Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Miłość i małżeństwo .
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 9:45, 24 Lut 2018    Temat postu:

małżeństw
Cynthia Dermody i Marzena Devoud | 24/02/2018

By George Rudy | Shutterstock
Udostępnij 1 Komentuj 0
A może by w tym roku przeżyć Wielki Post jako doświadczenie, które wzbogaci i rozwinie wasz związek?

Czy istnieje małżeństwo, które nie kłóci się o to, kto poświęca więcej czasu dzieciom? O teściów? O drobne, a uciążliwe nawyki? Każda para wie doskonale, jakie wady wymagają naprawy. Zamiast więc traktować Wielki Post jako surowy czas bolesnych wysiłków i poświęceń, może lepiej wykorzystać go jako wyjątkowy moment w małżeńskim życiu?

Wielki Post pozwala nam skupić się na tym, co istotne, pominąć drobiazgi, spojrzeć na swoje życie „z lotu ptaka”, zastanowić się nad ważnymi, może trudniejszymi aspektami naszego życia. Oto prawdziwe zadanie na ten czas: ma on nas skłonić do głębokiej refleksji, zadawania sobie pytań, położenia kresu złym nawykom. Możemy się zmienić. Możemy lepiej służyć bliźnim, zaczynając od naszego małżonka. Aleteia proponuje cztery sposoby na małżeńską, wielkopostną refleksję.

Czytaj także: Wiesz, co ma post do bliskości małżeńskiej?


1. Nie lekceważcie się nawzajem

Shutterstock


Przypomnijcie sobie swoją pierwszą randkę. Wszystko było wspaniałe, niczego nie chcielibyście zmienić. Ukochany był idealny. Oboje byliście piękni, uśmiechnięci i pełni zapału. Pokazaliście się sobie z najlepszej strony, emanując optymizmem, wiedzieliście bowiem, że jesteście dla siebie nawzajem najatrakcyjniejszymi osobami na świecie. Później, w miarę jak wasz związek dojrzewał, zbliżaliście się do siebie i czuliście się ze sobą coraz lepiej… i wtedy wyszła na jaw nowa cecha osobowości: nieustanne narzekanie!

Małżonkowie powinni słuchać siebie nawzajem, nigdy nie lekceważąc mocy słów. Ta czujność powinna być ostrzeżeniem: od negatywnych komentarzy szybko można się uzależnić. To przewrotne zachowanie przynosi satysfakcję, która z gruntu jest niezdrowa. Uważajcie na pejoratywne komentarze, krytykę i plotki w związku. To może stworzyć piekielną spiralę, która odbierze wam radość z małżeństwa. W rezultacie, nieomal automatycznie, autor krytycznych uwag sam staje się ich wcieleniem.

Postanówcie, że będziecie porozumiewać się w sposób, który rzuci pozytywne światło na wasz dzień, na waszych bliskich, na to, co ma się zdarzyć. To nie zawsze będzie łatwe! Pojawią się oczywiście problemy i trudne tematy. Ale raczej spróbujcie rozmawiać o tym proaktywnie, z empatią i zrozumieniem. Może chodzi tu o uczucia, które do tej pory rzadko wyrażaliście? Kiedy masz pozytywne nastawienie, uśmiechasz się częściej. Czy może być coś bardziej atrakcyjnego?

Czytaj także: On, ona i rozmowa. To nie czas na pretensje!


2. Nie róbcie kompulsywnych zakupów

Africa studio - Shutterstock


Czy nam się to podoba, czy nie, nasze portfele wiążą nas ze sobą nawzajem, zwłaszcza w życiu małżeńskim. W wielu domach wymówki, by konsumować i kupować zbędne rzeczy, są bardzo liczne. Czasami zdarzają się nam konsumpcyjne szaleństwa, które prędzej czy później wymykają się spod kontroli. Zajrzyj do łazienki: naprawdę potrzebujesz aż pięciu butelek szamponu? Albo do garderoby: czy ten markowy t-shirt jest ci rzeczywiście niezbędny? Czy nabycie tego komiksu naprawdę zaspokoi potrzebę… kompulsywnych zakupów, zaistnienia lub posiadania?

Zdrowe nawyki finansowe nie tylko pozwalają oszczędzać, ale też zapobiegają małym i dużym kłótniom o rachunki z karty kredytowej czy brak miejsca w szafie. Tutaj mamy dobrą okazję, by zastanowić się nad miejscem, jakie konsumpcja zajmuje w naszym małżeńskim życiu. Podczas Postu wybierzcie postawę minimalistyczną. O zakupach decydujcie razem. Kupujcie tylko to, co naprawdę potrzebne. Unikajcie rzeczy zbędnych. Spróbujcie kupować mniej.

A jeśli jesteście zdeterminowani, zaplanujcie wielkie sprzątanie domu. Cóż, to pewnie nie jest randka, o której marzycie. Jednak dom czysty i wysprzątany od podłogi do sufitu, poprzez szafki, nieoczekiwanie poprawi wam samopoczucie. Jeśli mierzycie wyżej, spróbujcie pozbyć się wszystkiego, co zawadza w domu. Jedna rzecz dziennie przez 40 dni Wielkiego Postu?

Czytaj także: Katoliczka na zakupach. Bliżej ci do zakupoholizmu czy… reżimu ubóstwa?


3. Mniej SMS-ów, więcej rozmów „na żywo”

Webster2703


Weźcie swoje smartfony i policzcie, ile SMS-ów dziennie wysyłacie do siebie.

Czy ta forma komunikacji nie staje się obezwładniająca, wykluczająca inne sposoby? Współczesnym parom trudno znaleźć czas dla siebie, tak potrzebny, by naprawdę ze sobą być. Możemy się założyć, że wasze komputery i laptopy komunikują się ze sobą częściej niż wy bezpośrednio…

Tym razem wyzwanie polega na tym, by ograniczyć wirtualną komunikację. Oczywiście, nie chodzi o to, by całkiem z niej zrezygnować: nowe technologie oferują zbyt wiele praktycznych środków, które pozwalają nam organizować i koordynować to, co dzieje się z dziećmi, określić termin wizyty u lekarza, dodatkowych zajęć i ćwiczeń. Ale czy naprawdę musisz wysłać żonie ten śmieszny filmik w czasie lunchu? Niech to będzie tematem rozmowy przy kolacji. Może obejrzycie go razem, po tym, jak wspólnie przygotujecie posiłek? W tym samym duchu przyjmijcie „radykalne” wyzwanie, żeby od czasu do czasu włożyć sobie nawzajem do aktówki czy torebki mały liścik! Czy jesteście w stanie rozpoznać nawzajem wasz charakter pisma?

Czytaj także: Zanim odpowiesz na SMS


4. Bez przesady z filmami i serialami

Netflix


O tak, to jedna z naszych ulubionych aktywności w zimie. Nawet jeśli istnieją badania naukowe, które sugerują, że dla par korzystne jest wspólne oglądanie filmów, czy nie jest to zbyt łatwy i mechaniczny substytut autentycznej relacji?

Spróbujcie policzyć czas, jaki spędzacie codziennie przed ekranem i zmniejszyć go o połowę. Najodważniejsi podniosą poprzeczkę. Dawniej grało się w karty, chodziło na spacery, gimnastykowało… niektórzy nawet razem czytali Biblię. Tak, można żyć, nie wiedząc, co stanie się w następnym odcinku ulubionego serialu. W zamian otrzymacie znacznie ważniejszą i trwalszą nagrodę.

...

Trzeba poglebiac ducha.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:09, 24 Lut 2018    Temat postu:

omóc zbudować szczęśliwe małżeństwo!
Iwona Jabłońska | 24/02/2018

Brooke Cagle/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Zwróciłam dziś uwagę na obraz, który wisi u nas w salonie. Nie to, żebym Go nigdy nie widziała, ale pomyślałam sobie, że w słowie KOCHAJ – które na nim widnieje – zawiera się cała pełnia miłości małżeńskiej. Dlaczego? Zobaczcie sami!

Drodzy Czytelnicy! Ślub to dla wielu wymarzony i wyczekany moment, określany jako ten najważniejszy w życiu. Chcemy, wraz ze specjalistami i naszymi autorami, pomóc Wam przygotować się do Waszej wspólnej małżeńskiej drogi.

Publikujemy teksty w ramach „Aleteiowego kursu przedmałżeńskiego”. Nie wystawiamy zaświadczenia Smile, ale mamy nadzieję, że nasze teksty pomogą Wam „żyć bardziej” już teraz, u progu Waszego wspólnego życia, a także po „sakramentalnym TAK”! Korzystajcie, przekazujcie dalej, a przede wszystkim – kochajcie się mocno!

K jak Komplementuj
Będąc w narzeczeństwie czy „chodząc ze sobą”, jakoś łatwiej przychodzi nam komplementować ukochaną osobę. Później, nie wiedzieć czemu, afirmacja sukcesywnie zastępowana jest przez krytykę. Potrzeba bycia docenianym nie znika w dniu ślubu, tak samo, jak nie znikają pozytywne cechy ukochanej osoby.

Oczywiście, kiedy już razem zamieszkamy, kiedy zacznie łączyć nas coraz więcej wspólnych spraw, problemów, radości i smutków, wreszcie kiedy nasza interakcja będzie jeszcze częstsza niż przed ślubem, wówczas i sytuacji konfliktowych pojawi się więcej.

Pamiętajmy jednak – przekręcając trochę słowa ze starego kultowego filmu, „żeby te minusy nie przysłoniły nam plusów”. Bądźmy hojni w docenianiu swojego współmałżonka, to przyniesie wiele dobrych owoców dla relacji i dla całej rodziny (jeśli są też dzieci). My mamy pewien sposób… Można powiedzieć, że to postanowienie całoroczne, stosujemy je codziennie od początku Nowego Roku. Wybaczcie, na razie nie zdradzę. Każde małżeństwo może wspólnie odkryć coś, co będzie pomagało pozostawać dla siebie wdzięcznymi i nie zapominać o komplementach i afirmacji.

Czytaj także: Przysięga małżeńska – najpiękniejszy list miłosny


O jak Ojcze nasz
Od „zawsze” miałam pragnienie wspólnej modlitwy małżeńskiej. Zanim jeszcze poznałam mojego męża, kiedy wyobrażałam sobie relację z kimś, to wiedziałam, że tego nie może zabraknąć! Kiedy przyglądałam się bliżej małżonkom, którzy potrafili sobie przebaczać, którzy mieli w sobie tyle siły, aby przezwyciężać razem trudności, którzy kochali się w pełnym tego słowa znaczeniu, czułam, że tam coś dzieje się wielkiego. To piękne świadectwo zaprowadziło mnie do odkrycia ich „sekretu” – wspólnej małżeńskiej modlitwy. Widziałam, że ma ona ogromną moc.

Sama teraz tego doświadczam. Już w narzeczeństwie warto rozpocząć tę praktykę. Widzę, że stając wspólnie przed Bogiem do modlitwy, stajemy się sobie bliżsi. Ponieważ praktykujemy tzw. modlitwę spontaniczną możemy odkrywać swoją wrażliwość, widzieć i wypowiedzieć, jakie sprawy nas nurtują, za co jesteśmy wdzięczni. Bardzo lubimy też modlić się za innych, szczególnie za tych, którzy sami tego nie praktykują.



Ch jak Chwila
Dziś można się tak rozpędzić, że zanim się obejrzymy – staniemy na mecie bez możliwości powtórzenia biegu i bez możliwości cofnięcia się. Zadziwia mnie wciąż, że ile razy z kimś rozmawiam, tyle razy w końcu pojawi się temat „niedoczasu”, tak zwane „ciągle coś” – znacie pewnie doskonale ten zwrot, bo komu on dzisiaj jest obcy?

Warto znaleźć taką przestrzeń w kalendarzu, gdzie będzie miejsce tylko dla Was. Ja i mój Mąż. Ja i moja Żona. Tylko my. Spontaniczna randka, szczególnie przy maluchach, też mile widziana.

My od jakiegoś czasu mamy każdy niedzielny wieczór tylko dla siebie. Dzieci śpią, a my wiemy, że to jest nasz święty czas. Zapalamy jakieś nastrojowe lampki, świece. Jest fajnie. Tylko my, aż do momentu pobudki pierwszego dzieciątka. Ale to nieważne, czy tym razem uda nam się pobyć razem godzinę, czy dłużej – to jest nasz czas.

Poza niedzielnymi, nazwijmy to „randkami”, mamy spontaniczne randkowanie, kiedy np. jedno z nas „zgłasza” potrzebę bycia blisko, przytulenia się, pomilczenia czy obejrzenia filmu. Wtedy organizujemy się tak, żeby ten wieczór był nasz.

Pisząc to uświadomiłam sobie, że to jest częste i że to jest super! To bardzo pomaga nam budować naszą małżeńską więź.



A jak Autentyczność
Nie da się zbudować szczęśliwej relacji bez bycia szczerym wobec drugiego człowieka. Nie bójmy się mówić prawdy, nawet jeśli jest ona trudna zarówno do przekazania, jak i do przyjęcia.

Czytaj także: Ile powinno trwać narzeczeństwo?


J jak Jestem
Wchodząc w związek małżeński warto zadać sobie kilka ważnych pytań. Na jednych z przedmałżeńskich warsztatów mieliśmy taki blok. Kiedy niektórzy narzeczeni wyjeżdżali z nauk już tylko jako znajomi, prowadzący określali to mianem „nasz sukces”. Coś w tym jest. Mówi się, że lepiej rozstać się przed ślubem niż po ślubie i dobrze się mówi!

Jakie to pytania? Na przykład:

– Co zrobię, jeśli mnie okłamie?

– Czy przebaczę zdradę?

– Czy dam radę trwać, kiedy okaże się, że poważnie zachoruje?

– Czy jestem w stanie być z Nią/z Nim, jeśli nie będziemy mogli mieć dzieci, a ja bardzo tego pragnę?

Kryzys naprawdę staje się nowym początkiem i jest do pokonania, kiedy wchodzimy w związek małżeński z przeświadczeniem „że Cię nie opuszczę aż do śmierci”, i będę walczył/a o nas zamiast: „że Cię nie opuszczę aż do momentu, kiedy mnie zawiedziesz”. Stawiamy relację trochę na przegranej pozycji, kiedy zakładamy, że – jak coś, to zawsze są rozwody.

Na koniec nie pozostaje mi nic innego, jak zaapelować do siebie i Ciebie, Drogi Czytelniku – „KOCHAJ”!

...

Im wiecej dobra tym lepsze malzenstwo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:05, 25 Lut 2018    Temat postu:

kuchni wg ks. Malińskiego
Martyna Dziakowicz | 25/02/2018

YouTube
Udostępnij 1 Komentuj 0
Tuż przed podaniem dodaj 99 kropli gotowości przyjmowania współmałżonka jako największego prezentu – radzi ks. Mieczysław Maliński w jednym ze swoich przepisów na udane małżeństwo.

Przepis na małżeństwo
Z pewnością takie pytanie pojawiało się w Twojej głowie niejeden raz. Być może zakochanie towarzyszy Ci po raz pierwszy w życiu, być może przygotowujesz się do małżeństwa lub dzielnie w nim trwasz.

W każdym z tych przypadków nowa edycja audiobooka od 2RYBY.PL „Małżeństwo od kuchni” pozwoli Ci bliżej poznać, tudzież rozpoznać, kilka zasad „kuchni miłości”! Wiele praktycznych uwag, popartych cennymi spostrzeżeniami ks. Mirosława Malińskiego, ułatwi Ci odkrywanie nowych małżeńskich smaków.

Niech rąbka tajemnicy na temat treści „Małżeństwa od kuchni” uchyli ten przepis!

Czytaj także: Najlepszy prezent dla ukochanej osoby? Zdziwisz się!
Udane małżeństwo – czego potrzebujesz?
Do przygotowania stągwi wypełnionej miłością małżeńską potrzebujesz następujących składników:

0,5 beczki wdzięczności za dar ukochanej osoby,
5 konwi radości z odkrywania swojego powołania,
2 garnców cierpliwości wobec damsko-męskich różnic małżeńskich,
kopy zrozumienia dla szerokiego wachlarzu uczuć towarzyszących miłości,
120 worków codziennego zachwytu nad pięknem Twojej drugiej połówki,
kwarty łaskawości dla blasków i cieni każdej wspólnej decyzji,
12 tuzinów otwartości na życie,
4 ćwierci wszechsiły do macierzyństwa i ojcostwa,
77 funtów pokory wobec budowania koronkowych relacji rodzinnych,
99 kropli gotowości przyjmowania współmałżonka jako największego prezentu od Pana Boga.
W gotowej stągwi umieść ½ beczki wdzięczności, a następnie rozpuść w niej 120 worków zachwytu, delikatnie mieszając. Stopniowo dodaj także 5 konwi radości i kwarty łaskawości. W międzyczasie ubij kopę zrozumienia i wymieszaj z pozostałymi składnikami. 2 garnce cierpliwości podgrzej razem z dodatkiem 77 funtów pokory, starannie wymieszaj i przelej do stągwi. Pełnię smaku uzyskasz po przesianiu 12 tuzinów otwartości na życie, z 4 ćwierciami wszechsiły do macierzyństwa i ojcostwa. Tuż przed podaniem dodaj 99 kropli gotowości przyjmowania współmałżonka jako największego prezentu.
Pamiętaj, że pomyślność przepisu wymaga posiadania jednego serca w dwóch ciałach 😉

Czytaj także: Szukasz klucza do udanego małżeństwa? Popracuj nad samooceną!


Zadania
Efektem tak precyzyjnego przepisu są fantastyczne zaDANIA!
Oto przykład jednego z nich:

zaDANIE dla kobiety – podziękuj, po prostu podziękuj, za najprostsze rzeczy, za każde jego zachowanie, które cię ucieszyło. Zauważ i podziękuj. Dziś, koniecznie dziś!
zaDANIE dla mężczyzny – podziękuj jej za coś! Popatrz jej głęboko w oczy i wyduś z siebie podziękowanie. Ale za co tu dziękować? O, właśnie! Zauważ, nazwij to, wypunktuj i podziękuj…


Jeśli masz ochotę na więcej równie atrakcyjnych zaDAŃ dla dwojga, a odkrywanie i łączenie nowych smaków małżeńskich może zyskać u Ciebie rangę życiowej pasji, ten audiobook jest właśnie dla Ciebie!

...

Musi byc duzo podejsc bo ludzie sa rozni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:45, 03 Mar 2018    Temat postu:

Dominika Cicha
Dlaczego obchodzimy święto Matki Bożej Gromnicznej?

Karol Wojteczek
Eucharystie, śluby i majowe. Więźniowie Auschwitz o życiu religijnym

Aleteia
Przychodzi św. Piotr do Jezusa: Chyba mamy jakieś lewe wejście do Nieba

Tomasz Reczko
[Nowe zgromadzenia!] Do jakiego zakonu najbardziej pasujesz? Sprawdź!

Aleteia
12 obietnic Najświętszego Serca Jezusa. Objawienia św. Małgorzaty Marii Alacoque

Katarzyna Szkarpetowska
Panie Boże, pamiętaj, że w piątek jest sprawdzian z historii! Dzieci piszą listy do Boga

Joanna Operacz
10 iście królewskich imion dla chłopca

Vianney de Villaret
Proszę księdza, nie pójdę więcej do kościoła!

Łukasz Kobeszko
Krzyże chrześcijańskie – wiedziałeś, że jest ich tak wiele?

Karol Wojteczek
Przez 50 lat milczał o Auschwitz. Po wylewie zaczął rysować. Zobacz wstrząsającą wystawę [galeria]

Dominika Cicha
Dlaczego obchodzimy święto Matki Bożej Gromnicznej?

Karol Wojteczek
Eucharystie, śluby i majowe. Więźniowie Auschwitz o życiu religijnym

Aleteia
Przychodzi św. Piotr do Jezusa: Chyba mamy jakieś lewe wejście do Nieba

Tomasz Reczko
[Nowe zgromadzenia!] Do jakiego zakonu najbardziej pasujesz? Sprawdź!

Aleteia
12 obietnic Najświętszego Serca Jezusa. Objawienia św. Małgorzaty Marii Alacoque

Katarzyna Szkarpetowska
Panie Boże, pamiętaj, że w piątek jest sprawdzian z historii! Dzieci piszą listy do Boga



DOBRE HISTORIE
„Która godzina?” – tak się zaczęło. Historia miłości Polki i Palestyńczyka
Iwona Flisikowska | 03/03/2018

Archiwum prywatne
Ewa i Rafiq, 38 rocznica ślubu.
Udostępnij 232 Komentuj 0
Czy można wierzyć w prawdziwą miłość od pierwszego wejrzenia? „Myślę, że tak, zwłaszcza z perspektywy prawie 40 lat małżeństwa” – odpowiada z uśmiechem Ewa Rishmavi, znana wszystkim pielgrzymom podróżującym do Betlejem na „Pole Pasterzy”.

Można powiedzieć, że razem ze swoim mężem doktorem Rafiqiem Rishmavi są dobrymi ambasadorami Polski w Ziemi Świętej. „Od lat mieszkamy w Beit Sahour, chrześcijańskiej dzielnicy blisko Betlejem, ale nasza wspólna historia zaczęła się w Łodzi. Po maturze uszczęśliwiona spacerowałam z koleżankami, a Rafiq ze swoimi kolegami ze Studium Języka Polskiego – wspomina Ewa. – Nawiązaliśmy kontakt przez zwyczajne pytanie: przepraszam, która godzina? I tak to się wszystko zaczęło. Starałam się wspierać Rafiqa w nauce polskiego, ponieważ wiedziałam, że ma zamiar studiować medycynę. Piękne marzenie: zostać lekarzem, aby później powrócić do Palestyny. Leczyć i pomagać, zwłaszcza najbardziej potrzebującym i najsłabszym: dzieciom. Ale droga do spełnienia tego marzenia okazała się naprawdę bardzo ciężka. Zaczęliśmy się spotykać, a nasza znajomość przerodziła się w miłość. Czas pokazał, że to rzeczywiście miłość na dobre i na złe.

Rafiq pierwsze polskie święta Bożego Narodzenia przeżył z moją rodziną. A trzy lata później przyjechali do Łodzi moi przyszli teściowie, aby wspólnie przygotować zaręczyny. Długo rozmawialiśmy, a ja obiecałam mojemu teściowi, że po zakończeniu studiów nie będę zatrzymywać Rafiqa w Polsce tylko wrócę razem z nim do Palestyny, aby mógł leczyć swoich rodaków.

Czytaj także: Małżeństwo od kuchni wg ks. Malińskiego


Do Palestyny z suknią w walizce
Razem z całą rodziną zadecydowaliśmy, że ślub odbędzie się w Betlejem. Rok później, dokładnie w 1980 roku, po raz pierwszy wybrałam się w podróż do Palestyny, nie przypuszczając, co mnie może spotkać po drodze. Taka podróż – do dnia dzisiejszego – to prawie cały dzień z przesiadkami, bo nie można przez Tel Aviv, gdzie podróż trwa zaledwie 3-4 godziny z Polski. Takie są układy, jeśli jest się Palestyńczykiem… Na granicy między Izraelem a Jordanią, z walizką, w której była moja ślubna sukienka, znalazłam miejsce w busie z napisem dla cudzoziemców. Bus bardzo wygodny, nowoczesny z klimatyzacją, bo to tereny Jerycha, gdzie temperatura latem dochodzi do 40 stopni i więcej…

Pamiętam, że po kilku minutach do autobusu wszedł żołnierz izraelski i każdego pytał o cel podroży do Izraela. Kiedy żołnierz zapytał mnie o podróż, zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że jadę na swój ślub do Betlejem. Kiedy usłyszał, że mój narzeczony jest Palestyńczykiem, wysadzono mnie z autobusu… i kazano iść inną drogą przez słynny most, razem z setkami ludzi, którzy w ogromnych kolejkach czekali na przekroczenie granicy. Wzbudziłam ogromne zainteresowanie, bo byłam między nimi jedyną cudzoziemką… Most nad Jordanem to jedyna droga, którą do dzisiaj możemy się wydostać z Palestyny. Latem, kiedy najczęściej ludzie stąd wyjeżdżają, to jest to prawdziwa droga przez mękę.


Archiwum prywatne
Rodzice Rafiqa Rishmavi w dniu ślubu.
Choć oboje z mężem mamy obywatelstwo i paszporty polskie, to mając równocześnie paszport Autonomii Palestyńskiej, nie możemy korzystać z lotniska w Tel Avivie… Dopiero od niedawna kobiety, które skończyły 50. rok życia, a mężczyźni 55., mogą przechodzić na drugą stronę muru do Jerozolimy bez specjalnych pozwoleń. Pozostałe osoby muszą mieć specjalne pozwolenia wydane przez władze izraelskie. Trudno to sobie wyobrazić, ale w Betlejem są osoby, które nie przekroczyły granic tego miasta i nigdy nie były w Jerozolimie, choć to tylko odległość kilkunastu kilometrów…

Czytaj także: Miłość przez ścianę stalinowskiego więzienia. Zobaczyli się dopiero na ślubie


Wymarzony dom w Palestynie
Dotarłam szczęśliwie do Rafiqa i jego rodziny. Wkrótce odbył się wymarzony ślub w Beit Sahour, a my wróciliśmy po miesiącu do Polski już jako małżeństwo. Zamieszkaliśmy z moją mamą chrzestną. Mieliśmy jeden pokój bez żadnych wygód. Spaliśmy na podłodze, na materacu… Kiedy spodziewałam się pierwszego dziecka, pojawiła się możliwość, aby mieć swoje miejsce w moim domu rodzinnym. Trwało to przez 7 lat, w jednym pokoiku 2 na 3 metry… Urodziły się dzieci: córka Susu i syn Jakub. Myślę, że ktoś patrząc z boku na nasze małżeństwo, nigdy nie pomyślał, że może ono przetrwać. Ale wiedzieliśmy z mężem, że łączy nas sakrament małżeństwa i nie jesteśmy sami… Wszyscy moi sąsiedzi ze zrozumiałym zaciekawieniem obserwowali Rafiqa. Byli zdziwieni widząc, jak opiekuje się dziećmi i zajmuje się tak przyziemnymi sprawami jak wynoszenie śmieci czy robienie zakupów.

Kiedy mąż zrobił specjalizację z pediatrii, wróciliśmy do Palestyny. Dla mojej rodziny w Polsce to był szok, tym bardziej, że od 3 miesięcy trwała Intyfada, czyli pierwsze powstanie, wojna, a my mieliśmy dwójkę małych dzieci… Mieszkaliśmy znowu w jednym pokoju. Do tego godzina policyjna, codzienne demonstracje, brak pracy, strach co przyniesie następny dzień. Czekałam 4 lata na uregulowanie mojej sytuacji prawnej. Moje prośby o przedłużenie wizy lub przyznanie stałego pobytu spotykały się z odmową. W 1992 roku wojna z Irakiem. Strach o nas, o nasze dzieci. W 1995 roku urodziłam naszą najmłodszą córkę Dinę. A w 1998 roku po raz pierwszy po 10 latach pobytu tutaj, pojechałam do Polski. Niestety nie żyli już moi rodzice i brat. Nie mogłam być na ich pogrzebie, bo gdybym stąd wyjechała, z Palestyny, to już nie mogłabym wrócić”.


Archiwum prywatne
Ewa i Rafiq w dniu ślubu.
Ewa i Rafiq po 15 latach małżeństwa zamieszkali samodzielnie. Pomimo trudności, jakich nie szczędziło im życie, ich wielką radością są dzieci: najstarsza Susu skończyła Uniwersytet w Betlejem i jest menadżerem kultury. Susu reprezentowała Palestynę na Festiwalach Filmowych w Wenecji, Cannes czy w Berlinie. Kuba jest montażystą filmowym i pracuje w Ramallah. A Dina kilka miesięcy temu wyszła za mąż i mieszka z mężem blisko rodziców.

Czytaj także: W Betlejem byłam w potrzebie. Przygarnęła mnie muzułmańska rodzina


Doktor Rafiq. Honorowy konsul
Doktor Rafiq jest nie tylko znanym i cenionym lekarzem, ale w latach 2012-2017 był Honorowym Konsulem Polski w Betlejem. „To nie tylko zaszczyt, ale ciężka praca” – podkreśla doktor. Pomimo licznych obowiązków zawsze znajduje czas, aby zająć się polskimi misjonarzami w Betlejem i najbliższej okolicy: ma czas na spotkanie z polskimi franciszkanami pracującymi przy Bazylice Bożego Narodzenia, czy polskimi elżbietankami zajmującymi się z wielkim oddaniem dziećmi w sierocińcu „Home of Peace”. Nawet u karmelitanek, w miejscu gdzie znajduje się grób Małej Arabki, doktor Rafiq bezinteresownie wspiera siostry, lecząc i stawiając diagnozę „gratisowo”. A jego „łączniczką” w Karmelu jest polska siostra…

Dzisiaj doktor Rafiq jest dyrektorem medycznym szpitala i często pracuje kilkanaście godzin dziennie, ponieważ razem z przyjaciółmi budują pierwszy w rejonie Betlejem szpital z prawdziwego zdarzenia. Ma być nowoczesny i to, co najważniejsze, dostępny dla wszystkich: biednych i bogatych. Jest to wielkie dzieło i spełnienie marzeń. Pomoc i środki finansowe na budowę płyną z całego świata. Czasami Ewa i Rafiq wspominają pierwszą pracę doktora w łódzkim szpitalu im. Janusza Korczaka, którego patron oddał życie za swoich podopiecznych. „Tutaj każdy dzień jest oddawaniem swojego życia dla innych, nie może być inaczej” – puentuje doktor Rishmavi.

...

Tu trzeba uwagi. Roznica cywilizacji moze byc problemem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:12, 06 Mar 2018    Temat postu:

Jak poradzić sobie z teściową?
Katarzyna Wyszyńska | 05/03/2018

Shutterstock
Udostępnij 25 Komentuj 0
W Dniu Teściowej zdradzam przepis na dobre życie z „mamusią”! Spróbujcie. To może przynieść niespodziewane efekty!

To, że relacje na linii teściowa-synowa/zięć są wyjątkowo trudne, potwierdza ilość kawałów i anegdot w tym temacie. Wzajemne podchody przypominają czasem chodzenie po polu minowym, które prędzej czy później rozwija się w otwartą wojnę. Jest w niej duża doza rywalizacji i zaznaczania swojego terenu.

Znam historię, w której znaczne pogorszenie nastąpiło niemalże w ciągu jednej nocy – tej ślubnej. Od tego momentu, niczym natchnione pierwotnym zewem, strony konfliktu zamieniły życzliwość na walkę o dominację w stadzie. Kłótnie i kąśliwe uwagi w temacie żywienia (kuchnia to przecież niepodzielne królestwo matek Polek), jak ma wyglądać jaskinia („a ten obrazeczek to tu powieście”), o wychowanie kolejnych pokoleń, a w końcu o to, czy mąż jest bardziej mężem czy synem.



Fakty, nie emocje
Trudno to zrozumieć, jeszcze trudniej zaakceptować. Mimo wszystko warto próbować dojść do intencji, które stoją za pewnymi zachowaniami. Może nie są takie złe? A może są, ale z czegoś wynikają? Z samotności, zranień? Marne to usprawiedliwienie, ale łatwiej zrozumieć drugiego człowieka, gdy wie się, co tak naprawdę nim kieruje.

Gdy jednak dochodzą do głosu emocje, dobre rady nie pomagają. Nie ma też co liczyć, że nagle Ci ludzie się zmienią. Mają swoje lata, przyzwyczajenia, przekonania. Zresztą i my pewnie też czasem (często?) ich wkurzamy. My także jesteśmy dziwnymi, niedawno jeszcze obcymi ludźmi, którzy weszli z butami swoich nawyków i spojrzenia na świat do nowej rodziny.

Czytaj także: Synowa vs. teściowa. Gra o tron?


Teściowa na odległość
Jeśli teściowie są toksyczni, psują relację małżeńską, czasem trzeba kontakt ukrócić. Nie musimy nawet specjalnie się z nimi lubić, a jednak traktując serio słowa dekalogu, mimo wszystko powinniśmy ich szanować. Nie za coś konkretnego (choć wychowanie naszego współmałżonka to już coś, prawda?), tylko… tak po prostu.

Zaraz pada pytanie – jak?! Jak to zrobić? Wtedy, gdy jedyne, co czujemy to złość, zawiść, poczucie krzywdy? Jak wtedy miłować „nieprzyjaciół swoich”, którzy są tak bliscy, a tak dalecy? Jest jeden sposób, który działa. Wymaga czasu, determinacji, ale jest skuteczny. Zdradził mi go pewien Zięć Trudnej Teściowej. Posłuchajcie jego historii.



Nie tak dawno temu, nie tak daleko stąd…
Już w trzecim miesiącu naszego małżeństwa doszło do ostrej kłótni między mną, a teściową. Wiele potem czasu musiało upłynąć, by zbudować na straconym zaufaniu coś pozytywnego. Co potem znów runęło, po kolejnej kłótni. Starałem się zresztą nie dopuszczać do konfrontacji, ale ubiegać je rozmawiając uczciwie, spokojnie. Próbowałem wiele razy tłumaczyć, co czuję, jak odbieram ich zachowania, ale to tylko pogłębiało poczucie niezrozumienia.

Nadajemy na innych falach, nie mówimy tym samym „językiem”. Nie rozumiemy się. Boli mnie, gdy w imię tak pojętej przez nich miłości, naruszają naszą wolność i autonomię. Boli mnie, gdy widzę smutek mojej żony, po telefonie od mamy. Złości mnie, gdy teściowie ignorują prośby w kwestii wychowania naszego dziecka. Jednocześnie jednak, zależało nam na tym, by ten kontakt był więcej niż tylko poprawny.

Wielokrotnie więc, szczególnie gdy konflikt się zaostrzał, modliłem się o to, by chcieli słuchać, by mnie zrozumieli. Dyskutowałem z Bogiem na ich temat wielokrotnie, opowiadając jacy to oni są lub nie są. Minęło trochę czasu, sytuacja z pozoru była stabilna, ale nie było między nami takiej swobody i bezpieczeństwa, o której z żoną marzyliśmy. Zacząłem prosić Boga, już nie o to, by zrozumieli, ale żeby po prostu zaakceptowali nasze wybory, żeby po prostu „nam odpuścili”.

Potem modliłem się, by ich małżeństwo uległo poprawie – mając nadzieję, że gdy ich serca zwrócą się ku sobie, ich energia i zaangażowanie również pójdzie w tę stronę (zamiast, jak czułem, koncentrować się na sprawach naszego małżeństwa). Przez cały ten czas Bóg pracował. Tylko nie tam, gdzie ja chciałem!

Pracował nad moim sercem. Aż dojrzało do tego, by przestać modlić się. Nie, nie w ogóle, ale by przestać modlić się o zmianę moich teściów. W końcu zrozumiałem, i zacząłem modlić się o to, bym to JA się zmienił. A konkretnie, bym ich naprawdę pokochał. Takich, jakimi są. Wszystko to zajęło dużo czasu, ale modliłem się wytrwale, codziennie. I dopiero ta modlitwa przyniosła wymierny efekt. Teściowa dalej jest „trudna”, a jednak jest inaczej. Moje nastawienie jest inne, jestem wolny.

W Dzień Teściowej zdradzam ten przepis, bo może i Wam pomoże? Może taka modlitwa, będzie dla niej w tym dniu najcenniejszym darem.

...

O ile my nie jestesmy ,, trudni" dla tesciowej! Radzic sobie jak z kazdym klopotliwym czlowiekiem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 9:57, 10 Mar 2018    Temat postu:

Miłość dobra i poważna – to się czasem wyklucza
Zyta Rudzka | 10/03/2018
MIŁOŚĆ
Shutterstock
Udostępnij Komentuj 0
– Od 5 miesięcy jestem z chłopakiem w związku. To mój pierwszy i jego również, ale bardzo zależy mi, żeby ten związek traktować na poważnie i mieć poważne plany. Jednak od dłuższego czasu mam problem i nie umiem cieszyć się ze związku – pisze czytelniczka w mailu.

Męczę go ciężkimi i psychologicznymi rozmowami, a zapominam o tym szczęściu. Mówię mu prosto w twarz, że nie czuję się kochana, że powinien odpowiadać mi przez fb, snapchata, że również mnie kocha, bo skoro mu o tym piszę, to jest normalne, że też powinien odpisać. Zrobiłam się egoistyczna. Bardzo go kocham i wiem, że on mnie też kocha. Bardzo boję się odrzucenia. Boję się, że przez te moje wszystkie rozmowy mnie zostawi, bo go bardzo tym męczę. Istotne jest również tutaj zaznaczenie, że jestem ekstrawertykiem, a on introwertykiem. Ja wylewam swoje uczucia, a on je zamyka. Mimo że wiem to wszystko, nie umiem sobie tym pomóc. Po prostu nie wiem, co robić. Kocham go, zależy mi na nim, ale boję się, że go zadręczam, nie wiem co robić. Czuję się jak zagubiona w labiryncie dziewczynka. Najgorsze, że ja mu o tym wszystkim mówię, bo uważam, że szczerość jest ważna. Z tym, że ja się po prostu bardzo boję, że potem mnie zostawi. Nie chcę tak dużo myśleć i analizować, ale nie wiem, co zrobić.
Czytaj także: Jak na pierwszą randkę poszłam… na wesele


Uciesz się miłością
Pięć miesięcy razem. To taki fajny czas. Intensywności przeżywania. Takiego ładnego rozedrgania i niedopowiedzenia. Za tym się potem tęskni!

Dlaczego, że coś jest pierwsze musi być poważne? Jeszcze się tak dobrze nie znamy. Dopiero rozpoznajemy swoje myśli i potrzeby. Mamy wiarę, że będzie nam po prostu dobrze ze sobą. Ale jest też niepokój, niepewność, nawet rodzaj zagubienia, nasilenia kompleksów.

A jak on nie będzie mnie kochał tak, jak tego pragnę? Może odkryje, że nie jestem taka jak myślał? Lęki są całkiem naturalne. Niestety, czasami niepotrzebnie przybierają na sile. Zamiast radości pojawia się niepokój. Może dlatego, że nosimy w sobie gotowy wzór idealnego związku, a to, co się nam aktualnie przydarza, jakoś do niego niezbyt pasuje.

Czytaj także: 6 oznak toksycznej miłości. Kiedy powinniście się rozstać


Nie ma wzoru jak powinna wyglądać bliskość
Jeżeli nie dzieje się realna krzywda, niech sobie wygląda jak chce. Nie trzeba nieustannie komentować tego, co się nam przydarza. Przecież można mało ze sobą rozmawiać i pięknie rozumieć się bez słów.

Warto uznać, że niepewność, lęk i niepokój to naturalny składnik świeżości uczuć. Poznajemy się i nigdy nie wiemy, gdzie nas to zaprowadzi. Na tym etapie nie warto wybiegać w przyszłość, bo traci się to, co mamy tu i teraz. A mamy euforię zakochania, radość, spontaniczność, bliskość, intymność.

Powaga w zakochaniu – to przecież śmieszne.

Jesteście ze sobą krótko. To początek. Niech będzie beztroski, szczeniacki, młodzieńczy i niezapomniany.

Miłosne spotkanie się kobiety i mężczyzny, to nie zebranie w pracy, że musi być serio, na poważnie. Ustalanie zadań i priorytetów. Mowy motywacyjne. Ciężka robota. Rozliczanie się z wykonania zadania.

Nie warto nieustannie racjonalizować wszystkiego, co się nam przydarza. Ta relacja dopiero zaczyna pracować, nie wiadomo jak będzie. Może Twój chłopak potrzebuje więcej czasu, żeby być swobodnym. Nie potrafi jeszcze mówić o tym, co go nie spotkało, co ukrzywdziło, co było szczęściem.

Może być tak, że ten brak symetrii pozostanie. Takie zawiązki mają w sobie szczególne piękno. Inność bywa bardzo mocnym klejem emocjonalnym.

Ty jesteś szczodra w okazywaniu uczuć, on powściągliwy – co nie oznacza, że nie kochający. Ty wiecznie analizująca, rozedrgana – on stabilny. Gadatliwa i milczek – jakie to jest urocze. Tak samo fajne, jak spotykają się dwie gaduły albo milczący z milczącą – i taka cisza też pięknie wybrzmiewa.

Czytaj także: Wiesz, co ma post do bliskości małżeńskiej?


Czuła ciekawość
Niektórzy trwają w miłości, bo są do siebie podobni, a inni, bo się różnią.

Reguł nie ma. Na szczęście. Nie jesteśmy klockami lego, nie musimy pasować do siebie w najbardziej ostrych i nierównych krawędziach – żeby konstrukcja była stabilna.

Zawsze chciałam mieć chłopaka wygadanego, zainteresowanego psychologią miłości, ale oto pokochaliśmy się z tym introwertykiem, i znajdźmy coś, co nas łączy. Budujmy na zachwycie, a nie szukajmy dziury w całym.

Nie warto się trzymać marzenia o kimś idealnym, a złapać ludzki kontakt z kimś realnym. Dobrze pielęgnować czułą ciekawość. Kto mnie pokochał? Kim on jest, że on mi się tak spodobał?

Nie skupiaj się, jak wygląda wasza releacja, ale patrz na niego. Okaż, że jest ukochany taki jaki jest. Ty też tego potrzebujesz. Nie bój się być sobą. Przecież nie chcesz wiązać się z kimś, przy kim musisz udawać lepszą wersję samej siebie.

Czytaj także: Prosty sposób na nudę w małżeństwie? Bądź mężoczuła!


Poczuj się sobą, i daj do tego prawo drugiej stronie
W mailu czytelniczki widać czułość i chęci zaopiekowania się ukochanym.

Czasami troska jest formą kontroli.

Dzwonię, piszę SMS-y, dobijam się, bo przecież jestem ciekawa, co u niego, jak się czuje, jak mu ta rozmowa w pracy poszła. Wysłałam osiem SMS-ów, a on odpowiada po czterech godzinach. No dramat! Jesteśmy razem, a więc musisz być dla mnie cały czas dostępny emocjonalnie. Takie zachowanie bywa rodzajem sprawowania kontroli. Warto nad tym pomyśleć i wyważyć proporcje.

Autorka maila stawia na szczerość w związku.

Brawo! Całkiem słusznie. Ale spotkanie miłosne to nie wizyta w konfesjonale, a mąż to nie spowiednik.

Warto pielęgnować sekrety i zostawić coś dla siebie. Jak będziemy się znali jak łyse konie to czy to będzie takie znowu sexy?

Trochę niedopowiedzenia to nie brak uczciwości czy lojalności.

Sama miłość jest tajemnicą. Na pracę nad związkiem jest jeszcze czas. Spotkaliście się, zareagowaliście na siebie, kochacie się. Chyba jest powód do radości.

...

To jest walka! I dobrze ze nie trzeba koniecznie wojny aby walczyc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:48, 16 Mar 2018    Temat postu:

Małżeństwo to maraton, nie sprint!
Iwona Jabłońska | 15/03/2018
MAŁŻEŃSTWO TO NIE SPRINT
Archiwum prywatne autorki
Udostępnij Komentuj 0
„Małżeństwo to maraton - długie, pełne przygód, momentami wyboiste, piękne, wymagające dużego wysiłku i ekscytujące” - napisał jakiś czas temu na naszym blogu mój mąż.

Drodzy Czytelnicy! Ślub to dla wielu wymarzony i wyczekany moment, określany jako ten najważniejszy w życiu. Chcemy, wraz ze specjalistami i naszymi autorami, pomóc Wam przygotować się do Waszej wspólnej małżeńskiej drogi.

Publikujemy teksty w ramach „Aleteiowego kursu przedmałżeńskiego”. Nie wystawiamy zaświadczenia Smile, ale mamy nadzieję, że nasze teksty pomogą Wam „żyć bardziej” już teraz, u progu Waszego wspólnego życia, a także po „sakramentalnym TAK”! Korzystajcie, przekazujcie dalej, a przede wszystkim – kochajcie się mocno!



Przygotowanie, które buduje wytrzymałość
Jakiś czas temu mój mąż zamieścił na naszym blogu nasze wspólne sportowe zdjęcie z opisem, że małżeństwo to maraton, nie sprint! Bardzo mi się to spodobało i zainspirowało. To trafne porównanie.

Miałam okazję towarzyszyć Maciejowi w czasie przygotowań do maratonu. Regularne treningi, odpowiednia dieta, zaangażowanie – to tylko kilka czynników, które składają się na sukces w dziedzinie biegania.
Podobnie jest z przygotowaniami do ślubu. Do tego nie można podchodzić na zasadzie: „jakoś to będzie”, „zobaczymy, czy przebiegnę”. Tutaj też należy zbudować wytrzymałość.

Niestety, dziś coraz częściej małżonkowie nie dobiegają do mety, wręcz czasem na początkowych kilometrach już schodzą z trasy. Dlaczego? Być może nieodpowiednie przygotowanie do wspólnego biegu powoduje poważne kontuzje, które nie pozwalają poruszać się do przodu.



Narzeczeński trening
Jest wiele obszarów, w których warto solidnie pracować przed ślubem.

Jednym z nich jest jasna komunikacja. Bardzo istotne jest, żeby dużo rozmawiać na przeróżne tematy, ale przede wszystkim poruszać kwestie fundamentów. Bo jeśli mój mąż pija czarną kawę, a ja z mlekiem, to nie jest to problem nie do pogodzenia.

Ale… jeśli mój narzeczony pragnie mieć gromadkę dzieci, a ja rękoma i nogami zapieram się przed tym… Albo jeśli moja narzeczona deklaruje, że chciałaby się ze mną modlić, wychowywać dzieci w wierze, a ja z kościołem nie chcę mieć absolutnie nic wspólnego, to już powinna się zapalić czerwona lampka.

Nie chodzi o to, żeby od razu podejmować radykalne kroki – zrywać znajomość, zaręczyny, ale na pewno postawić sobie pytania: jak zbudować wspólną hierarchię wartości? Czy to da się pogodzić? Czy wystarczy mi sił, żeby to udźwignąć? Czy właśnie takiego człowieka, z takimi przekonaniami i wartościami chcę mieć u swojego boku – jako męża/żonę, matkę/ojca naszych dzieci?

Czytaj także: Jak wypełnić małżeństwo miłością po brzegi? 7 sprawdzonych sposobów


Jak trenować?
Podczas biegania każdy może rozpisać sobie indywidualny trening, ale jest wiele rzeczy, które je łączą. Podobnie w narzeczeństwie – wszystkie pary mają swój indywidualny sposób na przygotowania do ślubu.

Trudno powoływać mi się na sposoby innych, ale bardzo dobrze wiem, co przyniosło owoce w naszym małżeństwie i co pomaga nam podnosić się z upadków, kontuzji i biec wciąż razem trzymając się za ręce. Oto nasze narzeczeńskie „treningi”:



Cel – niebo
Obraliśmy sobie wspólny cel naszej drogi – niebo. Wiemy, że chcemy nawzajem pomagać sobie tam dotrzeć. Już w narzeczeństwie doświadczaliśmy, że możemy sobie w tym pomagać. Ten cel będzie dla nas najlepszym medalem w tym maratonie.



Nauki w formie warsztatów
Co prawda, warsztat dopiero rozpoczyna się po ślubie, ale już przed nim można wiele skorzystać na tzw. kursach przedmałżeńskich z elementami warsztatów. My do dziś wracamy do pewnych rzeczy, które miały na nich miejsce. Na takich spotkaniach, gdzie narzeczeni pracują „face to face” jest świetne pole treningowe – przewija się wiele tematów, często niełatwych, które pomagają odkrywać zarówno siebie, jak i ukochanego w relacji.

Czytaj także: Ta para staruszków w kilka minut pokazała mi, czym jest małżeństwo


Modlitwa
My praktykowaliśmy zarówno wspólną modlitwę, jak i indywidualną za siebie nawzajem. Do dziś tak jest, że modlimy się codziennie razem i powierzamy siebie w indywidualnych modlitwach. To jest coś, co pozwala nam zbliżać się do celu, jaki sobie obraliśmy, pomaga nam też patrzeć na siebie z miłością, przebaczać sobie i być szczęśliwymi.

Ktoś może powiedzieć, że jak się kogoś kocha, to patrzy się na niego z miłością – po prostu. My jednak mamy poczucie, że w tym naszym „maratonie” najważniejszy jest „Trener”, od Niego uczymy się „biec”. Wiele razy doświadczamy, że jak jesteśmy podłączeni do źródła miłości, wtedy z nas też wylewa się miłość – łatwiej nam kochać, pomagać sobie, przepraszać, wybaczać, dziękować i dostrzegać dobro.



Nie bawcie się w małżeństwo
Do małżeństwa chcieliśmy podejść na serio, nie „bawić się” w małżonków. Nie chcieliśmy mieszkać razem przed ślubem, ani współżyć. Chcieliśmy czekać na nowe.

W maratonie podobnie – nie wystartuję przed czasem, dopiero kiedy nadejdzie odpowiedni moment. Co nam to dało? Zamiast na układaniu sobie życia, meblowaniu i odkrywaniu swojej cielesności, skupiliśmy się na poznawaniu siebie, swojej duchowości, swoich wartości i podejścia do życia. Wiem, że istnieje czasem przekonanie, że mieszkanie razem umożliwia poznanie się najlepiej – ale uwierzcie, widując się niemalże codziennie też nie da się ukryć prawdziwej osobowości. Tak naprawdę będziemy poznawać się całe życie, bo sytuacje będą wciąż nowe – zmiana czy utrata pracy, pojawienie się dzieci, śmierć bliskiej osoby czy mniej spektakularne, codzienne sytuacje, które wpływają na to, że się zmieniamy.

Nie traktujmy małżeństwa jak sprintu. Ono jest jak maraton i podobnie, jak w przypadku wyścigu długodystansowego, musimy zbudować wytrzymałość. Nieraz w jego trakcie potkniemy się, pojawi się słabość, chwilowe zmęczenie – jednak nie są to powody do rezygnacji z dalszego biegu i zejścia z trasy.

Codzienny trening jest niezbędny do osiągnięcia końcowego sukcesu – zbudowania szczęśliwego małżeństwa, ten trening zaczyna się już teraz – w narzeczeństwie.
...

Mozna porownac do biegu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 12:33, 21 Mar 2018    Temat postu:

Nie możesz znaleźć męża? Może szukasz nie tam, gdzie trzeba…
Zuzanna Górska-Kanabus | 21/03/2018
MĘŻCZYZNA
Darren Coleshill/Unsplash | CC0
Udostępnij 0 Komentuj 0
Dziewczyny czasem narzekają, że wszyscy fajni mężczyźni są już zajęci. Być może Ty też masz takie poczucie. Może się jednak okazać, że po prostu miłości życia szukasz w nieodpowiedniej grupie facetów…

W książkach dla singielek możesz natknąć się na podział mężczyzn na trzy grupy:

Niezdolny do zbudowania zdrowej relacji
Imprezowicze
Jest gotów na tu i teraz
I choć jest to dość ogólny podział, to dla mnie kiedyś okazał się bardzo pomocny.



Niezdolny do zbudowania zdrowej relacji
To szeroka grupa, w której mieszczą się wszyscy ci mężczyźni, z którymi nie masz szansy zbudować trwałej, zdrowej i satysfakcjonującej relacji. Są wśród nich ci uzależnieni (od alkoholu, narkotyków, gier, pracy itp.), zajęci (w związkach lub żonaci), ale też tacy, którzy żyją bez celu i sensu, szukając kogoś, kto nimi pokieruje.

Niezdolni do zbudowania zdrowej relacji są również ci, którzy pod jakimś względem są niesamodzielni. Na przykład, są już dawno po studiach i nadal mieszkają z rodzicami. Oczywiście, taką sytuację można tłumaczyć problemami mieszkaniowymi, chęcią redukcji kosztów itp. Nie zmienia to jednak faktu, że jeżeli mają oni zbyt silną więź z rodzicami, szczególnie z mamą, to mogą być niezdolni do fizycznego i psychicznego odejścia z domu, a to jest warunek niezbędny dla zbudowania zdrowego i trwałego małżeństwa (por. Mt 19, 5).

Samodzielność finansowa i życiowa jest bardzo ważna. Mężczyźni, którzy po studiach są cały czas na utrzymaniu rodziców, mogą nie być zdolni do wzięcia odpowiedzialności finansowej za rodzinę. Mogą być też niesamodzielni w takich kwestiach jak: pranie, gotowanie, zakupy. Mogą oczekiwać, że w małżeństwie Ty weźmiesz na siebie te wszystkie obowiązki i będziesz dbała o niego dokładnie tak, jak robili to rodzice. Zmiana takich przyzwyczajeń w najlepszym wypadku będzie trudna i czasochłonna.

Na niezdolność do zbudowania zdrowej relacji może wskazywać też ciągła niestabilność finansowa lub posiadanie długów. Każdemu mogą zdarzyć się chwilowe problemy finansowe. Jednak tu chodzi o mężczyzn, którzy mają wieczne problemy z finansami i nic nie robią, aby temu zaradzić.

Do tej grupy zalicza się też wszystkich tzw. „trudnych” mężczyzn, czyli DDA, DDD, agresywnych, nie radzących sobie z gniewem itd., którzy nie przepracowali swoich trudności na terapii lub w ramach programu 12 kroków. Na koniec można wymienić jeszcze samotników. Nikt nie jest samotną wyspą, dlatego każdy człowiek powinien mieć jakichś znajomych. Za samotnika uznaję kogoś, kto nie ma żadnego kolegi czy przyjaciela. Kto nie ma żadnej relacji poza rodziną. Taka sytuacja może wskazywać na brak zdolności do tworzenia więzi lub na zaburzenia psychiczne.

Wszystkie te rzeczy możesz zaobserwować dość szybko. Nie ma sensu wchodzić w relację z mężczyznami, którzy mają potencjał do zrealizowania. Umawiasz się przecież z konkretnym człowiekiem, a nie potencjałem, który może, ale nie musi zaistnieć.

Czytaj także: Małżeństwo – dlaczego go pragniesz?


Imprezowicze
Doskonałym przedstawicielem tej grupy był Daniel Cleaver, grany przez Hugh Granta w filmie Dziennik Bridget Jones. Uroczy, przebojowy i nastawiony na zabawę.

Mężczyźni tego typu są niesamowicie pociągający. Życie z nimi jest pełne zmian. Są idealnymi partnerami, jeżeli szukasz związku bez zobowiązań, w którym trudno cokolwiek przewidzieć. Jednak jeżeli Twoim celem jest stworzenie małżeństwa i rodziny, to odpuść ich sobie. Angażując się w relacje z nimi stracisz czas i będziesz sfrustrowana. Mała szansa, że właśnie dla Ciebie się zmieni. Takie scenariusze są częstsze w komediach romantycznych niż w realnym życiu.

Czytaj także: Polowanie czy spotkanie? Z jakim nastawieniem chodzisz na randki?


Jest gotów na tu i teraz
To mężczyźni, którzy są zwyczajni, jednoznaczni. Tacy, którzy dają poczucie bezpieczeństwa w kontakcie. Tacy, których czasem określamy jako nudnych. Nie są tak przebojowi jak typ 2 (Imprezowicze). Nie wzbudzają też silnego uczucia troski i chęci pomocy jak ci z typu 1 (Niezdolny do zbudowania zdrowej relacji). Za to dają stabilność i chcą stworzyć związek oparty na zdrowych fundamentach. Jeżeli zależy Ci na zdrowym małżeństwie i rodzinie, to jest to grupa, na której powinnaś koncentrować swoją uwagę.

Jakoś tak jest, że ci mężczyźni często wydają się tacy zwykli. Brené Brown w Darach niedoskonałości zauważa, że „nasza kultura nie lubi cichych, zwyczajnych, ciężko pracujących ludzi. Często zdarza się nam utożsamiać słowo «zwykły» i «nudny», co gorsza, to pierwsze słowo coraz częściej odbiera się jako: «pozbawiony znaczenia»”. Może właśnie dlatego wydają się tacy nieatrakcyjni?

Ale często to są tylko pozory. Ci mężczyźni nie afiszują się ze swoimi pasjami, dlatego nie są tak porywający jak ci z typu 2. Radzą sobie ze swoimi problemami, przepracowali zranienia z przeszłości, są wolni od nałogów, zaradni, dlatego mogą wydawać się nudni w porównaniu z tymi z typu 1.

Jednak gdy poznasz ich bliżej, to okazują się być ludźmi, przy których można czuć się bezpiecznie. Relacje z nimi są stabilne i przewidywalne, a jednocześnie pełne niespodzianek i uroczych chwil. Mają swoje pasje, ale nie są one ważniejsze od bliskich im ludzi.

Mężczyźni z tej grupy mogą mieć swoją historię problemów finansowych, uzależnienia lub zranień, ale wszystko to mają przepracowane i zamknięte. To znaczy, są po terapiach, ustabilizowali swoją sytuację finansową i rozsądnie gospodarują swoimi zasobami, są wolni od nałogów. Każdy z nich to konkretny człowiek, który jest gotowy do budowania relacji tu i teraz. To nie potencjał, który może się zrealizować lub nie.

...

Jest bardzo roznie oczywiscie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:47, 23 Mar 2018    Temat postu:

Miłość to czyny, a nie uczucia!
Maciej Jabłoński | 23/03/2018
MAŁŻEŃSTWO
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Życzę sobie i Wam, żebyśmy dużo bardziej świadomie używali słów: „KOCHAM CIĘ!”.

Drodzy Czytelnicy! Ślub to dla wielu wymarzony i wyczekany moment, określany jako ten najważniejszy w życiu. Chcemy, wraz ze specjalistami i naszymi autorami, pomóc Wam przygotować się do Waszej wspólnej małżeńskiej drogi.

Publikujemy teksty w ramach „Aleteiowego kursu przedmałżeńskiego”. Nie wystawiamy zaświadczenia Smile, ale mamy nadzieję, że nasze teksty pomogą Wam „żyć bardziej” już teraz, u progu Waszego wspólnego życia, a także po „sakramentalnym TAK”! Korzystajcie, przekazujcie dalej, a przede wszystkim – kochajcie się mocno!



Miłość jest potężnym i pięknym darem od Boga. Jest podstawą każdego zdrowego związku, ale często rzucamy słowo „miłość” mocno na wyrost. Kocham lody, kocham piłkę nożną, kocham twój uśmiech, kocham jak na mnie patrzysz i wiele innych tego typu zwrotów wypowiadanych codziennie sprawiają, że można zatracić to, o co naprawdę chodzi w miłości.



Miłość jest działaniem, nie uczuciem
Mówimy o „zakochiwaniu się” i zwykle mamy na myśli to, że spotkana przez nas osoba jest naprawdę fajna, ma wspaniałą osobowość i piękne oczy. Wszystkie te uczucia mogą być istotną częścią procesu prowadzącego do miłości, ale nie są miłością. Ona jest definiowana nie przez to co czujemy, ale przez nasze wybory i zobowiązania.

Czytaj także: Bezinteresowność – mój sposób na szczęśliwe małżeństwo


Miłość nie ma daty ważności
Kiedy oddajemy się komuś (szczególnie w małżeństwie), nasze zaangażowanie musi być silne, niezależnie od zmieniających się warunków życia. Nawet gdy nie mamy siły, by kochać, Boża łaska czyni to możliwym. Nie ma prawdziwej miłości bez prawdziwego zaangażowania.

Czytaj także: Znasz język miłości swojego ukochanego?


Miłość wydobywa z nas to, co najlepsze
Miłość sprawia, że jesteśmy w stanie zaspokajać potrzeby tych, których kochamy ponad nasze własne potrzeby i czynić to nawet wtedy, gdy w naszych oczach obecnie na to nie zasługują. Bóg kocha nas nawet wtedy, gdy jesteśmy słabi i upadamy, a następnie wzywa nas, abyśmy kochali się nawzajem w ten sam sposób. Kiedy dajemy z siebie prawdziwą miłość, to ona wydobywa z nas to, co najlepsze i najlepsze w tych, których kochamy.



Miłość leczy największe rany
Dobroć, współczucie i miłość mają moc uzdrawiania nawet w najtrudniejszych okoliczności życia. Prawdziwa miłość łagodzi ból i trwa nawet kiedy wszyscy inni uciekają. Kiedy kogoś kochasz, bądź dla tej osoby tym, który leczy rany, a nie tym, który je zadaje. Bądź tym, który ociera łzy, a nie tym, który je powoduje.

Życzę sobie i Wam, żebyśmy dużo bardziej świadomie używali słów: „KOCHAM CIĘ!”.

..

Gdyby ktos czynil dobro tylko jak ma uczucie to bylby dramat. To czyny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 12:32, 24 Mar 2018    Temat postu:

Małżeństwo – odzyskaj czas tylko dla Was!
Monika Anna Jałtuszewska | 23/03/2018
RADOSNA PARA
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Z pewnością widziałeś kiedyś w restauracji parę, która nie rozmawia ze sobą. Zastanowią się, co zamówić, skomentują wystrój lokalu, a potem… cisza. Razem, ale osobno. Jeśli nie zadbamy o budowanie naszej relacji, za kilka lat możemy zorientować się, że jesteśmy sobie obcy.

Razem, a jednak osobno
Czy zastanawiałeś się kiedyś nad tym, co naprawdę znaczy „wspólne spędzanie czasu”? I jaki ma wpływ na relacje w Twoim małżeństwie? Zwłaszcza małżonkowie z dłuższym stażem narażeni są na bycie „razem, a jednak osobno”. Wbrew pozorom – to poważny problem. Sprawdźmy, czy dotyczy także Ciebie.

Na początku ustalmy pewną, zdawałoby się, oczywistą rzecz. Rozmowa o tym, kiedy zrobić zakupy, co zjeść na obiad i kto powinien wyrzucić śmieci to jeszcze nie jest rozmowa, o jaką nam chodzi. To zwykła wymiana podstawowych informacji. Podobnie wieczór spędzony przed telewizorem na dyskusji o tym, czy obejrzeć mecz czy może „Taniec z Gwiazdami”.

Wydawałoby się, że to przecież wspólnie spędzony czas… Ale czy służy to budowaniu relacji? Kiedy ostatnio rozmawialiście na poważnie? Otworzyliście się na siebie, szczerze i bez pośpiechu? A może potrafisz jednym tchem wymienić powody, dla których nie spędzasz czasu ze swoim współmałżonkiem? Pierwszą rzeczą, która przychodzi Ci do głowy jest to, że po prostu masz tego czasu bardzo mało? A może jesteś zadowolony z obecnej sytuacji, a żona znowu suszy Ci głowę? Jeśli nie wystarcza Ci tylko bycie obok siebie, a pragniesz być razem – odkryj, jaką moc ma wspólne spędzanie czasu. I prawdziwa rozmowa.

Czytaj także: Miłość to czyny, a nie uczucia!
Prawdziwa rozmowa
To zadziwiające, jak łatwo o tym zapominamy. Bez takich rozmów, gdzie dzielimy się z mężem/żoną tym wszystkim, co nas martwi, smuci i cieszy – nasza relacja nie rozwija się. Stoimy w miejscu lub się cofamy. Jeśli nie wiesz, co tak naprawdę siedzi w głowie Twojej ukochanej osoby, co obecnie przeżywa, co chciałaby zmienić lub poprawić – jest niedobrze. Na taką rozmowę nigdy nie ma czasu. Dlatego koniecznie trzeba go znaleźć.

Nie wszyscy potrafimy zarządzać swoim czasem tak, by wystarczyło go na poznanie naszego współmałżonka. Decyzja o tym, jak spędzać wolny czas należy tylko do nas. To właśnie my jesteśmy odpowiedzialni za to, z jaką troską podchodzimy do naszego małżeństwa. Ile uwagi poświęcasz na budowanie małżeńskiej relacji? Nie chcę Cię straszyć, ale czy masz świadomość, że każda minuta spędzona „razem, a jednak osobno” prowadzi do rozstań?

Tempo życia, zwłaszcza w dużych miastach, zdaje się być bezlitosne. Bywa, że praca wcale się nie kończy, ponieważ jej znaczną część wykonujemy w domu. Trzeba przyznać, że mamy pod górkę. Często jesteśmy bezradni wobec piętrzących się na naszym biurku spraw do załatwienia. Oczywiście, z dopiskiem – na wczoraj. Jak w takich okolicznościach skupić się na budowaniu relacji z naszym współmałżonkiem?

Czytaj także: Czy warto być fajną żoną? Odradzam
Zaplanuj czas tylko dla Was
Zastanówcie się, kiedy ostatni raz rozmawialiście na poważnie. Ile godzin w tygodniu czy miesiącu poświęcacie na takie zbliżenia? Spróbujcie wspólnie zastanowić się nad tym, jak lepiej zorganizować swój dzień, by wygospodarować więcej czasu dla siebie. Może wystarczy wstać pół godziny wcześniej, by rano napić się razem kawy? To idealna okazja, by porozmawiać. Czyż nie milej będzie wspólnie rozpocząć nowy dzień? Jeśli nie należycie do „rannych ptaszków” – nic straconego! Spokojnie, wersja wieczorna z lampką wina też wydaje się być kuszącą propozycją.

Warto poszukać takich krótkich chwil w codziennym rozkładzie zajęć. Być może, będzie to okazja, by opowiedzieć sobie, jak spędziliście dzień, co was martwi, o czym aktualnie marzycie. Spróbujcie przemyśleć swoje życiowe priorytety. Może odkryjecie, że wspólne spędzanie czasu razem może na nowo wzniecić płomień w waszym małżeństwie?

Z pewnością widziałeś kiedyś w restauracji parę, która nie rozmawia ze sobą. Zastanowią się, co zamówić, skomentują wystrój lokalu, a potem… cisza. Razem, ale osobno. Jeśli nie zadbamy o budowanie naszej relacji, za kilka lat możemy zorientować się, że jesteśmy sobie obcy. Nie pozwól na to! Już dziś zapytaj męża lub żonę „co u Ciebie?” i po prostu wysłuchaj. To więcej, niż się wydaje.

...

Mnostwo sposobow sluzy dobru.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:18, 25 Mar 2018    Temat postu:

Randka w domu? To może być bardzo romantyczny pomysł!
Anna Gębalska-Berekets | 25/03/2018
RANDKA W DOMU
Shutterstock
Udostępnij 3 Komentuj 0
Na czas domowej randki odłóżmy laptopy, telefony i ipody na bok. Więź tworzy się między ludźmi, a nie przedmiotami!

Więź między dwojgiem kochających się ludzi może po pewnym czasie stać się rutyną. Każda kolejna randka, mimo iż pierwszą mamy dawno za sobą, może zaskakiwać. Ważne jest w tym wszystkim bycie razem. Być może niektóre z podanych propozycji zostały już przez Was wypróbowane, jeśli nie, mogą posłużyć za źródło inspiracji.



Wspólne gotowanie to wyzwanie!
Nie chodzi też o to, by stół był obficie zastawiony. Zawsze można przygotować coś razem, to forma budowania bliskości i relacji. Kolacja może być inspirowana innymi krajami i ich kuchnią. To dobra podstawa do dalszych rozmów i wymiany doświadczeń chociażby związanych z odbytymi podróżami. Pamiętam do dziś rozmowę z kolegą, który powiedział, że zaprosił bliską mu koleżankę do domu. Kompletnie zapomniał o jakichkolwiek zakupach. Ona przyszła, na zewnątrz padał okropny deszcz, było zimno, a ona chciała posiedzieć w domu, po prostu pobyć razem. Chłopak zaproponował herbatę.

Po dłuższej rozmowie zaczęli odczuwać głód. Przyszedł czas na przyznanie się do nieporadności w sprawach kulinarnych. Kobieta zaproponowała, że sama coś przygotuje i zaczął się problem. Po przejrzeniu półek kuchennych, okazało się, że oprócz puszki śledzi w sosie pomidorowym, dwiema cebulami, kawałkiem sera żółtego i dżemem śliwkowym nie było nic więcej. Posiłek przygotowany wtedy, mimo iż wielkim rarytasem nie był, dostarczył niezapomnianych chwil, do których oboje powracają z humorem, ale i nostalgią. Dzisiaj są szczęśliwym małżeństwem i nadal pamiętają tamten dzień.

Czytaj także: Ile talentów mają kobiety? I dlaczego więcej, niż tylko gotowanie i sprzątanie?


Wieczór filmowy, książkowy lub zdjęciowy
Stare kreskówki, filmy z projektora – celuloidowe bajki wracają do łask i stanowią świetną zabawę. Kiedyś podbijały serca dzieci, teraz mogą i Wasze. To okazja do stworzenia wyjątkowego kina. Półmrok potrzebny do wyświetlenia klatek wprowadza w dobry nastrój i uwalnia wyobraźnię. Ciekawą formą jest obejrzenie filmu, ale bez dźwięku. Dialogi między aktorami można zastąpić własnymi. Podobnie ze ścieżką dźwiękową – dać ponieść się kreatywności i stworzyć własny podkład muzyczny.

Alternatywą do spaceru, czy wyjścia do pubu, mogą być miłe wspomnienia o tych miejscach, w których już byliście. Wspólne oglądanie zdjęć. Być może podczas wcześniejszych randek przytrafiło się Wam coś ciekawego bądź zabawnego. Wspomnienia czy przeżyte razem wydarzenia budują bliskość. Historie z dzieciństwa, szkoły, niezapomnianych miejsc pozwalają wrócić do czasów, do których każdy z dorosłych powraca z przyjemnością i nostalgią. Takie wspomnienia pozwalają choć na chwilę zapomnieć o trudnej codzienności czy zmartwieniach.

Czytanie książek i rozmowy na ich temat mogą stać się źródłem głębszego spojrzenia na drugą osobę i poznania jej sposobu myślenia i odbioru rzeczywistości. Przygotowanie konkretnych fragmentów z ulubionych książek to nie tylko podstawa do komunikacji między dwoma osobami, ale także dzielenie się swoim punktem widzenia. Kameralna atmosfera sprzyja spontaniczności i swobodzie.

Czytaj także: Jesteś tym, co czytasz, czyli dlaczego Polacy nie czytają książek


Wspólne tańce i planszówki
Na randce przygotowanej w domu można też potańczyć. Wspólny taniec na domowym parkiecie niesamowicie relaksuje. Ciekawą propozycją jest domowe spa oraz nauka masażu. Jeśli lubicie muzykę i dodatkowo posiadacie umiejętność grania na jakimś instrumencie, możecie stworzyć „koncertowy” wieczór we dwoje. Jedno z Was może śpiewać, drugie grać na instrumencie.

Inną ciekawą propozycją są gry planszowe. To nie tylko forma rywalizacji, ale i poczucia beztroski i powrotu do dzieciństwa. Monopoly, Scrabble, czy gra stworzona na własnych zasadach – wybór należy do Was.

A kiedy zbliża się pożegnanie i trochę żal się rozstawać, można wręczyć ukochanej osobie jakąś specjalnie przygotowaną niespodziankę, coś małego, ładnie zapakowanego, co sprawi radość. Randka przecież ma sprawiać przyjemność!

....

Zdecydowanie. Chyba wlasny dom powinien byc najwspanialszym miejscem na ziemi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:28, 30 Mar 2018    Temat postu:

Joanna Stovrag: Rozłąka gasi małą miłość, wielką roznieca
Ewa Maciąg | 30/03/2018
JOANNA STOVRAG
Materiały wydawcy | Archiwum prywatne
Po lewej okładka książki Joanny Stovrag "Chwila na miłość". Po prawej autorka z mężem Sejo.
Udostępnij Komentuj 0
Jeśli straciłaś wiarę w to, że miłość wszystko zwycięża, przeczytaj tę książkę. Znów uwierzysz.

Opowieść o miłości poddanej bardzo trudnej próbie. Historia Polki i Bośniaka, których rozdzieliła wojna na Bałkanach. W tle barwny obraz wielokulturowego Sarajewa, bałkańskie smaki i aromaty, zmysłowa, pełna ognia muzyka.

To poruszająca, szczera relacja zakochanej kobiety, która wszystko stawia na jedną kartę i z niewiarygodną determinacją pokonuje po kolei przeszkody.

Miała wtedy dwadzieścia kilka lat, a nie wahała się pojechać do ogarniętego wojną Sarajewa, by odnaleźć ukochanego. Musiała zdobyć górę pieniędzy, kamizelkę kuloodporną, hełm… Ale nic to w porównaniu z niepewnością i bezsilnością, z którą radziła sobie przez kilka lat z dala od narzeczonego.

Czytaj także: Nadziei możesz się nauczyć. To sposób myślenia
Książka Joanny Stovrag daje lekcję miłości i życia. Zapamiętam z niej, że Pan Bóg pomaga tym, którzy oprócz tego, że się modlą, to jeszcze działają, nie oglądają się na innych i się nie poddają. „Zawsze, w każdej sytuacji, nawet najtrudniejszej, powinniśmy działać. Zawsze trzeba mieć nadzieję!” – mówi Joanna.

Joanna Stovrag ukończyła slawistykę na UJ, jest tłumaczem przysięgłym języków: chorwackiego, bośniackiego i serbskiego. Pasjonatka podróży po malowniczych, pełnych kontrastów Bałkanach, miłośniczka szmaragdowej Neretwy, błękitnego Adriatyku, chorwackich wysepek. Zamiast obiadu woli zjeść słodką baklavę oraz delektować się smakiem i aromatem mocnej kawy zaparzonej w džezvie. Uwielbia bałkańską muzykę, a zwłaszcza melancholijne bośniackie sevdalinki. Prowadzi stronę: [link widoczny dla zalogowanych]



Ewa Maciąg: Rok 1989. Z rodzinnego domu w Krakowie, wyjeżdża Pani, studentka slawistyki UJ na stypendium naukowe na Bałkany.

Joanna Stovrag: Wyjechałam z szarej Polski, by studiować w wielokulturowym, wielobarwnym Sarajewie, duch tego niezwykłego miasta natychmiast mnie oczarował. Fenomen Sarajewa – miasta otwartości, dialogu i tolerancji, a właściwie fenomen całej Bośni był wynikiem nawarstwienia i współistnienia od dawien dawna na tym obszarze wielu kultur, wpływów i religii.

Tam od wieków ścierały się, ale zarazem splatały Wschód z Zachodem, prawosławie z katolicyzmem, a po opanowaniu tych obszarów przez Turków całe chrześcijaństwo z islamem… Tam żyli obok siebie Chorwaci, Serbowie, Muzułmanie, Żydzi, Romowie… W centrum miasta, na przestrzeni stu metrów kwadratowych zobaczyłam cztery różne świątynie – katedrę katolicką, cerkiew prawosławną, meczet i synagogę. Sarajewo było niczym Jerozolima Europy. Tam właśnie, w tym niezwykłym miejscu spotkałam moją bałkańską miłość.



W uniwersyteckim barku poznała Pani młodego studenta. I, jak mówią Francuzi – coup de foudre (piorun z nieba). Pisze Pani: „Jasny promień z nieba otulił nas znienacka i na zawsze”. To naprawdę była miłość od pierwszego wejrzenia?



JOANNA STOVRAG
Archiwum prywatne
Na zdjęciu Joanna i Sejo podczas wakacji w Chorwacji.
Miał zielone oczy, łagodne spojrzenie… Niektórzy nie wierzą w miłość od pierwszego wejrzenia. A ja? Od naszej pierwszej nieśmiałej rozmowy w tętniącym gwarem uczelnianym bufecie wiedziałam, że wydarzyło się coś wyjątkowego. Dlaczego? Bo nagle, przy dopiero co poznanym młodym mężczyźnie, zupełnie dla mnie niespodziewanie, poczułam klimat mojego rodzinnego domu. Klimat ciepła, bezpieczeństwa i spokoju – po prostu klimat miłości.



Co was łączyło, a co było przeszkodą na początku. Jak wspomina Pani ten czas?

Z dnia na dzień stawaliśmy się nierozłączni. Byliśmy szczęśliwi i pełni życia. Chodziliśmy do kultowych sarajewskich kawiarni na niezwykle mocną aromatyczną kawę parzoną w tygielku zwanym džezva. Biegaliśmy na dyskoteki, koncerty i… w góry. Leżące w kotlinie miasto jest otoczone pięknymi masywami górskimi. To były najwspanialsze dni mojej młodości. Wcale nie zastanawiałam się wtedy, co będzie dalej. Nie myślałam, że kiedyś moje stypendium naukowe się skończy.

Chłonęłam każdą chwilę. W środowisku studentów znalazłam wielu przyjaciół różnej narodowości. Wtedy jednak nikt nie musiał określać, kim jest, jakie ma pochodzenie, ani jaką wyznaje religię. Panował tam wyjątkowy duch akceptowania szeroko rozumianej inności. Chętnie dostosowałam rytm swojego życia do ich tolerancyjnego, ale niezwykle żywiołowego tempa. A oni studiowali, spacerowali, tańczyli, śpiewali, a nawet mówili z bałkańskim temperamentem. Wszystko robili głośniej i bardziej spontanicznie niż my, Polacy.



Koledzy urządzili wam nieformalne wesele. Pół żartem. Jakby widzieli, że jesteście sobie pisani. Ale potraktowaliście to poważnie…



JOANNA STOVRAG
Archiwum prywatne
Na zdjęciu bośniacka kawa parzona w džezwie i podawana w filiżankach bez uszka, obok ulubiony bośniacki smakołyk Joanny, słodka baklava.
Moi sarajewscy przyjaciele… Żartowali, serdecznie poklepywali się po plecach, zmniejszając jakikolwiek dystans, prześcigali w śmiesznych wybrykach, bez zażenowania pluli na ulicy, dla ochłody wskakiwali do okazałej fontanny stojącej przed akademikiem… Pewnego dnia, po prostu przygotowali nam niespodziankę. Uważali, że to świetny pomysł i byli dumni, że na to wpadli. Studenckie wesele urządzili nam w bufecie, w którym się poznaliśmy i rozegrali to tak doskonale, że nawet jeden z wykładowców złożył nam życzenia szczęścia na nowej drodze życia! Wszyscy byli przekonani, że naprawdę się pobraliśmy. Kiedy teraz o tym myślę, uśmiecham się do tamtych chwil, ale też wiem, że wielu z tych, którzy uczestniczyli w naszym studenckim weselu nie przeżyło wojny…



Wróciła Pani do Polski, Sejo miał przyjechać na wakacje do Krakowa, ale w Sarajewie już była wojna, nie można było wydostać się z miasta. Żadnego kontaktu. Co robić?

Wojna wybuchła niespodziewanie. Żyjący w wielonarodowym Sarajewie Bośniacy nie spodziewali się jej, nawet nie przeczuwali zbliżającego się koszmaru. Mimo że w Chorwacji trwały walki, w Sarajewie nikt nie przypuszczał, że coś podobnego zdarzy się w Republice Bośni i Hercegowiny.

A jednak stało się inaczej… Mój jasny, szczęśliwy świat rozsypał się na drobne kawałeczki. Dla mnie wybuch tej straszliwej wojny oznaczał wieloletnią rozłąkę z człowiekiem, którego pokochałam. Ja byłam w Polsce, a on pozostał w oblężonym Sarajewie. To przepiękne miasto-legenda zostało odcięte od świata na 44 miesiące! Po najpiękniejszych dniach mojej młodości nastąpił najtrudniejszy okres w moim życiu. Niepokój, rozterki, tęsknota, nadzieja, trudne wybory…

Opowiedziałam o tym w „Chwili na miłość” otwarcie, tak jak było naprawdę. Napisałam o swoich chwilach słabości, kiedy wydawało się, że sytuacja mnie przerasta. Ciężko jest być z dala od ukochanej osoby, ale gdy ta osoba codziennie, przez lata jest narażona na utratę życia, to jest to niezwykle ciężkie brzemię. Przez ten wojenny czas, trwający wiele lat, poznałam gorycz prawdziwej bezsilności. Z oblężonym Sarajewem nie było łączności. Nie dało się tam dodzwonić, wyjechać z miasta, ani do niego wjechać. Ja jednak, choć nie byłam dziennikarką ani pracownikiem misji pokojowej, ubrana w hełm i kamizelkę kuloodporną dotarłam do oblężonego miasta, w którym przebywał mój ukochany.

Czytaj także: Ta starożytna modlitwa do św. Józefa podobno nigdy nie zawodzi


Skąd tyle siły do działania?

Napisałam w książce: „Wsparcie i współczucie ludzi, którzy są przy nas w trudnym czasie, oświetla każdą drogę silnym światłem, a światło prowadzi dalej…”. W czasie tych długich lat rozłąki z człowiekiem, którego pokochałam, byli przy mnie ludzie dobrego serca. To dzięki nim przetrwaliśmy. Bezinteresownie nas wspierali, podtrzymywali na duchu. Pomagali przesyłać paczki, przekazywali listy, które teraz dołączam do książki, a które obrazują prawdziwe życie w oblężeniu.

W książce jest też wiele fotografii, począwszy od roku 1989. Obrazują one moje życie. Rodzina i przyjaciele zawsze stali przy mnie, ale wśród ludzi dobrej woli były też nieznane mi wcześniej osoby, które wyciągnęły do mnie pomocną dłoń. Byli to m.in. niezwykła kobieta-bohater Janina Ochojska (to ona pożyczyła mi kamizelkę kuloodporną, kiedy z akredytacją UNPROFOR leciałam do oblężonego, ale nieugiętego Sarajewa), dziennikarze Konstanty Gebert, Wojciech Tochman, nieżyjący już dziś Waldemar Milewicz i wielu, wielu innych. Pamiętam ich dobroć i serce, bo „pamięć stanowi o wdzięczności”. Ta książka jest moim swoistym podziękowaniem, które kieruję do bardzo dużego grona życzliwych mi osób.



Co powiedziałaby Pani kobietom, które z jakichś powodów muszą, podobnie jak Pani walczyć o swoją miłość, czekać na nią, znieść długie rozstanie. Napisała Pani, że „rozłąka jest dla miłości tym, czym wiatr dla ognia. Małą gasi, wielką roznieca”. Może więc puenta jest taka, że jeśli miłość jest prawdziwa zawsze przetrwa?

Nigdy nie wiemy, co szykuje nam los. Życie to wielka niewiadoma, wieczna huśtawka dni pełnych radości, spokoju i spełnienia na przemian z dniami wypełnionymi smutkiem, bólem i cierpieniem. Rozłąka i wszechogarniająca cisza, której ja doświadczyłam, choć wydawała się trudna do zniesienia, okazała się jednak do przeżycia.

Powiedzenie: „Rozłąka jest dla miłości tym, czym wiatr dla ognia: gasi małą, a roznieca wielką” chyba sprawdziło się w naszym życiu. Uczucie zakochania przeobraziło się w miłość. Przetrwaliśmy, przeżyliśmy i mimo upływu lat trzymamy się razem. Za kilka dni będziemy obchodzić 22. rocznicę ślubu – pobraliśmy się w oblężonym Sarajewie, kiedy wokół szalała wojna. Gdybym miała podsumować, jakie jest przesłanie mojej bałkańskiej opowieści o triumfie miłości nad bezsilnością i strachem, która z uwagi na radosny finał, może być pokrzepieniem dla serca, powiedziałabym krótko: Po prostu kochaj, a miłość cię sama poprowadzi i wyprowadzi z każdej ciemnej doliny.

Mnie i mojemu mężowi pomogła przetrwać długie lata wojny na Bałkanach. Na koniec jeszcze jeden cytat: „Jak śmierć potężna jest miłość” (Salomonowa „Pieśń nad pieśniami”, rozdział 8, wiersz 6-7). Miłość jest mocna jak życie. Miłość jest samym życiem… Jeśli kogoś zainteresuje moja bałkańska opowieść, proszę, drodzy Czytelnicy, czytajcie sercem, bo ona jest sercem napisana.

Joanna Stovrag „Chwila na miłość”. Wydawnictwo Replika Wyd.2017

...

Na pewno mocne przeżycia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:35, 30 Mar 2018    Temat postu:

Małżeństwo w świetle Wielkiego Piątku wygląda inaczej…
Iwona Jabłońska | 30/03/2018
KRZYŻ W MAŁŻEŃSTWIE
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Straciliśmy Boga sprzed oczu. Pozornie mogłoby się wydawać, że wcale tak nie było, ale właśnie tak było. Ten nowy początek rodził się w bólach, upadkach, pomocy i modlitwie innych, żeby zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi.

Trudno pisać w Wielki Piątek. Dzień zadumy, refleksji… Męki naszego Pana. A gdyby tak spojrzeć na małżeństwo w świetle Wielkiego Piątku, można zobaczyć bardzo wyraźnie, że nie raz i nie jedna relacja przechodzi drogę krzyżową.

Potocznie mówi się, że „jest dobrze, dopóki jest dobrze”, a ja słyszałam kiedyś od jednego księdza, że „im gorzej, tym lepiej”. Gdybym miała wybrać, pewnie wybrałabym wersję nr 1, ale tak naprawdę to te trudniejsze momenty zbliżają nas do siebie najbardziej. Nie chodzi o cierpiętnictwo, szukanie na siłę problemów czy kryzysów, ale w obliczu drogi krzyżowej w małżeństwie warto pamiętać, jaki miała przebieg i że to nie był koniec, ale nowy początek.



Na początku było jak w bajce
Pamiętam nasze początki małżeństwa – pierwsze 3-4 miesiące jak w bajce, wspaniała podróż poślubna, bicie serca naszego Maleństwa, cud życia, wicie gniazdka, piękne plany na przyszłość… I co? Wydaje się, że tak będzie już zawsze. W międzyczasie trochę odsunięty Pan Bóg na bok.

Niby we wspólnocie, niby razem się modliliśmy, ale gdzieś zaczynamy budować nasz dom na sobie. Nagle spada wiadomość, która przewraca dotychczasowy stan do góry nogami, mocno nadszarpnięte zaufanie, pretensje do siebie i Pana Boga. Coś nie gra. O co chodzi? Przecież pierwsze miesiące, lata po ślubie to zwykle sielanka, ale nie u nas. Pierwszy okres to schody, schody, strome schody i obawa, czy stres nie wpłynie na rozwój naszej małej córeczki, która uczestniczyła w tym wszystkim już pod moim sercem.



Nowy początek
Często zapadają mi w pamięci hasła, słowa, które we mnie pracują. Jednym z takich haseł był temat konferencji „kryzys nowym początkiem”. O ile nasze małżeństwo było dla nas zupełnie nowym początkiem, ponieważ przed ślubem nie mieszkaliśmy razem, nie współżyliśmy, to kryzys był totalnie nowym początkiem.

Ponieważ zaczęliśmy trochę budować na sobie, straciliśmy Boga sprzed oczu. Pozornie mogłoby się wydawać, że wcale tak nie było, ale właśnie tak było. Ten nowy początek rodził się w bólach, upadkach, pomocy i modlitwie innych, żeby zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi.

Odkąd zdecydowaliśmy, że będziemy budować rodzinę na serio, opierając się na Bogu, jasne było dla nas, że On ma iść przed nami, ale gdy tylko obsypał nas błogosławieństwami szybko Go wyprzedziliśmy, zamiast pokornie i wdzięcznie iść za Nim.

Czasem mówię, że nasze małżeństwo to trójkąt, u wierzchołka którego jest sam Bóg. My Go wtedy strąciliśmy, ale On na tych trudnościach i kryzysie zbudował nas na nowo. Znowu znalazł się u wierzchołka naszego trójkąta. Wiecie, to też nie jest tak, że Bóg zesłał na nas trudne okoliczności, On je dopuścił i wykorzystał dla naszego dobra.



Krzyż to nie koniec
Droga krzyżowa w relacji to nie koniec, ona prowadzi przez śmierć do Zmartwychwstania. Pamiętam, że kiedy było nam bardzo trudno, otworzyłam słowo w Piśmie Świętym, przez które Pan Bóg zapowiedział i obiecał, że nas odbuduje, że nam pomoże przejść nasze trudności i że na tym zbuduje coś o wiele piękniejszego.

Czekaliśmy na nasze Zmartwychwstanie. Jak obiecał, tak uczynił. Dużo dobra wynieśliśmy z pozornie trudnej sytuacji, ale do tego potrzeba było przejść tę drogę krzyżową. Upadając czasem pod ciężarem krzyża, korzystając z pomocy Weronik czy Szymonów, czy wreszcie „umierając”. Ale tu Bóg nie stawia kropki, na krzyżu się nie kończy. On – Miłość – prowadzi do Zmartwychwstania.

Podzielę się z Wami tym słowem.

Jeśli to czytasz i Twoje małżeństwo przechodzi kryzys, przechodzi swój Wielki Piątek i drogę krzyżową to pamiętaj, że to nie koniec, a to słowo nie jest tylko dla nas – dla mnie i mojego męża – to słowo jest także dla Ciebie.

„Czy jest między wami ktoś, co widział ten dom w jego dawnej chwale? A jak się on wam teraz przedstawia? Czyż nie wydaje się wam, jakby go w ogóle nie było? Teraz jednak nabierz ducha (…) – wyrocznia Pana. Do pracy! Bo Ja jestem z wami, wyrocznia Pana Zastępów. Zgodnie z przymierzem, które zawarłem z wami, gdyście wyszli z Egiptu, duch mój stale przebywa pośród was; nie lękajcie się! Bo tak mówi Pan Zastępów: Jeszcze raz, [a jest to] jedna chwila, a Ja poruszę niebiosa i ziemię, morze i ląd. Poruszę wszystkie narody, tak że napłyną kosztowności wszystkich narodów, i napełnię chwałą ten dom, mówi Pan Zastępów. Do Mnie należy srebro i do Mnie złoto – wyrocznia Pana Zastępów. Przyszła chwała tego domu będzie większa od dawnej, mówi Pan Zastępów; na tym to miejscu Ja udzielę pokoju – wyrocznia Pana Zastępów.” /Księga Aggeusza, rozdział II/

....

Ten dzien dotyczy wszystkiego w zyciu czlowieka bez wyjatku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:54, 05 Kwi 2018    Temat postu:

Mężczyźni to zdobywcy, nie dawaj siebie „na tacy”
Zuzanna Górska-Kanabus | 05/04/2018
KOBIETA
Becca Matimba/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
O wiele więcej stracisz całkowicie dostosowując się do niego, niż stawiając mu rozsądne wymagania.

Kobieta – wyzwanie dla mężczyzny
W aspekcie relacji damsko-męskich mężczyźni różnią się od kobiet dwiema zasadniczymi cechami – chęcią zdobywania i wygodnictwem.

Mężczyźni lubią zdobywać i wkładać wysiłek w osiągnięcie tego, na czym im zależy. Żeby zacząć starać się o kobietę, muszą ją postrzegać jako wartościową i jednocześnie musi stanowić dla nich wyzwanie. Często nawet jeżeli dziewczyna podoba mi się na początku, ale daje siebie na tacy (jest zawsze dostępna, na wszystko się zgadza, nie stawia żadnych wymagań), to dość szybko tracą nią zainteresowanie. Ewentualnie wykorzystają wszystko to, co ona im oferuje, ale od siebie dadzą niewiele.

My, kobiety, często tego nie rozumiemy. Chętnie ofiarujemy innym nasz czas, energię, a nawet pieniądze. Często robimy to same z siebie, nie trzeba nas o to specjalnie prosić. Chcemy w ten sposób uszczęśliwić drugą osobę. W większości wypadków jesteśmy zadowolone, jeżeli możemy zrobić coś dla drugiej osoby, np. upiec ciasto, pomóc czy wyręczyć w czymś. Lubimy same z siebie sprawiać innym przyjemność i oczekujemy, że druga strona zachowa się w ten sam sposób. Od innej kobiety możemy spodziewać się wzajemności, podobnego zachowania. Natomiast od mężczyzny niekoniecznie.

Czytaj także: Obrazić się czy wybaczyć? Ocenić czy próbować zrozumieć? Wybór należy do Ciebie


Różnice – nie trzeba się ich bać
Oni działają trochę inaczej. Jeżeli nie chcą lub nie muszą, to nie podejmują się dodatkowych zadań. Aby zmotywować ich do działania, czasem trzeba poprosić kilka razy. Jeżeli coś jest im ofiarowane gratis, to chętnie to przyjmują i nie czują się zobowiązani do rewanżu.

Te różnice często prowadzą do nieporozumień i powodują frustrację u obu płci. Są też pułapką, która w mojej opinii powoduje, że wiele relacji się rozpada.

Współcześnie, gdy kobiecie podoba się mężczyzna, to często zamiast czekać na inicjatywę z jego strony, sama ją przejmuje. Dzwoni, pisze SMS-y i maile, proponuje spotkania. Tym samym powoduje, że czar pryska, a chłopak traci motywację i chęć, aby się starać. Czasem wycofuje się z relacji, innym razem zgadza się na propozycje, korzysta z okazji, ale nie angażuje się, pozostaje bierny. Dziewczyna przejmuje inicjatywę, działa i w skrytości serca czeka, aż on zacznie ją zdobywać, starać się o nią. Zupełnie nie rozumie, że w ten sposób funduje sobie odwrotny efekt.

Możesz w tym miejscu zacząć narzekać, że takie zachowanie mężczyzn jest nieuczciwe, nie fair. Możesz też zmienić swoje zachowanie, wykorzystać posiadaną wiedzę i osiągnąć lepsze efekty.

Czytaj także: Polowanie czy spotkanie? Z jakim nastawieniem chodzisz na randki?


Czy dajesz siebie „na tacy”?
Na początek pomyśl, czy w niektórych sytuacjach Ty nie zachowujesz się podobnie. Wyobraź sobie sytuację, że robisz zakupy w supermarkecie. Rozdawane są tam smaczne, darmowe przekąski, najprawdopodobniej weźmiesz kilka i nie będziesz czuła się zobowiązana do kupienia produktów tej firmy. Możesz je kupić, ale nie będziesz czuła przymusu. Być może po prostu ucieszysz się z gratisów i skorzystasz z okazji, nie zastanawiając się, czy organizator promocji będzie smutny, poczuje się odrzucony lub niedoceniony. Skoro tyle daje gratis i nie oczekuje nic w zamian, to czemu nie skorzystać z okazji?

Podobnie Twoje zachowanie może być odbierane przez mężczyzn. Jeżeli na początku znajomości on nic nie musi robić, a Ty oferujesz mu wszystko – całą swoją uwagę, dostępność na każde zawołanie i inne gratisy – to on z tego korzysta i nie czuje się do niczego zobowiązany.

Skoro tyle oferujesz sama z siebie, to według niego nie oczekujesz nic w zamian. Jakby było inaczej, to byś to jasno i wprost zakomunikowała. Dla niego to idealna sytuacja – wszystko dostał pięknie podane na tacy i nie musiał w to wkładać najmniejszego wysiłku.



Jak zatem postępować?
Dawkuj uwagę, zachęcaj i stawiaj rozsądne wymagania.

Poznałaś chłopaka, poprosił Cię o numer telefonu – poczekaj aż się odezwie.
Byliście na świetnej randce. Powiedz mu, że bardzo dobrze się bawiłaś i z chęcią byś to powtórzyła. I czekaj na ruch z jego strony.
Kolejny raz, w ostatniej chwili dzwoni, aby zaprosić Cię na randkę – powiedz, że masz inne plany i poproś, aby następnym razem dał Ci znać z większym wyprzedzeniem, np. dwudniowym.


Być może boisz się, że takim zachowaniem go zrazisz. Moje zdanie jest takie, że jeżeli takie zachowania go zniechęcają, to lepiej, żeby nastąpiło to szybciej. Zobacz:

Czekając na jego telefon, dajesz mu szansę się wykazać. To on musi się postarać, więc spotkanie z Tobą będzie dla niego cenniejsze, niż gdybyś to Ty go zaprosiła.
Dziękując mu za randkę i mówiąc, że świetnie się bawiłaś i chciałabyś to powtórzyć, dajesz mu informacje, że jesteś zainteresowana nim, ale to znów on musi zawalczyć, wyjść ze swojej strefy komfortu. Gdy się przełamie, to wysiłek, który wkłada, zaprocentuje w postaci większego szacunku i zainteresowania Tobą.
Stawiając granice i pokazując, że masz własne życie, uświadamiasz mu, że nie jesteś cała dla niego i musi się liczyć z Twoimi planami. Taka postawa również wzmacnia szacunek.
Jeżeli mężczyzna rezygnuje w obliczu takich wyzwań, to znaczy, że nie jest gotowy do zbudowania partnerskiego związku. O wiele więcej stracisz całkowicie dostosowując się do niego, niż stawiając mu rozsądne wymagania.

...

Zasadniczo tak ale pamietajmy ze mezczyzni sa bardzo rozni i zadne twierdzenie nie dotyczy wszystkich. Nawet to ze sa agresywni. Sa tacy niekiedy lagodni ze przecietna kobieta jest agresywniejsza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 10:06, 07 Kwi 2018    Temat postu:

On szasta, ona liczy… Jak oszczędna i rozrzutny żyli długo i szczęśliwie
Gemma Hartley | 07/04/2018
Uśmiechnięta para rozmawia ze sobą w domu na kanapie
Alto Images / Stocksy
Udostępnij Komentuj 0
On chciałby zaciągnąć kredyt na dom, ja się boję… Co robić, gdy pieniądze są kością niezgody? Jest wyjście. Ale do kompromisu trzeba dwojga.

Oszczędna i rozrzutny pod jednym dachem
Zawsze dobrze radziłam sobie z planowaniem wydatków, nawet w czasach, kiedy nie miałam zbyt wiele pieniędzy. Na studiach podchodziłam do swojego budżetu bardzo rygorystycznie: nigdy nie wyrobiłam karty kredytowej i pracowałam na pełen etat, żeby uniknąć zaciągania pożyczki studenckiej. Przed ślubem przez dwa lata oszczędzałam wraz z rodzicami. Nie chciałam wkraczać w dorosłe życie z kredytem i niepewną sytuacją finansową.

Przed naszym ślubem mój narzeczony całe lato przepracował w kopalni, by odłożyć trochę pieniędzy. Pracował w niewielkim miasteczku, położonym na zupełnym odludziu, gdzie nie było nic do roboty – żadnych rozrywek, na które mógłby wydawać ciężko zarobione pieniądze. Żeby nie płacić za mieszkanie, wynajął z braćmi niewielką przyczepę. Pomimo tych wszystkich wyrzeczeń, nie przywiózł ze sobą góry złota.

Jego oszczędności szybko się rozeszły: kupił dla mnie biżuterię, zaprosił mnie na urodzinowy wyjazd na weekend i zafundował nam wystawną kolację. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że mój mąż wydaje pieniądze lekką ręką, bez względu na to, czy chodzi o potrzeby innych czy własne. Nagle okazało się, że zupełnie inaczej podchodzimy do planowania wydatków. Nie muszę chyba dodawać, że przez lata niewiele się w tej kwestii zmieniło.

Stało się to kością niezgody między nami i zawisło nad naszym małżeństwem. On lubi wydawać, a ja oszczędzać.

Czytaj także: Jak przeżyć zdradę… finansową


Pieniądze dla przyjemności
On marzy o wielkim domu z hipoteką na 30 lat, ja nie chciałabym żyć na kredyt, nawet jeśli oznacza to wybór ciasnego mieszkania w gorszej dzielnicy. On chce wydawać pieniądze na przyjemności, ja chcę, żeby zapewniły nam one poczucie bezpieczeństwa. Przez całe życie nasze priorytety finansowe były zupełnie odmienne, co prowadziło do wielu nieporozumień i, niestety, kłótni.

Od samego początku moim sposobem na radzenie sobie z tymi różnicami było wzięcie spraw w swoje ręce i przejęcie kontroli nad naszym budżetem. Stało się tak dlatego, że zawsze czułam się tą bardziej rozważną. Przejęłam finansowe stery, a mój mąż musiał podążać za obranym kursem. Bez względu na to, czy zgadzaliśmy się czy nie, to ja miałam decydujący głos. Przez lata zarządzałam domowymi wydatkami bez konsultowania się z nim, po prostu dając mu do zrozumienia, kiedy może pozwolić sobie na jakiś zakup, a kiedy nie.



Obsesja finansowa
On często czuł się jakby stąpał po kruchym lodzie, próbując nie wypaść z ram wyznaczonych przez mój ścisły limit finansowy. Ja złościłam się za każdym razem, kiedy on chciał coś kupić, bo wiedziałam, że odpowiedzialność za dopięcie nadwyrężonego budżetu spadnie na mnie. On czuł się wykluczony z decyzji, ja zaś zupełnie przytłoczona odpowiedzialnością, ale to był jedyny sposób, jaki znałam.

Moja obsesja związana z kontrolowaniem pieniędzy źle wpływała na jego pewność siebie – wyglądało to tak, jakbym była wiecznie niezadowolona z tego, ile mamy pieniędzy i czegokolwiek by nie zrobił, okazałoby się to niewystarczające.

Czytaj także: Katoliczka na zakupach. Bliżej ci do zakupoholizmu czy… reżimu ubóstwa?
Po latach życia pod finansową presją, podjęłam próbę wytłumaczenia mu, w jaki sposób podchodzę do spraw finansowych. Zaczęłam przynosić mu do zatwierdzenia napisany przez mnie plan wydatków, pytając, czy wydaje mu się, że czegoś w nim brakuje albo czy chciałby coś w nim zmienić. Każdego miesiąca dogadywaliśmy się, na co będziemy wydawać i byłam przekonana, że tak właśnie ma wyglądać wspólne podejmowanie decyzji. Przez jakiś czas to działało, prawie przestaliśmy się kłócić o pieniądze. Potem jednak okazało się, że wtedy po prostu stan naszych finansów był na tyle dobry, że zwyczajnie nie było się o co kłócić.

Aż do momentu, kiedy zdecydowaliśmy się przeprowadzić.



Ciągle liczyłam pieniądze
Kiedy wystawiliśmy nasz dom na sprzedaż, poczułam, że tracę kontrolę. Ostrożny entuzjazm męża musiał ustąpić w konfrontacji z niepokojem mojego wewnętrznego finansowego tyrana. Zaczęłam się emocjonalnie oddalać od męża i spędzać wieczory zatopiona w liczeniu i przeliczaniu. Już po tygodniu chciałam wszystko odwołać. Byłam pewna, że zaraz popełnimy wielki błąd.

Nie było szans na pogodzenie mojego restrykcyjnego planu wydatków z kredytem hipotecznym na piętnaście lat. Moja praca dziennikarskiego wolnego strzelca nie była na tyle przewidywalna, by pokryć wydatki związane z kupnem nowego domu. Kiedy mąż zasugerował kredyt na 30 lat, wpadłam w panikę.

Zawsze miałam wizję, której byliśmy wierni. Nie chciałam z niej zrezygnować, kiedy w grę wchodziła nasza finansowa przyszłość, nawet jeśli oznaczałoby to mieszkanie w niezbyt prestiżowej dzielnicy i upchnięcie dzieci w jednym pokoju. Nawet jeśli miałoby to oznaczać, że mój mąż będzie pracował daleko od domu. Byłam tak skupiona na potrzebie sprawowania kontroli, że nie chciałam dostrzec, że sugestie mojego męża mogą być dla nas lepsze, nawet jeśli nie zgrywają się z moim doskonałym planem.

„Zawsze ty i twój plan, jakby moje zdanie nie miało zupełnie znaczenia” – powiedział wtedy mój mąż.

Chciałam mu pokazać, że moje finansowe decyzje zawsze były bardzo odpowiedzialne, wytłumaczyć, że właśnie dzięki nim, nawet kiedy ciężko nam było związać koniec z końcem, nie popadliśmy w długi. Ale prawda była prosta – miał rację. Udawałam, że słucham jego opinii, kiedy trzeba było zaplanować wydatki, ale tak naprawdę nigdy nie traktowałam go w kwestiach finansowych jako partnera.



Działamy razem
Wzięłam do serca to, co mi powiedział i przeprosiłam. Zdecydowaliśmy się na nowy dom i wybór bezpieczniejszej opcji z kredytem na 30 lat. Ja zaś doszłam do wniosku, że moje panowanie nad budżetem dobiegło końca. Postanowiliśmy działać razem: po raz pierwszy od siedmiu lat gotowa byłam wreszcie posłuchać drugiej strony.

Powoli uczę się, że nie muszę wszystkiego kontrolować. Podejście mojego męża do finansów wcale nie doprowadziło do rozpadu małżeństwa. Chociaż nigdy w pełni nie zgodzimy się w kwestii wydawania, oszczędzania i inwestowania pieniędzy, wspólnie podjęliśmy wysiłek panowania nad naszym domowym budżetem, nawet jeśli oznacza to ustępstwa z obu stron.

To była część przysięgi, jaką złożyliśmy sobie na ślubnym kobiercu – być ze sobą na dobre i na złe – i nie chodzi tylko o chude lata, ale także mierzenie się z naszymi wadami i słabościami. To droga, którą idziemy jako mąż i żona. Droga, w której liczy się znalezienie porozumienia mimo dzielących nas różnic, a także postrzegania małżeństwa przez pryzmat miłości, a nie kontrolowania drugiej strony. Teraz jest miejsce i na moje oszczędności i na jego wydatki, a wraz z nim pojawiło się go też dużo na miłość i wzajemny szacunek.

...

To naprawde trzeba uregulowac bo o kase ludzie potrafia sie zabijac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:21, 07 Kwi 2018    Temat postu:

Nie czekaj na „drugą połówkę”! Nie warto…
Iwona Jabłońska | 07/04/2018
ZAKOCHANI, DŁONIE
Alvin Mahmudov/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Pamiętam, jak przez wiele lat razem z moją kuzynką śmiałyśmy się, kiedy przychodziła wiosna, że „parowańce” się reaktywują. Wszędzie pary – w parkach, na ulicach, w restauracjach… Słodko! Ale nie dla wszystkich. Z jednej strony się z tego śmiałam, ale z drugiej myślałam sobie – „kiedy ja dołączę do grona parowańców…?”.

Żyj dzisiaj, a nie w marzeniach
Ktoś, kto pragnie mieć męża, żonę, rodzinę tęskni za tym codziennie. Jednak nie można uczynić z tego czegoś, co zabiera nam radość z dnia dzisiejszego. To trochę tak, jak w tej opowieści pt. „Będę szczęśliwy, kiedy…” – znajdę męża/żonę. Gdy już jest, myślę sobie, że będę szczęśliwy, kiedy pojawi się dziecko… Kiedy już jest – … gdy będziemy mieć mieszkanie, dom, lepszy samochód, lepszą pracę… itd. Smutne. Nie ma nic złego w marzeniach, pragnieniach czy dążeniach, ale jeśli ten cel usuwa sprzed oczu wszystko to, co ważne TERAZ, to trudno będzie dogonić szczęście.

Tak naprawdę ten czas, który jest nam dany właśnie dziś już nigdy nie wróci – dzisiejszy dzień, dzisiejsza okazja do uśmiechu, do rozmowy z kimś, do pomocy, odpoczynku… Życie składa się z chwil, które są ulotne, więc warto cieszyć się tym, co dziś. Kiedyś usłyszałam takie zdanie, które mną wstrząsnęło: „Gdybyś miał jutro obudzić się TYLKO z tym, za co podziękowałeś wczoraj…”.



Żyj, a nie czekaj
Kiedy słucham różnych „love story”, najczęściej dostrzegam, że ten Ktoś pojawia się niespodziewanie, kiedy jesteśmy nazwijmy to „pogodzeni” ze swoją samotnością. Sama mam podobne doświadczenie. Kiedy zaczęłam żyć z myślą, że fajnie, jak Ktoś się pojawi, a jak nie, to też fajnie – to właśnie wtedy pojawił się mój mąż. W międzyczasie cały czas modliłam się o dobrego męża.

Myślę też, że kiedy przestajemy potocznie mówiąc fixować się na to, żeby koniecznie być z kimś – jesteśmy bardziej sobą, mniej spięci, uśmiechnięci, skupiamy się na czymś innym – wówczas znika pewien mur, przez który trudno się przebić. Ten mur składa się z naszych wyobrażeń o samym sobie – jaka powinnam być, żeby ktoś mnie pokochał? Co jeszcze muszę zrobić, żebym został zauważony? Odpowiedzi są proste – bądź sobą – to jest najlepsza wersja Ciebie, w której zakocha się ten jedyny/ta jedyna.

Realizuj swoje pasje, poznawaj nowych ludzi, spotykaj się ze znajomymi, nie zamykaj się w domu – to doda Ci pozytywnej energii i sprawi, że będziesz o krok bliżej, żeby w kolejnym, a być może jeszcze w tym sezonie dołączyć do grona „parowańców”.

Czytaj także: Książę z bajki nie istnieje. Dzięki Bogu!


Nie przegap swojej miłości
Czekając na miłość swojego życia, można nawet ją przegapić. Czasem mamy wyobrażenie współmałżonka tak doprecyzowane, że nie widzimy, że Ktoś obok nas może okazać się bardzo dobrym „kandydatem” na męża/żonę. Ja prawie „przegapiłam” swojego męża. Bardzo długo czekałam na miłość życia. Wiele lat samotnej drogi zaprowadziło mnie do punktu, w którym dokładnie wiedziałam (albo raczej wydawało mi się, że wiedziałam) jak mój mąż ma wyglądać – zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie.

Kiedy poznałam Macieja, nie wiązałam z Nim żadnych planów, oprócz czysto koleżeńskich. Modliłam się wówczas o dobrego męża z tymi wszystkimi cechami, które chciałam, aby miał. W zasadzie On wszystkie posiadał, oprócz jednej – najważniejszej dla mnie i fundamentalnej – był niewierzący, a konkretnie ponad 10 lat poza Kościołem. Skoro tak było, nie dawałam szans na jakiekolwiek rozmowy o ewentualnym związku. Wszystko gasiłam.

Nagle przyszło przebudzenie. Jestem (bynajmniej tak się postrzegam;) osobą wierzącą, zatem ten człowiek w moim życiu to nie przypadek, ani ja w Jego życiu też nie pojawiłam się przypadkowo. Zatem zaczęłam zadawać Bogu szereg pytań i prosić o znaki i nawrócenie dla Macieja, jeśli mamy wejść w relację. Długo nie musiałam czekać. W swoich poszukiwaniach Boga Maciej znalazł się w kościele, w takiej samej wspólnocie co ja i zaczął odkrywać i doświadczać tego, co było mi bliskie… I pomyśleć, że prawie przegapiłam coś tak wspaniałego!

Czytaj także: Czy mój syn ożeni się z kobietą podobną do mnie?


Bóg o Tobie pamięta
Fajnie byłoby wyjść z kimś na wiosenny spacer, na randkę… pewnie! Jeśli masz takie pragnienie, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak właśnie się stanie. Ale jeśli jeszcze na to czekasz to wiedz, że Bóg o Tobie pamięta i być może dlatego jeszcze teraz tego nie doświadczasz.

Może to głupie, ale On zna Ciebie lepiej niż Ty siebie i wie, co dobre dla Ciebie. Korzystaj z tego czasu – rozwijaj swoje pasje, ciesz się dniem dzisiejszym, bądź wdzięczny za ten czas, a na jutro czekaj z nadzieją.

Polecam też modlić się o dobrego męża/żonę, wychodzić do świata i mieć oczy szeroko otwarte! Powodzenia!

...

Zmartwianie sie ze ktos bedzie sam jest niedobre.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:03, 09 Kwi 2018    Temat postu:

Przyjaźń z kolegą z pracy? Uważaj, to stąpanie po cienkim lodzie
Ashley Jonkman | 09/04/2018
Mężczyzna i kobitea wspólnie przeglądają informacje na tablecie
Alberto Bogo / Stocksy
Udostępnij Komentuj
Damsko-męska przyjaźń w pracy może przerodzić się w coś więcej… Psychologowie ostrzegają.

Czy to jest przyjaźń, czy to już…
„Muszę o tym powiedzieć Markowi, nie uwierzy w ten raport!” – Mark był pierwszą osobą w pracy, której Trish mówiła o wszystkim, co się działo w biurze. Bez względu na to, czy chodziło o pikantne ploteczki, pogłoski o cięciach czy rozmowę z wiecznie niezadowolonym szefem. Trish zawsze dzieliła się z wszystkim z Markiem. Powoli, acz konsekwentnie stawali się sobie coraz bliżsi, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Ich relacja na początku była czysto platoniczna. Mieli podobny zakres obowiązków w firmie, ale on miał dłuższy od niej staż. Trish zawsze mogła liczyć na pomoc Marka – zarówno jeśli chodziło o realizację zadań w pracy czy nawiązywanie kontaktów z klientami, jak i o relacje ze współpracownikami czy przełożonym. W pracy spędzali ze sobą coraz więcej czasu, biegali do swoich biurek, aby dzielić się nowinkami w firmie, razem jedli lunch.

Taki przyjaciel w pracy to coś cudownego, zawsze jest ktoś, z kim można omówić nowe pomysły – Trish mogła liczyć na wsparcie Marka. Trzymali sztamę – to ważne w pracy, ale trudne do kontrolowania.

Raz na jakiś czas wysyłali sobie maile po godzinach pracy. Kiedy jednak relacja zaczęła się zmieniać i ewoluować od dyskusji wyłącznie na tematy zawodowe do rozmów o życiowych partnerach, Trish doszła do wniosku, że to nie jest do końca uczciwe. Tym bardziej, że Mark coraz częściej poruszał temat swojego małżeństwa i opowiadał, jak bardzo nieszczęśliwy czuje się w tym związku. Chcąc nie chcąc, Trish stała się jego powierniczką.

Pewnego wieczoru, po spotkaniu służbowym, ich relacja nabrała innego wymiaru. Mark dał do zrozumienia, że chce, aby łączyły ich nie tylko relacje zawodowe. Trish postanowiła zignorować sygnały wysyłane przez mężczyznę – przecież ma żonę! Poczuła, że to najwyższy czas, aby wyznaczyć granicę.

Czytaj także: Praca tylko w pracy… Po godzinach jesteś wolna!


Profesjonalizm a zbyt bliskie relacje
Badania dotyczące przyjaźni damsko-męskiej w pracy nie są jednoznaczne. Jedno z nich, przeprowadzone przez Office Max w 2011 roku pokazuje, że 50 proc. pracowników przyznaje się do takich relacji w biurze. Okazuje się, że przyjaźń w pracy między kobietą a mężczyzną może pomóc w karierze. Jeśli mamy osobę, na którą zawsze możemy liczyć i która będzie nas wspierać w trudnych sytuacjach, o wiele lepiej rozwijamy się zawodowo i radzimy sobie ze stresem. Taka relacja dostarcza wzajemnych korzyści i bywa bezcenna.

Gorzej, jeśli taka przyjaźń zaczyna wypierać nasze związki z życia pozazawodowego. Bo choć przyjaźnie w pracy zazwyczaj zaczynają się niewinnie, wiele z nich prowadzi do czegoś więcej.

Frank Gunzburg, psychoterapeuta rodzin, jest przeciwnikiem bliskich relacji w pracy:

„Wierzę, że takie związki mogą być platoniczne, ale to igranie z ogniem. Bardzo często powtarza się taki scenariusz: przez wiele lat relacja jest platoniczna, ale pewnego razu jedna osoba lub oboje przyjaciół przekraczają granicę, a ich uczucia wymykają się spod kontroli. I nawet jeśli nie mamy tutaj do czynienia z aspektem fizycznym, to i tak w relację przyjacielską wkraczają emocje” – wyjaśnia Gunzburg.

Inny terapeuta rodzin, Tim Dakin z Sacramento również przestrzega przed niebezpieczeństwem przyjaźni damsko-męskiej w pracy. „Cała ta relacja tworzy ryzyko przekroczenia granic i prowadzi do zamieszania – powiedział w rozmowie z dziennikarzami Huffington Post. – Takim przyjaciołom może się wydawać, że wszystko jest jasne, bo nie przekraczają granicy cielesnej. Jednak rozwijają oni więź emocjonalną z drugą osobą – podkreślił, dodając: – Często nie zdają sobie sprawy, do czego może to doprowadzić”.

Czytaj także: Jaka praca daje najwięcej satysfakcji? Sprawdziliśmy badania


I że cię nie opuszczę…
Polski sondaż CBOS pokazuje, że najwięcej – 34 procent – romansów miało początek w pracy, podczas gdy w kręgu znajomych i przyjaciół – 25 procent. To nic dziwnego, skoro w pracy spędzamy co najmniej jedną trzecią życia i spotykamy tam zwykle ludzi podobnych do siebie, mających podobne zainteresowania. Środowisko pracy sprzyja niewierności. Z badania przeprowadzonego w 2014 roku przez serwis Praca.pl wynika, że aż 40 proc. Polaków miało romans w pracy, z czego dla prawie co czwartej osoby taka relacja skończyła się wyborem na całe życie.

W pracy poznali się 32-letnia Magda i 35-letni Paweł. Pracowali razem w wydawnictwie. On – specjalista ds. marketingu, ona – redaktorka, bardzo nieśmiała. Zainteresowali się sobą na jednej z firmowych imprez. Magda zaimponowała Pawłowi znajomością wszystkich scen z filmów Tarantino, którego on uwielbiał. Przez kolejne tygodnie wymieniali się uwagami o filmach, przesyłali sobie podczas pracy maile z linkami i innymi ciekawostkami.

„To były początki naszej przyjaźni. Przez trzy lata Paweł był moim najbliższym kumplem w pracy – wspomina Magda. – Zawsze mogłam na niego liczyć, razem świętowaliśmy sukcesy i wspierał mnie w trudnych momentach” – dodaje. Później ich relacja wyszła poza mury firmy. „Moja kuzynka zaprosiła mnie na wesele. Takie imprezy zawsze były dla mnie koszmarem, musiałam się wszystkim tłumaczyć, dlaczego nie mam jeszcze męża, dzieci itp. Wszystkie ciotki po kolei mnie pytały, kiedy moja kolej i wytykały mi mój wiek” – opowiada.

Pomyślała, że tylko Paweł może ją uratować. Zapytała, czy z nią pójdzie i pomoże zamknąć usta ciotkom. „Wtedy wszystko się szybko potoczyło, jak w filmie. Na weselu bawiłam się świetnie, Paweł jest doskonałym tancerzem. Na początku udawaliśmy parę, ale kiedy ja złapałam welon, a on muszkę i zatańczyliśmy, poczułam, że coś się zmienia” – wspomina.

Od tego dnia spędzali ze sobą czas nie tylko w pracy, ale i w weekendy, a rok później wzięli ślub. Magda podkreśla, że przyjaźń, która przerodziła się w miłość, wiele zmieniła w jej życiu zawodowym na plus. „Paweł zmotywował mnie, żeby poszukać lepszej pracy i od paru miesięcy nie pracujemy już razem. Bardzo mi tego brakuje, ale cieszę się, że podjęłam wyzwanie” – opowiada Magda.

Czytaj także: Przysięga małżeńska jak pacierz na dobranoc. To działa!


Warto być ostrożnym
W przypadku Trish sprawy potoczyły się zupełnie inaczej. Nie zdziwiło jej, kiedy Mark próbował sprowadzić ich relację do poziomu fizycznego. Była to jednak dla niej trudna sytuacja, która ją mocno poruszyła. Udało się jej odwrócić zaloty Marka, ale cała sytuacja zniszczyła ich relację. Trish przeciwstawiła się przyjacielowi i powiedziała, że wszystko skończone. To było bolesne i niezręczne, ale niezbędne, aby podkreślić, że nie miała nic wspólnego z kryzysem w małżeństwie Marka.

Trish i Mark pracowali dalej razem, ale nigdy już nie było tak jak wcześniej. Skończyły się SMS-y i maile na tematy prywatne, skończyły się również wspólne lunche i dyskusje o sytuacji w biurze. Mark przestał żywić tak gorącą sympatię do Trish, ale była to dla niej niewielka cena za poczucie własnej godności, ale też i za to, że jednak mogli nadal razem pracować.

Mimo że przyjaźnie damsko-męskie w pracy zdarzają się bardzo często i wcale nie muszą oznaczać niebezpieczeństwa, warto postępować ostrożnie.

Aby relacje ze współpracownikami były naprawdę właściwe i bezpieczne, dobrze jest poznać małżonka z realnego życia z przyjaciółmi z firmy. Zamiast telefonować do domu z tekstem, że wrócimy z pracy później, bo poszliśmy ze współpracownikami na kręgle, można poprosić męża, aby przyłączył się do zabawy i poznał znajomych z pracy.

Kolejnym niezbędnym elementem jest pozostawienie „domowych dramatów” w domu. Nic bardziej nie tworzy niewłaściwej więzi emocjonalnej między ludźmi, niż obgadywanie współmałżonka przed kolegą z pracy. Jeśli któryś z bliskich współpracowników ma współmałżonka, warto zadbać o to, aby relacje od samego początku były jasne. Przyjaciel w pracy to wiele korzyści, ale nie można dopuścić, by łatwiejszy dostęp do kserokopiarki czy dobre towarzystwo podczas lunchu nie prowadziły do przekreślenia prawdziwego związku.

...

Biologia jest bardzo silna i naprawde trzeba sie strzec. I nie chodzi tylko o was. Ten drugi moze sie zadurzyc i co wtedy?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:43, 12 Kwi 2018    Temat postu:

„To jest dobry moment na rozwód” – usłyszała po wypadku męża
Joanna Operacz | 12/04/2018
WYPADEK ROWEROWY
Shutterstock
Udostępnij 54 Komentuj 0
Francuzka Sophie miała 25 lat, kiedy wyszła za mąż. Osiem miesięcy po ślubie jej mąż miał wypadek rowerowy, po którym został niepełnosprawny. Pracownica pomocy społecznej doradziła jej wtedy, żeby się rozwiodła.

Cedric po wypadku długo był w śpiączce. Wybudzał się powoli i mozolnie. Kiedy już można było się z nim porozumieć, okazało się, że nie pamięta nic z tego, co wydarzyło się w ostatnim roku. Nie pamiętał nawet swojego ślubu. Asystentka socjalna powiedziała wtedy Sophie: „Ma pani całe życie przed sobą. Mąż może zostać na zawsze w stanie wegetatywnym. Będzie naprawdę trudno z nim żyć. Powinna pani pomyśleć o tym, co będzie dalej. Jeśli chce pani go zostawić, teraz jest na to dobry moment”.

Kobieta po 16 latach relacjonuje: „Powiedziałam sobie wtedy: nie ma mowy, żebym go zostawiła! Cedric jest moim mężem. Mężczyzna, za którego wyszłam, ma uraz mózgu”. Jej świadectwa można wysłuchać w krótkim filmie umieszczonym na stronie Opus Dei (Sophie jest współpracowniczką Dzieła).

Czytaj także: Wielka katechizacja świata, czyli o co chodzi w Opus Dei?


Mój mąż mnie nie pamięta
Nie było jej łatwo. Nie mogła zrozumieć, jak mogło się stać coś tak strasznego. Nie wiedziała, jak się zachować. Przecież takie sytuacje przytrafiały się innym ludziom, nigdy jej samej. „Mogłabym się zbuntować, ale wiedziałam, że konsekwencją będzie żal i złość, i że to mnie zniszczy. Albo mogłabym przyjąć to, co się dzieje – chociaż do końca tego nie rozumiem” – tłumaczy.

„Wiara pomogła mi dostrzec, że kiedyś to wszystko zrozumiem. I że niezależnie, co się stanie, Bóg jest miłością. Jeśli On do tego dopuścił, zrobił tak dla większego dobra, które mam odkryć” – wspomina. Ta decyzja była jak wotum zaufania.



Rób to, co powinieneś
W trudnych chwilach pomocą była dla niej książka założyciela Opus Dei św. Josemarii Escrivy „Droga”, a zwłaszcza zdanie: „Rób to, co powinieneś, skupiony na tym, co robisz”. „Po takim wypadku, jakiemu uległ mój mąż, próbujesz uciec, puszczasz wodze wyobraźni, zaczynasz myśleć, że nie dasz rady. Tkwisz w przeszłości i nie chcesz wracać do chwili obecnej” – opowiada. Prosta rada, żeby zająć tym, co „tu i teraz”, jest dla niej do dzisiaj najważniejszą wskazówką w codziennych zmaganiach.

Czytaj także: Co mówią ich oczy – historie osób w śpiączce, komunikujących się za pomocą CyberOka


Jak płaczę, to płaczę
Sophie ma teraz 41 lat. Jest architektem wnętrz, ale kilka lat temu zrezygnowała z pracy, żeby zająć się dziećmi i mężem. Mają z Cedrikiem czworo dzieci w wieku od dziesięciu do trzech lat. Stan mężczyzny stale się poprawia, nigdy nie nastąpiło pogorszenie. Dom został przystosowany do potrzeb osoby jeżdżącej na wózku inwalidzkim, więc Cedric może robić wiele rzeczy, np. sprzątać i opiekować się dziećmi. Jednak wiadomo, że zawsze będzie niepełnosprawny. Jak mówi Sophie, oboje „uczą się w szkole realizmu”. Na przykład wiedzą już, że nigdy nie będzie samodzielnie chodził i że zawsze będzie miał słabą pamięć.

„Nie powiedziałabym, że wszystko wygląda różowo. Czasem Cedric też się buntuje, ma dość. Zawsze mówię, że łzy nas nie zabiją, że czasem dobrze nam robią. Choć jest mężczyzną, ma prawo płakać. Ja też, chociaż mam wojowniczą naturę, jak płaczę, to po prostu płaczę” – mówi Sophie.



Najważniejsze to kochać
Ich dzieci są bardzo dojrzałe jak na swój wiek i potrafią cieszyć się życiem. Sophie mówi, że nie boi się o nie. Musi je jednak nauczyć, jak bronić się przed niemądrymi uwagami ludzi: „W społeczeństwie, które ubóstwia i chroni dzieci, danie dzieciom niepełnosprawnego ojca bywa odbierane z oburzeniem. Jednak my wiemy, że najważniejsze to kochać i być kochanym. A Cedric ma wszystko, czego potrzebuje, by być dobrym ojcem”.





Czytaj także: Komunia dla niepełnosprawnych intelektualnie? Oczywiście, że tak!
Ponieważ tutaj jesteś…
…mamy do Ciebie małą prośbę. Liczba użytkowników Aletei szybko rośnie, czego nie można powiedzieć o naszych przychodach z reklam - ale to jest problem, z którym boryka się wiele mediów elektronicznych. Niektóre z nich oferują więc swoim odbiorcom płatny dostęp do treści. To nie jest dobre rozwiązenie dla Aletei - naszą misją jest ewangelizacja i inspirowanie do lepszego chrześcijańskiego życia, dlatego chcemy docierać do jak największej liczby osób. Natomiast bardzo byśmy chcieli zredukować liczbę reklam na naszym portalu, lecz to nie jest możliwe do czasu, kiedy pozwolą nam na taki ruch inne źródła przychodu. Jak widzisz, nadal potrzebujemy Twojego wsparcia. Dbanie o jakość Aletei wymaga od nas nie tylko ciężkiej pracy, ale także znaczących nakładów finansowych. Będziemy kontynuować naszą misję, jednak jeśli możesz nam w tym pomóc, wspierając nas finansowo, będziemy za to ogromnie wdzięczni, a Aleteia będzie się mogła dalej rozwijać.

...

Szok ze ktos moze doradzac porzucenie w nieszczesciu ale taki jest Zachod.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 5:39, 14 Kwi 2018    Temat postu:

6 etapów związku. Sprawdź, na którym jesteś
Sabina Zalewska | 13/04/2018
PARA
Stephen Cook/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj 0
Aby związek przetrwał, ważne jest, by na etapach jego trwania odbyło się pogłębienie wzajemnej relacji. Nieodłącznymi elementami związku, oprócz oddania i wierności, są także kryzysy. Odgrywają one ważną rolę.

Życie ludzkie, w tym i życie w związku, jest procesem dynamicznym, ciągle się rozwijającym i napotykającym wciąż nowe trudności. Człowiek rozwija „psychiczną” mapę swego cyklu życiowego. Przez cały bieg życia jest świadomy swego wieku, zdaje sobie sprawę, jak się mają jego poszczególne zdarzenia życiowe w relacji do zmiany. Jak każda dynamiczna rzeczywistość, i związek ma swoje etapy.



Romantyczne początki. Różowe okulary
Zdecydowanie jedną z najpiękniejszych faz związku są jego początki. Wtedy zakochanie sprawia, że na świat patrzy się przez różowe okulary. Druga osoba wydaje się nie mieć wad, a świat wokół jest piękny i kolorowy. Małe nieporozumienia bywają natychmiast zażegnane. Nie ma wielkich awantur. Strony związku całkowicie siebie akceptują.



Małe rysy na szkle. Małe rozczarowania
Pierwszy kryzys przychodzi wraz z wkroczeniem w kolejny etap związku. Wtedy „otwierają się oczy” i strony zaczynają dostrzegać, że druga osoba nie jest idealna. Zauważają, że irytują ich zachowania, a niektóre stają się nawet niemożliwe do zaakceptowania. Zakochani zaczynają się rozczarowywać drugą osobą. Zastanawiają się, czy warto inwestować w ten związek.

Czytaj także: O dwojgu takich, co poznali się w kościele


Zajęcie pola rywala
On i Ona już się poznali. Wiedzą, czego się po sobie spodziewać. Zaczynają się prawdziwe trudności. W tym okresie strony w związku sprawdzają przestrzeń własną i starają się sprawdzić, jak wiele mogą zająć przestrzeni drugiej osoby. Dochodzić może do kłótni „o władzę”, które mogą prowadzić do rozpadu związku lub ustalenia granic.



Co dalej? Czy warto?
Na tym etapie On i Ona decydują, czy związek przetrwa. Zadają sobie pytania: Co dalej? Czy warto? Ciągłe nieporozumienia i walka wystawiają związek na prawdziwą próbę i mogą poważnie nadwyrężyć siłę zbudowanej relacji.

Nadchodzi wtedy kulminacyjny etap związku. Wiele par nie jest w stanie inwestować nadal w relację, czego konsekwencją jest decyzja o rozstaniu. Para staje przed wyborem: czy dalej budować uczucie, czy pogodzić się z rozpadem związku.

Czytaj także: Jestem w związku. Czy nie mogę mieć przyjaciela przeciwnej płci?


Czas na porozumienie
Jeśli para z sukcesem przetrwa czwarty etap związku, może odetchnąć z ulgą. Najtrudniejszy etap kryzysowy ma już za sobą. On i Ona ponownie zbliżają się do siebie, budując znacznie silniejszą więź niż na początku.

Świadomi już swoich niedoskonałości, gotowi są zaakceptować drugiego człowieka takim, jakim jest. Trud włożony w pokonywanie trudności procentuje. Umacnia relacje i sprawia, że są silniejsze niż na początku drogi przebytej razem. Wypracowanie porozumienia, które jest satysfakcjonujące dla obu stron sprawia, że czują się bezpieczniej.



Empatia i wsparcie
Zaufanie i akceptacja cechują ostatnią fazę rozwoju związku. Empatia pojawiająca się w dojrzałym już związku wzmacnia go i rozwija. Obie strony mają w sobie wewnętrzną intencję by czuć, że ich emocje i potrzeby są dla partnera ważne, że je rozumie, że może je przed nim uzewnętrznić.

Empatia zbliża więc dwoje ludzi do siebie, bo pozwala im siebie wzajemnie lepiej rozumieć. Gdy druga strona zdaje sobie sprawę z potrzeb drugiego, to jest w stanie udzielić mu wsparcia. Zwłaszcza w sytuacji trudnej. To pogłębia relację i buduje głęboką więź.

Aby związek przetrwał, ważne jest, by na etapach jego trwania odbyło się pogłębienie wzajemnej relacji. Nieodłącznymi elementami związku, oprócz oddania i wierności, są także kryzysy. Odgrywają one ważną rolę. Pozwalają skłonić do pracy nad relacją w związku i pracy nad sobą.

W ten sposób, zmieniając się, para dochodzi do dojrzałej i satysfakcjonującej relacji. Bardzo ważne jest, aby droga, którą kroczy dwoje ludzi miała ten sam, jasno sprecyzowany cel: stworzenie długoletniego, stałego związku, opartego na wzajemnym zaufaniu i bliskości.

...

Znajomosc zasad pomaga.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:38, 15 Kwi 2018    Temat postu:

„Rozwód przez internet”? Duńczykom przestało się to podobać
Joanna Operacz | 15/04/2018
ROZWÓD
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Rozwód przez internet, szybki i tani, nie jest wcale dobrym pomysłem - doszły do wniosku władze Danii.

Rozwód w Danii jest teraz łatwy jak pstryknięcie palcami. Jeśli małżonkowie chcą się rozejść, muszą jedynie złożyć wniosek w urzędzie i wpłacić 500 koron (około 260 zł). Jeśli tylko jedna strona chce rozwodu, jest on orzekany po półrocznej separacji.



Kliknij: rozwód
Od 2013 r., żeby się rozwieść, nie trzeba nawet wychodzić z domu. Wystarczy pobrać formularz ze strony internetowej urzędu, wypełnić go i wysłać mailem, a opłatę zrobić przelewem. Można na przykład pokłócić się z mężem w poniedziałek wieczorem, a przed końcem tygodnia być już po rozwodzie. Nie ma znaczenia to, ile lat małżonkowie są po ślubie i czy mają dzieci – wystarczy, że zadeklarują chęć rozstania. W Danii rozwodzi się obecnie 57% małżeństw (na niechlubnym pierwszym miejscu w Europie jest Portugalia ze współczynnikiem rozwodów 71%).

Czytaj także: On zdradził, a ona się nie poddała. Potem wspólnie zawalczyli o swoje małżeństwo. Świadectwo


Trzy miesiące
Duński parlament doszedł jednak do wniosku, że szybki rozwód nie jest dobrym rozwiązaniem. Przyjął ustawę zaproponowaną przez ministerstwo ds. dzieci i spraw społecznych, która zakłada, że małżeństwa mające dzieci będą musiały poczekać trzy miesiące na orzeczenie rozwodu. Dostaną ten czas na przemyślenie decyzji i będą mogły skorzystać z bezpłatnego poradnictwa rodzinnego.

Chcemy dać małżonkom przestrzeń, by mogli stanąć na nogi i nie podejmować decyzji pochopnie – powiedziała szefowa ministerstwa Mai Mercado.
Ministerstwo zbadało, że Duńczycy często rozwodzą się z powodu niezbyt poważnych konfliktów, które można by rozwiązać znacznie mniej drastycznymi sposobami. Przepisy zaczną obowiązywać w 2019 r. Do trzymiesięcznego „okresu refleksji” nie będą zobowiązane bezdzietne pary i osoby, które padły ofiarą przemocy ze strony współmałżonków.



Rozwód przez SMS
Kiedy pięć lat temu Dania wprowadziła „rozwód przez internet”, komentatorzy pisali, że łatwiej się rozwieść jedynie w Arabii Saudyjskiej – pod warunkiem, że jest się mężczyzną. Zgodnie z obowiązującym tam muzułmańskim prawem, żeby oddalić żonę, wystarczy jej trzykrotnie powiedzieć: „Rozwodzę się z tobą”. W 2009 roku pewien Saudyjczyk wysłał to zdanie żonie SMS-em, a sąd w mieście Dżudda uznał, że dopełnił on formalności rozwodowych, tworząc w ten sposób precedens. (O potrójnym talaq pisaliśmy TUTAJ).



Jedna rozprawa
A jak jest w Polsce? Niewiele lepiej niż w Danii. Jeśli małżonkowie dojdą do porozumienia w sprawie rozstania, zwykle wystarcza jedna rozprawa sądowa – niezależnie, co było przyczyną konfliktu i czy para ma dzieci. Osoby, które planują albo rozważają rozstanie, nie mogą liczyć na wsparcie psychologa ani mediatora. Wielokrotnie zwracała na to uwagę m.in. Fundacja Mamy i Taty, podkreślając, że jedna trzecia rozwiedzionych uważa później ten krok za zbyt pochopny, wiele osób swoją sytuację po rozwodzie jako gorszą niż przed rozwodem oraz że rozstania rodziców mają traumatyzujący wpływ na dzieci.

...

Skandynawia to jedna wielka patologia. Ludziom trzeba tlumaczyc ze jesli rozwala dlugoletni zwiazek to juz nigdy normalni nie beda. Nawet przy konkubinatach dlugotrwalych jedynym wyjsciem jest slub bo zwiazek jest juz zbyt mocny. Tak to dziala.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:24, 15 Kwi 2018    Temat postu:

Lepiej się pokłócić niż uciec w milczenie, czyli kilka słów o „fochu”
Zyta Rudzka | 15/04/2018
FOCH
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Napisała do mnie czytelniczka: „Kwiecień jest tradycyjnie miesiącem ciszy. Co roku mąż chce przeforsować majówkę u jego kolegi w Augustowie. Ja z dzieciakami mamy inny pomysł, i co z tego?”. No więc odpowiadam.

„Mój mąż obraża się. Zupełnie jak dziecko – napisała do mnie czytelniczka. – Nie umie rozmawiać, ustalać kompromisów czy po prostu coś uzgodnić. Nie! Musi być tak, jak on chce. A jak nie to – foch! Trzaska drzwiami, zamyka się u siebie albo wychodzi. Tego, co ja powiem, on nie słyszy. Albo nie chce usłyszeć, albo tak usłyszy, żeby jemu było na rękę.

Czasami szybko mu przechodzi. Ale niestety, w sprawach ważnych taka cisza może nawet trwać i trzy tygodnie. Kwiecień jest tradycyjnie miesiącem ciszy. Co roku mąż chce przeforsować majówkę u jego kolegi w Augustowie. Ja z dzieciakami mamy inny pomysł, i co z tego? Nawet już nie chce mi się proponować. I tak wiem, że pan mąż zamknie usta na kłódkę, przemówi dopiero, jak ja już się zgodzę na Augustów”.



Mąż obrażalski
Zacznę od nazwy. Żaden pan mąż. Ten mężczyzna ma zapewne imię i radzę go używać.

Widzę, że w tym domu wszyscy są ważni, ale mąż jakby ważniejszy. Nie chce być w realnym kontakcie z żoną i dziećmi. Woli wymuszać swoje pomysły i wizje.

Mąż obraża się jak dziecko, ale dlaczego ma dorosnąć, skoro ciszą może sobie wymusić wszystko, co chce?

Ale trzeba wiedzieć, że te infantylne fochy wcale nie są tak dziecięco bezkarne. Ciche dni to bierna agresja. To wymuszanie, przymuszanie, egzekwowanie.

Oczywiście, wszystko może odbywać się pod płaszczykiem uszczęśliwiania. On wie, czego rodzinie do szczęścia potrzeba. Ano, Augustowa! Tam pięknie, tam świeże powietrze, tam kolega grilluje od rana do nocy, a że żona źle się czuje, a dzieci się nudzą, to już mniej ważne.

W ten sposób nikt w rodzinie nie może być sobą, bo musi odgrywać role, które on wyznacza, a raczej wymusza swoim milczeniem.

Czytelniczka dalej pisze, że oczywiście mąż nie tyle jest dyktatorem, co bardziej kierownikiem. Czasami na coś się zgadza, co ona wymyśli. No, łaskawca. Ale być może tylko wtedy, kiedy i jemu to w jakiś sposób pasuje?

Problem w tym, że ta elastyczność decyzji nie działa w drugą stronę. Żona i dzieci muszą się zgadzać cały czas.



Foch jak pistolet
Mąż gra ciszą. Foch jest jak pistolet przy skroni. Trzeba ustąpić.

Z maila wyczytałam też, że małżeństwo było u psychologa w sprawie problemów z dzieckiem. I tak jakoś ona się zdradziła, że mąż to lubi sobie zafundować wszystkim ciche dni. Terapeuta zaproponował, żeby przez miesiąc bardziej uważnie komunikowali się i próbowali utrzymać dialog. Mąż potakiwał, wydawał się przejęty, a po wyjściu z gabinetu – obraza!

Zasyczał: „Dlaczego mu o tym powiedziałaś?!”.

Strzelił focha i nastała cisza. Do domu wprawdzie wracali tym samym metrem, ale on usiadł na końcu wagonu.



Jak przerwać ciszę?
Może nie przerywać. Nie wdzięczyć się na siłę. Nie przekupywać obrażalskiego, pichcąc co on lubi, na przykład. Ciche dni to rodzaj kary. Ale od ciebie zależy, czy podejmiesz pokutę. Czy będziesz pokazywała, że przeżywasz, jesteś smutna, zagniewana.

A może reagować na focha jakby go nie było. Być zadowoloną, nie skupiać się na milczącym, na zagniewanym, na obrażalskim, tylko szukać radości gdzie indziej.

Może przymierze z dziećmi, wspólne gry i chichy, a obrażalski niech słyszy, że ta cisza, którą funduje jest jak bumerang, wraca do niego i w niego uderza.

Najgorzej pokazać, że foch jest jak nóż, wbija nam się w plecy i cierpimy. Bo wtedy agresor jest pewny, że jego broń działa. Jest skuteczna, i dlatego właśnie będzie jej częściej używał.

Warto poinformować obrażalskiego, że to, co on robi, to repertuar rodem z piaskownicy. Dziecięcy, a nie męski. Foch to ucieczka, zamknięcie się w sobie.

Ciche dni wcale nie muszą świadczyć o konflikcie małżeńskim. To mogą być problemy, które osoba obrażająca się ma ze sobą samą. I wtedy potrzeba nie tyle terapii par, ile pracy nad sobą, żeby nie tyle lepiej się komunikować, nauczyć się dostrzegać uczucia innych, ale po prostu nie niszczyć sobie związków.



Milczenie to cicha przemoc
Istnieją badania naukowe potwierdzające wpływ biernej agresji na zdrowie.

Kobiety, których mężowie są niedostępni emocjonalnie, powtarzają, że kiedy on nic nie mówi, ja czuję się tak, jakbym nie istniała dla niego. Była nieważna. Odczuwają silne psychosomatyczne dolegliwości. Czują się obolałe, bo przecież symbolicznie ciągle walą głową w ten mur męskiej obojętności.

Boli je kark, dół brzucha, mogą mieć biegunki, cierpieć na bezsenność, skoki ciśnienia związane ze stresem. Do tego dochodzi brak koncentracji, galopada myśli, stany lękowe – wszystko to nie sprzyja również aktywności zawodowej.

On milczy, ale ty przemów mu do serca. Powiedz, co czujesz, kiedy on milczy. Czuję się nieważna, opuszczona, niekochana, zastraszona, przezroczysta, karana. Twoje milczenie mnie boli. Cierpię. Kiedy nic nie mówisz, odsuwasz się ode mnie. Nie chcę tego. Czuję się niekochana.

Cisza narzuca dystans, który potem trudno skrócić. Po prostu może zabraknąć słów i gestów, które by zbliżyły męża i żonę do siebie, w sposób niewymuszony dla żadnej ze stron. Spontaniczny i miłosny.

A może tak pokłócić się z mężem. Naruszyć to jego milczenie. Kłótnia pozwala się wypowiedzieć, nawet w ostrej formie. Wyrzucić gniew, żal i pretensje. I dlatego, paradoksalnie, kłócąc się nie tylko zaznaczamy swoje stanowisko, ale też zbliżamy się do siebie.

...

Cisza tez moze byc pozytywna a moze negatywna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:50, 15 Kwi 2018    Temat postu:

Byli parą, chcieli się pobrać. Ale Bóg chciał od nich innych ślubów
Łukasz Kobeszko | 14/04/2018
JAVIER OLIVERA
@KustraD/Twitter
Udostępnij Komentuj
Bóg planuje nasze losy według skomplikowanych algorytmów. Przekonała się o tym pewna para narzeczeńska z Argentyny. Gdy zaczęli ze sobą chodzić, w najśmielszych marzeniach nie przypuszczali, jak zakończy się ich związek... Poznajcie historię Trinidad i Javiera.

Trinidad Maria Guiomar i Javier Olivera byli zakochaną parą studentów. Dzieje ich znajomości nie zakończyły się klasycznym happy endem: pobrali się, żyli długo i szczęśliwie w kochającej się rodzinie. Ale też nie doszły do punktu, w którym dawne romantyczne uniesienia zamieniły się w pretensje i konflikty prowadzące do rozstania.

Jaka była „trzecia droga” latynoamerykańskich narzeczonych? Można powiedzieć, że dalej są ze sobą, choć w ramach nietypowego związku.

Czytaj także: Z redakcji do karmelu. Historia młodej dziennikarki, która trafiła za klauzurę


Zwyczajne początki
Argentyńczycy znali się od dzieciństwa. Ich rodzice, praktykujący katolicy, byli zaprzyjaźnieni i mieszkali w tej samej dzielnicy Buenos Aires. Po liceum Javier postanowił, wzorem wielu swoich rówieśników, wybrać się w kilkumiesięczną podróż z plecakiem po kontynencie.

W tym czasie przeżywał okres buntu wobec wiary i zupełnie porzucił praktyki religijne Gdy wrócił do domu, zapisał się na wydział prawa. Trinidad Maria, jego koleżanka ze szkoły podstawowej wybrała ten sam wydział, ale na innym uniwersytecie w Buenos Aires. Drogi młodych ponownie się przecięły. Wkrótce zostali parą.

Na początku znajomości Javier zapytał Trinidad, czy zamierza zachować dziewictwo do ślubu. Przyznał, że bardzo zdeterminowana odpowiedź dziewczyny, w dodatku udzielona za pomocą logicznej i konsekwentnej argumentacji bardzo go zaskoczyła.

Uważałem wtedy, że to jakieś dziwne, kościelne przesądy. Byłem wtedy zbuntowany, ale w jakiś sposób taka postawa zaczęła mi imponować. Spotkałem kobietę potrafiącą bronić tego, w co wierzyła i jednocześnie bardzo inteligentną – przyznał Javier.


Początek przełomu
Trinidad Maria obracała się w środowisku chrześcijańskim, czytała i dyskutowała o wielu książkach religijnych, o kulturze, sztuce i filozofii. Świat ten zaczął wciągać Javiera, w zasadzie nie było dnia, aby nie prowadzili rozmów o sensie życia lub istnieniu Boga.

W tym czasie para postanowiła, że tuż po zakończeniu studiów wezmą ślub. Stopniowo chłopak zaczął powracać do wiary, uczęszczać na niedzielną liturgię, modlić się. Narzeczeni odmawiali również wspólnie różaniec.

Rodzina Trinidad została pewnego dnia zaskoczona decyzją starszego brata, który postanowił wstąpić do seminarium. Dla narzeczonych było to szokiem – pomimo że żyli już blisko Boga, pomysł wydawał im się niezrozumiałym radykalizmem i rezygnacją z kariery.

Stwierdziliśmy wręcz, że miał szalony pomysł, że wyrzekł się szczęścia. Ale z drugiej strony, po kilku dniach przyszła refleksja – co by się stało, gdyby Bóg chciał tego od nas? No i pierwsza odpowiedź brzmiałaby „nie, przecież byliśmy parą i zamierzaliśmy się pobrać” – opowiadał Javier.
Czytaj także: Marzyła o rodzinie – Bóg wysyłał ją do zakonu. Jak 30-letnia Ewa zareagowała?


Ku nowej drodze
Decyzja przyszłego szwagra nie dawała jednak chłopakowi spokoju. Przez kilka tygodni w jego głowie kołatało pytanie: a może Bóg mnie też wzywa? W końcu opowiedział o tym narzeczonej. Trinidad stwierdziła, że… ona również od kilku tygodni intensywnie myśli o życiu konsekrowanym.

Młodzi zdecydowali się porozmawiać z zaprzyjaźnionym zakonnikiem-spowiednikiem. Ten odpowiedział w sposób prosty: to sprawa pomiędzy Bogiem a każdym z was. Nikt nie może ingerować w wasze dusze, sami musicie podjąć decyzję w sercach.

Trinidad przyznała, że od tego czasu minęły jeszcze dwa lata, po których Bóg w pełni pokazał jej, czym jest wybór życia konsekrowanego. W 2008 roku złożyła śluby wieczyste w Zgromadzeniu Sióstr Jezusa Miłosiernego, przyjmując imię Siostry Marii od Mądrości. Dzisiaj mieszka w domu zakonnym w diecezji Fréjus-Toulon w południowej Francji. Na podstawie własnych przeżyć napisała książkę „¿Alguna vez pensaste? El llamado de Cristo” („Czy kiedykolwiek o tym myślałeś? Wezwanie Chrystusa”).

W tym samym roku w argentyńskiej diecezji San Rafael święcenia kapłańskie przyjął ks. Javier. Obecnie wykłada teologię w seminarium i prowadzi poczytnego bloga „Que no te la cuentel” („Nie musisz o tym mówić”).

To była wielka łaska, że się poznaliśmy, a później wybraliśmy taką drogę – widać, że Opatrzność Boża bierze pod uwagę każdy detal. Wciąż jesteśmy przyjaciółmi i nasze rodziny przyjaźnią się, jak przed laty – opowiada siostra Maria.

...

Bóg zawsze wie lepiej!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Nie 19:51, 15 Kwi 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:16, 17 Kwi 2018    Temat postu:

10 rad jak być dobrą synową
LaFamilia.info | 16/04/2018
MATKA Z SYNOWĄ
Shutterstock
Udostępnij Komentuj 0
Jeśli mimo wszystko trudno jest Ci zaakceptować zachowanie swojej teściowej, pamiętaj: to matka Twojego męża, dlatego zawsze należy jej się ogromny szacunek i uznanie.

Teściowe nie mają najlepszej prasy… To o nich krążą dowcipy i złośliwe legendy. Ale każda relacja ma dwie strony. I synowe często też dolewają oliwy do ognia. Dlatego poniżej kilka wskazówek, jak zbudować dobrą relację z mamą Twojego małżonka.



Wyobraź sobie, że sama jesteś teściową…
W przyszłości, kiedy dzieci dorosną, to my zamienimy się w teściowe… O jakbyśmy chcieli, żeby nasze dzieci i przyszłe synowe dobrze się z nami obchodzili… I co, jak widzisz siebie jako teściową, jakie uczucia się w Tobie obudziły? Zazdrość? Strach? Kompleksy z powodu wieku? A może niepokój, że zostaniesz sama… I co, łatwiej jest Ci teraz rozumieć zachowanie mamy swojego męża?

Czytaj także: Teściowa? Wolałabym „przyszywana mama”


Każdy na swoim miejscu
Ani mama nie może wejść w rolę żony, ani żona w rolę matki. Każda z nich ma swoje zadania i nie możecie konkurować o większą uwagę małżonka/syna. Jeśli toczycie walką o zainteresowanie i wpływy tego samego mężczyzny, ta wojna do niczego dobrego nie doprowadzi.



Teściowe mają wady. Synowe też…
Niestety egoizmem, zazdrością, fochami nic się nie zyska. Wręcz przeciwnie. Wiele można stracić. Czas się przyznać, że nie jesteśmy idealne i też mamy wady i same często wywołujemy niepotrzebne konflikty.



Zaoferuj jej swoją pomoc
Czy mogę ci jakoś pomóc? – magiczne pytanie, które od czasu do czasu synowa powinna zadawać swojej teściowej. I nie chodzi tylko o udawanie troski, ale prawdziwą postawę służby. Takie zachowanie może mocno ocieplić Wasze relacje.

Czytaj także: Jak pokochać trudną teściową?


Teściowie Cię potrzebują
Oni kochają swojego syna i chcą dla niego jak najlepiej. Dlatego warto zaakceptować fakt, że jesteście jedną rodziną i postarać się o ciekawe spędzanie czasu. Wyjdź z inicjatywą wspólnego spaceru, wyjścia na lody. Zwłaszcza gdy na świecie są już wnuki, warto zadbać o dobrze razem spędzony czas.



Nadopiekuńczy dziadkowie
Wiele relacji z teściami pogarsza się, kiedy na świecie pojawiają się dzieci. Przyczyną jest ogromna miłość, jaką dziadkowie zalewają swoje wnuki… Wtedy okazuje się nagle, że macie też inne metody wychowawcze. W takich sytuacjach trzeba delikatnie z dziadkami rozmawiać i zwracać im uwagę. Ale nigdy nie palić mostów i przekreślać relacji. Dziadkowie są bardzo ważni dla wnuków!



Nie skarż się Twojemu mężowi
Twoja mama mi powiedziała… A Twoja żona to zrobiła to… Skarżenie się na siebie nawzajem nie przyniesie nic dobrego. Nie dopuść do sytuacji, kiedy to Twój mąż musi stawać pomiędzy Wami i rozwiązywać Wasze konflikty.

Czytaj także: Synowa vs. teściowa. Gra o tron?


Nie porównuj ich z Twoimi rodzicami
Unikaj komentarzy, w których porównujesz teściów z Twoimi rodzicami, stawiając tych drugich zawsze w lepszym świetle. Nikt przecież nie lubi być porównywany do innych.



Nie konkuruj z nią w kuchni
Wiadomo, są rzeczy, które mamy robią najlepiej i nikt ich nie potrafiłby zastąpić. Dlatego nie konkurujcie ze sobą w kuchni. Bo dla twojego męża najlepszy rosół zawsze pewnie będzie ten od mamy… Ty możesz jedynie poprosić teściową, by Cię nauczyła tak dobrze gotować…



Kiedy jednak relacje są bardzo trudne…
Jeśli mimo wszystko trudno jest ci zaakceptować zachowanie swojej teściowej, pamiętaj to matka twojego męża, dlatego zawsze należy jej się ogromny szacunek i uznanie.

Tekst pochodzi z hiszpańskiej edycji portalu Aleteia

...

To tylko uzgodnienia o tesciowej a nie zawsze wystepujace objawy!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 6:36, 18 Kwi 2018    Temat postu:

Jak uleczyć złamane serce?
Talita Rodrigues | 17/04/2018

Natasha Grigel / Shutterstock
Udostępnij Komentuj 0
Złamane serce sprawia, że instynkt, na którym zwykle polegacie, prowadzi was na manowce. Nie możecie ufać temu, co on wam podpowiada.

Chyba każdy w jakimś momencie swojego życia miał złamane serce. M. już jako mała dziewczynka wszystko sobie zaplanowała. Miała poznać męża w wieku 22 lat, zaręczyć się i wyjść za mąż w wieku 24. Stało się inaczej. Kiedy miała 23 lata nie spotkała męża, lecz przeżyła swoje pierwsze miłosne rozczarowanie.

M. była bardzo religijna, co tydzień chodziła do kościoła i tam właśnie zobaczył ją pewien chłopak. Jeszcze tego samego dnia odnalazł ją w mediach społecznościowych, zaczęli do siebie pisać, wreszcie umówili się w realu. M. była przekonana, że oto spotkała tego jedynego, na którego czekała całe życie. Po miesiącu byli parą. Chłopak zaczął też razem z nią chodzić na niedzielną mszę i wszedł we wspólnotę, w której M. była od małego.

Czytaj także: Książę z bajki nie istnieje. Dzięki Bogu!
Po kilku miesiącach oświadczył się. M. nigdy nie zapomni tej chwili. Była w siódmym niebie. I oto nagle, trzy miesiące później – koniec. Chłopak powiedział, że M. mu się podoba, ale już jej nie kocha. M. przeżyła rozstanie tak boleśnie, że przez wiele miesięcy nie potrafiła myśleć o niczym innym.



Bolesne rozstanie
Dlaczego? Dlaczego ta silna, zdecydowana dziewczyna tym razem nie potrafiła wykorzystać swoich emocjonalnych zasobów, które przecież tyle razy pozwalały jej przetrwać trudne chwile? Dlaczego tak wielu z nas nie potrafi się otrząsnąć z miłosnego rozczarowania? Dlaczego mechanizmy, dzięki którym potrafimy stawić czoła wszelkim wyzwaniom, wobec złamanego serca są całkowicie bezradne?

Odpowiedź jest prosta. Złamane serce sprawia, że instynkt, na którym zwykle polegacie, prowadzi was na manowce. Nie możecie ufać temu, co on wam podpowiada.

Zrozumienie, dlaczego związek się rozpadł, jest oczywiście bardzo ważne, żeby iść do przodu. Niemniej często się zdarza, że kiedy otrzymujemy proste i uczciwe wyjaśnienie, odrzucamy je. Cierpienie uczuciowe wywołane przez niepowodzenie w miłości jest tak dramatyczne, że jesteśmy przekonani, że przyczyna musi być równie dramatyczna. I tak snujemy domysły, wymyślamy nieprawdopodobne teorie. M. była przekonana, że musiało się zdarzyć coś szczególnego i obsesyjnie starała się odkryć, co. Godzinami rozpamiętywała każdą chwilę z narzeczonym, rozkładała związek na czynniki pierwsze, szukając jakichś poszlak. A ich po prostu nie było.



Rozstania nie można wyjaśnić, trzeba je zaakceptować
Miłosne rozczarowanie jest znacznie bardziej podstępne, niż to się może wydawać. Badania pokazują, że rozstanie z obiektem uczuć uruchamia w naszym mózgu te same mechanizmy, które aktywują się w przypadku głodu narkotykowego. M. była „na głodzie”, a ponieważ nie mogła spotykać się z byłym narzeczonym, jej umysł próbował zaspokoić potrzebę kontaktu, wytwarzając wspomnienia. Instynkt podpowiadał jej, że próbuje rozwiązać zagadkę, a w istocie brała swoją codzienną „działkę”.

To dlatego tak trudno posklejać złamane serce. Jeśli macie złamane serce, nie możecie go zignorować. Rozczarowania nie da się pokonać natychmiast. To walka, a najpotężniejszą w niej bronią jest rozum.

Żadne wyjaśnienie rozstania nie będzie zadowalające. Nic nie złagodzi cierpienia, które odczuwamy. Trzeba je przyjąć i tyle. I nie rozpamiętywać, bo jedynym, czego potrzebujecie, by wyleczyć się z uzależnienia od romantycznej miłości, jest zaakceptowanie, że związek się skończył. Lepiej się nie łudzić. Dla kogoś, kto ma złamane serce, nadzieja może być niszcząca.

Czytaj także: List do dziewczyny, która złamała serce mojemu synowi
Miłosne rozczarowanie jest złożonym zranieniem psychologicznym, które ma wpływ na wiele sfer naszej osobowości. Aktywna i towarzyska M. straciła nie tylko narzeczonego. Ucierpiał także jej związek ze wspólnotą, w której dorastała i która żywiła jej wiarę. Dziewczyna czuła, że po rozstaniu w jej życiu pozostała ogromna pustka, ale nie potrafiła dostrzec, że zostało jej coś znacznie więcej niż zwykła pustka. A to kluczowa sprawa, ponieważ dzięki temu możemy się nauczyć leczyć z rozczarowań.



Wypełnić pustkę
Aby uleczyć złamane serca, trzeba odszukać te pustki w naszym życiu i wypełnić je. To może być pustka w naszej tożsamości – wówczas trzeba odnaleźć siebie, nadać sens swojemu życiu. Albo pustka w relacjach międzyludzkich, albo w aktywności.

Trzeba nadać sens całemu cierpieniu, unikając powierzchownego szukania wyjaśnień i idealizowania obiektu uczuć. I uznać, że to po prostu nie była właściwa osoba.

Trudno jest przezwyciężyć miłosne rozczarowanie, ale jeśli nie damy się zwieść cierpieniu umysłu i podejmiemy leczenie, na pewno nam się powiedzie.

Czytaj także: Porażka czy lekcja życia? Sprawdź, czy umiesz uczyć się na błędach!
Jeśli ktoś z waszych znajomych ma złamane serce, współczujcie mu. Wsparcie otoczenia, przyjaciół bardzo pomaga się dźwignąć. Bądźcie cierpliwi, ponieważ zapewne wyleczenie zabierze więcej czasu, niż wam się wydaje.

A jeśli tym razem padło na was, wiedzcie, że nie będzie łatwo, że to walka w waszym umyśle. Żeby wyjść z niej zwycięsko, musicie naprawdę chcieć. Ale macie wszelką potrzebną broń i wygracie. To minie!

Tekst pochodzi z włoskiej edycji portalu Aleteia

...

Dlatego nie mieszkamy razem spotykamy sie w czystosci stosujemy narzeczenstwo zeby nie bolalo. A jak ktos,, po swojemu" kombinuje to potem bol jest straszny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 8:44, 20 Kwi 2018    Temat postu:

Niech ktoś inny patrzy na zegarek, czyli w czym pomogą konsultanci ślubni
Ewa Maciąg | 20/04/2018
KONSULTANT ŚLUBNY
Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
Ślub na łonie natury albo w odrestaurowanej cegielni? A może z niebanalnym motywem przewodnim? Jeśli marzysz o nietypowym przyjęciu weselnym albo przerasta cię wizja organizacji wesela, możesz poprosić o pomoc specjalistów.

Drodzy Czytelnicy! Ślub to dla wielu wymarzony i wyczekany moment, określany jako ten najważniejszy w życiu. Chcemy, wraz ze specjalistami i naszymi autorami, pomóc Wam przygotować się do Waszej wspólnej małżeńskiej drogi.

Publikujemy teksty w ramach „Aleteiowego kursu przedmałżeńskiego”. Nie wystawiamy zaświadczenia Smile, ale mamy nadzieję, że nasze teksty pomogą Wam „żyć bardziej” już teraz, u progu Waszego wspólnego życia, a także po „sakramentalnym TAK”! Korzystajcie, przekazujcie dalej, a przede wszystkim – kochajcie się mocno!

Ślub – planować samemu czy ze specjalistą?
„Najmodniejsze są teraz przyjęcia w stylu boho – mówi Anna Piwońska, konsultantka z agencji Perfect Day Wedding Planners, członek Zarządu Polskiego Stowarzyszenia Konsultantów Ślubnych. – Czyli w starej stodole albo folwarku, w surowych, loftowych wnętrzach. Z zielonymi, naturalnymi dekoracjami, polnymi kwiatami. Panna młoda w koronkach i wianku, pan młody w garniturze, nie w smokingu” – opowiada. Wielką popularnością cieszą się też wesela na łonie natury, pod namiotami w ogrodach.

Jednak trzeba pamiętać, że koszt takiego przyjęcia jest naprawdę niebagatelny, trzeba mieć w zasięgu ok. 100 tys. złotych. Ale organizacja czy konsultacja skromniejszych przyjęć nie musi być taka droga. Wszystko zależy od pomysłu, agencji i wymagań pary młodej (godzina ok. 300 zł). Na co generalnie można liczyć?

Czytaj także: Małżeństwo z 30-letnim stażem zdradza sekret szczęśliwej relacji


W czym pomagają konsultanci ślubni?
Wszyscy specjaliści od organizacji i koordynacji ślubów deklarują kompleksową pomoc.

Od znalezienia odpowiedniego miejsca na uroczystość, zespołu, fotografa, firmy cateringowej po negocjacje cen z wykonawcami (np. dekoracji) i odpowiednie pożegnanie gości po przyjęciu.

Doradzają, jak uniknąć gaf i najlepiej wybrnąć z trudnych sytuacji. Pomagają ułożyć menu tak, aby pogodzić wegetarian i tradycjonalistów, podpowiadają, jak zorganizować bar, by zabawa mogła trwać do rana, tłumaczą, dlaczego gazowane napoje i mocne alkohole najlepiej umieścić na oddzielnych stołach albo przy barze (bo tak jest nie tylko bardziej elegancko, ale też… zdrowo). Przede wszystkim jednak pomagają urządzić wesele w niebanalnym stylu.

Przyjęcie musi mieć swój motyw przewodni, a konsultanci mają mnóstwo pomysłów. Takim motywem może być kolor, wzór, roślina, styl, kraj, symbol wspólnej pasji… Ulubiony film albo książka pary młodej. Wspólny element pojawia się na zaproszeniu, powraca w dekoracjach i dodatkach, wydruku menu. Jest niezwykle ważny, jak się okazuje.

Czytaj także: 7 weselnych pułapek budżetowych i rady, jak ich uniknąć
Ile to kosztuje?
Jednak z konsultantek wspomina przyjęcie z motywem… brzozy. „Młode drzewka, zielone listki na stołach dały efekt wiosennej świeżości, goście po wejściu na tak udekorowaną salę uśmiechali się i jakoś swobodniej zaczęli zachowywać” – wspomina.

Ciekawą propozycją jest też ślub w stylu… eko. Tym zajmują się Magdalena Pawlik i Aleksandra Boniecka, które prowadzą portal tobedziepieknyslub.pl. „Ślub w stylu eko polecamy fanom ekologicznego stylu życia, zdrowego odżywiania. Jest coraz więcej miejsc w całej Polsce, gdzie można zorganizować taki ślub.

Bardzo modne są odrestaurowane stare budynki gospodarskie, ceglarnie, fabryczki. Można ustawić drewniane stoły i ławy. Pary mogą się włączyć w organizację i zrobić własnoręcznie np. zaproszenia na papierze czerpanym lub dekoracje. Wykorzystujemy kwiaty doniczkowe, polne kwiaty, maki, niezapominajki, trawy, mchy, pnącza, wszelkiego rodzaju zioła. Po przyjęciu wręczamy gościom np. sadzonki drzewek. Jest to absolutny hit. W menu zwykle są potrawy z produktów bio, żadnych cytrusów. Często lokalne trunki, np. piwo niepasteryzowane z beczki albo domowe wino” – opowiadają.

Ile trzeba mieć w portfelu, by myśleć o takim ślubie? Uwzględniając wszystkie koszty (catering, muzyka, fotograf, dekoracje…) minimum 40 – 50 tysięcy złotych.

Czytaj także: Pomysł na oryginalne wesele, tylko dla odważnych!


Jak królowa brytyjska
Jeśli na wasz ślub przyjeżdżają goście z zagranicy czy innego miasta, konsultanci wezmą na siebie dopilnowanie organizacji ich noclegu i pobytu. A jeśli ślub bierze para, którą różni wyznanie czy kultura, w jakiej się wychowali, fachowcy pomogą tak zorganizować przyjęcie, by pogodzić wszystkie elementy i uniknąć wpadek.

Ważne jest też przygotowanie atrakcji przyjęcia. Konsultanci często namawiają do nagrania krótkich filmów ze wspomnieniami pary, anegdotami, jak się nowożeńcy poznali, pokochali… To zawsze jest miłym, wzruszającym, a często też zwyczajnie zabawnym akcentem, który rozluźnia atmosferę początku przyjęcia. „Modne są też fotobudki, w których można sobie spontanicznie zrobić zdjęcia z innymi gośćmi. Fajerwerki, wypuszczanie świecących balonów z helem. Proponujemy między innymi na weselach wiele atrakcji kulinarnych jak: sushi, stoły rybne, live cooking, stół z lokalnymi przysmakami: serami, wędlinami, trunkami, obowiązkowo musi się znaleźć także candy bar pełen słodyczy w kolorze i motywie przewodnim” – mówi Anna Piwońska.

„Poradziłam się konsultantki i bardzo się z tego potem cieszyłam – mówi Marta. – W salonie ślubnym ekspedientka namawiała mnie do zakupu długiej sukni, sięgała do ziemi. Konsultantka przestrzegła mnie, że to błąd, suknia powinna sięgać dwa centymetry ponad ziemię, inaczej potykałabym się o nią albo ciągle myślała, by ją podtrzymywać.

Przestrzegła, żeby stoły były okrągłe, a nie prostokątne i żeby nie numerować ich, tylko nadać np. romantyczne nazwy. Numerowanie wprowadza niepotrzebne skojarzenie z hierarchią, a nie chcemy, by ktoś z gości poczuł się niedoceniony.

Dobrą radą było też to, by tort podać na deser po obiedzie, a nie czekać do północy” – mówi Marta. Anna Piwońska potwierdza, że to ważne wskazówki. „Staramy się dopilnować, by nie dochodziło do takich banalnych, a jednak istotnych dla całej atmosfery przyjęcia błędów. Często musimy przypominać na przykład, że oczepiny nie są najlepszym momentem na podziękowania rodzicom. Albo że najpierw podajemy przystawkę, potem zupę.

Lepiej jest zaangażować dobrego DJ-ja niż nie do końca dobry zespół. Sprawdzamy, czy parkiet jest wystarczająco duży w stosunku do liczby gości. I czy na pewno oświetlenie zostało perfekcyjnie dopracowane, bo jest dla klimatu miejsca kluczowe. Czy menu zostało wydrukowane jak należy, z uwzględnieniem wegetarian, obcokrajowców…

Zwracamy także uwagę na to, czy przed przygotowaniem oficjalnego zaproszenia zostało wysłane do gości tzw. Save the date, czyli zawiadomienie o ślubie. Każdy gość musi poczuć się jak królowa brytyjska, wtedy wesele jest udane. I kiedy widzę szczęście nie tylko w oczach pary młodej, ale też rodziców…” – mówi Anna Piwońska.

Jeśli zastanawiacie się nad zaangażowaniem konsultanta ślubnego, warto pamiętać też o tym, że nie jest to mały wydatek, ale zaoszczędzicie mnóstwo nerwów i czasu. Ktoś inny będzie cały czas patrzył na zegarek i kontrolował szczegóły. A one jak wiadomo są najważniejsze.

...

Slub to wielkie nerwy zatem moze byc przydatne wziecie firmy uslugowej zwlaszcza gdy rodzina jest olbrzymia. Czy tez jakies instytucje typu cala jednostka wojskowa przychodzi. Jesli trzeba wiekszej organizacji.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:03, 25 Kwi 2018    Temat postu:

Szukasz idealnego męża? Oto kilka konkretów
Monika Anna Jałtuszewska | 25/04/2018
ZAKOCHANA PARA
Pexels | CC0
Udostępnij Komentuj
Wysoki (co najmniej 185 cm), przystojny jak Ryan Gosling, wysportowany jak Robert Lewandowski, mądry jak dr Jacek Pulikowski i bogaty jak Bill Gates – oto mąż idealny. A teraz schodzimy na ziemię.

Twój przyszły mąż. Ktoś, z kim spędzisz resztę swojego życia. Na dobre i na złe. Dobrze byłoby, gdyby był idealny albo chociaż całkiem niezły, prawda? Wiele kobiet patrzy na swoich chłopaków/narzeczonych i zastanawia się: czy to właśnie TEN? Czy na pewno chcę się zestarzeć z tym gościem?

Mądra odpowiedź na to pytanie nie będzie prosta. Nie istnieje, niestety, zestaw cech męża idealnego dla każdej kobiety, ale na niektóre rzeczy należy zwrócić szczególną uwagę.



Priorytety
Zacznijmy od najważniejszego. Po czym możesz rozpoznać dobry materiał na męża? Po tym, że to nie Ty jesteś dla niego na pierwszym miejscu. Fajnie, gdy facet za Tobą szaleje, ale jeszcze lepiej, gdy szaleje za… Bogiem. Jeśli Bóg jest dla niego na pierwszym miejscu, uwaga! – trafiłaś na mądrego faceta.

Potem dopiero Ty. A dalej cała reszta świata. Można buntować się na taki układ, ale wierz mi, że to jedyny słuszny. Pierwsza nie jest relacja z mamusią, kumplami czy rodzeństwem. Zawsze pierwsza jest relacja z Bogiem, a za nim Ty i to, co Was łączy.

Taka dojrzała hierarchia jest niezbędna w konfliktowych sytuacjach, które czekają Was po ślubie. Nie myślisz chyba, że kłótnie Was ominą? Nawet powtarzając na okrągło „najważniejsze, że się kochamy”, nie unikniecie przeciwności na Waszej wspólnej drodze. Stabilne fundamenty pomogą Wam stworzyć trwałe małżeństwo. Jeśli dobrze ustawicie priorytety, będziecie odporni na wszystkie zawirowania czekające na Was w przyszłości.

Czytaj także: Jak zniszczyć mężczyznę swojego życia


Pan Mąż
Dobry mąż powinien panować. Spokojnie, nie chodzi o traktowanie żony jak służącej. Dobry i mądry mąż powinien panować… nad sobą. We wszystkich wymiarach. Powinien umieć zapanować nad swoimi emocjami i popędami. Bez tego nie możemy mówić o dojrzałości. I trudno zbudować dojrzałą relację.

Jeśli Twój ukochany jest panem samego siebie, to bez względu na to, co się wydarzy masz pewność, że będzie dla Ciebie oparciem. Taki mężczyzna zatroszczy się o panowanie nad tym, co Was otacza. Chętnie zajmie się rzeczami, na które Ty nie masz wpływu, tylko po to, żebyś Ty czuła się bezpieczna i zaopiekowana. Czy nie byłoby miło mieć pewność, że mąż otoczy Cię silnym ramieniem? Z takim mężczyzną warto iść przez życie, nawet gdyby Wasza droga miała okazać się wyjątkowo trudna.



Lody waniliowe lub czekoladowe
Udane małżeństwo powinno być jednością. To brzmi prosto, ale walka o jedność bywa trudna. Osiągnięcie jedności będzie możliwe tylko wtedy, gdy będziecie mieli mocne, wspólne fundamenty. Nie da się zbudować domu na piasku. To, że jesteś fanką lodów o smaku czekoladowym, a Twój przyszły mąż woli waniliowe, raczej nie wpłynie na jedność w Waszym małżeństwie.

Ale jeśli wyznajecie inny światopogląd, nie łączą Was wspólne wartości i wspólna wiara – może być bardzo trudno. Może być to nawet niemożliwe. Pamiętaj, że czas przed ślubem jest po to, by odkryć to, co Was łączy. Zastanów się, czy to wystarczy, by zbudować związek, który przetrwa całe życie.

Pan Idealny nie istnieje. Nie istnieje też zestaw cech, które powinien posiadać. Na domiar złego niedoskonałość jest w każdym z nas. W Tobie też! Jak dobrze jest przyznać, że małżeństwo to związek dwóch niedoskonałych ludzi.

...

Zdecydowanie jesli kobieta chce byc wazniejsza od Boga to katastrofa pewna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 9:47, 28 Kwi 2018    Temat postu:

Mężowie, kochajmy nasze żony!
Maciej Jabłoński | 28/04/2018
TANIEC
Brooke Cagle/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Nigdy nie pozwól, żeby twoja żona musiała konkurować z kimkolwiek lub czymkolwiek (na tym świecie) o twoją miłość i uwagę.

Mężowie kochajmy nasze żony! Nasza postawa wpływa nie tylko na nasze małżeństwo i ukochane kobiety, ale także na nasze dzieci i przyszłe pokolenia. Tak jak kochasz swoją żonę, tak uczysz swoich synów, jak traktować kobiety i uczysz swoje córki tego, czego powinny oczekiwać od mężczyzn. Zróbmy wszystko, aby nasze żony i rodziny otrzymywały od nas to, co najlepsze. Pytanie, jak to robić?



Otwarta i szczera komunikacja
Dobra komunikacja znaczy dla małżeńskiej relacji tyle samo, co oddychanie dla płuc. Bądź gotowy odłożyć smartfon na bok lub zamknąć komputer i zaangażować się w rozmowę ze swoją żoną. Zdecydowana większość kobiet ma częstszą potrzebę rozmowy niż tożsama potrzeba mężczyzny. Spraw, aby komunikacja z twoją żoną stała się priorytetem. Każde twoje słowo i czyn buduje lub osłabia jej zaufanie do ciebie. W rozmowie bądź otwarty i szczery, a sprawisz, że twoja żona będzie czuła się przy tobie bezpieczna, kochana i szanowana.



Ochrona (fizyczna i emocjonalna)
Powinieneś być tym, który ociera łzy żony, a nie tym, który je powoduje! Żyj tak, żeby twoja żona czuła się przy tobie najbezpieczniej na świecie. Miej odwagę walczyć o swoją rodzinę i wiarę, jednak do tego często będziesz potrzebował siły większej niż twoja własna.

Jest taki jeden święty (niejeden pewnie), który chętnie pomaga w takich sprawach – Święty Józef. Kto, jak nie on – który swoją męskością i postawą do kobiety swojego życia, bije wszystkie rekordy. Widać, że tam na pierwszym miejscu był Bóg, stąd odwaga, żeby na przekór wszystkiemu i wszystkim podjąć po ludzku tak nieracjonalne wyzwanie.

Nam czasem trudno jest być takim „twardzielem” jak on, dlatego nie zapominajmy, że mamy wielkiego orędownika w niebie. Mi „trudno zapomnieć”, ponieważ urodziłem się w jego wspomnienie, więc jest mi szczególnie bliski i zawsze mogę na niego liczyć.

Czytaj także: Przyznaję, małżeństwo nie jest dla mnie


Twój czas (postaw zarówno na jakość, jak i na ilość)
Czas jest „walutą” każdej relacji, więc inwestuj jak najwięcej czasu w swoje małżeństwo. Nigdy nie pozwól na to, żeby twoja żona poczuła, że bardziej niż na niej zależy ci na twojej karierze czy hobby.

Musisz zarabiać na rodzinę, jednak nie wykorzystuj swojej pracy jako pretekstu do nieobecności w domu. Kiedy jesteś w domu, to bądź w nim obecny i nie rozpraszaj się TV lub smartfonem. Pracuj ciężko, ale pamiętaj, że najważniejsze, czego twoja rodzina od Ciebie potrzebuje to… twoja obecność.

Wielokrotnie łapię się na tym, że zerkam na telefon co jakiś czas – niby normalna sprawa, szczególnie w dzisiejszych czasach! – ale sprawa staje się nienormalna, kiedy co chwila dostaję „upomnienie” od żony bądź pytanie „czy jestem” albo „gdzie teraz jestem”. Dla naszych dzieci też często najatrakcyjniejszą zabawką zaczyna stawać się telefon – a mówi się, że one są odbiciem zachowań swoich rodziców… Znacie to, Panowie?



Zabiegaj stale o nią
Większość z nas daje naszym żonom to, co ma najlepszego na samym początku relacji, a później z biegiem czasu osiada na laurach. Pozwalamy na to, żeby romans przygasł, a każda żona chce czuć się najbardziej kochana w oczach swojego męża. Zasługuje na nieustanną adorację i troskę z naszej strony.

Okazuj jej to codziennie, a zobaczysz niesamowite owoce. Naprawdę nie trzeba wiele. Masz do dyspozycji np. mały bloczek kolorowych karteczek i długopis. Zostaw rano, wszędzie gdzie wiesz, że zajrzy jakieś miłe słowa typu „jesteś wyjątkowa”, „kocham Cię jeszcze bardziej niż wczoraj i mniej niż jutro” – to akurat tekst mojej żony Wink. Sam wiesz najlepiej, jak sprawić, żeby twoja kobieta czuła, że wciąż o nią zabiegasz i że ją kochasz.

Czytaj także: 5 zagrożeń, na które szczególnie narażone jest katolickie małżeństwo


Stawiaj ją na drugim miejscu
Tak jak Józef postaw Boga na pierwszym miejscu, a będziesz w stanie zrobić wiele dla swojej żony, wbrew swoim wszelkim egoistycznym zachowaniom, „widzimisiom” i innym przeszkodom do tego, żeby bardziej kochać swoją żonę każdego dnia. Postaw Go na pierwszym miejscu, a zobaczysz cuda w Waszej relacji. Zaraz później postaw Ją.

Nigdy nie pozwól, żeby twoja żona musiała konkurować z kimkolwiek lub czymkolwiek (na tym świecie) o twoją miłość i uwagę. „Twoje oczy niech zawsze będą tylko dla niej”. Dawaj jej to, co masz w sobie najlepszego, a Wasza relacja rozkwitnie jak wszystko to, co widzisz teraz za oknem.

Takiej wiosny w relacji Wam i sobie życzę.

...

Trzeba okazywac milosc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 7:52, 02 Maj 2018    Temat postu:

Małżeństwo z rozwodem i narkotykami w tle. „Tylko z Bogiem mamy szansę”
Marlena Bessman-Paliwoda | 01/05/2018
KARUZELA
Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Historia Agnieszki i Błażeja to dobry scenariusz na film. Pragnienie szczęścia przeplata się tu z tragediami przeszłości i wyborów, które niekoniecznie do szczęścia prowadzą. Ostatecznie jednak widzimy, że nawet trudne doświadczenia mogą doprowadzić do pokoju serca i spokoju w domu, gdy w zakamarki swoich oczekiwań i roszczeń wpuści się światło Boga.

Z Agnieszką i Błażejem, małżeństwem, które po rozwodzie chce budować na skale, rozmawiamy o ich życiu sprzed spotkania Boga i dziś – gdy formują się razem we wspólnocie.

Marlena Bessman-Paliwoda: Do rozwodu i Waszego powrotu do siebie dojdziemy. Zaczniemy od początku – jak doszło do tego, że Agnieszka i Błażej stali się małżeństwem?

Agnieszka: Bardzo prozaicznie. Zwykła historia. Na dyskotece, ale to Błażej ty opowiedz, bo od razu wiedziałeś, że będę twoją żoną.

Błażej: Trzydzieści sekund. Zobaczyłem Agnieszkę jeszcze daleko… i wiedziałem, że to ta kobieta. Co ciekawe, i mnie, i Agnieszki miało nie być w tym miejscu, a jednak tam się spotkaliśmy. Miała taki niebieski sweterek. To ten niebieski sweterek! (śmiech).

Agnieszka: Zatańczyliśmy, a potem trzy godziny rozmawialiśmy. Miałam do niego takie zaufanie. Gdybym miała świadomość, co będzie w przyszłości… To była szybka znajomość. Trzy miesiące i zaręczyny, sześć miesięcy i ślub.

Po pół roku Waszej znajomości bierzecie ślub…

A: I to na początku tylko cywilny.

B: Był nasz ślub, a ja zaraz wyjechałem na misję do Syrii. Dowiedziałem się już tam, że Agnieszka jest w ciąży.

A: Brzmi jak wariactwo, ale tak było. W tym wszystkim były nasze emocje, niedomówienia. Trzy lata później wzięliśmy ślub kościelny, bo ja bardzo tego pragnęłam. Przeszkadzało mi, że nie mieliśmy ślubu kościelnego. Mówiłam Błażejowi, że jak weźmiemy ślub kościelny to już wszystko będzie super, ja się zmienię, bo już będę mogła pójść do komunii, do spowiedzi. Będzie mi lżej, nasze małżeństwo będzie lepsze, bo tak to kłótnie… Czegoś w naszym małżeństwie brakowało. Czepiałam się Błażeja o wszystko.

Czytaj także: 5 zagrożeń, na które szczególnie narażone jest katolickie małżeństwo


„Nie mieliśmy fundamentu”
Po ślubie kościelnym było lepiej?

A: Z jednej strony tak – byłam w pełni w Kościele, co było szczęściem, z drugiej – emocje zostały bez zmian. Ja zobaczyłam to dopiero niedawno. Obwiniałam Błażeja, a dopiero niedawno dojrzałam do tego, by zobaczyć, że ja też popełniałam błędy. Wyżywałam się na nim, znęcałam psychicznie. On mi się często podporządkowywał. A widzisz – w kwestii wiary nie robiłam nic, nie miałam delikatności, by o tym rozmawiać. Nie mieliśmy fundamentu. Jak w przypowieści – budowaliśmy na piasku.

Każdy z nas zaczął myśleć tylko o sobie. Ja myślałam o swoich potrzebach, Błażej o swoich. Nie patrzyliśmy wzajemnie, czego potrzebuje ta druga osoba. Chcieliśmy pilnować tylko spełniania swoich oczekiwań.

B: Pracowałem w wojsku i byłem psychicznie wymęczony. Nie mogłem Agnieszce o wielu rzeczach powiedzieć, to mi się kotłowało w głowie, nie radziłem sobie z tym…

A: A ja dokładałam do tego kotła. Nie widziałam jego cierpienia, tylko swoje, że ja ciągle w domu, z dziećmi, że sama muszę wszystko, że on nie widzi mojego trudu, poświęcenia, pracy… całe litanie to były. W końcu odpuściłam i poszłam całą sobą w macierzyństwo.

B: Zaczęliśmy się oddalać. Wymienialiśmy komendy. Mieliśmy wiele rzeczy niewypowiedzianych, ja coś miałem w sobie przeciwko Agnieszce, ona przeciwko mnie. Nie było u nas rozmowy, tylko kłótnia, frustracja. Nie słuchaliśmy siebie, tylko szukaliśmy potwierdzenia swoich racji.

A jak doszło ostatecznie do decyzji o rozwodzie?

A: W pewnym momencie Błażej pękł i nie było źle, ale było… tragicznie. Okazało się, że nie znałam jego przeszłości. Często mnie ostrzegał, żebym nie narzekała, bo on może być gorszy.

B: Jako młodziak byłem związany z grupą przestępczą, a na misję wyjechałem, bo dostałem wybór: wojsko albo więzienie. Oczywiste, że wybrałem wojsko. Agnieszce coś przebąkiwałem o swojej przeszłości, ale nie wiedziała wszystkiego. Jak ją poznałem, to chciałem mieć dobre, na pewno lepsze życie niż do tej pory. Zerwałem z tymi wybrykami do czasu, jak w domu dawałem radę. Wszystko pękło, kiedy w domu się sypało, w pracy podobnie. Nie dałem rady i wróciłem do starych, znanych mi ścieżek.

Czytaj także: Kryzys w małżeństwie? Zajrzyj na stronę Ratuj Rodzinę


„Rozum karze odejść, serce mówi: zostań!”
Wszystko się sypie, a Ty zaplanowałeś remont?

B: Odpuściłem wszystko. Ale szukałem ratunku. Agnieszka zawsze chciała, abym zrobił remont, w końcu się za to wziąłem. Chciałem, aby coś – cokolwiek – było dobrze.

A: Wyjechałam z córkami, by spokojnie tu zrobił ten remont, ale po jego zachowaniu widziałam, że coś się zmieniło. Zbywał mnie. Wcześniej nie było pięknie między nami, ale ostatecznie dopytywał o córki, a tutaj… wracam po dwóch miesiącach, a remont nie był skończony.

Do starych znajomych wróciłeś właśnie w czasie remontu?

B: Tak, Agnieszki nie było w domu, miałem dużo czasu dla siebie. Pojawili się starzy znajomi, stare interesy, zaczęło się mieszać. Do narkotyków wróciłem. Sam zacząłem brać. Wszystko zaczęło się psuć, ale ja tego nie widziałem. Miałem na mieście nawet swoją ksywkę. Wszyscy z tego środowiska mnie znają, policja też.

A: Zaczęły się kłamstwa, na których go nakrywałam, dziwne zachowanie, powroty w środku nocy, częste telefony. Do tego doszły problemy z pieniędzmi. Nagle jego wypłata zaczęła znikać z konta. Dobrze pamiętam wyścigi do bankomatu po pieniądze… Nie rozumiałam, co się dzieje, ale zaczęłam być bardziej czujna. Po sześciu miesiącach byłam w małżeństwie detektywem, ale nie podejrzewałam, ze to może być problem z narkotykami.

W pewnym momencie teściowa zwróciła mi uwagę, że to może narkotyki. Narkotyki? Nie, nie. Zaczęłam mu jednak przeszukiwać kieszenie. Znalazłam raz, drugi. Wtedy się zaczęło. To były dwa dramatyczne lata. Miałam taką wolę walki – chciałam go z tego wyrwać, gdzieś muszę pójść, coś zrobić.

Potem jednak… widziałam, że moja granica tolerancji się poszerzała – no tak, kolejne kłamstwo, kolejne jego nocne wyjście. Szukałam pomocy dla siebie. Wszyscy doradzali mi, abym odeszła od niego, łącznie z terapeutą, do którego chodziłam. Rozum mówił – odejdź, bo co za życie dla mnie, dla dzieci? A serce – kochałam go, wiedziałam, że on nie jest takim człowiekiem. Krzyczałam do niego: „To nie jesteś ty!” Na moich oczach umierał – fizycznie, duchowo, emocjonalnie, razem z nim umierała cała nasza rodzina. Były awantury, policja. Męczyliśmy się ze sobą. I właśnie – po dwóch latach tej batalii, postanowiłam się z nim rozstać.

Czerwiec 2017 roku to Wasz rozwód. Miało być lepiej, wszystko miało się rozwiązać…

A: W czerwcu był nasz rozwód, a w październiku w naszym kościele było świadectwo zapraszające na Kurs Alfa. Świadectwo mówił Tomek, który był po rozwodzie, a dziś żyje ze swoją rodziną, żoną. Błażeja nie było, wyjechał do Niemiec, ale ja chciałam szukać Boga. Następnego dnia on jednak się pojawił z tych Niemiec, więc skorzystałam z okazji i spytałam: „Pójdziesz ze mną na ten kurs?”, a on powiedział, że tak.



„Dopiero po rozwodzie zrozumiałam przysięgę małżeńską”
Twoja była żona przychodzi do Ciebie i pyta, czy pójdziesz z nią na jakiś kurs, by szukać razem Boga, a Ty się… zgadzasz bez zastanowienia?

B: Dla mnie to była szansa. Chciałem odzyskać rodzinę, uwierzyć w Boga. Tak naprawdę… czekałem na takie słowa.

A: Nie poznawałam go. Próbowałam go namówić na terapię – raz go zaciągnęłam i nic, nic to nie dało. Na kursie jednak on… on chciał tam być. Czasami było tak, że on mnie tam ciągnął.

B: Czekałem na te wtorki. Te wieczory we mnie wlewały nadzieję, nie wiem jak to określić. Nawet po pobiciu, po którym trafiłem do szpitala, opowiadałem tam chłopakowi o kursie, o tym, jaką czuję wolność. On też zapragnął szukać Boga.

A: Byłam w szoku. Byłam „wierząca”, ale niedowierzająca. Jeszcze przed kursem trafiały do mnie różne świadectwa, ale czy to mogłoby dotyczyć mnie? Potem trafiła do mnie konferencja o domu budowanym na skale, o tym, że Kościół dopuszcza separację, a nie rozwód. Przysięga małżeńska do mnie zaczęła trafiać… dopiero teraz. Myślałam, że chcę być wierna tej przysiędze, mimo rad, by być z kimś innym, by ułożyć sobie życie na nowo. Ja już czekałam tylko na cud. Widziałam, że komuś zależało, aby nas rozdzielić. Oboje doświadczyliśmy przemiany myślenia i patrzenia na nasze własne postępowanie i wybory. Bez obwiniania innych o to, co nas spotyka.

Czytaj także: Ta para staruszków w kilka minut pokazała mi, czym jest małżeństwo
Jak wygląda teraz Wasze życie? Na nowo małżeńska sielanka?

A: Nie ma sielanki (śmiech). Widzimy, jak dużo mamy do przepracowania i wyjaśnienia. Są małe kryzysy, ale teraz uczymy się z tym walczyć, radzić sobie. Modlimy się razem z dziećmi. Mieliśmy już takie sytuacje, że emocje brały górę – pamiętam, że raz wyszłam wtedy z kuchni i zaczęłam się modlić. Kiedy wróciłam, byłam spokojna, nie miałam już w sobie tylu negatywnych emocji, a Błażej powiedział, że obiad jest dobry. On też ochłonął, tak po prostu. Wcześniej, Marlena, to wyglądało tak, że ja wpadałam w furię, a Błażej ostatecznie wychodził i nie wracał – czasami pół nocy, czasami na kilka dni.

B: Dziś mówimy o nas. Wcześniej tego nie było. Jesteśmy we wspólnocie.

A: Bóg o nas zawalczył. My dziś chcemy walczyć, by być przy Nim. To scala nas jako małżeństwo i jako rodzinę.

...

Oczywiscie nie zyczymy przezyc ekstremalnych ale tez sie zdarza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 7:52, 02 Maj 2018    Temat postu:

Małżeństwo z rozwodem i narkotykami w tle. „Tylko z Bogiem mamy szansę”
Marlena Bessman-Paliwoda | 01/05/2018
KARUZELA
Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Historia Agnieszki i Błażeja to dobry scenariusz na film. Pragnienie szczęścia przeplata się tu z tragediami przeszłości i wyborów, które niekoniecznie do szczęścia prowadzą. Ostatecznie jednak widzimy, że nawet trudne doświadczenia mogą doprowadzić do pokoju serca i spokoju w domu, gdy w zakamarki swoich oczekiwań i roszczeń wpuści się światło Boga.

Z Agnieszką i Błażejem, małżeństwem, które po rozwodzie chce budować na skale, rozmawiamy o ich życiu sprzed spotkania Boga i dziś – gdy formują się razem we wspólnocie.

Marlena Bessman-Paliwoda: Do rozwodu i Waszego powrotu do siebie dojdziemy. Zaczniemy od początku – jak doszło do tego, że Agnieszka i Błażej stali się małżeństwem?

Agnieszka: Bardzo prozaicznie. Zwykła historia. Na dyskotece, ale to Błażej ty opowiedz, bo od razu wiedziałeś, że będę twoją żoną.

Błażej: Trzydzieści sekund. Zobaczyłem Agnieszkę jeszcze daleko… i wiedziałem, że to ta kobieta. Co ciekawe, i mnie, i Agnieszki miało nie być w tym miejscu, a jednak tam się spotkaliśmy. Miała taki niebieski sweterek. To ten niebieski sweterek! (śmiech).

Agnieszka: Zatańczyliśmy, a potem trzy godziny rozmawialiśmy. Miałam do niego takie zaufanie. Gdybym miała świadomość, co będzie w przyszłości… To była szybka znajomość. Trzy miesiące i zaręczyny, sześć miesięcy i ślub.

Po pół roku Waszej znajomości bierzecie ślub…

A: I to na początku tylko cywilny.

B: Był nasz ślub, a ja zaraz wyjechałem na misję do Syrii. Dowiedziałem się już tam, że Agnieszka jest w ciąży.

A: Brzmi jak wariactwo, ale tak było. W tym wszystkim były nasze emocje, niedomówienia. Trzy lata później wzięliśmy ślub kościelny, bo ja bardzo tego pragnęłam. Przeszkadzało mi, że nie mieliśmy ślubu kościelnego. Mówiłam Błażejowi, że jak weźmiemy ślub kościelny to już wszystko będzie super, ja się zmienię, bo już będę mogła pójść do komunii, do spowiedzi. Będzie mi lżej, nasze małżeństwo będzie lepsze, bo tak to kłótnie… Czegoś w naszym małżeństwie brakowało. Czepiałam się Błażeja o wszystko.

Czytaj także: 5 zagrożeń, na które szczególnie narażone jest katolickie małżeństwo


„Nie mieliśmy fundamentu”
Po ślubie kościelnym było lepiej?

A: Z jednej strony tak – byłam w pełni w Kościele, co było szczęściem, z drugiej – emocje zostały bez zmian. Ja zobaczyłam to dopiero niedawno. Obwiniałam Błażeja, a dopiero niedawno dojrzałam do tego, by zobaczyć, że ja też popełniałam błędy. Wyżywałam się na nim, znęcałam psychicznie. On mi się często podporządkowywał. A widzisz – w kwestii wiary nie robiłam nic, nie miałam delikatności, by o tym rozmawiać. Nie mieliśmy fundamentu. Jak w przypowieści – budowaliśmy na piasku.

Każdy z nas zaczął myśleć tylko o sobie. Ja myślałam o swoich potrzebach, Błażej o swoich. Nie patrzyliśmy wzajemnie, czego potrzebuje ta druga osoba. Chcieliśmy pilnować tylko spełniania swoich oczekiwań.

B: Pracowałem w wojsku i byłem psychicznie wymęczony. Nie mogłem Agnieszce o wielu rzeczach powiedzieć, to mi się kotłowało w głowie, nie radziłem sobie z tym…

A: A ja dokładałam do tego kotła. Nie widziałam jego cierpienia, tylko swoje, że ja ciągle w domu, z dziećmi, że sama muszę wszystko, że on nie widzi mojego trudu, poświęcenia, pracy… całe litanie to były. W końcu odpuściłam i poszłam całą sobą w macierzyństwo.

B: Zaczęliśmy się oddalać. Wymienialiśmy komendy. Mieliśmy wiele rzeczy niewypowiedzianych, ja coś miałem w sobie przeciwko Agnieszce, ona przeciwko mnie. Nie było u nas rozmowy, tylko kłótnia, frustracja. Nie słuchaliśmy siebie, tylko szukaliśmy potwierdzenia swoich racji.

A jak doszło ostatecznie do decyzji o rozwodzie?

A: W pewnym momencie Błażej pękł i nie było źle, ale było… tragicznie. Okazało się, że nie znałam jego przeszłości. Często mnie ostrzegał, żebym nie narzekała, bo on może być gorszy.

B: Jako młodziak byłem związany z grupą przestępczą, a na misję wyjechałem, bo dostałem wybór: wojsko albo więzienie. Oczywiste, że wybrałem wojsko. Agnieszce coś przebąkiwałem o swojej przeszłości, ale nie wiedziała wszystkiego. Jak ją poznałem, to chciałem mieć dobre, na pewno lepsze życie niż do tej pory. Zerwałem z tymi wybrykami do czasu, jak w domu dawałem radę. Wszystko pękło, kiedy w domu się sypało, w pracy podobnie. Nie dałem rady i wróciłem do starych, znanych mi ścieżek.

Czytaj także: Kryzys w małżeństwie? Zajrzyj na stronę Ratuj Rodzinę


„Rozum karze odejść, serce mówi: zostań!”
Wszystko się sypie, a Ty zaplanowałeś remont?

B: Odpuściłem wszystko. Ale szukałem ratunku. Agnieszka zawsze chciała, abym zrobił remont, w końcu się za to wziąłem. Chciałem, aby coś – cokolwiek – było dobrze.

A: Wyjechałam z córkami, by spokojnie tu zrobił ten remont, ale po jego zachowaniu widziałam, że coś się zmieniło. Zbywał mnie. Wcześniej nie było pięknie między nami, ale ostatecznie dopytywał o córki, a tutaj… wracam po dwóch miesiącach, a remont nie był skończony.

Do starych znajomych wróciłeś właśnie w czasie remontu?

B: Tak, Agnieszki nie było w domu, miałem dużo czasu dla siebie. Pojawili się starzy znajomi, stare interesy, zaczęło się mieszać. Do narkotyków wróciłem. Sam zacząłem brać. Wszystko zaczęło się psuć, ale ja tego nie widziałem. Miałem na mieście nawet swoją ksywkę. Wszyscy z tego środowiska mnie znają, policja też.

A: Zaczęły się kłamstwa, na których go nakrywałam, dziwne zachowanie, powroty w środku nocy, częste telefony. Do tego doszły problemy z pieniędzmi. Nagle jego wypłata zaczęła znikać z konta. Dobrze pamiętam wyścigi do bankomatu po pieniądze… Nie rozumiałam, co się dzieje, ale zaczęłam być bardziej czujna. Po sześciu miesiącach byłam w małżeństwie detektywem, ale nie podejrzewałam, ze to może być problem z narkotykami.

W pewnym momencie teściowa zwróciła mi uwagę, że to może narkotyki. Narkotyki? Nie, nie. Zaczęłam mu jednak przeszukiwać kieszenie. Znalazłam raz, drugi. Wtedy się zaczęło. To były dwa dramatyczne lata. Miałam taką wolę walki – chciałam go z tego wyrwać, gdzieś muszę pójść, coś zrobić.

Potem jednak… widziałam, że moja granica tolerancji się poszerzała – no tak, kolejne kłamstwo, kolejne jego nocne wyjście. Szukałam pomocy dla siebie. Wszyscy doradzali mi, abym odeszła od niego, łącznie z terapeutą, do którego chodziłam. Rozum mówił – odejdź, bo co za życie dla mnie, dla dzieci? A serce – kochałam go, wiedziałam, że on nie jest takim człowiekiem. Krzyczałam do niego: „To nie jesteś ty!” Na moich oczach umierał – fizycznie, duchowo, emocjonalnie, razem z nim umierała cała nasza rodzina. Były awantury, policja. Męczyliśmy się ze sobą. I właśnie – po dwóch latach tej batalii, postanowiłam się z nim rozstać.

Czerwiec 2017 roku to Wasz rozwód. Miało być lepiej, wszystko miało się rozwiązać…

A: W czerwcu był nasz rozwód, a w październiku w naszym kościele było świadectwo zapraszające na Kurs Alfa. Świadectwo mówił Tomek, który był po rozwodzie, a dziś żyje ze swoją rodziną, żoną. Błażeja nie było, wyjechał do Niemiec, ale ja chciałam szukać Boga. Następnego dnia on jednak się pojawił z tych Niemiec, więc skorzystałam z okazji i spytałam: „Pójdziesz ze mną na ten kurs?”, a on powiedział, że tak.



„Dopiero po rozwodzie zrozumiałam przysięgę małżeńską”
Twoja była żona przychodzi do Ciebie i pyta, czy pójdziesz z nią na jakiś kurs, by szukać razem Boga, a Ty się… zgadzasz bez zastanowienia?

B: Dla mnie to była szansa. Chciałem odzyskać rodzinę, uwierzyć w Boga. Tak naprawdę… czekałem na takie słowa.

A: Nie poznawałam go. Próbowałam go namówić na terapię – raz go zaciągnęłam i nic, nic to nie dało. Na kursie jednak on… on chciał tam być. Czasami było tak, że on mnie tam ciągnął.

B: Czekałem na te wtorki. Te wieczory we mnie wlewały nadzieję, nie wiem jak to określić. Nawet po pobiciu, po którym trafiłem do szpitala, opowiadałem tam chłopakowi o kursie, o tym, jaką czuję wolność. On też zapragnął szukać Boga.

A: Byłam w szoku. Byłam „wierząca”, ale niedowierzająca. Jeszcze przed kursem trafiały do mnie różne świadectwa, ale czy to mogłoby dotyczyć mnie? Potem trafiła do mnie konferencja o domu budowanym na skale, o tym, że Kościół dopuszcza separację, a nie rozwód. Przysięga małżeńska do mnie zaczęła trafiać… dopiero teraz. Myślałam, że chcę być wierna tej przysiędze, mimo rad, by być z kimś innym, by ułożyć sobie życie na nowo. Ja już czekałam tylko na cud. Widziałam, że komuś zależało, aby nas rozdzielić. Oboje doświadczyliśmy przemiany myślenia i patrzenia na nasze własne postępowanie i wybory. Bez obwiniania innych o to, co nas spotyka.

Czytaj także: Ta para staruszków w kilka minut pokazała mi, czym jest małżeństwo
Jak wygląda teraz Wasze życie? Na nowo małżeńska sielanka?

A: Nie ma sielanki (śmiech). Widzimy, jak dużo mamy do przepracowania i wyjaśnienia. Są małe kryzysy, ale teraz uczymy się z tym walczyć, radzić sobie. Modlimy się razem z dziećmi. Mieliśmy już takie sytuacje, że emocje brały górę – pamiętam, że raz wyszłam wtedy z kuchni i zaczęłam się modlić. Kiedy wróciłam, byłam spokojna, nie miałam już w sobie tylu negatywnych emocji, a Błażej powiedział, że obiad jest dobry. On też ochłonął, tak po prostu. Wcześniej, Marlena, to wyglądało tak, że ja wpadałam w furię, a Błażej ostatecznie wychodził i nie wracał – czasami pół nocy, czasami na kilka dni.

B: Dziś mówimy o nas. Wcześniej tego nie było. Jesteśmy we wspólnocie.

A: Bóg o nas zawalczył. My dziś chcemy walczyć, by być przy Nim. To scala nas jako małżeństwo i jako rodzinę.

...

Oczywiscie nie zyczymy przezyc ekstremalnych ale tez sie zdarza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:03, 02 Maj 2018    Temat postu:

Gdy mąż nie spełnia twoich potrzeb
Małgorzata Rybak | 01/05/2018
MĘŻCZYZNA
Nicolas Lobo/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Po ziemi chodzi wiele smutnych kobiet, które za swoje nieszczęście obwiniają mężczyzn. Czasami kryzysy w małżeństwie są naprawdę przytłaczające. Czasem jednak coś nie działa na poziomie przeżywania siebie jako kobiety i jako człowieka i rzutuje na związek. Wówczas wina za przeżywane niezadowolenie zostaje przypisana mężowi, który „zawiódł”.

Mój mąż jest inny, niż chciałam
Ela marzyła całe życie o tym, by mąż podawał jej kawę do łóżka. Parzy ją jednak sama i skrzętnie to marzenie skrywa. Gdyby mąż ją kochał, byłaby przecież pierwszą osobą, o której rano myśli i której pragnie sprawić radość.

Marzena bardzo chciałaby wyjść gdzieś z domu i nie gotować obiadu chociaż raz w tygodniu. Mąż i dzieci w niedzielę nic nie muszą robić, a dla niej, poza wyjściem do kościoła, jest to taki sam dzień jak inne. Pociesza się, że najważniejsze, że wszyscy są razem, a jej pragnienia przecież nie są tak ważne. Tylko czasem wybucha i wypowiada litanię pretensji, że o niej to nikt nie myśli.

Frustracja pojawia się tam, gdzie nie zostaje zaspokojona jakaś potrzeba. Ela potrzebuje gestu czułości ze strony męża, Marzena – zmiany otoczenia.

Czytaj także: Co daje wewnętrzną siłę? 10 odpowiedzi, które pomogą Ci zrozumieć siebie


Jak traktujesz swoje potrzeby?
Kobiety miewają szczególny kłopot z nazywaniem i traktowaniem na serio swoich potrzeb, mimo że często powodem małżeńskich konfliktów jest ich poczucie, że owe potrzeby są ignorowane. Najczęściej jednak są pierwszymi osobami, które nie dostrzegają, czego potrzebują – czego wyrazem jest i styl planowania dnia, i zachowanie względem najbliższych.

Kobieta potrafi wziąć sobie na głowę tyle, by się zajechać – a kiedy widzi, że katastrofa zbliża się w sposób nieunikniony, dołożyć jeszcze drugie tyle zadań. Inni widzą, jak świetnie daje radę. Kłopotem jest tylko to, że ona sama w środku jest maleńką dziewczynką, która czeka na to, by ją ktoś uratował. Posadził na fotel, podał kawę i książkę, przykrył nogi kocem.

Jeśli kobieta doświadczała w dzieciństwie dużych deficytów w dziedzinie troski o potrzeby, nie nauczyła się, że ma prawo do ich zaspokajania. Zaczyna się to na tak podstawowym poziomie jak potrzeby fizyczne: zjeść i wypić, a nawet znaleźć czas na wyjście do toalety (tu kobiety często mają kłopot i mit „Matki Polki” niestety utrwala destrukcyjne schematy, według których im bardziej kobieta siebie zaniedbuje i nadużywa, to znaczy, że tym bardziej kocha). Równie ważne są potrzeby emocjonalne: wytchnienia, bezpieczeństwa, przynależności, bycia kochaną itd.



Mała, zraniona dziewczynka
Niedobrze się dzieje, jeśli kobieta, dorastając, wewnętrznie zatrzymuje się na poziomie zranionej, niezauważonej, małej dziewczynki, która oczekuje, by zaspokojenie jej potrzeb przyszło z zewnątrz. Wiele żon niestety znajduje się w sytuacji królewny uwięzionej w wieży, zamkniętej na klucz za metalową kratą. Marzy im się czułość, uczta pełna dobrodziejstw i zwiedzanie świata, a mają chłód zimnych ścian, suchy kawałek chleba i rozwodnioną więzienną zupę oraz widok za oknem. Nie widzą, że kluczyk jest w drzwiach po ich stronie.

Potrzeba przeżycia w relacji do siebie, że jestem kimś ważnym i to na mnie spoczywa odpowiedzialność za moje potrzeby. Po pierwsze, mogę zrobić coś dla siebie sama. Jeśli pragnę w niedzielę pojechać do zajazdu na wsi, gdzie kucharz wybawi mnie od gotowania, to znajduję takie miejsce i przedstawiam propozycję rodzinie.

Po drugie, mogę komunikować moje potrzeby w postaci próśb (nie chodzi o roszczenia ani żądania). „Marzy mi się, żebyś w sobotę przyniósł mi kawę do łóżka”. Na ogół mąż będzie przeszczęśliwy, że może sprawić radość swojej żonie – i to w tak prosty sposób.



Przyjąć z wdzięcznością
Pozostaje jeszcze pytanie o potrzeby, których mąż nie potrafi spełnić. Nie pamięta o naszych prośbach; nie ma pojęcia, jak się do nich odnieść. Trzeba uświadomić sobie, że druga osoba może nie umieć wyjść naprzeciw naszym potrzebom mimo najszczerszych chęci. „Nie umie” – nie oznacza złej woli. Tym łatwiej zbudować wzajemną więź, im szybciej zaakceptujemy ten brak w drugim. Wzajemna troska nie polega przecież na obowiązku zaspokajania potrzeb drugiej strony.

Warto otworzyć także oczy na sposób, w jaki mąż obdarowuje żonę „po swojemu” – przyjąć z wdzięcznością to, co potrafi i co jest dla niego ważnym wyrazem miłości.

...

Zamiatanie problemow pod dywan nigdy jeszcze nie pomoglo...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 6 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy