Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Komunizm to oczywisty dowód na istnienie diabła .
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:42, 27 Paź 2013    Temat postu:

Portugalia: komuniści mają więcej nieruchomości niż inne partie

Portugalska Partia Komunistyczna (PCP) jest najbogatszym ugrupowaniem politycznym w kraju, jeśli brać pod uwagę posiadane nieruchomości. Wszystkie budynki tej partii wyceniane są na ponad 17,5 mln euro.

Badanie, ile warte są partyjne nieruchomości, przeprowadziła główna publiczna stacja telewizyjna Portugalii RTP1. Według ustaleń dziennikarzy, potwierdzonych przez ugrupowania polityczne, łączna wartość obiektów należących w tym kraju do partii przekracza kwotę 30 mln euro.

Największym posiadaczem nieruchomości wśród ugrupowań politycznych są komuniści. 286 należących do nich obiektów zlokalizowanych jest niemal we wszystkich dystryktach Portugalii. Wartość nieruchomości PCP opiewa na kwotę przekraczającą 17,5 mln euro.

Jak wyjaśnił lider PCP Jeronimo de Sousa, większość należących do partii budynków została jej przekazana w formie darowizny.

Dwa największe ugrupowania parlamentarne Portugalii – socjaldemokraci (PSD) i socjaliści (PS) mają wspólnie prawie o połowę mniej budynków niż komuniści. Łącznie są one posiadaczami 149 budynków o wartości 12,9 mln euro. 78 obiektów PSD wycenianych jest na 4,9 mln euro, a 71 nieruchomości PS na 8 mln euro.

Pozostałe partie polityczne znacznie odbiegają od PCP, PSD i PS pod względem liczby nieruchomości. Wchodzący w skład koalicji rządowej ludowcy (CDS-PP) mają zaledwie 13 budynków, z kolei opozycyjny Blok Lewicy (BE) zaledwie jeden – usytuowaną w Lizbonie siedzibę partii. Wartość budynków obu tych ugrupowań wynosi odpowiednio 236 tys. i 665 tys. euro.

W tym roku do sądu w Lizbonie wpłynął wniosek obywatelskiego “Ruchu Białej Rewolucji”, który domaga się nałożenia na partie polityczne obowiązku płacenia podatku od nieruchomości. Obecnie wynosi on w Portugalii 0,5 proc. wartości budynku.

- To niesprawiedliwe i sprzeczne z konstytucją, aby partie polityczne były zwolnione z obowiązku płacenia podatków, które obciążają portugalskie społeczeństwo - powiedział Pedro Pinto, przewodniczący “Ruchu Białej Rewolucji”.

W 230-osobowym parlamencie Portugalii socjaldemokraci mają 108 deputowanych, socjaliści – 74, CDS-PP – 24, komuniści – 14, Blok Lewicy – ośmiu, a Zieloni – dwóch.

...

Jak zwykle ... Partie komunistyczne niby walczace o biedakow byly najbogatsze . Skad ? Z ropy i gazu ! To co kradna teraz putinowcy dawniej szlo na rozprzestrzenianie komuny na swiecie . Szerokimi garsciami dotowali partie komunistyczne ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:14, 16 Lis 2013    Temat postu:

Podczas zimnej wojny na granicy Austrii i ówczesnej Czechosłowacji zginęło prawie 800 osób

W czasach zimnej wojny na granicy Austrii z ówczesną Czechosłowacją zginęło blisko 800 ludzi - poinformowała dzisiaj agencja dpa, powołując się na ustalenia Instytutu Badania Skutków Wojen im. Ludwiga Boltzmanna w Wiedniu.

Z badania niedostępnych wcześniej dokumentów czechosłowackiej tajnej policji wynika, że 129 uciekinierów zginęło przy próbach sforsowania tej granicy, a 648 pełniących tam służbę żołnierzy poniosło śmierć wskutek wejścia na miny lub popełniło samobójstwo - powiedział dyrektor instytutu Stefan Karner. Według niego "granica ta była bardziej krwawa niż wewnątrzniemiecka".

Liczącą 453 kilometry długości granicę patrolowało do 8 tys. czechosłowackich żołnierzy.

W przeglądanych przez Karnera i jego współpracowników dokumentach występowały przypadki zagryzienia uciekinierów przez psy, wykrwawienia się na śmierć na zaporach z drutu kolczastego i wzajemnego strzelania do siebie wyczerpanych psychicznie żołnierzy.

Pas ochronny wzdłuż granicy rozciągał się na odległość do 12 kilometrów, "co oznacza, że strażujący żołnierze obserwowali niejednokrotnie swe ofiary przez lornetkę godzinami lub nawet przez cały dzień" - zaznaczył Karner. Dodał, iż na psychice wielu z nich nie mogło to nie pozostawić śladów, ale "badanie motywów i przyczyn zgonów wśród żołnierzy zostało dopiero zapoczątkowane".

Pod względem technicznym granica ta była porównywalna z granicą NRD z Niemcami Zachodnimi - podobnie jak tam dostęp do niej blokowały pola minowe, światło sprzężonych reflektorów i potrójny rząd zapór z drutu kolczastego, przy czym przez rząd środkowy płynął prąd o wysokim napięciu.

Podsumowaniem dotychczasowych badań Karnera i jego współpracowników jest wydana na początku listopada w Austrii książka "Stój! Tragedie przy żelaznej kurtynie - utajnione akta".

...

Kolejne upiorne fakty z komuny .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:02, 23 Lis 2013    Temat postu:

Obchody Dnia Pamięci Ofiar Wielkiego Głodu z lat 30. na Ukrainie

Dziesiątki tysięcy świec zapłonęły w Kijowie w Dniu Pamięci Ofiar Wielkiego Głodu lat 1932-33, który według historyków doprowadził do śmierci co najmniej 3,5 miliona ludzi. Ulicami ukraińskiej stolicy przeszedł kilkutysięczny marsz żałobny.

Następnie przed pomnikiem ofiar Wielkiego Głodu odprawiono nabożeństwo za dusze zmarłych. Uczestniczący w niej ludzie trzymali w rękach znicze, oraz kłosy zboża.

- Ukraińcy stali się ofiarami niespotykanego w świecie okrucieństwa. Tutaj, na Ukrainie, padł jakiś szatański rekord tego okrucieństwa. Zauważmy, że do dziś nie znamy pełnych rozmiarów tej tragedii - mówił podczas uroczystości historyk Wadym Skuratiwsky.

Ukraiński dysydent Jewhen Swerstiuk zwrócił uwagę, że w takich obchodach jak sobotnie powinny uczestniczyć nie tysiące, lecz dziesiątki tysięcy ludzi.

- Społeczeństwo jest zmęczone i obojętne wobec swojej historii. Naród męczy się, gdy ciągle jest okłamywany tak jak Ukraińcy dziś - powiedział.

W popołudniowych i wieczornych uroczystościach nie uczestniczyli przedstawiciele najwyższych władz Ukrainy. Prezydent Wiktor Janukowycz, wraz ze swoimi trzema poprzednikami - Leonidem Krawczukiem, Leonidem Kuczmą i Wiktorem Juszczenką - złożył wieńce przed pomnikiem ofiar Głodu w godzinach porannych.

W czasach komunistycznych Ukrainę dotknęły trzy fale głodu: na początku lat 20., potem 30. i w latach 1946-47. Najtragiczniejszy w skutkach był Wielki Głód z lat 1932-33, w którego najgorszych chwilach dziennie umierało do 25 tys. ludzi.

Klęska głodu doprowadziła do tego, że pustoszały całe wsie. Zdarzały się także przypadki kanibalizmu. Z głodu umierali dorośli, ale szczególnie cierpiały dzieci. Ocenia się, że życie straciła jedna trzecia z nich.

Wielki Głód nastąpił w jednym z najżyźniejszych krajów Europy w czasie pokoju, gdy ZSRR eksportował ogromne ilości zboża. Na Ukrainie zboże, a następnie cała żywność, były konfiskowane przez władze.

W 1932 r. w ZSRR wprowadzono prawo o ochronie własności państwowej, które pozwalało na rozstrzelanie człowieka tylko za zabranie jednego kłosa z należącego do kołchozu pola. Obowiązywał także dekret o całkowitej blokadzie wsi z powodu rzekomego sabotowania obowiązkowych dostaw zbóż.

Pragnąc przeżyć, wielu chłopów łamało zakaz opuszczania wsi i uciekało do miast, gdzie obowiązywały przydziały żywnościowe dla pracujących. Podejmowano próby ucieczki do Rosji, jednak ukraińskie granice obstawione były przez wojsko.

W ocenie historyków głód wywołano sztucznie, by złamać opór chłopstwa wobec kolektywizacji. Na Ukrainie opór ten był największy.

...

Glod towarzyszy komunie patrz Korea . Skutek wladzy bez ograniczen . Na Ukrainie nastapila dodatkowo ,,kara" za opor .



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:13, 07 Gru 2013    Temat postu:

Sean McMeekin: Dzięki największej w historii grabieży bolszewicy utrzymali się u władzy

Za złupione w Rosji i sprzedawane na Zachodzie złoto bolszewicy kupowali sprzęt wojenny, dzięki czemu mogli stłumić bunty ludności chłopskiej i utrzymać się u władzy – pisze amerykański historyk Sean McMeekin w książce "Największa grabież w historii".

Grabież ta - jak pisze autor - nie budziła zbyt wielkiego zainteresowanie historyków, choć bolszewicy wydarli wrogom klasowym znacznie więcej złota, srebra, klejnotów niż naziści ofiarom Holokaustu.

W pierwszych latach po rewolucji październikowej Rosja bolszewicka nie wytwarzała niczego, co można by sprzedać za granicę. Bolszewicy dysponowali tylko skonfiskowanym złotem i innymi metalami szlachetnym, czy diamentami. To właśnie za nie kupowali broń i materiały wojenne.

Jest to – jak stwierdza autor - klucz do zrozumienia największej zagadki rewolucji rosyjskiej: jak to się stało, że bolszewicy mając przeciwko sobie cały świat i pozostawiający za sobą ruinę, zdołali mimo to utrzymać się przy władzy.

Zaraz na początku swoich rządów bolszewicy zlikwidowali wszystkie prywatne banki i zaczęli obrabowywać wszystkie depozyty bankowe.

"Praw własności odmawiano każdemu uznanemu w latach czerwonego terroru za wroga ludu: kułakom, bogaczom, oficerom białych, podejrzanym elementom, mieńszewickim kontrrewolucjonistom".

Powstał specjalny urząd - Gochran, gromadzący skonfiskowane metale, kamienie szlachetne i dzieła sztuki. Do końca 1921 r. Gochran zgromadził dobra o wartości dzisiejszych 45 mld dolarów.

Gdy sprzedano już zapasy carskiego złota, w 1922 roku bolszewicy obrabowali prawosławne monastyry i ławry. Poprzedzili tę akcję brutalną kampanią propagandową. Wykorzystując klęskę głodu na Powołżu, rzucili mające ugodzić w Cerkiew (prowadzącą zresztą akcję pomocy dla głodujących) i usprawiedliwić rabunek - hasło: "Zamień złoto na chleb".

Jak pisze autor było to hasło kłamliwe: 20 miliardów dolarów (według dzisiejszej wartości) uzyskanych w 1921 roku ze sprzedaży złota poszło nie na pomoc głodujących, lecz na import strategiczny, zbrojeniowy. Także na zakup luksusowych artykułów żywnościowych i części zamiennych do rządowych rolls-royce'ów.

Grabież dóbr cerkiewnych objęła także ikony. Wiele z nich kupowali obcokrajowcy. Olof Aschberg, szwedzki finansista, kluczowa postać w bolszewickich transakcjach zrabowanym złotem, kupił 277 ikon; przekazał je później sztokholmskiemu muzeum. Większość ikon została zniszczona podczas rozbierania ich na czynniki pierwsze w celu pozyskania pereł, złota i srebra.

Bolszewicy dysponowali złotem i innymi kosztownościami na sumę dzisiejszych 160 mld dolarów. "Byłoby to aż nadto na zapoczątkowanie światowej rewolucji, o jakiej marzyli Lenin i Trocki, gdyby ów łup wykorzystano na ten cel. Bolszewicy budzili jednak tak wielką niechęć w narodzie, (…) że większość skarbów Rosji musieli pospiesznie wydać za granicą na broń niezbędną im do utrzymania się przy władzy".

Do zwycięstwa bolszewików przyłożyły rękę rządy Szwecji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, a także biznesmeni z tych krajów, zawierający ogromne kontrakty na dostawy płacone zrabowanym złotem.

23 listopada 1918 roku misja bolszewicka podpisała w Sztokholmie kontrakt na dostawy sprzętu wojskowego, m.in. silników lotniczych. Rząd szwedzki oparł się naciskom Francji i Wielkiej Brytanii, by ograniczyć bolszewickie transakcje i wydalić handlową misję bolszewicką. "Każde z tych posunięć wywołałoby głośnie sprzeciwy szwedzkich kręgów biznesowych, które zawarły z bolszewikami intratne umowy" - pisze Sean McMeekin.

Szwedzi wprawdzie zgodzili się na zakaz skupu i sprzedaży papierowych rubli, ale nie złota, co umożliwiło bolszewikom nawiązanie kontaktów z zachodnimi rynkami kapitałowymi.

Brytyjski premier Lloyd George na konferencji w San Remo w kwietniu 1920 roku stwierdził, że handel z Rosją "położy kres bestialstwom, grabieżom, brutalności bolszewizmu prędzej niż jakakolwiek inna metoda", a Francuzi i Włosi zgodzili się z tą argumentacją. Została otwarta droga do rozmów z bolszewicką misją, na czele której stał Leonid Krasin, kluczowa postać prowadząca transakcje z Zachodem, na temat wznowienia stosunków handlowych.

W miesiąc później Krasin podpisał w Sztokholmie z konsorcjum Nydqusit i Holm wielki kontrakt kolejowy na dostawę lokomotyw i wagonów, wartości dzisiejszych 20 mld dolarów.

Sean McMeekin zauważa, że zwrot w polityce Zachodu wobec Rosji bolszewickiej dokonał się w momencie, gdy polska armia podjęła ofensywę przeciw Armii Czerwonej. W lipcu 1920 roku w Londynie i w Sztokholmie złożone zostały zamówienia na medykamenty, a także na tkaniny mundurowe dla Armii Czerwonej. W 1920 r. na samą odzież dla Armii Czerwonej wydano 3-4 mld dolarów.

Wiktor Kopp, handlowy agent bolszewików, kupił w listopadzie 1920 roku w Niemczech kilkaset tysięcy karabinów. Jak podaje autor w 1920 roku zakupiono za zrabowane złoto sprzęt wojskowy za 20 mld dzisiejszych dolarów. Na szczęście dla Polski, dostawy były realizowane już po zawarciu rozejmu.

Masowy napływ broni i materiałów wojennych przyczynił się znacznie do uśmierzenia masowych buntów chłopskich. A właśnie jesienią i zimą 1920 r. wybuchły one z nową siłą na Ukrainie, Syberii, Kaukazie, Powołżu i guberni tambowskiej.

Autor pisze o wyposażeniu dowodzonej przez Tuchaczewskiego armii tłumiącej bunt w guberni tambowskiej: "Kawaleria jeździła teraz w importowanych siodłach, ciężarówkom nie brakowało opon, świec zapłonowych i części zamiennych, można było też wykorzystywać najbardziej zaawansowane technologicznie zagraniczne samoloty bojowe do penetracji terenu i bombardowań".

Zdaniem Sean McMeekina, gdyby nie sprzedaż carskiego złota, za które sfinansowano import sprzętu wojskowego reżim sowiecki prawdopodobnie przegrałby wojny chłopskie w latach 1920-1922.

"Strach Lenina przed gniewem chłopów znalazł odzwierciedlenie w błyskawicznym wzroście wypływu metali szlachetnych z Rosji zimą 1920-1921 (...) Szwedzka mennica przetapiając zrabowany rosyjski kruszec, umożliwiła bolszewickiemu złotu dotarcie do londyńskiego City" - pisze amerykański historyk. Od maja 1920 do marca 1921 roku mennica przetopiła 70 ton carskiego złota. Na nowych sztabach nie było już rosyjskich znaków. W ten sposób "wyprano" złoto.

"Przez całe lato i jesień 1921 roku, gdy ich współobywatele masowo głodowali, bolszewicy wciąż sprowadzali samoloty, samochody, karabiny i działa wraz z butami wojskowymi i mundurami dla Armii Czerwonej. Owszem importowali też żywność – lecz nie tyle zboże czy ziarno na przyszłe zasiewy w rejonach głodu (…) co luksusowe towary dla samych siebie" - pisze amerykański historyk.

W 1928 roku zaczęła się wielka sprzedaż arcydzieł dawnego malarstwa ze zbiorów rosyjskich. Wśród 450 obrazów były m.in. dzieła Rembrandta, Rubensa, Tintoretta, van Dycka. "Pod koniec lat dwudziestych galerie, sklepy antykami i domy aukcyjne w Berlinie, Wiedniu i Sztokholmie opływały w zrabowane rosyjskie przedmioty, od diamentów i rubinów, po proste przedmioty z brązu i drzewa (...) do tego dochodziły tysiące prawosławnych ikon" - zauważa Sean McMeekin.

Amerykański milioner Armand Hammer organizował kiermasze "skarbów Romanowów", wśród nich były nich słynne jajka Fabergé. Inny biznesmen Andrew Mellon kupił wiele obrazów z Ermitażu. Autor pisze, że nabywcy zrabowanych dzieł sztuki, zapewne nie mieli świadomości czemu posłużą pieniądze z ich sprzedaży.

"Dziś jednakże nie ma już najmniejszej wątpliwości, że wyrastające jak grzyby po deszczu mordercze kołchozy, huty i zakłady zbrojeniowe były finansowane w przeważającej mierze ze sprzedaży dzieł sztuki i antyków kupowanych przez zachodnich kolekcjonerów" - pisze Sean McMeekin.

Książka "Największa grabież w historii. Jak bolszewicy złupili Rosję" ukazała się nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.

....

To opisal I Bunicz w ksiazce Poligon szatana . Nic nowego . Widzicie jak goscie z USA pisza ksiazki na tematy juz dawno znane i sa przedrukowywani w Polsce jako nowosc ! I ZGARNIAJA TANTIEMY ZA PRAWA AUTORSKIE !!!
Z zadnego innego kraju ksiazki nie przetlumacza . Stad USA forsuja bandyckie ustawy autorskie .Polecam przede wszystkim Bunicza ktorego zdaje sie zamordowali a oczywiscie nie zaszkodzi jak i ta ksiazke przeczytacie !

pl.scribd.com/doc/75479934/H-Bunicz-I-Poligon-szatana-Z%C5%82oto-partii


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:45, 10 Gru 2013    Temat postu:

Byli więźniowie urządzili w zakładzie karnym muzeum

Byli niemieccy więźniowie polityczni kupili zakład karny w Cottbus, w którym w czasach NRD odbywali kary pozbawienia wolności, i urządzili w budynkach byłego więzienia muzeum, mające przekazywać wiedzę o dyktaturze komunistycznej.

Dziś miało miejsce uroczyste otwarcie Centrum Praw Człowieka w Cottbus (Chociebuż) w Brandenburgii. Pierwszym zrealizowanym projektem jest wystawa "Chmury w kratkę", przedstawiająca losy więźniów z ich perspektywy - podał dziennik "Der Tagesspiegel".

W zakładzie karnym w Cottbus przetrzymywanie byli więźniowie polityczni, których władze NRD zamierzały deportować do RFN w zamian za dewizy. Za zwolnienie jednego aresztowanego władze NRD żądały kwot sięgających 100 tys. marek niemieckich. Do upadku reżimu NRD-owskiego na jesieni 1989 roku rząd RFN wykupił 34 tys. uwięzionych opozycjonistów i osób złapanych przy próbach ucieczki z Niemiec Wschodnich na Zachód.

Istniejące od 1860 roku w tym miejscu więzienie zostało zamknięte przez władze Brandenburgii w 2002 roku. Pomysł przekształcenia opuszczonych budynków osławionego zakładu karnego w muzeum wyszedł od byłych więźniów. Założone przez nich stowarzyszenie kupiło w 2011 roku teren o powierzchni 22 tys. metrów kwadratowych. Organizatorzy placówki otrzymali dotacje z budżetu, jednak wiele prac wykonano w czynie społecznym.

Na czerwiec 2014 roku planowane jest zorganizowanie na terenie byłego więzienia Święta Wolności Demokracji. W programie imprezy jest między innymi opera Ludwiga van Beethovena "Fidelio", której akcja rozgrywa się w więzieniu w Sewilli.

....

Nasuwa sie refleksja czy opozycjonisci z Polski mimomze jest wiecej dali by rade kupic wiezienie z tych srodkow jakie maja ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:24, 11 Gru 2013    Temat postu:

Radni PO z Elbląga zaapelowali o usunięcie pomnika Janka Krasickiego

Radni Platformy Obywatelskiej z Elbląga zaapelowali do władz miasta o usunięcie pomnika działacza PPR i sowieckiego komsomolca Janka Krasickiego. W ich ocenie pomnik, stojący przed jedną ze szkół, stanowi "punkt zapalny" dla lokalnej społeczności.

W apelu klub radnych PO przypomniał niedawne obalenie przed demonstrantów pomnika Lenina w Kijowie. W ocenie radnych te sceny pokazały, że Ukraińcy chcą zerwać z postsowiecką przeszłością. "W naszej elbląskiej historii także mamy taki punkt zapalny" - napisali. Jak dodali, jest nim pomnik "sowieckiego agitatora Janka Krasickiego, który dumnie stoi przed szkołą przy ul. Rycerskiej".

Przewodnicząca klubu PO w elbląskiej radzie miasta Małgorzata Adamowicz powiedziała, że odwołanie się do wydarzeń w Kijowie miało pokazać, jakie skutki ma pozostawienie w przestrzeni publicznej postsowieckiego reliktu.

Jak podkreśliła, radni otrzymują wiele sygnałów od elblążan domagających się likwidacji pomnika Janka Krasickiego. W jej ocenie, w przeciwnym razie może dojść do samowolnego niszczenia lub bezczeszczenia pomnika, a sprawcy narażą się na odpowiedzialność karną.

Radna przypomniała, że interpelację w sprawie usunięcia pomnika Krasickiego PO składała na sierpniowej sesji rady miasta, ale wniosek nie został dotychczas zrealizowany.

Prezydent Jerzy Wilk (PiS) oceniał wówczas, że "nikt nie powinien takich pomników niszczyć ani dewastować, albowiem jest to część naszej historii". Wyrażał też nadzieję, że Muzeum Elbląskie znajdzie odpowiednie miejsce, aby zabezpieczyć i zakonserwować pomnik. To - zdaniem prezydenta Elbląga - byłoby najlepsze rozwiązanie.

Przewodniczący elbląskiej rady miasta Janusz Nowak (SLD) powiedział, że w pełni zgadza się z tamtą opinią prezydenta miasta. - Jeśli faktycznie pomnik budzi kontrowersje i przeszkadza ludziom w tym miejscu, to trzeba go przenieść - ocenił.

Zdaniem Nowaka sprawa usunięcia pomnika pojawia się w dyskusjach radnych co parę lat, bo nikt nie podjął dotąd wiążących decyzji. - Trzeba do tego wrócić, uzgodnić z prezydentem tryb, w jakim to będzie zrobione i zakończyć temat - stwierdził.

Wilk przypomniał, że w poprzedniej kadencji jako radny opozycji złożył interpelację w sprawie usunięcia pomnika oraz zmiany nazwy skweru im. Janka Krasickiego. "Niestety głosami radnych PO, która miała wówczas większość w radzie, projekt tej uchwały został zdjęty z obrad sesji" - napisał w oświadczeniu.

Wilk wyraził radość, że za jego prezydentury radni PO przemyśleli swoje stanowisko i uznali, że pomnik komunistycznego działacza nie powinien stać w tak eksponowanym miejscu. Przypomniał, że pomnik figuruje w ewidencji miejsc pamięci narodowej i podlega Radzie Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa. Poinformował, że został już wystosowany wniosek do tej instytucji o wydanie opinii w sprawie planowanych zmian.

Prezydent powtórzył, że w jego ocenie działacz komunistyczny nie może być patronem młodzieży. Zaznaczył jednak, że jest przeciwny burzeniu jakichkolwiek pomników. "Udało mi się przekonać dyrekcję Muzeum Archeologiczno-Historycznego w Elblągu, by w tej instytucji znalazło się miejsce na usunięty sprzed szkoły pomnik" - oświadczył.

Janek Krasicki ps. "Kazik" (1919-43) był stalinowskim agitatorem i funkcjonariuszem Komsomołu we Lwowie, następnie członkiem PPR, grup dywersyjnych i Gwardii Ludowej, uczestnikiem walki o władzę wewnątrz partii komunistycznej. W okresie PRL kreowano go na rzekomego bohatera walk o niepodległość Polski i wzór patriotyzmu dla młodzieży.

...

To trzeba zlikwidowac nie przeniesc . Do muzeum totalitaryzmu najwyzej o ile to ma wartosc artystyczna . Przez okragly stol Polska nie calkiem wyszla z komuny .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:51, 17 Gru 2013    Temat postu:

Niewolnice Towarzysza Bala

Były niezwykle inteligentnymi dziewczynami, które miały przed sobą świetlaną przyszłość. Mimo to dały się omamić i musiały żyć przez trzy dekady w królestwie mroku i strachu.

Według policji kobiety padły ofiarą koszmarnej psychicznej i fizycznej przemocy, de facto stając się niewolnicami ekstremistycznej politycznej sekty.

Wspólnotą ową kierował Aravindan Balakrishnan – wielbiciel przewodniczącego Mao, chińskiego przywódcy komunistycznego, zwany przez swych wyznawców Towarzyszem Bala. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że trzy kobiety, pozornie cieszące się wolnością, przez cały czas były więzione przez chimerycznego guru i skute ”niewidzialnymi kajdankami”.

Jedna z kobiet, 57-letnia obecnie Josephine Herivel, była utalentowaną młodą skrzypaczką. Jej ojciec pracował czasie wojny w Bletchley Park i walnie przyczynił się do złamania nazistowskiego szyfru Enigma. Herivel zerwała kontakty z rodziną w połowie lat 70., wkrótce po przyjeździe do Londynu z rodzinnego Belfastu, gdzie jej ojciec wykładał na Queen’s University. Gdy zmarł dwa lata temu, Josephine została pominięta w testamencie, a w nekrologach wspomniano tylko o dwóch córkach zmarłego zamiast o trzech.

69-letnia dziś Aishah Wahab również miała przed sobą obiecującą karierę. W 1967 roku otrzymała stypendium i przybyła z rodzinnej Malezji na studia do Londynu. Tam poznała Towarzysza Bala, uległa jego urokowi i prędko straciła kontakt z rodziną. Trzecią osobą uratowaną przez policję oraz pracowników organizacji walczącej z niewolnictwem jest 30-letnia Rosie Davies. Ponad dwukrotnie młodsza od pozostałych kobiet, spędziła całe swoje życie w maoistycznej sekcie. Nie wiadomo jednak, kto jest jej ojcem.

Jej matka, Sian Davies, uczyła się w Cheltenham Ladies College, a następnie skończyła prawo. Niedługo po podjęciu kolejnych studiów w London School of Economics poznała Towarzysza Bala. W wigilię Bożego Narodzenia 1996 roku, kiedy Rosie miała zaledwie 13 lat, Sian wypadła w tajemniczych okolicznościach z okna łazienki na pierwszym piętrze. Cała wspólnota mieszkała wówczas w należącym do gminy budynku w Herne Hill w południowym Londynie.

Sian Davies przez siedem miesięcy leżała w śpiączce w londyńskim szpitalu. Jej krewni, którzy próbowali dowiedzieć się, gdzie przebywa, usłyszeli, że wyjechała w podróż do Indii i przesyła pozdrowienia. Gdy zmarła na skutek odniesionych obrażeń, władze nie zainteresowały się losem jej osieroconej córki Rosie.

Wiele wskazuje na to, że Towarzysz Bala utrzymywał wspólnotę w ryzach dzięki swej charyzmie, nawet gdy rewolucyjny zapał lat 60. i 70. już dawno zgasł.

73-letni Balakrishnan oraz jego 67-letnia żona Chanda zostali aresztowani w związku z podejrzeniami o zmuszanie do niewolniczej pracy, a następnie zwolnieni za kaucją. Służby wpadły na ich trop dzięki informacji przekazanej organizacji Freedom Charity, z którą policja wspólnie prowadzi śledztwo. Spekuluje się, że osobą, która zadzwoniła z prośbą o interwencję, była Herivel. Ujawnienie tej sprawy wywołało w Wielkiej Brytanii ogromne poruszenie.

Balakrishnan przez wiele lat działał niemal zupełnie niepostrzeżenie. Przyjechał do Wielkiej Brytanii z Singapuru w 1963 roku w wieku 23 lat, gdy otrzymał stypendium British Council. Rozpoczął studia na London School of Economics, gdzie jednym z najpopularniejszych wykładowców był ówczesny pupil brytyjskich socjalistów, Ralph Miliband – ojciec Eda Milibanda, dzisiejszego lidera Partii Pracy.

LSE była rajem dla skrajnych lewicowców, dzięki czemu Balakrishnan szybko odnalazł się w nowym środowisku. Zaczął aktywnie działać w komunistycznych kółkach, protestujących przeciw ”opresyjnym” reżimom w południowowschodniej Azji.

Rewolucja wisiała w powietrzu, a Balakrishnan niestrudzenie sławił przewodniczącego Mao. Swoje konferencje rozpoczynał, pozdrawiając lidera chińskich komunistów gestem zaciśniętej pięści.

- Balakrishnan był osobą charyzmatyczną i władczą - wspomina David Vipond, który sympatyzował wówczas z komunistami i spotykał się z Singapurczykiem na zebraniach. - Ich kierownictwo miało dużo pieniędzy. Jadali wystawnie. Balakrishnan nie uważał się za przedstawiciela ”plebsu”, ale za grubą rybę.

Począwszy od założenia marksistowsko-leninowskiej Komunistycznej Partii Brytanii w 1968 roku Balakrishnan był jednym z jej prominentnych członków. Już wówczas przejawiał ”sekciarskie” zachowania. - Dawał nam odczuć, że nie spełniamy jego wymagań - opowiada Vipond. - Spaliśmy tylko po trzy, cztery godziny dziennie. Jeżeli ktoś opuścił zebranie, po czym tłumaczył, że jest wykończony i zaspał, był oskarżany o burżuazyjną, imperialistyczną mentalność. Właśnie w ten sposób zastraszali ludzi, uniemożliwiali im odejście. Mówili nam, że kierujemy się własnym interesem i zdradzamy lud.

W październiku 1971 roku Balakrishnan poślubił swą towarzyszkę walki, 25-letnią Chandę Pattni, Tanzankę o hinduskich korzeniach, która studiowała historię w Londynie. Małżonkowie zamieszkali najpierw w północnym Londynie, a rok później przenieśli się na południe.

Niebawem założyli w Brixton księgarnię, która nosiła nazwę ”Robotniczego Instytutu Marksistowsko-Leninowskiej Myśli Mao Tse-tunga”. Trudno było ją pomylić z czterema pozostałymi działającymi wówczas w Brixton lewackimi księgarniami: jej okna zdobiły chińskie komunistyczne flagi, a w środku znajdowały się gigantyczne plakaty z Mao, w tym jeden wysoki na 6 metrów.

Towarzysz Bala i jego wyznawcy paradowali po ulicach z czerwonymi książeczkami Mao oraz odznakami. Nawet wyprawę do sklepu po jedzenie traktowali jako ”akt polityczny”.

W 1974 roku Balakrishnan został wydalony z Komunistycznej Partii Brytanii za złamanie partyjnej dyscypliny, a ściślej ”działalność separatystyczną”. Innymi słowy, postanowił iść własną drogą.

W ramach odwetu wydał nakładem swego Instytutu Robotniczego broszurkę, w której nazwał członków swej dawnej partii ”faszystami”. Rozstanie nie było zatem wielkim zaskoczeniem. Balakrishnan zaczął wmawiać około setce swych wyznawców, że Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza wkrótce podbije ”kapitalistyczny, imperialistyczny Zachód” i przyniesie chłopską rewolucję.

Zadaniem członków ruchu było przygotowanie się do tego przewrotu, a polegało ono głównie na pilnowaniu księgarni. Siły Zachodu czaiły się wszędzie. Kiedy pewnego razu ulicą przejeżdżał wóz strażacki, jeden z młodych klientów księgarni usłyszał, że to element ”psychologicznej wojny”. - A syreny nie były nawet włączone - wspomina ponad pięćdziesięcioletni dziś mężczyzna.

Sian Davies dołączyła do grupy około 1973 roku. Miała wówczas chłopaka, ale zafascynowana światem maoistowskiej komuny zerwała zarówno z nim, jak i z rodziną. Kiedy ukończyła w 1975 roku LSE, nie było już z nią praktycznie żadnego kontaktu.

Wahab prawdopodobnie należała już wtedy do wspólnoty. Jej siostra, 73-letnia Kamar Mahtum, która nie widziała jej od 1967 roku, przyleciała niedawno do Londynu z Malezji na potajemne spotkanie z Wahab, zorganizowane przez policję i pracowników organizacji charytatywnej. Po kilku latach od wstąpienia do sekty Wahab przestała pisać listy do domu – przywódca kazał jej odciąć się od rodziny.

Josephine Herivel, zwana Josie, podobnie jak dwie pozostałe kobiety przyjechała do Londynu na studia, ale wkrótce dała się wciągnąć w pełen paranoi i urojeń świat Balakrishnana. Herivel odebrała swą ostatnią nagrodę za wybitne osiągnięcia muzyczne w 1974 roku w Belfaście, i niedługo potem przestała odzywać się do bliskich.

Kiedy królowa Elżbieta przybyła do Brixton w 1977 roku na uroczystości z okazji jej Srebrnego Jubileuszu, trasa parady przebiegała tuż obok księgarni. Tłumy wiwatowały na zewnątrz, a maoiści siedzieli w środku, trzymając swoje Czerwone Książeczki.

W tym samym roku singapurskie władze ustaliły, że Balakrishnan oraz jego wspólnicy, głównie koledzy ze studiów w Londynie, planują przewrót mający na celu obalenie przywódcy Singapuru, Lee Kuana Yew. Bala został pozbawiony obywatelstwa, co oznacza, że obecnie nie można go deportować do Singapuru. Nie wiadomo, czy posiada paszport jakiegoś innego kraju.

W latach 70. Balakrishnan i jego żona byli ośmiokrotnie aresztowani za rozmaite wykroczenia. Do więzienia trafili także ich współpracownicy. W 1976 roku dwaj ”towarzysze” – absolwent studiów inżynierskich z Malezji oraz pracownik metra londyńskiego z Barbadosu – zostali skazani na 12 miesięcy więzienia za napaść na funkcjonariuszy, jakiej dopuścili się, gdy odwiedzali Balakrishnana w zakładzie karnym. Z pewnością nie zaskarbili sobie sympatii sądu, wznosząc podczas rozprawy okrzyki ”niech żyje przewodniczący Mao!”.

Punktem zwrotnym okazał się przeprowadzony w 1978 roku nalot. Władze straciły cierpliwość i zamknęły księgarnię. Grupa rozpadła się, a kilku jej członków zostało deportowanych.

- Zastanawiałem się, co się z nimi stało, gdy nagle zniknęli pod koniec lat 70. - wspomina 58-letni Paul Flewers, należący wówczas do konkurencyjnego lewicowego ugrupowania. - Podejrzewam, że po nalocie na księgarnię kilku z nich deportowano jako nielegalnych imigrantów, a Balakrishnan postanowił odtąd działać w ukryciu.

Spora część członków wspólnoty wyjechała, ale trzy kobiety zostały z Balakrishnanem. W sierpniu 1978 roku Herivel, Wahab i Davies – oraz trzy inne towarzyszki – stanęły przed londyńskim sądem, oskarżone o utrudnianie pracy policji i napaść na funkcjonariuszy.

Każdej z kobiet postawiono po 13 zarzutów i choć wszystkie zostały uznane za winne, zwolniono je warunkowo – za wyjątkiem Davies, którą jednak również wypuszczono, zaliczając jej na poczet kary 14 dni spędzonych w areszcie śledczym.

Po zakończeniu procesu Towarzysz Bala oraz jego wyznawcy na dłuższy czas usunęli się w cień. Przerwali milczenie na krótko, by opublikować nowy manifest w obronie Mao w 1984 roku – w momencie, gdy chińscy przywódcy zwrócili się ku kapitalizmowi.

Rok wcześniej urodziła się Rosie Davies. Dziewczynka miała dość osobliwe dzieciństwo: wychowywała się w komunie złożonej z jej matki, Balakrishnana (który może być jej ojcem, choć nie jest to pewne), jego żony oraz dwóch pozostałych kobiet.

Choć jej narodziny zostały oficjalnie zarejestrowane, Rosie najprawdopodobniej nigdy nie została posłana do szkoły. Gdy wspólnota przeprowadzała się do kolejnych domów, nikt nie zwrócił na to uwagi.

Losy komuny w kolejnych 13 latach wciąż są owiane tajemnicą. Dopiero niedawno wyszło na jaw, że pewien zaniepokojony sąsiad kontaktował się z radą Lambeth w sprawie dziewczynki, która nigdy nie chodziła do szkoły. Potem sektę Balakrishnana dotknęła tragedia: Davies wypadła z okna łazienki na pierwszym piętrze domu komunalnego, doznając złamania kręgów szyjnych. Miała wtedy 44 lata.

Siedem miesięcy później zmarła w szpitalu King’s College w Lambeth. Jej rodzina usłyszała od Balakrishnana lub jego wyznawczyń, że Sian ”podróżuje po Indiach” i przesyła pozdrowienia.

Selena Lynch, koroner okręgu Southwark prowadząca śledztwo w sprawie zgonu Davies, ostro skrytykowała członków wspólnoty, wskazując, że nie jest w stanie zrozumieć, jak mogło dojść do tego wypadku.

- Chciałam przesłuchać wszystkich mieszkańców domu, bo mieliśmy do czynienia z zagadkową śmiercią, nie da się tego inaczej opisać. Wciąż nie potrafię wyjaśnić, jak ona wypadła z tego okna, i dlaczego w ogóle je otwierała, gdy na zewnątrz było tak zimno - podkreśla Lynch.

Wszyscy członkowie grupy zeznali, że Davies wypadła przez okno, gdy się kąpała, a potem prosiła ich, by nie mówić jej rodzinie o wypadku – nie chciała bowiem martwić krewnych.

W filmie dokumentalnym stacji ITN poświęconym śmierci Davies znalazły się ujęcia pokazujące Balakrishnana i jego towarzyszki. Jest to jedyny znany materiał filmowy, na którym widać członków komuny. Później zniknęli oni bez śladu na kolejne 14 lat, do czasu, aż Herivel odważyła się zadzwonić z rozpaczliwą prośbą o pomoc, a policja uwolniła kobiety. Mimo to wciąż do końca nie wiadomo, co działo się przez te wszystkie lata, ani jakie przestępstwa może mieć na sumieniu przywódca sekty.

Mahtum nie dowiedziała się od siostry, jak dokładnie wyglądało życie za zamkniętymi drzwiami pod adresem 1C Peckford Place w Brixton – w ostatnim miejscu zamieszkania wspólnoty.

Po spotkaniu z siostrą Mahtum powiedziała dziennikarzom, że Wahab była w dobrym nastroju. Rozmawiały po angielsku, nie w języku malajskim, a Wahab nie wspominała o warunkach, w jakich mieszkała z pozostałymi więzionymi kobietami, ani też o ich domniemanym prześladowcy. - Gdy spytałam ją, co tam się działo, nagle zamilkła - relacjonuje Mahtum. - Za wszelką cenę próbowała mnie przekonać, że jest szczęśliwa. Mówiła: ”Mam tu przyjaciół, pracuję tutaj. Wykonuję ważną pracę”, ale nie chciała zdradzić, czym się zajmuje. Za każdym razem, gdy się uśmiechałam, mówiła: ”Och, jak ja kocham twój uśmiech. Nie rób smutnej miny, uśmiechnij się”.

Mahtum instynktownie wyczuła, że jej młodsza siostra potrzebuje pomocy. Wahab zapewniała jednak, że wcale nie uskarża się na samotność w Londynie i może liczyć na wsparcie życzliwych osób. - Aishah powiedziała: ”Mam wszystko, czego mi trzeba, moi przyjaciele mnie karmią, moi przyjaciele mnie kochają, ja też ich kocham, a oni mi pomagają”.

- Kiedy to powiedziała - dodaje Mahtum - to w moim odczuciu próbowała dać mi do zrozumienia… że da sobie radę bez nas, tak jak przez ostatnie 40 lat. Że nie jesteśmy dla niej wcale tacy ważni. Byłam bardzo zawiedziona.

Pozostałe dwie kobiety prawdopodobnie również spotkają się ze swymi rodzinami. To, co powiedzą krewnym, jak również policji, bez wątpienia będzie miało wpływ na dalszy przebieg śledztwa.

Balakrishnan trzymał kobiety w niewoli przez ponad trzy dekady. Na przestrzeni lat zmarnowano mnóstwo okazji, by przerwać ten koszmar. Skończył się on dopiero teraz, dzięki interwencji władz, których Towarzysz Bala tak szczerze nienawidził.

...

Typowy komunizm ! Niewolnictwo ! Komunizm to nie nowy ustroj a kumulacja patologii wszystkich poprzednich . Ze wspolnoty pierwotnej wzial poziom kultury maksymalnie niski ze starozytnosci niewolnictwo z feudalizmu zaleznosc lenna z kapitalizmu wyzysk z imperializmu imperializm . Z wszystkiego to co najgorsze .
A ten jakie ma nazwisko ! Bal ! Baal ! Znowu wychodzi szatan .
Belzebub - Baal zebab . Baal = wladca zebub = mucha (owad w Palestynie odpowiednik muchy) Wladca much . Czlowieka wcale nie drecza najbardziej lwy czy tygrysy a ... owady !!! Zawsze ! Najwiecej zabiegow ochronnych
ludzie poswiecaja walce z owadami a w krajach goracych to juz nieustannie bo to sie mnozy w tempie szaranczy . Istotnie jest to od diabla . Dokuczliwe owady wziely sie z grzechu pierworodnego . Owady w raju byly TYLKO piekne jak motyle . Po grzechu nastapila degeneracja .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 2:26, 16 Sty 2014    Temat postu:

Aldi i Volkswagen korzystały z pracy więźniów byłej NRD

Reuters

Wiodące niemieckie firmy, między innymi sieć supermarketów Aldi i producent samochodów Volkswagen, zaopatrywały się w towary lub wykorzystywały komponenty wyprodukowane przez pracowników przymusowych byłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej, jak wynika z raportu, jednak obie firmy twierdzą stanowczo, że nie robiły tego świadomie.

Badania przeprowadzone przez instytucję rządową (BStU) odpowiedzialną za archiwa wschodnioniemieckiej tajnej policji Stasi wykazały, że wykorzystywanie pracy więźniów w latach 70. i 80. XX wieku odbywało się na znacznie większą skalę, niż wcześniej przyznawały zachodnie firmy.

Raport może okazać się pomocny dla ofiar starających się o odszkodowania.

W 2012 roku szwedzki gigant meblowy IKEA przeprosił za wykorzystywanie przymusowej siły roboczej przy produkcji niektórych mebli.

Koncern, podobnie jak tysiące innych zachodnich firm, zlecał produkcję państwowym firmom zza Żelaznej Kurtyny, gdzie koszty pracy były niższe. Niektóre z tych państwowych firm korzystały z pracy więźniów.

- Badania wykazały, że przypadek IKEA to jedynie wierzchołek góry lodowej - powiedziała rzeczniczka BStU. - Niektórzy więźniowie byli zmuszani do pracy wbrew woli i w warunkach zagrażających ich zdrowiu.

Około 10 procent osadzonych w więzieniach NRD to byli więźniowie polityczni. Państwo załamało się po upadku Muru Berlińskiego w listopadzie 1980 roku, a rok później nastąpiło zjednoczenie Niemiec Wschodnich i Zachodnich.

Niemiecki nadawca telewizyjny ARD, który otrzymał egzemplarz okazowy raportu, poinformował, że sieć tanich supermarketów Aldi zaopatrywała się w produkty producenta wyrobów pończoszniczych z NRD wykorzystującego do pracy więźniarki.

ARD przekazał też informację, że producent samochodów Volkswagen wykorzystywał części, takie jak światła przeciwmgielne, światła tylne i pompy wycieraczek przedniej szyby w swoich modelach Golf i furgonetkach wyprodukowane przez wschodnioniemiecką firmę VEB Fahrzeugelektrik Ruhla, a z dokumentów byłej NRD wynika, że firma wykorzystywała pracę więźniów.

"To prawda, że w trakcie kontaktów handlowych ze Wschodnimi Niemcami nawiązaliśmy współpracę z państwowym producentem wyrobów pończoszniczych firmą Esda Thalheim - napisała Aldi w oświadczeniu. - Tylko dzięki przeprowadzonemu w zeszłym roku przez bawarskie radio dochodzeniu dowiedzieliśmy się, że Esda Thalheim zlecała część swojej produkcji więzieniu dla kobiet Hoheneck".

Poza tym Aldi poinformowała, że jej ówczesny pracownik odwiedził fabrykę Esda Thalheim w połowie lat 80. i nie zauważył nic, co wskazywałoby na zlecanie na zewnątrz jakiejkolwiek części produkcji, nie mówiąc już o wykorzystywaniu więźniów.

"Potępiamy najwyraźniej powszechną we Wschodnich Niemczech praktykę wykorzystywania przymusowej pracy więźniów" - oświadczyła firma.

Volkswagen poinformował, że nie wiedział ani wówczas, ani teraz, w jakim oddziale wschodnioniemieckiej fabryki były produkowane poszczególne części i nie miał też świadomości, że wykorzystywano pracę więźniów.

"Volkswagen nigdy nie sugerował, ani świadomie nie aprobował wykorzystywania więźniów we wschodnioniemieckich firmach, nie mówiąc już o czerpaniu z takiej pracy zysków" - napisała firma.

- Każdy, kto zaczyna robić interesy z państwem totalitarnym nigdy nie może mieć pewności, w jakich okolicznościach powstają produkty - powiedział telewizji ARD Roland Jahn, szef BStU.

Jahn nakłania firmy do otwarcia archiwów i finansowania dalszych badań, które mogą pomóc osobom pokrzywdzonym w uzyskaniu odszkodowań.

...

Komuna nie ma zadnej moralnosci i kapitalisci jak widac tez . Bo komuna TO NIE JEST PRZECIWIENSTWO DZIKIEGO KAPITALIZMU ! TO DZIKI KAPITALIZM DO POTEGI ! NA MA(R)KSA ! KAPITALISCI WYKORZYSTUJA LUDZI ? TO MY KOMUNISCI TYM BARDZIEJ ICH WYKORZYSTAMY DLA NASZYCH CELOW I OBOZY PRACY ! Owszem w kapitalizmie tu i tam odkrywaja taki oboz . W KOMUNIE SA ONE SYSTEMEM !!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 2:52, 16 Sty 2014    Temat postu:

NRD handlowała krwią pobieraną przymusowo od więźniów

W NRD więźniowie odbywający kary pozbawienia wolności byli zmuszani do oddawania krwi, którą następnie za dewizy sprzedawano na Zachodzie - podała niemiecka telewizja publiczna ARD.

Redakcja audycji "Raport aus Mainz" powołuje się na najnowszą publikację urzędu ds. akt służby bezpieczeństwa państwa (Stasi) byłej NRD, która ma ukazać się w najbliższy poniedziałek.

Z raportu wynika, że krew była kupowana przez Czerwony Krzyż w Bawarii, a pośrednikiem w tych transakcjach była jedna ze szwajcarskich firm. Przymusowe pobieranie krwi organizowano w zakładach karnych w Graefentonna w Turyngii oraz Waldheim w Saksonii.

Ówczesny zastępca dyrektora instytutu krwiodawstwa w Erfurcie, Rudolf Uhlig, przyznał, że akcje oddawania krwi w zakładach karnych miały miejsce. - Opłacało się to, bo za każdym razem mieliśmy od 60 do 70 dawców - powiedział. Z dokumentów w archiwach Stasi wynika, że akcje nie były dobrowolne. Z tego powodu w kilku przypadkach pielęgniarki odmówiły uczestniczenia w pobieraniu krwi.

- Ubolewamy nad tym, że w latach 80. doszło do takich sytuacji - oświadczył bawarski Czerwony Krzyż. Obecnemu kierownictwu nie udało się ustalić, czy wiedziano, że kupowana w NRD krew pochodzi od więźniów.

Z publikacji wynika ponadto, że zachodnioniemieckie firmy korzystały w znacznie większym stopniu niż dotychczas uważano z przymusowej pracy NRD-owskich więźniów. Liczne firmy w RFN, w tym sieć tanich sklepów Aldi, zamawiały towary w firmach na terenie NRD, które zatrudniały więźniów.

W 2012 roku szwedzki koncern meblowy IKEA przyznał, że wiedział, iż w firmach w NRD, z którymi kooperował, pracowali więźniowie. Szef urzędu ds. Stasi Roland Jahn powiedział, że IKEA "była tylko wierzchołkiem góry lodowej". Jak obliczył autor opracowania Tobias Wunschil, rocznie obroty NRD-owskich firm, wykorzystujących pracę więźniów, wynosiły 200 mln marek zachodnioniemieckich.

W audycji "Raport aus Mainz" podano, że Aldi współpracował z producentem rajstop - kombinatem VEB Esda Thalheim, który zatrudniał kobiety z zakładu karnego Hoheneck. Firma zapewniła, że nie wiedziała o tym.

...

Znowu upiory komuny .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:10, 21 Sty 2014    Temat postu:

Komuniści uczcili pamięć Lenina w 90. rocznicę jego śmierci

Setki zwolenników Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (KPRF) i innych ugrupowań lewicowych przyszły na Plac Czerwony w Moskwie, aby uczcić pamięć Włodzimierza Lenina. W tym dniu przypada 90. rocznica jego śmierci.

Uczestnicy manifestacji, wśród których byli liderzy KPRF, deputowani do Dumy Państwowej i członkowie parlamentów regionalnych, złożyli wieńce i kwiaty przed mauzoleum Lenina, gdzie wciąż znajduje się zmumifikowane ciało przywódcy przewrotu bolszewickiego z 1917 roku i twórcy ZSRR.

Kwiaty złożono też na grobie Józefa Stalina przed murem kremlowskim.

Szef KPRF Giennadij Ziuganow oświadczył, że Lenin "na zawsze pozostanie w sercach i umysłach całej ludzkości". Zauważył, że "w każdej poważnej bibliotece na świecie znajduje się zbiór dzieł Włodzimierza Iljicza Lenina". - W ciągu swoich niespełna 54 lat napisał 55 tomów. Jest najbardziej czytanym i studiowanym politykiem współczesności - oznajmił.

Według lidera KPRF "to Lenin jako pierwszy na planecie postanowił zbudować królestwo sprawiedliwości nie w niebiosach, lecz na Ziemi. - To on jako pierwszy na świecie stworzył partię nowego typu, która przejęła zburzone w I wojnie światowej imperium i zbudowała wielkie państwo związkowe, gdzie najważniejsza była praca, sprawiedliwość i humanizm - skonstatował.

Ziuganow podkreślił, że rozwój Rosji "możliwy będzie tylko wtedy, jeśli będzie się opierać na jej tysiącletniej historii, unikatowej polityce Lenina, stalinowskiej modernizacji i zdobyczach wielkiej rewolucji kulturalnej".

Podniosłą atmosferę obchodów rocznicy śmierci Lenina komunistom zakłócił przywódca nacjonalistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR) Władimir Żyrinowski, który zażądał pochowania ciała ich wodza na nowo otwartym Federalnym Cmentarzu Wojskowym w Mytiszczach, 4 km na północny wschód od Moskwy.

- Zawsze domagaliśmy się likwidacji całego cmentarza na Placu Czerwonym - nie tylko mauzoleum Lenina, ale także grobów z tyłu mauzoleum i w murze kremlowskim. W Mytiszczach starczy miejsca dla wszystkich - podkreślił Żyrinowski.

- Utrzymanie jego ciała kosztowało już setki milionów rubli. A on przyniósł nam tyle nieszczęść. Do dzisiaj nie możemy się podnieść. Unicestwiono całą inteligencję, Cerkiew, przemysł i armię; sprowokowano II wojnę światową. Jeśli nie byłoby komunistów, nie byłoby też Hitlera - wskazał lider LDPR.

Za przeniesieniem ciała Lenina na cmentarz i likwidacją nekropolii na Placu Czerwonym opowiedział się też rzecznik praw człowieka FR (ombudsman) Władimir Łukin. - Plac Czerwonym nie jest miejscem na cmentarz. Problem ten powinien być prędzej czy później rozwiązany. Uzdrowi to sytuację w Rosji - oświadczył.

Z badań socjologicznych wynika, że około 70 proc. Rosjan chce, by ciało Lenina zostało usunięte z mauzoleum na Placu Czerwonym i pochowane w ziemi. Kwestia ta powraca w Rosji regularnie od upadku ZSRR, szczególnie przy okazji rocznicy śmierci Lenina. Żaden rosyjski przywódca nie miał jednak jak dotąd odwagi podjąć decyzji w tej sprawie, gdyż Lenin jest bardzo szanowany wśród ludzi starszych. KPRF w wyborach parlamentarnych regularnie zdobywa kilkanaście procent głosów, podobnie jak jej lider w wyborach prezydenckich.

Do pochowania Lenina nawołuje też rosyjska Cerkiew prawosławna. Wszelako Kreml niezmiennie twierdzi, że nie ma na razie planów usunięcia ciała Lenina z mauzoleum.

Legendarna obrończyni praw człowieka Ludmiła Aleksiejewa podkreśla, że nie dojdzie do modernizacji ani demokratyzacji Rosji, dopóki z Placu Czerwonego nie zostaną usunięte ciało Lenina i szczątki Stalina.

Nekropolia w Mytiszczach, wzorowana na Cmentarzu Narodowym w Arlington koło Waszyngtonu, ma być panteonem narodowym, gdzie będą chowani przywódcy Rosji, wybitni wojskowi, kombatanci wojenni, a także bohaterowie Związku Radzieckiego i Federacji Rosyjskiej. Jako pierwszy 27 grudnia 2013 roku spoczął tam Michaił Kałasznikow, słynny konstruktor broni strzeleckiej, w tym najpopularniejszego w świecie karabinu automatycznego AK-47.

Decyzję o budowie cmentarza podjął w 1953 roku rząd ZSRR, jednak pomysł nie został wówczas urzeczywistniony. W 2001 roku powrócił do niego prezydent Władimir Putin, wydając dekret o utworzeniu panteonu. Budowa nekropolii rozpoczęła się w 2008 roku. Pochłonęła 4 mld rubli (ok. 122 mln dolarów).

Zajmujący 55 hektarów cmentarz otwarto 21 czerwca 2013 roku. Pochowano tam wówczas szczątki nieznanego żołnierza, który w latach II wojny światowej poległ koło Smoleńska. Zakłada się, że nekropolia, obliczona na 40 tys. grobów, będzie głównym cmentarzem Rosji przez co najmniej 200 lat. Przy jej projektowaniu planowano, że z czasem do panteonu w Mytiszczach przeniesione zostaną szczątki osób pochowanych na Placu Czerwonym i w murze kremlowskim, w tym Lenina, Stalina i innych przywódców ZSRR. Jednak decyzji w tej sprawie na razie nie podjęto.

...

Zyrynowski jak madrze ! Kto by sie spodziewal . To cieszy ze 70 % nie chce potwornej mumii . Istotnie jest to znak szatana na Rosji . Dopoki jest promieniuje zlem na kraj . A turysci ? Mozna im zbudowac inna sensowniejsza atrakcje typu budynek samowar ktory bedzie dymil czy cos . Lud takie lubi a samowar to symbol Rosji . Wiec zgodnie z tradycja i turystyka a bez satanizmu .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:51, 06 Lut 2014    Temat postu:

Czarnogóra: na fresku Marks, Engels i Tito smażą się w piekle

Fresk w cerkwi w Podgoricy

Komunistyczny przywódca Jugosławii Josip Broz Tito oraz Karol Marks i Fryderyk Engels smażą się w piekle na fresku w cerkwi Zmartwychwstania Pańskiego w Podgoricy. A obok nich obecni czarnogórscy politycy i ludzie w turbanach.

Wszyscy na potępienie zasługują według cerkwi Zmartwychwstania za "nienawiść do Kościoła prawosławnego". W pobliżu nich na czerwonym tle symbolizującym piekło, w paszczy Lewiatana giną kapłani.

Bogate malowidła w nowo wybudowanej cerkwi w stolicy Czarnogóry już ściągnęły na siebie krytykę - przeciwnicy aktualizacji historycznej twierdzą, że Cerkiew nie powinna mieszać się do polityki.

36-letni kapłan Branko Vujaczić zauważa, że do jego cerkwi przybywa więcej ludzi, odkąd w październiku ukończono fresk. Nic straszliwego w jego symbolice nie dostrzega, widzi w nim ducha nie tak dawnych czasów. - Mówiąc uczciwie, nie należę do tych, którzy rozpoznają na nim Marksa i Titę, ja nawet nie pamiętam, jak Marks wygląda. Wiem jednak, że fresk odmalowuje ducha tych czasów, kiedy toczyła się walka z Bogiem - powiedział.

W czasach komunistycznej Jugosławii lektura dzieł Marksa i Engelsa, ojców założycieli marksizmu, autorów "Manifestu komunistycznego" z 1848 r. oraz twórców naukowego socjalizmu, była obowiązkowa.

Z rozpoznaniem przedstawionych osób na fresku nie ma najmniejszych problemów 43-letni protojerej Velibor Dżomić. - Widzę na tym fresku Titę, Marksa, Engelsa i innych wrogów Chrystusa - mówi. Zastrzega, że "każdy ma prawo do własnej interpretacji" i dodaje, że "sztuka jest sama w sobie cudem".

Na fresku uwieczniono w piekle również osobistości współczesne. Znalazł się tam m.in. przewodniczący parlamentu czarnogórskiego i partii socjaldemokratycznej Ranko Krivokapić, który gniew Cerkwi zaskarbił sobie, oskarżając ją o nielegalne działania, wtrącanie się do polityki oraz atakując metropolitę Czarnogóry i biskupa Cetinje, Amfilochiusza.

Serbska Cerkiew w Czarnogórze dość często angażowała się w sprawy polityczne, zwłaszcza po odłączeniu się w 2006 roku Czarnogóry od Serbii. Biskup Amfilochiusz często występował z ostrą krytyką proniepodległościowego przywództwa kraju i nie wahał się też otwarcie źle mówić o katolicyzmie i islamie.

Historyczne aktualizacje w cerkiewnych freskach znaleźć można nie tylko w podgorickiej cerkwi Zmartwychwstania. W monastyrze w Ostrogu do piekła trafili razem z Judaszem, który zdradził Chrystusa, Hitler, Lenin i Tito.

...

Prosto jasno pogladowo .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:04, 20 Lut 2014    Temat postu:

Tara Bahrampour | The Washington Post

Dziecko z piekła

Znalazł kochających rodziców, a mimo to na zawsze pozostanie sierotą z Sighetu. Dorosły dzisiaj Izidor Ruckel rumuńską politykę wobec porzuconych dzieci określa mianem "holokaustu".

Ktoś przysłania okna, a stara taśma wideo zaczyna się kręcić. W zawilgoconym pokoju tuziny nagich dzieci o ogolonych głowach przycupnęły stłoczone, we własnych odchodach, wokół wiaderka z nieapetycznie wyglądającą papką. Jedna z dziewczynek ciągnie za sobą zdeformowaną nogę; przemieszcza się po wilgotnej podłodze, podtrzymując się ramionami. Kilkoro malców siedzi kiwając się tam i z powrotem albo uderza głowami o ścianę.

Te ujęcia trudno oglądać nawet dziś, choć nakręcono je przeszło dwie dekady temu. Po zburzeniu muru berlińskiego dyktatorskie reżimy Europy Wschodniej zaczęły się rozpadać jak domki z kart. W kilka miesięcy po egzekucji Nicolae Ceausescu, zachodni dziennikarze odkryli piekło rumuńskich sierocińców. Mieszkało w nich około 180 tys. dzieci. Reportaż ABC "20/20" sprawił, że setki Amerykanów zapragnęło pomóc udręczonym sierotom.

Niektórzy z tych Amerykanów zebrali się w październikowe popołudnie 2012 roku w sali Homewood Suites w Davidson, w Północnej Karolinie, wraz ze swoimi adoptowanymi dziećmi. Dziewczynki i chłopcy przywiezieni niegdyś z dalekiej Rumunii są już nastolatkami, a nawet młodymi dorosłymi. Opuścili ojczyznę w tak młodym wieku, że niewiele z niej zapamiętali. Ale w tym pokoju jest ktoś, kto pamięta aż za dobrze.

– Patrzcie, a to Izidor, w czerwonym sweterku – ktoś wypatrzył na ekranie chłopczyka o szerokim uśmiechu. Sfilmowany dzieciak skończył dziesięć lat, choć jest tak bardzo niedożywiony, że wygląda na znacznie mniej. Izidor Ruckel ma teraz 32 lata i wciąż jest drobną osobą o głębokim spojrzeniu, z włosami ściętymi na jeżyka. To z jego powodu odbywa się to spotkanie.

W dzieciństwie żelazna determinacja pomogła mu wydostać się z sierocińca i znaleźć amerykańskich rodziców. Po adopcji nie zapomniał o towarzyszach niedoli – walczył o lepszą przyszłość również dla nich. Dziś, jako dorosły, zabiega o godne życie dla tysięcy rumuńskich sierot. Chciałby pomóc tym dzieciom w ten sam sposób, który sprawdził się w jego przypadku: przedstawiając ich los szerokiej publiczności. (…) Na własnej skórze doświadczył, jak skutecznym narzędziem bywa kamera. Wraz z innym adoptowanym Rumunem Izidor postanowił nakręcić kolejny, współczesny dokument o rumuńskich sierotach. Spotkanie, w którym uczestniczymy, ma na celu zbiórkę datków na ten cel. Potrzeba około 30 tys. dolarów.

Ekipa ABC przyjechała do sierocińca, w którym mieszkał Izidor, w zimny poranek 1990 roku i dostała się do środka mimo sprzeciwów zaskoczonego stróża. Nie był to pierwszy dom dziecka, jaki zobaczyli w Rumunii amerykańscy filmowcy, lecz niewątpliwie ten należał do najgorszych. – Wyglądał jak przytułek dla osób psychicznie chorych – wspomina Janice Tomlin, producentka obecna przy kręceniu dokumentu. – Zobaczyliśmy dzieci w kaftanach bezpieczeństwa, maluchy pozamykane w klatkach… Sfilmowaliśmy chłopca, który praktycznie umierał z głodu.

Pod rządami Ceausescu aborcję i antykoncepcję wyjęto spod prawa, a kobiety skłaniano do rodzenia co najmniej pięciorga dzieci, by zapewnić rekrutów dla wojska i siłę roboczą dla narodu. Mnóstwo maluchów trafiło wtedy do sierocińców, w tym wiele osób niepełnosprawnych, ponieważ ich rodzice nie mieli środków, by utrzymać tak liczną gromadkę. W Sighetu sieroty obejmowały Amerykanów za nogi. Był tam Marin, śniady romski chłopczyk o zaraźliwym uśmiechu; Ana, niewidoma i przykuta do łóżka, za to obdarzona pięknym głosem dziewczynka; oraz Izidor, kulawy malec o płonącym spojrzeniu.

Dokument zaszokował amerykańskich widzów i doprowadził do fali zagranicznych adopcji: do rodzin za oceanem trafiło potem wiele sierot z Rumunii i z bloku wschodniego. – Telefony się urywały – opowiada Tomlin, która sama przysposobiła dwie dziewczynki. (…)

Pewnie dlatego, że żył w otoczeniu tak wielkiej brutalności, Izidor najlepiej zapamiętał ten wieczór, gdy ktoś okazał mu trochę serca. Pielęgniarka zainterweniowała, widząc, że chłopiec jest okrutnie bity za drobne przewinienie. Powstrzymała oprawcę i chcąc rozweselić dziecko, zabrała je na chwilę do siebie. Wtedy Izidor po raz pierwszy opuścił sierociniec. Zobaczył osiedla i ludzi na ulicach. Poczuł na twarzy płatki śniegu. – Wydawało mi się, że ta przechadzka trwa bez końca, choć szliśmy może pięć minut – wspomina. – Byłem taki szczęśliwy. A gdy [pielęgniarka] otwarła przede mną drzwi domu, w środku wszystko pachniało jedzeniem. Wyczuwałem gołąbki, pulpety… wyczułem miłość.

Ta jedna noc rozbudziła w nim wielkie pragnienia. Może Izidor był drobny i ułomny, lecz potrafił walczyć o swoje. Dlatego, gdy w sierocińcu pojawili się Amerykanie, wiedział, jak zaznaczyć swoją obecność. "Pamiętam, jak uczepił się mojej nogi i zmusił mnie, bym z nim usiadł – opisał później John Upton, kalifornijski producent, który pośredniczył w procesie adopcyjnym wielu dzieci z sierocińca w Sighetu. – Z pomocą tłumacza powiedział mi, że chce wydostać się z tego piekła".

Kilka miesięcy później w miejsce filmowców pojawiły się dwie kobiety z San Diego. Jedną z nich była Marlys Ruckel. Od razu zwróciła uwagę na dziesięciolatka, który wyglądał na lat sześć i miał na sobie dziewczęcy sweter i buciki. – Ta słodka twarzyczka i te wielkie ciemne oczy – opowiada z rozczuleniem. – "Która z was zechce być moją mamusią?", zapytał.

W domu Ruckelów, na przedmieściach San Diego, Izidor dorastał wraz z trzema biologicznymi córkami amerykańskiej pary oraz z upośledzoną fizycznie i umysłowo dziewczynką, również z Sighetu. Wydawało się, że rumuński chłopiec trafił do swojego raju. Miał własny pokój, dostatek jedzenia, psa i kota, mamę i tatę. A jednak większość jego przyjaciół została tam, w Rumunii, i musiała dalej tłoczyć się wokół wiaderka z papką. – Izidor nie mógł sobie z tym poradzić – wspomina matka. – Dręczyły nas cienie tych, którym nie udało się wyjechać. Dla syna byli braćmi i siostrami.

Gdy tylko nauczył się angielskiego, zaczął domagać się uratowania pozostałych dzieci. Upton sprowadził kilkoro wychowanków Sighetu do USA, naginając niektóre przepisy, byle tylko wywieźć sieroty z Rumunii. Niewidoma Ana o pięknym głosie została adoptowana przez parę z Michigan. Elena, dziewczynka ze zdeformowaną nogą, znalazła dom w Luizjanie. Marin, romski chłopiec, pojechał do rodziny z kalifornijskiego Grass Valley. Sześcioro innych dzieci adoptowali mieszkańcy Wirginii.

Tymczasem Izidor chłonął amerykańską kulturę. Pod wpływem rodziców przyjął chrześcijaństwo, znalazł sobie nowych przyjaciół. W nastoletnich czasach nad chłopcem zaczęły zbierać się ciemne chmury. – Zatęskniłem za ojczyzną – opowiada. – Nie radziłem sobie ze złością, nie nauczono mnie, jak otrzymywać i odwzajemniać miłość. Stałem się nieznośny, rodzice strasznie mnie irytowali, pamiętam, jak im mówiłem: "Chcę wrócić do sierocińca!". (…)

Nastoletni Izidor zrobił się porywczy, wulgarny wobec matki, agresywny wobec ojca. Ostatecznie wyprowadził się z domu, rzucił szkołę, zaczął pić alkohol i palić marihuanę, choć równocześnie miał dość zdrowego rozsądku, by utrzymać pracę w barze szybkiej obsługi. Wkrótce po swoich 18. urodzinach dowiedział się, że rodzice mieli poważny wypadek samochodowy. Wstrząśnięty tym zdarzeniem pogodził się z bliskimi, przestał brać narkotyki i znowu zaczął chodzić na msze. A jednak tęsknota za Rumunią nie dawało mu spokoju i kiedy tylko program "20/20" zaproponował mu wyjazd do Sighetu, ochoczo na to przystał. Miał wtedy 21 lat.

– Przygotowali się na jego przyjazd – opowiada Tomlin, producentka uczestnicząca w zdjęciach z 2001 roku. – Dzieci poubierano w niedzielne wdzianka, zorganizowano występy z udziałem kucyka i psa, wychowankowie śpiewali, ktoś wręczył bukiet… Krótko mówiąc, wszystko to budziło podejrzenia.

Sierociniec kojarzył się Izidorowi z cierpieniem, lecz także z osobliwym uczuciem błogości. Tak dobrze było znów tu być. A jednak nie potrafił pogodzić się z faktem, że dzieci nadal muszą tyle znosić. Z uwagi na jego status specjalnego gościa pozwolono mu przespacerować się po ośrodku. Chodził od pokoju do pokoju, gdzie zobaczył to, czego nie pokazano amerykańskim kamerom: dzieci bite, w kamizelkach bezpieczeństwa, uderzające głowami o ścianę i taplające się w odchodach. (…)

Tymczasem producenci "20/20" mieli dla Izidora niespodziankę: udało im się namierzyć biologicznych rodziców chłopaka i zaaranżowano spotkanie. Rodzina mieszkała w zrujnowanym domu w miasteczku Tasnad, pięć godzin drogi od Sighetu. To tutaj wychowywało się rodzeństwo Izidora. Chociaż rozmawiali za pośrednictwem tłumacza, chłopakowi nie udało się opanować żalu i bólu. – Porzuciliście mnie – oskarżał. – Tam, gdzie trafiłem, dzieci były bite. Nie było ogrzewania… Czy zdajecie sobie sprawę, że Sighetu to piekło?

Biologiczni rodzice mieli argumenty na swoją obronę: chłopiec miał problemy z nogą i pielęgniarka w szpitalu sama zaproponowała im takie rozwiązanie. Nie mieli pieniędzy na odwiedziny. Nie wiedzieli, że w sierocińcu jest aż tak źle. Nic z tego, co mu powiedzieli, nie ukoiło jego gniewu. (…) Po tamtej wizycie od razu zadzwonił do Ameryki. – Wracam do domu – oznajmił adopcyjnym rodzicom. Z powrotem u Ruckelów wydawał się odmieniony. Był spokojniejszy, nabrał pewności siebie. – Powiedział nam wtedy: "Rany, jaki jestem wam wdzięczny za to, że mnie stamtąd wyciągnęliście" – opowiada matka. – Od tamtej pory jesteśmy sobie znowu naprawdę bliscy. (…)

Jest Amerykaninem i nim nie jest. Jest Rumunem i nie-Rumunem. W obu językach mówi z silnym akcentem. Gdzie się nie znajdzie, czuje się odmieńcem, cierpi z powodu osamotnienia. Wieczorem jedzie autobusem do Wal-Martu, na nocną zmianę. Trzy dni w tygodniu dorabia w warsztacie przy lotnisku. Pracuje 62 godziny tygodniowo, a z zarobionych pieniędzy starcza mu zaledwie na jedzenie i na czynsz dwupokojowego mieszkania. (…)

Może i wyjechał ze sierocińca w 1991 roku, lecz nigdy nie zerwał z przeszłością. Utrzymuje kontakty z wychowankami z Sighetu, z tymi, co wyjechali oraz z innymi, mieszkającymi w Rumunii. Izidor stał się nawet kimś w rodzaju łącznika w sieci współtworzonej przez rodziców, dzieci i działaczy społecznych zaangażowanych w rumuńskie adopcje. Jeśli ktoś w Ameryce zainteresowałby się losem tych sierot, z pewnością usłyszy: "A czy już rozmawiałeś z Izidorem Ruckelem?".

Dlatego trudno się dziwić, że w październiku ubiegłego roku to właśnie Izidor Ruckel opowiedział swoją historię rumuńskim władzom. W Bukareszcie zgromadzili się deputowani skłonni wysłuchać głosów na rzecz zniesienia zakazu międzynarodowych adopcji, jaki obowiązuje dzisiaj w Rumunii. Na to spotkanie przybyło wielu wychowanków sierocińców, przyjechali często z bardzo daleka – z Włoch, a nawet z Nowej Zelandii. Izidor komunikował się z posłami za pośrednictwem Skype’a.

Przygotował dramatyczne wystąpienie. Porównał życie w rumuńskim sierocińcu do "holokaustu", wytknął rządowi, że nie potrafi zapewnić sierotom godnego życia. Ostrzegał, że w Rumunii nikt nie podejmie się adopcji dzieci z niepełnosprawnością fizyczną czy umysłową. Dla takich maluchów pozostaje los "trzymanych w klatkach więźniów". (…) W trakcie przemowy Izidora w bukaresztańskiej sali posiedzeń panowała cisza. Gdy mówca wypowiedział ostatnią kwestię, nie był jeszcze ukontentowany. Zorientowawszy się, że senator odpowiedzialny za wprowadzenie zakazu adopcji w czasie jego wystąpienia na chwilę opuścił obrady, zaatakował go z całą gwałtownością. – No i gdzie się pan podziewał? Powinien się pan wstydzić za wychodzenie w trakcie czyjejś wypowiedzi – grzmiał. Senator tłumaczył się "pilną sprawą do załatwienia".

Po tym wszystkim Izidor miał jednak złe przeczucia. I rzeczywiście, mimo jego ognistej przemowy i mimo zachęt ze strony Parlamentu Europejskiego, rumuński prawodawca utrzymał w mocy zakaz międzynarodowych adopcji, 60 głosami przeciwko 40. Ramona Popa, rzeczniczka Rumuńskiego Urzędu Adopcyjnego zaznaczyła, że choć reprezentowana przez nią instytucja nie sprzeciwia się międzynarodowym adopcjom jako takim, to jednak poprzedni stan prawny był nie do przyjęcia z powodu niejasnych procedur. Od ostatniej wizyty Izidora w Rumunii – przekonywała – rząd zamknął wiele domów dziecka, a na mocy prawa z 2005 roku sieroty mogą teraz liczyć na dobrą opiekę psychologów i pracowników socjalnych. – Trafiają do mniejszych ośrodków szanujących prawa dziecka – podkreślała Popa. – Jeśli Izidor przyjedzie do nas raz jeszcze, przekona się, że warunki u nas bardzo się poprawiły.

Izidor wcale w to nie wierzy. Twierdzi, że obejrzał niedawno materiał świadczący o tym, że jest wręcz przeciwnie niż podają w Bukareszcie. (…) Dlatego zamierza pojechać do Rumunii jeszcze przed Wielkanocą. Zebranie kwoty 30 tys. dolarów pozostaje odległą perspektywą, na razie wychowanek z Sighetu chciałby zaoszczędzić na bilet lotniczy oraz zdobyć środki, by utrzymać się za granicą przez kilka miesięcy. W tym celu zwiększył liczbę godzin pracy do 77 tygodniowo i wziął sobie współlokatora. (…)

W ramach nowego ubezpieczenia medycznego, jakie musiał zaoferować mu Wal-Mart od 1 stycznia tego roku, Izidor liczy na sfinansowanie nowej szyny dla chorej nogi. Ostatnio cena sprzętu rehabilitacyjnego odrobinę spadła, lecz cena 960 dolarów pozostaje dla mężczyzny zaporowa. – Czasem marzę o tym, że się obudzę i będę w stanie zgiąć tę nogę – zwierza się Izidor. – Że zrobię to tak, jak Forrest Gump. Pamiętacie tę scenę? Biegnie, a obręcze same spadają mu z nóg.

Na razie Izidor może tylko podwinąć nogawkę i umocnić starą, zniszczoną szynę kawałkiem papieru.

....

Komunistyczne ,,sierocince" .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:54, 17 Cze 2014    Temat postu:

Więźniowie polityczni w NRD byli zmuszani do pracy

Wła­dze NRD wy­ko­rzy­sty­wa­ły więź­niów po­li­tycz­nych do pracy przy­mu­so­wej w za­kła­dach pro­du­ku­ją­cych to­wa­ry na rynki za­chod­nie - wy­ni­ka z opra­co­wa­nia przed­sta­wio­ne­go w Ber­li­nie. Au­to­rzy sza­cu­ją licz­bę po­szko­do­wa­nych na od 180 tys. do 200 tys. osób.

Praca przy­mu­so­wa była kie­ro­wa­nym przez pań­stwo sys­te­mem ob­li­czo­nym na po­li­tycz­ne prze­śla­do­wa­nie więź­niów i ich eks­plo­ata­cję eko­no­micz­ną - po­wie­dział kie­row­nik ze­spo­łu ba­daw­cze­go Chri­stian Sach­se.

Ra­port po­wstał z ini­cja­ty­wy Związ­ku Sto­wa­rzy­szeń Ofiar Ko­mu­ni­stycz­nej Dyk­ta­tu­ry. Ba­da­nia sfi­nan­so­wał szwedz­ki kon­cern IKEA, który w 2012 roku jako pierw­szy przy­znał się do spro­wa­dza­nia z NRD mebli wy­ko­ny­wa­nych przez wschod­nio­nie­miec­kich więź­niów.

Z pracy osób osa­dzo­nych w za­kła­dach kar­nych ko­rzy­sta­ło około 600 wschod­nio­nie­miec­kich przed­się­biorstw. Więź­nio­wie wy­twa­rza­li mię­dzy in­ny­mi po­ściel, na­rzę­dzia, raj­sto­py i re­flek­to­ry, prze­zna­czo­ne na rynek RFN. Jak twier­dzi Urząd do spraw Akt Stasi, w la­tach 80. ob­ro­ty firm wy­ko­rzy­stu­ją­cych pracę więź­niów się­ga­ły 200 mln marek nie­miec­kich (ponad 102 mln euro) rocz­nie.

Nie­miec­ki mi­ni­ster spra­wie­dli­wo­ści Heiko Maas za­po­wie­dział pod­wyż­sze­nie od przy­szłe­go roku o 20 proc. świad­czeń dla by­łych więź­niów po­li­tycz­nych. Do­da­tek do eme­ry­tu­ry wy­no­si obec­nie mak­sy­mal­nie 250 euro mie­sięcz­nie i przy­słu­gu­je oso­bom, które spę­dzi­ły z przy­czyn po­li­tycz­nych w wię­zie­niu co naj­mniej 180 dni. Świad­cze­nie wy­pła­ca­ne jest po­szko­do­wa­nym od 2007 roku.

>>>

Bez zbrodni nie ma komuny .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:04, 27 Sie 2014    Temat postu:

W dawnym więzieniu NKWD odnaleziono szczątki blisko 1000 osób, m.in. polskich żołnierzy

We Włodzimierzu Wołyńskim, na terenie byłego więzienia NKWD, w ostatnich tygodniach odkryto szczątki blisko 1000 osób. Wśród nich są polscy żołnierze i policjanci - czytamy w "Rzeczpospolitej".

Badania na terenie grodziska dawnego zamku, gdzie w latach 1939-56 znajdowało się więzienie NKWD, prowadzi polsko-ukraińska grupa naukowców.

- Na razie znaleźliśmy szczątki ok. 950 osób. Są wśród nich polscy żołnierze, ale także osoby cywilne. Znalezione na miejscu łuski z pistoletu TT wskazują, że zostali zabici przez NKWD w 1940 i 1941 r. - mówi kierujący ekipą ukraińskich archeologów Aleksiej Złatogorski.

Jak relacjonuje kierownik prac dr Dominika Siemińska, odkryto dwie jamy grobowe, a ujawnione szczątki są w bardzo złym stanie - zostały przysypane wapnem.

Ekshumacje potrwają jeszcze kilka tygodni. Ukraińcy wstępnie ustalili, że pozostałości ciał będą ponownie pochowane 23 września na tamtejszym cmentarzu komunalnym. Mogiła zostanie zaś upamiętniona.

We Włodzimierzu w ostatnich latach znaleziono już szczątki kilkuset osób: Polaków, Ukraińców i Żydów - przypomina gazeta.

...

Kolejne komunistyczne bestialstwo ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:19, 30 Wrz 2014    Temat postu:

W Rumunii rozpoczyna się "symboliczny proces"

W latach 50. i 60. w więzieniu w Rymniku na południowym wschodzie Rumunii przetrzymywano setki więźniów politycz­nych i stosowano wobec nich najokrutniejsze tortury. Teraz w tym kraju rozpoczyna się "symboliczny proces", który przez dy­rektora Instytutu Badania Zbrodni Komunizmu porównywany jest do procesów norymberskich.

W całym kraju do 1989 roku komunistyczne służby pozbawiły wolności z przyczyn politycznych ponad 600 tys. osób. Blisko 20 proc. z nich nie przeżyło uwięzienia. Teraz w Rumunii rozpoczy­na się "symboliczny proces". Były naczelnik więzienia został oskarżony o zbrodnie ludobójstwa. 25 lat po obaleniu dyktatury.

- Do tej pory nie udało nam się osądzić komunizmu. Ani pod względem prawnym, ani symbolicznym. Proces, który zaczyna­my - z zachowaniem pewnych proporcji - będzie można porów­nać do procesów norymberskich - mówi prezes Rumuńskiego In­stytutu Badania Zbrodni Komunizmu.

...

Tak szkoda ze tak pozno ale takie byly uklady ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:56, 20 Gru 2014    Temat postu:

"Rzeczpospolita": Pomnik, który opowie

Chcemy oddać niewyobrażalną liczbę ofiar komunizmu: 100 milionów osób - mówi "Rzeczpospolitej" Janusz Kapusta, rysownik, członek polskiego zespołu, który wygrał konkurs na projekt pomnika w Toronto upamiętniającego ofiary komunizmu.

Jak zaznacza, to dobrze, że monument będzie stał przed parlamentem w Toronto, bo pomnik, który opowie o komunizmie powinien być w eksponowanym miejscu.

- Przy projektowaniu staraliśmy się oddać niewyobrażalną liczbę ofiar komunizmu – sto milionów ludzi z całego świata. A słychać głosy, że i ta liczba jest zaniżona – podkreśla Kapusta.

Wskazuje, że pomnik powstaje w Kanadzie, bo to kraj, do którego w czasach komunizmu przyjeżdżało wiele osób zza żelaznej kurtyny; dosyć łatwo było dostać tam azyl.

Szczęśliwie na naszym projekcie zaczęło zależeć też kanadyjskim władzom i dzięki temu jest szansa, że monument uda się postawić w ciągu roku – dodaje Kapusta.

Jak mówi, oprócz niego, zwycięski zespół projektantów tworzą architekci: Voytek Gorczynski i Andrzej Pawlik.

Kapusta jest również scenografem oraz rysownikiem "Plusa Minusa" – weekendowego wydania "Rz".

...

W samych Chinach brakuje 600 mln ludzi . Bedzie 700 mln. ofiar minimum ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:23, 23 Lut 2015    Temat postu:

Fania Kapłan i zamach na ślepo
Mateusz Zimmerman

Nienawidziła Lenina i uważała go za zdrajcę rewolucji. Tylko czy rzeczywiście próbowała go zabić sama?

Przy wyjściu z moskiewskiej fabryki Michelsona kłębił się spory tłumek. Przemówienia Lenina, które skończyło się przed chwilą, słuchali z uwagą wszyscy robotnicy. Spodziewali się, że wódz bolszewików powie coś o poprawie zaopatrzenia Moskwy w żywność. Ten wygłosił jednak emocjonalną mowę na temat "burżuazyjnej demokracji", w której "wszystko sprowadza się do grabieży". Kiedy skończył wystąpienie, pomachał zebranym i udał się do wyjścia.

Przy Leninie nie było ochroniarzy, bo przywódca bolszewików od jakiegoś czasu upierał się, że w ten sposób łatwiej mu będzie pozyskiwać ludzi dla sprawy rewolucji. Lenin zatrzymał się jeszcze na chwilę rozmowy z grupą kobiet – parę kroków przy samochodzie, w którym czekał na niego szofer Stiepan Gil.

Gil zeznawał później: "Zobaczyłem wysuniętą z tłumu kobiecą rękę z browningiem. Padły trzy strzały, skoczyłem natychmiast w tę stronę, skąd strzelano. Strzelająca kobieta rzuciła mi pod nogi rewolwer i zniknęła w tłumie. Rewolwer leżał u moich stóp, przy mnie nikt go nie podnosił. Poprawka: kobiecą rękę z browningiem zobaczyłem dopiero po pierwszym strzale".

Fania przyznaje się od razu

Pod fabryką zaczęła się panika. Ludzie rozpierzchli się we wszystkich kierunkach. Lenin leżał nieruchomo twarzą do ziemi. Szofer umieścił go na tylnym siedzeniu auta i powiózł nie do szpitala, lecz na Kreml. Ranny mocno krwawił, ale był w stanie o własnych siłach wejść do mieszkania. Na miejscu nie było żadnego lekarza – ci opatrzyli Lenina dopiero nad ranem. Był 30 sierpnia 1918 roku.

Domniemana sprawczyni zamachu była już wtedy w rękach Czeki. W jaki sposób ją schwytano?

Na miejscu był zastępca komisarza politycznego jednej z dywizji Armii Czerwonej, niejaki Batulin. Z jego relacji wiadomo, że nieopodal fabryki dostrzegł stojącą pod drzewem kobietę, która spokojnie paliła papierosa – co oficerowi wydało się przynajmniej podejrzane. Kazał jej iść z sobą.

"Czemu strzelaliście do towarzysza Lenina?" – zapytał w końcu. Odparła: "A czemu chcecie to wiedzieć?". Odwieziono ją na komisariat. Tam została zidentyfikowana jako Fania Kapłan. Miała 28 lat, choć wyglądała na wiele starszą.

Przyznała się, ale nie było żadnych dowodów na jej udział w zamachu. Została odwieziona na Kreml i zamknięta w piwnicy. Na polecenie sekretarza Jakowa Swierdłowa – wówczas w praktyce głowy państwa radzieckiego – zaczęli ją przesłuchiwać najważniejsi funkcjonariusze Czeki, a także ludowy komisarz sprawiedliwości Dmitrij Kurski. Chcieli wiedzieć, do jakiej organizacji należy Fania Kapłan i kto ją przekonał do zamachu na Lenina. Ale niedoszła zabójczyni nikogo nie wskazała.

11 lat katorgi

Kapłan była członkinią Partii Socjalistów-Rewolucjonistów, która w 1917 r. wprawdzie pokonała bolszewików w wolnych wyborach do tzw. Konstytuanty – ale ci doprowadzili do rozłamu wśród eserowców i część spośród nich (lewicową) wykorzystali do październikowego przejęcia władzy. Prawicowi eserowcy nie mogli się z tym pogodzić.

Urodziła się jako Fania Jefimowna Rojtman i była córką żydowskiego nauczyciela w guberni wołyńskiej. Ledwie jako 16-latka, pochłonięta ideałami anarchistycznymi, próbowała dokonać w Kijowie zamachu na tamtejszego generał-gubernatora (1906). Ale bomba, której ona i jej koleżanki zamierzały użyć, eksplodowała przedwcześnie w wynajętym pokoju hotelowym. Fania została ranna. Carski sąd skazał ją na karę śmierci, którą potem zamieniono na dożywotnią katorgę.

Trafiła najpierw do Malcewa (k. Orła), a potem do akatujskiego ciężkiego więzienia (wschodnia Syberia, dawna kopalnia srebra). Wyrok odbywała w kajdanach, których nie zdejmowano. Została wypuszczona dopiero po rewolucji lutowej. Wróciła ze zsyłki jako wrak człowieka: zapadła na przewlekłe bóle głowy, właściwie oślepła. Ale katorga nie sprawiła, że jej poglądy złagodniały – wręcz przeciwnie. Więzienne znajomości zbliżyły ją właśnie do eserowców.

Najgorętsze miesiące 1917 roku w Rosji spędziła w sanatorium dla byłych katorżników. Zdążyła jeszcze przez przyjaciół załatwić sobie operację wzroku, dzięki której jej wada zmniejszyła się do 15 dioptrii. Odmówiła dołączenia do rodziny, która podczas jej zsyłki wyemigrowała do USA – za to już niebawem przyłączyła się do grupy, która zamierzała przeprowadzić zamach na Lenina.

Pudło z kilku kroków

Fania Kapłan na przesłuchaniu powiedziała jednak, że zamachu dokonała samodzielnie. "Dzisiaj strzelałam do Lenina. Strzelałam z własnego przekonania. Ile razy strzelałam – nie pamiętam. Z jakiego rewolweru strzelałam – nie powiem… Strzelałam dlatego, że uważam Lenina za zdrajcę rewolucji" – to wyjątki z jej zeznań złożonych jeszcze w dniu jej schwytania.

Cały problem polegał na tym, że – jak pisze biograf Lenina Dmitrij Wołkogonow – przesłuchano w sumie 18 świadków, na miejscu zamachu były tłumy ludzi, ale nie znaleziono nikogo, kto widział na własne oczy, jak Fania Kapłan podnosi browninga i strzela! Jeden ze świadków pamiętał natomiast, że "ostrych, suchych dźwięków", które usłyszał, nie wziął nawet za strzały; raczej za odgłos uruchamianego silnika.

Zagadkowe były też losy rewolweru, który miała porzucić na miejscu zamachu – został on znaleziony dopiero po kilku dniach(!) przez jednego z członków partii bolszewickiej. Na miejscu znaleziono ponoć cztery łuski – ale strzały słyszano tylko trzy... (Dwie kule trafiły Lenina, jedna zgruchotała łokieć przypadkowej kobiecie).

Niemal zupełna ślepota Fanii Kapłan raczej komplikuje niż ułatwia ocenę tego tajemniczego epizodu. Strzelec nie zdołał zabić Lenina z odległości paru kroków. – co wskazywałoby, że miał naprawdę spore problemy ze wzrokiem. Jest też mało prawdopodobne, aby jakakolwiek grupa spiskowców powierzyła komuś takiemu jak Fania Kapłan wykonanie tak ważnej misji.

Zupełnie fantastyczna wydaje się teoria, wedle której zamach był od początku do końca inscenizacją – bo i taka się pojawiła. Nie pasuje do niej prosty fakt: dzień po zamachu Lenina badało kilku lekarzy i żaden nie miał problemu ze stwierdzeniem obecności kuli w jego ciele. Trudno natomiast wykluczyć, że Fania Kapłan po prostu dała się złapać i wzięła na siebie całą winę, aby nikt inny ze spiskowców nie ucierpiał (co i tak się nie udało).

Kult Lenina i czerwony terror

Bolszewickie władze nie zamierzały nawet specjalnie dochodzić, kto był prawdziwym zamachowcem. Nie doszło do rozprawy sądowej, na której ktoś miałby próbować udowodnić winę Fanii Kapłan. Ona sama nie spodziewała się ani litości, ani sprawiedliwości.

Życiu Lenina żadne niebezpieczeństwo nie zagroziło, choć brakowało niewiele. Jedna kula weszła pod łopatką, uszkadzając płuco i powodując krwotok do opłucnej. Utkwiła w szyi nad prawym obojczykiem. Druga przebiła bark, złamała kość i zatrzymała się w lewym barku. Jedną z tych kul wyjęto dopiero w 1922 roku. Po zamachu bolszewicy zaczęli propagować kult Lenina na skalę wcześniej nienotowaną.

Zamach przyniósł skutek, którego Fania Kapłan nie mogła się spodziewać. Jeszcze latem 1918 r. władzę bolszewicką w Rosji trudno było choćby nazwać reżimem. Miała ona przeciw sobie, jak pisze sowietolog Richard Pipes, "praktycznie wszystkie warstwy ludności, z wyjątkiem własnego aparatu". Próba zabójstwa Lenina dała natomiast bolszewikom pretekst do rozpętania "czerwonego terroru", wymierzonego nie tylko w "kułaków, popów i białogwardzistów", ale w całe społeczeństwo.

Bolszewicy złapali drugi oddech. "Krasnaja Gazeta" – organ prasowy Armii Czerwonej – wzywała: "Bez miłosierdzia, bez litości likwidujemy setki naszych wrogów. Niech będą ich tysiące, niech utoną we własnej krwi. Za krew Lenina – niech płyną strumienie krwi burżujów".

Zwłoki miały być zniszczone bez śladu

By zgładzić Fanię Kapłan, wystarczył rozkaz wydany komendantowi straży kremlowskiej. Kat dowiedział się o nim dosłownie z godziny na godzinę. Sekretarz Swierdłow dokładnie go poinstruował: Kapłan ma być zabita w garażu, a w tle musi pracować silnik samochodowy, aby nie było słychać strzałów. Zwłoki mają być zniszczone bez śladu.

Kapłan została zastrzelona 3 września nad ranem. Kat zaraportował: "Wyrok wykonałem ja, komunista, marynarz Floty Bałtyckiej, komendant moskiewskiego Kremla, Paweł Dmitrijewicz Małkow – własnoręcznie".

Uczestnikiem i świadkiem egzekucji był… artysta. Demian Biedny, bolszewicki poeta, wzywał w swoich wierszach do mordowania "białego robactwa"; już niebawem miał się stać ulubionym artystą Trockiego i Stalina. Kiedy czekiści skończyli już torturować Fanię Kapłan, a komendant Małkow strzelił jej w tył głowy, poeta Biedny wraz z nim spalił ciało zabitej – prawdopodobnie w beczce po ropie.

>>>

Potwornosci komuny .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:57, 28 Kwi 2015    Temat postu:

Rumunia: początek procesu byłego szefa obozu pracy oskarżonego o ludobójstwo

Przed sądem w Bukareszcie rozpoczął się we wtorek proces byłego komendanta komunistycznego obozu pracy Iona Ficiora, któremu zarzuca się odpowiedzialność za śmierć 103 więźniów politycznych w latach 1958-1963.

"Izolacja, w barakach zimno nie do wytrzymania, okrutne kary fizyczne, niewystarczające wyżywienie, odmowa opieki medycznej (...); ustanowiony przez Iona Ficiora reżim nie zapewniał nawet minimum warunków do przeżycia" - napisano w akcie oskarżenia.

Obecny na sali 87-letni Ficior nie zabrał głosu podczas pierwszej rozprawy; następna ma odbyć się 22 maja.

Mężczyzna był w latach 1958-1963 p.o. komendanta i komendantem obozu pracy w miejscowości Periprava w delcie Dunaju na wschodzie Rumunii. W obozie tym przebywało do 2 tys. więźniów. Na początku października 2013 roku władze rumuńskie potwierdziły istnienie w pobliżu dawnego obozu pracy zbiorowej mogiły kryjącej szczątki więźniów.

Ficior został zapamiętany przez skazańców z powodu swojego sadyzmu; wielokrotnie osobiście uczestniczył w ich dręczeniu. W latach 1953-1971 był komendantem lub zastępcą komendanta różnych więzień i obozów.

W Rumunii z powodów politycznych w latach 1945-1989 uwięziono ponad 600 tys. ludzi. Skalę ich cierpień zaczęto ujawniać zaledwie przed kilku laty.

Ficior jest drugim komunistycznym oficjelem sądzonym za zbrodnie przeciwko ludzkości. Proces byłego naczelnika jednego z najbrutalniejszych więzień w komunistycznej Rumunii, Alexandru Visinescu, rozpoczął się we wrześniu 2014 roku. Oskarżony jest on o ustanowienie w więzieniu Ramnicu Sarat, którym kierował w latach 1956-1963, "reżimu eksterminacji"; grozi mu dożywocie.

Termin ludobójstwo został określony w Konwencji ONZ w sprawie Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa uchwalonej 9 grudnia 1948 roku. Obejmuje zbrodnie "popełnione z zamiarem zniszczenia jako takiej, w całości lub częściowo, grupy narodowej, etnicznej, rasowej lub religijnej". Nie figurują w definicji ludobójstwa grupy polityczne. Według ekspertów powodem tego była niechęć niektórych państw, w tym ZSRR, do objęcia ich tym terminem jako osobnej kategorii.

...

Pamiętajcie że tu nie chodzi o jakiegoś sadyste. Tacy są wszędzie. TO SYSTEM! Zbrodnicze ideolgie to już wyższy poziom zbrodni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:29, 25 Maj 2015    Temat postu:

Niemcy: Komputer składa strzępki akt STASI. Sensacje już w pierwszych dokumentach

Niemcy: Komputer składa strzępki akt STASI. Sensacje już w pierwszych dokumentach - Shutterstock

Do tej pory podarte akta enerdowskiej bezpieki mozolnie składano ręcznie. Z pracą tą poradził sobie teraz komputer. Już w pierwszych dokumentach mowa o Polsce.

Po latach prób i niepowodzeń uczeni Instytutu Frauenhofera dokonali przełomu: jak pisze berliński dziennik "Tagesspiegel", po raz pierwszy komputer złożył strzępki akt wschodnioniemieckiej służby bezpieczeństwa STASI, podartych przez jej pracowników po upadku berlińskiego muru. Dotychczas składane były ręcznie, co trwało lata.
REKLAMA


Plany drakońskich represji

Już pierwsze zrekonstruowane przez komputer dokumenty zawierają sensacyjne informacje. Wynika z nich, że reżim NRD w najwyższym stopniu zaniepokojony protestami "Solidarności" w Polsce, planował w latach 80-tych surowe represje. Na wypadek, gdyby także we wschodnich Niemczech doszło do podobnych demonstracji, planowana była zaostrzona obserwacja blisko 10 tys. osób i natychmiastowe aresztowanie dwóch tysięcy opozycjonistów.

Wśród potencjalnych aresztowanych znajdowali się znani krytycy reżimu, tacy jak Gerd i Ulrike Poppe, Bärbel Bohley czy Wolfgang Templin. Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego zarzucało im, że "swoimi aktywnościami w massmediach mobilizują wrogie i negatywne siły w NRD".

Duże zainteresowanie z zagranicy

Przejęcie odtwarzania zniszczonych dokumentów przez komputer może znacznie przyspieszyć ten proces. Na rekonstrukcję ciągle jeszcze czekają tysiące worków ze strzępkami akt STASI. Sukces uczonych Instytutu Frauenhofera natychmiast wzbudził ogromne zainteresowanie zagranicą. Według informacji Instytutu zapytania napływają z całego świata - nie tylko z archiwów, ale też z policji i urzędów finansowych, które także chcą zrekonstruować dokumenty podarte ręcznie lub w niszczarce.

...

Komunistyczny horror.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:49, 06 Lip 2015    Temat postu:

Tell i martwy dzik

Wejścia do cel więzienia Stasi w dzielnicy Hohenschönhausen - John Macdougall / AFP

W latach komunizmu Stasi porwała w RFN około 400 krytyków reżimu i osób, które wcześniej uciekły na Zachód. Ten ponury rozdział historii NRD dopiero teraz zostaje wyświetlony.

Było wpół do ósmej, gdy Walter Linse 8 lipca 1952 roku wyszedł z domu, by udać się do pracy. Przed secesyjną willą w berlińskiej dzielnicy Lichterfelde stała taksówka z włączonym silnikiem, w środku siedzieli dwaj mężczyźni. Linse nie widział, jak ci dwaj ludzie za jego plecami dali znak swoim wspólnikom stojącym na ulicy. Jeden z nich zagadnął go i poprosił o ogień, po czym nagle rzucił się na niego i zaczął dusić. Napadnięty zdołał się uwolnić i pobiegł w kierunku taksówki, nie przeczuwając, że czekają tam na niego porywacze. Napastnik dogonił go, obezwładnił i wepchnął do auta. Drugi prześladowca uderzył go w głowę.
REKLAMA


Wielu świadków widziało ów napad. Opel ruszył z na pół otwartymi drzwiami, z których wystawały nogi Linsego. Leżąc z twarzą na podłodze, próbował się bronić, wtedy porywacz strzelił mu w łydkę, żeby podkurczył wreszcie nogi.

Mężczyźni wysypali na ulicę stalowe kolce, aby zatrzymać samochód dostawczy, który z głośnym trąbieniem wszczął pościg. Jego kierowca poddał się dopiero wówczas, gdy zaczęto do niego strzelać. Zaalarmował patrol policyjny, który ruszył za porywaczami. Opel dotarł już jednak do granicy sektorów. Przejechał pędem pod otwartym szlabanem i zniknął we wschodniej części podzielonego miasta.

Walter Linse, szef działu ekonomicznego antykomunistycznej organizacji praw człowieka o nazwie Komisja Śledcza Liberalnych Prawników, kolejne miesiące spędził w owianych złą sławą piwnicznych celach więzienia Stasi w ówczesnej berlińskiej dzielnicy Hohenschönhausen.

Morderstwo w majestacie prawa

We wrześniu 1953 roku sowiecki sąd wojskowy skazał go na śmierć za rzekome szpiegostwo, propagandę antyradziecką i stworzenie antyradzieckiej organizacji. Linse został przewieziony do Moskwy i rozstrzelany w nocy 15 grudnia w więzieniu Butyrki. Tak oto przestępstwo, które zaczęło się letniego poranka na spokojnej ulicy w Berlinie, zakończyło się morderstwem w majestacie prawa.

Jak nazwać państwo, które wynajmuje liczną grupę karanych wcześniej niebezpiecznych przestępców, by wraz z nimi zaplanować i przeprowadzić porwanie. Państwem bezprawia? Czy to właściwa nazwa dla reżimu, który uprowadzonego człowieka zamyka w maleńkiej celi w piwnicy, śmierdzącej kałem, moczem i chlorem, każdej nocy wlecze na przesłuchanie i przerywa je dopiero wtedy, gdy więzień z powodu źle opatrzonej rany postrzałowej stracił zbyt wiele krwi? Którego minister bezpieczeństwa nie odmawia sobie przyjemności wzięcia od czasu do czasu osobiście udziału w przesłuchaniu?

Określenie "państwo bezprawia" jest dla mnie zbyt ogólne – powiedziałby pewnie na to Gregor Gysi. Tak jak jesienią, kiedy w Turyngii przyszli partnerzy koalicyjni spierali się o prawidłową klasyfikację historyczno-polityczną dawnej NRD. Szef frakcji Lewicy przyznał wówczas, że w kraju tym "panowało bezprawie, nawet duże", lecz czy z tego powodu było to państwo bezprawia? Jego zdaniem nie. "Uważamy jednomyślnie, że nie należy używać takiego określenia".

Gysiemu i jego towarzyszom chodzi o uratowanie rzekomo pozytywnego "antyfaszystowsko-demokratycznego" trzonu powstałej z ruin NRD. W ich interpretacji wschodnioniemieckie państwo było w gruncie rzeczy dobrym, godnym projektem, który dopiero później w sprzeczności i odejściu od pierwotnych zamiarów wynaturzył się i przekształcił w dyktaturę. Co jest godne ubolewania.

Przypadek Waltera Linsego podpada chyba pod kategorię "duże bezprawie", jakie występuje w każdym kraju, również demokratycznym, jak Republika Federalna Niemiec. Lecz mit o dobrych korzeniach NRD to legenda, i to fałszywa. Bezprawie było w tym kraju nie błędem systemu, lecz warunkiem istnienia owego od początku totalitarnego reżimu.

Państwo bezprawia

Dowodzą tego akcje porywania ludzi przez Stasi w latach pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych, są one bowiem symptomatyczne dla zbrodni państwowych w stalinowskiej fazie powstawania NRD. Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego zleciło uprowadzenie około 400 osób z RFN i Berlina Zachodniego. Na niektórych napadano, podobnie jak na Linsego, innych ogłuszano, upijano lub za pomocą oszustwa zwabiano na Wschód, gdzie potem często na długie lata znikali w lochach tajnych służb lub zostawali skazani na śmierć.

Obecnie ów ciemny rozdział zimnej wojny po raz pierwszy został dokładnie zbadany naukowo. Młoda berlińska historyczka Susanne Muhle przez sześć lat przebijała się przez potężne stosy akt i przewertowała 300 tysięcy dokumentów – raportów szpicli, protokołów z przesłuchań, scenariuszy porwań Stasi, wschodnioniemieckich dokumentów procesowych, zachodnioniemieckich akt śledczych i sądowych, artykułów prasowych, wspomnień ludzi.

Na ponad 600 stronach swojej książki Muhle dokumentuje to wszystko, co tworzyło państwo bezprawia NRD: kłamstwo, przemoc i morderstwa, płatne zlecenia dla przestępców, warunki w więzieniach i metody przesłuchań kojarzące się z torturami, konfabulowane zarzuty, inscenizowane procesy oraz wyroki śmierci, dyktowane sądom już w pierwszym dniu rozprawy przez Komitet Centralny SED.

Fakt, że uciekinierzy z NRD i krytycy jej reżimu z Berlina Zachodniego znikali nagle w sektorze radzieckim, był w podzielonym mieście w latach pięćdziesiątych doświadczeniem, które wryło się głęboko w zbiorową pamięć. Uprowadzenie Waltera Linsego było wprawdzie spektakularnym przypadkiem, ale bynajmniej nie odosobnionym.

Dwa dni po zniknięciu adwokata przed ratuszem w Schönebergu zebrało się 25 tysięcy rozgniewanych ludzi na manifestacji protestacyjnej, podczas której Ernst Reuter, burmistrz Berlina żądał natychmiastowego uwolnienia Linsego. Szpicle Stasi wmieszali się między demonstrantów i meldowali później swoim szefom: "Z tłumu buchała fanatyczna wściekłość. Złość wyładowywała się w okrzykach skierowanych przeciwko SED. Przyszła kolej na Reutera. Zaczął ostro, wyraził swoje wzburzenie i stwierdził: miara się przepełniła. Tłum szalał".

Dopiero w latach dziewięćdziesiątych, po upadku muru berlińskiego, Walentin Falin, ówczesny ambasador radziecki w RFN, potwierdził, że Walter Linse został porwany na zlecenie radzieckich tajnych służb, ponieważ był podobno agentem francuskiego wywiadu. Było to fałszywe twierdzenie w celu własnej obrony. W 1996 roku Linse został oficjalnie zrehabilitowany w Moskwie jako "ofiara represji politycznych". W tym przypadku Stasi i jej pomocnicy byli więc tylko usługodawcami na rzecz Wielkiego Brata w Moskwie.

Na własną rękę

W większości przypadków Stasi działała jednak na własną rękę. Oprócz przeciwników reżimu i pracowników enerdowskich organów bezpieczeństwa, którzy uciekli na Zachód, na ich celownik trafiali głównie prawdziwi lub domniemani współpracownicy zachodnich wywiadów. Reżim SED w swojej paranoi widział wszędzie szpiegów. Zwykła rozmowa z zachodnim wywiadem mogła zostać zaklasyfikowana jako szpiegostwo, nawet jeśli dla uciekinierów z NRD w zachodnioniemieckiej procedurze przyjmowania uchodźców była ona obowiązkowa.

Friedrich Böhm (*), z zawodu mistrz kowalski, uciekł w 1950 roku do Berlina Zachodniego i trzy lata później został pełnoetatowym pracownikiem francuskiego wywiadu. W 1954 roku zauważyła go Stasi. Rok później, w ramach operacji "Tegel", wysłała ośmiu tajnych współpracowników (TW) i osoby kontaktowe (OK), by przeniknęli oni do otoczenia Böhma.

Po pięciu miesiącach TW "Konsul" zaproponował, by uprowadzić go do Berlina Wschodniego. Stasi wyraziła zgodę, mimo że nie miała tu żadnego punktu zaczepienia. TW zameldowali, że Böhm z rezerwą traktuje kobiety i jest wstrzemięźliwy w piciu. Postanowiono zwabić go w pułapkę, potraktować chloroformem i ogłuszyć za pomocą worka z piaskiem. Operacja została jednak odwołana.

Ministerstwo dowiedziało się w międzyczasie, że Böhm najwyraźniej liczył się z możliwością porwania. Swoje mieszkanie wyposażył w urządzenie alarmowe, połączone z najbliższym posterunkiem policji. Miał też wyszkolonego psa wartowniczego, nosił przy sobie dwa pistolety i nie korzystał z publicznych środków komunikacji, lecz wyłącznie z taksówek i swego prywatnego samochodu.

Martwy dzik na drodze

W 1958 roku zaktywizował się jednak Wydział Główny II/3. Teraz Böhm miał zostać zwabiony do pułapki w lesie, gdzie nasłany na niego TW "Tell" pracował jako pomocnik leśniczego. Böhm spacerował tam czasem z psem i brał z lasu piasek do swoich klatek z ptakami. Umówiono się w końcu na następujący plan: będzie tam czekać na niego trzech mężczyzn przebranych za robotników leśnych, którzy położą na drodze martwego dzika, by zmusić Böhma do zatrzymania samochodu. Wtedy napadną na niego, zawiną ofiarę w płachtę namiotową i dostarczą przygotowaną wcześniej śluzą przez rowy i zasieki z drutu kolczastego do NRD.

Operacja rozpoczęła się rankiem 2 października. Oddział porywaczy nie zdołał wprawdzie na czas umieścić na drodze dzika, lecz trzem mężczyznom udało się zatrzymać Böhma wymierzonym w niego pistoletem. Ten bronił się, lecz porywacze zaczęli okładać go gumowymi pałkami. Podczas szamotaniny Böhma trafiła kula. Odgłos strzału i wołanie o pomoc utonęły w burzliwym porannym deszczu.

Ofiarę związano i wrzucono do volkswagena kombi. Porywacze usunęli z miejsca zdarzenia ślady krwi i zabrali ze sobą samochód Böhma. Zostawili na miejscu dzika, płachtę, psa i rozbite okulary uprowadzonego, dając tym samym ważne wskazówki zachodnioberlińskim śledczym.

Böhma przewieziono zaplanowaną trasą do NRD i tam w listopadzie 1959 roku został on skazany przez sąd okręgowy we Frankfurcie nad Odrą na dożywotnie więzienie za szpiegostwo. Dopiero czternaście lat po swoim porwaniu mógł wrócić do Republiki Federalnej, po tym, jak wykupił go zachodnioniemiecki rząd.

Dla Stasi pracownik francuskiego wywiadu stanowił skomplikowany przypadek, ponieważ nie mieścił się w standardowych metodach porwań. Wybieranym środkiem był w nich zazwyczaj alkohol. W swoim "planie operacyjnym" uprowadzenia z Berlina Zachodniego uciekiniera z NRD Wernera Zachera (*) ministerstwo wyliczyło starannie granice tolerancji tajnego informatora o kryptonimie "Paleta", który miał dokonać porwania. "»Paleta« wytrzymuje, nie zataczając się, następujące dawki: 12 normalnych kieliszków 40-procentowego alkoholu i 6 piw, co dla Z. wystarczy. Dostał instrukcję, by po ok. 7-8 wódkach zacząć się chwiać, by utrzymać Z. w stałym napięciu. Kiedy Z. będzie chciał wstać, TW "»Udo« ma zamówić kolejną wódkę".

Między 1950 a 1989 rokiem Ministerstwo Bezpieczeństwa współdziałało z około 624 tysiącami nieoficjalnych współpracowników (NW) – dla szefa Stasi Ericha Mielkego była to "główna broń w walce z wrogiem". Około trzech procent z nich było zatrudnionych do aktywnego "zwalczania przeciwników" i do 1968 roku prowadzonych jako TW. Choć stanowili jedynie niewielką grupę wśród NW, byli budzącym strach "długim ramieniem Stasi", aktywnym również poza granicami NRD.

Gangsterzy na usługach Stasi

Ministerstwo rekrutowało swoich tajnych porywaczy ze środowiska gangsterskiego. Mniej więcej połowa z opisanych przez Susanne Muhle w jej badaniach w chwili werbunku miała za sobą jeden lub więcej pobytów w więzieniu. Kryminalne środowisko podzielonego Berlina oferowało Stasi niewyczerpany rezerwuar "interesujących pod względem operacyjnym" kontaktów.

Czołowym współpracownikiem stał się w połowie lat pięćdziesiątych Hans Wax (TW "Grzmot"). Prowadził on warsztat samochodowy przy ulicy Kanta w Berlinie Zachodnim, finansowany przez nielegalny handel, kradzieże aut i włamania. Wax, rocznik 1927, przebywał wcześniej w amerykańskiej niewoli, potem zaś został skazany na cztery lata ciężkiego więzienia i wypuszczony przed czasem za dobre sprawowanie.

W 1955 roku został zarekomendowany Stasi przez znajomego, który pracował jako TW. "Hanne to człowiek czynu, który niewiele mówi – twierdził tenże. – Jego czyny dowodzą, że postawione przed nim zadania wypełnia nie tylko z siłą, lecz również z dobrym, wielkim namysłem. Dobrze strzela też z pistoletu".

W kolejnych latach Wax i jego dwaj wspólnicy (TW "Teddy" i "Błyskawica") stali się w całej Stasi najbardziej skutecznym oddziałem terrorystycznym i porywającym ludzi. Grupa skupiona wokół TW "Grzmota" uprowadziła trzy osoby z Berlina Zachodniego i RFN.

Demonstracja komunistycznej władzy

Jesienią 1955 roku Wax i jego ludzie staranowali na autostradzie w pobliżu Kassel samochód Wernera Riekera, którego Stasi uważała za agenta organizacji Gehlen, poprzedniczki Federalnej Służby Wywiadowczej BND. Jeden z porywaczy trzymał lewarek, który wyglądał w półmroku jak pistolet maszynowy. Potem jednak rzeczywiście zaczęto strzelać. Rieker, w stanie kwalifikującym go do szpitala, został wrzucony do bagażnika mercedesa Waxa i wywieziony do NRD. Kilka miesięcy później sąd w Berlinie Wschodnim skazał go na piętnaście lat więzienia.

Dla reżimu SED i Ministerstwa Bezpieczeństwa – "tarczy i miecza partii" – uprowadzenia stanowiły istotną demonstrację komunistycznej władzy. Miały doprowadzić do destabilizacji przeciwnika ideologicznego na Zachodzie, zastraszyć krytyków reżimu i potencjalnych uciekinierów. "Władza klasy robotniczej jest tak wielka i sięga tak daleko – pisał w 1955 roku Ernst Wollweber, minister bezpieczeństwa – że każdy zdrajca zostanie sprowadzony z powrotem lub otrzyma sprawiedliwą karę w swojej rzekomo bezpiecznej kryjówce".

Większość uprowadzeń miała miejsce w latach pięćdziesiątych. Wraz z budową muru berlińskiego w 1961 roku reżim SED ustabilizował się i liczba porwań zmalała. Stasi jednak nie zrezygnowała całkowicie z owej sprawdzonej metody aż do 1989 roku.

Z okazji igrzysk olimpijskich w 1972 roku Monachium jeszcze raz zorganizowała wielką akcję. VIII Główny Wydział umieścił w bawarskiej stolicy grupę NW "Rajdowcy" – miała tam przygotować mieszkanie na "zakwaterowanie w izolacji" jednej osoby, a także wielką skrzynię transportową i pojazd z dużym bagażnikiem. Wszystko to na wypadek, gdyby któryś z członków enerdowskiej drużyny olimpijskiej poważył się na próbę ucieczki – co jednak się nie stało.

....

Zahut tolerowal ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:23, 12 Paź 2015    Temat postu:

Süddeutsche Zeitung

My, dzieci z enerdowskich poprawczaków

Gueffroy podkreśla, że żadne pieniądze nie zwrócą jej zniszczonej młodości - Shutterstock

Kerstin Gueffroy spędziła młodość w wielu enerdowskich zakładach wychowawczych o zaostrzonym rygorze. Do dzisiaj zmaga się ze skutkami brutalnego łamania charakterów przez bezwzględnych pedagogów, pragnących za wszelką cenę wychować ich na "nowego, socjalistycznego człowieka".

Kerstin Gueffroy jeździ po całym kraju, promując swą książkę. 47-letnia kobieta od wielu lat spotyka się z młodzieżą i opowiada o "socjalistycznych metodach wychowawczych" w enerdowskich domach dziecka i poprawczakach. Te spotkania kosztują ją wiele wysiłku. Na rozmowę wybrała kawiarenkę w Monachium, położoną na zacisznym dziedzińcu. W przerwie między kolejnymi papierosami opowiada o usankcjonowanym bezprawiu i przemocy w enerdowskich placówkach wychowawczych.
REKLAMA


"Die Süddeutsche Zeitung": Wychowanie do pracy w kolektywie było głównym elementem wykuwania nowego socjalistycznego człowieka w enerdowskich poprawczakach. Mając 14 lat, poznała pani smak pracy na akord. Zapłatą były papierosy i pasta do zębów.

Kerstin Gueffroy: Dziewczęta dostawały po trzy przydziałowe papierosy dziennie. Jeśli miałam dyżur w kuchni, wynosiłam chleb i wymieniałam go na fajki.

Jak trafiła pani do poprawczaka?

Byłam tak zwanym "trudnym dzieckiem". Moczyłam się w nocy do piętnastego roku życia, nie potrafiłam podporządkować się dyscyplinie szkolnej, byłam skonfliktowana z matką i rodzeństwem. W wieku siedmiu lat po praz pierwszy trafiłam na oddział psychiatryczny. Nocne moczenie uznano za przejaw "zaburzeń funkcjonalnych".

Skąd wzięły się pani problemy?

Psycholodzy uważają, że dzieci moczą się w nocy, kiedy płacze ich dusza. Zachowałam mgliste wspomnienia z czasów dzieciństwa, ale dobrze pamiętam, że siostra mogła siadać na kolanach mamy, a ja nie. Stawałam na głowie, żeby zasłużyć na jej miłość. Raz przytargałam w tornistrze trzy brykiety węgla ze szkolnej kotłowni. Dostałam straszną burę, bo książki i zeszyty były ubrudzone pyłem węglowym.

Wiedziała pani, że matka zamierza panią oddać do zakładu wychowawczego?

Nie miałam o tym zielonego pojęcia. Usłyszałam, że jedziemy na wycieczkę. Mama wcześniej spakowała walizkę. Po przyjeździe do ośrodka powitała nas wychowawczyni - wielka jak szafa, o surowym wyrazie twarzy. "Ach, oto nasza Kerstin" - powiedziała. Szukałam wzrokiem matki, ale już jej nie było. Nawet się ze mną nie pożegnała.

Pracowała pani w kuchni. Oficjalnie wychowankowie dostawali wynagrodzenie za ciężką pracę.

Podobno przed opuszczeniem poprawczaka miałam na koncie 200 marek wschodnich, ale nigdy nie zobaczyłam ich na oczy. Za pieniądze zarobione przez wychowanków kupowano artykuły higieniczne i przydziałowe papierosy.

Przebywała pani w wielu ośrodkach wychowawczych. Opisała je pani w książce "Piekło Torgau". Dlaczego umieściła pani w tytule akurat ten poprawczak?

Bo nie da się go porównać z żadnym innym zakładem wychowawczym dla tzw. trudnej młodzieży. Brutalne metody wychowawcze łamały charakter nawet najbardziej niepokornych wychowanków. Przebywałam w Torgau od 13 sierpnia do 6 grudnia 1984 roku. Te cztery i pół miesiąca odcisnęły głębokie piętno na moim życiu.

Do tej pory pamięta pani dokładny czas pobytu w Torgau?

Nigdy nie zapomnę dnia, w którym przyjechałam i opuściłam poprawczak. Dom wychowawczy o zaostrzonym rygorze powstał z inicjatywy Margot Honecker. W Torgau umieszczano młodzież z innych poprawczaków, sprawiających problemy wychowawcze. Wylądowałam w Torgau z powodu rzekomej organizacji masowej ucieczki. Tymczasem byłam zbyt strachliwa, by odważyć się na taki krok.

Jak wyglądał dzień powszedni w Torgau?

Wystarczyły trzy dni, bym stała się potulna jak trusia. Na powitanie ogolono mi głowę na łyso, musiałam rozebrać się do naga przed wychowawcą. Potem profilaktyczne zamknięto mnie na trzy dni w izolatce. Przez cały czas znajdowałyśmy się pod obserwacją wychowawców, nie wolno było odzywać się niepytanym. Po pracy czekały nas "zajęcia sportowe". Karą za złe wykonanie jakiegoś ćwiczenia było 150 pompek. Obowiązywał system odpowiedzialności zbiorowej - za wykroczenie jednostki karano całą grupę. Nocą biedaczka dostawała cięgi od koleżanek. Pamiętam, jak jedna z dziewczyn odmówiła zjedzenia salcesonu na śniadanie. Za karę dostała dodatkową porcję. Gdy zwróciła jedzenie, musiała zjeść salceson z własnymi wymiocinami.

Po osiągnięciu pełnoletniości opuściła pani poprawczak i znalazła pracę w Berlinie. Czy był to pierwszy krok w kierunku upragnionej samodzielności?

Nie do końca. Pracę i mieszkanie załatwił mi Urząd ds. Młodzieży. Później byłam zdana tylko na siebie. Często płakałam, czułam się przeraźliwie samotna. W poprawczaku zawsze nam mówiono, co mamy robić, nikt nie myślał o rozwoju naszej osobowości. W NRD na pierwszym miejscu stawiano dobro kolektywu, nie jednostki. Pewnego dnia wieczorem odwiedziła mnie matka z ojczymem. Przywieźli łóżko, żebym miała na czym spać. Zobaczyłyśmy się po raz pierwszy od wielu lat. Mama zachowywała się tak, jakbyśmy rozstały się kilka godzin temu: "Cześć, przywieźliśmy łóżko." Potem wyszła bez słowa pożegnania.

Pracowała pani w zakładach ślusarskich. Jakie to uczucie zarobić samemu pierwsze pieniądze?

Byłam dumna jak paw. Na pierwszą wypłatę dostałam na rękę ponad tysiąc marek. Poszłam do komisu, gdzie wisiał od kilku tygodni prześliczny, fioletowy sweterek. - Kosztuje 300 marek - uprzedziła sprzedawczyni. - Wiem, proszę zapakować - poprosiłam. W drodze do domu zajrzałam do delikatesów i kupiłam dziesięć słoików Nudossi, takiej enerdowskiej Nutelli. Pamiętam, że kosztowały majątek - 30 marek. W drodze do domu zjadłam cały słoiczek. Nikt nie uczył wychowanków domów dziecka rozsądnego gospodarowania pieniędzmi. Pod koniec miesiąca nie miałam nawet 22,66 marek na czynsz.
Wystarczyły trzy dni, bym stała się potulna jak trusia. Na powitanie ogolono mi głowę na łyso, musiałam rozebrać się do naga przed wychowawcą. Potem profilaktyczne zamknięto mnie na trzy dni w izolatce

Jak to się stało, że po upadku muru jako jedyna przyszła pani do pracy?

Wieczorem telewizja pokazała tłum wschodnioberlińczyków czekających pod przejściem granicznym przy Bornholmer Straße. Na konferencji prasowej członek Biura Politycznego SED Günter Schabowski poinformował o natychmiastowym otwarciu granic.

Nie chciała pani przespacerować się do Berlina Zachodniego?

Pomyślałam, że to jakiś telewizyjny żart i poszłam spać.

A następnego ranka?

Trochę byłam zdziwiona, że tramwaj był wymieciony z ludzi. Szefowa zapytała: a co ty tu jeszcze robisz? W zakładzie nie ma żywej duszy, wszyscy są po zachodniej stronie. Zmykaj tam jak najszybciej, zanim znowu zamkną granicę.

I przeszła pani do lepszego świata?

Pamiętam, że następnego ranka było bardzo mroźno. Razem z mężem i dwuletnim dzieckiem staliśmy wiele godzin w tasiemcowej kolejce na przejściu granicznym. Byłam w czwartym miesiącu ciąży. Poczułam się źle i pojechałam taryfą do domu. Taksówkarz był tak rozpuszczony, że nie chciał przyjąć marek wschodnioniemieckich, bo tego dnia wszyscy płacili mu markami zachodnimi.

Na co pani wydała powitalne kieszonkowe od władz RFN?

Odłożyłam do skarpety. Przed urodzeniem drugiego dziecka pojechałam do Berlina Zachodniego i spełniłam swoje marzenie - kupiłam stolik do przewijania firmy Penaten, a dla starszego synka plastikową koparkę. Resztę pieniędzy zamierzałam przywieźć z powrotem, ale w sklepie muzycznym odkryłam płytę z utworami Neny. W pracy zawsze słuchałam zachodniej rozgłośni radiowej, gdzie często puszczali jej piosenki. Zaszalałam i wydałam 16,10 marek zachodnioniemieckich na płytę.

Urlop macierzyński skończył się w 1991 roku i chciała pani wrócić do pracy.

Niestety usłyszałam, że mój stary zakład przestał istnieć. Początkowo myślałam, że budynek wysadzono w powietrze i firma przeniosła się na inne miejsce. Szybko wyprowadzono mnie z błędu. Wyjaśniono, że zakład przeszedł pod kuratelę Urzędu Powierniczego. Na otarcie łez dostałam odprawę w wysokości 1500 marek zachodnioniemieckich.

I wysłano panią do urzędu pracy.

Nie miałam pojęcia, co to takiego. W NRD nikt nie znał bezrobocia. Kazano mi przynieść świadectwa szkolne. Wtedy zaczęłam się bać.

Czego?

Na dokumentach widniał stempel "Zakład wychowawczy Hummelshain" a na świadectwach pracy: "Socjalistyczny przodownik pracy" i takie tam. To automatycznie obniżało moją wartość rynkową w oczach społeczeństwa zachodniego. Poprosiłam urzędniczkę, żeby skierowała mnie na kurs dla pracowników administracyjno-biurowych, ale początkowo uznała, że jestem za głupia.

Zaczęła pani od stanowiska stażystki.

Praca w biurze dawała mnóstwo radości i satysfakcji. Po zburzeniu muru berlińskiego i zjednoczeniu na rynku pracy była nadwyżka siły roboczej, dlatego chwytałam się różnych zajęć. Zależało mi na znalezieniu stałej pracy, by zabezpieczyć finansowo dzieci. Chciałam sobie udowodnić, że jestem coś warta i nie muszę żyć na garnuszku państwa.

Dlatego, że pomoc państwa budziła negatywne skojarzenia?

Przez długi czas państwo decydowało o jakości mego życia. Postanowiłam, że nigdy więcej nie będę zdana na jego łaskę.

Koniec końców pracowała pani jako listonoszka po 70 godzin tygodniowo, do tego była pani samotną matką dwójki dzieci.

Bardzo cieszyłam się z tej pracy. Najpierw miałam umowę na dwa lata, potem dostałam umowę na czas nieokreślony. Ciężko było utrzymać trzy osoby z jednej pensji.

Zarabiała pani 1100 euro netto - to niewiele jak na matkę samotnie wychowującą dwoje dzieci.

Nie chciałam, by chłopcy stracili kolegów z podwórka, dlatego za wszelką cenę starałam się zatrzymać mieszkanie. Miesiącami żywiłam się samymi jabłkami. Mieliśmy 25 euro na tydzień. Dzieci czasami nie potrafiły zrozumieć moich obaw. Pewnego dnia położyłam pensję na stole. Starszy syn odliczył prawie 900 euro na czynsz, młodszy 97 euro na prąd. Wtedy zrozumieli, jak mało zostaje nam na życie.

Czy spotkała się pani z pomocą?

Doświadczyłam wiele ludzkiej życzliwości. Od koleżanki z pracy, która "przez pomyłkę" piekła na niedzielne obiady za dużą pieczeń. Raz przed Wigilią znalazłam na progu mieszkania dwie skrzynki z konserwami, kosz owoców, gęś i choinkę. Dwóch kolegów z pracy zorganizowało zbiórkę, byśmy mogli świętować Boże Narodzenie.

Pewnego razu, jadąc do sanatorium, przejechała pani przez Torgau - miejsce okrutnych wspomnień z młodości.

Nigdy nie rozmawiałam z moimi bliskimi o piekle poprawczaków. Przejeżdżając obok tablicy z nazwą miejscowości, poczułam, że brakuje mi powietrza i nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu.

To był początek wieloletniej terapii. Z czego pani żyła?

Przez rok byłam na zwolnieniu lekarskim. Mój psycholog powiedział, że powinnam złożyć wniosek o rentę. Nie mieściło mi się w głowie. Ja i renta? Byłam taka szczęśliwa, że wreszcie mam stałą pracę. Lekarz wysłał dokumenty bez mojej wiedzy i pewnego dnia otrzymałam orzeczenie o przyznaniu renty chorobowej. Byłam zaszokowana. Całe życie ciężko pracowałam. Czułam się, jakbym wpadła w wielką otchłań bez dna. (...)

Nie myślała pani o tym, by ubiegać się o rekompensatę finansową za zniszczoną młodość?

Żadne pieniądze nie zadośćuczynią doznanym cierpieniom. Poza tym renta dla ofiar reżimu komunistycznego przysługuje osobom, które spędziły w więzieniu co najmniej pół roku. Na otarcie łez otrzymałam 1500 euro odszkodowania.

W jaki sposób uporała się pani z traumą poprawczaka?

Wspólnie z terapeutką odważyłam się pojechać do Torgau. Razem przewertowałyśmy moją teczkę w Urzędzie ds. Akt Stasi. Długo nie mogłam uporać się z zawartością akt. Chłopcy wracali ze szkoły, a ja siedziałam w kuchni zalana łzami. Wydawało mi się, że znowu mam 16 lat i siedzę za karę w izolatce.

W internecie i miejscu pamięci "Torgau", stworzonym na terenie dawnego poprawczaka poznała pani inne ofiary enerdowskiego systemu wychowawczego.

Bardzo mi pomogło, że nie tylko ja jedna zmagam się z podobną traumą. Wcześniej sądziłam, że moje przeżycia są jak film science fiction. Nie ma sensu o nich opowiadać, bo i tak nikt mi nie uwierzy. Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zabrałam siostrę oraz starszego syna do dawnego poprawczaka w Torgau. Postanowiłam im udowodnić, że mówię najszczerszą prawdę. (…)

...

Pruski komunizm...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:25, 23 Paź 2015    Temat postu:

Kukiz o Zandbergu: Noszenie Marksa nie różni się od Hitlera na piersiach

Paweł Kukiz - Rafał Guz / PAP

- Wydawało mi się, że to człowiek ideowy. Jednak kiedy zobaczyłem go w koszulce z Marksem, zmieniłem zdanie - tak Paweł Kukiz odniósł się do pytania dziennikarzy o Adriana Zanbderga. Zdjęcie przedstawiciela Partii Razem z Marksem obiegło portale społecznościowe po wtorkowej debacie kandydatów.

Kukiz stwierdził, że Zanbderg jest "zagrożeniem z punktu widzenia demokracji". - Początkowo nie miałem pojęcia, kim jest Adrian Zandberg. Wydawało mi się, że jest to człowiek ideowy. Ale kiedy zobaczyłem go w koszulce z Marksem na piersiach... - mówił muzyk. - Pamiętam trochę komunizmu, mój dziadek został zamordowany przez bolszewików we Lwowie. Nie widzę różnicy między noszeniem portretu Marksa, a portretem Hitlera na piersiach.
REKLAMA


Gdy dziennikarze spytali Kukiza, jak mają się te słowa do jego występów w przeszłości chociażby w nazistowskim mundurze stwierdził, że to "konwencja artystyczna".

...

Sczery komunista,.. Szczery kanibal. Chce was zjesc...
Sama szczerosc nie jest celem. Hitler tez byl szczery i robil to co mowil.
Nie kazdego szczerego i wiernego ideologii nalezy szanowac. Rozum musi tez oceniac JAKIM ZASADOM TO ON JEST TAK WIERNY! Komuniz moze popierac albo bandyta typu Putin albo debil.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:21, 01 Lis 2015    Temat postu:

Zmarł Guenter Schabowski - członek władz NRD, który "otworzył mur"
akt. 1 listopada 2015, 15:56
Nie żyje Guenter Schabowski - były członek władz partyjnych NRD, który 9 listopada 1989 roku swoją nieprzemyślaną wypowiedzią doprowadził do upadku muru berlińskiego. 86-letni były działacz Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec (SED) zmarł w niedzielę w domu opieki w Berlinie.

Informację podała agencja DPA, powołując się na wdowę po polityku. Schabowski był od dawna chory, wymagał stałej opieki i nie występował publicznie - pisze "Spiegel online".

Na konferencji prasowej w Berlinie 9 listopada 1989 roku jako członek biura politycznego SED Schabowski informował dziennikarzy o decyzjach władz dotyczących ułatwień dla obywateli NRD w podróżach na Zachód. Na pytanie jednego z dziennikarzy, od kiedy obowiązują nowe przepisy, Schabowski odpowiedział bez zastanowienia: "Natychmiast, bez zwłoki". W rzeczywistości nowe ustalenia miały zostać podane do wiadomości publicznej znacznie później.

Rozpowszechniona natychmiast przez media zachodnioniemieckie informacja wywołała reakcję łańcuchową - tysiące obywateli NRD rzuciły się do przejść granicznych, a zdezorientowane służby graniczne, po początkowym oporze i ze względu na brak rozkazów od przełożonych, otworzyły granice, co przypieczętowało los komunistycznych władz NRD.

Schabowski został w 1990 roku wykluczony z Partii Demokratycznego Socjalizmu PDS (obecnie Lewica), w którą przekształciła się SED. W przeciwieństwie do wielu dygnitarzy ze wschodnich Niemiec akceptował moralną odpowiedzialność za komunistyczne przestępstwa. W 1997 roku został skazany na trzy lata więzienia. Sąd w Berlinie uznał go współodpowiedzialnym za śmierć uciekinierów zabitych podczas prób sforsowania muru berlińskiego. W 2000 roku został ułaskawiony.

..

Tak rozleciala sie komuna. A wtedy Putin ogladal to z rezydentury KGB i byl wsciekly! PRZECIEZ MAMY CZOLGI? DLACZEGO NA TO POZWALAMY! POJECHAC NA NICH CZOLGAMI I ZALATWIONE!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:29, 08 Lut 2016    Temat postu:

Der Spiegel

Emeryci RAF-u
Członkowie Frakcji Czerwonej Armii na zdjęciu z 31 pażdziernika 1968 roku od lewej:Thorwald Proll, Horst Soehnlein, Andreas Baader i Gudrun Ensslin oczekują na ogłoszenie wyroku przed sądem w Frankfurcie nad Menem w z oskarżenia o podpalenie dwóch domów towarowych - Manfred Rehm / PAP

Niegdyś walczyli z imperializmem, dzisiaj zaś dawni terroryści, podeszli już w latach, sami walczą o przetrwanie. Nie mając środków do życia, utrzymują się z pomocy znienawidzonego państwa lub stają się pospolitymi bandytami. Niektórym jednak udało się wrócić do społeczeństwa.

Terrorystom na emeryturze nie jest lekko. W czasach, gdy uprawiali swoją partyzantkę, nie płacili składek emerytalnych. Kiedy się potem ukrywali, również nie mogli zadbać o swoje zabezpieczenie na starość. A ci, którzy przez wiele lat siedzieli w więzieniu, nie mieli okazji wykupić sobie ubezpieczenia na życie czy postarać się o wygodne, wolne od barier architektonicznych mieszkanie na potem.

Tak od strony finansowej wygląda sytuacja, w jakiej znaleźli się obecnie dawni członkowie Frakcji Czerwonej Armii. 45 lat po jej pierwszych akcjach byli terroryści zaczynają stopniowo wchodzić w wiek emerytalny. I wtedy stają przed całkowicie mieszczańskim problemem: potrzebują recepty na biedę ludzi starych.

Czy mają teraz przyjąć pieniądze od państwa, które niegdyś zwalczali? Urządzić sobie egzystencję, pobierając zasiłek dla bezrobotnych, odwiedzać regularnie biura pośrednictwa pracy, a gdy osiągną już wymagany wiek – żyć z minimalnej emerytury?

A może lepiej będzie znowu napadać na transporty z pieniędzmi? Te opcję wybrali, jak się obecnie okazało, trzej dawni członkowie RAF-u: Daniela Klette, Burkhard Garweg i Ernst-Volker Staub. Pod koniec grudnia, uzbrojeni w broń szybkostrzelną i panzerfaust, zaatakowali w Wolfsburgu furgonetkę przewożącą pieniądze, lecz ponieśli klęskę. Podobne zdarzenie miało miejsce jeszcze w styczniu 2015 roku w Groß Mackenstedt koło Bremy. Również wtedy sprawcy uciekli bez łupu.

Ich walka trwa najwyraźniej nadal i nie jest wcale łatwiejsza. – Życie w nielegalności jest znacznie droższe niż to legalne – mówi o swoich dawnych towarzyszach niegdysiejszy człowiek RAF-u Peter-Jürgen Boock.
Posiwiali rewolucjoniści dokonują bilansu życiowego

Prawie wszyscy emerytowani terroryści niechętnie opowiadają o nieudanej rewolucji i swoich późniejszych losach, niezależnie od tego, czy pytania zadaje dziennikarz czy prokurator. Nie chcą, by ich sprawy zostały wyciągnięte na światło dzienne, słusznie bowiem obawiają się, że znowu znajdą się pod pręgierzem opinii publicznej, choć dawno już odpokutowali za swoje czyny. Nawet jeśli dzisiaj swoją dawną walkę zbrojną postrzegają krytycznie, nadal bronią własnych moralnych racji.

– Gdy już raz było się w RAF-ie, pozostaje się w nim na zawsze – stwierdza jedna z założycielek tej organizacji, która wystąpiła z niej już w 1974 roku. – Wielu uważa cię za interesującą i egzotyczną – opisuje swoje doświadczenia – ale tak naprawdę przeważają złe strony.

Ona na przykład z powodu swojej przeszłości nie mogła znaleźć pracy, i jak mówi, "ludzie, którzy nie mieli o niczym pojęcia, stale pytali: czy pani też kogoś zastrzeliła?".

Na progu starości wiele osób dokonuje życiowego bilansu. Dla posiwiałych rewolucjonistów to smutne przedsięwzięcie. Są naznaczeni klęskami, jakich doznali. Nie doszło do światowej rewolucji komunistycznej, za której awangardę się uważali. Kolektywna porażka połączyła się z osobistą: 26 członków Frakcji Czerwonej Armii zostało skazanych na dożywocie.

Z biegiem lat ich solidarność doznała uszczerbku, najpierw w więzieniu, a potem na wolności. Podjętą przez znaczną część byłych terrorystów próbę przepracowania przeszłości z pomocą psychoterapeutów, na grupowych sesjach, które miały trwać przez siedem lat, storpedowali zwolennicy twardej linii.

W kwestii traktowania własnej historii zdania są podzielone. Na przykład Brigitte Mohnhaupt, przywódczyni drugiego pokolenia RAF-u, obstaje przy starych propagandowych kłamstwach swojej organizacji. Inni natomiast, jak Karl-Heinz Dellwo, który w 1975 roku uczestniczył w pojmaniu zakładników w ambasadzie niemieckiej, mają potrzebę wyjaśnienia dawnych spraw i złożenia samokrytyki. Do wspólnego przepracowania przeszłości nie doszło.

Być może zadanie zmierzenia się z tym problemem przerosło siły ludzi, którzy po odbyciu długich kar więzienia musieli znowu znaleźć sobie miejsce w społeczeństwie. Wielu z nich udało się stanąć na nogi, dzięki pomocy osób o takich samych poglądach, przyjaciół i rodziny.
1661838c-1302-47b5-aef9-6978456fa42d Zdjęcia członków RAF na policyjnym liście gończym - od lewej górny rząd: Andreas Baader, Ulrike Meinhof, Gudrun Ensslin and Ronald Augustin. dolny rząd od lewej: Jan-Carl Raspe, Klaus Juenschke, Ilse Stachowiak i Irmgard Mueller - PAP
Zdjęcia członków RAF na policyjnym liście gończym - od lewej górny rząd: Andreas Baader, Ulrike Meinhof, Gudrun Ensslin and Ronald Augustin. dolny rząd od lewej: Jan-Carl Raspe, Klaus Juenschke, Ilse Stachowiak i Irmgard Mueller
Resocjalizacja była skuteczna

Manfred Grashof z grupy założycielskiej Frakcji Czerwonej Armii po szesnastu latach spędzonych za kratami aż do emerytury pracował spokojnie jako technik w berlińskim teatrze Grips. Karl-Heinz Dellwo przesiedział dwadzieścia lat, dzisiaj zaś jest dyrektorem finansowym hamburskiego wydawnictwa Laika i publikuje książki oraz filmy wideo na temat rewolucyjnej teorii i praktyki. Knut Folkerts z drugiej generacji RAF-u po osiemnastu latach więzienia pracuje jako księgowy. Peter-Jürgen Boock napisał wiele książek o swojej przeszłości w RAF-ie i żyje dziś w położonym na uboczu gospodarstwie wiejskim we Włoszech – w dużej mierze z emerytury swojej żony.

Kiedy Birgit Hogefeld, centralna postać trzeciego pokolenia RAF-u, w 2011 roku po osiemnastu latach została zwolniona z więzienia, była ostatnim członkiem Frakcji Czerwonej Armii, który odzyskał wolność. Jeszcze jako więźniarka pracowała w jednym z wydawnictw we Frankfurcie, skończyła również zaoczne studia psychologii społecznej i literaturoznawstwa.

Dawni rewolucjoniści, którym udało się znaleźć porządną pracę, są jednak w mniejszości. W procesie przeciwko Verenie Becker, która brała udział w zamordowaniu niemieckiego prokuratora generalnego Siegfrieda Bubacka sąd wezwał na świadków przedstawicieli drugiego pokolenia RAF-u. Günter Sonnenberg podał, że żyje z pomocy społecznej, to samo stwierdził Rolf Heißler. Również Brigitte Mohnhaupt, która mieszka w Karlsruhe i nosi nowe nazwisko, nie ma pracy i pobiera zasiłek dla bezrobotnych.

Jedna z osób, które niegdyś popierały tę terrorystyczną organizację i odwiedzały jej członków w więzieniu, zaobserwowała, że "to, jak żyje się dziś ludziom RAF-u, zależy od ich pochodzenia społecznego". – Byłym terrorystom, którzy wywodzą się z mieszczańskich rodzin i są przez nie wspierane lub coś po nich dziedziczą, jest oczywiście łatwiej. Mężczyznom zaś żyje się wyraźnie lepiej niż kobietom.

Jeszcze w więzieniu odwiedzały ich pełne podziwu wielbicielki, na wolności zaś znaleźli sobie młode przyjaciółki. Kobiety, które kiedyś były w RAF-ie, żyją natomiast zwykle w samotności i izolacji.
Z laską inwalidzką w logo

Żaden z dawnych terrorystów nie popełnił już później poważnego przestępstwa, ich resocjalizacja okazała się więc skuteczna. Wyjątkiem jest jedynie gorączkowo poszukiwane obecnie trio Staub-Klette-Garweg.

Wygląda na to, że frakcja emerytów żyje wraz ze swoją legendą gdzieś w północnych Niemczech. Możliwe, że mają tam parę osób, które dyskretnie ich popierają. Dawni rewolucjoniści stali się pospolitymi przestępcami.

Musieli jednak zauważyć, że wraz z wiekiem zaczyna brakować sił również do rabowania, a nerwy i rozwaga słabną. Staje się to problemem, gdy jak dawniej używa się ciężkiej broni. Podczas napadu w Wolfsburgu jeden ze sprawców zapomniał nałożyć maskę, dzięki czemu można było sporządzić jego portret pamięciowy. W Groß Mackenstedt koło Bremy napastnicy oddali trzy strzały, nie udało im się jednak dostać do wnętrza furgonetki, stracili więc cierpliwość i uciekli bez łupu.

Lewicowy dziennik "taz", który żądał niegdyś amnestii dla członków RAF-u, obecnie wyśmiewa się jedynie z owych ostatnich Mohikaninów. Jeden z jego nagłówków brzmiał: "Przestępczość wśród seniorów wyraźnie wzrosła". Do tego zaprezentowano nowe logo Frakcji Czerwonej Armii: pięcioramienną czerwoną gwiazdę, w której środku karabin maszynowy zastąpiła inwalidzka laska.

...

Demoniczne opetanie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:26, 19 Lut 2017    Temat postu:

Dostojnik Cerkwi: z pochowaniem Lenina nie trzeba się spieszyć
PAP
dodane 19.02.2017 09:30 Zachowaj na później

Popiersie Lenina
Henryk Przondziono /Foto Gość


Dostojnik rosyjskiej Cerkwi prawosławnej metropolita Hilarion oświadczył w sobotę, że choć ciało przywódcy bolszewików Włodzimierza Lenina nie powinno spoczywać na Placu Czerwonym, to nie należy się spieszyć z jego pochówkiem, by nie podzielić społeczeństwa.

Hilarion, metropolita wołokołamski, kierujący Wydziałem Zewnętrznych Stosunków Kościelnych w Patriarchacie Moskiewskim, mówił o tym na konferencji historycznej zorganizowanej pod patronatem Cerkwi w stulecie rewolucji lutowej i upadku caratu w Rosji.

"Nie ma dla niego miejsca w centrum Moskwy, nie ma miejsca dla tej zabalsamowanej mumii przed murem Kremla, jednak myślę, że jest to kwestia czasu. Nie powinniśmy przyspieszać wydarzeń" - powiedział przedstawiciel Cerkwi. Jego zdaniem nie należy "podejmować jakichś działań, które mogą podzielić społeczeństwo".

Metropolita ocenił, że obecnie najważniejsze jest, by w Rosji "ludzie żyli spokojnie, by silna władza mogła prowadzić kraj w przyszłość drogą ewolucji, a nie rewolucji". Hilarion podkreślił, że "bezbożne władze", które przejęły kontrolę nad Rosją w 1917 roku, doprowadziły do zniszczenia "jedno z największych państw chrześcijańskich w Europie".

Konferencja poświęcona ofiarom wydarzeń z 1917 roku była częścią uroczystości, jakie odbywają się w moskiewskim soborze Chrystusa Zbawiciela w sobotę i niedzielę. Po obradach historyków otwarto wystawę poświęconą prześladowaniom duchowieństwa. W niedzielę zwierzchnik Cerkwi patriarcha Cyryl odprawi nabożeństwo żałobne upamiętniające ofiary represji.

W bieżącym roku przypada 100 lat od wydarzeń, które w 1917 roku całkowicie zmieniły Rosję i wpłynęły na losy krajów wchodzących w skład ówczesnego imperium. W wyniku rewolucji lutowej obalony został carat i powstał rząd tymczasowy. Później, w listopadzie (według starego stylu) doszło do zbrojnego przejęcia władzy przez bolszewików.

Badania opinii społecznej wskazują, że wielu Rosjan nie ma wyraźnych opinii na temat rewolucji lutowej. W sondażu przeprowadzonym przez niezależne Centrum Lewady około jedna trzecia ankietowanych nie miała zdania na temat tych wydarzeń. 45 proc. uznało, że rewolucja ta nie miała samodzielnego znaczenia, a była wstępnym etapem późniejszej rewolucji październikowej, jak określane było przejęcie władzy przez bolszewików.

Z sondaży wynika też, że postać Lenina wywołuje wśród Rosjan coraz mniej emocji - w badaniu ze stycznia br. 34 proc. ankietowanych przyznało, że odnosi się do niego obojętnie, a dalszych 12 proc. nie miało zdania.

...

Trzeba wreszcie pochowac monstrum. Komunistyczne wódu zombi. A rewolucja w Rosji byla tylko jedna zgodnie z zasadami historii. Zatem nie bylo zadnej ,,lutowej" tylko po prostu Rewolucja Rosyjska. Wydarzenia historii piszemy duzymi o ile pamietam bo to nazwy wlasne. II Wojna Światowa. A nie ogolna niekoreslona wojna swiatowa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:57, 29 Mar 2017    Temat postu:

gosc.pl → Wiadomości → Przyznał się do ponad 100 zamachów, w których zginęło 1500-2000 ludzi
Przyznał się do ponad 100 zamachów, w których zginęło 1500-2000 ludzi
PAP
dodane 28.03.2017 15:13

Ilich Ramirez Sanchez (zdj. z 2004 r.)
PAP/EPA/STR

Sąd we Francji we wtorek skazał urodzonego w Wenezueli terrorystę Carlosa-Szakala (właśc. Ilich Ramirez Sanchez) na karę dożywotniego więzienia za przeprowadzenie krwawego zamachu w Paryżu w 1974 roku, w którym dwie osoby zginęły, a 34 zostały ranne.

Carlos odbywa już podwójny wyrok dożywocia za serię morderstw i zamachów przeprowadzonych w latach 70. i 80. w imię rewolucji komunistycznej i dla sprawy palestyńskiej. O kolejne orzeczenie dożywotniego pozbawienia wolności wnioskował w poniedziałek prokurator Remi Crosson du Cormier.

Ramirez Sanchez oskarżony był o rzucenie ręcznego granatu w rejonie handlowym w paryskiej dzielnicy Łacińskiej. W wybuchu zginęły wtedy dwie osoby, a 34 zostały ranne. Obecnie 67-letni skazany twierdził, że stawianych mu zarzutów nie popierają żadne dowody, a on sam jest niewinny.

Zapytany przez sąd o zawód odpowiedział, że jest "zawodowym rewolucjonistą". Nosi imię nadane mu przez ojca, lewicowego adwokata, na pamiątkę wodza bolszewickiej rewolucji, Włodzimierza Iljicza Lenina.

W wywiadzie z listopada 2011 r. dla jednego z wenezuelskich dzienników Szakal przyznał się do przeprowadzenia ponad 100 zamachów, w których zginęło łącznie 1500-2000
ludzi. W więzieniu przebywa od ponad 20 lat.

W 2011 roku został skazany na dożywotnie więzienie za współudział w czterech zamachach we Francji, w których zginęło 11 osób, a ponad 140 zostało rannych. Wcześniej zasądzono mu karę dożywocia za zamordowanie w 1975 roku w Paryżu dwóch francuskich policjantów i ich informatora.

...

,,Romantyczny" komunizm. Jaka ideologia taki romantyzm. Widze ze ojciec winien zrobil z syna potwora. Bez Boga wszystko jest diabelstwem nawet romantyzm.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:37, 12 Maj 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
Ponad 100 dzieci wykorzystanych seksualnie. Żyły w sekcie w Norwegii
Ponad 100 dzieci wykorzystanych seksualnie. Żyły w sekcie w Norwegii

Dzisiaj, 12 maja (08:50)

Norweska policja prowadzi dochodzenie w sprawie wykorzystywania seksualnego około 70 dzieci, w większości dziewczynek poniżej 16. roku życia. Główny oskarżony to 40-letni mężczyzna, jednak według śledczych, podejrzanych jest w sumie około 80 mężczyzn. Wszyscy byli członkami sekty religijnej działającej na gminy Tysfjord – pisze gazeta VG.
Sekta działała w Tysfjord w północnej Norwegii
/S. Zankl /PAP/EPA


Sprawa przemocy i gwałtów wyszła na jaw latem 2016 roku, kiedy część ofiar postanowiła przerwać milczenie i opowiedziała o swoich przejściach prasie.

Do większości przypadków przemocy doszło kilkadziesiąt lat temu, w kilku - były to bliższe nam czasy, ale dopiero teraz milczenie o tym, co działo się w zamkniętej sekcie w Tysfjord w północnej Norwegii zostało przerwane.

Według relacji ofiar i świadków, młode dziewczęta były wykorzystywane seksualnie przez mężczyzn, członków grupy chrześcijańskiej.

W grudniu zeszłego roku policja zatrzymała mężczyznę w wieku ok. 40 lat. Został oskarżony o dokonanie pięciu gwałtów. Norweska policja nadal prowadzi dochodzenie w sprawie tego, co działo się w Tysfjord. Z jej ustaleń wynika, że w sekcie doszło do 120 przypadków wykorzystania seksualnego. Ofiarami w większości były dziewczynki w wieku od 7 do 16 lat, udokumentowano też kilka przypadków wykorzystania chłopców.

Niektórzy zdecydowali się w końcu nam opowiedzieć w szczegółach o tym, co przeszli - powiedział gazecie VG szef policji Øyvind Rengård. Dodał, że podejrzanych w tej sprawie jest ponad 80 mężczyzn.

...

W tych komunach to czeste.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:42, 18 Lip 2018    Temat postu:

50 lat temu komuniści dali zielone światło do interwencji zbrojnej w Czechosłowacji
Alexander Dubček. Fot. PAP/EPA
Alexander Dubček. Fot. PAP/EPA
„Nie możemy pogodzić się z tym, aby wrogie siły spychały Wasz kraj z drogi socjalizmu” – stwierdzali 50 lat temu, 16 lipca 1968 r., zebrani w Warszawie przywódcy części państw komunistycznych. Ich oświadczenie było zapowiedzią interwencji w Czechosłowacji, kraju budującym „socjalizm z ludzką twarzą”.

Początek lata 1968 r. w państwach Układu Warszawskiego upływał w bardzo napiętej atmosferze. W PRL trwały wewnątrzpartyjne rozliczenia zapoczątkowane rok wcześniej, po klęsce państw arabskich w wojnie sześciodniowej. Z Zachodu docierały echa studenckich wystąpień przeciwko dotychczasowemu ładowi społecznemu i klasie politycznej. W tym samym czasie społeczeństwa żyjące w warunkach tzw. realnego socjalizmu oraz pod kontrolą „wielkiego brata” z uwagą obserwowały wydarzenia w Czechosłowacji. Proces reform społecznych, ekonomicznych i politycznych rozpoczętych w Czechosłowacji, po objęciu w styczniu 1968 r. przez Aleksandra Dubčeka stanowiska I sekretarza KC KPCz, budził coraz większe obawy reżimów komunistycznych.

„Kontrrewolucja”

Ze szczególnym niepokojem na wydarzenia w Pradze spoglądał przywódca ZSRS Leonid Breżniew i jego otoczenie. Ich głównym celem było zachowanie społecznego i politycznego status quo zarówno w ich kraju, jak i państwach tzw. demokracji ludowej oraz trwanie na stanowiskach. Stabilność Układu Warszawskiego była ważna również z uwagi na pierwsze, jeszcze wówczas niewielkie, przebłyski pewnego odprężenia w stosunkach z USA i Europą Zachodnią. Pewien niepokój i zdziwienie wywoływało też w Moskwie pojawienie się w ZSRS tzw. ruchu dysydenckiego. Było to zjawisko o zasięgu czysto symbolicznym, lecz i tak stanowiło pewien przełom w postrzeganiu społeczeństwa poddanego totalitarnej presji Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego.

23 marca 1968 r. w Dreźnie odbyło się spotkanie przywódców ZSRS, NRD, PRL, Bułgarii, Węgier oraz Czechosłowacji. Przedstawiciele tego ostatniego kraju występowali w Dreźnie w charakterze oskarżonych. Leonid Breżniew w przemówieniu skierowanym do przywódców „bratnich” partii z Polski, Węgier, Bułgarii, NRD i CSRS, odnosząc się do sytuacji w Czechosłowacji, użył określenia „kontrrewolucja”: „Uważamy, że jest to początek kontrrewolucji, zorganizowanej, zręcznie działającej, która nie spotyka się z niezbędną odprawą. Jeśli riposta nie nadchodzi, wówczas zagrożona jest kierownicza rola partii, a być może nawet samo istnienie KPCz”.

Z jego słów wyłania się obawa przed takim samym rozwojem sytuacji w Czechosłowacji, jaki wydarzył się na Węgrzech w 1956 r. W ocenie tej poparli go pozostali uczestnicy rozmów z wyjątkiem przedstawicieli KPCz. W kolejnych tygodniach trwał proces wymiany kadr na szczytach partii komunistycznej.

W czechosłowackich mediach mnożyły się wezwania do dalej idących reform. Breżniew zaś czuł się zwodzony zapewnieniami Dubčeka, że kontroluje sytuację i nie pozwoli dopuścić do zbyt wyraźnych przemian.

Podczas spotkania w Dreźnie przywódca PZPR Władysław Gomułka wciąż musiał się zajmować nadal niewygasłym buntem młodzieży i studentów. Wprawdzie nie stanowił on zagrożenia dla jego władzy, ale mógł zostać wykorzystany w partyjnych grach przeciwko dalszemu trwaniu Gomułki na stanowisku I sekretarza. Owe zakulisowe rozgrywki, głównie w wykonaniu Mieczysława Moczara i jego zwolenników, opierały się na licytowaniu, który z działaczy partyjnych będzie utrzymywał władzę silniejszą ręką.

Nastroje marca 1968 r. w połączeniu z atmosferą Praskiej Wiosny mogły więc zagrozić dotychczasowemu porządkowi politycznemu w PRL. Wśród zrewoltowanej młodzieży popularne stawało się hasło „Cała Polska czeka na swojego Dubčeka”. Gomułka więc już przed spotkaniem w Dreźnie uznawał, że konieczne jest zmuszenie Czechosłowacji do powstrzymania przemian politycznych i rezygnacji z budowania „socjalizmu z ludzką twarzą”. Jego opinię podzielała większość przywódców państw Układu Warszawskiego.

Coraz cieplejsza wiosna

W czasie gdy przywódcy innych państw rozważali, jak poradzić sobie z „kontrrewolucją”, Praska Wiosna stawała się coraz odważniejsza.

6 kwietnia 1968 r. Komitet Centralny Komunistycznej Partii Czechosłowacji przyjął opracowywany od kilku miesięcy program szerokiej liberalizacji politycznej. Zapowiadał on rozszerzenie swobód obywatelskich, m.in. przez możliwość zakładania w pełni niezależnych od partii stowarzyszeń. Planowano również liberalizację środków masowego przekazu i ograniczenie wpływów bezpieki. Elementem demokratyzacji miało być też znormalizowanie stosunków z represjonowanym Kościołem oraz wzmocnienie federacyjnego charakteru państwa.

W Pradze wciąż nikt nawet nie rozważał zmian w dotychczasowej polityce zagranicznej Czechosłowacji, czyli wystąpienia z RWPG i Układu Warszawskiego. Kierownictwo partii i sam Dubček wiedzieli, że takie działania muszą oznaczać sowiecką interwencję i tym samym powrót do dawnej, dogmatycznej wersji systemu socjalistycznego. Unikano nawet jakiejkolwiek otwartej krytyki wobec ZSRS lub innych państw komunistycznych. Nastroje te wyrażali jednak zwykli obywatele Czechosłowacji, protestując na ulicach Pragi przeciwko represjom wobec uczestników buntów w marcu 1968 r. Rząd PRL nazwał te protesty „kampanią antypolską”.

List z Warszawy

W maju Dubček zdecydował się na krok, który miałby ostatecznie rozstrzygnąć tlącą się w partii konkurencję między zwolennikami liberalizacji a spadkobiercami dawnego, „konserwatywnego” kursu. W maju zapowiedział zwołanie nadzwyczajnego zjazdu partii. Miał on się odbyć we wrześniu 1968 r. Późną wiosną wydarzenia przyspieszyły. Wojska Układu Warszawskiego rozpoczęły manewry, których celem było zastraszenie władz Czechosłowacji. Postawę Czechów i Słowaków podsumowywał na kartach swojego dziennika Jerzy Kisielewski: „Zdumiewająca rzecz z tymi Czechami. Uważano ich u nas zawsze za oportunistów, kombinatorów i bojaźliwców. Tymczasem odezwał się w nich solidny austro-węgierski legalizm; mają swój legalny rząd i nie zamierzają się go wyrzekać”.

Podobne poglądy dominowały wśród polskich intelektualistów. Szczególnie zachwycała ich zwiększająca się w Czechosłowacji przestrzeń wolności słowa, tak bardzo ograniczona w PRL, szczególnie po marcu 1968 r.

15 lipca 1968 r. Gomułka ostatecznie pokonał partyjnego konkurenta, Mieczysława Moczara. Tego dnia słynny „partyzant” został odwołany z funkcji szefa MSW. Gomułka mógł więc spokojnie skupić się na sprawie Czechosłowacji i wesprzeć wysiłki jego sowieckich towarzyszy. Już 14 lipca w Warszawie zebrali się przywódcy niektórych państw socjalistycznych: PRL, ZSRS, Węgier, NRD i Bułgarii. W przeciwieństwie do marcowego spotkania w Dreźnie w spotkaniu nie wzięli udziału reprezentanci władz w Pradze. Przeciwko naciskom na Czechosłowację opowiedziały się Albania oraz Rumunia i podobnie jak pozostająca poza Układem Warszawskim Jugosławia nie wzięły udziału w warszawskiej konferencji.

O atmosferze spotkania i kierunku zapadających na nim decyzji zdecydowało wystąpienie samego Breżniewa: „Jeżeli realna stała się groźba przekształcenia partii komunistycznej Czechosłowacji w jakąś inną organizację – w partię socjaldemokratyczną czy drobnoburżuazyjną – to to już godzi w interesy nie tylko komunistów czechosłowackich, nie tylko narodu czechosłowackiego, ale godzi w interesy całego systemu socjalistycznego, całego ruchu komunistycznego”.

W praktyce było to sformułowanie obowiązującej przez kolejne dwie dekady doktryny Breżniewa. Zakładała ona ograniczoną suwerenność krajów socjalistycznych w imię nadrzędnej zasady „internacjonalizmu socjalistycznego”, czyli pełnej dominacji Kremla nad państwami satelickimi zarówno w sferze polityki zagranicznej, jak i wewnętrznej. Równie radykalnie wypowiadał się Walter Ulbricht z NRD: „Obecny rząd Czechosłowacji nie jest już rządem robotniczo-chłopskim!”.

Uczestnicy spotkania postanowili zakończyć obrady oświadczeniem w formie listu do władz Czechosłowacji. Mimo że było ono utrzymane w tonie bardziej umiarkowanym niż przemówienie Breżniewa, to jednak stanowiło wyraźne ostrzeżenie wobec: „Nie możemy [...] pogodzić się z tym, aby wrogie siły spychały Wasz kraj z drogi socjalizmu i stwarzały groźbę oderwania Czechosłowacji od wspólnoty socjalistycznej. To nie jest bowiem tylko Wasza sprawa. To jest wspólna sprawa wszystkich partii komunistycznych i robotniczych oraz państw złączonych sojuszem, współpracą i przyjaźnią. [...] Nigdy nie dopuścimy, aby imperializm w sposób pokojowy czy niepokojowy, od wewnątrz czy od zewnątrz, dokonał wyłomu w systemie socjalistycznym i zmienił na swą korzyść układ sił w Europie” – jak czytamy w oświadczeniu z 16 lipca 1968 r.

Dubček i jego otoczenie bardzo spokojnie zareagowali na list bratnich przywódców. Przywódca wciąż podtrzymywał, że partia pod jego kontrolą nie zamierza burzyć solidarności krajów socjalistycznych. List umocnił również poparcie społeczne dla Dubčeka i nowych władz partii oraz nadzieje na jeszcze dalej idące zmiany.

Tymczasem już pod koniec lipca rozpoczęły się bezpośrednie przygotowania do inwazji. Rozmowy sowiecko-czechosłowackie, do których doszło w tym samym czasie w Černej nad Cisą, a także spotkanie przywódców sześciu państw Układu Warszawskiego w Bratysławie 3 sierpnia stwarzały wrażenie, iż Kreml mimo wszystko nie będzie dążył do eskalacji konfliktu. Były to jednak tylko pozory mające zamaskować rzeczywiste decyzje zapadające na Kremlu. W nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 r. rozpoczęła się inwazja na Czechosłowację.

Spotkanie w Warszawie i wygłoszone w jego trakcie wystąpienie Breżniewa symbolicznie zdeterminowały wydarzenia w kolejnych tygodniach, lecz również porządek w stosunkach między Kremlem a jego satelitami. Dopiero w 1989 r. rzecznik sowieckiego MSZ stwierdził, że doktryna Breżniewa przestała obowiązywać. „Mamy teraz doktrynę Sinatry. On śpiewał taką piosenkę, +I Did It My Way+. Więc niech każdy kraj decyduje sam, jaką drogę obierze” – stwierdził Giennadij Gierasimow.

Wydarzenia te miały także swój wymiar symboliczny. Paryska „Kultura” porównała je z konferencją w Monachium, na której jesienią 1938 r. zdecydowano o losach Czechosłowacji ponad głowami jej mieszkańców.

Michał Szukała (PAP)
szuk/ skp/

...

Dzis Brezniew wyje z bolu w piekle ale nie ma dla niego ratunku. A jaki to byl wielki boss. Zycie szybko mija i po bossie. A potem trzeba sie rozliczyc! I zaczyna sie pieklo. Niech sie ucza rozni,, wazni".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 22:38, 21 Sie 2018    Temat postu:

Niechlubna operacja "Dunaj" zdarzyła się okrągłe 50 lat temu. To był straszak wykorzystywany w naszym stanie wojennym po festiwalu Solidarności.

Mija dokładnie 50 lat od inwazji na Czechosłowację

...

Czolgami wystraszyc ludzi. Dokladnie taki byl caly ,,sens" tego. Sowieckie prostactwo. Dzis Brezniew wyje w piekle co wiemy z objawien. Inni towarzysze jako podwladni moga byc w czysccu ale to zalezy od indywidualnych przypadkow.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:04, 21 Paź 2018    Temat postu:

Tysiące radioaktywnych odpadów na dnie Morza Karskiego

Nawet kilka tysięcy zbiorników zawierających radioaktywne odpady, a nawet całe atomowe łodzie podwodne, znaleźli rosyjscy badacze na dnie Morza Karskiego. To pamiątka po radzieckiej marynarce.

.,.

,,Pamiatki" po komunizmie.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy