Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Kolejna kompromitacja sądowa!
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 17, 18, 19 ... 33, 34, 35  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:05, 15 Maj 2018    Temat postu:

Ten zwyrodnialec zgwałcił staruszkę na cmentarzu. Sąd nie miał wątpliwości

Kamil L., który dokonał brutalnego gwałtu na tarnowskim Starym Cmentarzu na 64-letniej kobiecie, usłyszał wyrok. Najbliższe 8 lat mężczyzna spędzi w więzieniu.

...

Cos malo jak na zwyrodnialca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:43, 16 Maj 2018    Temat postu:

Duduś" i "Oczko" mogą się cieszyć. Sąd umarza sprawę gangsterskej jatki.

Nie będzie kolejnego procesu szczecińskich przestępców podejrzanych o pomocnictwo w zabójstwie sprzed ćwierć wieku. Dzisiaj po południu sąd umorzył sprawę. Chodzi o zabójstwo ochroniarza w drugiej połowie lat 90. w poznańskiej agencji towarzyskiej El Chico. To były gangsterskie porachunki.

...

Co sie bedo wysilac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:45, 17 Maj 2018    Temat postu:

Pijany prokurator groził siekierą kobiecie. Trafił na trzy miesiące do...

Robert W., prokurator z Gostynina w stanie spoczynku, trafił na trzy miesiące do aresztu. Wszystko po tym, jak będąc pod wpływem alkoholu, rzucił się z siekierą na sąsiadkę. Mężczyzna stracił prokuratorski...

...

Super.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:44, 17 Maj 2018    Temat postu:

Tomasz Komenda ostatecznie uniewinniony
Redakcja | 16/05/2018
TOMASZ KOMENDA
REPORTER
Udostępnij Komentuj
Decyzja Sądu Najwyższego jest prawomocna. Kończy się więc 18-letni koszmar mężczyzny niesłusznie oskarżonego o gwałt i zabójstwo nastoletniej Małgosi.

„Sąd uniewinnia Tomasza Komendę od przypisanego mu przestępstwa” – na te słowa Tomasz Komenda schował twarz w dłoniach. Potem, ze łzami w oczach, uścisnął dłoń swojego pełnomocnika. Na sali rozległy się okrzyki radości – jego bliscy czekali na tę chwilę od 18 lat.

Tomasz Komenda został skazany na 25 lat więzienia w 2004 roku. Sąd orzekł, że ponosi winę za gwałt i zabójstwo 15-letniej Małgosi, którego dokonano w noc sylwestrową 1996/1997 r. W ubiegłym roku śledztwo zostało jednak wznowione na wniosek rodziców zamordowanej nastolatki. Prokuratura zgromadziła dowody, które wskazywały na niewinność Komendy.

Czytaj także: Na „pierwszy obiad na wolności” były gołąbki. Tomasz Komenda zwolniony po 18 latach


Tomasz Komenda na wolności
W marcu br. wrocławianin został warunkowo zwolniony z Zakładu Karnego w Strzelinie, po 18 latach odsiadki. W rozmowie z dziennikarzem TVN Grzegorzem Głuszakiem mówił wtedy, że przetrwał ten czas wyłącznie dzięki rodzinie. „Dawała mi wsparcie. To było dla mnie na tamtą chwilę najważniejsze. Bez rodziców, bez braci, to by się nie udało”.

Nie ukrywał też, że padał za kratkami ofiarą ataków ze strony współwięźniów i kilkakrotnie próbował popełnić samobójstwo. Tłumaczył, że osoby z „takim paragrafem nie mają życia”. „Ja myślałem, że ja już nie wyjdę. Ja po prostu myślałem, że mnie zabiją w kryminale”.

Zapytany o to, czy jest gotów na powrót do „prawdziwego życia”, odparł: „Jestem gotowy na wolność. Na pewno nie może być gorzej niż przez te 18 lat. Może być tylko lepiej”.

Jak w rozmowie z Onetem mówił Zbigniew Ćwiąkalski, pełnomocnik Komendy i były minister sprawiedliwości: „Tomasz Komenda może liczyć na najwyższe odszkodowanie w historii prawa karnego. Zniszczono mu życie. Młodości, którą stracił, siedząc w więzieniu, nikt mu już nie zwróci. W pewnym sensie jest to człowiek przegrany, dlatego trzeba mu pomóc wrócić do w miarę normalnego życia. Państwo musi ponieść tego ciężar i konsekwencje”.

..

Wreszcie wolny!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:11, 17 Maj 2018    Temat postu:

Więzienie za zardzewiały hełm i bagnety

TL;DR 25 letni amator poszukiwań i historii usłyszy zarzuty, bo chciał sprzedać hełm z 2WŚ. Teraz grozi mu pozbawienie wolności. Gdzie my żyjemy?Więzienie za zardzewiały hełm i bagnety

...

Bez przesady. Ruski zlom z II wojny to nie zabytki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:08, 18 Maj 2018    Temat postu:

Warszawski sąd: kierowca ma konstytucyjne prawo odmówić wskazania sprawcy...

Kierowca ma prawo odmówić wskazania osoby, która kierowała pojazdem - tą opinią warszawski sąd miażdży wątpliwą argumentację straży miejskiej i ITD w sprawach o wykroczenia zarejestrowane fotoradarem.

..

To dziwne. Ukrywanie kto kieruja? Absurd.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:14, 18 Maj 2018    Temat postu:

Grubymi nićmi szyte

Uczciwy krawiec z Łodzi ma trafić na 6 lat do więzienia za handel bronią i narkotykami. Sąd dał wiarę skruszonemu gangsterowi, który wskazał go jako sprawcę przestępstw. Skazał Tadeusza Spychalskiego bez żadnych innych dowodów. Nagle szanowany, niekarany obywatel został pomówiony przez gangstera...

..

Szok! Bandzior zezna uczciwy siedzi!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:04, 19 Maj 2018    Temat postu:

WYROK ZA ZDERZENIE Z PENDOLINO
"Myślałem, że dróżnik mnie wpuszcza. Nie chciałem zniszczyć szlabanu"
SERWISY: OkoliceKlaudia Ziółkowska

Wyrok w sprawie kierowcy autobusu Mateusz Szmelter / tvnwarszawa.pl
- Od zawodowego kierowcy wymaga się więcej - mówiła w uzasadnieniu wyroku sędzia. Jacek Z. został w czwartek skazany za spowodowanie wypadku, w którym rozpędzone pendolino uderzyło w kierowany przez niego autobus. Naraził na niebezpieczeństwo ponad 250 osób. W śledztwie oszacowano straty na ponad 2,5 miliona złotych.

Przewożeniem ludzi 49-letni Jacek Z. zajmował się od blisko 25 lat. Przez ostatnie dziesięć woził dzieci. Jesienią ubiegłego roku zdecydował się na nową pracę. Codziennie kierował autobusem kursującym z dworca w podwarszawskim Modlinie, na tamtejsze lotnisko. Sześciokilometrową trasę pokonywał kilkanaście razy dziennie, zwykle w dziesięć minut.

InformacjeCentymetry od tragedii. Wjechał na tory i machał do maszynisty pendolino
Centymetry od tragedii. Wjechał na tory i machał do maszynisty pendolino
Film, który publikujemy, pokazuje, jak niewiele brakowało do tragedii. Kierowca autobusu zignorował migające czerwone światło na przejeździe... WIĘCEJ »

UlicePociąg pendolino zderzył się z autobusem na lotnisko
Pociąg pendolino zderzył się z autobusem na lotnisko
We wtorek pociąg pendolino zderzył się z autobusem na przejeździe kolejowym przy ulicy Mieszka I w Nowym Dworze Mazowieckim. W zdarzeniu nikt nie został... WIĘCEJ »

InformacjeZderzenie z pendolino. Kierowca usłyszał zarzut. ”Przyznał się”
Zderzenie z pendolino. Kierowca usłyszał zarzut. "Przyznał się"
Kierowca autobusu, który we wtorek po południu zderzył się z pendolino, usłyszał już zarzut. Jak informuje prokuratura, mężczyzna przyznał się do... WIĘCEJ »

26 września był inaczej. Chwilę po godzinie 18, trzy tygodnie po podjęciu nowego stanowiska, doprowadził do zderzenia autobusu z rozpędzonym pociągiem pendolino.
"Myślałem, że mnie puszcza"

W czwartek kierowca stanął przed sądem w Nowym Dworze Mazowieckim.

Był bardzo zdenerwowany. Łamał mu się głos, z trudem tłumił łzy. Przyznał, że prawo jazdy ma od 17. roku życia. Gdy skończył 25, zdobył uprawnienia do kierowania autobusami. Kierowanie pojazdami było jego jedynym zawodem. Od głośnego wypadku z pendolino pracuje tylko dorywczo, "na tak zwanej łopacie".

W czwartek nie chciał składać wyjaśnień. Sędzia odczytała więc to, co mówił w prokuratorskim śledztwie.

W dniu zdarzenia Jacek Z. pracę rozpoczął o godzinie 13, w trakcie pracy miał kilka krótkich przerw.

Około godz. 18 z 47 osobami na pokładzie jechał w stronę lotniska. Zbliżali się do znajdujących się na trasie torów, gdy zauważył migające czerwone światło przed przejazdem. Lewa rogatka była już opuszczona.

Ale nie nacisnął hamulca, jechał dalej. Szlabany opadły, jeden tuż za autobusem, a drugi przed nim. Mężczyzna nie miał już jak odjechać.

Podjechał więc blisko szlabanu. Jednak tył autobusu wciąż wystawał nad torowiskiem, gdzie lada moment miał pojawić się pociąg.

- Prawy szlaban przed przejazdem, patrząc z mojego miejsca był otwarty, myślałem, że dróżnik chce mnie przepuścić - tłumaczył podczas przesłuchania.

"Spanikowałem"

Mężczyzna wyszedł na zewnątrz. Jak później tłumaczył, chciał doprowadzić do tego, żeby autobus nie stał na torach. Widział, że brakuje dosłownie kilkunastu centymetrów…

- Wtedy spanikowałem. Wiedziałem, że przy szlabanie jest mikrofon, który umożliwia skontaktowanie się z dróżnikiem. Krzyczałem do tego mikrofonu, ale nikt się nie odezwał - opisywał Z.

Krzyki kierowcy usłyszeli za to mieszkający obok ludzie. Wyszli na zewnątrz. Dróżnik wciąż milczał. Wtedy mężczyzna wrócił do autobusu. chciał odpalić silnik. Nie udało się. Usłyszał nadjeżdżający pociąg, wybiegł z pojazdu, zaczął machać i krzyczeć do maszynisty.

- Wcześniej krzyczałem do ludzi, żeby wyszli - mówił. Nie pamiętał jednak, czy to on otworzył im drzwi, czy zrobili to sami - awaryjnie.

Pewne jest, że otwarte były tylko jedne, a ostatni pasażerowie wyszli z autobusu w chwili, gdy rozpędzone pendolino ze 196 osobami w środku uderzyło w tył pojazdu.

- Pasażerowie po zderzeniu mieli do mnie pretensje, że z mojej winy doszło do wypadku. Przyznaję, że popełniłem błąd. Nie powinienem wjeżdżać na ten przejazd - przyznał. - Błędem z mojej strony było niewyłamywanie szlabanu. Mogłem to zrobić, ale nie chciałem wyłamać tego szlabanu, myślałem, że autobus nie stoi już na torowisku. Nie zrobiłem tego specjalnie, to była chwila nieuwagi. Nie wiem jak to nazwać - wyjaśniał w śledztwie.

Niewiele więcej dodał w czwartek przez sądem. - Bardzo wszystkich przepraszam. Brak słów - powiedział ze łzami w oczach.

"Wielka odpowiedzialność"

Przepraszać jednak nie miał kogo. Na sali nie pojawił się żaden z pokrzywdzonych. Nie było świadków, ani przedstawicieli PKP oraz przewoźnika autobusowego. Oprócz sędzi i oskarżonego pojawili się obrońca mężczyzny i prokurator. Ten ostatni nie miał wątpliwości, że Jacek Z. umyślnie naruszył przepisy.

- Zebrany w sprawie materiał dowodowy nie budzi żadnych wątpliwości. Oskarżony zignorował ostrzeżenie, wjechał na przejazd i nie mógł kontynuować jazdy - mówił prokurator Artur Smukowski.

Powołując się na nagranie z monitoringu wskazywał, że kierowca nie tylko zignorował ostrzeżenia, ale również - co według śledczych godne potępienia - nie udzielił pomocy pasażerom. - Nie zagwarantował im bezpieczeństwa. Po pierwsze wjeżdżając na przejazd, jak również widząc już pociąg, nie otworzył im drzwi i nie pozwolił wysiąść - argumentował Smukowski.

Moment wypadku TVN24
Prokurator zwrócił uwagę, że otwarte były tylko jedne drzwi, a pasażerowie do ostatnich sekund opuszczali autobus. - Są zawody, o których mówi się, że na osobach je wykonujących spoczywa ciężar odpowiedzialności za życie i zdrowie ludzi. Takim zawodem jest między innymi lekarz. Ale jak pokazuje niniejsza sprawa, takim zawodem jest również kierowca autobusu - powiedział.

I dodał: - Na kanwie tej sprawy możemy zdać sobie sprawę, jak wielka odpowiedzialność ciąży na osobach, które prowadzą środki komunikacji. Każdy z nas codziennie wsiada do autobusu, pociągu i liczy na to, że osoba, który tym pojazdem kieruje, zrobi wszystko, żeby dowieźć pasażerów bezpiecznie do celu. Oskarżony temu zadaniu nie sprostał.

Do publicznej wiadomości

Z. postanowił dobrowolnie poddać się karze. Wnioskował o rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata, sądowy zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych na pięć lat z wykluczeniem kategorii "T", która pozwala na prowadzenie ciągników i tym samym pracę oskarżonego w gospodarstwie rolnym.

Adam Mroczek, obrońca oskarżonego podkreślał, że jego klient tego dnia "rzeczywiście zachował się w sposób irracjonalny". Miał na myśli to, co wydarzyło się już po opuszczeniu szlabanów. - To nie było wynikiem bezmyślności, ale niesłychanego stresu - mówił adwokat.

Prokurator przystał na propozycję kary. Poprosił jednak, by dodać do niej dodatkową dolegliwość, czyli podanie wyroku - ku przestrodze - do publicznej wiadomości. Zażądał też obciążenia oskarżonego kosztami postępowania, na co Z., mimo trudnej sytuacji materialnej, się zgodził.

I właśnie takiej treści, jeszcze w czwartek, zapadł wyrok.

"Trzeba było zniszczyć znak"

Jak wskazywała w uzasadnieniu sędzia Anna Zajączkowska, nie budziło wątpliwości, że oskarżony jest winny. Sędzia podkreślała, że oskarżony naraził na niebezpieczeństwo ponad 250 osób, pasażerów autobusu i pociągu. Zwracała też uwagę na wysokość strat, jakie spowodował.

- Wartość strat dla przewoźnika [autobusowego] wynosi 99 tysięcy 35 złotych. Z informacji przekazanych z kolei przez PKP wynika, że szacunkowy koszt naprawy pociągu wynosi 405 tysięcy euro. Ponadto należy doliczyć koszt części, która wynosi ponad 200 tysięcy euro – mówiła Anna Zajęczkowska. Łączny koszt znacznie przekracza więc 2,5 miliona złotych.

Sędzia przyznała, że od zawodowego kierowcy należy wymagać więcej. - Był pan kierowcą autobusu z 25-letnim stażem - zwróciła się bezpośrednio do skazanego. - Oskarżony powinien kierować się rozwagą, ogólną przezornością, odpowiedzialnością, czego niestety w jego postępowaniu zabrakło. Trzeba było uruchomić autobus i zniszczyć znak, a jeżeli panu z uwagi na stres nie udało się odpalić silnika, trzeba było otworzyć drzwi pasażerom - powiedziała.

Jako okoliczności łagodzące sąd uznał, stabilny tryb życia i to, że Jacek Z. przyznał się do winy i dobrowolnie poddał karze.

Wyrok nie jest prawomocny.

Klaudia Ziółkowska

...

Zamurowalo go! Zdarza sie ze kamieniejecie gdy niebezpieczenstwo sie zbliza. Nieraz jak wlaczy sie czerwone to staje i nie wiem czy isc do przodu czy wrocic. A przeciez najlepiej szybko ruszyc gdziekolwiek. Latwo powiedziec gdy sie siedzi w domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:02, 19 Maj 2018    Temat postu:

O szkalowaniu osób i firm w internecie

Szkalowanie za pośrednictwem internetu może być uznane za naruszenie dóbr osobistych, zniesławienie lub czyn nieuczciwej konkurencji. Ochronę można wyegzekwować zarówno, gdy prawa przedsiębiorcy naruszane są przez serwisy polskie, jak i wtedy, gdy do naruszenia dochodzi na portalu...

..

Przypominam sedziom co to jest szkalowanie bo widze ze nie wiedza. Nie jest to wyrazanie opinii ze ktos jest glupi badz ze komus sie nie podoba.
Szkalowanie to gdy ktos rozpowszechnia zmyslenia typu ze ktos jest pedofilem. Albo nieprawdziwe informacje ze jakas firma to oszustwo. Szkody z tego moga byc olbrzymie.
Natomiast opinia moze komus zaszkodzic jednak nie mozna zabronic opinii. Moze byc niesprawiedliwa i krzywdzaca. Niestety nie mozna jej ukarac bo inaczej skonczyla by sie wolnosc slowa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:40, 24 Maj 2018    Temat postu:

Pracodawca będzie mógł kontrolować nasze e-maile.

Ustawodawca uchwalił nową ustawę o ochronie danych osobowych, aby dostosować polskie przepisy do Rozporządzenia RODO. Ustawą wprowadzono m.in. zmiany w kodeksie pracy zezwalające pracodawcy na monitoring obrazu i poczty elektronicznej swoich pracowników. Zapytaliśmy o to prawnika.

...

SKANDAL! TO NIE MOŻEMY NAGRAC KAMERKA JAK NAS OSZUKUJE A ON MOZE NAM CZYTAC LISTY! NIE MA MOWY! BUNT! ZAORAC TO WSZYSTKO!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:55, 25 Maj 2018    Temat postu:

Sędzia obdarował dziewczynę prezentami. Finał - wyrok za wyłudzenie upominków
ab, mnie 23.05.2018, 20:30
Internetowa znajomość 20-latki i 40-letniego sędziego Sądu Okręgowego w Warszawie skończyła się przed wymiarem sprawiedliwości. Odrzucony mężczyzna próbuje odzyskać podarowane w kobiecie przed rozstaniem prezenty. Wycenia je na 17 tys zł – i wygrywa. Na trop historii trafili reporterzy programu „Alarm!”.

Ona – 20-latka, szukająca szczęścia. On – stateczny czterdziestolatek. Poznają się w 2013 r. na portalu randkowym. Nigdy nie spotkali się na żywo.

Jednak internetowa znajomość prowadzi kobietę do sądu; usłyszała zarzut wyłudzenia. Została oskarżona przez internetowego partnera o to, że wzięła od niego prezenty – telefon komórkowy, markowe perfumy, kosmetyki i zegarek.

Do listy prezentów dopisano też gotówkę – prawie 13 tys. zł. W sumie znajomość wycenił na ponad 17 tys. zł.

20-latka nie rozumiała sytuacji. Przekonywała, że prezenty dostała z jego dobrej woli. Zaprzecza też, aby przyjęła gotówkę.

Internetowy znajomy to znany sędzia sądu okręgowego w Warszawie – Piotr Gąciarek. Był m. in. karany dyscyplinarnie za nieterminowe sporządzenie uzasadnień do wyroków – w jednej ze spraw trwało to trzy lata.

Opinii publicznej dał się poznać jako krytyk reformy sądownictwa. Choć rozpatruje sprawy karne, od dwóch lat jest także specjalistą w dziedzinie obrony konstytucji. To stały bywalec marszów organizowanych przez opozycję i członek stowarzyszenia sędziów Iustitia. W mediach atakował m. in. nowych sędziów z Krajowej Rady Sądownictwa.
#wieszwiecej Polub nas

Pola Felde, skazana przez wydział karny sadu rejonowego Warszawa Mokotów, dostała 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Dozór kuratorski, wizyty policji i praca na dwóch etatach, żeby spłacić dług - internetowa znajomość zmieniła jej życie w piekło. Podupadła na zdrowiu. – Teraz zwyczajnie się go boję – przyznaje kobieta.
źródło: „ALARM!” TVP 1

...

Bardzo dziwne przypadki...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:59, 25 Maj 2018    Temat postu:

Tomasz Komenda: Policjanci tak mnie bili, że nawet bym się przyznał do strzelania do papieża
Opublikowano dnia 24.05.2018 18:48
Tweet
Tomasz Komenda nie zgwałcił i nie zabił 15-letniej Małgosi. Sąd Najwyższy nie miał żadnych wątpliwości i uniewinnił mężczyznę, który za kratkami spędził niemal połowę życia.
fot. Tomasz Gutry, Tygodnik SolidarnośćMarcin Koziestański

– To będzie najważniejszy dzień w życiu Tomasza Komendy. Dziś sąd zdecyduje, czy zostanie pełnoprawnie przywrócony do społeczeństwa, czy do końca życia będzie uznawany za mordercę, którym nigdy nie był – mówił tuż przed rozpoczęciem posiedzenia przed Sądem Najwyższym Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości, a obecnie pełnomocnik Tomasza Komendy. Posiedzenie Sądu odbyło się 16 maja.

18 lat za kratkami
Tomasz Komenda to ofiara skandalicznej sądowej pomyłki sprzed lat. Wszystko zaczęło się w Sylwestra 1996/97, gdy zginęła piętnastoletnia Małgosia z Miłoszyc. Dziewczynka została zgwałcona. Żyła jeszcze, gdy pozostawiono ją w samych skarpetkach na mrozie. Znaleziono ją martwą około godziny 1.00 w Nowy Rok. „Zgwałcenie, wykrwawienie, zamarznięcie” – wpisano w karcie zgonu. Po przeprowadzonym śledztwie, w 2000 roku, zatrzymano 23-letniego wówczas Tomasza Komendę. Jakaś kobieta rozpoznała go na podstawie portretu pamięciowego. W 2004 r. mężczyzna został skazany przez sąd na 25 lat więzienia. W Zakładzie Karnym w Strzelinie Komenda był poniżany, bity, kopany. Podejmował próby samobójcze. – Skala okrucieństwa, jakiej doświadczył pan Tomasz, przebywając przez tyle lat w więzieniu, była wręcz niewyobrażalna – stwierdził przed ostatnią sprawą Zbigniew Ćwiąkalski.

Wiele wskazywało jednak na to, że wyrok skazujący został wydany na skutek presji opinii publicznej. Prokuratura niedawno zgromadziła bowiem nowe dowody w tej sprawie, dlatego po 18-letnim pobycie w zamknięciu Komenda wyszedł na wolność. Za kratki trafił z kolei Ireneusz R. To on jest teraz głównym podejrzanym w sprawie gwałtu i zabójstwa nastolatki. Choć więzienne mury Komenda opuścił w połowie marca, to formalnie wciąż pozostawał skazany. Sprawa przed Sądem Najwyższym mogła ruszyć dopiero, gdy Prokuratura Krajowa złożyła wniosek o wznowienie postępowania.

18 dowodów niewinności
We wniosku prokuratury do SN znajdowało się aż 18 dowodów potwierdzających niewinność Komendy. Jednym z nich były zabezpieczone na piersi zamordowanej 15-latki ślady zębów, które po wnikliwym zbadaniu okazało się, że nie należą do Komendy. Inny dowód to znalezione włosy na pozostawionej nieopodal miejsca zbrodni czapce. One również nie należały do pana Tomasza. Kolejnym z dowodów były zeznania świadków, którzy potwierdzali, że mężczyzna w dniu zabójstwa bawił się na zabawie sylwestrowej w swoim domu w centrum Wrocławia.

Posiedzenie SN odbyło się bez udziału publiczności. Jednak udało nam się dowiedzieć, że w jego trakcie prokuratura i obrońca mężczyzny przedstawiali kolejne dowody świadczące o jego niewinności. Głos chciał zabrać również sam Komenda, jednak wzruszenie i emocje wzięły górę. Po chwili przerwy sąd zdecydował, że Tomasz Komenda jest niewinny i definitywnie zakończył wieloletni dramat mężczyzny. – Sąd Najwyższy postanawia uchylić poprzedni wyrok i uniewinnić oskarżonego z zarzutu zabójstwa i zgwałcenia – zdecydował sędzia.

W ciągu wieloletniego śledztwa Komenda tylko raz przyznał się do winy, potem sukcesywnie zaprzeczał i twierdził nawet, że nie zna pokrzywdzonej. Na wolności już powiedział, że słowa potwierdzające gwałt i zabójstwo wymusili na nim policjanci groźbami i biciem. – Tak mnie bili, że nawet bym się przyznał do strzelania do papieża – mówił dziennikarzowi „Superwizjera” TVN.

W końcu ulga
– Nie powieliliśmy oceny dowodów zgromadzonych w czasie poprzedniego postępowania, skupiliśmy się raczej na nowych, nieznanych dotąd dowodach, które wskazywały na niewinność osoby skazanej – raportował sędzia Andrzej Ryński. – Nowoczesne technologie pomogły w pełniejszy sposób doprowadzić do porównania śladów zębów pozostawionych na ciele pokrzywdzonej z cechami morfologicznymi sprawcy. W wyniku szczegółowych badań biegli wykluczyli możliwość pozostawienia tych śladów przez Tomasza Komendę. Także wyniki badań DNA z pobranych włosów wykluczyły taką możliwość. To definitywnie wyklucza, by Tomasz Komenda popełnił tę zbrodnie. Wyrok w tej sprawie nie podlega już zaskarżeniu – dodał sędzia...

...

Szok ze takie metody po 89...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 12:05, 26 Maj 2018    Temat postu:

Dorabiał przy pomocy aplikacji Ubera, teraz musi słono zapłacić za nielegalny przewóz okazjonalny.
Norbert M. zarabiał jeżdżąc taksówką. W trakcie kursu z klientem inspektor transportu drogowego razem z policją zatrzymał go do kontroli. Okazało się, że nie ma licencji, a zlecenia otrzymuje dzięki aplikacji zainstalowanej w telefonie komórkowym, czyli był kierowcą Ubera. Inspektor nałożył na niego karę 10 tys. zł. Ten odwołał się, ale nic nie wskórał. Karę musi zapłacić. Tymczasem na feralnym kursie zarobił ... 10 zł.

STRACIŁ A NIE ZAROBIŁ
Klient Norberta M. zeznał inspekcji drogowej, że zamówił usługę przewozu osób za pomocą aplikacji zainstalowanej w smartfonie. Korzystanie z aplikacji wymaga rejestracji, następnie zalogowania i skonfigurowania konta oraz akceptacji regulaminu. Z kierowcą Norbertem M. nie zawierał żadnej umowy, nie ustalał ceny za kurs i nie wnosił żadnej opłaty. Należność za usługę została ściągnięta z karty kredytowej.
Norbert M. odwołał się do głównego inspektora transportu drogowego. Ale ten skargę tylko częściowo uwzględnił, mianowicie w tej części, w której nałożono karę na niego za brak taksometru. Nie wpłynęło to jednak na zmniejszenie wysokości kary.
GIT uznał, że kurs taksówką był nielegalny, ponieważ Norbert M. nie posiadał licencji taksówkarza. Usługę świadczył samochodem osobowym nie spełniającym wszystkich wymogów stawianym przewozom okazjonalnym. Samochód był przeznaczony do przewozu 5 osób łącznie z kierowcą. Z art. 18 ust. 4a ustawy o transporcie drogowym wynika zaś, że usługę przewozu okazjonalnego wykonuje się samochodem przeznaczonym dla więcej niż 7 osób łącznie z kierowcą. Ponadto opłata za przewóz nie była ustalona w formie ryczałtu a umowa o przewóz nie była zawarta na piśmie w lokalu przedsiębiorcy.
ZARZUTY ZŁAMANIA PRAWA
Norbert M. wniósł skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Krakowie. Zarzutów miał wiele. Według niego doszło do naruszenia art. 67 ust. 1 ustawy o transporcie drogowym. Zgodnie z tym przepisem inspektor transportu drogowego mógł przeprowadzić kontrolę razem z policją tylko w wypadku zagrożenia bezpieczeństwa i porządku ruchu na drogach publicznych. Tymczasem w jego wypadku takiego zagrożenia nie było. Zarzucił też naruszenie art. 19 a ustawy o policji. Jego zdaniem przeprowadziła ona kontrolę w sposób sprzeczny z brzmieniem tego przepisu, tzn. przewóz pasażera nie jest czynem zabronionym wymienionym w tym przepisie.
Norbert M. miał również szereg uwag do protokołu kontroli. Tłumaczył w uzasadnieniu skargi, że nie wynika z niego, kto i w jakim charakterze był obecny podczas czynności kontrolnych i jakich czynności dokonał. Ponadto nie zwrócono się do podmiotu, na rzecz którego nastąpiła zapłata za przejazd, na czyją rzecz wypłacone zostało wynagrodzenie za wyświadczoną usługę przewozu. W konsekwencji doprowadziło to do niedokładnego zbadania stanu faktycznego sprawy i przypisania Norbertowi M. odpowiedzialności wynikającej z faktu wykonywania przewozu osób we własnym imieniu i na własną rzecz.
KARA SIĘ NALEŻY
Wojewódzki Sąd Administracyjny w Krakowie oddalił skargę. W ocenie WSA nie doszło do złamania prawa. Sporny kurs taksówką był przewozem okazjonalnym. Wykonano go w celach zarobkowych, na telefoniczne zamówienie klienta, samochodem osobowym, który nie był oznakowany jako taksówka.
Dlatego inspektorzy transportu prawidłowo uznali, że nie był to przewóz taksówką, jak również niezarobkowy przewóz grzecznościowy tylko okazjonalny a Norbert M. nie spełnił wymogów stawianych tego rodzaju przewozom przez przepisy.
Skarżący dopuścił się dwóch naruszeń przepisów ustawy o transporcie drogowym. Prawidłowo nałożono więc na niego karę administracyjną w wysokości 10 tys. zł.
W ocenie WSA główny inspektor nadzoru drogowego słusznie uznał, że Norbert M. nie naruszył zakazu umieszczania i używania w samochodzie taksometru, ponieważ jego samochód nie posiadał urządzenia, które można byłoby uznać za tożsame z taksometrem. W samochodzie nie było również kasy fiskalnej ani żadnego urządzenia z nią połączonego. Skarżący podał pasażerowi wysokość opłaty za wykonaną usługę przewozu, którą wyliczył przy pomocy telefonu komórkowego. Zatem prawidłowo organ odwoławczy uznał, że nie było podstaw prawnych do nałożenia na skarżącego kary pieniężnej za naruszenie zakazu wskazanego w art. 18 ust. 5 pkt 1 ustawy o transporcie drogowym.
Zdaniem WSA, zeznania świadków, na podstawie których ustalono przebieg zdarzenia, są w pełni wiarygodne. Wiarygodności zeznań świadków nie podważa twierdzenie skarżącego, że jeden ze świadków był funkcjonariuszem policji a drugi ze świadków był pracownikiem urzędu miasta.
Godzi się przypomnieć, że zgodnie z art. 67 ust. 1 ustawy o transporcie drogowym inspekcja współdziała w szczególności z: policją, Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencją Wywiadu, Biurem Ochrony Rządu, Żandarmerią Wojskową, Strażą Graniczną, Służbą Celną, kontrolą skarbową, Państwową Inspekcją Pracy, Inspekcją Handlową, Inspekcją Ochrony Środowiska, Inspekcją Weterynaryjną i zarządcami dróg. Ma prawo do tego rodzaju współpracy w wypadku: zagrożenia bezpieczeństwa i porządku ruchu na drogach publicznych oraz zwalczania przestępstw i wykroczeń drogowych dokonywanych w zakresie transportu drogowego lub w związku z tym transportem, z uwzględnieniem właściwości i kompetencji tych organów oraz zadań Inspekcji. Przy czym w zakresie bezpieczeństwa i porządku ruchu na drogach publicznych należy uwzględniać także kwestię przestrzegania obowiązków lub warunków przewozu drogowego, jako że przestrzeganie tych wymogów ma bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo i porządek, i temu celowi bezpośrednio służy.
WSA odnosząc się do zarzutu Norberta M., że nie otrzymał wynagrodzenia za wykonany kurs, stwierdził, że skarżący miał zainstalowaną aplikację w swoim telefonie, przewiózł dwóch pasażerów (świadków), za ten kurs została pobrana opłata z karty kredytowej pasażera, który zamawiał kurs w kwocie 10,66 zł.
WSA zauważył, że organy mają obowiązek podjęcia wszelkich czynności niezbędnych do dokładnego wyjaśnienia stanu faktycznego oraz do załatwienia sprawy. Niezbędne czynności to takie, które wystarczą do ustalenia rzeczywistego przebiegu zdarzeń.
Wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Krakowie z 16 kwietnia 2018 r.
sygnatura akt: VI ACa 380/16
...

Szok! Za 10 zl 10 tys kary! A za okrutny gwalt 2 lata. Sedziole to zwyrole. Tak wyglada patologiczne sadownictwo. Za byle co straszna kara. Za potwornosc niska. To jest bezprawie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:28, 27 Maj 2018    Temat postu:

Wrocław Wybuch gazu w Legnicy. Sprawa przeciw pracodawcy umorzona wczoraj 14:44
Ich życie zmieniło się w koszmar. Proszą ministra Ziobro o pomoc

"Jesteśmy ofiarami wybuchu 7 września. Prokurator zabronił nam mówić" - zaczyna rozmowę z Fakt24 Dalia Abaid (30 l.). Jak mówi, nie chodzi o żadne odszkodowanie, ale o sprawiedliwość. Nie chcą, aby całą winą za ubiegłoroczny wybuch butli z gazem przy ul. Gwiezdnej w Legnicy odpowiadał ich kolega, który wykonywał jedynie polecenia przełożonej, a w krytycznym momencie uratował życie koleżanek.

Anna Bednarz (26 l.) przez wybuch ogłuchła na jedno ucho i nabawiła się astmy. Anita Safranow (26 l.) również ma problemy ze słuchem. Z kolei pani Dalia miała pogruchotaną prawą rękę. Może nigdy nie wrócić do pełnej sprawności. Jarosław Dzimira (30 l.) jest osobą najbardziej poszkodowaną w wypadku. Ma poważnie poparzone ręce i plecy, którymi zasłonił panią Dalię ratując jej twarz przed płomieniami. Przeszedł już kilka kosztownych zabiegów, ale czekają go kolejne.

– Nie zgadzamy się z tym, że to jego prokuratura obwinia o całe zajście, a nie naszą pracodawczynię, której uchybienia BHP się przyczyniły do wypadku. Tych butli w ogóle nie powinno tam być! – mówi zdenerwowana pani Dalia. – Gdyby po kolei wybuchło wszystkie pięć butli, które znajdowały się w pomieszczeniu, a potem znajdująca się obok stacja benzynowa, to nie byłoby połowy osiedla – dodaje. Przypomina też, że żaden z pracowników nie przeszedł niezbędnych szkoleń, by zajmować się butlami z gazem.

Mimo to prokuratura rejonowa w Legnicy postanowiła 26 kwietnia umorzyć dwa postępowania, jakie toczyły się w sprawie bezpośredniego narażenia pracowników na niebezpieczeństwo przez właścicielkę lokalu, Karolinę R.

– Uchybienia w zakresie przestrzegania zasad BHP, stwierdzone przez powołanego przez prokuraturę w prowadzonym postępowaniu biegłego z zakresu BHP, mogły spowodować jedynie stan ogólnego, potencjalnego niebezpieczeństwa, który pozostaje poza regulacją przepisu karnego dotyczącego niedopełnienie obowiązków z zakresu BHP przez pracodawcę. Do wybuchu gazu doszło bowiem na skutek nieprawidłowego zachowania pracownika podczas stosunkowo prostej i nie wymagającej specjalistycznej wiedzy czynności, polegającej na wymianie butli z gazem płynnym – wyjaśnia nam Ewa Bialik, rzeczniczka prokuratury krajowej. – W ocenie biegłego stwierdzone uchybienia pracodawcy w zakresie przestrzegania przepisów BHP, nie miały bezpośredniego związku z zaistniałym wypadkiem. Uchybienia te nie wyczerpują zatem znamion czynu zabronionego m.in. z art. 220 kk – podsumowuje prokurator w rozmowie z Fakt24.

Poszkodowani pracownicy są zdruzgotani tą decyzją. – Nie jestem w stanie nawet opisać, co czujemy. Nie rozumiemy tej decyzji prokuratury, od której zresztą nie możemy się nawet odwołać – mówi zrozpaczona pani Dalia. Nie kryje zaskoczenia tym, że postępowanie przeciwko pracodawczyni było prowadzone z paragrafu 1 artykułu 220 kk, który mówi o umyślności i wymaga bezpośredniego wpływu na narażenie pracowników na niebezpieczeństwo. – Natomiast paragraf drugi już tego wpływu nie wymaga. Wiadomo, że pani Karolina nie chciała doprowadzić do tego wybuchu – mówi pani Dalia. I przypomina, że jedyną karą, jaką poniosła jej pracodawczyni jest 2 tys. zł grzywny nałożonej przez inspekcję pracy.

Dlatego pracownicy postanowili oficjalnie wrócić się do ministra sprawiedliwości, Zbigniewa Ziobro. – Tutaj, w Legnicy nie jesteśmy w stanie się obronić. Dlatego prosimy, żeby pan minister Zbigniew Ziobro przyjrzał się naszej sprawie i pomógł. Czujemy się w tej sytuacji całkowicie bezradni – podsumowuje pani Dalia. – Jeśli nic nie zrobimy, osoba najbardziej poszkodowana usłyszy zarzuty za coś, czego nie zrobiła. Chłopak, który przeszedł już niewyobrażalną tragedię, będzie obciążony na całe życie – dodaje w rozmowie z Fakt24.

Zwróciliśmy się do Ministerstwa Sprawiedliwości z prośbą o komentarz. Odpowiedź, jaką uzyskaliśmy, niemal dokładnie pokrywa się ze stanowiskiem prokuratury. Pracodawca nie przyczynił się bezpośrednio do wypadku, a zatem nie może być ukarany. "Wyłączono do odrębnego prowadzenia materiały dotyczące spowodowania wybuchu gazu. W sprawie tej nikomu nie przedstawiono zarzutu" – podkreślają przedstawiciele resortu.

Przypomnijmy. Do wybuchu gazu doszło 7 września ubiegłego roku w lokalu gastronomicznym zajmującym się kateringiem dietetycznym przy ul. Gwiezdnej w Legnicy. W trakcie wymiany butli z gazem doszło do wybuchu. Pan Jarosław zasłonił panią Dalię własnym ciałem. Ona z kolei z narażeniem życia uratowała jego i dwie uwięzione na zapleczu koleżanki. Po wszystkim zostały im straszliwy ból, trauma i problemy finansowe. O szczegółach opowiedzieli w tej rozmowie z Fakt24.

Poprosiliśmy o Komentarz Karolinę R., która przeniosła swoją firmę w inne miejsce. Odmówiła rozmowy z nami. Ze wstępnych ustaleń Państwowej Inspekcji Pracy wynika, że w nowym, wynajmowanym lokalu nie ma już butli z gazem. Musimy jednak zaczekać na ostateczne wyniki szczegółowej kontroli.

...

Tragedia. Nie wiem o co chodzi i kto winny sa natomiast poszkodowani.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:19, 28 Maj 2018    Temat postu:

„To chory, przerażający umysł. Będzie dalej zabijał”

Tak o Kajetanie P., nazywanym Hannibalem z Żoliborza, mówią śledczy zajmujący się postępowaniem dotyczącym zabójcy lektorki języka włoskiego.
KOMENTARZE (1) : najstarszenajnowszenajlepsze

kaganiec_oswiaty 1 godz. temu via Android +5
Dalej go utrzymywać. Dalej się łudzić że po 25 latach wyjdzie jako odmieniony człowiek przystosowany do społeczeństwa. Dalej na to coś łożyć kasę zamiast zutylizować.

...

Znow psychol wychodzi?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:25, 30 Maj 2018    Temat postu:

Zwrot w sprawie morderstwa sprzed 18 lat. Zatrzymano kobietę

DAWID SERAFIN dzisiaj 11:27
FACEBOOK | 11
TWITTER | 0
E-MAIL
KOPIUJ LINK 0SKOMENTUJ
Zwrot w sprawie morderstwa Joanny Matjaszek. Nastolatka została zabita w listopadzie 2000 roku. Dziś – jak dowiedział się Onet – w sprawie została zatrzymana kobieta, która usłyszy zarzut składania fałszywych zeznań. Z naszych nieoficjalnych ustaleń wynika, że jest ona spokrewniona z podejrzewanym o zbrodnię Przemysławem W. Śledczy nie wykluczają kolejnych zatrzymań.
Ubranie znalezione przez policję, odpowiadające wyglądem rzeczom, które miala na sobie JoannaFoto: Jerzy Ruciński / PAP
Ubranie znalezione przez policję, odpowiadające wyglądem rzeczom, które miala na sobie Joanna
0
‹ wróć
Joanna Matjaszek 18 lat temu wyszła na randkę ze swoim chłopakiem. Od tamtej pory nikt jej nie widział
Przemysław W: "zapakowałem ją do samochodu i wywiozłem do lasu"
Podejrzany o morderstwo opowiedział o tym swojej kolejnej partnerce. Inne dziewczyny katował i gwałcił
Akta przez lata leżały na półce
Na początku 2017 roku pojawiły się "nowe okoliczności", a śledczy wrócili do sprawy
Dziś w jednej z podtarnowskich miejscowości policjanci zatrzymali kobietę. Ma to związek ze sprawą Joanny Matjaszek, która zaginęła w listopadzie 2000 roku. Wszystko wskazuje na to, że dziewczyna została zamordowana przez Przemysława W. Zatrzymana kobieta – jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy – to rodzina podejrzanego. Ma usłyszeć zarzut składania fałszywych zeznań, które miały pomóc ochronić potencjalnego sprawcę przed wymiarem sprawiedliwości. Tymczasem – jak dowiedział się Onet – to dopiero początek serii zatrzymań.

Ostatnia randka Joasi

Joanna Matjaszek była uczennicą liceum w podtarnowskim Wojniczu (woj. małopolskie). Chodziła do klasy maturalnej. Była wzorową uczennicą, która miała plany na przyszłość. Jednym z nich były studia na kierunku rehabilitacja. Kilka tygodni przed tragedią zdała egzamin na prawo jazdy. Joasia była ładną i spokojną dziewczyną, która miała całe życie przed sobą. Wszystko zmieniła toksyczna znajomość z Przemysławem W. (wówczas miał 21 lat) z Niwki (wioska pod Tarnowem).

Dziewczyna była w nim bardzo zakochana. Spotykali się ze sobą od kilku miesięcy. Przemysław W. nie cieszył się jednak dobrą opinią. Był typem podrywacza, który miał problemy z agresją. Bywał impulsywny i nadużywał alkoholu.

***

Jest ranek 3 listopada 2000 roku. Joasia przygotowuje się do wyjścia do szkoły. Rozmawia też z mamą o zakupach przed zbliżającą się studniówką. Dziewczyna znalazła już buty i sukienkę, które chciałaby kupić. Po lekcjach wybiera się do swojego chłopaka Przemysława W. na urodziny. Mężczyzna mieszka w Niwce pod Tarnowem. Po imprezie miała wrócić do domu. Nigdy tam nie dotarła.


"Po tym zabójstwie przestałem wierzyć w Boga". Czy to księża zabili Roberta Wójtowicza?

ZOBACZ WIĘCEJ
Tymczasem podczas urodzinowej zabawy dochodzi do kłótni Joasi z jej chłopakiem. Przemysław W. był oburzony zachowaniem dziewczyny. O co chodzi? Chodzi o to, że Joasia za zaoszczędzone pieniądze kupiła sobie kurtkę, a nie głośniki do jego samochodu. Kilka dni przed zaginięciem napisał on do niej w tej sprawie także list.

"Zapakowałem ją do samochodu i wywiozłem do lasu"

Po kłótni młoda kobieta opuszcza dom i udaje się w kierunku przystanku autobusowego. Ostatni raz widziana jest w Niwce w towarzystwie Przemysława W.

Ten po zaginięciu dziewczyny jest przesłuchiwany przez śledczych. Potwierdza, że pokłócił się z dziewczyną. W pewnym momencie – jak wynika z jego zeznań – miał zapakować dziewczynę do samochodu i wywieźć do lasu. Jak przebiegły dalsze wydarzenia? Tego nie wiadomo, bo mężczyzna na tym swoje zeznania zakończył. Dodał, że nie ma też pojęcia, co się stało z jego dziewczyną.

Zaginiona Joanna Matjaszek Foto: Archiwum / Materiały prasowe
Zaginiona Joanna Matjaszek
Tymczasem jakiś czas po zniknięciu dziewczyny, w domu gdzie mieszkał Przemysław W., znaleziono łańcuszek i torebkę należącą do Joasi. Z tych przedmiotów korzystała siostra mężczyzny, która przyznała, że dostała je od brata.


Miasteczko Szczucin. "Śmierci Marka Kapela nie wymyśliłaby nawet Agatha Christie"

ZOBACZ WIĘCEJ
Sam Przemysła W. nic nie robił sobie ze zniknięcia swojej dziewczyny, szybko znalazł "pocieszenie" w ramionach kolejnej kobiety. To właśnie ona, kilka miesięcy po tajemniczym zaginięciu zgłosiła się na policję. Zeznała ona, że Przemysław W. pobił ją i zgwałcił. Podczas kłótni miał jej też powiedzieć, że jak nie będzie posłuszna, to zabije ją i zakopie, tak jak zrobił to z Joasią.

Mimo tych zeznań mężczyzna nigdy nie został oskarżony. Ostatecznie tarnowska prokuratura umorzyła sprawę w 2007 roku, a akta trafiły do szafki.

Nowe tropy

Po 10 latach od umorzenia, na początku 2017 roku, śledczy postanowili raz jeszcze przeanalizować całą sprawę. Pojawiły się też "nowe okoliczności".

W ich efekcie dziś została zatrzymana jedna z kobiet, które zeznawały w tej sprawie. Jak nieoficjalnie ustaliliśmy, jest ona rodziną z podejrzewanym Przemysławem W. Zatrzymana miała składać fałszywe zeznania w sprawie. To mogło pozwolić na zapewnienie alibi mężczyźnie.

Tymczasem jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy osób, które mogły składać fałszywe zeznania w tej sprawie, jest więcej. Śledczy nie wykluczają kolejnych zatrzymań.

A co dzieje się z Przemysławem W.? Ten ostatnich kilka lat spędził w więzieniu za gwałt, bicie i znęcanie się nad kobietami. Na wolność wyszedł niedawno. Mieszkańcy Niwki tę wiadomość przyjęli z niepokojem. Jak przyznają, boją się, że historia Joasi znów może się powtórzyć.

...

Tu raczej pomylki nie ma. Kobiety mialy z nim kiepsko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:48, 01 Cze 2018    Temat postu:

30.05.2018
Winny, bo jechał na rowerze
Ciało było zmasakrowane – opowiada żona rowerzysty, w którego wjechał kierowca auta. Henryk Sawulski ginie na miejscu, jednak prokuratura umarza śledztwo, a kierowca osobówki nie dostaje nawet mandatu. Jak to możliwe, skoro sąd badający sprawę odszkodowania stwierdził, że to kierowca auta jest sprawcą wypadku?

Henryk Sawulski był emerytem, dorabiał jako stróż nocny. Do pracy dojeżdżał kilkanaście kilometrów, najczęściej rowerem. Niestety, pewnego dnia nie wrócił do domu. Został niemal rozjechany przez samochód osobowy; zginął na miejscu.

- Jak czytałam sekcje zwłok to mi serce na moment stanęło. Kości miał wszystkie połamane, żebra, nogi ręce, wszystko miał połamane. Ciało było zmasakrowane – opowiada żona, Małgorzata Sawulska.

Sprawą zajęła się prokuratura, jednak szybko umorzyła śledztwo. Uznano, że jedynym winnym wypadku jest pan Henryk – pomimo tego, że jechał prawidłowo. Miał spowodować wypadek tym, że był niewystarczająco oświetlony. Biegły stwierdził, że lampka zamontowana w rowerze w chwili wypadku nie działała. Badał jednak rower, a raczej jego pozostałości, już po tragedii. Świadek, który widział pana Henryka wcześniej zeznaje, że w momencie wyjazdu z pracy oświetlenie było sprawne.

- Jak wyjeżdżał to sprawdziliśmy ten rower, pedały zakręcił, sprawdził że światło jest. On był dokładny facet i daję głowę do ścięcia, że to światło miał – twierdzi Wiesław Kowalski.

Kierowca samochodu osobowego nie został nawet ukarany mandatem.

- W tym stanie prawnym z treści opinii biegłego nie było podstaw do tego, żeby przyjąć iż kierujący pojazdem osobowym, choćby nieumyślnie, doprowadził do wypadku- mówi rzecznik Prokuratury Okręgowej z Elbląga Iwona Piotrowska.

Małgorzata Sawulska walczyła jednak dalej. Postanowiła na drodze cywilnej ubiegać się o odszkodowanie. Tutaj sąd nie miał wątpliwości: kierowca samochodu osobowego spowodował wypadek. Co prawda nie da się ustalić, czy lampka świeciła, jednak kierowca mógł bez problemu zauważyć rowerzystę, choćby przez to, że ten miał odblaski.

- Sąd dopuścił dowód z badania biegłego, który poczynił inne ustalenia niż wcześniejszy. Biegły dostrzegł i uwypuklił w swojej opinii, że oprócz wspomnianego elementu rower ten był również wyposażony w elementy odblaskowe który powodowały, że powinien być dostrzeżony przez kierowcę z odległości 60 metrów – tłumaczy Paweł Urbaniak z Sądu Apelacyjnego w Łodzi.

Po takim wyroku dla Małgorzaty Sawulskiej było oczywiste, że prokuratura wróci do sprawy i jeszcze raz przyjrzy się okolicznościom wypadku. Nic takiego się jednak nie stało, postępowanie nie zostało wznowione. Zdaniem prokuratury to pan Henryk jest winny, że wjechał w niego samochód.

- To psa zabiją i dostają karę, a tu mojego męża zabił i nic nie dostał – oburza się Małgorzata Sawulska.

Żona zmarłego zapowiada, że będzie dalej walczyć o dobre imię męża.

...
Zalezy jaki biegly wydaje opinie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:54, 04 Cze 2018    Temat postu:

Afera dębowa pod Wołczynem. Surowe kary więzienia dla zleceniodawcy i podpalaczy majątku świadków wycinki
Zdjęcie autora materiału Mirosław Dragon 29 maja 2018 AKTUALIZACJA: 30 maja 2018 10:36 Nowa Trybuna Opolska
167
0
Afera dębowa pod Wołczynem. Sąd w Opolu wydał wyrok na zleceniodawcę i wykonawców podpaleń. 1/3 przejdź do galerii
Afera dębowa pod Wołczynem. Sąd w Opolu wydał wyrok na zleceniodawcę i wykonawców podpaleń.
Na dzisiejszą rozprawę doprowadzony został tylko jeden z oskarżonych Daniel R. Pozostali dwa oskarżeni odpowiadają z wolnej stopy i nie stawili się na Przejdź do galerii
Sąd Okręgowy w Opolu zakończył przewód sądowy i wydał wyrok w spawie głośnej afery dębowej.
Zobacz dzisiejsze wydanie internetowe Nowej Trybuny Opolskiej
W procesie dotyczącym afery dębowej Prokuratura Krajowa we Wrocławiu oskarżyła 3 osoby:
Michała A., biznesmena z Łęki Mroczeńskiej koło Kępna, który miał być sprawcą zlecającym podpalenia świadków masowej wycinki drzew,
Daniela R., rolnika z Rożnowa (gmina Wołczyn), który miał być sprawcą wykonującym podpalenia,
Piotra M. z Kuniowa, która miał sprzedać dwa granaty i pistolet, służące do zemsty na świadkach.





Na dzisiejszej rozprawie w Sądzie Okręgowym w Opolu na ławie oskarżonych zasiadł jednak tylko jeden z nich: Daniel R., który od ponad dwóch lat siedzi w areszcie i został doprowadzony na rozprawę w kajdankach.

Z aresztu po wpłaceniu 1 miliona zł kaucji zwolniono Michała A. Na dzisiejszej rozprawie stawił się jednak tylko jego adwokat prof. Jacek Giezek.

Piotra M., który odpowiada z wolnej stopy, również nie było na dzisiejszej rozprawie.

Przewodniczący składu sędziowskiego Mateusz Świst zakończył przewód sądowy i po południu ogłosił wyrok w tej sprawie.

Daniel R. został skazany na 15 lat pozbawienia wolności, Michał A. na 4 lata, a Piotr M. na 2 lata. Wyrok jest nieprawomocny.

Daniel R., który przez cały okres śledztwa konsekwentnie milczał, dziś przez kilkanaście minut odczytywał mowę końcową.

Podkreślił, że nie przyznaje się do winy, że prokuratura nie ma żadnych dowodów ani wiarygodnych świadków. Oskarżył też Michała A., że ten go pomawia, że wprawdzie wynajął Danielowi R. adwokatów, ale ci zdaniem rolnika z Rożnowa działali na jego szkodę.

Daniel R. potwierdza, że dostał od Michała A. 40 tysięcy zł, ale według niego nie była to zapłata za podpalenia, tylko pożyczka.

Michał A. wcześniej obarczył Daniela R. winą za wszystkie zarzucane przez prokuraturę czyny, twierdząc, że Daniel R. jest groźnym przestępcą, że szantażował nawet jego i wymuszał pieniądze.

Daniel R. również nie zaprzeczył, że dobrze zna się z Michałem A., że biznesmen za darmo wydzierżawił mu grunty w gminie Wołczyn.

Sam milioner spod Kępna częściowo przyznał się do winy, ale tylko do tych zarzutów, na które są mocne dowody, to znaczy do podpaleń majątku spółki rolnej Promex w Rożnowie. Michał A. przyznaje się do tego, że zlecił zemstę na szefach spółki rolnej Promex, ponieważ denerwowali go donosami o nielegalnych wycinkach.

Konflikt między głównymi oskarżonymi afery dębowej jest zaskakujący, zwłaszcza że jeszcze niedawno Michał A. podczas procesu w Sądzie Rejonowym w Kluczborku w sprawie wysyłania SMS-ów z groźbami do Adama Ulbrycha mówił o Danielu R. że jest „pomocny, uczynny, pomagamy sobie wzajemnie”.

Sędzia Mateusz Świst przyznał na rozprawie, że domyśla się, że od którejś ze stron wpłynie apelacja. Odwołanie rozpatrywał będzie Sąd Apelacyjny we Wrocławiu.

...

Rzeczywiscie ohyda.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:35, 04 Cze 2018    Temat postu:

Umawiał się z 13 latką na seks! Jest już na wolności!

Udostępnij
Umawiał się z 13-latką na seks. Jest już na wolności
Dzięki prowokacji tzw. łowcy pedofili zatrzymany został mieszkaniec gminy Wołów. Próbował przez internet umówić się na seks z nastolatką.

Cała Polska od ubiegłego czwartku żyje zatrzymaniem mężczyzny spod Wołowa, który umawiał się na seks z podstawioną przez łowcę pedofilii dorosłą osobę podającą się za 13-latką. Prokuratura Rejonowa w Oleśnicy potwierdziła Kurierowi Gmin, że trafił do policyjnej izby zatrzymań na 48 godzin. Jednak Sąd Rejonowy, wczoraj zdecydował o tym, że może wyjść na wolność. Do aresztu nie trafi “z powodu braku przesłanek popełnienia przestępstwa”.

– Nasze czynności nadal są prowadzone – mówi Arleta Pawłowska, zastępca prokuratora rejonowego w Oleśnicy. – Nie możemy ujawniać szczegółów śledztwa. Sąd opierał się na materiale z prowokacji. Na tej podstawie stwierdził, że było to nieudolne popełnienie przestępstwa.

Mężczyzna został zatrzymany przez policję w ubiegły czwartek dzięki prowokacji znanego wrocławskiego łowcy pedofili, Krzysztofa Dymkowskiego.

Dymkowski na jednym ze swoich portali napisał, że zakładając w internecie konto, podał się za 13-letnią dziewczynkę. Robił to zresztą nie pierwszy raz i kilkakrotnie faktycznie udało mu się razem z policją złapać przestępców na gorącym uczynku. W ubiegłym tygodniu tym sposobem zatrzymano mężczyznę również z Miękini. Zarówno on, jak i zatrzymany spod Wołowa, są już na wolności.

...

Super! Mozna umawiac sie z dziecmi na seks!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:34, 05 Cze 2018    Temat postu:

Sędzia skazana za ustalanie wyroku z adwokatem została usunięta z zawodu -

Karę usunięcia z urzędu sędziego podtrzymał we wtorek Sąd Najwyższy wobec sędzi Magdaleny P., która wcześniej została skazana za ustalanie wyroku z adwokatem. Był to jeden z wątków głośnej przed kilku laty sprawy płatnej protekcji w gdańskim wymiarze sprawiedliwości.
..

To niestety czesta praktyka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:48, 05 Cze 2018    Temat postu:

„Paragraf 22”
piątek, 1 czerwca 2018 Udostępnij:
EP
EWELINA PIETRYGA
Tematy:
RODZINA
PRAWO
POMOC
Ninie Królak z odebrano niemowlę pięć tygodni po urodzeniu. Jej siedmioletni dziś syn lada dzień może trafić do adopcji. – To jedna ze spraw, które źle prowadzone na początku ciągną się latami, wciąż kulejąc – komentuje znany adwokat. 5 czerwca ma odbyć się ostatnia rozprawa w sądzie, a akta sprawy nagle stały się niedostępne.

Wielu psychoterapeutów to ignoranci i naciągacze niebezpieczni dla naszego zdrowia i życia
Niszczą psychikę pacjentów, wmawiając im, że w ich życiu „coś jest nie tak”

zobacz więcej
– Jako pełnomocnik pani Królak nie jestem w stanie przygotować się do sprawy apelacyjnej, gdyż nie mam wglądu do akt. Są niedostępne od wielu tygodni , co jest niezrozumiałym utrudnieniem ze strony sądu – alarmuje mec. Anna Szulborska z Warszawy.

– W łódzkim Sądzie Okręgowym od ponad 6 lat nasze sprawy wciąż trafiają w ręce tych samych osób i odwoływanie się tam z góry skazane jest na porażkę – dodaje Nina.

Rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Łodzi Monika Pawłowska-Radzimierska tłumaczy, że pozbawienie władzy rodzicielskiej nie ma w przypadku Niny charakteru penalnego, czyli nie zmierza do „ukarania” rodziców, lecz do ochrony interesu dziecka. Zdaniem sądu, zaburzenia chorobowe matki nie pozwalają jej na właściwe zajmowanie się synem.

Łódzcy prawnicy mówią, że to „ bardzo dziwny przypadek” , „paragraf 22”.

Nina

Filigranowa szatynka po czterdziestce. Krótkie wijące się włosy i łagodne oczy. Na spotkanie przyjeżdża na rowerze. Gdy rozmawiamy, starannie waży i dobiera zdania tak jakby obawiała się wypowiadania zbędnych słów.

W latach 90. studiowała polonistykę i filmoznawstwo, ale po kilku semestrach zapadła na anoreksję. W szczytowych momentach choroby ważyła niespełna 40 kg. W latach 90. „leczenie” zaburzeń odżywiania polegało na szpitalnym tuczeniu. Po trzech latach, zmęczona chorobą, Nina sama porzuciła studia.

Ordynator szpitalnego oddziału młodzieżowego zaproponowała jej wtedy rentę dla niepełnosprawnych. – Byłam młoda, niedoświadczona i sama na świecie. Nie wiedziałam, że anoreksja to rozpoznanie psychiatryczne, tak samo jak depresja. Nie przewidziałam, że korzystanie z takiej renty wrzuci mnie na całe życie do jednego worka z „wariatami” i ciężko chorymi psychicznie, którym nikt nie wierzy – mówi Nina.

Opowiada, że feralna renta inwalidzka puściła potem w ruch wyobraźnię urzędników i innych ludzi. A – co boli najbardziej – tak łatwo pozwoliła państwu zawłaszczyć jej dziecko. – Wraz z faktem, że nie mam rodziny, otworzyło to drzwi wymuszanej przez instytucje adopcji mojego syna – twierdzi Nina.

O tym, że samo przekroczenie progu gabinetu psychoterapeuty czyni z nas przed sądem „wariatów”, opowiadał w Tygodniku TVP psycholog Tomasz Witkowski „ Sąd bardzo łatwo daje się przekonać, że osoby niezaburzone nie zgłaszają się na psychoterapię” – zwracał uwagę.

Związek

O dzieciństwie Nina mówi niechętnie. W ogóle go nie miała. Rodzice zaglądali do kieliszka. Ojciec bił. Nina broniła matki, by jej nie skrzywdził w atakach „niewyobrażalnego sadyzmu”. Gdy rodzice się rozwiedli, zamieszkała z babcią. Mieszkanie po niej zajmuje do dziś. Do renty dorabia masażem, opiekuje się też starszymi i chorymi.

Miłość dopadła ją późno. Szukając przyjaciół, odpowiedziała na ogłoszenie w jakimś piśmie. – Przegadaliśmy przez telefon kilka nocy i odtąd stał się dla mnie niczym brat. Bardzo się do niego przywiązałam – wspomina Nina.

Po dwóch latach etap zakochania minął. Fot. Shutterstock
Andrzej, z zawodu mechanik, z upodobania romantyk, uwielbiał motocykle i miłosne szaleństwa. Przez dwa lata spotykali się weekendy – raz w Łodzi, raz u niego na wsi.

Z ojcem dziecka rozmawiam przez telefon. Nie ujawnia nazwiska, bo – jak twierdzi – odkąd o sprawie zaczęło być głośno, spotyka go społeczny ostracyzm.

– Nina potrafi oczarować. Roztacza wokół siebie gęstą, zmysłową aurę, a to działa na mężczyzn. Zakochałem się w niej – mówi.

Po dwóch latach etap zakochania minął i wtedy zaczęło się psuć. A ciąża i związek na odległość pogorszyły ich relację.

– Byłam 36 -letnią singielką. Nie śmiałam nawet marzyć o byciu matką. Mój synek był i wciąż jest dla mnie jak dar – zapewnia Nina.

Będąc w ciąży, myślała, że ona zatroszczy się o dziecko, a jej partner zadba o resztę. – Andrzej jednak oddalił się, uciekł, porzucił nas. Na każdym z dziewięciu ciążowych USG byłam sama – mówi cicho.

– Nie uciekłem – oponuje mężczyzna. – Próbowaliśmy wspólnego życia co najmniej kilka razy. Każda próba kończyła się głośnym i bolesnym „nieporozumieniem”. A ja wracałem za miasto, do swojego domu zdruzgotany i poobijany aż w końcu się poddałem – tłumaczy.

Zarzuty

Mieszkanie Niny wymagało remontu, nie nadawało się do życia z noworodkiem. Złożyła więc wniosek o pobyt w Domu Samotnej Matki w Łodzi, by dojść do siebie po porodzie i połogu.

– Tam właśnie, w Domu Samotnej Matki rozpoczął się mój dramat. Po kilku tygodniach naszego pobytu placówka wystąpiła do sądu o umieszczenie mojego dziecka w sierocińcu. To zaś automatycznie wszczęło postępowanie o ograniczenie władzy rodzicielskiej – relacjonuje Nina.

We wniosku dyrekcja Domu Samotnej Matki napisała, że kobieta „ma wskazania do natychmiastowej hospitalizacji”. Jak twierdzi Nina dokument ten, wielokrotnie powielany, stał się podstawą dalszego biegu wydarzeń.

Dyrektor Domu Samotnej Matki, s. Magdalena Krawczyk nie chce ze mną rozmawiać. W oficjalnym mailu pisze o latach pracy na rzecz ochrony życia i wspierania macierzyństwa, zasłania się „tajemnicą służbową i szacunkiem dla pani Niny”.

„Jestem zobowiązana do informowaniu sądu rodzinnego o nieprawidłowościach opiekuńczo-wychowawczych i o przesłankach uniemożliwiających sprawowanie opieki. A następnie o działaniu zgodnie z postanowieniem sądu.(…) Pani Królak zaś podaje wybiórcze informacje, nie obrazujące w pełni całej sprawy ” – pisze s. dyrektor, grożąc krokami prawnymi w razie opublikowania nieprawdy.

(…)„Pomówienie o przyczynek do handlu dziećmi czy innych nielegalnych procederów jest niezwykle krzywdzące i nieprawdziwe” – zaznacza, choć nie wspomniałam nawet o teoriach spiskowych snutych w sprawie Niny w internecie i przez organizacje społeczne różnej maści.

Z udostępnionej mi dokumentacji sądowej wynika, że Dom Samotnej Matki zarzucał Ninie konflikty z pensjonariuszkami, niestosowanie się do zaleceń żywieniowych, uleganie napadom bulimii, ataki płaczu i złości, opuszczanie placówki bez zgody personelu i częste nierozpoznawanie potrzeb niemowlęcia.

Nina o Domu Samotnej Matki mówi: Piekło.

Nina toczy batalię sądową od lat. Fot. Shutterstock
– Po cesarskim cięciu byłam jeszcze słaba. Niestety, także w pełni świadoma swego życiowego położenia i samotności. Potrzebowałam zwyczajnego wsparcia i kontaktu z życzliwymi ludźmi. Okazało się jednak, że sporo pensjonariuszek DSM pochodziło z trudnych środowisk, także patologicznych. Wprowadzały falę, wulgaryzmy, prawo pięści i atmosferę wzajemnej złośliwości. Te najbardziej agresywne rządziły. I nie widziałam przeciwdziałania ze strony personelu – tłumaczy się Nina.

Zaprzecza, gdy pytam, czy nie dopadały jej wahania nastrojów typowe dla połogowej burzy hormonów, nazywane przez matki baby blues.

Strata

Potem odebrali jej dziecko.

– Siostry przekonywały mnie, że zabierają Andrzejka do Domu Małego Dziecka tylko czasowo, że to przejściowe wsparcie „ciepłej, kameralnej, rodzinnej placówki dla dzieci” i „standardowe rozwiązanie często wybierane przez samotne matki” – Nina cytuje z pamięci zasłyszane siedem lat temu słowa.

– Zapewniały mnie, że po ustabilizowaniu swojej sytuacji, bez problemu odbiorę synka z sierocińca. Protestowałam, bo karmiłam go piersią. Koszmarnie bałam się rozdzielenia z dzieckiem, ale moje zdanie nie miało znaczenia. Siostra zabrała niemowlę. Przewinęła, ubrała i zapytała mnie, czy chcę jechać z nimi – wspomina.

– I pozwoliła pani tak po prostu odebrać sobie z ramion dziecko? Dlaczego pani stamtąd nie uciekła? – pytam Niny, nie mogąc opanować emocji.

– O czym pani mówi? – Nina podnosi głos. – Gdybym zaczęła się szarpać, wezwano by policję, robiąc ze mnie groźnego szaleńca i straciłabym dziecko na zawsze. Nie miałam żadnych możliwości stawiania oporu, a rozsądek nakazywał spokój, choć w środku we mnie wrzało – tłumaczy.

Chłopiec został przewieziony do Domu Dziecka dla Małych Dzieci przy ul. Drużynowej w Łodzi. Wyznaczono terminy odwiedzin, kazano Ninie przestać karmić piersią i „zrobić coś” z laktacją przy pomocy farmakologii.

Mówi, że zdecydowała się wtedy na pobyt na szpitalnym oddziale dziennym, by dać wyraźny sygnał, że jest otwarta na współpracę i mieć możliwość kontaktu z psychologiem. Po kilku tygodniach okazało się, że to, co miało być na chwilę, stało się na lata.

Nie oddano jej dziecka. Dom Samotnej Matki i Dom Dziecka wystąpiły przeciwko niej, argumentując, że cierpi na ciężką chorobę psychiczną, brakuje jej wsparcia osoby trzeciej i ma niskie uposażenie.

Ale stało się coś jeszcze. Ojciec dziecka złożył wniosek o pozbawienie ich obojga praw rodzicielskich i oddanie syna do adopcji. Przeciw Ninie toczyło się już postępowanie z urzędu o ograniczenie praw rodzicielskich, a decyzja Andrzeja dolała tylko oliwy do ognia.

Chłopiec miał wtedy rok i dwa miesiące.

„Ojciec dziecka podczas jednej z rozpraw poinformował, że nie jest zainteresowany opieką nad dzieckiem i zaproponował oddanie go do adopcji” – czytam w dokumentacji sądowej.

On sam pamięta to inaczej: Mogłem zaproponować Ninie, by po porodzie zamieszkała u mnie, ale panie z pomocy społecznej namówiły mnie na Dom Samotnej Matki, twierdząc, że to dla niej lepsze. Nina ma orzeczenie o niepełnosprawności i zasiłek pielęgnacyjny, więc musi utrzymywać kontakt z ośrodkiem pomocy społecznej. A MOPS z góry założył, że nasze dziecko ma trafić do adopcji – tłumaczy się Andrzej.

W sierpniu 2012 roku sąd pozbawił ich praw rodzicielskich. „W aktualnym stanie zdrowia Nina Królak nie jest zdolna do sprawowania władzy rodzicielskiej bez pomocy osób trzecich” – napisano w uzasadnieniu.

W sierpniu 2012 roku sąd pozbawił Ninę i Andrzeja praw rodzicielskich. Fot. Shutterstock
Apelację Niny oddalono.

Więzi

Od tamtego dnia przez cztery kolejne lata Nina codziennie (z wyjątkiem sobót, bo wtedy nie ma odwiedzin) przychodziła do sierocińca, by spędzić z synem dozwolone półtorej godziny.

Opowiada, jak w ciasnej, dusznej salce odwiedzin tłoczyło się czasem ponad dwadzieścia osób: dzieci i rodziców. Część odwiedzających przychodziła na ciężki kacu, słabo zainteresowana dziećmi. W powietrzu wisiał zapachu zjełczałego potu, perfum i przetrawionego alkoholu, ale nawet latem nie wolno było wyjść z dzieckiem choćby na podwórze.

– Wszystkie dzieci męczyły się w takiej sytuacji, mój aktywny kilkulatek także – wspomina Nina.

Złożyła wniosek o przywrócenie praw rodzicielskich. Prosząc jednak sąd, by dopuścił opinię niezależnych ekspertów z warszawskiego Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego z ulicy Siennej. Już wtedy zauważyła, że w Łodzi jej losy zależą od ludzi o kilku powtarzających się nazwiskach. Opinia psychiatry i dwóch psychologów okazała się dla Niny korzystna i odmienna od łódzkiej.

„Matka dziecka ma codzienny kontakt z synem. Jest dla niego osobą znaczącą. Widoczna jest więź emocjonalna małoletniego z matką, chęć przebywania z nią, czułości i bliskości. Dziecko czuje się bezpiecznie w jej obecności. Kiedy udaje się w nieznane rejony, sprawdza, czy matka idzie za nim i przywołuje ją. Matka zapewnia mu poczucie bezpieczeństwa” – czytam w dokumencie.

Predyspozycje dotyczące wiedzy teoretycznej Niny oceniono jako na dobrym poziomie. Zdaniem specjalistów, Nina ma umiejętność odczytywania potrzeb dziecka i potrafi je zaspokajać „w warunkach krótkiego kontaktu stosownie do możliwości”. Niestety, nie ma doświadczenia w samodzielnej i całodziennej opiece nad dzieckiem – napisano.

Eksperci uznali co prawda, że ówczesne środki finansowe nie wystarczyłyby Ninie do zaspokojenia potrzeb jej i dziecka, ale warunki mieszkaniowe uznali za dobre.

„Dzięki długotrwałemu działaniu terapeutycznemu Nina Królak poprawiła swoje funkcjonowanie, a warunkiem pełnienia prze nią samodzielnej opieki nad dzieckiem jest stały kontakt z Poradnią Zdrowia Psychicznego” – podkreślano.

Opinię wydała pedagog i biegła sądowa Marzena Koziar, psycholog Grażyna Helszer oraz lekarz psychiatra Dorota Kwiatkowska-Ryłko.

Złudzenia

Potem sprawy potoczyły się szybko. Sąd nie wziął pod uwagę dobrej opinii sądowo-psychiatrycznej. Po dwóch latach postępowania oddalił apelację Niny. Dziecko przeznaczył do adopcji.

Dlaczego? Rzecznik Sądu Okręgowego w Łodzi tłumaczy, że wniosek o przywrócenie praw rodzicielskich był bezzasadny, bo „zaburzenia chorobowe pani Królak nie ustały mimo przyjętych starań”. A opinia RODK z Warszawy wydana została w 2013 roku, czyli 2 lata przed zakończeniem postępowania.

– W aktach innej toczącej się sprawy znajduje się aktualna opinia biegłego sądowego psychologa, z której wynika, że Nina Królak w obecnym stanie zdrowia nie jest zdolna do sprawowania władzy rodzicielskiej nad swoim synem – mówi Monika Pawłowska-Radzimierska.

Pani rzecznik wyjaśnia, że kolejnym istotnym problemem było negatywne nastawienie Niny do współpracy i poddania się kontroli takich instytucji jak nadzór kuratorski czy zobowiązanie do współpracy z asystentem rodziny.

To inaczej niż w opinii RODK, gdzie napisano „badana uznaje za celowe ustanowienie nadzoru kuratora i asystenta rodziny. Będzie dążyła do przydzielenia takiego asystenta”

Kara

Lata spędzone w dusznej sali odwiedzin w domu dziecka Nina wspomina dziś jako przywilej, który i tak jej odebrano.

„Matka dziecka ma codzienny kontakt z synem. Jest dla niego osobą znaczącą" - napisali eksperci z Warszawy. Fot. Shutterstock
„Pani Królak odwiedza dziecko codziennie, co uniemożliwia zapoznanie chłopca z rodzicami adopcyjnymi” – napisała do sądu dyrekcja Domu Dziecka przy Lnianej w Łodzi, żądając ograniczenia kontaktów Niny z synem.

W druzgoczącej dla Niny opinii psychologa Domu Dziecka, a zarazem pracownika Ośrodka Opiekuńczo-Adopcyjnego Gabrieli Wtorkiewicz powróciły zarzuty sprzed lat. Nina nie potrafi odpowiadać na potrzeby syna, co zdaniem specjalisty „prowadzić może do nieprawidłowego rozwoju struktur mózgowych ( brak wzrostu mózgowia i czaszki ). Także do nieprawidłowości w zachowaniu, zaburzeń w rozwoju poznawczym, upośledzenia umysłowego, chorób somatycznych a nawet do przedwczesnej śmierci” – czytam w dokumencie.

„(…) Chłopiec potrzebuje zaspokojenia potrzeby bezpieczeństwa , akceptacji i bliskości, a zabezpieczyć te potrzeby możemy przez ograniczenie spotkań z matką , która swoim negatywnym wpływem niweczy pracę nad wyciszeniem i uspokojeniem dziecka” – pisze psycholog, dodając, że w momencie znalezienia rodziny adopcyjnej „wskazane byłoby wręcz przerwanie kontaktów.”

I tak się stało. Gdy znalazła się rodzina gotowa przysposobić chłopca, sąd jedną decyzją rozdzielił Ninę z synem, ograniczając kontakt z nim do 30 minutowej rozmowy telefonicznej co drugi dzień. Chłopiec miał wtedy cztery lata.

Dobro dziecka

Zdaniem rzecznika prasowego Sądu Okręgowego w Łodzi ograniczając kontakty Niny z synem, sąd oparł się na jednoznacznej opinii psychologa placówki opiekuńczo-wychowawczej i kierował się dobrem dziecka.

– Naczelną zasadą prawa rodzinnego jest zasada dobra dziecka i sąd nie może na pierwszym miejscu postawić interesu rodzica, który chce spotykać się z dzieckiem. Winien zważyć, jakie rozstrzygnięcie jest optymalne z punktu widzenia szeroko rozumianego dobra małoletniego – wyjaśnia Monika Pawłowska-Radzimierska.

Nina nie jest dziś pewna, gdzie przebywa jej synek. Nie widziała go od trzech lat. Kontakty telefoniczne mimo, że ma do nich prawo, nie są utrzymywane.

– Dziecko przebywa z rodziną adopcyjną i nie życzy sobie kontaktu z biologiczną matką – wyjaśnia opiekun prawny 7-letniego dziś Andrzeja adwokat i były łódzki sędzia mec. Marcin Białecki (świadczy też pomoc prawną pro bono w Ośrodku Adopcyjnym w Krakowie). Zapewnia, że mimo rosyjskiego nazwiska rodzina adopcyjna to obywatele polscy.

Nadzieja

5 czerwca w Łódzkim Sądzie Okręgowym odbędzie się ostatnia rozprawa. Pełnomocnik Niny jest dobrej myśli.

– Po pierwsze: dowody przeprowadzone w tej sprawie nie potwierdzają, że Nina Królak jest niezdolna do opieki nad dzieckiem. Po drugie: nikt rzetelnie nie zbadał, jak cała sytuacja przekłada się na dobro dziecka i w jaki sposób dobro to miałoby być zagrożone. W obu kwestiach dokumentacja sądowa zawiera same ogólniki. Tymczasem tak ważna sprawa wymaga przecież konkretnego uzasadnienia – przekonuje mec. Szulborska.

Wyrzekam się ciebie dla twojego dobra. Uciekaj od mafii
Już 20 żon, córek, sióstr i kuzynek najgroźniejszych przestępców porzuciło swoje dzieci.

zobacz więcej
Jej zdaniem sąd popełnił szereg uchybień, które kwalifikują tę sprawę do ponownego rozpoznania. – Bez przeprowadzenia rzetelnych badań, zarówno matki, jak i dziecka, nie można wyciągać wniosków tak daleko ingerujących we władze rodzicielską – uważa.

Łódzki adwokat Niny przyznany z urzędu mec. Anna Owczarek-Poddębska odmawia mi informacji, powołując się na tajemnicę adwokacką i niejawność postępowania.

Na wniosek opiekuna prawnego dziecka, mec.Marcina Białeckiego rozprawy odbywają się za zamkniętymi drzwiami. Wypraszane są osoby zaufania, organizacje społeczne monitorujące pracę sądu takie jak „Courtwatch”.

Ninie odmówiono kolejnego badania poza Łodzią, mimo kilkunastu złożonych przez nią wniosków. W sprawie od lat orzekają te same osoby, chociaż Nina wielokrotnie starała się o zmianę składu sędziowskiego. Sędzia Joanna Kępińska procedowała przez trzy lata. W tym czasie wpłynęły dwa wnioski z prośbą o jej wyłączenie. Dwa razy Nina domagała się też wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec sędziego.

Pytam o zdanie doświadczonego łódzkiego adwokata: – To jedna ze spraw, które źle prowadzone na początku ciągną się latami, wciąż kulejąc. A kolejni sędziowie z automatu przyklepują istniejący stan rzeczy, bo przedmiot sprawy jest skomplikowany, a analiza czasochłonna i wymagająca wysiłku – mówi. – Wytrwałość tej kobiety dowodzi, że wieź macierzyńska sięga daleko ponad stanowione prawa rodzicielskie. I że rodzina jest związkiem naturalnym, pierwotnym dla państwa i prawa. W obawie przed dyscyplinarką powiem to jednak tylko incognito – zastrzega.

Zapadł mrok. Siedzę naprzeciw Niny. – Czy wie pani, że adoptowane dzieci szukają swoich korzeni, gdy stają się nastolatkami? – próbuję jakoś „pozytywnie” zakończyć naszą rozmowę. – Myśli pani, że zamierzam czekać aż tak długo? – pyta z mocą.

..


Kolejna patologia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:00, 09 Cze 2018    Temat postu:

Prokurator, Sportowiec i 8 miesięcy aresztu. Dlaczego?? Bo tak...

Historia jakich wiele w Polsce. Niestety. Bez wyroku, Zawodnik MMA spędził w areszcie 8 miesięcy. Materla jak i wielu innych obywateli w majestacie prawa został pozbawiony wolności bez wyroku sądu. A ponoć obowiązuje domniemanie niewinności...

...

Patologia od lat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:06, 10 Cze 2018    Temat postu:

Skandaliczna decyzja sądu w Jeleniej Górze

Tomasz L. spowodował wypadek w Karpaczu, w wyniku którego na miejscu zginął 66-latek. Męzczyzna jest na wolności. Jak udało się ustalić rok temu dokonał podobnego czynu.

...

Niebezpieczny dla otoczenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:30, 12 Cze 2018    Temat postu:

Sędzia oskarżony o molestowanie podwładnej nie pójdzie do więzienia

Na karę roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata i grzywnę skazał krakowski Sąd Okręgowy w wydziale odwoławczym sędziego z Kluczborka Jacka S., oskarżonego o molestowanie podwładnej. Wyrok jest prawomocny

...

Nie wiem co to za molestowanie. Co innego jakies porno gadki a co innego obmacywanie łapami nie mowiac juz o propozycji pracy za seks...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:24, 13 Cze 2018    Temat postu:

Darmowa pomoc prawna? Czasami kosztuje nawet 3,3 tys. zł

Od 100 zł do ponad 3,3 tys. zł kosztowało "darmowe" pół godziny z prawnikiem. Ustalenia NIK są druzgoczące: system jest nieefektywny i się nie spina. Najnowszy raport Najwyższej Izby Kontroli nie pozostawia złudzeń. Wprowadzony w 2016 r. system nieodpłatnych porad prawnych się nie sprawdził.

...

Bo po to sie szlo na prawko zeby doic frajerow. Ponizej 6 tys to idiota albo zlodziej!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:57, 13 Cze 2018    Temat postu:

Funkcjonariusz został pobity podczas interwencji. Sąd nie aresztował...

Sąd uznał, że wobec podejrzanego o napaść na policjanta nie trzeba stosować aresztu tymczasowego. Stołeczni policjanci są rozczarowani. Funkcjonariusz został pobity podczas interwencji. Od niedzieli przebywa w szpitalu, najprawdopodobniej ma wstrząśnienie mózgu.

.

Jesli wina jest w sposob oczywisty u agresora to mamy patola. Co innego gdy zachowanie policji jest watpliwe.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:29, 14 Cze 2018    Temat postu:

Funkcjonariusz od kilku dni przebywa w szpitalu

Stołeczni policjanci są zbulwersowani wyrokiem sądu, który uznał, że wobec podejrzanego o napaść na policjanta nie trzeba stosować aresztu tymczasowego. Funkcjonariusz został pobity podczas interwencji. Od niedzieli przebywa w szpitalu, najprawdopodobniej ma wstrząśnienie mózgu.

Napadli na ekipę karetki, a potem na policjantów, którzy przyjechali na interwencję

– Pracuję w zespołach ratownictwa medycznego już 20 lat. Były różne zdarzenia, głównie agresje słowne, ale z taką czynną napaścią, wręcz...

zobacz więcej
– Decyzja sądu jest bulwersująca, zwłaszcza że chodzi o policjanta zaatakowanego na służbie, który powinien podlegać szczególnej ochronie – powiedział w rozmowie z portalem tvp.info Mariusz Mrozek z zespołu prasowego KSP.

Wszystko zaczęło się od interwencji, do której wezwano policjantów z warszawskiej Woli w nocy z 9 na 10 czerwca. Dwuosobowy patrol około godz. 3 pojechał na ulicę Grzybowską, gdzie pijany mężczyzna obrażał Ukrainkę.

Kiedy zatrzymywali napastnika, do funkcjonariuszy podbiegł mężczyzna, który uderzył jednego z policjantów w głowę. Zaatakowany funkcjonariusz rzucił się w pościg. Drugi pilnował zatrzymanego.

Kiedy mundurowy dopadł napastnika, został powalony na ziemię i bardzo dotkliwie bity i kopany po całym ciele, także po głowie. Oddał strzał ostrzegawczy, wtedy napastnik zbiegł.

Napadnięty policjant trafił do szpitala, gdzie przebywa do dzisiaj. Ma obrażenia, głowy, twarzy, podejrzenie wstrząśnienia mózgu, bardzo często wymiotuje. – Nie wiadomo kiedy będzie mógł wyjść ze szpitala – mówi nam Mariusz Mrozek z zespołu prasowego KSP.

Po zajściu wolscy policjanci wszczęli alarm. Cała jednostka została postawiona w stan gotowości. To szybko dało efekt, bo już w niedzielę około południa zatrzymano 31-letniego Piotra D. Usłyszał zarzuty zmuszania funkcjonariuszy siłą do zaniechania czynności służbowej, naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariusza podczas pełnienia obowiązków, czym spowodował obrażenia ciała skutkujące zwolnieniem powyżej siedmiu dni.

Mrozek podkreśla, że prokurator poparł wniosek policjantów i wystąpił do sądu o tymczasowe aresztowanie zatrzymanego.
#wieszwiecej Polub nas

Jednak sędzia Beata Machowska-Nowak z Sądu Rejonowego dla Warszawy-Woli postanowiła nie zastosować aresztu. Jak uzasadniła, „zebrane dowody (..) wskazują na duże prawdopodobieństwo, iż podejrzany dopuścił się popełnienia zarzucanych mu czynów. Treść zgromadzonego materiału dowodowego wskazuje zatem na to, iż występuje przesłanka ogólna do stosowania środków zapobiegawczych”.

Ale wyjaśniła, że „mimo spełnienia ogólnej przesłanki do zastosowania środka zapobiegawczego należy jednak uznać, że w niniejszej sprawie nie ma podstaw do stosowania najsurowszego, izolacyjnego środka zapobiegawczego, gdyż nie została spełniona przesłanka szczególna w postaci uzasadnionej obawy matactwa lub utrudniania w inny sposób postępowania karnego”.

Nożownik zaatakował policjanta. 21-latek zwolniony bez zarzutów

Zatrzymany 21-latek, podejrzewany o zaatakowanie w Tarnowie policjanta nożem, nie usłyszał żadnych zarzutów i wyszedł na wolność. Sprawca ataku...

zobacz więcej
Sędzia dodała, że w sprawie zabezpieczono już najważniejsze dowody i przesłuchano kluczowych świadków, a Piotr D. przyznał się przed sądem do ataku na policjanta.

„Nie ma w ocenie sądu możliwości wpływania na pokrzywdzonych w tej sprawie, tym bardziej, że są funkcjonariuszami Policji” – napisano w uzasadnieniu.

Na korzyść 31-latka sąd zaliczył także to, że ma pracę, mieszkanie i nie ukrywał się wcześniej przed organami ścigania.

Decyzją sądu zaskoczeni i zbulwersowani są policjanci. Aspirant Mrozek zwraca uwagę, że funkcjonariusze powinni mieć pewność, że gdy ktoś dopuści się ataku na nich, wymiar sprawiedliwości reprezentowany przez sądy stanie po ich stronie.

– Tymczasem napastnik może uśmiechnięty chodzić po ulicy. To bulwersujące – powiedział Mrozek.

Podkreślił, że osoba atakująca fizycznie policjanta okazuje lekceważący stosunek nie tylko do konkretnego funkcjonariusza, ale przede wszystkim do państwa i obowiązującego w nim prawa.

...

Bez pracy i mieszkania to by poszedl siedziec? Fajnie byc bezdomnym...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:39, 20 Cze 2018    Temat postu:

Wnuczek zamienił ich życie w koszmar

– Wybił mojemu ojcu zęby, rozkradł cały jego majątek – mówi o bratanku pani Zofia. Kobieta nie może korzystać z mieszkania po rodzicach. Zameldowany w nim 42-letni bratanek, mimo wyroku sądowego za znęcanie nad dziadkami nie zamierza się wyprowadzić

...

To jak? Skazany za znecanie sie nad rodzina sobie wraca do tej rodziny? Co robia sądy?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 10:31, 24 Cze 2018    Temat postu:

Legalne fałszywe hipoteki, czyli historia jednej działki

Zalegalizowano działkę pomimo tego że sąd stwierdził fałszowanie Aktu Własności Ziemi (AWZ). Właściciel działki stał się intruzem, zaś sfałszowany AWZ legalnym dokumentem, który uznają władze Chrzanowa. Polska to jeszcze kraj prawa?

...

Takie rzeczy sie dzieja!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 133518
Przeczytał: 58 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:57, 25 Cze 2018    Temat postu:

Przez prawie 40 lat myślał, że jest właścicielem. Dzisiaj ma komornika

video

Cztery lata temu pokazaliśmy historię pana Stanisława z Lublina, który czuje się okradziony z działki, którą z żoną zajmował przez ponad 40 lat. Małżeństwo zapłaciło za nią 80 tysięcy złotych. Po latach jeden ze spadkobierców dawnego właściciela uznał, że umowa jest nieważna. Oddał sprawę do sądu i wygrał. Sąd zobowiązał mężczyznę do zwrotu 173 tysięcy złotych. Pan Stanisław pieniędzy nie zobaczył, a wręcz przeciwnie – dzisiaj ma komornika.


Pan Stanisław ma 82 lata. Jest u kresu wytrzymałości, a wszystko z powodu kilkunastoletniej walki o działkę, którą kupił ponad 40 lat temu.

- W umowie były zawarte wszystkie warunki, że byli właściciele zrzekają się, że możemy budować, możemy grodzić, wszystko jest nasze i że tę ziemię notarialnie przepiszą na nas, jak będzie wolny obrót ziemi – opowiada pan Stanisław, który stracił działkę.

- Pracowała cała rodzina. Pracował Stanisław, pracowała jego małżonka Wanda, pracowała teściowa, mama, ich dzieci małe. Harowali od rana do nocy – mówi Zbigniew Łukowski, sąsiad pana Stanisława.

Po ponad 20 latach do pana Stanisława odezwał się Krzysztof D., syn dawnych właścicieli działki. Mężczyzna twierdził, że działka jest jego. Sprawę skierował do sądu i odzyskał ziemię. Udowodnił przed sądem, że pan Stanisław, mimo że zapłacił za działkę, to umowa została zawarta w sposób nieważny.

- Ta umowa od samego początku był umową nieważną w świetle przepisów prawa, bo żeby przenieść własność nieruchomości, prawo przewiduje tylko jedną formę: formę aktu notarialnego – mówił cztery lata temu Artur Ozimek, ówczesny rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Lublinie.

Sąd nakazał panu Stanisławowi oddanie działki wraz z budynkiem. Jednocześnie nakazał Krzysztofowi D. zapłacić 173 tysięcy złotych staruszkowi. Pan Stanisław pieniędzy jednak nie otrzymał.

- Powiedział: nie dostaniesz żadnych pieniędzy, a ziemia i tak jest moja. Od razu nas przekreślił, nie mieliśmy nic do powiedzenia – mówi pan Stanisław.

- Nigdy tych pieniędzy nie chciał oddać. Co rodzice mieli zrobić? Oddać ziemię, za którą nikt im nie zapłaci? – mówi pani Marta, córka pana Stanisława.

Pan Stanisław złożył pozew do sądu o zasiedzenie. Sprawa trwała. Krzysztof D. pieniędzy nie zwracał, więc pan Stanisław działki nie opuszczał. Właściciel działki postanowił kłopotu się pozbyć i w 2008 roku sprzedał ziemię dwóm mężczyznom.

- Poszliśmy do niego z pytaniem, kiedy mamy oddać ziemię, kiedy nam zapłaci. Pokazał gest Kozakiewicza i powiedział, że nie dostaniemy pieniędzy, a jeżeli będziemy go zmuszać do płacenia, to po złotówce będzie nam płacił i umrzemy bez ziemi i bez pieniędzy. I tak też się stało: żona umarła, a pieniędzy nie dostała - mówi pan Stanisław.

Pan Stanisław sprawę o zasiedzenie w 2013 roku przegrał. Cztery lata temu musiał działkę opuścić. Nowi właściciele wygrali sprawę przed sądem za 6 lat bezumownego korzystania z działki. Dziś to prawie 300 tysięcy złotych. Komornik zabiera panu Stanisławowi co miesiąc prawie 400 złotych z emerytury. Dziś sytuacja pana Stanisława jest tragiczna. Wieloletnia walka o działkę doprowadziła go na skraj nędzy.
- Wartość ziemi jest mniejsza niż wartość użytkowania ziemi – mówi pani w Marta, córka pana Stanisława.

- Jeżeli jestem winien, jeżeli popełniłem przestępstwo, to proszę mnie skrócić o głowę, oddam swoje życie. Całkowicie jestem załamany, żeby w naszym kraju takie rzeczy się działy - mówi pan Stanisław.*

*skrót materiału

Reporterka: Żanetta Kołodziejczyk-Tymochowicz

...

SZOK CO CI SEDZIOLE Z LUDZMI ROBIA! BESTIE! To jest praktycznie pieklo dla nich po smierci! Tak zniszczyc niewinnego!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 17, 18, 19 ... 33, 34, 35  Następny
Strona 18 z 35

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy