ani nie pamiętam gdzie zaparkowałam. Wydawało mi się, że bez sensu budzić małżonka. Absurd?

Rodząca kobieta – przykro mi to mówić – nie myśli. Jej mózgiem rządzi oksytocyna i inne hormony, które powodują, że potrafi podejmować skrajnie irracjonalne decyzje. I właśnie do tego potrzebny jest przy jej boku facet. Żeby ją bezpiecznie zawieźć, żeby nieść jej torbę, żeby w torbie znaleźć dokumenty, żeby za kobietę myśleć.

Przy drugim porodzie mój mąż stanął na wysokości zadania, dowiózł mnie do szpitala cało i zdrowo, w dodatku w szalonym tempie, dzięki czemu obeszło się bez rodzenia na fotelu pasażera. I wierzcie mi, rajd przez zakorkowane miasto dużo bardziej zbudował między nami więź, niż poprzednie „fizjologiczne” doświadczenia porodowe.
Czytaj także: 10 zdjęć kobiet, które właśnie urodziły. Tak wygląda prawdziwa radość z bycia mamą


Jak mąż może pomóc nam przy porodzie?

Wywieranie presji na partnerze, naleganie, by uczestniczył w porodzie do samego końca, może mieć skutki odwrotne do zamierzonych. Zamiast bliskości mamy skrępowanie i poczucie winy.

Mimo że mój mąż okazał się zarazem odporny i wrażliwy, to – co tu dużo mówić – drugi poród, w którym uczestniczył w znacznie mniejszym stopniu (nie było czasu, bo wszystko trwało kwadrans) oboje znieśliśmy zdecydowanie lepiej: jako para, jako rodzina, jako małżeństwo. I nie chodzi wcale o to, że facet biorący udział w porodzie widzi rzeczy, których nie powinien, przez co kobieta mu wydaje się potem mało atrakcyjna.

Moim zdaniem to nie tak. Bywa, że faceci widząc nasze cierpienie, boją się potem zwyczajnie nas dotknąć przez dłuuuuugi czas. Pół wanny krwi, która przy niektórych porodach wylewa się z kobiety, na mężczyznach często robi druzgocące wrażenie. Skoro mowa o krwi – nie jestem zwolenniczką uczestniczenia mężów w toalecie położnic.

Wiem, że czasem nie ma wyjścia (mój dziadek przyjmował kilka porodów domowych swojej żony i jakoś relacja małżeńska dziadków na tym nie ucierpiała). Wiem też, że poza salą porodową bywają w życiu sytuacje, gdzie jedno z małżonków musi pielęgnować drugie. Chciałabym myśleć, że wówczas wygląda to tak romantycznie jak w filmie „Malowany Welon”, gdy Edward Norton umierał na cholerę, a jego filmowa żona się nim opiekowała.

Niestety, nie zawsze tak jest, a pielęgnowanie małżonka w chorobie to dla wielu par próba, która nie kończy się pomyślnie. Perspektywa sytuacji intymnych z którymi BYĆ MOŻE będziemy musieli się zmierzyć w przyszłości, nie oznacza zaś, że musimy robić poligon doświadczalny z porodu.
Czytaj także: Jakie prawa mam na porodówce?


Tata jest potrzebny

Mój połóg wyglądał tak, że nie mogłam się ruszyć z miejsca przez ponad dobę, ponieważ przetaczano mi krew. Nie muszę chyba wdawać się w szczegóły, by opisać, jak bardzo marzyłam wtedy o prysznicu czy choćby zmianie koszuli. A jednak, nie przyszło mi do głowy angażować w te sprawy swojego męża. I bardzo się z tego cieszę!

Wysłałam go do apteki po herbatkę laktacyjną i do domu po wygodniejszą poduszkę. Według mnie facet podczas porodu i połogu doskonale sprawdza się jako asystent. Poprawianie posłania, podawanie picia, spełnianie zachcianek, które niekiedy pojawiają się zupełnie niespodziewanie (nalanie wody do wanny, wymasowanie stóp, związanie włosów i zgaszenie światła, to tylko niektóre pomysły). Co jeszcze?

Informowanie rodziny o postępach (żeby rodząca nie musiała odbierać SMS-ów) i bycie rzecznikiem rodzącej przed personelem szpitala, to kolejna bardzo ważna rola dla faceta. I gdy dziecko się już urodzi – mąż jest od chwalenia, trzymania za rękę, przytulania oraz ewentualnego tłumaczenia w imieniu położnicy personelowi szpitala decyzji medycznych dotyczących dziecka (na przykład jeżeli nie chcemy malucha szczepić w pierwszej dobie albo nie mamy ochoty dokarmiać go mieszanką, a personel bardzo nalega). Te wszystkie czynności są ogromnym wsparciem dla kobiety i moim zdaniem, rola męża się w nich zawiera. Oglądanie łożyska i wycieranie krwi to według mnie zadanie dla pielęgniarek i położnych.
Czytaj także: Szymon Majewski: Na Dzień Ojca polecam… bycie ojcem


A jeśli jednak chcecie rodzić razem…

Oczywiście, są małżeństwa, które jak już wspomniałam, funkcjonują w takiej bliskości fizycznej, że dosłownie nic co ludzkie nie jest im obce. Ale nawet wówczas polecam przed przystąpieniem do wspólnego rodzenia co najmniej jedną wizytę w parze u ginekologa i porządny kurs w szkole rodzenia.

Ciężarnym radzę dziesięć razy rozważyć wybór szpitala, by mimo wszystko mieć możliwość wdrożenia „planu B”, gdy rolę „rodzącego” męża przejmie położna. Szukajcie szpitala, w którym personel pomoże się po trudach porodu ogarnąć, który wesprze w opiece nad dzieckiem i nauczy karmienia piersią, by wasz facet mógł skupić się na robieniu pamiątkowych zdjęć i przynoszeniu Wam kwiatów.

Cały czas uważacie, że poród we dwoje jest dla was? To jeszcze obejrzyjcie amatorskie filmiki z porodów na Youtube. Nie te wyidealizowane, ale te prawdziwe. Ja już jako nastolatka obejrzałam film instruktażowy o rodzeniu dzieci dla studentów medycyny – z próżniociągiem, kleszczowy i naturalny. I wierzcie mi – nawet po tym mocnym doświadczeniu, nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje, gdy poczułam u siebie pierwsze skurcze parte. Najlepiej więc przygotować się na to, że wszystko pójdzie inaczej niż sobie zaplanowaliście. Jeśli poród z mężem widzicie jako wzbogacający wspólny wysiłek i romantyczną bliskość w trudach – raczej nastawcie się na kompletną odwrotność takiego scenariusza.

...

To wszystko musi byc zalezne od sytuacji i potrzeb!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:29, 01 Paź 2017    Temat postu:

Małżeńskie sacrum – wtedy dzieją się wspaniałe rzeczy!
Maciej Jabłoński | Paźdź 01, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Każdy chrześcijanin wie, że modlitwa jest ważnym i integralnym elementem chrześcijaństwa. To „wrota”, których przekroczenie skutkuje nawiązaniem relacji i rozmową z Bogiem.

Kiedy małżeństwa razem się modlą i wspólnie wchodzą w tę sferę sacrum, zaczynają się dziać wspaniałe rzeczy. Z żoną często tego doświadczamy, dlatego zagłębię się w temat na naszym przykładzie.


Jeszcze bardziej zjednoczeni

Modląc się wspólnie stajemy się sobie bliżsi i mocniejsi jako małżeństwo. Moje serce i oczy radują się, kiedy widzę moją żonę „na kolanach” stającą w pokorze przed Bogiem, aby u Niego interweniować, dziękować i prosić za nas i naszą rodzinę. Jest to moment wielkiej intymności, kiedy razem stajemy przed Bogiem zupełnie nadzy „duchowo”, oddając Mu nasze życie, naszą codzienność i siebie nawzajem.


Wola Boża wobec nas staje się jaśniejsza

We współczesnym, zagonionym świecie bardzo łatwo jest zgubić tę „najlepszą ścieżkę”. Jako małżeństwo zadajemy sobie pytanie, czy to, co robimy jest na pewno zgodne z Bożym planem na nasze życie i rodzinę. Wspólna modlitwa do Ducha Świętego o pomoc w podejmowaniu właściwych decyzji obfituje w owoce. Między innymi efektem takiego rozeznawania jest nasz blog.

Zanim powstał, od dawna toczyliśmy rozmowy na temat tego, jak wykorzystać nasze talenty, żeby przy tym dzielić się doświadczeniem Boga w naszym życiu. Pomyśleliśmy o założeniu bloga. Odpowiedź z góry przyszła szybko i potwierdziła natchnienie na jednych z naszych wspólnotowych rekolekcji, gdzie wiele razy przewijało się słowo z Ewangelii o talentach. Wracając z Nich już wiedzieliśmy, że czas coś z tym zrobić…
Czytaj także: Ta modlitwa może zmienić Twoje małżeństwo
Uporządkujmy priorytety

Kiedy razem wchodzimy w tę sferę sacrum, łatwiej jest nam odciąć się od „prozy życia”. Dzięki temu nabieramy „świeżego” spojrzenia na naszą codzienność i lepiej dostrzegamy to, co jest najważniejsze, mogąc dokonać korekty aktualnych priorytetów.

Czasem zapominamy, Kto jest najważniejszy w naszym małżeństwie, ale ten Ktoś nie zapomina i czasem przez modlitwę (lub jej brak) przypomina nam, gdzie jest Jego miejsce w naszej rodzinie. Mamy wtedy okazję doświadczać tego, o czym mówił św. Augustyn: „Jak Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na właściwym miejscu”.


Dostajemy dostęp do „niebiańskich zasobów”

Jezus powiedział: „O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię”. (J 14,14). Kiedy oddajemy nasze małżeństwo Chrystusowi i wspólnie prosimy o miłość i jedność w nim, to minimalizują się ograniczenia wynikające z naszych ludzkich słabości.

„Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie” (Mt 18,19) – oczywiście wszystkiego, co jest w oczach Pana dobre i potrzebne dla naszego małżeństwa.


Zyskujemy „dobry dzień”

„Jeśli Pan nie wybuduje domu, na próżno trudzą się ci, którzy go wznoszą”. (Ps 127).

W naszym małżeństwie namacalnie prawie każdego dnia doświadczamy tych słów psalmisty. Dzień, który rozpoczynamy małżeńską modlitwą jest skrajnie różny od tego, w którym o tym zapominamy. Kiedy zaczynamy go z Bogiem dużo łatwiej jest nam dziękować, przepraszać i kochać siebie nawzajem.
Czytaj także: Modlitwa do św. Józefa Robotnika: byśmy w naszej pracy też spotykali Jezusa

Walka z egoizmem nie jest wtedy taka trudna, a pokłady cierpliwości „o niebo” (dosłownie) większe. Natomiast dni, których nie zaczynamy małżeńską modlitwą, szybko przeradzają się we wzajemne oskarżanie, wypominanie i korzystanie z języka dalekiego od „języka miłości”.

Niebo jest gotowe do działania w naszym imieniu. Niesamowite rzeczy czekają na małżeństwa, które razem się modlą. Kiedyś jeden z księży powiedział nam, że największą moc ma modlitwa małżonków za siebie oraz rodziców za dzieci, ja bym do tego dodał jeszcze wspólną modlitwę, do której zachęcam wszystkich małżonków.

...

Tak przeciez swietosc pomaga.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:29, 03 Paź 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
Straciła męża w Las Vegas. "Uratował mi życie, sam został postrzelony w plecy"
Straciła męża w Las Vegas. "Uratował mi życie, sam został postrzelony w plecy"

Wczoraj, 2 października (23:22)

Zidentyfikowano kilka ofiar strzelaniny w Las Vegas, podczas której zginęło co najmniej 58 osób, a ponad 500 zostało rannych. Życie stracił m.in. mieszkaniec stanu Tennessee, 29-letni Sonny Melton. Jego żona opublikowała w mediach społecznościowych poruszający wpis.

Sonny Melton - pielęgniarz z Jackson-Madison County General Hospital - przyjechał na festiwal country w Las Vegas wraz z żoną Heather Gulish Melton. Po ataku kobieta wyznała, że mąż uratował jej życie: osłonił ją, gdy zaczęła się strzelanina, a sam został postrzelony w plecy.

Jestem załamana i wciąż nie wierzę w to, co się stało. Mój mąż Sonny był człowiekiem o wielkim sercu, najlepszym, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Ocalił moje życie, stracił swoje - napisała kobieta na Facebooku.

...

To jest milosc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:34, 05 Paź 2017    Temat postu:

To sprawia, że jeszcze bardziej kocham żonę
Marcin Gomułka | Paźdź 05, 2017
@poczatekwiecznosci.pl/Instagram
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Za każdym razem, kiedy wzbraniamy się, odkładamy w czasie albo po prostu o tym zapominamy, tak naprawdę rezygnujemy z doświadczenia największego cudu Miłosierdzia Bożego. Co nim jest?
Tylko dla prostaczków

Jeżeli zranimy kogoś, kogo kochamy, zwykle nie czekamy wielu lat, aby powiedzieć „przepraszam”. I choć w teorii wydaje się to bardzo proste, nastręcza współczesnemu człowiekowi wiele trudności. Głównie z tego względu, że my tak naprawdę nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że swoim postępowaniem możemy kogoś zasmucić. W większości przypadków zapominamy, że ostatecznie Tym Kimś jest sam Bóg.

Jezus mówi, że aby przeżyć życie w pełni, musimy stać się jak dzieci. Ale co to znaczy? Dzisiejsze wspomnienie dobitnie pokazuje mi, że zgodnie ze Słowem, tajemnice Królestwa objawione zostały prostaczkom. I nie chodzi wcale o ukończenie przez małą Helenkę jedynie kilku klas szkoły podstawowej, tylko o dziecięcą ufność i poddanie się Jego woli. Kiedy dzieje się to przy kratkach konfesjonału, wtedy może zaistnieć największy cud Miłosierdzia Bożego.
Czytaj także: Bomba, która prowadzi do spowiedzi…


Nie potrzebuję spowiedzi!

Znam wielu, którzy mówią, że nie potrzebują sakramentu pokuty i pojednania. Nie znam jednocześnie nikogo, kto po dobrej spowiedzi nie kocha bardziej. Niewiele chwil może się równać z pięknem doświadczenia bliskości małżeńskiej, za każdym razem, kiedy rozgrzeszony wracam skruszonym sercem do serca żony. Powstaje pytanie – dlaczego tak bardzo nie chcemy doświadczyć cudu Miłosierdzia Bożego?

Pewien doświadczony krakowski spowiednik opowiedział kiedyś historię, gdy któregoś razu wrócił na chwilę do swojego pokoju i właśnie w tym momencie zadzwonił telefon. W słuchawce odezwał się kobiecy głos: „Mój ojciec umiera, prosi o spowiedź”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ów kapłan zdążył ze swoją posługą dosłownie w ostatniej godzinie, a petent spowiadał się pierwszy raz od 70 lat (ostatni raz przed swoim ślubem). Skoro październik, to różaniec – jego córka modliła się na nim w intencji nawrócenia taty przez kilkadziesiąt lat.


Punkt zwrotny

Moja mama modliła się za mnie „tylko” kilkanaście. W każdym razie, tak się złożyło, że jedną z moich najważniejszych spowiedzi w życiu przeżyłem w Łagiewnikach. Żyłem wtedy na peryferiach Kościoła. Kilka tygodni wcześniej zostałem poproszony o zostanie ojcem chrzestnym, mimo że dla rodziców dziecka bezwzględną wartość stanowiło zalecane przez doktrynę życie zgodnie z wiarą i przystępowanie do sakramentów. Z jednej strony byłem zaskoczony ich – jak się później okazało – wiarą w miłosierdzie dla mnie, z drugiej, odpowiadając na prośbę pozytywnie, nie chciałem być tylko „wujkiem chrzestnym od prezentów”.
Czytaj także: Jak żyć z Bogiem na co dzień? I jak zjednoczyć wiarę z życiem?

Na dwa dni przed wspomnianym chrztem byłem w Krakowie i dziwnym zbiegiem okoliczności znalazłem się niedaleko Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, które „zaczęło mnie wołać”. W głębi serca nadal słyszę to zaproszenie: „Jeśli nie teraz, to kiedy? Odwagi!”. Odważyłem się i… to wystarczyło. Bo choć zasadnicze nawrócenie dokonało się ostatecznie kilkanaście miesięcy później, tamto łagiewnickie doświadczenie było jak wybuch, który zatrząsł fundamentami mojego ówczesnego życia.


Największy cud Miłosierdzia Bożego

Aby zyskać ten cud, nie trzeba odprawić dalekiej pielgrzymki ani też składać jakichś zewnętrznych obrzędów, ale wystarczy przystąpić do stóp zastępcy mojego z wiarą i powiedzieć mu nędzę swoją, a cud Miłosierdzia Bożego okaże się w całej pełni. Choćby dusza była jak trup rozkładająca się i choćby po ludzku już nie było wskrzeszenia, i wszystko już stracone — nie tak jest po Bożemu, cud Miłosierdzia Bożego wskrzesza tę duszę w całej pełni (Dz 1448).

Za każdym razem, kiedy wzbraniamy się, odkładamy w czasie, zapominamy o spowiedzi, tak naprawdę rezygnujemy z doświadczenia największego cudu Miłosierdzia Bożego. Przecież każdy chce, by w jego życiu zdarzały się cuda. Ty też? To co, idziemy do spowiedzi?

...

Nie jest mozliwa milosc oddzielnie od Boga.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:07, 06 Paź 2017    Temat postu:

Małżeństwo – tego zachowania nie lekceważ!
Iwona Jabłońska | Paźdź 05, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Im dłużej narasta w nas frustracja, tym trudniej powiedzieć przepraszam, wybaczam, kocham...


C
zasem w małżeństwie zdarzają się trudniejsze chwile – to normalne i myślę, że potrzebne. Wówczas zaczynamy wyjaśniać, rozmawiać o tym, jakie są nasze potrzeby, co jest powodem wycofania… Mamy wtedy szansę rozwijać się, wzrastać jako para i pielęgnować naszą relację. Są jednak momenty i zachowania, na które trzeba zwrócić szczególną uwagę.
Ciche dni – cichy zabójca

Może dosadnie powiedziane, ale taka jest prawda. Ciche dni – brzmi niewinnie, ale tak naprawdę to dziesiątki godzin, setki minut i tysiące sekund, które są zmarnowane! Przyznam, że przez 4 lata związku z Maciejem nie zdarzyło nam się nie rozmawiać kilka dni na skutek konfliktu, a konfliktów było sporo. Co najwyżej zmarnowaliśmy z tego powodu godzinę, ewentualnie dwie. To chyba łaska, że mamy takie parcie na „turbo pojednanie”.

Wracając do cichych dni… Skoro małżonkowie, narzeczeni czy para ze sobą nie rozmawiają, oznacza to, że sprawa nie została przegadana, kwestie niewyjaśnione, każde z nich żyje w przekonaniu, że ma rację. Przez te kilka dni pielęgnuje w sobie to przekonanie, a następnie po prostu zaczynają rozmawiać, bo trzeba przecież jakoś żyć.

Później schemat się powtarza.

W wersji optymistycznej po cichych dniach następuje konstruktywna rozmowa. Ten cichy zabójca jest o tyle niebezpieczny, że może przerodzić się w ciche tygodnie, miesiące siejąc spustoszenie w związku i wprowadzając obojętność.
Czytaj także: Nasze małżeństwo ratuje…sowa!

Nie poddawajmy się mu! Czasem cicha godzina czy dwie są potrzebne, żeby emocje opadły, czy żeby przygotować się do rozmowy. Ale nie ciche dni, i co gorsza tygodnie.

Dlaczego zabójca? Zabija poczucie więzi, bezpieczeństwa, poczucie bycia ważnym i kochanym przez drugą osobę i wreszcie zabija umiejętność kochania.

Im dłużej narasta w nas frustracja, tym trudniej powiedzieć przepraszam, wybaczam, kocham…
A jeśli to dziś?

Zapewne nie raz słyszeliście, że paruzja tuż tuż. I prawda jest taka, że koniec świata każdego dnia coraz bliżej. Aczkolwiek chyba wszyscy mamy już dystans do tych „przepowiedni” i „proroctw” – według niektórych miało to nastąpić w 2000 roku, według innych 23 września 2017. Pomiędzy tymi datami zapewne jeszcze kilka razy.
Niemniej jednak kiedyś to nastąpi. Zadawaliście sobie takie pytanie – „a jeśli to dziś?”. Mnie się zdarzyło i wiecie co? Spanikowałam!

Przecież tyle rzeczy nie powiedziałam jeszcze osobom, których kocham i tyle już powiedziałam za dużo… No i jeszcze nie jestem na tyle nawrócona, żeby spotkać się z Panem.

Te myśli stawiają mnie do pionu. Albo kiedy czytam jakiś artykuł, gdzie jedno z małżonków umiera – niekoniecznie w podeszłym wieku. Wiem, to są trudne tematy, ale realne. Ile razy „ocieram się” o tego typu wydarzenia, tyle razy zaczynam żałować wypowiedzianych słów, i tych niewypowiedzianych, niepotrzebnych sporów, przejawów egoizmu, tzw. fochów i wielu innych sytuacji.
Czytaj także: Najważniejsze zadanie ojca? Odpowiada tata 10 dzieci


Żyć tak, jakby każdy dzień miał być tym ostatnim

Na pewno słyszeliście to zdanie. Mnie ono bardzo porusza, ale tylko kiedy je słyszę. Później zapominam, a szkoda. Przyznam, że ile razy piszę jakiś wpis na bloga, przeżywam swoje mini nawrócenie, bo to jest czas, kiedy mogę pochylić się nad wszystkim, co dla mnie ważne.

Jest w tym wszystkim dobra nowina – już dziś możemy zacząć od nowa! Możemy bardziej kochać, więcej dziękować, mniej narzekać, być dla siebie milsi, robić coś dla drugiego, możemy codziennie stawać się lepsi.

Mamy do tego wszystkie narzędzia, które nam to ułatwią. Ja w tym celu korzystam z modlitwy, takiej spontanicznej – na cito – kiedy jest potrzeba. Często też proszę mojego Anioła Stróża o pomoc, a On zawsze chętnie mi pomaga.

...

Nie nalezy czekac az dojdzie do ostatecznosci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 7:55, 11 Paź 2017    Temat postu:

Obrączka to elementarz noszony na palcu. Przypomina ważną zasadę małżeńską
Anna Gębalska-Berekets | 10/10/2017
Petr Ovralov/Unsplash | CC0
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Podczas kazania kapłan zapytał ludzi, dlaczego obrączka jest okrągła? Czemu nie kwadratowa lub owalna? To tylko kwestia wygody czy może coś więcej? O wiele więcej!


„N
ic piękniejszego nad życie, w życiu nic ponad miłość” – wielu z nas zapewne słyszało te słowa. Zewnętrznym wyrazem miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej są obrączki. Symbolizują wewnętrzną więź między kobietą a mężczyzną.
Obrączka: miłość i wierność

Trudno o piękniejszy obraz ludzkiego szczęścia niż ten wyrażony przed ołtarzem, gdzie serca dwojga ludzi są związane miłością. Nie ma większego blasku niż ten bijący od obrączek pobłogosławionych przez kapłana, które młodzi wzajemnie nakładają sobie w obecności wszystkich zebranych na uroczystości.

Mają być widocznym symbolem zawarcia związku małżeńskiego i przypominać o jego trwałości.
Czytaj także: Chłopie, po co Ci wspólnota? Dziesięcina, spowiedź, spotkania. A gdzie w tym żona?
Małżonek „noszony” na palcu

Pamiętam jak mój tata kiedyś ściągnął obrączkę. Przy pracach mechanicznych mogłaby ulec zniszczeniu. Wtedy mama natychmiast to spostrzegła i nawet trochę posprzeczała się z tatą. Od tamtej pory zawsze ją nosił. Był ostrożny, żeby jej nie uszkodzić.

A ja, słysząc to całe zajście, wyobrażałam sobie wtedy mojego tatę uważającego by nie uszkodzić obrączki – tak jakby wówczas „nosił” moją mamę na rękach. Kiedy ja sama wychodziłam za mąż, nie mogło być inaczej.
Obrączka: tylko pamiątka?

Obecnie mam wrażenie, że wśród ludzi obrączka nie ma już takiego znaczenia. Często słyszę od znajomych, że jest tylko symbolem czy pamiątką. Chowana jest zatem do szuflady, zastępowana pierścionkiem czy w ogóle zdejmowana z palca. Niekiedy jej noszenie staje się wręcz wstydliwe lub staroświeckie.

Jakieś trzy lata temu podczas kazania w sanktuarium w Leśniowie usłyszałam, jak kapłan mówiąc o sakramencie małżeńskim zapytał ludzi, dlaczego obrączka jest okrągła? Potem dopytywał czemu nie kwadratowa czy owalna, ale właśnie okrągła.

Można by powiedzieć, że taka pasuje na palec, ale przecież palec u każdego człowieka ma nieco inny kształt. Okrągłość oznacza łagodność, dobroć, dążenie do pojednania i tacy powinniśmy być w małżeństwie. To taki elementarz noszony na palcu. W momencie opuszczenia przez małżonka, jest przypomnieniem o wyborze jakiego się dokonało.
Czytaj także: Małżeństwo – tego zachowania nie lekceważ!
Na prawej czy lewej dłoni?

Zwyczaj noszenia obrączki sięga jeszcze starożytności i choć najstarsze wykonane z żelaza pochodzą z Egiptu, to za kolebkę uznaje się kulturę rzymską. Początkowo noszono je na lewym palcu serdecznym. Istniało bowiem przekonanie, że ten konkretny palec połączony jest z sercem – viena amoris (żyła miłości).

Zwyczaj ten jest zachowany na przykład w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Francji i Kanadzie. Teraz obrączkę nosi się zazwyczaj na palcu serdecznym prawej dłoni. Tak jest przykładowo w Niemczech, Austrii, Hiszpanii i w Polsce. Przyjęło się, że na lewej dłoni obrączkę noszą osoby, które owdowiały.
Ucałuj obrączkę

Warto wspomnieć, że w Kościele zwyczaj ofiarowania sobie obrączek został usankcjonowany dopiero w XIII wieku. Do czasu pierwszej wojny światowej było też tak, że do noszenia obrączek zobligowane były jedynie kobiety. Rozcinano wówczas obrączkę i ofiarowywano mężczyźnie udającemu się na wojnę. Miało to przypominać o wartości danego słowa i odpowiedzialności za nie.

Piękne są dziś zwyczaje ucałowania obrączek przed ich założeniem, czy też grawerowanie na ich wewnętrznej stronie sentencji, imienia współmałżonka lub daty ślubu.

W czasach nietrwałości małżeństw, rosnącej fali rozwodów i liberalnego podejścia do wierności małżeńskiej obrączka nadal przypomina o nierozerwalności związku. Jest symbolem powiązanych losów dwojga kochających się ludzi.

...

Symbol jest po to aby umacnial rzeczywistosc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:48, 11 Paź 2017    Temat postu:

Karolina Strojecka: Praca nad związkiem to… zaciekawienie nim i dbanie o niego
Krystyna Romanowska | 11/10/2017
Evgenij Yulkin/Stocksy United
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jeżeli terapia małżeńska powoduje, że jedna osoba odchodzi, to znaczy, że to była zła terapia czy zła relacja? – z Karoliną Strojecką, psychologiem i psychoterapeutką z CBTSeksuolog rozmawia Krystyna Romanowska.


K
rystyna Romanowska: Związek w kryzysie. Ona (albo on) decyduje się na terapię. Druga strona nie chce ani terapii własnej ani tym bardziej terapii par. Jakie mogą być scenariusze rozwoju sytuacji?

Karolina Strojecka: Terapia tylko jednej osoby zaburza system, czyli status quo związku. Może się okazać, że więź, która ich łączy nie przetrwa tej próby. Zamiast rozciągnąć się jak gumka recepturka i po naciągnięciu wrócić na miejsce, rozerwie się.

Ale co ma robić ta strona, która czuje, że potrzebuje terapii? Zrezygnować z niej dla „dobra małżeństwa”?

Jeżeli mąż nie chce iść na terapię, a my czujemy motywację to idźmy na nią same! Zrezygnowanie z terapii jest znacznie gorszym rozwiązaniem, bo nasili jeszcze konflikt między małżonkami. Osoba chcąca zmiany poświęci się i zacznie odczuwać coraz silniejszą złość i frustrację. Pozbawienie siebie możliwości decydowania o sobie to błędne koło, które unieszczęśliwia wszystkie zainteresowane osoby. Moim zdaniem lepszym wyborem jest terapia indywidualna jednego z małżonkow niż tkwienie w sytuacji, która nam nie odpowiada. Efekty terapii jednej osoby mogą pozytywnie wpłynąć na parę.

Czy pozytywne zmiany jednej osoby z pary pod wpływem terapii są dobrym bodźcem dla tej drugiej i zachęcają do udania się na terapię? A może wręcz przeciwnie?

Udana terapia jednej osoby jest motywacją do zmiany dla drugiej. Dzieje się tak we wszystkich bliskich relacjach nie tylko w związkach, często rodzeństwo lub przyjaciele pacjenta decydują się na psychoterapię.
Czytaj także: Kryzys w małżeństwie? Możesz go przezwyciężyć!

Co z sytuacją, jeżeli terapia powoduje, że jedna z osób decyduje się odejść ? To niewłaściwa terapia czy zły związek?

Psychoterapeuta nie podejmuje decyzji za pacjenta. To pacjent jest ekspertem od swojego życia i ma ten cudowny przywilej kierowana swoimi losami. Jeżeli tak zdecydował po przepracowaniu swoich wątpliwości to wspieram go w tej decyzji.

Warto przekonywać drugą stronę, żeby poszła na terapię?

Bardzo trudno jest przekonać kogoś do pracy nad sobą. Zdecydowanie najlepszym przykładem jesteśmy my sami. Gdy powołujemy się na własne doświadczenia jesteśmy najbardziej wiarygodni i wtedy możemy zmotywować drugą osobę. Dlatego jeżeli ktoś chce przekonać męża, żonę, przyjaciela, ojca, matkę itp. polecam, by sam się najpierw zgłosił. „Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie”. (M. K. Gandhi)

Czy fakt, że druga strona nie chce pracować nad wspólną relacją jest wystarczającym powodem, żeby się rozstać?

Jeżeli szukamy pretekstu do rozstania – to tak. A jeżeli zależy nam jeszcze na stawiającym opór – trzeba to przegadać. Może nie chce pracować nad relacją na terapii, ale jest chętny do pracy w parze. Może trzeba mu podsunąć ten artykuł …
Czytaj także: Kryzys rodziny? Tak, ale…

Co to właściwie znaczy „praca nad związkiem”? Ktoś kiedyś powiedział, ze jak słyszy „praca nad związkiem” to już wie, że ci ludzie powinni się rozstać…

Myślę, że to bardzo romantyczne podejście, że nad związkiem nie trzeba pracować. Jestem realistką i moim zdaniem należy pracować nad łączącą dwoje ludzi relacją przez cały czas jej trwania. My się zmieniamy, więc i nasze związki. Słowo praca może się kojarzyć pejoratywnie, więc można je zamienić na zaciekawianie się swoim związkiem i dbanie o niego, czyli o łączącą nas więź.

Czego najbardziej boi się druga (ta niepracująca nad sobą) strona? Ze mąż/żona się zmieni, stanie się silna, odejdzie?

Druga osoba nieświadoma tego, jak wygląda terapia, obawia się, że jest „obgadywana”. Boi się, jak zostanie oceniona przez terapeutę, zdiagnozowana. Każdy z nas obawia się, że coś robi źle, że w jakimś zakresie jest gorszy, działa nieprawidłowo. W takiej sytuacji te lęki wychodzą ze zdwojoną siłą. Nasilają się, bo ta osoba nie zna terapeuty. Fantazjuje i wyobraża sobie, co się dzieje za drzwiami gabinetu, a te wyobrażenia przybierają katastroficzną formę, np. że partner opisuje go terapeucie w przykrych, raniących słowach.

A nie opisuje?

Z reguły tak się nie dzieje, bo konflikt lojalności nie pozwala pacjentowi oczerniać swojego ukochanego i o nieobecnym partnerze rozmawiamy podczas terapii indywidualnej jedynie w kontekście przeżyć osoby obecnej na terapii. Gdy mój klient opowiada podczas sesji, że jego druga połowa sceptycznie wypowiada się na temat terapii, omawiam to szczegółowo i zachęcam, by pacjent porozmawiał na ten temat z ukochanym/ukochaną.

Dla mnie bardzo ważne jest, by mieć w partnerze pacjenta „koterapeutę”, który będzie wspierał zmiany zachodzące w moim kliencie, a nie je dewaluował. Wtedy pacjent nie będzie sabotował terapii. Gdy terapeutyzowana osoba zaczyna się rozwijać, jest np. bardziej samodzielna, pewna siebie, u drugiej osoby pojawia się lęk przed odrzuceniem. Obnażają się jej kompleksy, objawy niskiej samooceny. Na szczęście, jeżeli terapia idzie dobrze i związek jest rozwojowy to lęki znikają, a w zamian pojawia się większa bliskość i porozumienie. A małżonkowie żyją długo i szczęśliwie…

...

Absurdem jest rozbijac malzenstwo bo kryzys. Jak jest kryzys ekonomiczny to nikt nie rozwala swojej firmy! Tylko chce przetrwac. To czemu niszcza malzenstwo?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:40, 16 Paź 2017    Temat postu:

Syndrom pustego gniazda, czyli o konsekwencjach przecinania pępowiny
Zuzanna Górska-Kanabus | 16/10/2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Małżonkowie częściej się ze sobą kłócą i nie potrafią rozwiązywać sporów w satysfakcjonujący dla siebie sposób. Tym samym zamiast odczuwać radość i spełnienie w związku, czują porażkę i frustrację.

Zuzanna Górska-Kanabus: Zaczyna się rok akademicki. Dzieci wyjeżdżają na studia, często do innej miejscowości. Rodzice zostają w domu sami i pojawia się u nich tzw. syndrom pustego gniazda. Czym charakteryzuje się to zjawisko?

Sabina Zalewska*: Syndrom pustego gniazda to zespół objawów występujących w rodziców, gdy ich dzieci się usamodzielniają i opuszczają dom rodzinny. Objawia się on głównie tym, że małżonkowie częściej się ze sobą kłócą i nie potrafią rozwiązywać sporów w satysfakcjonujący dla siebie sposób. Tym samym zamiast odczuwać radość i spełnienie w związku, czują porażkę i frustrację. Mają więcej czasu dla siebie, a nie potrafią ze sobą przebywać. Obecność współmałżonka zamiast cieszyć, drażni.

Zdarza się, że niezależnie od siebie zaczynają także wspierać usamodzielniające się dziecko, nie konsultując tego ze sobą. Najczęściej za plecami drugiej strony pomagają finansowo lub w inny sposób dzieciom, nie uzgadniając tego wzajemnie.

Innym objawem syndromu jest silne poczucie pustki i samotności. Czasem przekształcające się w stany depresyjne. Jest to jedno z najboleśniejszych doświadczeń w syndromie pustego gniazda. Małżonkom generalnie bardzo trudno odnaleźć się w nowej sytuacji. Powinni zacząć na nowo budować silną relację małżeńską, ale mają z tym kłopot. Skupieni wcześniej na dzieciach, ich potrzebach, opiece, mają problem z tym, aby na nowo całą swoją uwagę przenieść na własny związek.
Czytaj także: Po roku pracy nad sobą czujemy się w małżeństwie szczęśliwsi i sobie bliżsi


Pustka i samotność po wyjeździe dziecka na studia

Każdy w takim samym stopniu jest narażony na doświadczenie tego syndromu?

Wszystko zależy od wielu czynników. Na przykład od tego, czy dom opuszcza pierwsze dziecko, czy ostatnie lub to z którym czują się silniej związani np. poprzez jego chorobę w dzieciństwie. Jeżeli jeszcze pracują, to koncentrują się też na innych czynnościach, niż tylko opieka nad potomstwem, a wtedy słabiej odczuwają syndrom pustego gniazda.

Istotne jest także, co jest powodem opuszczenia domu przez dzieci. Jeśli studia czy praca, to rodzice potrafią to szybko przepracować. Jeśli zaś związek, to jest to dla nich trudniejsze. Zazwyczaj matkom trudniej pogodzić się z usamodzielnianiem synów. Jeśli jeszcze pragną oni założyć własną rodzinę, to sprawa zaczyna się bardziej komplikować. Niewiele matek akceptuje wybór synów co do partnerki.

Wiąże się to z tym, że rodzice nie mogą wytrzymać bólu, który pojawia się ponieważ dzieci, dla których tak wiele zrobili, po prostu odchodzą, ponieważ inny człowiek stał się dla nich ważniejszy. Zamieniają oni ból w złość, którą przerzucają na zięcia lub synową i w ten sposób łagodzą doświadczenie bólu. To normalne, że dzieci opuszczają rodziców, ale nie oznacza, że to nie może boleć i że tego bólu nie powinno się wyrażać.
Czytaj także: Przepisu na szczęśliwe małżeństwo nie ma, ale są szczęśliwe małżeństwa. Jak to osiągnąć?


Nauka opuszczania

Trzeba pamiętać, że relacje rodzice – dzieci są zróżnicowane i dynamiczne. Kontakty między rodzicami i dziećmi charakteryzują się tym, że więzi bez przerwy na nowo należy w nich odcinać. Ten proces można przedstawić za pomocą obrazka cebuli, jak powtarza prof. Mirosława Dzienianowicz-Nowak: wierzchnie warstwy na nowo odchodzą – myśli się, że już pożegnano się ze stratą – ale zaraz zauważa się, że nowe fazy odchodzenia są przed nami i musimy się z nimi pogodzić.

Dla rodziców i ich dorastających dzieci głównym zadaniem w okresie młodzieńczym jest nauczenie się wzajemnego opuszczania, aby odnaleźć się w nowej sytuacji, zbudować nowe relacje rodzinne, a przede wszystkim, by stworzyć na nowo własną tożsamość.

Jak mogą sobie pomóc rodzice doświadczający syndromu pustego gniazda?

Zwrócić się ku sobie. Zauważyć pozytywne strony bycia tylko we dwoje. Realizować marzenia, rozwijać zainteresowania i samorealizować się. W końcu teraz zaczynają mieć na to czas. Wzajemne relacje małżonków także ulegają przemianie. Stają się dla siebie oparciem, osobami, na które mogą liczyć w sytuacjach trudnych, zwłaszcza w chorobie. Większość małżeństw stara się kształtować pozytywne relacje pomiędzy sobą. Z czasem zauważają pojawiającą się w nich radość i zadowolenie z nowego stanu rzeczy.
Czytaj także: Mieszkanie z rodzicami po ślubie – tak czy nie?


Kiedy potrzebna pomoc terapeuty?

Jaka radę dałabyś dzieciom, których rodzice nie radzą sobie z syndromem pustego gniazda?

Aby byli cierpliwi. Ten okres jest przejściowy. Rodzice muszą się do niego przyzwyczaić. Czasem jednak stan poczucia samotności i osamotnienia w tym okresie jest tak duży, iż małżonkowie samodzielnie nie są w stanie przepracować zmian w tej fazie ich życia. W takim przypadku potrzebna jest pomoc terapeutyczna.

*Sabina Zalewska: doktor nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki, wykłada na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej. Psycholog rodziny. Pracuje w Archidiecezjalnej Poradni Dewajtis.

...

Zagrozenia jak widac sa rozne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:30, 17 Paź 2017    Temat postu:

Twój mąż nie musi modlić się tak, jak Ty
Małgorzata Rybak | 17/10/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Spotykam w swoim zaangażowaniu na rzecz rodziny różne żony. Czasem skarżą się na swoich mężów, że tamci się nie rozwijają, nie prowadzą życia duchowego na satysfakcjonującym (je) poziomie, nie starają się o sprawy fundamentalne, za mało się modlą, a przez co również ich codzienna aktywność na polu rodzinnym i domowym pozostawia wiele do życzenia.
Żony, nie zmuszajcie mężów do modlitwy!

W tej grupie znajdują się niestrudzone misjonarki, które przyprowadzają mężów na kolejne rekolekcje, warsztaty i spotkania modlitewne, mając nadzieję skłonić ich do duchowego przebudzenia i gorliwości. Często ze skutkiem dokładnie odwrotnym, ponieważ, jak wiadomo, przymus nie jest przyjacielem otwierania się na to, co nowe.

Podzieliłabym się z kobietami, które martwią się w taki sposób o życie duchowe w swoich mężów, trzema refleksjami.

Pierwsza, to że małżeństwo nie polega na kierowaniu drugim, także w sensie jego rozwoju duchowego. To tak naprawdę wspólna droga, na której możemy sobie nawzajem towarzyszyć. O ile nie zaakceptujemy podstawowych różnic między nami – jak to, czy wolimy kawę, czy herbatę i w jaki sposób smarujemy chleb masłem – nie ma w ogóle sensu próbować rozmawiać o duchowości. Prawdopodobnie bowiem poranimy siebie nawzajem, popadając w osądy i próbując przerobić zwyczaje i sposób przeżywania wiary drugiej strony na swoją modłę. A jest to sfera tak osobista, że sprawiając sobie nawzajem ból komentarzami i ocenami, możemy nie umieć już wrócić do rozmowy na jej temat w przyszłości.
Czytaj także: Obrączka to elementarz noszony na palcu. Przypomina ważną zasadę małżeńską


Duchowość inna dla kobiet i mężczyzn

Druga myśl – to że duchowość ma rodzaj: męski i żeński. Dla kobiet wiąże się bardziej z przeżyciem uczuciowym i potrzebą doświadczania bycia w relacji, najlepiej cały czas. Dla mężczyzny, który ma większą trudność w rozpoznawaniu swoich uczuć czy wyrażaniu ich, po pierwsze wiara jest sferą bardzo prywatną. Po drugie – rozumianą bardziej zadaniowo, jako dialog, w którym podejmuje się kluczowe decyzje czy szuka konkretnych odpowiedzi.

Pięknie o tym opowiada „Chata” W. P. Younga. Mężczyzna, zraniony grzechem pierworodnym, dąży do niezależności. Kobieta – do relacji, przy czym problem polega na tym, że w relacji szuka potwierdzenia własnej tożsamości („ku mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad Tobą” Rdz 3, 16). Dla kobiety w relacji z Bogiem przychodzi komunikat: „jesteś kochana”, który wyzwala ją z potrzeby nieustannego szukania na to dowodów ze strony męża. Mężczyzna w relacji z Bogiem odkrywa wolność, jaka paradoksalnie wynika z zależności i wyrywa go z bólu samowystarczalności i konieczności ciągłego potwierdzania siebie.
Czytaj także: Czy wspólna modlitwa pomaga małżeństwom?


Modlitwa mężczyzny

Skoro są to drogi tak różne – to choć zewnętrzne formy przeżywania wiary mogą być zbieżne, jak msza święta czy modlitwa – to, co dzieje się w sercu kobiety i mężczyzny pozostaje czymś głęboko osobistym i indywidualnym. Więc nie, on nie musi tak, jak Ty.

I wreszcie trzecia myśl. Zamiast wpędzać męża w zawstydzenie albo gonić do modlitwy – usiądź wieczorem w fotelu z Pismem Świętym albo różańcem. Niech Twoje wyciszenie pośród burz życia wniesie pokój do Waszego domu. A potem niech ten wyniesiony z modlitwy pokój wyrazi się dobrym słowem, wdzięcznością dla męża, kubkiem herbaty przyniesionym dla niego. Spokojem, gdy pojawiają się w życiu waszej rodziny problemy.

Te gesty powiedzą Twojemu mężowi o tym, że modlitwa ubogaca, a wiara wnosi coś istotnego w wasze życie. I opowiedzą mu o tym bardziej niż kolejne ulotki o rekolekcjach i wydarzeniach.

A jeśli nadal będzie wolał spotykać się z Bogiem w garażu nad otwartą maską samochodu – nie ingeruj w to. Zbuduje to w waszym małżeństwie piękną przestrzeń wzajemnego szacunku i wolności. Pan Bóg zna wszystkie przeszkody i zranienia, które kształtują wiarę twojego męża. Zamiast pokazywać mu, że według ciebie w dziedzinie spraw dotyczących wiary jest „słaby” (czego tak naprawdę nie wiesz), możesz go wspierać i inspirować, gdy doceniasz wszelkie dobro, jakie wnosi do waszego życia. Każde. Materialne, duchowe, emocjonalne czy mierzone jego pracą. Mów o tym dzieciom, wyciągaj na światło dzienne. To wiara w praktyce.

...

Przymuszanie do praktyk religijnych naprawde jest destrukcyjne. Pogarsza duchowosc...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:07, 17 Paź 2017    Temat postu:

Afera z nianią, czyli jak nie dopuścić do zdrady
Jennifer Grant | 17/10/2017
Trinette Reed/Stocksy United
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Pokusa niespodziewanie może być siłą mobilizującą dla małżeństwa.



Moja rada: skłoń się ku małżeństwu, uciekaj od pokusy. Nawet jeśli masz ochotę zrobić odwrotnie. Katherine Willis Pershey
Zanim zdradzisz, czyli okazja nie musi czynić złodzieja

Aktorka Eva Amurri Martino, córka Susan Sarandon, napisała kiedyś na swoim blogu „Happily Eva After” notkę pod tytułem „Niania-gate 2.0”, w której opowiedziała historię byłej opiekunki swojej córeczki. Pod nieobecność Evy, niania wysłała jej mężowi SMS-a, nakłaniając go do zdrady.

Tak mniej więcej wyglądał kres wielu znanych małżeństw, choćby Arnolda Schwarzennegera, Jude’a Law, Bena Afflecka.

Mąż Amurri Martino – były piłkarz, komentator sportowy w telewizji NBC, Kyle Martino – dopisał jednak do tej historii inne zakończenie. Doprowadził do konfrontacji z nianią, zwolnił ją i o wszystkim opowiedział żonie.

Publicystka Katherine Willis Pershey z pewnością zaaprobowałaby takie rozwiązanie. W swojej książce („Very Married: Field Notes on Love and Fidelity”), zachęca pary do bezwzględnej szczerości, gdy coś – lub ktoś – zagraża ich małżeństwu.

Jak pisze, kilka lat temu sama zadurzyła się w znajomym i choć nigdy mu o tym nie powiedziała ani nie zrobiła nic w tym kierunku, uznała, że sprawa jest poważna i wymaga zdecydowanej reakcji. Pisze:

Zrobiłam jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy: o wszystkim powiedziałam mężowi. Nawet jeśli nie było o czym mówić, och, ależ byłam zadowolona, że idę do niego z czystym sumieniem! – rozmowa niosła ze sobą pewne ryzyko. Czy Benjamina nie zrani fakt, że jego żona, choć nie uległa pokusie, jednak jej doświadczyła? Tak, zraniło go to. Ale zniósł ten ból, bo zrozumiał, że jestem godna jego zaufania. Sprawdzono mnie i wyszłam z tej próby zwycięsko.

Willis Pershey powiedziała mi, że najlepsza rada dla mężów i żon, zainteresowanych kimś innym, to „skłonić się ku małżeństwu, uciekać od pokusy”. Choć przyznaje, że często ma się ochotę zrobić odwrotnie.
Czytaj także: 10 wyjątkowych małżeństw ze świata showbiznesu


Dlaczego ludzie zdradzają

Zdradzają i kobiety i mężczyźni, przy czym, w przeciwieństwie do powszechnej opinii, panie robią to równie często, jak panowie.

Jednak powody, dla których zdradzają kobiety, są inne. Mężczyźni szukają seksu, a kobieta, która zdradza, pragnie emocjonalnej bliskości i akceptacji.

Sabine Miller*, odpowiedzialna za zakupy odzieżowe w dużym domu handlowym i matka dwójki dzieci, wyznaje, że kilka lat temu miała wielką ochotę zdradzić męża.

Kiedy dzieci chodziły jeszcze do przedszkola, oboje z mężem byliśmy tak wyczerpani obowiązkami związanymi z opieką nad nimi, naszą pracą zawodową i koniecznością znalezienia „czasu dla rodziny”, że dla nas dwojga zostawało naprawdę niewiele – opowiada Miller. – Zaczęliśmy się od siebie oddalać.


Czytaj także: Podejrzewasz męża o zdradę? Zanim spakujesz mu walizki, przeczytaj ten tekst



Kiedy jeden z handlowców, z którym pracowała – sama przyznaje, że był „zabójczo przystojny” – zaczął się nią interesować, poczuła się, jak mówi, fantastycznie.

Do niczego nie doszło – mówi. – Ale byłam przerażona tym, jak świetnie się przy nim czułam i jak wyczekiwałam spotkań z nim. Wiedziałam, że muszę trzymać się mocno przysięgi złożonej mężowi.

Miller mówi, że po tym „zagrożeniu niewiernością”, kiedy czuje się niedoceniona lub oddala się od męża, zaczyna z nim rozmawiać.

„Zamiast zostawić rzecz w spokoju albo, co gorsza, gotować się wewnętrznie, mówię Markowi, co czuję. Staramy się zapewnić sobie czas we dwoje, żeby być znów razem”.
Czytaj także: Jak uratować małżeństwo – przed zdradą i po niej


Zdrada. Niepokojące znaki

Specjalista od spraw małżeńskich John Gottman napisał, że „nieszczęśliwe małżeństwa są do siebie podobne” i podążają „tą samą, szczególną spiralą w dół, aż do smutnego końca”.

Pierwszy próg, jaki napotyka para niesiona z prądem małżeńskich zawirowań, składa się z czterech fatalnych metod interakcji, które udaremniają próby porozumienia”, pisze Gottman. „W miarę umacniania się tych nawyków, mąż i żona skupiają się coraz bardziej na eskalowaniu uczucia negacji i napięcia w małżeństwie. W końcu stają się głusi na wzajemne próby pojednania. Każdy kolejny jeździec Apokalipsy przygotowuje drogę następnemu, podstępnie tratując małżeństwo, które przecież zaczęło się tak obiecująco.

Według Gottmana, ci czterej „jeźdźcy” to krytykowanie, pogarda, zachowanie defensywne i izolowanie się. Pogarda, jak pisze, jest najgorsza z całej czwórki, a syci się „długo podsycanym negatywnym myśleniem o partnerze”. Wśród oznak pogardy wymienia wyzwiska, przewracanie oczami i inne przejawy niechęci. Pogarda zatruwa, ostrzega Gottman.
Czytaj także: Zapomniałem obrączki. Czego nauczyła mnie ta lekcja?


Jak zmienić bieg spraw

Nawet kiedy pogarda i pozostali „jeźdźcy” zagościli w domu na stałe, jest jeszcze nadzieja. Gottman radzi, by mąż i żona uruchomili „mechanizmy naprawcze”, nawet gdyby miało to oznaczać trudne rozmowy. Słowa, wypowiadane nawet „z irytacją albo z bólem”, według Gottmana są skutecznym lekarstwem na małżeńskie rany.

Jakie to mechanizmy? „Szczęśliwe małżeństwa używają podczas kłótni pewnych zdań i czynności, by zapobiec wymknięciu się spraw spod kontroli”, pisze. Te pojednawcze gesty działają jak klej, który spaja małżeństwo w trudnym chwilach.



Polecane przez Gottmana mechanizmy naprawcze:

1. Komentowanie procesu komunikacji zdaniami: „Proszę, pozwól mi skończyć”, „Odbiegamy od tematu” lub „To rani moje uczucia”.

2. Komentowanie na bieżąco tego, co się dzieje, zamiast wypominania dawnych uraz poniewczasie.

3. Przypominanie partnerowi, że podziwiasz go i współczujesz z nim, nawet jeśli właśnie się kłócicie.

4. Stosowanie wyrażeń w rodzaju „Tak, rozumiem” lub „Mów dalej” w trakcie rozmowy. Gottman twierdzi, że są to „małe psychologiczne pieszczoty, w których stabilne pary osiągają mistrzostwo”.

Na koniec warto wiedzieć, że choć nie zawsze da się uniknąć małżeńskich kłótni czy pokus, można wybrać sposób, jak sobie z nimi poradzimy. A wspólna walka przeciwko czemuś, co zagraża małżeństwu, choć niełatwa, wydaje się być najlepszym sposobem na przetrwanie.

Na zakończenie notki „Niania-gate 2.0” Amurri Martino pisze, jak historia przebiegłej niani wpłynęła na jej relacje z mężem.

O dziwo, to kuriozalne doświadczenie z nianią zbliżyło nas do siebie jeszcze bardziej. Mieliśmy chwile pełne ogromnego napięcia, ale też była to przygoda.

Cóż, które dobre małżeństwo nie jest przygodą?
Czytaj także: Wreszcie wybaczyłam mężowi. Nie mogłam zrobić nic lepszego. Dla siebie

* imię i nazwisko zmienione dla zachowania anonimowości

...

Prawdziwy zwiazek to wzmocni. Niestety glupie kobiety mysla ze jak ukradna meza to odniosa sukces zyciowy ze byly ,,lepsze". Szatan mąci. Ale to tez sprawdzian czy malzenstwo jest prawdziwe. Co to za malzenstwo gdy jedna kobieta na kiwniecie palcem je niszczy?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:39, 20 Paź 2017    Temat postu:

Szymon Majewski: Krótki tekst o miłości
Szymon Majewski | 09/12/2016

Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Czyli jak i kiedy się żenić na okładkach magazynów?

Kolekcjonuję wzrokiem okładki kolorowych magazynów i zawsze jest tak: Tylko u nas! Para Roku! Sabrina i Sebastian i gorący materiał o ich miłości! I bonus: zdjęcia ze ślubu…

Czytam, że poznali się i pokochali na planie programu „Szalejące parkiety”, połączyło ich wspólne selfie, ona – tancerka, kocha go za luz i wrażliwość, on – aktor, ją za pewność siebie i za to, że płacze przy zachodach słońca.

Potem następuje gorąca sesja w Pałacu na Wodzie, kolejne foty to wizyta w ich sypialni, w której jak pisze redakcja „wykuwał się sukces Pary Roku”.

Są małżeństwem już… dwa miesiące! Planują sześcioro dzieci!

Niestety, pół roku później magazyn „Pakiety i Panele Sukcesu” informuje:

„Dramat! Sabrina uciekła od Sebastiana do Janusza – hodowcy koni”.

Już bez wspólnej sesji. Na razie…
Czytaj także: Nie mów, że miłość w Twoim małżeństwie się wypaliła. Bo miłość to Ty



Myślę sobie wtedy, kurczę, przynajmniej Sabrina i Sebastian będą mieli pamiątkę, a może bardziej wstydliwą dokumentację nagłego porywu serca i chęci przekucia tego do razu na okładkę. Oczywiście, może to też się przekłada na fejm tak zwany i ilość zaproszeń na Galę Lakiery do Paznokci, Tygodnia Szminki i Złotych Róż i Goździków.

Sam chodzę, sam bywam i boję się brzmieć tu jak emeryt i pan z siwą brodą na puszczy, ale czy nie można trochę poczekać? Rok, dwa, trzy lata? Pobyć razem w tym małżeństwie albo bez i wtedy – hop na okładki!

Uwierzcie mi, naprawdę znam w szołbiznesie ludzi, którzy przestali być ze sobą gdy gazeta z ich twarzami właśnie się drukowała! Czyli ich związek był słabszy od farby drukarskiej i krótszy niż cykl wydawniczy.

I co potem, chodzisz po ulicach i mijasz te kioski ze sobą w objęciach tej, z którą już nie jesteś?

Oczywiście, ten papier potem ląduje w śmietniku albo drukują na nim inną Parę Roku, ale… Dlaczego się nie powstrzymać chwilę? Upewnić? Czy to jest to, czy nie?

Dlatego wprowadziłbym tu pewne regulacje prawne dla młodych małżeństw i par szołbiznesowych:

6 miesięcy razem – pierwsze wspólne selfie na FB.

1 rok – drugie selfie.

2 lata – filmowa relacja ze spaceru w Łazienkach na Instagramie.

5 lat – Ustawka w Łazienkach dla portalu „Co w trawie piszczy”.

10 lat – Wizyta i wywiad w Radiu Love Info.

I… 20 lat – dopiero wtedy, okładka dla magazynu „Panele i Parkiety Sukcesu”.

PS. Dla potrzeb tekstu imiona Sebastiana i Sabriny są zmienione co nie oznacza, że takie sytuacje nie istnieją.

...

Caly ten szolbiznes pisemkowy to niestety tylko chodzi o kase. Jedna jedyna mysl jak zwiekszyc naklad.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:04, 21 Paź 2017    Temat postu:

Jak wspierać własnego męża?
Katarzyna Matusz-Braniecka | 21/10/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Mówi się, że mężczyzna pozostaje zazwyczaj bardzo długo pod wrażeniem, jakie zrobił na kobiecie.


S
zanuj siebie, a będziesz szanowana, to bardzo ważne w życiu i miłości – napisał kiedyś Jacek Pulikowski*, podpisując swoją książkę „Krokodyl dla ukochanej”. Dziś wracając do niej, muszę przyznać, że ma rację. Co zatem robimy nie tak, drogie Panie i co można zmienić?


Kochajmy dżentelmenów

Uwielbiam ten moment, gdy mąż otwiera mi drzwi samochodu, podaje rękę przy wysiadaniu z tramwaju czy przytrzymuje windę, żebym mogła do niej spokojnie wsiąść. Zachwyca mnie, gdy widzę u męża przyjaciółki, że podaje jej płaszcz, gdy wychodzą. Widzę zachwyt w jej oczach i radość w jego twarzy.

„Doświadczenie uczy, że sposób codziennego traktowania siebie w ogromnym stopniu decyduje o atmosferze w domu i ostatecznie o zadowoleniu z małżeństwa” – podpowiada Pulikowski i trudno się z nim nie zgodzić, bo życie przecież składa się z drobiazgów.
Czytaj także: Dla mężczyzny ciało jest bardzo ważne


Nie bójmy się konfliktów

Może masz w głowie taką myśl, że „w czasie konfliktu ludzie się ranią, obrażają wzajemnie, są agresywni, używają przemocy. Tymczasem konflikt jest sprawą jak najbardziej ludzką, a jedynie nieludzkie mogą być sposoby jego rozwiązania” – podpowiada Pulikowski. Co robić? Mimo strachu wchodzić w sytuacje konfliktowe. Sprawy zamiatane pod dywan i tak kiedyś wyjdą, a im dłużej rośnie strach, tym jest większy. Bądź jak saper, rozbrajaj.


Szukajmy rady

Czasami dajemy się zwieść kulturze, która mówi nam, że musimy być samodzielne, a przecież wiadomo, że „kobiecie jest trudniej podjąć decyzję z tego względu, że dużo więcej widzi i czuje, dużo więcej elementów musiałaby uwzględnić i wobec tego w naturalny sposób, bardziej się waha” – zauważa autor. To nie jest tak, że my tej decyzji podjąć nie umiemy, my mamy po prostu za dużo danych, żeby ją podjąć szybko, żeby nie wynikała ona tylko z emocjonalnych pobudek. Co w takiej sytuacji? Zapytać swojego mądrego mężczyznę. Mężczyźni chcą być wysoko oceniani i godni zaufania, a cóż lepszego może się zdarzyć, niż ich ukochana, która pragnie i potrzebuje ich rady?

„Mężczyzna powinien czuć, że jest potrzebny, że jest podporą, nawet wtedy, kiedy kobieta sądzi, że dałaby sobie radę sama. Taka świadomość jest bardzo pomocna jemu samemu, dzięki niej on może się wzmocnić” – dodaje Pulikowski.
Czytaj także: Kto jest ważniejszy: mąż czy Bóg?


Powierzajmy im odpowiedzialność

„Wszelkie przeszkody na drodze rozwoju duchowego małżeństwa i rodziny powinien pokonywać w pierwszym rzędzie mąż. Oby żona nie próbowała go w tym wyręczać”. Jak dalej dodaje Pulikowski – nie chodzi tylko o wiarę, ale także o sprawy bytowe, zdrowie, wykształcenie itd. To on, jako mąż i ojciec jest „stworzony do walki, stawiania czoła przeciwnościom. To on w żywiole walki z przeszkodami rozwija się, wznosi się na szczyty swych umiejętności, możliwości”.

A sukces dodaje mu sił i ochoty do dalszych wysiłków. Pulikowski przestrzega przed braniem przez kobiety ciężaru pokonywania trudności stojących przed małżeństwem, gdyż prowadzą one do noszenia ciężarów nie do udźwignięcia.


Módlmy się za nich

Nasza wytrwała modlitwa o nich i za nich jest koniecznie potrzebna do ich wzrostu duchowego i osobistego, nie zaniedbujmy tego. Jest październik, może dziesiątka różańca w intencji męża?

Na koniec: Jemu naprawdę zależy na Twojej opinii
Czytaj także: Twój mąż nie musi modlić się tak, jak Ty

„Mężczyzna pozostaje zazwyczaj bardzo długo pod wrażeniem, jakie zrobił na kobiecie” – pisał Julian Tuwim. Mężczyzna jest gotów na trudy, abyś dobrze o nim myślała. Wykorzystaj to dla dobra Waszego związku, a oboje na tym skorzystacie. Więcej w książce „Krokodyl dla ukochanej”, z której pochodzą powyższe cytaty.

*Jacek Pulikowski jest szczęśliwym mężem i ojcem. Popularnym mówcą i autorem poczytnych książek i artykułów w licznych czasopismach katolickich. Uczestnikiem audycji radiowych i telewizyjnych na tematy rodzinne: miłość, czystość, płciowość, ojcostwo, rodzicielstwo. Wszystkie jego książki wielokrotnie wznawiano w wielotysięcznych nakładach, a niektóre przetłumaczono na języki obce (angielski, rosyjski, łotewski, litewski, białoruski).

...

Poswiecenie sie dla kogos to nie ponizenie! Jak pijak bije a ona milczy TO NIE JEST POSWIECENIE! Gdyby np. podjela 2 prace aby np. on mogl sie uczyc to tak! Taka jest roznica miedzy wysilkiem a utrata godnosci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:47, 22 Paź 2017    Temat postu:

Poród okiem mężczyzny – emocje, które zapamiętam na zawsze
Jacek Kalinowski | 22/10/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jechałem do szpitala, w którym moja żona miała pierwsze skurcze. Dotknąłem zimnej kierownicy, wrzuciłem jedynkę, dwójkę i... pojechałem poznać małego człowieka, który zostanie z nami już do końca życia.


B
yłem przy porodach swoich dwóch córek. I gdy któryś z moich bezdzietnych kolegów pyta, jakie to uczucie, rozkładam ręce i nie siląc się na wyszukane słowa odpowiadam, że to trzeba samemu przeżyć. I że ciężko to opisać.

Bo naprawdę ciężko. Ale spróbuję.

Pamiętam, jak w zimną końcówkę marca 2013 zatrzymałem się wczesnym rankiem pod bankomatem. Wybrałem stówę, wsiadłem do auta i chwilę wpatrywałem się w linię horyzontu. Łapałem chwile, ostatnie w świecie, który znałem do tej pory. Ostatnie, w których jesteśmy tylko we dwójkę. Wiem, że brzmi to poważnie, ale miałem świadomość, że jutro mój świat będzie już całkowicie inny. Bo jechałem do szpitala, w którym moja żona miała pierwsze skurcze. Dotknąłem zimnej kierownicy, wrzuciłem jedynkę, dwójkę i… pojechałem poznać małego człowieka, który zostanie z nami już do końca życia.

To uczucie złapało mnie za gardło, kiedy wysiadłem pod szpitalem i z całą siłą poczułem, że to „już”. Że fajnie i bezpiecznie było, kiedy żona nosiła dziecko w brzuchu, ale czas na rozwiązanie. A więc najpierw…


Na porodówce poczułem strach

Po 9 miesiącach oczekiwania poród wreszcie stał się dla mnie czymś realnym.

Strach zjeżył mi włosy. Nie z powodu tego, że będę miał noworodka w domu i będę musiał teraz przeorganizować swoje życie. To najczystszy strach o dziecko i żonę. Że podczas porodu może pójść coś nie tak. Czy w XXI wieku może? Jasne, wiele rzeczy. Wśród naszych znajomych większość par miała przy porodzie jakieś komplikacje. Trudności z przeciśnięciem się dziecka, krwotoki, problemy z łożyskiem… Podobno poród to moment, w którym statystyczna kobieta i dziecko są najbliżej śmierci w całym swoim życiu. Miałbym się nie bać?


Poczułem ulgę

Ależ to była ulga! Poczułem się lekki, jakby ktoś mi zdjął z barków plecak obładowany kamieniami. Bo w końcu udało się – dziecko było już z nami na świecie. Szybko zostało wytarte ręcznikiem, udrożnienie dróg oddechowych i pierwszy płacz małego fioletowo-różowego stworka o wadze 3550 g. Wziąłem trzy głębokie wdechy i poczułem, jak rozluźniają mi się mięśnie ramion i nóg. Wieczorem tego dnia wziąłem długą kąpiel, a na drugi dzień miałem… zakwasy. Takie to są emocje.

Ale póki co miałem łzy w oczach, a w gardle utknęła mi piekąca gula, ponieważ…
Czytaj także: Mąż był ze mną przy porodzie. Całym porodzie


Poczułem dumę

Nie z siebie. To była duma z żony – że dała radę, że się nie bała porodu, nie narzekała. Ja mam problem, żeby iść oddać krew, a ona wykonała swoją robotę bez zająknięcia. To spowodowało, że musiałem wytrzeć sobie oczy, trzymając pierwszy raz swoje dziecko na rękach.

Mało kto mi kiedykolwiek tak zaimponował jak żona, która przeszła dwie ciąże, zwłaszcza ich końcowe etapy. Jej siła i odwaga spowodowała, że patrzę teraz na nią inaczej i tak chyba będzie już do końca naszych wspólnych dni.


Noworodek na rękach – poczułem szczęście

Wymieszane z całą resztą. Z ulgą, troską, satysfakcją, znowu strachem. Pełnię szczęścia poczułem, kiedy na sali porodowej zrobiło się w końcu cicho, lekarze wyszli, a ja trzymałem na rękach mojego noworodka owiniętego w biały ręcznik. To jest właśnie moment, którego nie da się opisać, nie wiem nawet, jak. Przepiękna chwila, niepowtarzalna.

Opisane wyżej emocje nie są jakieś unikalne, nie występują tylko podczas narodzin własnego dziecka. Ale w takim kontekście, z taką intensywnością i ładunkiem – chyba tylko tu – na sali porodowej.

Wiem, że wielu mężczyzn nie decyduje się na wspólny poród. Boją się, uważają, że nie dadzą rady, że nie będą potrzebni albo że to wpłynie na relacje z żoną. Nie oceniam takich decyzji, choć uważam, że mężczyźni wtedy bardzo, bardzo dużo tracą.

Bo wszystkie emocje można nadrobić, nie teraz – to później. Strach, ulga, duma, szczęście – w różnych sytuacjach, z różną intensywnością. Ale obecność przy porodzie własnego dziecka to wydarzenie, które więcej się nie powtórzy, nie będzie drugiej szansy. To jednorazowe emocje.

I najpiękniejsze.

...

Pobyt przy porodzie tez rozwija dusze i pomaga pozniej w budowani relacji z dzieckiem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:14, 27 Paź 2017    Temat postu:

Biblia może zmienić każde małżeństwo. Każde
Maciej Jabłoński | 27/10/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nie trzeba oglądać zbyt długo TV lub czytać popularnych magazynów, aby dostrzec, że instytucja małżeństwa przeżywa wielki kryzys, a zasady, jakie panują w świecie, są przerażające.


B
iblia może zmienić KAŻDE życie i małżeństwo. Niezależnie od tego, w jakim miejscu i na jakim etapie się ono znajduje. Wiele jednak zależy od naszego podejścia – możemy patrzeć na Biblię jak na list miłosny od Boga, pełen instrukcji dotyczących naszego życia. Można również po prostu traktować ją jako przestarzały relikt.

Zachęcam do przeczytania poniższych wersów. One mają wpływ na moje życie i małżeństwo. Wierzę, że mogą okazać się pomocne również dla Ciebie.


Przede wszystkim – miłość

„Wszystkie wasze sprawy niech się dokonują w miłości!” (1 Kor 16,14).

Spróbujmy sobie wyobrazić, jak wyglądałoby małżeństwo, gdyby każde nasze słowo i zachowanie było motywowane miłością. Nie padłoby wiele przykrych słów i nie byłoby tylu kłótni wynikających z egoizmu. Te zostałyby zastąpione wzajemnym szacunkiem, życzliwością oraz prawdziwą intymnością.

Takie małżeństwo jest możliwe tylko wówczas, kiedy jego źródłem będzie prawdziwa miłość, a małżonkowie będą czerpać ją „z góry”.

„Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą” (1 Kor 13,4).

To tylko jeden krótki fragment, ale jest w nim zawarta kwintesencja małżeńskiej miłości i tego, jacy powinniśmy być w stosunku do żony czy męża.

Brzmi to dość prosto, jednak ludzki egoizm często to komplikuje. Wystarczy tak niewiele, żeby małżeństwo zmieniało się na naszych oczach – kochać cierpliwie, łaskawie, bez zazdrości i z pokorą. Prawda, że proste?

Małżonkowie, którzy to czytają zapewne nie raz doświadczyli, że wcale tak nie jest. Jednak to słowo jest świeże i aktualne każdego dnia, więc każdego dnia możemy próbować na nowo w taki właśnie sposób kochać siebie nawzajem.
Czytaj także: Co Biblia tak naprawdę mówi o seksie?
Intymność w małżeństwie – nie unikajcie jej!

„Mąż niech oddaje powinność żonie, podobnie też żona mężowi. Żona nie rozporządza własnym ciałem, lecz jej mąż; podobnie też i mąż nie rozporządza własnym ciałem, ale żona. Nie unikajcie jedno drugiego, chyba że na pewien czas, za obopólną zgodą, by oddać się modlitwie; potem znów wróćcie do siebie, aby – wskutek niewstrzemięźliwości waszej – nie kusił was szatan” (1 Kor 7,3-5).

W obecnym świecie pełnym haseł o wolności, swobodzie itp., mało kto chce traktować seks w kategoriach jednego z małżeńskich priorytetów, ale Biblia wyraźnie mówi, że potrzeby seksualne współmałżonka powinny być traktowane priorytetowo. Powyższy fragment mówi wyraźnie o tym, że usprawiedliwienia: „nie jestem w nastroju”, „jestem zmęczona”, „miałem ciężki dzień w pracy” nie powinny być używane często i nagminnie.

„Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe” (Ga 6,2).
Niezwykle ważnym elementem małżeństwa jest wzajemna pomoc i wsparcie. Problemy mojej żony są również moimi problemami i odwrotnie. Jeśli niesiemy ciężary we dwoje, to stają się one dużo lżejsze.
Czytaj także: Co Biblia tak naprawdę mówi o seksie?


Akceptuj swojego współmałżonka we wszystkim

„Chociaż mężczyzna i jego żona byli nadzy, nie odczuwali wobec siebie wstydu” (Rdz 2,25).
Oryginalny pomysł Boga dla małżeństwa był doskonały, zakładał on wiele czasu nago. Nie tylko pod względem cielesnym, ale również emocjonalnym i duchowym. Nagość to przejrzystość, uczciwość, a także akceptacja i miłowanie drugiej osoby takiej, jaka jest, mimo poznania jej w pełni.

„Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” (Rz 12,2).

Nie trzeba oglądać zbyt długo TV lub czytać popularnych magazynów, aby dostrzec, że instytucja małżeństwa przeżywa wielki kryzys, a zasady, jakie panują w świecie są przerażające. Ten werset Listu do Rzymian przypomina, że moje życie i małżeństwo nie mogą opierać się na światowych standardach, tylko na Słowie Bożym i rozeznawaniu poszczególnych decyzji z Bogiem.


Żadnych romansów! Chyba, że z żoną…

„Lecz kto cudzołoży, ten jest niemądry: na własną zgubę to czyni” (Prz 6,32).
Biblia ma wiele do powiedzenia o cudzołóstwie, ponieważ powoduje ono wiele bólu. Ten konkretny punkt wskazuje, że cudzołóstwo nie tylko szkodzi człowiekowi, który został oszukany, ale także powoduje wielką szkodę dla osoby, która oszukuje. Nikt nie wychodzi z romansu jako zwycięzca.

„A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa” (Mt 5,2Cool.

W tym fragmencie Jezus jeszcze bardziej podnosi poprzeczkę wierności małżeńskiej. Nasze myśli i fantazje mają znaczenie i jeśli nieczysto patrzę lub myślę o innej osobie, niż moja żona/mąż to popełniam cudzołóstwo.

To tylko niektóre fragmenty Pisma Świętego, które mogą uczynić każde małżeństwo szczęśliwym i pełnym miłości.

...

Biblia pomaga we wszystkim.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 8:10, 28 Paź 2017    Temat postu:

Szymon Majewski: „Róża w lodzie”, czyli Sztuka Podrywu wujka Szymona. Lekcja 1
Szymon Majewski | 27/10/2017
Archiwum prywatne / Getty Images / East News
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Moja żona do dziś to wspomina. Może to właśnie przesądziło o sukcesie Operacji Magda? Kto wie? Oczywiście, ona mi tego nie powie – musi mieć przecież jakieś swoje tajemnice.


Z
akochanie czyniło ze mnie MacGyvera miłości. Znacie ten stan, kiedy unosisz się na obłoczku miłości i masz wrażenie, że wszyscy są zakochani tak jak ty – milicjant, motorniczy, a nawet warszawska Syrenka. Wszyscy to widzą i zdają się mówić: „Oj, chłopie, wiemy, jakie cudo spotkałeś, podzielamy twój zachwyt, fruń dalej”.

Masz wrażanie, że w tych dniach żaden autobus się nie spóźnia, nie dostajesz mandatów, a dwójki w szkole smakują jak piątki.

Byłem tak wniebowzięty, że mogłem nie jeść, nie pić i nie spać.
Czytaj także: Szymon Majewski: Pokochać i polubić, jak się nie da pewnych cech zgubić



Byłem zakochany po uszy, a nawet wyżej. Kiedy spotkałem Magdę, wszystko poszło na bok. Jako pierwsza – szkoła. Madzia była moją historią, matematyką i literaturą, szczególnie romantyczną.

Między randkami snułem plany, jak tu jeszcze bardziej zadziwić i zachwycić ukochaną. Mieliśmy po osiemnaści lat, był PRL, w sklepach nie było gotowych prezentów dla zakochanych, nie było też funduszy. Trzeba było sobie radzić jak Słodowy albo wspomniany MacGyver.

Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, zima trzymała w najlepsze i to właśnie zainspirowało mnie do realizacji akcji pod tytułem „Róża w lodzie”. Bo jak tu nie kochać najmocniej zimą, kiedy miłość smakuje jak pocałunki na klatkach schodowych na Bielanach.

Jadąc autobusem linii 157 (trasa z Gwiaździstej na Szczęśliwice, jak mogło być inaczej: ukochana z Gwiaździstej, to zakochany ze Szczęśliwic), wpadłem na pomysł podarowania Madzi róży… w lodowej bryle, jakby znalezionej na Antarktydzie.
Czytaj także: Szymon Majewski: Najpiękniejszy dzień w życiu



Do realizacji przystąpiłem parę dni przed świętami. Kupiłem piękne róże i skróciłem tak, żeby zmieściły się do miski (wtedy to był chyba garnek).

Następnie, nalałem wodę do połowy i na powierzchni położyłem róże. Garnek wstawiłem na noc do zamrażarki, a rano miałem róże już do połowy zatopione w lodzie. Teraz nalałem wody po brzegi i znowu na noc wstawiłem garnek do zamrażarki.
Galeria zdjęć

Następnego dnia rano, konkretnie 24 grudnia, miałem piękne róże w lodzie – jeszcze tylko musiałem pod ciepłą wodą potrzymać garnek, żeby blok lodowy wypadł.

Tak przygotowany prezent znowu schowałem do garnka i po rodzinnej Wigilii pojechałem autobusem do Madzi…

Wręczając jej prezent pod choinkę, powiedziałem: „Zobacz, jakie cudo znalazłem w lesie…”.

Mówię Wam (a raczej piszę): efekt murowany! Trwa do dziś…

...

Zdecydowanie warto przezyc takie chwile tym bardziej gdy trwa do dzis.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:48, 29 Paź 2017    Temat postu:

Małżeństwo na drodze do wybaczenia
Marie De Ménibus | 23/04/2017

©Charles Plumey Faye
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Intymna opowieść o doświadczeniu pewnego małżeństwa, którego spokój zburzyło odkrycie od lat skrywanej tajemnicy. Lorène d'Elissagaray poszukała wsparcia w wierze, by sobie poradzić z tym problemem. Dla Aleteia For Her wraca do trudnych chwil, które zmieniły życie jej i męża.

Ta historia mogła przydarzyć się każdemu z nas. Historia wielkiej tajemnicy, która na jaw wychodzi po wielu latach. Ale przede wszystkim to zapis wielkiego i pięknego przeżycia: wybaczenia – darowanego i otrzymanego. To opowieść napisana na cztery ręce przez Lorène et Jean-Renaud d’Elissagaray: „Grâce à toi, du secret au pardon” (Dzięki Tobie, o tajemnicy w wybaczeniu), wyd. Salvator, 2016 r. Książka opowiada o tym, jak dziewięć lat po ich spotkaniu wyszło na jaw, że Jean-Renauld ma syna w Chile. Ale to nie istnienie syna poczętego przed ich małżeństwem zachwiało związkiem, tylko sama tajemnica, toksyczność tej tajemnicy. Lorène poszukała wsparcia w wierze, by poradzić sobie z życiową próbą. Opowiada, jak przeszła tę drogę wybaczania.


Gdy do małżeństwa wkrada się podejrzliwość

Po sześciu latach małżeństwa poczuliście potrzebę, by skonsultować się z przewodniczką duchową, dlaczego?

Bez konkretnego powodu stałam się bardzo zazdrosna. Pojawiła się we mnie jakaś wątpliwość, tak podstępnie. Myślałam, że mój mąż coś przede mną ukrywa. Im bardziej byłam podejrzliwa, tym bardziej on się denerwował. Powiedziałam sobie więc, że może źle go postrzegam, niewłaściwie oceniam, powinnam to zmienić zamiast go atakować. Zwróciłam się więc do duchowej przewodniczki, wolontariuszki, która była z wykształcenia psychologiem. To okazało się istotne, bo mogła ze mną „przepracować” moje życie (moją historię, reakcje, ważne wybory, ograniczenia, porażki…) i oddzielić to, co wypływało z duchowości od tego, co było do rozwiązania pod kątem psychologicznym. Dzięki niej, zrozumiałam wiele spraw, zwłaszcza tych, które sięgają dzieciństwa i które mnie uwrażliwiły.

Co dały ci rekolekcje w La Flatière spędzone na „przemyśleniu życia w kontekście swojej wiary”?

Spędziłam tam tydzień. Rekolekcje pogłębiły efekty pracy z psychologiem, zagłębiły mnie w lekturę Pisma Świętego i modlitwę. Wiele się we mnie wyciszyło, uspokoiłam się, ale pozostał wciąż jakiś węzeł do rozwiązania i niewłaściwe reakcje. Wróciłam więc do pani psycholog, która powiedziała: „Tak czy inaczej, dopóki nie dojdziesz do prawdy, nie uwolnisz się”. Potwierdziła, że mój problem nie został rozwiązany, że moje reakcje są nadal nieadekwatne, że nie uspokoiłam się całkowicie i zachęciła mnie, bym dalej dążyła do prawdy. Rok później zabrałam Jean-Renauda na weekendowe warsztaty poświęcone komunikacji w małżeństwie, organizowane przez przyjaciół, m.in. Nadine Grandjean, która jest chrześcijańskim doradcą małżeńskim i rodzinnym. Poza wykładami, w drugiej części zajęć małżeństwa zadawały sobie i odpowiadały na pytania. W niedzielę, w trakcie takiego ćwiczenia we dwoje, musieliśmy zapytać się wzajemnie, czy sobie o czymś nie mówimy, czy coś ukrywamy. Wobec tego zamkniętego pytania Jean-Renaud nie mógł się wycofać. Wyznał, że jest coś, czego mi nigdy nie powiedział. Ani mi, ani komukolwiek, i że nosi pewien krzyż od zbyt dawna. Byłam poruszona, dotknięta, wiedziałam, że to wyznanie było dla niego trudne, ale też przyniosło ulgę mnie: a więc nie byłam szalona, rzeczywiście coś było na rzeczy! Pomyślałam o jakimś bólu z dzieciństwa, ale nie odważyłam się drążyć. Miesiąc później zaproponował mi, byśmy się spotkali w Bazylice na Montmartre, przed Najświętszym Sakramentem. Chciał wpisać swoje wyznanie w kadr naszej wiary, brał Boga za świadka, zapraszał Jezusa… Chciał, żebyśmy się wspólnie pomodlili, zanim coś mi wyzna… Ale nie wyznał… Dopiero miesiąc później zdecydował się wszystko mi powiedzieć, po tym – jak mówi – gdy został „przywołany do porządku”: dostał mail od swojego syna, który prosił go spotkanie.
Czytaj także: Obrazić się czy wybaczyć? Ocenić czy próbować zrozumieć? Wybór należy do Ciebie


Brak zaufania dzieli

Dlaczego to było takie istotne, że wyjawił ci swoją tajemnicę w oratorium waszej parafii?

Bardzo lubimy naszą parafię, jest dla nas obojga intymnym miejscem. A oratorium, bo tam często modlę się przed Najświętszym Sakramentem. Kiedyś nawet poświęcałam godzinę tygodniowo na adorację. Spotkaliśmy się w oratorium, napięcie było ogromne, czułam, że nie będzie mi łatwo przyjąć jego wyznania, ale modliłam się, by przygotować serce i zareagować najlepiej, jak to możliwe. Bez satysfakcji, litości, złości czy gniewu. Chciałam patrzeć na Jean-Renauda oczami Jezusa, jak on go wysłuchać, jego słowami odpowiedzieć. Ale kiedy powiedział mi, że ma 14-letniego syna Vicenta, poczułam się tak, jakbym dostała cios w plecy, obecność Najświętszego Sakramentu nie złagodziła tego uderzenia. Nie to, że on (Vicent) istniał zabolało mnie najbardziej, ale że nic o tym nie wiedziałam, że nie zostało to powiedziane. Dlaczego wątpił w moją miłość? Nie miał zaufania? Dlaczego tak wiele mówił o prawdzie i przejrzystości zanim się pobraliśmy? Ale najświętszy Sakrament dał mi promyk nadziei: wreszcie Jean-Renaud stanął w prawdzie.

Mówi Pani o wsparciu Jezusa, Matka Boża też jest obecna na pani drodze, w jaki sposób?

Kiedy zaczęły się moje kryzysy zazdrości, poszłam do księgarni La Procure kupić dwie książki: „Conquérir sa liberté intérieure” (Odzyskać wewnętrzną wolność) et „Guérison intérieure” (Uzdrowienie wewnętrzne) zakonnika Anselma Grüna. Kiedy ich szukałam, zatrzymałam się przed obrazem „Maryi rozwiązującej węzły”. Pomyślałam, że Maryja mogłaby mi pomóc rozwiązać moje węzły. Ta nowenna towarzyszyła mi przez te wszystkie lata wątpliwości i zazdrości. I rzecz zupełnie niewiarygodna, na drzwiach mojego pokoju w domu rekolekcyjnym La Flatière był napis „Maria, Matka Pięknej Miłości”, to pierwsze słowa jednej z modlitw tej nowenny. Czułam się przez nią wspierana. Maryja mnie nie opuściła. A Jean-Renaud zabronił mi komukolwiek mówić o Vicencie. Bał się reakcji dzieci, naszych rodzin. Chciał je chronić. Ale dla mnie z kolei, chronić ich oznaczało być z nimi szczerą, prawdziwą, oszczędzić im niepotrzebnej trucizny, jaką w ich sercach może być taki rodzinny sekret. Dochowanie tajemnicy było więc nie do zniesienia.

Miałam wrażenie, ze niosę ten krzyż razem z nim, że stałam się wspólniczką. Na szczęście, po trzech latach wszystko się wyjaśniło.

Mówi Pani, że musiała się Pani ukorzyć w wierze, to znaczy?

Na niektórych etapach mojej drogi, kiedy chciałam przyspieszyć bieg spraw, czułam, że Bóg mnie blokuje. Żadne z moich działań, by Jean-Renaud spotkał syna albo by mój ojczym poznał sprawę nie przynosiły efektów. Działałam szybciej niż mój mąż mógł nadążyć. Z perspektywy czasu, to narzucone milczenie pozwoliło mi się przygotować na istnienie jego syna i dało czas, by odżałować ten pierwszy schemat idealnej rodziny, jaki miałam.
Czytaj także: Dwoje w ciemnościach… Co robić, gdy związek przechodzi kryzys


Trudna droga do wybaczenia

I otrzymała Pani wiele łask…

Tak: piękna reakcja naszych dzieci, wspaniała osobowość Vicenta, ich spontaniczne porozumienie, nie było zazdrości pomiędzy Lourdès, matką Vicenta a mną. Serdeczne przyjęcie ze strony jej rodziny (jej ojczym, siostry, babcia…). Ale też to, że moja rodzina utrzymała ciepłe relacje z moim mężem. Ze strony bliskich było wiele życzliwości, ludzie się za nas modlili. To szczęście, że doświadczyliśmy tak wielu łask, bo droga wybaczenia, miłości i zaufania jest bardzo długa. Trzeba mu było wybaczyć to zatajenie, niepotrzebne zatruwanie się zazdrością i trzy lata wymuszonego milczenia.

Jaki wpływ miał ten sekret na pani małżeństwo i wiarę?

Ta historia nas zbliżyła, uwrażliwiła na nas samych, uprościła nasze relacje. Między nami jest teraz więcej prostoty, humoru, wyrozumiałości i czułości. To, że wszystko wyjaśniliśmy umocniło nasze małżeństwo, ale też ożywiło naszą rodzinę: dzieci rozwinęły skrzydła.

Co do wiary, ta historia naprawdę nauczyła mnie odpuszczać. Nauczyłam się pokory, dotknęłam miłosierdzia i przekonałam się, jak ważne jest milczeć, gdy druga osoba przechodzi trudności. Zrozumiałam, że byłam istotą wrażliwą, zależną od swojego stwórcy, ale w dobrym sensie: zależną od jego miłości. A potem poznałam drugie oblicze Pana: jego poczucie humoru. Bardzo mnie… „nawrócił” – zwłaszcza gdy Vicent poprosił, bym była jego świadkiem przy bierzmowaniu.

Więcej na graceatoi.fr

...

Zyc pelnia zycia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:48, 31 Paź 2017    Temat postu:

Szukasz klucza do udanego małżeństwa? Popracuj nad samooceną!
Luz Ivonne Ream | 31/10/2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Są tacy, którzy wchodzą w związek tylko po to, by nie być sami. Tego błędu można uniknąć, jeżeli przed ślubem zaleczymy emocjonalne zranienia z przeszłości.
Pracuj nad sobą przed ślubem!

Jeżeli przed ślubem nie rozpoznamy i nie uporamy się z własnymi zranieniami emocjonalnymi, przeniesiemy je na grunt małżeństwa. Rany mogą dawać o sobie znać w postaci niskiej samooceny, niewierności, agresji, etc. Wywołują one bardzo poważne problemy nie tylko pomiędzy małżonkami, ale również w szerszym gronie rodzinnym.

Aby nie stanąć w obliczu rozwodu, należy zrozumieć, że mamy do czynienia z chorobą duszy i skutecznie poszukać wsparcia – duchowego, emocjonalnego, psychologicznego – zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i dla par. Bez żadnej przesady można powiedzieć, że w podobnych sytuacjach uzdrowienia potrzebuje cała rodzina.

Właściwa samoocena i świadomość własnej godności i wartości jako osoby, są szczególnie ważne na etapie początku związku, gwarantują bowiem, że u progu relacji podejmiemy najlepszą decyzję co do kogoś, z kim będziemy dzielić życie.

Kiedy nie do końca mam świadomość własnej tożsamości i wartości, mój wybór będzie przypadkowy, zwiążę się z kimś jedynie po to, by wyrwać się z samotności. Nie zdołam wyznaczyć zdrowych granic w relacji i zadowolę się pierwszym napotkanym człowiekiem, który się do mnie odezwie, sprawiając, że poczuję się wyjątkowo, ponieważ uznam, że właśnie na coś takiego zasługuję. Grozi mi wtedy, że stanę się ofiarą przemocy, fizycznej bądź emocjonalnej, przy błędnym założeniu, że kiedy się pobierzemy, „uda mi się wpłynąć na postawę współmałżonka”.
Czytaj także: Masz niskie poczucie własnej wartości? Postaw na wrażliwość i autentyczność

Gdybyśmy przed ślubem wyleczyli wszystkie te zranienia, które od dzieciństwa w sobie nosimy, sprawy miałyby się zupełnie inaczej. Często jednak nie zdajemy sobie sprawy z tego, z jakim balastem funkcjonujemy, ani z tego, że te obciążenia emocjonalne wnosimy do małżeństwa na podobieństwo „posagu”, niczym drobne „podarunki” w postaci naszych wad. Ponadto nie przywiązujemy należytej wagi do negatywnych sygnałów płynących z drugiej strony, ponieważ sądzimy, że dzięki naszej wielkiej miłości nie będą nam doskwierać.
Przekonanie, że zmienimy drugą osobę

Jeżeli mój narzeczony jest skąpy, nie szkodzi. Moja miłość uczyni go hojnym. Jeżeli moja piękna narzeczona jest zazdrosna, to na pewno dlatego, że mnie kocha. Moja miłość sprawi, że będzie mnie pewna. Na tym właśnie polega ta wielka ułuda – na przekonaniu, że zdołamy zmienić drugą osobę.

I nie dość, że nie udaje nam się na kogoś wpłynąć, to w małżeństwie problem się jeszcze nasila. Wady, które wydały się drobnostkami okazują się bombami zegarowymi, gotowymi eksplodować w jakimś kryzysowym momencie, a to odbije się na naszym związku.

Wygląda na to, że wszyscy wstępujemy w związek małżeński z takim oto przeświadczeniem: „Miłość może wszystko i będziemy szczęśliwi in secula seculorum”.

Lekceważymy głos rozsądku i nawet przez myśl nam nie przejdzie, że być może nie zawsze będzie się między nami dobrze układać. Przed ołtarzem kierują nami tak silne emocje, że mamy ochotę wprost wykrzyczeć słowa przysięgi: „Tak, tak, tak… Chcę z tobą być na zawsze… W dobrej i złej doli, w zdrowiu i w chorobie…!”.

Stop! Nie tak szybko! Padły słowa: „w zdrowiu i w chorobie?”, dlaczego zatem mamy ochotę rzucić się do ucieczki, kiedy naszego współmałżonka dotknie jakaś choroba? To jest właśnie objaw niskiej samooceny, choroby duszy powstającej z niezaleczonych ran na płaszczyźnie emocjonalnej.

Miłość nie jest jedynym prezentem, jakim zostaniemy obdarowani przed ołtarzem. Osoba, którą poślubimy, podzieli się z nami również całym swoim doświadczeniem emocjonalnym, zarówno tym budującym, jak i toksycznym.

Obowiązkowo powinniśmy uzmysłowić sobie, że zawieramy związek małżeński nie tylko z taką osobą, jaką jest ona w danym momencie, pozostaje ona bowiem nierozłączna ze swoją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością; z własnymi słabościami, grzechami, dobrymi uczynkami, wadami i zaletami i ze wszystkim tym, co może uczynić w przyszłości, nawet dopuścić się niewierności.
Czytaj także: Odrzucenie nie odbiera Ci wartości

Istnieje ścisła zależność między niską samooceną (określaną w psychiatrii jako kompleks niższości) a rozwodem. Niezwykle przykre jest to, jak niewiele par małżeńskich ma tego świadomość. Większości z nich, niestety, życie mija na obwinianiu współmałżonka o wszelkie krzywdy, niepowodzenia i brak miłości.

„Jeżeli jestem zazdrosny, to dlatego, że ty mnie do tego popychasz. Jeżeli jestem niewierna, to dlatego, że ty nie dajesz mi tego, czego potrzebuję. Jeżeli reaguję agresją i przemocą, to dlatego, że ty doprowadzasz mnie do takiego stanu…”. Zaobserwować można u nich częsty mechanizm przerzucania odpowiedzialności za własne impulsy, postawy i postępowanie na osoby trzecie.
Obarczanie innych osobistą frustracją

Ludzie pozostający w tym schemacie postrzegają się jako ofiary i dają upust swojemu rozgoryczeniu w relacji ze współmałżonkiem oraz dziećmi, gdyż wiedzą, że najbliższym nie pozostaje nic innego jak tolerować ich wybryki, obelgi i upokarzające zachowanie. W głębi duszy są bowiem przekonane o tym, że miłość jakiej doświadczają od otoczenia jest bezwarunkowa.

Niska samoocena jest źródłem wielu problemów, między innymi tego, że człowiek czuje się nieszczęśliwy i niegodny, wykazuje negatywne nastawienie do świata, przechodzące nawet w depresję. Kompleks niższości nakazuje mu myśleć: „nie dam rady” i swoim postępowaniem konsekwentnie utwierdza się w tym przekonaniu, całkowicie tracąc z oczu te wspaniałe cele, do jakich przeznaczył go Bóg. Jeżeli taki ktoś radykalnie nie zmieni swojego podejścia, przez całe życie będzie sabotował własne działania i znajdował potwierdzenie wykrzywionego obrazu samego siebie.

Prawdą jest, że niskie poczucie własnej wartości to owoc zranień emocjonalnych zadanych nam najczęściej przez naszych rodziców. Borykamy się z takim balastem od dzieciństwa. Potrzebujemy trzeźwo przyjrzeć się sobie, by zrozumieć, że to obciążenie jest konsekwencją naszego dobrowolnego wyboru, ponieważ z uwagi na nasz dorosły wiek i rozwinięty intelekt bez przeszkód możemy zwrócić się o pomoc w procesie uzdrowienia tych ran. Wtedy przestaniemy krzywdzić samych siebie, współmałżonka i dzieci.
Czytaj także: Samodyscyplina – jaki ma wpływ na poczucie wolności?


Każdy potrzebuje miłości, uznania i szacunku

Niezwykle ważna jest refleksja nad potrzebnym każdemu człowiekowi poczuciem akceptacji. Nie chodzi o to, by szukać aprobaty dla własnego ego, pożywki dla naszej pychy, ale o wpisaną w ludzką kondycję potrzebę miłości, uznania i szacunku.

Kiedy czujemy się nieakceptowani, nie doświadczamy życia w całej jego pełni, brakuje nam bowiem tego ożywczego podmuchu, który pobudziłby nas do działania i wydaje nam się, że w oczach innych niewiele znaczymy.

Jeżeli samych siebie postrzegamy jako niegodnych, będziemy mieli trudności z przyjęciem miłości, jaką obdarza nas współmałżonek. Skończy się na tym, że ją odrzucimy, ponieważ wewnętrzny głos będzie nam podpowiadał: „Nie zasługujesz na nią”.

Poczucie, że jest się niegodnym widać również u tych, którzy nie pozwalają się kochać, przytulić czy otaczać troską. Rany emocjonalne są w nich tak wielkie, że instynktownie wzbraniają się przed wszystkim, co ma znamiona szczęścia, czułości, bliskości i miłości.
Odkryć ponownie małżeński raj

Wiele konfliktów w małżeństwie bierze swój początek właśnie z tego, że czuję, że nie zasługuję, czuję się niekochany. Współmałżonek może na wszelkie sposoby zapewniać mnie o swojej miłości, okazywać mi ją w niezliczonych gestach czułości, jeżeli jednak nie uznam, że to ja potrzebuję uzdrowienia, a w kolejnym etapie, że owszem „zasługuję” i nie przyjmę ofiarowanego mi daru, to ostatecznie swoją lekceważącą postawą sprawię, że się ode mnie odsunie.

Jeżeli obie strony w małżeństwie uznają odpowiedzialność za popełnione błędy i opatrzą własne rany, które wymagają uzdrowienia, wspólne życie stanie się rajem. W przeciwnym razie będzie przypominało prawdziwe piekło, z którego, oczywiście, zapragną się wydostać przez rozwód.

Dobra wiadomość jest taka, że każdą ranę można wyleczyć, szczególnie jeżeli pozwolimy się prowadzić Bogu. Warto prosić Go, by nauczył nas dawać i przyjmować miłość w dojrzały i świadomy sposób, szczególnie w relacji małżeńskiej.

Uświadomienie sobie własnych zranień jest kluczem do wewnętrznego uzdrowienia i przyjęcia odpowiedzialności za to, co w małżeństwie stoi po naszej stronie. Rozwód nigdy nie będzie dobrym rozwiązaniem. Pozostaje pytanie, jak miałby uśmierzyć nasz wewnętrzny ból.



Tekst pochodzi z hiszpańskiej edycji portalu Aleteia

...

Czlowiek nie bedzie inny w malzenstwie niz byl przed nim!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:55, 02 Lis 2017    Temat postu:

Jak być świętym małżonkiem? Pomoże Ci… karmelitanka!
Marlena Bessman-Paliwoda | 02/11/2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Swoją świętość rozbijamy o ścianę zwaną codziennością. Myślę, że w postanowieniach jesteśmy „święci”, bo pragniemy dobra, nie chcemy niczyjej krzywdy, ale wielkie postanowienia tłuczemy jak porcelanową filiżankę na betonie o drobne gesty w codzienności. Jak w tej sprawie małżonkom może pomóc karmelitanka?
Świętość a codzienność

Jako dziecko usłyszałam w kościele, że święte żony nawrócą swoim przykładem mężów. Widziałam żony chodzące z dziećmi do kościoła bez mężów i ojców. Czekałam na te nawrócenia mężów. Nie wiem, czy zobaczyłam wówczas choć jedno. Długo zastanawiałam się, dlaczego obietnica tych słów się nie wypełnia. W końcu jednak przeniosłam ciężar swojej uwagi ze słów „nawrócą swoim przykładem” na „święte żony”. Poszerzę jednak diagnostykę – dodajmy też „święci mężowie”.

Swoją świętość rozbijamy o ścianę zwaną codziennością. Myślę, że w postanowieniach jesteśmy „święci”, bo pragniemy dobra, nie chcemy niczyjej krzywdy, ale wielkie postanowienia tłuczemy jak porcelanową filiżankę na betonie o drobne gesty w codzienności.

Jako dziecko widziałam „święte żony” i „świętych mężów” w niedziele. Obserwowałam ich na mszy, kiedy się modlą, układają postanowienia, proszą, uwielbiają. W tygodniu jednak „świętość” pryskała jak bańka mydlana. Może to kwestia miejsca zamieszkania? Widziałam mężów pod sklepem i żony krzyczące rzeczy, których jako dziecko słyszeć nie powinnam. Nie widziałam miłości w małżeństwach, a świętości? Nie. Tym bardziej nie.
Czytaj także: Myśli Matki Teresy, które pomogą Wam z radością przeżywać małżeństwo
Jak być świętą żoną i świętym mężem?

Św. Teresa z Lisieux obserwowała przez cztery lata (do śmierci mamy) święte małżeństwo rodziców. Doskonale wiedziała, że miłość kryje się w małych rzeczach, czego upust odnajdujemy w jej „Dziejach duszy”*. Pisze w nich o miłości bliźniego, a czy mąż albo żona to nie jest nasz najbliższy bliźni?

„Ach! Teraz pojmuję, że doskonała miłość bliźniego polega na tym, by znosić błędy innych, nie dziwić się wcale ich słabościom, budować się nawet najdrobniejszymi aktami cnót, które u nich spostrzegamy”.

„Przede wszystkim jednak zrozumiałam, że miłość bliźniego nie powinna pozostawać zamknięta w głębi serca. Nikt, powiedział Jezus, nie zapala pochodni, by ją wsadzić pod korzec, ale stawia ją na świeczniku, aby oświecała WSZYSTKICH, którzy są w domu. Zdaje mi się, że ta pochodnia wyobraża miłość bliźniego, która winna oświecać, rozweselać, nie tylko moich najdroższych, ale WSZYSTKICH, którzy są w domu, nie wyłączając nikogo”.

Znosić błędy, mieć świadomość, że miłość mojego życia ma słabości i zawsze będzie je miała, doceniać małe gesty miłości ze strony ukochanej osoby, głośno chwalić, wyrażać podziw – to sukces miłości w małżeństwie od Małej Tereski. Od siebie dodałabym jeszcze tylko, że świętość żony pobudza święty mąż i odwrotnie. Panowie! Nie osiadajcie zatem na laurach.
Czytaj także: Mamy, które zostały świętymi dzięki… swoim dzieciom


Modlitwa o coraz większą miłość do współmałżonka

„Ach! Panie, ja wiem, że Ty nie nakazujesz rzeczy niemożliwych, znasz lepiej ode mnie moją słabość, moją niedoskonałość, wiesz dobrze, że nigdy nie mogłabym kochać mych sióstr [mojego męża, mojej żony, teściowej, teścia, mamy, taty – przyp. MBP] tak, jak Ty ich kochasz, jeżeli Ty sam, o mój Jezu, nie będziesz ich kochał we mnie. Chcąc mi udzielić tej łaski, dałeś przykazanie nowe. O! jakże jest mi ono drogie, ponieważ daje mi pewność, że chcesz kochać we mnie tych wszystkich, których rozkazałeś mi miłować…”.

*Cytaty pochodzą z: św. Teresa od Dzieciątka Jezus, „Dzieje duszy”, Wyd. Karmelitów Bosych, Kraków 2014

...

Od niej rady sa oczywiscie madre.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:17, 03 Lis 2017    Temat postu:

Jeśli istnieje ten jedyny… to może tego potrzebować!
Iwona Jabłońska | 03/11/2017
@powolanidoswietosci.pl/Instagram
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Wiele osób poszukujących współmałżonka, modli się o niego. A co z modlitwą za niego?


W
iele lat samotności doprowadziło mnie do momentu, w którym zaczęłam modlić się o dobrego męża. Nic w tym dziwnego, internet i moje najbliższe otoczenie pełne jest świadectw, w których taka modlitwa przyniosła owoce. Jednak przyszedł czas, kiedy zaczęło mi się wydawać, że to za mało.


Czy ktoś jest nam przeznaczony?

Kiedyś głosiliśmy z Maciejem konferencję, w której mówiliśmy o tym, że według nas nie ma czegoś takiego jak „przeznaczona osoba”. Owszem, Pan Bóg składa pewne „propozycje”, ale w swojej miłości dał nam wolną wolę i możemy decydować sami – czy wchodzimy w relację z człowiekiem, którego stawia na naszej drodze, czy też nie.

Głęboko wierzę w to, że ma On plan na życie każdego – najlepszy plan, stąd często nawoływanie w Kościele do szukania Jego woli. Zresztą nie trzeba daleko szukać – w modlitwie powszechnej codziennie wypowiadamy słowa: „Bądź wola Twoja”. Postanowiłam więc, otworzyć się na wolę Pana Boga.
Czytaj także: Modlitwa za mojego przyszłego męża


Powołanie czy fakty?

Przygotowując się do pielgrzymki na Światowe Dni Młodzieży w Brazylii, dużo myślałam o swoim powołaniu. W sercu od zawsze miałam pragnienie bycia żoną i mamą. Jednak fakty przez długi okres mojego dorosłego życia były takie, że nie zapowiadało się, że zostanie ono zrealizowane.

Modliłam się często o dobrego męża, szczególnie „gorąco” tuż przed wyjazdem do Brazylii. Nie zamykałam się jednak na to, co Bóg będzie mówił do mnie podczas pielgrzymowania. Jeśli jednak Jego wolą jest, żebym służyła Mu w inny sposób – na misji, w zakonie czy w samotności – prosiłam, aby dał mi takie pragnienie. Jednak nic się w tym temacie nie zmieniło, nie ustawałam więc w modlitwie o współmałżonka.

Pewnego dnia zaczęłam myśleć o człowieku, który będzie moim mężem. Nie wyobrażałam sobie jak wygląda, gdzie pracuje czy nawet jaki jest. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy on nie potrzebuje mojej modlitwy? Może jest w trudnej sytuacji? Może jest niewierzący albo przeżywa kryzys wiary?

Te i wiele innych pytań sprawiły, że zaczęłam modlić się za niego. Między innymi prosiłam Boga, żeby przybliżał Go do siebie, jeśli jest daleko (od zawsze chciałam, żebyśmy tworzyli rodzinę opartą na Bogu). Ta moja modlitwa trwała jakiś czas…
Czytaj także: Nietypowa modlitwa o męża


Znaki i odpowiedzi

Kiedy poznałam mojego męża, byłam zauroczona kimś innym. W związku z tym, nawet przez myśl mi nie przeszło, że ta relacja „zakończy się” małżeństwem. Spotykaliśmy się często, nasza znajomość w moich oczach była czysto koleżeńska. Jednak poruszaliśmy bardzo wiele tematów związanych z życiem, wiarą, rodziną…

Po jakimś czasie zauważyłam, że staję się dla Niego kimś więcej niż tylko znajomą. Zaczęłam więc pytać Pana Boga, o co chodzi. Dobrze pamiętam moment, kiedy rozmawialiśmy o nawróceniu. (Wspomnę, że tego dnia, w którym się poznaliśmy, Maciej był w kościele pierwszy raz od bardzo wielu lat…).

Nasza rozmowa dotyczyła tego, kiedy poczuł, że Bóg zaczyna o Niego walczyć. Okazało się, że to był czas, kiedy ja zaczęłam modlić się za mojego przyszłego męża. Nie znając Go jeszcze, prosiłam przede wszystkim o wiarę dla Niego.

Trochę byłam zdziwiona, że akurat wtedy zaczęła się Jego „przygoda” z Panem Bogiem. To był jeden z wielu znaków, jakie dostawałam z Nieba. Znaków, które potwierdzały, że razem z Maciejem możemy stworzyć rodzinę, która będzie podążać za Bogiem.

Ta historia potwierdziła mi potrzebę modlitwy nie tylko o przyszłego współmałżonka, ale przede wszystkim za niego. Polecam wszystkim „singlom”, którzy mają pragnienie małżeństwa i chcą budować je na Bogu. Owoce są niesamowite!

...

Bo to chodzi o ODPOWIEDNIA osobe nie jakakolwiek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 23:51, 03 Lis 2017    Temat postu:

Szymon Majewski: Polecam bycie razem, czyli magia podpórki
Szymon Majewski | 03/11/2017
Archiwum autora / East News / Getty Image
Komentuj

Udostępnij
Komentuj

Jakby mnie teraz nagle zapytał ktoś wątpiący w bycie razem: „Co jest najfajniejsze w małżeństwie?” to bym odpowiedział, że najlepsze jest być sobie podpórką, podbudówką, oparciem.


T
akim krzesłem wg ogólnie przyjętego schematu powinien być facet, ale na szczęście to już się skończyło i w miarę jak panie nam się wzmocniły, a my, panowie osłabliśmy, podpórką już może być każdy.

Wiecie, z czym się najbardziej męczyłem na pierwszych randkach? Że się wzruszam w kinie albo na koncercie. A jak tu się miałem nie wzruszać, gdy obok mnie siedziała Madzia i byliśmy na koncercie ukochanego Marka Grechuty? Łzy same ciekną wtedy z podwójnego szczęścia. W kinie to jeszcze ciemność mnie ratowała, zresztą zawsze udawałem, że mam uczulenie. W sumie to jednak był rodzaj uczuciowego uczulenia, przeczulenia na uczucie.

Pamiętam, jak na koncercie Hanny Banaszak siedziałem z ręką na głowie, łokciem zasłaniając twarz od strony Magdy. Facet przecież nie płacze! Ten waleczno-podwórkowy stereotyp trzymał mnie za spojówki. Nie ryknę i już. Choćbym utopił się łzami.

Teraz po 25 latach małżeństwa moja żona wie, kiedy „siąpię”, które momenty i jakie sytuacje zwilżają oczy męża. Jest parę takich tematów, Mama, zawsze Dziadek i nasze powstania, na warszawskim skończywszy.

I ja też dobrze wiem, kiedy moja Madzia słabnie, traci magnez i popada w niekorzystny biomet.
Czytaj także: Szymon Majewski: Spowiedź pantofla!

Archiwum autora



I to jest fajnie w starym małżeństwie, że buduje się system wzajemnego ostrzegania, bezprzewodowy, pozawerbalny, czytamy się „między wierszami” i wiemy, kiedy iść sobie z pomocą. Nie chodzi tu bynajmniej o szybkie dobiegnięcie z chustką i podanie ziółek.

Bo życie wraz z tym, jak maluje nas siwizną, podrzuca nam przeróżne przeszkody do pokonania. I są one czasami za trudne dla mnie, a czasami dla mojej żony.

Pamiętam, jak moja Madzia była mi podpórką, gdy odeszła moja mama, a ja w ferworze Szymon Majewski Show, nawet nie czułem, że się zapadam. Ja z kolei (mam nadzieję) byłem jej zbroją, gdy spaliło nam się mieszkanie, co dla niej, kobiety, dla której nasze gniazdko było szczególnie ważne, było wielkim dramatem.

Czasami jedno spojrzenie na żonę lub męża i drugie już wie, że czas przejąć pałeczkę w tej sztafecie małżeńskiej.

To dotyczy tych wielkich przeszkód i tych mniejszych, które tka nam życie. Pamiętam, jak moja żona próbowała załatwiać sprawę w PINB-e, chodziło o dokument zezwalający na zamieszkanie w dopiero co zbudowanym domu. Ilość papierów urosła pod sufit, druczki się zmieniały, nie różniąc się od siebie niczym, punkty, podpunkty, paragrafy, ustępy. Któregoś dnia moja żona weszła i usiadła na kanapie. Minę miała taką, że bez słowa wziąłem karton z papierami i ruszyłem w gąszcz urzędów.

Los plecie się różnie, moje doświadczenie to obraz mojej samotnej mamy próbującej sobie poradzić z życiem. Brak taty był dla nas bardzo odczuwalny. Widząc to, obiecałem sobie, że moja Magda będzie zawsze obok miała swojego Szymona.

Tak, na problemy stanowczo polecam mebel dla dwojga zwany małżeństwem.

Z podwójnym oparciem, na czterech nogach.

Nic tylko się opierać wzajemnie.

...

Dokladnie. A jakby ktos bredzil ze w konkubinacie tez dwoje... TU CHODZI O PUNKT OPARCIA!
Konkubent chce sie oprzec o ,,partnera" a ten juz w innym konkubinacie i leci na twarz. Takie ,,oparcie". W malzenstwie to zupelnie inny poziom. A jeszcze jak w Obliczu Boga! TO JUZ MOCNE!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:17, 04 Lis 2017    Temat postu:

„Kiedy straciłam dziecko, poczułam się winna”. Małżeństwo pokazuje kilka poruszających dni
Dominika Cicha | 04/11/2017
Shawn Johnston East via Facebook | Fair Use
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Ktoś mógłby zapytać, czy jest sens pokazywać światu tak intymne wideo. Ale Shawn i Andrew robią to z myślą o rodzicach, którzy czują się w podobnym cierpieniu sami.


N
ajpierw były łzy. Nie, nie radości, ale raczej strachu. Shawn Johnson East, trzykrotna mistrzyni świata w gimnastyce, czuła się jak w emocjonalnym rollercoasterze. „Jestem zdezorientowana, szczerze przerażona, przytłoczona, zmęczona i głodna” – mówiła do kamery. Kupiła wszystkie rodzaje testów ciążowych, jakie tylko znalazła w sklepie. I wszystkie wyszły pozytywne.

Będę mamą. Noszę w sobie rosnącego człowieka… Co takiego? Czy są grupy wsparcia dla przyszłych mam? Jak AA? O mój Boże, będę mamą… Mamą…
Czytaj także: Bicie serca, które 10 dni po poronieniu lekarz usłyszał w łonie kobiety


Nie jesteśmy gotowi na dziecko

Zadzwoniła do męża. Obiecała, że za kilka dni, kiedy tylko się spotkają, przywiezie mu niespodziankę. Andrew, amerykański futbolista, zaczął coś podejrzewać. Zareagował podobnie – strachem. Oboje chcieli mieć dzieci, ale nie teraz, nie już. Może za kilka lat… Małżeństwem są dopiero półtora roku i znaczną większość tego czasu – jako sportowcy – spędzili osobno. Andrew nagrał wideo:

Do mojego przyszłego dziecka: jeśli jesteś w drodze, kocham cię. Nie mam pojęcia kim jesteś i jaki będziesz. Ale nie mogę doczekać się, żeby cię poznać. Twoja mama jest fenomenalną osobą. Jestem podekscytowany, że urośniesz i docenisz, jaka jest świetna. Ja nie jestem już taki super, ale będę najlepszym tatą, jakim tylko zdołam.

Kiedy Shawn w końcu wraca do domu, wręcza mężowi malutkie buciki. Następnego dnia budzą się spokojniejsi. Dużo rozmawiają, planują. Ale nagle Shawn zaczyna czuć się źle. Bóle brzucha i krwawienie nie zwiastują raczej nic dobrego. Opcje są dwie: albo dziecku nic nie grozi, albo… nie ma go już pod sercem. Jadą do lekarza. „Co będzie, jeśli jesteś w ciąży? – pyta Andrew. „Będziemy płakać” – mówi cicho Shawn. „A jeśli nie jesteś w ciąży?”. „Też będziemy płakać”.
Czytaj także: Gdzie szukać pomocy po stracie dziecka?

Niestety – Shawn poroniła. „Ostatnie 48 godzin było najszczęśliwszym, najbardziej przerażającym i najsmutniejszym czasem w moim życiu” – napisała na stronie YouTube.





Poronienie. To nie wina matki

Lekarz, który potwierdził poronienie, powiedział:

Chcę podkreślić dwie rzeczy, ponieważ mamy tu wiele poronień. Po pierwsze: nic nie zrobiłaś. Twój poziom aktywności, lekarstwa, które przyjmujesz, przebywanie przy osobach palących czy robienie rzeczy, których nie powinno się robić, nie spowodowały tego. Prawdopodobnie chromosomalnie było coś nie w porządku. Słyszysz mnie? Ludzie często nie słyszą, gdy mówię do nich takie rzeczy. Nie ma tu kogo obwiniać.
Czytaj także: Ubranka dla dzieci z poronień. Dlaczego szyje je właścicielka domu pogrzebowego?

Mimo to Shawn czuła się odpowiedzialna za to, co się stało. „W dniu, w którym powiedziano mi, że poroniłam, poczułam się winna. Byłam smutna. Pamiętam, że powiedziałam mężowi: przepraszam, że straciłam twoje dziecko”. Zarzucała sobie, że za bardzo się stresowała. Że nie przyjmowała właściwych witamin. Że zawiodła jako matka.



Thank you all so much for the support. @shawnjohnson your courage awes me. See the full story with link in bio #baby #marriage

A post shared by Andrew East (@andrewdeast) on Oct 21, 2017 at 3:00pm PDT


Utrata dziecka. Nie jesteście w tym sami

Na szczęście, nie brakło internautów, którzy słali do Shawn i Andrew tysiące słów wsparcia. Wielu z nich podzieliło się własnymi historiami.

Niech Bóg wam błogosławi, tak mi przykro. Ja poroniłam 11 lat temu i to było bardzo traumatyczne. Miałam 20 lat, byłam świeżo upieczoną mężatką. Teraz mam 31 lat, nie mam dzieci, ale nie mogę się doczekać, aż pewnego dnia zostanę mamą. Radzicie sobie o wiele lepiej niż ja (Meldoesmakeup).

17 października minął rok, odkąd straciłam swoje dziecko. Stało się to w 8. tygodniu. Dziękuję, że podzieliliście się waszą historią, to pomogło mi czuć się mniej samotną. Wiedzcie, że nie jesteście sami. Czułam dokładnie to samo, co wy. Przykro mi z powodu waszej straty i wiem, że oboje przez to przejdziecie. (Morgan Greenwood).

Poroniłam w 12 tygodniu, to było straszne! Ale skończyło się poczęciem mojego syna, który jest naszym tęczowym dzieckiem i ma dziś 3 lata! Mnóstwo kobiet doświadcza poronienia podczas pierwszej ciąży. 1 na 4 ciąże kończy się poronieniem, więc trzymajcie się i wiedzcie, że nie jesteście sami! (Ashley Compton).
Czytaj także: Zamiast łóżeczka kupowaliśmy trumnę. Dzień Dziecka Utraconego

I dreamt of the day I’d find a man that looked at me this way…. @andrewdeast you hold my heart forever #love #marriage #knightandshiningarmor #truelove #tbt

A post shared by Shawn Johnson East (@shawnjohnson) on Oct 19, 2017 at 1:42pm PDT

...

Tez sie zdarza. Te dzieci ida do nieba wiec nie tragizujmy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:31, 05 Lis 2017    Temat postu:

Nie uwierzycie, co zrobił dla żony na 40-stą rocznicę ślubu
Anna Malec | 05/11/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Od lat nie robili już sobie prezentów, nie było za co. Ale na taką rocznicę pan Tadek chciał przygotować coś specjalnego. Zaczął kombinować. I wykombinował. Cała „tajna operacja” trwała jakieś 4 miesiące. Plan był szczegółowy i przemyślany, krok po kroku.
Sielsko, anielsko nigdy nie było

Małżeństwo, jakich wiele. Mówienie o życiu sielskim i anielskim raczej do nich nie pasuje. Od lat żyją od pierwszego do pierwszego. Dość szybko zaczęli chorować, przeszli na rentę, dziś oboje są już na emeryturze.

Pobrali się, gdy mieli po 21 lat. Tak, wtedy to była wielka miłość. On z drugiego końca Polski przyjechał za nią na Pomorze, by po kilku miesiącach znajomości stanąć przed ołtarzem i ślubować sobie miłość i wierność, dopóki śmierć ich nie rozłączy.

A potem przyszła proza życia, częste wyjazdy – taka praca, długie rozłąki, śmierć trzeciego, ukochanego syna, potem ich problemy ze zdrowiem. Ona dość wcześnie zaczęła zmagać się z chorobą kości, była jeszcze przed 50-tką, kiedy przeszła na rentę. On musiał zrezygnować z pracy kilka lat później, choć, żeby utrzymać rodzinę, dorabiał tu i ówdzie. A to jako stróż, a to jako ochroniarz, raz zatrudnił się nawet jako wujek-niania. To lubił najbardziej. Zresztą, do dziś jego ulubione zajęcie to spędzanie czasu z wnukami.
Czytaj także: Jak być świętym małżonkiem? Pomoże Ci… karmelitanka!


W domu się nie przelewało

Co roku trzeba było kupić dwie tony węgla, żeby wystarczyło na zimę. To duże obciążenie dla domowego, skromnego budżetu. Na wakacjach ostatni raz byli chyba wtedy, kiedy ich pierwszy syn nie chodził jeszcze do szkoły. Dziś jest już po 40-stce.

„Trudno się kochać, kiedy nie starcza do pierwszego” – mówi Tadek. W domu najczęściej kłócili się właśnie o pieniądze. Że za mało, że źle wydane, że nie ma czego pod choinką położyć.

Od lat nie robili już sobie prezentów, ani na święta, ani na urodziny czy imieniny. „Dla siebie pieniędzy zawsze było szkoda” – mówi Basia. Kupowali więc tylko synom i swoim rodzicom, dopóki żyli.

Ale „nie ma tego złego” – mówi Tadek. Przez lata nauczył się okazywać miłość w inny sposób. Odkurza, myje okna, podłogi, zmywa po obiedzie, ściera jarzyny na zupę, „bo Basię bolą ręce”. Taki mają podział domowych obowiązków. Tak się dogadali i tak jest dobrze, choć, jak mówią, trochę to wymuszone specyfiką ich niedomagań. Basia gotuje, wyciera kurze. Na większe zakupy chodzą razem.


40. rocznica ślubu to jest coś!

Przed rokiem, na Boże Narodzenie, mieli świętować 40-stą rocznicę ślubu. Wiedzieli, że synowie szykują dla rodziców przyjęcie. Zresztą, z synów są bardzo dumni. „To dobre chłopaki są. Skończyli studia, pracują, pożenili się” – mówi Basia.

Tym razem i Tadek chciał coś przyszykować. „Kiedy jeszcze pracowałem, to zawsze coś Basi z trasy przywiozłem. A potem już nie było za co” – mówi.

Ale taka rocznica ślubu, to przecież coś! Kilka miesięcy wcześniej Tadek zaczął kombinować, skąd wziąć pieniądze na prezent dla żony. I wykombinował. Cała „tajna operacja” trwała jakieś 4 miesiące. Plan był szczegółowy i przemyślany, krok po kroku. Tak po męsku.
Czytaj także: 14 etapów małżeństwa, na które warto cierpliwie czekać


Za aluminium lepiej płacą

Akurat z piętra niżej wyprowadzali się sąsiedzi. Okazało się, że w ich łazience jest pokaźny składzik… złomu! A że z sąsiadami dobrze żyli, ci nie mieli nic przeciwko, a nawet było im to na rękę, by ten składzik opróżnić.

„Wszystko tam było. Stare części samochodowe, stary hełm wojskowy, jakieś rury – wszystko to sprzedałem. Dołożyłem jeszcze swoje, z komórki – stare gary, zużyte patelnie, łopaty, które już były przerdzewiałe i popękane, dziurawe wiadra od węgla”. Wszystko zapakował na metalowy wózek i zawiózł do skupu złomu. Sprzedał za ok. 300 zł. „Miałem jeszcze trochę aluminium, ono jest droższe niż złom, dlatego tyle wyszło” – mówi Tadek.

Miał też swoje „zaskórniaki”. „Trochę miałem odłożone – końcówki z emerytury, raz trafiłem trójkę w totka. W sumie, z tym złomem, wyszło tego z 500 zł”.

Wystarczyło, by pójść do jubilera i zapłacić za piękny, złoty pierścionek.

„Bywało różnie, ale zawsze byliśmy razem. A po tylu latach znowu mogłem coś żonie kupić” – mówi z dumą i z łezką w oku. Basia też ją w oku miała, kiedy otworzyła małe, zupełnie nieoczekiwane, pudełeczko.

...

Trzeba wzmacniac dobro.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:25, 07 Lis 2017    Temat postu:

Jak terapia małżeńska uratowała naszą miłość
Katherine Willis Pershey | 07/11/2017
Oliver Rossi/Getty Images
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Myślę, że jednym ze sposobów w jaki Bóg zbawia i uzdrawia, jest współpraca z naprawdę dobrymi terapeutami i psychologami.


K
ilka tygodni temu przeglądałam profile przyjaciół na portalach społecznościowych. Nagle moją uwagę przykuł pewien twitt: „Specjalne podziękowania dla terapeutów” – napisał Jes Kast. „Wykonujecie świętą pracę. Dziękuję Bogu za mojego terapeutę każdego tygodnia. Jestem wdzięczny za wszystko, co robicie!”. Zanim wyszeptałam szczere amen i kliknęłam na ikonę serduszka, przypomniałam sobie, że kiedyś na podobne wyznanie zareagowałabym zupełnie inaczej…

W trakcie dyskusji na studiach jedna z koleżanek odwołała się do swojego terapeuty. Byłam wówczas, jednym słowem, zażenowana. Wszystko dobrze, jeśli potrzebujesz terapii i spotkania z psychologiem, pomyślałam. Ale powinnaś mieć choć trochę przyzwoitości, by zachować tę wstydliwą tajemnicę dla siebie.
Czytaj także: Smutek i lęk, które dominują. Te zaburzenia trzeba oddać Bogu… na terapii


Skąd wiadomo, że potrzebna jest pomoc terapeuty?

Przeszłam długą drogę. Pamiętam, jak prawie dziesięć lat temu jechaliśmy z mężem na plażę. Nasza kłótnia rozwinęła się do takiego momentu, że dalsza jazda samochodem stała się zbyt niebezpieczna. Żeby było jasne – nie była to fizyczna konfrontacja. Ale oboje byliśmy już tak wściekli, że mój mąż cudem zdołał skręcić w boczną ulicę i zaparkować auto.

Nasza wściekłość stłumiła się wraz z wyłączeniem silnika. Ale cisza, która nastała, wcale nie przyniosła ukojenia. Nie pomogło nawet to, że na siedzeniu spało nasze 6-miesięczne dziecko. Cisza była ciężka jak kamień i zimna jak lód.

Wszystko stało się jeszcze bardziej absurdalne przez fakt, że siedzieliśmy w cieniu palmy zaledwie kilka kilometrów od oceanu. Wtedy wzbudziło się we mnie nowe, okropne pytanie: czy powinniśmy się rozwieść?

Nie pamiętam już, o co się kłóciliśmy, ale to nieistotne. Ważne było to, że nigdy nie przestawaliśmy ze sobą walczyć. Oburzenie i wrogość między nami nie były niczym nowym. Tak wyglądała codzienność od początku naszego małżeństwa. Ale stres i wyczerpanie związane z pierwszymi miesiącami życia naszego dziecka całkowicie zagroziły naszej więzi. Musieliśmy zrobić coś z naszą patologiczną relacją – jeśli nie dla siebie, to dla naszej córki.
Czytaj także: Chodzisz na terapię? Zobacz, kiedy możesz spodziewać się zmiany


Najpierw terapeuta, potem prawnik

W ciągu tygodnia znalazłam dwa numery telefonów: do prawnika zajmującego się rozwodami i do psychologa małżeńskiego. Gdy wracam do tych dni, drżę na myśl o tym, co by się stało, gdybym najpierw zadzwoniła do prawnika… Ale zadzwoniłam do psychologa z duszpasterstwa, który zorganizował naszą pierwszą wizytę. A właściwie: wizytę mojego męża.

Ja byłam przekonana, że to on jest odpowiedzialny za problemy w naszym małżeństwie i miałam czelność nie stawić się w poradni małżeńskiej. Na szczęście psycholog mnie rozgryzł. Po jednej czy dwóch indywidualnych sesjach z moim mężem przekonali mnie, że też powinnam się tam pojawić.

Tak zaczęła się nasza podróż do uzdrowienia i pojednania. W ciągu kolejnych 18 miesięcy uczestniczyliśmy na przemian w terapii indywidualnej i dla par. Jak się okazało, mieliśmy sporo pracy do wykonania. Szybko zdałam sobie sprawę, że byłam tak samo zraniona jak mój mąż, zdrowiejący alkoholik. Po prostu łatwiej było mi ukrywać swój ból.
Czytaj także: Terapia kolorowankami – to naprawdę działa!


Nie wciąż zamężna, ale szczęśliwie zamężna

Nasze dobre samopoczucie jako pary kosztowało nas niewiarygodną ilość czasu i pieniędzy. Ale wstydzę się tego w bardzo niewielkim stopniu. Jestem raczej dumna z naszej ciężkiej pracy, dumna z ofiary, którą złożyliśmy, by zainwestować w nasze małżeństwo.

Minęło kilka lat, od kiedy skończyliśmy naszą wspólną terapię. Mimo że nie ma już regularnych wizyt u psychologa, a nasze wspomnienia z czasu spędzonego na kanapie w gabinecie powoli się zacierają, nadal korzystamy z tego doświadczenia.

Jest w nas mądrość, której nie było wcześniej. W naszych sercach jest też miłość, która poprzednio została wyparta przez rozgoryczenie i żal. Nie jesteśmy już jedynie: wciąż małżeństwem. Jesteśmy szczęśliwym małżeństwem.

Nawet teraz wciąż potrzebujemy pomocy. Mój mąż korzysta z regularnych wizyt u psychologa. Ja z kolei odkryłam, że dla mojego dobrego samopoczucia kluczowe są comiesięczne spotkania z kierownikiem duchowym w lokalnej parafii.

Ta terapeutyczna praca, którą wykonujemy indywidualnie, przynosi niewiarygodne korzyści naszemu małżeństwu.
Czytaj także: Nie uwierzycie, co zrobił dla żony na 40-stą rocznicę ślubu


Rekolekcje dla małżeństw

Nie tak dawno w naszej parafii odbyły się rekolekcje dla małżeństw. Poszłam na nie zainfekowana moim ulubionym grzechem pychy: w poprzednim roku poświęciłam wiele czasu na czytanie i pisanie o małżeństwie. Wątpiłam, czy uda mi się wynieść coś nowego z tego doświadczenia. Myliłam się. Zawartość rekolekcji była przekonująca, ale najbardziej podobały mi się sesje, podczas których małżeństwa odsyłano z listą pytań do zmierzenia się. Jak zawsze pytania te skłoniły nas do rozważenia naszego życia pod zupełnie nowym kątem, który wcześniej nie był nam dostępny na własną rękę.

Myślę, że jednym ze sposobów, w jaki Bóg zbawia i uzdrawia, jest współpraca z naprawdę dobrymi terapeutami i psychologami. Nie ma powodów do wstydu – to naprawdę święta robota.

...

Roznie w zyciu moze byc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:31, 08 Lis 2017    Temat postu:

Kurs tańca to także lekcja miłości. Chcesz się przekonać?
Chloe Mooradian | 08/11/2017

BraunS/iStock
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Do małżeństwa, jak do tanga trzeba dwojga. Ale także cierpliwości, zaufania, oddania, jasnych reguł i... godzin praktyki.

Podczas ostatniego semestru na studiach postanowiłam wyjść ze swojej strefy komfortu i zapisałam się na kurs tańca country oraz swing. Zawsze uwielbiałam oglądać pokazy taneczne, dlatego byłam podekscytowana i jednocześnie odrobinę przestraszona.

Pewnie wielu ludzi obawia się tańczyć publicznie, ale ja na dodatek jestem typem osoby, która potyka się chodząc po płaskiej powierzchni. Nie wiedziałam, czy kurs przyniesie mi jakąkolwiek radość.
Czytaj także: Czy taniec może być modlitwą?



Jak się okazało, z lekcji wyniosłam o wiele więcej niż zabawę. W ciągu 16 tygodni nauczyłam się ponad 20 tańców, a także… poznałam się kilka życiowych prawd, które przydają się w moim małżeństwie.


1. Pozwól mężczyźnie prowadzić

Jeśli któraś z dziewczyn na kursie przejmowała prowadzenie, nauczycielka podchodziła i stukała ją w ramię. Delikatnie przypominała jej w ten sposób, że powinna zaufać mężczyźnie i uwierzyć, że on ma na uwadze jej dobro i także chce poprawnie zatańczyć. Regularnie zachęcała nas, byśmy nie bały się pozwolić partnerowi poprowadzić.

Nie będę kłamać – w pierwszych tygodniach instruktorka musiała stukać mnie w ramię kilka razy. Pozwolić komuś prowadzić to naprawdę trudne dla ludzi, którzy tak jak ja lubią być liderami. Czujesz, że stajesz się ślepy na to, co się za chwilę wydarzy, a zatem odrobinę bezbronny. Ale zarówno w tańcu, jak i w małżeństwie, dobrze jest oddać czasem mężczyźnie ster.


2. Granice są dobre

Tańce, których się uczyliśmy, miały standardowy układ kroków i styl, w którym powinny być wykonywane. Tak długo jak tańczyłam według wytycznych, wszystko szło dobrze. Partnerzy wiedzieli, czego oczekują od siebie nawzajem. A przez to zdarzało się coraz mniej kolizji na parkiecie.

Zasady w tańcu są bardzo ważne. Podobnie w związku. Nie bój się ustanowić fizycznej, mentalnej i duchowej granicy w swojej relacji. Ja odkryłam, że mój związek jest znacznie spokojniejszy, kiedy razem z narzeczonym wiemy, jakie są nasze wzajemne oczekiwania i granice.
Czytaj także: Nazwisko po ślubie – swoje czy męża? Która wersja jest bardziej… chrześcijańska?


3. Komunikacja jest kluczem

Każdy taniec, którego się uczyliśmy, miał trzy „punkty połączenia”: dłoń mężczyzny na plecach kobiety, dłoń kobiety na ramieniu mężczyzny, dłoń mężczyzny i dłoń kobiety złożone w standardowej pozycji tanecznej.

Gdyby nie było „punktów połączenia” ani napięcia między nimi, kobieta nie wiedziałaby, co mężczyzna planuje zrobić dalej w tańcu. W uczuciach, jeśli brakuje „punktów połączenia”, czyli komunikacji, może nastąpić niezłe zamieszanie. Dokładnie tak, jak na parkiecie.


4. Cierpliwość jest koniecznością

Nikt na moim kursie nie był profesjonalnym tancerzem. Mnóstwo razy pokładaliśmy się z partnerem ze śmiechu, bo nie potrafiliśmy odszukać rytmu w piosence. Stopy bolały nas nie tylko od tańca, ale też od wzajemnego deptania.

Ale to było w porządku. Potrzebowaliśmy jednak dużo cierpliwości. W uczuciach także potrzeba tej cnoty – nie ma przecież relacji idealnych. Jeśli potrafisz być cierpliwa wobec ukochanego, będziesz lepszą tancerką. Potrzebujesz jedynie… mnóstwo, mnóstwo praktyki.

...

Tez pozytywny rytual.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:42, 09 Lis 2017    Temat postu:

Kobiety krytykują, a mężczyźni cierpią. 6 prostych rad, jak zmienić sposób rozmowy
Bénédicte De Dinechin | 09/11/2017
PhotoAlto/Frederic Ciru | Getty Images
Komentuj


Udostępnij    

Komentuj

 




Jak rozmawiać szczerze, nie raniąc przy tym swojego męża i nie doprowadzając go do depresji?


M
ężczyźni, którzy trafiają do poradni małżeńskiej są często załamani i zniechęceni ciągłymi wymaganiami swoich żon i nieustającą krytyką. Mają poczucie, że nie są w stanie sprostać ich oczekiwaniom. Kobiety, po kilku latach wspólnego życia, nie poznają się w lustrze: „Jestem oschła, ciągle tylko narzekam, nic mnie nie cieszy”.


Ciągła krytyka nie motywuje

Jak to możliwe? Wiele młodych kobiet wchodzi w związek małżeński z poczuciem misji ulepszenia swojego współmałżonka. Rozczarowują się, nie mogąc temu sprostać i nie potrafią kochać męża takiego, jakim jest naprawdę.

Spadający z piedestału ideał jest źródłem wzajemnych żali. Małe złośliwości, lekceważenie, ciągłe wbijanie szpili. Mężczyźni pragną, aby doceniano ich umiejętności i nie znoszą, gdy robi się im wyrzuty.

Czasem cierpią w milczeniu, potem jednak zniechęcają się, popadają w depresję i znajdują schronienie przed komputerem lub w ramionach pierwszej lepszej osoby, która okaże im zrozumienie. Inni dają wyraz swojemu rozdrażnieniu w atakach gniewu, które prowadzą czasem wręcz do przemocy fizycznej.
Czytaj także: Dlaczego powinnaś chwalić męża


Mężczyznę ranią zdania pozornie nieszkodliwe

Niewinne stwierdzenie: „Straszny hałas w tej restauracji” on może odebrać jako zarzut: „Wybrałeś beznadziejne miejsce na naszą randkę”. W konsekwencji nie będzie miał motywacji, by organizować wyjścia we dwoje. Ale jeśli nic nie powiesz, a z powodu hałasu nie tkniesz posiłku, wcale nie będzie lepiej.

Pomyśl o sytuacjach, gdy mówisz:

– „Naprawdę? Letnia sukienka na jesień?” – gdy ma wybrać ubranie dla waszej córki.

– „Przecież widzisz, że jestem zajęta” – gdy prosisz, żeby obudził dzieci.

– „W tym tempie dotrzemy tam za rok” – gdy wybieracie się z wizytą do teściowej.

– „Przecież wiesz, że jestem na diecie” – gdy przygotował makaron na obiad.

– „Tobie tylko jedno w głowie” – gdy proponuje romantyczną kolację przy świecach.

– „Przynajmniej chleba nie zapomniałeś kupić” – gdy poszedł po zakupy.
Czytaj także: Nie bój się łagodności. Może być Twoją siłą


Jak wyrazić swoje zdanie nie raniąc drugiej osoby?

Postępuj zgodnie ze swoim temperamentem. Rozmawiajcie, a inspiracją niech będzie tych kilka rad (dostosowanych, oczywiście, do waszej relacji).

Zastanów się nad tym co chcesz powiedzieć. Zgodnie z radą Sokratesa, której udzielił swemu przyjacielowi, gdy ten chciał mu zwrócić uwagę.

Czy to, co chcesz mi powiedzieć jest prawdą? Czy przyniesie to coś dobrego? I na końcu czy to, co chcesz mi powiedzieć jest pożyteczne?



Zastosuj metodę kanapki, na którą składają się dwie kromki chleba i plaster szynki. Jeśli musisz coś skrytykować, nie zapomnij o docenieniu dwóch pozytywnych zachowań. Psychologowie twierdzą, że potrzeba nawet pięciu komplementów, aby zrównoważyć słowa krytyki.



Odłóż kłótnię na później. Poczekaj na dobry moment, aby wypowiedzieć to, co leży ci na sercu. Spójrz na daną sytuację z pewnego dystansu. To wymaga zarezerwowania czasu dla was obojga. Dyskutujcie o newralgicznych kwestiach przynajmniej raz w tygodniu. Tak samo, jak robi się to w biurach. Wyznaczenie czasu na rozmowę sprawi, że nie będziesz odkładać jej w nieskończoność i nie zakopiesz urazy głęboko w sobie (a ze starymi urazami jest jak z odpadami radioaktywnymi – potrzeba wielu lat, aby je unieszkodliwić). Pozwala to też uniknąć eksplozji, gdy kipisz od emocji, które mogą „poparzyć” innych.
Czytaj także: Zanim powiesz do męża: nawet nie wiesz, co ja czuję…



Przejdź od narzekania do działania: to prawda, twój ukochany zupełnie nie zna się na restauracjach. I wszystkie pretensje świata tego nie zmienią. Możesz jednak zdecydować, aby kochać go, takim jaki jest, włączając w to jego wady. Dzięki temu rozwiniesz swoją dojrzałość emocjonalną, nie pozwolisz sobie na rozpamiętywanie rozczarowania i, po odżałowaniu swojego ideału, przejdziesz do działania. Co stoi na przeszkodzie, abyś to ty wybrała restaurację? W małżeństwie twoich rodziców było inaczej? Co z tego? Jeśli nie lubisz hałasu zamówcie sushi! Zamiast narzekać na to, co wam się nie podoba, bądźcie kreatywni, a znajdziecie sposób, aby to zmienić. Możecie tylko zyskać!



Mów „ja”, nie „ty”. Zamiast robić wymówki: „Nigdy nie pomagasz mi posprzątać po obiedzie, gdy wracam zmęczona po pracy”, mów o sobie, o swoich emocjach, o swoich potrzebach. Możesz powiedzieć na przykład: „Nie mam siły, patrząc na ten bałagan. Potrzebuję pomocy”. To wszystko zmieni! Twój irytujący ukochany nie poczuje się atakowany, a opuszczając pogardę i mówiąc o sobie, zachęcisz go do współpracy. Nie oczekuj, że on się domyśli, to do ciebie należy, by mówić o swoich oczekiwaniach.



Mów o konkretach. Gniew prowadzi czasem do generalizowania, co ubliża męskiej inteligencji. Stwierdzenie „zawsze się spóźniasz” może cię zdyskredytować, bo nie zawsze jest prawdziwe. Spróbuj powiedzieć raczej: „Nie lubię przychodzić ostatnia, gdy jesteśmy zaproszeni na obiad”. Podając konkretne przykłady możesz rozmawiać o faktach.

Widzisz siebie w opisanych tu sytuacjach i trudno ci to zaakceptować? Spróbuj odnieść to rozczarowanie, poczucie winy, wstydu i gniewu do samej siebie. Odwagi! Możemy zmienić tylko to, co uznamy w samych sobie. Nie ma idealnych małżeństw.

Gratulacje, wykonałaś właśnie pierwszy krok na drodze do odnowienia waszej relacji małżeńskiej.

...

Mowic o problemie nie o osobie. Ty jestes glupi - niczego nie rozwiaze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133577
Przeczytał: 66 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:25, 10 Lis 2017    Temat postu:

Czy mogę gniewać się na żonę?
Marcin Gomułka | 10/11/2017
@poczatekwiecznosci.pl/Instagram
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nie wiem, czy każdy mężczyzna ma podobnie, ale ja całe lata utożsamiałem gniew jedynie z nieuzasadnioną agresją. Tymczasem w większości przypadków gniew to neutralna moralnie emocja i potwierdzenie naszej… wrażliwości. Czy zatem mogę gniewać się np. na moją żonę?
Dysonans

Każdy katolik wie, że gniew jest jednym z siedmiu grzechów głównych, zresztą w pierwszej kolejności kojarzy nam się zwykle z jakąś namiętnością, czymś nieuporządkowanym, niepożądanym. Już nie każdy jednak zdaje sobie sprawę, że św. Tomasz z Akwinu uważał gniew za… cnotę, rozumianą jako czynną reakcję przeciwko złu.

Jednak wyrażanie emocjonalnego gniewu może być czasem wręcz potrzebne, zwłaszcza wobec tych, którzy nie reagują na słuszne upomnienia, ani na żadne rzeczowe argumenty. Wiedzą o tym, a przynajmniej powinni, rodzice czy nauczyciele.


Gniewajcie się, a nie grzeszcie

Nie trzeba długo szukać, by w Piśmie Świętym odnaleźć fragmenty traktujące o gniewie. Jonasz rozgniewał się, gdy Bóg oszczędził Niniwę. Pozostali uczniowie Jezusa oburzyli się na Jakuba i Jana, kiedy ci poprosili o specjalne miejsce w Królestwie. Wreszcie apel Pawła, który swego czasu zdekomponował mój sposób myślenia o gniewie, pisząc do Efezjan: „Gniewajcie się, a nie grzeszcie!”.

Okazuje się, że istnieje tyle przyczyn gniewu, ile ludzkich motywacji. Można jednak umieścić te różnorodne motywy pod kilkoma nagłówkami. Prekursor chrześcijańskiej psychologii Gary R. Collins wymienia 4 z nich.
Czytaj także: Trzech świętych gniewnych i wściekłych
Niesprawiedliwość

Niesprawiedliwość to przyczyna gniewu Bożego i powinna wzbudzać gniew w ludziach wierzących. Pismo Święte nie mówi, że Jezus w świątyni był zagniewany, ale wywracanie stołów handlarzy i krytyka braku poszanowania dla Domu Bożego wskazuje jednoznacznie na gniew.

Gniew wywołany czynieniem zła. Jest to najbardziej właściwy powód gniewu (w zasadzie jedyny właściwy), a jednak stanowi najrzadszą przyczynę gniewu ludzkiego.


Frustracja

Naukowcy z Uniwersytetu Yale doszli do wniosku, że gniew i agresja powstają głównie jako reakcja na frustrację. Frustracja jest udaremnieniem dążenia człowieka do osiągnięcia celu, które napotyka na przeszkodę niedającą się pokonać.

Jak bardzo czujemy się sfrustrowani zależy od wagi celu, rozmiarów przeszkody i czasu trwania frustracji. Kiedy spóźniamy się z powodu „złapania gumy”, jesteśmy lekko sfrustrowani. Kiedy oblewamy ważny egzamin czy cierpimy na przewlekłą chorobę, frustracja jest większa. Nie zawsze jest tak, że gniew wzrasta w miarę wzrostu poziomu frustracji, ale prawdopodobieństwo wpadnięcia w gniew wzrasta w miarę jej wzrostu.


Zagrożenie albo zranienie

Kiedy człowiek doznaje odtrącenia, poniżenia, upokorzenia, niesprawiedliwej krytyki albo przeżywa zagrożenie innego typu, powstaje w nim gniew. Zagrożenie jest wyzwaniem dla naszego poczucia własnej godności i sprawia, że jesteśmy podatni na zranienie, że agresja i gniew stają się sposobami odwetu.
Czytaj także: Kobiety krytykują, a mężczyźni cierpią. 6 prostych rad, jak zmienić sposób rozmowy

To odwraca uwagę od nas samych i pozwala nam poczuć się lepiej kosztem drugiego człowieka. Uraza i gniew niemal zawsze występują razem. Gniew pojawia się tak szybko i jest tak wyraźny, że często można przeoczyć urazę, która jest jego przyczyną.

Do pewnego stopnia gniew może być reakcją wyuczoną. Większość ludzi doświadczyła w życiu tego, że mowa czy działanie innej osoby doprowadziły ich do gniewu. Przyjmuje się powszechnie, że przemoc ukazywana w telewizji wzmaga tendencję widzów do tolerowania i angażowania się w akty agresji. Przez słuchanie i obserwacje innych, ludzie uczą się szybszego popadania w gniew i okazywania agresji.


Czy mogę gniewać się na żonę?

(J 2, 15) Wówczas, sporządziwszy sobie bicz ze sznurów, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał.

Gniew jest naszą emocjonalną reakcją, zatem może niejednokrotnie – jako wyraz naszej miłości – powinien występować, ale potrzeba dużej dozy odpowiedzialności i łagodności, by gniewem nie grzeszyć.

Najlepszym sposobem jest modlitwa i codzienny rachunek sumienia, by pokazywać i oddawać Bogu nasze reakcje, emocje i intencje, wszak samych siebie poznajemy naprawdę dopiero w odbiciu Jego miłości.

W małżeństwie zaś wzięcie sobie do serca Pawłowej rady: „Niech nad Waszym gniewem nie zachodzi słońce”. Idąc za tym, jednocześnie mając za sobą wiele doświadczeń w związku z małżeńskim gniewem, i rozpoznając przyczyny pojawiania się własnego gniewu, mogę odpowiedzieć: można gniewać się na żonę, ale… krótko.

...

Rzecz jasna gdy zona dokona np. aborcji! to tylko gniew! Jak moze nie byc gniewu! Podobnie jak nie zabijaj oznacza NIE MORDUJ a nie ze nigdy nikogo zabic nie mozna w zadnej sytuacji. Wtedy wojsko to by byli mordercy... Tak samo gniew oznacza wpadanie w furie szalu bo ktos stoi nam na drodze! A NIE OBURZENIE BO KOGOS SKRZYWDZILI! To jest dobre i swiete. Motywuje do dzialania. Ja gniewam sie na forum co sekunda srednio bo zajmuja sie polityka a tam najgorsi...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 3 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy