Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Kto jest za Ochrona Życia!
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 19, 20, 21 ... 37, 38, 39  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:01, 05 Lip 2017    Temat postu:

S. Chmielewska: Niepełnosprawność powinna być dla nas czymś normalnym
Mateusz Różański | Lip 04, 2017

Facebook
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Państwo rzuca niepełnosprawnym ochłap w postaci kilkuset złotych renty czy zasiłku i udaje, że sprawę ma z głowy. A to za dużo, żeby umrzeć, a za mało, żeby godnie żyć. Powinno się osobom niesamodzielnym stworzyć warunki do życia dostosowane do ich potrzeb, ale też do życia z ludźmi.

O miejscu osób niepełnosprawnych w polskim społeczeństwie, ale i w Kościele, opowiada s. Małgorzata Chmielewska, przełożona Wspólnoty „Chleb Życia” opiekującej się najuboższymi, a także mama zastępcza Artura, 30-latka z niepełnosprawnością intelektualną i autyzmem.



Mateusz Różański: Mam niekiedy wrażenie, że nasze społeczeństwo zbyt dużo wymaga od matek, a wiele z nich dołącza się po urodzeniu dziecka z niepełnosprawnością do grona świętych męczennic, którym nie trzeba pomagać.

S. Małgorzata Chmielewska: Jest jeszcze gorzej. Społeczeństwo mówi takiej matce: skoro zdecydowałaś się urodzić dziecko niepełnosprawne, to twój problem.

To bardzo boli.

Zgadzam się. Jeśli niepełnosprawność dziecka jest wykryta w łonie matki, to może być ono legalnie zabite. Więc ludzie twierdzą, że jeśli matka tego nie zrobiła, to teraz ma sobie sama radzić z problemami. A tych jest sporo, począwszy od finansowych. Rodzina ponosi ogromne koszty leczenia, rehabilitacji, wsparcia psychologicznego i zwykłego codziennego życia. Póki dziecko jest malutkie, to nie bardzo różni się od innych. Ale później zaczynają się schody. Opieka nad dzieckiem niepełnosprawnym fizycznie to ogromny wysiłek fizyczny i finansowy – choćby zakup wózka czy sprzętu rehabilitacyjnego. Potrzebne są potężne pieniądze, których rodziny najczęściej nie mają i o wszystko muszą żebrać. Przy okazji muszą wypełnić setki papierów. Przy tym każda rodzina walczy, by zapewnić dziecku maksymalny komfort, co jest traktowane jako roszczeniowość i sięganie po państwowe pieniądze, które mogłyby służyć zdrowym i sprawnym dzieciom. Proszę poczytać, co ludzie na ten temat wypisują w internecie.

Kolejne kłopoty są w okresie szkolnym. Skandaliczna była ta propozycja Ministerstwa Edukacji Narodowej dotycząca nauczania indywidualnego. Całe szczęście, że się z niej wycofano.

Ministerstwo nie tyle się wycofało, ile pokazało swoje pomysły na włączanie dzieci z niepełnosprawnością. Moim zdaniem czasem dobrze, że taka afera wybucha, bo przy okazji zaczyna się dyskusja, z której może wyniknąć wiele dobrego.

To prawda. Temat wychodzi na światło dzienne, bo zazwyczaj jest zamiatany pod dywan. Ja cały czas powtarzam – z punktu widzenia osoby wierzącej – że aborcja jest zbrodnią, bez względu na sprawność dziecka. Twierdzę, zgodnie z nauką Kościoła, że każdy powinien mieć zagwarantowane prawo do tego, by się urodzić i żyć. Ale powstaje pytanie, co potem. Co wspólnota katolicka robi, aby wspomagać rodzinę z takim dzieckiem? Na ogół nic.
Czytaj także: Anioły w habitach. Siostry samarytanki w służbie niepełnosprawnym dzieciom

Działają różne stowarzyszenia, fundacje…

Które zakładają sami rodzice. Natomiast w przestrzeni publicznej niepełnosprawność nie funkcjonuje jako coś normalnego. I dziecko z etykietką: „niepełnosprawny” z każdym rokiem ma trudniej. W zależności od niepełnosprawności pojawiają się nowe problemy i kolejne koszty. Jeśli dziecko jest sprawne intelektualnie, to problem jest mniejszy. Gorzej, gdy wymaga opieki 24 godziny na dobę. Rodzice takiego człowieka są do niego przywiązani. Będąc mamą dorosłego autystyka, starałam się, by przychodził do niego na parę godzin opiekun. Teoretycznie to możliwe, a w praktyce nierealne.

Może Kościół by w tym pomógł?

Kościół jako instytucja otwiera różne ośrodki, ale nie ma ich wszędzie i raczej nie świadczą bezpośredniej codziennej pomocy. To parafie mogłyby zapewnić wsparcie wolontariuszy albo organizować samopomoc sąsiedzką. Zgadzam się, że parafie powinny orientować się, ile osób potrzebujących jest na ich terenie i czego potrzebują. Kiedy moja niewidoma przyjaciółka z Warszawy musi pojechać do lekarza, to jako przewodniczka pomaga jej wolontariuszka z parafii. Na szerszą skalę takiego wsparcia nie ma. My, jako fundacja, wspieramy materialnie żyjące w nędzy rodziny osób niepełnosprawnych.

Skąd wziąć ludzi, którzy będą zajmować się osobami z niepełnosprawnością?

Powinno się zacząć od integracji w szkole i Kościele. Musimy sobie zadać pytanie o to, jakie oblicze wiary przekazujemy młodemu pokoleniu i co sami robimy, by posunąć się na ławce życia i zrobić miejsce dla słabszych. Państwo rzuca ochłap w postaci kilkuset złotych renty czy zasiłku i udaje, że sprawę ma z głowy. A to za dużo, żeby umrzeć, a za mało, żeby godnie żyć. Powinno się osobom niesamodzielnym stworzyć warunki do życia dostosowane do ich potrzeb, ale też do życia z ludźmi.

Byłam jakiś czas temu w Niemczech na kongresie katolickim. I tam cateringiem zajmowały się osoby niepełnosprawne intelektualnie: obsługiwały uczestników przy stołach, wydawały posiłki itp. Można!
Czytaj także: Kawa od autysty? Pizza od kucharza z zespołem Downa?

Takie inicjatywy mamy też w Polsce.

Wiem, że są, tylko ile ich jest? I druga sprawa – dlaczego na przykład dziecko z zespołem Downa nie może służyć do mszy? Widział pan kiedyś taką sytuację?

Tak. Znam parafię, w której do mszy służył chłopak z niepełnosprawnością intelektualną, w kościele w Głuchowie pod Rawą Mazowiecką.

To Bogu dzięki, choć jeden! Świetny proboszcz, ale poproszę więcej przykładów.

Niestety, nie mam.

A będąc na wózku, nie można służyć do mszy? Nie można dzwonić dzwonkami albo obmyć księdzu rąk? Jasne, że można.

W październiku byłam w Krakowie na spotkaniu młodzieżowym po Światowych Dniach Młodzieży. Pełna hala, śpiewało i tańczyło parę tysięcy osób. Zapytałam, czy wśród tych młodych ludzi nie mogłaby być osoba z zespołem Downa, a konferansjerem ktoś na wózku. Wie pan, jaka była odpowiedź? Oburzenie! Zapytałam, czy są tu ludzie niepełnosprawni. Z końca sali zgłosiła się niewielka grupa. Powiedziałam, że powinni być w pierwszym rzędzie.

Na Światowych Dniach Młodzieży pielgrzymi z niepełnosprawnością mieli miejsca blisko ołtarza…

Tak, ale na życzenie papieża Franciszka. A chodzi o to, byśmy mieli świadomość, że człowiek niepełnosprawny ma pierwsze miejsce w Królestwie Bożym.

Nie chodzi mi o to, że ktoś na wózku jest nieszczęśliwy, bo wręcz przeciwnie, ale on ma pod górkę, tak czy inaczej. Dlatego w Kościele powinien mieć miejsce w pierwszym rzędzie przed ołtarzem. Tymczasem ja tam wielu wózków nie widzę.

Może dlatego, że kościoły są często niedostosowane architektonicznie?

To kolejny problem. Dzisiaj byłam w urzędzie gminy i miałam sprawę do załatwienia na trzecim piętrze. Weszłam, bo jestem wysportowana. Ale na przykład nie wejdzie tam starsza osoba ani człowiek niepełnosprawny. Domyślam się, że urzędnicy schodzą do takiej osoby. A powinna być winda, prawda?

Cały wywiad z s. Małgorzatą Chmielewską przeczytacie na stronie Niepelnosprawni.pl. Polecamy!

...

Oczywiscie choroba to praca! Wybijcie sobie z glowy ze wy ,,utrzymujecie" niepelnosprawnych. Oni pokutuja za wasze podlosci dzieki czemu pojdziecie moze do czyscca a nie do piekla. I KTO TU KOGO UTRZYMUJE?!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:47, 06 Lip 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
2-dniowa dziewczynka trafiła do „Okna życia” w Ostrzeszowie. "Jest ładna i zdrowa"
2-dniowa dziewczynka trafiła do „Okna życia” w Ostrzeszowie. "Jest ładna i zdrowa"

Dzisiaj, 6 lipca (12:55)

Dwudniowa dziewczynka trafiła w środę w późnych godzinach wieczornych do „Okna życia” przy Klasztorze Sióstr Nazaretanek w Ostrzeszowie. "Dziewczynka jest bardzo ładna i zdrowa" - mówi dr Anna Mostek z ostrzeszowskiego szpitala.
zdjęcie ilustracyjne
/ Marcin Bielecki /PAP

Jest to pierwsze dziecko, które pozostawiono w ostrzeszowskim oknie życia, które uruchomione zostało w 2015 roku. Magda Stańczyk z biura prasowego ostrzeszowskiej policji powiedziała, że dziewczynkę w godzinach wieczornych znalazły siostry nazaretanki. Ze względu na dobro prowadzonego pod nadzorem prokuratury postępowania nie udzielamy szczegółowych informacji - dodała Stańczyk.

O tym, że ktoś znalazł się w oknie życia siostry poinformował alarm, który uruchomił się natychmiast po jego otwarciu. Dodatkowo alarm podłączony jest do sześciu numerów telefonów - powiedziała dyrektor klasztoru siostra Jadwiga. Noworodka zabrało pogotowie do ostrzeszowskiego szpitala na badania.

Dr Anna Mostek powiedziała, że dziecko jest bardzo ładne. Po stanie zdrowia widać, że dziewczynka jest donoszona, ma wzrost 51 cm i waży 2,9 kg - powiedziała Mostek.

Okno życia w Ostrzeszowie mieści się w budynku przedszkola Sióstr Nazaretanek od strony ul. Klasztornej. Jest to niewielkie pomieszczenie - rodzaj inkubatora, spełniający odpowiednie dla noworodka warunki, w którym kobiety mogą anonimowo i bezpiecznie zostawić nowo narodzone dziecko, jeśli nie chcą lub nie mogą go wychowywać. Biologiczna matka ma sześć tygodni na zmianę decyzji, po upływie których jest uruchamiana procedura adopcyjna.

Okno w Ostrzeszowie powstało we współpracy z Caritas Diecezji Kaliskiej. Swoim zasięgiem obejmuje tereny trzech powiatów: ostrzeszowskiego, kępińskiego i krotoszyńskiego.

APA

...

Na szczescie uratowana.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:53, 12 Lip 2017    Temat postu:

Chcieli go abortować, bo prawie nie miał mózgu. Dziś chodzi do szkoły
Zoe Romanowsky | Lu 22, 2017

Su gentile concessione di Noah Wall Model
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Lekarze do dziś nie są w stanie uwierzyć, jakim cudem ten mały chłopiec z Wielkiej Brytanii jest w stanie niemal normalnie się rozwijać.

Gdy Noah Wall był jeszcze w łonie matki, lekarze orzekli, że prawdopodobnie nie przeżyje porodu, a jeśli nawet, będzie nieodwracalnie upośledzony fizycznie i umysłowo. Dla urodzonego zaledwie z 2 procentami mózgu chłopca nie było żadnej nadziei – tak przynajmniej twierdzili lekarze.

Przyczyną jego problemów było rzadkie powikłanie rozszczepu kręgosłupa, powodujące wypełnianie czaszki płynem, który zmiażdżył jego mózg do „małego skrawka tkanki” – jak możemy przeczytać w brytyjskim czasopiśmie „Mirror”. Jego rodzice – Shelly i Rob – byli pięciokrotnie namawiani do aborcji. Za każdym razem odmawiali. Po urodzeniu Noah’y, zoperowano jego rozszczepiony kręgosłup i wprowadzono cewkę do jego mózgu, by odsączyć płyn.
Czytaj także: Wypisali proaborcyjne grafitti na kościele. Reakcja proboszcza była rewelacyjna

Choć Shelly i Rob wybrali już trumnę dla swojego syna, nie przestali wierzyć, że był on czymś innym niż wielkim darem. Zabrali go do domu, a cała rodzina otoczyła go miłością, oddaniem i całodobową opieką. Mózg Noah’y zaczął rosnąć, i rosnąć, i w dalszym ciągu rosnąć…






Gdy Noah miał 3 lata, w trakcie badania głowy okazało się, że ta malutka tkanka rozrosła się do rozmiarów 80 proc. przeciętnego mózgu. O tym, jak wielkie jest to osiągnięcie świadczy fakt, że brytyjska stacja telewizyjna Channel 5 wyprodukowała dokument zatytułowany „Chłopiec, który wyhodował mózg” (ang. „The Boy Who Grew a Brain”).

Rodzina w dalszym ciągu stymuluje jego mózg, by wesprzeć rozwój neurologiczny. Dr Claire Nicholson ze szpitala dziecięcego w Newcastle – neurochirurg Noah’y – podkreśla, że to „niezwykłe dziecko z dwojgiem niezwykłych rodziców”.





Obecnie Noah, który jest wiecznie uśmiechniętym dzieckiem, z zapałem uczy się czytać, pisać, liczyć i uczęszcza do szkoły. Jego mózg w dalszym ciągu rozwija się, co wydawało się niemożliwe nawet w najśmielszych snach. Chłopiec czeka też jeszcze na kilka operacji kręgosłupa, po których, jak wierzy jego rodzina, będzie mógł chodzić. Patrząc na to, w jak nieprawdopodobny sposób potoczyła się ta historia, można zakładać, że na pewno mu się uda.

Tekst ukazał się w angielskiej wersji portalu Aleteia

...

Znowu ten kraj...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:04, 13 Lip 2017    Temat postu:

„Dziewięć rozmów o aborcji”, które trzeba przeczytać
Marta Brzezińska-Waleszczyk | Lip 13, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Jeśli stoimy na stanowisku obrony życia, to lektura tej książki ma szansę odwieść niejedną parę od myśli o aborcji.

Bałam się książki „Dziewięć rozmów o aborcji” Krystyny Romanowskiej i Katarzyny Szydłowskiej-Kalukin. Bałam się, że problem aborcji zostanie w niej przedstawiony jednostronnie albo że rozmówczynie wprawdzie przyznają, że aborcja jest trudna, ale da się po niej żyć. Bałam się, że jej głównym przesłaniem będzie krytyka polskiego prawa, a jej postulatem, nawet jeśli niewyrażonym wprost, będzie domaganie się liberalizacji obecnej ustawy.

To prawda, wszystkie te elementy w jakiś sposób pojawiają się w książce. Ale mimo to warto ją przeczytać, nawet jeśli jest to lektura bolesna, a niekiedy nawet wyciskająca łzy. Przede wszystkim dlatego, że słowa bohaterek książki, nawet jeśli mówią, że aborcja powinna być dostępna, to największy argument przeciw przerywaniu ciąży. A także dlatego, że publikacja łamie wiele mitów, które zdominowały polski dyskurs o aborcji, zarówno po stronie jej przeciwników, jak i zwolenników.


Mit 1: Aborcja to nieznaczący zabieg

Aleksandra w ciąży zachorowała na raka. „… bardzo chciałam urodzić to dziecko. I urodziłam, choć lekarze doradzali aborcję” – mówi. Jej decyzja była zdeterminowana faktem, że przed laty usunęła ciążę. Miała wtedy 19 lat, była przestraszona. Kiedy po latach ponownie zaszła w ciążę, postanowiła, że zrobi wszystko, by urodzić.

Swoją postawą i wypowiedziami jasno dowodzi, że aborcja to nie jest lekki zabieg, o którym zapomina się w momencie wyjścia z gabinetu. „… a ponieważ nie wybaczyłam sobie tamtego razu, był to drugi powód, dla którego wiedziałam, że urodzę. Powiedziałam sobie: Wtedy spieprzyłam, tym razem tego nie zrobię. I będzie, co ma być”.

Kobieta dodaje: „… cały czas mam to z tyłu głowy. Ta aborcja przeorała moje życie”. Uważa, że złe rzeczy, które wydarzyły się w jej życiu, były efektem tamtej decyzji i nigdy jej sobie nie wybaczy. „…wtedy zrobiłam coś, czego nigdy w życiu nie przestanę żałować, ale teraz zrobię wszystko, żeby było dobrze. Dostałam drugą szansę” – mówi o kolejnej ciąży, którą mimo choroby, udało się jej donosić.
Czytaj także: Dziennikarka zmienia zdanie na temat aborcji po rozmowie ze swoją niepełnosprawną córką


Mit 2: Po aborcji czuje się tylko ulgę

W skrajnej feministycznie retoryce można spotkać się z przekonaniem, że aborcja w przypadku nieplanowanej ciąży (np. z gwałtu) albo w sytuacji, kiedy dziecko ma potworne wady, przynosi jedynie ulgę. Rozwiązuje problem. Bohaterki książki, choć przyznają, że faktycznie, aborcja rozwiązała ich problemy, zaprzeczają zdecydowanie temu, że przynosi ona ulgę. Jest dokładnie odwrotnie.

Są momenty, w których Ewa żałuje swojej decyzji. Często myśli o tamtym dziecku, wyobraża sobie, jakby wyglądało, ile miało lat. Brała silne leki, które mogły deformować płód (a jednocześnie, nie mogłaby bez nich funkcjonować). Choć była pewna, że nie ma innego wyjścia, po aborcji przyszło poczucie winy, żal do siebie, że to „musiało się wydarzyć”, smutek, a nie ulga.

„… ja tego nie rozumiem, ja się nie identyfikuję z tym, co mówi wiele kobiet na temat aborcji. Jeśli nie mówią, że czują później żal, cierpienie, że mają refleksję, to ja tego nie rozumiem, bo według mnie to jest część całego procesu…” – wyznaje Ewa. Ma też żal do działaczy pro-aborcyjnych, organizatorów czarnych protestów. „Przecież aborcja jest ciężka, a one to pokazują, jakby nie była”.
Czytaj także: Spotkałam kobietę, która dokonała aborcji…


Mit 3: Aborcja nie zaszkodzi związkowi

Julia mówi bez ogródek: „Aborcja zrujnowała mi po latach życie osobiste i jest przyczyną mojej depresji”. Zaszła w trzecią ciążę, kiedy była u szczytu kariery. Z mężem ustalili, że nie chcą już dzieci, nie poradzą sobie z kolejnym. Poza tym, miała już sporo lat. Usunęła. Choć to była wspólna decyzja, później mąż uznał, że ona go zdradziła, skoro tak bardzo chciała aborcji. Nawiązał jeden romans, później drugi…

Ewa była w toksycznym związku z facetem, który ją okłamywał, szantażował, manipulował nią. Zaszła w ciążę. On wywierał presję na aborcję. W końcu rozstali się, ale Ewa długo miała poczucie, że nie zasługuje na nic dobrego w swoim życiu, że nie może dalej żyć. „Oprócz tego, pojawiły się myśli, czy to byłby chłopiec, czy dziewczynka, ile dziecko miałoby teraz lat. Śniłam o tym dziecku. Dużo płakałam” – przyznaje.

Po latach Ewa wchodzi w nowy związek, rodzi dziecko (z zespołem Downa). Wracają do niej myśli o pierwszej ciąży. Żałuje? „Tak. Gdybym umiała powiedzieć, jakich decyzji w życiu żałuję, to właśnie tej decyzji. Ale ona mnie ukształtowała – już nigdy nie będę tchórzem (…). Z perspektywy czasu myślę, że świetnie bym sobie poradziła” – wyznaje.
Czytaj także: Trwałe uszkodzenie płodu. Aborcja niczego nie rozwiązuje


Mit 4: Matki chcą zabijać swoje dzieci

Książka duetu Szydłowska-Romanowska łamie mity o aborcji, które pojawiają się po obu stronach sporu. W wypowiedziach bohaterek pobrzmiewa żal nie tylko pod adresem środowisk feministycznych, ale również radykalnych działaczy pro-life, którzy manifestują ze zdjęciami krwawych płodów, a kobiety nazywają morderczyniami.

Ta książka, wbrew tytułowi, wcale nie jest tylko o aborcji. Jest o rozmaitych trudnych sytuacjach, przed którymi stają ciężarne. Agnieszka jest w trzeciej ciąży. Badania wykazują wodogłowie. „Ja zawsze byłam zero-jedynkowa. Aborcja? Nigdy w życiu…” – mówi. W internecie czyta, że dzieci z wodogłowiem żyją. Myśli o hospicjum, szuka. Owszem, rozważała aborcję. Od lekarza usłyszała jednak, że wady nie są letalne, musi donosić ciążę.

Rita urodziła się w swoje imieniny. „Neonatolodzy po zbadaniu Rity i stwierdzeniu jej beznadziejnego stanu nie podjęli próby przedłużania życia na siłę. Po ochrzczeniu położyli mi ją na policzku na dziesięć minut, zdążyłyśmy się pożegnać i utulić. Potem przejął ją Paweł, tulił jeszcze przez godzinę, odeszła w objęciach taty. Nasza Rita żyła półtorej godziny. Jest naszym najpiękniejszym aniołem. Choć żyła tak krótko, zjednała nam mnóstwo dobrych ludzi, co odczuwamy cały czas” – wspomina kobieta. „Wiara pomaga mi znaleźć ukojenie, medytując, wyciszam się. Ale i tak morze łez wylałam” – dodaje.
Czytaj także: Co ja, ojciec, mogę zrobić, by kobiety nie chciały aborcji?


A Ty co zrobiłeś dla kobiety w nieplanowanej ciąży?

„9 rozmów…” to bolesna książka, zarówno dla ruchów pro-choice, które są tu oskarżane o bagatelizowanie problemu, podchodzenie do niego zbyt lekko, okłamywanie kobiet, jak i ruchy pro-life, które epatują makabrycznymi zdjęciami, zapewniają, że urodzenie chorego dziecka to żaden heroizm, ale brak u nich empatii, wsparcia, chęci pomocy.

To bolesna książka, z której wszyscy możemy się czegoś nauczyć. Nawet jeśli sami nigdy nie zdecydowalibyśmy się na aborcję. Przecież zawsze znajdzie się w pobliżu co najmniej jedna kobieta, która będzie się bała, czy da radę, będzie się wahała, która „wpadła”, która nosi pod sercem chore dziecko… Co więcej, wbrew pozorom (a może i wbrew zamysłowi samych autorek), to książka, która niejednej parze w trudnej sytuacji pomoże podjąć decyzję. Decyzję pro-life.

*Krystyna Romanowska, Katarzyna Szydłowska-Kalukin, „Dziewięć rozmów o aborcji”, Wydawnictwo Czerwone i Czarne

...

Trzeba oczywiscie ludziom przypominac choc oczywiscie argumenty nie odwiada nazisty od mordu ale nie tylko tacy sa. Sa ludzie nieswiadomi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:22, 26 Lip 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Powstanie pierwsza w Polsce porodówka dla matek z nieuleczalnie chorymi dziećmi
Powstanie pierwsza w Polsce porodówka dla matek z nieuleczalnie chorymi dziećmi

Wczoraj, 25 lipca (18:5Cool

​Pierwsza w Polsce, wydzielona sala porodowa dla kobiet, które wiedzą, że ich dzieci urodzą się nieuleczalnie chore, powstanie w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu. Miejsce ma pozwolić na spokojne pożegnanie się z dzieckiem z daleka od radości tradycyjnego bloku porodowego. W przyszłym tygodniu ruszy remont sal. Pierwsze pacjentki pojawią się prawdopodobnie po wakacjach.
We Wrocławiu powstanie pierwsza w Polsce porodówka dla matek z nieuleczalnie chorymi dziećmi. Zdjęcie ilustracyjne
/DANNY LAWSON/PA /PAP/EPA

Od trzech lat w szpitalu funkcjonuje program opieki hospicyjnej. W tym czasie specjaliści zajmowali się blisko 50 parami, które zdecydowały się na urodzenie dziecka pomimo ciężkiej wady, która została wykryta w czasie ciąży. Z tych doświadczeń wynika, że rodzice spodziewający się ciężko chorego, umierającego dziecka mają inne potrzeby niż pary, które przychodzą do szczęśliwego porodu.

Okazało się, że w szpitalu jest miejsce, w którym można zrobić dodatkową porodówkę. Personel we współpracy z dyrekcją postanowił to wykorzystać.

Takie miejsce się pojawiło chociażby po to, żeby tym rodzicom zapewnić więcej czasu, więcej intymności, wyłączyć to miejsce z bloku porodowego, jego dźwięków, jego radości, po to, żeby zapewnić taką możliwość, żeby nie tylko rodzice mogli się z dzieckiem pożegnać, ale również dziadkowie czy rodzeństwo. W warunkach normalnego bloku porodowego nie jest to niemożliwe, ale jednak bardzo trudne - mówi położna Joanna Krzeszowiak, koordynatorka opieki hospicjum perinatalnego.

Rodzice decydujący się na poród chorego dziecka poza wyodrębnionym miejscem otrzymają także wsparcie lekarzy, nie tylko ginekologów, ale także psychologów. Nikt nie planuje chorego dziecka. To nagła sytuacja, w której nikt nie potrafi się odnaleźć. To ma być podkreślenie tego, że to dziecko jest ważne i to dziecko czyni swoich rodziców mamą i tatą w bardzo krótkim czasie. To niezwykle istotne dla przeżywania ich emocji i żałoby - dodaje położna.

Specjaliści przyznają, że w przypadku nieuleczalnie chorych dzieci nie wiadomo czy będą one żyły kilkanaście minut, czy kilkadziesiąt godzin. Chodzi o to by czas od momentu rozpoznania wykorzystać jak najlepiej. Przygotować z zespołem psychologów rodziców do wszystkiego, co się może wydarzyć.

Pomysł powstał po rozmowach z rodzicami, którzy byli w podobnej sytuacji w trakcie trzyletniej działalności hospicjum.

(ph)
Bartek Paulus

...

Wspaniale!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:35, 30 Lip 2017    Temat postu:

Bicie serca, które 10 dni po poronieniu lekarz usłyszał w łonie kobiety
Redakcja | Mar 07, 2017

Ross Hui
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Poczęte życie okazało się silniejsze od krwotoków, tabletek poronnych i alkoholu!

Dla kochających się małżeństw posiadanie dziecka to ogromna radość. Prawie wszyscy doświadczają pragnienia bycia rodzicami, czasami jednak radosne oczekiwanie na maleństwo zostaje zakłócone, ponieważ ciąża nie przebiega prawidłowo. Wielokrotnie zdarzają się jakieś komplikacje przy porodzie czy poronienia. Taki był właśnie przypadek pary, której historię opisujemy.

Michelle była bardzo szczęśliwa u boku swego męża Rossa. Mieszkali w irlandzkim mieście Newbridge i mieli dwoje dzieci. Ciesząc się swoim rodzicielstwem, zapragnęli powiększyć rodzinę i Michelle ponownie zaszła w ciążę.




Niestety, w szóstym tygodniu, kiedy wybierała się do pracy, poczuła ostry ból. W pewnym momencie zauważyła, że jej bielizna jest cała we krwi i natychmiast udała się wraz z mężem do szpitala. Badania potwierdziły najgorszą diagnozę: Michelle straciła dziecko.




Zarówno dla niej, jak i dla Rossa był to ogromny cios. Kobiecie podano tabletki poronne, aby oczyścić jej macicę i zapobiec ewentualnym infekcjom.

Następnego dnia Michelle została wypisana do domu. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po powrocie, było opróżnienie butelki wina, w której szukała ukojenia…
Czytaj także: Pana dziecko to cud! Proszę zrobić zdjęcie!

Parę dni później czekała ją ogromna niespodzianka. Ponownie wykonała test ciążowy, by sprawdzić, czy nie ma żadnych śladów po niedonoszonej ciąży i wtedy okazało się, że… test wypadł pozytywnie. Wróciła zatem do szpitala, gdzie miała przejść łyżeczkowanie macicy.

Przed planowanym zabiegiem polegającym na usunięciu martwego płodu, kobieta została poddana ponownemu badaniu ginekologicznemu. Wtedy lekarze usłyszeli coś niewiarygodnego – bicie serca dziecka w łonie Michelle. Okazało się, że ciąża trwa nadal. Pierwotnie Michelle miała urodzić bliźnięta, niestety jedno z nich zmarło.

Ross Hui



Nikt nie potrafił wytłumaczyć jak to drugie dziecko zdołało przeżyć. „Lekarz wyszedł z pokoju, po chwili wrócił z bardziej doświadczonym kolegą, który powtórnie wykonał badanie i oznajmił, że wyczuwalne jest bicie serca. To było najwspanialsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam” – wspomina Michelle.

Ross Hui

Dziś mała Megan jest szczęśliwą i zdrową dziewczynką. Bez wątpienia jej istnienie pozostaje cudem, ponieważ okazała się silniejsza od środków poronnych i alkoholu spożytego przez mamę.



Ross Hui
Czytaj także: Kiedy umiera dziecko… Czy naprawdę „wszystko będzie dobrze”?

Artykuł ukazał się w hiszpańskiej edycji portalu Aleteia

...

Trzeba zawsze pamietac ze wiedza lekarzy nie jest pewna i ostateczna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:50, 31 Lip 2017    Temat postu:

Ciało noworodka znaleziono w toalecie w Kłobucku

Dzisiaj, 31 lipca (13:23)

Ciało noworodka znaleźli policjanci z Kłobucka (Śląskie) w przenośnej toalecie przy miejscowym zalewie. O sprawie powiadomił policję szpital, gdzie po porodzie trafiła matka dziecka. Prokuratura prowadzi sprawę pod kątem przestępstwa dzieciobójstwa.
Zdj. ilustracyjne
/Piotr Bułakowski /RMF FM


Jak poinformował PAP prok. Tomasz Ozimek z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie, w związku ze znalezieniem zwłok dziecka tamtejsza prokuratura rejonowa w poniedziałek wszczęła śledztwo ws. przestępstwa dzieciobójstwa, czyli pozbawienia życia dziecka przez matkę w okresie porodu.

Z dotychczasowych ustaleń postępowania wynika, że w nocy z niedzieli na poniedziałek do jednego ze szpitali zgłosiła się 21-letnia kobieta z objawami bólu brzucha. Przeprowadzone badanie ginekologiczne wykazało, że kobieta ta w ostatnich 24 godzinach musiała urodzić dziecko.

W związku z tym, że kobieta zaprzeczała, iż urodziła dziecko, lekarze poinformowali organy ścigania. W wyniku niezwłocznie podjętych czynności śledczych ujawniono zwłoki noworodki w toalecie przenośnej w rekreacyjnym obszarze w miejscowości Kłobuck - wskazał prok. Ozimek.

Fakt ujawnienia zwłok noworodka w przenośnej toalecie przy miejscowym zalewie Zakrzew potwierdził PAP starszy sierżant Tomasz Solnica z kłobuckiej policji. Prokurator Ozimek uściślił, że miejsce znalezienia zwłok określono sprawdzając, gdzie w ostatnio przebywała matka dziecka.

Prowadzący sprawę prokurator przeprowadził oględziny miejsca zdarzenia i zwłok, zarządził też przeprowadzenie ich sekcji. W poniedziałek trwały przesłuchania bliskich kobiety. Dalsze czynności będą uzależnione od wyników sekcji. Dotąd w sprawie nikt nie został zatrzymany.

Zgodnie z art. 149. Kodeksu karnego, matka, która zabija dziecko w okresie porodu pod wpływem jego przebiegu, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

O sprawie napisał w poniedziałek przed południem częstochowski dodatek do "Gazety Wyborczej".

...

Jaki lud taka wuadza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 13:00, 01 Sie 2017    Temat postu:

Śmierć półrocznego Maksymiliana. Po sekcji zwłok wiadomo: To nie był nieszczęśliwy wypadek

Dzisiaj, 1 sierpnia (08:49)
Aktualizacja: Dzisiaj, 1 sierpnia (10:24)

To nie był nieszczęśliwy wypadek - takie są wstępne wyniki sekcji zwłok półrocznego Maksymiliana z Rzeszowa. Ustalenia reportera RMF FM Pawła Pawłowskiego potwierdziła szefowa rzeszowskiej prokuratury rejonowej prok. Renata Krut-Wojnarowska. Wstępne wyniki sekcji zwłok "wykluczają, by obrażenia chłopca spowodowane były nieszczęśliwym wypadkiem. Potwierdzają wersję, jaką prokuratura przyjęła w zarzucie" - podkreśliła. Wersja ta mówi o zabójstwie, a podejrzanym o nie jest znajomy rodziców Maksymiliana, 40-letni mieszkaniec Podkarpacia Grzegorz B. To on przekonywał śledczych, że niemowlę zmarło w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Jak jednak usłyszał w rzeszowskiej prokuraturze nasz dziennikarz, po sekcji zwłok dziecka linia obrony 40-latka została obalona.
Siedziba Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie, która wyjaśnia okoliczności śmierci 6-miesięcznego Maksymiliana
/Darek Delmanowicz /PAP

6-miesięczny Maksymilian trafił do rzeszowskiego szpitala w piątkowe popołudnie: karetkę wezwała jego matka, gdy zauważyła, że dziecko nie daje oznak życia. Dzięki akcji reanimacyjnej podjętej jeszcze na miejscu i kontynuowanej później w szpitalu udało się przywrócić czynności życiowe chłopca, ale jego stan lekarze określali jako krytyczny. Maksymilian miał liczne obrażenia ciała: stwierdzono u niego m.in. dwa pęknięcia czaszki, krwiaka wewnątrz mózgu i połamane żebra. W sobotę po południu chłopczyk zmarł.
Śledczy: Grzegorz B. zabił Maksymiliana, znęcał się nad Leną

Zarzut zabójstwa dziecka usłyszał znajomy jego rodziców: 40-letni mieszkaniec Podkarpacia Grzegorz B. Śledczy zarzucają mu również znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem nad siostrą Maksymiliana: 2,5-letnią Leną.

Jak informował w poniedziałek prokurator okręgowy w Rzeszowie Łukasz Harpula, 40-latek przyznał się do tego, że mógł spowodować śmierć chłopczyka - utrzymywał jednak, że obrażenia, jakich dziecko doznało, były przypadkowe.

Podczas rozmowy ze śledczymi opowiadał też że wielokrotnie znęcał się ze szczególnym okrucieństwem nad 2,5-letnią obecnie Leną. W czasie przesłuchania mówił, że z niezrozumiałych dla niego samego powodów nienawidzi dziewczynki, że przyjemność sprawiało mu zadawanie jej bólu i fakt, że się go bała.

Zwyrodnialec przyznał, że podduszał Lenę, szarpał ją, ale starał się to robić tak, by zostawiać na jej ciele jak najmniej śladów. Stwierdził również, że być może przypadkowo poparzył ją papierosem.

Dzisiaj rzeszowski sąd zdecydował o tymczasowym aresztowaniu Grzegorza B. na trzy miesiące. Podstawą decyzji było zagrożenie wysoką karą i obawa matactwa.

Chętnie zostawał z dziećmi sam, by móc znęcać się nad Leną

Prok. Harpula wyjaśnił, że 40-latek był zaprzyjaźniony z rodziną, a wcześniej był pracodawcą ojca dzieci.

Matka pozostawała pod jego bardzo silnym wpływem. Gdy nieraz zauważała jakieś zasinienia na ciele Leny albo że dziecko się go boi, podejrzany zawsze znalazł jakieś wyjaśnienie, w które matka bezkrytycznie wierzyła - relacjonował prokurator.

Grzegorz B. powiedział również śledczym, że chętnie zostawał sam z dziećmi, by móc znęcać się nad dziewczynką.

Tak też było tym razem. Poprosił matkę dzieci, by wyświadczyła mu przysługę i poczekała na stacji benzynowej na kogoś, kto ma rzekomo oddać mu przesyłkę. Chodziło o to, aby jak najdłużej nie było jej w domu i by on mógł w tym czasie znęcać się nad Leną - relacjonował prok. Harpula.

Kiedy rzekomy dłużnik się nie zjawiał, zdenerwowana kobieta zadzwoniła do B., co z kolei denerwowało jego.

Jak wyjaśniał, w tym czasie jeszcze niemowlę zaczęło płakać. On, chcąc uciszyć dziecko, wyjął je z łóżeczka i wtedy malec miał mu wypaść z rąk, uderzając głową o podłogę. Stracił przytomność i mężczyzna - jak twierdzi - usiłował go reanimować, ale nie umiał. Przyznał, że dziecko w tym czasie mogło jeszcze kilkakrotnie uderzyć głową o podłogę - opisywał prokurator.
Rodzice wypuszczeni po przesłuchaniu

Grzegorz B. został zatrzymany w sobotę, dzień wcześniej zatrzymano rodziców Leny i Maksymiliana: 23-letnią matkę i 26-letniego ojca.

Jak ujawniono, rodzina miała założoną niebieską kartę. Ponadto małżeństwo nie mieszka razem: kilka tygodni temu 26-latek wyprowadził się z domu.

W niedzielę wieczorem, po przesłuchaniu, oboje rodzicie zostali zwolnieni do domu. Obecnie mają status świadków.


(e)
Paweł Pawłowski
RMF FM/PAP

...

Niestety takich mamy ,,ludzi"... Czarne marsze to nie wyjatek...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:27, 01 Sie 2017    Temat postu:

Ciało noworodka znaleziono w toalecie. Są wstępne wyniki sekcji zwłok

1 godz. 30 minut temu

​Dziecko, którego ciało znaleziono w przenośnej toalecie w Kłobucku w Śląskiem, urodziło się martwe. Takie są wstępne wyniki przeprowadzonej dziś sekcji zwłok noworodka. Matka dziecka nadal leży w szpitalu.
Zdjęcie ilustracyjne
/Piotr Bułakowski /RMF FM


Prokuratorzy chcą teraz przesłuchać matkę dziecka. Ale na razie nie zgadzają się na to lekarze.

Zdaniem prokuratury w Częstochowie, na razie nie ma podstaw, by komukolwiek stawiać zarzuty, dlatego najpewniej kobieta będzie przesłuchana w charakterze świadka. Wiadomo, że zlecone będą jeszcze specjalistyczne badania dotyczące śmierci dziecka oraz - najprawdopodobniej - badania DNA, ponieważ kobieta zaprzecza, że to ona rodziła.

Te badania mogą wyjaśnić też, kto jest ojcem. Znajomy, z którym 21-lakta była nad zalewem w Kłobucku, twierdzi bowiem, że nie wiedział o ciąży kobiety.

Do dramatu doszło w miniony weekend. Sprawa wyszła na jaw, gdy do jednego ze szpitali zgłosiła się kobieta z bólem brzucha. Zdaniem lekarzy, 24-godziny wcześniej musiała ona urodzić dziecko.

Kobieta zaprzeczała, dlatego wezwano policjantów. Niedługo potem, w przenośnej toalecie w pobliżu zalewu w Kłobucku, znaleziono ciało noworodka.

(ph)
Marcin Buczek

...

Rozumiem ze wystraszona ale zostawic cialo dziecka w takim miejscu?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:11, 03 Sie 2017    Temat postu:

Rodziny z dziećmi z zespołem Downa na Instagramie. Rewolucja?
Pola Madej-Lubera | Sier 03, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Dla osób, które spodziewają się dziecka z zespołem Downa, instagramowe konta poświęcone tej tematyce są wielką otuchą i inspiracją. Ich autorzy udowadniają, że życie z ZD może wyglądać normalnie, być pełne miłości i radości.


Z
e wszystkich pomysłów na oswojenie tematu zespołu Downa ten wydaje się najlepszy. Bez pustych frazesów, powierzchownej dydaktyki znanej z kampanii społecznych czy filmów (kto pamięta serial z lat 90 „Dzień za dniem” i jego bohatera Corky’ego?).

Poznajemy życie niepełnosprawnych dzieci i ich rodzin, ale bez przygnębiającej atmosfery znanej z telewizyjnych reportaży. Nie mamy też poczucia winy, że u nas akurat wszystko jest ok.

Instagram. Pojawia się w nim coraz więcej profili rodzin z dziećmi chorymi na trisomię (zespół Downa, czyli w skrócie „ZD”). Wszystkie pełne piękna i dobra. To fenomen, który zmienia myślenie o niepełnosprawności. Pomaga rodzicom oswoić się z sytuacją – zarówno tym „doświadczonym”, jak i będącym w ciąży, którzy właśnie usłyszeli diagnozę.

Wreszcie niepełnosprawność trafiła w miejsce, gdzie dotąd odpowiednie było raczej chwalenie się wyszukanym stylem życia, słodkimi „selfies”, podróżami i elegancko podaną kawą. Ze wszystkich zaangażowanych społecznie „twarzy” Instagrama ta, która ma buzię roześmianego dziecka z zespołem Downa, jest chyba najwspanialsza.

Working on a Build-A-Bear commercial today! The CEO specifically asked that children with disabilities be cast! We will be shopping at @buildabear ߒۣinclusion #kmrdiversity

A post shared by The Sanchez Six (@thesanchezsix) on Jul 27, 2017 at 1:28pm PDT
Czytaj także: Oczy, które patrzą. Piękne i wzruszające zdjęcia dzieci z zespołem Downa




Rodzice specjalnych potrzeb

Amanda Booth jest popularną modelką i aktorką. Opalone ciało, surferska fryzura, rysy niczym u młodej Michelle Pfeifer. Prowadzi na Instagramie profil pełen fotografii z życia pięknej i zamożnej kobiety. Pośród zdjęć przedstawiających świat mody i jej codzienne życie w luksusach, widać migawki z zupełnie zwyczajnego, szczęśliwego macierzyństwa z synkiem chorym na zespół Downa. To, że dziecko jest chore, widać dopiero po wnikliwszej analizie zdjęć z profilu Amandy. Na pierwszy rzut oka to prostu słodki chłopiec w objęciach atrakcyjnej mamy, w dodatku fajnie ubrany. Amanda nie wiedziała o chorobie swojego dziecka będąc w ciąży. Zaplanowała spokojny poród w domu, z położną i mężem. Spotkało ją coś zupełnie innego: szpital i indukcja przed terminem. A potem diagnoza.

Byłam przerażona. To był moment gdy wszystko zaczęło iść zupełnie niezgodnie z planem. Ale teraz widzę, że jest tyle piękna do odkrycia, gdy po prostu odpuścisz… – napisała w trzecie urodziny swojego syna. Muszę się starać każdego dnia, bo Micah który dzielnie walczy by dawać sobie radę, potrzebuje tego przykładu we mnie – dodała kilka dni później.

@lifewithmicah had a casting for @gapkids ❤ How cute would Micah be as a Gap model??! Thanks for this casting photo @wedreamoficecream

A post shared by Amanda Booth (@amanda_booth) on Jan 20, 2017 at 2:51pm PST
Czytaj także: Prof. Jérôme Lejeune. Odkrywca przyczyny Zespołu Downa, który walczył o swoich pacjentów


Zdjęcia stópek na Instagramie

Instagram to platforma społecznościowa, w której dzielenie się doświadczeniami macierzyństwa dla wielu matek stało się codziennym rytuałem, a nawet sposobem na życie. Tysiące blogerek w ten właśnie sposób pracuje.

Zazwyczaj publikują zdjęcia swoich maluchów, pokazując ich ubranka, meble czy zabawki. Profile pełne zdjęć stópek w stylowych sandałkach i pup w dzierganych ręcznie śpioszkach należą do najbadziej popularnych. Oczywiście nie każdy insta-profil to opowieść o zakupach w sklepie z artykułami dziecięcymi. Są matki piszące o sprawach takich jak wychowanie, zabawy Montessori czy diety. Wiele insta-blogów to wartościowe kopalnie wiedzy i skarbnice inspiracji dla innych rodziców.

Zdawałoby się, że pomimo mnogości „okołodziecięcych” tematów nikt nie podejmie tematyki niepełnosprawności. Nie na Instagramie, który stanowi centrum tematyki tzw. lifestyle’u. Choć w zasadzie…. dlaczego nie? „Instagram jako medium wizualne, nastawione na komunikację poprzez estetykę, może być nośnikiem dla innosci i jej piękna” – mówi Karolina, mama córeczki z trisomią,

Dla osób, które spodziewają się dziecka z ZD, instagramowe konta poświęcone tej tematyce są wielką otuchą i inspiracją. Ich autorzy udowadniają, że życie z ZD może wyglądać normalnie, być pełne miłości, radości i normalności, że dzieci z ZD mogą być powodem do dumy dla swoich rodziców, że warto dzielić się ich sukcesami i cieszyć się ze wspólnej codzienności – dodaje.

Karolina jest szczególnym przykładem osoby, której Instagram pomógł (jako jeden z wielu elementów) zaakceptować nową sytuację rodzinną, z jaką przyszło jej się zmierzyć.


Szczęśliwe chwile

Zarówno ona, jak i jej mąż, Bartek Królik zawodowo wywodzą się ze środowiska, gdzie świat zewnętrzny jest mocno akcentowany. Wizerunek to część ich pracy, bo on jest muzykiem (współtworzył słynne Sistars, dziś nagrywa z Agnieszką Chylińską i spełnia się jako lider grupy Spoken Love. 7), ona zaś długo zajmowała się stylizowaniem gwiazd. Oswojenie się z niepełnosprawnością dziecka dla każdego jest wielką próbą. Zdjęcie z córeczką Jagodą, jakie Bartek Królik wrzucił na Instagram wywowało sporo komentarzy.



MOJA CÓRECZKA JAGODA ߐ࠵r. 7.07.2017 #bardziejkochani #downsyndrome #t21 #zespoldowna #liniaprosta #trisomy21 #21chromosomes

A post shared by Bartek Królik (@bartekkrolik) on Jul 8, 2017 at 5:26am PDT



Dlatego możliwość zobaczenia, jak setki osób w podobnej sytuacji spędzają szczęśliwe chwile i cieszą się z „ziemskich” przyjemności, takich jak wspólne wakacje czy zakupy dla dzieci, pozwala po ludzku odnaleźć harmonię i emocjonalną równowagę.

Abstrahując od tego, do czego jesteśmy powołani, będąc rodzicami, na pewno łatwiej jest myśleć o „macierzyństwie specjalnym” wiedząc, że nie ominą nas przyjemności, jakich zaznają rodzice dzieci zdrowych, a nie ma miejsca, gdzie lepiej byłoby widać codzienne radości z macierzyństwa niż instagramowe konta. Pod tym względem media społecznościowe odzierają wychowanie dzieci niepełnosprawnych z martyrologii, akcentując pozytywne strony życia.
Czytaj także: Specjalne potrzeby osób z zespołem Downa? [wideo]


Z Instagramem krzyż jest lżejszy

Wśród instagramowych profili poświęconych macierzyństwu z ZD można znaleźć rodziny wielodzietne z kilkorgiem niepełnosprawnych dzieci. W niektórych przypadkach rodzice wiedzieli o chorobie dziecka już w czasie ciąży, innych diagnoza zaskoczyła tuż po porodzie (zdarza się, że zespół Downa nie rzuca się w oczy od razu po urodzeniu i rozpoznanie przychodzi po pewnym czasie).

Oglądanie fotografii tych rodzin wzbudza nieodpartą chęć, by kliknąć przycisk „obserwuj”. Instagramowi „rodzice specjalnych potrzeb” (określenie zaczerpnięte od Amandy Booth) zdają się nie tracić czasu. Cieszą się z codziennych czynności, intensywnie wypełniają każdy dzień swoich dzieci pięknymi wspomnieniami. Ich profile rzucają zupełnie nowe światło na niepełnosprawność. Zamiast smutku, cierpienia i wykluczenia widzimy normalność.

Maluchy są uśmiechnięte, aktywnie spędzają czas. Jeżdżą po świecie, zwiedzają, kreatywnie się bawią, szaleją na zawodach sportowych, noszą modne ubranka i wyglądają „cool” jak wszystkie inne dzieci. Instagram likwiduje ostatnią barierę, jaką jest lansowanie w świecie komunikacji wizualnej archetypu idealnego dziecka.

Przez lata była akcentowana ta bardzo trudna prawda o niepełnosprawności, która spowodowała eskalację strachu i uprzedzeń. Dziś pokazujemy, że można się cieszyć życiem zawsze i w każdych okolicznościach. I że warto pokazywać jasną stronę życia, która tak naprawdę jest dominująca – tłumaczy mama Karolina.

Zaraz jednak dodaje, że nie możemy zapominać, że media społecznościowe to tylko wycinek rzeczywistości, która bywa trudna i dramatyczna – zupełnie tak jak w przypadku wychowywania dzieci pełnosprawnych.

Instagram to nie jest pełna prawda o życiu. Za tymi profilami stoi duża praca rodziców. Nie zapominajmy, że istnieje też rzeczywistość chorób i szpitali. Całkiem zwyczajne życie rodzin, matek i dzieci pełne nie tylko radości i rzeczy, które robią wszyscy – podsumowuje.
Czytaj także: Dziecko z zespołem Downa w reklamie. Dlaczego nie!


1. Heather Davis z „The lucky few”

Mają trójkę adoptowanych dzieci, z których dwoje choruje na zespół Downa.

Sunday swagger! Outfits brought to you @seedkids @littlest_warrior, @jonaspauleyewear and a variety of hand me downs. Cuteness and swag brought to you by the one and only, Macy Hope Arpi, Truly Star and August Ryker. #sundayswagger #theluckyfew #ilovethem

A post shared by Heather Avis (the Mom) (@macymakesmyday) on Jul 9, 2017 at 11:16am PDT

[link widoczny dla zalogowanych]


2. Amanda Booth

Mama trzyletniego Micah, modelka, aktorka. Mówi o sobie „mama specjalnych potrzeb”.

I have never loved anyone the way I love you. It is precisely the hard, that makes choosing that love, so powerful. You give my life a meaning I never knew existed, and I am so grateful you chose me to be your mama. Thank you @freepeople for featuring our love story ߘ͊
A post shared by Amanda Booth (@amanda_booth) on May 13, 2017 at 4:11am PDT

[link widoczny dla zalogowanych]


3. Fleeks on fleek

Profil poświęcony słodkiej Felicity śledzi prawie 70 tysięcy ludzi. Dziewczynka burzy stereotypy o dziecięcych modelkach.

*swipe left* I can't believe she's going to be two in six days!!!!! Noooo! She just keeps getting cooler with her Bowie t-shirt. So some people have asked if they can send her birthday gifts. Instead, if you'd like to do something for her birthday, donate to the DSA we take part in. The link is in the bio. You'd be donating to her buddy walk team and it helps her directly. She participates in many programs and events there. So thank you so much for asking!! . . . #downsyndrome #downsyndromelove #downsyndromerocks #downsyndromeawareness #t21 #trisomy21 #upsyndrome #morealikethandifferent #nothingdownaboutit #theluckyfew #mystory #babiesofinstagram #instababy #instakids #instatoddler #toddler #toddlerlife #toddlerfashion #toddlerlifestyle #photooftheday #blueeyes #cutekids #cutebaby #instaphoto #bowie #davidbowie #birthday

A post shared by Public Figure (@flicks_on_fleek) on Aug 1, 2017 at 6:43pm PDT

[link widoczny dla zalogowanych]


4. The Sanchez Six

Jen wychowuje czworo dzieci. Jej trzeci syn urodził się z syndromem Downa, co jak mówi Jen „zainspirowało” ją do adoptowania ukraińskiej sieroty Sophii, również z syndromem Downa. Dziś Sophia jest modelką i „aktywistką” na rzecz osób z tego rodzaju niepełnosprawnością.

This restaurant felt like we were in Paris! Photo shoot material!

A post shared by The Sanchez Six (@thesanchezsix) on Jul 19, 2017 at 3:23am PDT

[link widoczny dla zalogowanych]


5. Paula z Paulamaa

Jeden z bardziej popularnych polskich profili z tej kategorii. Paulina wychowuje córeczkę z syndromem Downa. Na Instagramie w stylowy sposób pokazuje swoją codzienność i rodzinne życie.

Nasza kochana dziewczynka ❤ Oczko w głowie mamy i taty ❤ #dlaniejwszystko #daughter #kochana #coreczka #baby #kids #zuzia #dziewczynka #rodzina #jestembojestes #zespoldowna #loveher #cute #modnisia #pepco #downsyndrome #extrachromosome #t21rocks #trisomy21 #like #photooftheday #downsyndromeawareness #picture #followme #skarbnajwiększy

A post shared by Paulina Marolewska (@paulaamaa) on Jul 11, 2017 at 11:46am PDT

[link widoczny dla zalogowanych]


6. Kelle Hampton z Enjoying The Small things

Nazwa profilu Kelle to skrót od angielskich słów „radość z rzeczy małych”. Mama córki z zespołem Downa. Jej książka o narodzinach Nelli stała się bestsellerem i pomogła wielu innym rodzicom oswoić się z trudną diagnozą.

Not having any fun at all.

A post shared by Kelle Hampton (@etst) on Jul 20, 2017 at 9:17am PDT

[link widoczny dla zalogowanych]


7. Jagoda

Mama uroczego nastolatka. Jeden z ciekawszych polskich profili.

#zbabciąnajlepiej #zabawawdomu #tosobiepogadali ߓޢ؎ߘɠ#babcia #trisomy21 #funwithkid #downsyndrome #zespółdowna #trisomia21 #downsyndromesowhat

A post shared by Jagoda (@jagoda___) on Feb 14, 2017 at 2:12am PST



[link widoczny dla zalogowanych]


8. The upside Down

Profil o dziecku z zespołem Downa, który otwarcie deklaruje się jako konto lifestylowe.

ߐ條䯸ϊ
A post shared by The Upside Of Down Syndrome (@in_vienas_shoes) on Jul 11, 2017 at 5:51pm PDT



[link widoczny dla zalogowanych]


9. Lisa Eicher z Eiche Rumba

Aktywne życie dzieci z zespołem Downa. Ich przygody zainspirują niejednego.

They always find a way. Seriously ߙĠ#thehooligans #theluckyfew #madeforeachother

A post shared by Lisa Eicher (@eicherumba) on Apr 8, 2017 at 10:19am PDT

[link widoczny dla zalogowanych]


10. Joanna Ślesińska

Konto autorki bloga „Rodzinka z zespołem”

Jeszcze mnie tu trzymają ߘɤobranoc Kochani ߌٰߒ뢜蠣night #goodnight #dobranoc #sweetdreams #szpital #naszeoknonaświat #hospital #Kornelka #Kornelkafighterka #kochamnajmocniej #jestembojestes #mojacóreczka #instamatka #instamatki #momlife #motherhood #mummysgirl #mydaughter #lovedoesntcountchromosomes

A post shared by Joanna Ślesińska (@asiasle85) on Aug 2, 2017 at 11:07am PDT



[link widoczny dla zalogowanych]




11. Magda Wejman

Mama uroczej Leny.

Dzień dobry SmileSłonecznej soboty …..u nas pochmurno:(

A post shared by Lenulka.Trisomia 21. 5.01.2017 (@magdawejman9) on Jul 1, 2017 at 1:00am PDT

[link widoczny dla zalogowanych]

...

Te dzieci sa bestialsko mordowane...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:15, 10 Sie 2017    Temat postu:

Nareszcie, mamo! Zobacz wzruszający gest nowonarodzonej dziewczynki
Paola Belletti | Sier 10, 2017

Komentuj


Udostępnij    

Komentuj

 




Wzruszający uścisk dziewczynki, która tuż po narodzinach przez cesarskie cięcie długo przytula swoją mamę.


S
zpital Santa Monica, Brazylia

„Cześć, jestem Agata. A Ty musisz być moją mamą. Pozwól mi się przytulić”.

Właśnie to wydaje się wyrażać całą sobą ta mała i energiczna dziewczynka, którą chwilę wcześniej urodziła 24-letnia Brenda Coelho de Souza wyróżniona nieoczekiwanym i chwytającym za serce powitaniem swojej córeczki. Personel medyczny obecny przy porodzie pozwala mamie i córce nacieszyć się chwilą. A dzięki nagraniu my również możemy oglądać je na całym świecie z prawdziwym i pełnym wdzięczności wzruszeniem.

I okazuje się, że nad wszystkimi dyskusjami pełnymi irytacji i ostrej argumentacji, nad wszelkimi stosownymi bataliami prawnymi w obronie życia wznosi się to bezbronne i potężne, słodkie kwilenie noworodka.


Artykuł ukazała się we włoskiej edycji portalu Aleteia
...

Narodziny dziecka to najwieksza nadzieja Swiata...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 8:04, 17 Sie 2017    Temat postu:

Chcecie świata bez zespołu Downa? Na pewno?
Autor: Grzegorz Jasiński

Wczoraj, 16 sierpnia (18:59)

"W jakim społeczeństwie chcesz żyć?" - zatytułowała swój niedawny program amerykańska stacja telewizyjna CBS News. To pytanie było cytatem z wypowiedzi Thordis Ingadottir - kobiety, która w 2009 roku urodziła córkę z zespołem Downa. W tamtym roku, w jej kraju, liczącej sobie 330 tysięcy obywateli Islandii, takich dzieci urodziło się... troje. To zaskakująco dużo, średnio bowiem ta liczba nie przekracza dwóch. Islandia jest krajem, w którym za sprawą diagnostyki prenatalnej i aborcji, problem zespołu Downa praktycznie przestał istnieć. Jeśli takie dzieci się rodzą, to wskutek... pomyłki.
Zdj. ilustracyjne
/Andrew Matthews /PAP/EPA

Tak właśnie było w przypadku pani Ingadottir. Badania prenatalne wskazały, że w przypadku jej dziecka ryzyko zespołu Downa wynosiło zaledwie 1 do 1600. Testy jednak były wtedy wiarygodne na poziomie 85 procent i Agusta, nosząca genetyczny efekt, jednak się urodziła. Jej matka dziś działa w stowarzyszeniu na rzecz praw osób z zespołem Downa. Nie ma ich na Islandii wiele, po wykryciu nieprawidłowości matki mają prawo dokonać aborcji do 16. tygodnia ciąży. I korzystają z niego praktycznie w 100 procentach. To statystyka niezwykła nawet jak na standardy Europy i Stanów Zjednoczonych, w USA odsetek przerwanych z tego powodu ciąż sięga 67 procent, we Francji 77, w Wielkiej Brytanii 90, w Danii - 98.

A wszystko to dotyczy choroby, która choć poważna i nieuleczalna, nie uniemożliwia cierpiącym na nią osobom szczęśliwego życia i choć nakłada na rodziców olbrzymie obciążenia, to przecież nie odbiera im miłości. W jakim społeczeństwie chcesz żyć? - to pytanie wydaje się aż nadto aktualne.

W Polsce wciąż nie mamy wystarczającego systemu pomocy rodzinom z przewlekle chorymi dziećmi, Zachód tymczasem coraz wyraźniej ma ochotę od takiej pomocy odejść. Portal dailycaller.com przypomina, że dwa lata temu holenderski dziennik "Volkskrant" napisał, że utrzymanie dziecka z zespołem Downa kosztuje od miliona do dwóch milionów euro. Jak podsumował wtedy Patrick Willems - szef laboratorium "Gendia" - zapobieżenie urodzinom 50 dzieci z zespołem Downa wystarczy, by sfinansować koszty badań prenatalnych w holenderskiej publicznej służbie zdrowia". Jak z takim sposobem rozumowania polemizować?

Z kolejnym podobnym przypadkiem zderzymy się wkrótce zapewne za sprawą Chin. Wszystko ze względu na rosnącą tam popularność diagnostyki przedimplantacyjnej. Diagnostyki, która - jak przyznaje dziś na swej stronie internetowej czasopismo "Nature" - budzi naprawdę drażliwe pytania. Diagnostyka przedimplantacyjna jest stosowana przy okazji sztucznego zapłodnienia w wielu miejscach świata, dlaczego problemem miałyby być akurat Chiny? Ze względu na niemal przemysłowy charakter prowadzonych tam badań. I szczególne w tym kraju okoliczności.

Chiny porzuciły ostatnio trwającą wiele lat politykę "jednego dziecka". To natychmiast doprowadziło do prawdziwego szturmu na kliniki in-vitro, bo ze zrozumiałych względów, wiele par w bardziej dojrzałym już wieku chce mieć jeszcze jedno dziecko. Kliniki oferują im nie tylko szansę zajścia w ciążę, ale i możliwość odpowiedniego doboru zarodków tak, by ryzyko ewentualnych chorób genetycznych sprowadzić do zera. Przy wsparciu rządu w Pekinie wprowadza się teraz programy, które mają wyeliminować nie tylko zespół Downa, ale i wiele innych genetycznych chorób. Jak przyznaje "Nature" w warunkach z jednej strony szybko rosnącego poziomu tamtejszych kadr medycznych i laboratoriów, przy równoczesnym braku pewnych, charakterystycznych jeszcze do niedawna dla zachodniej wrażliwości, wątpliwości etycznych, prace te będą bardzo szybko postępować. Technologia będzie coraz doskonalsza, koszty coraz niższe, a idea świata "wolnego od chorób", coraz bardziej realna i... popularna.

Każdy chce, by jego dziecko było zdrowe i szczęśliwe, by mogło żyć, w pełni wykorzystując szanse stwarzane przez społeczeństwo. Na razie, na szczęście, wciąż jeszcze wielu z nas uznaje, że wartość każdego życia jest tak fundamentalna, że nie bierze pod uwagę aborcji nawet chorego lub potencjalnie chorego dziecka. Co jednak będzie wtedy, gdy te chore dzieci nie będą się już praktycznie rodzić, gdy te, które się urodzą będą stygmatyzowane podwójnie, już nie tylko z powodu choroby, ale i dlatego, że w ogóle się urodziły, gdy społeczeństwo uzna, że wydawanie ich na świat jest okrutnym marnotrawstwem, a państwa nie będą już chciały za ich leczenie płacić? Co będzie, gdy oferty "stuprocentowo zdrowych dzieci" będą powszechne? Czy jesteśmy sobie w stanie konsekwencje takiej rzeczywistości wyobrazić? Przygotować się na nie? Czy taki będzie ten "nowy, wspaniały świat"? Czy naszą wolność wyboru czeka kolejna, może nawet najpoważniejsza próba?
Grzegorz Jasiński


Grzegorz Jasiński
Kraków
Teksty publikowane w dziale BLOGI RMF 24 są prywatnymi opiniami autorów

...

Zdrowy czysty rasowo Swiat nadludzi... Jak u Hitlera OHYDA! Dlatego zwracamy sie do krzyża ku temu co slabe i chore... To jest prawdziwa madrosc... Jesli Bóg dopuscil choroby TO COŚ Z NICH WYNIKA! I trzeba to przezyc godnie ku jakiemus dobru nam nieznanemu... Bogu tak...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 23:27, 20 Sie 2017    Temat postu:

Henio żył rok. To był najpiękniejszy rok w naszym życiu
Marta Brzezińska-Waleszczyk | Sier 20, 2017

Udostępnij
Komentuj
Drukuj
„Heniu i jego ułomne ciało, stanowił najlepszy depozyt naszej małżeńskiej miłości” – mówią Aletei Ania i Karol Jurkowscy.

Wszystko było dobrze przez całą ciążę. Ania czuła się doskonale, dbała o siebie, dużo spacerowała. Nic nie wskazywało na to, że z dzieckiem jest coś nie tak. Do 36. tygodnia ciąży, kiedy KTG pokazało podwyższone tętno dziecka. Niby nic wielkiego, nic szczególnie niepokojącego, ale… Kobieta trafiła na oddział położniczy, kolejne badania, dość tajemnicze miny lekarzy.

„Pamiętam, że miałam USG i przy monitorze stało aż trzech lekarzy. Niewiele mówili. Czułam, że coś jest nie tak” – wspomina Ania. Bardzo chciała urodzić naturalnie. Podano jej oksytocynę, by wywołać poród, ale na niewiele to się zdało, nie odczuwała skurczów. Po jakimś czasie obecny na sali ordynator zadecydował: „Nic z tego nie będzie. Robimy cesarkę”. Był 29 lipca 2014 roku.

Ania bała się wkłucia w kręgosłup, ale towarzyszyły jej wtedy takie emocje, że nawet nie pamięta bólu. Pamięta za to pierwsze dźwięki Henia. Słabiutkie kwilenie, nie żaden tam rozdzierający pierwszy krzyk. Nie zobaczyła synka, bo szybko trafił w ręce lekarzy, a później do inkubatora. Jedynie ten inkubator Ania pamięta, jak przejechał obok jej łóżka. Zapytała obecnego przy operacji anestezjologa, co dalej, co z jej synkiem. Lekarz uspokoił ją, powiedział, że zaraz ktoś jej wszystko wyjaśni.
Czytaj także: Porodówka dla kobiet, które rodzą śmiertelnie chore dziecko


Zatyczki do uszu

Henio został zaintubowany, nie mógł samodzielnie oddychać. W przelocie synka widział Karol. Ania w tym czasie dochodziła do siebie po cesarce skupiając się na odciąganiu co trzy godziny pokarmu dla synka. Jeszcze wtedy nie bała się bardzo. Myślała sobie, że przecież Henio jest w dobrych rękach, że go zbadają, ustalą, co jest nie tak, a w ogóle to on się zaraz „ogarnie” z tym chorowaniem, bo co to w ogóle jest, przecież był zdrów jak ryba całą ciążę.

Ania jeszcze nie widziała synka. Dopiero Karol przysłał jej telefonem zdjęcie Henia. Był słaby, wiotki, bezwładnie leżał w inkubatorze, ale to przecież jeszcze nic nie znaczyło. Tylko te oczy… Henio otworzył je dopiero w 9. dniu życia. Ania i Karol w tym czasie upewnili się, że w ich rodzinach nie występowały dotąd żadne wady genetyczne, co ich nieco uspokoiło. I oczekiwali wyników kolejnych badań.

Ania w tym czasie leżała na położnictwie – na sali razem z inną mamą. Mamą zdrowego dziecka. Czy czuła żal? Złość? Było jej przykro? „Wiesz, ja się nawet cieszyłam, że nie leżę sama, że mogę popatrzeć na inne dzieci, skoro swojego nie widzę. Jasne, było mi na początku przykro. Jak to, wszystkie matki mają swoje zdrowe dzieci, tulą je, a ja nie mogę” – wspomina Ania. I dodaje, że kiedy inne dzieciaczki płakały, pomogły jej… zatyczki do uszu.
Czytaj także: Pana dziecko to cud! Proszę zrobić zdjęcie!


Cieszyłam się szczęściem innych mam

Rozmawiała z mamami, które poznała w szpitalu, nawet na koniec zrobili sobie wspólne zdjęcia. „Starałam się cieszyć ich szczęściem, napatrzeć się na dzieci” – dodaje. I zapewnia, paradoksalnie, że wcale nie chciałaby leżeć w oddzielnej sali, że izolacja tylko pogłębiłaby jej złe samopoczucie. Kontakt z innymi mamami był akurat dla niej w tym czasie bardzo ważny.

Pomocne były też położne, które pocieszały, wiele z nią rozmawiały. Mówiły, że tak już w życiu jest, że matki, które o siebie dbają, rodzą czasem chore dzieci, a mamy, które na porodówki przychodzą pijane, rodzą zdrowe. Nie ma reguły. Takie to niesprawiedliwe trochę. Ale w końcu Bóg daje ludziom takie doświadczenia, które są w stanie unieść.

I ta myśl pomogła małżeństwu Ani i Karola przetrwać, kiedy poznali ostateczną diagnozę. Ich synek, urodzony z brakiem napięcia mięśniowego i uogólnioną wiotkością, został poddany rezonansowi magnetycznemu. Badanie wykazało brak mielinizacji w istocie białej, śladową mielinizację w pniu i rdzeniu przedłużonym. Trafił pod opiekę Centrum Zdrowia Dziecka, a następnie Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci. Małemu pacjentowi wykonano tracheotomię i gastrostomię.
Czytaj także: Żyła przez 5 dni. W tym czasie zdążyła zmienić życie swoich rodziców


Henio – mały podróżnik

Ale nie, Henio nie leżał wyłącznie w szpitalu. Po 6. tygodniach był już w domu. Kiedy tylko wyjścia na spacery okazały się możliwe, po odpowiednim przygotowaniu, rodzice zaczęli wychodzić z nim na powietrze. Z początku krótkie dystanse z czasem zamieniły się w coraz dłuższe i dłuższe… podróże, a Henio został okrzyknięty „małym podróżnikiem”. Tak też powstał pomysł na bloga pod tytułem „Heniutkowo”, na którym rodzice chłopca pokazywali, że w życiu z chorym dzieckiem jest wiele możliwości. Nawet podróże, małe i duże.

Wypady do restauracji, na zakupy, na Starówkę i do ZOO, do Puszczy Kampinoskiej i Palmir, a nawet do studia Trójki na Myśliwiecką! Pomyślicie, a co to za podróż, phi, w obrębie jednego miasta! A spróbujcie się sprawnie zapakować na taki wyjazd z chorym dzieckiem, w dodatku z zestawem: ssak, cewniki (x4), sól fizjologiczna, zapas leków plus „standard” na dziecięce wyprawy: wózek, pieluchy, chusteczki, ubranka, jedzenie. Robi się ekwipunek, jak na zimową wyprawę na K2. A, i jeszcze głowa, bez tego ani rusz, drodzy podróżnicy – „pisał” Henio (rękami taty) na blogu.

Po co ten blog? Po co te wyprawy? – pytam Anię i Karola.

„Chcieliśmy pokazać, że życie każdego człowieka jest wartościowe, bez względu na to, czy jest zdrowy czy chory. Pokazać rodzicom chorych dzieci, że choroba to nie jest wyrok więzienia domowego, że jest wyzwaniem i nie powinna stygmatyzować” – odpowiadają.
Czytaj także: Rodziny z dziećmi z zespołem Downa na Instagramie. Rewolucja?


Rodzicielstwo z trudami w pakiecie

Ziemska podróż Henia skończyła się 13 sierpnia 2015 roku. „Przelot nad Atlantykiem trwa kilka godzin, spacer pół godziny. Podróżować można kilka miesięcy, ale również można podróżować całe życie. Wszystko zależy od celu. Ja i Ania mamy ten sam cel, co Henio. Odbyć najlepszą podróż do Nieba – do domu Ojca. Henio pokazał nam, ale też wielu ludziom dookoła nas, co jest ważne i najważniejsze w życiu. To czysta bezwarunkowa miłość niezależna od sytuacji, w której się znajdujemy” – napisali na blogu.

„Roczna przygoda z Heniem pokazała nam coś bardzo ważnego – jak bardzo wartościowe jest życie. Heniu i jego ułomne ciało, stanowił najlepszy depozyt naszej małżeńskiej miłości.

Rok z Heniem na pewno nie był rokiem straconym – otrzymaliśmy przepiękną lekcję. Choroby, które spotykają ludzi nie ujmują godności lub też nie zmniejszają wartości życia. Są po prostu wyzwaniem, swego rodzaju podróżą. Są to podróże, których czasami sami nie wybieramy, po prostu stajemy się ich uczestnikami. Narzekanie, że jest się na innym statku niż by się chciało, po prostu nie ma sensu – wszak już wypłynęliśmy na pełne morze – nie ma możliwości przesiadki” – wspominają Ania i Karol.



Na koniec muszę zadać im to pytanie. Co powiedzieliby rodzicom, który słyszą taką diagnozę i nie mogą się z nią pogodzić? Boją się, że nie poczują nic do dziecka… Albo jedynie gniew. „Branie odpowiedzialności za druga osobę przybiera różne formy. Rodzicielstwo kojarzymy z miłymi aspektami, a to przecież także trudy, zranienia. Też choroby. Myślenie, że rodzicielstwo to tylko radość, jest ułudą. Trzeba je przyjąć w «komplecie» z trudnościami. Skoro teraz doświadczyliśmy bólu, to możemy być pewni, że nadejdzie też radość. Na tym to polega. Trzeba jedynie cierpliwości” – odpowiadają.

Blog: [link widoczny dla zalogowanych]

...

Spelnil swoja role na Ziemi i teraz dorasta Tam! I to jest dobro bo zgodnie z wolà Boga!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:47, 22 Sie 2017    Temat postu:

Ubranka dla dzieci z poronień. Dlaczego szyje je właścicielka domu pogrzebowego?
Sophia Swinford | Sier 21, 2017

BBC News | Facebook | Fair Use
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Po pochowaniu tak wielu dzieci bez ubranek postanowiła, że należy im się godny strój.

LeighAnne Wright. Jest właścicielką domu pogrzebowego. Pochowała wiele dzieci z poronień, które często były przywożone do niej ze szpitala owinięte w papierowe ręczniki lub, co gorsza, w metalowych miseczkach. Ponieważ te dzieci są za malutkie, by nosić zwykłe ubranka niemowlęce, często były chowane bez żadnych.

Pewnego dnia LeighAnne zdecydowała, że to musi się zmienić.

Nie było w tym żadnej godności. A to właśnie ją chcieliśmy zapewnić tym dzieciom.

Zaczęła od uszycia kilku strojów, a obecnie dostarcza ciuszki do 31 szpitali w Wielkiej Brytanii i ubrała ponad 3,500 dzieci.
Czytaj także: Znaleźć dar we wszystkim… nawet po poronieniu



„Co tydzień mamy zamówienie na takie ubranka”, mówi. W Stanach, gdzie rocznie dochodzi do poronień 2,400 dzieci (poronienie rozumiane jest tu zgodnie z definicją CDC, centrum kontroli chorób i zapobiegania – agencji rządu federalnego Stanów Zjednoczonych, jako utrata dziecka po 20. tygodniu ciąży).

Kiedy dziecko umiera – mówi LeighAnne – tracisz kontrolę nad tym wszystkim, co chciałeś dla niego zrobić, więc danie rodzicom choć trochę kontroli wydaje się pomagać im w procesie zdrowienia po stracie.

Ubranka, które szyje podkreślają godność tych najmniejszych ludzi i ogromną wartość, jaką ma ich życie. Nieważne, jak długie czy jak krótkie.

Nasza kultura zaczęła wartościować dzieci pod względem tego, czy są chciane czy ich kondycji zdrowotnej. Być może ten mały, ale tak pełen miłości gest, który podkreśla wartość każdego życia, nawet bardzo krótkiego, pomoże to zmienić.
Czytaj także: Czapeczka, rożek i… niezapominajka – czyli żegnaj, dzieciątko

Artykuł ukazał się w angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Trzeba przywracac godnosc czlowiekowi. To sa ludzie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 22:11, 23 Sie 2017    Temat postu:

Mary Wagner. Ratuje dzieci przed aborcją. Teraz prosi Polaków o pomoc
Joanna Operacz | Sier 23, 2017

REPORTER
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Kanadyjska obrończyni nienarodzonych dzieci Mary Wagner czeka w areszcie na ogłoszenie wyroku za to, że weszła do kliniki aborcyjnej w Toronto i próbowała rozmawiać z kobietami czekającymi tam na zabiegi. Jej matka prosi, żeby pisać listy do sędziego.

Mary Wagner w grudniu ubiegłego roku została aresztowana przez policję w Toronto i do dzisiaj siedzi w areszcie. To było jej czwarte aresztowanie w życiu. Powód zatrzymania był taki sam jak trzech poprzednich – weszła do kliniki aborcyjnej i usiłowała rozmawiać z pacjentkami, żeby zaoferować im pomoc i zachęcić do zmiany decyzji.

Miała ze sobą białe róże z przyczepionymi karteczkami, na których były informacje o skutkach aborcji i możliwych alternatywach. Zachowywała się spokojnie. Jednak po 40 minutach została wyprowadzona w kajdankach przez policję, którą wezwali pracownicy szpitala.
Czytaj także: Pro-life po polsku. Od małych stópek po okna życia

Złamała prawo, bo w Kanadzie obrońcy życia nie mogą się zbliżać do placówek wykonujących aborcję bliżej niż na 250 metrów. Jedna z klinik uzyskała to w precedensowym procesie cywilnym o narażanie na straty finansowe, wytoczonym działaczce pro-life Lindzie Gibbons.

12 września ma się odbyć rozprawa, na której zostanie ogłoszony wyrok. Matka Mary, Jane Wagner, powiedziała Jackowi Kotuli z polskiej organizacji antyaborcyjnej Fundacja Pro – Prawo do życia, że sędzia zgodził się na przedstawienie świadectw osób, które znają jej córkę albo podzielają jej przekonanie, że aborcja to mordowanie nienarodzonych ludzi.
Jak pomóc Mary Wagner?

Aresztowaną kobietę można wesprzeć na trzy sposoby:

1. Wysłać tradycyjny list pocztą. Trzeba napisać pismo po angielsku (nie więcej niż stronę), zachowując szacunek dla sądu i zwracając się do sędziego Erica N. Libmana. List należy wysłać na adres Koalicji dla Życia w Kanadzie, która dostarczy go na rozprawę. Adres:

Mary Wagner
Care of Campaign Life Coalition
104 Bond Street Suite 300
Toronto ON M5B 1X9, Canada

Znaczek na list priorytetowy do Kanady kosztuje 6 zł. List zwykle dociera po tygodniu.

2. Wysłać e-mail do sędziego na adres: [link widoczny dla zalogowanych] (do wiadomości oskarżyciela: [link widoczny dla zalogowanych] i do wiadomości ruchu pro-life: [link widoczny dla zalogowanych])

3. Podpisać petycję w obronie Mary Wagner. Na poniżej stronie:

[link widoczny dla zalogowanych]

Petycja zostanie wysłana w języku angielskim.
Kim jest Mary Wagner?

Kim jest 43-letnia Mary? Dlaczego ciągle chodzi do klinik aborcyjnych, chociaż wie, że później trafi za kratki?

Ta niezwykle spokojna, pokorna i zawsze uśmiechnięta kobieta ostatnie pięć lat spędziła głównie w areszcie, oczekując na kolejne procesy. Wielokrotnie mówiła, że próbuje ratować nienarodzone dzieci z miłości do nich, ich matek i Boga. Nie potrafi się pogodzić z tym, że dzieci są mordowane.
Czytaj także: Dlaczego opieka nad uchodźcami to kwestia pro-life

Pochodzi z licznej rodziny (ma 11 rodzeństwa, w tym pięcioro adoptowanego), a jej rodzice również angażują się w obronę nienarodzonych dzieci. Studiowała anglistykę i romanistykę. Jak mówi jej ojciec Frank w dokumentalnym filmie Grzegorza Brauna Nie o Mary Wagner, wielkim przeżyciem była dla niej sytuacja, kiedy jej koleżanka ze studiów zaszła w nieplanowaną ciążę i postanowiła poddać się aborcji.

Mary próbowała odwieść ją od tej decyzji, a nawet towarzyszyła jej w szpitalu, ale dziecka zostało zabite. Mary zaangażowała się w pracę organizacji pro-life. Chodziła także do klinik i rozmawiała z kobietami. Jak mówią jej znajomi, co najmniej kilka pacjentek po takiej rozmowie opuściło szpital. Nawet w areszcie uratowała kilkoro dzieci więźniarek.

Dwa razy odwiedziła Polskę na zaproszenie organizacji prolife. Na spotkania z nią przychodziły setki osób. Wagner jest w Polsce chyba bardziej znana niż w swojej ojczyźnie, gdzie zgodnie z prawem zabija się rocznie ok. 100 tysięcy dzieci.

...

Bo to jest POLSKA! WZOR!
Bohaterka narodowa Kanady niewatpliwie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:22, 25 Sie 2017    Temat postu:

POLECANE

Radziwiłł odpowiada Dudzie w sprawie zarobków w...

Brexodus, czyli obywatele Unii Europejskiej...

Tą kartą zapłacisz w kraju i za granicą!

​Tragiczny wypadek koło Darłowa. Nie żyje...
dostarczone przez plista
MZ: W 2016 roku w Polsce wykonano ponad tysiąc aborcji

Dzisiaj, 25 sierpnia (12:44)

W 2016 roku w szpitalach wykonano 1098 legalnych zabiegów przerwania ciąży, w zdecydowanej w większości w wyniku badań prenatalnych - wynika z danych przekazanych przez ministerstwo zdrowia. Najwięcej aborcji wykonano na Mazowszu, a najmniej na Podkarpaciu.
Zdjęcie ilustracyjne
/Piotr Bułakowski /RMF FM


W 2016 r. w szpitalach przeprowadzono 1098 zabiegów przerwania ciąży, o 54 więcej niż w roku wcześniejszym.

Większość aborcji wykonano w wyniku badań prenatalnych - 1042 - podał resort. Z powodu zagrożenia zdrowia matki wykonano 55 zabiegów, jeden raz przerwano ciążę powstałą w następstwie czynu zabronionego.

Najwięcej zabiegów przerwania ciąży wykonano w województwach: mazowieckim (336), śląskim (120) oraz łódzkim i pomorskim (w obu po 114). Najmniej legalnych aborcji odnotowano w województwach: podkarpackim (2), lubelskim (5), lubuskim (9) i podlaskim (1Cool.

...

Dlatego sa te katastrofy. Owszem wina jest wspolna. PRAWIE CAŁY SEJM MA KREW NA RĘKACH! Ale PiS ma wiekszosc. Ich wina jest najwieksza. Herodowie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:51, 27 Sie 2017    Temat postu:

Te dzieci urodziły się wbrew śmiertelnej diagnozie lekarzy
Anna Salawa | Sier 25, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Wiem, jak czuje się matka, która na fotelu ginekologicznym słyszy śmiertelny wyrok wydany na swoje nienarodzone dzieciątko. Sama kiedyś usłyszałam podobną diagnozę i wielu specjalistów namawiało mnie na zakończenie ciąży.
Helenka, Jeremiasz, bliźniaki

Helenka – 24 tydzień ciąży i zalecenia lekarzy, by wywołać natychmiast poród, bo mała ma liczne pęcherze w płucach. I tak nie przeżyje… Rodzice na szczęście nie chcieli tego słuchać, czekali do rozwiązania. Dziś dziewczynka, choć jest ciągle pod opieką lekarzy i dość często się przeziębia, rozwija się jak jej rówieśnicy.

Jeremiasz – USG połówkowe i wyrok: wielowadzie, maluch nie ma szans, wkrótce ciąża sama obumrze. Jago mamie nawet na infekcję podano silne antybiotyki – przecież dziecku nic już nie zaszkodzi… Chłopiec urodził się jako wcześniak, z wielu wad została tylko wada nerki, z którą da się żyć. Złą diagnozę lekarze tłumaczyli małą ilością wód płodowych w wyniku czego obraz USG był mocno zniekształcony.

Bliźniaki – o tym, że w brzuchu mamy mieszka więcej niż jedno dziecko, rodzice dowiedzieli się w czasie badania KTG… dopiero na porodówce. Choć regularnie chodzili do ginekologa, ten nie zauważył, że jest to ciąża mnoga. Rodziców dziwiło tylko, że raz lekarz w czasie USG oznajmiał, że na pewno będzie chłopiec, innym razem, że z pewnością dziewczynka. Urodziła się zdrowa parka.
Czytaj także: Henio żył rok. To był najpiękniejszy rok w naszym życiu


Niedokładne badanie

Takich historii o błędnej diagnozie w ciąży jest bez liku, te miały miejsce w moim otoczeniu w ostatnim czasie… Nie piszę o nich, żeby wytykać lekarzom błędy, chcę tylko zwrócić uwagę, że badanie USG, które wykonywane jest w ciąży jest bardzo niedokładnym badaniem. Niektórzy porównują go do oglądania obrazu przez mocno zaparowane szyby… Niestety, często na jego podstawie stawiane są wyroki życia i śmierci.

W medycynie wiemy i potrafimy coraz więcej, ale wiemy i potrafimy ciągle zdecydowanie za mało. Błędy w diagnostyce były i będą, bo na szczęście to nie my jesteśmy panami życia i śmierci.


Śmiertelny wyrok

Niestety rozumiem, jak czuje się matka, która na fotelu ginekologicznym słyszy śmiertelny wyrok wydany na swoje nienarodzone dzieciątko. Sama kiedyś usłyszałam podobną diagnozę i wielu specjalistów namawiało mnie na zakończenie ciąży.

Aborcja była pokazywana jako jedyna i najlepsza droga zarówno dla mnie, jak i mojego dziecka. Dlatego potrafię zrozumieć kobiety, które w obliczu takiej tragedii decydują się na zabieg. Nikt im nie pokazał innych możliwości.

Wiem też, że bez wsparcia najbliższych, a przede wszystkim bez dojrzałego mężczyzny, u boku trudno byłoby o heroiczne decyzje. Do dziś pamiętam, jak siedziałam z mężem na korytarzu przed gabinetem kolejnego lekarza, gdzie musieliśmy podpisać deklarację, że nie chcemy zakończenia ciąży, a obok nas siedziała zupełnie sama, zalana łzami dziewczyna z maleństwem w brzuchu. Nie poznałam nigdy jej historii, nie miałam odwagi nawet się do niej odezwać, ale fakt, że obok niej w tak trudnym momencie nikt nie siedział, boli mnie do dziś.
Czytaj także: Porodówka dla kobiet, które rodzą śmiertelnie chore dziecko


Pomoc jest konieczna

Niestety w debacie na temat aborcji, zbyt skoncentrowaliśmy się na opowiadaniu, jak wielkim ona jest złem, a za mało na promowaniu miejsc, do których kobiety w potrzebie mogą się zgłaszać.

My dzięki Bogu, w walce o życie naszego synka trafiliśmy na cudownych ludzi i świetne instytucje. Najpierw Fundacja S.O.S Obrony Życia Poczętego, która oferuje pomoc medyczną, psychologiczną oraz prawną wszystkim rodzinom w trudnych ciążach.

To oni skierowali nas do Instytutu Matki Polki w Łodzi. Tam istnieje pierwszy w Polsce oddział terapii płodu, gdzie od wielu lat przeprowadzanych jest szereg innowacyjnych operacji wewnątrzmacicznych. Lekarze, którzy tam pracują mówią wprost, że nie są w stanie pomóc wszystkim dzieciom, ale w medycynie już wiele widzieli, że nic nie jest na pewno i że warto próbować, bo jednak sporo maluchów udaje się uratować.

A pozbawiając kobietę nadziei i kończąc ciążę nie daje się jej szansy pożegnania własnego dziecka, a to boli do końca życia. Lekarze z Łodzi mają zresztą na swoim koncie sporo sukcesów, o czym świadczą liczne zdjęcia uśmiechniętych maluchów i podziękowania od rodziców, które wiszą na korytarzach całej kliniki.


Życie pod gruzami

Wreszcie trafiliśmy pod opiekę Warszawskiego Hospicjum Dziecięcego. Instytucja ta wspiera zarówno rodziny oczekujące przyjścia na świat dzieci nieuleczalnie chorych, jak i pomaga w domowej opiece nad takimi maluchami. I choć hasło hospicjum wywołuje bardzo negatywne skojarzenia, dla mnie za tym słowem kryje się wiele miłości i życzliwości. Tak wiele dobra wnoszą do naszej rodziny ludzie, którzy tam pracują…

Kiedy przychodzi trzęsienie ziemi albo ma miejsce katastrofa budowlana istnieje niepisany przepis, że na ruiny z ciężkim sprzętem wjeżdża się dopiero wtedy, gdy mamy pewność, że pod gruzami nie znajdziemy nikogo żywego. A kiedy możemy mieć taką pewność? Skoro kiedyś, ktoś przeżył w ruinach kilkanaście dni, to trzeba innym dać podobną ilość czasu.

Chciałabym, żeby podobne regulacje obowiązywały w przypadku wszystkich nienarodzonych dzieci. Skoro kiedyś maluch z podobnym rozpoznaniem urodził się zupełnie zdrowy, to czemu nie dać szansy kolejnym dzieciom?

...

Lekarze tylko PRZYPUSZCZAJA! Owszem gdy sa uczciwi i kompetetni to w wiekszosci sie sprawdza. Ale gdy nie sa? A nawet to i tak to Bóg rzadzi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:12, 30 Sie 2017    Temat postu:

Nastolatek z zespołem Downa, który uratował dziewczynkę przed utonięciem
Dolors Massot | Sier 29, 2017
lastampa.it-CC
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


17-letni Valerio Catoia stał się bohaterem narodowym i przykładem przezwyciężania ograniczeń.


K
iedy Valerio skończył 3 lata, rodzina zaczęła zachęcać go do pływania. Chłopak miał w ten sposób pracować nad muskulaturą i nauczyć się wychodzenia z opresji, gdyby któregoś dnia wpadł do wody. Valerio, który dziś jest 17-letnim młodzieńcem, rozpoczął karierę atlety i pływaka, a także został paraolimpijczykiem, dając ogromny powód do dumy swoim rodzicom i przyjaciołom. Trudno byłoby jednak sobie wyobrazić, że pewnego dnia świetne umiejętności pływackie posłużą mu w ratowaniu życia innych, a w rezultacie z dnia na dzień uczynią go bohaterem całych Włoch.
Czytaj także: Specjalne potrzeby osób z zespołem Downa? [wideo]

Valerio Catoia, nastolatek z zespołem Downa, wraz ze swoim ojcem i młodszą siostrą wybrał się na plażę w Sabaudii, we włoskim regionie Lacjum. Po chwili cieszenia się falami i piaskiem, rodzina usłyszała, jak dwie siostry, 10- i 14-letnia, wołają o pomoc.

Prąd wodny wciągał dziewczynki i sprawiał, że nie były w stanie dosięgnąć stopami dna. Valerio i jego tata nie wahali się ani sekundy, nim zanurzyli się w morzu i pospieszyli z pomocą. Dzięki temu byli w stanie je uratować i ocalić od pewnej śmierci.

Jak informuje dziennik ABC, to wydarzenie poruszyło Włochy. Podano do wiadomości heroiczny czyn chłopca, który na dodatek okazał się czystym przykładem przezwyciężania trudności. Zespół Downa nie przeszkodził Valeriemu zostać atletą i pływakiem, z muskulaturą wypracowaną ćwiczeniami, które wykonuje codziennie, żeby móc konkurować w wyższych kategoriach. Pogratulował mu włoski minister sportu, a były szef rządu Matteo Renzi – po usłyszeniu tej historii – nie wahał się pochwalić chłopca za odwagę i podkreślić, że Włochy powinny czuć się dumne, że mają obywateli takich, jak ten.
Czytaj także: Najważniejsza lekcja matematyki: jak uratować człowiekowi życie?

Valerio był w stanie pomóc młodszej z sióstr, dzięki instrukcjom, których nauczył się na kursie ratownictwa. Wiedział, jak przytrzymywać dziewczynkę w morzu i jak przetransportować ją z głową nad powierzchnią wody, aż do samego brzegu. To samo zrobił jego ojciec, ale choć siostry były na granicy utonięcia, matka dziewczynek zabrała je z miejsca, nie okazawszy ani krzty wdzięczności. W tamtej chwili nerwy wzięły górę.

Tymczasem ratownicy z plaży stawili się na miejscu zdarzenia i w tym momencie misja Valeriego i jego taty została zakończona. Valerio wrócił do swoich zwykłych treningów, wakacji i planów związanych z harcerstwem. Stara się, żeby jego życie przebiegało dalej tak samo, ale Włochy przez kilka dni mówiły o jego heroicznym czynie. Valerio mówi, że on sam się nie zmienił. Zmienili się tylko ludzie z jego otoczenia.
Czytaj także: 10-latek odebrał poród. Uratował życie swojej mamie i bratu

Artykuł pochodzi z hiszpańskiej edycji portalu Aleteia

...

A Zachod takich morduje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:51, 30 Sie 2017    Temat postu:

Sąd obniżył karę dla mężczyzny oskarżonego o napaść na byłego prezydenta Komorowskiego

Dzisiaj, 30 sierpnia (10:44)

​Z 1,5 roku do jednego roku i dwóch miesięcy w zawieszeniu obniżył w środę Sąd Apelacyjny w Gdańsku karę dla mężczyzny oskarżonego o czynną napaść na prezydenta Bronisława Komorowskiego w 2015 r. i użycie przemocy wobec trzech policjantów.
Bronisław Komorowski
/Tomasz Gzell /PAP

W marcu Sąd Okręgowy w Toruniu skazał Remigiusza Dominiaka (zgodził się na podanie danych osobowych) za czynną napaść na prezydenta Bronisława Komorowskiego 22 maja 2015 r. i zastosowanie przemocy wobec trzech interweniujących policjantów na karę 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Mężczyzna miał też przeprosić, na łamach ogólnopolskiego dziennika wszystkich pokrzywdzonych, a także zapłacić 500 zł jednemu z policjantów z tytułu częściowej rekompensaty za lekkie obrażenia ciała.

Gdański sąd apelacyjny obniżył mężczyźnie karę do roku i dwóch miesięcy więzienia, skrócił też okres zawieszenia w wykonaniu kary do dwóch lat. Sąd zdecydował też, że Dominiak nie musi publikować przeprosin. Wyrok jest prawomocny. Przysługuje od niego kasacja do Sądu Najwyższego.

Uzasadniając wyrok, sędzia Mirosław Cop wyjaśnił, że - zdaniem sądu apelacyjnego - "zawinienie miało miejsce". Wyjaśnił, że oskarżony musiał mieć świadomość, że gdy "skierował swój pęd w kierunku prezydenta", musiało "dojść do styczności jego osoby z osobą prezydenta, a w konsekwencji (...) do takiej styczności z funkcjonariuszami policji" - mówił m.in. sędzia Cop.

Każdy funkcjonariusz policji ma pełne prawo, aby podejmować czynności mające na celu przeciwdziałanie ujemnym zachowaniom - mówił też sędzia. Nauczmy się tego, że policja ma prawo podejmować czynności: oni nie podejmują swoich decyzji w złej wierze, to ich pragmatyka służbowa zmusza, iż takie czynności podejmować muszą - mówił też Cop.

Uzasadniając decyzję o złagodzeniu kary, sędzia zaznaczył, że sąd apelacyjny uznał, że krótsza kara będzie w tym przypadku "wystarczająca". Sędzia przypomniał też, że Dominiak jest jedynym żywicielem swojej rodziny - żony i dziecka. Z tego powodu sąd zniósł wobec niego obowiązek publikacji ogłoszenia z przeprosinami i zwolnił oskarżonego z opłat sądowych.

Jak powiedziała dziennikarzom w środę po ogłoszeniu wyroku Magdalena Wójcikiewicz-Syczyło z prokuratury rejonowej w Toruniu, to sama prokuratura - po przeanalizowaniu sytuacji oskarżonego - wniosła do gdańskiego sądu apelacyjnego o to, by zrezygnować z obowiązku publikacji przez oskarżonego przeprosin . Po analizie jego sytuacji osobistej i materialnej uznaliśmy, że ten środek będzie zbyt dolegliwy - powiedziała Wójcikiewicz-Syczyło.

Dodała, że prokuratura najprawdopodobniej nie będzie wnosić kasacji od środowego wyroku obniżającego zarówno długość kary więzienia, jak i okresu próby. "Dotychczasowa postawa oskarżonego oraz fakt, iż nie był on dotąd karany, przemawiają za tym, że będzie to okres wystarczający" - powiedziała Wójcikiewicz-Syczyło.

Dominiak nie chciał komentować środowego wyroku. Jego obrońca, Mariusz Trela, powiedział dziennikarzom, że jest on zadowolony z tego, iż sąd bardzo wnikliwie zbadał sprawę i uwzględnił część apelacji. Dodał, że po otrzymaniu pisemnego uzasadnienia obrona rozważy zasadność złożenia do Sądu Najwyższego kasacji od wyroku.

Przypomniał, że obrona wnosiła o całkowite uniewinnienie Dominiaka. Mój klient podtrzymuje swoje stanowisko, że nie miał zamiaru stworzenia jakiegokolwiek zagrożenia dla ówczesnego prezydenta Rzeczypospolitej - powiedział Trela. Wyjaśnił, że w kwestii stawiania oporu i czynnej napaści na funkcjonariuszy, jego klient także podtrzymuje stanowisko, które prezentował w sądzie I instancji, "że jego zachowanie było jedynie wyrazem niezadowolenia z faktu, że uniemożliwiono mu rozmowę z prezydentem RP na temat (...) ochrony życia od momentu poczęcia".

Dodał, że Dominiak "nie miał zamiaru czy chęci uniemożliwienie przeprowadzenia czynności służbowych" przez policjantów.

Do zdarzenia z udziałem oskarżonego doszło w ostatnim dniu kampanii przed drugą turą wyborów prezydenckich 22 maja 2015 r. na Rynku Staromiejskim w Toruniu, gdy ówczesny prezydent Bronisław Komorowski zmierzał na dziedziniec dawnego ratusza na wiec wyborczy.

Sąd I instancji uznał, że Dominiak, działając z zamiarem bezpośrednim, wybiegł z tłumu i omijając umundurowanych policjantów, zmierzał do prezydenta. Gwałtownie uniósł lewą rękę, w której trzymał żółtą reklamówkę z wizerunkiem płodu i napisem "Ratuj mnie" oraz adresem antyaborcyjnej strony internetowej. W prawej ręce trzymał ulotkę. Funkcjonariusze BOR odepchnęli go i przekazali policjantom.

Dominiak, wobec chcących go obezwładnić i wzywających do spokoju policjantów, zastosował przemoc, w czego wyniku naruszył nietykalność cielesną funkcjonariuszy, a u jednego z nich spowodował lekkie obrażenia, m.in. żuchwy i nadgarstka.

Oskarżony tłumaczył podczas procesu, że chciał wręczyć prezydentowi ulotkę o aborcji. W uzasadnieniu wyroku toruńskiego sądu podkreślono, że Dominiak powinien wiedzieć, że prezydentowi nie można tak po prostu wręczyć czegokolwiek.

(ph)

...

Gigantyczny skandal. Obronca zycia wrobiony w przestepstwo. Widzimy ze lipa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 8:05, 31 Sie 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
​Dramat rodzinny w Gliwicach. W mieszkaniu znaleziono wygłodzone 7-miesięczne dziecko
​Dramat rodzinny w Gliwicach. W mieszkaniu znaleziono wygłodzone 7-miesięczne dziecko

Wczoraj, 30 sierpnia (10:59)

W jednym z mieszkań w Gliwicach znaleziono 7-miesięczne, wygłodzone dziecko. Jego rodzice byli poszukiwani i trafili do aresztu - informuje dziennikarz RMF FM Marcin Buczek.
Zdjęcie ilustracyjne
/Piotr Bułakowski /RMF FM


Lekarze stwierdzili u dziewczynki niedobór wzrostu, masy ciała oraz wygłodzenie, do których dochodzi jeszcze nieprawidłowy rozwój psychoruchowy.

Gdy dziecko zostało znalezione, ważyło około 4 kg, choć w tym wieku waga powinna być o 2-3 kg większa. Na razie dziewczynka jest w szpitalu i przechodzi kompleksowe badania.

Rodzice dziecka nie szczepili go i nie przychodzili na kontrolne badania. Fakt ten zaniepokoił lekarzy, którzy zdecydowali się zawiadomić MOPS. Z kolei pracownica ośrodka poprosiła o pomoc policję.

Po wejściu do mieszkania na osiedlu Sikornik pracownica MOPS-u od razu zwróciła uwagę na wychudzone dziecko, choć mieszkanie wyglądało na zadbane.

Na ciele dziecka nie było też żadnych śladów przemocy, a rodzice twierdzili, że regularnie je karmili.

Dziewczynkę zabrało pogotowie. Rodzice na razie są w areszcie, bo byli poszukiwani za to, że nie zapłacili grzywny.

Teraz sprawą tej rodziny zajmie się sąd.


(ph)
Marcin Buczek

...

Tym razem jednak dziecko przezylo czyli nadal nie konczy sie najgorzej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:03, 08 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
W internecie kwitł handel lekami wczesnoporonnymi. Policja zatrzymała 2 osoby
POLECANE

Są wyniki sekcji zwłok 20-latki. Potwierdziły się...

​Brutalne morderstwo w Korszach. Zabił, a potem...

Śledź wzrost i rozwój dziecka

Doktorant UJ deportowany do Iraku
dostarczone przez plista
W internecie kwitł handel lekami wczesnoporonnymi. Policja zatrzymała 2 osoby

Dzisiaj, 8 września (12:50)

Zabezpieczone leki o działaniu wczesnoporonnym, sprzęt komputerowy, nośniki pamięci, telefony komórkowe oraz dokumentacja świadczącą o prowadzeniu nielegalnego handlu lekami - to efekt działań funkcjonariuszy z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie oraz mundurowych z Kamionki i Międzyrzeca Podlaskiego. Policyjne czynności przeprowadzane były w Świdniku i na terenie powiatu bialskiego. Zatrzymano dwie osoby.
Zabezpieczone przez policjantów leki wczesnoporonne
/Policja


Policjanci z Wydziału dw. z Cyberprzestępczością KWP w Lublinie wraz z funkcjonariuszami z Kamionki i Międzyrzeca Podlaskiego przeszukali mieszkanie 51-letniego mężczyzny z powiatu bialskiego. Mieszkaniec Międzyrzeca Podlaskiego zamieszczał na portalach internetowych ogłoszenia dotyczące sprzedaży leków o działaniu wczesnoporonnym.
Handlowali środkami wczesnoporonnymi w internecie, zatrzymała ich policja

Kolejne przeszukanie zostało przeprowadzone w Świdniku. Jak wynikało z ustaleń policjantów, właścicielka mieszkania od maja prowadziła za pośrednictwem internetu nielegalną sprzedaż leku o takim samym działaniu.

Łącznie zabezpieczono 115 tabletek, potwierdzenia nadania przesyłek i dokonania wypłat. Do dalszych badań zabezpieczono także sprzęt komputerowy, nośniki pamięci, telefony komórkowe oraz karty SIM.

Na chwilę obecną zarzuty przedstawione zostały 51-letniemu mężczyźnie. Grozić mu może kara do 2 lat pozbawienia wolności.

(adap)

...

..Leki"... Zwyrodnialcy a hitlerowcy leczyli gazem...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:44, 10 Wrz 2017    Temat postu:

Adoptowali dziewczynkę bez rąk i nóg. Bo miłość wszystko zwycięża!
Zelda Caldwell | Mar 07, 2017

Stewart Family Facebook
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
„Wiedzieliśmy, że możemy ją pokochać i że tylko to się tak naprawdę liczy” - mówi adopcyjna mama Marii.

Rok po adopcji dziewczynki, która urodziła się bez rąk i nóg, Adrianne i Jason Stewartowie postanowili podzielić się ze światem swoim szczęściem, które ich spotkało dzięki małej Marii.

Na facebookowym profilu Love What Matters Adrianne opublikowała niezwykłe wideo. Napisała pod nim, że trzyletnia Maria „dała im o wiele więcej, niż oni będę w stanie jej kiedykolwiek ofiarować. Dziewczynka jest bowiem pełna radości i światła, i jest inspiracją dla wszystkich, którzy ją spotykają”.

Stewartowie (którzy mieszkają w Utah) mają już dwie biologiczne córki, a także zaadoptowanego syna pochodzącego z Filipin. Zdecydowali się jednak na jeszcze jedną adopcję.
Czytaj także: Zaadoptował 22 dzieci zarażonych wirusem HIV

Wprawdzie nie rozważali przyjęcia pod swój dach dziecka niepełnosprawnego, ale agencja adopcyjna przesłała im listę maluchów, którym było bardzo trudno znaleźć dom. Na tej liście znalazła się także Maria, przebywająca od 6. miesiąca życia w filipińskim sierocińcu dla dzieci specjalnej troski. Kiedy Stewartowie zobaczyli jej rozbrajający uśmiech, od razu mieli pewność, że ta dziewczynka powinna stać się częścią ich rodziny.







„Kiedy spotkaliśmy naszą córkę, wiedzieliśmy, że nie jesteśmy wystarczająco dobrze wykwalifikowani i przygotowani na dziecko takie jak ona, urodzone bez rąk i nóg, ale wiedzieliśmy też, że możemy ją pokochać i że tylko to się tak naprawdę liczy!” – napisała Adrianne na Facebooku.

Jak podaje CNN, Stewartowie postanowili podzielić się publicznie swoją historią, żeby z jednej strony zachęcić innych rodziców do wzięcia pod uwagę adopcji dzieci specjalnej troski, a z drugiej strony, żeby skłonić do ponownego rozważenia swojej decyzji kobiety, które – z powodu zdiagnozowanej niepełnosprawności dziecka – chcą dokonać aborcji.
Czytaj także: Adoptowali całą siódemkę rodzeństwa, żeby nie rozdzielać dzieci

Maria, jak podaje CNN, uczęszcza dwa razy w tygodniu do żłobka. Ma także zajęcia z fizjoterapeutą oraz terapeutą mowy i robi niesamowite postępy. „Doskonale zdajemy sobie sprawę z jej ograniczeń, a potem nagle widzimy, że opanowuje coś, co przekraczało jej możliwości” – napisała Adrianne.



Stewart Family Facebook



Oświadczyła także, że nie tylko Maria jest szczęściarą: „Mieć ją w swojej rodzinie to dla nas wielkie błogosławieństwo. Dzięki niej każdy z nas stał się lepszym człowiekiem. Nauczyła nas odnajdować radość w małych rzeczach, nie smucić się czy nie być rozczarowanym z powodu tego, czego nie mamy, i nie traktować jako oczywistości tego, co mamy. Najważniejszą rzeczą, której nas nauczyła, jest to, że każdy z nas może więcej, niż mu się wydaje”.
Czytaj także: Dziecka nie będzie. Choćbyście się leczyli czterdzieści lat

Jak podaje CNN, Maria „ciągle nie mówi zbyt wiele, ale kocha kontakt i zabawę z innymi dziećmi ze żłobka. Jak każde inne dziecko, uwielbia kolorować, bawić się pluszowymi zwierzakami, a czasem zdarza jej się nawet poszaleć przy muzyce z lat 80”.

Tekst pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Wspanialy wzor.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:53, 11 Wrz 2017    Temat postu:

Przestałam czuć jego ruchy… Poruszające świadectwo mamy, która straciła dziecko w 37 tygodniu ciąży
Florence Malenfant | Wrz 10, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Utrata dziecka jeszcze przed jego narodzinami jest szczególnie bolesnym doświadczeniem. Jak radzić sobie z żałoba prenatalną? Oto świadectwo Florence...

To jego serce. Niestety, nie przejawia żadnej aktywności. Bardzo mi przykro.

To jedno z tych zdań, które powracają do mnie bezustannie od kilku miesięcy. To było ostatnie, co spodziewaliśmy się usłyszeć tamtego wieczoru.

Słowa lekarki wykonującej echokardiografię były jedynie potwierdzeniem tego, czego nikt jeszcze nie był w stanie nam powiedzieć od chwili, gdy przyjechaliśmy do szpitala. Ciągle jednak mieliśmy nadzieję. Człowiek zawsze ma nadzieję.

Zaledwie pięć dni wcześniej słyszałam to malutkie serce i jego szalony, nierzeczywisty rytm. Dotykaliśmy brzucha sprawdzając, czy dzidziuś jest we właściwej pozycji. Wszystko było w porządku. Rósł i wiercił się, chociaż miałam już do czynienia z bardziej ruchliwymi osobnikami.
Czytaj także: Pana dziecko to cud! Proszę zrobić zdjęcie!


„Przestałam czuć jego ruchy”

A potem nagle, w 37 tygodniu noszenia go pod sercem przestałam czuć jego ruchy. To był weekend, byliśmy poza miastem. Nasze życie nabrało innego rytmu niż zazwyczaj. Na początku myślałam, że dziecko jest po prostu spokojniejsze niż zwykle. Ale czułam, jak moje serce staje, gdy głaskałam brzuch, a maleństwo nie reagowało…

Wieczorem wraz z mężem pojechaliśmy się do szpitala, aby się upewnić, czy wszystko jest w porządku. Lekarze najpierw sądzili, że znaleźli jego serce, jednak słyszeli tylko mój niespokojny puls. Potem, jeden z rezydentów wykonał echokardiografię.

Nikt nic nie mówił. Śmiertelna cisza. To takie dziwne wyrażenie… Zawsze sądziłam, że chodzi w nim o zmarłych, którzy nie wydają z siebie żadnego dźwięku, ale wtedy zrozumiałam, że chodzi raczej o reakcję ludzi w obliczu śmierci.

A więc nikt nic nie mówił. Cisza się przedłużała. Rezydentka ewidentnie nie znajdowała tego, czego szukała. Po dziesięciu minutach wewnętrznych tortur odważyłam się zapytać: „Czego pani tak szuka?”. „Serca. Ale go nie widzę. Być może chodzi po prostu o maszynę. Zaraz poproszę kogoś, aby to sprawdził”. Nasze serca zrozumiały, ale rozum, jak sądzę, działa wolniej. Ciągle jeszcze mieliśmy nadzieję.

Na czas oczekiwania na echokardiografistkę zaprowadzono nas do małej poczekalni obwieszonej plakatami o żałobie prenatalnej. To w tamtej chwili zdecydowaliśmy się nadać mu imię François.

Pojechaliśmy odebrać naszych dwóch pozostałych chłopców i, z rozdartym sercem, wróciliśmy do domu. François ciągle jeszcze znajdował się w moim brzuchu, a jednocześnie, z powodów niezrozumiałych dla żadnego z nas, już go tam nie było.
Czytaj także: Kiedy umiera dziecko… Czy naprawdę „wszystko będzie dobrze”?


Myślałam o Maryi…

Nazajutrz, z podpuchniętymi i zaczerwienionymi oczyma wróciliśmy do szpitala na poród. Gdyby prowadzono mnie na krzesło elektryczne nie mogłabym czuć się gorzej. Czekano na nas.

Chwilę później dołączyła do nas położna, aby nam towarzyszyć. I godziny, niekończące się godziny, które później nastąpiły miały w sobie niewyobrażalną intensywność. Oczywiście, płakaliśmy, ale nie zabrakło też śmiechu. Rozmawialiśmy. Modliliśmy się. A potem znów płakaliśmy.

Myślałam o Maryi u stóp krzyża. Myślałam o kielichu, który Ona również wypiła do końca. Powtarzałam sobie, że Ona też kochała i nosiła w sobie syna, który teraz poświęcił się na jej oczach. Myślałam o Jej „tak” sprzed trzydziestu trzech lat, gdy nie wiedziała nic o tym, co ich czeka, i o tym, że nie miała praktycznie żadnego wpływu na to, co wydarzyło się później.
Czytaj także: Magda Frączek: Maryja. Mama czy daleka krewna?


Poród

Poród był długi, ale to dobrze, że taki był. Potrzebowałam tego. Dzięki temu moje ciało towarzyszyło sercu w bólu i cierpieniu. Oznaczało to też więcej czasu spędzonego z naszym dzieckiem. Wspólne chwile były policzone. A później mój synek się urodził… To znaczy, wyszedł ze mnie.

To była niezwykła chwila, tak jak w przypadku wcześniejszych narodzin jego braci.

Płakaliśmy z radości, był taki piękny. Najpiękniejszy. Jego stópki, rączki, usta, były doskonałe. Wszystko w nim było doskonałe. Pozwolił wziąć się na ręce. Kochać. Nie mogłam oderwać wzroku od jego twarzy. Chciałam na zawsze utrwalić je w pamięci, w moich oczach.

W tamtej chwili wszystko zrozumieliśmy. Przynajmniej z technicznego punktu widzenia. To był nieszczęśliwy wypadek, jeden z tych, o których myślimy, że już się nie zdarzają w naszych czasach. Jego śmierć spowodowała zaciśnięta pętla pępowiny. Odetchnęliśmy, ale było to gorzkie ukojenie.

Mogliśmy z nim spędzić trochę czasu. Wystarczająco długo, aby zaprezentować go rodzinie, żeby mogli go zobaczyć, żeby dla nich też to dziecko stało się kimś konkretnym. A potem wróciliśmy. Wyszliśmy ze szpitala bez brzucha i bez dziecka. Z pustymi ramionami. Z przebitym sercem i duszą postarzałą o tysiąc lat. Ale byliśmy pełni nadziei.
Czytaj także: Żyła przez 5 dni. W tym czasie zdążyła zmienić życie swoich rodziców


Tajemnica miłości

Już teraz widzimy konkretne owoce krótkiej obecności François razem z nami i jego przedwczesnego odejścia. Jest tajemnicą ta przedziwna misja jaka została mu powierzona, choć nie miał nawet okazji otworzyć oczu.

Często jeszcze dławi mnie smutek i wściekłość. Zdarza mi się myśleć, że to niesprawiedliwe, że musieliśmy go stracić po to, aby inni odzyskali wiarę – tak, i to się zdarzyło! – albo odkryli Boga w tej śmierci.

A potem znowu myślę o Maryi. Jej „tak” od samego początku, od chwili poczęcia, było powiedzeniem „tak” na to, że jej dziecko nie należy do niej. Myślę, że gdyby zapytać o zdanie Maryję przed ukrzyżowaniem Chrystusa, wolałaby zająć jego miejsce. I nic w historii ludzkości nie byłoby takie samo…
Czytaj także: „Idę do nieba, będę wam stamtąd pomagać”

© Gabriel Bisson

Tekst pochodzi z francuskiej edycji portalu Aleteia

Florence Malenfant (tekst) i Gabriel Bisson (ilustracje) żyją wraz ze swoimi dwoma synami w sercu małego miasteczka w pobliżu Saint-Laurent. Jej pasją jest historia sztuki, odważne recepty i zagraniczne filmy dokumentalne. On z kolei jest inżynierem na pełen etat, twórcą komiksów w wolnym czasie i tatą, na dobre i na złe.

...

I to jest wzor dobra.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:56, 13 Wrz 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Maciej Maleńczuk przed sądem. Chodzi o zaatakowanie działacza pro-life
Maciej Maleńczuk przed sądem. Chodzi o zaatakowanie działacza pro-life

Wczoraj, 12 września (18:03)

Przed krakowskim sądem rozpoczął się proces, jaki muzykowi Maciejowi Maleńczukowi wytoczył działacz Fundacji Pro-Prawo do życia. Oskarżenie dotyczy naruszenia nietykalności osobistej podczas pikiety antyaborcyjnej. Muzyk nie przyznał się do winy.
Maciej Maleńczuk
/Jacek Bednarczyk /PAP


Do sprawy, toczącej się pierwotnie z oskarżenia prywatnego, przystąpił prokurator. W odniesieniu do zarzutów Maciej Maleńczuk złożył wzajemny akt oskarżenia o znieważenie, ale z powodów formalnych jego akt oskarżenia będzie rozpatrywany oddzielnie.

Sprawa dotyczy wydarzeń z 17 grudnia ub. roku na Rynku Głównym w Krakowie. Odbywał się tam protest, zorganizowany przez Partię Razem przeciwko wypowiedzeniu przez rząd konwencji antyprzemocowej. Na manifestacji pojawili się członkowie Komitetu Obrony Demokracji, by wyrazić solidarność z opozycją okupującą salę plenarną Sejmu. Nieopodal antyaborcyjną demonstrację zorganizowała fundacja Pro-Prawo do Życia. Uczestniczyło w niej pięć osób.

Podczas pikiety zostałem zaatakowany przez Macieja Maleńczuka. Początkowo krzyczał na mnie i innych wolontariuszy, następnie podszedł do mnie, wyrwał mi transparent i rzucił o ziemię. Mój protest rozwiązał uderzeniem mnie pięścią w lewą część żuchwy - zrelacjonował zdarzenie na stronie stopaborcji.pl wolontariusz Fundacji Pro-Prawo do Życia Łukasz Konieczny. W jego imieniu prywatny akt oskarżenia przygotowali prawnicy Fundacji Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris. Jak podkreślono w akcie oskarżenia, "muzyk chełpił się potem atakiem na portalu społecznościowym, co dowodzi, że nie szanuje prawa".

"Wzburzyły mnie te plakaty, postanowiłem zainterweniować"

Maciej Maleńczuk nie przyznał się do winy. Jak wyjaśnił przed sądem, przyszedł na Rynek zaprotestować przeciwko wydarzeniom w Sejmie. Po jakimś czasie zorientował się, że obok "prezentowane są olbrzymie ohydne zdjęcia poszarpanych ludzkich zwłok". Była sobota, godzina 13, po Rynku spacerowały kobiety z małymi dziećmi, wszyscy odwracali głowy od tak obrzydliwych obrazów prezentowanych publicznie. Wzburzyły mnie te plakaty, postanowiłem zainterweniować - wyjaśniał Maleńczuk.

Nie zwracałem się bezpośrednio do Łukasza Koniecznego, o ile sobie przypominam, nie używałem wulgaryzmów - zapewniał. Jak podał, dopytywał się, co ta demonstracja ma wspólnego z wydarzeniami w Sejmie, a Łukasz Konieczny zwrócił się do niego w wulgarnych słowach "s... ch...". W reakcji na to wyrwał mu transparent, a gdy wulgarny i agresywny działacz ruszył w jego kierunku, odepchnął go. Muzyk zaprzeczył także, by wypowiadał się na temat zdarzenia na portalu społecznościowym i podał, że oprócz jego oficjalnego konta istnieje tam kilka kont fałszywych.

Działacz pro-life nie przygotował dokumentacji medycznej ani fotograficznej, bo obawiał się... reakcji mamy

Z kolei działacz pro-life zeznał przed sądem, że z powodu hałasu usiłował przekrzyczeć muzyka i odpowiedzieć na jego pytania, ale ten wyrwał mu transparent i uderzył w lewą część żuchwy. W wyniku uderzenia miał spuchniętą jamę ustną od wewnątrz i miał tam wgłębienie od zęba. Prywatny akt oskarżenia sporządził po 10 dniach, nie przygotował żadnej dokumentacji medycznej ani fotograficznej, bo, jak mówił, obawiał się reakcji mamy, która "byłaby wściekła, że brał udział w takich wydarzeniach".

Sąd przesłuchał także dwoje pierwszych świadków, uczestników pikiety. Ich zeznania nie pozwoliły jednoznacznie ustalić przebiegu zdarzenia, w istotnych szczegółach różniły się między wersjami zarówno oskarżyciela, jak i oskarżonego. Świadkowie różnie opisywali przebieg zdarzenia w kluczowych jego momentach i rolę uczestniczących w nim osób, mówili o agresji i wzajemnej szarpaninie, inaczej określali nawet obrażenia oskarżyciela - wbrew jego własnym opisom.

Na kolejnej rozprawie w listopadzie sąd przesłucha kolejnych świadków.

Termin rozpoczęcia procesu z prywatnego aktu oskarżenia Macieja Maleńczuka przeciwko działaczowi pro-life o znieważenie nie został jeszcze ustalony.

(mpw)

...

Malenczuk to ohydny zwyrodnialec.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:21, 21 Wrz 2017    Temat postu:

Aborcja to działanie antymedyczne. Przyznają to nawet ateiści
Błażej Kmieciak | Wrz 18, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Mówi się, że inicjatywa #ZatrzymajAborcje związana jest z przerywaniem ciąży. Nie, ona jest przede wszystkim związana z ochroną małych pacjentów, którzy przebywają jeszcze w ciele swojej mamy.

Pod koniec marca miała miejsce na Cyprze Konferencja Rady Europy dotycząca praw osób niepełnosprawnych. Miałem okazję mówić na niej o problemach osób chorych psychicznie. W pewnym momencie przemawiającej akurat norweskiej działaczce zadała pytanie Emanuela Pepkola Zaimi, kierująca pracami jednej z albańskich fundacji wspierających dzieci z zaburzeniami genetycznymi. Spytała: „Jak to możliwe, że tak łatwo Norwedzy mówią o prawach osób niepełnosprawnych, a jednocześnie uniemożliwiają im przyjście na świat?”.

Pytanie to wywołało konsternację na sali. Po lakonicznej odpowiedzi prelegenci przeszli do kolejnych punktów programu. Emanuela w trakcie rozmowy ze mną podczas przerwy podkreślała, że jest zdziwiona reakcją sali, na której znajdowali się przedstawiciele wszystkich krajów członkowskich Rady Europy. Stwierdziła wprost, iż czuje, że została uznana za religijną aktywistkę walczącą z aborcją. Ona jednak zaznaczyła, że jest ateistką, a przerywanie ciąży to wg niej działanie antymedyczne i nieludzkie, co doskonale czuje jako matka małego dziecka z Zespołem Downa.


#ZatrzymajAborcje

Sytuacja ta doskonale oddaje rzeczywistość, którą prawdopodobnie w najbliższym czasie będziemy mogli zaobserwować w Polsce w związku z pojawieniem się inicjatywy obywatelskiej #ZatrzymajAborcje. Wiele osób zapewne będzie podkreślać, że „aborcja to temat zastępczy”, „to temat światopoglądowy” i mówić, że „wracamy do średniowiecza”.

Wspomniana inicjatywa skupia się na jednym zapisie ustawy o planowaniu rodziny. Chodzi o przesłankę eugeniczną pozwalającą na zakończenie życia dziecka podejrzewanego o niepełnosprawność. Nie wdając się w spory natury filozoficznej, warto przypomnieć orędownikom aborcji kilka czysto medycznych faktów.
Czytaj także: Inicjatywa „Zatrzymaj aborcję”, to milowy krok ku pełnej ochronie życia


Kobieta i dziecko — dwoje pacjentów

Trzeba rozpocząć od Hipokratesa, który zakazywał podawania kobiecie środków powodujących poronienie. Hipokrates jest uznanym ojcem zachodniej medycyny i nie można bagatelizować w dyskusji słów jego przysięgi, na bazie której powstały kolejne kodeksy etyczne.

Sięgając do bliższych nam historycznie źródeł, warto przypomnieć treść art. 39 Kodeksu Etyki Lekarskiej, zgodnie z którym:

Podejmując działania lekarskie u kobiety w ciąży lekarz równocześnie odpowiada za zdrowie i życie jej dziecka. Dlatego obowiązkiem lekarza są starania o zachowanie zdrowia i życia dziecka również przed jego urodzeniem.

Innymi słowy: lekarz, który dokonuje aborcji, jednocześnie uśmierca pacjenta. Aborcja eugeniczna jest prawdopodobnie tym samym najbardziej kuriozalnym „świadczeniem medycznym”. Najpierw lekarze badają dziecko: analizują jego wielkość, wagę i ułożenie. Są gratulacje, wpisy do dokumentacji medycznej. Jest kobieta i płód. Oboje są pacjentami.

Następnie dzieje się coś nie tak i nagle jeden pacjent znika. Jest pacjentka i płód, który zostaje usunięty, gdyż stwierdzono u niego „…duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia (…) albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu”. Innymi słowy, aborcja eugeniczna ma służyć terapii (sic!). W medycynie naturalnym jest, że stwierdzenie niepokojącej diagnozy wręcz automatycznie wprowadza postępowanie lecznicze. Tutaj owym leczniczym działaniem jest, niestety, zadanie śmierci.
Czytaj także: Syndrom postaborcyjny – istnieje czy nie?


Chirurgia płodowa

Tego typu paradoksy są całkowicie antymedyczne oraz nielogiczne. Nikt nie umniejsza cierpienia rodziców oraz dzieci doświadczających niepełnosprawności. Walka z eugeniczną aborcją jest wręcz działaniem przeciwnym. Jest wołaniem o szacunek dla godności człowieka bez względu na to, ile ma kończyn lub chromosomów. Tu pozwolę sobie na pewne wtrącenie.

Jak się okazuje, to właśnie Polska stała się najaktywniejszym krajem w chirurgii płodowej. Warto przeczytać kilka wypowiedzi np. dr Marzeny Dębskiej i prof. Anety Olejek podkreślających, że w międzynarodowym środowisku ginekologów polscy lekarze tej specjalności są postrzegani w sposób specyficzny. Mało krajów decyduje się na inwestowanie czasu i funduszy w tzw. chirurgię płodową. Procedury przerywania ciąży są tańsze. Lekarki te jednak się w niej specjalizują. Doktor Dębska przeprowadza m.in. operacje kardiologiczne nienarodzonych dzieci. Z kolei prof. Olejek zajmuje się równie skomplikowanymi operacjami rozszczepu kręgosłupa.

Schorzenie to wykryto blisko dwie dekady temu u Samuela Arnasa (jeszcze przed narodzeniem). Lekarze zaproponowali wówczas rodzicom przeprowadzenie zabiegu aborcji. Oni jednak się na nią nie zdecydowali. W 21 tygodniu trwania ciąży dr Stephan Bruner, wraz ze swoim zespołem, przeprowadził operację wewnątrz macicy mamy Samuela. Celem wspomnianego zabiegu była korekta wady neurologicznej, która z całą pewnością uniemożliwiałaby samodzielne życie chłopca. W trakcie zabiegu dziecko chwyciło nagle chirurga za palec, co zostało zarejestrowane na zdjęciu. Amerykańskie media określiły je mianem „Hand of hope” (ręka nadziei).
Czytaj także: „Dziewięć rozmów o aborcji”, które trzeba przeczytać


Szacunek dla każdego życia

Pierwszy przewodniczący Papieskiej Akademii „Pro Vitae”, prof. J. Lejeune, już ponad czterdzieści lat temu stwierdził, że dostrzec można tzw. „eugenizację prawa”. Jego rodak — nota bene ateista — prof. J. Testart, po przeprowadzonym z sukcesem pierwszym zabiegu in vitro, przestrzegał przed tworzeniem kolejnych kryteriów normalności, eliminujących ze społeczeństwa osoby niepełnosprawne. Zatrzymując aborcję, wracamy więc do źródeł medycyny, do szacunku i troski o każdego pacjenta. A zmieniając prawo, jesteśmy w stanie stworzyć nowe jego kryterium — kryterium absolutnego respektu dla ludzkiego życia.

...

Widzicie tutaj kompletny falsz i oblude Zachodu. Ktory rzekomo tak pomaga niepelnosprawnym... Np. chore dzieci...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 5:23, 22 Wrz 2017    Temat postu:

Z miłości do dziecka oddałam je do adopcji. Historie trudnych wyborów
Ewa Rejman | Wrz 21, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Kochają swoje dzieci i chciały dać im to, co najlepsze. Tym, co najlepsze okazał się według nich dar wychowania w pełnej, kochającej rodzinie. Rodzinie adopcyjnej, nie biologicznej.


K
im trzeba być, żeby oddać własne dziecko? Czasami po prostu kochającą matką, którą życiowa sytuacja zmusiła do podejmowania trudnych wyborów. Zbyt często kobiety decydujące się umieścić swoje dzieci w rodzinach adopcyjnych są osądzane i potępiane. Zaczynają się wstydzić tego, co zrobiły i uważać się za gorsze od reszty. Ruch „Brave Love” („Odważna miłość”) stara się wydobyć je z cienia. Na swojej stronie, [link widoczny dla zalogowanych] publikują wywiady z mamami dzieci przekazanych do adopcji.


Ashley: dałam mu życie, na jakie zasługuje

„Kochamy nasze dzieci. Decyzja, którą podejmujemy nie jest łatwa i na pewno nie jest łatwą drogą ucieczki, ale raczej bezinteresownym aktem miłości, który czyni matka dla swojego dziecka – wyborem tego, co wydaje się dla niego lepsze” – mówi Ashley z Teksasu.

Ashley miała piętnaście lat, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży. Była przerażona i sama, wciąż czuła się dzieckiem, na którego barkach spoczywa zbyt wielka odpowiedzialność. Jej tato i jeden z jego braci dorastali w rodzinie adopcyjnej, która dała im szczęśliwe dzieciństwo i dobry start w dorosłe życie. Dziewczyna postanowiła poznać kandydatów na adopcyjnych rodziców swojego dziecka. Opisuje ich jako najbardziej kochających i troskliwych ludzi, jakich spotkała. „Powierzając im swoje dziecko, dałam mu życie, na jakie zasługuje” – mówi.
Czytaj także: Znany dziennikarz: „Mama oddała mnie do adopcji, ale jestem jej wdzięczny”


Gerianne: chciałam, żeby moje dziecko miało więcej niż mogłam mu dać

Gerianne miała 29 lat i była już mamą trzech małych synków. Żyła z zasiłku, planowała w końcu pójść na studia. Bała się swojego partnera, który wielokrotnie uciekał się do przemocy. Kiedy dowiedziała się, że jest w kolejnej ciąży była zdruzgotana. Obwiniała się, że nie potrafiła wcześniej przerwać toksycznego związku, nie chciała, żeby kolejne dziecko musiało mierzyć się z jej życiowym bagażem.

„Chciałam, żeby moje dziecko miało więcej niż mogłam mu dać” – wspomina. Przyjaciółka zasugerowała jej adopcję i skontaktowała ją z parą gotową przyjąć do siebie maleństwo. Po wielu wahaniach postanowiła powierzyć im swojego synka.

Od tego czasu minęło 26 lat. Gerianne wie, że jej syn wychowywał się w kochającej rodzinie i dobrze radzi sobie w życiu. Niedawno nawiązał z nią kontakt przez Facebooka. Kobieta nigdy nie żałowała swojej decyzji.
Czytaj także: Adoptowali całą siódemkę rodzeństwa, żeby nie rozdzielać dzieci


Sarah: przeciwko swoim emocjom dla dobra swojego dziecka

Sarah chodziła jeszcze do szkoły i panicznie bała się reakcji rodziców na wieść o ciąży. Rzeczywiście, od razu zapowiedzieli, że nie zamierzają jej w żaden sposób wspierać i nie interesowało ich jak nastolatka poradzi sobie z opieką nad dzieckiem.

Była zupełnie zagubiona i nie chciała rozstawać się ze swoim synkiem. „Adopcja jest najbardziej nienaturalną rzeczą, jaką możesz zrobić. Kierujesz się przeciwko temu, co jest w tobie, przeciwko hormonom buzującym w twoim ciele, przeciwko swoim emocjom i swojemu sercu – po to, aby podjąć decyzję o przyszłości twojego dziecka” – mówi.

Synek Sarah ma już pięć lat. Biologiczna mama utrzymuje z nim kontakt, bo razem z jego nowymi rodzicami zdecydowali się na adopcję otwartą. Sarah zastanawia się czasem, co by było gdyby otrzymała wsparcie od rodziny i wychowywała go samodzielnie. Szybko jednak uświadamia sobie, że wybrała najlepsze rozwiązanie w swojej sytuacji.

„Może żyć w pełnej, dobrze funkcjonującej, kochającej rodzinie. Cudownie jest patrzeć, jak rośnie i kwitnie w takim środowisku. Wielką radością jest też jego miłość do mnie. Zawsze jest podekscytowany, kiedy mnie widzi i mówi mi, że mnie kocha” – opowiada Sarah.
Czytaj także: Kto przytuli niechciane dzieci?


Poświęcenie, nie egoizm

W dyskusji o adopcji skupiamy się na dzieciach i rodzicach adopcyjnych. Biologiczne mamy są niewidzialne. Z góry oznaczamy je jako te „złe i wyrodne”, którym nie należy się nasza uwaga.

Idealnie byłoby, gdyby każda mama mogła zatrzymać swoje dziecko przy sobie, wychowywać je razem troskliwym mężem, patrzeć, jak rośnie, być przy nim w ważnych momentach. Tyle, że życie idealne nie jest i stwarza sytuacje, z których nie ma dobrego wyjścia. Powierzenie dziecka rodzinie adopcyjnej wiąże się z bólem, tęsknotą, rozdarciem. Płaczem, kiedy przekazuje się je w obce ramiona.

Kochająca mama chce dać dziecku jak najwięcej, tyle, ile tylko może. Czasami może dać mu dziewięć miesięcy noszenia pod sercem, godziny porodu i krótkie pożegnanie. Dać mu życie. Nie „tylko tyle”, ale „aż tyle”. Oddanie swojego skarbu komuś, kto stworzy mu – w osobistym odczuciu – lepsze warunki, to poświęcenie, nie egoizm.

Poświęcenie, które zasługuje na akceptację i wsparcie. Biologiczne mamy, które zdecydowały się na adopcję nie mogą być dłużej zawstydzane i oceniane jako „patologiczne”. One też mają prawo obchodzić Dzień Matki.

...

To jest oczywiste zamiast mordowania. Jesli dzieci rodza dzieci to 90% winy jest doroslych. Tego ze otoczenie wrecz molestuje dzieci seksem. Wszedzie seks nawet w reklamach masla czy butow...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 14:31, 23 Wrz 2017    Temat postu:

Pierwsza kobieta z zespołem Downa, która przepłynęła kanał La Manche i otrzymała doktorat honoris causa
Cerith Gardiner | Wrz 23, 2017
Karen Gaffney Foundation | Facebook | Fair Use
Komentuj


Udostępnij

Komentuj






Każde życie ma wartość, każde życie ma znaczenie, niezależnie od liczby chromosomów – przekonuje Karen Gaffney. A jej życie jest tego najlepszym dowodem.


P
rzepłynięcie kanału La Manche to nie byle co. Płynie się w zimnej wodzie, trzeba się mierzyć z ogromnymi falami, porywistym wiatrem, a do tego dochodzą jeszcze przypadkowe poparzenia meduzami. To największe wyzwanie dla pływaków długodystansowych podjęła Karen Gaffney, pierwsza osoba z zespołem Downa, która ukończyła sztafetę pływacką przez kanał La Manche w roku 2001. Jednak nie było to największe wyzwanie w życiu Gaffney. Całe życie mierzy się z przeszkodami stawianymi przed osobami niepełnosprawnymi, zdecydowana pokazać światu, że zespół Downa nie jest powodem, który uzasadnia dokonanie aborcji. Jej przesłanie jest całkiem proste: każde życie jest ważne.
Czytaj także: Rodziny z dziećmi z zespołem Downa na Instagramie. Rewolucja?


Każde życie ma wartość

Działania, które podejmuje wraz z Fundacją Karen Gaffney, „wspierającą proces pełnego włączenia do społeczeństwa osób z zespołem Downa i innymi niepełnosprawnościami”, przyniosły jej w 2013 roku tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu w Portland.

Jest pierwszą osobą z zespołem Downa, która otrzymała takie wyróżnienie. Ale to nie koniec jej wyzwań i osiągnięć. 1 lipca Gaffney przemawiała do ogromnego tłumu na Parnell Square w Dublinie przekonując, że jeden mały chromosom nie powinien wykluczać nikogo z odgrywania aktywnej roli w społeczeństwie, a tym bardziej nie powinien odbierać nikomu szansy, by przyjść na świat.

W swoim wystąpieniu na konferencji TED Gaffney mówiła:

Wyobraźcie sobie, że oto odwracamy szkody wyrządzone przez instytucje, likwidując bariery w edukacji, ułatwiając ludziom takim jak ja życie pełne i oferujące integrację, a z drugiej strony wciąż mamy takich, którzy twierdzą, że my nawet nie powinniśmy się urodzić.

Zwróciła uwagę, że coraz więcej osób z zespołem Downa wnosi cenny wkład w społeczeństwo.

Uważam, że warto powiedzieć „tak” życiu z zespołem Downa. To życie warte jest tego, by je oszczędzić. Każde życie ma wartość, każde życie ma znaczenie, niezależnie od liczby chromosomów.
Czytaj także: Dziecko z zespołem Downa w reklamie. Dlaczego nie!


Nie odbierać szansy na przyjście na świat…

Jej wystąpienie w Dublinie było bardzo na czasie. Nowy premier, Leo Varadkar, mówi, że w przyszłym roku Irlandia przeprowadzi referendum w sprawie aborcji. W kraju, który zawsze bronił praw nienarodzonych, „sondaże pokazują, że Irlandczycy są coraz bardziej zaniepokojeni tym, co oznacza legalizacja aborcji dla osób niepełnosprawnych”. I mają prawo być zaniepokojeni: w sąsiedniej Wielkiej Brytanii wskaźnik aborcji dzieci z zespołem Downa wynosi 90 procent, a, co szczególnie tragiczne, w Islandii osiągnął już 100 procent.

Na szczęście w Irlandii od stycznia 2016 roku poparcie dla aborcji z powodu niepełnosprawności dziecka spadło znacząco: z 61 do 36 procent (choć te dwa sondaże przeprowadziły różne instytuty). Jednak liczba ta jest nadal wysoka. Miejmy nadzieję, że Gaffney może pomóc ożywić poparcie ze strony opinii publicznej, którą może ująć ta silna, zdecydowana i tak bardzo utalentowana kobieta, której przyszło mierzyć się z wyzwaniami przed jakimi większość z nas by się uchyliła.
Czytaj także: Nastolatek z zespołem Downa, który uratował dziewczynkę przed utonięciem

Tekst opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia

...

Te ohydne mordy na dzieciach powoduja katastrofy,


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 6:36, 24 Wrz 2017    Temat postu:

Zakopane ciało noworodka na posesji Przybysławiu

Dzisiaj, 24 września (07:56)
Aktualizacja: Dzisiaj, 24 września (09:20)

W Przybysławiu (powiat choszczeński) na terenie jednej z posesji znaleziono zakopane ciało noworodka. Według rzeczniczki Prokuratury Okręgowej w Szczecinie Joanny Biranowskiej -Sochalskiej ciało dziecka zostało znalezione przez właściciela działki podczas prac ziemnych.
Ciało noworodka znalazł właściciel jednej z posesji w Przybysławiu
/Michał Dukaczewski /RMF FM

Prokuratura Rejonowa w Choszcznie nadzoruje postępowanie w sprawie związanej z ujawnieniem w sobotę, w godzinach wieczornych, na terenie jednej z posesji ciała noworodka. Zdarzenie miało miejsce w miejscowości Przybysław, w powiecie choszczeńskim - dodaje rzeczniczka.

W tej chwili, z uwagi na konieczność przeprowadzenia sekcji zwłok oraz szczegółowych badań, prokuratura nie udziela informacji na temat tego, w jakim wieku było dziecko oraz jak długo ciało spoczywało w ziemi. Te wszystkie szczegóły będą przedmiotem prowadzonego śledztwa - podkreśla Joanna Biranowska -Sochalska.

W poniedziałek będą prowadzone przez prokuraturę kolejne czynności w tej sprawie. Zostanie również powołany zespół biegłych z zakładu medycyny sądowej.

Przede wszystkim śledczy muszą ustalić, kiedy noworodek zmarł i co było przyczyną jego śmierci. Trzeba również zidentyfikować ciało.

Równolegle ruszają poszukiwania kobiety, która urodziła. Policjanci w okolicach Przybysławia sprawdzą, która z mieszkanek niedawno była w ciąży.


(ug)

Aneta Łuczkowska
RMF FM/PAP

...

Niestety...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:30, 26 Wrz 2017    Temat postu:

14-latek z Katowic stanie przed sądem rodzinnym za fałszowanie pieniędzy

Dzisiaj, 26 września (16:20)

14-latek z Katowic z zarzutem produkowania fałszywych pieniędzy. Chłopak stanie za to przed sądem rodzinnym. Z fałszywymi pieniędzmi została zatrzymana jego mama.
Policjanci znaleźli u nastolatka 4 podrobione banknoty oraz kilka nieudanych wydruków.
/slaska.policja.gov.pl /

Mama 14-latka z w jednym z marketów w Chorzowie płaciła za zakupy gotówką. Kasjerka zorientowała się, że jeden z podanych jej stuzłotowych banknotów jest fałszywy. Zatrzymana przez policję kobieta nie kryła zdziwienia. Początkowo przypuszczano, że fałszywy banknot dostała, robiąc zakupy na targowisku. Prawda wyszła jednak na jaw, kiedy przeszukiwano jej mieszkanie. Okazało się wtedy, że fałszywe pieniądze drukował jej 14-letni syn. Chłopiec korzystał z domowego komputera i drukarki.

Nastolatek tłumaczył się, że nie zdawał sobie sprawy, że robi coś złego - mówi Sebastian Imiołczyk z policji w Chorzowie.

Policjanci znaleźli u nastolatka 4 podrobione banknoty oraz kilka nieudanych wydruków. Najpierw próbował on fałszować banknoty 50-złotowe. Ponieważ ich jakość była słaba, postanowił fałszować banknoty 100-złotowe.

14-latek najprawdopodobniej podmieniał banknoty w portfelu swojej mamy.

Podrabianie pieniędzy to jedno z najsurowiej karanych przestępstw. Dorosły może być za nie skazany nawet na 25 lat więzienia.
Gorąca Linia RMF FM jest do Waszej dyspozycji! Przez całą dobę czekamy na informacje od Was, zdjęcia i filmy.

Możecie dzwonić, wysyłać SMS-y lub MMS-y na numer 600 700 800, pisać na adres mailowy [link widoczny dla zalogowanych] albo skorzystać z formularza [link widoczny dla zalogowanych]

(mn)
Marcin Buczek

...

Najsurowsze kary za mamonę. Zabijac chore dzieci to nie problem...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133560
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:48, 27 Wrz 2017    Temat postu:

Gdzie by były te dzieci, gdyby nie Okno Życia? S. Barbara odsłania kulisy zza okna
Joanna Operacz | Wrz 27, 2017
REPORTER
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


„Zaopiekujcie się naszą córką, dajcie jej na imię Matylda” – taki list położyli rodzice obok dziewczynki, którą zostawili w Oknie Życia. Przez 9 lat istnienia okna siostry znalazły w nim 15 dzieci.


S
iostra Barbara Król, przełożona warszawskiej prowincji Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, które prowadzi Okno Życia w Warszawie przy ul. Hożej, opowiada, jak pewnego grudniowego wieczoru zobaczyła scenę jak z Betlejem. Mówi też, czym kierują się rodzice – zwykle zdesperowane matki – które zostawiają w oknie swoje dzieci.



Joanna Operacz: Kiedy ktoś otwiera Okno Życia, włącza się alarm. Jak często Siostry słyszą ten sygnał?

S. Barbara Król: Dość często. Ale w większości przypadków okazuje się, że to fałszywy alarm. Ktoś przechodzi ulicą, zobaczy Okno Życia i chce sprawdzić, jak ono działa. Nie wie, że każde otwarcie uruchamia sygnał i że wtedy zawsze przybiegają siostry. Dyżurujemy na zmianę – po dwie na dobę. Przez dziewięć lat przyniesiono nam 15 dzieci: siedmiu chłopców i osiem dziewczynek.
Czytaj także: Pro-life po polsku. Od małych stópek po okna życia



Co Siostra czuła, kiedy pierwszy raz zobaczyła dziecko w oknie?

Teraz trochę do tego przywykłyśmy, ale na początku wszystkie byłyśmy ogromnie poruszone. Dziś już nie zajmuję się oknem, ale kiedy zostawiono w nim pierwsze dziecko, akurat byłam na dyżurze z inną siostrą. Otworzyłyśmy okno, wyjęłyśmy maluszka. Miał za duże ubranie i podkulone nóżki, więc przeraziłyśmy się, że urodził się bez nóg. Ale okazało się, że wszystko jest w porządku. Zdrowe, śliczne maleństwo. Spało sobie spokojnie. Byłyśmy bardzo wzruszone.

Pewnego roku usłyszałyśmy sygnał z Okna Życia w Wigilię, kiedy szykowałyśmy się do wieczerzy. Dziecko w takim momencie! Ale okazało się, że ktoś włożył tam ubranka po swoich dzieciach, bo nie wiedział, że trzeba je zostawić na furcie.

Innym razem, też koło Bożego Narodzenia, kiedy wezwałyśmy karetkę po dziecko zostawione w oknie, widziałam taką scenę: lekarz i pielęgniarka pochylili się na chwilę nad maleństwem; lekarz miał długą brodę. Pomyślałam sobie: Święta Rodzina! Tak musiała wyglądać noc w Betlejem, a dzisiaj stało się coś podobnego – ktoś nam oddał dzieciątko pod opiekę!



Co się dzieje z zostawionym dzieckiem?

U nas jest ono bardzo krótko. Od razu wzywamy pogotowie i policję. Maluch jedzie do szpitala na badania, a potem opiekę nad nim przejmuje ośrodek preadopcyjny.



Dlaczego Siostry założyły Okno Życia?

Naszym powołaniem jest służba rodzinie i dzieciom. Decyzję o założeniu Okna Życia podjęła w 2008 r. nasza kapituła generalna, która ustala wytyczne dla zgromadzenia. W Kościele w Polsce trwał wtedy rok duszpasterski „Otoczmy troską życie”. Chciałyśmy też w ten sposób podziękować Bogu za beatyfikację naszego założyciela bp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego.

Okno zostało otwarte 8 grudnia 2008 r., a już po dwóch tygodniach znalazłyśmy w nim pierwsze dziecko. Byłyśmy zdziwione, że to się stało tak szybko. Po miesiącu było kolejne, po dwóch – jeszcze jedno. Ostatnie dziecko przyniesiono do nas dwa lata temu.



Dlaczego ktoś czasem decyduje się zostawić Wam swoje dziecko?

Najczęściej możemy się tylko domyślać. Dowiadujemy się czegoś tylko wtedy, kiedy ktoś zostawi list albo zadzwoni. Wiemy, że przynajmniej w niektórych sytuacjach ta decyzja była w jakiś sposób tragiczna. Przy ostatniej zostawionej u nas dziewczynce był list od rodziców. Napisali, że są młodzi, nie skończyli jeszcze szkoły. Prosili, żebyśmy się zaopiekowały ich córką, dały jej na imię Matylda i postarały się, żeby nie czekała długo na adopcję.
Czytaj także: „Dziewięć rozmów o aborcji”, które trzeba przeczytać

Kiedyś przyszła do nas para. Kobieta powiedziała, że kilka lat wcześniej zostawiła dziecko w Oknie Życia, a teraz razem z tym mężczyzną spodziewa się następnego. Chciała się dowiedzieć, co się stało z zostawionym dzieckiem.



I co wtedy?

My tego nie wiemy. Radzimy, żeby poszli na policję.



Czy zdarza się, że ktoś przychodzi i mówi, że zostawił dziecko w Oknie Życia, ale się rozmyślił?

Pewnego razu, godzinę po tym, jak znalazłyśmy dziecko w oknie, przyszła do nas para i powiedziała, że to ich dziecko i że chcą je zabrać. Maluszka już u nas nie było. Odesłaliśmy tych państwa na policję.

Następnego dnia pojechałam do szpitala, żeby odwiedzić dziecko i dowiedziałam się, że mama miała jeszcze przed ciążą problemy psychiczne. Poród i wizja wychowywania dziecka tak ją przytłoczyły, że w desperacji przyniosła dziecko do nas, kiedy mąż był w pracy. Kobieta dostała ponoć pomoc psychologiczną i odzyskali dziecko. Gdyby nie Okno Życia, prawdopodobnie zostawiłaby je gdzieś na śmietniku.

Przychodzą też rodziny, które adoptowały dzieci z naszego Okna Życia. Dziękują, przynoszą kwiaty.



W informacjach w mediach o znalezieniu dzieci w Oknach Życia powtarza się fraza, że dziecko „było czyste i zadbane”. Czy tak jest faktycznie?

Naprawdę są zadbane. Nigdy nie zapomnę dziecka, które miało piękny biały kombinezon z różowymi dodatkami. Czyli matka mogła zapewnić mu ubranie, ale widocznie zabrakło czegoś innego. Nawet jeśli dzieci mają na sobie sprane ubranka, widać, że ktoś się nimi troskliwie zajmował. Jedna mama zawinęła dziecko w kocyk i położyła obok różaniec. Inna zostawiła dziecko z całą wyprawką. Tylko jeden maluch był zawinięty w samą pieluszkę.



Dzieci z Okna Życia to noworodki?

Były dwa wyjątki. Jedno miało – jak ocenili lekarze w szpitalu – trzy miesiące. Inne już siedziało, czyli miało siedem albo osiem miesięcy. Jednak większość urodziła się dwa-trzy dni wcześniej. Czyli prawdopodobnie trafiły do nas tuż po wyjściu ze szpitala. Jeden maluch – ten zawinięty w pieluszkę – miał jeden dzień. Prawdopodobnie urodził się w domu.



Czy były dzieci niepełnosprawne?

Po tych, które do tej pory do nas trafiły, nie widać było problemów ze zdrowiem. Co najwyżej niektóre miały lekką dystrofię, czyli były trochę mniejsze.



Przy obecne technice pewnie łatwo byłoby ustalić, kim jest matka?

Czasem dziecko ma jakieś dokumenty, na przykład książeczkę szczepień albo książeczkę zdrowia. Można by wtedy trafić do matki, np. po PESEL-u. Ale policja jej nie szuka. My też bardzo dbamy o anonimowość Okna Życia.

Nie zamontowałyśmy monitoringu, nie robimy własnego śledztwa. Chodzi o to, żeby matka, która z jakichś względów nie może wychowywać dziecka, nie zostawiała go na ulicy, tylko przyniosła do nas.

Kilka lat temu eksperci z Komitetu Praw Dziecka przy ONZ domagali się zamknięcia Okien Życia z powodu tego, że dzieci, które są w nich zostawiane, nie mogą poznać swojej rodziny i korzeni.

Najważniejsze jest ratowanie życia. Gdyby zamknąć nasze Okno Życia, to gdzie by teraz było piętnaścioro „naszych” dzieci?

...

To jest wielkie dobro.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 19, 20, 21 ... 37, 38, 39  Następny
Strona 20 z 39

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy