Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Gdy nagle dotyka sstraszne cierpienie ...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10 ... 14, 15, 16  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:40, 20 Lip 2017    Temat postu:

„Byliśmy po prostu zwyczajni!” Niewidome małżeństwo przeżyło razem 72 lata
Łukasz Kobeszko | Lip 20, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nigdy nie zobaczyli swoich twarzy, choć przeżyli w sakramentalnym związku ponad 70 lat. Co więcej, sami wychowali dziesięcioro dzieci i doczekali się 25 wnuków! Poznaj budującą historię Roberta i Jennie Kubinger Mahoneyów.


W
czesną wiosną 2017 roku w wieku 95 lat zmarł Robert (Bob) Mahoney, wieloletni ławnik sądu stanowego w amerykańskim Michigan. Cztery lata wcześniej, po 72 latach małżeństwa zmarła jego żona, Jenny Kubinger. Pary, które przeżywają razem kilkadziesiąt lat wciąż nie są na świecie zjawiskiem rzadkim, niemniej Mahoneyowie to przypadek wyjątkowy. Obydwoje od wczesnej młodości byli niewidomi, ale niepełnosprawność nie stanęła na przeszkodzie do ich wspólnego i szczęśliwego życia. Świadectwo Roberta i Jennie ukazało się na łamach amerykańskiej prasy chrześcijańskiej jeszcze za życia małżonków, ale do dzisiaj cieszy się ogromną popularnością na całym świecie.
Czytaj także: Licia i Settimio Manelli. Święci małżonkowie oraz ich piękna droga do Boga

Para pochodziła z rodzin czeskich i irlandzkich imigrantów, którzy przybyli za Ocean na początku XX wieku. Jennie straciła wzrok w wieku zaledwie trzech lat, na skutek tragicznego wypadku. Uczęszczała do szkoły podstawowej dla dzieci niewidomych, gdzie tuż przed zakończeniem nauki poznała 15-letniego Roberta, który również dopiero co stał się niewidomym w wyniku wrodzonej wady neurologicznej. Po okresie narzeczeństwa, para zawarła ślub w 1941 roku. Jennie wspominała, że był to bardzo trudny czas nie tylko z uwagi na przystąpienie USA do II wojny światowej po japońskim ataku na bazę Pearl Harbor, ale również z powodu śmierci jej ojca, do którego była bardzo przywiązana. Młoda para nie była zasobna finansowo i musiała wynajmować mieszkanie za 37 dolarów miesięcznie.

Z ogromnym wysiłkiem (w l. 40. na uczelniach wyższych praktycznie nie spotykało się osób niepełnosprawnych) Robert ukończył studia prawnicze i powołany został na ławnika sądu stanowego Michigan. Był to pierwszy przypadek w historii Stanów Zjednoczonych, kiedy taką funkcję objął człowiek niewidomy. Sytuacja finansowa małżeństwa poprawiła się na tyle, że mogli kupić własne, niewielkie mieszkanie.

Łatwo nas pewnie było oszukać, bo nie mogliśmy ocenić na własne oczy stanu lokalu. Czy potraficie sobie wyobrazić dwójkę niewidomych, którzy przychodzą oglądać mieszkanie? Na szczęście Bóg postawił na naszej drodze uczciwego człowieka, który wszystko nam dobrze wytłumaczył – wspominała po latach Jennie.

Pierwsze ich dziecko, syn Gary, przyszło na świat po 2,5 latach małżeństwa. Jennie przeżywała ogromny stres, bała się bowiem kąpać chłopca i wykonywać przy nim zwykłe, codzienne czynności. Na samym początku pomogła jej mama, ale już po trzech tygodniach nauki była w stanie robić to samodzielnie. Sama również, ręcznie prała pieluchy i pościel. „Wiele osób pytało nas, jak się zmieniło nasze życie po urodzeniu dziecka i jak daliśmy sobie z tym radę. Otóż zmieniło się tylko tak, że nie mieliśmy już czasu podawać sobie śniadania do łóżka, co było regułą zaraz po ślubie” – żartobliwie tłumaczyła pani Mahoney. Po Garym, w niewidomym małżeństwie na przestrzeni ćwierćwiecza urodziło się jeszcze dziesięcioro dzieci. Wszystkie nie miały problemu z widzeniem.
Czytaj także: Niewidomy idzie na siedmiotysięcznik!

Aby sprawniej prowadzić dom, para przywiązywała do dziecięcych ubrań niewielkie, metalowe dzwoneczki, aby łatwiej je było znaleźć w mieszkaniu. Wszystkie przyrządy i środki czyszczące trzymali w jednym miejscu, na wysokości, która umożliwiała wygodne sięgnięcie ręką. Czasem tylko korzystali z pomocy elektryków lub hydraulików. Gdy pierwsze dzieci podrosły, prowadzenie domu stało się dużo mniej skomplikowane.

Para zawsze podkreślała, jakie znaczenie w ich życiu odegrała wiara. „Wierzę, że był przy nas cały czas Bóg, inaczej nie dalibyśmy rady. My po prostu byliśmy zwyczajni i żyliśmy normalnie, jak inni” – przypominała Jennie. Obydwoje przez wszystkie lata małżeństwa codziennie odmawiali różaniec, nie opuszczali niedzielnej liturgii, a wszystkie dzieci posłali do katolickich szkół. Małżonkowie potrafili również znaleźć czas na własne rozrywki, codziennie wygospodarowywali godzinę na grę w karty, wykonane systemem Braile’a. Małżeństwo przeżyło razem kilka epok, pod koniec życia zaś, liczne grono wnuków zapoznało ich z używaniem komputerów dla niewidomych.
Czytaj także: Nikifor – niewidzialny artysta. Co nam mówi o nas samych?

Gdy ludzie pytali Mahoneyów, za co są Bogu wdzięczni, ci najczęściej odpowiadali: „Za wszystko, mamy przecież wspaniałe życie, które nam podarował!”.

Źródła : bitno.net, rhema.hr, nfb.org

...

To dopiero cierpienie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:13, 21 Lip 2017    Temat postu:

Gdy tracę kontakt z własnym ciałem” – jak pomóc osobie z hipoglikemią
Katarzyna Wyszyńska | Lip 21, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Któryś przechodzień w końcu podchodzi i niepewnie zagaduje. Odpowiada mu bezładny bełkot, który potwierdza przypuszczenia – pewnie pijany!
Drżące ręce, szybki oddech
Widzisz człowieka, który podpiera się o ogrodzenie. Może bezwiednie odnotujesz jego płytki, przyspieszony oddech, drżące ręce, mokre od potu plamy na koszuli. Zatrzymasz się, zapytasz czy nie potrzebuje pomocy? O ile w ogóle zauważysz te dyskretne objawy…
Załóżmy, że nikt się w porę nie zatrzymał, a nasz pacjent dalej tam tkwi. Jest z nim coraz gorzej, osuwa się na ziemię, więc któryś przechodzień w końcu podchodzi i niepewnie zagaduje. Odpowiada mu bezładny bełkot, który potwierdza przypuszczenia – pewnie pijany! Przechodzień zostawia go półprzytomnego i odchodzi.
Właśnie nieświadomie doprowadził do śmierci chorego, którego mógł uratować bez większego wysiłku. By pomóc takiej osobie nie musisz mieć ukończonego kursu pierwszej pomocy, nie potrzebujesz nawet pamiętać o 30 uciśnięciach jak przy nagłym zatrzymaniu krążenia. By przywrócić do życia cukrzyka z hipoglikemią, bo o nim właśnie mowa, wystarczy uważność i kilka łyków coca coli lub soku.
Czytaj także: Upał w mieście? Te 6 drobiazgów pomoże nam przetrwać lato
Cukrzyca – co robić?
O cukrzycy słyszał każdy, ale nie każdy wie o niej coś więcej. Wyróżniamy kilka jej rodzajów, z czego najważniejsze to typ 1 i typ 2. Cukrzyca typu 1 jest chorobą o podłożu genetycznym, o początku zazwyczaj w młodym wieku, podczas gdy cukrzyca typu 2 ujawnia się raczej w dorosłości i ma dużo większy związek ze stylem życia danej osoby. W DM 1 (diabetes mellitus) dominującym zjawiskiem jest brak endogennej insuliny (stąd też leczenie podążą zewnętrznie produkowanej insuliny), podczas gdy w typie 2 problemem jest raczej brak reakcji komórek, insulinooporność (dlatego tu pierwszym uderzeniem są leki doustne).
Mimo tych znacznych różnic, leczenie obu typów DM możemy sprowadzić do jednego celu – utrzymania adekwatnego do zapotrzebowania poziomu glukozy. Co nie jest wcale łatwe – u zdrowej osoby poziom „reguluje się sam” będąc w normie, mimo zupełnie innego wyniku na czczo, bezpośrednio po posiłku, kilka godzin po nim, w trakcie czy po wysiłku fizycznym, a także podczas snu.
Czytaj także: Umiałbyś udzielić pierwszej pomocy? Od tego może zależeć czyjeś życie
Na równowagę pracuje nasza trzustka, wątroba, tarczyca, ale i całe nasze ciało – mięśnie, mózg i każdy inny narząd, który glukozy potrzebuje, by mieć siłę do dalszej pracy. Zarówno za wysoki poziom (hiperglikemia) jak i za niski (hipoglikemia) jest szkodliwy dla organizmu, a co gorsze stanowi zagrożenie dla życia.
Wróćmy do poszkodowanego z naszego przykładu. Duża część pacjentów nosi ze sobą kartę informacyjną lub opaskę na rękę, co jeśli jednak nie ma takiej opaski lub nie wiemy, czy przyczyną zaburzeń jest hipo czy hiperglikemia?
W pierwszej kolejności powinniśmy zadzwonić po pogotowie, które po przyjeździe postara się odkryć przyczynę tego stanu i jej zaradzić. Jeśli jednak osoba jest przytomna, podanie jej np. słodkiego napoju do picia, potencjalnie przynosi kolosalnie większe korzyści niż straty.
Jeśli nawet poziom glukozy jest u poszkodowanego za wysoki, kilka łyków soku, kolokwialnie mówiąc, nie zrobi pacjentowi już większej różnicy. Natomiast jeśli mamy do czynienia z hipoglikemią, zyskujemy cenny czas i w banalny sposób przywracamy cukrzyka „do żywych”. A dla kogoś kto przeżywa właśnie hipoglikemię, każda sekunda jest na wagę złota. Tak opisuje to doświadczenie Gabi, poczuj się przez chwilę jakbyś był w jej skórze:
Proszę o empatię
„Zaczynam się pocić, drżą mi rece i nogi, migają mi białe plamki przed oczami, tracę kontrolę nad emocjami, mową, ruchem. Być może dla osoby z zewnątrz wygląda to tylko jakbym kręciła się w kółko, a dla mnie to jest uczucie paniki i braku kontaktu ze swoim ciałem. A do tego nie potrafię wyartykułować swojemu otoczeniu co się ze mną dzieje. Pot, strach, migający obraz, niepokój, stres, a świat biegnie swoim tempem. Stop – chciałabym krzyknąć. Nie mam sił na nic.
Gdy zaczynam pić lub jeść, nadal świat wiruje, słabo mi, kręci się w głowie jeszcze przez dłuższą chwilę. Bardzo wtedy pomaga, gdy ktoś obok jest czuły, wyrozumiały, spokojny, daje pić i jeść, ale nie zarzuca komunikatami, które wtedy są niezrozumiałe.
A potem odzyskuję siły i jakby nigdy nic nie wracam do zajęć, podnoszę syna, kontynuuję spacer, pracę, rozmowę, jestem wdzięczna, że już po wszystkim. Dopóki czuję zbliżającą się hipoglikemię jestem bezpieczna. Zawsze noszę ze sobą sok i proszę bliskich o empatię, gdyż jest to chwila zapaści, której nie da się kontrolować. Oby jak najrzadziej”.

...

Kolejna odmiana cierpienia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:04, 24 Lip 2017    Temat postu:

Opiekujesz się bliskim chorym na Alzheimera? Zadbaj także o siebie!
Anna Gębalska-Berekets | Lip 24, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


W wielu rodzinach ten problem występował lub występuje. Ci, którzy doświadczyli choroby u swoich bliskich wiedzą, ile wysiłku i empatii potrzeba, by zapewnić takiej osobie godne życie.
Czym jest choroba Alzheimera i jakie są jej objawy?

Choroba Alzheimera jest postępującą chorobą ośrodkowego układu nerwowego, która charakteryzuje się otępieniem. W zasadzie niewiele wiadomo do końca skąd się bierze. Wśród czynników wymienia się m.in. tryb życia, uwarunkowania genetyczne. Trudno na pierwszy rzut oka rozpoznać objawy.

Kłopoty z koncentracją, pamięcią, problemy z wykonywaniem codziennych czynności często tłumaczy się wiekiem, zmęczeniem, nadmiarem obowiązków. Nie da się jej wyleczyć, ale można spowolnić jej rozwój. Osoby, które opiekują się chorymi są tak naprawdę zdane na siebie. Muszą mieć wiele cierpliwości, ale i zdrowia, by sprostać trudnej sytuacji, zwłaszcza gdy mama lub tata nie rozpoznają swoich dzieci, są wobec nich agresywni, a ich zachowania są niekontrolowane.
Czytaj także: Śpiewanie pomaga chorym na Alzheimera! Rozrywka i terapia w jednym


Trudy choroby

Darek, który opiekuje się mamą już 4 lata mówi, że trudno nauczyć się z nią żyć. „To moja mama, ale jakby zupełnie inna osoba, nieraz jak nikt nie widzi popłyną mi łzy”.

Jak zauważa Michał Gwiżdż z Małopolskiej Fundacji Pomocy Ludziom Dotkniętym Chorobą Alzheimera – kłopoty z pamięcią rozumiane jako konieczna dolegliwość starszych to błędny stereotyp. Schorzenie to, to nie tylko kłopoty z pamięcią, ale także dezorientacja w miejscu i czasie.

Najprostsze czynności zaczynają utrudniać życie i stwarzają kłopoty. „Moja mama potrafiła nazywać mojego męża obcym mężczyzną lub moim kochankiem, wychodziła na podwórze albo naga, albo ubrana tylko w bieliznę, przekonując, że jednak ma na sobie odzież” – wspomina Maria. Wszelkie jej uwagi powodowały agresję, a mama Marii krzyczała, że ta chce ją zamordować.
Czytaj także: Syn w niezwykły sposób pomaga choremu na Alzheimera ojcu!

Walka o jej godne życie zaczęła kobietę przerastać. Zaczęła odczuwać objawy depresji, częściej zapadała na infekcje, nie miała odporności. Ucierpiały także jej relacje z mężem i dziećmi. Czuli się zaniedbywani. „To była opieka 24 h na dobę, bez względu na wszystko. Nie chciałam oddać mamy do ośrodka, a ona traktowała mnie momentami jak obcego człowieka. Tłumaczyłam sobie jej zachowanie chorobą, ale mimo wszystko to sprawiało ogromny ból” – dodaje.

Mama Marii zmarła rok temu, a kobiecie mimo wszystko bardzo jej brakuje. Poświęcenie się opiece nad chorym powoduje, że zaczyna szwankować życie zawodowe, rodzinne, osobiste bliskich. Często jest też tak, że opieka non stop powoduje wypalenie emocjonalne i zdrowotne u opiekuna.


Nie tylko zapominanie i brak koncentracji

Ucieczki z domu czy też błądzenie, brak orientacji w czasie i przestrzeni to także jedne z głównych objawów choroby, z którymi trudno się pogodzić.

„Dziadek którejś nocy wyszedł z domu i dotarł do miejscowości oddalonej od miejsca zamieszkania o 30 km. Całe szczęście na tych częściach garderoby, które miał i często użytkował wszyliśmy naszywki z informacją o chorobie i numerem kontaktowym. Tak doradził nam psycholog” – mówi Sebastian. Okazuje się, że to był znakomity pomysł. Starszego pana przywiozła policja. „Ta choroba degraduje, wymaga ogromu cierpliwości, by nie generować konfliktów” – dodaje Sebastian.
Czytaj także: Kawa wydłuża życie! To już potwierdzone naukowo


Powrót do czasów młodości

Ważne jest też dostosowanie mieszkania do chorego i jego stopniowe adoptowanie do nowej sytuacji. Babcia Basi dobrze czuła się w pokoju wyklejonym jej zdjęciami z czasów młodości. W domu wprowadzono także codzienne rytuały, które usprawniły opiekę. Ciągle pytała, ile ma lat, ile ma dzieci, kim jest, gdzie jest jej mąż, śpiewała piosenki, które znała i lubiła.

Jak podkreślają psychologowie, w opiece nad chorym nie należy rezygnować z pomocy innych, by w wolniejszym czasie zadbać także o swój stan. W innym przypadku irytacja i wypalenie mogą postępować.


Gdzie szukać pomocy?

W większych miastach Polski działają Towarzystwa Alzheimerowskie, które służą pomocą i wsparciem. Najgorsze to zrozumieć osobowość chorych, która po prostu umarła, pozostało ciało. Trzeba rozpocząć opiekę jak nad dzieckiem, od podstaw. I liczyć się z tym, że za swój trud nie otrzymamy nieraz słowa dziękuję, czy ciepłego gestu. Taka jest ta choroba.

...

Walka jak kazda. Nie trzeba wojny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:22, 26 Lip 2017    Temat postu:

Biegnąc w ciemnościach… Opowieść o Joannie Mazur
Magdalena Galek | Lip 26, 2017
PAP/PA
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jej wada wzroku jest tak rzadka, że nie ma nawet nazwy. Mimo to Asia od 15 lat wytrwale trenuje i udowadnia, że „nie widzi przeszkód".


N
akręcono o niej film zatytułowany „Wyjątkowa”. Nie bez powodu. Właśnie zdobyła złoto w biegu na 1500 m w Londynie. Wyjątkowa, bo pokonuje o wiele więcej przeszkód i własnych ograniczeń niż „zwykły” sportowiec. Asia Mazur trenuje bieganie ok. 15 lat. Mniej więcej tyle samo żyje w ciemności.


Początki

Miała 7 lat, gdy zauważyła, że coś jest nie tak. Zamykała jedno oko – widziała ciemniej. Zamykała drugie – widziała jaśniej. Pewnego dnia na półce przy łóżku postawiła misia. Jak wyznaje w wywiadzie dla Michała Pola z „Przeglądu Sportowego” – „Z dnia na dzień przestawałam go widzieć…”.

Jej wada wzroku jest tak rzadka, że nawet nie ma nazwy. Cierpi na nią kilka osób na świecie i nie odnaleziono na nią jak dotąd lekarstwa.

Gdy osłabiony wzrok utrudniał jej funkcjonowanie w szkole, mimo że była w klasie integracyjnej, nie mogła liczyć na kolegów i koleżanki. Wręcz przeciwnie – szydzili z niej, podstawiali jej nogi.
Czytaj także: Niewidomy idzie na siedmiotysięcznik!



Pewnego dnia z płaczem powiedziała mamie, że więcej tam nie pójdzie. Wieczorem w telewizji usłyszała o szkole dla niewidomych i niedowidzących w Krakowie. Zdecydowała, że chce tam być. Mając 12 lat zamieszkała w internacie.

Taki był początek jej sportowej przygody. Choć przeżyła wtedy wiele strachu, bo świat znikał jej z oczu, to zmotywowała się do treningów. Tam każdy coś trenował, więc i Asia, która zawsze kochała sport, zamieniła piłkę na bieganie.

Na początku – podczas spacerów i truchtów – uczyła się słyszeć otoczenie. Nie obyło się bez siniaków i otarć. Ale jej determinacja była duża. Na tyle, by została zauważona przez nauczyciela WF-u. Zaczął zabierać Asię na zawody. Tam oswajała się ze stadionami.

Naukę w średniej szkole, a potem na studiach łączyła z bieganiem. Trenowała także będąc już pełnoetatową rehabilitantką i masażystką. Ale w którymś momencie ktoś widząc jej talent powiedział – Aśka albo będziesz robić to na poważnie, albo wcale.


Michał jest moimi oczami

Dzisiaj zawodniczka klubu Start Tarnów trenuje 2-3 razy dziennie. Poświęciła pracę na rzecz sportu. Jest to duże wyrzeczenie, zarówno dla niej, jak i jej przewodnika Michała Stawickiego – triathlonisty i byłego trenera kadry niepełnosprawnych. Michał zrezygnował z pracy w szkole, by wspierać karierę Asi. Trenują razem w sumie 270 dni w roku, więc na pracę zarobkową nie ma już czasu. Mają nadzieję, że za sukcesami przyjdą stypendia, które pozwolą im dalej trenować (za co oczywiście trzymamy kciuki).

Asia przyznaje, że bywają trudne momenty, bywają łzy. Wtedy zwraca się do Boga. „Żeby dał mi pomoc, żebym dała radę wytrwać w tym wszystkim, co się dzieje” – mówi w filmie „Wyjątkowa”. „Umiem też podziękować i staram się o tym pamiętać” – dodaje.
Czytaj także: Życie to maraton. Niezwykła historia Jeffa Baumana



Dziś, gdy cieszymy się z sukcesu Asi, wyrazy wdzięczności płyną także w stronę jej przewodnika i trenera, bez którego zwycięstwo kilka dni temu w Londynie nie byłoby możliwe. Michał jest czwartą osobą, z którą Asia trenuje. Poprzedni przewodnicy nie nadążali za nią, a w tej dyscyplinie ważne jest, by osoba towarzysząca była silniejsza niż zawodnik.

„Michał jest moimi oczami” – Asia często powtarza w wywiadach. To dzięki niemu wie, kiedy wejść w wiraż, kiedy z niego wyjść, kiedy biec po prostej. Ich ruchy muszą być zsynchronizowane, jak mówi Michał – tak jak w jeździe figurowej na lodzie.


Szarfa, złoto i brąz

Podczas wyścigu przewodnik nie może wyprzedzić zawodnika, więc Michał dba tylko o to, by Asia biegła po właściwym torze. Ich ręce są połączone szarfą, tak by ich ruchy były zsynchronizowane i nie utrudniały biegu.

Podczas Mistrzostw Świata Osób Niepełnosprawnych w Lekkiej Atletyce, które odbyły się w Londynie w dniach 14-23 lipca, mogliśmy zobaczyć ich idealne zgranie oraz taktykę, która zapewniła im złoto w biegu na 1500 m oraz brąz na 400 m.
Czytaj także: Najtwardszy ojciec świata. Przebiegł 72 maratony z niepełnosprawnym synem



Oprócz Asi, w zawodach wzięło udział 48 zawodników z Polski. Drużyna wróciła ze wspaniałym wynikiem – 26 medali! 4 złote, 10 srebrnych i 12 brązowych, co dało Polsce 11. miejsce w klasyfikacji.

Zawody oglądała rekordowa liczba kibiców – ok. 230 tysięcy. O aktywne wsparcie lekkoatletów apelował sam książę Harry, a także kampania w mediach społecznościowych #FillTheStadium (z ang. wypełnij stadion).

Wierzymy, że nawet po zawodach, wsparcia w każdej postaci dla Asi i Michała nie zabraknie i trzymamy kciuki za ich dalsze sukcesy!

A oto zwycięski bieg na 1500 m (dla niecierpliwych – akcja zaczyna się w 6:20).

...

Wspaniałe, choc niepelnosprawni oczywiscie nie musza od razu zdobywac Himalajow!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:19, 28 Lip 2017    Temat postu:

Proteza jest częścią mnie. Nie wstydzę się jej, bo nie wstydzę się siebie
Magdalena Bartoszewicz | Lip 28, 2017
Archiwum prywatne
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Klaudia jako dziecko zachorowała na rzadką chorobę. Jako 16-latka zgodziła się na amputację nogi. Mimo to, czuje się kobieco i nie ma problemu z akceptacją samej siebie. Poznaj jej historię.


M
agdalena Bartoszewicz: Jak to się stało, że straciłaś nogę?

Klaudia Kaniewska*: Kiedy miałam 3,5 roku zapadłam na chorobę Recklingahausena (Neurofibromatozę: postać kostną). Byłam leczona w kilku szpitalach, przeszłam 9 operacji, w tym 3 re-amputacje. To rzadka choroba. Dopiero po 12 latach usłyszałam ostateczną diagnozę. Brzmiała jak wyrok. Przez kilkanaście lat choroba rozwijała się i zrobiła ogromne spustoszenie w moim organizmie. W styczniu 2009 roku, wobec braku pomyślnych rokowań, podjęłam ciężką, życiową decyzję. Cierpienie, ból, z którym zmagałam się codziennie, brak perspektyw na poprawę zdrowia oraz zagrożenie mojego życia, doprowadziły do tego, że zgodziłam się na amputację nogi.

Byłaś wtedy bardzo młoda, a jednocześnie niezwykle dojrzała.

Miałam 16 lat, więc mogłam zdecydować sama. I faktycznie, to wymagało dojrzałości. To była dobra decyzja, dzięki niej mogę nadal żyć, choć nie ukrywam, że jest ciężko. Zmagam się z bólem, problemami w poruszaniu, brakiem pieniędzy na protezę. Wierzę jednak, że Bóg nie zostawi mnie samej.
Czytaj także: Jesteś samotny lub chory? Zadzwoń! – Łukasz zakłada telefon dobra

Mimo trudności studiujesz.

Skończyłam studia magisterskie na kierunku „Zdrowie Publiczne” na Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Obroniłam z wynikiem bardzo dobrym pracę dyplomową „Jakość życia osób poruszających się przy pomocy protezy”. Wcześniej skończyłam studia licencjackie na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Pragnę dalej rozwijać się i podjąć dalsze studia.

Archiwum prywatne

Skąd taki wybór?

Jest on związany moimi planami na przyszłość. „Zdrowie Publiczne” w połączeniu z wcześniej skończonymi „Naukami o rodzinie” ma być pomostem do niesienia pomocy innym ludziom. Chcę pomagać osobom w podobnej sytuacji, bo wiem, jak ciężko jest żyć bez nogi, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Staram się radzić ze swoją ułomnością najlepiej jak potrafię, nie poddawać się i z uśmiechem iść przez życie.
Czytaj także: Przeszedł camino… na jednej nodze!

Pomagasz ludziom na różne sposoby. Jak to się zaczęło? Czym dla Ciebie jest pomaganie innym?

To dla mnie niezwykle ważne! Sama doświadczyłam wiele pomocy od innych ludzi, więc chciałabym odwdzięczyć się za otrzymane wsparcie. Pomaganie innym ludziom to dla mnie misja, a nawet cel życiowy.

Nie wstydzisz się protezy, często chodzisz w spódnicach mini. Jesteś piękną, młodą kobietą. Jak nauczyłaś się akceptować swój wygląd?

Proteza jest częścią mnie. Nie wstydzę się jej, bo nie wstydzę się samej siebie. Poza tym, każdy ma jakieś słabości. Nikt nie jest idealny, taki jest świat. Chcę też, by inne osoby niepełnosprawne po amputacji nogi widziały, że nie jest to nic strasznego. Nie ma co się ukrywać. A ostatecznie nowoczesne protezy mają swój urok – mnie osobiście podobają się takie „robo-nogi”.

Archiwum prywatne

Co lubisz w byciu kobietą?

Uwielbiam być kobietą, daje mi to tyle radości! Lubię ładny makijaż, ubiór, to cieszy wzrok. Jednak najważniejsze jest piękno wewnętrzne, którym błyszczy każda kobieta.
Czytaj także: „Byliśmy po prostu zwyczajni!” Niewidome małżeństwo przeżyło razem 72 lata

Zbierasz pieniądze na nową protezę. Opowiedz o niej. Dlaczego jest Ci potrzebna?

Zbieram na protezę, która umożliwi mi chodzenie. Obecna jest już zwyczajnie stara i jak każda rzecz materialna codziennie używana ulega zniszczeniu. Odczuwam to podczas poruszania. Chcę normalnie funkcjonować, jak każdy człowiek. Pragnę podjąć kolejne studia, pracę. Do tego potrzebuję jednak dwóch nóg. Nowa proteza umożliwi mi nie tylko normalne funkcjonowanie, ale co najważniejsze, będzie bezpieczna. Będę mogła chodzić w niej po schodach. Bardzo ważne jest również to, że proteza będzie chlapoodporna – będę mogła wychodzić z domu bez względu pogodę. To takie drobiazgi, zwyczajne dla posiadacza dwóch nóg, a dla mnie to sfera marzeń. Nie chcę nic nadzwyczajnego – dzięki protezie będę mogła chodzić bez bólu. A życie bez bólu jest dla mnie najważniejsze.

Archiwum prywatne



*Klaudia Kaniewska – absolwentka UJ oraz UPJP II w Krakowie. Pragnie pomagać osobom niepełnosprawnym, ponieważ wie jak ciężko jest żyć z ograniczeniami

Zbiórkę na protezę Klaudii można wesprzeć w ramach akcji Caritas.
[link widoczny dla zalogowanych]

...

Wszelkie protezy itd sa znakiem waszego krzyza tu i chwaly w zyciu wiecznym!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:45, 29 Lip 2017    Temat postu:

Tragedia w Gorzowie Wielkopolskim. W studzience kanalizacyjnej znaleziono ciało dziewczynki

1 godz. 46 minut temu

​Ciało 7-letniej dziewczynki znaleziono w studzience kanalizacyjnej na terenie prywatnej posesji w Gorzowie Wielkopolskim. Okoliczności zdarzenia wyjaśnia policja i prokuratura.
Gorzów Wielkopolski: W studzience kanalizacyjnej znaleziono ciało dziewczynki. Zdjęcie ilustracyjne
/Piotr Bułakowski /RMF FM


Jak powiedziała Małgorzata Stanisławska z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie Wlkp., ok. godz. 15. matka dziewczynki zwróciła się do policji z prośbą o pomoc w odnalezieniu 7-letniej córki.

Matka tłumaczyła, że nie może znaleźć dziewczynki. Policjanci pojechali na miejsce. Przez jakiś czas nie mogliśmy jej znaleźć, po czym policjanci zajrzeli do studzienki kanalizacyjnej - tam znaleziono ciało dziewczynki - poinformowała Stanisławska.

Na miejscu są policjanci, którzy ustalą, jak do tego doszło, czy studzienka była zabezpieczona, czy dziecko samo odsunęło jej pokrywę (...), czy też była ona niezabezpieczona - podkreśliła w rozmowie z RMF FM.

...

Trzeba ufac Bogu... Trudno dziecko trzymac w domu. A TEZ KRADNA TE ZLOMIARZE POKRYWKI MOZNA WPASC! Zbydlecenie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:44, 04 Sie 2017    Temat postu:

Mam tę moc! O Dorocie, która walczy z mięsakiem
Karolina Sarniewicz | Sier 04, 2017
Archiwum prywatne
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


O tym, jak wiele osób złożyło się, żeby mogła wygrać z rakiem, Dorota będzie mogła opowiadać wnukom. Ale to niestety jeszcze nie koniec walki.


D
orotę Wiśniewską spotkałam na jednych z moich studiów w 2010 roku. Wiedziałam o niej mało, bo trudno było dobrze się poznać w tłumie stu sześćdziesięciu osób na roku, ale mijałyśmy się praktycznie codziennie.

Z tego mijania zapamiętałam parę detali. Była zawsze uśmiechnięta, zmotywowana, dowcipna, bezpretensjonalna, żywiołowa, śliczna. Kiedyś, wraz z naszą wspólną koleżanką Eweliną, postanowiła zorganizować wyjazd do Włoch dla ich mam. Zgłosiły się do mnie, żebym pomogła w załatwianiu pobytu. Siedziałyśmy w kawiarni, piłyśmy kawę, rysowałam im mapę Rzymu, opowiadałam o realiach, śmiałyśmy się, żartowałyśmy. To było zdrowe, żywe, piękne, energiczne, normalne.


Rak

Kiedy w tym roku dowiedziałam się, że Dorota przez cały ten czas walczyła z nowotworem, byłam w absolutnym szoku. Faktycznie – miewała czasem chustkę na głowie, ale ta jej radość i energia nigdy w życiu nie dałyby mi pomyśleć, że przechodzi sesje ciężkiej chemioterapii.
Czytaj także: „Bóg postanowił mnie odwiedzić” – wzruszająca opowieść lekarza o chorej pacjentce

Tymczasem ona, nosząc w żołądku dwunastocentymetrowy guz agresywnego mięsaka desmoplastycznego tkanek miękkich, zdała licencjat i szła przez życie dalej, bo już po operacji wycięcia zmniejszonego chemią guza wybrała się na wycieczkę szlakiem Orlich Gniazd. Potem napisała pracę magisterską.


Mam tę moc!

Niestety, choroba ponownie poważnie zakpiła sobie z marzeń Doroty. Nastąpił nawrót. Kolejny guz z kilkoma przerzutami pojawił się teraz w miednicy mniejszej i zaczął uciskać na okoliczne narządy. Dorota pisała: „Czy nigdy się już od tego nie uwolnię?!”. Z dnia na dzień stała się osobą leżącą, wymagającą stałej opieki. Jej mama, żeby opłacić leczenie, sprzedała już dwa mieszkania. W sumie kuracja pochłonęła już milion złotych. Wtedy do akcji wkroczyliśmy my – znajomi ze studiów.
Czytaj także: Jak umierająca na raka dziewczynka wytłumaczyła, czym jest śmierć

To, co działo się potem, to historia niezwykłej ludzkiej mobilizacji. Tłum mniej lub bardziej anonimowych osób w kilka dni zebrał kilkadziesiąt tysięcy złotych. Dorota mogła wykonać specjalistyczne badania w Niemczech, które określiły chemioodporność jej raka. I udało się – jeden lek zadziałał na komórki nowotworowe w jej krwi w 95% i można było wznowić leczenie. Jakiś czas potem wkleiła na facebooka zdjęcie z Centrum Onkologicznego i podpisała je: „Mam tę moc”. Jej wola walki jest do dzisiaj oszałamiająca. „W wieku 26 lat – pisze – naprawdę nie mogę zgasnąć w taki sposób”. Relacjonując swoje ciężkie przeżycia, sama daje nadzieję innym „Będzie dobrze, na pewno damy radę!”. Kiedy na nią patrzę, płonę z dumy i podziwu.


Chirurg gotowy, szpitala brak

Na happy end musimy niestety jeszcze poczekać. I tu: nie damy już sobie rady bez Państwa pomocy.

Lek, który tak świetnie zadziałał, wywołał ostrą reakcję alergiczną – pojawiły się opuchlizna, duszności i bóle. To nie wszystko. W zeszłym tygodniu operacja wycięcia mięsaka nie doszła do skutku. Odbyła się za to ratująca życie, odbarczająca nefrostomia, bo zatrzymanie wody było na tyle wielkie. Gdyby nie zbiórka, dzięki której Dorota znalazła się na czas w odpowiedniej klinice, już by jej z nami nie było.

Dziś, kiedy parametry życiowe ustabilizowały się na tyle, żeby można było operować Dorotę, zabiegu odmówiło już kilkanaście szpitali. Dlaczego? Bo tak rozległa i ryzykowna operacja może potencjalnie zepsuć statystki. Dorota znalazła wprawdzie chirurga, który zoperuje ją choćby zaraz (więc szansa na wyleczenie jest!), ale to na nic, skoro nie mamy sali operacyjnej. Poza tym pieniądze z pierwszej zbiórki dawno już stopniały.
Czytaj także: Jak poradziłam sobie z rakiem

Żeby uratować Dorotę, aktywnie szukamy szpitala w całym kraju. Uruchomiono też kolejną zrzutkę (której adres podaję na dole artykułu). Pieniądze są potrzebne nie tylko na aktualne leczenie Doroty w szpitalu, ale również mogą okazać się niezbędne, jeśli szpital, który ją zoperuje, będzie się znajdował zagranicą. A żebyśmy mogli ją uratować, liczą się dni. Parametry nie stoją w miejscu. To właśnie dziś, a nie jutro czy pojutrze Dorota ma świetne wyniki krwi, przy których może poddać się operacji.

Mobilizacja, która pozwoliła Dorocie na walkę, do tej pory była naprawdę niezwykła. Ale jak napisała nasza koleżanka Ewelina Nowakowska: „Skoro Dorota jest wyjątkowa, to i jej rak jest wyjątkowy”.

Wyjątkowo proszę o wyjątkową pomoc. Niewyjątkowo postarajmy się tak, żeby uratować to piękne, wyjątkowe życie.

Zbiórkę można znaleźć tutaj.
[link widoczny dla zalogowanych]
Więcej informacji można znaleźć tutaj.
[link widoczny dla zalogowanych]

...

Trudno komentowac nawet... Mowic jest latwo...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 11:39, 05 Sie 2017    Temat postu:

Pojedź z Karolem na wycieczkę! Niewidomy szuka partnera do tandemu
Dominika Cicha | Sier 05, 2017
Beata Czuma/Facebook
Komentuj

0

Udostępnij 0    

Komentuj

0
 




Stracił wzrok w wieku 17 lat. Mimo niepełnosprawności żyje pełnią życia. Nagrywa filmy, majsterkuje i planuje kolejne rowerowe wyprawy. Poznajcie Karola.


K
arol Kowalski stracił wzrok w wieku 17 lat. Jego rodzice także są niewidomi. Mimo przeszkód idzie przez życie z uśmiechem i wieloma pasjami. Jest YouTuberem, majsterkowiczem, strzela z broni palnej. Przede wszystkim kocha jednak wycieczki rowerowe. Ale ze względu na niepełnosprawność nie może jeździć na nie sam. Potrzebuje towarzystwa do tandemu. Najlepiej, gdyby znalazła się osoba z okolic miasteczka Ryn (k. Giżycka), w którym Karol mieszka.
Czytaj także: Niewidomy idzie na siedmiotysięcznik!

Apel o pomoc dla 29-latka zamieściła na Facebooku jego znajoma. Karolowi udało się już poznać kilka osób, które zadeklarowały wsparcie, ale wciąż szuka kolejnych. Warto podkreślić, że innej pomocy – a zwłaszcza finansowej – Karol przyjąć nie chce. Skromna renta wystarcza mu na zaspokojenie podstawowych potrzeb.

Karol prowadzi na YouTubie kanał „Ciemność! Widzę ciemność! Ciemność widzę”. W filmach pokazuje np. jak samodzielnie składa rower, strzela czy wymienia zamek w drzwiach.
Czytaj także: Jesteś samotny lub chory? Zadzwoń! – Łukasz zakłada telefon dobra

Aby skontaktować się z Karolem, najlepiej przesłać mu wiadomość za pośrednictwem Facebooka (mężczyzna korzysta z syntezatora mowy) lub zatelefonować pod numer podany w powyższym wpisie.

...

Rzeczywiscie piekne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:09, 10 Sie 2017    Temat postu:

Miłość sprawia, że ludzie szaleją. 5 powodów, dla których warto zobaczyć „Ponad wszystko”
Katarzyna Kulawik | Sier 10, 2017

Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Maddy od siedemnastu lat nie wyszła z domu, czyli od urodzenia. Choruje na rzadką chorobę. Jak jej życie odmieni nowy sąsiad, nastoletni Olly, który też nosi na barkach wielki ciężar?

Jestem świeżo po seansie filmu „Ponad wszystko”, ekranizacji bestsellerowej powieści, dlatego chcę przedstawić moje pięć powodów, dla których warto obejrzeć ten film!

Maddy jest zabawną, mądrą i piękną osiemnastolatką (dokładnie w tej kolejności). Jej cały świat to mama, pielęgniarka i choroba. Od 17 lat nastolatka nie wyszła z domu, gdyż cierpi na nieuleczalną chorobę układu immunologicznego. Każdy dzień Maddy wygląda prawie tak samo, aż do czasu, kiedy do sąsiedniego domu wprowadza się Olly z rodziną.

Chłopak właśnie przybył do Południowej Kalifornii, chociaż marzy o tym, aby wrócić do Nowego Jorku. Pomimo optymistycznej powierzchowności, Olly nosi na barkach ogromny ciężar, którym nie powinien być obarczony żaden nastolatek. Może to właśnie dzięki tej wrażliwości Olly zainteresował się dziewczyną z naprzeciwka, zamkniętą w sterylnym domu, niczym księżniczka w szklanej wieży? Czy Maddy będzie w stanie poświęcić wszystko, naprawdę wszystko, dla miłości?
Czytaj także: Pięć filmów o świętych, które nie są wybitne. Ale poprawią Twój nastrój


Film powstał na podstawie książki

Z mojego doświadczenia wynika, że na podstawie dobrych powieści z reguły powstaje doskonałe kino. Często zdarza mi się iść na seans tylko dlatego, że film jest ekranizacją wartościowej książki (nie zawsze udaje mi się najpierw przeczytać pierwowzór, ale potem to nadrabiam).




Autentyczni bohaterowie

W filmie wykreowano postacie, z którymi chcielibyśmy się zaprzyjaźnić lub po prostu ich przytulić, kiedy mają gorszy nastrój. Trójka głównych bohaterów, pomiędzy którymi toczy się akcja filmu, w kapitalny sposób przekazuje widzowi emocje, spojrzenie na świat i cierpienie.
Czytaj także: Monika Borzym: Odrobiłam lekcję historii


Zabawny, wzruszający i zaskakujący (dokładnie w tej kolejności)

Film ogląda się z wielką przyjemnością, bo dialogi głównych bohaterów napisano z wielkim poczuciem humoru, a na wielu scenach wprost uśmiechamy się od ucha do ucha. Owszem, niektóre momenty są wzruszające (bardziej wrażliwi widzowie powinni zaopatrzyć się w paczkę chusteczek higienicznych), ale bynajmniej nie łzawe czy przerysowane (zdecydowanie to nie jest melodramat). „Ponad wszystko” to poruszające – jedna ze scen dosłownie wbiła mnie w fotel z zaskoczenia! Trudno przewidzieć, w jaki sposób rozwinie się akcja, co jest wielkim atutem opowieści.


Po prostu miłość

Tytuł tej recenzji to parafraza cytatu z filmu, gdyż „Ponad wszystko” to przede wszystkim opowieść o miłości. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jedynie o miłości romantycznej między nastolatkami, ale to także film o miłości macierzyńskiej. To opowieść o rodzicielstwie, o stracie, strachu i odpowiedzialności, ale także decyzjach podejmowanych pod wpływem miłości i ich konsekwencjach.
Czytaj także: Chcesz się zakochać? Zapomnij o small talku – radzi psycholog


Film ma pozytywne zakończenie

Porównywano go do szeroko krytykowanego „Zanim się pojawiłeś”, ale to zupełnie inna historia… Maddy nie chce stracić życia, ona chce poznać jego smak!

..

Taki film musi byc dobry.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:29, 13 Sie 2017    Temat postu:

Chory na progerię Sammy Basso: Nie zmieniłbym niczego!
Ewa Rejman | Sier 13, 2017
Fotogramma / Splash News/EAST NEWS
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Nie zmieniłbym niczego” – to słowa dwudziestolatka w ciele staruszka, skierowane do litujących się nad nim ludzi.


S
ammy Basso cierpi na progerię, rzadką chorobę genetyczną, dotykającą jedno dziecko na osiem milionów przypadków. Objawia się ona przedwczesnym starzeniem organizmu i zahamowaniem wzrostu, nie istnieje skuteczna metoda jej leczenia. Sammy złości się jednak, kiedy ktoś definiuje go przez pryzmat choroby. „Między moją i waszą normalnością jest różnica tylko jednego zmutowanego genu” – mówi.


Łatwiej nie lubić pizzy niż Sammy’ego

Po urodzeniu Sammy wyglądał i zachowywał się jak każde inne zdrowe dziecko. Jednak w wieku sześciu miesięcy niemal zupełnie przestał rosnąć, jego skóra zaczęła zmieniać się i grubieć. Po niezliczonych wizytach u różnych specjalistów padła diagnoza: Sammy choruje na progerię, chorobę, której nie da się wyleczyć, można jedynie starać się kontrolować jej objawy. W pierwszym odruchu, drżący o życia syna rodzice, postanowili rozłożyć nad nim parasol ochronny, bali się zostawiać go z rówieśnikami, pozwalać mu na samodzielność. Szybko zrozumieli, że w ten sposób nie zapewnią mu szczęśliwego życia.

W szkole nikt nie dawał mu taryfy ulgowej, ale był bardzo lubiany i dzięki swojemu poczuciu humoru szybko zjednał sobie wielu przyjaciół. Do ewentualnych niepowodzeń podchodzi spokojnie. „Skoro istnieją ludzie, którzy nie lubią pizzy, mogą pojawić się też tacy, którzy nie lubią mnie” – żartuje. Łatwiej jednak jest znaleźć tych, którzy nie lubią pizzy niż tych, którzy nie lubią Sammy’ego. Nie obraża się na ciekawskie spojrzenia, chętnie odpowiada na pytania, także te dotyczące wyglądu. Przyznaje jednak, że czasami tęskni za tym, żeby być niewidzialnym, nie zwracać na siebie natychmiastowej uwagi.
Czytaj także: Może wyglądam jak potwór, ale nim nie jestem!


Route 66 i spełnione marzenia

Zamiast skupiać się na statystykach medycznych i zastanawianiu się nad tym, ile czasu mu pozostało, Sammy chce żyć pełnią życia i spełniać swoje marzenia. Jednym z nich była podróż słynną Route 66, trasą łączącą Chicago z Los Angeles, najsłynniejszą i najchętniej pokazywaną w filmach drogą Ameryki. To marzenie udało mu się zrealizować w 2014 roku, a podróż opisał w książce „Nie zmieniłbym niczego”. Przy okazji wyprawy spotkał się też ze swoim idolem James’em Cameronem, twórcą „Titanica” i „Avatara”, był wykonawcą pierwszego rzutu meczu bejsbolowego (zaszczyt zarezerwowany zwykle dla gwiazd lub polityków), na prośbę burmistrza otwierał sesję rady miejskiej Pontiac i otrzymał honorowe obywatelstwo tego miasta.

Sammy ledwie nadąża z realizacją swoich kolejnych planów. Podróżuje, studiuje fizykę i biologię, aktywnie działa w założonej razem z rodzicami fundacji pomagającej osobom chorującym na progerię. „Nie ma powodów, żeby wylewać nade mną łzy. Żyję życiem, które jest warte przeżycia” – mówi.
Czytaj także: Proteza jest częścią mnie. Nie wstydzę się jej, bo nie wstydzę się siebie


Telefon Franciszka

Twierdzi, że swoją siłę i radość czerpie z wiary i pewności, że śmierć nie jest końcem. Paradoksalnie, fragmentem Ewangelii, który niesie mu pociechę, są słowa Chrystusa wołającego z krzyża: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Ten moment pokazuje mu bliskość i człowieczeństwo Chrystusa ujawniające się w cierpieniu.

Sammy żywo interesuje się życiem Kościoła, mówi, że „wiara bez dzielenia jej z innymi traci na wartości”. Z okazji wyboru papieża Franciszka napisał do niego list, ale był przekonany, że zagubi się gdzieś w tysiącach podobnych i nie oczekiwał na niego żadnej reakcji. Jego zdziwienie nie miało granic, gdy pewnego dnia po powrocie ze szkoły, zszokowana mama poinformowała go, że dzwonił do niego papież, a nie zastawszy go w domu obiecał zadzwonić wieczorem. Tak też się stało, a szczęśliwy Sammy opowiada, że papież rozmawiał z nim tak serdecznie jak „stary przyjaciel”.

Czytaj także: Nick Vujicic posługuje się swoją niepełnosprawnością, aby inspirować


Trzeba żartować. Także z cierpienia

Nie chce, żeby ludzie się nad nim litowali, twierdzi, że warto samemu otworzyć się na innych, wykonać pierwszy krok, zamiast narzekać na bycie samotnym, niezrozumianym, odmiennym. „Trzeba mieć żartobliwe podejście również (i przede wszystkim) do cierpienia” – mówi. Od czasu do czasu wykorzystuje swój wygląd, żeby zrobić komuś żart. Podczas podróży po USA, w Roswell UFO Museum, miejscu odwiedzanym przez wiele osób szukających cywilizacji pozaziemskich, lekko ucharakteryzowany udawał przed zaskoczonymi zwiedzającymi przybysza z Kosmosu.

„Nie traktuję progerii jako wyroku ani tym bardziej jako Bożej kary. Nie zmieniłbym niczego w swoim życiu i wiem dlaczego: dlatego, że miałem siłę, by wziąć je, jakim jest i uczynić je wyjątkowym” – pisze Sammy w swojej książce „Nie zmieniłbym niczego”. Kiedy był jeszcze mały, wielu radziło mu, żeby modlił się o uzdrowienie. Nie chciał. Mówił, że Bóg musiał uczynić go takim, jaki jest, z konkretnego, ważnego powodu. „Nie zdecydowałem o czasie ani sposobie swoich narodzin, ale mogę wybierać, jak iść naprzód” – mówi.

*Sammy Basso, Nie zmieniłbym niczego, Edycja św. Pawła 2016

...

Rzadko sie zdarza aby ktos byl tak swiadomy... Oczywiscie postawa hurra jestem chory nieuleczalnie! Jakie to ssczescie jest absurdalna. To jest swiadomosc krzyza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:17, 14 Sie 2017    Temat postu:

Cyrk motyli i Nick Vujicic, czyli jak odnaleźć nadzieję
Adam Poleski | Sier 14, 2017

Komentuj

Udostępnij
Komentuj

Życie bez ograniczeń – takie hasło przyjął Nick Vujicic i uczynił tytułem swojej najważniejszej książki. Urodził się pozbawiony rąk i nóg, dlatego jego życiowe hasło daje nadzieję tak wielu ludziom.
Obrzucony pomidorami

Film „Cyrk motyli” w sposób metaforyczny opisuje jego zmaganie. Will, którego gra Nick Vujicic, jest wystawiony na widok publiczny, obok innych osób, które mogą „zainteresować” gawiedź. Jako pozbawiony rąk i nóg stanowi pewną atrakcję, jest regularnie obrażany przez kierownika, a nawet obrzucany pomidorami. Jednak pewnego dnia w cyrku zjawia się Mendez, który obdarzył Willa innym spojrzeniem, niż to do jakiego był przyzwyczajony. W końcu trafia do „Cyrku motyli”, którego Mendez jest właścicielem, i jego życie zmienia się diametralnie…

Film opowiada o nadziei i możliwości znalezienia wyjścia w sytuacji bez wyjścia, podobnie jak miało to miejsce w życiu Nicka Vujicica, głównego bohatera i aktora jednocześnie. W młodości próbował popełnić samobójstwo, nie wierzył, że jego życie może mieć jakikolwiek sens. A jednak pewnego dnia wszystko się zmienia: „Zdecydowałem, że moje piękno leży w mojej odmienności” – wyznaje.
Czytaj także: Przeszedł camino… na jednej nodze!
Przekleństwo zamienił w nadzieję

Nick Vujicic uświadomił sobie, że bardzo chce zostać mówcą. Cierpliwie, krok po kroku, zdobywał doświadczenie, aż w końcu stał się jednym z najbardziej znanych mówców motywacyjnych na świecie. To, co wydawało się jego przekleństwem, stało się narzędziem potrzebnym do dawania innym nadziei.

W filmie „Cyrk motyli” Mendez mówi do Willa: „Gdybyś tylko mógł dostrzec piękno, które może powstać z popiołów…”, pokazując innych członków trupy cyrkowej, którzy wyszli ze sporych życiowych tarapatów – jeden z nich był rzezimieszkiem, inny żebrakiem, a jedna z kobiet – prostytutką. Will powtarza wtedy „ale oni są inni niż ja”… Jednak wkrótce jego życie całkowicie się odmienia dzięki uporowi, wytrwałości i nadziei.

Dla Nicka Vujicica podstawowym horyzontem jest wiara w Chrystusa. Jeżdżąc po świecie głosi Ewangelię. Odkrył, że dla niego, podobnie jak dla Billy’ego Grahama, kluczowe są słowa z Ewangelii św. Marka: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu”. Gdy patrzymy na Nicka Vujicica mówimy: „Świetnie, ale jak to zrobić?”.


Marzenia domagają się realizacji

Jego przykład pokazuje: „Odważ się spróbować”. W filmie „Cyrk motyli” jest scena, gdy Will, pomimo braku kończyn, po prostu próbuje przejść po kłodach na drugi brzeg. Jest kryzys, upada do wody, ale to przełamanie sprawiło, że stał się innym człowiekiem. Warto podjąć takie ryzyko, nawet za cenę kryzysu czy niezrozumienia przez innych. Marzenia bowiem domagają się realizacji.
Czytaj także: Proteza jest częścią mnie. Nie wstydzę się jej, bo nie wstydzę się siebie

Według Nicka Vujicica mogą w tym pomóc mentorzy oraz osoby, które są dla nas wzorem. Ci pierwsi służą radą, doświadczeniem i wsparciem. Drugich zaś możemy podpatrywać, czytać ich książki oraz inspirować się ich życiową ścieżką.

Przykład Nicka Vujicica pokazuje jak ważna jest „działalność publiczna”. Jezus zdecydował się na jej rozpoczęcie po młodości spędzonej w Nazarecie, a za Jego przykładem od setek lat podąża wielu chrześcijan. Nick Vujicic założył organizację „Life without Limbs”, kieruje również innymi projektami, w ramach których pracuje jako mówca motywacyjny. W filmie „Cyrk motyli” główny bohater również staje w końcu przed publicznością, aby pokazać swój prawdziwy talent.


Logika Ewangelii

Jako chrześcijanie możemy nawykowo uznawać pewne rzeczy za dobre, a inne za niekorzystne. Niepełnosprawność z pewnością nie należy do tych bardziej pożądanych, gdyż – i to jest prawda – niesie mnóstwo bólu i trudności.

Jednak logika Ewangelii jest paradoksalna. Do ubogich należy królestwo niebieskie, smutni doznają pocieszenia, a łagodni posiądą ziemię. Paradoksalność Ewangelii pozwala obrócić każdy krzyż w zmartwychwstanie. Osią tego nie jest bezsilna wobec braku kończyn moc człowieka, ale łaska Boga.

W ostatniej scenie filmu z niezbyt dobrze wyglądającego kokonu wyłonił się motyl i odleciał. Do takiej Paschy, takiego przejścia przez krzyż do zmartwychwstania każdy chrześcijanin sam znajduje drogę – drogę prowadzącą do Ojca.

...

To jest wspaniałe!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:16, 15 Sie 2017    Temat postu:

Nick Vujicic: możesz przetrwać wszystko
J-P Mauro
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Nick pokonuje swoje trudności radością.


N
ick Vujicic mimo, że nie ma nóg, podróżuje dalej niż wielu z nas. Na teledysku do piosenki I Can Get Through Anything widzimy Nicka na scenie, w studio, pływającego w oceanie i serfującego. Urodził się z rzadką chorobą genetyczną, zespołem tetra-amelii, który objawia się niewykształceniem rąk i nóg. Jego wiara w Jezusa i miłość do życia pozwoliły mu przejść przez wszystkie trudności (ang. get through anything).

Vujicic nie jest zawodowym wokalistą, ale w jego przypadku pozwala to na bardziej autentyczny i szczery przekaz poprzez tę prostą piosenkę uwielbienia.
Czytaj także: Cyrk motyli i Nick Vujicic, czyli jak odnaleźć nadzieję

Nagrał ten teledysk z pomocą Production Music Association (PMA) Music Foundation, organizacją non-profit, która promuje muzyczne programy edukacyjne w Hong Kongu i Chinach. Wcześniej współpracował z tym zespołem, tworząc serię spotkań, podczas których Nick głosił świadectwo z towarzyszeniem Hong Kong Metropolitan Youth Orchestra oraz Chóru Operowego. Nick jest także współtwórcą ilustrowanej książeczki dla dzieci pt. Give Me a Hug.

...

Zawsze warto go ukazywac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:18, 20 Sie 2017    Temat postu:

Niewidomy Piotr na Jasną Górę dotrze dziś na…. rowerze. Cud?
Redakcja | Sier 19, 2017
Tandem dla Piotra/Facebook
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Tak! Cud! Zdarzył się, dzięki dobrej woli ludzi, którzy pomogli mu w osiągnięciu tego wyzwania. 21-letni niewidomy Piotr Franiek z Kielc z grupą ponad 500 rowerzystów pielgrzymujących rowerami na Jasną Górę dotrze do sanktuarium w sobotę 19 sierpnia.


C
ała wyprawa jest częścią V Rowerowej Pielgrzymki Diecezji Kieleckiej na Jasną Górę. Pierwszy dzień trasy, liczący około 75 km, rozpościerał się między Kielcami a Wiślicą. By dotrzeć do celu, muszą pokonać 280 km. To jedna z największych pielgrzymek rowerowych w kraju.
Nowy, francuski tandem

Piotr jedzie na pielgrzymkę po raz drugi, ale po raz pierwszy – na nowiutkim tandemie sprowadzonym z Francji dzięki zbiórce społecznej.




Rower Lapierre kosztował ponad 10 tys. zł – tyle udało się zebrać podczas trwającej od maja do lipca 2017 r. zbiórki. Pieniądze zbierano poprzez Stowarzyszenie Wesoła 54 w Kielcach, prowadząc zbiórki do puszek – podczas koncertu Gospel, Wieczoru Uwielbienia, Rajdu Emeryk, Rajdu Suchedniowskiego i innych.

Aneta Winiarska – Syska, rzeczniczka pielgrzymki opowiada:

Puszki postawiliśmy także w serwisach rowerowych, pomogły firmy m.in. „Fajny rower” Piotra Zielińskiego, czy Sklep Rowerowy „Poręba”, który ten piękny tandem sprowadził.
Czytaj także: Pojedź z Karolem na wycieczkę! Niewidomy szuka partnera do tandemu


Codziennie inny towarzysz

Piotr na pielgrzymce rowerowej potrzebuje codziennie towarzysza – pilota prowadzącego tandem. Dzisiaj był nim Tomasz Dziarmaga. Codziennie będzie to inna osoba – chętnych nie brakowało.

Pierwszy dzień bardzo pozytywnie Piotra zaskoczył. W rozmowie z KAI wyznaje:

Jechało mi się zupełnie inaczej niż rok temu, bo rower jest idealny, a przed rokiem psuł się i bez przerwy coś w nim naprawialiśmy. Dużo lżej się jedzie, nie męczę się prawie wcale, a pilot to już zupełna rewelacja. Każdym przejechanym kilometrem dziękuję Bogu i ludziom za ten dar.

Opowiada, że najtrudniejszy odcinek prowadził z Chmielnika do Szańca, bo cały czas pod górę.

Ludzie wciąż nas pozdrawiali, słyszałem, jak pokazywali dzieciom tandem– opowiada Piotr.
Czytaj także: Grają w filmie, którego nigdy nie zobaczą. Niewidomi aktorzy na planie



Nie tylko rower

Rower to nie jego jedyna pasja. Żegluje i śpiewa w chórze gospel. Pracuje jako informatyk w Okręgu Świętokrzyskim Polskiego Związku Niewidomych, ucząc osoby niewidome elektroniki i obsługi codziennych urządzeń.

Pierwszy dzień pielgrzymi rowerowi zakończyli Mszą św. i Apelem Jasnogórskim w bazylice w Wiślicy. Była m.in. niespodzianka dla kierownika i pomysłodawcy rowerowej – ks. Tomasza Biskupa. Otrzymał od pielgrzymów ornat z logo pielgrzymki i dwie stuły, z symbolami i napisami nawiązującymi o pielgrzymki rowerowej.

Pielgrzymom towarzyszy 11 księży, 6 sióstr zakonnych i klerycy.
Czytaj także: Sierpień miesiącem… pielgrzymek. To fenomen na skalę europejską!

Dla społeczności pielgrzymkowej Biuro Prasowe KEP utworzyło facebookowy fanpage i twitterowy hashtag #PolskaPielgrzymuje. Zamieszczać na nich można pielgrzymkowe filmy, zdjęcia, relacje i intencje. Najnowsze informacje z pielgrzymiego szlaku dostępne są również w serwisie specjalnym KAI [link widoczny dla zalogowanych]

KAI/og

...

Prosty a jaki genialny pomysl!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:06, 24 Sie 2017    Temat postu:

Nie potrafiłam modlić się o uzdrowienie syna. Przyjaciele zrobili to za mnie
Colleen Duggan | Wrz 16, 2016
Robert Lawton/CC
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Wciąż czuję się taka mała, gdy pomyślę, jak wielkie zasługi oddali mojej rodzinie ci „wojownicy modlitwy”.


P
ewnego dnia mój trzyletni syn Patryk obudził się z popołudniowej drzemki ze sparaliżowaną prawą stroną ciała. Nie mógł chodzić. Na szpitalny oddział ratunkowy pędziłam jak rakieta. Patryk został przyjęty do szpitala, gdzie lekarze przeprowadzili wszystkie możliwe badania – tomografię komputerową, rezonans magnetyczny, badania płynu mózgowo-rdzeniowego i krwi oraz EEG.
Czytaj także: Ich dzieci są ciężko chore. Opowiadają, jak nie wkurzyć się na Pana Boga

Byliśmy w szpitalu kilka dni i zanim nas wypisali, pani neurolog wyjaśniła, że Patryk miał atak. Wskazała na nagrany film mózgu Patryka i powiedziała: „Rezonans magnetyczny wskazuje nieprawidłowość na lewym płacie ciemieniowym Patryka. To, tutaj, przypuszczam, powoduje, że Patryk ma problemy z chodzeniem. To może być infekcja. Nie sądzę, żeby to był guz, ale nie jestem pewna. W każdym razie, prawdopodobnie to spowodowało ten atak. Zapiszę mu sterydy, żeby zmniejszyć możliwość zapalenie mózgu i będę śledzić jego postępy”.

Następnie wypisała nas ze szpitala.

Wróciliśmy do domu i rozpoczęliśmy intensywny rok wypełniony pobytami w szpitalach, badaniami, lekarstwami i mnóstwem pytań bez odpowiedzi. Nawroty choroby nasilały się, a stan Patryka był coraz gorszy.

Zapisaliśmy go na różne sesje terapeutyczne, aby wspomóc jego rozwój. Odwiedzaliśmy neurologów, onkologów i innych specjalistów, aby ustalić przyczynę jego zaburzeń neurologicznych. Żaden z nich, pomimo najlepszych chęci, nie potrafił powiedzieć, gdzie leży problem.

Po jakichś ośmiu miesiącach poszukiwania odpowiedzi Patryk przeszedł biopsję mózgu, żeby wykluczyć najgorsze (tzn. nowotwór, guz itp.). Żadne z badań nie dało rozstrzygających rezultatów, a ataki nadal się zdarzały.

Lekarze mówili, że nigdy wcześniej nie spotkali się z takim przypadkiem, jak u Patryka i że nie potrafią określić, co mu dolega. Wszyscy przyznawali, że Patryk cierpi, ale żadna próba pomocy, póki co, nie działała.

Wpadłam w rozpacz.

Czy Patryk wyzdrowieje?

Czy te ataki i krótkotrwały częściowy paraliż powodowały u niego trwałe uszkodzenia?

Czy kiedykolwiek znajdziemy prawdziwą przyczynę?

Bywały dni, że ciężar choroby Patryka paraliżował mnie i nie potrafiłam się modlić. Bałam się prosić Boga, żeby dał zdrowie Patrykowi, bo… co jeśliby tego nie zrobił? Gdyby Bóg pozwolił, by moje dziecko umarło, choć prosiłam Go, by żyło – jak ja bym z tego wyszła?

Nie mogłam wydusić z siebie słów „Panie, proszę, ulecz mojego syna”. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że cudowne uleczenie może nie być częścią Bożego planu. Kiedy nie potrafiłam sama modlić się o uzdrowienia Patryka, prosiłam innych, aby modlili się za mnie.

Dzwoniłam do mojej przyjaciółki Katie i mówiłam, że mam zły dzień. Prosiłam, żeby pomodliła się słowami, których nie umiałam wypowiedzieć i ona się modliła. Następnie Katie siadała przy telefonie i prosiła innych o modlitwę.
Czytaj także: Chory na progerię Sammy Basso: Nie zmieniłbym niczego!

Wciąż czuję się taka mała, gdy pomyślę jak wielkie zasługi oddali mojej rodzinie ci „wojownicy modlitwy” za Patryka. Przyjaciele zorganizowali odmawianie różańca, przekazywali pieniądze na leczenie, pościli w intencji jego powrotu do zdrowia i zajmowali się moimi dziećmi, kiedy musiałam iść do lekarza.

Moja dobra znajoma, która też miała kiedyś ciężko chore dziecko, wsunęła mi banknot studolarowy. Kiedy potrząsnęłam głową, na znak że nie mogę go przyjąć, powiedziała: „Kup sobie za to książkę albo coś słodkiego w sklepiku szpitalnym. Będziesz potrzebować trochę pieniędzy dla siebie, jak będziesz miała zły dzień. Pamiętam, co to znaczy zamieszkać w szpitalu, kochana. Nie mów „nie”. Przytul mnie i zostaw to. Modlę się za Patryka codziennie” – powiedziała.

Kiedy czułam, że tonę, Bóg wypełniał mój dom ludźmi, którzy robili to, czego sama wtedy nie potrafiłam – gotowali, zajmowali się dziećmi, szli po zakupy i przesyłali pieniądze. Kiedy byłam przerażona, rozkojarzona i smutna, moi przyjaciele zapalali świeczki, klękali i szturmowali niebo w naszym imieniu. Zanosili to wszystko do Chrystusa. Oczywiście, On wysłuchiwał. Zawsze wysłuchuje.

Stan Patryka poprawił się. Właściwie to jestem przekonana, że to te modlitwy pomogły nam w końcu ustalić, że specjalna dieta była kluczem do wyeliminowania ataków Patryka. Kiedy zaczęliśmy ją stosować, ataki prawie ustały i odtąd Patryk jest względnie zdrowy.

Dziś wiem, że jego choroba była dla mnie ważną lekcję wiary.

Nauczyła mnie, że w obliczu trudności życiowych, można prosić innych, by nas podtrzymywali. Tak, jak mężczyźni w Piśmie Świętym, którzy spuścili sparaliżowanego przyjaciela przez dach, aby dostał się do Jezusa (Łk 5, 18-26), tak moi przyjaciele zanieśli Patryka i mnie do Pana i poprosili o nasze uzdrowienie.

Kiedy Jezus zobaczył ich wiarę, nie mógł nie wysłuchać ich prośby.

Tekst opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia.
Tłumaczenie: Aleteia.

...

Nieszczescie generuje tez wiele dobra.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:56, 28 Sie 2017    Temat postu:

Ten niewidomy znalazł klucz do szczęścia. Chętnie Ci o nim opowie!
Zelda Caldwell | Sier 28, 2017

Humans of Bombay | Facebook
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

„Często ludzie pytają mnie, z czym muszę się zmagać jako niewidomy. Ale ja nie mam żadnych zmagań, żadnych problemów”.

Kiedy życiowe trudności wydają się nie do pokonania, warto wysłuchać tych, którym udało się przezwyciężyć przeciwności losu. Historia opublikowana na facebookowym profilu Humans of Bombay (ang. Ludzie Bombaju) niesie właśnie takie, niesamowicie inspirujące przesłanie.

To historia Hindusa, niewidomego od urodzenia, któremu mimo przeszkód udało się odnaleźć w życiu szczęście.
Czytaj także: Helen Keller. Kobieta, która żyła w ciszy i mroku

Oprócz znalezienia satysfakcji w swojej karierze bankiera, jak mówi: „poślubiłem miłość swojego życia. Nigdy jej nie widziałem, ale wiem, że ma piękne serce. Nie ma dnia, w którym sprawiłaby, żebym czuł się tak, jakby mi czegoś brakowało. Żyjemy pięknym życiem, razem z naszą córką”.

Jego sekret na znalezienie szczęścia? „Mam miłość w swoim sercu i odczuwam ją wszędzie dookoła, począwszy od mojej żony w domu, po kolegów w pracy”.

Zapytany o to, jakiej rady udzieliłby innym, powiedział:

Po 55 latach życia bez wzroku, jedyną rzeczą, którą mogę powiedzieć, jest to, że życie jest piękne, jeśli chcesz, żeby takie było. W momencie kiedy kochasz i akceptujesz to, kim jesteś, świat staje się fantastycznym miejscem do życia. Ludzie często pytają mnie, jakie są moje zmagania, skoro jestem niewidomy. Ale ja nie mam żadnych zmagań, żadnych problemów… Kiedy słyszę historie ludzi cierpiących na depresję albo dzieci popełniających samobójstwo, czuję, że to właśnie tam leży problem. Brak miłości jest prawdziwą przeszkodą, z którą ktoś może się zmagać. I to właśnie ci ludzie potrzebują być kochani jeszcze mocniej.

Post na Facebooku zyskał 41 tys. polubień, a odpowiedź pod nim jest przytłaczająca.

„To najlepsza historia jaką przeczytałem… przechodzę przez trudny etap, ale to mnie podniesie… gdziekolwiek pan jest… dziękuję panu”, napisał jeden z internautów.
Czytaj także: Prof. Jérôme Lejeune. Odkrywca przyczyny Zespołu Downa, który walczył o swoich pacjentów

Inny stwierdził: „Nie widzi oczami… Ludzie, którzy widzą, są niewidomi w sercu… On nigdy nie poniósł porażki w dostrzeganiu piękna życia… My ponosimy porażkę, nawet jeśli mamy wzrok… Potrzebujemy ludzi takich, jak ty… Żeby patrzeć jak ty i być jak ty”.

Tekst pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

...

To moze byc zrodlem sukcesu gdy niedomagacie. Wszystko zalezy od was.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:25, 30 Sie 2017    Temat postu:

Jak „miażdżyca z depresją i Alzheimerem pojechali w podróż camperem”
Dominika Cicha | Sier 30, 2017

Filip Miller/Facebook
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

„Przez całe życie aktywni, ciekawi nowych miejsc, pełni energii. Spotkali się późno, ale może dzięki temu żyli intensywniej”... Opowieść o miłości uchwyconej na niezwykłych zdjęciach.

Rena Starzewska zmarła pięć lat temu. Dwa lata później dołączył do niej mąż, Julek Bojanowski. Jak pisze Filip Miller, fotograf, który uwieczniał ich niezwykłe chwile pod hasłem „Miłość w czasach słabości”:

Tym samym z powierzchni ziemi zniknęła niesamowita para. Przez całe życie aktywni, ciekawi nowych miejsc, pełni energii. Spotkali się późno, ale może dzięki temu żyli intensywniej. Choroba i wiek zawiązały w pewnym momencie spisek, chciały to zmienić. Alzheimer Reny zrodził depresję Julka. Rodzinna narada, padł pomysł: „Julek, kupcie campera”.
Czytaj także: Syn w niezwykły sposób pomaga choremu na Alzheimera ojcu!

Kupili. „Julek zapakował Renę i leki do auta. Miażdżyca z depresją i Alzheimerem pojechali w podróż. Zaczyna się słodko-gorzka opowieść, w którą wkrada się coraz bardziej choroba”, pisze F. Miller.

Odwiedzili Słowację, Kraków, Górę Żar. Zaglądali na wykłady, wystawy, do gorących term i aquaparku, spotykali się z przyjaciółmi… Takie małżeństwo to dla wielu młodych wzór do naśladowania.

Filip Miller pisze: „Miałem poczucie, że biorę udział w niecodzienności. Chciałem pokazać to unikalne i wyjątkowe podejście do podeszłego wieku. Chciałem udokumentować stan, w którym ciało zwalnia, a umysł biegnie do przodu”.

Czytaj także: Ona ma lat 99, on 94. Zakochali się w sobie na… siłowni

Źródło: Filip Miller/Facebook

[link widoczny dla zalogowanych]

Bezcenne...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:39, 31 Sie 2017    Temat postu:

Dobre historie
Sparaliżowana surferka. Historia kobiety, która dokonała niemożliwego
Magdalena Galek | Sier 31, 2017

Komentuj


Udostępnij    

Komentuj


Nawet najbardziej wyluzowani znajomi twierdzili że to szaleństwo. Ale miłość do oceanu, odrobina odwagi i… taśmy klejącej pozwoliły dokonać niemożliwego!


H
istoria jej życia zakończyła się 2 lata temu. Ale jeszcze przed odejściem do Boga Pascale Honore spełniła swoje marzenie i zainspirowała tym miliony ludzi na całym świecie. Choć miała sparaliżowane nogi, surfowała po oceanie!
Czytaj także: Jen Bricker – tancerka i akrobatka bez nóg. Inspiruje ludzi na całym świecie

Nie był to cud. Przyjaciel jej synów Tyron wpadł na prosty pomysł – a może by tak przymocować Pascale do jego ciała taśmą klejącą? Spróbowali i udało się! 18 lat po wypadku samochodowym 50-letnia kobieta złapała pierwszą w swoim życiu falę…

To było niesamowite! – napisała Pascale w artykule dla portalu Inertia – chłonęłam kolory, dźwięki, zapach oceanu. Czułam, że jestem częścią wszechświata, że jestem zjednoczona z oceanem.

„Nawet najbardziej wyluzowani znajomi twierdzili, że to szaleństwo” – mówił w wywiadzie dla adelaidenow.com Tyron, chłopak o niebywałej odwadze. Ale zanim rzucił się na głęboką wodę z dodatkowymi 45-cioma kilogramami (tyle ważyła Pascale), trenował z nią w płytkich i spokojnych miejscach zachodniego wybrzeża Australii.
Czytaj także: Nigdy nie trać nadziei, czyli historia dzielnych dzieciaków z Houston

Gdy byli gotowi, w grudniu 2015 roku wypróbowali falę w okolicach popularnego Blackfellows. Surferzy widzący Tyrona z przymocowaną do jego pleców niepełnosprawną kobietą, nie mogli uwierzyć własnym oczom. Sama Pascale też nie przypuszczała, że przyjdzie w jej życiu taki dzień. Choć początkowo nie dowierzała słowom lekarzy tuż po operacji, kilka godzin po wypadku, że do końca życia będzie poruszać się za pomocą wózka inwalidzkiego, przyszedł wreszcie moment pogodzenia się z rzeczywistością.

Ale jej pragnienie życia w pełni, życia aktywnego, było tak silne, że się nie poddała. Choć nie mogła już podróżować z plecakiem po świecie jak dawniej, wciąż prowadziła auto, jeździła na rowerze, spędzała czas nad ukochanym oceanem. Z tej miłości zrodziła się piękna przygoda, która do dziś jest motywacją dla wielu, by nigdy nie tracić nadziei i nie poddawać się.

Źródła: adelaidenow.com, dailymail.co.uk, theinertia.com

...

To jest jak widac walka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:28, 02 Wrz 2017    Temat postu:

Pojechała na pielgrzymkę do Rzymu autostopem. Na wózku inwalidzkim
Jola Szymańska | Wrz 02, 2017
Barbara Turek
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Razem z dwójką przyjaciół przejechała ponad tysiąc pięćset kilometrów. Na wózku inwalidzkim. Autostopem. Wszystko po to, żeby zanieść Papieżowi Franciszkowi ponad 10 tysięcy zebranych intencji.


O
Bogu, który mówi „Jestem”, miłosiernym muzułmaninie, różańcu bez krzyża i węgierskiej łazience, która mogła wszystko zniszczyć, Basia opowiada mi u siebie w domu. Mówi spokojna i uśmiechnięta, a ja… staram się w jej opowieści nie przeszkadzać.

Barbara Turek*: Wyjechaliśmy pod koniec maja. Tak, żeby dojechać na zesłanie Ducha Świętego. Minęły trzy miesiące, a ciągle zbieram owoce. I mam w głowie myśl, że nie ma rzeczy niemożliwych. Ten Rzym dał mi wielkiego kopa.

Jola Szymańska: To, że się udało dotrzeć?

Tak. I samo miasto, ludzie. Jeden z poznanych w drodze panów zaprasza mnie ciągle do Turcji i jest jednym z moich najczęstszych lajkerów na Fejsie. Teraz wreszcie, kiedy mogę wychodzić do ludzi i opowiadać im o wyjeździe, widzę konkretne owoce.

Skąd pomysł, żeby jechać autostopem do Rzymu?

Kolega chciał jechać tam stopem na 50-lecie lecie Odnowy w Duchu Świętym. Kiedy powiedział, że „stopem”, pomyślałam, że też tak chcę. Trochę dlatego, że nie miałam kasy na tę wyprawę.

Ale mówiąc „pojedźmy autostopem” trochę żartowałam. Jestem w osiemdziesięciu procentach zależna fizycznie od innych ludzi. I jestem duża. Myślałam, że się nie uda.
Czytaj także: Święta Franciszka Rzymianka – romans na miarę jesieni średniowiecza



Ale nie miałaś jechać sama.

Kinga Szuba od razu podeszła do tematu poważnie. W ostatniej chwili dołączył Hubert Wawrzkowicz. Nagle wszystko zaczęło się samo układać. Wtedy już wiedziałam, że mamy jechać.

Skąd?

Zaczęłam się pytać Boga, czego On chce i co mamy zrobić. Wtedy pojawiło się we mnie jedno słowo: „Jestem”.

Zaczęłam szukać w Piśmie Świętym tego „Jestem” i znalazłam je przy powołaniu Mojżesza. Jakoś mi się to poskładało, że Mojżesz był taki słaby, że jąkała, że nic nie mógł… Zaczęłam tak siebie oglądać i pomyślałam, że to trochę jestem ja.

Zaczęłam czytać, co ten Mojżesz miał zrobić. A miał iść i obwieścić narodom, że Jego imię jest „Jestem”. Powiedział też Mojżeszowi: nie martw się, będę z Tobą, ja Ci powiem co masz mówić. Czytając te słowa, poczułam spokój.

Jak wyglądała Wasza trasa?

Zaczęliśmy w Czarnym Dunajcu. Siostra Kingi poprosiła nas tam o modlitwę. Nie zdążyliśmy się pomodlić. Potem staliśmy jedenaście godzin w Chyżnym, na granicy Słowackiej. Po tych jedenastu godzinach wróciliśmy, żeby pomodlić się z Kasią.

Następnego dnia tata Kingi zawiózł nas aż do Győr na Węgrzech. Śmiał się: „Tylko już nie wracajcie!”.

fot. Hubert Wawrzkowicz


Cztery zasady

Tam przyjęliśmy cztery zasady: koronka jest o piętnastej, modlimy się tak jakby wszystko zależało od Pana Boga i tłumaczymy kierowcom, żeby zabierali nas jak najdalej. Jeżeli jedna osoba ma kryzys, to pozostałe dwie będą się za nią modlić – ta zasada była chyba najważniejsza. I ostatnia – jeśli jedna osoba chce czegoś innego, niż pozostałe dwie, to ma problem.

Na dzień dobry to ja miałam problem. Nie chciałam czekać na przystanku w Győr. Ale zabrał nas stamtąd Mikołaj. Podwiózł nas 45 km.

Pamiętasz moment kryzysowy?

Tak. To był nasz drugi dzień, utknęliśmy na Węgrzech, a szanse na dotarcie do Rzymu na czas były minimalne. W restauracji była łazienka. Ale nie wiedzieliśmy, że ma zepsutą spłuczkę. Byliśmy wykończeni po wielu godzinach podróży i trzech przesiadkach pociągami. Rozlała się woda.

Kiedy jest mokro i ślisko, dużo trudniej wydostać mnie na wózku. Kiedy się udało, zastanawiałam się, Boże, co ja tu robię, przecież mogłam być w Polsce i obejrzeć sobie to w telewizji…

Poczułam, że moja niepełnosprawność jest ciężarem, który dźwigają wszyscy. Że beze mnie byłoby dużo prościej.

Ale kiedy wyszliśmy, Kinia wyjęła swoje ukulele, stanęliśmy przy drodze zrezygnowani. I nagle zatrzymał się tir.


Perra Italiano

Nie planowaliście jeździć tirami?

Nikomu z nas nie przyszło do głowy, żeby wkładać mnie do tira! Trudniej mnie tam ulokować, a kierowcom chyba nie wolno otwierać paki i wkładać tam wózka. Kabinka jest na niego za mała.

Kiedy go zobaczyłam, miałam wrażenie że Pan Bóg zatrzymał nam najbardziej abstrakcyjne auto ever.

Kinga i Hubert zapytali kierowcy, gdzie jedzie. A on na to: „Perra Italiano!”. Rozpłakałam się wtedy.

On prawie nic nie mówił po angielsku. Powtarzał tylko „no problem!”. Wózek zapakował z tyłu na pakę. Był jak stary, dobry dziadek, który zabiera swoje wnuki na świetną wycieczkę. Mówił, że strasznie się cieszy, że może mnie zawieźć do mojego przyjaciela. Bo powtarzałam w kółko, że jedziemy do „Papa Francesco”.

Przewiózł nas przez całą Słowenię, aż do granicy z Włochami.

fot. Hubert Wawrzkowicz


Miłosierny muzułmanin

Tam zatrzymaliśmy się na parkingu dla tirów. Wyskoczyliśmy ze swoimi różańcami do niego i wtedy dopiero powiedział nam, że ma problem z krzyżem.

Nie jestem szybko kapująca, więc myślę sobie, jaki można mieć problem z krzyżem? A on powiedział, że jest muzułmaninem.

Rozbeczałam się ze wzruszenia, kiedy pomyślałam, ile w nim było dobra, cierpliwości. Pozwolił nam się modlić w swoim samochodzie. Dał nam wszystko, co miał. I mówił, że strasznie się cieszy, że może nam pomóc.

Ale miałam ze sobą też zepsuty różaniec. Bez krzyży. I on go wziął.

Rozmawialiście?

Tak. Na parkingu jego kolega zaprosił nas na obiad. Siedzieliśmy parę godzin, obaj mało mówili po angielsku, ale w pewnym momencie zaczęliśmy się przy nich modlić taką piosenką braci franciszkanów „W twarzy mojego wroga widzę swojego brata”.

Ten człowiek powiedział nam wtedy, że tak strasznie by nie chciał, żebyśmy skupiali się na tym, co nas dzieli, ale na tym co nas łączy. Tłumaczył, że żadna religia nie pozwala zabijać.




Dużo mieliście jeszcze wtedy czasu?

Żeby zdążyć na noc zesłania, następnego dnia powinniśmy być w Rzymie. Zaczęliśmy się modlić. Brzmi to jak science-fiction, ale po kwadransie podjechał busik na polskich numerach. Kinga podbiegła do niego. Było tam dwóch Ukraińców.

Nie dowierzali, że jedziemy do Papieża. I nie wzbudzali zaufania. Ale z przodu auta mieli mikroskopijny obrazek Jana Pawła II i zaryzykowaliśmy podróż z nimi.

Zrobili z nami 900 kilometrów. Jechaliśmy całe popołudnie i noc. Dali nam kanapki z kotletem i zawieźli nas do samego Watykanu. Wysiadając, pobłogosławiłam ich obu. A oni się rozpłakali. Wzieli nasze obrazki i nagle, jakbyśmy rozmawiali z innymi ludźmi…
Czytaj także: Sparaliżowana surferka. Historia kobiety, która dokonała niemożliwego



Ale najtrudniej było w samym Rzymie.

Przyjechaliśmy w środku nocy. Czternaście godzin bez łazienki. Po trzech dniach drogi.

Nikt nie wierzył w to, że doręczymy intencje Papieżowi. Najtrudniej było dotrzeć do domu św. Marty. Ponad 10 tysięcy intencji, tyle drogi, jazda tirem. Zostawiliśmy je gwardii szwajcarskiej z listem do Ojca Świętego. Nie minął miesiąc, a dostaliśmy odpowiedź z Watykanu.

Bardzo chciałam spotkać się z Papieżem, no ale…

Pamiętam, że kiedy Papież był w Krakowie, miałaś plan, żeby jechać z nim tramwajem.

I spotkanie wtedy się udało, ale w innym miejscu. Nie udało się w tramwaju, ale udało się podczas spotkania z wolontariuszami. Przypadkiem się tam znalazłam. I okazało się, że jestem jedną z trzech niepełnosprawnych osób. Pobłogosławił nas, kiedy schodził ze sceny.




Nie masz czasem ochoty odpuścić sobie tych wszystkich akcji, wyjazdów i zostać w bezpiecznym, wygodnym domu?

Wiesz, odkąd siedem lat temu udało mi się wyjść z domu, zamieszkać samodzielnie bez rodziców i zacząć swoje życie, jest mi dużo trudniej się poddać. Mimo że jest mi dużo trudniej żyć.

Codziennie potrzebuję pomocy około czterech osób, żeby czuć się bezpiecznie. Nie wiem jak to jest, że żyję tak od siedmiu lat, bo ci ludzie nie są opłacani. Po prostu są.

Co dała Ci cała ta wyprawa?

Dodała mi pewności siebie. I pewności w to, że Pan Bóg naprawdę jest. Niezależnie od tego, co mówią ludzie, jeżeli On czegoś chce, to to zrobi. Nawet, jeśli to brzmi abstrakcyjnie.

Wiesz, to nie było tylko dla mnie, ale dla ludzi. Dla choćby jednej osoby, którą ta historia otworzy na Pana Boga.
Czytaj także: 3 rzeczy, których nauczyło mnie pielgrzymowanie na Jasną Górę



*Basię Turek i jej inicjatywy można obserwować na jej Facebooku.

[link widoczny dla zalogowanych]łnymi-Garściami-1342063025819251/

...

To jest wspaniałe. Bóg zsyla podroznikowi dobrych ludzi. A taka pieelgrzymka ma olbrzymia wartosc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:41, 05 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Tak teraz wygląda modelka oblana kwasem. Opublikowała zdjęcia 3 miesiące po zdarzeniu
Tak teraz wygląda modelka oblana kwasem. Opublikowała zdjęcia 3 miesiące po zdarzeniu

Dzisiaj, 5 września (16:42)

21-letnia modelka Resham Khan, która w czerwcu została oblana kwasem we wschodnim Londynie, opublikowała swoje zdjęcie na portalu społecznościowym. Na fotografiach nie ma śladu po bliznach, ale kobieta podkreśla, że zdecydowała się pokazać tylko jedną stronę twarzy.
REKLAMA
Resham Khan was attacked with acid on her 21st birthday and has been sharing pictures of her recovery [link widoczny dla zalogowanych] pic.twitter.com/pY1gsZ1fcF — BBC Three (@bbcthree) 5 września 2017

Początkująca modelka została oszpecona 3 miesiące temu. Tuż po swoim przyjęciu urodzinowym odwoziła autem swojego kuzyna. Została zaatakowana w momencie, gdy zatrzymała się na światłach w jednej z dzielnic wschodniego Londynu. Sprawca wlał przez otwarte okno kwas siarkowy. Zarówno 21-latka, jak i pasażer, zostali dotkliwie poparzeni.

To był ból nie do zniesienia, czułam jak ubrania płoną na moim ciele - wspomina. Jej kuzyn dodaje: Po ataku oczy Resham pokryły się pęcherzami. Jej twarz, podobnie jak moja, zaczęła się dosłownie rozpływać...

Ataku dokonał 25-letni John Tomlin. Usłyszał zarzuty i czeka na wyrok.

3 miesiące po zdarzeniu modelka opublikowała swoje zdjęcie na Twitterze. Kobieta podziękowała za wsparcie swoim przyjaciołom, którzy zbierali datki na jej rekonwalescencję. Efekty leczenia wydają się być zdumiewające. Kobieta podkreśla jednak: Oczywiście, moja twarz nie wygląda tak jak kiedyś, a fotografie pokazują głównie jej jedną stronę.

Daily Mail
Facebook

..

To tez straszne cierpienie i to bardziej chyba po niz z bolu gdy czlowiek musi potem zyc i widzi jak wyglada...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:00, 05 Wrz 2017    Temat postu:

Córki prostytutek. Gdzie znajdują schronienie?
Sophia Swinford | Wrz 05, 2017
BBC News | Facebook | Fair Use
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Moja przeszłość to moja siła” – przekonują córki prostytutek. Właśnie opowiedziały swoje historie na festiwalu w Edynburgu.


N
a zakończonym właśnie festiwalu Fringe w Edynburgu wśród wielu historii znalazła się jedna wyjątkowa. Grupa młodych kobiet z dzielnicy czerwonych latarni w Bombaju wystąpiła z opowieścią o własnym życiu – córek prostytutek.

Dla postronnych dzielnica czerwonych latarni może wydawać się niebezpieczna, ale Sandhya nazywa ją domem. „Dorastanie w naszej społeczności jest niesamowite – mówi – ponieważ tamtejsze prostytutki są jak nasze matki”.
Czytaj także: Spotkałam się z tym, który mnie zgwałcił. Chciałam spojrzeć mu w oczy

Sandhya i wiele innych młodych kobiet opuściły dzielnicę czerwonych latarni i obecnie mieszkają razem w schronisku. Wszystko dzięki pomocy organizacji pozarządowej Kranti, która ma na celu pozwolić zmarginalizowanym młodym kobietom z tego obszaru nie tylko zmienić swoje życie, ale także polepszyć świat.

Teraz te młode kobiety opowiadają na deskach teatru swoje poruszające historie o wykorzystywaniu i dyskryminacji. Sandhya opowiada, że kiedy zaczęła uczęszczać do szkoły, kazano jej usiąść samej w klasie, z dala od innych dzieci, ponieważ była córką prostytutki. 16-letnia Rani była latami wykorzystywana seksualnie przez swojego ojczyma, odkąd matka przyprowadziła go do domu, aby zamieszkał z nimi. Stało się to tego samego dnia, w którym umarł jej ojciec.
Czytaj także: Wiesz o przypadkach przemocy wobec dzieci? Musisz podjąć te kroki

Ale występ, jaki dały na festiwalu, ma też działanie terapeutyczne. „Czy wiesz, dlaczego mi się udaje? – pyta Rani z uśmiechem. – Bo nie gniewam się już na ojczyma, ani na matkę. Teraz widzę, że też są ludźmi i starają się radzić sobie w życiu najlepiej, jak potrafią”.

Sandhya podkreśla: „To, że byłam wykorzystywana nie może mnie powstrzymać przed tym, co mogę robić. A moja przeszłość nigdy nie może być moją słabością”.

Siła i pokój emanują z ich uśmiechów, ale nie pomimo ich przeszłości, lecz – jak mówią – raczej z jej powodu. „Moja przeszłość to moja siła” – to motto jakie sobie wybrały.


Tekst pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Kompletnie niezawinione cierpienie dzieci...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:41, 06 Wrz 2017    Temat postu:

Leżę i pracuję. Kiedy każdy dzień ma na nowo sens
Anna Salawa | Wrz 06, 2017
Archiwum prywatne
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Budzisz się rano w swoim łóżku i od razu jesteś w pracy. Ale pracujesz tylko do 14:30, bo wtedy przekręcasz się na drugi bok, a z niego dużo trudniej obsługiwać komputer ... Oto historia Majki i Artura.


B
udzisz się rano i nie widzisz sensu swojego życia. Nigdzie nie pracujesz, bo jak znaleźć pracę skoro jesteś sparaliżowanym i skazanym na własne łóżko – to historia tysiąca Polaków.

Artur to najszczęśliwszy człowiek na świecie – tak mówi o nim Majka. Choć miałby na co narzekać, bo od 22 lat przykuty jest do swojego łóżka. Zamiast tego od lat świętuje rocznicę swojego niefortunnego skoku do wody, który pieszczotliwie nazywa crash test i mówi, że wtedy narodził się na nowo.

Majka to kobieta z misją i na pewno kiedyś ją kanonizują – tak mówi o niej Artur. Szybko zaczęła dostrzegać mankamenty tego świata i równie szybko postanowiła coś z tym robić. Wkręcona na maxa w mądre pomaganie, co w jej przypadku oznacza rozwiązywanie problemów społecznych przy pomocy innowacyjnych przedsiębiorstw.
Czytaj także: Pojechała na pielgrzymkę do Rzymu autostopem. Na wózku inwalidzkim


Mądre pomaganie

Wspólnie stworzyli Leżę i Pracuję czyli pierwszą w Polsce agencję marketingową zatrudniającą osoby sparaliżowane. O swojej firmie mówią, że to biznes, którego celem są zmiany społeczne. Chcą aktywizować zawodowo osoby w najtrudniejszych życiowych sytuacjach, bo wierzą, że to właśnie praca jest głównym wyzwalaczem zmian. Dzięki niej pojawiają się w życiu nowe cele i umiejętności, zawiązywane są nowe relacje, każdy dzień na nowo ma sens. A tego przede wszystkim potrzeba osobom sparaliżowanym.

Poznali się przy okazji remontu. Artur chciał odnowić pokój swojej mamy (niestety również osoby niepełnosprawnej) i szukał ekipy do pracy. W pomoc zaangażował swoich znajomych, oni swoich, a ci przyprowadzili Majkę. A ona jak przyszła, tak już w ekipie przyjaciół Artura została. Wrażliwa na ludzkie nieszczęścia, szybko zaczęła dostrzegać marnujący się w łóżku talent. Bo skoro ten chłopak ma sprawną głowę i świetnie sobie radzi w obsłudze komputera, to dlaczego nie mógłby się gdzieś realizować zawodowo? Zamiast narzekać na brak miejsc dla takich ludzi jak Artur, sama postanowiła takie miejsca zacząć tworzyć i tak powstał projekt Leżę i Pracuję.

Już sama nazwa agencji wywołuje uśmiech na twarzy. A uśmiechów pojawia się co raz więcej kiedy rozmawia się z samymi twórcami marki. Artur ciągle żartuje, a najlepiej wychodzą mu żarty z jego… niepełnosprawności. Mówi, że teraz jak ma pracę nie mógłby zacząć chodzić, bo nie pasowałby wizerunkowo do firmy. Przyznaje się, że często dzwonią do niego nawet nieznajomi, którzy są w różnych dołkach i życiowych kryzysach, by zarazić się od niego optymizmem, poradzić. Bo dla kogoś mały problem jest duży, a dla innych duży jest mały.
Czytaj także: Ks. Stryczek: Gdy stajemy się fajniejsi i lubimy ludzi, oni też stają się fajniejsi


Naprawianie świata

O swojej pracy mówi, że jej głównym celem nie jest zarabianie pieniędzy, ale pokazanie innym osobom sparaliżowanym, że można pracować, że życie toczy się dalej. Opowiada, że pomimo swoich ograniczeń i tak robi wiele rzeczy, bo… nauczył się innych prosić o pomoc. Choć przyznaje, że nie zawsze tak było. Zaraz po wypadku potrzebował kilku miesięcy, żeby pogodzić się z nową sytuacją, zdarzyła mu się nawet próba samobójcza. Ale wychował się w domu silnych mężczyzn, zahartowanych wojną i przeciwnościami losy, więc skoro tata i dziadek dali sobie radę to i ja muszę – powtarzał w chwilach kryzysu.

Majka, pomimo młodego wieku ma zadatki na bizneswomen, a Leżę i Pracuję to nie pierwsza marka, którą rozkręca. Sama jednak o sobie mówi: przedsiębiorca społeczny. A kto to taki? W jednym z wywiadów tłumaczyła, że to ktoś, kto za zarobione pieniądze nie kupuje sobie sportowego ferrari, nie dlatego że taki samochód jest zły, ale dlatego że nie widzi w nim żadnej wartości. Dla niej największym celem jest naprawianie świata za pomoc mądrego biznesu. Chce aktywizować zawodowo ludzi, których życie pozbawione jest sensu. Dlatego też do Leżę i Pracuję zatrudnia osoby, które mają najmniejsze szanse na znalezienie zatrudnienia. Tak też w ostatnim czasie do ich zespołu dołączyła 19-letnia Nicole, która ma zanik mięśni i samotnie wychowuje 4 miesięczne dziecko.
Czytaj także: Nick Vujicic: Nie musisz być ideałem, żeby znaleźć miłość



Majka marzy o tym, by w przyszłości powstały franczyzy ich firmy w całej Polsce. Nie boi się porażki, bo wierzy, że jeżeli nawet sam Artur miałby być jedynym beneficjentem Leżę i Pracuję to i tak warto było dla niego rozkręcać ten biznes. Bo każde życie ma sens, czasem trzeba tylko innym pomóc go odkryć.

...

Pomyslcie jak ludzie mają...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:45, 12 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Sportowiec z amputowanymi nogami pokonał na rękach 30 pięter w obie strony
Sportowiec z amputowanymi nogami pokonał na rękach 30 pięter w obie strony

Dzisiaj, 12 września (14:29)

​Krzysztof Jarzębski - sportowiec, któremu z powodu nowotworu amputowano nogi - wszedł na rękach na 30. piętro warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki i w ten sam sposób wrócił na dół. 1,7 tys. schodów pokonał w 20-kilogramowej kamizelce.
Krzysztof Jastrzębski
/Bartłomiej Zborowski /PAP


Po zejściu z 30. piętra Jarzębski przyznał w rozmowie z dziennikarzami, że trenował na swojej czteropiętrowej klatce schodowej. Zrobiłem coś poza swoją konkurencją - mam licencję jako kolarz - powiedział.

Przed amputacją nóg - spowodowaną zdiagnozowanym w 1990 roku nowotworem - Jarzębski trenował m.in. dziesięciobój w Łódzkim Klubie Sportowym. Po zakończeniu długiego leczenia wrócił do uprawiania sportu. Na wózku inwalidzkim pokonuje długie trasy w różnych częściach świata. W 2012 roku Krzysztof Gajzler nakręcił poświęcony mu film dokumentalny "Maratończyk".

Dopinguje mnie to, że jestem zauważalny wśród niepełnosprawnych i to, że mogłem kilku osobom pomóc - zaznaczył we wtorek Jarzębski. Paru osobom pomogłem, ale nie dlatego, że muszę, tylko dlatego, że sprawia mi to frajdę - podkreślił. Zapytany o to, czy zdarza mu się odpoczywać, powiedział dziennikarzom, że "odpoczynki mu szkodzą".

Zawsze będę robił coś o krok wyżej. Nigdy nie robię drugi raz tego samego poziomu, zawsze podnoszę poprzeczkę - powiedział. Po to się trenuje, żeby być coraz lepszym. Robię to, co powinien robić sportowiec - ocenił. Dodał, że 18 lat temu lekarze mówili mu, że jego dni są policzone. Być może dlatego dzisiaj żyję, bo robię to, co robię - stwierdził.

Zapowiedział również, że w kwietniu przyszłego roku zamierza przejechać dookoła Morze Bałtyckie.

(az)

...

Wspaniale!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:08, 13 Wrz 2017    Temat postu:

O co zapytać kogoś, kto cierpi?
Calah Alexander | Wrz 13, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Rak, żałoba i cierpienie to nie jest wojna. Nie musisz jej wygrać.


K
ilka tygodni temu przeczytałam w „Chicago Tribune” artykuł o nowotworach; jego autorka udowadniała, że mówiąc o tej chorobie powinniśmy przestać używać wojskowej terminologii. Cieszę się, że o tym napisano, bo zauważyłam to zjawisko wiele lat temu i uważam je za niepokojące.


Choroba to jest nie wojna

Autorka tekstu, Mary Wisniewski, pisze, że reakcje na wiadomość o glejaku Johna McCaina (amerykański senator z ramienia Partii Republikańskiej, kandydował w wyborach prezydenckich w 2008 roku – przyp. tłum.) dotyczyły głównie tego, jak dzielnie znosi on swoją chorobę. Wisniewski pisze, że jej starsza siostra umarła właśnie na glejaka, mimo że była równie dzielna, i ubolewa nad tonem, jaki przybieramy, rozmawiając o nowotworach.

Nie znoszę tego tonu – jak gdyby ludzie o silnej osobowości i determinacji mogli „zwyciężyć” raka. To nie ten rodzaj wojny. Jeśli przeżyjesz raka, nie będziesz „mężniejszy” – ani bardziej słabszy, jeśli się poddasz.

Dlaczego to robimy? Dlaczego wyobrażamy sobie raka jako bitwę, którą mogą wygrać tylko najlepsi?

Wisniewski przypuszcza, że kiedy ludzie słyszą diagnozę „rak”, nie wiedzą, co powiedzieć i chcą w ten sposób wspierać chorego. Myślę, że to po części prawda, ale sprawa jest bardziej skomplikowana. Myślę, że nasza odpowiedź na raka przypomina reakcję na każde inne nieszczęście: nasza empatia nie umie wyjść poza uczucie dławiącego, pierwotnego lęku, że nas może spotkać to samo.
Czytaj także: Jak poradziłam sobie z rakiem


Uzasadniony strach

Widać to zwłaszcza w reakcjach w internecie, kiedy ludzie dowiadują się o jakiejś tragedii: niektórzy modlą się i składają kondolencje lub pytają, jak można pomóc, ale inni analizują przyczyny nieszczęścia i odnajdują ten jeden fatalny błąd, który spowodował kryzys, a nawet obwiniają cierpiących.

Tego rodzaju reakcje widzimy dziś w odpowiedzi na katastrofę w Houston – połowa tekstów chwali bohaterów, połowa obwinia mieszkańców Houston (lub tamtejszą administrację) o to, że nie ewakuowali się w porę. Mogli przecież uniknąć nieszczęścia, gdyby tylko zrobili to czy tamto, prawda?

Na wieść o chorobie nowotworowej ludzie reagują podobnie – to dwa aspekty tej samej sprawy. Zamiast szukać przyczyn, zachęcają chorego, żeby był dzielny i nie poddawał się. To kojąca myśl, nieprawdaż? Że siła woli ocali nas od śmierci. Ale to nie tak.

Prawda jest taka, że nasz pierwotny lęk jest dobrze uzasadniony. Wiemy, że dobrym ludziom zdarzają się złe rzeczy – wiemy, że przychodzą bez ostrzeżenia i bez odroczenia, i że nic nie może zmienić nieodwracalnego. Ale gdybyśmy pozwolili sobie naprawdę w to uwierzyć, ze strachu nie wychodzilibyśmy z domów. Racjonalizujemy więc i upewniamy się, że nic złego nas nie spotka, bo wiemy lepiej albo walczymy z większą determinacją.
Czytaj także: Silna i piękna. Walczy z rakiem i wspiera na blogu tysiące osób
Ważne współcierpienie

To, że odrzucamy możliwość naszego własnego cierpienia, jest całkowicie zrozumiałą reakcją. Problem polega na tym, że odrzucamy także tych, którzy cierpią. Jak mówił papież Benedykt w „Spe Salvi”, to znak okrutnego i nieludzkiego społeczeństwa.

W istocie, zaakceptować „innych”, którzy cierpią, oznacza przyjąć ich cierpienie w taki sposób, że staje się ono własnym. Ponieważ stało się wspólnym cierpieniem, w którym obecna jest też inna osoba, może przeniknąć je światło miłości.

Zamiast dodawać odwagi tym, którzy cierpią – z powodu raka czy klęsk żywiołowych – powinniśmy znaleźć sposób na współcierpienie z nimi. „Jak mogę pomóc?” to dobre pytanie, ale lepsze brzmi: „Jak mogę pomóc ci to znieść? Jak mogę ci pokazać, że w swoim cierpieniu nie jesteś sam?”

To o wiele trudniejsza reakcja. Również o wiele lepsza i bardziej ludzka.
Czytaj także: Jak towarzyszyć w porażkach i mądrze współczuć



Artykuł ukazał się w angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Mowienie o smierci jako o ,,przegranej" z rakiem to debilizm od diabla. Gdy czlowiek odpokutowal za grzechy i np. poszedl do nieba to ,,przegral". Widzicie co diabel z wami robi? Nie wiecie nawet co mowicie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:02, 13 Wrz 2017    Temat postu:

I co z tego, że mają raka? Wypłynęli w rejs po Bałtyku
Aleksandra Gałka | Wrz 13, 2017
OnkoRejs/Facebook
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


28-osobowa załoga żaglowca „Zawisza Czarny” dotarła właśnie do szwedzkiej Karlskrony. Cóż w tym dziwnego? A no to, że członkowie tej ekipy to osoby, które leczą się onkologicznie lub też właśnie uporały się z leczeniem. „Onkorejs” ma łamać tabu oraz stereotypy na temat chorób nowotworowych i nakłaniać do badań profilaktycznych.


W
Karlskronie uczestnicy wyprawy odwiedzą m.in. oddział onkologiczny miejscowego szpitala.

Żaglowiec rozpoczął swój rejs w sobotę wieczorem, wypływając z Basenu Prezydenta w Gdyni.

Bez taryfy ulgowej

Choroba nowotworowa nie jest żadną taryfą ulgową dla osób uczestniczących w rejsie. Jak poinformowała w rozmowie z PAP Magda Lesiewicz, prezeska fundacji „Onkorejs – wybieram życie”, żeglarze będą „pełnić wachty nawigacyjne, kambuzowe, portowe i kotwiczne, będą sterować jednostką, stawiać i zrzucać żagle, cumować, szorować pokład, sprzątać rejony i wykonywać wszystkie czynności, które należą do pełnoprawnych załogantów”.

Co ciekawe, w 28-osobowej załodze Onkorejsu jest tylko dwóch mężczyzn.
Czytaj także: Jak poradziłam sobie z rakiem
Nie zamykać się w domu

Justyna Wyrębska-Walczak z powodu raka ma usuniętą kość krzyżową. Lekarze zapowiadali, że nie będzie mogła chodzić. Dziś jest uczestniczką rejsu. W rozmowie z PAP wyznała:

Chciałabym, aby osoby, które dowiadują się o chorobie, nie załamywały się, nie zamykały się w domach tylko wyszły do ludzi i szukały pomocy. Bo zawsze jest nadzieja na to, że wyzdrowiejemy.



Rak to choroba „nie zawsze śmiertelna”

Wiele osób, które zasila załogę „Onkorejsu” nigdy wcześniej nie żeglowało. Ich optymizm i pogoda ducha pozwalają nadrobić zaległości w kompetencjach. A żeglują pod okiem bardziej doświadczonych.

Inna z uczestniczek, Bożena Kalinowska, która z rakiem walczyła ponad 6 lat temu mówi:



Wszystkie uczestniczki rejsu mają tyle energii, zapału i radości w sobie, że to mnie też podbudowuje, pomaga żyć aktywnie i nie myśleć o kłopotach.



Prezeska fundacji ma nadzieję, że entuzjazm załogi sprawi, że „mit raka jako choroby zawsze śmiertelnej upadnie”.

Tegoroczny Onkorejs nie jest pierwszą taką wyprawą. Odbywa się po raz czwarty. Według planu załoga ma powrócić w tydzień od dnia wyprawy.

...

Wspaniale! Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:39, 14 Wrz 2017    Temat postu:

Nie ma rąk i nóg, ale jest starszym bratem na medal. Zobaczcie sami!
Cerith Gardiner | Wrz 14, 2017
Admirably Diverse A Sibling Adventure | Facebook
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Trzyletni Camden udowadnia, że niepełnosprawność nie zwalnia go z obowiązków starszego brata.


J
edną z najpiękniejszych rzeczy w byciu rodzicem kilkorga dzieci jest patrzenie, jak rozwija się więź między rodzeństwem. Jasne, czasami nie brakuje sprzeczek czy rywalizacji, ale ogólnie rzecz biorąc, przyświeca im przecież wzajemna miłość. Więc kiedy wideo zatytułowane „Camden nie pozwala, żeby jego niepełnosprawność powstrzymała go przed byciem wspaniałym starszym bratem” pojawiło się na Faceobooku, nie byliśmy gotowi na niezliczone emocje, które za tym idą.
Czytaj także: Trzylatek pociesza umierającego braciszka

Nie zdradzimy Wam, co się wydarzy. Ale wiedzcie, że 3-letni Camden zwali Was z nóg, pokazując swoją miłość, determinację i siłę, kiedy uspokaja 2-miesięcznego Jaxtona.






Na rodzinnym blogu jego mama Katie Whiddon wyjaśnia, że chłopiec urodził się bez nóg i części rąk. Ale niepełnosprawność nie powstrzymuje go przed korzystaniem z życia i byciem typowym trzylatkiem. Jako starszy brat 2-letniej Ryleigh, lubi się z nią bawić i potrafi „rysować, malować, samodzielnie siadać, jeść, myć twarz, szczotkować zęby, wspinać się po schodach i wiele innych rzeczy”. Naprawdę nie ma nic, co mogłoby zatrzymać tego kawalera!
Czytaj także: Nick Vujicic: Nie musisz być ideałem, żeby znaleźć miłość

Opiekuńcze zdolności Camdena są niesamowite, ale tym bardziej powinniśmy podziwiać jego mamę Katie! Nie tylko zarządza trójką dzieci poniżej 3. roku życia – wyzwanie dla każdego! – ale robi to doceniając wszystko, co w jej życiu cudowne. Niedawno rodzina wybrała się na spotkanie i modlitwę z Nickiem Vujicicem, który także urodził się „bez rąk, nóg i ograniczeń”. Vujicic jest prawdziwą inspiracją i świetnym przykładem, który pokazuje, jak pokonywać życiowe przeciwności. Jesteśmy przekonani, że mały Camden świetnie da sobie radę!

Tekst pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Wlasnie takie cierpienie uszlachetnia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:24, 19 Wrz 2017    Temat postu:

„Wszyscy w pewnym sensie jesteśmy niepełnosprawni”
Miriam Diez Bosch | Wrz 19, 2017
Meme Alsina - WP
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Rozmowa z Meme Alsiną, która mimo tetraplegii skończyła bibliotekoznawstwo i pracuje jako informatyk.


N
a początek kilka liczb: 98 proc. ciała objęte paraliżem, 36 lat, 7 rodzeństwa z łącznie 24 dzieci, 1 siostra karmelitanka, 1 brat ksiądz, 2 szczególnie bliskich świętych (św. Juda Tadeusz oraz św. Rita) i 1 pasja: informatyka. W pewne piątkowe popołudnie pod koniec lata Meme Alsina przyjmuje nas w swoim domu w Barcelonie. Uwagę przykuwa jej ciepły głos i silnie rozwinięta duchowość. Gdyby nie wizyta Aletei, robiłaby to, co lubi najbardziej, czyli siedziała pogrążona w komputerowym świecie.

Poranki poświęca na pracę w księgarni Balmes, gdzie zajmuje się administracją strony internetowej oraz sprzedażą online. Miejsce to jest niestety bliskie La Rambli, gdzie 17 sierpnia doszło do zamachu terrorystycznego. „Nie pojmuję czym kierują się terroryści, to chorzy ludzie, ponieważ nie jest możliwe, by istniało tak wiele zła” – mówi Meme Alsina. Jej pełne imię brzmi Mercedes – na cześć patronki Barcelony.


Lubię czasownik „pomagać”

W naszej rozmowie często pada słowo pomagać. „Bardzo lubię ten czasownik” – zdradza Meme. Po czym przyznaje, że „pozwolić sobie pomóc to dobre dla ciebie i dla innych. Ludzie czasem podchodzą do mnie z pytaniem: Pomóc Ci? Zawsze mnie to bardzo cieszy, nawet kiedy nie potrzebuję pomocy, ponieważ oznacza to, że cię kochają, a ja zgadzam się przyjąć ich troskę”. Dzieci jej rodzeństwa mieszczą się w przedziale od 1 do 22 lat. Ona sama jest jednym z ośmiorga dzieci. „Mam siedmioro rodzeństwa” – wyjaśnia. „Siódemka to szczęśliwa liczba” – odpowiadam. Uśmiecha się na to i przytakuje: „O tak, jestem prawdziwą szczęściarą z taką rodziną i przyjaciółmi”.
Czytaj także: Leżę i pracuję. Kiedy każdy dzień ma na nowo sens

Tego lata przeczytała 8 książek, 4 na Ipadzie, a drugie 4 korzystając ze stojaka i pomocy kogoś, kto obracał strony. „Pić mi się chce, możesz dać mi trochę wody?” – wtrąca. Właśnie, Meme potrzebuje opieki i to dla niej całkowicie naturalne, gdyż jest zależna od innych od momentu, kiedy zachorowała. A stało się to, gdy miała 2,5 roku. Jak Ci się żyje w tej relacji zależności od ludzi? – pytam. „Bez problemu – wyznaje – ponieważ zależność sprawia, że zdajesz się na innych” i dzięki temu wiesz, że „jesteś w dobrych rękach.”


Wszyscy jesteśmy niepełnosprawni

„Często ludzie z pozoru pozbawieni jakichkolwiek ograniczeń fizycznych prowadzą życie bardziej ograniczone niż osoby niepełnosprawne” – twierdzi.

Kiedy masz jakąś fizyczną niepełnosprawność, zwracasz uwagę na charakter drugiej osoby, na szczegóły, i widzisz, że są ludzie, którzy mogliby czerpać z życia mnóstwo radości, ale myślą wyłącznie o sobie albo pragną tego, czego nie mają. Kiedy występują różne deficyty, tak jak w moim przypadku, przykładasz dużą wagę do tego, co rzeczywiście ważne, i możesz zaobserwować jak ludzie, którzy, powiedzielibyśmy, mają idealne życie, nie cieszą się tym prezentem. A do szczęścia naprawdę potrzeba bardzo niewiele.


Jak mówić o niepełnosprawności?

„Obojętne mi, jak o mnie mówią, słowa nie wpłyną na moją sytuację” – przyznaje pytana o to, czy należy mówić o niepełnosprawności, czy raczej o obniżeniu sprawności, itp. „Niektórzy są na tym punkcie bardzo wrażliwi, ja ogólnie rzecz biorąc, nie mam zbyt wielu niepełnosprawnych znajomych, na studiach byłam otoczona ludźmi bardzo skorymi do pomocy, tak samo w prowadzonej przez siostry zakonne szkole, do której chodziłam (El Pinar de Nuestra Señora). Na wszystkich zawsze mogłam liczyć”.
Czytaj także: Spadł na nią samobójca. Teraz walczy o tytuł Miss Świata na Wózku

W parafii San Ramón Nonat prowadzi katechezę dla dzieci przygotowujących się do I Komunii Świętej. Nie tylko ona uwielbia te spotkania, również dzieciaki bardzo lubią jej pomagać. Mama ją przywozi, a później odbiera. Sporty? Cóż, „tego lata świetnie się bawiłam w wodzie” (zimą to co innego – śmieje się). Raz w roku jeździ do Lourdes, ale unika kąpieli w tamtejszych basenach. Szczególnie mocno przemawia do niej grota, wspomnienie Bernadety, „znacznie bardziej niż plac modlitwy w Fatimie”.

Twoja najdłuższa podróż? – pytam. W odpowiedzi słyszę, że ta do Ziemi Świętej. Podróżowała również do innych miejsc, jak na przykład do Fatimy, ale nie przepada za podróżami samolotem z powodu zamieszania związanego z jej stanem: przesiadanie się z wózka, niewygoda w czasie lotu.

Meme Alsina - WP


Wszystko ma jakiś sens

Najciekawsza lekcja, jakiej udziela mi Meme to ta, że „wszystko ma jakiś sens”, chociaż, oczywiście „tego nie rozumiemy”. Tego roku wiele miesięcy spędziła w szpitalach na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej, i był to „trudny czas”, ale dodaje, że wtedy wielu ludzi modliło się i czyniło dobro. Jest przekonana, że „czemuś to posłużyło”.
Czytaj także: Anna Dymna, s. Chmielewska, s. Pawlak i Szymon Hołownia podają swoje recepty na dobroczynność

Nie lęka się przyszłości, ani zbyt wiele o niej nie myśli. „Na pewno będzie dobra” – dorzuca.

W trakcie wywiadu zauważam oprawione w ramkę zdjęcie młodej karmelitanki. „To moja siostra Carmen” – wyjaśnia z widoczną czułością. Na Boże Narodzenie jeżdżą do klasztoru w Tiana i choć nie mogą jej zobaczyć, są z nią po drugiej stronie kraty. „Tak samo jest przy okazji różnych imprez rodzinnych, takich jak śluby: nasi bliscy planują ceremonię w pobliżu klasztoru, aby razem z Carmen złożyć bukiet u stóp Matki Bożej”.

Wywiad dobiegł końca. Zjeżdżam windą i myślę, że przyszłość „na pewno będzie dobra”. Zgadzam się z Meme, że zależność od ludzi zmusza cię do zaufania. Kiedy idę ulicą, którą ona jeszcze tyle razy przejedzie na wózku, wysyłam Whatsappem zdjęcie, jakie sobie zrobiłam z Meme, jej bratu księdzu, który ma na imię Jose María i przebywa w Toledo (Hiszpania). Komentuje je zdaniem, którym chciałabym zakończyć ten tekst: „Meme wyświadcza dobro każdemu, kto ją poznaje”.
Czytaj także: Cyrk motyli i Nick Vujicic, czyli jak odnaleźć nadzieję

Tekst pochodzi z hiszpańskiej edycji Aletei

...

Po upadku w Raju wszyscy jestesmy kalekami. Roznice sa naprawde nieduze miedzy nami wobec tego co bylo w Raju. I wcale ci ktorych nazywamy niepelnosprawnymi nie roznia sie diametralnie od nas stopniem uposledzenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 6:11, 21 Wrz 2017    Temat postu:

Ja też choruję na fibromialgię, tak jak Lady Gaga. To życie w piekle bólu
Paola Belletti | Wrz 21, 2017
© Cecilia Mazzeo Orlandi
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Fibromialgia to choroba, która przypomina pasożyta wysysającego całą energię. O wiele częściej cierpią na nią kobiety niż mężczyźni.


C
ecilię Mazzeo Orlandi* poznałam w mediach społecznościowych. Jej uroda, kobiecość i cierpienie sprawiają, że trudno jej nie zauważyć. To dzięki niej usłyszałam o tej wciąż mało znanej chorobie i poznałam jej wszystkie oblicza. Nie znosi jej nawet autokorekta i uparcie podkreśla na czerwono: fibromialgia.

Według encyklopedii to „tendomiopatia, reumatyzm tkanek miękkich, choroba charakteryzująca się uporczywymi bólami mięśniowo-stawowymi oraz bolesnością w określonych miejscach, zw. punktami tkliwymi” (Encyklopedia PWN, wydanie internetowe).

O fibromialgii stało się głośno dzięki Lady Gadze, która postanowiła zwrócić na nią uwagę opinii publicznej. I jesteśmy jej za to wdzięczni.
Czytaj także: Lady Gaga z różańcem w dłoniach: tak wygląda moja walka o zdrowie

Ale my mamy dla Was głęboką i prawdziwą opowieść, której bohaterką jest zwyczajna, wspaniała kobieta, a nie jej choroba. Cecylia zgodziła się opowiedzieć o sobie i o swojej natrętnej towarzyszce życia.



Paola Belletti: Cecylio, jak się czujesz?

Cecilia Mazzeo Orlandi: Jak się czuję? To piękne pytanie! Często o nim zapominamy, a nawet jeśli je stawiamy, to nie słuchamy odpowiedzi. Posłużę się obrazem: czuję się tak, jakbym była w stanie chwiejnej równowagi między piekielnymi mękami a błogim uniesieniem ku światłu. Chroniczny ból to codzienna walka, począwszy od tych wszystkich drobiazgów, które dla innych są banalne. Taki ból wyczerpuje, niszczy, wykańcza, sprawia, że zaczynasz gołymi rękami dokopywać się głębi własnego jestestwa. Ból stawia cię przy ścianie. Musisz go przyjąć, nie masz wyjścia. Ale paradoksalnie uzmysławia też, co się naprawdę liczy. Daje coś na kształt trzeciego oka, zarazem pełnego współczucia i bezlitosnego.

Kiedy dowiedziałaś się o swojej chorobie?

Mniej więcej dziesięć lat temu, dwa lata po urodzeniu naszej drugiej córki – Marii Sole. Ale niewykluczone, że fibromialgia rozwijała się, od kiedy przyszłam na świat, czaiła się we włóknach mięśni. Na temat jej przyczyn są różne, sprzeczne teorie.

Czytałam, że chorują przede wszystkim kobiety. Jaki jest powód tego wątpliwego przywileju?

Rzeczywiście, wygląda na to, że na jednego mężczyznę chorego na fibromialgię przypada pięć kobiet. Myślę, że to wynika ze zmian hormonalnych, jakim podlegamy. Jesteśmy przez to bardziej narażone na wszelkiego rodzaju stresy. Ujmując rzecz poetycko, kobieta, której archetypem jest „przyjmująca matka”, jest biologicznie i emocjonalnie bardziej podatna na bodźce, wrażliwsza, częściej włącza się jej alarm. W fibromialgii ten alarm nigdy się nie wyłącza. Coś się psuje i połączenia wysyłają błędne informacje.
Czytaj także: Rak to czas próby. Wywiad z Barbarą i Jerzym Stuhrami


Na jednego mężczyznę chorego na fibromialgię przypada pięć kobiet

Mówiłaś mi, że w Twoim przypadku choroba jest bezpośrednio związana z endometriozą.

Ta historia zaczęła się, kiedy byłam jeszcze bardzo młoda. Miałam różne objawy, które błędnie interpretowano. Endometriozę zdiagnozowano mi dopiero, kiedy miałam 19 lat. Po operacji, którą przeszłam kilka miesięcy później, chirurg powiedział mnie i mojemu narzeczonemu (który od 17 lat jest moim mężem): „Zrobiłem, co mogłem. Ale jeśli chcecie mieć dzieci, nie ma na co czekać”. To był dla mnie potężny cios. Marzyłam o tym, że zostanę artystką, chciałam się rozwijać, tworzyć, a tu coś takiego. Z perspektywy ludzkiej to był nokaut. Ale dzięki niemu z całą jasnością uświadomiłam sobie, że w gruncie rzeczy pragnę tylko jednego: zostać matką. Potem często zastanawiałam się, czy to nie był dar. Czy gdybym postawiła na spełnienie się na innych polach, teraz nie byłoby Samuela i Marii Sole? Myślę, że w tym bólu i ograniczeniu było swoiste „powołanie”, taka boża obwodnica w gąszczu duchowych połączeń. Często gubimy się w ludzkich sprawach i pewne potknięcia, przeszkody, mogą być w gruncie rzeczy ochroną, objawieniem, manną.

Przerażona, ale zdeterminowana, rzuciłam studia i postanowiłam twardo stanąć na ziemi. Razem z narzeczonym, który skończył technikum hotelarskie, otworzyliśmy kawiarnię (prowadziliśmy ją przez 11 lat). Chodziło o to, żeby mieć coś konkretnego i móc założyć rodzinę. Dzisiaj mam 40 lat, męża, szesnastoletniego syna i dwunastoletnią córkę. Ach, miałam powiedzieć coś o endometriozie. To łagodna metaplazja, która jednak zachowuje się prawie tak jak nowotwór, ponieważ dochodzi do „przerzutów” na pobliskie organy i tkanki. W endometriozie złuszczone komórki błony śluzowej macicy (endometrium) przedostają się do innych organów. Powstają ogniska endometriozy, które krwawią i pod wpływem estrogenów rosną, tworząc guzki, zrosty, torbiele, zwane czekoladowymi. Dochodzi do stanów zapalnych, a one ostatecznie prowadzą do powstawania zwłóknień w tkankach, a te z kolei wywołują ból, najpierw nocyceptywny, a potem neuropatyczny.

Okazuje się, że u wielu kobiet cierpiących na endometriozę z czasem rozwija się fibromialgia. Być może wynika to z chronicznego stanu zapalnego, który zaburza odpowiedź immunologiczną. Dochodzi do szeregu zmian w nerwach, wskutek których odpowiedź na wszelkie zewnętrzne bodźce jest zaburzona. Ból i przewlekłe zmęczenie stają się codziennością.
Czytaj także: Hyperemesis gravidarum, czyli choroba ciężarnej Kate Middleton


Fibromialgia to permanentny stan zapalny

Jak ta podstępna i wyniszczająca choroba wpływa na Twoje życie?

Jest jak pasożyt, który wysysa ze mnie całą energię. Mam cały wachlarz objawów, z którymi jakoś muszę sobie radzić. Stan zapalny obejmuje całe ciało, więc wszystkie układy na zmianę „wyją”. To życie na pół gwizdka. Świat wewnętrzny rośnie, ale ten na zewnątrz kurczy się. Wyzwaniem stają się najprostsze domowe czynności. Bywa, że odkurzanie jest jak wyprawa na Mont Everest. Ratuje mnie siła woli i kreatywność.

Jak na chorobę reagują Twoi bliscy?

Każdy robi to, na co go stać. Mąż i dzieci bardzo mnie kochają. Doskonale rozumieją tę chorobę, chwile rozdrażnienia, napięcia wywołanego przez ograniczenia i frustracje. Ale wiedzą też, że potrafię się wznosić ponad to, być dla innych mimo bólu. Brat pomaga mi finansowo. Pracuje za dwóch, żeby nam pomóc i zapewnić godne życie. Nie wiem, ilu ludzi byłoby do tego zdolnych. Życia mi nie starczy na to, żeby mu odpłacić i wyzbyć się wyrzutów sumienia. Rodzice, niestety, nie żyją.
Czytaj także: Ks. Kaczkowski: choroba zmusza do gruntownego przemeblowania życia

A jaki jest wpływ fibromialgii na relacje z innymi? Chorzy narzekają, i mają do tego pełne prawo, na lekceważenie, wyśmiewanie…

Ten wpływ jest zgubny. Niewiele osób traktuje chorobę poważnie. Brakuje empatii. Trudno uwierzyć w ból, którego nie widać. Nie wiem, czy nie bardziej się cierpi z powodu osamotnienia i niezrozumienia, niż z powodu samego bólu. Są też tacy, którzy próbują za wszelką cenę znaleźć terapię, jakieś „cudowne” rozwiązanie. To też jest stresujące. Poza tym na porządku dziennym są rady typu: „nie myśl o tym”, „głowa do góry”, „każdemu coś dolega”.

Faza rozczarowania

Masz nadzieję na wyleczenie lub wyraźną poprawę swojego stanu?

Przyznam się, że jestem teraz w fazie rozczarowania. Próbowałam już wszystkiego, poszły na to ogromne pieniądze, a poprawy nie ma. Jak wszyscy chorzy mam nadzieję, że fibromialgia doczeka się oficjalnego uznania przez nasz system opieki zdrowotnej. To by zmniejszyło o połowę koszty leczenia, a nam, chorym, przywróciło godność. Poza tym marzę, że kiedyś powstanie lek na fibromialgię, który pozwoli, jeśli nie całkowicie wyleczyć, to przynajmniej poprawić jakość życia.

Co Ci naprawdę pomaga?

Czułość ze strony innych, inteligencja w połączeniu z wrażliwością. Pomagają mi ludzie, którzy potrafią usłyszeć szelest pióra opadającego na serce. Pomaga mi szczery śmiech moich dzieci, nasze „poważne” rozmowy. Czuję się lepiej, kiedy jestem w stanie wnieść w życie innych odrobinę piękna: w daniu, które ugotuję, w słowie, w geście, w twórczych pomysłach. Pomaga mi myśl o mojej kochanej mamie Aleksandrze, za którą bardzo tęsknię. I modlitwa przed obliczem Maryi. Pomaga mi, kiedy inni myślą o mnie z miłością, kiedy wspominają coś miłego, co zrobiłam, zapraszają na kolację. I pomaga mi Tajemnica Krzyża i głęboki kontakt z inną rzeczywistością.

Żadna choroba nie jest „miła”, ale co najbardziej denerwuje Cię w Twojej chorobie?

Dobre pytanie! To, że przez nią ludzie widzą mnie nie taką, jaka jestem naprawdę. Całe szczęście ja wiem, kim jestem.



© Fiorenza Stefani



A co znaczy dla Ciebie, dla Twojej kobiecości i urody to, że choroba tak bardzo zmieniła Twoje ciało?

Przestałam walczyć ze swoim ciałem. Mam 40 lat i tak jest dobrze. Wiem, co moje ciało dało i co wycierpiało. Wciąż czuję energię, kobiecość. Polubiłam nowe krągłości powstające w skutek leków i stanów zapalnych. Bardziej podobam się sobie teraz niż jako „idealna” dwudziestolatka. Czuję, że rozkwitłam. A co mówią inni, to ich sprawa.

Czy jest coś, co zyskałaś dzięki chorobie, choć wielkim kosztem, i z czego nie chciałabyś zrezygnować?

Dzięki niej mogłam wejrzeć w głąb własnej duszy. To jest coś, na co nie wszyscy sobie pozwalają, z racji braku czasu czy obaw. Przewlekły ból przykuwa do łóżka. W czasie tych długich godzin, którym towarzyszą nierzadko zaburzenia koncentracji i pamięci, umysł błądzi, drąży i zaczyna widzieć z niezwykłą ostrością, dostrzega znaczenia, powiązania, przyczyny. Czasami doświadczam niemal duchowych „wizji” i nie oddałabym swojej choroby, gdybym miała przez to stracić tę wrażliwość.

Za to „widzenie” musisz słono zapłacić.

Kiedy odczuwam lęk, przypominam sobie, jak nasz dawny proboszcz dał mi do rąk krzyż, który należał do o. Pio. Poczułam wtedy silny, obezwładniający zapach róż. Drzwi i okna były zamknięte i tylko ja go czułam. Myślę, że te róże były dla mnie. To była pieszczota, znak.
Czytaj także: Ewa Błaszczyk: Z histerii nic nie wynika [wywiad]



Jak zmieniają się Twoje perspektywy i życiowe plany?

Przede wszystkim staram się być dobrą matką: obecną, uważną, ciepłą. Czasem słyszę, że się marnuję. Ale ja zrozumiałam, że talenty można wykorzystywać na przeróżne sposoby. Dzielę się nimi w czterech ścianach mieszkania, w „niewidzialnej” codzienności. Wierzę, że kiedyś staną się dla moich dzieci cenne, tak jak to, co zostawiła mi mama.

Co chciałabyś powiedzieć kobietom, które dowiedzą się, że chorują na fibromialgię?

Trzeba się uczepić choćby najmniejszego płomyczka, który jeszcze tli się na dnie zmęczonej i zranionej duszy i dbać o to, by nie zgasł, ponieważ życie to niezwykły dar i „jutro też jest dzień”.

*Cecylia Mazzeo Orlandi, 40 lat, mąż, dwoje dzieci, pisarka i blogerka, mieszka w Bolonii.

[link widoczny dla zalogowanych]

Artykuł ukazała się we włoskiej edycji portalu Aleteia

....

Wiele jest odmian cierpienia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 5:39, 22 Wrz 2017    Temat postu:

Dolina Śmierci na wózku, Pałac Kultury na rękach. Ten sportowiec znów zaskakuje!
Dominika Cicha | Wrz 22, 2017
REPORTER
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Przejechał handbikiem z jednego wybrzeża USA na drugie. Pobił rekordy świata. A ostatnio pokonał na rękach 1,5 tys. schodów. Niepełnosprawny Krzysztof Jarzębski udowadnia, że każdą przeszkodę można przekuć w motywację.


M
a licencję kolarską i choć to właśnie na handbike’u – rowerze ręcznym – pobił wiele rekordów, ciągnie go też do innych sportowych dyscyplin. Trudno się dziwić – pragnienie rywalizacji i przekraczania siebie ma we krwi.

Krzysztof Jarzębski od dziecka zajmował się sportem. Dobrze skakał i szybko biegał, więc zapisał się na treningi dziesięcioboju w Łódzkim Klubie Sportowym. Ale kiedy zaczął odnosić spore sukcesy, okazało się, że coś jest nie tak. Bolały go kolana, siniały mu palce u stóp. Jedni lekarze twierdzili, że to skutek przetrenowania. Inni podejrzewali miażdżycę. W końcu udało się postawić diagnozę: złośliwy nowotwór.
Czytaj także: Najtwardszy ojciec świata. Przebiegł 72 maratony z niepełnosprawnym synem

Najpierw amputowano mu jedną nogę i palce u drugiej stopy. Kiedy rany się zagoiły, trzeba było amputować kolejny fragment. Potem następny. I jeszcze następny. Dalej przyszedł czas na chemioterapię i radioterapię. Krzysztof wiedział, że bez sportu nie przetrwa, dlatego treningi zaczął jeszcze w szpitalu. Lekarze łapali się za głowę.

Nigdy wcześniej nie interesował się sportem dla niepełnosprawnych, ale kiedy odkrył, że można grać w koszykówkę na wózku, zapisał się do drużyny. Niedługo potem jednak zrezygnował, bo wolał być odpowiedzialny sam za siebie.

Byłem głodny sukcesu indywidualnego. Postanowiłem, że moim celem jest osiągnąć coś w sporcie, nie tylko go uprawiać. Nie rezygnować z dawnych ambicji sportowych. Skoro uprawiam sport, to już na tym najwyższym poziomie – wspominał w filmie dokumentalnym „Maratończyk”.






Stwierdził, że w jeden dzień pojedzie na wózku z Łodzi do Warszawy. Nie było łatwo, ale dał radę. Potem podniósł sobie poprzeczkę. Pobił m.in. rekord świata w 24-godzinnej jeździe handbikiem (425 km), przejechał z Aten do Warszawy i… otrzymał na Słowacji mandat za przekroczenie prędkości.

W 2012 r. przejechał z zachodniego wybrzeża w USA na wschodnie. Niestety, już za oceanem skradziono mu specjalny rower o wartości 30 tys. zł. Ale Krzysztof jest człowiekiem, który każdą przeszkodę przekuwa w motywację. Udało mu się pożyczyć handbike od niepełnosprawnego greckiego rowerzysty i to właśnie na nim pokonał 4680 km. W dwa tygodnie.
Czytaj także: Sparaliżowana surferka. Historia kobiety, która dokonała niemożliwego

„Zawsze będę robił coś o krok wyżej. Nigdy nie robię drugi raz tego samego poziomu, zawsze podnoszę poprzeczkę – mówi. – Po to się trenuje, żeby być coraz lepszym. Robię to, co powinien robić sportowiec. Być może dlatego dzisiaj żyję, bo robię to, co robię” – stwierdza w rozmowie z PAP.

Pozostałe osiągnięcia Krzysztof Jarzębskiego? W cztery godziny przejechał dwa maratony ulicami Paryża (2017). Zdobył 3 medale w V Mistrzostwach Polski Osób Niepełnosprawnych (2013). W ciągu 30 godzin pokonał 630 km, ustanawiając nowy rekord świata, czyli pokonując sam siebie (2017). W styczniu 2017 r. przejechał na wózku inwalidzkim amerykańską „Dolinę Śmierci”. Pokonał trasę Łódź – Ryga – Łódź (2,5 tys. km, 2016), Łódź – Barcelona – Łódź (5 tys. km, 2016), Łódź – Stambuł – Łódź (5 tys. km, 2015). Wjechał wózkiem na Szrenicę (1362 m n.p.m, 2014). Przepłynął kajakiem z Krakowa do Gdańska (2014).
Czytaj także: Biegnąc w ciemnościach… Opowieść o Joannie Mazur

13 września 2017 r. wszedł na 30. piętro Pałacu Kultury i Nauki, a potem o własnych siłach z niego zszedł. Ponad 1,5 tys. schodów pokonał w 20-kilogramowej kamizelce.

60-letni Krzysztof Jarzębski chce inspirować osoby niepełnosprawne do aktywności. Niekoniecznie chodzi tu o sport, bo nie każdy musi go lubić. „Po prostu nie lubię tragizować” – podkreśla.
Galeria zdjęć

[link widoczny dla zalogowanych]

Źródła: „Maratończyk”, reż. Z. Gajzler, 2012, sport.interia.pl (PAP), audycja Polskiego Radia „Godzina Prawdy”, dobrewiadomosci.net

...

Niepelnosprawnosc to tylko dodatkowa przeszkoda...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 6:29, 24 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Kultura
Nie żyje Charles Bradley - ikona soulu
Nie żyje Charles Bradley - ikona soulu

Dzisiaj, 24 września (06:1Cool

W Nowym Jorku zmarł słynny amerykański wokalista soulowy Charles Bradley - informuje magazyn "Billboard", powołując się na menedżera artysty. Bradley miał 68 lat. Od ponad roku zmagał się z chorobą nowotworową. Na początku września odwołał wszystkie zaplanowane do końca roku koncerty. Jak twierdzi "Billboard" artysta zmarł w otoczeniu najbliższej rodziny i przyjaciół.
Od 2016 roku Charles Bradley zmagał się z chorobą nowotworową
/ALEXANDRA WEY /PAP/EPA

"Z ciężkim sercem informujemy o śmierci Charlesa Bradleya(...) Dziękujemy wam za myśli i modlitwy w tym trudnym okresie" - taki wpis pojawił się na stronie internetowej muzyka.
W wieku 68 lat zmarł w Nowym Jorku słynny amerykański wokalista soulowy Charles Bradley
/Facebook /

Pierwszy, debiutancki album "No Time for Dreaming" Charles Bradley wydał dopiero w 2011 roku.

W ubiegłym roku ukazała się trzecia i ostatnia płyta "Changes", uznana przez wiele magazynów muzycznych za jedną z najlepszych płyt ubiegłego roku.

Charles Bradley wystąpił też w Polsce, m.in. w 2012 roku na katowickim OFF Festiwalu.

(ug)
RMF FM/PAP

...

6 lat po pierwszym albumie. Ale normalnie wsrod rodziny tak to byc powinno.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133177
Przeczytał: 53 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:16, 25 Wrz 2017    Temat postu:

Na noszach i plecach przyjaciół. Zdobyli szczyt Tatr, choć nie chodzą
Magdalena Galek | Wrz 25, 2017
fot. Przemysław Piegza
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Oto kolejna historia umacniająca wiarę – tym razem nie w cuda – ale w ludzi i ich dobre serca.


C
zy osoby, które nie są w stanie chodzić, mogą zobaczyć, jak wygląda świat ze szczytu Tatr Wysokich? Mogą. I zobaczyły – Andrzej, Edyta i Ania z pomocą wielu odważnych i silnych osób „zdobyli” Sławkowski Szczyt. Zostali wniesieni na plecach, bądź specjalnych noszach na wysokość 2452 m! To dzieło jest jednym z wielu, jakie ma na swoim koncie KLIKA – Katolickie Stowarzyszenie Osób Niepełnosprawnych i Ich Przyjaciół.
Czytaj także: Dolina Śmierci na wózku, Pałac Kultury na rękach. Ten sportowiec znów zaskakuje!

Ci młodzi wolontariusze studiujący w Krakowie działają przy klasztorze oo. Dominikanów, gdzie w „Beczce” (Duszpasterstwo Akademickie) w 1971 roku padło po raz pierwszy hasło „wyciągnąć ludzi z domu”. Dziś KLIKA nie tylko wyciąga ludzi z domów, nie tylko wnosi ich na szczyty gór, zabiera do kina, na mszę czy na basen. Codziennością jest robienie zakupów, sprzątanie domów, ale także pomoc w edukacji, a nawet w zdobywaniu pracy. Dziś prowadzą warsztat terapii zajęciowej oraz Centrum Integracji i Aktywizacji Zawodowej.

„Podstawą naszej działalności jest przyjaźń” – piszą na swojej stronie wolontariusze. Wspólne spędzanie czasu to nie tylko spełnianie konkretnych potrzeb, jak zawiezienie kogoś na spotkanie czy rehabilitację, ale też np. umawianie się na pizzę. Dzięki temu osoby borykające się z chorobami narządu ruchu, takimi jak dziecięce porażenie mózgowe, artrogrypoza czy zanik mięśni nie czują się odizolowane od społeczeństwa i mogą cieszyć się urokami zwykłego życia.

...

Rzeczywiscie wstrzasajace...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10 ... 14, 15, 16  Następny
Strona 9 z 16

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy