Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Gdy nagle dotyka sstraszne cierpienie ...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 13, 14, 15, 16  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:47, 13 Cze 2018    Temat postu:

We use cookies to improve our website and your experience when using it. By continuing to navigate this site, you agree to the cookie policy. To find out more about the cookies we use and how to delete them, see our cookie policy.
Aleteia.pl - pozytywna strona Internetu w Twojej skrzynce e-mail


Chciał(a)bym otrzymywać informacje od partnerów Aletei
Regulamin - potwierdzam przeczytanie i zgadzam się z jego zapisami.

Edycja Polska Modlitwa Redakcja poleca Newsletter Zaloguj się Szukaj
Ten chłopak to polski Nick Vujicic. Czego cię nauczy?
Marta Januszewska | 12/06/2018
PAWEŁ SZKUTNICKI
EAST NEWS
Udostępnij 109
Paweł nie tylko wzrusza i wzbudza współczucie. Także inspiruje i zdumiewa. Motywuje. Pokonuje swoje kolejne K2, czyli realizuje marzenia: skończyl szkołę, zdał maturę, wjechał ciężkim wózkiem na kopiec Kościuszki w Krakowie, założył fundację, by pomagać innym, podobnym sobie.

Jeżeli masz 15 lat, jesteś wysportowany, towarzyski i aktywny, jesteś harcerzem, ministrantem, szkolnym przewodniczącym i DJ-em organizującym dyskoteki, masz prawo przeżyć załamanie, gdy nagle wszystko to tracisz. Jeśli w ciągu paru dni doznajesz paraliżu niemal całego ciała z niewyjaśnionej przyczyny, masz prawo się bać. Masz prawo rozpaczać. Masz prawo się buntować.



Koniec. A może początek?
15-letni Paweł Szkutnicki z Mielca nie był przestraszony, gdy wstał rano 7 listopada 2000 roku z odrętwiałą lewą nogą. Podobnie jego mama. W końcu nocą zdarza się, że źle leżymy. Odrętwienie jednak nie ustąpiło. Co więcej, zaczęło postępować. Wieczorem rodzice zabrali syna na pogotowie. „To pewnie grypa” – usłyszeli i z receptą (oraz zawrotami głowy) Pawła odesłano do domu.

W nocy nastąpiło zatrzymanie moczu. Rano karetka odwiozła chłopaka na oddział neurologii do rzeszowskiego szpitala. W ciągu czterech dni nastąpiło u Pawła porażenie rąk i nóg. Nie mógł się samodzielnie poruszać ani oddychać, a rodzice usłyszeli, że ich dziecko w każdej chwili może umrzeć. Wtedy Paweł już się bał. Prosił mamę: „Zrób coś, zrób coś!”.


Czytaj także:
Po co się rodzą „niedoskonałe” dzieci?


Aniołowie. I Mama
Krystyna Szkutnicka, początkowo bezradna i też sparaliżowana sytuacją, zaczęła robić, co w jej mocy, by ratować syna. Ne ma chyba instytucji w Polsce, do której nie zwróciłaby się o pomoc. Tyle że wiele z nich tej pomocy odmówiło. Ale pani Szkutnickiej, ani tym bardziej Pawłowi, nie brakło determinacji. I zaufania. Bo nieraz trzeba było podejmować decyzję jak skok bez asekuracji – praktycznie przeprowadzić się do Ameryki, porzucić, wreszcie sprzedać wymarzony, nowy dom.

Dzięki tej wytrwałości (wyobrażacie sobie wypisywanie tysięcy listów, naklejanie znaczków, wysyłanie, odwiedzanie kolejnych urzędów, umawianie na rozmowy – a do tego codzienne domowe obowiązki, karmienie, mycie, układanie do snu i oczywiście towarzyszenie całkowicie zdanemu na nią synowi?), a także dzięki rzeszy dobrych ludzi, Paweł, dziś 32-latek mówi: „Jeżeli mam być taki, to na razie taki będę, ale jestem pewien, że wyzdrowieję”.



Świadectwo
Historię Pawła po raz pierwszy usłyszałam na koncercie „Jednego Serca Jednego Ducha”. Opowiedział o sobie ze sceny w Rzeszowie w 2011 roku. Rodzina Szkutnickich pojawiła się tam dzięki Janowi Budziaszkowi. Pomysłodawca największego w Polsce koncertu uwielbieniowego, perkusista Skaldów i świecki rekolekcjonista poznał Pawła… w Stanach Zjednoczonych. Chłopak przebywał tam na rehabilitacji, mieszkając z rodziną (za darmo) w domu opieki społecznej u sióstr benedyktynek, dla których Budziaszek prowadził rekolekcje. Spotkanie zaowocowało przyjaźnią trwającą do dziś.

Paweł Szkutnicki w książce „Cierpienie nauczyło mnie radości” wyznaje Jaromirowi Kwiatkowskiemu, że przestał wierzyć w przypadki. „Jestem pewien, że to Pan Bóg podsyła nam tych wszystkich ludzi. I że ta choroba też nie jest przypadkiem. Przytrafiła się akurat mnie, być może dlatego, że mam taką psychikę, iż jestem w stanie to wszystko znieść”. A mama Pawła mówiła na rzeszowskim koncercie: „Ja nawet żartuję nieraz, że Pan Bóg dał nam nieszczęście, a teraz zastanawia się, jak pomóc”.

Paweł nie tylko wzrusza i wzbudza współczucie. Także inspiruje i zdumiewa. Motywuje. Pokonuje swoje kolejne K2, czyli realizuje marzenia: skończył szkołę, zdał maturę, wjechał ciężkim wózkiem na kopiec Kościuszki w Krakowie, założył fundację, by pomagać innym, podobnym sobie.

Jan Budziaszek twierdzi, że dla Pawła Bóg przygotował podobną rolę, jaką odgrywa Nick Vujicic i zaprasza, by zaprzyjaźnić się z nim, a przekonamy się, że genialny plan na życie jest przewidziany dla każdego z nas.

...

Wspaniale!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:44, 13 Cze 2018    Temat postu:

Śmierć, z której rodzi się życie… O śp. Agnieszce Pisuli – mamie 4 dzieci, lekarce – opowiada jej mąż
Anna Malec | 13/06/2018
AGNIESZKA PISULA
Kamil Szumotalski/ALETEIA
Udostępnij 269
W trakcie choroby mieliśmy mnóstwo pozytywnych znaków Bożych, świadectw, zapewnień, że będzie dobrze. Mówiłem sobie, że Bóg nie może być tak wredny i perfidny, że daje nam tyle znaków nadziei, a skończy się to źle. Nie wierzyłem, że Aga umrze.

Tuż po Wielkanocy, na profilach znajomych i nieznajomych, zobaczyliśmy posty z wyrazami współczucia po śmierci wtedy jeszcze nieznanej nam osoby. Niektórzy porównywali ją ze św. Joanną Berettą-Mollą, bo tak jak ona zdecydowała się urodzić mimo choroby nowotworowej. Abp Hoser podczas jej pogrzebu mówił, że do końca była ufna. Umierała w opinii świętości, choć tak trudno zrozumieć tę śmierć.

Dr Agnieszka Pisula – psychiatra, psycholog, psychoterapeutka, zmarła 27 marca br., w Wielki Wtorek. Spotkaliśmy się z jej mężem dwa tygodnie po jej śmierci, w ich domu. Oddajemy w Wasze ręce to poruszające świadectwo miłości, która sięga dalej i widzi więcej.



***

Anna Malec: Jaka była Pana żona?

Dr Tomasz Ginter: W zasadzie zawsze była uśmiechnięta. Ona miała taką twarz, że wyglądała na uśmiechniętą, nawet jak na mnie krzyczała! Do tego stopnia, że musiałem się nauczyć, kiedy jest zdenerwowana, trochę mi to zajęło. Ten uśmiech widać w zasadzie na wszystkich jej zdjęciach.



W internecie jest dużo opinii na temat Pana żony – nie tylko mówiących o tym, że była świetnym lekarzem czy terapeutą, ale podkreślających też to, że była ciepła, serdeczna, zainteresowana pacjentem, widziała więcej niż zwykły lekarz. W domu też taka była?

Aga była psychologiem i lekarzem z dwiema specjalizacjami – psychiatra dorosłych i psychiatra dzieci i młodzieży. Miała rentgen w oczach. Często wystarczyło jej jedno spojrzenie na człowieka, żeby powiedzieć, jakie ma zaburzenie. To zresztą nie dotyczyło tylko jej specjalności. Kiedyś przez telefon rozpoznała u córki przyjaciela boreliozę, której lekarze nie mogli zdiagnozować przez dwa miesiące.

Bywało, że bardzo przeżywała to, co się działo z pacjentami, oni też często do niej dzwonili. Na początku nawet się na to wściekałem. Ale ostatecznie podziwiałem ją za to.

Pamiętam, kiedy miał się narodzić nasz najstarszy syn. Adze odeszły już wody, byliśmy gotowi do wyjścia do szpitala, spakowani – ja już czekałem z kluczykami do samochodu, a ona stała przy stole i kończyła jeszcze opinię o jakimś pacjencie. A za pół godziny urodziła.

Rodziła zawsze szybko. Mówiła, że nie mogłaby rodzić 15 godzin, jak niektóre kobiety, bo by się znudziła i wyszła.



Jak się Państwo dowiedzieli o diagnozie?

Aga była już w czwartej ciąży. Dowiedzieliśmy się na przełomie listopada i grudnia zeszłego roku – najpierw, że jest duże podejrzenie nowotworu, potem wiedzieliśmy już, że to jest mięsak. Leczenie Aga zaczęła dopiero po Nowym Roku.



Lekarze proponowali Państwu przerwanie ciąży?

Jedna lekarka o tym wspomniała. Kiedy przyjechaliśmy do niej z diagnozą, a nie była to nasza pierwsza wizyta u niej, proponowała z dużym naciskiem, żebyśmy bardzo poważnie zastanowili się nad tym rozwiązaniem. To był 19., może 20. tydzień ciąży, więc zaleciła nam pospieszenie się z diagnozami, żeby do 22. tygodnia zdążyć.

Bardzo uderzyło nas to, że lekarka nie zaproponowała nam w tej sytuacji badania USG. Zbadała Agę na wyraźną jej prośbę. Żona robiła dobrą minę do złej gry, trzymała się dzielnie. Popłakała się dopiero po wyjściu z gabinetu. Do mnie to wszystko jakoś nie docierało.



Da się przygotować na taką sytuację? Przecież mieli Państwo świadomość, co to oznacza. Co będzie się działo, jeśli nie zdecydujecie się na aborcję.

Podejrzewam, że Aga miała dużo większą świadomość niż ja. Natomiast ona była zdecydowana, niezależnie od wszystkiego, by z tą chorobą walczyć. Zresztą, bardzo szybko nawiązaliśmy współpracę z fundacją Rak&Roll, która do końca się Agą opiekowała. Byliśmy cały czas wspierani mnóstwem przykładów matek, które miały nowotwór, przeżyły, urodziły zdrowe dzieci.

W momencie diagnozy usłyszeliśmy, że Aga ma złośliwego mięsaka w płucu, i w zasadzie nigdzie indziej. Na podstawie tych danych podejmowaliśmy decyzje. Leczenie – chemia, którą Aga brała, była złagodzona ze względu na ciążę.

Cały czas miała nadzieję, ale ta nadzieja była systematycznie podkopywana przez kolejne diagnozy, zwłaszcza przez ostatni rezonans głowy, gdzie wyszło 20 przerzutów. Podejrzewam, że ona już wtedy wiedziała, że to jest sprawa bardzo poważna. Ale wyszła z założenia, że to nic nie zmienia, że walczymy dalej.



W homilii pogrzebowej abp Hoser podkreślał, że Pana żona, którą poznał trzy tygodnie przed śmiercią, była niesamowicie spokojna i ufna, miała w sobie radość, którą można zrozumieć tylko w perspektywie wiary.

Aga rzeczywiście miała cały czas nadzieję i faktycznie normalnie żyła. Na początku terapii śmiała się, że ludzie się rozczarowują, kiedy do nas przychodzą, bo spodziewali się niemalże żywego trupa, a ona wyglądała jak zawsze.

Nawet po chemii, kiedy straciła włosy, poza tym faktem nie zmieniło się nic. Do ostatniego tygodnia, bo tydzień przed śmiercią miała trzy ataki padaczki, mówiła, że gdyby nie znała tej diagnozy, to i tak wszystko byłoby tak, jak teraz – somatycznie absolutnie nic się z nią nie działo. Ona była sprawna praktycznie do ostatniego tygodnia.



W życiu codziennym nic się nie zmieniło. Ale czy od czasu poznania diagnozy w jej życiu duchowym zauważył Pan jakieś zmiany?

Zmieniło się o tyle, że zmieniło się na bardziej. Aga zawsze była pobożną osobą, dużo bardziej niż ja – to ona ściągnęła mnie z powrotem do Kościoła, w bardzo mądry sposób, na zasadzie zachęcania i pokazywania.

Modliliśmy się więcej, odmówiliśmy nowennę pompejańską, ale mam wrażenie, że w jej religijności nie zmieniło się nic – wierzyła tak, jak zawsze. To była spokojna, pewna wiara, bez jakichś mistycznych uniesień, ale pełna bezpiecznej pewności, że Bóg nas kocha, wysłucha, że przyjmiemy to, co nam da.



Wiele osób w takich momentach, których doświadczyła Wasza rodzina, nie potrafi uwierzyć w to, że Bóg jest dobry. Jak Wam się udało nie zwątpić?

Bo trudno w to wierzyć, przyjąć to. Nasz młodszy syn zapytał, dlaczego Bóg chciał zabić mamę? Mam problem z wytłumaczeniem mu, że to wcale tak nie jest.

Ale tak naprawdę bez Boga to w ogóle nie miałoby sensu. Był człowiek, nie ma człowieka, koniec… Bez tej dalszej perspektywy, eschatologicznej, można usiąść i się załamać. Przyjęcie, że Bóg istnieje, ze wszystkimi konsekwencjami tego, że w Niego wierzymy, zakłada bezgraniczne zaufanie, o które w takiej sytuacji strasznie trudno, ale to właśnie ono daje dalszy sens życia.



Nosi Pan na ręku dwie obrączki…

Jedna moja, druga żony. Tę drugą założyłem w szpitalu, kiedy się z nią żegnałem. Już zabierano ciało do prosektorium i kazano mi zabrać wszystkie jej osobiste rzeczy. Zdjąłem tę obrączkę z palca Agi i założyłem ją na pierwsze miejsce, które mi przyszło do głowy, i tak noszę. Tak już pewnie zostanie.

Te obrączki przyszły na dwa dni przed naszym ślubem, bo jubiler się pomylił, i mieliśmy perspektywę, że w ogóle obrączek nie będzie, w związku z tym nie zdążyliśmy wygrawerować na nich napisów. Co roku obiecywaliśmy sobie, że je zrobimy…



Co miało na nich być?

Znalazłem na polskim pierścieniu z XIII wieku taki napis: „Bądź mój/moja na zawsze”. Te słowa planowaliśmy wygrawerować.



Wiele osób mówiło, że Pana żona umierała w opinii świętości. Wielu porównywało ją też do św. Joanny Beretty-Molli – liczba dzieci się zgadza, wiek podobny, zawód ten sam. Jak Pan na to reaguje?

Znaliśmy historię Beretty-Molli. Ale mówiłem sobie, że właśnie ze względu na te podobieństwa Aga może być spokojna, bo po co Panu Bogu druga taka sama? Śmialiśmy się z tego.

Ale faktycznie w czasie choroby ta święta nam towarzyszyła. Pojechaliśmy do kościoła, w którym są jej relikwie, i Aga znalazła w gazetce w kruchcie tłumaczenie jednego z listów św. Joanny do męża – przeczytałem go i stwierdziłem, że my w porównaniu do nich to jesteśmy jacyś poganie! Widać było, że u nich w rodzinie Bóg naprawdę był na pierwszym miejscu, ona się do niego odwoływała w zwyczajnych, codziennych rzeczach. I mówiłem do Agi: zobacz, Bóg bierze świętych, możesz być spokojna!

Natomiast Bogna, nasza najmłodsza córka, drugie imię ma właśnie na cześć Joanny. Kaplica szpitalna też była pod wezwaniem św. Joanny… Odmawialiśmy nowennę do niej. A na samym początku, kiedy usłyszeliśmy diagnozę, dostaliśmy też do domu jej relikwie.

Muszę przyznać, że trochę się bałem tej świętej… Ona stawiała nas w takiej perspektywie, że to się może skończyć źle. Miałem do niej ambiwalentny stosunek, ale też w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że mam mówić „bądź wola Twoja”, że to Bóg decyduje.

Choć oczywiście chcieliśmy uniknąć tego losu.



Przy pierwszym spotkaniu ze św. Joanną powiedział Pan żonie, że jeszcze jej do niej daleko. Teraz też Pan tak myśli?

Nikt nie jest prorokiem we własnym domu, z takiej perspektywy – świętości, najtrudniej mi mówić. Oczywiście, byłbym niezwykle dumny, gdyby się okazało, że było mi dane dzielić życie ze świętą. Z drugiej strony, przypuszczam, ale to trochę egoistyczne przypuszczenie, że nie byłbym w stanie dźwignąć roli męża świętej, bo mi do świętości to brakuje bardzo dużo!

Kiedy patrzę z perspektywy czasu, to zauważam pewne rzeczy. Aga np. nigdy nie szła z ludźmi na zwarcie, nawet z tymi, którzy robili jej przykre rzeczy – ja się wściekałem, a ona zawsze konsekwentnie trwała przy swoim. Po drugie, Aga nigdy nikomu nie zrobiła żadnej krzywdy, inni też to potwierdzają.

Nasza przyjaciółka, też lekarka, powiedziała mi, że dokładnie w czasie, gdy Aga umierała, ona miała poczucie głębokiego zanurzenia w Bożej miłości, czuła, że jest niesamowicie kochana przez Boga, wchłaniana wręcz w tę miłość. Kasia była wtedy w domu. Dopiero, gdy zadzwoniłem do niej z wiadomością, że Aga nie żyje, zrozumiała, co znaczyło to poczucie.

Lekarka Agi tej nocy, kiedy ona zmarła, miała sen, w którym widziała Agę całą szczęśliwą, na kwietnej łące, w promieniach słońca.

Podobnie ksiądz, który już po śmierci modlił się o wskrzeszenie, też powiedział, że miał wizję Agi szczęśliwej i wtulonej w Chrystusa. Mówił, że nigdy nie miał tak szczęśliwej wizji osoby, za którą się modlił.

To jest to, co można powiedzieć obiektywnie. Obiektywnym znakiem jest też to, co się działo na pogrzebie. Ciąg kwiatów, jaki się na pogrzebach nie zdarza! Jeden stary grabarz pytał mnie, kto ważny był chowany, bo tylu ludzi jeszcze nie widział. Trzeba było poukładać kwiaty w alejce, bo nie mieściły się przy grobie.



Ta historia porusza ludzi z wielu krajów, kondolencje przesłała Wam m.in. Mary Wagner. To pokazuje, że Pana żona była ważna dla wielu osób.

Jestem poruszony tym, co się dzieje.

To jest pierwsza rzecz, o którą Agnieszka zadbała po śmierci – żebyśmy nie czuli się opuszczeni, żebyśmy nie martwili się o przyziemne rzeczy.

Dla niej było bardzo ważne, żebyśmy zawsze mieli jakąś finansową poduszkę bezpieczeństwa na różne nieprzewidziane okoliczności. Miała duży dyskomfort, kiedy okazywało się, że musimy likwidować kolejne lokaty, bo remont samochodu, bo konieczny remont w domu… Między innymi dlatego tyle pracowała.

I okazuje się, że po śmierci też się o to troszczy. Efekty są piorunujące, np. internetowa zbiórka na naszą rodzinę, zorganizowana przez naszą przyjaciółkę. Zupełnie się tego nie spodziewałem.



Czuje Pan teraz jej wsparcie? Modli się pan za wstawiennictwem swojej żony?

Za wstawiennictwem nie, raczej usiłuję z nią rozmawiać, mówić do niej tak po prostu, dziękować za to wszystko. Ja jestem asekurantem, myślę, że bezpieczniej dla niej, mimo wszystko, jest jeszcze modlić się za nią, bo nie wiemy tak naprawdę, czy ona jest już w niebie.

A jeśli jest już zbawiona, jest świętą, to wiem, że ta modlitwa i tak nie będzie zmarnowana. Wierzę, że ona pochyla się nad dziećmi, nad nami, ale takiej bezpośredniej obecności nie czuję, żadnych doznań mistycznych nie mam.

Wiem, że miłość sięga za grób, i ona kocha mnie nadal. Być może wychodzi z założenia, że mnie też jeszcze trzeba trochę wychować, i być może mówi – spokojnie, dasz radę sam.

Duże wsparcie, które odczytuję jako obecność Agi, dostałem od jej przyjaciółki Moniki. Wiem, że niektóre maile od niej są tak naprawdę bezpośrednio od Agi.

AGNIESZKA PISULAGaleria zdjęć


Czemu zdecydował się Pan na opowiadanie tej historii?

To, czego Aga dokonała, ta jej decyzja, z moim pełnym wsparciem (powiedziałem, że uszanuję każdą decyzję, którą ona podejmie), to jest olbrzymie świadectwo wiary, i z tego powodu chociażby nie można światła trzymać pod korcem.

Ja jeszcze nie rozumiem, co się stało, myślę, że to jeszcze do mnie nie dotarło, dlatego jestem w stanie normalnie funkcjonować, działać, mówić o tym.

Myślałem, że się rozsypię w czasie pogrzebu – ale nie. Potem urządzałem pokój dla małej (jeszcze po pogrzebie Agi córeczka była w szpitalu), więc jak mam zajęcie, to nie myślę o tym.

Widziałem już w trakcie choroby Agi wiele świadectw ludzi, którzy byli dalej od Kościoła, a którzy zaczynali się modlić, przez nią działała moc Boża. Tym bardziej wierzę, że po śmierci oręduje dużo mocniej, skuteczniej.



Świadectwem, i pewnie owocem Waszej decyzji jest też to, że Bogna, mimo diagnozy, urodziła się zupełnie zdrowa.

W przypadku Bogny, biorąc pod uwagę te wszystkie zagrożenia, te wszystkie rzeczy, które mogły być z nią nie tak – zagrożona ciąża, krwotok w trakcie ciąży, wiek Agi, strach o to, że zaszkodzi jej chemia, powikłania po cesarskim cięciu, a urodziło się zupełnie zdrowe dziecko, to jest ewidentny, wymodlony cud.

Nie powiem, że rozważaliśmy aborcję, ale z dużymi wątpliwościami musieliśmy to przemyśleć, uczciwie do tego podejść, choć z gigantycznym poczuciem winy od razu. Aga miała pełną świadomość, że jeśli usunie ciążę, a ona sama przeżyje, to nie daruje sobie tego do końca życia, bo będzie wiedziała, że żyje kosztem życia swojego dziecka.

Strasznie mnie irytuje, Agę zresztą też to denerwowało, jak się przedstawia nie tylko świętych, ale też różnych bohaterów, np. narodowych, jako ludzi bez skazy, odlanych z brązu. A tak nie jest. Oni są bohaterami pomimo wad, błędów i niedoskonałości, złych decyzji.

Dlatego też myślę, że powinniśmy to jasno powiedzieć – nie było tak, że wyszyliśmy z tego gabinetu i powiedzieliśmy twardo – nie, koniec, nie ma dyskusji. Musieliśmy się z tym skonfrontować, stanąć przed wyborem. Powiedzieliśmy tamtej lekarce, że chcemy prowadzić terapię tak, by uratować i matkę, i córkę.

W pewnym momencie Aga jasno postawiła sprawę i powiedziała – nie, nie mogłaby tego zrobić. Tylu ludzi się za nią modliło. Czuła też troskę i odpowiedzialność za innych, którzy w nią wierzą.



A kiedy już wiedzieliście, jak może się skończyć ta historia, czy pani Agnieszka przygotowywała w jakiś sposób dzieci, Pana, na swoją śmierć?

Powiem szczerze, że Aga chroniła nas wszystkich, w związku z czym nie mówiła dzieciom, że umiera. Ja też wierzyłem do ostatniej chwili, że nie umrze. Nawet usiłowałem ją reanimować. Od początku tej historii w ogóle nie dochodziła do mnie groza sytuacji.

W trakcie choroby mieliśmy mnóstwo pozytywnych znaków Bożych, świadectw, zapewnień, że będzie dobrze. Mówiłem sobie, że Bóg nie może być tak wredny i perfidny, że daje nam tyle znaków nadziei, a skończy się to źle. Nie wierzyłem, że Aga umrze.

Ale dzisiaj wydaje mi się, że Bóg w swojej mądrości chronił mnie przed tą świadomością, bo gdybym od początku wiedział, jak to się skończy, to bym nie wytrzymał, nie mógłbym być dla niej takim wsparciem, jakim byłem. Nie wytrzymałbym tego nerwowo, a wtedy to ona mnie musiałaby pocieszać i wspierać, a nie ja ją.

Podejrzewam, że zostało mi to oszczędzone ze względu na moje deficyty i niedoskonałości. To, na logikę biorąc, o ile logika ma tu w ogóle zastosowanie, ale musi przecież, Bóg dał nam rozum i logikę też po coś – to było chronienie mnie aż do momentu śmierci Agi.

Do mnie to nie docierało w zupełnie żaden sposób, do tej pory zresztą tak jest. Z jednej strony to wiem, ale jednak to nie dociera…



Co pan myśli, wracając do pustego pokoju, do tej przestrzeni, która była tak bardzo wspólna, a teraz jest tak bardzo pusta?

Momentami nie mam w głowie zupełnie nic. Wiem, że jej tam nie ma. Śpię z przyzwyczajenia po mojej stronie. Nie potrafię tego nazwać. Po prostu.

Niedawno przygotowywałem pokój dla Bogny. Kiedy sprzątałem biurko Agi w naszym gabinecie, tam była cała jej psychiatryczna biblioteka, to wprawiło mnie to w taki nienazwany smutek. Bo to zwijanie kolejnego kawałka naszego wspólnego życia.

Natomiast w przypadku sypialni, to jest zupełnie osobna kategoria i przeżycia na tyle wspólne i intensywne, że pewnie potrzeba na to jeszcze więcej czasu.

Jeszcze to we mnie nie wykiełkowało, nie pękło, nie wylało się.



Może na tym polega ta świadomość innej obecności?

Ja nie czuję żadnej obecności. Ale mam głębokie przekonanie, że z nami została.

...

Znow i wstrzasajace i wzruszajace.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 6:33, 20 Cze 2018    Temat postu:

Bacha i Chopina gra jedną ręką. Drugiej… nie ma
Dominika Cicha | 18/06/2018
NICHOLAS MCCARTHY
YouTube
Udostępnij
Pewnego razu, gdy nastoletni Nicholas McCarthy uczył się grać na pianinie, usłyszał z drugiego pokoju: „Mógłbyś ściszyć to radio?”. Jego kariera rozwinęła się błyskawicznie.

Kiedy Nicholas McCarthy próbował zapisać się do szkoły muzycznej, nie dopuszczono go do przesłuchań. „To było przygniatające doświadczenie – gra na pianinie była wszystkim, co chciałem robić. Czułem, że to będzie trudna walka, ale stałem się tylko bardziej zdeterminowany. Jestem z charakteru dosyć uparty” – mówi BBC.

Za drugim razem po prostu nie przyznał się wcześniej, że nie ma ręki.


Czytaj także:
Victoria – cudowna piosenkarka i pianistka bez… dłoni!


Nicholas McCarthy. Na początku był Beethoven
Wszystko zaczęło się w 2003 roku, kiedy Nicholas miał 14 lat. Przyjaciel zagrał dla niego jedną z sonat Beethovena. „Zakochałem się w niej i zdecydowałem, że właśnie tym chcę się zajmować” – stwierdza. Wcześniej marzył, żeby zostać szefem kuchni, dlatego rodzice uznali nowy pomysł za fanaberię. Ale keyboard w markecie kupili. „Zacząłem grać. Wychodziło mi to bardzo naturalnie” – opowiada The Telegraph. Rodzice zapisali go na prywatne lekcje. Nauczycielka – dostrzegając w nim niemały talent – zachęciła go, by zaaplikował do szkoły muzycznej. Za pierwszym razem się nie udało – nie został nawet dopuszczony do przesłuchania. Wszyscy pukali się z politowaniem w czoło, gdy mówił, że jeszcze kiedyś będzie grał prawdziwe koncerty.

W końcu, w wieku 17 lat, dostał się do szkoły Guidhall School of Music and Drama. Potem, w 2012 roku, skończył prestiżowy Royal College of Music. Był tam pierwszym pianistą bez jednej ręki. W całej 130-letniej historii akademii! Jak mówi prof. Vanessa Latarche, Nicholas „stał się dla wielu studentów ogromną inspiracją, pokazując, co można osiągnąć nawet z niepełnosprawnością”.

W 2011 r. pianista dołączył do orkiestry tworzonej przez osoby z niepełnosprawnościami. „Kilkoro muzyków, którzy są niewidomi lub niedowidzący, nie wierzyli, że gram jedną ręką. To był duży komplement” – wspomina. Wystąpili wspólnie podczas show na zakończenie paraolimpiady w 2012 r., u boku zespołu Coldplay. Niedługo później Nicholas rozpoczął indywidualne koncerty.






Czytaj także:
Prawonożna. Historia pierwszej na świecie pilotki bez rąk


Pianista bez prawej ręki
Występował już m.in. na scenach w Belgii, Holandii, RPA, Korei Południowej, Chinach, USA, Japonii, Kazachstanie, Francji. W jego repertuarze znajdują się utwory zaaranżowane specjalnie na lewą rękę, m.in. kompozycje Paula Wittgensteina, który sam stracił dłoń podczas pierwszej wojny światowej, a także utwory Prokofieva czy Ravela. Jak mówi, ma świadomość, że wielu ludzi przychodzi na koncerty z ciekawości, by zobaczyć „jak to możliwe?!”. Ale nie zraża się tym – często dostaje wiadomości, że zmotywował kogoś do walki o lepsze życie.

Oprócz rozwijania indywidualnej kariery, Nicholas przekazuje swoje umiejętności najmłodszym. Najchętniej gra dla nich, prosząc, by opowiedzieli mu o tym, co w tym czasie sobie wyobraziły. Ale jak to z dziećmi bywa – nie zawsze wychodzi tak, jak sobie zaplanuje. „Pewnego razu grałem Króla Olch Schuberta – mroczny, dość przerażający kawałek. A jednej dziewczynce przyszedł wtedy na myśl… wspaniały letni piknik – śmieje się. I dodaje: kiedy mogę kogoś zainspirować, jestem szczęśliwy”.

Gra jedną ręką wymaga ogromnej zręczności, refleksu i szybkości. Dlatego, aby pozostawać w dobrej kondycji, Nicholas biega minimum 5 kilometrów dziennie, a przy fortepianie siada na co najmniej 4 godziny.

nihcolasmccarthy.co.uk, The Telegraph, BBC, TED,

...

Wspaniale!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:23, 21 Cze 2018    Temat postu:

Odnaleźli porwane dziecko. Po latach okazało się, że nie jest ich

Jednodniowe dziecko o swojsko brzmiącym nazwisku, Paul Joseph Fronczak, zostało skradzione ze szpitala w Chicago w 1964 roku. Ta straszna historia trafiła wtedy na nagłówki gazet w całej Ameryce. Dwa lata później porzuconego chłopca zidentyfikowano jako zaginionego niegdyś noworodka i przekazano uradowanym rodzicom. Wiele lat później Paul zaczął badać, co się stało. Był zszokowany tym, co znalazł.

Paul Fronczak miał 10 lat, gdy wyruszył na poszukiwania świątecznych prezentów w piwnicy rodziców. Odsunął kanapę, aby dostać się do umieszczonego za nią schowka. Tam odkrył trzy tajemnicze pudełka pełne listów, pocztówek i wycinków z gazet. Jeden z nagłówków brzmiał: "200 osób szuka skradzionego dziecka". Inny: "Matka prosi porywacza o zwrot dziecka". Na zdjęciach rozpoznał swoich rodziców. Wyglądali na zrozpaczonych i byli znacznie młodsi. Potem przeczytał, że ich syn, Paul Joseph, został porwany.

"O rany, to ja!" – pomyślał 10-latek. Podekscytowany odkryciem pobiegł na górę z garścią wycinków, by zapytać o nie matkę. Dora zareagowała gniewnie. Powiedziała mu, żeby nie węszył. "Tak, zostałeś porwany, odnaleźliśmy cię i to wszystko, co powinieneś wiedzieć" – powiedziała tylko. Paul wiedział, że nie poruszy już tego tematu. On również tego nie robił przez kolejne 40 lat. Ale ciekawość nie dawała mu spokoju. Często zakradał się do schowka, żeby poczytać więcej na ten temat.

26 kwietnia 1964 r. Dora Fronczak z Chicago urodziła syna o imieniu Paul. Następnego dnia kobieta przebrana za pielęgniarkę zabrała noworodka i zniknęła. Poszukiwanie porwanego dziecka gazety nazwały "największym polowaniem w historii Chicago". Chłopczyka nie udało się jednak odnaleźć. Nie pobrano mu jeszcze odcisków palców i stóp. Pozostało tylko zdjęcie przedstawiające kształt ucha chłopca. To właśnie ono okazało się kluczowe.

Fotografia wydawała się pasować do chłopca, który został porzucony w Newark (New Jersey) w lipcu następnego roku. FBI powiedziało Dorze i Chesterowi Fronczakom, że znaleziono ich dziecko. Radość rodziców była ogromna, ale niepewność pozostała. A przynajmniej w sercu Paula. – Zostałem znaleziony tak daleko, że wydawało się to niemożliwe – mówi mężczyzna.

W końcu w 2012 r. poprosił swoich rodziców o wymaz z policzków, by przeprowadzić badanie DNA. Wyniki potwierdziły jego obawy: nie był prawdziwym Paulem Fronczakiem. W jego sprawę zaangażowali się genealogowie genetyczni i po dwóch latach pracy nadszedł wielki dzień. Okazało się, że tak naprawdę nazywa się Jack Rosenthal. Urodził się 27 października 1963 r. jako jeden z zaginionych bliźniaków.

Jego siostra, Jill, do tej pory nie została znaleziona. Paul (który nie zamierza zmieniać imienia i nazwiska) dowiedział się, że w poprzedniej rodzinie był zaniedbywany i być może bity. Podejrzewa, że coś stało się Jill. Został porzucony, "ponieważ nie potrafili wyjaśnić, że został tylko jeden bliźniak". Mężczyzna nie ustaje w poszukiwaniach siostry i prawdziwego Paula. – W dniu, w którym go znajdę, dam mu jego akt urodzenia i odbiorę mój – podkreśla.

...

Wstrzasajace.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:03, 22 Cze 2018    Temat postu:

Pokochaj nie swoje dziecko. Każdy maluch potrzebuje rodzica!
Ewelina Dmitrowicz-Pieczyńska | 20/06/2018

Ferenc Horvath/Unsplash | CC0
Udostępnij 249
Kiedy nadszedł czas na pożegnanie, czteroletnia dziewczynka mocno trzymając mnie za rękę powiedziała: „proszę, zabierz mnie ze sobą”. Zamurowało mnie. Nie wiedziałam ani jaki powinnam mieć w tym momencie wyraz twarzy, ani czy cokolwiek powiedzieć, ani w którą stronę patrzeć.

Miesiąc temu, na uroczystość Zesłania Ducha Świętego, arcybiskup szczecińsko-kamieński wystosował do wiernych list. Byłam mile zaskoczona jego treścią, słuchałam z przejęciem. Myślami wracałam do kilku wspomnień.



Samotne maluchy
Najpierw był Dom Małego Dziecka. Byłam jeszcze uczennicą, nastolatką, to było w czasie wycieczki szkolnej. Daliśmy dzieciakom prezenty i bawiliśmy się z nimi. Kiedy nadszedł czas na pożegnanie, czteroletnia dziewczynka mocno trzymając mnie za rękę powiedziała: „proszę, zabierz mnie ze sobą”. Zamurowało mnie. Nie wiedziałam ani jaki powinnam mieć w tym momencie wyraz twarzy, ani czy cokolwiek powiedzieć, ani w którą stronę patrzeć. Stałam jak wryta. Wychowawczyni, która przy tym była, powiedziała, że one do wszystkich tak mówią. Nie pamiętam, czy się jakoś pożegnałam z tą dziewczynką i jak w końcu wyszłam.

Kilka lat później w szpitalu dziecięcym na oddziale onkologii poznałam rezolutnego dwulatka. Rodzice go nie odwiedzali, byli pozbawieni praw rodzicielskich. Krzyś był już w dwóch rodzinach zastępczych, niestety w każdej tylko przez jakiś czas. Mimo chemioterapii tryskał energią i uśmiechał się od ucha do ucha, gdy ktoś przychodził. Miał przepiękne oczy i rozbrajał tym uśmiechem tak, że rozpowiadałam wszystkim, że się zakochałam.

Nigdy nie zapomnę jednej sytuacji. Kiedy się z Krzysiem bawiłam, przyszła pielęgniarka i powiedziała, że musi mu zrobić wkucie w głowie. Mały zrozumiał z tego więcej niż ja. Widać było, że się boi i wie, że będzie bolało. Ale nie uciekał ani nie krzyczał. Zanim zdążyłam się zastanowić, co mogę dla niego w takiej chwili zrobić, sam do mnie podbiegł i złapał mnie za ręce. Nie ruszał głową, pozwalał pielęgniarce robić swoje, ściskał mi mocno dłonie i słuchał nieporadnych zapewnień, że zaraz będzie dobrze i znowu będziemy się bawić.

Kiedy było po wszystkim, ku mojemu zdziwieniu natychmiast otarł łzy, zaczął się śmiać, skakać po łóżeczku i zachęcać do wygłupów. Cieszyłam się bardzo, że z nim wtedy byłam, ale nie mogłam przestać się zastanawiać, ile razy to dziecko będzie w trudnych chwilach samo. Czy trafi na stałe do jakiejś rodziny zastępczej i ktoś będzie zawsze miał czas, żeby być przy nim w szpitalu?


Czytaj także:
Kto przytuli niechciane dzieci?


Samotni nastolatkowie
Remek – wychowanek domu dziecka, złośliwy nastolatek, przygarbiony, lubił grubiańskie żarty, zwłaszcza o alkoholikach. Widać było, że dokucza mu otyłość, a ciągle widywałam go zajadającego jakieś chipsy i batony. Pyskował i krytykował wszystko na każdym kroku. Nie potrafiłam się z nim dogadać. Czasem spędzał weekendy u dziadka. Raz widziałam ich w sobotę razem na mieście. Młody opowiadał coś dziadkowi z przejęciem. Bez grymasów, niechęci i różnych innych masek, które widywałam na co dzień w szkole. Chyba pierwszy raz zobaczyłam w nim wtedy dziecko.

Kamil – kolega z klasy Remka, uroczy chudzielec, trochę łamaga, miał jakąś wadę postawy. Wzbudzał sympatię wszystkich, typ dzieciaka, o którym ciotki mówią, że w przyszłości będzie przystojniaczkiem. Starał się uczyć, ale zawsze miał najwyżej trójki. Złościł się na to, czasami rzucał zeszyt na podłogę, siadał obrażony i kładł nogi na ławkę, „bo to nie fair, że znowu dostał dwóję”. „Słodki, ale kto weźmie do rodziny nastolatka” – pomyślałam kiedyś.



Wystarczy pokochać. Idź za tym wezwaniem
Ostatnio kolega opowiada mi, że dwa razy dziennie jeździ do domu dziecka jako wolontariusz. Pytam, co tam robi, może zajęcia z tańca? Odpowiada, że się po prostu z nimi bawi, bo dzieci potrzebują tylko i wyłącznie czasu.

Mocno się zastanawia, jak je przekonać do tego, żeby się uczyły, co zrobić, żeby chciały się uczyć. Mówię, że wydaje mi się, że ktoś by je musiał najpierw pokochać.


Czytaj także:
Najsłodsza córeczko, nie myśl, że Cię opuściłam…


Ci, którzy kochają i są kochani
Darię i Maćka poznałam krótko po tym, jak adoptowali dwuletniego Antka. Byli bardzo przejęci, niepewni, czy sobie poradzą. Pamiętam, jak opowiadali, że mały miał tak zaniedbane zęby, że musiał mieć leczenie pod narkozą. Wszystko się udało, po zabiegu czuł się dobrze. To taka niby drobnostka, ale kurczę, jak to dobrze, że od teraz rodzice będą czuwać nad tym, żeby dzieciak miał zdrowe zęby.

Na spacerze Daria powiedziała mi, że bardzo szybko zapomniała o tym, że młody jest adoptowany. „Tak naprawdę to o tym się w ogóle nie myślę, to jest po prostu moje dziecko”. Antoś już dorósł. Ma prawie cztery lata, chodzi do przedszkola, świetnie się rozwija, gada jak najęty.

Odezwałam się do znajomej, która została rodziną zastępczą dla dziewczynki z domu dziecka, w którym pracuje. Znała ją od urodzenia, ale mówi, że nie planowała tego. Na początku zaprowadzała ją na zajęcia dodatkowe, bo chciała ją usprawnić, żeby miała szansę na adopcję… Mijały miesiące i dziewczyny przywiązywały się do siebie. Od pomysłu, żeby zostać mamą do decyzji i dopełnienia wszystkich formalności minęły trzy lata.

– Malwa, mogę napisać coś o Tobie i Twojej córci? Jak Wam się żyje razem?

– Dobra. Ale muszę się chwilę zastanowić, co byś tam mogła napisać, bo już zapomniałam, że Alka kiedyś nie była ze mną.

Na drugi dzień dostałam wiadomość:

„Ala w październiku kończy 6 lat. U mnie jest od września 2017. W domu dziecka była bardzo spokojnym, wycofanym, zamkniętym w sobie dzieckiem. Ma upośledzenie umysłowe w stopniu umiarkowanym. Nie mówiła wcale. Zawsze trzymała się blisko osoby dorosłej. Bała się obcych, świata za murami. Dziś jest niesamowicie pogodna, otwarta na ludzi, sama inicjuje kontakt. Jest aktywna, zżyła się też z resztą rodziny. W przedszkolu opiekuńcza wobec dzieci. Mama to jej ulubione słowo i powtarza je na okrągło. Nawet obcym osobom na ulicy czy w sklepie pokazuje, że jestem jej mamą”.



Rodzicielstwo zastępcze – szansa na miłość
List biskupa, o którym pisałam na początku, przypominał, że 30 maja obchodzimy w Polsce Dzień Rodzicielstwa Zastępczego:

Siostry i bracia! Duch Święty uzdalnia człowieka do wyboru tego co trudne (…) Wielki szacunek i uznanie należy się wszystkim rodzicom, którzy pomimo przeciwności i trudu życia dbają i wychowują swoje dzieci(…) W sposób szczególny nasza wdzięczność należy się jednak tym, którzy tworzą dom dla dzieci, które przez różne koleje losu ich rodziców, szukają ciepła i akceptacji. To wam, rodzice zastępczy, winni jesteśmy głęboki pokłon, gdyż przyjmujecie pod dach waszego domu, a niejednokrotnie przecież pomiędzy wasze biologiczne dzieci, inne dzieci (…)

Jeśli była lub jest w was, drodzy rodzice, jakaś myśl, jakieś pragnienie udzielenia maluczkim swego domu i ciepła, jeśli w sercach waszych odczuwacie jakieś wezwanie do podjęcia rodzicielstwa zastępczego, to idźcie za tym wezwaniem (…)

...

Dzieci cierpia gdy nie maja milosci. Stad wazne aby mowic se maja Matkę w Niebie. I Ojca tez!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 10:32, 24 Cze 2018    Temat postu:

Niewidomy 13 letni Igor gra popularne piosenki na keyboardzie/pianinie

13 letni Igor jest niewidomy,lecz to nie powstrzymuje go przed prowadzeniem własnego kanału i spełnianiu się w swojej pasji - graniu na keyboardzie/pianinie (co wychodzi mu nieźle).

...

Wspaniale!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:29, 26 Cze 2018    Temat postu:

Ostatnia wola nauczycielki poruszyła internautów. Kościół wypełnił się datkami

Nauczycielka z USA zmarła po walce z nowotworem. Jej ostatnią wolą było kupienie przyborów szkolnych dla potrzebujących dzieci zamiast kwiatów na pogrzeb. Wola została spełniona, a kościół został wypełniony plecakami z datkami.

..

Bardzo piekne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:01, 29 Cze 2018    Temat postu:

15-miesięczna dziewczynka zginęła przez plaster przeciwbólowy

Foto: Facebook
Newquay. 15-miesięczną dziewczynkę zabił plaster przeciwbólowy
Horror rodziców 15-miesięcznej Amelii. Para obudziła się pewnego dnia rano i zorientowała się, że ich córka nie oddycha. Kiedy wezwali karetkę, na ratunek było już za późno. Sekcja zwłok wykazała, że śmierć dziewczynki spowodował plaster przeciwbólowy, który przykleił się do jej ciałka w nocy, kiedy spała razem z matką w jednym łóżku.
Amelia była zdrowym dzieckiem. Jej wyniki badań nie wykazywały niczego niepokojącego. Rodzice nie spodziewali się, że po 15 miesiącach stracą swoją ukochaną córeczkę.
Feralnej nocy dziewczynka spała w łóżku razem ze swoją mamą. Kobieta miała przyklejony do ciała plaster przeciwbólowy z fentanylem - lekiem, który jest 100 razy silniejszy od morfiny. Kiedy matka przytulała się do swojej córeczki podczas snu, plaster prawdopodobnie zsunął się i przyczepił do ciałka Amelii.

Następnego dnia rano dziewczynka nie dawała oznak życia. Rodzice Amelii Sara Talbot i Ben Cooper z Newquay w Wielkiej Brytanii wezwali karetkę pogotowia. Matka dziewczynki była w szoku. "Czy ja zabiłam własne dziecko?" – krzyczała. Powiedziała też lekarzom, że znalazła plaster przyczepiony do brzuszka dziewczynki.
Rodzice Amelii stanęli przed sądem. Sekcja zwłok wykazała, że w organizmie dziewczynki znajdowała się duża ilość fentanylu. Dawka środka przeciwbólowego okazała się dla dziewczynki śmiertelna. – Tego rodzaju substancja utrudnia oddychanie, powoduje spadek ciśnienia, a w niektórych przypadkach nawet atak serca – wyliczała przed sądem biegła patolog, która przeprowadziła sekcję zwłok. Amelia zmarła 6 czerwca 2016 roku. Postępowanie przed sądem trwa. Na razie nie wiadomo, jaką karę otrzymają rodzice dziewczynki.

..

Nie widze winy matki! Tragedia niezawiniona. A tak naprawde to Bóg uznal ze juz czas...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:18, 07 Lip 2018    Temat postu:

Andrea Bocelli: moje śpiewanie to wielki dar od Boga
Iwona Flisikowska | 01/07/2018
ANDREA BOCELLI
CHRISTIAN CHARISIUS / DPA
Udostępnij
Trudne doświadczenie bycia osobą niewidomą nie przeszkodziło też muzykowi w założeniu rodziny i byciu mężem i ojcem.

„Nie o to chodzi, aby mieć oczy, ale o to, aby naprawdę widzieć” – powiedział kiedyś na jednym ze spotkań po koncercie słynny tenor. Andrea Bocelli od lat fascynuje nas nie tylko niezwykłym i niepowtarzalnym talentem, ale też wielką siłą duchową, która jest w stanie „góry przenosić”. Dla niego to codzienne pokonywanie swoich ograniczeń, związanych z tym, że jest osobą niewidomą. Ale fakt ten nie przeszkodził artyście w rozwijaniu „swoich skrzydeł”: talentu muzycznego od wielu lat. Trudne doświadczenie bycia osobą niewidomą nie przeszkodziło też muzykowi w założeniu rodziny i byciu mężem i ojcem.



Bocelli na Światowych Dniach Młodzieży w Paryżu
Największe media francuskie nie przewidziały miliona młodych na Longchamp, w pobliżu wieży Eiffla, w sierpniu 1997 r. Nocne czuwanie przed spotkaniem z Papą Janem Pawłem II poruszyło wiele serc nie tylko mieszkańców Paryża, ale też całego świata. Niezwykłymi akcentami poranka oczekującego na spotkanie z Janem Pawłem były nie tylko „niebiańskie” śpiewy karmelitanek, ale porywający koncert dla tłumnie zebranej młodzieży na terenach Champ de Mars i Longchamp. Rewelacyjna gwiazda – ale nie gwiazdorska – wokalistka jazzowa Dee Dee Bridgwater. I wielka niespodzianka dla wszystkich: Andrea Bocelli.

To był jego pierwszy koncert dla tak szerokiej publiczności, młodego gremium z całego świata. I pierwszy koncert dla ukochanego Jana Pawła, do którego postaci i inspiracji wielokrotnie Bocelli w swojej twórczości nawiązywał i – cytując słowa artysty – „był również ojcem, prowadzącym przez życie”. Poczucie miłującego i wszechobecnego Ojca dostrzegamy też w przepięknej interpretacji tenora w utworze „The Lord Prayer” (ze słowami modlitwy „Ojcze Nasz”). Utwór został skomponowany przez Alberta Hay’a Malotte’a w 1935 roku. Wykonywało go wielu znanych artystów, takich jak słynna aktorka i piosenkarka Doris Day czy popularny zespół the Beach Boys, który nagrał wersję rockową.



Time To Say Goodbye
To chyba najbardziej rozpoznawalny utwór Bocellego i jest drugą wersją piosenki Con te partiro, zaśpiewanej w duecie ze znakomitą sopranistką Sahrą Brightman, częściowo w języku angielskim. Wersja ta ukazała się w ponad 12 milionach kopii na całym świecie! Przypomnijmy, że Bocelli debiutował w 1995 roku na Festiwalu Piosenki włoskiej w San Remo i od ponad 20 lat należy do ścisłej czołówki światowych tenorów.



W hołdzie Matce Bożej Fatimskiej
Niedawno pojawiło się w internecie zdjęcie Bocellego, który w zadumie, na klęcząco zbliża się do cudownej figury. Zdjęcie to pochodziło z oficjalnego profilu Sanktuarium w Fatimie, na którym Andrea Bocelii razem z żoną, w modlitewnym skupieniu przemierza na klęczkach Kaplicę Objawień.

Artysta przyjechał do Fatimy nie tylko po to, by zaśpiewać dla rzeszy wiernych (koncert był dla wszystkich bezpłatny). Muzyk został zaproszony jako gość honorowy na uroczystości z okazji stulecia objawień w Cova da Iria, która miała miejsce w Bazylice Świętej Trójcy. Andrea Bocelli w rozmowie z przyjaciółmi podkreślał, że przybył do Fatimy jako pielgrzym i też zupełnie zwyczajnie jako syn do kochającej Matki. „Swoje śpiewanie traktuję jako wielki dar i powołanie od Boga. Cieszę się, że to jest właśnie moja droga”.

...

Znakomite swiadectwo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 8:56, 08 Lip 2018    Temat postu:

Molestowanie seksualne dzieci – tragedia przeżywana w samotności
Małgorzata Rybak | 03/07/2018
MOLESTOWANIE SEKSUALNE DZIECI
Shutterstock
Udostępnij
Dziecko, które dopiero uczy się zasad kierujących światem i relacjami między ludźmi, nie potrafi ocenić, czy dzieje mu się krzywda. Może odczuwać ból i upokorzenie, ale nie potrafi nazywać i porządkować tego, co się wydarza.

To tragedie przeżywane w samotności. Pęknięcia, które rozbijają dziecięcy świat na tysiące kawałków. Zostają na kolejne dziesiątki lat zakrytymi dla świata kulisami połamanych życiorysów, lęku, bezradności, autodestrukcji. Ogromnie trudno jest nauczyć się opowiadać o doświadczonej w dzieciństwie przemocy seksualnej i doznać uleczenia wyrządzonych przez nią ran.

Jednym z powodów milczenia w traumie i po traumie jest asymetria. To dorośli ustalają reguły. Oni też podobno wiedzą, co jest dobre i właściwe. Dziecko, które dopiero uczy się zasad kierujących światem i relacjami między ludźmi, nie potrafi ocenić, czy dzieje mu się krzywda. Może odczuwać ból i upokorzenie, ale nie potrafi nazywać i porządkować tego, co się wydarza. Nie umie też powiedzieć „nie”.


Czytaj także:
Sławomir Świerzyński: Byłem molestowany. Do dziś mam poczucie wstydu


Kiedy krzywdzi osoba najbliższa…
Jeśli sprawcą jest ojciec, dziadek, wujek czy inna osoba z rodziny, dyrektor szkoły, nauczyciel czy wreszcie ksiądz – są to osoby pozostające z dzieckiem w relacji autorytetu, w relacji władzy. To oni na co dzień określają, co jest dobre, a co złe. Na skutek skośności tej relacji dziecko czuje, że powinno się podporządkować, nawet jeśli taka osoba je krzywdzi.

Ofiary bywają zobowiązane do tajemnicy. Albo poprzez groźby („zabiję cię, jeśli komuś powiesz”), albo przez nakładane przyrzeczenia („to nasz mały sekret, nikt nie może o tym wiedzieć, bo tego nie zrozumie”). Szantaż może też polegać na pokazywaniu potencjalnych konsekwencji: „i tak nikt ci nie uwierzy”, „ja mogę wszystko, a ty nic”.

Wreszcie milczenie i niezdolność proszenia o pomoc wynika z przeżywanego głębokiego wstydu i upokorzenia. Molestowanie i wszelkie przejawy przemocy seksualnej dotyczą sfery tabu. Dochodzi także do przedziwnego transferu winy – to dziecko czuje się winne wydarzeń, w jakich uczestniczy. Nie rozumie, że to z nim ktoś obchodzi się źle, ale ma poczucie, że samo jest złe i brudne, i widocznie zasługuje na okropne traktowanie.

Jeśli krzywdzi osoba bliska, znaczy, że generalnie nikomu na świecie nie można już zaufać: ci, którzy są najbliżej, ranią najbardziej. Życie staje się nieznośnym, samotnym więzieniem. Choć przecież trwaniu tragedii w równej mierze sprzyja brak słuchacza. Zachowanie dziecka krzywdzonego radykalnie się zmienia – staje się wycofane i milczące, zaczynają się kłopoty w szkole, pogłębia się jego wyobcowanie w środowisku rówieśników.

Mimo to może być tak, że nikt w bliskim otoczeniu dziecka nie interesuje się, dlaczego tak się dzieje. Dziecko nie opowiada o potwornym ciężarze, jaki dźwiga, bo nie ma komu. Wokół siebie nie znajduje takiej osoby, która okazałaby mu wystarczająco wiele cierpliwości i uwagi, by mogło powiedzieć o tym, czego doświadczyło lub nadal doświadcza.


Czytaj także:
Nasze ciała są nietykalne. Kampania przeciwko molestowaniu


Papież Franciszek i nadużycia seksualne w Kościele
Ostatecznym przypieczętowaniem krzywdy staje się moment, gdy otoczenie dowiaduje się o traumie, ale ją lekceważy albo nakazuje dalsze milczenie – dla „dobra” krzywdziciela czy „dobra ogółu”. Cierpienie ofiary trwa tak długo, jak długo nie doczeka się zadośćuczynienia i jak długo sprawca pozostaje chroniony.

Podejście Papieża Franciszka do nadużyć w sferze seksualnej w Kościele budzi uznanie i nadzieję. Prawdziwe zajęcie się ofiarą oznacza, że ma ona możliwość opowiedzenia o krzywdzie i otrzymuje pomoc terapeutyczną; równie jednak ważne jest wyciągnięcie konsekwencji wobec krzywdziciela. Ewangelia mówi o gorszycielach dzieci ogromnie radykalnie – „lepiej byłoby uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze” (Mk 9, 42). Nie jest to zachętą ani do kary śmierci, ani samobójstwa, ale do zdecydowanego działania wobec sprawców krzywdy.

Ofiary nadużyć nie mogą być składane na ołtarzu „świętego spokoju”. Podobnie jak biskup bierny względem księdza-krzywdziciela – uwikłana w zło jest matka, gdy zgadza się na to, by mąż molestował dzieci oraz sąsiad czy znajomy, który wie o procederze, ale „umywa ręce”.

Pomoc po traumie i konsekwencje wobec krzywdziciela przywracają ofierze wiarę w Bożą obecność. Dopóki trwa krzywda, wydaje się On być kimś, kto dziecko opuścił – mimo że razem z nim cierpi. Bóg potrzebuje jednak wrażliwości i zdecydowania osób dorosłych, by kłaść kres nadużyciom względem dzieci, które rozdzierają jego serce.

...

Potwornosc niewyobrazalna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:44, 08 Lip 2018    Temat postu:

Mała Nikol pobita przez położną. ''Kobieta szarpała i uderzała noworodka''

Skandaliczne zachowanie położnej zarejestrowały kamery szpitala w Sofii w Bułgarii. Kobieta szarpała i uderzała noworodka pięścią. (...) Sędzia skazał kobietę na 18 lat więzienia. Rodzice dziewczynki domagali się dla kobiety dożywocia. Ich córka ma problem zdrowotne i cierpi na epilepsję.

...

Wielka tragedia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:32, 09 Lip 2018    Temat postu:

Świecące w ciemności. Historia radioaktywnych dziewczyn.

Setki kobiet od tej pracy dostało raka. Materiał o kobietach pracujących przy malowaniu wskazówek i tarcz zegarków. Produkcja dla wojska takie zegarek pomagał synchronizować działania nocne. Również były produkowane przyrządy lotnicze tego typu.

...

Wykorzystanie przez innych tez potworny dramat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:28, 15 Lip 2018    Temat postu:

Chorwackie media poruszone historią Marcina Żarneckiego z Nowego Targu

Powszechnie znany w Nowym Targu słabowidzący muzykant, grający m.in. na dudach i piszczałkach, stał się bohaterem chorwackich mediów. "Ten prawie niewidomy Polak przejechał na rowerze 700 kilometrów, aby po raz ostatni przed utratą wzroku spojrzeć na Morze Adriatyckie" - piszą.
Jego historię opisuje portal slavorum.org. Zaczęło się od przypadkowego spotkania. Łukasz Lisowski poznał 38-latka z Nowego Targu w Zagrzebiu i wzruszył jego historią. Jego córka Anamarija Tomasković pomogła Marcinowi i dała mu mieszkanie do odpoczynku. Podzieliła się też jego niewiarygodną historią na Facebooku, a temat podjęły chorwackie media.

- Kiedy spotykasz się z Marcinem i kiedy słyszysz, co on myśli, kiedy widzisz jego upośledzenie, ślepotę i tego ducha, to jest niesamowite - powiedziała Anamarija. - Powiedział nam, że niedługo będzie niewidomy, i że chce zobaczyć Morze Adriatyckie, zanim to się stanie, bo zobaczył Chorwację na YouTube i chociaż to było wspaniałe, chciał zobaczyć na własne oczy. Wybrał się w podróż na rowerze, ponieważ nie miał pieniędzy na autobus lub inny środek transportu. Kiedy go spotkaliśmy miał przy sobie 50 euro.

Nowi znajomi i ludzie wzruszeni historią nowotarżanina pokazali mu Chorwację. Na zdjęciu Marcin z nowymi przyjaciółmi, z którymi kibicuje Chorwacji na trwających w Rosji Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej.

...

Bo to jest wspaniałe.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 7:45, 18 Lip 2018    Temat postu:

5-letni Arek znów zawstydza turystów. Posprzątał w Tatrach na wózku
Dominika Cicha | 02/07/2018
CZYSTE TATRY
nakolkach.com
Udostępnij
Pamiętacie Arka - małego bohatera, który zimą wjechał na wózku nad Morskie Oko? Chłopczyk nie przestaje zaskakiwać. W ten weekend razem z mamą i wolontariuszami posprzątał szlak.

„Decydując się na udział w tej akcji, wiedziałam, jaki szlak będziemy sprzątać. Od niego wszystko się zaczęło i zasługuje na to, aby poświęcić mu swój czas i zadbać o to, co mamy najcenniejsze i najpiękniejsze. Wybraliśmy trasę nad Morskie Oko, nie mogło być inaczej – na blogu nakolkach.com pisze mama chłopca, Marzena Sadłoń.

Sobota należała do niej. „Jestem bardzo szczęśliwa, że udało nam się tam dotrzeć po raz kolejny. I tak Arek znów, tylko teraz w 95% dotarł tam z naszą pomocą. Podkreślam, gdyby ktoś znów twierdził, że dotarł tam sam. Ale jestem z niego bardzo dumna, bo gdzie tylko mógł łapał za koła i gnał do przodu”.

Czyste Tatry to ogólnopolski projekt zorganizowany już po raz siódmy przez Stowarzyszenie Czysta Polska. W jego ramach wolontariusze ruszają na tatrzańskie szlaki, żeby oczyszczać je ze śmieci i jednocześnie zachęcać turystów do dbania o środowisko. W tym roku w akcję zaangażowało się 7180 osób, zbierając łącznie 420 kg śmieci na 275 kilometrach.





Czytaj także:
Zdobywa górskie szczyty na… wózku inwalidzkim!


Śmiecenie w Tatrach to obciach!
„Chcemy, aby wszystko dotarło do takiego momentu, że wychodząc na szlak nie spotkamy po drodze ani jednego papierka. Czyste Tatry to nie tylko sprzątanie terenów gór, ale też edukacja! Śmiecenie to obciach! Zapamiętajcie. Ogromny obciach!” – podkreśla M. Sadłoń.

Niestety, choć akcja powinna wzbudzić wyrzuty sumienia u wielu turystów, Arek boleśnie przekonał się, że nie wszystkim zależy na czystych szlakach. „Niektóre osoby przechodzące obok nas chciały, abyśmy zabrali ich śmieci, bo skończyli np. jeść czy pić i czemu on ma to znosić w swoim plecaku jak może nam dać. Przecież ma pani worek, może to pani zabrać. A gdybym go nie miała, to co by się z tymi śmieciami stało?” – zastanawia się na blogu pani Marzena.

Jeżeli jesteś w stanie nieść plecak z jedzeniem to dlaczego nie jesteś w stanie znieść opakowań po nim do kosza, samochodu, zabrać ze sobą? To przecież już mniej waży i po zjedzeniu mamy więcej energii. Kompletnie tego nie rozumiem, czym wadzi pusty woreczek po kanapce czy butelka po wodzie? Nie rozumiem, dlaczego puszka po piwie jest taka bleee, kiedy w niej już go nie ma i ląduje w pobliskich zaroślach. Nie rozumiem, jak można świadomie wyrzucać papierek po czekoladzie, lodach, batonie itp. i jeszcze usprawiedliwiać się: „ooo wypadło, a tam nie chce mi się wracać”. Niestety taka sytuacja zdarzyła się na naszych oczach. Pani po zwróceniu uwagi wróciła się po papierek, ale bardzo była z tego powodu niezadowolona i nie jestem pewna, czy kiedy zniknęliśmy jej z pola widzenia nie pozbyła się go, już bez usprawiedliwiania.

Było nas wielu i każdy wracał z tej trasy z pełnym workiem. Najgorsze jest to, że wychodząc sprzątaliśmy obie strony drogi i wracając tą samą trasą praca nadal była.
„Do tej pory mam w głowie pytanie Arka: Mamo, dlaczego oni wyrzucają tu te śmieci? – wspomina pani Marzena. No właśnie: dlaczego?

....

Widzicie jasno ze ci co ich chca eliminowac bo to,, bezmozgi" sa najwartosciowsza czescia spoleczenstwa. Dzieje sie wielkie dobro wokol nich dlatego szatan napiera na eutanazje. Wszystko jasne raczej ciemne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:02, 18 Lip 2018    Temat postu:

Zdobywa górskie szczyty na… wózku inwalidzkim!
Anna Gębalska-Berekets | 29/06/2018
LAI CHI WAI
YouTube
Udostępnij
Jego pasją od zawsze była wspinaczka górska. Osiągnął w tej dyscyplinie mistrzostwo. Po wypadku został jednak sparaliżowany od pasa w dół i jego kariera wydawała się skończona. Ale Lai Chi-wai się nie poddał i postanowił zawalczyć o siebie i swoje marzenia.

Lai Chi-wai w 2011 roku uległ wypadkowi motocyklowemu i został sparaliżowany. To nie przeszkodziło mu jednak w spełnianiu marzeń. Przed tragicznym zdarzeniem mężczyzna był czterokrotnym zwycięzcą Mistrzostw Azji we wspinaczce górskiej. Diagnoza lekarzy o tym, że jest sparaliżowany od pasa w dół i nie będzie mógł chodzić, była dla jego rodziny oraz przyjaciół znakiem, że nie będzie mógł robić już tego, co najbardziej kocha. Jego kariera jako sportowca wydawała się przesądzona. On sam z czasem pogodził się ze swoim stanem zdrowia, ale nie chciał pozostać bierny.

Wspinaczki górskie to była jego pasja i zdawał sobie sprawę, że nie może z nich zrezygnować. Takie wyprawy zawsze dawały mu poczucie spełnienia i wewnętrznej wolności. A on nie chciał ze swoich upodobań rezygnować. Po pobycie w szpitalu i rehabilitacji zajął się boksowaniem na wózku inwalidzkim. W jego ocenie poprawiło to u niego koncentrację i sprawność, zwiększyło też pewność siebie. Jednak dopiero narodziny jego syna zdeterminowały go do tego, by powrócić do wspinaczki górskiej.



Lai Chi-wai – kolejny raz na Lion Rock
W 2014 roku obiecał sobie i znajomym, że dokona niemożliwego. Oświadczył, że chce wspiąć się na Lion Rock, tym razem na wózku inwalidzkim. Poinformował o tym fakcie na prowadzonym przez siebie profilu facebookowym. Na wieść o jego planach wiele osób stwierdziło, że Lai symbolizuje ducha Hong Kongu, ducha wolności, siły, jedności i wytrwałości. Rozpoczął solidne przygotowania. Najpierw wspinał się na pudłach, potem na ściankach. To ogromny trud, zwłaszcza, że trzeba utrzymać jeszcze wózek. Udało mu się jednak odnieść sukces. Po 5 latach od wypadku, 9 grudnia 2016 roku, dokonał niemożliwego. Wspiął się ponownie na górę Lion Rock, na wysokość ponad 495 metrów.


Czytaj także:
„Dla mnie to anioł”. Niepełnosprawny pomaga wybudować dom niepełnosprawnemu


Wspinaczka na wózku inwalidzkim
Jeden z trenerów wspinaczki górskiej w wywiadzie dla Sky Post powiedział również, że nigdy nie wyobrażał sobie, by ktoś na wózku inwalidzkim mógł dotrzeć na szczyt góry Lion Rock, która jest trudna do pokonania i nawet profesjonalista miałby problem, by ją zdobyć. Wymaga to bowiem wielu treningów i godzin przygotowania. Chi-wai zrobił to, będąc osobą niepełnosprawną i na dodatek musiał używać specjalistycznego sprzętu.

Lai ma jednak ogromną determinację w tym, co sobie zaplanuje. Gdy postawi sobie jakiś cel, to nic nie jest w stanie go powstrzymać. Bez względu jak trudne jest wyzwanie, on nigdy się nie poddaje. Wspinanie się to spełnienie jego marzeń. Po zdobyciu Lion Rock powiedział: „Mogłem pokazać moim przyjaciołom i kibicom, że pokonałem siebie, jestem na wózku inwalidzkim, a mogę rzucić wyzwanie innym sportowcom i robić to, co najbardziej kocham”. Dodał również na Facebooku wpis o następującej treści: „Najświeższe informacje, wózek inwalidzki odkryty na Lion Rock. Spełniłem swój cel. Powiedziałem, że będę się wspinał na Lion Rock i zrobiłem to teraz! Niemożliwe stało się możliwe!”.

Lai Chi-wai został nawet nominowany do prestiżowej nagrody sportowej Laurens. Żadnemu innemu Chińczykowi nie przyznano takiego wyróżnienia.


Źródła: reuters.com; odditycentral.com

...

Znow piekny przyklad.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 7:51, 19 Lip 2018    Temat postu:

Przychodzą tu wyjątkowe dzieci. Strzyżenie z widokiem na autobus? Nie ma sprawy!
Sophia Swinford | 12/07/2018
SENSORY DISORDER HAIR SALON
BBC Somerset | Facebook | Fair Use
Udostępnij 68
Są ludzie, dla których spotkanie z fryzjerem jest najtrudniejszym momentem dnia. Oto specjalista, który potrafi się o nich zatroszczyć.

Jeśli twoje dziecko ma zaburzenia integracji sensorycznej, doświadczyłeś pewnie, jak wielkim wyzwaniem jest dla niego wizyta u fryzjera. To, co dla większości z nas jest zwyczajnym doświadczeniem, dla niektórych może być niezwykle stresujące i przytłaczające.

Na szczęście są ludzie, którzy przy odrobinie cierpliwości i elastyczności znajdują sposób na pracę z takimi dziećmi. Jednym z nich jest Chris. Pozwalając dzieciakom stać, wyglądać przez okno, nie zmuszając ich do zakładania fartucha, ułatwia cały proces wielu rodzinom.

„Obcięcie włosów u osoby z zaburzeniami integracji sensorycznej może być bardzo trudne do osiągnięcia. Jest pewien formalny proces przychodzenia do fryzjera. My staramy się go przełamywać – czasami to nic prostszego niż po prostu nieoczekiwanie, że klient usiądzie na krześle” – mówi.

Wiele dzieci zabiera do niego ulubione zabawki, żeby się uspokoić. Dając im dodatkowy czas na to, żeby zaspokoiły swoje indywidualne potrzeby, Chris stwarza otwarte i pełne spokoju środowisko dla osób, dla których w przeciwnym razie wizyta u fryzjera mogłaby być najbardziej stresującym punktem dnia.

...

Widzimy ze zwykle czynnosci moga byc problemem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:13, 20 Lip 2018    Temat postu:

Choroba rybiej łuski. Dziewczynka musi być myta kilka razy dziennie.

Nieuleczalna choroba genetyczna sprawia, że dziesięciomiesięczna Anna musi być kąpana przynajmniej cztery godziny dziennie. Jest to element terapii, która ma przynieść ulgę dziewczynce. Dziewczynka cierpi na chorobę rybiej łuski.

...

Cierpienie dzieci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:49, 23 Lip 2018    Temat postu:

Dziecko straciło w wypadku skórę na głowie. Przeszczep się nie przyjął

Siedmioletnia dziewczynka, która w wypadku straciła skórę głowy, wraca do zdrowia. Niestety skomplikowana operacja przeprowadzona przez chirurgów z Instytutu Onkologii w Gliwicach, nie przyniosła spodziewanych efektów. Replantowana skóra nie przyjęła się i konieczne będzie leczenie przy...

..

Znow wzruszajaca i dramatyczna historia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:37, 24 Lip 2018    Temat postu:

Londyn: 95-latek oskarżony o zabójstwo, zastrzelił swoją opiekunkę.

Brytyjska policja zatrzymała 95-latka, mężczyzna jest podejrzany o zabójstwo pracownicy domu opieki. Cierpiący na demencję starzec postrzelił kobietę w głowę, w swoim mieszkaniu w północnym Londynie. Ofiara została przewieziona do szpitala, gdzie po dwóch godzinach zmarła.

...

W tym wieku to juz mozg moze szwankowac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:40, 28 Lip 2018    Temat postu:

Nie tylko piłka złączyła Chorwatów. Właśnie zmieniają życie Polaka!
Dominika Cicha | 15/07/2018
Udostępnij
Marcin Żarnecki niedługo straci wzrok. Postanowił spełnić swoje marzenie i zobaczyć morze, więc… wybrał się rowerem do Chorwacji. Na trasie spotkał prawdziwe anioły.
niedzielę reprezentanci Chorwacji powalczą o tytuł Mistrza Świata. I choć wydawać by się mogło, że to główny temat na ulicach, w tramwajach i prasie w tym kraju, mundial ma swojego konkurenta. Jest nim Marcin Żarnecki, pochodzący z Nowego Targu 38-latek, który choruje na retinopatię. Na jedno oko nie widzi zupełnie, na drugie w 50 procentach. Lekarze nie dają mu żadnej nadziei – niedługo całkowicie straci wzrok. Zanim to się stanie, postanowił spełnić swoje wielkie marzenie i zobaczyć morze. Po raz pierwszy, i prawdopodobnie ostatni, w życiu.
Dotarcie do Chorwacji zajęło mu 2 tygodnie. Jechał bocznymi drogami, żeby nie narażać siebie i kierowców na niebezpieczeństwo. Dokładnie czytał mapę i znaki drogowe (z użyciem lornetki). Przy sobie miał tylko 50 euro – na więcej nie mógł sobie pozwolić. Spał w namiocie, jadł głównie chleb. Jego historię opowiada dziennikarz Marek Bobakowski w Sportowych Faktach WP.
Kiedy kilka dni temu, gdy Marcin Żarnecki siedział na ławce na dworcu kolejowym w Zagrzebiu, wpatrując się w mapę, podszedł do niego Łukasz Lisowski. Widząc, że turysta ma przy rowerze biało-czerwoną flagę, zaoferował pomoc. Kiedy usłyszał poruszającą historię 38-letniego muzyka i malarza (!), zgłosił się do swojej krewnej Anamariji Tomasković. I tak Chorwatka zamieściła na Facebooku wpis zachęcający do wsparcia. Niedługo później o Polaku wiedział cały kraj.
Udało się znaleźć Chorwatów z dużych miast i kurortów, którzy zgodzili się przyjąć Marcina Żarneckiego do swoich domów i pokazać mu najpiękniejsze zakątki. W pomoc zaangażowała się także redakcja portalu index.hr, która zapewniła mu transport na niektórych trasach.
Dzisiejszy finał Mistrzostw Świata 38-latek obejrzy wraz z polską rodziną w Zadarze. Nic dziwnego, że Chorwaci pokochali go jeszcze bardziej, bo… zapowiedział, że mecz skończy się wynikiem… 3:1
Po mundialu Marcina Żarneckiego czekają kolejne turystyczne atrakcje, zgodnie z dokładnym planem, nad którym czuwa jego nowa chorwacka przyjaciółka. Anamarija Tomasković bała się tylko, co stanie się z rowerzystą po powrocie do Krakowa. Czy znajdzie się ktoś, kto pomoże mu bezpiecznie dotrzeć do rodzinnego Nowego Targu? Na ochotnika zgłosiły się redakcje Sportowych Faktów i Wirtualnej Polski, które zorganizują dla 38-latka samochód.
Źródło: sportowefakty.wp.pl

...

Serce rosnie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 8:40, 29 Lip 2018    Temat postu:

Niełatwo przyznać, że mój brat jest „inny”. Ale bardzo go kocham
Domitille Farret D'Astiès | 18/07/2018
Florent et Samuel Bénard.
Udostępnij
Samuel ma 36 lat, Florent 33. Obaj pasjonują się piłką nożną, ale trzeba było trochę czasu, by Florent przedstawił swojego brata kolegom...
est ich troje: Samuel, Florent i Helena. Samuel jest autystyczny. Należy do paryskiej wspólnoty Arka, pracuje jako bibliotekarz i ta „zwykła” praca jest dla niego bardzo ważna. „Mieć pracę to dla mnie powód do dumy – mówi. – Nie zarabiam wiele, ale służę innym”.
Co lubi w życiu? „Świętować, grać w piłkę nożną, bawić się z przyjaciółmi i jeszcze lubię muzykę”. Jest wielkim fanem Johnny’ego Hollidaya. Ma wszystkie jego płyty, bo „jak się kocha, to się nie liczy pieniędzy” – mówi entuzjastycznie. To zaraźliwa pasja, którą dzieli z bratem. Wyjaśnia: „Muzyka mnie uspokaja, poprawia nastrój”. Ulubione piosenki: Tenessee , Que je t’aime, L’Envie , Quoi ma gueule … „Kiedy się ze mnie śmieją, przypominam je sobie. Dla mnie Johnny to ktoś bliski ludziom. Odważny, jak ja”. Obaj z Florent byli na pogrzebie swojego idola.
Florent wiele lat pracował jako animator w szkole podstawowej. Mówi, że „dzieci potrafią każdy dzień uczynić wyjątkowym”. Od trzech lat angażuje się w działania organizacji charytatywnej, która wspomaga osoby niepełnosprawne (l’.Office Chrétien des Personnes Handicapées).
„Przyjaciele Flo, to moi przyjaciele „
Bracia są sobie bliscy od dzieciństwa. Obaj pasjonują się piłką nożną, ale trzeba było trochę czasu, by Florent przedstawił swojego brata kolegom. „Miałem przyjaciół, którzy go nie znali. To niełatwe mówić znajomym o tym, co się dzieje w rodzinie. To intymne, temat tabu. Ale kiedy można się tym podzielić, czuje się wielką ulgę”. Samuel mówi: „Dla mnie to zwycięstwo, że przyjaciele Florenta zostali moimi przyjaciółmi. To bardzo ważne, że zaakceptowali mnie takim, jakim jestem”. I dodaje: „Im więcej ludzi spotykam, tym jestem szczęśliwszy”.
Opowiadają swoją historię. Ich mama ma niedosłuch w 80%, ale „jest niesamowicie energiczna i doskonale sobie radzi” – mówi Samuel. Dalsza rodzina, zwłaszcza rodzice chrzestni chłopaka bardzo przyczynili się do tego, by mógł odnaleźć swoje miejsce w życiu, są dla niego prawdziwymi „aniołami stróżami”.
Bénard
Florent et Samuel Bénard.
„Dorastanie z niepełnosprawnym bratem otwiera na inność i uczy być wobec innych bardziej uważnym” – mówi Florent. Ze słabości czerpać siłę.
To wszystko nie znaczy, że między braćmi nie ma drobnych utarczek, dokuczania. „Lubię, jak mnie łaskoczesz” – rzuca Samuel do Florenta. – „Dokuczam mu, bo go kocham”. Florent pyta brata: „Jakie masz dziś marzenie, Sam?”. „Być jaki jestem” – odpowiada brat.

...

Wspaniale!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 10:13, 29 Lip 2018    Temat postu:

Uczestniczka konkursu Miss Italia z protezą nogi: „Życie zawsze jest piękne”
Silvia Lucchetti | 23/07/2018
Udostępnij
Chiara Bondi straciła lewą nogę w wieku 13 lat w wypadku na skuterze. Teraz pomaga nastolatkom stawiać czoła życiowym trudnościom, a w tym roku weźmie udział w wyborach Miss Italia.
Kliknij tutaj, by przejrzeć galerię
iągle w ruchu: Chiara wspina się, pływa kajakiem, uprawia windsurfing. A wszystko to z protezą lewej nogi.
Pływam kajakiem, surfuję, lubię wspinaczkę skałkową i nurkowanie, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że mogę przejść po scenie w moich ukochanych szpilkach – zdradza (Letteradonna.it).
Ta prześliczna (prawie) osiemnastolatka z burzą czarnych, długich włosów, znakomitą sylwetką i uroczym uśmiechem przywodzi na myśl leśną nimfę. Prawdziwa śródziemnomorska piękność!
Pochodzi z Tarquinii, gdzie uczy się w liceum o profilu humanistycznym, a latem dorabia sobie jako barmanka. Młoda, pełna życia, uparcie dąży do celu. I w tym roku będzie się przechadzać przed publicznością konkursu Miss Italia na swojej smukłej, błyszczącej, futurystycznej i szykownej jak ona sama protezie.
Chiara ma pełną jasność (jakżeby inaczej, skoro jej imię po włosku znaczy „jasna”) co do tego, co chce przekazać młodym ludziom: „życie zawsze jest piękne” (Vanity Fair).
Czytaj także: „Najbrzydsza kobieta świata”, która pomaga innym odnaleźć swoje piękno
Chiara Bondi w konkursie Miss Italia
Lewą nogę straciła 6 lipca 2013 r. w wypadku na skuterze. W czasie długiego pobytu w Klinice Gemelli w Rzymie przeszła trzy operacje. Ostatecznie noga została amputowana pod kolanem.
Od piętnastego roku życia Chiara pracuje jako modelka. Organizatorka konkursu Miss Italia, Patrizia Mirigliani, do której Chiara się zgłosiła, w wywiadzie udzielonym „Leggo” powiedziała:
Piękno nie ma granic i w tym wypadku niepełnosprawność jest synonimem zranionej i odzyskanej kobiecości. Chiara symbolizuje siłę wszystkich, którzy kochają życie i chcą się odrodzić po dramatycznych przejściach (Missitalia.it).
„Chcę przekazać młodym, żeby cenili swoje życie”
Chiara nie kryje się z marzeniem o wygranej. Ale zależy jej na tym, żeby pokazać młodym ludziom, że życie zawsze jest cenne, także wtedy, kiedy człowiek zmaga się z niepełnosprawnością. Że nie można się poddawać, trzeba walczyć i odważnie iść do przodu. Ona to zrobi, stając na scenie w szpilkach.
„To jasne, że w konkursie piękności startuje się po to, żeby wygrać. Ale ja chcę przede wszystkim powiedzieć moim rówieśnikom, żeby cenili swoje życie, dawali sobie drugą szansę. Chcę przekazać swoją odwagę jak najszerszej publiczności, ponieważ wiem z doświadczenia, że z niepełnosprawnością można normalnie żyć, uprawiać sport, być w związku i, czemu nie, wziąć udział w wyborach miss” – podkreśla.
Czytaj także: „Chcę mówić światu, że każdy jest piękny!”. Kiedyś z niej kpili, dziś ją podziwiają
Chiara Bondi: Znowu cieszyć się życiem
Początkowo nie było jej łatwo, ale dzięki pomocy najbliższych, szczególnie rodziny, Chiara znowu zaczęła garściami czerpać z życia:
„Przez pierwsze dni, a nawet przez pierwsze miesiące, czułam się jak w innym świecie, którego istnienia nawet nie podejrzewałam. Nie miałam pojęcia, co dalej, jak wrócić do normalnego życia. Ale z czasem zaczęłam przyglądać się ludziom, którzy w takiej sytuacji jak moja cieszyli się codziennością, biegali, uprawiali sport. I zakasałam rękawy. W wieku trzynastu lat nie mogłam przecież odpuścić! Musiałam jakoś dać sobie radę. I z każdym dniem było lepiej” (Vanity Fair).
Misja w szkołach
Razem z Lorenzo Costantinim, który w wieku 26 lat stracił nogę w wypadku przy pracy, Chiara chodzi na spotkania w szkołach (było ich już 17!) w Rzymie i w Viterbo. Opowiada o tym, co przeszła i jak urodziła się na nowo, o tym, jak kocha życie, o uporze i odwadze. A wszystko po to, by przekonać swoich rówieśników, „że nigdy nie można się poddawać” (Vanity Fair).
Św. Paweł w drugim Liście do Koryntian mówi: „ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12,10).
Chiara, odwagi! Trzymamy kciuki!

...

Tu akurat w prosty sposob mozna przeciez wymodelowac elastyczna forme nogi i nalozyc na te druty. Nic nie bedzie widac.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:13, 01 Sie 2018    Temat postu:

Beata Wiater, wokalista znana miedzy innymi ze współpracy z Marylą Rodowicz, ulega strasznemu wypadkowi. Została potrącona przez samochód, gdy jechała na rowerze. Kierowca uciekł z miejsca wypadku, po...

Zmasakrowana Beata Wiater Zmasakrowana Beata Wiater szuka sprawcy wypadku

...

Tragedia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:14, 05 Sie 2018    Temat postu:

Anna Romańska z Olsztyna przeżyła uderzenie piorunem. Kobieta jest pewna, że otrzymała drugie życie. Lekarze przyznają, że w swojej karierze nie spotkali się z takim przypadkiem.

Polka przeżyła uderzenie Polka przeżyła uderzenie pioruna. Lekarze: to cud!

...

Istotnie takie przezycie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 8:29, 09 Sie 2018    Temat postu:

Zimą 1997 roku mała Andżelika wyszła z domu. I ślad po niej zaginął. Dziś kobieta może mieć 31 lat. Rodzina szuka jej od przeszło 20 lat. W tym czasie odeszli jej dziadkowie i ojciec, matka mocno podupadła na zdrowiu. Walczy ciocia. Teraz zbiera pieniądze na detektywa, który pomoże...

W Zakopanem błąka się nieznana W Zakopanem błąka się nieznana nikomu kobieta. Sprawdzą, czy to zaginiona...

...

Wielka tragedia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:03, 10 Sie 2018    Temat postu:

Niepełnosprawny 24 latek mieszka sam na własną ręke w domu, który ledwo sie trzyma. Jest biedny oraz niepełnosprawny, czasami walczy o następny dzien, szkoda mi go tak bardzo, jego matka jest w Niemczech, a ojciec siedzi, rodzeństwo go nie chce, przykre to co go spotkało Sad

Chory, samotny, pozostawiony sam sobie. Dlaczego tak długo musiałczekać na pomoc

...

Niestety!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:57, 11 Sie 2018    Temat postu:

Jechali na badania do szpitala. 10-letnia Martynka widziała śmierć rodziców i braciszków

Boże, dlaczego?! – wznosi do nieba zapłakane oczy Martynka (10 l.). Tylko ona przeżyła potworne uderzenie ciężarówki w auto, którym jechała cała jej rodzina. Dziewczynka w jednej chwili straciła wszystkie swoje najukochańsze osoby. Rodziców – Karolinę (†32 l.) i Adama (†33 l.), braciszków – Daniela (†7 l.) i nienarodzonego, którego pod swoim sercem nosiła jej mama.
Byli zaledwie 15 km do domu… W środowe popołudnie całą rodziną jechali na okresowe badania lekarskie pana Adama, który miał problemy z sercem. Nagle we wsi Łęka koło Nowego Sącza (woj. małopolskie) rozpędzona ciężarówka prowadzona przez Jana S. (48 l.) zmiotła z drogi ich samochód i dwa inne.
– Byłem na podwórku, gdy usłyszałem przeraźliwy huk i pobiegłem na drogę – opowiada Stanisław Tarasek (60 l.). Mężczyzna zastał przerażający widok. Rozbite auto z zabitym ojcem i synkiem, ciężko ranną ciężarną matką oraz przerażoną, krzyczącą wniebogłosy ocalałą dziewczynkę. 10-latka widziała martwego ojca i brata. Była też świadkiem ostatnich tchnień życia matki.
– Powiedzcie jej, że ją kocham – krzyczała Martynka, gdy śmigłowiec zabierał ciężko ranną mamę do szpitala.
Niestety, nie udało się uratować ciężarnej kobiety i jej synka, który miał przyjść na świat 6 października. – To koszmarna tragedia. Karolina miała już wszystko przygotowane, całą wyprawkę – mówi sąsiadka zmarłej. Jak mogło dojść do tego straszliwego nieszczęścia?
Jak usłyszeliśmy nieoficjalnie, że sprawca masakry Jan S. zjechał cysterną na lewy pas drogi, bo po coś sięgnął albo zasłabł. Był trzeźwy. Prokurator postawił mu zarzut nieumyślnego spowodowania katastrofy w ruchu lądowym ze skutkiem śmiertelnym. Grozi mu od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. Został tymczasowo aresztowany na dwa miesiące.

...

Straszne. Gdyby dorosly zostal sam to horror a tu dziecko! Bóg wie jakie dobro z tego wyciągnąć. Nie potrafie nic innego powiedziec. Zostac samemu nagle... To trzeba byc mocno z Bogiem razem aby wytrwac...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:40, 12 Sie 2018    Temat postu:

Prawie nie widzi. W 6 dni samotnie pokonał największą solną pustynię
Domitille Farret D'Astiès | 07/08/2018
Alban Tessier pendant sa traversée du Salar de Uyunin, du 17 au 23 juillet 2018.
Udostępnij
Mocno niedowidzący Alban Tessier zakończył wyjątkową wyprawę na Salar de Uyunin w Boliwii. Ten wyczyn jest świadectwem wielkiej determinacji i motywacją dla innych niepełnosprawnych.
stóp andyjskiej Kordyliery, w południowo-zachodniej Boliwii, na wysokości 3600 metrów rozciąga się solna pustynia Salar de Uyunin, czasami nazywana „białym piekłem”. To największa pustynna przestrzeń solna na świecie.
Alban Tessier przeszedł ją w sześć dni. Nie jest jednak takim zapalonym podróżnikiem, jak wielu innych. Żonaty, ojciec dwóch córeczek (dziesięcio- i ośmioletniej), cierpi na barwnikowe zwyrodnienie spojówek, prowadzące do ślepoty. Jego pole widzenia jest prawie żadne.
Ale Alban kocha sport, a dla chcącego nie ma nic trudnego. Zdecydował więc, że spróbuje pokonać pieszo 140-kilometrowy odcinek Salar de Uyunin. Przez tydzień był zdany na siebie i mógł liczyć tylko na nadajnik GPS dostosowany dla osób niedowidzących.
Czytaj także: Helen Keller. Kobieta, która żyła w ciszy i mroku
Niewidomy na solnej pustyni
Wyruszył 17 lipca z Llica. Do Colchani dotarł 23 lipca. Ale pracował nad tym projektem już od 2015 roku, wspierany przez stowarzyszenie „À perte de vue” (Jak okiem sięgnąć), które uwrażliwia na problemy osób z zaburzeniami widzenia.
Podróżnik opowiada, że w drodze do celu zmagał się z burzami śnieżnymi, wiatrem i usterkami sprzętu elektronicznego. Jego wyprawa miała na celu pokazanie, że pomimo niepełnosprawności, tak dużych kłopotów ze wzrokiem, wiele rzeczy jest możliwych dzięki wsparciu współczesnej technologii i narzędzi elektronicznych. Bez oglądania się wyłącznie na innych. To inspirujący i dający innym niepełnosprawnym nadzieję wyczyn.

...

Bardzo piekne!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:01, 12 Sie 2018    Temat postu:

Ta dziewczynka idzie po raz pierwszy w życiu. Zobacz jej reakcję!
Sophia Swinford | 06/08/2018

Uwaga: jej radość jest zaraźliwa!
aya ma cztery lata i urodziła się z mózgowym porażeniem dziecięcym. Do tej pory nie zrobiła samodzielnie żadnego kroku – poruszała się wyłącznie przy pomocy chodzika. Niedawno przeszła jednak zabieg kręgosłupa, który miał umożliwić jej chodzenie w ciągu 12 miesięcy. Dziewczynka postanowiła wszystkich zaskoczyć i stanęła na własnych nogach już 7 tygodni później.
Jej radosne okrzyki: „Ja chodzę!”, „Zrobiłam naprawdę spory krok!” z pewnością sprawią, że się uśmiechniesz.

...

To wznosi nasza dusze ku Niebu. Naprawde czlowiek bardziej potrzebuje tego niz jedzenia!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133503
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 8:56, 16 Sie 2018    Temat postu:

Matka zamordowanej na ulicy w Mielcu 35-letniej Agaty opowiada o gehennie, jaką jej córce zgotował 40-letni Paweł M. Obiecywał złote góry, przynosił kwiaty i zapewniał o miłości. Gdy Agata uległa czarowi poznanego na portalu randkowym 40-latka, ten zgotował jej piekło. Bił, wyzywał,...

Za miłość z Internetu zapłaciła Za miłość z Internetu zapłaciła życiem

...

Niestety. Nawet strasznie komentowac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 13, 14, 15, 16  Następny
Strona 14 z 16

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy