Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Gdy nagle dotyka sstraszne cierpienie ...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13, 14, 15, 16  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:42, 11 Lut 2018    Temat postu:

Wydali wszystkie oszczędności na łódź. Żaglówka zatonęła dzień po wypłynięciu
33174183
Para Amerykanów chciała spełnić swoje marzenia o żeglowaniu po wodach całego świata.

Nikki Walsh i Tanner Broadwell marzyli o podróży życia. Chcieli wybrać się w rejs na własnej łodzi. Udało im się odłożyć wystarczającą ilość pieniędzy i kupić 8-metrową żaglówkę. Niestety, nie nacieszyli się długo podróżowaniem. Łódź szybko zatonęła. Oboje przyznali, że są początkującymi żeglarzami.
GoFundMe
Chcąc wyruszyć w morze, sprzedali cały swój dobytek. Para pozbyła się działek, sprzedała meble oraz samochód. Starczyło na kupno 49-letniej żaglówki. Przez kilka miesięcy mieszkali w marinie i przygotowywali zapasy potrzebne podczas ich wyprawy – czytamy w New York Post. Wybrali się w stronę kanału John’s Pass. Trafili jednak na mieliznę, a fale przewróciły łódkę.

Statek nazwali "Lagniappe”. W języku kreolskim oznacza to bonus albo dodatkowy prezent. Para niedoszłych podróżników będzie musiała na pewno wydać dodatkowe pieniądze na podniesienie łodzi, która zatonęła tuż przy brzegu Madeira Beach na Florydzie.
Zobacz także: Podróż życia w 2 minuty
Szacują, że uratowanie statku będzie ich kosztować około 10 tys. dolarów. Samo podniesienie łodzi do wydatek 6700 dolarów. Dla pary jest to spory problem, bo oboje rzucili pracę, a ich całe oszczędności to jedynie 90 dolarów. Szukają teraz pieniędzy za pośrednictwem portalu gofundme.

...

Tez nieszczescie nieporownywalne oczywiscie z choroba. Ale utrata wszystkiego to nie dro biazg.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 14:24, 17 Lut 2018    Temat postu:

Philip Kosloski | 17/02/2018

PepOmint | CC BY-NC 2.0
Udostępnij 7 Komentuj 0
Wstawiennictwo św. Peregryna dało mu opinię „cudotwórcy”.

Wiadomość o chorobie nowotworowej może być miażdżącym ciosem nie tylko dla ciała, ale i dla ducha chorego. Jest to trudny krzyż, który Bóg w swojej tajemnicy dopuszcza w naszym upadłym świecie.

Czytaj także: Boisz się raka piersi lub znasz kogoś, kto choruje? Te dwie modlitwy są dla Ciebie


Św. Peregryn: patron chorych na raka
Jednak w czasie swego krótkiego życia na ziemi Jezus uzdrawiał wielu ludzi, którzy przyszli do Niego w szczerej wierze. I choć zawsze w przypadku chorób dotykających nas samych czy naszych bliskich musimy szukać pomocy u lekarzy, Bóg chce również, abyśmy wyciągnęli rękę w Jego stronę. Możemy choćby kierować do Niego prośby za wstawiennictwem świętych.

Świętym, który znany jest ze swojego szczególnego, skutecznego wstawiennictwa i uzdrowień chorych na raka jest św. Peregryn, Włoch żyjący w XIV wieku. Peregryn cierpiał na nowotworową zmianę w nodze, która została cudownie uzdrowiona. Już pośmiertnie ogłoszono go patronem chorych na nowotwory, a jego wstawiennictwu przypisane zostały niezliczone cuda.

Czytaj także: Czy każdy nowotwór to rak? I jak zmniejszyć ryzyko zachorowania?


Modlitwa o wstawiennictwo św. Peregryna
Poniżej znajduje się prosta modlitwa z prośbą o wstawiennictwo św. Peregryna – za nas samych lub za kogoś z naszych bliskich, kto cierpi na raka.

O święty Peregrynie, Ty, którego zwano „potężnym” i „cudownym pracownikiem” z powodu licznych cudów, które otrzymywałeś od Boga dla tych, którzy uciekali się do Ciebie. Przez tak wiele lat znosiłeś na swym własnym ciele chorobę nowotworową, która niszczy samą istotę naszego jestestwa, i który uciekłeś się do Źródła wszelkiej łaski, gdy człowiek był już bezsilny.

Zostałeś wyróżniony wizją Chrystusa, który zszedł z Krzyża, by Cię uzdrowić. Proś Boga i Matkę Boską o uzdrowienie dla tych chorych, których powierzamy Tobie (w tym miejscu przywołaj imiona tych, za których się modlisz). Wsparci w ten sposób przez Twe potężne wstawiennictwo będziemy śpiewać Bogu, teraz i na wieki, pieśń wdzięczności za Jego wielką dobroć i miłosierdzie.
Amen.
Czytaj także: „Przez Twoje Przenajświętsze Rany”. Modlitwa we wszelkiej chorobie i boleści
Tekst opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia


...

Kazda choroba to cios a powazniejsza niz grypa to tragedia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:08, 17 Lut 2018    Temat postu:

Moje trudne życie z boreliozą
Lauren Jonik | 17/02/2018

Jacqui Miller / Stocksy
Udostępnij 1 Komentuj 0
Długo nikomu nie mówiłam, że przez lata walczyłam z boreliozą. A przecież poważna choroba, która wywraca do góry nogami całe życie, nie jest powodem do wstydu.

Siedziałam na łóżku, we własnym pokoju, w małym miasteczku na przedmieściach Filadelfii. Patrzyłam na kalendarz, który podarował mi dziadek. Na obrazku Matka Boska w niebieskiej szacie spoglądała w dół na odrywane co miesiąc kartki.

Już miałam powiesić go na drzwiach szafy, naprzeciwko plakatu z Debbie Gibson, kiedy zauważyłam coś niezwykłego. Na kalendarzu małym drukiem wypisano liczby wskazujące, ile dni zostało do końca roku. W mojej dwunastoletniej głowie pojawił się pomysł: będę odliczać dni do 16 urodzin. Nie mogłam się już doczekać: prowadzenie samochodu, randki z chłopakami i robienie wszystkiego, czego nie mogłam robić jako dwunastolatka. Zależało mi wtedy tylko na tym, żeby stać się częścią świata dorosłych. Nie wiedziałam, że będę musiała czekać na to wszystko dużo dłużej niż inni.



Borelioza. Choroba wszystko zmieniła
Na krótko przed moimi czternastymi urodzinami zdiagnozowano u mnie boreliozę. Na początku ósmej klasy miałam nawrót choroby, który zostawił trwałe ślady: niezwykle destrukcyjne bóle głowy, bóle mięśniowe i ciągłe poczucie ogromnego zmęczenia. Im bardziej chciałam wyzdrowieć, tym gorzej się czułam. Wciąż jednak łudziłam się, że mogę być jeszcze zwykłą nastolatką, choć nie do końca wiedziałam, co miałoby to niby oznaczać. Ale nie mogłam.

Mimo że korzystałam z pomocy korepetytorów nie radziłam sobie z nauką. Przed chorobą byłam piątkową uczennicą, borelioza sprawiła, że nauka była dla mnie ogromnym wyzwaniem. Słowa stały się jedynie rzędami liter na papierze. Mama musiała mi czytać na głos każde zdanie, a nawet całe książki.

Starałam się jak mogłam, ale postępy w nauce były nikłe. W końcu musiałam zrezygnować ze szkoły. Na rok. Prawie pogodziłam się z myślą, że nie skończę szkoły średniej. Słysząc, że koledzy idą na studniówki i planują studia, czułam coraz mocniej, że coś mnie omija.



Stracone lata?
Zaczynałam wierzyć, że straciłam „najlepsze lata życia”, co wpędzało mnie w jeszcze większe przygnębienie. Rozpłakałam się, gdy na osiemnaste urodziny dostałam od ciotek pamiątki z ich studniówek. Moje licealne lata były bardzo nietypowe, co bardzo mnie bolało. Powoli zaczęłam sobie jednak zdawać sobie sprawę z tego, że każdy ma swoją ścieżkę. Mimo że moja była tak różna od dróg moich rówieśników, to miała przecież znaczenie.

Gdy byłam nastolatką miałam przez chwilę chłopaka, który zostawił mnie po tym, gdy odkrył, że choroba uniemożliwia mi częste randkowanie. Na prawdziwy związek musiałam poczekać do czasu, gdy wyzdrowiałam, czyli do 27 roku życia. Przeżywałam wszystko jak podlotek, czułam się zakłopotana, nie wiedziałam, jak się zachować. Dzwoniłam bez przerwy do mojej przyjaciółki i prosiłam o „przetłumaczenie” zachowań i słów mojego chłopaka. Czy to, że jedzie do mnie dwie godziny, znaczy że mnie lubi? Czy to dobry znak, że ucina sobie pogawędki z moją mamą? Prawie słyszałam, jak przyjaciółka wali głową w biurko. Uczyłam się, jak zachowywać się z w związku w sposób dojrzały. Nie jak nastolatka, która wierzy w to, że filmy pokazują prawdziwe życie.

Maturę zdałam w dniu moich trzydziestych pierwszych urodzin. Mimo że dużo materiału musiałam nadrobić sama, egzaminy poszły mi śpiewająco. Lata spędzone nad książkami medycznymi i próby zrozumienia, jak działa organizm człowieka bardzo mi się przydały. Na początku studiów wstydziłam się tego, że jestem starsza. Jednak w czasie dyskusji z profesorami i kolegami ze studiów nie czułam już tej różnicy, czułam, że tu jest moje miejsce. Nie czułam się już tamtą chorą osobą, czułam się po prostu studentką.



Cenisz rzeczy, na które długo czekasz
Dziś mieszkam w Nowym Jorku – mieście, w którym prawo jazdy jest niepotrzebne. Mimo to chciałam zrealizować swój młodzieńczy cel i zdałam egzamin w wieku 27 lat. Gdy odwiedzam rodziców, jeżdżę czasem po nieuczęszczanych drogach, tylko dlatego, że już mogę. Przypomina mi to, że wolność to wielki dar… zwłaszcza, gdy trzeba na nią czekać tak długo.

To, że „rytuały przejścia” przechodziłam później niż inni sprawiało, że czułam się gorsza. Niemądrze sądziłam, że powinnam ukrywać powody, dla których tak się działo. Gdy poznawałam nowych ludzi unikałam odpowiedzi na pytania o moje życie, a wszystko to z obawy, że będą mnie osądzać albo litować się nade mną. Kiedy byłam już na tyle zdrowa, żeby prowadzić normalne życie, chciałam iść do przodu, nie użalając się nad sobą i moim marnym losem, jednak każda myśl o chorobie mi to utrudniała.



Wszystko ma swój czas
Kiedyś chciałam mieć takie samo życie jak wszyscy. Z czasem uświadomiłam sobie, że im bardziej szczera jestem z innymi, tym łatwiej przychodzi mi akceptowanie samej siebie. Powoli mijał wstyd związany z tym, że brak zdrowia zmienił mnie i moje życie.

Zaczęłam otwierać się na nowych ludzi, którym ufałam, i którzy odwzajemniali się tym samym. Stopniowo uczyłam się najważniejszej lekcji: jak zamienić nieustanne porównywanie się z innymi na współczucie i zaufanie do samej siebie. Moje życie nie wygląda tak, jak sobie to planowałam, skreślając dni w kalendarzu od dziadka. Zrozumiałam jednak, że wszystko ma swój czas. I wiem, że często wychodzi nam to na dobre.

...

Oczywiscie nie ma prostch odpowiedzi na to. Zwlaszcza u tych co nie przechodza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:36, 18 Lut 2018    Temat postu:

Twoje życie jest wyzwaniem. Podejmij je, ale z Przewodnikiem. Komentarz do Ewangelii
Ks. Łukasz Kachnowicz | 18/02/2018

Shutterstock
Udostępnij 16 Komentuj 0
Jak biegają niewidomi? Przewodnik podprowadza do linii startu, a potem z linii mety krzyczy do niego: „tutaj, tutaj!” Weź dobrego Przewodnika, który Cię poprowadzi. Biegnij „na słuch” i wsłuchuj się głos Tego, który jest Miłością.

Ryszard Sawa jest niewidomym. Mając 9 lat, podczas wypasania krów, znalazł niewybuch, który z ciekawości postanowił rozbroić. Pocisk wybuchł. Mały Rysiek miał rozerwaną rękę, poharataną twarz oraz stracił wzrok. Jednak, jak sam twierdzi, ten wypadek stał się dla niego szansą, a nie tragedią.

Czytaj także: Bądź wolny i dawaj wolność innym. Tak czyni Bóg. Komentarz do Ewangelii
Musiał wyjechać do Krakowa, a potem do ośrodka dla niewidomych w Laskach. Zaczął rozwijać się naukowo, do tego stopnia, że zrobił doktorat z matematyki i informatyki oraz dostał pracę w Polskiej Akademii Nauk.

Rozpoczął także przygodę ze sportem, a dokładnie z bieganiem. Początkowo biegał dystanse sprinterskie „na słuch”. Przebiegają one tak, że przewodnik podprowadza niewidomego do linii startu, a potem z linii mety krzyczy do niego: „tutaj, tutaj!” Z czasem zapragnął czegoś więcej i postanowił wziąć udział w maratonie.

Na początku biegł trzymając się siodełka roweru, na którym jechał przewodnik, potem zaczął biegać razem z przewodnikiem połączony z nim specjalną linką. Jest pierwszym niewidomym Polakiem, który przebiegł maraton, a przebiegł ich już ponad 100. O nim i jego przewodniku Felicjanie powstał nawet film „Kumple”.

W dzisiejszej Ewangelii Duch wyprowadza Jezusa na pustynię. Tam Chrystus pości i jest kuszony przez demona. Ewangelia Mateusza nazywa ten czas „przygotowaniem do działalności Jezusa”. Rozpoczyna się droga, która poprowadzi Go do wydarzeń Wielkiego Tygodnia. Trudna droga, na początku której już pojawiają się pokusy, żeby z niej zboczyć.

Jezus nie wyrusza jednak sam, ma Przewodnika, który Go prowadzi. Tuż przed tą sceną ewangelista opisuje chrzest Jezusa, w czasie którego Duch Święty zstąpił na Niego i dał się słyszeć głos: „Ty jesteś mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. Ten głos będzie naprawdę jak kompas, który przeprowadzi Go przez wiele zmagań i doprowadzi ostatecznie do celu.

Ta Ewangelia jest dzisiaj zaproszeniem dla każdego z nas, żeby wystartować. Jak św. Paweł, który mówi: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem.”

Twoje życie jest wyzwaniem. Podejmij je. Ale nie sam. Weź dobrego Przewodnika, który Cię poprowadzi. Biegnij „na słuch” i wsłuchuj się głos Tego, który jest Miłością. On będzie Cię naprowadzać „tutaj, tutaj!”.

Będzie tak, że nie będziesz widział nic, będziesz czuł się zagubiony i będzie pokusa poddać się lub zboczyć z drogi, ale wsłuchuj się w głos Miłości, a usłyszysz „tutaj, tutaj!” I znów będziesz biegł do celu. Daj się poprowadzić Miłości.

Idź tylko tam, gdzie jest głos Miłości, bo tam jest Twoje „tutaj, tutaj!” Nie wsłuchuj się we wszystkie głosy dokoła, bo możesz stracić orientację i zgubić się. Wsłuchuj się w ten głos, a dobiegniesz do celu.
Komentarz do Ewangelii
I czytanie: Rdz 9, 8-15
II czytanie: 1 P 3, 18-22
Ewangelia: Mk 1, 12-15

...

Kazdy jest chory na tej ziemi wszak o tym mowi Ewangelia. Nie ma ,,sprawnych".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 11:30, 19 Lut 2018    Temat postu:

Zgubił się w miejskim systemie kanalizacji i trzy dni spędził pod ziemią

Uratowany po trzech dniach spędzonych pod ziemią - to historia, która wydarzyła się naprawdę. Mowa o Brytyjczyku, który zgubił się w miejskim systemie kanalizacji w Romferd.

...

To rzeczywiscie dramat zginac w ten sposob.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 9:53, 24 Lut 2018    Temat postu:

azu się w niej zakochałem”. Historia krótkiej miłości
Sofia Gonzalo | 24/02/2018

Jairo Berbel
Udostępnij 1 Komentuj 0
Yulexi, z chorobą nowotworową i protezą jednej nogi, wygrała konkurs piękności w Ekwadorze. Jej historia miłosna pokazuje, że należy wykorzystywać każdy jeden oddech w naszym życiu.

Kiedy Jairo Berbel kończył studia dziennikarskie, Hiszpania wydawała się dla niego za mała. Po tym, jak w Afryce współpracował z organizacją pozarządową i zrobił film dokumentalny o dzielnicach biedy w Porto Alegre, posłuchał głosu swojej intuicji. Ten zaprowadził go do miejsca, gdzie jego życie zostało odmienione na zawsze. W 2013 roku poczuł, że w poszukiwaniu nowego życia powinien udać się do Ekwadoru i tak właśnie zrobił.

Tam znalazł pracę jako dziennikarz w studio produkcyjnym, gdzie zajmowano się tematami kulturowymi i społecznymi. W trakcie jednej z podróży służbowych został poproszony o nagranie Yulexi Caroliny Chévez Velez, 18-latki, której w wyniku zaawansowanego kostniakomięsaka amputowano nogę. Dziewczyna chorowała także na raka płuc.

Yulexi była popularna, ponieważ stworzyła pokaz mody dla osób niepełnosprawnych. Była także bohaterką reportaży – jako jedna z najbardziej wpływowych w owym czasie modelek.

Zakochali się w sobie, gdy tylko się zobaczyli. W niedawnym wywiadzie dla programu „Koniec tygodnia” w hiszpańskiej rozgłośni radiowej COPE, Jairo Berbel tak opisał ten moment: „Przez kilka sekund był między nami pewnego rodzaju kontakt wzrokowy i zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Gdy tylko ją zobaczyłem, oczarowały mnie charyzma z jaką się wypowiadała, jej sposób bycia… była taka prawdziwa!” – wspomina podekscytowany.

Yulexi. Jedyną ułomnością jest poczucie ograniczenia
W wieku 13 lat Yulexi marzyła o zostaniu baletnicą, lekarką lub modelką. Rak kości przekreślił część z tych nadziei. Nie wszystkie, ponieważ kiedy po amputacji nogi wygrała w konkursie piękności, pokazała, że „jedyną ułomnością jest poczucie ograniczenia”.

Podczas jednego z pokazów podjęła decyzję, żeby wyjść bez kul, mimo że podczas prób chodziła przy ich pomocy. W tym momencie, jak później wyznała, strach przed upadkiem pojawił się w jej głowie. I natychmiast usłyszała w swoim wnętrzu odpowiedź: „Jeśli się przewrócę, to wstanę”. I tę samą determinację utrzymała w swojej walce przeciw rakowi.

Jairo wyjaśnia, że w czasie swojej choroby Yulexi nigdy nie uroniła łzy i zabroniła płakać jemu: „Jeśli płaczesz, nie przychodź się ze mną zobaczyć” – powiedziała mu. Ze swym szerokim i promiennym uśmiechem zapewniała, że dla niej życie to budzenie się z dnia na dzień i stawianie czoła trudnościom, które nadejdą.

Wyciskanie z dni całego „soku”
Analizując cztery lata później ich związek, Jairo wyjaśnia, że tym co było ważne i co wpłynęło na ich relację był czas, świadomość, że koniec nadejdzie szybko. „Ten brak czasu uczynił naszą miłość piękną i rozdzierającą. Kiedy wiesz, że być może pozostało ci kilka tygodni, może miesiąc, z osobą, z którą chcesz spędzić resztę życia, czerpiesz ile się da i wyciskasz wszystkie soki” – wspomina.

Razem nauczyli się doceniać małe, codzienne szczegóły. „Było cudownie żyć tak, jakby to mogła być nasza ostatnia wyprawa na plażę. To było coś, czego nigdy nie zapomnę, pamiętam każdy detal (nasze rozmowy, bryzę morską…). To są rzeczy, których uczysz się doceniać, i o których wiesz, że być może za miesiąc nie będą mogły się zdarzyć”.






Romantyczne pożegnanie
W ostatniej fazie swojej choroby, Yulexi chciała zostawić nagraną wiadomość dla wszystkich: „Jeśli nauczyłam się czegoś pięknego, to tego, że chcieć to móc. Trzeba walczyć o to, czego się pragnie i iść naprzód. Trzeba doceniać to, co się posiada, mieć wiarę, nadzieję i miłość. Byłam osobą, która walczyła o to, w co wierzyła i chciała pokazać, że niepełnosprawność nie oznacza niemocy i nieudolności”.

O ostatnich chwilach miłości swego życia Jairo opowiada, że było to coś pięknego i rozdzierającego w jednym.

Jej stan się poprawił na ostatnie 20 minut życia. Była świadoma i przepiękna. Patrzyliśmy się na siebie i całowaliśmy. Po pocałunku, powiedziała, że mnie kocha, odpowiedziałem jej w ten sam sposób i po kilku sekundach umarła. Powtarzałbym ten pocałunek bez końca, ale było to coś okrutnie pięknego i bolesnego w tym samym czasie.
Jairo opisuje Yulexi jako „osobę, która porzuciła bycie śmiertelnikiem, żeby przekształcić się w legendę. Bohaterkę, która walczyła przeciwko rakowi i go pokonała. Pokonała strach, pokonała ciemność i zwyciężyła śmierć. Żyła, by stać się wieczną i zapamiętaną przez kolejne stulecia. Zawsze jasność, zawsze miłość i nadzieja”.






Kiedy odeszła, Jairo zamieszkał na jakiś czas z rodziną Yulexi i postanowił utrwalić historię jej życia w powieści, żeby jej spuścizna pozostała w całości. Wynikiem była książka „Zawsze. Legenda pieguski o zielonych oczach”.

Dzisiaj powieść jest wykorzystywana, żeby pomagać ludziom z depresją. Z kolei samemu Jairo wiele osób wyznało, że „po przeczytaniu jego historii z Yulexi zaczęli znów wierzyć w miłość”.

Pośród projektów Jairo Berbela można natknąć się na dokument o młodej kobiecie. Zwiastun zagłębia nas w życie tej, która wykazała się odwagą w obliczu przeciwności i dzięki temu była kochana przez tak wiele osób w Ekwadorze.

Jairo Berbel


Jairo zapewnia, że jeśli mógłby cofnąć czas, spotkałby się ponownie z Yulexi i zakochałby się w niej, bo wszystkie jego „dobre przeżycia, których doświadczył dzięki niej, dosłownie wymazały te złe i ponieważ tym, co jest w życiu naprawdę ważne, jest nie ilość czasu, ale jego jakość”.

Tekst pochodzi z hiszpańskiej edycji portal Aleteia

...

Choroba to po prostu zyciowe zadanie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:19, 26 Lut 2018    Temat postu:

Teraz inspiruje ludzi na całym świecie
Kiedy miała 13 lat, straciła obie dłonie. Nie poddała się, zdobyła wyższe wykształcenie. Aktualnie prowadzi wykłady, będące inspiracją dla ludzi na całym świecie

Malvika Iyer z Indii miała 13 lat, gdy w pobliżu jej domu eksplodował skład z amunicją. Wokół wszędzie leżały porozrzucane niewypały, miedzy innymi granaty. Dziewczynka nieopatrznie podniosła jeden z nich, ten wybuch jej w dłoniach.

W wyniku zdarzenia Malvika straciła obie dłonie oraz doznała rozległych obrażeń nóg. Przez pierwsze pół roku nie mogła chodzić i była przykuta do wózka inwalidzkiego. W obie nogi miała wstawione metalowe pręty. Po 18 miesiącach spędzonych w szpitalu, musiała na nowo nauczyć się chodzić i używać protez rąk.

Musiała przerwać naukę, jednak – jak mówi – tęskniła za szkołą. Zaczęła się sama uczyć, zapisała się do klasy korzystającej z ekspresowych kursów. Z pomocą asystenta napisała egzamin.



„Byłam zadowolona z tego, że miałam jakiś cel i go osiągnęłam” – opowiada kobieta.

Kiedy przeprowadziła się do New Delhi, rozpoczęła studia ekonomiczne na St. Stephen College. Stopień doktorski zdobyła na Madras School of Social Work w indyjskim Chennai. Zajmowała się problemem stygmatyzacji ludzi z niepełnosprawnością.

Na początku studiów było jej ciężko. „Byłam pozostawiona sama sobie i czułam, że jestem otoczona idealnymi ludźmi z idealnym życiem, podczas gdy sama byłam złamana” – opowiada.

„Ciężko mi było czuć się wartościową. Czułam się niekompletna, choć rodzina stała za mną murem, wspierała mnie i cieszyła z każdego osiągnięcia”.







Później poznała miłość swojego życia. „Patrzył na mnie, jakbym była najbardziej kompletną osobą na świecie”- wyznaje. To był punkt zwrotny w życiu Malviki.

„W 2012 roku, w rocznicę wypadku, postanowiłam uczcić samą siebie. Po latach niepewności, milionów spojrzeń i pytań od obcych osób postanowiłam opisać na Facebooku swoją historię” – kontynuuje.

„Moja podróż ma wzloty i upadki. Były momenty, w których nie chciałam żyć, bo ból był nie do zniesienia. Nawet dzisiaj, gdy odwiedzam Indie, mierzę się z dyskryminacją, gdy nie noszę protezy. Chcę to zmienić”.

Malvika przyznaje, że wszystko, co robi, traktuje jak przygodę. Teraz uczy się gotować za pomocą łokci. Chce inspirować ludzi i pokazywać, że niepełnosprawność niczego nie zmienia.

„Spójrz na mnie – jestem doktorem bez dłoni”- podsumowuje Malvika. Iyer jest zapraszana na wiele wykładów na całym świecie. Wystąpiła m.in. w cyklu TEDx. Aktualnie mieszka w Ann Arbor, w amerykańskim stanie Michigan.

...

Bardzo piekne brawo!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:57, 27 Lut 2018    Temat postu:

Nie może chodzić ani mówić. Ale pracuje jako prawnik i wykładowca! [wywiad]
Lojze Grčman | 27/02/2018

LOJZE GRČMAN
Udostępnij 10 Komentuj 0
Sara Ahlin Doljak jest słoweńską prawniczką i wykładowcą na kilku wydziałach, mimo że choruje na stwardnienie rozsiane. „Mój żal, który żywiłam wobec bólu, zniknął. Po wielu latach szukania w końcu odnalazłam siebie” – mówi.

Sara pamięta dni swojego pobytu w szpitalu – w ubiegłym roku spędziła tam trzy miesiące. Niegdyś zapalona sportsmenka, która wraz z mężem prowadziła pięć grup wsparcia dla małżeństw, teraz pokazuje, jak zmierzyć się z krzyżem choroby.



Lojze Grčman: Saro, jak wygląda Twoja codzienność?

Sara Ahlin Doljak: Cały czas pracuję, choć robię to z domu i wciąż jestem wykładowcą na uniwersytecie. Poranki są najtrudniejsze, ponieważ przez skurcze śpię bardzo niespokojnie. Przy porannych czynnościach, jak ubieranie się itp., potrzebuję pomocy męża i moich rodziców.

Cały czas pracuję, ponieważ lubię towarzystwo innych osób i dzięki temu mogę zapomnieć o bólu, o tym, że jestem chora. Od czasu, kiedy usłyszałam diagnozę, żyłam ze świadomością, że moja praca pomaga ludziom i, pośrednio, pomaga mnie samej. Nie postrzegam samej siebie jako bohatera, ale prawdą jest, że bardzo często niewiarygodnie trudno jest ukryć zmęczenie i ból.

Czytaj także: Magda, 39 krajów i stwardnienie rozsiane. „Nie ma rzeczy niemożliwych!”
Czym dla Ciebie, z takiej perspektywy, jest prawo?

Prawo rozwija mnie jako prawnika, mediatora, wykładowcę, żonę, matkę, córkę i przyjaciółkę. Widzę w ludziach historie, a nie honorarium, i bardzo mocno się staram, żeby pokazać im, że procesowanie się nie ma sensu. Jednak zmienianie świata zaczynam od siebie.

Na początku studiów w ogóle nie pociągał mnie zawód prawnika. Myślałam, że prawnik jest wytworem pieniądza. Ale żeby rozwiązać pomyślnie spór prawny, potrzebujemy prawdy. Siła argumentów jest niewystarczająca, bo w dłuższej perspektywie, jeśli jesteśmy szczerzy wobec samych siebie, pozbawi nas radości i szczęścia, pozostawi niespokojnymi.

Mówię o prawie rodzinnym i spadkowym. Drodzy studenci, chciałabym wam powiedzieć o wiele, wiele więcej, ale zanim będę mogła to zrobić, mój komunikator Tobii i tablica do pisania będą musiały wykonać to zadanie.

W jaki sposób zaakceptowałaś swoją chorobę?

Kiedy w kwietniu 2012 roku leżałam w szpitalu na oddziale neurologicznym, wciąż byłam niepogodzona z chorobą. Marzyłam jak to będzie znowu żyć tak, jak wcześniej. Być dobrą żoną, wspaniałą matką, mieć własną kancelarię prawną, wykłady na uniwersytecie, prowadzić samochód, jeździć na nartach, grać w siatkówkę. Nie mogłam odrzucić nic z tych rzeczy. I nie mogłam się modlić, bo byłam zbyt zajęta rozważaniami nad moją ziemską egzystencją.


LOJZE GRČMAN


I wtedy Twoją postawę zmieniła książka „W rozmowie z Bogiem” Carvajala?

Ksiądz z mojej parafii dał mi ją podczas jednej z jego wizyt. Dopiero wtedy zaprosiłam Jezusa do swojego serca i zaczęłam znowu się modlić, będąc wdzięczną i prosząc o Jego wsparcie.

Po pięciu latach wciąż kroczę z Jezusem i pozwalam Mu być moim towarzyszem. Nie dałabym sobie rady bez modlitwy. Choroba postępuje szybko, ale odkąd pozwoliłam Jezusowi, by mnie leczył swoimi słowami, często słyszę: „Saro, wyglądasz niesamowicie dobrze”.

To pokazuje, że czyjś duch może być widoczny na zewnątrz. Moim motto jest: „Mogę zrobić wszystko przez Chrystusa, który mnie umacnia”. Na początku błędnie zakładałam, że cała siła pochodzi ode mnie. Teraz wiem, że to prezent, łaska.

Czytaj także: Jest młoda, piękna i… nieuleczalnie chora. Zainspiruj się jej historią!
Czasami trudno zaakceptować zupełną zmianę życia i świata po chorobie.

Pogłębianie się choroby wpłynęło na mój rozwój duchowy. Wcześniej rzadko zwracałam uwagę na ostrzeżenia, które wysyłało moje ciało, nie słyszałam SOS mojej duszy. Jestem wdzięczna, że odnalazłam kontakt ze swoim wnętrzem, mądrość serca i bezwarunkową miłość. Wszystkie te zmiany są swego rodzaju odrodzeniem.


OSEBNI ARHIV


Jak Twoi klienci i studenci reagują na Twój stan?

Mimo że moja choroba postępuje, nie straciłam ani jednego klienta czy studenta. Porozumiewamy się przez mejle i SMS-y. Kiedy spotykamy się w biurze, korzystam z tablicy do pisania. Od kiedy mam swój komunikator, uczestniczę w rozprawach sądowych i zajęciach na uczelni.

Z góry zapytałam swoich klientów, czy zgadzają się na mój modus operandi. Studenci są zadowoleni z elektronicznych wykładów. Od 2014 roku kolega pomaga mi z pracami biurowymi.


LOJZE GRČMAN


A reszta znajomych?

Inni prawnicy wysyłają dodające otuchy wiadomości tekstowe i mejle. Niektórzy z nich odwiedzali mnie w szpitalu. Jeśli jest to konieczne, zastępują mnie w sądzie. Moi znajomi z wydziału wspierają mnie i włączają do pracy, zgodnie z moimi kompetencjami i możliwościami.

Zdaję sobie sprawę, że to może być trudne, widzieć prawnika na wózku inwalidzkim, niezdolnego, by mówić. Klienci lepiej sobie z tym radzą niż koledzy z pracy. Ale moje oczy i moje uprawnienia krzyczą: „Ja to wciąż ja! Jestem tutaj!”. Nie zostałam pozostawiona samej sobie z moimi myślami, uczuciami i niepełnosprawnościami, chociaż wielu z moich przyjaciół i znajomych z pracy odeszło. Niektóre przyjaźnie zaś pogłębiły się w najcudowniejszy sposób.

Nie zbudowałam muru wokół siebie. Wciąż mogę czuć, doświadczać, przeciwstawiać się pewnym rzeczom, jeśli jest to niezbędne, mogę pozwolić sobie na swobodę, jeśli to dla mnie bezpieczne, mogę dobrze przystosować się do nowych okoliczności. Jestem zdolna do zaakceptowania nowych ograniczeń. Dziękuję Ci, drogi mężu Bojanie i kocham!

Od siedmiu miesięcy nie możesz mówić. Jak radzisz sobie z tym utrudnieniem?

Milczenie jest mową serca. Ma ponadnaturalne moce, jest bardzo głębokie. Naprawdę bardzo chciałam usłyszeć swój własny głos. Ale cisza napełniła mnie pokorą i pokazała mi mój świat o wiele wyraźniej.

Jestem w stanie to znieść, bo obdarowano mnie siłą i pokojem. Doświadczanie milczenia jest bardzo trudne w codziennym życiu. Nie mogę odebrać telefonu, interkomu, nie mogę porozmawiać z własną rodziną. O wiele łatwiej żyć w ciszy, jeśli nie ma czynników zakłócających. To cisza we mnie jest najważniejsza.

Początkowo, bardzo trudno było mi uspokoić umysł i przestać martwić się o niepotrzebne rzeczy. Uwewnętrzniam moment, w którym się znajduję, nie ma przeszłości, nie ma przyszłości. Modlitwa pomogła mi odzyskać pokój i cierpliwość. Wciąż trzymam rurkę tracheostomijną, przynajmniej na jakiś czas.

Czytaj także: Czy prawo, które nas obowiązuje, powinno być moralne? Rozmowa z prof. Jerzym Stelmachem
Jak wygląda Twoja relacja z mężem w obliczu postępującej choroby?

Kiedy mój stan się pogarszał, zaczęłam się zamykać. Moje poczucie bezsilności i bezwartościowości szybko się zwiększało i próbowałam uciec od naszego związku. Ale Bojan nigdy się nie poddał, każdego dnia pokazywał mi swoją miłość i potęgę naszej sakramentalnej przysięgi. Zajęło to trochę czasu, nim zaczęłam na nowo wierzyć w nasze małżeństwo.

Gdy w końcu przyznałam przed samą sobą, że Bojan jest moim sprzymierzeńcem, nasz związek zaczął się umacniać w miłości i szczerości. Dopiero zeszłego lata, sześć lat po mojej diagnozie, przestałam szukać ziemskich wyjść awaryjnych. Dopiero teraz widzę i czuję mojego męża, którego kocham całym swoim sercem.

Godziny, które spędziliście wspólnie zeszłego lata przy Twoim łóżku szpitalnym zbliżyły Was, prawda?

Przez te wszystkie lata nie chciałam widzieć cichej obecności Bojana u mego boku. Pozwalał mi czuć swoją miłość i wsparcie. Były chwile, kiedy musieliśmy używać ostrych słów, żeby mną wstrząsnąć.

Idziemy tą drogą wspólnie i jesteśmy zdolni zatrzymać się jedno przy drugim. Wcześniej byłam zbyt zaabsorbowana moim zawodem, tym jak „zdławić” moją chorobę; właściwie nie pozostawało czasu dla nas. Potrzeba wiele odwagi, którą czerpię z miłości do Boga i w konsekwencji do mojego męża. Powierzam nasze małżeństwo Bogu.


OSEBNI ARHIV


Jak dzieci radzą sobie z Twoją chorobą?

Mają 11 i 13 lat i dorastają z tą chorobą. Odznaczają się ogromną intuicją i dokładnie wiedzą, kiedy potrzebuję odpoczynku albo pomocy z czymkolwiek. Bardzo dużo pomagają i są bardzo niezależne. Wykonują wszystkie prace domowe. Modlimy się wspólnie, dużo rozmawiamy, nie ma zakazanych tematów w naszej rodzinie.

Jakie są Twoje osobiste cele na rok 2018?

Sądząc po ostatnich dniach 2017 roku i pierwszych tego roku, rok 2018 będzie, tak podejrzewam, pielgrzymką cierpliwości i wdzięczności. Wierzę, że życie wzywa mnie do większej ufności i dawania radosnego świadectwa.





Słowa Sary zapisane na tablicy:

Diagnoza – stwardnienie rozsiane – to nie koniec

Dla mnie to było ostrzeżenie

Żeby przestać zabiegać o materialną stronę zawodu prawnika
Tekst pochodzi ze słoweńskiej edycji portalu Aleteia

...

Wspanialy wzor!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:48, 02 Mar 2018    Temat postu:

Chciał aby pierwsze słowa ze słowa które usłyszy jego dziewczyna, były niezapomniane
Karolina Sarniewicz | 01/03/2018

Kevin Peakman/Facebook
Udostępnij 13 Komentuj 0
Jak myślicie – udało mu się?

Nie wiedzieć, co to jest dźwięk. Pojmować go abstrakcyjnie, jak inni widzą tylko czas czy koncept duszy. Próbować go sobie wyobrazić, odwołując się do znanych ci zmysłów. Do kolorów, zapachów czy faktur tkanin. Ale nigdy nie rozumieć naprawdę, co to znaczy, że ktoś mówi, śpiewa, klaszcze czy chrapie. Obserwować świat ze stale włączoną funkcją MUTE – bez możliwości odwrotu.

Tak jeszcze do niedawna wyglądała rzeczywistość Andrei, od dziecka pogrążonej w ciszy. Przez wiele lat nie było szans, że wrodzony brak słuchu da się wyleczyć. Dopiero powstanie implantów ślimakowych przyniosło możliwość naprawy tej dysfunkcji.

Kiedy Andrea po wszczepieniu implantu zasiadła w gabinecie lekarskim, żeby sprawdzić, czy mechanizm działa, zadrżała już wraz z pierwszymi dźwiękami. W sali nikt nie zdążył się jeszcze odezwać, chociaż obok siedział ukochany i mama. Andrea podskoczyła, bo usłyszała prawdopodobnie szum własnego oddechu, wiatr czy po prostu kliknięcia myszką od komputera. Momentalnie polały się łzy, a śmiech mieszał się z płaczem.

– Jest włączony, działa! – powtarzała.

– Słyszysz samą siebie? – pytała powoli lekarka – Nie przepraszaj, że płaczesz. To normalne, możesz płakać!

– Kocham cię, córeczko. Słyszysz mnie? – pytała mama.
Gdy jednak wszyscy się upewnili, że z Andreą wszystko w porządku, jej chłopak przeszedł do sedna.

– Chcę, żebyś wiedziała, że cię kocham – ukląkł przed nią. – Jesteś, kochanie, moją najlepszą przyjaciółką. I pierwszą rzeczą, jaką chcę, żebyś usłyszała, jest moje pytanie: wyjdziesz za mnie?


Jeśli nie widzisz wideo, kliknij TUTAJ

Czytaj także: Trzymiesięczny Archer po raz pierwszy słyszy głosy rodziców


Słyszę po raz pierwszy! Jakie to uczucie?
Zgoda nastąpiła natychmiast, a pod nagraniem wydarzenia posypały się komentarze osób, które w niedalekim czasie przeżywały podobne historie. U wszystkich każdy zwyczajny dźwięk doczekał się własnego momentu kontemplacji.

Micah Benton: „(…) po wszczepieniu implantu w 2012 roku minęło sporo chwil, zanim zorientowałem się, że to, co słyszę, to głos mojego audiologa. Potem w domu dniami i nocami prześladował mnie jakiś straszny dźwięk, aż w końcu dotarło do mnie, że to moja żona spuszczała wodę w toalecie”.

Gail Grayson: „Ja cały rok spędziłem, na wypytywaniu ludzi o krakanie wron. Byłem przekonany, że to szczekanie psa, ale nigdzie nie widziałem psa”.

Czytaj także: Oświadczyny po watykańsku. Powiedziała „tak” przy papieżu!
Jan Wilcox: „Na początku strasznie się śmiałem z własnego głosu. Dziś wydaje mi się, że brzmiałem wtedy jak Kaczor Donald. Nie potrafiłem obchodzić się z własnym głosem”.

William Smith: „Pierwszy dźwięk, jaki usłyszałem, to moja ręka drapiąca kolano. Byłem przerażony!”.

Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, co Andrea, żeby słyszeć od razu. Wielu z nich, żeby dokonać prawidłowej syntezy i interpretacji odbieranych bodźców, potrzebowali miesięcy albo lat. Jeszcze inni do dziś nie potrafią cieszyć się różnorodnością muzyki, bo przetwarzają dźwięki w sposób ograniczony.

Wszyscy jednak po doświadczeniu straty zrozumieli, jak dużo mają, funkcjonując jako zdrowi. Że każdy dźwięk, który teraz do nich dociera to prezent, który nie należy się praktycznie za nic. I że nic w życiu nie jest opcją gwarantowaną.

Komentujący niepokoili się, jak Andrea poradzi sobie z tyloma emocjami naraz i nie mieli pewności, czy oświadczyny w takim momencie nie są zbyt ryzykownym pomysłem. Jednak ona była dzielna. Chłopak wprawdzie przed nią klękał, zakładał jej na palec pierścionek, ale dla niej liczył się jeden mały drobiazg.

– Słyszę twój głos. Ja naprawdę słyszę twój głos.

..

Rzeczywiscie wspaniala historia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:55, 07 Mar 2018    Temat postu:

Ksiądz chory na raka: Prosiłem o pomoc Chiarę Corbello Petrillo. A ona…
Gelsomino del Guercio | 06/03/2018

You Tube
Udostępnij 84 Komentuj 0
Pewnej nocy, już po operacji, gdy ból wyjątkowo dawał się we znaki, ks. Fabio wzywał pomocy Chiary. „Tak jak to było w jej stylu, nie wyjednała mi nawet minimalnego zmniejszenia bólu. Wyprosiła dla mnie o wiele więcej”.

Jego życie się zmieniło i odnowiło. To niezwykła przemiana, której towarzyszyła moc Pana i pokonanie śmierci. Książka „L’arte di ricominciare” (wł. Sztuka rozpoczynania na nowo), księdza Fabio Rosini to swego rodzaju wyznanie. Opowiada on o przemianie, jakiej doświadczył po pokonaniu złośliwego nowotworu. Było to w roku 2012, a książka jest swego rodzaju owocem tej przemiany.

Czytaj także: 8-letni Antonio umiera na raka: „Mamo, Matka Boża przyszła po mnie”
„Bardzo zależało mi na tym, aby rozpocząć pracę nad tą książką 13 lipca 2017 roku. Dokładnie pięć lat wcześniej, tego dnia, przeżyłem jedną z najważniejszych chwil w moim życiu” – wspomina ksiądz Fabio.



Choroba nowotworowa
To było dokładnie miesiąc po pełnym światła odejściu do nieba Chiary Corbelli Petrillo (13 czerwca 2012 roku), „kiedy w moim życiu na pierwszy plan wysuwały się noce wypełnione bólem. Byłem wtedy w szpitalu i w którymś momencie zwróciłem się o pomoc do niebios, do tej wspaniałej dziewczyny, którą miałem szczęście znać osobiście.

Miałem tę łaskę, że mogłem uczyć Chiarę Dziesięciu Przykazań i innych prawd wiary. Wspólnie z nią właśnie, i z jej mężem Enrico, a także z moimi współpracownikami Angelo i Elisą Carfi, stworzyliśmy pierwszą edycję Kursu Generalnego Przygotowania do Małżeństwa. Ten kurs później wielokrotnie odbywał się już bez jej udziału, za to z jej ewidentną opieką”.



Wołanie do Chiary
Pewnej nocy, już po operacji, gdy ból wyjątkowo dawał się we znaki, ksiądz Fabio przyznaje, że wzywał pomocy Chiary. „Tak jak to było w jej stylu, nie wyjednała mi nawet minimalnego zmniejszenia bólu. Wyprosiła dla mnie o wiele więcej. Wyprosiła mi dar rozpoczynania od nowa”.

Ten nowotwór, jak zauważa ksiądz Fabio, „stał się drogą do wielu łask w moim życiu. W rzeczy samej nie było to nie wiadomo co. Coś, co pięćdziesiąt lat temu wysłałoby mnie prosto do domu Ojca, dzięki dzisiejszej medycynie sprowadza się do serii środków ostrożności, które należy zachowywać. Ból mija, człowiek przyzwyczaja się do niedogodności pooperacyjnych, a te powoli również się normalizują i zamieniają we wspomnienie. W ten sposób zyskujemy czas, by na nowo wziąć sprawy w swoje ręce i żyć dalej”.

Czytaj także: Chiara Corbella Petrillo. Kiedy dowiedziała się, że umiera, poszła z mężem na spacer [Wszyscy Świetni]


Rozpocząć od nowa jako sześćdziesięciolatek
Ale w swojej istocie, kontynuuje ksiądz Rosini, „ten rak stał się błogosławionym Bożym skalpelem. Ocalił mnie od poważnych błędów, które popełniałem. Wszyscy mówią, że zmieniłem się od tamtego czasu. Niemal wszyscy są z tego powodu zadowoleni, choć niektórzy wręcz przeciwnie. Chcieliby z powrotem tego Fabio sprzed raka, heroicznego i umięśnionego”.

Teraz, wyznaje, „twierdzą, że stałem się zbyt miękki. Nie podnoszę już głosu, tak jak swego czasu podczas katechez dla młodzieży. Dziś boję się złamać trzcinę nadłamaną. Zgasić ledwo tlący knotek”.

Dodaje jednak: „Trzeba przyznać, że wiele z tych rzeczy otrzymałem już wcześniej, za sprawą zwykłej, prostej katechezy. Ale nie do końca byłem ich świadom. Teraz warto by to lepiej wyjaśnić. Zbliżam się do sześćdziesiątki. Mam beznadziejne zdrowie. Jakoś sobie radzę, ale to jednak prawda. I gdy chcę uniknąć ograniczeń zdrowotnych, odkrywam, niestety, że są one tylko złudzeniem”.



Nowy dar dla mojego życia
A jednak, stwierdza ksiądz Fabio, gdy skupiasz się na tym, że się starzejesz, pojawiają się najbardziej osobiste podsumowania. Niespodziewanie pojawiają się rzadkie ślady mądrości w analizie krwi mojego wewnętrznego człowieka. Mądrości otrzymanej, nie posiadanej. Która zawsze mogłaby być lepiej wykorzystana”.

„To nie jest coś, co pochodzi ode mnie – wyjaśnia kapłan. – Ale tak jest w życiu osób, które ewangelizuję. Mówią mi o tym z wielką wdzięcznością, która zawsze budzi moje zakłopotanie. Jest też coś nowego w pokoju, którego doświadczam. Ten pokój jest czymś zupełnie nowym z moim życiu. Wcześniej go nie znałem”.

Czytaj także: Ona umierała, a on stał pod krzyżem. Jego żona będzie błogosławioną
Tekst pochodzi z włoskiej edycji portalu Aleteia

..

Cierpienie ma nam cos dac. Oczywiscie to wybrane przez Boga nie zadane sobie przez nas!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:35, 08 Mar 2018    Temat postu:

Nastolatka z rakiem: czeka mnie jedno z dwóch szczęśliwych zakończeń
Ewa Rejman | 08/03/2018

YouTube
Udostępnij Komentuj 0
„Moja historia może zakończyć się tylko na dwa sposoby – i są to dwa happy endy” – pisała czternastoletnia Giulia Gabrieli, kiedy zmagała się z chorobą nowotworową.

Giulii nie udało się osiągnąć pierwszego happy endu, czyli wyzdrowieć, ale nastolatka zakładała także drugie rozwiązanie i uważała je za równie szczęśliwe. Chciała swój czas na ziemi wypełnić miłością i radością zakładając, że po drugiej stronie czeka na nią jeszcze większe szczęście. Wszyscy, którzy ją znali, po śmieci dziewczynki mówili, że „Giulia wygrała z chorobą”. Swoją walkę niemal do końca opisywała w pamiętniku, który opublikowano pod tytułem „Hak pośrodku nieba”.



Nastolatka i nowotwór
Była normalną nastolatką, lubiła wygłupiać się z przyjaciółmi, podróżować, chodzić na zakupy. Podchodziła do życia bardzo entuzjastycznie, chciała koniecznie przeżyć „jakąś wielką przygodę”. W 2009 r. podczas rodzinnego pobytu nad morzem zorientowała się, że jej lewa ręka jest bardzo spuchnięta. Początkowo myślała, że coś ją ugryzło, ale w nocy pojawił się silny ból, którego nie dawało się uśmierzyć. Badania nie pozostawiały wątpliwości – w ciele Giulii rozwijał się nowotwór. „Mięsak prężkowanokomórkowy pęcherzykowy – to nie jest piękna nazwa” – mówiła potem.

W jej pamiętniku widać ogromne poczucie humoru. „Nie należy tragizować z powodu choroby” – pisała. Miała świetny kontakt z lekarzami, kilka dni przed śmiercią prosiła jednego z nich o odgrywanie scenki „jak ja mdlałam, a ty mnie złapałeś w locie”. Zamiast poczucia smutku i podniosłej atmosfery słychać było tylko gromkie wybuchy śmiechu. Kiedy jakiś czas wcześniej lekarze mieli poinformować ją o nawrocie choroby i nie wiedzieli, jak to zrobić, to sama Giulia ich pocieszała i po kolei przytulała każdego z nich.

Czytaj także: Ksiądz chory na raka: Prosiłem o pomoc Chiarę Corbello Petrillo. A ona…


Jestem chora. Gdzie jest Bóg?
Giulia nie zawsze szła na kolejne bolesne zabiegi z radosnym „Chwała Panu” na ustach. Doświadczyła też czasu, w którym czuła się w swoim bólu zupełnie opuszczona przez Boga. „Teraz, gdy tak źle się czuję, kiedy wszystko mi się wali, gdzie jest Bóg, On, który mówi, że powinnam się modlić, bo On może uczynić wielkie cuda, może ulżyć wszelkim moim cierpieniom. Dlaczego więc tylko patrzy?” – pisała. Po pewnym czasie dodawała jednak: „Bóg nigdy mnie nie opuścił. Cierpienie jednak tak mocno mnie pochłonęło, że nie byłam w stanie dostrzec Jego bliskości. Myślę, że tak naprawdę bardzo mocno mnie ściskał. Już prawie nie dawał rady”.

Postanowiła, że zamiast nieustannie prosić, skupi się na dziękowaniu za to, co dostała. Uznała, że brakuje modlitw wyrażających wyłącznie wdzięczność, więc sama stworzyła „Koronkę czystego dziękczynienia”.



Żyć dobrze teraz
Przełomowym momentem dla Giulii było odkrycie historii życia bł. Chiary Luce Badano, żyjącej zaledwie dwadzieścia lat wcześniej dziewczyny, która także w swoim zmaganiu się z rakiem chciała jak najbardziej zbliżyć się do Boga. Giulia mówiła, że pragnęłaby ją naśladować i w pewien sposób „przejąć po niej pałeczkę”. Pisała nawet specjalne „listy do Chiary Luce”, w których prosiła ją o pomoc i zwierzała jej się ze swoich problemów.

Giulia nieustannie podkreślała konieczność życia chwilą bez przesadnego martwienia się o to, co nadejdzie w przyszłości. Nie chodziło jej jednak o bezmyślność czy lenistwo. „Powinniśmy zaangażować się teraz, aby budować lepszy świat jutro. Jeśli żyjemy dobrze teraz, jutro będzie lepsze” – pisała.

Czytaj także: Czy każdy nowotwór to rak? I jak zmniejszyć ryzyko zachorowania?


Wieczną radość racz jej dać Panie…
Bardzo chciała żyć i spełniać swoje i małe, i większe marzenia, ale przyznawała, że nie przeraża jej myśl o śmierci. „Pan Bóg jest dobry i weźmie mnie na ręce. Będzie też Matka Boża. Nie mogę się doczekać, żeby Ich poznać i podziękować za wszystko, co dla mnie robią” – pisała.

W czasie Światowych Dni Młodzieży w Madrycie biskup Francesco, znajomy Giulii, opowiedział jej historię kilku tysiącom młodych ludzi zgromadzonych na jednym ze spotkań. Później wspólnie z nimi odprawił drogę krzyżową w jej intencji. Nie wiedział, że dziewczyna właśnie w tym czasie umierała. W nocy dostał wiadomość o jej śmierci. Kiedy pojechał do bliskich nastolatki, aby wspólnie się z nimi modlić, zasugerował zmianę słów modlitwy „Wieczny odpoczynek”. Uznał, że do Giulii bardziej pasowało będzie „Wieczną radość racz jej dać Panie”.

* korzystałam z książki „Hak pośrodku nieba” aut. Giulia Gabrieli wyd. Dom wydawniczy „Rafael” Kraków 2013

...

Zwyciestwo to niebo!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:06, 10 Mar 2018    Temat postu:

Dramat modelki. Przez tampon straciła jedną nogę, teraz amputują jej drugą

29-letnia modelka Lauren Wasser przez zbyt długie noszenie tamponu nabawiła się zespołu wstrząsu toksycznego (TSS). Tragicznym skutkiem zatrucia sprzed kilku lat była amputacja jej prawej nogi. Lewą nogę udało się uratować, jednak przez pięć lat Lauren cierpiała z bólu i przejdzie teraz amputacje..

...

To jest dramat...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:37, 13 Mar 2018    Temat postu:

Mąż widzi we mnie piękną dziewczynę, a ja się z nim zgadzam
Ewa Rejman | 12/03/2018
POPARZONA TURIA Z DZIECKIEM
@turiapitt/Instagram
Udostępnij Komentuj 0
W 2011 roku Turia Pitt doznała poparzenia prawie 70% powierzchni ciała. Kiedy przebywała na intensywnej terapii, chłopak kupił jej pierścionek zaręczynowy. „Przyciągnęła mnie jej dusza i charakter. Jest jedyną kobietą, która zawsze będzie wypełniać moje sny” – mówi Michael, obecnie mąż Turii. Niedawno urodził im się pierwszy synek.

Tamtego feralnego dnia 23-letnia Turia brała udział w maratonie. Jednym z etapów był bieg przez las. Kiedy wybuchł pożar, została uwięziona w wąwozie. Po przetransportowaniu do szpitala helikopterem ratunkowym okazało się, że stan dziewczyny jest krytyczny.



Turia Pitt. Miłość po pożarze
Kiedy po przebudzeniu ze śpiączki Michael odruchowo zapytał ją, czy cieszy się, że przeżyła, miała ochotę krzyczeć, jak bardzo się z tego nie cieszy. Z powodu wykonanego zabiegu tracheotomii nie potrafiła jednak wydusić ani słowa. Dowiedziała się, że przeprowadzono u niej przeszczep skóry, a jej nos i oczy zostały uszkodzone. Amputowano jej pięć palców, na twarzy nosiła maskę, która miała wygładzić i jednocześnie ukryć jej blizny. Przeszła kilkadziesiąt operacji w różnych klinikach na całym świecie i intensywną fizjoterapię.

Przez cały ten czas Michael stał u jej boku. Gdy była w śpiączce obiecał sobie, że jeśli uda jej się przeżyć, na pewno się z nią ożeni. Kupił dla niej pierścionek zaręczynowy i marzył o momencie, w którym będzie mógł go wręczyć swojej ukochanej. Opiekował się nią i zapewniał, że dla niego zawsze będzie najpiękniejsza. Denerwowało go, gdy ktoś uważał jego postawę za poświęcenie.

Jeśli ona może chodzić mimo tak wielkiego bólu i robić te wszystkie ćwiczenia, o które ją proszą, to ja tym bardziej mogę stać przy niej rano, podawać jej śniadanie i być z nią przez całą resztę czasu. Dla mnie to proste – twierdził.
„Wyglądasz pięknie. Co chcesz osiągnąć dzisiaj?” – pytał ją każdego dnia, przychodząc do szpitala.




“First Night Out Together After Birth Of Child” Total time: 1 hour 50 minutes • Time spent catching up on our respective lives: 14 minutes • Time spent talking about Hakavai: 58 minutes • Time spent looking at photos of Hakavai on phone: 32 minutes • Time spent checking messages on said phone from the babysitter (Mum): 6 minutes
A post shared by Turia (@turiapitt) on Feb 11, 2018 at 1:23am PST
Czytaj także: 107 osób zginęło, ona przeżyła. Dziś inspiruje świat swoim śpiewem


„Już nie potrzebuję maski”
Po siedmiu latach Turia nie chce już opowiadać o pożarze. Woli skupić się na procesie zdrowienia, wszystkich dobrych rzeczach, które się jej przydarzyły, na tym, czego nauczyła się w tym trudnym czasie. Twierdzi, że ciągłe mówienie o wypadku stało się dla niej po prostu nudne.

Dlaczego miałabym marnować moją energię na rozpamiętywanie wydarzenia, które już miało miejsce w moim życiu, skoro mogą skupić ją na tym, jak zmieniam moje życie? – pyta.
Maskę, którą po wypadku nosiła na twarzy, zdjęła w trakcie jednego z programów na żywo. „Już jej nie potrzebuję” – oznajmiła. Nie zamierza wstydzić się tego, jak wygląda. Na swoim Instagramie pokazuje zdjęcia w stroju kąpielowym i dzieli się swoją codziennością. Przekonuje inne kobiety, że w pięknie chodzi o coś więcej niż o idealne wymiary i perfekcyjnie gładką skórę. Napisała książkę, w której zapewnia, że nawet w najtrudniejszej sytuacji warto stawiać sobie wyzwania.

Lekarze nie dawali jej szans na powrót do uprawiania sportu. W 2015 roku jednak przebiegła półmaraton w czasie szybszym niż przed wypadkiem. W 2016 roku wzięła udział w australijskim Ironmanie (składa się niego 3,86 km pływania, 180,2 km jazdy na rowerze i 42,2 km biegu). Ukończyła wyścig w ciągu 13 godzin i 24 minut.

Czytaj także: Życie to maraton. Niezwykła historia Jeffa Baumana


Narodziny synka
W grudniu małżeństwo przywitało na świecie swojego pierwszego synka – Hakavaia. „Jesteśmy absolutnie zachwyceni i zakochani w nim” – napisali na Instagramie. Turia, pytana wcześniej o to, czy nie boi się trudów ciąży i porodu powiedziała, że czuje się na to wszystko przygotowana. „Przeszłam już przez bardzo wiele bólu, który nie miał konkretnego celu. Wiem, że dzień porodu będzie trudny i intensywny, ale poprzez ten ból otrzymam moje dziecko. Czy to nie jest wspaniałe?” – opowiadała w jednym z wywiadów.

Zapewnia, że obecnie w jej życiu dominuje wdzięczność. „Nie każda kobieta na świecie ma możliwość doświadczenia bycia matką. Ja nią jestem i przechodzę rodzicielską podróż z moim najlepszym przyjacielem” – mówi.




Maybe it’s just the Christmas spirit, but geez we’re getting good at this angelic family photo thing. Merry Christmas y’all! 🎄💛
A post shared by Turia (@turiapitt) on Dec 24, 2017 at 2:24pm PST


Turia Pitt. Czym jest piękno?
Turia nie ukrywa, że to właśnie miłość Michaela pomogła jej przetrwać najtrudniejsze momenty i na nowo przekonać się o swoim pięknie. Patrząc na swoje stare zdjęcia (w czasie studiów dorabiała jako modelka), czuje nostalgię, ale nie zatrzymuje się nad nimi na dłużej, bo wie, że czasu nie da się cofnąć. Gdyby to było możliwe, chciałaby jednak spotkać się z samą sobą z momentu, w którym po przebudzeniu się ze śpiączki żałowała, że przeżyła. „Powiedziałabym sobie, że nie tylko wszystko będzie po prostu w porządku, ale że moje życie będzie jeszcze wspaniałe” – pisze.

„Kiedy patrzę w lustro widzę, tak jak i Michael, piękną dziewczynę, bo tak jak on wiem, że piękno bierze się z wnętrza. Definiuje nas to, kim jesteśmy, a nie to, jak wyglądamy” – dodaje.

...

Samo piekno i dobro!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:07, 19 Mar 2018    Temat postu:

Tomek Komenda się załamał. "Ciągle płacze, nie potrafi normalnie funkcjonować"
GŁOSUJ
GŁOSUJ
PODZIEL SIĘ
OPINIE
Entuzjazm i radość - zdjęcia Tomasza Komendy po wyjściu z więzienia po 18 latach niesłusznej odsiadki obiegły całą Polskę. Niestety, po kilku dniach stan psychiczny mężczyzny znacznie się pogorszył. Specjaliści mówią, że potrzebuje pomocy.

- Minęły dwa dni i doszło do załamania. Ciągle płacze, nie potrafi normalnie funkcjonować, nic go nie cieszy. To straszne, jak bardzo więzienie go zniszczyło - mówią w rozmowie z "Super Expressem" bliscy Tomasza Komendy.


Dodają, że potrzebuje terapii z udziałem psychologa. - Sam sobie nie poradzi - ocenia jeden z członków rodziny.

Eksperci nie mają wątpliwości, że po tak długim okresie izolacji mężczyzna może mieć problemy ze zdrowiem. - Może mieć zaburzenia depresyjno-lękowe. Do końca życia może borykać się z traumą związaną z pobytem w więzieniu - wyjaśnia reporterom gazety Malwina Szczygłowska, psychoterapeutka z Wrocławia.


Podkreśla, że Komenda będzie musiał przede wszystkim nauczyć się podejmować samodzielnie, nawet najprostsze, decyzje. Pobyt za kratami oduczył go tej odpowiedzialności. - Czeka go ciężka praca, ale jeśli będzie zdeterminowany, to sobie poradzi - uważa psycholog.

Zobacz też: "Jestem najszczęśliwszą matką na świecie". Teresa Komenda po wyjściu jej syna z aresztu

Komenda z pewnością będzie starał się o wysokie odszkodowanie. - Najpierw jednak musi zostać uniewinniony - podkreśla prof. Zbigniew Ćwiąkalski, który będzie pełnomocnikiem prawnym 42-latka. Precyzuje, że będzie starał się o wielomilionową kwotę w ramach zadośćuczynienia za czas spędzony przez mężczyznę w więzieniu.


"Akt oskarżenia bezzasadny"
Tomasz Komenda został w 2004 roku prawomocnie skazany na 25 lat więzienia za zabójstwo i zgwałcenie 15-latki. Odsiadywał wyrok w Zakładzie Karnym w Strzelinie. Prokuratura, która w 2017 roku, na wniosek rodziców ofiary, wznowiła postępowanie w sprawie jej śmierci i brutalnego zgwałcenia, uważa, że skierowanie przeciwko Komendzie aktu oskarżenia było bezzasadne.

W ostatni czwartek sąd penitencjarny przy Sądzie Okręgowym we Wrocławiu warunkowo zwolnił Tomasza Komendę z odbywania kary. Prokurator, który zdecydował o zatrzymaniu Tomasza Komendy nie poczuwa się do winy. Sędzia, który go skazywał, mimo niejednoznacznych dowodów, nie miał wątpliwości, że jest winny.

..

To jest cierpienie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:33, 20 Mar 2018    Temat postu:

Wysłała wiadomość pod zły numer. I odmieniła życie całej rodziny
Sophia Swinford | 20/03/2018
WRONG,NUMBER,TEXT,KAIZLER
Mandi Miller via Twitter | Fair Use
Udostępnij 46 Komentuj 0
Przeczytajcie historię o tym, jak życzliwość, którą Tony obdarował nieznajomą kobietę, wróciła do niego.

Kiedy dostajesz wysłaną przez pomyłkę wiadomość, prawdopodobnie ją ignorujesz albo odpisujesz „proszę wybaczyć, pomyłka”. Ale Tony Wood postanowił pójść o krok dalej. Kiedy Sydney Uselton przez przypadek napisała do niego z prośbą o opinię na temat nowej sukienki, zawołał pięcioro dzieci, żeby zrobić jej przyjemność. Niebawem życzliwość wróciła do niego.

„Myślę, że ta wiadomość nie była wysłana do mnie – odpisał Tony. – Mojej żony nie ma w domu, więc nie mogłem poprosić jej o zdanie, ale dzieci i ja uważamy, że wyglądasz w tej sukience oszałamiająco! Zdecydowanie powinnaś ją wziąć!”.

Dołączył nawet zdjęcie wesołej gromadki. Historia bardzo szybko trafiła na Twittera.

Kiedy post okazał się wiralem, Tony podzielił się, dlaczego jego żony nie było akurat w domu: zabrała ich szóstego syna, Kaizlera, na chemioterapię. Niedługo później internauci odkryli, że rodzina prowadzi zbiórkę na leczenie chorego na białaczkę chłopca na platformie crowdfundingowej. Akcja nabrała rozpędu.

„Część ludzi z tego Twitterowego szaleństwa podzieliła się naszą stroną GoFundMe. Dziś dostaliśmy ponad tysiąc dolarów. Brak nam słów. [Moja żona] Rachel płakała, a mnie zatkało. Bóg jest dobry i zna nasze potrzeby” – mówił Tony.

Do dziś darczyńcy z całego świata wpłacili na leczenie Kaizlera ponad 54,5 tys. dolarów!

Żona Tony’ego Rachel powiedziała portalowi BoredPanda: „To bardzo pokrzepiające, przypomnieć sobie, że są na świecie dobrzy ludzie, którzy wciąż troszczą się o innych, spiesząc z życzliwością i hojnością”.

Tekst pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

..

Wielkie cierpienie ale i wielkie dobro.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:59, 20 Mar 2018    Temat postu:

Mąż w tajemnicy przepisał dom. Została z dziećmi bez niczego

Po pięciu latach sądowej batalii pani Jolanta wraz z dwojgiem dzieci straciła dach nad głową. Budynek przepisał siostrzeńcowi były już mąż kobiety. Choć zrobił to jeszcze w trakcie trwania małżeństwa, to okazało się, że rodzina nie ma do nieruchomości żadnych praw. Teraz musi jeszcze zapłacić 12 tys

...

Wypadek, niepełnosprawność, a teraz bezdomność. Dramat pana Krzysztofa

Pan Krzysztof próbuje stawić czoła wyzwaniom życia, ale bez pomocy innych, będzie mu bardzo ciężko. Pasmo nieszczęść zaczęło, gdy miał 12 lat i na pewien czas trafił do domu dziecka. 7 lat później w wypadku stracił rękę oraz władzę w drugiej, a niedawno z domu wyrzuciła go matka.

...

Ale ludzie przechodza!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:55, 23 Mar 2018    Temat postu:

Monika umierała na białaczkę. Wolontariuszki zaoferowały pomoc, potem rozpętały nagonkę
PODZIEL SIĘ [160]  TWEETNIJ 💬 SKOMENTUJ [3]
Monika Supron zmarła na białaczkę, w ostatnich tygodniach życia doświadczyła oskarżeń o oszustwo.
Monika Supron zmarła na białaczkę, w ostatnich tygodniach życia doświadczyła oskarżeń o oszustwo. • Facebook/Walczymy z białaczką Moni
Monika Supron to Polka, która mieszkała w USA od prawie czterech lat. Udało jej się spełnić największe życiowe marzenie: założyć szczęśliwą rodzinę. I właśnie wtedy usłyszała diagnozę: białaczka. Wolontariuszki, które miały jej w założeniu pomagać, dopuściły się nagonki na kobietę w ostatnich tygodniach jej życia.

Reklama

Monika Supron w 2015 roku.
Monika Supron w 2015 roku.•Facebook/Monika Supron
– Monika miała 38 lat. Dowiedziała się od endokrynologa, że coś sie dzieje, bo morfologia jest zła, ale może być to infekcja. Miała powtórzyć badania, ale trafiła w niedzielę do szpitala, w poniedziałek z samego rana była diagnoza – mówi w rozmowie z naTemat młodsza siostra Moniki, Sylwia Szczepańska.

Rokowania nie były dobre, ale do końca wierzyła, że walkę wygra. Szybko udało się znaleźć bliźniaka genetycznego w Europie i wydawać się mogło, że przeszczep szpiku jest w zasięgu ręki. Problemem były pieniądze, bo Monika miała w USA status rezydenta. Ubezpieczenie nie pokrywało kosztów leczenia. A te były ogromne: około 2 miliony dolarów. Pieniądze zbierała fundacja Rycerze i Księżniczki. Okazało się jednak, że przeszczep nie jest możliwy, gdyż kolejne chemie nie zabiły komórek nowotworowych.

Screen/Facebook
Lek ostatniej szansy
Lekarze nie dawali Monice szans. Powiedzieli, że nie podadzą jej już żadnej chemii. Odesłali ją do domu. Nadzieją miał być lek ostatniej szansy, Blincyto, który był dopiero w fazie testów. Nie wiadomo było, czy Monika dostanie go bezpłatnie. Dlatego RiK kontynuowała zbiórkę, potrzebne było 0,5 mln zł.

Jej siostra Sylwia także zachęcała do wpłat na konto fundacji RiK na założonych przez siebie stronach na Facebooku: Walczymy z białaczką razem z Monią.

Mimo bardzo złych rokowań, Monika dała się poznać jako pełna optymizmu osoba. Podbiła serca internautów: na dwóch facebookowych stronach zachęcających do zbiórek dopingowało ją łącznie około 20 tys. osób. Zbiórkę wspierał trener z Konstancina, który postanowił wylicytować przeprowadzone w dowolnym miejscu zajęcia dla młodych piłkarzy. Piłkarze Znicza Pruszków zorganizowali licytację koszulki. Pieniądze pomagali zbierać mieszkańcy Gocławia podczas lokalnej imprezy. Takich akcji było więcej.

Reklama

Polski Pomost Pomocy wchodzi do gry
W pomoc w zbieraniu środków włączyły się działające na Facebooku polonijne grupy w USA Polski Pomost Pomocy i Polki w Stanach. Osoba prywatna, Edyta T-N., uruchomiła konto do zbiórki pieniędzy.

Kobiety z PPP zaczęły naciskać na Monikę, która była już wtedy w krytycznym stanie, by pokazała rachunki za leczenie. Tymczasem zdobycie aktualnych nie było możliwe, bo spływały z dużym opóźnieniem. – Do tej pory spływają – tłumaczy Sylwia Szczepańska. Siostra Moniki od początku nalegała, by przekazały pieniądze fundacji RiK, by nie było niedomówień co do przeznaczenia pieniędzy. Panie z Polskiego Pomostu Pomocy uważały jednak, że wiedzą lepiej, jakie są potrzeby chorej i postanowiły same rozliczać rachunki.

Przedstawicielki PPP kwestionowały: chorobę, zły stan zdrowia Moniki, to, że przyjmowała morfinę, że odczuwa ból. Leczenie dentystyczne traktowały jako fanaberię Moniki, tymczasem to nieodzowna część leczenia onkologicznego. Stan zębów znacznie się pogorszył pod wpływem przyjmowania leku. Zaczęły się kruszyć.

Pretekstem było to, że zostały wprowadzone w błąd przez Edytę Tkacz-Nabozny, iż zbiórka jest tylko na lek ostatniej szansy. Tymczasem środki były zbierane na wszystkie koszty związane z leczeniem, gdyż jest oczywiste, że nie da się przewidzieć stanu chorego, który zmienia się dynamicznie, a wraz z nim przeznaczenie pieniędzy.







Na stronie Polki w Stanach napisały, że mają wątpliwości i wycofują się ze zbierania pieniędzy. Ostatecznie wpłaciły tylko 1600 dolarów na koszty leczenia dentystycznego.

Gdy Szczepańska poprosiła o sprostowanie oskarżeń, została usunięta z grupy PwS. Rozsyłały też prywatne wiadomości w tym tonie do potencjalnych darczyńców. Spowodowało to rozprzestrzenianie się hejtu na Facebooku. Monika była już wtedy praktycznie w agonii. Musiała w ostatnich tygodniach życia odpierać zarzuty, że jest złodziejką, odbierać napastliwe telefony i odpowiadać na nieprzyjemne wiadomości. Miała przed sobą dwie operacje ratujące życie. Ostatecznie pieniądze zdecydowała się przekazać na inną osobę.
MonikaSupron z mężem.
MonikaSupron z mężem.
Szczepańska: przez hejt zbiórka stanęła
Terapia Blincyto się nie powiodła, ale siostra Moniki nie ma wątpliwości co do wpływu tych oskarżeń na i tak beznadziejny stan zdrowia siostry. – Spowodowały pogorszenie jej stanu. Dostała gorączki. Na mojej oficjalnej grupie panie z PPP podważały zasadność leczenia siostry mimo jej krytycznego stanu. Wtedy ludzie zwątpili i zbiórka całkowicie stanęła w miejscu – opowiada Szczepańska. Stan Moniki oddają jej rozmowy z siostrą.


Jak ocenia członkinie Polskiego Pomostu Pomocy? – Zakłamane i dwulicowe. Na początku dokładnie wyjaśniłam im całą sytuację, znały ją świetnie, a jednak zupełnie co innego wypisywały ludziom w prywatnych wiadomościach. Uważam, że wyrządzają w swojej działalności więcej szkody niż pożytku. I nie mają pojęcia o pomocy chorym na raka – opowiada Szczepańska.

Ponadto, jak twierdzi Sylwia Szczepańska (post pod artykułem), osoba w grupie Polki w Stanach miała uzyskać wgląd w dokumentację medyczną Moniki, wykorzystując stanowisko służbowe, by sprawdzić jej faktyczny stan zdrowia. Poniżej screen z rozmowy na ten temat.

– Nagonka była publiczna, pomimo tego że rozgrywała się prywatnych wiadomościach. Ale były one przesyłane do wielu osób zainteresowaniem wpłatami na Monikę. Później pojawiły się napastliwe komentarze na grupie Polki w Stanach na Facebooku – komentuje Sylwia Szczepańska. Szczepańska prosiła PPP o zaprzestanie ataków na siostrę i klarowne wyjaśnienie sytuacji, zamiast publicznie formułowanych insynuacji.

Pani Justyna z PPP obiecała sprostowanie napastliwych informacji na temat Moniki. Ale początkowo sprostowanie się nie pojawiało, dlatego zdesperowana siostra Moniki opublikowała screeny rozmów. Screen jej postu jest na końcu materiału.

Ale nawet teraz jest oskarżana, że walczy o pieniądze dla siebie i chce zarobić na chorobie siostry. – Ludzie piszą, że zbieram na wakacje – mówi. I że walczy jak Judasz o srebrniki. Tymczasem po śmierci Moniki wszystkie zebrane pieniądze zostały przekazane przez RiK na inną chorą osobę, a ona walczy jedynie o dobre imię siostry.


Co na to wszystko panie z Polskiego Pomostu Pomocy, które chwalą się 15-letnim doświadczeniem w działalności charytatywnej, a za swoje motto przyjmują słowa Jana Pawła II : "Wymagajcie od siebie choćby inni od was nie wymagali"? Ostatecznie zamieściły już sprostowania na swojej zamkniętej grupie. Jedna z kobiet przyznaje się do urągających oskarżeń. Redakcja naTemat próbowała skontaktować się z PPP, niestety bezskutecznie. Gdy tylko to się uda, tekst zostanie zaktualizowany.

Monika Supron odeszła 15 marca, po rocznej walce z białaczką. Osierociła dwójkę dzieci, trzyletnią córeczkę i 12-letniego syna - z poprzedniego małzeństwa. Pogrzeb Moniki odbędzie się na warszawskim Cmentarzu Północnym - brak jeszcze dokładnego terminu. 25 marca ma odbyć się w USA kremacja i wtedy zostanie wystawiony akt zgonu. Natomiast symboliczne pożegnanie w USA 24 marca.


POLUB NAS NA FACEBOOKU

Rafał Badowski

...

Co one teraz z soba zrobia. Myslcie co robicie! To zostanie do konca zycia...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:53, 27 Mar 2018    Temat postu:

STYL ŻYCIA
Udar mózgu u młodych osób. Miałam wtedy 25 lat…
Katarzyna Siewruk | 27/03/2018
UDAR MÓZGU
Shutterstock
Udostępnij 9 Komentuj 0
Kiedy Twoje plany na przyszłość zostają przekreślone w ciągu kilku sekund, zostaje prosty wybór: poddać się albo walczyć. Dwa udary mózgu zmusiły mnie do walki. Często ponad siły, zawsze nierównej. Nagradzanej jednak sowicie: odzyskiwaniem niezależności.

Udar: wstęp
Zaczęło się klasyką gatunku: utratą równowagi i siły kończyn z jednej strony, niewyraźną mową, opadającym kącikiem ust.

Choroba dopadła mnie w łazience. Uratowała mnie przyjaciółka. Ostatnie, co pamiętam, to pytanie ratownika medycznego: „Czy ona zawsze miała taką twarz”?

Do częstych objawów, których nie doświadczyłam, należą ból głowy, zaburzenia widzenia w jednym oku, niepewny chód. Nie wszystkie muszą wystąpić u chorego jednocześnie. Gdy któreś zaobserwujemy – jak najszybciej dzwońmy po pogotowie, bo na wdrożenie leczenia mamy 4,5 godziny. Potem czeka nas tylko ograniczanie strat.

Istnieją dwa rodzaje udarów: niedokrwienny i krwotoczny. Oba równie niebezpieczne. Skutkują walką o życie i zdrowie. Często kończą się śmiercią pacjenta albo trwałym inwalidztwem.

Czytaj także: Pacjent zakochał się w pielęgniarce. Co zrobiła, by szybciej wyzdrowiał?


Udar: bohaterowie
Ja nie wiedziałam, co mi dolega, nie znałam statystyk, chciałam jedynie wyjść ze szpitala, żeby spędzić z rodziną wigilię Bożego Narodzenia. Nie wiedziałam też, że dane przemawiają na moją niekorzyść: udar mózgu jest główną przyczyną trwałej niepełnosprawności w Polsce i często zostawia ludzi w braku samodzielności i nadziei.

Cierpiałam na przypadłość osób starszych, bo głównym czynnikiem ryzyka jest wiek. Miałam 25 lat i wydawało mi się, że lepiej może było umrzeć. Czułam, że będę ciężarem dla swojej rodziny – i dla siebie samej.

Nie chorowałam jednak w izolacji. Tata kazał mi czytać na głos, mama wyganiała na korytarz, żeby ćwiczyć chodzenie, brat mył włosy, a przyjaciele rozśmieszali. Okazało się, że walka o zdrowie nie jest walką wyłącznie dla siebie samego. Choć jest ciężko, trzeba było zagryzać zęby i ćwiczyć.



Udar: rozwinięcie
To prawda: kolejki do specjalistów w Polsce bywają długie jak listopadowa noc, a listy oczekujących na rehabilitację są przepełnione. Ograniczony jest dostęp do kluczowej, długotrwałej terapii. Trochę czasu zajmuje też nauka zawiłości systemu i poruszania się po nim tak, by wykorzystywać w pełni swoje możliwości. Istnieją szczęściarze tacy jak ja, ale wiele osób musi radzić z tym sobie samemu.

Mój młody i sprawny mózg szybko dochodził do jako takiej sprawności – po kilku tygodniach już chodziłam. Zajęcia na najlepszym oddziale rehabilitacyjnym, który widziałam, skutkowały poprawą: ćwiczyłam z rehabilitantami, neurologopedką i neuropsycholożką.

Kolejne miesiące terapii, opłacanej przede wszystkim z pieniędzy rodziców, uratowały moje ciało – teraz borykam się raczej z niedogodnościami niż kalectwem. Nadwyrężyłam także swoją sprawność intelektualną. Bo udar skutkuje problemami z pamięcią i skupieniem, zaburzeniami świadomości, afazją – czyli utratą zdolności mowy, problemami z czytaniem, zaburzeniami logicznego myślenia, chroniczną męczliwością… Lista jest długa i nie zamyka się w tych kilku dolegliwościach.

Czytaj także: Choroba afektywna dwubiegunowa – jak z nią żyć?


Udar: zakończenie?
Chociaż istnieją sposoby na uratowanie pacjentowi życia, nie wynaleziono magicznej pigułki na porost mózgu. Do powrotu do zdrowia potrzebnych jest kilka czynników: mnóstwo odpoczynku i regeneracji, dobra dieta, nawadnianie, kompleksowa rehabilitacja, a przede wszystkim cierpliwość.

Często brakuje nam czegoś z tej listy i wtedy walka jest dużo trudniejsza. Ja w prezencie od losu otrzymałam wszystko. Dzięki temu wierzę, że uda mi się wrócić do pracy i wyprowadzić z domu rodziców.

Walczę też o zwiększenie wiedzy o udarach wśród innych. Ta choroba dotknie jedną na sześć osób. Prawdopodobieństwo tego, że przydarzy się on w naszym najbliższym otoczeniu, jest zatem wysokie. Bywa, choć wiem, że nie jest to przyjemne, że robię nowo poznanym osobom testy na wiedzę o pierwszych oznakach udaru. Po pomyślnym zdaniu egzaminu możemy wrócić do picia kawy.

...

W kazdym wieku cos moze sie wydarzyc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:41, 27 Mar 2018    Temat postu:

To chyba najlepsza myjnia samochodowa na Florydzie!
Zoe Romanowsky | 27/03/2018
NAJLEPSZA MYJNIA NA FLORYDZIE
YouTube
Udostępnij Komentuj
A wszystko dlatego, że pracują w niej głównie osoby z autyzmem.

W kwietniu 2013 roku John D’Eri i jego syn Tom otworzyli myjnię samochodową Rise Tide Car Wash. Głównie po to, by drugi z synów, Andrew, który urodził się z autyzmem, miał pracę. Osobom z tym zaburzeniem naprawdę trudno jest znaleźć płatną posadę. Jak pokazywał raport Bureau of Labor Statistics z 2014 roku, zaledwie 16,8 procent niepełnosprawnych – w porównaniu z 65 proc. osób pełnosprawnych – znalazło zatrudnienie.

John i Tom chcieli coś z tym zrobić. Dzięki ich wysiłkowi i wizji, myjnia na Florydzie zatrudnia dziś 35 młodych osób z autyzmem!

Rodzina D’Eri gruntownie zbadała też zagadnienia związane z autyzmem. Dowiedziała się, że wiele osób z tym spektrum świetnie radzi sobie z zadaniami, które można realizować konsekwentnie, z dbałością o najmniejsze szczegóły. „Większość naszych pracowników ma podobne doświadczenia życiowe – mówi Tom D’Eri. – Zwykle mają relatywnie niską opinię na temat tego, co chcą zrobić ze swoim życiem. Są bardzo podekscytowani obecnością tutaj i chcą ciężko pracować… Troszczą się o każdy samochód, wykonują wyjątkowo dokładną pracę i chętnie pomagają klientom… A to tworzy środowisko, które tutaj jest naprawdę rzadkością”.

Właściciele i menedżer myjni twierdzą, że firma jest niesamowitym miejscem, nie tylko dlatego, że ich pracownicy mają sensowną pracę i wypłatę, ale również dlatego, że stali się rodziną. Wszyscy wspierają się wzajemnie, zdobywają nowe umiejętności i każdego dnia budują zaufanie, a jednocześnie są dumni z pracy, jaką wykonują, aby samochody klientów błyszczały.


Tekst pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

...

To jest historia!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 7:54, 28 Mar 2018    Temat postu:

Ona - chora na Alzheimera, on - z miażdżycą i depresją. Camperem wyruszyli w podróż życia
facebook.com/filip.miller/ed data23.03.2018 18:24
- Spotkali się późno, może dzięki temu żyli intensywniej. Choroba i wiek zawiązały spisek, chciały to zmienić. Chciałem udokumentować stan, w którym ciało zwalnia, a umysł biegnie do przodu - pisze Filip Miller, który miał okazję fotografować tę niezwykłą parę. Zobaczcie sami:

Filip Miller, który fotografował tę piękną parę, napisał: Miałem poczucie, że biorę udział w "niecodzienności". Chciałem pokazać to unikalne i wyjątkowe podejście do podeszłego wieku.

To dzięki niemu możemy oglądać zdjęcia Reny Starzewskiej (kuzynki jego dziadka), która zmarła pięć lat temu i jej męża Julka Bojanowskiego, który dołączył do niej trzy lata temu.

- Przez całe życie byli aktywni, ciekawi nowych miejsc, pełni energii. Choroba i wiek zawiązały w pewnym momencie spisek, chciały to zmienić. Alzheimer Reny zrodził depresję Julka. Rodzinna narada, padł pomysł: "Julek kupcie campera" - pisze Filip Miller. Pomysł udało się zrealizować.

"Zaczęła się słodko-gorzka opowieść, w którą wkrada się coraz bardziej choroba. Renę wchłania Alzheimer, Julek ma coraz większe kłopoty z chodzeniem. Słowacja, Kraków, Góra Żar, wykłady, wystawy, gorące termy, aquapark, spotkania z przyjaciółmi".

Pani Rena i pan Julek zdecydowanie mieli unikalne podejście do życia, miłości i podeszłego wieku.
>>

Znow wspaniala historia...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 12:23, 28 Mar 2018    Temat postu:

Relacja – to klucz do przejścia przez cierpienie
Małgorzata Rybak | 27/03/2018
WSPÓŁCZUCIE
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Nie wiem, czy nie tak dawne przekroczenie czterdziestki, czy po prostu bieg życia sprawia, że w ciągu ostatnich lat jesteśmy świadkami dramatycznych chorób i śmierci znajomych nam ludzi. Na naszych oczach choroba zabiera ich radykalnie po kawałku, a oni sami zostawiają ukochanego męża czy żonę oraz dzieci w wieku naszych dzieci.

Jak zrozumieć cierpienie?
Niedawno zmarł Grzegorz, tata dwójki, w tym malutkiego chłopczyka. Gdy synek miał kilka miesięcy, Grześ doznał nagle całkowitego paraliżu. Diagnoza oznaczała rzadką i niepewną w rokowaniach chorobę: udar rdzeniowy. Po roku leżenia na szpitalnych oddziałach w wielu miejscach w Polsce, Grześ zmarł. Tak jak najpierw nie mogliśmy uwierzyć w dramat jego rodziny, podobnie niewiarygodna była jego śmierć. Jak to zrozumieć?

Chciałabym napisać, że takich incydentów było w ciągu ostatnich lat kilka – ale słowo „incydent” brzmi strasznie fałszywie. Te wydarzenia konfrontują tak chorych, jak ich bliskich, z niewyobrażalnym lękiem i bezradnością oraz poruszają całe społeczności. Chwieją gruntem pod nogami, którym jest tak zwana codzienność, praca, zabawa i plany na przyszłość – bo uświadamiają, że to, co jest dziś, jutro może już być jedynie wspomnieniem „normalnego życia”.



Najpierw jakość relacji
To wszystko jednak nie tylko wzywa do wdzięczności i pięknego życia – czy do starania się najpierw o jakość naszych relacji, zwłaszcza z bliskimi osobami. Gdyby cierpienie innych powodowało w nas jedynie skupienie na własnym podwórku, póki mamy siebie nawzajem, byłaby to mocno okaleczona perspektywa. Cierpienie drugiego to przede wszystkim szansa pokonania drogi ode mnie do drugiego człowieka. Często zamkniętego w sobie, zasklepionego w bólu i lęku. A czasem tak potrzebującego i doświadczonego, że nawet nie wiadomo, od czego zacząć. Gdybym pragnęła dla siebie zdecydowanego rozwoju jakiejś kompetencji, to właśnie odwagi w byciu z człowiekiem, który cierpi. Niezmordowanego wysyłania sygnałów gotowości bycia, wspierania, pomocy.

W rozmowie z zaprzyjaźnionym małżeństwem, w którym żona pracowała jako nefrolog na oddziale szpitalnym, stykając się na co dzień z ludźmi, dla których rokowania liczyły się w miesiącach i dniach, usłyszeliśmy, że aby to wszystko zrozumieć, trzeba odkryć, że świat nie kończy się na tym, co jest tu. Bo jeśliby tak było, życie i zdrowie byłyby jedyną i najcenniejszą rzeczą, jaka zostaje nam odebrana. Zszokowało mnie to. Bez perspektywy dalszego wyzwolonego i pełnego życia w więziach z innymi w Niebie – to wszystko nie ma sensu.

Czytaj także: Dlaczego Bóg nie zlikwidował cierpienia, a Syna oddał na krzyż?


Życie w zawieszeniu
Niedawno w dosyć nagłych okolicznościach rozchorowałam się. Coś, co wyglądało na grypę, okazało się uszkodzeniem jednego z narządów wewnętrznych. W ciągu kolejnych tygodni wypełnionych wizytami u lekarza, w laboratoriach i na specjalistycznych badaniach, docierało do mnie, że to nie katar. Hipotezy do tej pory leżą w rozrzucie od umiarkowanych do zupełnie nieoptymistycznych – i pierwszą rzeczą, jakiej musiałam się nauczyć, to życie w zawieszeniu i oczekiwaniu diagnozy.

Pamiętam jednak moment, w którym wychodziłam z gabinetu z pierwszym pękiem skierowań w celu wykluczenia bądź potwierdzenia różnych chorób. Przydarzyła mi się tam sytuacja, która dotknęła mnie bardzo osobiście. Była jak położenie mi na ramieniu ręki. Jakiś impuls nie całkiem racjonalny sprawił, że w tym bardzo publicznym miejscu poczułam obecność Jezusa obok siebie, gdy uginały się pode mną nogi i w głowie galopowały myśli.

Pomyślałam, że może nie wszystko wiemy o ludziach, którzy cierpią. Słuchając po ludzku o ich szpitalnych ścieżkach, które dzielą ich od zdrowia albo przejścia na tamtą stronę, możemy nie mieć pojęcia o tej Obecności, która jest przy nich i krok po kroku przeprowadza przez trud.

Nigdy nie rozumiałam mówienia drugiemu człowiekowi, że ma dźwigać swój krzyż. Przemawia do mnie za to mocno, że nigdy nie jest z krzyżem sam. Każdy z nas może być dla drugiego kimś, kto rozrywa samotność cierpienia. W Wielkim Tygodniu, gdy świat ludzki i nadprzyrodzony spotyka się w dramacie zbawienia, mam też w sercu myśl, że On przeszedł tę ścieżkę po to, by nas potem w cierpieniu nosić w swoich kochających ramionach.

...

Tak to krzyz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:25, 31 Mar 2018    Temat postu:

Po urodzeniu drugiego dziecka na jej ciele zaczęły pojawiać się dziwne narośla.

Charmaine Sahadeo zaczęła mieć problemy ze zdrowiem 15 lat temu po narodzinach drugiego dziecka.

...

Straszne cierpienie. Nawet nie zamieszczam zdjec... Bo można zachorowac patrzac...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:27, 02 Kwi 2018    Temat postu:

Każda z nas ma własną Pietę
Magda Frączek | 02/04/2018
MATKA Z DZIECKIEM
Derek Thomson/Unsplash | CC0
Udostępnij 17 Komentuj 0
Pieta to historia niemal każdej z nas. Zesztywniałe karki. Napięte mięśnie. Dla niektórych poza ta przedłużająca się nieznośnie kolejnymi latami choroby dziecka, stała się codzienną rutyną. Umyć. Poćwiczyć. Poklepać. Namaścić. Nakarmić. Podać leki. Asystować przy gniewie i torsjach. Dać ciepło. Ukochać. Uspać.

Widziałam ich w swoim życiu bardzo wiele. Pieta Michała Anioła, nieprawdopodobna w swym ideale. To monumentalne dzieło sztuki ukazuje cierpienie tak zachwycająco, że aż „przeżywanie jej” może wydać się czymś niestosownym. Obserwujemy grę świateł we wgłębieniach fałd maryjnej sukni i zastanawiamy się, czy naprawdę tak królewsko wyglądała, gdy tuliła do siebie swojego umęczonego Syna. Jezus śpi. Jest spokojny. Jak gdyby znów był noworodkiem, maleńkim chłopcem w objęciach swojej przepięknej mamy.

Co innego piety gotyckie, Maryje z nieobecnym wzrokiem, ledwo unoszące na rękach skatowane ciało Chrystusa. Czasem trącą absurdem. Czasem kiczem. Pieta z kaplicy sióstr klarysek w Kościerzynie – na ten przykład – przedstawia Jezusa i Maryję w koronach ze złota. Oboje dość zdystansowani i powściągliwi, nieudolnie opowiadają o chwili niewysłowionego cierpienia.

Pamiętam też własną Pietę. Jestem z synem na oddziale patologii noworodka w Centrum Zdrowia Dziecka i przytulam go do piersi. Mój mały chłopiec przechodzi szereg badań diagnostycznych. Ma 3 tygodnie, ale zamiast odpoczywać po trudach porodu, jesteśmy tu, w nieprzyjaznym miejscu, gdzie macierzyństwo jest bezpłatną usługą, a dziecko pacjentem.



Moja Pieta w Centrum Zdrowia Dziecka
Obok mnie inne matki, próbujące utulić swoje doświadczane cierpieniem dzieci. Wchodzi kilka pielęgniarek. Rozkazują nam odłożyć nasze maleństwa i wyjść na korytarz, gdyż nikt nie może być przy wykonywanych przez nie zabiegach. Zamrożona zbiorowym milczeniem, stoję na korytarzu. Zaraz jednak spostrzegam szparę w źle zwiniętej rolecie, a przez nią mojego synka, wokół którego kręcą się obce „one”. Coś mu szczebiocą, niby na uspokojenie, a ja wyczuwając jego niepokój, pragnę skrócić dzielący nas dystans rozbijając szybę siłą mojej wściekłości. Wbijają mu igłę w małą główkę, muszą pobrać krew. Burzę się w środku, zasysam złość i podchodzące do gardła łzy. Przeżywam małą drogę krzyżową mojego dziecka i jedyne, co mogę zrobić, to z nim być i szukać przebłysków własnej czwartej stacji.

Pielęgniarki otwierają drzwi, biegnę więc do metalowego łóżeczka, na którym spoczywa moje dziecko. I już jestem. I spokojnie, mój synku. Mama Cię kocha. Mama cały czas tu była. Płacz skarbie. Jestem tu. Mój syn wylewa na mnie swoją bezradność i gniew, opiera się, a po kilku chwilach uspokaja. Bicie serca matki. Objęcie jej ramionami. Wytchnienie.

Czytaj także: Choroba synka to najgorsze i najpiękniejsze, co mnie w życiu spotkało


Jaka jest Twoja Pieta?
Pieta to historia niemal każdej z nas. Zesztywniałe karki. Napięte mięśnie. Dla niektórych poza ta przedłużająca się nieznośnie kolejnymi latami choroby dziecka, stała się codzienną rutyną. Umyć. Poćwiczyć. Poklepać. Namaścić. Nakarmić. Podać leki. Asystować przy gniewie i torsjach. Dać ciepło. Ukochać. Uspać.

Towarzyszyć dziecku w szpitalu. W domu. W grypie. Przewlekłej. W zapaleniu płuc. W innych dziadostwach. Słuchać tego wszystkiego, co inni mają do powiedzenia – mądrzy i głupcy. Matka, ciotka, siostra, teściowa, pielęgniarka, lekarz. Gromadzić te wydarzenia w swoim sercu i nie zwariować. Być przy dziecku bardziej niż przy sobie.

Nie dalej jak wczoraj, bliska mi kobieta, młoda mama, przypomniała mi na swoim Instagramie słowa Rachel Cusk, autorki książki „Praca na całe życie. O początkach macierzyństwa”:

Zdaję też sobie sprawę z tego, że ustał płacz, że moja córka przetrwała pierwszy ból istnienia i wyszła z tej próby zwycięsko. Ja również, bo choć ani jej nie pomogłam, ani nie rozumiałam, cały czas byłam przy niej, i na tym właśnie, co nagle wiem z całą pewnością, polega macierzyństwo: na tym, żeby po prostu z dzieckiem być.
Obecność nasza. Codzienna. Czujna. Bezgraniczna. Bardzo różna. Tak wierna, że aż oczywista. Pełna wyrzeczeń. Na każdym etapie inna. Dostosowująca się do potrzeb naszych córek i synów. Mieszcząca w sobie całą amplitudę człowieczeństwa.

Czytaj także: Choroba mojej córeczki pokazała mi, jak Bóg jest dobry


Jesteśmy zawsze tam, gdzie dzieci nas znajdą
Macierzyństwo ma w sobie – bardziej lub mniej – tę tajemnicę Maryjnego uścisku. Bez pytania o sens, jesteśmy dla naszych dzieci punktem podparcia i miękkim łożem ciała. Jesteśmy z nimi w tych wszystkich miejscach, w których inni je opuszczają. Jesteśmy z nimi do końca, odprowadzamy je do grobów i czekamy, aż zmartwychwstaną.

Czekamy, aż w ciszy ich serc dokonają się rzeczy, do których nie jesteśmy już im potrzebne. My, matki, nie czekamy przy grobach naszych dzieci. Nie zaryzykujemy rozminięcia. Jesteśmy zawsze tam, gdzie wiedzą, że nas znajdą. Znają drogę do domu. Zapasowy klucz jest pod doniczką.

Niektórzy zastanawiają się, gdzie był Jezus po Zmartwychwstaniu, zanim pokazał się swoim uczniom. Znam takich, którzy mówią, że jadł śniadanie ze swoją mamą. Że wcale ich to spotkanie nie zdziwiło. Dwa placki jęczmienne z miodem i mleko do popicia.

..

To jest cierpienie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:43, 02 Kwi 2018    Temat postu:

Autyzm. Co powinieneś o nim wiedzieć?
Błażej Kmieciak | 02/04/2018
AUTYZM
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Zaburzenia rozwojowe ze spektrum autyzmu interesują psychiatrów, psychologów i pedagogów. Wiemy o nich coraz więcej, jednocześnie mając świadomość, że wciąż nie wiemy prawie nic.

Co to jest autyzm?
Siadam do komputera i wpisuję słowo: „autystyczny”. Tutaj pierwsze zaskoczenie. Wyskakuje mi bowiem piosenka zespołu Luxtorpeda. W mocnych klimatach panowie śpiewają:

Jedziemy w górę mapy, morze jest na północy
A z nami leci ziemia jak wystrzelona z procy
Wiem, że do mnie mówisz, wiem i wszystko słyszę
Nie mogę odpowiedzieć, przy drodze drzewa liczę.
Pierwsza zwrotka doskonale odzwierciedla słownikową definicję tego zaburzenia rozwojowego. Prof. Adam Bilikiewicz zaznacza w swoim podręczniku dla studentów medycyny, że autyzm dotyczy sytuacji zamknięcia się „w świecie własnych przeżyć”. Kolejny element to „zblednięcie życia uczuciowego”. Robert Friedrich Litza także podobny stan wyśpiewuje w słowach:

W krainie nigdzie-nigdzie zaplątany sam w sobie
Trochę egoistycznie siedzę i nic nie robię (…)

Krzyczysz, że chowam się przed tobą i jestem skryty
Lub chcąc być blisko ze mną solidarnie milczysz
Kochając i się złoszcząc znosisz to cierpliwie
Ja też cię bardzo kocham, tylko trochę autystycznie.
Czytaj także: Jak autystyczne osoby żyją na co dzień? Poznajcie Kacpra


Autyzm: zaburzenie szczególne
W podręcznikach psychopatologii zaburzenie rozwojowe ze spektrum autyzmu traktowane jest w sposób szczególny. W przeciwieństwie do innych schorzeń psychicznych, powoduje ono odcięcie człowieka od otoczenia.

Jak przypomina Marta Chitro, „U osób ze spektrum autyzmu występuje tzw. triada zaburzeń, w której mieszczą się zaburzenia: relacji, komunikacji, zachowania. Osoby te charakteryzuje: brak lub opóźniony rozwój mowy, echolalie, stereotypie ruchowe, jednostronna aktywność, wyizolowanie, brak empatii, nieadekwatne emocje, ignorowanie innych osób, monotematyczne myślenie, mówienie, zabawy, zainteresowania, nieświadomość zagrożeń, zaburzenia w obrębie wszystkich zmysłów”.

Nie jesteśmy w stanie dzisiaj stwierdzić, jaka jest przyczyna tego typu schorzenia, które najczęściej rozpoznawane jest we wczesnym dzieciństwie (stąd autyzm wczesnodziecięcy). Najbezpieczniej byłoby w tym miejscu powiedzieć, że autyzm ma podłoże biopsychospołeczne. Z jednej strony może być spowodowany problemami genetycznymi, a także rozwojowymi w fazie prenatalnej. Z drugiej strony dana postać może doświadczyć infekcji wirusowych, zakażeń środowiskowych itd.

Aktualnie szacunkowo przyjmuje się, że zaburzenie to rozpoznane jest u ponad 5 mln osób. Podkreśla się, że pojawia się u średnio 4 dzieci na 10 tys. przypadków. Występuje trzy razy częściej u chłopców niż dziewczynek. Czasem zwraca się uwagę, że dzieci te są szczególnie urodziwe. Ponad 60% dzieci wykazuje w tej grupie problemy intelektualne.



Autystycy genialni, ale…
Pojawienie się problemów intelektualnych u osób z podobnym zaburzeniem może niektórych zaskakiwać. Autyzm może się bowiem kojarzyć z filmem „Rain Man” (powstał na podstawie prawdziwej historii), w którym Dustin Hoffman wcielił się w postać zamkniętego w sobie, ale jednocześnie genialnego pensjonariusza domu opieki, po którego nagle przyjeżdża brat. W produkcji widzimy, jak niezwykłą pamięć ma Ray. Książka telefoniczna jest w jego głowie, zapamiętał ją. Potrafi niczym błyskawica policzyć rozsypane wykałaczki. Liczenie kart w kasynie także nie stanowi dla niego problemu, podobnie jak zadania z matematyki na akademickim poziomie.

Problem pojawia się jednak, gdy lekarz pyta się go: „Ile to jest jeden dolar dodać jeden dolar?”. Ray nie potrafi rozwiązać tego problemu, gdyż nie ma umiejętności myślenia abstrakcyjnego. Gdy dodamy do tego pojawiające się stereotypy ruchowe (konieczność powtarzania działań zachowań), krótkość wypowiedzi, echolalie (powtarzanie np. komunikatów), lakoniczne odpowiedzi itd., mamy wówczas osobę doświadczającą zaburzenia ze spektrum autyzmu.

Simon Coohen dodaje, że u osób doświadczających podobnego zaburzenia nie pojawia się kontakt wzrokowy. Czasem zadają pytania, na które same znają odpowiedzi, co także doskonale widać w filmie „Rain Man”.

Czytaj także: Miał nigdy nie nauczyć się czytać. Na studia poszedł w wieku 10 lat


Lek na autyzm?
Dzisiaj, niestety, nie mamy środków, które są w stanie „wyleczyć” osobę z autyzmu. Spowodowane jest to kilkoma problemami. Po pierwsze, do końca nie wiemy, jakie jest źródło tego zaburzenia. Tutaj obalone zostały mity pojawiające się w świecie nauki. Nie jest bowiem prawdą, że za schorzenie odpowiada oschłość emocjonalna matek lub zły wpływ szczepionek. Brak informacji dotyczącej źródła uniemożliwia skierowanie celowanej terapii.

Po drugie, widząc kolejne propozycje terapii, nie potrafimy wskazać tej jedynej, która byłaby skuteczna. Mamy do dyspozycji coraz lepsze środki wykorzystywane w psychiatrii. Powodują one coraz mniej objawów ubocznych. Nie wiemy jednak, na który obszar mózgu mają działać. Niewątpliwie są one pomocne zwłaszcza w sytuacji, w której u osoby z autyzmem pojawia się zachowanie agresywne albo autoagresywne, związane z problemami sensorycznymi (reakcja na zmysły). Bywa, iż leczenie musi zostać tutaj połączone z pobytem w szpitalu.

Oczywiście, posiadamy również coraz lepsze, nowe koncepcje terapeutyczne, w tym zwłaszcza zajęcia określane mianem integracji sensorycznej. Z autyzmem jest jednak pewien problem, o którym wspomniałem na początku: istnieje tutaj zaburzenie w komunikacji. Zaburzona jest szczególna droga: nadawca, komunikat odbiorca.

Ale tutaj także pojawia się „światełko w tunelu”, a mianowicie „alternatywne metody komunikacji”. W działaniach z tej grupy wykorzystywane są np. piktogramy czy PCS-y, a więc czarno-białe bądź kolorowe obrazki. Są na nich graficznie przedstawione np. stany emocjonalne, przedmioty, osoby, czynności, miejsca itd. To dzięki tym metodom – którym często towarzyszą gesty – osoba z zaburzoną komunikacją werbalną nabywa możliwość przekazania konkretnej informacji dotyczącej np. konieczności skorzystania z toalety lub chęć napicia się soku czy zjedzenia kanapki.

Czytaj także: Pracuje z dziećmi z autyzmem. Pokopana, podrapana i oskarżana. Ale trwa


Cela autyzmu
Prawie dwie dekady temu do kin wszedł film „Cela”. W tym thrillerze Jennifer Lopez gra postać psycholog, która posiada umiejętności oraz możliwości pozwalające jej na wejście do podświadomości osób w śpiączce. Dzisiaj nie mamy takiej umiejętności w stosunku do osób doświadczających zaburzeń autystycznych. Nauka nadal poszukuje kolejnych informacji, pozwalających na np. obniżenie aktywności u dziecka, które zbyt łatwo z racji zaburzeń sensorycznych reaguje na konkretne bodźce z otoczenia. Z całą pewnością kontakt z tą grupą dzieci i dorosłych jest szczególnie trudny. Jest to jednak wyzwanie, które podejmują nie tylko rodzice, ale także terapeuci. Osoby te być może przez dłuższy czas nie doświadczają sukcesów „leczniczych”, z całą jednak pewnością doświadczają, że dzieci te są im bliskie, są dla nich tajemnicą.

Kilka lat temu pedagodzy specjalni z Zespołu Szkół Specjalnych nr 4 w Łodzi napisali dla swoich uczniów piosenkę „Wielka siła”. Był to prezent na Światowy Dzień Świadomości Autyzmu, jaki przypada 2 kwietnia. W słowach tych widać, z jak unikalnymi i ważnymi dla nich osobami przyszło im pracować. Oto fragment tego utworu:

Gdy spotkasz mnie na ulicy,
Proszę nie bój się mnie.
Chciałbym Ci tyle powiedzieć,
Lecz nie mogę, mimo że chcę.
Zmagam się z przeciwnościami,
Ten świat przerasta mnie.
A ja mu jakby na przekór,
Codziennie chcę wierzyć że
Wielką siłę mam w sobie,
Nie muszę niczego bać się,
Mogę żyć po swojemu
Na dobre i na złe.

...

Warto dzis przypomniec.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:23, 07 Kwi 2018    Temat postu:

We use cookies to improve our website and your experience when using it. By continuing to navigate this site, you agree to the cookie policy. To find out more about the cookies we use and how to delete them, see our cookie policy.
Aleteia.pl - pozytywna strona Internetu w Twojej skrzynce e-mail


Chciał(a)bym otrzymywać informacje od partnerów Aletei

Edycja Polska Modlitwa Redakcja poleca Newsletter Zaloguj się Szukaj

Sobota, 07/04/2018 | Św. Jana Chrzciciela de la Salle
AKTUALNOŚCI

DOBRE HISTORIE

DUCHOWOŚĆ

STYL ŻYCIA

POD LUPĄ

KOŚCIÓŁ

FOR HER

KULTURA

SZTUKA I PODRÓŻE

WIEDZIAŁEŚ O TYM?
Reklama


Tomasz Reczko
Katolicy zamiast do sklepów poszli z nudów do kościoła. Księża w szoku

Małgorzata Bilska
Bokser zmarł tuż po walce. Przed śmiercią podjął wyjątkową decyzję
Dominika Cicha | 07/04/2018
SCOTT WESTGARTH
Scott Natalie Westgarth/Facebook
Udostępnij Komentuj
Zaraz po walce Scott Westgarth udziela wywiadu. Kilkukrotnie dotyka ręką głowy – widać, że coś jest nie tak. Po rozmowie słabnie w szatni i trafia do szpitala. Na ring już nigdy nie wróci.

Miał 31 lat, w planach ślub i dzieci. Komentatorzy mówili, że podczas ostatniej walki z Decem Spelmanem odniósł największe zwycięstwo w dotychczasowej karierze. W ostatniej rundzie upadł na deski, ale pokonał kryzys i wstał. Niektórzy prognozowali mu mistrzostwo Anglii.

Niestety, zaraz po walce zasłabł i trafił do szpitala. Jego matka, Rebecca, wspomina:

Zadzwoniłam do Johna [ojca Scotta], powiedział, żebym się uspokoiła. Płakał, ale wciąż myślałam, że to tylko wstrząs. Gdy tam dotarłam, był na intensywnej terapii, podłączony do maszyny utrzymującej go przy życiu. To było straszne, jego mózg umarł, ale nie mogłam przyjąć tego do wiadomości.
Przed śmiercią bokser zadeklarował chęć oddania swoich organów w przypadku nagłej śmierci. Jego narządy trafiły do siedmiu czekających na lepsze życie pacjentów.

Nie zdawałam sobie sprawy, że trzykrotnie umieszczał swoje nazwisko na liście dawców organów. W szpitalu całowałam go i kładłam rękę na jego mocnym sercu. Pomyślałam, że ktokolwiek je dostanie, będzie szczęściarzem. Powiedzieli mi, że uratują siedem osób. Mój syn pomagał ludziom przez całe swoje życie. Taki po prostu był. Pomógłby każdemu.
Scott Westgarth boksował od 2009 roku. W 2013 r. zajął się tym sportem zawodowo i robił to z prawdziwą pasją. Dodatkowo pracował jako trener personalny i szef kuchni. „Zawsze mnie rozśmieszał. Po prostu nie mogę uwierzyć, że już nigdy, przenigdy go nie zobaczę” – mówi jego matka.

Źródła: chroniclelive.co.uk, mirror.co.uk

...

Pieknie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 5:41, 14 Kwi 2018    Temat postu:

Niech moja historia Ci pomoże… Wsparcie od tych, którzy radzą sobie z chorobą
Joanna Kiszkis | 13/04/2018
HISTORIA CHOROBY
Fot. JB Lacroix | Getty Images, Mikel Roberts | Getty Images, Shannen Doherty | Instagram
Udostępnij 8 Komentuj 0
Zamiast się bać i milczeć, trzeba nazywać rzecz po imieniu, a jeśli starczy sił, wykpić wroga. Osoby, które publicznie opowiadają o swoich zmaganiach z rakiem – dzielą się doświadczeniem z pierwszej ręki. Oni tam już byli, więc wiedzą, co robić. Ich historie dają po prostu siłę. Potrzebną jak medycyna.

Zdjęcia, które dają siłę do walki z chorobą
Pamiętacie słynny w latach 90. serial „Beverly Hills 90210”? Opowiadał o grupie nastolatków z liceum w dobrej dzielnicy Los Angeles, a jedną z najsympatyczniejszych i najnormalniejszych bohaterek była Brenda Walsh. Grana przez Shannen Doherty postać w pierwszym odcinku serialu przyjeżdża do Miasta Aniołów z Minneapolis, razem z rodzicami i bratem-bliźniakiem. Po „Beverly Hills” aktorka nie zagrała już równie popularnej roli, choć w zawodzie jest do dziś, niedawno wzięła udział w kilku produkcjach filmowych i telewizyjnych. Przez wiele miesięcy Shannen Doherty walczyła z rakiem piersi i nie robiła z tego żadnej tajemnicy. Wygrała.

Na swoim instagramowym profilu publikowała dokumentację choroby: zdjęcia z wypadającymi włosami, z ogoloną czaszką, przypięta do kroplówki z chemią, w różowej peruce. „Oto moje życie i moja droga, opowiedziane obrazami. Nie wszystkie są piękne, ale wszystkie moje” – wita odwiedzających internautów. Nie epatuje nieszczęściem, wśród zdjęć nie brak selfie z bliskimi, z psami, które czekają na adopcję, fotek z codziennych spacerów, zawsze z pół kpiącym, pół melancholijnym uśmiechem, jaki pamiętamy z serialu. Pokazuje po prostu swoje życie, tak się składa, że z chorobą.


The many faces of cancer. Chemo Day. What we call the Red Devil being injected into me via the port thats in my chest. Dawn is my nurse who takes excellent care of me August 10, 2016 #cancersucks #fightlikeagirl
A post shared by ShannenDoherty (@theshando) on Aug 30, 2016 at 8:57am PDT



He loves me with pink hair or no hair. I'm blessed to have such a strong support team starting with @kurtiswarienko who loves me more every second. Can't imagine my life without him. Cancer is not pleasant but it can bring out the best in relationships or the worse. Thankfully, it has made our marriage stronger. #f🎀cancer
A post shared by ShannenDoherty (@theshando) on Aug 4, 2016 at 11:55am PDT



There are many faces to cancer. This is one of them. Chemo Day With @kurtiswarienko by my side. August 10, 2016
A post shared by ShannenDoherty (@theshando) on Aug 30, 2016 at 8:33am PDT


Chemo day. A day many of us dread. Strength gets us thru but every once in awhile, you just want to hide in bed and let chemo day pass you by. #currentmood #currentsituation #chemoday #fightlikeagirl
A post shared by ShannenDoherty (@theshando) on Aug 10, 2016 at 9:14am PDT


O chorobie publicznie
Jest takie określenie „onkocelebrytki”. Opisuje dziewczyny chore na raka, które prowadzą blogi, kręcą wideo publikowane na YouTube, bywają zapraszane do programów telewizyjnych – by opowiadać o swojej chorobie. „Onkocelebrytka” to paskudne, krzywdzące słowo: sugeruje chęć zabłyśnięcia, zaistnienia publicznie poprzez chorobę i opowiadanie o niej. I jeszcze ten posmak zawiści – jakby było czego zazdrościć.

To prawda, że kilka, kilkanaście lat temu o raku nie mówiło się publicznie niemal wcale.

Dziś jest inaczej. Rak przestał być tabu. Między innymi właśnie dzięki takim dziewczynom jak Magda Prokopowicz, jak Joanna Sałyga, które walkę z rakiem przegrały kilka lat temu – niezwykłe, odważne, mądre i pełne poczucia humoru.

Magda Prokopowicz założyła fundację Rak’n’Roll, której celem jest właśnie zmiana sposobu myślenia i rozmawiania o chorobie, przełamywanie tabu, zarażanie pozytywną energią. Już sama nazwa fundacji każe się uśmiechnąć i podziwiać kogoś, kto w najtrudniejszych chwilach życia umie parsknąć przeciwnościom w twarz. A raka – „wyrolować”. Historię trudnej, wspólnej walki z chorobą opowiedział w wyreżyserowanych przez siebie filmie „Chemia”, Bartosz Prokopowicz, mąż Magdy.





Nazywać rzeczy po imieniu
Na blogu Joanny „Do czego przyda się chustka” jest długa lista blogów, które odwiedzała. Przy ponad połowie tytułów widnieje symbol [*], wirtualny znicz dla tych, których już nie ma. Czytałam jej codzienne zapiski ze ściśniętym gardłem, z nadzieją, że jednak zwycięży, czasami połykając łzy, a czasami pękając ze śmiechu. Chustka miała cudowny, sarkastyczny dowcip. I miała też nadzieję, którą potrafiła się dzielić.

Bo to naprawdę działa. Zamiast się bać i milczeć, trzeba nazywać rzecz po imieniu, a jeśli starczy sił – wykpić wroga. Ludzie, którzy publicznie opowiadają o swoich zmaganiach z chorobą – jak w ostatnich latach także Jerzy Stuhr – dzielą się doświadczeniem z pierwszej ręki. Oni tam już byli, więc wiedzą, co robić. Wiedzą, co mówić bliskim, co choremu. Co pomaga, a co wręcz przeciwnie. Ich historie – do czytania na blogach, do oglądania na zdjęciach, do wysłuchania w rozmowach – dają po prostu siłę. Potrzebną jak medycyna.

...

Widok innych radzacych sobie z cierpieniem pomaga oczywiscie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 8:12, 14 Kwi 2018    Temat postu:

Rodzice Wmawiali Synowi, Że Umiera Na Raka. Chcieli Wyłudzić Pieniądze
13 kwietnia 2018 Agnieszka Sobkiewicz Comment(0)
a historia brzmi jak kiepski żart, ale niestety wydarzyła się naprawdę w Stanach Zjednoczonych.



Rodzice trzynastoletniego chłopca wmówili mu, że jest chory na raka mózgu, w terminalnym stadium choroby. 47-letni Robert Long i 34-letnia Ginny Airovando narazili swoje dziecko na ogromy stres i niewyobrażalny strach przed śmiercią w celu wzbudzenia litości wśród przyjaciół i okolicznej społeczności. Jednocześnie prowadzili zbiórkę pieniędzy, również na portalach do takich celów przeznaczonych (między innymi na stronie internetowej GoFundMe). Poruszeni losem umierającego chłopca internauci wspierali zbiórkę i wpłacali pieniądze na jego leczenie – w ten sposób para w krótkim czasie wyłudziła ponad tysiąc dolarów. Jednak bardzo prawdopodobne, że jest to tylko niewielka część zebranych środków na rzekomą walkę z nowotworem. Ginny i Robert rozdawali nawet specjalne koszulki, które miały wspierać ich syna w walce z rakiem.

28 grudnia matka opublikowała wiadomość na Facebooku, w której nazwała cudem, fakt, że jej syn wciąż żyje.

„Jak większość z was wie, powiedziano nam, że cudem będzie, jeśli Dawson będzie z nami na Boże Narodzenie. Od świąt Bożego Narodzenia minęły już trzy dni, a on ma się dobrze”, napisała.

W całej historii najbardziej przerażający jest fakt, że 13-latek był przekonany, że umiera. Musiał wysłuchiwać tego, że w jego głowie rośnie aż siedem guzów, co miało druzgocący wpływ na jego psychikę.

Koszmar nastolatka trwał 8 miesięcy, aż jeden z pracowników szkoły, do której uczęszczał chłopiec, zorientował się, że coś jest nie tak, a rodzice wykorzystują dziecko do nieuczciwego uzyskania korzyści majątkowych. Wkrótce po zawiadomieniu policji Long i Airovando zostali aresztowani, postawiono im zarzut znęcania się nad synem, wyłudzania środków finansowych i oszustwo. W trakcie śledztwa wyjaśniono również, że chłopiec jest w pełni zdrowy.

...

Szok ile przeszedl! I to od rodzicow!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 7:59, 16 Kwi 2018    Temat postu:

Abby i Brittany: syjamskie bliźniaczki, które nie chcą się rozdzielić
Karolina Sarniewicz | 16/04/2018
ABIGAIL I BRITTANY HENSEL
Abigail and Brittany Hensel/Facebook
Udostępnij 0 Komentuj 0
Niesamowite syjamskie bliźniaczki pokazują, że życie w jednym ciele to dar, a nie przekleństwo.

Nie pamiętam, ile dziwacznych pytań zrodziło się w mojej głowie, kiedy pierwszy raz zobaczyłam syjamskie bliźniaczki Abby i Brittany. Był rok 2006. Brytyjska telewizja TLC zdecydowała się wydać kolejny reportaż o nich – 16 lat po urodzeniu.

Miały już wtedy na koncie milion rozwiązań jak radzić sobie z życiem dwóch dusz w jednym ciele. Bo tak zwykło się w uproszczeniu nazywać sposób, w jaki są połączone. Abby i Brittany dzielą między sobą całe ciało aż do szyj (nie licząc pojedynczych narządów). I chociaż nie wiadomo do końca, gdzie kończy się Brittany, a zaczyna Abby, każda odczuwa tylko połowę ciała. Zatem gdy dotkniemy prawą rękę dziewczyn, poczuje to tylko Brittany, gdy lewą – wyłącznie Abigail.

Czytaj także: 3 sekrety przyjaźni z dorastającą córką


Jak radzą sobie bliźniaczki syjamskie?
Mimo to potrafią doskonale się skoordynować i nie tylko klaszczą, ale potrafią nawet pisać maila obiema dłońmi – w ogóle ze sobą nie rozmawiając, zupełnie jakby pisał go jeden człowiek. Oprócz tego grają na fortepianie, jeżdżą rowerem, pływają i nurkują. Czasami też jedna kończy zdanie, które zaczęła druga. Albo mówią to samo jednocześnie.

Historia Abby i Brittany to zatem coś więcej niż przykład, jak pozytywnie przeżywać niepełnosprawność. To jest – mówią zgodnie znajomi – opowieść o cudzie i tajemnicy. Bo nie da się wytłumaczyć, jak dwie odrębne osoby mogą być jednocześnie jedną, i jak będąc często jedną, pozostają jednak dwie.

W wieku szesnastu lat, kiedy powstawał o nich wspomniany materiał, Britt i Abby chodziły do liceum. Bez problemu zdały wtedy na prawo jazdy, mimo że jedna zmieniała biegi, a druga operowała sprzęgłem. W co się ubiorą decydowały na zmianę, co drugi dzień, i mimo odmiennych gustów pokornie przyjmowały nawzajem swoje propozycje. Sprawdziany pisały osobno, bo nauczyciele uznali, że najuczciwiej będzie traktować je – zgodnie z rzeczywistością – jak dwie różne osoby. Ich odmienności nie dało się zresztą zakwestionować – i to pewnie dlatego tak imponowała ich zdolność współpracy.

Czytaj także: Urodziła się zdeformowana, żyła w zamurowanej pustelni. Małgorzata z Citta di Castello [Wszyscy Świetni]


Abby i Brittany. Dwie dusze w jednym ciele
Abby była spokojna i refleksyjna, Brittany energiczna, konkretna i zorganizowana. Podobali im się inni chłopcy, lubiły jeść inne rzeczy. Jedna chciała zostać pilotem, druga dentystką. Lubiły czytać różne książki i oglądać różne filmy.

Niesamowite zatem, jak doszły do kompromisu w kwestii wykształcenia i pracy. Bo dziś Brittany i Abigail mają już po 28 lat, skończyły studia pedagogiczne na Bethel University i uczą matematyki w szkole podstawowej. Mają osobne umowy – każda po pół etatu – i świetnie dogadują się między sobą i z dziećmi. Zapewne jak w każdej innej sprawie doszły do ugody poprzez negocjacje.

„Pewnego razu – powiedziała ich nauczycielka z liceum Barbara Hoback – Brittany stwierdziła, że chce usiąść w ostatniej ławce. Abby się zgodziła, ale szybko okazało się, że źle stamtąd widzi. Przez kilka dni kłóciły się i przesiadały, aż w końcu wylądowały w pierwszej”.

Rodzice bliźniaczek zarzekają się, że ich narodziny nie wywołały w nich wielkiego szoku. Wprawdzie spodziewali się jednego dziecka, ale skoro urodziło się dwoje i to połączonych, oczywistym było, że już je kochają.

„Ludzie często pytają mnie, co pomyślałem, kiedy je zobaczyłem – powiedział w rozmowie z TLC Mike Hensel, ojciec bliźniaczek. – A ja chciałem zwyczajnie jak najszybciej zabrać je do domu”.

Czytaj także: Siostry z Broniszewic: decyzja o oddaniu dziecka nigdy nie jest łatwa


Siostry syjamskie: nie chcemy się rozdzielić
Dzieci połączone w ten sposób rzadko dożywają drugiego roku życia, ale Abby i Brittany mają osobne serca, płuca, żołądki i jelito cienkie. Wspólne jedynie jelito grube, pęcherz moczowy i narządy płciowe. To sprawiło, że żyją do dziś.

Chirurgiczne rozdzielenie bliźniąt nie wchodziło w grę w czasach ich narodzin, ale gdyby dziś okazało się możliwe, prawdopodobnie nikt nie chciałby z niego skorzystać.

„One tylko raz chciały, żeby je rozdzielono – powiedziała mama dziewcząt – Kiedy Brittany miała zapalenie płuc, to Abby miała mocniejsze żyły, więc to jej podawano antybiotyki. Piekła ją od nich ręka i wspomniała, że lepiej byłoby żyć osobno. Ale to się więcej nie powtórzyło. Poza tym jeśli przeżyłyby zabieg, brakujące części ciała musiałyby być zastąpione czymś sztucznym i nie radziłyby sobie tak dobrze jak teraz”.

Mogłoby się wydawać, że zabieg zwiększyłby ich poczucie indywidualności, ale to błąd. Bo siostry postrzegają się jako dwa organizmy funkcjonujące w jednym ciele. Jednocześnie osobno i razem.

„Gdyby nas rozdzielono – mówiły w materiale sprzed dwunastu lat – nie mogłybyśmy robić wielu rzeczy, na przykład grać w softball. Poza tym my nie mamy pojęcia, jak to jest żyć osobno. Jesteśmy przyzwyczajone do bycia razem i jest nam dobrze z tym, że nigdy nie czujemy się samotne”.

Czytaj także: „Kocham syna, ale nienawidzę zespołu Downa”. Rozmowy z ojcami dzieci niepełnosprawnych


Czy bliźniaczki założą rodzinę?
Jedyne, co przeszkadza im do dzisiaj, to ludzie drwiący z nich lub robiący im zdjęcia. Rzadko występują też publicznie, bo uważają się za zupełnie normalne młode kobiety. Trudno odmówić im racji.

W zeszłym roku media obiegła plotka, jakoby Brittany się zaręczyła. Internet zawrzał wtedy od wątpliwości, jak to właściwie możliwe. Bliźniaczki w przeszłości faktycznie zdradzały chęć posiadania dzieci, ale jak przebiegałyby intymne kontakty z partnerem, jeśli układ rozrodczy dzieli się z siostrą? Rodzina szybko zdementowała plotkę, a tego typu pytania pozostawia bez odpowiedzi.

Profesor Alice Dregar, poproszona o wypowiedź na ten temat dla pisma The Atlantic, przypomniała, że bycie częścią syjamskiego duetu, to życie w symbiozie z prawdziwie bratnią duszą, co może dawać ten sam rodzaj miłości, którego my – ludzie żyjący w osobnym ciele – nieustannie szukamy. Taka więź, to coś niesłychanego, danego od początku do końca i nie nam oceniać, czy w takiej sytuacji byłby nam potrzebny jeszcze ktoś trzeci.

...

Kazde cierpienie wnosi nowe wartosci. Nie jest bez sensu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:10, 16 Kwi 2018    Temat postu:

Achmad Zulkarnain – fotograf bez rąk i nóg
Kamil Szumotalski i Dominika Cicha | 15/04/2018
ACHMAD ZULKARNAIN
@bangdzoel_/Instagram
Udostępnij Komentuj
Poznajcie Achmada, 26-letniego fotografa, który żyje na 100 procent.

Po Światowych Dniach Młodzieży Jakub Szymczuk opublikował zdjęcie, na którym pokazał plecy fotografa po całodniowym bieganiu z ciężkimi aparatami po mieście. Za każdym razem, kiedy sam spędzam dzień z aparatem w dłoni, oddycham z ulgą, gdy mogę położyć się na łóżku. Dlatego kiedy zobaczyłem Achmada, przez chwilę pomyślałem, że to żart.

Czytaj także: Nick Vujicic i jego… poczwórne błogosławieństwo!


Achmad Zulkarnain. Życie bez użalania
Achmad urodził się bez rąk i nóg, ale nigdy się nad sobą nie użala. Czasami tylko prosi kogoś o pomoc. I choć na pewno przychodziły chwile kryzysu, 26-letni Indonezyjczyk nie zrezygnował z życia na 100 procent. Największe powołanie i pasję odkrył w fotografii.

Wszystko zaczęło się w kawiarence internetowej, która oferowała również usługi fotograficzne. Podejrzał cudzą pracę i… wziął kredyt na aparat. Szybko złapał też podstawy wykonywania zdjęć. Szło mu chyba całkiem nieźle, bo wieść o nietypowym artyście raz dwa rozeszła się po okolicy. Dziś nie tylko wykonuje sesje, ale również przekazuje innym swoją wiedzę.

Aku rasa ini bukanlah sebuah kekurangan. Tapi ini sebuah kelebihan…. Sudahlah kawan, jangan risaukan apa yg belum kita miliki Tp risaukan apa yg belum kita syukuri….
A post shared by bang_dzoel (@bangdzoel_) on Dec 22, 2017 at 10:46pm PST
Czytaj także: Nick Vujicic: Nie musisz być ideałem, żeby znaleźć miłość


Obsługa aparatu bez rąk
Jak radzi sobie z obsługą sprzętu? Przyciska aparat do twarzy, ust i ramion. Z pomocą rodziny skonstruował też gokart, o którym mówi: „moje nogi” – dociera nim do klientów.

„Nie chcę, by ludzie patrzyli na moje zdjęcia i myśleli, kim jestem – chcę, żeby widzieli moją twórczość” – podkreśla.

Przeglądam profil Achmada na Instagramie i naprawdę jestem pod wrażeniem. Piękne zdjęcia, ciekawe kompozycje, wysoka jakość prac. Czy naprawdę muszę Was jeszcze zachęcać do zobaczenia jego profilu?

..

Wspanialy wzor!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:23, 17 Kwi 2018    Temat postu:

Nic dziwnego, że zdjęcia tej samotnej mamy obiegły internet!
Sophia Swinford | 17/04/2018
IESHIA CHAMPS
Ieshia Champs | Facebook | Fair Use
Udostępnij 0 Komentuj 0
Ieshia Champs właśnie spełniła jedno ze swoich największych marzeń. A wszystko dzięki dzieciom!

Kiedy Ieshia Champs miała 7 lat, marzyła, że pewnego dnia będzie prawnikiem. Ale nim dorosła, została bezdomna, zaszła w ciążę i rzuciła szkołę, by pracować w centrum obsługi klienta. „W tamtym czasie naprawdę nie miałam nikogo, kto by mnie poprowadził – mówiła dziennikarzom CBS. – Moja mama była uzależniona od narkotyków. Mój tata nie żył. A ja byłam bezdomna. Mieszkałam z przyjaciółmi albo kimkolwiek, kto mnie przygarnął”.

Nieco później, gdy była w ciąży po raz czwarty, w ciągu roku straciła dom, pracę i ojca swoich dzieci, który zmarł na raka.

Czytaj także: Dziadek student. Jak 80-letni notariusz i jego żona pojechali na Erasmusa
I kiedy wszystko wydawało się stracone, zaczęła rozważać samobójstwo. Jej życie uratował jednak niespodziewany telefon. „Pewnego dnia zadzwoniła do mnie pastor Louise Holman. Powiedziała, że Bóg polecił mi przekazać, że powinnam wrócić do szkoły i ją skończyć, bo zostanę prawnikiem, którym chciałam być” – wspomina.

Po ukończeniu szkoły średniej Ieshia obroniła licencjat na University of Houston-Downtown, a w maju odbierze dyplom szkoły prawniczej, Texas Southern University’s Thurgood Marshall School of Law. Aby świętować nadchodzący koniec studiów, opublikowała w internecie swoje zdjęcia z pięciorgiem dzieci. Jak przyznaje, to właśnie im zawdzięcza pomoc podczas nauki.


„[Moje dzieci] pomagały mi przeglądać fiszki podczas gotowania. Siedziały jak drwiące jury, kiedy uczyłam je tego, czego sama nauczyłam się w ciągu dnia – opowiadała. – Siedziałam w garderobie, modliłam się i płakałam, ponieważ byłam przytłoczona, a mój najstarszy syn David zebrał pozostałe dzieci, dał im przekąski, przygotował im kąpiel, pozbierał szkolne ubrania – wszystko po to, by było mi łatwiej. Nie miałam pojęcia, że to robił, dopóki sama nie poszłam się za to zabrać!”.


Dzięki swojej wierze i wytrwałości Ieshia pokonała wszystkie bariery i osiągnęła cele. Teraz, kiedy zdjęcia obiegły media społecznościowe, tysiące internautów świętuje razem z nią i jej rodziną.

Tekst pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

..

Zycie wrecz czasami straszne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13, 14, 15, 16  Następny
Strona 12 z 16

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy