Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Macierzyństwo.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:27, 08 Mar 2018    Temat postu:

Firma dla karmiących piersią
Anna Salawa | 07/03/2018

Shutterstock
Udostępnij 43 Komentuj 0
Co zrobić, by kobiety chciały dłużej karmić piersią? Ładnie je ubrać – przekonuje Karolina Kurzela, założycielka firmy Milk&love – produkującej sukienki, które ułatwiają karmienie piersią.

Anna Salawa: Jak powstała Twoja firma?

Karolina Kurzela: Milk&love to odpowiedź na moją prywatną potrzebę. Poszukiwałam dla siebie wygodnych sukienek do karmienia piersią. Niestety, nigdzie nie mogłam takich znaleźć. Albo były strasznie drogie, albo kiepskiej jakości. Wymyśliłam więc proste rozwiązanie – czyli kieszonki na suwak na wysokości piersi i poszłam z tym pomysłem do mojej krawcowej. Ona uszyła trzy pierwsze prototypy, które nosiłam non stop na zmianę – były tak wygodne. W sukienkach pojawiałam się wszędzie. Przyciągnęły one uwagę innych karmiących kobiet. Pytały mnie skąd je mam i mówiły, że w ich szafach też brakuje takich sukienek – o uniwersalnym kroju, które można nosić na różne okazje.

To był również czas, kiedy szukałam nowego pomysłu na siebie. Nie chciałam wracać do pracy na etat, wolałam być bliżej dzieci. I wtedy zrodziła się myśl, aby spróbować szyć takie sukienki. Zależało mi, żeby były to produkty najwyższej jakości, bo wiedziałam, że ubranie karmiącej mamy przechodzi prawdziwą szkołę przetrwania. Szwalni poszukałam w Polsce, aby mieć kontrolę nad procesem produkcyjnym i być pewna, że pracownicy są godziwie wynagradzani.



Czy Twoje sukienki przekonały kobiety do dłuższego karmienia piersią?

Kiedy rodził się pomysł własnej marki odzieżowej, marzyło mi się, żeby kobiety czuły się w moich ubraniach tak dobrze, że będą chciały karmić dłużej. Sama jestem biotechnologiem i wiem, jak cenny dla mamy i dziecka jest każdy miesiąc karmienia piersią.

Dlatego zależało mi na produkcie, z którym będzie się ciężko rozstać i przez to karmić dłużej. Bardzo się ucieszyłam, kiedy pierwsza klientka napisała, że dzięki sukienkom tak dobrze poczuła się jako mama, że nie chce odstawiać swojego dziecka od piersi.

Czytaj także: Fakty czy mity – obalamy 10 popularnych stwierdzeń na temat karmienia piersią


Czyli nie tylko udało Ci się stworzyć własną firmę, ale również pomagać ludziom…

Nie potrafię robić biznesu tylko dla pieniędzy, bardzo ważne jest dla mnie społeczne zaangażowanie firmy. Dlatego od razu nawiązałam współpracę z organizacjami promującymi karmienie. Wspólnie z Fundacją Promocji Karmienia Piersią udało się mi zorganizować wielką kampanię edukacyjną w warszawskim metrze.

Choć Milk&love to przede wszystkim moje ogromne hobby i mam cichą nadzieję, że tak pozostanie na zawsze. Tyle radości mi to daje!



Nie ukrywasz również, że w działanie swojej firmy mocno angażujesz też Pana Boga…

Przed pracą modlę się do Ducha Świętego. Oddaję to Bogu i przyjmuję to, co się dzieje w mojej firmie z ufnością, że On to prowadzi… Jestem cholerykiem i trudno mi się godzić, kiedy coś nie dzieje się po mojej myśli. A ufanie, że Pan Bóg najlepiej to prowadzi, uwalnia mnie od stresu.



Jak uważasz, dlaczego tak wiele kobiet bardzo szybko rezygnuje z karmienia piersią?

Myślę, że przede wszystkim wynika to z braku właściwej edukacji. Według zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i wszystkich naczelnych instytucji pediatrycznych dziecko powinno być karmione wyłącznie piersią do skończenia szóstego miesiąca życia, później należy kontynuować karmienie piersią przy jednoczesnym wprowadzaniu produktów uzupełniających do drugiego roku życia dziecka i dłużej. Niestety, często sami lekarze czy położne przekazują swoim pacjentkom sprzeczne informacje.

Kolejnym powodem jest niezwykle agresywny marketing mleka modyfikowanego i pierwszych posiłków w słoiczkach. Nie dość, że sztuczne mieszanki w reklamach są przyrównywane do mleka kobiecego, to w dodatku są przedstawiane jako obowiązkowa część jadłospisu dziecka. A tak nie musi być. Dziecku po 1. roku życia można zacząć wprowadzać normalne mleko, niepoddane chemicznej obróbce.



Czy karmienie mieszankami nie stało się też po prostu modne?

Tak, zaobserwowałam taki trend. Mleko modyfikowane to drogi produkt, nie dla wszystkich dostępny. Kobiety karmiące mieszanką są aktywne zawodowo i bardziej atrakcyjne. A karmienie piersią jest dla tych zwykłych, szarych kobiet. Kojarzy się bardziej z kurą domową, która zaniedbana siedzi w domu. Niestety, to stereotypy, utrwalone gdzieś z tyłu głowy, z którymi trzeba walczyć. I tu widzę też swoje zadanie.

Poprzez to co robię, staram się zachęcić mamy karmiące do wychodzenia z domu. Kiedy masz na sobie ładne ubranie, które wcale nie wygląda jak strój do zadań specjalnych, a kiedy trzeba możesz w nim wygodnie i dyskretnie nakarmić, podnosi się poczucie własnej wartości. A to najlepsza reklama karmienia piersią.

...

Kazde dobro jest potrzebne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:11, 08 Mar 2018    Temat postu:

płaczącą mamę w ciąży i jej synka
Cynthia Dermody | 07/03/2018

Shutterstock
Udostępnij 316 Komentuj 0
Kobiety na lotnisku utworzyły wokół nich krąg. I wtedy wydarzył się cud.

Zostawmy na boku opowieści o płaczących dzieciach i zirytowanych pasażerach samolotów, które na pewno znamy z Facebooka, i przeczytajmy tę historię. Pointa tych relacji nie musi być negatywna. To, co zdarzyło się ostatnio na zatłoczonym lotnisku, jest niezwykłą historią o czułości.

Czytaj także: Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?


Zdesperowana mama na lotnisku
Na początku lutego Beth Bornstein Dunnington, pisarka, redaktorka i aktorka, czekając na lotnisku w Los Angeles na samolot do Portland, była świadkiem zdarzenia, które być może wielu spośród nas zna z autopsji: zdesperowana ciężarna matka próbowała okiełznać rozszalałego przedszkolaka. Dziecko było w spazmach – leżało na podłodze i wrzeszczało, odmawiając wejścia do samolotu, mama nie umiała sobie z nim poradzić do tego stopnia, że sama leżała obok niego i płakała.

I wtedy zdarzyło się coś cudownego (płaczę, gdy to piszę)… kobiety obecne na lotnisku, było nas chyba sześć albo siedem, nie znałyśmy się wcześniej – podeszłyśmy i otoczyłyśmy ich, klękając wokół. Zaśpiewałam chłopcu piosenkę „The Itsy Bitsy Spider”… jedna z kobiet miała pomarańczę, którą obrała dla niego, inna wyjęła z torebki zabawkę, kolejna dała matce butelkę wody. Któraś jeszcze pomogła jej wyjąć z torebki kubeczek dla małego i dała mu się napić.


Niech żyje czułość
Post na Facebooku polubiło ponad 18 tysięcy ludzi – ale to nic w porównaniu do tego, co się wydarzyło, gdy sprawę podjęły „macierzyńskie” blogi, a po nich media głównego nurtu, jak „USA Today”. Opowieść, niczym pożar lasu, zatacza coraz szersze kręgi – i świadczy o tym, jak bardzo dziś „pragniemy czułości”, napisała później Bornstein Dunnington.

Kobiety, i prosty akt czułości wobec innej kobiety i jej dziecka, które potrzebowało pomocy – to chyba trafiło w czuły punkt, bo wszyscy dziś tego tak bardzo potrzebujemy. To nie było żadne bohaterstwo, choć wiele dla mnie wtedy znaczyło… sprawić, żeby mama i jej dziecko znaleźli się w samolocie.
Bornstein Dunnington powiedziała, że najwspanialsze komentarze, jakie otrzymała, były od ludzi, którzy pisali, że zawsze wypatrują tego rodzaju sytuacji w miejscach publicznych, by pośpieszyć z pomocą. Jeśli nie jest to najlepsza wiadomość dnia, nie wiem, co miałoby nią być! Jak bardzo chciałabym, by Bornstein Dunnington i tamte kobiety mogły być przy mnie w podobnych chwilach w sklepie spożywczym, w poczekalni u lekarza, w kolejce na lotnisku… I mam nadzieję, że będę taka jak one, gdziekolwiek pójdę.

Oto cały wpis Beth Bornstein Dunnington:





Niezwykła rzecz dzisiaj na LAX [lotnisko w Los Angeles]… (piszę to w samolocie). Byłam przy bramce, czekając na samolot do Portland. Odprawa do dwóch różnych miast odbywała się po obu stronach odprawy do Portland. Maluch, który wyglądał na około półtora roku, miał totalny kryzys, biegał między siedzeniami, wierzgał i krzyczał, a potem położył się na ziemi, odmawiając wejścia na pokład samolotu (który nie leciał do Portland). Jego mama w zaawansowanej ciąży, podróżowała sama z synem, była tym całkowicie przytłoczona… nie mogła go podnieść, uciekał od niej, a potem kładł się na ziemi, wierzgając i wrzeszcząc. Matka usiadła na podłodze i trzymała się rękami za głowę, dziecko dalej szalało, a ona zaczęła płakać. I wtedy wydarzyła się ta wspaniała rzecz (płaczę, gdy to piszę)… kobiety obecne na lotnisku, było nas chyba sześć albo siedem, nie znałyśmy się wcześniej – podeszłyśmy i otoczyłyśmy ich, klękając wokół. Zaśpiewałam chłopcu piosenkę „The Itsy Bitsy Spider”… jedna z kobiet miała pomarańczę, którą obrała dla niego, inna wyjęła z torebki zabawkę, kolejna dała matce butelkę wody. Któraś jeszcze pomogła jej wyjąć z torebki kubeczek dla małego i dała mu się napić. To było wspaniałe, nie umawiałyśmy się i nie znałyśmy się wcześniej, ale udało nam się ich oboje uspokoić i wsiedli do samolotu. Podeszły tylko kobiety. Kiedy przeszli przez bramkę, wróciłyśmy na swoje miejsca i nie rozmawiałyśmy o tym… obce kobiety, które zebrały się, żeby rozwiązać jakiś problem. Pomyślałam, że krąg kobiet z misją może ocalić świat. Nigdy nie zapomnę tej chwili.


...

Brawo! Pieknie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 9:45, 10 Mar 2018    Temat postu:

Oto ja, kobieta: Odzyskaj ciążę
Natalia Białobrzeska | 09/03/2018
NATALIA BIAŁOBRZESKA
@natalia.bialobrzeska/Instagram
Udostępnij 0 Komentuj 0
Nieważne, czy jest to pierwsza, druga czy kolejna. Czy do porodu zostało Ci siedem czy dwa miesiące. Zatroszcz się o swojego ducha, o swoje emocje, o to by nie zgubić w tym wszystkim siebie.

Dawno temu w jednej z burzliwych rozmów na temat kobiet i ich ogromnego wkładu w kręcenie się Ziemi, jednym z moich argumentów, który wydawał mi się być tym niepodważalnym, była „ciąża”.

Rozumiana przeze mnie jako gwałtowny, 9-miesięczny proces przemian i w ciele, i w duchu. To, co jednak wydawało się mnie, nie wydawało się mojej znajomej. Pamiętam jej osłupienie i parsknięcie śmiechem: no coś ty, przecież jak już kobieta zaciąży, czy ma lat dziewiętnaście i myśli o niebieskich migdałach, czy dojrzałe czterdzieści, to m u s i przez ciążę przejść i nie ma w tym jej wielkiego wkładu.

Czytaj także: Czego kobieta robić nie może?


Poza mną
Rzeczywiście ciąża „dzieje się”, w jakimś sensie poza nami. Znane są w medycynie wcale nie odosobnione przypadki kobiet, które zaczęły rodzić a nie miały bladego pojęcia, że przez minione kilka miesięcy nosiły pod sercem człowieka. Ale po co miałabym doszukiwać się jakichś ekstremalnych przykładów, skoro mogę Wam powiedzieć o sobie.

Przez pierwszą ciążę przebiegłam sprintem, bez zadyszki. Pracowałam do dziewiątego miesiąca. Brałam życie garściami i popijałam myślą „po porodzie wszystko się zmieni, wykorzystaj ten czas!”. Nie wiem dlaczego miałam w sobie przekonanie, że jak nie wykorzystam to stracę. Ale wiem, że tego się obawiałam.

Przeczytałam sporo książek w tematyce pielęgnacji, opieki, wychowania, ciąży i samego porodu. Jeździłam na spotkania warsztatowe dla oczekujących mam, żeby dowiedzieć się czegoś jeszcze.

Obejrzałam chyba wszystkie możliwe dokumenty okołoporodowe. Wykupiłam pakiet ćwiczeń dla aktywnych mam. Byłam całkiem niezła w nowinkach z półki „artykuły dla mamy i dziecka”, bez których nie wyobrażałam sobie wejścia w macierzyństwo. I znowu, nie wiem skąd we mnie przekonanie, że skoro „mam wiedzę i rozumiem”, to znaczy, że „jestem w tym, co dzieje się”.

Czytaj także: Twoje ciało po ciąży… Jest dowodem na istnienie cudu!


Ciąża slow
W biegu przed czymś albo za czymś niezwykle łatwo minąć się z samą sobą. Skupić na wszystkim co wokół i uznać potrzeby świata za własne. Ciąża tylko fizycznie może dziać się „poza nami”. Natomiast duchowo nie zadzieje się bez nas.

Ten czas jest po to, by przygotować siebie do ponownych narodzin, by z sali porodowej wyjść w zgodzie z nową tożsamością. Ja wpadłam w ten proces, w hormonalnym i bolesnym popłochu wraz z odejściem wód płodowych.

Bo posiadana przeze mnie wiedza i zrozumienie pewnych mechanizmów, nie była tożsama z „doświadczaniem” tego, co we mnie następowało od momentu pojawienia się dwóch kresek na teście. Dlatego, gdybym dziś mogła stanąć przed sobą z tamtych lat, przyszłabym do samej siebie z kubkiem ciepłej kawy, dobrą znajomą, biletem na weekendowy wypad nad morze i powiedziałabym sobie: wdech – wydech, zwolnij, przeżyj, bądź, poczuj.

Czytaj także: 9 pomysłów, jak powiedzieć o ciąży ojcu dziecka


Torba szpitalna a bagaż życia
Do szpitala jedziemy nie tylko z planem porodu i jedną walizeczką. Jedziemy z bagażem swojego życia. I właśnie podczas porodu, wszystko to, co przez lata usilnie zabezpieczałyśmy sznurkami przewiązanymi na dziesięć supłów, chowałyśmy w torebkach próżniowych odsysając wszelkie emocje, albo gdzieś na dnie, żeby już nie wracać, zapomnieć – wszystko to wyleci.

Poród to niezwykłe przeżycie. Mieszanka ekscytacji i rezygnacji. Siły i bezsiły. Pewności siebie i poczucia bezbronności. Zdania się tylko na siebie i na kogoś obok. To wiara w swoją sprawczość i strach. To wspólnota osób i samotność. To wydarzenie, z którego możemy wyjść wzmocnione albo osłabione. Dlatego tak szalenie ważne jest te 9 miesięcy, podczas których masz czas i możliwość otworzyć swój bagaż, przyjrzeć się temu, co stare a nadal jakoś ciąży. Właśnie po to, by nie blokowało. By wypakować i zostawić za sobą. By ten bagaż wypełnić dobrem dla siebie.

Odzyskaj ciąże. Nieważne czy jest to pierwsza, druga czy kolejna. Czy do porodu zostało Ci siedem czy dwa miesiące. Zatroszcz się o swojego ducha, o swoje emocje, o to by nie zgubić w tym wszystkim siebie. Wdech – wydech, zwolnij, przeżyj, bądź, poczuj.

...

Istotnie obledne jest stwierdzenie ze kobiety odgrywaly drugoplanowa rold w historii skoro wszyscy po Adamie i Ewie, nawet Jezus czyli Bóg zostali urodzeni przez kobiety.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:41, 14 Mar 2018    Temat postu:

Perfekcyjna mama domu
Natalia Białobrzeska | 13/03/2018
Młoda mama z małym dzieckiem
Nick Dolding / Getty Images
Udostępnij 24 Komentuj 0
Nie można mieć czasu na wszystko. Nie chcę być mamą pochyloną nad garnkami i praniem kosztem czasu, który mogę podarować swoim dzieciom. Chcę być mamą pochyloną nad nimi.

Moja mama to na swój sposób silna babka. Pamiętam jej niestrudzone, wczesnoporanne wyjścia do pracy, potem dźwiganie ciężkich zakupów, gotowanie obiadu codziennie, przez 365 dni w roku i tak kilkanaście długich lat, sprzątanie i wieczorne prasowanie.



Mama – mrówka
Byłam dzieckiem i obserwowałam uważnie moją mamę-mrówkę. Kiedy dojrzałam, przegadałyśmy szmat naszej wspólnej przeszłości. I nie zapomnę tego, co powiedziała:

Gdybym tylko wtedy mogła, byłabym z wami częściej i bardziej.
Dziś ja jestem mamą dwóch maluchów. Wiem, że i mnie obserwują każdego dnia. Wiem, że niebawem będą świadomie oceniać moje wybory. A za kilkanaście lat pewnie pogadamy o błędach, za które przyjdzie mi przeprosić.

Czytaj także: Mamo, po pierwsze nie porównuj!


Jestem z innej planety
Jakiś czas temu trafiłam na obrazek z krótkim dialogiem. Mąż do swojej żony:

– Jest 22:00, dzieci śpią. To co, jakiś film, pizza czy seks?

W odpowiedzi słyszy:

– Pranie i prasowanie.
Pod grafiką posypało się kilkaset komentarzy mam, które wymieniały wszystkie obowiązki do odhaczenia przed 24:00, potwierdzając z żalem, że tak wygląda ich doba i nie pamiętają, co to relaks.

Pomyślałam, że jestem z innej planety.

Kiedy przygotowywaliśmy listę życzeń prezentowych z okazji ślubu, napisaliśmy wyraźnie, żeby sklepy RTV i AGD omijać szerokim łukiem.

Po wprowadzeniu się do mieszkania wyrzuciliśmy żelazko. Nie gotuję obiadów, tylko zamawiam. Wiem, że mamy mopa, ale ciężko mi go zlokalizować, kiedy już wypadałoby go użyć. Jednym słowem: bez wahania wybieram pizzę, film i męża, a najlepiej w pakiecie 3w1.

Jednak tłum mam, które decydują inaczej, zainspirował mnie do jednodniowego eksperymentu.

Czytaj także: Synu, spadaj na drzewo! Czyli dlaczego warto zabrać dziecko do lasu


Dzieci czy sprzątanie
Obudziłam się rano i postawiłam sobie cel: utrzymanie porządku oraz ugotowanie obiadu. Przy żywiołowej dwulatce i kilkumiesięcznym niemowlaku to była wspinaczka na stromą ścianę. Posiadanie planu pomogło mi sprawnie się ogarnąć. Może Was zaskoczę, ale przyjemnie było sprzątać, zmywać, prać, układać zabawki, ubranka i gotować.

Może zaskoczę Was jeszcze bardziej, ale wiem skąd we mnie to uczucie. Bo wszystko, co zrobiłam przyniosło szybkie, namacalne rezultaty. To swego rodzaju nagroda. A kto nie lubi nagród? Zupełnie inaczej jest z wychowywaniem małego człowieka na człowieka. Tu rezultaty zobaczymy za kilkanaście lat. Trzeba mieć w sobie sporo determinacji, by po drodze nie odpuścić.

Mimo to po kilku godzinach spędzonych w całkiem niezłym samopoczuciu, eksperyment przerwałam ze łzami w oczach. Dlaczego?

Zrozumiałam, że podczas tej stromej wspinaczki zostawiłam gdzieś w tyle swoje dzieci.

Czytaj także: Natalia Białobrzeska: Mam tę moc, by odpuścić


„Zaraz”, „momencik”, „nie teraz”, „później”…
„Potem”, „zaraz”, „momencik”, „jeszcze chwilę”, „nie teraz”, „sekundę”, „później” – tyle i więcej synonimów wyrażenia „nie mam dla ciebie czasu” usłyszała ode mnie moja córka.

Bo wstawianie prania, bo rozwieszanie prania, bo chowanie ubrań do komód, bo wkładanie rzeczy do zmywarki, bo wyciąganie rzeczy ze zmywarki, bo krojenie warzyw, bo pieczenie, bo zmywanie podłogi, bo, bo, bo.

Aż w końcu z tego mojego transu wybił mnie widok stojącej przede mną córki, trzymającej w rękach książkę pod tytułem „Miłość”. Usiadłam na podłodze z mokrymi oczami, przytuliłam ją mocno i powiedziałam to, co zawsze, ilekroć wyjmuję tę książkę z półki: „A teraz mama powie Ci, jak bardzo Cię kocha”.

Czytaj także: Dlaczego moje dzieci nie muszą mieć dobrych ocen


Nie można mieć czasu na wszystko
Szybko zrozumiałam, że podczas tej stromej wspinaczki zostawiłam gdzieś w tyle swoje dzieci. Że nie można mieć czasu na wszystko. Że nie chcę być mamą pochyloną nad garnkami, wiaderkiem z wodą, suszarką na pranie kosztem czasu, który mogę podarować swoim dzieciom. Że chcę być mamą pochyloną nad nimi. Że nie chcę korony perfekcyjnej mamy domu. Że to, w co nie muszę angażować całej siebie, co mogę zlecić komuś innemu, co mogę sobie odpuścić, takie właśnie będzie, nieidealne, ale wystarczające.

Wiem też, że ten stan jest przejściowy, że dzieci rosną, że jeszcze trochę i przestaną przychodzić do mnie z prośbą: – Poczytaj mi, mamo, że jeszcze trochę i będą bawiły się same, a ja będę miała czas na prasowanie skarpetek. Choć znając siebie, wtedy też zapewne wybiorę film, pizzę i męża.

...

Perfekcja jest w Niebie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:47, 14 Mar 2018    Temat postu:

Oto ja, kobieta: odzyskaj poród
Natalia Białobrzeska | 14/03/2018
KOBIETA, PORÓD
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Weź poród w swoje ręce i odzyskaj go! Bo to naprawdę może być niezwykłe i wzmacniające przeżycie dla Ciebie i dla Twojego związku.

Próg szpitala przekroczyłam z planem porodu, w którym między wierszami chowały się moje marzenia, wyobrażenia i oczekiwania, rzeźbione przez kilka długich miesięcy ciąży. Były tam też historie porodowe kobiet, których tak bardzo częścią chciałam być. To były historie wypełnione mocą, sprawczością, spokojem, ciszą, intymnością. Spodziewałam się wszystkiego, co dobre.



O wspólnym pragnieniu rodzących
Kobiety na całym świecie rodzą w najróżniejszych warunkach, począwszy od wysoko wyspecjalizowanych klinik w USA, przez własne domy, a skończywszy na kocu i plecionym dachu nad głową, gdzieś w odległej Afryce. Bez względu na możliwości, każda z nas pragnie jednego: poczucia bezpieczeństwa.



Bezpieczeństwo – gdzie go szukać?
Przed pierwszym porodem ulokowałam je w sali porodowej: kwiecistych tapetach, łóżku niczym z katalogu, dostępności różnych udogodnień i idei miejsca.

Jednak podczas mojej porodowej podróży zadziało się mnóstwo sytuacji, nie pasujących do żadnego rozdziału z życia tych silnych kobiet, który miałam zamiar przekopiować do własnych wspomnień. Szpitalne struktury, wielość obowiązków położnych, system i schemat medycznych działań sprawiły, że poczułam się zdana na samą siebie.

To doświadczenie zwróciło mnie ku miejscu, w którym na nowo znalazłam siebie, ku mojemu sercu. W stronę ludzi, którzy mają czas i umiejętność wsłuchiwania się w nie podczas porodu. Dlatego kolejny poród był tym odzyskanym. A myśl o trzecim, przywołuje tylko (s)pokój. Zanim to jednak nastąpiło, zmieniłam optykę.

Czytaj także: Oto ja, kobieta: Odzyskaj ciążę


Walczyć czy zatroszczyć się?
Standardy Opieki Okołoporodowej były, obecnie są zmieniane, ale co ważniejsze trudne do monitorowania i egzekwowania. W zbyt wielu placówkach dotyczą wyposażenia sal porodowych, a nie mentalności personelu.

Stąd w sieci tak wiele traumatycznych historii porodowych, których nie byłoby, gdyby nie czynnik ludzki, często określany przez kobiety jako: nieuprzejmość, złośliwość, brak poszanowania intymności czy swobodnego dostępu do informacji. Chciałabym, abyś wyrzuciła z głowy obawę, że to góra lodowa, której nie da się ominąć. I żebyś wyrzuciła z siebie wewnętrzny przymus walki z systemem. To, co możesz dla siebie i dla swojego nienarodzonego dziecka zrobić, to zatroszczyć się o siebie, budując bezpieczne miejsce porodowe.



Bezpieczne miejsce na poród – jak je zbudować?
Po pierwsze, potrzebujesz swojego serca, w którym pomieścisz i zaakceptujesz całą siebie i swoją historię. Być może źle czujesz się ze swoim nagim ciałem, z którym przyjdzie Ci się spotkać w sali porodowej. Być może masz trudności z okazywaniem emocji w obecności osób trzecich, z którymi przyjdzie Ci się spotkać w sali porodowej. Być może w relacji z partnerem jest coś, co blokuje Cię przed zaufaniem, a tego będziesz potrzebowała w sali porodowej. Wszystko to, co nosisz w sobie: uwolni Cię albo zahamuje. Na wszystko to: masz wpływ. Zadbaj o swoje serce.

Po drugie, bez względu na to, czy będziesz rodziła w szpitalu prywatnym, państwowym, w wielkim mieście czy na wsi, zaopatrz się w ludzi, którzy zatroszczą się o Ciebie. Masz prawo do jednej osoby bliskiej, która będzie przy Tobie cały czas (nawet w tak zwanym trakcie porodowym). Przed porodem dziel się z tą osobą swoimi pragnieniami i obawami. Sytuacja, w której się znajdziecie będzie dynamiczna i zupełnie nowa (nawet jeśli rodzisz kolejny raz), przegadajcie swoje oczekiwania i potrzeby odpowiednio wcześnie, zapiszcie je w tzw. planie porodu. Rozdzielcie między siebie odpowiedzialność, np. Ty rodzisz człowieka (prawda, że tyle wystarczy?Wink), a bliska Ci osoba czuwa nad muzyką, zdjęciami, chłodnymi okładami, papierami, kontaktem z personelem i dbaniem o Twoje prawa.

Po trzecie, przemyśl skorzystanie z fachowej opieki indywidualnej, albo w postaci położnej na tzw. wyłączność (coraz więcej szpitali świadczy takie usługi), albo z douli. Masz co najmniej kilka miesięcy ciąży, by odłożyć pieniądze. A warto! Położna da Ci poczucie bezpieczeństwa pod kątem medycznym. A doula zapewni bezpieczeństwo emocjonalne.

Dobrym rozwiązaniem jest również spotkanie z położną środowiskową lub doulą przed porodem, na indywidualny warsztat, na którym razem z mężem np. przećwiczycie techniki łagodzenia bólu, czy po prostu zapytacie o wszystko, co siedzi w Waszych głowach.

Weź poród w swoje ręce i odzyskaj go! Bo to naprawdę może być niezwykłe i wzmacniające przeżycie dla Ciebie i dla Twojego związku.

..

To powinno byc pamietne przezycie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:48, 26 Mar 2018    Temat postu:

FELIETONY
Jesteś w ciąży? Podaruj sobie najlepsze miejsce siedzące
Magda Frączek | 26/03/2018
CIĄŻA
Pexels | CC0
Udostępnij 16 Komentuj 0
Może nie uwierzycie, ale gdy byłam w ciąży, tylko dwa razy ktoś – w miejscu publicznym – od tzw. „samości” ustąpił mi miejsca. W sklepie i w banku. W każdym innym wypadku musiałam o to poprosić. Najgorzej, kiedy nie miałam odwagi, gdy nie potrafiłam się przełamać, bo uległam jednemu z moich najbardziej żenujących głosów wewnętrznych, tzn. „Bądź miła, nie odzywaj się, nie upominaj się o swoje”.

Złote Tarasy, czyli konfrontacje z ciuchami w tle
Tak. Bardziej w centrum Warszawy nie można. Robię zakupy w Zarze, dwa oversizowe T-shirty do karmienia. Miałam je na swojej liście. Jestem już w zaawansowanej ciąży. Biorę, nie mierząc (typowe zakupy ciężarnej!) i idę do kasy.

Kto był, ten wie – kilka stanowisk, podchodzi się na zasadzie klasycznej, według kolejki. Idę na sam przód, korzystam ze swojego prawa do pierwszorzędnej obsługi i czekam aż pakujący ubrania w miliony siat mężczyzna dokończy zakup i będę mogła podejść. W tym samym czasie, kątem oka widzę spieszącą w moją stroną Ją. Kobieta ok. 40-tki, zadbana blondynka. Ustawia się za mężczyzną, tym samym odcinając mi drogę do kasy.

– Przepraszam, nie przepuści mnie pani w kolejce? – pytam z niedowierzaniem.

Kobieta patrzy na mnie i ze złością odpowiada:

– Dlaczego miałabym to zrobić?!

Zastygam, ale nie poddaję się i postanawiam wytłumaczyć oczywistość:

– Ponieważ jestem w ciąży.

Kobieta wzrusza ramionami i dalej odcina mnie od możliwości dokonania zakupu. Czuję, że tej góry lodowej się nie poruszy. Sprzedawczyni nie reaguje. Jedna, druga, trzecia. Całe szczęście, jest ten mężczyzna z milionem siat.

– Jak to?! Co pani?! – pieni się mój rycerz z ubraniowymi łupami w rękach. – Kobiecie w ciąży nie ustąpi pani miejsca?!… JA USTĄPIĘ! PROSZĘ, NIECH PANI PODEJDZIE! RANY BOSKIE! CO Z WAMI, LUDZIE?!

Tak się przejął, że zapomniał o zakupach i trzeba było go gonić. Gdyby nie on, jeszcze bardziej musiałabym się szarpać o swoje. Niepotrzebne emocje, kolejne minuty czekania, stres. Klasyczny pakiet ciążowy przy okazji zakupów, wizyt w aptece czy jazdy autobusem.

Czytaj także: „Ciąża to nie choroba”. Dlaczego właściwie ustępować miejsca ciężarnym?


Tramwaj numer 7 i moja pasywność
To było jakoś przy początkach. Ciąża jeszcze słabo widoczna, więc mowa ciała nic nie sugeruje. Wchodzę do tramwaju jadącego z Pragi do Śródmieścia i jako jedyna przegrywam w walce o miejsce siedzące. Tramwaj – niepierwszej świeżości – szarpnął i zaczął przyspieszać.

Stoję i „badam teren”. Dresiarz, starsza pani, dziewczyna, kilku facetów wyglądających na styranych życiem. Szybko uświadamiam sobie, że boję się zapytać, czy ktoś ustąpi mi miejsce. Wszyscy gapią się w okna albo w telefony, więc nie mam szans złapać wzrokowe porozumienie. W głowie piszą mi się różne scenariusze. W jednym z nich mówię na głos: „Jestem w czwartym miesiącu ciąży, czy ktoś mógłby ustąpić mi miejsca?”, ale od razu w siebie wątpię. Postanawiam łudzić się nadzieją, że może za jeden czy dwa przystanki ktoś wysiądzie, a ja załapię się na szybką podmiankę.

Ten kurs przestałam od początku do końca. Ja i moje dziecko.



Wsparcie w tikeju i ostateczny przełom
Odwiedzam TK-Maxx w poszukiwaniu kilku ubranek dla syna. Jest środek dnia, kolejki nie są długie, powiedziałabym nawet, że znośnie, raptem dwie, trzy osoby. Taką można wytrzymać, to tylko kilka minut stania, z nadzieją na szybką i miłą obsługę. Wszystko we mnie krzyczy: „Nie będę robić wokół siebie aż takiej zamieci”, jak gdybym była jakimś niepotrzebnym balastem, społeczną przeszkodą, bo mój stan sprawia, że jestem w bardziej uprzywilejowanym położeniu. Spokojnie poczekam, tym bardziej, że mężczyzna stojący przede mną nie zareagował, widząc mój – bez wątpienia – ciążowy brzuch.

Z tych pełnych lęku myśli wyrywa mnie kobieta z dzieckiem, młoda, świetnie ubrana. Stanęła tuż za mną. No i się zaczyna.

– Chyba nie będzie pani czekać na swoją kolej? – zagaduje mnie ze zdziwieniem.

– … W sumie to tylko dwie osoby…

– No proszę pani! Pani jest w ciąży! Pani ma prawo być obsłużona w pierwszej kolejności! Niech pani idzie!

Zawstydzona i zmotywowana – zarazem – jej żywą reakcją, konfrontuję się z posiadaczem Iphona nr najnowszy, stojącym przede mną. Ustępuje, ale niechętnie. Tymczasem gość przy kasie już zaprasza mnie do siebie.

– U nas kobiety w ciąży mają pierwszeństwo. Następnym razem proszę po prostu podejść. Obsłużymy panią.

Kiwam głową, na znak, że rozumiem, bo nie jestem przecież ani tak głupia, ani tak zakompleksiona, żeby stać bez celu w kolejce, podczas gdy należy mi się VIP-owskie traktowanie.

– Czy ktoś pomoże pani z tymi siatkami? – pyta kasjer.

– Słucham?…

Nie wierzę, o co on zapytał?

– Chyba nie zamierza pani teraz wsiąść z nimi do metra?

– Ach nie, nie zamierzam… W zasadzie to… Czekam na męża… – szyję na poczekaniu.

Po chwili wykręcam telefon do Małżonka.

– Możesz po mnie podjechać? Zrobiłam zakupy, a chłopak z TK-Maxxa uświadomił mi, że nie mogę się z nimi tarabanić przez połowę Warszawy!

Chyba wtedy nastąpił we mnie przełom. W końcu do mnie dotarło, że mój stan jest wyjątkowy i już do końca ciąży szturmem brałam wszystkie sklepy, Biedronki, Lidle, autobusy, kościoły, banki i poczekalnie.

Wiedziałam, że to nie tylko moja sprawa, ale że swoim zachowaniem toruję drogę innym ciężarnym dziewczynom. Zamiast posyłać znaki dymne, stałam się jasnym i czytelnym wykrzyknikiem. Nieraz kosztowało mnie to kupę nerwów, a czasem tylko jedno zdanie, wypowiedziane spokojnie i głośno.

Czytaj także: Pokolenie millenialsów a kodeks rycerski


Prawda o tym, jak traktujemy siebie
Życie w społeczeństwie, w którym empatia i życzliwość wobec kobiet w ciąży dopiero kiełkuje, sprawia, że tak naprawdę nie liczymy na zbyt wiele. Ba! Nie tylko nie liczymy, ale i z drżeniem sięgamy po to, co tak naprawdę się należy nam i naszym dzieciom.

Wiele razy spotkałam ciążową wersję siebie z tramwaju nr 7. Grzeczne dziewczyny, stale oczekujące na interwencję kogoś z zewnątrz. Grzeczne dziewczyny dostosowujące się bez słowa do zastanych warunków. Grzeczne dziewczyny zażenowane faktem, że ktoś wyłowił je w sklepowej kolejce i chce ustąpić im miejsca: „Nie, dziękuję, ja postoję” – powiedziała młoda kobieta w ciąży, gdy jakiś mężczyzna chciał przepuścić ją w kolejce przy dziale mięsnym.

Po 9 miesiącach moich różnych ciążowych doświadczeń, jeden wniosek wysuwa się na prowadzenie – nigdy nie wiesz, na kogo trafisz, kto to jest ten czy ta, których chcesz poprosić o pomoc. Ludzkie reakcje są różne, dlatego musimy się uczyć zawężać koło tych, o których chcemy zadbać. Potrzebujemy tego pierwszeństwa. Przyznajmy więc je sobie, z całą radością i złożonością naszego stanu. Teraz wybieram siebie i moje dziecko. Z przyczyn nie tylko kulturowych.

Jak przekonuje Nicole Sochacki-Wójcicki, ginekolożka i blogerka znana pod pseudonimem Mama Ginekolog:

„(…) układ krążenia ciężarnej jest obciążony aż w 60 procentach. Ma wówczas miejsce tzw. przepełnienie żylne – kobieta ma znacznie więcej krwi na obwodzie, niż osoby, które nie są w ciąży. Z tej przyczyny ciężarne częściej mają obrzęki, szybciej mogą stracić przytomność. Warto podkreślić, że w trakcie ruchu mięśnie kobiety w ciąży pompują krew z powrotem do serca. Jednak gdy stoi ona w miejscu, jej serce jest bardzo obciążone, ponieważ musi wykonywać całą tę pracę, którą w trakcie ruchu wykonywały razem wszystkie mięśnie”.

Być może właśnie tak powinna brzmieć nasza największa ciążowa zachcianka: „Najlepsze, najwygodniejsze i najbezpieczniejsze miejsca przeznaczone są dla mnie. Sięgam po nie. Bez wstydu. Bez lęku. Bez myśli, że to coś niestosownego”.

Wierzę w to, że poprzez kształtowanie swoich zachowań realnie wpływamy na rzeczywistość. Wspierajmy siebie. Bądźmy dla siebie dobre.

..

Chamstwo trzyma sie mocno.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:51, 27 Mar 2018    Temat postu:

Oto ja, kobieta: odzyskaj połóg
Natalia Białobrzeska | 27/03/2018
MATKA W POŁOGU
Shutterstock
Udostępnij Komentuj 0
Ciążowy brzuszek wzbudza uśmiechy i wzruszenie, nawet u nieznajomych. Czas porodu to kibicowanie najbliższych i setki gratulacji. A potem, po powrocie do domu, w magiczny sposób kobieta… znika. Dlaczego?

Połóg, temat którego nie ma
Trwa umowne sześć tygodni. Staje się medialny tylko wtedy, kiedy kolejna gwiazda pobija rekord wskoczenia na ściankę lub bieżnię, w stylu „właśnie wróciłam ze SPA”, a nie „chwilę temu urodziłam człowieka”.

Niewiele się o nim mówi. Bo albo jakoś tak głupio pytać o intymne sprawy. Albo preferujemy relacje w stylu angielskim „jak się masz? – dobrze”, więc kiedy wyczuwamy, że odpowiedź mogłaby nas zaskoczyć, dajemy strusiowego nura w pomijanie niezręczności. Albo tak zwyczajnie, po ludzku, nie mamy bladego pojęcia, o co chodzi, przecież urodziła „jak miliony kobiet”, chodzi, śmieje się, wrzuca zdjęcia na insta, więc nad czym tu się rozdrabniać?



Połóg – kilka faktów, które mogą Cię zaskoczyć
To tak zwana czwarta faza porodu. Trwa umowne 6 tygodni, dlatego, że organizm każdej kobiety regeneruje się w innym tempie. Macica, która podczas ciąży powiększyła się 10-krotnie i pod koniec ważyła około jednego kilograma, oczyszcza się i zwija, by po kilku tygodniach wrócić do stanu sprzed ciąży i ważyć około 100 gramów.

Temu procesowi towarzyszy krwawienie z dróg rodnych oraz nierzadko ból. Również ten związany z ranami w kroczu. Wiele z nas nie może usiąść bez specjalistycznej poduszki, bo szwy, bo opuchlizna. Połóg to rozpoczęcie laktacji. Niby sprawa naturalna, a tak bardzo nieoczywista. Maść i nakładki na poranione brodawki, laktator na pobudzenie laktacji, nawały mleczne, bolesne zastoje czy zapalenia piersi to ciemne strony karmienia, z którymi mierzy się wiele kobiet na początku swojej mlecznej drogi.

A skoro mówię o początku, to warto wiedzieć, że połóg to również gwałtowne zmiany hormonalne, a więc psychologiczne i emocjonalne. Baby blues, czyli tzw. smutek poporodowy, jest naturalnym stanem u 80% kobiet, mimo leżącego obok cudownego, różowego bobaska. Sześć tygodni. Krócej albo i dłużej. Nie w uzdrowisku, z pakietem masaży i rehabilitacji, po wyczerpującej organizm ciąży i porodzie. Ale w domu, z myślą, że teraz najważniejsze jest dziecko. Czy na pewno?

Czytaj także: Oto ja, kobieta: odzyskaj poród


Matka też człowiek. Odzyskaj połóg!
„Codziennie myślę o tym, że wyskoczę z balkonu. Ale albo nie mam czasu, albo nie mam sił, żeby do niego dojść – czytam komentarz pod zdjęciem młodej mamy, która przyznała, że sorry, ale ja w pojedynkę wysiadam, pisząc o swoim macierzyństwie. I dalej – ja żałuję, że nie mam sąsiadek, którym mogłabym nosić kubki rosołu, a one mnie kanapki, podczas gdy noworody wiszą bez końca na cycku. Poprzysięgłam sobie, że jak jakaś bliska znajoma urodzi dziecko, będę jej przynajmniej raz w tygodniu przywozić obiad i ogarniać mieszkanie. Mnie bardzo brakuje takiej wspólnoty”.

Mogłabym tak cytować jeszcze długo. Wyjąć bez trudu z własnych wspomnień podobne myśli i uczucia. Przekonanie na linii startu: „Ja i moje potrzeby później. Poczekam. Jestem silna. Dam radę. Przecież moja matka, babka miały mniej wygód i przeżyły”. I już podczas drogi: osamotnienie.

Marshall Rosenberg, twórca idei Porozumienia Bez Przemocy (NVC), po wielu latach badań, analiz, terapii doszedł do wniosku, że wszystkie potrzeby, każdego z nas, są tak samo ważne. Umniejszanie bądź wyolbrzymianie swoich potrzeb względem drugiego człowieka, zawsze prowadzi do zachwiania równowagi. Bo albo stajemy się męczennikami z wyboru i w konsekwencji tracimy zasoby (cierpliwości, wyrozumiałości, empatii, oddania, radości), albo egoistycznie odcinamy więzi, w imię „własnego szczęścia i samorealizacji”.

Matko Polko. Wrócisz ze szpitala zmordowana porodem, pełna niepewności i na haju hormonalnym, z najbardziej szczytnymi pragnieniami. Gotowa na wiele. Obiadki, sprzątanie, pranie, prasowanie, spacery, karmienie dniami i nocami, noszenie kilku kilogramów, kilka godzin na dobę i jeszcze wyglądać wypadałoby jako tako – bo trzeba wrócić do rzeczywistości.

Pomyśl, czy naprawdę tego wszystkiego potrzebujesz, właśnie w połogu? To nie egzamin, żaden wyścig. To Wasz czas. Innego nie będzie. Potrzeby niemowlaka znasz. Kochasz, więc jesteś. Ale czy również dla siebie? Spróbuj codziennie zadać sobie pytanie: czego mi potrzeba oraz w jaki sposób i kiedy mogę na te potrzeby odpowiedzieć? To klucz do szczęśliwego macierzyństwa.

Czytaj także: Oto ja, kobieta: Odzyskaj ciążę


Jak towarzyszyć kobiecie w połogu? Kilka praktycznych rad
Kiedyś nie było pieluszek wielorazowych, pralek, zmywarek, słoiczków i wielu innych dóbr. Jednak było coś, czego nie zastąpi żadna technologia: była społeczność. Ludzie ciężko pracowali, ale mogli na siebie liczyć. Rodziny wielopokoleniowe po prostu były. Sąsiedzi znali się po imieniu. Był czas na pielęgnowanie znajomości, bo żyło się wolniej.

Dzisiaj zbyt wiele młodych mam uczy się życia z dala od bliskich. W poczuciu odosobnienia, bo miejska dżungla nie sprzyja relacjom. Pomocą jest niania albo żłobek. Można siąść i rozłożyć bezradnie ręce. Ale można też zmienić swoje podejście do mamy w połogu.

W pierwszych odwiedzinach po porodzie zaproponować sprzątnięcie mieszkania albo spacer z maluchem. Raz w tygodniu zadzwonić z zapytaniem: jak się czujesz? Tak po prostu. W niedzielę zapukać do drzwi z zapasem zup w słoikach. Po prostu być kimś więcej niż gościem do obsłużenia. Być realnym wsparciem.

...

Trzeba wricic do tradycj w koncu narodzin nie wymyslono w XXI wieku. I ta tradycja po cos była.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:35, 10 Kwi 2018    Temat postu:

Teściowa? Wolałabym „przyszywana mama”
Antonia Van Der Meer i Gosia Paculanka | 10/04/2018
Panna młoda trzyma za ręce starszą od siebie kobietę
Daniel Nevsky / Stocksy
Udostępnij Komentuj
Nigdy nie chciałam być teściową. Mimo to od dwóch lat nią jestem. Jak sprostać nowej, trudnej roli?

Nigdy nie chciałam być „teściową”
Nie przeszkadzało mi, że mój syn się zakocha lub ożeni. Nie przeszkadzało mi, że „stracę syna” lub że moje miejsce w jego życiu zajmie jakaś „ona”. A już na pewno nie przeszkadzała mi moja synowa, którą szczerze uwielbiam!

Nie podoba mi się jednak samo słowo „teściowa”. Chyba w żadnym języku nie jest miłe. W angielskim brzmi jak „legalna matka” (ang. mother-in-law), prawie tak jak ktoś, kto wlepia nam mandat za przekroczenie prędkości na drodze. W polskim „teściowa” to prawie synonim osoby, której się, delikatnie mówiąc, nie znosi. Wyrażenie „kochana teściowa” wypowiadane jest z ironią lub traktowane jak najgorszy epitet. Synowe uśmiechają się do teściowej, słuchają, są uprzejme, może nawet udają, że ją lubią, ale w głębi serca marzą, by już wyszła. Czy ja naprawdę muszę się zaliczać do tej grupy?

Może udałoby się to słowo zastąpić? Mogłabym na przykład być „mamą przyszywaną” lub „matką PRZYłożoną”. To drugie brzmi trochę sakralnie, jakbym była duchowym pomocnikiem, ale „Bardzo Mama Wyjątkowa” (BMW)? Nie miałabym nic przeciwko. Można by też unowocześnić je i umilić, np. „mamsiółka”. Jak przyjaciółka. Z taką osobą można wyjść na kawę lub wcinać razem popcorn w kinie.

No cóż, na razie alternatywy nie ma, więc chwilowo zaakceptuję, że jestem „teściową”. Na pewno jestem daleka od ideału, ale staram się najlepiej jak umiem i mam nadzieję, że synowa wybaczy mi, jeśli się czasem zapomnę. Poniżej parę pomysłów, jak ułożyć sobie dobre relacje z synową.

Czytaj także: Synowa vs. teściowa. Gra o tron?


Ślub – i wszystko się zaczyna
Stosowny strój. Powinnaś być piękna, wyróżniać się w tłumie gości, ale jednocześnie nie przyćmiewać panny młodej. Odpadają sukienki białe, mocno wydekoltowane, za krótkie i za obcisłe. Kiedy znalazłam osiem sukienek, które wydawały mi się najodpowiedniejsze, zrobiłam sobie selfie w każdej z nich i wysłałam synowej. Doradziła mi, którą wybrać i wyglądałam fantastycznie!

(Nie)doradzanie młodym. Niesamowicie trudno powstrzymać się od oceniania i doradzania w sprawach związanych ze ślubem. Szczególnie nam, kobietom, bo my zawsze wiemy najlepiej. Wysłuchaj i powiedz: świetny pomysł. Nie przejdzie ci to przez gardło? To skiń głową. Nadal chcesz coś radzić? Przeproś na chwilę i wyjdź, zostawiając młodych z mężem. Na pewno w ogóle nie słuchał i zgodzi się na każdy pomysł.



Podejście – spróbuj widzieć pozytywy
Pokochaj synową od pierwszego wejrzenia. Pamiętasz, jak pokochałaś syna, zaraz po porodzie? I nadal go kochasz, choć nie zawsze jest to bułka z masłem. On kocha swoją wybrankę, więc i ty ją pokochaj, po prostu! Ktoś kochany, dla którego staramy się być dobrzy, często się odwzajemnia.

Módl się za nią. Ks. Roman Chyliński, michalita, w szczególnie trudnych sytuacjach poleca Koronkę do Bożego Miłosierdzia, bolesną część Różańca i litanię do Krwi Chrystusa. Jeśli czeka cię trudna rozmowa, poproś Ducha Świętego o światło. Przebaczaj w sercu – po tym często ustępują negatywne emocje.



Cnoty teściowej
Szacunek dla wolności. Pozwól synowi i jego żonie nacieszyć się sobą. Daj im trochę prywatności. Chcesz ich zobaczyć? Zatelefonuj. Są zmęczeni? Okej, może innym razem.

Elastyczność. Dostosuj się do nich. Nie mogą przyjść na Wigilię? Zaproś ich na dzień następny. Masz umówioną fryzjerkę w sobotę, a oni proszą, byś zajęła się wnukami? Odwołaj fryzjerkę. Ciesz się z każdej spędzonej wspólnie chwili.

Cierpliwa otwartość. Niezastąpiona cecha w konfliktach i nieporozumieniach. Synowa prosi, byś coś zmieniła w swoim zachowaniu? Zapytaj o powody, nie żeby się kłócić, ale by ją lepiej zrozumieć. Powoli buduj jak najlepsze relacje.



Deska ratunkowa – kiedy potrzeba inspiracji
Jeśli chcesz wznieść swoją „teściowość”na świętszy wymiar, poznaj życiorys błogosławionej teściowej. To nie żart! Teściowe mają swoją patronkę.

Jest nią bł. Marianna Biernacka. Podczas II wojny światowej do jej domu przyszli hitlerowcy, by w odwecie za zabicie niemieckiego policjanta przez partyzantów aresztować syna i synową. Marianna błagała ich, by oszczędzili ciężarną synową: „Panowie, ona jest w ciąży, zlitujcie się, lepiej weźcie mnie”. Niemcy się zgodzili i po dwóch tygodniach rozstrzelali Mariannę Biernacką zamiast synowej. Było to 13 lipca 1943. Uratowana synowa zawsze nazywała ją mamą.

...

Ani wujkiem ani dziadkiem tez nie fajnie bo to znamionuje starosc. Ale przeciez dazymy do Nieba tam nie ma okreslonego czasu! Moj ojciec spotka sie ze mna w wieku rówieśnika! Nie moge sie doczekac bo paruzja tuz!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:56, 12 Kwi 2018    Temat postu:

We use cookies to improve our website and your experience when using it. By continuing to navigate this site, you agree to the cookie policy. To find out more about the cookies we use and how to delete them, see our cookie policy.
Aleteia.pl - pozytywna strona Internetu w Twojej skrzynce e-mail


Chciał(a)bym otrzymywać informacje od partnerów Aletei

Edycja Polska Modlitwa Redakcja poleca Newsletter Zaloguj się Szukaj

AKTUALNOŚCI
O. Pio odpowiada na 7 problemów mam!
Marlena Bessman-Paliwoda | 12/04/2018
RADY OJCA PIO DLA MATEK
Domena publiczna | Pexels | CC0
Udostępnij Komentuj
Droga Mamo, szukaj odtrutek na to, co chce zatruć Twoje serce, by odebrać Ci radość z bycia mamą. Głowa do góry!

Matki to ciekawe osoby – pełne sprzeczności, piękna, heroizmu, empatii. Wątpliwości jednak przepychają się w naszych głowach razem z lękiem, zatroskaniem, zmęczeniem, niepokojem, niecierpliwością, czasami beznadzieją.

Pytania o to, czy ja w ogólne kocham swoje dziecko, czy mogłam coś zrobić lepiej, nie są wcale takie rzadkie. Tym razem odtrutką na to wszystko niech będzie pokrzepienie z listów o. Pio do córek duchowych. Oto częste matczyne problemy i recepty o. Pio.

Czytaj także: To, co dziecko ma w sercu, jest ważniejsze niż dobre maniery


Upadki, wyrzuty sumienia, poczucie winy
Podchodzi do Ciebie dziecko, a Ty często nie wiedząc dlaczego, odpowiadasz pokrzywowym tonem. Potem chodzisz z wyrzutami sumienia i myślą: Jestem złą matką.

„Nie trać zatem odwagi z powodu Twoich upadków; podnoś się do życia z mocniejszym jeszcze zaufaniem i w głębszej pokorze. Utrata odwagi i cierpliwości po upadku to arcydzieło Nieprzyjaciela, oddanie mu broni i uznanie się za pokonanego. Nigdy się więc nie zniechęcaj, ponieważ łaska Pana zawsze czuwa nad Tobą i pospieszy Ci z pomocą”. (2 stycznia)


Brak cierpliwości
I znowu! Kłótnia dzieci wyprowadziła mnie z równowagi. Powiedziałam za dużo, zbyt głośno, innym głosem – masz tak czasem, że brak Ci cierpliwości?

„Nie dziw się wybuchom niecierpliwości, jakie Ci się przydarzają, bo ponosisz za nie winę wtedy tylko, gdy są świadome i dobrowolne, czyli gdy były umyślne i nie zmuszałaś się do zachowania spokoju”. (1 czerwca)


Łakomstwo kontra dieta, czyli „jak ja wyglądam?”
Patrzysz w lustro i… myślisz, że stanowczo nie chcesz tak wyglądać. Problem może tkwi w łakomstwie (o nim pisze o. Pio), a może w tym, że po prostu nie masz czasu (miłości) dla siebie, by jeść?

„Gdy wstajesz od stołu, najpierw zawsze podziękuj Panu jak należy. Tak postępując, nie potrzebujemy się niczego obawiać ze strony przeklętego łakomstwa. Przy jedzeniu nie rozglądaj się za wyszukanymi potrawami, wiedząc, że dla zaspokojenia głodu niewiele potrzeba. Nie jedz więcej niż trzeba i we wszystkim staraj się zachować umiar; jedz raczej mało niż wiele. Nie chcę przez to powiedzieć, że masz wstawać od stołu głodna – nie, nie taka jest moja intencja. We wszystkim należy zachować roztropność, która stanowi regułę wszelkich ludzkich czynów”. (16 stycznia)
Czytaj także: Jestem złą mamą. I to jest spoko!


Perfekcjonizm: „Mogłam zrobić to lepiej”
Czy nie zatrzymuje Cię czasami myślenie o tym, że coś mogłaś zrobić lepiej, a w głowie snujesz scenariusze, jak to mogło wypaść lepiej?

„Jeśli niepokoimy się z tego powodu, że zajęcia nie wykonaliśmy tak dobrze, jak chcieliśmy na początku, nie jest to wyrazem pokory; jest to oczywisty znak, że doskonałości swego czynu dusza nie uzależniła od pomocy Bożej, lecz zbytnio ufała we własne siły”. (14 stycznia)

„Starajcie się, moje Córki, jak najlepiej i bez nadmiernego niepokoju czynić to, co macie obowiązek i chcecie czynić; wykonujcie to dokładnie. Kiedy jednak skończycie, już o tym nie myślcie; myślcie raczej o tym, co macie obowiązek i chcecie czynić albo co już teraz czynicie. W prostocie serca chodźcie drogami Pana i nie frasujcie się w duchu. Musicie nienawidzić swoich wad, jednak nienawiść ta ma być nie dokuczliwa i nerwowa, lecz pełna spokoju”. (4 listopada)


Troski dnia codziennego
A czy za 123 lata będę miała co jeść? – oczywiście przerysowuję, ale czasami nasze zatroskanie naprawdę okazuje się kuriozalne.

„Odwagi, moja dobra Córeczko, nie trap się bez powodu; Twój Mistrz cały czas Ci towarzyszy, nigdy nie jesteś od Niego odłączona. To jest prawda, prawda jedyna. Czego się obawiasz? Nad czym biadasz? Odwagi!”. (24 kwietnia)


Bezsens, „Mam dość tego, co robię”
Znowu pieluchy. Setne pranie w tym miesiącu, a dopiero jest 12 dzień z 30. I znowu pobrudził się przy śniadaniu, czyli przebiorę go trzeci raz tego dnia…

„We wszystkich swych zajęciach pamiętaj o obecności Bożej. Przed rozpoczęciem każdej pracy, przed przystąpieniem do każdego działania, wznieś najpierw swe myśli ku Bogu i w świętej intencji Jemu ofiaruj stojące przed Tobą zadania”. (13 stycznia)


Czy ja w ogóle kocham moje dziecko???
Niby irracjonalne pytanie, a każda mama przynajmniej raz je zadaje. W wyobrażeniu jej miłość wygląda inaczej, a w działaniu często odbiega od tego obrazu. O. Pio pisze w odniesieniu do Boga, ale podobnie sprawa wygląda z tulonym do piersi dzieckiem:

„Pociesz się, powtarzam, pociesz się, że dopóki się boisz, że nie kochasz Boga, znaczy to, że już Go kochasz i w żaden sposób Go nie obrażasz”. (7 października)
Na koniec: „Bądź dzielna w każdej sytuacji, w jakiej Jezus zechce Cię postawić”. Droga Mamo, szukaj odtrutek na to, co chce zatruć Twoje serce, by odebrać Ci radość z bycia mamą. Głowa do góry!

Korzystałam z: „365 dni z ojcem Pio”, Wyd. W drodze, Poznań 2015. Daty przy fragmentach oznaczają datę z jaką są przytaczane we wspomnianej książce.

...

Oczywiscie znakomite porady.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 8:06, 16 Kwi 2018    Temat postu:

Chciałabym nie być zazdrosna o ciążę mojej przyjaciółki…
Megan Zander | 16/04/2018
Grupa dziewcząt z koleżanką w ciąży
Dimitrije Tanaskovic / Stocksy
Udostępnij Komentuj
Za każdym razem, kiedy ktoś dzieli się ze mną nowiną o ciąży, staram się cieszyć się cudzym szczęściem. Chociaż świadomość, że sama nie mogę mieć więcej dzieci jest dla mnie bardzo bolesna.

Ciąża przyjaciółki – radość i smutek…
Odwraca się do mnie, jej oczy błyszczą z podekscytowania, jej skóra promienieje od sekretu, którego nie jest w stanie dłużej utrzymać. – Jestem w ciąży – piszczy. Moje ramiona automatycznie zaciskają się wokół niej. To moja najlepsza przyjaciółka. Od ponad dekady jest dla mnie jak rodzona siostra. Jednak kiedy płaczę ze szczęścia, jakaś część mnie roni także łzy smutku.

Cieszę się cudzym szczęściem za każdym razem, kiedy ktoś dzieli się ze mną nowiną o ciąży. Jednocześnie muszę sobie radzić z bólem, bo sama nie będę miała już więcej dzieci.



Różne drogi do rodzicielstwa
Z moją najlepszą przyjaciółką razem przeżywałyśmy pierwsze ciąże, nasi synowie przyszli na świat w odstępie zaledwie kilku miesięcy, z tym, że ja urodziłam bliźniaki. Jednak drogi prowadzące nas do rodzicielstwa były bardzo różne. Ona ledwie pomyślała o zakładaniu rodziny, a już spodziewała się dziecka.

Dla mnie nie tylko zajście w ciążę było problemem. Także jej utrzymanie. W 27 tygodniu zaczęłam przedwcześnie rodzić. Lekarzom udało się przekonać moje dzieci, żeby nie spieszyły się tak bardzo na świat ale do czasu porodu musiałam leżeć – nie mogłam się prawie ruszać. Urodziłam w 33. tygodniu, a zanim wróciłam z synkami do domu, spędziliśmy sporo czasu na oddziale intensywnej terapii noworodków. Na szczęście teraz są zdrowymi trzylatkami, ale z uwagi na te wszystkie problemy, mój lekarz zdecydowanie odradził mi staranie się o kolejne dziecko.

Tymczasem wszyscy wokół mnie, przyjaciele i zaprzyjaźnieni rodzice, mają kolejne dzieci. Jestem jedną z niewielu mam, która nie nosi w ramionach noworodka ani nie chwali się zaokrąglonym brzuszkiem, więc pytanie o to, kiedy planuję dziecko pojawia się bardzo często. Rozumiem to, mam w końcu tylko 32 lata, jestem zdrowa i kocham dzieci. Z uwagi na to, że mam dwóch synów, ludzie często pytają, czy teraz chciałabym urodzić dziewczynkę.

Czytaj także: Bezdzietna katoliczka? Jak to wygląda?!
Nie jestem w pełni kobietą?
To przypomina mi, że coś jest ze mną nie tak, że nie jestem w pełni kobietą. Nie chcę rozklejać się i płakać, gdy odwożę do przedszkola moich chłopców, nie mam też ochoty dzielić się intymnymi szczegółami mojej historii medycznej z ludźmi, których ledwo znam. Więc kiedy pada takie pytania, staram się unikać dyskusji, zbywając moich rozmówców odpowiedziami w stylu „może” czy „myślimy o tym”.

Jednak przez resztę dnia czuję się nieswojo wyobrażając sobie, jak by to było, gdybym mogła znowu zajść w ciążę. Jak by to było znowu czuć w brzuchu kopniaki malutkich stópek. Staram się być wdzięczna, że dane mi było tego doświadczyć i nie koncentrować się na myśli, że nie mam już na to szans.



Jestem zazdrosna o ciążę przyjaciółki
Czasem czuje się pogodzona z decyzją mojego lekarza. Tak naprawdę mam problem z tym, że decyzja właściwie nie należy do mnie. Jestem szczęśliwa, że powiększa się rodzina mojej najlepszej przyjaciółki, że znowu może cieszyć się cudem życia. Jednocześnie jakaś cząstka mnie jest trochę zazdrosna.

W przypadku obcych ludzi, z którymi stykam się tylko w szkole czy w kościele, nie stanowi dla mnie problemu zachowanie zdrowego dystansu. Mogę cieszyć się ich szczęściem, a jednocześnie chronić swoje emocje. Tym razem jednak to nie przypadkowa kobieta w ciąży, której mogę zazdrościć z daleka. To moja najlepsza przyjaciółka.

Byłyśmy na swoich ślubach, znamy swoje najskrytsze sekrety. Wiem, że powie mi prawdę, kiedy zapytam jak prezentuje się w nowych jeansach. Kocham ją i dziecko, które nosi pod sercem. Będę przeżywać tę ciążę osobiście i z bliska, a to wymaga ode mnie pracy na swoimi uczuciami. W końcu co mogę zrobić? Żółknąć z zazdrości z powodu czegoś, czego nie mogę mieć?



Będę ją wspierać!
Mam szczęście, urodziłam dwóch zdrowych chłopców, którzy mówią do mnie „mamo” i każdego dnia myślę o tym, że są pary, które na próżno walczą z bezpłodnością. Zdaję sobie też sprawę, że rodzina to nie tylko więzy biologiczne. Widuje się tak często z moją przyjaciółką, że jej syn jest jakby moim trzecim dzieckiem. Bycie ciocią Meg dla jej kolejnego syna lub córki będzie dla mnie wielkim darem.

Będę ją wspierać przez całe dziewięć miesięcy i upiekę tyle dyniowych ciast, na które ma taką ochotę, ile tylko zapragnie. Kiedy nie będzie mogła się już schylić, będę malować jej paznokcie u nóg i upierać się, że wygląda kwitnąco, nawet jeśli nie będzie to prawda.

Chciałabym, żeby jej ciąża była absolutnie bezproblemowa. I kiedy zobaczę, że nosi moje ciążowe sukienki, spróbuję poczuć się wdzięczna, że jest z nich dobry użytek zamiast rozmyślać nad tym, że to nie mój brzuszek je wypełnia.

..

Pragnienie bycia takim jak ten drugi zawsze jest destrukcyjne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:12, 16 Kwi 2018    Temat postu:

Dlaczego wszyscy mówią Ci, jak masz zająć się dzieckiem?
Magda Frączek | 16/04/2018
RODZICE Z DZIECKIEM
Priscilla Du Preez/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Nie starczy internetów, aby przytoczyć wszystkie historie z nadopiekuńczymi staruszkami (sąsiadka, pani w sklepie, matka koleżanki, własna matka, teściowa, ciocia nr 1, ciocia nr 2, ciocia nr 3, przypadkowa staruszka) w roli adwokatów czapeczki, kurteczki, lokalnego spokoju etc.

Matce można powiedzieć wszystko. Że za cienko ubrała dziecko. Że za grubo ubrała dziecko. Że ma głośne dziecko. Że ma grzeczne dziecko. Że wychowuje dobrze. Że wychowuje źle. Że dziecko za mało je. Że dziecko za dużo je. Że powinna karmić piersią. Że dobrze, że już nie karmi piersią. Że udaje jej się dziecko przypilnować. Że nie udaje jej się przypilnować dziecka. Że dobrze, że siedzi w domu. Że źle, że siedzi w domu. Że za wcześnie poszła do pracy. Że za późno wróciła do pracy.

Matka – instytucja publiczna. Do skarg. Do zażaleń. Do egzekwowania „na forum”.

Czytaj także: Matka Polka do góry nogami. Zaufaj swojemu dziecku


Dlaczego matki (i ojcowie!) mają przerypane
Nie starczy internetów, aby przytoczyć wszystkie historie z nadopiekuńczymi staruszkami (sąsiadka, pani w sklepie, matka koleżanki, własna matka, teściowa, ciocia nr 1, ciocia nr 2, ciocia nr 3, przypadkowa staruszka) w roli adwokatów czapeczki, kurteczki, lokalnego spokoju etc. Nie mamy aż tyle czasu, aby opowiedzieć o tych doradczych, wspaniałych przyjaciółkach, próbujących oświecić radą pokroju: „A może zrobiłaś coś źle?”.

No po prostu, czasem na usta ciśnie się tylko jedno zdanie: Jako matki mamy przerypane.

Ojców obowiązuje taryfa ulgowa, ponieważ obserwacja ich zakłada zupełnie inne ubarwienie emocjonalne. Mało kto wyrzuci im niedopięty sweterek czy brak szalika, i całkiem prawdopodobne, że zamiast razów zbiorą laury. Przecież wyszli z dzieckiem na dwór, znaleźli czas, stanęli na wysokości zadania! Ojcowie mają łatwiej, choć oczywiście i oni wychodzą ranni z pola bitwy.

Czytaj także: Czujesz się Matką Klęską, a nie Matką Polką? Nie przejmuj się. To normalne!
Jeśli nam, kobietom, dostają się siermiężno-mosiężne uwagi, zawsze arcypoważne i niewybaczalne, mężczyznom wciąż jeszcze nie przysługuje traktowanie na serio. Co rusz przypisuje się im mniejsze kompetencje w kontakcie z dzieckiem, brak intuicji, oporność i ogólną chropowatość. Macha się ręką na ich odejścia, brak czasu, pracoholizm i rodzinny letarg. Wciąż jeszcze uwikłani jesteśmy w schematy myślowe, w których dobry ojciec to skarb z efektem WOW, a dobra matka… No cóż, dobra matka to nic szczególnego. Taki jej los.



O wsparciu, którego nie dostajemy
Wytykanie matkom – wiele i bez krępacji – stało się już pewną dyscypliną społeczną, od rodzinnych obiadów do przypadkowych zaczepek na przystanku autobusowym. Myślę, że są dwa główne powody tego, dlaczego otoczenie pozwala sobie wobec nas na tak wiele. Oba mają swoje źródło w kulturze.

Zauważyłam, że mało kto czuje się niezobligowany w kwestii wypowiadania się (często bardzo kategorycznego) na temat mojej opieki nad dzieckiem. Zamiast pełnej wsparcia obecności, serwuje się matkom całą paletę wątpliwości i rad, niekoniecznie potrzebnych, a już na pewno wypowiedzianych w sposób, który uniemożliwia dalszy dialog.

Opinie z góry podsumowujące nasze działania, nie mające nic wspólnego z empatyczną, opartą na trosce o dziecko i matkę próbą odpowiedzenia na nasze potrzeby, bywa niestety najczęstszym rodzajem nawiązania kontaktu. Gdy próbujemy ochronić nasze granice, dostajemy strzał w brzuch – zarzuca się nam brak pokory i ogólne przewrażliwienie. Nie od dziś właśnie w ten sposób tłumi się kobiecą siłę.

Czytaj także: Już nie chcę być matką idealną. Mogę być wystarczająco dobra


Możemy kształtować kulturę!
Zbyt często, gdy ktoś zaczyna opiniować nam pod nosem, nabieramy wody w usta. Jesteśmy grzeczne, miłe i uległe. Tymczasem, bardzo wierzę w to, że wielkie przemiany zaczynają się od małych gestów i krótkich „nie” lub „tak” na to, co mówi nam świat. Myślę, że przemieniając swoje podejście do nas samych, zapoczątkowujemy nową tendencję obyczajową, w której każdy człowiek ma prawo do szacunku i miłości.

Gdybyśmy wyglądały jak lwice, prawdopodobnie nikt nie spróbowałby cisnąć w naszą stronę ani jednej „życzliwej” uwagi. Mimo to, choć nie mamy kłów ani pazurów, nie pozostajemy bezbronne. Możemy świadomie kształtować naszą kulturę. Kulturę mówienia do młodych mam z szacunkiem i empatią. Kulturę poszanowania intymności i odważnego stania przy swoim. Kulturę, w której dziecko i matka traktowane są z równą troską.

Jesteśmy matkami, ale nie do nas należy spełnianie oczekiwań innych ludzi. Nie jesteśmy własnością społeczną. Nie jesteśmy dobrem narodowym. Nasza codzienna praca to towarzyszenie małym ludziom w odkrywaniu człowieczeństwa. Macierzyństwo to droga, która powołuje mnie i Ciebie do bycia kimś więcej niż ideałem według tej czy innej rodziny. Macierzyństwo to przede wszystkim – tak ja to przeżywam – proces ku wolności. W relacjach z sobą i z dziećmi. Na razie nas obserwują i chłoną, ale kiedyś nas opuszczą. Pójdą w świat z tym, co teraz od nas biorą. Jaki obraz matki zabiorą w tę podróż? Czy będzie to wolna kobieta? Czy przekażą nową normę dalej?


...

Ludzie chca pokazac mundrosc a nie pomoc...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:29, 17 Kwi 2018    Temat postu:

Nieszczęśliwa w pracy? Oto 5 porad, jak to zmienić
Caryn Rivadeneira | 17/04/2018
KOBIETA W PRACY
Bonninstudio/Stocksy United
Udostępnij 0 Komentuj 0
Znalezienie równowagi między pracą a życiem osobistym to nie tylko kwestia elastycznego czasu pracy i warunków w firmie. To znacznie więcej, przekonaj się!

Równowaga między pracą a rodziną
Większość pracujących matek robi wszystko, aby utrzymać równowagę między życiem prywatnym a zawodowym. Przemieszczają się między pracą a rodziną i im się to udaje (prawie wszystkim). I mimo że to wieczne balansowanie nie jest łatwe, to jednak nadal to robią. Nie mają wyjścia albo muszą czerpać z tego satysfakcję.

Portal Working Mother przeprowadził badanie wśród pracujących matek. Zadał kilkuset kobietom pytanie o to, który zawód/branża pozwala na czerpanie większej satysfakcji. Autorzy badania poprosili pracujące matki, aby określiły poziom zadowolenia m.in. z wysokości zarobków, podwyżek, rozwoju zawodowego, elastycznego czasu pracy, równowagi między życiem rodzinnym a zawodowym i urlopu macierzyńskiego. I tak, jak niektóre odpowiedzi można było przewidzieć (niski poziom zadowolenia przy równowadze, wysoki przy zarobkach), tak inne okazały się zaskakujące (przemysł płaci najwyższe stawki urlopu macierzyńskiego).

Badanie wykazało ponadto, że istnieje wiele stanowisk pracy, gdzie panują dobre lub bardzo dobre warunki dla aktywnych zawodowo matek. Dzięki temu mogą one odczuwać satysfakcję zarówno z życia zawodowego, jak i rodzinnego. Te kobiety wychodzą z pracy z poczuciem satysfakcji z dobrze wypełnionych obowiązków zawodowych i z drugiej strony są szczęśliwe, że wracają do domu, gdzie czeka na nie rodzina. Pracodawcy, dzięki którym matki odczuwają takie pozytywne emocje powinni być wychwalani pod niebiosa!



Lubisz swoją pracę?
Znacie jakieś pracujące matki, które lubią swoją pracę? Jeśli zapytacie je, jaki jest ich sekret, to na pewno odpowiedzą, że:

Czytaj także: Własna firma vs rodzina – da się to pogodzić?


Czują się szanowane
Elastyczny czas pracy, polityka urlopowa, zakładowe przedszkole i tym podobne udogodnienia to najlepsze rozwiązania dla pracujących matek. Każde z nich ułatwia kobietom godzenie dwóch światów – zawodowego i rodzinnego, ale są również wyrazem szacunku ze strony firmy, przedsiębiorstwa czy szefa. Miejsca, gdzie funkcjonują takie udogodnienia, niejako afirmują kobiety i macierzyństwo. Świadczą o tym, że one jako pracownicy oraz jako matki są ważne.

Jednym z najlepszych sposobów do zdobycia szacunku, jest jego okazanie. Poza nawoływaniem w firmie do tworzenia dobrych warunków pracy dla matek, pokaż innym kobietom, że szanujesz ich ciężką pracę i rozumiesz, z jakim trudem przychodzi im realizowanie określonych celów.



Czują się docenione
Choć oczywiście dla wielu z nas marzeniem jest, aby robić zawodowo to, co kochamy i choć wiele z nas pracuje poza domem niezależnie od finansów, prawda jest taka, że odpowiednio wysokie wynagrodzenie za pracę podnosi nasze poczucie wartości. To nie tylko kwestia tego, że możemy zaspokoić potrzeby rodziny, ale również tego, że wtedy mamy świadomość, że nasza praca jest cenna. Oczywiście, za najtrudniejszą „pracę” z racji bycia matką nie otrzymujemy pieniędzy. Tym bardziej, jeśli za część zawodową na nasze konto wpływa regularnie satysfakcjonująca suma, czujemy się znacznie lepiej.

Proś o podwyżkę lub awans, jeśli tylko poczujesz, że na to czas.



Rozwijają się w pracy
Badanie portalu Working Mother pokazało, że kobiety bardzo często są sfrustrowane brakiem czasu dla siebie. Dzielą dzień między pracę a dom, a między nimi nie mają ani chwili wolnego. Czasami praca umożliwia kobietom pełne wykorzystanie potencjału, nie tylko do bieżących spraw zawodowych, ale również przyszłościowo – poprzez różne szkolenia, podnoszenie kwalifikacji itp. Albo inaczej – bywa, że w pracy mamy czasem trochę luzu, który warto kreatywnie wykorzystać.

Przeznacz kilka godzin w tygodniu na naukę czegoś nowego. To może być dalsza edukacja, którą wykorzystasz w pracy, słuchanie wykładów o przywództwie z iPoda albo szlifowanie francuskiego podczas przerw w pracy, aby kiedyś zaimponować klientom z Francji.



Kochają!
Nawet w najtrudniejszych momentach, kiedy odchodzimy od zmysłów, jesteśmy przepracowane, wyczerpane i niedocenione, kochamy być matkami, bo kochamy nasze dzieci. I to się przenosi na pracę. Kiedy kochamy, to robimy i lubimy ludzi, z którymi współpracujemy, wszystko się zmienia. Mamy przełożonych i kolegów, którzy dbają o nas, tak jak my dbamy o nich. To dla wielu może wydawać się mrzonką, ale tak bywa w rzeczywistości. I to jest bezcenne – i dla pracowników, i dla pracodawców. Badania pokazują, że dobre przyjaźnie w pracy zwiększają produktywność pracowników i poziom zadowolenia w firmie.

Zaproś koleżankę z biurka obok na lunch, ale nie rozmawiajcie o pracy! Zapytaj ją o dzieci, psa, dom, gdzie dorastała. Zapytaj też, co ją uszczęśliwia – zobacz, czy możesz mieć na to wpływ w waszej pracy.



Odpuszczają perfekcjonizm
Chcesz być we wszystkim dobra – jako idealny pracownik i cudowna matka? Niektórym kobietom się to udaje, ale najczęściej kosztem samych siebie. A gdyby tak odpuścić chęć bycia perfekcyjną w obu tych sferach? Zaakceptować, że nie można być w stu procentach idealnym pracownikiem i jednocześnie wspaniałą matką? Psychiatra i psychoterapeuta Richard Winter przestrzega, że perfekcjonizm może stać się pułapką, ponieważ perfekcjonista uzależnia poczucie własnej wartości od osiąganych celów i sukcesów, i fatalnie znosi porażki oraz sytuacje, których nie jest w stanie przewidzieć. Ponadto perfekcjonistów cechuje mała elastyczność we wprowadzaniu zmian oraz zbyt duży krytycyzm w stosunku do pracy innych osób.

Akceptacja, że możemy być niedoskonałe nie oznacza zezwolenia na bylejakość. To dawanie z siebie nie 100 a 90 proc., czyli jakość jest porównywalna z najlepszą, a kobieta ma czas na złapanie oddechu. Być może receptą na złapanie indywidualnej równowagi między życiem zawodowym a rodzinnym jest paradoksalnie – akceptacja nierówności między tymi dwoma światami?

Spróbuj w pracy odpuścić wyścig o laury najlepszego pracownika kwartału, daj szansę innym. Jeśli nie musisz iść na spotkanie służbowe po pracy, oddeleguj któregoś z pracowników. Zaufaj innym.

...

To tez sztuka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 7:57, 18 Kwi 2018    Temat postu:

Mamy, nie straszcie pierworódek macierzyństwem! Potrzebujemy Waszego wsparcia
Magdalena Rączka | 18/04/2018
MATKA Z DZIECKIEM
Tanja Heffner/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj 0
Zobaczysz, jak to będzie, gdy pojawi się dziecko! Korzystaj, póki możesz. Połóg w porównaniu do porodu to pikuś! Wyśpij się na zapas, bo potem się skończy. I tak będziesz gruba. Zdążyłaś to usłyszeć, będąc w ciąży? Bój się Boga!

Najpierw słyszysz, że „jak dorośniesz, to się przekonasz, jak wygląda prawdziwe życie”. Potem, jak będziesz mieć chłopaka, wyjdziesz za mąż, będziesz mieć dzieci, itd. Wtedy się przekonasz! Ta litania ostrzeżeń i strachu chyba nigdy się nie skończy. Jakby świat groził mi palcem i tylko czekał, żeby mnie pożreć w całości.

Mam poczucie, że teraz, będąc w mojej pierwszej ciąży, muszę nieustannie łapać równowagę między słowami wsparcia a „dobrymi radami” od doświadczonych matek. Czasem moje niezdarne stąpanie w tym temacie kończy się chwilową paniką. Bo przecież ja jeszcze nic nie wiem o byciu mamą! I o ile w większości te kochane mamy chcą mi towarzyszyć, uspokajają i wspierają na duchu w chwilach zwątpienia, to zdarzają się też te, które ostrzegają przed „urokami’ macierzyństwa…



Nie wiesz, jak to jest mieć dzieci
Kiedy nie masz dzieci to myślisz, że wiesz, jak to jest je mieć.

Nie mam w głowie wizji instagramowego, różowego macierzyństwa – kubek kawy ze Starbucksa w jednej ręce, dizajnerski wózek, z gracją popychany po równych miejskich chodnikach w drugiej, a na twarzy uśmiech nr 5. Po porodzie nie chcę zapychać mojej głowy myślami, jak szybko pozbyć się nadprogramowych kilogramów i jak zostać fit matką.

Wiem, że mogę chodzić niewyspana, w powyciąganych dresach i nosić w sobie tęsknotę za czasem, kiedy byliśmy z mężem tylko we dwójkę. Mogę płakać, gdy okaże się, że karmienie piersią sprawia więcej bólu niż radości. Może będę musiała znaleźć resztki sił, by walczyć z depresją poporodową. Może.

Ale może też przyjdą dni, kiedy założę sukienkę w kwiaty, pomaluję usta różową szminką, napiję się kawy (bez znaczenia, czy zimną, czy ciepłą), spojrzę na moje płaczące dziecko i pomyślę, że bez niego nic już nie będzie takie samo, i nie chcę, żeby było inaczej. Bo nie ma jednej recepty na macierzyństwo. Nie ma dwóch takich samych niemowlaków, które zechcą dostosować się do nierealnych oczekiwań rodziców. Jest rollercoaster i albo się z tym godzisz, albo ciągle będziesz rozczarowana, bo przecież miało być inaczej.

Czytaj także: Połóg zwala z nóg! O tym wciąż mówi się za mało


Dziecko za karę?
Życie z dzieckiem na pewno jest inne, ale nie musi być gorsze. Nie musi być końcem (choć i takie wizje miałam w pierwszych tygodniach ciąży i to też jest ok!), ale początkiem czegoś, co nie mieści się do końca w mojej głowie. Niby banał, ale lubię takie banały. I choć początki bywają ekscytujące, zawsze nosimy w sobie mniejszy lub większy lęk przed nieznanym.

Dla mnie oswajanie lęku to nieustanne patrzenie w swoje wnętrze, przyjmowanie swoich słabości i szukanie odpowiedzi u tych, dla których bycie mamą to najpiękniejsza codzienność. To weryfikowanie, czy oczekiwania jakie mam wobec siebie jako mamy są moje, czy może to jednak oczekiwania innych? Nie chcę mieć poczucia, że będę musiała „urywać się ze smyczy”, żeby z powrotem zobaczyć, jak wygląda „normalne”, bezdzieciowe życie.

Nie mam dziecka za karę albo żeby spełnić swój małżeński obowiązek. Dlatego proszę, nie strasz mnie macierzyństwem. Nie chcę żyć w lęku. Chcę żyć w otwartości i gotowości na to, co może się wydarzyć. Chcę przeżyć macierzyństwo po swojemu.



Wsparcie i bezpieczeństwo
Dlatego, jeśli jesteś młodą mamą, tak jak ja, i dopiero spodziewasz się dziecka, otaczaj się ludźmi, którzy dają ci wsparcie i poczucie bezpieczeństwa. Tyle zmienia się teraz w twoim życiu! Masz już wystarczająco dużo trosk i wyzwań przed sobą.

Co możesz zrobić, gdy ktoś zacznie cię w dobrej wierze „straszyć”? Grzecznie podziękuj i powiedz, że… zobaczymy! Sama w końcu się przekonasz, jak będzie naprawdę. Jeśli natomiast jesteś już mamą, znasz blaski i cienie macierzyństwa, a wokół siebie masz jakąś pierworódkę, bądź dla niej oparciem.

Ból porodu i trudy związane z wychowywaniem dziecka to nie musi być pierwsza rzecz, o której jej opowiesz. To jest czas, w którym jak nigdy jest nam potrzebna wiara w siebie i poczucie, że damy sobie radę. Bo przecież damy, prawda?

...

Przygotowanie na trudnosci a doprowadzenie do depresji to nie to samo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 10:55, 21 Kwi 2018    Temat postu:

Kobiecy stres o dom, dzieci, starszych rodziców… Czy jest rozwiązanie?
Leigh Anderson | 21/04/2018
Matka z córką śpią leżąc razem
Sarahwolfephotography / Getty Images
Udostępnij 1 Komentuj 0
Kobiety z tzw. „pokolenia sandwich” są pomiędzy, jak nadzienie w kanapce. Z jednej strony obarczone wychowaniem małych dzieci, a z drugiej troską o starzejących się rodziców.

Dręczy mnie powracający koszmar. Im dłużej trwa, tym bardziej jest interesujący. To wizja mnie samej ucinającej sobie poranną drzemkę z dwojgiem moich małych dzieci. Nie wyglądam jednak tak, jak teraz – całkiem młoda i w dobrej formie. Jestem wiedźmą w podeszłym wieku. We śnie niby mam 40 lat, ale jestem wątła i sama potrzebuję opieki. Mimo to staram się. W samochodzie zapinam pasy moim hałaśliwym dzieciom, uwijam się, by zdążyć na ich poranne śpiewanie i zdrowe przekąski w przedszkolu.

Budzę się i mówię sobie: „To tylko sen”. Potem jednak przychodzi refleksja: przecież wciąż się czymś niepokoję. Czy oszczędzamy wystarczająco dużo pieniędzy na studia? Czy będziemy w dobrej formie na emeryturze? Czy moje dzieci aby na pewno zdobywają wykształcenie, które przygotuje je do życia bez względu na to, jak gospodarka będzie się rozwijała za 20 lat? Czy moi rodzice, którzy są słabego zdrowia, nie potrzebują już teraz domowej opieki? Jak damy sobie z tym radę?

Noc ciągnie się. Czasami rezygnuję ze snu, wstaję i próbuję nazwać moje wątpliwości, tworząc kolejną listę „rzeczy do zrobienia”.



Między małymi dziećmi a starszymi rodzicami
Ewidentnie, mam problem ze stresem. Ale sądząc po postach, które pojawiają się w mediach społecznościowych, dotyczy to wielu kobiet. W internecie można znaleźć masę porad, jak się zrelaksować, w rodzaju: „Jak radzić sobie ze stresem”, „8 sposobów na stres”.

Należę do „kanapkowego pokolenia” kobiet, które wychowują małe dzieci, ale i troszczą się o swoich starzejących się rodziców. I myślę, że jesteśmy naprawdę zestresowane. I to wręcz historycznie zestresowane. Wyżej wymienione artykuły nawołują, byśmy „miały czas dla siebie” lub „po prostu poprosiły o pomoc”. Nie odnoszą się jednak do głównych przyczyn tego stanu rzeczy.

Coraz więcej z nas musi pracować ciężej, by związać koniec z końcem. I jeszcze pogodzić to z domowymi obowiązkami. A jeszcze zmiany demograficzne… Kiedy się urodziłam, moi dziadkowie mieli 52 lata. Mogli pomagać moim rodzicom w wychowywaniu mnie. W okres starości wkroczyli dopiero, kiedy miałam prawie trzydziestkę. Dzisiaj rodzice nie mogą liczyć na tak wielką pomoc dziadków w opiece nad dziećmi. Mało tego, muszą znaleźć czas i środki, by jeszcze zapewnić wsparcie rodzicom. Mamy do czynienia z czymś w rodzaju „deficytu dziadków”, dlatego też należy o nich porządnie dbać.

To ogromne, wręcz narodowe problemy. Martwimy się, skąd weźmiemy pieniądze na wychowanie i wykształcenie dzieci, martwimy się o zabezpieczenie własnej przyszłości. A co, jeśli wydarzy się jakiś nagły losowy wypadek, choroba? Te „stresory” nie omijają także i mężczyzn, ale kobiety wydają się być w trudniejszej sytuacji. One – tradycyjnie opiekunki, „wyznaczone do tego, by się zamartwiać” – mają o wiele więcej na głowie.

Nazywam to testem „baletowych rajstopek”. Jeśli Twoja córka ma zajęcia z baletu w środę, kiedy najpóźniej rajstopy powinny być uprane i powieszone do wyschnięcia? Dokładnie tak, we wtorek w nocy. I to właśnie mama jest tą, która zazwyczaj pomyka przez całą listę rzeczy do zrobienia i układa tę układankę, kombinuje z zadaniami tak, jak to się robi w grze Jenga. Kobiety mierzą się z tym dniami i nocami.



Duże zmiany, więcej stresu
Ale nie chodzi mi o to, by robić zawody: mężczyźni kontra kobiety. Tu chodzi o dobro rodziny i wręcz całych społeczności. Mężowie wcale nie chcą, by ich żony były przeciążone. Sami też wcale nie chcą być przepracowani. Musimy zastanowić się, jak przynieść ulgę w stresie całej populacji.

Jak możemy dbać o naszych seniorów – jako społeczność? Jak możemy wychowywać i edukować dzieci – jako społeczność? Jak możemy zapewnić każdemu opiekę zdrowotną, taką jakiej potrzebuje? Musimy mniej walczyć, osądzać, obwiniać, a bardziej współczuć.

Oto dobry przykład na zilustrowanie zagwozdki, z którą radzić sobie muszą dzisiaj kobiety. Moja przyjaciółka kilka razy bez wyraźnej przyczyny straciła przytomność. W tym czasie żyła w biegu, wyprawiała dzieci na biwak i organizowała nianię, która mogłaby je odebrać z powrotem. Jednocześnie cały czas pracowała. Po tym, gdy kolejny raz zemdlała, trafiła do lekarza, który stwierdził, że jest zestresowana i „przepisał” jej dwie sesje ćwiczeń rozciągających tygodniowo.

Ależ nas to rozbawiło. Śmiałyśmy się i śmiały. „Żeby poradzić sobie z nadmiarem spraw do załatwienia, on dał ci jeszcze więcej do zrobienia” – ironizowałam. Ostatecznie zdołała wypracować kilka pomysłów, które pomogły. Ma elastycznego pracodawcę, więc udało jej się zmienić godziny pracy tak, by spędzać więcej czasu z rodziną. Od niedawna zakupy robi w sieci, co znacznie ułatwia prowadzenie domu. Właśnie tyle mogą zrobić jednostki, tymczasem w stresie żyje większość społeczeństwa. I jeśli chcemy cokolwiek naprawić, zmienić się musi dużo więcej niż tylko nasze zakupowe zwyczaje.

Żyję wielką nadzieją, że wraz z upływem czasu, gdy moi chłopcy dorosną, a ja w końcu naprawdę stanę się tą pomarszczoną wiedźmą, nasze kulturowe priorytety także się pozmieniają. Chciałabym, żeby moi synowie mogli wychowywać swoje dzieci spokojnie. I żeby to „kanapkowe pokolenie”, do którego należę, było ostatnim, które przeżywa tak stresujące koszmary.

...

Co jak zachoruje? A jak ten drugi umrze... A jak strace reke... Strach o przetrwanie nam towarzyszy. Jest on po to aby ufac Bogu. W Raju go nie bylo i co wyszlo? Teraz jest. To rodzaj cierpienia. Trzeba ufac Bogu. Nie ma innego wyjscia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:00, 24 Kwi 2018    Temat postu:

Poród naturalny po dwóch cesarkach. Czy to rozsądne?
Aleksandra Wilk-Przybysz | 23/04/2018
KOBIETA W CIĄŻY
Ryan Franco/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj 0
„I po co Ci to?”, „Chcesz komuś coś udowodnić?”, „Po co ryzykujesz? Nie łatwiej po prostu zapisać się na cesarkę?”, to tylko niektóre komentarze, jakie padają zarówno od znajomych, rodziny, jak i niektórych lekarzy na wieść, że kobieta rozważa poród siłami natury po poprzednim cięciu. A po dwóch? Komentarze te atakują ze zdwojoną siłą.

Poród naturalny po cesarce
Doświadczenie porodu naturalnego po dwóch uprzednich cięciach było czymś co trudno opisać: euforią, dumą, magią. Jednak to nie sam poród, a droga do niego okazała się najważniejszym darem.

Wydawać by się mogło, że poród jest naturalną konsekwencją ciąży, że jest on w nas, i jeśli tylko nie będziemy naturze przeszkadzać, tylko iść za nią, to wszystko będzie dobrze. Tymczasem nasze ciała i naszą naturę podaje się w wątpliwość zanim jeszcze mamy szansę spróbować urodzić.

Sugeruje się kobiecie, że nie da rady urodzić naturalnie, „bo dziecko jest duże, a ona drobna”, „bo jest dziś dzień terminu, a jeszcze nie widać, aby dziecko pchało się na świat, po co czekać?”, „bo kiedyś miała pani już cięcie, więc tak będzie prościej-przecież ma pani wybór”, „bo po co będzie się pani męczyć, skoro cięcie trwa tylko chwilę, niech nie robi pani z siebie męczennicy”.

Czytaj także: Oto ja, kobieta: odzyskaj poród


Cesarka to poważna operacja
Cesarskie cięcie traktuje się jak prosty zabieg, który można wcisnąć gdzieś w grafiki lekarza i matki, a nie jak poważną operację, która niesie za sobą poważne konsekwencje zdrowotne i emocjonalne zarówno dla dziecka, jak i dla kobiety.

Brakuje wsparcia na poziomie merytorycznym i emocjonalnym. O porodach VBAC mówi się coraz więcej, ale wciąż za mało, dla mnie samej jeszcze kilka lat temu VBAC (Vaginal birth after cesarean) był pojęciem zupełnie abstrakcyjnym. Teraz, słysząc o tych porodach uśmiecham się sama do siebie, bo dane mi było doświadczyć jego wyjątkowości.

Przy pierwszym porodzie wpadłam w wir niepotrzebnych interwencji medycznych (przyspieszanie porodu oksytocyną, brak możliwości aktywnego porodu etc.), które zakończyły się cięciem cesarskim. A potem kolejnym cięciem przy kolejnej ciąży. Decydując się na trzecie dziecko obiecałam sama sobie, że nie pozwolę tym razem na operację, jeśli nie będzie do niej żadnych rzeczywistych wskazań. Postanowiłam zaufać swojemu ciału, pozwolić sobie przeżyć ten poród dobrze i szczęśliwie. Pozwolić dziecku, aby samo – bez ingerencji innych – wybrało moment, kiedy będzie gotowe się narodzić.

Czytaj także: Cała prawda o cesarskim cięciu. To nie jest „łatwiejszy” poród


Chciałam dobrego porodu dla mnie i dziecka
Skupiłam się tylko na tym, co dobre: otoczyłam się jedynie osobami, które szczerze mnie wspierały, zamknęłam się na tych, którzy próbowali siać we mnie wątpliwość. Zgłębiałam fizjologię porodu, aby dokładnie rozumieć to, co będzie się ze mną dziać, aby czuć spokój. Poznałam swoje prawa i pracowałam nad asertywnością.

A co najważniejsze – z pomocą mądrej położnej przeanalizowałam dwa poprzednie porody, aby w pełni zrozumieć to, co i dlaczego się stało, i by wiedzieć, jak tego uniknąć w przyszłości. Pozbyłam się żalu do personelu medycznego i samej siebie, jaki został mi z poprzednich lat. Dzięki tym wszystkim krokom doszłam do miejsca, w którym nie tylko nie bałam się porodu, ale wręcz oczekiwałam go z niecierpliwością i wielką akceptacją dla jego naturalnego rytmu.

Czego nauczyła mnie ta droga? Może zabrzmi to błaho, ale niezależnie od tego, jaką drogą odbędzie się poród, dobrze jest szykować się do niego świadomie. Warto wierzyć w siebie i swoją intuicję – przydaje się to nie tylko podczas samego porodu. Gdy rodzi się mały człowiek, każdorazowo rodzimy się też my – rodzice. Ja odrodziłam się jeszcze silniejsza i gotowa na codzienne rodzicielskie wyzwania.

..

Zawsze raczej to co naturalne niesie jakieś dobro. Zatem nie nalezy tego unikac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:05, 29 Kwi 2018    Temat postu:

Intuicja – tajna broń matek, z której nie skorzystałam…
Marlena Bessman-Paliwoda | 29/04/2018
INTUICJA MATKI
Pexels | CC0
Udostępnij 1 Komentuj 0
Nie można się jej nauczyć, a jedynie się w nią wsłuchać i pozwolić, by mówiła do serca. Nie ma na nią papierka, certyfikatu, szkolenia, pieczątki, nie da się jej ubrać w żadne ramy czy schematy. Na pewno jest za mało doceniana, zbywana emocjonalnością kobiet, jednak jest to nasza matczyna broń do obrony i przewidywania.

O matkach czasami się żartuje, że są mistrzyniami zamartwiania się, albo patrzenia na coś w czarnych kolorach. Irytuje Cie już samo „ale” twojej mamy, kiedy opowiadasz jej o swoim szalonym pomyśle. Może jednak wierzyć mi lub nie, kiedy mamą się zostaje, to… pewne rzeczy się po prostu przeczuwa.



Komu wierzyć? Sercu czy doświadczonym lekarzom?
Zaczęło się tuż po porodzie. Wzięłam swojego synka na ręce i gdzieś we mnie było dziwne uczucie, że coś jest nie tak. Co chwilę przychodził lekarz z różnymi wynikami, parametrami, pytaniami, gratulując maluszka i zapewniając, że jest zdrowy i pewnie będzie bardzo silny. A we mnie coś pulsowało. Mogłam tylko wykrztusić ciche „ale”, nie wiedząc jednak, co konkretnie powiedzieć dalej. Zostawiłam więc temat, zrzucając wszystko na poporodowe zmęczenie. Uczucie to jednak nie mijało. Im więcej miałam powodów do uspokojenia się, tym bardziej we mnie wzbierało to dziwne uczucie.

Czytaj także: Nie diagnozujmy tak łatwo dysfunkcji u dzieci! To im nie pomaga…
Wróciliśmy do domu ze szpitala. Wszystko było dobrze. Potem wizyta patronażowa i pierwsze rozmowy o tym, co mnie niepokoi. „Proszę się nie martwić. Noworodki tak mają”. I wtedy znowu wykrztusiłam to „ale” i w odpowiedzi usłyszałam rzuconą tylko frazę „Aj, ci młodzi rodzice. Spokojnie, spokojnie”. Ponownie wróciliśmy do domu, ale spokoju we mnie nie było. Żyliśmy jednak dalej, a oznak tego, co miało nadejść wielkich szczególnie nie było. Tu jakiś szczegół, a to tam – dla mnie to już był cały materiał dowodowy, ale dla innych dowód na normalność noworodka. Bo skóra jest sucha po porodzie, bo jak dużo śpi, to się ciesz i odpoczywaj. A mnie to nie cieszyło.

„Coś jest nie tak” powtarzałam mężowi. Kolejne wizyty u lekarza i nic. Postanowiłam tylko, że nie będę już jak ci młodzi rodzice. Może faktycznie wszystko jest dobrze.

I było dobrze do czasu, gdy w naszej skrzynce zawitał tajemniczy list, z którego dowiedzieliśmy się o możliwości choroby u naszego maluszka. Dzień przed wigilią powtórzyliśmy badania, a sylwestra spędziliśmy już z postawioną diagnozą.

Czytaj także: Diagnoza w ciąży: nieuleczalna wada dziecka. Co dalej?


Tym razem słowa „miałaś jednak rację” miały szczególnie gorzki smak.
Zdarzają się różne sytuacje. Przebłysk, myśl, przeczucie. Zaskakujące, jaką mamy mają w sobie tajną broń, by chronić i wspierać swoje dzieci. Intuicja – nie można się jej nauczyć, a jedynie się w nią wsłuchać i pozwolić, by mówiła do serca. Nie ma na nią papierka, certyfikatu, szkolenia, pieczątki, nie da się jej ubrać w żadne ramy czy schematy. Jednak naprawdę warto jej zaufać. Nie bój się, mamo. Intuicja ma Ci tylko pomagać.

...

Nie traktujmy lekarzy jak bogow. Jednakze jesli sie staraja a nie moga ni wykryc to tez w tym jest jakis zamysl Boga...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 8:10, 04 Maj 2018    Temat postu:

Jakie trudne uczucia mogą towarzyszyć ci w czasie ciąży?
Ilona Przeciszewska | 04/05/2018
DEPRESJA W CIĄŻY
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Chociaż zwykło się mówić, że ciąża to czas radosnego oczekiwania, dla wielu kobiet jest to również czas trudnych emocji: leku, frustracji, niepewności...

Niezależnie od tego jak bardzo planowałaś i spodziewałaś się poczęcia dziecka, wiadomość o byciu w ciąży często bywa bardzo zaskakująca. Początkowo możesz nie dowierzać, pytając samą siebie – czy to naprawdę się dzieje? Z niecierpliwością czekasz na pierwsze badania, aby potwierdzić twój błogosławiony stan.

Szczególnie dotyczy to kobiet, które po raz pierwszy w swoim życiu spotykają się z tą wiadomością. Poza zaskoczeniem możesz w tym czasie przeżywać wiele różnych innych emocji – zarówno tych przyjemnych np. radość czy wręcz ekscytację, jak i mniej przyjemnych np. lęk przed tym co nieznane, nowe.

Czytaj także: Oto ja, kobieta: Odzyskaj ciążę
Błogosławiony stan – ambiwalentny stan
Podobnie jest przez cały okres ciąży – ambiwalencja uczuć jest wpisana w ten szczególny czas. Jest naturalnym stanem, przeżywanym przez każdą kobietę. Odczuwanie nieprzyjemnych emocji bynajmniej nie łączy się z brakiem akceptacji ciąży. Tego typu przekonania mogą utrudnić ci “dopuszczenie” do siebie negatywnych uczuć, a one prędzej czy później i tak dochodzą do głosu. Często ze zwielokrotnioną siłą. Gdy nie potrafimy wyrazić trudnych uczuć słowami mogą ujawnić się one w nieracjonalnym działaniu lub poprzez objawy w naszym ciele, a tych i tak nie brakuje w okresie ciąży. Niewyrażone emocje mogą nasilić wszelkie nieprzyjemne dolegliwości ciążowe.

Kobiety w ciąży są bardzo wrażliwe na działanie czynników stresujących. Może to być związane z uwarunkowaniami wewnętrznymi, takimi jak wzmożona pobudliwość nerwowa, czyli zdolność do reagowania na bodźce. To co wcześniej cię “nie ruszało” teraz możesz przeżywać bardzo intensywnie. Wyostrzają się twoje reakcje na to co dzieje się na zewnątrz i wewnątrz ciebie. Większa podatność na stres jest również związana z wieloma zmianami jakie dokonują się przez cały okres 9 miesięcy. Przede wszystkim twoje ciało przeżywa prawdziwą rewolucję. Niektóre zmiany są widoczne na zewnątrz np. zmienia się twoja sylwetka ciała, a to może wywoływać w tobie poczucie dyskomfortu, złości, smutku czy lęku z powodu utraty fizycznej atrakcyjności.

Czytaj także: Żona i mama: jak pogodzić te role, gdy rodzi się pierwsze dziecko


Niektóre ciążowe zmiany mogą frustrować…
Lęk może budzić również to, że dużo zmian w twoim ciele dokonuje się “poza tobą”. Nie masz na nie wpływu, dzieją się one poza twoją kontrolą. Potrzebujesz zaufać temu, że “natura zrobi swoje”. Trudnym przeżyciem może być też zależność i bliskość z jeszcze nienarodzonym malcem. Rozwijające się dziecko jest stale z matką. To może ogromnie cię cieszyć, ale również przytłaczać, powodować lęk czy złość. Nieprzyjemne emocje mogą budzić także objawy typowe dla okresu ciąży, takie jak mdłości, senność, ogólny brak sił. Ograniczają one twoją dotychczasową sprawność. Ciągły brak energii może obniżać twój nastrój.

Mnóstwo zmian dokonuje się również w twoim dotychczasowym sposobie funkcjonowania. Być może będziesz potrzebowała zrezygnować z wielu aktywności, które do tej pory były nieodłącznym elementem twojej codzienności. Na przykład przez jakiś czas nie będziesz mogła intensywnie biegać czy kosztować określonych produktów. Dla niektórych kobiet nie będzie to żadnym problemem, a wobec tego nie będą odczuwały one nieprzyjemnych uczuć. Dla innych nawet najmniejsze ograniczenie będzie stanowić duże wyzwanie, co może być związane z takimi emocjami jak złość czy niepokój.

Jeśli jesteś aktywna zawodowo to kolejne zmiany będą łączyć się z tym obszarem. Być może przez cały okres ciąży będziesz mogła swobodnie pracować – będzie to zależało od pracy jaką wykonujesz oraz od twojego stanu zdrowia. Może się zdarzyć jednak tak, że kontynuowanie pracy nie będzie możliwe. Dla niektórych kobiet będzie to powodem do dużej radości, natomiast u innych wywoła frustrację, lęk lub smutek.

Czytaj także: Magda Frączek: Moja lista do porodu
Ciąża to czas radosnego oczekiwania. Czy zawsze?
Rodzicielstwo to duże wyzwanie. Zdając sobie sprawę z odpowiedzialności jaka na tobie spoczywa możesz odczuwać lęk. Możesz bać się tego, że nie sprostasz wymaganiom dotyczących bycia dobrą matką. Naturalna jest również obawa o zdrowie twojego dziecka. Kontrolne badania USG z pewnością dostarczą ci dużo radości – będzie mogła zobaczyć swoje dziecko jeszcze przed narodzeniem. Z drugiej strony możesz obawiać się tego, że w trakcie badania “wyjdzie, że coś jest nie tak”.

Czas ciąży to oczekiwanie na narodziny dziecka. Poród to jedno z najpiękniejszych, ale też jedno najbardziej wymagających wydarzeń w twoim życiu. Nic dziwnego w tym, że możesz odczuwać strach, gdy zbliża się ten dzień.

Często bywa tak, że otoczenie w którym funkcjonujemy nie pomaga, a wręcz utrudnia wyrażenie trudnych uczuć. Często spotykamy się z jakąś formą odrzucenia lub oceny. Być może powiedziałaś komuś o nieprzyjemnych emocjach związanych z przeżywaniem ciąży, a reakcją było pytanie “no to co – nie cieszysz się? Przecież tak chciałaś mieć dziecko”. Niektóre osoby mogą bagatelizować to czujesz, twierdząc “to wszystko przez hormony. Jutro Ci przejdzie”.

Niezrozumienie może mieć różne źródła. Najczęściej oceniają i odrzucają te osoby, które same nie pozwalają sobie na przeżycie tego co trudne. Wiele kobiet przeżywało podobne uczucia, ale uznały je za zakazane, więc również tobie nie pozwalają na ich odczuwanie. Niektóre osoby mogą przeżywać bardziej lub mniej uświadomioną zazdrość w stosunku do twojego stanu, która kieruje ich do negatywnych reakcji na to czym chcesz się z nimi podzielić. Silne uczucie zazdrości uniemożliwia empatyczną reakcję.

Brak wsparcia może też wynikać z tego, że wiele osób słucha cię poprzez pryzmat powszechnie obowiązujących schematów np. ciąża to czas radosnego oczekiwania na przyjście dziecka. Powyższe stwierdzenie może być oczywiście prawdziwe, jednak nie w pełni określa rzeczywistość. Ciąża jest okresem pełnym radości, ale również jest czasem związanym z dużym wysiłkiem i wyrzeczeniami, a to powoduje, że kobieta na jakimś etapie może być smutna lub sfrustrowana.

Mamy prawo do trudnych uczuć
To czy zostaniesz przyjęta komunikując dane uczucia zależy od tego czy dana osoba ma w sobie otwartość na to, że może być inaczej niż to co do tej pory myślała o danej rzeczywistości. Na to nie mamy wpływu i niestety jeżeli dana osoba nie jest skłonna zmienić swoich przekonań, jesteśmy narażeni na ocenę i odrzucenie z jej strony. To jak możemy sobie pomóc to zrozumieć z czego wynika taka, a nie inna reakcja danych osób.

Możemy pozbyć się wówczas zbędnego poczucia winy czy wstydu w stosunku do przeżywanych emocji. Jeżeli dana osoba odrzuci czy skrytykuje twoje uczucia, nie oznacza, że masz odbierać sobie prawo do ich przeżywania. Masz prawo czuć to czujesz, niezależnie od reakcji innych osób.

..

Wiecej wiedzy to mniej strachu ze cos idzie nie tak.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:44, 08 Maj 2018    Temat postu:

Dzień bez mojego dziecka nauczył mnie czegoś ważnego…
Marta Brzezińska-Waleszczyk | 08/05/2018
Śpiące dziecko przytulone do maskotki
Lea Csontos / Stocksy
Udostępnij 0 Komentuj 0
Młode kobiety, zwłaszcza mamy, są rozdarte pomiędzy kilkoma frontami. Stoją w rozkroku pomiędzy tym, czego oczekuje od nich świat (praca, kariera), tym, czego one same chcą (pasje, marzenia), a tym, czego oczekują i potrzebują od nich dzieci (czas, uwaga).

Jakiś czas temu zostałam zaproszona do radiowej audycji, której myślą przewodnią była refleksja nad Polkami i ich kondycją. „Są spętane patriarchalnym łańcuchem czy też może coraz bardziej wyzwolone?” – pytała prowadząca.

Moim zdaniem współczesne Polki są przede wszystkim zmęczone. Młode kobiety, zwłaszcza mamy, są rozdarte pomiędzy kilkoma frontami. Stoją w rozkroku pomiędzy tym, czego oczekuje od nich świat (praca, kariera), tym, czego one same chcą (pasje, marzenia), a tym, czego oczekują i potrzebują od nich dzieci (czas, uwaga).



Aktywna mama
Sama jakiś czas temu temu bardzo mocno doświadczyłam tego rozdzierającego serce uczucia.

Jestem mamą bardzo aktywną, lubię, kiedy dużo się dzieje, nie potrafię usiedzieć w domu dłużej niż kwadrans, bo zaczynam usychać. Dlatego mam na głowie sporo spraw, a żebym mogła jakoś to wszystko pogodzić, z moim synkiem na kilka godzin zostaje czasem niania.

Ostatnio musiałam jednak wyjść na dłużej. Niefortunny zbieg okoliczności sprawił, że kilka ważnych spotkań skumulowało się w jednym dniu. A ważne spotkania mają to do siebie, że się przeciągają.

Koniec końców, nie widziałam mojego syneczka przez cały dzień. A kiedy wreszcie z językiem na wierzchu dotarłam do domu, mój maluszek… już spał. Zobaczyłam go dopiero następnego dnia. To było nasze najdłuższe rozstanie, odkąd malec pojawił się na świecie. I szczerze mówiąc, pierwszy raz nie mogłam się doczekać, kiedy się obudzi!

Czytaj także: To, co dziecko ma w sercu, jest ważniejsze niż dobre maniery


Doświadczyłam emocjonalnego sztormu
Ta trudna lekcja wiele mnie nauczyła. Przede wszystkim tego, że – paradoksalnie – to ja bardziej potrzebuję mojego synka niż on mnie. Oczywiście, to on jest małym, nieporadnym bobasem, którego trzeba karmić, przewijać, ubierać, nosić na rękach. To wszystko może jednak zrobić każdy (z mniejszym lub większym nakładem troski i czułości). Ale żadna relacja nie zastąpi tej pomiędzy mamą i dzieckiem.

W momencie pojawienia się na świecie synka, odkryłam w sobie całą paletę uczuć, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Jasne, wiedziałam, co to tęsknota, np. za mężem czy rodziną. Ale ona nie dorównuje tęsknocie za dzieckiem, ciałem z mojego ciała. Podobnie, jak oczywiste są instynkty, które sprawią, że staniesz w obronie bliskich, ale matka broniąca dziecka zamienia się w prawdziwą lwicę, która nie pozwoli tknąć swoich młodych.



Matka i dziecko – więź inna niż wszystkie
Jednodniowa rozłąka uzmysłowiła mi, jak silna jest więź pomiędzy matką i dzieckiem i jakie zawirowania powoduje każdorazowe wystawianie jej na próbę. Zobaczyłam, jak bardzo połączonymi naczyniami jesteśmy, a także to, że nie tylko on czerpie ze mnie, ale o wiele bardziej ja z niego.

Moja przyjaciółka, której opowiedziałam o tych perypetiach, stwierdziła, że doświadczyłam prawdziwego sztormu emocjonalnego, przez który ciężko było utrzymać równowagę na rodzicielskiej łodzi. Szczęśliwie, ta łódka w końcu dotarła do wysepki. Za jej sterem jestem ja, bogatsza o trudne przeżycia, a zarazem spokojniejsza, bo obrałam właściwy kierunek.

Choć młoda mama może, zwłaszcza na początku, czuć się całkiem „uwiązana” przy maluszku, który najlepiej czuje się w jej towarzystwie, a czasem wprost nie schodzi z jej rąk, nie pozwalając nikomu – prócz niej! – się dotknąć (jakby tata przewijał jakoś po chińsku), to jednak warto poświęcić maluchowi czas i uwagę na tyle, na ile jest to możliwe.

Takie poczucie bezpieczeństwa dane dziecku procentuje. Mama jest najważniejszą stałą, busolą w życiu malca. Jeśli od początku będzie miał pewność, gwarancję, że mama jest zawsze, kiedy on tego potrzebuje, z czasem zacznie pozwalać sobie na coraz większy dystans, spędzając chętniej czas z innymi osobami czy bawiąc się samodzielnie.

Zadbanie o więź z malcem, który – jak nam się może wydawać – jeszcze niewiele rozumie (nic bardziej błędnego!), przekłada się na jego poczucie bezpieczeństwa w przyszłości. Im więcej obecności teraz, tym łatwiej będzie znosić rozłąki później, bo dziecko będzie miało pewność, że mama zawsze wróci. Bo mama zawsze jest.

...

To jest walka oczywiscie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:13, 20 Maj 2018    Temat postu:

Jak rozmawiać z mamą, która nie potrafi słuchać?
Ilona Przeciszewska | 20/05/2018
MATKA, KTÓRA NIE SŁUCHA
Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj
Ważne jest to, aby skorzystać z tzw. Komunikatu JA. Nazwij to, czego potrzebujesz, chcesz, pragniesz czy o co prosisz w pierwszej osobie liczby pojedynczej.

Każdy z nas z pewnością wiele razy w swoim życiu doświadczył “niesłuchania” ze strony drugiej osoby i przekonał się jak przykre uczucia może to obudzić. W niewysłuchaniu chodzi de facto o brak zrozumienia, które prowadzi do samotności i pustki. Szczególnie rani nas to wtedy, gdy nie chcą lub nie są w stanie wysłuchać nas najbliższe nam osoby. A co przeżywamy wtedy, gdy nie słuchają nas nasze mamy?



Relacja z mamą jest niezwykle ważna
Niezależnie od wieku, osobowości, płci i innych różnic, nasza relacja z matką jest szczególnie ważna. Zostaliśmy stworzeni w jej ciele i to ona nas urodziła. U większości z nas to ona opiekowała się nami na początku naszego życia, gdy byliśmy od niej absolutnie zależni. Wraz z wiekiem, zyskiwaliśmy coraz więcej niezależności nie tylko fizycznej, ale również emocjonalnej, a tym samym “uwewnętrznialiśmy” macierzyńskie troszczenie się i stawaliśmy się coraz bardziej zdolni do opiekowania się samym sobą i innymi.

Nigdy jednak nie jesteśmy w pełni niezależni emocjonalnie. Czasami nam się tylko tak wydaje, udajemy taką postawę przed sobą i innymi. Nawet w dorosłym życiu, będąc dojrzałymi jednostkami, wciąż potrzebujemy wsparcia i ukojenia ze strony innych osób. Szukamy w społeczeństwie “matki”, która zapewni nam wytchnienie w codziennych trudach. Czasami jest nią koleżanka, niekiedy nauczyciel, a często lampka wina czy tabliczka czekolady. Niekiedy “wracamy” też do realnej matki. Mniej lub bardziej świadomie oczekujemy od niej empatycznego odzwierciedlenia naszych potrzeb, przede wszystkim tych emocjonalnych. Pragniemy być wysłuchani i zrozumiani.

Czytaj także: Gotowa do startu? Młoda mamo, otwórz serce i zwolnij!


Jak więc rozmawiać z matką, która nie potrafi słuchać?
Jeżeli z jakiegoś powodu nasza matka nie wykazuje empatii – jesteśmy sfrustrowani. Jest to związane z poczuciem odrzucenia spowodowanym brakiem zainteresowania tym, co do niej mówimy. Czujemy się nieważni. Oprócz złości przeżywamy też smutek, który jest reakcją na stratę jaką ponosimy w wyniku braku oczekiwanego wsparcia. Nasze uczucia są szczególnie intensywne, gdy w przeszłości spotkaliśmy się z mało opiekuńczą postawą ze strony matki i innych znaczących osób w naszym otoczeniu.

Zacznijmy od zakomunikowania jej naszej potrzeby. Spróbuj powiedzieć wprost “Mamo, potrzebuję, abyś mnie wysłuchała”, “Mamo, chcę powiedzieć ci coś ważnego. Potrzebuję, abyś wysłuchała tego, co mówię”. Możesz ująć to swoimi słowami. Ważne jest to, aby skorzystać z tzw. Komunikatu JA. Nazwij to, czego potrzebujesz, chcesz, pragniesz czy o co prosisz w pierwszej osobie liczby pojedynczej.

Precyzyjnie o własnych potrzebach
Bardzo istotne jest również precyzyjne nazwanie naszej potrzeby. Jeżeli przedstawimy ją w mniej lub bardziej zakrytej formie, zmniejszamy szansę na jej spełnienie. Przykładowo, możemy poprosić o rozmowę – mama może wówczas ochoczo zgodzić się na propozycję i zarzucić nas aktualnie absorbującymi ją tematami – co mówiła sąsiadka lub jakie promocje spotkała w supermarkecie. Czy będziemy czuli się wówczas wysłuchani? Zapewne nie, a więc nasza potrzeba wciąż będzie domagać się spełnienia, potęgując nieprzyjemne emocje. Każdy inaczej rozumie dane pojęcia, więc im bardziej konkretnie ujmiemy to, czego oczekujemy, tym mniejsze pole do odmiennej interpretacji naszego przekazu.

Poza tym, można spróbować “wyedukować” mamę w uważnym słuchaniu. Być może nie wie, na czym ono polega, a tym samym nie wie, czego od niej oczekujemy. Możemy wyjaśnić, że nie potrzebujemy od niej rady, opinii czy komentarzy do tego, co mówimy. Często mamy robią to w dobrej intencji. Powiedzmy jej o tym, że chcemy wyłącznie wysłuchania i “tylko” to ma dla nas ogromne znaczenie.

Czasami zdarza się tak, że w natłoku obowiązków i zaprzątnięcia różnymi myślami, mamy nie są w stanie skupić uwagi na tym, co do nich mówimy. Warto wówczas skorzystać z techniki “zdartej płyty”. Powtarzaj do skutku to, co chcesz powiedzieć. Być może mama w pewnym momencie usłyszy oraz zorientuje się, że to, co do niej mówimy jest ważne. Powtarzanie ułatwi jej wyjście ze swoich myśli i skoncentrowanie się na nas. Nie rezygnujmy za szybko!

Czytaj także: Dlaczego rozważam urlop wychowawczy i wielbię każdą matkę świata?
Kim jest „zastępcza matka”?
Zaproponowane “techniki” mogą nie zadziałać. Mama niekoniecznie może chcieć nas wysłuchać. Mimo wielu przykrych uczuć, które w nas to wywołuje, potrzebujemy zaakceptować taką sytuację. Możemy wpłynąć na naszą mamę, ale nie jesteśmy w stanie jej zmienić. To, co możemy zrobić, to poszukać “zastępczej” matki w naszym otoczeniu. Może nią być każda bliska nam osoba. Ważne, aby zastąpiła ją żywa, realna osoba, a nie martwa rzecz, która zaspokoi nas na krótki moment i nie będzie sprzyjać naszemu zdrowiu fizycznemu i psychicznemu w dłuższej perspektywie czasu. To, co jeszcze możemy zrobić to zakomunikować mamie nasze uczucia związane z jej postawą. Jest to ważne ze względu na nasze poczucie własnej wartości. Nie zmieni to sytuacji, ale zmieni to, kim jesteśmy.

Ponadto, warto przemyśleć, czy oczekiwania w stosunku do naszych mam nie są nadmierne w teraźniejszym momencie naszego życia. Być może bardzo często jesteśmy przez nie wysłuchani, ale nie możemy się tym “napełnić”. Jesteśmy skłonni do oczekiwania ciągłej troski i często wydaje nam się ona niewystarczająca. Może to wynikać z braku otrzymanego wsparcia w przeszłości ze strony naszej mamy lub z jej nadopiekuńczej postawy. Teraz, w dorosłym życiu trudno jest nam poradzić sobie z frustracją spowodowaną nawet małą deprywacją naszej potrzeby. A być może twoja mama potrzebuje obecnie twojego wysłuchania? Czasami warto odwrócić przyjęte role!

...

Jesli ktos ma tylko do powiedzenia swoje i koniec to istotnie rozmowy nie ma.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 7:41, 21 Maj 2018    Temat postu:

Najpiękniejsze w macierzyństwie dla mnie jest…
Magda Frączek | 21/05/2018
MACIERZYŃSTWO
Kyle Nieber/Unsplash | CC0
Udostępnij 0 Komentuj
Szczerze powiedziawszy, nie wiedziałam wtedy w co mam włożyć ręce, więc po prostu zaczęłam przytulać Go do siebie. Nie umiałam prawie nic, ale nikt z nas nie poczuł się tym faktem urażony. Panowała między nami godna podziwu sztama – czasami wbrew zewnętrznym obiekcjom – czuliśmy, że możemy pozwolić sobie na kompletny START

Od jakiegoś czasu bardzo chciałam popełnić tego rodzaju tekst. Piszę go z myślą o tych z nas, które zostaną mamami po raz pierwszy lub bardzo tego pragną, o singielkach i kobietach otwartych na macierzyństwo. Dla tych, które chciałyby na chwilę zajrzeć w miejsca, do których tęsknią lub chciałaby zatęsknić. I poczuć, że idą w najpiękniejsze strony.



Pierwsze spotkanie
To był totalny wyż demograficzny, kilkanaście godzin spędzonych w oczekiwaniu na salę porodową, BOOM w samym środku upalnego czerwca. Leżeliśmy upchnięci w kącik wielkiej sali poporodowej, stworzonej na potrzeby zastałej sytuacji. Ja i mój mały synek. Nie czułam jeszcze wyczerpania porodem, bólu i tych wszystkich rzeczy, które niektóre z nas doświadczają po urodzeniu dziecka. Jedyne, co o mnie stanowiło, to poczucie nieopisanej pełni i wystarczalności miejsca, w którym się znalazłam.

Ja, dziewczyna sceniczna, człowiek-samolot, oklaskiwana, przyzwyczajona do komplementów, przeżywam najszczersze życiowe uniesienie w lnianym szlafroku, nieumalowana, z niemytymi od doby włosami. Czuję się największą szczęściarą.

Szczerze powiedziawszy, nigdy wcześniej ani nigdy później nie bałam się tak mało myśleć o sobie, jak wtedy.

Czytaj także: Mamy, nie straszcie pierworódek macierzyństwem! Potrzebujemy Waszego wsparcia


Dom i zaufanie
Pamiętam powrót ze szpitala do domu. Zapach pościeli. Świeże kwiaty w wazonie. Wchodzące przez firanki słońce. Wylądowaliśmy u siebie, ale jak gdyby na totalnie nowej planecie. Te wszystkie rzeczy, które skrzętnie przygotowywaliśmy przez kilka miesięcy, nagle zaczęły należeć do Niego. Poczułam trwogę. Panikę. Przytłoczenie. Jak będzie wyglądać nasze życie? Co z nami będzie? Czy będę umiała się Nim zająć? Czy dam radę?

Nie wiedziałam wtedy, w co mam włożyć ręce, więc po prostu zaczęłam przytulać Go do siebie. Nie umiałam prawie nic, ale nikt z nas nie poczuł się tym faktem urażony. Panowała między nami godna podziwu sztama – czasami wbrew zewnętrznym obiekcjom – czuliśmy, że możemy pozwolić sobie na kompletny START. Że z wolna się do siebie dopasujemy. Że możemy na sobie polegać. Że miłość nie pozwoli nam zatonąć.

Szczerze powiedziawszy, jeszcze nikt wcześniej nie zaufał mi tak bardzo, jak On.

Czytaj także: Oto ja, kobieta: odzyskaj poród


Macierzyństwo: największa transformacja
Te wieczne początki. To wstawanie o każdej porze dnia i nocy. To ciągłe doświadczanie. To przemienione ciało, które nagle staje się centrum i punktem odniesienia dla Nowej Istoty Ludzkiej. Jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało – otworzyłam siebie. Jak puszkę sardynek albo jak właz do tajnej stacji kosmicznej. Otworzyłam i weszłam do środka. I nadziwić się nie mogę.

Wiem, że ta transformacja nigdy by się nie odbyła, gdyby nie macierzyństwo. Jedną z najpiękniejszych rzeczy, które przynosi to… zatrzymanie. Zwolnienie. Czasem do dwóch kilometrów na godzinę. Uważność. Odnalezienie sensu w rzeczach najbardziej podstawowych. W niebieskich chabrach, które dostałam od męża w dniu urodzenia naszego syna. W ściszeniu siebie do tego stopnia, aby usłyszeć cichutki oddech niemowlęcia i przekonać się, że wszystko jest OK.

W przyjęciu pomocy od ukochanego, kiedy nie miałam sił posmarować kromki chleba. W poczuciu harmonii, gdy widziałam, jak On uspokaja się w moich ramionach. W wolno płynących godzinach. W świcie z podkrążonymi oczami. W bawełnianej piżamie, którą nosiłam dla wygody. W spotkaniu oczu ludzi, którzy dopiero co się poznali, ale wiedzą o sobie wszystko. W miłości, która jest karmieniem, usługiwaniem, obmywaniem, przyjmowaniem.

Czytaj także: Gdy macierzyństwo nie sprawia radości…


Macierzyństwo wyzbyło mnie z lęków…
Odkąd na świat przyszedł mój syn, stałam się bardziej otwarta na siebie. Zaczęłam szczerze chcieć siebie przyjmować i kochać. Pokonałam lęk przed nieznanym, w wielomilionowej postaci – nauczyłam się nowych rzeczy, od montowania fotelików samochodowych w każdej marce samochodu po piorunującą wiedzę na temat pielęgnacji dziecka i zaspokajania jego potrzeb.

Zmierzyłam się z załatwianiem przeróżnych quasiurzędowych formalności z małym człowiekiem u boku i odpowiedzialnością, jaką niesie za sobą samotna opieka nad noworodkiem, kiedy mój mąż był w pracy. Pokonałam lęk przed sięganiem po to, czego pragnę – jeśli chodzi o to, jak chciałabym opiekować się dzieckiem czy o moje osobiste pragnienia. Zadbałam o swoje zdrowie. Zaczęłam otaczać się ludźmi, którzy mnie wspierają. Pozwoliłam sobie potrzebować pomocy. Wzięłam się za realizację moich marzeń. W kilku momentach dotknęłam esencji życia, którą poczytuję w szacunku i miłości do człowieka i jego życia, szczególnie tego, które nie może samo się obronić.

Po kilku miesiącach trochę śmielej oswoiłam się z macierzyństwem, jego różnorodnością, w tym z tym, że dało i daje mi najpiękniejsze. Któregoś dnia powstał w mojej głowie krótki wierszyk. Spadł pierwszy śnieg, a ja nie czułam już dawnych urazów. Szłam spokojnym krokiem po lesie, trzymając w nosidle nasze kilkumiesięczne dziecię. Czułam, że jeszcze wiele przede mną i jednocześnie cieszyłam się, że miłość do mojego dziecka już przemieniła mnie, i to w tym dobrym sensie. I że to jeszcze nie koniec.

Miłość przychodzi tak jak chce

wpada w ramiona przez lęk zamknięte

bez huku armat otwiera je

nie boi się, że mało miejsca.

I rośnie, rośnie prosto w głąb,

rozpręża klatkę od wspomnień ciężką

przywraca żyłom pieśń i krew

i spośród trzech jest tą największą.

...

Nie da sie opisac teoretycznie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 8:06, 28 Maj 2018    Temat postu:

Mamy przepis na idealną mamę!
Iwona Jabłońska | 27/05/2018
MATKA Z CÓRKĄ
Katie Emslie/Unsplash | CC0
Udostępnij 18 Komentuj
Do tego tekstu zainspirowały mnie wielokrotnie prowadzone rozmowy z moimi przyjaciółkami i koleżankami. Często w nich przewijały się stwierdzenia: "Mam wyrzuty sumienia, bo... Za dużo pracuję, za mało jestem z dziećmi... Krzyknęłam ostatnio na córkę... Zabroniłam czegoś, a tylko chciał zobaczyć... Tak naprawdę w miejsce wielokropek sama możesz wstawić, co tylko chcesz, droga mamo.

Złoty środek
Każda z nas odkrywa go we własnym tempie i we własnej rzeczywistości. Chociaż nasze role są takie same, to nasze światy bardzo się różnią – my jesteśmy różne, pochodzimy z różnych domów, mamy też różne dzieci – każde inne!

Jak więc znaleźć złoty środek, żeby być super mamą a jednocześnie „nie zwariować”?
Ja na przykład doszłam do takiego momentu w swoim macierzyństwie, że dopuszczam i pozwalam sobie na błędy, często też uczę się na nich i myślę, że moje dzieci też… Bardzo rzadko zdarza mi się podnieść głos na dzieci… Ostatnio zdarzyło mi się to częściej niż przez dwa lata bycia mamą.

Amelka wchodzi w tzw. bunt dwulatka i choć uważam, że (póki co!) przechodzi go łagodnie, to i tak momentami cierpliwości brak.

Co wtedy robię? Kiedy zdarzy mi się podnieść głos, bo trzeba np. szybciej wyjść, ubrać się, po prostu rozmawiam z nią później o tym. Mówię, że popełniam błędy, że tracę czasem cierpliwość, że kocham ją całym sercem, ale czasem reaguję nieodpowiednio. Popełniam błędy, więc kiedy Amelka na tym ucierpi przepraszam ją.

Jest słodka, słucha wtedy bardzo uważnie – nawet przy Puciu (swojej ukochanej serii książek) nie jest tak uważna. Zatem to dla niej bardzo istotne, żeby wyjaśnić jej moje zachowanie. Nazwać emocje i przeprosić, okazać jej szacunek.

To działa też w drugą stronę. Skoro ja popełniam błędy, to często kiedy nie podoba mi się zachowanie mojej córki w rozmowie z nią, mówię, że ma prawo popełniać błędy i staram się wskazać na konsekwencje.

Może wydawać się, że dwulatek mało kuma. Nic bardziej mylnego. Rozumie więcej niż nam się wydaje i, co istotne, ma potrzebę mówić o tym, co przeżywa i co się aktualnie dzieje.

Czytaj także: Macierzyństwo niczego nie odbiera
Jesteś najlepszą mamą…
…dla swojego dziecka!

Ostatnio moja koleżanka powiedziała mi, że jej trzyletni synek oznajmił, że właśnie ona zostanie jego żoną! Kiedyś czytałam, że to najlepszy komplement dla rodzica.

Nie ma w tym żadnej patologii! Po prostu maluszek nie do końca jeszcze rozumie zależności rodzinne i myśli sobie, że nie ma przeszkód, żeby mama mogła być jednocześnie jego żoną. Wszyscy znamy pewnie chociaż refren piosenki „Nie ma jak u mamy”.

Zdecydowana większość dzieci myśli właśnie w ten sposób. Są takie okresy w życiu każdego dziecka, w których mama wiedzie prym – tzw. mamozy. Pierwsza z nich pojawia się ok. 8 miesiąca życia, kiedy maluszkowi towarzyszy lęk separacyjny (mój Synek ma 8,5 miesiąca, więc akurat jestem z tym ma bieżąco).
Wymagający, ale jakże piękny to czas! On chce być dużo ze mną, ale jest też bardzo wdzięczny za ten wspólny czas, reagowanie na potrzeby, noszenie, tulenie. Jest bardzo radosny, więc oddaje swoimi uśmiechami i przytulasami.

Przy drugim dziecku już wiem, że to naprawdę mija i staram się tym cieszyć. Chociaż czasem zdarzy mi się pomyśleć, że nie jestem wystarczająco dobrą mamą to zaraz później myślę sobie, że przecież wkładam ogrom serca w moje macierzyństwo. Owszem zdarza mi się gorszy moment i dzieci mogą na tym ucierpieć, ale jednocześnie mogą skorzystać… Nauczyć się przyznawać do błędów, przepraszać… Nie mogę jednak pomijać tego tematu i już np. mojej małej dziewczynce tłumaczyć na jej poziomie.

Czytaj także: Mamy, nie straszcie pierworódek macierzyństwem! Potrzebujemy Waszego wsparcia


Więcej dystansu – więcej radości!
Warto mieć zdrowy dystans do wszystkiego, także do macierzyństwa. Tu nie chodzi o lekceważenie ważnych kwestii w wychowaniu dzieci. Sama jestem na etapie wyszukiwania szkoleń i konferencji dla rodziców o tematyce rodzicielstwa, gdyż chcę być na bieżąco w podążaniu za rozwojem moich dzieci. Aczkolwiek są sytuacje i wydarzenia, do których warto nabrać dystansu.

Najbliższe są mi aktualnie sytuacje związane z dwulatką i 8-miesięcznym maluszkiem, więc posłużę się przykładem z własnego podwórka. Często zdarza się, że podczas wychodzenia z domu – kiedy jesteśmy umówieni na konkretną godzinę – córeczka akurat nie chce się ubierać, ucieka, płacze, stawia granice manifestując wszem i wobec swoje „nie!”.

Można przyjąć dwie postawy – złościć się, krzyczeć i siłą zmusić dziecko do swoich planów. Ewentualnie zdystansować się, uszanować jej granice i starać się myśleć, że to normalny etap rozwoju, który jak wszystko inne przemija i ze spokojem, radośnie zaproponować dziecku rozwiązanie np. w formie zabawy.

Każda mama jest bardzo kreatywna w takich sytuacjach – co do tego nie mam żadnych wątpliwości. To tylko jeden z setek przykładów sytuacji w naszej codzienności. Każdego dnia stajemy przed wyborem, jaką przyjąć postawę wobec naszych dzieci. Warto pamiętać, że one nie robią specjalnie pewnych rzeczy, które mogą nas frustrować – zawsze coś za tym stoi.

Jest jedna rzecz, która pomaga mi radośnie i pięknie przeżywać moje macierzyństwo – świadomość, że nie jestem sama. Kiedy rano zawierzę moje dzieci i obowiązki Bogu, który nieustannie przy nas jest – mam więcej dystansu, mam więcej łagodności i cierpliwości i wreszcie mam więcej radości! Wtedy właśnie – w połączeniu z pomocą „z góry” – mogę myśleć o sobie, że jestem idealną mamą dla moich dzieci!

...

Dazenie do idealu jest dobre ale moze takze przyjac postac maniactwa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 13:30, 30 Maj 2018    Temat postu:

Rysopis młodej matki, czyli czego o niej nie wiemy
Magda Frączek | 29/05/2018
MATKA Z DZIECKIEM
Liana Mikah/Unsplash | CC0
Udostępnij 21 Komentuj
Badania donoszą, że jeszcze do kilku lat po porodzie w ciele kobiety żyją komórki jej dziecka. Kilka lat! Nic więc dziwnego, że gdzieś w głębi serca (lub totalnie na wierzchu) Młoda Mama czuje, że nie ma prawa istnieć sama.

To przedziwne, jak wiele zmienia się, kiedy teoria przemienia się w doświadczenie. Tak było w przypadku, gdy zaręczyłam się i wyszłam za mąż – moje wyobrażenia o związku małżeńskim bez ceregieli dziesięciokrotnie mnie przekroczyły. Gdy zostałam mamą, wydarzyło się to samo.

Patrzyłam na nie i nie rozumiałam. Kobiety z małymi dziećmi. Nie porozmawiasz. W kluczowym momencie twojego wywodu raptownie wstaną i wymamroczą, że muszą biec do syna/córki, synów/córek, ratować od urazu/chłodu/śmierci, ewentualnie ratować przed tym dziecko, które właśnie zostało przez nią/niego/nich zaatakowane. Kiedy zamawiają w kawiarni latte, czują się tak, jakby wygrały milion złotych na loterii. Napawają się tą chwilą. Ukrywają łzy wzruszenia.



Rysopis młodej matki
Wszyscy mamy je w znajomych, choć tak naprawdę niewielu z nas naprawdę chce się z nimi przyjaźnić. Mówię o dziewczynach z potarganymi od niewyspania słowami. Z wątkiem zgubionym gdzieś po drodze. Z oczami dookoła głowy. Z problemami natury podstawowej – jak ułożyć sobie dzień z jednym, dwójką, trójką etc. maluchów i sprawić, aby to działało? Jak wyjść do ludzi? Jak, czyli – „Jaki obiad dla dziecka?”, „Kiedy wydrzeć sobie prysznic?”, „Z makijażem czy bez?”. „Czy wyrobię się z tym wszystkim do południa?”.

Mówię o dziewczynach odczuwających moment, w którym siadają i mogą głęboko odetchnąć. Które jedzą tak szybko, jakby nie robiły tego od tygodnia. Których obecność wymusza pytania typu: „Jak dzieci?”, „Co tam u Was?”, jak gdyby one same już nie istniały lub były przezroczyste. Mówię o tych dziewczynach, które jeszcze niedawno z piskiem opon (lub tramwajowych sprężyn) wyjeżdżały w piątek na miasto, aby poszaleć (jakkolwiek, ale poszaleć), a teraz zapisują te wyjścia w terminarzu z niewidocznym dopiskiem: „Może, jak się uda”.



Czego możesz nie wiedzieć o młodych mamach?
Kiedy przychodzisz do nich w odwiedziny, najchętniej chciałyby usiąść i pozwolić Ci zrobić im kawę. I obiad. I kolację. Na tydzień. Albo nie – na cały miesiąc. Chciałyby poczuć się wysłuchane. Chciałyby, abyś nie sprowadzała ich życia do roli matki. Są kobietami. Nawet, jeśli na ich koszulce widnieje plama po wymiocinach dziecka.

Kiedy przychodzą do Ciebie z dzieckiem na ramieniu, oznacza to, że właśnie dokonały niemożliwego. Mniej lub bardziej, w zależności od humoru malucha, zawartości jego nosa, wyspania bądź nie, i setki innych części składowych. Żeby wyobrazić sobie rozmiar ich wyczynu, pomyślmy o przejściu Izreaelitów przez Morze Czerwone bądź spektakularnym zwycięstwie polskiej Husarii pod Łopusznem. Moment zaparkowania przed Twoim domem równa się z chwilą nieprawdopodobnej chwały, z której niełatwo jest się Młodej Mamie otrząsnąć. Być może pierwsze o czym marzy, gdy wejdzie do Twojego M4 to nie uścisk Twojej dłoni, ale możliwość pójścia do toalety bez uczepionej przy nogach kilkumiesięcznej pociechy.

Kiedy Młode Matki wychodzą z domu same, znaczy to, że nastąpił w nich przełom i rozpoczęły trudny, żmudny i skomplikowany proces socjalizacji ze społeczeństwem. Badania donoszą, że jeszcze do kilku lat po porodzie w ciele kobiety żyją komórki jej dziecka. Kilka lat! Nic więc dziwnego, że gdzieś w głębi serca (lub totalnie na wierzchu) Młoda Mama czuje, że nie ma prawa istnieć sama. Że jej latorośl gdzieś w niej krąży i zajmuje większą część jej mózgu i serca.

Pojawienie się jej w przestrzeni publicznej bez wózka/nosidła/chusty jest więc – dosłownie – wydarzeniem miesiąca, odstępstwem od normy, totalną rewolucją. Młoda Mama potrzebuje więc ośmielenia i afirmacji w chwili, gdy decyduje się dać sobie kilka chwil wolnego. Potrzebuje też pełnych entuzjazmu propozycji wspólnego wyjścia i wiary w to, że są gdzieś jeszcze mile widziane. Że świat za nią tęskni. Że choć trochę się bez nich nie obędzie.



Potrzebujemy własnego życia
Młode Mamy potrzebują propozycji z zewnątrz. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Od koleżanek. Od rodziny. Od męża. Ich przestrzeń mentalno-cielesna przez pierwsze miesiące i lata od urodzenia dziecka bardzo się ujednolica. Czasem można odebrać od nas mylny przekaz. Brzmi on: „Świetnie sobie radzimy”, „Rodzina daje nam wszystko”, „Nie potrzebujemy własnego kawałka życia”. To nieprawda. Potrzebujemy ludzi. Boimy się jednak nieprzyjęcia. Zachowujemy się trochę jak piłkarz, który wrócił z długiej rehabilitacji – czujemy się niepewnie i uważamy się za godne odtrącenia.

Boimy się obarczania nas poczuciem winy za to, że – jeśli wydarzy się taka sytuacja – będziemy musiały wrócić do domu lub dla własnego spokoju zadzwonić i sprawdzić stan sytuacji. Kobiety, które mają małe dzieci, funkcjonują inaczej. Żyją na adrenalinie. Rzadko całkowicie odpuszczają. I przede wszystkim – dają sobie na to o wiele mniej wolności niż mężczyźni. Nie potrafią otworzyć się w miejscach, w których czują, że nie są przyjęte.

Czy wierzę w przyjaźń Młodej Mamy i singielki, bądź Młodej Mamy i dziewczyny, która jeszcze nie ma dziecka? Tak. Wierzę.

Szczerze powiedziawszy, właśnie takie relacje wydarzają się w moim życiu. Pewna Ola zawsze rozumie, że muszę zrobić coś przy synku lub przez kilka chwil pojęczeć na to, jak bardzo jestem zmęczona. Pewna Daga wpada do mnie od czasu do czasu i jeśli trzeba, sama zaparzy sobie kawę. Przekonuję się, że jesteśmy w stanie żyć obok siebie i spotykać się we wspólnych miejscach, niezależnie od życiowego punktu, w którym jesteśmy. Dzięki temu stajemy się bardziej twórcze. Rozwijamy się. Odkłamujemy rzeczywistość.

...

Macierzynstwo to oczywiscie ciezka praca. Nie wiadomo czemu ludzie uznaja za prace tylko przemieszczanie sie do zakladu i tam robote pare godzin za wynagrodzeniem. To tylko jedna forma pracy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:46, 06 Cze 2018    Temat postu:

Od złości do wdzięczności – jak zmieniają się relacje młodej mamy ze swoją matką?
Marta Giedyk | 05/06/2018
MAMA, BABCIA, DZIECKO
Shutterstock
Udostępnij 9
Spędzany czas, dzielenie radości i trosk, a także wybrzmiała złość w nieuniknionych „spięciach” między babcią a matką mogą zbliżać i umacniać więź. Towarzyszące tej zmianie różne uczucia, od złości do wdzięczności, są zupełnie naturalne i pomagają budować między kobietami nową jakość bliskości.

Pierwszy rok bycia mamą niesie ze sobą wiele zmian. W życiu kobiety zmienia się jej rola, obowiązki, ciało. Zmieniają się także relacje z rodzicami. Jest to naturalne, trudne i piękne. Wraz z narodzinami dziecka, rodzi się nowa relacja matki-córki ze swoją matką. Obserwacje relacji innych kobiet ze swoimi matkami i własne doświadczenia podsunęły mi na myśl pewną dynamikę zmian tej więzi.



Lęk, czyli „proszę, powiedz, że dam sobie radę!”
Pierwsze tygodnie po narodzeniu dziecka to czas radości, ale również lęku. Przez głowę młodej matki przetacza się fala myśli o sobie samej, wątpliwości, intuicji, oskarżeń. Każda krytyka boli ze zdwojoną siłą. „Ojej, może nie masz mleka?” wypowiedziane przez babcię z troską w głosie, może być odebrane zupełnie inaczej.

Matka młodej mamy również chce sprawdzić się w nowej roli. Czuje, że teraz ona powinna służyć radą i opieką. W działaniu młodej babci również kryje się lęk, czy będzie wystarczająco dobrym wsparciem dla córki i czy stworzy ze swoim wnukiem wyjątkową więź. Justyna Dąbrowska, psychoterapeutka i pisarka, opisuje swoje myśli z pierwszego okresu po narodzeniu wnuka:

„Czuję wyraźnie, że dawanie wsparcia Młodym w tych początkach ich rodzicielskiej drogi jest stąpaniem po linie (lina i więź, jak wiadomo, mają ze sobą wiele wspólnego). I to nie dlatego, że jest miedzy nami jakiś konflikt (nie, nie przeciągamy między sobą „liny” kompetencji). Chodzi o to, że w tym budowaniu zrębów rodzicielstwa jest coś szalenie intymnego i delikatnego”.

Czytaj także: Po co mi właściwie matka? Bez lukru o relacji matka-córka


Rywalizacja i potrzeba uznania w nowej roli
Młoda matka rozwijając się w swojej roli, czuje się coraz pewniej, poszerza swoje kompetencje i wiedzę, tak aby dokonywać jak najlepszych wyborów dla swojego dziecka. Mimo wzrastającej pewności siebie, towarzyszy jej także potrzeba akceptacji i uznania wysiłku i starań. Kobieta tego uznania potrzebuje od swoich bliskich, tych, którzy są świadkami jej wzrostu w nowej roli. Przede wszystkim od własnej matki.

Dla matki młodej mamy jest to równie trudny etap. Każdy wybór córki konfrontuje ją z oceną siebie, jaką ona była matką dla swojego dziecka. Wracają wspomnienia, wątpliwości i poczucie winy. Młoda babcia również wtedy poszukuje potwierdzenia, że była dobrą matką, mimo że inaczej opiekowała się dzieckiem.



Spokój
Z biegiem czasu zarówno matka jak i córka mają w sobie coraz mniej lęku o to, czy się sprawdzają w nowej roli, bo zazwyczaj sprawdzają się bardzo dobrze, a trudne emocje związane z nową sytuacją nie są już aż tak silne.

Poczucie kompetencji rodzi w każdej z nich spokój i pozwala na dystans wobec zachowania drugiej osoby. Matka pozwala babci opiekować się wnukiem na jej sposób, a babcia matce – na swój.

Czytaj także: Bycie mamą to proces. Pozwól sobie na własne tempo


Wdzięczność
Większa pewność siebie w nowej roli i dokonywaniu własnych wyborów pozwala kobiecie w spokoju obserwować, jak jej matka buduje relację z jej dzieckiem. Córka Justyny Dąbrowskiej dzieli się swoimi doświadczeniami: „(…) wzrusza mnie do łez, gdy widzę, jak mój synek biegnie i rzuca się jej [babci] w ramiona, jak uwielbia spędzać z nią czas, jak zatapia się we wspólnym czytaniu książek. Wiem, że to jedna z ważniejszych relacji w jego życiu”.

Pojawia się wdzięczność wobec swojej matki za pomoc, opiekę i odciążenie w codziennych obowiązkach, ale także za przeżyty wspólnie czas. Narodziny dziecka, to sytuacja, która jest kolejnym doświadczeniem dla obu kobiet i służy rozwojowi ich relacji.

Spędzany czas, dzielenie radości i trosk, a także wybrzmiała złość w nieuniknionych „spięciach” między babcią a matką mogą zbliżać i umacniać więź. Towarzyszące tej zmianie różne uczucia, od złości do wdzięczności, są zupełnie naturalne i pomagają budować między kobietami nową jakość bliskości.

...

Trzeba miec swiadomosc roznic osobowosci a takze wieku i roli spolecznej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 7:47, 19 Lip 2018    Temat postu:

Matka i córka odnalazły się po… 82 latach
Anna Gębalska-Berekets | 06/07/2018
SPOTKANIE MATKI Z CÓRKĄ PO LATACH
YouTube
Udostępnij 71
„To najlepsza rzecz, która mi się przydarzyła. Czuję się, jakby dopiero teraz wszystkie kawałki mojego życia pasowały do siebie” - mówiła Betty.

Lena Pierce urodziła Betty w szpitalu w Nowym Jorku, 11 lutego 1933 roku. Miała wówczas niecałe 14 lat. Nazwała swoją córkę Eva May. Dziecko zabrano jednak matce. Decyzję podjął sąd okręgowy stanu Nowy Jork – uznano wówczas, że Lena jest za młoda, by zostać matką. Sama nie miała łatwego dzieciństwa, jej ojciec zmarł, gdy była niemowlęciem. Córka Pierce została adoptowana przez rodzinę z Long Island i dorastała jako Betty Morrell. Otaczali ją krewni i kuzyni, ale ona zawsze chciała mieć brata lub siostrę. To dzieci sąsiadów po raz pierwszy powiedziały jej, że została adoptowana. Ona jednak, jak sama przyznała po latach, nie wiedziała do końca, co to oznacza. Jej przybrana mama potwierdziła adopcję i powiedziała, że jej biologiczna mama zmarła, gdy Betty była dzieckiem.

Gdy dziewczyna miała 21 lat, zmarła jej przybrana mama, a kilka lat potem również i ojciec. Rodzina adopcyjna sprawiała, że Betty czuła się komfortowo, przez jakiś czas nawet nie myślała, by coś radykalnie zmienić, ale wewnątrz czuła trudną do opowiedzenia więź z biologiczną mamą. Po śmierci rodziców adopcyjnych na jaw zaczęły wychodzić różne informacje.



Lena Pierce i Eva May: Fakty wychodzą na jaw
Ciocia Morrell przyznała, że prawdziwe imię i nazwisko Betty brzmi Eva May. Dopiero od 1966 roku kobieta zaczęła aktywnie poszukiwać swojej biologicznej mamy. W głębi serca wciąż czuła, że gdzieś ma wspaniałą rodzinę. Skontaktowała się z personelem szpitala w Utica, gdzie otrzymała informację, że 11 lutego 1933 roku odebrano porody dwójki dzieci – chłopca oraz dziewczynki o imieniu Eva May. Szczegóły trudne były do zdobycia, ponieważ Betty dowiedziała się, że jej adopcja została zamknięta, a akta zapieczętowane.

Kobieta zatrudniła także wielu prywatnych detektywów, dzwoniła do agencji adopcyjnych, pisała listy do kogokolwiek, kto w jej mniemaniu, mógłby cokolwiek wiedzieć o jej biologicznej mamie. Z czasem zaprzestała dalszych poszukiwań, zajęła się rodziną i przeprowadziła na Florydę.



Wnuczka Betty pomaga w poszukiwaniach prababci
Jedna z jej wnuczek – Kimberley Miccio – odwiedziła babcię w wakacje kilka lat temu. Kimberley poprosiła, by Morrell opowiedziała jej swoją historię o tym, jak poszukiwała swojej mamy. Matka Miccio także została adoptowana. Mając 12 lat, zaczęła na nowo pomagać swojej babci w poszukiwaniach Leny Pierce.

We wrześniu 2015 roku Kimberley skontaktowała się z krewnym Morrell przez stronę ancestry.com. Krewna umieściła Miccio w kontaktach, w których była również Millie Hawk, jedna z córek Leny Pierce. Kimberley była zaskoczona, że jej prababcia żyje. To był przełom. Trudno było we wszystko uwierzyć. Okazało się, że Betty ma 4 siostry i 2 braci.

Gdy Lena Pierce miała rozpoczynać grę w bingo niedaleko swojego miejsca zamieszkania w Hallstead w Pensylwanii, dowiedziała się od Millie Hawk, że właśnie odnaleziono Evę May. 96-letnia wówczas Pierce rozpłakała się. Mama i córka odbyły na początku rozmowę telefoniczną. Lena powiedziała Betty, że przez lata próbowała ją odnaleźć ale „upadała w ślepe zaułki”, nie przestawała jednak o niej myśleć, mówiąc: Moja Eva May”.



Upragnione zjednoczenie
Pierwsze spotkanie, po 82 latach, odbyło się na lotnisku Binghamton, w Nowym Jorku. „To było tak długo, to było tak długo” – powtarzała płacząc Lena. Obydwie czuły się tak, jakby znały się przez całe życie.

Kobiety często rozmawiały ze sobą telefonicznie. Wiele informacji niestety uciekało Lenie ze względu na jej wiek. „To doświadczenie, które niewielu osiąga w moim wieku, ale i wieku mojej matki. To najlepsza rzecz, która mi się przydarzyła. Czuję się, jakby dopiero teraz wszystkie kawałki mojego życia pasowały do siebie” – powiedziała w jednym z wywiadów Betty Morrell. W końcu miała szansę poznać kobietę, która ją urodziła. „Minęły długie lata, ale je dogonimy” – zakomunikowała czule Lena Pierce swojej ukochanej córce. Zmarła w 2016 roku, w wieku 97 lat.

...

Takie dramaty tez sa...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:15, 29 Lip 2018    Temat postu:

Duchowe lektury, które ratują moje macierzyństwo
Marlena Bessman-Paliwoda | 12/07/2018
Udostępnij
Idąc do mam takich jak ja – z małymi dziećmi, gwarem, który jeszcze trwa, pieluchami wysypującymi się z kosza i toną prasowania na „krześle, które jest w każdym domu”, widzę, że kryzys to normalna część macierzyństwa. Tylko jak to dobrze przeżywać, tak z wiarą i sercem otwartym, nie zaś z narzekaniem i słowami, że „po co mi to było”? Do pionu ustawiają mnie moje biblioteczne perełki.
macierzyństwie napisano wiele. Czasami mam wrażenie jednak, że większość zdań o byciu mamą to górnolotne stwierdzenia, które ulgę i pocieszenie przynoszą na chwilę, nie dając sercu i duchowi tego, co mogłyby dać – rozwoju, chęci pójścia dalej i głębiej w macierzyństwo. Bez szukania ucieczek od bycia mamą, wymówek od tego, żeby dać sobie i dziecku komfort bycia po prostu szczęśliwymi po Bożemu. Oto moje perełki, które na mamowe życie pomagają mi spojrzeć inaczej, często po prostu jaśniej.
Dużo dajesz z siebie, a nie potrafisz przyjmować?
Zmierzenie się z tą smutną i nieco trudną na początku prawdą – wszak to pewien symptom wszędzie wpełzającej jak karaluch pychy – przyniosło jednak dobre skutki. Kiedy tylko sobie już to uświadomiłam, po tych prawie trzydziestu latach życia, to zaczęłam pytać: No, dobrze. Ale co teraz? Przyjmować nie nauczę się, radośnie rozkładając ręce. Komuś, kto nie ma problemu z przyjmowaniem, może się wydawać, że tak to po prostu ma wyglądać. Tylko że blokada jest głębiej… Jako że świat wiary jest światem „przypadków” (przypadek – świeckie imię Ducha Świętego ), jakieś dwa dni później do mojego domu na Sezamkowej zawitała książka ks. Jacquesa Philippe „Gdybyś znała dar Boży. Nauka przyjmowania”. Kiedy zobaczyłam tytuł, zastygłam i przy pierwszej wolnej chwili zabrałam się do czytania. Traktuję tę książkę jak „terapię”, bo każde kolejne zdanie to materiał do wcielenia w życie. W moim przypadku nie da się tej książki przeczytać i odłożyć. Po prostu do niej wracam. A dlaczego?
Bóg nie zbawi nas bez naszej współpracy. Boża miłość jest nam dana za darmo, ale może być w pełni przyjęta tylko jako odpowiedź udzielona z całej naszej dobrej woli. Jest więc miejsce na ludzki wysiłek, ale trzeba właściwie go umieścić. Nie praktykować pysznego lub niespokojnego perfekcjonizmu, ale przeżywać dzień po dniu to, o co jesteśmy proszeni, w prostocie, łagodności, pokoju, pokorze i ufności, opierając się na Bogu, nie na nas samych. Nie niepokojąc się ani nie zniechęcając, kiedy dotykamy własnych granic, ale akceptując je pokornie i spokojnie. (Jacques Philippe „Gdybyś znała dar Boży. Nauka przyjmowania”, W drodze, Poznań 2017)
Dotykanie własnych granic w macierzyństwie to jeden z trudniejszych odcinków drogi w życiu – dla mnie na pewno. Mam się jednak nie zniechęcać i nie niepokoić. Do takich zdań potrzebuję wracać.
Czytaj także: Franciszek: Gdy chleb spadnie ze stołu, podnieś i ucałuj. Doceńmy to, co proste!
Słowa „proszę brać przykład z Matki Bożej” cię nie przekonują?
Kocham Matkę Bożą. Jednak czasami trudno mi odpowiedzieć na pytanie „co Maryja zrobiłaby na moim miejscu? Jak by się zachowała?”. Tak szczerze, to pytanie padło w mojej głowie tylko raz. Słowa „proszę brać przykład z Matki Bożej” brzmią dla mnie jak poemat po wietnamsku, bo w maryjności stawiam powolne kroki. Inspirują mnie jednak kobiety czerpiące od Maryi garściami.
Pewien kapłan polecił mi książkę Patti Gallangher Mansfield. „Dla mnie to była… po prostu książka o takim prostym życiu i wierze, ale kobiety ze wspólnoty się nią zachwycają” – powiedział. Zachwyciłam się nią i ja. Lubię wracać do historii z domu, które opowiada Patti, jej potyczek, przemyśleń, historii małżeńskiej sprzeczki z wieszakami w tle. Wszystko bowiem przepojone jest (tu nie ma przesady i słodzenia) wiarą. Ta książka to przede wszystkim świadectwo wiary kobiety, żony i matki, przepojone prostotą i mądrością spostrzeżeń. W jednej z historii przywołuje opowieść swojej przyjaciółki, Marilyn, która po urodzeniu piątego dziecka szukała czasu na modlitwę. Kiedy zaczynała się modlić, dziecko się budziło. Ta jednak próbowała przedłużyć czas modlitwy mimo to. Na modlitwie zrozumiała, że bycie mamą to jej służba. Wstała i poszła utulić dziecko. Puenta Patii brzmi:
Być może nie masz małego dziecka, lecz z pewnością w twoim otoczeniu są inne owce [Pana]. Może to być nadąsany nastolatek, zniechęcony małżonek, niedołężny rodzic, samotny sąsiad, ktoś, kto potrzebuje orzeźwienia, pocieszenia i pożywienia twoją miłością. Sam Jezus czeka na ciebie w takich osobach. (Patti Gallagher Mansfield, „Świętość w zasięgu ręki”, Łódź 2011)
Czytaj także: Moje ulubione babskie poradniki (i dlaczego je czytam)
„Mam dość” kontra Jezusowe lilie
Zastanawiam się, czy istnieją mamy bez kryzysów macierzyńskich. Słuchając dojrzałych mam z dziećmi w moim wieku lub starszymi, czasami odnoszę wrażenie, że tylko ja mam problem ze zmęczeniem czy krzyczącą pustką w głowie, która aż wylewa się uszami… Idąc do mam takich jak ja – z małymi dziećmi, gwarem, który jeszcze trwa, pieluchami wysypującymi się z kosza i toną prasowania na „krześle, które jest w każdym domu”, widzę, że to… normalne. Tylko jak to dobrze przeżywać, tak z wiarą i sercem otwartym, nie zaś z narzekaniem i słowami, że „po co mi to było”?
Do pionu ustawiają mnie o. Dolindo Ruotolo i o. Pio.
W twoim domu to ja mam zbierać lilie, a liliami mają być twoje dzieci. Ty je zasadziłaś i ty masz je pielęgnować. Jeśli się zniechęcasz i nudzisz, to nie pielęgnujesz ich, lecz mimowolnie je zasuszasz i łamiesz. (Ks. Dolindo Ruotolo, „Jezus do serca mam”, Warszawa 2018)
Więcej przeczytaj tutaj: „Ojciec Dolindo do mam: zaniedbania nadrabiaj modlitwą”
Bądź dzielna w każdej sytuacji, w jakiej Jezus zechce cię postawić, tak żeby całe twe serce należało do Niego, bo nie ma nic lepszego dla Ciebie. (365 dni z ojcem Pio, Poznań 2015)
Więcej przeczytaj tutaj: „O. Pio odpowiada na 7 problemów mam”
Nie ma pracy małej i niepotrzebnej…
Czasami trzeba się na książkę obrazić i nią rzucić, by po roku zobaczyć, że to balsam na codzienne potyczki… U mnie tak właśnie było z „Dziejami duszy” św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Mała Tereska dużo zdrabnia, pisze o kwiatkach – co mi to da? – myślałam. Aż postanowiłam po roku wrócić do tego dzieła, słuchając go przy gotowaniu obiadu. Codziennie po kawałku. Oczywiście, potem zastanawiałam się, jakim cudem nie pokochałam Teresy z Lisieux w czasie naszego pierwszego spotkania. Uczy bowiem tego, co św. Faustyna w swoim „Dzienniczku” czyli, że w zakonie nie ma żadnej małej pracy. W domu, dobra mamo, także nie ma żadnej małej pracy. Każda jest dobra i potrzebna. Inne myśli Teresy:
Prawdziwa miłość bliźniego polega na tym, że znosi się wszystkie wady bliźniego, nie dziwi się jego słabością i pokazuje się, że jest się zbudowanym jego najmniejszymi cnotami.
Jakże słodka jest droga miłości. To prawda, że można ciężko upaść, można popełniać niewierności, ale miłość, która potrafi wszystko obrócić na swoją korzyść, w mgnieniu oka zniweczy wszystko, co może nie podobać się Jezusowi, pozostawiając na dnie serca jedynie pokorę i głęboki pokój.
Zrobiłam bowiem następujące spostrzeżenie: kiedy spełnia się swój obowiązek nigdy o tym nie mówiąc, wówczas nikt tego nie zauważy, niedoskonałości przeciwnie, natychmiast się ukazują…
Dla kobiet chętnych pójściem podobnym tropem ponawiam tytuły. Owocnego odkrywania!
1. Jacques Philippe, „Gdybyś znała dar Boży. Nauka przyjmowania”, wyd. W drodze, Poznań 2017
2. Patti Gallagher Mansfield, „Świętość w zasięgu ręki”, Łódź 2011
3. Dolindo Ruotolo, „Jezus do serca mam”, Warszawa 2018
4. „365 dni z ojcem Pio”, wyd. W drodze, Poznań 2015
5. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, „Dzieje duszy”, wyd. Karmelitów Bosych, 2013

..

Lektura tez pomaga oczywiscie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:56, 29 Paź 2018    Temat postu:

Czy młoda mama na pewno potrzebuje rekolekcji?
Marlena Bessman-Paliwoda | 30/08/2018
MODLĄCA SIĘ KOBIETA
Shutterstock
Udostępnij 50
Można kolekcjonować rekolekcje, ale treści w nich zawartych nie smakować, nie trawić i nie wcielać w życie. Ty i ja, jako mamy, zyskujemy od Pana konkretną drogę rozwoju duchowego, która wypełniona jest gwarem, czasami płaczem, niedospaniem, zmęczeniem, ale też miłością.

Bardzo dawno nie byłam na rekolekcjach, takich gdzieś daleko od domu, takich, na których sama nie posługiwałam, takich w spokoju. Kiedy już na nie pojechałam, zrozumiałam, że nie musiałam na nich być. Paradoks? Brak pokory? A może prawda o macierzyństwie?

Wszystko zaczęło się wiosną tego roku. Moje maluchy były już na tyle duże, by na spokojnie zostać bez mamy, mama na tyle gotowa, by je zostawić, tata chętny do męskiego czasu tylko we trójkę. Zapisałam się na rekolekcje. W opisie brzmiały cudownie: o stawaniu się aniołem w ludzkiej skórze. Zaprosiłam sporą grupę ludzi ze wspólnoty na te rekolekcje i wszyscy pojechali… beze mnie.


Czytaj także:
Jak zmienia się duchowość kobiety po urodzeniu dziecka?


Co chcesz mi pokazać, Panie?
To było dla mnie bardzo trudne. Bo niby dlaczego, Panie, akurat teraz? Moi panowie nie chorują, a tu nie jakiś tam katar, nie kaszel, tylko trzy diagnozy: szkarlatyna, zapalenie ucha i zapalenie płuc. Każdy zebrał po jednej chorobie, a ja miałam okazję stawać się aniołem w ludzkiej skórze w domu, opiekując się nimi. Żal jednak w sercu był… Co chcesz mi pokazać, Panie? Tak bardzo chciałam zawalczyć o czas tylko dla Ciebie. Starałam się karmić wtedy słowami i historiami jak to trzeba „zostawić” Jezusa, by zająć się Nim w drugim człowieku. I, no przepraszam bardzo, nic to nie pomagało.

To był czas buntu i goryczy. Przecież chciałam dobrze, prawda? Przyszły wakacje i spontaniczna myśl, że pojadę na rekolekcje. „Tak, tak, jedź koniecznie” – dopingował mnie mój mąż, dopowiadając, że odpocznę, zdystansuję się, naładuję baterie. Pakowałam się na te rekolekcje w ostatniej chwili, sprawdzając, czy nikt nie ma gorączki. Byłam nawet gotowa na to, że w trakcie podróży, w inne miejsce zostanę powołana, serio. Nic takiego się nie stało. Dotarłam.



Mama jednak na rekolekcjach
Pierwsza homilia księdza była jakby opisem moich myśli (to zawsze moment, kiedy śmieję się, mówiąc, że jeśli nie wierzyłabym w Ducha Świętego, to właśnie wtedy bym w Niego uwierzyła). Wow, miałam tu być – myślałam. Treści wprowadzające to utrzymywały, a potem… siedziałam ze zdumieniem i myślą, że oto mogę spakować walizkę i wrócić do domu, bo… ja te treści dobrze znam.

Zrozumiałam jedno. Nie musiałam być na tych rekolekcjach. Długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego ostatecznie na nie trafiłam, dlaczego ta kulminacja, najważniejsze treści, jak nam zapowiedziano, były mi dokładnie znane. Miałam poczucie, że na spokojnie mogłabym punkt po punkcie sama opowiedzieć treść tych rekolekcji. Dlaczego po tak dobrym, według mnie początku i zapowiedzi kolejnych dni, rekolekcje okazały się po prostu… treścią mojego życia? W dodatku: w jaki sposób jest to możliwe?


Czytaj także:
Mamy małych dzieci są skazane na duchową banicję?


Najlepsze rekolekcje… te nasze codzienne
Oczywiście można powiedzieć, że to ewidentny brak pokory. Nie chodzi mi jednak o wypełnianie tych treści czy prezentowaną przeze mnie jakość, ale o to, że najlepsze rekolekcje to po prostu nasze życie. Nauczyciel jest jeden – Jezus.

Można kolekcjonować rekolekcje, ale treści w nich zawartych nie smakować, nie trawić i nie wcielać w życie. Można pójść drogą, którą proponuje Jezus – żyć Ewangelią w codzienności. Brać jedno zdanie z Ewangelii i uczyć się je wypełniać. Nie jest to łatwe, bo to droga usłana naszymi upadkami, jednak to droga pewna.

Czyli mogłam nie jechać na te rekolekcje? Nie, musiałam tam być, by to zobaczyć i zrozumieć. Duży spokój dały mi te rekolekcje. Nie potrzebuję jako mama godzin w samotności, listy rekolekcji, którą muszę odhaczyć. Jako mama nie tracę możliwości na duchowy rozwój. Ty i ja, jako mamy, zyskujemy od Pana konkretną drogę rozwoju duchowego, która wypełniona jest gwarem, czasami płaczem, niedospaniem, zmęczeniem, ale też miłością.

Czy zatem rekolekcje są nam potrzebne? Potrzebne są – jeśli masz możliwość, korzystaj. Widzę dziś jednak wyraźnie, że nie są konieczne. Za długo mój spokój mąciło myślenie, że „tracę”. Nic nie tracę. Jako mama po prostu zyskuję na inny sposób. Pan Bóg ma swoje drogi, by każdego z nas ćwiczyć i uczyć inaczej. Zawsze dotrze do serca słuchającego. Proś o serce słuchające i słuchaj, a On będzie mówił ci najlepsze rekolekcje. Warto się na to zgodzić, dla pokoju serca.

....

Zebranie sie w podobnym do siebie gronie jakos umacnia bo widzimy ze nie jestesmy sami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:54, 27 Lis 2018    Temat postu:

Kiedy dziecko przychodzi za wcześnie. Rodzice wcześniaków mówią, jak jest
Marta Januszewska | 29/08/2018
MALUTKA RĘKA DZIECKA
Shutterstock
Udostępnij 90
Dla każdej przyszłej mamy czas oczekiwania na dziecko jest jedyny w swoim rodzaju, niezwykły. Chyba każda się niecierpliwi: żeby to już, żeby zobaczyć i przytulić swoje maleństwo. To maleństwo czasem rzeczywiście przychodzi do swojej mamy wcześniej. Co dzieje się, kiedy radość z narodzin przeplata się z trwogą o życie? Rodzice wcześniaków opowiedzieli o tym Marcie Spyrczak w książce zatytułowanej „Za wcześnieˮ.

Marta Spyrczak, znana w sieci jako Matka Kazika, sama jest mamą wcześniaków. Nic dziwnego, że doskonale rozumie swoich rozmówców. Widać, że rodzice czują się w jej towarzystwie bezpiecznie, bez ogródek mówią o swoich lękach, przerażeniu, bezradności, trudnych momentach w walce o życie swoich dzieci. „Nie chciałam w książce opowiadać swojej historii, wolałam «schować się» za tymi mamami”, mówi Marta i trzeba przyznać, że wybrała bardzo poruszający sposób opowiadania o wcześniakach.

Z rodzicami wcześniaków jesteśmy na OIOM-ach, salach pooperacyjnych, w karetkach, pośród inkubatorów, respiratorów, rurek, na rehabilitacji, u logopedów, okulistów, ortopedów, kardiologów, neurologów… Czytelnik niemający doświadczenia ze wcześniactwem może na początku nieco gubić się wśród ogromu dość specjalistycznych pojęć. „To dlatego, że ta książka zasadniczo skierowana jest do rodziców wcześniaków – wyjaśnia autorka. – Oni będą wiedzieć, o czym mowa. A ta książka ma być dla nich wsparciem”. Po kilku rozmowach jednak nawet postronny odbiorca oswoi się z obcymi nazwami.


Czytaj także:
Szymcio Paluszek. W dniu narodzin ważył 400 gramów, teraz jest w domu


380 g szczęścia w inkubatorze
W pierwszym tomie (będą dwa) znajdziemy rozmowy i opowieści rodziców dzieci urodzonych między 23. a 29. tygodniem ciąży. To maleństwa, które ważyły np. 460 g (Kalinka, 24 tc) czy 380 g (Zuzia, 24 tc). Spędziły długie tygodnie w szpitalach, czekając na rozwój narządów, na to, by samodzielnie oddychać, jeść… Niektóre są niepełnosprawne (Patryk, 26 tc, czterokończynowe porażenie dziecięce), inne „dogoniły” rozwojowo swoich rówieśników urodzonych o czasie.

Wyznania rodziców są proste, często wyrażone w krótkich zdaniach. Przez to bardziej dojmujące. Co łączy mamy wcześniaków? – pytam Martę Spyrczak. „Na pewno większa cierpliwość. Chyba też większy, inny sposób cieszenia się z osiągnięć dziecka, które dla rodzica dziecka urodzonego o czasie są po prostu normalne. Jest też swoisty brak empatii. Choć to nie najlepsze słowo. Chodzi o to, że inaczej postrzega się sytuację mamy, która mówi, że ma za sobą straszne trzy dni, bo musiała spędzić je z dzieckiem w szpitalu. Rodzice wcześniaków pobyty w szpitalach liczą w miesiącach. Oczywiście, nie chodzi tu o licytację, ale trzeba zrozumieć, że inaczej postrzega się takie «zwykłe» problemy innych”.


Czytaj także:
Jedno z bliźniąt przeżyło aborcję. I ma coś ważnego do powiedzenia


Irracjonalne poczucie winy
Dwie rzeczy niezwykle poruszyły mnie podczas lektury. Po pierwsze, to wątek poczucia winy. „Tak… To jest poważna sprawa. Każda z nas to przerobiła, bądź przerabia. To poczucie, że twoje ciało nie dało rady. Irracjonalne, ale jednak jest” – mówi Marta Spyrczak. „Różnie sobie z nim radzimy. Jedne mamy przechodzą przez to same, inne korzystają z pomocy psychologa. Ale każda, z którą rozmawiałam, w różnym natężeniu i czasie tego doświadcza”. To dobrze, że mamy mówią o tym głośno – dzięki nim inne mogą przejrzeć się i odnaleźć w tym doświadczeniu.

Druga rzecz to podkreślenie mocy wiary. Prawie każda z osób pytanych przez Martę o źródło wsparcia oraz o to, co chciałaby przekazać rodzicom na początku drogi, mówi wprost: modlitwa, Bóg, wiara. Te świadectwa są bardzo szczere i prostolinijne, tym bardziej wyraziste i cenne. Jak to, gdy lekarka mówi ojcu chłopca urodzonego w 25. tygodniu, że stan dziecka jest krytyczny i myśli o zaprzestaniu procedur, bo będą one już uporczywą terapią. „Ale proszę jeszcze porozmawiać z synem, może taty posłucha” – radzi przyjacielsko. I tata złapał maleńką rękę Jaśka i zaczął opowiadać, co będą razem w życiu robić. Po tej rozmowie parametry życiowe zaczęły się stabilizować, pani doktor stwierdziła, że „męska rozmowa” pomogła, a tato Jaśka, że wcześniakom, prócz całej masy medykamentów, potrzeba zwłaszcza dosercowej aplikacji maksymalnej dawki zwykłej miłości od obojga rodziców. Właśnie to stwierdzenie przekonuje mnie, że prócz dużego wsparcia dla rodziców wcześniaków, ta książka to ważna lektura dla wszystkich. „Gdy z duszą jest wszystko okej, ciało również da radę” – lapidarnie podsumowuje tato Jaśka.

...

Rytmy zycia. Naturalne a wiec dobre nawet gdy sa problemy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy